Komnata Ducha i Czasu
+4
April
Reito
Kuro
NPC
8 posters
Strona 1 z 2 • 1, 2
Komnata Ducha i Czasu
Sro Maj 30, 2012 12:39 am
Najdziwniejsze miejsce na planecie, a raczej już poza nią, gdyż to inny wymiar. Rok czasu trwa jeden normalny dzień na Ziemi, czyli analogicznie zaproszenie na czterogodzinną randkę może skończyć się dwoma miesiącami spania w tym samym mieszkaniu.
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Maj 07, 2013 5:22 pm
Do rzeczywistości przywrócił go dopiero głos nauczyciela. Kuro jakby niedowierzając patrzył, na mówiącego do niego Hikaru. Spojrzał na czarnego mężczyznę w turbanie, i na otwarte przez niego drzwi. Starał się coś dojrzeć ale poza białym światem nie udało mu się zobaczyć co jest w środku. Potem po prostu odszedł, po prostu go zostawił i rozmawiał z tym zielonym Namekiem paradującym w kiecce. Nic, żadnej rady? Żadnego „powodzenia”? Tylko wykorzystaj trening..... ale on nie chciał, nie chciał być tak potężny jak Mistick. Ciągle go zmuszano do podnoszenia siły. Działo się to chyba trochę zbyt szybko. Posiadł moc, nad którą do końca nie panował, co dobitnie pokazał trening ostatniej techniki. Weście do TC było szansą na uporządkowanie i opanowanie mocy.
Oczywiście, że Kuro miał ochotę protestować, stanąć okoniem i powiedzieć „takiego wała nie wejdę” ale intuicja mu podpowiadał, że lepiej zamknąć dziób i się posłuchać. Wszedł bez zachwytu na twarzy. Drzwi zamknęły się za nimi, Kuro stanął obok Reito i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Spiżarnia, stół z dwoma krzesłami, dwa łózka i łazienka.
- Minimalizm neosprtański – podsumował.
Wyszedł na otwartą przestrzeń. Zszedłszy ze schodów od razu odczuł silniejsze przyciąganie. Było też znacznie bardziej gorąco i duszno ale przede wszystkim jak okiem sięgnąć było biało. Nie było nic, kompletnie nic. Teraz rozumiał, co Hikaru miał na myśli, żeby się nie oddalali. Trening będzie ekstremalnie ciężki ale w towarzystwie Reia....... Przez myśl Saiyana przeszła wątpliwość, czy oni obaj czasem się tu nawzajem nie pozabijają. Są skazani na swoje towarzystwo przez rok, a prawie patrzeć na siebie nie mogą. Powątpiewał, czy starczy mu siły psychicznej by to wytrzymać, by przez rok tylko ćwiczyć i walczyć i słuchać docinków szatyna.
- Pustynia, prawie jak w domu.........
OOC:
Trening start.
Oczywiście, że Kuro miał ochotę protestować, stanąć okoniem i powiedzieć „takiego wała nie wejdę” ale intuicja mu podpowiadał, że lepiej zamknąć dziób i się posłuchać. Wszedł bez zachwytu na twarzy. Drzwi zamknęły się za nimi, Kuro stanął obok Reito i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Spiżarnia, stół z dwoma krzesłami, dwa łózka i łazienka.
- Minimalizm neosprtański – podsumował.
Wyszedł na otwartą przestrzeń. Zszedłszy ze schodów od razu odczuł silniejsze przyciąganie. Było też znacznie bardziej gorąco i duszno ale przede wszystkim jak okiem sięgnąć było biało. Nie było nic, kompletnie nic. Teraz rozumiał, co Hikaru miał na myśli, żeby się nie oddalali. Trening będzie ekstremalnie ciężki ale w towarzystwie Reia....... Przez myśl Saiyana przeszła wątpliwość, czy oni obaj czasem się tu nawzajem nie pozabijają. Są skazani na swoje towarzystwo przez rok, a prawie patrzeć na siebie nie mogą. Powątpiewał, czy starczy mu siły psychicznej by to wytrzymać, by przez rok tylko ćwiczyć i walczyć i słuchać docinków szatyna.
- Pustynia, prawie jak w domu.........
OOC:
Trening start.
Re: Komnata Ducha i Czasu
Czw Maj 09, 2013 12:52 pm
Rok trwający jeden dzień… to było niemożliwe.
___Gdy tylko oczy Reia przyzwyczaiły się do oślepiającego światła komnaty od razu zaczął się rozglądać szukając czegokolwiek na horyzoncie. Słowa Hikaru wzbudziły w nim lekki niepokój. Tam nic nie było, na próżno było szukać. Jest tylko jedno wyjście, trzeba będzie uważać by go nie uszkodzić. Wejść można tylko dwa razy w życiu to znaczy, że ta komnata musi być naprawdę wyjątkowa. Hikaru chyba zapomniał wspomnieć o kilku rzeczach ale mniejsza o to. Okaże się to z czasem. Spędzenie z samym Kuro całego roku może okazać się nie łatwe. Nie miał zamiaru zbytnio zwracać na niego uwagi. Nie chciało mu się wchodzić znów z nim w spory nie dążące do niczego. Postanowił go ignorować na tyle na ile się da i zająć przede wszystkim treningiem. To była jego życiowa szansa. Być może nawet dorówna Misticowi, kto wie… Sama świadomość tego jak bardzo może się rozwinąć przez ten rok sprawiała, że aż ciarki przechodziły mu po plecach a włosy stawały dęba. Gdy tylko drzwi za nimi się zamknęły od razu poczuł tą… nicość. Zupełna pustka. Żadnej Ki prócz tej należącej do Kuro. Psychicznie z pewnością dało się tu wypocząć ale fizycznie… No tego niebawem się dowie. Tu jest gorzej niż na Vegetańskiej czerwonej pustyni. Trzeba mieć wyjątkowo silną wolę by wytrzymać tu cały rok. ___Zaczął na początek zwiedzać pokoje. Przede wszystkich szukał spiżarni. Chciał się upewnić czy rzeczywiście starczy im jedzenia. Znał doskonale swój apetyt i nie bardzo wierzył słowom Mistica. Minął kuchnię i wypchaną po brzegi lodówkę. Za nią znajdowała się spiżarnia również pękająca w szwach. Westchnął z ulgą. Obejrzał jeszcze pozostałe pomieszczenia. W tym łazienkę i sypialnię. Całe szczęście nie musiał spać na tym samym łóżku co Kuro. Nie był to 5-cio gwiazdkowy hotel ale Reiowi przyszło już przebywać w znacznie gorszych warunkach.
___Opuścił „bezpieczne” pomieszczenia znajdujące się przy drzwiach wejściowych. Zauważył jak na Kuro zadziałało silniejsze przyciąganie. Sam ostrożnie zszedł ze schodka na otwartą przestrzeń. Było gorąco… Podsumował to co powiedział jego towarzysz jednym słowem:
- Taa…
OOC: Trening start
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pią Maj 10, 2013 9:55 pm
Pierwsze dni nie były najlepsze. Kuro unikał szatyna, jak tylko mógł. Musiał się jakoś pozbierać, przemyśleć słowa Smoka. Nie dawały my spokoju. Musiał się uspokoić i odzyskać spokój. Ułożyć przyszłościowy plan działania, chociaż ogólny, bo się psychicznie rozsypie. Trudno mu przeboleć śmierć brata, tym bardziej że teraz ciążyła na nim dodatkowa wina. Choć nie mógł odegnać od siebie myśli, jak można się tak pomylić. Jakim trzeba być idiotą, żeby stwierdzić, że bliźnięta są różne mając oboje pod nosem. Może Zaurus zrobił to specjalnie. Ganił się za takie głupie i niedorzeczne wioski. Im dłużej o tym myślał, tym wpadał na coraz bardziej absurdalne wnioski. A teraz? Teraz będzie musiał wytrzymać rok bez jakiejkolwiek interwencji w tym kierunki, bez pójścia na przód, bez wieści o rodzinie. To była zdecydowanie najgorsza część treningu. Ta niemoc działała na niego najgorzej.
Unikał Reia, bo nie chciał też okazać słabości, już i tak ma go za miernotę.
W nocy Reito musiał znosić cierpienie chłopaka w postaci dręczących go koszmarów. Noc w noc śnił o śmierci brata lub którymś z obu przesłuchań wykrzykując co rusz jakieś słowa. Zlany potem i ze łzami w oczach miotał się w pościeli krzycząc „nie zabiłem brata”.
Hikaru polecił mu skupić się na lepszym opanowaniu przemiany. Dopiero wczoraj po raz pierwszy się przemienił, musiał nad tym zapanować i przyzwyczaić organizm. Starał się utrzymać przemianę jak najdłużej, jak długo jego organizm mógł wytrzymać.
Z początku obaj trenowali sami. Oczywiście nie mogli żyć w swoim towarzystwie bez wzajemnych uszczypliwości. W końcu chcąc nie chcąc ich drogi i tak się stykały. Kuro nie znał się na Ziemskim jedzeniu, w zasadzie nie miał dużego pojęcia o Ziemi i jej mieszkańcach. Przyglądał się towarzyszowi, co wybiera do jedzenia i jak to je i z konieczności musiał powtarzać jego zachowania. Nasłuchał się z początku wielu docinków ale z czasem Reito odpuścił, rozumiejąc że Kuro nie jest winny swojej niewiedzy. Wychował się na Vegecie w końcu. Z czasem młodszy Saiyan bardziej się ośmielił zarzucając szatyna pytaniami o Ziemię. Tamten czasem pewnie miał dość, przynajmniej Kuro był cierpliwym słuchaczem. Brunet za to zaczął się odwdzięczać fachową opieką lekarską. Ćwiczyli ile sił, często przekraczając własne możliwości, warunki pogodowe były ciężkie. Fachowa wiedza Kuro przydawała się po treningach. Opatrywać rany mógłby z zamkniętymi oczami, a robił to z najwyższą wprawą i delikatnością aby nie podrażniać urazów.
W czasie pobytu chłopak też nie zapominał o swoim słabym punkcie. Trenował ogon solidnie. Sam go musiał ściskać i nie miał żadnych rzeczy aby mógł je nosić. Mimo to choć w wolniejszym tempie, takie działania przynosiły efekt. Mógł wytrzymywać coraz dłużej i ściskać coraz mocniej.
Przebywając w Komnacie poznał wreszcie czym jest lód. To dla niego była nie tylko nowość ale i szok. Cóż, wcześniej myślał, że to w lodówce jest zimno ale jego pierwszy kontakt z lodem był najzabawniejszym doświadczeniem ....... ale dla szatyna. Na dobry początek Kuro wykonał kilka efektywnych tańców ślizgając się po lodzie i nabawiając się wstrząsu mózgu, a kończąc na przymarznięciu języka. Dla chłopaka trening w niskiej temperaturze był prawdziwym wyzwaniem. Wychował się na pustyni, przywykł do wysokich temperatur i ten aspekt treningu był dla niego do wytrzymania. Za to jego ciało nigdy nie czuło temperatury poniżej 15 stopni. Nawet pierwsze dni na chłodniejszej od Vegety Ziemi były dla niego już nieznacznym wyzuwaniem.
Podczas treningu powoli zaczynał rozumieć, co Hikaru miał na myśli „Masz znać swoje ciało i jego możliwości. Masz umieć kontrolować każdą komórkę ciała”. Znaczy rozumiał, o co chodziło. Teraz będąc tylko w towarzystwie szatyna musiał sam siebie kontrolować i pilnować. Reagować na potrzeby organizmu i nie przeforsowywać się, co uczynił parokrotnie i rzeczywiście odczuł każdą komórkę ciała, co do jednej. Nie jedną godzinę przeleżał w łóżku krzywiąc się z bólu nawet przy oddechu. Zresztą obaj się nie oszczędzali. Niemniej nauczył się tym razem na dobre, że czasem trzeba spasować. Planować trening do możliwości i siły organizmu. Nie katować organizmu na siłę, bo ten się zbuntuje i w rezultacie trening będzie nieefektywny. Tym bardziej przebywając ciągle w stanie SSJ. Ocena stanu organizmu jest też ważna przed podjęciem pojedynku. Decyduje o przegranej i wygranej.
To pozwoliło mu pójść o krok dalej uczył się kontrolować swój oddech, ruchy i ograniczać je do zbędnego minimum alby nie marnować sił i energii. Łomoczącego w piersi serca nie dało się zbytnio kontrolować, przynajmniej nie do końca sobie z tym radził, ale uczył się je wyciszać, obniżać ciśnienie krwi i odzyskiwać spokój, tak potrzebny w walce. Spokój nie walącego mu w klacie serca wpływanie też na spokój umysłu.
Do kontroli nad ciałem z czasem dołączy naukę kontroli nad Ki. Robił to samo co Hikaru, kiedy tłumaczył mu, jak opanować BBA. Tworzył małe kulki z energii i bawił się nimi. Pozorna zabawa i nieco sympatyczniejsza forma treningu dawała mu zachętę do wytrwałych ćwiczeń chociaż niejednokrotnie dłonie spływały mu krwią.
Dzięki lepszemu rozumieniu i kontrolowaniu ciała nauczył się też rozpoznawać i rozumieć sygnały swojego Lisiego nauczyciela, tkwiącego w tatuażu. Czując ciepło bijące od znamienia było mu lżej na sercu. Lepsze zjednoczenie się z Foxem także pomogło mu w treningach. Nie będzie już paniką reagował na to co się czasem może z nim dziać, przez interwencje demona. Chociaż do końca nie rozumiał tej dziwnej więzi, która ich łączy. Zapytałby Hikaru ale z pewnością ten mu nie odpowie, tak jak nie odpowiedział na wiele postawionych przez Kuro pytań. Braska, June? Te ewentualności nie wchodziły w rachubę.
Z czasem nawet z Reiem się dogadali. Z ignorowania się przeszli do tolerancji drugiej osoby, potem do krótkich wymienianych zdań, o dziwo nie będących docinkami. To Kuro pierwszy wyciągnął dłoń do podjecie rozejmu. W rzeczywistości żaden z nich nie miał powodu do konfrontacji z drugim. To trener ich poróżnił i stworzył wrogów. Obaj też mieli wystarczająco dużo oleju w głowie, aby wiedzieć, że sparing jest najefektywniejszą formą treningu. Po za tym mieli sobie kilka rzeczy do wyjaśnienia. Kiedy przestali złośliwie i szczególnie boleśnie okładać się ciosami. to jakoś się w końcu dogadali. Mogli prowadzić w miarę wyrównane pojedynki. Reito miał dobrze opanowane różnorodne techniki, za to Kuro był znacznie wytrzymalszy. Był niczym karaluch, którego trudno zabić. Teraz z pewnością szatyn nie mógł nazwać go ofermą. To była taktyka Kuro, udawał takiego w Akademii, po co odsłaniać przeciwnikowi wszystkie karty. Lepiej, żeby miano go poniekąd za miernotę, a tu podczas pojedynku zaskoczenia – miernota ma coś do pokazania. To była tylko gra, a chłopak skrywał jeszcze wiele umiejętności i wiedzę w rękawie. Niemniej podczas ich pierwszego pojedynku w koszarach Kuro zdecydowanie się nie popisał.
Jedyną osobą, której chciał przedstawić się w jak najlepszym świetle był Hikaru. Z pewnością zaimponować nauczycielowi nie mógł. W końcu 300-letni Mistic nie jedno w swoim życiu widział. Niemniej młodzik starał się pokazać, ze potrafi, że jest coś wart. Pomijając momenty, kiedy wrzała w nim krew i się stawiał, to wykonywał polecenia i zawsze wiele w nie wkładał. Nigdy nie zrobił nic na „odczep się”, zawsze się starał dawać z siebie 100% i więcej. Szło mu to z różnym skutkiem. Zwykle gorszym niż zamierzał i planował. Liczył choćby na cień aprobaty i uznania nauczyciela ale w efekcie wychodził na głupiego mięczaka.
Po kilku miesiącach Kuro opowiedział towarzyszowi, jak dzięki statkowi Safariego wrócił na Vegetę, a tam czekało go wiezienie i proces, a w konsekwencji kara śmierci. To zdarzenie było zdecydowanie podejrzane. Młodzik święty nie był ale wykopanie go z Akademii powinno być najwyższą kara dla kadeta a nie śmierć. Opowiedział też Reiowi o śmierci brata i o tym, jaką rzeź urządzi Hikaru aby wydostać go z wiezienia. Pokrótce opowiedział też o wydarzeniach na Ziemi o Tsu, June.Jak Tsu odgryzła mu kawałek ogona, a June przybiła gwoździem do ściany za ogon.
Unikał Reia, bo nie chciał też okazać słabości, już i tak ma go za miernotę.
W nocy Reito musiał znosić cierpienie chłopaka w postaci dręczących go koszmarów. Noc w noc śnił o śmierci brata lub którymś z obu przesłuchań wykrzykując co rusz jakieś słowa. Zlany potem i ze łzami w oczach miotał się w pościeli krzycząc „nie zabiłem brata”.
Hikaru polecił mu skupić się na lepszym opanowaniu przemiany. Dopiero wczoraj po raz pierwszy się przemienił, musiał nad tym zapanować i przyzwyczaić organizm. Starał się utrzymać przemianę jak najdłużej, jak długo jego organizm mógł wytrzymać.
Z początku obaj trenowali sami. Oczywiście nie mogli żyć w swoim towarzystwie bez wzajemnych uszczypliwości. W końcu chcąc nie chcąc ich drogi i tak się stykały. Kuro nie znał się na Ziemskim jedzeniu, w zasadzie nie miał dużego pojęcia o Ziemi i jej mieszkańcach. Przyglądał się towarzyszowi, co wybiera do jedzenia i jak to je i z konieczności musiał powtarzać jego zachowania. Nasłuchał się z początku wielu docinków ale z czasem Reito odpuścił, rozumiejąc że Kuro nie jest winny swojej niewiedzy. Wychował się na Vegecie w końcu. Z czasem młodszy Saiyan bardziej się ośmielił zarzucając szatyna pytaniami o Ziemię. Tamten czasem pewnie miał dość, przynajmniej Kuro był cierpliwym słuchaczem. Brunet za to zaczął się odwdzięczać fachową opieką lekarską. Ćwiczyli ile sił, często przekraczając własne możliwości, warunki pogodowe były ciężkie. Fachowa wiedza Kuro przydawała się po treningach. Opatrywać rany mógłby z zamkniętymi oczami, a robił to z najwyższą wprawą i delikatnością aby nie podrażniać urazów.
W czasie pobytu chłopak też nie zapominał o swoim słabym punkcie. Trenował ogon solidnie. Sam go musiał ściskać i nie miał żadnych rzeczy aby mógł je nosić. Mimo to choć w wolniejszym tempie, takie działania przynosiły efekt. Mógł wytrzymywać coraz dłużej i ściskać coraz mocniej.
Przebywając w Komnacie poznał wreszcie czym jest lód. To dla niego była nie tylko nowość ale i szok. Cóż, wcześniej myślał, że to w lodówce jest zimno ale jego pierwszy kontakt z lodem był najzabawniejszym doświadczeniem ....... ale dla szatyna. Na dobry początek Kuro wykonał kilka efektywnych tańców ślizgając się po lodzie i nabawiając się wstrząsu mózgu, a kończąc na przymarznięciu języka. Dla chłopaka trening w niskiej temperaturze był prawdziwym wyzwaniem. Wychował się na pustyni, przywykł do wysokich temperatur i ten aspekt treningu był dla niego do wytrzymania. Za to jego ciało nigdy nie czuło temperatury poniżej 15 stopni. Nawet pierwsze dni na chłodniejszej od Vegety Ziemi były dla niego już nieznacznym wyzuwaniem.
Podczas treningu powoli zaczynał rozumieć, co Hikaru miał na myśli „Masz znać swoje ciało i jego możliwości. Masz umieć kontrolować każdą komórkę ciała”. Znaczy rozumiał, o co chodziło. Teraz będąc tylko w towarzystwie szatyna musiał sam siebie kontrolować i pilnować. Reagować na potrzeby organizmu i nie przeforsowywać się, co uczynił parokrotnie i rzeczywiście odczuł każdą komórkę ciała, co do jednej. Nie jedną godzinę przeleżał w łóżku krzywiąc się z bólu nawet przy oddechu. Zresztą obaj się nie oszczędzali. Niemniej nauczył się tym razem na dobre, że czasem trzeba spasować. Planować trening do możliwości i siły organizmu. Nie katować organizmu na siłę, bo ten się zbuntuje i w rezultacie trening będzie nieefektywny. Tym bardziej przebywając ciągle w stanie SSJ. Ocena stanu organizmu jest też ważna przed podjęciem pojedynku. Decyduje o przegranej i wygranej.
To pozwoliło mu pójść o krok dalej uczył się kontrolować swój oddech, ruchy i ograniczać je do zbędnego minimum alby nie marnować sił i energii. Łomoczącego w piersi serca nie dało się zbytnio kontrolować, przynajmniej nie do końca sobie z tym radził, ale uczył się je wyciszać, obniżać ciśnienie krwi i odzyskiwać spokój, tak potrzebny w walce. Spokój nie walącego mu w klacie serca wpływanie też na spokój umysłu.
Do kontroli nad ciałem z czasem dołączy naukę kontroli nad Ki. Robił to samo co Hikaru, kiedy tłumaczył mu, jak opanować BBA. Tworzył małe kulki z energii i bawił się nimi. Pozorna zabawa i nieco sympatyczniejsza forma treningu dawała mu zachętę do wytrwałych ćwiczeń chociaż niejednokrotnie dłonie spływały mu krwią.
Dzięki lepszemu rozumieniu i kontrolowaniu ciała nauczył się też rozpoznawać i rozumieć sygnały swojego Lisiego nauczyciela, tkwiącego w tatuażu. Czując ciepło bijące od znamienia było mu lżej na sercu. Lepsze zjednoczenie się z Foxem także pomogło mu w treningach. Nie będzie już paniką reagował na to co się czasem może z nim dziać, przez interwencje demona. Chociaż do końca nie rozumiał tej dziwnej więzi, która ich łączy. Zapytałby Hikaru ale z pewnością ten mu nie odpowie, tak jak nie odpowiedział na wiele postawionych przez Kuro pytań. Braska, June? Te ewentualności nie wchodziły w rachubę.
Z czasem nawet z Reiem się dogadali. Z ignorowania się przeszli do tolerancji drugiej osoby, potem do krótkich wymienianych zdań, o dziwo nie będących docinkami. To Kuro pierwszy wyciągnął dłoń do podjecie rozejmu. W rzeczywistości żaden z nich nie miał powodu do konfrontacji z drugim. To trener ich poróżnił i stworzył wrogów. Obaj też mieli wystarczająco dużo oleju w głowie, aby wiedzieć, że sparing jest najefektywniejszą formą treningu. Po za tym mieli sobie kilka rzeczy do wyjaśnienia. Kiedy przestali złośliwie i szczególnie boleśnie okładać się ciosami. to jakoś się w końcu dogadali. Mogli prowadzić w miarę wyrównane pojedynki. Reito miał dobrze opanowane różnorodne techniki, za to Kuro był znacznie wytrzymalszy. Był niczym karaluch, którego trudno zabić. Teraz z pewnością szatyn nie mógł nazwać go ofermą. To była taktyka Kuro, udawał takiego w Akademii, po co odsłaniać przeciwnikowi wszystkie karty. Lepiej, żeby miano go poniekąd za miernotę, a tu podczas pojedynku zaskoczenia – miernota ma coś do pokazania. To była tylko gra, a chłopak skrywał jeszcze wiele umiejętności i wiedzę w rękawie. Niemniej podczas ich pierwszego pojedynku w koszarach Kuro zdecydowanie się nie popisał.
Jedyną osobą, której chciał przedstawić się w jak najlepszym świetle był Hikaru. Z pewnością zaimponować nauczycielowi nie mógł. W końcu 300-letni Mistic nie jedno w swoim życiu widział. Niemniej młodzik starał się pokazać, ze potrafi, że jest coś wart. Pomijając momenty, kiedy wrzała w nim krew i się stawiał, to wykonywał polecenia i zawsze wiele w nie wkładał. Nigdy nie zrobił nic na „odczep się”, zawsze się starał dawać z siebie 100% i więcej. Szło mu to z różnym skutkiem. Zwykle gorszym niż zamierzał i planował. Liczył choćby na cień aprobaty i uznania nauczyciela ale w efekcie wychodził na głupiego mięczaka.
Po kilku miesiącach Kuro opowiedział towarzyszowi, jak dzięki statkowi Safariego wrócił na Vegetę, a tam czekało go wiezienie i proces, a w konsekwencji kara śmierci. To zdarzenie było zdecydowanie podejrzane. Młodzik święty nie był ale wykopanie go z Akademii powinno być najwyższą kara dla kadeta a nie śmierć. Opowiedział też Reiowi o śmierci brata i o tym, jaką rzeź urządzi Hikaru aby wydostać go z wiezienia. Pokrótce opowiedział też o wydarzeniach na Ziemi o Tsu, June.Jak Tsu odgryzła mu kawałek ogona, a June przybiła gwoździem do ściany za ogon.
Re: Komnata Ducha i Czasu
Nie Maj 12, 2013 12:20 pm
___Pierwszy dzień był koszmarem. Nie dość, że musiał przyzwyczaić swój organizm do panującej atmosfery to jeszcze dochodziło ignorowanie Kuro co nie było wcale takie proste. Chcąc nie chcąc wymienili ze sobą kilka zdań, które bardziej przypominały kłótnię niż zwykłą rozmowę. Rei starał się odseparować i trenował od tylnej strony wejścia. Także nie zamierzał ujawniać przed Kuro swoich asów w rękawie a miał tego trochę. Nie tracił czasu. Zmienił strój na uniform. Nie chciał się niczym ograniczać na początku. Było za wcześnie by dokładać sobie dodatkowe obciążenie. Trening na ssj był standardem. Był nieco zaskoczony faktem, iż Kuro również opanował ten poziom. Ale mając za trenera Hikaru to nie było wcale nic specjalnego. Rei do wszystkiego musiał dojść sam. Bez pomocy innych. Był zdeterminowany i uparcie dążył do celu by stać się silniejszym. Zdecydowanie pod tym względem obaj się różnili. Dla Kuro zdawało się, że był to przymus. Choć mimo to całkiem nieźle sobie radził. Za to jeśli chodziło o podstawowe czynności jak przyrządzanie jedzenia… Był beznadziejny. Reito załamywał się patrząc jak ten nieporadnie stara się ugotować pieczeń czy upiec jajka na twardo. Najgorsze były noce. Mimo zmęczenia brunet nie był nie raz w stanie zmrużyć oka, gdyż jego współlokatora dręczyły koszmary i oczywiście musiał je przeżywać na głos. Miał nie raz ochotę go uciszyć ale słysząc to co mówił nie był w stanie. To nie były zwykłe sny. Ten chłopak wiele przeżył.
___Za dnia Rei udawał, że nic nie słyszał. Po prostu robił to co zwykle i z czasem coraz bardziej tolerował towarzystwo Kuro. Przestał słać w jego stronę tylko niemiłe docinki. Niekiedy porozmawiali spokojnie na różne tematy. Kuro był bardzo ciekawski. Wypytywał się o Ziemskie zwyczaje i życie na niej. Początkowo Reito drwił z niego sugerując, że chyba nie był zbyt pilnym uczniem skoro tak mało wie o innych planetach. W końcu jednak przestawił mu wszystko co wiedział na ten temat. Gdy pierwszy raz postanowił przekroczyć poziom Super Saiyana to Kuro od razu przyleciał mu z pomocą gdy ten padł nieprzytomny na ziemię.
___Początki nie były łatwe. Szatyn często zbytnio się forsował trenując przy najbardziej ekstremalnych warunkach. Usilnie również starał się zwiększyć swą moc olewając takie aspekty jak chociażby szybkość. Koncentrował się i eksplodował energią. Masa mięśniowa znacznie wzrosła. Również siła i wytrzymałość. Po paru miesiącach udało mu się utrzymać ten stan. Z początku wydawało mu się, że to już jest limit Super Saiyana. Że dalej jest już tylko kolejny poziom. Super Saian 2… Nawet nie zdawał sobie sprawy jak mu do niego daleko przez to, że skupił się nie na tym co trzeba. Siła i wytrzymałość to nie wszystko. By pokonać limity trzeba było pokonać najpierw samego siebie o czym też przyjdzie mu z czasem się dowiedzieć.
___Były momenty, w których pozwalali sobie na nieco więcej luzu. Rei miał ubaw z poznającego lód Kuro a ten z kolei sam też mógł się pośmiać z szatyna gdy chcąc się popisać sam wywinął efektownego orła na zamarzniętej wodzie. Reito podpatrzył sobie u bruneta trening ogona. Że też zaniedbał tak istotną sprawę w dzieciństwie… Z pewnością słabymi punktami nie warto było się chwalić i szatyn ten fakt usilnie ukrywał trenując przedłużenie kręgosłupa gdy Kuro nie patrzył. Z pewnością również i to musiało wyglądać komicznie gdy w końcu wyszło to na jaw. Niczym chłopiec przyłapany na „gorącym uczynku” Rei chował swój ogon.
___Ich treningi się nieco od siebie różniły. Kuro bardziej stawiał na poznawanie własnego ciała. Zadawanie cisów z użyciem jak najmniej ruchów gdzie z kolei u Reia podstawą była brutalna siła. Szło to całkowicie w złą stronę co niejednokrotnie widać było na treningach. Szatyn wyprztykał się z KI zanim zadał brunetowi jakiekolwiek obrażenia. Kuro był jak karaluch trudny do ubicia. Nie dawał się łatwo zranić. Samemu za to zadawał lżejsze acz częstsze ciosy. Jedynie połączenie oby tych technik w całość mogło dać idealne efekty.
___Kolejne noce były bardzo podobne do tych pierwszych. Kuro nadal dręczyły niespokojne sny. Pewnej nocy Rei przebudził i korzystając z okazji powędrował do łazienki. Gdy wrócił i kładł się ponownie spać w tym czasie przebudził się właśnie jego współlokator ze łzami w oczach.
- Wszystko w porządku? – zapytał Reito. – Mówiłeś przez sen.
Wtedy kuro się przełamał i opowiedział część swojej historii. Z czasem wyjawił mu resztę swoich przeżyć. W tym pobyt na Ziemi, poznanie Tsu i June, ich zabawne przygody. Szatyn również się otworzył. Opisał jak doszło do jego przylotu na Ziemię i co dalej się działo. W tym też jak shadow przejął nad nim kontrole i zostały zniszczone dwie planety. To co widział to były także przebłyski wspomnień Grefisa. Przez to już wiedział skąd zna pałac Kamiego i inne miejsca na Ziemi. Większość jednak nadal była dla niego zagadką. Nie zapomniał też opisać jak w akademii stracił ogon. Mimo, iż nie było to ciekawe przeżycie to teraz się z tego śmiał. Wspomniał też coś o tym dlaczego nienawidzi obecnego Króla i życia na Vegecie. Póki co nie przestawiał Kuro swoich planów.
___Dzień za dniem trenowali z całych sił. Reito ciągle dążył do pokonania swoich limitów. Nie potrafił przebudzić w sobie tej mocy. Ciągle robił coś źle. Samo natężanie mięśni to za mało. I gdy zmęczył się treningiem na tuningu super saiyana, przechodził na zwyczajną jego postać i trenował tak długo jak tylko zdołał. Samo przebywanie w tym stanie nie sprawiało mu z czasem już żadnych trudności i mógł pozostawać w nim przez cały czas. Nie przejmował się póki co światem zewnętrznym. Wiedział, że skoro tam minie zaledwie jeden dzień to może sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Minie trochę czasu nim będzie gotowy wrócić na swoją ojczystą planetę.
___Za dnia Rei udawał, że nic nie słyszał. Po prostu robił to co zwykle i z czasem coraz bardziej tolerował towarzystwo Kuro. Przestał słać w jego stronę tylko niemiłe docinki. Niekiedy porozmawiali spokojnie na różne tematy. Kuro był bardzo ciekawski. Wypytywał się o Ziemskie zwyczaje i życie na niej. Początkowo Reito drwił z niego sugerując, że chyba nie był zbyt pilnym uczniem skoro tak mało wie o innych planetach. W końcu jednak przestawił mu wszystko co wiedział na ten temat. Gdy pierwszy raz postanowił przekroczyć poziom Super Saiyana to Kuro od razu przyleciał mu z pomocą gdy ten padł nieprzytomny na ziemię.
___Początki nie były łatwe. Szatyn często zbytnio się forsował trenując przy najbardziej ekstremalnych warunkach. Usilnie również starał się zwiększyć swą moc olewając takie aspekty jak chociażby szybkość. Koncentrował się i eksplodował energią. Masa mięśniowa znacznie wzrosła. Również siła i wytrzymałość. Po paru miesiącach udało mu się utrzymać ten stan. Z początku wydawało mu się, że to już jest limit Super Saiyana. Że dalej jest już tylko kolejny poziom. Super Saian 2… Nawet nie zdawał sobie sprawy jak mu do niego daleko przez to, że skupił się nie na tym co trzeba. Siła i wytrzymałość to nie wszystko. By pokonać limity trzeba było pokonać najpierw samego siebie o czym też przyjdzie mu z czasem się dowiedzieć.
___Były momenty, w których pozwalali sobie na nieco więcej luzu. Rei miał ubaw z poznającego lód Kuro a ten z kolei sam też mógł się pośmiać z szatyna gdy chcąc się popisać sam wywinął efektownego orła na zamarzniętej wodzie. Reito podpatrzył sobie u bruneta trening ogona. Że też zaniedbał tak istotną sprawę w dzieciństwie… Z pewnością słabymi punktami nie warto było się chwalić i szatyn ten fakt usilnie ukrywał trenując przedłużenie kręgosłupa gdy Kuro nie patrzył. Z pewnością również i to musiało wyglądać komicznie gdy w końcu wyszło to na jaw. Niczym chłopiec przyłapany na „gorącym uczynku” Rei chował swój ogon.
___Ich treningi się nieco od siebie różniły. Kuro bardziej stawiał na poznawanie własnego ciała. Zadawanie cisów z użyciem jak najmniej ruchów gdzie z kolei u Reia podstawą była brutalna siła. Szło to całkowicie w złą stronę co niejednokrotnie widać było na treningach. Szatyn wyprztykał się z KI zanim zadał brunetowi jakiekolwiek obrażenia. Kuro był jak karaluch trudny do ubicia. Nie dawał się łatwo zranić. Samemu za to zadawał lżejsze acz częstsze ciosy. Jedynie połączenie oby tych technik w całość mogło dać idealne efekty.
___Kolejne noce były bardzo podobne do tych pierwszych. Kuro nadal dręczyły niespokojne sny. Pewnej nocy Rei przebudził i korzystając z okazji powędrował do łazienki. Gdy wrócił i kładł się ponownie spać w tym czasie przebudził się właśnie jego współlokator ze łzami w oczach.
- Wszystko w porządku? – zapytał Reito. – Mówiłeś przez sen.
Wtedy kuro się przełamał i opowiedział część swojej historii. Z czasem wyjawił mu resztę swoich przeżyć. W tym pobyt na Ziemi, poznanie Tsu i June, ich zabawne przygody. Szatyn również się otworzył. Opisał jak doszło do jego przylotu na Ziemię i co dalej się działo. W tym też jak shadow przejął nad nim kontrole i zostały zniszczone dwie planety. To co widział to były także przebłyski wspomnień Grefisa. Przez to już wiedział skąd zna pałac Kamiego i inne miejsca na Ziemi. Większość jednak nadal była dla niego zagadką. Nie zapomniał też opisać jak w akademii stracił ogon. Mimo, iż nie było to ciekawe przeżycie to teraz się z tego śmiał. Wspomniał też coś o tym dlaczego nienawidzi obecnego Króla i życia na Vegecie. Póki co nie przestawiał Kuro swoich planów.
___Dzień za dniem trenowali z całych sił. Reito ciągle dążył do pokonania swoich limitów. Nie potrafił przebudzić w sobie tej mocy. Ciągle robił coś źle. Samo natężanie mięśni to za mało. I gdy zmęczył się treningiem na tuningu super saiyana, przechodził na zwyczajną jego postać i trenował tak długo jak tylko zdołał. Samo przebywanie w tym stanie nie sprawiało mu z czasem już żadnych trudności i mógł pozostawać w nim przez cały czas. Nie przejmował się póki co światem zewnętrznym. Wiedział, że skoro tam minie zaledwie jeden dzień to może sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Minie trochę czasu nim będzie gotowy wrócić na swoją ojczystą planetę.
Re: Komnata Ducha i Czasu
Nie Maj 12, 2013 11:41 pm
Kolejne miesiące mijały im na treningach i wspólnych sparingach. Jednak były też dni, kiedy nie mogli na siebie patrzeć. Nic w tym dziwnego. Musieli tolerować się przez 24 godziny i to już od kilku miesięcy. Trudno ciągle gapić się na tą samą gębę, tym bardziej, że w komnacie nie było zbyt dużo rzeczy, na których dało się zawiesić spojrzenie.
Przyglądał się z zaciekawieniem szatynowi, kiedy trenował. Młodszy Saiyan podziwiał determinację kompana i równie silny, jak u niego samego upór. Mieli zdecydowanie inną taktykę i sposoby treningów. Rei był pewny siebie i agresywny, czego Kuro brakowało w walce. Sparingi dużo mu dały. Siłą rzeczy spychany ciągle do defensywy przez szatyna musiał zacząć nie tylko się bronić. Z początku ciągle był przypierany do muru. Rei mógł zdjąć strój obciążający, a Kuro nie miał pojęcia, jak zdjąć swoje obciążenia. Udało mu się, oczywiście przez czysty przypadek. W momencie, gdy miał zarobić kolejny potężny i bolesny cios od Reia, Kuro wiedział jakie będą skutki. Jego umysł panicznie poszukiwał kontry lub drogi ucieczki i przez przypadek w akcie desperacji wyobraził sobie, jak je zdejmuje. I nagle poczuł się lżejszy. Wyprowadził cios. Był zaszokowany swoją prędkością, tak jak i szatyn. W efekcie Kuiro nie zdążył zmienić toru wymierzanego ciosu tak jakby chciał, a przeciwnik nie zdążył z unikiem. Skończyło się na złamanym żebrze.
Od tej pory Kuro nauczył się panować, nad obciążeniami ale musiał też potrenować bez nich. Nie tylko dalej kontynuował ćwiczenie kontroli Ki ale sam sparing stał się wartościowszy. Saiyan uczył się opanowywać swoją ukrywaną moc i mieć świadomość ile ma jej w zapasie.
W pewnych sferach było widać różnice między nimi. Naturalnie Rei był starszy i więcej umiał. Posiadał większe doświadczenie i dobrze władał różnymi technikami. Niemniej o dwa lata młodszy Kuro deptał mu po piętach, a nawet przewyższał wytrzymałością i siłą. Towarzysz zaczął morderczy trening. Zapewne poczuł się tym zdarzeniem urażony i musiał uzupełnić pewien margines. Zresztą zadziwiło go zachowanie kompana, kiedy przez przypadek odkrył, że ten trenuje ogon w tajemnicy. Nie rozumiał czemu ale Rei był pełen dumy typowej dla ich rasy. Chłopak źle na to nie patrzył. Praca nad słabym punktem to ważna rzecz. Tylko dlaczego krył się z tym?
- Wiesz idealny wojownik chyba nie istnieje...- rzucił bezosobowo.
Wiadomo, że należy pracować nad swoimi słabostkami, wadami, każdy je ma i zawsze będzie je miał. Jedne da się pokonać, a z innymi się nie wygra. Nie ingerował i nie pouczał. Poglądy Reito to jego prywatna sprawa. Nie wtrącał się.
Brunet przypatrywał się, jak ten usiłuje przewyższyć poziom Super-Saiyana. Jego samego to nie interesowało, miał plany. Szlifował podstawy, poznanie ciała, kontrolę Ki. Teraz miał okazję zobaczyć przestrogę nauczyciela w pełnej okazałości na przykładzie szatyna. Na siłę próbował posiąść moc sprawiającą z początku trudności dla jego organizmu. Nie raz padał ledwo żywy i chłopak szybko pędził mu na pomoc. Hikaru miał rację, zbyt częste przemiany, SSJ trenowany ponad siłę może rozerwać wojownika na strzępy.
To już co jakiś czas musiał przypominać kompanowi. Tutaj, ani mimo swojej wiedzy nie mógłby udzielić mu fachowej pomocy w takim momencie. Zmuszeni byliby do wyjścia i zakończenia treningu. Po tych kilku zdarzeniach Kuro utwierdził się w przekonaniu, że choć idzie nieco okrężną drogą, to zdecydowanie woli swój sposób. Skoro Rei osiągnął kolejny poziom, to i z pewnością jemu się uda. Nie ma pośpiechu. Przynajmniej miał okazję zapoznać się z wadami i zaletami nowej przemiany.
Co jakiś czas wycinali sobie różne numery, ale cóż. Bez tego zwariowali by już tutaj dawno. Kuro było trudno wytrzymać brak wielu bodźców. W komnacie nie było prawie nic, młody saiyan ciężko to znosił. Czasem nieco zazdrośnie spoglądał na Reia i jego wypchany różnymi rzeczami po brzegi plecak. On sam cały swój majątek nosił na sobie i dostał go od Hikaru. Został zabrany z Vegety bez niczego i było mu z tym źle. Bez zdjęć, bez pamiątki, zaczął zapominać twarze znajomych i cierpiał bardzo. Miał kilka takich chwil, że walczył aby nie wyjść z komnaty.
Opowieść o Grefisie bardzo go zaskoczyła. Teraz wiedział, co mniej więcej stało się wtedy na Ziemi i dlaczego Hikaru zniknął. Opowiedział Reiowi o wizjach, jakie przekazał mu mistrz o Greefie. Jak był jego uczniem i został pogryziony przez demona z M na czole i stał się zły, a następnie Mistic ledwo wygrał z nim walkę. Kuro miał o halfie jak najgorsze zdanie ale faktem było, że drań jest potężny.
Brunet bezpośrednich pretensji do króla nie miał. Za to żal mu było kilku spraw. Podzielił się z towarzyszem swoimi spostrzeżeniami. Bolało go, że król otacza się elitarnymi wojownikami, że Ci z elit mają lepiej. Nie chodziło mu o bogactwo. W Akademii ich dzieci za wysmarkanie nosa dostają awans. Resztą król się nie interesował.
Nie wiedzieć czemu nie wpuszczano go na wykłady w Akademii, choć pod salą zjawiał się jak wszyscy to nie mógł wejść. Dlatego nocami trenował sam poza murami Akademii. Wymykał się noc w noc i dopiero po pół roku ktoś się zorientował i wtedy wysłano po niego właśnie Reia. W tej opowieści szatyn mógł odnaleźć cenną informację. Chłopak pod nosem kamer wymykał się z Akademii, więc musiał wiedzieć jak i kiedy i mieć rozeznanie w wielu sprawach, a do tego być sprytny i pomysłowy.
Król olewał resztę swojego ludu. W ich wiosce było biednie mieszkało dużo halfów a nawet ¼ Saiyan. Wielu z nich schroniło się przed prześladowaniami. Najgorsze było to, że niecałe 10 osób z populacji było w Akademii wliczając chłopaka i jego ojca. Reszta klepała biedę szukając doraźnych zajęć. Jeśli nie ma się predyspozycji na wojownika, to na Vegecie nie ma co robić. W końcu ilu może być handlarzy, mechaników, czy nawet pracowników spalarni śmieci? On sam był potomkiem Mukuro, buntownika sprzed 300 lat i po śmierci ojca stanie na czele wioski i będzie musiał stawać na uszach aby ludzie nie umierali z głodu.
Ojciec polował na pustynne robale i to jedzono, jak mięso poleży trochę w marynacie to jest całkiem niezłe. Tu wyjaśniła się tajemnica niewiedzy chłopaka o jedzeniu. Umiał gotować ale głownie jeden rodzaj mięsa, kasze, fasolę, czy makaron. Innych rzeczy nie znał, a przecież były importowane z Ziemi. Grzanki z serem zrobione przez Reia, były dla Kuro niemalże rarytasem godnym restauracji. Wreszcie poznał czym jest stworzenie nazywane „kurą”. Teraz zrozumiał żarty na swój temat. Chociaż, jego imię brzmiało jak nazwa tego zwierzęcia, to przecież miało całkiem inne znaczenie. Niemniej sytuacja gorszych kast była napięta, ludzie byli niezadowoleni, co mogło grozić kolejnym powstaniem. To był idealny moment, aby Reito mógł wcielić swoje działania w życie.
Ostatnie kilka miesięcy Kuro położył nacisk na naukę kilku nowych rzeczy. Dalej wprawiał się w zabawę nad kontrolą Ki, a dzięki możliwości zdjęcia obciążeń mógł w uczyć się panowania na BBA. Podpatrzył kilka technik swojego kompana. Zresztą wiele razy szatyn uraczył go ich skutkami. Jeden z nich przypadł mu do gustu. Nie miał się gdzie schować, aby w tajemnicy się uczyć. Musiał to zrobić otwarcie, to był potężny atak. Ku jego zdziwieniu szatyn nie miał nic przeciw. Pewnie tym sposobem potraktował to, jako formę zapłaty za usługi medyczne Kuro. Wystarczyło kilka wskazówek i młodzik zabrał się do ćwiczeń. Postępował podobnie jak podczas nauki BBA z Hikaru. Wystrzeliwał coraz silniejsze pociski. Wydawało się, że będzie łatwiej strzelać z obu rąk i znowu się pomylił. Siła odrzutu nie była łatwa do opanowania. W swoim tempie opanował postawę i przywykł do efektów techniki. Ćwiczył też panowanie nad jej torem lotu. Pierwszy raz w życiu wyzwalał taką ilość Ki. Nie zawsze mu wychodziło ale pamiętał uwagę nauczyciela
Toteż powoli i systematycznie zyskiwał kontrolę nad technikę, a właściwie nad własną Ki. Wcześniejsze treningi mu pomogły. Nawet lepiej, że ćwiczył ją tutaj, zapewne Ziemia nie wytrzymała by tego i Hikaru też byłby wykończony.
Podejrzał jeszcze inną technikę u towarzysza, to była ta medytacja. Tutaj także potrzebował jego wyjaśnień. Mniej więcej załapał o co chodzi. Trening psychiki stał się jego priorytetem na najbliższe miesiące. Z początku nawet trudno było mu się wyłączyć i wyciszyć. I tutaj pomógł mu wcześniejszy trening panowania nad ciałem. Ten trening szedł mu najgorzej. Pamiętał jak mu Hikaru złamał nos za brak koncentracji. O dziwo stęsknił się za nim. Oficjalnie opierał mu się ile mógł ale kiedy sprowadzony na Ziemię, po uratowaniu go od egzekucji spał obok Misticka zwinięty w kłębek niczym dziecko. Jego ciało mówiło „ufam Ci”. Pyskował ale się starał i widać było, że coś trafia do tej upartej główki. Miał swoje zdanie i nie bał się go wypowiedzieć, to ważne, umiał słuchać i wyciągać wnioski. Niemniej nauka medytacji szła mu opornie. Skupiał i wyciszał się na krótko. Ale się nie poddawał. Z czasem było lepiej i lepiej. Po części odnalazł wewnętrzny spokój. Pomogło mu to racjonalniej myśleć. Nawet zmniejszyło się natężanie koszmarów, niestety nieznacznie. Za to zmniejszyły się uczucia paniki, chaosu, wszechogarniającego bólu i rozpaczy tuz po przebudzeniu. Już tak nie krzyczał. Koszmary były łatwiejsze do zniesienia. Nigdy ich nie uda mu się wyeliminować ale trenując jeszcze zapewne uda mu się je jakoś jeszcze bardziej złagodzić. Do tego efektu dochodził długimi miesiącami. Musiał przeorganizować plan dnia na oba rodzaje treningu – mentalny i fizyczny. Nie mógł zaniedbać ani jednego, ani drugiego. Musiał rozsądnie dobierać proporcje i czas treningu. Po treningu fizycznym, czy sparingu nie było mowy, żeby się skupił, tak jak po posiłku.
Do tego organizmowi chyba dawało się we znaki przebywanie ciągle w formie SSJ wraz z nieustannym trenowaniem ciężkimi warunkami. Musiał dać sobie kilka solidniejszych przerw ale wyszedł na prostą. Szkoda, że nie było tu książek. Fakt, że to nie czytelnia ale coś do małej przerwy by się przydało.
Zachęcony wynikami postanowił jeszcze spróbować nauczyć się innej techniki. Techniki porozumiewania się w myślach. Podstawą tej techniki, jaką była bez wątpienia medytacja opanował. No może nie w najwyższym stopniu ale w dobrym średnim. Jedynym obiektem, na którym mógł ćwiczyć tą technikę był Reito niestety. Niestety dlatego, że tym sposobem przerywał mu jego trening. Wyczuwanie Ki miał dobrze opanowane, a tutaj to też ważne. Skupiał się na Ki Reia, przymykał oczy i widział jego ruchy, jakby obraz w głowie. Próbował przywołać wspomnienie tego uczucia połączenia umysłów. Miał je okazję dobrze poznać, kiedy był Ozaru i Hikaru pomagał mu się opamiętać. Kuro czuł, że nauczyciel był wtedy zanim, chociaż fizycznie go nie było. Nie przypuszczał, że to będzie takie trudne. Musiał się bardzo koncentrować. Myślał tylko o wiadomości i utrzymywał w umyśle obraz Reito. Już nauka ataków energetycznych była od tego łatwiejsza. Próby skontaktowania się mentalnie z kompanem były mozolne ale powoli coś drgało. Pewnie z początku nawet Reito nie wiedział, co się dzieje, tylko przerywał nagle ćwiczenia tknięty dziwnym uczuciem. To był najżmudniejszy i bez wątpienia najtrudniejszy trening jaki odbył do tej pory. Godzinami próbował w kółko. Z czasem zrozumiał, że im bardziej jest podenerwowany i spięty niepowodzeniami, tym gorzej mu idzie. Odzyskiwał wewnętrzny spokój i próbował dalej. Był uparty i ćwiczył wytrwale ciesząc się z najmniejszego kroku w przód. Kiedy wreszcie mu się udało, szatyn omal go nie udusił za takie tajemnicze zabawy z jego głową. Jednak to była przydatna technika pozwalająca na możliwości porozumiewania się bez scoutera i bez podsłuchów.
Podczas pobyto w TC działo się z nim coś dziwnego, a właściwie z jego włosami. Od pojawienia się Braski oczy Kuro po transformacji w SSJ zmieniały kolor na srebrny po kilku tygodniach ćwiczeń nad tą transformacją także i jego włosy stawały się srebrne. Jednak nieregularnie. Raz było złote, tak jak być powinno, a po następnej przemiany srebrne. Albo też srebrny kolor nie pojawia się przez kilak tygodni. Dopiero szatyn zwrócił młodzikowi uwagę na ten dziwny fakt. Niestety Kuro nie miał pojęcia dlaczego tak się dzieje. Może to jakaś inna odmiana przemiany SSJ. Pewnie Hikaru będzie wiedział.
OOC:Przyglądał się z zaciekawieniem szatynowi, kiedy trenował. Młodszy Saiyan podziwiał determinację kompana i równie silny, jak u niego samego upór. Mieli zdecydowanie inną taktykę i sposoby treningów. Rei był pewny siebie i agresywny, czego Kuro brakowało w walce. Sparingi dużo mu dały. Siłą rzeczy spychany ciągle do defensywy przez szatyna musiał zacząć nie tylko się bronić. Z początku ciągle był przypierany do muru. Rei mógł zdjąć strój obciążający, a Kuro nie miał pojęcia, jak zdjąć swoje obciążenia. Udało mu się, oczywiście przez czysty przypadek. W momencie, gdy miał zarobić kolejny potężny i bolesny cios od Reia, Kuro wiedział jakie będą skutki. Jego umysł panicznie poszukiwał kontry lub drogi ucieczki i przez przypadek w akcie desperacji wyobraził sobie, jak je zdejmuje. I nagle poczuł się lżejszy. Wyprowadził cios. Był zaszokowany swoją prędkością, tak jak i szatyn. W efekcie Kuiro nie zdążył zmienić toru wymierzanego ciosu tak jakby chciał, a przeciwnik nie zdążył z unikiem. Skończyło się na złamanym żebrze.
Od tej pory Kuro nauczył się panować, nad obciążeniami ale musiał też potrenować bez nich. Nie tylko dalej kontynuował ćwiczenie kontroli Ki ale sam sparing stał się wartościowszy. Saiyan uczył się opanowywać swoją ukrywaną moc i mieć świadomość ile ma jej w zapasie.
W pewnych sferach było widać różnice między nimi. Naturalnie Rei był starszy i więcej umiał. Posiadał większe doświadczenie i dobrze władał różnymi technikami. Niemniej o dwa lata młodszy Kuro deptał mu po piętach, a nawet przewyższał wytrzymałością i siłą. Towarzysz zaczął morderczy trening. Zapewne poczuł się tym zdarzeniem urażony i musiał uzupełnić pewien margines. Zresztą zadziwiło go zachowanie kompana, kiedy przez przypadek odkrył, że ten trenuje ogon w tajemnicy. Nie rozumiał czemu ale Rei był pełen dumy typowej dla ich rasy. Chłopak źle na to nie patrzył. Praca nad słabym punktem to ważna rzecz. Tylko dlaczego krył się z tym?
- Wiesz idealny wojownik chyba nie istnieje...- rzucił bezosobowo.
Wiadomo, że należy pracować nad swoimi słabostkami, wadami, każdy je ma i zawsze będzie je miał. Jedne da się pokonać, a z innymi się nie wygra. Nie ingerował i nie pouczał. Poglądy Reito to jego prywatna sprawa. Nie wtrącał się.
Brunet przypatrywał się, jak ten usiłuje przewyższyć poziom Super-Saiyana. Jego samego to nie interesowało, miał plany. Szlifował podstawy, poznanie ciała, kontrolę Ki. Teraz miał okazję zobaczyć przestrogę nauczyciela w pełnej okazałości na przykładzie szatyna. Na siłę próbował posiąść moc sprawiającą z początku trudności dla jego organizmu. Nie raz padał ledwo żywy i chłopak szybko pędził mu na pomoc. Hikaru miał rację, zbyt częste przemiany, SSJ trenowany ponad siłę może rozerwać wojownika na strzępy.
„Kuro. Jak zauważyłeś nie możesz aktywować stanu blondyna kiedy tylko chcesz. Twoje ciało nie wytrzyma ani jednej przemiany w tej chwili. To musi przebiegać stopniowo, czasami raz na tydzień, czasami raz dziennie. Mimo to nawet jeśli musisz to robić częściej to kontroluj moc, przed chwilą prawie wybuchłeś. Mogłeś sam siebie wysadzić w powietrze. Jesteś głupi, że nie czułeś tego.”
To już co jakiś czas musiał przypominać kompanowi. Tutaj, ani mimo swojej wiedzy nie mógłby udzielić mu fachowej pomocy w takim momencie. Zmuszeni byliby do wyjścia i zakończenia treningu. Po tych kilku zdarzeniach Kuro utwierdził się w przekonaniu, że choć idzie nieco okrężną drogą, to zdecydowanie woli swój sposób. Skoro Rei osiągnął kolejny poziom, to i z pewnością jemu się uda. Nie ma pośpiechu. Przynajmniej miał okazję zapoznać się z wadami i zaletami nowej przemiany.
Co jakiś czas wycinali sobie różne numery, ale cóż. Bez tego zwariowali by już tutaj dawno. Kuro było trudno wytrzymać brak wielu bodźców. W komnacie nie było prawie nic, młody saiyan ciężko to znosił. Czasem nieco zazdrośnie spoglądał na Reia i jego wypchany różnymi rzeczami po brzegi plecak. On sam cały swój majątek nosił na sobie i dostał go od Hikaru. Został zabrany z Vegety bez niczego i było mu z tym źle. Bez zdjęć, bez pamiątki, zaczął zapominać twarze znajomych i cierpiał bardzo. Miał kilka takich chwil, że walczył aby nie wyjść z komnaty.
Opowieść o Grefisie bardzo go zaskoczyła. Teraz wiedział, co mniej więcej stało się wtedy na Ziemi i dlaczego Hikaru zniknął. Opowiedział Reiowi o wizjach, jakie przekazał mu mistrz o Greefie. Jak był jego uczniem i został pogryziony przez demona z M na czole i stał się zły, a następnie Mistic ledwo wygrał z nim walkę. Kuro miał o halfie jak najgorsze zdanie ale faktem było, że drań jest potężny.
Brunet bezpośrednich pretensji do króla nie miał. Za to żal mu było kilku spraw. Podzielił się z towarzyszem swoimi spostrzeżeniami. Bolało go, że król otacza się elitarnymi wojownikami, że Ci z elit mają lepiej. Nie chodziło mu o bogactwo. W Akademii ich dzieci za wysmarkanie nosa dostają awans. Resztą król się nie interesował.
Nie wiedzieć czemu nie wpuszczano go na wykłady w Akademii, choć pod salą zjawiał się jak wszyscy to nie mógł wejść. Dlatego nocami trenował sam poza murami Akademii. Wymykał się noc w noc i dopiero po pół roku ktoś się zorientował i wtedy wysłano po niego właśnie Reia. W tej opowieści szatyn mógł odnaleźć cenną informację. Chłopak pod nosem kamer wymykał się z Akademii, więc musiał wiedzieć jak i kiedy i mieć rozeznanie w wielu sprawach, a do tego być sprytny i pomysłowy.
Król olewał resztę swojego ludu. W ich wiosce było biednie mieszkało dużo halfów a nawet ¼ Saiyan. Wielu z nich schroniło się przed prześladowaniami. Najgorsze było to, że niecałe 10 osób z populacji było w Akademii wliczając chłopaka i jego ojca. Reszta klepała biedę szukając doraźnych zajęć. Jeśli nie ma się predyspozycji na wojownika, to na Vegecie nie ma co robić. W końcu ilu może być handlarzy, mechaników, czy nawet pracowników spalarni śmieci? On sam był potomkiem Mukuro, buntownika sprzed 300 lat i po śmierci ojca stanie na czele wioski i będzie musiał stawać na uszach aby ludzie nie umierali z głodu.
Ojciec polował na pustynne robale i to jedzono, jak mięso poleży trochę w marynacie to jest całkiem niezłe. Tu wyjaśniła się tajemnica niewiedzy chłopaka o jedzeniu. Umiał gotować ale głownie jeden rodzaj mięsa, kasze, fasolę, czy makaron. Innych rzeczy nie znał, a przecież były importowane z Ziemi. Grzanki z serem zrobione przez Reia, były dla Kuro niemalże rarytasem godnym restauracji. Wreszcie poznał czym jest stworzenie nazywane „kurą”. Teraz zrozumiał żarty na swój temat. Chociaż, jego imię brzmiało jak nazwa tego zwierzęcia, to przecież miało całkiem inne znaczenie. Niemniej sytuacja gorszych kast była napięta, ludzie byli niezadowoleni, co mogło grozić kolejnym powstaniem. To był idealny moment, aby Reito mógł wcielić swoje działania w życie.
Ostatnie kilka miesięcy Kuro położył nacisk na naukę kilku nowych rzeczy. Dalej wprawiał się w zabawę nad kontrolą Ki, a dzięki możliwości zdjęcia obciążeń mógł w uczyć się panowania na BBA. Podpatrzył kilka technik swojego kompana. Zresztą wiele razy szatyn uraczył go ich skutkami. Jeden z nich przypadł mu do gustu. Nie miał się gdzie schować, aby w tajemnicy się uczyć. Musiał to zrobić otwarcie, to był potężny atak. Ku jego zdziwieniu szatyn nie miał nic przeciw. Pewnie tym sposobem potraktował to, jako formę zapłaty za usługi medyczne Kuro. Wystarczyło kilka wskazówek i młodzik zabrał się do ćwiczeń. Postępował podobnie jak podczas nauki BBA z Hikaru. Wystrzeliwał coraz silniejsze pociski. Wydawało się, że będzie łatwiej strzelać z obu rąk i znowu się pomylił. Siła odrzutu nie była łatwa do opanowania. W swoim tempie opanował postawę i przywykł do efektów techniki. Ćwiczył też panowanie nad jej torem lotu. Pierwszy raz w życiu wyzwalał taką ilość Ki. Nie zawsze mu wychodziło ale pamiętał uwagę nauczyciela
"Big Bang Attack wymaga koncentracji myśli, by skoncentrować odpowiednią ilość energii w dłoni. To nie jest trudne. Po prostu wystrzel Ki z dłoni tak jakbyś używał zwykłego pocisku. W końcu napełnisz go energią zdolną wyrządzić całkiem spore szkody na przeciwniku. Jeśli nie potrafisz utrzymać w dłoni takiej dawki energii to wystrzel ją od razu. Strzelaj tak długo aż Ci nie wyjdzie. Próbuj.”
Toteż powoli i systematycznie zyskiwał kontrolę nad technikę, a właściwie nad własną Ki. Wcześniejsze treningi mu pomogły. Nawet lepiej, że ćwiczył ją tutaj, zapewne Ziemia nie wytrzymała by tego i Hikaru też byłby wykończony.
Podejrzał jeszcze inną technikę u towarzysza, to była ta medytacja. Tutaj także potrzebował jego wyjaśnień. Mniej więcej załapał o co chodzi. Trening psychiki stał się jego priorytetem na najbliższe miesiące. Z początku nawet trudno było mu się wyłączyć i wyciszyć. I tutaj pomógł mu wcześniejszy trening panowania nad ciałem. Ten trening szedł mu najgorzej. Pamiętał jak mu Hikaru złamał nos za brak koncentracji. O dziwo stęsknił się za nim. Oficjalnie opierał mu się ile mógł ale kiedy sprowadzony na Ziemię, po uratowaniu go od egzekucji spał obok Misticka zwinięty w kłębek niczym dziecko. Jego ciało mówiło „ufam Ci”. Pyskował ale się starał i widać było, że coś trafia do tej upartej główki. Miał swoje zdanie i nie bał się go wypowiedzieć, to ważne, umiał słuchać i wyciągać wnioski. Niemniej nauka medytacji szła mu opornie. Skupiał i wyciszał się na krótko. Ale się nie poddawał. Z czasem było lepiej i lepiej. Po części odnalazł wewnętrzny spokój. Pomogło mu to racjonalniej myśleć. Nawet zmniejszyło się natężanie koszmarów, niestety nieznacznie. Za to zmniejszyły się uczucia paniki, chaosu, wszechogarniającego bólu i rozpaczy tuz po przebudzeniu. Już tak nie krzyczał. Koszmary były łatwiejsze do zniesienia. Nigdy ich nie uda mu się wyeliminować ale trenując jeszcze zapewne uda mu się je jakoś jeszcze bardziej złagodzić. Do tego efektu dochodził długimi miesiącami. Musiał przeorganizować plan dnia na oba rodzaje treningu – mentalny i fizyczny. Nie mógł zaniedbać ani jednego, ani drugiego. Musiał rozsądnie dobierać proporcje i czas treningu. Po treningu fizycznym, czy sparingu nie było mowy, żeby się skupił, tak jak po posiłku.
Do tego organizmowi chyba dawało się we znaki przebywanie ciągle w formie SSJ wraz z nieustannym trenowaniem ciężkimi warunkami. Musiał dać sobie kilka solidniejszych przerw ale wyszedł na prostą. Szkoda, że nie było tu książek. Fakt, że to nie czytelnia ale coś do małej przerwy by się przydało.
Zachęcony wynikami postanowił jeszcze spróbować nauczyć się innej techniki. Techniki porozumiewania się w myślach. Podstawą tej techniki, jaką była bez wątpienia medytacja opanował. No może nie w najwyższym stopniu ale w dobrym średnim. Jedynym obiektem, na którym mógł ćwiczyć tą technikę był Reito niestety. Niestety dlatego, że tym sposobem przerywał mu jego trening. Wyczuwanie Ki miał dobrze opanowane, a tutaj to też ważne. Skupiał się na Ki Reia, przymykał oczy i widział jego ruchy, jakby obraz w głowie. Próbował przywołać wspomnienie tego uczucia połączenia umysłów. Miał je okazję dobrze poznać, kiedy był Ozaru i Hikaru pomagał mu się opamiętać. Kuro czuł, że nauczyciel był wtedy zanim, chociaż fizycznie go nie było. Nie przypuszczał, że to będzie takie trudne. Musiał się bardzo koncentrować. Myślał tylko o wiadomości i utrzymywał w umyśle obraz Reito. Już nauka ataków energetycznych była od tego łatwiejsza. Próby skontaktowania się mentalnie z kompanem były mozolne ale powoli coś drgało. Pewnie z początku nawet Reito nie wiedział, co się dzieje, tylko przerywał nagle ćwiczenia tknięty dziwnym uczuciem. To był najżmudniejszy i bez wątpienia najtrudniejszy trening jaki odbył do tej pory. Godzinami próbował w kółko. Z czasem zrozumiał, że im bardziej jest podenerwowany i spięty niepowodzeniami, tym gorzej mu idzie. Odzyskiwał wewnętrzny spokój i próbował dalej. Był uparty i ćwiczył wytrwale ciesząc się z najmniejszego kroku w przód. Kiedy wreszcie mu się udało, szatyn omal go nie udusił za takie tajemnicze zabawy z jego głową. Jednak to była przydatna technika pozwalająca na możliwości porozumiewania się bez scoutera i bez podsłuchów.
Podczas pobyto w TC działo się z nim coś dziwnego, a właściwie z jego włosami. Od pojawienia się Braski oczy Kuro po transformacji w SSJ zmieniały kolor na srebrny po kilku tygodniach ćwiczeń nad tą transformacją także i jego włosy stawały się srebrne. Jednak nieregularnie. Raz było złote, tak jak być powinno, a po następnej przemiany srebrne. Albo też srebrny kolor nie pojawia się przez kilak tygodni. Dopiero szatyn zwrócił młodzikowi uwagę na ten dziwny fakt. Niestety Kuro nie miał pojęcia dlaczego tak się dzieje. Może to jakaś inna odmiana przemiany SSJ. Pewnie Hikaru będzie wiedział.
Koniec treningu
Jutro poprawie literówki i dopiszę poprawki
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pią Maj 17, 2013 2:45 pm
___Treningi były bardzo mozolne. Im dłużej tam przebywał tym bardziej zapominał o rzeczywistości. Miewał nie raz sny, w których sala stawała się dla niego więzieniem. Próbował wyjść ale drzwi nie chciały się otworzyć. Gdy chciał je wyważyć zostały zniszczone i nie było stamtąd już wyjścia. Wielokrotnie przebudzał się zdyszany i spocony. Nie raz kusiło go by sprawdzić czy rzeczywiście uda mu się stamtąd wyjść lecz gdy tylko dotknął klamki zawahał się i po chwili odpuścił. Musiał powtarzać sobie, że najważniejszy teraz jest trening. Nie ważne co się dzieje na zewnątrz i kiedy w końcu stamtąd wyjdzie. Liczył się każdy dzień a dzień udany to taki, po którym ledwo doczłapywał się do łóżka. Już sam nie wiedział ile to czasu minęło od kiedy tam wszedł. Nawet nie myślał o tym. Tam każdy dzień był taki sam. Żadnych pór roku. W dzień upały, nocą zamarzała krew w żyłach.
___Stan Ascended dawał co prawda duży przyrost siły ale Rei wcale nie czuł się silniejszy. Gdy po raz kolejny dostało mu się od Kuro zrozumiał, że dalszy trening w tym kierunku nie miał sensu. Przeklinał i wyładowywał swoją siłę wystrzelając ślepe pociski i uderzając pięściami w ziemię. Minęło kilka dni zanim pogodził się z faktem, iż nie ma sensu dalej brnąć w tę stronę. Po części wziął też sobie do serca słowa Kuro. Zaniechał dalszego przewyższania poziomu ssj na siłę. Postanowił odwrócić swój trening o 180 stopni. Zdjął podarty uniform i założył strój ze znakiem żółwia na plecach. Teraz już był gotowy trenować z takim obciążeniem.
___Początki były trudne. Nie łatwo było się w tym poruszać. Podziwiał Kuro za to, że on od samego początku nawet na moment nie zdjął swoich obciążeń. Był świadomy tego, że brunet jest o krok przed nim. Wzbudzało to jego gniew. Pewnego dnia od samego rana nie odzywał się do niego ani słowem. Zjadł zadziwiająco dużo już na śniadanie. Potem jedyne co robił to ćwiczył ataki fizyczne zbytnio się nie nadwyrężając. Bardziej wyglądało to jak rozgrzewka. Około południa znów opróżnił zapasy na kilka dni i tak samo jak wcześniej wyszedł bez słowa. Odseparował się od Kuro. Usiadł krzyżując nogi ze sobą i praktycznie nie ruszał się z tej pozycji. W ten sposób medytował. Nie spał, nie jadł i nie załatwiał żadnych swoich potrzeb fizjologicznych przez kilka dni. Całkowicie wyciszył swoją Ki i zminimalizował funkcje życiowe. Kuro na pewno mógł się niepokoić jego stanem ale on wytrwale nie przestawał. W końcu po niecałym tygodniu wstał na równe nogi. Kilka minut jeszcze wpatrywał się w jakiś punkt na horyzoncie. Następnie momentalnie uwolnił całą swoją energię. Fala uderzeniowa stworzyła lekkie pękniecie na jednej z wielkich klepsydr. Początkowo napompował się jak balon. Energia niemalże rozsadziła go od środka ale udało mu się nad tym zapanować. Stopniowo zmniejszała się jego masa mięśniowa. Włosy jakby na moment jeszcze bardziej stanęły dęba. Gdy już całkowicie powrócił do normalnego stanu super saiyana jego aura rozpłynęła się jak bańka mydlana a włosy straciły swój złoty blask. Opadł na kolana i podparł się rękami. Pot spływał z niego litrami. Po kilku minutach wstał na równe nogi nadal ciężko dysząc. – Do tej pory wszystko robiłem nie tak… - Powiedział sam do siebie wpatrując się w niebo. Po czym poszedł do swojego łóżka i już przez resztę dnia z niego nie wychodził. Przez kolejne dni jego trening wyglądał już nieco inaczej. Więcej medytował i pracował nad swoją prędkością oraz zwinnością. Bez zbędnego marnowania KI. Starał się z zamkniętymi oczami wyczuć ruchy Kuro podczas sparingów. Zauważył jak ten trenował w podobny sposób ale w jego przypadku efekty przyszły znacznie szybciej. Nie miał pojęcia co robił źle. Do końca pobytu jednakże nie zaniechał prób. Wyciszał swoje ciało. Z czasem nawet w formie super saiyana był nie do wykrycia. Dopiero teraz osiągał zamierzone efekty. Gdy obaj trenowali z obciążeniami byli na niemalże identycznych poziomach. Jedynie jeden raz zdarzyło się, ze Kuro jakimś cudem pozbył się ich i złamał mu żebro. Tego szatyn się nie spodziewał. Miał wtedy doskonałą okazję wykorzystać nowo nabytą zdolność regeneracji. Dzięki niej mógł iść na całość nawet narażając swoje życie. Co innego Kuro ale on za to był bardzo wytrzymały. Nie łatwo było go ubić.
___Rei również nienawidził Grefisa. Przez niego to wszystko się stało. Mógł uniknąć opętania. Jego pycha przyćmiła mu wtedy oczy. Myślał, że przechytrzy pasożyta i to on będzie górą. Zyskałby wtedy dodatkową siłę ale wtedy był na to za słaby. Jednak czegoś go to nauczyło. Nie da się już tak łatwo opętać przez inne gluty krążące po kosmosie. Siły na skróty zdobyć się nie da. Jeśli coś chce się osiągnąć to trzeba do tego dążyć małymi kroczkami. Nie dawno znów dał się ponieść wymuszając poziom Ascended, który tak naprawdę nie dawał nic a jedynie spowalniał i wyczerpywał ogromne pokłady KI. Zajęło mu to pół roku nim wreszcie zrozumiał swój błąd choć miał Kuro pod nosem, który wiedział jak należy trenować by uzyskać jak najlepsze i najszybsze efekty. Mimo to miał dużo większy zapał niż jego towarzysz i z każdym dniem coraz bardziej go doganiał. Różnica wiekowa między nimi nie miała znaczenia. Dwa lata w to czy w to nie decydowały o sile. Liczyły się chęci, determinacja i ciężka praca. A brunet z bródką miał dobrego trenera dzięki któremu wiedział co należy robić i jak to robić. Rei tak lekko nie miał.
___Król był dla Reia nic nie wartym śmieciem. Zdobył władzę siłą i choć poprawiła się nieco sytuacja halfów to pewne rzeczy były nadal takie same. Pilnował jedynie własnego tyłka. Zamiast chronić tych postawionych niżej wykorzystywał ich dla własnego bezpieczeństwa. Elita i kapitanowie nie robili praktycznie nic. Misje wykonywali głównie Ci z rangą Nashi i Natto. Boudo byli traktowani gorzej od psa i wysyłani nie raz specjalnie na pustynie by nakarmić robale. Na co były te lata szkoleń i zdobywanie doświadczenia się w różnych misjach? Tylko po to by teraz rozkoszować się luksusem? A słabsi wojownicy bez doświadczenia masowo ginęli. Szli niczym owieczki na rzeź gdzie wystarczył by w miejsce ich dwudziestu, jeden elitarny wojownik i pewnie nawet by się zbytnio nie zmęczył. Widział nie raz powracających do akademii nogami do przodu saiyan. Ich cierpiące rodziny. Opłakujące swoje dzieci matki i tulące do piersi ich oderwane kończyny, gdyż nie raz tylko tyle z nich pozostało. Dzięki temu, że jego ojciec był wysoko postawionym żołnierzem a dziadek stał na straży królewskiego tronu Rei dowiedział się co nieco o planach Króla. Rzekome najazdy na Vegetę obcych ras i porywanie kadetów było tylko pretekstem do wzniecenia wojny. Zell tak naprawdę pożądał władzy. Mieć pod sobą wszystkie inne rasy z pewnością byłoby bardzo wygodne dla niego. W gruncie rzeczy był jedynie tchórzem. Może nie chodziło mu tylko o swoje bezpieczeństwo. Może on czegoś szukał… Ziemia z pewnością ma coś takiego co mogło by go zadowolić. Bycie nieśmiertelnym i władza absolutna. To prawie jak stanie się bogiem. Może właśnie do tego dążył…
Rei wysnuł takie wnioski niedawno i gdyby sam nie poznał mocy smoczych kul nie wpadłby na to. Jednakże by się upewnić chciał wyruszyć na Vegetę. Nie jako zaginiony żołnierz a jako szpieg. Do tego też potrzebny był mu Kuro. Skoro potrafił wymknąć się z akademii niezauważony to samo dojście do pałacu nie powinno stanowić dla niego problemu. Rei też miał kilka asów w rękawie. Jedyne czego się obawiał to tego, że może być nieco za słaby. Dlatego tak intensywnie trenował i starał się na siłę zwiększyć swoją moc.
___Mijał tydzień za tygodniem i powoli zbliżali się do końca swojego pobytu. Kuro bardzo się zmienił. Nie tylko wewnętrznie ale i fizycznie. Co było dla Reia zaskakujące, jego włosy i oczy zmieniały swój kolor na srebrny a nie tak jak w przypadku innych saiyan na złoty. Fakt zdarzają się czasem jakieś mutacje genów ale takie coś widział pierwszy raz w życiu. Nawet nie słyszał o tym nigdzie by coś takiego w ogóle się zdarzało. On sam też był po części odmieńcem. Ktoś patrzący z boku mógłby wysnuć, że pewnie miał jakiegoś potomka półkrwi. Jednakże tak nie było. Reito był 100% saiyanem czystej krwi. Kiedyś mieszanki były gorzej traktowane a jako, że jego rodzina stała od dawna wysoko w hierarchii to nikt z niej nie odważył się szukać miłości gdzieś na innej planecie. Bardzo dawno temu ten kolor włosów u saiyan był zarezerwowany tylko dla rodziny królewskiej. Teraz krążyły tylko takie plotki. Część osób w to wierzyło, część nie. O dziwo historia tamtych czasów była wyjątkowo ubogo zachowana. Jakby ktoś specjalnie chciał zatuszować niektóre wydarzenia.
___Pod koniec ich pobytu Rei trochę żałował, że trzeba niedługo wychodzić ale też był szczęśliwy. W końcu wydostanie się z tej klatki. Czy był zadowolony z efektów? Po części tak choć czuł, że mógł jeszcze lepiej wykorzystać ten czas. Do samego końca nie zdejmował obciążeń także Kuro nie poznał ostatecznie jego prawdziwej siły już po treningu w Sali. On sam nie wiedział do końca jak wiele osiągnął. Planował po wyjściu z Sali odwiedzić starego zboczeńca ale póki co miał ochotę się przespać byle gdzie. Spakował swoje rzeczy i szykował się powoli do wyjścia. Chwilę po tym uchyliły się drzwi do Sali a w nich stanął znajomy murzyn Kamiego.
OOC: Koniec treningu.
___Stan Ascended dawał co prawda duży przyrost siły ale Rei wcale nie czuł się silniejszy. Gdy po raz kolejny dostało mu się od Kuro zrozumiał, że dalszy trening w tym kierunku nie miał sensu. Przeklinał i wyładowywał swoją siłę wystrzelając ślepe pociski i uderzając pięściami w ziemię. Minęło kilka dni zanim pogodził się z faktem, iż nie ma sensu dalej brnąć w tę stronę. Po części wziął też sobie do serca słowa Kuro. Zaniechał dalszego przewyższania poziomu ssj na siłę. Postanowił odwrócić swój trening o 180 stopni. Zdjął podarty uniform i założył strój ze znakiem żółwia na plecach. Teraz już był gotowy trenować z takim obciążeniem.
___Początki były trudne. Nie łatwo było się w tym poruszać. Podziwiał Kuro za to, że on od samego początku nawet na moment nie zdjął swoich obciążeń. Był świadomy tego, że brunet jest o krok przed nim. Wzbudzało to jego gniew. Pewnego dnia od samego rana nie odzywał się do niego ani słowem. Zjadł zadziwiająco dużo już na śniadanie. Potem jedyne co robił to ćwiczył ataki fizyczne zbytnio się nie nadwyrężając. Bardziej wyglądało to jak rozgrzewka. Około południa znów opróżnił zapasy na kilka dni i tak samo jak wcześniej wyszedł bez słowa. Odseparował się od Kuro. Usiadł krzyżując nogi ze sobą i praktycznie nie ruszał się z tej pozycji. W ten sposób medytował. Nie spał, nie jadł i nie załatwiał żadnych swoich potrzeb fizjologicznych przez kilka dni. Całkowicie wyciszył swoją Ki i zminimalizował funkcje życiowe. Kuro na pewno mógł się niepokoić jego stanem ale on wytrwale nie przestawał. W końcu po niecałym tygodniu wstał na równe nogi. Kilka minut jeszcze wpatrywał się w jakiś punkt na horyzoncie. Następnie momentalnie uwolnił całą swoją energię. Fala uderzeniowa stworzyła lekkie pękniecie na jednej z wielkich klepsydr. Początkowo napompował się jak balon. Energia niemalże rozsadziła go od środka ale udało mu się nad tym zapanować. Stopniowo zmniejszała się jego masa mięśniowa. Włosy jakby na moment jeszcze bardziej stanęły dęba. Gdy już całkowicie powrócił do normalnego stanu super saiyana jego aura rozpłynęła się jak bańka mydlana a włosy straciły swój złoty blask. Opadł na kolana i podparł się rękami. Pot spływał z niego litrami. Po kilku minutach wstał na równe nogi nadal ciężko dysząc. – Do tej pory wszystko robiłem nie tak… - Powiedział sam do siebie wpatrując się w niebo. Po czym poszedł do swojego łóżka i już przez resztę dnia z niego nie wychodził. Przez kolejne dni jego trening wyglądał już nieco inaczej. Więcej medytował i pracował nad swoją prędkością oraz zwinnością. Bez zbędnego marnowania KI. Starał się z zamkniętymi oczami wyczuć ruchy Kuro podczas sparingów. Zauważył jak ten trenował w podobny sposób ale w jego przypadku efekty przyszły znacznie szybciej. Nie miał pojęcia co robił źle. Do końca pobytu jednakże nie zaniechał prób. Wyciszał swoje ciało. Z czasem nawet w formie super saiyana był nie do wykrycia. Dopiero teraz osiągał zamierzone efekty. Gdy obaj trenowali z obciążeniami byli na niemalże identycznych poziomach. Jedynie jeden raz zdarzyło się, ze Kuro jakimś cudem pozbył się ich i złamał mu żebro. Tego szatyn się nie spodziewał. Miał wtedy doskonałą okazję wykorzystać nowo nabytą zdolność regeneracji. Dzięki niej mógł iść na całość nawet narażając swoje życie. Co innego Kuro ale on za to był bardzo wytrzymały. Nie łatwo było go ubić.
___Rei również nienawidził Grefisa. Przez niego to wszystko się stało. Mógł uniknąć opętania. Jego pycha przyćmiła mu wtedy oczy. Myślał, że przechytrzy pasożyta i to on będzie górą. Zyskałby wtedy dodatkową siłę ale wtedy był na to za słaby. Jednak czegoś go to nauczyło. Nie da się już tak łatwo opętać przez inne gluty krążące po kosmosie. Siły na skróty zdobyć się nie da. Jeśli coś chce się osiągnąć to trzeba do tego dążyć małymi kroczkami. Nie dawno znów dał się ponieść wymuszając poziom Ascended, który tak naprawdę nie dawał nic a jedynie spowalniał i wyczerpywał ogromne pokłady KI. Zajęło mu to pół roku nim wreszcie zrozumiał swój błąd choć miał Kuro pod nosem, który wiedział jak należy trenować by uzyskać jak najlepsze i najszybsze efekty. Mimo to miał dużo większy zapał niż jego towarzysz i z każdym dniem coraz bardziej go doganiał. Różnica wiekowa między nimi nie miała znaczenia. Dwa lata w to czy w to nie decydowały o sile. Liczyły się chęci, determinacja i ciężka praca. A brunet z bródką miał dobrego trenera dzięki któremu wiedział co należy robić i jak to robić. Rei tak lekko nie miał.
___Król był dla Reia nic nie wartym śmieciem. Zdobył władzę siłą i choć poprawiła się nieco sytuacja halfów to pewne rzeczy były nadal takie same. Pilnował jedynie własnego tyłka. Zamiast chronić tych postawionych niżej wykorzystywał ich dla własnego bezpieczeństwa. Elita i kapitanowie nie robili praktycznie nic. Misje wykonywali głównie Ci z rangą Nashi i Natto. Boudo byli traktowani gorzej od psa i wysyłani nie raz specjalnie na pustynie by nakarmić robale. Na co były te lata szkoleń i zdobywanie doświadczenia się w różnych misjach? Tylko po to by teraz rozkoszować się luksusem? A słabsi wojownicy bez doświadczenia masowo ginęli. Szli niczym owieczki na rzeź gdzie wystarczył by w miejsce ich dwudziestu, jeden elitarny wojownik i pewnie nawet by się zbytnio nie zmęczył. Widział nie raz powracających do akademii nogami do przodu saiyan. Ich cierpiące rodziny. Opłakujące swoje dzieci matki i tulące do piersi ich oderwane kończyny, gdyż nie raz tylko tyle z nich pozostało. Dzięki temu, że jego ojciec był wysoko postawionym żołnierzem a dziadek stał na straży królewskiego tronu Rei dowiedział się co nieco o planach Króla. Rzekome najazdy na Vegetę obcych ras i porywanie kadetów było tylko pretekstem do wzniecenia wojny. Zell tak naprawdę pożądał władzy. Mieć pod sobą wszystkie inne rasy z pewnością byłoby bardzo wygodne dla niego. W gruncie rzeczy był jedynie tchórzem. Może nie chodziło mu tylko o swoje bezpieczeństwo. Może on czegoś szukał… Ziemia z pewnością ma coś takiego co mogło by go zadowolić. Bycie nieśmiertelnym i władza absolutna. To prawie jak stanie się bogiem. Może właśnie do tego dążył…
Rei wysnuł takie wnioski niedawno i gdyby sam nie poznał mocy smoczych kul nie wpadłby na to. Jednakże by się upewnić chciał wyruszyć na Vegetę. Nie jako zaginiony żołnierz a jako szpieg. Do tego też potrzebny był mu Kuro. Skoro potrafił wymknąć się z akademii niezauważony to samo dojście do pałacu nie powinno stanowić dla niego problemu. Rei też miał kilka asów w rękawie. Jedyne czego się obawiał to tego, że może być nieco za słaby. Dlatego tak intensywnie trenował i starał się na siłę zwiększyć swoją moc.
___Mijał tydzień za tygodniem i powoli zbliżali się do końca swojego pobytu. Kuro bardzo się zmienił. Nie tylko wewnętrznie ale i fizycznie. Co było dla Reia zaskakujące, jego włosy i oczy zmieniały swój kolor na srebrny a nie tak jak w przypadku innych saiyan na złoty. Fakt zdarzają się czasem jakieś mutacje genów ale takie coś widział pierwszy raz w życiu. Nawet nie słyszał o tym nigdzie by coś takiego w ogóle się zdarzało. On sam też był po części odmieńcem. Ktoś patrzący z boku mógłby wysnuć, że pewnie miał jakiegoś potomka półkrwi. Jednakże tak nie było. Reito był 100% saiyanem czystej krwi. Kiedyś mieszanki były gorzej traktowane a jako, że jego rodzina stała od dawna wysoko w hierarchii to nikt z niej nie odważył się szukać miłości gdzieś na innej planecie. Bardzo dawno temu ten kolor włosów u saiyan był zarezerwowany tylko dla rodziny królewskiej. Teraz krążyły tylko takie plotki. Część osób w to wierzyło, część nie. O dziwo historia tamtych czasów była wyjątkowo ubogo zachowana. Jakby ktoś specjalnie chciał zatuszować niektóre wydarzenia.
___Pod koniec ich pobytu Rei trochę żałował, że trzeba niedługo wychodzić ale też był szczęśliwy. W końcu wydostanie się z tej klatki. Czy był zadowolony z efektów? Po części tak choć czuł, że mógł jeszcze lepiej wykorzystać ten czas. Do samego końca nie zdejmował obciążeń także Kuro nie poznał ostatecznie jego prawdziwej siły już po treningu w Sali. On sam nie wiedział do końca jak wiele osiągnął. Planował po wyjściu z Sali odwiedzić starego zboczeńca ale póki co miał ochotę się przespać byle gdzie. Spakował swoje rzeczy i szykował się powoli do wyjścia. Chwilę po tym uchyliły się drzwi do Sali a w nich stanął znajomy murzyn Kamiego.
OOC: Koniec treningu.
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pią Maj 17, 2013 3:31 pm
____Chwilę po tym uchyliły się drzwi do Sali a w nich stanął znajomy SŁUGA (ty rasisto) Kamiego. Trzymał ręce założone w tyle i patrzył z tym swoim dziwnym, przerażającym wyrazem twarzy na chłopaków. Krótką ciszę przerwał on sam krótkim: ___ - Hi. - uśmiechnął się - Udało wam się przeżyć roczny trening w Komnacie Ducha i Czasu, gratulacje. Teraz możecie iść. - wyciągnął ręce przed siebie, trzymał jakieś szmatki w rękach. Podszedł wolno do Kuro. - Kuro-sama. Hikaru kazał Ci dać to... - powiedział wyciągając w jego stronę nowe, świeżutkie ubranie od Mistica. - Przyleciała też osoba, która chce Cię zobaczyć. Jest na terenie przed pałacem. Chodźcie obaj. |
OOC
Do Terenu jeszcze. :p
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Maj 21, 2013 6:56 pm
Ciężki to był rok i czas pobytu w Komnacie na szczęście dla Kuro miał się ku końcowi. Jakby tego było mało dwa dni przed opuszczeniem Sali podczas sparingu z Reiem źle postawił nogę i pośliznął się na lodzie skręcając kostkę. Do rana noga spuchła tak, ze Kuro zmuszony był do odpoczynku. O sparingu i treningu siłowym nie było mowy. Niemniej chłopak skorzystał z przymusowego odpoczynku ale nie zaniedbał treningu medytacji i kontroli Ki. Przynajmniej pospał trochę dłużej. To musiał być znak, że jego ciało ma już dość tego miejsca i całej rocznej pracy.
Wreszcie przyszedł ten moment i drzwi do komnaty otworzyły się a w nich pojawił się owy czarnoskóry gość w turbanie. Kuro był niemalże wniebowzięty, wreszcie wolny, chociaż cholernie wykończony. Przekuśtykał za wyjście w postaci SSJ, by zaraz potem wrócić do poprzedniego stanu. Skończył się zapas energii. Młodzik się zmienił. Przybyło mu parę centymetrów wzrostu i w klacie, zapuścił też bródkę. W jego Ki dało się wyczuć większy spokój niż wcześniej, choć nie pozbył się elementu buntownika. Cóż, krew nie woda, a geny święta rzecz. Do tego bródka nadawała mu wygląd niepokornej małpki.
Czuł się zmieszany, gdy odezwano się do niego per „Pan”, nikt nigdy tego nie zrobił. Wziął od Popo zawiniątko i przyjrzał się. Oniemiał. To był niemalże identyczny strój, jaki dostała June od Hikaru tylko ten miał dodatkowy znaczek. Trzymał ubranie w rekach i zastanawia się dlaczego je dostał. W nagrodę, że wytrzymał. Poniekąd pewnie też. Ale wydawało mu się, że to miało być przesłanie „Liczę na Ciebie Kuro” – tylko w czym? W sumie z jego obecnego stroju niewiele zostało, a szkoda lubił te ciuchy, wysokie buty, karwasze i kolor uniformu. Ten strój był.... przewiewny, w kostki było mu zimno, w zasadzie w lewą, bo prawa owinięta była bandażem. Przynajmniej opuchnięta noga wchodziła w te buty. Od dziecka przywykł do uniformów i wysokich butów. Dziwnie się czuł w szerszych i luźniejszych spodniach, brakowało mu golfowego wykończenia bluzy.
Bolał go każdy centymetr ciała, podbite lewe oko też dawało się we znaki. Zresztą na całym ciele miał albo siniaki albo plastry. Zawiązał pas z boku po prawej, kiedy Rei także kończył się przebierać w ubrania znajdujące się w jego plecaku. Po czym udali się oboje na plac przed pałacem.
Wreszcie przyszedł ten moment i drzwi do komnaty otworzyły się a w nich pojawił się owy czarnoskóry gość w turbanie. Kuro był niemalże wniebowzięty, wreszcie wolny, chociaż cholernie wykończony. Przekuśtykał za wyjście w postaci SSJ, by zaraz potem wrócić do poprzedniego stanu. Skończył się zapas energii. Młodzik się zmienił. Przybyło mu parę centymetrów wzrostu i w klacie, zapuścił też bródkę. W jego Ki dało się wyczuć większy spokój niż wcześniej, choć nie pozbył się elementu buntownika. Cóż, krew nie woda, a geny święta rzecz. Do tego bródka nadawała mu wygląd niepokornej małpki.
Czuł się zmieszany, gdy odezwano się do niego per „Pan”, nikt nigdy tego nie zrobił. Wziął od Popo zawiniątko i przyjrzał się. Oniemiał. To był niemalże identyczny strój, jaki dostała June od Hikaru tylko ten miał dodatkowy znaczek. Trzymał ubranie w rekach i zastanawia się dlaczego je dostał. W nagrodę, że wytrzymał. Poniekąd pewnie też. Ale wydawało mu się, że to miało być przesłanie „Liczę na Ciebie Kuro” – tylko w czym? W sumie z jego obecnego stroju niewiele zostało, a szkoda lubił te ciuchy, wysokie buty, karwasze i kolor uniformu. Ten strój był.... przewiewny, w kostki było mu zimno, w zasadzie w lewą, bo prawa owinięta była bandażem. Przynajmniej opuchnięta noga wchodziła w te buty. Od dziecka przywykł do uniformów i wysokich butów. Dziwnie się czuł w szerszych i luźniejszych spodniach, brakowało mu golfowego wykończenia bluzy.
Bolał go każdy centymetr ciała, podbite lewe oko też dawało się we znaki. Zresztą na całym ciele miał albo siniaki albo plastry. Zawiązał pas z boku po prawej, kiedy Rei także kończył się przebierać w ubrania znajdujące się w jego plecaku. Po czym udali się oboje na plac przed pałacem.
ZT - Teren przed pałacem x 2
OOC:
- Zostało mi 500 HP
- Wdzianko od Hika - do ekwipunku plus nowe staty
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pon Cze 02, 2014 10:36 am
Nie mogła tego zrozumieć, jak jeden dzień na Ziemi, może trwać jeden rok, to było w ogóle nielogiczne. Chociaż z drugiej strony wiele rzeczy tutaj było nielogicznych. Hikaru dał jej parę wskazówek, aby nie oddalała się od domku, ale dlaczego? W ogóle źle się z tym wszystkim czuła, z jednej strony chciała ćwiczyć i walczyć, a z drugiej był fakt, że rozdzieli się ze wszystkimi na jeden rok, co prawda u nich minie tylko dzień, ale dla niej to wielki odstęp czasu! Wszystko będzie się piekielnie dłużyć... dziwiła się też Rei’owi, że nie pożegnał się z June, ale wolała o tym nie wspominać przy dziewczynie, pewnie sama jest jej przykro, a jej przypominanie tylko pogorszyłoby całą sytuację. Najgorszy był moment, w którym pojawiło się stworzenie, które ona widziała pierwszy raz na oczy. Miał dziwne spojrzenie i pomimo wskazówek Misticka, aby mu się nie przyglądać nie mogła się wręcz powstrzymać, był strasznie dziwny i intrygujący. W końcu jednak się doczekała, owy Mr. Popo zaprowadził ich przez jakieś drzwi. Czule pożegnała się z Kuro, nie będzie go widziała rok, bardzo dobrze usłyszała jego wyznanie, ale póki co postanowiła nie odpowiadać. Zrobi to w swoim czasie, kiedy będą sami, nie chciała tutaj, przy wszystkich. Wciąż nie mogła pojąć jak to jest z tym czasem, jakieś cholerne załamanie przestrzeni. Pomachała Kuro i Hikaru na pożegnanie i pierwsza przekroczyła próg.
Gdy tylko to zrobiła, czuła, że nie ma odwrotu. Zamknęły się za nimi drzwi, poczuła zdecydowanie inną grawitację, niż na Ziemi, był cięższa, co prawda na Vegecie również była ona zdecydowanie inna niż tutaj, ale jednak. Pierwsze co przykuło jej uwagę, nie był to mini domek, ale pusta przestrzeń. Dookoła nich było biało, zupełnie biało.
- Dziwne miejsce, byłaś tu kiedyś? Zupełnie jak jedna wielka próżnia, na dodatek nie wyczuwam stąd żadnej energii, totalnie nic. – była w lekkim szoku, dopiero potem przebiła się przez nią fala gorąca. Warunki całkiem podobne jak na jej planecie, jednak dobrze, że większość czasu spędziła na Vegecie, nie Ziemi, będzie jej łatwiej trenować. W końcu chcąc pokonać swoją ciekawość ruszyła w kierunku pokoi, przeglądając wszystko dokładnie- kuchnia do przyrządzania posiłków, napchane lodówki, zamrażalki. Fakt, zapas jedzenia był, dwie skromne sypialnie, nie mogąc się powstrzymać aż naznaczyła swoją rzucając się na łóżko. Oprócz tego łazienka, czyli wszystko co potrzebne do rocznego treningu. Podobało jej się tutaj, nic ja nie będzie rozpraszać. Natychmiast przeszuka szafę w swoim pokoju, nawet znalazły się ubrania do treningów! Nie musiała się męczyć w swojej sukience, którą szybko się pozbyła i poskładała w kostkę odkładając. Przez najbliższy rok jej się nie przyda. Założyła jakiś elastyczny kostium i wróciła do rudowłosej przeciągając się.
- Czeka nas trudny rok, to może żeby dobrze go zacząć, jakiś mały posiłek. – zagadała uśmiechając się. Trzeba było rozluźnić trochę atmosferę przed jutrem, gdzie zaczną poważny, ciężki trening, który na pewno obie zapamiętają na całe życie.
Occ: Trening start
Gdy tylko to zrobiła, czuła, że nie ma odwrotu. Zamknęły się za nimi drzwi, poczuła zdecydowanie inną grawitację, niż na Ziemi, był cięższa, co prawda na Vegecie również była ona zdecydowanie inna niż tutaj, ale jednak. Pierwsze co przykuło jej uwagę, nie był to mini domek, ale pusta przestrzeń. Dookoła nich było biało, zupełnie biało.
- Dziwne miejsce, byłaś tu kiedyś? Zupełnie jak jedna wielka próżnia, na dodatek nie wyczuwam stąd żadnej energii, totalnie nic. – była w lekkim szoku, dopiero potem przebiła się przez nią fala gorąca. Warunki całkiem podobne jak na jej planecie, jednak dobrze, że większość czasu spędziła na Vegecie, nie Ziemi, będzie jej łatwiej trenować. W końcu chcąc pokonać swoją ciekawość ruszyła w kierunku pokoi, przeglądając wszystko dokładnie- kuchnia do przyrządzania posiłków, napchane lodówki, zamrażalki. Fakt, zapas jedzenia był, dwie skromne sypialnie, nie mogąc się powstrzymać aż naznaczyła swoją rzucając się na łóżko. Oprócz tego łazienka, czyli wszystko co potrzebne do rocznego treningu. Podobało jej się tutaj, nic ja nie będzie rozpraszać. Natychmiast przeszuka szafę w swoim pokoju, nawet znalazły się ubrania do treningów! Nie musiała się męczyć w swojej sukience, którą szybko się pozbyła i poskładała w kostkę odkładając. Przez najbliższy rok jej się nie przyda. Założyła jakiś elastyczny kostium i wróciła do rudowłosej przeciągając się.
- Czeka nas trudny rok, to może żeby dobrze go zacząć, jakiś mały posiłek. – zagadała uśmiechając się. Trzeba było rozluźnić trochę atmosferę przed jutrem, gdzie zaczną poważny, ciężki trening, który na pewno obie zapamiętają na całe życie.
Occ: Trening start
- GośćGość
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pon Cze 02, 2014 6:19 pm
____Ujrzała pomieszczenie, a raczej nieskończoną przestrzeń, która na dzień dobry przygniotła ją psychicznie. Drzwi za demonicą się zamknęły, a dwie ogromne klepsydry zaczęły odmierzać czas. Rok. Musi spędzić cały rok czasu tu wraz z April. Dopiero gdy zrobiła krok do przodu poczuła przyjemny duszący gorąc, który przywodził jej na myśl wulkan oraz znacznie silniejsze przyciąganie ziemskie. By dowieść swojemu mózgowi, że to nie jest sen, rzuciła na wolne łóżko swój plecak, a ten niemal wgniótł się w ładnie ułożoną pościel, gniotąc ją. To było niesamowite, aż zaczęła machać ogonem zafascynowana, że będzie jej dane tutaj trenować. Nawet głupi rok tu będzie lepszy niż dwa lata charówy na Ziemii. Aż nie może doczekać się kiedy zaczną.
____- Huh? Nie, nie byłam tu nigdy. To mój pierwszy raz. - odpowiedziała na pytanie April, nie odwracając nawet wzroku. Była gotowa teraz zacząć trening, ale przed biegiem zatrzymał ją głos koleżanki. Gdy tak teraz wspomniała o jedzeniu, to June przypomniała sobie, że obiad zniszczyła jej Vixen swoją wizytą i ostatecznie nikt nic nie zjadł poza ciasteczkami oraz herbatą. Brzuch głośno zaprotestował przeciwko pomysłowi na trening.
____- W sumie warto coś zjeść. Mamy dużo czasu. - Dziewczyna wróciła do swojego plecaka i wyciągnęła z niego zielony fartuszek. Zawinęła go podczas jakiegoś kulinarnego występu, który popatrzyła gdzieś w mieście któregoś dnia. Nie rozumiała wtedy na czym polega prawo, ważne, że nie robiła tego później już nigdy więcej. W każdym bądź razie udała się do kuchni, gdzie zaczęła szperać po kuchni w poszukiwaniu rzeczy potrzebnych do upichcenia czegoś smacznego. Spiżarnia pękała w szwach. Wyciągnęła pierwsze lepsze mięso oraz warzywa po czym wystawiła to na ladę.
____- Jakieś konkretne życzenia, April? - spojrzała na dziewczynę z uśmiechem.
Koniec końców, ugotowały curry z ryżem i warzywami. June pierwszy raz nie używała do gotowania książki kucharskiej, ale z pomocą koleżanki, dały sobie obie świetnie radę. Po zjedzeniu i krótkiej przerwie, by zjedzone się ułożyło, nadszedł czas na trening. Choć April chyba miała zamiar odłożyć to na dzień jutrzejszy, to demonica nie pozwoliła jej na leniuchowanie. Był czas na jego marnowanie, ale teraz trzeba wziąć się do roboty.
____- Chodź, obiecałam, że zrobię z ciebie wojownika. - uśmiechnęła się szeroko i poczochrała ją po czuprynie traktując to jako formę zaczepki. June była wyższa, dlatego czepiła się właśnie włosów. Uciekła szybko gdzieś kilkaset metrów dalej. Ciekawa była jak szeroki jest ten świat, więc postanowiła go zbadać. Na razie nie w głowie jej było oddalać się. Wolała wybrać sposób bardziej mądry. Stworzyła w ręce kulkę ki, a następnie cisnęła nią jak najdalej się tylko dało. Po chwili pocisk zniknął z horyzontu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to powinna wrócić za kilka godzin, z drugiej strony.
Rudowłosa rozstawiła szerzej nogi i patrząc się na halfkę zacisnęła pięści. Wzięła głęboki wdech, a przy wydechu wyrzuciła z siebie maksimum swojej mocy w formie silnej, czerwonej aury. Dawno tego nie robiła, wstrzymywała się z pokazem swoich możliwości przez bardzo długi czas, by nie ściągać kłopotów na siebie i swoją rodzinę. Dlatego też musiała przystopować. Prawie jej zmieliło wnętrzności.
____- Zaatakuj mnie. - rzuciła komendę, patrząc się na dziewczynę z nieukrytym cwanym uśmiechem na ustach.
Start trening.
____- Huh? Nie, nie byłam tu nigdy. To mój pierwszy raz. - odpowiedziała na pytanie April, nie odwracając nawet wzroku. Była gotowa teraz zacząć trening, ale przed biegiem zatrzymał ją głos koleżanki. Gdy tak teraz wspomniała o jedzeniu, to June przypomniała sobie, że obiad zniszczyła jej Vixen swoją wizytą i ostatecznie nikt nic nie zjadł poza ciasteczkami oraz herbatą. Brzuch głośno zaprotestował przeciwko pomysłowi na trening.
____- W sumie warto coś zjeść. Mamy dużo czasu. - Dziewczyna wróciła do swojego plecaka i wyciągnęła z niego zielony fartuszek. Zawinęła go podczas jakiegoś kulinarnego występu, który popatrzyła gdzieś w mieście któregoś dnia. Nie rozumiała wtedy na czym polega prawo, ważne, że nie robiła tego później już nigdy więcej. W każdym bądź razie udała się do kuchni, gdzie zaczęła szperać po kuchni w poszukiwaniu rzeczy potrzebnych do upichcenia czegoś smacznego. Spiżarnia pękała w szwach. Wyciągnęła pierwsze lepsze mięso oraz warzywa po czym wystawiła to na ladę.
____- Jakieś konkretne życzenia, April? - spojrzała na dziewczynę z uśmiechem.
Koniec końców, ugotowały curry z ryżem i warzywami. June pierwszy raz nie używała do gotowania książki kucharskiej, ale z pomocą koleżanki, dały sobie obie świetnie radę. Po zjedzeniu i krótkiej przerwie, by zjedzone się ułożyło, nadszedł czas na trening. Choć April chyba miała zamiar odłożyć to na dzień jutrzejszy, to demonica nie pozwoliła jej na leniuchowanie. Był czas na jego marnowanie, ale teraz trzeba wziąć się do roboty.
____- Chodź, obiecałam, że zrobię z ciebie wojownika. - uśmiechnęła się szeroko i poczochrała ją po czuprynie traktując to jako formę zaczepki. June była wyższa, dlatego czepiła się właśnie włosów. Uciekła szybko gdzieś kilkaset metrów dalej. Ciekawa była jak szeroki jest ten świat, więc postanowiła go zbadać. Na razie nie w głowie jej było oddalać się. Wolała wybrać sposób bardziej mądry. Stworzyła w ręce kulkę ki, a następnie cisnęła nią jak najdalej się tylko dało. Po chwili pocisk zniknął z horyzontu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to powinna wrócić za kilka godzin, z drugiej strony.
Rudowłosa rozstawiła szerzej nogi i patrząc się na halfkę zacisnęła pięści. Wzięła głęboki wdech, a przy wydechu wyrzuciła z siebie maksimum swojej mocy w formie silnej, czerwonej aury. Dawno tego nie robiła, wstrzymywała się z pokazem swoich możliwości przez bardzo długi czas, by nie ściągać kłopotów na siebie i swoją rodzinę. Dlatego też musiała przystopować. Prawie jej zmieliło wnętrzności.
____- Zaatakuj mnie. - rzuciła komendę, patrząc się na dziewczynę z nieukrytym cwanym uśmiechem na ustach.
Start trening.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pon Cze 02, 2014 9:06 pm
Było jej tak bardzo dobrze, po posiłku, który smakował idealnie. Obawiała się, że jedzenie i spanie to będzie ich jedyny odpoczynek, z jednej strony obawiała się tego, ale wiedziała, że wróci dużo silniejsza i bogatsza w doświadczenia, zwłaszcza w walce z demonami. Obudziła się z sielanki, gdy rudowłosa zaczepia zaczęła ją czochrać po głowie, natychmiast wyskoczyła za dziewczyną całkowicie pełna energii. Spojrzała na dziewczynę, która wypuściła kulę KI, a w chwilę potem zaczęła rosnąć w siłę. Nie próżnowała przez ten czas, przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie, w którym June była całkiem inna, nie wiedziała tak podstawowych rzeczy o życiu, ale zawsze była potężna jak na demona przystało. Czerwona aura otaczała demonicę, a jej siła była naprawdę imponująca. Nie trudno było wyliczyć, że była praktycznie dwa razy silniejsza ode mnie. Powinno ją to odstraszać, a efekt był zupełnie odwrotny, jeszcze bardziej ja to napędzało do treningów i sparingów. Walczenie ze słabszą osobą nie byłoby tak bogate, jak to teraz. Co prawda trenowała już z Kuro, ale ten czasami dawał jej fory, widać było, dlatego zdecydowanie bardziej preferowała sparingi z Hikaru, który nigdy jej nie oszczędzał i nie miał skrupułów.
- Pewnie skopiesz mi nieźle tyłek, ale żebyś nie czuła się tak dobrze, też dam Ci trochę popalić. Będę uparta, aż będziesz mnie miała dosyć, może i słabsza, ale znasz małpy i wiesz, że jak one raz się przyczepią, to się nie odczepią. – uśmiechnęła się, nie chciała dawać tak łatwo za wygraną. – Jak myślisz, za ile wróci ta kulka, którą wyrzuciłaś?
Spytała i zaczęła skupiać powoli energię, jej włosy zaczęły stawać się złote, a dookoła niej pojawiła się aura tego samego koloru, oczy natychmiastowo zmieniły się w lazurowe. Musiała pracować nad swoją przemianą, aby nie odczuwała za każdym razem obciążenia, co prawda ćwiczyła to na Vegecie z Kuro, ale jeszcze do końca jej się nie udawało, miała nadzieję, że teraz jej się uda to doszkolić, w końcu już zdecydowanie mniej odczuwała przemianę niż na początku. Zastanawiała się jak ją podejść, to nie będzie łatwe, odparuje każdy jej cios z łatwością. Musiała sobie w głowie ułożyć jakiś rozsądny plan, ale na to też nie miała czasu, musiała walczyć szybko i zdecydowanie. Jest to jeden z trudniejszych kroków, bo każdy jej ruch będzie podejmowany bez żadnego zastanowienia, tak po prostu. Jedyne, co mogła teraz to po prostu zacząć. Pierwszym etapem powinno być sprowadzenie jej do parteru, ale czy to się uda? Dobra, pora na atak brak analizy!
Postanowiła na samym początku użyć techniki Zanzokena, aby przynajmniej spróbować ją zmylić, może to coś da, skupiła swoją energię i zaczynała tworzyć kopię samej siebie, które zrobiły ogromne koło i zaczęły otaczać dziewczynę, koło z każdym kolejnym obrotem się zmniejszało, aż było naprawdę małe, wtedy wszystkie wykonały ten sam ruch- sięgnęły ręką w jej stronę, ale tylko ta prawdziwa pociągnęła June za prawą rękę mocno do siebie. Miała prosty plan, poprzez utrzymanie równowagi demonica powinna wysunąć lewą lub prawą nogę naprzód. Ona zaś jednocześnie chciała skręcić biodro pchając prawą ręką, a lewą ciągnąć; podciągnąć nogę rudowłosej przesuwając stopę po podłożu w prawo w tył, chciała pchnąć ją boczną powierzchnią uda. Jeżeli wszystko jej się uda, powinna upaść, a ona w tym czasie mogłaby wznieść się do góry i wystrzelić grom pocisków w dół.
Occ: Trening
- Pewnie skopiesz mi nieźle tyłek, ale żebyś nie czuła się tak dobrze, też dam Ci trochę popalić. Będę uparta, aż będziesz mnie miała dosyć, może i słabsza, ale znasz małpy i wiesz, że jak one raz się przyczepią, to się nie odczepią. – uśmiechnęła się, nie chciała dawać tak łatwo za wygraną. – Jak myślisz, za ile wróci ta kulka, którą wyrzuciłaś?
Spytała i zaczęła skupiać powoli energię, jej włosy zaczęły stawać się złote, a dookoła niej pojawiła się aura tego samego koloru, oczy natychmiastowo zmieniły się w lazurowe. Musiała pracować nad swoją przemianą, aby nie odczuwała za każdym razem obciążenia, co prawda ćwiczyła to na Vegecie z Kuro, ale jeszcze do końca jej się nie udawało, miała nadzieję, że teraz jej się uda to doszkolić, w końcu już zdecydowanie mniej odczuwała przemianę niż na początku. Zastanawiała się jak ją podejść, to nie będzie łatwe, odparuje każdy jej cios z łatwością. Musiała sobie w głowie ułożyć jakiś rozsądny plan, ale na to też nie miała czasu, musiała walczyć szybko i zdecydowanie. Jest to jeden z trudniejszych kroków, bo każdy jej ruch będzie podejmowany bez żadnego zastanowienia, tak po prostu. Jedyne, co mogła teraz to po prostu zacząć. Pierwszym etapem powinno być sprowadzenie jej do parteru, ale czy to się uda? Dobra, pora na atak brak analizy!
Postanowiła na samym początku użyć techniki Zanzokena, aby przynajmniej spróbować ją zmylić, może to coś da, skupiła swoją energię i zaczynała tworzyć kopię samej siebie, które zrobiły ogromne koło i zaczęły otaczać dziewczynę, koło z każdym kolejnym obrotem się zmniejszało, aż było naprawdę małe, wtedy wszystkie wykonały ten sam ruch- sięgnęły ręką w jej stronę, ale tylko ta prawdziwa pociągnęła June za prawą rękę mocno do siebie. Miała prosty plan, poprzez utrzymanie równowagi demonica powinna wysunąć lewą lub prawą nogę naprzód. Ona zaś jednocześnie chciała skręcić biodro pchając prawą ręką, a lewą ciągnąć; podciągnąć nogę rudowłosej przesuwając stopę po podłożu w prawo w tył, chciała pchnąć ją boczną powierzchnią uda. Jeżeli wszystko jej się uda, powinna upaść, a ona w tym czasie mogłaby wznieść się do góry i wystrzelić grom pocisków w dół.
Occ: Trening
- GośćGość
Re: Komnata Ducha i Czasu
Czw Cze 05, 2014 5:53 pm
____Przyglądała się halfce z nieukrytym podekscytowaniem. Choć widziała tę formę bardzo często przez te dwa caluśkie lata obcowania z Reito, to i tak za każdym razem zadziwiała ją. Dzięki temu saiyanie są w stanie zwiększyć swój poziom mocy nawet kilkakrotnie. W przypadku Kuro tak było, to pewnie wyższy poziom. Ciekawe ile oni ich mają. U June to chyba będzie ostatni, ale kto wie. Może jeszcze coś w życiu ją zaskoczy, bo coś ostatnio strasznie lubi. W każdym bądź razie, April była chyba jeszcze zbyt słaba, by wejść na kolejny szczebel przemiany super saiyana. Mimo wszystko, chciała chociaż spróbować ją do tego popchnąć, a nóż, widelec się uda. Jeśli nawet, nie da rady, to i tak jakiś ciekawy efekt będzie. Z June nie da się nudzić, to jest pewne.
Demonica martwi się, co może być po przemianie. Powinna znaleźć jakieś dalekie spokojne miejsce, gdzie w razie czego April będzie bezpieczna, gdy demonica wpadnie w szał. Nie musi tak być, ale lepiej dmuchać na zimne, niż potem się sparzyć. Szczególnie jeżeli w grę wchodzi czyjeś życie, więc zabawy nie ma. Nawet jeżeli się jakimś cudem zgubi. To ją ciekawi. Jak bardzo wzrośnie jej energia? Czy będzie w stanie dorównać mocą Kuro, Redowi czy też Hikaru? Ojciec będzie z niej dumny? Jak bardzo się zmieni? Niestety nie znajdzie odpowiedzi na te pytania dopóki nie dojdzie do tej transformacji. No, ale najpierw trzeba skupić się halfce.
Cwaniactwo April pojawiło się już w pierwszej minucie sparingu, gdy ta za użyciem zanzokena i kilku ciosów powaliła ją na ziemię. Chciała się podnieść, ale zobaczyła, że czarnowłosa skacze do góry. Już kilka razy widziała ten manewr, więc od razu odruchowo podniosła łokcie na wysokość twarzy. Tak jak się spodziewała, kaskada pocisków uderzyła w nią. Cała chmura dymu otoczyła demonicę, więc przez chwilę nie było nic widać. W sumie gdy firanka opadła to nadal nic nie było. June pojawiła się nad swoją przeciwniczką, z dłońmi ułożonymi w tak zwany młot. - Orientuj się! - krzyknęła z cwaniackim uśmiechem na ustach po czym uderzyła ją prosto w plecy, wbijając w podłoże. Nie chciała dawać jej w żaden sposób forów, bo dążyła do tego by dziewczyna dala z siebie wszystko, a nawet i więcej. Jeśli potraktowałaby ją ulgowo, to w odpowiedzi dostałaby to samo.
Demonica wyciągnęła przed siebie dłoń, a następnie nakreśliła prosty pasek KI, by potem cisnąć falą drobnych igieł. No i tak walka trwała dobre kilka godzin, aż do momentu, w którym obie wojowniczki nie opadły kompletnie z sił. Jak na pierwszy trening sprawdzający umiejętności, to wyszło całkiem nieźle. Po potyczce udały się do łazienki, by tam obmyć się i odkazić rany. Tak skończył się pierwszy dzień w Komnacie Ducha i Czasu.
Kolejne dni wyglądały bardzo podobnie. Wczesnym rankiem dziewczyny udały się na pole walki, które obrosło przez noc w ogromne lodowe góry, jak to opowiadał im Hikaru. Dzięki temu mogły urozmaicić nieco trening. Już nieco lżej, tym razem rozmawiały w czasie potyczki. June nie mogąc już dłużej kisić w sobie tego cooo ją martwi postanowiła się zwierzyć jedynej kompance w tym pustkowiu.
____- Wiesz, Reito się zmienił się od naszego ostatniego spotkania dwa lata temu. Wydaje się być bardziej nerwowy i mniej zainteresowany mną. Nawet nie chciał się ze mną pożegnać gdy leciałam do Pałacu Kami-Samy. To normalne? Z Kuro jest tak samo? - powiedziała z wyrzutem, gdy siedziały przy stole któregoś dnia. Ba, nawet się poryczała jak jej syn kiedy mu coś nie pasowało. Szybko jednak się opanowała, bo doszła do wniosku, że nie powinna się tym tak bardzo przejmować. Gdy wyjdzie, to pogada z ukochanym i wyjaśnią sobie wszystko na spokojnie. Oby.
Nim się obejrzała, minęło pół roku. W tym czasie polubiła April jeszcze bardziej niż kiedyś. Nigdy nie przyszło im jakoś posiedzieć na spokojnie by pogadać. Wszyscy byli zaganiani, zajęci walką, albo popychani przez Hikaru gdy była jeszcze jego uczennicą. Nie było do tego po prostu okazji, ale teraz, gdy miały jej, aż w nadmiarze to wstyd było nie skorzystać z tego.
Pewnego dnia, rudowłosa czuła się strasznie dziwnie. Okazało się, że nie da rady już dalej powstrzymać swojej przemiany i musi to zrobić, bo inaczej energia rozszarpie ją od środka. Wtedy też zniknęła na dobrych kilka dni. Błąkała się po białej pustyni, sama nie wierzyła w to, ale przez towarzyszący jej ból całego ciała była całkowicie zdekoncentrowana. Nie potrafiła przez to znaleźć drogi powrotnej. W pewnym momencie upadła na ziemię i nie mogła się podnieść. Energia wibrowała w niej jak oszalała, aż w końcu zaczęła wyciekać w postaci czerwonego obłoczka dymu. Chwila spokoju została brutalnie przerwana przez przeszywający ją ból. Fala aury buchnęła w jednej chwili na kilkanaście metrów w górę, jak pożar, który pochłania ogromny las. Nie wiedziała czego się złapać, czuła się jakby ktoś przykładał jej do skóry rozgrzany do białości metal i trzymał z szyderczym uśmiechem na twarzy. Wszędzie - do szyi, nadgarstków brzucha oraz piersi.
Przewróciła się na brzuch i wbiła paznokcie w białe podłoże. Krzyknęła przez zęby z bólu i zamknęła oczy, które również zaczęły ją piec. Taka katorga trwała dłuższą chwilę, a dla June było to jak wieki. Czuła, jak jej ciało się zmienia, przybiera nową, całkowicie inną formę. To nie będzie tylko przyprawienie ogona. Najbardziej walczyła z tym, by zostać przy zdrowych zmysłach oraz nie dać się zwariować. Toczyła wewnętrzną bitwę z samą sobą, aż do momentu w którym jej nie wygrała. Nie pozwoliła by jej ciałem zawładnęło zło, które kiedyś nad nią panowało...
Na samym końcu rozległ się jeden wielki wybuch, w postaci bańki. Gdy całe światło opadło, ukazało leżącą na brzuchu June. Nie było widać jej zmian, większość ciała zostało przykryte przez gęste, rude włosy. Była przytomna, ale nie miała siły wstać, czuła się jakby miała zakwasy po tygodniowym ćwiczeniu bez nawet minuty przerwy...
OOC
Koniec treningu + przemiana
Demonica martwi się, co może być po przemianie. Powinna znaleźć jakieś dalekie spokojne miejsce, gdzie w razie czego April będzie bezpieczna, gdy demonica wpadnie w szał. Nie musi tak być, ale lepiej dmuchać na zimne, niż potem się sparzyć. Szczególnie jeżeli w grę wchodzi czyjeś życie, więc zabawy nie ma. Nawet jeżeli się jakimś cudem zgubi. To ją ciekawi. Jak bardzo wzrośnie jej energia? Czy będzie w stanie dorównać mocą Kuro, Redowi czy też Hikaru? Ojciec będzie z niej dumny? Jak bardzo się zmieni? Niestety nie znajdzie odpowiedzi na te pytania dopóki nie dojdzie do tej transformacji. No, ale najpierw trzeba skupić się halfce.
Cwaniactwo April pojawiło się już w pierwszej minucie sparingu, gdy ta za użyciem zanzokena i kilku ciosów powaliła ją na ziemię. Chciała się podnieść, ale zobaczyła, że czarnowłosa skacze do góry. Już kilka razy widziała ten manewr, więc od razu odruchowo podniosła łokcie na wysokość twarzy. Tak jak się spodziewała, kaskada pocisków uderzyła w nią. Cała chmura dymu otoczyła demonicę, więc przez chwilę nie było nic widać. W sumie gdy firanka opadła to nadal nic nie było. June pojawiła się nad swoją przeciwniczką, z dłońmi ułożonymi w tak zwany młot. - Orientuj się! - krzyknęła z cwaniackim uśmiechem na ustach po czym uderzyła ją prosto w plecy, wbijając w podłoże. Nie chciała dawać jej w żaden sposób forów, bo dążyła do tego by dziewczyna dala z siebie wszystko, a nawet i więcej. Jeśli potraktowałaby ją ulgowo, to w odpowiedzi dostałaby to samo.
Demonica wyciągnęła przed siebie dłoń, a następnie nakreśliła prosty pasek KI, by potem cisnąć falą drobnych igieł. No i tak walka trwała dobre kilka godzin, aż do momentu, w którym obie wojowniczki nie opadły kompletnie z sił. Jak na pierwszy trening sprawdzający umiejętności, to wyszło całkiem nieźle. Po potyczce udały się do łazienki, by tam obmyć się i odkazić rany. Tak skończył się pierwszy dzień w Komnacie Ducha i Czasu.
Kolejne dni wyglądały bardzo podobnie. Wczesnym rankiem dziewczyny udały się na pole walki, które obrosło przez noc w ogromne lodowe góry, jak to opowiadał im Hikaru. Dzięki temu mogły urozmaicić nieco trening. Już nieco lżej, tym razem rozmawiały w czasie potyczki. June nie mogąc już dłużej kisić w sobie tego cooo ją martwi postanowiła się zwierzyć jedynej kompance w tym pustkowiu.
____- Wiesz, Reito się zmienił się od naszego ostatniego spotkania dwa lata temu. Wydaje się być bardziej nerwowy i mniej zainteresowany mną. Nawet nie chciał się ze mną pożegnać gdy leciałam do Pałacu Kami-Samy. To normalne? Z Kuro jest tak samo? - powiedziała z wyrzutem, gdy siedziały przy stole któregoś dnia. Ba, nawet się poryczała jak jej syn kiedy mu coś nie pasowało. Szybko jednak się opanowała, bo doszła do wniosku, że nie powinna się tym tak bardzo przejmować. Gdy wyjdzie, to pogada z ukochanym i wyjaśnią sobie wszystko na spokojnie. Oby.
Nim się obejrzała, minęło pół roku. W tym czasie polubiła April jeszcze bardziej niż kiedyś. Nigdy nie przyszło im jakoś posiedzieć na spokojnie by pogadać. Wszyscy byli zaganiani, zajęci walką, albo popychani przez Hikaru gdy była jeszcze jego uczennicą. Nie było do tego po prostu okazji, ale teraz, gdy miały jej, aż w nadmiarze to wstyd było nie skorzystać z tego.
Pewnego dnia, rudowłosa czuła się strasznie dziwnie. Okazało się, że nie da rady już dalej powstrzymać swojej przemiany i musi to zrobić, bo inaczej energia rozszarpie ją od środka. Wtedy też zniknęła na dobrych kilka dni. Błąkała się po białej pustyni, sama nie wierzyła w to, ale przez towarzyszący jej ból całego ciała była całkowicie zdekoncentrowana. Nie potrafiła przez to znaleźć drogi powrotnej. W pewnym momencie upadła na ziemię i nie mogła się podnieść. Energia wibrowała w niej jak oszalała, aż w końcu zaczęła wyciekać w postaci czerwonego obłoczka dymu. Chwila spokoju została brutalnie przerwana przez przeszywający ją ból. Fala aury buchnęła w jednej chwili na kilkanaście metrów w górę, jak pożar, który pochłania ogromny las. Nie wiedziała czego się złapać, czuła się jakby ktoś przykładał jej do skóry rozgrzany do białości metal i trzymał z szyderczym uśmiechem na twarzy. Wszędzie - do szyi, nadgarstków brzucha oraz piersi.
Przewróciła się na brzuch i wbiła paznokcie w białe podłoże. Krzyknęła przez zęby z bólu i zamknęła oczy, które również zaczęły ją piec. Taka katorga trwała dłuższą chwilę, a dla June było to jak wieki. Czuła, jak jej ciało się zmienia, przybiera nową, całkowicie inną formę. To nie będzie tylko przyprawienie ogona. Najbardziej walczyła z tym, by zostać przy zdrowych zmysłach oraz nie dać się zwariować. Toczyła wewnętrzną bitwę z samą sobą, aż do momentu w którym jej nie wygrała. Nie pozwoliła by jej ciałem zawładnęło zło, które kiedyś nad nią panowało...
Na samym końcu rozległ się jeden wielki wybuch, w postaci bańki. Gdy całe światło opadło, ukazało leżącą na brzuchu June. Nie było widać jej zmian, większość ciała zostało przykryte przez gęste, rude włosy. Była przytomna, ale nie miała siły wstać, czuła się jakby miała zakwasy po tygodniowym ćwiczeniu bez nawet minuty przerwy...
OOC
Koniec treningu + przemiana
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Sob Cze 07, 2014 3:25 pm
Pierwszy ich sparing wyglądał dosyć słabo porównując następne. April przysłowiowo dostała pstryczka w nos, czego w zasadzie się spodziewała. June była od niego dwa razy silniejsza i dziewczyna nie miała szans, pomimo to nigdy się nie poddawała, zawsze walczyła do końca. Pierwsze pół roku minęło szybko- ciągłe treningi aż praktycznie do samego zmęczenia. Dziewczynę bardzo to męczyło, ale nakręcał ją taki trening- jedynie z przerwami na babskie ploty, jedzenie, prysznic i spanie. Tak jak mówił Hikaru bywało tutaj cholernie zimno, a raz gorąco. O ile ta druga sytuacja jej nie przeszkadzała, to z pierwszą miała straszny problem! Nie była przyzwyczajona do takich temperatur i strasznie dawało jej to w kość, walczyła jednak dzielnie, aż do samego końca, praktycznie zawsze przegrywała, ale miała satysfakcję z tego, że rudowłosej również dawała w kość. April również zżyła się z June, w końcu była pierwszym demonem- a raczej demonicą, którą poznała i bardzo polubiła, kiedyś była taka niewinna, to nie ta sama dziewczyna. Kiedyś po pewnym treningu June zagadała odnośnie Rei’a, brunetka nie wiedziała nawet jak sklecić jakieś zdanie. Nie rozumiała zupełnie
zachowania chłopaka, był ojcem, powinien być odpowiedzialny, a zachowywał się jak dziecko.
- Hm... wiesz, musicie sobie porozmawiać, wyjaśnić wszystko, bez tego nie da rady, to jedyne co mogę powiedzieć, znam Rei’a jeszcze z czasów, gdy wspólnie chodziliśmy do akademii i naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć jego zachowania, zawsze był odpowiedzialny, ale najważniejsza jest rozmowa. - wiedziała starając się pocieszyć dziewczynę chociaż trochę, widziała niesamowity smutek w jej twarzy. Na temat siebie i Kuro wolała nic wtedy nie mówić, nie licząc incydentu z Vixen było im bardzo dobrze ze sobą, nikt nigdy jej tak nie traktował.
Najdziwniejsze jednak w pierwszej połowie ich treningu była nagła ucieczka June. Kiedy April ucięła sobie gdzieś drzemkę, dziewczyna po prostu rozpłynęła się w powietrze. Oczywiście po przebudzenia zaczęła jej wszędzie szukać, ale nigdzie w pobliżu nie mogła jej znaleźć. Jako, że bardzo zżyła się z przyjaciółką, nie mogła jej nigdzie zostawić, zaczęła coraz bardziej się martwić, mimo zakazów Hikaru wyruszyła w jej poszukiwania w białą przestrzeń. Strach jaki jej przy tym towarzyszył był ogromny, ale odnalezienie bliskiej osoby było dla niej ważniejsze. Na jej szczęście zobaczyła w oddali jakiś wybuch ogromnej energii, natychmiast tam podbiegła. Zobaczyła ją z daleka, kiepsko wyglądała, ale co się stało? April jako, że przez cały trening przebywała w złotej formie, aby wyćwiczyć sobie ten nawyk szybko znalazła się przy niej.
- June?! Wszystko w porządku, co się stało? – zapytała, dziewczyna była przytomna, ale nie miała siły nawet odpowiedzieć, błękitnooka natychmiast wzięła ją w swoje ramiona i nawet nie zwracając uwagi na to jak bardzo dziewczyna się zmieniła popędziła w drogę powrotną. Dopiero, gdy doszła, położyła ją w łóżku zauważyła zmiany, kolosalne zmiany! Czyżby osiągnęła nową przemianę? To było bardzo prawdopodobne ze względu, że Red wyglądał także zupełnie inaczej. June musiała odpocząć, a ona nie mogła dawać sobie chociaż chwilę przerwy, trenowała ciągle sama z kilkoma tylko przerwami.
W końcu po dwóch dniach, rudowłosa obudziła się na dobre i odzyskała pełnię siły. Wyglądała imponująco, na ciele miała bliżej niezidentyfikowane tatuaże, a jej białka zamieniły się w mroczną część. Teraz nie była już dwa razy silniejsza, a kilkakrotnie! Dało to się wyczuć już podczas ich pierwszego sparingu, gdy to April ledwo była przytomna. Nie dziwiła się dziewczynie, że tak się stało, była świeżo po przemianie i nie znała jeszcze zupełnie swoich możliwości. Na szczęście małpy szybko się regenerują, więc wystarczyły trzy dni, aby na nowo mogły pokazywać swoje umiejętności. W drugiej połowie June już zdecydowanie dawała fory, jej moc była potężna i obie nie raz o tym rozmawiały. Ona była po prostu niesamowita! Chciała się jak najwięcej od niej uczyć. Przebywanie w SSJ nie było już dla niej niczym nowym, a to wszystko dzięki niej. Jednego dnia, już dwa miesiące przed ukończeniem wszystkiego zrobiły sobie luźniejszy dzień, w którym śmiały się i opowiadały różne pierdoły.
- Pewnie tęsknisz za Shigo, ja za Kuro okropnie. Nie mogę tylko zrozumieć, że u nich minie tylko jeden dzień, to takie dziwne. Zazdroszczę Ci siły, dlatego tak dużo ćwiczę, muszę pokonać mojego brata, który jest ode mnie zdecydowanie silniejszy, jak tego nie zrobię to mnie zabije, dobrze, że mam taką dobrą motywację obok siebie do treningów. – wyszczerzyła się i nawet długo nie czekając ruszyły na kolejne ćwiczenia.
Dziewczyna była niesamowita w nowej formie i jak i April, tak jak i June odkrywały to za każdym razem. Nie była to zwykła przemiana, ale super przemiana, która zwiększyła siły kilkakrotnie, April też do tego dążyła, żeby osiągnąć kolejny poziom, a rudowłosa była idealną osobą żeby jej przy tym pomóc. Dzień w dzień męczyła dziewczynę starając się ją zdenerwować i nakłonić do wypuszczenia gniewu. Nie było to jednak takie proste, bo brunetka praktycznie wcale go nie czuła, nawet jeżeli była słabsza, widziała to, jednak nie miała motywacji, ab uwolnić z siebie agresję, było to dla niej ciężkie, a czasami nawet wręcz niemożliwe.
Treningi dla dziewczyny stawały się coraz trudniejsze, rudowłosa zaczynała już panować nad swoją siłą, a czarnowłosa wciąż była do tyłu. O ile wcześniej była ją nawet w stanie zaskoczyć i porządnie wymęczyć, o tyle teraz było to niemalże praktycznie niemożliwe ze względu na wysoki poziom i panowanie nad nim swojej przyjaciółki.
Czas mijał szybko, a nawet bardzo. Z dwóch miesięcy do końca został jeszcze tylko jeden, ostatni. Był to najtrudniejszy ze wszystkich, obie już chciały się stamtąd wydostać, ale obie zdawały sobie sprawę z tego, że należy również intensywnie ćwiczyć. To właśnie wtedy nastąpił jeden z przełomów u niej, podczas jednej walki tuż parędziesiąt dni przed wyjściem, jej poziom mocy podwyższył się dużo bardziej. Było to dziwne, a spowodowane chęcią ujrzenia już Kuro za tymi piekielnymi drzwiami, dookoła niej zaczęły tworzyć się lekkie spięcia elektryczne. Pojedynek był bardzo krótki, gdyż ten poziom strasznie zmęczył April- doprowadził do stracenia przytomności na parę dni, ale to pierwsza i ostatnia walka jaka była pomiędzy nimi; odkąd June się przemieniła, bardzo ostra i zacięta. Obie były zdziwione, jak to się stało, że rudowłosa musiała używać trochę więcej energii niż zwykle. Zakończyła się jednak długą przerwą dla halfki, a po przebudzeniu się zostało już tylko dwa pełne dni nim zobaczy swojego ukochanego. Była bardzo osłabiona, więc nawet przez te dwa dni mało ćwiczyła fizycznie, raczej mentalnie. Przygotowywała się na przemianę, doświadczyła jej, ale tylko na krótką chwilę, nie mogła jej już potem powtórzyć, chociaż próbowała. Miała za mało siły? Chęci? Tego nie wiedziała, ale była pewna, że niedługo będzie silna, silniejsza, a to wszystko dzięki June. Kiedy nadszedł już czas na wyjście, obie były niesamowicie podniecone. To w końcu już koniec! April ubrała się w swoją sukienkę, rozczesała długie, gęste włosy i pierwsza tym razem złapała za klamkę. To już za chwilę! Chwilo! Przychodź szybciej!
Occ: Trening zakończony
ZT x2- Teren przed pałacem, June pisz pierwsza
Occ2: Pierwsza próba SSJ2[/color][/color]
zachowania chłopaka, był ojcem, powinien być odpowiedzialny, a zachowywał się jak dziecko.
- Hm... wiesz, musicie sobie porozmawiać, wyjaśnić wszystko, bez tego nie da rady, to jedyne co mogę powiedzieć, znam Rei’a jeszcze z czasów, gdy wspólnie chodziliśmy do akademii i naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć jego zachowania, zawsze był odpowiedzialny, ale najważniejsza jest rozmowa. - wiedziała starając się pocieszyć dziewczynę chociaż trochę, widziała niesamowity smutek w jej twarzy. Na temat siebie i Kuro wolała nic wtedy nie mówić, nie licząc incydentu z Vixen było im bardzo dobrze ze sobą, nikt nigdy jej tak nie traktował.
Najdziwniejsze jednak w pierwszej połowie ich treningu była nagła ucieczka June. Kiedy April ucięła sobie gdzieś drzemkę, dziewczyna po prostu rozpłynęła się w powietrze. Oczywiście po przebudzenia zaczęła jej wszędzie szukać, ale nigdzie w pobliżu nie mogła jej znaleźć. Jako, że bardzo zżyła się z przyjaciółką, nie mogła jej nigdzie zostawić, zaczęła coraz bardziej się martwić, mimo zakazów Hikaru wyruszyła w jej poszukiwania w białą przestrzeń. Strach jaki jej przy tym towarzyszył był ogromny, ale odnalezienie bliskiej osoby było dla niej ważniejsze. Na jej szczęście zobaczyła w oddali jakiś wybuch ogromnej energii, natychmiast tam podbiegła. Zobaczyła ją z daleka, kiepsko wyglądała, ale co się stało? April jako, że przez cały trening przebywała w złotej formie, aby wyćwiczyć sobie ten nawyk szybko znalazła się przy niej.
- June?! Wszystko w porządku, co się stało? – zapytała, dziewczyna była przytomna, ale nie miała siły nawet odpowiedzieć, błękitnooka natychmiast wzięła ją w swoje ramiona i nawet nie zwracając uwagi na to jak bardzo dziewczyna się zmieniła popędziła w drogę powrotną. Dopiero, gdy doszła, położyła ją w łóżku zauważyła zmiany, kolosalne zmiany! Czyżby osiągnęła nową przemianę? To było bardzo prawdopodobne ze względu, że Red wyglądał także zupełnie inaczej. June musiała odpocząć, a ona nie mogła dawać sobie chociaż chwilę przerwy, trenowała ciągle sama z kilkoma tylko przerwami.
W końcu po dwóch dniach, rudowłosa obudziła się na dobre i odzyskała pełnię siły. Wyglądała imponująco, na ciele miała bliżej niezidentyfikowane tatuaże, a jej białka zamieniły się w mroczną część. Teraz nie była już dwa razy silniejsza, a kilkakrotnie! Dało to się wyczuć już podczas ich pierwszego sparingu, gdy to April ledwo była przytomna. Nie dziwiła się dziewczynie, że tak się stało, była świeżo po przemianie i nie znała jeszcze zupełnie swoich możliwości. Na szczęście małpy szybko się regenerują, więc wystarczyły trzy dni, aby na nowo mogły pokazywać swoje umiejętności. W drugiej połowie June już zdecydowanie dawała fory, jej moc była potężna i obie nie raz o tym rozmawiały. Ona była po prostu niesamowita! Chciała się jak najwięcej od niej uczyć. Przebywanie w SSJ nie było już dla niej niczym nowym, a to wszystko dzięki niej. Jednego dnia, już dwa miesiące przed ukończeniem wszystkiego zrobiły sobie luźniejszy dzień, w którym śmiały się i opowiadały różne pierdoły.
- Pewnie tęsknisz za Shigo, ja za Kuro okropnie. Nie mogę tylko zrozumieć, że u nich minie tylko jeden dzień, to takie dziwne. Zazdroszczę Ci siły, dlatego tak dużo ćwiczę, muszę pokonać mojego brata, który jest ode mnie zdecydowanie silniejszy, jak tego nie zrobię to mnie zabije, dobrze, że mam taką dobrą motywację obok siebie do treningów. – wyszczerzyła się i nawet długo nie czekając ruszyły na kolejne ćwiczenia.
Dziewczyna była niesamowita w nowej formie i jak i April, tak jak i June odkrywały to za każdym razem. Nie była to zwykła przemiana, ale super przemiana, która zwiększyła siły kilkakrotnie, April też do tego dążyła, żeby osiągnąć kolejny poziom, a rudowłosa była idealną osobą żeby jej przy tym pomóc. Dzień w dzień męczyła dziewczynę starając się ją zdenerwować i nakłonić do wypuszczenia gniewu. Nie było to jednak takie proste, bo brunetka praktycznie wcale go nie czuła, nawet jeżeli była słabsza, widziała to, jednak nie miała motywacji, ab uwolnić z siebie agresję, było to dla niej ciężkie, a czasami nawet wręcz niemożliwe.
Treningi dla dziewczyny stawały się coraz trudniejsze, rudowłosa zaczynała już panować nad swoją siłą, a czarnowłosa wciąż była do tyłu. O ile wcześniej była ją nawet w stanie zaskoczyć i porządnie wymęczyć, o tyle teraz było to niemalże praktycznie niemożliwe ze względu na wysoki poziom i panowanie nad nim swojej przyjaciółki.
Czas mijał szybko, a nawet bardzo. Z dwóch miesięcy do końca został jeszcze tylko jeden, ostatni. Był to najtrudniejszy ze wszystkich, obie już chciały się stamtąd wydostać, ale obie zdawały sobie sprawę z tego, że należy również intensywnie ćwiczyć. To właśnie wtedy nastąpił jeden z przełomów u niej, podczas jednej walki tuż parędziesiąt dni przed wyjściem, jej poziom mocy podwyższył się dużo bardziej. Było to dziwne, a spowodowane chęcią ujrzenia już Kuro za tymi piekielnymi drzwiami, dookoła niej zaczęły tworzyć się lekkie spięcia elektryczne. Pojedynek był bardzo krótki, gdyż ten poziom strasznie zmęczył April- doprowadził do stracenia przytomności na parę dni, ale to pierwsza i ostatnia walka jaka była pomiędzy nimi; odkąd June się przemieniła, bardzo ostra i zacięta. Obie były zdziwione, jak to się stało, że rudowłosa musiała używać trochę więcej energii niż zwykle. Zakończyła się jednak długą przerwą dla halfki, a po przebudzeniu się zostało już tylko dwa pełne dni nim zobaczy swojego ukochanego. Była bardzo osłabiona, więc nawet przez te dwa dni mało ćwiczyła fizycznie, raczej mentalnie. Przygotowywała się na przemianę, doświadczyła jej, ale tylko na krótką chwilę, nie mogła jej już potem powtórzyć, chociaż próbowała. Miała za mało siły? Chęci? Tego nie wiedziała, ale była pewna, że niedługo będzie silna, silniejsza, a to wszystko dzięki June. Kiedy nadszedł już czas na wyjście, obie były niesamowicie podniecone. To w końcu już koniec! April ubrała się w swoją sukienkę, rozczesała długie, gęste włosy i pierwsza tym razem złapała za klamkę. To już za chwilę! Chwilo! Przychodź szybciej!
Occ: Trening zakończony
ZT x2- Teren przed pałacem, June pisz pierwsza
Occ2: Pierwsza próba SSJ2[/color][/color]
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Sie 26, 2014 1:20 pm
Pierwsze pół roku
Trening start
Komnata rzeczywiście była taka, jaką ją opisywali. Uśmiechnęła się na wspomnienie pustelni, w której spędziła ponad rok. A więc powtórka z rozrywki, tylko tu jest dużo dziwniej. Przynajmniej bliscy nie odczują jej braku. Zrobiła szybki przegląd, bez problemu zauważając, że nie musi oddalać się dalej niż kilka kroków od łóżka. Ma tu wszystko co potrzebuje, a nawet dużo więcej, na jej pustelni nie było łóżka, zamiast niego wielka łąka i wodospad. „Tutaj jest idealnie…” pomyślała i usiadła na podłodze w pozycji lotosu.
Spadała… To co ujrzała oczami serca było wielkim opadaniem, aż całkowicie zanurzy się w otchłani, gdzie nie ma zupełnie nic. Niczym w tańcu, trans ją porwał doszczętnie, podczas gdy jak katarynka powtarzała słowa mantry. Stopniowo stawała się nicością, aby zlać się z miejscem, gdzie nie ma zupełnie niczego. Jej energia, to kim jest, zlało się z tym, co było teraz wszechświatem, pierwszy raz nie znajdując zupełnie nikogo. Ani jednej duszy, którą mogłaby obdarzyć, tak jakby zupełnie nie była potrzebna… Nie była… Była…
Zapadła jeszcze głębiej, zatracając jakiekolwiek czucie swojego organizmu. Umysł dryfował powoli jak płatek na tafli jeziora. Przeniosła się w wyobraźni gdzieś w przyjemne miejsce, widząc dusze, całą masę… Radośnie tańczyły gdzieś w raju. Serce zabiło jej mocniej, gdy nagle ktoś wtargnął do niebieskiej sielanki i całą hordą demonów dewastował boskie miejsce, zamieniając je w pustkowie. Nie było jej tam, nie mogła interweniować, bo…
Po jej poliku spłynęła łza. W wizji złoty motyl usiadł na spaloną przez demony ziemię i natychmiast wyrosła na nim trawa. Uśmiechnęła się szeroko. Nie było jej tam fizycznie, ale w swojej boskości nawet z daleka może błogosławić wszystkiemu. Wytężyła swoją energię, przenosząc całą swoją ki do medytacyjnej wizji.
Obraz niszczonego nieba stał się niebawem wypełniony złotą falą. To ławica motyli z całą miłością Kaede wchodziła w drogę działaniu demonów, które niczym zgrany zespół próbowały temu przeciwdziałać. Motyle otoczyły niczym wielki mur agresorów, a część z nich już zdążyła odbudować roślinność i sielankę dusz. Nie było żadnej walki, po prostu miłość ogarnęła miejsce, zupełnie ogłupiając złe dusze. Natychmiast część z nich wycofała się do piekła.
Wizja ustała, lecz medytacja trwała w najlepsze, pozwalając jednak Kaede budować konstruktywne wnioski. W jej pamięci były te wszystkie osoby, które spotkała w swoim życiu. Braciszek Enma, Kaioshin, North Kaio, dzieci z Ziemi, wojownicy, Kami, jej nameczańska rodzina, changelingi, Red, małpiaści… Wszyscy ze swoimi bólami i zranieniami. Tylko ona nie miała żadnych, idealnie czyste serce, nigdy nie tknięte żadnym poważnym smutkiem, w pełni zdolne do kochania na całego…
Kluczem do jej misji nie jest siła, a energia, tak jak powiedziała do April, siłą serca, a nie pięści. Jak bardzo musiała dojrzeć, skoro stać ją było na takie słowa. Nie łatwo jest być Bogiem, ze świadomością, że cały czas żyjesz aby dawać innym otuchę. Nie walczysz, a wspierasz, ale nawet do tego potrzebuje sił.
Spadała coraz głębiej. Miesiąc, dwa, trzy, aż do pół roku. Spadała jak do studni z krystalicznie czystą wodą, aby obmyć z siebie wszystko co śmiertelne i wyeksponować boskość. Przez tak długi czas po prostu medytowała, a przemiana w jej sercu i mentalności nadawała coraz więcej boskości. Nie czuła niczego z zewnątrz, sama ze sobą i swoją naturą, nawet pogoda jej nie przeszkadzała, totalnie nieczuła.
Po pół roku otworzyła oczy, przed którymi znajdywało się pełno śniegu. Musiała wyglądać jak bałwanek, zaśmiała się strzepując puch ze swojego munduru. „Po tak długiej medytacji warto coś zjeść…” nucąc radośnie podleciała do lodówki…
Trening start
Komnata rzeczywiście była taka, jaką ją opisywali. Uśmiechnęła się na wspomnienie pustelni, w której spędziła ponad rok. A więc powtórka z rozrywki, tylko tu jest dużo dziwniej. Przynajmniej bliscy nie odczują jej braku. Zrobiła szybki przegląd, bez problemu zauważając, że nie musi oddalać się dalej niż kilka kroków od łóżka. Ma tu wszystko co potrzebuje, a nawet dużo więcej, na jej pustelni nie było łóżka, zamiast niego wielka łąka i wodospad. „Tutaj jest idealnie…” pomyślała i usiadła na podłodze w pozycji lotosu.
Spadała… To co ujrzała oczami serca było wielkim opadaniem, aż całkowicie zanurzy się w otchłani, gdzie nie ma zupełnie nic. Niczym w tańcu, trans ją porwał doszczętnie, podczas gdy jak katarynka powtarzała słowa mantry. Stopniowo stawała się nicością, aby zlać się z miejscem, gdzie nie ma zupełnie niczego. Jej energia, to kim jest, zlało się z tym, co było teraz wszechświatem, pierwszy raz nie znajdując zupełnie nikogo. Ani jednej duszy, którą mogłaby obdarzyć, tak jakby zupełnie nie była potrzebna… Nie była… Była…
Zapadła jeszcze głębiej, zatracając jakiekolwiek czucie swojego organizmu. Umysł dryfował powoli jak płatek na tafli jeziora. Przeniosła się w wyobraźni gdzieś w przyjemne miejsce, widząc dusze, całą masę… Radośnie tańczyły gdzieś w raju. Serce zabiło jej mocniej, gdy nagle ktoś wtargnął do niebieskiej sielanki i całą hordą demonów dewastował boskie miejsce, zamieniając je w pustkowie. Nie było jej tam, nie mogła interweniować, bo…
Po jej poliku spłynęła łza. W wizji złoty motyl usiadł na spaloną przez demony ziemię i natychmiast wyrosła na nim trawa. Uśmiechnęła się szeroko. Nie było jej tam fizycznie, ale w swojej boskości nawet z daleka może błogosławić wszystkiemu. Wytężyła swoją energię, przenosząc całą swoją ki do medytacyjnej wizji.
Obraz niszczonego nieba stał się niebawem wypełniony złotą falą. To ławica motyli z całą miłością Kaede wchodziła w drogę działaniu demonów, które niczym zgrany zespół próbowały temu przeciwdziałać. Motyle otoczyły niczym wielki mur agresorów, a część z nich już zdążyła odbudować roślinność i sielankę dusz. Nie było żadnej walki, po prostu miłość ogarnęła miejsce, zupełnie ogłupiając złe dusze. Natychmiast część z nich wycofała się do piekła.
Wizja ustała, lecz medytacja trwała w najlepsze, pozwalając jednak Kaede budować konstruktywne wnioski. W jej pamięci były te wszystkie osoby, które spotkała w swoim życiu. Braciszek Enma, Kaioshin, North Kaio, dzieci z Ziemi, wojownicy, Kami, jej nameczańska rodzina, changelingi, Red, małpiaści… Wszyscy ze swoimi bólami i zranieniami. Tylko ona nie miała żadnych, idealnie czyste serce, nigdy nie tknięte żadnym poważnym smutkiem, w pełni zdolne do kochania na całego…
Kluczem do jej misji nie jest siła, a energia, tak jak powiedziała do April, siłą serca, a nie pięści. Jak bardzo musiała dojrzeć, skoro stać ją było na takie słowa. Nie łatwo jest być Bogiem, ze świadomością, że cały czas żyjesz aby dawać innym otuchę. Nie walczysz, a wspierasz, ale nawet do tego potrzebuje sił.
Spadała coraz głębiej. Miesiąc, dwa, trzy, aż do pół roku. Spadała jak do studni z krystalicznie czystą wodą, aby obmyć z siebie wszystko co śmiertelne i wyeksponować boskość. Przez tak długi czas po prostu medytowała, a przemiana w jej sercu i mentalności nadawała coraz więcej boskości. Nie czuła niczego z zewnątrz, sama ze sobą i swoją naturą, nawet pogoda jej nie przeszkadzała, totalnie nieczuła.
Po pół roku otworzyła oczy, przed którymi znajdywało się pełno śniegu. Musiała wyglądać jak bałwanek, zaśmiała się strzepując puch ze swojego munduru. „Po tak długiej medytacji warto coś zjeść…” nucąc radośnie podleciała do lodówki…
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Czw Sie 28, 2014 3:35 pm
Teraz to już łatwizna, brzuch pełny, przerwa na tyle długa, że aż już nie wypada (aż 5 min), bierzemy się za trening.
-i raz, i dwa, i trzy, i cztery…- bez muzyki, ale też wypali, dobry aerobik na rozgrzewkę. Wymachy, ruchy bioderkami, unoszenie nóżek… Kaede naoglądała się tyle instruktorek fitness, że sama miała w tym ogromną wiedzę. Utrzymanie płaskiego brzucha i zero tłuszczyku zawsze kosztowało ją sporo, przeciwieństwie do niektórych bogów, którzy zupełnie o to nie dbali…
Gdy tylko rozgrzała wszystkie stawy i mięśnie postanowiła pograć ze ścianą w tenisa, jedną ze swoich kulek ki. Mecz był bardzo jednostronny, ściana dostawała w pierdziel aż miło, mimo że bogini nie miała paletki! Im większą siłę wkładała w uderzenia, tym bardziej musiała się nabiegać, ale nie dawała sobie forów, co to to nie!
Mecz może mało widowiskowy, ale za to bardzo ważny dla planu treningowego zakończył się karnymi pompkami za każdy utracony punkt młodej shinki. Po tysiąc za punkt, plus dwa tysiące profilaktycznie.
-Jeden, dwa, trzy…- dzielnie odbywała swoją karę. Wiedziała o co tyczy się gra, przed oczami cały czas miała uśmiechnięte twarzy przedstawicieli każdej rasy, przewijały się jak szalone, dając jej niesamowitą motywację. Dobrze wie, że we wszechświecie czai się zło, a wojownicy potrzebują silnej bogini, która ich zainspiruje i wspomoże, a nawet w ostateczności sama spuści łupnia temu i owemu występczemu nasieniu.
Gdy podniosła się po ostatniej pompce, natychmiast w ruch poszedł bieg bokserski i walka z cieniem. Jedno z jej ulubionych ćwiczeń. Wbrew pozorom alka z wyimaginowanym przeciwnikiem w dużym stopniu pobudzała jej kreatywność, a od kiedy zamieszkuje na planecie razem z kotami, lokatorzy nauczyli ją więcej kocich i zaskakujących ruchów. Teraz bokserski styl Kaede nie tyle przypominał klasyczny ziemski boks, co pełne wyskoków i uników ruchy kocura. Dała się porwać, kopnięcia były zamaszyste i wysokie, jakby sama napędzała się do lotu. Sama rotacja i szybkość kopnięcia zadziałały jak śmigło, odrywając ją od podłogi i pozwalając wzlecieć na parę chwil. Wylądowała widowiskowym przewrotem w tył, spadając na jedną nogę i przechodząc do treningu równowagi.
Nauczyły ją tego kotu, trzeba przeskoczyć z jednego miejsca na drugie, zachowując równowagę i stabilność. Pierwsza była rama od łóżka, mała jej szerokość spowodowała lekkie zachwianie, więc Kaede natychmiast wybiła się i stanęła na rękach na wierzchu lodówki. Ku jej zdziwieniu leżała na niej kolorowa kreda. Nowe znalezisko idealnie nadawało się do zagrani w klasy.
Po rozrysowaniu pola gry, Kaede zrobiła coś, co przypomina łamany taniec z Ziemi. Była tym niezła, bez wspomagania się lataniem, utrzymywała równowagę przy przewrotach, wysokich podskokach, nawet na moment nie opuszczając wyrysowanych linii. Wstawała i przenosiła ciężar na dłonie, po czym do mostka i wyprostu.
Kolejne pół roku było dla niej wyciskiem fizycznym, podczas którego oczyszczony boski umysł, wyrównywał soje ciało do podobnego poziomu. Czuła, że to już końcówka bycia w komnacie, więc trzeba się pospieszyć i wycisnąć z siebie jak najwięcej. Z zamkniętymi oczami wyprowadzała kombinacje ruchów w powietrze, kodując w nerwach i podświadomości nowo wyuczone ruchy. Już niedługo stąd wyjdzie i wsporze wojowników tej planety, wróci do nameczańskiego taty, da nową nadzieje changelingom, obroni stabilność w zaświatach…
Przed młodą boginią dużo trudu…
OCC:
Koniec treningu
-i raz, i dwa, i trzy, i cztery…- bez muzyki, ale też wypali, dobry aerobik na rozgrzewkę. Wymachy, ruchy bioderkami, unoszenie nóżek… Kaede naoglądała się tyle instruktorek fitness, że sama miała w tym ogromną wiedzę. Utrzymanie płaskiego brzucha i zero tłuszczyku zawsze kosztowało ją sporo, przeciwieństwie do niektórych bogów, którzy zupełnie o to nie dbali…
Gdy tylko rozgrzała wszystkie stawy i mięśnie postanowiła pograć ze ścianą w tenisa, jedną ze swoich kulek ki. Mecz był bardzo jednostronny, ściana dostawała w pierdziel aż miło, mimo że bogini nie miała paletki! Im większą siłę wkładała w uderzenia, tym bardziej musiała się nabiegać, ale nie dawała sobie forów, co to to nie!
Mecz może mało widowiskowy, ale za to bardzo ważny dla planu treningowego zakończył się karnymi pompkami za każdy utracony punkt młodej shinki. Po tysiąc za punkt, plus dwa tysiące profilaktycznie.
-Jeden, dwa, trzy…- dzielnie odbywała swoją karę. Wiedziała o co tyczy się gra, przed oczami cały czas miała uśmiechnięte twarzy przedstawicieli każdej rasy, przewijały się jak szalone, dając jej niesamowitą motywację. Dobrze wie, że we wszechświecie czai się zło, a wojownicy potrzebują silnej bogini, która ich zainspiruje i wspomoże, a nawet w ostateczności sama spuści łupnia temu i owemu występczemu nasieniu.
Gdy podniosła się po ostatniej pompce, natychmiast w ruch poszedł bieg bokserski i walka z cieniem. Jedno z jej ulubionych ćwiczeń. Wbrew pozorom alka z wyimaginowanym przeciwnikiem w dużym stopniu pobudzała jej kreatywność, a od kiedy zamieszkuje na planecie razem z kotami, lokatorzy nauczyli ją więcej kocich i zaskakujących ruchów. Teraz bokserski styl Kaede nie tyle przypominał klasyczny ziemski boks, co pełne wyskoków i uników ruchy kocura. Dała się porwać, kopnięcia były zamaszyste i wysokie, jakby sama napędzała się do lotu. Sama rotacja i szybkość kopnięcia zadziałały jak śmigło, odrywając ją od podłogi i pozwalając wzlecieć na parę chwil. Wylądowała widowiskowym przewrotem w tył, spadając na jedną nogę i przechodząc do treningu równowagi.
Nauczyły ją tego kotu, trzeba przeskoczyć z jednego miejsca na drugie, zachowując równowagę i stabilność. Pierwsza była rama od łóżka, mała jej szerokość spowodowała lekkie zachwianie, więc Kaede natychmiast wybiła się i stanęła na rękach na wierzchu lodówki. Ku jej zdziwieniu leżała na niej kolorowa kreda. Nowe znalezisko idealnie nadawało się do zagrani w klasy.
Po rozrysowaniu pola gry, Kaede zrobiła coś, co przypomina łamany taniec z Ziemi. Była tym niezła, bez wspomagania się lataniem, utrzymywała równowagę przy przewrotach, wysokich podskokach, nawet na moment nie opuszczając wyrysowanych linii. Wstawała i przenosiła ciężar na dłonie, po czym do mostka i wyprostu.
Kolejne pół roku było dla niej wyciskiem fizycznym, podczas którego oczyszczony boski umysł, wyrównywał soje ciało do podobnego poziomu. Czuła, że to już końcówka bycia w komnacie, więc trzeba się pospieszyć i wycisnąć z siebie jak najwięcej. Z zamkniętymi oczami wyprowadzała kombinacje ruchów w powietrze, kodując w nerwach i podświadomości nowo wyuczone ruchy. Już niedługo stąd wyjdzie i wsporze wojowników tej planety, wróci do nameczańskiego taty, da nową nadzieje changelingom, obroni stabilność w zaświatach…
Przed młodą boginią dużo trudu…
OCC:
Koniec treningu
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pią Sie 29, 2014 10:05 pm
Zegar właśnie odliczył ostatnią sekundę. Czas jej pobytu w próżni dobiegł końca, a ona czuła się znaczni sprawniejsza, choć lekki niedosyt pozostawał. No nic to, trzeba iść i działać. Otworzyła jedyne drzwi, od razu odczuwając falę miliardów energii ki, ich smutków, żalów, ale również radości. Świat potrzebujący czuwającego i kochającego boga, a jest nim właśnie ona.
Zamknęła za sobą komnatę, witając się znowu z wielkim światem.
-Dziękuję Kami, rasa bogów ma wobec ciebie dług, wiedz że nie zapomnimy o tym geście.- wysłała mentalną wiadomość do gospodarza tego pałacu. Czuwał nad Ziemią, robił dobrą robotę, nawet na tym polu, gdzie to jej rasa powinna wziąć odpowiedzialność. Ale odciąży go, już niebawem.
OCC:
ZT--> Plac przed pałacem
Zamknęła za sobą komnatę, witając się znowu z wielkim światem.
-Dziękuję Kami, rasa bogów ma wobec ciebie dług, wiedz że nie zapomnimy o tym geście.- wysłała mentalną wiadomość do gospodarza tego pałacu. Czuwał nad Ziemią, robił dobrą robotę, nawet na tym polu, gdzie to jej rasa powinna wziąć odpowiedzialność. Ale odciąży go, już niebawem.
OCC:
ZT--> Plac przed pałacem
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Gru 22, 2015 11:32 am
- Muzyka:
Drzwi zamknęły się za Vulfilą i Hazardem głośnym kliknięciem. Oboje spojrzeli na siebie pełni niepewności, a potem na zegar na ścianie ponad wejściem. Wybił równo godzinę dwunastą. To oznaczało, że mają przed sobą pełny rok w tym miejscu, do towarzystwa mając tylko siebie nawzajem. A po dwunastu miesiącach wyjdą o niemalże tej samej porze. Mieli na własnej skórze odczuć fenomen tego miejsca i załamania czasu, jakiego dokonywało.
Mając tyle czasu mogli najpierw zapoznać się z okolicą. Przeszli krótką werandę przed sobą, doszli do balustrady. Nie była wcale potrzebna, ponieważ za nią rozprzestrzaniała się gładka jak tafla lodu powierzchnia, sięgająca po sam, niezburzony niczym horyzont. Gdy spojrzało się jednak na nie z góry, posadzka przypominała chmury, jakby architekt tego miejsca wyprofilował niebo i nadał mu chciany kształt. Vulfila przystawiła rękę do czoła, starając się wypatrzeć koniec.
- Czy tam coś jest? - zapytała swojego towarzysza, podziwiając majestat tego miejsca i pałacyku w którym się znaleźli, ale też bojąc się przytłaczającej atmosfery oderwania od czasu i przestrzeni.
Mając tyle czasu mogli najpierw zapoznać się z okolicą. Przeszli krótką werandę przed sobą, doszli do balustrady. Nie była wcale potrzebna, ponieważ za nią rozprzestrzaniała się gładka jak tafla lodu powierzchnia, sięgająca po sam, niezburzony niczym horyzont. Gdy spojrzało się jednak na nie z góry, posadzka przypominała chmury, jakby architekt tego miejsca wyprofilował niebo i nadał mu chciany kształt. Vulfila przystawiła rękę do czoła, starając się wypatrzeć koniec.
- Czy tam coś jest? - zapytała swojego towarzysza, podziwiając majestat tego miejsca i pałacyku w którym się znaleźli, ale też bojąc się przytłaczającej atmosfery oderwania od czasu i przestrzeni.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Gru 22, 2015 3:16 pm
- Ciężko stwierdzić. Nie wiem co tam jest, ale na pewno jesteśmy tu sami. Nie wyczuwam też nikogo na zewnątrz, napotykam na coś w rodzaju blokady. Dziwne, jakbyśmy byli zamknięci w jakiejś bańce…
Zdecydowanie było to najdziwniejsze miejsce w jakim mieli okazję się znaleźć. Pomijając wszechobecną biel i niecodzienny wystrój, gdy tylko zeszło się po płaskich i niezbyt stromych schodkach, dało się odczuć trudy treningu w tym miejscu. Do zwiększonej grawitacji byli przyzwyczajeni, w końcu pochodzili z Vegety, ale panował tu straszy zaduch, a powietrze było tak ciężkie, że po kilku wdechach miało się dosyć i chciało się wrócić z powrotem do części mieszkalnej. Wiedzieli jednak, iż muszą się przemóc. Przyszli tu trenować, a im cięższe warunki tym większe profity z treningu. Kolejne dni miały tylko pokazać w jak ekstremalnych warunkach przyjdzie im ćwiczyć.
Nie było tutaj słońca, więc ciężko było odróżnić dzień od nocy, lecz z pomocą przyszło im sama sala. Gdy panował niesamowity skwar, a pot lał się z ich ciał strumieniami po przejściu 3 kroków, mogli stwierdzić, że to dzień. Gdy w przeciągu kilku minut warunki zmieniały się diametralnie, temperatura schodziła grubo poniżej zera, a oni odczuwali siarczysty mróz - wiadomo było że to raczej noc. Nie dzielili sobie jednak doby w sposób w jaki starało się im narzucić to miejsce. Czasem przesypiali upały i budzili się by potrenować w otoczeniu wyrastających nagle spod ziemi lodowców, innym razem robili odwrotnie. Trening w zróżnicowanych warunkach był dużo bardziej opłacalny.
Vulfila i Hazard szybko zorientowali się, że projektant tego miejsca stawiał na duży minimalizm. Do dyspozycji odwiedzających były tylko dwa pokoje oraz prysznic i kuchnia. Halfka zajęła drugą sypialnię, więc saiyaninowi nie pozostało nic innego niż przenieść swoje łóżko do drugiego, pustego pokoju z widokiem na zieloną klepsydrę.
OCC:
Trening Start...
Zdecydowanie było to najdziwniejsze miejsce w jakim mieli okazję się znaleźć. Pomijając wszechobecną biel i niecodzienny wystrój, gdy tylko zeszło się po płaskich i niezbyt stromych schodkach, dało się odczuć trudy treningu w tym miejscu. Do zwiększonej grawitacji byli przyzwyczajeni, w końcu pochodzili z Vegety, ale panował tu straszy zaduch, a powietrze było tak ciężkie, że po kilku wdechach miało się dosyć i chciało się wrócić z powrotem do części mieszkalnej. Wiedzieli jednak, iż muszą się przemóc. Przyszli tu trenować, a im cięższe warunki tym większe profity z treningu. Kolejne dni miały tylko pokazać w jak ekstremalnych warunkach przyjdzie im ćwiczyć.
Nie było tutaj słońca, więc ciężko było odróżnić dzień od nocy, lecz z pomocą przyszło im sama sala. Gdy panował niesamowity skwar, a pot lał się z ich ciał strumieniami po przejściu 3 kroków, mogli stwierdzić, że to dzień. Gdy w przeciągu kilku minut warunki zmieniały się diametralnie, temperatura schodziła grubo poniżej zera, a oni odczuwali siarczysty mróz - wiadomo było że to raczej noc. Nie dzielili sobie jednak doby w sposób w jaki starało się im narzucić to miejsce. Czasem przesypiali upały i budzili się by potrenować w otoczeniu wyrastających nagle spod ziemi lodowców, innym razem robili odwrotnie. Trening w zróżnicowanych warunkach był dużo bardziej opłacalny.
Vulfila i Hazard szybko zorientowali się, że projektant tego miejsca stawiał na duży minimalizm. Do dyspozycji odwiedzających były tylko dwa pokoje oraz prysznic i kuchnia. Halfka zajęła drugą sypialnię, więc saiyaninowi nie pozostało nic innego niż przenieść swoje łóżko do drugiego, pustego pokoju z widokiem na zieloną klepsydrę.
OCC:
Trening Start...
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Nie Lut 14, 2016 11:55 pm
Pierwsze dni w tym miejscu zdawały się obojgu pełne nowości. Wstawali w nowym otoczeniu, wspólnie przygotowywali posiłki i trenowali w każdej wolnej chwili. Hazard skupiał się najczęściej na tym, by pomóc swojej słabszej koleżance. Zniżał swój poziom mocy, by stawać się dla niej porównywalnym przeciwnikiem. Pojawił się jednak problem - chłopak miał pewne opory przed uderzeniem dziewczyny. W tym celu zaczął szukać sposobu jak prowadzić normalną walkę, bez konieczności ranienia jej. Po tygodniu udało mu się opanować dość ciekawy sposób, polegający na tym, że gdy wyprowadzał cios, zatrzymywał się kilka centymetrów przed, a na halfkę posyłał strumień powietrza, który generował wspierając się Ki. Na takie rozwiązanie mógł przystać, chociaż czasami zdarzało się, że przesadził z siłą, przez co jego towarzyszka wylatywała w powietrze i boleśnie lądawała kilkanaście metrów dalej. Po jakimś czasie takich wypadków było coraz mniej. Czasem jednak skupiał się na sobie. Vulfila siadała wtedy na murowanej poręczy werandy i przyglądała się mu, wyobrażając sobie, czy kiedyś będzie równie silna co on. Minęły 2 tygodnie, nim przyzwyczaili się do panujących w sali warunków. Pierwszego dnia przeżyli szok, gdy po wielogodzinnym treningu w okropnym skwarze, temperatura spadła nagle o kilkadziesiąt stopni. Tak ciężkie warunki powodowały jednak, iż przystepowali do treningów z jeszcze większą determinacją. Żadne z nich nie chciało dać po sobie poznać, że nie daje sobie rady i potrzebuje chwili odpoczynku. Zaczynali trenować razem i razem też udawali się na spoczynek. Gdy któreś wstało wcześniej i nie budząc drugiego zaczynało ćwiczyć, kwestią czasu bylo gdy dostanie opieprz. Wzajemnie motywowali się do cięższej pracy i podnoszenia sobie poprzeczki każdego dnia. Psychicznie byli w bardzo dobrej formie.
Od początku było wiadome, że to Hazard będzie tym, który niejako będzie “prowadzić” trening. Wymyślał najróżniejsze ćwiczenia, dawał wskazówki Vulfili. Skupiali się na każdym aspekcie. Jednego dnia koncentrowali się ćwiczeniach mających na celu podniesienie ich siły. Innego - treningiem szybkościowym, a kolejnego testowali się nawzajem jak dużą ilość ciosów są w stanie przyjąć na własne ciało. Nie zaniedbywali też swoich technik energetycznych. Doskonalili znane już sobie techniki, by móc wykrzesać z nich absolutne maksimum. Vulfila mogła także podpatrzeć u starszego kolegi parę sztuczek, które w przyszłości mogły się jej przydać. Nie wszystko jednak musiało iść zgodnie z planem. Zamknięci tu na cały rok musieli wytrzymać ze sobą nawzajem. Przez pierwsze dni trudno było im przyzwyczaić się do własnego towarzystwa. Onieśmieleni sytuację, z początku nie rozmawiali zbyt często. “Dzień dobry”, parę zdań przy śniadaniu, kilka uwag podczas treningu, “Dobranoc”. Dopiero po jakimś czasie otworzyli się nieco bardziej i toczyli bardziej ożywione dyskusje. Dowiedzieli się o sobie nawzajem wielu nowych rzeczy, tych bardziej prywatnych również. Rozmawiali o przeszlości, dzieciństwie, swoich pierwszych dniach na Vegecie. O rodzinie, przyjaciołach, najwspaniaszych wspomnieniach, jak i największych smutkach. Przy tym ostatnim Haz zawsze odczuwął wyrzuty sumienia. Zdawał sobie sprawę, że swego czasu zranił Vulfilę, przez co dziewczyna cierpiała z jego powodu. Zawsze mówił sobie wtedy, że przeszlości nie da się już zmienić, lecz przyszłością może, przynajmniej po części, jakoś to wszystko jej zrekompensować. I tej myśli się trzymał. Krysys jednak musiał w końcu nadejść.
Rutyna coraz bardziej im doskwierała. Każdy dzień wyglądał tak samo. Spanie, jedzenie, trening, jedzenie, trening, spanie. I tak w kółko, bez nadziei na jakąś nieoczekiwaną sytuację. To miejsce nie dostarczało im żadnych nowych wrażeń. Sami musieli o to zadbać. Atmosfera była napięta. Mniej było rozmów, żartów i uśmiechów. Coraz częściej dochodziło do niewielkich zgrzytów między nimi. Kwestią czasu było, aż któreś w końcu wybuchnie i pożrą się na poważnie. Padło na niego.
- Szlag by to! - krzyknął, po kolejnym nieudanym uniku Vulfili, po którym dziewczyna wylądawała na deskach. Z nerwów nie zdołał wstrzymać nogi, w wyniku czego uderzył halfkę, a nie tylko posłał w jej kierunku falę powietrza. Na ramieniu Vulfi pojawiło się niezbyt glębokie rozcięcie, które jednak dość mocno krwawiło. Chłopak pozwolił sobie jeszcze na kilka uwag, dziewczyna nie pozostała obojętna i odgryzła się. Skończyło się na dość ostrej kłótni. Przez kilka kolejnych dni nie odzywali się do siebie, trenowali osobno. Posiłki jedli o innych porach by nie przebywać jednocześnie w kuchni. To wydarzenie było jednak czymś nowym, przerwało rutynę i spowodowało oczyszczenie umysłów. W końcu się pogodzili, chociaż minęło jeszcze trochę czasu nim ich realcje wróciły do tych sprzed sprzeczki.
Minęły cztery miesiące, jedna trzecia czasu jaki mieli tu spędzić. Dziwnie się czuli wiedząc, że “na zewnątrz” zegar przesunął się o zaledwie 8 godzin. Złotowłosy zdawał sobie sprawę, że poziom mocy zarówno jego jak i Vulfi znacząco się podniósł. Mieli jednak jeszcze dużo czasu, dzięki czemu postęp mógł być kilkukrotnie większy. Powoli zaczynali myśleć o złamaniu granicy własnych możliwości. W przypadku Haz’a równało się to oczywiście z przejściem na kolejny poziom Super Saiyan’a. Wiedział jednak, że będzie to ekstremalnie trudne zadanie. Trzeci poziom, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich nie aktywował się pod wpływem silnych emocji. Sam bodziec nie wystarczał, trzeba było odbyć morderczy trening i wznieść się na wyżyny własnych możliwości. Gdzie jednak miał tego dokonać jeśli nie tutaj?
Od początku było wiadome, że to Hazard będzie tym, który niejako będzie “prowadzić” trening. Wymyślał najróżniejsze ćwiczenia, dawał wskazówki Vulfili. Skupiali się na każdym aspekcie. Jednego dnia koncentrowali się ćwiczeniach mających na celu podniesienie ich siły. Innego - treningiem szybkościowym, a kolejnego testowali się nawzajem jak dużą ilość ciosów są w stanie przyjąć na własne ciało. Nie zaniedbywali też swoich technik energetycznych. Doskonalili znane już sobie techniki, by móc wykrzesać z nich absolutne maksimum. Vulfila mogła także podpatrzeć u starszego kolegi parę sztuczek, które w przyszłości mogły się jej przydać. Nie wszystko jednak musiało iść zgodnie z planem. Zamknięci tu na cały rok musieli wytrzymać ze sobą nawzajem. Przez pierwsze dni trudno było im przyzwyczaić się do własnego towarzystwa. Onieśmieleni sytuację, z początku nie rozmawiali zbyt często. “Dzień dobry”, parę zdań przy śniadaniu, kilka uwag podczas treningu, “Dobranoc”. Dopiero po jakimś czasie otworzyli się nieco bardziej i toczyli bardziej ożywione dyskusje. Dowiedzieli się o sobie nawzajem wielu nowych rzeczy, tych bardziej prywatnych również. Rozmawiali o przeszlości, dzieciństwie, swoich pierwszych dniach na Vegecie. O rodzinie, przyjaciołach, najwspaniaszych wspomnieniach, jak i największych smutkach. Przy tym ostatnim Haz zawsze odczuwął wyrzuty sumienia. Zdawał sobie sprawę, że swego czasu zranił Vulfilę, przez co dziewczyna cierpiała z jego powodu. Zawsze mówił sobie wtedy, że przeszlości nie da się już zmienić, lecz przyszłością może, przynajmniej po części, jakoś to wszystko jej zrekompensować. I tej myśli się trzymał. Krysys jednak musiał w końcu nadejść.
Rutyna coraz bardziej im doskwierała. Każdy dzień wyglądał tak samo. Spanie, jedzenie, trening, jedzenie, trening, spanie. I tak w kółko, bez nadziei na jakąś nieoczekiwaną sytuację. To miejsce nie dostarczało im żadnych nowych wrażeń. Sami musieli o to zadbać. Atmosfera była napięta. Mniej było rozmów, żartów i uśmiechów. Coraz częściej dochodziło do niewielkich zgrzytów między nimi. Kwestią czasu było, aż któreś w końcu wybuchnie i pożrą się na poważnie. Padło na niego.
- Szlag by to! - krzyknął, po kolejnym nieudanym uniku Vulfili, po którym dziewczyna wylądawała na deskach. Z nerwów nie zdołał wstrzymać nogi, w wyniku czego uderzył halfkę, a nie tylko posłał w jej kierunku falę powietrza. Na ramieniu Vulfi pojawiło się niezbyt glębokie rozcięcie, które jednak dość mocno krwawiło. Chłopak pozwolił sobie jeszcze na kilka uwag, dziewczyna nie pozostała obojętna i odgryzła się. Skończyło się na dość ostrej kłótni. Przez kilka kolejnych dni nie odzywali się do siebie, trenowali osobno. Posiłki jedli o innych porach by nie przebywać jednocześnie w kuchni. To wydarzenie było jednak czymś nowym, przerwało rutynę i spowodowało oczyszczenie umysłów. W końcu się pogodzili, chociaż minęło jeszcze trochę czasu nim ich realcje wróciły do tych sprzed sprzeczki.
Minęły cztery miesiące, jedna trzecia czasu jaki mieli tu spędzić. Dziwnie się czuli wiedząc, że “na zewnątrz” zegar przesunął się o zaledwie 8 godzin. Złotowłosy zdawał sobie sprawę, że poziom mocy zarówno jego jak i Vulfi znacząco się podniósł. Mieli jednak jeszcze dużo czasu, dzięki czemu postęp mógł być kilkukrotnie większy. Powoli zaczynali myśleć o złamaniu granicy własnych możliwości. W przypadku Haz’a równało się to oczywiście z przejściem na kolejny poziom Super Saiyan’a. Wiedział jednak, że będzie to ekstremalnie trudne zadanie. Trzeci poziom, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich nie aktywował się pod wpływem silnych emocji. Sam bodziec nie wystarczał, trzeba było odbyć morderczy trening i wznieść się na wyżyny własnych możliwości. Gdzie jednak miał tego dokonać jeśli nie tutaj?
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pon Lut 15, 2016 12:04 pm
Postanowił przygotować się do próby transformacji. Zakomunikował Vulfili, że od teraz będą więcej czasu spędzali na treningu indywidualnym. Dziewczyna nie protestowała, więc przez kolejne kilka tygodni, Hazard skupił się na przygotowaniu organizmu. Zdawał sobie sprawę, że nowa przemiana będzie wiązać się z ogromnym obciążeniem ciała. Tak samo było w przypadku dwóch poprzednich poziomów. A pamiętał słowa trenera o tym, jak bardzo SSJ3 wpływa na kondycje organizmu. Dlatego postanowił udać się wgłąb Rajskiej Sali Treningowej, gdzie jak się okazało, panowały jeszcze surowsze warunki. Przy skwarze jaki tam panował, upały na Vegecie wydawały się mu się chłodnymi dniami. Natomiast gdy temperatura spadała, Haz przypominał sobie swoją misję na Iceberg. Wydawalo mu się, że nigdy nie spotka się z większym mrozem niż na tamtej planecie. To założenie okazało się jednak błędne - minęło naprawdę sporo czasu nim przyzwyczaił się do tych ektrremalnych warunków. Z tego powodu, pierwszą próbę podjął 3 miesiące później, po ponad 200 dniach od wejścia do Sali.
Okazała się nieudana. Podnosił swój poziom mocy do maksimum, na ciele pojawił się tatuaż wilka, zupełnie jak podczas walki z Borgiem. To oznaczała, że zbliżał się do granic własnych możliwości, lecz nic poza tym. Upadł na kolana, dysząc ciężko. Akurat grzało niemiłosiernie, toteż pot lał się z niego strumieniami.
- Jeszcze za wcześnie... Muszę... trenować... więcej... ciężej...
Udał się jeszcze dalej i nie wracał przez kolejne 3 dni. W tym czasie zafundował sobie morderczy trening, lecz doprowadził organizm na skraj wytrzymałości. Przesadził. Ostatkiem sił wrócił do części mieszkalnej. Minął bez słowa Vulfile domagającą się wyjaśnień i położył się do łózka. Tydzień zajął mu powrót do pełni sił. W tym czasie analizował co zrobił źle. Na pewno te 72 godziny nieustających ćwiczeń po nieudanej próbie transformacji były głupotą. Jeszcze trochę i skończyłby martwy. Tak bardzo zabolało go to, że był zbyt słaby, że nie myśląc o konsekwencjach, rzucił się w wir treningu, doprowadzając organizm do granic wytrzymałości. Jednak fakt, że otarł się o śmierć spowodował znaczący wzrost mocy. Tak to przecież działało u Saiyan. Gdy byli już jedną nogą na tamtym świecie, ale jakiś sposobem udawało im się z tego wykaraskać, ich siła rosła. Na upartego można by powtarzać ten manewr, ale było to zbyt ryzykowne. Najmniejszy błąd równał się ze śmiercią. Złotowłosy postanowił trzymać się starych, sprawdzonych metod.
Kolejne dwa tygodnie trenował wspólnie z Vulfilą, dla odmiany. Jednak cały czas myślami był przy Super Saiyan’ie 3 poziomu. Co jeszcze mógł zrobić, by zbliżyć się do tego poziomu? A może ciężki trening nie wystarczał, może jednak był jakiś bodziec który wyzwalał nową moc? Ale czy nienawiść i pragnienie zemsty nie były wystarczające? Nie było dnia, żeby w jego głowie nie zawitał obraz Zell’a. Godzinami rozmyślał nad sposobami zabicia go. W walce z takim przeciwnikiem nie było miejsca na błędy. Każda chwila słabości, każdy moment zawahania, oznaczał pożegnanie się z tym światem. Dlatego musiał przygotować się najlepiej jak tylko mógł. Przez kilka kolejnych dni ponownie skupił się na technikach. Vulfila służyła mu jako manekin do ćwiczeń. A on doskonalił telekinezę, techniki paraliżujące, Ki Feeling. Musiał nauczyć się wykrywać nawet najmniejsze zmiany w Ki przeciwnika. To mogło dać mu przewagę podczas pojedynku. Po jakimś czasie wrócił do indywidualnego treningu. Tym razem nie rzucał się od razu na wariata, tylko stopniowo podkręcał sobie stopień trudności. I tak stawał się coraz silniejszy, także psychicznie. Nauczył się spokoju, cierpliwości. Nie był już taki w gorącej wodzie kąpany, niezależnie od sytuacji, starał się zachować zimną krew. W ostatnim miesiącu, na kilkanaście dni przed planowanym wyjściem z Sali postanowił spróbować raz jeszcze.
Poziom jego mocy rósł w zastraszającym tempie. Aura Saiyan’a była naprawdę potężna. Wiedział, że za chwilę zbliży się do kresu własnych możliwości. Napiął mięśnie, przygotowany na nagły skok mocy. Był pewien, że odpowiednio się na to przygotował i wytrzyma. Już za chwilę, jeszcze trochę... Rozbłysło oślepiające złote światło. Czuł to, nowe pokłady mocy, wylewające się z niego. To było wspaniałe... ale pojawiło się zwątpienie, czy da radę okiełznać tę moc. Był bardzo blisko, ale jednocześnie bardzo daleko. Co teraz? Zaryzykować czy odpuścić? Skutki mogły być katastrofalne, ta energia może rozsadzić go od środka. Ale perspektywa zdobycia nowej mocy, być może przekraczającej nawet tą którą dysponował Zell, była bardzo kusząca. Kto nie ryzykuje też nie ma... Czasem trzeba postawić na szali wiele, nawet własne życie. Czy to nie jest taki właśnie moment? Jeśli nie teraz to kiedy?
Złota aura opadła. Hazard klęczał na kolanach, podpierając się na rękach. Odpuścił. Rozsądek wziął górę nad emocjami. Nie był jeszcze gotów. Zdał sobie z tego sprawę w ostatniej chwili. Gdyby kontynuował, prawdopodobnie skończyłoby się to jego śmiercią.
- Jest jeszcze za wcześnie... - wydyszał, po czym padł wyczerpany na ziemię. Znowu dochodził do siebie przez kilka dni. Był jednak mądrzejszy, wiedział już jak tego dokonać, jak osiągnąć wyższy poziom. Jednak nie uda mu się to teraz. Potrzebował czasu.
Ostatni tydzień bardziej odpoczywali niż trenowali. Musieli być w optymalnej formie, na wypadek gdyby od razu po wyjściu przyszło im walczyć. Atmosfera była nieco weselsza, więcej rozmawiali, żartowali. Ten rok niewątpliwie zbliżył ich do siebie. W końcu nadszedł ostatni dzień. Opróżnili spiżarnię z resztek jakie zostały po ich rocznym pobycie. To miejsce było przygotowane nawet na wizytę Saiyan. Przebrali się, po czym ruszyli w stronę wyjścia, oboje zastanawiając się co wydarzyło się na zewnątrz w ciągu ostatnich 24 godzin.
OCC:
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t198p100-teren-przed-palacem
Nie wiem jak z Vulfii, jak wróci to najwyżej sama opisze tu trening.
Okazała się nieudana. Podnosił swój poziom mocy do maksimum, na ciele pojawił się tatuaż wilka, zupełnie jak podczas walki z Borgiem. To oznaczała, że zbliżał się do granic własnych możliwości, lecz nic poza tym. Upadł na kolana, dysząc ciężko. Akurat grzało niemiłosiernie, toteż pot lał się z niego strumieniami.
- Jeszcze za wcześnie... Muszę... trenować... więcej... ciężej...
Udał się jeszcze dalej i nie wracał przez kolejne 3 dni. W tym czasie zafundował sobie morderczy trening, lecz doprowadził organizm na skraj wytrzymałości. Przesadził. Ostatkiem sił wrócił do części mieszkalnej. Minął bez słowa Vulfile domagającą się wyjaśnień i położył się do łózka. Tydzień zajął mu powrót do pełni sił. W tym czasie analizował co zrobił źle. Na pewno te 72 godziny nieustających ćwiczeń po nieudanej próbie transformacji były głupotą. Jeszcze trochę i skończyłby martwy. Tak bardzo zabolało go to, że był zbyt słaby, że nie myśląc o konsekwencjach, rzucił się w wir treningu, doprowadzając organizm do granic wytrzymałości. Jednak fakt, że otarł się o śmierć spowodował znaczący wzrost mocy. Tak to przecież działało u Saiyan. Gdy byli już jedną nogą na tamtym świecie, ale jakiś sposobem udawało im się z tego wykaraskać, ich siła rosła. Na upartego można by powtarzać ten manewr, ale było to zbyt ryzykowne. Najmniejszy błąd równał się ze śmiercią. Złotowłosy postanowił trzymać się starych, sprawdzonych metod.
Kolejne dwa tygodnie trenował wspólnie z Vulfilą, dla odmiany. Jednak cały czas myślami był przy Super Saiyan’ie 3 poziomu. Co jeszcze mógł zrobić, by zbliżyć się do tego poziomu? A może ciężki trening nie wystarczał, może jednak był jakiś bodziec który wyzwalał nową moc? Ale czy nienawiść i pragnienie zemsty nie były wystarczające? Nie było dnia, żeby w jego głowie nie zawitał obraz Zell’a. Godzinami rozmyślał nad sposobami zabicia go. W walce z takim przeciwnikiem nie było miejsca na błędy. Każda chwila słabości, każdy moment zawahania, oznaczał pożegnanie się z tym światem. Dlatego musiał przygotować się najlepiej jak tylko mógł. Przez kilka kolejnych dni ponownie skupił się na technikach. Vulfila służyła mu jako manekin do ćwiczeń. A on doskonalił telekinezę, techniki paraliżujące, Ki Feeling. Musiał nauczyć się wykrywać nawet najmniejsze zmiany w Ki przeciwnika. To mogło dać mu przewagę podczas pojedynku. Po jakimś czasie wrócił do indywidualnego treningu. Tym razem nie rzucał się od razu na wariata, tylko stopniowo podkręcał sobie stopień trudności. I tak stawał się coraz silniejszy, także psychicznie. Nauczył się spokoju, cierpliwości. Nie był już taki w gorącej wodzie kąpany, niezależnie od sytuacji, starał się zachować zimną krew. W ostatnim miesiącu, na kilkanaście dni przed planowanym wyjściem z Sali postanowił spróbować raz jeszcze.
Poziom jego mocy rósł w zastraszającym tempie. Aura Saiyan’a była naprawdę potężna. Wiedział, że za chwilę zbliży się do kresu własnych możliwości. Napiął mięśnie, przygotowany na nagły skok mocy. Był pewien, że odpowiednio się na to przygotował i wytrzyma. Już za chwilę, jeszcze trochę... Rozbłysło oślepiające złote światło. Czuł to, nowe pokłady mocy, wylewające się z niego. To było wspaniałe... ale pojawiło się zwątpienie, czy da radę okiełznać tę moc. Był bardzo blisko, ale jednocześnie bardzo daleko. Co teraz? Zaryzykować czy odpuścić? Skutki mogły być katastrofalne, ta energia może rozsadzić go od środka. Ale perspektywa zdobycia nowej mocy, być może przekraczającej nawet tą którą dysponował Zell, była bardzo kusząca. Kto nie ryzykuje też nie ma... Czasem trzeba postawić na szali wiele, nawet własne życie. Czy to nie jest taki właśnie moment? Jeśli nie teraz to kiedy?
Złota aura opadła. Hazard klęczał na kolanach, podpierając się na rękach. Odpuścił. Rozsądek wziął górę nad emocjami. Nie był jeszcze gotów. Zdał sobie z tego sprawę w ostatniej chwili. Gdyby kontynuował, prawdopodobnie skończyłoby się to jego śmiercią.
- Jest jeszcze za wcześnie... - wydyszał, po czym padł wyczerpany na ziemię. Znowu dochodził do siebie przez kilka dni. Był jednak mądrzejszy, wiedział już jak tego dokonać, jak osiągnąć wyższy poziom. Jednak nie uda mu się to teraz. Potrzebował czasu.
Ostatni tydzień bardziej odpoczywali niż trenowali. Musieli być w optymalnej formie, na wypadek gdyby od razu po wyjściu przyszło im walczyć. Atmosfera była nieco weselsza, więcej rozmawiali, żartowali. Ten rok niewątpliwie zbliżył ich do siebie. W końcu nadszedł ostatni dzień. Opróżnili spiżarnię z resztek jakie zostały po ich rocznym pobycie. To miejsce było przygotowane nawet na wizytę Saiyan. Przebrali się, po czym ruszyli w stronę wyjścia, oboje zastanawiając się co wydarzyło się na zewnątrz w ciągu ostatnich 24 godzin.
OCC:
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t198p100-teren-przed-palacem
Nie wiem jak z Vulfii, jak wróci to najwyżej sama opisze tu trening.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Czw Sty 05, 2017 2:40 pm
OCC: Ten wpis jest opisem tego, co działo się fabularnie pół roku temu, ale muszę go zamieścić i po nim trening start.
Wszystkie kwestie Hazarda zostały napisane przez niego samego, natomiast w następnym wpisie przeze mnie, ale po jego pozwoleniu i sprawdzeniu.
Awakening of Vulfila
Drzwi zamknęły się za Vulfilą i Hazardem głośnym kliknięciem. Spojrzeli na siebie pełni niepewności, a potem na zegar ponad wejściem. Wybił równo godzinę dwunastą. To oznaczało, że spędzą w tym miejscu pełny rok. A po dwunastu miesiącach wyjdą o niemal tej samej porze. Mieli na własnej skórze odczuć fenomen tego miejsca i załamania czasu, jakiego dokonywało.
Mając tyle czasu mogli najpierw zapoznać się z okolicą. Przeszli krótką werandę przed sobą, doszli do balustrady. Nie była wcale potrzebna, ponieważ za nią rozprzestrzeniała się gładka jak tafla lodu powierzchnia, sięgająca aż po sam, niezburzony niczym horyzont. Gdy spojrzało się jednak na nie z góry, posadzka przypominała chmury, jakby architekt tego miejsca wyprofilował niebo i nadał mu chciany kształt. Vulfila przystawiła rękę do czoła, starając się wypatrzeć koniec.
- Czy tam coś jest? - zapytała swojego towarzysza, podziwiając majestat tego miejsca i pałacyku, w którym się znaleźli, ale też bojąc się przytłaczającej atmosfery oderwania od czasu i przestrzeni.
- Ciężko stwierdzić. Nie wiem, co tam jest, ale na pewno jesteśmy tu sami. Nie wyczuwam też nikogo na zewnątrz, napotykam na coś w rodzaju blokady. Dziwne, jakbyśmy byli zamknięci w jakiejś bańce…
Zdecydowanie było to najdziwniejsze miejsce w jakim mieli okazję się znaleźć. Pomijając wszechobecną biel i niecodzienny wystrój, gdy tylko zeszło się po płaskich i niezbyt stromych schodkach, dało się odczuć trudy treningu w tym miejscu. Do zwiększonej grawitacji byli przyzwyczajeni, w końcu pochodzili z Vegety, ale panował tu straszny zaduch, a powietrze było tak ciężkie, że po kilku wdechach miało się dosyć i chciało się wrócić z powrotem do części mieszkalnej. Wiedzieli jednak, iż muszą się przemóc. Przyszli tu trenować, a im cięższe warunki tym większe profity z treningu. Kolejne dni miały tylko pokazać w jak ekstremalnych warunkach przyjdzie im ćwiczyć.
Nie było tutaj słońca, więc ciężko było odróżnić dzień od nocy, lecz z pomocą przyszło im sama sala. Gdy panował niesamowity skwar, a pot lał się z ich ciał strumieniami po przejściu 3 kroków, mogli stwierdzić, że to dzień. Gdy w przeciągu kilku minut warunki zmieniały się diametralnie, temperatura schodziła grubo poniżej zera, a oni odczuwali siarczysty mróz - wiadomo było że to raczej noc. Nie dzielili sobie jednak doby w sposób w jaki starało się im narzucić to miejsce. Czasem przesypiali upały i budzili się by potrenować w otoczeniu wyrastających nagle spod ziemi lodowców, innym razem robili odwrotnie. Trening w zróżnicowanych warunkach był dużo bardziej opłacalny.
Vulfila i Hazard szybko zorientowali się, że projektant tego miejsca stawiał na duży minimalizm. Do dyspozycji odwiedzających były tylko dwa pokoje oraz prysznic i kuchnia. Halfka zajęła drugą sypialnię, więc saiyaninowi nie pozostało nic innego niż przenieść swoje łóżko do drugiego, pustego pokoju z widokiem na zieloną klepsydrę.
Pierwsze dni w tym miejscu zdawały się obojgu pełne nowości. Wstawali w nowym otoczeniu, wspólnie przygotowywali posiłki i trenowali w każdej wolnej chwili. Hazard skupiał się najczęściej na tym, by pomóc swojej słabszej koleżance. Zniżał swój poziom mocy, by stawać się dla niej porównywalnym przeciwnikiem. Czasem jednak skupiał się na sobie. Vulfila siadała wtedy na murowanej poręczy werandy i przyglądała się mu, wyobrażając sobie, czy kiedyś będzie równie silna co on. Najgorsze i zarazem najbardziej ekscytujące dla niej były jednak wieczory w towarzystwie swojego kompana. Szczególnie na początku czuła się skrępowana, kiedy o zmroku siadali obok siebie i rozmowa zaczynała toczyć się swoim torem. Wciąż w pamięci miała wydarzenia sprzed dwóch lat, których dzisiaj wstydziła się i o których wolała nikomu nie wspominać. Nie wiedziała, czy dla niego było to równie trudne. Nie zapomniała również o jego niespodziewanym wyznaniu, gdy zjawił się jakby nigdy nic, ratując przed pewną śmiercią. Z drugiej strony miała mu za złe, że nie dał znaku życia i że uciekł z Vegety, unikając odpowiedzialności. Mimo to siadali wspólnie w różnych miejscach pałacyku, żeby umilić sobie wspólnie spędzany czas.
- Więc… ja po prostu uczyłam się w akademii. Na początku miałam wrażenie, że nikogo to nie obchodzi, że tam jestem, jakby nawet nie zauważyli, że się tam znalazłam. Ale widziałam wielu silnych uczniów i chciałam im dorównać. Sama trenowałam, żeby im dorównać. Nie miałam też żadnego wyboru. Nie miałam gdzie uciec, ani nie mogłam wrócić na Ziemię. I wiesz… może to dziwnie zabrzmi. Niektórzy powiedzą, że Akademia to miejsce terroru, że wielu tęskni za domem i rodzinami. Ja też tęskniłam. Ale mimo to cieszyłam się, że tam byłam, że mogłam się czegoś nauczyć. Wręcz… czułam się, jakbym wróciła do ojczyzny. Nie wiem czemu. W końcu… nigdy … może nie nigdy, ale nie przypominam sobie, żebym wcześniej była kiedyś już na Vegecie. No i trenowałam, aż pewnego dnia zapadła decyzja, przeznaczono mi Mistrza. Został nim Koszarowy… - słowa wylewały się z jej ust. Niewielu osobom mogła powiedzieć tyle wewnętrznych przemyśleń. Eve czasem jej wysłuchiwała, ale miała swoje życie, więc nie miała tyle czasu, by poznać prawdziwe myśli swojej przyjaciółki.
Hazard skłamałby mówiąc, że nie obawiał się tych wspólnych godzin po treningu, podczas których odpoczywali, napełniali żołądki i co najważniejsze - rozmawiali. Mieli spędzić tu rok, więc tematy mogły dość szybko się im wykończyć. Rozmawiać w nieskończoność o pierdołach też się nie da, więc to naturalne, że w końcu zaczęli otwierać się przed sobą i rozmawiać o dotychczasowym życiu. Z początku ciężko było ot tak zacząć się zwierzać, ale jakby nie patrzeć byli na siebie skazani, a to była dobra okazja by poznali się lepiej. Zaczęło się od wspominania wspólnie spędzonych chwil, najpierw na Vegecie, potem na Ziemi. Wyczerpali ten temat w ciągu 3 dni. Potem zeszło na rodzinę.
- Chyba już Ci kiedyś o tym wspominałem, moi rodzice… no nie byli najlepszymi opiekunami. Postawili sobie za cel zrobienie ze mnie wojownika, maszynki do zabijania. Tyle, że… może trudno Ci w to uwierzyć, ale jako dziecko byłem taką no… fajtłapą. Rodzice, w szczególności Ojciec, na siłę starali się wbić do głowy podstawy walki. Gdy czegoś nie załapałem - dostawałem lanie. To skutecznie zraziło mnie do ćwiczeń, przez co byłem słaby i nie potrafiłem walczyć. Nie miałem też kolegów, bo wychowałem się w dzielnicy, gdzie liczyła się siła i nikt nie chciał trzymać się z taką ciamajdą jak ja. Tak więc jedyną osobą, która normalnie mnie traktowała, był Wujek Nico, którego miałaś okazję poznać. Być może nawet traktował mnie aż za dobrze, chcąc mi jakoś zrekompensować to, co musiałem przechodzić w rodzinnym domu. Matka i Ojciec, gdy byli wysyłani na misje, zostawiali mnie właśnie pod jego opieką. To były najszczęśliwsze dni mojego dzieciństwa. Bawiłem się, śmiałem, czułem się swobodnie i komfortowo. Aż w końcu rodzice zginęli na misji. Nigdy nie zapomnę tego, co wtedy poczułem. Może to nie stawia mnie w najlepszym świetle, ale mam nadzieję, że zrozumiesz po tym jak mnie traktowali. Nie czułem żalu czy smutku. Nie byłem też uradowany i szczęśliwy. Poczułem ulgę. Wiedziałem, że mój koszmar się skończył. Zamieszkam z Wujkiem i w końcu będę miał spokój. I tak było. Nico zaczął nawet uczyć mnie walki, ale po swojemu, spokojnie i cierpliwie i dopiero wtedy zacząłem wszystko łapać i okazało się, że mam nawet spory potencjał. Wiele mu zawdzięczam, może nawet wszystko. Nigdy nie zapomnę tego jaki był dla mnie dobry i co dla mnie zrobił…
W tym momencie poczuł mocny uścisk w gardle. Musiał zamrugać kilkukrotnie okiem, lecz udało mu się powstrzymać łzy. Nigdy nikomu o tym nie opowiadał. Vulfila była pierwszą osobą, przed którą tak się otworzył. Po tej historii, nie miał już większych zahamowań i swobodnie opowiadał jej o wszystkim. No może prawie o wszystkim.
Czasami Vulfila odnosiła wrażenie, że rozmowy z Hazardem ciągną się w nieskończoność. Rozpoczynali je jednego dnia, a kończyli po kilku następnych treningach, powracając do pewnych scen, jakie akurat wydały im się ważne. Pewnego razu ciekawość pociągnęła ich w dalekie rejony pustki. Śmiejąc się i przepychając odlecieli w dal, ścigając się, kto pierwszy doleci do końca lub kto dalej wytrzyma. W końcu zmrożeni bezkresem przestrzeni padli zmęczeni na podłogę i tak leżąc doczekali zmroku.
- Treningi z tobą są czymś zupełnie innym niż z Koszarowym. - wyznała, leżąc na boku i patrząc saiyanowi w oczy, podpierając ręką głowę. - Nie wyobrażasz sobie, co kazał mi robić i jak się do mnie zwracał przez te dwa lata. Kazał mi robić to samo w kółko. Biegać wokół akademii do znudzenia, bić pięściami w ścianę, aż zdarłam knykcie do żywego mięsa. Z nim nie było żadnych dyskusji. On kazał, a ja robiłam. Ty chociaż pytasz, czy chce mi się jeszcze, czy mam siłę i szukasz odmiany. On miał inny styl. A jednak wiesz. Jakoś - przewróciła się na plecy. Popatrzyła w gwiazdy. - Jakoś wiele mnie przez to nauczył i bardzo go szanuję. Zastąpił mi Aleksandra, choć w zasadzie wcale go nie obchodziłam i niejednokrotnie powtarzał mi, że dali mnie mu na uczennicę, bo wszyscy inni trenerzy wymiękli przy takiej niedojdzie. - Vulfila objęła się swoim ogonem w pasie, a jej mina stała się dużo poważniejsza. Mówiła bardziej do siebie niż do saiyana, jakby zapomniała nagle o jego obecności. - Nie wiem czemu tak jest. Wielu rzeczy w życiu nie wiem, Hazard, ale mam przeczucie, że to składa się w większą całość. W jakiś mechanizm, który okaże się na samym końcu. - ta myśl wydała się taka oderwana od rzeczywistości, dopóki jej nie uzupełniła. - Aleksander nie jest moim ojcem. Nigdy nie był. On mnie znalazł zamarzniętą w bryle lodu. Potem przygarnął i wychował. Jestem, mu niezmiernie wdzięczna. Zaopiekował się mną i wyżej postawił moje dobro nad jego życiową pasję - naukę. Nic nie pamiętam sprzed zamarznięcia. Chociaż nie, czasem… mam pewne przebłyski. I… kiedy się obudziłam po hibernacji, byłam kimś innym niż jestem teraz. Kimś pełnym złości i żalu, boję się, że znów stanę się sobą sprzed zamarznięcia. A jednocześnie tak bardzo chcę dowiedzieć się, skąd te obrazy, które widuję czasem w myślach. One są pełne emocji, nigdy neutralne. I zawsze przejmujące, ale i uświadamiające. Dzięki nim przypominam sobie coś, dokładam puzelek do układanki zwanej moją przeszłością, ale też myślę o tym i czuję, że było mi źle. Czemu nie przypominają mi się chwile radości i szczęścia? - Halfka odwróciła się do Hazarda plecami, zawstydzona wyznaniem, jakiego właśnie dokonała.
Hazarda bardzo zaskoczyła informacja o przeszłości Vulfili. Z tego co powiedziała wynikało, że dziewczyna jest dużo starsza od niego, chociaż wygląda i zachowuje się jak jego rówieśniczka. Ciekawe, ale… czy to miało jakieś znaczenie?
- Liczy się to kim jesteś teraz. - odrzekł po dość długim namyśle - Nie wiem co działo się z Tobą zanim zamarzłaś w tej bryle lodu, ale chyba dostałaś drugą szansę, prawda? Kto wie, kim byłaś i co robiłaś w “tamtym życiu”. Dosyć to pokręcone, ale coś w tym jest.
Jeszcze parę dni temu śmiałby się z kogoś, kto głosiłby tego typu poglądy, ale gdy dowiedział się o zaświatach i poznał kilka naprawdę osobliwych osób, to zaczynał wierzyć w tego typu rzeczy. Ułożył się wygodnie, westchnął przeciągle, po czym kontynuował:
- A kwestia odzyskania wspomnień… to oczywiście naturalne, że chciałabyś poznać swoją przeszłość, gdybym był w Twojej sytuacji, sam dążyłbym do tego. Chociaż z tymi wspomnieniami różnie bywa. Części chciałoby się zapomnieć. Na przykład większości mojego dzieciństwa - tu już podawał na własny przykładzie - ale tego co robiłem pod kontrolą Tsufula… Z drugiej strony pamięć o tym nakręca mnie by to wszystko w jakiś sposób naprawić, odpokutować. No i gdyby nie silne emocje, nie obudziłbym w sobie nowej mocy. Wtedy, gdy obudziłem się po tym wszystkim i przypomniałem sobie co wyprawiałem, targały mną tak silne, negatywne emocje, że udało mi się wejść na drugi poziom Super Saiyan’a. To było naprawdę… bolesne… w pewnym sensie.
Haz spojrzał uważnie na towarzyszkę. Odkąd wrócił do jej życia, nie zdradził aż tylu faktow z tego, co działo się z nim przed dwoma laty. Skrzywdził ją wtedy, zarówno fizycznie jak i psychicznie, domyślał się tego. Dlatego starał się nie wspominać o tamtych wydarzeniach zbyt wiele, ale może źle robił? Może należało na spokojnie o tym pogadać, szczegółowo wyjaśnić jej jak to wyglądało z jej perspektywy? Przez dłuższy czas zbierał w głowie myśli, zastanawiając się co powiedzieć. Ostatecznie jednak odpuścił. Karcąc się w duchu za tchórzostwo, podniósł się i rozejrzał wokoło.
Vulfila słuchała z uwagą każdego słowa Hazarda, pomimo, iż pozostawała odwrócona plecami. Druga szansa… nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Może wcale nie należy dociekać tego, co działo się dawniej? Może to właśnie dlatego straciła pamięć, by nigdy nie wrócić do tego, kim była. Co zatem byłoby najlepsze, czego tak naprawdę chciała? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie w tej chwili. A już na pewno nie po spotkaniu z Takeo. Inaczej musiałaby zerwać z nim kontakt i toczyć swoje życie w oderwaniu od tego, za czym podążała, odkąd obudziła się z hibernacji. Tylko czy to byłoby najlepszym rozwiązaniem? Gdyby nie to, że chciała poznać dawną siebie, nigdy nie wyruszyłaby na Vegetę. Nigdy nie zaczęłaby treningów i nie poznała Hazarda. Kto w takim razie powinien być przewodnikiem w jej życiu?
Dziewczyna zastanowiła się nad obojgiem chłopców. Takeo wydawał się stateczny i poważny. W pewnym sensie budował spore poczucie bezpieczeństwa i łączyła ich wspólna przeszłość. Jak dziś Halfka pamiętała tę scenę, która uwidoczniła się przed jej oczami w obecności Takeo. Był jak brat i stróż. I czy można było chcieć więcej? Gdyby tylko nie … to podświadome odczucie, jakie Vulfila miała w jego obecności. On wydawał się… martwy. W środku. Jakby coś, a być może nawet wydarzenia z przeszłości, w których uczestniczyła, zniszczyły jego duszę. Czy takiej przyszłości dla siebie oczekiwała? Czy poznanie dawnej siebie sprawi, że i ona stanie się chodzącym wspomnieniem?
Kim za to był Hazard? Totalną odwrotnością. On czekał z nadzieją na to, co przynieść mu ma przyszłość. Odwaga pociągała go do czynów, jakich zapewne sam by się po sobie nie spodziewał. I pewnie gdyby tylko Halfka pozwoliła mu otworzyć się przed sobą i gdyby tylko poddała się tym emocjom, jakie w niej wywoływał, zaopiekowałby się nią jak nikim dotąd. Tyle, że to właśnie on opuścił ją w tak brutalny sposób, więc czego można by było spodziewać się po nim w przyszłości? A wcześniej dokonał tylu morderczych czynów jako Tsuful. Doskonale wiedział, że sam jest sobie winien. Wyglądało na to, że zarówno przyszłość jak i przeszłość Vulfili nie rysowały się w pozytywnych barwach.
- Hazard… - powiedziała z cicha - Czy… ty pamiętasz wszystko z tego, kiedy byłeś Katsu?
Złotowłosy znieruchomiał. Nie spodziewał się tego pytania. Owszem, dość mocno otworzył się przed dziewczyną, ale nie spodziewał się, że skorzysta z zaproszenia i zada tak bezpośrednie pytanie. Czy jednak powinien aż tak zareagować? Czy powinno sparaliżować go ze… strachu? Nie, to chyba nie to. Bał się owszem, ale nie rozmyślania nad tym po raz kolejny, lecz mówienia o tym… jej. Jakby chciał chronić Vulfilę przed tamtymi drastycznymi wspomnieniami. Albo… Może to nie ją chciał chronić, a siebie? Może nie chciał zagłębiać się w szczegóły bo bał się odrzucenia? Wiedział, że ją zranił, a wyjawienie wszystkich detali mogło spowodować, że dziewczyna zacznie patrzeć na niego ze strachem lub obrzydzeniem. Czy to jednak było słuszne? Czy nie zachowywał się w tym momencie jak tchórz? A przecież obiecał sobie, że już nigdy nie będzie uciekać, raz wystarczy. Wtedy, decydując się opuścić Vegetę i uciec od wszystkiego, skazał na cierpienia wiele osób. Nigdy więcej.
- Każdą sekundę. Każde słowo które wypowiedział moim ustami. Wszystkie jego myśli, a także - przełknął głośno ślinę - wyraz twarzy każdej osoby której odebrał… odebrałem życie - zacisnął mocno pięści - a najgorsze jest to, że zrobił to specjalnie. Z premedytacją pozostawił w mojej pamięci to wszystko, żebym nigdy o tym nie zapomniał, żeby co noc tamte obrazy dręczyły mnie w koszmarach.
Nie spodziewał się, iż wydusi z siebie aż tak wiele. Poczuł jednak coś w rodzaju ulgi, jakby pozbywał się z ciała trucizny. Wyjawiając tak wiele osobie, którą być może skrzywdził najbardziej - kiedyś taka perspektywa przerażała go, jednak teraz wiedział, że postąpił słusznie. Dla własnego sumienia, ale też dla Vulfili, wyjawiając jej prawdę na którą zasługiwała.
- Ale czuję, że dzięki temu dziś jestem silniejszy. Pamięć o tamtych wydarzeniach napędza mnie do pracy nad sobą, aby taka sytuacja nigdy się nie powtórzyła. I nie chodzi tu tylko o siłę fizyczną, ale przede wszystkim psychiczną. Gdybym miał silniejszą wolę, być może oparłbym się Katsu i nie zmusiłbym mnie do zrobienia tych wszystkich strasznych rzeczy.
Vulfila słuchała Hazarda z nieco matowym wyrazem twarzy. Słowa chłopaka wcale jej nie przekonały, a wręcz rozpętały w jej głowie coraz więcej wątpliwości. To właśnie w takich chwilach przypominała sobie, czemu dawniej obiecywała sobie zapomnieć o nim i traktować na stopie przyjacielskiej.
- Skoro wszystko pamiętasz i skoro takie to wzbudziło w tobie poczucie winy, to czemu uciekłeś i nie poniosłeś odpowiedzialności za swoje czyny? I z tego, co słyszałam, chcesz wprowadzać na Vegecie wraz z Kuro nowe porządki. Vegeta doskonale sobie radziła bez waszej rewolucji po tym, jak odczuła straty spowodowane Tsufulem. Żałoba i naprawa strat trwały długo, Hazard. Więc co ty i Kuro możecie o tym wiedzieć, skoro nawet tam nie mieszkaliście przez ostatnie lata. To hipokryzja!- syknęła z cicha, podnosząc się do pozycji siedzącej, a każde kolejne słowo nabierało coraz ostrzejszego wyrazu.- Zapewne też doskonale sobie przypominasz, co zrobiłeś mnie… i kto był jedyną osobą, której smutno było po twojej porażce. A mimo to nie zasłużyłam sobie nawet na jedną wiadomość przez tyle lat! - Nie patrzyła na niego, tylko mówiła prawie do siebie, wspominając w myślach wydarzenia sprzed dwóch lat i to, jak jako jedyna płakała nad rannym chłopakiem. - Dziwi mnie, że w ogóle chcesz utrzymywać kontakty z Kuro i dajesz mu się manipulować po tym, co ci zrobił i jak wypromował się twoim kosztem. Teraz jeszcze chce cię zmanipulować, a ty tak łatwo mu dajesz się owinąć wokół palca. Ja bym go za to znienawidziła.
- Tak, wiem. - szepnął gdy tylko Vulfila przestała mówić - wiem że jestem tchórzem, że powinienem zostać i ponieść konsekwencje. Że zraniłem wiele osób, a przede wszystim Ciebie. Żałuję tego i gdybym mógł cofnąć czas, postąpiłbym inaczej. Ale tego już nie zmienię, zniknąłem z Twojego życia na całe dwa lata, chociaż zamierzałem na zawsze... - głos mu się nieco załamał - i w tym przypadku nie myślałem o sobie, a o Tobie. Wiedziałem, że cierpisz i czekasz na jakiś znak że żyję, ale ja chciałem żebyś w końcu o mnie zapomniała i żyła dalej nie oglądając się za siebie. Stało się jednak inaczej, wróciłem gdy wyczułem, że jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I dopiero wtedy, gdy ujrzałem Cię po raz pierwszy od tak dawna, dotarło do mnie, jaki byłem głupi, jak wielki błąd popełniłem. Lecz, tak jak mówiłem, czasu nie da się cofnąć. Jesteśmy tu i teraz i musimy myśleć o przyszłości. A pierwszym, co musimy zrobić, jest pozbycie się Zell’a. Odbudowaliście miasto, ale , dopóki on rządzi, Vegeta nie zazna spokoju. To on wypuścił na nas Tsufula, zabawił się naszym kosztem. Z uśmiechem patrzył jak zabijamy się nawzajem - Hazard zaczął oddychać szybciej a jego moc mimowolnie zaczęła się zwiększać - po co to zrobił? Dla frajdy, z nudów? Naprawdę uważasz, że ktoś taki jak on zasługuje by być Królem?
Odszedł nieco na bok, wytworzył w dłoni potężny ładunek Ki i wystrzelił go w siną dal. Chciał w ten sposób pozbyć się nadmiaru negatywnych emocji. Poskutkowało, chociaż nadal szlag go trafiał gdy tylko pomyłał o władcy Czerwonej Planety.
- A co do Kuro - kontynuował gdy już się uspokoił - to nie mam mu za złe, iż stanął ze mną do walki i mnie pokonał. Cieszy mnie to, że był na tyle silny, iż był w stanie wyplenić ze mnie tego pasożyta. I wcale nie daję sobą manipulować. Mamy wspólny cel i po prostu łączymy siły, by mieć większe szanse na sukces.
Nie był w stanie przewidzieć kierunku w jakim potoczy się ta rozmowa. Był jednak przygotowany na to, że w końcu ten temat zostanie poruszony i że Vulfila może zareagować w taki sposób. Miał nadzieję, iż jego tłumaczenia dotrą do niej. Chciał by stała u jego boku i wspierała go we wszystkim co robi. Albo chociaż w większości. Chciał zakończyć panowanie Zella, by na Vegecie żyło się lepiej. I wtedy, jeśli byłoby mu to dane, chciałby naprawić wszystko, co związane z Vulfilą. Sprawić, by była szczęśliwa i już nigdy nie narażać ją na taki koszmar.
Vulfila popatrzyła na Hazarda wątpiąco. Gniew narastał w niej podobnie jak i bezsilność.
- Racja. Czasu się nie cofnie. - powiedziała, wstając ciężko z miejsca. - Więc skoro nie chcesz zmierzyć się ze swoją przeszłością, niech będzie tak, jak sobie tego życzyłeś. Będziemy trenować, a kiedy stąd wyjdziemy, będziemy mogli o sobie zapomnieć. - zawyrokowała, stając naprzeciw chłopaka z rękami położonymi na biodrach. Pewność w jej głosie była aż niepokojąco nieustępliwa - Obyśmy tylko nie stanęli kiedyś po przeciwnych stronach barykady. - zrobiła śmiertelnie poważną minę. - Nie bądź naiwny. Masz jakieś dowody na to, że to sprawka Zella? A może… dowody dał ci Kuro, co?- rzuciła wyzywająco. - Jak dla mnie to on próbuje cię wykorzystać po raz drugi. Kto wie, może to nawet on osobiście wypuścił Tsufula? Nie zdziwi mnie, jeśli po całej tej rewolucji on znowu zbierze laury, a ciebie oskarży się o całe zło. Kuro to żmija, nie widzisz tego? Owinął cię sobie wokół palca. - puknęła Hazarda palcem w pierś. - Obyś tylko nie żałował swoich decyzji po raz drugi! Obyś znowu nie powiedział po dwóch latach, że czasu się nie cofnie. Ja ci tylko dobrze radzę.
- Zapomniałaś? - szepnął - Tego dnia gdy wróciłem, gdy odwiedziliśmy dom mojego Wuja… On sam to potwierdził “To wszystko miało miejsce z powodu Zell'a i jego chorej potrzeby by wokół niego działo się coś ciekawego” - wyrecytował co do słowa - Nico był wysokiej rangi żołnierzem, mógł wiedzieć, co się dzieje w otoczeniu Króla. Zapewne chciał mnie ostrzec, poradzić, bym gdzieś się ukrył. Ale nie zdążył. I nikt mnie do niczego nie zmusza. Chciałem odnaleźć Kuro i jego Ojca bo to moi ostatni żyjący krewni. I dopiero wtedy dowiedziałem się, że oni także planują zdetronizować Zell’a. Gdyby było inaczej to sam pofatygował bym się do Jaśnie Pana Króla bez ich pomocy.
Złotowłosy odszedł nieco na bok i spojrzał pustym wzrokiem przed siebie. Na wzmiankę o Wujku Nico znów poczuł uścisk w gardle. Minie jeszcze trochę czasu zanim ból po jego utracie zelżeje. Doskonale pamiętał co mu obiecał. I dotrzyma słowa, choćby miał przypłacić to życiem.
- Naprawdę tego nie widzisz? - rzekł odwracając się z powrotem do Vulfili - Pomyśl, Tsuful wybrał sobie na ofiarę mnie, przeciętnego Nashi. Dlaczego nie zareagował nikt z elity? Przecież załatwiliby sprawę w minutę. Ale oni woleli siedzieć sobie w bezpiecznym miejscu i obserwować jak my, niższe rangą dzieciaki, tłuczemy się nawzajem. A do akcji wkroczyli dopiero gdy na sam koniec żeby nie było że nic nie zrobili… I to nie tak że zapomniałem przeszłości. Jak myślisz, dlaczego szukam zemsty na Zellu? Gdybym nie chciał zmierzyć się z tym co wydarzyło się przed dwoma laty, odpuściłbym i próbował zapomnieć. Ale jestem i chcę zamknąć ten rozdział. A potem skupić się na naprawie tego co zniszczyłem będąc pod kontrolą Tsufula.
Przez moment miał ochotę chwycił dłoń dziewczyny, lecz powstrzymał się przed tym. Miał nadzieję, że tym razem Vulfila mu uwierzy.
- Wierz w te bajki, jeśli chcesz być naiwny. Mnie słowa nie wystarczają na potwierdzenie. – głos Vulfili przybrał matowy, bezbarwny wydźwięk. Emocje zaczęły przeradzać się w niej w pewien sposób, który Hazard mógł wyczuć tylko podświadomie. - Ja muszę poznać prawdę. - podkreśliła słowo ‘muszę’, zaciskając przy tym pięść. - Będę trenować do nieprzytomności, aż w końcu zdobędę potrzebną mi potęgę, aby wyciągać z innych prawdę. Będę silniejsza niż ty, Kuro, Hikaru i cała reszta zgrai. – Twarz Vulfili nagle spowił cień. W jej oczach zamigotał płomyk, jakiego jej towarzysz dotąd w nich nie dostrzegał. Blask żądzy władzy i nienawiści. Tylko… Czy on był w nich zawsze, czy zrodził się teraz? - Wtedy cała prawda wyjdzie na jaw. Wtedy wszystkich pokonam i wycisnę z nich prawdę. - znów zacisnęła pięść - Teraz rozumiem, tylko tak dowiem się o sobie i swojej przeszłości. I doprowadzę do sprawiedliwości. - ostatnie zdanie powiedziała prawie niesłyszalnie.
Wszystkie kwestie Hazarda zostały napisane przez niego samego, natomiast w następnym wpisie przeze mnie, ale po jego pozwoleniu i sprawdzeniu.
Awakening of Vulfila
- Muzyka:
Drzwi zamknęły się za Vulfilą i Hazardem głośnym kliknięciem. Spojrzeli na siebie pełni niepewności, a potem na zegar ponad wejściem. Wybił równo godzinę dwunastą. To oznaczało, że spędzą w tym miejscu pełny rok. A po dwunastu miesiącach wyjdą o niemal tej samej porze. Mieli na własnej skórze odczuć fenomen tego miejsca i załamania czasu, jakiego dokonywało.
Mając tyle czasu mogli najpierw zapoznać się z okolicą. Przeszli krótką werandę przed sobą, doszli do balustrady. Nie była wcale potrzebna, ponieważ za nią rozprzestrzeniała się gładka jak tafla lodu powierzchnia, sięgająca aż po sam, niezburzony niczym horyzont. Gdy spojrzało się jednak na nie z góry, posadzka przypominała chmury, jakby architekt tego miejsca wyprofilował niebo i nadał mu chciany kształt. Vulfila przystawiła rękę do czoła, starając się wypatrzeć koniec.
- Czy tam coś jest? - zapytała swojego towarzysza, podziwiając majestat tego miejsca i pałacyku, w którym się znaleźli, ale też bojąc się przytłaczającej atmosfery oderwania od czasu i przestrzeni.
- Ciężko stwierdzić. Nie wiem, co tam jest, ale na pewno jesteśmy tu sami. Nie wyczuwam też nikogo na zewnątrz, napotykam na coś w rodzaju blokady. Dziwne, jakbyśmy byli zamknięci w jakiejś bańce…
***
Zdecydowanie było to najdziwniejsze miejsce w jakim mieli okazję się znaleźć. Pomijając wszechobecną biel i niecodzienny wystrój, gdy tylko zeszło się po płaskich i niezbyt stromych schodkach, dało się odczuć trudy treningu w tym miejscu. Do zwiększonej grawitacji byli przyzwyczajeni, w końcu pochodzili z Vegety, ale panował tu straszny zaduch, a powietrze było tak ciężkie, że po kilku wdechach miało się dosyć i chciało się wrócić z powrotem do części mieszkalnej. Wiedzieli jednak, iż muszą się przemóc. Przyszli tu trenować, a im cięższe warunki tym większe profity z treningu. Kolejne dni miały tylko pokazać w jak ekstremalnych warunkach przyjdzie im ćwiczyć.
Nie było tutaj słońca, więc ciężko było odróżnić dzień od nocy, lecz z pomocą przyszło im sama sala. Gdy panował niesamowity skwar, a pot lał się z ich ciał strumieniami po przejściu 3 kroków, mogli stwierdzić, że to dzień. Gdy w przeciągu kilku minut warunki zmieniały się diametralnie, temperatura schodziła grubo poniżej zera, a oni odczuwali siarczysty mróz - wiadomo było że to raczej noc. Nie dzielili sobie jednak doby w sposób w jaki starało się im narzucić to miejsce. Czasem przesypiali upały i budzili się by potrenować w otoczeniu wyrastających nagle spod ziemi lodowców, innym razem robili odwrotnie. Trening w zróżnicowanych warunkach był dużo bardziej opłacalny.
Vulfila i Hazard szybko zorientowali się, że projektant tego miejsca stawiał na duży minimalizm. Do dyspozycji odwiedzających były tylko dwa pokoje oraz prysznic i kuchnia. Halfka zajęła drugą sypialnię, więc saiyaninowi nie pozostało nic innego niż przenieść swoje łóżko do drugiego, pustego pokoju z widokiem na zieloną klepsydrę.
Pierwsze dni w tym miejscu zdawały się obojgu pełne nowości. Wstawali w nowym otoczeniu, wspólnie przygotowywali posiłki i trenowali w każdej wolnej chwili. Hazard skupiał się najczęściej na tym, by pomóc swojej słabszej koleżance. Zniżał swój poziom mocy, by stawać się dla niej porównywalnym przeciwnikiem. Czasem jednak skupiał się na sobie. Vulfila siadała wtedy na murowanej poręczy werandy i przyglądała się mu, wyobrażając sobie, czy kiedyś będzie równie silna co on. Najgorsze i zarazem najbardziej ekscytujące dla niej były jednak wieczory w towarzystwie swojego kompana. Szczególnie na początku czuła się skrępowana, kiedy o zmroku siadali obok siebie i rozmowa zaczynała toczyć się swoim torem. Wciąż w pamięci miała wydarzenia sprzed dwóch lat, których dzisiaj wstydziła się i o których wolała nikomu nie wspominać. Nie wiedziała, czy dla niego było to równie trudne. Nie zapomniała również o jego niespodziewanym wyznaniu, gdy zjawił się jakby nigdy nic, ratując przed pewną śmiercią. Z drugiej strony miała mu za złe, że nie dał znaku życia i że uciekł z Vegety, unikając odpowiedzialności. Mimo to siadali wspólnie w różnych miejscach pałacyku, żeby umilić sobie wspólnie spędzany czas.
- Więc… ja po prostu uczyłam się w akademii. Na początku miałam wrażenie, że nikogo to nie obchodzi, że tam jestem, jakby nawet nie zauważyli, że się tam znalazłam. Ale widziałam wielu silnych uczniów i chciałam im dorównać. Sama trenowałam, żeby im dorównać. Nie miałam też żadnego wyboru. Nie miałam gdzie uciec, ani nie mogłam wrócić na Ziemię. I wiesz… może to dziwnie zabrzmi. Niektórzy powiedzą, że Akademia to miejsce terroru, że wielu tęskni za domem i rodzinami. Ja też tęskniłam. Ale mimo to cieszyłam się, że tam byłam, że mogłam się czegoś nauczyć. Wręcz… czułam się, jakbym wróciła do ojczyzny. Nie wiem czemu. W końcu… nigdy … może nie nigdy, ale nie przypominam sobie, żebym wcześniej była kiedyś już na Vegecie. No i trenowałam, aż pewnego dnia zapadła decyzja, przeznaczono mi Mistrza. Został nim Koszarowy… - słowa wylewały się z jej ust. Niewielu osobom mogła powiedzieć tyle wewnętrznych przemyśleń. Eve czasem jej wysłuchiwała, ale miała swoje życie, więc nie miała tyle czasu, by poznać prawdziwe myśli swojej przyjaciółki.
Hazard skłamałby mówiąc, że nie obawiał się tych wspólnych godzin po treningu, podczas których odpoczywali, napełniali żołądki i co najważniejsze - rozmawiali. Mieli spędzić tu rok, więc tematy mogły dość szybko się im wykończyć. Rozmawiać w nieskończoność o pierdołach też się nie da, więc to naturalne, że w końcu zaczęli otwierać się przed sobą i rozmawiać o dotychczasowym życiu. Z początku ciężko było ot tak zacząć się zwierzać, ale jakby nie patrzeć byli na siebie skazani, a to była dobra okazja by poznali się lepiej. Zaczęło się od wspominania wspólnie spędzonych chwil, najpierw na Vegecie, potem na Ziemi. Wyczerpali ten temat w ciągu 3 dni. Potem zeszło na rodzinę.
- Chyba już Ci kiedyś o tym wspominałem, moi rodzice… no nie byli najlepszymi opiekunami. Postawili sobie za cel zrobienie ze mnie wojownika, maszynki do zabijania. Tyle, że… może trudno Ci w to uwierzyć, ale jako dziecko byłem taką no… fajtłapą. Rodzice, w szczególności Ojciec, na siłę starali się wbić do głowy podstawy walki. Gdy czegoś nie załapałem - dostawałem lanie. To skutecznie zraziło mnie do ćwiczeń, przez co byłem słaby i nie potrafiłem walczyć. Nie miałem też kolegów, bo wychowałem się w dzielnicy, gdzie liczyła się siła i nikt nie chciał trzymać się z taką ciamajdą jak ja. Tak więc jedyną osobą, która normalnie mnie traktowała, był Wujek Nico, którego miałaś okazję poznać. Być może nawet traktował mnie aż za dobrze, chcąc mi jakoś zrekompensować to, co musiałem przechodzić w rodzinnym domu. Matka i Ojciec, gdy byli wysyłani na misje, zostawiali mnie właśnie pod jego opieką. To były najszczęśliwsze dni mojego dzieciństwa. Bawiłem się, śmiałem, czułem się swobodnie i komfortowo. Aż w końcu rodzice zginęli na misji. Nigdy nie zapomnę tego, co wtedy poczułem. Może to nie stawia mnie w najlepszym świetle, ale mam nadzieję, że zrozumiesz po tym jak mnie traktowali. Nie czułem żalu czy smutku. Nie byłem też uradowany i szczęśliwy. Poczułem ulgę. Wiedziałem, że mój koszmar się skończył. Zamieszkam z Wujkiem i w końcu będę miał spokój. I tak było. Nico zaczął nawet uczyć mnie walki, ale po swojemu, spokojnie i cierpliwie i dopiero wtedy zacząłem wszystko łapać i okazało się, że mam nawet spory potencjał. Wiele mu zawdzięczam, może nawet wszystko. Nigdy nie zapomnę tego jaki był dla mnie dobry i co dla mnie zrobił…
W tym momencie poczuł mocny uścisk w gardle. Musiał zamrugać kilkukrotnie okiem, lecz udało mu się powstrzymać łzy. Nigdy nikomu o tym nie opowiadał. Vulfila była pierwszą osobą, przed którą tak się otworzył. Po tej historii, nie miał już większych zahamowań i swobodnie opowiadał jej o wszystkim. No może prawie o wszystkim.
Czasami Vulfila odnosiła wrażenie, że rozmowy z Hazardem ciągną się w nieskończoność. Rozpoczynali je jednego dnia, a kończyli po kilku następnych treningach, powracając do pewnych scen, jakie akurat wydały im się ważne. Pewnego razu ciekawość pociągnęła ich w dalekie rejony pustki. Śmiejąc się i przepychając odlecieli w dal, ścigając się, kto pierwszy doleci do końca lub kto dalej wytrzyma. W końcu zmrożeni bezkresem przestrzeni padli zmęczeni na podłogę i tak leżąc doczekali zmroku.
- Treningi z tobą są czymś zupełnie innym niż z Koszarowym. - wyznała, leżąc na boku i patrząc saiyanowi w oczy, podpierając ręką głowę. - Nie wyobrażasz sobie, co kazał mi robić i jak się do mnie zwracał przez te dwa lata. Kazał mi robić to samo w kółko. Biegać wokół akademii do znudzenia, bić pięściami w ścianę, aż zdarłam knykcie do żywego mięsa. Z nim nie było żadnych dyskusji. On kazał, a ja robiłam. Ty chociaż pytasz, czy chce mi się jeszcze, czy mam siłę i szukasz odmiany. On miał inny styl. A jednak wiesz. Jakoś - przewróciła się na plecy. Popatrzyła w gwiazdy. - Jakoś wiele mnie przez to nauczył i bardzo go szanuję. Zastąpił mi Aleksandra, choć w zasadzie wcale go nie obchodziłam i niejednokrotnie powtarzał mi, że dali mnie mu na uczennicę, bo wszyscy inni trenerzy wymiękli przy takiej niedojdzie. - Vulfila objęła się swoim ogonem w pasie, a jej mina stała się dużo poważniejsza. Mówiła bardziej do siebie niż do saiyana, jakby zapomniała nagle o jego obecności. - Nie wiem czemu tak jest. Wielu rzeczy w życiu nie wiem, Hazard, ale mam przeczucie, że to składa się w większą całość. W jakiś mechanizm, który okaże się na samym końcu. - ta myśl wydała się taka oderwana od rzeczywistości, dopóki jej nie uzupełniła. - Aleksander nie jest moim ojcem. Nigdy nie był. On mnie znalazł zamarzniętą w bryle lodu. Potem przygarnął i wychował. Jestem, mu niezmiernie wdzięczna. Zaopiekował się mną i wyżej postawił moje dobro nad jego życiową pasję - naukę. Nic nie pamiętam sprzed zamarznięcia. Chociaż nie, czasem… mam pewne przebłyski. I… kiedy się obudziłam po hibernacji, byłam kimś innym niż jestem teraz. Kimś pełnym złości i żalu, boję się, że znów stanę się sobą sprzed zamarznięcia. A jednocześnie tak bardzo chcę dowiedzieć się, skąd te obrazy, które widuję czasem w myślach. One są pełne emocji, nigdy neutralne. I zawsze przejmujące, ale i uświadamiające. Dzięki nim przypominam sobie coś, dokładam puzelek do układanki zwanej moją przeszłością, ale też myślę o tym i czuję, że było mi źle. Czemu nie przypominają mi się chwile radości i szczęścia? - Halfka odwróciła się do Hazarda plecami, zawstydzona wyznaniem, jakiego właśnie dokonała.
Hazarda bardzo zaskoczyła informacja o przeszłości Vulfili. Z tego co powiedziała wynikało, że dziewczyna jest dużo starsza od niego, chociaż wygląda i zachowuje się jak jego rówieśniczka. Ciekawe, ale… czy to miało jakieś znaczenie?
- Liczy się to kim jesteś teraz. - odrzekł po dość długim namyśle - Nie wiem co działo się z Tobą zanim zamarzłaś w tej bryle lodu, ale chyba dostałaś drugą szansę, prawda? Kto wie, kim byłaś i co robiłaś w “tamtym życiu”. Dosyć to pokręcone, ale coś w tym jest.
Jeszcze parę dni temu śmiałby się z kogoś, kto głosiłby tego typu poglądy, ale gdy dowiedział się o zaświatach i poznał kilka naprawdę osobliwych osób, to zaczynał wierzyć w tego typu rzeczy. Ułożył się wygodnie, westchnął przeciągle, po czym kontynuował:
- A kwestia odzyskania wspomnień… to oczywiście naturalne, że chciałabyś poznać swoją przeszłość, gdybym był w Twojej sytuacji, sam dążyłbym do tego. Chociaż z tymi wspomnieniami różnie bywa. Części chciałoby się zapomnieć. Na przykład większości mojego dzieciństwa - tu już podawał na własny przykładzie - ale tego co robiłem pod kontrolą Tsufula… Z drugiej strony pamięć o tym nakręca mnie by to wszystko w jakiś sposób naprawić, odpokutować. No i gdyby nie silne emocje, nie obudziłbym w sobie nowej mocy. Wtedy, gdy obudziłem się po tym wszystkim i przypomniałem sobie co wyprawiałem, targały mną tak silne, negatywne emocje, że udało mi się wejść na drugi poziom Super Saiyan’a. To było naprawdę… bolesne… w pewnym sensie.
Haz spojrzał uważnie na towarzyszkę. Odkąd wrócił do jej życia, nie zdradził aż tylu faktow z tego, co działo się z nim przed dwoma laty. Skrzywdził ją wtedy, zarówno fizycznie jak i psychicznie, domyślał się tego. Dlatego starał się nie wspominać o tamtych wydarzeniach zbyt wiele, ale może źle robił? Może należało na spokojnie o tym pogadać, szczegółowo wyjaśnić jej jak to wyglądało z jej perspektywy? Przez dłuższy czas zbierał w głowie myśli, zastanawiając się co powiedzieć. Ostatecznie jednak odpuścił. Karcąc się w duchu za tchórzostwo, podniósł się i rozejrzał wokoło.
Vulfila słuchała z uwagą każdego słowa Hazarda, pomimo, iż pozostawała odwrócona plecami. Druga szansa… nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Może wcale nie należy dociekać tego, co działo się dawniej? Może to właśnie dlatego straciła pamięć, by nigdy nie wrócić do tego, kim była. Co zatem byłoby najlepsze, czego tak naprawdę chciała? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie w tej chwili. A już na pewno nie po spotkaniu z Takeo. Inaczej musiałaby zerwać z nim kontakt i toczyć swoje życie w oderwaniu od tego, za czym podążała, odkąd obudziła się z hibernacji. Tylko czy to byłoby najlepszym rozwiązaniem? Gdyby nie to, że chciała poznać dawną siebie, nigdy nie wyruszyłaby na Vegetę. Nigdy nie zaczęłaby treningów i nie poznała Hazarda. Kto w takim razie powinien być przewodnikiem w jej życiu?
Dziewczyna zastanowiła się nad obojgiem chłopców. Takeo wydawał się stateczny i poważny. W pewnym sensie budował spore poczucie bezpieczeństwa i łączyła ich wspólna przeszłość. Jak dziś Halfka pamiętała tę scenę, która uwidoczniła się przed jej oczami w obecności Takeo. Był jak brat i stróż. I czy można było chcieć więcej? Gdyby tylko nie … to podświadome odczucie, jakie Vulfila miała w jego obecności. On wydawał się… martwy. W środku. Jakby coś, a być może nawet wydarzenia z przeszłości, w których uczestniczyła, zniszczyły jego duszę. Czy takiej przyszłości dla siebie oczekiwała? Czy poznanie dawnej siebie sprawi, że i ona stanie się chodzącym wspomnieniem?
Kim za to był Hazard? Totalną odwrotnością. On czekał z nadzieją na to, co przynieść mu ma przyszłość. Odwaga pociągała go do czynów, jakich zapewne sam by się po sobie nie spodziewał. I pewnie gdyby tylko Halfka pozwoliła mu otworzyć się przed sobą i gdyby tylko poddała się tym emocjom, jakie w niej wywoływał, zaopiekowałby się nią jak nikim dotąd. Tyle, że to właśnie on opuścił ją w tak brutalny sposób, więc czego można by było spodziewać się po nim w przyszłości? A wcześniej dokonał tylu morderczych czynów jako Tsuful. Doskonale wiedział, że sam jest sobie winien. Wyglądało na to, że zarówno przyszłość jak i przeszłość Vulfili nie rysowały się w pozytywnych barwach.
- Hazard… - powiedziała z cicha - Czy… ty pamiętasz wszystko z tego, kiedy byłeś Katsu?
Złotowłosy znieruchomiał. Nie spodziewał się tego pytania. Owszem, dość mocno otworzył się przed dziewczyną, ale nie spodziewał się, że skorzysta z zaproszenia i zada tak bezpośrednie pytanie. Czy jednak powinien aż tak zareagować? Czy powinno sparaliżować go ze… strachu? Nie, to chyba nie to. Bał się owszem, ale nie rozmyślania nad tym po raz kolejny, lecz mówienia o tym… jej. Jakby chciał chronić Vulfilę przed tamtymi drastycznymi wspomnieniami. Albo… Może to nie ją chciał chronić, a siebie? Może nie chciał zagłębiać się w szczegóły bo bał się odrzucenia? Wiedział, że ją zranił, a wyjawienie wszystkich detali mogło spowodować, że dziewczyna zacznie patrzeć na niego ze strachem lub obrzydzeniem. Czy to jednak było słuszne? Czy nie zachowywał się w tym momencie jak tchórz? A przecież obiecał sobie, że już nigdy nie będzie uciekać, raz wystarczy. Wtedy, decydując się opuścić Vegetę i uciec od wszystkiego, skazał na cierpienia wiele osób. Nigdy więcej.
- Każdą sekundę. Każde słowo które wypowiedział moim ustami. Wszystkie jego myśli, a także - przełknął głośno ślinę - wyraz twarzy każdej osoby której odebrał… odebrałem życie - zacisnął mocno pięści - a najgorsze jest to, że zrobił to specjalnie. Z premedytacją pozostawił w mojej pamięci to wszystko, żebym nigdy o tym nie zapomniał, żeby co noc tamte obrazy dręczyły mnie w koszmarach.
Nie spodziewał się, iż wydusi z siebie aż tak wiele. Poczuł jednak coś w rodzaju ulgi, jakby pozbywał się z ciała trucizny. Wyjawiając tak wiele osobie, którą być może skrzywdził najbardziej - kiedyś taka perspektywa przerażała go, jednak teraz wiedział, że postąpił słusznie. Dla własnego sumienia, ale też dla Vulfili, wyjawiając jej prawdę na którą zasługiwała.
- Ale czuję, że dzięki temu dziś jestem silniejszy. Pamięć o tamtych wydarzeniach napędza mnie do pracy nad sobą, aby taka sytuacja nigdy się nie powtórzyła. I nie chodzi tu tylko o siłę fizyczną, ale przede wszystkim psychiczną. Gdybym miał silniejszą wolę, być może oparłbym się Katsu i nie zmusiłbym mnie do zrobienia tych wszystkich strasznych rzeczy.
Vulfila słuchała Hazarda z nieco matowym wyrazem twarzy. Słowa chłopaka wcale jej nie przekonały, a wręcz rozpętały w jej głowie coraz więcej wątpliwości. To właśnie w takich chwilach przypominała sobie, czemu dawniej obiecywała sobie zapomnieć o nim i traktować na stopie przyjacielskiej.
- Skoro wszystko pamiętasz i skoro takie to wzbudziło w tobie poczucie winy, to czemu uciekłeś i nie poniosłeś odpowiedzialności za swoje czyny? I z tego, co słyszałam, chcesz wprowadzać na Vegecie wraz z Kuro nowe porządki. Vegeta doskonale sobie radziła bez waszej rewolucji po tym, jak odczuła straty spowodowane Tsufulem. Żałoba i naprawa strat trwały długo, Hazard. Więc co ty i Kuro możecie o tym wiedzieć, skoro nawet tam nie mieszkaliście przez ostatnie lata. To hipokryzja!- syknęła z cicha, podnosząc się do pozycji siedzącej, a każde kolejne słowo nabierało coraz ostrzejszego wyrazu.- Zapewne też doskonale sobie przypominasz, co zrobiłeś mnie… i kto był jedyną osobą, której smutno było po twojej porażce. A mimo to nie zasłużyłam sobie nawet na jedną wiadomość przez tyle lat! - Nie patrzyła na niego, tylko mówiła prawie do siebie, wspominając w myślach wydarzenia sprzed dwóch lat i to, jak jako jedyna płakała nad rannym chłopakiem. - Dziwi mnie, że w ogóle chcesz utrzymywać kontakty z Kuro i dajesz mu się manipulować po tym, co ci zrobił i jak wypromował się twoim kosztem. Teraz jeszcze chce cię zmanipulować, a ty tak łatwo mu dajesz się owinąć wokół palca. Ja bym go za to znienawidziła.
- Tak, wiem. - szepnął gdy tylko Vulfila przestała mówić - wiem że jestem tchórzem, że powinienem zostać i ponieść konsekwencje. Że zraniłem wiele osób, a przede wszystim Ciebie. Żałuję tego i gdybym mógł cofnąć czas, postąpiłbym inaczej. Ale tego już nie zmienię, zniknąłem z Twojego życia na całe dwa lata, chociaż zamierzałem na zawsze... - głos mu się nieco załamał - i w tym przypadku nie myślałem o sobie, a o Tobie. Wiedziałem, że cierpisz i czekasz na jakiś znak że żyję, ale ja chciałem żebyś w końcu o mnie zapomniała i żyła dalej nie oglądając się za siebie. Stało się jednak inaczej, wróciłem gdy wyczułem, że jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I dopiero wtedy, gdy ujrzałem Cię po raz pierwszy od tak dawna, dotarło do mnie, jaki byłem głupi, jak wielki błąd popełniłem. Lecz, tak jak mówiłem, czasu nie da się cofnąć. Jesteśmy tu i teraz i musimy myśleć o przyszłości. A pierwszym, co musimy zrobić, jest pozbycie się Zell’a. Odbudowaliście miasto, ale , dopóki on rządzi, Vegeta nie zazna spokoju. To on wypuścił na nas Tsufula, zabawił się naszym kosztem. Z uśmiechem patrzył jak zabijamy się nawzajem - Hazard zaczął oddychać szybciej a jego moc mimowolnie zaczęła się zwiększać - po co to zrobił? Dla frajdy, z nudów? Naprawdę uważasz, że ktoś taki jak on zasługuje by być Królem?
Odszedł nieco na bok, wytworzył w dłoni potężny ładunek Ki i wystrzelił go w siną dal. Chciał w ten sposób pozbyć się nadmiaru negatywnych emocji. Poskutkowało, chociaż nadal szlag go trafiał gdy tylko pomyłał o władcy Czerwonej Planety.
- A co do Kuro - kontynuował gdy już się uspokoił - to nie mam mu za złe, iż stanął ze mną do walki i mnie pokonał. Cieszy mnie to, że był na tyle silny, iż był w stanie wyplenić ze mnie tego pasożyta. I wcale nie daję sobą manipulować. Mamy wspólny cel i po prostu łączymy siły, by mieć większe szanse na sukces.
Nie był w stanie przewidzieć kierunku w jakim potoczy się ta rozmowa. Był jednak przygotowany na to, że w końcu ten temat zostanie poruszony i że Vulfila może zareagować w taki sposób. Miał nadzieję, iż jego tłumaczenia dotrą do niej. Chciał by stała u jego boku i wspierała go we wszystkim co robi. Albo chociaż w większości. Chciał zakończyć panowanie Zella, by na Vegecie żyło się lepiej. I wtedy, jeśli byłoby mu to dane, chciałby naprawić wszystko, co związane z Vulfilą. Sprawić, by była szczęśliwa i już nigdy nie narażać ją na taki koszmar.
Vulfila popatrzyła na Hazarda wątpiąco. Gniew narastał w niej podobnie jak i bezsilność.
- Racja. Czasu się nie cofnie. - powiedziała, wstając ciężko z miejsca. - Więc skoro nie chcesz zmierzyć się ze swoją przeszłością, niech będzie tak, jak sobie tego życzyłeś. Będziemy trenować, a kiedy stąd wyjdziemy, będziemy mogli o sobie zapomnieć. - zawyrokowała, stając naprzeciw chłopaka z rękami położonymi na biodrach. Pewność w jej głosie była aż niepokojąco nieustępliwa - Obyśmy tylko nie stanęli kiedyś po przeciwnych stronach barykady. - zrobiła śmiertelnie poważną minę. - Nie bądź naiwny. Masz jakieś dowody na to, że to sprawka Zella? A może… dowody dał ci Kuro, co?- rzuciła wyzywająco. - Jak dla mnie to on próbuje cię wykorzystać po raz drugi. Kto wie, może to nawet on osobiście wypuścił Tsufula? Nie zdziwi mnie, jeśli po całej tej rewolucji on znowu zbierze laury, a ciebie oskarży się o całe zło. Kuro to żmija, nie widzisz tego? Owinął cię sobie wokół palca. - puknęła Hazarda palcem w pierś. - Obyś tylko nie żałował swoich decyzji po raz drugi! Obyś znowu nie powiedział po dwóch latach, że czasu się nie cofnie. Ja ci tylko dobrze radzę.
- Zapomniałaś? - szepnął - Tego dnia gdy wróciłem, gdy odwiedziliśmy dom mojego Wuja… On sam to potwierdził “To wszystko miało miejsce z powodu Zell'a i jego chorej potrzeby by wokół niego działo się coś ciekawego” - wyrecytował co do słowa - Nico był wysokiej rangi żołnierzem, mógł wiedzieć, co się dzieje w otoczeniu Króla. Zapewne chciał mnie ostrzec, poradzić, bym gdzieś się ukrył. Ale nie zdążył. I nikt mnie do niczego nie zmusza. Chciałem odnaleźć Kuro i jego Ojca bo to moi ostatni żyjący krewni. I dopiero wtedy dowiedziałem się, że oni także planują zdetronizować Zell’a. Gdyby było inaczej to sam pofatygował bym się do Jaśnie Pana Króla bez ich pomocy.
Złotowłosy odszedł nieco na bok i spojrzał pustym wzrokiem przed siebie. Na wzmiankę o Wujku Nico znów poczuł uścisk w gardle. Minie jeszcze trochę czasu zanim ból po jego utracie zelżeje. Doskonale pamiętał co mu obiecał. I dotrzyma słowa, choćby miał przypłacić to życiem.
- Naprawdę tego nie widzisz? - rzekł odwracając się z powrotem do Vulfili - Pomyśl, Tsuful wybrał sobie na ofiarę mnie, przeciętnego Nashi. Dlaczego nie zareagował nikt z elity? Przecież załatwiliby sprawę w minutę. Ale oni woleli siedzieć sobie w bezpiecznym miejscu i obserwować jak my, niższe rangą dzieciaki, tłuczemy się nawzajem. A do akcji wkroczyli dopiero gdy na sam koniec żeby nie było że nic nie zrobili… I to nie tak że zapomniałem przeszłości. Jak myślisz, dlaczego szukam zemsty na Zellu? Gdybym nie chciał zmierzyć się z tym co wydarzyło się przed dwoma laty, odpuściłbym i próbował zapomnieć. Ale jestem i chcę zamknąć ten rozdział. A potem skupić się na naprawie tego co zniszczyłem będąc pod kontrolą Tsufula.
Przez moment miał ochotę chwycił dłoń dziewczyny, lecz powstrzymał się przed tym. Miał nadzieję, że tym razem Vulfila mu uwierzy.
- Konieczne tło mozyczne do następnego dialogu!:
- Wierz w te bajki, jeśli chcesz być naiwny. Mnie słowa nie wystarczają na potwierdzenie. – głos Vulfili przybrał matowy, bezbarwny wydźwięk. Emocje zaczęły przeradzać się w niej w pewien sposób, który Hazard mógł wyczuć tylko podświadomie. - Ja muszę poznać prawdę. - podkreśliła słowo ‘muszę’, zaciskając przy tym pięść. - Będę trenować do nieprzytomności, aż w końcu zdobędę potrzebną mi potęgę, aby wyciągać z innych prawdę. Będę silniejsza niż ty, Kuro, Hikaru i cała reszta zgrai. – Twarz Vulfili nagle spowił cień. W jej oczach zamigotał płomyk, jakiego jej towarzysz dotąd w nich nie dostrzegał. Blask żądzy władzy i nienawiści. Tylko… Czy on był w nich zawsze, czy zrodził się teraz? - Wtedy cała prawda wyjdzie na jaw. Wtedy wszystkich pokonam i wycisnę z nich prawdę. - znów zacisnęła pięść - Teraz rozumiem, tylko tak dowiem się o sobie i swojej przeszłości. I doprowadzę do sprawiedliwości. - ostatnie zdanie powiedziała prawie niesłyszalnie.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Nie Sty 08, 2017 7:31 pm
Po tym zdarzeniu nic już nie było takie samo. Vulfila niechętnie przebywała z Hazardem. Wieczorów nie spędzali więcej razem. Musieli wspólnie trenować, ale nie odzywali się do siebie zbyt wiele. Najczęściej milczeli, choć gdyby ktos im się przyglądał, wyczułby ciszę przepełnioną niewypowiedzianymi słowami.
Hazarda smuciła postawa swojej koleżanki, jednak i także bawiła jej nieustępliwość i pragnienie pokonania go. Gdy chciał, pozwalał jej na małe zwycięstwo w pojedynku, aby zaraz całkiem ją zgasić i zagrać jej na nerwach.
Jak niemal codziennie stawali naprzeciwko siebie na sztucznie wyznaczonej arenie. Vulfila po jednej stronie z nader poważną miną. Przeciągnęła rękami po niesfornych włosach, żeby związać je sztywno w koński ogon. Rzucała przy tym mordercze spojrzenia w stronę chłopaka. Miała na sobie okrojony strój adepta – granatowe body, przypominające jednoczęściowy strój kąpielowy, ale z naturalnego tworzywa, lekko odstający gdzieniegdzie. Poza tym na dłonie założyła motocyklowe rękawiczki bez palców, a na nogach nosiła sięgające kolan, białe kozaki – już nie ćwiczyła w trampkach, bo po ostatniej walce obtarła sobie kolana i bolały ją za każdym razem, kiedy upadła.
Hazard stał natomiast po drugiej stronie. Nogi miał szeroko rozstawione, a ręce splecione przed sobą. Wyglądał męsko. Z ironicznym uśmieszkiem przyglądał się jej fizyczno-mentalnym przygotowaniom. Przy okazji wodził wzrokiem po wysportowanym ciele dziewczyny, ledwie skrytym pod niewielkim skrawkiem ubrania.
- Uważaj, żeby Ci coś nie wyskoczyło w czasie treningu. – rzucił w jej stronę.
Vulfila poczerwieniała ze złości.
- Ubrałam się tak, żeby mi było wygodnie. – odpowiedziała zezłoszczona. – Poza tym z ciebie zaraz zedrę ubranie, więc będziemy kwita.
Oboje podeszli do siebie bliżej.
Hazard ustawił się w bojowej pozie – szeroki rozkrok, jedna noga do przodu, druga z tyłu. Prawa ręka na wysokości biodra, lewa twarzy.
Vulfila stanęła z nogami po bokach na szerokości bioder, jedną lekko do przodu, gotowa do ruchu. Ręce poniżej szyi, jedna wyżej, druga niżej.
- Trzy... – Hazard zaczął odliczanie
- Dwa... – kontynuowała Vulfila
- Jeden...
- Start!
Rozpoczęli pojedynek. Vulfla doskoczyła do Hazarda niczym pantera i zaczeła okładać go KI-Swordem. Jej dłonie płonęły niebieskim płomieniem, który przy tej prędkości wyglądał jak mignięcia. Była dość szybka, ale nie wystarczająco szybka. Jedno, drugie, trzecie uderzenie. Wszystkie obronione.
- Wrrrrau! – warknęła jak pantera.
Hazard uśmiechnął się, ale nie odpuszczał. Vulfila próbowala dalej, szukała luki w gardzie, chociaż jednej, małej. Zaczęła sapać. Zaskakiwała go z każdej strony. Pot spływał jej z czoła na szyję, a potem poniżej na dekolt i za bluzkę.
- Tak mnie nie pokonasz. Pogłówkuj trochę.
Vulfila nienawidziła pouczeń. Ale wiedziała, że on ma rację. Złapała go za włosy i próbował pociągnąć. On jednak chwycił ją mocno za nadgarstek rękę i wygiął w drugą stronę, aż się obróciła i krzyknęła z bólu.
- Tak nieładnie robić. – strofował ją, ale nie trzymał dłużej w tej pozycji. Nie dawało mu satysfakcji sprawianie jej bólu. Miała to być tylko mała nauczka. Odepchnął ją. Nie wymierzył jednak siły i zrobił to za mocno. Potoczyła się parę kroków, aż upadła na kolana. Podparła się rękami. Zaklęła pod nosem i stęknęła bezradnie.
Hazardowi zrobiło się trochę głupio. Nie chciał, żeby Vulfila uznała, że zrobił to celowo, więc podszedł bliżej i wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej wstać.
Vulfila odpowiedziała mu groźnym spojrzeniem. Udała, że podaje mu rękę, ale w tej samej chwili chwyciła go ogonem za nadgarstek i pociągnęła z całej siły, żeby przechylił się bliżej w jej stronę. Wykorzystała siłę pędu i odbiła się od ziemi jak na sprężynie. Znalazła się za jego plecami. Wykonała szybkie gesty rękami, dając Hazardowi niestety czas na odwrócenie się. Wtedy w jego kierunku poszybowała kula burning attack. Wokół wzniósł się pył, ale kiedy opadł, Hazard stał niewzruszony z rękami założonymi przed sobą. Rozdarła mu się tylko koszulka.
- Chyba czas poćwiczyć obronę. – powiedział, strzepując sobie pyłek z ramienia.
Po tym ruszył całem tempem na nią. Vulfila czuła się znacznie słabsza w obronie, a on nie zamierzał dawać jej zbyt wiele forów. Broniła się tak szybko jak mogła. Blokowała i blokowała, ale co któreś jego uderzenie padało na jej barki lub brzuch.
- Szybciej! – krzyknął
Vulfila robiła co mogła, ale czuła, jak coraz bardziej słabnie i cofa się znów na ziemię. Stanęła nogami na ziemi, on również. Dalej boksował ją, aż w końcu znów padła na plecy. Wtedy usiadł na niej, przyblokowując. Złapał też za obie ręce.
- Jak się teraz uwolnisz? – zapytał, ironicznie się uśmiechając.
Vulfila dyszała, opuściła wzrok, zastanawiając się, co zrobić. Za chwilę spojrzała na niego wzrokiem bezbronnej dziewczyny. Poruszyła ogonem, po czym znalazł się przed Hazardem. Ten czekał na jej ruch. Vulfila jednak nie uderzyła go, jak przypuszczał. Tylko potarła nim jego szyję z boku. Zaskoczony chłopak nie rozluźnił uścisku, ale pozwolił jej dalej działać. Ogon delikatnym ruchem obniżył się na poziom jego torsu i zaczął powoli obsuwać się coraz niżej na jego brzuch.
Hazard przycisnął jej ręce do ziemi tak, że ich twarze znalazły się na równym poziomie. Z uśmiechem na ustach patrzył w oczy Halfki, poszukując prawdziwej motywacji dla jej zachowania. Nie był przecież głupi i nie uwierzyłby tak łatwo w czyste intencje. Szczególnie w jej wykonaniu. Gdzieś głęboko w nich odnalazł podstęp i ten błysk.
- Chyba nie w ten sposób zamierzasz pokonać Kuro, co? – zapytał cicho po chwili milczenia. Ogonek mile smagał go po skórze.
- A co, byłbyś zazdrosny? – odpowiedziała pytaniem, śledząc jego wzrok. Nie mogła powstrzymać się przed lekko kąśliwym tonem.
Hazard patrzył na nią z góry jeszcze przez chwilę. Wysyłała mu sprzeczne sygnały. Pieszczotliwe smaganie ogonkiem i brak protestów wskazywałoby może na to, że jednak nie jest przyjaźnie nastawiona. Z drugiej strony wydawało mu się, że droczy się z nim. Czy zatem chciała go skusić czy nie? Nie puszczając uścisku zaczął odniżać głowę bliżej jej ust.
- Puścisz mnie? - pokręciła nadgarstkami - Boli. - mówiła sztucznie słodkim tonem.
- Nie wiem, czuję podstęp. Nie wykiwasz mnie?
- Po co miałabym to zrobić?
Hazard popatrzył na nią jeszcze raz. W zasadzie i tak nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia, więc mógł pozwolić sobie na tę gierkę z jej strony. Rozluźnił ostrożnie uścisk. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przesunął dłońmi po jej rękach, a potem talii, czekając na reakcję. Vulfila nie poruszała się. Odwzajemniała uśmiech, nawet zdawało mu się, że ją także zaczęła bawić ta sytuacja. Dlatego znowu opuszczał głowę powoli bliżej jej ust.
W ostatniej chwili, gdy ich usta już prawie zetknęły się ze sobą, Vulfila przeturlała się i nagle role się odwróciły. Teraz ona siedziała na nim.
- Wystarczy na dzisiaj. – powiedziała, wstając.
Tak mijały tygodnie, miesiące. Vulfila nie odpuszczała i nie zmieniała swojej postawy. Po przegranych walkach tym bardziej musiała wyładować swoją złość, a takich było wiele. Hazard widział ją często odkładającą, co tylko popadnie. Krzyczącą i tak rozładowującą KI. Widać wzięła sobie do serca swoje postanowienie. Nie marnowała ani sekundy, nie interesowała się niczym innych. Trenowała do upadłego, dosłownie, aż zasypiała wykończona na ziemi, nie mogąc już podnieść się z miejsca. W takich chwilach saiyanin upewniał się, że na pewno zasnęła, brał ją na ręce i zanosił do jej sypialni. Przykrywał kołdrą i ... zastanawiał się, czy ona kiedyś zazna spokoju?
Pewnego dnia doszło w końcu do punktu krytycznego. Vulfila i Hazard znów stanęli naprzeciw siebie.
- Dzisiaj cię pokonam. – zarzekała się dziewczyna. Patrzyła groźnie.
Hazard zaśmiał się w duchu. Ustawił w pozycji bojowej.
- To czekam.
- Ale nie dawaj mi wygrać. Chcę Cię pokonać sama. – upewniała się. – Zobaczysz.
Hazard kiwnął głową i zamachał ręką, zapraszającym gestem. Ciekaw był, co tym razem wymyśliła. Vulfila nie ruszyła jednak do niego tym razem z impetem. Podeszła bliżej kocim ruchem. Zatrzymała się nieco bliżej i zaprosiła go tym samym gestem do siebie. Chłopak podniósł brew, podskoczył w jej stronę. Odskoczyła z uśmieszkiem na ustach do tyłu. Powtórzyła swój gest, a gdy on się zbliżał, odsuwała się lub odlatywała. Raz przodem, raz tyłem, machając mu zaczepnie ogonem.
- Vulfila, walczysz, czy nie? – zapytał w końcu.
- Może walczę, może nie. – rzuciła, odlatując kawałek dalej. – Jak mnie złapiesz, to powalczymy. – powiedziała, po czym wypruła czym prędzej przed siebie. Hazard poleciał prosto za nią. Gdyby chciał, dogoniłby ją w jednej sekundzie, ale w zasadzie nawet bawiła go ta gra. Gonił ją, a ona zmieniała co chwilę tor lotu. Nie oddalała się zbytnio od pałacu, razcej oblatywała go z każdej strony. Hazard przybliżył się w końcu do niej i lekko szarpnął za ogon.
- Uważaj, bo Cię doganiam. – rzucił zaczepnie. Vulfila zmieniła tor lotu i zaczęła lecieć prosto w dół. Zakręciła przed ziemią. Wleciała pomiędzy balustrady, robiąc slalom. Hazard dalej ją gonił. W końcu wylecieli na otwartą przestrzeń. Chłopak dogonił ją i złapał w pasie, przyciskając do siebie jej plecy, żeby nie zdołała dalej odfrunąć. – Mam cię. – szepnął jej do ucha. Vulfila zaczerwieniła się cała. Nie dała się jednak tak łatwo. Podleciała do góry, uwalniając się z uścisku.
- Bez żartów. Zobacz na zegar. Zakład, że nie dogonisz mnie przez 5 minut?
- A o co się zakładamy?
- Nagrodę wybierze zwycięzca po pojedynku.
- Dobrze.
- To liczę do dziesięciu. Odsuń się trochę. – przygotowywała się do pojedynku. – 10, 9 , start!
Nie doliczając do końca ruszyła w dół, Hazard zaraz za nią. Znowu przeleciała slalomem pomiędzy filarami, smyrając Hazarda bezwiednie ogonem po nosie, trzymał się jej blisko, żeby czuła pościg na ogonie. W takiej sytuacji nie mógł zbytnio przyśpieszyć, bo inaczej wyrzuciłaby go siła odśrodkowa.
Nagle wleciała przez okno do środka pałacyku, tam przeleciała przez drzwi i w ostatniej chwili zamknęła je ogonem za sobą. Chłopak nie chciał rujnować ich miejsca zamieszkania, więc zawrócił i wyleciał na zewnątrz, wyczekując, aż dziewczyna snów pojawi się na zewnątrz. Gdy ją zauważył, zaczął gonić ją dalej.
- Patrz, zostały 3 minuty, szykuj się na przegraną! – krzyknęła dziewczyna, po czym powtórzyla manewr z drugim oknem. Hazard jednak nie zamierzał dać się złapać na tę samą sztuczkę po raz trzeci. Wyleciał na zewnątrz i wypatrzył ją. Udawał, że ją goni, ale tak naprawdę ustawił się po innym oknem. Wyczuł jej ruchy w środku budynku przez KI Feeling.
- Jeszcze 30 sekund i wygrywam! – zakrzyknęła z wnętrza.
Gdy już miała wylecieć przez okno, Hazard złapał ją przyczajony za rękę i przygwoździł do ściany obok.
- Popatrz, chyba jednak się przeliczyłaś. Czemu nie używasz KI Feeling, którego cię nauczyłem? – spytał, uśmiechając się do niej zwycięsko.
Vulfila nie kryła złości. Nie lubiła być przyłapana na błędach. Myślała, że uda jej się przechytrzyć chłopaka i przez myśl jej nie przeszło, żeby go wyczuwać KI.
- Dobrze, wygrałeś, ale byłam bardzo, bardzo blisko. – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Czuła się trochę skrępowana tym, że przylegali do siebie brzuchami, a ich twarze niemal się stykały. Ale z drugiej strony przechodziła ją ciepła fala, gdy dochodziło do takich sytuacji. Myślała wtedy, że może sobie pozwolić na krótką chwilę słabości, skoro miała dość silną wolę, by w odpowiedniej chwili się wycofać. I sprawiało jej wiele satysfakcji, jeśli mogła pogrywać sobie z Hazardem. I udowodnić mu, że nie jest taki mądry, jak mu się wydaje.
– Wybierasz nagrodę. Czego sobie życzysz?
Przez chwilę milczeli. Vulfila czuła, jak Hazard lustruje ją wzrokiem i zastanawia się nad wyborem nagrody.
- Rozważam kilka możliwości. Może masaż stóp? A może zrobiłabyś mi pranie? Albo obiad, co myślisz?
- Nie boisz się, że cię podrapię? Ubrania farbuję a jedzenie przesolę?
- Hmm, racja...
Hazard zastanawiał się dalej. Trwało to całą wieczność. Tak, jakby wcale nie chciał jej puścić.
- Dobrze, już wiem, czego chcę. Ale teraz musisz się zgodzić. I masz nie uciekać. - zapowiedział tajemniczo, ale jego ton stał się nieco mniej pewny.
- Na wszystko nie mogę się zgodzić. - odparła.
- Musisz, taka była umowa.
- To czego sobie życzysz? - spytała nieco zaniepokojona.
Znów zapadła cisza, jakby Hazard wahał się, czy w ogóle to mówić.
- Chcę cię pocałować. – powiedział całkiem poważnie.
Serce prawie wyskoczyło Vulfili z piersi. Przeszedł ją gorący dreszcz. Takiej propozycji się nie spodziewała. W pierwszej chwili chciała się sprzeciwić . Z drugiej strony gdzieś podświadomie chciała tego, może nawet bardziej niż on sam.
- To nie jest fair. - wyszeptała z cicha. Opuściła powieki i spojrzała w podłogę.
- Dlaczego? - spytał, a Vulfi wydawało się, że jego głos lekko drżał.
- Wiesz, czemu.
- Nie wiem.
“Na pewno wiesz, czemu” - dodała w myślach.
- Możesz puścić moje ręce? – szepnęła.
Nic nie mówiąc rozluźnił uścisk. Nie wiedział, co dziewczyna zamierza zrobić. Ale też siłą nie chciał jej do niczego zmuszać.
Vulfila puściła ręce wzdłuż ciała. Zastanawiała się co zrobić. Odczekała chwilę, licząc na to, że sam zmieni zdanie, ale tego nie robił. Uciec nie mogła ani nie chciała. Zaczęła głębiej oddychać. Położyła mu delikatnie ręce na ramionach. Nie znosiła łamania obietnic.
“Jeden całus i będzie z głowy” - myślała.
Bała się podnieść wzrok. Hazard położył jej więc rękę na brodzie i uniósł lekko do góry, żeby na niego spojrzała. Zbliżył ostrożnie głowę, prawie cofnął się, aż w końcu ich usta zetknęły się ze sobą. Przez chwilę powoli i delikatnie muskali się ustami. Trwało to krotką chwilkę, po czym Hazard oderwał je i znów spojrzał na Vulfilę. Jej policzki całe płonęły, a skórę pokryła gęsia skórka.
- Nie było tak strasznie, co? - zapytał.
- Nie. -przyznała.
- Możesz już iść. - powiedział i czekał na jej reakcję. - Jeśli chcesz. Albo…
- Albo?
Położył jej ręcę za biodrach, przycisnął do ściany i znowu pochylił się do niej. Pocałował ją, tym razem mocno i nieustępliwie. Przesuwał przy tym rękami po jej talii. Vulfila broniła się przez chwilę. Czuła, jak gorąca fala rozpala ją całą. Bezwiednie owinęła jego przedramię ogonkiem, ściskając lekko. Jeszcze chwila i już nie będzie mogła się mu oprzeć. Hazard nie ustępował. Po chwili poczuł, jak jej ciało lekko wiotczeje w jego ramionach, poddając się namiętności. Kiedy zaczęła odpowiadać na jego pocałunki, rozkoszując się smakiem jego ust, całkiem przestał kontrolować sytuację. Pozwolił sobie na więcej przyjemności, spełnienie swoich pragnień. A gdy ścisnęła dłonie na jego ramionach i wolnym ruchem przesunęła po szyi i wplotła w blond włosy, podniósł ją do góry. Była lekka jak piórko. Oplotła go nogami w pasie, on położył ręce na jej pośladkach i ścisnął.
Po dłuższej chwili rozłączyli usta powoli i spojrzeli na siebie. Oddychali głęboko, ich serca waliły jak dzwony. Oboje pragnęli pójść o krok dalej. Gdyby tylko któreś miało odwagę to zaproponować lub po prostu nie myśleć i zrobić, pewnie zapomnieliby na chwilę o reszcie świata...
- Dostałeś co chciałeś. Możesz mnie puścić? – powiedziała drżący głosem.
Hazard miał przeczucie, że nie mówi tego, czego tak naprawdę teraz by chciała. Ale nie był pewny. Uwolnił ją z uścisku i postawił na ziemię.
Zaistniała sytuacja odbiła się piętnem na Hazardzie i Vulfili przez następne dni, tygodnie i miesiące. Oboje zdawali sobie już sprawę z tego, że coś ich do siebie ciągnie. W czasie treningów każdy dotyk inny niż uderzenie przywodził na myśl uczucia podobne do tamtego pocałunku i prowadziło do krępującej sytuacji. A mimo to Vulfila nie okazywała Hazardowi zainteresowania. Wręcz przeciwnie. Uciekała wzrokiem, unikała kontaktu lub używała wymijających słów. A Hazard nie rozumiał, czemu tak jest i po co to robi. Dawała mu w ten sposób jednoznacznie znać, że ten pocałunek nic dla niej nie znaczył. Pamiętał wciąż jej słowa o Kuro, nim samym i Zellu. Mógł tylko przypuszczać, że wciąż ma mu za złe przeszłość i nie zgadza się z nim co do przyszłości.
Dni mijały jeden za drugim, czas uciekał, aż dotarli do ostatniego dnia w Rajskiej Komnacie. Po ostatnim treningu wykąpali się i szykowali się do snu. Usiedli razem w piżamach na werandzie, patrzyli w bezkres, którego być może już nigdy więcej w życiu nie zobaczą. Nadchodził wieczór, odczuwali to przez obniżajacą się temperaturę, która sprawiała, że na ich skórze pojawiała się gęsia skórka. Byli zmęczeni rokiem wysiłku jak i ostatnim, wyrażającym treningiem.
- Vulfila? - Hazard spojrzał kątem oka na swoją koleżankę. Miał ostatnią szansę porozmawiać z nią i wyjaśnić pewne sprawy. Wystarczyło mieć trochę odwagi i nie zawahać się.
- Tak?
- Czy ty żałujesz, że weszłaś ze mną do Komnaty?
Vulfila milczala. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Co chciała a co powinna powiedzieć?
- Nie. Cieszę się, że wiele się nauczyłam. A ty?
- Ja też. - odpowiedział cicho.
Vulfila wzdrygnęła się z zimna. Noce w Rajskiej Komnacie bywały naprawdę lodowate.
- Chyba nawet żałuję, że już musimy wychodzić. – dodała, ziewając. Nastroszyła ogonek.
Hazard wahał się przez chwilę, ale w końcu zdobył się na odwagę i objął ją ramieniem. Przytulił do siebie. Vulfila nie protestowała, nie tym razem. Trwali tak jeszcze przez jakiś czas. Ogrzana Halfka zaczęła mrużyć oczy, aż w końcu całkiem zasnęła.
Hazard, jak co wieczór, sprawdził, czy śpi twardo. Potem wziął ją na ręce i zaniósł do jej osobistej sypialni. Tam położył ją do łóżka.
Wyglądała słodko, leżąc w samej podkoszulce i bawełnianych figach na białej, lśniącej pościeli. Ręce ułożyła bezwładnie po obu stronach ciała. Włosy w nieładzie okalały jej buzię. Twarz miała przechyloną na bok, małe usteczka ułożone w trąbkę i lekko rozchylone. Pochrapywała z cicha co jakiś czas. Miała dziewczęcą, wysportowaną figurę. Dosyć wąskie ramiona i umięśnione uda. Spod koszulki prześwitywały jej niewielkie, zaokrąglone piersi, pobudzone lekkim chłodem, ciągnącym od okna.
Hazard przyglądał się swojej śpiącej koleżance. Usiadł na brzegu jej łóżka. To była ostatnia taka noc. Nie wiedział, co stanie się, gdy wyjdą. Pewnie ich drogi rozejdą się i być może długo już się nie zobaczą. Dotknął delikatnie jej policzka, ale tak, by jej nie zbudzić. Początkowo sądził, że w momencie, gdy pocałuje ją i wyzna swoje uczucia, zmieni się jej stosunek do niego. W końcu czuł jej drżenie w swoich ramionach, był przez chwilę pewny, że ona czuje to samo. A mimo to nic się nie zmieniło. Dlaczego? Czy było cokolwiek jeszcze, co mógłby zrobić? Nie chciał rozchodzić się w ten sposób.
Powiódł ręką dalej po jej szyi. Gdyby tylko pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. W tej chwili miał ochotę wziąć ją w ramiona i pocałować, tak jak ostatnio. Siłą zmusić ją do tego, by już przestać rozpamiętywać przeszłość. Przeciągnął palcem po jej mostku. Coś nie pozwalało mu zapomnieć o niej. Sprawić, by była jak każda inna dziewczyna. Czy to jej uroda? Czy zaczepna osobowość?
Podniósł wzrok wyżej i wtedy zdał sobie sprawę z tego, że jej oczy są lekko uchylone. Milczała z poważną miną. Oczy świeciły jej się lekko. Na policzkach zawitał rumieniec. Jej skóra pokryła się nagle gęsią skórką. Ale nie przerywała mu. Znieruchomiał.
- Vulfila... – szepnął zawstydzony i targany silnymi emocjami. Czym ryzykował? Miał ostatnią szansę na rozmowę z nią – Wybacz mi. Proszę... – wyszeptał.
Vulfila milczała.
- Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy. Nie chciałem, to nie byłem ja. – wyznawał – Jeśli mi pozwolisz i dasz mi szansę, nigdy więcej nie pozwolę cię skrzywdzić, obiecuję...
Halfka nadal milczała, więc Hazard podniósł ją lekko do góry i w ten sposób objął.
- Chciałbym, żebyś mi zaufała. - mówił, patrząc jej głęboko w oczy. - Zaufasz mi?
Vulfila bała się ufać. Czuła w sobie, głęboko w duszy, mur nie do przejścia. W życiu pozwoliła sobie na zaufanie tylko do swojego przybranego ojca Aleksandra Rogozina. Gdzieś w głębi duszy chciała pozwolić sobie na jedno, małe odstępstwo dla Hazarda
- Dobrze. - szepnęła, wtulona w niego. Choć było to kłamstwo.
Słowa te zadziałały jak miód na serce chłopaka. Nie mogąc dłużej się powstrzymać, pocałował dziewczynę tak, jak właśnie tego chciał. Gorąco i namiętnie. Ona też odpowiedziała na ten pocałunek.
- Kocham cię. - powiedział, odrywając się od niej.
Zaczął całować ją po szyi. Obniżył rękę i przetarł po jej sutku, a potem lekko ścisnął.Znów zapragnął jej tak bardzo jak przy ostatnim pocałunku.
- Chciałbyś tego? - zapytał, odsuwając się na chwilkę od niej. Miał wypieki na twarzy.
- Tak… - wyszeptała, odurzona całą sytuacją. Ogień w jej ciele rozpalał ją do czerwoności. W tej chwili wszystko inne straciło wszelkie znaczenie.
Następnego dnia o poranku Vulfila obróciła się na lewy bok. Czuła się wspaniale. Nie otwierała oczu jeszcze przez chwilę. Nosem wciągała świeże powietrze. Świadomość powoli wracała do niej. Gdzie to ona była? Ach, tak, w Rajskiej Sali. Z Hazardem. Ach, ale to ostatni dzień. No tak. … Ostatni dzień. Czy? Czy jej się przyśniło czy? Otworzyła powoli oczy i wtedy zobaczyła Hazarda rozwalonego na pół łóżka. I nagiego!
- Ich! - pisnęła, odwracając się jak sparaliżowana. To nie był sen. Co też ona najlepszego zrobiła. Pokryła się rumieńcem. Podobało jej się, owszem, no ale…
Wstała czym prędzej i ruszyła do łazienki. Zamknęła się na klucz i oparła o ścianę. Usiadła. Jej myśli kotłowały się w głowie. Myślała tylko o tym, że musi dowiedzieć się o przeszłości i to było jej głównym celem. A Hazard chciałby chyba, żeby teraz podróżowali razem. Halfka nie podzielała jego poglądów, nie ufała Kuro i nie zamierzała obalać Zella. Wręcz przeciwnie. Dołożyłaby najchętniej wszelkich starań, żeby powstrzymać Hazarda przed tym.
“Co robić? Co robić?”
Odświeżyła się, zebrała swoje rzeczy i zanim Hazard się obudzi, ruszyła do wyjścia. Łapiąc za klamkę zawahała się jeszcze przez chwilę. Spojrzała ostatni raz w stronę sypialni.
“Może kiedyś indziej.” - pocieszyła się, po czym nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Zalał ją snop jasnego światła. Drżąco zrobiła pierwszy krok, przełożyła nogę przez próg i…
Zapadła ciemność.
- Hallo? - jej słowa rozniosły się echem w przestrzeni. - Jest tu ktoś? Hazard? Ktokolwiek?
Nikt jej nie odpowiadał.
Rajska Sala to nie miejsce do romansów. Wejść tam mogą tylko osoby o czystym sercu, których zamiary są uczciwe i dobre. Czy Vulfila taka była? Najwidoczniej nie. A Kami ostrzegał. Mogła go posłuchac.
Koniec treningu
Hazarda smuciła postawa swojej koleżanki, jednak i także bawiła jej nieustępliwość i pragnienie pokonania go. Gdy chciał, pozwalał jej na małe zwycięstwo w pojedynku, aby zaraz całkiem ją zgasić i zagrać jej na nerwach.
Jak niemal codziennie stawali naprzeciwko siebie na sztucznie wyznaczonej arenie. Vulfila po jednej stronie z nader poważną miną. Przeciągnęła rękami po niesfornych włosach, żeby związać je sztywno w koński ogon. Rzucała przy tym mordercze spojrzenia w stronę chłopaka. Miała na sobie okrojony strój adepta – granatowe body, przypominające jednoczęściowy strój kąpielowy, ale z naturalnego tworzywa, lekko odstający gdzieniegdzie. Poza tym na dłonie założyła motocyklowe rękawiczki bez palców, a na nogach nosiła sięgające kolan, białe kozaki – już nie ćwiczyła w trampkach, bo po ostatniej walce obtarła sobie kolana i bolały ją za każdym razem, kiedy upadła.
Hazard stał natomiast po drugiej stronie. Nogi miał szeroko rozstawione, a ręce splecione przed sobą. Wyglądał męsko. Z ironicznym uśmieszkiem przyglądał się jej fizyczno-mentalnym przygotowaniom. Przy okazji wodził wzrokiem po wysportowanym ciele dziewczyny, ledwie skrytym pod niewielkim skrawkiem ubrania.
- Uważaj, żeby Ci coś nie wyskoczyło w czasie treningu. – rzucił w jej stronę.
Vulfila poczerwieniała ze złości.
- Ubrałam się tak, żeby mi było wygodnie. – odpowiedziała zezłoszczona. – Poza tym z ciebie zaraz zedrę ubranie, więc będziemy kwita.
- Muzyka:
Oboje podeszli do siebie bliżej.
Hazard ustawił się w bojowej pozie – szeroki rozkrok, jedna noga do przodu, druga z tyłu. Prawa ręka na wysokości biodra, lewa twarzy.
Vulfila stanęła z nogami po bokach na szerokości bioder, jedną lekko do przodu, gotowa do ruchu. Ręce poniżej szyi, jedna wyżej, druga niżej.
- Trzy... – Hazard zaczął odliczanie
- Dwa... – kontynuowała Vulfila
- Jeden...
- Start!
Rozpoczęli pojedynek. Vulfla doskoczyła do Hazarda niczym pantera i zaczeła okładać go KI-Swordem. Jej dłonie płonęły niebieskim płomieniem, który przy tej prędkości wyglądał jak mignięcia. Była dość szybka, ale nie wystarczająco szybka. Jedno, drugie, trzecie uderzenie. Wszystkie obronione.
- Wrrrrau! – warknęła jak pantera.
Hazard uśmiechnął się, ale nie odpuszczał. Vulfila próbowala dalej, szukała luki w gardzie, chociaż jednej, małej. Zaczęła sapać. Zaskakiwała go z każdej strony. Pot spływał jej z czoła na szyję, a potem poniżej na dekolt i za bluzkę.
- Tak mnie nie pokonasz. Pogłówkuj trochę.
Vulfila nienawidziła pouczeń. Ale wiedziała, że on ma rację. Złapała go za włosy i próbował pociągnąć. On jednak chwycił ją mocno za nadgarstek rękę i wygiął w drugą stronę, aż się obróciła i krzyknęła z bólu.
- Tak nieładnie robić. – strofował ją, ale nie trzymał dłużej w tej pozycji. Nie dawało mu satysfakcji sprawianie jej bólu. Miała to być tylko mała nauczka. Odepchnął ją. Nie wymierzył jednak siły i zrobił to za mocno. Potoczyła się parę kroków, aż upadła na kolana. Podparła się rękami. Zaklęła pod nosem i stęknęła bezradnie.
Hazardowi zrobiło się trochę głupio. Nie chciał, żeby Vulfila uznała, że zrobił to celowo, więc podszedł bliżej i wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej wstać.
Vulfila odpowiedziała mu groźnym spojrzeniem. Udała, że podaje mu rękę, ale w tej samej chwili chwyciła go ogonem za nadgarstek i pociągnęła z całej siły, żeby przechylił się bliżej w jej stronę. Wykorzystała siłę pędu i odbiła się od ziemi jak na sprężynie. Znalazła się za jego plecami. Wykonała szybkie gesty rękami, dając Hazardowi niestety czas na odwrócenie się. Wtedy w jego kierunku poszybowała kula burning attack. Wokół wzniósł się pył, ale kiedy opadł, Hazard stał niewzruszony z rękami założonymi przed sobą. Rozdarła mu się tylko koszulka.
- Chyba czas poćwiczyć obronę. – powiedział, strzepując sobie pyłek z ramienia.
Po tym ruszył całem tempem na nią. Vulfila czuła się znacznie słabsza w obronie, a on nie zamierzał dawać jej zbyt wiele forów. Broniła się tak szybko jak mogła. Blokowała i blokowała, ale co któreś jego uderzenie padało na jej barki lub brzuch.
- Szybciej! – krzyknął
Vulfila robiła co mogła, ale czuła, jak coraz bardziej słabnie i cofa się znów na ziemię. Stanęła nogami na ziemi, on również. Dalej boksował ją, aż w końcu znów padła na plecy. Wtedy usiadł na niej, przyblokowując. Złapał też za obie ręce.
- Jak się teraz uwolnisz? – zapytał, ironicznie się uśmiechając.
Vulfila dyszała, opuściła wzrok, zastanawiając się, co zrobić. Za chwilę spojrzała na niego wzrokiem bezbronnej dziewczyny. Poruszyła ogonem, po czym znalazł się przed Hazardem. Ten czekał na jej ruch. Vulfila jednak nie uderzyła go, jak przypuszczał. Tylko potarła nim jego szyję z boku. Zaskoczony chłopak nie rozluźnił uścisku, ale pozwolił jej dalej działać. Ogon delikatnym ruchem obniżył się na poziom jego torsu i zaczął powoli obsuwać się coraz niżej na jego brzuch.
Hazard przycisnął jej ręce do ziemi tak, że ich twarze znalazły się na równym poziomie. Z uśmiechem na ustach patrzył w oczy Halfki, poszukując prawdziwej motywacji dla jej zachowania. Nie był przecież głupi i nie uwierzyłby tak łatwo w czyste intencje. Szczególnie w jej wykonaniu. Gdzieś głęboko w nich odnalazł podstęp i ten błysk.
- Chyba nie w ten sposób zamierzasz pokonać Kuro, co? – zapytał cicho po chwili milczenia. Ogonek mile smagał go po skórze.
- A co, byłbyś zazdrosny? – odpowiedziała pytaniem, śledząc jego wzrok. Nie mogła powstrzymać się przed lekko kąśliwym tonem.
Hazard patrzył na nią z góry jeszcze przez chwilę. Wysyłała mu sprzeczne sygnały. Pieszczotliwe smaganie ogonkiem i brak protestów wskazywałoby może na to, że jednak nie jest przyjaźnie nastawiona. Z drugiej strony wydawało mu się, że droczy się z nim. Czy zatem chciała go skusić czy nie? Nie puszczając uścisku zaczął odniżać głowę bliżej jej ust.
- Puścisz mnie? - pokręciła nadgarstkami - Boli. - mówiła sztucznie słodkim tonem.
- Nie wiem, czuję podstęp. Nie wykiwasz mnie?
- Po co miałabym to zrobić?
Hazard popatrzył na nią jeszcze raz. W zasadzie i tak nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia, więc mógł pozwolić sobie na tę gierkę z jej strony. Rozluźnił ostrożnie uścisk. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przesunął dłońmi po jej rękach, a potem talii, czekając na reakcję. Vulfila nie poruszała się. Odwzajemniała uśmiech, nawet zdawało mu się, że ją także zaczęła bawić ta sytuacja. Dlatego znowu opuszczał głowę powoli bliżej jej ust.
W ostatniej chwili, gdy ich usta już prawie zetknęły się ze sobą, Vulfila przeturlała się i nagle role się odwróciły. Teraz ona siedziała na nim.
- Wystarczy na dzisiaj. – powiedziała, wstając.
***
Tak mijały tygodnie, miesiące. Vulfila nie odpuszczała i nie zmieniała swojej postawy. Po przegranych walkach tym bardziej musiała wyładować swoją złość, a takich było wiele. Hazard widział ją często odkładającą, co tylko popadnie. Krzyczącą i tak rozładowującą KI. Widać wzięła sobie do serca swoje postanowienie. Nie marnowała ani sekundy, nie interesowała się niczym innych. Trenowała do upadłego, dosłownie, aż zasypiała wykończona na ziemi, nie mogąc już podnieść się z miejsca. W takich chwilach saiyanin upewniał się, że na pewno zasnęła, brał ją na ręce i zanosił do jej sypialni. Przykrywał kołdrą i ... zastanawiał się, czy ona kiedyś zazna spokoju?
Pewnego dnia doszło w końcu do punktu krytycznego. Vulfila i Hazard znów stanęli naprzeciw siebie.
- Dzisiaj cię pokonam. – zarzekała się dziewczyna. Patrzyła groźnie.
Hazard zaśmiał się w duchu. Ustawił w pozycji bojowej.
- To czekam.
- Ale nie dawaj mi wygrać. Chcę Cię pokonać sama. – upewniała się. – Zobaczysz.
Hazard kiwnął głową i zamachał ręką, zapraszającym gestem. Ciekaw był, co tym razem wymyśliła. Vulfila nie ruszyła jednak do niego tym razem z impetem. Podeszła bliżej kocim ruchem. Zatrzymała się nieco bliżej i zaprosiła go tym samym gestem do siebie. Chłopak podniósł brew, podskoczył w jej stronę. Odskoczyła z uśmieszkiem na ustach do tyłu. Powtórzyła swój gest, a gdy on się zbliżał, odsuwała się lub odlatywała. Raz przodem, raz tyłem, machając mu zaczepnie ogonem.
- Vulfila, walczysz, czy nie? – zapytał w końcu.
- Może walczę, może nie. – rzuciła, odlatując kawałek dalej. – Jak mnie złapiesz, to powalczymy. – powiedziała, po czym wypruła czym prędzej przed siebie. Hazard poleciał prosto za nią. Gdyby chciał, dogoniłby ją w jednej sekundzie, ale w zasadzie nawet bawiła go ta gra. Gonił ją, a ona zmieniała co chwilę tor lotu. Nie oddalała się zbytnio od pałacu, razcej oblatywała go z każdej strony. Hazard przybliżył się w końcu do niej i lekko szarpnął za ogon.
- Uważaj, bo Cię doganiam. – rzucił zaczepnie. Vulfila zmieniła tor lotu i zaczęła lecieć prosto w dół. Zakręciła przed ziemią. Wleciała pomiędzy balustrady, robiąc slalom. Hazard dalej ją gonił. W końcu wylecieli na otwartą przestrzeń. Chłopak dogonił ją i złapał w pasie, przyciskając do siebie jej plecy, żeby nie zdołała dalej odfrunąć. – Mam cię. – szepnął jej do ucha. Vulfila zaczerwieniła się cała. Nie dała się jednak tak łatwo. Podleciała do góry, uwalniając się z uścisku.
- Bez żartów. Zobacz na zegar. Zakład, że nie dogonisz mnie przez 5 minut?
- A o co się zakładamy?
- Nagrodę wybierze zwycięzca po pojedynku.
- Dobrze.
- To liczę do dziesięciu. Odsuń się trochę. – przygotowywała się do pojedynku. – 10, 9 , start!
Nie doliczając do końca ruszyła w dół, Hazard zaraz za nią. Znowu przeleciała slalomem pomiędzy filarami, smyrając Hazarda bezwiednie ogonem po nosie, trzymał się jej blisko, żeby czuła pościg na ogonie. W takiej sytuacji nie mógł zbytnio przyśpieszyć, bo inaczej wyrzuciłaby go siła odśrodkowa.
Nagle wleciała przez okno do środka pałacyku, tam przeleciała przez drzwi i w ostatniej chwili zamknęła je ogonem za sobą. Chłopak nie chciał rujnować ich miejsca zamieszkania, więc zawrócił i wyleciał na zewnątrz, wyczekując, aż dziewczyna snów pojawi się na zewnątrz. Gdy ją zauważył, zaczął gonić ją dalej.
- Patrz, zostały 3 minuty, szykuj się na przegraną! – krzyknęła dziewczyna, po czym powtórzyla manewr z drugim oknem. Hazard jednak nie zamierzał dać się złapać na tę samą sztuczkę po raz trzeci. Wyleciał na zewnątrz i wypatrzył ją. Udawał, że ją goni, ale tak naprawdę ustawił się po innym oknem. Wyczuł jej ruchy w środku budynku przez KI Feeling.
- Jeszcze 30 sekund i wygrywam! – zakrzyknęła z wnętrza.
Gdy już miała wylecieć przez okno, Hazard złapał ją przyczajony za rękę i przygwoździł do ściany obok.
- Popatrz, chyba jednak się przeliczyłaś. Czemu nie używasz KI Feeling, którego cię nauczyłem? – spytał, uśmiechając się do niej zwycięsko.
Vulfila nie kryła złości. Nie lubiła być przyłapana na błędach. Myślała, że uda jej się przechytrzyć chłopaka i przez myśl jej nie przeszło, żeby go wyczuwać KI.
- Dobrze, wygrałeś, ale byłam bardzo, bardzo blisko. – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Czuła się trochę skrępowana tym, że przylegali do siebie brzuchami, a ich twarze niemal się stykały. Ale z drugiej strony przechodziła ją ciepła fala, gdy dochodziło do takich sytuacji. Myślała wtedy, że może sobie pozwolić na krótką chwilę słabości, skoro miała dość silną wolę, by w odpowiedniej chwili się wycofać. I sprawiało jej wiele satysfakcji, jeśli mogła pogrywać sobie z Hazardem. I udowodnić mu, że nie jest taki mądry, jak mu się wydaje.
– Wybierasz nagrodę. Czego sobie życzysz?
Przez chwilę milczeli. Vulfila czuła, jak Hazard lustruje ją wzrokiem i zastanawia się nad wyborem nagrody.
- Rozważam kilka możliwości. Może masaż stóp? A może zrobiłabyś mi pranie? Albo obiad, co myślisz?
- Nie boisz się, że cię podrapię? Ubrania farbuję a jedzenie przesolę?
- Hmm, racja...
Hazard zastanawiał się dalej. Trwało to całą wieczność. Tak, jakby wcale nie chciał jej puścić.
- Dobrze, już wiem, czego chcę. Ale teraz musisz się zgodzić. I masz nie uciekać. - zapowiedział tajemniczo, ale jego ton stał się nieco mniej pewny.
- Na wszystko nie mogę się zgodzić. - odparła.
- Musisz, taka była umowa.
- To czego sobie życzysz? - spytała nieco zaniepokojona.
Znów zapadła cisza, jakby Hazard wahał się, czy w ogóle to mówić.
- Muzyka:
- Chcę cię pocałować. – powiedział całkiem poważnie.
Serce prawie wyskoczyło Vulfili z piersi. Przeszedł ją gorący dreszcz. Takiej propozycji się nie spodziewała. W pierwszej chwili chciała się sprzeciwić . Z drugiej strony gdzieś podświadomie chciała tego, może nawet bardziej niż on sam.
- To nie jest fair. - wyszeptała z cicha. Opuściła powieki i spojrzała w podłogę.
- Dlaczego? - spytał, a Vulfi wydawało się, że jego głos lekko drżał.
- Wiesz, czemu.
- Nie wiem.
“Na pewno wiesz, czemu” - dodała w myślach.
- Możesz puścić moje ręce? – szepnęła.
Nic nie mówiąc rozluźnił uścisk. Nie wiedział, co dziewczyna zamierza zrobić. Ale też siłą nie chciał jej do niczego zmuszać.
Vulfila puściła ręce wzdłuż ciała. Zastanawiała się co zrobić. Odczekała chwilę, licząc na to, że sam zmieni zdanie, ale tego nie robił. Uciec nie mogła ani nie chciała. Zaczęła głębiej oddychać. Położyła mu delikatnie ręce na ramionach. Nie znosiła łamania obietnic.
“Jeden całus i będzie z głowy” - myślała.
Bała się podnieść wzrok. Hazard położył jej więc rękę na brodzie i uniósł lekko do góry, żeby na niego spojrzała. Zbliżył ostrożnie głowę, prawie cofnął się, aż w końcu ich usta zetknęły się ze sobą. Przez chwilę powoli i delikatnie muskali się ustami. Trwało to krotką chwilkę, po czym Hazard oderwał je i znów spojrzał na Vulfilę. Jej policzki całe płonęły, a skórę pokryła gęsia skórka.
- Nie było tak strasznie, co? - zapytał.
- Nie. -przyznała.
- Możesz już iść. - powiedział i czekał na jej reakcję. - Jeśli chcesz. Albo…
- Albo?
Położył jej ręcę za biodrach, przycisnął do ściany i znowu pochylił się do niej. Pocałował ją, tym razem mocno i nieustępliwie. Przesuwał przy tym rękami po jej talii. Vulfila broniła się przez chwilę. Czuła, jak gorąca fala rozpala ją całą. Bezwiednie owinęła jego przedramię ogonkiem, ściskając lekko. Jeszcze chwila i już nie będzie mogła się mu oprzeć. Hazard nie ustępował. Po chwili poczuł, jak jej ciało lekko wiotczeje w jego ramionach, poddając się namiętności. Kiedy zaczęła odpowiadać na jego pocałunki, rozkoszując się smakiem jego ust, całkiem przestał kontrolować sytuację. Pozwolił sobie na więcej przyjemności, spełnienie swoich pragnień. A gdy ścisnęła dłonie na jego ramionach i wolnym ruchem przesunęła po szyi i wplotła w blond włosy, podniósł ją do góry. Była lekka jak piórko. Oplotła go nogami w pasie, on położył ręce na jej pośladkach i ścisnął.
Po dłuższej chwili rozłączyli usta powoli i spojrzeli na siebie. Oddychali głęboko, ich serca waliły jak dzwony. Oboje pragnęli pójść o krok dalej. Gdyby tylko któreś miało odwagę to zaproponować lub po prostu nie myśleć i zrobić, pewnie zapomnieliby na chwilę o reszcie świata...
- Dostałeś co chciałeś. Możesz mnie puścić? – powiedziała drżący głosem.
Hazard miał przeczucie, że nie mówi tego, czego tak naprawdę teraz by chciała. Ale nie był pewny. Uwolnił ją z uścisku i postawił na ziemię.
***
Zaistniała sytuacja odbiła się piętnem na Hazardzie i Vulfili przez następne dni, tygodnie i miesiące. Oboje zdawali sobie już sprawę z tego, że coś ich do siebie ciągnie. W czasie treningów każdy dotyk inny niż uderzenie przywodził na myśl uczucia podobne do tamtego pocałunku i prowadziło do krępującej sytuacji. A mimo to Vulfila nie okazywała Hazardowi zainteresowania. Wręcz przeciwnie. Uciekała wzrokiem, unikała kontaktu lub używała wymijających słów. A Hazard nie rozumiał, czemu tak jest i po co to robi. Dawała mu w ten sposób jednoznacznie znać, że ten pocałunek nic dla niej nie znaczył. Pamiętał wciąż jej słowa o Kuro, nim samym i Zellu. Mógł tylko przypuszczać, że wciąż ma mu za złe przeszłość i nie zgadza się z nim co do przyszłości.
Dni mijały jeden za drugim, czas uciekał, aż dotarli do ostatniego dnia w Rajskiej Komnacie. Po ostatnim treningu wykąpali się i szykowali się do snu. Usiedli razem w piżamach na werandzie, patrzyli w bezkres, którego być może już nigdy więcej w życiu nie zobaczą. Nadchodził wieczór, odczuwali to przez obniżajacą się temperaturę, która sprawiała, że na ich skórze pojawiała się gęsia skórka. Byli zmęczeni rokiem wysiłku jak i ostatnim, wyrażającym treningiem.
- Vulfila? - Hazard spojrzał kątem oka na swoją koleżankę. Miał ostatnią szansę porozmawiać z nią i wyjaśnić pewne sprawy. Wystarczyło mieć trochę odwagi i nie zawahać się.
- Tak?
- Czy ty żałujesz, że weszłaś ze mną do Komnaty?
Vulfila milczala. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Co chciała a co powinna powiedzieć?
- Nie. Cieszę się, że wiele się nauczyłam. A ty?
- Ja też. - odpowiedział cicho.
Vulfila wzdrygnęła się z zimna. Noce w Rajskiej Komnacie bywały naprawdę lodowate.
- Chyba nawet żałuję, że już musimy wychodzić. – dodała, ziewając. Nastroszyła ogonek.
Hazard wahał się przez chwilę, ale w końcu zdobył się na odwagę i objął ją ramieniem. Przytulił do siebie. Vulfila nie protestowała, nie tym razem. Trwali tak jeszcze przez jakiś czas. Ogrzana Halfka zaczęła mrużyć oczy, aż w końcu całkiem zasnęła.
- Obowiązkowa muzyka do następnej sceny:
Hazard, jak co wieczór, sprawdził, czy śpi twardo. Potem wziął ją na ręce i zaniósł do jej osobistej sypialni. Tam położył ją do łóżka.
Wyglądała słodko, leżąc w samej podkoszulce i bawełnianych figach na białej, lśniącej pościeli. Ręce ułożyła bezwładnie po obu stronach ciała. Włosy w nieładzie okalały jej buzię. Twarz miała przechyloną na bok, małe usteczka ułożone w trąbkę i lekko rozchylone. Pochrapywała z cicha co jakiś czas. Miała dziewczęcą, wysportowaną figurę. Dosyć wąskie ramiona i umięśnione uda. Spod koszulki prześwitywały jej niewielkie, zaokrąglone piersi, pobudzone lekkim chłodem, ciągnącym od okna.
Hazard przyglądał się swojej śpiącej koleżance. Usiadł na brzegu jej łóżka. To była ostatnia taka noc. Nie wiedział, co stanie się, gdy wyjdą. Pewnie ich drogi rozejdą się i być może długo już się nie zobaczą. Dotknął delikatnie jej policzka, ale tak, by jej nie zbudzić. Początkowo sądził, że w momencie, gdy pocałuje ją i wyzna swoje uczucia, zmieni się jej stosunek do niego. W końcu czuł jej drżenie w swoich ramionach, był przez chwilę pewny, że ona czuje to samo. A mimo to nic się nie zmieniło. Dlaczego? Czy było cokolwiek jeszcze, co mógłby zrobić? Nie chciał rozchodzić się w ten sposób.
Powiódł ręką dalej po jej szyi. Gdyby tylko pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. W tej chwili miał ochotę wziąć ją w ramiona i pocałować, tak jak ostatnio. Siłą zmusić ją do tego, by już przestać rozpamiętywać przeszłość. Przeciągnął palcem po jej mostku. Coś nie pozwalało mu zapomnieć o niej. Sprawić, by była jak każda inna dziewczyna. Czy to jej uroda? Czy zaczepna osobowość?
Podniósł wzrok wyżej i wtedy zdał sobie sprawę z tego, że jej oczy są lekko uchylone. Milczała z poważną miną. Oczy świeciły jej się lekko. Na policzkach zawitał rumieniec. Jej skóra pokryła się nagle gęsią skórką. Ale nie przerywała mu. Znieruchomiał.
- Vulfila... – szepnął zawstydzony i targany silnymi emocjami. Czym ryzykował? Miał ostatnią szansę na rozmowę z nią – Wybacz mi. Proszę... – wyszeptał.
Vulfila milczała.
- Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy. Nie chciałem, to nie byłem ja. – wyznawał – Jeśli mi pozwolisz i dasz mi szansę, nigdy więcej nie pozwolę cię skrzywdzić, obiecuję...
Halfka nadal milczała, więc Hazard podniósł ją lekko do góry i w ten sposób objął.
- Chciałbym, żebyś mi zaufała. - mówił, patrząc jej głęboko w oczy. - Zaufasz mi?
Vulfila bała się ufać. Czuła w sobie, głęboko w duszy, mur nie do przejścia. W życiu pozwoliła sobie na zaufanie tylko do swojego przybranego ojca Aleksandra Rogozina. Gdzieś w głębi duszy chciała pozwolić sobie na jedno, małe odstępstwo dla Hazarda
- Dobrze. - szepnęła, wtulona w niego. Choć było to kłamstwo.
Słowa te zadziałały jak miód na serce chłopaka. Nie mogąc dłużej się powstrzymać, pocałował dziewczynę tak, jak właśnie tego chciał. Gorąco i namiętnie. Ona też odpowiedziała na ten pocałunek.
- Kocham cię. - powiedział, odrywając się od niej.
Zaczął całować ją po szyi. Obniżył rękę i przetarł po jej sutku, a potem lekko ścisnął.Znów zapragnął jej tak bardzo jak przy ostatnim pocałunku.
- Chciałbyś tego? - zapytał, odsuwając się na chwilkę od niej. Miał wypieki na twarzy.
- Tak… - wyszeptała, odurzona całą sytuacją. Ogień w jej ciele rozpalał ją do czerwoności. W tej chwili wszystko inne straciło wszelkie znaczenie.
- Cenzura:
- Dalsza część została sposana, ale nieudostępniona. Można uzyskać na osobistą prośbę
***
Następnego dnia o poranku Vulfila obróciła się na lewy bok. Czuła się wspaniale. Nie otwierała oczu jeszcze przez chwilę. Nosem wciągała świeże powietrze. Świadomość powoli wracała do niej. Gdzie to ona była? Ach, tak, w Rajskiej Sali. Z Hazardem. Ach, ale to ostatni dzień. No tak. … Ostatni dzień. Czy? Czy jej się przyśniło czy? Otworzyła powoli oczy i wtedy zobaczyła Hazarda rozwalonego na pół łóżka. I nagiego!
- Ich! - pisnęła, odwracając się jak sparaliżowana. To nie był sen. Co też ona najlepszego zrobiła. Pokryła się rumieńcem. Podobało jej się, owszem, no ale…
Wstała czym prędzej i ruszyła do łazienki. Zamknęła się na klucz i oparła o ścianę. Usiadła. Jej myśli kotłowały się w głowie. Myślała tylko o tym, że musi dowiedzieć się o przeszłości i to było jej głównym celem. A Hazard chciałby chyba, żeby teraz podróżowali razem. Halfka nie podzielała jego poglądów, nie ufała Kuro i nie zamierzała obalać Zella. Wręcz przeciwnie. Dołożyłaby najchętniej wszelkich starań, żeby powstrzymać Hazarda przed tym.
“Co robić? Co robić?”
Odświeżyła się, zebrała swoje rzeczy i zanim Hazard się obudzi, ruszyła do wyjścia. Łapiąc za klamkę zawahała się jeszcze przez chwilę. Spojrzała ostatni raz w stronę sypialni.
“Może kiedyś indziej.” - pocieszyła się, po czym nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Zalał ją snop jasnego światła. Drżąco zrobiła pierwszy krok, przełożyła nogę przez próg i…
Zapadła ciemność.
- Hallo? - jej słowa rozniosły się echem w przestrzeni. - Jest tu ktoś? Hazard? Ktokolwiek?
Nikt jej nie odpowiadał.
Rajska Sala to nie miejsce do romansów. Wejść tam mogą tylko osoby o czystym sercu, których zamiary są uczciwe i dobre. Czy Vulfila taka była? Najwidoczniej nie. A Kami ostrzegał. Mogła go posłuchac.
Koniec treningu
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Sty 10, 2017 4:13 pm
Gdy drzwi się za nami zamknęły rozejrzałam się. To było zdecydowanie dziwne miejsce, a jeszcze dziwniejsze było to, że ponoć tutaj byłam, ale kompletnie tego nie pamiętałam.
- Próżnia? – spytałam na głos rozglądając się, całkowicie białe pomieszczenie, w których widać było tylko drzwi i w oddali jakiś dom? Nie mogłam wyczuć tutaj kompletnie energii oprócz naszej. Zrobiłam kilka kroków do przodu, chciałam tak naprawdę sprawdzić, czy utonę w tym pomieszczeniu – Klimatycznie tutaj nie ma co.
I to prawda, bo to miało całkowicie inny klimat niż sobie wyobrażałam, tak bardzo chciałam tu zostać, tutaj zupełnie nic innego nie mogło przeszkodzić w treningu, skupienie tylko na tym. W mojej głowie wciąż nie mogło się pomieścić to, jak tutaj będzie rok, to na zewnątrz minie tylko jeden dzień. Za to idąc w stronę niewielkiego domku oglądałam się za siebie, czy na pewno te cholerne drzwi zaraz nam nie zniknął. Zobaczyłam dwie ogromne klepsydry, które chyba odliczały nasz czas. Weszłam do środka jakbym poczuła się jak u siebie w domu, w końcu musimy we trójkę przeżyć tutaj. Pierwsze drzwi, jakie otworzyłam to ogromna spiżarnia.
- Ile tu jedzenia – powiedziałam rozmarzonym głosem zamykając szybko drzwi. Miałam świadomość, że nie możemy się przecież obżerać, bo musimy przetrwać tutaj cały rok. Nawet nie wchodziłam do kuchni, bo już byłam przekonana, że jest ona wyposażona w pełny sprzęt, ruszyłam do jeszcze jednego pokoju i trochę mnie zatkało. Owszem, komnata została wyposażona dla trzech osób, jednak ktoś zapomniał chyba zrobić osobno pokoju na mnie i dla Kisy i dla bossa. Wychyliłam się szybko żeby pozostałe osoby w tym uświadomić – Wiecie, że jesteśmy koedukacyjni?
Nawet nie chciałam dalej przeszukiwać pomieszczeń w przeszukiwaniu jakiejś osobnej łazienki, bo wiedziałam, że nie mamy na co liczyć. Warunki były najwidoczniej dostosowane dla prawdziwych twardzieli, jasne nie mieliśmy tutaj co prawda spędzać wakacji, a tak naprawdę walczyć, ale mimo wszystko byłam tym zdziwiona.
- Kisa, wyrzucamy Raziela z naszego pokoju? – spytałam opierając się o framugę pomieszczenia i uśmiechając się złowieszczo. Podobała mi się perspektywa spędzenia tutaj tyle czasu tylko i wyłącznie na treningu. Tym bardziej, że miałam wrażenie przed samym wyjściem jakbym poczuła energię Kuro. Miałam nadzieję, że mi się wydawało, bo szczerze powiedziawszy nie byłam jeszcze gotowa na tę konfrontację. – Panie i Panowie! Czy są Państwo gotowi na dalszą całoroczną zabawę?
- Próżnia? – spytałam na głos rozglądając się, całkowicie białe pomieszczenie, w których widać było tylko drzwi i w oddali jakiś dom? Nie mogłam wyczuć tutaj kompletnie energii oprócz naszej. Zrobiłam kilka kroków do przodu, chciałam tak naprawdę sprawdzić, czy utonę w tym pomieszczeniu – Klimatycznie tutaj nie ma co.
I to prawda, bo to miało całkowicie inny klimat niż sobie wyobrażałam, tak bardzo chciałam tu zostać, tutaj zupełnie nic innego nie mogło przeszkodzić w treningu, skupienie tylko na tym. W mojej głowie wciąż nie mogło się pomieścić to, jak tutaj będzie rok, to na zewnątrz minie tylko jeden dzień. Za to idąc w stronę niewielkiego domku oglądałam się za siebie, czy na pewno te cholerne drzwi zaraz nam nie zniknął. Zobaczyłam dwie ogromne klepsydry, które chyba odliczały nasz czas. Weszłam do środka jakbym poczuła się jak u siebie w domu, w końcu musimy we trójkę przeżyć tutaj. Pierwsze drzwi, jakie otworzyłam to ogromna spiżarnia.
- Ile tu jedzenia – powiedziałam rozmarzonym głosem zamykając szybko drzwi. Miałam świadomość, że nie możemy się przecież obżerać, bo musimy przetrwać tutaj cały rok. Nawet nie wchodziłam do kuchni, bo już byłam przekonana, że jest ona wyposażona w pełny sprzęt, ruszyłam do jeszcze jednego pokoju i trochę mnie zatkało. Owszem, komnata została wyposażona dla trzech osób, jednak ktoś zapomniał chyba zrobić osobno pokoju na mnie i dla Kisy i dla bossa. Wychyliłam się szybko żeby pozostałe osoby w tym uświadomić – Wiecie, że jesteśmy koedukacyjni?
Nawet nie chciałam dalej przeszukiwać pomieszczeń w przeszukiwaniu jakiejś osobnej łazienki, bo wiedziałam, że nie mamy na co liczyć. Warunki były najwidoczniej dostosowane dla prawdziwych twardzieli, jasne nie mieliśmy tutaj co prawda spędzać wakacji, a tak naprawdę walczyć, ale mimo wszystko byłam tym zdziwiona.
- Kisa, wyrzucamy Raziela z naszego pokoju? – spytałam opierając się o framugę pomieszczenia i uśmiechając się złowieszczo. Podobała mi się perspektywa spędzenia tutaj tyle czasu tylko i wyłącznie na treningu. Tym bardziej, że miałam wrażenie przed samym wyjściem jakbym poczuła energię Kuro. Miałam nadzieję, że mi się wydawało, bo szczerze powiedziawszy nie byłam jeszcze gotowa na tę konfrontację. – Panie i Panowie! Czy są Państwo gotowi na dalszą całoroczną zabawę?
- GośćGość
Re: Komnata Ducha i Czasu
Czw Sty 12, 2017 2:29 pm
No i w końcu weszli do komnaty. Po takim czasie oczekiwania w końcu dostała to, czego chciała. Przyciągnie było podobne do tego na Vegecie, wspaniale, choć nie pogardziłaby gdyby było ciut większym, bo to zawsze jakieś obciążenie dla ciała. Pozostało jej liczyć tylko, że gdzieś na 'zapleczu' znajdą obciążniki, lub cięższe ubrania do treningu. To stanowczo zwiększy efektywność ich wypocin.
Wszyscy zaczęli się rozglądać po miejscu, w którym przyjdzie im spędzić przyszły rok, oraz okolicy. Co do tego drugiego miejsca to nie mieli za bardzo co liczyć na przepiękne widoki, bo mieli przed sobą jedynie białą pustkę i wysoką temperaturę. Było chyba z lekka trzydzieści stopni, lub coś koło tego. Niezbyt przyjemna i bardzo potliwa pogoda, ale z tego co opowiadał Kami, nie raz się będą dziwić jak się zmienia atmosfera.
__ - Pewnie, niech śpi w wannie. - rzuciła złowieszczo. Raaaczej się nie wstydziła, albo raczej nie miała pojęcia, że trzeba wstydzić się spania w jednym pomieszczeniu z facetem. - Czyyyyyyyyli... - powiedziała przeciągle, zakładając ręce za głowę. Machnęła dwa razy saiyańskim ogonem, po czym ziewnęła. Trzeba przyznać, była bardzo senna po tak obfitym żarełku. Czuła, jak już wszystko usiadło już na jej żołądku i tylko czekało na drzemkę, by to wszystko strawić. Jednak nie... żołądeczku, tak przyjemnie nie będzie. Kisa, aż rwie się do pierwszego treningu tutaj. - To od czego zaczynamy? - zapytała podbiegając do ogromnej szafy, którą odsunęła. W środku znajdowały się jakieś randomowe stroje, przypominające kombinezony saiyańskie, ciężkie frotki, buty i koszule. Idealnie, to jest to czego teraz szukała. Nie chciała zniszczyć stroju, jaki dostała od Red'a. Mógłby się poczuć urażony gdyby zobaczył, że jest poniszczone. Kto wie tego demona!
Jakby nigdy nic zaczęła się przebierać. Nałożyła wszystko co tylko mogła, poczuła się cięższa, ale to nie było jednak to, na co liczyła. Zakładała, że ubrania są dostosowane do "średniej" siły wojowników tu wchodzących. No nic.
OOC
Dopiszę najwyżej coś później, ziewam.
Wszyscy zaczęli się rozglądać po miejscu, w którym przyjdzie im spędzić przyszły rok, oraz okolicy. Co do tego drugiego miejsca to nie mieli za bardzo co liczyć na przepiękne widoki, bo mieli przed sobą jedynie białą pustkę i wysoką temperaturę. Było chyba z lekka trzydzieści stopni, lub coś koło tego. Niezbyt przyjemna i bardzo potliwa pogoda, ale z tego co opowiadał Kami, nie raz się będą dziwić jak się zmienia atmosfera.
__ - Pewnie, niech śpi w wannie. - rzuciła złowieszczo. Raaaczej się nie wstydziła, albo raczej nie miała pojęcia, że trzeba wstydzić się spania w jednym pomieszczeniu z facetem. - Czyyyyyyyyli... - powiedziała przeciągle, zakładając ręce za głowę. Machnęła dwa razy saiyańskim ogonem, po czym ziewnęła. Trzeba przyznać, była bardzo senna po tak obfitym żarełku. Czuła, jak już wszystko usiadło już na jej żołądku i tylko czekało na drzemkę, by to wszystko strawić. Jednak nie... żołądeczku, tak przyjemnie nie będzie. Kisa, aż rwie się do pierwszego treningu tutaj. - To od czego zaczynamy? - zapytała podbiegając do ogromnej szafy, którą odsunęła. W środku znajdowały się jakieś randomowe stroje, przypominające kombinezony saiyańskie, ciężkie frotki, buty i koszule. Idealnie, to jest to czego teraz szukała. Nie chciała zniszczyć stroju, jaki dostała od Red'a. Mógłby się poczuć urażony gdyby zobaczył, że jest poniszczone. Kto wie tego demona!
Jakby nigdy nic zaczęła się przebierać. Nałożyła wszystko co tylko mogła, poczuła się cięższa, ale to nie było jednak to, na co liczyła. Zakładała, że ubrania są dostosowane do "średniej" siły wojowników tu wchodzących. No nic.
OOC
Dopiszę najwyżej coś później, ziewam.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach