Teren przed pałacem.
+9
Red
April
Siódemka
Kanade
NPC.
Reito
Kuro
Hikaru
NPC
13 posters
Teren przed pałacem.
Sro Maj 30, 2012 11:12 pm
First topic message reminder :
Cały teren pokryty metrowej długości, kwadratowymi płytami z twardego granitu, ale nie mogło zabraknąć kilku drzew w wydzielonym do tego miejscu, w dwóch rzędach na jednej i drugiej części całego placu kilka palm wyrosło, a także mnóstwo krzaków i niewielka ilość równo przystrzyżonej trawy. Mnóstwo jest miejsca dla całego osiedla mieszkańców, ale mało kto jest w stanie w ogóle tu się zjawić. Tylko wybrańcy mogą stąpać po tej ziemi, tylko za zezwoleniem kota-Karina. W tym miejscu właśnie ci wybrańcy mogą trenować z pomocnikiem Kamiego- Mr Popo.
Cały teren pokryty metrowej długości, kwadratowymi płytami z twardego granitu, ale nie mogło zabraknąć kilku drzew w wydzielonym do tego miejscu, w dwóch rzędach na jednej i drugiej części całego placu kilka palm wyrosło, a także mnóstwo krzaków i niewielka ilość równo przystrzyżonej trawy. Mnóstwo jest miejsca dla całego osiedla mieszkańców, ale mało kto jest w stanie w ogóle tu się zjawić. Tylko wybrańcy mogą stąpać po tej ziemi, tylko za zezwoleniem kota-Karina. W tym miejscu właśnie ci wybrańcy mogą trenować z pomocnikiem Kamiego- Mr Popo.
- GośćGość
Re: Teren przed pałacem.
Sob Sty 07, 2017 8:02 pm
Oooh, Bóg tej planety? No proszę, bardzo ciekawe i zaskakujące, że przed nimi stoi sam Kami-sama we własnej osobie. Choć Kisa bardziej określiłaby go mianem opiekuna, bo z tego co jej wiadomo w niektórych wierzeniach bóg jest niematerialny, ale co ona tam wie o zaświatach, może na Ziemi jest inaczej.
W każdym razie od razu czuć było od staruszka coś w rodzaju... wrodzonej dostojności. W każdym razie każdy by poczuł do Niego respekt, jedynie na Niego patrząc. Jakby Kisa chciała posiadać taką umiejętność, wtedy może nie musiałaby być wredna w ramach samoobrony przed społeczeństwem.
Chyba wszyscy zlękli się, gdy zaraz za nimi pojawił się ten czarny jegomość ogłaszając, że coś jest gotowe. Młoda czarnowłosa wojowniczka zaczęła się zastanawiać kiedy on do jasnej cholery pojawił się za nimi. Trochę miał straszny wyraz twarzy, nie chciała jakoś zgłębiać się w historię życia tej osoby. W każdym razie i tak sobie poszedł, szykując komnatę dla trzeciej osoby. Czyli nigdy nie weszło tam więcej niż dwie, słodko. Będą zatem pierwsi.
Udali się do pomieszczenia, ciągnięci przez małą dziewczynkę z chorobą niespokojnych nóg. Kisa nawet nie musiała zostać namawiana do tego, by coś zjadła. Umierała z głodu zawsze gdy tylko zobaczyła jedzenie, jak każdy saiyain chyba, posiada żołądek bez dna, dlatego podziękowała i zaczęła się zapychać. W tym czasie, wszyscy otrzymali... hm, lekcję? Naukę? April była nieuleczalnie chora, znów padło imię Kuro, a ona chciała z nim walczyć. Nie wtrącała się, bo nie wiedziała konkretnie o co chodzi. Co prawda przy Redzie pokrótce opowiedzieli conieco o sobie i wie trochę, ale... zapewne nie tyle by się wypowiadać.
Potem temat zszedł na pewną ciemną magię. Kto wie, może psychiczna chęć wzmocnienia się zasiało w Kisie ziarnko zła, które może kiedyś przeistoczyć się w przekleństwo w postaci Majina... Nie koniecznie to musi być sama obecność demona. Co się wszyscy tak Go czepili jak pchła?
___- Nic nie jest w stanie mnie kontrolować... nawet jakaś głupia magia. - mówiła, a raczej mamrotała niezadowolona pod nosem. Też coś, jakieś marne zaklęcie nie jest w stanie zapanować nad umysłem Kisy, żadnemu trenerowi na Vegecie się to nie udało, a ma się udać magikowi? Nawet Raziel nie ma szans, młoda wojowniczka jest po prostu dzikim koniem, którego nie da się dosiąść za żadne skarby. Taki Mustang z Dzikiej Doliny.
Zwróciła wzrok na Raziel'a. Wydawał się być nieobecny, co niezbyt jest do Niego podobne. Zmarszczyła brwi i doszła do wniosku, że najwyraźniej uciął sobie z kimś telepatyczną pogawędkę. I on ją próbował uczyć jak być grzecznym?!
Po skończonym posiłku od razu dziewczyna poczuła chęć do ostrego treningu, dlatego z szerokim uśmiechem na twarzy poszła z resztą i prowadzącym ich Mr. Popo do drzwi komnaty. Podziękowali Kamiemu za pozwolenie na wejście i zniknęli z tego wymiaru...
Z tematu > Za Ap.
W każdym razie od razu czuć było od staruszka coś w rodzaju... wrodzonej dostojności. W każdym razie każdy by poczuł do Niego respekt, jedynie na Niego patrząc. Jakby Kisa chciała posiadać taką umiejętność, wtedy może nie musiałaby być wredna w ramach samoobrony przed społeczeństwem.
Chyba wszyscy zlękli się, gdy zaraz za nimi pojawił się ten czarny jegomość ogłaszając, że coś jest gotowe. Młoda czarnowłosa wojowniczka zaczęła się zastanawiać kiedy on do jasnej cholery pojawił się za nimi. Trochę miał straszny wyraz twarzy, nie chciała jakoś zgłębiać się w historię życia tej osoby. W każdym razie i tak sobie poszedł, szykując komnatę dla trzeciej osoby. Czyli nigdy nie weszło tam więcej niż dwie, słodko. Będą zatem pierwsi.
Udali się do pomieszczenia, ciągnięci przez małą dziewczynkę z chorobą niespokojnych nóg. Kisa nawet nie musiała zostać namawiana do tego, by coś zjadła. Umierała z głodu zawsze gdy tylko zobaczyła jedzenie, jak każdy saiyain chyba, posiada żołądek bez dna, dlatego podziękowała i zaczęła się zapychać. W tym czasie, wszyscy otrzymali... hm, lekcję? Naukę? April była nieuleczalnie chora, znów padło imię Kuro, a ona chciała z nim walczyć. Nie wtrącała się, bo nie wiedziała konkretnie o co chodzi. Co prawda przy Redzie pokrótce opowiedzieli conieco o sobie i wie trochę, ale... zapewne nie tyle by się wypowiadać.
Potem temat zszedł na pewną ciemną magię. Kto wie, może psychiczna chęć wzmocnienia się zasiało w Kisie ziarnko zła, które może kiedyś przeistoczyć się w przekleństwo w postaci Majina... Nie koniecznie to musi być sama obecność demona. Co się wszyscy tak Go czepili jak pchła?
___- Nic nie jest w stanie mnie kontrolować... nawet jakaś głupia magia. - mówiła, a raczej mamrotała niezadowolona pod nosem. Też coś, jakieś marne zaklęcie nie jest w stanie zapanować nad umysłem Kisy, żadnemu trenerowi na Vegecie się to nie udało, a ma się udać magikowi? Nawet Raziel nie ma szans, młoda wojowniczka jest po prostu dzikim koniem, którego nie da się dosiąść za żadne skarby. Taki Mustang z Dzikiej Doliny.
Zwróciła wzrok na Raziel'a. Wydawał się być nieobecny, co niezbyt jest do Niego podobne. Zmarszczyła brwi i doszła do wniosku, że najwyraźniej uciął sobie z kimś telepatyczną pogawędkę. I on ją próbował uczyć jak być grzecznym?!
Po skończonym posiłku od razu dziewczyna poczuła chęć do ostrego treningu, dlatego z szerokim uśmiechem na twarzy poszła z resztą i prowadzącym ich Mr. Popo do drzwi komnaty. Podziękowali Kamiemu za pozwolenie na wejście i zniknęli z tego wymiaru...
Z tematu > Za Ap.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Nie Sty 08, 2017 9:32 pm
-Huh? – Raziel podniósł brew, kiedy usłyszał kogo ma przed sobą. Nie żeby wiele to zmieniało. Zahne nie miał zamiaru się przed nikim płaszczyć czy przepraszać, że nie okazał jakiegoś tam szacunku. W swoim mniemaniu był wystarczająco grzeczny dla Kamiego, więc nie ma co się oburzać. Poza tym Saiyanin oceniał wartość napotkanych osób na podstawie ich siły i zdolności, a nie pozycji jaką mieli. Bóg Ziemi posiadał potężną moc i tego nie dało olać. Poza tym ten drugi gość. Coś w jego spojrzeniu i ogólnej mimice twarzy mówiło, że nie chce się z nim zadzierać. Raz miał nawet ciarki przez niego, a to już było coś. Ciekawe też było to co powiedział ten gość. Będą pierwszą trójką w komnacie. Cóż. Miło było przekraczać granice. No, ale zaproszenia na obiad to żaden trzeźwo myślący Saiyanin nie odrzuci. Zwłaszcza jak się miało pójść trenować na cały rok. Zapewne jakoś dadzą coś tam upolować, ale trzeba brać pod uwagę wszystkie możliwości. I kiedy się posilali, to Kami postanowił wyjaśnić na czym polega ten cały Majin. Razielowi już od samego początku to śmierdziało, a teraz tylko się upewnił, że to coś z czym raczej nie chciał mieć do czynienia. Po raz kolejny zaś padło słowo uleczenie w stosunku do April. Zahne nie rozumiał dlaczego wszyscy uważają ją za chorą i szukają lekarstwa. A może Halfka taka właśnie była? Czasami trzeba po prostu zaakceptować daną osobę taką jaką jest, a nie cały czas starać się sprowadzić ją do postaci idealnej. Nikt taki nie był i im szybciej niektórzy to zrozumieją tym lepiej dla nich. W międzyczasie kiedy April i Kisa rozmawiały z Kamim to do umysłu Raziela doszedł kolejny przekaz od Kuro. Serio? On naprawdę uważał, że Raz znał tylko jednego demona? No, ale nic. Ważniejsza była informacja o działaniu tych kul. No jeśli one naprawdę mają taką moc, to Red może zrobić co tylko sobie zamarzy. A cholera wie, czego on teraz będzie chciał. Co do April, to Raz miał już swoje zdanie na ten temat. Szukanie leku, na chorobę której mogło nie być. No powodzenia Kuro.
- Żebyś się nie zdziwiła. Też tak kiedyś myślałem, a życie pokazało, że się myliłem. Nigdy nie mów nigdy. – powiedział Raziel wstając od stołu i ruszając za Mr. Popo do Komnaty. Zaczynała się ciężka praca.
OOC:
z/t za Ap
- Żebyś się nie zdziwiła. Też tak kiedyś myślałem, a życie pokazało, że się myliłem. Nigdy nie mów nigdy. – powiedział Raziel wstając od stołu i ruszając za Mr. Popo do Komnaty. Zaczynała się ciężka praca.
OOC:
z/t za Ap
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Czw Sty 26, 2017 11:25 am
Vulfila o nieczystym sercu
Ciemność. Nieprzenikalny mrok spowił Vulfilę. Ciało halfki pokryła gęsia skórka. Głęboko w sercu poczuła niepokój i żal. Dobrze znane uczucia... Czy ktoś tu jest z nią? Czy została sama? Co robić? Myśli krążyły w jej głowie spowolnione. Trafiały dopiero z opóźnieniem. Czy też... odnosiła dziwne wrażenie, że to nie one są opóźnione, tylko ona nie nadąża za nimi biec, bo się cofa.
„KI Feeling... Hazard... uczył... cię... „ – dobiegały do niej strzępki logiki.
Skupiła się na wyczuwaniu energii, tak samo, jak uczył ją saiyanin, ale... nie czuła nic. Tylko... czy to znaczy, że robiła to źle? Czy to znaczy... że jest tu sama?
Wtedy dotarło do niej, że jest całkiem sama. Nie było wokół nikogo, kompletnie nikogo. Ani wroga, ani przyjaciela. Nikogo, kto mógłby jej pomóc, podpowiedzieć. Znów uczucie to stało się takie znajome...
„Dlaczego?” – zadała sobie w myślach pytanie. Bo czym niby sobie na to zasłużyła? A czy... świat jest sprawiedliwy? Nie.
Powoli oczy Vulfili przyzwyczaiły się do mroku. Coraz wyraźniej zauważała, że to wcale nie ciemność ją spowiła. Lecz stała w cieniu. Cieniu tak ogromnym, że nie przepuszczał niemal żadnej drobinki światła. Gdzieś głęboko w sercu poczuła nie tyle strach, co... ukłócie zazdrości. Znowu takie znajome...
„Co to...?” – zastanawiała się. W czyim cieniu stała? Co sprawiało, że była taka przygaszona? I zagubiona?
Włosy zjeżyły się na ogonie dziewczyny. Nagle w jej głowie rozległy się szeptane słowa:
„Czujesz nas?”
Vulfila przełknęła ślinę. Jej oczy rozszerzyły się. Nie czuła. Ale dreszcz przeszywał jej ciało. Znała ten głos. Do kogo należał?
„Cel jest poza twoim zasięgiem. Nie ma nowego początku, póki na twój blask pada cień przeszłości. ”
Vulfila przysiadła na... nicości, objęła się rękami. Jej oczy wyrażały pustkę. To prawda, wiedziała o tym. Coś zdarzyło się w jej preszłości. Ale nie mogła do tego dotrzeć, bo ... nie mogła sobie przypomnieć. Tylko uczucia z tym związane czasem budziły się z letargu. Przez chwilę, w Rajskiej Sali, w objęciach rozkoszy zapomniała o reszcie świata... łudziła się, że to nie ma już zaczenia.
„To nie jest tak, jak mówił Hazard. Przeszłość ma znaczenie. Nie jestem czysta jak niezapisana kartka papieru... Coś stało się w przeszłości. Na tyle ważnego, że niepamięć nie jest dla mnie wytłumaczeniem. Nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem...”
- Gdzie jesteś? – wyszeptała.
Gdyby tylko mogła zobaczyć tę osobę, do której należał ten głos, pewnie wiele stałoby się jasne.
- Gdzie jesteś? – szeptała dalej matowym głosem, lecz nie otrzymywała odpowiedzi. – Gdzie jesteś? – powtarzała bez skutku. – Czy... ja sobie to tylko zmyśliłam? – wyszeptała do siebie, zastanawiając się, ile prawdy jest w jej snach, które nazywała wizjami. – Ale Takeo... on ... był prawdziwy... Tylko... Czy ktoś go widział?
Łezka stoczyła się po policzku Vulfili i spadła na podłoże. Nie zatrzymała się na nim jednak, lecz leciała gdzieś dalej, w nicość bez dna.
- Czy byłeś tylko w mojej wyobraźni? – szeptała zwątpiona.
Zamknęła oczy. Położyła się. Liczyła na to, że to tylko sen, że... poranek ją oczyści i będzie już dobrze.
Zimna woda okalała Vulfilę i ochładzała jej ciało. Z jej ust wyobywały się bombelki powietrza. Płynęła wgłąb niezmierzonych ciemności.
Zmierzała do celu z pełnym zaangażowaniem. Cz yteż uciekała? Miała coś do wykonania, coś ważnego. Nie miała najmniejszych wątpliwosci, że musi to zrobić. Czy może to już nastąpiło?
Ktoś płynął obok niej... Zwróciła głowę w jego stronę. Znała go... dobrze go znała. Czuła się z nim swobodnie i bezpiecznie. Ufała mu. Był to przeraźliwie chudy, wysoki mężczyzna z długimi, włosami splecionymi w warkocz, odstającymi, szpiczastymi uszami, rubinami i rogami na głowie. Nie człowiek i nie saiyanin... Zwrócił twarz w jej stronę. Ich wzrok spotkał się. Miał krwiście czerwone oczy, które wyrażały obojętność.
Spojrzała za siebie i wtedy jej oczom ukazał się jakiś punkt w oddali. To było bardzo głęboko. Oddalali się od tamtego miejsca. Z każdym ruchem znajdowali się coraz bliżej powietrzni. Było to podwodne miasta. Budynki znajdowały się pod kopułami z bombli powietrznych.
Nagle coś rozbłysło w oddali. Najpierw na pomarańczowo, potem na żółto i czerwono. Bomblaste kopuły zadrżały, lecz szybko nie wytrzymały napięcia. Pękły od naporem wybuchu. Fala uderzeniowa dotarła aż do Vulfili i jej towarzysza, ale nie była w stanie zrobić im żadnej krzywdy, byli już w bezpiecznej strefie. Miasto zostało wysadzone.
Wszystko trwało dosłownie kilka sekund. Fragment przestrzeni w Pałacu Wszechmogącego rozwarła się jak dziura w materiale. Z ogromnym impetem wyleciała z nigo młoda saiyanka, którą Wszechmogący i Mr. Popo zdążyli już poznać. Przeleciała kilka metrów i przeturlała się po podłodze. Padła bez ruchu.
Ciemność. Nieprzenikalny mrok spowił Vulfilę. Ciało halfki pokryła gęsia skórka. Głęboko w sercu poczuła niepokój i żal. Dobrze znane uczucia... Czy ktoś tu jest z nią? Czy została sama? Co robić? Myśli krążyły w jej głowie spowolnione. Trafiały dopiero z opóźnieniem. Czy też... odnosiła dziwne wrażenie, że to nie one są opóźnione, tylko ona nie nadąża za nimi biec, bo się cofa.
„KI Feeling... Hazard... uczył... cię... „ – dobiegały do niej strzępki logiki.
Skupiła się na wyczuwaniu energii, tak samo, jak uczył ją saiyanin, ale... nie czuła nic. Tylko... czy to znaczy, że robiła to źle? Czy to znaczy... że jest tu sama?
Wtedy dotarło do niej, że jest całkiem sama. Nie było wokół nikogo, kompletnie nikogo. Ani wroga, ani przyjaciela. Nikogo, kto mógłby jej pomóc, podpowiedzieć. Znów uczucie to stało się takie znajome...
„Dlaczego?” – zadała sobie w myślach pytanie. Bo czym niby sobie na to zasłużyła? A czy... świat jest sprawiedliwy? Nie.
Powoli oczy Vulfili przyzwyczaiły się do mroku. Coraz wyraźniej zauważała, że to wcale nie ciemność ją spowiła. Lecz stała w cieniu. Cieniu tak ogromnym, że nie przepuszczał niemal żadnej drobinki światła. Gdzieś głęboko w sercu poczuła nie tyle strach, co... ukłócie zazdrości. Znowu takie znajome...
„Co to...?” – zastanawiała się. W czyim cieniu stała? Co sprawiało, że była taka przygaszona? I zagubiona?
Włosy zjeżyły się na ogonie dziewczyny. Nagle w jej głowie rozległy się szeptane słowa:
„Czujesz nas?”
Vulfila przełknęła ślinę. Jej oczy rozszerzyły się. Nie czuła. Ale dreszcz przeszywał jej ciało. Znała ten głos. Do kogo należał?
„Cel jest poza twoim zasięgiem. Nie ma nowego początku, póki na twój blask pada cień przeszłości. ”
Vulfila przysiadła na... nicości, objęła się rękami. Jej oczy wyrażały pustkę. To prawda, wiedziała o tym. Coś zdarzyło się w jej preszłości. Ale nie mogła do tego dotrzeć, bo ... nie mogła sobie przypomnieć. Tylko uczucia z tym związane czasem budziły się z letargu. Przez chwilę, w Rajskiej Sali, w objęciach rozkoszy zapomniała o reszcie świata... łudziła się, że to nie ma już zaczenia.
„To nie jest tak, jak mówił Hazard. Przeszłość ma znaczenie. Nie jestem czysta jak niezapisana kartka papieru... Coś stało się w przeszłości. Na tyle ważnego, że niepamięć nie jest dla mnie wytłumaczeniem. Nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem...”
- Gdzie jesteś? – wyszeptała.
Gdyby tylko mogła zobaczyć tę osobę, do której należał ten głos, pewnie wiele stałoby się jasne.
- Gdzie jesteś? – szeptała dalej matowym głosem, lecz nie otrzymywała odpowiedzi. – Gdzie jesteś? – powtarzała bez skutku. – Czy... ja sobie to tylko zmyśliłam? – wyszeptała do siebie, zastanawiając się, ile prawdy jest w jej snach, które nazywała wizjami. – Ale Takeo... on ... był prawdziwy... Tylko... Czy ktoś go widział?
Łezka stoczyła się po policzku Vulfili i spadła na podłoże. Nie zatrzymała się na nim jednak, lecz leciała gdzieś dalej, w nicość bez dna.
- Czy byłeś tylko w mojej wyobraźni? – szeptała zwątpiona.
Zamknęła oczy. Położyła się. Liczyła na to, że to tylko sen, że... poranek ją oczyści i będzie już dobrze.
***
Zimna woda okalała Vulfilę i ochładzała jej ciało. Z jej ust wyobywały się bombelki powietrza. Płynęła wgłąb niezmierzonych ciemności.
Zmierzała do celu z pełnym zaangażowaniem. Cz yteż uciekała? Miała coś do wykonania, coś ważnego. Nie miała najmniejszych wątpliwosci, że musi to zrobić. Czy może to już nastąpiło?
Ktoś płynął obok niej... Zwróciła głowę w jego stronę. Znała go... dobrze go znała. Czuła się z nim swobodnie i bezpiecznie. Ufała mu. Był to przeraźliwie chudy, wysoki mężczyzna z długimi, włosami splecionymi w warkocz, odstającymi, szpiczastymi uszami, rubinami i rogami na głowie. Nie człowiek i nie saiyanin... Zwrócił twarz w jej stronę. Ich wzrok spotkał się. Miał krwiście czerwone oczy, które wyrażały obojętność.
Spojrzała za siebie i wtedy jej oczom ukazał się jakiś punkt w oddali. To było bardzo głęboko. Oddalali się od tamtego miejsca. Z każdym ruchem znajdowali się coraz bliżej powietrzni. Było to podwodne miasta. Budynki znajdowały się pod kopułami z bombli powietrznych.
Nagle coś rozbłysło w oddali. Najpierw na pomarańczowo, potem na żółto i czerwono. Bomblaste kopuły zadrżały, lecz szybko nie wytrzymały napięcia. Pękły od naporem wybuchu. Fala uderzeniowa dotarła aż do Vulfili i jej towarzysza, ale nie była w stanie zrobić im żadnej krzywdy, byli już w bezpiecznej strefie. Miasto zostało wysadzone.
***
Wszystko trwało dosłownie kilka sekund. Fragment przestrzeni w Pałacu Wszechmogącego rozwarła się jak dziura w materiale. Z ogromnym impetem wyleciała z nigo młoda saiyanka, którą Wszechmogący i Mr. Popo zdążyli już poznać. Przeleciała kilka metrów i przeturlała się po podłodze. Padła bez ruchu.
Re: Teren przed pałacem.
Pią Sty 27, 2017 5:21 pm
Nie mogła określić, jak długo leżała nieprzytomna na chłodnej posadzce przed pałacem. Lekki podmuch wiatru ożywił mdły krajobraz pięknej roślinności ówcześnie posadzonej przez Pana Popo. Znajdowała się stosunkowo blisko małego ogródka gdzie pomarańczowe kwiecie rozpylało swoje pyłki niezależnie od pory roku. Nie była pewna co jednak robiła tu na pierwszym miejscu, chyba najwyraźniej komnacie ducha i czasu zbrzydł posmak dziewczyny skoro postanowiła wypluć ją przez między wymiarową wyrwę, zamiast potulnie wypuścić ją drzwiami.
Oczy...poczuła na sobie czyiś wzrok, jak również dotyk chłodnej dłoni na swoim prawym ramieniu.
-Panie Popo, proszę się tym niezwłocznie zająć. - Dało się usłyszeć w oddali głos Kami-sama. W końcu wróciła jej świadomość, ale powieki nadal wydawały się takie ciężkie.
-Tak Kami - odpowiedział z należytym szacunkiem w głosie. Pokrótce wstał, a wraz z nim również i Vulfila. Znała już to miejsce, właśnie znajdowała się przed pałacem.
-Musisz iść, czekają na ciebie. - Pan popo dodał z obojętną miną, nie zamierzał już marnować więcej czasu na dziewczynę. Właśnie była pora przesadzenia ślicznej magentowej petunii z jednego ogródka do drugiego i nie mógł już dłużej z tym zwlekać.
- Cień - podkład muzyczny:
- Mr.Popo:
Oczy...poczuła na sobie czyiś wzrok, jak również dotyk chłodnej dłoni na swoim prawym ramieniu.
-Panie Popo, proszę się tym niezwłocznie zająć. - Dało się usłyszeć w oddali głos Kami-sama. W końcu wróciła jej świadomość, ale powieki nadal wydawały się takie ciężkie.
-Tak Kami - odpowiedział z należytym szacunkiem w głosie. Pokrótce wstał, a wraz z nim również i Vulfila. Znała już to miejsce, właśnie znajdowała się przed pałacem.
-Musisz iść, czekają na ciebie. - Pan popo dodał z obojętną miną, nie zamierzał już marnować więcej czasu na dziewczynę. Właśnie była pora przesadzenia ślicznej magentowej petunii z jednego ogródka do drugiego i nie mógł już dłużej z tym zwlekać.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sob Sty 28, 2017 12:55 pm
Chłód posadzki przenikał skórę Vulfili, wgryzając się nieprzyjemnie aż do żywych kości. Powiew wiatru smagał maleńkie włoski na jej ciele, powodując gęsią skórkę. Otworzyła ciężko powieki. Zaraz znów je zamknęła. Chwyciła dłonią trzon swojego nosa i stęknęła cichutko. Łzy same cisnęły jej się do oczu, choć, gdyby ktoś ją teraz spytał, czemu płacze, nie umiałaby tego wyjaśnić. Miała ochotę poleżeć tak jeszcze jakiś czas. Zebrać w sobie siłę, poukładać w głowie to wszystko, czego się dowiedziała. Czuła na sobie jednak czyjś wzrok. A za chwilę dotyk zimnej dłoni na swoim prawym ramieniu, mówiący: „Musisz już iść”.
Przywarła dłońmi do zimnej posadzki i wsparła się ramionami do góry, unosząc najpierw tułowie. Jej głowa opadała jednak w dół, skryta pod gęstą czupryną. Wstrząsnął nią lekki spazm, a z oczu skapnęło kilka łez. Odwróciła głowę i wtedy zobaczyła wielkie, puste oczy, patrzące na nią z zaciekawieniem. Całkowitym brakiem zrozumienia. Pustką. Zasłużyła na to spojrzenie? Usiadła na boku. Przetarła oczy rękawem.
Wstała ciężko z ziemi. Stanęła na równych nogach. Wicher poruszał jej sztywną, saiyańską fryzurą. Rozłożyła ręce i spojrzała na nie. Czuła w nich słabość. Cały trening w Rajskiej Sali zdał się na nic... Była słabsza niż kiedy do niej weszła. Czemu...? Zacisnęła pięści i zęby. Wpuściła w płuca kilka rozzłoszczonych oddechów. Westchnęła. To tak, jakby ktoś zagrał jej na nosie. Wymierzył siarczysty policzek. Tyle starań na marne. Pobyt w innym wymiarze Rajskiej Sali odbierał jej moc. Co by się stało, gdyby została tam jeszcze jakiś czas? Pewnie zginęłaby. Jak to się stało, że udało jej się wydostać?
Rozejrzała się po okolicy. Mr. Popo pobiegł w kierunku swojego Pana. Wszechmogący nawet nie raczył podejść do Halfki i przywitać się. Czy wiedział już, kim tak naprawdę była? Czy może zdawał sobie sprawę z tego, czemu utknęła w innym wymiarze? Vulfila nie zamierzała go o to pytać. Nie miała siły, by zmierzyć się z jego chłodnym wzrokiem lub krytycznym słowem. Choć tak naprawdę nie mogła przewidzieć, jak by się zachował.
Z nawyku poszukała wzrokiem Hazarda. Dopiero po chwili przypomniała sobie, że może spróbować wyczuć jego KI. Spróbowała to zrobić. Tak, nadal to potrafiła. Niewiele czasu potrzebowała, by objąć swoją mocą okolicę. Najpierw gospodarzy tego miejsca, potem drobniejsze stworzenia, latające wśród kwiecia, następnie zadbaną roślinność aż nawet każdy najdrobniejszy kamień. Nie bylo tu chłopaka, którego szukała. Czy wciąż siedział w Rajskiej Sali? Czy może dawno już stamtąd wyszedł?
Opuściła powieki. Żałowała, że go tutaj nie ma. Wprawdzie była sayanką i... powinna być silna. W tym momencie jednak chciałaby, żeby pojawił się znikąd. Tak jak wtedy przy jeziorze. On by jej na pewno nie oceniał. Pewnie nie rozumiałby nic z tego, co zaszło, ale pewnie wziąłby ją w ramiona i przytulił. Obroniłby ją nawet przed tym cieniem, który na nią pada. Ach, jak chciałaby, żeby tak się stało. To jednak nie nastąpiło. Hazard znajdował się teraz gdzieś indziej. Być może nawet wcale nie życzy sobie już jej uczucia. Nie zależy mu na niej i może ma kogoś innego. Bo w końcu zostawiła go samego bez słowa. I wielokroć dawała mu do zrozumienia, że go nie chce. Sama sobie może być winna i sama musi się z tym zmierzyć...
Czas ją gonił, nie powinna dłużej zostawać w pałacu. Pozwoliła sobie tylko na ostatnią refleksję. O całej reszcie zamierzała pomyśleć później. Zamknęła oczy i zmarszczyła brwi. Chwyciła się za czoło. W ostatniej wizji ukazał jej się pewien mężczyzna. Chudy i obojętny. Dziwny, z długimi włosami i uszami i... Gdy ich spojrzenia spotkały się. Przeszyło ją to samo uczucie gdy... wpatrywał się w nią przed chwilą Mr. Popo... Ale... to chyba nie mógł być on, prawda? Vulfila krzywiła twarz, zastanawiając się dalej nad mężczyzną z przeszłości. Czuła wyraźnie, że dobrze go znała. Coś ich łączyło. Nie miłość, bo ... to nie to samo, co czuła do Hazarda. Nie można też nazwać tego obojętnością.
„Kim jesteś?” – zastanawiała się, przygryzając paznokieć.
Spojrzała daleko za horyzont. Przymknęła oczy i starała się wyciszyć. To było tak bardzo dawno temu, kiedy znała tę osobę. Ale przecież gdzieś głęboko w jej umyśle musiał pozostać po nim ślad... Wędrowała myślami w dal, próbując go odnaleźć. Oczywiście nie mogła być pewna, że znajdzie go akurat na Ziemi. I że on nadal żyje, w końcu minęło tyle lat. Czuła jednak, że w tym momencie musi spróbować. Poszukiwania trwały dłuższą chwilę. Odwiedziła już niemal wszystkie znane jej zakątki świata. A swego czasu obleciała bardzo wiele miejsc na tej planecie. Nigdzie go nie wyczuwała.
Już miała odpuścić, gdy nagle poczuła jakby ukłucie w sercu.
- Niemożliwe. – wyszeptała niedosłyszalnie matowym głowem. Otworzyła przy tym szeroko oczy ze zdumienia. Przeszedł ją dreszcz. Czuła go... czuła go... To było jak grom z jasnego nieba. Takie wzniecające. Nie spodziewałaby się, a jednak...
Skupiła się na tym miejscu i uczuciu. Opuściła lekko głowę i znów przygryzła paznokieć. On znajdował się gdzieś... na środku oceanu? Czyżby utonął? Może był zahibernowany, tak samo jak ona przez tyle lat? A może medytował? Może czekał? Może czekał właśnie na nią! Aż go odnajdzie! Nadzieja rozgrzała serce Vulfili. Chyba odkryła wreszcie nić, łączącą ją z tym, kim była dawniej.
Zawahała się ostatni raz. Jeśli poleci tam i spotka się z nim... Przestanie być tą Vulfilą, którą jest teraz. Powoli zacznie stawać się dawną sobą. Tylko... czy aby na pewno tego chciała? W końcu jej wizje przeszłości nigdy dotąd nie przedstawiały jej nic pozytywnego... Pobyt w innym wymiarze Rajskiej Sali utwierdził ją w przekonaniu, że zmierzenie się dawnymi czasami to nie tylko poznanie siebie, ale też cienia, który na nią pada. I zrozumienie tego, co sprawia, że jest nieczysta.
„Nie mam wyboru... tak naprawdę”. – stwierdziła w myślach.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, wystrzeliła w powietrze niczym ogoniasta rakieta. Leciała na spotkanie z przeszłością...
Z/t do : https://dbng.forumpl.net/t204p75-wyspa-na-srodku-oceanu#21403
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Czw Maj 25, 2017 10:45 pm
Wylądowała na kafelkach i skuliła się w płaczu. Łzy leciały w wielkości grochu tuż na posadzkę, a w dłoniach chowała twarz, która przecież miała dawać innym tylko otuchę i nadzieję. Była zła na siebie.
-Ja… Przepraszam…- wyszeptała do Vulfi ale na tyle głośno, żeby było słychać spod jej łkania. Nie wierzyła. Nie umiała zaakceptować tego, że wszechświat jest tak nieczysty i zdeprawowany. Nie chciała się taka stać, świecić nagością w blasku fleszy. To nie dla niej. Przeniosła się więc do bezpiecznego azylu, jedynego miejsca równie czystego co ona.
-Chyba muszę ci powiedzieć coś więcej Vulfi.- powoli otarła łzy swoją chustą i spojrzała na koleżankę wciąż drżąc i siedząc na kafelkach. –Mój świat to zaświaty, wymiar gdzie trafia się po śmierci. Jak widzisz nie mam aureolki, gdyż jestem przedstawicielką rasy, która chroni porządek we wszechświecie. Najprościej mówiąc jestem początkującą boginią. To co mówiła wiedźma o demonach oznacza bardzo duże problemy dla całego wszechświata. Jednak ona nie zważając na to chciała handlować naszym wdziękiem.- wyjaśniła najszybciej jak mogła całą sytuację i wstała z klęczek biegnąc w stronę wejścia do pałacu.
-Muszę jak najszybciej znaleźć tego cesarza demonów i udzielić im pomocy. Nie wiem co się stanie gdy nie połączę sił z rasą, która od zawsze jest naszym wrogiem, ale konsekwencje mogą być ogromne.- rozglądała się w pośpiechu po ciemnej przestrzeni.
-Kami proszę… Wiem, że to wszystko widziałeś. Muszę się czegoś dowiedzieć o Cesarzu Demonów, gdzie go znajdę? Wiesz wszystko na temat Ziemi, proszę... Proszę...- powiedziała głośno i czekała na nameczańskiego brata.
-Ja… Przepraszam…- wyszeptała do Vulfi ale na tyle głośno, żeby było słychać spod jej łkania. Nie wierzyła. Nie umiała zaakceptować tego, że wszechświat jest tak nieczysty i zdeprawowany. Nie chciała się taka stać, świecić nagością w blasku fleszy. To nie dla niej. Przeniosła się więc do bezpiecznego azylu, jedynego miejsca równie czystego co ona.
-Chyba muszę ci powiedzieć coś więcej Vulfi.- powoli otarła łzy swoją chustą i spojrzała na koleżankę wciąż drżąc i siedząc na kafelkach. –Mój świat to zaświaty, wymiar gdzie trafia się po śmierci. Jak widzisz nie mam aureolki, gdyż jestem przedstawicielką rasy, która chroni porządek we wszechświecie. Najprościej mówiąc jestem początkującą boginią. To co mówiła wiedźma o demonach oznacza bardzo duże problemy dla całego wszechświata. Jednak ona nie zważając na to chciała handlować naszym wdziękiem.- wyjaśniła najszybciej jak mogła całą sytuację i wstała z klęczek biegnąc w stronę wejścia do pałacu.
-Muszę jak najszybciej znaleźć tego cesarza demonów i udzielić im pomocy. Nie wiem co się stanie gdy nie połączę sił z rasą, która od zawsze jest naszym wrogiem, ale konsekwencje mogą być ogromne.- rozglądała się w pośpiechu po ciemnej przestrzeni.
-Kami proszę… Wiem, że to wszystko widziałeś. Muszę się czegoś dowiedzieć o Cesarzu Demonów, gdzie go znajdę? Wiesz wszystko na temat Ziemi, proszę... Proszę...- powiedziała głośno i czekała na nameczańskiego brata.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pią Maj 26, 2017 2:13 pm
Vulfila w osłupieniu obserwowała, jak Kaede z minuty na minutę zaczęła tracić nad sobą panowanie. Gdy łzy trysnęły z oczy dziewczyny, Halfka popatrzyła w kierunku Wiedźmy, bo ona na pewno wiedziała, czemu Kaio tak zareagowała. Niestety Saiyanka nie miała najmniejszego pojęcia, czemu tak się stało.
Nagle Kaede krzyknęła, buchnęła energią, złapała Vulfilę za ogon i fruuuu! Poleciała.
- AaaaaAAaaaa, NNNIeeeeeee!!! – krzyczała bezradna Halfka, nie mogąc nic na to poradzić...
O dziwo Kaede wylądowała w miejscu, gdzie Vulfila była wcale nie tak dawno temu. Nie miała jednak szczególnie przyjemnych wspomnień z nim związanych. To było w tym momencie nieważne. Liczyło się wyłącznie to, że Halfka była wściekła jak nie wiem co. Zacisnęła pięści, zwęziła usta w trąbkę, nawet uniosła pięść do góry, by teraz wygarnąć dziewczynie, jak bardzo źle się zachowała, gdy... Kaede zaczęła rzewnie płakać... Saiyanka popatrzyła na nią z podniesioną brwią. Podrapała się po głowie zmieszana. I słuchała wyjaśnień koleżanki, choć złość wcale jej teraz nie opuszczała.
- Emmm. – powiedziała w końcu. Nerwy jej nie opuszczały, ale w tym momencie wydawało jej się, że musiała jakoś uspokoić tę dziewczynę. Usiadła obok niej i otoczyła ją ostrożnie ramieniem. Tak samo zrobiłaby w stosunku do każdej swojej koleżanki. – Słuchaj Kaede, rozumiem ... że nie spodobała ci się propozycja tej ropuchy. Mnie w sumie też nie. No ale to nie powód, żeby tak reagować... Takie zachowanie nie przystoi... bogini... – powiedziała, zastanawiając się nad jakimiś racjonalnymi argumentami. – Mogłaś odmówić... grzecznie... i pożegnać się. Wiedźma mogła się na ciebie ... i na mnie też... obrazić. A nigdy nie wiesz, czy ktoś tak potężny jak ona nie mógłby być twoim sojusznikiem kiedyś indziej. - Wyobrażała sobie, co powiedziałby do niej Aleksander i to samo starała się wyrazić. – Poza tym nie można się wstydzić nagości! To jest całkiem normalne. A pewnego dnia pewnie przed jakimś... no ... chłopakiem się rozbierzesz. A ... uwierz mi... nie masz się czego powstydzić! Jeszcze żebyś była gruba i brzydka albo stara, to rozumiem, no ale z twoją figurą? Popatrz na siebie! Każdy by cię podziwiał, jestem pewna. – po tych słowach Vulfila odwróciła głowę i westchnęła przeciągle. – A byłam tak bliskooooo, już prawie wiedziałam coś o tej Atlantis... Meh, co ja teraz zrobię... – w jej głowie nie brakowało żalu na zaistniałą sytuację. Myślała jednak, że może kiedyś wróci do tej wiedźmy sama i poprosi o nagrodę we własnym imieniu. – Uhm... no dobra. Co myślisz, żeby pójść dalej do tego pałacu? Mieszka tam taki pomarszczony, zielony ludek z takim... przerażającym, czarnym stworem.... brrr... – zadrżała. – Ale dają całkiem niezłe żarcie. Może by nas poczęstowali.
Nagle Kaede krzyknęła, buchnęła energią, złapała Vulfilę za ogon i fruuuu! Poleciała.
- AaaaaAAaaaa, NNNIeeeeeee!!! – krzyczała bezradna Halfka, nie mogąc nic na to poradzić...
O dziwo Kaede wylądowała w miejscu, gdzie Vulfila była wcale nie tak dawno temu. Nie miała jednak szczególnie przyjemnych wspomnień z nim związanych. To było w tym momencie nieważne. Liczyło się wyłącznie to, że Halfka była wściekła jak nie wiem co. Zacisnęła pięści, zwęziła usta w trąbkę, nawet uniosła pięść do góry, by teraz wygarnąć dziewczynie, jak bardzo źle się zachowała, gdy... Kaede zaczęła rzewnie płakać... Saiyanka popatrzyła na nią z podniesioną brwią. Podrapała się po głowie zmieszana. I słuchała wyjaśnień koleżanki, choć złość wcale jej teraz nie opuszczała.
- Emmm. – powiedziała w końcu. Nerwy jej nie opuszczały, ale w tym momencie wydawało jej się, że musiała jakoś uspokoić tę dziewczynę. Usiadła obok niej i otoczyła ją ostrożnie ramieniem. Tak samo zrobiłaby w stosunku do każdej swojej koleżanki. – Słuchaj Kaede, rozumiem ... że nie spodobała ci się propozycja tej ropuchy. Mnie w sumie też nie. No ale to nie powód, żeby tak reagować... Takie zachowanie nie przystoi... bogini... – powiedziała, zastanawiając się nad jakimiś racjonalnymi argumentami. – Mogłaś odmówić... grzecznie... i pożegnać się. Wiedźma mogła się na ciebie ... i na mnie też... obrazić. A nigdy nie wiesz, czy ktoś tak potężny jak ona nie mógłby być twoim sojusznikiem kiedyś indziej. - Wyobrażała sobie, co powiedziałby do niej Aleksander i to samo starała się wyrazić. – Poza tym nie można się wstydzić nagości! To jest całkiem normalne. A pewnego dnia pewnie przed jakimś... no ... chłopakiem się rozbierzesz. A ... uwierz mi... nie masz się czego powstydzić! Jeszcze żebyś była gruba i brzydka albo stara, to rozumiem, no ale z twoją figurą? Popatrz na siebie! Każdy by cię podziwiał, jestem pewna. – po tych słowach Vulfila odwróciła głowę i westchnęła przeciągle. – A byłam tak bliskooooo, już prawie wiedziałam coś o tej Atlantis... Meh, co ja teraz zrobię... – w jej głowie nie brakowało żalu na zaistniałą sytuację. Myślała jednak, że może kiedyś wróci do tej wiedźmy sama i poprosi o nagrodę we własnym imieniu. – Uhm... no dobra. Co myślisz, żeby pójść dalej do tego pałacu? Mieszka tam taki pomarszczony, zielony ludek z takim... przerażającym, czarnym stworem.... brrr... – zadrżała. – Ale dają całkiem niezłe żarcie. Może by nas poczęstowali.
Re: Teren przed pałacem.
Nie Maj 28, 2017 8:38 am
-Kami zajęty. - Głos Popo dotarł za kotary dwóch palm oraz rzędu ślicznych czerwonych i żółtych kwiatów. Naprzemiennie rozsiane z otwartym kwiatostanem oczekiwały na owady do rozpylenia ich pyłku, lecz ta sposobność nigdy nie nastąpiła, było bowiem za wysoko by jakikolwiek insekt przetrwał w tych warunkach.
-Hiiii, jeśli pamiętasz ja jestem Mr. Popo. - Zaczął siedząc po turecku na swoim magicznym dywaniku i przyglądał się wspaniale wypielęgnowanej grządce.
-Nie powinno ciebie tu być, na Ziemi dzieje się wiele złego. - Obojętny wzrok ugrzązł na żółtych płatkach smaganych delikatnym wiatrem niebios. Siedział w milczeniu i było pewne, że znajdował się tutaj dostatecznie długo, by usłyszeć całe skomlenie dwóch zagubionych dziewczyn. Cokolwiek kryło się pod czarnoskórą powłoką, zapewne zastanawiało się czy w ogóle było warto fatygować się i im pomóc. Jak się okazało, miał powód i w pełnym uśmiechu wielkich ust postanowił wyjść z prostą i jakże uczciwą ofertą.
-Słyszałem, że szukacie Cesarza Demonów. Kami-sama nie może pomóc, ale ja mogę. -
Wyciągnął drobny przedmiot ze kaftana i machnął bezdusznie ręką by jedna z dziewczyn do niego podeszła. W jego dłoni znajdował się niebieski medalion.
-Wiedźma nie będzie zadowolona, ale nie dogadaliście się z nią skoro nadal szukacie, to może znacznie potężniejsza i chaotyczna kobieta wskaże wam drogę. Ten medalion zabierze was na miejsce, macie tylko szukać specyficznego wzgórza w dolinie. -
Jeśli sądziły, że odda medalion to się przeliczyły, tutaj Pan Popo jasno twierdził, że tylko przysługa za przysługę ma wartość w tej podróży, bez nauczenia się tego rodzaju biznesu z pewnością nie dadzą rady odnaleźć Cesarza Demonów, a tym bardziej pomóc mu osobiście, gdy staną z nim twarzą w twarz.
-Nazywa się Grd'er, macie się do niej tak zwracać albo... -
-W jej pałacu rosną śliczne kwiaty, macie poprosić ją o nasiona tych kwiatów dla mnie. Zgadzacie się?-
-Hiiii, jeśli pamiętasz ja jestem Mr. Popo. - Zaczął siedząc po turecku na swoim magicznym dywaniku i przyglądał się wspaniale wypielęgnowanej grządce.
-Nie powinno ciebie tu być, na Ziemi dzieje się wiele złego. - Obojętny wzrok ugrzązł na żółtych płatkach smaganych delikatnym wiatrem niebios. Siedział w milczeniu i było pewne, że znajdował się tutaj dostatecznie długo, by usłyszeć całe skomlenie dwóch zagubionych dziewczyn. Cokolwiek kryło się pod czarnoskórą powłoką, zapewne zastanawiało się czy w ogóle było warto fatygować się i im pomóc. Jak się okazało, miał powód i w pełnym uśmiechu wielkich ust postanowił wyjść z prostą i jakże uczciwą ofertą.
-Słyszałem, że szukacie Cesarza Demonów. Kami-sama nie może pomóc, ale ja mogę. -
Wyciągnął drobny przedmiot ze kaftana i machnął bezdusznie ręką by jedna z dziewczyn do niego podeszła. W jego dłoni znajdował się niebieski medalion.
-Wiedźma nie będzie zadowolona, ale nie dogadaliście się z nią skoro nadal szukacie, to może znacznie potężniejsza i chaotyczna kobieta wskaże wam drogę. Ten medalion zabierze was na miejsce, macie tylko szukać specyficznego wzgórza w dolinie. -
Jeśli sądziły, że odda medalion to się przeliczyły, tutaj Pan Popo jasno twierdził, że tylko przysługa za przysługę ma wartość w tej podróży, bez nauczenia się tego rodzaju biznesu z pewnością nie dadzą rady odnaleźć Cesarza Demonów, a tym bardziej pomóc mu osobiście, gdy staną z nim twarzą w twarz.
-Nazywa się Grd'er, macie się do niej tak zwracać albo... -
- Mr.Popo:
-W jej pałacu rosną śliczne kwiaty, macie poprosić ją o nasiona tych kwiatów dla mnie. Zgadzacie się?-
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Nie Maj 28, 2017 12:45 pm
Powoli dochodziła do siebie. W miejsce żalu pojawiał się gniew, a jej mroczniejsza strona budziła się do życia. Mięśnie jej rąk zaczęły pulsować, a mina zrobiła się bardziej poważna. Jak nie będą chcieli dać jej informacji, weźmie je nawet siłą. Wierzyła, że skoro jest powiązana tak mocno z Namek, to i sam Kami powinien być w stosunku do niej bardziej otwarty.
Vulfi nie łapała jej oburzenia. Może to determinacja jej celu przysłaniała jej zrozumienie spojrzenia kaio, a może po prostu rzeczywiście nie przywiązywała aż takiej wagi do skromności typowej dla dziewczyn mniej doświadczonych w kontakcie międzypłciowym. Wysłuchała jej argumentów i rozumiała, że zależy jej na tej Atlantis i zrobiłaby wszystko żeby to osiągnąć. Cóż… Kaede nie była zdania, że może poświęcić każdą rzecz, negatywne konsekwencje wyboru ciągnęłyby się w nieskończoność.
-Zawsze istnieje inna droga do osiągnięcia celu. Pomożesz mi, a ja pomogę tobie.- rzuciła z chłodem typowej bizneswomen przekonanej o swoich nieskończonych możliwościach. Miała pewną wiedze o Urnai Babie, mniej więcej rozumiała w jaki sposób radzi sobie ona z pozyskiwaniem swoich wojowników. Pamiętała walki tego psychopatycznego androida na ringu przed jej pałacem. Miała więc pewne swoje skojarzenia, które mogłyby pomóc w sprawie Vulfi. Teraz jednak musi załatwić swoje obowiązki.
Nie trzeba było długo czekać na pojawienie się kogoś z gospodarzy tego podniebnego cyrku. Od Popo dowiedziała się, że jej zielony brat jest zajęty. Jakoś nie dziwiło ją to szczególnie po tym co wyczuwała na Ziemi. Na szczęście okazało się, że tym razem pół biedy, bo sam Murzyn ma zarówno wiedzę jak i narzędzie, które może pomóc jej w odnalezieniu Cesarza Demonów.
-Wchodzę w to.- powiedziała zdeterminowana gdy i on przedstawił swoją cenę. Było to niesamowicie bezczelne wspominając ich ostatnie spotkanie. Obiecali jej tutaj trening, a wysłali na lodowiec i nie wyrazili żadnego zainteresowania jej losem. Podobnie wioską, którą później ocaliła przed gigantycznymi robalami. Gdy już to zrobiłą nawet jej nie szukali, ani nie udzielili żadnych wskazówek co do treningu. Cały czas miała wspomnienie, które podpowiadało jej, że została oszukana przez wszechmiłującego boga Ziemi. Mogłaby potraktować pomoc Popo jako rekompensatę traumatycznych zdarzeń, ale nie miała czasu na negocjowanie, a ziaren zawsze może w ostateczności nie dostarczyć. W ostateczności, bo nie rzuca słów na wiatr i jest przekonana, że uda się jej pozyskać pożądany towar. Tylko czy tak łatwo go zwróci…
-Dostaniesz swój towar. Naucz mnie jak się dostać do tej Grd’er.- nacięła delikatnie nadgarstek malutką imitacją ki sworda, pieczętując obietnicę krwią. –Masz słowo kaio.
Vulfi nie łapała jej oburzenia. Może to determinacja jej celu przysłaniała jej zrozumienie spojrzenia kaio, a może po prostu rzeczywiście nie przywiązywała aż takiej wagi do skromności typowej dla dziewczyn mniej doświadczonych w kontakcie międzypłciowym. Wysłuchała jej argumentów i rozumiała, że zależy jej na tej Atlantis i zrobiłaby wszystko żeby to osiągnąć. Cóż… Kaede nie była zdania, że może poświęcić każdą rzecz, negatywne konsekwencje wyboru ciągnęłyby się w nieskończoność.
-Zawsze istnieje inna droga do osiągnięcia celu. Pomożesz mi, a ja pomogę tobie.- rzuciła z chłodem typowej bizneswomen przekonanej o swoich nieskończonych możliwościach. Miała pewną wiedze o Urnai Babie, mniej więcej rozumiała w jaki sposób radzi sobie ona z pozyskiwaniem swoich wojowników. Pamiętała walki tego psychopatycznego androida na ringu przed jej pałacem. Miała więc pewne swoje skojarzenia, które mogłyby pomóc w sprawie Vulfi. Teraz jednak musi załatwić swoje obowiązki.
Nie trzeba było długo czekać na pojawienie się kogoś z gospodarzy tego podniebnego cyrku. Od Popo dowiedziała się, że jej zielony brat jest zajęty. Jakoś nie dziwiło ją to szczególnie po tym co wyczuwała na Ziemi. Na szczęście okazało się, że tym razem pół biedy, bo sam Murzyn ma zarówno wiedzę jak i narzędzie, które może pomóc jej w odnalezieniu Cesarza Demonów.
-Wchodzę w to.- powiedziała zdeterminowana gdy i on przedstawił swoją cenę. Było to niesamowicie bezczelne wspominając ich ostatnie spotkanie. Obiecali jej tutaj trening, a wysłali na lodowiec i nie wyrazili żadnego zainteresowania jej losem. Podobnie wioską, którą później ocaliła przed gigantycznymi robalami. Gdy już to zrobiłą nawet jej nie szukali, ani nie udzielili żadnych wskazówek co do treningu. Cały czas miała wspomnienie, które podpowiadało jej, że została oszukana przez wszechmiłującego boga Ziemi. Mogłaby potraktować pomoc Popo jako rekompensatę traumatycznych zdarzeń, ale nie miała czasu na negocjowanie, a ziaren zawsze może w ostateczności nie dostarczyć. W ostateczności, bo nie rzuca słów na wiatr i jest przekonana, że uda się jej pozyskać pożądany towar. Tylko czy tak łatwo go zwróci…
-Dostaniesz swój towar. Naucz mnie jak się dostać do tej Grd’er.- nacięła delikatnie nadgarstek malutką imitacją ki sworda, pieczętując obietnicę krwią. –Masz słowo kaio.
Re: Teren przed pałacem.
Nie Maj 28, 2017 5:21 pm
-O, biedactwo się skaleczyło, Popo zaczyna mieć wątpliwości, czy podołasz zadaniu - nie ruszył się z siedziska, ale spoglądał uważnie na paluszek Kaede, jakby mimo tej przenikliwej miny czuł z tego błogą satysfakcje. Uniósł niebieski medalion w górze, a następnie mocno go ścisnął i się zaświecił. Przyglądał mu się uważnie, a co za tym idzie dziewczyny nie powinny odrywać od niego wzroku. Stał tak bezczynnie przez parę minut, w sumie czy to nie był czas kolacji? Robiło się powoli ciemno, ale Mr. Popo nadal trwał w skupieniu, aż po kolejnych paru minutach medalion zgasł i rozluźnił dłoń.
-Zrozumiałaś? Mogę pokazać jeszcze raz. - Uśmiech na nowo zagościł na jego twarzy, właściwie od momentu ich przybycia ciągle gościł, ale tym razem wydawał się wyjątkowo szczery.
-Będziesz wiedzieć, które wzgórze, a także która dolina. Tu nie jestem potrzebny w końcu już to umiesz - kończąc wypowiedź przytaknął, a medalion trafił do najbliższych dłoni po które sięgnęły. Dłoń Mr. Popo była wyjątkowo lodowata tego zbliżającego wieczoru, cóż taka pogoda panowała na górze, bezchmurnie, a jednak chłodno.
OOC:
Zdecydujcie kto bierze medalion:
-Zrozumiałaś? Mogę pokazać jeszcze raz. - Uśmiech na nowo zagościł na jego twarzy, właściwie od momentu ich przybycia ciągle gościł, ale tym razem wydawał się wyjątkowo szczery.
-Będziesz wiedzieć, które wzgórze, a także która dolina. Tu nie jestem potrzebny w końcu już to umiesz - kończąc wypowiedź przytaknął, a medalion trafił do najbliższych dłoni po które sięgnęły. Dłoń Mr. Popo była wyjątkowo lodowata tego zbliżającego wieczoru, cóż taka pogoda panowała na górze, bezchmurnie, a jednak chłodno.
OOC:
Zdecydujcie kto bierze medalion:
- Niebieski medalion:
- Niebieski kamień na łańcuchu, mocno go ściskając w odpowiednim miejscu można teleportować się do domu Grd'er. Nie wiadomo, ale bardzo możliwe, że ma wiele innych właściwości bliżej nieznanych użytkownikowi.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Maj 30, 2017 3:56 pm
Vulfila stała obok i przysłuchiwała się rozmowie pomiędzy Kaede i Mr. Popo, choć wydawała się tym kompletnie niezainteresowana. Oglądała sobie okoliczne kwiaty i całe to magiczne miejsce, wspominając chwile, jakie spędziła z Hazardem. Zamachała ogonem, zrobiło jej się trochę przykro. Chłopak nie odezwał się do niej od tego czasu w żaden sposób. Już kiedyś też tak zrobił, ale milczenie z jego strony trwało bagatela dwa lata... Tyle, że tym razem to Halfka sama sobie mogła być winna, że sprawy tak się potoczyły. Zostawiła go... opuściła, można by rzec, bez słowa. Trudno powiedzieć, jak to odebrał i czy w ogóle jeszcze kiedyś się spotkają. Saiyanka westchnęła głośno i potarła dłonią przedramię. Jakoś tak wydawało jej się, że jest tu zimno, choć to nie za sprawą temperatury tego dnia... raczej... chłód bił od całego pałacu... od dziwnego demona, który wyszedł im naprzeciw.
Skupienie Vulfili zwiększyło się dopiero, gdy usłyszała słowo ‘medalion’. Zbliżyła się wtedy do rozmawiających i stanęła na wyciągnięcie ręki. Obserwowała pusty wzrok demona i zapewnienia Kaede. Widać dziewczyna bardzo potrzebowała tego narzędzia, a za to Halfka bardzo chciała wiedzieć o Atlantis. Czy to nie było doskonałym wyjściem? Po prostu...
- Ja go wezmę! – krzyknęła, szybko złapała zwinnym, małpim chwytem medalion, wystrzeliła lekko w powietrze, żeby Kaede nie mogła jej go za szybko odebrać i założyła go sobie na szyję. – Lecimy?
Jeśli Kaede nie protestowała, Vulfila chwyciła Kaede za ramię, uniosła niebieski medalion w górze, a następnie mocno go ścisnęła, aż zaświecił.
Skupienie Vulfili zwiększyło się dopiero, gdy usłyszała słowo ‘medalion’. Zbliżyła się wtedy do rozmawiających i stanęła na wyciągnięcie ręki. Obserwowała pusty wzrok demona i zapewnienia Kaede. Widać dziewczyna bardzo potrzebowała tego narzędzia, a za to Halfka bardzo chciała wiedzieć o Atlantis. Czy to nie było doskonałym wyjściem? Po prostu...
- Ja go wezmę! – krzyknęła, szybko złapała zwinnym, małpim chwytem medalion, wystrzeliła lekko w powietrze, żeby Kaede nie mogła jej go za szybko odebrać i założyła go sobie na szyję. – Lecimy?
Jeśli Kaede nie protestowała, Vulfila chwyciła Kaede za ramię, uniosła niebieski medalion w górze, a następnie mocno go ścisnęła, aż zaświecił.
Re: Teren przed pałacem.
Sro Maj 31, 2017 3:20 pm
-Nie słuchałaś - odparł niewątpliwie zażenowany czarnoskóry, gdy kryształ zaświecił się i ku rozczarowaniu dziewczyn nic się nie wydarzyło. Sięgnął po łopatkę i zaczął robić rowek w grządce.
-Ogień nie został jeszcze zduszony, może nie ominie was ciekawe widowisko, jeśli nie będziecie już się dalej wygłupiać. - Tak też miało być, a jego wzrok w maksymalnym skupieniu powędrował na prace ogrodniczą. Skoro mieli mu przynieść nasionka, wypadałoby odpowiednio przygotować miejsce spoczynku kwiatów. Wiatr zawył, a Kaede poczuła rodzaj natchnienia, bowiem w końcu czuła demoniczną aurę w jednym zakątku świata i dokładnie wiedziała, gdzie owe źródło mocy drastycznie zniknęło. Zapewne w takim miejscu więc odnajdą odpowiedź na pytanie, jak...a może raczej gdzie użyć owego medalionu.
//OOC: nie musicie już tutaj odpisywać, możecie dalsze kwestie napomknąć w podróży do jednej z dowolnych lokacji na Ziemi i tam zacząć pisać.
-Ogień nie został jeszcze zduszony, może nie ominie was ciekawe widowisko, jeśli nie będziecie już się dalej wygłupiać. - Tak też miało być, a jego wzrok w maksymalnym skupieniu powędrował na prace ogrodniczą. Skoro mieli mu przynieść nasionka, wypadałoby odpowiednio przygotować miejsce spoczynku kwiatów. Wiatr zawył, a Kaede poczuła rodzaj natchnienia, bowiem w końcu czuła demoniczną aurę w jednym zakątku świata i dokładnie wiedziała, gdzie owe źródło mocy drastycznie zniknęło. Zapewne w takim miejscu więc odnajdą odpowiedź na pytanie, jak...a może raczej gdzie użyć owego medalionu.
//OOC: nie musicie już tutaj odpisywać, możecie dalsze kwestie napomknąć w podróży do jednej z dowolnych lokacji na Ziemi i tam zacząć pisać.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Sty 02, 2018 9:12 pm
z/t Orbita
Kapsuła zaryła o podłoże planety sprawiając, że Raz obudził się z mocnego snu, w który zapadł od razu po opuszczeniu orbity Eggroot. Taka drzemka pozwoliła mu zregenerować znaczne siły i nie czuł się już tak źle, choć w dalszym ciągu powoli umierał. Z tego co mówił mu komputer pokładowy znajdował się na Ziemi, a nie na Vegecie. Pewnie źle ustawił koordynaty. W sumie nie było to takie złe miejsce. Panujący tutaj Kami może mu pomóc uporać się z kilkoma małymi problemami, z czego jeden leżał teraz gdzieś na nim i smacznie spał. I co on ma zrobić z tą małą jaszczurką? I kiedy tak się zastanawiał, to jego urządzenia zaczęły odbierać połączenie. Połączenie z Vegety. Zahne uaktywnił komunikator, a obcy głos rozbrzmiał w jego kapsule. Coraz bardziej się kiełbasiło, ale ciekawiło go kim jest ten cały Moric. Na razie jednak nie miał zamiaru się odzywać do gościa. Musi nad tym się zastanowić i też może pogadać papciem. Ale jakoś wątpił by Changelingi chciały zaatakować ich. Przecież Saiyanie byli od nich o wiele potężniejsi. W każdym razie warto szybko załatwić tutaj sprawy i ruszyć na Vegetę. Przy okazji rzucił skanem ki na planecie by dowiedzieć się co i jak. Vulfilia siedziała na tej planecie i najwidoczniej czekała aż ktoś się nią zainteresuje. Warto ją sprawdzić. Nie mógł jednak wyczuć energii Kisy czy Reda. Dziwne. Zupełnie jakby zapadli się pod ziemię. Co tu się odwalało? April też nie czuł. Na całe szczęście energia jego siostry i tego rudego były mocne i żywe. Jednakże nie podobało mu się to całe zniknięcie tych osób. Ostatnio za wiele dziwnych rzeczy się tu działo. „Vulfilia. Jeśli chcesz się spotkać ze mną to udaj się do pałacu Kamiego. Raczej wiesz gdzie to jest, gdyż już tam byłaś. Pospiesz się, bo nie mam zamiaru czekać nie wiadomo jak wiele.” Powiedział Raziel w telepatycznej wiadomości do dziewczyny, a sam ustawił koordynaty na pałac nameczanina, jednakże uaktywnił powolny lot.
Kiedy wreszcie tam doleciał, to otworzył właz i wyszedł na zewnątrz przeciągając się. Długie siedzenie w kapsule dla jednej osoby z jeszcze jedną osobą było męczące. Odrobina wolności mu nie zawadzi. Teraz tylko pytanie, gdzie ten Kami.
Kapsuła zaryła o podłoże planety sprawiając, że Raz obudził się z mocnego snu, w który zapadł od razu po opuszczeniu orbity Eggroot. Taka drzemka pozwoliła mu zregenerować znaczne siły i nie czuł się już tak źle, choć w dalszym ciągu powoli umierał. Z tego co mówił mu komputer pokładowy znajdował się na Ziemi, a nie na Vegecie. Pewnie źle ustawił koordynaty. W sumie nie było to takie złe miejsce. Panujący tutaj Kami może mu pomóc uporać się z kilkoma małymi problemami, z czego jeden leżał teraz gdzieś na nim i smacznie spał. I co on ma zrobić z tą małą jaszczurką? I kiedy tak się zastanawiał, to jego urządzenia zaczęły odbierać połączenie. Połączenie z Vegety. Zahne uaktywnił komunikator, a obcy głos rozbrzmiał w jego kapsule. Coraz bardziej się kiełbasiło, ale ciekawiło go kim jest ten cały Moric. Na razie jednak nie miał zamiaru się odzywać do gościa. Musi nad tym się zastanowić i też może pogadać papciem. Ale jakoś wątpił by Changelingi chciały zaatakować ich. Przecież Saiyanie byli od nich o wiele potężniejsi. W każdym razie warto szybko załatwić tutaj sprawy i ruszyć na Vegetę. Przy okazji rzucił skanem ki na planecie by dowiedzieć się co i jak. Vulfilia siedziała na tej planecie i najwidoczniej czekała aż ktoś się nią zainteresuje. Warto ją sprawdzić. Nie mógł jednak wyczuć energii Kisy czy Reda. Dziwne. Zupełnie jakby zapadli się pod ziemię. Co tu się odwalało? April też nie czuł. Na całe szczęście energia jego siostry i tego rudego były mocne i żywe. Jednakże nie podobało mu się to całe zniknięcie tych osób. Ostatnio za wiele dziwnych rzeczy się tu działo. „Vulfilia. Jeśli chcesz się spotkać ze mną to udaj się do pałacu Kamiego. Raczej wiesz gdzie to jest, gdyż już tam byłaś. Pospiesz się, bo nie mam zamiaru czekać nie wiadomo jak wiele.” Powiedział Raziel w telepatycznej wiadomości do dziewczyny, a sam ustawił koordynaty na pałac nameczanina, jednakże uaktywnił powolny lot.
Kiedy wreszcie tam doleciał, to otworzył właz i wyszedł na zewnątrz przeciągając się. Długie siedzenie w kapsule dla jednej osoby z jeszcze jedną osobą było męczące. Odrobina wolności mu nie zawadzi. Teraz tylko pytanie, gdzie ten Kami.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sro Sty 03, 2018 12:23 pm
Na horyzoncie pojawił się lecący, rozentuzjazmowany punkt o imieniu Vulfila. Leciał tak szybko jak tylko się dało. Dziewczyna nie lubiła wprawdzie tego miejsca. Miała z nim tak wiele przykrych wspomnień. I dotyczących Hazarda i zamrożenia w czasie. Nic jednak nie było w stanie teraz przyćmić uczucie szczęścia, jakie ją rozpierało. Nie widziała się z Raziele tak dawno, jakby całą wieczność. I tylko to teraz się dla niej liczyło.
Wylądowała na podeście i z szerokim uśmiechem biegła w stronę chłopaka. Na koniec podskoczyła i wskoczyła na niego, obejmując go z całych sił rękami i nogami – jakkolwiek śmieszne by to nie wyglądało. Bo gdyby widział to ktokolwiek poza nimi dwojgiem, to pewnie parsknąłby śmiechem – wielki ważny Książę, a obściskuje go jakaś dziewczyna z obdartymi kolanami i rozmierzwionymi włosami.
- RAZ! – pisnęła, obejmując go czule ogonem i wtulając głowę bokiem. – Jak dobrze, dobrze, dobrze cię widzieć! – wyrzuciła z siebie, po czym naszła ją myśl, że to faktycznie głupie, jak się zachowała. Tym bardziej ze względu na Eve, która mogłaby być zazdrosna o taką scenę.
Opuściła nogi i stanęła na nich. Oderwała też ręce i położyła mu zwinięte w piąstki na torsie, lekko głaszcząc palcem nagi tors, który, o dziwno, wcale jej nie zdziwił. Ogona nie puściła, jakby o nim zapomniała. Była od niego sporo niższa. Ale chyba właściwie od niemal każdego, więc przyzwyczaiła się już. Popatrzyła mu w oczy lekko zarumieniona, ale nie przestawała gadać. Bardzo szybko, potokiem niezrozumiałego bełkotu.
- Nie uwierzysz, co mi się przydarzyło. Nikt by mi w to nie uwierzył, ale uwierz, nie zmyślam. Hazard mnie tu teleportował, potem zabrał to jakiejś dziwnej komnaty, spędziliśmy tam cholernie dużo czasu i potem, potem… no nieważne, potem utknęłam w jakimś dziwnym wymiarze i potem byłam na wyspie z demonami i potem w jakiejś dziwnej planecie samych demonów i potem z boginią Kaede i…
Wylądowała na podeście i z szerokim uśmiechem biegła w stronę chłopaka. Na koniec podskoczyła i wskoczyła na niego, obejmując go z całych sił rękami i nogami – jakkolwiek śmieszne by to nie wyglądało. Bo gdyby widział to ktokolwiek poza nimi dwojgiem, to pewnie parsknąłby śmiechem – wielki ważny Książę, a obściskuje go jakaś dziewczyna z obdartymi kolanami i rozmierzwionymi włosami.
- RAZ! – pisnęła, obejmując go czule ogonem i wtulając głowę bokiem. – Jak dobrze, dobrze, dobrze cię widzieć! – wyrzuciła z siebie, po czym naszła ją myśl, że to faktycznie głupie, jak się zachowała. Tym bardziej ze względu na Eve, która mogłaby być zazdrosna o taką scenę.
Opuściła nogi i stanęła na nich. Oderwała też ręce i położyła mu zwinięte w piąstki na torsie, lekko głaszcząc palcem nagi tors, który, o dziwno, wcale jej nie zdziwił. Ogona nie puściła, jakby o nim zapomniała. Była od niego sporo niższa. Ale chyba właściwie od niemal każdego, więc przyzwyczaiła się już. Popatrzyła mu w oczy lekko zarumieniona, ale nie przestawała gadać. Bardzo szybko, potokiem niezrozumiałego bełkotu.
- Nie uwierzysz, co mi się przydarzyło. Nikt by mi w to nie uwierzył, ale uwierz, nie zmyślam. Hazard mnie tu teleportował, potem zabrał to jakiejś dziwnej komnaty, spędziliśmy tam cholernie dużo czasu i potem, potem… no nieważne, potem utknęłam w jakimś dziwnym wymiarze i potem byłam na wyspie z demonami i potem w jakiejś dziwnej planecie samych demonów i potem z boginią Kaede i…
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Czw Sty 04, 2018 9:05 pm
Wylądował na placu przed pałacem i czekał, aż ktoś wyjdzie. Nie chciał wbijać na chama, gdyż mimo tego co mówią o jego rasie, to Zahne był wychowany. Vivian miałaby pewnie na ten temat inne zdanie, ale Raziel potrafił się zachować. Tak więc teraz czekał aż Kami albo jego pomocnik zauważą jego obecność w swoim dominium. Skanował przez chwilę Vegetę w poszukiwaniu kilku informacji. Zauważył, że Shadow wylądował na planecie i już zdążył się tam zadomowić. Ciekawiło go co z nim, ale na razie miał swoje problemy. Interesującym było to, że kiedy lądował nie był sam. Zupełnie jak Zahne. Teraz jednak czekał na Kamiego albo jego kolegę, a zamiast tego dostał rozentuzjazmowaną Halfkę o wdzięcznym imieniu Vulfilia. I nie. Nie narzekał.
-Ciebie też dobrze widzieć. - powiedział Zahne przytulając dziewczynę. Po tak długiej nieobecności należała jej się odrobina uczucia. W końcu dawno się nie widzieli, a praktycznie uważał ją za martwą. Dobrze było też, że jego rany w większości się zamknęły i skok dziewczyny nie sprawił mu bólu. Jednakże pewien dyskomfort pojawił się, ale zawsze tak było po poważnych walkach. Oczywiście Vulfi nie byłaby sobą, gdyby go nie pomacała, ale taka była już jej natura. Jego matka pewnie dałaby mu po głowie, siostra pocisnęła, a ten demon Dragot by go czymś wkurzył. Vulfi chyba tylko czekała, aż się przywitają, gdyż zaraz rozpoczęła kanonadę tego co robiła. Była szybsza od Camoli, a ostatnio ta mała jaszczurka była na pierwszym miejscu w gadaniu. Najwidoczniej zapomniał jak dobra w tym była panna Rogozin.
-Ty w ogóle bierzesz oddech? - zapytał Raziel wchodząc dziewczynie między jedno słowo, a drugie. Chyba dawno z nikim nie gadała albo naprawdę się stęskniła. - Spokojnie. O komnacie wiem, bo cię wyczułem. Tak samo jak o tej bogince. Mówiłem ci, żebyś jej nie ufała. I coście robiły na planecie demonów?
Nieładnie było przerywać komuś, ale gdyby tego nie zrobił to zapewne by mówiła do nocy, a tyle wolnego czasu nie mieli.
-Ciebie też dobrze widzieć. - powiedział Zahne przytulając dziewczynę. Po tak długiej nieobecności należała jej się odrobina uczucia. W końcu dawno się nie widzieli, a praktycznie uważał ją za martwą. Dobrze było też, że jego rany w większości się zamknęły i skok dziewczyny nie sprawił mu bólu. Jednakże pewien dyskomfort pojawił się, ale zawsze tak było po poważnych walkach. Oczywiście Vulfi nie byłaby sobą, gdyby go nie pomacała, ale taka była już jej natura. Jego matka pewnie dałaby mu po głowie, siostra pocisnęła, a ten demon Dragot by go czymś wkurzył. Vulfi chyba tylko czekała, aż się przywitają, gdyż zaraz rozpoczęła kanonadę tego co robiła. Była szybsza od Camoli, a ostatnio ta mała jaszczurka była na pierwszym miejscu w gadaniu. Najwidoczniej zapomniał jak dobra w tym była panna Rogozin.
-Ty w ogóle bierzesz oddech? - zapytał Raziel wchodząc dziewczynie między jedno słowo, a drugie. Chyba dawno z nikim nie gadała albo naprawdę się stęskniła. - Spokojnie. O komnacie wiem, bo cię wyczułem. Tak samo jak o tej bogince. Mówiłem ci, żebyś jej nie ufała. I coście robiły na planecie demonów?
Nieładnie było przerywać komuś, ale gdyby tego nie zrobił to zapewne by mówiła do nocy, a tyle wolnego czasu nie mieli.
Re: Teren przed pałacem.
Sob Sty 06, 2018 11:10 am
Kapsuła zatrzęsła się nieznacznie, a z jej wnętrza wydobyła się mała główka. Gały rzuciły się na wszystkie strony ochoczo próbując ogarnąć nowe, jakże obce dla jaszczurki otoczenie. Wypełzła ze statku ochoczo na czworaka, a następnie stanęła na równe nogi czując muskające o skórę źdźbła trawy.
-Gdzie to jest!? Gdzie mój dom!? Ke ro~ - Zaczęła panikować próbując ogarnąć świszczący wiatr, klarowne i niesmrodliwe powietrze oraz szum okolicznych lasów. Zerknęła w górę i spostrzegła niezmiernie wysoką wieże. Taka budowla we swoim majestacie zaczęła fascynować gekonice, a więc nie pozostało nic innego jak udać się na jej szczyt. Tak czuła, leże z pewnością też musiało się tam udać, ale Camoli nie mogła liczyć na fruwanie niczym tęczowy smok z eggrotańskich gór. Przylepiła się do ściany wieży i stopniowo, bardzo pośpiesznie zaczęła się wspinać.
-To nie mój dom łe ke~ Camoli jest teraz pewna - spojrzała na majestat planety prostej w swoim uroku, o drobnych drzewach nie mogących równać się z potężnymi liściami adanowca, tak śmiesznymi, że mogła je jednym ruchem zerwać. Ani też nie zastała podmokłych terenów, wszystko wydawało się takie suche, choć w oddali mogła dostrzec dziwną, niebieską i połyskującą tafle wody. Taką tafle widziała tylko w jednym miejscu na Eggroot, jako iż wody jej naturalnego habitatu są brudne, muliste i nieklarowne.
-Camoli chce jeść - jęknęła lepiąc się bardzo chwytliwymi kończynami o gładką kolumnę wieży.
Wędrowała przez wiele minut, ale jej tempo robiło wrażenie i przeciętny człowiek nawet z najlepszym sprzętem byłby kilkadziesiąt krotnie wolniejszy od niej we wspinaczce. Czuła się naturalnie postawiając kolejny czterokończynowy krok, tudzież podskakując o wiele kondygnacji w górę. Wspinała się po tysiącach drzew kilkakrotnie wyższych od tych ziemskich, jak również cechowała się znaczną kondycją fizyczną i siłą mimo małego wzrostu koło stu czterdziestu centymetrów i wątłego, śliskiego ciała.
-Camoli widzi kopułę! To zapewne wielka świątynia tego świata, jej mędrzec mi pomoże w znalezieniu leża kiro ki ro~! - Podekscytowana krzyknęła nieświadoma, że oto natknęła się na wieże Karina. W końcu wlazła na parapet, a jej głowa idealnie zrównała się z dziwnym futrzastym zwierzęciem.
-Łe ke~!? - Zdziwiła się widząc jedynie zwierze, na dodatek miało dziwne białe futro i zdecydowanie nie wyglądało na jadalne. Pośpiesznie wskoczyła wyżej by w końcu odnaleźć się na szczycie.
Camoli znalazła się na szczycie, ale zauważyła nową przeszkodę. Mianowicie wyczuwała obecność swego leża, ale znajdowało się ono jeszcze wyżej.
-Ke ro wysoko, jak to w ogóle fruwa!? Świątynie tego świata są dziwne i magiczne, tam musi być jakiś szaman! - Jej wzrok sięgał dalej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Wysoko nad nią w nieboskłonie mogła dostrzec bardzo mały fragment świątyni. Świątyni przeogromnej, ale tak dalekiej, że wyglądała jak główka od szpilki.
-Camoli da radę, to jeden skok! Glrlglgl! - zakumkała kumulując w sobie energie nagromadzoną przez obecność z Razielem. Hibernacja po wyczerpujących zdarzeniach na Eggroot pozwoliły jej lepiej skorygować ciepłotę ciała. Czuła się niesamowicie zdrowa i silna, a i z pewnością będzie najdłużej żyjącą eggrootanką w całym znanym wszechświecie. Sufit wieży Karina zaczął nieznacznie pękać, a jaszczurka nabrała czarnej barwy skóry. W końcu wybiła się robiąc mały krater w wieży i pędząc z ogromną prędkością zbliżała się co raz bardziej do miejsca, zwanego Pałacem Wszechmogącego.
Wszyscy odczuli ten drastyczny wzrost mocy, przewyższał on nawet Raziela o paro-krotność, ale owa moc trwała jedynie ułamki sekund. Vulfila, Raziel, Karin, Pan Popo i sam Kami zapewne bezproblemowo to odczuli. Nagle zatrzęsła się kopuła, to Camoli właśnie uderzyła o dolną warstwę tegoż mistycznego miejsca. Wbiła się głęboko pazurami robiąc znaczne uszkodzenia i zaczęła ponownie się wspinać w formie hibernacyjnej mocy i zielonkawej barwie. Znalazła się na podłodze, niewielka roślinność, wspaniała i rozległa połać z białych płyt i masywny pałac przywodziły na myśl świątynie Eggrootańskie, tylko te były w formie piramid.
-Grldld łe ke~! - Zachwycona wstała na równe nogi i zaczęła się bacznie rozglądać, niewiele zajęło, gdy cichcem zaszła Raziela co widziała jedynie Vulfila z nim rozmawiająca. Dziwna jaszczurka zerknęła na nią wyłupiastymi gałami i z zaskoczenia wdrapała się w czuprynę potężnego saiyanina.
-Camoli wróciła na legowisko Razielowe łe ke~ - odrzekła uśmiechnięta, wystawiając swój język na dziesięć centymetrów i gniotąc czuprynę saiyanina by było jej wygodnie wisieć.
-To wasze samice? Też mają mech na ogonach. Robicie gody? Camoli zrozumie prywatność i zamknie gały ke ro~ - Zaczęła energicznie przyglądając się Vulfilii. W oczach Raziela może nie wydawała się w obecnej formie silna, ale dla Vulfilii mogłaby stanowić nie lada wyzwanie. Raziel mógł za to stwierdzić coś nietypowego w wyglądzie Camoli...Skąd Camoli wzięła czarne majtki i stanik? Zwykle chodziła całkowicie nago.
OCC: Camoli dołącza do drużyny tymczasowo, miejcie na uwadze, że traktujcie ją jako "pobocznego NPC" i jej posty nie są rangi Mistrza Gry. ~ Vvien
Camoli nie walczy, zna za to barierę którą może zablokować wiele silnych ataków (Wliczając w to poziom mocy Raziela i jego techniki energetyczne).
- Camoli wygląd:
-Gdzie to jest!? Gdzie mój dom!? Ke ro~ - Zaczęła panikować próbując ogarnąć świszczący wiatr, klarowne i niesmrodliwe powietrze oraz szum okolicznych lasów. Zerknęła w górę i spostrzegła niezmiernie wysoką wieże. Taka budowla we swoim majestacie zaczęła fascynować gekonice, a więc nie pozostało nic innego jak udać się na jej szczyt. Tak czuła, leże z pewnością też musiało się tam udać, ale Camoli nie mogła liczyć na fruwanie niczym tęczowy smok z eggrotańskich gór. Przylepiła się do ściany wieży i stopniowo, bardzo pośpiesznie zaczęła się wspinać.
-To nie mój dom łe ke~ Camoli jest teraz pewna - spojrzała na majestat planety prostej w swoim uroku, o drobnych drzewach nie mogących równać się z potężnymi liściami adanowca, tak śmiesznymi, że mogła je jednym ruchem zerwać. Ani też nie zastała podmokłych terenów, wszystko wydawało się takie suche, choć w oddali mogła dostrzec dziwną, niebieską i połyskującą tafle wody. Taką tafle widziała tylko w jednym miejscu na Eggroot, jako iż wody jej naturalnego habitatu są brudne, muliste i nieklarowne.
-Camoli chce jeść - jęknęła lepiąc się bardzo chwytliwymi kończynami o gładką kolumnę wieży.
Wędrowała przez wiele minut, ale jej tempo robiło wrażenie i przeciętny człowiek nawet z najlepszym sprzętem byłby kilkadziesiąt krotnie wolniejszy od niej we wspinaczce. Czuła się naturalnie postawiając kolejny czterokończynowy krok, tudzież podskakując o wiele kondygnacji w górę. Wspinała się po tysiącach drzew kilkakrotnie wyższych od tych ziemskich, jak również cechowała się znaczną kondycją fizyczną i siłą mimo małego wzrostu koło stu czterdziestu centymetrów i wątłego, śliskiego ciała.
-Camoli widzi kopułę! To zapewne wielka świątynia tego świata, jej mędrzec mi pomoże w znalezieniu leża kiro ki ro~! - Podekscytowana krzyknęła nieświadoma, że oto natknęła się na wieże Karina. W końcu wlazła na parapet, a jej głowa idealnie zrównała się z dziwnym futrzastym zwierzęciem.
-Łe ke~!? - Zdziwiła się widząc jedynie zwierze, na dodatek miało dziwne białe futro i zdecydowanie nie wyglądało na jadalne. Pośpiesznie wskoczyła wyżej by w końcu odnaleźć się na szczycie.
____Karin wzdrygnął się na widok Camoli oraz jej nienaturalnie wyłupiaste oczy, nie kojarzył takiego stworzenia choć przypominała ona zdecydowanie jaszczurkę. Czuł w niej potężną i ukrytą siłę, coś co mogłoby nawet zagrozić całej tej planecie. Ze spokojem wodził wzrokiem za oddalającą się humanoidalną gekonicą i nachodziło go tylko jedno pytanie. ___ -Kto to był? - |
-Ke ro wysoko, jak to w ogóle fruwa!? Świątynie tego świata są dziwne i magiczne, tam musi być jakiś szaman! - Jej wzrok sięgał dalej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Wysoko nad nią w nieboskłonie mogła dostrzec bardzo mały fragment świątyni. Świątyni przeogromnej, ale tak dalekiej, że wyglądała jak główka od szpilki.
-Camoli da radę, to jeden skok! Glrlglgl! - zakumkała kumulując w sobie energie nagromadzoną przez obecność z Razielem. Hibernacja po wyczerpujących zdarzeniach na Eggroot pozwoliły jej lepiej skorygować ciepłotę ciała. Czuła się niesamowicie zdrowa i silna, a i z pewnością będzie najdłużej żyjącą eggrootanką w całym znanym wszechświecie. Sufit wieży Karina zaczął nieznacznie pękać, a jaszczurka nabrała czarnej barwy skóry. W końcu wybiła się robiąc mały krater w wieży i pędząc z ogromną prędkością zbliżała się co raz bardziej do miejsca, zwanego Pałacem Wszechmogącego.
Wszyscy odczuli ten drastyczny wzrost mocy, przewyższał on nawet Raziela o paro-krotność, ale owa moc trwała jedynie ułamki sekund. Vulfila, Raziel, Karin, Pan Popo i sam Kami zapewne bezproblemowo to odczuli. Nagle zatrzęsła się kopuła, to Camoli właśnie uderzyła o dolną warstwę tegoż mistycznego miejsca. Wbiła się głęboko pazurami robiąc znaczne uszkodzenia i zaczęła ponownie się wspinać w formie hibernacyjnej mocy i zielonkawej barwie. Znalazła się na podłodze, niewielka roślinność, wspaniała i rozległa połać z białych płyt i masywny pałac przywodziły na myśl świątynie Eggrootańskie, tylko te były w formie piramid.
-Grldld łe ke~! - Zachwycona wstała na równe nogi i zaczęła się bacznie rozglądać, niewiele zajęło, gdy cichcem zaszła Raziela co widziała jedynie Vulfila z nim rozmawiająca. Dziwna jaszczurka zerknęła na nią wyłupiastymi gałami i z zaskoczenia wdrapała się w czuprynę potężnego saiyanina.
-Camoli wróciła na legowisko Razielowe łe ke~ - odrzekła uśmiechnięta, wystawiając swój język na dziesięć centymetrów i gniotąc czuprynę saiyanina by było jej wygodnie wisieć.
-To wasze samice? Też mają mech na ogonach. Robicie gody? Camoli zrozumie prywatność i zamknie gały ke ro~ - Zaczęła energicznie przyglądając się Vulfilii. W oczach Raziela może nie wydawała się w obecnej formie silna, ale dla Vulfilii mogłaby stanowić nie lada wyzwanie. Raziel mógł za to stwierdzić coś nietypowego w wyglądzie Camoli...Skąd Camoli wzięła czarne majtki i stanik? Zwykle chodziła całkowicie nago.
OCC: Camoli dołącza do drużyny tymczasowo, miejcie na uwadze, że traktujcie ją jako "pobocznego NPC" i jej posty nie są rangi Mistrza Gry. ~ Vvien
Camoli nie walczy, zna za to barierę którą może zablokować wiele silnych ataków (Wliczając w to poziom mocy Raziela i jego techniki energetyczne).
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sob Sty 06, 2018 4:55 pm
- Kompletnie nie wiem, o co ci chodzi. Nigdy nie spotkałam nikogo tak przeuroczego i kochanego jak ta Kaede. – wyznała szczerze, trochę zła na Raziela, co objawiało się w zmarszczonym czole i ogonie, który odkleił się od niego i zaczął lekko wierzgać. – Nie wiem jak to zrobiłeś, że przekazałeś mi te informacje, ale tylko namieszałeś. – stwierdziła. – Co robiłyśmy? Spotkałyśmy się z całą masą dziwaków jakiś mało. Jakieś wiedźmy, potwory, Tyriony i gumy balonowe. Uwierz mi, nie chciałbyś tam bywać. No i byłyśmy na audiencji u typka, który się uważa za Cesarza Demonów. Czaisz? Ale nie ma tego złego, bo generalnie dobrze mnie ugościli, aż dwa razy dawali same dobre rzeczy do jedzenia. Nie to co stołówka na Vegecie. – pomasowała się po czole, jakby sprawdzając, czy róg aby na pewno zniknął. Nie chciała o nim Razielowi wspominać, absolutnie! – No ale słyszałam, że coś ważnego wydarzyło się na Vegecie, gdy mnie nie było. Co się stało? I co u Eve? Wszystko w porządku? – dopytywała, po czym złapała swój ogon w jedną rękę i pomiętosiła jego czubeczek drugą. Zerknęła na kolegę spode łba. Coś przeszło jej przez myśl. Coś, czego tak naprawdę nie powinna mówić, ale pragnienie było za duże. – A… widziałeś się z Hazardem? – zapytała szybko, jakby licząc na to, że Raziel zignoruje to pytanie albo go nie dosłyszy.
W tym momencie Vulfila zauważyła jakiś kształt za plecami Raziela. Ki Feeling szybko jej powiedział, że to stworzenie jest silne. Dużo silniejsze niż ona.
-UWAŻAJ!!!!!! AAAAaaaa! – pisnęła na cały głos, aż rozszedł się echem do każdego zakamarka pałacu.
Odskoczyła, nastroszyła futro na ogonie i ustawiła się w pozycji gotowej do ucieczki. Wskazała palcem na głowę Raziela.
- NIE RUSZAJ SIĘ, MASZ JAKIEŚ BYDLĘ NA GŁOWIE! – ryknęła, gotowa do skoku, żeby zepchnąć jaszczurkę z jego gęstej fryzury kopniakiem i szybko się wycofać. – Zaraz to zrzucę, nie ruszaj się! – krzyknęła gotowa do akcji.
W tym momencie Vulfila zauważyła jakiś kształt za plecami Raziela. Ki Feeling szybko jej powiedział, że to stworzenie jest silne. Dużo silniejsze niż ona.
-UWAŻAJ!!!!!! AAAAaaaa! – pisnęła na cały głos, aż rozszedł się echem do każdego zakamarka pałacu.
Odskoczyła, nastroszyła futro na ogonie i ustawiła się w pozycji gotowej do ucieczki. Wskazała palcem na głowę Raziela.
- NIE RUSZAJ SIĘ, MASZ JAKIEŚ BYDLĘ NA GŁOWIE! – ryknęła, gotowa do skoku, żeby zepchnąć jaszczurkę z jego gęstej fryzury kopniakiem i szybko się wycofać. – Zaraz to zrzucę, nie ruszaj się! – krzyknęła gotowa do akcji.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sob Sty 06, 2018 8:40 pm
Zmrużył lekko oczy, kiedy ta zaczęła bronić boginki. No tak, Vulfi nie było w tym czasie na vegecie, kiedy ona bawiła się w dobrą zmianę i chciała zabić Zella. Cała zabawa, a ostatecznie i tak zniknęła, by się pojawić gdzie indziej i dalej robić zamieszanie. W każdy razie z tego co słyszał to się nie opierdzielała i zrobiła trochę szumu we wszechświecie. Widać, że uczyła się pod okiem Raziela w sprawianiu kłopotów. Czyli też spotkały się z Rukeiem. Musiał jeszcze temu chujkowi obić ryja, za zamianę go w laskę. Oczywiście wyglądał doskonale jak to on, ale nikt nie będzie robił mu miszmaszu w genach.
-Ta cesarza to ja znam. Mieliśmy wspólne doznania. - powiedział Raziel i pomyślał nad tym jakie informacje przekazać Vulfili. Potajemnych za wiele nie było, a o niektórych się prędzej czy później dowie. - Czy ważnego? Zell został ukatrupiony i mamy nowego króla. Mianowicie moje ojca. U Eve chyba dobrze, nie wiem, bo ostatnio cały czas jestem na misjach, a poza tym mam mnóstwo porachunków do wyrównania.
Ciekawiło go, ile czasu minie aż Vulfi zrozumie, że stoi przed nią sam książe wszystkich Saiyan. Boże jak głupkowato to brzmiało. Kto normalny chciałby się tak cały czas tytułować? Chyba jakiś pacan z przerostem ego albo kompleksem niższości. Pytanie o Hazarda było dość ciekawe. Ciekawe czego miałby go widzieć, skoro to ona go interesowała, a nie Raziel.
-Nie widziałem. - powiedział i chwilę później spiął się, kiedy wyczuł potężną energię zmierzającą w ich stronę. Chwila, przecież on znał tą ki. Się zielona nachapała jego energii, nie ma co. I teraz znów na niego wlazła z tego co czuł i widział oraz słyszał. Vulfi się chyba przeraziła, a on zrezygnowany biedak co miał zrobić.
-Spokojnie. Nie ma potrzeby do paniki. Znam to bydle. - powiedział Raziel podnosząc dłonie do góry, bo jakoś czuł, że kopniak Vulfi trafił by jego, a nie Camoli. - To jest Camoli i jest z Eggroot. Wchłaniają ki, które przedłuża im życie. I przyczepiła się do mnie. Camoli ty się zaś uspokój i zachowuj, jak należy. - powiedział Zahne kierując końcówkę wypowiedzi do jaszczurki. Gdzie był ten Kami do jasnej cholery?
-Ta cesarza to ja znam. Mieliśmy wspólne doznania. - powiedział Raziel i pomyślał nad tym jakie informacje przekazać Vulfili. Potajemnych za wiele nie było, a o niektórych się prędzej czy później dowie. - Czy ważnego? Zell został ukatrupiony i mamy nowego króla. Mianowicie moje ojca. U Eve chyba dobrze, nie wiem, bo ostatnio cały czas jestem na misjach, a poza tym mam mnóstwo porachunków do wyrównania.
Ciekawiło go, ile czasu minie aż Vulfi zrozumie, że stoi przed nią sam książe wszystkich Saiyan. Boże jak głupkowato to brzmiało. Kto normalny chciałby się tak cały czas tytułować? Chyba jakiś pacan z przerostem ego albo kompleksem niższości. Pytanie o Hazarda było dość ciekawe. Ciekawe czego miałby go widzieć, skoro to ona go interesowała, a nie Raziel.
-Nie widziałem. - powiedział i chwilę później spiął się, kiedy wyczuł potężną energię zmierzającą w ich stronę. Chwila, przecież on znał tą ki. Się zielona nachapała jego energii, nie ma co. I teraz znów na niego wlazła z tego co czuł i widział oraz słyszał. Vulfi się chyba przeraziła, a on zrezygnowany biedak co miał zrobić.
-Spokojnie. Nie ma potrzeby do paniki. Znam to bydle. - powiedział Raziel podnosząc dłonie do góry, bo jakoś czuł, że kopniak Vulfi trafił by jego, a nie Camoli. - To jest Camoli i jest z Eggroot. Wchłaniają ki, które przedłuża im życie. I przyczepiła się do mnie. Camoli ty się zaś uspokój i zachowuj, jak należy. - powiedział Zahne kierując końcówkę wypowiedzi do jaszczurki. Gdzie był ten Kami do jasnej cholery?
Re: Teren przed pałacem.
Nie Sty 07, 2018 5:58 pm
Camoli gapiła się na saiyańskie gody, były bardzo dziwne i opierały się wokół czegoś co zwali bydle. Dopiero wypowiedź Raziela pozwoliła jaszczurce zrozumieć, że to nią nazywali tym dziwnym narzeczem.
-Camoli nie jest od rytuałów godowych ke ro~ - Zakumkała wyjaśniająco łypiąc oczami na wszystkie strony, jej zez mógł sięgnąć wszędzie poza tyłem własnej łepetyny.
-Leże nie grzeje, leże musi być nadal osłabione bo powoli obumiera. Camoli będzie dobra i dotrzyma towarzystwa do końca łe ke~ - Zagulgotała prześmiewczo w odpowiedzi na docinka saiyańskiego. Wydawała się wyjątkowo energiczna, jak na istotę co przespała całą podróż w ciasnej kapsule.
-Jestem Camoli, a to moje legowisko Raziel. Przebyliśmy długą drogę i nie mam pojęcia gdzie jesteśmy kek - Nie wiedzieli, a raczej saiyański wojownik już to doświadczył, że gekonica lubiła trajkotać.
-Jak to miejsce fruwa? Wasi szamani muszą znać się na czarodziejstwie stanu najwyższego, skoro ta świątynia lata łe ke~ - Położyła głowę na Razielowym czerepie, zrównali się w pionie, jak fundament pod budowę świętego totemu.
-Wasze samice mają dziwne gusta, preferują cudze, niż własne łe ke~, a ja kumkam, że zajęte- Czas płynął, a Camoli co pół minuty do minuty udzielała się ochoczo. Nagle łzy zaczęły ciurkiem spływać...a nie, Camoli nie posiadała gruczołów łzowych, choć jej szeroka smutna mina wskazywała, że czuła się przygnębiona.
-Jestem sama! Ke ro ~ wszyscy odlecieli! Jestem też głodna, jeść, jeść, leże musi sprawdzić co tutaj jest jadalne! -
-Camoli nie jest od rytuałów godowych ke ro~ - Zakumkała wyjaśniająco łypiąc oczami na wszystkie strony, jej zez mógł sięgnąć wszędzie poza tyłem własnej łepetyny.
-Leże nie grzeje, leże musi być nadal osłabione bo powoli obumiera. Camoli będzie dobra i dotrzyma towarzystwa do końca łe ke~ - Zagulgotała prześmiewczo w odpowiedzi na docinka saiyańskiego. Wydawała się wyjątkowo energiczna, jak na istotę co przespała całą podróż w ciasnej kapsule.
-Jestem Camoli, a to moje legowisko Raziel. Przebyliśmy długą drogę i nie mam pojęcia gdzie jesteśmy kek - Nie wiedzieli, a raczej saiyański wojownik już to doświadczył, że gekonica lubiła trajkotać.
-Jak to miejsce fruwa? Wasi szamani muszą znać się na czarodziejstwie stanu najwyższego, skoro ta świątynia lata łe ke~ - Położyła głowę na Razielowym czerepie, zrównali się w pionie, jak fundament pod budowę świętego totemu.
-Wasze samice mają dziwne gusta, preferują cudze, niż własne łe ke~, a ja kumkam, że zajęte- Czas płynął, a Camoli co pół minuty do minuty udzielała się ochoczo. Nagle łzy zaczęły ciurkiem spływać...a nie, Camoli nie posiadała gruczołów łzowych, choć jej szeroka smutna mina wskazywała, że czuła się przygnębiona.
-Jestem sama! Ke ro ~ wszyscy odlecieli! Jestem też głodna, jeść, jeść, leże musi sprawdzić co tutaj jest jadalne! -
Re: Teren przed pałacem.
Nie Sty 07, 2018 9:13 pm
" Dwoje towarzyszy rozmawiało w najlepsze... Czy mieli czas... Oczywiście Nie, a raczej było go bardzo niewiele... Gdzieś w kosmosie, najlepszy statek wroga zmierzał już ku ojczystej planecie ogoniastych... Nie było już wątpliwości, wróg się zbliżał i to nad podziw, zbyt szybko... Było to niestety tylko jedna strona medalu, miało się wydarzyć więcej, znacz nie więcej... "
Strażnik planety Ziemia, powoli zaczął wyłaniać się z pałacu. Krok miał wolny, ale było w tym coś szczególnego. Wspierając się o wyciągniętej ku górze lasce, Kami zaczął iść w stronę zebranych. On również jak i jego bracia doświadczył ostatnimi czasy okrutnych wizji, tak prawdziwych i tak realnych, że na samą myśl umysł odmawiał posłuszeństwa. Niestety było to prawdę, nieuniknione nadciągało. Minę miał skupioną, łatwo było odgadnąć że wybiegał gdzieś poza ziemię w tym momencie, jego myśli były oddalone. Mimo to spokojnym krokiem podszedł do zgromadzonych, na dziwnego rodzaju jaszczurkę nie zwracał uwagi, nie było takiej potrzeby.
- Witajcie, Drogie Dzieci... Jak widzicie nie jestem w najlepszej formie... Mimo to wiem co was sprowadza... Ciesze się że żyjecie i oby tak zastało... G-Hyyh...
Kami lekko się zachwiał, niestety był jedynym zielonym na Planecie i ciężko znosił nasilające się obrazy jakie w tym momencie widniały w Rajskim Lesie. Musiał wiele przezwyciężyć aby wyjść do dwójki wojowników i służyć pomocą. Kropelki potu na jego czole, ujawniły niewątpliwe wyczerpanie i walkę wewnętrzną. Najpierw zwrócił się do Raziel'a, był pewien że młody ogoniasty posiada już jakąś część wiedzy choć nie zdaje sobie sprawy jak niewielką.
" Starzec, zbliżył się i położył szponiastą dłoń na ramieniu wojownika... Miał raptem chwilę aby pokazać mu oczami to co on widzi gdzieś na odległej Planecie... Obrazy były wstanie zmrozić krew w żyłach Księcia... To co widział miało być dane tylko jemu... "
Dla Raz'a
- Spoiler:
- Rajski Las:" Świetlisty pył rozprzestrzenił się na boki. I fru! Wydłużył się i pozwijał, tworząc smoczy kształt… Wielki smok zakołował nad głowami obecnych i zionął w stronę środka sceny. Z jego oddechu zaczęła wyłaniać się czyjaś sylwetka. Wkrótce jasnym okazało się, że jest to Changeling. Szedł dumnie, a pod jego stopami ścielały się kudłate głowy… Saiyan. "
Strażnik Ziemi momentalnie przerwał przekaz, nie wyjaśnione było czy wpływ miało przemęczenie. Być może tylko tyle chciał mu pokazać, gdzie w ostatecznym rozrachunku, bieg przyszłości się zmieni. Chwilowe zbliżenie, pozwoliło odkryć truciznę jaka zawładnęła ciałem Raziela. Tego mógł się spodziewać, uw dar który skrywał się głęboko w organizmie, zacznie powoli wyniszczać Księcia. Kami kontynuował, porozumiewawczo dając znać aby wojownik zachował to co widział.
- Teraz wiesz... Masz szansę... Niestety i Ciebie dopadła słabość, trucizna w twoim ciele, z dnia na dzień będziesz coraz słabszy... Mięśnie odmówią ci posłuszeństwa... Czeka Cię powolna śmierć... Wybór należy do Ciebie... To co zobaczyłeś to Prawda, wyleczę Cię jeżeli wbrew wszystkiemu spróbujesz zmienić bieg wydarzeń... Weźmiesz zbyt wiele na barki, a to wyłącznie twoja decyzja...
Zielone opuścił wzrok, musiał czekać aż młody wojownik da mu odpowiedź, nim ten zdążył w ogóle się zastanowić, strzeliła mroczna energia.
" Ciało Halfki otoczyła złowroga poświata, energia mroczna i nieprzenikniona, rwała delikatne sylwetkę ku górze, odrywając jej stopy od podłoża, nikomu nie pozwalając się zbliżyć. Strumień wyrządzał jej nieoceniony ból... Z początku cielesny, ale i to miało się zmienić... Gdy przedstawienie straciło na sile... Ukazała się niewyraźna postać.. "
- Dług musi być spłacony... Dług musi być spłaconnyy... Zasadą równej wymiany... Umowa była Umową...
Postać zaraz potem znikła kryjąc się w medalionie, nie było śladu, najmniejszego. Została tylko kara, prawdziwie okrutna dla młodej ogoniastej. Jej szczycący się pięknem ogon, spowiło dotknięcie klątwy. Świetność przeminęła, włosie stało się rzadsze, wypadało, kolor stracił barwę... Zastąpił go sinieć tak wyraźny że na sam widok, robiło się niedobrze.
" Dług musi zostać spłacony... Zasadą równej wymiany... I tylko wymiany... "
- Jej już nie mogę pomóc...
Occ: Jak w poście, jeśli są niejasności proszę PW ale na Van'D.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pon Sty 08, 2018 3:40 pm
Vulfila odetchnęła z ulgą wyraźnie, słysząc wytłumaczenie Raziela. Jak dziwne by nie było. Podniosła tylko brew, patrząc na tę zaskakującą relację pomiędzy jaszczurą z saiyaninem.
- A więc jednak… Zell ukatrupiony, Hazard mówił mi, że zamierzacie to zrobić… - napomknęła z wyraźnym żalem słyszalnym w głosie. – Ale… chwila… Twój ojciec królem? Czy to znaczy… - fakty zaczęły do niej docierać, gdy z tej myśli wyrwała ją Camoli. – Cooo? To nie są żadne gody, Jaszczuro! – warknęła. – Nie gadaj takich głupot, bo cię Raziel usmaży i zje! Tak powinien zrobić saiyanin! – krzyknęła lekko rozzłoszczona i pstryknęła Camoli z palców w czoło. Po chwili jednak zrobiło jej się trochę szkoda stworzenia, więc pogłaskała ją po głowie i łypnęła na Raziela złowrogo – Ej jak już sobie wziąłeś zwierzątko na wychowanie to mógłbyś je karmić! – burknęła.
Gdy pojawił się Kami, Vulfila spoważniała. Stała z założonymi rękami obok swojego kolegi, który niewątpliwie dodawał jej pewności siebie. Był silniejszy, stał po jej stronie. Mogła pozwolić sobie na wiele w jego obecności. Machała więc na prawo i lewo ogonkiem, słuchając słów grozy.
Nagle Vulfilę oplotła jakaś mroczna energia. Zaskoczona zdążyła znów rozstawić szeroko nogi, ale nic jej to nie dało. Wzniosła się w powietrze. Coś zadawało jej potworny ból.
- AaaaaaAAAaaa! – krzyczała, zaciskając pięści. Z oczy trysnęły jej łzy. Ne mogła nic na to poradzić.
Nagle jej ogon wypłowiał i stał się tak ohydny, że nie dało się na niego patrzeć. Vulfila padła na kolana. Przez chwilę opierała się na przedramionach i oddychała głęboko. Musiała złapać powietrze, dopóki nie doszło do niej, co się właściwie stało.
„Cooo…” – syknęła w myślach. – „Za co…” – jej wewnętrzny głos stawał się rozżalony. – „Nic nie rozumiem…” – jęknęła bliska płaczu.
Przeszła do pozycji siedzącej na kolanach. Pełna najgorszych obaw przysunęła sobie ogonek do rak. Wyglądał tak okropnie, że zrobiło jej się niedobrze. Wpuściła w siebie dwa spazmatyczne wdechy, zwiastujące najgorsze.
- NIEEEEEEE!!!!! – ryknęła, i zaczęła płakać. Miażdżyła ogonek w rękach, zadając sobie tym jeszcze dodatkowy ból. To nie miało teraz znaczenia. Nic nie miało. Koniec świata, gekonice ani sam Kami. Jej jedyny, kochany ogonek. Jej przewodnik po świecie, przyjaciel i … Ach, teraz stał się tak paskudny, że powodował odruchy. Za co? ZA CO? Czy jest przeklęta czy co powoduje, że wciąż nic jej się nie udaje?
Płakała gorzko i głośno, spazmatycznie.
Wstyd. Dla saiyanina.
- A więc jednak… Zell ukatrupiony, Hazard mówił mi, że zamierzacie to zrobić… - napomknęła z wyraźnym żalem słyszalnym w głosie. – Ale… chwila… Twój ojciec królem? Czy to znaczy… - fakty zaczęły do niej docierać, gdy z tej myśli wyrwała ją Camoli. – Cooo? To nie są żadne gody, Jaszczuro! – warknęła. – Nie gadaj takich głupot, bo cię Raziel usmaży i zje! Tak powinien zrobić saiyanin! – krzyknęła lekko rozzłoszczona i pstryknęła Camoli z palców w czoło. Po chwili jednak zrobiło jej się trochę szkoda stworzenia, więc pogłaskała ją po głowie i łypnęła na Raziela złowrogo – Ej jak już sobie wziąłeś zwierzątko na wychowanie to mógłbyś je karmić! – burknęła.
Gdy pojawił się Kami, Vulfila spoważniała. Stała z założonymi rękami obok swojego kolegi, który niewątpliwie dodawał jej pewności siebie. Był silniejszy, stał po jej stronie. Mogła pozwolić sobie na wiele w jego obecności. Machała więc na prawo i lewo ogonkiem, słuchając słów grozy.
Nagle Vulfilę oplotła jakaś mroczna energia. Zaskoczona zdążyła znów rozstawić szeroko nogi, ale nic jej to nie dało. Wzniosła się w powietrze. Coś zadawało jej potworny ból.
- AaaaaaAAAaaa! – krzyczała, zaciskając pięści. Z oczy trysnęły jej łzy. Ne mogła nic na to poradzić.
Nagle jej ogon wypłowiał i stał się tak ohydny, że nie dało się na niego patrzeć. Vulfila padła na kolana. Przez chwilę opierała się na przedramionach i oddychała głęboko. Musiała złapać powietrze, dopóki nie doszło do niej, co się właściwie stało.
„Cooo…” – syknęła w myślach. – „Za co…” – jej wewnętrzny głos stawał się rozżalony. – „Nic nie rozumiem…” – jęknęła bliska płaczu.
Przeszła do pozycji siedzącej na kolanach. Pełna najgorszych obaw przysunęła sobie ogonek do rak. Wyglądał tak okropnie, że zrobiło jej się niedobrze. Wpuściła w siebie dwa spazmatyczne wdechy, zwiastujące najgorsze.
- NIEEEEEEE!!!!! – ryknęła, i zaczęła płakać. Miażdżyła ogonek w rękach, zadając sobie tym jeszcze dodatkowy ból. To nie miało teraz znaczenia. Nic nie miało. Koniec świata, gekonice ani sam Kami. Jej jedyny, kochany ogonek. Jej przewodnik po świecie, przyjaciel i … Ach, teraz stał się tak paskudny, że powodował odruchy. Za co? ZA CO? Czy jest przeklęta czy co powoduje, że wciąż nic jej się nie udaje?
Płakała gorzko i głośno, spazmatycznie.
Wstyd. Dla saiyanina.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sro Sty 10, 2018 10:06 pm
- Ja nic nie brałem. Sama się przyczepiła. – odburknął Saiyanin. Czy on wygląda na kogoś kto lubi trzymać u siebie zwierzątka? Szczególnie jeśli były one tak wielkie jak on i cały czas pierdoliły nad uchem? Nie był swoją siostrą i raczej nie miał zamiaru brać Camoli na Vegetę. Poza tym gdzie on by ją trzymał? W łazience? Szybciej by mu ją zeżarli, niż by się ona skapnęła i zaczęła kumkać.
- Poza tym karmię ją, a właściwie nakarmiłem. Nażarta jest na wiele setek lat. – odparł Zahne i uśmiechnął się lekko do siebie. Kami wreszcie raczył się pojawić i wyjść ze swojej chaty. Nie wyglądał on najlepiej. Chyba miał jakieś problemy żołądkowe, gdyż był strasznie bladozielony, pochylony i wyglądał jakby miał zaraz zadrzeć kiecę i polecieć.
- No cześć. Muszę powiedzieć, że ta twoja fasolka potrafi ratować skórę. Dzięki wielkie za nią. – powiedział Raziel i kiwnął głową Kamiemu. Cóż może i był Saiyaninem, ale potrafił okazac szacunek osobie starszej i bardziej doświadczonej od niego. Kiedy jednak pokazał mu pewne rzeczy, które działy się gdzieś daleko to jego oczy otworzyły się szeroko. Czyli dziadek nie przesadzał i wypada wracać. Poza tym ktoś chyba chce zebrać po pysku.
- Tak. O tym też chciałem porozmawiać. Zostałem zarażony przez przedstawicielkę jej rasy i jak sam powiedziałeś umieram. Jednakże nie śpieszy mi się na tamten świat i jeśli możesz, albo wiesz jak mi pomóc to z chęcią przyjmę twoją pomocą. Tak ja i kilka fasolek. Ratują skórę w trudnej sytuacji, a coś czuję że będę miał takich kilka w przyszłości. Poza tym… - rzekł Saiyanin i pokazał palcem na Camoli, która dalej siedziała na nim. - … mam taką małą koleżankę, której planeta już nie istnieje, a jej pobratymcy zniknęli w kosmosie. Jest sama i pomyślałem, że może mogłaby u was zostać.
Cóż prośba może i duża, ale z pewnością Popo ucieszyłby się z takiej małej pomocy. No i oczywiście nie mogło obyć się bez czegoś efektownego, gdyż Vulfi dzięki jakiejś magii zmieniła Saiyański ogon na jego szczurzy odpowiednik.
- Ehh. A mówiłem, byś uważała. I co teraz? – rzucił Zahne drapiąc się po głowie.
- Poza tym karmię ją, a właściwie nakarmiłem. Nażarta jest na wiele setek lat. – odparł Zahne i uśmiechnął się lekko do siebie. Kami wreszcie raczył się pojawić i wyjść ze swojej chaty. Nie wyglądał on najlepiej. Chyba miał jakieś problemy żołądkowe, gdyż był strasznie bladozielony, pochylony i wyglądał jakby miał zaraz zadrzeć kiecę i polecieć.
- No cześć. Muszę powiedzieć, że ta twoja fasolka potrafi ratować skórę. Dzięki wielkie za nią. – powiedział Raziel i kiwnął głową Kamiemu. Cóż może i był Saiyaninem, ale potrafił okazac szacunek osobie starszej i bardziej doświadczonej od niego. Kiedy jednak pokazał mu pewne rzeczy, które działy się gdzieś daleko to jego oczy otworzyły się szeroko. Czyli dziadek nie przesadzał i wypada wracać. Poza tym ktoś chyba chce zebrać po pysku.
- Tak. O tym też chciałem porozmawiać. Zostałem zarażony przez przedstawicielkę jej rasy i jak sam powiedziałeś umieram. Jednakże nie śpieszy mi się na tamten świat i jeśli możesz, albo wiesz jak mi pomóc to z chęcią przyjmę twoją pomocą. Tak ja i kilka fasolek. Ratują skórę w trudnej sytuacji, a coś czuję że będę miał takich kilka w przyszłości. Poza tym… - rzekł Saiyanin i pokazał palcem na Camoli, która dalej siedziała na nim. - … mam taką małą koleżankę, której planeta już nie istnieje, a jej pobratymcy zniknęli w kosmosie. Jest sama i pomyślałem, że może mogłaby u was zostać.
Cóż prośba może i duża, ale z pewnością Popo ucieszyłby się z takiej małej pomocy. No i oczywiście nie mogło obyć się bez czegoś efektownego, gdyż Vulfi dzięki jakiejś magii zmieniła Saiyański ogon na jego szczurzy odpowiednik.
- Ehh. A mówiłem, byś uważała. I co teraz? – rzucił Zahne drapiąc się po głowie.
Re: Teren przed pałacem.
Czw Sty 11, 2018 9:00 pm
-Camoli nie czuje satysfakcji z ogrzewania legowiska i to nie zastąpi jej potrzeb konsumpcyjnych łe ke~ -
Łypała oczami, aż w końcu jej oczom ukazała się zielona i niezmiernie ślimacza postać. Jego zmarszczki przypominały jej wygląd wodza wioski, a więc musiał być mądry i wiekowy. Przyglądała mu się wyraźnie, jak tykał jej legowisko i odprawiał dziwne czary.
-Czy fasolka jest jadalna ke ro~? - Spytała porozumiewawczo na ratunek dla skóry. To chyba jednak była jakaś forma mazi, a to poddawało wielką wątpliwość dla łańcucha pokarmowego jaszczurki. Nagle krzyk się rozdarł, Camoli zareagowała ze znacznym usztywnieniem ogona, który to mocniej zacisnął się wokół pasa saiyanina.
-Odpada jej mech! Dlaczego tak się drze skoro w końcu ma umyty ogon grldldl~!? - Zaskoczona nie mogła zrozumieć rozpaczy samicy saiyańskiej. Wyglądała w jej gałach znacznie ładniej i naturalnie, a przed wszystkim schludniej. Gdy Raziel zwrócił na nią uwagi zeszła z niego i podeszła na dwa metry względem szamana i przyjrzała mu się, choć w pozycji już w pełni wyprostowanej.
-O wielki szamanie! Pomóż Camoli co ma robić na tej obcej ziemi!? - Spytała go błagalnie nawet nie kumkając. Zaczęła się witać i to w nietypowy sposób...poziomo położyła lewą rękę względem Kamiego, a drugą rękę na końcu pazurów ułożyła pionowo ku górze. Zaczęła przesuwać prawą rękę, jakby była wskazówką zegara dwunastokrotnie dopóki dwie ręce poziomo się nie scaliły. Następnie szybko zmieniła pozycje rąk i ułożyła z nich krzyż symbolizujący cztery kierunki świata. Wypięła język na parę centymetrów, ale gały miała skierowane i skupione wyłącznie na szamanie.
-To są symbole moich bogów! Ci bogowie odeszli, ale witam ciebie nimi i składam ci hołd! Pomóż Camoli odnaleźć się na obcej ziemi! Łe ke~ -
Re: Teren przed pałacem.
Pią Sty 12, 2018 9:13 pm
" Kami... Kręcił nosem na słowa Raziela... Młody wojownik nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji... Niestety czas grał na niekorzyść Ogoniastych, im dłużej będą w pałacu tym gorzej na tym wyjdą... Mimo to, Wszechmogący, zadeklarował pomoc księciu, a więc zdejmie z niego parszywą truciznę... Wojownik odżyje i być może ruszy na ratunek swojemu ludowi... I nie tylko... "
Strażnik ziemi, wciąż pozostawał w wielkim skupieniu, nie było mowy aby szybko się wytrącił z tego stanu. Nie usłyszał nic co mogło by go choć trochę uspokoić, samica była w stanie rozpaczy a młody ogoniasty martwił się o stworzenie. Namek, zrobił jeszcze kilka kroków w zamyśleniu po czym przeszedł do rzeczy...
- Moim Drodzy... Przekazałem wam wszystko co mogłem, teraz muszę odpocząć, trudny mego ludu... Wciąż odbierają mi siły... Chorobę z Ciebie zdejmę... A Fasolkę dostaniesz jedną... Tą która uratuje Ci życie... Przykro mi że nie mogę nic uczynić z Twoim ogonem...
Kami, ujął w dłoń uzdrowicielską fasolkę, najwidoczniej musiał przelać na nią uzdrowicielską moc. Mały drobiazg zaczął emanować ciepłą Ki, napełniony siłami zielonego mędrca mógł zdjąć truciznę z ciała Ogoniastego. Zasada była prosta, o nic więcej nie mogli go prosić. Halfka sama zgotowała sobie los przeklętej, wybór był prosty...
Pozostała tylko jedna sprawa, nietypowy gość, Jaszczurka który przyleciała z Księciem. Wszechmogący był nie przekonany, minę miał jednoznaczną i zaraz cała trójka miała się o tym przekonać. Zachowanie zwierzątka nie zrobiło na strażniku wrażenia, miał zbyt dużo na głowie. Nadchodzące wydarzenia całkowicie zajęły mu umysł, gość był skazany na Raziela.
- Twój Gość... Razielu, jest twoją wyłączną sprawą. Zabierz ją ze sobą lub zostaw poza pałacem. Nic więcej nie mogę dla Ciebie zrobić. Moi bracia mnie potrzebują...
OCC : Raz Dostałeś jedną Fasolkę, którą Kami wzbogacił o potrzebną energię. Uratuje Cię od trucizny.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pon Sty 15, 2018 12:38 pm
Vulfila w końcu zamilkła. Przestała płakać, przełknęła głośno ślinę. Oczy miała wciąż mokre, a lekko spazmatyczny oddech zapowiadał możliwość kolejnego wybuchu. Zmarszczyła brwi, powiodła pustym wzrokiem po podłodze.
Nagle padła na bok i tak leżała na posadzce przed pałacem Wszechmogącego. Złapała swój ogonek, choć był i dla niej ohydny. Głaskała go, choć wiedziała doskonale, że nic to nie da. Zainteresowanie wszystkim wokoło zmalało do poziomu minusowego. Właściwie nikt niczego od niej nie chciał, a jedyne, co ją spotkało, to kara za niewinność. Kogo mogłaby za to obwinić jak nie Kamiego. W końcu stało się to jak tu przyszedł. Tyle, że Halfka nie miała ani odrobiny ochoty na cokolwiek. Pogrążała się właśnie w swoim nieszczęściu, dobijając się każdą kolejną myślą.
„Jestem taka samotna, nikogo nie interesuję…”
„Jestem przeklęta, coś chce mnie zniszczyć…”
„Przytrafiają mi się same nieszczęście, wyrastające rogi, pleśniejące ogony, zamknięcie w czasoprzestrzeni…”
„Jestem taka beznadziejna i bezwartościowa…”
Poburkiwała tylko płakliwie, leżąc tyłem do wszystkich. I pociągała nosem.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sro Sty 17, 2018 9:24 pm
Cała sytuacja była komiczna i na pewno w innym wypadku można byłoby się pośmiać, lecz teraz raczej nie miał na to ochoty. Prędzej złapie go migrena niż jakieś rozbawienie. Camoli nawijała, Kami coś jęczał, a Vulfi płakała. Raziel zaś jak zawsze musiał zacisnąć zęby i kontrolować się, by nie zjebać co poniektórych osób od góry do dołu. Kami zwyczajnie chciał pomóc i zrobił to przekazując mu fasolkę, która miała go uleczyć. Nie zjadł jej jednak od razu. Może zwyczajnie wolał poczekać na dogodniejszy moment. Camoli natomiast pierdzieliła jakieś swoje rytuały i inne zwyczaje, a najgorsze to, że nie mógł jej tu zostawić. Vulfi natomiast walnęła focha na cały świat i zwyczajnie zwinęła się w kłębek. Czy on zawsze musi dostawać najdziwniejsze wydarzenia?
- Wielkie dzięki. – powiedział do Kamiego, ale jego mina jasno mówiła, że nie dostał tego co chciał. I co do diabła ma teraz poczać? No najpierw trzeba zająć się tym smutnym naleśnikiem z wyleniałym ogonem. Podszedł do Vulfi i uklęknął przy niej. Oczywiście ta się odwróciła w drugą stronę i musiał za pomocą telekinezy ją sobie odkręcić. Przecież nie będzie latał za nią w te i wewte.
- No już nie płacz. Odrośnie ci to. Ja traciłem ogon już kilka razy, a za każdym razem wracał. Radzę ci go teraz usunąć. Pomóc ci? – zapytał, a w czasie oczekiwania na odpowiedź spojrzał na Camoli.
- Słuchaj mała. Nie zabiorę cię na swoją planetę, więc musisz tu zostać. Bądź grzeczna i nie rób problemów okej? – powiedział Zahne. Jeśli to co się miało dziać na Vegecie było prawdą, to trzeba ruszyć dupsko.
- No dajesz Vulfi. Rachu ciachu i po płaczu. Będzie jeszcze ładniejszy jak odrośnie, ale trzeba to zrobić szybko by się kość nie zaraziła. – powiedział. Wciskał jej oczywisty kit, ale raczej tego nie złapie. A kto wie, może i była to prawda? On naprawdę się starał. Niech ktoś to doceni, że nie rozjebał jeszcze niczego.
- Wielkie dzięki. – powiedział do Kamiego, ale jego mina jasno mówiła, że nie dostał tego co chciał. I co do diabła ma teraz poczać? No najpierw trzeba zająć się tym smutnym naleśnikiem z wyleniałym ogonem. Podszedł do Vulfi i uklęknął przy niej. Oczywiście ta się odwróciła w drugą stronę i musiał za pomocą telekinezy ją sobie odkręcić. Przecież nie będzie latał za nią w te i wewte.
- No już nie płacz. Odrośnie ci to. Ja traciłem ogon już kilka razy, a za każdym razem wracał. Radzę ci go teraz usunąć. Pomóc ci? – zapytał, a w czasie oczekiwania na odpowiedź spojrzał na Camoli.
- Słuchaj mała. Nie zabiorę cię na swoją planetę, więc musisz tu zostać. Bądź grzeczna i nie rób problemów okej? – powiedział Zahne. Jeśli to co się miało dziać na Vegecie było prawdą, to trzeba ruszyć dupsko.
- No dajesz Vulfi. Rachu ciachu i po płaczu. Będzie jeszcze ładniejszy jak odrośnie, ale trzeba to zrobić szybko by się kość nie zaraziła. – powiedział. Wciskał jej oczywisty kit, ale raczej tego nie złapie. A kto wie, może i była to prawda? On naprawdę się starał. Niech ktoś to doceni, że nie rozjebał jeszcze niczego.
Re: Teren przed pałacem.
Pią Sty 19, 2018 4:45 pm
-Grglgldll! Wasi szamani nie mają szacunku dla shinjin! łe ke~ - oburzyła się gulgoczącą mową, gdy Kami postanowił odmówić jej pomocy.
-Głupie leże, Camoli tu nie zostaje, może szaman odmówił pomocy, ale tobie dał do zrozumienia, że nie mogę tu zostać ke ro~ - Rzekła karcąco w kierunku Raziela, a następnie na czworaka doczłapała się do leżącej samicy saiyańskiej. uklękła o kucki, schyliła się nad nią i zaczęła ją szturchać.
-Nie rozumiem histerii waszych samic, ma teraz ładny i czysty ogon... - po czym dodała na słowa Raziela o wyrywaniu ogona. -To wam ogony też odrastają łe ke~!? Chyba wszystko co ma ogony, odzyskuje ogon po utracie. - Wypięła język i zastanowiła się dłuższą chwile. Zastanawiała się stosunkowo długo, aż zapewne do tego czasu Raziel wyrwałby wspomniany ogon.
-Wasza planeta jest pełna was? Dlaczego leże chce się rozstać? Ke ro Camoli uratowała leże przed śmiercią, dobrana z nas para - Po tych słowach ponownie chciała się wdrapać na głowę i ramiona Raziela.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach