Las
+10
Majstru
Ósemka
Siódemka
Khepri
April
Reito
KOŚCI
Red
Hazard
NPC
14 posters
Las
Sob Cze 02, 2012 8:08 am
First topic message reminder :
Perełka na Ziemi. Poza wielkimi oceanami i górami, które mają śnieżne szczyty lasy pokrywają wielkie połacie lądów. Mnóstwo drzew, zwierzyny strumyków mniejszych lub większych. Świetne miejsca dla tak zwanych outsiderów. Wszystkie rodzaje drzew występują najczęściej pomieszane ze sobą by w razie jakiejś choroby wyginęły tylko jedne nie tworząc przy tym pustego miejsca niczym łysiny u starszego pana.
Perełka na Ziemi. Poza wielkimi oceanami i górami, które mają śnieżne szczyty lasy pokrywają wielkie połacie lądów. Mnóstwo drzew, zwierzyny strumyków mniejszych lub większych. Świetne miejsca dla tak zwanych outsiderów. Wszystkie rodzaje drzew występują najczęściej pomieszane ze sobą by w razie jakiejś choroby wyginęły tylko jedne nie tworząc przy tym pustego miejsca niczym łysiny u starszego pana.
- GośćGość
Re: Las
Sro Sie 28, 2013 2:12 pm
_____Wszystko szybko się skończyło. Dziewczyna podniosła się z ziemi otrzepując swoje ubranie ze zbędnego kurzu i brudu. Reito zakończył całą tą farsę w wielkim stylu co zaimponowało dziewczynie. Szczególnie te energetyczne obręcze zaciekawiły rudowłosą. Musi się kiedyś czegoś takiego nauczyć, może być całkiem przydatne w przyszłości.
Uśmiechnęła się lekko lecz była zła na siebie. Przez nieuwagę zwaliła całą sprawę i pozwoliła przeciwnikowi uciec. Efektem tego było to, że sprzątać po niej musiał Reito. No ale nie ważne, stało się. Przynajmniej drugi raz June nie popełni tego samego błędu. Trzeba być uważnym do samego końca i nie odwracać się plecami do żywego wroga. A...
Stanęła obok saiyana machając delikatnie ogonkiem na boki jak kot przymierzający się do ataku. Zmarszczyła brwi starając się spojrzeć w twarz niewidzialnemu. Delikatne rozmazania zdradzały gdzie mniej-więcej może ona być. Wydawał się być łysy, bez ubrania. Dziwna istota, czego mogła chcieć od dwójki wojowników? Szukała łatwego mięsa do przegryzienia czy poczuła nieukrytą chęć zabicia kogoś od tak, dla zabawy? Tego się nie dowiedzą, bo ten chyba nawet nie miał zamiaru mówić. Może natura nie obdarzyła go umiejętnością porozumiewania się?
Wtem zaczęło się dziać coś dziwnego. Oboje poczuli coś w rodzaju zwiększania się nagle siły niewidzialnego typka...
___ - On chyba... - chciał się wysadzić! Miał zamiar razem ze sobą w zaświaty zabrać June wraz z Reito. Demonica podniosła nogę, zamknęła mocno oczy by tego nie oglądać po czym jednym, ale silnym uderzeniem zmiażdżyła kark niewidzialnego. Śmierć nastąpiła natychmiast, a plan wysadzenia się padł.
Demonica zacisnęła pięści ze złości otwierając oczy i zawarczała przez zaciśnięte zęby. Nie dowiedzieli się czego to coś chciało. Wtem... Kolejna dziwna energia wyładowywała się w bestialski sposób gdzieś w mieście. Słabsze ogniwa gasły jeden za drugim. Nie rozpoznała jej, nie była nawet w stanie odgadnąć kto to jest. Była silniejsza niż June i Reito, więc nawet do głowy jej nie przyszło, że to może być Red. Przecież niedawno walczyła z nim jak równy z równym i wygrała...
___ - Rei? - Odwróciła się nagle w jego stronę z pytającym wyrazem na twarzy. Wskazała palcem na niego po czym na swoje usta. Nieco się zaczerwieniła przypominając sobie o tym co stało się całkiem niedawno. Chciała o coś zapytać lecz szybko zrezygnowała spuszczając wzrok. Zdała sobie sprawę z tego, że to był tylko wypadek. - Chodźmy sprawdzić co dzieje się w mieście. Nie warto wkraczać między Braskę i Hikaru. - powiedziała drapiąc się po głowie po czym wzleciała w powietrze kierując się w stronę Red'a.
OOC
Do Red'a
Uśmiechnęła się lekko lecz była zła na siebie. Przez nieuwagę zwaliła całą sprawę i pozwoliła przeciwnikowi uciec. Efektem tego było to, że sprzątać po niej musiał Reito. No ale nie ważne, stało się. Przynajmniej drugi raz June nie popełni tego samego błędu. Trzeba być uważnym do samego końca i nie odwracać się plecami do żywego wroga. A...
Stanęła obok saiyana machając delikatnie ogonkiem na boki jak kot przymierzający się do ataku. Zmarszczyła brwi starając się spojrzeć w twarz niewidzialnemu. Delikatne rozmazania zdradzały gdzie mniej-więcej może ona być. Wydawał się być łysy, bez ubrania. Dziwna istota, czego mogła chcieć od dwójki wojowników? Szukała łatwego mięsa do przegryzienia czy poczuła nieukrytą chęć zabicia kogoś od tak, dla zabawy? Tego się nie dowiedzą, bo ten chyba nawet nie miał zamiaru mówić. Może natura nie obdarzyła go umiejętnością porozumiewania się?
Wtem zaczęło się dziać coś dziwnego. Oboje poczuli coś w rodzaju zwiększania się nagle siły niewidzialnego typka...
___ - On chyba... - chciał się wysadzić! Miał zamiar razem ze sobą w zaświaty zabrać June wraz z Reito. Demonica podniosła nogę, zamknęła mocno oczy by tego nie oglądać po czym jednym, ale silnym uderzeniem zmiażdżyła kark niewidzialnego. Śmierć nastąpiła natychmiast, a plan wysadzenia się padł.
Demonica zacisnęła pięści ze złości otwierając oczy i zawarczała przez zaciśnięte zęby. Nie dowiedzieli się czego to coś chciało. Wtem... Kolejna dziwna energia wyładowywała się w bestialski sposób gdzieś w mieście. Słabsze ogniwa gasły jeden za drugim. Nie rozpoznała jej, nie była nawet w stanie odgadnąć kto to jest. Była silniejsza niż June i Reito, więc nawet do głowy jej nie przyszło, że to może być Red. Przecież niedawno walczyła z nim jak równy z równym i wygrała...
___ - Rei? - Odwróciła się nagle w jego stronę z pytającym wyrazem na twarzy. Wskazała palcem na niego po czym na swoje usta. Nieco się zaczerwieniła przypominając sobie o tym co stało się całkiem niedawno. Chciała o coś zapytać lecz szybko zrezygnowała spuszczając wzrok. Zdała sobie sprawę z tego, że to był tylko wypadek. - Chodźmy sprawdzić co dzieje się w mieście. Nie warto wkraczać między Braskę i Hikaru. - powiedziała drapiąc się po głowie po czym wzleciała w powietrze kierując się w stronę Red'a.
OOC
Do Red'a
- GośćGość
Re: Las
Wto Paź 22, 2013 8:59 pm
Penumbrus spokojnie przemierzał las i choć nie do końca wiedział w którą stronę ma się kierować nie czuł strachu. Był zdecydowanie bardziej zszokowany tym, że wędrował już kilka godzin i nie czuł żadnego zmęczenia, głodu czy pragnienia. Wręcz przeciwnie, wydawał się być jak nowo narodzony, choć to powiedzenie nie oddaje dobrze tego co miało w zamyśle. W końcu każdy nowonarodzony dławi się powietrzem, z którego wcześniej nie korzystał. Jest mu zimno a do nie wygodnie, bo w końcu opuścił ciepłe i przytulne miejsce jakim był brzuch jego matki. Szarowłosy w każdym bądź razie czuł się stosunkowo rześko. Przystanął na chwilę by rozejrzeć się wokół siebie. Nie uśmiechała mu się podróż do serca kniei ale nie zamierzał też wracać do laboratorium. Spojrzał na swoje ubrania i uśmiechnął się. „Przynajmniej nie muszę szukać innych ciuchów, zostawili mi te w których byłem”. Piwnooki złapał się za kawałek beżowej koszuli i powąchał ją. „No i nawet ją wyprali, czyli mam plus i minus w jednym, jeśli będę chodzić po tym lesie jeszcze kilka godzin to jego zapach nie wywietrzeje tak szybko, z drugiej zaś strony nie wiele osób podejdzie do obdartusa. Tyle tylko, że mogę wzbudzać czyjeś podejrzenia.”
Android obejrzał się, spoglądając na miejsce, z którego przyszedł. Na swoje szczęście nie zmieniał kierunku więc mógł określić w niewielkim przybliżeniu jak daleko znajdował się od laboratorium. Wędrował pięć, góra sześć godzin a jego średni marsz to sześć kilometrów na godzinę. Po lesie trudniej się porusza więc mógł przemieszczać się z prędkością czterech a nawet i trzech kilometrów na godzinę. Prosta matematyka, znajdował się od piętnastu ponad dwudziestu kilometrów od laboratorium. Skoro do tej pory nie napotkał gęstwin, które musiałby omijać znaczyło to, że jeszcze nie dotarł do centrum lasu. Więc albo znajdowało się ono przed nim albo idzie po skraju lasu i może uda mu się wyjść na tereny nieco łatwiejsze w podróży. Jedyny sposób na jaki wpadł Penumbrus by określić swoją pozycję było wybranie najwyższego drzewa w okolicy i prosta wspinaczka. Był jakby nie patrzeć żołnierzem i jako agent musiał dbać o swoją formę więc natychmiast po wyborze odpowiedniego drzewa trzydziestolatek postanowił wdrapać się na jego szczyt.
Android obejrzał się, spoglądając na miejsce, z którego przyszedł. Na swoje szczęście nie zmieniał kierunku więc mógł określić w niewielkim przybliżeniu jak daleko znajdował się od laboratorium. Wędrował pięć, góra sześć godzin a jego średni marsz to sześć kilometrów na godzinę. Po lesie trudniej się porusza więc mógł przemieszczać się z prędkością czterech a nawet i trzech kilometrów na godzinę. Prosta matematyka, znajdował się od piętnastu ponad dwudziestu kilometrów od laboratorium. Skoro do tej pory nie napotkał gęstwin, które musiałby omijać znaczyło to, że jeszcze nie dotarł do centrum lasu. Więc albo znajdowało się ono przed nim albo idzie po skraju lasu i może uda mu się wyjść na tereny nieco łatwiejsze w podróży. Jedyny sposób na jaki wpadł Penumbrus by określić swoją pozycję było wybranie najwyższego drzewa w okolicy i prosta wspinaczka. Był jakby nie patrzeć żołnierzem i jako agent musiał dbać o swoją formę więc natychmiast po wyborze odpowiedniego drzewa trzydziestolatek postanowił wdrapać się na jego szczyt.
- GośćGość
Re: Las
Nie Lis 03, 2013 11:27 am
Po kilku minutach moje nogi stanęły na powierzchni lasu. Zdziwiłem się gdy zobaczyłem wielkie drzewa i dużo zieleni. Zauroczyłem się w tym widoku. Postanowiłem, że pobiegnę małą, wyrobioną już ścieżką. Biegnę tak już jakiś czas. Na drodze pojawiają się coraz to większe krzewy, które utrudniają mi drogę. Spojrzałem w górę i zobaczyłem dużo gałęzi. -Pobawię się trochę w Ninja. Przygotowuję się do skoku i wyskoczyłem bardzo wysoko, wylądowałem na gałęzi. -Co to było? Mam nieziemską moc! Muszę to dobrze wykorzystać.
Ruszyłem w dalszą drogę skacząc z gałąź na gałąź. Przez chwilę pomyślałem sobie Muszę zapamiętać drogę by się później nie zgubić. Zatrzymałem się na chwilę. Spróbuję się wyciszyć, może usłyszę jakiś drobny hałas. Później wyruszę w jego stronę. Zamknąłem oczy i tkwiłem w bezruchu stojąc na gałęzi. Za chwilę zaczął wiać lekki wiatr, który zawiał mi włosy przykrywając lekko twarz. Nastała cisza, oczywiście było słychać leśne dźwięki. Niestety nie mogłem się wsłuchać. -Trudno. Kiedyś nad tym potrenuję. Zmieniłem kierunek na bardziej prawo i ruszyłem. Przemieszczałem się tak z 10 minut aż w końcu gałąź się złamała i spadłem na kamień.
Ześliznąłem się na ziemię, w ogóle się nie ruszałem. -To nie dla mnie. Fu... Muszę chwilę odpocząć. W krzakach coś się ruszyło, powoli wstałem. Wyskoczył wilk i zaczął na mnie warczeć. Obszedł wokół mnie i po chwili rzucił się na mnie. Ze strachu kucnąłem i wykonałem najprostszy cios. Wilk odleciał na jakieś 3 metry. Kiwając się wstał, popatrzył na mnie i piszcząc jak mały piesek uciekł w głąb lasu. -To było trochę niebezpieczne. Las jest na prawdę piękny, bardzo mi się podoba lecz są tu też nieprzyjemne pułapki. Następnym razem muszę być więcej odważny. Kurczę, gadam sam do siebie... Nastała cisza a ja stałem z opuszczoną głową. Muszę przestać bo wyjdę na idiotę.
Rozejrzałem się na wszystkie strony. No ładnie, zgubiłem się. W którą stronę teraz iść?
Obróciłem się za siebie i bez zastanowienia się pobiegłem. Muszę jak najszybciej wyjść z tego labiryntu. Wyskoczyłem w górę i zobaczyłem, że z lewej strony leci na mnie jakiś chłopak. Zderzyliśmy się i twardo spadliśmy na ziemię. Obaj wykrzyknęliśmy Aałaa! Po woli wstaliśmy i popatrzeliśmy na siebie.
Powiedział -Wybacz mi przyjacielu, nie zauważyłem cię. Zrobił zadowoloną minę.
-Nie to ja przepraszam, biegłem na ślepo.
-Poruszając już temat, dokąd zmierzasz?
-Do najbliższego miasta, niestety zabłądziłem. Zrobiłem smutną minę.
-Wiesz...ja też zmierzam w tamtą stronę, możesz się ze mną zabrać. Uśmiechnął się.
Podekscytowany zapytałem -Na prawdę? Spadłeś mi z nieba! Dziękuję.
Jego uśmiech z twarzy znikł, spoważniał. -Tylko szybko, zależy mi na czasie. Obrócił się w lewo i szybkim tempem pobiegł.
Wykrzyknąłem -Ej poczekaj! Rozumiem. -Czyżby to wyścig? Zaraz cię dogonię! I szybko pobiegłem za nim.
Zt/Do Leśna polana
Początek treningu
Ruszyłem w dalszą drogę skacząc z gałąź na gałąź. Przez chwilę pomyślałem sobie Muszę zapamiętać drogę by się później nie zgubić. Zatrzymałem się na chwilę. Spróbuję się wyciszyć, może usłyszę jakiś drobny hałas. Później wyruszę w jego stronę. Zamknąłem oczy i tkwiłem w bezruchu stojąc na gałęzi. Za chwilę zaczął wiać lekki wiatr, który zawiał mi włosy przykrywając lekko twarz. Nastała cisza, oczywiście było słychać leśne dźwięki. Niestety nie mogłem się wsłuchać. -Trudno. Kiedyś nad tym potrenuję. Zmieniłem kierunek na bardziej prawo i ruszyłem. Przemieszczałem się tak z 10 minut aż w końcu gałąź się złamała i spadłem na kamień.
Ześliznąłem się na ziemię, w ogóle się nie ruszałem. -To nie dla mnie. Fu... Muszę chwilę odpocząć. W krzakach coś się ruszyło, powoli wstałem. Wyskoczył wilk i zaczął na mnie warczeć. Obszedł wokół mnie i po chwili rzucił się na mnie. Ze strachu kucnąłem i wykonałem najprostszy cios. Wilk odleciał na jakieś 3 metry. Kiwając się wstał, popatrzył na mnie i piszcząc jak mały piesek uciekł w głąb lasu. -To było trochę niebezpieczne. Las jest na prawdę piękny, bardzo mi się podoba lecz są tu też nieprzyjemne pułapki. Następnym razem muszę być więcej odważny. Kurczę, gadam sam do siebie... Nastała cisza a ja stałem z opuszczoną głową. Muszę przestać bo wyjdę na idiotę.
Rozejrzałem się na wszystkie strony. No ładnie, zgubiłem się. W którą stronę teraz iść?
Obróciłem się za siebie i bez zastanowienia się pobiegłem. Muszę jak najszybciej wyjść z tego labiryntu. Wyskoczyłem w górę i zobaczyłem, że z lewej strony leci na mnie jakiś chłopak. Zderzyliśmy się i twardo spadliśmy na ziemię. Obaj wykrzyknęliśmy Aałaa! Po woli wstaliśmy i popatrzeliśmy na siebie.
- Wygląd:
Powiedział -Wybacz mi przyjacielu, nie zauważyłem cię. Zrobił zadowoloną minę.
-Nie to ja przepraszam, biegłem na ślepo.
-Poruszając już temat, dokąd zmierzasz?
-Do najbliższego miasta, niestety zabłądziłem. Zrobiłem smutną minę.
-Wiesz...ja też zmierzam w tamtą stronę, możesz się ze mną zabrać. Uśmiechnął się.
Podekscytowany zapytałem -Na prawdę? Spadłeś mi z nieba! Dziękuję.
Jego uśmiech z twarzy znikł, spoważniał. -Tylko szybko, zależy mi na czasie. Obrócił się w lewo i szybkim tempem pobiegł.
Wykrzyknąłem -Ej poczekaj! Rozumiem. -Czyżby to wyścig? Zaraz cię dogonię! I szybko pobiegłem za nim.
Zt/Do Leśna polana
Początek treningu
- GośćGość
Re: Las
Sob Lis 09, 2013 7:24 pm
Z Ulice
Biegłem bardzo szybko, również widoczność miałem ograniczoną przez łzy. W pewnym momencie uderzyłem bardzo mocno w drzewo. Drzewo chrupnęło a ja zazgrzytałem i padłem na ziemie. Straciłem przytomność na jakieś 30 minut, a może i dłużej. Obudził mnie liżący, czarny z ostrymi zębami jak nóż wilk. Wykrzyknąłem ze strachu a on odskoczył do tyłu. Obok stał drugi wilk, chyba suczka. Zaczęli na mnie warczeć, mnie to oczywiście nie ruszyło.
-Ehh... mam wyje na wszystko. I z pozycji siedzącej położyłem się kładąc ręce powyżej głowy, wyglądało to tak jakbym był zmęczony. Wilk podszedł bliżej nadal warcząc złowrogo na mnie lecz po chwili przestał gdyż myślał, że umarłem ze strachu.
Zdziwiony popatrzał się na swoją partnerkę i po woli podeszli do mnie. Popatrzył przez chwilę z wielkim zdziwieniem na mnie i zobaczył, że mrugam. Usiadł koło mnie. Obróciłem twarz w jego stronę.
-No co? Nie chcesz mnie już zjeść? No dalej, przecież jestem smaczny. I tak nikt za mną nie będzie tęsknił. Nic tu po mnie. Wilczyca poszła w głąb lasu, ten drugi ze skrzywionym pyskiem patrzył się na mnie z miną taką, jakby rozumiał co do niego mówię. Za chwilę wróciła i trzymała coś w pysku. Położyła mi to na klatce piersiowej. Przypatrzyłem się bliżej, to jest malutki wilk!
-O jezu jaki słodziutki! Czy to wasz? Głaskałem go delikatnie. Ona natomiast pomachała głową na tak. Przeszedłem w pozycję siedzącą i wziąłem go na ręce. Samiec zrobił taką minę, jakby prosił mnie o pomoc. Wstałem, zobaczyłem, że maluch się trzęsie więc wziąłem go pod koszulkę i poszedłem za jego rodzicami. Tym czasem robiło się coraz ciemniej...
Szliśmy po woli więc nasza droga trwała długo, już prawie noc. Na pewno czeka nas jeszcze długa droga więc trzeba się przespać ale nie ma gdzie. Oddałem malucha i podszedłem pod duże drzewo. Skoro zostałem stworzony do ochrony istot żywych na pewno mam tam jakąś moc. Przyjąłem pozycję do ataku i wprowadziłem w drzewo mój najsilniejszy cios. Drzewo po woli zaczynało pękać aż po chwili rypnęło na ziemię. Moi towarzysze wytrzeszczyli oczy. Obróciłem głowę do tyłu z zadowoloną miną.
-Co powiecie na mały szałas?
Poobrywałem gałęzie z drzewa i przytargnąłem je pod większe drzewo. Była w nim mała szczelina więc wykorzystałem ją i zrobiłem w niej szałas z gałęzi. Weszliśmy do środka i zakryłem wejście wielkim liściem.
-No to dobranoc.
Szybko zasnęliśmy.
Rano obudził mnie mały liżąc mnie po twarzy.
-Ej przestań! Haha łaskoczesz! Ej a gdzie twoi rodzice co?
W szałasu ich nie było. Wyszliśmy na zewnątrz, patrzyłem na słońce. Mocno świeciło i dla tego zapanowała mną wielka radość. Nawet wilczek szczekał z radości. Jednak życie jest piękne. Ma swoje uroki. Po chwili przyszli oni. Nieśli razem sarnę w pysku, była zagryziona. Położyli ją na ziemie i zaczęli ją jeść. Moje szczęście przeszło w smutek ale nie smuciłem się bardzo. Wygrywa silniejszy. Nagle zaczęło mi bardzo głośno burczeć w brzuchu, upadłem na ziemię. Matka przyturlała do mnie swoją zdobycz.
-Nie jem takich rzeczy na surowo. Ona usiadła przy mnie a dobry ojciec pobiegł w głąb lasu. Z minuty na minutę coraz bardziej bolał mnie brzuch aż w końcu wrócił z koszykiem pełnym jedzenia. Z wielką radością i energią rzuciłem się na koszyk i szybkim tempem wyjadałem wszystko ze środka. Te śniadanie zjedliśmy razem. Nie najadłem się za bardzo ale zawsze coś. Odpoczęliśmy chwilę po posiłku. Wystraszyłem się gdy nagle z krzaków wyskoczyła jakaś dziewczynka w czerwonym ubraniu, nie widziałem jej twarzy gdyż zasłaniał ją kaptur.
Wyskoczyła z takim tekstem
-Który mi zwinął koszyk? Oddawać bo skręcę wam karki!
Gdy zobaczyła tylko, że jestem tu tylko ja i trzech wilków wykrzyknęła
-Aaa! Wilki! Babciu ratuj! Zniknęła między wielkimi zaroślami.
-Ukradłeś jej koszyk? A z resztą nie ważne... No to czas iść dalej.
Ruszyliśmy w dalszą drogę...
OOC
-10% HP za uderzenie w drzewo czyli 0,10*240=24HP | 240-24=216HP
-22HP i -2HP pancerza
Stan : 218HP, 375HP Pancerza
Biegłem bardzo szybko, również widoczność miałem ograniczoną przez łzy. W pewnym momencie uderzyłem bardzo mocno w drzewo. Drzewo chrupnęło a ja zazgrzytałem i padłem na ziemie. Straciłem przytomność na jakieś 30 minut, a może i dłużej. Obudził mnie liżący, czarny z ostrymi zębami jak nóż wilk. Wykrzyknąłem ze strachu a on odskoczył do tyłu. Obok stał drugi wilk, chyba suczka. Zaczęli na mnie warczeć, mnie to oczywiście nie ruszyło.
-Ehh... mam wyje na wszystko. I z pozycji siedzącej położyłem się kładąc ręce powyżej głowy, wyglądało to tak jakbym był zmęczony. Wilk podszedł bliżej nadal warcząc złowrogo na mnie lecz po chwili przestał gdyż myślał, że umarłem ze strachu.
Zdziwiony popatrzał się na swoją partnerkę i po woli podeszli do mnie. Popatrzył przez chwilę z wielkim zdziwieniem na mnie i zobaczył, że mrugam. Usiadł koło mnie. Obróciłem twarz w jego stronę.
-No co? Nie chcesz mnie już zjeść? No dalej, przecież jestem smaczny. I tak nikt za mną nie będzie tęsknił. Nic tu po mnie. Wilczyca poszła w głąb lasu, ten drugi ze skrzywionym pyskiem patrzył się na mnie z miną taką, jakby rozumiał co do niego mówię. Za chwilę wróciła i trzymała coś w pysku. Położyła mi to na klatce piersiowej. Przypatrzyłem się bliżej, to jest malutki wilk!
- Młody wilczek:
-O jezu jaki słodziutki! Czy to wasz? Głaskałem go delikatnie. Ona natomiast pomachała głową na tak. Przeszedłem w pozycję siedzącą i wziąłem go na ręce. Samiec zrobił taką minę, jakby prosił mnie o pomoc. Wstałem, zobaczyłem, że maluch się trzęsie więc wziąłem go pod koszulkę i poszedłem za jego rodzicami. Tym czasem robiło się coraz ciemniej...
Szliśmy po woli więc nasza droga trwała długo, już prawie noc. Na pewno czeka nas jeszcze długa droga więc trzeba się przespać ale nie ma gdzie. Oddałem malucha i podszedłem pod duże drzewo. Skoro zostałem stworzony do ochrony istot żywych na pewno mam tam jakąś moc. Przyjąłem pozycję do ataku i wprowadziłem w drzewo mój najsilniejszy cios. Drzewo po woli zaczynało pękać aż po chwili rypnęło na ziemię. Moi towarzysze wytrzeszczyli oczy. Obróciłem głowę do tyłu z zadowoloną miną.
-Co powiecie na mały szałas?
Poobrywałem gałęzie z drzewa i przytargnąłem je pod większe drzewo. Była w nim mała szczelina więc wykorzystałem ją i zrobiłem w niej szałas z gałęzi. Weszliśmy do środka i zakryłem wejście wielkim liściem.
-No to dobranoc.
Szybko zasnęliśmy.
Rano obudził mnie mały liżąc mnie po twarzy.
-Ej przestań! Haha łaskoczesz! Ej a gdzie twoi rodzice co?
W szałasu ich nie było. Wyszliśmy na zewnątrz, patrzyłem na słońce. Mocno świeciło i dla tego zapanowała mną wielka radość. Nawet wilczek szczekał z radości. Jednak życie jest piękne. Ma swoje uroki. Po chwili przyszli oni. Nieśli razem sarnę w pysku, była zagryziona. Położyli ją na ziemie i zaczęli ją jeść. Moje szczęście przeszło w smutek ale nie smuciłem się bardzo. Wygrywa silniejszy. Nagle zaczęło mi bardzo głośno burczeć w brzuchu, upadłem na ziemię. Matka przyturlała do mnie swoją zdobycz.
-Nie jem takich rzeczy na surowo. Ona usiadła przy mnie a dobry ojciec pobiegł w głąb lasu. Z minuty na minutę coraz bardziej bolał mnie brzuch aż w końcu wrócił z koszykiem pełnym jedzenia. Z wielką radością i energią rzuciłem się na koszyk i szybkim tempem wyjadałem wszystko ze środka. Te śniadanie zjedliśmy razem. Nie najadłem się za bardzo ale zawsze coś. Odpoczęliśmy chwilę po posiłku. Wystraszyłem się gdy nagle z krzaków wyskoczyła jakaś dziewczynka w czerwonym ubraniu, nie widziałem jej twarzy gdyż zasłaniał ją kaptur.
- Dziewczyna:
Wyskoczyła z takim tekstem
-Który mi zwinął koszyk? Oddawać bo skręcę wam karki!
Gdy zobaczyła tylko, że jestem tu tylko ja i trzech wilków wykrzyknęła
-Aaa! Wilki! Babciu ratuj! Zniknęła między wielkimi zaroślami.
-Ukradłeś jej koszyk? A z resztą nie ważne... No to czas iść dalej.
Ruszyliśmy w dalszą drogę...
OOC
-10% HP za uderzenie w drzewo czyli 0,10*240=24HP | 240-24=216HP
-22HP i -2HP pancerza
Stan : 218HP, 375HP Pancerza
- GośćGość
Re: Las
Pią Lis 22, 2013 7:10 pm
Nie mam pojęcia ile czasu szliśmy i ile drogi przebyliśmy, patrzałem się ciągle na niebo. Nie miałem pojęcia gdzie mnie chcą zaprowadzić wilki z którymi się już trochę zaprzyjaźniłem. Z pysku wydawali przyjazną minę więc raczej nie mieli złych zamiarów. Nie rozumiałem również dlaczego mnie chcą zaprowadzić. Czas wszystko pokaże.
Jesteśmy już chyba na miejscu. Przeszedłem przez gęste krzaki i zobaczyłem małą dolinę, gdzie było bardzo dużo wilków i wielka jaskinia. Gdy tylko inni mnie zobaczyli od razu się zainteresowali i raczej wzięli mnie za obiad. Większość złowrogo podeszła ale na szczęście wilk, z którym się już zaprzyjaźniłem skoczył przede mną w obronę. Inni chyba zrozumieli, że jestem z nimi lecz nadal mieli niepewność co do mnie. Przy jaskini stało trzech wilków, chyba stali w ochronie. Nie miałem na razie zamiaru tam wchodzić.
Usiadłem sobie pod ścianą i czekałem, inne wilki weszły do środka. Wychodziły stamtąd piskliwe dźwięki, jakby jakiś wilk był ranny. Nagle zaczęło burczeć mi w brzuchu, inni spojrzeli na mnie jakby zobaczyli ducha. Pobiegłem do lasu po trochę owoców. Jedno drzewo było bardzo gęste. Była ich niezliczona ilość w tym miejscu. Szybko wskoczyłem na drzewo i wyrywałem owoce, potem wrzucałem pod bluzę. Sięgałem pod ostatni owoc gdy właśnie zza gałęzi drzewa wyłoniła się wielka gęba dinozaura.
Zacisnął tak mocno szczęki, że przedziurawił mi rękę a potem oderwał ją i odleciał. Ja spadłem na ziemię z odgryzioną ręką. Zacząłem mocno krwawić fioletową krwią. Straciłem jej bardzo dużo z czego straciłem przytomność. Po chwili obudziłem się w gromadzie wilków. Już nie krwawiłem ale nadal bolało brak ręki. Miałem takie uczucie, że potrafię sobie zrobić nową rękę. Wydawało mi się to dziwne ale po czasie wydawało się logiczne. Postanowiłem spróbować się zregenerować.
OOC
-35%HP czyli 0,35*240=84 | 218-84=134
Stan 134HP 135KI 375HP
Start Trening.
Jesteśmy już chyba na miejscu. Przeszedłem przez gęste krzaki i zobaczyłem małą dolinę, gdzie było bardzo dużo wilków i wielka jaskinia. Gdy tylko inni mnie zobaczyli od razu się zainteresowali i raczej wzięli mnie za obiad. Większość złowrogo podeszła ale na szczęście wilk, z którym się już zaprzyjaźniłem skoczył przede mną w obronę. Inni chyba zrozumieli, że jestem z nimi lecz nadal mieli niepewność co do mnie. Przy jaskini stało trzech wilków, chyba stali w ochronie. Nie miałem na razie zamiaru tam wchodzić.
Usiadłem sobie pod ścianą i czekałem, inne wilki weszły do środka. Wychodziły stamtąd piskliwe dźwięki, jakby jakiś wilk był ranny. Nagle zaczęło burczeć mi w brzuchu, inni spojrzeli na mnie jakby zobaczyli ducha. Pobiegłem do lasu po trochę owoców. Jedno drzewo było bardzo gęste. Była ich niezliczona ilość w tym miejscu. Szybko wskoczyłem na drzewo i wyrywałem owoce, potem wrzucałem pod bluzę. Sięgałem pod ostatni owoc gdy właśnie zza gałęzi drzewa wyłoniła się wielka gęba dinozaura.
- Wygląd Stwora:
Zacisnął tak mocno szczęki, że przedziurawił mi rękę a potem oderwał ją i odleciał. Ja spadłem na ziemię z odgryzioną ręką. Zacząłem mocno krwawić fioletową krwią. Straciłem jej bardzo dużo z czego straciłem przytomność. Po chwili obudziłem się w gromadzie wilków. Już nie krwawiłem ale nadal bolało brak ręki. Miałem takie uczucie, że potrafię sobie zrobić nową rękę. Wydawało mi się to dziwne ale po czasie wydawało się logiczne. Postanowiłem spróbować się zregenerować.
OOC
-35%HP czyli 0,35*240=84 | 218-84=134
Stan 134HP 135KI 375HP
Start Trening.
- GośćGość
Re: Las
Nie Lis 24, 2013 10:52 am
Trwało to bardzo długo, chyba ok. 3 godzin. Konkretnie regeneracja. Czemu? Ponieważ robiłem to pierwszy raz więc nie wiedziałem jak to zrobić i czy w ogóle mi się uda. Jednak po bardzo długim czasie moja ręka była jak nowa. Była cała zamoczona w jakimś zielonkawym śluzie a po chwili już sprawnie ruszałem kończynom.
Nie wyleczyłem wszystkich ran ale zawsze coś. Muszę potrenować nad moją wewnętrzną siłą. W moim brzuchu nadal burczało. Postanowiłem poszukać jakiejś rzeki, żeby złowić kilka ryb i je upiec. Wcześniej, czyli kiedy pierwszy raz byłem w tym ogromnym lesie wydawało mi się, że przez chwilę słyszałem wodospad. Postanowiłem usiąść po turecku na gęstej trawie, by się wyciszyć. Oddaliłem się od grona wilków, chciałem pobyć sam, usiadłem w cieniu pod wielkim drzewem. Przez wielki i gęsty las przeleciał lekki wiatr, który przykrył mi lekko włosami czoło. Po krótkiej chwili było wszystko słychać, wszystko na jakieś 250 metrów. Ptaki, wilki, sarny, jelenie, dziki, szeleszczące liście drzew i...CHLUPANIE WODY! Tak! To na pewno jakaś rzeka bądź jezioro. Otworzyłem szeroko oczy i bardzo szybko, można by powiedzieć, że w jednym momencie wyskoczyłem bardzo wysoko w górę. Ciśnienie wyrwało trochę trawy.
Z góry było widać bardzo dużo...zielonego. Po chwili powolnego opadania na ziemię zobaczyłem kątem oka małą rzekę. Wykonałem pozycję do szybkiego spadnięcia na dół. Gdy byłem już blisko ziemi wyciągnąłem jedną rękę przed siebie i złapałem za gałąź. Zrobiłem kilka razy 360 stopni i z wielkim hałasem moje nogi opadły na wyschniętą glebę. Z pozycji kucającej przeszedłem na stojącą. Ku moim oczom ukazała się wyschnięta rzeka. Zaledwie troszeczkę wody pozostało w malutkich spadach.
-Wyschnięta rzeka? Albo rów. Nie ważne, pobiegnę wzdłuż tego dołu. Na końcu powinno pojawić się jezioro lub coś w tym stylu.
Zacząłem biec i skakać z jednej strony wysuszonej rzeczki na drógą.
Zt->Jezioro
OOC :
Koniec treningu
Regeneracja 10% + SAI SEI
Stan : 224HP 3KI 375HP
- Wyglądało to mniej więcej tak ::
Nie wyleczyłem wszystkich ran ale zawsze coś. Muszę potrenować nad moją wewnętrzną siłą. W moim brzuchu nadal burczało. Postanowiłem poszukać jakiejś rzeki, żeby złowić kilka ryb i je upiec. Wcześniej, czyli kiedy pierwszy raz byłem w tym ogromnym lesie wydawało mi się, że przez chwilę słyszałem wodospad. Postanowiłem usiąść po turecku na gęstej trawie, by się wyciszyć. Oddaliłem się od grona wilków, chciałem pobyć sam, usiadłem w cieniu pod wielkim drzewem. Przez wielki i gęsty las przeleciał lekki wiatr, który przykrył mi lekko włosami czoło. Po krótkiej chwili było wszystko słychać, wszystko na jakieś 250 metrów. Ptaki, wilki, sarny, jelenie, dziki, szeleszczące liście drzew i...CHLUPANIE WODY! Tak! To na pewno jakaś rzeka bądź jezioro. Otworzyłem szeroko oczy i bardzo szybko, można by powiedzieć, że w jednym momencie wyskoczyłem bardzo wysoko w górę. Ciśnienie wyrwało trochę trawy.
Z góry było widać bardzo dużo...zielonego. Po chwili powolnego opadania na ziemię zobaczyłem kątem oka małą rzekę. Wykonałem pozycję do szybkiego spadnięcia na dół. Gdy byłem już blisko ziemi wyciągnąłem jedną rękę przed siebie i złapałem za gałąź. Zrobiłem kilka razy 360 stopni i z wielkim hałasem moje nogi opadły na wyschniętą glebę. Z pozycji kucającej przeszedłem na stojącą. Ku moim oczom ukazała się wyschnięta rzeka. Zaledwie troszeczkę wody pozostało w malutkich spadach.
-Wyschnięta rzeka? Albo rów. Nie ważne, pobiegnę wzdłuż tego dołu. Na końcu powinno pojawić się jezioro lub coś w tym stylu.
Zacząłem biec i skakać z jednej strony wysuszonej rzeczki na drógą.
Zt->Jezioro
OOC :
Koniec treningu
Regeneracja 10% + SAI SEI
Stan : 224HP 3KI 375HP
- SiódemkaZiemniak
- Liczba postów : 61
Data rejestracji : 20/04/2013
Skąd : Lębork
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Pon Lut 10, 2014 9:02 pm
“Tylko się nie przechylaj za bardzo i będzie dobrze Alice.”-mówiłam do siebie w myślach-”I w dół też nie patrz w razie czego.”
Tak, utknęłam na drzewie. W bardzo głupi sposób, po prostu wybrakowany mózg uznał, że warto obejrzeć małe wiewiórki. Nie dość, że uciekły, to jeszcze się zaklinowałam. Powoli. Przesuń tu rękę, tam nogę i… Obkręciłam się i teraz wisiałam jak leniwiec, nadal z unieruchomioną stopą. Cholera.
“Spokój Alice, spokój”-powtarzałam, ale nagle usłyszałam cichy trzask. Wielkimi z przerażenia oczami spojrzałam na gałąź, która niebezpiecznie zaczęła się obniżać.
Z piskiem tak głośnym, że ptaki zaczęły odlatywać, spadłam na ziemię razem z gałęzią.
Zamknęłam oczy i bałam się je otworzyć. Poczułam ból w zaklinowanej nodze, co oznaczało, że jest źle. Westchnęłam cicho. Podniosłam się i spojrzałam na sytuację. Moja lewa dolna kończyna była ułożona w ciekawy sposób. Jednak to nie był czas na rozmyślanie! Zabrałam się do roboty i zaczęłam łamać drewno. Po kilku minutach i kilku drzazgach oswobodziłam się.
“Dobrze, że potrafię latać…”-pomyślałam z ulgą. Zebrałam drewno i uniosłam się w górę szukając jakiejś jaskini. Zachodzące słońce oświetlało akurat jedną oddaloną kilometr na wschód. Powoli lecąc w tamtym kierunku rozmyślałam nad własną niezdarnością. Chyba nigdy się z tego nie wyleczę… Dobrze, że się na miejscu nie zabiłam, bo to też było bardzo prawdopodobne. Tylko jak się opatruje złamania? Coś słyszałam, że trzeba usztywnić i w gips wsadzić... Czym jest ten gips?
Dotarłam do miejsca postoju. Całkiem spora i na szczęście sucha. Rzuciłam drewno na środek i oparłam się siedząc o zimną ścianę. Teraz już dokładniej mogłam zobaczyć, co się dzieje z moją nogą. Spuchła trochę oraz zrobiła się czerwona. Więc naprawdę jest złamana… Wzięłam w miarę prosty kawałek gałęzi i przyłożyłam do kości piszczelowej. Wszystko fajnie, ale to się nie przyczepi samo z siebie. Żadnego szalika nie mam, paska też nie.
“-Przepraszam bluzko”-powiedziałam do ubrania i wyrwałam jeden rękaw. Przewiązałam dwa razy, zawiązałam sznurkiem i prymitywny opatrunek gotowy. Heh, teraz przez jakiś czas będę skakała na jednej nodze… Poskakałam sobie do kupy drewna i wzięłam się za rozpalanie ogniska pocierając patykiem o patyk. Tylko mamutów brakuje.
Kiedy po kilku próbach w końcu się wskrzesić ogień, oparłam się ponownie o skalną ścianę i starałam się zasnąć. Jak można było się spodziewać, nic z tego. Nie mogłam usnąć mimo zmęczenia.
“-To będzie ciężka noc…”-westchnęłam i podparłam głowę ręką. Zapatrzyłam się w księżyc i dla zabicia czasu zaczęłam sobie przypominać ostatnie wydarzenia.
Swoją drogą, musiałam chyba na głowę upaść, żeby mu uwierzyć. Dałam ciężko zdobytą kasę jakiemuś menelowi, w zamian za informację. Chodziło o to, że tutaj miał się odbyć turniej, w którym do wygrania była duża kwota. Niestety, okazało to się zwykłym blefem i nic tutaj się nie działo. Doprawdy, moja głupota mnie przeraża. Za łatwo ufam ludziom i to w dodatku tym, których widzę pierwszy raz na oczy. Kolejna kłopotliwa cecha.
A tak było fajnie w tym mieście… Dostęp do świeżego jedzenia za darmo i ładna pogoda. Popo mówił, że nie można kraść, no ale ja pożyczam! Kiedyś oddam, jak będę miała dużo pieniędzy. Kiedyś będę bogata i będę miała mały pałac, w którym wszystkie dzieci będą mogły się bawić! A skoro mowa o jedzeniu…
...Głodna jestem. Obejrzałam najbliższe otoczenie z nadzieją, że może jakimś cudem pojawi się przede mną kosz pełen świeżych owoców.
“Cudu nie ma, muszę sama zdobyć jedzenie…”-pomyślałam z niechęcią. Ale nawet gdybym miała latać, to jednoczesnego strzelanie pociskami w zwierzęta mój osłabiony organizm nie wytrzyma. Eh… To w takim razie pobawimy się w strzelanie na odległość. Chwilkę wpatrywałam się w ciemność, aż w końcu zobaczyłam parę błyszczących się oczu. Żarcie! Mniejsza o to, czym jest. Zadowolona wypuściłam w jego stronę Ki, będąc pewna, że zaraz będzie po wszystkim.
“Żarcie mi ucieka!”-zauważyłam zirytowana nie mogąc trafić. Ej, nie tak się bawimy! Może mnie nie lubi? Trzeba zmienić taktykę, tym razem na zachęcenie.
“-Kici, kici, żarełko!”-zawołałam cicho-”Chodź do pańci!” Spojrzał się na mnie jak na idiotkę i zniknął w mroku. “-To odwal się! Nie lubię Cię już!”-wykrzyczałam obrażona w głąb lasu.
Nie dość, że zdobycz mi uciekła, to zrobiłam się bardziej głodna. W takich warunkach nic nie zdziałam. Potrzebowałabym czegoś, żeby je zatrzymać, sparaliżować… Niestety, nic takiego nie potrafię. Ale zaraz!
Przed oczami stanął mi obraz sprzed niecałych dwóch lat. To było w górach o ile się nie mylę. Ta kolorowa jaszczurka, ta duża… Frost! Użył jakiegoś lasera z oczu i zatrzymał spadający głaz. Gdybym się tego nauczyła i zastosowała to na zwierzętach, to może bym złapała w końcu tę kolację? Nie zaszkodzi spróbować!
“Teraz jak to wygląda...”-próbowałam sobie to jeszcze raz wyobrazić. “Jak laser, albo jak… Proste pioruny z oczu! Czyli jak ludzie mówią “piorunujące spojrzenie”, to mają na myśli, że ktoś taką niewidzialną wersję tego używa? Bo w sumie nie mam pojęcia co to oznacza…”
Zabrałam się za tworzenie tych błyskawic. Skumulowałam energię na rogówce i wymyśliłam, że ją wydłużę. Coś tam się zaczęło dziać, ale co z tego, że czułam jakby mi oczy miało wypalić? Na dodatek zaczęły łzawić. Zbyt szybko chciałam rezultat, więc takie są efekty.
Spróbowałam kolejny raz, o wiele wolniej. Delikatnie gromadziłam Ki i równie delikatnie ją wydłużałam. Gdy wyciągnęłam ją na odległość parunastu centymetrów, to prysła niczym bańka mydlana. Postęp jest! Powtarzałam to aż przestała znikać wbrew mojej woli i miała długość mniej więcej metra.
Dumna z siebie, wypróbowałam nową umiejętność na spadającym liściu. Nie znikła, dosięgnęła go, lecz… Nic się nie zadziało! Moja energia chyba nie ma ochoty współpracować.
“Ty, słuchaj!”-zawołałam w myślach do swojej energii- ”Może Ci się nie chce, ale jak chcesz istnieć, to musimy coś zjeść! Więc z łaski swojej współpracuj!”
Kolejna szansa. Duży ptak lecący jakieś 20 metrów od miejsca w którym się znajdowałam. Heh, chyba przemówiłam mojej Ki do rozsądku, ponieważ zadziałało chociaż trochę. Szybujące zwierzę w momencie trafienia gwałtownie spadało przez krótki moment, zaraz po tym się uniosło i kontynuowało swoją wycieczkę jakby nigdy nic.
W sumie całkiem zabawne to jest. Pobawiłam się jeszcze trochę i w końcu udało mi się to co chciałam. Ptak spadł na ziemię z głuchym odgłosem.
“Kolacjo, nadchodzę!”-pomyślałam z radością. Szybko zauważyłam czerwone, świecące się oczy na trawie. Uśmiechnęłam się szeroko i laserowym wzrokiem sparaliżowałam stworzenie.
Podleciałam, rzuciłam pociskiem i zabrałam zdobycz do ogniska. Biały królik o miłym futerku. “Mmmm… Nie dość, że smaczny, to będzie z niego fajna czapka!”- zauważyłam.
Królik, nazwany Śnieżkiem miał zaszczyt zostać moją kolacją. Nacięłam skórę małym nożykiem i zdjęłam ją. Błeee… Następnie odcięłam sobie część mięśni, ale na tyle sprytnie, by nie grzebać się w wnętrznościach. Niepotrzebną resztę wyrzuciłam za jaskinię.
Nadziałam mięso na patyk i zaczęłam piec w płomieniu ogniska, żeby było szybciej. Czarne i chrupiące też jest smaczne.
Jedząc, zastanawiałam się, jak zrobić czapkę ze Śnieżka. Nici nie miałam, żyłki, igły też nie…
“-Trudno, niech sobie schnie, potem coś się wymyśli. Wybacz, nie wiem co z Tobą zrobić.“-uznałam patrząc przepraszająco na resztki królika.
***
“Zimno, zimno, zimno!”-powtarzałam w myślach. Mróz kłuje w czerwone policzki jak małe igiełki, a oddech zamienia się w małe, białe obłoczki. Dobrze, że mam czapkę ze Śnieżka. Świetnie chroni przed zamarznięciem uszu. Szłam przez śnieg, który sięgał mi do kolan, nie pamiętając o jakimś tam dawnym złamaniu. Niech ta zima się skończy, błagam! Królików nie widać, wszystkie się wtapiają w otoczenie. Nie mam z czego zrobić szalika do kompletu…
Narzekając, wróciłam do mojej jaskini z kilkoma rybami. Złapałam je z niemałym trudem w pobliskim jeziorku skutym lodem. Nienawidzę zimy.
Odkryłam, że ta jaskinia jest połączona z 2 innymi w głębi. Suche, szczelne, idealne na zamieszkanie. Nawet udało mi się łóżko wygrać na loterii podczas wycieczki do miasta! Dobrze, że nie wodne, bo w tych warunkach by zamarzło. Pomieszczenie to robiło za sypialnię.
Usiadłam w kuchni i rozpaliłam ognisko, by się ogrzać. Wzięłam kolejną książkę i zaczęłam czytać.
--------
Post skipowy
Technika: Eye Beam (Dzięki Xan ^^)
Tak, utknęłam na drzewie. W bardzo głupi sposób, po prostu wybrakowany mózg uznał, że warto obejrzeć małe wiewiórki. Nie dość, że uciekły, to jeszcze się zaklinowałam. Powoli. Przesuń tu rękę, tam nogę i… Obkręciłam się i teraz wisiałam jak leniwiec, nadal z unieruchomioną stopą. Cholera.
“Spokój Alice, spokój”-powtarzałam, ale nagle usłyszałam cichy trzask. Wielkimi z przerażenia oczami spojrzałam na gałąź, która niebezpiecznie zaczęła się obniżać.
Z piskiem tak głośnym, że ptaki zaczęły odlatywać, spadłam na ziemię razem z gałęzią.
Zamknęłam oczy i bałam się je otworzyć. Poczułam ból w zaklinowanej nodze, co oznaczało, że jest źle. Westchnęłam cicho. Podniosłam się i spojrzałam na sytuację. Moja lewa dolna kończyna była ułożona w ciekawy sposób. Jednak to nie był czas na rozmyślanie! Zabrałam się do roboty i zaczęłam łamać drewno. Po kilku minutach i kilku drzazgach oswobodziłam się.
“Dobrze, że potrafię latać…”-pomyślałam z ulgą. Zebrałam drewno i uniosłam się w górę szukając jakiejś jaskini. Zachodzące słońce oświetlało akurat jedną oddaloną kilometr na wschód. Powoli lecąc w tamtym kierunku rozmyślałam nad własną niezdarnością. Chyba nigdy się z tego nie wyleczę… Dobrze, że się na miejscu nie zabiłam, bo to też było bardzo prawdopodobne. Tylko jak się opatruje złamania? Coś słyszałam, że trzeba usztywnić i w gips wsadzić... Czym jest ten gips?
Dotarłam do miejsca postoju. Całkiem spora i na szczęście sucha. Rzuciłam drewno na środek i oparłam się siedząc o zimną ścianę. Teraz już dokładniej mogłam zobaczyć, co się dzieje z moją nogą. Spuchła trochę oraz zrobiła się czerwona. Więc naprawdę jest złamana… Wzięłam w miarę prosty kawałek gałęzi i przyłożyłam do kości piszczelowej. Wszystko fajnie, ale to się nie przyczepi samo z siebie. Żadnego szalika nie mam, paska też nie.
“-Przepraszam bluzko”-powiedziałam do ubrania i wyrwałam jeden rękaw. Przewiązałam dwa razy, zawiązałam sznurkiem i prymitywny opatrunek gotowy. Heh, teraz przez jakiś czas będę skakała na jednej nodze… Poskakałam sobie do kupy drewna i wzięłam się za rozpalanie ogniska pocierając patykiem o patyk. Tylko mamutów brakuje.
Kiedy po kilku próbach w końcu się wskrzesić ogień, oparłam się ponownie o skalną ścianę i starałam się zasnąć. Jak można było się spodziewać, nic z tego. Nie mogłam usnąć mimo zmęczenia.
“-To będzie ciężka noc…”-westchnęłam i podparłam głowę ręką. Zapatrzyłam się w księżyc i dla zabicia czasu zaczęłam sobie przypominać ostatnie wydarzenia.
Swoją drogą, musiałam chyba na głowę upaść, żeby mu uwierzyć. Dałam ciężko zdobytą kasę jakiemuś menelowi, w zamian za informację. Chodziło o to, że tutaj miał się odbyć turniej, w którym do wygrania była duża kwota. Niestety, okazało to się zwykłym blefem i nic tutaj się nie działo. Doprawdy, moja głupota mnie przeraża. Za łatwo ufam ludziom i to w dodatku tym, których widzę pierwszy raz na oczy. Kolejna kłopotliwa cecha.
A tak było fajnie w tym mieście… Dostęp do świeżego jedzenia za darmo i ładna pogoda. Popo mówił, że nie można kraść, no ale ja pożyczam! Kiedyś oddam, jak będę miała dużo pieniędzy. Kiedyś będę bogata i będę miała mały pałac, w którym wszystkie dzieci będą mogły się bawić! A skoro mowa o jedzeniu…
...Głodna jestem. Obejrzałam najbliższe otoczenie z nadzieją, że może jakimś cudem pojawi się przede mną kosz pełen świeżych owoców.
“Cudu nie ma, muszę sama zdobyć jedzenie…”-pomyślałam z niechęcią. Ale nawet gdybym miała latać, to jednoczesnego strzelanie pociskami w zwierzęta mój osłabiony organizm nie wytrzyma. Eh… To w takim razie pobawimy się w strzelanie na odległość. Chwilkę wpatrywałam się w ciemność, aż w końcu zobaczyłam parę błyszczących się oczu. Żarcie! Mniejsza o to, czym jest. Zadowolona wypuściłam w jego stronę Ki, będąc pewna, że zaraz będzie po wszystkim.
“Żarcie mi ucieka!”-zauważyłam zirytowana nie mogąc trafić. Ej, nie tak się bawimy! Może mnie nie lubi? Trzeba zmienić taktykę, tym razem na zachęcenie.
“-Kici, kici, żarełko!”-zawołałam cicho-”Chodź do pańci!” Spojrzał się na mnie jak na idiotkę i zniknął w mroku. “-To odwal się! Nie lubię Cię już!”-wykrzyczałam obrażona w głąb lasu.
Nie dość, że zdobycz mi uciekła, to zrobiłam się bardziej głodna. W takich warunkach nic nie zdziałam. Potrzebowałabym czegoś, żeby je zatrzymać, sparaliżować… Niestety, nic takiego nie potrafię. Ale zaraz!
Przed oczami stanął mi obraz sprzed niecałych dwóch lat. To było w górach o ile się nie mylę. Ta kolorowa jaszczurka, ta duża… Frost! Użył jakiegoś lasera z oczu i zatrzymał spadający głaz. Gdybym się tego nauczyła i zastosowała to na zwierzętach, to może bym złapała w końcu tę kolację? Nie zaszkodzi spróbować!
“Teraz jak to wygląda...”-próbowałam sobie to jeszcze raz wyobrazić. “Jak laser, albo jak… Proste pioruny z oczu! Czyli jak ludzie mówią “piorunujące spojrzenie”, to mają na myśli, że ktoś taką niewidzialną wersję tego używa? Bo w sumie nie mam pojęcia co to oznacza…”
Zabrałam się za tworzenie tych błyskawic. Skumulowałam energię na rogówce i wymyśliłam, że ją wydłużę. Coś tam się zaczęło dziać, ale co z tego, że czułam jakby mi oczy miało wypalić? Na dodatek zaczęły łzawić. Zbyt szybko chciałam rezultat, więc takie są efekty.
Spróbowałam kolejny raz, o wiele wolniej. Delikatnie gromadziłam Ki i równie delikatnie ją wydłużałam. Gdy wyciągnęłam ją na odległość parunastu centymetrów, to prysła niczym bańka mydlana. Postęp jest! Powtarzałam to aż przestała znikać wbrew mojej woli i miała długość mniej więcej metra.
Dumna z siebie, wypróbowałam nową umiejętność na spadającym liściu. Nie znikła, dosięgnęła go, lecz… Nic się nie zadziało! Moja energia chyba nie ma ochoty współpracować.
“Ty, słuchaj!”-zawołałam w myślach do swojej energii- ”Może Ci się nie chce, ale jak chcesz istnieć, to musimy coś zjeść! Więc z łaski swojej współpracuj!”
Kolejna szansa. Duży ptak lecący jakieś 20 metrów od miejsca w którym się znajdowałam. Heh, chyba przemówiłam mojej Ki do rozsądku, ponieważ zadziałało chociaż trochę. Szybujące zwierzę w momencie trafienia gwałtownie spadało przez krótki moment, zaraz po tym się uniosło i kontynuowało swoją wycieczkę jakby nigdy nic.
W sumie całkiem zabawne to jest. Pobawiłam się jeszcze trochę i w końcu udało mi się to co chciałam. Ptak spadł na ziemię z głuchym odgłosem.
“Kolacjo, nadchodzę!”-pomyślałam z radością. Szybko zauważyłam czerwone, świecące się oczy na trawie. Uśmiechnęłam się szeroko i laserowym wzrokiem sparaliżowałam stworzenie.
Podleciałam, rzuciłam pociskiem i zabrałam zdobycz do ogniska. Biały królik o miłym futerku. “Mmmm… Nie dość, że smaczny, to będzie z niego fajna czapka!”- zauważyłam.
Królik, nazwany Śnieżkiem miał zaszczyt zostać moją kolacją. Nacięłam skórę małym nożykiem i zdjęłam ją. Błeee… Następnie odcięłam sobie część mięśni, ale na tyle sprytnie, by nie grzebać się w wnętrznościach. Niepotrzebną resztę wyrzuciłam za jaskinię.
Nadziałam mięso na patyk i zaczęłam piec w płomieniu ogniska, żeby było szybciej. Czarne i chrupiące też jest smaczne.
Jedząc, zastanawiałam się, jak zrobić czapkę ze Śnieżka. Nici nie miałam, żyłki, igły też nie…
“-Trudno, niech sobie schnie, potem coś się wymyśli. Wybacz, nie wiem co z Tobą zrobić.“-uznałam patrząc przepraszająco na resztki królika.
***
“Zimno, zimno, zimno!”-powtarzałam w myślach. Mróz kłuje w czerwone policzki jak małe igiełki, a oddech zamienia się w małe, białe obłoczki. Dobrze, że mam czapkę ze Śnieżka. Świetnie chroni przed zamarznięciem uszu. Szłam przez śnieg, który sięgał mi do kolan, nie pamiętając o jakimś tam dawnym złamaniu. Niech ta zima się skończy, błagam! Królików nie widać, wszystkie się wtapiają w otoczenie. Nie mam z czego zrobić szalika do kompletu…
Narzekając, wróciłam do mojej jaskini z kilkoma rybami. Złapałam je z niemałym trudem w pobliskim jeziorku skutym lodem. Nienawidzę zimy.
Odkryłam, że ta jaskinia jest połączona z 2 innymi w głębi. Suche, szczelne, idealne na zamieszkanie. Nawet udało mi się łóżko wygrać na loterii podczas wycieczki do miasta! Dobrze, że nie wodne, bo w tych warunkach by zamarzło. Pomieszczenie to robiło za sypialnię.
Usiadłam w kuchni i rozpaliłam ognisko, by się ogrzać. Wzięłam kolejną książkę i zaczęłam czytać.
--------
Post skipowy
Technika: Eye Beam (Dzięki Xan ^^)
- SiódemkaZiemniak
- Liczba postów : 61
Data rejestracji : 20/04/2013
Skąd : Lębork
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sro Kwi 02, 2014 10:56 pm
Chłodny poranek - a raczej już wczesne południe - obudziło śpiącą na drzewie dziewczynkę lekkim deszczem. Westchnęła ciężko i z trudem otworzyła oczy. Spała jakoś ze cztery godziny, bo odnalezienie prawidłowej drogi do domu zajęło jej dłużej niż myślała. Ale tak to jest, jak się wieczorem wychodzi gdzieś daleko ze słabą orientacją w terenie w nocy. Skutkuje to niestety nie za dobrym humorem.
Zsunęła się z gałęzi i zeskoczyła cicho. Ignorując, że mokre rękawy i nogawki obcierają jej skórę, z lepszym już humorem poszła do najbliższego miasta po jakieś jedzenia. Trzeba uzupełnić zapasy. Umyła twarz w pobliskim małym jeziorku, a następnie szybkim krokiem ruszyła w drogę.
Po kilkudziesięciu minutach Alice dotarła na miejsce i od razu skierowała się do stałego przystanku – sklepu prowadzonego przez miłą, starszą panią. Białe włosy związane w koczek, różowy sweterek oraz pudelek o imieniu Pusia wzbudzały wielką sympatię do tej staruszki. Na dodatek na jej stoisku było dosłownie wszystko. A jak nie tam, to na zapleczu.
Przywitała się, wybrała rzeczy, zapłaciła, potem zwyczajem usiadła obok staruszki paplając jak najęta. Czarnowłosa była zadowolona, że ma słuchacza, natomiast starsza pani polubiła tę rozgadaną dziewczynkę z dziwnymi rogami.
Otworzyły ciastka i zaczęły jakże porywającą dyskusję o pogodzie. Temat banalny, jednak dla nich wszystko było ciekawym zagadnieniem. Podgryzając rogaliki potrafiły spędzić kilka godzin rozmawiając.
Tego dnia kręciło się sporo ludzi, niektórzy wyglądali dość podejrzanie. Choć nie ma co się dziwić, gdzie dużo osób, tam i dużo złodziei.
---
Wstawiłam! Chwała mi! xD
z/t -> Jeszcze nie wiem gdzie xD
Zsunęła się z gałęzi i zeskoczyła cicho. Ignorując, że mokre rękawy i nogawki obcierają jej skórę, z lepszym już humorem poszła do najbliższego miasta po jakieś jedzenia. Trzeba uzupełnić zapasy. Umyła twarz w pobliskim małym jeziorku, a następnie szybkim krokiem ruszyła w drogę.
Po kilkudziesięciu minutach Alice dotarła na miejsce i od razu skierowała się do stałego przystanku – sklepu prowadzonego przez miłą, starszą panią. Białe włosy związane w koczek, różowy sweterek oraz pudelek o imieniu Pusia wzbudzały wielką sympatię do tej staruszki. Na dodatek na jej stoisku było dosłownie wszystko. A jak nie tam, to na zapleczu.
Przywitała się, wybrała rzeczy, zapłaciła, potem zwyczajem usiadła obok staruszki paplając jak najęta. Czarnowłosa była zadowolona, że ma słuchacza, natomiast starsza pani polubiła tę rozgadaną dziewczynkę z dziwnymi rogami.
Otworzyły ciastka i zaczęły jakże porywającą dyskusję o pogodzie. Temat banalny, jednak dla nich wszystko było ciekawym zagadnieniem. Podgryzając rogaliki potrafiły spędzić kilka godzin rozmawiając.
Tego dnia kręciło się sporo ludzi, niektórzy wyglądali dość podejrzanie. Choć nie ma co się dziwić, gdzie dużo osób, tam i dużo złodziei.
---
Wstawiłam! Chwała mi! xD
z/t -> Jeszcze nie wiem gdzie xD
- SiódemkaZiemniak
- Liczba postów : 61
Data rejestracji : 20/04/2013
Skąd : Lębork
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Czw Maj 01, 2014 11:17 pm
Tak jak i zawsze skończyły po paru godzinach. Chociaż wydawało, że minęła tylko chwila, niebo już zaczęło zmieniać kolor, a słońce zachodzić. Alice ociągając się zbierała się do powrotu. Dopiero po przydługim pożegnaniu oraz w końcu oddaleniu się od starszej pani spostrzegła, jak jest późno. Nie dość, że zimno, to i w środku lasu ciemno.
"Brrr... Strasznie"-wzdrygnęła się czarnowłosa. Któż wie, co może kryć się za starymi dębami i świerkami na kilka metrów? Jeszcze ta podejrzana cisza. Drzewa rosły gęściej i tworzyły tunel. Robiło się coraz mroczniej, a w tym mroku słychć było tylko oddech i kroki dziewczynki, która ciągle przyśpieszała. Czuła na sobie wzrok sowy, gdy przechodziła obok zawalonego buku. Te przerażające, żółte ślepia. I świecą na dodatek. Odwróciła głowę i przez jakiś moment szła z zamkniętymi oczami. Bo co jeśli to ptaszysko chce jej wyrwać oczy? Jak to, żyć bez oczu? Miałaby już nigdy nie ujrzeć nieba? I kwitnących ziemniaków też nie? O nie, nie dopuściłaby do tego.
Lecz nie tylko krwiożercze ptaki polują na ludzi. Nie miała też zamiaru spotkać żadnego ducha, czy Godzilli... Ani ducha Godzilli... Prawie biegnąc leśną drogą, przyrzekła sobie, że nigdy, nigdy więcej nie będzie czytać horrorów.
Nagle w świdrującej ciszy usłyszała szmery. Starała się to zignorować, ale odgłos stawał się coraz głośniejszy. Nie ma wątpliwości, coś tam jest. Z przerażeniem musiała to stwierdzić. Więc jednak! Godzilla!
"KAMI RATUJ" - pisnęła jak mogła najgłośniej. Całkiem możliwe, że potwór przestraszy się pisku/spuchną mu uszy i ucieknie.
---
Taka tam, panika... ^,^
"Brrr... Strasznie"-wzdrygnęła się czarnowłosa. Któż wie, co może kryć się za starymi dębami i świerkami na kilka metrów? Jeszcze ta podejrzana cisza. Drzewa rosły gęściej i tworzyły tunel. Robiło się coraz mroczniej, a w tym mroku słychć było tylko oddech i kroki dziewczynki, która ciągle przyśpieszała. Czuła na sobie wzrok sowy, gdy przechodziła obok zawalonego buku. Te przerażające, żółte ślepia. I świecą na dodatek. Odwróciła głowę i przez jakiś moment szła z zamkniętymi oczami. Bo co jeśli to ptaszysko chce jej wyrwać oczy? Jak to, żyć bez oczu? Miałaby już nigdy nie ujrzeć nieba? I kwitnących ziemniaków też nie? O nie, nie dopuściłaby do tego.
Lecz nie tylko krwiożercze ptaki polują na ludzi. Nie miała też zamiaru spotkać żadnego ducha, czy Godzilli... Ani ducha Godzilli... Prawie biegnąc leśną drogą, przyrzekła sobie, że nigdy, nigdy więcej nie będzie czytać horrorów.
Nagle w świdrującej ciszy usłyszała szmery. Starała się to zignorować, ale odgłos stawał się coraz głośniejszy. Nie ma wątpliwości, coś tam jest. Z przerażeniem musiała to stwierdzić. Więc jednak! Godzilla!
"KAMI RATUJ" - pisnęła jak mogła najgłośniej. Całkiem możliwe, że potwór przestraszy się pisku/spuchną mu uszy i ucieknie.
---
Taka tam, panika... ^,^
Re: Las
Pią Maj 02, 2014 2:19 pm
Straszny pisk nie zrobił najwyraźniej wrażenia na szemrzącej istocie, która poruszyła się w krzakach niespokojnie. W cieniu błysnęła para czerwonych oczu i coś parsknęło cienko. Alice mogła odchodzić od zmysłów i zacząć piszczeć jeszcze straszniej, ale spod krzaka wykicał…
OOC
Taki tam króliczek
Co zrobi Ziemniak?
- Królik:
OOC
Taki tam króliczek
Co zrobi Ziemniak?
- SiódemkaZiemniak
- Liczba postów : 61
Data rejestracji : 20/04/2013
Skąd : Lębork
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sob Maj 17, 2014 8:52 pm
Siódemka była już prawie na tamtym świecie z przerażenia. Na dodatek, wśród liści krzewu widać było parę świecących oczu. I to podejrzane szuranie… Brrr… Było się czego przestraszyć. Z całą pewnością, to jeden z najgroźniejszych potworów, jakie są na tej planecie. Gdyby było inaczej, dziewczyna by się przecież nie bała, prawda? Wymyśliła 49 planów ucieczki i jeden walki, w której pokonuje Groźnego Szuracza w niecałą minutę i zbawia świat.
Przez chwilę zastanawiała się, który z jej planów jest najkorzystniejszy i uznała, że ostatni. Pieniądze i sława to coś dla niej. A po pokonaniu najgroźniejszej bestii na Ziemi z pewnością nie raz pojawiłaby się na okładce magazynów. No i miałaby wielki dom. Z wieeelkim basenem z różową wodą z brokatem. Planując tak swoją przyszłość, zapomniała o niebezpieczeństwie, do momentu, gdy szuranie się powtórzyło. Wtedy to cały entuzjazm z niej wyparował i doszła do wniosku, że wanna nie jest taka zła.
Zza zielonych gałązek potwór wystawił pyszczek. Dość nisko, ale nie dajmy się zwieść pozorom. Jak mały, to tym bardziej niebezpieczny. Jak Chihuahua. Poruszał różowym noskiem i wesoło wyskoczył z kryjówki. Alice miała ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, piszczeć i inne tego typu czynności, ale spojrzała na bestię i...
„-KYAAAAAAAAAAAA” – zapiszczała na pół lasu, a cały strać prysnął niczym bańka mydlana. „-Jaki słodki!~”
Słodki? Czy najgroźniejszy potwór na świecie mógł być uroczy? Jak najbardziej, szczególnie, gdy za krwiożerczą bestię uznaje się małego, różowego królika-jednorożca. A dziewczyna, jako wielbicielka uroczych rzeczy, ukucnęła i czekała aż przyjdzie do niej. Ku jej zaskoczeniu, natychmiastowo z radosnym parsknięciem wskoczył na głowę czarnowłosej i usiadł. To jeszcze bardziej spodobało jej się i z tego powodu nadała mu imię.
„-Od teraz będziesz Ponpon, ok? Nie Pompon, mimo że go przypominasz.” – zwróciła się z uśmiechem do zwierzątka. „-Wiesz, kiedyś miałam królika, Śnieżka. Już go nie mam… Jesteś słodszy od niego, masz róg!”
Siedziała tak z Ponponem na łepku i zastanawiała się, co je taki jednorożec… Może tęczę?
Przez chwilę zastanawiała się, który z jej planów jest najkorzystniejszy i uznała, że ostatni. Pieniądze i sława to coś dla niej. A po pokonaniu najgroźniejszej bestii na Ziemi z pewnością nie raz pojawiłaby się na okładce magazynów. No i miałaby wielki dom. Z wieeelkim basenem z różową wodą z brokatem. Planując tak swoją przyszłość, zapomniała o niebezpieczeństwie, do momentu, gdy szuranie się powtórzyło. Wtedy to cały entuzjazm z niej wyparował i doszła do wniosku, że wanna nie jest taka zła.
Zza zielonych gałązek potwór wystawił pyszczek. Dość nisko, ale nie dajmy się zwieść pozorom. Jak mały, to tym bardziej niebezpieczny. Jak Chihuahua. Poruszał różowym noskiem i wesoło wyskoczył z kryjówki. Alice miała ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, piszczeć i inne tego typu czynności, ale spojrzała na bestię i...
„-KYAAAAAAAAAAAA” – zapiszczała na pół lasu, a cały strać prysnął niczym bańka mydlana. „-Jaki słodki!~”
Słodki? Czy najgroźniejszy potwór na świecie mógł być uroczy? Jak najbardziej, szczególnie, gdy za krwiożerczą bestię uznaje się małego, różowego królika-jednorożca. A dziewczyna, jako wielbicielka uroczych rzeczy, ukucnęła i czekała aż przyjdzie do niej. Ku jej zaskoczeniu, natychmiastowo z radosnym parsknięciem wskoczył na głowę czarnowłosej i usiadł. To jeszcze bardziej spodobało jej się i z tego powodu nadała mu imię.
„-Od teraz będziesz Ponpon, ok? Nie Pompon, mimo że go przypominasz.” – zwróciła się z uśmiechem do zwierzątka. „-Wiesz, kiedyś miałam królika, Śnieżka. Już go nie mam… Jesteś słodszy od niego, masz róg!”
Siedziała tak z Ponponem na łepku i zastanawiała się, co je taki jednorożec… Może tęczę?
Re: Las
Czw Maj 22, 2014 10:22 pm
Króliczek najwyraźniej polubił Alice. Ba, wskoczył jej na głowę, umościł się tam wygodnie jako różowa kulka z futra z rogiem na głowie i sterczącymi uszami. Machnął ogonkiem i różowym nosem zaczął obwąchiwać włosy bio-androidki. Dziewczynka zauroczona nowym towarzyszem zabaw nie zauważyła, że jego oczęta błysnęły podejrzanie i po chwili gryzoń zeskoczył z jej głowy i stanął przed nią.
Wpatrywał w dziewczynkę, by następnie otworzyć pyszczek w uśmiechu. Coraz, szerzej i szerzej... Aż przestał wyglądać tak bezbronnie...
Najwyraźniej ten rodzaj królików-jednorożców nie żywi się tęczą.
OOC
Walka fabularna, bo wiem, że za kości nie dasz mi żyć.
Unikasz, blokujesz, kontratakujesz albo dajesz sobie odgryźć rękę. Zrobisz co zechcesz
Wpatrywał w dziewczynkę, by następnie otworzyć pyszczek w uśmiechu. Coraz, szerzej i szerzej... Aż przestał wyglądać tak bezbronnie...
- Uśmiech proszę~:
Najwyraźniej ten rodzaj królików-jednorożców nie żywi się tęczą.
OOC
Walka fabularna, bo wiem, że za kości nie dasz mi żyć.
Unikasz, blokujesz, kontratakujesz albo dajesz sobie odgryźć rękę. Zrobisz co zechcesz
- SiódemkaZiemniak
- Liczba postów : 61
Data rejestracji : 20/04/2013
Skąd : Lębork
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sob Maj 31, 2014 8:27 pm
Zwierzątko łaskotało ją w głowę noskiem i jednocześnie kłuło rogiem, robiąc jej akupunkturę. Siódemka jednak nie miała mu tego za złe. Cieszyła się, że znalazła nowego przyjaciela. Ponpon również zdawał się być zadowolonym. Pokręcił się na jej głowie i zaczął mruczeć. Po chwili jednak mruczenie przekształciło się w warczenia, a autor dźwięku zeskoczył z czarnowłosej.
Alice z przerażeniem patrzyła, jak króliczek zmienia się nie do poznania. Z miłego i słodkiego stawał się straszny i dziki. Jego wzrok był również zupełnie inny. Z ufnego, ciepłego zrobił się zimny oraz krwiożerczy. Mroczna aura powodowała gęsią skórkę.
-Ponpon! -7 krzyknęła ze zgrozą. –Co się dzieję?!
Ten jednak nie zareagował i zaczął się szczerzyć. Po chwili jego uzębienie pokazało się w całości. Ostre, trójkątne ząbki w sam raz do wyszarpywania gardła. Zaczął powoli dreptać dookoła dziewczyny i warcząc szykował się do ataku. Jego łapki, teraz zakończone pazurami, odbiły się od podłoża, a zwierzak rozczapierzył palce i rzucił się na Siódemkę. Wbił kły w jej ramię i nie miał zamiaru puścić. Dziewczyna potrząsała ręką, ale ten się uwiesił na dobre. Więc…
Siedem zastanawiała się chwilę wsadziła rękę z pasażerem do rzeki. Potrzymała chwilę, aż uścisk nieco zelżał. Wtedy wyjęła ręką i z łatwością odczepiła królika od ramienia. Złapała go za kark i odłożyła na ziemię. Jeśli chce atakować, to może, Alice z jego małą wersją na pewno sobie poradzie. Gdyby jednak trochę urósł… To byłoby gorzej.
Alice z przerażeniem patrzyła, jak króliczek zmienia się nie do poznania. Z miłego i słodkiego stawał się straszny i dziki. Jego wzrok był również zupełnie inny. Z ufnego, ciepłego zrobił się zimny oraz krwiożerczy. Mroczna aura powodowała gęsią skórkę.
-Ponpon! -7 krzyknęła ze zgrozą. –Co się dzieję?!
Ten jednak nie zareagował i zaczął się szczerzyć. Po chwili jego uzębienie pokazało się w całości. Ostre, trójkątne ząbki w sam raz do wyszarpywania gardła. Zaczął powoli dreptać dookoła dziewczyny i warcząc szykował się do ataku. Jego łapki, teraz zakończone pazurami, odbiły się od podłoża, a zwierzak rozczapierzył palce i rzucił się na Siódemkę. Wbił kły w jej ramię i nie miał zamiaru puścić. Dziewczyna potrząsała ręką, ale ten się uwiesił na dobre. Więc…
Siedem zastanawiała się chwilę wsadziła rękę z pasażerem do rzeki. Potrzymała chwilę, aż uścisk nieco zelżał. Wtedy wyjęła ręką i z łatwością odczepiła królika od ramienia. Złapała go za kark i odłożyła na ziemię. Jeśli chce atakować, to może, Alice z jego małą wersją na pewno sobie poradzie. Gdyby jednak trochę urósł… To byłoby gorzej.
Re: Las
Sro Cze 04, 2014 11:16 pm
Gdyby dziewczynka powiedziała na głos, czego się obawiała, to mogłaby teraz sama siebie zganić za ‘krakanie’. Pompon trzymał się dzielnie jej ręki, wrzynając ząbki w ciało Alice. Poleciało trochę krwi i pomyśleć by można, że nie odpuści, jednak brak tlenu i królikorożcom przeszkadza. Pomysł z rzeką był dobry, królik odskoczył od bio-androidki uśmiechając się groźnie. Różowiutkie, puchate futerko oklapło od wody. Ponpon zaczął okrążać dziewczynkę, warcząc gardło, gdy naraz spiął się ryknął.
Królik zaczął rosnąć. W jednej chwili małe łapki obrosły mięśniami, kark rozdął się, a w oczach zapaliły czerwone diody. Szczęki też urosły – teraz byłby w stanie pożreć głowę Alice jednym kłapnięciem.
OOC
Proszę o ładny, fabularny opis, jak rozprawiasz się z królikorożcem~
Królik zaczął rosnąć. W jednej chwili małe łapki obrosły mięśniami, kark rozdął się, a w oczach zapaliły czerwone diody. Szczęki też urosły – teraz byłby w stanie pożreć głowę Alice jednym kłapnięciem.
- Ta daaam~:
OOC
Proszę o ładny, fabularny opis, jak rozprawiasz się z królikorożcem~
- SiódemkaZiemniak
- Liczba postów : 61
Data rejestracji : 20/04/2013
Skąd : Lębork
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Pią Cze 13, 2014 2:50 pm
Wydawałoby się, że Ponpon powinien się nieco zasmucić niepowodzeniem ataku, czy też nieco zniechęcić, ale nie! Nie dał nic po sobie poznać. Szczerzył się tak samo jak wcześniej i był nawet weselszy. Otrzepał się z wody, a po tym zaczął zataczać kółka dookoła Alice, warcząc. Nagle zatrzymał się. Wzniósł się, utrzymując na dwóch tylnich nogach i zawył upiornie. Wszystko zrobiłoby lepszy efekt, gdyby tylko wykonawca nie miał kilkudziesięciu centymetrów wysokości oraz nie byłby posiadaczem cienkiego głosiku, jednak to szczegół.
Wtem stanął na czerech łapach i spiął wszystkie mięśnie. Zaczął drżeć i pomrukiwać. Trzęsło nim niesamowicie. Urósł niemal pięciokrotnie, wyglądał teraz jak po mocnych sterydach. Uśmiechnął się, ukazując swoje 3-rzędowe, ostre ząbki.
Stali naprzeciw siebie. Mała, czarnowłosa dziewczynka i wielki, różowy potwór. Alice była nieco przestraszona nową sytuacją, jednak po wzięciu głębokiego oddechu uspokoiła się. Przecież nadal to jest jej przyjaciel Ponpon! Na pewno nie zrobiłby krzywdy Siódemce. Odrzuciła wszelkie wątpliwości i uśmiechnęła się lekko. Zapowiadała się ciekawa zabawa w ganianego.
Pierwszy krok zrobiła Alice. Odbiła się od ziemi i skoczyła w kierunku przeciwnika. Ponpon nie zamierzał zrobić uniku, zamachnął się prawą łapą z zamiarem przewrócenia dziewczynki. Ta jednak nie dała się tak łatwo – wskoczyła na potężną kończynę rywala, następnie pobiegła po niej prosto na kark zwierzęcia. Uczepiła się gęstego futra i starała się przetrwać nagły atak szału u królika. Potrząsał głową, aby zrzucić nieproszonego gościa, skakał, ale nic nie działało. Zaczął się tarzać po ziemi robiąc niemały hałas.
Siódemka była coraz bardziej zirytowana. Trwało to od kwadransa! Ileż można? Chcąc położyć temu kres, przeczołgała się na czoło Ponpona i z całej siły uderzyła przeciwnika w kość nad nosem. Zawył z bólu i skulił się w sobie. Kto by się spodziewał, że taki wielki potwór ma tak słabą czaszkę? Dla pewności uderzyła jeszcze dwa razy, powodując, że zwierzę jęknęło cicho. Chyba zrobiło to na nim wrażenie. Próbował zepchnąć ją z karku łapą, ale po krótkim i stanowczym „Ani mi się waż” dziewczyny, zrezygnował z tego pomysłu. Wyglądał na trochę oklapłego. Może mu się smutno zrobiło?
Wtem stanął na czerech łapach i spiął wszystkie mięśnie. Zaczął drżeć i pomrukiwać. Trzęsło nim niesamowicie. Urósł niemal pięciokrotnie, wyglądał teraz jak po mocnych sterydach. Uśmiechnął się, ukazując swoje 3-rzędowe, ostre ząbki.
Stali naprzeciw siebie. Mała, czarnowłosa dziewczynka i wielki, różowy potwór. Alice była nieco przestraszona nową sytuacją, jednak po wzięciu głębokiego oddechu uspokoiła się. Przecież nadal to jest jej przyjaciel Ponpon! Na pewno nie zrobiłby krzywdy Siódemce. Odrzuciła wszelkie wątpliwości i uśmiechnęła się lekko. Zapowiadała się ciekawa zabawa w ganianego.
Pierwszy krok zrobiła Alice. Odbiła się od ziemi i skoczyła w kierunku przeciwnika. Ponpon nie zamierzał zrobić uniku, zamachnął się prawą łapą z zamiarem przewrócenia dziewczynki. Ta jednak nie dała się tak łatwo – wskoczyła na potężną kończynę rywala, następnie pobiegła po niej prosto na kark zwierzęcia. Uczepiła się gęstego futra i starała się przetrwać nagły atak szału u królika. Potrząsał głową, aby zrzucić nieproszonego gościa, skakał, ale nic nie działało. Zaczął się tarzać po ziemi robiąc niemały hałas.
Siódemka była coraz bardziej zirytowana. Trwało to od kwadransa! Ileż można? Chcąc położyć temu kres, przeczołgała się na czoło Ponpona i z całej siły uderzyła przeciwnika w kość nad nosem. Zawył z bólu i skulił się w sobie. Kto by się spodziewał, że taki wielki potwór ma tak słabą czaszkę? Dla pewności uderzyła jeszcze dwa razy, powodując, że zwierzę jęknęło cicho. Chyba zrobiło to na nim wrażenie. Próbował zepchnąć ją z karku łapą, ale po krótkim i stanowczym „Ani mi się waż” dziewczyny, zrezygnował z tego pomysłu. Wyglądał na trochę oklapłego. Może mu się smutno zrobiło?
Re: Las
Nie Cze 22, 2014 12:04 am
Atak Siódemki zaskoczył królika. Ba, bestia nie wiedziała jak zareagować, za wszelką cenę starając pozbyć się pchły, uparcie trzymającej za jej grzbiet. Skakanie, turlanie oraz dosięgnięcie dziewczynki zdało się na nic. Ponpon ryknął, trzęsąc się wściekle. Jego obiad na za dużo sobie pozwalał! Był zły i to bardzo. Próbował uderzać bokami o pnie drzew, ale na niewiele się to zdało. Jednak to cios we wrażliwy nos było czynem, który przelał czarę goryczy i królikorożec warknął a następnie… Spotulniał.
Opadł na masywne łapy, burcząc i lamentując grubym głosem. Przesuwając brzuchem po trawie spróbował odwrócić łeb w stronę Alice, kładąc uszy po sobie. Androidka nie miała zamiaru z niego zejść… Tkwiła tam uparcie jak rzep na psim ogonie. Nie wiedząc, co zrobić Ponpon poruszył się niespokojnie – najwyraźniej towarzystwo dziewczynki, która z łatwością go pobiła, nie odpowiadało mu… A może zaczął wyczuwać niepokojącą aurę dziewczynki…
Wtem, niski, cichy świst potoczył się wśród drzew. Bestia wzdrygnęła się i wyprężyła na baczność, jak na komendę. Dźwięk ją hipnotyzował. Ponpon uniósł głowę i popędził nagle przed siebie z uczepioną różowawej sierści Alice.
OOC
Królik zabiera Cię --->TU
Post tam wpadnie niedługo
Opadł na masywne łapy, burcząc i lamentując grubym głosem. Przesuwając brzuchem po trawie spróbował odwrócić łeb w stronę Alice, kładąc uszy po sobie. Androidka nie miała zamiaru z niego zejść… Tkwiła tam uparcie jak rzep na psim ogonie. Nie wiedząc, co zrobić Ponpon poruszył się niespokojnie – najwyraźniej towarzystwo dziewczynki, która z łatwością go pobiła, nie odpowiadało mu… A może zaczął wyczuwać niepokojącą aurę dziewczynki…
Wtem, niski, cichy świst potoczył się wśród drzew. Bestia wzdrygnęła się i wyprężyła na baczność, jak na komendę. Dźwięk ją hipnotyzował. Ponpon uniósł głowę i popędził nagle przed siebie z uczepioną różowawej sierści Alice.
OOC
Królik zabiera Cię --->TU
Post tam wpadnie niedługo
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Wto Cze 24, 2014 12:48 pm
Orientacyjne określanie ilości upłyniętego czasu nie wychodziło halfce dobrze. Podróż spędziła w stanie odrętwienia, tkwiąc w bezruchu na siedzisku, wbijając nieobecne oczy w pasma gwiazd. Ósemka nie myślała za wiele, celowo rozpraszając zbłąkane myśli. Nie spoglądała nawet na zegar, ignorując istnienie czasu. Otępienie mogło być skutkiem wymęczenia psychicznego i tak można było najbezpieczniej stwierdzić.
Chciała, choć na moment odciąć się od wędrujących po wnętrzu jej czaszki demonów, ale miała wrażenie, że ucieczka nie jest dobrym wyjściem. Przypominało to próbę schowania się przed mgłą.
W tym stanie dziewczyna trwała dopóty nie odezwał się autopilot, zawiadamiając, że zbliża się do błękitnej planety.
Glob ziemski tak bardzo różnił się od Vegety… Czerwona, pustynna planeta mocno kontrastowała z błękitną, w znacznej części pokrytej wodą Ziemią. Nashi przetarła powieki, wpatrując się przed siebie z pewnym zafascynowaniem. Brat opowiadał jej trochę o tej planecie, ba, słyszała wiele historii, a jej kurtka stąd przecież pochodziła. Miała też tutaj przylecieć dwa lata temu, gdy Tsuful pojawił się w Akademii. Plan się nie powiódł. Wróg najwyraźniej nie czekał, aż Trenerzy zdecydują się ją wysłać, tylko zaatakował od razu… Potem nastąpiła rzeź w Akademii i walka, ciągła, krwawa walka o przetrwanie.
Vivian pomasowała skronie, zdejmując z ramion kurtkę i przeszukała kieszenie. Wszystko było na swoim miejscu. Kapsuła bez przeszkód weszła na ziemską orbitę, pędząc szybko w stronę powierzchni planety. Nashi omiotła wzrokiem błękit oceanów i żółte pustynne tereny, zieleń znacznej części globu po białe lodowe czapy. Spodobała się jej mozaika barw. Pojazd przyśpieszył, wokół niego pojawiła się rozgrzana otoczka wypełniona iskrami. Wyskoczył komunikat o podchodzeniu do lądowania.
Kilka minut przed uderzeniem w powierzchnię Ziemi dziewczyna zreflektowała się i ukryła swoją energię. Bycie incognito było jej na rękę, w końcu miała odpocząć… Od wszystkiego.
Vivian szarpnęło, autopilot wyświetlił kolejną informacje, rzuciło kapsułą, strzeliło, głuchy łoskot, kurz, pył, masowanie guza z tyłu głowy…
Wylądowała. Ósemka odczekała pięć sekund nim otworzyła właz i wyszła z pojazdu.
Powietrze było czyste i brakowało mu ostrości oraz suchości towarzyszącym gorącym piaskom Vegety. Pierwszą rzeczą, jaką dziewczyna zrobiła, było złapanie się kapsuły. Niemal poleciała na twarz, nie potrafiąc złapać równowagi. Było jej zdecydowanie za lekko, zbyt nieważko, coś było nie tak z grawitacją… Dopiero prostując się przypomniała sobie, że przyciąganie tutaj było dziesięć razy słabsze niż na Vegecie. Uniosła dłonie przed siebie poruszając palcami niemrawo i spróbowała podskoczyć. Wzniosła się niemal na metr, wybicie się przyszło za łatwo. Opadając na ziemię dziewczyna stwierdziła w duchu, że trzeba będzie się jakoś przyzwyczaić, by nie upadać przy każdym kroku.
Rozejrzała się.
- Co za bałagan…
Wylądowała na uboczu lasu. Lej zmiażdżył dwa drzewa i połać trawy, wyraźnie znacząc miejsce po jej lądowaniu. Ósemka skrzywiła się w duchu. Kilka metrów kwadratowych zieleni zostało zniszczonych za sprawką najwyraźniej nieodpowiednio zaprogramowanego autopilota… Chociaż mało kogo na Vegecie obchodziły roślinki czy dewastowanie ekosystemów. Wylądowała cała? Tak. Nie powinna narzekać.
Robiąc pierwsze kroki na obcej planecie uniosła głowę wysoko, wpatrując się w błękitne niebo, prześwitujące wśród bujnych gałęzi. Był to naprawdę piękny, jakże odmienny widok od tego, co do tej pory przyszło jej oglądać, na co dzień. W dodatku czuć było życie, drobne Ki zwierząt leśnych, owadów, odległy śpiew ptaków… Na Vegecie towarzyszył jej tylko wiatr i monotonny szelest przesypywanego wiatru. Wszystko pięknie, ładnie… Dziewczyna szła wolno wśród drzew muskając pnie palcami. Zapach roślin i żywicy, tętniący tutaj spokój udzielił się jej – na ustach błąkał się nieuświadomiony, lekki uśmiech. Wzięła głęboki oddech, wolno wypuszczając powietrze z płuc. Tak, może ten urlop nie był jednak złym pomysłem.
Z zachwytu nad przyrodą wyrwało ją ciche burczenie brzucha. Ósemka przyłożyła dłoń do żołądka, próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatnio zjadła jakiś posiłek… Na Vegecie nie potrafiła się na niczym skupić, ani senność, ani głód, choć dokuczliwe, z nerwów nie domagały się uwagi. Na Konack sprawy się miały podobnie… Można by powiedzieć, że Vivian zapomina o potrzebach ciała albo ma tendencje do samoumartwiania, ale zwyczajnie te przyziemne rzeczy schodziły na bok w obliczu czegoś z reguły poważniejszego. Teraz, chociaż zmęczona, mogła pozwolić sobie na oddech, a i organizm upomniał się o paliwo.
Podczas spaceru po lesie zwabił ją cichy szmer. Niewielka rzeczka płynęła leniwie wśród drzew, wypełniona po brzegi krystalicznie czystą i zimną wodą. Ósemka przykucnęła przy niej, wkładając palce w strumień – rzek również na jej rodzimej planecie nie było. Na szemrzącej powierzchni ujrzała swoje odbicie, nieco rozczochraną blondynkę z błyszczącymi, ale odrobinę zmęczonymi oczami. Bardziej przypominało to nie zmęczenie, lecz, znużenie, mgłę, otępienie… Nashi nabrała wody w dłonie przemyła twarz.
W rzeczce pływały plamiaste, pstrokate ryby. Vivian wyciągnęła pięć telekinezą, przeszukując w głowie wszystkie informacje, jakie pamiętała z książek i opowieści o Ziemi. Przeżycie w dziczy było igraszką, gorzej z pożywieniem… Czy coś nie byłoby trujące? Po chwili postanowiła machnąć na to ręką, dochodząc do wniosku, że żołądek saiyan strawi nawet najgorsze ochłapy.
Poświęciła chwilę na przygotowanie posiłku, sprawione ryby nabiła na patyki i ustawiła nad niewielkim ogniskiem. Mała kupka drewna zajęła się ładnym płomieniem od pojedynczego ki-blasta. Żadnego pośpiechu, wiedzy, że trzeba stawić się za mrugnięcie oka u Trenera, na sali, w koszarach…
Naprawdę… Mogła odetchnąć?
Trochę czasu dla siebie… W tym rzecz, że nie wiedziała, jak go spożytkować…
~Pora sobie uświadomić, że życie nie kręci się wyłącznie naokoło wojska i walki… Co ja bredzę… Moje na pewno, ale trochę ciszy nie zaszkodzi.~
Zostawiając piekący się obiad Ósemka odwróciła się i weszła między drzewa. Szukała jakichś owoców do urozmaicenia posiłku, w głębi ducha przeczuwając, że cokolwiek tutaj spróbuje przyrządzić, będzie o niebo lepsze od papki kadeta. Co prawda, jako Nashi nie jadała źle, ale również nie zaliczało się to rzeczy, które zjada się z chęcią.
Sięgając po żółtawe jabłka Vivian zachwiała się znowu i oparła o pień wielkiego drzewa. Tym razem nie było to spowodowane nieprzyzwyczajeniem do grawitacji. Poczuła ukłucie w skroni i charakterystyczne swędzenie powiek. Zmęczenie nie chciało tak łatwo odpuścić, łupiąc w czaszkę i robiąc mętlik w głowie. Dziewczyna zacisnęła zęby.
Nie cierpiała własnej słabości. Co z tego, że od ponad doby była na nogach i w normalnych warunkach powinna ledwo żyć? Drażniło ją zmęczenie, nie tylko, jeśli dotyczyło większych spraw, ale także tych drobniejszych, życiowych. Miała być samowystarczalnym żołnierzem, silnym i niezależnym, a tymczasem może jedynie kląć na niemoc.
- Najpierw coś zjem, potem się prześpię, a dalej się zobaczy. – mruknęła do siebie, zabierając kilka jabłek i kierując się w stronę ogniska.
OOC
Jestem na Ziemi
Na razie proszę nie wpadać, umówiłam się na obicie komuś mordy~
Chciała, choć na moment odciąć się od wędrujących po wnętrzu jej czaszki demonów, ale miała wrażenie, że ucieczka nie jest dobrym wyjściem. Przypominało to próbę schowania się przed mgłą.
W tym stanie dziewczyna trwała dopóty nie odezwał się autopilot, zawiadamiając, że zbliża się do błękitnej planety.
Glob ziemski tak bardzo różnił się od Vegety… Czerwona, pustynna planeta mocno kontrastowała z błękitną, w znacznej części pokrytej wodą Ziemią. Nashi przetarła powieki, wpatrując się przed siebie z pewnym zafascynowaniem. Brat opowiadał jej trochę o tej planecie, ba, słyszała wiele historii, a jej kurtka stąd przecież pochodziła. Miała też tutaj przylecieć dwa lata temu, gdy Tsuful pojawił się w Akademii. Plan się nie powiódł. Wróg najwyraźniej nie czekał, aż Trenerzy zdecydują się ją wysłać, tylko zaatakował od razu… Potem nastąpiła rzeź w Akademii i walka, ciągła, krwawa walka o przetrwanie.
Vivian pomasowała skronie, zdejmując z ramion kurtkę i przeszukała kieszenie. Wszystko było na swoim miejscu. Kapsuła bez przeszkód weszła na ziemską orbitę, pędząc szybko w stronę powierzchni planety. Nashi omiotła wzrokiem błękit oceanów i żółte pustynne tereny, zieleń znacznej części globu po białe lodowe czapy. Spodobała się jej mozaika barw. Pojazd przyśpieszył, wokół niego pojawiła się rozgrzana otoczka wypełniona iskrami. Wyskoczył komunikat o podchodzeniu do lądowania.
Kilka minut przed uderzeniem w powierzchnię Ziemi dziewczyna zreflektowała się i ukryła swoją energię. Bycie incognito było jej na rękę, w końcu miała odpocząć… Od wszystkiego.
Vivian szarpnęło, autopilot wyświetlił kolejną informacje, rzuciło kapsułą, strzeliło, głuchy łoskot, kurz, pył, masowanie guza z tyłu głowy…
Wylądowała. Ósemka odczekała pięć sekund nim otworzyła właz i wyszła z pojazdu.
Powietrze było czyste i brakowało mu ostrości oraz suchości towarzyszącym gorącym piaskom Vegety. Pierwszą rzeczą, jaką dziewczyna zrobiła, było złapanie się kapsuły. Niemal poleciała na twarz, nie potrafiąc złapać równowagi. Było jej zdecydowanie za lekko, zbyt nieważko, coś było nie tak z grawitacją… Dopiero prostując się przypomniała sobie, że przyciąganie tutaj było dziesięć razy słabsze niż na Vegecie. Uniosła dłonie przed siebie poruszając palcami niemrawo i spróbowała podskoczyć. Wzniosła się niemal na metr, wybicie się przyszło za łatwo. Opadając na ziemię dziewczyna stwierdziła w duchu, że trzeba będzie się jakoś przyzwyczaić, by nie upadać przy każdym kroku.
Rozejrzała się.
- Co za bałagan…
Wylądowała na uboczu lasu. Lej zmiażdżył dwa drzewa i połać trawy, wyraźnie znacząc miejsce po jej lądowaniu. Ósemka skrzywiła się w duchu. Kilka metrów kwadratowych zieleni zostało zniszczonych za sprawką najwyraźniej nieodpowiednio zaprogramowanego autopilota… Chociaż mało kogo na Vegecie obchodziły roślinki czy dewastowanie ekosystemów. Wylądowała cała? Tak. Nie powinna narzekać.
Robiąc pierwsze kroki na obcej planecie uniosła głowę wysoko, wpatrując się w błękitne niebo, prześwitujące wśród bujnych gałęzi. Był to naprawdę piękny, jakże odmienny widok od tego, co do tej pory przyszło jej oglądać, na co dzień. W dodatku czuć było życie, drobne Ki zwierząt leśnych, owadów, odległy śpiew ptaków… Na Vegecie towarzyszył jej tylko wiatr i monotonny szelest przesypywanego wiatru. Wszystko pięknie, ładnie… Dziewczyna szła wolno wśród drzew muskając pnie palcami. Zapach roślin i żywicy, tętniący tutaj spokój udzielił się jej – na ustach błąkał się nieuświadomiony, lekki uśmiech. Wzięła głęboki oddech, wolno wypuszczając powietrze z płuc. Tak, może ten urlop nie był jednak złym pomysłem.
Z zachwytu nad przyrodą wyrwało ją ciche burczenie brzucha. Ósemka przyłożyła dłoń do żołądka, próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatnio zjadła jakiś posiłek… Na Vegecie nie potrafiła się na niczym skupić, ani senność, ani głód, choć dokuczliwe, z nerwów nie domagały się uwagi. Na Konack sprawy się miały podobnie… Można by powiedzieć, że Vivian zapomina o potrzebach ciała albo ma tendencje do samoumartwiania, ale zwyczajnie te przyziemne rzeczy schodziły na bok w obliczu czegoś z reguły poważniejszego. Teraz, chociaż zmęczona, mogła pozwolić sobie na oddech, a i organizm upomniał się o paliwo.
Podczas spaceru po lesie zwabił ją cichy szmer. Niewielka rzeczka płynęła leniwie wśród drzew, wypełniona po brzegi krystalicznie czystą i zimną wodą. Ósemka przykucnęła przy niej, wkładając palce w strumień – rzek również na jej rodzimej planecie nie było. Na szemrzącej powierzchni ujrzała swoje odbicie, nieco rozczochraną blondynkę z błyszczącymi, ale odrobinę zmęczonymi oczami. Bardziej przypominało to nie zmęczenie, lecz, znużenie, mgłę, otępienie… Nashi nabrała wody w dłonie przemyła twarz.
W rzeczce pływały plamiaste, pstrokate ryby. Vivian wyciągnęła pięć telekinezą, przeszukując w głowie wszystkie informacje, jakie pamiętała z książek i opowieści o Ziemi. Przeżycie w dziczy było igraszką, gorzej z pożywieniem… Czy coś nie byłoby trujące? Po chwili postanowiła machnąć na to ręką, dochodząc do wniosku, że żołądek saiyan strawi nawet najgorsze ochłapy.
Poświęciła chwilę na przygotowanie posiłku, sprawione ryby nabiła na patyki i ustawiła nad niewielkim ogniskiem. Mała kupka drewna zajęła się ładnym płomieniem od pojedynczego ki-blasta. Żadnego pośpiechu, wiedzy, że trzeba stawić się za mrugnięcie oka u Trenera, na sali, w koszarach…
Naprawdę… Mogła odetchnąć?
Trochę czasu dla siebie… W tym rzecz, że nie wiedziała, jak go spożytkować…
~Pora sobie uświadomić, że życie nie kręci się wyłącznie naokoło wojska i walki… Co ja bredzę… Moje na pewno, ale trochę ciszy nie zaszkodzi.~
Zostawiając piekący się obiad Ósemka odwróciła się i weszła między drzewa. Szukała jakichś owoców do urozmaicenia posiłku, w głębi ducha przeczuwając, że cokolwiek tutaj spróbuje przyrządzić, będzie o niebo lepsze od papki kadeta. Co prawda, jako Nashi nie jadała źle, ale również nie zaliczało się to rzeczy, które zjada się z chęcią.
Sięgając po żółtawe jabłka Vivian zachwiała się znowu i oparła o pień wielkiego drzewa. Tym razem nie było to spowodowane nieprzyzwyczajeniem do grawitacji. Poczuła ukłucie w skroni i charakterystyczne swędzenie powiek. Zmęczenie nie chciało tak łatwo odpuścić, łupiąc w czaszkę i robiąc mętlik w głowie. Dziewczyna zacisnęła zęby.
Nie cierpiała własnej słabości. Co z tego, że od ponad doby była na nogach i w normalnych warunkach powinna ledwo żyć? Drażniło ją zmęczenie, nie tylko, jeśli dotyczyło większych spraw, ale także tych drobniejszych, życiowych. Miała być samowystarczalnym żołnierzem, silnym i niezależnym, a tymczasem może jedynie kląć na niemoc.
- Najpierw coś zjem, potem się prześpię, a dalej się zobaczy. – mruknęła do siebie, zabierając kilka jabłek i kierując się w stronę ogniska.
OOC
Jestem na Ziemi
Na razie proszę nie wpadać, umówiłam się na obicie komuś mordy~
Re: Las
Sro Cze 25, 2014 8:03 pm
Energia przybysza stała się niewyczuwalna już chwilę po tym, jak odleciałem z wyspy, zapamiętałem jednak gdzie zmierzał i na podstawie tego określiłem, gdzie powinien wylądować. Las, który wybrał sobie na lądowisko, stanowił wprost idealne miejsce do ukrycia się. Pełen był zwierzyny i roślin rodzących smaczne owoce, drewna na ognisko też co nie miara, a znaleźć też można niejedną jaskinię, by ukryć się przed deszczem i strumienie, jako źródło wody. W takich warunkach można się ukrywać miesiącami, a nawet latami i nikt nas nie znajdzie. Już po wylocie z wyspy zmniejszyłem swoją energię do zera, żeby przybysz czasami nie wyczuł mnie lecącego w jego stronę. Mógłby wtedy uciec gdzieś, a to ryzykowne, jeśli ma wrogie zamiary wobec tej planety i jej mieszkańców. Nie wiedziałem jak dobry może być wzrok, lub może urządzenia namierzające gościa, dlatego nim jeszcze dotarłem do lasuy, zniżyłem lot i wylądowałem na jego skraju. Z góry zobaczyłem miejsce, gdzie, jak sądziłem, wylądował statek. Najpierw szedłem pieszo, ale gdzieś w połowie drogi stwierdziłem, że takie przemieszczanie się jest jednak zbyt głośne i uniosłem się na jakąś stopę ponad podłoże. Leciałem w dosyć pośpiesznym, ale ostrożnym tempie. Chciałem się zastanawiać nad tym, jak to rozegram, ale miałem za mało informacji, zwłaszcza o mocy ewentualnego przeciwnika, gdyż tą wyczułem, gdy była wyciszana. Nie wiedziałem też czy mam do czynienia z Saiyaninem, czy może z Halfem, niby to tylko drobna różnica, bo na Vegecie są traktowani tak samo, ale zwykła ludzka ciekawość domagała się tej informacji. Do głowy przyszło mi wtedy, że Half mógłby wykazywać więcej cech, które zwykle nazywa się ludzkimi. Widziałem na własne oczy, że coś takiego jest możliwe. Już po krótkiej chwili doszły mnie dźwięki... Dźwięki, które nie należą do typowych w lesie. Byłem więc u celu. Ukryłem się najciszej jak umiałem w krzakach i obserwowałem. Zebrałem najpierw podstawowe informacje wizualne: Płeć - kobieta (to trochę utrudniało sprawę), włosy - blond, oczy - ...chyba brązowe... Wiek - mniej więcej taki jak mój, osiemnaście lat, budowa - wysportowana.
-"Czyli Halfka" - pomyślałem.
Następnie skupiłem się na statku. Kulisty, wyposażony w okrągłe okno, typowy dla Saiyan. W sumie nie wiem, czy oczekiwałem czegoś innego, to i tak w sumie bez znaczenia, wszak nie mówi mi to nic o zamiarach. Wtedy skupiłem się na czynnościach wykonywanych przez dziewczynę. Wyłowiła telekinezą pięć ryb, pozbyła się z nich wszystkiego co zbędne i nabiła na patyki, po czym umieściła nad ogniem. Oddaliła się od ogniska. Jej ruchy były jakieś takie... Niepewne? Prawdopodobnie to przez różnice w przyciąganiu, tu na Ziemi jest w końcu mniejsze, niż na planecie Saiyan.
Wiatr zawiał w moją stronę, a moje czułe nozdrza pochłonęły zapach piekących się ryb niczym największy przysmak. Pachniały dobrze, chociaż trochę przypraw by nie zaszkodziło. Najlepiej byłoby dodać do nich czegoś pikantnego... Wtedy też myślenie żołądkiem pokazało swój negatywny skutek - poczułem głód, co obwieściło wcale nie ciche burczenie...
Złapałem się mocno za brzuch.
-"Wiedziałem, że połowa senzu to za mało... Cholera"
Starałem się to najpierw ignorować, ale od patrzenia na te rybki i ich zapachu aż mi ślinka ciekła...
Burczenie nie ustawało, a jak znałem swój brzuch, to mógł mnie on bez problemu zdekonspirować.
-"No i co mam teraz zrobić?"
Rozejrzałem się dookoła, czy nei ma w pobliżu czegoś, czym mógłbym chociaż na chwilę zaspokoić głód, ale moje oczy powędrowały znów na piekące się ryby...
-"Aaaa... Do diabła z tym!"
Ze wzrokiem wygłodniałego wilka wyskoczyłem z krzaków i wylądowałem tuż przed ogniskiem. Chwyciłem pierwszy kij i zacząłem łapczywie obgryzać, aż do ości, później drugi... I trzeci... Aż nie zostało nic...
OOC:
Witamy
Zasada pierwsza: Jedz, albo twoje jedzenie zostanie zjedzone
-"Czyli Halfka" - pomyślałem.
Następnie skupiłem się na statku. Kulisty, wyposażony w okrągłe okno, typowy dla Saiyan. W sumie nie wiem, czy oczekiwałem czegoś innego, to i tak w sumie bez znaczenia, wszak nie mówi mi to nic o zamiarach. Wtedy skupiłem się na czynnościach wykonywanych przez dziewczynę. Wyłowiła telekinezą pięć ryb, pozbyła się z nich wszystkiego co zbędne i nabiła na patyki, po czym umieściła nad ogniem. Oddaliła się od ogniska. Jej ruchy były jakieś takie... Niepewne? Prawdopodobnie to przez różnice w przyciąganiu, tu na Ziemi jest w końcu mniejsze, niż na planecie Saiyan.
Wiatr zawiał w moją stronę, a moje czułe nozdrza pochłonęły zapach piekących się ryb niczym największy przysmak. Pachniały dobrze, chociaż trochę przypraw by nie zaszkodziło. Najlepiej byłoby dodać do nich czegoś pikantnego... Wtedy też myślenie żołądkiem pokazało swój negatywny skutek - poczułem głód, co obwieściło wcale nie ciche burczenie...
Złapałem się mocno za brzuch.
-"Wiedziałem, że połowa senzu to za mało... Cholera"
Starałem się to najpierw ignorować, ale od patrzenia na te rybki i ich zapachu aż mi ślinka ciekła...
Burczenie nie ustawało, a jak znałem swój brzuch, to mógł mnie on bez problemu zdekonspirować.
-"No i co mam teraz zrobić?"
Rozejrzałem się dookoła, czy nei ma w pobliżu czegoś, czym mógłbym chociaż na chwilę zaspokoić głód, ale moje oczy powędrowały znów na piekące się ryby...
-"Aaaa... Do diabła z tym!"
Ze wzrokiem wygłodniałego wilka wyskoczyłem z krzaków i wylądowałem tuż przed ogniskiem. Chwyciłem pierwszy kij i zacząłem łapczywie obgryzać, aż do ości, później drugi... I trzeci... Aż nie zostało nic...
OOC:
Witamy
Zasada pierwsza: Jedz, albo twoje jedzenie zostanie zjedzone
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Czw Cze 26, 2014 10:39 pm
Życie lubi zaskakiwać…
Co do Ósemki, zdarzało się jej to na każdym kroku. Jako dziecko biła się często, przyjmując z radością i niejakim zdziwieniem każdą wygraną utarczkę w piaskownicy. Nie była najsilniejsza, a jej przeciwnicy z reguły mieli przewagę liczebną, toteż każde zwycięstwo na placu boju było wiele warte. Sam fakt, że przeżyła i żyła wystarczająco długo, by utrzymać się w szeregach Armii, do tego, przetrwawszy najazd Tsufula na Vegetę, coś świadczył. To, że istniała, było zaskoczeniem dla świata – poniekąd tylko za sprawą historii Aryenne. Halfy mają przerąbane. Bycie bękartem szanowanej Kiui nie przysparzało jej powodów do dumy, kwestia rodziny i przyrodniego brata zbiła ją z nóg.
W życiu Vivian Deryth pełno było dziwnych sytuacji oraz wątków, od tych śmiercionośnych, po te całkiem zdumiewające – w porównaniu z tym, widok nieproszonego gościa, zajadającego się jej pieczonymi rybami był niemalże nudny.
Nie no, trochę ją jednak zatkało.
Wychodząc zza drzewa halfka stanęła jak wryta na ćwierć sekundy, po czym w mgnieniu oka rzuciła się w stronę intruza. Wypracowany refleks dał o sobie znać, ale to za mała grawitacja podziałała bez pudła… Zamiast złapać chłopaka za ramię i przystawić mu Ki Sword do gardła, rozpęd sprawił, że wpadła na niego i posłała na ziemię. Co gorsza, sama straciła grunt pod stopami i poleciała wraz z nim, trzymając delikwenta za bluzę na piersi.
- Zjadłeś. Moje. Jedzenie. – wycedziła cicho, mrużąc oczy. – Masz tupet.
Czy naprawdę sądził, że zżeranie obiadu (half)saiyanom to dobry pomysł? Głodna małpa to zła małpa, jak mawiano na Vegecie. Bynajmniej, nie potrafiła wyczuć jego Ki, co świadczyło o tym, że umie manipulować energią, a to tworzyło realną groźbę, że może być zagrożeniem. Vivian patrzyła na chłopaka z czerwonymi włosami czujnie i z niechęcią. Nie dość, że ostatnie dni zapewniły jej wystarczającą ilość rozrywki, teraz ktoś sprzątnął dziewczynie obiad sprzed nosa.
Bez słowa uniosła się w powietrze i stanęła obok, otrzepując nieco wytartą zbroję. Twarz miała nieprzeniknioną, lecz zdobił ją cień – ta sytuacja się jej wyraźnie nie podobała. Odruchowo sięgnęła dłonią do szyi, chcąc nastawić kołnierz, gdy przypomniała sobie, że kurtka leży porzucona w kapsule. Nie miała nawet jak wbić dłoni w kieszenie. Zmemłała w ustach przekleństwo, splotła ramiona na piersi i lekko schylając głowę rzuciła chłopakowi spojrzenie spod łba.
Nie tak wyobrażała sobie pierwszy kontakt z rodowitym mieszkańcem Ziemi. Vivian milczała jak zaklęta, nie mając wyraźnej ochoty dodawać więcej od siebie. Przyjrzała się intruzowi. Uwagę przykuwały czerwone włosy, zebrane w strąki… Cokolwiek to było. Mogli być w podobnym wieku, jednak zarost naokoło twarzy dodawała mu rok lub dwa. Ubrany był w coś, co nazwać można było strojem treningowym – z przewodników Ósemka wiedziała, że Ziemia specjalizuje się w różnych szkołach walki i wymaga własnego uniformu, jednak ich uczniowie nie są konkurencją dla żołnierzy z czerwonej planety. Średnia ilość jednostek mocy ziemian nie wynosiła więcej niż kilkanaście.
Obrzuciła spojrzeniem rybie szkielety, patyki, ognisko i porozrzucane jabłka. Wróciła wzrokiem na winowajcę. Saiyanie to dumny ród. Gdy coś, a tym bardziej ktoś się im nie podoba, zabijają go z łatwością. Niszczą całe rodziny, miasta czy planety bez wyrzutów sumienia.
Pomasowała skronie zamykając powieki, wypuszczając wolno powietrze z płuc.
Vivian nie miała tak silnie rozwiniętej chęci destrukcji, złodziej jednak trafił na gorszy dzień. Nie chciała go zabić. Nie, nie była zła, ani nawet rozdrażniona… Tylko zdrowo zirytowana. Zmęczenie wyssało z niej resztki energii, głód sprawiał, że nie myślała jasno i ogółem, była w bardzo złym humorze. Kiedyś Trener kazał jej pilnować grupy kadetów, którzy uznali, że zabawne będzie niszczenie sprzętu i malowanie obelżywych rysunków na ścianach. Posłała im wtedy podobne spojrzenie.
Uznała, że jest zbyt zniechęcona do czegokolwiek.
- Wynocha. Daj mi spokój. – powiedziała głosem wypranym z emocji, a nad lewym okiem strzeliła iskra. – Może nie będę Cię gonić.
Odwróciła się, ignorując chłopaka i po kolei podnosiła żółte jabłka.
Nikt nie doceni wysiłku trzymania nerwów na wodzy, gdy chce się komuś wybić zęby. Obcy zjadł jej obiad, to było tyle, ryby zawsze może złapać, więc irytacja, choć uzasadniona, nie powinna być długotrwała… W przypadku Ósemki doszła wcześniejsza niechęć i pragnienie bycia zostawionym w spokoju – nie tylko fizycznie, ale i mentalnie.
Niech te durne myśli przestaną obijać się po jej głowie!
OOC
Łapy precz od żarcia, bo nie ręczę za siebie~
Co do Ósemki, zdarzało się jej to na każdym kroku. Jako dziecko biła się często, przyjmując z radością i niejakim zdziwieniem każdą wygraną utarczkę w piaskownicy. Nie była najsilniejsza, a jej przeciwnicy z reguły mieli przewagę liczebną, toteż każde zwycięstwo na placu boju było wiele warte. Sam fakt, że przeżyła i żyła wystarczająco długo, by utrzymać się w szeregach Armii, do tego, przetrwawszy najazd Tsufula na Vegetę, coś świadczył. To, że istniała, było zaskoczeniem dla świata – poniekąd tylko za sprawą historii Aryenne. Halfy mają przerąbane. Bycie bękartem szanowanej Kiui nie przysparzało jej powodów do dumy, kwestia rodziny i przyrodniego brata zbiła ją z nóg.
W życiu Vivian Deryth pełno było dziwnych sytuacji oraz wątków, od tych śmiercionośnych, po te całkiem zdumiewające – w porównaniu z tym, widok nieproszonego gościa, zajadającego się jej pieczonymi rybami był niemalże nudny.
Nie no, trochę ją jednak zatkało.
Wychodząc zza drzewa halfka stanęła jak wryta na ćwierć sekundy, po czym w mgnieniu oka rzuciła się w stronę intruza. Wypracowany refleks dał o sobie znać, ale to za mała grawitacja podziałała bez pudła… Zamiast złapać chłopaka za ramię i przystawić mu Ki Sword do gardła, rozpęd sprawił, że wpadła na niego i posłała na ziemię. Co gorsza, sama straciła grunt pod stopami i poleciała wraz z nim, trzymając delikwenta za bluzę na piersi.
- Wizualizacja:
"Ziemia to planeta o bardzo trudnych warunkach, nierzadko osobniki różnych gatunków muszą konkurować o źródło pożywienia" - Czytała Krystyna Czubówna
Cytat by Cheps xD
- Zjadłeś. Moje. Jedzenie. – wycedziła cicho, mrużąc oczy. – Masz tupet.
Czy naprawdę sądził, że zżeranie obiadu (half)saiyanom to dobry pomysł? Głodna małpa to zła małpa, jak mawiano na Vegecie. Bynajmniej, nie potrafiła wyczuć jego Ki, co świadczyło o tym, że umie manipulować energią, a to tworzyło realną groźbę, że może być zagrożeniem. Vivian patrzyła na chłopaka z czerwonymi włosami czujnie i z niechęcią. Nie dość, że ostatnie dni zapewniły jej wystarczającą ilość rozrywki, teraz ktoś sprzątnął dziewczynie obiad sprzed nosa.
Bez słowa uniosła się w powietrze i stanęła obok, otrzepując nieco wytartą zbroję. Twarz miała nieprzeniknioną, lecz zdobił ją cień – ta sytuacja się jej wyraźnie nie podobała. Odruchowo sięgnęła dłonią do szyi, chcąc nastawić kołnierz, gdy przypomniała sobie, że kurtka leży porzucona w kapsule. Nie miała nawet jak wbić dłoni w kieszenie. Zmemłała w ustach przekleństwo, splotła ramiona na piersi i lekko schylając głowę rzuciła chłopakowi spojrzenie spod łba.
Nie tak wyobrażała sobie pierwszy kontakt z rodowitym mieszkańcem Ziemi. Vivian milczała jak zaklęta, nie mając wyraźnej ochoty dodawać więcej od siebie. Przyjrzała się intruzowi. Uwagę przykuwały czerwone włosy, zebrane w strąki… Cokolwiek to było. Mogli być w podobnym wieku, jednak zarost naokoło twarzy dodawała mu rok lub dwa. Ubrany był w coś, co nazwać można było strojem treningowym – z przewodników Ósemka wiedziała, że Ziemia specjalizuje się w różnych szkołach walki i wymaga własnego uniformu, jednak ich uczniowie nie są konkurencją dla żołnierzy z czerwonej planety. Średnia ilość jednostek mocy ziemian nie wynosiła więcej niż kilkanaście.
Obrzuciła spojrzeniem rybie szkielety, patyki, ognisko i porozrzucane jabłka. Wróciła wzrokiem na winowajcę. Saiyanie to dumny ród. Gdy coś, a tym bardziej ktoś się im nie podoba, zabijają go z łatwością. Niszczą całe rodziny, miasta czy planety bez wyrzutów sumienia.
Pomasowała skronie zamykając powieki, wypuszczając wolno powietrze z płuc.
Vivian nie miała tak silnie rozwiniętej chęci destrukcji, złodziej jednak trafił na gorszy dzień. Nie chciała go zabić. Nie, nie była zła, ani nawet rozdrażniona… Tylko zdrowo zirytowana. Zmęczenie wyssało z niej resztki energii, głód sprawiał, że nie myślała jasno i ogółem, była w bardzo złym humorze. Kiedyś Trener kazał jej pilnować grupy kadetów, którzy uznali, że zabawne będzie niszczenie sprzętu i malowanie obelżywych rysunków na ścianach. Posłała im wtedy podobne spojrzenie.
Uznała, że jest zbyt zniechęcona do czegokolwiek.
- Wynocha. Daj mi spokój. – powiedziała głosem wypranym z emocji, a nad lewym okiem strzeliła iskra. – Może nie będę Cię gonić.
Odwróciła się, ignorując chłopaka i po kolei podnosiła żółte jabłka.
Nikt nie doceni wysiłku trzymania nerwów na wodzy, gdy chce się komuś wybić zęby. Obcy zjadł jej obiad, to było tyle, ryby zawsze może złapać, więc irytacja, choć uzasadniona, nie powinna być długotrwała… W przypadku Ósemki doszła wcześniejsza niechęć i pragnienie bycia zostawionym w spokoju – nie tylko fizycznie, ale i mentalnie.
Niech te durne myśli przestaną obijać się po jej głowie!
OOC
Łapy precz od żarcia, bo nie ręczę za siebie~
Re: Las
Sob Cze 28, 2014 2:40 am
-"No to namieszałem..."
To pierwsze co przyszło mi do głowy, gdy zakończyła się ta krótka sekwencja skutków mojej głupoty... Tu wchodzi myśl druga:
-"Jaki ze mnie idiota!"
Tak szybko jak się dało podsumowałem sytuację. Kamuflaż - szlag trafił, obserwacja celu - utrudniona do maksimum, pierwsze wrażenie - cholernie złe... Misja zakończona niepowodzeniem...
Ktoś powie, że to może po prostu to, że jestem wojownikiem, a nie szpiegiem, ale nie w tym rzecz. Gdybym chciał, to bez problemu wykonałbym takie zadanie, miałem do tego możliwości, ale oczywiście nie... Bo po co? Lepiej nie myśleć... No, myśleć, ale żołądkiem, co wcale nie polepsza sprawy... Ehh... Miałem wielką ochotę walnąć się mocno w czoło za to, powstrzymałem się jednak, zrobienie tego w towarzystwie tej dziewczyny pozbawiłoby mnie resztek honoru swoją głupotą, poza tym, łeb miałem tak twardy, że cios pod takim kątem, nawet z pięści byłby nieskuteczny... Nie ma co, klapa na całej linii...
Do tego jeszcze wściekła Halfka... Już widzę, jak się zaraz zacznie panoszyć, puszyć, obrażać, nawijać o saiyańskiej dumie i Kami jeden wie co jeszcze... Ale zaraz... Wściekła? W pierwszej chwili można było tak pomyśleć, jej reakcja na to wskazywała, ale później... Coś było nie tak.
Zlustrowałem dziewczynę badawczym spojrzeniem, niemal od razu w oczy rzuciło mi się zmęczenie malujące się na jej twarzy. Nie było to jednak tylko zmęczenie fizyczne, choć to dało się zobaczyć najłatwiej, w jej oczach dostrzegłem, sam nie wiem, chyba wycieńczenie psychiczne. Nie byłem żadnym psychologiem, ani nikim w tym rodzaju, ale coś mi mówiło, że to właśnie odczuwa blondynka. Gdybym mógł wyczuć jej Ki, wiedziałbym to prawie na pewno. Hmm... Zmęczona halfka przylatuje na planetę, która jest tak bardzo odmienna od jej ojczystej i ma znacznie łagodniejsze warunki. Wakacje? Kto wie... Pewnie się już tego nie dowiem. namieszałem tak bardzo jak się tylko dało... Miałem się już zbierać stamtąd, kiedy wpadłem na pewien pomysł. Dziewczyna nie zwracała na mnie szczególnej uwagi, a widzieć też mnie już nie chciała, dlatego też jakby nigdy nic odszedłem i zniknąłem w krzakach. Gdzieś niedaleko miejsca lądowania kapsuły coś spłoszyło ptaki... Minęły może trzy minuty od mojego zniknięcia, gdy pojawiłem się znowu, tym razem trzymając w zębach kark (i całą resztę) dorodnego jelenia. Puściłem zwierzaka i bez chwili zwłoki zacząłem skórować zwłoki. Z wprawą wieloletniego rzeźnika pozbyłem się wszystkiego poza mięsem i kośćmi i to przy użyciu samej tylko telekinezy. Nabrałem dużej wprawy w używaniu tej techniki, nie tylko jako broni, ale również do innych czynności, znacznie bardziej przyziemnych, jak na przykład robienie kanapek. Tak, serio.
Powoli zacząłem iść w kierunku ogniska, które zrobiła blondynka, jednocześnie dorzuciłem do niego drewna, ponieważ takie było o wiele za małe, przygotowaną zdobycz nabiłem na długi kij i lewitowałem obok siebie oraz wbiłem w ziemię dwa grube patyki o rozwidlonych końcach, stanowiące rusztowanie dla rożna. I to wszystko bez patrzenia.
-Popełniłem błąd, przepraszam i z nawiązką spłacam swój... Dług... Jeśli można tak to nazwać - powiedziałem, po czym usiadłem po turecku przed ogniem, żeby przypilnować posiłku.
Nie muszę się chyba tłumaczyć dlaczego to zrobiłem, wszak było to konieczne. Nie mówię tu już nawet o honorze, który mocno ucierpiał i domagał się ode mnie poprawy w trybie natychmiastowym, pal licho z nim, nie pozwalała mi zrobić inaczej najzwyklejsza ludzka przyzwoitość. Wszystko wszystkim, ale to co zrobiłem wymagało zadośćuczynienia, bez względu na warunki.
Splunąłem obok siebie, nadal miałem w ustach trochę krwi jelenia. To był chyba pierwszy raz, gdy polując dosłownie zagryzłem ofiarę. Zwykle, gdy udało mi się po długiej gonitwie zagonić ofiarę w kozi róg, kończyłem zabawę wilczymi szponami, tym jednak razem nie miałem tyle czasu, ani też chęci, to pewnie przez to.
-Bez obaw, zabiorę się stąd gdy tylko jeleń się upiecze - dodałem na wszelki wypadek.
Tak bardzo jak się tylko dało, starałem się nie okazywać emocji lub robić to bardzo subtelnie, inne zachowania nie miały sensu. Nawet gdybym miał na twarzy wymalowany żal z powodu tego co zrobiłem, komu to potrzebne? Ja nie miałem na to ochoty, a ona... Nie wiadomo czy umiałaby to docenić i czy miałaby na to w ogóle ochotę, a w to wątpię. No i tylko taki stan zobojętnienia pozwalał mi funkcjonować jako tako normalnie w towarzystwie płci przeciwnej. Cieszyłem się, że udało mnie się powiedzieć cokolwiek, bo normalnie miałbym z tym problem. Z Vixen potrafiłem normalnie rozmawiać, ale to z jednej strony wynikało z faktu, że jest demonem, a z drugiej, że znałem ją już trochę czasu i przyzwyczaiłem się do jej obecności. Zwykle gdy mam rozmawiać z dziewczynami, staram się myśleć o walce, żeby się nie peszyć. W czasie walki na takie reakcje nie mogę sobie pozwolić i takie myślenie działa. Zdarzają się jednak też wyjątki, wtedy zacinam się, przez co twarz zaczyna mi się zlewać z włosami... Ehh... Masakra jednym słowem.
To pierwsze co przyszło mi do głowy, gdy zakończyła się ta krótka sekwencja skutków mojej głupoty... Tu wchodzi myśl druga:
-"Jaki ze mnie idiota!"
Tak szybko jak się dało podsumowałem sytuację. Kamuflaż - szlag trafił, obserwacja celu - utrudniona do maksimum, pierwsze wrażenie - cholernie złe... Misja zakończona niepowodzeniem...
Ktoś powie, że to może po prostu to, że jestem wojownikiem, a nie szpiegiem, ale nie w tym rzecz. Gdybym chciał, to bez problemu wykonałbym takie zadanie, miałem do tego możliwości, ale oczywiście nie... Bo po co? Lepiej nie myśleć... No, myśleć, ale żołądkiem, co wcale nie polepsza sprawy... Ehh... Miałem wielką ochotę walnąć się mocno w czoło za to, powstrzymałem się jednak, zrobienie tego w towarzystwie tej dziewczyny pozbawiłoby mnie resztek honoru swoją głupotą, poza tym, łeb miałem tak twardy, że cios pod takim kątem, nawet z pięści byłby nieskuteczny... Nie ma co, klapa na całej linii...
Do tego jeszcze wściekła Halfka... Już widzę, jak się zaraz zacznie panoszyć, puszyć, obrażać, nawijać o saiyańskiej dumie i Kami jeden wie co jeszcze... Ale zaraz... Wściekła? W pierwszej chwili można było tak pomyśleć, jej reakcja na to wskazywała, ale później... Coś było nie tak.
Zlustrowałem dziewczynę badawczym spojrzeniem, niemal od razu w oczy rzuciło mi się zmęczenie malujące się na jej twarzy. Nie było to jednak tylko zmęczenie fizyczne, choć to dało się zobaczyć najłatwiej, w jej oczach dostrzegłem, sam nie wiem, chyba wycieńczenie psychiczne. Nie byłem żadnym psychologiem, ani nikim w tym rodzaju, ale coś mi mówiło, że to właśnie odczuwa blondynka. Gdybym mógł wyczuć jej Ki, wiedziałbym to prawie na pewno. Hmm... Zmęczona halfka przylatuje na planetę, która jest tak bardzo odmienna od jej ojczystej i ma znacznie łagodniejsze warunki. Wakacje? Kto wie... Pewnie się już tego nie dowiem. namieszałem tak bardzo jak się tylko dało... Miałem się już zbierać stamtąd, kiedy wpadłem na pewien pomysł. Dziewczyna nie zwracała na mnie szczególnej uwagi, a widzieć też mnie już nie chciała, dlatego też jakby nigdy nic odszedłem i zniknąłem w krzakach. Gdzieś niedaleko miejsca lądowania kapsuły coś spłoszyło ptaki... Minęły może trzy minuty od mojego zniknięcia, gdy pojawiłem się znowu, tym razem trzymając w zębach kark (i całą resztę) dorodnego jelenia. Puściłem zwierzaka i bez chwili zwłoki zacząłem skórować zwłoki. Z wprawą wieloletniego rzeźnika pozbyłem się wszystkiego poza mięsem i kośćmi i to przy użyciu samej tylko telekinezy. Nabrałem dużej wprawy w używaniu tej techniki, nie tylko jako broni, ale również do innych czynności, znacznie bardziej przyziemnych, jak na przykład robienie kanapek. Tak, serio.
Powoli zacząłem iść w kierunku ogniska, które zrobiła blondynka, jednocześnie dorzuciłem do niego drewna, ponieważ takie było o wiele za małe, przygotowaną zdobycz nabiłem na długi kij i lewitowałem obok siebie oraz wbiłem w ziemię dwa grube patyki o rozwidlonych końcach, stanowiące rusztowanie dla rożna. I to wszystko bez patrzenia.
-Popełniłem błąd, przepraszam i z nawiązką spłacam swój... Dług... Jeśli można tak to nazwać - powiedziałem, po czym usiadłem po turecku przed ogniem, żeby przypilnować posiłku.
Nie muszę się chyba tłumaczyć dlaczego to zrobiłem, wszak było to konieczne. Nie mówię tu już nawet o honorze, który mocno ucierpiał i domagał się ode mnie poprawy w trybie natychmiastowym, pal licho z nim, nie pozwalała mi zrobić inaczej najzwyklejsza ludzka przyzwoitość. Wszystko wszystkim, ale to co zrobiłem wymagało zadośćuczynienia, bez względu na warunki.
Splunąłem obok siebie, nadal miałem w ustach trochę krwi jelenia. To był chyba pierwszy raz, gdy polując dosłownie zagryzłem ofiarę. Zwykle, gdy udało mi się po długiej gonitwie zagonić ofiarę w kozi róg, kończyłem zabawę wilczymi szponami, tym jednak razem nie miałem tyle czasu, ani też chęci, to pewnie przez to.
-Bez obaw, zabiorę się stąd gdy tylko jeleń się upiecze - dodałem na wszelki wypadek.
Tak bardzo jak się tylko dało, starałem się nie okazywać emocji lub robić to bardzo subtelnie, inne zachowania nie miały sensu. Nawet gdybym miał na twarzy wymalowany żal z powodu tego co zrobiłem, komu to potrzebne? Ja nie miałem na to ochoty, a ona... Nie wiadomo czy umiałaby to docenić i czy miałaby na to w ogóle ochotę, a w to wątpię. No i tylko taki stan zobojętnienia pozwalał mi funkcjonować jako tako normalnie w towarzystwie płci przeciwnej. Cieszyłem się, że udało mnie się powiedzieć cokolwiek, bo normalnie miałbym z tym problem. Z Vixen potrafiłem normalnie rozmawiać, ale to z jednej strony wynikało z faktu, że jest demonem, a z drugiej, że znałem ją już trochę czasu i przyzwyczaiłem się do jej obecności. Zwykle gdy mam rozmawiać z dziewczynami, staram się myśleć o walce, żeby się nie peszyć. W czasie walki na takie reakcje nie mogę sobie pozwolić i takie myślenie działa. Zdarzają się jednak też wyjątki, wtedy zacinam się, przez co twarz zaczyna mi się zlewać z włosami... Ehh... Masakra jednym słowem.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sob Cze 28, 2014 9:14 pm
Potrzebowała kurtki. Ubrania, gdzie włożyłaby dłonie w kieszenie, muru z kołnierza naokoło szyi, czegoś znajomego na grzbiecie. To był zewnętrzny fragment jej spokoju, i choć był tylko wystrzępionym materiałem, znaczył o wiele więcej. A tu, jak na złość, zostawiła kurtkę brata w kapsule… Trzeba po nią wrócić, po pojazd też. Jak w ogóle mogła go tak zostawić bez nadzoru? Klnąc w duchu na całą sytuację Ósemka odłożyła jabłka niedaleko ogniska i wpatrzyła się w płomienie. Dlaczego tak trudno było jej zrealizować pierwszy punkt, zdaje się, prostego planu? Zjeść, spać, potem się zobaczy.
- Weź się w garść dziewczyno… – szepnęła do siebie.
Złodziejaszek znikł z pola widzenia. Tym lepiej dla niego, że skorzystał z rady. Musiał odejść przed chwilą, bo mgnienie oka temu dziewczyna czuła na sobie uważny wzrok. Nie widział pewnie zbroi saiyanskiej, choć kto wie, jak się ma moda na tej planecie… Kwestia, której dziewczyna nie cierpiała z całego serca. Vulfi i Eve, chciały ją kiedyś zainteresować doborem kolorystycznym ciuchów, ale ku ich rozpaczy, halfka spaliła ki-blastem katalog. Cholera, o czym ona myśli... Gorzej jej. Chłopak odszedł, unikając potencjalnych skutków jej złego humoru. Vivian potarła skronie burcząc pod nosem, mając szczerą nadzieję, że tętnienie jest tylko i wyłącznie wymysłem jej wyobraźni.
Chciała się odwrócić w kierunku porzuconej kapsuły, gdy nieopodal krzaki zaszumiały i wyłonił się z nich czerwonowłosy delikwent. Może i Nashi myślała, że już nic dziś więcej jej nie zaskoczy, ale na widok chłopaka z jeleniem w zębach ją zatkało. Znów. Nie dała nic po sobie poznać, jedynie otworzyła szerzej powieki. Patrzyła jak upuszcza okazałą sztukę i zaczyna oprawiać, bez użycia rąk. Nieświadomie zarejestrowała fakt, że zna telekinezę, ale jej zainteresowanie zaskarbiły sobie ślady na karku zwierzęcia. Zagryzł jelenia?
Przełożeni mieli rację, twierdząc, że ta planeta jest zacofana…
Milcząc przyglądała się, jak chłopak przygotowuje mięso na ruszt, po czym oświadcza jej, że w zamian za zjedzony przez siebie posiłek, daje jej jelenia… Zamulona, zmęczona i zirytowana Ósemka nie myślała jasno, dlatego tkwiła chwilę, próbując zrozumieć sens tych słów.
Ostatecznie zamrugała, przetarła powieki, mruknęła coś mało odpowiedniego i zniknęła w gąszczu. Czuła się zbita z tropu tym zachowaniem, a głód nie pomagał w dobrej ocenie sytuacji. Problemu nie rozwiąże ucieczką, ale musiała załatwić pewną sprawę. Czym prędzej dotarła na miejsce, w którym kapsuła wgryzła się w glebę. Poczuła ukłucie żalu, za zniszczony kawałek lasu, ale mogła tylko na przyszły raz zignorować autopilota i wylądować gdzieś na pustyni. Wytargała z wnętrza pojazdu kurtkę, strzepnęła ją i ubrała. Za duże, męskie ubranie, wytarte i poobcierane do granic możliwości było jej tak samo potrzebne jak tlen do oddychania. Zapinając się pod brodą i stawiając kołnierz odetchnęła, czując się odrobinę lepiej. Schowała kapsułę do kapsułki*, tę wcisnęła do kieszeni i zaciskając na niej palce ruszyła w drogę powrotną. Szczęśliwie ani wcześniej, ani teraz nie poleciała na twarz, jakby zaczynała się przyzwyczajać do grawitacji.
Ognisko płonęło ładnie, w powietrzu roznosił się zapach pieczystego. Wyjałowiony żołądek Vivian zaburczał cicho, gdy chcąc, nie chcąc, usiadła nieopodal, wpatrując się w płomienie. Mięso wyraźnie dochodziło i gdyby nie wcześniej zburzona iluzja spokoju, można by uznać, że nic się nie stało.
Dziewczyna poprawiła kołnierz, wspierając łokieć o jedno kolano, a policzek o tak opartą dłoń. Zdawało się równie obojętna, co do drugiej postaci siedzącej obok ogniska nie miała żadnych intencji… Nie do końca. Czerwonowłosy chłopak siedział milcząc, na twarzy nie drgnął mu żaden mięsień. Vivian zastanowiła się. Tak go wystraszyła swoimi słowami? Nie, nie pasowało to, w końcu wrócił. Słyszała kiedyś od Trenerów, że ludzie są pełni sprzeczności – sądziła, że to trochę jak z nią, jednak kompletnie nie rozumiała tego punktu widzenia… Albo była wyjątkowo zmęczona, że nie potrafiła racjonalnie myśleć.
Zdała sobie sprawę, że od kilku minut przygląda mu się beznamiętnie, co musiało być krępujące… Zależy dla kogo. Jej to jakoś różnicy nie robiło. Podchwyciła zielone spojrzenie i popukała lekko palcem w swój lewy policzek.
- Masz krew na twarzy. – wskazała szkarłat.
To by było na tyle… Vivian wróciła oczami do strzelających płomieni i żarzących się niżej węgielków. Wzięła cichy oddech. Powietrze pachniało lasem, ogniem i pieczonym mięsem. Sądząc po aurze i słońcu na błękitnym niebie, było popołudnie. Wymarzona wprost pora, na przechadzkę po lesie… Oraz zjedzenie czyjegoś obiadu. To był zbyt durny pretekst by chować urazę, lecz skoro chłopak z łatwością upolował jelenia, czemu nie wysilił się i połakomił na czyjś posiłek? Z drugiej strony, nie znała tutejszych zwyczajów, Ki można skryć dla bezpieczeństwa przed innymi… Bądź by móc zaskoczyć przeciwnika…
Zmrużyła oczy.
- Tutaj mało kto wie, jak manipulować swoją energią. – zaczęła cicho, przerywając uporczywe milczenie. - Wiem, że za późno uspokoiłam własną… Leja po lądowaniu nie trudno znaleźć, ale ciężko uwierzyć mi, że znalazłeś się tu przypadkiem. – ostrożnie dobierając słowa, dała znać, co przypuszcza. Głos miała cichy, a ton jak zwykle rzeczowy, odrobinę zmęczony. Gdyby wojownik naprawdę chciał walczyć z Vivian, rozegrałby to inaczej, niźli w taki… Sposób.
– Swoją drogą, jak można, mając pod nosem cały las, połakomić się na czyjś obiad?
OOC
*Podobieństwo tych terminów zaczyna mnie trochę drażnić…
- Weź się w garść dziewczyno… – szepnęła do siebie.
Złodziejaszek znikł z pola widzenia. Tym lepiej dla niego, że skorzystał z rady. Musiał odejść przed chwilą, bo mgnienie oka temu dziewczyna czuła na sobie uważny wzrok. Nie widział pewnie zbroi saiyanskiej, choć kto wie, jak się ma moda na tej planecie… Kwestia, której dziewczyna nie cierpiała z całego serca. Vulfi i Eve, chciały ją kiedyś zainteresować doborem kolorystycznym ciuchów, ale ku ich rozpaczy, halfka spaliła ki-blastem katalog. Cholera, o czym ona myśli... Gorzej jej. Chłopak odszedł, unikając potencjalnych skutków jej złego humoru. Vivian potarła skronie burcząc pod nosem, mając szczerą nadzieję, że tętnienie jest tylko i wyłącznie wymysłem jej wyobraźni.
Chciała się odwrócić w kierunku porzuconej kapsuły, gdy nieopodal krzaki zaszumiały i wyłonił się z nich czerwonowłosy delikwent. Może i Nashi myślała, że już nic dziś więcej jej nie zaskoczy, ale na widok chłopaka z jeleniem w zębach ją zatkało. Znów. Nie dała nic po sobie poznać, jedynie otworzyła szerzej powieki. Patrzyła jak upuszcza okazałą sztukę i zaczyna oprawiać, bez użycia rąk. Nieświadomie zarejestrowała fakt, że zna telekinezę, ale jej zainteresowanie zaskarbiły sobie ślady na karku zwierzęcia. Zagryzł jelenia?
Przełożeni mieli rację, twierdząc, że ta planeta jest zacofana…
Milcząc przyglądała się, jak chłopak przygotowuje mięso na ruszt, po czym oświadcza jej, że w zamian za zjedzony przez siebie posiłek, daje jej jelenia… Zamulona, zmęczona i zirytowana Ósemka nie myślała jasno, dlatego tkwiła chwilę, próbując zrozumieć sens tych słów.
Ostatecznie zamrugała, przetarła powieki, mruknęła coś mało odpowiedniego i zniknęła w gąszczu. Czuła się zbita z tropu tym zachowaniem, a głód nie pomagał w dobrej ocenie sytuacji. Problemu nie rozwiąże ucieczką, ale musiała załatwić pewną sprawę. Czym prędzej dotarła na miejsce, w którym kapsuła wgryzła się w glebę. Poczuła ukłucie żalu, za zniszczony kawałek lasu, ale mogła tylko na przyszły raz zignorować autopilota i wylądować gdzieś na pustyni. Wytargała z wnętrza pojazdu kurtkę, strzepnęła ją i ubrała. Za duże, męskie ubranie, wytarte i poobcierane do granic możliwości było jej tak samo potrzebne jak tlen do oddychania. Zapinając się pod brodą i stawiając kołnierz odetchnęła, czując się odrobinę lepiej. Schowała kapsułę do kapsułki*, tę wcisnęła do kieszeni i zaciskając na niej palce ruszyła w drogę powrotną. Szczęśliwie ani wcześniej, ani teraz nie poleciała na twarz, jakby zaczynała się przyzwyczajać do grawitacji.
Ognisko płonęło ładnie, w powietrzu roznosił się zapach pieczystego. Wyjałowiony żołądek Vivian zaburczał cicho, gdy chcąc, nie chcąc, usiadła nieopodal, wpatrując się w płomienie. Mięso wyraźnie dochodziło i gdyby nie wcześniej zburzona iluzja spokoju, można by uznać, że nic się nie stało.
Dziewczyna poprawiła kołnierz, wspierając łokieć o jedno kolano, a policzek o tak opartą dłoń. Zdawało się równie obojętna, co do drugiej postaci siedzącej obok ogniska nie miała żadnych intencji… Nie do końca. Czerwonowłosy chłopak siedział milcząc, na twarzy nie drgnął mu żaden mięsień. Vivian zastanowiła się. Tak go wystraszyła swoimi słowami? Nie, nie pasowało to, w końcu wrócił. Słyszała kiedyś od Trenerów, że ludzie są pełni sprzeczności – sądziła, że to trochę jak z nią, jednak kompletnie nie rozumiała tego punktu widzenia… Albo była wyjątkowo zmęczona, że nie potrafiła racjonalnie myśleć.
Zdała sobie sprawę, że od kilku minut przygląda mu się beznamiętnie, co musiało być krępujące… Zależy dla kogo. Jej to jakoś różnicy nie robiło. Podchwyciła zielone spojrzenie i popukała lekko palcem w swój lewy policzek.
- Masz krew na twarzy. – wskazała szkarłat.
To by było na tyle… Vivian wróciła oczami do strzelających płomieni i żarzących się niżej węgielków. Wzięła cichy oddech. Powietrze pachniało lasem, ogniem i pieczonym mięsem. Sądząc po aurze i słońcu na błękitnym niebie, było popołudnie. Wymarzona wprost pora, na przechadzkę po lesie… Oraz zjedzenie czyjegoś obiadu. To był zbyt durny pretekst by chować urazę, lecz skoro chłopak z łatwością upolował jelenia, czemu nie wysilił się i połakomił na czyjś posiłek? Z drugiej strony, nie znała tutejszych zwyczajów, Ki można skryć dla bezpieczeństwa przed innymi… Bądź by móc zaskoczyć przeciwnika…
Zmrużyła oczy.
- Tutaj mało kto wie, jak manipulować swoją energią. – zaczęła cicho, przerywając uporczywe milczenie. - Wiem, że za późno uspokoiłam własną… Leja po lądowaniu nie trudno znaleźć, ale ciężko uwierzyć mi, że znalazłeś się tu przypadkiem. – ostrożnie dobierając słowa, dała znać, co przypuszcza. Głos miała cichy, a ton jak zwykle rzeczowy, odrobinę zmęczony. Gdyby wojownik naprawdę chciał walczyć z Vivian, rozegrałby to inaczej, niźli w taki… Sposób.
– Swoją drogą, jak można, mając pod nosem cały las, połakomić się na czyjś obiad?
OOC
*Podobieństwo tych terminów zaczyna mnie trochę drażnić…
Re: Las
Nie Cze 29, 2014 4:46 pm
Sprawy rozwijały się chyba po mojej myśli. Dziewczyna nie wygoniła mnie, gdy przyszedłem z jeleniem. Trochę zastanawiało mnie jej zachowania, milcząc odeszła, jak się domyśliłem, poszła do kapsuły, wróciła ubrana w kurtkę. Aż chciałem ze zdumienia przekręcić głowę, ale powstrzymałem się. Coraz lepiej dostrzegałem zmęczenie targające blondynką. Ale ta kurtka? Po co ją założyła? Temperatura wynosiła jakieś dwadzieścia pięć stopni, w prawdzie na Vegecie jest cieplej, ale żeby aż tak mocno to odczuwała? A może ma sentyment do niej? To możliwe, przecież nie raz widziałem jak ludzie w stresujących sytuacjach odwoływali się do swoich talizmanów - niby niewiele znaczących przedmiotów, ale tak naprawdę mających ogromną wartość sentymentalną. Sam też miałem swoje, nawet przy sobie, na dłoniach. Zresztą, to nie moja sprawa po co to zrobiła.
Siedziałem tak, wpatrując się w powoli piekące się mięso, pilnując by żadna z jego części nie przypaliła się. Procesy myślowe ograniczyłem do minimum, świadomość jednak działała bezbłędnie i wiedziałem o tym, co się działo wokół mnie. Czułem na sobie czyjeś spojrzenie, niewątpliwie jej. Nie zastanawiałem się dlaczego mi się przyglądała, pewnie po to by coś wyczytać z mojej twarzy. Dziwna mieszanka emocjonalna wewnątrz mnie uniemożliwiłaby nawet zawodowcom wyczytać cokolwiek z mojego oblicza, trzymałem nerwy na wodzy, by normalnie funkcjonować w takim a nie innym towarzystwie, ale też czułem żal do samego siebie za ten wybryk sprzed chwili. Yare...
W końcu, po kilku minutach spojrzałem na Halfkę, wychwyciła mój wzrok i pokazała na policzek mówiąc, że mam tak krew. Starłem dwoma palcami posokę z twarzy, po czym wymieszałem ją z odrobiną piasku, żeby pozbyć się jej z rąk. Co na ziemi urasta, to do ziemi wraca... Mięso było już prawie gotowe, powoli miałem się stamtąd zbierać.
Po chwili przybyszka z Vegety zadała pytanie.
-"A więc się domyśliła" - pomyślałem.
-Owszem, to nie był przypadek. Zauważyłem, że wchodzisz w orbitę ziemską i chciałem sprawdzić jakie masz zamiary, wszak Saiyanie znani są ze swoich, nawet przypadkowych, skłonności do siania zniszczenia, a takiego czegoś wolałbym uniknąć - mówiłem spokojnym, beznamiętnym tonem, starając się by nie dało się usłyszeć ani kapki zgryźliwości w tym co powiedziałem. Lepiej dobrać słów nie umiałem i wcale nie chciałem, choć miałem świadomość, że mogę one być nieco opacznie zrozumiane. - Zaś co do połakomienia się... Tu muszę się przyznać, że to najzwyklejsze lenistwo, przepraszam jeszcze raz - powiedziałem, uśmiechając się przepraszająco i drapiąc się po potylicy.
Nie byłem pewien, czy ta poufałość nie jest nieroztropna z mojej strony, ale wydawało mnie się, że nieco rozładuje to napięcie. Choć biorąc pod uwagę stan dziewczyny jest to wątpliwe.
-A tak właściwie, to po co przybyłaś? - zapytałem.
Siedziałem tak, wpatrując się w powoli piekące się mięso, pilnując by żadna z jego części nie przypaliła się. Procesy myślowe ograniczyłem do minimum, świadomość jednak działała bezbłędnie i wiedziałem o tym, co się działo wokół mnie. Czułem na sobie czyjeś spojrzenie, niewątpliwie jej. Nie zastanawiałem się dlaczego mi się przyglądała, pewnie po to by coś wyczytać z mojej twarzy. Dziwna mieszanka emocjonalna wewnątrz mnie uniemożliwiłaby nawet zawodowcom wyczytać cokolwiek z mojego oblicza, trzymałem nerwy na wodzy, by normalnie funkcjonować w takim a nie innym towarzystwie, ale też czułem żal do samego siebie za ten wybryk sprzed chwili. Yare...
W końcu, po kilku minutach spojrzałem na Halfkę, wychwyciła mój wzrok i pokazała na policzek mówiąc, że mam tak krew. Starłem dwoma palcami posokę z twarzy, po czym wymieszałem ją z odrobiną piasku, żeby pozbyć się jej z rąk. Co na ziemi urasta, to do ziemi wraca... Mięso było już prawie gotowe, powoli miałem się stamtąd zbierać.
Po chwili przybyszka z Vegety zadała pytanie.
-"A więc się domyśliła" - pomyślałem.
-Owszem, to nie był przypadek. Zauważyłem, że wchodzisz w orbitę ziemską i chciałem sprawdzić jakie masz zamiary, wszak Saiyanie znani są ze swoich, nawet przypadkowych, skłonności do siania zniszczenia, a takiego czegoś wolałbym uniknąć - mówiłem spokojnym, beznamiętnym tonem, starając się by nie dało się usłyszeć ani kapki zgryźliwości w tym co powiedziałem. Lepiej dobrać słów nie umiałem i wcale nie chciałem, choć miałem świadomość, że mogę one być nieco opacznie zrozumiane. - Zaś co do połakomienia się... Tu muszę się przyznać, że to najzwyklejsze lenistwo, przepraszam jeszcze raz - powiedziałem, uśmiechając się przepraszająco i drapiąc się po potylicy.
Nie byłem pewien, czy ta poufałość nie jest nieroztropna z mojej strony, ale wydawało mnie się, że nieco rozładuje to napięcie. Choć biorąc pod uwagę stan dziewczyny jest to wątpliwe.
-A tak właściwie, to po co przybyłaś? - zapytałem.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Pon Cze 30, 2014 7:57 pm
Kontrola. Wszędzie kontrola, jak nie w wojsku, to ledwie stawiając stopę na Ziemi Vivian jest już pod czyimś nadzorem. Szlag. Czy choć raz, ten jeden raz, nie może mieć chwili wytchnienia, tak kompletnie? Czy może zrobić coś, nie obawiając się, że jest śledzona, monitorowana, że ktoś ocenia jej kroki? Wyglądało na to, że nie. Ósemka wróciła myślami do wszystkich kamer w Akademii, szybkości roznoszenia się plotek oraz obserwacji akcji każdego początkującego żołnierza. Tam to było normą. Jak gruba jest teraz teczka, którą widziała dwa lata temu w karcerze?
Pewnie dalej żałośnie cienka.
Ósemka była w końcu ‘dobrym’ żołnierzem, a choć miała swoje dziwactwa i słabości, mało kto narzekał na jej sprawowanie. Musiała tylko zaciskać zęby przy gorszych zadaniach i wytrwać cokolwiek by się nie działo, pamiętając o swoim celu. Pionek nie jest w stanie zbić króla, ale może pomóc innym. Okiem Vivian Vegeta potrzebowała zmian, i to od podstaw, ale jako half, w dodatku Nashi, miała słaby głos przebicia. Potrzebowała siły i wpływów, a zdobyć je mogła poprzez wspinaczkę po szczeblach kariery wojskowej. Tym o to sposobem, musiałaby poddać się systemowi Vegety, by dotrzeć wystarczająco daleko, aby coś działać – słowem, nienawidziła tego, co musiała robić.
Szlag by trafił.
Teraz przez to siada jej psychika.
Zerkała przez kilka chwil na chłopaka niemalże pustym wzrokiem, po czym pomasowała palcami grzbiet nosa, myśląc nad czymś intensywnie. Żadne z nich nie odkrywało swoich kart, nie mogła być pewna po czym stąpa… Z drugiej strony miała to gdzieś – chciała mieć spokój. Nie pokazała, że te kilka słów źle na nią podziałało, tylko westchnęła i zapatrzyła się w ogień.
- Od kiedy kogokolwiek obchodzi to, co zamierzam? – spytała zbyt spokojnie, sprawnie ukrywając nutę złośliwości i żalu. – Nie zamierzam pytać, skąd wiesz tyle o Saiyanach i Vegecie. Przyznaję, że moi rodacy wykazują się ponadprzeciętną agresją i mają zamiłowania do wysadzania tego i owego. Starcie jednej planety na proch, to żaden wysiłek.
Saiyanie wiedzą o istnieniu ziemian, (skąd się w końcu wzięły halfy) ale mieszkańcy błękitnego globu przeważnie nie mieli pojęcia o czerwonym globie. Kogo w takim razie ma przed sobą? Nie mogła być pewna, czy chłopak jest silniejszy czy słabszy od niej, a nie miała żadnej ochoty na walkę… Zaraz, wróć. Była w ‘sprzecznym’ nastroju i najchętniej coś by rozwaliła, jednak była na to zbyt zmęczona i głodna. Małpie korzenie potrafią o sobie dać znać. Chce walki? Chce wiedzieć, czy przypadkiem czegoś nie zniszczy, nie zburzy, nie wybije całego miasta w napadzie szału? Podobne zarzuty mogłyby ją rozdrażnić, ale teraz przyjęła je z chłodnym spokojem.
- Genetycznie przyciągam kłopoty. Za jakieś dwie godziny obok mnie coś wybuchnie. – mruknęła, nie siląc się nawet na rozbawiony ton.
Vivian podciągnęła kołnierz za nos, sprawiając, że nad materiałem błyszczały tylko brązowe oczy nakryte jasną grzywką. Nogi podsunęła pod brodę, obejmując dłońmi i wpatrując się, poniekąd zahipnotyzowana w płomienie. W tym momencie, chociaż słońce świeciło, blask ognia i strzelające iskry miały w sobie coś uspokajającego.
Tłumaczenia, co do pożarcia ryb nie skomentowała. Głównie dlatego, że nie miała już ochoty nic mówić. W milczenie wdarło się głośniejsze niż wcześniej burczenie w brzuchu i Ósemka oparła czoło o kolana, nieco zażenowana. Niech już zdejmie mięso z ognia, niech zje i pójdzie każde w swoją drogę… A potem spać. Bez snów. Przez ostatnie trzy dni Vivian przespała może sześć godzin, ale jej organizm zawiesił się w tym stanie i nie chciał dokonać restartu – bezsenność była na porządku dziennym, jeśli jednak mogła zasnąć, budził ją zły sen. Oszaleć można.
Nieznajomy zajął się posiłkiem, usunął rożen i zaczął dzielić mięso na dymiące kawałki. Vivian milczała, dopóki nie dotarło do niej ostatnie pytanie. Zmrużyła powieki, ze wszystkich sił nie próbując łypnąć na nieznajomego spod łba. Ku własnemu zdziwieniu, odpowiedziała.
- Krótkotrwałe wygnanie. – rzuciła. – Mój stan psychiczny pogorszył się na tyle, że zaczęłam stanowić zagrożenie dla współtowarzyszy i planety. Nie chcąc mnie zabijać, wysłali mnie tu, bym się wyżyła i wróciła. – błysnęła czarnym humorem, a po kilku sekundach westchnęła zrezygnowana. – Mam dość. Muszę się uspokoić… – zakończyła bezgłośnie poruszając wargami.
Zagrożenie, zagrożeniami… Prędzej sama się wykończy.
Pewnie dalej żałośnie cienka.
Ósemka była w końcu ‘dobrym’ żołnierzem, a choć miała swoje dziwactwa i słabości, mało kto narzekał na jej sprawowanie. Musiała tylko zaciskać zęby przy gorszych zadaniach i wytrwać cokolwiek by się nie działo, pamiętając o swoim celu. Pionek nie jest w stanie zbić króla, ale może pomóc innym. Okiem Vivian Vegeta potrzebowała zmian, i to od podstaw, ale jako half, w dodatku Nashi, miała słaby głos przebicia. Potrzebowała siły i wpływów, a zdobyć je mogła poprzez wspinaczkę po szczeblach kariery wojskowej. Tym o to sposobem, musiałaby poddać się systemowi Vegety, by dotrzeć wystarczająco daleko, aby coś działać – słowem, nienawidziła tego, co musiała robić.
Szlag by trafił.
Teraz przez to siada jej psychika.
Zerkała przez kilka chwil na chłopaka niemalże pustym wzrokiem, po czym pomasowała palcami grzbiet nosa, myśląc nad czymś intensywnie. Żadne z nich nie odkrywało swoich kart, nie mogła być pewna po czym stąpa… Z drugiej strony miała to gdzieś – chciała mieć spokój. Nie pokazała, że te kilka słów źle na nią podziałało, tylko westchnęła i zapatrzyła się w ogień.
- Od kiedy kogokolwiek obchodzi to, co zamierzam? – spytała zbyt spokojnie, sprawnie ukrywając nutę złośliwości i żalu. – Nie zamierzam pytać, skąd wiesz tyle o Saiyanach i Vegecie. Przyznaję, że moi rodacy wykazują się ponadprzeciętną agresją i mają zamiłowania do wysadzania tego i owego. Starcie jednej planety na proch, to żaden wysiłek.
Saiyanie wiedzą o istnieniu ziemian, (skąd się w końcu wzięły halfy) ale mieszkańcy błękitnego globu przeważnie nie mieli pojęcia o czerwonym globie. Kogo w takim razie ma przed sobą? Nie mogła być pewna, czy chłopak jest silniejszy czy słabszy od niej, a nie miała żadnej ochoty na walkę… Zaraz, wróć. Była w ‘sprzecznym’ nastroju i najchętniej coś by rozwaliła, jednak była na to zbyt zmęczona i głodna. Małpie korzenie potrafią o sobie dać znać. Chce walki? Chce wiedzieć, czy przypadkiem czegoś nie zniszczy, nie zburzy, nie wybije całego miasta w napadzie szału? Podobne zarzuty mogłyby ją rozdrażnić, ale teraz przyjęła je z chłodnym spokojem.
- Genetycznie przyciągam kłopoty. Za jakieś dwie godziny obok mnie coś wybuchnie. – mruknęła, nie siląc się nawet na rozbawiony ton.
Vivian podciągnęła kołnierz za nos, sprawiając, że nad materiałem błyszczały tylko brązowe oczy nakryte jasną grzywką. Nogi podsunęła pod brodę, obejmując dłońmi i wpatrując się, poniekąd zahipnotyzowana w płomienie. W tym momencie, chociaż słońce świeciło, blask ognia i strzelające iskry miały w sobie coś uspokajającego.
Tłumaczenia, co do pożarcia ryb nie skomentowała. Głównie dlatego, że nie miała już ochoty nic mówić. W milczenie wdarło się głośniejsze niż wcześniej burczenie w brzuchu i Ósemka oparła czoło o kolana, nieco zażenowana. Niech już zdejmie mięso z ognia, niech zje i pójdzie każde w swoją drogę… A potem spać. Bez snów. Przez ostatnie trzy dni Vivian przespała może sześć godzin, ale jej organizm zawiesił się w tym stanie i nie chciał dokonać restartu – bezsenność była na porządku dziennym, jeśli jednak mogła zasnąć, budził ją zły sen. Oszaleć można.
Nieznajomy zajął się posiłkiem, usunął rożen i zaczął dzielić mięso na dymiące kawałki. Vivian milczała, dopóki nie dotarło do niej ostatnie pytanie. Zmrużyła powieki, ze wszystkich sił nie próbując łypnąć na nieznajomego spod łba. Ku własnemu zdziwieniu, odpowiedziała.
- Krótkotrwałe wygnanie. – rzuciła. – Mój stan psychiczny pogorszył się na tyle, że zaczęłam stanowić zagrożenie dla współtowarzyszy i planety. Nie chcąc mnie zabijać, wysłali mnie tu, bym się wyżyła i wróciła. – błysnęła czarnym humorem, a po kilku sekundach westchnęła zrezygnowana. – Mam dość. Muszę się uspokoić… – zakończyła bezgłośnie poruszając wargami.
Zagrożenie, zagrożeniami… Prędzej sama się wykończy.
Re: Las
Wto Lip 01, 2014 2:45 pm
Czyli jednak dobrze myślałem, była na wakacjach, choć sama tak tego nie nazywała i raczej za wakacje nie uważała. Może jednak planowała coś zrobić, a to wszystko to tylko podpucha? Jeśli jednak sądziła, że przyznając mi rację co do Saiyan zdobędzie moje zaufanie, to się myliła. Choć to co powiedziała później... Z punktu widzenia mojej teorii było to nielogiczne. Mogłem więc podejrzewać, że nie ma jednak złych zamiarów. Ale czy aby na pewno? Dziewczyna nie wyglądała na podejrzaną i choć wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, bo zbytnie ufność już nie raz mnie zgubiła, to jakoś tego nie widziałem... Trochę nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. No i nadal nie miałem pojęcia o jej możliwościach, najłatwiej byłoby sprawdzić je w walce, ale jeśli faktycznie jest w tak złym stanie, to pomysł ten nie należałby do najrozsądniejszych. Poza tym, co jeśli jest silniejsza? Ta niepewność była dołująca... A ja nie lubiłem się dołować... I to bardzo...
-Tak długo, jak jesteś na ziemi, to będzie to interesować mnie i zapewne kilka innych osób - powiedziałem z udawaną nutą złości, ale brzmiało to dosyć przekonywająco, przynajmniej jak dla mnie, choć wcale nie pasowało mi takie udawanie. Ehh... Niestety, musiałem de facto ukrywać się pod maską powagi i sztywniactwa, żeby nie palnąć czegoś głupiego, lub w ogóle się odezwać... Dlaczego spośród moich słabości największą są kobiety? Jeśli czegoś z tym w końcu nie zrobię, to pewnie będzie to gwóźdź do mojej trumny. Aczkolwiek nie jest też tak źle, potrafiłem przecież normalnie funkcjonować, jeśli miałem świadomość, że dana kobieta jest wojowniczką. Niestety problem polegał na tym, że aby taką świadomość zdobyć, musiałem stoczyć walkę z nią, a to przecież nie takie proste...
Po rozdzieleniu mięsa na kawałki, które ułożyłem na dużych liściach, wziąłem jeden i spróbowałem, czy faktycznie jest gotowe. Było, choć brakowało mu trochę dodatków do smaku, no ale cóż.
-Ale jeśli faktycznie jesteś tu na wakacjach, to życzę miłego pobytu, a na pewno milszego niż ten incydent, którego byłem źródłem, a za które jeszcze raz przepraszam... - powiedziałem, nie ukrywając melancholijnego uśmiechu, patrząc nieco na lewo od twarzy blondynki, tak by mogła go zauważyć, ale nie uważała, że patrze na nią. Skrucha, tak, to właśnie czułem... I wcale się to mi nie podobało.
-"No do diabła, jesteś Chepri, a nie jakiś osiwiały ramol z paranoją na tle ostrożności... Wydarzenia sprzed dwóch lat niczego cię nie nauczyły? Gwiżdżesz na bezpieczeństwo i lecisz na łeb na szyje na wroga, a jak ci dokopie, to się podnosisz, poprawiasz i idziesz mu nakopać do tego jego zarozumiałego dupska, tyle w temacie... I weź się chłopie w garść, ta tutaj obok ciebie jest wojowniczką, więc traktuj ją jak wojowniczkę. Psia krew, co z ciebie za wojownik, jak nie szanujesz innych?" - mentalny ochrzan od samego siebie, choć nieco desperacki, to jednak otrzeźwił mnie niczym wiadro zimnej wody wylane na twarz. Nieświadomie tak bardzo się zapędziłem z jedzeniem w tym moim zamyśleniu, że zjadłem już połowę jeleniego uda... Nieco to niegrzeczne, w końcu cały jeleń miał być zadośćuczynieniem, ale skoro już zacząłem, to musiałem skończyć, no bo co?
-Masz jakieś konkretne plany co do wypoczynku na Ziemi? Bo odnoszę wrażenie, że jesteś tu pierwszy raz a w takim wypadku mógłbym coś doradzić, lub wskazać drogą, na tyle się chociaż przydam. - zapytałem, już bardziej luźno, prawie bez żadnego spięcia.
-Tak długo, jak jesteś na ziemi, to będzie to interesować mnie i zapewne kilka innych osób - powiedziałem z udawaną nutą złości, ale brzmiało to dosyć przekonywająco, przynajmniej jak dla mnie, choć wcale nie pasowało mi takie udawanie. Ehh... Niestety, musiałem de facto ukrywać się pod maską powagi i sztywniactwa, żeby nie palnąć czegoś głupiego, lub w ogóle się odezwać... Dlaczego spośród moich słabości największą są kobiety? Jeśli czegoś z tym w końcu nie zrobię, to pewnie będzie to gwóźdź do mojej trumny. Aczkolwiek nie jest też tak źle, potrafiłem przecież normalnie funkcjonować, jeśli miałem świadomość, że dana kobieta jest wojowniczką. Niestety problem polegał na tym, że aby taką świadomość zdobyć, musiałem stoczyć walkę z nią, a to przecież nie takie proste...
Po rozdzieleniu mięsa na kawałki, które ułożyłem na dużych liściach, wziąłem jeden i spróbowałem, czy faktycznie jest gotowe. Było, choć brakowało mu trochę dodatków do smaku, no ale cóż.
-Ale jeśli faktycznie jesteś tu na wakacjach, to życzę miłego pobytu, a na pewno milszego niż ten incydent, którego byłem źródłem, a za które jeszcze raz przepraszam... - powiedziałem, nie ukrywając melancholijnego uśmiechu, patrząc nieco na lewo od twarzy blondynki, tak by mogła go zauważyć, ale nie uważała, że patrze na nią. Skrucha, tak, to właśnie czułem... I wcale się to mi nie podobało.
-"No do diabła, jesteś Chepri, a nie jakiś osiwiały ramol z paranoją na tle ostrożności... Wydarzenia sprzed dwóch lat niczego cię nie nauczyły? Gwiżdżesz na bezpieczeństwo i lecisz na łeb na szyje na wroga, a jak ci dokopie, to się podnosisz, poprawiasz i idziesz mu nakopać do tego jego zarozumiałego dupska, tyle w temacie... I weź się chłopie w garść, ta tutaj obok ciebie jest wojowniczką, więc traktuj ją jak wojowniczkę. Psia krew, co z ciebie za wojownik, jak nie szanujesz innych?" - mentalny ochrzan od samego siebie, choć nieco desperacki, to jednak otrzeźwił mnie niczym wiadro zimnej wody wylane na twarz. Nieświadomie tak bardzo się zapędziłem z jedzeniem w tym moim zamyśleniu, że zjadłem już połowę jeleniego uda... Nieco to niegrzeczne, w końcu cały jeleń miał być zadośćuczynieniem, ale skoro już zacząłem, to musiałem skończyć, no bo co?
-Masz jakieś konkretne plany co do wypoczynku na Ziemi? Bo odnoszę wrażenie, że jesteś tu pierwszy raz a w takim wypadku mógłbym coś doradzić, lub wskazać drogą, na tyle się chociaż przydam. - zapytałem, już bardziej luźno, prawie bez żadnego spięcia.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sro Lip 02, 2014 7:42 am
Normalnie Vivian byłaby zła, może i zaczęłaby pyszczyć, dogadywać, może rzuciłaby Kienzanem, mając dość gry pozorów… Zmęczenie zwyciężyło. Niech to balansowanie między słowami, próba wychwycenia, co druga osoba ma na myśli trwa, jej już wszystko jedno. Zrezygnowanie nie było do niej podobne, ba, w ogóle do niej nie pasowało – utarło się, że nie daje za wygraną, w niczym, a tutaj… Siedziała nieco osowiała, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić. Zamknęła oczy, splotła ramiona na piersi, kuląc się niejako w pozycji siedzącej. Twarz miała bledszą niż zwykle, nastawiony kołnierz odgradzał odrobinę od świata.
Czy oni poszaleli…?
Zainteresowanie było ostatnią rzeczą, jaką Ósemka pragnęła w tym momencie. Jej głowa krzyczała - Zostawcie mnie wszyscy w spokoju. Czy to nie jest wystarczająco jasny przekaz? Nie, jak na złość nagle skupiają się na niej. Tutaj odnajduje się jej matka, potem odkrywa, że przyjaciel awansował do rangi brata przyrodniego, tu wysyłają ją na urlop widząc zmęczenie, a ledwo postawi stopę na obcej planecie, już przepytują, co chce zrobić... Tyle tej uwagi, że zaczęła się dusić. Litości…
- Mam po dziurki w nosie zainteresowania. – powiedziała oschle, ale co najmniej szczerze. –Chcę jedynie chwili spokoju… Ale kogo to obchodzi, czego ja chcę…
Wszystko szło na opak. Jeden krok do przodu, dwa w tył.
Bez słowa przyjęła mięso, ostrożnie biorąc pierwszy kęs. Było o niebo lepsze od tego, co serwowano w wojskowej stołówce – wakacje zrobią też dobrze jej żołądkowi, odpocznie od podejrzanych racji żywnościowych. Chociaż głód doskwierał, nie rzuciła się na jedzenie jak głodna małpa. Apetyt miała mniejszy niż typowi Saiyanie, ale też potrafiła sporo zjeść, niemniej, nie robiła tego w typowym sposobem ‘rzucaniem się’ na pierwszą jadalną rzecz w zasięgu wzroku. Patrząc pod tym kątem nieznajomy sam trochę przypominał mieszkańca Vegety…
Następne słowa nieco zbiły dziewczynę z tropu. Miłego urlopu… Do tej pory jakoś o tym nie myślała, zakres planu na przyszłość opierał się na dwóch podstawowych punktach, chociaż ze zmęczeniem było różnie. Senność odeszła, wychodząc po angielsku, za to z chęcią Vivian pozostała by w letargu dłuższy moment, nie myśląc dosłownie o niczym. Zerknęła jeszcze raz na czerwonowłosego chłopaka, w oczach błysnęło coś na kształt zdziwienia czy zadumania… Nieważne. Dziewczyna powróciła do posiłku, uciszając burczący żołądek.
Chwilę jedli w ciszy, dopóki kolejna wypowiedź nie przerwała milczenia.
- Plany? – padło nieme pytanie, skierowane bardziej do samej Nashi.
Tak naprawdę, to wiedziała od dawna, że ‘nie wiedziała’, co robić. Miała o tym pomyśleć, miała się zastanowić, ale trybiki w głowie zacięły się, zatrzymując najpierw na potrzebie zapełnienia brzucha a potem naładowania baterii. Jakieś zamierzenia… Po co ją o to pytają, gdy nie jest w stanie bez przeszkód myśleć obiektywnie? Przesunęła kosmyk jasnych włosów i poprawiła kołnierz, który dla wygody musiała opuścić na szyję.
Przypomniały się jej wielkie albumy oraz opisy zapełniające książki o błękitnej planecie. Ten termin nie wziął się przecież znikąd, woda stanowiła znaczą część tego globu. Ogromne, błękitne oceany, lodowe czapy zatopione w ciemnych wodach, oraz szmaragdowe fale… Tak, to piękny widok.
- Morze… Którędy najszybciej dostanę się nad ocean?
Czy oni poszaleli…?
Zainteresowanie było ostatnią rzeczą, jaką Ósemka pragnęła w tym momencie. Jej głowa krzyczała - Zostawcie mnie wszyscy w spokoju. Czy to nie jest wystarczająco jasny przekaz? Nie, jak na złość nagle skupiają się na niej. Tutaj odnajduje się jej matka, potem odkrywa, że przyjaciel awansował do rangi brata przyrodniego, tu wysyłają ją na urlop widząc zmęczenie, a ledwo postawi stopę na obcej planecie, już przepytują, co chce zrobić... Tyle tej uwagi, że zaczęła się dusić. Litości…
- Mam po dziurki w nosie zainteresowania. – powiedziała oschle, ale co najmniej szczerze. –Chcę jedynie chwili spokoju… Ale kogo to obchodzi, czego ja chcę…
Wszystko szło na opak. Jeden krok do przodu, dwa w tył.
Bez słowa przyjęła mięso, ostrożnie biorąc pierwszy kęs. Było o niebo lepsze od tego, co serwowano w wojskowej stołówce – wakacje zrobią też dobrze jej żołądkowi, odpocznie od podejrzanych racji żywnościowych. Chociaż głód doskwierał, nie rzuciła się na jedzenie jak głodna małpa. Apetyt miała mniejszy niż typowi Saiyanie, ale też potrafiła sporo zjeść, niemniej, nie robiła tego w typowym sposobem ‘rzucaniem się’ na pierwszą jadalną rzecz w zasięgu wzroku. Patrząc pod tym kątem nieznajomy sam trochę przypominał mieszkańca Vegety…
Następne słowa nieco zbiły dziewczynę z tropu. Miłego urlopu… Do tej pory jakoś o tym nie myślała, zakres planu na przyszłość opierał się na dwóch podstawowych punktach, chociaż ze zmęczeniem było różnie. Senność odeszła, wychodząc po angielsku, za to z chęcią Vivian pozostała by w letargu dłuższy moment, nie myśląc dosłownie o niczym. Zerknęła jeszcze raz na czerwonowłosego chłopaka, w oczach błysnęło coś na kształt zdziwienia czy zadumania… Nieważne. Dziewczyna powróciła do posiłku, uciszając burczący żołądek.
Chwilę jedli w ciszy, dopóki kolejna wypowiedź nie przerwała milczenia.
- Plany? – padło nieme pytanie, skierowane bardziej do samej Nashi.
Tak naprawdę, to wiedziała od dawna, że ‘nie wiedziała’, co robić. Miała o tym pomyśleć, miała się zastanowić, ale trybiki w głowie zacięły się, zatrzymując najpierw na potrzebie zapełnienia brzucha a potem naładowania baterii. Jakieś zamierzenia… Po co ją o to pytają, gdy nie jest w stanie bez przeszkód myśleć obiektywnie? Przesunęła kosmyk jasnych włosów i poprawiła kołnierz, który dla wygody musiała opuścić na szyję.
Przypomniały się jej wielkie albumy oraz opisy zapełniające książki o błękitnej planecie. Ten termin nie wziął się przecież znikąd, woda stanowiła znaczą część tego globu. Ogromne, błękitne oceany, lodowe czapy zatopione w ciemnych wodach, oraz szmaragdowe fale… Tak, to piękny widok.
- Morze… Którędy najszybciej dostanę się nad ocean?
Re: Las
Sro Lip 02, 2014 6:19 pm
Dziewczyna wydawała się naprawdę zmęczona życiem, a na pewno takim życiem jakie wiodła do tej pory. Aż zacząłem jej współczuć. Choć wcale się nie spodziewałem, że do tego dojdzie, wszak to jej rodacy, a dokładniej mówiąc jeden, był odpowiedzialny za zniszczenie Dark Star. Jak można być aż tak bardzo zuchwałym by niszczyć czyjąś planetę? Pozbawić setki tysięcy, jeśli nie miliony istnień domu i życia przy okazji? I dlaczego? Bo ma się taki kaprys? Bo jej mieszkańcy są "źli"? Bo mają inny styl życia?W głowie mnie się to nie mieściło, po prostu nie mogłem tego pojąć... A później wielkie zdziwienie i pretensje gdy ocaleni z tej destrukcji szukają zemsty. Raz uwolniona wściekłość nie wygaśnie tak szybko, nie da się jej też zapieczętować... Będzie krążyć i krążyć, szukając upustu - celu na którym może się skupić, niszcząc go, lub przynajmniej okaleczając czy ośmieszając... No do diabła...!
Ale...
Czy na pewno to dobry pomysł przelewać żal do jednego na wszystkich? Niby... Niby to tylko może upodobnić nas do tych, do których czujemy żal... Dlaczego to nie może być prostsze, no? Czy naprawdę na tym świecie, w tym wszechświecie muszą istnieć tacy co uważają się za lepszych i są na tyle bezczelni, że pokazują to wszem i wobec wyżywając się na innych?
Jak widać tak musiało być, ale to wcale nie oznaczało, że nie ma sensu coś z tym robić... Ale tym, jeśli faktycznie się zajmę, to później, teraz miałem zupełnie co innego na głowie.
Dokończyłem jelenie udo, żołądek zasygnalizował, że ma dosyć, przynajmniej na jakieś pół godziny.
Ocean, a więc tam zmierzała. W sumie logiczne, gdybym ja mieszkał całe życie na pustynnej planecie, też chciałbym zobaczyć ocean. Z drugiej zaś strony, gdybym miał całe życie gapić się na wodę, wolałbym mieszkać na pustynnej planecie.
Zawsze czułem się mocno związany z ziemią, lasami i górami... Byle dalej od akwenów... Chociaż też lubię ryby, co nieco komplikuje sytuację... Ale to pewnie przez zawarty w nich jod. Na suchym lądzie mało go, a jest wszak bardzo potrzebny do prawidłowego funkcjonowania organizmu. W każdym razie...
-Nad ocean... Najbliżej będzie - tu przerwałem na kilka sekund, starając sobie przypomnieć odpowiedni kierunek, układając jednocześnie twarz w nieco dziwny grymas składający się z przymrużonych oczu (które ze względu na swoją naturalną skośność musiały wyglądać, jakbym je zamknął), nieco rozszerzonych nozdrzy i delikatnie uniesionej górnej wargi. -Tam - wskazałem palcem na południowy-zachód.
Miałem nadzieje, że nie pomyliłem się, z geografią radziłem sobie raczej dobrze, ale tak będąc zupełnie wyrwanym z kontekstu, to można i własnego nazwiska zapomnieć... A propos... Nawet nie wiedziałem jak ta dziewczyna ma na imię... Ona zresztą też nie zapytała mnie o moje...
-"Najwyższy czas się przedstawić" - pomyślałem.
-A tak w ogóle... - zacząłem, starając się, by brzmiało to naturalnie. - Nie miałem okazji się przedstawić, jestem Chepri Makonen.
Ale...
Czy na pewno to dobry pomysł przelewać żal do jednego na wszystkich? Niby... Niby to tylko może upodobnić nas do tych, do których czujemy żal... Dlaczego to nie może być prostsze, no? Czy naprawdę na tym świecie, w tym wszechświecie muszą istnieć tacy co uważają się za lepszych i są na tyle bezczelni, że pokazują to wszem i wobec wyżywając się na innych?
Jak widać tak musiało być, ale to wcale nie oznaczało, że nie ma sensu coś z tym robić... Ale tym, jeśli faktycznie się zajmę, to później, teraz miałem zupełnie co innego na głowie.
Dokończyłem jelenie udo, żołądek zasygnalizował, że ma dosyć, przynajmniej na jakieś pół godziny.
Ocean, a więc tam zmierzała. W sumie logiczne, gdybym ja mieszkał całe życie na pustynnej planecie, też chciałbym zobaczyć ocean. Z drugiej zaś strony, gdybym miał całe życie gapić się na wodę, wolałbym mieszkać na pustynnej planecie.
Zawsze czułem się mocno związany z ziemią, lasami i górami... Byle dalej od akwenów... Chociaż też lubię ryby, co nieco komplikuje sytuację... Ale to pewnie przez zawarty w nich jod. Na suchym lądzie mało go, a jest wszak bardzo potrzebny do prawidłowego funkcjonowania organizmu. W każdym razie...
-Nad ocean... Najbliżej będzie - tu przerwałem na kilka sekund, starając sobie przypomnieć odpowiedni kierunek, układając jednocześnie twarz w nieco dziwny grymas składający się z przymrużonych oczu (które ze względu na swoją naturalną skośność musiały wyglądać, jakbym je zamknął), nieco rozszerzonych nozdrzy i delikatnie uniesionej górnej wargi. -Tam - wskazałem palcem na południowy-zachód.
Miałem nadzieje, że nie pomyliłem się, z geografią radziłem sobie raczej dobrze, ale tak będąc zupełnie wyrwanym z kontekstu, to można i własnego nazwiska zapomnieć... A propos... Nawet nie wiedziałem jak ta dziewczyna ma na imię... Ona zresztą też nie zapytała mnie o moje...
-"Najwyższy czas się przedstawić" - pomyślałem.
-A tak w ogóle... - zacząłem, starając się, by brzmiało to naturalnie. - Nie miałem okazji się przedstawić, jestem Chepri Makonen.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sro Lip 02, 2014 11:41 pm
Ziemia miała w sobie coś kojącego. Aura była bardziej swobodna, lżejsza, na dokładkę przyjaźniejsza. Zapach lasu, temperatura powietrza niepodobna do parnej i duszącej ciepłoty Vegety, przyjemny cień drzew i szemrzący nieopodal strumyk… Bajkowa sceneria, miód na rany, nic, tylko uciąć sobie drzemkę, rozpływając w cieple i spokoju.
Bujda. Halfka lubiła w dzieciństwie czytać bajki, ale szybko załapała do nich pewną niechęcią – nie były prawdziwe, mało, co się tam sprawdzało. Z resztą, kto na jej rodzimej planecie czyta baśnie? Jeśli już, to instruktarze albo przewodniki po stylach walki, czy też, mordobiciu. Nie było czasu na fantazjowanie, gdy gryzło się czyjś ogon. Nie ma co, w bójkach za bycia smarkaczem, to sprawowała się wręcz bajecznie, tego nie mógł nikt zaprzeczyć.
Wracając jednak do rzeczywistości… Żołądek został w końcu napełniony jelenim mięsem oraz jabłkami, pozostały tylko kości, których nie dało się pozbawić szpiku. Brzuch mile odczuł zapełnienie, jedna podstawowa potrzeba została oddalona. Vivian mogła odetchnąć, wiedząc, że zapasy paliwa zostały uzupełnione – wprawdzie zjadła tylko z pół jelenia, ale czuła się syta i to dobrze na nią podziałało. Co prawda nikt nie zabronił jej w duchu dalej narzekać, lecz miała na to o wiele mniejszą ochotę niż wcześniej… Z resztą, nie cierpiała się nad sobą użalać… Zdawało się jej wtedy, że jest wręcz żałosna, rozczulając się sama nad sobą…
Na co więc wychodziło?
Ognisko wolno się dopalało, Vivian dmuchnęła w siwy popiół, sprawiając, że żarzące się kawałki zatliły się pomarańczowym gorącem. Szare płatki wirowały w powietrzu. Machnęła delikatnie ręką, dławiąc ostatnie płomyki i zwróciła spojrzenie na chłopaka. Morza i oceany, tak, to na pewno chciała Ósemka zobaczyć. A także lodowce, góry, śnieg, dżungle, deszcz… Piasku ma powyżej uszu i od spiekoty miłą odmianą byłoby odczucie innego klimatu. Dziewczyna przekrzywiła głowę, wpatrując się przez moment w czerwonowłosego badawczo. Saiyanie przeważnie mają podobne rysy, ten tutaj odznaczał się skośnymi oczami, jadowicie czerwonymi kłakami i ciemniejszą karnacją, potwierdzając zróżnicowany wygląd u ludzi. Halfy mogą być tak podobne do czystokrwistych, że trudno powiedzieć, jaki jest ich status krwi, zaś bywają i takie osobniki, różniące się jak tylko można… Jak Vivian. Melanż ras zaowocował blond strzechą, jasną cerą i brązowymi tęczówkami. Kopała po oczach samym swoim widokiem czarnowłosych Saiyan od dzieciństwa…
Nieznajomy usilnie zastanawiał się nad prawidłowym podaniem kierunku, przez co jego twarz przybrała zagadkową minę. W innym nastroju powiedziałaby może, komiczną, ale na odpowiedź skinęła tylko głową. Tyle jej wystarczyło, wskazanie strony, dalej sobie poradzi. Biorąc pod uwagę ilość wody na globie ziemskim, w jakąkolwiek stronę się uda, pewnie prędzej czy później trafi na morze.
Powstała, kierując się do strumyka, aby opłukać dłonie w czystej wodzie. Nashi przemyła twarz, mocząc nieznacznie blond kosmyki, przez co strzecha z przodu nieco oklapła, jak wilgotne siano. Potargała nieco włosy, przecierając chłodną wodą powieki. Automatycznie podciągnęła kołnierz, skrywając usta.
Nie odwróciła się, słysząc głos chłopaka. Spuściła wzrok na niewielką rzeczkę, chłodząc palce w jej toni. Jednakże, grzeczność wymaga… Pal licho, małpy mają za nic kulturę, ale nigdy nie utożsamiała się pod każdym względem z ogoniastą hałastrą.
Przekrzywiła głowę i łypnęła lekko na chłopaka.
- Ósemka. Tak mnie wołają. – rzuciła odruchowo. – A nazywam się Vivian Deryth. – przedstawiła się nieco niechętnie, prostując i otrzepując dłonie.
Posiłek zjedzony, na sen kiedyś przyjdzie pora(ale coś jej mówiło, że nie w najbliższym czasie), więc nic nie trzymało dziewczyny w tym miejscu. Sprawdziła jeszcze raz, czy ma wszystko w kieszeniach, zamknęła je i uniosła kilka centymetrów nad ziemię.
Zerknęła na Chepriego i lekko skinęła mu głową.
- To bywaj. – pożegnała się zdawkowo, odwracając się.
Co więcej miała powiedzieć? Chciała zejść mu z oczu, by uniknąć wtrącania w swoje sprawy, obawa, że może zostać zaatakowana również została… Co do samego ataku, to nie wzbraniała się przed walką, sęk w tym, że nie miała na nią najmniejszej ochoty. Skoro jej kroki są już obdarowane czyimś zainteresowaniem, równie dobrze mogła zwiększyć poziom mocy… Ale nie, pozostawała dalej ukryta, nie chcąc zdradzić się z tym jak dużo i jak mało umie.
Ósemka wzleciała w powietrze, kierując się we wskazaną stronę. Przyśpieszyła gwałtownie, aż drzewa pod nią zlały się w zieloną smugę i szybko znikła.
OOC
[zt] ---> Ocean
Bujda. Halfka lubiła w dzieciństwie czytać bajki, ale szybko załapała do nich pewną niechęcią – nie były prawdziwe, mało, co się tam sprawdzało. Z resztą, kto na jej rodzimej planecie czyta baśnie? Jeśli już, to instruktarze albo przewodniki po stylach walki, czy też, mordobiciu. Nie było czasu na fantazjowanie, gdy gryzło się czyjś ogon. Nie ma co, w bójkach za bycia smarkaczem, to sprawowała się wręcz bajecznie, tego nie mógł nikt zaprzeczyć.
Wracając jednak do rzeczywistości… Żołądek został w końcu napełniony jelenim mięsem oraz jabłkami, pozostały tylko kości, których nie dało się pozbawić szpiku. Brzuch mile odczuł zapełnienie, jedna podstawowa potrzeba została oddalona. Vivian mogła odetchnąć, wiedząc, że zapasy paliwa zostały uzupełnione – wprawdzie zjadła tylko z pół jelenia, ale czuła się syta i to dobrze na nią podziałało. Co prawda nikt nie zabronił jej w duchu dalej narzekać, lecz miała na to o wiele mniejszą ochotę niż wcześniej… Z resztą, nie cierpiała się nad sobą użalać… Zdawało się jej wtedy, że jest wręcz żałosna, rozczulając się sama nad sobą…
Na co więc wychodziło?
Ognisko wolno się dopalało, Vivian dmuchnęła w siwy popiół, sprawiając, że żarzące się kawałki zatliły się pomarańczowym gorącem. Szare płatki wirowały w powietrzu. Machnęła delikatnie ręką, dławiąc ostatnie płomyki i zwróciła spojrzenie na chłopaka. Morza i oceany, tak, to na pewno chciała Ósemka zobaczyć. A także lodowce, góry, śnieg, dżungle, deszcz… Piasku ma powyżej uszu i od spiekoty miłą odmianą byłoby odczucie innego klimatu. Dziewczyna przekrzywiła głowę, wpatrując się przez moment w czerwonowłosego badawczo. Saiyanie przeważnie mają podobne rysy, ten tutaj odznaczał się skośnymi oczami, jadowicie czerwonymi kłakami i ciemniejszą karnacją, potwierdzając zróżnicowany wygląd u ludzi. Halfy mogą być tak podobne do czystokrwistych, że trudno powiedzieć, jaki jest ich status krwi, zaś bywają i takie osobniki, różniące się jak tylko można… Jak Vivian. Melanż ras zaowocował blond strzechą, jasną cerą i brązowymi tęczówkami. Kopała po oczach samym swoim widokiem czarnowłosych Saiyan od dzieciństwa…
Nieznajomy usilnie zastanawiał się nad prawidłowym podaniem kierunku, przez co jego twarz przybrała zagadkową minę. W innym nastroju powiedziałaby może, komiczną, ale na odpowiedź skinęła tylko głową. Tyle jej wystarczyło, wskazanie strony, dalej sobie poradzi. Biorąc pod uwagę ilość wody na globie ziemskim, w jakąkolwiek stronę się uda, pewnie prędzej czy później trafi na morze.
Powstała, kierując się do strumyka, aby opłukać dłonie w czystej wodzie. Nashi przemyła twarz, mocząc nieznacznie blond kosmyki, przez co strzecha z przodu nieco oklapła, jak wilgotne siano. Potargała nieco włosy, przecierając chłodną wodą powieki. Automatycznie podciągnęła kołnierz, skrywając usta.
Nie odwróciła się, słysząc głos chłopaka. Spuściła wzrok na niewielką rzeczkę, chłodząc palce w jej toni. Jednakże, grzeczność wymaga… Pal licho, małpy mają za nic kulturę, ale nigdy nie utożsamiała się pod każdym względem z ogoniastą hałastrą.
Przekrzywiła głowę i łypnęła lekko na chłopaka.
- Ósemka. Tak mnie wołają. – rzuciła odruchowo. – A nazywam się Vivian Deryth. – przedstawiła się nieco niechętnie, prostując i otrzepując dłonie.
Posiłek zjedzony, na sen kiedyś przyjdzie pora(ale coś jej mówiło, że nie w najbliższym czasie), więc nic nie trzymało dziewczyny w tym miejscu. Sprawdziła jeszcze raz, czy ma wszystko w kieszeniach, zamknęła je i uniosła kilka centymetrów nad ziemię.
Zerknęła na Chepriego i lekko skinęła mu głową.
- To bywaj. – pożegnała się zdawkowo, odwracając się.
Co więcej miała powiedzieć? Chciała zejść mu z oczu, by uniknąć wtrącania w swoje sprawy, obawa, że może zostać zaatakowana również została… Co do samego ataku, to nie wzbraniała się przed walką, sęk w tym, że nie miała na nią najmniejszej ochoty. Skoro jej kroki są już obdarowane czyimś zainteresowaniem, równie dobrze mogła zwiększyć poziom mocy… Ale nie, pozostawała dalej ukryta, nie chcąc zdradzić się z tym jak dużo i jak mało umie.
Ósemka wzleciała w powietrze, kierując się we wskazaną stronę. Przyśpieszyła gwałtownie, aż drzewa pod nią zlały się w zieloną smugę i szybko znikła.
OOC
[zt] ---> Ocean
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach