Las
+10
Majstru
Ósemka
Siódemka
Khepri
April
Reito
KOŚCI
Red
Hazard
NPC
14 posters
Las
Sob Cze 02, 2012 8:08 am
First topic message reminder :
Perełka na Ziemi. Poza wielkimi oceanami i górami, które mają śnieżne szczyty lasy pokrywają wielkie połacie lądów. Mnóstwo drzew, zwierzyny strumyków mniejszych lub większych. Świetne miejsca dla tak zwanych outsiderów. Wszystkie rodzaje drzew występują najczęściej pomieszane ze sobą by w razie jakiejś choroby wyginęły tylko jedne nie tworząc przy tym pustego miejsca niczym łysiny u starszego pana.
Perełka na Ziemi. Poza wielkimi oceanami i górami, które mają śnieżne szczyty lasy pokrywają wielkie połacie lądów. Mnóstwo drzew, zwierzyny strumyków mniejszych lub większych. Świetne miejsca dla tak zwanych outsiderów. Wszystkie rodzaje drzew występują najczęściej pomieszane ze sobą by w razie jakiejś choroby wyginęły tylko jedne nie tworząc przy tym pustego miejsca niczym łysiny u starszego pana.
- SiódemkaZiemniak
- Liczba postów : 61
Data rejestracji : 20/04/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sob Maj 17, 2014 8:52 pm
Siódemka była już prawie na tamtym świecie z przerażenia. Na dodatek, wśród liści krzewu widać było parę świecących oczu. I to podejrzane szuranie… Brrr… Było się czego przestraszyć. Z całą pewnością, to jeden z najgroźniejszych potworów, jakie są na tej planecie. Gdyby było inaczej, dziewczyna by się przecież nie bała, prawda? Wymyśliła 49 planów ucieczki i jeden walki, w której pokonuje Groźnego Szuracza w niecałą minutę i zbawia świat.
Przez chwilę zastanawiała się, który z jej planów jest najkorzystniejszy i uznała, że ostatni. Pieniądze i sława to coś dla niej. A po pokonaniu najgroźniejszej bestii na Ziemi z pewnością nie raz pojawiłaby się na okładce magazynów. No i miałaby wielki dom. Z wieeelkim basenem z różową wodą z brokatem. Planując tak swoją przyszłość, zapomniała o niebezpieczeństwie, do momentu, gdy szuranie się powtórzyło. Wtedy to cały entuzjazm z niej wyparował i doszła do wniosku, że wanna nie jest taka zła.
Zza zielonych gałązek potwór wystawił pyszczek. Dość nisko, ale nie dajmy się zwieść pozorom. Jak mały, to tym bardziej niebezpieczny. Jak Chihuahua. Poruszał różowym noskiem i wesoło wyskoczył z kryjówki. Alice miała ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, piszczeć i inne tego typu czynności, ale spojrzała na bestię i...
„-KYAAAAAAAAAAAA” – zapiszczała na pół lasu, a cały strać prysnął niczym bańka mydlana. „-Jaki słodki!~”
Słodki? Czy najgroźniejszy potwór na świecie mógł być uroczy? Jak najbardziej, szczególnie, gdy za krwiożerczą bestię uznaje się małego, różowego królika-jednorożca. A dziewczyna, jako wielbicielka uroczych rzeczy, ukucnęła i czekała aż przyjdzie do niej. Ku jej zaskoczeniu, natychmiastowo z radosnym parsknięciem wskoczył na głowę czarnowłosej i usiadł. To jeszcze bardziej spodobało jej się i z tego powodu nadała mu imię.
„-Od teraz będziesz Ponpon, ok? Nie Pompon, mimo że go przypominasz.” – zwróciła się z uśmiechem do zwierzątka. „-Wiesz, kiedyś miałam królika, Śnieżka. Już go nie mam… Jesteś słodszy od niego, masz róg!”
Siedziała tak z Ponponem na łepku i zastanawiała się, co je taki jednorożec… Może tęczę?
Przez chwilę zastanawiała się, który z jej planów jest najkorzystniejszy i uznała, że ostatni. Pieniądze i sława to coś dla niej. A po pokonaniu najgroźniejszej bestii na Ziemi z pewnością nie raz pojawiłaby się na okładce magazynów. No i miałaby wielki dom. Z wieeelkim basenem z różową wodą z brokatem. Planując tak swoją przyszłość, zapomniała o niebezpieczeństwie, do momentu, gdy szuranie się powtórzyło. Wtedy to cały entuzjazm z niej wyparował i doszła do wniosku, że wanna nie jest taka zła.
Zza zielonych gałązek potwór wystawił pyszczek. Dość nisko, ale nie dajmy się zwieść pozorom. Jak mały, to tym bardziej niebezpieczny. Jak Chihuahua. Poruszał różowym noskiem i wesoło wyskoczył z kryjówki. Alice miała ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, piszczeć i inne tego typu czynności, ale spojrzała na bestię i...
„-KYAAAAAAAAAAAA” – zapiszczała na pół lasu, a cały strać prysnął niczym bańka mydlana. „-Jaki słodki!~”
Słodki? Czy najgroźniejszy potwór na świecie mógł być uroczy? Jak najbardziej, szczególnie, gdy za krwiożerczą bestię uznaje się małego, różowego królika-jednorożca. A dziewczyna, jako wielbicielka uroczych rzeczy, ukucnęła i czekała aż przyjdzie do niej. Ku jej zaskoczeniu, natychmiastowo z radosnym parsknięciem wskoczył na głowę czarnowłosej i usiadł. To jeszcze bardziej spodobało jej się i z tego powodu nadała mu imię.
„-Od teraz będziesz Ponpon, ok? Nie Pompon, mimo że go przypominasz.” – zwróciła się z uśmiechem do zwierzątka. „-Wiesz, kiedyś miałam królika, Śnieżka. Już go nie mam… Jesteś słodszy od niego, masz róg!”
Siedziała tak z Ponponem na łepku i zastanawiała się, co je taki jednorożec… Może tęczę?
Re: Las
Czw Maj 22, 2014 10:22 pm
Króliczek najwyraźniej polubił Alice. Ba, wskoczył jej na głowę, umościł się tam wygodnie jako różowa kulka z futra z rogiem na głowie i sterczącymi uszami. Machnął ogonkiem i różowym nosem zaczął obwąchiwać włosy bio-androidki. Dziewczynka zauroczona nowym towarzyszem zabaw nie zauważyła, że jego oczęta błysnęły podejrzanie i po chwili gryzoń zeskoczył z jej głowy i stanął przed nią.
Wpatrywał w dziewczynkę, by następnie otworzyć pyszczek w uśmiechu. Coraz, szerzej i szerzej... Aż przestał wyglądać tak bezbronnie...
Najwyraźniej ten rodzaj królików-jednorożców nie żywi się tęczą.
OOC
Walka fabularna, bo wiem, że za kości nie dasz mi żyć.
Unikasz, blokujesz, kontratakujesz albo dajesz sobie odgryźć rękę. Zrobisz co zechcesz
Wpatrywał w dziewczynkę, by następnie otworzyć pyszczek w uśmiechu. Coraz, szerzej i szerzej... Aż przestał wyglądać tak bezbronnie...
- Uśmiech proszę~:
Najwyraźniej ten rodzaj królików-jednorożców nie żywi się tęczą.
OOC
Walka fabularna, bo wiem, że za kości nie dasz mi żyć.
Unikasz, blokujesz, kontratakujesz albo dajesz sobie odgryźć rękę. Zrobisz co zechcesz
- SiódemkaZiemniak
- Liczba postów : 61
Data rejestracji : 20/04/2013
Skąd : Lębork
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sob Maj 31, 2014 8:27 pm
Zwierzątko łaskotało ją w głowę noskiem i jednocześnie kłuło rogiem, robiąc jej akupunkturę. Siódemka jednak nie miała mu tego za złe. Cieszyła się, że znalazła nowego przyjaciela. Ponpon również zdawał się być zadowolonym. Pokręcił się na jej głowie i zaczął mruczeć. Po chwili jednak mruczenie przekształciło się w warczenia, a autor dźwięku zeskoczył z czarnowłosej.
Alice z przerażeniem patrzyła, jak króliczek zmienia się nie do poznania. Z miłego i słodkiego stawał się straszny i dziki. Jego wzrok był również zupełnie inny. Z ufnego, ciepłego zrobił się zimny oraz krwiożerczy. Mroczna aura powodowała gęsią skórkę.
-Ponpon! -7 krzyknęła ze zgrozą. –Co się dzieję?!
Ten jednak nie zareagował i zaczął się szczerzyć. Po chwili jego uzębienie pokazało się w całości. Ostre, trójkątne ząbki w sam raz do wyszarpywania gardła. Zaczął powoli dreptać dookoła dziewczyny i warcząc szykował się do ataku. Jego łapki, teraz zakończone pazurami, odbiły się od podłoża, a zwierzak rozczapierzył palce i rzucił się na Siódemkę. Wbił kły w jej ramię i nie miał zamiaru puścić. Dziewczyna potrząsała ręką, ale ten się uwiesił na dobre. Więc…
Siedem zastanawiała się chwilę wsadziła rękę z pasażerem do rzeki. Potrzymała chwilę, aż uścisk nieco zelżał. Wtedy wyjęła ręką i z łatwością odczepiła królika od ramienia. Złapała go za kark i odłożyła na ziemię. Jeśli chce atakować, to może, Alice z jego małą wersją na pewno sobie poradzie. Gdyby jednak trochę urósł… To byłoby gorzej.
Alice z przerażeniem patrzyła, jak króliczek zmienia się nie do poznania. Z miłego i słodkiego stawał się straszny i dziki. Jego wzrok był również zupełnie inny. Z ufnego, ciepłego zrobił się zimny oraz krwiożerczy. Mroczna aura powodowała gęsią skórkę.
-Ponpon! -7 krzyknęła ze zgrozą. –Co się dzieję?!
Ten jednak nie zareagował i zaczął się szczerzyć. Po chwili jego uzębienie pokazało się w całości. Ostre, trójkątne ząbki w sam raz do wyszarpywania gardła. Zaczął powoli dreptać dookoła dziewczyny i warcząc szykował się do ataku. Jego łapki, teraz zakończone pazurami, odbiły się od podłoża, a zwierzak rozczapierzył palce i rzucił się na Siódemkę. Wbił kły w jej ramię i nie miał zamiaru puścić. Dziewczyna potrząsała ręką, ale ten się uwiesił na dobre. Więc…
Siedem zastanawiała się chwilę wsadziła rękę z pasażerem do rzeki. Potrzymała chwilę, aż uścisk nieco zelżał. Wtedy wyjęła ręką i z łatwością odczepiła królika od ramienia. Złapała go za kark i odłożyła na ziemię. Jeśli chce atakować, to może, Alice z jego małą wersją na pewno sobie poradzie. Gdyby jednak trochę urósł… To byłoby gorzej.
Re: Las
Sro Cze 04, 2014 11:16 pm
Gdyby dziewczynka powiedziała na głos, czego się obawiała, to mogłaby teraz sama siebie zganić za ‘krakanie’. Pompon trzymał się dzielnie jej ręki, wrzynając ząbki w ciało Alice. Poleciało trochę krwi i pomyśleć by można, że nie odpuści, jednak brak tlenu i królikorożcom przeszkadza. Pomysł z rzeką był dobry, królik odskoczył od bio-androidki uśmiechając się groźnie. Różowiutkie, puchate futerko oklapło od wody. Ponpon zaczął okrążać dziewczynkę, warcząc gardło, gdy naraz spiął się ryknął.
Królik zaczął rosnąć. W jednej chwili małe łapki obrosły mięśniami, kark rozdął się, a w oczach zapaliły czerwone diody. Szczęki też urosły – teraz byłby w stanie pożreć głowę Alice jednym kłapnięciem.
OOC
Proszę o ładny, fabularny opis, jak rozprawiasz się z królikorożcem~
Królik zaczął rosnąć. W jednej chwili małe łapki obrosły mięśniami, kark rozdął się, a w oczach zapaliły czerwone diody. Szczęki też urosły – teraz byłby w stanie pożreć głowę Alice jednym kłapnięciem.
- Ta daaam~:
OOC
Proszę o ładny, fabularny opis, jak rozprawiasz się z królikorożcem~
- SiódemkaZiemniak
- Liczba postów : 61
Data rejestracji : 20/04/2013
Skąd : Lębork
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Pią Cze 13, 2014 2:50 pm
Wydawałoby się, że Ponpon powinien się nieco zasmucić niepowodzeniem ataku, czy też nieco zniechęcić, ale nie! Nie dał nic po sobie poznać. Szczerzył się tak samo jak wcześniej i był nawet weselszy. Otrzepał się z wody, a po tym zaczął zataczać kółka dookoła Alice, warcząc. Nagle zatrzymał się. Wzniósł się, utrzymując na dwóch tylnich nogach i zawył upiornie. Wszystko zrobiłoby lepszy efekt, gdyby tylko wykonawca nie miał kilkudziesięciu centymetrów wysokości oraz nie byłby posiadaczem cienkiego głosiku, jednak to szczegół.
Wtem stanął na czerech łapach i spiął wszystkie mięśnie. Zaczął drżeć i pomrukiwać. Trzęsło nim niesamowicie. Urósł niemal pięciokrotnie, wyglądał teraz jak po mocnych sterydach. Uśmiechnął się, ukazując swoje 3-rzędowe, ostre ząbki.
Stali naprzeciw siebie. Mała, czarnowłosa dziewczynka i wielki, różowy potwór. Alice była nieco przestraszona nową sytuacją, jednak po wzięciu głębokiego oddechu uspokoiła się. Przecież nadal to jest jej przyjaciel Ponpon! Na pewno nie zrobiłby krzywdy Siódemce. Odrzuciła wszelkie wątpliwości i uśmiechnęła się lekko. Zapowiadała się ciekawa zabawa w ganianego.
Pierwszy krok zrobiła Alice. Odbiła się od ziemi i skoczyła w kierunku przeciwnika. Ponpon nie zamierzał zrobić uniku, zamachnął się prawą łapą z zamiarem przewrócenia dziewczynki. Ta jednak nie dała się tak łatwo – wskoczyła na potężną kończynę rywala, następnie pobiegła po niej prosto na kark zwierzęcia. Uczepiła się gęstego futra i starała się przetrwać nagły atak szału u królika. Potrząsał głową, aby zrzucić nieproszonego gościa, skakał, ale nic nie działało. Zaczął się tarzać po ziemi robiąc niemały hałas.
Siódemka była coraz bardziej zirytowana. Trwało to od kwadransa! Ileż można? Chcąc położyć temu kres, przeczołgała się na czoło Ponpona i z całej siły uderzyła przeciwnika w kość nad nosem. Zawył z bólu i skulił się w sobie. Kto by się spodziewał, że taki wielki potwór ma tak słabą czaszkę? Dla pewności uderzyła jeszcze dwa razy, powodując, że zwierzę jęknęło cicho. Chyba zrobiło to na nim wrażenie. Próbował zepchnąć ją z karku łapą, ale po krótkim i stanowczym „Ani mi się waż” dziewczyny, zrezygnował z tego pomysłu. Wyglądał na trochę oklapłego. Może mu się smutno zrobiło?
Wtem stanął na czerech łapach i spiął wszystkie mięśnie. Zaczął drżeć i pomrukiwać. Trzęsło nim niesamowicie. Urósł niemal pięciokrotnie, wyglądał teraz jak po mocnych sterydach. Uśmiechnął się, ukazując swoje 3-rzędowe, ostre ząbki.
Stali naprzeciw siebie. Mała, czarnowłosa dziewczynka i wielki, różowy potwór. Alice była nieco przestraszona nową sytuacją, jednak po wzięciu głębokiego oddechu uspokoiła się. Przecież nadal to jest jej przyjaciel Ponpon! Na pewno nie zrobiłby krzywdy Siódemce. Odrzuciła wszelkie wątpliwości i uśmiechnęła się lekko. Zapowiadała się ciekawa zabawa w ganianego.
Pierwszy krok zrobiła Alice. Odbiła się od ziemi i skoczyła w kierunku przeciwnika. Ponpon nie zamierzał zrobić uniku, zamachnął się prawą łapą z zamiarem przewrócenia dziewczynki. Ta jednak nie dała się tak łatwo – wskoczyła na potężną kończynę rywala, następnie pobiegła po niej prosto na kark zwierzęcia. Uczepiła się gęstego futra i starała się przetrwać nagły atak szału u królika. Potrząsał głową, aby zrzucić nieproszonego gościa, skakał, ale nic nie działało. Zaczął się tarzać po ziemi robiąc niemały hałas.
Siódemka była coraz bardziej zirytowana. Trwało to od kwadransa! Ileż można? Chcąc położyć temu kres, przeczołgała się na czoło Ponpona i z całej siły uderzyła przeciwnika w kość nad nosem. Zawył z bólu i skulił się w sobie. Kto by się spodziewał, że taki wielki potwór ma tak słabą czaszkę? Dla pewności uderzyła jeszcze dwa razy, powodując, że zwierzę jęknęło cicho. Chyba zrobiło to na nim wrażenie. Próbował zepchnąć ją z karku łapą, ale po krótkim i stanowczym „Ani mi się waż” dziewczyny, zrezygnował z tego pomysłu. Wyglądał na trochę oklapłego. Może mu się smutno zrobiło?
Re: Las
Nie Cze 22, 2014 12:04 am
Atak Siódemki zaskoczył królika. Ba, bestia nie wiedziała jak zareagować, za wszelką cenę starając pozbyć się pchły, uparcie trzymającej za jej grzbiet. Skakanie, turlanie oraz dosięgnięcie dziewczynki zdało się na nic. Ponpon ryknął, trzęsąc się wściekle. Jego obiad na za dużo sobie pozwalał! Był zły i to bardzo. Próbował uderzać bokami o pnie drzew, ale na niewiele się to zdało. Jednak to cios we wrażliwy nos było czynem, który przelał czarę goryczy i królikorożec warknął a następnie… Spotulniał.
Opadł na masywne łapy, burcząc i lamentując grubym głosem. Przesuwając brzuchem po trawie spróbował odwrócić łeb w stronę Alice, kładąc uszy po sobie. Androidka nie miała zamiaru z niego zejść… Tkwiła tam uparcie jak rzep na psim ogonie. Nie wiedząc, co zrobić Ponpon poruszył się niespokojnie – najwyraźniej towarzystwo dziewczynki, która z łatwością go pobiła, nie odpowiadało mu… A może zaczął wyczuwać niepokojącą aurę dziewczynki…
Wtem, niski, cichy świst potoczył się wśród drzew. Bestia wzdrygnęła się i wyprężyła na baczność, jak na komendę. Dźwięk ją hipnotyzował. Ponpon uniósł głowę i popędził nagle przed siebie z uczepioną różowawej sierści Alice.
OOC
Królik zabiera Cię --->TU
Post tam wpadnie niedługo
Opadł na masywne łapy, burcząc i lamentując grubym głosem. Przesuwając brzuchem po trawie spróbował odwrócić łeb w stronę Alice, kładąc uszy po sobie. Androidka nie miała zamiaru z niego zejść… Tkwiła tam uparcie jak rzep na psim ogonie. Nie wiedząc, co zrobić Ponpon poruszył się niespokojnie – najwyraźniej towarzystwo dziewczynki, która z łatwością go pobiła, nie odpowiadało mu… A może zaczął wyczuwać niepokojącą aurę dziewczynki…
Wtem, niski, cichy świst potoczył się wśród drzew. Bestia wzdrygnęła się i wyprężyła na baczność, jak na komendę. Dźwięk ją hipnotyzował. Ponpon uniósł głowę i popędził nagle przed siebie z uczepioną różowawej sierści Alice.
OOC
Królik zabiera Cię --->TU
Post tam wpadnie niedługo
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Wto Cze 24, 2014 12:48 pm
Orientacyjne określanie ilości upłyniętego czasu nie wychodziło halfce dobrze. Podróż spędziła w stanie odrętwienia, tkwiąc w bezruchu na siedzisku, wbijając nieobecne oczy w pasma gwiazd. Ósemka nie myślała za wiele, celowo rozpraszając zbłąkane myśli. Nie spoglądała nawet na zegar, ignorując istnienie czasu. Otępienie mogło być skutkiem wymęczenia psychicznego i tak można było najbezpieczniej stwierdzić.
Chciała, choć na moment odciąć się od wędrujących po wnętrzu jej czaszki demonów, ale miała wrażenie, że ucieczka nie jest dobrym wyjściem. Przypominało to próbę schowania się przed mgłą.
W tym stanie dziewczyna trwała dopóty nie odezwał się autopilot, zawiadamiając, że zbliża się do błękitnej planety.
Glob ziemski tak bardzo różnił się od Vegety… Czerwona, pustynna planeta mocno kontrastowała z błękitną, w znacznej części pokrytej wodą Ziemią. Nashi przetarła powieki, wpatrując się przed siebie z pewnym zafascynowaniem. Brat opowiadał jej trochę o tej planecie, ba, słyszała wiele historii, a jej kurtka stąd przecież pochodziła. Miała też tutaj przylecieć dwa lata temu, gdy Tsuful pojawił się w Akademii. Plan się nie powiódł. Wróg najwyraźniej nie czekał, aż Trenerzy zdecydują się ją wysłać, tylko zaatakował od razu… Potem nastąpiła rzeź w Akademii i walka, ciągła, krwawa walka o przetrwanie.
Vivian pomasowała skronie, zdejmując z ramion kurtkę i przeszukała kieszenie. Wszystko było na swoim miejscu. Kapsuła bez przeszkód weszła na ziemską orbitę, pędząc szybko w stronę powierzchni planety. Nashi omiotła wzrokiem błękit oceanów i żółte pustynne tereny, zieleń znacznej części globu po białe lodowe czapy. Spodobała się jej mozaika barw. Pojazd przyśpieszył, wokół niego pojawiła się rozgrzana otoczka wypełniona iskrami. Wyskoczył komunikat o podchodzeniu do lądowania.
Kilka minut przed uderzeniem w powierzchnię Ziemi dziewczyna zreflektowała się i ukryła swoją energię. Bycie incognito było jej na rękę, w końcu miała odpocząć… Od wszystkiego.
Vivian szarpnęło, autopilot wyświetlił kolejną informacje, rzuciło kapsułą, strzeliło, głuchy łoskot, kurz, pył, masowanie guza z tyłu głowy…
Wylądowała. Ósemka odczekała pięć sekund nim otworzyła właz i wyszła z pojazdu.
Powietrze było czyste i brakowało mu ostrości oraz suchości towarzyszącym gorącym piaskom Vegety. Pierwszą rzeczą, jaką dziewczyna zrobiła, było złapanie się kapsuły. Niemal poleciała na twarz, nie potrafiąc złapać równowagi. Było jej zdecydowanie za lekko, zbyt nieważko, coś było nie tak z grawitacją… Dopiero prostując się przypomniała sobie, że przyciąganie tutaj było dziesięć razy słabsze niż na Vegecie. Uniosła dłonie przed siebie poruszając palcami niemrawo i spróbowała podskoczyć. Wzniosła się niemal na metr, wybicie się przyszło za łatwo. Opadając na ziemię dziewczyna stwierdziła w duchu, że trzeba będzie się jakoś przyzwyczaić, by nie upadać przy każdym kroku.
Rozejrzała się.
- Co za bałagan…
Wylądowała na uboczu lasu. Lej zmiażdżył dwa drzewa i połać trawy, wyraźnie znacząc miejsce po jej lądowaniu. Ósemka skrzywiła się w duchu. Kilka metrów kwadratowych zieleni zostało zniszczonych za sprawką najwyraźniej nieodpowiednio zaprogramowanego autopilota… Chociaż mało kogo na Vegecie obchodziły roślinki czy dewastowanie ekosystemów. Wylądowała cała? Tak. Nie powinna narzekać.
Robiąc pierwsze kroki na obcej planecie uniosła głowę wysoko, wpatrując się w błękitne niebo, prześwitujące wśród bujnych gałęzi. Był to naprawdę piękny, jakże odmienny widok od tego, co do tej pory przyszło jej oglądać, na co dzień. W dodatku czuć było życie, drobne Ki zwierząt leśnych, owadów, odległy śpiew ptaków… Na Vegecie towarzyszył jej tylko wiatr i monotonny szelest przesypywanego wiatru. Wszystko pięknie, ładnie… Dziewczyna szła wolno wśród drzew muskając pnie palcami. Zapach roślin i żywicy, tętniący tutaj spokój udzielił się jej – na ustach błąkał się nieuświadomiony, lekki uśmiech. Wzięła głęboki oddech, wolno wypuszczając powietrze z płuc. Tak, może ten urlop nie był jednak złym pomysłem.
Z zachwytu nad przyrodą wyrwało ją ciche burczenie brzucha. Ósemka przyłożyła dłoń do żołądka, próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatnio zjadła jakiś posiłek… Na Vegecie nie potrafiła się na niczym skupić, ani senność, ani głód, choć dokuczliwe, z nerwów nie domagały się uwagi. Na Konack sprawy się miały podobnie… Można by powiedzieć, że Vivian zapomina o potrzebach ciała albo ma tendencje do samoumartwiania, ale zwyczajnie te przyziemne rzeczy schodziły na bok w obliczu czegoś z reguły poważniejszego. Teraz, chociaż zmęczona, mogła pozwolić sobie na oddech, a i organizm upomniał się o paliwo.
Podczas spaceru po lesie zwabił ją cichy szmer. Niewielka rzeczka płynęła leniwie wśród drzew, wypełniona po brzegi krystalicznie czystą i zimną wodą. Ósemka przykucnęła przy niej, wkładając palce w strumień – rzek również na jej rodzimej planecie nie było. Na szemrzącej powierzchni ujrzała swoje odbicie, nieco rozczochraną blondynkę z błyszczącymi, ale odrobinę zmęczonymi oczami. Bardziej przypominało to nie zmęczenie, lecz, znużenie, mgłę, otępienie… Nashi nabrała wody w dłonie przemyła twarz.
W rzeczce pływały plamiaste, pstrokate ryby. Vivian wyciągnęła pięć telekinezą, przeszukując w głowie wszystkie informacje, jakie pamiętała z książek i opowieści o Ziemi. Przeżycie w dziczy było igraszką, gorzej z pożywieniem… Czy coś nie byłoby trujące? Po chwili postanowiła machnąć na to ręką, dochodząc do wniosku, że żołądek saiyan strawi nawet najgorsze ochłapy.
Poświęciła chwilę na przygotowanie posiłku, sprawione ryby nabiła na patyki i ustawiła nad niewielkim ogniskiem. Mała kupka drewna zajęła się ładnym płomieniem od pojedynczego ki-blasta. Żadnego pośpiechu, wiedzy, że trzeba stawić się za mrugnięcie oka u Trenera, na sali, w koszarach…
Naprawdę… Mogła odetchnąć?
Trochę czasu dla siebie… W tym rzecz, że nie wiedziała, jak go spożytkować…
~Pora sobie uświadomić, że życie nie kręci się wyłącznie naokoło wojska i walki… Co ja bredzę… Moje na pewno, ale trochę ciszy nie zaszkodzi.~
Zostawiając piekący się obiad Ósemka odwróciła się i weszła między drzewa. Szukała jakichś owoców do urozmaicenia posiłku, w głębi ducha przeczuwając, że cokolwiek tutaj spróbuje przyrządzić, będzie o niebo lepsze od papki kadeta. Co prawda, jako Nashi nie jadała źle, ale również nie zaliczało się to rzeczy, które zjada się z chęcią.
Sięgając po żółtawe jabłka Vivian zachwiała się znowu i oparła o pień wielkiego drzewa. Tym razem nie było to spowodowane nieprzyzwyczajeniem do grawitacji. Poczuła ukłucie w skroni i charakterystyczne swędzenie powiek. Zmęczenie nie chciało tak łatwo odpuścić, łupiąc w czaszkę i robiąc mętlik w głowie. Dziewczyna zacisnęła zęby.
Nie cierpiała własnej słabości. Co z tego, że od ponad doby była na nogach i w normalnych warunkach powinna ledwo żyć? Drażniło ją zmęczenie, nie tylko, jeśli dotyczyło większych spraw, ale także tych drobniejszych, życiowych. Miała być samowystarczalnym żołnierzem, silnym i niezależnym, a tymczasem może jedynie kląć na niemoc.
- Najpierw coś zjem, potem się prześpię, a dalej się zobaczy. – mruknęła do siebie, zabierając kilka jabłek i kierując się w stronę ogniska.
OOC
Jestem na Ziemi
Na razie proszę nie wpadać, umówiłam się na obicie komuś mordy~
Chciała, choć na moment odciąć się od wędrujących po wnętrzu jej czaszki demonów, ale miała wrażenie, że ucieczka nie jest dobrym wyjściem. Przypominało to próbę schowania się przed mgłą.
W tym stanie dziewczyna trwała dopóty nie odezwał się autopilot, zawiadamiając, że zbliża się do błękitnej planety.
Glob ziemski tak bardzo różnił się od Vegety… Czerwona, pustynna planeta mocno kontrastowała z błękitną, w znacznej części pokrytej wodą Ziemią. Nashi przetarła powieki, wpatrując się przed siebie z pewnym zafascynowaniem. Brat opowiadał jej trochę o tej planecie, ba, słyszała wiele historii, a jej kurtka stąd przecież pochodziła. Miała też tutaj przylecieć dwa lata temu, gdy Tsuful pojawił się w Akademii. Plan się nie powiódł. Wróg najwyraźniej nie czekał, aż Trenerzy zdecydują się ją wysłać, tylko zaatakował od razu… Potem nastąpiła rzeź w Akademii i walka, ciągła, krwawa walka o przetrwanie.
Vivian pomasowała skronie, zdejmując z ramion kurtkę i przeszukała kieszenie. Wszystko było na swoim miejscu. Kapsuła bez przeszkód weszła na ziemską orbitę, pędząc szybko w stronę powierzchni planety. Nashi omiotła wzrokiem błękit oceanów i żółte pustynne tereny, zieleń znacznej części globu po białe lodowe czapy. Spodobała się jej mozaika barw. Pojazd przyśpieszył, wokół niego pojawiła się rozgrzana otoczka wypełniona iskrami. Wyskoczył komunikat o podchodzeniu do lądowania.
Kilka minut przed uderzeniem w powierzchnię Ziemi dziewczyna zreflektowała się i ukryła swoją energię. Bycie incognito było jej na rękę, w końcu miała odpocząć… Od wszystkiego.
Vivian szarpnęło, autopilot wyświetlił kolejną informacje, rzuciło kapsułą, strzeliło, głuchy łoskot, kurz, pył, masowanie guza z tyłu głowy…
Wylądowała. Ósemka odczekała pięć sekund nim otworzyła właz i wyszła z pojazdu.
Powietrze było czyste i brakowało mu ostrości oraz suchości towarzyszącym gorącym piaskom Vegety. Pierwszą rzeczą, jaką dziewczyna zrobiła, było złapanie się kapsuły. Niemal poleciała na twarz, nie potrafiąc złapać równowagi. Było jej zdecydowanie za lekko, zbyt nieważko, coś było nie tak z grawitacją… Dopiero prostując się przypomniała sobie, że przyciąganie tutaj było dziesięć razy słabsze niż na Vegecie. Uniosła dłonie przed siebie poruszając palcami niemrawo i spróbowała podskoczyć. Wzniosła się niemal na metr, wybicie się przyszło za łatwo. Opadając na ziemię dziewczyna stwierdziła w duchu, że trzeba będzie się jakoś przyzwyczaić, by nie upadać przy każdym kroku.
Rozejrzała się.
- Co za bałagan…
Wylądowała na uboczu lasu. Lej zmiażdżył dwa drzewa i połać trawy, wyraźnie znacząc miejsce po jej lądowaniu. Ósemka skrzywiła się w duchu. Kilka metrów kwadratowych zieleni zostało zniszczonych za sprawką najwyraźniej nieodpowiednio zaprogramowanego autopilota… Chociaż mało kogo na Vegecie obchodziły roślinki czy dewastowanie ekosystemów. Wylądowała cała? Tak. Nie powinna narzekać.
Robiąc pierwsze kroki na obcej planecie uniosła głowę wysoko, wpatrując się w błękitne niebo, prześwitujące wśród bujnych gałęzi. Był to naprawdę piękny, jakże odmienny widok od tego, co do tej pory przyszło jej oglądać, na co dzień. W dodatku czuć było życie, drobne Ki zwierząt leśnych, owadów, odległy śpiew ptaków… Na Vegecie towarzyszył jej tylko wiatr i monotonny szelest przesypywanego wiatru. Wszystko pięknie, ładnie… Dziewczyna szła wolno wśród drzew muskając pnie palcami. Zapach roślin i żywicy, tętniący tutaj spokój udzielił się jej – na ustach błąkał się nieuświadomiony, lekki uśmiech. Wzięła głęboki oddech, wolno wypuszczając powietrze z płuc. Tak, może ten urlop nie był jednak złym pomysłem.
Z zachwytu nad przyrodą wyrwało ją ciche burczenie brzucha. Ósemka przyłożyła dłoń do żołądka, próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatnio zjadła jakiś posiłek… Na Vegecie nie potrafiła się na niczym skupić, ani senność, ani głód, choć dokuczliwe, z nerwów nie domagały się uwagi. Na Konack sprawy się miały podobnie… Można by powiedzieć, że Vivian zapomina o potrzebach ciała albo ma tendencje do samoumartwiania, ale zwyczajnie te przyziemne rzeczy schodziły na bok w obliczu czegoś z reguły poważniejszego. Teraz, chociaż zmęczona, mogła pozwolić sobie na oddech, a i organizm upomniał się o paliwo.
Podczas spaceru po lesie zwabił ją cichy szmer. Niewielka rzeczka płynęła leniwie wśród drzew, wypełniona po brzegi krystalicznie czystą i zimną wodą. Ósemka przykucnęła przy niej, wkładając palce w strumień – rzek również na jej rodzimej planecie nie było. Na szemrzącej powierzchni ujrzała swoje odbicie, nieco rozczochraną blondynkę z błyszczącymi, ale odrobinę zmęczonymi oczami. Bardziej przypominało to nie zmęczenie, lecz, znużenie, mgłę, otępienie… Nashi nabrała wody w dłonie przemyła twarz.
W rzeczce pływały plamiaste, pstrokate ryby. Vivian wyciągnęła pięć telekinezą, przeszukując w głowie wszystkie informacje, jakie pamiętała z książek i opowieści o Ziemi. Przeżycie w dziczy było igraszką, gorzej z pożywieniem… Czy coś nie byłoby trujące? Po chwili postanowiła machnąć na to ręką, dochodząc do wniosku, że żołądek saiyan strawi nawet najgorsze ochłapy.
Poświęciła chwilę na przygotowanie posiłku, sprawione ryby nabiła na patyki i ustawiła nad niewielkim ogniskiem. Mała kupka drewna zajęła się ładnym płomieniem od pojedynczego ki-blasta. Żadnego pośpiechu, wiedzy, że trzeba stawić się za mrugnięcie oka u Trenera, na sali, w koszarach…
Naprawdę… Mogła odetchnąć?
Trochę czasu dla siebie… W tym rzecz, że nie wiedziała, jak go spożytkować…
~Pora sobie uświadomić, że życie nie kręci się wyłącznie naokoło wojska i walki… Co ja bredzę… Moje na pewno, ale trochę ciszy nie zaszkodzi.~
Zostawiając piekący się obiad Ósemka odwróciła się i weszła między drzewa. Szukała jakichś owoców do urozmaicenia posiłku, w głębi ducha przeczuwając, że cokolwiek tutaj spróbuje przyrządzić, będzie o niebo lepsze od papki kadeta. Co prawda, jako Nashi nie jadała źle, ale również nie zaliczało się to rzeczy, które zjada się z chęcią.
Sięgając po żółtawe jabłka Vivian zachwiała się znowu i oparła o pień wielkiego drzewa. Tym razem nie było to spowodowane nieprzyzwyczajeniem do grawitacji. Poczuła ukłucie w skroni i charakterystyczne swędzenie powiek. Zmęczenie nie chciało tak łatwo odpuścić, łupiąc w czaszkę i robiąc mętlik w głowie. Dziewczyna zacisnęła zęby.
Nie cierpiała własnej słabości. Co z tego, że od ponad doby była na nogach i w normalnych warunkach powinna ledwo żyć? Drażniło ją zmęczenie, nie tylko, jeśli dotyczyło większych spraw, ale także tych drobniejszych, życiowych. Miała być samowystarczalnym żołnierzem, silnym i niezależnym, a tymczasem może jedynie kląć na niemoc.
- Najpierw coś zjem, potem się prześpię, a dalej się zobaczy. – mruknęła do siebie, zabierając kilka jabłek i kierując się w stronę ogniska.
OOC
Jestem na Ziemi
Na razie proszę nie wpadać, umówiłam się na obicie komuś mordy~
Re: Las
Sro Cze 25, 2014 8:03 pm
Energia przybysza stała się niewyczuwalna już chwilę po tym, jak odleciałem z wyspy, zapamiętałem jednak gdzie zmierzał i na podstawie tego określiłem, gdzie powinien wylądować. Las, który wybrał sobie na lądowisko, stanowił wprost idealne miejsce do ukrycia się. Pełen był zwierzyny i roślin rodzących smaczne owoce, drewna na ognisko też co nie miara, a znaleźć też można niejedną jaskinię, by ukryć się przed deszczem i strumienie, jako źródło wody. W takich warunkach można się ukrywać miesiącami, a nawet latami i nikt nas nie znajdzie. Już po wylocie z wyspy zmniejszyłem swoją energię do zera, żeby przybysz czasami nie wyczuł mnie lecącego w jego stronę. Mógłby wtedy uciec gdzieś, a to ryzykowne, jeśli ma wrogie zamiary wobec tej planety i jej mieszkańców. Nie wiedziałem jak dobry może być wzrok, lub może urządzenia namierzające gościa, dlatego nim jeszcze dotarłem do lasuy, zniżyłem lot i wylądowałem na jego skraju. Z góry zobaczyłem miejsce, gdzie, jak sądziłem, wylądował statek. Najpierw szedłem pieszo, ale gdzieś w połowie drogi stwierdziłem, że takie przemieszczanie się jest jednak zbyt głośne i uniosłem się na jakąś stopę ponad podłoże. Leciałem w dosyć pośpiesznym, ale ostrożnym tempie. Chciałem się zastanawiać nad tym, jak to rozegram, ale miałem za mało informacji, zwłaszcza o mocy ewentualnego przeciwnika, gdyż tą wyczułem, gdy była wyciszana. Nie wiedziałem też czy mam do czynienia z Saiyaninem, czy może z Halfem, niby to tylko drobna różnica, bo na Vegecie są traktowani tak samo, ale zwykła ludzka ciekawość domagała się tej informacji. Do głowy przyszło mi wtedy, że Half mógłby wykazywać więcej cech, które zwykle nazywa się ludzkimi. Widziałem na własne oczy, że coś takiego jest możliwe. Już po krótkiej chwili doszły mnie dźwięki... Dźwięki, które nie należą do typowych w lesie. Byłem więc u celu. Ukryłem się najciszej jak umiałem w krzakach i obserwowałem. Zebrałem najpierw podstawowe informacje wizualne: Płeć - kobieta (to trochę utrudniało sprawę), włosy - blond, oczy - ...chyba brązowe... Wiek - mniej więcej taki jak mój, osiemnaście lat, budowa - wysportowana.
-"Czyli Halfka" - pomyślałem.
Następnie skupiłem się na statku. Kulisty, wyposażony w okrągłe okno, typowy dla Saiyan. W sumie nie wiem, czy oczekiwałem czegoś innego, to i tak w sumie bez znaczenia, wszak nie mówi mi to nic o zamiarach. Wtedy skupiłem się na czynnościach wykonywanych przez dziewczynę. Wyłowiła telekinezą pięć ryb, pozbyła się z nich wszystkiego co zbędne i nabiła na patyki, po czym umieściła nad ogniem. Oddaliła się od ogniska. Jej ruchy były jakieś takie... Niepewne? Prawdopodobnie to przez różnice w przyciąganiu, tu na Ziemi jest w końcu mniejsze, niż na planecie Saiyan.
Wiatr zawiał w moją stronę, a moje czułe nozdrza pochłonęły zapach piekących się ryb niczym największy przysmak. Pachniały dobrze, chociaż trochę przypraw by nie zaszkodziło. Najlepiej byłoby dodać do nich czegoś pikantnego... Wtedy też myślenie żołądkiem pokazało swój negatywny skutek - poczułem głód, co obwieściło wcale nie ciche burczenie...
Złapałem się mocno za brzuch.
-"Wiedziałem, że połowa senzu to za mało... Cholera"
Starałem się to najpierw ignorować, ale od patrzenia na te rybki i ich zapachu aż mi ślinka ciekła...
Burczenie nie ustawało, a jak znałem swój brzuch, to mógł mnie on bez problemu zdekonspirować.
-"No i co mam teraz zrobić?"
Rozejrzałem się dookoła, czy nei ma w pobliżu czegoś, czym mógłbym chociaż na chwilę zaspokoić głód, ale moje oczy powędrowały znów na piekące się ryby...
-"Aaaa... Do diabła z tym!"
Ze wzrokiem wygłodniałego wilka wyskoczyłem z krzaków i wylądowałem tuż przed ogniskiem. Chwyciłem pierwszy kij i zacząłem łapczywie obgryzać, aż do ości, później drugi... I trzeci... Aż nie zostało nic...
OOC:
Witamy
Zasada pierwsza: Jedz, albo twoje jedzenie zostanie zjedzone
-"Czyli Halfka" - pomyślałem.
Następnie skupiłem się na statku. Kulisty, wyposażony w okrągłe okno, typowy dla Saiyan. W sumie nie wiem, czy oczekiwałem czegoś innego, to i tak w sumie bez znaczenia, wszak nie mówi mi to nic o zamiarach. Wtedy skupiłem się na czynnościach wykonywanych przez dziewczynę. Wyłowiła telekinezą pięć ryb, pozbyła się z nich wszystkiego co zbędne i nabiła na patyki, po czym umieściła nad ogniem. Oddaliła się od ogniska. Jej ruchy były jakieś takie... Niepewne? Prawdopodobnie to przez różnice w przyciąganiu, tu na Ziemi jest w końcu mniejsze, niż na planecie Saiyan.
Wiatr zawiał w moją stronę, a moje czułe nozdrza pochłonęły zapach piekących się ryb niczym największy przysmak. Pachniały dobrze, chociaż trochę przypraw by nie zaszkodziło. Najlepiej byłoby dodać do nich czegoś pikantnego... Wtedy też myślenie żołądkiem pokazało swój negatywny skutek - poczułem głód, co obwieściło wcale nie ciche burczenie...
Złapałem się mocno za brzuch.
-"Wiedziałem, że połowa senzu to za mało... Cholera"
Starałem się to najpierw ignorować, ale od patrzenia na te rybki i ich zapachu aż mi ślinka ciekła...
Burczenie nie ustawało, a jak znałem swój brzuch, to mógł mnie on bez problemu zdekonspirować.
-"No i co mam teraz zrobić?"
Rozejrzałem się dookoła, czy nei ma w pobliżu czegoś, czym mógłbym chociaż na chwilę zaspokoić głód, ale moje oczy powędrowały znów na piekące się ryby...
-"Aaaa... Do diabła z tym!"
Ze wzrokiem wygłodniałego wilka wyskoczyłem z krzaków i wylądowałem tuż przed ogniskiem. Chwyciłem pierwszy kij i zacząłem łapczywie obgryzać, aż do ości, później drugi... I trzeci... Aż nie zostało nic...
OOC:
Witamy
Zasada pierwsza: Jedz, albo twoje jedzenie zostanie zjedzone
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Czw Cze 26, 2014 10:39 pm
Życie lubi zaskakiwać…
Co do Ósemki, zdarzało się jej to na każdym kroku. Jako dziecko biła się często, przyjmując z radością i niejakim zdziwieniem każdą wygraną utarczkę w piaskownicy. Nie była najsilniejsza, a jej przeciwnicy z reguły mieli przewagę liczebną, toteż każde zwycięstwo na placu boju było wiele warte. Sam fakt, że przeżyła i żyła wystarczająco długo, by utrzymać się w szeregach Armii, do tego, przetrwawszy najazd Tsufula na Vegetę, coś świadczył. To, że istniała, było zaskoczeniem dla świata – poniekąd tylko za sprawą historii Aryenne. Halfy mają przerąbane. Bycie bękartem szanowanej Kiui nie przysparzało jej powodów do dumy, kwestia rodziny i przyrodniego brata zbiła ją z nóg.
W życiu Vivian Deryth pełno było dziwnych sytuacji oraz wątków, od tych śmiercionośnych, po te całkiem zdumiewające – w porównaniu z tym, widok nieproszonego gościa, zajadającego się jej pieczonymi rybami był niemalże nudny.
Nie no, trochę ją jednak zatkało.
Wychodząc zza drzewa halfka stanęła jak wryta na ćwierć sekundy, po czym w mgnieniu oka rzuciła się w stronę intruza. Wypracowany refleks dał o sobie znać, ale to za mała grawitacja podziałała bez pudła… Zamiast złapać chłopaka za ramię i przystawić mu Ki Sword do gardła, rozpęd sprawił, że wpadła na niego i posłała na ziemię. Co gorsza, sama straciła grunt pod stopami i poleciała wraz z nim, trzymając delikwenta za bluzę na piersi.
- Zjadłeś. Moje. Jedzenie. – wycedziła cicho, mrużąc oczy. – Masz tupet.
Czy naprawdę sądził, że zżeranie obiadu (half)saiyanom to dobry pomysł? Głodna małpa to zła małpa, jak mawiano na Vegecie. Bynajmniej, nie potrafiła wyczuć jego Ki, co świadczyło o tym, że umie manipulować energią, a to tworzyło realną groźbę, że może być zagrożeniem. Vivian patrzyła na chłopaka z czerwonymi włosami czujnie i z niechęcią. Nie dość, że ostatnie dni zapewniły jej wystarczającą ilość rozrywki, teraz ktoś sprzątnął dziewczynie obiad sprzed nosa.
Bez słowa uniosła się w powietrze i stanęła obok, otrzepując nieco wytartą zbroję. Twarz miała nieprzeniknioną, lecz zdobił ją cień – ta sytuacja się jej wyraźnie nie podobała. Odruchowo sięgnęła dłonią do szyi, chcąc nastawić kołnierz, gdy przypomniała sobie, że kurtka leży porzucona w kapsule. Nie miała nawet jak wbić dłoni w kieszenie. Zmemłała w ustach przekleństwo, splotła ramiona na piersi i lekko schylając głowę rzuciła chłopakowi spojrzenie spod łba.
Nie tak wyobrażała sobie pierwszy kontakt z rodowitym mieszkańcem Ziemi. Vivian milczała jak zaklęta, nie mając wyraźnej ochoty dodawać więcej od siebie. Przyjrzała się intruzowi. Uwagę przykuwały czerwone włosy, zebrane w strąki… Cokolwiek to było. Mogli być w podobnym wieku, jednak zarost naokoło twarzy dodawała mu rok lub dwa. Ubrany był w coś, co nazwać można było strojem treningowym – z przewodników Ósemka wiedziała, że Ziemia specjalizuje się w różnych szkołach walki i wymaga własnego uniformu, jednak ich uczniowie nie są konkurencją dla żołnierzy z czerwonej planety. Średnia ilość jednostek mocy ziemian nie wynosiła więcej niż kilkanaście.
Obrzuciła spojrzeniem rybie szkielety, patyki, ognisko i porozrzucane jabłka. Wróciła wzrokiem na winowajcę. Saiyanie to dumny ród. Gdy coś, a tym bardziej ktoś się im nie podoba, zabijają go z łatwością. Niszczą całe rodziny, miasta czy planety bez wyrzutów sumienia.
Pomasowała skronie zamykając powieki, wypuszczając wolno powietrze z płuc.
Vivian nie miała tak silnie rozwiniętej chęci destrukcji, złodziej jednak trafił na gorszy dzień. Nie chciała go zabić. Nie, nie była zła, ani nawet rozdrażniona… Tylko zdrowo zirytowana. Zmęczenie wyssało z niej resztki energii, głód sprawiał, że nie myślała jasno i ogółem, była w bardzo złym humorze. Kiedyś Trener kazał jej pilnować grupy kadetów, którzy uznali, że zabawne będzie niszczenie sprzętu i malowanie obelżywych rysunków na ścianach. Posłała im wtedy podobne spojrzenie.
Uznała, że jest zbyt zniechęcona do czegokolwiek.
- Wynocha. Daj mi spokój. – powiedziała głosem wypranym z emocji, a nad lewym okiem strzeliła iskra. – Może nie będę Cię gonić.
Odwróciła się, ignorując chłopaka i po kolei podnosiła żółte jabłka.
Nikt nie doceni wysiłku trzymania nerwów na wodzy, gdy chce się komuś wybić zęby. Obcy zjadł jej obiad, to było tyle, ryby zawsze może złapać, więc irytacja, choć uzasadniona, nie powinna być długotrwała… W przypadku Ósemki doszła wcześniejsza niechęć i pragnienie bycia zostawionym w spokoju – nie tylko fizycznie, ale i mentalnie.
Niech te durne myśli przestaną obijać się po jej głowie!
OOC
Łapy precz od żarcia, bo nie ręczę za siebie~
Co do Ósemki, zdarzało się jej to na każdym kroku. Jako dziecko biła się często, przyjmując z radością i niejakim zdziwieniem każdą wygraną utarczkę w piaskownicy. Nie była najsilniejsza, a jej przeciwnicy z reguły mieli przewagę liczebną, toteż każde zwycięstwo na placu boju było wiele warte. Sam fakt, że przeżyła i żyła wystarczająco długo, by utrzymać się w szeregach Armii, do tego, przetrwawszy najazd Tsufula na Vegetę, coś świadczył. To, że istniała, było zaskoczeniem dla świata – poniekąd tylko za sprawą historii Aryenne. Halfy mają przerąbane. Bycie bękartem szanowanej Kiui nie przysparzało jej powodów do dumy, kwestia rodziny i przyrodniego brata zbiła ją z nóg.
W życiu Vivian Deryth pełno było dziwnych sytuacji oraz wątków, od tych śmiercionośnych, po te całkiem zdumiewające – w porównaniu z tym, widok nieproszonego gościa, zajadającego się jej pieczonymi rybami był niemalże nudny.
Nie no, trochę ją jednak zatkało.
Wychodząc zza drzewa halfka stanęła jak wryta na ćwierć sekundy, po czym w mgnieniu oka rzuciła się w stronę intruza. Wypracowany refleks dał o sobie znać, ale to za mała grawitacja podziałała bez pudła… Zamiast złapać chłopaka za ramię i przystawić mu Ki Sword do gardła, rozpęd sprawił, że wpadła na niego i posłała na ziemię. Co gorsza, sama straciła grunt pod stopami i poleciała wraz z nim, trzymając delikwenta za bluzę na piersi.
- Wizualizacja:
"Ziemia to planeta o bardzo trudnych warunkach, nierzadko osobniki różnych gatunków muszą konkurować o źródło pożywienia" - Czytała Krystyna Czubówna
Cytat by Cheps xD
- Zjadłeś. Moje. Jedzenie. – wycedziła cicho, mrużąc oczy. – Masz tupet.
Czy naprawdę sądził, że zżeranie obiadu (half)saiyanom to dobry pomysł? Głodna małpa to zła małpa, jak mawiano na Vegecie. Bynajmniej, nie potrafiła wyczuć jego Ki, co świadczyło o tym, że umie manipulować energią, a to tworzyło realną groźbę, że może być zagrożeniem. Vivian patrzyła na chłopaka z czerwonymi włosami czujnie i z niechęcią. Nie dość, że ostatnie dni zapewniły jej wystarczającą ilość rozrywki, teraz ktoś sprzątnął dziewczynie obiad sprzed nosa.
Bez słowa uniosła się w powietrze i stanęła obok, otrzepując nieco wytartą zbroję. Twarz miała nieprzeniknioną, lecz zdobił ją cień – ta sytuacja się jej wyraźnie nie podobała. Odruchowo sięgnęła dłonią do szyi, chcąc nastawić kołnierz, gdy przypomniała sobie, że kurtka leży porzucona w kapsule. Nie miała nawet jak wbić dłoni w kieszenie. Zmemłała w ustach przekleństwo, splotła ramiona na piersi i lekko schylając głowę rzuciła chłopakowi spojrzenie spod łba.
Nie tak wyobrażała sobie pierwszy kontakt z rodowitym mieszkańcem Ziemi. Vivian milczała jak zaklęta, nie mając wyraźnej ochoty dodawać więcej od siebie. Przyjrzała się intruzowi. Uwagę przykuwały czerwone włosy, zebrane w strąki… Cokolwiek to było. Mogli być w podobnym wieku, jednak zarost naokoło twarzy dodawała mu rok lub dwa. Ubrany był w coś, co nazwać można było strojem treningowym – z przewodników Ósemka wiedziała, że Ziemia specjalizuje się w różnych szkołach walki i wymaga własnego uniformu, jednak ich uczniowie nie są konkurencją dla żołnierzy z czerwonej planety. Średnia ilość jednostek mocy ziemian nie wynosiła więcej niż kilkanaście.
Obrzuciła spojrzeniem rybie szkielety, patyki, ognisko i porozrzucane jabłka. Wróciła wzrokiem na winowajcę. Saiyanie to dumny ród. Gdy coś, a tym bardziej ktoś się im nie podoba, zabijają go z łatwością. Niszczą całe rodziny, miasta czy planety bez wyrzutów sumienia.
Pomasowała skronie zamykając powieki, wypuszczając wolno powietrze z płuc.
Vivian nie miała tak silnie rozwiniętej chęci destrukcji, złodziej jednak trafił na gorszy dzień. Nie chciała go zabić. Nie, nie była zła, ani nawet rozdrażniona… Tylko zdrowo zirytowana. Zmęczenie wyssało z niej resztki energii, głód sprawiał, że nie myślała jasno i ogółem, była w bardzo złym humorze. Kiedyś Trener kazał jej pilnować grupy kadetów, którzy uznali, że zabawne będzie niszczenie sprzętu i malowanie obelżywych rysunków na ścianach. Posłała im wtedy podobne spojrzenie.
Uznała, że jest zbyt zniechęcona do czegokolwiek.
- Wynocha. Daj mi spokój. – powiedziała głosem wypranym z emocji, a nad lewym okiem strzeliła iskra. – Może nie będę Cię gonić.
Odwróciła się, ignorując chłopaka i po kolei podnosiła żółte jabłka.
Nikt nie doceni wysiłku trzymania nerwów na wodzy, gdy chce się komuś wybić zęby. Obcy zjadł jej obiad, to było tyle, ryby zawsze może złapać, więc irytacja, choć uzasadniona, nie powinna być długotrwała… W przypadku Ósemki doszła wcześniejsza niechęć i pragnienie bycia zostawionym w spokoju – nie tylko fizycznie, ale i mentalnie.
Niech te durne myśli przestaną obijać się po jej głowie!
OOC
Łapy precz od żarcia, bo nie ręczę za siebie~
Re: Las
Sob Cze 28, 2014 2:40 am
-"No to namieszałem..."
To pierwsze co przyszło mi do głowy, gdy zakończyła się ta krótka sekwencja skutków mojej głupoty... Tu wchodzi myśl druga:
-"Jaki ze mnie idiota!"
Tak szybko jak się dało podsumowałem sytuację. Kamuflaż - szlag trafił, obserwacja celu - utrudniona do maksimum, pierwsze wrażenie - cholernie złe... Misja zakończona niepowodzeniem...
Ktoś powie, że to może po prostu to, że jestem wojownikiem, a nie szpiegiem, ale nie w tym rzecz. Gdybym chciał, to bez problemu wykonałbym takie zadanie, miałem do tego możliwości, ale oczywiście nie... Bo po co? Lepiej nie myśleć... No, myśleć, ale żołądkiem, co wcale nie polepsza sprawy... Ehh... Miałem wielką ochotę walnąć się mocno w czoło za to, powstrzymałem się jednak, zrobienie tego w towarzystwie tej dziewczyny pozbawiłoby mnie resztek honoru swoją głupotą, poza tym, łeb miałem tak twardy, że cios pod takim kątem, nawet z pięści byłby nieskuteczny... Nie ma co, klapa na całej linii...
Do tego jeszcze wściekła Halfka... Już widzę, jak się zaraz zacznie panoszyć, puszyć, obrażać, nawijać o saiyańskiej dumie i Kami jeden wie co jeszcze... Ale zaraz... Wściekła? W pierwszej chwili można było tak pomyśleć, jej reakcja na to wskazywała, ale później... Coś było nie tak.
Zlustrowałem dziewczynę badawczym spojrzeniem, niemal od razu w oczy rzuciło mi się zmęczenie malujące się na jej twarzy. Nie było to jednak tylko zmęczenie fizyczne, choć to dało się zobaczyć najłatwiej, w jej oczach dostrzegłem, sam nie wiem, chyba wycieńczenie psychiczne. Nie byłem żadnym psychologiem, ani nikim w tym rodzaju, ale coś mi mówiło, że to właśnie odczuwa blondynka. Gdybym mógł wyczuć jej Ki, wiedziałbym to prawie na pewno. Hmm... Zmęczona halfka przylatuje na planetę, która jest tak bardzo odmienna od jej ojczystej i ma znacznie łagodniejsze warunki. Wakacje? Kto wie... Pewnie się już tego nie dowiem. namieszałem tak bardzo jak się tylko dało... Miałem się już zbierać stamtąd, kiedy wpadłem na pewien pomysł. Dziewczyna nie zwracała na mnie szczególnej uwagi, a widzieć też mnie już nie chciała, dlatego też jakby nigdy nic odszedłem i zniknąłem w krzakach. Gdzieś niedaleko miejsca lądowania kapsuły coś spłoszyło ptaki... Minęły może trzy minuty od mojego zniknięcia, gdy pojawiłem się znowu, tym razem trzymając w zębach kark (i całą resztę) dorodnego jelenia. Puściłem zwierzaka i bez chwili zwłoki zacząłem skórować zwłoki. Z wprawą wieloletniego rzeźnika pozbyłem się wszystkiego poza mięsem i kośćmi i to przy użyciu samej tylko telekinezy. Nabrałem dużej wprawy w używaniu tej techniki, nie tylko jako broni, ale również do innych czynności, znacznie bardziej przyziemnych, jak na przykład robienie kanapek. Tak, serio.
Powoli zacząłem iść w kierunku ogniska, które zrobiła blondynka, jednocześnie dorzuciłem do niego drewna, ponieważ takie było o wiele za małe, przygotowaną zdobycz nabiłem na długi kij i lewitowałem obok siebie oraz wbiłem w ziemię dwa grube patyki o rozwidlonych końcach, stanowiące rusztowanie dla rożna. I to wszystko bez patrzenia.
-Popełniłem błąd, przepraszam i z nawiązką spłacam swój... Dług... Jeśli można tak to nazwać - powiedziałem, po czym usiadłem po turecku przed ogniem, żeby przypilnować posiłku.
Nie muszę się chyba tłumaczyć dlaczego to zrobiłem, wszak było to konieczne. Nie mówię tu już nawet o honorze, który mocno ucierpiał i domagał się ode mnie poprawy w trybie natychmiastowym, pal licho z nim, nie pozwalała mi zrobić inaczej najzwyklejsza ludzka przyzwoitość. Wszystko wszystkim, ale to co zrobiłem wymagało zadośćuczynienia, bez względu na warunki.
Splunąłem obok siebie, nadal miałem w ustach trochę krwi jelenia. To był chyba pierwszy raz, gdy polując dosłownie zagryzłem ofiarę. Zwykle, gdy udało mi się po długiej gonitwie zagonić ofiarę w kozi róg, kończyłem zabawę wilczymi szponami, tym jednak razem nie miałem tyle czasu, ani też chęci, to pewnie przez to.
-Bez obaw, zabiorę się stąd gdy tylko jeleń się upiecze - dodałem na wszelki wypadek.
Tak bardzo jak się tylko dało, starałem się nie okazywać emocji lub robić to bardzo subtelnie, inne zachowania nie miały sensu. Nawet gdybym miał na twarzy wymalowany żal z powodu tego co zrobiłem, komu to potrzebne? Ja nie miałem na to ochoty, a ona... Nie wiadomo czy umiałaby to docenić i czy miałaby na to w ogóle ochotę, a w to wątpię. No i tylko taki stan zobojętnienia pozwalał mi funkcjonować jako tako normalnie w towarzystwie płci przeciwnej. Cieszyłem się, że udało mnie się powiedzieć cokolwiek, bo normalnie miałbym z tym problem. Z Vixen potrafiłem normalnie rozmawiać, ale to z jednej strony wynikało z faktu, że jest demonem, a z drugiej, że znałem ją już trochę czasu i przyzwyczaiłem się do jej obecności. Zwykle gdy mam rozmawiać z dziewczynami, staram się myśleć o walce, żeby się nie peszyć. W czasie walki na takie reakcje nie mogę sobie pozwolić i takie myślenie działa. Zdarzają się jednak też wyjątki, wtedy zacinam się, przez co twarz zaczyna mi się zlewać z włosami... Ehh... Masakra jednym słowem.
To pierwsze co przyszło mi do głowy, gdy zakończyła się ta krótka sekwencja skutków mojej głupoty... Tu wchodzi myśl druga:
-"Jaki ze mnie idiota!"
Tak szybko jak się dało podsumowałem sytuację. Kamuflaż - szlag trafił, obserwacja celu - utrudniona do maksimum, pierwsze wrażenie - cholernie złe... Misja zakończona niepowodzeniem...
Ktoś powie, że to może po prostu to, że jestem wojownikiem, a nie szpiegiem, ale nie w tym rzecz. Gdybym chciał, to bez problemu wykonałbym takie zadanie, miałem do tego możliwości, ale oczywiście nie... Bo po co? Lepiej nie myśleć... No, myśleć, ale żołądkiem, co wcale nie polepsza sprawy... Ehh... Miałem wielką ochotę walnąć się mocno w czoło za to, powstrzymałem się jednak, zrobienie tego w towarzystwie tej dziewczyny pozbawiłoby mnie resztek honoru swoją głupotą, poza tym, łeb miałem tak twardy, że cios pod takim kątem, nawet z pięści byłby nieskuteczny... Nie ma co, klapa na całej linii...
Do tego jeszcze wściekła Halfka... Już widzę, jak się zaraz zacznie panoszyć, puszyć, obrażać, nawijać o saiyańskiej dumie i Kami jeden wie co jeszcze... Ale zaraz... Wściekła? W pierwszej chwili można było tak pomyśleć, jej reakcja na to wskazywała, ale później... Coś było nie tak.
Zlustrowałem dziewczynę badawczym spojrzeniem, niemal od razu w oczy rzuciło mi się zmęczenie malujące się na jej twarzy. Nie było to jednak tylko zmęczenie fizyczne, choć to dało się zobaczyć najłatwiej, w jej oczach dostrzegłem, sam nie wiem, chyba wycieńczenie psychiczne. Nie byłem żadnym psychologiem, ani nikim w tym rodzaju, ale coś mi mówiło, że to właśnie odczuwa blondynka. Gdybym mógł wyczuć jej Ki, wiedziałbym to prawie na pewno. Hmm... Zmęczona halfka przylatuje na planetę, która jest tak bardzo odmienna od jej ojczystej i ma znacznie łagodniejsze warunki. Wakacje? Kto wie... Pewnie się już tego nie dowiem. namieszałem tak bardzo jak się tylko dało... Miałem się już zbierać stamtąd, kiedy wpadłem na pewien pomysł. Dziewczyna nie zwracała na mnie szczególnej uwagi, a widzieć też mnie już nie chciała, dlatego też jakby nigdy nic odszedłem i zniknąłem w krzakach. Gdzieś niedaleko miejsca lądowania kapsuły coś spłoszyło ptaki... Minęły może trzy minuty od mojego zniknięcia, gdy pojawiłem się znowu, tym razem trzymając w zębach kark (i całą resztę) dorodnego jelenia. Puściłem zwierzaka i bez chwili zwłoki zacząłem skórować zwłoki. Z wprawą wieloletniego rzeźnika pozbyłem się wszystkiego poza mięsem i kośćmi i to przy użyciu samej tylko telekinezy. Nabrałem dużej wprawy w używaniu tej techniki, nie tylko jako broni, ale również do innych czynności, znacznie bardziej przyziemnych, jak na przykład robienie kanapek. Tak, serio.
Powoli zacząłem iść w kierunku ogniska, które zrobiła blondynka, jednocześnie dorzuciłem do niego drewna, ponieważ takie było o wiele za małe, przygotowaną zdobycz nabiłem na długi kij i lewitowałem obok siebie oraz wbiłem w ziemię dwa grube patyki o rozwidlonych końcach, stanowiące rusztowanie dla rożna. I to wszystko bez patrzenia.
-Popełniłem błąd, przepraszam i z nawiązką spłacam swój... Dług... Jeśli można tak to nazwać - powiedziałem, po czym usiadłem po turecku przed ogniem, żeby przypilnować posiłku.
Nie muszę się chyba tłumaczyć dlaczego to zrobiłem, wszak było to konieczne. Nie mówię tu już nawet o honorze, który mocno ucierpiał i domagał się ode mnie poprawy w trybie natychmiastowym, pal licho z nim, nie pozwalała mi zrobić inaczej najzwyklejsza ludzka przyzwoitość. Wszystko wszystkim, ale to co zrobiłem wymagało zadośćuczynienia, bez względu na warunki.
Splunąłem obok siebie, nadal miałem w ustach trochę krwi jelenia. To był chyba pierwszy raz, gdy polując dosłownie zagryzłem ofiarę. Zwykle, gdy udało mi się po długiej gonitwie zagonić ofiarę w kozi róg, kończyłem zabawę wilczymi szponami, tym jednak razem nie miałem tyle czasu, ani też chęci, to pewnie przez to.
-Bez obaw, zabiorę się stąd gdy tylko jeleń się upiecze - dodałem na wszelki wypadek.
Tak bardzo jak się tylko dało, starałem się nie okazywać emocji lub robić to bardzo subtelnie, inne zachowania nie miały sensu. Nawet gdybym miał na twarzy wymalowany żal z powodu tego co zrobiłem, komu to potrzebne? Ja nie miałem na to ochoty, a ona... Nie wiadomo czy umiałaby to docenić i czy miałaby na to w ogóle ochotę, a w to wątpię. No i tylko taki stan zobojętnienia pozwalał mi funkcjonować jako tako normalnie w towarzystwie płci przeciwnej. Cieszyłem się, że udało mnie się powiedzieć cokolwiek, bo normalnie miałbym z tym problem. Z Vixen potrafiłem normalnie rozmawiać, ale to z jednej strony wynikało z faktu, że jest demonem, a z drugiej, że znałem ją już trochę czasu i przyzwyczaiłem się do jej obecności. Zwykle gdy mam rozmawiać z dziewczynami, staram się myśleć o walce, żeby się nie peszyć. W czasie walki na takie reakcje nie mogę sobie pozwolić i takie myślenie działa. Zdarzają się jednak też wyjątki, wtedy zacinam się, przez co twarz zaczyna mi się zlewać z włosami... Ehh... Masakra jednym słowem.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sob Cze 28, 2014 9:14 pm
Potrzebowała kurtki. Ubrania, gdzie włożyłaby dłonie w kieszenie, muru z kołnierza naokoło szyi, czegoś znajomego na grzbiecie. To był zewnętrzny fragment jej spokoju, i choć był tylko wystrzępionym materiałem, znaczył o wiele więcej. A tu, jak na złość, zostawiła kurtkę brata w kapsule… Trzeba po nią wrócić, po pojazd też. Jak w ogóle mogła go tak zostawić bez nadzoru? Klnąc w duchu na całą sytuację Ósemka odłożyła jabłka niedaleko ogniska i wpatrzyła się w płomienie. Dlaczego tak trudno było jej zrealizować pierwszy punkt, zdaje się, prostego planu? Zjeść, spać, potem się zobaczy.
- Weź się w garść dziewczyno… – szepnęła do siebie.
Złodziejaszek znikł z pola widzenia. Tym lepiej dla niego, że skorzystał z rady. Musiał odejść przed chwilą, bo mgnienie oka temu dziewczyna czuła na sobie uważny wzrok. Nie widział pewnie zbroi saiyanskiej, choć kto wie, jak się ma moda na tej planecie… Kwestia, której dziewczyna nie cierpiała z całego serca. Vulfi i Eve, chciały ją kiedyś zainteresować doborem kolorystycznym ciuchów, ale ku ich rozpaczy, halfka spaliła ki-blastem katalog. Cholera, o czym ona myśli... Gorzej jej. Chłopak odszedł, unikając potencjalnych skutków jej złego humoru. Vivian potarła skronie burcząc pod nosem, mając szczerą nadzieję, że tętnienie jest tylko i wyłącznie wymysłem jej wyobraźni.
Chciała się odwrócić w kierunku porzuconej kapsuły, gdy nieopodal krzaki zaszumiały i wyłonił się z nich czerwonowłosy delikwent. Może i Nashi myślała, że już nic dziś więcej jej nie zaskoczy, ale na widok chłopaka z jeleniem w zębach ją zatkało. Znów. Nie dała nic po sobie poznać, jedynie otworzyła szerzej powieki. Patrzyła jak upuszcza okazałą sztukę i zaczyna oprawiać, bez użycia rąk. Nieświadomie zarejestrowała fakt, że zna telekinezę, ale jej zainteresowanie zaskarbiły sobie ślady na karku zwierzęcia. Zagryzł jelenia?
Przełożeni mieli rację, twierdząc, że ta planeta jest zacofana…
Milcząc przyglądała się, jak chłopak przygotowuje mięso na ruszt, po czym oświadcza jej, że w zamian za zjedzony przez siebie posiłek, daje jej jelenia… Zamulona, zmęczona i zirytowana Ósemka nie myślała jasno, dlatego tkwiła chwilę, próbując zrozumieć sens tych słów.
Ostatecznie zamrugała, przetarła powieki, mruknęła coś mało odpowiedniego i zniknęła w gąszczu. Czuła się zbita z tropu tym zachowaniem, a głód nie pomagał w dobrej ocenie sytuacji. Problemu nie rozwiąże ucieczką, ale musiała załatwić pewną sprawę. Czym prędzej dotarła na miejsce, w którym kapsuła wgryzła się w glebę. Poczuła ukłucie żalu, za zniszczony kawałek lasu, ale mogła tylko na przyszły raz zignorować autopilota i wylądować gdzieś na pustyni. Wytargała z wnętrza pojazdu kurtkę, strzepnęła ją i ubrała. Za duże, męskie ubranie, wytarte i poobcierane do granic możliwości było jej tak samo potrzebne jak tlen do oddychania. Zapinając się pod brodą i stawiając kołnierz odetchnęła, czując się odrobinę lepiej. Schowała kapsułę do kapsułki*, tę wcisnęła do kieszeni i zaciskając na niej palce ruszyła w drogę powrotną. Szczęśliwie ani wcześniej, ani teraz nie poleciała na twarz, jakby zaczynała się przyzwyczajać do grawitacji.
Ognisko płonęło ładnie, w powietrzu roznosił się zapach pieczystego. Wyjałowiony żołądek Vivian zaburczał cicho, gdy chcąc, nie chcąc, usiadła nieopodal, wpatrując się w płomienie. Mięso wyraźnie dochodziło i gdyby nie wcześniej zburzona iluzja spokoju, można by uznać, że nic się nie stało.
Dziewczyna poprawiła kołnierz, wspierając łokieć o jedno kolano, a policzek o tak opartą dłoń. Zdawało się równie obojętna, co do drugiej postaci siedzącej obok ogniska nie miała żadnych intencji… Nie do końca. Czerwonowłosy chłopak siedział milcząc, na twarzy nie drgnął mu żaden mięsień. Vivian zastanowiła się. Tak go wystraszyła swoimi słowami? Nie, nie pasowało to, w końcu wrócił. Słyszała kiedyś od Trenerów, że ludzie są pełni sprzeczności – sądziła, że to trochę jak z nią, jednak kompletnie nie rozumiała tego punktu widzenia… Albo była wyjątkowo zmęczona, że nie potrafiła racjonalnie myśleć.
Zdała sobie sprawę, że od kilku minut przygląda mu się beznamiętnie, co musiało być krępujące… Zależy dla kogo. Jej to jakoś różnicy nie robiło. Podchwyciła zielone spojrzenie i popukała lekko palcem w swój lewy policzek.
- Masz krew na twarzy. – wskazała szkarłat.
To by było na tyle… Vivian wróciła oczami do strzelających płomieni i żarzących się niżej węgielków. Wzięła cichy oddech. Powietrze pachniało lasem, ogniem i pieczonym mięsem. Sądząc po aurze i słońcu na błękitnym niebie, było popołudnie. Wymarzona wprost pora, na przechadzkę po lesie… Oraz zjedzenie czyjegoś obiadu. To był zbyt durny pretekst by chować urazę, lecz skoro chłopak z łatwością upolował jelenia, czemu nie wysilił się i połakomił na czyjś posiłek? Z drugiej strony, nie znała tutejszych zwyczajów, Ki można skryć dla bezpieczeństwa przed innymi… Bądź by móc zaskoczyć przeciwnika…
Zmrużyła oczy.
- Tutaj mało kto wie, jak manipulować swoją energią. – zaczęła cicho, przerywając uporczywe milczenie. - Wiem, że za późno uspokoiłam własną… Leja po lądowaniu nie trudno znaleźć, ale ciężko uwierzyć mi, że znalazłeś się tu przypadkiem. – ostrożnie dobierając słowa, dała znać, co przypuszcza. Głos miała cichy, a ton jak zwykle rzeczowy, odrobinę zmęczony. Gdyby wojownik naprawdę chciał walczyć z Vivian, rozegrałby to inaczej, niźli w taki… Sposób.
– Swoją drogą, jak można, mając pod nosem cały las, połakomić się na czyjś obiad?
OOC
*Podobieństwo tych terminów zaczyna mnie trochę drażnić…
- Weź się w garść dziewczyno… – szepnęła do siebie.
Złodziejaszek znikł z pola widzenia. Tym lepiej dla niego, że skorzystał z rady. Musiał odejść przed chwilą, bo mgnienie oka temu dziewczyna czuła na sobie uważny wzrok. Nie widział pewnie zbroi saiyanskiej, choć kto wie, jak się ma moda na tej planecie… Kwestia, której dziewczyna nie cierpiała z całego serca. Vulfi i Eve, chciały ją kiedyś zainteresować doborem kolorystycznym ciuchów, ale ku ich rozpaczy, halfka spaliła ki-blastem katalog. Cholera, o czym ona myśli... Gorzej jej. Chłopak odszedł, unikając potencjalnych skutków jej złego humoru. Vivian potarła skronie burcząc pod nosem, mając szczerą nadzieję, że tętnienie jest tylko i wyłącznie wymysłem jej wyobraźni.
Chciała się odwrócić w kierunku porzuconej kapsuły, gdy nieopodal krzaki zaszumiały i wyłonił się z nich czerwonowłosy delikwent. Może i Nashi myślała, że już nic dziś więcej jej nie zaskoczy, ale na widok chłopaka z jeleniem w zębach ją zatkało. Znów. Nie dała nic po sobie poznać, jedynie otworzyła szerzej powieki. Patrzyła jak upuszcza okazałą sztukę i zaczyna oprawiać, bez użycia rąk. Nieświadomie zarejestrowała fakt, że zna telekinezę, ale jej zainteresowanie zaskarbiły sobie ślady na karku zwierzęcia. Zagryzł jelenia?
Przełożeni mieli rację, twierdząc, że ta planeta jest zacofana…
Milcząc przyglądała się, jak chłopak przygotowuje mięso na ruszt, po czym oświadcza jej, że w zamian za zjedzony przez siebie posiłek, daje jej jelenia… Zamulona, zmęczona i zirytowana Ósemka nie myślała jasno, dlatego tkwiła chwilę, próbując zrozumieć sens tych słów.
Ostatecznie zamrugała, przetarła powieki, mruknęła coś mało odpowiedniego i zniknęła w gąszczu. Czuła się zbita z tropu tym zachowaniem, a głód nie pomagał w dobrej ocenie sytuacji. Problemu nie rozwiąże ucieczką, ale musiała załatwić pewną sprawę. Czym prędzej dotarła na miejsce, w którym kapsuła wgryzła się w glebę. Poczuła ukłucie żalu, za zniszczony kawałek lasu, ale mogła tylko na przyszły raz zignorować autopilota i wylądować gdzieś na pustyni. Wytargała z wnętrza pojazdu kurtkę, strzepnęła ją i ubrała. Za duże, męskie ubranie, wytarte i poobcierane do granic możliwości było jej tak samo potrzebne jak tlen do oddychania. Zapinając się pod brodą i stawiając kołnierz odetchnęła, czując się odrobinę lepiej. Schowała kapsułę do kapsułki*, tę wcisnęła do kieszeni i zaciskając na niej palce ruszyła w drogę powrotną. Szczęśliwie ani wcześniej, ani teraz nie poleciała na twarz, jakby zaczynała się przyzwyczajać do grawitacji.
Ognisko płonęło ładnie, w powietrzu roznosił się zapach pieczystego. Wyjałowiony żołądek Vivian zaburczał cicho, gdy chcąc, nie chcąc, usiadła nieopodal, wpatrując się w płomienie. Mięso wyraźnie dochodziło i gdyby nie wcześniej zburzona iluzja spokoju, można by uznać, że nic się nie stało.
Dziewczyna poprawiła kołnierz, wspierając łokieć o jedno kolano, a policzek o tak opartą dłoń. Zdawało się równie obojętna, co do drugiej postaci siedzącej obok ogniska nie miała żadnych intencji… Nie do końca. Czerwonowłosy chłopak siedział milcząc, na twarzy nie drgnął mu żaden mięsień. Vivian zastanowiła się. Tak go wystraszyła swoimi słowami? Nie, nie pasowało to, w końcu wrócił. Słyszała kiedyś od Trenerów, że ludzie są pełni sprzeczności – sądziła, że to trochę jak z nią, jednak kompletnie nie rozumiała tego punktu widzenia… Albo była wyjątkowo zmęczona, że nie potrafiła racjonalnie myśleć.
Zdała sobie sprawę, że od kilku minut przygląda mu się beznamiętnie, co musiało być krępujące… Zależy dla kogo. Jej to jakoś różnicy nie robiło. Podchwyciła zielone spojrzenie i popukała lekko palcem w swój lewy policzek.
- Masz krew na twarzy. – wskazała szkarłat.
To by było na tyle… Vivian wróciła oczami do strzelających płomieni i żarzących się niżej węgielków. Wzięła cichy oddech. Powietrze pachniało lasem, ogniem i pieczonym mięsem. Sądząc po aurze i słońcu na błękitnym niebie, było popołudnie. Wymarzona wprost pora, na przechadzkę po lesie… Oraz zjedzenie czyjegoś obiadu. To był zbyt durny pretekst by chować urazę, lecz skoro chłopak z łatwością upolował jelenia, czemu nie wysilił się i połakomił na czyjś posiłek? Z drugiej strony, nie znała tutejszych zwyczajów, Ki można skryć dla bezpieczeństwa przed innymi… Bądź by móc zaskoczyć przeciwnika…
Zmrużyła oczy.
- Tutaj mało kto wie, jak manipulować swoją energią. – zaczęła cicho, przerywając uporczywe milczenie. - Wiem, że za późno uspokoiłam własną… Leja po lądowaniu nie trudno znaleźć, ale ciężko uwierzyć mi, że znalazłeś się tu przypadkiem. – ostrożnie dobierając słowa, dała znać, co przypuszcza. Głos miała cichy, a ton jak zwykle rzeczowy, odrobinę zmęczony. Gdyby wojownik naprawdę chciał walczyć z Vivian, rozegrałby to inaczej, niźli w taki… Sposób.
– Swoją drogą, jak można, mając pod nosem cały las, połakomić się na czyjś obiad?
OOC
*Podobieństwo tych terminów zaczyna mnie trochę drażnić…
Re: Las
Nie Cze 29, 2014 4:46 pm
Sprawy rozwijały się chyba po mojej myśli. Dziewczyna nie wygoniła mnie, gdy przyszedłem z jeleniem. Trochę zastanawiało mnie jej zachowania, milcząc odeszła, jak się domyśliłem, poszła do kapsuły, wróciła ubrana w kurtkę. Aż chciałem ze zdumienia przekręcić głowę, ale powstrzymałem się. Coraz lepiej dostrzegałem zmęczenie targające blondynką. Ale ta kurtka? Po co ją założyła? Temperatura wynosiła jakieś dwadzieścia pięć stopni, w prawdzie na Vegecie jest cieplej, ale żeby aż tak mocno to odczuwała? A może ma sentyment do niej? To możliwe, przecież nie raz widziałem jak ludzie w stresujących sytuacjach odwoływali się do swoich talizmanów - niby niewiele znaczących przedmiotów, ale tak naprawdę mających ogromną wartość sentymentalną. Sam też miałem swoje, nawet przy sobie, na dłoniach. Zresztą, to nie moja sprawa po co to zrobiła.
Siedziałem tak, wpatrując się w powoli piekące się mięso, pilnując by żadna z jego części nie przypaliła się. Procesy myślowe ograniczyłem do minimum, świadomość jednak działała bezbłędnie i wiedziałem o tym, co się działo wokół mnie. Czułem na sobie czyjeś spojrzenie, niewątpliwie jej. Nie zastanawiałem się dlaczego mi się przyglądała, pewnie po to by coś wyczytać z mojej twarzy. Dziwna mieszanka emocjonalna wewnątrz mnie uniemożliwiłaby nawet zawodowcom wyczytać cokolwiek z mojego oblicza, trzymałem nerwy na wodzy, by normalnie funkcjonować w takim a nie innym towarzystwie, ale też czułem żal do samego siebie za ten wybryk sprzed chwili. Yare...
W końcu, po kilku minutach spojrzałem na Halfkę, wychwyciła mój wzrok i pokazała na policzek mówiąc, że mam tak krew. Starłem dwoma palcami posokę z twarzy, po czym wymieszałem ją z odrobiną piasku, żeby pozbyć się jej z rąk. Co na ziemi urasta, to do ziemi wraca... Mięso było już prawie gotowe, powoli miałem się stamtąd zbierać.
Po chwili przybyszka z Vegety zadała pytanie.
-"A więc się domyśliła" - pomyślałem.
-Owszem, to nie był przypadek. Zauważyłem, że wchodzisz w orbitę ziemską i chciałem sprawdzić jakie masz zamiary, wszak Saiyanie znani są ze swoich, nawet przypadkowych, skłonności do siania zniszczenia, a takiego czegoś wolałbym uniknąć - mówiłem spokojnym, beznamiętnym tonem, starając się by nie dało się usłyszeć ani kapki zgryźliwości w tym co powiedziałem. Lepiej dobrać słów nie umiałem i wcale nie chciałem, choć miałem świadomość, że mogę one być nieco opacznie zrozumiane. - Zaś co do połakomienia się... Tu muszę się przyznać, że to najzwyklejsze lenistwo, przepraszam jeszcze raz - powiedziałem, uśmiechając się przepraszająco i drapiąc się po potylicy.
Nie byłem pewien, czy ta poufałość nie jest nieroztropna z mojej strony, ale wydawało mnie się, że nieco rozładuje to napięcie. Choć biorąc pod uwagę stan dziewczyny jest to wątpliwe.
-A tak właściwie, to po co przybyłaś? - zapytałem.
Siedziałem tak, wpatrując się w powoli piekące się mięso, pilnując by żadna z jego części nie przypaliła się. Procesy myślowe ograniczyłem do minimum, świadomość jednak działała bezbłędnie i wiedziałem o tym, co się działo wokół mnie. Czułem na sobie czyjeś spojrzenie, niewątpliwie jej. Nie zastanawiałem się dlaczego mi się przyglądała, pewnie po to by coś wyczytać z mojej twarzy. Dziwna mieszanka emocjonalna wewnątrz mnie uniemożliwiłaby nawet zawodowcom wyczytać cokolwiek z mojego oblicza, trzymałem nerwy na wodzy, by normalnie funkcjonować w takim a nie innym towarzystwie, ale też czułem żal do samego siebie za ten wybryk sprzed chwili. Yare...
W końcu, po kilku minutach spojrzałem na Halfkę, wychwyciła mój wzrok i pokazała na policzek mówiąc, że mam tak krew. Starłem dwoma palcami posokę z twarzy, po czym wymieszałem ją z odrobiną piasku, żeby pozbyć się jej z rąk. Co na ziemi urasta, to do ziemi wraca... Mięso było już prawie gotowe, powoli miałem się stamtąd zbierać.
Po chwili przybyszka z Vegety zadała pytanie.
-"A więc się domyśliła" - pomyślałem.
-Owszem, to nie był przypadek. Zauważyłem, że wchodzisz w orbitę ziemską i chciałem sprawdzić jakie masz zamiary, wszak Saiyanie znani są ze swoich, nawet przypadkowych, skłonności do siania zniszczenia, a takiego czegoś wolałbym uniknąć - mówiłem spokojnym, beznamiętnym tonem, starając się by nie dało się usłyszeć ani kapki zgryźliwości w tym co powiedziałem. Lepiej dobrać słów nie umiałem i wcale nie chciałem, choć miałem świadomość, że mogę one być nieco opacznie zrozumiane. - Zaś co do połakomienia się... Tu muszę się przyznać, że to najzwyklejsze lenistwo, przepraszam jeszcze raz - powiedziałem, uśmiechając się przepraszająco i drapiąc się po potylicy.
Nie byłem pewien, czy ta poufałość nie jest nieroztropna z mojej strony, ale wydawało mnie się, że nieco rozładuje to napięcie. Choć biorąc pod uwagę stan dziewczyny jest to wątpliwe.
-A tak właściwie, to po co przybyłaś? - zapytałem.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Pon Cze 30, 2014 7:57 pm
Kontrola. Wszędzie kontrola, jak nie w wojsku, to ledwie stawiając stopę na Ziemi Vivian jest już pod czyimś nadzorem. Szlag. Czy choć raz, ten jeden raz, nie może mieć chwili wytchnienia, tak kompletnie? Czy może zrobić coś, nie obawiając się, że jest śledzona, monitorowana, że ktoś ocenia jej kroki? Wyglądało na to, że nie. Ósemka wróciła myślami do wszystkich kamer w Akademii, szybkości roznoszenia się plotek oraz obserwacji akcji każdego początkującego żołnierza. Tam to było normą. Jak gruba jest teraz teczka, którą widziała dwa lata temu w karcerze?
Pewnie dalej żałośnie cienka.
Ósemka była w końcu ‘dobrym’ żołnierzem, a choć miała swoje dziwactwa i słabości, mało kto narzekał na jej sprawowanie. Musiała tylko zaciskać zęby przy gorszych zadaniach i wytrwać cokolwiek by się nie działo, pamiętając o swoim celu. Pionek nie jest w stanie zbić króla, ale może pomóc innym. Okiem Vivian Vegeta potrzebowała zmian, i to od podstaw, ale jako half, w dodatku Nashi, miała słaby głos przebicia. Potrzebowała siły i wpływów, a zdobyć je mogła poprzez wspinaczkę po szczeblach kariery wojskowej. Tym o to sposobem, musiałaby poddać się systemowi Vegety, by dotrzeć wystarczająco daleko, aby coś działać – słowem, nienawidziła tego, co musiała robić.
Szlag by trafił.
Teraz przez to siada jej psychika.
Zerkała przez kilka chwil na chłopaka niemalże pustym wzrokiem, po czym pomasowała palcami grzbiet nosa, myśląc nad czymś intensywnie. Żadne z nich nie odkrywało swoich kart, nie mogła być pewna po czym stąpa… Z drugiej strony miała to gdzieś – chciała mieć spokój. Nie pokazała, że te kilka słów źle na nią podziałało, tylko westchnęła i zapatrzyła się w ogień.
- Od kiedy kogokolwiek obchodzi to, co zamierzam? – spytała zbyt spokojnie, sprawnie ukrywając nutę złośliwości i żalu. – Nie zamierzam pytać, skąd wiesz tyle o Saiyanach i Vegecie. Przyznaję, że moi rodacy wykazują się ponadprzeciętną agresją i mają zamiłowania do wysadzania tego i owego. Starcie jednej planety na proch, to żaden wysiłek.
Saiyanie wiedzą o istnieniu ziemian, (skąd się w końcu wzięły halfy) ale mieszkańcy błękitnego globu przeważnie nie mieli pojęcia o czerwonym globie. Kogo w takim razie ma przed sobą? Nie mogła być pewna, czy chłopak jest silniejszy czy słabszy od niej, a nie miała żadnej ochoty na walkę… Zaraz, wróć. Była w ‘sprzecznym’ nastroju i najchętniej coś by rozwaliła, jednak była na to zbyt zmęczona i głodna. Małpie korzenie potrafią o sobie dać znać. Chce walki? Chce wiedzieć, czy przypadkiem czegoś nie zniszczy, nie zburzy, nie wybije całego miasta w napadzie szału? Podobne zarzuty mogłyby ją rozdrażnić, ale teraz przyjęła je z chłodnym spokojem.
- Genetycznie przyciągam kłopoty. Za jakieś dwie godziny obok mnie coś wybuchnie. – mruknęła, nie siląc się nawet na rozbawiony ton.
Vivian podciągnęła kołnierz za nos, sprawiając, że nad materiałem błyszczały tylko brązowe oczy nakryte jasną grzywką. Nogi podsunęła pod brodę, obejmując dłońmi i wpatrując się, poniekąd zahipnotyzowana w płomienie. W tym momencie, chociaż słońce świeciło, blask ognia i strzelające iskry miały w sobie coś uspokajającego.
Tłumaczenia, co do pożarcia ryb nie skomentowała. Głównie dlatego, że nie miała już ochoty nic mówić. W milczenie wdarło się głośniejsze niż wcześniej burczenie w brzuchu i Ósemka oparła czoło o kolana, nieco zażenowana. Niech już zdejmie mięso z ognia, niech zje i pójdzie każde w swoją drogę… A potem spać. Bez snów. Przez ostatnie trzy dni Vivian przespała może sześć godzin, ale jej organizm zawiesił się w tym stanie i nie chciał dokonać restartu – bezsenność była na porządku dziennym, jeśli jednak mogła zasnąć, budził ją zły sen. Oszaleć można.
Nieznajomy zajął się posiłkiem, usunął rożen i zaczął dzielić mięso na dymiące kawałki. Vivian milczała, dopóki nie dotarło do niej ostatnie pytanie. Zmrużyła powieki, ze wszystkich sił nie próbując łypnąć na nieznajomego spod łba. Ku własnemu zdziwieniu, odpowiedziała.
- Krótkotrwałe wygnanie. – rzuciła. – Mój stan psychiczny pogorszył się na tyle, że zaczęłam stanowić zagrożenie dla współtowarzyszy i planety. Nie chcąc mnie zabijać, wysłali mnie tu, bym się wyżyła i wróciła. – błysnęła czarnym humorem, a po kilku sekundach westchnęła zrezygnowana. – Mam dość. Muszę się uspokoić… – zakończyła bezgłośnie poruszając wargami.
Zagrożenie, zagrożeniami… Prędzej sama się wykończy.
Pewnie dalej żałośnie cienka.
Ósemka była w końcu ‘dobrym’ żołnierzem, a choć miała swoje dziwactwa i słabości, mało kto narzekał na jej sprawowanie. Musiała tylko zaciskać zęby przy gorszych zadaniach i wytrwać cokolwiek by się nie działo, pamiętając o swoim celu. Pionek nie jest w stanie zbić króla, ale może pomóc innym. Okiem Vivian Vegeta potrzebowała zmian, i to od podstaw, ale jako half, w dodatku Nashi, miała słaby głos przebicia. Potrzebowała siły i wpływów, a zdobyć je mogła poprzez wspinaczkę po szczeblach kariery wojskowej. Tym o to sposobem, musiałaby poddać się systemowi Vegety, by dotrzeć wystarczająco daleko, aby coś działać – słowem, nienawidziła tego, co musiała robić.
Szlag by trafił.
Teraz przez to siada jej psychika.
Zerkała przez kilka chwil na chłopaka niemalże pustym wzrokiem, po czym pomasowała palcami grzbiet nosa, myśląc nad czymś intensywnie. Żadne z nich nie odkrywało swoich kart, nie mogła być pewna po czym stąpa… Z drugiej strony miała to gdzieś – chciała mieć spokój. Nie pokazała, że te kilka słów źle na nią podziałało, tylko westchnęła i zapatrzyła się w ogień.
- Od kiedy kogokolwiek obchodzi to, co zamierzam? – spytała zbyt spokojnie, sprawnie ukrywając nutę złośliwości i żalu. – Nie zamierzam pytać, skąd wiesz tyle o Saiyanach i Vegecie. Przyznaję, że moi rodacy wykazują się ponadprzeciętną agresją i mają zamiłowania do wysadzania tego i owego. Starcie jednej planety na proch, to żaden wysiłek.
Saiyanie wiedzą o istnieniu ziemian, (skąd się w końcu wzięły halfy) ale mieszkańcy błękitnego globu przeważnie nie mieli pojęcia o czerwonym globie. Kogo w takim razie ma przed sobą? Nie mogła być pewna, czy chłopak jest silniejszy czy słabszy od niej, a nie miała żadnej ochoty na walkę… Zaraz, wróć. Była w ‘sprzecznym’ nastroju i najchętniej coś by rozwaliła, jednak była na to zbyt zmęczona i głodna. Małpie korzenie potrafią o sobie dać znać. Chce walki? Chce wiedzieć, czy przypadkiem czegoś nie zniszczy, nie zburzy, nie wybije całego miasta w napadzie szału? Podobne zarzuty mogłyby ją rozdrażnić, ale teraz przyjęła je z chłodnym spokojem.
- Genetycznie przyciągam kłopoty. Za jakieś dwie godziny obok mnie coś wybuchnie. – mruknęła, nie siląc się nawet na rozbawiony ton.
Vivian podciągnęła kołnierz za nos, sprawiając, że nad materiałem błyszczały tylko brązowe oczy nakryte jasną grzywką. Nogi podsunęła pod brodę, obejmując dłońmi i wpatrując się, poniekąd zahipnotyzowana w płomienie. W tym momencie, chociaż słońce świeciło, blask ognia i strzelające iskry miały w sobie coś uspokajającego.
Tłumaczenia, co do pożarcia ryb nie skomentowała. Głównie dlatego, że nie miała już ochoty nic mówić. W milczenie wdarło się głośniejsze niż wcześniej burczenie w brzuchu i Ósemka oparła czoło o kolana, nieco zażenowana. Niech już zdejmie mięso z ognia, niech zje i pójdzie każde w swoją drogę… A potem spać. Bez snów. Przez ostatnie trzy dni Vivian przespała może sześć godzin, ale jej organizm zawiesił się w tym stanie i nie chciał dokonać restartu – bezsenność była na porządku dziennym, jeśli jednak mogła zasnąć, budził ją zły sen. Oszaleć można.
Nieznajomy zajął się posiłkiem, usunął rożen i zaczął dzielić mięso na dymiące kawałki. Vivian milczała, dopóki nie dotarło do niej ostatnie pytanie. Zmrużyła powieki, ze wszystkich sił nie próbując łypnąć na nieznajomego spod łba. Ku własnemu zdziwieniu, odpowiedziała.
- Krótkotrwałe wygnanie. – rzuciła. – Mój stan psychiczny pogorszył się na tyle, że zaczęłam stanowić zagrożenie dla współtowarzyszy i planety. Nie chcąc mnie zabijać, wysłali mnie tu, bym się wyżyła i wróciła. – błysnęła czarnym humorem, a po kilku sekundach westchnęła zrezygnowana. – Mam dość. Muszę się uspokoić… – zakończyła bezgłośnie poruszając wargami.
Zagrożenie, zagrożeniami… Prędzej sama się wykończy.
Re: Las
Wto Lip 01, 2014 2:45 pm
Czyli jednak dobrze myślałem, była na wakacjach, choć sama tak tego nie nazywała i raczej za wakacje nie uważała. Może jednak planowała coś zrobić, a to wszystko to tylko podpucha? Jeśli jednak sądziła, że przyznając mi rację co do Saiyan zdobędzie moje zaufanie, to się myliła. Choć to co powiedziała później... Z punktu widzenia mojej teorii było to nielogiczne. Mogłem więc podejrzewać, że nie ma jednak złych zamiarów. Ale czy aby na pewno? Dziewczyna nie wyglądała na podejrzaną i choć wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, bo zbytnie ufność już nie raz mnie zgubiła, to jakoś tego nie widziałem... Trochę nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. No i nadal nie miałem pojęcia o jej możliwościach, najłatwiej byłoby sprawdzić je w walce, ale jeśli faktycznie jest w tak złym stanie, to pomysł ten nie należałby do najrozsądniejszych. Poza tym, co jeśli jest silniejsza? Ta niepewność była dołująca... A ja nie lubiłem się dołować... I to bardzo...
-Tak długo, jak jesteś na ziemi, to będzie to interesować mnie i zapewne kilka innych osób - powiedziałem z udawaną nutą złości, ale brzmiało to dosyć przekonywająco, przynajmniej jak dla mnie, choć wcale nie pasowało mi takie udawanie. Ehh... Niestety, musiałem de facto ukrywać się pod maską powagi i sztywniactwa, żeby nie palnąć czegoś głupiego, lub w ogóle się odezwać... Dlaczego spośród moich słabości największą są kobiety? Jeśli czegoś z tym w końcu nie zrobię, to pewnie będzie to gwóźdź do mojej trumny. Aczkolwiek nie jest też tak źle, potrafiłem przecież normalnie funkcjonować, jeśli miałem świadomość, że dana kobieta jest wojowniczką. Niestety problem polegał na tym, że aby taką świadomość zdobyć, musiałem stoczyć walkę z nią, a to przecież nie takie proste...
Po rozdzieleniu mięsa na kawałki, które ułożyłem na dużych liściach, wziąłem jeden i spróbowałem, czy faktycznie jest gotowe. Było, choć brakowało mu trochę dodatków do smaku, no ale cóż.
-Ale jeśli faktycznie jesteś tu na wakacjach, to życzę miłego pobytu, a na pewno milszego niż ten incydent, którego byłem źródłem, a za które jeszcze raz przepraszam... - powiedziałem, nie ukrywając melancholijnego uśmiechu, patrząc nieco na lewo od twarzy blondynki, tak by mogła go zauważyć, ale nie uważała, że patrze na nią. Skrucha, tak, to właśnie czułem... I wcale się to mi nie podobało.
-"No do diabła, jesteś Chepri, a nie jakiś osiwiały ramol z paranoją na tle ostrożności... Wydarzenia sprzed dwóch lat niczego cię nie nauczyły? Gwiżdżesz na bezpieczeństwo i lecisz na łeb na szyje na wroga, a jak ci dokopie, to się podnosisz, poprawiasz i idziesz mu nakopać do tego jego zarozumiałego dupska, tyle w temacie... I weź się chłopie w garść, ta tutaj obok ciebie jest wojowniczką, więc traktuj ją jak wojowniczkę. Psia krew, co z ciebie za wojownik, jak nie szanujesz innych?" - mentalny ochrzan od samego siebie, choć nieco desperacki, to jednak otrzeźwił mnie niczym wiadro zimnej wody wylane na twarz. Nieświadomie tak bardzo się zapędziłem z jedzeniem w tym moim zamyśleniu, że zjadłem już połowę jeleniego uda... Nieco to niegrzeczne, w końcu cały jeleń miał być zadośćuczynieniem, ale skoro już zacząłem, to musiałem skończyć, no bo co?
-Masz jakieś konkretne plany co do wypoczynku na Ziemi? Bo odnoszę wrażenie, że jesteś tu pierwszy raz a w takim wypadku mógłbym coś doradzić, lub wskazać drogą, na tyle się chociaż przydam. - zapytałem, już bardziej luźno, prawie bez żadnego spięcia.
-Tak długo, jak jesteś na ziemi, to będzie to interesować mnie i zapewne kilka innych osób - powiedziałem z udawaną nutą złości, ale brzmiało to dosyć przekonywająco, przynajmniej jak dla mnie, choć wcale nie pasowało mi takie udawanie. Ehh... Niestety, musiałem de facto ukrywać się pod maską powagi i sztywniactwa, żeby nie palnąć czegoś głupiego, lub w ogóle się odezwać... Dlaczego spośród moich słabości największą są kobiety? Jeśli czegoś z tym w końcu nie zrobię, to pewnie będzie to gwóźdź do mojej trumny. Aczkolwiek nie jest też tak źle, potrafiłem przecież normalnie funkcjonować, jeśli miałem świadomość, że dana kobieta jest wojowniczką. Niestety problem polegał na tym, że aby taką świadomość zdobyć, musiałem stoczyć walkę z nią, a to przecież nie takie proste...
Po rozdzieleniu mięsa na kawałki, które ułożyłem na dużych liściach, wziąłem jeden i spróbowałem, czy faktycznie jest gotowe. Było, choć brakowało mu trochę dodatków do smaku, no ale cóż.
-Ale jeśli faktycznie jesteś tu na wakacjach, to życzę miłego pobytu, a na pewno milszego niż ten incydent, którego byłem źródłem, a za które jeszcze raz przepraszam... - powiedziałem, nie ukrywając melancholijnego uśmiechu, patrząc nieco na lewo od twarzy blondynki, tak by mogła go zauważyć, ale nie uważała, że patrze na nią. Skrucha, tak, to właśnie czułem... I wcale się to mi nie podobało.
-"No do diabła, jesteś Chepri, a nie jakiś osiwiały ramol z paranoją na tle ostrożności... Wydarzenia sprzed dwóch lat niczego cię nie nauczyły? Gwiżdżesz na bezpieczeństwo i lecisz na łeb na szyje na wroga, a jak ci dokopie, to się podnosisz, poprawiasz i idziesz mu nakopać do tego jego zarozumiałego dupska, tyle w temacie... I weź się chłopie w garść, ta tutaj obok ciebie jest wojowniczką, więc traktuj ją jak wojowniczkę. Psia krew, co z ciebie za wojownik, jak nie szanujesz innych?" - mentalny ochrzan od samego siebie, choć nieco desperacki, to jednak otrzeźwił mnie niczym wiadro zimnej wody wylane na twarz. Nieświadomie tak bardzo się zapędziłem z jedzeniem w tym moim zamyśleniu, że zjadłem już połowę jeleniego uda... Nieco to niegrzeczne, w końcu cały jeleń miał być zadośćuczynieniem, ale skoro już zacząłem, to musiałem skończyć, no bo co?
-Masz jakieś konkretne plany co do wypoczynku na Ziemi? Bo odnoszę wrażenie, że jesteś tu pierwszy raz a w takim wypadku mógłbym coś doradzić, lub wskazać drogą, na tyle się chociaż przydam. - zapytałem, już bardziej luźno, prawie bez żadnego spięcia.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sro Lip 02, 2014 7:42 am
Normalnie Vivian byłaby zła, może i zaczęłaby pyszczyć, dogadywać, może rzuciłaby Kienzanem, mając dość gry pozorów… Zmęczenie zwyciężyło. Niech to balansowanie między słowami, próba wychwycenia, co druga osoba ma na myśli trwa, jej już wszystko jedno. Zrezygnowanie nie było do niej podobne, ba, w ogóle do niej nie pasowało – utarło się, że nie daje za wygraną, w niczym, a tutaj… Siedziała nieco osowiała, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić. Zamknęła oczy, splotła ramiona na piersi, kuląc się niejako w pozycji siedzącej. Twarz miała bledszą niż zwykle, nastawiony kołnierz odgradzał odrobinę od świata.
Czy oni poszaleli…?
Zainteresowanie było ostatnią rzeczą, jaką Ósemka pragnęła w tym momencie. Jej głowa krzyczała - Zostawcie mnie wszyscy w spokoju. Czy to nie jest wystarczająco jasny przekaz? Nie, jak na złość nagle skupiają się na niej. Tutaj odnajduje się jej matka, potem odkrywa, że przyjaciel awansował do rangi brata przyrodniego, tu wysyłają ją na urlop widząc zmęczenie, a ledwo postawi stopę na obcej planecie, już przepytują, co chce zrobić... Tyle tej uwagi, że zaczęła się dusić. Litości…
- Mam po dziurki w nosie zainteresowania. – powiedziała oschle, ale co najmniej szczerze. –Chcę jedynie chwili spokoju… Ale kogo to obchodzi, czego ja chcę…
Wszystko szło na opak. Jeden krok do przodu, dwa w tył.
Bez słowa przyjęła mięso, ostrożnie biorąc pierwszy kęs. Było o niebo lepsze od tego, co serwowano w wojskowej stołówce – wakacje zrobią też dobrze jej żołądkowi, odpocznie od podejrzanych racji żywnościowych. Chociaż głód doskwierał, nie rzuciła się na jedzenie jak głodna małpa. Apetyt miała mniejszy niż typowi Saiyanie, ale też potrafiła sporo zjeść, niemniej, nie robiła tego w typowym sposobem ‘rzucaniem się’ na pierwszą jadalną rzecz w zasięgu wzroku. Patrząc pod tym kątem nieznajomy sam trochę przypominał mieszkańca Vegety…
Następne słowa nieco zbiły dziewczynę z tropu. Miłego urlopu… Do tej pory jakoś o tym nie myślała, zakres planu na przyszłość opierał się na dwóch podstawowych punktach, chociaż ze zmęczeniem było różnie. Senność odeszła, wychodząc po angielsku, za to z chęcią Vivian pozostała by w letargu dłuższy moment, nie myśląc dosłownie o niczym. Zerknęła jeszcze raz na czerwonowłosego chłopaka, w oczach błysnęło coś na kształt zdziwienia czy zadumania… Nieważne. Dziewczyna powróciła do posiłku, uciszając burczący żołądek.
Chwilę jedli w ciszy, dopóki kolejna wypowiedź nie przerwała milczenia.
- Plany? – padło nieme pytanie, skierowane bardziej do samej Nashi.
Tak naprawdę, to wiedziała od dawna, że ‘nie wiedziała’, co robić. Miała o tym pomyśleć, miała się zastanowić, ale trybiki w głowie zacięły się, zatrzymując najpierw na potrzebie zapełnienia brzucha a potem naładowania baterii. Jakieś zamierzenia… Po co ją o to pytają, gdy nie jest w stanie bez przeszkód myśleć obiektywnie? Przesunęła kosmyk jasnych włosów i poprawiła kołnierz, który dla wygody musiała opuścić na szyję.
Przypomniały się jej wielkie albumy oraz opisy zapełniające książki o błękitnej planecie. Ten termin nie wziął się przecież znikąd, woda stanowiła znaczą część tego globu. Ogromne, błękitne oceany, lodowe czapy zatopione w ciemnych wodach, oraz szmaragdowe fale… Tak, to piękny widok.
- Morze… Którędy najszybciej dostanę się nad ocean?
Czy oni poszaleli…?
Zainteresowanie było ostatnią rzeczą, jaką Ósemka pragnęła w tym momencie. Jej głowa krzyczała - Zostawcie mnie wszyscy w spokoju. Czy to nie jest wystarczająco jasny przekaz? Nie, jak na złość nagle skupiają się na niej. Tutaj odnajduje się jej matka, potem odkrywa, że przyjaciel awansował do rangi brata przyrodniego, tu wysyłają ją na urlop widząc zmęczenie, a ledwo postawi stopę na obcej planecie, już przepytują, co chce zrobić... Tyle tej uwagi, że zaczęła się dusić. Litości…
- Mam po dziurki w nosie zainteresowania. – powiedziała oschle, ale co najmniej szczerze. –Chcę jedynie chwili spokoju… Ale kogo to obchodzi, czego ja chcę…
Wszystko szło na opak. Jeden krok do przodu, dwa w tył.
Bez słowa przyjęła mięso, ostrożnie biorąc pierwszy kęs. Było o niebo lepsze od tego, co serwowano w wojskowej stołówce – wakacje zrobią też dobrze jej żołądkowi, odpocznie od podejrzanych racji żywnościowych. Chociaż głód doskwierał, nie rzuciła się na jedzenie jak głodna małpa. Apetyt miała mniejszy niż typowi Saiyanie, ale też potrafiła sporo zjeść, niemniej, nie robiła tego w typowym sposobem ‘rzucaniem się’ na pierwszą jadalną rzecz w zasięgu wzroku. Patrząc pod tym kątem nieznajomy sam trochę przypominał mieszkańca Vegety…
Następne słowa nieco zbiły dziewczynę z tropu. Miłego urlopu… Do tej pory jakoś o tym nie myślała, zakres planu na przyszłość opierał się na dwóch podstawowych punktach, chociaż ze zmęczeniem było różnie. Senność odeszła, wychodząc po angielsku, za to z chęcią Vivian pozostała by w letargu dłuższy moment, nie myśląc dosłownie o niczym. Zerknęła jeszcze raz na czerwonowłosego chłopaka, w oczach błysnęło coś na kształt zdziwienia czy zadumania… Nieważne. Dziewczyna powróciła do posiłku, uciszając burczący żołądek.
Chwilę jedli w ciszy, dopóki kolejna wypowiedź nie przerwała milczenia.
- Plany? – padło nieme pytanie, skierowane bardziej do samej Nashi.
Tak naprawdę, to wiedziała od dawna, że ‘nie wiedziała’, co robić. Miała o tym pomyśleć, miała się zastanowić, ale trybiki w głowie zacięły się, zatrzymując najpierw na potrzebie zapełnienia brzucha a potem naładowania baterii. Jakieś zamierzenia… Po co ją o to pytają, gdy nie jest w stanie bez przeszkód myśleć obiektywnie? Przesunęła kosmyk jasnych włosów i poprawiła kołnierz, który dla wygody musiała opuścić na szyję.
Przypomniały się jej wielkie albumy oraz opisy zapełniające książki o błękitnej planecie. Ten termin nie wziął się przecież znikąd, woda stanowiła znaczą część tego globu. Ogromne, błękitne oceany, lodowe czapy zatopione w ciemnych wodach, oraz szmaragdowe fale… Tak, to piękny widok.
- Morze… Którędy najszybciej dostanę się nad ocean?
Re: Las
Sro Lip 02, 2014 6:19 pm
Dziewczyna wydawała się naprawdę zmęczona życiem, a na pewno takim życiem jakie wiodła do tej pory. Aż zacząłem jej współczuć. Choć wcale się nie spodziewałem, że do tego dojdzie, wszak to jej rodacy, a dokładniej mówiąc jeden, był odpowiedzialny za zniszczenie Dark Star. Jak można być aż tak bardzo zuchwałym by niszczyć czyjąś planetę? Pozbawić setki tysięcy, jeśli nie miliony istnień domu i życia przy okazji? I dlaczego? Bo ma się taki kaprys? Bo jej mieszkańcy są "źli"? Bo mają inny styl życia?W głowie mnie się to nie mieściło, po prostu nie mogłem tego pojąć... A później wielkie zdziwienie i pretensje gdy ocaleni z tej destrukcji szukają zemsty. Raz uwolniona wściekłość nie wygaśnie tak szybko, nie da się jej też zapieczętować... Będzie krążyć i krążyć, szukając upustu - celu na którym może się skupić, niszcząc go, lub przynajmniej okaleczając czy ośmieszając... No do diabła...!
Ale...
Czy na pewno to dobry pomysł przelewać żal do jednego na wszystkich? Niby... Niby to tylko może upodobnić nas do tych, do których czujemy żal... Dlaczego to nie może być prostsze, no? Czy naprawdę na tym świecie, w tym wszechświecie muszą istnieć tacy co uważają się za lepszych i są na tyle bezczelni, że pokazują to wszem i wobec wyżywając się na innych?
Jak widać tak musiało być, ale to wcale nie oznaczało, że nie ma sensu coś z tym robić... Ale tym, jeśli faktycznie się zajmę, to później, teraz miałem zupełnie co innego na głowie.
Dokończyłem jelenie udo, żołądek zasygnalizował, że ma dosyć, przynajmniej na jakieś pół godziny.
Ocean, a więc tam zmierzała. W sumie logiczne, gdybym ja mieszkał całe życie na pustynnej planecie, też chciałbym zobaczyć ocean. Z drugiej zaś strony, gdybym miał całe życie gapić się na wodę, wolałbym mieszkać na pustynnej planecie.
Zawsze czułem się mocno związany z ziemią, lasami i górami... Byle dalej od akwenów... Chociaż też lubię ryby, co nieco komplikuje sytuację... Ale to pewnie przez zawarty w nich jod. Na suchym lądzie mało go, a jest wszak bardzo potrzebny do prawidłowego funkcjonowania organizmu. W każdym razie...
-Nad ocean... Najbliżej będzie - tu przerwałem na kilka sekund, starając sobie przypomnieć odpowiedni kierunek, układając jednocześnie twarz w nieco dziwny grymas składający się z przymrużonych oczu (które ze względu na swoją naturalną skośność musiały wyglądać, jakbym je zamknął), nieco rozszerzonych nozdrzy i delikatnie uniesionej górnej wargi. -Tam - wskazałem palcem na południowy-zachód.
Miałem nadzieje, że nie pomyliłem się, z geografią radziłem sobie raczej dobrze, ale tak będąc zupełnie wyrwanym z kontekstu, to można i własnego nazwiska zapomnieć... A propos... Nawet nie wiedziałem jak ta dziewczyna ma na imię... Ona zresztą też nie zapytała mnie o moje...
-"Najwyższy czas się przedstawić" - pomyślałem.
-A tak w ogóle... - zacząłem, starając się, by brzmiało to naturalnie. - Nie miałem okazji się przedstawić, jestem Chepri Makonen.
Ale...
Czy na pewno to dobry pomysł przelewać żal do jednego na wszystkich? Niby... Niby to tylko może upodobnić nas do tych, do których czujemy żal... Dlaczego to nie może być prostsze, no? Czy naprawdę na tym świecie, w tym wszechświecie muszą istnieć tacy co uważają się za lepszych i są na tyle bezczelni, że pokazują to wszem i wobec wyżywając się na innych?
Jak widać tak musiało być, ale to wcale nie oznaczało, że nie ma sensu coś z tym robić... Ale tym, jeśli faktycznie się zajmę, to później, teraz miałem zupełnie co innego na głowie.
Dokończyłem jelenie udo, żołądek zasygnalizował, że ma dosyć, przynajmniej na jakieś pół godziny.
Ocean, a więc tam zmierzała. W sumie logiczne, gdybym ja mieszkał całe życie na pustynnej planecie, też chciałbym zobaczyć ocean. Z drugiej zaś strony, gdybym miał całe życie gapić się na wodę, wolałbym mieszkać na pustynnej planecie.
Zawsze czułem się mocno związany z ziemią, lasami i górami... Byle dalej od akwenów... Chociaż też lubię ryby, co nieco komplikuje sytuację... Ale to pewnie przez zawarty w nich jod. Na suchym lądzie mało go, a jest wszak bardzo potrzebny do prawidłowego funkcjonowania organizmu. W każdym razie...
-Nad ocean... Najbliżej będzie - tu przerwałem na kilka sekund, starając sobie przypomnieć odpowiedni kierunek, układając jednocześnie twarz w nieco dziwny grymas składający się z przymrużonych oczu (które ze względu na swoją naturalną skośność musiały wyglądać, jakbym je zamknął), nieco rozszerzonych nozdrzy i delikatnie uniesionej górnej wargi. -Tam - wskazałem palcem na południowy-zachód.
Miałem nadzieje, że nie pomyliłem się, z geografią radziłem sobie raczej dobrze, ale tak będąc zupełnie wyrwanym z kontekstu, to można i własnego nazwiska zapomnieć... A propos... Nawet nie wiedziałem jak ta dziewczyna ma na imię... Ona zresztą też nie zapytała mnie o moje...
-"Najwyższy czas się przedstawić" - pomyślałem.
-A tak w ogóle... - zacząłem, starając się, by brzmiało to naturalnie. - Nie miałem okazji się przedstawić, jestem Chepri Makonen.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Sro Lip 02, 2014 11:41 pm
Ziemia miała w sobie coś kojącego. Aura była bardziej swobodna, lżejsza, na dokładkę przyjaźniejsza. Zapach lasu, temperatura powietrza niepodobna do parnej i duszącej ciepłoty Vegety, przyjemny cień drzew i szemrzący nieopodal strumyk… Bajkowa sceneria, miód na rany, nic, tylko uciąć sobie drzemkę, rozpływając w cieple i spokoju.
Bujda. Halfka lubiła w dzieciństwie czytać bajki, ale szybko załapała do nich pewną niechęcią – nie były prawdziwe, mało, co się tam sprawdzało. Z resztą, kto na jej rodzimej planecie czyta baśnie? Jeśli już, to instruktarze albo przewodniki po stylach walki, czy też, mordobiciu. Nie było czasu na fantazjowanie, gdy gryzło się czyjś ogon. Nie ma co, w bójkach za bycia smarkaczem, to sprawowała się wręcz bajecznie, tego nie mógł nikt zaprzeczyć.
Wracając jednak do rzeczywistości… Żołądek został w końcu napełniony jelenim mięsem oraz jabłkami, pozostały tylko kości, których nie dało się pozbawić szpiku. Brzuch mile odczuł zapełnienie, jedna podstawowa potrzeba została oddalona. Vivian mogła odetchnąć, wiedząc, że zapasy paliwa zostały uzupełnione – wprawdzie zjadła tylko z pół jelenia, ale czuła się syta i to dobrze na nią podziałało. Co prawda nikt nie zabronił jej w duchu dalej narzekać, lecz miała na to o wiele mniejszą ochotę niż wcześniej… Z resztą, nie cierpiała się nad sobą użalać… Zdawało się jej wtedy, że jest wręcz żałosna, rozczulając się sama nad sobą…
Na co więc wychodziło?
Ognisko wolno się dopalało, Vivian dmuchnęła w siwy popiół, sprawiając, że żarzące się kawałki zatliły się pomarańczowym gorącem. Szare płatki wirowały w powietrzu. Machnęła delikatnie ręką, dławiąc ostatnie płomyki i zwróciła spojrzenie na chłopaka. Morza i oceany, tak, to na pewno chciała Ósemka zobaczyć. A także lodowce, góry, śnieg, dżungle, deszcz… Piasku ma powyżej uszu i od spiekoty miłą odmianą byłoby odczucie innego klimatu. Dziewczyna przekrzywiła głowę, wpatrując się przez moment w czerwonowłosego badawczo. Saiyanie przeważnie mają podobne rysy, ten tutaj odznaczał się skośnymi oczami, jadowicie czerwonymi kłakami i ciemniejszą karnacją, potwierdzając zróżnicowany wygląd u ludzi. Halfy mogą być tak podobne do czystokrwistych, że trudno powiedzieć, jaki jest ich status krwi, zaś bywają i takie osobniki, różniące się jak tylko można… Jak Vivian. Melanż ras zaowocował blond strzechą, jasną cerą i brązowymi tęczówkami. Kopała po oczach samym swoim widokiem czarnowłosych Saiyan od dzieciństwa…
Nieznajomy usilnie zastanawiał się nad prawidłowym podaniem kierunku, przez co jego twarz przybrała zagadkową minę. W innym nastroju powiedziałaby może, komiczną, ale na odpowiedź skinęła tylko głową. Tyle jej wystarczyło, wskazanie strony, dalej sobie poradzi. Biorąc pod uwagę ilość wody na globie ziemskim, w jakąkolwiek stronę się uda, pewnie prędzej czy później trafi na morze.
Powstała, kierując się do strumyka, aby opłukać dłonie w czystej wodzie. Nashi przemyła twarz, mocząc nieznacznie blond kosmyki, przez co strzecha z przodu nieco oklapła, jak wilgotne siano. Potargała nieco włosy, przecierając chłodną wodą powieki. Automatycznie podciągnęła kołnierz, skrywając usta.
Nie odwróciła się, słysząc głos chłopaka. Spuściła wzrok na niewielką rzeczkę, chłodząc palce w jej toni. Jednakże, grzeczność wymaga… Pal licho, małpy mają za nic kulturę, ale nigdy nie utożsamiała się pod każdym względem z ogoniastą hałastrą.
Przekrzywiła głowę i łypnęła lekko na chłopaka.
- Ósemka. Tak mnie wołają. – rzuciła odruchowo. – A nazywam się Vivian Deryth. – przedstawiła się nieco niechętnie, prostując i otrzepując dłonie.
Posiłek zjedzony, na sen kiedyś przyjdzie pora(ale coś jej mówiło, że nie w najbliższym czasie), więc nic nie trzymało dziewczyny w tym miejscu. Sprawdziła jeszcze raz, czy ma wszystko w kieszeniach, zamknęła je i uniosła kilka centymetrów nad ziemię.
Zerknęła na Chepriego i lekko skinęła mu głową.
- To bywaj. – pożegnała się zdawkowo, odwracając się.
Co więcej miała powiedzieć? Chciała zejść mu z oczu, by uniknąć wtrącania w swoje sprawy, obawa, że może zostać zaatakowana również została… Co do samego ataku, to nie wzbraniała się przed walką, sęk w tym, że nie miała na nią najmniejszej ochoty. Skoro jej kroki są już obdarowane czyimś zainteresowaniem, równie dobrze mogła zwiększyć poziom mocy… Ale nie, pozostawała dalej ukryta, nie chcąc zdradzić się z tym jak dużo i jak mało umie.
Ósemka wzleciała w powietrze, kierując się we wskazaną stronę. Przyśpieszyła gwałtownie, aż drzewa pod nią zlały się w zieloną smugę i szybko znikła.
OOC
[zt] ---> Ocean
Bujda. Halfka lubiła w dzieciństwie czytać bajki, ale szybko załapała do nich pewną niechęcią – nie były prawdziwe, mało, co się tam sprawdzało. Z resztą, kto na jej rodzimej planecie czyta baśnie? Jeśli już, to instruktarze albo przewodniki po stylach walki, czy też, mordobiciu. Nie było czasu na fantazjowanie, gdy gryzło się czyjś ogon. Nie ma co, w bójkach za bycia smarkaczem, to sprawowała się wręcz bajecznie, tego nie mógł nikt zaprzeczyć.
Wracając jednak do rzeczywistości… Żołądek został w końcu napełniony jelenim mięsem oraz jabłkami, pozostały tylko kości, których nie dało się pozbawić szpiku. Brzuch mile odczuł zapełnienie, jedna podstawowa potrzeba została oddalona. Vivian mogła odetchnąć, wiedząc, że zapasy paliwa zostały uzupełnione – wprawdzie zjadła tylko z pół jelenia, ale czuła się syta i to dobrze na nią podziałało. Co prawda nikt nie zabronił jej w duchu dalej narzekać, lecz miała na to o wiele mniejszą ochotę niż wcześniej… Z resztą, nie cierpiała się nad sobą użalać… Zdawało się jej wtedy, że jest wręcz żałosna, rozczulając się sama nad sobą…
Na co więc wychodziło?
Ognisko wolno się dopalało, Vivian dmuchnęła w siwy popiół, sprawiając, że żarzące się kawałki zatliły się pomarańczowym gorącem. Szare płatki wirowały w powietrzu. Machnęła delikatnie ręką, dławiąc ostatnie płomyki i zwróciła spojrzenie na chłopaka. Morza i oceany, tak, to na pewno chciała Ósemka zobaczyć. A także lodowce, góry, śnieg, dżungle, deszcz… Piasku ma powyżej uszu i od spiekoty miłą odmianą byłoby odczucie innego klimatu. Dziewczyna przekrzywiła głowę, wpatrując się przez moment w czerwonowłosego badawczo. Saiyanie przeważnie mają podobne rysy, ten tutaj odznaczał się skośnymi oczami, jadowicie czerwonymi kłakami i ciemniejszą karnacją, potwierdzając zróżnicowany wygląd u ludzi. Halfy mogą być tak podobne do czystokrwistych, że trudno powiedzieć, jaki jest ich status krwi, zaś bywają i takie osobniki, różniące się jak tylko można… Jak Vivian. Melanż ras zaowocował blond strzechą, jasną cerą i brązowymi tęczówkami. Kopała po oczach samym swoim widokiem czarnowłosych Saiyan od dzieciństwa…
Nieznajomy usilnie zastanawiał się nad prawidłowym podaniem kierunku, przez co jego twarz przybrała zagadkową minę. W innym nastroju powiedziałaby może, komiczną, ale na odpowiedź skinęła tylko głową. Tyle jej wystarczyło, wskazanie strony, dalej sobie poradzi. Biorąc pod uwagę ilość wody na globie ziemskim, w jakąkolwiek stronę się uda, pewnie prędzej czy później trafi na morze.
Powstała, kierując się do strumyka, aby opłukać dłonie w czystej wodzie. Nashi przemyła twarz, mocząc nieznacznie blond kosmyki, przez co strzecha z przodu nieco oklapła, jak wilgotne siano. Potargała nieco włosy, przecierając chłodną wodą powieki. Automatycznie podciągnęła kołnierz, skrywając usta.
Nie odwróciła się, słysząc głos chłopaka. Spuściła wzrok na niewielką rzeczkę, chłodząc palce w jej toni. Jednakże, grzeczność wymaga… Pal licho, małpy mają za nic kulturę, ale nigdy nie utożsamiała się pod każdym względem z ogoniastą hałastrą.
Przekrzywiła głowę i łypnęła lekko na chłopaka.
- Ósemka. Tak mnie wołają. – rzuciła odruchowo. – A nazywam się Vivian Deryth. – przedstawiła się nieco niechętnie, prostując i otrzepując dłonie.
Posiłek zjedzony, na sen kiedyś przyjdzie pora(ale coś jej mówiło, że nie w najbliższym czasie), więc nic nie trzymało dziewczyny w tym miejscu. Sprawdziła jeszcze raz, czy ma wszystko w kieszeniach, zamknęła je i uniosła kilka centymetrów nad ziemię.
Zerknęła na Chepriego i lekko skinęła mu głową.
- To bywaj. – pożegnała się zdawkowo, odwracając się.
Co więcej miała powiedzieć? Chciała zejść mu z oczu, by uniknąć wtrącania w swoje sprawy, obawa, że może zostać zaatakowana również została… Co do samego ataku, to nie wzbraniała się przed walką, sęk w tym, że nie miała na nią najmniejszej ochoty. Skoro jej kroki są już obdarowane czyimś zainteresowaniem, równie dobrze mogła zwiększyć poziom mocy… Ale nie, pozostawała dalej ukryta, nie chcąc zdradzić się z tym jak dużo i jak mało umie.
Ósemka wzleciała w powietrze, kierując się we wskazaną stronę. Przyśpieszyła gwałtownie, aż drzewa pod nią zlały się w zieloną smugę i szybko znikła.
OOC
[zt] ---> Ocean
Re: Las
Czw Lip 03, 2014 1:45 am
Dziewczyna wstała, podeszła do strumienia, obmyła twarz. Ja wykazałem się mniejszymi chęciami i wodę dolewitowałem do siebie telekinezą. Raz leń, zawsze leń, to jedyne słowa Egharta, z którymi jestem skłonny się zgodzić, choć mając na uwadze to, że to właśnie on to powiedział, sprawia mi to pewną trudność... Prawdziwości tego twierdzenia nie można jednak zaprzeczyć.
Blondynka przedstawiła się, na wszelki wypadek powstrzymałem się przed mimowolnym uśmiechem na dźwięk słowa "ósemka", gdyż ta liczba często mi sprzyjała; uśmiech taki mógłby być źle odebrany, oraz przed komentarzem w stylu "ładnie" odnośnie imienia dziewczyny, nawet jeśli byłby szczery.
Sytuacja ewidentnie wskazywała na to, że tego typu działania mogą przynieść skutek odwrotny od ich pierwotnego zastosowania, a tym jest, jakby nie patrzeć, zaskarbienie sobie sympatii. Sympatię Vivian byłoby mi wtedy bardzo trudno zyskać, nie wykazywała cech urazy o te ryby, choć nie miałem pewności czy szczerze, czy też tylko ze zmęczenia. Ale jednak nie powinienem sobie nic zarzucać, popełniłem błąd, ale postarałem się go naprawić, nawet bardziej, niż podpowiadał rozsądek. Zresztą, od kiedy się tym przejmowałem? Znaczy się, wiadomo, popełnione błędy trzeba naprawiać, ale nie się nimi zamartwiać. Pewnie matka jakby mnie widziała, to by mnie strzeliła przez łeb... Ona to była kwintesencją stoicyzmu, nic nie potrafiło zmącić jej spokoju, a tak przynajmniej słyszałem... I w sumie nie mam powodów by nie wierzyć w ten opis. Tak czy inaczej, wyglądało na to, że Vivian już się zbiera. Jej słowa pożegnania stanowiły niezbity dowód. Niby wszystko ok, zaczęło się średnio, ale w miarę upływu czasu polepszyło się, nawet jeśli nieznacznie... Chyba jednak o czymś zapominałem... Konkretniej mówiąc, o słowach Halfki, że co dwie godziny coś koło niej wybucha. Ona wydawała się być do tego przyzwyczajona, ale ja nie byłem i wcale mnie te słowa nie skłaniały do optymizmu... A co jeśli akurat dziwnym trafem, nawet jeśli szuka odosobnienia, trafi na jakiegoś człowieka i właśnie wtedy coś postanowi wybuchnąć, i ten człowiek zginie przy tym? Miałbym na takie coś pozwolić? Ani mowy nie ma! Chcąc nie chcąc, mimo współczucia do blondynki, nie mogłem pozwolić by jakieś jej pech zagroził Ziemianom, oni stanowią dla mnie priorytet.
Decyzja zapadła, musiałem za nią polecieć i pilnować jej, żeby przypadkiem czegoś komuś nie zrobiła, bez względu na koszty!
OOC:
ZT -> Ocean
Blondynka przedstawiła się, na wszelki wypadek powstrzymałem się przed mimowolnym uśmiechem na dźwięk słowa "ósemka", gdyż ta liczba często mi sprzyjała; uśmiech taki mógłby być źle odebrany, oraz przed komentarzem w stylu "ładnie" odnośnie imienia dziewczyny, nawet jeśli byłby szczery.
Sytuacja ewidentnie wskazywała na to, że tego typu działania mogą przynieść skutek odwrotny od ich pierwotnego zastosowania, a tym jest, jakby nie patrzeć, zaskarbienie sobie sympatii. Sympatię Vivian byłoby mi wtedy bardzo trudno zyskać, nie wykazywała cech urazy o te ryby, choć nie miałem pewności czy szczerze, czy też tylko ze zmęczenia. Ale jednak nie powinienem sobie nic zarzucać, popełniłem błąd, ale postarałem się go naprawić, nawet bardziej, niż podpowiadał rozsądek. Zresztą, od kiedy się tym przejmowałem? Znaczy się, wiadomo, popełnione błędy trzeba naprawiać, ale nie się nimi zamartwiać. Pewnie matka jakby mnie widziała, to by mnie strzeliła przez łeb... Ona to była kwintesencją stoicyzmu, nic nie potrafiło zmącić jej spokoju, a tak przynajmniej słyszałem... I w sumie nie mam powodów by nie wierzyć w ten opis. Tak czy inaczej, wyglądało na to, że Vivian już się zbiera. Jej słowa pożegnania stanowiły niezbity dowód. Niby wszystko ok, zaczęło się średnio, ale w miarę upływu czasu polepszyło się, nawet jeśli nieznacznie... Chyba jednak o czymś zapominałem... Konkretniej mówiąc, o słowach Halfki, że co dwie godziny coś koło niej wybucha. Ona wydawała się być do tego przyzwyczajona, ale ja nie byłem i wcale mnie te słowa nie skłaniały do optymizmu... A co jeśli akurat dziwnym trafem, nawet jeśli szuka odosobnienia, trafi na jakiegoś człowieka i właśnie wtedy coś postanowi wybuchnąć, i ten człowiek zginie przy tym? Miałbym na takie coś pozwolić? Ani mowy nie ma! Chcąc nie chcąc, mimo współczucia do blondynki, nie mogłem pozwolić by jakieś jej pech zagroził Ziemianom, oni stanowią dla mnie priorytet.
Decyzja zapadła, musiałem za nią polecieć i pilnować jej, żeby przypadkiem czegoś komuś nie zrobiła, bez względu na koszty!
OOC:
ZT -> Ocean
- GośćGość
Re: Las
Pon Wrz 29, 2014 5:31 pm
>Z księżyca
___Poczuła przeszywający ból w brzuchu, syknęła jak wąż, marszcząc czoło.
___- "Jeszcze żyję?" - przeszło jej przez myśl, gdy powoli uchyliła przygaszone w kolorze złote oczęta. Nie czuła praktycznie nic, a pamięć zaczęła wracać dopiero po kilku sekundach patrzenia się w zielone liście nad nią.
Przegrała.
Coś dziwnego działo się z Rikimaru zaraz po jej słowach. Nie była pewna czy to jej sprawka, czy zwykły przypadek, ale wiedziała, że to dziwne zło ulotniło się z jego ciała. Niewiele widziała. Jedno jej mrugnięcie trwało sekundy, minuty. Ostatnie co pamięta z księżyca to czyjaś dłoń wysunięta w jej stronę. Była zbyt oszołomiona by rozpoznać tego kogoś. Zemdlała na chwilę. No, obudziła się tu, wisząc do góry nogami na drzewie. Jej kostka zaczepiła się między konarami i nie spotkała się z twardą glebą. Tylko co tutaj robi? No tak, wyrwała się z czyichś ramion. Jakoś jej to w pierwszej chwili umknęło. Nie myślała zbyt wiele w takim stanie.
___ - "Hikaru mnie zabije... zniszczyłam księżyc, naraziłam mieszkańców Ziemii" - pomyślała, wbijając wzrok w ciekawską wiewiórkę, która przyglądała się rudowłosej. Może powinna upozorować swoją śmierć? To był dobry moment na to, jej energia i tak jest ledwo wyczuwalna, tylko mistrz KI feelingu by to zrobił. Uznanie jej za zmarłą będzie bardzo dobrym wyjściem przez jakiś czas. Nie miała jakoś ochoty wysłuchiwać narzekań Hikaru, Kuro i krzyków April.
Usłyszała czyjeś kroki, zwróciła tam zamazany wzrok, zobaczyła mężczyznę średnim wieku. Stanął, spojrzał na June z ogromnymi oczyma. Opuścił koszyk pełen dzikich malin, zaczął coś mówić do demonicy. Chyba próbował się dowiedzieć czy wszystko w porządku. Kurde, nie widać, że tak nie jest? Umiera!
___ - "Czego się gapisz?" - chciała powiedzieć to na głos, lecz jakoś nie potrafiła poruszyć wargami. Wzięła głęboki wdech w płuca, a potem znów zemdlała. Otwierała oczy na kilka sekund co jakieś kilka minut. Widziała jak owy mężczyzna, niosąc ją na rękach prowadzi przez las, potem przez polną drogę i gdzieś wchodzą. Niewiele spamiętała. Jej świadomość była teraz gorsza niż u zalanego w trupa pijaka. Sama zrobiła tylko jedno - ukryła swoją moc, a wygląd zmieniła. Jaka była reakcja osoby, która ją uratowała? Zobaczycie.
Z tematu > jakaś wieś
+10% HP, 9300
___Poczuła przeszywający ból w brzuchu, syknęła jak wąż, marszcząc czoło.
___- "Jeszcze żyję?" - przeszło jej przez myśl, gdy powoli uchyliła przygaszone w kolorze złote oczęta. Nie czuła praktycznie nic, a pamięć zaczęła wracać dopiero po kilku sekundach patrzenia się w zielone liście nad nią.
Przegrała.
Coś dziwnego działo się z Rikimaru zaraz po jej słowach. Nie była pewna czy to jej sprawka, czy zwykły przypadek, ale wiedziała, że to dziwne zło ulotniło się z jego ciała. Niewiele widziała. Jedno jej mrugnięcie trwało sekundy, minuty. Ostatnie co pamięta z księżyca to czyjaś dłoń wysunięta w jej stronę. Była zbyt oszołomiona by rozpoznać tego kogoś. Zemdlała na chwilę. No, obudziła się tu, wisząc do góry nogami na drzewie. Jej kostka zaczepiła się między konarami i nie spotkała się z twardą glebą. Tylko co tutaj robi? No tak, wyrwała się z czyichś ramion. Jakoś jej to w pierwszej chwili umknęło. Nie myślała zbyt wiele w takim stanie.
___ - "Hikaru mnie zabije... zniszczyłam księżyc, naraziłam mieszkańców Ziemii" - pomyślała, wbijając wzrok w ciekawską wiewiórkę, która przyglądała się rudowłosej. Może powinna upozorować swoją śmierć? To był dobry moment na to, jej energia i tak jest ledwo wyczuwalna, tylko mistrz KI feelingu by to zrobił. Uznanie jej za zmarłą będzie bardzo dobrym wyjściem przez jakiś czas. Nie miała jakoś ochoty wysłuchiwać narzekań Hikaru, Kuro i krzyków April.
Usłyszała czyjeś kroki, zwróciła tam zamazany wzrok, zobaczyła mężczyznę średnim wieku. Stanął, spojrzał na June z ogromnymi oczyma. Opuścił koszyk pełen dzikich malin, zaczął coś mówić do demonicy. Chyba próbował się dowiedzieć czy wszystko w porządku. Kurde, nie widać, że tak nie jest? Umiera!
___ - "Czego się gapisz?" - chciała powiedzieć to na głos, lecz jakoś nie potrafiła poruszyć wargami. Wzięła głęboki wdech w płuca, a potem znów zemdlała. Otwierała oczy na kilka sekund co jakieś kilka minut. Widziała jak owy mężczyzna, niosąc ją na rękach prowadzi przez las, potem przez polną drogę i gdzieś wchodzą. Niewiele spamiętała. Jej świadomość była teraz gorsza niż u zalanego w trupa pijaka. Sama zrobiła tylko jedno - ukryła swoją moc, a wygląd zmieniła. Jaka była reakcja osoby, która ją uratowała? Zobaczycie.
June... nie żyje.
Z tematu > jakaś wieś
+10% HP, 9300
- Majstru
- Liczba postów : 17
Data rejestracji : 13/07/2012
Skąd : z Iławy
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Pon Kwi 27, 2015 8:55 pm
- ZDYCHAJ!!! - wrzasnął Jax, po czym bezlitośnie przedziurawił strumieniem energii, trzymanego lewą ręką delikwenta.
Ten wydał tylko z siebie przeraźliwy wrzask, po czym został rzucony na ziemię.
- Uff... To chyba ostatni. - powiedział do siebie, rozglądając się po polanie pełnej ciał.
Niektórym brakowało kończyn, a z innych unosił się dym, zupełnie jakby im ktoś rozpalił ognisko na plecach. Krótko mówiąc: krew i dym. Dość makabryczny obrazek.
Minęły już dwa tygodnie od opuszczenia laboratorium. 14 dni i nocy bezustannej ucieczki. Profesor był niestety bardzo potężnym człowiekiem i miał wielu ludzi pod sobą, a także wybudowane przez siebie cyborgi. Teraz, gdy doszedł do siebie, wysyła za Jaxem kolejne oddziały, które mają na celu schwytanie zbiega. Ci nieszczęśnicy dogorywający na ziemi to właśnie jeden z takich zespołów. Póki co, bio-androidowi udawało się likwidować podwładnych doktora, ale nie wie jak długo tak jeszcze pociągnie, bo kilka godzin po unicestwieniu jednej watahy, pojawia się druga.
"Ten stary pryk musiał mi zamontować jakiś urządzenie namierzające. Niemożliwym jest, by tak szybko mnie odnajdywali drogą konwencjonalną. Cholera, jeśli faktycznie tak jest i mam wewnątrz siebie jakieś gówienko, za którego pośrednictwem on mnie śledzi, to i tak nic z tym nie zrobię, bo sam się przecież nie zoperuję. Chyba, że udałoby mi się jakoś zakłócić sygnał... Tylko jak? Cholera, nic mi nie przychodzi do głowy!!! Trudno, nie mogę tu teraz tak sterczeć, powinienem stąd uciekać. Nie potrzebuję dodatkowych problemów. Może uda mi się coś wymyślić po drodze."
Rozejrzał się wokół siebie. Widział jedynie jezioro, jakąś chatkę, bezkresne pole i las.
"No właśnie, las! To jest to! Nawet z systemami namierzającymi powinni mieć problem z odszukaniem mnie."
Jax natychmiastowo pobiegł w kierunku drzew. Nie był to może szczyt strategii, ale prawdopodobnie najlepsza rzecz jaką mógł zrobić w danej chwili.
Ten wydał tylko z siebie przeraźliwy wrzask, po czym został rzucony na ziemię.
- Uff... To chyba ostatni. - powiedział do siebie, rozglądając się po polanie pełnej ciał.
Niektórym brakowało kończyn, a z innych unosił się dym, zupełnie jakby im ktoś rozpalił ognisko na plecach. Krótko mówiąc: krew i dym. Dość makabryczny obrazek.
Minęły już dwa tygodnie od opuszczenia laboratorium. 14 dni i nocy bezustannej ucieczki. Profesor był niestety bardzo potężnym człowiekiem i miał wielu ludzi pod sobą, a także wybudowane przez siebie cyborgi. Teraz, gdy doszedł do siebie, wysyła za Jaxem kolejne oddziały, które mają na celu schwytanie zbiega. Ci nieszczęśnicy dogorywający na ziemi to właśnie jeden z takich zespołów. Póki co, bio-androidowi udawało się likwidować podwładnych doktora, ale nie wie jak długo tak jeszcze pociągnie, bo kilka godzin po unicestwieniu jednej watahy, pojawia się druga.
"Ten stary pryk musiał mi zamontować jakiś urządzenie namierzające. Niemożliwym jest, by tak szybko mnie odnajdywali drogą konwencjonalną. Cholera, jeśli faktycznie tak jest i mam wewnątrz siebie jakieś gówienko, za którego pośrednictwem on mnie śledzi, to i tak nic z tym nie zrobię, bo sam się przecież nie zoperuję. Chyba, że udałoby mi się jakoś zakłócić sygnał... Tylko jak? Cholera, nic mi nie przychodzi do głowy!!! Trudno, nie mogę tu teraz tak sterczeć, powinienem stąd uciekać. Nie potrzebuję dodatkowych problemów. Może uda mi się coś wymyślić po drodze."
Rozejrzał się wokół siebie. Widział jedynie jezioro, jakąś chatkę, bezkresne pole i las.
"No właśnie, las! To jest to! Nawet z systemami namierzającymi powinni mieć problem z odszukaniem mnie."
Jax natychmiastowo pobiegł w kierunku drzew. Nie był to może szczyt strategii, ale prawdopodobnie najlepsza rzecz jaką mógł zrobić w danej chwili.
Re: Las
Wto Kwi 28, 2015 8:08 pm
Owszem, plan ukrycia się w lesie jest całkiem rozsądny. Jednak obierając taki scenariusz trzeba mieć na uwadze co ukryło się w tym lesie przed tobą.
Białowłosy bio-android zapuścił się w głąb lasu. Szum liści drzew, setki owadów które na zwykłego człowieka już by się dawno rzuciły. Może tutaj nie zostanie wykryty przez radary, ale to wcale nie sprawiło iż poczuł się bezpiecznie. Widoczność jest na tym terenie mocno ograniczona, a ci którzy będą polegać na słuchu usłyszą jedynie lokalną faunę. Innymi słowy najlepsze miejsce na zasadzkę na całej planecie.
Ale przed przejściem do bezpiecznego miejsca trzeba było rozwiązać problem. A była nim pluskwa dzięki której Jax był śledzony. Rozwiązań tego problemu jest kilka. Niektóre z nich można znaleźć właśnie w tym lesie.
Po jakimś czasie przemierzania lasu, oraz intensywnego myślenia bio android usłyszał... że ktoś na niego gwiżdże. Ledwo słyszalnie, ale z pewnością nie był to wiatr. Tylko skąd ten dźwięk dochodził? Wokół niego nikogo nie było, dopiero po drugim, głośniejszym gwizdnięciu jasne było iż dochodzi ono z nad niego. A konkretnie z pobliskiego drzewa, około 8 metrów nad jego głową ukrywał się facet ubrany ewidentnie w stylu hiszpańskim. Jednak jego rasa oraz intencje pozostają tajemnicą. Jedno jest pewne. Nie schował się tam w ramach zabawy w chowanego. Pokazywał gesty przywołujące w stronę białowłosego. Jak zachowa się bio android?
OCC:
Białowłosy bio-android zapuścił się w głąb lasu. Szum liści drzew, setki owadów które na zwykłego człowieka już by się dawno rzuciły. Może tutaj nie zostanie wykryty przez radary, ale to wcale nie sprawiło iż poczuł się bezpiecznie. Widoczność jest na tym terenie mocno ograniczona, a ci którzy będą polegać na słuchu usłyszą jedynie lokalną faunę. Innymi słowy najlepsze miejsce na zasadzkę na całej planecie.
Ale przed przejściem do bezpiecznego miejsca trzeba było rozwiązać problem. A była nim pluskwa dzięki której Jax był śledzony. Rozwiązań tego problemu jest kilka. Niektóre z nich można znaleźć właśnie w tym lesie.
Po jakimś czasie przemierzania lasu, oraz intensywnego myślenia bio android usłyszał... że ktoś na niego gwiżdże. Ledwo słyszalnie, ale z pewnością nie był to wiatr. Tylko skąd ten dźwięk dochodził? Wokół niego nikogo nie było, dopiero po drugim, głośniejszym gwizdnięciu jasne było iż dochodzi ono z nad niego. A konkretnie z pobliskiego drzewa, około 8 metrów nad jego głową ukrywał się facet ubrany ewidentnie w stylu hiszpańskim. Jednak jego rasa oraz intencje pozostają tajemnicą. Jedno jest pewne. Nie schował się tam w ramach zabawy w chowanego. Pokazywał gesty przywołujące w stronę białowłosego. Jak zachowa się bio android?
OCC:
- Wygląd faceta:
- Majstru
- Liczba postów : 17
Data rejestracji : 13/07/2012
Skąd : z Iławy
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Wto Kwi 28, 2015 11:41 pm
Las od wewnątrz wydawał się o wiele mroczniejszy i bardziej złowieszczy niż Jax przypuszczał. Ponura aura roztaczająca się wśród drzew budziła dziwny niepokój. Powietrze wydawało się nieco cięższe i z pewnością było o wiele wilgotniejsze. To wszystko pewnie było sprawką tutejszej flory. Wielkich, starych drzew, których liście nie pozwalały się przebić choćby pojedynczemu promykowi. Poza tym bardzo łatwo szło się potknąć o ogromne, wystające korzenie, a nie była to jedyna niedogodność natury gruntowej. Ziemia była tak nasączona wodą, że tworzyła swego rodzaju błoto o grubości połowy podeszwy, a to wszystko zakryte było jeszcze warstwą mokrych liści. Efektem tej kombinacji było natychmiastowe zmoczenie trampków i niewygodne "pluskanie" wewnątrz butów. Mimo wszystko, lepsze było to niż zabawa w kotka i myszkę... Jako myszka... Przez bite dwa tygodnie.
-Jeśli flora jest tu tak nieprzyjazna, to chyba nie chcę spotykać tutejszych zwierząt, czy cokolwiek w tym lesie mieszka.- mruknął pod nosem Jax.
Faktycznie, jego obawy nie były bezpodstawne, choć na jego szczęście jeszcze nic nie spotkał. Słyszał jedyne szum wiatru, szelest liści i jakiś dziwny gwizd, który zdawał się być jakoś nie na miejscu.
-Hej, czy mi się przesłyszało, czy ktoś tutaj gwiżdże?
Bio-android rozejrzał się nerwowo wokół siebie nadstawiając jednocześnie uszu, jednak nie zauważył nikogo w pobliżu. Po chwili usłyszał drugi gwizd. O wiele głośniejszy, bardziej stanowczy i łatwiejszy w ustaleniu jego miejsca pochodzenia. Jax natychmiastowo spojrzał w górę i uniósł brwi ze zdumienia. Zresztą, kto by się nie zdziwił, gdyby zobaczył w miejscu takim jak to człowieka stojącego sobie jakby nigdy nic na konarze pobliskiego drzewa. Niecodzienny strój tegoż człeka podkreślał jedynie abstrakcyjność tej sytuacji. Biała, do połowy rozpięta koszula z falbaniastymi rękawami, czarne, obcisłe spodnie, sięgające kolan skórzane buty tego samego kolory i czerwona szarfa przepasana wokół pasa. Wszystko to jeszcze było upstrzone jakimiś złotymi sznureczkami, czy cholera wie czym. Nawet na ulicy nie widuje się kolesi ubranych w TEN sposób, a co dopiero w lesie NA PIEPRZONYM DRZEWIE!!!
Facet sobie jednak nic z tego najwyraźniej nie robił, albo po prostu interesowały go bardziej inne rzeczy. Na przykład osoba Jaxa, któremu ten nakazywał zbliżenie się poprzez gestykulację. Chłopak gdy tylko ocknął się z lekkiego szoku wystawił w jego kierunku rękę w celu wystrzelenia KI.
"Niemożliwe! Czyżbym już został namierzony? Więc plan ukrycia się w lesie nie zadziałał? Chwila, moment. Pachoły od doktora były ubrane w różne wariacje w gruncie tego samego uniformu i w żaden sposób nie przypominał on wdzianka tego gogusia. Poza tym, gdyby to był wróg to pewnie już dawno skorzystał by z okazji, by mnie zaatakować z zaskoczenia, a już na pewno by mnie nie przywoływał do siebie. Cóż, może faktycznie lepiej do niego będzie zagadać... Zresztą, przecież i tak nie mam nic do stracenia."
Jax opuścił gotową do strzału rękę, po czym powoli wzniósł się w powietrze i podleciał w kierunku dziwnego jegomościa. Zatrzymał się jakieś półtora metra przed nim i dryfując w powietrzu zapytał nieco badawczym tonem:
-Mmmkay... Dwa szybkie pytanka: co tu robisz i czego ode mnie chcesz?
-Jeśli flora jest tu tak nieprzyjazna, to chyba nie chcę spotykać tutejszych zwierząt, czy cokolwiek w tym lesie mieszka.- mruknął pod nosem Jax.
Faktycznie, jego obawy nie były bezpodstawne, choć na jego szczęście jeszcze nic nie spotkał. Słyszał jedyne szum wiatru, szelest liści i jakiś dziwny gwizd, który zdawał się być jakoś nie na miejscu.
-Hej, czy mi się przesłyszało, czy ktoś tutaj gwiżdże?
Bio-android rozejrzał się nerwowo wokół siebie nadstawiając jednocześnie uszu, jednak nie zauważył nikogo w pobliżu. Po chwili usłyszał drugi gwizd. O wiele głośniejszy, bardziej stanowczy i łatwiejszy w ustaleniu jego miejsca pochodzenia. Jax natychmiastowo spojrzał w górę i uniósł brwi ze zdumienia. Zresztą, kto by się nie zdziwił, gdyby zobaczył w miejscu takim jak to człowieka stojącego sobie jakby nigdy nic na konarze pobliskiego drzewa. Niecodzienny strój tegoż człeka podkreślał jedynie abstrakcyjność tej sytuacji. Biała, do połowy rozpięta koszula z falbaniastymi rękawami, czarne, obcisłe spodnie, sięgające kolan skórzane buty tego samego kolory i czerwona szarfa przepasana wokół pasa. Wszystko to jeszcze było upstrzone jakimiś złotymi sznureczkami, czy cholera wie czym. Nawet na ulicy nie widuje się kolesi ubranych w TEN sposób, a co dopiero w lesie NA PIEPRZONYM DRZEWIE!!!
Facet sobie jednak nic z tego najwyraźniej nie robił, albo po prostu interesowały go bardziej inne rzeczy. Na przykład osoba Jaxa, któremu ten nakazywał zbliżenie się poprzez gestykulację. Chłopak gdy tylko ocknął się z lekkiego szoku wystawił w jego kierunku rękę w celu wystrzelenia KI.
"Niemożliwe! Czyżbym już został namierzony? Więc plan ukrycia się w lesie nie zadziałał? Chwila, moment. Pachoły od doktora były ubrane w różne wariacje w gruncie tego samego uniformu i w żaden sposób nie przypominał on wdzianka tego gogusia. Poza tym, gdyby to był wróg to pewnie już dawno skorzystał by z okazji, by mnie zaatakować z zaskoczenia, a już na pewno by mnie nie przywoływał do siebie. Cóż, może faktycznie lepiej do niego będzie zagadać... Zresztą, przecież i tak nie mam nic do stracenia."
Jax opuścił gotową do strzału rękę, po czym powoli wzniósł się w powietrze i podleciał w kierunku dziwnego jegomościa. Zatrzymał się jakieś półtora metra przed nim i dryfując w powietrzu zapytał nieco badawczym tonem:
-Mmmkay... Dwa szybkie pytanka: co tu robisz i czego ode mnie chcesz?
Re: Las
Sro Kwi 29, 2015 8:26 pm
Wiele można było powiedzieć patrząc na tego jakże dziwnego hiszpana. Ale z pewnością nie to, iż wyglądał na naukowca ani najemnika. Jego wyraz twarzy nie był tak poważny jak białowłosego. Gdy ten się zbliżył, nieznajomy przemówił do niego z drzewa:
-hola' hola' amigo', co TY robić w las. To nie być miejsce publiczne, wiele amigos ' już nigdy nie ir' stąd. Ja mieć pistola'. Ja trenować dużo. Ja wiedzieć dużo. Ty młody amigo', śmierć znaleźć tu.
Mówił ledwo zrozumiale, z bardzo charakterystycznym akcentem. Dało się jednak zrozumieć ogólny przekaz. Ciężko było jednak stwierdzić, czy ukrywał coś, czy nie lubił się tłumaczyć czy był po prostu głupi. Rozglądał się przez chwilę i nadstawiał ucha. Wyglądał jakby czegoś oczekiwał, lub też na coś się czaił.
-Amigo' mnie słucha. Uno momento' i przejeżdża tędy samochód terenowy. Towar, technologia, pieniądze. Kradzione wszystko. Do paserów wieźć. Ale ja uczciwy. Ja chcieć areszt dla złodzeje. Ja chcieć pułapka, i ja chcieć nagroda. Ale dużo, silni, pomoc przydatna. Ty sie ukryć, z pistola strzelać. Ja bić złe bandyty i łup podzielić na dwa. Porozumienie?
Opalony brunet z coraz większym podnieceniem mówił swój plan Jax'owi. Jeśli tam faktycznie jest technologia, to kto wie czy bio android nie znajdzie tam czegoś ciekawego. Bandyci nie przewożą przez niebezpieczny las niepotrzebnego szmelcu.
Jednak białowłosy nie dostał zbyt dużo czasu na przemyślenia. Po chwili już obydwoje słyszeli w oddali odgłos silniku terenowego. Nadchodził z północy, na wprost od gałęzi na której stali. Idealna pozycja do strzału w opony.
Broń hiszpana była sporego kalibru, i z pewnością przebiłaby oponę takiego wozu. Bądź też czaszkę prowadzącego, wszystko zależy od tego czy Jax będzie chciał załatwić tą sprawę po cichu czy na szybko. Obydwa scenariusze mają swoje wady i zalety. Znowu też nikt mu nie każe brać udziału w planie tego dziwaka. Równie dobrze może uciec, bądź też zająć się nimi zupełnie sam. Na podjęcie tej decyzji zostały sekundy.
OOC:
Daję ci wolną rękę do obrania pasujacego ci planu. Do realizacji prosiłbym abyś poczekał do następnego posta. Powodzenia
-hola' hola' amigo', co TY robić w las. To nie być miejsce publiczne, wiele amigos ' już nigdy nie ir' stąd. Ja mieć pistola'. Ja trenować dużo. Ja wiedzieć dużo. Ty młody amigo', śmierć znaleźć tu.
Mówił ledwo zrozumiale, z bardzo charakterystycznym akcentem. Dało się jednak zrozumieć ogólny przekaz. Ciężko było jednak stwierdzić, czy ukrywał coś, czy nie lubił się tłumaczyć czy był po prostu głupi. Rozglądał się przez chwilę i nadstawiał ucha. Wyglądał jakby czegoś oczekiwał, lub też na coś się czaił.
-Amigo' mnie słucha. Uno momento' i przejeżdża tędy samochód terenowy. Towar, technologia, pieniądze. Kradzione wszystko. Do paserów wieźć. Ale ja uczciwy. Ja chcieć areszt dla złodzeje. Ja chcieć pułapka, i ja chcieć nagroda. Ale dużo, silni, pomoc przydatna. Ty sie ukryć, z pistola strzelać. Ja bić złe bandyty i łup podzielić na dwa. Porozumienie?
Opalony brunet z coraz większym podnieceniem mówił swój plan Jax'owi. Jeśli tam faktycznie jest technologia, to kto wie czy bio android nie znajdzie tam czegoś ciekawego. Bandyci nie przewożą przez niebezpieczny las niepotrzebnego szmelcu.
Jednak białowłosy nie dostał zbyt dużo czasu na przemyślenia. Po chwili już obydwoje słyszeli w oddali odgłos silniku terenowego. Nadchodził z północy, na wprost od gałęzi na której stali. Idealna pozycja do strzału w opony.
Broń hiszpana była sporego kalibru, i z pewnością przebiłaby oponę takiego wozu. Bądź też czaszkę prowadzącego, wszystko zależy od tego czy Jax będzie chciał załatwić tą sprawę po cichu czy na szybko. Obydwa scenariusze mają swoje wady i zalety. Znowu też nikt mu nie każe brać udziału w planie tego dziwaka. Równie dobrze może uciec, bądź też zająć się nimi zupełnie sam. Na podjęcie tej decyzji zostały sekundy.
OOC:
Daję ci wolną rękę do obrania pasujacego ci planu. Do realizacji prosiłbym abyś poczekał do następnego posta. Powodzenia
- Majstru
- Liczba postów : 17
Data rejestracji : 13/07/2012
Skąd : z Iławy
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Pią Maj 01, 2015 11:48 pm
-Cze-cze-cz-czekaj! Chwila! Co!? - wydukał Jax całkowicie zaskoczny sytuacją.
Nim zdążył zrozumieć o co chodziło Hiszpanowi już miał w rękach karabin szturmowy niemałego kalibru, a z lewej strony słyszał dźwięk turkoczącego silnika. Latynos wprawił chłopaka w osłupienie. Wydawało mu się, że sytuacja nie może być bardziej abstrakcyjna. Wierutnie się mylił. Jeśli spojrzeć jednak na to z drugiej strony, to od gościa stojącego na drzewie w stroju flamenco nie należało raczej oczekiwać względnie pojmowanej normalności.
Białowłosy, gdy tylko ocknął się z szoku, zleciał w dół do krzaków z karabinem w rękach. Odwrócił się w kierunku drogi, z której za chwilę miała wyjechać wspomniana przez Hiszpana terenówka i położył na ziemię, w celu ukrycia się i oddania pewniejszego strzału. Był jednak pewien problem. Jax nigdy nie miał w rękach nawet pistoletu na kapiszony, a o karabinie szturmowym z ostrą amunicją nawet nie wspominając. Bio-android nie miał zielonego pojęcia o posługiwaniu się tego typu arsenałem. Sam posługuje się walką wręcz oraz KI. To one były jego głównym narzędziem wykonywania zadań doktora sprzed wypadku.
-Dobra, gdzie tu się celuje... - szepnął pod nosem - Kurde, tu nie ma żadnego celownika! Jakim cudem mam tym w coś trafić?
Mechanizm muszki i szczerbinki nie był jedynym problemem.
-Jezu, ale jak to mam złapać? Albo nie mogę dobrze przyłożyć głowy, by tyle o ile wycelować, albo broń mi się zsuwa z rąk. Może tak? A może tak? A może w ten sposób? Eee... poprzedni chwyt, był chyba lep... O cholera, już jadą!!!
-Prepararse, amigo!
Jax szybko ustawił się do strzału byle jak chwytając karabin i w miarę możliwości wycelował w samochód. Gdy tylko zbliżyli się na odpowiedni dystans położył palec na spuście i zaczął go powoli naciskać i... I nic. Broń nie była odbezpieczona, a chłopak o takowym mechanizmie oczywiście nie miał pojęcia. Czas mijał, a terenówka była coraz bliżej.
-Hola, amigo! Na co ty czekać!? Disparar! Szczelaj!!!
-Cholera, dlaczego to nie chce odpalić!? Zaraz mi uciekną! Dobra, wiecie co? Chuj z tym karabinem, robię to po swojemu.
Jak powiedział, tak też uczynił. Rzucił broń na bok, wstał z krzaków, wyprostował ręce na wysokości klatki piersiowej, splótł dłonie ze sobą, po czym zaczął ładować Ki, wydając przy tym niezrozumiałe dźwięki:
-Haaaa... TAAA!!!
Wystrzelił celując pod podwozie samochodu aby je podbić i uniemożliwić dalszą jazdę bandytom.
Nim zdążył zrozumieć o co chodziło Hiszpanowi już miał w rękach karabin szturmowy niemałego kalibru, a z lewej strony słyszał dźwięk turkoczącego silnika. Latynos wprawił chłopaka w osłupienie. Wydawało mu się, że sytuacja nie może być bardziej abstrakcyjna. Wierutnie się mylił. Jeśli spojrzeć jednak na to z drugiej strony, to od gościa stojącego na drzewie w stroju flamenco nie należało raczej oczekiwać względnie pojmowanej normalności.
Białowłosy, gdy tylko ocknął się z szoku, zleciał w dół do krzaków z karabinem w rękach. Odwrócił się w kierunku drogi, z której za chwilę miała wyjechać wspomniana przez Hiszpana terenówka i położył na ziemię, w celu ukrycia się i oddania pewniejszego strzału. Był jednak pewien problem. Jax nigdy nie miał w rękach nawet pistoletu na kapiszony, a o karabinie szturmowym z ostrą amunicją nawet nie wspominając. Bio-android nie miał zielonego pojęcia o posługiwaniu się tego typu arsenałem. Sam posługuje się walką wręcz oraz KI. To one były jego głównym narzędziem wykonywania zadań doktora sprzed wypadku.
-Dobra, gdzie tu się celuje... - szepnął pod nosem - Kurde, tu nie ma żadnego celownika! Jakim cudem mam tym w coś trafić?
Mechanizm muszki i szczerbinki nie był jedynym problemem.
-Jezu, ale jak to mam złapać? Albo nie mogę dobrze przyłożyć głowy, by tyle o ile wycelować, albo broń mi się zsuwa z rąk. Może tak? A może tak? A może w ten sposób? Eee... poprzedni chwyt, był chyba lep... O cholera, już jadą!!!
-Prepararse, amigo!
Jax szybko ustawił się do strzału byle jak chwytając karabin i w miarę możliwości wycelował w samochód. Gdy tylko zbliżyli się na odpowiedni dystans położył palec na spuście i zaczął go powoli naciskać i... I nic. Broń nie była odbezpieczona, a chłopak o takowym mechanizmie oczywiście nie miał pojęcia. Czas mijał, a terenówka była coraz bliżej.
-Hola, amigo! Na co ty czekać!? Disparar! Szczelaj!!!
-Cholera, dlaczego to nie chce odpalić!? Zaraz mi uciekną! Dobra, wiecie co? Chuj z tym karabinem, robię to po swojemu.
Jak powiedział, tak też uczynił. Rzucił broń na bok, wstał z krzaków, wyprostował ręce na wysokości klatki piersiowej, splótł dłonie ze sobą, po czym zaczął ładować Ki, wydając przy tym niezrozumiałe dźwięki:
-Haaaa... TAAA!!!
Wystrzelił celując pod podwozie samochodu aby je podbić i uniemożliwić dalszą jazdę bandytom.
Re: Las
Pią Maj 01, 2015 11:48 pm
The member 'Majstru' has done the following action : Rzut Kośćmi
'Procent' : 87
'Procent' : 87
Re: Las
Sob Maj 02, 2015 9:35 pm
Tymczasem w terenówce panowała dość...wesoła i optymistyczna atmosfera. I chociaż wyglądało to jakby z samochodu się dymiło, to tak naprawdę dymiło się z jego pasażerów.
-łorany, czy świat zawsze był taki kolorowany?
-Nie pamiętam staaryy, ja tam niic nie widzę...
-Hej ogarnąć się, ktoś wyszedł nam na drogę!
-Co to za bambus?
-Nie wiem, ale na pewno nie jest z telekomunikacji South City!
-Rozjedź go!
Niestety, atak białowłosego skutecznie zniwelował jakże ambitne plany kierowcy samochodu przewożącego kradzioną technologie. Pocisk ki miał wystarczającą siłę by dalsza kontrola nad pojazdem stała się niemożliwa. A juz na pewno nie po kilkugodzinnym wdychaniu dymu oczywistego pochodzenia.
Jednak tuż przed tym jeden z bandziorów sięgnął po granat odłamkowy z celem pozbycia się niewygodnego świadka. Wyrzucił go dopiero w trakcie koziołkowania, przez co granat wylądował dokładnie u kory pewnego drzewa. A konkretnie... tego na którym stał hiszpan.
Eksplozja miała wystarczającą siłę by drzewo przywitało się z podłożem w przeciągu kilku sekund. A razem z nim ten który zaplanował tą puapkę. Głośny wulgaryzm zrozumiany tylko przez niego sugeruje iż prawdopodobnie nic mu się nie stało. Pojazd terenowy zatrzymał się będąc do góry kołami, a po chwili wyszli z niego wszyscy ocalali.
Wyszedł tylko kierowca, reszta wypełzła w pół przytomna. Kierowca był jednak zdecydowanie najniebezpieczniejszym bydlakiem z całej grupy. Mięśni miał praktycznie trzy razy tyle co Jax, i był uzbrojony po zęby. Jednak liczne siniaki, i strumyczek krwi spływający mu po czole nasuwały wniosek iż nie był on nie do pokonania.
-Co to ma znaczyć smarkaczu!? Wiesz co właśnie zrobiłeś!? Ta terenówka była warta więcej niż cała twoja zafajdana rodzina! Odpracujesz ją dla nas jako cholerny niewolnik , ale najpierw spuszczę ci wpier**l twojego życia!
Nawet znacznie osłabiony mięśniak będzie jednak groźny. I ciemnoskóry dobrze o tym wie. I chociaż drzewo przygniotło znaczną część jego ciała, to jednak lata ćwiczeń sztuk walki czegoś go nauczyły. Gdy szeroki jak czołg mężczyzna rzucił się na niego, wóz terenowy zaczął się centymetr po centymetrze podnosić. Jeśli uda się zrzucić te kilka ton na głowę temu bandziorowi, z pewnością go to uciszy. Trzeba mu jednak zapewnić czas na wystarczajace podniesienie wozu. Jak tego dokona nasz bio android? Wkrótce się przekonamy.
OOC:
Myślę że wszystko jasne Całość fabularna. Powodzenia.
-łorany, czy świat zawsze był taki kolorowany?
-Nie pamiętam staaryy, ja tam niic nie widzę...
-Hej ogarnąć się, ktoś wyszedł nam na drogę!
-Co to za bambus?
-Nie wiem, ale na pewno nie jest z telekomunikacji South City!
-Rozjedź go!
Niestety, atak białowłosego skutecznie zniwelował jakże ambitne plany kierowcy samochodu przewożącego kradzioną technologie. Pocisk ki miał wystarczającą siłę by dalsza kontrola nad pojazdem stała się niemożliwa. A juz na pewno nie po kilkugodzinnym wdychaniu dymu oczywistego pochodzenia.
Jednak tuż przed tym jeden z bandziorów sięgnął po granat odłamkowy z celem pozbycia się niewygodnego świadka. Wyrzucił go dopiero w trakcie koziołkowania, przez co granat wylądował dokładnie u kory pewnego drzewa. A konkretnie... tego na którym stał hiszpan.
Eksplozja miała wystarczającą siłę by drzewo przywitało się z podłożem w przeciągu kilku sekund. A razem z nim ten który zaplanował tą puapkę. Głośny wulgaryzm zrozumiany tylko przez niego sugeruje iż prawdopodobnie nic mu się nie stało. Pojazd terenowy zatrzymał się będąc do góry kołami, a po chwili wyszli z niego wszyscy ocalali.
Wyszedł tylko kierowca, reszta wypełzła w pół przytomna. Kierowca był jednak zdecydowanie najniebezpieczniejszym bydlakiem z całej grupy. Mięśni miał praktycznie trzy razy tyle co Jax, i był uzbrojony po zęby. Jednak liczne siniaki, i strumyczek krwi spływający mu po czole nasuwały wniosek iż nie był on nie do pokonania.
-Co to ma znaczyć smarkaczu!? Wiesz co właśnie zrobiłeś!? Ta terenówka była warta więcej niż cała twoja zafajdana rodzina! Odpracujesz ją dla nas jako cholerny niewolnik , ale najpierw spuszczę ci wpier**l twojego życia!
Nawet znacznie osłabiony mięśniak będzie jednak groźny. I ciemnoskóry dobrze o tym wie. I chociaż drzewo przygniotło znaczną część jego ciała, to jednak lata ćwiczeń sztuk walki czegoś go nauczyły. Gdy szeroki jak czołg mężczyzna rzucił się na niego, wóz terenowy zaczął się centymetr po centymetrze podnosić. Jeśli uda się zrzucić te kilka ton na głowę temu bandziorowi, z pewnością go to uciszy. Trzeba mu jednak zapewnić czas na wystarczajace podniesienie wozu. Jak tego dokona nasz bio android? Wkrótce się przekonamy.
OOC:
Myślę że wszystko jasne Całość fabularna. Powodzenia.
- Majstru
- Liczba postów : 17
Data rejestracji : 13/07/2012
Skąd : z Iławy
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Las
Pon Maj 04, 2015 3:43 pm
Jax zmierzył szybkim wzrokiem kierowcę. Facet był o wiele większy i bardziej umięśniony od bio-androida, a jego zakazana morda i wojskowe ciuchy dopełniały tylko obraz twardziela. Mimo, że był już dość mocno obity, mógł stanowić potencjalne zagrożenie. Nie warto było go lekceważyć, pomimo tego, że gadkę miał jak każdy żałosny bandzior, który po dwóch minutach wypluwa swoje słowa razem z krwią i piaskiem. Gościu nie tracił czasu i praktycznie od razu rzucił się na białowłosego z pełnym impetem i mało brakowało, by go staranował. Na szczęście chłopak w ostatniej chwili odchylił się w bok unikając ataku.
-Rodzina? Nie mam pojęcia o czym mówisz, ani co to w ogóle jest, ale nie mam zamiaru pracować dla takich śmieci jak wy, a już na pewno nie dam się pokonać jakiemuś byle parchowi. Powiem Ci jedno. Ten las będzie twoim grobem.
Słowa Jaxa jeszcze bardziej rozjuszyły bandziora i sprowokowały go do kolejnego ataku. Ponownie skoczył w kierunku bio-androida tym razem z zaciśniętą prawą pięścią. Chłopak tym razem nie pozostał dłużny. W mig przeczytał zamiary wroga i ruszył mu naprzeciw markując takie same uderzenie, ale w ostatniej chwili zanurkował do przodu i walnął typa kolanem w brzuch. O dziwo jednak atak który powinien zmiażdżyć żołądek nie wyrządził blondynowi większych szkód. Facet od razu to wykorzystał łapiąc chłopka jedną ręką za głowę i ciskając nim o ziemię, by poprawić jeszcze kopniakiem w żebra i odrzucić go na kilka metrów. Białowłosy nie zamierzał się jednak łatwo poddawać. Natychmiast podniósł się z ziemi efektowną sprężynką, otrzepał z liści, uśmiechnął pod nosem i przystąpił do zawziętej wymiany ciosów ze swoim oponentem. Żaden z nich nie ustępował, ale również żaden z nich nie był w stanie wyprowadzić czystego ciosu. Jax zwinnie umykał przed atakami, a goryl je z łatwością blokował. W końcu chłopak przełamał impas wyprowadzając solidnego kopniaka prosto w szczękę przeciwnika i odpychając go o kilka kroków do tyłu. Bio-android momentalnie wykorzystał sytuację i przystąpił do szarży na przeciwnika, by w odpowiednim momencie wzlecieć w powietrze, przyspieszyć i po raz kolejny poczęstować podeszwą rywala. Ten niestety mimo zaskoczenia latającym adwersarzem zdołał powstrzymać natarcie chwytając w locie atakującą nogę, a następnie brutalnie cisnął chłopakiem o ziemię, by za chwilę rzucić nim w pobliskie drzewo, tak aby uderzył plecami prosto w pień i spadł twarzą w stronę liści. Ten atak faktycznie zabolał białowłosego. Ciężko było mu się po tym podnieść, dlatego zdecydował poczekać, aż ten sam do niego podejdzie. Gdy tylko kroki zrobiły się wystarczająco głośne, przewrócił się na plecy i strzelił żołnierzowi na szybko załadowanym Ki Blastem prosto w twarz. Gdy ten przecierał facjatę, Jax wstając podciął bandziora efektownym, obrotowym kopniakiem w zgięcie kolana, po czym wycofał się łapiąc dystans i oddech.
"Ile temu Hiszpanowi jeszcze zejdzie?" - pomyślał
-Rodzina? Nie mam pojęcia o czym mówisz, ani co to w ogóle jest, ale nie mam zamiaru pracować dla takich śmieci jak wy, a już na pewno nie dam się pokonać jakiemuś byle parchowi. Powiem Ci jedno. Ten las będzie twoim grobem.
Słowa Jaxa jeszcze bardziej rozjuszyły bandziora i sprowokowały go do kolejnego ataku. Ponownie skoczył w kierunku bio-androida tym razem z zaciśniętą prawą pięścią. Chłopak tym razem nie pozostał dłużny. W mig przeczytał zamiary wroga i ruszył mu naprzeciw markując takie same uderzenie, ale w ostatniej chwili zanurkował do przodu i walnął typa kolanem w brzuch. O dziwo jednak atak który powinien zmiażdżyć żołądek nie wyrządził blondynowi większych szkód. Facet od razu to wykorzystał łapiąc chłopka jedną ręką za głowę i ciskając nim o ziemię, by poprawić jeszcze kopniakiem w żebra i odrzucić go na kilka metrów. Białowłosy nie zamierzał się jednak łatwo poddawać. Natychmiast podniósł się z ziemi efektowną sprężynką, otrzepał z liści, uśmiechnął pod nosem i przystąpił do zawziętej wymiany ciosów ze swoim oponentem. Żaden z nich nie ustępował, ale również żaden z nich nie był w stanie wyprowadzić czystego ciosu. Jax zwinnie umykał przed atakami, a goryl je z łatwością blokował. W końcu chłopak przełamał impas wyprowadzając solidnego kopniaka prosto w szczękę przeciwnika i odpychając go o kilka kroków do tyłu. Bio-android momentalnie wykorzystał sytuację i przystąpił do szarży na przeciwnika, by w odpowiednim momencie wzlecieć w powietrze, przyspieszyć i po raz kolejny poczęstować podeszwą rywala. Ten niestety mimo zaskoczenia latającym adwersarzem zdołał powstrzymać natarcie chwytając w locie atakującą nogę, a następnie brutalnie cisnął chłopakiem o ziemię, by za chwilę rzucić nim w pobliskie drzewo, tak aby uderzył plecami prosto w pień i spadł twarzą w stronę liści. Ten atak faktycznie zabolał białowłosego. Ciężko było mu się po tym podnieść, dlatego zdecydował poczekać, aż ten sam do niego podejdzie. Gdy tylko kroki zrobiły się wystarczająco głośne, przewrócił się na plecy i strzelił żołnierzowi na szybko załadowanym Ki Blastem prosto w twarz. Gdy ten przecierał facjatę, Jax wstając podciął bandziora efektownym, obrotowym kopniakiem w zgięcie kolana, po czym wycofał się łapiąc dystans i oddech.
"Ile temu Hiszpanowi jeszcze zejdzie?" - pomyślał
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach