Teren przed pałacem.
+9
Red
April
Siódemka
Kanade
NPC.
Reito
Kuro
Hikaru
NPC
13 posters
Teren przed pałacem.
Sro Maj 30, 2012 11:12 pm
First topic message reminder :
Cały teren pokryty metrowej długości, kwadratowymi płytami z twardego granitu, ale nie mogło zabraknąć kilku drzew w wydzielonym do tego miejscu, w dwóch rzędach na jednej i drugiej części całego placu kilka palm wyrosło, a także mnóstwo krzaków i niewielka ilość równo przystrzyżonej trawy. Mnóstwo jest miejsca dla całego osiedla mieszkańców, ale mało kto jest w stanie w ogóle tu się zjawić. Tylko wybrańcy mogą stąpać po tej ziemi, tylko za zezwoleniem kota-Karina. W tym miejscu właśnie ci wybrańcy mogą trenować z pomocnikiem Kamiego- Mr Popo.
Cały teren pokryty metrowej długości, kwadratowymi płytami z twardego granitu, ale nie mogło zabraknąć kilku drzew w wydzielonym do tego miejscu, w dwóch rzędach na jednej i drugiej części całego placu kilka palm wyrosło, a także mnóstwo krzaków i niewielka ilość równo przystrzyżonej trawy. Mnóstwo jest miejsca dla całego osiedla mieszkańców, ale mało kto jest w stanie w ogóle tu się zjawić. Tylko wybrańcy mogą stąpać po tej ziemi, tylko za zezwoleniem kota-Karina. W tym miejscu właśnie ci wybrańcy mogą trenować z pomocnikiem Kamiego- Mr Popo.
Re: Teren przed pałacem.
Pią Gru 04, 2015 8:30 pm
- Może jestem stary i brzydki ale nie głuchy. – Odpowiedział Kami nieco urażony. Zmroził karcąco dziewczynę spojrzeniem i to dosłownie zmroził używając paraliżu. Wysłuchał w spokoju wszystkiego. - Ruch dzisiaj, jak na centralnym – skomentował na kilka sekund przed przybyciem Castiela. Spokojnie chłopcze, Ziemi nie zagraża niebezpieczeństwo, przynajmniej w tej chwili. Mr Popo proszę przygotuj jakąś przekąskę dla naszych gości i tort czekoladowy dla młodej damy. Zgadłem? – nachylił się z uśmiechem do małej demonicy. - Taaak odkrzyknęła dziarsko Siódemka i pobiegła ganiać motylki. - Najpierw mnie obrażacie, a teraz chcecie ode mnie przysługi. – odezwał się do Saiyan. Widzę, że wyrosłeś przez te ostatnie lata młody wilku. Tanana opisywała Cię, jako anemiczne chuchro. Nie bądź taki zdziwiony, to ona jest boginią Iceberg. Każda planeta ma swojego Boga, no poza Vegetą, tam nikt nie chce mieć wakatu. Przekazała mi przepowiednie dla Twojego kuzyna. Dwa lata temu, on także tu trenował. Domyślam się, co stanie się na waszej planecie, co prawda Ludzi jest znacznie więcej niż Saiyan i zabijają się nawzajem codziennie ale Vegeta spłynie krwią na niewyobrażalną dotąd skalę w kosmosie. Myślę, ze zdajecie sobie z tego sprawę. Zabrzmiało dość ponuro ale nim przejdziemy do właściwej dyskusji zjedzmy coś. Kami zaprowadził wszystkich do wnętrza pałacu, stół w jadalni uginał się pod parującymi ciepłem podtrawi. Siódemka pierwsza wdrapała się na krzesło i bez krępacji zatopiła łapki w torcie czekoladowym. - Mr. Popo proszę przygotuj Salę. |
OOC:
Ok, możecie się zapoznać.
Vulf, chwilowy paraliż, Haz musisz ją przestawić, przy stole możesz się już powoli ruszać.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sob Gru 05, 2015 2:38 pm
Hazard zaskoczony wyczuł, że dwójka która jeszcze niedawno wspinała się po wieży, tylko na moment zawitała u Karina, a teraz lecą prosto do nich. Złotowłosy skupił się na ich aurach. Jeden bez wątpienia był człowiekiem, drugi demonem. Oboje nie rzucali na kolana swoją mocą; wspólnymi siłami nie daliby rady Vulfili na zwykłej formie, tak więc nie stanowią dla nich żadnego zagrożenia. Z tego powodu Haz'a ciekawił powód ich wizyty tutaj. Czy tak jak oni chcą stać się silniejsi, a może chodzi im o coś innego? Cóż, zaraz się okażę, lada moment tu będą.
Rzucił w ich stronę krótkie spojrzenie gdy tylko pojawili się w zasięgu wzroku. Wysoki czarnoskóry chłopak - Ziemianin, oraz mała czarnowłosa dziewczynka posiadająca skrzydełka i ogon - oczywiście demon. Castiel natychmiast przedstawił siebie oraz siódemkę, kierując swe słowa raczej bezpośrednio w stronę Kami'ego.
- Zagrożenie? O czym on mówi? - pomyślał zaskoczony - co prawda Karin wspominał coś o nalocie Saiyan, ale już ich tu nie ma, wyczułbym jeśli coś by się działo...
Długo nie musiał nad tym rozmyślać, gdyż Kami-sama natychmiast rozwiał te wątpliwości. Według niego nic niepokojącego nie działo się na Ziemi. Kolejna zagrożona planeta? Tego byłoby już zbyt wiele.
Wszechmogący zrobił na ogoniastych spore wrażenie. Raz - miał znakomity słuch skoro był w stanie usłyszeć o czym szepczą; dwa - bez wysiłku sparaliżował Vulfilę za jej słowa - przepływ jej Ki drastycznie zmalał, co oznaczało dla niej chwilowy brak ruchu - kara za obrazę Kami'ego. Hazard już żegnał się z szansami na trening w tym osobliwym miejscu, jednak Nameczanin okazał się wyjątkowo wyrozumiały. Zaprosił ich do jadalni, gdzie miała czekać na nich przekąska. Saiyan zrobił kilka kroków do przodu, po czym obejrzał się na towarzyszkę.
- Coo, nie idziesz? - spytał ze zlośliwym uśmiechem na twarzy - nie jesteś głodna?
Pożartował sobie z dziewczyny jeszcze przez chwilę, po czym uznał że tyle wystarczy. Kręcąc głową i śmiejąc się po nosem, jednym zgrabnym ruchem wziął ją na ręce i truchtem ruszył w stronę wnętrza Pałacu by dogonić resztę. Chciał zapytać o coś Gospodarza, więc szybko zrównał się z nim i zagadał:
- Naprawdę przepraszam za zachowanie koleżanki, ona już tak ma, najpierw gada, dopiero potem myśli. A tak wracając do tego co mówiłeś Kami-sama, nie spodziewałem się że nawet tutaj wiecie o mnie i Kuro. Kto by pomyślał, że nasz wilczy ród jest tak znany... ale nie o to chciałem spytać. Otóż w tej przepowiedni jest taki fragment, zaraz jak to bylo... aaa już pamiętam "Jedno może zbawić świat, a drugie go unicestwić" Czy ta część nie została już spełniona? Mam na myśli to co wyczyniał Tsuful przed dwoma laty, opętał mnie i chciał zniszczyć Vegetę i może potem zająłby się resztą planet, ale Kuro go pokonał i nas uratował no i... czy nie o tym była mowa?
Już od jakiegoś czasu go to nurtowało i cieszył się, że teraz miał okazję porozmawiać z kimś, kto być może będzie w stanie mu to wyjaśnić. Wkroczyli do jadalni, gdzie zastali bogato zastawiony stół. Żołądek Haz'a natychmiast dał o sobie znać, jednak nie zamierzał opychać się jak... Saiyan w towarzystwie Boga planety. Podszedł do stołu, posadził odzyskującą już zdolność ruchu Vulfilę na krześle, a sam usiadł obok.
- No to... smacznego - po czym zaczął nakładać sobie potrawy z najbliższych półmisków.
Przerwał na moment, gdy usłyszał jakie polecenie wydał Nameczanin swojemu słudze. Pałac był duży, piękny i w ogóle, ale czy zdołałby pomieścić salę treningową? W dodatku taką, która wytrzymałaby trening dwójki Saiyan? Kuro musiał odbyć tu jakiś specjalny trening, skoro stał się tak silny, ale jak to wyglądało?
- Salę?
Rzucił w ich stronę krótkie spojrzenie gdy tylko pojawili się w zasięgu wzroku. Wysoki czarnoskóry chłopak - Ziemianin, oraz mała czarnowłosa dziewczynka posiadająca skrzydełka i ogon - oczywiście demon. Castiel natychmiast przedstawił siebie oraz siódemkę, kierując swe słowa raczej bezpośrednio w stronę Kami'ego.
- Zagrożenie? O czym on mówi? - pomyślał zaskoczony - co prawda Karin wspominał coś o nalocie Saiyan, ale już ich tu nie ma, wyczułbym jeśli coś by się działo...
Długo nie musiał nad tym rozmyślać, gdyż Kami-sama natychmiast rozwiał te wątpliwości. Według niego nic niepokojącego nie działo się na Ziemi. Kolejna zagrożona planeta? Tego byłoby już zbyt wiele.
Wszechmogący zrobił na ogoniastych spore wrażenie. Raz - miał znakomity słuch skoro był w stanie usłyszeć o czym szepczą; dwa - bez wysiłku sparaliżował Vulfilę za jej słowa - przepływ jej Ki drastycznie zmalał, co oznaczało dla niej chwilowy brak ruchu - kara za obrazę Kami'ego. Hazard już żegnał się z szansami na trening w tym osobliwym miejscu, jednak Nameczanin okazał się wyjątkowo wyrozumiały. Zaprosił ich do jadalni, gdzie miała czekać na nich przekąska. Saiyan zrobił kilka kroków do przodu, po czym obejrzał się na towarzyszkę.
- Coo, nie idziesz? - spytał ze zlośliwym uśmiechem na twarzy - nie jesteś głodna?
Pożartował sobie z dziewczyny jeszcze przez chwilę, po czym uznał że tyle wystarczy. Kręcąc głową i śmiejąc się po nosem, jednym zgrabnym ruchem wziął ją na ręce i truchtem ruszył w stronę wnętrza Pałacu by dogonić resztę. Chciał zapytać o coś Gospodarza, więc szybko zrównał się z nim i zagadał:
- Naprawdę przepraszam za zachowanie koleżanki, ona już tak ma, najpierw gada, dopiero potem myśli. A tak wracając do tego co mówiłeś Kami-sama, nie spodziewałem się że nawet tutaj wiecie o mnie i Kuro. Kto by pomyślał, że nasz wilczy ród jest tak znany... ale nie o to chciałem spytać. Otóż w tej przepowiedni jest taki fragment, zaraz jak to bylo... aaa już pamiętam "Jedno może zbawić świat, a drugie go unicestwić" Czy ta część nie została już spełniona? Mam na myśli to co wyczyniał Tsuful przed dwoma laty, opętał mnie i chciał zniszczyć Vegetę i może potem zająłby się resztą planet, ale Kuro go pokonał i nas uratował no i... czy nie o tym była mowa?
Już od jakiegoś czasu go to nurtowało i cieszył się, że teraz miał okazję porozmawiać z kimś, kto być może będzie w stanie mu to wyjaśnić. Wkroczyli do jadalni, gdzie zastali bogato zastawiony stół. Żołądek Haz'a natychmiast dał o sobie znać, jednak nie zamierzał opychać się jak... Saiyan w towarzystwie Boga planety. Podszedł do stołu, posadził odzyskującą już zdolność ruchu Vulfilę na krześle, a sam usiadł obok.
- No to... smacznego - po czym zaczął nakładać sobie potrawy z najbliższych półmisków.
Przerwał na moment, gdy usłyszał jakie polecenie wydał Nameczanin swojemu słudze. Pałac był duży, piękny i w ogóle, ale czy zdołałby pomieścić salę treningową? W dodatku taką, która wytrzymałaby trening dwójki Saiyan? Kuro musiał odbyć tu jakiś specjalny trening, skoro stał się tak silny, ale jak to wyglądało?
- Salę?
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pon Gru 07, 2015 5:43 pm
Vulfila nie komentowała już wyglądu dziwnego stwora, jakiego nigdy nie spodziewałaby się spotkać na Ziemi. Zastanowiła się nad słowami Hazarda. Czy oceniała po wglądzie? Na początku na pewno. Ale czy to złe? Nazwa ‘Nameczanin’ też niewiele jej mówiła, więc pozostawała cały czas ostrożna. A jeśli grozi im tu niebezpieczeństwo? Czemu Hazard nic nie podejrzewał? Wszystko tu wydawało się Halfce podejrzane, a już na pewno nadejście dwojga nowych osób. Vulfila nie zareagowałaby źle w stosunku do przybyszy, gdyby nie to, że nawet się nie przestawili. Z chęcią skomentowałaby to głośno, ale już bała się, co mogłoby nie spodobać się Kami-Samie, skoro obraził się na celną uwagę odnośnie jego wątpliwej urody. Kto by zresztą pomyślał że jest taki czuły na ten temat.
Jedna z tych osób była najwyraźniej płci żeńskiej, choć Vulfila nie miała pewności i raczej uznałaby ją za niedojrzałą zarówno emocjonalnie jak i fizycznie. Nie wydawała się grożna – wysoka, chuda jak patyk. Tylko ostre jej zęby budziły mały niepokój. Nie zrobiłaby nimi Halfce krzywdy, ale to zawsze niemiłe zostać ugryzionym szpilkami. Nie wiadomo, co to za stworzenie, któremu wystają rogi i dziwny tatuaż, a jedno oko świeci demoniczną czerwienią, ale nie wzbudzało w Vulfili pozytywnych emocji. Nawet, jeśli dziecinnie bawiło się z motylkiem.
„Plugastwo” – skomentowała w myślach, z obrzydzenie patrząc na diabelski ogon i skrzydełka. Nie należała do osób przesądnych, ale jednak dziewczynka była zbyt dziwna, żeby nie mieć co do niej wątpliwości.
Tymczasem drugi przybysz wyglądał jak człowiek indiańskiej urody. Przyszedł w niewyjściowym dresie.
„ Co za brak gustu…” komentowała do siebie dalej w myślach, trzymając pewnie ręce na biodrach. Nie poświęciła tej myśli jednak zbyt wiele uwagi, słysząc kolejne twierdzenie Indianina - „Ziemia też w niebezpieczeństwie?"– spojrzała zaskoczona na Hazarda, licząc na zrozumienie pomiędzy nimi. W takich okolicznościach nie wiedziała, czy wolałaby chronić Rogozina i Ziemię czy Vegetę.
„Celna uwaga” – pomyślała na słowa Kami-samy, kiedy wspomniał o ruchu w tych rejonach. „Ciekawe kto jeszcze tu zawita.„ – Po chwili po raz kolejny spojrzała zaskoczona na Hazarda. Więc on i ten Nameczanin znają się? Skąd Kami-Sama wie coś o przeszłości Saiyana?
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, całe jej ciało zostało unieruchomione. Kiedyś już czuła coś podobnego. Kojarzyło jej się to z najgorszym wspomnieniem w życiu. Kiedy została zamrożona. Czy t Kami-Sama umieścił ją dawniej w lodzie? To było dość prawdopodobne. Zastygła bez ruchu, całkiem bezsilna. Nawet ogonem nie mogła ruszyć. Upadła na ziemię, zdezorientowana, przestraszona i zła. Hazard wcale nie polepszał sytuacji swoimi żartami, za co Vulfila miała ochotę go kopnąć. Jednak fakt, że nie zostawił jej i zaniósł w ramionach było dość miłe z jego strony. Nie wiedziała, czy Hazard zauważył rumieniec na jej twarzy, którego nie mogła ukryć, ale miała nadzieję, że jedzenie bardziej go zainteresowało. Zaniósł ją do środka i posadził na krześle, gdzie jej ciało zaczęło dochodzić do siebie. Stół nakryty był różnymi potrawami. Halfka miała ochotę coś zjeść, ale wcale nie ufała Kami-samie. Odczekała, aż inni się poczęstują i czy nic im nie zaszkodzi. Przypomniała sobie słowa swojego Mistrza.
„Nie ufaj nikomu, rozumiesz?”
„Nawet rodzinie, Koszarowysan?”
„Nawet rodzinie. Kiedyś też wydawało mi się, że dam sobie za moją matkę ręce uciąć. I wiesz co? Teraz chodziłbym kurwa bez ręki.”
Vulfila rozprostowała ręce i cały kręgosłup. Czuła się fatalnie. Bez najmniejszego uśmiechu dochodziła do siebie, lecz robiła co mogła, żeby jej zły nastrój nie rzucał się w oczy. Rozejrzała się trochę. Pałac był śliczny, chciałaby kiedyś mieć taki na własność. Słuchała też z uwagę słów Hazarda. Wilczy ród? Kuro? Widać wiedziała znacznie mniej niż sądziła i będzie musiała nadrobić zaległości. Najbardziej zaniepokoiły ja słowa odnośnie jakiejś przepowiedni"Jedno może zbawić świat, a drugie go unicestwić" - To brzmiało tragicznie. I jeśli dotyczyło Hazarda, to chyb a znaczy, że nie powinna się z nim kolegować.
- Wybacz Kami-Sama – wydukała z siebie, kiedy była już w stanie ruszać żuchwą, sepleniąc od paraliżu. – Nie miałam na myśli cię obrazić. Chociaż no… nie masz ogona i w ogóle jesteś zielony. Jeszcze nie widziałam kogoś takiego. – powiedziała szczerze ze swego rodzaju skruchą, wciąż nie częstując się pomimo nęcących zapachów. – „Ciekawe, co trzeba zrobić, żeby zostać Bogiem. Mogłabym zostać Bogiem Vegety, skoro są wolne wakaty."
Jedna z tych osób była najwyraźniej płci żeńskiej, choć Vulfila nie miała pewności i raczej uznałaby ją za niedojrzałą zarówno emocjonalnie jak i fizycznie. Nie wydawała się grożna – wysoka, chuda jak patyk. Tylko ostre jej zęby budziły mały niepokój. Nie zrobiłaby nimi Halfce krzywdy, ale to zawsze niemiłe zostać ugryzionym szpilkami. Nie wiadomo, co to za stworzenie, któremu wystają rogi i dziwny tatuaż, a jedno oko świeci demoniczną czerwienią, ale nie wzbudzało w Vulfili pozytywnych emocji. Nawet, jeśli dziecinnie bawiło się z motylkiem.
„Plugastwo” – skomentowała w myślach, z obrzydzenie patrząc na diabelski ogon i skrzydełka. Nie należała do osób przesądnych, ale jednak dziewczynka była zbyt dziwna, żeby nie mieć co do niej wątpliwości.
Tymczasem drugi przybysz wyglądał jak człowiek indiańskiej urody. Przyszedł w niewyjściowym dresie.
„ Co za brak gustu…” komentowała do siebie dalej w myślach, trzymając pewnie ręce na biodrach. Nie poświęciła tej myśli jednak zbyt wiele uwagi, słysząc kolejne twierdzenie Indianina - „Ziemia też w niebezpieczeństwie?"– spojrzała zaskoczona na Hazarda, licząc na zrozumienie pomiędzy nimi. W takich okolicznościach nie wiedziała, czy wolałaby chronić Rogozina i Ziemię czy Vegetę.
„Celna uwaga” – pomyślała na słowa Kami-samy, kiedy wspomniał o ruchu w tych rejonach. „Ciekawe kto jeszcze tu zawita.„ – Po chwili po raz kolejny spojrzała zaskoczona na Hazarda. Więc on i ten Nameczanin znają się? Skąd Kami-Sama wie coś o przeszłości Saiyana?
Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, całe jej ciało zostało unieruchomione. Kiedyś już czuła coś podobnego. Kojarzyło jej się to z najgorszym wspomnieniem w życiu. Kiedy została zamrożona. Czy t Kami-Sama umieścił ją dawniej w lodzie? To było dość prawdopodobne. Zastygła bez ruchu, całkiem bezsilna. Nawet ogonem nie mogła ruszyć. Upadła na ziemię, zdezorientowana, przestraszona i zła. Hazard wcale nie polepszał sytuacji swoimi żartami, za co Vulfila miała ochotę go kopnąć. Jednak fakt, że nie zostawił jej i zaniósł w ramionach było dość miłe z jego strony. Nie wiedziała, czy Hazard zauważył rumieniec na jej twarzy, którego nie mogła ukryć, ale miała nadzieję, że jedzenie bardziej go zainteresowało. Zaniósł ją do środka i posadził na krześle, gdzie jej ciało zaczęło dochodzić do siebie. Stół nakryty był różnymi potrawami. Halfka miała ochotę coś zjeść, ale wcale nie ufała Kami-samie. Odczekała, aż inni się poczęstują i czy nic im nie zaszkodzi. Przypomniała sobie słowa swojego Mistrza.
„Nie ufaj nikomu, rozumiesz?”
„Nawet rodzinie, Koszarowysan?”
„Nawet rodzinie. Kiedyś też wydawało mi się, że dam sobie za moją matkę ręce uciąć. I wiesz co? Teraz chodziłbym kurwa bez ręki.”
Vulfila rozprostowała ręce i cały kręgosłup. Czuła się fatalnie. Bez najmniejszego uśmiechu dochodziła do siebie, lecz robiła co mogła, żeby jej zły nastrój nie rzucał się w oczy. Rozejrzała się trochę. Pałac był śliczny, chciałaby kiedyś mieć taki na własność. Słuchała też z uwagę słów Hazarda. Wilczy ród? Kuro? Widać wiedziała znacznie mniej niż sądziła i będzie musiała nadrobić zaległości. Najbardziej zaniepokoiły ja słowa odnośnie jakiejś przepowiedni"Jedno może zbawić świat, a drugie go unicestwić" - To brzmiało tragicznie. I jeśli dotyczyło Hazarda, to chyb a znaczy, że nie powinna się z nim kolegować.
- Wybacz Kami-Sama – wydukała z siebie, kiedy była już w stanie ruszać żuchwą, sepleniąc od paraliżu. – Nie miałam na myśli cię obrazić. Chociaż no… nie masz ogona i w ogóle jesteś zielony. Jeszcze nie widziałam kogoś takiego. – powiedziała szczerze ze swego rodzaju skruchą, wciąż nie częstując się pomimo nęcących zapachów. – „Ciekawe, co trzeba zrobić, żeby zostać Bogiem. Mogłabym zostać Bogiem Vegety, skoro są wolne wakaty."
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pon Gru 07, 2015 6:16 pm
Słysząc słowa zielonego boga chłopak uspokoił się w pewnym stopniu, za chwilę jednak pomyślał, że w takim wypadku może być odesłany do domu i przeszedł go dreszcz. Nie chciał wracać. Co miałby wtedy powiedzieć, że go nie przyjęli? I tak sama wspinaczka na wieżę zabrała mu wszystkie siły. Robił się senny z każdą kolejną chwilą. Ból mięśni w końcu przebił się przez barierę podniecenia i chłopak zaczął odczuwać skutki pierwszej większej próby z jaką przyszło mu się zmierzyć. Następnie zwrócił uwagę na rozradowaną Siódemkę, zmieszany tym, że Karin nie chciał puścić jej dalej. Widocznie Kami ujrzał w niej dobro, tak jak Castiel i potwierdził jego teorię - wystarczy po prostu odpowiednie podejście. Następnie zaskoczony zmianą tonu głosu przestraszył się, gdy Wszechmogący skarcił dwójkę wojowników, zauważając w tym samym czasie, że jedno z nich - kobieta, zdaje się, nie poruszyła się jeszcze od czasu jego podejścia. Nie chciał nikogo obrażać ani tym bardziej boga tej planety. Wysłuchał dalszej wypowiedzi zielonoskórego i w spokoju analizował kolejne informacje. Zdziwiony jedną z nich - że każda planeta ma swojego boga - zaczął zestawiać to ze wszystkimi podaniami jakie do tej pory słyszał. W końcu jednak doszedł do wniosku, że gdyby jeden człowiek miał ogarniać cały wszechświat to mogłoby być problematyczne. Z drugiej strony nie wiedział jak wielki jest wszechświat i dopiero stawiał swoje pierwsze kroki w te nowe, magiczne światy.
Po chwilowych rozważaniach w swojej głowie, gdy zaczęli iść w stronę pałacu na przekąski (z tym, że ruchy Castiela chodem w tym momencie nie można było nazwać) chłopak zaczął przyglądać się i nowym osobnikom jak i Kami-samie. W pierwszej chwili nie mógł zauważyć żadnych znaczących różnic, ale umysł miał zaćmiony bólem mięśni. Powłuczając nogami, kierując się w stronę Pałacu i słysząc o posiłku poczuł się jeszcze bardziej zmęczony i głodny. Nie zwrócił nawet szczególnej uwagi na fakt, że chłopak złapał zesztywniałą dziewczynę i niosąc ją podbiegł do Wszechmogącego. Z oddali słyszał rozmowę, ale tak na prawdę jej nie rozumiał. Informacje wpadały jednym uchem, a wylatywały drugim bez żadnych emocji. Powoli siadając na krześle, nałożył sobie mało i zjadł kilka kęsów smakowitych potraw, długo przeżuwając każdy kawałek. Jego powieki robiły się coraz cięższe a szum, który pojawił się w jego głowie nie pozwolił mu już słyszeć cokolwiek innego. Nie mając już sił i poddając się błogiemu uczuciu senności, ostatnimi podrygami świadomości odłożył widelec a głowa opadła mu do prawie pustego talerza.
***
Nie potrafił stwierdzić ile czasu przebywał w nieświadomości, ale teraz gdy się obudził szok i niedowierzanie sprawiły, że jego mózg zaczął pracować na wyższych obrotach i poczuł się trochę trzeźwiej. Zrobił kilka kroków czując pod stopami ugniatający się puch... śnieg? Jego świat wypełniały zimno i okrutna, pożerająca wszystko biel; białość, która go oślepiała i nie pozwalała widzieć niczego, czego by nie mógł dosięgnąć rękoma. Mróz szarpał lodowatymi pazurami jego ciało, w torturę zmieniał kolejne kroki i przy każdym oddechu wypełniał płuca ostrzami noży. Dookoła szalała burza, wył wiatr, wszystko wirowało. Miał wrażenie, że jeśli zmusi swoje wycieńczone ciało do jeszcze kilku kroków, nie będzie już dla niego ratunku i umrze z wyczerpania; jednocześnie miał pewność, że śmierć nadejdzie o wiele szybciej, jeśli przestanie się ruszać. I choć nie podobało mu się ani stanie w miejscu, ani dalszy marsz, to wiedział jedno - chciał żyć.
Wiatr zmienił kierunek. Podmuchy, którym ostatkiem sił próbował stawić czoła, zaatakowały go z boku z taką wściekłością, że zatoczył się jak pijany i ciężko upadł. Nadwyrężone stawy strzeliły jak suche gałązki łamane stopami olbrzyma, a z ust wyrwało się bolesne jęknięcie. Piekły go dłonie, jakby trawił je lodowaty ogień. Mimo to, w jakiś niepojęty sposób w bólu znajdował nową siłę. Podniósł się z ziemi i przycisnął dłonie do twarzy: gładkie policzki bez zarostu i czarny irokez, poprzetykany przymarzniętymi kawałkami lodu. Ile już tu siedział? Jak to się stało, że się tu znalazł? Przecież zdawało mu się, że przed chwilą był w zupełnie innym miejscu. A jeśli to sen to dlaczego wszystko wydaje się takie realne? Czemu ból jest taki prawdziwy? Pytania tworzyły w jego głowie zamieć dorównującą tej, którą czuł ciałem. Wciąż jeszcze nic nie widział. Nie wiedział, w którą stronę iść, stopniowo jednak rozpoznawał, co go otacza. Był w górach. Choć szalejąca zamieć ani na chwilę nie przerwała szczelnej zasłony dookoła, czuł za plecami bliskość potężnych masywów skalnych. Naraz zamajaczyły przed nim rozmyte kontury twardych, kamiennych ścian w lodowej skorupie, spod której gdzieniegdzie wyzierały ostre jak topór krawędzie. Skały minął szerokim łukiem, przeczuwając, że mogą stanowić kryjówkę dla dzikich zwierząt lub wrogów; gdy uświadomił sobie, że stoi samotnie pośród śnieżycy w górach, myśl o napastnikach wydała mu się śmieszna. Z trudem poruszał się naprzód, aż w końcu potknął się o jakiś większy głaz i byłby upadł na ziemię, gdyby w ostatniej chwili nie odzyskał równowagi. Prostując się, dostrzegł jakieś tropy. Właściwie pojedynczy ślad. Widniał w miejscu osłoniętym odłamkiem skalnym, przez co zamieć nie ukryła go pod śniegiem. I nie pozostawił go człowiek, lecz zwierzę. Podczas polowań i szkolenia ze swoim ojcem widział podobny kształt, wiedział, że należał do wilka. Tylko wielkość się nie zgadzała: był ogromny, większa nawet niż dłoń mężczyzny z rozcapierzonymi palcami. Gdyby rzeczywiście należał do wilka, zwierzę musiałoby być potężne niczym koń albo większy; poza tym ślad był za głęboki, a do tego odbity w twardym, zlodowaciałym śniegu.
Wyprostował się powoli i rozejrzał starając się dostrzec coś niezwykłego. Wprawdzie wilka nie musiał się obawiać, ale ten ślad budził w nim dziwne emocje. Bardziej starał się słuchać niż widzieć, i czuć stawiając na swój instynkt. W tym wypadku nie miał innego wyjścia. Ostrożniejszy ruszył dalej przed siebie. Mijał czas, bardzo dużo czasu, choć trudno mu było ocenić, ile dokładnie. Zupełnie, jakby nie miał dla niego znaczenia. Burza śnieżna szalała a on ubrany w nędzne ciuchy cały trząsł się z zimna. Jego głowę nawiedziły ponure myśli o przykrym końcu w takim miejscu. Niespodziewanie jednak jej siła osłabła i po kilku ostatnich porywach umilkła tak nagle, że cisza aż zadźwięczała w uszach. Przez chwilę śnieg wirował jeszcze w powietrzu, jakby zaskoczony gwałtownym zniknięciem wiatru, ten zaś zdawał się potrzebować czasu, by przypomnieć sobie, co powinien zrobić. Unoszące się wcześniej tumany białego puchu ustąpiły miejsca mgiełce drobnych płatków, które powoli opadały na ziemię. Kiedy powietrze się oczyściło, chłopak ujrzał niewiarygodny widok: za jego plecami i dookoła wznosiły się szczyty górskie - tak jak się spodziewał - tyle że dziesięć razy wyższe, niż przypuszczał: poorana licznymi szczelinami, czarno-srebrna ściana sięgająca chmur i jeszcze wyżej. Przed nim, poniżej, rozciągała się nie mniej zapierająca dech w piersiach równina, nieregularnie poznaczona zamarzniętymi plamami, które mogły być lasami, rzekami, jeziorami czy pochwyconymi przez niekończącą się zimę osadami albo przypadkowymi kształtami, dziełami natury. Widok ten przypomniał mu podobny, jaki widział z krawędzi boskiego pałacu, gdy doleciał tam z Siódemką. A ta potężna skała zdawała się jakby mówić do niego, jednak on jakby nie chciał słuchać. Coś mu to przypominało, ale nie potrafił sobie przypomnieć. Miejsca, w którym się znalazł, w ogóle nie powinno być. Może już nie żył i trafił do nieba? W sumie ostatnim co pamiętał to Pałac samego boga, więc to całkiem możliwe. Ale dlaczego Kami by go zabił? Tylko skoro miałby być martwy, to dlaczego marzł? I skąd to przemożne uczucie straty, które wzmocniło się w jego duszy gdy tylko o tym pomyślał? Zdenerwowanie budziło w nim złe emocje. Ruszył przed siebie w dół zbocza. Śnieg był zimniejszy, niż się spodziewał i tak sypki, że zapadał się w nim po biodra.
Nagle instynkt ostrzegł go przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Płynnym ruchem odwrócił się i uskoczył w bok omijając wielką zaspę. W tych warunkach bardzo ciężko mu było się poruszać, ale prawidłowa reakcja uratowała mu życie. W tym samym momencie stało się coś dziwnego, z czego początkowo nie zdawał sobie sprawy: od przebudzenia w tym osobliwym i niebezpiecznym świecie bezustannie towarzyszyły mu uczucia strachu i ciągłego zagrożenia. Teraz nagłe zniknęły: został zaatakowany i walczył o życie. Nic innego się nie liczyło. Błyskawicznie stanął z powrotem na nogi, wypluł śnieg zmieszany z krwią - upadając, musiał przygryźć sobie język - i spróbował przyjąć stabilną postawę, co nie było proste na zamarzniętej ziemi i w sypkim puchu. Na szczęście wilk musiał walczyć z takimi samymi trudnościami. Wyraźnie nie mógł znaleźć łapami pewnego oparcia i kiedy znów chciał skoczyć na, jak się mu zdawało, bezbronną ofiarę, poślizgnął się i padł jak długi. Walczył przez chwilę z chęcią wykorzystania słabości zwierzęcia, ale nie zdecydował się na atak. Czas, jaki zyskał, poświęcił na znalezienie pewniejszej pozycji. Albo przynajmniej próbę. Wyglądało na to, że sam wpadł w pułapkę. Za nim i obok wystawały ze śniegu ostre jak brzytwa skały, a po drugiej stronie wyrastała sięgająca do piersi zaspa, w której z pewnością by się zapadł. Sypki śnieg spowalniał ruchy - kolejnego ataku mógłby nie przeżyć. Tymczasem przed nim wciąż stał wilk i choć nie potrafił tego nazwać, czuł, że jest w nim coś osobliwego. Zwierzę było wyjątkowo duże, ale nie olbrzymie, a więc nie mogło pozostawić tego znalezionego wcześniej śladu łapy. Mimo to patrzył na prawdziwą bestię o łypiących podstępnych oczach, błyszczących morderczą inteligencją nienależną ani temu, ani żadnemu innemu zwierzęciu. Z obnażonych dziąseł i długich na palec kłów kapała ślina, a z piersi dobywał się głęboki charkot. Castiel zauważył, że gotuje się do kolejnego skoku i pomyślał, że już chyba nie jest w stanie go odeprzeć, zważając na pozycję w jakiej się znalazł. W następnej chwili przypomniał sobie, że potrafi latać i skarcił się w duchu za swoją głupotę. Cofnął się wchodząc na ostre krawędzie skał, pomagając sobie lataniem by utrzymać równowagę. Wilk, który błędnie zinterpretował ten ruch jako ucieczkę, odbił się tylnymi łapami i skoczył, nim znalazł dobre oparcie. Młody indianin przygotowany na taką reakcję również skoczył w stronę wilka wspomagając się Bukujutsu i z dodatkową siłą uderzył zwierzę prosto w nos nim zorientowało się co się stało. Zwierzę wyrżnęło w twardą przeszkodę i wylądowało w śniegu. Zawyło, choć bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Zranił go bardzo, ale bez wątpienia potwornie rozzłościł... Jednak chłopak nie zamierzał czekać na kolejną szansę. Jeszcze nim w powietrzu przebrzmiał zadziwiająco miękki skowyt, z jakim wilk upadł w śnieg, zwrócił swój lot w stronę pobliskiego lasu. Wilki mogły budzić strach, ale miały słabość - nie potrafiły latać.
Leciał przez chwilę w dół i gdy uznał, że jest wystarczająco daleko opadł na ziemię, niedaleko lasu. Udało mu się zrobić dwa, może trzy kroki, gdy raptem znów wyrósł przed nim wilk. Nie było to to samo zwierzę. Ten był mniejszy i chudszy - niewiele większy od zwykłego psa, spod jego futra wyzierały ropiejące rany. I choć wciąż był niebezpieczny, wiedział, że pokona go gołymi rękoma. Albo pokonałby, gdyby walczyli sam na sam. Niestety, nie byli tam sami. Po obu stronach zwierzęcia zjawiały się kolejne, znacznie potężniejsze wilki, a Castiel i bez trzeszczenia śniegu pod czarnymi łapskami i ciężkiego dyszenia domyśliłby się, że pierwsza bestia nie marnowała czasu i zaszła go od tyłu. Starał się wyczuć, który zaatakuje pierwszy, albo czy wszystkie razem skoczą w tym samym momencie. Niestety, wiedział też, że nie ma w tej walce najmniejszych szans. Myśl, że zaraz umrze, przepełniła go nie tyle strachem, co niezrozumiałym smutkiem. Jego nowe życie w nowych światach trwało ledwie kilka chwil, a miał przeczucie, że pisane mu było coś więcej niż tylko mróz, ból i strach. Chłopak nie wiedział co robić, ale wraz ze wzrostem emocji poczuł jak krąży w nim jego własna energia. Poczuł jak wypełnia go, od czubka głowy po koniuszki palców. Kątem oka spojrzał, jak zwierzęta naprężają mięśnie i wykonują skok w jego stronę. Nie myśląc dużo rozłożył szeroko ramiona szybkim zamaszystym ruchem a z ust wydobył mu się agresywny krzyk. Wyrzucając energię ze swojego ciała na wszystkie strony wytworzył falę energii, która odepchnęła zwierzęta a także zrobiła wokół niego pustą przestrzeń zmiatając nawet śnieg. Kiaiho nie uczyniło im jednak większej krzywdy i po kilku sekundach wszystkie cztery podniosły się jeszcze bardziej wściekłe, robiąc kilka powolnych kroków w jego stronę, jeden po raz kolejny próbował go okrążyć przesuwając się za jego plecami. Wykrzywił drwiąco usta domyślając się, że nie zamierzają się poddawać.
W tym momencie wilki przed nim cofnęły się gwałtownie, a zwierzę przyczajone za jego plecami zamarło w bezruchu. Na skraju zamarzniętego lasu pojawił się piąty wilk. Od razu zauważył, że to przewodnik watahy i że to odcisk jego łapy widział wyżej w górach. Miał przed sobą prawdziwego olbrzyma, przynajmniej trzy razy większego niż pozostałe. Zwierzę miało długie, lśniące, białe futro. Ale nie tylko jego niezwyczajna wielkość budziła respekt. Także oczy, całkowicie inne niż zwierzęce ślepia. Głębia ich spojrzenia poruszyła coś w mężczyźnie: coś na kształt odległego wspomnienia, które próbowało się przebić do jego świadomości, ale było jeszcze zbyt słabe. Potrząsnął głową, żeby odpędzić natrętną myśl. Czuł w sobie energię, która buzowała w nim jeszcze bardziej mimo iż znalazł jej ujście poprzez technikę defensywną. Nie wiedział co ma robić. Wyprostował rękę, zgromadził energię, a z jego ręki wystrzelił świetlisty pocisk w stronę wielkiego białego wilka, który upadł między nim a watahą. Chłopak podświadomie wiedział, że nie może go zabić, a sam basior nie ruszył się nawet na centymetr, jakby wiedział to samo. Mniejsze bestie cofnęły się o kilka kroków. Wciąż nastroszone, niebezpieczne, z położonymi po sobie uszami, szczerzyły w jego kierunku kły, które musiały budzić przerażenie... ale coś mu mówiło, że go nie zaatakują. Biały olbrzym wydał z siebie przerażająco głęboki warkot. Musiał być czymś więcej niż tylko ostrzeżeniem... czymś znacznie więcej. Pozostałe zwierzęta cofnęły się posłusznie jeszcze kilka kroków, wciąż spięte i gotowe do ataku, tak jakby chciały odstraszyć nie jego, lecz coś zupełnie innego. Albo kogoś.
- Leitsac...? - mruknął pod nosem. To pierwsze słowo, jakie rzekł. Zaskoczony brzmieniem własnego głosu, zdziwiony był i tym, co powiedział, choć od razu poczuł budzące się wspomnienie, które jednocześnie budziło w nim pokłady energii; tyle że znowu nie dane mu było przebudzić się do końca. - Leitsac. - powtórzył. Echo wypowiedzianego imienia miało dość siły, by w końcu przywołać wspomnienie. Ale też wielkie zwierzę zareagowało na jego słowa. Złowrogi warkot zamienił się w coś, czego nie umiał nazwać, lecz miejsce strachu i gotowości do walki zajęło... poczucie znajomego bezpieczeństwa.
W sytuacji, w jakiej się znalazł, myśl ta była absurdalna, mimo to nie czuł w sobie strachu. Znał to zwierzę i wiedział, że w rzeczywistości... nie jest ono zwierzęciem. Nagle uderzyło go coś na kształt potężnej siły i jeszcze większej mądrości, które wprawdzie nie były po jego stronie, ale też nie miał powodu się ich obawiać. Imiona mając moc pieczętującą i gdy tylko je wypowiedział energia, która w jego środku prawie wysadzała go od środka znalazła ujścia rozpływając się po całym jego ciele jak kombinezon, przylegając dokładnie. Zbudzone emocje sprawiły, że energię, którą wypuścił na zewnątrz zawrzała niczym woda. Gdy tylko go sobie przypomniał poczuł ogromną moc, jakby tłumił ją w sobie przez cały ten czas. W okół niego pojawiła się biała aura, która wyglądała jak biały płomień oplatający go dookoła.
Biały basior Leitsac warknął ostatni raz, a pozostałe wilki posłusznie zawróciły i odeszły. Gdy mężczyzna na niego spojrzał wydawało mu się, że widzi cień uśmiechu, albo zadowolenia na wilczej paszczy. Zerwał się wiatr, równie nagle jak wcześniej znikł i pojedynczym podmuchem przywrócił naturze jej bieg, przynosząc jednocześnie mróz, który oddech indianina zmieniał w kryształki lodu. Kiedy opadły ostatnie płatki śniegu, zniknęły nie tylko wilki, ale też wszelki po nich ślad... zupełnie, jakby ich nigdy nie było...
***
Poczuł jakąś dziwną substancję na policzku, otworzył powoli oczy i podniósł twarz z talerza zawstydzony. Szybko zorientował się, że znajduje się w Pałacu Kamiego. W tym momencie jednak bardziej interesowało go to, co przed chwilą zaszło. Nie wiedział co to było, czyżby miał omamy ze zmęczenia? W jednej chwili jednak poczuł, że uczucie zmęczenia minęło. W następnej chwili poczuł energię, która w nim wirowała, tak samo jak na tych górskich szczytach. Wmawiając sobie, że to nic takiego i tylko mu się przywidziało próbował wstać. To co zobaczył zniszczyło w nim bariery wątpliwości jakie przed sobą budował. Jeśli to wszystko było snem, to co miała oznaczać ta biała aura, która w tym momencie otaczała całe jego ciało?
Po chwilowych rozważaniach w swojej głowie, gdy zaczęli iść w stronę pałacu na przekąski (z tym, że ruchy Castiela chodem w tym momencie nie można było nazwać) chłopak zaczął przyglądać się i nowym osobnikom jak i Kami-samie. W pierwszej chwili nie mógł zauważyć żadnych znaczących różnic, ale umysł miał zaćmiony bólem mięśni. Powłuczając nogami, kierując się w stronę Pałacu i słysząc o posiłku poczuł się jeszcze bardziej zmęczony i głodny. Nie zwrócił nawet szczególnej uwagi na fakt, że chłopak złapał zesztywniałą dziewczynę i niosąc ją podbiegł do Wszechmogącego. Z oddali słyszał rozmowę, ale tak na prawdę jej nie rozumiał. Informacje wpadały jednym uchem, a wylatywały drugim bez żadnych emocji. Powoli siadając na krześle, nałożył sobie mało i zjadł kilka kęsów smakowitych potraw, długo przeżuwając każdy kawałek. Jego powieki robiły się coraz cięższe a szum, który pojawił się w jego głowie nie pozwolił mu już słyszeć cokolwiek innego. Nie mając już sił i poddając się błogiemu uczuciu senności, ostatnimi podrygami świadomości odłożył widelec a głowa opadła mu do prawie pustego talerza.
***
Nie potrafił stwierdzić ile czasu przebywał w nieświadomości, ale teraz gdy się obudził szok i niedowierzanie sprawiły, że jego mózg zaczął pracować na wyższych obrotach i poczuł się trochę trzeźwiej. Zrobił kilka kroków czując pod stopami ugniatający się puch... śnieg? Jego świat wypełniały zimno i okrutna, pożerająca wszystko biel; białość, która go oślepiała i nie pozwalała widzieć niczego, czego by nie mógł dosięgnąć rękoma. Mróz szarpał lodowatymi pazurami jego ciało, w torturę zmieniał kolejne kroki i przy każdym oddechu wypełniał płuca ostrzami noży. Dookoła szalała burza, wył wiatr, wszystko wirowało. Miał wrażenie, że jeśli zmusi swoje wycieńczone ciało do jeszcze kilku kroków, nie będzie już dla niego ratunku i umrze z wyczerpania; jednocześnie miał pewność, że śmierć nadejdzie o wiele szybciej, jeśli przestanie się ruszać. I choć nie podobało mu się ani stanie w miejscu, ani dalszy marsz, to wiedział jedno - chciał żyć.
Wiatr zmienił kierunek. Podmuchy, którym ostatkiem sił próbował stawić czoła, zaatakowały go z boku z taką wściekłością, że zatoczył się jak pijany i ciężko upadł. Nadwyrężone stawy strzeliły jak suche gałązki łamane stopami olbrzyma, a z ust wyrwało się bolesne jęknięcie. Piekły go dłonie, jakby trawił je lodowaty ogień. Mimo to, w jakiś niepojęty sposób w bólu znajdował nową siłę. Podniósł się z ziemi i przycisnął dłonie do twarzy: gładkie policzki bez zarostu i czarny irokez, poprzetykany przymarzniętymi kawałkami lodu. Ile już tu siedział? Jak to się stało, że się tu znalazł? Przecież zdawało mu się, że przed chwilą był w zupełnie innym miejscu. A jeśli to sen to dlaczego wszystko wydaje się takie realne? Czemu ból jest taki prawdziwy? Pytania tworzyły w jego głowie zamieć dorównującą tej, którą czuł ciałem. Wciąż jeszcze nic nie widział. Nie wiedział, w którą stronę iść, stopniowo jednak rozpoznawał, co go otacza. Był w górach. Choć szalejąca zamieć ani na chwilę nie przerwała szczelnej zasłony dookoła, czuł za plecami bliskość potężnych masywów skalnych. Naraz zamajaczyły przed nim rozmyte kontury twardych, kamiennych ścian w lodowej skorupie, spod której gdzieniegdzie wyzierały ostre jak topór krawędzie. Skały minął szerokim łukiem, przeczuwając, że mogą stanowić kryjówkę dla dzikich zwierząt lub wrogów; gdy uświadomił sobie, że stoi samotnie pośród śnieżycy w górach, myśl o napastnikach wydała mu się śmieszna. Z trudem poruszał się naprzód, aż w końcu potknął się o jakiś większy głaz i byłby upadł na ziemię, gdyby w ostatniej chwili nie odzyskał równowagi. Prostując się, dostrzegł jakieś tropy. Właściwie pojedynczy ślad. Widniał w miejscu osłoniętym odłamkiem skalnym, przez co zamieć nie ukryła go pod śniegiem. I nie pozostawił go człowiek, lecz zwierzę. Podczas polowań i szkolenia ze swoim ojcem widział podobny kształt, wiedział, że należał do wilka. Tylko wielkość się nie zgadzała: był ogromny, większa nawet niż dłoń mężczyzny z rozcapierzonymi palcami. Gdyby rzeczywiście należał do wilka, zwierzę musiałoby być potężne niczym koń albo większy; poza tym ślad był za głęboki, a do tego odbity w twardym, zlodowaciałym śniegu.
Wyprostował się powoli i rozejrzał starając się dostrzec coś niezwykłego. Wprawdzie wilka nie musiał się obawiać, ale ten ślad budził w nim dziwne emocje. Bardziej starał się słuchać niż widzieć, i czuć stawiając na swój instynkt. W tym wypadku nie miał innego wyjścia. Ostrożniejszy ruszył dalej przed siebie. Mijał czas, bardzo dużo czasu, choć trudno mu było ocenić, ile dokładnie. Zupełnie, jakby nie miał dla niego znaczenia. Burza śnieżna szalała a on ubrany w nędzne ciuchy cały trząsł się z zimna. Jego głowę nawiedziły ponure myśli o przykrym końcu w takim miejscu. Niespodziewanie jednak jej siła osłabła i po kilku ostatnich porywach umilkła tak nagle, że cisza aż zadźwięczała w uszach. Przez chwilę śnieg wirował jeszcze w powietrzu, jakby zaskoczony gwałtownym zniknięciem wiatru, ten zaś zdawał się potrzebować czasu, by przypomnieć sobie, co powinien zrobić. Unoszące się wcześniej tumany białego puchu ustąpiły miejsca mgiełce drobnych płatków, które powoli opadały na ziemię. Kiedy powietrze się oczyściło, chłopak ujrzał niewiarygodny widok: za jego plecami i dookoła wznosiły się szczyty górskie - tak jak się spodziewał - tyle że dziesięć razy wyższe, niż przypuszczał: poorana licznymi szczelinami, czarno-srebrna ściana sięgająca chmur i jeszcze wyżej. Przed nim, poniżej, rozciągała się nie mniej zapierająca dech w piersiach równina, nieregularnie poznaczona zamarzniętymi plamami, które mogły być lasami, rzekami, jeziorami czy pochwyconymi przez niekończącą się zimę osadami albo przypadkowymi kształtami, dziełami natury. Widok ten przypomniał mu podobny, jaki widział z krawędzi boskiego pałacu, gdy doleciał tam z Siódemką. A ta potężna skała zdawała się jakby mówić do niego, jednak on jakby nie chciał słuchać. Coś mu to przypominało, ale nie potrafił sobie przypomnieć. Miejsca, w którym się znalazł, w ogóle nie powinno być. Może już nie żył i trafił do nieba? W sumie ostatnim co pamiętał to Pałac samego boga, więc to całkiem możliwe. Ale dlaczego Kami by go zabił? Tylko skoro miałby być martwy, to dlaczego marzł? I skąd to przemożne uczucie straty, które wzmocniło się w jego duszy gdy tylko o tym pomyślał? Zdenerwowanie budziło w nim złe emocje. Ruszył przed siebie w dół zbocza. Śnieg był zimniejszy, niż się spodziewał i tak sypki, że zapadał się w nim po biodra.
Nagle instynkt ostrzegł go przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Płynnym ruchem odwrócił się i uskoczył w bok omijając wielką zaspę. W tych warunkach bardzo ciężko mu było się poruszać, ale prawidłowa reakcja uratowała mu życie. W tym samym momencie stało się coś dziwnego, z czego początkowo nie zdawał sobie sprawy: od przebudzenia w tym osobliwym i niebezpiecznym świecie bezustannie towarzyszyły mu uczucia strachu i ciągłego zagrożenia. Teraz nagłe zniknęły: został zaatakowany i walczył o życie. Nic innego się nie liczyło. Błyskawicznie stanął z powrotem na nogi, wypluł śnieg zmieszany z krwią - upadając, musiał przygryźć sobie język - i spróbował przyjąć stabilną postawę, co nie było proste na zamarzniętej ziemi i w sypkim puchu. Na szczęście wilk musiał walczyć z takimi samymi trudnościami. Wyraźnie nie mógł znaleźć łapami pewnego oparcia i kiedy znów chciał skoczyć na, jak się mu zdawało, bezbronną ofiarę, poślizgnął się i padł jak długi. Walczył przez chwilę z chęcią wykorzystania słabości zwierzęcia, ale nie zdecydował się na atak. Czas, jaki zyskał, poświęcił na znalezienie pewniejszej pozycji. Albo przynajmniej próbę. Wyglądało na to, że sam wpadł w pułapkę. Za nim i obok wystawały ze śniegu ostre jak brzytwa skały, a po drugiej stronie wyrastała sięgająca do piersi zaspa, w której z pewnością by się zapadł. Sypki śnieg spowalniał ruchy - kolejnego ataku mógłby nie przeżyć. Tymczasem przed nim wciąż stał wilk i choć nie potrafił tego nazwać, czuł, że jest w nim coś osobliwego. Zwierzę było wyjątkowo duże, ale nie olbrzymie, a więc nie mogło pozostawić tego znalezionego wcześniej śladu łapy. Mimo to patrzył na prawdziwą bestię o łypiących podstępnych oczach, błyszczących morderczą inteligencją nienależną ani temu, ani żadnemu innemu zwierzęciu. Z obnażonych dziąseł i długich na palec kłów kapała ślina, a z piersi dobywał się głęboki charkot. Castiel zauważył, że gotuje się do kolejnego skoku i pomyślał, że już chyba nie jest w stanie go odeprzeć, zważając na pozycję w jakiej się znalazł. W następnej chwili przypomniał sobie, że potrafi latać i skarcił się w duchu za swoją głupotę. Cofnął się wchodząc na ostre krawędzie skał, pomagając sobie lataniem by utrzymać równowagę. Wilk, który błędnie zinterpretował ten ruch jako ucieczkę, odbił się tylnymi łapami i skoczył, nim znalazł dobre oparcie. Młody indianin przygotowany na taką reakcję również skoczył w stronę wilka wspomagając się Bukujutsu i z dodatkową siłą uderzył zwierzę prosto w nos nim zorientowało się co się stało. Zwierzę wyrżnęło w twardą przeszkodę i wylądowało w śniegu. Zawyło, choć bardziej z zaskoczenia niż z bólu. Zranił go bardzo, ale bez wątpienia potwornie rozzłościł... Jednak chłopak nie zamierzał czekać na kolejną szansę. Jeszcze nim w powietrzu przebrzmiał zadziwiająco miękki skowyt, z jakim wilk upadł w śnieg, zwrócił swój lot w stronę pobliskiego lasu. Wilki mogły budzić strach, ale miały słabość - nie potrafiły latać.
Leciał przez chwilę w dół i gdy uznał, że jest wystarczająco daleko opadł na ziemię, niedaleko lasu. Udało mu się zrobić dwa, może trzy kroki, gdy raptem znów wyrósł przed nim wilk. Nie było to to samo zwierzę. Ten był mniejszy i chudszy - niewiele większy od zwykłego psa, spod jego futra wyzierały ropiejące rany. I choć wciąż był niebezpieczny, wiedział, że pokona go gołymi rękoma. Albo pokonałby, gdyby walczyli sam na sam. Niestety, nie byli tam sami. Po obu stronach zwierzęcia zjawiały się kolejne, znacznie potężniejsze wilki, a Castiel i bez trzeszczenia śniegu pod czarnymi łapskami i ciężkiego dyszenia domyśliłby się, że pierwsza bestia nie marnowała czasu i zaszła go od tyłu. Starał się wyczuć, który zaatakuje pierwszy, albo czy wszystkie razem skoczą w tym samym momencie. Niestety, wiedział też, że nie ma w tej walce najmniejszych szans. Myśl, że zaraz umrze, przepełniła go nie tyle strachem, co niezrozumiałym smutkiem. Jego nowe życie w nowych światach trwało ledwie kilka chwil, a miał przeczucie, że pisane mu było coś więcej niż tylko mróz, ból i strach. Chłopak nie wiedział co robić, ale wraz ze wzrostem emocji poczuł jak krąży w nim jego własna energia. Poczuł jak wypełnia go, od czubka głowy po koniuszki palców. Kątem oka spojrzał, jak zwierzęta naprężają mięśnie i wykonują skok w jego stronę. Nie myśląc dużo rozłożył szeroko ramiona szybkim zamaszystym ruchem a z ust wydobył mu się agresywny krzyk. Wyrzucając energię ze swojego ciała na wszystkie strony wytworzył falę energii, która odepchnęła zwierzęta a także zrobiła wokół niego pustą przestrzeń zmiatając nawet śnieg. Kiaiho nie uczyniło im jednak większej krzywdy i po kilku sekundach wszystkie cztery podniosły się jeszcze bardziej wściekłe, robiąc kilka powolnych kroków w jego stronę, jeden po raz kolejny próbował go okrążyć przesuwając się za jego plecami. Wykrzywił drwiąco usta domyślając się, że nie zamierzają się poddawać.
W tym momencie wilki przed nim cofnęły się gwałtownie, a zwierzę przyczajone za jego plecami zamarło w bezruchu. Na skraju zamarzniętego lasu pojawił się piąty wilk. Od razu zauważył, że to przewodnik watahy i że to odcisk jego łapy widział wyżej w górach. Miał przed sobą prawdziwego olbrzyma, przynajmniej trzy razy większego niż pozostałe. Zwierzę miało długie, lśniące, białe futro. Ale nie tylko jego niezwyczajna wielkość budziła respekt. Także oczy, całkowicie inne niż zwierzęce ślepia. Głębia ich spojrzenia poruszyła coś w mężczyźnie: coś na kształt odległego wspomnienia, które próbowało się przebić do jego świadomości, ale było jeszcze zbyt słabe. Potrząsnął głową, żeby odpędzić natrętną myśl. Czuł w sobie energię, która buzowała w nim jeszcze bardziej mimo iż znalazł jej ujście poprzez technikę defensywną. Nie wiedział co ma robić. Wyprostował rękę, zgromadził energię, a z jego ręki wystrzelił świetlisty pocisk w stronę wielkiego białego wilka, który upadł między nim a watahą. Chłopak podświadomie wiedział, że nie może go zabić, a sam basior nie ruszył się nawet na centymetr, jakby wiedział to samo. Mniejsze bestie cofnęły się o kilka kroków. Wciąż nastroszone, niebezpieczne, z położonymi po sobie uszami, szczerzyły w jego kierunku kły, które musiały budzić przerażenie... ale coś mu mówiło, że go nie zaatakują. Biały olbrzym wydał z siebie przerażająco głęboki warkot. Musiał być czymś więcej niż tylko ostrzeżeniem... czymś znacznie więcej. Pozostałe zwierzęta cofnęły się posłusznie jeszcze kilka kroków, wciąż spięte i gotowe do ataku, tak jakby chciały odstraszyć nie jego, lecz coś zupełnie innego. Albo kogoś.
- Leitsac...? - mruknął pod nosem. To pierwsze słowo, jakie rzekł. Zaskoczony brzmieniem własnego głosu, zdziwiony był i tym, co powiedział, choć od razu poczuł budzące się wspomnienie, które jednocześnie budziło w nim pokłady energii; tyle że znowu nie dane mu było przebudzić się do końca. - Leitsac. - powtórzył. Echo wypowiedzianego imienia miało dość siły, by w końcu przywołać wspomnienie. Ale też wielkie zwierzę zareagowało na jego słowa. Złowrogi warkot zamienił się w coś, czego nie umiał nazwać, lecz miejsce strachu i gotowości do walki zajęło... poczucie znajomego bezpieczeństwa.
W sytuacji, w jakiej się znalazł, myśl ta była absurdalna, mimo to nie czuł w sobie strachu. Znał to zwierzę i wiedział, że w rzeczywistości... nie jest ono zwierzęciem. Nagle uderzyło go coś na kształt potężnej siły i jeszcze większej mądrości, które wprawdzie nie były po jego stronie, ale też nie miał powodu się ich obawiać. Imiona mając moc pieczętującą i gdy tylko je wypowiedział energia, która w jego środku prawie wysadzała go od środka znalazła ujścia rozpływając się po całym jego ciele jak kombinezon, przylegając dokładnie. Zbudzone emocje sprawiły, że energię, którą wypuścił na zewnątrz zawrzała niczym woda. Gdy tylko go sobie przypomniał poczuł ogromną moc, jakby tłumił ją w sobie przez cały ten czas. W okół niego pojawiła się biała aura, która wyglądała jak biały płomień oplatający go dookoła.
Biały basior Leitsac warknął ostatni raz, a pozostałe wilki posłusznie zawróciły i odeszły. Gdy mężczyzna na niego spojrzał wydawało mu się, że widzi cień uśmiechu, albo zadowolenia na wilczej paszczy. Zerwał się wiatr, równie nagle jak wcześniej znikł i pojedynczym podmuchem przywrócił naturze jej bieg, przynosząc jednocześnie mróz, który oddech indianina zmieniał w kryształki lodu. Kiedy opadły ostatnie płatki śniegu, zniknęły nie tylko wilki, ale też wszelki po nich ślad... zupełnie, jakby ich nigdy nie było...
***
Poczuł jakąś dziwną substancję na policzku, otworzył powoli oczy i podniósł twarz z talerza zawstydzony. Szybko zorientował się, że znajduje się w Pałacu Kamiego. W tym momencie jednak bardziej interesowało go to, co przed chwilą zaszło. Nie wiedział co to było, czyżby miał omamy ze zmęczenia? W jednej chwili jednak poczuł, że uczucie zmęczenia minęło. W następnej chwili poczuł energię, która w nim wirowała, tak samo jak na tych górskich szczytach. Wmawiając sobie, że to nic takiego i tylko mu się przywidziało próbował wstać. To co zobaczył zniszczyło w nim bariery wątpliwości jakie przed sobą budował. Jeśli to wszystko było snem, to co miała oznaczać ta biała aura, która w tym momencie otaczała całe jego ciało?
- OCC:
- Biała aura? xd
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sob Gru 12, 2015 3:18 pm
Czuł rozpierającą go od środka energię. Stojąc przez chwilę w miejscu patrzył na swoje dłonie, które - tak jak całe jego ciało - oplatała biała poświata. Chłopak szybko przebiegł wzrokiem po zebranych, unikając jednak ich spojrzeń. Był w szoku, nie wiedział co zaszło a w tym momencie zachowywał się jak kompletny debil. W jednej chwili obniżył poziom swojej energii, do końca nawet nie zastanawiając się jak to zrobił, pod wpływem impulsu. Aura szybko zniknęła, młody indianiec zrobił krok w stronę stołu, zawahał się i odwrócił na pięcie ruszając w stronę wyjścia. Nie zamierzał opuszczać pałacu, chciał po prostu tylko trochę ochłonąć i nie być pośmiewiskiem dla reszty zebranych osób.
- Wybaczcie na moment. - rzekł krótko, bezbarwnym tonem jakby nie do końca jeszcze ufał swojemu własnemu głosowi i szybkim krokiem wyruszył, znikając za framugą drzwi nim ktoś zdążył cokolwiek powiedzieć. Miał nadzieję, że pozostali nie obrażą się za tą oznakę braku szacunku, wstał i wyszedł mimo iż nie wszyscy jeszcze zjedli. Nie patrząc nawet gdzie idzie, w swojej głowie bił się z własnymi myślami. "Co to niby miało znaczyć? Jak to możliwe, że przeniósł się w zupełnie inne miejsce i było to tak realne?" Gdy dotarł do krawędzi instynkt ostrzegł go przed niebezpieczeństwem i chłopak cofnął się do jednej z palm, oparł przedramię o konar i schował twarz w zgięciu łokcia.
Znał to stworzenie i gdy tylko wypowiedział jego imię ulotne wspomnienie wróciło, nie wyjaśniało jednak dlaczego miałby teraz pojawiać się w tak nieoczekiwanym momencie. Przecież zapomniał o nim dawno temu... mniej więcej w tym czasie gdy poznał swoją Kimiko... Następna myśl rozbudziła jego emocje sprawiając, że wyprostował się z szeroko otwartymi oczami. Po chwili jednak uznał, że to absurd i odwrócił się opierając plecami o palmę, osuwając powoli na ziemię w bezradnym geście. Poczuł mocniejszy powiew wiatru na skórze i jednocześnie chłód. Podniósł rękę i zmierzwił czarnego irokeza, jednocześnie ścierając z czoła krople potu. W tym samym momencie zorientował się, że cała jego koszulka przyklejona do jego pleców od potu. Denerwował się? Czuł strach? Dlaczego widok Leitsaca budził w nim takie emocje? W następnej chwili zorientował się, że ciężko mu się oddycha, łapał duże hausty powietrza. Domyślał się, że nie tylko dzięki przyspieszonej akcji serca - na tej wysokości powietrze musiało być rzadsze niż normalnie. Czyli trening tu mógłby być doskonałym pomysłem, samo przebywanie tu wzmacniało jego ciało.
Chłopak bardziej uświadomił sobie niż przypomniał fakt, gdy zaczynał wspinaczkę usłyszał wilcze wycie. Później dziwny głos kazał mu się nie poddawać - chłopak nie wiedział czy to przypadek, ale w tej sytuacji za wiele rzeczy do siebie pasowało. Być może basior usłyszał rozmowę Kami-samy z kosmicznym wojownikiem o wilczym klanie, którą choć chłopak słyszał to i tak nic z niej nie pamiętał. Leitsac zapewne doskonale. Indianin zamknął oczy starając się uspokoić. Wziął kilka głębokich oddechów odczuwając inną jakoś powietrza i zapadł się w swojej duszy...
- Wybaczcie na moment. - rzekł krótko, bezbarwnym tonem jakby nie do końca jeszcze ufał swojemu własnemu głosowi i szybkim krokiem wyruszył, znikając za framugą drzwi nim ktoś zdążył cokolwiek powiedzieć. Miał nadzieję, że pozostali nie obrażą się za tą oznakę braku szacunku, wstał i wyszedł mimo iż nie wszyscy jeszcze zjedli. Nie patrząc nawet gdzie idzie, w swojej głowie bił się z własnymi myślami. "Co to niby miało znaczyć? Jak to możliwe, że przeniósł się w zupełnie inne miejsce i było to tak realne?" Gdy dotarł do krawędzi instynkt ostrzegł go przed niebezpieczeństwem i chłopak cofnął się do jednej z palm, oparł przedramię o konar i schował twarz w zgięciu łokcia.
Znał to stworzenie i gdy tylko wypowiedział jego imię ulotne wspomnienie wróciło, nie wyjaśniało jednak dlaczego miałby teraz pojawiać się w tak nieoczekiwanym momencie. Przecież zapomniał o nim dawno temu... mniej więcej w tym czasie gdy poznał swoją Kimiko... Następna myśl rozbudziła jego emocje sprawiając, że wyprostował się z szeroko otwartymi oczami. Po chwili jednak uznał, że to absurd i odwrócił się opierając plecami o palmę, osuwając powoli na ziemię w bezradnym geście. Poczuł mocniejszy powiew wiatru na skórze i jednocześnie chłód. Podniósł rękę i zmierzwił czarnego irokeza, jednocześnie ścierając z czoła krople potu. W tym samym momencie zorientował się, że cała jego koszulka przyklejona do jego pleców od potu. Denerwował się? Czuł strach? Dlaczego widok Leitsaca budził w nim takie emocje? W następnej chwili zorientował się, że ciężko mu się oddycha, łapał duże hausty powietrza. Domyślał się, że nie tylko dzięki przyspieszonej akcji serca - na tej wysokości powietrze musiało być rzadsze niż normalnie. Czyli trening tu mógłby być doskonałym pomysłem, samo przebywanie tu wzmacniało jego ciało.
Chłopak bardziej uświadomił sobie niż przypomniał fakt, gdy zaczynał wspinaczkę usłyszał wilcze wycie. Później dziwny głos kazał mu się nie poddawać - chłopak nie wiedział czy to przypadek, ale w tej sytuacji za wiele rzeczy do siebie pasowało. Być może basior usłyszał rozmowę Kami-samy z kosmicznym wojownikiem o wilczym klanie, którą choć chłopak słyszał to i tak nic z niej nie pamiętał. Leitsac zapewne doskonale. Indianin zamknął oczy starając się uspokoić. Wziął kilka głębokich oddechów odczuwając inną jakoś powietrza i zapadł się w swojej duszy...
- OCC:
- Trening start
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Nie Gru 13, 2015 9:22 pm
Pustka. Cisza. Wieczny sen, bez snów. Zatopił się w swojej duszy jak robił to podczas korzystania z własnej energii. Nie korzystał jednak z niej. Wydawało mu się jak całe jego ciało spada bezwładnie w ciemność. Wszędzie dookoła nie widział niczego. Czuł tylko, że spada i nie potrafił nawet przewidzieć czy i kiedy uderzy o cokolwiek - nie dbał o to. Nie potrafił się poruszyć, jakby całe jego ciało owładną mackowaty potwór przytrzymując go za każdą kończynę. Wiedziony wspomnieniem z dawnych lat chciał sprawdzić czy jednak wszystko się pozmieniało. Już kiedyś tu był. Razem z nim. Jednak teraz nikogo tu nie ma. "Gdzie on się podziewa?" - myśli chłopaka wybiegały na przód. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że nie potrafi zapanować nawet nad własnym 'ja'. Smutek wypełnił jego ciało, poczuł się przygnębiony, jakby nie miał już nigdy więcej poczuć szczęścia. Nie myślał już o niczym, był samotny, był pusty. Nie czuł już nic. Nie było pragnienia, głodu, zmęczenia, strachu. Zginęło wszystko, nawet wola przetrwania. Była tylko wielka, zimna, przeraźliwa pustka. Czuł ją całym jestestwem, każdą komórką organizmu. Było mu to obojętne. Był pusty. Stracił wszystko.
"Ta pustka. Nie da się jej opisać. Tylko jej następstwa. Uczepienie się mojego kretyńskiego życia. Bezsilność. Pragnienie przeszłości. Zacząć wszystko od nowa, uniknąć błędów, jakich błędów? Skazany na pustkę? To jest mi pisane. Przeznaczenie. I wszystkie te bzdury. Najmniejszy ruch jest trudny. Oczy wbite w ziemię. Obojętność na wszystko." Nie był w stanie powiedzieć co konkretnie doprowadziło go do takiego stanu. Myślał, że biały basior ukazał mu się, by mu pomóc. Teraz jednak nigdzie nie potrafił go znaleźć, a zawód był tym bardziej bolesny, że chłopak wiązał z nim ogromną nadzieję. Przecież to nie mógł być przypadek, że słyszał te wilki podczas wspinaczki. Albo gdy przeniósł się w zupełnie inne miejsce. Miał tak wiele pytań i tyle niewiadomych. Po prostu myślał, że basior daje mu zaproszenie a teraz poczuł się oszukany. Nie potrafił powiedzieć ile czasu dryfował tak w całkowitych ciemnościach. Był tak wymięty z całkowitych emocji, że tylko czysta nicość mogła go opanować. Obawiał się przyszłości, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Wola walki i przetrwania, która wręcz ciągła go w górę podczas wspinaczki jak i na tej mroźnej górze teraz nie znaczyła nic.
Umiera się na wiele sposobów: z miłości, z tęsknoty, z rozpaczy, ze zmęczenia, z nudów, ze strachu... Umiera się nie dlatego, by przestać żyć, lecz po to, by żyć inaczej. Kiedy świat zacieśnia się do rozmiaru pułapki, śmierć zdaje się być jedynym ratunkiem, ostatnią kartą, na którą stawia się własne życie. A on przecież tak chciał żyć. Raz już umarł w sobie, teraz wydawało mu się, że umiera znowu... Wiedział jednak, że na tym świat się nie kończy. To dało mu podstawy do nie ufania ciemności, nie wierzył, że jest pusta. I w jednej chwili zrozumiał, że basior wcale nie był jego wolą walki. Był z nim wtedy gdy on sam decydował się walczyć. Słyszał wycie gdy podjął się wspinaczki obiecując sobie, że tego dokona, inaczej nie będzie wart nazwania Strażnikiem Świętych Ziem. I ten głos, gdy zwątpił i chciał odpocząć - nie pozwolił mu... Później gdy widział cień uśmiechu na pysku, zadowolenie... gdy chłopak podjął walkę odrzucając strach. I Castiel w końcu zrozumiał że nie może dłużej zachowywać się jak małe dziecko, które nie dostało cukierka. Młody chłopak bał się kiedyś podjąć walkę. Utracił wiarę w przyszłość, cierpiał z powodów, które nie były tego warte. Wątpił i zaniedbywał, mówił "tak", gdy chciał powiedzieć "nie". I dlatego teraz tu jest. Bowiem uświadczył tego wszystkiego i nie utracił nadziei, że stanie się lepszym człowiekiem. Zaczął słuchać własnego serca, ufać intuicji, mieć własne dążenia. Odrzucił uczucie bezsilności i postanowił walczyć.
W jednej chwili dostrzegł światło tam, gdzie wcześniej widział tylko ciemności. Słaby, ale jasny, mały płomień pojawił się gdzieś w oddali budząc w nim niedawno umarłe uczucie nadziei, woli walki, chęci przetrwania. To dziwne, ale kiedy nie miał już nic do stracenia dostał wszystko. Przez następną chwilę nie potrafił się ruszyć, ale czuł energię która w nim buzowała, wyobrażając sobie małą szczelinę, która pojawiła się na jego ciele jak pęknięcie na szybie. Czuł jak niewidzialne kajdany stawiają mu opór, wciąż nie mogąc pogodzić się z faktem, że on nie chce poddać się ich woli pomimo wcześniejszego uczucia bezradności. Bardzo pewny siebie indianin sięgnął głębiej uwalniając pokłady mocy do których wcześniej nie miał dostępu, albo nie wiedział nawet że istnieją. To pęknięcie robiło się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż w końcu zaczęło tworzyć więcej pęknięć, aż w końcu jego energia duchowa rozsadziła od środka okowy umysłu które go trzymały, nie pozwalając mu działać. Wynurzając się ze świata własnej duszy otworzył oczy, po chwili zasłaniając je ramieniem przed blaskiem dnia. Nie mógł stwierdzić ile czasu medytował, ale czuł się szczęśliwy pokonując kolejne przeciwności.
Po chwili, gdy jego oczy przyzwyczaiły się do jasności wstał i ruszył dziarskim krokiem z powrotem w stronę pałacu. Nie był szczęśliwy tylko z powodu zwycięstwa jakie odniósł nad sobą samym. Czuł, nie - był pewien, że Leistac jednak go nie opuścił i będzie z nim za każdym razem gdy tylko jego wola walki nie będzie zbyt mała. Nie spoglądając na nikogo usiadł bez słowa na swoim poprzednim miejscu i zaczął jeść jakby nic nie zaszło. Mając jednak na uwadze lekcję, która na długo zostanie w jego pamięci...
"Ta pustka. Nie da się jej opisać. Tylko jej następstwa. Uczepienie się mojego kretyńskiego życia. Bezsilność. Pragnienie przeszłości. Zacząć wszystko od nowa, uniknąć błędów, jakich błędów? Skazany na pustkę? To jest mi pisane. Przeznaczenie. I wszystkie te bzdury. Najmniejszy ruch jest trudny. Oczy wbite w ziemię. Obojętność na wszystko." Nie był w stanie powiedzieć co konkretnie doprowadziło go do takiego stanu. Myślał, że biały basior ukazał mu się, by mu pomóc. Teraz jednak nigdzie nie potrafił go znaleźć, a zawód był tym bardziej bolesny, że chłopak wiązał z nim ogromną nadzieję. Przecież to nie mógł być przypadek, że słyszał te wilki podczas wspinaczki. Albo gdy przeniósł się w zupełnie inne miejsce. Miał tak wiele pytań i tyle niewiadomych. Po prostu myślał, że basior daje mu zaproszenie a teraz poczuł się oszukany. Nie potrafił powiedzieć ile czasu dryfował tak w całkowitych ciemnościach. Był tak wymięty z całkowitych emocji, że tylko czysta nicość mogła go opanować. Obawiał się przyszłości, nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Wola walki i przetrwania, która wręcz ciągła go w górę podczas wspinaczki jak i na tej mroźnej górze teraz nie znaczyła nic.
Umiera się na wiele sposobów: z miłości, z tęsknoty, z rozpaczy, ze zmęczenia, z nudów, ze strachu... Umiera się nie dlatego, by przestać żyć, lecz po to, by żyć inaczej. Kiedy świat zacieśnia się do rozmiaru pułapki, śmierć zdaje się być jedynym ratunkiem, ostatnią kartą, na którą stawia się własne życie. A on przecież tak chciał żyć. Raz już umarł w sobie, teraz wydawało mu się, że umiera znowu... Wiedział jednak, że na tym świat się nie kończy. To dało mu podstawy do nie ufania ciemności, nie wierzył, że jest pusta. I w jednej chwili zrozumiał, że basior wcale nie był jego wolą walki. Był z nim wtedy gdy on sam decydował się walczyć. Słyszał wycie gdy podjął się wspinaczki obiecując sobie, że tego dokona, inaczej nie będzie wart nazwania Strażnikiem Świętych Ziem. I ten głos, gdy zwątpił i chciał odpocząć - nie pozwolił mu... Później gdy widział cień uśmiechu na pysku, zadowolenie... gdy chłopak podjął walkę odrzucając strach. I Castiel w końcu zrozumiał że nie może dłużej zachowywać się jak małe dziecko, które nie dostało cukierka. Młody chłopak bał się kiedyś podjąć walkę. Utracił wiarę w przyszłość, cierpiał z powodów, które nie były tego warte. Wątpił i zaniedbywał, mówił "tak", gdy chciał powiedzieć "nie". I dlatego teraz tu jest. Bowiem uświadczył tego wszystkiego i nie utracił nadziei, że stanie się lepszym człowiekiem. Zaczął słuchać własnego serca, ufać intuicji, mieć własne dążenia. Odrzucił uczucie bezsilności i postanowił walczyć.
W jednej chwili dostrzegł światło tam, gdzie wcześniej widział tylko ciemności. Słaby, ale jasny, mały płomień pojawił się gdzieś w oddali budząc w nim niedawno umarłe uczucie nadziei, woli walki, chęci przetrwania. To dziwne, ale kiedy nie miał już nic do stracenia dostał wszystko. Przez następną chwilę nie potrafił się ruszyć, ale czuł energię która w nim buzowała, wyobrażając sobie małą szczelinę, która pojawiła się na jego ciele jak pęknięcie na szybie. Czuł jak niewidzialne kajdany stawiają mu opór, wciąż nie mogąc pogodzić się z faktem, że on nie chce poddać się ich woli pomimo wcześniejszego uczucia bezradności. Bardzo pewny siebie indianin sięgnął głębiej uwalniając pokłady mocy do których wcześniej nie miał dostępu, albo nie wiedział nawet że istnieją. To pęknięcie robiło się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż w końcu zaczęło tworzyć więcej pęknięć, aż w końcu jego energia duchowa rozsadziła od środka okowy umysłu które go trzymały, nie pozwalając mu działać. Wynurzając się ze świata własnej duszy otworzył oczy, po chwili zasłaniając je ramieniem przed blaskiem dnia. Nie mógł stwierdzić ile czasu medytował, ale czuł się szczęśliwy pokonując kolejne przeciwności.
Po chwili, gdy jego oczy przyzwyczaiły się do jasności wstał i ruszył dziarskim krokiem z powrotem w stronę pałacu. Nie był szczęśliwy tylko z powodu zwycięstwa jakie odniósł nad sobą samym. Czuł, nie - był pewien, że Leistac jednak go nie opuścił i będzie z nim za każdym razem gdy tylko jego wola walki nie będzie zbyt mała. Nie spoglądając na nikogo usiadł bez słowa na swoim poprzednim miejscu i zaczął jeść jakby nic nie zaszło. Mając jednak na uwadze lekcję, która na długo zostanie w jego pamięci...
- OCC:
- Koniec treningu
Re: Teren przed pałacem.
Pon Gru 14, 2015 12:04 am
W przeciwieństwie do swoich gości Kami nie jadł tylko popijał wodę. Mała Siódemka pałaszowała słodycze z zapałem godnym Saiyanina. Zarzucony natłokiem pytań od dwójki kosmitów Kami zaczął spokojnie odpowiadać.
- Jestem zielony, bo jestem Nameczaninem i pochodzę ze Starej Planety Namek. Kiedyś naszą planetę zaatakował pewien Changeling ze swoją armią, rodzice wpakowali mnie w kapsułę i wysłali w kosmos. Doleciałem tutaj i po kilkudziesięciu latach aktualny Bóg planty zaprosił mnie na trening. Zostać Bogiem nie jest tak łatwo. Trzeba wyzbyć się całego zła. Vulfillo zarówno Karin, jak i ja mamy wykształconych kilka umiejętności. Czytanie w myślach przychodzi nam tak naturalnie, jak czytanie gazety. W zasadzie nawet to czuję się, jakbyś bombardowała mnie swoimi myślami. Oznajmił dziewczynie ku przestrodze. Teraz zwrócił się w stronę Hazarda.
- Z przepowiedniami bywa tak, że zrozumiemy je dopiero, kiedy się wypwłnią. Trudno jednoznacznie się wypowiadać ale myślę, że nie odnosi się do tego, co się stało dwa lata temu. Natomiast zwrot o który pytasz raczej odnosi się do faktu, że powinniście działać razem. Moim zdaniem, jeśli Kuro będzie walczył przeciw królowi to poniekąd będzie tym, który unicestwia, a tym razem Ty możesz być tym, który zatrzyma rozlew krwi na waszej planecie. Z tego, co się orientuję Karin powiedział Ci, ze sam nie pokonasz Zella. Tylko współpracując możecie tego dokonać. Tak przynajmniej my to rozumiemy
Mężczyzna przerwał rozmowę patrząc na niemal zasypiającego na siedząco Castiela, odsunął talerz sprzed twarzy ziemianina, a gdy ten położył głowę na obrusie machnął mu nad nią dłonią zsyłając sen pełen znaczeń.
- Wracając do wątku z Tsufulem, nie powinieneś się tym tak dręczyć. Jestem pewien, że gdyby poważnie rozprzestrzenił się na Ziemi to opanowałby nawet kogoś takiego, jak ja. Musisz się pogodzić z tym, że na pewne rzeczy nie masz wpływu.
- Być gotowe – Popo niczym dżin z lampy oznajmi swoje pojawienie.
- A niespodzianka dla Castiela?
- Też być gotowa.
- Wyśmienicie, to zapraszam Was wojownicy do pewnego miejsca. – Kami odezwał się do Vulfi i Hazarda, gdyż Castiel wyszedł, a demonica pałaszowała kolejna górę słodkości. Dwójka przybyłych podążała za Kamim spacerem po pałacu
- Wy oboje umiecie już bardzo dużo, więc jedyne, co mogę Wam zaoferować to trening w Komnacie Ducha i Czasu. To niezwykłe miejsce w innym wymiarze, czas mija tam zupełnie inaczej. Kiedy tutaj na Ziemi minie doba, tam minie dokładnie rok. Trening jest tam ekstremalnie trudny, przyciąganie jest takie, jak Vegecie, a temperatura waha się od minus czterdziestu do plus pięćdziesieciu stopni w ciągu doby. Nie ma tam wiele wygód ale spiżarnie macie wyposażoną na cały rok. Istotna uwaga niestety można tam wejść tylko dwa razy w życiu, gdyż trening tam, jest zbyt dużym obciążeniem dla organizmu, nawet dla Saiyan. Mogą tam wejść tylko dwie osoby jednocześnie. No i najważniejsze nie zniszczcie drzwi wejściowych, bo zostaniecie uwiezieni w innym wymiarze.
W tym samym czasie Mr. Popo pojawił się przy Castielu prowadząc ze sobą zamaskowanego wojownika o bladej cerze. Wojownika tego samego wzrostu i postury oraz w identycznym stroju lecz o kolorze pomarańczowym, jaki nosił Ziemianin. Jednak najgorszą rzeczą była owa maska, wilcza maska, przypominająca wilka ze snu.
- To być Twój pierwszy trening i Twój przeciwnik, on posiadać taką samą siłę i umiejętności, jak Ty lecz on lepiej je wykorzystywać. Nim Kami Cię czegoś nauczyć, Ty musisz sam nauczyć się słuchać swojego ciała, nie marnować energii na niepotrzebne ruchy w walce. Ty walczyć tak długo, aż ja powiedzieć stop lub będzie wieczór.
OOC: Przepraszam, że tak długo czekaliście. Jutro poprawię błędy i dodam kolorki.
Vulf i Haz - piszecie tu po krótkim poście i wchodzicie do Komnaty.
Castiel - pamiętasz walkę Goku z kukłą? Masz to samo, możesz wykorzystać ten motyw, jak potrzebujesz. Piszesz tylko dwa posty treningowe jako walkę z nim, możesz odpalić białą aurę w walce ale on też to robi. Możesz zerwać mu maskę lub nie jak chcesz. Przegrywasz z nim lub walczysz do wieczora. Za ładny opis będą punkty.
- Jestem zielony, bo jestem Nameczaninem i pochodzę ze Starej Planety Namek. Kiedyś naszą planetę zaatakował pewien Changeling ze swoją armią, rodzice wpakowali mnie w kapsułę i wysłali w kosmos. Doleciałem tutaj i po kilkudziesięciu latach aktualny Bóg planty zaprosił mnie na trening. Zostać Bogiem nie jest tak łatwo. Trzeba wyzbyć się całego zła. Vulfillo zarówno Karin, jak i ja mamy wykształconych kilka umiejętności. Czytanie w myślach przychodzi nam tak naturalnie, jak czytanie gazety. W zasadzie nawet to czuję się, jakbyś bombardowała mnie swoimi myślami. Oznajmił dziewczynie ku przestrodze. Teraz zwrócił się w stronę Hazarda.
- Z przepowiedniami bywa tak, że zrozumiemy je dopiero, kiedy się wypwłnią. Trudno jednoznacznie się wypowiadać ale myślę, że nie odnosi się do tego, co się stało dwa lata temu. Natomiast zwrot o który pytasz raczej odnosi się do faktu, że powinniście działać razem. Moim zdaniem, jeśli Kuro będzie walczył przeciw królowi to poniekąd będzie tym, który unicestwia, a tym razem Ty możesz być tym, który zatrzyma rozlew krwi na waszej planecie. Z tego, co się orientuję Karin powiedział Ci, ze sam nie pokonasz Zella. Tylko współpracując możecie tego dokonać. Tak przynajmniej my to rozumiemy
Mężczyzna przerwał rozmowę patrząc na niemal zasypiającego na siedząco Castiela, odsunął talerz sprzed twarzy ziemianina, a gdy ten położył głowę na obrusie machnął mu nad nią dłonią zsyłając sen pełen znaczeń.
- Wracając do wątku z Tsufulem, nie powinieneś się tym tak dręczyć. Jestem pewien, że gdyby poważnie rozprzestrzenił się na Ziemi to opanowałby nawet kogoś takiego, jak ja. Musisz się pogodzić z tym, że na pewne rzeczy nie masz wpływu.
- Być gotowe – Popo niczym dżin z lampy oznajmi swoje pojawienie.
- A niespodzianka dla Castiela?
- Też być gotowa.
- Wyśmienicie, to zapraszam Was wojownicy do pewnego miejsca. – Kami odezwał się do Vulfi i Hazarda, gdyż Castiel wyszedł, a demonica pałaszowała kolejna górę słodkości. Dwójka przybyłych podążała za Kamim spacerem po pałacu
- Wy oboje umiecie już bardzo dużo, więc jedyne, co mogę Wam zaoferować to trening w Komnacie Ducha i Czasu. To niezwykłe miejsce w innym wymiarze, czas mija tam zupełnie inaczej. Kiedy tutaj na Ziemi minie doba, tam minie dokładnie rok. Trening jest tam ekstremalnie trudny, przyciąganie jest takie, jak Vegecie, a temperatura waha się od minus czterdziestu do plus pięćdziesieciu stopni w ciągu doby. Nie ma tam wiele wygód ale spiżarnie macie wyposażoną na cały rok. Istotna uwaga niestety można tam wejść tylko dwa razy w życiu, gdyż trening tam, jest zbyt dużym obciążeniem dla organizmu, nawet dla Saiyan. Mogą tam wejść tylko dwie osoby jednocześnie. No i najważniejsze nie zniszczcie drzwi wejściowych, bo zostaniecie uwiezieni w innym wymiarze.
W tym samym czasie Mr. Popo pojawił się przy Castielu prowadząc ze sobą zamaskowanego wojownika o bladej cerze. Wojownika tego samego wzrostu i postury oraz w identycznym stroju lecz o kolorze pomarańczowym, jaki nosił Ziemianin. Jednak najgorszą rzeczą była owa maska, wilcza maska, przypominająca wilka ze snu.
- Mr.Popo:
- To być Twój pierwszy trening i Twój przeciwnik, on posiadać taką samą siłę i umiejętności, jak Ty lecz on lepiej je wykorzystywać. Nim Kami Cię czegoś nauczyć, Ty musisz sam nauczyć się słuchać swojego ciała, nie marnować energii na niepotrzebne ruchy w walce. Ty walczyć tak długo, aż ja powiedzieć stop lub będzie wieczór.
OOC: Przepraszam, że tak długo czekaliście. Jutro poprawię błędy i dodam kolorki.
Vulf i Haz - piszecie tu po krótkim poście i wchodzicie do Komnaty.
Castiel - pamiętasz walkę Goku z kukłą? Masz to samo, możesz wykorzystać ten motyw, jak potrzebujesz. Piszesz tylko dwa posty treningowe jako walkę z nim, możesz odpalić białą aurę w walce ale on też to robi. Możesz zerwać mu maskę lub nie jak chcesz. Przegrywasz z nim lub walczysz do wieczora. Za ładny opis będą punkty.
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Gru 15, 2015 12:58 pm
Gdy wrócił, w pomieszczeniu nie było już nikogo, ale wiedziony głosami dobiegł do jednych drzwi i spojrzał jak Kami-sama prowadzi dwójkę wojowników, słysząc część zdania jak zwraca się bezpośrednio do nich. Wrócił na swoje miejsce i próbował coś zjeść by odzyskać siły. Kojarzył fakty, które jego podświadomość słyszała nawet gdy nie był przytomny, z tych obrazów jednak widział i rozumiał strzępki. Z drugiej strony miał dziwne wrażenie, że jego przygody i medytacja miała o wiele krótszy czas niż to się wydawało w jego głowie, ale dziwnie nie czuł się zmęczony. Może stary Nameczanin przywrócił mu witalność?
Chwilę później indianin aż wzdrygnął się gdy zrozumiał, że koło niego pojawił się dziwny, na prawdę(!) czarny jegomość z turbanem na głowie, prowadzącego ze sobą dziwnego osobnika z zamaskowaną twarzą. Był on praktycznie tego samego wzrostu co Castiel, miał identyczny strój w kolorze pomarańczowym i dziwną bladą cerę. Chłopak zanotował sobie w głowie by zapytać Wszechmogącego o rasę Mr. Popo - chciał się dowiedzieć kim jest osoba, która wpatrywała się w niego okrągłymi prawie nieruchomymi oczami jak u lalki - i przyjrzał się wojownikowi w masce... wilka? W jednej chwili zniknęło uczucie szczęścia i rozluźnienia z zapełnionym brzuchem. Kształt maski przypominał dokładnie paszczę Leitsaca - białego basiora, który nawiedzał go w jego głowie. Nie wiedział czy to czysty zbieg okoliczności, czy może jednak bóg zrobił to celowo. Zdziwiony i jednocześnie zdenerwowany patrzył na przeciwnika, kciukiem ścierając kroplę potu z nosa która przed chwilą się pojawiła. Starał się odgonić od siebie złe myśli, myśląc że to jest część testu - prowokacja, dezorientacja mająca na celu zmniejszyć jego czujność. I po części się udało, bo Castiel czuł jakby miał nogi z waty i chwiejnym krokiem ruszył obok dziwnego wojownika - za czarnoskórym pomocnikiem Wszechmogącego, słuchając co ma mu do powiedzenia. Zdziwiony po raz kolejny, tym razem jego słowami uniósł brwi, nie odezwał się jednak, tylko kiwnął głową na znak zrozumienia w stronę Popo i odchodzą kilkanaście kroków od przeciwnika ustawił się na przeciwko niego, ogarniając wzrokiem wielki, okrągły teren przed Pałacem.
"Jakim sposobem tak szybko znaleźli przeciwnika idealnie pasującego do mnie?" - myśli przebiegały mu głowę gdy przyjmował solidną postawę obserwując przeciwnika, który zrobił to samo. Wziął głęboki oddech by uspokoić myśli, ale te wciąż wlatywały mu do głowy; "I jeszcze ta maska, tylko pobudziła moje serce, dawno nie byłem taki zdezorientowany..." - nakrycie głowy przeciwnika zrobiło swoje i lekko zawieszony nie zauważył ruchu oponenta, który szybko odbił się od podłoża i poziomym ruchem sunął do niego w powietrzu pochylony do przodu. W ostatniej chwili ocknął się z zamyśleń, przegonił mgłę przed oczami i instynktownie uniósł lewe ramię zasłaniając się przed silnym ciosem. Gość był silny, po ręce indianina rozeszła się fala bólu i ramię zdrętwiało. Czas chyba zatrzymał się na moment w tych pozach, jakby planowali następne ataki albo zbierali siły. W następnej chwili zamaskowany drastycznie przyspieszył, tym razem jakby czas zaczął przewijać się do przodu, przypominając przewijanie kasety. Nacierał na niego nie pozwalając wykonać żadnego ruchu innego niż obrona, nie dawał mu nawet czasu pomyśleć, jaki wykonać. Chłopak wykonywał szybkie i krótkie ruchy, na tyle na ile pozwalał mu jego przeciwnik, w ostatnim momencie albo blokując albo unikając ciosów przeciwnika, wykonywał je jednak jakby w panice. Nie potrafił długo wytrzymać tego gradu ciosów, ręce szybko mu odrętwiały, poobijane, sprawiały wrażenie coraz cięższych zmuszając Castiela do opuszczenia gardy. Nie chciał się jednak poddawać, wiedział jednak że musi coś zrobić. Blokując kolejno ciosy z prawej i lewej strony, wyczuł moment gdy przeciwnik jeszcze raz zaatakował go z prawej i skoczył tułowiem w dół unikając ciosu, jednocześnie robiąc przewrót i oddalając się od niego.
Oddychając ciężko, nie prostując się po udanym uniku, oddalony o kilka metrów od oponenta kucał odwrócony w jego stronę, starając się wyrównać potrzeby tlenu. Na tej wysokości oddychanie sprawiało mu trudność, nie zdążył się do tego przyzwyczaić. Nie spodziewał się siły przeciwnika ani zaciekłości z jaką go zaatakował, a gdy spojrzał w jego stronę zrozumiał, że ten stoi wpatrzony w niego, bez żadnych oznak walki czy zmęczenia, jak gdyby nic się nie stało. Nie był zdziwiony tym faktem - był urażony i z taką miną odwrócił się w stronę Popo "Czyż ten gość nie miał mieć takiej samej siły i umiejętności?" - krzyknął w myślach nieco zdenerwowany, zaraz jednak uspokoił się w duchu wmawiając sobie, że to tylko trening. "Albo sprawdzian..." Nie zamierzał się jednak poddawać, pamiętając jak niedawno obiecał sobie, że nigdy nie straci ducha walki. Przypomniał sobie również słowa Popo, mówiące o tym, że zamaskowany lepiej wykorzystuje umiejętności. Zastanawiało go jak, ale nie napawało lękiem - wiedział, że przeciwnik nie jest aż taki potężny by zrobić mu poważną krzywdę. Wstał gdy nieco uspokoił serce łomotające w jego klatce i jeszcze raz spojrzał na wojownika próbując wypatrzeć w nim cokolwiek, chociażby napięcie mięśnia. Przez tą nieszczęsną maskę, która go dekoncentrowała nic nie mógł stwierdzić, jak i postawa wojownika nie przynosiła mu żadnych wskazówek - ot stał i nie ruszał się, jakby czekając na ruch, zupełnie jakby jego ciało nawet nie reagowało na wysiłek jaki wykonał. Zastanawiał się czy to jakiś podstęp, próba zmylenia przeciwnika, ale intuicja podpowiadała mu wręcz przeciwnie - że to tylko rozgrzewka.
- No dobra, jedziemy! - krzyknął bardziej do siebie i nie przejmował się czy ktoś go usłyszy. Biorąc ostatni głęboki oddech - na tej wysokości wciąż sprawiało mu to problemy - odbił się mocno od ziemi i prawie w taki sam sposób jak jego przeciwnik, poziomo wystrzelił w jego stronę tuż przy ziemi. Zamachnął się prawą pięścią i... chybił celu gdy zamaskowany odsunął się w ostatnim momencie, mało tego - skrócił dystans tak, że teraz znalazł się za plecami bardziej po prawej stronie indianina. Korzystając z rozpędu nietrafionej pięści obrócił się i podniósł lewe ramię, ciągnąć pięść w tył, chcąc takim obrotowym ciosem zaskoczyć przeciwnika, jednak i tym razem uchylił się w dół, bezpiecznie omijając cios.
Nie tracąc animuszu jeszcze raz odbił się od kwadratowej płyty z grubego granitu i pociągną nogę zakroczną starając się uderzyć kolanem w podbródek ale i ten cios oponent zblokował dwoma skrzyżowanymi rękami. Siła jednak sprawiła, że jego stopy przesunęły się kilka centymetrów w tył. I znowu czas jakby na moment stanął w momencie tego uderzenia, by jeszcze raz nagle gwałtownie przyspieszyć. Castiel zaciekle atakował pięściami, kopnięciami, kolanami - mimo chęci żaden jego cios nie dotarł do celu, ale i tak był zadowolony - jego ruchy na początku zdziwiły i jego, zaskoczony był swoją szybkością i siłą, którą musiał zapewne nabyć wspinając się na sam szczyt. Wydawało mu się, że uczy się w walce, z każdą chwilą radził sobie coraz lepiej, starał się przewidywać ruchy przeciwnika, walczył z nim już jakiś czas i za każdym razem gdy już wydawało mu się, że rozgryzł styl przeciwnika - ten robił coś niespodziewanego, burząc wszystkie jego myśli. Zaatakował podstawową kombinacją trzech ciosów, kopnięciem i uciekał, a mimo iż jego ciosy nie sięgały, z każdą chwilą miał dziwne wrażenie, jakby oko przyzwyczajało się do ruchów, poprawiał refleks. "C-co... cwaniak kopiuje moje ruchy..." - przeszło mu przez myśl, gdy zorientował się, że od jakiegoś czasu tak zamaskowany tak właśnie robił.
Jego strój był już cały mokry, walczyli od jakiegoś czasu ale chłopak zaczął częściej obrywać. Nie chodziło o zmęczenie, bo pomimo mokrego i trochę cięższego ubrania czuł się świetnie, móc w końcu się wyżyć, jednak jego morale szybko spadały za każdym ciosem jaki obrywał. Średnio na trzy próby ataku był nagradzany soczystym uderzeniem, którego nie mógł powstrzymać mimo iż zauważał ruch. Zaczynało go to powoli denerwować a jego umysł zapełniała agresja. Rzucił się na przeciwnika niczym wilk, naparzając niemal na oślep, tym razem otrzymując karcące uderzenie kopniakiem w twarz tak, że głowa przekręciła mu się w bok z takim impetem, że prawie skręcił sobie kark.
Coraz bardziej wściekły zamachnął się prawą ręką - silniejszą, po raz kolejny, gdy blady przeciwnik nie ruszając się, w ostatnim momencie zrobił krok w swoją lewą stronę i potężnie uderzył kolanem w jego brzuch, korzystając z odsłoniętej pozycji Castiela i impetu nietrafionego uderzenia, które wprost wepchało go na to kolano. Chłopak zdołał jedynie zauważyć kropelki krwi wyskakujące z jego własnych ust. Zaatakował po raz kolejny - lewą, prawą... i oba ciosy zostały zablokowane gdy jego przeciwnik złapał go za pięści i pociągnął do siebie co całkowicie zaskoczyło indianina - jego rywal wcześniej nie wykonywał takiego ruchu... Pociągnął go do siebie, odchylił się do tyłu... i wbił stopę w brzuch Castiela wysyłając go wysoko w powietrze. Młodzieniec mimo bólu zdołał zmusić swoją energię do poddania się jego woli i zatrzymał się, odwrócony do góry nogami - unosząc się w powietrzu. W momencie gdy zdążył się obrócić by dokładniej widzieć gdzie znalazł się blado skóry wojownik, wyczuł mocny powiew chłodnego powietrza po swojej lewej stronie i zanim obrócił głowę otrzymał następnego kopniaka, który sprowadził go z powrotem na ziemie, gdzie uderzył rozbijając płytę na małe kawałki... Leżąc na ziemi zadawał sobie pytania dlaczego nie potrafi go pokonać - przecież mieli być na równym poziomie. Zauważył również, że nie odezwał się do niego jeszcze ani słowem, nawet nie zdradzając imienia co było dla niego bardzo dziwne, lecz dopiero teraz sobie uświadomił.
- Draniu... Kim Ty jesteś, do cholery?! - krzyknął w jego stronę, zauważając jeszcze, że pomimo trudów i czasów walki jego klatka piersiowa wciąż pozostaje bez zmian, jakby ten gość w ogóle się nie męczył. Spróbował wstać, jednak wydawało się jakby przychodziło mu to z wielkim trudem i bardziej usłyszał niż widział jak blado skóry wojownik zbliża się z góry w jego stronę jak meteor. Nagle Castiel otworzył szeroko ramiona w energicznym geście i wyrzucając z siebie energię, którą gromadził gdy leżał na ziemi, skutecznie grając na czas i przyciągając uwagę gdy udawał jak słania się na nogach.
Od razu ruszył za przeciwnikiem, który odrzucony mocą Kiaiho szybował chwilę w tył - dogonił go, złączył ręce, splatając palce i uderzył wojownika w brzuch jak młotem, skutecznie sprowadzając go na ziemię. Tym uderzeniem rozbił kolejną płytę gdy trafił go pierwszy raz w walce, a na twarzy Castiela można było w końcu zobaczyć uśmiech gdy odpłacił się za wszystkie wcześniejsze ciosy. Sam również swobodnie opadał w dół póki nie dotknął podłoża. Oddychał ciężko, chyba w końcu poczuł że jest zmęczony, ale uśmiechnął się tylko chcąc wykrzesać z siebie jak najwięcej, sprawdzić własne granice, które niewątpliwie powiększył wchodząc na wieżę i ucząc się na bieżąco podczas walki. Zastanawiając się, czy nie mógłby wygrać poprzez wymyślenie jakiejś pułapki, podstępu. Gdy był w cywilizowanym świecie pierwsza lekcja jaką się uczył była o logicznym myśleniu. W jednej chwili chłopak przywołał to wspomnienie...
Chwilę później indianin aż wzdrygnął się gdy zrozumiał, że koło niego pojawił się dziwny, na prawdę(!) czarny jegomość z turbanem na głowie, prowadzącego ze sobą dziwnego osobnika z zamaskowaną twarzą. Był on praktycznie tego samego wzrostu co Castiel, miał identyczny strój w kolorze pomarańczowym i dziwną bladą cerę. Chłopak zanotował sobie w głowie by zapytać Wszechmogącego o rasę Mr. Popo - chciał się dowiedzieć kim jest osoba, która wpatrywała się w niego okrągłymi prawie nieruchomymi oczami jak u lalki - i przyjrzał się wojownikowi w masce... wilka? W jednej chwili zniknęło uczucie szczęścia i rozluźnienia z zapełnionym brzuchem. Kształt maski przypominał dokładnie paszczę Leitsaca - białego basiora, który nawiedzał go w jego głowie. Nie wiedział czy to czysty zbieg okoliczności, czy może jednak bóg zrobił to celowo. Zdziwiony i jednocześnie zdenerwowany patrzył na przeciwnika, kciukiem ścierając kroplę potu z nosa która przed chwilą się pojawiła. Starał się odgonić od siebie złe myśli, myśląc że to jest część testu - prowokacja, dezorientacja mająca na celu zmniejszyć jego czujność. I po części się udało, bo Castiel czuł jakby miał nogi z waty i chwiejnym krokiem ruszył obok dziwnego wojownika - za czarnoskórym pomocnikiem Wszechmogącego, słuchając co ma mu do powiedzenia. Zdziwiony po raz kolejny, tym razem jego słowami uniósł brwi, nie odezwał się jednak, tylko kiwnął głową na znak zrozumienia w stronę Popo i odchodzą kilkanaście kroków od przeciwnika ustawił się na przeciwko niego, ogarniając wzrokiem wielki, okrągły teren przed Pałacem.
"Jakim sposobem tak szybko znaleźli przeciwnika idealnie pasującego do mnie?" - myśli przebiegały mu głowę gdy przyjmował solidną postawę obserwując przeciwnika, który zrobił to samo. Wziął głęboki oddech by uspokoić myśli, ale te wciąż wlatywały mu do głowy; "I jeszcze ta maska, tylko pobudziła moje serce, dawno nie byłem taki zdezorientowany..." - nakrycie głowy przeciwnika zrobiło swoje i lekko zawieszony nie zauważył ruchu oponenta, który szybko odbił się od podłoża i poziomym ruchem sunął do niego w powietrzu pochylony do przodu. W ostatniej chwili ocknął się z zamyśleń, przegonił mgłę przed oczami i instynktownie uniósł lewe ramię zasłaniając się przed silnym ciosem. Gość był silny, po ręce indianina rozeszła się fala bólu i ramię zdrętwiało. Czas chyba zatrzymał się na moment w tych pozach, jakby planowali następne ataki albo zbierali siły. W następnej chwili zamaskowany drastycznie przyspieszył, tym razem jakby czas zaczął przewijać się do przodu, przypominając przewijanie kasety. Nacierał na niego nie pozwalając wykonać żadnego ruchu innego niż obrona, nie dawał mu nawet czasu pomyśleć, jaki wykonać. Chłopak wykonywał szybkie i krótkie ruchy, na tyle na ile pozwalał mu jego przeciwnik, w ostatnim momencie albo blokując albo unikając ciosów przeciwnika, wykonywał je jednak jakby w panice. Nie potrafił długo wytrzymać tego gradu ciosów, ręce szybko mu odrętwiały, poobijane, sprawiały wrażenie coraz cięższych zmuszając Castiela do opuszczenia gardy. Nie chciał się jednak poddawać, wiedział jednak że musi coś zrobić. Blokując kolejno ciosy z prawej i lewej strony, wyczuł moment gdy przeciwnik jeszcze raz zaatakował go z prawej i skoczył tułowiem w dół unikając ciosu, jednocześnie robiąc przewrót i oddalając się od niego.
Oddychając ciężko, nie prostując się po udanym uniku, oddalony o kilka metrów od oponenta kucał odwrócony w jego stronę, starając się wyrównać potrzeby tlenu. Na tej wysokości oddychanie sprawiało mu trudność, nie zdążył się do tego przyzwyczaić. Nie spodziewał się siły przeciwnika ani zaciekłości z jaką go zaatakował, a gdy spojrzał w jego stronę zrozumiał, że ten stoi wpatrzony w niego, bez żadnych oznak walki czy zmęczenia, jak gdyby nic się nie stało. Nie był zdziwiony tym faktem - był urażony i z taką miną odwrócił się w stronę Popo "Czyż ten gość nie miał mieć takiej samej siły i umiejętności?" - krzyknął w myślach nieco zdenerwowany, zaraz jednak uspokoił się w duchu wmawiając sobie, że to tylko trening. "Albo sprawdzian..." Nie zamierzał się jednak poddawać, pamiętając jak niedawno obiecał sobie, że nigdy nie straci ducha walki. Przypomniał sobie również słowa Popo, mówiące o tym, że zamaskowany lepiej wykorzystuje umiejętności. Zastanawiało go jak, ale nie napawało lękiem - wiedział, że przeciwnik nie jest aż taki potężny by zrobić mu poważną krzywdę. Wstał gdy nieco uspokoił serce łomotające w jego klatce i jeszcze raz spojrzał na wojownika próbując wypatrzeć w nim cokolwiek, chociażby napięcie mięśnia. Przez tą nieszczęsną maskę, która go dekoncentrowała nic nie mógł stwierdzić, jak i postawa wojownika nie przynosiła mu żadnych wskazówek - ot stał i nie ruszał się, jakby czekając na ruch, zupełnie jakby jego ciało nawet nie reagowało na wysiłek jaki wykonał. Zastanawiał się czy to jakiś podstęp, próba zmylenia przeciwnika, ale intuicja podpowiadała mu wręcz przeciwnie - że to tylko rozgrzewka.
- No dobra, jedziemy! - krzyknął bardziej do siebie i nie przejmował się czy ktoś go usłyszy. Biorąc ostatni głęboki oddech - na tej wysokości wciąż sprawiało mu to problemy - odbił się mocno od ziemi i prawie w taki sam sposób jak jego przeciwnik, poziomo wystrzelił w jego stronę tuż przy ziemi. Zamachnął się prawą pięścią i... chybił celu gdy zamaskowany odsunął się w ostatnim momencie, mało tego - skrócił dystans tak, że teraz znalazł się za plecami bardziej po prawej stronie indianina. Korzystając z rozpędu nietrafionej pięści obrócił się i podniósł lewe ramię, ciągnąć pięść w tył, chcąc takim obrotowym ciosem zaskoczyć przeciwnika, jednak i tym razem uchylił się w dół, bezpiecznie omijając cios.
Nie tracąc animuszu jeszcze raz odbił się od kwadratowej płyty z grubego granitu i pociągną nogę zakroczną starając się uderzyć kolanem w podbródek ale i ten cios oponent zblokował dwoma skrzyżowanymi rękami. Siła jednak sprawiła, że jego stopy przesunęły się kilka centymetrów w tył. I znowu czas jakby na moment stanął w momencie tego uderzenia, by jeszcze raz nagle gwałtownie przyspieszyć. Castiel zaciekle atakował pięściami, kopnięciami, kolanami - mimo chęci żaden jego cios nie dotarł do celu, ale i tak był zadowolony - jego ruchy na początku zdziwiły i jego, zaskoczony był swoją szybkością i siłą, którą musiał zapewne nabyć wspinając się na sam szczyt. Wydawało mu się, że uczy się w walce, z każdą chwilą radził sobie coraz lepiej, starał się przewidywać ruchy przeciwnika, walczył z nim już jakiś czas i za każdym razem gdy już wydawało mu się, że rozgryzł styl przeciwnika - ten robił coś niespodziewanego, burząc wszystkie jego myśli. Zaatakował podstawową kombinacją trzech ciosów, kopnięciem i uciekał, a mimo iż jego ciosy nie sięgały, z każdą chwilą miał dziwne wrażenie, jakby oko przyzwyczajało się do ruchów, poprawiał refleks. "C-co... cwaniak kopiuje moje ruchy..." - przeszło mu przez myśl, gdy zorientował się, że od jakiegoś czasu tak zamaskowany tak właśnie robił.
Jego strój był już cały mokry, walczyli od jakiegoś czasu ale chłopak zaczął częściej obrywać. Nie chodziło o zmęczenie, bo pomimo mokrego i trochę cięższego ubrania czuł się świetnie, móc w końcu się wyżyć, jednak jego morale szybko spadały za każdym ciosem jaki obrywał. Średnio na trzy próby ataku był nagradzany soczystym uderzeniem, którego nie mógł powstrzymać mimo iż zauważał ruch. Zaczynało go to powoli denerwować a jego umysł zapełniała agresja. Rzucił się na przeciwnika niczym wilk, naparzając niemal na oślep, tym razem otrzymując karcące uderzenie kopniakiem w twarz tak, że głowa przekręciła mu się w bok z takim impetem, że prawie skręcił sobie kark.
Coraz bardziej wściekły zamachnął się prawą ręką - silniejszą, po raz kolejny, gdy blady przeciwnik nie ruszając się, w ostatnim momencie zrobił krok w swoją lewą stronę i potężnie uderzył kolanem w jego brzuch, korzystając z odsłoniętej pozycji Castiela i impetu nietrafionego uderzenia, które wprost wepchało go na to kolano. Chłopak zdołał jedynie zauważyć kropelki krwi wyskakujące z jego własnych ust. Zaatakował po raz kolejny - lewą, prawą... i oba ciosy zostały zablokowane gdy jego przeciwnik złapał go za pięści i pociągnął do siebie co całkowicie zaskoczyło indianina - jego rywal wcześniej nie wykonywał takiego ruchu... Pociągnął go do siebie, odchylił się do tyłu... i wbił stopę w brzuch Castiela wysyłając go wysoko w powietrze. Młodzieniec mimo bólu zdołał zmusić swoją energię do poddania się jego woli i zatrzymał się, odwrócony do góry nogami - unosząc się w powietrzu. W momencie gdy zdążył się obrócić by dokładniej widzieć gdzie znalazł się blado skóry wojownik, wyczuł mocny powiew chłodnego powietrza po swojej lewej stronie i zanim obrócił głowę otrzymał następnego kopniaka, który sprowadził go z powrotem na ziemie, gdzie uderzył rozbijając płytę na małe kawałki... Leżąc na ziemi zadawał sobie pytania dlaczego nie potrafi go pokonać - przecież mieli być na równym poziomie. Zauważył również, że nie odezwał się do niego jeszcze ani słowem, nawet nie zdradzając imienia co było dla niego bardzo dziwne, lecz dopiero teraz sobie uświadomił.
- Draniu... Kim Ty jesteś, do cholery?! - krzyknął w jego stronę, zauważając jeszcze, że pomimo trudów i czasów walki jego klatka piersiowa wciąż pozostaje bez zmian, jakby ten gość w ogóle się nie męczył. Spróbował wstać, jednak wydawało się jakby przychodziło mu to z wielkim trudem i bardziej usłyszał niż widział jak blado skóry wojownik zbliża się z góry w jego stronę jak meteor. Nagle Castiel otworzył szeroko ramiona w energicznym geście i wyrzucając z siebie energię, którą gromadził gdy leżał na ziemi, skutecznie grając na czas i przyciągając uwagę gdy udawał jak słania się na nogach.
Od razu ruszył za przeciwnikiem, który odrzucony mocą Kiaiho szybował chwilę w tył - dogonił go, złączył ręce, splatając palce i uderzył wojownika w brzuch jak młotem, skutecznie sprowadzając go na ziemię. Tym uderzeniem rozbił kolejną płytę gdy trafił go pierwszy raz w walce, a na twarzy Castiela można było w końcu zobaczyć uśmiech gdy odpłacił się za wszystkie wcześniejsze ciosy. Sam również swobodnie opadał w dół póki nie dotknął podłoża. Oddychał ciężko, chyba w końcu poczuł że jest zmęczony, ale uśmiechnął się tylko chcąc wykrzesać z siebie jak najwięcej, sprawdzić własne granice, które niewątpliwie powiększył wchodząc na wieżę i ucząc się na bieżąco podczas walki. Zastanawiając się, czy nie mógłby wygrać poprzez wymyślenie jakiejś pułapki, podstępu. Gdy był w cywilizowanym świecie pierwsza lekcja jaką się uczył była o logicznym myśleniu. W jednej chwili chłopak przywołał to wspomnienie...
- OCC:
- C.D.N.
Pierwszy post ;]
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Gru 15, 2015 11:33 pm
***
Przed jego oczami pojawiły się obrazy - przywołane wspomnienie. Było to w czasie gdy opuścił wioskę wraz z człowiekiem, który zaproponował mu naukę w szkolę. Był uczonym i pozwolił chłopakowi zatrzymać się u siebie przez pierwsze kilka tygodni dając mu pierwsze lekcje o otaczającym go teraz cywilizowanym świecie. Gdy Castiel zostawał sam, uzupełniał swą edukację, czytając kolejne książki i eseje. Wkrótce weszło mu to w nawyk. Wcześniej jego wiedza - efekt wychowania w indiańskiej wiosce - ograniczała się tylko do treningów, polowań i sposobów przetrwania w nie cywilizowanym otoczeniu i wpajaniu idei Strażników. Teraz chłonął informacje zapisane na milach papieru, niczym wyschnięta pustynia deszcz, zaspokajając wcześniej nieznane pragnienie. Dosłownie pożerał teksty dotyczące geografii, biologii, anatomii, filozofii i matematyki, a także wspomnienia, biografie i dzieła historyczne. Jeszcze ważniejsze od samych faktów okazało się poznanie innych sposobów myślenia. Rzucały one wyzwanie jego przekonaniom i zmuszały indianina do ponownego przemyślenia wszystkich osądów, począwszy od praw jednostki w społeczeństwie, a skończywszy na tym, co sprawia, że słońce porusza się po niebie. Człowiek ten nauczył go i kazał również medytować w wolnej chwili.
Pewnego dnia gdy jedli zupę jarzynową - mędrzec nie jadł bowiem mięsa - chłopak tęsknił za mięsem, rybami, drobiem - czymś w co mógłby wbić swoje zęby, nie ciągle jarzyny. Wprawdzie nie zabroniono mu jeść mięsa, ale chciał uszanować jego decyzję i nie jadł go również przy nim.
- Nauczycielu? - spytał, żeby zająć czymś myśli, które powodowały u niego lekkie przygnębienie - Czemu każesz mi medytować? Po to bym lepiej przyswajał wiedzę, czy kryje się w tym coś jeszcze?
- Nie potrafisz wymyślić innego powodu? - gdy młodzieniec pokręcił głową, mężczyzna westchnął - Zawsze wygląda to tak samo z moimi nowymi uczniami, zwłaszcza pełnymi energii. Mózg to ostatni mięsień, jaki ćwiczą, i przykładają do niego najmniejszą wagę. A kiedy spytasz ich o walki, potrafią wymienić wszystkie ciosy z pojedynku czy turnieju, który odbył się miesiąc wcześniej. Ale każ rozwiązać jakiś problem, albo wygłosić spójne stwierdzenie i... mogę uznać za szczęście, jeśli odpowiedzą czymś jeszcze poza tępym spojrzeniem. Jesteś wciąż nowicjuszem w cywilizowanym świecie i wiedzy. Medytacja pozwala Ci oczyścić umysł, spojrzeć na wszystko z różnej perspektywy nie tylko swojej. I po za tym - odpoczynek jest równie istotny w doskonaleniu jak i ciężki wysiłek.
Jakiś czas jedli w milczeniu i chłopak nie odzywał się próbując zrozumieć i zapamiętać jego słowa.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, jakie jest najcenniejsze narzędzie umysłowe, które posiada człowiek? - nagle spytał nauczyciel. Było to poważne pytanie i chłopak zastanawiał się chwilę.
- Determinacja - wypalił w końcu. Mędrzec rozdarł długimi palcami bochenek chleba na pół nie patrząc na niego, zastanawiając się chwilę i przegryzając swoją pajdę.
- Rozumiem, skąd wziąłeś ten wniosek. Determinacja dobrze służyła ci w twoich leśnych przygodach, ale nie. Chodzi mi o narzędzie najniezbędniejsze do tego, by wybrać najlepszy tryb postępowania w danej sytuacji. Determinacja to cecha równie powszechna tak u ludzi niemądrych i prostych, jak i u błyskotliwych mędrców. Zatem nie, determinacja nie jest poszukiwaną odpowiedzią.
Tym razem Castiel potraktował to pytanie jak zagadkę, odliczając słowa, szepcząc je głośno, by sprawdzić, czy się rymują, i na wszystkie sposoby szukając ukrytych znaczeń. Problem polegał na tym, że zazwyczaj kiepsko sobie radził z zagadkami. Myślał zbyt dosłownie, by odnaleźć odpowiedź, której wcześniej nie słyszał.
- Mądrość - rzekł w końcu, przerywając jedzenie. - Mądrość to najważniejsze narzędzie, jakim może dysponować człowiek.
- Nieźle, ale jeszcze raz nie. Odpowiedź brzmi: logika, czy też, ujmując to inaczej, umiejętność analitycznego myślenia. Właściwie zastosowana, może zrekompensować brak mądrości, którą zdobywa się tylko z wiekiem i doświadczeniem. - młodzieniec zmarszczył brwi, zastanawiając się ciężko.
- Tak, ale czy dobre serce nie jest ważniejsze niż logika? Czysta logika może doprowadzić do wniosków etycznie błędnych, podczas gdy, jeśli jest się prawym i uczciwym, cechy te bronią przed hańbiącym zachowaniem. - Usta starca wygięły się w ostrym jak brzytwa uśmiechu.
- Mieszasz dwie różne sprawy. Chciałem wiedzieć, jakie jest najbardziej użyteczne narzędzie, którym można dysponować. To zupełnie niezależnie od kwestii, czy dysponująca nim osoba jest dobra, czy też zła. Zgadzam się, że cnota odgrywa wielką wagę, zgodziłbym się też jednak ze stwierdzeniem, że jeśli miałbyś wybrać pomiędzy obdarzeniem człowieka szlachetną naturą a nauczeniem go jasnego, logicznego myślenia, postąpiłbyś lepiej, ucząc go myślenia. - mężczyzna przerwał i zjadł kilka łyżek zupy przegryzając chlebem, gdy przeżuł i połknął, kontynuował wywód. - Historia dostarcza nam licznych przykładów ludzi, którzy w przekonaniu, że postępują słusznie, popełniali straszliwe zbrodnie. Zapamiętaj, chłopcze, że nie wszyscy, a właściwie nikt nie uważa siebie za złego człowieka i bardzo nieliczni podejmują decyzje, które uważają za złe. Człowiekowi może nie podobać się wybór, jakiego musi dokonać, ale będzie przy nim trwał nawet w najgorszych okolicznościach, wierząc, że w owej chwili stanowił on dla niego najlepsze wyjście. Samo w sobie bycie porządnym człowiekiem nie gwarantuje wcale, że zachowasz się słusznie, co sprowadza nas do jedynej ochrony przeciwko demagogom, oszustom i szaleństwu tłumu, i najpewniejszego przeciwnika po zdradzieckich mieliznach życia: jasnego, logicznego myślenia. Logika nigdy cię nie zawiedzie, chyba, że nie będziesz znał bądź z rozmysłem zignorujesz konsekwencje swoich czynów.
- Więc jak zamierzasz nauczyć mnie logiki? - spytał chłopak a uśmiech jego nauczyciela stał się szerszy.
- Stosując najstarszą najskuteczniejszą metodę: debaty. Zadam ci pytanie, ty odpowiesz, broniąc swej pozycji.
Od tamtej pory chłopak prawie każdego z nim debatował i uczył się, a po jakimś czasie zagadki nie stanowiły dla niego tak dużego problemu jak kiedyś.
***
Wrócił myślami do swojego ciała, głęboko oddychając, nisko stężonym na tej wysokości powietrzem. I od razu zaczął analizować ruchy przeciwnika, które zapamiętał, szukając luki i planując następny atak. Skoczył w stronę swojego przeciwnika, który już dawno zdążył podnieść się z ziemi. Zamachnął się prawą nogą markując wysokie kopnięcie, po czym obracając się, przeskoczył na tą nogę jakby chciał uderzyć lewą nogą obrotówkę. Zamaskowany zdawał się być na to przygotowany, jednak nie spodziewał się, że Castiel tylko markował to uderzenie. Obracając się szybko stanął na lewej nodze, którą wcześniej wykonywał obrotówkę i uderzył po raz kolejny prawą, wykonując tzw. 'tornado kick'. Indianin uśmiechnął się lekko pod nosem obserwując podnoszącego się z podłoża oponenta, nie widział jego twarzy ale miał nadzieję, że był zaskoczony. Kontynuując dobrą passę jeszcze raz ruszył na przeciwnika. Stosował kombinację kilku ciosów, które systematycznie powtarzał by pokazać schemat, a następnie w dogodnym momencie zmieniał je uderzając i zaskakując.
Po jakimś czasie jednak i ten schemat przeciwnik wychwycił, był przygotowany na każda jego zmianę, jakby myślał w podobny sposób, przewidywał jego ruchy.
Z każdym zablokowanym ciosem w chłopaku wzbierała gniew i uczucie bezsensowności. Jego mózg pracował na najwyższych obrotach starając się podejść oponenta chyba ze wszystkich stron i sposobów - nie potrafił. Nie rozumiał dlaczego tak się dzieje, a gdy otrzymał kolejny druzgocący cios pod którym padł na ziemię, miarka się przebrała.
- Kurwa!! No chodź, jebańcu!! - wykrzyknął z grymasem wściekłości na twarzy, a jego oczy zapłonęły gniewem - tak jak jego energia, wybuchająca w jego wnętrzu. W jednej chwili w okół niego rozbłysła biała aura, sprawiając, że jego czarny irokez falował. Podniósł się i wystrzelił w stronę przeciwnika zasypując go gradem ciosów, które częściowo uniknął, ale więcej dosięgły swego celu.
Już myślał, że zdobył przewagę, ba - wydawało mu się, że wygrał ten pojedynek. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zamaskowany podnosząc się z ziemi również 'odpalił' swoją wewnętrzną siłę - białą aurę. Zaskoczenie nie pozwoliło mu się bronić, gdy chłopak z bladą cerą ruszył na niego z całą mocą traktując go tymi samymi ciosami co on go wcześniej. Kontynuował nawet swój atak gdy Castiel upadł na plecy - szeroko otwartymi oczami obserwował jak w stronę jego twarzy zbliża się kolano. Ostatnim siłami zmusił mięśnie do ruchu i przeturlał się w bok, a tam gdzie przed sekundą była jego głowa, były popękane i wgniecione kawałki kwadratowych płyt. Odwrócił się i spojrzał jak jego przeciwnik prostuje się powoli a jego ciało opanowało dziwne uczucie. Czyżby się bał? Nie, nie bał się, że umrze - bał się, że przegra. Uczucie, o którym nie chciał nawet myśleć i odsuwał je od siebie wcześniej jak tylko mógł, wspierając się zdobytą niedawno nadzieją.
"Eh, szczeniaku, to tylko trening, ale jeśli w bitwie pozwolisz, by temperament zakłócił twój osąd, możesz za to zapłacić życiem." Głos, który odezwał się w jego głowie nie był jego własnymi myślami. Zdezorientowany pozostał nieruchomo, szukając oczami tego, który wypowiedział te słowa. "Wystrzegaj się zbytniej pewności siebie, Ratonhnhaké:ton, wystrzegaj się arogancji. Inaczej, bowiem zaczniesz zachowywać się nieostrożnie, a twoi wrogowie to wykorzystają. Musisz się odprężyć, poszerzyć pole widzenia, pozwolić, by twój umysł chłonął wszystko wokół bez osądzania, co jest ważne, a co nie. Nie słuchałeś tego Popo? Ty sam musisz nauczyć się słuchać swojego ciała, nie marnować energii na niepotrzebne ruchy w walce. Skup się, jak przy medytacji. Usłysz to, co słuchasz, ale nie słyszysz."
Niewielu znało jego prawdziwe imię, a tym razem wiedział kto to i miał pewność. Leitsac, biały basior po raz kolejny przyszedł mu pomóc. Idąc za jego radą zamknął oczy i pogrążony w absolutnej ciemności, próbował przegnać swoje myśli. Najpierw jednak musiał się uspokoić i odetchnął głęboko, długo wypuszczając powietrze. Uspokajając emocje przeganiał złe myśli ze swojej głowy. Jego zamaskowany przeciwnik stał przez chwilę nieruchomo, jakby i on chciał by Castielowi się udało. W miarę jak uwalniał się od burzy w głowie stopniowo zaczął więcej słyszeć. Było za wysoko by mogło tu żyć jakieś zwierze więc przez chwilę w jego głowie panowała 'głośna' cisza. Skupiając się na biciu swojego skołatanego serca, po chwili zaczął słyszeć szum liści. Następnie gdy jego słuch bardziej się wyczulił, zaczął słyszeć wiatr skręcający w sobie tylko znaną stronę. A następnie usłyszał... serce swojego przeciwnika? Nie, to nie mogło być to, dźwięk bardziej się roznosił, był jakby pusty i z każdą chwilą robił się głośniejszy, z każdym kolejnym dochodzącym z miejsc coraz bliżej przed nim. W końcu zrozumiał że to stopy jego przeciwnika, który biegł w jego stronę. Każde odbicie buta o posadzkę tworzyło w jego umyśle kręgi jak na wodzie, które zbliżały się w jego stronę z każdą chwilą. Wyczuł moment i uderzył pięścią - wciąż nic nie widząc, zaskoczony, że dłoń znalazła opór. I choć wyczuł, jak powietrze gwałtownie rozchodzi się z jego lewej strony, tak bardzo skupił się na swoim ataku, że nie zdołał zareagować. Przypomniał sobie, że taki sam ruch wyczuł wcześniej, gdy przeciwnik pojawił się koło niego w powietrzu i zaskoczył go kopniakiem.
Jego cios trafił w tym samym momencie, w którym przeciwnik dosięgnął jego policzka. Scena zatrzymała się na chwilę gdy tkwili w tych samych pozach, a następnie czas przyspieszył i siła uderzenia oboje odepchnęła w przeciwnych kierunkach.
W wyniku ataku zamaskowanemu spadła z twarzy wilcza maska...
Leżał na ziemi jak wryty, przyglądając się swojemu odbiciu. Chłopak miał bladą cerę i oczy takie same jak Popo, ale we wszystkich innych szczegółach wyglądał dokładnie jak on. Może poza tym wymiętym z uczuć wyrazem twarzy. Z osłupienia wyrwał go głos, po raz kolejny w jego głowie; "Nigdy nie porzucaj nadziei." - Chłopak poczuł jak w jego ciele przepływa strumyk siły i rośnie - "Jesteśmy wojownikami, stoimy między światłem i mrokiem, i utrzymujemy równowagę między nimi. Ignorancja, strach, nienawiść to nasi wrogowie. Odrzucaj je całą mocą, chłopcze, inaczej z pewnością upadniemy." - Poczuł jak z jego ciała odpływa stres, napięcie mięśni spadło a w jego wnętrzu wydawało mu się dziwnie spokojnie - "A teraz powstań, Strażniku, i dowiedź, że potrafisz pokonać odruchy swego ciała."
Wstał z nową siłą i spokojnie zamknął oczy. Tym razem, gdy był na prawdę spokojny, wyostrzenie zmysłów przyszło mu na prawdę szybko. Stał i słuchał, starając się by jego umysł chłonął wszystko w okół. Jego oddech był spokojny i w końcu usłyszał jak jego odbicie rusza do ataku, teraz miał jednak więcej czasu i wyczuwał wszystko lepiej. Nie miał więc problemu gdy słyszał kroki przeciwnika i skupił się starając się wyszukać gwałtowne ruchy powietrza. W doskonałym momencie zrobił krok w bok unikając ciosu pięścią, jednocześnie podnosząc kolano tak, że przeciwnik sam się na nie nadział. Jednak gdy był skupiony wykonał ruch z dużą większą siłą niż się spodziewał, tak że przeciwnik padł na plecy kilka metrów dalej i nie ruszał się, a słońce zbliżało się już ku zachodowi...
Przed jego oczami pojawiły się obrazy - przywołane wspomnienie. Było to w czasie gdy opuścił wioskę wraz z człowiekiem, który zaproponował mu naukę w szkolę. Był uczonym i pozwolił chłopakowi zatrzymać się u siebie przez pierwsze kilka tygodni dając mu pierwsze lekcje o otaczającym go teraz cywilizowanym świecie. Gdy Castiel zostawał sam, uzupełniał swą edukację, czytając kolejne książki i eseje. Wkrótce weszło mu to w nawyk. Wcześniej jego wiedza - efekt wychowania w indiańskiej wiosce - ograniczała się tylko do treningów, polowań i sposobów przetrwania w nie cywilizowanym otoczeniu i wpajaniu idei Strażników. Teraz chłonął informacje zapisane na milach papieru, niczym wyschnięta pustynia deszcz, zaspokajając wcześniej nieznane pragnienie. Dosłownie pożerał teksty dotyczące geografii, biologii, anatomii, filozofii i matematyki, a także wspomnienia, biografie i dzieła historyczne. Jeszcze ważniejsze od samych faktów okazało się poznanie innych sposobów myślenia. Rzucały one wyzwanie jego przekonaniom i zmuszały indianina do ponownego przemyślenia wszystkich osądów, począwszy od praw jednostki w społeczeństwie, a skończywszy na tym, co sprawia, że słońce porusza się po niebie. Człowiek ten nauczył go i kazał również medytować w wolnej chwili.
Pewnego dnia gdy jedli zupę jarzynową - mędrzec nie jadł bowiem mięsa - chłopak tęsknił za mięsem, rybami, drobiem - czymś w co mógłby wbić swoje zęby, nie ciągle jarzyny. Wprawdzie nie zabroniono mu jeść mięsa, ale chciał uszanować jego decyzję i nie jadł go również przy nim.
- Nauczycielu? - spytał, żeby zająć czymś myśli, które powodowały u niego lekkie przygnębienie - Czemu każesz mi medytować? Po to bym lepiej przyswajał wiedzę, czy kryje się w tym coś jeszcze?
- Nie potrafisz wymyślić innego powodu? - gdy młodzieniec pokręcił głową, mężczyzna westchnął - Zawsze wygląda to tak samo z moimi nowymi uczniami, zwłaszcza pełnymi energii. Mózg to ostatni mięsień, jaki ćwiczą, i przykładają do niego najmniejszą wagę. A kiedy spytasz ich o walki, potrafią wymienić wszystkie ciosy z pojedynku czy turnieju, który odbył się miesiąc wcześniej. Ale każ rozwiązać jakiś problem, albo wygłosić spójne stwierdzenie i... mogę uznać za szczęście, jeśli odpowiedzą czymś jeszcze poza tępym spojrzeniem. Jesteś wciąż nowicjuszem w cywilizowanym świecie i wiedzy. Medytacja pozwala Ci oczyścić umysł, spojrzeć na wszystko z różnej perspektywy nie tylko swojej. I po za tym - odpoczynek jest równie istotny w doskonaleniu jak i ciężki wysiłek.
Jakiś czas jedli w milczeniu i chłopak nie odzywał się próbując zrozumieć i zapamiętać jego słowa.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, jakie jest najcenniejsze narzędzie umysłowe, które posiada człowiek? - nagle spytał nauczyciel. Było to poważne pytanie i chłopak zastanawiał się chwilę.
- Determinacja - wypalił w końcu. Mędrzec rozdarł długimi palcami bochenek chleba na pół nie patrząc na niego, zastanawiając się chwilę i przegryzając swoją pajdę.
- Rozumiem, skąd wziąłeś ten wniosek. Determinacja dobrze służyła ci w twoich leśnych przygodach, ale nie. Chodzi mi o narzędzie najniezbędniejsze do tego, by wybrać najlepszy tryb postępowania w danej sytuacji. Determinacja to cecha równie powszechna tak u ludzi niemądrych i prostych, jak i u błyskotliwych mędrców. Zatem nie, determinacja nie jest poszukiwaną odpowiedzią.
Tym razem Castiel potraktował to pytanie jak zagadkę, odliczając słowa, szepcząc je głośno, by sprawdzić, czy się rymują, i na wszystkie sposoby szukając ukrytych znaczeń. Problem polegał na tym, że zazwyczaj kiepsko sobie radził z zagadkami. Myślał zbyt dosłownie, by odnaleźć odpowiedź, której wcześniej nie słyszał.
- Mądrość - rzekł w końcu, przerywając jedzenie. - Mądrość to najważniejsze narzędzie, jakim może dysponować człowiek.
- Nieźle, ale jeszcze raz nie. Odpowiedź brzmi: logika, czy też, ujmując to inaczej, umiejętność analitycznego myślenia. Właściwie zastosowana, może zrekompensować brak mądrości, którą zdobywa się tylko z wiekiem i doświadczeniem. - młodzieniec zmarszczył brwi, zastanawiając się ciężko.
- Tak, ale czy dobre serce nie jest ważniejsze niż logika? Czysta logika może doprowadzić do wniosków etycznie błędnych, podczas gdy, jeśli jest się prawym i uczciwym, cechy te bronią przed hańbiącym zachowaniem. - Usta starca wygięły się w ostrym jak brzytwa uśmiechu.
- Mieszasz dwie różne sprawy. Chciałem wiedzieć, jakie jest najbardziej użyteczne narzędzie, którym można dysponować. To zupełnie niezależnie od kwestii, czy dysponująca nim osoba jest dobra, czy też zła. Zgadzam się, że cnota odgrywa wielką wagę, zgodziłbym się też jednak ze stwierdzeniem, że jeśli miałbyś wybrać pomiędzy obdarzeniem człowieka szlachetną naturą a nauczeniem go jasnego, logicznego myślenia, postąpiłbyś lepiej, ucząc go myślenia. - mężczyzna przerwał i zjadł kilka łyżek zupy przegryzając chlebem, gdy przeżuł i połknął, kontynuował wywód. - Historia dostarcza nam licznych przykładów ludzi, którzy w przekonaniu, że postępują słusznie, popełniali straszliwe zbrodnie. Zapamiętaj, chłopcze, że nie wszyscy, a właściwie nikt nie uważa siebie za złego człowieka i bardzo nieliczni podejmują decyzje, które uważają za złe. Człowiekowi może nie podobać się wybór, jakiego musi dokonać, ale będzie przy nim trwał nawet w najgorszych okolicznościach, wierząc, że w owej chwili stanowił on dla niego najlepsze wyjście. Samo w sobie bycie porządnym człowiekiem nie gwarantuje wcale, że zachowasz się słusznie, co sprowadza nas do jedynej ochrony przeciwko demagogom, oszustom i szaleństwu tłumu, i najpewniejszego przeciwnika po zdradzieckich mieliznach życia: jasnego, logicznego myślenia. Logika nigdy cię nie zawiedzie, chyba, że nie będziesz znał bądź z rozmysłem zignorujesz konsekwencje swoich czynów.
- Więc jak zamierzasz nauczyć mnie logiki? - spytał chłopak a uśmiech jego nauczyciela stał się szerszy.
- Stosując najstarszą najskuteczniejszą metodę: debaty. Zadam ci pytanie, ty odpowiesz, broniąc swej pozycji.
Od tamtej pory chłopak prawie każdego z nim debatował i uczył się, a po jakimś czasie zagadki nie stanowiły dla niego tak dużego problemu jak kiedyś.
***
Wrócił myślami do swojego ciała, głęboko oddychając, nisko stężonym na tej wysokości powietrzem. I od razu zaczął analizować ruchy przeciwnika, które zapamiętał, szukając luki i planując następny atak. Skoczył w stronę swojego przeciwnika, który już dawno zdążył podnieść się z ziemi. Zamachnął się prawą nogą markując wysokie kopnięcie, po czym obracając się, przeskoczył na tą nogę jakby chciał uderzyć lewą nogą obrotówkę. Zamaskowany zdawał się być na to przygotowany, jednak nie spodziewał się, że Castiel tylko markował to uderzenie. Obracając się szybko stanął na lewej nodze, którą wcześniej wykonywał obrotówkę i uderzył po raz kolejny prawą, wykonując tzw. 'tornado kick'. Indianin uśmiechnął się lekko pod nosem obserwując podnoszącego się z podłoża oponenta, nie widział jego twarzy ale miał nadzieję, że był zaskoczony. Kontynuując dobrą passę jeszcze raz ruszył na przeciwnika. Stosował kombinację kilku ciosów, które systematycznie powtarzał by pokazać schemat, a następnie w dogodnym momencie zmieniał je uderzając i zaskakując.
Po jakimś czasie jednak i ten schemat przeciwnik wychwycił, był przygotowany na każda jego zmianę, jakby myślał w podobny sposób, przewidywał jego ruchy.
Z każdym zablokowanym ciosem w chłopaku wzbierała gniew i uczucie bezsensowności. Jego mózg pracował na najwyższych obrotach starając się podejść oponenta chyba ze wszystkich stron i sposobów - nie potrafił. Nie rozumiał dlaczego tak się dzieje, a gdy otrzymał kolejny druzgocący cios pod którym padł na ziemię, miarka się przebrała.
- Kurwa!! No chodź, jebańcu!! - wykrzyknął z grymasem wściekłości na twarzy, a jego oczy zapłonęły gniewem - tak jak jego energia, wybuchająca w jego wnętrzu. W jednej chwili w okół niego rozbłysła biała aura, sprawiając, że jego czarny irokez falował. Podniósł się i wystrzelił w stronę przeciwnika zasypując go gradem ciosów, które częściowo uniknął, ale więcej dosięgły swego celu.
Już myślał, że zdobył przewagę, ba - wydawało mu się, że wygrał ten pojedynek. Jakież było jego zaskoczenie, gdy zamaskowany podnosząc się z ziemi również 'odpalił' swoją wewnętrzną siłę - białą aurę. Zaskoczenie nie pozwoliło mu się bronić, gdy chłopak z bladą cerą ruszył na niego z całą mocą traktując go tymi samymi ciosami co on go wcześniej. Kontynuował nawet swój atak gdy Castiel upadł na plecy - szeroko otwartymi oczami obserwował jak w stronę jego twarzy zbliża się kolano. Ostatnim siłami zmusił mięśnie do ruchu i przeturlał się w bok, a tam gdzie przed sekundą była jego głowa, były popękane i wgniecione kawałki kwadratowych płyt. Odwrócił się i spojrzał jak jego przeciwnik prostuje się powoli a jego ciało opanowało dziwne uczucie. Czyżby się bał? Nie, nie bał się, że umrze - bał się, że przegra. Uczucie, o którym nie chciał nawet myśleć i odsuwał je od siebie wcześniej jak tylko mógł, wspierając się zdobytą niedawno nadzieją.
"Eh, szczeniaku, to tylko trening, ale jeśli w bitwie pozwolisz, by temperament zakłócił twój osąd, możesz za to zapłacić życiem." Głos, który odezwał się w jego głowie nie był jego własnymi myślami. Zdezorientowany pozostał nieruchomo, szukając oczami tego, który wypowiedział te słowa. "Wystrzegaj się zbytniej pewności siebie, Ratonhnhaké:ton, wystrzegaj się arogancji. Inaczej, bowiem zaczniesz zachowywać się nieostrożnie, a twoi wrogowie to wykorzystają. Musisz się odprężyć, poszerzyć pole widzenia, pozwolić, by twój umysł chłonął wszystko wokół bez osądzania, co jest ważne, a co nie. Nie słuchałeś tego Popo? Ty sam musisz nauczyć się słuchać swojego ciała, nie marnować energii na niepotrzebne ruchy w walce. Skup się, jak przy medytacji. Usłysz to, co słuchasz, ale nie słyszysz."
Niewielu znało jego prawdziwe imię, a tym razem wiedział kto to i miał pewność. Leitsac, biały basior po raz kolejny przyszedł mu pomóc. Idąc za jego radą zamknął oczy i pogrążony w absolutnej ciemności, próbował przegnać swoje myśli. Najpierw jednak musiał się uspokoić i odetchnął głęboko, długo wypuszczając powietrze. Uspokajając emocje przeganiał złe myśli ze swojej głowy. Jego zamaskowany przeciwnik stał przez chwilę nieruchomo, jakby i on chciał by Castielowi się udało. W miarę jak uwalniał się od burzy w głowie stopniowo zaczął więcej słyszeć. Było za wysoko by mogło tu żyć jakieś zwierze więc przez chwilę w jego głowie panowała 'głośna' cisza. Skupiając się na biciu swojego skołatanego serca, po chwili zaczął słyszeć szum liści. Następnie gdy jego słuch bardziej się wyczulił, zaczął słyszeć wiatr skręcający w sobie tylko znaną stronę. A następnie usłyszał... serce swojego przeciwnika? Nie, to nie mogło być to, dźwięk bardziej się roznosił, był jakby pusty i z każdą chwilą robił się głośniejszy, z każdym kolejnym dochodzącym z miejsc coraz bliżej przed nim. W końcu zrozumiał że to stopy jego przeciwnika, który biegł w jego stronę. Każde odbicie buta o posadzkę tworzyło w jego umyśle kręgi jak na wodzie, które zbliżały się w jego stronę z każdą chwilą. Wyczuł moment i uderzył pięścią - wciąż nic nie widząc, zaskoczony, że dłoń znalazła opór. I choć wyczuł, jak powietrze gwałtownie rozchodzi się z jego lewej strony, tak bardzo skupił się na swoim ataku, że nie zdołał zareagować. Przypomniał sobie, że taki sam ruch wyczuł wcześniej, gdy przeciwnik pojawił się koło niego w powietrzu i zaskoczył go kopniakiem.
Jego cios trafił w tym samym momencie, w którym przeciwnik dosięgnął jego policzka. Scena zatrzymała się na chwilę gdy tkwili w tych samych pozach, a następnie czas przyspieszył i siła uderzenia oboje odepchnęła w przeciwnych kierunkach.
W wyniku ataku zamaskowanemu spadła z twarzy wilcza maska...
Leżał na ziemi jak wryty, przyglądając się swojemu odbiciu. Chłopak miał bladą cerę i oczy takie same jak Popo, ale we wszystkich innych szczegółach wyglądał dokładnie jak on. Może poza tym wymiętym z uczuć wyrazem twarzy. Z osłupienia wyrwał go głos, po raz kolejny w jego głowie; "Nigdy nie porzucaj nadziei." - Chłopak poczuł jak w jego ciele przepływa strumyk siły i rośnie - "Jesteśmy wojownikami, stoimy między światłem i mrokiem, i utrzymujemy równowagę między nimi. Ignorancja, strach, nienawiść to nasi wrogowie. Odrzucaj je całą mocą, chłopcze, inaczej z pewnością upadniemy." - Poczuł jak z jego ciała odpływa stres, napięcie mięśni spadło a w jego wnętrzu wydawało mu się dziwnie spokojnie - "A teraz powstań, Strażniku, i dowiedź, że potrafisz pokonać odruchy swego ciała."
Wstał z nową siłą i spokojnie zamknął oczy. Tym razem, gdy był na prawdę spokojny, wyostrzenie zmysłów przyszło mu na prawdę szybko. Stał i słuchał, starając się by jego umysł chłonął wszystko w okół. Jego oddech był spokojny i w końcu usłyszał jak jego odbicie rusza do ataku, teraz miał jednak więcej czasu i wyczuwał wszystko lepiej. Nie miał więc problemu gdy słyszał kroki przeciwnika i skupił się starając się wyszukać gwałtowne ruchy powietrza. W doskonałym momencie zrobił krok w bok unikając ciosu pięścią, jednocześnie podnosząc kolano tak, że przeciwnik sam się na nie nadział. Jednak gdy był skupiony wykonał ruch z dużą większą siłą niż się spodziewał, tak że przeciwnik padł na plecy kilka metrów dalej i nie ruszał się, a słońce zbliżało się już ku zachodowi...
- OCC:
- Post drugi, uff, ależ żem się rozpisał xD mam nadzieję, że zdałem
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sro Gru 16, 2015 10:38 pm
Vulfila jadła niechętnie i wolno, spoglądając na resztę zebranych, gdy nagle ciemnoskóry kolega padł na stół. Tego to się chyba nikt nie spodziewał. Dziewczyna wybałuszyła oczy.
„Nie wiary…” zaczęła myśleć, ale zaprzestała, zdając sobie teraz już sprawę z tego, że Kami czyta jej w myślach. A tyle nasuwało jej się właśnie na myśl. Co za pech.
Vulfila nie wiedziała, co to jest ‘Nameczanin’, ale za to kojarzyła pewnego Changa… Tego, który pierwszy skradł jej całusa. Chętnie podzieliłaby się tym wspomnieniem z zebranymi, ale za bardzo bała się Kami-Samy, żeby ryzykować jego reakcję, więc zachowała to dla siebie.
„To nie ma złych Bogów? Ja myślę, że są” – dodała do siebie w myślach, choć wiedziała, że Kami-Sama ją słyszy
Dalsze słowa Boga wcale nie podniosły Vulfili na duchu. Im dłużej go słuchała tym mniej miała pewności, czy wie, kim jest jej towarzysz i czy można mu ufać. Wątpliwym było również, aby mieli podobne poglądy polityczne.
„Rok? Minie rok?” – zatrwożona dziewczyna spojrzała na Hazarda. Tyle czasu spędzonego tylko we dwoje? Zarumieniła się. Nie była przekonana, że w ogóle tego chce. Temperatura i przyciąganie nie odstraszały Halfki tak bardzo jak perspektywa samotności spędzanej z kimś, o kim myślała tyle lat. Mimo to nie śmiała odmówić gospodarzowi. Ruszyła grzecznie za Hazardem w stronę Komnaty.
z/t
„Nie wiary…” zaczęła myśleć, ale zaprzestała, zdając sobie teraz już sprawę z tego, że Kami czyta jej w myślach. A tyle nasuwało jej się właśnie na myśl. Co za pech.
Vulfila nie wiedziała, co to jest ‘Nameczanin’, ale za to kojarzyła pewnego Changa… Tego, który pierwszy skradł jej całusa. Chętnie podzieliłaby się tym wspomnieniem z zebranymi, ale za bardzo bała się Kami-Samy, żeby ryzykować jego reakcję, więc zachowała to dla siebie.
„To nie ma złych Bogów? Ja myślę, że są” – dodała do siebie w myślach, choć wiedziała, że Kami-Sama ją słyszy
Dalsze słowa Boga wcale nie podniosły Vulfili na duchu. Im dłużej go słuchała tym mniej miała pewności, czy wie, kim jest jej towarzysz i czy można mu ufać. Wątpliwym było również, aby mieli podobne poglądy polityczne.
„Rok? Minie rok?” – zatrwożona dziewczyna spojrzała na Hazarda. Tyle czasu spędzonego tylko we dwoje? Zarumieniła się. Nie była przekonana, że w ogóle tego chce. Temperatura i przyciąganie nie odstraszały Halfki tak bardzo jak perspektywa samotności spędzanej z kimś, o kim myślała tyle lat. Mimo to nie śmiała odmówić gospodarzowi. Ruszyła grzecznie za Hazardem w stronę Komnaty.
z/t
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Czw Gru 17, 2015 10:37 pm
Ignorując to co działo się z czarnoskórym chłopakiem, Hazard wysłuchał tego co Kami-sama miał do powiedzenia na temat przepowiedni. Od dawna szukał takiej osoby, kogoś kto spojrzałby na to z dystansu i dzięki swojemu ogromnemu doświadczeniu potrafił mu to w jakiś sposób wytłumaczyć, a nawet doradzić. Wszechmogący podniósł go nieco na duchu twierdząc, iż Tsuful byłby w stanie zapanować nawet nad kimś takim jak on. Co prawda nie zadręczał się już tym tak jak przed dwoma laty, jednakże... gdzieś tam w głębi nadal obwiniał się za wszystko. Przynajmniej po części. Gdy Nameczanin wyjawił mu swoje zdanie na temat fragmentu przepowiedni który wcześniej przytoczył, Hazard spojrzał na starca zdziwiony. Nawet mu przez myśl nie przeszło by rozpatrywać to w ten sposób. Uważał, że pozbawienie Zella władzy będzie "dobre", że to przyczyni się do poprawy życia na Vegecie. I właśnie w tym celu Kuro zamierzał wyzwać władcę Vegety na pojedynek, dla wyższego dobra. On natomiast podchodził do tego bardziej egoistycznie, zależało mu jedynie na zemście i nie myślał za bardzo co się stanie gdy na Czerwonej Planecie zabraknie przywódcy. Nie, to niemożliwe by w tej sytuacji on był tym który powstrzyma rozlew krwi. A współpraca? Nigdy wcześniej o tym nie myślał, zależało mu na pojedynku 1 vs 1, ale skoro mają z Kuro ten sam cel... To może być klucz do sukcesu.
Z każdym kolejnym słowem Kami-samy na temat sali w której mieli trenować, złotowłosy nakręcał się coraz bardziej. Teraz był na 100% pewien że nic się działo się przypadkiem i dotarcie tutaj oraz trening w tym miejscu było zaplanowane przez tych z góry. A konkretnie przez Borga. Nie potrafił wyobrazić sobie lepszego miejsca do treningu. Ciężkie warunki, ale co najważniejsze - w ciągu zaledwie jednej doby będą mogli wzmocnić się tak, jakby ćwiczyli przez rok.
- Znakomicie - odrzekł po skończonym posiłku - jesteśmy bardzo wdzięczni za możliwość treningu w tym miejscu. Oczywiście zastosujemy się do wszystkich wytycznych. Możemy zaczynać od razu?
Spojrzał na Vulfile. Nie odezwała się od dłuższego czasu, lecz był pewien że to wszystko także na niej zrobiło ogromne wrażenie.
- To jak, piszesz się na to? Lepszego miejsca do treningu nie znajdziemy chyba nigdzie indziej we wszechświecie. Będzie ciężko, ale damy sobie radę.
Z uśmiechem na ustach ruszył za Nameczaninen, który zaprowadził ich do drzwi prowadzących do Rajskiej Sali. Nie był w stanie ukryć podekscytowania. Co prawda Karin uprzedził go, iż nawet po treningu tutaj nie zdoła przewyższyć Zell'a, jednakże Haz był innego zdania. Kocur mógł nie doceniać potencjału Saiyan. Jeśli da z siebie wszystko, jeśli przekroczy wszystkie możliwe granice, zdobędzie moc przed którą nawet okrutny Król Vegety się ugnie. Wziął głęboki oddech, spojrzał na Vulfilę, kiwnął głową i nacisnął na klamkę.
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t109-komnata-ducha-i-czasu
Z każdym kolejnym słowem Kami-samy na temat sali w której mieli trenować, złotowłosy nakręcał się coraz bardziej. Teraz był na 100% pewien że nic się działo się przypadkiem i dotarcie tutaj oraz trening w tym miejscu było zaplanowane przez tych z góry. A konkretnie przez Borga. Nie potrafił wyobrazić sobie lepszego miejsca do treningu. Ciężkie warunki, ale co najważniejsze - w ciągu zaledwie jednej doby będą mogli wzmocnić się tak, jakby ćwiczyli przez rok.
- Znakomicie - odrzekł po skończonym posiłku - jesteśmy bardzo wdzięczni za możliwość treningu w tym miejscu. Oczywiście zastosujemy się do wszystkich wytycznych. Możemy zaczynać od razu?
Spojrzał na Vulfile. Nie odezwała się od dłuższego czasu, lecz był pewien że to wszystko także na niej zrobiło ogromne wrażenie.
- To jak, piszesz się na to? Lepszego miejsca do treningu nie znajdziemy chyba nigdzie indziej we wszechświecie. Będzie ciężko, ale damy sobie radę.
Z uśmiechem na ustach ruszył za Nameczaninen, który zaprowadził ich do drzwi prowadzących do Rajskiej Sali. Nie był w stanie ukryć podekscytowania. Co prawda Karin uprzedził go, iż nawet po treningu tutaj nie zdoła przewyższyć Zell'a, jednakże Haz był innego zdania. Kocur mógł nie doceniać potencjału Saiyan. Jeśli da z siebie wszystko, jeśli przekroczy wszystkie możliwe granice, zdobędzie moc przed którą nawet okrutny Król Vegety się ugnie. Wziął głęboki oddech, spojrzał na Vulfilę, kiwnął głową i nacisnął na klamkę.
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t109-komnata-ducha-i-czasu
Re: Teren przed pałacem.
Nie Gru 20, 2015 10:06 pm
Kami nie musiał obserwować treningu Castiela, zwyczajowo stał sobie na skraju marmurowego chodnika i obserwował ziemian. Mała Siódemka w tym czasie ganiała za motylkami i naprzykrzała się Mr. Popo w pracach.
- Ale cienias jesteś. - skomentowała, kiedy to Castiel olbrzymim trudem pokonał swojego przeciwnika. [/color] Kami podszedł do leżącej lalki wyjął tkwiący w niej jeden włosek z czupryny ziemianina i puścił go na wietrze.
[color=#00cc00]- Tak szybko zapad wieczór. – odezwał się z rozmarzeniem. Ta kukła to Twój przeciwnik na następne kilka popołudni. Pewnie zastanawiasz się dlaczego ten kawałek gliny żyje? Spójrz na kwiaty i drzewa w moim ogrodzenie, teraz wydają się prawie uschnięte i obumarłe. Mam tu taką specjalną wodę, która daje życie aż do zachodu słońca. Poradziłeś sobie całkiem nieźle ale jutro potrenujemy twoje zmysły dalej inaczej nie będziesz gotowy na poznawanie nowych technik i rozwijanie swoich umiejętności. Idź się najeść i porządnie wyśpij, jutro będzie jeszcze ciężej.
Nazajutrz po śniadaniu na placu przed pałacem Kami trzymając czarną szmatkę w ręku czekał na Casiela. Ogród znów kwitnął feerią barw, a demoica skakała po drzewach.
- Trening nie będzie trudny, zawiąż sobie oczy ta przepaską. Siódemko pomożesz mi w treningu Twojego przyjaciela? Mam dla ciebie zadanie specjalne. Ty już opanowałaś umiejętność, której Castiel dopiero się nauczy. Siódemka podbiegła do nich uradowana, że ma zajęcie. Kami przywiązał do ogona dziewczynki dzwoneczek.
- Zadanie jest proste, pobawicie się w ganianego. Siódemko na razie biegaj wolniej i bliżej aby Castiel cię słyszał i czuł ruchy powietrza. To wolniejsza metoda ale dojdziemy do sukcesu. No to start!
OOC: Opisujesz jak biegasz za nią, na razie do wykrycia wystarczą Ci zmysły.
Za opisanie treningu maks możliwych ptk, czyli 30.
- Ale cienias jesteś. - skomentowała, kiedy to Castiel olbrzymim trudem pokonał swojego przeciwnika. [/color] Kami podszedł do leżącej lalki wyjął tkwiący w niej jeden włosek z czupryny ziemianina i puścił go na wietrze.
[color=#00cc00]- Tak szybko zapad wieczór. – odezwał się z rozmarzeniem. Ta kukła to Twój przeciwnik na następne kilka popołudni. Pewnie zastanawiasz się dlaczego ten kawałek gliny żyje? Spójrz na kwiaty i drzewa w moim ogrodzenie, teraz wydają się prawie uschnięte i obumarłe. Mam tu taką specjalną wodę, która daje życie aż do zachodu słońca. Poradziłeś sobie całkiem nieźle ale jutro potrenujemy twoje zmysły dalej inaczej nie będziesz gotowy na poznawanie nowych technik i rozwijanie swoich umiejętności. Idź się najeść i porządnie wyśpij, jutro będzie jeszcze ciężej.
Nazajutrz po śniadaniu na placu przed pałacem Kami trzymając czarną szmatkę w ręku czekał na Casiela. Ogród znów kwitnął feerią barw, a demoica skakała po drzewach.
- Trening nie będzie trudny, zawiąż sobie oczy ta przepaską. Siódemko pomożesz mi w treningu Twojego przyjaciela? Mam dla ciebie zadanie specjalne. Ty już opanowałaś umiejętność, której Castiel dopiero się nauczy. Siódemka podbiegła do nich uradowana, że ma zajęcie. Kami przywiązał do ogona dziewczynki dzwoneczek.
- Zadanie jest proste, pobawicie się w ganianego. Siódemko na razie biegaj wolniej i bliżej aby Castiel cię słyszał i czuł ruchy powietrza. To wolniejsza metoda ale dojdziemy do sukcesu. No to start!
OOC: Opisujesz jak biegasz za nią, na razie do wykrycia wystarczą Ci zmysły.
Za opisanie treningu maks możliwych ptk, czyli 30.
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sro Gru 23, 2015 5:01 pm
Chłopak padł na ziemię uśmiechając się szeroko, gdy udało mu się pokonać swojego przeciwnika. Cały spocony, łapiąc kilka głębszych oddechów oparł ręce za plecami o posadzkę i wyprostował nogi, przeciągając się na siedząco. Pomimo bólu całego ciała i zmęczenia czuł się szczęśliwy. Odwracając się w stronę Siódemki, która ganiała za motylkami, zrobił urażoną minę gdy go obraziła, nie zamierzał się jednak tym przejmować i tak chyba poszerzał swoją granicę możliwości, robiąc kolejne kroki do przodu w doskonaleniu swojej techniki, hartu ciała i ducha.
Wzrokiem odnalazł Wszechmogącego i obserwował go, jednocześnie słuchając co ma mu do powiedzenia. Liczył na jakąś pochwałę, czy cokolwiek co dałoby mu zapał na kolejne sprawdziany i usłyszał ją, myślami jednak szybko przeskakując na historię, którą opowiedział mu Nameczanin o cudownej życiodajnej wodzie. Wstał zafascynowany, mając tyle pytań do niego, zastanawiał się, czy ta woda mogłaby ożywić zmarłych. Mimowolnie jego myśli wróciły do Kimiko i w jednej chwili poczuł pustkę i żal, które wciąż mu towarzyszyły, jednak udawało mu się przytłaczać je innymi emocjami, odganiać myśli o tym tragicznym wydarzeniu. Ciekawiło go, czy jako Bóg spotkał się z nią i co w ogóle się z nią stało... Ale teraz zamierzał skupić się na treningu, poczekać aż będzie inna, dogodna sytuacja do spokojnej rozmowy.
Za radą Kamiego ruszył z powrotem w stronę pałacu i zasiadł do stołu, tym razem nakładając sobie ogromną porcję i pałaszując wszystko w mgnieniu oka, jakby nie widział jedzenia od bardzo dawna. Dopiero gdy je ujrzał poczuł jak bardzo jest głodny i stąd teraz ten przepych. Odrzucił ostatnią obgryzioną kostkę, napił się soku i wytarł twarz ręką. Odchylił się od tyłu opierając wygodnie na krześle i poklepał z uśmiechem wydęty, pełny brzuch. Następnie szurając nogami ze zmęczenia ruszył za Popo, który pokazał mu miejsce gdzie będzie spał. Szybko zrzucając z siebie ubranie padł na łóżko jak kłoda. Przez chwilę nawiedzały go myśli o śmierci Kimiko, ale był tak zmęczony, że gdy tylko je odrzucił natychmiast zasnął. Tej nocy, na szczęście, nic mu się nie śniło.
Wczesnym rankiem wstał z bólem, krzywiąc się - odczuwał skutki wczorajszego treningu. Ubrał się w czyste ciuchy, zdziwiony, że czarnoskóry tak szybko uprał mu jego rzeczy, ale przecież chyba nikt nie lubi zapachu "ciężkiej pracy". Załatwił sprawy fizjologiczne, zjadł lekkie śniadanie i ruszył na plac gdzie miał się zacząć kolejny trening, zgodnie ze słowami Kamiego - jeszcze cięższy niż poprzednio. Wysłuchał go, nieco zdziwiony i założył opaskę na oczy. "Miało być trudno, a co trudnego jest w zabawie w berka? Chyba jedynie zachowanie spokoju w momencie niemożności złapania tego małego demona..." - pomyślał z uśmiechem, gdy widział jedynie wszechogarniającą ciemność. Usłyszał dzwoneczek zawieszony na ogonie dziewczynki i skupił się na nim, wyczulając swoje zmysły. Wiedział, że musi się uspokoić, wyostrzyć pozostałe i oczyścić umysł. Stał tak przez chwilę nieruchomo. Miał wrażenie, że było to jak jazda na rowerze - jak pierwszy raz mu się udało, zapamiętał jak to zrobił i teraz za każdym razem przychodziło mu to szybciej i łatwiej. Przez chwilę skupił się na własnym oddechu pozwalając swym myślą ulecieć w dal. Tak jak i poprzednim razem najpierw do jego uszu dotarł szum liści, potem wiatr, który tymi liśćmi poruszał, sam ruszał się 'energicznie' i chłopak nie potrafił przewidzieć w którą stronę poleci, ale mógł dokładnie śledzić jego ruchy, wyczuwając każdą zmianę. Chwilę później Siódemki ogon drgnął wydając cichy dźwięk dzwoneczka i nim ostatnia nuta rozniosła się echem w atmosferze Castiel jednym susem odbił się od granitowej posadzki w jej stronę. Doskonale wiedział gdzie ma iść, jego zmysły były tak wyczulone, że prawie widział przed oczami jak ten dzwoneczek się porusza - czy to tylko jego wyobraźnia? Chciał ją złapać i machnął otwartą dłonią w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była, lecz złapał tylko powietrze. Nim jednak jego ręka wróciła z powrotem bliżej tułowia, usłyszał echo odbitej od posadzi stopy i instynktownie skoczył w tamtym kierunku - ale i tym razem nie zdołał jej dopaść. Spodziewał się tego, że nie tak łatwo będzie z demonicą. Odkąd tylko ją poznał podświadomie czuł, że ma ogromną moc, jasne było, że jest od niego szybsza.
Próbował tak następnych kilkanaście długich minut, ani razu jednak nie był w stanie złapać Siódemki. Lekko wzbierała w nim złość, zaczął rozpatrywać to pod względem logicznym - jak to jest, że ciągle mu umyka? Może potrafi przewidzieć jego ruchy? Chłopak odetchnął, żałując, że to nie on ucieka. Jest za wolny, jak niby miałby złapać kogoś, kto jest od niego znacznie szybszy i to jeszcze nic nie widząc. Wydawało mu się, że demonica jest bardzo sprytna - jakby odskakiwała tylko w tym momencie, w którym chłopak był blisko niej, a później pozostawała bez ruchu by nie mógł jej usłyszeć, a gdy to zrobił znowu odskakiwała na sam koniec, jakby kpiła z niego, bawiła się z nim, nie ruszając się i pozbawiając go jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Przypominając sobie słowa Leitsaca szybko odgonił od siebie złe myśli po raz kolejny opróżniając umysł, nie chciał pozwolić by gniew zakłócił jego osąd. "Nie po to wspiąłem się niedawno by odpuszczać teraz." Zatrzymał się i skupił chcąc jeszcze bardziej wyostrzyć pozostałe zmysły, gdy nie mógł polegać na wzroku. Ruszył przed siebie, biegnąc po posadzce, słyszał jak dźwięk jego butów odbija się echem w powietrzu i zastanawiał się czy nie mógłby wykorzystać tego jakby w echolokacji. Jego umysł pozostawał pusty, chłonął i analizował jednocześnie informacje, które indianin słyszał i czuł na własnej skórze. Tym razem gdy słyszał dźwięk dzwoneczka skupiał się na ruchach powietrza by z nich wywnioskować gdzie poruszy się dziewczynka. Dla niego to było proste, dźwięk oznaczał punkt a, a ruchy powietrza, które zmieniały się za każdym razem gdy się ruszali, mógłby pomóc mu dostrzec punkt b. Starał się nie tylko podążać za nią, ale przewidzieć gdzie może się pojawić, co znacznie mogłoby skrócić czas potrzebny na dotarcie do niej i skuteczne zaskoczenie. Od razu zaczął wdrażać swój plan w życie, gdy słyszał dzwoneczek nie przeskakiwał od razu do miejsca gdzie go słyszy, lecz zupełnie w bok, jak podpowiadał mu wiatr mierzwiący skórę i włoski na jego rękach. Za każdym razem gdy coś się zmieniało mniej lub bardziej odbijało się od jego ciała dając mu głowie obraz. Uśmiechnął się na myśl, że zachowuje się trochę jak sonar i podjął kolejną próbę rzucając się w bok.
Nim opadł w dół poczuł nagle mocniejszy powiew wiatru, chłodu dobiegający od spodu. W jednej chwili domyślił się, że Siódemka wykiwała go i sprawiła, że rzucił się poza krawędź Pałacu i spadłby, gdyby odpowiednio wcześniej tego nie wyczuł. Kontrolując swoją energię unosił się w powietrzu i wrócił do miejsca gdzie ten przeciąg był mniejszy, obniżając lot i stawiając stopy na posadzce, uśmiechając się sam do siebie - nigdy wcześniej nie spodziewał się, że będzie wstanie wyczuwać obiekty w ogóle na nie nie patrząc. To szczęście przyniosło mu większy spokój, co z kolei rozluźniło jego mięśnie i pozwoliło z każdą kolejną próbą jeszcze bardziej wyostrzyć zmysły, teraz najmniejszy powiew był dla niego zauważalny. Im dłużej nad tym pracował tym bardziej się przyzwyczajał. Czuł, że ostatnim razem był na prawdę blisko i tylko szybka reakcja demonicy uratowała ją od przegranej. Czasami biegał za nią w kółko a czasami stał i wykonywał tylko krótkie ruchy przewidując punkt b w którym mogła się znaleźć. Aż w końcu wydawało mu się, że musnął palcem jej ogon - nawet dzwoneczek lekko zadrgał...
Wzrokiem odnalazł Wszechmogącego i obserwował go, jednocześnie słuchając co ma mu do powiedzenia. Liczył na jakąś pochwałę, czy cokolwiek co dałoby mu zapał na kolejne sprawdziany i usłyszał ją, myślami jednak szybko przeskakując na historię, którą opowiedział mu Nameczanin o cudownej życiodajnej wodzie. Wstał zafascynowany, mając tyle pytań do niego, zastanawiał się, czy ta woda mogłaby ożywić zmarłych. Mimowolnie jego myśli wróciły do Kimiko i w jednej chwili poczuł pustkę i żal, które wciąż mu towarzyszyły, jednak udawało mu się przytłaczać je innymi emocjami, odganiać myśli o tym tragicznym wydarzeniu. Ciekawiło go, czy jako Bóg spotkał się z nią i co w ogóle się z nią stało... Ale teraz zamierzał skupić się na treningu, poczekać aż będzie inna, dogodna sytuacja do spokojnej rozmowy.
Za radą Kamiego ruszył z powrotem w stronę pałacu i zasiadł do stołu, tym razem nakładając sobie ogromną porcję i pałaszując wszystko w mgnieniu oka, jakby nie widział jedzenia od bardzo dawna. Dopiero gdy je ujrzał poczuł jak bardzo jest głodny i stąd teraz ten przepych. Odrzucił ostatnią obgryzioną kostkę, napił się soku i wytarł twarz ręką. Odchylił się od tyłu opierając wygodnie na krześle i poklepał z uśmiechem wydęty, pełny brzuch. Następnie szurając nogami ze zmęczenia ruszył za Popo, który pokazał mu miejsce gdzie będzie spał. Szybko zrzucając z siebie ubranie padł na łóżko jak kłoda. Przez chwilę nawiedzały go myśli o śmierci Kimiko, ale był tak zmęczony, że gdy tylko je odrzucił natychmiast zasnął. Tej nocy, na szczęście, nic mu się nie śniło.
Wczesnym rankiem wstał z bólem, krzywiąc się - odczuwał skutki wczorajszego treningu. Ubrał się w czyste ciuchy, zdziwiony, że czarnoskóry tak szybko uprał mu jego rzeczy, ale przecież chyba nikt nie lubi zapachu "ciężkiej pracy". Załatwił sprawy fizjologiczne, zjadł lekkie śniadanie i ruszył na plac gdzie miał się zacząć kolejny trening, zgodnie ze słowami Kamiego - jeszcze cięższy niż poprzednio. Wysłuchał go, nieco zdziwiony i założył opaskę na oczy. "Miało być trudno, a co trudnego jest w zabawie w berka? Chyba jedynie zachowanie spokoju w momencie niemożności złapania tego małego demona..." - pomyślał z uśmiechem, gdy widział jedynie wszechogarniającą ciemność. Usłyszał dzwoneczek zawieszony na ogonie dziewczynki i skupił się na nim, wyczulając swoje zmysły. Wiedział, że musi się uspokoić, wyostrzyć pozostałe i oczyścić umysł. Stał tak przez chwilę nieruchomo. Miał wrażenie, że było to jak jazda na rowerze - jak pierwszy raz mu się udało, zapamiętał jak to zrobił i teraz za każdym razem przychodziło mu to szybciej i łatwiej. Przez chwilę skupił się na własnym oddechu pozwalając swym myślą ulecieć w dal. Tak jak i poprzednim razem najpierw do jego uszu dotarł szum liści, potem wiatr, który tymi liśćmi poruszał, sam ruszał się 'energicznie' i chłopak nie potrafił przewidzieć w którą stronę poleci, ale mógł dokładnie śledzić jego ruchy, wyczuwając każdą zmianę. Chwilę później Siódemki ogon drgnął wydając cichy dźwięk dzwoneczka i nim ostatnia nuta rozniosła się echem w atmosferze Castiel jednym susem odbił się od granitowej posadzki w jej stronę. Doskonale wiedział gdzie ma iść, jego zmysły były tak wyczulone, że prawie widział przed oczami jak ten dzwoneczek się porusza - czy to tylko jego wyobraźnia? Chciał ją złapać i machnął otwartą dłonią w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była, lecz złapał tylko powietrze. Nim jednak jego ręka wróciła z powrotem bliżej tułowia, usłyszał echo odbitej od posadzi stopy i instynktownie skoczył w tamtym kierunku - ale i tym razem nie zdołał jej dopaść. Spodziewał się tego, że nie tak łatwo będzie z demonicą. Odkąd tylko ją poznał podświadomie czuł, że ma ogromną moc, jasne było, że jest od niego szybsza.
Próbował tak następnych kilkanaście długich minut, ani razu jednak nie był w stanie złapać Siódemki. Lekko wzbierała w nim złość, zaczął rozpatrywać to pod względem logicznym - jak to jest, że ciągle mu umyka? Może potrafi przewidzieć jego ruchy? Chłopak odetchnął, żałując, że to nie on ucieka. Jest za wolny, jak niby miałby złapać kogoś, kto jest od niego znacznie szybszy i to jeszcze nic nie widząc. Wydawało mu się, że demonica jest bardzo sprytna - jakby odskakiwała tylko w tym momencie, w którym chłopak był blisko niej, a później pozostawała bez ruchu by nie mógł jej usłyszeć, a gdy to zrobił znowu odskakiwała na sam koniec, jakby kpiła z niego, bawiła się z nim, nie ruszając się i pozbawiając go jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Przypominając sobie słowa Leitsaca szybko odgonił od siebie złe myśli po raz kolejny opróżniając umysł, nie chciał pozwolić by gniew zakłócił jego osąd. "Nie po to wspiąłem się niedawno by odpuszczać teraz." Zatrzymał się i skupił chcąc jeszcze bardziej wyostrzyć pozostałe zmysły, gdy nie mógł polegać na wzroku. Ruszył przed siebie, biegnąc po posadzce, słyszał jak dźwięk jego butów odbija się echem w powietrzu i zastanawiał się czy nie mógłby wykorzystać tego jakby w echolokacji. Jego umysł pozostawał pusty, chłonął i analizował jednocześnie informacje, które indianin słyszał i czuł na własnej skórze. Tym razem gdy słyszał dźwięk dzwoneczka skupiał się na ruchach powietrza by z nich wywnioskować gdzie poruszy się dziewczynka. Dla niego to było proste, dźwięk oznaczał punkt a, a ruchy powietrza, które zmieniały się za każdym razem gdy się ruszali, mógłby pomóc mu dostrzec punkt b. Starał się nie tylko podążać za nią, ale przewidzieć gdzie może się pojawić, co znacznie mogłoby skrócić czas potrzebny na dotarcie do niej i skuteczne zaskoczenie. Od razu zaczął wdrażać swój plan w życie, gdy słyszał dzwoneczek nie przeskakiwał od razu do miejsca gdzie go słyszy, lecz zupełnie w bok, jak podpowiadał mu wiatr mierzwiący skórę i włoski na jego rękach. Za każdym razem gdy coś się zmieniało mniej lub bardziej odbijało się od jego ciała dając mu głowie obraz. Uśmiechnął się na myśl, że zachowuje się trochę jak sonar i podjął kolejną próbę rzucając się w bok.
Nim opadł w dół poczuł nagle mocniejszy powiew wiatru, chłodu dobiegający od spodu. W jednej chwili domyślił się, że Siódemka wykiwała go i sprawiła, że rzucił się poza krawędź Pałacu i spadłby, gdyby odpowiednio wcześniej tego nie wyczuł. Kontrolując swoją energię unosił się w powietrzu i wrócił do miejsca gdzie ten przeciąg był mniejszy, obniżając lot i stawiając stopy na posadzce, uśmiechając się sam do siebie - nigdy wcześniej nie spodziewał się, że będzie wstanie wyczuwać obiekty w ogóle na nie nie patrząc. To szczęście przyniosło mu większy spokój, co z kolei rozluźniło jego mięśnie i pozwoliło z każdą kolejną próbą jeszcze bardziej wyostrzyć zmysły, teraz najmniejszy powiew był dla niego zauważalny. Im dłużej nad tym pracował tym bardziej się przyzwyczajał. Czuł, że ostatnim razem był na prawdę blisko i tylko szybka reakcja demonicy uratowała ją od przegranej. Czasami biegał za nią w kółko a czasami stał i wykonywał tylko krótkie ruchy przewidując punkt b w którym mogła się znaleźć. Aż w końcu wydawało mu się, że musnął palcem jej ogon - nawet dzwoneczek lekko zadrgał...
Re: Teren przed pałacem.
Pon Gru 28, 2015 9:43 pm
- Poczekaj chłopcze. – odezwał się nagle Kami. Zdejmij opaskę i podejdź do mnie. Chyba nie przemyślałem sposobu treningu do końca. Z tego, co zauważyłem nauczyłeś się latać dość niedawno i widzę, że nie panujesz jeszcze perfekcyjnie nad swoją Ki. Nameczanin usiadł na schodach przed wejściem do pałacu.
- To ja go nauczyłaaaam!– zakrzyknęła Siódemka wskakując z głośnym śmiechem Ziemianinowi na ramiona.
- To jesteś dobrą nauczycielką ale powiedz mi Castiel, co Ty tak właściwie wiesz o energii Ki? Muszę wiedzieć, co tak na prawdę wiesz. Dawno nie trafił tutaj, ktoś tak hmmm początkujący.
OOC:- To ja go nauczyłaaaam!– zakrzyknęła Siódemka wskakując z głośnym śmiechem Ziemianinowi na ramiona.
- To jesteś dobrą nauczycielką ale powiedz mi Castiel, co Ty tak właściwie wiesz o energii Ki? Muszę wiedzieć, co tak na prawdę wiesz. Dawno nie trafił tutaj, ktoś tak hmmm początkujący.
Krótki post i sprawdzian wiedzy. Siódemka siedzi Ci na barana
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Gru 29, 2015 2:07 pm
Chłopak zdjął opaskę, jak kazał mu Wszechmogący i zaciekawiony jego słowami podszedł bliżej niego gdy ten usiadł na schodach. Na jeden, krótki moment przebiegła mu przez głowę myśl, że w końcu znalazła się chwila by porozmawiać z zielonoskórym bogiem i usiadł na schodach obok niego, gdy pot kapał mu z błyszczącego, zmęczonego czoła. Oddychał głęboko, ale nie czuł się tak bardzo zmęczony jak wcześniej gdy pierwszy raz trenował na tej wysokości. Kami miał rację mówiąc, że indianin dopiero niedawno nauczył się latać a gdy dziewczynka wskoczyła na ramiona, chłopak przytaknął nameczninowi w niemym uniżeniu głowy. Nawet nie poczuł gdy demonica usiadła mu na barana, wydawało mu się, że trochę wzmocnił się całym treningiem, ale przecież dziewczynka nie mogła być ciężka. Zastanawiał się i po chwili wstał przechadzając się tam i z powrotem, z demonem na barana przed oczami Wszechmogącego, jak to zdarzyło mu się gdy zastanawiał się przed mową w namiocie jego wioski. Próbował przypomnieć sobie wszystkie chwile gdy używał energii, a także wszystkie nauki jakich doświadczyło go życie, w poszukiwaniu jakiś wspomnień. Przypominało mu to debaty, które odbywał wraz z nauczycielem gdy przeprowadził się do miasta, ale on akurat niczego nie nauczył Castiela o tym temacie.
- Zawsze wiedziałem, że mam w sobie jakąś moc. Czasami, gdy byłem bardzo rozgniewany czułem to w sobie, ale to co powiedziała Siódemka również jest prawdą. - odezwał się po dłuższej chwili i uśmiechnął do dziewczynki spoglądając w górę. - To ona nauczyła mnie latać, bo od razu skojarzyłem, że może ta moc w głębi mnie jakoś mi pomoże. Wcześniej nigdy nie potrafiłem nazwać tego co czułem, a dzięki niej znalazłem sposób zagłębiania się w sobie i odnajdywania nurt tej, jak to sam nazwałeś, energii Ki. - chciał pomóc dziewczynce zejść, gdy wierciła się na jego barkach, ona jednak wzniosła się lekko w powietrze i odleciała, znudzona najwyraźniej staniem w jednym miejscu.
Młodzieniec jeszcze raz przeleciał w myślach wszystkie wspomnienia jakie wiązał z ową mocą. Nigdy nie zastanawiał się skąd pochodzi, ani dlaczego tak łatwo nauczył się jej używać. W myślach, jeszcze raz przyznał Kamiemu rację o fakcie, że nie potrafi jeszcze dobrze jej kontrolować, mimo iż wiele razy używał i to w postaci różnych form. Zastanawiał się chwilę, próbując ułożyć w głowie słowa, które dobrze oddały by to co chciał powiedzieć, musi wyjawić wszystko, tak jak nakazał mu jego nowy mistrz. Jak to robił wcześniej zamknął oczy i zagłębił się w sobie czując wirującą w nim energię. Pozwolił jej krążyć i podsycał ją, czując jak wypełnia każdy koniuszek jego ciała. Nagle spiął mięśnie brzucha i przeponę pozwalając mocy znaleźć ujście i ukształtował białe płomienie w okół siebie, które tak podsycał.
- Nie wiedziałem co to, ani nie wiem skąd pochodzi. Potrafię natomiast kształtować i naginać ją do mojej własnej woli. - Kami mógł odczuć lekki wzrost jego mocy gdy uaktywnił białą aurę. On sam czuł lekkie napięcie mięśni, jakby były większe niż zazwyczaj. - To moja biała aura - nie powiedział, że w nauce pomocy mu udzielił biały basior, gdy przeszedł jego próbę. Tak przynajmniej tłumaczył to sobie chłopak i specjalnie zataił ten fakt bo nie chciał by ktokolwiek wiedział o Leitsacu. - Umiem latać dzięki Siódemce, kiedyś udało mi się przywołać świetlistą kulę do mojej dłoni, która wystrzeliła jak pocisk. Raz nawet gwałtownie wyrzuciłem energię ze swojego ciała, tworząc w ten sposób niewidzialną falę, która odrzuciła przeciwników. - wspominając sobie technikę Kiaiho wyrecytował listę którą, przygotowywał przypominając sobie każdą chwilę użycia mocy.
- Wiem tylko to i jeszcze nie dopracowałem innych form jej użycia. Zabawne, ale Siódemka była pierwszą osobą, u której zobaczyłem tą magię i dziwnie nie zastanawiałem się czy ktoś inny potrafi coś takiego zrobić. - wymówił ostatnie słowa spoglądając na dziewczynkę i mając nadzieję, że Kami rozumie, że sam jej wygląd daje do myślenia, że jest wyjątkowa. Zastanawiał się czy komentarz Wszechmogącego o tym, że dawno nie było tu kogoś początkującego miał obrać jako komplement. Osobiście szczycił się tym, że wdrapał się na wieżę. Spotkanie tej dziewczyny całkowicie odmieniło jego życie, wywracając do góry nogami i dodając magii. - To wszystko. Proszę pomóż mi i naucz mnie wszystkiego co powinienem wiedzieć. - zakończył błagalnym tonem, podchodząc bliżej niego i klękając obok na jedno kolano.
- Zawsze wiedziałem, że mam w sobie jakąś moc. Czasami, gdy byłem bardzo rozgniewany czułem to w sobie, ale to co powiedziała Siódemka również jest prawdą. - odezwał się po dłuższej chwili i uśmiechnął do dziewczynki spoglądając w górę. - To ona nauczyła mnie latać, bo od razu skojarzyłem, że może ta moc w głębi mnie jakoś mi pomoże. Wcześniej nigdy nie potrafiłem nazwać tego co czułem, a dzięki niej znalazłem sposób zagłębiania się w sobie i odnajdywania nurt tej, jak to sam nazwałeś, energii Ki. - chciał pomóc dziewczynce zejść, gdy wierciła się na jego barkach, ona jednak wzniosła się lekko w powietrze i odleciała, znudzona najwyraźniej staniem w jednym miejscu.
Młodzieniec jeszcze raz przeleciał w myślach wszystkie wspomnienia jakie wiązał z ową mocą. Nigdy nie zastanawiał się skąd pochodzi, ani dlaczego tak łatwo nauczył się jej używać. W myślach, jeszcze raz przyznał Kamiemu rację o fakcie, że nie potrafi jeszcze dobrze jej kontrolować, mimo iż wiele razy używał i to w postaci różnych form. Zastanawiał się chwilę, próbując ułożyć w głowie słowa, które dobrze oddały by to co chciał powiedzieć, musi wyjawić wszystko, tak jak nakazał mu jego nowy mistrz. Jak to robił wcześniej zamknął oczy i zagłębił się w sobie czując wirującą w nim energię. Pozwolił jej krążyć i podsycał ją, czując jak wypełnia każdy koniuszek jego ciała. Nagle spiął mięśnie brzucha i przeponę pozwalając mocy znaleźć ujście i ukształtował białe płomienie w okół siebie, które tak podsycał.
- Nie wiedziałem co to, ani nie wiem skąd pochodzi. Potrafię natomiast kształtować i naginać ją do mojej własnej woli. - Kami mógł odczuć lekki wzrost jego mocy gdy uaktywnił białą aurę. On sam czuł lekkie napięcie mięśni, jakby były większe niż zazwyczaj. - To moja biała aura - nie powiedział, że w nauce pomocy mu udzielił biały basior, gdy przeszedł jego próbę. Tak przynajmniej tłumaczył to sobie chłopak i specjalnie zataił ten fakt bo nie chciał by ktokolwiek wiedział o Leitsacu. - Umiem latać dzięki Siódemce, kiedyś udało mi się przywołać świetlistą kulę do mojej dłoni, która wystrzeliła jak pocisk. Raz nawet gwałtownie wyrzuciłem energię ze swojego ciała, tworząc w ten sposób niewidzialną falę, która odrzuciła przeciwników. - wspominając sobie technikę Kiaiho wyrecytował listę którą, przygotowywał przypominając sobie każdą chwilę użycia mocy.
- Wiem tylko to i jeszcze nie dopracowałem innych form jej użycia. Zabawne, ale Siódemka była pierwszą osobą, u której zobaczyłem tą magię i dziwnie nie zastanawiałem się czy ktoś inny potrafi coś takiego zrobić. - wymówił ostatnie słowa spoglądając na dziewczynkę i mając nadzieję, że Kami rozumie, że sam jej wygląd daje do myślenia, że jest wyjątkowa. Zastanawiał się czy komentarz Wszechmogącego o tym, że dawno nie było tu kogoś początkującego miał obrać jako komplement. Osobiście szczycił się tym, że wdrapał się na wieżę. Spotkanie tej dziewczyny całkowicie odmieniło jego życie, wywracając do góry nogami i dodając magii. - To wszystko. Proszę pomóż mi i naucz mnie wszystkiego co powinienem wiedzieć. - zakończył błagalnym tonem, podchodząc bliżej niego i klękając obok na jedno kolano.
Re: Teren przed pałacem.
Wto Gru 29, 2015 7:16 pm
- Czyli dobrze zauważyłem. Rzuciłem cię na zbyt głęboką wodę ale mimo to nieźle dawał sobie radę. Ta energią to nie jest żadna magia, to po prostu energia życia. Jest w każdym żywym organizmie, nawet w kamieniu, no tam akurat jest jej najmniej. Zdecydowana większość Ziemian nawet nie uświadamia sobie jej istnienia, nawet większość mistrzów sztuk walki nie wiem, że ją ma. Ten wojownik z ogonem, który wczoraj tutaj był to Saiyanin. Tą rasę można nazwać kosmicznymi wojownikami albo też raczej wojownikami kosmosu. Oni, jako jedyna rasa naturalnie rodzą się z olbrzymimi zasobami tej energii. Kulę energii, o której wspomniałeś potrafią zrobić nim wyrosną z pieluch. To bardzo bezwzględna i barbarzyńska rasa, nastolatkowie potrafią samodzielnie wyrżnąć w pień całą populację planety. Takie jednostki jak poznany Hazard trafiają się niezwykle rzadko. Zboczyłem z tematu. Energia w każdym organizmie jest jak bateria możesz ją nawet wypalić do zera ale wtedy umrzesz. Możesz ją spokojnie regenerować przez wypoczynek, sen, lub jak saiyanie suty posiłek. Taką energię można przekazać też innej istocie żywej. Nie każdy ma predyspozycję do potężnych zapasów tej energii. Dlatego Wielki Karin poniekąd zajmuje się weryfikacją potencjału wojowników. Spróbuje pokazać Ci działanie tejże energii to na przykładzie.
Wszechmogący podszedł i urwał jeden kwiatek z klombu. Położył na dłoni i nad nim na pewnej wysokości przyłożył drugą dłoń. Z kwiatka zaczęły wylatywać maleńkie fosforyzujące kulki, a sama roślina uschła. Z tych drobinek, Kami uformował na palcu kulkę i przekazał ją innej roślinie, która zakwitła.
- Normalnie tego zjawiska nie widać, dołożyłem swojej energii, żeby Ci pokazać. Ten poranny trening miał na celu przygotować Cię do nauki wyczuwania tej energii, do odnajdywania innych istot nawet w ciemnościach, nawet na innych plantach. To jest właśnie przewaga przeciwnika, z którym wczoraj walczyłeś. On czuje Twoje ruchy i jest w stanie odpowiednio na nie zareagować. A „widząc” co robisz nie marnuje sił na niepotrzebne ataki. Zrobimy inaczej i utrudnimy podstawy. Mr. Popo przynieś tu trochę drwa proszę. Jakoś tam wychodzi ci stworzenie kuli energii, to przekształcenie twojej życiowej energii w element destrukcyjny. Pójdziemy o krok dalej i spróbuj uformować wokół dłoni cos na kształt noża energetycznego,a potem potnij drewno. – Kami pokazał, jak technika ma wyglądać, a potem ponownie przysiadł na schodach. Jeśli masz do mnie pytania to śmiało pytaj.
OOC:
Uczysz się Ki-Sworda
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Sty 05, 2016 12:23 pm
Wstał z kolana wpatrzony w starego nameczanina pokrytego bruzdami i zmarszczkami, spijając każe słowo z jego ust. Wychwycił pochwałę, która dodała mu nieco otuchy, dokładnie zapamiętał informacje o Saiyanach, a przede wszystkim uczył się o energii Ki. Zdumiony pokazem przekazania życia spoglądał na boga Ziemi z jeszcze większym szacunkiem. Później obejrzał technikę pokazywaną mu przez Wszechmogącego i starał się przyjrzeć temu jak najdokładniej, zapamiętać jak najwięcej. W końcu samego latania nauczył się od Siódemki, tylko dzięki obserwacji, ale nie sądził by powiodło mu się tak szybko jak wtedy - nawet teraz, gdy jest słaby i niedoświadczony, technika ta wydawała mu się stosunkowo łatwa. Czekając aż Popo przyniesie określone drwa zrobił kilka kroków w stronę schodów, na których siedział Kami. Miał tak wiele pytań, że w końcu nie wiedział od czego zacząć. Podszedł bliżej, ale zawahał się, wciąż analizując wcześniejszą naukę.
- Czyli Karin nie chciał mnie przepuścić, bo nie mam odpowiednio dużo mocy? - zapytał, mimo iż na początku nie to było jego zamiarem. Ugiął rękę w łokciu, podnosząc ją w stronę twarzy i zacisnął pięść tak, że końcówki pod paznokciami zbielały, podobnie knykcie. Wpatrywał się w nią wzrokiem zamglonym, a jednocześnie głębokim jak ocean. Miał w głowie burzę, chciał obiecać sobie, że się wzmocni, przez myśl przeszło mu, że kiedyś wróci do Karina by wtedy sprawdził jego moc. Zastanawiał się po raz kolejny, czy gdyby po opuszczeniu wioski wciąż trenował, to zdołałby powstrzymać tragiczne wydarzenia, które na niego spadły. Wiedział, że od teraz musi stawać się lepszym niż każdego poprzedniego dnia. Opuścił rękę z kamienną miną i odezwał się głosem spokojnym, opanowanym, jakby jego myśli przebiegły na zupełnie inny tor. - Dla mnie teraz większość rzeczy jest magią. Wkroczyłem do zupełnie innego świata. Z resztą wcześniej również tak było. Woda składa się z wodoru, który jest łatwopalny i z tlenu, który podsyca ogień, a właściwie bez niego nie istnieje, a mimo to gasi się nią pożary. To też nazwałbym magią, gdyby wcześniej nie nazwano tego chemią.
Uśmiechnął się, a jego twarz rozświetlił blask słońca. Zaczął się ruszać szybciej, truchtał w miejscu, machał ramionami, podskakiwał, by się rozgrzać po utracie ciepła gdy stał i rozmawiał, a przecież niedawno jeszcze biegał za małą demonicą. Jego spojrzenie znowu padło na Wszechmogącego. - Spotkałeś ją...? To znaczy... może... - opuścił głowę w dół, już nie spoglądając na nauczyciela. - Gdzie się udała... czy jest szczęśliwa? - mówił po cichu, nie chcąc by usłyszał go ktokolwiek inny, z przerwami, nie potrafił ułożyć w słowa tego o co chciał spytać, po części też złapał lekką zadyszkę gdy serce zaczęło bić jak oszalałe pod wpływem emocji. W końcu był bogiem i chłopak miał wrażenie, że to jedyna osoba zdolna udzielić mu jakichkolwiek informacji. Nie musiał mówić nawet jej imienia, on zapewne będzie wiedział, że chodzi o Kimiko.
W następnej chwili usłyszał dźwięk drewna uderzającego o podłogę, zdziwiony, że pomimo wszystkich zmysłów, które udało mu się wyostrzyć to nie zauważył czarnoskórego pomocnika. Wmawiał sobie, że musi bardziej przyłożyć się do pracy. Odwrócił się od nameczanina i podbiegł w stronę stosu drewna, dając mu dużo czasu na zastanowienie się i odpowiedź. Stając przed nowym zadaniem przywołał w umyśle obraz Kamiego, gdy ją wykonywał. Łatwo przyszło mu to zrobić, wcześniej dobrze zapamiętał szczegóły, które jak uważał, mogły mu pomóc. Rozłożył ręce w boki, zamykając oczy i odprężając się, czuł każdy powiew wiatru na swej skórze. Poczuł jak napięcie mięśni na jego plecach zelżało. Uspokoił i wyregulował oddech, skupiając się na miarowym oddychaniu, sprawiając, że każdy z nich miał znaczenie. Wiedział, że nie może zapomnieć poprzednich nauk. Jego myśli były spokojne - płynęły, lecz lekki torem niczym strumyk. Technika pozwalająca skierować energię tak, by wyglądała jak świetlisty miecz. Miał za zadanie pociąć belki, dlatego doszedł do wniosku, że jest ona stosunkowo ofensywna, destrukcyjna. Zastanowił się chwilę - mało znał takich technik, w głównej mierze użycie przez niego Ki było wymuszone walką o przetrwanie, nie licząc oczywiście latania.
Miał nadzieję, że przyda mu się w przyszłości podczas walki, nie chciał jednak używać tak zabójczej techniki na kimkolwiek kogo dotychczas poznał. Nie wiedział dlaczego Kami wybrał właśnie tę, ale domyślał się - miał po prostu lepiej opanować energię, przejąć nad nią absolutną kontrolę.
Słońce wznosiło się coraz wyżej i wyżej, nim chłopak ogarnął się z letargu i spokojnych przemyśleń, rozbudzając w sobie pokłady Ki, podniecając każdy maleńki płomyk do roli wielkiego paleniska w jego środku. Wcześniej robił to już parę razy, wiedział więc w czym rzecz i czego ma dokładnie szukać. Wyobraził sobie jak nurkuje w głąb siebie, czując napięcie energii w koniuszkach palców, gdy drgnęły niecierpliwie. Nie czuł zniecierpliwienia, bardziej podniecenie przed czekającym go nowym wyzwaniem.
Wysunął prawą dłoń w bok, tak by w razie gdyby mu się udało nie wyrządził sobie krzywdy. Widział wcześniej jak wrzecionowata poświata przylega do dłoni doskonale, domyślał się również, że nie waży zbyt wiele, a jednocześnie wiedział, że jest śmiercionośna. Wprawdzie nie uczył się wcześniej szermierki, ale myślał, że wystarczy mu to co już potrafi. W końcu zawsze może jakieś ruchy poćwiczyć dla lepszej koncentracji.
Wyobraził sobie jak taka sama poświata wystrzeliwuje z jego ręki i czerpiąc z pokładów mocy ciała przelewał je w stronę ręki. W jednej chwili z jego dłoni wystrzelił mały ki-blast. Castiel zmarszczył brwi w grymasie niezadowolenia. Źle ukierunkował swoją moc, tracąc koncentrację. Nie poddawał się jednak, czuł co robi źle. Po raz kolejny zaczerpnął energii, ukierunkował ją i koncentrując swoją uwagę tylko na dłoni zaczął powoli wyobrażać sobie wrzecionowatą poświatę. Robił to wolno, przykładając dużą wagę i koncentrację do każdego dokładanego elementu. Jego dłoń zaczęła błyszczeć i jaśnieć, słabym, białym blaskiem, a on nieustannie 'dolewał' w jej stronę swojej mocy, sprawić by się wydłużyła. Po kilku chwilach na jego czole po raz kolejny zawitały perliste krople wysiłku. Gdy chłopak uznał, ze długość jest idealna zakończył przepływ energii. W jednej chwili poczuł się dziwnie zmęczony, o wiele bardziej niż gdy pierwszy raz użył latania. Czuł mrowienie w dłoni i walcząc z niepohamowanym uczuciem podrapania, zamachnął się w stronę belek. Jednak gdy tylko to zrobił podniecenie wzięło nad nim górę, serce zaczęło szybciej bić pompując krew a on sam stracił przez to trochę koncentracji - co w momencie zetknięcia miecza z drewienkami dało jedynie osmalony efekt.
Młody indianin całkowicie zakończył działanie techniki i odetchnął głęboko. "Pierwsze koty za płoty" - pomyślał, wiedział, że nie działało tak jak powinno, ale przynajmniej wyglądało a on wiedział po części jak ma to zrobić następnym razem. Spróbował jeszcze raz, a gdy znowu udało mu się utworzyć białą poświatę w okół dłoni przelał w nią więcej energii niż ostatnim razem, świadom, że zmęczy go to bardziej, ale wiedział, że Wszechmogący nie pozwoli mu umrzeć. Zamachnął się z głośnym krzykiem i rozciął pierwszych kilka belek, zaskoczony łatwością z jaką świetlisty miecz przebił się przez drewno niczym rozgrzany nóż przez masło. Kilka następnych minut stał z wciąż aktywną techniką starając się do niej przyzwyczaić. Z każdą chwilą czuł minimalny spadek energii, ale nie przejmował się tym. Próbował i ćwiczył tak przez parę ładnych godzin, nie świadomy jak wysoko już słońce wzbiło się po nieboskłonie. Był zadowolony z efektów swojej pracy tak, że jednym, szybkim ruchem przeciął chyba wszystkie drwa ułożone przez Popo. Wiedział, że z każdym kolejnym użyciem będzie się do niej przyzwyczajał. Nie mogąc powstrzymać narastającego mrowienia dłoni przerwał działanie techniki i podrapał się po niej. Czuł się lekko znużony, lecz nie na tyle by nie móc kontynuować treningu. Zastanawiał się jak nad jego koncentracją i tym, jak musiał być skupiony by utrzymać w ryzach na kształt miecza śmiercionośną energię. Pomaszerował w stronę Kamiego, który zapewne widział, że udało mu się przeciąć drwa i gdy był już blisko jeszcze raz zmusił się do uaktywnienia techniki i chwaląc się pomachał Ki-Swordem w stronę Wszechmogącego.
- Czyli Karin nie chciał mnie przepuścić, bo nie mam odpowiednio dużo mocy? - zapytał, mimo iż na początku nie to było jego zamiarem. Ugiął rękę w łokciu, podnosząc ją w stronę twarzy i zacisnął pięść tak, że końcówki pod paznokciami zbielały, podobnie knykcie. Wpatrywał się w nią wzrokiem zamglonym, a jednocześnie głębokim jak ocean. Miał w głowie burzę, chciał obiecać sobie, że się wzmocni, przez myśl przeszło mu, że kiedyś wróci do Karina by wtedy sprawdził jego moc. Zastanawiał się po raz kolejny, czy gdyby po opuszczeniu wioski wciąż trenował, to zdołałby powstrzymać tragiczne wydarzenia, które na niego spadły. Wiedział, że od teraz musi stawać się lepszym niż każdego poprzedniego dnia. Opuścił rękę z kamienną miną i odezwał się głosem spokojnym, opanowanym, jakby jego myśli przebiegły na zupełnie inny tor. - Dla mnie teraz większość rzeczy jest magią. Wkroczyłem do zupełnie innego świata. Z resztą wcześniej również tak było. Woda składa się z wodoru, który jest łatwopalny i z tlenu, który podsyca ogień, a właściwie bez niego nie istnieje, a mimo to gasi się nią pożary. To też nazwałbym magią, gdyby wcześniej nie nazwano tego chemią.
Uśmiechnął się, a jego twarz rozświetlił blask słońca. Zaczął się ruszać szybciej, truchtał w miejscu, machał ramionami, podskakiwał, by się rozgrzać po utracie ciepła gdy stał i rozmawiał, a przecież niedawno jeszcze biegał za małą demonicą. Jego spojrzenie znowu padło na Wszechmogącego. - Spotkałeś ją...? To znaczy... może... - opuścił głowę w dół, już nie spoglądając na nauczyciela. - Gdzie się udała... czy jest szczęśliwa? - mówił po cichu, nie chcąc by usłyszał go ktokolwiek inny, z przerwami, nie potrafił ułożyć w słowa tego o co chciał spytać, po części też złapał lekką zadyszkę gdy serce zaczęło bić jak oszalałe pod wpływem emocji. W końcu był bogiem i chłopak miał wrażenie, że to jedyna osoba zdolna udzielić mu jakichkolwiek informacji. Nie musiał mówić nawet jej imienia, on zapewne będzie wiedział, że chodzi o Kimiko.
W następnej chwili usłyszał dźwięk drewna uderzającego o podłogę, zdziwiony, że pomimo wszystkich zmysłów, które udało mu się wyostrzyć to nie zauważył czarnoskórego pomocnika. Wmawiał sobie, że musi bardziej przyłożyć się do pracy. Odwrócił się od nameczanina i podbiegł w stronę stosu drewna, dając mu dużo czasu na zastanowienie się i odpowiedź. Stając przed nowym zadaniem przywołał w umyśle obraz Kamiego, gdy ją wykonywał. Łatwo przyszło mu to zrobić, wcześniej dobrze zapamiętał szczegóły, które jak uważał, mogły mu pomóc. Rozłożył ręce w boki, zamykając oczy i odprężając się, czuł każdy powiew wiatru na swej skórze. Poczuł jak napięcie mięśni na jego plecach zelżało. Uspokoił i wyregulował oddech, skupiając się na miarowym oddychaniu, sprawiając, że każdy z nich miał znaczenie. Wiedział, że nie może zapomnieć poprzednich nauk. Jego myśli były spokojne - płynęły, lecz lekki torem niczym strumyk. Technika pozwalająca skierować energię tak, by wyglądała jak świetlisty miecz. Miał za zadanie pociąć belki, dlatego doszedł do wniosku, że jest ona stosunkowo ofensywna, destrukcyjna. Zastanowił się chwilę - mało znał takich technik, w głównej mierze użycie przez niego Ki było wymuszone walką o przetrwanie, nie licząc oczywiście latania.
Miał nadzieję, że przyda mu się w przyszłości podczas walki, nie chciał jednak używać tak zabójczej techniki na kimkolwiek kogo dotychczas poznał. Nie wiedział dlaczego Kami wybrał właśnie tę, ale domyślał się - miał po prostu lepiej opanować energię, przejąć nad nią absolutną kontrolę.
Słońce wznosiło się coraz wyżej i wyżej, nim chłopak ogarnął się z letargu i spokojnych przemyśleń, rozbudzając w sobie pokłady Ki, podniecając każdy maleńki płomyk do roli wielkiego paleniska w jego środku. Wcześniej robił to już parę razy, wiedział więc w czym rzecz i czego ma dokładnie szukać. Wyobraził sobie jak nurkuje w głąb siebie, czując napięcie energii w koniuszkach palców, gdy drgnęły niecierpliwie. Nie czuł zniecierpliwienia, bardziej podniecenie przed czekającym go nowym wyzwaniem.
Wysunął prawą dłoń w bok, tak by w razie gdyby mu się udało nie wyrządził sobie krzywdy. Widział wcześniej jak wrzecionowata poświata przylega do dłoni doskonale, domyślał się również, że nie waży zbyt wiele, a jednocześnie wiedział, że jest śmiercionośna. Wprawdzie nie uczył się wcześniej szermierki, ale myślał, że wystarczy mu to co już potrafi. W końcu zawsze może jakieś ruchy poćwiczyć dla lepszej koncentracji.
Wyobraził sobie jak taka sama poświata wystrzeliwuje z jego ręki i czerpiąc z pokładów mocy ciała przelewał je w stronę ręki. W jednej chwili z jego dłoni wystrzelił mały ki-blast. Castiel zmarszczył brwi w grymasie niezadowolenia. Źle ukierunkował swoją moc, tracąc koncentrację. Nie poddawał się jednak, czuł co robi źle. Po raz kolejny zaczerpnął energii, ukierunkował ją i koncentrując swoją uwagę tylko na dłoni zaczął powoli wyobrażać sobie wrzecionowatą poświatę. Robił to wolno, przykładając dużą wagę i koncentrację do każdego dokładanego elementu. Jego dłoń zaczęła błyszczeć i jaśnieć, słabym, białym blaskiem, a on nieustannie 'dolewał' w jej stronę swojej mocy, sprawić by się wydłużyła. Po kilku chwilach na jego czole po raz kolejny zawitały perliste krople wysiłku. Gdy chłopak uznał, ze długość jest idealna zakończył przepływ energii. W jednej chwili poczuł się dziwnie zmęczony, o wiele bardziej niż gdy pierwszy raz użył latania. Czuł mrowienie w dłoni i walcząc z niepohamowanym uczuciem podrapania, zamachnął się w stronę belek. Jednak gdy tylko to zrobił podniecenie wzięło nad nim górę, serce zaczęło szybciej bić pompując krew a on sam stracił przez to trochę koncentracji - co w momencie zetknięcia miecza z drewienkami dało jedynie osmalony efekt.
Młody indianin całkowicie zakończył działanie techniki i odetchnął głęboko. "Pierwsze koty za płoty" - pomyślał, wiedział, że nie działało tak jak powinno, ale przynajmniej wyglądało a on wiedział po części jak ma to zrobić następnym razem. Spróbował jeszcze raz, a gdy znowu udało mu się utworzyć białą poświatę w okół dłoni przelał w nią więcej energii niż ostatnim razem, świadom, że zmęczy go to bardziej, ale wiedział, że Wszechmogący nie pozwoli mu umrzeć. Zamachnął się z głośnym krzykiem i rozciął pierwszych kilka belek, zaskoczony łatwością z jaką świetlisty miecz przebił się przez drewno niczym rozgrzany nóż przez masło. Kilka następnych minut stał z wciąż aktywną techniką starając się do niej przyzwyczaić. Z każdą chwilą czuł minimalny spadek energii, ale nie przejmował się tym. Próbował i ćwiczył tak przez parę ładnych godzin, nie świadomy jak wysoko już słońce wzbiło się po nieboskłonie. Był zadowolony z efektów swojej pracy tak, że jednym, szybkim ruchem przeciął chyba wszystkie drwa ułożone przez Popo. Wiedział, że z każdym kolejnym użyciem będzie się do niej przyzwyczajał. Nie mogąc powstrzymać narastającego mrowienia dłoni przerwał działanie techniki i podrapał się po niej. Czuł się lekko znużony, lecz nie na tyle by nie móc kontynuować treningu. Zastanawiał się jak nad jego koncentracją i tym, jak musiał być skupiony by utrzymać w ryzach na kształt miecza śmiercionośną energię. Pomaszerował w stronę Kamiego, który zapewne widział, że udało mu się przeciąć drwa i gdy był już blisko jeszcze raz zmusił się do uaktywnienia techniki i chwaląc się pomachał Ki-Swordem w stronę Wszechmogącego.
- OCC:
- Ki-Sword?
Re: Teren przed pałacem.
Sob Sty 09, 2016 11:44 pm
Wszechmogący podźwignął swoje stare kości podpierając się na lasce. Wykonał podobną technikę do Ki-sworda, z tym że bardziej zaawansowaną, gdyż energia objęła tylko palec wskazujący. Przez chwilę zaczął walczyć z ziemianinem tak, jakby obaj mieli miecze. Walczył spokojnie i powoli, aby chłopak bez nerwów mógł kontrować jego ataki.
- Chciałem Ci tylko pokazać inne zastosowanie tej techniki. Zabawa w rąbanie drewna to jedno ale uciąć komuś głowę to inna sprawa, a dzięki tej technice jest to możliwe. Chodź odpocznij i zjedz coś.
Szli do jadalni, a na dziedzińcu mała Siódemka tą samą techniką podpatrzoną u Castiela siekła drewniane kloce co najmniej trzykrotnie lepiej. Usidławszy przy stole nameczanin pił tylko wodę, a wszystkie potrawy wędrowały po stronie Castiela i małej demonicy.
- Z Karinem to nie tak. Mistrz Wieży poddałby Cię pewnemu testowi, z którego więcej nauczyłbyś się o kontroli własnej Ki. Miałby czas, aby móc ocenić Twoje możliwości. Jeśli byłby zbyt małe to nie opowiedziałby Ci o mnie i odszedłbyś szlifując swoje umiejętności nie wiedząc, że dochodzisz do ich krańca. To okrutny sprawdzian ale tak musi być. Sam chyba doskonale zdajesz sobie sprawę, że Ziemianie nie powinni mieć szerokiego dostępu do wiedzy o takich metodach walki. Uprzedzając Twoje kolejne pytanie, nie mam pretensji o to, że tu jesteś. Nawet mnie życie ciekawie zaskakuje i biorę je takim jakim jest. Z Siódemką to trochę inna sprawa. Wszystkie demony są zrodzone z chaosu i nieprzewidywalne. Niestety nie ma gwarancji, że za kilka lat po prostu mnie zabije, chociaż Braska król demonów, który aktualnie zamieszkuję jeden z ziemskich wulkanów miałby jej to za złe.
Kami zachichotał, jakby przypomniał sobie dobry dowcip sprzed lat.
- Wtedy pytałeś o Kimiko? Nie, nie spotkałem jej. Jestem bogiem planety i jakkolwiek dobrze to brzmi niestety zaświaty mają swoich własnych bogów, którzy stoją wyżej w hierarchii niż bogowie pojedynczych planet. Zdradzę Ci jednak pewien sekret. W oazie na pustyni mieszka Urunai Baba ta staruszka ma możliwość jakby przemieszczania się miedzy światem żywych i martwych. Jeśli pokonasz pięcioro jej osiłków w walce to wszystko Ci powie, a może nawet będziesz mógł chwilę porozmawiać z tą dziewczyną. Wracajmy do treningu. Chcesz powalczyć ze swoim przeciwnikiem, czy dalej ćwiczyć Ki? Tym razem dam Ci wybór ale dodam utrudnienie. Załóż ten dodatkowy strój. Ma tylko sto kilogramów.
OOC:
Akcept techny – miodzio opis.
Dostajesz taki strój jak miał Goku u Kamiego – buty + bluza + nadgarstniki, czy tam rękawice bez palców jak wolisz, krój i kolor pozostawiam do wyboru.
- Chciałem Ci tylko pokazać inne zastosowanie tej techniki. Zabawa w rąbanie drewna to jedno ale uciąć komuś głowę to inna sprawa, a dzięki tej technice jest to możliwe. Chodź odpocznij i zjedz coś.
Szli do jadalni, a na dziedzińcu mała Siódemka tą samą techniką podpatrzoną u Castiela siekła drewniane kloce co najmniej trzykrotnie lepiej. Usidławszy przy stole nameczanin pił tylko wodę, a wszystkie potrawy wędrowały po stronie Castiela i małej demonicy.
- Z Karinem to nie tak. Mistrz Wieży poddałby Cię pewnemu testowi, z którego więcej nauczyłbyś się o kontroli własnej Ki. Miałby czas, aby móc ocenić Twoje możliwości. Jeśli byłby zbyt małe to nie opowiedziałby Ci o mnie i odszedłbyś szlifując swoje umiejętności nie wiedząc, że dochodzisz do ich krańca. To okrutny sprawdzian ale tak musi być. Sam chyba doskonale zdajesz sobie sprawę, że Ziemianie nie powinni mieć szerokiego dostępu do wiedzy o takich metodach walki. Uprzedzając Twoje kolejne pytanie, nie mam pretensji o to, że tu jesteś. Nawet mnie życie ciekawie zaskakuje i biorę je takim jakim jest. Z Siódemką to trochę inna sprawa. Wszystkie demony są zrodzone z chaosu i nieprzewidywalne. Niestety nie ma gwarancji, że za kilka lat po prostu mnie zabije, chociaż Braska król demonów, który aktualnie zamieszkuję jeden z ziemskich wulkanów miałby jej to za złe.
Kami zachichotał, jakby przypomniał sobie dobry dowcip sprzed lat.
- Wtedy pytałeś o Kimiko? Nie, nie spotkałem jej. Jestem bogiem planety i jakkolwiek dobrze to brzmi niestety zaświaty mają swoich własnych bogów, którzy stoją wyżej w hierarchii niż bogowie pojedynczych planet. Zdradzę Ci jednak pewien sekret. W oazie na pustyni mieszka Urunai Baba ta staruszka ma możliwość jakby przemieszczania się miedzy światem żywych i martwych. Jeśli pokonasz pięcioro jej osiłków w walce to wszystko Ci powie, a może nawet będziesz mógł chwilę porozmawiać z tą dziewczyną. Wracajmy do treningu. Chcesz powalczyć ze swoim przeciwnikiem, czy dalej ćwiczyć Ki? Tym razem dam Ci wybór ale dodam utrudnienie. Załóż ten dodatkowy strój. Ma tylko sto kilogramów.
OOC:
Akcept techny – miodzio opis.
Dostajesz taki strój jak miał Goku u Kamiego – buty + bluza + nadgarstniki, czy tam rękawice bez palców jak wolisz, krój i kolor pozostawiam do wyboru.
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Czw Sty 14, 2016 9:53 pm
Z radością demonstrował swoją nową technikę, a ten stan szybko minął gdy Wszechmogący zbliżył się do niego, wykonując podobną i zaatakował go. Chłopak nie był na to przygotowany, jednak dzięki gwałtownej zmianie ruchu powietrza obok niego odruchowo zrobił unik. W pierwszej chwili był zaskoczony i może trochę przestraszony, ale to szybko minęło gdy zobaczył twarz nameczanina, nie wyrażającą żadnych negatywnych emocji. W mig zrozumiał, że to kolejna próba i on także zaatakował. Machał mieczem starając się go ugodzić z lewej i z prawej. Starał się jak mógł a jednocześnie wiedział, że jego nauczyciel jest w stanie się obronić - inaczej nie chciałby go zranić. Ziemski bóg wykonywał krótkie, szybkie ruchy nie wykonując praktycznie dużej pracy fizycznej, a Castiel zauważył, że jego ruchy są kontrolowane. Domyślił się, że i mistrz nie chce mu zrobić krzywdy. Walczyli tak przez chwilę, po czym indianin wysłuchał kolejnej lekcji i przeszli do jadalni.
Chłopak starał się nie zwracać uwagi na małą demonicę, która w między czasie zademonstrowała im jak dobrze radzi sobie z techniką, a Castiel nie czuł zazdrości - było to jest domeną słabych. Z zapałem zabrali się za pałaszowanie potraw suto postawionych na stole. Po używaniu swojej energii był zmęczony, a jeśli dobrze pamiętał słowa Wszechmogącego, energię można zregenerować solidnym posiłkiem jak to robią Saiyanie. Z uwagą słuchał Kamiego, nie przerywając jedzenia i mając nadzieję, że nie uzna tego za urazę, zdziwiło go natomiast, że on sam nie je a tylko pije wodę. Słuchał zapamiętując każdą cenną informację, przeżuwając kolejny kawał mięsa i popijając sokiem pomarańczowym. Pokiwał tylko głową przyznając rację, że nie wszyscy Ziemianie powinni wiedzieć o tym miejscu. Poczuł się natomiast zaszczycony, że on sam trenuje pod okiem Wszechmogącego. Ciekawiło go, jaki on sam ma w tym pożytek. Chyba nie często ktoś go tu odwiedzał. Na imię króla demonów Braski coś zadźwięczało mu w głowie jak pojedynczy dzwon w piękny słoneczny dzień. Nie wiedział co rozśmieszyło Kamiego, ale nie przerywał swojego posiłku. Dopiero gdy ten wspomniał o Kimiko to odłożył widelec i głośno przełknął ostatni kawałek. Przez to wszystko zupełnie zapomniał o swoim pytaniu, a gdy dowiedział się o właściwej hierarchii, że on nie mógł mieć z tym nic wspólnego. Ucieszył się natomiast na wieść o Urunai Babie i poczuł w głębi nowy przypływ siły i pasji. Wiedział, że od teraz to będzie jego nowym życiowym celem i to go napędza.
- Tylko sto kilogramów?! Przecież to więcej niż ważę! - w nagłym przypływie zdziwienia chłopak wykrzyknął i wstał szybko z krzesła, tak, że obaliło się do tyłu z głuchym łoskotem na posadzkę i podszedł do pakunku starannie złożonego w kostkę, obok buty a na bluzie nadgarstki. W tym ruchu nie było żadnej agresywnej postawy, w słowach żadnej nuty zażaleń, wpatrywał wzrok jakby z nową, wielką pasją. Z ogromnym trudem założył bluzę, klęcząc na posadzce, później założył nadgarstki a następnie buty i solidnie zasznurował. Z trudnościami także wstał, otrzepał i wyprostował pokazując się w pełnej krasie Wszechmogącemu. Pomarańczowa bluza z krótkimi rękawkami i tego samego koloru nadgarstki. Na to założył swoją starą, niebieską koszulę z dużym rozcięciem na klacie tak, że pod spodem było widać pomarańczowy dodatek od nameczanina i ciemne, duże, ciężkie buciory z pomarańczowymi sznurówkami.
- A co do Urunai Baby... - odezwał się chłopak spoglądając na nauczyciela i robiąc pauzę, jakby ostrożnie dobierał słowa - To przysięgam Ci, mistrzu, że zrobię wszystko by stać się silniejszym i zobaczyć się z Kimiko. Będę trenował niestrudzenie, by pokonać jej zawodników, choćby miało to nastąpić i za pięćdziesiąt lat. - przerwał na moment klepiąc się po pełnym brzuchu. I tak ledwo się po nim ruszał, a teraz miał dodatkowe obciążenie i czuł się dziwnie. - Będę walczył, uczył się i przebędę góry i rzeki, ale odnajdę ją. Kiedyś, gdy uznam że jestem gotowy wrócę tu po informacje o tych pięciu osiłkach, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc i udzielisz ich. Wiedza to potęga i czasami ważne jest również taktyczne podejście, zwłaszcza jeśli moja moc nie wystarczy. - obrócił się i powoli postawił parę kroków w stronę placu. - Pytasz, czy chcę trenować walkę czy energię? A dlaczego nie spróbować obu propozycji?
Śmiejąc się ruszył z nowym zapałem przed Pałac, tak jak pozwalały mu na to obciążenia. Czuł się dziwnie, jego ciało wydawało mu się ciężkie, nie jego. Całym ciężarem ciała balansował i przechylał się z boku na bok jak wahadło by robić kolejne kroki. Największy ciężar jednak odczuwał bezpośrednio na sobie, przez bluzę. Nie narzekał, nie chciał wyjść na głupca. Skoro ziemski bóg uznał to za odpowiedni trening to z pewnością zna się na rzeczy. Gdy się nad tym zastanowił dłużej, to w głębi duszy cieszył się z takiego obrotu sprawy. Tak niewielu może trenować w Pałacu Wszechmogącego, że porzucanie tej ścieżki jest zawsze tragedią. Nowy cel w życiu i adrenalina dodawały mu siły.
Na początku próbował walki z cieniem i już po tym zaczęły go boleć mięśnie a pierwsze krople potu pojawiły się na czole. Później zaczął biegać w koło pałacu najbardziej żwawo jak tylko w tym stanie potrafił. Już przez samo to, dzięki nowemu strojowi trenowało jego mięśnie, osiągało nowe granice możliwości. Później wzbił się w powietrze mimo wagi. Odpalił nowo poznaną technikę i balansując tak w powietrzu walczył mieczem z cieniem, co pozwoliłoby mu nauczyć się bardziej kontrolować przepływ energii i przyzwyczaić się do jej ubytków i nowych sposób działania...
Chłopak starał się nie zwracać uwagi na małą demonicę, która w między czasie zademonstrowała im jak dobrze radzi sobie z techniką, a Castiel nie czuł zazdrości - było to jest domeną słabych. Z zapałem zabrali się za pałaszowanie potraw suto postawionych na stole. Po używaniu swojej energii był zmęczony, a jeśli dobrze pamiętał słowa Wszechmogącego, energię można zregenerować solidnym posiłkiem jak to robią Saiyanie. Z uwagą słuchał Kamiego, nie przerywając jedzenia i mając nadzieję, że nie uzna tego za urazę, zdziwiło go natomiast, że on sam nie je a tylko pije wodę. Słuchał zapamiętując każdą cenną informację, przeżuwając kolejny kawał mięsa i popijając sokiem pomarańczowym. Pokiwał tylko głową przyznając rację, że nie wszyscy Ziemianie powinni wiedzieć o tym miejscu. Poczuł się natomiast zaszczycony, że on sam trenuje pod okiem Wszechmogącego. Ciekawiło go, jaki on sam ma w tym pożytek. Chyba nie często ktoś go tu odwiedzał. Na imię króla demonów Braski coś zadźwięczało mu w głowie jak pojedynczy dzwon w piękny słoneczny dzień. Nie wiedział co rozśmieszyło Kamiego, ale nie przerywał swojego posiłku. Dopiero gdy ten wspomniał o Kimiko to odłożył widelec i głośno przełknął ostatni kawałek. Przez to wszystko zupełnie zapomniał o swoim pytaniu, a gdy dowiedział się o właściwej hierarchii, że on nie mógł mieć z tym nic wspólnego. Ucieszył się natomiast na wieść o Urunai Babie i poczuł w głębi nowy przypływ siły i pasji. Wiedział, że od teraz to będzie jego nowym życiowym celem i to go napędza.
- Tylko sto kilogramów?! Przecież to więcej niż ważę! - w nagłym przypływie zdziwienia chłopak wykrzyknął i wstał szybko z krzesła, tak, że obaliło się do tyłu z głuchym łoskotem na posadzkę i podszedł do pakunku starannie złożonego w kostkę, obok buty a na bluzie nadgarstki. W tym ruchu nie było żadnej agresywnej postawy, w słowach żadnej nuty zażaleń, wpatrywał wzrok jakby z nową, wielką pasją. Z ogromnym trudem założył bluzę, klęcząc na posadzce, później założył nadgarstki a następnie buty i solidnie zasznurował. Z trudnościami także wstał, otrzepał i wyprostował pokazując się w pełnej krasie Wszechmogącemu. Pomarańczowa bluza z krótkimi rękawkami i tego samego koloru nadgarstki. Na to założył swoją starą, niebieską koszulę z dużym rozcięciem na klacie tak, że pod spodem było widać pomarańczowy dodatek od nameczanina i ciemne, duże, ciężkie buciory z pomarańczowymi sznurówkami.
- A co do Urunai Baby... - odezwał się chłopak spoglądając na nauczyciela i robiąc pauzę, jakby ostrożnie dobierał słowa - To przysięgam Ci, mistrzu, że zrobię wszystko by stać się silniejszym i zobaczyć się z Kimiko. Będę trenował niestrudzenie, by pokonać jej zawodników, choćby miało to nastąpić i za pięćdziesiąt lat. - przerwał na moment klepiąc się po pełnym brzuchu. I tak ledwo się po nim ruszał, a teraz miał dodatkowe obciążenie i czuł się dziwnie. - Będę walczył, uczył się i przebędę góry i rzeki, ale odnajdę ją. Kiedyś, gdy uznam że jestem gotowy wrócę tu po informacje o tych pięciu osiłkach, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc i udzielisz ich. Wiedza to potęga i czasami ważne jest również taktyczne podejście, zwłaszcza jeśli moja moc nie wystarczy. - obrócił się i powoli postawił parę kroków w stronę placu. - Pytasz, czy chcę trenować walkę czy energię? A dlaczego nie spróbować obu propozycji?
Śmiejąc się ruszył z nowym zapałem przed Pałac, tak jak pozwalały mu na to obciążenia. Czuł się dziwnie, jego ciało wydawało mu się ciężkie, nie jego. Całym ciężarem ciała balansował i przechylał się z boku na bok jak wahadło by robić kolejne kroki. Największy ciężar jednak odczuwał bezpośrednio na sobie, przez bluzę. Nie narzekał, nie chciał wyjść na głupca. Skoro ziemski bóg uznał to za odpowiedni trening to z pewnością zna się na rzeczy. Gdy się nad tym zastanowił dłużej, to w głębi duszy cieszył się z takiego obrotu sprawy. Tak niewielu może trenować w Pałacu Wszechmogącego, że porzucanie tej ścieżki jest zawsze tragedią. Nowy cel w życiu i adrenalina dodawały mu siły.
Na początku próbował walki z cieniem i już po tym zaczęły go boleć mięśnie a pierwsze krople potu pojawiły się na czole. Później zaczął biegać w koło pałacu najbardziej żwawo jak tylko w tym stanie potrafił. Już przez samo to, dzięki nowemu strojowi trenowało jego mięśnie, osiągało nowe granice możliwości. Później wzbił się w powietrze mimo wagi. Odpalił nowo poznaną technikę i balansując tak w powietrzu walczył mieczem z cieniem, co pozwoliłoby mu nauczyć się bardziej kontrolować przepływ energii i przyzwyczaić się do jej ubytków i nowych sposób działania...
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sob Sty 16, 2016 2:00 pm
Walczył tak w powietrzu, przyzwyczajając się do użytku technik, jednocześnie obserwował każdy swój ruch. Czasami poruszał dłonią powoli, idealnie zapamiętując kąty z jakimi prawidłowo powinien ścierać się jego energiczny miecz. Wiedział, że najpierw wszystkie ruchy musi opanować technicznie, a później przyjdzie czas na ewentualne przyspieszenie i siłę. Ważne dla niego było to, by robić te rzeczy odruchowo, nie zastanawiając się nad nimi - musiał więc długo i ciężko pracować, by je ćwiczyć. Po kilkunastu następnych minutach chłopak poczuł się nieco zmęczony. Krople potu na jego czole spływały po oblanej czerwonym rumieńcem twarzy. Na plecach szybko pojawiła się ciemna plama, która w równie szybkim tempie zaczęła się stopniowo powiększać aż w końcu cały jego strój, mokry, przybrał ciemniejszego koloru niż normalnie. Był także odpowiednio cięższy a po dodaniu obciążenia chłopak męczył się łatwo. Wyłączył Ki-Sworda, opadł na ziemie i pochylony oparł ręce na swoich kolanach, oddychając ciężko. Bolały go stawy, nie był przyzwyczajony do takich praktyk. Kolana, i kostki trzeszczały cicho z każdym kolejnym krokiem jaki stawiał - a przynajmniej tak mu się wydawało.
Gdy trochę odpoczął jeszcze raz wzbił się w powietrze. Tym razem nie uaktywniał miecza bo nie chciał by stała mu się niepotrzebna krzywda. Wzbił się w górę jeszcze wyżej, po czym swobodnie zaczął opadać w dół, pikować ku pałacowej posadce. W ostatnim momencie, tuż przed zderzeniem z ziemią, szybkim ruchem poderwał się robiąc parę beczek dookoła własnej osi leciał szybko i równolegle do podłoża kilka centymetrów nad nim, tak, że czuł jak część jego pasa szura i obija się o podłogę. Doskonale czuł dodatkowy ciężar na swoim ciele, opór jaki musiał postawić by idealnie nie zderzyć się z ziemią. Dokańczając beczkę obrócił się na plecy lecąc wciąż kilka centymetrów nad granitowymi płytami. Podciągnął nogi do góry, zarzucając je na siebie i wykonując pół salto przekręcił się, tak, że teraz znajdował się twarzą do dołu. Udało mu się w idealnym momencie - gdy tylko to zrobił, jego stopy napotkały opór, gdy przez chwilę zatrzymał się na drzewie. Ugiął lekko kolana by zamortyzować upadek, a następnie korzystając z tego wyprostował je i po raz kolejny wystrzelił w górę. Wykonywał różne wariacje, piruety i beczki. Wznosił się w górę, pikował, ćwiczył gwałtowne zwroty i walkę z cieniem, męcząc się szybko i odpoczywając. Za każdym jednak razem wydawało mu się, ze może więcej, szybciej, lepiej. Był zmęczony, ale w jego uszach i głowie wciąż dźwięczała przysięga jaką złożył. Dawało mu to energii, napełniło pasją, szeptało słowa otuchy. Był człowiekiem, który zawsze dotrzymywał danego słowa, więc ćwiczył i uczył się pilnie, dawał z siebie wszystko i nie będzie przejmował się porażkami, one mogą go jedynie wzmocnić, czegoś nauczyć.
Wyczuł lekką zmianę powietrza za sobą, jeszcze zanim usłyszał jak Siódemka opada na posadzkę i robi kilka kroków w jego stronę, uśmiechnięta. Chłopak przypomniał sobie słowa Wszechmogącego, że demony są nieobliczalne. Nie bał się jednak, wiedział, że mała Demonica nic mu nie zrobi. Lubił ją, był dla niej dobry i to nie ze strachu - po prostu. Miał nadzieję, że ona to wyczuje. Zaproponowała mu wspólny sparing na co on ochoczo przystał, pomimo potu skapującego mu z twarzy. Walczyli na ziemi i powietrzu, a chłopak widział, że dziewczynka się powstrzymuje. Dzięki temu ciężkiemu strojowy był wolniejszy niż zazwyczaj, a jednocześnie wiedział, że może dać mu to wspaniałe efekty w przyszłości. W przerwach między na prawdę niebezpiecznymi atakami Siódemki, gdy musiał wytężyć całą swoją uwagę, zastanawiał się, czy by nie zachować tego stroju i nie rozstawać się z nim. Wyobrażał sobie co by się stało, gdyby go kiedyś zdjął, po takim treningu....
Gdy trochę odpoczął jeszcze raz wzbił się w powietrze. Tym razem nie uaktywniał miecza bo nie chciał by stała mu się niepotrzebna krzywda. Wzbił się w górę jeszcze wyżej, po czym swobodnie zaczął opadać w dół, pikować ku pałacowej posadce. W ostatnim momencie, tuż przed zderzeniem z ziemią, szybkim ruchem poderwał się robiąc parę beczek dookoła własnej osi leciał szybko i równolegle do podłoża kilka centymetrów nad nim, tak, że czuł jak część jego pasa szura i obija się o podłogę. Doskonale czuł dodatkowy ciężar na swoim ciele, opór jaki musiał postawić by idealnie nie zderzyć się z ziemią. Dokańczając beczkę obrócił się na plecy lecąc wciąż kilka centymetrów nad granitowymi płytami. Podciągnął nogi do góry, zarzucając je na siebie i wykonując pół salto przekręcił się, tak, że teraz znajdował się twarzą do dołu. Udało mu się w idealnym momencie - gdy tylko to zrobił, jego stopy napotkały opór, gdy przez chwilę zatrzymał się na drzewie. Ugiął lekko kolana by zamortyzować upadek, a następnie korzystając z tego wyprostował je i po raz kolejny wystrzelił w górę. Wykonywał różne wariacje, piruety i beczki. Wznosił się w górę, pikował, ćwiczył gwałtowne zwroty i walkę z cieniem, męcząc się szybko i odpoczywając. Za każdym jednak razem wydawało mu się, ze może więcej, szybciej, lepiej. Był zmęczony, ale w jego uszach i głowie wciąż dźwięczała przysięga jaką złożył. Dawało mu to energii, napełniło pasją, szeptało słowa otuchy. Był człowiekiem, który zawsze dotrzymywał danego słowa, więc ćwiczył i uczył się pilnie, dawał z siebie wszystko i nie będzie przejmował się porażkami, one mogą go jedynie wzmocnić, czegoś nauczyć.
Wyczuł lekką zmianę powietrza za sobą, jeszcze zanim usłyszał jak Siódemka opada na posadzkę i robi kilka kroków w jego stronę, uśmiechnięta. Chłopak przypomniał sobie słowa Wszechmogącego, że demony są nieobliczalne. Nie bał się jednak, wiedział, że mała Demonica nic mu nie zrobi. Lubił ją, był dla niej dobry i to nie ze strachu - po prostu. Miał nadzieję, że ona to wyczuje. Zaproponowała mu wspólny sparing na co on ochoczo przystał, pomimo potu skapującego mu z twarzy. Walczyli na ziemi i powietrzu, a chłopak widział, że dziewczynka się powstrzymuje. Dzięki temu ciężkiemu strojowy był wolniejszy niż zazwyczaj, a jednocześnie wiedział, że może dać mu to wspaniałe efekty w przyszłości. W przerwach między na prawdę niebezpiecznymi atakami Siódemki, gdy musiał wytężyć całą swoją uwagę, zastanawiał się, czy by nie zachować tego stroju i nie rozstawać się z nim. Wyobrażał sobie co by się stało, gdyby go kiedyś zdjął, po takim treningu....
- OCC:
- Start Treningu
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Nie Sty 17, 2016 8:02 pm
Siódemka nadleciała szybko z jego lewej strony, ale uniósł rękę i udało mu się zablokować jej cios. Kolejne dwa uderzenia i kopnięcie, którego uniknął nurkując w dół przed siebie. Obrócił się w okół własnej osi i uderzył prawym prostym, który również nie dotarł do celu. Dyszał szybko, łapczywie łapiąc oddech, ale demonica nie ustępowała. Kolejne dwa ciosy, które zablokował a następnego uniknął trzeciego. Był zmęczony - to prawda, ale im dłużej walczył tym lepiej mu szło. Zaczynał 'czuć' swojego przeciwnika, wychwytując schematy i różne osobliwe zachowania, jednak jego największym atutem była możliwość wyczuwania ruchów powietrza. Udawało mu się to niemal odruchowo. Gdy tylko wyczuł coś, co mogło mu zagrozić reagował bez zastanowienia. Krople potu spływały po jego twarzy, skleiły czarnego irokeza, który opadał mokry na czoło. Mimo krótkiego czasu wydawało mu się, że przyzwyczaił się do nowego stroju i obciążenia. Był wolniejszy, ale z każdym kolejnym ciosem pewniejszy siebie. Stał w miejscu, podczas gdy jego klatka piersiowa wznosiła się i opadała w zastraszającym tempie.
Stał i czekał na kolejny atak, a gdy tylko zobaczył lekkie drgnięcie w jego stronę, ugiął szybko kolana i wystrzelił w górę, czując jakby coś trzymało go posadzki mocniej niż zwykle i wspomagał się techniką latania. Liczył na to, że Siódemka nabierze się, ruszy za nim, i nie pomylił się. Wznosił się z taką prędkością, że musiał zmrużyć oczy, które w jednej chwili zaczęły łzawić. W uszach mu dźwięczało tak, że nie słyszał nic oprócz okropnego dudnienia w bębenkach, a jednocześnie wiedział, że młoda sparing-partnerka znajduje się coraz bliżej i porusza z coraz większą prędkością. Spoglądając lekko za siebie, kątem oka dokładniej skontrolował odległość, jaka ich dzieliła i zdumiał się - dziewczynka była szybsza niż podejrzewał, a może to on był wolniejszy? W każdym razie przestrzeń między nimi malała gwałtownie. W pierwszej chwili wpadł w panikę, ale od razu skarcił się w myślach za takie zachowanie i 'kazał' sobie w duchu wysilić umysł i myśleć. Wykonał gwałtowny zwrot w lewo, robiąc beczkę i w opadając w dół. Kilka kolejnych gwałtownych zwrotów i jeszcze raz spojrzał za siebie, lecz ze zdziwieniem dostrzegł, że Siódemka już go nie ściga, jednak nie zatrzymał się i dobrze zrobił, ponieważ w jednej chwili z gęstej, białej chmury nad nim wyskoczyła dziewczynka z różnokolorowymi tęczówkami i opadając w dół celowała w jego kark, chcąc zapewne usiąść mu 'na barana'. Castiel zdusił w sobie krzyk jaki chciał wydobyć się z jego gardła, i gwałtownym ruchem skręcił umykając w ostatnim momencie. Mimo iż był to tylko trening, to chłopak traktował to bardzo poważnie a serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Przyspieszył jeszcze ile tylko mógł z siebie dać i czekał na odpowiedni moment. Zaplanował pewną akcję, ale dziewczynka musiałaby po raz kolejny za nim podążyć i udało się, czuł, że tak jest.
Pozwolił jej zbliżyć się bardziej udając zmęczone, mimo iż na prawdę był zmęczony. W momencie gdy Siódemka już niemal dotknęła czubkiem palców jego nogi, zrobił salto w tył zatrzymując przepływ energii i zwalniając w powietrzu a następnie najszybciej jak tylko potrafił skręcił biodra i kopniakiem uderzył dziewczynkę w miednicę. W jednej chwili zatrzymał się. Po raz pierwszy udało mu się trafić Siódemkę. I po raz pierwszy w życiu uderzył kobietę.
- Yy... przepraszam Cię, wybacz mi... - na usta cisnęły mu się słowa, że nie chciał, ale przecież nie były one do końca prawdą. Gdy planował ten atak nie przyszło mu do głowy, że uderzy kobietę, dla niego była to tylko trening. Castiel nie mógł wiedzieć, że cios, którym obarczył dziewczynkę wcale nie był taki mocny, a i ona nie jest taka słaba i prawdopodobnie nie poczuła nic więcej niż tylko lekkie mrowienie w miejscu w którym zetknęły się ich ciała. Przez chwilę wydawało mu się, że zobaczył zaskoczenie na jej twarzy, prawdopodobnie się tego nie spodziewała. Chłopak przestraszył się, myśląc, że może będzie chciała się zemścić - zgodnie ze słowami Wszechmogącego mogła być nieprzewidywalna. I złożył sobie kolejną obietnicę, że nigdy więcej nie uderzy kobiety. Wcześniej tego nie robił i świadomie bynajmniej nie zamierzał. Na policzkach wyskoczyły mu czerwone rumieńce wstydu. Nie szukał wzroku dziewczynki i unikał go, spokojnym ruchem opadając w dół w stronę granitowej posadzki pałacu...
ZT ---> Wnętrze
Stał i czekał na kolejny atak, a gdy tylko zobaczył lekkie drgnięcie w jego stronę, ugiął szybko kolana i wystrzelił w górę, czując jakby coś trzymało go posadzki mocniej niż zwykle i wspomagał się techniką latania. Liczył na to, że Siódemka nabierze się, ruszy za nim, i nie pomylił się. Wznosił się z taką prędkością, że musiał zmrużyć oczy, które w jednej chwili zaczęły łzawić. W uszach mu dźwięczało tak, że nie słyszał nic oprócz okropnego dudnienia w bębenkach, a jednocześnie wiedział, że młoda sparing-partnerka znajduje się coraz bliżej i porusza z coraz większą prędkością. Spoglądając lekko za siebie, kątem oka dokładniej skontrolował odległość, jaka ich dzieliła i zdumiał się - dziewczynka była szybsza niż podejrzewał, a może to on był wolniejszy? W każdym razie przestrzeń między nimi malała gwałtownie. W pierwszej chwili wpadł w panikę, ale od razu skarcił się w myślach za takie zachowanie i 'kazał' sobie w duchu wysilić umysł i myśleć. Wykonał gwałtowny zwrot w lewo, robiąc beczkę i w opadając w dół. Kilka kolejnych gwałtownych zwrotów i jeszcze raz spojrzał za siebie, lecz ze zdziwieniem dostrzegł, że Siódemka już go nie ściga, jednak nie zatrzymał się i dobrze zrobił, ponieważ w jednej chwili z gęstej, białej chmury nad nim wyskoczyła dziewczynka z różnokolorowymi tęczówkami i opadając w dół celowała w jego kark, chcąc zapewne usiąść mu 'na barana'. Castiel zdusił w sobie krzyk jaki chciał wydobyć się z jego gardła, i gwałtownym ruchem skręcił umykając w ostatnim momencie. Mimo iż był to tylko trening, to chłopak traktował to bardzo poważnie a serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Przyspieszył jeszcze ile tylko mógł z siebie dać i czekał na odpowiedni moment. Zaplanował pewną akcję, ale dziewczynka musiałaby po raz kolejny za nim podążyć i udało się, czuł, że tak jest.
Pozwolił jej zbliżyć się bardziej udając zmęczone, mimo iż na prawdę był zmęczony. W momencie gdy Siódemka już niemal dotknęła czubkiem palców jego nogi, zrobił salto w tył zatrzymując przepływ energii i zwalniając w powietrzu a następnie najszybciej jak tylko potrafił skręcił biodra i kopniakiem uderzył dziewczynkę w miednicę. W jednej chwili zatrzymał się. Po raz pierwszy udało mu się trafić Siódemkę. I po raz pierwszy w życiu uderzył kobietę.
- Yy... przepraszam Cię, wybacz mi... - na usta cisnęły mu się słowa, że nie chciał, ale przecież nie były one do końca prawdą. Gdy planował ten atak nie przyszło mu do głowy, że uderzy kobietę, dla niego była to tylko trening. Castiel nie mógł wiedzieć, że cios, którym obarczył dziewczynkę wcale nie był taki mocny, a i ona nie jest taka słaba i prawdopodobnie nie poczuła nic więcej niż tylko lekkie mrowienie w miejscu w którym zetknęły się ich ciała. Przez chwilę wydawało mu się, że zobaczył zaskoczenie na jej twarzy, prawdopodobnie się tego nie spodziewała. Chłopak przestraszył się, myśląc, że może będzie chciała się zemścić - zgodnie ze słowami Wszechmogącego mogła być nieprzewidywalna. I złożył sobie kolejną obietnicę, że nigdy więcej nie uderzy kobiety. Wcześniej tego nie robił i świadomie bynajmniej nie zamierzał. Na policzkach wyskoczyły mu czerwone rumieńce wstydu. Nie szukał wzroku dziewczynki i unikał go, spokojnym ruchem opadając w dół w stronę granitowej posadzki pałacu...
ZT ---> Wnętrze
- OCC:
- Koniec treningu
Przepraszam, że tak słabo, ale nie mam mocy - całą noc wymiotowałem i jestem wymięty z życia..
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pon Lut 15, 2016 1:31 pm
Przywitał ich przyjemny letni wietrzyk. Po roku spędzonym w Rajskiej Sali, Hazard docenił tak wydawać by się mogło normalną rzecz. Mimo, iż wcześniej miał problemy z oddychaniem na tej wysokości, teraz stwierdził, że przychodzi mu to z taką normalnością, jak tam na dole. Pobyt w tamtym miejscu naprawdę obciążył jego organizm. Jednak pod pewnymi względami nie żałował odbytego treningu. Znacząco się wzmocnił, czuł to. Zrobił kilka kroków, rozglądając się wokoło. Kami-sama znajdował się niedaleko, natomiast Ziemianin którego spotkali wcześniej śmigał sobie wesoło naokoło Pałacu na jakimś dziwnym obłoczku. Ciekawe coś to było? Hazard uśmiechnął się lekko. Powrót do "tego świata" naprawdę go ucieszył. Ta radość nie trwała jednak długo...
- Co... do cholery - szepnął, otwierając szeroko oczy.
Dotarło do niego to co działo się na Vegecie. Wyczuwał, że populacja planety znacząco się zmniejszyła. Nawet teraz, co sekundę, Ki wielu osób gasło. A więc zaczęło się. I to nie godzinę temu, rebelia trwała od dłuższego czasu. Wiec dlaczego u licha Hikaru go nie poinformował? No tak, w Sali stracili kontakt ze światem zewnętrznym. Nawet jeśli Mistik próbował się z nim skontaktować, jego wiadomość nie doszła do Złotowłosego. A właśnie a propos Obrońcy Ziemi. Jego energia także była bardzo słaba. Najwyraźniej został mocno poturbowany w walce... z Zellem. Teraz to wyczuł. Samotnego Kuro stawiającego czoła tej niemal boskiej mocy. Aura Zella była potworna, powodująca dreszcze. Nigdy nie spotkał się z taką potęgą. To przekraczało jego wyobraźnię. Ten drań jest przerażająco silny. A jego kuzyn mimo to stanął do walki. Jego moc także znacząco wzrosła od ich ostatniego spotkania. Czyżby udało mu się osiągnąć SSJ3?
- Muszę mu pomóc.
Mimo chwilowego przerażenia, zdecydował się tam lecieć. Czy nie do tego dążył przez ostatnie 2 lata. Miałby teraz się przestraszyć i zrezygnować? O nie, Król Vegety jeszcze przekona się na co go stać. Jak silny jest Saiyan dążący do zemsty. Odwrócił się w stronę Wszechmogącego.
- Kami-sama, jesteśmy bardzo wdzięczni za udostępnienie nam tej sali. Jeszcze przyjdzie pora by odpowiednio Ci podziękować, lecz teraz... sam rozumiesz, musimy się tam udać. Do zobaczenia!
Miał nadzieję, że jego pożegnanie było dość przekonywujące. Nie dopuszczał do myśli śmierci w walce. Przeżyje i jeszcze tu wróci. Spojrzał na Vulfilę i kiwnął głową.
- Gotowa? Przygotuj się, być może od razu będziemy musieli walczyć - rzekł, jednak nie zamierzał teleportować się z nią od razu do Zella. Zostawi ją w jakimś bezpieczniejszym miejscu i sam ruszy do boju. Przystawił 2 palce do czoła i po chwili oboje zniknęli.
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t970p20-krolewskie-komnaty
Plus po drodze fabularnie do jakiejś losowej lokacji.
- Co... do cholery - szepnął, otwierając szeroko oczy.
Dotarło do niego to co działo się na Vegecie. Wyczuwał, że populacja planety znacząco się zmniejszyła. Nawet teraz, co sekundę, Ki wielu osób gasło. A więc zaczęło się. I to nie godzinę temu, rebelia trwała od dłuższego czasu. Wiec dlaczego u licha Hikaru go nie poinformował? No tak, w Sali stracili kontakt ze światem zewnętrznym. Nawet jeśli Mistik próbował się z nim skontaktować, jego wiadomość nie doszła do Złotowłosego. A właśnie a propos Obrońcy Ziemi. Jego energia także była bardzo słaba. Najwyraźniej został mocno poturbowany w walce... z Zellem. Teraz to wyczuł. Samotnego Kuro stawiającego czoła tej niemal boskiej mocy. Aura Zella była potworna, powodująca dreszcze. Nigdy nie spotkał się z taką potęgą. To przekraczało jego wyobraźnię. Ten drań jest przerażająco silny. A jego kuzyn mimo to stanął do walki. Jego moc także znacząco wzrosła od ich ostatniego spotkania. Czyżby udało mu się osiągnąć SSJ3?
- Muszę mu pomóc.
Mimo chwilowego przerażenia, zdecydował się tam lecieć. Czy nie do tego dążył przez ostatnie 2 lata. Miałby teraz się przestraszyć i zrezygnować? O nie, Król Vegety jeszcze przekona się na co go stać. Jak silny jest Saiyan dążący do zemsty. Odwrócił się w stronę Wszechmogącego.
- Kami-sama, jesteśmy bardzo wdzięczni za udostępnienie nam tej sali. Jeszcze przyjdzie pora by odpowiednio Ci podziękować, lecz teraz... sam rozumiesz, musimy się tam udać. Do zobaczenia!
Miał nadzieję, że jego pożegnanie było dość przekonywujące. Nie dopuszczał do myśli śmierci w walce. Przeżyje i jeszcze tu wróci. Spojrzał na Vulfilę i kiwnął głową.
- Gotowa? Przygotuj się, być może od razu będziemy musieli walczyć - rzekł, jednak nie zamierzał teleportować się z nią od razu do Zella. Zostawi ją w jakimś bezpieczniejszym miejscu i sam ruszy do boju. Przystawił 2 palce do czoła i po chwili oboje zniknęli.
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t970p20-krolewskie-komnaty
Plus po drodze fabularnie do jakiejś losowej lokacji.
Re: Teren przed pałacem.
Pon Lut 15, 2016 2:59 pm
Kami spokojnie obserwował młodzież bawiącą się na chmurce. Nawet jemu chwilowo udzieli się nastrój podopiecznych.
- Castiel wystarczy wracajcie, przed nocą mam dla Cienie jeszcze ważne zadanie.
Gdy Ziemianin wylądował z komnaty wyszedł Hazard wraz z Vulfi i pojawili się na placu przed pałacem.
- Długo kazaliście na siebie czekać. – powiedział Kami lecz bez Cienia pretensji. Niesamowita walka toczy się na waszej planecie. Właśnie Hikaru wymierzył atak na waszego króla o mocy, jak Wy to określacie ponad 450 000 jednostek, a tenże wojownik nadal żyje i przeraża swoja ukrytą mocą. Jeśli król Zell przeżyje to chyba odbije sobie ten pojedynek na reszcie Wszechświata i już nikt go nie powstrzyma. Powodzenia młody wilku.
Kami westchnął ciężko, a na jego obliczu pojawiła się zatroskana mina.
- Wracając Twojego treningu. Teraz stoi przed Tobą najtrudniejsze zadanie. Wszystkie wskazówki, które od stoczenia walki ze swoim sobowtórem otrzymałeś musisz połączyć. Te z pozoru nic nie znaczące zadanie, czy zabawy miały Cię przygotować na poznanie jednocześnie najsłabszej ale i najpotężniejszej techniki na świecie. Ki- Feeling, czyli wyczuwanie Ki. Nie ma dobrego przepisu na naukę tej techniki. Musisz wpaść sam na to wpaść. Jedni najpierw czują umysłem, inni ciałem. Musisz się wyciszyć i skupić. Chyba, że wolisz najpierw obejrzeć ze mną walkę o los kosmosu?
Mała Siódemka jakby bardziej wtuliła się w ziemianina jednocześnie patrząc gdzieś w niebo, gdzieś ponad przestrzeń.
- Saiyanie są straszni.
- Ano są – westchnął Kami. Stare manuskrypty mówią, że tysiące lat temu bogowie stworzyli rasę wojowników aby im służyła, aby pilnowali pokoju na świecie. Ale tak się nie stało, to rasa bardzo dumnych wojowników, konkurowali miedzy sobą stając się coraz silniejsi aż było im za mało, potrzebowali kolejnych wyzwań, pojedynków, adrenaliny i zaczęli podbijać oraz niszczyć inne planety. Terroryzują kosmos i teraz wybijają samych siebie.
OOC: Cas trenujesz, oglądasz, zadajesz Kamiemu pytania?
- Castiel wystarczy wracajcie, przed nocą mam dla Cienie jeszcze ważne zadanie.
Gdy Ziemianin wylądował z komnaty wyszedł Hazard wraz z Vulfi i pojawili się na placu przed pałacem.
- Długo kazaliście na siebie czekać. – powiedział Kami lecz bez Cienia pretensji. Niesamowita walka toczy się na waszej planecie. Właśnie Hikaru wymierzył atak na waszego króla o mocy, jak Wy to określacie ponad 450 000 jednostek, a tenże wojownik nadal żyje i przeraża swoja ukrytą mocą. Jeśli król Zell przeżyje to chyba odbije sobie ten pojedynek na reszcie Wszechświata i już nikt go nie powstrzyma. Powodzenia młody wilku.
Kami westchnął ciężko, a na jego obliczu pojawiła się zatroskana mina.
- Wracając Twojego treningu. Teraz stoi przed Tobą najtrudniejsze zadanie. Wszystkie wskazówki, które od stoczenia walki ze swoim sobowtórem otrzymałeś musisz połączyć. Te z pozoru nic nie znaczące zadanie, czy zabawy miały Cię przygotować na poznanie jednocześnie najsłabszej ale i najpotężniejszej techniki na świecie. Ki- Feeling, czyli wyczuwanie Ki. Nie ma dobrego przepisu na naukę tej techniki. Musisz wpaść sam na to wpaść. Jedni najpierw czują umysłem, inni ciałem. Musisz się wyciszyć i skupić. Chyba, że wolisz najpierw obejrzeć ze mną walkę o los kosmosu?
Mała Siódemka jakby bardziej wtuliła się w ziemianina jednocześnie patrząc gdzieś w niebo, gdzieś ponad przestrzeń.
- Saiyanie są straszni.
- Ano są – westchnął Kami. Stare manuskrypty mówią, że tysiące lat temu bogowie stworzyli rasę wojowników aby im służyła, aby pilnowali pokoju na świecie. Ale tak się nie stało, to rasa bardzo dumnych wojowników, konkurowali miedzy sobą stając się coraz silniejsi aż było im za mało, potrzebowali kolejnych wyzwań, pojedynków, adrenaliny i zaczęli podbijać oraz niszczyć inne planety. Terroryzują kosmos i teraz wybijają samych siebie.
OOC: Cas trenujesz, oglądasz, zadajesz Kamiemu pytania?
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Lut 16, 2016 2:34 pm
*Przybył stąd!*
Bawił się z Siódemką znakomicie, w przestworzach. Niekiedy starał się rozpędzić chmurkę do maksymalnej prędkości, chcąc sprawdzić na ile ją stać, a czasami wykonywał różne beczki i piruety ku uciesze dziewczynki. Przed pierwszym ostrym manewrem trochę się wahał, mimo to spróbował z dziwnym uczuciem, jakby żołądek podjeżdżał mu do gardła. Chmurka jednak nie dała mu spaść, napełniając Castiela uczuciem spokoju dającego więcej satysfakcji z tak dobrej zabawy. Po kilku chwilach usłyszał głos Wszechmogącego nawołującego ich do lądowania. Miał dla niego kolejne zadanie. Szybko uformował myśl w swojej głowie, a chmurka skręciła opadając lekko w dół i zatrzymała się tuż nad posadzką, niedaleko zielonoskórego Nameczanina. Zdjął z barków demonicę i sam opuścił nogi na dół i zaskoczył z Kinto.
W tym czasie podeszli do nich dwaj wojownicy, których widział wcześniej. Saiyanie. Chłopak zauważył, że ich wygląd nieco się zmienił. Wydawali mu się jacyś... nieco więksi, bardziej umięśnieni. Gdy się im tak przyglądał zauważył brązowe ogony, wyrastające im z... dolnej tylnej części pleców?! Starał się ogarnąć wzrokiem przybyszy, do których wcześniej nie przywiązywał wielkiej uwagi. Jego obserwacje przerwała krótka wymiana zdań, z której niewiele zrozumiał, poza przeczuciem, że może z tego wyniknąć coś na prawdę złego. Zrobił kilka kroków w stronę wojowników, chcąc zapytać o co dokładnie chodzi, gdy nagle oboje zniknęli przed jego oczami. Z ust wyrwało mu się jedynie ciche 'wow' i przeniósł zdziwiony wzrok na Wszechmogącego, który teraz tłumaczył mu prawdziwy sens wcześniejszych treningów. Dając kolejne wskazówki, zdradził mu kolejną tajemnicę, którą musiał opanować by wyczuwać energię otaczającego go świata.
- Myślę, że teraz zdecydowanie ważniejszy dla mnie jest ten los kosmosu, a technikę mogę opanować później... - uśmiechnął się niepewnie chcąc podjąć własną decyzję. Zastanawiało go gdzie i jak znikneli tamci wojownicy, a jeszcze bardziej dziwna reakcja Ziemskiego Boga. Jeśli od tej walki zależą losy galaktyki, to czemu nie robi wszystko by temu zapobiec? W jego wnętrzu wzrastało uczucie dziwnego niepokoju. - No to... gdzie mam patrzeć?
Spytał spoglądając na Siódemkę, która patrzyła w niebo. Dziwnym dla niego było usłyszeć od Demona, że ktoś jest straszny. Przecież one same mają w sobie więcej chaosu niż najwięksi dyktatorzy tego świata. Podszedł do nich bliżej i szybkim ruchem dłoni poczochrał włosy dziewczynki starając się dodać jej otuchy. Niepokój rósł w nim bardziej im dłużej o nim myślał. Nie chciał być zgładzony i nic nie móc z tym zrobić, a mowa tu przecież o całej galaktyce!! Przez myśl mu przeszło, że musi trenować, przygotować się na najgorszy stan rzeczy, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że jeśli będzie obserwował walkę, wyniesie z tego równie wiele - słabe strony, nawyki, sposoby działania. Odwrócił się do Kamiego czekając aż ten pokaże mu to, co oboje z Siódemką obserwowali.
ZT ---> Wnętrze Pałacu!
Bawił się z Siódemką znakomicie, w przestworzach. Niekiedy starał się rozpędzić chmurkę do maksymalnej prędkości, chcąc sprawdzić na ile ją stać, a czasami wykonywał różne beczki i piruety ku uciesze dziewczynki. Przed pierwszym ostrym manewrem trochę się wahał, mimo to spróbował z dziwnym uczuciem, jakby żołądek podjeżdżał mu do gardła. Chmurka jednak nie dała mu spaść, napełniając Castiela uczuciem spokoju dającego więcej satysfakcji z tak dobrej zabawy. Po kilku chwilach usłyszał głos Wszechmogącego nawołującego ich do lądowania. Miał dla niego kolejne zadanie. Szybko uformował myśl w swojej głowie, a chmurka skręciła opadając lekko w dół i zatrzymała się tuż nad posadzką, niedaleko zielonoskórego Nameczanina. Zdjął z barków demonicę i sam opuścił nogi na dół i zaskoczył z Kinto.
W tym czasie podeszli do nich dwaj wojownicy, których widział wcześniej. Saiyanie. Chłopak zauważył, że ich wygląd nieco się zmienił. Wydawali mu się jacyś... nieco więksi, bardziej umięśnieni. Gdy się im tak przyglądał zauważył brązowe ogony, wyrastające im z... dolnej tylnej części pleców?! Starał się ogarnąć wzrokiem przybyszy, do których wcześniej nie przywiązywał wielkiej uwagi. Jego obserwacje przerwała krótka wymiana zdań, z której niewiele zrozumiał, poza przeczuciem, że może z tego wyniknąć coś na prawdę złego. Zrobił kilka kroków w stronę wojowników, chcąc zapytać o co dokładnie chodzi, gdy nagle oboje zniknęli przed jego oczami. Z ust wyrwało mu się jedynie ciche 'wow' i przeniósł zdziwiony wzrok na Wszechmogącego, który teraz tłumaczył mu prawdziwy sens wcześniejszych treningów. Dając kolejne wskazówki, zdradził mu kolejną tajemnicę, którą musiał opanować by wyczuwać energię otaczającego go świata.
- Myślę, że teraz zdecydowanie ważniejszy dla mnie jest ten los kosmosu, a technikę mogę opanować później... - uśmiechnął się niepewnie chcąc podjąć własną decyzję. Zastanawiało go gdzie i jak znikneli tamci wojownicy, a jeszcze bardziej dziwna reakcja Ziemskiego Boga. Jeśli od tej walki zależą losy galaktyki, to czemu nie robi wszystko by temu zapobiec? W jego wnętrzu wzrastało uczucie dziwnego niepokoju. - No to... gdzie mam patrzeć?
Spytał spoglądając na Siódemkę, która patrzyła w niebo. Dziwnym dla niego było usłyszeć od Demona, że ktoś jest straszny. Przecież one same mają w sobie więcej chaosu niż najwięksi dyktatorzy tego świata. Podszedł do nich bliżej i szybkim ruchem dłoni poczochrał włosy dziewczynki starając się dodać jej otuchy. Niepokój rósł w nim bardziej im dłużej o nim myślał. Nie chciał być zgładzony i nic nie móc z tym zrobić, a mowa tu przecież o całej galaktyce!! Przez myśl mu przeszło, że musi trenować, przygotować się na najgorszy stan rzeczy, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że jeśli będzie obserwował walkę, wyniesie z tego równie wiele - słabe strony, nawyki, sposoby działania. Odwrócił się do Kamiego czekając aż ten pokaże mu to, co oboje z Siódemką obserwowali.
ZT ---> Wnętrze Pałacu!
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Czw Lut 25, 2016 8:55 pm
*Przybył stąd!*
Różne myśli chodziły mu po głowie. Zastanawiał się nad ogromem mocy wojowników, jaki zobaczył w obrazie pokazanym mu przez Kamiego. Czy chciałby być tak mocny? Być może - ale na razie jego głównym celem był trening przeciwko zawodnikom Urunai Baby i pokonanie ich. Gdyby oczywiście Ziemia była zagrożona to stanąłby do walki, nie ważne jak ogromną siłą dysponowali by przeciwnicy. Miał jednak nadzieję, że teraz gdy okrutny Zell został pokonany, na tronie zasiądzie ktoś, kogo polityka nie będzie ekspansywna, a inne planety pozostaną nienaruszone. Robiąc kilka głośnym kroków po granitowej posadzce odetchnął głęboko świeżym, zimnym powietrzem.
Przeszedł na skraj posadzki, palcami u stóp niemal wystając za granicę. Nie bał się, potrafił latać, poza tym miał Kinto. Ziemia z tej wysokości wyglądała pięknie, chłopak zachłysnął się tym widokiem. Wszystko wydawało się takie małe. Usiadł na skraju w pozycji kwiatu lotosu, ręce luźno położył na swoich kolanach. Zamknął oczy i odetchnął jeszcze raz, głęboko, starając się przypomnieć sobie wszystkie dotychczasowe nauki, które prowadziły jedynie do tego głównego zadania.
Na początku uspokoił oddech, sprawiając, że stał się miarowy, spokojny, działający tak, że skupiał swoje myśli. Wyostrzył zmysły, usłyszał szum wiatru, czuł na swojej skórze każdy lekki podmuszek. Robił to już wiele razy, przychodziło mu to więc łatwiej. Wiedział, że kluczem do sukcesu jest spokój - usłyszał to wiele razy i to nie od jednej osoby. Starał się, by jego głowę nie zakłóciły niepotrzebne myśli, utrzymując uwagę na swoim spokojny oddechu. Powoli, zaczęły docierać do niego inne bodźce. Wyostrzony słuch, zmysł dotyku, kiedy czuł wibrację niemal w każdym maleńkim włosku na swoich rękach.
Przypomniał sobie słowa Kamiego, że każda istota posiada energię. Jego pierwsze zadanie - walka z przeciwnikiem o takich samych zdolnościach jak on, tyle, że lepiej je wykorzystywał. Nauczył się wtedy skupiać na otaczającym go świecie, wykonywać tylko te ruchy, które są niezbędne, omijając te, które niepotrzebnie sprawiały, że tracił cenną energię. Później zabawa w berka z zawiązanymi oczami miały pomóc mu wyczuć tą energię przy każdym ruchu przeciwnika. On zaś ćwicząc to nauczył się jeszcze bardziej wyostrzać zmysły, słuchać ruchów powietrza. Uczył się kontroli swojej własnej energii, poznając technikę ofensywną. W między czasie wzmacniał swoje ciało i doświadczenie poprzez walki z małą demonicą, i to z dodatkowym obciążeniem. Ostatnie zadanie jednak prowadziło go do poznania sposobu wykrywania energii u innych. Wcześniej zastanawiało go, dlaczego ma siedzieć nad rzeczką i łowić ryby, ale w trakcie tej spokojnej czynności nauczył się rozpoznawać energię małych rybek, które podpływały do haczyka. Każdy ich ruch powodował rozchodzenie się nieznacznej energii z ich ciała niczym kręgi na wodzie. Teraz miał za zadanie połączyć to wszystko w jedną całość. Problem jednak stanowiła dla niego odległość celu jaki sobie wyznaczył - zupełnie zapomniał o Wszechmogącym i Siódemce, którzy siedzieli w Pałacu, bezskutecznie próbując wyłapać jakąkolwiek energię z Ziemi poniżej Pałacu, od zwykłych mieszkańców. Próbował usilnie przez kilka minut, aż na jego czole pojawiły się krople potu, na nic jednak się to nie zdało. Poczuł złość na siebie, ale szybko odgonił to uczucie. Musi nauczyć się cierpliwości, a przede wszystkim musi być spokojny. Po raz kolejny skupiając się na swoim oddechu, opadł świadomością w głąb siebie...
***
Nagle usłyszał cichy śpiew ptaków w oddali, jego nozdrza wyczuły zapach lasu, przypominający mu radosne chwile spędzone w rodzinnej wiosce, a stopy zapadały mu się w mchu. Po chwili jednak radosny trel ucichł, a w okół zapanowała cisza. Otworzył oczy, nie był przekonany co się stało. Na polanie nie było jasno, bardziej mroczno. Ciemne drzewa nachylały się ku sobie, przesłaniając niebo gęstwiną gałęzi i woalami kędzierzawych porostów, gdzieniegdzie prze świtały jednak proste promienie jasnego słońca. Zauważył biały pniak, który wyrastał z ziemi pośrodku polany. Był szeroki na tyle, że mógłby na nim usiąść, nie wiedział jednak o co tu chodzi.
Do czasu gdy wiedziony instynktem podniósł oczy na skraj, gdzie stał ogromny, biały wilk. Długie, lśniące futro nie falowało mu już, jak wtedy gdy ujrzał go podczas zamieci. Jego głębokie ślepia, zupełnie inne niż zwierzęce patrzyły na niego jakby z troską. Było to zupełnie inne spojrzenie niż wtedy na Górze, kiedy był przekonany, że rzuca mu wyzwanie. Basior ruszył do przodu, stawiając łapy powoli i ostrożnie, a mech pod jego ciężarem zapadał się jeszcze głębiej niż pod Castielem. Chłopak chciał coś powiedzieć, słowa jednak ugrzęzły mu w gardle. Zastanawiał się, dlaczego teraz spotkali się w innej scenerii niż poprzednio. - "Dawno się nie widzieliśmy." - odezwał się w jego głowie, gruby, tubalny głos Leitsaca. Jego szczęka nie poruszyła się jednak, jakby mówił prosto do jego umysłu. Basior podszedł bliżej - był tak wielki, że młody indianin z powodzeniem mógłby go dosiadać. Nie bał się jednak, miał dziwne przeczucie, takie jak poprzednio - poczucie znajomego bezpieczeństwa. - "Zastanawiasz się zapewne, gdzie ta wichura... Wcześniej musiałem Cię sprawdzić. Chciałem wiedzieć czy jesteś godny bym wciąż był częścią Ciebie. W innych wypadkach to Twój nastrój decyduje o tym jaka tu jest pogoda. Gdy zmarła Kimiko a Ty byłeś zdruzgotany, to padało. Baardzo dłuugo." - ostatnie zdanie wypowiedział przeciągając sylaby, a w jego głosie można było wyczuć równie wielki smutek niż wtedy, gdy on sam go odczuwał. Wyciągnął rękę i przejechał nią po lśniącym futrze. Było niesamowicie miękkie, puszyste i przyjemne. - "Ale ja nie o tym. Masz, zdaje się, zadanie do wykonania. Usiądź tam." - pyskiem wskazał pieniek, który wcześniej zauważył Castiel. Chłopak usiadł na nim, krzyżując nogi. Wciąż nie mógł napatrzyć się na Leitsaca. Wiedział jednak, do czego nawiązuje basior i zamknął oczy. Świat w okół niego spowiła ciemność. W swojej głowie, jakby z oddali usłyszał głos wilka. - "Otwórz swój umysł jak Cię nauczono i słuchaj tego co Cię otacza, myśli wszystkich istot na tej polanie, od mrówek wśród drzew po robaki w ziemi. Słuchaj, aż w końcu usłyszysz je wszystkie i zrozumiesz ich naturę i cel istnienia. Słuchaj, a gdy nie usłyszysz już nic nowego, przyjdź i opowiedz mi czego się nauczyłeś."
A potem w lesie zapadła cisza. Chłopak skupił się, wyobrażając sobie jak daje nura w sam środek swojej duszy. Jak wtedy gdy uczono go kontrolować swoją energię by utworzył ją we wrzecionowatą poświatę Ki-Sworda, tak i teraz poczuł nurty energii płynące po jego ciele, rozlewające się w każdy zakamarek, po czubki palców. Czuł jak ta energia w nim buzuje, a on sam świadomie zaczął podkręcać ją, wyobrażając sobie jakby płomienie wzrastające przy podmuchu wiatru. Poczekał chwilę, rozgrzewając swoje ciało, tak jak robił to podczas śnieżnej zamieci, gdy było mu zimno.
A potem przyszło zrozumienie. Jakby na jego głowę spadły tysiące obrazów, uczuć, zapachów, od których zakręciło mu się w głowie. Jakby biały basior pokazał mu co ma robić. Sprawił, że wszystkie elementy jego układanki, które poznawał poprzez trening z poprzednimi zadaniami, złożyły się idealnie w jedną całość. Z lekkim wahaniem opuścił otaczające jego umysł bariery - które może jedynie sobie wyobrażał. Wyobraził sobie również, jak sięga świadomością poza swoje ciało - nadmuchując bańkę, która rozeszła się po lesie, czując w sobie moc Leitsaca, który pomagał mu napierać na niewidzialne ściany. Z początku otaczała go jedynie pustka. Potem jednak w ciemności zaczęły pojawiać się iskierki światła i ciepła, a ich moc nieznacznie rosła, aż w końcu znalazł się pośrodku galaktyki roztańczonych konstelacji. Każdy jasny punkcik oznaczał życie. Czuł się jakby stał głuchy pośrodku tłumu i dopiero teraz zaczynały docierać do niego różne rzeki emocji. Z początku przestraszył się a jego koncentracja zachwiała się sprawiając, że 'nadmuchiwana bańka' zmniejszyła się znacznie, a chłopak oczami umysłu widział jak maleńkie iskierki znikają. Przypominając sobie lekcje, zaczął od nowa oddychać wolniej, kontrolując cały proces by znów móc na spokojnie otworzyć swój umysł.
Gdy to zrobił znowu zalała go fala iskierek. Ze wszystkich wyczuwanych żywotów miażdżącą większość stanowiły owady, ich liczba go oszołomiła. Dziesiątki tysięcy żyły w stopie kwadratowej mchu, miliony na niewielkiej polanie, niezliczone rzesze poza nią. Ich obfitość wręcz go przeraziła, ale tym razem był na to przygotowany i zdołał utrzymać koncentrację, by nie musieć zaczynać wszystkiego od nowa. Skoncentrował się na kolumnie czerwonych mrówek maszerujących po ziemi i łodygach krzaka dzikiej róży. To, co od nich wychwycił, nie przypominało myśli - mrówki miały zbyt prymitywne mózgi - lecz raczej bodźce: nakaz szukania pożywienia i unikania obrażeń, obrony terytorium, płodzenia młodych. Badając instynkty mrówek, zaczął rozumieć ich zachowanie. Zafascynowany, skupił się bardziej i odkrył, że, prócz kilku osobników badających zewnętrzne granice ich królestwa, mrówki wiedziały dokładnie, dokąd idą. Nie potrafił określić, jaki mechanizm nimi kieruje, podążały jednak jasno określonymi ścieżkami prowadzącymi z gniazda do pożywienia i z powrotem. Źródło pożywienia stało się kolejną niespodzianką. Tak jak przypuszczał, mrówki zabijały i pożerały inne owady. Przede wszystkim jednak skupiały się na hodowli czegoś, co pokrywało krzak róży. Odpowiedź okazała się tak prosta, że zaśmiał się w głos, gdy ją dostrzegł: mszyce. Mrówki zachowywały się niczym pasterze mszyc, prowadząc je i chroniąc, a także pobierały od nich pożywienie, masując im brzuchy koniuszkami swoich czułków.
Po jakimś czasie chłopak uznał, że zdobył już od mrówek tyle informacji, ile tylko mógł - chyba że miałby siedzieć jeszcze nie wiadomo ile, mimo iż tak na prawdę nie wiedział ile czasu minęło. Choć domyślał się, że cała ta sytuacja dzieje się tylko w jakimś niewyjaśnionym dla niego sposobem - jakby w jego własnej duszy. Tak było poprzednim razem, sądził, że tak jest i teraz - i właśnie miał wrócić do swego ciała, gdy na polanę wskoczyła wiewiórka. Jej pojawienie się przypominało nagły, oślepiający rozbłysk światła, Castiel bowiem przywykł do owadów. Oszołomiony, dał się ponieść prądowi odczuć dobiegających od zwierzęcia. Węszył po lesie jego nosem, czuł, jak kora ustępuje pod zakrzywionymi pazurkami, a powietrze przepływa wokół wzniesionego puchatego ogona. W porównaniu z mrówką wiewiórka kipiała energią i dysponowała niekwestionowaną inteligencją. Zafascynowany wyobraził sobie jak 'oddala' perspektywę swojego widoku niczym scrollem myszki komputerowej, sprawiając że iskierki mrówek zmniejszyły się tak, że był prawie niewidoczne. Poszukał myślami Leitsaca i wprost przeraził się gdy ujrzał ogromne ognisko energii - w porównaniu do małych stworzeń. Szybko wycofał się do swojego ciała i otworzył oczy. Las wydał mu się mroczniejszy i cichszy. Castiel odetchnął głęboko i rozejrzał się, po raz pierwszy doceniając, jak wiele form życia istnieje na świecie. Wyprostował zdrętwiałe nogi i podszedł do krzaka róży. Pochylił się i obejrzał uważnie gałązki. Istotnie, przywierały do nich mszyce i ich szkarłatne strażniczki, a u podstawy krzaka piętrzył się stos sosnowych szpilek oznaczający wejście do labiryntu mrówek. Dziwnie było oglądać to wszystko własnymi oczami. Nic nie zdradzało licznych, subtelnych powiązań, o których właśnie się dowiedział. Wrócił do basiora i zrelacjonował mu wszystko o czym się dowiedział. Wcześniej wilk wspominał o mrówkach, więc chłopak skupił się na nich. Widział jednak niezadowoloną - jak na wilka - minę. - "A co z innymi organizmami w ziemi i powietrzu? Możesz mi opowiedzieć, co robiły, podczas gdy twoje mrówki strzegły swoich podopiecznych?" - Młody indianin milczał. Widocznie nie do końca zrozumiał sens całego zadania, lecz mimo to w duchu czuł, że jednak czegoś się nauczył. - "Na tym właśnie polega twój błąd. Musisz stać się świadom wszystkich rzeczy jednako, nie skupiać się wyłącznie na jednym temacie. To podstawowa umiejętność." Po chwili widocznie znudzony telepatyczną rozmową przesłał mu obrazy i myśli, z których chłopak zrozumiał, że musi to opanować tak jak opanował wyczuwanie ruchów powietrza. Wszystkie na raz, jednako. Zapytał, skąd ma wiedzieć, że opanował tą technikę a basior odezwał się w jego głowie po raz kolejny. - "Gdy będziesz mógł obserwować jedno, a widzieć wszystko."
Siedzieli tak razem w milczeniu przez kilkadziesiąt minut, później jednak Castiel uznał, że chce spróbować jeszcze raz. Siadając znów na pieńku wrócił do poprzedniej pozycji i koncentracji. Krótka przerwa dobrze mu zrobiła - szybko udało mu się skupić. Po raz kolejny zajął się studiowaniem kolonii czerwonych mrówek. Próbował też wyczuć wszystko inne, co działo się na polanie, tak jak chciał Leitsac.
Nie do końca mu się powiodło. Kiedy się odprężał i pozwalał, by jego umysł chłonął informacje napływające ze wszystkich okolicznych świadomości, w głowie pojawiały mu się tysiące obrazów i uczuć, nakładających się na siebie w szybkich przebłyskach barw i dźwięków, dotyku i zapachu, bólu i rozkoszy. Liczba informacji go oszołomiła. Z czystego nawyku umysł młodzieńca chwytał się jednego tematu, wyciszając wszystkie inne. Czynił tak dopóty, dopóki nie zorientował się i nie powrócił do stanu pasywnego otwarcia. Cykl ów powtarzał się co kilka sekund. Jednak po kilkudziesięciu minutach, a może godzinach - nie potrafił stwierdzić - zdołał przyzwyczaić się na tyle, że w końcu wyczuł nie tylko ptaki, zwierzęta i owady, ale też rośliny.
Rośliny miały zupełnie inną świadomość niż zwierzęta - powolną, leniwą, pozbawioną jądra, lecz na swój sposób równie wyraźnie dostrzegającą otoczenie jak on sam. Słabe pulsowanie świadomości roślin rozjaśniło galaktykę gwiazd wirujących mu przed oczami - każda lśniąca iskierka symbolizowała życie - miękkim, wszechobecnym blaskiem. Nawet w jałowym piasku roiło się od organizmów. Sama ziemia była żywa i świadoma. "Wszędzie istnieje inteligentne życie" - pomyślał.
Kiedy zanurzył się w oceanie myśli i uczuć otaczających go istot, zdołał osiągnąć stan tak głębokiego wewnętrznego spokoju, że przez ten czas przestał istnieć jako odrębna jednostka. Stał się nicością, otchłanią, odbiorcą głosów całego świata. Nic nie umykało jego uwagi, bo uwaga ta nie skupiała się na niczym. Był lasem i jego mieszkańcami. Gdy dotarł do tego etapu, później starał się rozszerzać granice swojej świadomości. "Czy tak właśnie czuje się bóg?" - zastanawiał się po powrocie do swego ciała, przypominając sobie jak Kami wraz z Siódemką patrząc w niebo obserwowali wydarzenia na odległej Vegecie. On na razie nie był w stanie sięgnąć tak daleko. Spojrzał na białego basiora, a ten mrugnął do niego wielkim, mądrym okiem jakby wszystko rozumiał i był zadowolony. Chłopak zrozumiał przekaz, że musi wracać i po chwili poczuł, jak jego ciało zostaje 'wyrywane' z innej powierzchni, przeszył go chłód, a następnie miał dziwne uczucie, jakby wynurzał się z jeziora po długiej obecności pod wodą.
***
Otworzył oczy. Od razu poczuł chłód, jakby jego bodźce zaczęły reagować dopiero teraz. Było późno, spojrzał w górę i ujrzał wiele świateł na firmamencie. Pięknych gwiazd. Mając na uwadze wcześniejsze doświadczenia zastanawiał się jak wiele istot żyje w galaktyce i była to dla niego rzecz prawie niepojęta. Oprócz chłodu poczuł także głód. Widocznie Kami nie przerywał mu i w sumie dobrze - chciał dobrze nauczyć się tej techniki. Skupiając się znowu rozszerzył bańkę świadomości. Zdziwiło go to, z jaką łatwością mógł to zrobić, ogarniając nie mal cały glob. W jego wewnętrznym świecie przychodziło mu to o wiele trudniej. Zmieniając perspektywę, oddalając najmniejsze stworzenia i rośliny skupił się wyłącznie na ludziach. Ich również było wiele, niewiele jednak posiadało pokłady energii, które wyróżniałby się z tumu. Wstając spostrzegł jak bardzo zdrętwiało mu całe jego ciało. Trwał w bezruchu bardzo długi okres czasu i stał przez chwilę w miejscu pozwalając by krążenie wróciło tam gdzie powinno, czując znajome ciepło spływające po odrętwiałych kończynach. Odwrócił się i zaczął iść w stronę Pałacu. Był bardzo głodny.
Różne myśli chodziły mu po głowie. Zastanawiał się nad ogromem mocy wojowników, jaki zobaczył w obrazie pokazanym mu przez Kamiego. Czy chciałby być tak mocny? Być może - ale na razie jego głównym celem był trening przeciwko zawodnikom Urunai Baby i pokonanie ich. Gdyby oczywiście Ziemia była zagrożona to stanąłby do walki, nie ważne jak ogromną siłą dysponowali by przeciwnicy. Miał jednak nadzieję, że teraz gdy okrutny Zell został pokonany, na tronie zasiądzie ktoś, kogo polityka nie będzie ekspansywna, a inne planety pozostaną nienaruszone. Robiąc kilka głośnym kroków po granitowej posadzce odetchnął głęboko świeżym, zimnym powietrzem.
Przeszedł na skraj posadzki, palcami u stóp niemal wystając za granicę. Nie bał się, potrafił latać, poza tym miał Kinto. Ziemia z tej wysokości wyglądała pięknie, chłopak zachłysnął się tym widokiem. Wszystko wydawało się takie małe. Usiadł na skraju w pozycji kwiatu lotosu, ręce luźno położył na swoich kolanach. Zamknął oczy i odetchnął jeszcze raz, głęboko, starając się przypomnieć sobie wszystkie dotychczasowe nauki, które prowadziły jedynie do tego głównego zadania.
Na początku uspokoił oddech, sprawiając, że stał się miarowy, spokojny, działający tak, że skupiał swoje myśli. Wyostrzył zmysły, usłyszał szum wiatru, czuł na swojej skórze każdy lekki podmuszek. Robił to już wiele razy, przychodziło mu to więc łatwiej. Wiedział, że kluczem do sukcesu jest spokój - usłyszał to wiele razy i to nie od jednej osoby. Starał się, by jego głowę nie zakłóciły niepotrzebne myśli, utrzymując uwagę na swoim spokojny oddechu. Powoli, zaczęły docierać do niego inne bodźce. Wyostrzony słuch, zmysł dotyku, kiedy czuł wibrację niemal w każdym maleńkim włosku na swoich rękach.
Przypomniał sobie słowa Kamiego, że każda istota posiada energię. Jego pierwsze zadanie - walka z przeciwnikiem o takich samych zdolnościach jak on, tyle, że lepiej je wykorzystywał. Nauczył się wtedy skupiać na otaczającym go świecie, wykonywać tylko te ruchy, które są niezbędne, omijając te, które niepotrzebnie sprawiały, że tracił cenną energię. Później zabawa w berka z zawiązanymi oczami miały pomóc mu wyczuć tą energię przy każdym ruchu przeciwnika. On zaś ćwicząc to nauczył się jeszcze bardziej wyostrzać zmysły, słuchać ruchów powietrza. Uczył się kontroli swojej własnej energii, poznając technikę ofensywną. W między czasie wzmacniał swoje ciało i doświadczenie poprzez walki z małą demonicą, i to z dodatkowym obciążeniem. Ostatnie zadanie jednak prowadziło go do poznania sposobu wykrywania energii u innych. Wcześniej zastanawiało go, dlaczego ma siedzieć nad rzeczką i łowić ryby, ale w trakcie tej spokojnej czynności nauczył się rozpoznawać energię małych rybek, które podpływały do haczyka. Każdy ich ruch powodował rozchodzenie się nieznacznej energii z ich ciała niczym kręgi na wodzie. Teraz miał za zadanie połączyć to wszystko w jedną całość. Problem jednak stanowiła dla niego odległość celu jaki sobie wyznaczył - zupełnie zapomniał o Wszechmogącym i Siódemce, którzy siedzieli w Pałacu, bezskutecznie próbując wyłapać jakąkolwiek energię z Ziemi poniżej Pałacu, od zwykłych mieszkańców. Próbował usilnie przez kilka minut, aż na jego czole pojawiły się krople potu, na nic jednak się to nie zdało. Poczuł złość na siebie, ale szybko odgonił to uczucie. Musi nauczyć się cierpliwości, a przede wszystkim musi być spokojny. Po raz kolejny skupiając się na swoim oddechu, opadł świadomością w głąb siebie...
***
Nagle usłyszał cichy śpiew ptaków w oddali, jego nozdrza wyczuły zapach lasu, przypominający mu radosne chwile spędzone w rodzinnej wiosce, a stopy zapadały mu się w mchu. Po chwili jednak radosny trel ucichł, a w okół zapanowała cisza. Otworzył oczy, nie był przekonany co się stało. Na polanie nie było jasno, bardziej mroczno. Ciemne drzewa nachylały się ku sobie, przesłaniając niebo gęstwiną gałęzi i woalami kędzierzawych porostów, gdzieniegdzie prze świtały jednak proste promienie jasnego słońca. Zauważył biały pniak, który wyrastał z ziemi pośrodku polany. Był szeroki na tyle, że mógłby na nim usiąść, nie wiedział jednak o co tu chodzi.
Do czasu gdy wiedziony instynktem podniósł oczy na skraj, gdzie stał ogromny, biały wilk. Długie, lśniące futro nie falowało mu już, jak wtedy gdy ujrzał go podczas zamieci. Jego głębokie ślepia, zupełnie inne niż zwierzęce patrzyły na niego jakby z troską. Było to zupełnie inne spojrzenie niż wtedy na Górze, kiedy był przekonany, że rzuca mu wyzwanie. Basior ruszył do przodu, stawiając łapy powoli i ostrożnie, a mech pod jego ciężarem zapadał się jeszcze głębiej niż pod Castielem. Chłopak chciał coś powiedzieć, słowa jednak ugrzęzły mu w gardle. Zastanawiał się, dlaczego teraz spotkali się w innej scenerii niż poprzednio. - "Dawno się nie widzieliśmy." - odezwał się w jego głowie, gruby, tubalny głos Leitsaca. Jego szczęka nie poruszyła się jednak, jakby mówił prosto do jego umysłu. Basior podszedł bliżej - był tak wielki, że młody indianin z powodzeniem mógłby go dosiadać. Nie bał się jednak, miał dziwne przeczucie, takie jak poprzednio - poczucie znajomego bezpieczeństwa. - "Zastanawiasz się zapewne, gdzie ta wichura... Wcześniej musiałem Cię sprawdzić. Chciałem wiedzieć czy jesteś godny bym wciąż był częścią Ciebie. W innych wypadkach to Twój nastrój decyduje o tym jaka tu jest pogoda. Gdy zmarła Kimiko a Ty byłeś zdruzgotany, to padało. Baardzo dłuugo." - ostatnie zdanie wypowiedział przeciągając sylaby, a w jego głosie można było wyczuć równie wielki smutek niż wtedy, gdy on sam go odczuwał. Wyciągnął rękę i przejechał nią po lśniącym futrze. Było niesamowicie miękkie, puszyste i przyjemne. - "Ale ja nie o tym. Masz, zdaje się, zadanie do wykonania. Usiądź tam." - pyskiem wskazał pieniek, który wcześniej zauważył Castiel. Chłopak usiadł na nim, krzyżując nogi. Wciąż nie mógł napatrzyć się na Leitsaca. Wiedział jednak, do czego nawiązuje basior i zamknął oczy. Świat w okół niego spowiła ciemność. W swojej głowie, jakby z oddali usłyszał głos wilka. - "Otwórz swój umysł jak Cię nauczono i słuchaj tego co Cię otacza, myśli wszystkich istot na tej polanie, od mrówek wśród drzew po robaki w ziemi. Słuchaj, aż w końcu usłyszysz je wszystkie i zrozumiesz ich naturę i cel istnienia. Słuchaj, a gdy nie usłyszysz już nic nowego, przyjdź i opowiedz mi czego się nauczyłeś."
A potem w lesie zapadła cisza. Chłopak skupił się, wyobrażając sobie jak daje nura w sam środek swojej duszy. Jak wtedy gdy uczono go kontrolować swoją energię by utworzył ją we wrzecionowatą poświatę Ki-Sworda, tak i teraz poczuł nurty energii płynące po jego ciele, rozlewające się w każdy zakamarek, po czubki palców. Czuł jak ta energia w nim buzuje, a on sam świadomie zaczął podkręcać ją, wyobrażając sobie jakby płomienie wzrastające przy podmuchu wiatru. Poczekał chwilę, rozgrzewając swoje ciało, tak jak robił to podczas śnieżnej zamieci, gdy było mu zimno.
A potem przyszło zrozumienie. Jakby na jego głowę spadły tysiące obrazów, uczuć, zapachów, od których zakręciło mu się w głowie. Jakby biały basior pokazał mu co ma robić. Sprawił, że wszystkie elementy jego układanki, które poznawał poprzez trening z poprzednimi zadaniami, złożyły się idealnie w jedną całość. Z lekkim wahaniem opuścił otaczające jego umysł bariery - które może jedynie sobie wyobrażał. Wyobraził sobie również, jak sięga świadomością poza swoje ciało - nadmuchując bańkę, która rozeszła się po lesie, czując w sobie moc Leitsaca, który pomagał mu napierać na niewidzialne ściany. Z początku otaczała go jedynie pustka. Potem jednak w ciemności zaczęły pojawiać się iskierki światła i ciepła, a ich moc nieznacznie rosła, aż w końcu znalazł się pośrodku galaktyki roztańczonych konstelacji. Każdy jasny punkcik oznaczał życie. Czuł się jakby stał głuchy pośrodku tłumu i dopiero teraz zaczynały docierać do niego różne rzeki emocji. Z początku przestraszył się a jego koncentracja zachwiała się sprawiając, że 'nadmuchiwana bańka' zmniejszyła się znacznie, a chłopak oczami umysłu widział jak maleńkie iskierki znikają. Przypominając sobie lekcje, zaczął od nowa oddychać wolniej, kontrolując cały proces by znów móc na spokojnie otworzyć swój umysł.
Gdy to zrobił znowu zalała go fala iskierek. Ze wszystkich wyczuwanych żywotów miażdżącą większość stanowiły owady, ich liczba go oszołomiła. Dziesiątki tysięcy żyły w stopie kwadratowej mchu, miliony na niewielkiej polanie, niezliczone rzesze poza nią. Ich obfitość wręcz go przeraziła, ale tym razem był na to przygotowany i zdołał utrzymać koncentrację, by nie musieć zaczynać wszystkiego od nowa. Skoncentrował się na kolumnie czerwonych mrówek maszerujących po ziemi i łodygach krzaka dzikiej róży. To, co od nich wychwycił, nie przypominało myśli - mrówki miały zbyt prymitywne mózgi - lecz raczej bodźce: nakaz szukania pożywienia i unikania obrażeń, obrony terytorium, płodzenia młodych. Badając instynkty mrówek, zaczął rozumieć ich zachowanie. Zafascynowany, skupił się bardziej i odkrył, że, prócz kilku osobników badających zewnętrzne granice ich królestwa, mrówki wiedziały dokładnie, dokąd idą. Nie potrafił określić, jaki mechanizm nimi kieruje, podążały jednak jasno określonymi ścieżkami prowadzącymi z gniazda do pożywienia i z powrotem. Źródło pożywienia stało się kolejną niespodzianką. Tak jak przypuszczał, mrówki zabijały i pożerały inne owady. Przede wszystkim jednak skupiały się na hodowli czegoś, co pokrywało krzak róży. Odpowiedź okazała się tak prosta, że zaśmiał się w głos, gdy ją dostrzegł: mszyce. Mrówki zachowywały się niczym pasterze mszyc, prowadząc je i chroniąc, a także pobierały od nich pożywienie, masując im brzuchy koniuszkami swoich czułków.
Po jakimś czasie chłopak uznał, że zdobył już od mrówek tyle informacji, ile tylko mógł - chyba że miałby siedzieć jeszcze nie wiadomo ile, mimo iż tak na prawdę nie wiedział ile czasu minęło. Choć domyślał się, że cała ta sytuacja dzieje się tylko w jakimś niewyjaśnionym dla niego sposobem - jakby w jego własnej duszy. Tak było poprzednim razem, sądził, że tak jest i teraz - i właśnie miał wrócić do swego ciała, gdy na polanę wskoczyła wiewiórka. Jej pojawienie się przypominało nagły, oślepiający rozbłysk światła, Castiel bowiem przywykł do owadów. Oszołomiony, dał się ponieść prądowi odczuć dobiegających od zwierzęcia. Węszył po lesie jego nosem, czuł, jak kora ustępuje pod zakrzywionymi pazurkami, a powietrze przepływa wokół wzniesionego puchatego ogona. W porównaniu z mrówką wiewiórka kipiała energią i dysponowała niekwestionowaną inteligencją. Zafascynowany wyobraził sobie jak 'oddala' perspektywę swojego widoku niczym scrollem myszki komputerowej, sprawiając że iskierki mrówek zmniejszyły się tak, że był prawie niewidoczne. Poszukał myślami Leitsaca i wprost przeraził się gdy ujrzał ogromne ognisko energii - w porównaniu do małych stworzeń. Szybko wycofał się do swojego ciała i otworzył oczy. Las wydał mu się mroczniejszy i cichszy. Castiel odetchnął głęboko i rozejrzał się, po raz pierwszy doceniając, jak wiele form życia istnieje na świecie. Wyprostował zdrętwiałe nogi i podszedł do krzaka róży. Pochylił się i obejrzał uważnie gałązki. Istotnie, przywierały do nich mszyce i ich szkarłatne strażniczki, a u podstawy krzaka piętrzył się stos sosnowych szpilek oznaczający wejście do labiryntu mrówek. Dziwnie było oglądać to wszystko własnymi oczami. Nic nie zdradzało licznych, subtelnych powiązań, o których właśnie się dowiedział. Wrócił do basiora i zrelacjonował mu wszystko o czym się dowiedział. Wcześniej wilk wspominał o mrówkach, więc chłopak skupił się na nich. Widział jednak niezadowoloną - jak na wilka - minę. - "A co z innymi organizmami w ziemi i powietrzu? Możesz mi opowiedzieć, co robiły, podczas gdy twoje mrówki strzegły swoich podopiecznych?" - Młody indianin milczał. Widocznie nie do końca zrozumiał sens całego zadania, lecz mimo to w duchu czuł, że jednak czegoś się nauczył. - "Na tym właśnie polega twój błąd. Musisz stać się świadom wszystkich rzeczy jednako, nie skupiać się wyłącznie na jednym temacie. To podstawowa umiejętność." Po chwili widocznie znudzony telepatyczną rozmową przesłał mu obrazy i myśli, z których chłopak zrozumiał, że musi to opanować tak jak opanował wyczuwanie ruchów powietrza. Wszystkie na raz, jednako. Zapytał, skąd ma wiedzieć, że opanował tą technikę a basior odezwał się w jego głowie po raz kolejny. - "Gdy będziesz mógł obserwować jedno, a widzieć wszystko."
Siedzieli tak razem w milczeniu przez kilkadziesiąt minut, później jednak Castiel uznał, że chce spróbować jeszcze raz. Siadając znów na pieńku wrócił do poprzedniej pozycji i koncentracji. Krótka przerwa dobrze mu zrobiła - szybko udało mu się skupić. Po raz kolejny zajął się studiowaniem kolonii czerwonych mrówek. Próbował też wyczuć wszystko inne, co działo się na polanie, tak jak chciał Leitsac.
Nie do końca mu się powiodło. Kiedy się odprężał i pozwalał, by jego umysł chłonął informacje napływające ze wszystkich okolicznych świadomości, w głowie pojawiały mu się tysiące obrazów i uczuć, nakładających się na siebie w szybkich przebłyskach barw i dźwięków, dotyku i zapachu, bólu i rozkoszy. Liczba informacji go oszołomiła. Z czystego nawyku umysł młodzieńca chwytał się jednego tematu, wyciszając wszystkie inne. Czynił tak dopóty, dopóki nie zorientował się i nie powrócił do stanu pasywnego otwarcia. Cykl ów powtarzał się co kilka sekund. Jednak po kilkudziesięciu minutach, a może godzinach - nie potrafił stwierdzić - zdołał przyzwyczaić się na tyle, że w końcu wyczuł nie tylko ptaki, zwierzęta i owady, ale też rośliny.
Rośliny miały zupełnie inną świadomość niż zwierzęta - powolną, leniwą, pozbawioną jądra, lecz na swój sposób równie wyraźnie dostrzegającą otoczenie jak on sam. Słabe pulsowanie świadomości roślin rozjaśniło galaktykę gwiazd wirujących mu przed oczami - każda lśniąca iskierka symbolizowała życie - miękkim, wszechobecnym blaskiem. Nawet w jałowym piasku roiło się od organizmów. Sama ziemia była żywa i świadoma. "Wszędzie istnieje inteligentne życie" - pomyślał.
Kiedy zanurzył się w oceanie myśli i uczuć otaczających go istot, zdołał osiągnąć stan tak głębokiego wewnętrznego spokoju, że przez ten czas przestał istnieć jako odrębna jednostka. Stał się nicością, otchłanią, odbiorcą głosów całego świata. Nic nie umykało jego uwagi, bo uwaga ta nie skupiała się na niczym. Był lasem i jego mieszkańcami. Gdy dotarł do tego etapu, później starał się rozszerzać granice swojej świadomości. "Czy tak właśnie czuje się bóg?" - zastanawiał się po powrocie do swego ciała, przypominając sobie jak Kami wraz z Siódemką patrząc w niebo obserwowali wydarzenia na odległej Vegecie. On na razie nie był w stanie sięgnąć tak daleko. Spojrzał na białego basiora, a ten mrugnął do niego wielkim, mądrym okiem jakby wszystko rozumiał i był zadowolony. Chłopak zrozumiał przekaz, że musi wracać i po chwili poczuł, jak jego ciało zostaje 'wyrywane' z innej powierzchni, przeszył go chłód, a następnie miał dziwne uczucie, jakby wynurzał się z jeziora po długiej obecności pod wodą.
***
Otworzył oczy. Od razu poczuł chłód, jakby jego bodźce zaczęły reagować dopiero teraz. Było późno, spojrzał w górę i ujrzał wiele świateł na firmamencie. Pięknych gwiazd. Mając na uwadze wcześniejsze doświadczenia zastanawiał się jak wiele istot żyje w galaktyce i była to dla niego rzecz prawie niepojęta. Oprócz chłodu poczuł także głód. Widocznie Kami nie przerywał mu i w sumie dobrze - chciał dobrze nauczyć się tej techniki. Skupiając się znowu rozszerzył bańkę świadomości. Zdziwiło go to, z jaką łatwością mógł to zrobić, ogarniając nie mal cały glob. W jego wewnętrznym świecie przychodziło mu to o wiele trudniej. Zmieniając perspektywę, oddalając najmniejsze stworzenia i rośliny skupił się wyłącznie na ludziach. Ich również było wiele, niewiele jednak posiadało pokłady energii, które wyróżniałby się z tumu. Wstając spostrzegł jak bardzo zdrętwiało mu całe jego ciało. Trwał w bezruchu bardzo długi okres czasu i stał przez chwilę w miejscu pozwalając by krążenie wróciło tam gdzie powinno, czując znajome ciepło spływające po odrętwiałych kończynach. Odwrócił się i zaczął iść w stronę Pałacu. Był bardzo głodny.
- OCC:
- Post treningowy.
Technika Ki-Feeling?
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Nie Lut 28, 2016 12:00 pm
Wrócił do Pałacu krocząc pokracznie, przywracając kończynom właściwe krążenie. Wpadł do komnaty, w której wcześniej jedli posiłki i z ulgą spostrzegł, że zostało jeszcze trochę kolacji dla niego. Jadł spokojnie, a że był bardzo głodny, nim się spostrzegł nie było już nic więcej na stole. Lekko pełny wstał i poszedł po cichutku do swojej komnaty, nie chcąc nikogo budzić. Zrzucił z siebie ubrania - co zajęło mu kolejnych parę minut gdyż mocował się z ciężkimi obciążeniami w postaci odzienia. Gdy mu się udało padł na wyrko i tak zasnął.
Nazajutrz wstał wypoczęty, nawet nie był obolały jak zazwyczaj. Ubrał się, co znowu zajęło mu parę chwil i postanowił trochę się rozgrzać. Zaczął od lekkich wymachów ramion i sprintów w miejscu i obszernych skoków w 'pajacykach'. Przed łóżkiem robił pompki i przysiady, spróbował walki z cieniem skupiając się na uczuciu jakie miał poprzez obciążenia nadgarstków. Na początku powoli, koncentrując się na technice, później nieco szybciej, nie na tyle jednak by tracił dech. Gdy już dostatecznie się rozgrzał, wyszedł z komnaty i powędrował na świeże powietrze.
Gdy wyszedł, od razu spostrzegł, że jest dużo wcześniej niż przypuszczał. Słońce było nisko, a powietrze chłodniejsze niż zazwyczaj. Powędrował dalej, do miejsca gdzie ustawione były dwa rzędy drzewek. I rozpoczął swój trening najszybszym bieganiem na jakie było go stać w tym stroju, slalomem między drzewami, ostrymi zrywami zmieniając kierunki. Już ten pierwszy trening był dla niego męczący a chłopak wiedział, że następnego dnia może spodziewać się zakwasów - nie poddawał się jednak. Wciąż biegał, co jakiś czas zmieniając taktykę i zrywając się z miejsca w swoistych interwałach. Wyciskał z siebie ile się da, nawet gdy zadyszał się niemiłosiernie wciąż biegł, czując w płucach ukłucia zimnego powietrza i bólu. W końcu padł pod drzewem prostując nogi w uldze, opierając się o pień i oddychając ciężko. Przed oczami miał swój cel - wojowników, których postawi przed nim tajemnicza Urunai Baba. Miał przed oczami własne wyobrażenie jej zawodników na podstawie niegdysiejszego opisu jaki przekazał mu Wszechmogący. Wiedział, że to nie będzie łatwa przeprawa, ale uświadamiał sobie również, że wpadł do świata gdzie teraz chyba wszystko jest możliwe. Jedynie co musi robić, to ciężko trenować. Tak, by nie mieć do siebie pretensji, że nie dał z siebie wszystkiego, że nie zrobił wszystkiego co było w jego mocy.
Gdy chwilę odetchnął wstał i korzystając z techniki latania uniósł się w powietrze ponad Pałac. I w przestworzach po raz kolejny zaczął walkę z cieniem, skupiając się dodatkowo na lepszym kontrolowaniu własnej energii. Wykonywał przeróżne beczki i kombinacje, wariacje w powietrzu, opierając się ciężkiemu strojowi, który usilnie chciał przygwoździć go z powrotem do ziemi. W głowie miał tylko jeden cel i dzięki niemu wciąż się nie poddawał. Po chwili odpalił białą aurę i z jeszcze większą szybkością uderzał swojego niewidzialnego przeciwnika, wydając przy ciosie krótkie, aczkolwiek głośne dźwięki, które pomagały mu radzić sobie narastającymi w nim emocjami. Wciąż z białą aurą zaczął latać, okrążając Pałac dookoła, coraz szybciej, jak tylko potrafił najlepiej. Czuł na plecach mokre plamy potu, z czoła również kapały mu krople. Po jakimś czasie wrócił na granitowe płyty i zmierzwił palcami czarnego, posklejanego od potu irokeza. Symbol jego wojny. Do której teraz się przygotowywał.
Gdy był już na prawdę bardzo zmęczony podszedł do krawędzi posadzki i usiadł krzyżując nogi. Zamknął oczy i tak jak wcześniej na polanie, zaczął rozszerzać okalającą jego umysł 'bańkę', posyłał świadomość w okół siebie starając się powiększyć zasięg, jakim dysponował dotychczas. Zmuszał się również do nie chwytania jednej energii i przyglądania się jej, lecz robił tak, by słuchać wszystkiego jednocześnie. Była to trudna sztuka, ale jeśli raz mu się udało to chłopak wiedział jak mniej więcej ma tego dokonać i wiedział, że musi mu się udać. Siedział w bezruchu i medytował, sam nie mając pojęcia ile czasu mu to zajęło.
Gdy otworzył oczy jego oddech był spokojny, stabilny. Gdy się podnosił poczuł pierwsze bóle i objawy jutrzejszej męki przez zakwasy. Nie przejmował się tym, wiedział, że im więcej bólu i cierpienia 'zapłaci' na treningu, tym większe szanse będzie miał w walce z przeciwnikami. Znów był głodny i wyszukując energię swoich znajomych ruszył w tamtą stronę. Miał nadzieję, że Popo zostawił mu coś do jedzenia.
Nazajutrz wstał wypoczęty, nawet nie był obolały jak zazwyczaj. Ubrał się, co znowu zajęło mu parę chwil i postanowił trochę się rozgrzać. Zaczął od lekkich wymachów ramion i sprintów w miejscu i obszernych skoków w 'pajacykach'. Przed łóżkiem robił pompki i przysiady, spróbował walki z cieniem skupiając się na uczuciu jakie miał poprzez obciążenia nadgarstków. Na początku powoli, koncentrując się na technice, później nieco szybciej, nie na tyle jednak by tracił dech. Gdy już dostatecznie się rozgrzał, wyszedł z komnaty i powędrował na świeże powietrze.
Gdy wyszedł, od razu spostrzegł, że jest dużo wcześniej niż przypuszczał. Słońce było nisko, a powietrze chłodniejsze niż zazwyczaj. Powędrował dalej, do miejsca gdzie ustawione były dwa rzędy drzewek. I rozpoczął swój trening najszybszym bieganiem na jakie było go stać w tym stroju, slalomem między drzewami, ostrymi zrywami zmieniając kierunki. Już ten pierwszy trening był dla niego męczący a chłopak wiedział, że następnego dnia może spodziewać się zakwasów - nie poddawał się jednak. Wciąż biegał, co jakiś czas zmieniając taktykę i zrywając się z miejsca w swoistych interwałach. Wyciskał z siebie ile się da, nawet gdy zadyszał się niemiłosiernie wciąż biegł, czując w płucach ukłucia zimnego powietrza i bólu. W końcu padł pod drzewem prostując nogi w uldze, opierając się o pień i oddychając ciężko. Przed oczami miał swój cel - wojowników, których postawi przed nim tajemnicza Urunai Baba. Miał przed oczami własne wyobrażenie jej zawodników na podstawie niegdysiejszego opisu jaki przekazał mu Wszechmogący. Wiedział, że to nie będzie łatwa przeprawa, ale uświadamiał sobie również, że wpadł do świata gdzie teraz chyba wszystko jest możliwe. Jedynie co musi robić, to ciężko trenować. Tak, by nie mieć do siebie pretensji, że nie dał z siebie wszystkiego, że nie zrobił wszystkiego co było w jego mocy.
Gdy chwilę odetchnął wstał i korzystając z techniki latania uniósł się w powietrze ponad Pałac. I w przestworzach po raz kolejny zaczął walkę z cieniem, skupiając się dodatkowo na lepszym kontrolowaniu własnej energii. Wykonywał przeróżne beczki i kombinacje, wariacje w powietrzu, opierając się ciężkiemu strojowi, który usilnie chciał przygwoździć go z powrotem do ziemi. W głowie miał tylko jeden cel i dzięki niemu wciąż się nie poddawał. Po chwili odpalił białą aurę i z jeszcze większą szybkością uderzał swojego niewidzialnego przeciwnika, wydając przy ciosie krótkie, aczkolwiek głośne dźwięki, które pomagały mu radzić sobie narastającymi w nim emocjami. Wciąż z białą aurą zaczął latać, okrążając Pałac dookoła, coraz szybciej, jak tylko potrafił najlepiej. Czuł na plecach mokre plamy potu, z czoła również kapały mu krople. Po jakimś czasie wrócił na granitowe płyty i zmierzwił palcami czarnego, posklejanego od potu irokeza. Symbol jego wojny. Do której teraz się przygotowywał.
Gdy był już na prawdę bardzo zmęczony podszedł do krawędzi posadzki i usiadł krzyżując nogi. Zamknął oczy i tak jak wcześniej na polanie, zaczął rozszerzać okalającą jego umysł 'bańkę', posyłał świadomość w okół siebie starając się powiększyć zasięg, jakim dysponował dotychczas. Zmuszał się również do nie chwytania jednej energii i przyglądania się jej, lecz robił tak, by słuchać wszystkiego jednocześnie. Była to trudna sztuka, ale jeśli raz mu się udało to chłopak wiedział jak mniej więcej ma tego dokonać i wiedział, że musi mu się udać. Siedział w bezruchu i medytował, sam nie mając pojęcia ile czasu mu to zajęło.
Gdy otworzył oczy jego oddech był spokojny, stabilny. Gdy się podnosił poczuł pierwsze bóle i objawy jutrzejszej męki przez zakwasy. Nie przejmował się tym, wiedział, że im więcej bólu i cierpienia 'zapłaci' na treningu, tym większe szanse będzie miał w walce z przeciwnikami. Znów był głodny i wyszukując energię swoich znajomych ruszył w tamtą stronę. Miał nadzieję, że Popo zostawił mu coś do jedzenia.
- OCC:
- Koniec treningu
Re: Teren przed pałacem.
Wto Mar 01, 2016 11:54 am
- Dzień Dobry! – gdzieś z dołu dobiegło Castiela poranne powitanie. Widzę, że trening techniki mocno Cię wyczerpał. Tak bywa w tym przypadku. Teraz przez kilka dni będziesz miał mętlik w głowie i będzie docierać do wiele informacji. Dzięki temu będziesz mógł przewidzieć ruchy przeciwnika wiedzą w jakim miejscu kumuluje swoją energię i jednocześnie będziesz mógł mądrzej zarządzać swoimi zasobami i możliwościami. Z czasem przyjdzie Ci to w bardziej naturalny sposób. Przed śniadaniem chciałbym abyś potrenował nie tylko ciało.
Wszechmogący poprowadził Castiela na skraj pałacu, tam gdzie zwykle lubił stać obserwując mieszkańców planety.
- Spójrz sobą tam na północ od Świętej Wieży na jedno z miast i dzięki swojej nowej umiejętności opowiedz mi co Ci ludzie tam robią? A po śniadaniu zmierzysz się ze swoim przeciwnikiem ponownie.
OOC: Wybierz sobie porę dnia opisując miasto - strefy czasowe itp.
+ 30 ptk za mini zadania prowadzące do nauki KF - zaraz dodam w punktacji treningu - Kuro.
Wszechmogący poprowadził Castiela na skraj pałacu, tam gdzie zwykle lubił stać obserwując mieszkańców planety.
- Spójrz sobą tam na północ od Świętej Wieży na jedno z miast i dzięki swojej nowej umiejętności opowiedz mi co Ci ludzie tam robią? A po śniadaniu zmierzysz się ze swoim przeciwnikiem ponownie.
OOC: Wybierz sobie porę dnia opisując miasto - strefy czasowe itp.
+ 30 ptk za mini zadania prowadzące do nauki KF - zaraz dodam w punktacji treningu - Kuro.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach