Ocean
+5
Kanade
Red
Khepri
Ósemka
NPC
9 posters
Strona 1 z 2 • 1, 2
Ocean
Sro Maj 30, 2012 4:27 pm
Niepoliczalna nawet przez narratora ilość wody, której nie wypiłby nawet Buu, a przynajmniej nie w ciągu jednego roku. Łatwo się w niej utopić, choć prędzej takiego topielca pożarłyby rekiny lub jakaś ośmiornica.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Czw Lip 03, 2014 12:36 am
Morze… Nieskończony błękit fal, wpadający z głębokiego granatu po jaśniejszą barwę. Przepiękny widok. W swoim życiu Vivian nigdy nie widziała takiej ilości wody. Na Vegecie większe akweny były rzadkością, w końcu to tylko oczka przy oazach, albo sztucznie stworzone zbiorniki. Na Ziemi ta woda pozostawała niezmienna od wielu lat, jeziora, rzeki, morza…
Szybko ujrzała toń oceanu i w parę chwil znalazła się na pełnym morzu. Jak okiem sięgnąć, płaska równina fal, rześkie, przesycone zapachem soli powietrze oraz krzyki ptaków wysoko pod niebem. Dziewczyna zniżyła lot, zatrzymując się pół metra nad taflą oraz drobnymi falami. Opuściła się, muskając czubkiem buta wodę. Kręgi na wodzie rozeszły się szybko. Ruszyła łagodnie do przodu, dotykając palcami dłoni tafli i pozostawiając za sobą ślad w postaci wzoru wśród fal. Niewinna zabawa, zachwyt cudem natury – tutaj codziennym, dla niej czymś niezwykłym.
Ósemkę naszła szalona myśl… Wzbiła się wyżej, znacznie wyżej i zdjęła z ramion kurtkę. Sprawdziła po raz któryś kieszenie i mocno oplotła rękawy w pasie. Potem zamknęła oczy, ‘wyłączyła’ latanie i…
Runęła w dół, wprost do zimnej wody.
Przypominało to słabe uderzenie, szum zalał jej uszy, morze zamknęło się za nią, jakby fale nie chciały wypuścić niczego i nikogo ze swoich odmętów. Otworzyła powieki, widząc przed sobą niewyraźne barwy. Dźwięki były odległe i przytłumione. Jej puls rozchodził się głośniej i wyraźniej wzdłuż naczyń krwionośnych. Dziwny spokój panował w tym podwodnym królestwie.
Zostałaby pod wodą na dłuższą chwilę, gdyby nie brak tlenu, który zaczął nieznacznie dokuczać. Wykorzystując zdolność do przeciwdziałaniu ciążeniu zrobiła beczkę pod wodą, po czym lekko wzniosła się w górę.
Dziewczyna zawisła w powietrzu, przecierając twarz ze słonych kropel. W brązowych oczach miała cień rozbawienia, a w kąciku warg niewielki uśmiech. Czy to była zabawa, trudno stwierdzić... Nashi była przemoczona do suchej nitki lodowatą wodą, a mimo to, było jej lżej. Niewiele różniło się to od zimnego prysznicu, którym hartowała się, co rano, jednak ta rozrywka miała więcej z jakiejś zabawy.
Jeszcze raz wpadła w morskie odmęty, tym razem znajdując się pod wodą, przyśpieszyła. Grawitacja przestała sprawiać większy problemy, jednak w morskich odmętach odczuła silniejszą nieważkość. Znów wyskoczyła w powietrze, trzęsąc głową, by pozbyć się strumyków wody, spływających z jej twarzy.
Lodowata kąpiel otrzeźwiła, orzeźwiła i pomogła odegnać zmęczenie. Vivian potarła lekko ramiona. Krew krążyła szybciej, odczuła to wyraźnie w ciele. Godziny spędzone na locie z Konack i na Ziemię źle zrobiły jej mięśniom. Rozgrzała się białą aurą jednocześnie nieco podsuszając ubrania. Wilgoć jej nie przeszkadzała kompletnie, za to doszła do wniosku, że po odpoczynku, mogłaby spróbować ćwiczyć pod wodą.
Odpoczynek… Oprócz odpowiedniej ilości snu Vivian promowała termin ‘aktywny wypoczynek’, czyli krótko mówiąc, niedługo zacznie coś rozwalać… Za mniej więcej półtorej godziny coś obok niej wybuchnie – takie było jej fatum, jakby nie patrząc, sprawdzało się to od wielu lat.
Oczywiście, ku nieszczęściu innych.
Szybko ujrzała toń oceanu i w parę chwil znalazła się na pełnym morzu. Jak okiem sięgnąć, płaska równina fal, rześkie, przesycone zapachem soli powietrze oraz krzyki ptaków wysoko pod niebem. Dziewczyna zniżyła lot, zatrzymując się pół metra nad taflą oraz drobnymi falami. Opuściła się, muskając czubkiem buta wodę. Kręgi na wodzie rozeszły się szybko. Ruszyła łagodnie do przodu, dotykając palcami dłoni tafli i pozostawiając za sobą ślad w postaci wzoru wśród fal. Niewinna zabawa, zachwyt cudem natury – tutaj codziennym, dla niej czymś niezwykłym.
Ósemkę naszła szalona myśl… Wzbiła się wyżej, znacznie wyżej i zdjęła z ramion kurtkę. Sprawdziła po raz któryś kieszenie i mocno oplotła rękawy w pasie. Potem zamknęła oczy, ‘wyłączyła’ latanie i…
Runęła w dół, wprost do zimnej wody.
Przypominało to słabe uderzenie, szum zalał jej uszy, morze zamknęło się za nią, jakby fale nie chciały wypuścić niczego i nikogo ze swoich odmętów. Otworzyła powieki, widząc przed sobą niewyraźne barwy. Dźwięki były odległe i przytłumione. Jej puls rozchodził się głośniej i wyraźniej wzdłuż naczyń krwionośnych. Dziwny spokój panował w tym podwodnym królestwie.
Zostałaby pod wodą na dłuższą chwilę, gdyby nie brak tlenu, który zaczął nieznacznie dokuczać. Wykorzystując zdolność do przeciwdziałaniu ciążeniu zrobiła beczkę pod wodą, po czym lekko wzniosła się w górę.
Dziewczyna zawisła w powietrzu, przecierając twarz ze słonych kropel. W brązowych oczach miała cień rozbawienia, a w kąciku warg niewielki uśmiech. Czy to była zabawa, trudno stwierdzić... Nashi była przemoczona do suchej nitki lodowatą wodą, a mimo to, było jej lżej. Niewiele różniło się to od zimnego prysznicu, którym hartowała się, co rano, jednak ta rozrywka miała więcej z jakiejś zabawy.
Jeszcze raz wpadła w morskie odmęty, tym razem znajdując się pod wodą, przyśpieszyła. Grawitacja przestała sprawiać większy problemy, jednak w morskich odmętach odczuła silniejszą nieważkość. Znów wyskoczyła w powietrze, trzęsąc głową, by pozbyć się strumyków wody, spływających z jej twarzy.
Lodowata kąpiel otrzeźwiła, orzeźwiła i pomogła odegnać zmęczenie. Vivian potarła lekko ramiona. Krew krążyła szybciej, odczuła to wyraźnie w ciele. Godziny spędzone na locie z Konack i na Ziemię źle zrobiły jej mięśniom. Rozgrzała się białą aurą jednocześnie nieco podsuszając ubrania. Wilgoć jej nie przeszkadzała kompletnie, za to doszła do wniosku, że po odpoczynku, mogłaby spróbować ćwiczyć pod wodą.
Odpoczynek… Oprócz odpowiedniej ilości snu Vivian promowała termin ‘aktywny wypoczynek’, czyli krótko mówiąc, niedługo zacznie coś rozwalać… Za mniej więcej półtorej godziny coś obok niej wybuchnie – takie było jej fatum, jakby nie patrząc, sprawdzało się to od wielu lat.
Oczywiście, ku nieszczęściu innych.
Re: Ocean
Czw Lip 03, 2014 3:06 am
Odczekałem trochę nim wyruszyłem w, można to chyba zaliczyć pod pościg, choć sam wykazywałem się ślimaczym tempem, jak na tego typu czynności. To wszystko z obawy, że Vivian mnie zauważy, a tego musiałem uniknąć. Leciałem powoli, ale na tyle szybko by nie stracić jej z oczu. Nadal maskowała swoją energię, więc wystarczył moment nieuwagi, żebym zgubił ją na dobre. Miałem sporo szczęścia, droga którą jej wskazałem wiodła w sporej mierze nad lasem, a tam mogłem się ukrywać do woli i nawet gdyby moje włosy zaczęły świecić niczym neon, to by mnie nie zauważyła w tej gęstwinie gałęzi. Gorzej było pod koniec, gdy flora nagle ubożała i jedynie jakieś liche krzaki i zarośla stanowiły moją osłonę. Choć z pewnego doświadczenia wiedziałem, że ludzie nie mają nawyku oglądania się za siebie... Nawet w więcej niż jednym sensie... Przeciętni Ziemianie są zwykle zbyt zabiegani, ale też nie mają tego daru, by wyczuć gdy ktoś na nich patrzy. Wojownicy są już lepszym materiałem by wykazywać takie nawyki, ale i u nich wielu jest takich, co tego nie potrafią. To po części też sprawa charakteru... Ale odbiegłem od tematu... Gdy Vivian dotarła już do celu swojej podróży, nic nie wskazywało na to, że odkryła moją pozycję. Choć z drugiej strony bardzo trudno było rozgryźć o czym myślała. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to tylko kwestia tego zmęczenia, czy też to jej naturalna cecha. Myśl ta dość szybko zagubiła się wewnątrz mojego umysłu, gdy zacząłem obserwować co też takiego dziewczyna robi. W jej zachowaniu dało się dostrzec bardzo wyraźnie fascynację nie tylko oceanem jako całością, ale też drobnymi zjawiskami z nim związanymi. Przyznam, że ciekawie się na to patrzyło. Mogłem zaspokoić jakiś dziwny, dotąd mi obcy, typ socjologiczno-antropologicznej ciekawości, który domagał się obserwacji ludzkich zachowań, zwłaszcza tych nie do końca typowych. Jakaś dotąd drzemiąca część mnie chciała obserwować, analizować i wyciągać wnioski, by w pełni zrozumieć źródło i cel takich zachowań. Na próżno jednak wybudzała się ze snu, ponieważ mogła jedynie przeżyć zawód robiąc wgląd w moje informacje o relacjach międzyludzkich... Sam też taki zawód poczułem... No ale co? Gdzie mi potrzebne takie informacje, jak najpierw przez wiele lat nie wyściubiałem nosa poza dom, a jak już to odwiedzałem ziemie plemienne, gdzie nikt nie traktował mnie jak równego sobie człowieka, więc i ja nie miałem powodów by ich tak traktować. Później... Mieszkałem z demonami, tu takie informacje też złamanego grosza nie są warte, bo choć istniały pewne podobieństwa, to jednak demony wykazywały inne zachowania i do czego innego przywiązywały wagę. A szkoła... Cóż... W szkole to książki i treningi, wypad do nielicznych znajomych to raz na pół roku, może dwa razy... Ehh... Szkoła... Tam to musiałem się zachowywać nienagannie wobec wszystkich i jak tylko mogłem, unikać kłopotów. Szczególnie po zapewnieniu Braski, że to on będzie chodził na wywiadówki, bo "brakuje mu rozrywek". Na samą myśl dostałem gęsiej skórki i dostawałem jej za każdym razem, gdy sobie o tym przypominam... Jak niezmiernie tragiczna w skutkach mogłaby być jedna wywiadówka nie mieściło mnie się w głowie... Niektórzy się obawiali co ich ojcowie mogą zrobić po powrocie ze szkoły? To to jest naprawdę nic. Wizja złego Braski prześladowała mnie w koszmarach... Podobnie jak obraz zniszczenia, jaki pozostawił za sobą wracając do domu...
Wracając jednak do tematu, ciekawość tej świeżo przebudzonej cząstki na moment przejęła nade mną kontrolę i całkowicie zagłuszyła rozsądek, a poza rozsądkiem, zagłuszyła też kilka gałęzi, które złamałem nadeptując, gdy podchodziłem bliżej, by mieć lepszy widok. Chciałem zdzielić się z otwartej dłoni w czoło, ale nie miało to już i tak znaczenia, czy to zrobię, czy nie... Dźwięk mnie otrzeźwił, ale nie miałem pojęcia jak długo sterczałem już na tej plaży zdekonspirowany. Ciekawość zabiła kota? Mojego życia też pewnie nie przedłuży, bo miałem to nieodparte wrażenie, że Vivian wcale nie ucieszy się na mój widok, nawet jeśli czyikolwiek widok by jej nie ucieszył... Ehh...
Jedno było pewne, szpieg to ze mnie nie będzie...
Wracając jednak do tematu, ciekawość tej świeżo przebudzonej cząstki na moment przejęła nade mną kontrolę i całkowicie zagłuszyła rozsądek, a poza rozsądkiem, zagłuszyła też kilka gałęzi, które złamałem nadeptując, gdy podchodziłem bliżej, by mieć lepszy widok. Chciałem zdzielić się z otwartej dłoni w czoło, ale nie miało to już i tak znaczenia, czy to zrobię, czy nie... Dźwięk mnie otrzeźwił, ale nie miałem pojęcia jak długo sterczałem już na tej plaży zdekonspirowany. Ciekawość zabiła kota? Mojego życia też pewnie nie przedłuży, bo miałem to nieodparte wrażenie, że Vivian wcale nie ucieszy się na mój widok, nawet jeśli czyikolwiek widok by jej nie ucieszył... Ehh...
Jedno było pewne, szpieg to ze mnie nie będzie...
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Pią Lip 04, 2014 1:47 am
Morze, plaża, ciepło, urlop… Zestawienie słów cieszące niejednego, ba, bo kto, nie chciałby grzać się w słonecznych promieniach, czując na sobie morską bryzę, słuchając krzyku mew i szumu fal?
Taka opcja, uwzględniająca bezczynne leżenie plackiem na piasku, nie wchodziła w grę.
Słońce suszyło jasne włosy dziewczyny. Sól nastroszyła je w charakterystyczny sposób, sprawiając, że wyglądały jak wystrzępione, wilgotne siano. W połączeniu ze spokojniejszym spojrzeniem i uśmiechem czającym się w kąciku warg, miała coś z dziecka – podwórkowej łobuziary, cieszącej się z zabawy. Vivian dmuchnęła w opadającą grzywkę, przetarła palcami kłaki, odgarniając je znad oczu i poprawiła przewiązaną w pasie kurtkę. Ubranie było ciężkie od wody, ale przecież nie z takimi ciężarami zdarzało się jej zmagać. Pancerz był odporny na wilgoć, za to pozostałe, czarna baza, buty oraz rękawiczki przesiąkły solanką. Złapały zapach morza.
Ósemka wzięła głęboki oddech, po czym wypuściła powietrze, czując jak jej klatka piersiowa opada, a serce zabiło mocniej. Jeden widok, jedna chwila poprawiła jej humor.
Nie poddała się chęci na kolejną kąpiel, obniżyła tylko lot. Prędkość sprawiła, że sunąc nad morską taflą woda wystrzeliwała na boki. Jakieś morskie stworzenia poruszyły się niespokojnie w ciemnej toni, zastanawiając, co zostawia takie ślady… Na Vegecie w oceanie piachu sunęły ogromne robale, krwiożercze potwory – brakowało innej fauny. Elita za wielkie pieniądze sprowadzała orientalne zwierzęta z Ziemi oraz innych planet, tutaj bioróżnorodność nie potrzebowała więcej. Halfka wyczuwała obecność oceanicznych stworów, głęboko pod powierzchnią wód…
Tkwiła tu też inna obecność, której była nieświadoma… Do czasu.
Nashi nie spodziewała się, że unosząc oczy coś przykuje jej wzrok. Prawda, plaża znajdowała się kilkaset metrów od dziewczyny, jednakże czerwona strzecha, jak wybitnie świecący neon wyjawiała, kto stoi na piasku. Poleciał z nią. Myśl pojawiła się nagle w jej głowie, zastanawiając usilnie, dlaczego, do diabła, Chepri ją śledził? Czy tak bardzo wziął sobie do serca misję ochrony ludzkości przed Ósemką, że wolał wiedzieć, co robi na każdym kroku? Rozsądniejszego tłumaczenia nie było. Jak na kogoś, kto twierdził, że interesuje go dobro planety, za nic nie radził sobie z obserwacją potencjalnych przeciwników.
Przyśpieszyła i w mgnieniu oka pojawiła się na plaży, przed chłopakiem. Z rękoma splecionymi na piersi i niewróżącym niczego dobrego spojrzeniem spod łba. Wolno opadła na piasek, buty zapadły się w wilgotne kamyczki, fale omywały kostki. Związane rękawy kurki opadały na biodra.
Vivian była… Zirytowana i zbita z tropu, to pewne. Odzyskana cząstka humoru znikła, jak zdmuchnięty pyłek, a sama dziewczyna poczuła się, co najmniej… Źle.
W brązowym spojrzeniu pojawiło się coś jeszcze - podejrzliwość. Jakby myślała, że zaraz padną nie wiadomo, jakie oskarżenia pod jej adresem, choć jedyną jej winą było zdemolowanie kilku metrów kwadratowych lasu...
- Dlaczego za mną leziesz? – zapytała ciszej niż zamierzała, nie spuszczając z Chepreigo wzroku, w którym mignął czerwony poblask.
Taka opcja, uwzględniająca bezczynne leżenie plackiem na piasku, nie wchodziła w grę.
Słońce suszyło jasne włosy dziewczyny. Sól nastroszyła je w charakterystyczny sposób, sprawiając, że wyglądały jak wystrzępione, wilgotne siano. W połączeniu ze spokojniejszym spojrzeniem i uśmiechem czającym się w kąciku warg, miała coś z dziecka – podwórkowej łobuziary, cieszącej się z zabawy. Vivian dmuchnęła w opadającą grzywkę, przetarła palcami kłaki, odgarniając je znad oczu i poprawiła przewiązaną w pasie kurtkę. Ubranie było ciężkie od wody, ale przecież nie z takimi ciężarami zdarzało się jej zmagać. Pancerz był odporny na wilgoć, za to pozostałe, czarna baza, buty oraz rękawiczki przesiąkły solanką. Złapały zapach morza.
Ósemka wzięła głęboki oddech, po czym wypuściła powietrze, czując jak jej klatka piersiowa opada, a serce zabiło mocniej. Jeden widok, jedna chwila poprawiła jej humor.
Nie poddała się chęci na kolejną kąpiel, obniżyła tylko lot. Prędkość sprawiła, że sunąc nad morską taflą woda wystrzeliwała na boki. Jakieś morskie stworzenia poruszyły się niespokojnie w ciemnej toni, zastanawiając, co zostawia takie ślady… Na Vegecie w oceanie piachu sunęły ogromne robale, krwiożercze potwory – brakowało innej fauny. Elita za wielkie pieniądze sprowadzała orientalne zwierzęta z Ziemi oraz innych planet, tutaj bioróżnorodność nie potrzebowała więcej. Halfka wyczuwała obecność oceanicznych stworów, głęboko pod powierzchnią wód…
Tkwiła tu też inna obecność, której była nieświadoma… Do czasu.
Nashi nie spodziewała się, że unosząc oczy coś przykuje jej wzrok. Prawda, plaża znajdowała się kilkaset metrów od dziewczyny, jednakże czerwona strzecha, jak wybitnie świecący neon wyjawiała, kto stoi na piasku. Poleciał z nią. Myśl pojawiła się nagle w jej głowie, zastanawiając usilnie, dlaczego, do diabła, Chepri ją śledził? Czy tak bardzo wziął sobie do serca misję ochrony ludzkości przed Ósemką, że wolał wiedzieć, co robi na każdym kroku? Rozsądniejszego tłumaczenia nie było. Jak na kogoś, kto twierdził, że interesuje go dobro planety, za nic nie radził sobie z obserwacją potencjalnych przeciwników.
Przyśpieszyła i w mgnieniu oka pojawiła się na plaży, przed chłopakiem. Z rękoma splecionymi na piersi i niewróżącym niczego dobrego spojrzeniem spod łba. Wolno opadła na piasek, buty zapadły się w wilgotne kamyczki, fale omywały kostki. Związane rękawy kurki opadały na biodra.
Vivian była… Zirytowana i zbita z tropu, to pewne. Odzyskana cząstka humoru znikła, jak zdmuchnięty pyłek, a sama dziewczyna poczuła się, co najmniej… Źle.
W brązowym spojrzeniu pojawiło się coś jeszcze - podejrzliwość. Jakby myślała, że zaraz padną nie wiadomo, jakie oskarżenia pod jej adresem, choć jedyną jej winą było zdemolowanie kilku metrów kwadratowych lasu...
- Dlaczego za mną leziesz? – zapytała ciszej niż zamierzała, nie spuszczając z Chepreigo wzroku, w którym mignął czerwony poblask.
Re: Ocean
Pią Lip 04, 2014 4:01 pm
-"Co ze mnie za debil?! Muszę się jak najszybciej ukryć, bo mnie zaraz zobaczy i tu..." - tyle zdążyłem pomyśleć, nim stało się to czego się obawiałem. Vivian, z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy.
-"...Przyleci... No pięknie..."
I co ja miałem zrobić? Z jednej strony postąpiłem źle... Nie powinienem był jej śledzić... Ale z drugiej, nie mogłem pozwolić by nawet przypadkowo coś komuś zrobiła. Już słabo wypadałem jako obrońca planety, więc musiałem chociaż zachowywać pozory. Ale... O czym ja w ogóle gadam? Jeśli chodzi o bezpieczeństwo planety i jej mieszkańców, to nie ma ani o czym gadać, nie ma co się zastanawiać nad tym czy coś jest moralne, czy nie, bo takie cackanie się może doprowadzić tylko do czegoś złego. Nie raz się pewnie spotkam z sytuacją, gdzie jakiś przybysz będzie udawał, że jest na wakacjach, czy coś, a tak naprawdę będzie chciał zaszkodzić Ziemi. Jeśli wtedy będę się opierał przed sprawdzeniem, czy robi to o czym mówił... Nie mogłem dopuścić do takiej sytuacji. Nie mogłem pozwolić na to by ktokolwiek zagroził czemukolwiek, co dla mnie cenne... Zbyt wiele razy już dopuściłem do takich sytuacji... I to wszystko przez moją cielesną słabość... Czy jednak to była taka sytuacja, gdzie mogłem się nie liczyć z konsekwencjami?
Miałem nadzieje, że moje emocje nie uwydatniły się bardziej, niż tylko przelotny cień nostalgii na twarzy. Mocniejsze akcenty były cokolwiek niepożądane.
Tak jak nad tym myślałem, to nie miało to znaczenia, czy obserwuje poczynania dziewczyny jawnie, czy z ukrycia. Dla mojego celu nie miało to znaczenia. Ze słów blondynki wynikało, że te wypadki zdarzają się niezależnie od jej woli. Jedyny problem stanowiło to, że robiąc to jawnie, mogłem się narazić obserwowanej osobie. Cóż, coś za coś, bezpieczeństwo mojego domu jest ważniejsze od opinii jednej osoby o mnie...
Tylko... Że wcale tego nie chciałem... Nigdy nie miałem na celu robienie sobie wrogów, nawet powiem więcej, nie chciałem, żeby ktokolwiek źle o mnie myślał, dlatego, że przypadkiem coś tam zrobiłem. Jest takie powiedzenie - nikt nie będzie pamiętał jak będziesz miał rację, ale każdy ci wypomni ile razy się pomyliłeś. Nie miałem najmniejszej ochoty słuchać takich wytykań. Moje powiązania z Braską nie ułatwiały mi wcale tego zadania...
I co ja miałem zrobić? Być dobrym Ziemianinem? Czy dobrym człowiekiem? Mój tok myślenia nagle przyśpieszył, choć nie wiem czy to z powodu sytuacji, czy jakiegoś innego czynnika, zrozumiałem jednak dzięki temu. Zrozumiałem, że powinienem być i dobrym Ziemianinem i dobrym człowiekiem, ale przede wszystkim powinienem być sobą.
Ustaliłem to sobie raz na zawsze, nie ważne co się dzieje, nie ważne co robią inni, ja robię po swojemu.
-Chciałem się upewnić, że faktycznie robisz to, o czym mówiłaś - zacząłem. -I zanim zaczniesz mnie wyzywać, atakować, czy co tam chcesz zrobić, bo wiem, że i tak tego nie uniknę... Chciałbym tylko, żebyś zrozumiała, że bezpieczeństwo planety jest dla mnie bardzo ważne i nie mogę sobie pozwolić by ktoś nawet przypadkowo jej zaszkodził.
Liczyć na zrozumienie u wkurzonej Halfki? Takie podejście mogłoby się wydawać dziwne i być może nierozsądne... Dla mnie jednak było jak najbardziej sensowne. Starałem się dojść do porozumienia, nawet jeśli będzie to wymagało pewnych niedogodności... Po obu stronach. Możliwe nawet, że dojdzie do starcia... Wtedy nie będę mógł zrobić niczego innego, jak wywalczyć swoją rację. Choć liczyłem, że do tego jednak nie dojdzie. Mimo wszystko, rozwiązania pokojowe są prostsze.
-"...Przyleci... No pięknie..."
I co ja miałem zrobić? Z jednej strony postąpiłem źle... Nie powinienem był jej śledzić... Ale z drugiej, nie mogłem pozwolić by nawet przypadkowo coś komuś zrobiła. Już słabo wypadałem jako obrońca planety, więc musiałem chociaż zachowywać pozory. Ale... O czym ja w ogóle gadam? Jeśli chodzi o bezpieczeństwo planety i jej mieszkańców, to nie ma ani o czym gadać, nie ma co się zastanawiać nad tym czy coś jest moralne, czy nie, bo takie cackanie się może doprowadzić tylko do czegoś złego. Nie raz się pewnie spotkam z sytuacją, gdzie jakiś przybysz będzie udawał, że jest na wakacjach, czy coś, a tak naprawdę będzie chciał zaszkodzić Ziemi. Jeśli wtedy będę się opierał przed sprawdzeniem, czy robi to o czym mówił... Nie mogłem dopuścić do takiej sytuacji. Nie mogłem pozwolić na to by ktokolwiek zagroził czemukolwiek, co dla mnie cenne... Zbyt wiele razy już dopuściłem do takich sytuacji... I to wszystko przez moją cielesną słabość... Czy jednak to była taka sytuacja, gdzie mogłem się nie liczyć z konsekwencjami?
Miałem nadzieje, że moje emocje nie uwydatniły się bardziej, niż tylko przelotny cień nostalgii na twarzy. Mocniejsze akcenty były cokolwiek niepożądane.
Tak jak nad tym myślałem, to nie miało to znaczenia, czy obserwuje poczynania dziewczyny jawnie, czy z ukrycia. Dla mojego celu nie miało to znaczenia. Ze słów blondynki wynikało, że te wypadki zdarzają się niezależnie od jej woli. Jedyny problem stanowiło to, że robiąc to jawnie, mogłem się narazić obserwowanej osobie. Cóż, coś za coś, bezpieczeństwo mojego domu jest ważniejsze od opinii jednej osoby o mnie...
Tylko... Że wcale tego nie chciałem... Nigdy nie miałem na celu robienie sobie wrogów, nawet powiem więcej, nie chciałem, żeby ktokolwiek źle o mnie myślał, dlatego, że przypadkiem coś tam zrobiłem. Jest takie powiedzenie - nikt nie będzie pamiętał jak będziesz miał rację, ale każdy ci wypomni ile razy się pomyliłeś. Nie miałem najmniejszej ochoty słuchać takich wytykań. Moje powiązania z Braską nie ułatwiały mi wcale tego zadania...
I co ja miałem zrobić? Być dobrym Ziemianinem? Czy dobrym człowiekiem? Mój tok myślenia nagle przyśpieszył, choć nie wiem czy to z powodu sytuacji, czy jakiegoś innego czynnika, zrozumiałem jednak dzięki temu. Zrozumiałem, że powinienem być i dobrym Ziemianinem i dobrym człowiekiem, ale przede wszystkim powinienem być sobą.
Ustaliłem to sobie raz na zawsze, nie ważne co się dzieje, nie ważne co robią inni, ja robię po swojemu.
-Chciałem się upewnić, że faktycznie robisz to, o czym mówiłaś - zacząłem. -I zanim zaczniesz mnie wyzywać, atakować, czy co tam chcesz zrobić, bo wiem, że i tak tego nie uniknę... Chciałbym tylko, żebyś zrozumiała, że bezpieczeństwo planety jest dla mnie bardzo ważne i nie mogę sobie pozwolić by ktoś nawet przypadkowo jej zaszkodził.
Liczyć na zrozumienie u wkurzonej Halfki? Takie podejście mogłoby się wydawać dziwne i być może nierozsądne... Dla mnie jednak było jak najbardziej sensowne. Starałem się dojść do porozumienia, nawet jeśli będzie to wymagało pewnych niedogodności... Po obu stronach. Możliwe nawet, że dojdzie do starcia... Wtedy nie będę mógł zrobić niczego innego, jak wywalczyć swoją rację. Choć liczyłem, że do tego jednak nie dojdzie. Mimo wszystko, rozwiązania pokojowe są prostsze.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Sob Lip 05, 2014 12:28 am
Oczy Vivian były tylko szparami, z których wyglądało podejrzliwe czujne spojrzenie w ramie ciemnych rzęs. Nad nim strzeliły dwie iskry. Naokoło brązowych tęczówek pojawiła się ulotna, czerwonawa poświata – znak, że powoli dziewczyna zaczynała tracić nad sobą kontrolę. Nie, to było za dużo powiedziane. Samokontrola pozostawała wciąż jak góra lodowa, tkwiąca w plującym wulkanie magmy. Ubywało jej w zastraszającym tempie, przez co chciało się dziewczynie wrzeszczeć... O ile w chwilach kryzysu, gdy coś waliło się jej na głowę, zbierała się z ziemi, otrzepywała z kurzu by iść dalej… O tyle mniejsze, niemalże niewinne sprawy zdawały się wyprowadzać ją z równowagi.
Jak to właśnie.
Stalker się znalazł… Ósemka zacisnęła zęby i mocno pięści, powstrzymując odruch by wbić je w kieszenie, bądź, co gorsze, rzucić się na chłopaka. Przeczuwała, że kiedyś może nie dać rady utrzymać samej siebie w ryzach. Odkładany przez lata stres mógł ulatniać się z niej wraz z nocnymi łzami, ale bywały dni, gdy musiała coś rozwalić. Gryźć, kopać, wrzeszczeć, okładać pięściami podłogę. Tak radziła sobie w dzieciństwie, potem zamykała w sobie. Nie pokazywała jak coś ją boli, jak ma czegoś dość i to działało. Nie chciała dawać przeciwnikom satysfakcji, że ich cios czy komentarz ją zranił. Dawało to złudne wrażenie, że jest ponad to, gdy w rzeczywistości było gorzej… Im starsza była, tym większej wprawy nabierała, potem znęcając się nad workami treningowymi – tak było, może nie najzdrowiej, ale najskuteczniej. Rzekomo.
Ósemka wysłuchała słów w milczeniu, spuszczając głowę i kryjąc rozpalone oczy pod zmierzwioną grzywką. Zaciśnięte dłonie drżały, ciałem dziewczyny szarpnął jedne, potem drugi dreszcz.
- Posłuchaj… Mam już matkę. – nie warknęła, nie krzyknęła, w jej głosie nie było nawet złości. Był kompletnie wyprany z emocji i to właśnie powinno niepokoić. – To, że stwierdziłam, że ‘genetycznie przyciągam kłopoty’ odnosi się tylko do mnie. To mi się zawsze coś przytrafi. Mnie pobiją, na mnie się rzucą, ja trafię na wroga, uwikłam się w najgorszą sprawkę, to mnie prześladuje pech, więc, na litość tego, w cokolwiek wierzysz, daj mi spokój.
Ton, chociaż dosadny, nie był przepełniony goryczą ani bólem. To było stwierdzenie faktu, nic więcej. Mówiła ze stoickim spokojem, oschle, jakby wypowiadała się o pogodzie, powszechnie znanej rzeczy. Przecież taka była prawda. Nikomu nic się nie działo… Tak jakby. Zepchnęła na bok ową myśl, nie chcąc wypominać sobie momentów, w których obarczała się wyrzutami sumienia za cudzą krzywdę. Eve, Vernil, kadeci, cywile… W pewnym sensie działo się to za pośrednictwem trzecich czynników. Vivian sama z siebie nie zaatakowałaby nikogo… No… Prawie…
Teraz walczyła ze sobą. Powiedziała, że nie ma zamiaru niszczyć tej planety, ba, w końcu chce tu spędzić urlop… Dała do zrozumienia, żeby ją zostawił… Rozumiała, naprawdę rozumiała zaniepokojenie Chepriego i jego zapobiegliwość - nie było w takim razie potrzeby by mu coś zrobić, mniejsza o zjedzony obiad. Jednocześnie chciała, by ją zostawił i nerwy nie odpuszczały. Typowo saiyanskim sposobem mogłaby rozpocząć walkę a potem najzwyczajniej w świecie iść spać. Zaczęło ją nosić, o czym świadczył dreszcze i pojawiające się na jej ciele iskry.
Miała sobie za złe, że nitki wymykały się jej z rąk. Nie potrafiła utrzymać wściekłości w sobie, będąc w tym samym czasie zbyt rozbita na cokolwiek. Sztuczki, którymi wzmacniała swoją samokontrole, nagle przestały się sprawdzać i zaciskanie zębów nie pomagało.
Nie myślała już.
Jasna, biała aura upatrzona pistacjowymi smugami wystrzeliła naokoło dziewczyny, omotawszy jej sylwetkę. Uniosła się lekko w powietrze. Poziom mocy ostrzegawczo wzniósł się o kilka tysięcy jednostek, ale twarz Vivian pozostawała niezmienna, czujna i wyobcowana. Nie chciała nikogo straszyć, w końcu nie znała możliwości Chepriego, ale w tym momencie pozwoliła sobie na błąd w obliczeniach. System kalkulacji mocy i kontroli szwankował, bycie incognito odeszło w zapomnienie za sprawą irytacji i zmęczenia.
- Nic Ci do tego co planuję i co chcę zrobić… Nie chcę walczyć… Nie mam zamiaru niszczyć czegokolwiek… – oczy halfki zapaliły się czerwonym ogniem. Zimna Furia. – Chcę, by cały świat zostawił mnie w spokoju, by o mnie zapomniał. A ty, jak na złość, uparłeś się sprawdzić, czy nie mam ochoty wysadzić czegoś w powietrze.
W dłoni mignął energetyczny pocisk, który jednym ruchem Vivian posłała za siebie. Ki-blast trafił w taflę morza daleko z nią. Rozległ się huk i słup białej, spienionej wody morskiej wystrzelił w powietrze. Litry wzburzonego oceanu spadły w dół z głośnym chlupotem, powstałe przez to fale łapczywie ruszyły w kierunku plaż. Ocean wrócił do równowagi w niedługiej chwili, wypełniając powietrze wilgotniejszą bryzą i krzykami mew.
- Koło mnie coś wybuchło. Wystarczy?
Ostatnie słowo, choć do kontrastu wypowiedziane nieco ostrzej, zawierało niemal niewyczuwalny wydźwięk żalu, złości i zrezygnowania. Ramiona lekko jej opadły, zmęczenie wkradło do spojrzenia. Ki opadła do zera, szkarłat w tęczówkach zmienił się w brąz, nagły atak niemej furii odpuścił, aż gdzieś w duchu pożałowała tego zrywu.
Niemniej…
Oczekiwała od świata tylko spokoju, ale wydawało się, że tego, czego oczekiwał od Vivian Deryth świat, mogła nie przetrawić.
Jak to właśnie.
Stalker się znalazł… Ósemka zacisnęła zęby i mocno pięści, powstrzymując odruch by wbić je w kieszenie, bądź, co gorsze, rzucić się na chłopaka. Przeczuwała, że kiedyś może nie dać rady utrzymać samej siebie w ryzach. Odkładany przez lata stres mógł ulatniać się z niej wraz z nocnymi łzami, ale bywały dni, gdy musiała coś rozwalić. Gryźć, kopać, wrzeszczeć, okładać pięściami podłogę. Tak radziła sobie w dzieciństwie, potem zamykała w sobie. Nie pokazywała jak coś ją boli, jak ma czegoś dość i to działało. Nie chciała dawać przeciwnikom satysfakcji, że ich cios czy komentarz ją zranił. Dawało to złudne wrażenie, że jest ponad to, gdy w rzeczywistości było gorzej… Im starsza była, tym większej wprawy nabierała, potem znęcając się nad workami treningowymi – tak było, może nie najzdrowiej, ale najskuteczniej. Rzekomo.
Ósemka wysłuchała słów w milczeniu, spuszczając głowę i kryjąc rozpalone oczy pod zmierzwioną grzywką. Zaciśnięte dłonie drżały, ciałem dziewczyny szarpnął jedne, potem drugi dreszcz.
- Posłuchaj… Mam już matkę. – nie warknęła, nie krzyknęła, w jej głosie nie było nawet złości. Był kompletnie wyprany z emocji i to właśnie powinno niepokoić. – To, że stwierdziłam, że ‘genetycznie przyciągam kłopoty’ odnosi się tylko do mnie. To mi się zawsze coś przytrafi. Mnie pobiją, na mnie się rzucą, ja trafię na wroga, uwikłam się w najgorszą sprawkę, to mnie prześladuje pech, więc, na litość tego, w cokolwiek wierzysz, daj mi spokój.
Ton, chociaż dosadny, nie był przepełniony goryczą ani bólem. To było stwierdzenie faktu, nic więcej. Mówiła ze stoickim spokojem, oschle, jakby wypowiadała się o pogodzie, powszechnie znanej rzeczy. Przecież taka była prawda. Nikomu nic się nie działo… Tak jakby. Zepchnęła na bok ową myśl, nie chcąc wypominać sobie momentów, w których obarczała się wyrzutami sumienia za cudzą krzywdę. Eve, Vernil, kadeci, cywile… W pewnym sensie działo się to za pośrednictwem trzecich czynników. Vivian sama z siebie nie zaatakowałaby nikogo… No… Prawie…
Teraz walczyła ze sobą. Powiedziała, że nie ma zamiaru niszczyć tej planety, ba, w końcu chce tu spędzić urlop… Dała do zrozumienia, żeby ją zostawił… Rozumiała, naprawdę rozumiała zaniepokojenie Chepriego i jego zapobiegliwość - nie było w takim razie potrzeby by mu coś zrobić, mniejsza o zjedzony obiad. Jednocześnie chciała, by ją zostawił i nerwy nie odpuszczały. Typowo saiyanskim sposobem mogłaby rozpocząć walkę a potem najzwyczajniej w świecie iść spać. Zaczęło ją nosić, o czym świadczył dreszcze i pojawiające się na jej ciele iskry.
Miała sobie za złe, że nitki wymykały się jej z rąk. Nie potrafiła utrzymać wściekłości w sobie, będąc w tym samym czasie zbyt rozbita na cokolwiek. Sztuczki, którymi wzmacniała swoją samokontrole, nagle przestały się sprawdzać i zaciskanie zębów nie pomagało.
Nie myślała już.
Jasna, biała aura upatrzona pistacjowymi smugami wystrzeliła naokoło dziewczyny, omotawszy jej sylwetkę. Uniosła się lekko w powietrze. Poziom mocy ostrzegawczo wzniósł się o kilka tysięcy jednostek, ale twarz Vivian pozostawała niezmienna, czujna i wyobcowana. Nie chciała nikogo straszyć, w końcu nie znała możliwości Chepriego, ale w tym momencie pozwoliła sobie na błąd w obliczeniach. System kalkulacji mocy i kontroli szwankował, bycie incognito odeszło w zapomnienie za sprawą irytacji i zmęczenia.
- Nic Ci do tego co planuję i co chcę zrobić… Nie chcę walczyć… Nie mam zamiaru niszczyć czegokolwiek… – oczy halfki zapaliły się czerwonym ogniem. Zimna Furia. – Chcę, by cały świat zostawił mnie w spokoju, by o mnie zapomniał. A ty, jak na złość, uparłeś się sprawdzić, czy nie mam ochoty wysadzić czegoś w powietrze.
W dłoni mignął energetyczny pocisk, który jednym ruchem Vivian posłała za siebie. Ki-blast trafił w taflę morza daleko z nią. Rozległ się huk i słup białej, spienionej wody morskiej wystrzelił w powietrze. Litry wzburzonego oceanu spadły w dół z głośnym chlupotem, powstałe przez to fale łapczywie ruszyły w kierunku plaż. Ocean wrócił do równowagi w niedługiej chwili, wypełniając powietrze wilgotniejszą bryzą i krzykami mew.
- Koło mnie coś wybuchło. Wystarczy?
Ostatnie słowo, choć do kontrastu wypowiedziane nieco ostrzej, zawierało niemal niewyczuwalny wydźwięk żalu, złości i zrezygnowania. Ramiona lekko jej opadły, zmęczenie wkradło do spojrzenia. Ki opadła do zera, szkarłat w tęczówkach zmienił się w brąz, nagły atak niemej furii odpuścił, aż gdzieś w duchu pożałowała tego zrywu.
Niemniej…
Oczekiwała od świata tylko spokoju, ale wydawało się, że tego, czego oczekiwał od Vivian Deryth świat, mogła nie przetrawić.
Re: Ocean
Sob Lip 05, 2014 4:26 pm
Nie myliłem się, moje słowa i zachowanie tylko jeszcze bardziej rozzłościły dziewczynę. To się jak na razie udawało doskonale. Miałem pewnego rodzaju zapewnienie o prawdomówności dziewczyny, bo nikt nie denerwowałby się w taki sposób, gdyby udawał. Ona starała się zachować kontrolę, ale już nie wytrzymywała... Dzięki mnie... Nie wiedziałem jednak, czy rozumiała moje intencje, musiałem liczyć na to, że tak. Przyszedł więc czas na fazę drugą, uspokajanie. Jak nie trudno się domyślić, stanowiła ona trudniejszą część. Już miałem zacząć mówić, kiedy wokół dziewczyny pojawiła się aura, jak wyczułem, jej moc wzrosła. Wątpiłem, żeby to była jej cała moc, dlatego nie zwracałem na to szczególnej uwagi. Zresztą, i tak bym nie mógł. W energii Vivian wyczułem coś... Może nie dziwnego, ale na pewno niespotykanego. Wielka, zdająca się nie mieć końca plątanina emocji. Ból, gniew, smutek, zrezygnowanie, żal... Aż rozszerzyłem oczy, gdy poczułem to. Zdziwiłem się najpierw, że ktokolwiek może czuć aż tyle negatywnych emocji i funkcjonować w normalnie, później zrozumiałem, że te wakacje były jej naprawdę potrzebne. Po zrozumieniu przyszły żal do samego siebie o to, co robiłem i współczucie... Nie było żadnego "Co ze mnie za skończony debil", ani też "Dobra, nie wiedziałem, to mnie usprawiedliwia", bo oba te przekonania były błędne i z pewnością zbędne. Działałem z rozwagą i pełną świadomością, za bardzo się skupiłem na mojej misji i w niektóre rzeczy nie chciałem wierzyć, a teraz mam tego skutki. Zhańbiłem się okropnie. Na twarzy pojawił mi się smutny uśmiech, ale nawet on szybko zniknął, bo na takie rzeczy nie miałem czasu. W głowie zaistniał mi, sam z siebie, nieco skomplikowany i czasochłonny plan, wiedziałem jednak, że muszę go wykonać. Taka była moja powinność. Musiałem zapłacić za to co zrobiłem i co do tego nie było żadnych wątpliwości. Początek miał być trudny, przekonać blondynkę do pewnych czynności, które wszystko zapoczątkują. Później miało być tylko gorzej. Dopiero jak to wszystko by się skończyło, wszystko stałoby się jasne.
-"Czas więc rozpocząć plan" - pomyślałem, mentalnie przygotowując się na duże wyzwanie strategiczne.
-Vivian... -zacząłem, cicho i spokojnie. -Nie będę Cię teraz przepraszał, bo pewnie i tak za nic miałabyś moje przeprosiny, chciałbym Ci złożyć jednak pewną bardzo prostą propozycję, a mianowicie, uderz mnie - powiedziałem, z wielkimi oporami patrząc w oczy blondynki. Nie chciałem na nie patrzeć, bo wiedziałem, co w nich zobaczę. Niby już ustaliłem plan działania, ale ten widok nie działałby dobrze na moje samopoczucie. I nie działał...
-Wiem jak to brzmi... Ale zdenerwowałem Cię swoim zachowaniem, zasłużyłem. Masz pełne prawo i dobrą okazję by się wyżyć. Kumulowana złość nie mija, wiem coś o tym, ona przeradza się w nienawiść... Ja nie mam żadnego interesu w tym, żeby namnażać nienawiść gdziekolwiek, w kimkolwiek i do czegokolwiek, a tym bardziej nie chce, wbrew temu co robiłem, żeby ktoś miał do mnie o coś żal... Chce spłacić swój dług.
Powiedziałem co miałem do powiedzenia, teraz czekać na rozwój wydarzeń.
-"Czas więc rozpocząć plan" - pomyślałem, mentalnie przygotowując się na duże wyzwanie strategiczne.
-Vivian... -zacząłem, cicho i spokojnie. -Nie będę Cię teraz przepraszał, bo pewnie i tak za nic miałabyś moje przeprosiny, chciałbym Ci złożyć jednak pewną bardzo prostą propozycję, a mianowicie, uderz mnie - powiedziałem, z wielkimi oporami patrząc w oczy blondynki. Nie chciałem na nie patrzeć, bo wiedziałem, co w nich zobaczę. Niby już ustaliłem plan działania, ale ten widok nie działałby dobrze na moje samopoczucie. I nie działał...
-Wiem jak to brzmi... Ale zdenerwowałem Cię swoim zachowaniem, zasłużyłem. Masz pełne prawo i dobrą okazję by się wyżyć. Kumulowana złość nie mija, wiem coś o tym, ona przeradza się w nienawiść... Ja nie mam żadnego interesu w tym, żeby namnażać nienawiść gdziekolwiek, w kimkolwiek i do czegokolwiek, a tym bardziej nie chce, wbrew temu co robiłem, żeby ktoś miał do mnie o coś żal... Chce spłacić swój dług.
Powiedziałem co miałem do powiedzenia, teraz czekać na rozwój wydarzeń.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Sob Lip 12, 2014 12:24 am
Czy on naprawdę myślał… Czy on sądził, że tą gatką coś zmieni? Słowa, to tylko słowa, a te, szczerze, zabolały. Vivian wiedziała, czuła podświadomie, czemu nie chce odsłonić się przed innymi i po cichu, w milczeniu starała się to akceptować. To było takie tabu, taki wyznacznik, według którego chciała żyć, albo raczej, musiała. Jednak był to dość trudny do zrozumienia sposób funkcjonowania w społeczeństwie. Powiedzenie jej tego prosto w twarz minęło się ze skutkiem – nie doznała nagłej wewnętrznej przemiany. Dziewczyna nieznacznie pobladła, a w oczach zagościł na sekundę martwy wyraz, jakby wszelakie emocje, jakie mogły błyszczeć w tęczówkach zgasły, niby zdmuchnięta świeca. Zabolało. Serce ścisnęło się na sekundę boleśniej i dotkliwiej. Zabolało, że ktoś tak łatwo to rozgryzł, że powołuje się na to, że sam podobnie kiedyś…
~Pal licho, nie jesteś mną, nie wiesz, co czuję! Zostaw mnie po prostu. Zostaw…~
Chciała zapytać, że skoro wie jak to jest, po co się jej o to pyta, po co wyciąga to na wierzch, po co rozdrapuje… Wartość jej życia jest zaskakująco niska, więc co to powinno kogokolwiek obchodzić, jak je spędzi? To jej życie, nawet, jeśli marne. Co z tego, że będzie utrudnione, co z tego, że będzie samotne? Nie przysporzy to nikomu innemu kłopotów niż jej, dlatego poczucie winy będzie równie niskie, co zainteresowanie świata zewnętrznego. Ósemka chciała rzucić mu głośno w twarz, że jej to nie obchodzi. Że żyje tak od dawna i nie narzeka. Że nigdy nie miała śmiałości nazwać siebie wojowniczką, a samotność jest dobra… Nikt nie widzi twoich łez.
Stopienie kapsułek ściągnęło ją na ziemię lepiej niż policzek w twarz. Wyrzuty oraz posępne myśli zniknęły, halfka stała na piasku ściskając w dłoniach dwie stopione kapsułki. Zbyt zajęła się tym problemem, może i celowo skupiając tak bardzo na nim… Ale przecież zabiją ją, jeśli zniknie nagle bez słowa. Uznają za dezertera. Ześlą pościg i zdegradują do kadeta i nici z planu odmiany Vegety… Słowem, nieszczęsny, mały wypadek skopał jej samopoczucie na resztę wakacji, jeśli ich dożyje oczywiście.
Nie dała rady otworzyć kapsułek, a zmiażdżyć w dłoni zwyczajnie bała. Schowała torbę do ocalałej kapsułki i przeszukała kieszenie. Kulka jest, mini-apteczka jest, wyłączony scouter… Był. Z ulgą sprawdziła, czy mechanizm działa. Nie uległ uszkodzeniu jak obie kapsułki, i chwała mu za to... Będzie musiała jakoś zawiadomić przełożonych o całym zajściu – jeśli nie uda się jej czegoś wymyślić.
Vivian była wymęczona do granic wytrzymałości, zagubiona, zirytowana, sama, a na dodatek pozbawiona środku lokomocji przez samowolkę jakiegoś Ziemianina… Czy na pewno Ziemianina? Gdy kurz po pojedynku opadł, wyczuła odcień w Ki podobny do Reda, zionący czymś odległym oraz nieco mrocznym. Energia… Demona? To by tłumaczyło, dlaczego był z Chepriego taki natręt… Chociaż bywają wyjątki, te istoty są złośliwe, a choć miała do czynienia z człowiekiem, to trąciło do niego siarką piekielną.
Bilans pierwszego dnia na Ziemi - Brak kapsuły, rozwalona kurtka Axdry, denne samopoczucie i człowiek, który przyczepił się do niej jak rzep, do małpiego ogona.
Zacisnęła drżące dłonie w pięści, przyciskając do siebie starą kurtkę. Była brudna, osmalona i miała dziurę w kieszeni. Materiał ucierpiał w walce, ale trzymał się szwów pewnie, jak Ósemka trzymała na nogach… Nie w tej chwili oczywiście. Wyglądała źle – i kurtka i dziewczyna. Jej wątpliwości nie zmniejszyły się ani o jotę, za to doszedł stres związany z brakiem pojazdu. Adrenalina i złość powoli opadały, wygraną stronę wzięło zmęczenie. Pewnie, dlatego nie warknęła głośno, ani nie rzuciła się na chłopaka z pięściami. Obwódki wokół oczu dziewczyny były jeszcze bardziej sine niż przed przylotem, a teraz telepało nią już konkretniej. Po karku przebiegł dreszcz.
Vivian czuła, jak na ciele pojawiają się sińce, jak krew krąży w żyłach i zatrzymują się mięśnie. Pancerz nie wyglądał najlepiej, ki-blasty osmaliły rękaw stroju pod nim, pokazując niewielki fragment ciemniej blizny na lewym ramieniu. W kąciku ust widniał ślad krwi, a na policzku różowiło oparzenie. W oczach miała żar, przygaszony tylko zmęczeniem, przez które z trudem kontaktowała.
- Posłuchaj... To jest moja jedyna kapsuła, a jak nie wrócę na Vegete, to mnie zdegradują. – jakby miało go to obchodzić… Vivian podeszła niebezpiecznie blisko i dźgnęła chłopaka palcem w pierś. – Przydaj się chociaż na tyle i powiedz, czy znasz kogoś, kto mógłby to odkręcić. Mechanika, technika, kogokolwiek.
Gdyby tylko miała umysł Eve, sama rozgryzłaby osmaloną, stopioną zakrętkę, teraz… Nie wiedziała, co robić. Sytuacja już ją przerastała, a zagryzanie zębów nie działało jak należy. Vivian zrobiła dwa kroki w tył, chowając twarz w ciemny, skórzany materiał i wolno wypuściła powietrze z płuc. Przez ulotny moment, wyglądała na naprawdę zagubioną.
- Weź się ugryź. – wymamrotała sennie cichą groźbę, nie podnosząc głowy. – A mogłeś zostawić mnie w spokoju.
Sparing był złym pomysłem… Z drugiej strony podziałał bez pudła. Nie myślała o bólu, strachu i rzeczach, które sprawiły, że była bliska rozwalenia czegoś. Myślała tylko o tym, jak najszybciej zdobyć nowy pojazd lub wyciągnąć stary z zamknięcia…
Zamknęła oczy, pocierając powieki palcami.
Przecież to miały być wakacje…
OOC
Wracamy ze sparingu~
~Pal licho, nie jesteś mną, nie wiesz, co czuję! Zostaw mnie po prostu. Zostaw…~
Chciała zapytać, że skoro wie jak to jest, po co się jej o to pyta, po co wyciąga to na wierzch, po co rozdrapuje… Wartość jej życia jest zaskakująco niska, więc co to powinno kogokolwiek obchodzić, jak je spędzi? To jej życie, nawet, jeśli marne. Co z tego, że będzie utrudnione, co z tego, że będzie samotne? Nie przysporzy to nikomu innemu kłopotów niż jej, dlatego poczucie winy będzie równie niskie, co zainteresowanie świata zewnętrznego. Ósemka chciała rzucić mu głośno w twarz, że jej to nie obchodzi. Że żyje tak od dawna i nie narzeka. Że nigdy nie miała śmiałości nazwać siebie wojowniczką, a samotność jest dobra… Nikt nie widzi twoich łez.
Stopienie kapsułek ściągnęło ją na ziemię lepiej niż policzek w twarz. Wyrzuty oraz posępne myśli zniknęły, halfka stała na piasku ściskając w dłoniach dwie stopione kapsułki. Zbyt zajęła się tym problemem, może i celowo skupiając tak bardzo na nim… Ale przecież zabiją ją, jeśli zniknie nagle bez słowa. Uznają za dezertera. Ześlą pościg i zdegradują do kadeta i nici z planu odmiany Vegety… Słowem, nieszczęsny, mały wypadek skopał jej samopoczucie na resztę wakacji, jeśli ich dożyje oczywiście.
Nie dała rady otworzyć kapsułek, a zmiażdżyć w dłoni zwyczajnie bała. Schowała torbę do ocalałej kapsułki i przeszukała kieszenie. Kulka jest, mini-apteczka jest, wyłączony scouter… Był. Z ulgą sprawdziła, czy mechanizm działa. Nie uległ uszkodzeniu jak obie kapsułki, i chwała mu za to... Będzie musiała jakoś zawiadomić przełożonych o całym zajściu – jeśli nie uda się jej czegoś wymyślić.
Vivian była wymęczona do granic wytrzymałości, zagubiona, zirytowana, sama, a na dodatek pozbawiona środku lokomocji przez samowolkę jakiegoś Ziemianina… Czy na pewno Ziemianina? Gdy kurz po pojedynku opadł, wyczuła odcień w Ki podobny do Reda, zionący czymś odległym oraz nieco mrocznym. Energia… Demona? To by tłumaczyło, dlaczego był z Chepriego taki natręt… Chociaż bywają wyjątki, te istoty są złośliwe, a choć miała do czynienia z człowiekiem, to trąciło do niego siarką piekielną.
Bilans pierwszego dnia na Ziemi - Brak kapsuły, rozwalona kurtka Axdry, denne samopoczucie i człowiek, który przyczepił się do niej jak rzep, do małpiego ogona.
Zacisnęła drżące dłonie w pięści, przyciskając do siebie starą kurtkę. Była brudna, osmalona i miała dziurę w kieszeni. Materiał ucierpiał w walce, ale trzymał się szwów pewnie, jak Ósemka trzymała na nogach… Nie w tej chwili oczywiście. Wyglądała źle – i kurtka i dziewczyna. Jej wątpliwości nie zmniejszyły się ani o jotę, za to doszedł stres związany z brakiem pojazdu. Adrenalina i złość powoli opadały, wygraną stronę wzięło zmęczenie. Pewnie, dlatego nie warknęła głośno, ani nie rzuciła się na chłopaka z pięściami. Obwódki wokół oczu dziewczyny były jeszcze bardziej sine niż przed przylotem, a teraz telepało nią już konkretniej. Po karku przebiegł dreszcz.
Vivian czuła, jak na ciele pojawiają się sińce, jak krew krąży w żyłach i zatrzymują się mięśnie. Pancerz nie wyglądał najlepiej, ki-blasty osmaliły rękaw stroju pod nim, pokazując niewielki fragment ciemniej blizny na lewym ramieniu. W kąciku ust widniał ślad krwi, a na policzku różowiło oparzenie. W oczach miała żar, przygaszony tylko zmęczeniem, przez które z trudem kontaktowała.
- Posłuchaj... To jest moja jedyna kapsuła, a jak nie wrócę na Vegete, to mnie zdegradują. – jakby miało go to obchodzić… Vivian podeszła niebezpiecznie blisko i dźgnęła chłopaka palcem w pierś. – Przydaj się chociaż na tyle i powiedz, czy znasz kogoś, kto mógłby to odkręcić. Mechanika, technika, kogokolwiek.
Gdyby tylko miała umysł Eve, sama rozgryzłaby osmaloną, stopioną zakrętkę, teraz… Nie wiedziała, co robić. Sytuacja już ją przerastała, a zagryzanie zębów nie działało jak należy. Vivian zrobiła dwa kroki w tył, chowając twarz w ciemny, skórzany materiał i wolno wypuściła powietrze z płuc. Przez ulotny moment, wyglądała na naprawdę zagubioną.
- Weź się ugryź. – wymamrotała sennie cichą groźbę, nie podnosząc głowy. – A mogłeś zostawić mnie w spokoju.
Sparing był złym pomysłem… Z drugiej strony podziałał bez pudła. Nie myślała o bólu, strachu i rzeczach, które sprawiły, że była bliska rozwalenia czegoś. Myślała tylko o tym, jak najszybciej zdobyć nowy pojazd lub wyciągnąć stary z zamknięcia…
Zamknęła oczy, pocierając powieki palcami.
Przecież to miały być wakacje…
OOC
Wracamy ze sparingu~
Re: Ocean
Sob Lip 12, 2014 12:57 pm
Najprościej byłoby powiedzieć, że miałem pecha. Trudniej, że to Vivian miała pecha. Najrozsądniej za to, że oboje mieliśmy pecha. Dlaczego o tym mówię? Bo tak było.
To musiał być pech. Żadne logiczne wyjaśnienie nie przychodziło mi do głowy, a nawet jeśli jakieś istniało, to nie wiem jakie miałoby być, w każdym razie go nie widziałem. I nie ma tu co obwiniać mój umysł, który niemal natychmiast z trybu "do walki" przełączył się na tryb "normalny". Swój mózg traktowałem poniekąd jak mięsień, który w czasie walki napinał się, i to od jego sprawności zależało czy reszta ciała oberwie, czy nie. Po walce, tak jak reszta, rozluźniał się.
Wiem, zwalić na pech jest łatwo, podobnie jak na każdą ponad naturalną moc, czy istotę. Gorzej, jak trzeba naprawić to co się zepsuło. Ja oczywiście nawet nie pomyślałem o tym, żeby się z tego wymigać. Raz, że wcale nie chciałem a dwa, że wcale nie mogłem. Sprawa była poważna i nawet jeśli to przypadek, bo taka opcja też istniała w sumie, to musiałem dopilnować, żeby sprawy się unormowały. Tak mówiły honor i rozsądek. Przebiegłość za to podpowiadała, że to okazja do dalszej realizacji planu. W scenariuszu, gdzie lecę szukać fachowca, który będzie w stanie nam pomóc, Vivian zapewne poleciałaby ze mną, żeby mnie pilnować. Istniała taka możliwość, choć z drugiej strony ona i tak nie ma jak wydostać się z Ziemi, także nie ma sensu by gdziekolwiek uciekała, a wtedy przecież byłaby zdana na mnie... Uhh... Na samą myśl zrobiło mi się gorzej, to nie był jednak czas, żeby popadać w depresję, tylko aby działać. W tym scenariuszu istniała jeszcze jedna dziura... Gdzie ja u licha miałem znaleźć takiego fachowca?
Nie wiedziałem, czy to ze zmęczenia, czy z innych powodów, ale nikt zupełnie nie przychodził mi do głowy. Pustka, nic... Cholera...
Ale i tak najgorzej na tym wszystkim wyszła Vivian. Tak jak na nią patrzyłem, to miałem wrażenie, że szanse na powodzenie mojej misji topnieją jak lód na pustyni. Gdybym mógł zobaczyć parametry emocjonalne dziewczyny, to pewnie miałyby tendencję spadkową... I to moja zasługa, yay~
Ale nawet nie musiałem ich widzieć, czułem to... Aż poczułem żal do samego siebie, że musiałem ją jeszcze bardziej podminować moją odpowiedzią na jej pytanie.
-Niestety, nikt mi nie przychodzi do głowy...
Dlaczego tak się działo? Moje starania przynosiły efekty odwrotne od zamierzonych... I akurat wtedy? To była najmniej odpowiednia pora na takie... rzeczy... A jednak, mimo wszystko, czułem, że to co robię jest dobre. Gdzie tu sens? Co ja miałem do diabła robić? Dać za wygraną, czy iść w zaparte? Westchnąłem cicho. Kontakty z ludźmi... Nawet pół ludźmi... Coś mi zupełnie nie szły. Czyżby to znak, że powinienem całkiem odciąć się od swojej rasy i związać się z demonami? Tak jest już dużo prościej... Ale czy lepiej? Ludzkie ideały i demoniczny system wartości, jak to pogodzić? Wbiłem wzrok w grunt.
-Nie mogłem... Musiałem zaspokoić swoją potrzebę sprawiedliwości... - rzekłem, nie starając się kryć żalu do samego siebie. -Później... Nie chciałem... Nie chciałem zostawić Cię w takim stanie. Zapragnąłem Ci pomóc i, tak, wiem, że ta pomoc wychodzi mi fatalnie... Powinienem Cię za to przeprosić, choć wiem, że pewnie masz to gdzieś czy przeproszę czy nie... -mówiłem cicho, dopiero wtedy zorientowałem się, że z rany na barku leci mi krew... Nawet dosyć obficie.
-Masz może bandaż? Tak trochę krwawię...
Żałowałem, że nie było tam wtedy Braski, czy może raczej jego zdolności leczniczych, bo jego samego specjalnie nie chciałem spotkać, albo chociażby senzu. A przed wylotem myślałem, żeby poprosić mistrza o jedną na wszelki wypadek, ale stwierdziłem, że nie, że dam sobie radę bez. Ehh...
Dołowanie się nigdy nie należało do czynności, które wykonywałem dłużej niż pięć minut, jednak, tym razem posępny nastrój ze sporym trudem mnie opuścił. Pozytywne myślenie nie szło zbyt dobrze, ale działało. Zawsze to jakiś plus, co nie?
To musiał być pech. Żadne logiczne wyjaśnienie nie przychodziło mi do głowy, a nawet jeśli jakieś istniało, to nie wiem jakie miałoby być, w każdym razie go nie widziałem. I nie ma tu co obwiniać mój umysł, który niemal natychmiast z trybu "do walki" przełączył się na tryb "normalny". Swój mózg traktowałem poniekąd jak mięsień, który w czasie walki napinał się, i to od jego sprawności zależało czy reszta ciała oberwie, czy nie. Po walce, tak jak reszta, rozluźniał się.
Wiem, zwalić na pech jest łatwo, podobnie jak na każdą ponad naturalną moc, czy istotę. Gorzej, jak trzeba naprawić to co się zepsuło. Ja oczywiście nawet nie pomyślałem o tym, żeby się z tego wymigać. Raz, że wcale nie chciałem a dwa, że wcale nie mogłem. Sprawa była poważna i nawet jeśli to przypadek, bo taka opcja też istniała w sumie, to musiałem dopilnować, żeby sprawy się unormowały. Tak mówiły honor i rozsądek. Przebiegłość za to podpowiadała, że to okazja do dalszej realizacji planu. W scenariuszu, gdzie lecę szukać fachowca, który będzie w stanie nam pomóc, Vivian zapewne poleciałaby ze mną, żeby mnie pilnować. Istniała taka możliwość, choć z drugiej strony ona i tak nie ma jak wydostać się z Ziemi, także nie ma sensu by gdziekolwiek uciekała, a wtedy przecież byłaby zdana na mnie... Uhh... Na samą myśl zrobiło mi się gorzej, to nie był jednak czas, żeby popadać w depresję, tylko aby działać. W tym scenariuszu istniała jeszcze jedna dziura... Gdzie ja u licha miałem znaleźć takiego fachowca?
Nie wiedziałem, czy to ze zmęczenia, czy z innych powodów, ale nikt zupełnie nie przychodził mi do głowy. Pustka, nic... Cholera...
Ale i tak najgorzej na tym wszystkim wyszła Vivian. Tak jak na nią patrzyłem, to miałem wrażenie, że szanse na powodzenie mojej misji topnieją jak lód na pustyni. Gdybym mógł zobaczyć parametry emocjonalne dziewczyny, to pewnie miałyby tendencję spadkową... I to moja zasługa, yay~
Ale nawet nie musiałem ich widzieć, czułem to... Aż poczułem żal do samego siebie, że musiałem ją jeszcze bardziej podminować moją odpowiedzią na jej pytanie.
-Niestety, nikt mi nie przychodzi do głowy...
Dlaczego tak się działo? Moje starania przynosiły efekty odwrotne od zamierzonych... I akurat wtedy? To była najmniej odpowiednia pora na takie... rzeczy... A jednak, mimo wszystko, czułem, że to co robię jest dobre. Gdzie tu sens? Co ja miałem do diabła robić? Dać za wygraną, czy iść w zaparte? Westchnąłem cicho. Kontakty z ludźmi... Nawet pół ludźmi... Coś mi zupełnie nie szły. Czyżby to znak, że powinienem całkiem odciąć się od swojej rasy i związać się z demonami? Tak jest już dużo prościej... Ale czy lepiej? Ludzkie ideały i demoniczny system wartości, jak to pogodzić? Wbiłem wzrok w grunt.
-Nie mogłem... Musiałem zaspokoić swoją potrzebę sprawiedliwości... - rzekłem, nie starając się kryć żalu do samego siebie. -Później... Nie chciałem... Nie chciałem zostawić Cię w takim stanie. Zapragnąłem Ci pomóc i, tak, wiem, że ta pomoc wychodzi mi fatalnie... Powinienem Cię za to przeprosić, choć wiem, że pewnie masz to gdzieś czy przeproszę czy nie... -mówiłem cicho, dopiero wtedy zorientowałem się, że z rany na barku leci mi krew... Nawet dosyć obficie.
-Masz może bandaż? Tak trochę krwawię...
Żałowałem, że nie było tam wtedy Braski, czy może raczej jego zdolności leczniczych, bo jego samego specjalnie nie chciałem spotkać, albo chociażby senzu. A przed wylotem myślałem, żeby poprosić mistrza o jedną na wszelki wypadek, ale stwierdziłem, że nie, że dam sobie radę bez. Ehh...
Dołowanie się nigdy nie należało do czynności, które wykonywałem dłużej niż pięć minut, jednak, tym razem posępny nastrój ze sporym trudem mnie opuścił. Pozytywne myślenie nie szło zbyt dobrze, ale działało. Zawsze to jakiś plus, co nie?
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Nie Lip 13, 2014 1:11 am
To był początek małej katastrofy… W jednej chwili przypadkowy blast sprawił, że Vivian została postawiona w trudnej sytuacji, ba, tragicznym wręcz położeniu. Wyżywienie się, nocleg czy wtopienie w tłum pozostawało bez problemu, ale droga powrotna była odcięta. Nie jest Changiem, by dotrzeć na inną planetę bez statku, a bez kapsuły nie było szans by wróciła. Trener się wkurzy. W sumie, nie określił się, jak długo ma mieć wolne, a kilka dni w dokumencie nie zostało dokładnie sprecyzowane. Słowem… Interpretacja dowolna. Bądź, co bądź, Ósemka była żołnierzem, wystarczyło, że zdarzało się jej łamać regulamin ignorując niektóre jego punkty – nie była jednak tak głupia, by zdezerterować. Miała w końcu swój cel, wiedziała, co chce zrobić, a nie osiągnie tego, siedząc jak kołek na obcej planecie.
Musi się wziąć w garść i naprawić kapsułę.
Jak na złość była zdolna tylko do tego, by narzekać i szukać na oślep rozwiązania problemu, który zaistniał dosłownie dziesięć minut temu.
Życie bywa zrąbane, ale jej było pasmem wręcz niemożliwie irytujących sytuacji.
Przycisnęła materiał kurtki do piersi i zerknęła spod łba na Chepriego. W ciągu czasu od jej przylotu do chwili obecnej, zdążył sobie solidnie u Vivian nagrabić, a mimo to stał, niemalże nienaruszony. Patrz – nie wybiła mu zębów. Mimo tego, że wyznał, że wcale nie mógł zostawić jej w spokoju… Słuchała w milczeniu jego tłumaczeń z kamienną twarzą, w środku czując, jak złość i mieszane uczucia zwyczajnie, po ludzku… Milkną.
Chepri był… Zbyt miły. Za szczery. Na pewien sposób było to aż przerażające. Mówił, co myślał i po ochłonięciu po walce, dziewczyna mogła w końcu wyłapać to z innej perspektywy (pal licho, że teraz dręczyło ją, co innego). Gatka o sprawiedliwości, poczuciu i moralności była, co najmniej dziwna, ale miała podobnie – niektórych rzeczy zwyczajnie nie można zostawić. Nie potrafiła zostawić samemu sobie, szwendającego się po Vegecie Tsufula… Kiepskie porównanie do wymuszenia walki z niespokojną halfką, ale Vivian nauczyła się nie oceniać po pierwszych pozorach. Sytuacja i nerwy skłoniły się jednak ku temu, lecz teraz… Pierwszym pytaniem było Po co mu to?
Chciał pomóc. Oprócz nietypowości jego metod, mogła mu zarzucić fatalne ich wykonanie. Każdy ma własne sprawy, ale czy na pewno ktoś odznacza się tak porąbanym altruizmem, by obcej, nieznanej osobie, zaproponować walkę w imię uspokojenia psychiki? W pokręcony sposób podziałało, nie miała siły myśleć o niczym, chociaż nie oznaczało to, że problemy znikły. Co więcej… Żal w głosie chłopaka był prawdziwy i przedstawiał sytuacje, jakby nie wiadomo, co zrobił. Vivian była przyzwyczajona, do upadków i faktu, że wiele nie idzie po jej myśli, wyrobiła się i tyle.
A on ją przeprosił. Niby niewiele, ale była to ostatnia rzecz, jakiej by halfka oczekiwała.
W kilku słowach… Nie mogła go rozgryźć. Był natrętny, jednocześnie sprawiał wrażenie, że żywo obchodzą go problemy Ósemki, ale nie chce przekraczać granicy i za bardzo wściubiać nosa. Potrafił skopać, nie umiejąc odpowiedzieć na jedno pytanie, pewność siebie mieszała się wyraźnie z poczuciem winy. Vivian mogła widzieć malujące się na twarzy uczucia, a i tak nie wiedziała, o co mu chodzi. Miała go dość. Jeśli w takim razie wszyscy mieszkańcy błękitnego globu się posobnie zachowują, to dziewczyna nie wytrwa tu jednego dnia.
- Myślałam, że to ja jestem rąbnięta… – wyrzuciła z siebie cicho, zerkając na Chepriego dziwnie rozmytym spojrzeniem. – Co mi po przeprosinach, gdy to co się stało się nie odstanie? – zacisnęła pięść na zniszczonych kapsułkach i odruchowo zarzuciła na siebie kurtkę. – Zostaw mnie i się już nie przejmuj. Wymyślę coś, tylko…
Wsunęła gładko rękawy, ale dłoni wcisnąć w kieszenie z przyczyn technicznych nie mogła. Nastawiła tylko kołnierz, a już zmęczenie zagrało pierwsze skrzypce. Nie miała sił się denerwować, jakby nic się prze chwilą nie stało… Obraz przed oczami się Ósemce rozmazał, jak zawsze w chwilach, gdy wytrzymałość była na pograniczu skali pomiędzy wycieńczeniem a omdleniem. Bez słowa wyjęła z niezniszczonej kieszeni mini-apteczkę i rzuciła Chepriemu. Miała niejakie poczucie winy, za krwawiący bark, ale w walce nikt się nad nikim nigdy nie roztkliwia…
Podświadomie była zła, podejrzliwa i zagubiona, ale teraz na twarzy Vivian odbijało się tylko i wyłącznie zmęczenie. Można było odczuć inaczej, ale irytowała się nie na chłopaka, ale całą tę stację. Na Ziemi musi być ktoś, jakiś ośrodek z uczonym, który potrafiłby rozgryźć tajemnicę kapsułek, jak na technologiczne standardy planety…
Dlaczego tak ciężko się jej myślało?
- Trener mnie zabije… – wymamrotała pod nosem z trudem. – Muszę coś... Zrobić, tylko… Tylko chwilę odpocznę…
Wszystko mieszało się ze sobą. Powieki ciążyły jak z ołowiu, a na domiar złego instynkt samozachowawczy również się wyłączył. Brązowe oczy dziewczyny zaszły mgłą. Ósemka po cichu szczyciła się tym, że nigdy nie zemdlała. Raz się jej zdarzyło, ale było to raczej ‘umieranie’ wśród zgliszczy miasta, dwa lata temu. Teraz zaś halfka czuła, że przytomność jak piasek, wymyka się z jej rąk. Zrobiła dwa kroki w bok, siadając pod cieniem samotnej palmy, schowała twarz w nastawiony kołnierz i nie minął ułamek sekundy, jak spała. Bez snów.
OOC ---> Koniec treningu
Ucinam komara~
Musi się wziąć w garść i naprawić kapsułę.
Jak na złość była zdolna tylko do tego, by narzekać i szukać na oślep rozwiązania problemu, który zaistniał dosłownie dziesięć minut temu.
Życie bywa zrąbane, ale jej było pasmem wręcz niemożliwie irytujących sytuacji.
Przycisnęła materiał kurtki do piersi i zerknęła spod łba na Chepriego. W ciągu czasu od jej przylotu do chwili obecnej, zdążył sobie solidnie u Vivian nagrabić, a mimo to stał, niemalże nienaruszony. Patrz – nie wybiła mu zębów. Mimo tego, że wyznał, że wcale nie mógł zostawić jej w spokoju… Słuchała w milczeniu jego tłumaczeń z kamienną twarzą, w środku czując, jak złość i mieszane uczucia zwyczajnie, po ludzku… Milkną.
Chepri był… Zbyt miły. Za szczery. Na pewien sposób było to aż przerażające. Mówił, co myślał i po ochłonięciu po walce, dziewczyna mogła w końcu wyłapać to z innej perspektywy (pal licho, że teraz dręczyło ją, co innego). Gatka o sprawiedliwości, poczuciu i moralności była, co najmniej dziwna, ale miała podobnie – niektórych rzeczy zwyczajnie nie można zostawić. Nie potrafiła zostawić samemu sobie, szwendającego się po Vegecie Tsufula… Kiepskie porównanie do wymuszenia walki z niespokojną halfką, ale Vivian nauczyła się nie oceniać po pierwszych pozorach. Sytuacja i nerwy skłoniły się jednak ku temu, lecz teraz… Pierwszym pytaniem było Po co mu to?
Chciał pomóc. Oprócz nietypowości jego metod, mogła mu zarzucić fatalne ich wykonanie. Każdy ma własne sprawy, ale czy na pewno ktoś odznacza się tak porąbanym altruizmem, by obcej, nieznanej osobie, zaproponować walkę w imię uspokojenia psychiki? W pokręcony sposób podziałało, nie miała siły myśleć o niczym, chociaż nie oznaczało to, że problemy znikły. Co więcej… Żal w głosie chłopaka był prawdziwy i przedstawiał sytuacje, jakby nie wiadomo, co zrobił. Vivian była przyzwyczajona, do upadków i faktu, że wiele nie idzie po jej myśli, wyrobiła się i tyle.
A on ją przeprosił. Niby niewiele, ale była to ostatnia rzecz, jakiej by halfka oczekiwała.
W kilku słowach… Nie mogła go rozgryźć. Był natrętny, jednocześnie sprawiał wrażenie, że żywo obchodzą go problemy Ósemki, ale nie chce przekraczać granicy i za bardzo wściubiać nosa. Potrafił skopać, nie umiejąc odpowiedzieć na jedno pytanie, pewność siebie mieszała się wyraźnie z poczuciem winy. Vivian mogła widzieć malujące się na twarzy uczucia, a i tak nie wiedziała, o co mu chodzi. Miała go dość. Jeśli w takim razie wszyscy mieszkańcy błękitnego globu się posobnie zachowują, to dziewczyna nie wytrwa tu jednego dnia.
- Myślałam, że to ja jestem rąbnięta… – wyrzuciła z siebie cicho, zerkając na Chepriego dziwnie rozmytym spojrzeniem. – Co mi po przeprosinach, gdy to co się stało się nie odstanie? – zacisnęła pięść na zniszczonych kapsułkach i odruchowo zarzuciła na siebie kurtkę. – Zostaw mnie i się już nie przejmuj. Wymyślę coś, tylko…
Wsunęła gładko rękawy, ale dłoni wcisnąć w kieszenie z przyczyn technicznych nie mogła. Nastawiła tylko kołnierz, a już zmęczenie zagrało pierwsze skrzypce. Nie miała sił się denerwować, jakby nic się prze chwilą nie stało… Obraz przed oczami się Ósemce rozmazał, jak zawsze w chwilach, gdy wytrzymałość była na pograniczu skali pomiędzy wycieńczeniem a omdleniem. Bez słowa wyjęła z niezniszczonej kieszeni mini-apteczkę i rzuciła Chepriemu. Miała niejakie poczucie winy, za krwawiący bark, ale w walce nikt się nad nikim nigdy nie roztkliwia…
Podświadomie była zła, podejrzliwa i zagubiona, ale teraz na twarzy Vivian odbijało się tylko i wyłącznie zmęczenie. Można było odczuć inaczej, ale irytowała się nie na chłopaka, ale całą tę stację. Na Ziemi musi być ktoś, jakiś ośrodek z uczonym, który potrafiłby rozgryźć tajemnicę kapsułek, jak na technologiczne standardy planety…
Dlaczego tak ciężko się jej myślało?
- Trener mnie zabije… – wymamrotała pod nosem z trudem. – Muszę coś... Zrobić, tylko… Tylko chwilę odpocznę…
Wszystko mieszało się ze sobą. Powieki ciążyły jak z ołowiu, a na domiar złego instynkt samozachowawczy również się wyłączył. Brązowe oczy dziewczyny zaszły mgłą. Ósemka po cichu szczyciła się tym, że nigdy nie zemdlała. Raz się jej zdarzyło, ale było to raczej ‘umieranie’ wśród zgliszczy miasta, dwa lata temu. Teraz zaś halfka czuła, że przytomność jak piasek, wymyka się z jej rąk. Zrobiła dwa kroki w bok, siadając pod cieniem samotnej palmy, schowała twarz w nastawiony kołnierz i nie minął ułamek sekundy, jak spała. Bez snów.
OOC ---> Koniec treningu
Ucinam komara~
Re: Ocean
Nie Lip 13, 2014 3:17 pm
Można chyba powiedzieć, że sytuacja się minimalnie ustabilizowała. A przynajmniej nie miała takiej tendencji spadkowej, jak wcześniej. Dosyć szybko stwierdziłem, że robienie czegokolwiek jest bez sensu. Musiałem zaczekać aż zregenerujemy siły. Zmęczeni fizycznie i psychicznie byśmy się tylko jeszcze bardziej frustrowali, Vivian, bo nie miałaby siły ochrzanić, czy uderzyć mnie, a ja, bo dołowały by mnie efekty moich działań. Rzecz jasna zakładając, że te nadal zawodziłyby na całej linii, a prawdopodobieństwo tego było... No całkiem spore.
Nie pozostawało mi więc nic innego, jak zaczekać... I zabandażować ranę.
Kolejny raz pożałowałem, że nie miałem ani zdolności leczniczych Braski, ani senzu... Bo tak prawdę mówiąc, to słabo mi wychodziło zakładanie opatrunków. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że przez całe życie praktycznie ich nie stosowałem. Nawet przed tym, jak poznałem lecznicze zdolności Demonów. W domu, gdy miałem jakąś poważniejszą ranę, to nakładałem na nią specjalne specyfiki przyśpieszające gojenie, i to tyle, żadnych bandaży, plastrów, nic z tych rzeczy... Może i to nierozsądne nie mieć pojęcia o tych sprawach, ale nie myślałem o tym właśnie z powodu nie używania. Zacząłem intensywniej myśleć nad tym, co powiedziała dziewczyna.
Rąbnięty? Miałem nieco mieszane uczucia na to słowo. Z jednej strony poczułem się, jakby mnie porównała do mojego byłego sąsiada, który postradał zmysły i twierdził, że go kosmici porwali... Co z perspektywy moich doświadczeń nabrało dużo sensu i nawet chyba zacząłem w to wierzyć. Z drugiej zaś... Gdybym powiedział komukolwiek ze znajomych ze szkoły, że mieszkam z Braską i Vixen, to raczej nikt by mi nie uwierzył i powiedział, że jestem, tak, otóż to, porąbany. Ewentualnie, że zwariowałem, jestem świrem, naćpałem się, koniec końców na jedno wychodzi.
A jednak, to najprawdziwsza prawda, jaką znałem i nikt nie mógłby mi udowodnić, że tak nie było.
Porąbani dla mnie byli ludzie, którzy ograniczali się, zamykali w swoim małym świecie i nie chcieli znać nic więcej. Podejścia tego nawet nie chciałem rozumieć, było po prostu... Złe... I to mi wystarczyło. No bo po co się ograniczać? Świat jest zbyt wielki i rozbudowany według mnie, by ktokolwiek mógł zgłębić nawet jego połowę, a komuś wystarczy tylko jedna maleńka rzecz? To niedorzeczne... A to tylko jedna planeta Ziemia, co z innymi? Z galaktyką? Z wszechświatem? Gdzie to ogarnąć nawet najbardziej otwartym umysłem? Jak? Tak się nie da...
Większość ziemian tak robiło, skupiało się tylko na jakimś wąskim pasemku życia i jego się trzymało, czy to ze strachu, wygody, czy braku innych opcji w polu widzenia.
Ja się od nich odcinałem, od ich poglądów, zwyczajów... Jak chcą tak żyć, to proszę bardzo, ich wybór. Nic mi do tego.
Nie mogłem jednak znieść, gdy ktoś świadomie uczepiał się przeszłości i bólu z nią związanego. Nie mogłem stać spokojnie i patrzeć jak ludzie nie chcieli się uwolnić, bo tak długo tkwili w mroku, że zapomnieli czym jest światło. To jest normalne? Wiem, że się zdarza, ale czy tak powinni się zachowywać ludzie? Wątpiłem w to. Jeśli jednak myliłem się i tak w istocie było, to wolałem być wariatem.
Skoro ja potrafiłem, to znaczy, że inni też mogli.
Zostawić ją? Jak niby miałem to zrobić? Tak po prostu się poddać? Nawet. Nie. Ma. Takiej. Opcji.
Miałem się nią nie przejmować? Że niby po tym chaosie, który się w niej gotował? Nie...
Normalnie, rozważałbym opcję, gdzie daje za wygraną, bo po prostu zadanie wymaga rzeczy, których nie jestem w stanie zrobić. Ja. Ktoś inny, kto lepiej się na tym zna, dałby radę.
Ale... Wyczułem w tym chaosie coś, czego nie chciałem czuć... U nikogo... Sam wiedziałem jak potworne to uczucie, dlatego liczyłem, że nie ma nikogo, kto musiałby czuć to samo. Skąd u niej takie coś? Nie wiem, mogłem się tylko domyślać, a z tym też się powstrzymywałem w obawie przed pochopnymi wnioskami... Jedno było pewne. Nie mogłem pozwolić by Vivian żyła z czymś takim... Nawet nie chciałem sobie wyobrażać kim byłbym, gdyby ktoś mi nie pomógł... Kiedyś, dawno tamu...
-"I jak ja niby mam Cię zostawić samą, co?" - zapytałem retorycznie w myślach.
Uświadomiłem sobie, że cały czas przyglądam się dziewczynie, gdy ta spała. Choć wiedziałem, że nie będzie o tym wiedzieć, to jednak odwróciłem wzrok, z pewnym zawstydzeniem.
Westchnąłem. Musiałem na spokojnie przemyśleć wszystko.
Wtem jednak, wyczułem pewną dosyć dobrze mi znaną energię... Nie było mowy o pomyłce. Ta sama energia jakieś dwa lata temu leciała na łeb na szyję w moją stronę, z zamiarem ciężkiego uszkodzenia mojej osoby. Choć nie powiem, motyw do takiego działania miał jak najbardziej na miejscu.
-"Kuro" - pomyślałem.
Motyw ten, ratowanie ukochanej, która właśnie porywa jakiś czerwonowłosy bachor... To jedna z tych spraw, które chciałem uregulować, już od dawna.
-"A może by...? To ryzykowne... Ale może się okazać całkiem korzystne..."
Co planowałem? Mówiąc krótko, spłacić swój dług. Ryzyko polegało na tym, że nie miałem pojęcia jak ten Saiyanin zareaguje na mnie i moją propozycję, a miałem całkowitą pewność, że był ode mnie sporo silniejszy. Nie byłem też pewien, czy zmęczenie po walce mi pomoże, czy nie. Z jednej strony może przekonać go, że nie mam złych zamiarów i nie stanowię zagrożenia... Z drugiej zaś... Bardzo by mu ułatwiło to rozprawienie się ze mną.
-"Zaryzykować? Czy nie?"
No i była jeszcze Vivian... Miałem ją tu tak zostawić? Choć... Ona przecież spała, a ja miałem tylko szybko skoczyć i pogadać... Hmm...
-"Ryzyk-fizyk, najwyżej będę musiał uciekać, a teren znam bardzo dobrze"
To pomyślawszy, wstałem, otrzepałem się z piasku i wzbiłem się w powietrze, lecąc w kierunku West City. Ucieczkę uznałem za ostateczność, ta sprawa zbyt długo czekała na rozwiązanie, bym miał ją poddać przy takiej okazji.
OOC:
Regen 20% HP i KI (bo ostatnio zapomniałem)
ZT-> Ulice West City
Nie pozostawało mi więc nic innego, jak zaczekać... I zabandażować ranę.
Kolejny raz pożałowałem, że nie miałem ani zdolności leczniczych Braski, ani senzu... Bo tak prawdę mówiąc, to słabo mi wychodziło zakładanie opatrunków. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że przez całe życie praktycznie ich nie stosowałem. Nawet przed tym, jak poznałem lecznicze zdolności Demonów. W domu, gdy miałem jakąś poważniejszą ranę, to nakładałem na nią specjalne specyfiki przyśpieszające gojenie, i to tyle, żadnych bandaży, plastrów, nic z tych rzeczy... Może i to nierozsądne nie mieć pojęcia o tych sprawach, ale nie myślałem o tym właśnie z powodu nie używania. Zacząłem intensywniej myśleć nad tym, co powiedziała dziewczyna.
Rąbnięty? Miałem nieco mieszane uczucia na to słowo. Z jednej strony poczułem się, jakby mnie porównała do mojego byłego sąsiada, który postradał zmysły i twierdził, że go kosmici porwali... Co z perspektywy moich doświadczeń nabrało dużo sensu i nawet chyba zacząłem w to wierzyć. Z drugiej zaś... Gdybym powiedział komukolwiek ze znajomych ze szkoły, że mieszkam z Braską i Vixen, to raczej nikt by mi nie uwierzył i powiedział, że jestem, tak, otóż to, porąbany. Ewentualnie, że zwariowałem, jestem świrem, naćpałem się, koniec końców na jedno wychodzi.
A jednak, to najprawdziwsza prawda, jaką znałem i nikt nie mógłby mi udowodnić, że tak nie było.
Porąbani dla mnie byli ludzie, którzy ograniczali się, zamykali w swoim małym świecie i nie chcieli znać nic więcej. Podejścia tego nawet nie chciałem rozumieć, było po prostu... Złe... I to mi wystarczyło. No bo po co się ograniczać? Świat jest zbyt wielki i rozbudowany według mnie, by ktokolwiek mógł zgłębić nawet jego połowę, a komuś wystarczy tylko jedna maleńka rzecz? To niedorzeczne... A to tylko jedna planeta Ziemia, co z innymi? Z galaktyką? Z wszechświatem? Gdzie to ogarnąć nawet najbardziej otwartym umysłem? Jak? Tak się nie da...
Większość ziemian tak robiło, skupiało się tylko na jakimś wąskim pasemku życia i jego się trzymało, czy to ze strachu, wygody, czy braku innych opcji w polu widzenia.
Ja się od nich odcinałem, od ich poglądów, zwyczajów... Jak chcą tak żyć, to proszę bardzo, ich wybór. Nic mi do tego.
Nie mogłem jednak znieść, gdy ktoś świadomie uczepiał się przeszłości i bólu z nią związanego. Nie mogłem stać spokojnie i patrzeć jak ludzie nie chcieli się uwolnić, bo tak długo tkwili w mroku, że zapomnieli czym jest światło. To jest normalne? Wiem, że się zdarza, ale czy tak powinni się zachowywać ludzie? Wątpiłem w to. Jeśli jednak myliłem się i tak w istocie było, to wolałem być wariatem.
Skoro ja potrafiłem, to znaczy, że inni też mogli.
Zostawić ją? Jak niby miałem to zrobić? Tak po prostu się poddać? Nawet. Nie. Ma. Takiej. Opcji.
Miałem się nią nie przejmować? Że niby po tym chaosie, który się w niej gotował? Nie...
Normalnie, rozważałbym opcję, gdzie daje za wygraną, bo po prostu zadanie wymaga rzeczy, których nie jestem w stanie zrobić. Ja. Ktoś inny, kto lepiej się na tym zna, dałby radę.
Ale... Wyczułem w tym chaosie coś, czego nie chciałem czuć... U nikogo... Sam wiedziałem jak potworne to uczucie, dlatego liczyłem, że nie ma nikogo, kto musiałby czuć to samo. Skąd u niej takie coś? Nie wiem, mogłem się tylko domyślać, a z tym też się powstrzymywałem w obawie przed pochopnymi wnioskami... Jedno było pewne. Nie mogłem pozwolić by Vivian żyła z czymś takim... Nawet nie chciałem sobie wyobrażać kim byłbym, gdyby ktoś mi nie pomógł... Kiedyś, dawno tamu...
-"I jak ja niby mam Cię zostawić samą, co?" - zapytałem retorycznie w myślach.
Uświadomiłem sobie, że cały czas przyglądam się dziewczynie, gdy ta spała. Choć wiedziałem, że nie będzie o tym wiedzieć, to jednak odwróciłem wzrok, z pewnym zawstydzeniem.
Westchnąłem. Musiałem na spokojnie przemyśleć wszystko.
Wtem jednak, wyczułem pewną dosyć dobrze mi znaną energię... Nie było mowy o pomyłce. Ta sama energia jakieś dwa lata temu leciała na łeb na szyję w moją stronę, z zamiarem ciężkiego uszkodzenia mojej osoby. Choć nie powiem, motyw do takiego działania miał jak najbardziej na miejscu.
-"Kuro" - pomyślałem.
Motyw ten, ratowanie ukochanej, która właśnie porywa jakiś czerwonowłosy bachor... To jedna z tych spraw, które chciałem uregulować, już od dawna.
-"A może by...? To ryzykowne... Ale może się okazać całkiem korzystne..."
Co planowałem? Mówiąc krótko, spłacić swój dług. Ryzyko polegało na tym, że nie miałem pojęcia jak ten Saiyanin zareaguje na mnie i moją propozycję, a miałem całkowitą pewność, że był ode mnie sporo silniejszy. Nie byłem też pewien, czy zmęczenie po walce mi pomoże, czy nie. Z jednej strony może przekonać go, że nie mam złych zamiarów i nie stanowię zagrożenia... Z drugiej zaś... Bardzo by mu ułatwiło to rozprawienie się ze mną.
-"Zaryzykować? Czy nie?"
No i była jeszcze Vivian... Miałem ją tu tak zostawić? Choć... Ona przecież spała, a ja miałem tylko szybko skoczyć i pogadać... Hmm...
-"Ryzyk-fizyk, najwyżej będę musiał uciekać, a teren znam bardzo dobrze"
To pomyślawszy, wstałem, otrzepałem się z piasku i wzbiłem się w powietrze, lecąc w kierunku West City. Ucieczkę uznałem za ostateczność, ta sprawa zbyt długo czekała na rozwiązanie, bym miał ją poddać przy takiej okazji.
OOC:
Regen 20% HP i KI (bo ostatnio zapomniałem)
ZT-> Ulice West City
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Pią Lip 18, 2014 3:16 pm
z domku June
Lot miał chwiejny, a to z powodu resztek kaca. Nawigacja powietrzna migała się od obłoku do obłoku, nie skupiał się jak należy na konkretnym celu, ale to cel odnalazł go sam. Wystarczył jeden impuls, by skierować wzrok nie przed siebie, lecz pod stopami i dostrzec wysepkę podobnej wielkości jak ta zamieszkana przez demonicę. Zniżył lot i pikował na kawałek suchego lądu. Już w połowie wysokości rozpoznał energię, która ożywiła jego zmysły. Nie mógł zapomnieć o Ki, która przez dwa lata często pojawiała się tuż obok niego.
Pustynia na Vegecie nie różniła się od tej ziemskiej aż tak bardzo. Jedyną wyraźniejszą była masa potworów, które niejednokrotnie przerastały małpich wojowników pod względem gabarytów. Nie mógł więc zapuścić się w pustynne obszary ktoś zupełnie bez doświadczenia, a jedną ze samotni zagospodarował na własny pożytek Red. Nie zagarnął wielkiego terenu, a ledwie część. Na tyle, by móc trenować fizycznie i psychicznie. Z początku, jak nazwa wskazuje, ćwiczył i doskonalił się w odosobnieniu, jednak po niespodziewanej wizycie Vivian skrawek piaszczystego lądu należał tylko do nich. Nie rozmawiali zbyt wiele, nawzajem obarczali tylko pojedynczymi uwagami, które kreowały z wolna ich dziwną więź. O tyle dziwną, że tęskniło się za wspólnymi zajęciami, jednocześnie będąc samemu sobie trenerami. Nie popisywali się, nie robili sobie na złość - egzystowali w jednej przestrzeni jak koledzy po fachu. Coś jednak sprawiało, iż było w nich wiele identycznych cech, które dopasowały się i później trudno było zerkać obok siebie nie widząc pokrewnej osoby.
Nie miał prawa zatrzymywać przy sobie każdą osobę, przy której czuł się kimś innym niż tylko demonem.
Bose stopy zetknęły się z piaskiem porośniętym gdzie-nie-gdzie trawą, aby przebyć resztę dystansu pieszo. Dosłownie siedem kroków, a już stał nad tą samą Blondynką co na Vegecie. Tą samą, jednak i pod pewnymi względami inną. Na pewno nie wyglądała na w pełni sił: liczne otarcia, przypalenie materiału na odzieży, sińce na kolanach. Sen także należał do tych z gatunku "śpię, bo muszę", toteż cicho usiadł przed Halfką i wahał się. Nie dlatego, że nie chciał jej uleczyć (niekiedy zdarzało się na Vegecie, iż oboje byli tak poobijani po treningu, iż musieli leczyć się z obrażeń), ale nie chciał jej budzić. Z drugiej strony pewnie i tak była na tyle czujna, że rozpoznała w powietrzu czyjąś aurę. Nie wiedział czy będzie go pamiętać - wszak nie był kimś wyjątkowym dla wojowniczki - lecz to nie było najważniejsze. Wyciągnął dłoń przed siebie, nad bujną, rozczochraną fryzurą dziewczyny i zainicjował proces leczenia. Z dłoni po jej wewnętrznej stronie otworzył się niewielki portal o średnicy pięciu centymetrów, z którego wydostały się czarne motyle. Opatuliły Vivian przewiewnym kokonem i po zetknięciu się z jej ciałem - wnikały wgłąb ran, które zasklepiały się, a niektóre motyle leczyły także obrzęki wewnętrzne organizmu. Oczy i rubiny (na czole i na naszyjniku) Reda świeciły intensywnie, dawno nie pozwolił sobie na taki wyrzut Ki z siebie. Do tego stopnia, że gdy proces leczenia dobiegł końca chciał jeszcze coś zdziałać. Ciało demona już widziało w tym szansę na "zabawę" kosztem innych, to jest dokonać destrukcji na jakimś obszarze, lecz czarnowłosy młodzieniec w porę się opanował. Na tyle, by podnieść się z kucek i odlecieć na jakieś sto metrów od rannej. Jego moce łaknęły coraz bardziej użycia w jakimkolwiek celu, widoczne to było w kolorystyce oczu, rubinów, ale i w jego aurze przypominającej rój pszczół. Natychmiast siadł po turecku i próbował spakować wyrzut Ki z powrotem do siebie przy pomocy medytacji. Wdech... wydech... wdech... wydech...
[Post treningowy pierwszy]
Ooc 1: Kaifuku(Healing) = uleczone 3634 HP Vivian, koszt 3*3634 = 10902 KI
Ooc 2: ole, Ósemko! Przepraszam, że tak długo czekałaś...
Lot miał chwiejny, a to z powodu resztek kaca. Nawigacja powietrzna migała się od obłoku do obłoku, nie skupiał się jak należy na konkretnym celu, ale to cel odnalazł go sam. Wystarczył jeden impuls, by skierować wzrok nie przed siebie, lecz pod stopami i dostrzec wysepkę podobnej wielkości jak ta zamieszkana przez demonicę. Zniżył lot i pikował na kawałek suchego lądu. Już w połowie wysokości rozpoznał energię, która ożywiła jego zmysły. Nie mógł zapomnieć o Ki, która przez dwa lata często pojawiała się tuż obok niego.
Pustynia na Vegecie nie różniła się od tej ziemskiej aż tak bardzo. Jedyną wyraźniejszą była masa potworów, które niejednokrotnie przerastały małpich wojowników pod względem gabarytów. Nie mógł więc zapuścić się w pustynne obszary ktoś zupełnie bez doświadczenia, a jedną ze samotni zagospodarował na własny pożytek Red. Nie zagarnął wielkiego terenu, a ledwie część. Na tyle, by móc trenować fizycznie i psychicznie. Z początku, jak nazwa wskazuje, ćwiczył i doskonalił się w odosobnieniu, jednak po niespodziewanej wizycie Vivian skrawek piaszczystego lądu należał tylko do nich. Nie rozmawiali zbyt wiele, nawzajem obarczali tylko pojedynczymi uwagami, które kreowały z wolna ich dziwną więź. O tyle dziwną, że tęskniło się za wspólnymi zajęciami, jednocześnie będąc samemu sobie trenerami. Nie popisywali się, nie robili sobie na złość - egzystowali w jednej przestrzeni jak koledzy po fachu. Coś jednak sprawiało, iż było w nich wiele identycznych cech, które dopasowały się i później trudno było zerkać obok siebie nie widząc pokrewnej osoby.
Nie miał prawa zatrzymywać przy sobie każdą osobę, przy której czuł się kimś innym niż tylko demonem.
Bose stopy zetknęły się z piaskiem porośniętym gdzie-nie-gdzie trawą, aby przebyć resztę dystansu pieszo. Dosłownie siedem kroków, a już stał nad tą samą Blondynką co na Vegecie. Tą samą, jednak i pod pewnymi względami inną. Na pewno nie wyglądała na w pełni sił: liczne otarcia, przypalenie materiału na odzieży, sińce na kolanach. Sen także należał do tych z gatunku "śpię, bo muszę", toteż cicho usiadł przed Halfką i wahał się. Nie dlatego, że nie chciał jej uleczyć (niekiedy zdarzało się na Vegecie, iż oboje byli tak poobijani po treningu, iż musieli leczyć się z obrażeń), ale nie chciał jej budzić. Z drugiej strony pewnie i tak była na tyle czujna, że rozpoznała w powietrzu czyjąś aurę. Nie wiedział czy będzie go pamiętać - wszak nie był kimś wyjątkowym dla wojowniczki - lecz to nie było najważniejsze. Wyciągnął dłoń przed siebie, nad bujną, rozczochraną fryzurą dziewczyny i zainicjował proces leczenia. Z dłoni po jej wewnętrznej stronie otworzył się niewielki portal o średnicy pięciu centymetrów, z którego wydostały się czarne motyle. Opatuliły Vivian przewiewnym kokonem i po zetknięciu się z jej ciałem - wnikały wgłąb ran, które zasklepiały się, a niektóre motyle leczyły także obrzęki wewnętrzne organizmu. Oczy i rubiny (na czole i na naszyjniku) Reda świeciły intensywnie, dawno nie pozwolił sobie na taki wyrzut Ki z siebie. Do tego stopnia, że gdy proces leczenia dobiegł końca chciał jeszcze coś zdziałać. Ciało demona już widziało w tym szansę na "zabawę" kosztem innych, to jest dokonać destrukcji na jakimś obszarze, lecz czarnowłosy młodzieniec w porę się opanował. Na tyle, by podnieść się z kucek i odlecieć na jakieś sto metrów od rannej. Jego moce łaknęły coraz bardziej użycia w jakimkolwiek celu, widoczne to było w kolorystyce oczu, rubinów, ale i w jego aurze przypominającej rój pszczół. Natychmiast siadł po turecku i próbował spakować wyrzut Ki z powrotem do siebie przy pomocy medytacji. Wdech... wydech... wdech... wydech...
[Post treningowy pierwszy]
Ooc 1: Kaifuku(Healing) = uleczone 3634 HP Vivian, koszt 3*3634 = 10902 KI
Ooc 2: ole, Ósemko! Przepraszam, że tak długo czekałaś...
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Nie Lip 20, 2014 12:18 am
Tak mocnego i twardego snu od dawna dziewczyna nie doświadczyła. Organizm mimowolnie dokonał restartu i w chwili, w której usiadła skulona na piasku – zasnęła. Głowa schowana za kołnierzem, dłonie w przypalonych kieszeniach, potylica wsparta o chropowatą korę palmy… Inna sceneria i pomyśleć by można, że dziecko ulicy przysnęło zmęczone. Charakteru dodawały wszystkie sińce, otarcia i krew na ciele, ale kto nie szczyci się nimi po bijatyce?
Vivian spała mocno. Poziom mocy zaciął się na jakimś tysiącu jednostek, wedle miary scouterów, a także świadomość podobnie zamarła. Śniła bez snów, bez wspomnień, krwi, zgliszczy czy chociażby samych negatywnych uczuć, wypełniających nocne mary. Emocje, które targały ją wcześniej, cała ta plątanina myśli uaktywniona przez Chepriego również opadła. Zmęczenie wyparło wszystko inne, pozostawiając otępiający spokój, aż dziewczyna nie była w stanie rozróżnić, co się dzieje na jawie. Brzeżkiem świadomości wyczuła, że Ki Ziemianina oddala się a jej własna przestaje być wzburzona. Słowem, zamiast zmarszczek na wodzie, energia przypominała teraz niewzruszoną, gładką taflę, niezmąconą nawet poprze nieco chrapliwy oddech halfki… Ale to zbyt metaforyczne porównanie.
Chociażby i wymuszony, sen dobrze jej zrobił. Wspominając ostatni brak odpoczynku Ósemka cudem funkcjonowała. Teraz baterie ładował jej niemalże zbyt głęboki sen, uspokajający rysy spiętej, czujnej twarzy. Pewnie dlatego nie wyczuła nikłej, demonicznej aury w swoim otoczeniu, bądź raczej – nie uznała jej za zagrożenie, by miała zaraz się podrywać. Znała ją przecież.
Słynęła ze swojego refleksu i szybkości, jednak nikt nie będzie ją winić, ze względu na przyczyny i skutki ‘zmulenia’, że teraz zareagowała z opóźnieniem. Delikatne smagnięcia motylich skrzydeł na ciele na początku wzięła za sen, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że to Ki, demoniczna Ki wnika w organizm halfki. Ósemka rozchyliła ostrożnie powieki, wiedząc, że gdzieś obok jest Red, ale senność otępiała jak silny narkotyk. Oddech co prawda, z chrapliwego stał się spokojniejszy i przecież, nic już jej nie bolało… Poprawka, ciało nie bolało. Co innego umysł i dusza, ale mniejsza o to.
Musiała przetrzeć powieki oślepiona światłem słonecznym i ostrożnie wstała, otrzepując kurtkę. Sińce pod powiekami zbladły, przetarcia znikły, jakby nigdy ich nie było… A wszystko to dzięki interwencji leczniczych zdolności czarnowłosego demona.
- Red?
Vivian patrzyła na chłopaka uważnie, delikatnie przechylając głowę w bok.
Ostatnio widziała Reda kilka dni przed swoją misją na Konack. Jak zawsze demon kręcił się w pobliżu oaz na pustyni, także tam najczęściej na niego wpadała. Lubiła go, między Vivian a Redem było coś, co nazwać można było milczącym porozumieniem. Zdarzało się im trenować razem, ćwiczyć różne ruchy, ale niewiele padło między nimi słów. Często po wysiłku siadywali nie tak daleko od siebie, w ciszy, oboje zamyśleni i żadne nie musiało nic mówić. Zwyczajnie siedzieli, rozumiejąc i akceptując to, że i demon i halfka potrzebują tego milczącego wytchnienia. Czasem dłużej bądź krócej, ale ważne było to, że ktoś jednak był, medytował nieopodal, ktoś, kto nie wypytywał o wszystko, tylko…
Wyglądał inaczej. Z daleka widziała ciemnoczerowne znaki na skórze, rubin na czole, a także nowe ubranie… Słowem, ujrzała wizerunek po przemianie, domyślając się, co się z demonem stało. Kuro kiedyś jej o tym wspominał, że przechodząc zmiany… A na Konack zdawało się jej, że wyczuła skok mocy w energii Reda. Było to jedno możliwe oraz prawdopodobne wytłumaczenie, choć tak naprawdę mogła się tylko tego domyślać.
Ósemka uniosła się wolno w powietrze, zbliżając się w stronę demona. Wyczuwając, w jakim stanie jest jego energia zatrzymała się, zachowując dystans kilku metrów, przyglądając mu spokojnie. Chepri miał jednak rację, po walce wraz z parą uleciała z niej część nerwów… Nie ubyło ich wiele, ale na tyle, by poczuła się, nieco… Tak trochę lepiej.
Za to z Redem nie było chyba tak dobrze. Zbłąkane, czarne motyle wirowały wokół jego sylwetki, zdradzając pewne zagubienie, próbę zachowania kontroli nad swoją Ki.
- Red. – powtórzyła Ósemka nieznacznie podnosząc głos.
Nie wiedziała czy na nią patrzył, ale, co było jedną z dziwniejszych rzeczy ostatniego czasu, kącik warg dziewczyny drgnął w lekkim, szczerym uśmiechu.
- Dziękuję. Miło Cię widzieć.
OOC ---> + 10% KI
Nic się nie stało~
U mnie też ostatnio jest mały sajgon, więc dopiero teraz wrzucam post.
Vivian spała mocno. Poziom mocy zaciął się na jakimś tysiącu jednostek, wedle miary scouterów, a także świadomość podobnie zamarła. Śniła bez snów, bez wspomnień, krwi, zgliszczy czy chociażby samych negatywnych uczuć, wypełniających nocne mary. Emocje, które targały ją wcześniej, cała ta plątanina myśli uaktywniona przez Chepriego również opadła. Zmęczenie wyparło wszystko inne, pozostawiając otępiający spokój, aż dziewczyna nie była w stanie rozróżnić, co się dzieje na jawie. Brzeżkiem świadomości wyczuła, że Ki Ziemianina oddala się a jej własna przestaje być wzburzona. Słowem, zamiast zmarszczek na wodzie, energia przypominała teraz niewzruszoną, gładką taflę, niezmąconą nawet poprze nieco chrapliwy oddech halfki… Ale to zbyt metaforyczne porównanie.
Chociażby i wymuszony, sen dobrze jej zrobił. Wspominając ostatni brak odpoczynku Ósemka cudem funkcjonowała. Teraz baterie ładował jej niemalże zbyt głęboki sen, uspokajający rysy spiętej, czujnej twarzy. Pewnie dlatego nie wyczuła nikłej, demonicznej aury w swoim otoczeniu, bądź raczej – nie uznała jej za zagrożenie, by miała zaraz się podrywać. Znała ją przecież.
Słynęła ze swojego refleksu i szybkości, jednak nikt nie będzie ją winić, ze względu na przyczyny i skutki ‘zmulenia’, że teraz zareagowała z opóźnieniem. Delikatne smagnięcia motylich skrzydeł na ciele na początku wzięła za sen, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że to Ki, demoniczna Ki wnika w organizm halfki. Ósemka rozchyliła ostrożnie powieki, wiedząc, że gdzieś obok jest Red, ale senność otępiała jak silny narkotyk. Oddech co prawda, z chrapliwego stał się spokojniejszy i przecież, nic już jej nie bolało… Poprawka, ciało nie bolało. Co innego umysł i dusza, ale mniejsza o to.
Musiała przetrzeć powieki oślepiona światłem słonecznym i ostrożnie wstała, otrzepując kurtkę. Sińce pod powiekami zbladły, przetarcia znikły, jakby nigdy ich nie było… A wszystko to dzięki interwencji leczniczych zdolności czarnowłosego demona.
- Red?
Vivian patrzyła na chłopaka uważnie, delikatnie przechylając głowę w bok.
Ostatnio widziała Reda kilka dni przed swoją misją na Konack. Jak zawsze demon kręcił się w pobliżu oaz na pustyni, także tam najczęściej na niego wpadała. Lubiła go, między Vivian a Redem było coś, co nazwać można było milczącym porozumieniem. Zdarzało się im trenować razem, ćwiczyć różne ruchy, ale niewiele padło między nimi słów. Często po wysiłku siadywali nie tak daleko od siebie, w ciszy, oboje zamyśleni i żadne nie musiało nic mówić. Zwyczajnie siedzieli, rozumiejąc i akceptując to, że i demon i halfka potrzebują tego milczącego wytchnienia. Czasem dłużej bądź krócej, ale ważne było to, że ktoś jednak był, medytował nieopodal, ktoś, kto nie wypytywał o wszystko, tylko…
Wyglądał inaczej. Z daleka widziała ciemnoczerowne znaki na skórze, rubin na czole, a także nowe ubranie… Słowem, ujrzała wizerunek po przemianie, domyślając się, co się z demonem stało. Kuro kiedyś jej o tym wspominał, że przechodząc zmiany… A na Konack zdawało się jej, że wyczuła skok mocy w energii Reda. Było to jedno możliwe oraz prawdopodobne wytłumaczenie, choć tak naprawdę mogła się tylko tego domyślać.
Ósemka uniosła się wolno w powietrze, zbliżając się w stronę demona. Wyczuwając, w jakim stanie jest jego energia zatrzymała się, zachowując dystans kilku metrów, przyglądając mu spokojnie. Chepri miał jednak rację, po walce wraz z parą uleciała z niej część nerwów… Nie ubyło ich wiele, ale na tyle, by poczuła się, nieco… Tak trochę lepiej.
Za to z Redem nie było chyba tak dobrze. Zbłąkane, czarne motyle wirowały wokół jego sylwetki, zdradzając pewne zagubienie, próbę zachowania kontroli nad swoją Ki.
- Red. – powtórzyła Ósemka nieznacznie podnosząc głos.
Nie wiedziała czy na nią patrzył, ale, co było jedną z dziwniejszych rzeczy ostatniego czasu, kącik warg dziewczyny drgnął w lekkim, szczerym uśmiechu.
- Dziękuję. Miło Cię widzieć.
OOC ---> + 10% KI
Nic się nie stało~
U mnie też ostatnio jest mały sajgon, więc dopiero teraz wrzucam post.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Nie Lip 20, 2014 10:36 am
Wdech, wydech, wdech, wydech.
I tak kilkanaście razy dopóki szmeru trzepotu skrzydeł nie przerwał znajomy głos nawołujący jego imię. Blask ślepi złagodniał, rubin także wyciszył się we swojej kolorystyce. Tylko jego energia pozostawała na tym samym poziomie, to jest na poziomie około stu trzydziestu tysięcy jednostek. Ocknął się z marnej medytacji, kiedy koleżanka po fachu zbliżyła się i zaprezentowała się z jak najprzyjemniejszej strony. Jej Ki oddziaływała na motyle odsłaniając bardziej młodzieńca z roju, toteż mógł lepiej przyjrzeć się swojej partnerce z licznych sparingów na Vegecie. Złote oczy nie odrywały się od demona, który to zmobilizował się i zdecydował się tak samo serdecznie przywitać się z Halfką.
>Drobiazg, Vi. Ciebie również miło widz-...
Coś mu nie pozwoliło dokończyć zdania, a tym czymś był uroczy widok przed sobą. Motyle w jednej chwili odstąpiły ataku na demona, kiedy młodzieniec dostrzegł coś niezwykłego w dziewczynie. Do tej pory raczej nie uśmiechała się w jego stronę - musiała czuć się lepiej. Za ten uśmiech mógłby leczyć tylekroć, ilekroć byłaby taka potrzeba. Ostrożnie podniósł się z siadu i wyprostował się w kręgosłupie spoglądając odrobinę upiornymi ślepiami na Halfkę. Też cieszył się z jej widoku, zwłaszcza już mniej poturbowanego niż wcześniej (swoją drogą ciekaw był jak tam sobie radzi ze swoją stale rosnącą siłą [Red wyczuwał w niej potencjał na miarę Mistycznego Wojownika]), jednak nigdy nie potrafił się uśmiechnąć. Nie był zbyt wylewny w emocjach w mimice. Na pewno nie w tych dobrych emocjach. To najczęściej gubiło Czarnowłosego - oceniali go na chłodnego, zdystansowanego do codzienności wojownika, który uaktywnia się tylko wtedy, gdy coś złego się działo. Na czas spokoju nie był w stanie znaleźć sobie miejsca ani zajęcia. Tylko trening, medytacja, trening... nawet treningu zaniechał od ostatniego spotkania z Blondynką. Owszem, będąc na Namek poznał bliżej jednego z mieszkańców planety, odgrywał straszaka u boku Kaede by Changelingi były posłuszne w trakcie jej pertraktacji, nawet poświęcił kciuka ku radości Vernila w jego magicznych sztuczkach, ale to wciąż nie była norma, czy codzienność. Słuchając rady Wodza z wioski nie wgłębiał się w przeszłość we wspomnieniach, to i tak nie miał czym zapełnić swoich myśli. I wtedy wkradały się podszepty demonicznych genów, które trzysta lat temu doprowadziły Reda do zguby. Nie mógł i tym razem się poddać.
Dlatego tak bardzo przyglądał się życiu innym, by spróbować chociaż część skopiować na własny pożytek. I dlatego też nie odrywał spojrzenia od wojowniczki z Vegety. Nigdy jednak nie zmuszał jej do spowiedzi ze wszystkiego lub z czegokolwiek. Tak też będzie obecnie. Nie miał nawyku do wyjmowania siłą wiadomości o różnych problemach innych osób. Wysłuchiwanie to zupełnie inna sprawa. Zawsze był zdania, iż jeśli ktoś chce - wypowie się sam, bez nacisku. A jak ktoś nie miał odwagi (patrz Red), to dusił w sobie wszelkie niepowodzenia czy sensacje. Skoro jednak nie porusza się takich spraw, zostaje niewiele do dyskusji. Stąd młodzieniec był zazwyczaj milczący.
I z tego powodu nie zapytał się co się stało, jak to się stało, że Vivian znalazła się na Ziemi, kto ją pobił... to ostatnie nie byłoby zbyt chwalebne, gdyby padło na głos. Ale mając te pytania w głowie świadczyło o demonie, że zależało mu na dobru koleżanki. Dlatego czym prędzej ją uleczył. Za bardzo mu zależało na dziewczynie, by zostawić ją bez pomocy.
Skomplikowane wywody prowadzące donikąd...
...przerwane zostały kolejną falą Ki z jego ciała. Tęczówki zmniejszyły się do punkcików, a Redowi zgięły się nogi w kolanach i trzymając ręce na głowie próbował się uspokoić. Motyli jednak przybywało, w umyśle czerń dominowała nad innymi, już wizerunek Hachi zostawał przysłonięty kolejną parą skrzydeł insektów z jego energii. Na dłoniach, ramionach i spod naszyjnika wypełzły na wierzch czarne żyły tłoczące z zawrotną prędkością Ki demona. Ręce drżały z przeciążenia ledwo powstrzymując się od wybuchu czy uwolnienia mocy. Zacisnął w końcu powieki i z zadyszką dukał niemal po słowie:
>Nie mogę... zatrzymać...
Chyba po raz pierwszy w ten sposób prosił o pomoc Vivian, nawet nie wiedząc jak mogłaby mu pomóc. Nie to, że wątpił w jej siły czy spryt, tylko to było coś nowego i innego niż dotychczas. Ale jej bliskość była już ułamkiem wsparcia, bo zdawał sobie sprawę, że nie jest sam. Że musi być uspołeczniony, a nie oddać się demońskim instynktom. Najgorsze, iż teraz dziewczyna mogła sobie pomyśleć, że uleczył ją z tego powodu, aby musiała przyłożyć się do tego procederu. A co gorsza - narażał ją na kolejne cierpienie. Znaczy sam Red nie mógł o tym myśleć, bo brakowało mu skupienia i samokontroli. Inna sprawa, że od kiedy przemienił się (to jest zaledwie kilka dni temu) nie zdołał w pełni zapanować nad sobą, i teraz są tego konsekwencje. Na przykład nie mógł zamaskować swojej energii, która osiągnęła maksymalny limit. Ale to był pikuś w porównaniu z tym co jego instynkt podpowiadał z użyciem takiej mocy.
[Post treningowy drugi]
Ooc: ujawnienie całego PL
I tak kilkanaście razy dopóki szmeru trzepotu skrzydeł nie przerwał znajomy głos nawołujący jego imię. Blask ślepi złagodniał, rubin także wyciszył się we swojej kolorystyce. Tylko jego energia pozostawała na tym samym poziomie, to jest na poziomie około stu trzydziestu tysięcy jednostek. Ocknął się z marnej medytacji, kiedy koleżanka po fachu zbliżyła się i zaprezentowała się z jak najprzyjemniejszej strony. Jej Ki oddziaływała na motyle odsłaniając bardziej młodzieńca z roju, toteż mógł lepiej przyjrzeć się swojej partnerce z licznych sparingów na Vegecie. Złote oczy nie odrywały się od demona, który to zmobilizował się i zdecydował się tak samo serdecznie przywitać się z Halfką.
>Drobiazg, Vi. Ciebie również miło widz-...
Coś mu nie pozwoliło dokończyć zdania, a tym czymś był uroczy widok przed sobą. Motyle w jednej chwili odstąpiły ataku na demona, kiedy młodzieniec dostrzegł coś niezwykłego w dziewczynie. Do tej pory raczej nie uśmiechała się w jego stronę - musiała czuć się lepiej. Za ten uśmiech mógłby leczyć tylekroć, ilekroć byłaby taka potrzeba. Ostrożnie podniósł się z siadu i wyprostował się w kręgosłupie spoglądając odrobinę upiornymi ślepiami na Halfkę. Też cieszył się z jej widoku, zwłaszcza już mniej poturbowanego niż wcześniej (swoją drogą ciekaw był jak tam sobie radzi ze swoją stale rosnącą siłą [Red wyczuwał w niej potencjał na miarę Mistycznego Wojownika]), jednak nigdy nie potrafił się uśmiechnąć. Nie był zbyt wylewny w emocjach w mimice. Na pewno nie w tych dobrych emocjach. To najczęściej gubiło Czarnowłosego - oceniali go na chłodnego, zdystansowanego do codzienności wojownika, który uaktywnia się tylko wtedy, gdy coś złego się działo. Na czas spokoju nie był w stanie znaleźć sobie miejsca ani zajęcia. Tylko trening, medytacja, trening... nawet treningu zaniechał od ostatniego spotkania z Blondynką. Owszem, będąc na Namek poznał bliżej jednego z mieszkańców planety, odgrywał straszaka u boku Kaede by Changelingi były posłuszne w trakcie jej pertraktacji, nawet poświęcił kciuka ku radości Vernila w jego magicznych sztuczkach, ale to wciąż nie była norma, czy codzienność. Słuchając rady Wodza z wioski nie wgłębiał się w przeszłość we wspomnieniach, to i tak nie miał czym zapełnić swoich myśli. I wtedy wkradały się podszepty demonicznych genów, które trzysta lat temu doprowadziły Reda do zguby. Nie mógł i tym razem się poddać.
Dlatego tak bardzo przyglądał się życiu innym, by spróbować chociaż część skopiować na własny pożytek. I dlatego też nie odrywał spojrzenia od wojowniczki z Vegety. Nigdy jednak nie zmuszał jej do spowiedzi ze wszystkiego lub z czegokolwiek. Tak też będzie obecnie. Nie miał nawyku do wyjmowania siłą wiadomości o różnych problemach innych osób. Wysłuchiwanie to zupełnie inna sprawa. Zawsze był zdania, iż jeśli ktoś chce - wypowie się sam, bez nacisku. A jak ktoś nie miał odwagi (patrz Red), to dusił w sobie wszelkie niepowodzenia czy sensacje. Skoro jednak nie porusza się takich spraw, zostaje niewiele do dyskusji. Stąd młodzieniec był zazwyczaj milczący.
I z tego powodu nie zapytał się co się stało, jak to się stało, że Vivian znalazła się na Ziemi, kto ją pobił... to ostatnie nie byłoby zbyt chwalebne, gdyby padło na głos. Ale mając te pytania w głowie świadczyło o demonie, że zależało mu na dobru koleżanki. Dlatego czym prędzej ją uleczył. Za bardzo mu zależało na dziewczynie, by zostawić ją bez pomocy.
Skomplikowane wywody prowadzące donikąd...
...przerwane zostały kolejną falą Ki z jego ciała. Tęczówki zmniejszyły się do punkcików, a Redowi zgięły się nogi w kolanach i trzymając ręce na głowie próbował się uspokoić. Motyli jednak przybywało, w umyśle czerń dominowała nad innymi, już wizerunek Hachi zostawał przysłonięty kolejną parą skrzydeł insektów z jego energii. Na dłoniach, ramionach i spod naszyjnika wypełzły na wierzch czarne żyły tłoczące z zawrotną prędkością Ki demona. Ręce drżały z przeciążenia ledwo powstrzymując się od wybuchu czy uwolnienia mocy. Zacisnął w końcu powieki i z zadyszką dukał niemal po słowie:
>Nie mogę... zatrzymać...
Chyba po raz pierwszy w ten sposób prosił o pomoc Vivian, nawet nie wiedząc jak mogłaby mu pomóc. Nie to, że wątpił w jej siły czy spryt, tylko to było coś nowego i innego niż dotychczas. Ale jej bliskość była już ułamkiem wsparcia, bo zdawał sobie sprawę, że nie jest sam. Że musi być uspołeczniony, a nie oddać się demońskim instynktom. Najgorsze, iż teraz dziewczyna mogła sobie pomyśleć, że uleczył ją z tego powodu, aby musiała przyłożyć się do tego procederu. A co gorsza - narażał ją na kolejne cierpienie. Znaczy sam Red nie mógł o tym myśleć, bo brakowało mu skupienia i samokontroli. Inna sprawa, że od kiedy przemienił się (to jest zaledwie kilka dni temu) nie zdołał w pełni zapanować nad sobą, i teraz są tego konsekwencje. Na przykład nie mógł zamaskować swojej energii, która osiągnęła maksymalny limit. Ale to był pikuś w porównaniu z tym co jego instynkt podpowiadał z użyciem takiej mocy.
[Post treningowy drugi]
Ooc: ujawnienie całego PL
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Pon Lip 21, 2014 11:16 pm
Ironia losu.
Odkąd Ósemce udało się dojść do poziomu Super Saiyan, nie lubiła szczerze tej przemiany. Została spowodowana wymuszonym gniewem, także nim się do niej przyzwyczaiła, każda transformacja na swój sposób była nieswoja i bolesna. Za każdym razem wchodziła na pole minowe własnych myśli, z trudem manewrując pomiędzy najróżniejszymi bodźcami. Dusiła w sobie wiele, milcząc i ignorując pytania, aż w którymś momencie emocje nie mogąc znaleźć ujścia… Coś jej zrobią. Zapłaci za bycie tak twardą i opanowaną, może gorzej niż podejrzewała. Nie chciała o tym myśleć, bo konsekwencje poniesie tylko ona, to wystarczy, nikogo innego nie zamierza w to wplątać…
Tor myśli był nieco podobny do Reda. Tak samo jak on, nie mogła przyzwyczaić się do nagłego wzrostu siły, a także miała tendencje do bycia milczkiem i krycia się ze swoimi emocjami, ba, nie potrafiła odpowiednio ich przedstawić ani nawet ukazać poza wewnętrzną skorupą.
Dlatego widząc wir z czarnych, atłasowych skrzydeł Vivian się nie poruszyła, wpatrując poważnie w demona. Zachwiał się, dziewczyna odruchowo zrobiła krok w jego stronę, gdy wokół Reda rój po prostu oszalał, wzlatując w powietrze. Poprzez gęstą kurtynę motyli ujrzała błyszczące, krwiste tęczówki, patrzące przed siebie, na nią… Ciemne żyły uwypukliły się, jak przy Ósemkowym zatruciu narkotykiem na Konack. Ki wystrzeliła w górę, odsłaniając cały swój ogrom, a dziewczyna poczuła silny powiew na policzkach, szargający również włosami.
Red zawsze był o niebo od Vivian silniejszy. Teraz wyczuwając jego siłę, potężną, ciemną Ki i szalejące w niej emocje… Nie, nie do końca tak. Uczucia tam były, ale nawet w energii zostały zamaskowane, jakby patrzyło się na powierzchnie gotującej się wody. Powierzchnia faluje, ale nie wiadomo, co dzieje się w środku.
Na pewien sposób wiedziała, jak to jest, z drugiej, nie wiedziała o tym, z czym ciemnowłosy zmaga się wewnątrz swojej duszy.
I vice versa.
Nie wahając się ani przez moment, Ósemka postąpiła nieco… Bezpośrednio.
Ignorując szalejące motyle, muskające również jej sylwetkę, zbliżyła się i złapała młodzieńca mocno za ramiona. Niełatwe zadanie, bariera z motyli niejako zaatakowała halfkę. Taki kontakt musiał być dla obu zaskoczeniem. Wzburzona, demoniczna Ki trochę paliła Vivian. Jej dłonie zdawały się być gorące, ale nie puszczała, mając przed sobą na długość ramienia otumanionego Reda. Rozumiała, że czasem jest niepewny i na pewien sposób dziecinny, ale wiedziała, że cokolwiek się dzieje, to poważniejsza sprawa. Impulsy pod skórą i ubraniem targały jego ciałem jak silne wyładowania elektryczne.
Delikatnie zwiększyła swoją Ki, bezwiednie wchodząc w stan SSJ. Włosy się uniosły, oczy nabrały zielonego blasku. Patrzyła wciąż na Reda, starając się go uspokoić…
O ironio, przecież nie tak dawno Chepri próbował zrobić to samo z nią.
Starała się swoją złotawą aurą uśpić energię demona, sprawiając, że czarne motyle płynęły w jasnym blasku. Sama była mistrzynią w uspokajaniu się na siłę, ale chciała, po raz pierwszy w życiu wyciszyć kogoś innego, powolutku, pomału… Wdech, wydech…
- Red… Lepiej?
Nie pytała czy jest dobrze. Osobiście nie cierpiała tego pytania.
Teraz zaś, zastanawiała się nad stanem demona, widząc w nim pewne niepokojące podobieństwo do swojego… W tym, że nie miała o tym pojęcia, a było to wyłącznie podskórne przeczucie. Tak jakby fakt, że Red jednym skinieniem dłoni mógłby zmieść Vivian z powierzchni Ziemi nie istniał.
Odkąd Ósemce udało się dojść do poziomu Super Saiyan, nie lubiła szczerze tej przemiany. Została spowodowana wymuszonym gniewem, także nim się do niej przyzwyczaiła, każda transformacja na swój sposób była nieswoja i bolesna. Za każdym razem wchodziła na pole minowe własnych myśli, z trudem manewrując pomiędzy najróżniejszymi bodźcami. Dusiła w sobie wiele, milcząc i ignorując pytania, aż w którymś momencie emocje nie mogąc znaleźć ujścia… Coś jej zrobią. Zapłaci za bycie tak twardą i opanowaną, może gorzej niż podejrzewała. Nie chciała o tym myśleć, bo konsekwencje poniesie tylko ona, to wystarczy, nikogo innego nie zamierza w to wplątać…
Tor myśli był nieco podobny do Reda. Tak samo jak on, nie mogła przyzwyczaić się do nagłego wzrostu siły, a także miała tendencje do bycia milczkiem i krycia się ze swoimi emocjami, ba, nie potrafiła odpowiednio ich przedstawić ani nawet ukazać poza wewnętrzną skorupą.
Dlatego widząc wir z czarnych, atłasowych skrzydeł Vivian się nie poruszyła, wpatrując poważnie w demona. Zachwiał się, dziewczyna odruchowo zrobiła krok w jego stronę, gdy wokół Reda rój po prostu oszalał, wzlatując w powietrze. Poprzez gęstą kurtynę motyli ujrzała błyszczące, krwiste tęczówki, patrzące przed siebie, na nią… Ciemne żyły uwypukliły się, jak przy Ósemkowym zatruciu narkotykiem na Konack. Ki wystrzeliła w górę, odsłaniając cały swój ogrom, a dziewczyna poczuła silny powiew na policzkach, szargający również włosami.
Red zawsze był o niebo od Vivian silniejszy. Teraz wyczuwając jego siłę, potężną, ciemną Ki i szalejące w niej emocje… Nie, nie do końca tak. Uczucia tam były, ale nawet w energii zostały zamaskowane, jakby patrzyło się na powierzchnie gotującej się wody. Powierzchnia faluje, ale nie wiadomo, co dzieje się w środku.
Na pewien sposób wiedziała, jak to jest, z drugiej, nie wiedziała o tym, z czym ciemnowłosy zmaga się wewnątrz swojej duszy.
I vice versa.
Nie wahając się ani przez moment, Ósemka postąpiła nieco… Bezpośrednio.
Ignorując szalejące motyle, muskające również jej sylwetkę, zbliżyła się i złapała młodzieńca mocno za ramiona. Niełatwe zadanie, bariera z motyli niejako zaatakowała halfkę. Taki kontakt musiał być dla obu zaskoczeniem. Wzburzona, demoniczna Ki trochę paliła Vivian. Jej dłonie zdawały się być gorące, ale nie puszczała, mając przed sobą na długość ramienia otumanionego Reda. Rozumiała, że czasem jest niepewny i na pewien sposób dziecinny, ale wiedziała, że cokolwiek się dzieje, to poważniejsza sprawa. Impulsy pod skórą i ubraniem targały jego ciałem jak silne wyładowania elektryczne.
Delikatnie zwiększyła swoją Ki, bezwiednie wchodząc w stan SSJ. Włosy się uniosły, oczy nabrały zielonego blasku. Patrzyła wciąż na Reda, starając się go uspokoić…
O ironio, przecież nie tak dawno Chepri próbował zrobić to samo z nią.
Starała się swoją złotawą aurą uśpić energię demona, sprawiając, że czarne motyle płynęły w jasnym blasku. Sama była mistrzynią w uspokajaniu się na siłę, ale chciała, po raz pierwszy w życiu wyciszyć kogoś innego, powolutku, pomału… Wdech, wydech…
- Red… Lepiej?
Nie pytała czy jest dobrze. Osobiście nie cierpiała tego pytania.
Teraz zaś, zastanawiała się nad stanem demona, widząc w nim pewne niepokojące podobieństwo do swojego… W tym, że nie miała o tym pojęcia, a było to wyłącznie podskórne przeczucie. Tak jakby fakt, że Red jednym skinieniem dłoni mógłby zmieść Vivian z powierzchni Ziemi nie istniał.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Wto Lip 22, 2014 12:33 pm
A i owszem – zaskoczenie było ogromne. Tak jakby Biel rzuciła się na Czerń demona, tak jakby spadały pierwsze krople deszczu podczas kilkuletniej suszy, tak jakby komuś umierającemu z głodu podano najpyszniejsze i najbardziej sycące danie. Pod tym względem trzeba było uważać, żeby nie „przejeść się” dobrą mocą Halfki, gdyż kusiła swoim anielską cierpliwością, determinacją i tym wszystkim, czym odznaczała się Złotooka. Pardon – już zielonooka wojowniczka w formie Super Saiyanki. Uwolniła część potencjału, który nie sprawiał jej tak samo radości co stała przemiana demona, jednak był idealnym lekarstwem dla Reda. Umysł rozjaśniał od mroków, sylwetka dziewczyny starała się wyraźniejsza i czystsza. Jej determinacja i upór sprawiły, iż młodzieniec stopniowo, powolutku, schodził z granic limitu mocy w dół. Rój motyli także mniej przypalał ręce Vivian.
Nie zostawiła go… a nawet dzięki jej obecności prawie czuł się tak, jak na Vegecie, kiedy spędzali kilka godzin, a sumarycznie dni, ze sobą.
Nigdy nie rozumiał dlaczego, ale dziewczyna coraz częściej chciała poćwiczyć właśnie z demonem w jednej z oaz. Miewał wrażenie, że mogło to być spowodowane odizolowaniem się od społeczeństwa, w którym żyła. Tak sobie tłumaczył pojawianie się na pustyni z dnia na dzień silniejszej wojowniczki, lecz czemu akurat z demonem? Podczas medytacji zdarzało mu się myśleć właśnie o tym, aniżeli o uporządkowaniu rozgonionych podczas walki fizycznej myśli. Czuł się wyróżniony, lecz nie okazywał tego po sobie, w sensie nie skakał z radości, nie machał energicznie rękoma na przywitanie… ale gdy tylko wyczuwał jej Ki, natychmiast zrywał się z medytacji (czy drzemki, bo czasem po prostu zapadał w lekki sen) i był gotów na każdy pomysł spędzenia wspólnego czasu właśnie z nią. Nawet siedzenie w milczeniu było budujące i przyjemne – dzięki Vivian wiedział, że słowotok czy bycie gwiazdą socjometryczną nie zawsze jest konieczne, by czuć się z kimś dobrze.
A mimo wszystkiego dobrego nigdy nie odwdzięczył się ani pół słowem, ani miną. Zdawać się mogło, że był zbyt surowy, jednak Halfka bardzo dobrze umiała rozszyfrować jego postawę. Sama miała podobny charakter – skryty, lecz szczery.
Lekko spuścił głowę tak, że rozżarzone tęczówki tępo wpatrywały się na buty Vivian. Z otwartych ust słychać było ciężki oddech, jakby co najmniej okrążył kilka razy Ziemię, a z linii warg wyłoniły się dłuższe niż u ludzi kły - na dole i na górze. Po nich też skraplała się ślina, która wraz z potem z czoła skapywała na grunt. Taki niemy krzyk. Rój motyli będącą jego aurą wpakował się z powrotem do demona, lecz nie mógł się uspokoić. Spięte ciało nadal ozdabiały czarne żyły, lecz przynajmniej dzięki poświacie Super Saiyanki Ki nie szalała poza jego organizmem. Nie kontaktował, chociaż czuł obie dłonie dziewczyny na swoich ramionach od kiedy tylko z odwagą przedarła się przez jego barierę. Rubiny świeciły równie intensywnie co tęczówki, aczkolwiek nie powodowały otwarcia wrót dla wypływu mocy. Wszystko kotłowało się wewnątrz, na szczęście też już więcej energia demona nie krzywdziła dziewczyny. Przez chmarę motyli w umyśle widział skrawki rzeczywistości i błyski od aury Halfki, ale proces powrotu do żywych był bardzo mozolny. Oddech nieustannie wskazywał na przeciążenie, na jakiś wysiłek młodzieńca, a przecież tylko siedział w kuckach przed wojowniczką.
Nie tak planował ich spotkanie na Ziemi. Nie sądził po pierwsze, iż Vivian zdecyduje się wybrać na tą planetę, ale po drugie nie tak chciał przywitać się z dziewczyną.
Mimo nieustannej obecności Zielonookiej nie mógł wyrwać się z tego stanu, w dodatku Ki nie mieściła się w ciele demona, toteż rozrosły się żyły, zwłaszcza na dłoniach, którymi przyszpilił się do ziemi. Tak jakby to teraz na gruncie pod nogami chciał się wyżyć. Na szczęście moc Vivian była idealnym kontrastem, i demońskie geny coraz mniej natarczywie dokuczały młodzieńcowi. Wciąż za bardzo, by odpuścić, lecz było o niebo lepiej jak w trakcie wydostania się energii na zewnątrz. Nie był w stanie odezwać się do Ratowniczki, wciąż tylko wdech i wydech, który coraz bardziej przypominał w tempie to narzucone przez Super Saiyankę.
Może i dało się wywęszyć sukces, ale do tego trzeba było mieć jeszcze więcej cierpliwości lub inny pomysł na skrócenie oczekiwania na poprawę kondycji Reda.
[Post treningowy trzeci - ostatni]
Ooc: ujawnienie 120.000 PL
Nie zostawiła go… a nawet dzięki jej obecności prawie czuł się tak, jak na Vegecie, kiedy spędzali kilka godzin, a sumarycznie dni, ze sobą.
Nigdy nie rozumiał dlaczego, ale dziewczyna coraz częściej chciała poćwiczyć właśnie z demonem w jednej z oaz. Miewał wrażenie, że mogło to być spowodowane odizolowaniem się od społeczeństwa, w którym żyła. Tak sobie tłumaczył pojawianie się na pustyni z dnia na dzień silniejszej wojowniczki, lecz czemu akurat z demonem? Podczas medytacji zdarzało mu się myśleć właśnie o tym, aniżeli o uporządkowaniu rozgonionych podczas walki fizycznej myśli. Czuł się wyróżniony, lecz nie okazywał tego po sobie, w sensie nie skakał z radości, nie machał energicznie rękoma na przywitanie… ale gdy tylko wyczuwał jej Ki, natychmiast zrywał się z medytacji (czy drzemki, bo czasem po prostu zapadał w lekki sen) i był gotów na każdy pomysł spędzenia wspólnego czasu właśnie z nią. Nawet siedzenie w milczeniu było budujące i przyjemne – dzięki Vivian wiedział, że słowotok czy bycie gwiazdą socjometryczną nie zawsze jest konieczne, by czuć się z kimś dobrze.
A mimo wszystkiego dobrego nigdy nie odwdzięczył się ani pół słowem, ani miną. Zdawać się mogło, że był zbyt surowy, jednak Halfka bardzo dobrze umiała rozszyfrować jego postawę. Sama miała podobny charakter – skryty, lecz szczery.
Lekko spuścił głowę tak, że rozżarzone tęczówki tępo wpatrywały się na buty Vivian. Z otwartych ust słychać było ciężki oddech, jakby co najmniej okrążył kilka razy Ziemię, a z linii warg wyłoniły się dłuższe niż u ludzi kły - na dole i na górze. Po nich też skraplała się ślina, która wraz z potem z czoła skapywała na grunt. Taki niemy krzyk. Rój motyli będącą jego aurą wpakował się z powrotem do demona, lecz nie mógł się uspokoić. Spięte ciało nadal ozdabiały czarne żyły, lecz przynajmniej dzięki poświacie Super Saiyanki Ki nie szalała poza jego organizmem. Nie kontaktował, chociaż czuł obie dłonie dziewczyny na swoich ramionach od kiedy tylko z odwagą przedarła się przez jego barierę. Rubiny świeciły równie intensywnie co tęczówki, aczkolwiek nie powodowały otwarcia wrót dla wypływu mocy. Wszystko kotłowało się wewnątrz, na szczęście też już więcej energia demona nie krzywdziła dziewczyny. Przez chmarę motyli w umyśle widział skrawki rzeczywistości i błyski od aury Halfki, ale proces powrotu do żywych był bardzo mozolny. Oddech nieustannie wskazywał na przeciążenie, na jakiś wysiłek młodzieńca, a przecież tylko siedział w kuckach przed wojowniczką.
Nie tak planował ich spotkanie na Ziemi. Nie sądził po pierwsze, iż Vivian zdecyduje się wybrać na tą planetę, ale po drugie nie tak chciał przywitać się z dziewczyną.
Mimo nieustannej obecności Zielonookiej nie mógł wyrwać się z tego stanu, w dodatku Ki nie mieściła się w ciele demona, toteż rozrosły się żyły, zwłaszcza na dłoniach, którymi przyszpilił się do ziemi. Tak jakby to teraz na gruncie pod nogami chciał się wyżyć. Na szczęście moc Vivian była idealnym kontrastem, i demońskie geny coraz mniej natarczywie dokuczały młodzieńcowi. Wciąż za bardzo, by odpuścić, lecz było o niebo lepiej jak w trakcie wydostania się energii na zewnątrz. Nie był w stanie odezwać się do Ratowniczki, wciąż tylko wdech i wydech, który coraz bardziej przypominał w tempie to narzucone przez Super Saiyankę.
Może i dało się wywęszyć sukces, ale do tego trzeba było mieć jeszcze więcej cierpliwości lub inny pomysł na skrócenie oczekiwania na poprawę kondycji Reda.
[Post treningowy trzeci - ostatni]
Ooc: ujawnienie 120.000 PL
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Sro Lip 23, 2014 11:57 pm
Nie cierpiała tłumów. Nie lubiła gwaru, tłoku, przelewającego się po korytarzach gąszczu ciał. Taka, jednakże, była codzienność Akademii. Było w niej głośno, nie tylko przez wrzaski Koszarowego czy wybuchy pocisków energetycznych, ale również od mrowia różnej rangi żołnierzy. Jak wytrzymać wśród nich, jeśli z trudem wytrzymywało się sam na sam ze sobą?
Ósemka potrzebowała odosobnienia, samotności, robiąc z tego coś koniecznego jak tlen, jak odżywianie, słowem… Też miała swoją skorupę, bez której funkcjonowała z trudem.
Dlatego rozumiała… Cóż, może to nie jest dobre stwierdzenie, ale przeczuwała, co może dziać się z demonem, z czym musi się zmagać. Ich relacje były trudne do określenia. Ćwiczyła z nim często i gdy tylko miała czas, by polecieć na pustynie, z dala od miast, wiedziała, gdzie go znaleźć. Red zawsze czekał w tej samej pozycji, medytując. Bywało, że na powitanie skinęli sobie głowami i siedzieli tak metr od siebie, milcząc i… Milcząc. Czasem zaczynali trening, łatwo podchwytując różne pomysły, czy to sparing bez użycie Ki, czy trening energii…
Nie musieli wiele mówić, bo to nie było im potrzebne. Vivian chłonęła ciszę i spokój jak gąbka, mając jeden mały pretekst, że jednak nie spędza czasu w kompletnej samotności… Że nie jest z nią tak źle, nie jest z niej skrajnie aspołeczne stworzenie. Ktoś by się uśmiał, zerkając na Reda, ale wbrew sobie, halfka naprawdę musiała przyznać, że lubi demona i wywiązała się między nimi specyficzna nić sympatii. Dobrze było jej z Redem milczeć i siedzieć, wpatrując w ciemne niebo. Raz spędzili razem burzę piaskową, za nic mając sobie nawały czerwonego piachu – tkwili niedaleko siebie jak te kołki i żadnemu nie chciało się ruszyć, choć o centymetr. Potem jasne włosy Vivian były szkarłatne od ilości piasku, ba, miała piach nawet w zębach… Ale kogo to obchodzi?
Czuła napięcie krążące jak gorąca fala krwi w ciele Reda. Nie oderwała dłoni od jego ramion, zastanawiając się, co zrobić, by ulżyć demonowi. Swoją energię podniosła do maksimum, nie agresywnie, lecz powoli i miarowo, pomagając uspokoić się czarnej aurze. Ile to miało trwać, nieważne. Gdy Red osunął się na kolana, wbijając paznokcie w piach, przykucnęła obok, nie puszczając.
Musiała jakoś ochłodzić rozpalającą młodzieńca gorączkę, a jak na złość, tylko jeden, dość prostacki sposób wpadł jej do głowy. Ruchem brody uniosła w powietrze niewielką ścianę morskiej, zaznaczam, zimnej wody i sprowadziła ją nad ich dwoje. Telekineza puściła i życiodajna, acz, słonawa ciesz opadła na halfkę i demona, przemoczywszy ich do suchej nitki. Włoski na ciele uniosła gęsia skórka, ale Vivian nie zważała na lodowatą wodę, wpatrując się czujnie w Reda.
Powinien ochłonąć. Niejako, ale zawsze, prawda… A nawet jeśli, to…
- Wyrzuć to z siebie, na spokojnie. – powiedziała cicho, ściskając lekko ramiona czarnowłosego. – Wytrzymam.
I kto tu komu funduje nie do końca przemyślaną pomoc? Zakładając, że dziewczynie uda się jakoś ulżyć Redowi. Jeśli musi krzyknąć, wrzasnąć, wystrzelić energię z ciała – wytrzyma.
Nie mogłaby sobie spojrzeć w oczy, gdyby nie zostawiła go samemu sobie. Ostrożnie podzieliła się z demonem cząstką swojej Ki, sprawiając, że delikatnie połączyła się z czarnymi motylami. Chciała w ten sposób umocnić spokojniejszy rytm oddechu Reda, jakoś pomóc… Ciemne skrzydełka kilku najbliższych zabarwiły się na złoto-jasnozielono.
Vivian wolno wypuściła powietrze z płuc.
- Red, spójrz na mnie. – zamigotało zaskakująco czyste spojrzenie. – Jak się czujesz?
OOC ---> + 20% KI Zapomniałam w poprzednim poście.
Ósemka potrzebowała odosobnienia, samotności, robiąc z tego coś koniecznego jak tlen, jak odżywianie, słowem… Też miała swoją skorupę, bez której funkcjonowała z trudem.
Dlatego rozumiała… Cóż, może to nie jest dobre stwierdzenie, ale przeczuwała, co może dziać się z demonem, z czym musi się zmagać. Ich relacje były trudne do określenia. Ćwiczyła z nim często i gdy tylko miała czas, by polecieć na pustynie, z dala od miast, wiedziała, gdzie go znaleźć. Red zawsze czekał w tej samej pozycji, medytując. Bywało, że na powitanie skinęli sobie głowami i siedzieli tak metr od siebie, milcząc i… Milcząc. Czasem zaczynali trening, łatwo podchwytując różne pomysły, czy to sparing bez użycie Ki, czy trening energii…
Nie musieli wiele mówić, bo to nie było im potrzebne. Vivian chłonęła ciszę i spokój jak gąbka, mając jeden mały pretekst, że jednak nie spędza czasu w kompletnej samotności… Że nie jest z nią tak źle, nie jest z niej skrajnie aspołeczne stworzenie. Ktoś by się uśmiał, zerkając na Reda, ale wbrew sobie, halfka naprawdę musiała przyznać, że lubi demona i wywiązała się między nimi specyficzna nić sympatii. Dobrze było jej z Redem milczeć i siedzieć, wpatrując w ciemne niebo. Raz spędzili razem burzę piaskową, za nic mając sobie nawały czerwonego piachu – tkwili niedaleko siebie jak te kołki i żadnemu nie chciało się ruszyć, choć o centymetr. Potem jasne włosy Vivian były szkarłatne od ilości piasku, ba, miała piach nawet w zębach… Ale kogo to obchodzi?
Czuła napięcie krążące jak gorąca fala krwi w ciele Reda. Nie oderwała dłoni od jego ramion, zastanawiając się, co zrobić, by ulżyć demonowi. Swoją energię podniosła do maksimum, nie agresywnie, lecz powoli i miarowo, pomagając uspokoić się czarnej aurze. Ile to miało trwać, nieważne. Gdy Red osunął się na kolana, wbijając paznokcie w piach, przykucnęła obok, nie puszczając.
Musiała jakoś ochłodzić rozpalającą młodzieńca gorączkę, a jak na złość, tylko jeden, dość prostacki sposób wpadł jej do głowy. Ruchem brody uniosła w powietrze niewielką ścianę morskiej, zaznaczam, zimnej wody i sprowadziła ją nad ich dwoje. Telekineza puściła i życiodajna, acz, słonawa ciesz opadła na halfkę i demona, przemoczywszy ich do suchej nitki. Włoski na ciele uniosła gęsia skórka, ale Vivian nie zważała na lodowatą wodę, wpatrując się czujnie w Reda.
Powinien ochłonąć. Niejako, ale zawsze, prawda… A nawet jeśli, to…
- Wyrzuć to z siebie, na spokojnie. – powiedziała cicho, ściskając lekko ramiona czarnowłosego. – Wytrzymam.
I kto tu komu funduje nie do końca przemyślaną pomoc? Zakładając, że dziewczynie uda się jakoś ulżyć Redowi. Jeśli musi krzyknąć, wrzasnąć, wystrzelić energię z ciała – wytrzyma.
Nie mogłaby sobie spojrzeć w oczy, gdyby nie zostawiła go samemu sobie. Ostrożnie podzieliła się z demonem cząstką swojej Ki, sprawiając, że delikatnie połączyła się z czarnymi motylami. Chciała w ten sposób umocnić spokojniejszy rytm oddechu Reda, jakoś pomóc… Ciemne skrzydełka kilku najbliższych zabarwiły się na złoto-jasnozielono.
Vivian wolno wypuściła powietrze z płuc.
- Red, spójrz na mnie. – zamigotało zaskakująco czyste spojrzenie. – Jak się czujesz?
OOC ---> + 20% KI Zapomniałam w poprzednim poście.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Sob Lip 26, 2014 2:47 pm
I chyba po raz pierwszy Red przerwał dotąd sympatyzującą ciszę między nimi krzykiem bestii, którą w sobie dusił. Nie chciał psuć niczego, co do tej pory wspólnie stworzyli - niecodzienną więź równie silną co przyjaźń, opartą na zaufaniu i komunikacji bez słów. A czemu "tylko" równie silną, a nie przyjaźń? Nigdy nie powiedzieli sobie kim są dla siebie. Nie dlatego, że wstydzili się, tylko sami doszli do tego wniosku po którymś spotkaniu. Oczywiście, nie był to nagły przeskok ze zwykłej znajomości - doszlifowali ów relację swoimi zachowaniami, czynnościami, a nader wszystko zrozumieniem się, czy jak kto woli - zbrataniem się dusz. Dusz tak odmiennych, a jednocześnie tak sobie bliskich.
Nie spodziewał się ochłodzenia wodą, za którą nie przepadał, ba - unikał jej. Zwłaszcza w takich ilościach! Spadła z góry słupem ściany przyciskając lekko mu gruntowi zarówno demona jak i winowajczyni. Gorączka zelżała, mógł przez kilka sekund nawiązać kontakt z wojowniczką, która sprytnie wykorzystała czas podając mu pomysł na tacy. Pomysł na uwolnienie się od brzemienia rosnącego w zastraszającym tempie po nieuspokojonej transformacji. Stary Nameczan będący wodzem wioski poradził demonowi, by nie rozpamiętywał o przeszłości, tylko budował nową przyszłość. Przyszło mu to do głowy właśnie w tej chwili, gdyż po raz pierwszy po walce z Tsufulem mógł (za pozwoleniem Vivian) w pełni wyżyć się w dowolny sposób. Racjonalne myślenie o niebezpieczeństwie dla koleżanki zgasło od kiedy nie mógł odezwać się do niej, ale słysząc jej słowa... przecież ufał jej. Ufał jej teorii, że wyrzucenie z siebie mnóstwa Ki uwolni jego dręczone ciało, umysł i duszę.
Zaufał Halfce przestając się hamować przed nieuniknionym.
Aż coś młodzieńcem szarpnęło raz i drugi na boki. Tęczówki utonęły w atłasowej czerni, by za dosłownie kilka sekund rozświetliły się jego ślepia na soczysty, krwisty kolor współgrając z rubinami wpojonymi z jego ciałem. Zaciśnięte kły rozluźniły się i dało się słyszeć warkot przypominający zmutowanego potwora. Dzięki czystej aurze Blondynki muskającej jego mroczną mógł nawiązać nikły, ale jednak, kontakt z dziewczyną. Jakby z jej wolą, jej chęciami, jej potrzebami ale tylko dotyczącymi młodzieńca. Wolałaby, by Red uwolnił siebie od ciężaru, nawet kosztem jej zdrowia. Chętnie widziałaby go już uspokojonego, bo potrzebowała jego i jego ciszy. Może niezupełnie tak to brzmiało, aczkolwiek Czarnowłosy mimo wpadnięcia na dno swojej egzystencji mógł po kolei realizować "zachcianki" Złotookiej, które uratują go od zguby. Złote i czarne motyle mieszały się ze sobą i otoczyły dwójkę wojowników. Z czasem było ich coraz więcej, aż napięcie sięgnęło zenitu i Halfka mogła od środka zobaczyć pokaz bestialskiej energii.
Zbita poświata wykruszała się w niebezpieczny sposób. Wystrzeliwały się w postaci Ki Blastów, ale forma przypominała Genocide Attack, czyli kaskadowo uciekały do góry. Było ich tak mnóstwo, że z trudem było można je policzyć, ale na szczęście tylko kilkadziesiąt pierwszych miało niszczycielski charakter. Wzburzały wody tam, gdzie spotykały się z falami albo z wyspami będącymi dla nich jak meteoryty z nieba. Kolejne natomiast przy ogromnej pomocy Vivian... zamieniały napotkane we słodycze. Gdy czarne motyle ustępowały złotym, poświata Reda przycichła i ustąpiła polu pobudzonej mocy Super Saiyanki. Tylko gdzie-nie-gdzie uciekały w popłochu czarne insekty, ale będąc gdzieś dalej rozpływały się w nicość.
Demon zaś siedział na swoich nogach, w jednakowej pozycji, wciąż starając się utrzymać kontakt wzrokowy z wojowniczką. A propo, oczy wróciły do normy mimo ogólnie upiornego wizerunku. Oddech też normował się i tylko bardzo wolno zanikające, już puste od Ki, żyły oraz stosy wyrobów cukierniczych dookoła świadczyły o tym co stało się przed chwilą. A dziewczyna wciąż trzymała go za ramiona, od początku do końca. Musiało i ją boleć ten wybuch energii demona, była w jego epicentrum, a mimo wszystko nie zostawiła go. Nie był pewny czy zasługuje na to, by mógł dalej przebywać z Halfką, która spisała się na medal tak bardzo ryzykując. Spuścił wzrok na dół skrywając twarz za kotarą długich, rozpuszczonych i mokrych włosów. A i owszem - wiedział, że to pikuś, ale ta fala wody zniszczyła mu warkocz. Przynajmniej nie musiała widzieć więcej tego wstrętnego oblicza.
Ostrożnie, po omacku, sięgnął jedną ręką po szczupłą dłoń Vivian, która chciała mu dodać też otuch po tym co zrobił. Zdjął ją ze swojego ramienia i delikatnie trzymał jej piąstkę. Mogła poczuć wewnątrz ręki jak coś ją łaskotało, a gdy otworzyła dłoń, mogła zobaczyć...
Ooc: wyciszenie do 1000 PL
Ki Blasty:
DMG = 50*(7200/10) = 50*720 = 36000 dmg
Koszt = 130% z 36000 = 36000 + 12000 = 48000 KI
Nie spodziewał się ochłodzenia wodą, za którą nie przepadał, ba - unikał jej. Zwłaszcza w takich ilościach! Spadła z góry słupem ściany przyciskając lekko mu gruntowi zarówno demona jak i winowajczyni. Gorączka zelżała, mógł przez kilka sekund nawiązać kontakt z wojowniczką, która sprytnie wykorzystała czas podając mu pomysł na tacy. Pomysł na uwolnienie się od brzemienia rosnącego w zastraszającym tempie po nieuspokojonej transformacji. Stary Nameczan będący wodzem wioski poradził demonowi, by nie rozpamiętywał o przeszłości, tylko budował nową przyszłość. Przyszło mu to do głowy właśnie w tej chwili, gdyż po raz pierwszy po walce z Tsufulem mógł (za pozwoleniem Vivian) w pełni wyżyć się w dowolny sposób. Racjonalne myślenie o niebezpieczeństwie dla koleżanki zgasło od kiedy nie mógł odezwać się do niej, ale słysząc jej słowa... przecież ufał jej. Ufał jej teorii, że wyrzucenie z siebie mnóstwa Ki uwolni jego dręczone ciało, umysł i duszę.
Zaufał Halfce przestając się hamować przed nieuniknionym.
Aż coś młodzieńcem szarpnęło raz i drugi na boki. Tęczówki utonęły w atłasowej czerni, by za dosłownie kilka sekund rozświetliły się jego ślepia na soczysty, krwisty kolor współgrając z rubinami wpojonymi z jego ciałem. Zaciśnięte kły rozluźniły się i dało się słyszeć warkot przypominający zmutowanego potwora. Dzięki czystej aurze Blondynki muskającej jego mroczną mógł nawiązać nikły, ale jednak, kontakt z dziewczyną. Jakby z jej wolą, jej chęciami, jej potrzebami ale tylko dotyczącymi młodzieńca. Wolałaby, by Red uwolnił siebie od ciężaru, nawet kosztem jej zdrowia. Chętnie widziałaby go już uspokojonego, bo potrzebowała jego i jego ciszy. Może niezupełnie tak to brzmiało, aczkolwiek Czarnowłosy mimo wpadnięcia na dno swojej egzystencji mógł po kolei realizować "zachcianki" Złotookiej, które uratują go od zguby. Złote i czarne motyle mieszały się ze sobą i otoczyły dwójkę wojowników. Z czasem było ich coraz więcej, aż napięcie sięgnęło zenitu i Halfka mogła od środka zobaczyć pokaz bestialskiej energii.
Zbita poświata wykruszała się w niebezpieczny sposób. Wystrzeliwały się w postaci Ki Blastów, ale forma przypominała Genocide Attack, czyli kaskadowo uciekały do góry. Było ich tak mnóstwo, że z trudem było można je policzyć, ale na szczęście tylko kilkadziesiąt pierwszych miało niszczycielski charakter. Wzburzały wody tam, gdzie spotykały się z falami albo z wyspami będącymi dla nich jak meteoryty z nieba. Kolejne natomiast przy ogromnej pomocy Vivian... zamieniały napotkane we słodycze. Gdy czarne motyle ustępowały złotym, poświata Reda przycichła i ustąpiła polu pobudzonej mocy Super Saiyanki. Tylko gdzie-nie-gdzie uciekały w popłochu czarne insekty, ale będąc gdzieś dalej rozpływały się w nicość.
Demon zaś siedział na swoich nogach, w jednakowej pozycji, wciąż starając się utrzymać kontakt wzrokowy z wojowniczką. A propo, oczy wróciły do normy mimo ogólnie upiornego wizerunku. Oddech też normował się i tylko bardzo wolno zanikające, już puste od Ki, żyły oraz stosy wyrobów cukierniczych dookoła świadczyły o tym co stało się przed chwilą. A dziewczyna wciąż trzymała go za ramiona, od początku do końca. Musiało i ją boleć ten wybuch energii demona, była w jego epicentrum, a mimo wszystko nie zostawiła go. Nie był pewny czy zasługuje na to, by mógł dalej przebywać z Halfką, która spisała się na medal tak bardzo ryzykując. Spuścił wzrok na dół skrywając twarz za kotarą długich, rozpuszczonych i mokrych włosów. A i owszem - wiedział, że to pikuś, ale ta fala wody zniszczyła mu warkocz. Przynajmniej nie musiała widzieć więcej tego wstrętnego oblicza.
Ostrożnie, po omacku, sięgnął jedną ręką po szczupłą dłoń Vivian, która chciała mu dodać też otuch po tym co zrobił. Zdjął ją ze swojego ramienia i delikatnie trzymał jej piąstkę. Mogła poczuć wewnątrz ręki jak coś ją łaskotało, a gdy otworzyła dłoń, mogła zobaczyć...
- Spoiler:
Ooc: wyciszenie do 1000 PL
Ki Blasty:
DMG = 50*(7200/10) = 50*720 = 36000 dmg
Koszt = 130% z 36000 = 36000 + 12000 = 48000 KI
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Nie Lip 27, 2014 10:16 pm
Energia Reda była przytłaczająca. Czuła ją dotkliwie, nie tylko poprze dłonie czy kontakt aur – całą sobą. Uderzyła w nią niemal tak, jak ściana morskiej wody, szarpiąc włosami i sprawiając, że napięła mięśnie karku. Vivian odczuwała drżący puls, przelewające się wewnątrz ciała demona emocje oraz mnóstwo niebezpiecznych myśli, niepotwierdzonych obaw oraz cichych nadziei.
Patrzył na nią świetlistymi, upiornie czerwonymi ślepiami barwy gorącej krwi.
Nie czytała mu w głowie, skąd. Zgadywała tylko, co może się w nim kryć, trochę na podstawie wiwisekcji własnych poglądów. Krzyk i nieludzki warkot, przypominający cichy, złowieszczy pomruk bestii, sprawił, że dotarło do niej, że Red nie umie sobie z sobą poradzić. Tak jak ona. To było aż denerwujące podobieństwo, lecz dzięki temu potrafiła stwierdzić, co się dzieje. Milczenie było ich sposobem na przetrwanie, ale nie odreagowanie. Wszystko, co zaszło, kumulowało się w ich duszach i myślach, jak kurz, sprawiając, że wszystko robiło się coraz czarniejsze, smutniejsze i smętniejsze. Może nie dosłownie, ale w każdym razie, cięższe. W tejże chwili mogła pomóc jednemu z nich, ulżyć tej szalonej gonitwie, poprzez… Zdobycie zaufania. Lub też raczej, potwierdzenia, że to zaufanie jest, ale nie złudne i zaskarbione bez trudu.
Dłonie zacisnęły się mocno na ramionach ciemnowłosego, nawet, gdy wybuchy KI szarpnęły jego ciałem. Ósemka nie pozwoliła sobie na oderwanie dłoni czy odsunięcie się, choć o milimetr, dalej klęcząc obok demona. Jego energia szalała, przelewała się, wirowała jak powietrze przed burzą, aż w końcu eksplodowała. Cień strachu gdzieś tam tkwił, ale bardziej… Martwiła się o niego? Bała? Nie, to może za mocno, bądź nie do końca powiedziane. To, co musiała zrobić, by mu pomóc, to, co zrobiła, było konieczne, prawidłowe i zwyczajnie… Stała przy nim automatycznie, bez chociażby myśli o tym, co robi. Bo tak było i już. Jak nazwać taką postawę?
Z resztą, kogo to obchodzi?
Wrząca Ki wzleciała w górę, zasypując deszczem pocisków bezludną okolicę. Fale strzeliły pianą w powietrze, dziury w ziemi parowały od gorąca, piach zasypał deszcz cukierków. By złagodzić ten efekt, Vivian oddała własną energię Redowi, i choć było tego niewiele, w jakiś sposób musiało mu pomóc. Przeczekała cały zryw, odczuwając wystrzał aury również w swoim ciele. To był szok, otępienie przyćmiewające zmyły i choć zielone oczy zamgliły się na moment, halfka nie oderwała spojrzenia od ślepi demona. Dłonie palił, coś w środku Ósemki od tej ekspansji Ki zabolało, ale zaraz znikło. Jej energia pracowała na najwyższych obrotach, a i tak była niczym, w porównaniu z siłą demona. Jeden taki pocisk, a już nie miałaby ręki…
Łagodziła go własną Ki wraz z tą demona, czując, jak Red powoli się uspokaja. Demon zwiesił głowę, a Ósemka wyczytała w tym geście poczucie winy. Zapadł się w sobie. Rozpuszczone, wilgotne włosy oblepiły mu twarz, także dopiero teraz i Nashi poczuła, jak przemoczona kurtka ciąży jej na ramionach. Odetchnęła głębiej, wracając do normalnego stanu i wyciszając własną moc do minimum.
Red wziął jej rękę i po chwili we wnętrzu dłoni pojawiło się… Ciastko w kształcie motyla. Czarno-żółto- czerwone, kompatybilne, co do kolorów demona. Vivian zerknęła na nie przelotnie i wsunęła do nieprzedziurawionej kieszeni. Miły, skromny podarunek, ale to nie chodzi o zapłatę bądź zadośćuczynienie smakołykiem. Bardziej obchodził ją stan czarnowłosego.
Skupiła wzrok na demonie. Był od niej o niebo i ziemie silniejszy, a kulił się na piasku, przemoczony, wymęczony… Wyglądał jak kupka nieszczęścia przykryta czarnymi, wilgotnymi kłakami. Nie mogła na to patrzeć, nieświadomie, na ulotną chwilę brązowe, czujne oczy złagodniały. Ujęła go za ramiona, po czym delikatnie acz stanowczo postawiła na nogi. Vivian była sporo niższa od Red, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w tej chwili to ona patrzy z góry na niego. Nie w sensie, że pogardliwie, lecz…
- Pokaż się Red. – sama nie podejrzewała się o to, że zaczerwienioną dłonią odsunie czarne włosy przyklejone do czoła, przyglądając się dwubarwnym oczom uważnie. – Trzeba Cię doprowadzić do porządku.
Gestem, za pomocą telekinezy pozbyła się wilgoci ze strojów obojga, po czym trzymając chłopaka przyjrzała się ubraniu. Szukała jakichś zadrapań, sińców, rozerwanego materiału, ale wyglądało na to, że wszystko, zewnętrznie, z nimi w porządku. Strzepała pyłek z rękawa, odgarnęła rozszalałe włosy na bok, obejrzała dłonie… Zachowywała się jak matka, przyglądająca dziecku, które miało za sobą szaleńczy skok z szafy na stos poduszek.
Co tu zrobić? Red był starszy o jakieś trzysta lat. Był potężniejszy, silniejszy, szybszy. Demon. Bywał straszny, przerażała jego moc, wygląd, czasem zachowanie. Piekielna natura sprawiała, że był niebezpieczny, korzenie sięgały w końcu do czystego zła… Cholera, co to za farmazony? Wystarczyło na niego spojrzeć. Vivian była świadoma każdej z tych rzeczy, ale wiedziała również to, że Red był dzieckiem w ciele dorosłego. Dzieckiem, które za szybko pochłonęła potęga, którego organizm przyjął rozwiniętą postać, pozostawiając umysł nieopodal. Pod tym samym kątem nie mógł wytrzymać ze sobą, tak jak Ósemka gryzła się poczuciem winy i własnymi słabościami. Chłopak mógł uchodzić za starszego o kilkanaście lat, ale Vivian Deryth dopadło wrażenie, że patrzy na młodszego kolegę… Brata. To była przerażająco podobna scena, co do tego, jak kiedyś Axdra się nią zajmował. Sprawdzał czy nic jej nie jest, niby szorstko, ale uważnie, a blond dzieciak stał z oczami wbitymi w stopy, nie potrafiąc wykrztusić z siebie ani słowa. Teraz role się odwróciły, to jasnowłosa halfka oceniała stan demona, bezwiednie zachowując się jak ktoś starszy, ba, opiekuńczy…
To było zupełnie nowe doznanie i nie potrafiła się w tym odnaleźć, ale robiła to, co uznała za stosowne. Niech ktoś tylko spróbuje skomentować, Kieznan w zęby.
Widząc, że z Redem wszystko dobrze, puściła demona i zrobiła pół kroku w tył.
- Mam nadzieję, że Ci lepiej. – zmrużyła lekko oczy, uśmiechając nostalgicznie kącikiem warg. – Przepraszam Red, jeśli jakoś… Naruszyłam coś, czego nie powinnam. - o przestrzeni osobistej i tworzeniu skorup w głowie, sercu i duszy wiedziała sporo. Odruchowo włożyła dłonie do kieszeni, chowając przed wzrokiem demona poczerwieniałą skórę. – I dziękuję za ciastko.
To było… No, ten, teges…
Co się z Vivian ostatnio dzieje?
OOC
Oddanie Ki ---> 6000
Red otrzymuje ---> 3000
Patrzył na nią świetlistymi, upiornie czerwonymi ślepiami barwy gorącej krwi.
Nie czytała mu w głowie, skąd. Zgadywała tylko, co może się w nim kryć, trochę na podstawie wiwisekcji własnych poglądów. Krzyk i nieludzki warkot, przypominający cichy, złowieszczy pomruk bestii, sprawił, że dotarło do niej, że Red nie umie sobie z sobą poradzić. Tak jak ona. To było aż denerwujące podobieństwo, lecz dzięki temu potrafiła stwierdzić, co się dzieje. Milczenie było ich sposobem na przetrwanie, ale nie odreagowanie. Wszystko, co zaszło, kumulowało się w ich duszach i myślach, jak kurz, sprawiając, że wszystko robiło się coraz czarniejsze, smutniejsze i smętniejsze. Może nie dosłownie, ale w każdym razie, cięższe. W tejże chwili mogła pomóc jednemu z nich, ulżyć tej szalonej gonitwie, poprzez… Zdobycie zaufania. Lub też raczej, potwierdzenia, że to zaufanie jest, ale nie złudne i zaskarbione bez trudu.
Dłonie zacisnęły się mocno na ramionach ciemnowłosego, nawet, gdy wybuchy KI szarpnęły jego ciałem. Ósemka nie pozwoliła sobie na oderwanie dłoni czy odsunięcie się, choć o milimetr, dalej klęcząc obok demona. Jego energia szalała, przelewała się, wirowała jak powietrze przed burzą, aż w końcu eksplodowała. Cień strachu gdzieś tam tkwił, ale bardziej… Martwiła się o niego? Bała? Nie, to może za mocno, bądź nie do końca powiedziane. To, co musiała zrobić, by mu pomóc, to, co zrobiła, było konieczne, prawidłowe i zwyczajnie… Stała przy nim automatycznie, bez chociażby myśli o tym, co robi. Bo tak było i już. Jak nazwać taką postawę?
Z resztą, kogo to obchodzi?
Wrząca Ki wzleciała w górę, zasypując deszczem pocisków bezludną okolicę. Fale strzeliły pianą w powietrze, dziury w ziemi parowały od gorąca, piach zasypał deszcz cukierków. By złagodzić ten efekt, Vivian oddała własną energię Redowi, i choć było tego niewiele, w jakiś sposób musiało mu pomóc. Przeczekała cały zryw, odczuwając wystrzał aury również w swoim ciele. To był szok, otępienie przyćmiewające zmyły i choć zielone oczy zamgliły się na moment, halfka nie oderwała spojrzenia od ślepi demona. Dłonie palił, coś w środku Ósemki od tej ekspansji Ki zabolało, ale zaraz znikło. Jej energia pracowała na najwyższych obrotach, a i tak była niczym, w porównaniu z siłą demona. Jeden taki pocisk, a już nie miałaby ręki…
Łagodziła go własną Ki wraz z tą demona, czując, jak Red powoli się uspokaja. Demon zwiesił głowę, a Ósemka wyczytała w tym geście poczucie winy. Zapadł się w sobie. Rozpuszczone, wilgotne włosy oblepiły mu twarz, także dopiero teraz i Nashi poczuła, jak przemoczona kurtka ciąży jej na ramionach. Odetchnęła głębiej, wracając do normalnego stanu i wyciszając własną moc do minimum.
Red wziął jej rękę i po chwili we wnętrzu dłoni pojawiło się… Ciastko w kształcie motyla. Czarno-żółto- czerwone, kompatybilne, co do kolorów demona. Vivian zerknęła na nie przelotnie i wsunęła do nieprzedziurawionej kieszeni. Miły, skromny podarunek, ale to nie chodzi o zapłatę bądź zadośćuczynienie smakołykiem. Bardziej obchodził ją stan czarnowłosego.
Skupiła wzrok na demonie. Był od niej o niebo i ziemie silniejszy, a kulił się na piasku, przemoczony, wymęczony… Wyglądał jak kupka nieszczęścia przykryta czarnymi, wilgotnymi kłakami. Nie mogła na to patrzeć, nieświadomie, na ulotną chwilę brązowe, czujne oczy złagodniały. Ujęła go za ramiona, po czym delikatnie acz stanowczo postawiła na nogi. Vivian była sporo niższa od Red, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że w tej chwili to ona patrzy z góry na niego. Nie w sensie, że pogardliwie, lecz…
- Pokaż się Red. – sama nie podejrzewała się o to, że zaczerwienioną dłonią odsunie czarne włosy przyklejone do czoła, przyglądając się dwubarwnym oczom uważnie. – Trzeba Cię doprowadzić do porządku.
Gestem, za pomocą telekinezy pozbyła się wilgoci ze strojów obojga, po czym trzymając chłopaka przyjrzała się ubraniu. Szukała jakichś zadrapań, sińców, rozerwanego materiału, ale wyglądało na to, że wszystko, zewnętrznie, z nimi w porządku. Strzepała pyłek z rękawa, odgarnęła rozszalałe włosy na bok, obejrzała dłonie… Zachowywała się jak matka, przyglądająca dziecku, które miało za sobą szaleńczy skok z szafy na stos poduszek.
Co tu zrobić? Red był starszy o jakieś trzysta lat. Był potężniejszy, silniejszy, szybszy. Demon. Bywał straszny, przerażała jego moc, wygląd, czasem zachowanie. Piekielna natura sprawiała, że był niebezpieczny, korzenie sięgały w końcu do czystego zła… Cholera, co to za farmazony? Wystarczyło na niego spojrzeć. Vivian była świadoma każdej z tych rzeczy, ale wiedziała również to, że Red był dzieckiem w ciele dorosłego. Dzieckiem, które za szybko pochłonęła potęga, którego organizm przyjął rozwiniętą postać, pozostawiając umysł nieopodal. Pod tym samym kątem nie mógł wytrzymać ze sobą, tak jak Ósemka gryzła się poczuciem winy i własnymi słabościami. Chłopak mógł uchodzić za starszego o kilkanaście lat, ale Vivian Deryth dopadło wrażenie, że patrzy na młodszego kolegę… Brata. To była przerażająco podobna scena, co do tego, jak kiedyś Axdra się nią zajmował. Sprawdzał czy nic jej nie jest, niby szorstko, ale uważnie, a blond dzieciak stał z oczami wbitymi w stopy, nie potrafiąc wykrztusić z siebie ani słowa. Teraz role się odwróciły, to jasnowłosa halfka oceniała stan demona, bezwiednie zachowując się jak ktoś starszy, ba, opiekuńczy…
To było zupełnie nowe doznanie i nie potrafiła się w tym odnaleźć, ale robiła to, co uznała za stosowne. Niech ktoś tylko spróbuje skomentować, Kieznan w zęby.
Widząc, że z Redem wszystko dobrze, puściła demona i zrobiła pół kroku w tył.
- Mam nadzieję, że Ci lepiej. – zmrużyła lekko oczy, uśmiechając nostalgicznie kącikiem warg. – Przepraszam Red, jeśli jakoś… Naruszyłam coś, czego nie powinnam. - o przestrzeni osobistej i tworzeniu skorup w głowie, sercu i duszy wiedziała sporo. Odruchowo włożyła dłonie do kieszeni, chowając przed wzrokiem demona poczerwieniałą skórę. – I dziękuję za ciastko.
To było… No, ten, teges…
Co się z Vivian ostatnio dzieje?
OOC
Oddanie Ki ---> 6000
Red otrzymuje ---> 3000
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Sro Lip 30, 2014 11:00 am
Vivian trafiła w samo sedno sprawy, dlatego tak szybko i sprawnie pospieszyła z pomocą, w przebywanie w jej otoczeniu - uspokajało demona. Chyba nikt tak prędko nie rozwikłał zagadki źródła chaosu w ciele młodzieńca jak wojowniczka z Vegety. Właściwie tylko ona pomyślała o tym aspekcie. Owszem, Red był źle przystosowany do własnego organizmu. Za szybko pochłonęła go moc, demońskie instynkty, mrok w sercu już od samego początku istnienia ciążył na jego duszy, przy tym jednak nie udało mu się rozwinąć na taki wysoki poziom swojego intelektu. Inaczej - nigdy nie miał dzieciństwa, w którym mógłby pewne rzeczy poukładać na spokojnie, a od razu został rzucony w wir niszczenia. Nikt mu też tego nie uświadomił, lecz zdołał poprzez obserwacje zauważyć, że dość sporo różnił się od innych wojowników w kwestii dojrzałości, pomimo brzemienia ogromnej, stale rozrastającej się energii w jego wnętrzu. Przez to wpadał w kłopoty i tracił kontrolę nad sobą. Może i miał ponad trzysta lat, lecz tak naprawdę...
...miał tylko kilka lat - dosłownie trzy, albo cztery, w tym żył te dwa lata po zdarzeniu z Tsufulem. Dlaczego więc utarło się przekonanie, że jest rówieśnikiem Hikaru?
---
Otóż jego krótki żywot podzielony był na dwie, nierówne części. Pierwsza sięgała czasów, w którym Hikaru jeszcze nie był Mistickiem, a wojownikiem, który uciekł z Vegety z powodu prześladowania "brudnych" Saiyan. Red z kolei od razu po stworzeniu na nieistniejącej już planecie Dark Star wylądował na Ziemi, gdzie początkowo oswajał się z parametrami na Błękitnej Planecie, to jest temperaturą, ciśnieniem, grawitacją, atmosferą. Wyglądał niepozornie: mały, czerwonowłosy chłopczyk o wielkich czerwonych oczach, który posiadał wadę składni wymowy (opisywał siebie w trzeciej osobie liczby pojedynczej). Przygarnął go pod dach bioandroid zwany Akron, który uczył go podstawowych czynności. Sielanka tak jak szybko się zaczęła, tak też prędko skończyła, gdy na Ziemi pojawił się inny, o dyktatorskich zamysłach bioandroid nazwany imieniem Raven. To on ściągnął Reda na złą stronę kusząc go nie tylko swoją przekonującą osobą, ale i mocą jaką zyska u jego boku. Nakłonił naiwnego demona do pomocy w zabiciu... Hikaru. To był pierwszy grzech na jego sumieniu, od którego zaczął się chaos. Raven zniknął bez śladu zostawiając Reda samego z ciężarem. Oczywiście Białowłosy wrócił do świata żywych i pierwsze co chciał to zemścić się za śmierć. Mając wręcz złowieszczy oddech Hikaru na karku musiał jak najszybciej urosnąć w siłę, by nie zginąć, ponieważ wiedział, że jak umrze - nie wróci do świata żywych. Zawarł w tym miejscu pakt z Braską - tak, z tym samym Władcą Demonów, z którym obecnie Ziemia ma do czynienia. Dostał ogromną moc, lecz pozbawił Reda wszelkich skrupułów, do tego stopnia, że zagubiony demon wyrwał sobie serce - ostatnią przystań dobroci. Dopiero interwencja Obrońców Ziemi sprawiła, że mroczne moce opuściły marionetkę Braski. Nikt jednak nie zabił demona zostawiając go samego ze sobą z okrutnymi czynami w umyśle jakich dokonywał. Pozbawiony jedynej intencji dla której istniał poczuł ogromną pustkę. Najbardziej wtedy, gdy przed rygorystyczną karą dla siebie odkrył obecność dwóch innych demonów, którzy byli dla siebie bardzo bliscy. Ba, wybudowali sobie domek gołymi rękoma, gdzieś na uboczu, a kiedy demonica zachorowała, jej partner poprosił Reda o pomoc w dostarczeniu jakiś leków. Taki jeden mały uczynek nie mógł zgładzić mnóstwa grzechów jakie popełnił, lecz zakiełkowało w nim poczucie winy. Zabił kilkunastu wojowników, zrównał z ziemią dwa największe miasta... wiedział, że prędzej czy później popełni kolejny błąd, dlatego aby go uniknąć udał się w najmroźniejsze miejsce na Ziemi, w którym smagany mrozem i wiatrem zamarzł do szpiku gumowych kości. Dopiero wtedy poczuł ulgę, gdy nie mógł się ruszać, wypływała z niego Ki, a wyrzuty sumienia - ucichły.
Minęło 300 lat, kiedy Ki demonicy o imieniu Tsu rozmroziło go z bryły lodu. Ofiarowała siebie za jego życie, bo pierwsze co zrobił - pochłonął ją. Znów napytał sobie biedy, gdyż różowowłosa dziewczyna była uczennicą Szkoły Światła u tego samego osobnika, który "nie przepadał" za Redem. Tym razem z Mistic Hikaru o olbrzymiej mocy. Demon musiał od początku budować sobie przewagę, żeby nie zostać zgładzonym na dzień dobry. Nic innego nie ciągnęło go ku przetrwaniu jak rozrost swojej mocy, zupełnie zaniedbując jak dawniej osobowość czy nawiązywanie relacji. Ale kiedy teraz Hikaru nie widział w nim największego wroga, ba - tolerował jego egzystencję, Red... no właśnie. Co zrobić z taką mocą? Walczyć z intruzami, lecz jeśli jest podatny na wpływ zła, bardzo szybko straciłby nad sobą panowanie.
---
To była pierwsza myśl, gdy Vivian uspokajając go przywróciła mu sprawne myślenie. Zapadł się w sobie, gdyż ilekroć próbował zrobić coś dobrze (w tym przypadku uleczyć przyjaciółkę) to nagle wszystko odwracało się do góry nogami. Dlatego liczył się z karą, jaką nałożyłaby na niego Blondynka, i dlatego też bardzo się zdziwił nie doczekując się żadnej nagany. Z mniejszymi tęczówkami i źrenicami spoglądał zakłopotany, jak wojowniczka przyglądała mu się uważnie, poprawiła nieco fryzurkę, ciekawym sposobem wypompowała z jego włosów i ubrania nadmiar wody. Nie rozumiał dlaczego jest taka dobra, taka miła dla niego, jeszcze nawet powtórzyła subtelny, ale mocno ogrzewający wewnętrznie demona. Współczuła mu, a była w epicentrum chaosu jego Ki. Nie przejmowała się sobą, tylko Czarnowłosym. Oddychał z lekko drżącym ciałem. Całkowicie nie wiedział co powinien teraz zrobić. Pierwsze co mu przemknęło przez głowę to słowa April, by za wszelkie zło przeprosił, i wytłumaczył się. Ani jednego, ani drugiego warunku nie mógł spełnić. Uraziłby w pewien sposób inteligencję Vivian, która aż nazbyt dobrze odczytywała każdy jego gest. Mimo wszystko... powinien coś zrobić. Przytulić? Nie. Nie umiał tego dobrze zrobić, zaraz też po tym obrywał (zwłaszcza jak przytulił April - raz Kaede obraziła się na niego na amen, a drugi raz oberwał od Kuro z pięści w policzek). Był niby taki mocny, taki silny, ale i taki bezradny.
Ta postawa diametralnie się zmieniła, gdy zdecydował się więcej nie angażować Blondynki w jego ratowanie, żeby nie musiała mieć później wyrzutów sumienia, jeśli nie powiedzie się misja odratowania zagubionej duszy Reda. Nie chce ciągnąć innych na dno za swoje zachowanie.
>Nie przepraszaj.
Powiedział trochę surowym tonem, lecz zarazem dało się wyczuć nutkę zdumienia, że w ogóle przyszło jej do głowy przepraszanie za opiekuńczą postawę. Przestraszył się tylko tej bezpośredniości, mimo wszystko bardzo docenił postawę Halfki. Gdyby tylko umiał to samo lub podobnie odzwierciedlić... Skierował wzrok na linię horyzontu z lewej strony na chwilę zamyślając się, lecz ze śmiertelną powagą dodał za chwilę mroczniejsze słowa:
>Następnym razem, gdy coś takiego się stanie, masz prawo zabić mnie na miejscu.
To będzie mobilizacja dla niego, aby skuteczniej nad sobą panować. Ale z drugiej strony... naprawdę akurat TE dwa zdania chciał przekazać bezinteresownej dziewczynie, która naraziła swoje życie dla niego i którą polubił już od samego początku znajomości? Znów chwilowa pewność siebie zmalała do zera, a bezradność tym razem ujawniła się w tym, że zalśniły mu ślepia od łez, których jednak nie uronił. Odwrócił się na pięcie, by wojowniczka nie mogła się temu zjawisku za bardzo przyjrzeć, a także żeby cichym głosem, jąkając się i walcząc z własną naturą powiedział cicho:
>Dzię... Dzię... Dziękuję za... za pomoc, Vivian.
Sięgnął niezgrabnie rękoma w tyle głowy i próbował drżącymi dłońmi związać włosy w warkocz, lecz nie wychodziło mu najlepiej, toteż po prostu chwilę stał tyłem do Halfki. Musiał się jakoś pozbierać, starać się wyciągnąć lekcję z tego zdarzenia. Na pewno już wiedział, iż może zaufać w pełni swojej bratniej duszy. Inna sprawa, ze doświadczył podwójnie jej umiejętności: po pierwsze poziom Super Saiyana, a po drugie...
...aż odwrócił się na pięcie i już spokojniejszy zapytał:
>Możesz powiedzieć co to była za technika, jaką użyłaś z wodą?
Ooc: +3000 Ki od Vivian
...miał tylko kilka lat - dosłownie trzy, albo cztery, w tym żył te dwa lata po zdarzeniu z Tsufulem. Dlaczego więc utarło się przekonanie, że jest rówieśnikiem Hikaru?
---
Otóż jego krótki żywot podzielony był na dwie, nierówne części. Pierwsza sięgała czasów, w którym Hikaru jeszcze nie był Mistickiem, a wojownikiem, który uciekł z Vegety z powodu prześladowania "brudnych" Saiyan. Red z kolei od razu po stworzeniu na nieistniejącej już planecie Dark Star wylądował na Ziemi, gdzie początkowo oswajał się z parametrami na Błękitnej Planecie, to jest temperaturą, ciśnieniem, grawitacją, atmosferą. Wyglądał niepozornie: mały, czerwonowłosy chłopczyk o wielkich czerwonych oczach, który posiadał wadę składni wymowy (opisywał siebie w trzeciej osobie liczby pojedynczej). Przygarnął go pod dach bioandroid zwany Akron, który uczył go podstawowych czynności. Sielanka tak jak szybko się zaczęła, tak też prędko skończyła, gdy na Ziemi pojawił się inny, o dyktatorskich zamysłach bioandroid nazwany imieniem Raven. To on ściągnął Reda na złą stronę kusząc go nie tylko swoją przekonującą osobą, ale i mocą jaką zyska u jego boku. Nakłonił naiwnego demona do pomocy w zabiciu... Hikaru. To był pierwszy grzech na jego sumieniu, od którego zaczął się chaos. Raven zniknął bez śladu zostawiając Reda samego z ciężarem. Oczywiście Białowłosy wrócił do świata żywych i pierwsze co chciał to zemścić się za śmierć. Mając wręcz złowieszczy oddech Hikaru na karku musiał jak najszybciej urosnąć w siłę, by nie zginąć, ponieważ wiedział, że jak umrze - nie wróci do świata żywych. Zawarł w tym miejscu pakt z Braską - tak, z tym samym Władcą Demonów, z którym obecnie Ziemia ma do czynienia. Dostał ogromną moc, lecz pozbawił Reda wszelkich skrupułów, do tego stopnia, że zagubiony demon wyrwał sobie serce - ostatnią przystań dobroci. Dopiero interwencja Obrońców Ziemi sprawiła, że mroczne moce opuściły marionetkę Braski. Nikt jednak nie zabił demona zostawiając go samego ze sobą z okrutnymi czynami w umyśle jakich dokonywał. Pozbawiony jedynej intencji dla której istniał poczuł ogromną pustkę. Najbardziej wtedy, gdy przed rygorystyczną karą dla siebie odkrył obecność dwóch innych demonów, którzy byli dla siebie bardzo bliscy. Ba, wybudowali sobie domek gołymi rękoma, gdzieś na uboczu, a kiedy demonica zachorowała, jej partner poprosił Reda o pomoc w dostarczeniu jakiś leków. Taki jeden mały uczynek nie mógł zgładzić mnóstwa grzechów jakie popełnił, lecz zakiełkowało w nim poczucie winy. Zabił kilkunastu wojowników, zrównał z ziemią dwa największe miasta... wiedział, że prędzej czy później popełni kolejny błąd, dlatego aby go uniknąć udał się w najmroźniejsze miejsce na Ziemi, w którym smagany mrozem i wiatrem zamarzł do szpiku gumowych kości. Dopiero wtedy poczuł ulgę, gdy nie mógł się ruszać, wypływała z niego Ki, a wyrzuty sumienia - ucichły.
Minęło 300 lat, kiedy Ki demonicy o imieniu Tsu rozmroziło go z bryły lodu. Ofiarowała siebie za jego życie, bo pierwsze co zrobił - pochłonął ją. Znów napytał sobie biedy, gdyż różowowłosa dziewczyna była uczennicą Szkoły Światła u tego samego osobnika, który "nie przepadał" za Redem. Tym razem z Mistic Hikaru o olbrzymiej mocy. Demon musiał od początku budować sobie przewagę, żeby nie zostać zgładzonym na dzień dobry. Nic innego nie ciągnęło go ku przetrwaniu jak rozrost swojej mocy, zupełnie zaniedbując jak dawniej osobowość czy nawiązywanie relacji. Ale kiedy teraz Hikaru nie widział w nim największego wroga, ba - tolerował jego egzystencję, Red... no właśnie. Co zrobić z taką mocą? Walczyć z intruzami, lecz jeśli jest podatny na wpływ zła, bardzo szybko straciłby nad sobą panowanie.
---
To była pierwsza myśl, gdy Vivian uspokajając go przywróciła mu sprawne myślenie. Zapadł się w sobie, gdyż ilekroć próbował zrobić coś dobrze (w tym przypadku uleczyć przyjaciółkę) to nagle wszystko odwracało się do góry nogami. Dlatego liczył się z karą, jaką nałożyłaby na niego Blondynka, i dlatego też bardzo się zdziwił nie doczekując się żadnej nagany. Z mniejszymi tęczówkami i źrenicami spoglądał zakłopotany, jak wojowniczka przyglądała mu się uważnie, poprawiła nieco fryzurkę, ciekawym sposobem wypompowała z jego włosów i ubrania nadmiar wody. Nie rozumiał dlaczego jest taka dobra, taka miła dla niego, jeszcze nawet powtórzyła subtelny, ale mocno ogrzewający wewnętrznie demona. Współczuła mu, a była w epicentrum chaosu jego Ki. Nie przejmowała się sobą, tylko Czarnowłosym. Oddychał z lekko drżącym ciałem. Całkowicie nie wiedział co powinien teraz zrobić. Pierwsze co mu przemknęło przez głowę to słowa April, by za wszelkie zło przeprosił, i wytłumaczył się. Ani jednego, ani drugiego warunku nie mógł spełnić. Uraziłby w pewien sposób inteligencję Vivian, która aż nazbyt dobrze odczytywała każdy jego gest. Mimo wszystko... powinien coś zrobić. Przytulić? Nie. Nie umiał tego dobrze zrobić, zaraz też po tym obrywał (zwłaszcza jak przytulił April - raz Kaede obraziła się na niego na amen, a drugi raz oberwał od Kuro z pięści w policzek). Był niby taki mocny, taki silny, ale i taki bezradny.
Ta postawa diametralnie się zmieniła, gdy zdecydował się więcej nie angażować Blondynki w jego ratowanie, żeby nie musiała mieć później wyrzutów sumienia, jeśli nie powiedzie się misja odratowania zagubionej duszy Reda. Nie chce ciągnąć innych na dno za swoje zachowanie.
>Nie przepraszaj.
Powiedział trochę surowym tonem, lecz zarazem dało się wyczuć nutkę zdumienia, że w ogóle przyszło jej do głowy przepraszanie za opiekuńczą postawę. Przestraszył się tylko tej bezpośredniości, mimo wszystko bardzo docenił postawę Halfki. Gdyby tylko umiał to samo lub podobnie odzwierciedlić... Skierował wzrok na linię horyzontu z lewej strony na chwilę zamyślając się, lecz ze śmiertelną powagą dodał za chwilę mroczniejsze słowa:
>Następnym razem, gdy coś takiego się stanie, masz prawo zabić mnie na miejscu.
To będzie mobilizacja dla niego, aby skuteczniej nad sobą panować. Ale z drugiej strony... naprawdę akurat TE dwa zdania chciał przekazać bezinteresownej dziewczynie, która naraziła swoje życie dla niego i którą polubił już od samego początku znajomości? Znów chwilowa pewność siebie zmalała do zera, a bezradność tym razem ujawniła się w tym, że zalśniły mu ślepia od łez, których jednak nie uronił. Odwrócił się na pięcie, by wojowniczka nie mogła się temu zjawisku za bardzo przyjrzeć, a także żeby cichym głosem, jąkając się i walcząc z własną naturą powiedział cicho:
>Dzię... Dzię... Dziękuję za... za pomoc, Vivian.
Sięgnął niezgrabnie rękoma w tyle głowy i próbował drżącymi dłońmi związać włosy w warkocz, lecz nie wychodziło mu najlepiej, toteż po prostu chwilę stał tyłem do Halfki. Musiał się jakoś pozbierać, starać się wyciągnąć lekcję z tego zdarzenia. Na pewno już wiedział, iż może zaufać w pełni swojej bratniej duszy. Inna sprawa, ze doświadczył podwójnie jej umiejętności: po pierwsze poziom Super Saiyana, a po drugie...
...aż odwrócił się na pięcie i już spokojniejszy zapytał:
>Możesz powiedzieć co to była za technika, jaką użyłaś z wodą?
Ooc: +3000 Ki od Vivian
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Czw Lip 31, 2014 12:06 pm
Przez jakiś czas próbowała wyczuć energię z planety. „Kurczę nie ma nikogo znajomego…” Nagle wszyscy jej znajomi zniknęli. Westchnęła ciężko, myśląc sobie, że zawsze biednej wiatr w oczy. No cóż… W takim razie trzeba by było ich znaleźć. A potencjalny miejscem na to jest Ziemia. Wiadomo, że cała cholera zawsze leci na tą biedną planetkę. „Tatko opuszczam na chwilę Namek, ale wystarczy twoje słowo i jestem tu znowu.” Zostawiła telepatyczną informację Guru planety i skupiła swoje maksimum na kolejnym skoku.
Trochę jej nie wyszło… Trafiła nad ocean, a nie do znanego jej miejsca, no ale przynajmniej była to Ziemia. Hamując w ostatniej chwili przed wpadnięciem do wody, zawisła w powietrzu. Nigdy wcześniej nie robiła tak długiej teleportacji, więc była dumna z sukcesu. Z radości zaczęła tańczyć po terenie i śpiewać słodkim głosem, nie zważając na to, że ktoś może ją zobaczyć i na to, że to zdecydowanie nie przystoi Kaio. Radosne patatajanie niczym różowy kucyk trwało w najlepsze. W międzyczasie, udając naiwną i słodka blondie, zajmowała się wyszukiwaniem znajomych. Nagle wyniuchałą znajomą ki, bez wątpienia był to Red! Po działaniu przyszła refleksja, bo skoro już go znalazła, to co z tego? Właściwie nie miała pojęcia po co szuka znajomych… Na szczęście oprócz Reda jest tu ktoś jeszcze, co daje super okazję do siania dobra. Na kolejny skok musiała poczekać, aż zregeneruje więcej energii, jest skazana na pozostanie tutaj przez jakiś czas, więc musi to dobrze wykorzystać. Co by nie było, powinna też stać się dużo silniejsza. Demon nie był sam, był z nieznaną jej dziewczyną. Skoro są tu zupełnie sami, może po prostu mają istotny powód. Wyciszyła do zera swoją energię i zaczaiła się za jedną z chmurek, tak żeby nikt jej nie widział, ale żeby sama w razie czego miała oko na wszystko. Bycie szpiegiem właśnie się zaczęło, lecz nie trwało długo... "Co tu robi jaszczur..." pomyślała i wypaliła cała na przód, rzucając nieznajomej paczkę swoich ciasteczek.
ZT--> Pasmo Górskie
Trochę jej nie wyszło… Trafiła nad ocean, a nie do znanego jej miejsca, no ale przynajmniej była to Ziemia. Hamując w ostatniej chwili przed wpadnięciem do wody, zawisła w powietrzu. Nigdy wcześniej nie robiła tak długiej teleportacji, więc była dumna z sukcesu. Z radości zaczęła tańczyć po terenie i śpiewać słodkim głosem, nie zważając na to, że ktoś może ją zobaczyć i na to, że to zdecydowanie nie przystoi Kaio. Radosne patatajanie niczym różowy kucyk trwało w najlepsze. W międzyczasie, udając naiwną i słodka blondie, zajmowała się wyszukiwaniem znajomych. Nagle wyniuchałą znajomą ki, bez wątpienia był to Red! Po działaniu przyszła refleksja, bo skoro już go znalazła, to co z tego? Właściwie nie miała pojęcia po co szuka znajomych… Na szczęście oprócz Reda jest tu ktoś jeszcze, co daje super okazję do siania dobra. Na kolejny skok musiała poczekać, aż zregeneruje więcej energii, jest skazana na pozostanie tutaj przez jakiś czas, więc musi to dobrze wykorzystać. Co by nie było, powinna też stać się dużo silniejsza. Demon nie był sam, był z nieznaną jej dziewczyną. Skoro są tu zupełnie sami, może po prostu mają istotny powód. Wyciszyła do zera swoją energię i zaczaiła się za jedną z chmurek, tak żeby nikt jej nie widział, ale żeby sama w razie czego miała oko na wszystko. Bycie szpiegiem właśnie się zaczęło, lecz nie trwało długo... "Co tu robi jaszczur..." pomyślała i wypaliła cała na przód, rzucając nieznajomej paczkę swoich ciasteczek.
ZT--> Pasmo Górskie
- Rikimaru
- Liczba postów : 1293
Data rejestracji : 20/08/2012
Identification Number
HP:
(1/1)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Czw Lip 31, 2014 1:41 pm
Z równiny
Muzyczka dla klimatu
Ciemnogranatowy punkt pojawił się na horyzoncie i z każdą chwilą rósł. Strzępy aury rozchodziły się na boki, a chmury rozstępowały za nim. Fala powietrza, która pozostawała za nim rozdzielała ocean na głębokość kilkudziesięciu metrów, chociaż leciał dużo wyżej powyżej lustra wody. Z oddali wyglądało niczym płonące na czarno słońce. Mroczna wizja zagłady wszechświata, czy też zwykła iluzja?
Co kilka chwil pojawiały się uderzenia mocy, kiedy jeszcze bardziej próbował przyspieszyć, aby pobić rekord prędkości. Nim jednak przyspieszył po raz kolejny, ujrzał nieco na prawo od siebie dwójkę osobników, a jednym z nich był bez wątpienia ten, którego ogromna moc dała się wyczuć nie tak dawno temu. Zatrzymał się gwałtownie w miejscu, a woda przed nim wytworzyła falę na około 10 metrów wysokości. Pomknęła prosto, aby zalać za kilka kilometrów co bardziej płaskie wysepki i zmyć tlące się na nich życie. Po krótkiej chwili woda zaczęła parować, ponieważ od tak szybkiego lotu jego ciało się dość mocno nagrzało, a gęsta teraz niemal czarna aura była tak gorąca, że zimniejsza woda momentalnie zaczęła reagować. Wyczuwał jak kilka rybek po prostu zmarło na miejscu od potężnej energii. Na powierzchni wody pojawiły się nieznaczne wyładowania.
Rikimaru wpatrując się tak dojrzał czarnowłosego mężczyznę oraz blondynkę. Złapał się za kark i na chwilę uniósł głowę zastanawiając się czy powinien przerywać romantyczną wyprawę na oceanie, czy też zburzyć pokój dwójki osób i sprawdzić na co stać tego demona, który prawdopodobnie zwiększył moc aby zaimponować tamtej dziewczynie. To były tylko domysły.
- Genialny Żółw. To jest główny cel, ale z drugiej strony zabijając demona będzie łatwiej go podejść, żeby przekazał całą swoją wiedzę.
Pomysł, który na szybko objawił się w jego głowie dawał mu dobry pretekst przez starym mistrzem. Uśmiech jaki pojawił się na jego twarzy zdradzał wszystko. W mig znikł z pola widzenia.
Następnie tylko odgłosy świstu, dziwnego szumu, szybko poruszającego się obiektu na krótkim dystansie zbliżające dawały znak, że ktoś tu jest. Wyczuwalna obecność zbliżającego się silnego obiektu i nagle stanął twarzą w twarz z dziewczyną, pomiędzy nią, a potężnym osobnikiem, który znajdował się teraz za nim. Nie zdecydował się jednak na mowę do ich obydwojga, a używają telepatii powiedział ni to do demona, ni to w myślach.
:: Zabić, czy nie zabić? O to jest pytanie. ::
W pewnej chwili zorientował się, że pojawiła się nagle obecność trzeciej osoby o nieludzko dobrej aurze. Aż zrobiło mu się niedobrze. O ile przy wyroczni jeszcze jakoś wytrzymał to bez wątpienia osoba, która roznosiła jakieś motyle w powietrzu i miała kolczyki, których użył, żeby połączyć Rikimaru i Shin D.Ragona w jedno mogła być kimś typu tamtej kobiety z Konack. Jednak ta tutaj zjawiła się znikąd. Nie wyczuwał wcześniej nawet grama jej obecności, a teraz te złote motylki...
To odwróciło jego uwagę od pewnej sprawy. Teraz dopiero się zorientował, że istota przed nim ma energię, którą rozpoznaje. Była wtedy z kimś o aurze podobnej do niej, a ten ktoś zbliżał się do Ziemi od jakiejś planety z innymi silnymi KI. Spojrzał do góry w kierunku obiektu, którego jeszcze nie było widać, który był daleko, ale zbliżał się coraz bardziej. Objawił się przed nim kolejny plan. To będzie jeszcze ciekawsze niż by chciał. Odetchnął głęboko obniżając swoją aurę niemal do minimum.
- Widzę, że ściągają się z całego wszechświata. - Powiedział to na głos, oznajmiając coś, o czym mogli wiedzieć, ale również mogli nie zauważyć. Zastanawiało go co jest tego powodem. On sam, czy jeszcze coś grubszego się szykuje? Tak gwałtownie jak się pojawił, tak szybko też zniknął, a gdy był już w odległości kilometra od nich ponownie nabrał rozpędu w kierunku wyspy Żółwia. Ocenił, iż wpierw spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej, jeżeli coś jeszcze jest na rzeczy, a dopiero potem zacznie się bawić życiem lub też losem innych.
OoC:
Regeneracja 10% HP i KI.
HP: Full
KI: (100406+11812=) 112 218
PL: 161 590 na chwilę, a potem znów koło 1-100.
OoC 2:
Dodałem fragment (na szaro). Już mnie u was nie ma.
Z/t na Wyspę Żółwia.
Muzyczka dla klimatu
Ciemnogranatowy punkt pojawił się na horyzoncie i z każdą chwilą rósł. Strzępy aury rozchodziły się na boki, a chmury rozstępowały za nim. Fala powietrza, która pozostawała za nim rozdzielała ocean na głębokość kilkudziesięciu metrów, chociaż leciał dużo wyżej powyżej lustra wody. Z oddali wyglądało niczym płonące na czarno słońce. Mroczna wizja zagłady wszechświata, czy też zwykła iluzja?
Co kilka chwil pojawiały się uderzenia mocy, kiedy jeszcze bardziej próbował przyspieszyć, aby pobić rekord prędkości. Nim jednak przyspieszył po raz kolejny, ujrzał nieco na prawo od siebie dwójkę osobników, a jednym z nich był bez wątpienia ten, którego ogromna moc dała się wyczuć nie tak dawno temu. Zatrzymał się gwałtownie w miejscu, a woda przed nim wytworzyła falę na około 10 metrów wysokości. Pomknęła prosto, aby zalać za kilka kilometrów co bardziej płaskie wysepki i zmyć tlące się na nich życie. Po krótkiej chwili woda zaczęła parować, ponieważ od tak szybkiego lotu jego ciało się dość mocno nagrzało, a gęsta teraz niemal czarna aura była tak gorąca, że zimniejsza woda momentalnie zaczęła reagować. Wyczuwał jak kilka rybek po prostu zmarło na miejscu od potężnej energii. Na powierzchni wody pojawiły się nieznaczne wyładowania.
Rikimaru wpatrując się tak dojrzał czarnowłosego mężczyznę oraz blondynkę. Złapał się za kark i na chwilę uniósł głowę zastanawiając się czy powinien przerywać romantyczną wyprawę na oceanie, czy też zburzyć pokój dwójki osób i sprawdzić na co stać tego demona, który prawdopodobnie zwiększył moc aby zaimponować tamtej dziewczynie. To były tylko domysły.
- Genialny Żółw. To jest główny cel, ale z drugiej strony zabijając demona będzie łatwiej go podejść, żeby przekazał całą swoją wiedzę.
Pomysł, który na szybko objawił się w jego głowie dawał mu dobry pretekst przez starym mistrzem. Uśmiech jaki pojawił się na jego twarzy zdradzał wszystko. W mig znikł z pola widzenia.
Następnie tylko odgłosy świstu, dziwnego szumu, szybko poruszającego się obiektu na krótkim dystansie zbliżające dawały znak, że ktoś tu jest. Wyczuwalna obecność zbliżającego się silnego obiektu i nagle stanął twarzą w twarz z dziewczyną, pomiędzy nią, a potężnym osobnikiem, który znajdował się teraz za nim. Nie zdecydował się jednak na mowę do ich obydwojga, a używają telepatii powiedział ni to do demona, ni to w myślach.
:: Zabić, czy nie zabić? O to jest pytanie. ::
W pewnej chwili zorientował się, że pojawiła się nagle obecność trzeciej osoby o nieludzko dobrej aurze. Aż zrobiło mu się niedobrze. O ile przy wyroczni jeszcze jakoś wytrzymał to bez wątpienia osoba, która roznosiła jakieś motyle w powietrzu i miała kolczyki, których użył, żeby połączyć Rikimaru i Shin D.Ragona w jedno mogła być kimś typu tamtej kobiety z Konack. Jednak ta tutaj zjawiła się znikąd. Nie wyczuwał wcześniej nawet grama jej obecności, a teraz te złote motylki...
To odwróciło jego uwagę od pewnej sprawy. Teraz dopiero się zorientował, że istota przed nim ma energię, którą rozpoznaje. Była wtedy z kimś o aurze podobnej do niej, a ten ktoś zbliżał się do Ziemi od jakiejś planety z innymi silnymi KI. Spojrzał do góry w kierunku obiektu, którego jeszcze nie było widać, który był daleko, ale zbliżał się coraz bardziej. Objawił się przed nim kolejny plan. To będzie jeszcze ciekawsze niż by chciał. Odetchnął głęboko obniżając swoją aurę niemal do minimum.
- Widzę, że ściągają się z całego wszechświata. - Powiedział to na głos, oznajmiając coś, o czym mogli wiedzieć, ale również mogli nie zauważyć. Zastanawiało go co jest tego powodem. On sam, czy jeszcze coś grubszego się szykuje? Tak gwałtownie jak się pojawił, tak szybko też zniknął, a gdy był już w odległości kilometra od nich ponownie nabrał rozpędu w kierunku wyspy Żółwia. Ocenił, iż wpierw spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej, jeżeli coś jeszcze jest na rzeczy, a dopiero potem zacznie się bawić życiem lub też losem innych.
OoC:
Regeneracja 10% HP i KI.
HP: Full
KI: (100406+11812=) 112 218
PL: 161 590 na chwilę, a potem znów koło 1-100.
OoC 2:
Dodałem fragment (na szaro). Już mnie u was nie ma.
Z/t na Wyspę Żółwia.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Nie Sie 03, 2014 11:48 pm
Vivian też mnóstwo rzeczy przychodziło z trudem. Samokontrola naprawdę zużywała sporo energii, a na dodatek denerwowała, gdy podejrzanie zaczynała szwankować. Słowo, gest od serca, szczersze spojrzenie bądź uśmiech, to nie było prostą sprawą. Nie było odruchem naturalnym czy wyuczonym, raczej czymś, z czym musiała walczyć. Miała panować nad ciałem i jego mową, bo takie drobnostki świadczyły o byciu miękkim, łatwym do zmiażdżenia w wojsku. Mówiły, że jest słaba i nie potrafi być samodzielna.
O ile nie chodziło o fakt, że Ósemka nie potrafiła okazywać uczuć, a raczej o to, że nie umiała zrozumieć tego, co się w niej dzieje. Nie potrafiła zdobyć się, by okazać, co naprawdę czuje, tylko motała każdą emocję, chowała za maską obojętności, spokoju i zdystansowania. Często unikała kontaktu wzrokowego, chyba, że gromiła kogoś wzrokiem, i tym bardziej nie potrafiła wytłumaczyć złamania fizycznego tabu. Ten był zaledwie odgarnięciem włosów znad czerwonego czoła demona, a przecież sama halfka nie cierpiała być poklepywana, dotykana, bądź muskana choćby palcem. Źle to znosiła, nieprzyzwyczajona do bliskości, lecz teraz, jakby o tym zapomniała… A z resztą, to był tylko gest.
Niby niewiele.
- Może i nadasz mi prawo, do pozbawienia siebie życia, lecz wątpię bym z niego skorzystała. I wcale nie chodzi o fakt, że nie jestem zdolna Cię pokonać. – powiedziała szczerze, nieco beznamiętnie, lecz w chwili, w której padły te słowa, ujrzała coś… Błysk w oczach demona… Nie była pewna, za szybko się odwrócił.
Ósemka westchnęła cicho, niedosłyszalnie. Gdzieś tam, na całej planecie działy się różne rzeczy, sprawy, które wyczuwała własną Ki. Silna, ognista energia wystrzeliła w jednym miejscu, gdzie indziej Vivian wyczuła zbliżającego się ku powierzchni globu Raziela… Co też jej brat zamierza zrobić na Ziemi? Tak jak ona ma wakacje? Poczułaby się w tym momencie niezręcznie, gdyby nie fakt, że od dłuższej chwili, podzielna uwaga była zwrócona na inne zjawisko. Jakoś, odruchowo Vivian wyczuła, że aura pewnego czerwonowłosego ziemianina spotkała się z Kuro, i mniej więcej w tym czasie energia mocno zalatująca jaszczurem pojawiła się na Ziemi. Była tam i April, przez co nieświadomie zaniepokoiła się. Znała błękitnooką, również jej zdolności nie były jej obce, jednak dobrze było, że jej ukochany był razem z nią – Kuro był jedną z najsilniejszych osób, jakie Vivian znała i na pewno nie dałby skrzywdzić halfki. Co do tego, że wyczuła obok obecność Chepriego… Mogła tylko zastanawiać się, jak oni się poznali.
- Nie dziękuj.
Zaraz…
Skąd, u licha, wpadła jej w ręce paczka ciastek?
Vivian chciała coś jeszcze odpowiedzieć Redowi, gdy nagle papierowa torebka wylądowała jej w dłoniach, jak zaczarowana. Zdumionym wzrokiem spojrzała na nią, odruchowo otwierając, a widząc słodycze otworzyła szerzej oczy – to było bardzo niecodzienne zjawisko, ale zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, inna energia mignęła nieopodal.
To było mgnienie oka, bardziej jak wrażenie niźli pewność, że ktoś jest obok. Czuła ciemną, gęstą Ki, z niezwykłą szybkością zbliżającą się w ich stronę.
Już stał przed nią.
Postać z kategorii podejrzanych, typek z zapuszczonymi bokobrodami, marsową twarzą i nieprzyjemnie wywyższającym się spojrzeniu. Klasyczny wróg publiczny – przynajmniej z wyglądu. Odziane w ciemne płaszcz indywiduum… Wytrzymała ten wzrok, gdy tylko stanął z nią twarzą w twarz, nie mrugnąwszy nawet powieką, nie zdradzając zaskoczenia. Zerknęła spod łba, odpowiadając oczami błyszczącymi werwą, nieco krnąbrnie czy nawet bezczelnie pokazując, że może się nie ‘nie boi’, ale nie da po sobie tego pokazać.
Mierzyli się chwilę wzorkiem, gdy nieznajomy powiedział coś, po czym znów znikł, pozostawiając skonfundowaną Ósemkę, stojącą wyprostowaną jak struna, z paczką ciastek w dłoni.
Zrobiła dwa głębokie oddechy, upewniając się, że nic jej nie jest, po czym machinalnie obniżyła swoją moc do zera, skrywając się całkowicie. Spojrzała na papierową torebkę, potem zwróciła czujny acz spokojny wzrok na Reda. Brązowe oczy miały w sobie pytający cień, ale gdy Vivian mrugnęła, znikł. Zdecydowanie, za dziwne rzeczy dzieją się naokoło niej.
- Nie będę nawet zgadywać, o co chodzi. – na ustach pojawił się smutny, a jednocześnie delikatnie drwiący uśmiech, jakby śmiała się sama z siebie.
W końcu, jakim prawem oczekiwała, że odnajdzie chwilę spokoju na tej planecie? Marzenie ściętej głowy, i spadająca z nieba paczka ciastek nie byłą tego przyczyną. Przymknęła na moment powieki, w duchu zrezygnowana, zgadzając się na wszelkie dziwactwa i niebezpieczeństwa, jakie niósł los. W końcu nic na to nie poradzi… Znów coś zabolało Vivian w środku, jak wcześniej, na Konack, poczuła gulę w gardle. Nie no, przecież nie rozbeczy się bez powodu na środku morza. Drgnęła nieznacznie, czując, że ją teraz dopadają różne emocje, lecz zdusiła to w sobie. Spychając to uczucie głęboko, pokręciła głową, siląc się na to, by uspokoić skołatane nerwy.
- Świat ostatnio przyśpieszył, a ja ciągle nie umiem nadrobić dystansu. – wymamrotała cicho do siebie.
Kimkolwiek był nieznajomy, musi się Vivian mieć na baczności. Gdzieś tam Raziel stąpał już po Ziemi, Kuro spotkał się z April, mniejsze i większe energie tętniły po powierzchni globu… A ona tkwiła tutaj, na wysepce, obok zaprzyjaźnionego, czarnowłosego demona.
Nie chcąc zgłębić się we własne, ciemne odmęty myśli, skupiła się na niemniej zaskoczonym Redzie.
- Znikąd pojawiające się ciastka, dziwny jegomość… Trzeba będzie na siebie uważać. A co do techniki, to tak zwana telekineza, za jej pomocą można przenosić przedmioty, a nawet osoby. – Vivian podniosła siłą woli cukierek i karmelek posłusznie wylądował w jej wolnej dłoni. – Za pomocą Ki tworzysz połączenie, między sobą, a przedmiotem i poruszasz nim swoją energią. Stosunkowo łatwe, ale najlepiej zacząć od małych rzeczy, chociażby słodyczy.
Nashi usiadła na piasku, stawiając na baczność kołnierz kurtki. Znów, przez to nagłe, niewidoczne wytrącenie z równowagi, nieśmiałe poczucie stabilizacji znikło. Od jej wylądowania sporo się działo, a tak naprawdę, chciała tylko wypocząć. Znów wiatr w oczy, choć mogła się już przyzwyczaić. Nici z tego, by coś poszło zgodnie z planem.
Cóż, naprawdę nie będzie jej to dane.
OOC ---> Początek treningu
Pardon, za czas pisania i jakoś, ale praca, pogoda i ludzie nie mają na mnie dobroczynnego wpływu.
O ile nie chodziło o fakt, że Ósemka nie potrafiła okazywać uczuć, a raczej o to, że nie umiała zrozumieć tego, co się w niej dzieje. Nie potrafiła zdobyć się, by okazać, co naprawdę czuje, tylko motała każdą emocję, chowała za maską obojętności, spokoju i zdystansowania. Często unikała kontaktu wzrokowego, chyba, że gromiła kogoś wzrokiem, i tym bardziej nie potrafiła wytłumaczyć złamania fizycznego tabu. Ten był zaledwie odgarnięciem włosów znad czerwonego czoła demona, a przecież sama halfka nie cierpiała być poklepywana, dotykana, bądź muskana choćby palcem. Źle to znosiła, nieprzyzwyczajona do bliskości, lecz teraz, jakby o tym zapomniała… A z resztą, to był tylko gest.
Niby niewiele.
- Może i nadasz mi prawo, do pozbawienia siebie życia, lecz wątpię bym z niego skorzystała. I wcale nie chodzi o fakt, że nie jestem zdolna Cię pokonać. – powiedziała szczerze, nieco beznamiętnie, lecz w chwili, w której padły te słowa, ujrzała coś… Błysk w oczach demona… Nie była pewna, za szybko się odwrócił.
Ósemka westchnęła cicho, niedosłyszalnie. Gdzieś tam, na całej planecie działy się różne rzeczy, sprawy, które wyczuwała własną Ki. Silna, ognista energia wystrzeliła w jednym miejscu, gdzie indziej Vivian wyczuła zbliżającego się ku powierzchni globu Raziela… Co też jej brat zamierza zrobić na Ziemi? Tak jak ona ma wakacje? Poczułaby się w tym momencie niezręcznie, gdyby nie fakt, że od dłuższej chwili, podzielna uwaga była zwrócona na inne zjawisko. Jakoś, odruchowo Vivian wyczuła, że aura pewnego czerwonowłosego ziemianina spotkała się z Kuro, i mniej więcej w tym czasie energia mocno zalatująca jaszczurem pojawiła się na Ziemi. Była tam i April, przez co nieświadomie zaniepokoiła się. Znała błękitnooką, również jej zdolności nie były jej obce, jednak dobrze było, że jej ukochany był razem z nią – Kuro był jedną z najsilniejszych osób, jakie Vivian znała i na pewno nie dałby skrzywdzić halfki. Co do tego, że wyczuła obok obecność Chepriego… Mogła tylko zastanawiać się, jak oni się poznali.
- Nie dziękuj.
Zaraz…
Skąd, u licha, wpadła jej w ręce paczka ciastek?
Vivian chciała coś jeszcze odpowiedzieć Redowi, gdy nagle papierowa torebka wylądowała jej w dłoniach, jak zaczarowana. Zdumionym wzrokiem spojrzała na nią, odruchowo otwierając, a widząc słodycze otworzyła szerzej oczy – to było bardzo niecodzienne zjawisko, ale zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, inna energia mignęła nieopodal.
To było mgnienie oka, bardziej jak wrażenie niźli pewność, że ktoś jest obok. Czuła ciemną, gęstą Ki, z niezwykłą szybkością zbliżającą się w ich stronę.
Już stał przed nią.
Postać z kategorii podejrzanych, typek z zapuszczonymi bokobrodami, marsową twarzą i nieprzyjemnie wywyższającym się spojrzeniu. Klasyczny wróg publiczny – przynajmniej z wyglądu. Odziane w ciemne płaszcz indywiduum… Wytrzymała ten wzrok, gdy tylko stanął z nią twarzą w twarz, nie mrugnąwszy nawet powieką, nie zdradzając zaskoczenia. Zerknęła spod łba, odpowiadając oczami błyszczącymi werwą, nieco krnąbrnie czy nawet bezczelnie pokazując, że może się nie ‘nie boi’, ale nie da po sobie tego pokazać.
Mierzyli się chwilę wzorkiem, gdy nieznajomy powiedział coś, po czym znów znikł, pozostawiając skonfundowaną Ósemkę, stojącą wyprostowaną jak struna, z paczką ciastek w dłoni.
Zrobiła dwa głębokie oddechy, upewniając się, że nic jej nie jest, po czym machinalnie obniżyła swoją moc do zera, skrywając się całkowicie. Spojrzała na papierową torebkę, potem zwróciła czujny acz spokojny wzrok na Reda. Brązowe oczy miały w sobie pytający cień, ale gdy Vivian mrugnęła, znikł. Zdecydowanie, za dziwne rzeczy dzieją się naokoło niej.
- Nie będę nawet zgadywać, o co chodzi. – na ustach pojawił się smutny, a jednocześnie delikatnie drwiący uśmiech, jakby śmiała się sama z siebie.
W końcu, jakim prawem oczekiwała, że odnajdzie chwilę spokoju na tej planecie? Marzenie ściętej głowy, i spadająca z nieba paczka ciastek nie byłą tego przyczyną. Przymknęła na moment powieki, w duchu zrezygnowana, zgadzając się na wszelkie dziwactwa i niebezpieczeństwa, jakie niósł los. W końcu nic na to nie poradzi… Znów coś zabolało Vivian w środku, jak wcześniej, na Konack, poczuła gulę w gardle. Nie no, przecież nie rozbeczy się bez powodu na środku morza. Drgnęła nieznacznie, czując, że ją teraz dopadają różne emocje, lecz zdusiła to w sobie. Spychając to uczucie głęboko, pokręciła głową, siląc się na to, by uspokoić skołatane nerwy.
- Świat ostatnio przyśpieszył, a ja ciągle nie umiem nadrobić dystansu. – wymamrotała cicho do siebie.
Kimkolwiek był nieznajomy, musi się Vivian mieć na baczności. Gdzieś tam Raziel stąpał już po Ziemi, Kuro spotkał się z April, mniejsze i większe energie tętniły po powierzchni globu… A ona tkwiła tutaj, na wysepce, obok zaprzyjaźnionego, czarnowłosego demona.
Nie chcąc zgłębić się we własne, ciemne odmęty myśli, skupiła się na niemniej zaskoczonym Redzie.
- Znikąd pojawiające się ciastka, dziwny jegomość… Trzeba będzie na siebie uważać. A co do techniki, to tak zwana telekineza, za jej pomocą można przenosić przedmioty, a nawet osoby. – Vivian podniosła siłą woli cukierek i karmelek posłusznie wylądował w jej wolnej dłoni. – Za pomocą Ki tworzysz połączenie, między sobą, a przedmiotem i poruszasz nim swoją energią. Stosunkowo łatwe, ale najlepiej zacząć od małych rzeczy, chociażby słodyczy.
Nashi usiadła na piasku, stawiając na baczność kołnierz kurtki. Znów, przez to nagłe, niewidoczne wytrącenie z równowagi, nieśmiałe poczucie stabilizacji znikło. Od jej wylądowania sporo się działo, a tak naprawdę, chciała tylko wypocząć. Znów wiatr w oczy, choć mogła się już przyzwyczaić. Nici z tego, by coś poszło zgodnie z planem.
Cóż, naprawdę nie będzie jej to dane.
OOC ---> Początek treningu
Pardon, za czas pisania i jakoś, ale praca, pogoda i ludzie nie mają na mnie dobroczynnego wpływu.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Sro Sie 06, 2014 6:43 pm
To nie był niby gest. Pobudził w demonie coś, czego w życiu mało spotykał i nikogo za to nie winił. Myśl, że ktoś mu współczuje, troszczy się… o takiego potwora? W dodatku te słowa o tym, że mimo wszystko, że gdyby stało się najgorsze nie ma w Vivian wroga. Ale to może okazać się zgubne dla niej, kiedy naprawdę zrobi to co powiedziała. I najprawdopodobniej te słowa spotęgowały pojawienie się łez we ślepiach i szybkie obrócenie się od wojowniczki, aby przypadkiem nie zorientowała się o co chodzi. Może swoje wiedziała, lecz lepiej, by nie mówiła tego na głos. Tak jak i Nashi, chciał być tym, który nie pokazuje po sobie emocji, nawet jeśli te pojawiają się skrajnie rzadko.
Ich wspólną, prywatną chwilę przerwały krótkie, acz skrajnie różniące się wydarzenia i osobistości. Najpierw zaczęło się od złotych motyli, które otoczyły obie sylwetki przyjemnym płaszczykiem ciepła i pozytywnej mocy. Bez cienia wątpliwości wiedział do kogo należy tego typu energia, ale nie dostrzegł w okolicy nawet cienia obecności Kaioshinki – obecnie opiekunki Namek. Tą dodatnią aurę przerwała mroczna, gęsta Ki mieszcząca się między wojowniczką z Vegety a demonem. Zupełne przeciwieństwo intencji i mocy zdezorientowało Reda, który usłyszał w głowie coś czego nie powinien nikt się dowiedzieć, by spać spokojnie. Ktoś… robił sobie kalkulacje w głowie czy powinien zabić czy też nie. Komukolwiek przychodzi taka myśl do głowy, nie jest nikim innym jak wrogiem. Lecz nim cokolwiek zareagował, rozpłynął się równie szybko co aura Kaede.
Szlag by to! Co to miało być?!
Czujniej rozglądał się dookoła czy nikt nie czyha na ich zdrowie, jednak zrezygnował. Nikogo oprócz nich nie było na wysepce z piasku i setki łakoci. Nie tylko on miał mętlik w głowie. Przyjaciółka aż wyraziła na głos, chociaż cicho, swoje zdanie, które popierał w taktownym milczeniu. Wiele niewiadomych zrodziło się od tak, za mrugnięcia powiekami. Masakra. O tyle był w lepszej (nie o wiele, ale jednak) sytuacji od dziewczyny, że kojarzył chociaż pozytywny akcent w rękach wojowniczki.
>Poznaję te ciastka -przyjrzał się bliżej paczuszce w dłoni Vivian, jakby chcąc nieco inaczej podejść do niezrozumiałych sytuacji mające miejsce jeszcze kilkanaście sekund temu- Bogini Kaede specjalizuje się w takich wypiekach.
Sam kiedyś dostał taką paczuszkę od Kaede. Niestety nie mógł pokazać dowodu, gdyż pozostawił łakocie dla nameczańskich dzieci. A właśnie... tylko skąd wzięłaby się tutaj patronka planety Namek? Wyczuła zło w Redzie czy w tym tajemniczym wojowniku, który stanął wtedy pomiędzy nimi? Tylko tyle mógł wyjaśnić z całego zamieszania jakie powstało w ułamku sekundy. W dodatku wciąż miał w głowie słowa przybysza, którego zamiary nie należały do najczystszych. Nie wiedział czy to była tylko jego wyobraźnia czy prawdziwe słowa, i czy przyjaciółka usłyszała je także, lecz będzie musiał w najbliższym czasie przyjrzeć się poczynaniom mężczyzny. Pół człowiek, pół demon - rozróżnienie genów w esencji Ki nie było trudne, ale jego moc mogła być skryta, i będąc skrytą mogła przerażać ogromem.
Wielka niewiadoma, której trzeba bacznie się „przyglądać” Ki Feelingiem.
Poniekąd rozumiał postawę Blondynki, która wyraziła swoje niezadowolenie na temat pojawiających się indywiduum i ich nieprecyzyjnych celach pobytu na planecie. Takie spotkania zawsze trzeba brać na dystans, aczkolwiek chyba oboje byli ciekawi w pewnym sensie co przyniesie przyszłość. Nawet jeśli będzie to coś złego, chcieliby się dowiedzieć o co chodzi. Tak czy inaczej, wracając do pewnych i sprawdzonych rzeczy, Nashi wyjaśniła Redowi czym specjalizuje się telekineza i jak powinien przystąpić do ćwiczeń. Nie kwapił się długo z podjęciem wyzwania, gdyż bardzo spodobała mu się struktura tej umiejętności i jej właściwości.
>Uhum... -pokiwał lekko głową rozumiejąc teorię o telekinezie, jednocześnie nabierając odrobiny pewności siebie- ... w takim razie spróbuję się nauczyć.
Obrał sobie bazę do wtajemniczenia nowej umiejętności jakieś pięć metrów od Vivian, którą nie chciał już za bardzo męczyć swoją osobą. Wszak nie bez powodu przyleciała na Ziemię – nie znał go, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Spontanicznych zachowań nie pojmował, chyba że były wywołane szałem. Tak więc za naradą koleżanki skupił się wpierw nie na słupie wody czy palmach, a na porozrzucanych dookoła cukierkach. Przysiadł po turecku na piasku i zmrużył oczy dla skupienia. Widział opanowaną do perfekcji telekinezę w wykonaniu Złotookiej, która nawet nie musiała tak bardzo się koncentrować na czynności, tylko tak jakby było to naturalne, niczym oddychanie. Chciałby dojść do takiego poziomu, aczkolwiek musiał najpierw opanować podstawy, czyli w ogóle za pomocą woli poruszyć cukierek. Obrał sobie jeden z wielu dookoła – taki okrąglutki i różowiutki leżący jakieś dziesięć metrów przed demonem i Half-Saiyanką. Wszystko inne oddaliło się na drugi plan, był tylko Red i słodycz. Nie odrywał myśli od obiektu, żeby tylko drgnął, chociaż na milimetry na boki. Ale… zbyt wiele rzeczy działo się dookoła, zbyt wiele Ki wisiało w powietrzu zbyt zburzone, w tym April i Kaede! Od razu zdekoncentrował się, a efektem ubocznym dla cukierka było jego rozsadzenie w powietrzu. Posłał zbyt wielką dawkę Ki jak na taki mały przedmiot. Przez jeszcze dwie minuty próbował powtórzyć poprawnie sekwencje na innych łakociach, lecz efekt był identyczny co w pierwszym przypadku. Zanim powrócił do treningu widać było, że nie przekręca głową bez powodu: namierzał wszystkie walki dookoła, a było ich stosunkowo dużo, w tym ta z nieznajomym, który zawitał u nich na wysepce i groził śmiercią. Wiedział, że nie może bagatelizować żadnej z nich, że powinien chociaż jedną sprawdzić, ale… znów to ale. Prawowitym opiekunem i obrońcą April był Kuro, natomiast Kaede prawdopodobnie podejmowała dyplomatyczną walkę z Xanasem, która wisiała już na włosku na Namek. Inna sprawa z tym wojownikiem, którego poziom sięgał w granicy 120 000 PL. O ile nie krył się z mocą.
Zacisnął dłonie w pięści i poderwał się z miejsca rozglądając się żywiej dookoła. Chyba go nosiło od wyładowań Ki w powietrzu. Zawsze był na te bodźce wyczulony, z powodu butnych demońskich genów szukających zwady.
>Ksaaa… –zacisnął na moment kły i zmarszczki przy ślepiach pogłębiły się od zdenerwowania i koncentrowania się na zaognionych miejscach, po czym odwrócił głowę w kierunku siostrzanej duszy- Vi, miałaś rację, za szybko i za wiele się dzieje. To zły moment na naukę czegokolwiek, ale z drugiej strony telekineza mogłaby się przydać w walce. Wiesz jak można szybciej opanować tę technikę?
Zapytał z nutką poirytowania, że sam nie może poradzić sobie z nauką. Zbyt wiele Ki kręciło się i rozlewało niepotrzebnie dookoła kusząc demona do przyłączenia się do jednej z bitew. Gdzieś tam w nim już kiełkowała myśl, że powinien już ruszać, ale powstrzymywał się tym, iż nie miał planu. Nie wiedział od czego zacząć, komu potrzebna jest pomoc już natychmiast i czy w ogóle. Czy tylko przewrażliwiony młodzieniec nie usiedzi na dupie w jednym miejscu i nie nauczy się porządnie telekinezy.
[Post treningowy pierwszy - nauka Telekinezy]
Ooc: mnie się bardzo podoba post, nie wiem czemu Ci nie pasuje
+20% Ki, za ten i poprzedni post
Ich wspólną, prywatną chwilę przerwały krótkie, acz skrajnie różniące się wydarzenia i osobistości. Najpierw zaczęło się od złotych motyli, które otoczyły obie sylwetki przyjemnym płaszczykiem ciepła i pozytywnej mocy. Bez cienia wątpliwości wiedział do kogo należy tego typu energia, ale nie dostrzegł w okolicy nawet cienia obecności Kaioshinki – obecnie opiekunki Namek. Tą dodatnią aurę przerwała mroczna, gęsta Ki mieszcząca się między wojowniczką z Vegety a demonem. Zupełne przeciwieństwo intencji i mocy zdezorientowało Reda, który usłyszał w głowie coś czego nie powinien nikt się dowiedzieć, by spać spokojnie. Ktoś… robił sobie kalkulacje w głowie czy powinien zabić czy też nie. Komukolwiek przychodzi taka myśl do głowy, nie jest nikim innym jak wrogiem. Lecz nim cokolwiek zareagował, rozpłynął się równie szybko co aura Kaede.
Szlag by to! Co to miało być?!
Czujniej rozglądał się dookoła czy nikt nie czyha na ich zdrowie, jednak zrezygnował. Nikogo oprócz nich nie było na wysepce z piasku i setki łakoci. Nie tylko on miał mętlik w głowie. Przyjaciółka aż wyraziła na głos, chociaż cicho, swoje zdanie, które popierał w taktownym milczeniu. Wiele niewiadomych zrodziło się od tak, za mrugnięcia powiekami. Masakra. O tyle był w lepszej (nie o wiele, ale jednak) sytuacji od dziewczyny, że kojarzył chociaż pozytywny akcent w rękach wojowniczki.
>Poznaję te ciastka -przyjrzał się bliżej paczuszce w dłoni Vivian, jakby chcąc nieco inaczej podejść do niezrozumiałych sytuacji mające miejsce jeszcze kilkanaście sekund temu- Bogini Kaede specjalizuje się w takich wypiekach.
Sam kiedyś dostał taką paczuszkę od Kaede. Niestety nie mógł pokazać dowodu, gdyż pozostawił łakocie dla nameczańskich dzieci. A właśnie... tylko skąd wzięłaby się tutaj patronka planety Namek? Wyczuła zło w Redzie czy w tym tajemniczym wojowniku, który stanął wtedy pomiędzy nimi? Tylko tyle mógł wyjaśnić z całego zamieszania jakie powstało w ułamku sekundy. W dodatku wciąż miał w głowie słowa przybysza, którego zamiary nie należały do najczystszych. Nie wiedział czy to była tylko jego wyobraźnia czy prawdziwe słowa, i czy przyjaciółka usłyszała je także, lecz będzie musiał w najbliższym czasie przyjrzeć się poczynaniom mężczyzny. Pół człowiek, pół demon - rozróżnienie genów w esencji Ki nie było trudne, ale jego moc mogła być skryta, i będąc skrytą mogła przerażać ogromem.
Wielka niewiadoma, której trzeba bacznie się „przyglądać” Ki Feelingiem.
Poniekąd rozumiał postawę Blondynki, która wyraziła swoje niezadowolenie na temat pojawiających się indywiduum i ich nieprecyzyjnych celach pobytu na planecie. Takie spotkania zawsze trzeba brać na dystans, aczkolwiek chyba oboje byli ciekawi w pewnym sensie co przyniesie przyszłość. Nawet jeśli będzie to coś złego, chcieliby się dowiedzieć o co chodzi. Tak czy inaczej, wracając do pewnych i sprawdzonych rzeczy, Nashi wyjaśniła Redowi czym specjalizuje się telekineza i jak powinien przystąpić do ćwiczeń. Nie kwapił się długo z podjęciem wyzwania, gdyż bardzo spodobała mu się struktura tej umiejętności i jej właściwości.
>Uhum... -pokiwał lekko głową rozumiejąc teorię o telekinezie, jednocześnie nabierając odrobiny pewności siebie- ... w takim razie spróbuję się nauczyć.
Obrał sobie bazę do wtajemniczenia nowej umiejętności jakieś pięć metrów od Vivian, którą nie chciał już za bardzo męczyć swoją osobą. Wszak nie bez powodu przyleciała na Ziemię – nie znał go, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Spontanicznych zachowań nie pojmował, chyba że były wywołane szałem. Tak więc za naradą koleżanki skupił się wpierw nie na słupie wody czy palmach, a na porozrzucanych dookoła cukierkach. Przysiadł po turecku na piasku i zmrużył oczy dla skupienia. Widział opanowaną do perfekcji telekinezę w wykonaniu Złotookiej, która nawet nie musiała tak bardzo się koncentrować na czynności, tylko tak jakby było to naturalne, niczym oddychanie. Chciałby dojść do takiego poziomu, aczkolwiek musiał najpierw opanować podstawy, czyli w ogóle za pomocą woli poruszyć cukierek. Obrał sobie jeden z wielu dookoła – taki okrąglutki i różowiutki leżący jakieś dziesięć metrów przed demonem i Half-Saiyanką. Wszystko inne oddaliło się na drugi plan, był tylko Red i słodycz. Nie odrywał myśli od obiektu, żeby tylko drgnął, chociaż na milimetry na boki. Ale… zbyt wiele rzeczy działo się dookoła, zbyt wiele Ki wisiało w powietrzu zbyt zburzone, w tym April i Kaede! Od razu zdekoncentrował się, a efektem ubocznym dla cukierka było jego rozsadzenie w powietrzu. Posłał zbyt wielką dawkę Ki jak na taki mały przedmiot. Przez jeszcze dwie minuty próbował powtórzyć poprawnie sekwencje na innych łakociach, lecz efekt był identyczny co w pierwszym przypadku. Zanim powrócił do treningu widać było, że nie przekręca głową bez powodu: namierzał wszystkie walki dookoła, a było ich stosunkowo dużo, w tym ta z nieznajomym, który zawitał u nich na wysepce i groził śmiercią. Wiedział, że nie może bagatelizować żadnej z nich, że powinien chociaż jedną sprawdzić, ale… znów to ale. Prawowitym opiekunem i obrońcą April był Kuro, natomiast Kaede prawdopodobnie podejmowała dyplomatyczną walkę z Xanasem, która wisiała już na włosku na Namek. Inna sprawa z tym wojownikiem, którego poziom sięgał w granicy 120 000 PL. O ile nie krył się z mocą.
Zacisnął dłonie w pięści i poderwał się z miejsca rozglądając się żywiej dookoła. Chyba go nosiło od wyładowań Ki w powietrzu. Zawsze był na te bodźce wyczulony, z powodu butnych demońskich genów szukających zwady.
>Ksaaa… –zacisnął na moment kły i zmarszczki przy ślepiach pogłębiły się od zdenerwowania i koncentrowania się na zaognionych miejscach, po czym odwrócił głowę w kierunku siostrzanej duszy- Vi, miałaś rację, za szybko i za wiele się dzieje. To zły moment na naukę czegokolwiek, ale z drugiej strony telekineza mogłaby się przydać w walce. Wiesz jak można szybciej opanować tę technikę?
Zapytał z nutką poirytowania, że sam nie może poradzić sobie z nauką. Zbyt wiele Ki kręciło się i rozlewało niepotrzebnie dookoła kusząc demona do przyłączenia się do jednej z bitew. Gdzieś tam w nim już kiełkowała myśl, że powinien już ruszać, ale powstrzymywał się tym, iż nie miał planu. Nie wiedział od czego zacząć, komu potrzebna jest pomoc już natychmiast i czy w ogóle. Czy tylko przewrażliwiony młodzieniec nie usiedzi na dupie w jednym miejscu i nie nauczy się porządnie telekinezy.
[Post treningowy pierwszy - nauka Telekinezy]
Ooc: mnie się bardzo podoba post, nie wiem czemu Ci nie pasuje
+20% Ki, za ten i poprzedni post
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ocean
Pią Sie 08, 2014 8:10 pm
Spokój jest pojęciem względnym. Naokoło Vivian był cichy, gładki, niewzburzony niczym ocean, błękitne niebo, biały piach usiany najróżniejszymi słodyczami… Zależy na jaką odległość trzeba było określić stan względnej stabilizacji, tak zwanego ‘spokoju’.
Wyładowania Ki wybuchały raz po raz, uderzały niby pioruny, powodując mimowolną gęsią skórę. W tym samym czasie na Ziemi ścierało się kilka potężnych energii. O tyle, co było to niepokojące, również tchnęło fascynacją. Drgania i wibracje skoncentrowanych Ki oddziaływały na wrażliwe na to bodźce osoby, każdy potrafiący odczuć poziom mocy czuł, co się święci. Gdzieś duża moc, tchnąca podejrzanie czystą dobrocią, (notabene, czuła jej cień na boskich ciasteczkach) walczyła z jaszczurem, gdzie indziej czuła obecność April, niesamowicie wręcz intensywną. Osobistość, która uraczyła ich swoją obecności, podejrzany typ również nie przejmował się normami, jego moc była jak potężne zdzielenie w łepetynę. Ósemka czuła, że nie wytrzymałaby w miejscu, gdzie on i jeszcze druga, równie potężna jednostka dążyli do spięcia. No i Raziel… Był na tej planecie, w towarzystwie demonicznej, obcej Ki, a sama jego Ki urosła gwałtownie, tak, że Ósemka bez pudła odgadła, że brat przyrodni przeskoczył ją o kilka tysięcy jednostek. I nie tylko on.
Nagle spadła w randze ze średnio-umiarkowanie silnych, do średnio-umiarkowanie słabych. A przynajmniej takie było jej odczucie. Wbrew sobie, parsknęła śmiechem.
Było to przecież śmiechu warto. Nie była nigdy silna, a odczuwając tak potężne jednostki, będące jak ssące, czarne dziury mocy, była nagle mała, kruchsza od szkła i pozostawiona na pastwę losu. Może dlatego skryła swoją siłę do zera? Nie ma jej tu, prawda? Majaczy… Zły objaw.
Milcząc przytaknęła Redowi, popierając jego słowa. Trening czyni mistrza… Cokolwiek by się nie stało. Jej już nic nie pomoże, prawda? Czemu nagle dopadają ją tak czarne myśli? Zwróciła uwagę na ćwiczącego demona i w tej właśnie chwili cukierek wybuchł w powietrzu, pozostawiając po sobie smużkę zapachu przypalonego cukru. Nie tylko demona wytrąca z równowagi to, co wyprawia się naokoło nich… Vivian ścisnęło w żołądku, ale nie poruszyła się, siedząc jak kamień na piasku. Czuła skok mocy April, ale nie martwiła się o nią, w końcu ma Kuro przy sobie… Ona nie pomogłaby jej w tejże sytuacji. Czy Raziel w tej chwili jej potrzebował? W jakiś sposób nie chciała go widzieć. Nie, nie była na niego wściekła, tylko obawiała się, że… Nie potrafiła by z nim porozmawiać, nie po tym, czego dowiedzieli się od Aryenne. No i wciąż podskórnie miała wrażenie, że chłopak ma jej coś za złe.
Ku*wa.
Wygląda na to, że nici z wakacji.
Nie pomoże nikomu, ani nie wypocznie, nie ma jak.
Podniosła się z piasku, podchodząc do demona.
- Najłatwiejszym sposobem jest wyobrażenie sobie połączenia. Twoja dłoń, cukierek, połączone pasmem Ki. Energia otacza karmelka i unosi w powietrze. Nie kończysz jednak tylko na tym, musisz to zwizualizować i pchnąć moc w tym kierunku. – wyjaśniła po krótce. – Nie tylko za pomocą ręki, to nie musi być pojedyncze pasmo KI. Mogę podrzucić jeden cukierek, dwa na raz, albo poszczególne ziarenka piasku. – w miarę jak mówiła, wykonywała poszczególne czynności.
Miała nadzieję, że pomoże tak Redowi. Nauczycielem Vivian może nie była zbyt dobrym, ale przysłużyć się chciała, zwłaszcza, że domyślała się, co chłopak zamierza.
Odeszła na bok, przycupnąwszy na piasku, nie odkrywając swojej obecności. Nie było jej. Obserwowała postępy Reda, z ulgą widząc, że nieźle sobie radzi. Przymknęła oczy, jeszcze raz sondując błękitną planetę. Walki się zaogniły...
Trwała chwilę z zamkniętymi oczami, po czym podniosła się, stając naprzeciw czarnowłosego demona, będącego w głębi ducha zagubionym dzieckiem. Ona, Nashi, rąbnięta halfka z tysiącem wątpliwości i strachów w sercu, równie nieprzewidywalna co niepewna siebie, nie mogła wiele zrobić…
Na wargach pojawił się nieznaczny uśmiech.
- Cokolwiek się stanie, uważaj na siebie Red. Mi nic nie będzie, ale obawiam się, że teraz nie mam jak Ci pomóc. Przepraszam. – w spojrzeniu, niemal niewidocznie błysnął smutek. – Przepraszam, że nie ma znów ze mnie pożytku. – poruszyła bezgłośnie wargami.
Niech Red leci, walkę wojownicy mają we krwi. Widziała, że chce iść. Poleciałaby z nim, ale zbyt bała się, że będzie zawadzać i jej obecność podziała na jego niekorzyść.
Zrobiła krok w tył, kiwnięciem głowy dając znać, że więcej demona nie zatrzymuje.
Będzie co ma być.
OOC ---> Koniec treningu
Krótko...
Wyładowania Ki wybuchały raz po raz, uderzały niby pioruny, powodując mimowolną gęsią skórę. W tym samym czasie na Ziemi ścierało się kilka potężnych energii. O tyle, co było to niepokojące, również tchnęło fascynacją. Drgania i wibracje skoncentrowanych Ki oddziaływały na wrażliwe na to bodźce osoby, każdy potrafiący odczuć poziom mocy czuł, co się święci. Gdzieś duża moc, tchnąca podejrzanie czystą dobrocią, (notabene, czuła jej cień na boskich ciasteczkach) walczyła z jaszczurem, gdzie indziej czuła obecność April, niesamowicie wręcz intensywną. Osobistość, która uraczyła ich swoją obecności, podejrzany typ również nie przejmował się normami, jego moc była jak potężne zdzielenie w łepetynę. Ósemka czuła, że nie wytrzymałaby w miejscu, gdzie on i jeszcze druga, równie potężna jednostka dążyli do spięcia. No i Raziel… Był na tej planecie, w towarzystwie demonicznej, obcej Ki, a sama jego Ki urosła gwałtownie, tak, że Ósemka bez pudła odgadła, że brat przyrodni przeskoczył ją o kilka tysięcy jednostek. I nie tylko on.
Nagle spadła w randze ze średnio-umiarkowanie silnych, do średnio-umiarkowanie słabych. A przynajmniej takie było jej odczucie. Wbrew sobie, parsknęła śmiechem.
Było to przecież śmiechu warto. Nie była nigdy silna, a odczuwając tak potężne jednostki, będące jak ssące, czarne dziury mocy, była nagle mała, kruchsza od szkła i pozostawiona na pastwę losu. Może dlatego skryła swoją siłę do zera? Nie ma jej tu, prawda? Majaczy… Zły objaw.
Milcząc przytaknęła Redowi, popierając jego słowa. Trening czyni mistrza… Cokolwiek by się nie stało. Jej już nic nie pomoże, prawda? Czemu nagle dopadają ją tak czarne myśli? Zwróciła uwagę na ćwiczącego demona i w tej właśnie chwili cukierek wybuchł w powietrzu, pozostawiając po sobie smużkę zapachu przypalonego cukru. Nie tylko demona wytrąca z równowagi to, co wyprawia się naokoło nich… Vivian ścisnęło w żołądku, ale nie poruszyła się, siedząc jak kamień na piasku. Czuła skok mocy April, ale nie martwiła się o nią, w końcu ma Kuro przy sobie… Ona nie pomogłaby jej w tejże sytuacji. Czy Raziel w tej chwili jej potrzebował? W jakiś sposób nie chciała go widzieć. Nie, nie była na niego wściekła, tylko obawiała się, że… Nie potrafiła by z nim porozmawiać, nie po tym, czego dowiedzieli się od Aryenne. No i wciąż podskórnie miała wrażenie, że chłopak ma jej coś za złe.
Ku*wa.
Wygląda na to, że nici z wakacji.
Nie pomoże nikomu, ani nie wypocznie, nie ma jak.
Podniosła się z piasku, podchodząc do demona.
- Najłatwiejszym sposobem jest wyobrażenie sobie połączenia. Twoja dłoń, cukierek, połączone pasmem Ki. Energia otacza karmelka i unosi w powietrze. Nie kończysz jednak tylko na tym, musisz to zwizualizować i pchnąć moc w tym kierunku. – wyjaśniła po krótce. – Nie tylko za pomocą ręki, to nie musi być pojedyncze pasmo KI. Mogę podrzucić jeden cukierek, dwa na raz, albo poszczególne ziarenka piasku. – w miarę jak mówiła, wykonywała poszczególne czynności.
Miała nadzieję, że pomoże tak Redowi. Nauczycielem Vivian może nie była zbyt dobrym, ale przysłużyć się chciała, zwłaszcza, że domyślała się, co chłopak zamierza.
Odeszła na bok, przycupnąwszy na piasku, nie odkrywając swojej obecności. Nie było jej. Obserwowała postępy Reda, z ulgą widząc, że nieźle sobie radzi. Przymknęła oczy, jeszcze raz sondując błękitną planetę. Walki się zaogniły...
Trwała chwilę z zamkniętymi oczami, po czym podniosła się, stając naprzeciw czarnowłosego demona, będącego w głębi ducha zagubionym dzieckiem. Ona, Nashi, rąbnięta halfka z tysiącem wątpliwości i strachów w sercu, równie nieprzewidywalna co niepewna siebie, nie mogła wiele zrobić…
Na wargach pojawił się nieznaczny uśmiech.
- Cokolwiek się stanie, uważaj na siebie Red. Mi nic nie będzie, ale obawiam się, że teraz nie mam jak Ci pomóc. Przepraszam. – w spojrzeniu, niemal niewidocznie błysnął smutek. – Przepraszam, że nie ma znów ze mnie pożytku. – poruszyła bezgłośnie wargami.
Niech Red leci, walkę wojownicy mają we krwi. Widziała, że chce iść. Poleciałaby z nim, ale zbyt bała się, że będzie zawadzać i jej obecność podziała na jego niekorzyść.
Zrobiła krok w tył, kiwnięciem głowy dając znać, że więcej demona nie zatrzymuje.
Będzie co ma być.
OOC ---> Koniec treningu
Krótko...
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach