Teren przed pałacem.
+9
Red
April
Siódemka
Kanade
NPC.
Reito
Kuro
Hikaru
NPC
13 posters
Teren przed pałacem.
Sro Maj 30, 2012 11:12 pm
First topic message reminder :
Cały teren pokryty metrowej długości, kwadratowymi płytami z twardego granitu, ale nie mogło zabraknąć kilku drzew w wydzielonym do tego miejscu, w dwóch rzędach na jednej i drugiej części całego placu kilka palm wyrosło, a także mnóstwo krzaków i niewielka ilość równo przystrzyżonej trawy. Mnóstwo jest miejsca dla całego osiedla mieszkańców, ale mało kto jest w stanie w ogóle tu się zjawić. Tylko wybrańcy mogą stąpać po tej ziemi, tylko za zezwoleniem kota-Karina. W tym miejscu właśnie ci wybrańcy mogą trenować z pomocnikiem Kamiego- Mr Popo.
Cały teren pokryty metrowej długości, kwadratowymi płytami z twardego granitu, ale nie mogło zabraknąć kilku drzew w wydzielonym do tego miejscu, w dwóch rzędach na jednej i drugiej części całego placu kilka palm wyrosło, a także mnóstwo krzaków i niewielka ilość równo przystrzyżonej trawy. Mnóstwo jest miejsca dla całego osiedla mieszkańców, ale mało kto jest w stanie w ogóle tu się zjawić. Tylko wybrańcy mogą stąpać po tej ziemi, tylko za zezwoleniem kota-Karina. W tym miejscu właśnie ci wybrańcy mogą trenować z pomocnikiem Kamiego- Mr Popo.
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Nie Sty 17, 2016 8:02 pm
Siódemka nadleciała szybko z jego lewej strony, ale uniósł rękę i udało mu się zablokować jej cios. Kolejne dwa uderzenia i kopnięcie, którego uniknął nurkując w dół przed siebie. Obrócił się w okół własnej osi i uderzył prawym prostym, który również nie dotarł do celu. Dyszał szybko, łapczywie łapiąc oddech, ale demonica nie ustępowała. Kolejne dwa ciosy, które zablokował a następnego uniknął trzeciego. Był zmęczony - to prawda, ale im dłużej walczył tym lepiej mu szło. Zaczynał 'czuć' swojego przeciwnika, wychwytując schematy i różne osobliwe zachowania, jednak jego największym atutem była możliwość wyczuwania ruchów powietrza. Udawało mu się to niemal odruchowo. Gdy tylko wyczuł coś, co mogło mu zagrozić reagował bez zastanowienia. Krople potu spływały po jego twarzy, skleiły czarnego irokeza, który opadał mokry na czoło. Mimo krótkiego czasu wydawało mu się, że przyzwyczaił się do nowego stroju i obciążenia. Był wolniejszy, ale z każdym kolejnym ciosem pewniejszy siebie. Stał w miejscu, podczas gdy jego klatka piersiowa wznosiła się i opadała w zastraszającym tempie.
Stał i czekał na kolejny atak, a gdy tylko zobaczył lekkie drgnięcie w jego stronę, ugiął szybko kolana i wystrzelił w górę, czując jakby coś trzymało go posadzki mocniej niż zwykle i wspomagał się techniką latania. Liczył na to, że Siódemka nabierze się, ruszy za nim, i nie pomylił się. Wznosił się z taką prędkością, że musiał zmrużyć oczy, które w jednej chwili zaczęły łzawić. W uszach mu dźwięczało tak, że nie słyszał nic oprócz okropnego dudnienia w bębenkach, a jednocześnie wiedział, że młoda sparing-partnerka znajduje się coraz bliżej i porusza z coraz większą prędkością. Spoglądając lekko za siebie, kątem oka dokładniej skontrolował odległość, jaka ich dzieliła i zdumiał się - dziewczynka była szybsza niż podejrzewał, a może to on był wolniejszy? W każdym razie przestrzeń między nimi malała gwałtownie. W pierwszej chwili wpadł w panikę, ale od razu skarcił się w myślach za takie zachowanie i 'kazał' sobie w duchu wysilić umysł i myśleć. Wykonał gwałtowny zwrot w lewo, robiąc beczkę i w opadając w dół. Kilka kolejnych gwałtownych zwrotów i jeszcze raz spojrzał za siebie, lecz ze zdziwieniem dostrzegł, że Siódemka już go nie ściga, jednak nie zatrzymał się i dobrze zrobił, ponieważ w jednej chwili z gęstej, białej chmury nad nim wyskoczyła dziewczynka z różnokolorowymi tęczówkami i opadając w dół celowała w jego kark, chcąc zapewne usiąść mu 'na barana'. Castiel zdusił w sobie krzyk jaki chciał wydobyć się z jego gardła, i gwałtownym ruchem skręcił umykając w ostatnim momencie. Mimo iż był to tylko trening, to chłopak traktował to bardzo poważnie a serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Przyspieszył jeszcze ile tylko mógł z siebie dać i czekał na odpowiedni moment. Zaplanował pewną akcję, ale dziewczynka musiałaby po raz kolejny za nim podążyć i udało się, czuł, że tak jest.
Pozwolił jej zbliżyć się bardziej udając zmęczone, mimo iż na prawdę był zmęczony. W momencie gdy Siódemka już niemal dotknęła czubkiem palców jego nogi, zrobił salto w tył zatrzymując przepływ energii i zwalniając w powietrzu a następnie najszybciej jak tylko potrafił skręcił biodra i kopniakiem uderzył dziewczynkę w miednicę. W jednej chwili zatrzymał się. Po raz pierwszy udało mu się trafić Siódemkę. I po raz pierwszy w życiu uderzył kobietę.
- Yy... przepraszam Cię, wybacz mi... - na usta cisnęły mu się słowa, że nie chciał, ale przecież nie były one do końca prawdą. Gdy planował ten atak nie przyszło mu do głowy, że uderzy kobietę, dla niego była to tylko trening. Castiel nie mógł wiedzieć, że cios, którym obarczył dziewczynkę wcale nie był taki mocny, a i ona nie jest taka słaba i prawdopodobnie nie poczuła nic więcej niż tylko lekkie mrowienie w miejscu w którym zetknęły się ich ciała. Przez chwilę wydawało mu się, że zobaczył zaskoczenie na jej twarzy, prawdopodobnie się tego nie spodziewała. Chłopak przestraszył się, myśląc, że może będzie chciała się zemścić - zgodnie ze słowami Wszechmogącego mogła być nieprzewidywalna. I złożył sobie kolejną obietnicę, że nigdy więcej nie uderzy kobiety. Wcześniej tego nie robił i świadomie bynajmniej nie zamierzał. Na policzkach wyskoczyły mu czerwone rumieńce wstydu. Nie szukał wzroku dziewczynki i unikał go, spokojnym ruchem opadając w dół w stronę granitowej posadzki pałacu...
ZT ---> Wnętrze
Stał i czekał na kolejny atak, a gdy tylko zobaczył lekkie drgnięcie w jego stronę, ugiął szybko kolana i wystrzelił w górę, czując jakby coś trzymało go posadzki mocniej niż zwykle i wspomagał się techniką latania. Liczył na to, że Siódemka nabierze się, ruszy za nim, i nie pomylił się. Wznosił się z taką prędkością, że musiał zmrużyć oczy, które w jednej chwili zaczęły łzawić. W uszach mu dźwięczało tak, że nie słyszał nic oprócz okropnego dudnienia w bębenkach, a jednocześnie wiedział, że młoda sparing-partnerka znajduje się coraz bliżej i porusza z coraz większą prędkością. Spoglądając lekko za siebie, kątem oka dokładniej skontrolował odległość, jaka ich dzieliła i zdumiał się - dziewczynka była szybsza niż podejrzewał, a może to on był wolniejszy? W każdym razie przestrzeń między nimi malała gwałtownie. W pierwszej chwili wpadł w panikę, ale od razu skarcił się w myślach za takie zachowanie i 'kazał' sobie w duchu wysilić umysł i myśleć. Wykonał gwałtowny zwrot w lewo, robiąc beczkę i w opadając w dół. Kilka kolejnych gwałtownych zwrotów i jeszcze raz spojrzał za siebie, lecz ze zdziwieniem dostrzegł, że Siódemka już go nie ściga, jednak nie zatrzymał się i dobrze zrobił, ponieważ w jednej chwili z gęstej, białej chmury nad nim wyskoczyła dziewczynka z różnokolorowymi tęczówkami i opadając w dół celowała w jego kark, chcąc zapewne usiąść mu 'na barana'. Castiel zdusił w sobie krzyk jaki chciał wydobyć się z jego gardła, i gwałtownym ruchem skręcił umykając w ostatnim momencie. Mimo iż był to tylko trening, to chłopak traktował to bardzo poważnie a serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Przyspieszył jeszcze ile tylko mógł z siebie dać i czekał na odpowiedni moment. Zaplanował pewną akcję, ale dziewczynka musiałaby po raz kolejny za nim podążyć i udało się, czuł, że tak jest.
Pozwolił jej zbliżyć się bardziej udając zmęczone, mimo iż na prawdę był zmęczony. W momencie gdy Siódemka już niemal dotknęła czubkiem palców jego nogi, zrobił salto w tył zatrzymując przepływ energii i zwalniając w powietrzu a następnie najszybciej jak tylko potrafił skręcił biodra i kopniakiem uderzył dziewczynkę w miednicę. W jednej chwili zatrzymał się. Po raz pierwszy udało mu się trafić Siódemkę. I po raz pierwszy w życiu uderzył kobietę.
- Yy... przepraszam Cię, wybacz mi... - na usta cisnęły mu się słowa, że nie chciał, ale przecież nie były one do końca prawdą. Gdy planował ten atak nie przyszło mu do głowy, że uderzy kobietę, dla niego była to tylko trening. Castiel nie mógł wiedzieć, że cios, którym obarczył dziewczynkę wcale nie był taki mocny, a i ona nie jest taka słaba i prawdopodobnie nie poczuła nic więcej niż tylko lekkie mrowienie w miejscu w którym zetknęły się ich ciała. Przez chwilę wydawało mu się, że zobaczył zaskoczenie na jej twarzy, prawdopodobnie się tego nie spodziewała. Chłopak przestraszył się, myśląc, że może będzie chciała się zemścić - zgodnie ze słowami Wszechmogącego mogła być nieprzewidywalna. I złożył sobie kolejną obietnicę, że nigdy więcej nie uderzy kobiety. Wcześniej tego nie robił i świadomie bynajmniej nie zamierzał. Na policzkach wyskoczyły mu czerwone rumieńce wstydu. Nie szukał wzroku dziewczynki i unikał go, spokojnym ruchem opadając w dół w stronę granitowej posadzki pałacu...
ZT ---> Wnętrze
- OCC:
- Koniec treningu
Przepraszam, że tak słabo, ale nie mam mocy - całą noc wymiotowałem i jestem wymięty z życia..
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pon Lut 15, 2016 1:31 pm
Przywitał ich przyjemny letni wietrzyk. Po roku spędzonym w Rajskiej Sali, Hazard docenił tak wydawać by się mogło normalną rzecz. Mimo, iż wcześniej miał problemy z oddychaniem na tej wysokości, teraz stwierdził, że przychodzi mu to z taką normalnością, jak tam na dole. Pobyt w tamtym miejscu naprawdę obciążył jego organizm. Jednak pod pewnymi względami nie żałował odbytego treningu. Znacząco się wzmocnił, czuł to. Zrobił kilka kroków, rozglądając się wokoło. Kami-sama znajdował się niedaleko, natomiast Ziemianin którego spotkali wcześniej śmigał sobie wesoło naokoło Pałacu na jakimś dziwnym obłoczku. Ciekawe coś to było? Hazard uśmiechnął się lekko. Powrót do "tego świata" naprawdę go ucieszył. Ta radość nie trwała jednak długo...
- Co... do cholery - szepnął, otwierając szeroko oczy.
Dotarło do niego to co działo się na Vegecie. Wyczuwał, że populacja planety znacząco się zmniejszyła. Nawet teraz, co sekundę, Ki wielu osób gasło. A więc zaczęło się. I to nie godzinę temu, rebelia trwała od dłuższego czasu. Wiec dlaczego u licha Hikaru go nie poinformował? No tak, w Sali stracili kontakt ze światem zewnętrznym. Nawet jeśli Mistik próbował się z nim skontaktować, jego wiadomość nie doszła do Złotowłosego. A właśnie a propos Obrońcy Ziemi. Jego energia także była bardzo słaba. Najwyraźniej został mocno poturbowany w walce... z Zellem. Teraz to wyczuł. Samotnego Kuro stawiającego czoła tej niemal boskiej mocy. Aura Zella była potworna, powodująca dreszcze. Nigdy nie spotkał się z taką potęgą. To przekraczało jego wyobraźnię. Ten drań jest przerażająco silny. A jego kuzyn mimo to stanął do walki. Jego moc także znacząco wzrosła od ich ostatniego spotkania. Czyżby udało mu się osiągnąć SSJ3?
- Muszę mu pomóc.
Mimo chwilowego przerażenia, zdecydował się tam lecieć. Czy nie do tego dążył przez ostatnie 2 lata. Miałby teraz się przestraszyć i zrezygnować? O nie, Król Vegety jeszcze przekona się na co go stać. Jak silny jest Saiyan dążący do zemsty. Odwrócił się w stronę Wszechmogącego.
- Kami-sama, jesteśmy bardzo wdzięczni za udostępnienie nam tej sali. Jeszcze przyjdzie pora by odpowiednio Ci podziękować, lecz teraz... sam rozumiesz, musimy się tam udać. Do zobaczenia!
Miał nadzieję, że jego pożegnanie było dość przekonywujące. Nie dopuszczał do myśli śmierci w walce. Przeżyje i jeszcze tu wróci. Spojrzał na Vulfilę i kiwnął głową.
- Gotowa? Przygotuj się, być może od razu będziemy musieli walczyć - rzekł, jednak nie zamierzał teleportować się z nią od razu do Zella. Zostawi ją w jakimś bezpieczniejszym miejscu i sam ruszy do boju. Przystawił 2 palce do czoła i po chwili oboje zniknęli.
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t970p20-krolewskie-komnaty
Plus po drodze fabularnie do jakiejś losowej lokacji.
- Co... do cholery - szepnął, otwierając szeroko oczy.
Dotarło do niego to co działo się na Vegecie. Wyczuwał, że populacja planety znacząco się zmniejszyła. Nawet teraz, co sekundę, Ki wielu osób gasło. A więc zaczęło się. I to nie godzinę temu, rebelia trwała od dłuższego czasu. Wiec dlaczego u licha Hikaru go nie poinformował? No tak, w Sali stracili kontakt ze światem zewnętrznym. Nawet jeśli Mistik próbował się z nim skontaktować, jego wiadomość nie doszła do Złotowłosego. A właśnie a propos Obrońcy Ziemi. Jego energia także była bardzo słaba. Najwyraźniej został mocno poturbowany w walce... z Zellem. Teraz to wyczuł. Samotnego Kuro stawiającego czoła tej niemal boskiej mocy. Aura Zella była potworna, powodująca dreszcze. Nigdy nie spotkał się z taką potęgą. To przekraczało jego wyobraźnię. Ten drań jest przerażająco silny. A jego kuzyn mimo to stanął do walki. Jego moc także znacząco wzrosła od ich ostatniego spotkania. Czyżby udało mu się osiągnąć SSJ3?
- Muszę mu pomóc.
Mimo chwilowego przerażenia, zdecydował się tam lecieć. Czy nie do tego dążył przez ostatnie 2 lata. Miałby teraz się przestraszyć i zrezygnować? O nie, Król Vegety jeszcze przekona się na co go stać. Jak silny jest Saiyan dążący do zemsty. Odwrócił się w stronę Wszechmogącego.
- Kami-sama, jesteśmy bardzo wdzięczni za udostępnienie nam tej sali. Jeszcze przyjdzie pora by odpowiednio Ci podziękować, lecz teraz... sam rozumiesz, musimy się tam udać. Do zobaczenia!
Miał nadzieję, że jego pożegnanie było dość przekonywujące. Nie dopuszczał do myśli śmierci w walce. Przeżyje i jeszcze tu wróci. Spojrzał na Vulfilę i kiwnął głową.
- Gotowa? Przygotuj się, być może od razu będziemy musieli walczyć - rzekł, jednak nie zamierzał teleportować się z nią od razu do Zella. Zostawi ją w jakimś bezpieczniejszym miejscu i sam ruszy do boju. Przystawił 2 palce do czoła i po chwili oboje zniknęli.
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t970p20-krolewskie-komnaty
Plus po drodze fabularnie do jakiejś losowej lokacji.
Re: Teren przed pałacem.
Pon Lut 15, 2016 2:59 pm
Kami spokojnie obserwował młodzież bawiącą się na chmurce. Nawet jemu chwilowo udzieli się nastrój podopiecznych.
- Castiel wystarczy wracajcie, przed nocą mam dla Cienie jeszcze ważne zadanie.
Gdy Ziemianin wylądował z komnaty wyszedł Hazard wraz z Vulfi i pojawili się na placu przed pałacem.
- Długo kazaliście na siebie czekać. – powiedział Kami lecz bez Cienia pretensji. Niesamowita walka toczy się na waszej planecie. Właśnie Hikaru wymierzył atak na waszego króla o mocy, jak Wy to określacie ponad 450 000 jednostek, a tenże wojownik nadal żyje i przeraża swoja ukrytą mocą. Jeśli król Zell przeżyje to chyba odbije sobie ten pojedynek na reszcie Wszechświata i już nikt go nie powstrzyma. Powodzenia młody wilku.
Kami westchnął ciężko, a na jego obliczu pojawiła się zatroskana mina.
- Wracając Twojego treningu. Teraz stoi przed Tobą najtrudniejsze zadanie. Wszystkie wskazówki, które od stoczenia walki ze swoim sobowtórem otrzymałeś musisz połączyć. Te z pozoru nic nie znaczące zadanie, czy zabawy miały Cię przygotować na poznanie jednocześnie najsłabszej ale i najpotężniejszej techniki na świecie. Ki- Feeling, czyli wyczuwanie Ki. Nie ma dobrego przepisu na naukę tej techniki. Musisz wpaść sam na to wpaść. Jedni najpierw czują umysłem, inni ciałem. Musisz się wyciszyć i skupić. Chyba, że wolisz najpierw obejrzeć ze mną walkę o los kosmosu?
Mała Siódemka jakby bardziej wtuliła się w ziemianina jednocześnie patrząc gdzieś w niebo, gdzieś ponad przestrzeń.
- Saiyanie są straszni.
- Ano są – westchnął Kami. Stare manuskrypty mówią, że tysiące lat temu bogowie stworzyli rasę wojowników aby im służyła, aby pilnowali pokoju na świecie. Ale tak się nie stało, to rasa bardzo dumnych wojowników, konkurowali miedzy sobą stając się coraz silniejsi aż było im za mało, potrzebowali kolejnych wyzwań, pojedynków, adrenaliny i zaczęli podbijać oraz niszczyć inne planety. Terroryzują kosmos i teraz wybijają samych siebie.
OOC: Cas trenujesz, oglądasz, zadajesz Kamiemu pytania?
- Castiel wystarczy wracajcie, przed nocą mam dla Cienie jeszcze ważne zadanie.
Gdy Ziemianin wylądował z komnaty wyszedł Hazard wraz z Vulfi i pojawili się na placu przed pałacem.
- Długo kazaliście na siebie czekać. – powiedział Kami lecz bez Cienia pretensji. Niesamowita walka toczy się na waszej planecie. Właśnie Hikaru wymierzył atak na waszego króla o mocy, jak Wy to określacie ponad 450 000 jednostek, a tenże wojownik nadal żyje i przeraża swoja ukrytą mocą. Jeśli król Zell przeżyje to chyba odbije sobie ten pojedynek na reszcie Wszechświata i już nikt go nie powstrzyma. Powodzenia młody wilku.
Kami westchnął ciężko, a na jego obliczu pojawiła się zatroskana mina.
- Wracając Twojego treningu. Teraz stoi przed Tobą najtrudniejsze zadanie. Wszystkie wskazówki, które od stoczenia walki ze swoim sobowtórem otrzymałeś musisz połączyć. Te z pozoru nic nie znaczące zadanie, czy zabawy miały Cię przygotować na poznanie jednocześnie najsłabszej ale i najpotężniejszej techniki na świecie. Ki- Feeling, czyli wyczuwanie Ki. Nie ma dobrego przepisu na naukę tej techniki. Musisz wpaść sam na to wpaść. Jedni najpierw czują umysłem, inni ciałem. Musisz się wyciszyć i skupić. Chyba, że wolisz najpierw obejrzeć ze mną walkę o los kosmosu?
Mała Siódemka jakby bardziej wtuliła się w ziemianina jednocześnie patrząc gdzieś w niebo, gdzieś ponad przestrzeń.
- Saiyanie są straszni.
- Ano są – westchnął Kami. Stare manuskrypty mówią, że tysiące lat temu bogowie stworzyli rasę wojowników aby im służyła, aby pilnowali pokoju na świecie. Ale tak się nie stało, to rasa bardzo dumnych wojowników, konkurowali miedzy sobą stając się coraz silniejsi aż było im za mało, potrzebowali kolejnych wyzwań, pojedynków, adrenaliny i zaczęli podbijać oraz niszczyć inne planety. Terroryzują kosmos i teraz wybijają samych siebie.
OOC: Cas trenujesz, oglądasz, zadajesz Kamiemu pytania?
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Lut 16, 2016 2:34 pm
*Przybył stąd!*
Bawił się z Siódemką znakomicie, w przestworzach. Niekiedy starał się rozpędzić chmurkę do maksymalnej prędkości, chcąc sprawdzić na ile ją stać, a czasami wykonywał różne beczki i piruety ku uciesze dziewczynki. Przed pierwszym ostrym manewrem trochę się wahał, mimo to spróbował z dziwnym uczuciem, jakby żołądek podjeżdżał mu do gardła. Chmurka jednak nie dała mu spaść, napełniając Castiela uczuciem spokoju dającego więcej satysfakcji z tak dobrej zabawy. Po kilku chwilach usłyszał głos Wszechmogącego nawołującego ich do lądowania. Miał dla niego kolejne zadanie. Szybko uformował myśl w swojej głowie, a chmurka skręciła opadając lekko w dół i zatrzymała się tuż nad posadzką, niedaleko zielonoskórego Nameczanina. Zdjął z barków demonicę i sam opuścił nogi na dół i zaskoczył z Kinto.
W tym czasie podeszli do nich dwaj wojownicy, których widział wcześniej. Saiyanie. Chłopak zauważył, że ich wygląd nieco się zmienił. Wydawali mu się jacyś... nieco więksi, bardziej umięśnieni. Gdy się im tak przyglądał zauważył brązowe ogony, wyrastające im z... dolnej tylnej części pleców?! Starał się ogarnąć wzrokiem przybyszy, do których wcześniej nie przywiązywał wielkiej uwagi. Jego obserwacje przerwała krótka wymiana zdań, z której niewiele zrozumiał, poza przeczuciem, że może z tego wyniknąć coś na prawdę złego. Zrobił kilka kroków w stronę wojowników, chcąc zapytać o co dokładnie chodzi, gdy nagle oboje zniknęli przed jego oczami. Z ust wyrwało mu się jedynie ciche 'wow' i przeniósł zdziwiony wzrok na Wszechmogącego, który teraz tłumaczył mu prawdziwy sens wcześniejszych treningów. Dając kolejne wskazówki, zdradził mu kolejną tajemnicę, którą musiał opanować by wyczuwać energię otaczającego go świata.
- Myślę, że teraz zdecydowanie ważniejszy dla mnie jest ten los kosmosu, a technikę mogę opanować później... - uśmiechnął się niepewnie chcąc podjąć własną decyzję. Zastanawiało go gdzie i jak znikneli tamci wojownicy, a jeszcze bardziej dziwna reakcja Ziemskiego Boga. Jeśli od tej walki zależą losy galaktyki, to czemu nie robi wszystko by temu zapobiec? W jego wnętrzu wzrastało uczucie dziwnego niepokoju. - No to... gdzie mam patrzeć?
Spytał spoglądając na Siódemkę, która patrzyła w niebo. Dziwnym dla niego było usłyszeć od Demona, że ktoś jest straszny. Przecież one same mają w sobie więcej chaosu niż najwięksi dyktatorzy tego świata. Podszedł do nich bliżej i szybkim ruchem dłoni poczochrał włosy dziewczynki starając się dodać jej otuchy. Niepokój rósł w nim bardziej im dłużej o nim myślał. Nie chciał być zgładzony i nic nie móc z tym zrobić, a mowa tu przecież o całej galaktyce!! Przez myśl mu przeszło, że musi trenować, przygotować się na najgorszy stan rzeczy, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że jeśli będzie obserwował walkę, wyniesie z tego równie wiele - słabe strony, nawyki, sposoby działania. Odwrócił się do Kamiego czekając aż ten pokaże mu to, co oboje z Siódemką obserwowali.
ZT ---> Wnętrze Pałacu!
Bawił się z Siódemką znakomicie, w przestworzach. Niekiedy starał się rozpędzić chmurkę do maksymalnej prędkości, chcąc sprawdzić na ile ją stać, a czasami wykonywał różne beczki i piruety ku uciesze dziewczynki. Przed pierwszym ostrym manewrem trochę się wahał, mimo to spróbował z dziwnym uczuciem, jakby żołądek podjeżdżał mu do gardła. Chmurka jednak nie dała mu spaść, napełniając Castiela uczuciem spokoju dającego więcej satysfakcji z tak dobrej zabawy. Po kilku chwilach usłyszał głos Wszechmogącego nawołującego ich do lądowania. Miał dla niego kolejne zadanie. Szybko uformował myśl w swojej głowie, a chmurka skręciła opadając lekko w dół i zatrzymała się tuż nad posadzką, niedaleko zielonoskórego Nameczanina. Zdjął z barków demonicę i sam opuścił nogi na dół i zaskoczył z Kinto.
W tym czasie podeszli do nich dwaj wojownicy, których widział wcześniej. Saiyanie. Chłopak zauważył, że ich wygląd nieco się zmienił. Wydawali mu się jacyś... nieco więksi, bardziej umięśnieni. Gdy się im tak przyglądał zauważył brązowe ogony, wyrastające im z... dolnej tylnej części pleców?! Starał się ogarnąć wzrokiem przybyszy, do których wcześniej nie przywiązywał wielkiej uwagi. Jego obserwacje przerwała krótka wymiana zdań, z której niewiele zrozumiał, poza przeczuciem, że może z tego wyniknąć coś na prawdę złego. Zrobił kilka kroków w stronę wojowników, chcąc zapytać o co dokładnie chodzi, gdy nagle oboje zniknęli przed jego oczami. Z ust wyrwało mu się jedynie ciche 'wow' i przeniósł zdziwiony wzrok na Wszechmogącego, który teraz tłumaczył mu prawdziwy sens wcześniejszych treningów. Dając kolejne wskazówki, zdradził mu kolejną tajemnicę, którą musiał opanować by wyczuwać energię otaczającego go świata.
- Myślę, że teraz zdecydowanie ważniejszy dla mnie jest ten los kosmosu, a technikę mogę opanować później... - uśmiechnął się niepewnie chcąc podjąć własną decyzję. Zastanawiało go gdzie i jak znikneli tamci wojownicy, a jeszcze bardziej dziwna reakcja Ziemskiego Boga. Jeśli od tej walki zależą losy galaktyki, to czemu nie robi wszystko by temu zapobiec? W jego wnętrzu wzrastało uczucie dziwnego niepokoju. - No to... gdzie mam patrzeć?
Spytał spoglądając na Siódemkę, która patrzyła w niebo. Dziwnym dla niego było usłyszeć od Demona, że ktoś jest straszny. Przecież one same mają w sobie więcej chaosu niż najwięksi dyktatorzy tego świata. Podszedł do nich bliżej i szybkim ruchem dłoni poczochrał włosy dziewczynki starając się dodać jej otuchy. Niepokój rósł w nim bardziej im dłużej o nim myślał. Nie chciał być zgładzony i nic nie móc z tym zrobić, a mowa tu przecież o całej galaktyce!! Przez myśl mu przeszło, że musi trenować, przygotować się na najgorszy stan rzeczy, ale po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że jeśli będzie obserwował walkę, wyniesie z tego równie wiele - słabe strony, nawyki, sposoby działania. Odwrócił się do Kamiego czekając aż ten pokaże mu to, co oboje z Siódemką obserwowali.
ZT ---> Wnętrze Pałacu!
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Czw Lut 25, 2016 8:55 pm
*Przybył stąd!*
Różne myśli chodziły mu po głowie. Zastanawiał się nad ogromem mocy wojowników, jaki zobaczył w obrazie pokazanym mu przez Kamiego. Czy chciałby być tak mocny? Być może - ale na razie jego głównym celem był trening przeciwko zawodnikom Urunai Baby i pokonanie ich. Gdyby oczywiście Ziemia była zagrożona to stanąłby do walki, nie ważne jak ogromną siłą dysponowali by przeciwnicy. Miał jednak nadzieję, że teraz gdy okrutny Zell został pokonany, na tronie zasiądzie ktoś, kogo polityka nie będzie ekspansywna, a inne planety pozostaną nienaruszone. Robiąc kilka głośnym kroków po granitowej posadzce odetchnął głęboko świeżym, zimnym powietrzem.
Przeszedł na skraj posadzki, palcami u stóp niemal wystając za granicę. Nie bał się, potrafił latać, poza tym miał Kinto. Ziemia z tej wysokości wyglądała pięknie, chłopak zachłysnął się tym widokiem. Wszystko wydawało się takie małe. Usiadł na skraju w pozycji kwiatu lotosu, ręce luźno położył na swoich kolanach. Zamknął oczy i odetchnął jeszcze raz, głęboko, starając się przypomnieć sobie wszystkie dotychczasowe nauki, które prowadziły jedynie do tego głównego zadania.
Na początku uspokoił oddech, sprawiając, że stał się miarowy, spokojny, działający tak, że skupiał swoje myśli. Wyostrzył zmysły, usłyszał szum wiatru, czuł na swojej skórze każdy lekki podmuszek. Robił to już wiele razy, przychodziło mu to więc łatwiej. Wiedział, że kluczem do sukcesu jest spokój - usłyszał to wiele razy i to nie od jednej osoby. Starał się, by jego głowę nie zakłóciły niepotrzebne myśli, utrzymując uwagę na swoim spokojny oddechu. Powoli, zaczęły docierać do niego inne bodźce. Wyostrzony słuch, zmysł dotyku, kiedy czuł wibrację niemal w każdym maleńkim włosku na swoich rękach.
Przypomniał sobie słowa Kamiego, że każda istota posiada energię. Jego pierwsze zadanie - walka z przeciwnikiem o takich samych zdolnościach jak on, tyle, że lepiej je wykorzystywał. Nauczył się wtedy skupiać na otaczającym go świecie, wykonywać tylko te ruchy, które są niezbędne, omijając te, które niepotrzebnie sprawiały, że tracił cenną energię. Później zabawa w berka z zawiązanymi oczami miały pomóc mu wyczuć tą energię przy każdym ruchu przeciwnika. On zaś ćwicząc to nauczył się jeszcze bardziej wyostrzać zmysły, słuchać ruchów powietrza. Uczył się kontroli swojej własnej energii, poznając technikę ofensywną. W między czasie wzmacniał swoje ciało i doświadczenie poprzez walki z małą demonicą, i to z dodatkowym obciążeniem. Ostatnie zadanie jednak prowadziło go do poznania sposobu wykrywania energii u innych. Wcześniej zastanawiało go, dlaczego ma siedzieć nad rzeczką i łowić ryby, ale w trakcie tej spokojnej czynności nauczył się rozpoznawać energię małych rybek, które podpływały do haczyka. Każdy ich ruch powodował rozchodzenie się nieznacznej energii z ich ciała niczym kręgi na wodzie. Teraz miał za zadanie połączyć to wszystko w jedną całość. Problem jednak stanowiła dla niego odległość celu jaki sobie wyznaczył - zupełnie zapomniał o Wszechmogącym i Siódemce, którzy siedzieli w Pałacu, bezskutecznie próbując wyłapać jakąkolwiek energię z Ziemi poniżej Pałacu, od zwykłych mieszkańców. Próbował usilnie przez kilka minut, aż na jego czole pojawiły się krople potu, na nic jednak się to nie zdało. Poczuł złość na siebie, ale szybko odgonił to uczucie. Musi nauczyć się cierpliwości, a przede wszystkim musi być spokojny. Po raz kolejny skupiając się na swoim oddechu, opadł świadomością w głąb siebie...
***
Nagle usłyszał cichy śpiew ptaków w oddali, jego nozdrza wyczuły zapach lasu, przypominający mu radosne chwile spędzone w rodzinnej wiosce, a stopy zapadały mu się w mchu. Po chwili jednak radosny trel ucichł, a w okół zapanowała cisza. Otworzył oczy, nie był przekonany co się stało. Na polanie nie było jasno, bardziej mroczno. Ciemne drzewa nachylały się ku sobie, przesłaniając niebo gęstwiną gałęzi i woalami kędzierzawych porostów, gdzieniegdzie prze świtały jednak proste promienie jasnego słońca. Zauważył biały pniak, który wyrastał z ziemi pośrodku polany. Był szeroki na tyle, że mógłby na nim usiąść, nie wiedział jednak o co tu chodzi.
Do czasu gdy wiedziony instynktem podniósł oczy na skraj, gdzie stał ogromny, biały wilk. Długie, lśniące futro nie falowało mu już, jak wtedy gdy ujrzał go podczas zamieci. Jego głębokie ślepia, zupełnie inne niż zwierzęce patrzyły na niego jakby z troską. Było to zupełnie inne spojrzenie niż wtedy na Górze, kiedy był przekonany, że rzuca mu wyzwanie. Basior ruszył do przodu, stawiając łapy powoli i ostrożnie, a mech pod jego ciężarem zapadał się jeszcze głębiej niż pod Castielem. Chłopak chciał coś powiedzieć, słowa jednak ugrzęzły mu w gardle. Zastanawiał się, dlaczego teraz spotkali się w innej scenerii niż poprzednio. - "Dawno się nie widzieliśmy." - odezwał się w jego głowie, gruby, tubalny głos Leitsaca. Jego szczęka nie poruszyła się jednak, jakby mówił prosto do jego umysłu. Basior podszedł bliżej - był tak wielki, że młody indianin z powodzeniem mógłby go dosiadać. Nie bał się jednak, miał dziwne przeczucie, takie jak poprzednio - poczucie znajomego bezpieczeństwa. - "Zastanawiasz się zapewne, gdzie ta wichura... Wcześniej musiałem Cię sprawdzić. Chciałem wiedzieć czy jesteś godny bym wciąż był częścią Ciebie. W innych wypadkach to Twój nastrój decyduje o tym jaka tu jest pogoda. Gdy zmarła Kimiko a Ty byłeś zdruzgotany, to padało. Baardzo dłuugo." - ostatnie zdanie wypowiedział przeciągając sylaby, a w jego głosie można było wyczuć równie wielki smutek niż wtedy, gdy on sam go odczuwał. Wyciągnął rękę i przejechał nią po lśniącym futrze. Było niesamowicie miękkie, puszyste i przyjemne. - "Ale ja nie o tym. Masz, zdaje się, zadanie do wykonania. Usiądź tam." - pyskiem wskazał pieniek, który wcześniej zauważył Castiel. Chłopak usiadł na nim, krzyżując nogi. Wciąż nie mógł napatrzyć się na Leitsaca. Wiedział jednak, do czego nawiązuje basior i zamknął oczy. Świat w okół niego spowiła ciemność. W swojej głowie, jakby z oddali usłyszał głos wilka. - "Otwórz swój umysł jak Cię nauczono i słuchaj tego co Cię otacza, myśli wszystkich istot na tej polanie, od mrówek wśród drzew po robaki w ziemi. Słuchaj, aż w końcu usłyszysz je wszystkie i zrozumiesz ich naturę i cel istnienia. Słuchaj, a gdy nie usłyszysz już nic nowego, przyjdź i opowiedz mi czego się nauczyłeś."
A potem w lesie zapadła cisza. Chłopak skupił się, wyobrażając sobie jak daje nura w sam środek swojej duszy. Jak wtedy gdy uczono go kontrolować swoją energię by utworzył ją we wrzecionowatą poświatę Ki-Sworda, tak i teraz poczuł nurty energii płynące po jego ciele, rozlewające się w każdy zakamarek, po czubki palców. Czuł jak ta energia w nim buzuje, a on sam świadomie zaczął podkręcać ją, wyobrażając sobie jakby płomienie wzrastające przy podmuchu wiatru. Poczekał chwilę, rozgrzewając swoje ciało, tak jak robił to podczas śnieżnej zamieci, gdy było mu zimno.
A potem przyszło zrozumienie. Jakby na jego głowę spadły tysiące obrazów, uczuć, zapachów, od których zakręciło mu się w głowie. Jakby biały basior pokazał mu co ma robić. Sprawił, że wszystkie elementy jego układanki, które poznawał poprzez trening z poprzednimi zadaniami, złożyły się idealnie w jedną całość. Z lekkim wahaniem opuścił otaczające jego umysł bariery - które może jedynie sobie wyobrażał. Wyobraził sobie również, jak sięga świadomością poza swoje ciało - nadmuchując bańkę, która rozeszła się po lesie, czując w sobie moc Leitsaca, który pomagał mu napierać na niewidzialne ściany. Z początku otaczała go jedynie pustka. Potem jednak w ciemności zaczęły pojawiać się iskierki światła i ciepła, a ich moc nieznacznie rosła, aż w końcu znalazł się pośrodku galaktyki roztańczonych konstelacji. Każdy jasny punkcik oznaczał życie. Czuł się jakby stał głuchy pośrodku tłumu i dopiero teraz zaczynały docierać do niego różne rzeki emocji. Z początku przestraszył się a jego koncentracja zachwiała się sprawiając, że 'nadmuchiwana bańka' zmniejszyła się znacznie, a chłopak oczami umysłu widział jak maleńkie iskierki znikają. Przypominając sobie lekcje, zaczął od nowa oddychać wolniej, kontrolując cały proces by znów móc na spokojnie otworzyć swój umysł.
Gdy to zrobił znowu zalała go fala iskierek. Ze wszystkich wyczuwanych żywotów miażdżącą większość stanowiły owady, ich liczba go oszołomiła. Dziesiątki tysięcy żyły w stopie kwadratowej mchu, miliony na niewielkiej polanie, niezliczone rzesze poza nią. Ich obfitość wręcz go przeraziła, ale tym razem był na to przygotowany i zdołał utrzymać koncentrację, by nie musieć zaczynać wszystkiego od nowa. Skoncentrował się na kolumnie czerwonych mrówek maszerujących po ziemi i łodygach krzaka dzikiej róży. To, co od nich wychwycił, nie przypominało myśli - mrówki miały zbyt prymitywne mózgi - lecz raczej bodźce: nakaz szukania pożywienia i unikania obrażeń, obrony terytorium, płodzenia młodych. Badając instynkty mrówek, zaczął rozumieć ich zachowanie. Zafascynowany, skupił się bardziej i odkrył, że, prócz kilku osobników badających zewnętrzne granice ich królestwa, mrówki wiedziały dokładnie, dokąd idą. Nie potrafił określić, jaki mechanizm nimi kieruje, podążały jednak jasno określonymi ścieżkami prowadzącymi z gniazda do pożywienia i z powrotem. Źródło pożywienia stało się kolejną niespodzianką. Tak jak przypuszczał, mrówki zabijały i pożerały inne owady. Przede wszystkim jednak skupiały się na hodowli czegoś, co pokrywało krzak róży. Odpowiedź okazała się tak prosta, że zaśmiał się w głos, gdy ją dostrzegł: mszyce. Mrówki zachowywały się niczym pasterze mszyc, prowadząc je i chroniąc, a także pobierały od nich pożywienie, masując im brzuchy koniuszkami swoich czułków.
Po jakimś czasie chłopak uznał, że zdobył już od mrówek tyle informacji, ile tylko mógł - chyba że miałby siedzieć jeszcze nie wiadomo ile, mimo iż tak na prawdę nie wiedział ile czasu minęło. Choć domyślał się, że cała ta sytuacja dzieje się tylko w jakimś niewyjaśnionym dla niego sposobem - jakby w jego własnej duszy. Tak było poprzednim razem, sądził, że tak jest i teraz - i właśnie miał wrócić do swego ciała, gdy na polanę wskoczyła wiewiórka. Jej pojawienie się przypominało nagły, oślepiający rozbłysk światła, Castiel bowiem przywykł do owadów. Oszołomiony, dał się ponieść prądowi odczuć dobiegających od zwierzęcia. Węszył po lesie jego nosem, czuł, jak kora ustępuje pod zakrzywionymi pazurkami, a powietrze przepływa wokół wzniesionego puchatego ogona. W porównaniu z mrówką wiewiórka kipiała energią i dysponowała niekwestionowaną inteligencją. Zafascynowany wyobraził sobie jak 'oddala' perspektywę swojego widoku niczym scrollem myszki komputerowej, sprawiając że iskierki mrówek zmniejszyły się tak, że był prawie niewidoczne. Poszukał myślami Leitsaca i wprost przeraził się gdy ujrzał ogromne ognisko energii - w porównaniu do małych stworzeń. Szybko wycofał się do swojego ciała i otworzył oczy. Las wydał mu się mroczniejszy i cichszy. Castiel odetchnął głęboko i rozejrzał się, po raz pierwszy doceniając, jak wiele form życia istnieje na świecie. Wyprostował zdrętwiałe nogi i podszedł do krzaka róży. Pochylił się i obejrzał uważnie gałązki. Istotnie, przywierały do nich mszyce i ich szkarłatne strażniczki, a u podstawy krzaka piętrzył się stos sosnowych szpilek oznaczający wejście do labiryntu mrówek. Dziwnie było oglądać to wszystko własnymi oczami. Nic nie zdradzało licznych, subtelnych powiązań, o których właśnie się dowiedział. Wrócił do basiora i zrelacjonował mu wszystko o czym się dowiedział. Wcześniej wilk wspominał o mrówkach, więc chłopak skupił się na nich. Widział jednak niezadowoloną - jak na wilka - minę. - "A co z innymi organizmami w ziemi i powietrzu? Możesz mi opowiedzieć, co robiły, podczas gdy twoje mrówki strzegły swoich podopiecznych?" - Młody indianin milczał. Widocznie nie do końca zrozumiał sens całego zadania, lecz mimo to w duchu czuł, że jednak czegoś się nauczył. - "Na tym właśnie polega twój błąd. Musisz stać się świadom wszystkich rzeczy jednako, nie skupiać się wyłącznie na jednym temacie. To podstawowa umiejętność." Po chwili widocznie znudzony telepatyczną rozmową przesłał mu obrazy i myśli, z których chłopak zrozumiał, że musi to opanować tak jak opanował wyczuwanie ruchów powietrza. Wszystkie na raz, jednako. Zapytał, skąd ma wiedzieć, że opanował tą technikę a basior odezwał się w jego głowie po raz kolejny. - "Gdy będziesz mógł obserwować jedno, a widzieć wszystko."
Siedzieli tak razem w milczeniu przez kilkadziesiąt minut, później jednak Castiel uznał, że chce spróbować jeszcze raz. Siadając znów na pieńku wrócił do poprzedniej pozycji i koncentracji. Krótka przerwa dobrze mu zrobiła - szybko udało mu się skupić. Po raz kolejny zajął się studiowaniem kolonii czerwonych mrówek. Próbował też wyczuć wszystko inne, co działo się na polanie, tak jak chciał Leitsac.
Nie do końca mu się powiodło. Kiedy się odprężał i pozwalał, by jego umysł chłonął informacje napływające ze wszystkich okolicznych świadomości, w głowie pojawiały mu się tysiące obrazów i uczuć, nakładających się na siebie w szybkich przebłyskach barw i dźwięków, dotyku i zapachu, bólu i rozkoszy. Liczba informacji go oszołomiła. Z czystego nawyku umysł młodzieńca chwytał się jednego tematu, wyciszając wszystkie inne. Czynił tak dopóty, dopóki nie zorientował się i nie powrócił do stanu pasywnego otwarcia. Cykl ów powtarzał się co kilka sekund. Jednak po kilkudziesięciu minutach, a może godzinach - nie potrafił stwierdzić - zdołał przyzwyczaić się na tyle, że w końcu wyczuł nie tylko ptaki, zwierzęta i owady, ale też rośliny.
Rośliny miały zupełnie inną świadomość niż zwierzęta - powolną, leniwą, pozbawioną jądra, lecz na swój sposób równie wyraźnie dostrzegającą otoczenie jak on sam. Słabe pulsowanie świadomości roślin rozjaśniło galaktykę gwiazd wirujących mu przed oczami - każda lśniąca iskierka symbolizowała życie - miękkim, wszechobecnym blaskiem. Nawet w jałowym piasku roiło się od organizmów. Sama ziemia była żywa i świadoma. "Wszędzie istnieje inteligentne życie" - pomyślał.
Kiedy zanurzył się w oceanie myśli i uczuć otaczających go istot, zdołał osiągnąć stan tak głębokiego wewnętrznego spokoju, że przez ten czas przestał istnieć jako odrębna jednostka. Stał się nicością, otchłanią, odbiorcą głosów całego świata. Nic nie umykało jego uwagi, bo uwaga ta nie skupiała się na niczym. Był lasem i jego mieszkańcami. Gdy dotarł do tego etapu, później starał się rozszerzać granice swojej świadomości. "Czy tak właśnie czuje się bóg?" - zastanawiał się po powrocie do swego ciała, przypominając sobie jak Kami wraz z Siódemką patrząc w niebo obserwowali wydarzenia na odległej Vegecie. On na razie nie był w stanie sięgnąć tak daleko. Spojrzał na białego basiora, a ten mrugnął do niego wielkim, mądrym okiem jakby wszystko rozumiał i był zadowolony. Chłopak zrozumiał przekaz, że musi wracać i po chwili poczuł, jak jego ciało zostaje 'wyrywane' z innej powierzchni, przeszył go chłód, a następnie miał dziwne uczucie, jakby wynurzał się z jeziora po długiej obecności pod wodą.
***
Otworzył oczy. Od razu poczuł chłód, jakby jego bodźce zaczęły reagować dopiero teraz. Było późno, spojrzał w górę i ujrzał wiele świateł na firmamencie. Pięknych gwiazd. Mając na uwadze wcześniejsze doświadczenia zastanawiał się jak wiele istot żyje w galaktyce i była to dla niego rzecz prawie niepojęta. Oprócz chłodu poczuł także głód. Widocznie Kami nie przerywał mu i w sumie dobrze - chciał dobrze nauczyć się tej techniki. Skupiając się znowu rozszerzył bańkę świadomości. Zdziwiło go to, z jaką łatwością mógł to zrobić, ogarniając nie mal cały glob. W jego wewnętrznym świecie przychodziło mu to o wiele trudniej. Zmieniając perspektywę, oddalając najmniejsze stworzenia i rośliny skupił się wyłącznie na ludziach. Ich również było wiele, niewiele jednak posiadało pokłady energii, które wyróżniałby się z tumu. Wstając spostrzegł jak bardzo zdrętwiało mu całe jego ciało. Trwał w bezruchu bardzo długi okres czasu i stał przez chwilę w miejscu pozwalając by krążenie wróciło tam gdzie powinno, czując znajome ciepło spływające po odrętwiałych kończynach. Odwrócił się i zaczął iść w stronę Pałacu. Był bardzo głodny.
Różne myśli chodziły mu po głowie. Zastanawiał się nad ogromem mocy wojowników, jaki zobaczył w obrazie pokazanym mu przez Kamiego. Czy chciałby być tak mocny? Być może - ale na razie jego głównym celem był trening przeciwko zawodnikom Urunai Baby i pokonanie ich. Gdyby oczywiście Ziemia była zagrożona to stanąłby do walki, nie ważne jak ogromną siłą dysponowali by przeciwnicy. Miał jednak nadzieję, że teraz gdy okrutny Zell został pokonany, na tronie zasiądzie ktoś, kogo polityka nie będzie ekspansywna, a inne planety pozostaną nienaruszone. Robiąc kilka głośnym kroków po granitowej posadzce odetchnął głęboko świeżym, zimnym powietrzem.
Przeszedł na skraj posadzki, palcami u stóp niemal wystając za granicę. Nie bał się, potrafił latać, poza tym miał Kinto. Ziemia z tej wysokości wyglądała pięknie, chłopak zachłysnął się tym widokiem. Wszystko wydawało się takie małe. Usiadł na skraju w pozycji kwiatu lotosu, ręce luźno położył na swoich kolanach. Zamknął oczy i odetchnął jeszcze raz, głęboko, starając się przypomnieć sobie wszystkie dotychczasowe nauki, które prowadziły jedynie do tego głównego zadania.
Na początku uspokoił oddech, sprawiając, że stał się miarowy, spokojny, działający tak, że skupiał swoje myśli. Wyostrzył zmysły, usłyszał szum wiatru, czuł na swojej skórze każdy lekki podmuszek. Robił to już wiele razy, przychodziło mu to więc łatwiej. Wiedział, że kluczem do sukcesu jest spokój - usłyszał to wiele razy i to nie od jednej osoby. Starał się, by jego głowę nie zakłóciły niepotrzebne myśli, utrzymując uwagę na swoim spokojny oddechu. Powoli, zaczęły docierać do niego inne bodźce. Wyostrzony słuch, zmysł dotyku, kiedy czuł wibrację niemal w każdym maleńkim włosku na swoich rękach.
Przypomniał sobie słowa Kamiego, że każda istota posiada energię. Jego pierwsze zadanie - walka z przeciwnikiem o takich samych zdolnościach jak on, tyle, że lepiej je wykorzystywał. Nauczył się wtedy skupiać na otaczającym go świecie, wykonywać tylko te ruchy, które są niezbędne, omijając te, które niepotrzebnie sprawiały, że tracił cenną energię. Później zabawa w berka z zawiązanymi oczami miały pomóc mu wyczuć tą energię przy każdym ruchu przeciwnika. On zaś ćwicząc to nauczył się jeszcze bardziej wyostrzać zmysły, słuchać ruchów powietrza. Uczył się kontroli swojej własnej energii, poznając technikę ofensywną. W między czasie wzmacniał swoje ciało i doświadczenie poprzez walki z małą demonicą, i to z dodatkowym obciążeniem. Ostatnie zadanie jednak prowadziło go do poznania sposobu wykrywania energii u innych. Wcześniej zastanawiało go, dlaczego ma siedzieć nad rzeczką i łowić ryby, ale w trakcie tej spokojnej czynności nauczył się rozpoznawać energię małych rybek, które podpływały do haczyka. Każdy ich ruch powodował rozchodzenie się nieznacznej energii z ich ciała niczym kręgi na wodzie. Teraz miał za zadanie połączyć to wszystko w jedną całość. Problem jednak stanowiła dla niego odległość celu jaki sobie wyznaczył - zupełnie zapomniał o Wszechmogącym i Siódemce, którzy siedzieli w Pałacu, bezskutecznie próbując wyłapać jakąkolwiek energię z Ziemi poniżej Pałacu, od zwykłych mieszkańców. Próbował usilnie przez kilka minut, aż na jego czole pojawiły się krople potu, na nic jednak się to nie zdało. Poczuł złość na siebie, ale szybko odgonił to uczucie. Musi nauczyć się cierpliwości, a przede wszystkim musi być spokojny. Po raz kolejny skupiając się na swoim oddechu, opadł świadomością w głąb siebie...
***
Nagle usłyszał cichy śpiew ptaków w oddali, jego nozdrza wyczuły zapach lasu, przypominający mu radosne chwile spędzone w rodzinnej wiosce, a stopy zapadały mu się w mchu. Po chwili jednak radosny trel ucichł, a w okół zapanowała cisza. Otworzył oczy, nie był przekonany co się stało. Na polanie nie było jasno, bardziej mroczno. Ciemne drzewa nachylały się ku sobie, przesłaniając niebo gęstwiną gałęzi i woalami kędzierzawych porostów, gdzieniegdzie prze świtały jednak proste promienie jasnego słońca. Zauważył biały pniak, który wyrastał z ziemi pośrodku polany. Był szeroki na tyle, że mógłby na nim usiąść, nie wiedział jednak o co tu chodzi.
Do czasu gdy wiedziony instynktem podniósł oczy na skraj, gdzie stał ogromny, biały wilk. Długie, lśniące futro nie falowało mu już, jak wtedy gdy ujrzał go podczas zamieci. Jego głębokie ślepia, zupełnie inne niż zwierzęce patrzyły na niego jakby z troską. Było to zupełnie inne spojrzenie niż wtedy na Górze, kiedy był przekonany, że rzuca mu wyzwanie. Basior ruszył do przodu, stawiając łapy powoli i ostrożnie, a mech pod jego ciężarem zapadał się jeszcze głębiej niż pod Castielem. Chłopak chciał coś powiedzieć, słowa jednak ugrzęzły mu w gardle. Zastanawiał się, dlaczego teraz spotkali się w innej scenerii niż poprzednio. - "Dawno się nie widzieliśmy." - odezwał się w jego głowie, gruby, tubalny głos Leitsaca. Jego szczęka nie poruszyła się jednak, jakby mówił prosto do jego umysłu. Basior podszedł bliżej - był tak wielki, że młody indianin z powodzeniem mógłby go dosiadać. Nie bał się jednak, miał dziwne przeczucie, takie jak poprzednio - poczucie znajomego bezpieczeństwa. - "Zastanawiasz się zapewne, gdzie ta wichura... Wcześniej musiałem Cię sprawdzić. Chciałem wiedzieć czy jesteś godny bym wciąż był częścią Ciebie. W innych wypadkach to Twój nastrój decyduje o tym jaka tu jest pogoda. Gdy zmarła Kimiko a Ty byłeś zdruzgotany, to padało. Baardzo dłuugo." - ostatnie zdanie wypowiedział przeciągając sylaby, a w jego głosie można było wyczuć równie wielki smutek niż wtedy, gdy on sam go odczuwał. Wyciągnął rękę i przejechał nią po lśniącym futrze. Było niesamowicie miękkie, puszyste i przyjemne. - "Ale ja nie o tym. Masz, zdaje się, zadanie do wykonania. Usiądź tam." - pyskiem wskazał pieniek, który wcześniej zauważył Castiel. Chłopak usiadł na nim, krzyżując nogi. Wciąż nie mógł napatrzyć się na Leitsaca. Wiedział jednak, do czego nawiązuje basior i zamknął oczy. Świat w okół niego spowiła ciemność. W swojej głowie, jakby z oddali usłyszał głos wilka. - "Otwórz swój umysł jak Cię nauczono i słuchaj tego co Cię otacza, myśli wszystkich istot na tej polanie, od mrówek wśród drzew po robaki w ziemi. Słuchaj, aż w końcu usłyszysz je wszystkie i zrozumiesz ich naturę i cel istnienia. Słuchaj, a gdy nie usłyszysz już nic nowego, przyjdź i opowiedz mi czego się nauczyłeś."
A potem w lesie zapadła cisza. Chłopak skupił się, wyobrażając sobie jak daje nura w sam środek swojej duszy. Jak wtedy gdy uczono go kontrolować swoją energię by utworzył ją we wrzecionowatą poświatę Ki-Sworda, tak i teraz poczuł nurty energii płynące po jego ciele, rozlewające się w każdy zakamarek, po czubki palców. Czuł jak ta energia w nim buzuje, a on sam świadomie zaczął podkręcać ją, wyobrażając sobie jakby płomienie wzrastające przy podmuchu wiatru. Poczekał chwilę, rozgrzewając swoje ciało, tak jak robił to podczas śnieżnej zamieci, gdy było mu zimno.
A potem przyszło zrozumienie. Jakby na jego głowę spadły tysiące obrazów, uczuć, zapachów, od których zakręciło mu się w głowie. Jakby biały basior pokazał mu co ma robić. Sprawił, że wszystkie elementy jego układanki, które poznawał poprzez trening z poprzednimi zadaniami, złożyły się idealnie w jedną całość. Z lekkim wahaniem opuścił otaczające jego umysł bariery - które może jedynie sobie wyobrażał. Wyobraził sobie również, jak sięga świadomością poza swoje ciało - nadmuchując bańkę, która rozeszła się po lesie, czując w sobie moc Leitsaca, który pomagał mu napierać na niewidzialne ściany. Z początku otaczała go jedynie pustka. Potem jednak w ciemności zaczęły pojawiać się iskierki światła i ciepła, a ich moc nieznacznie rosła, aż w końcu znalazł się pośrodku galaktyki roztańczonych konstelacji. Każdy jasny punkcik oznaczał życie. Czuł się jakby stał głuchy pośrodku tłumu i dopiero teraz zaczynały docierać do niego różne rzeki emocji. Z początku przestraszył się a jego koncentracja zachwiała się sprawiając, że 'nadmuchiwana bańka' zmniejszyła się znacznie, a chłopak oczami umysłu widział jak maleńkie iskierki znikają. Przypominając sobie lekcje, zaczął od nowa oddychać wolniej, kontrolując cały proces by znów móc na spokojnie otworzyć swój umysł.
Gdy to zrobił znowu zalała go fala iskierek. Ze wszystkich wyczuwanych żywotów miażdżącą większość stanowiły owady, ich liczba go oszołomiła. Dziesiątki tysięcy żyły w stopie kwadratowej mchu, miliony na niewielkiej polanie, niezliczone rzesze poza nią. Ich obfitość wręcz go przeraziła, ale tym razem był na to przygotowany i zdołał utrzymać koncentrację, by nie musieć zaczynać wszystkiego od nowa. Skoncentrował się na kolumnie czerwonych mrówek maszerujących po ziemi i łodygach krzaka dzikiej róży. To, co od nich wychwycił, nie przypominało myśli - mrówki miały zbyt prymitywne mózgi - lecz raczej bodźce: nakaz szukania pożywienia i unikania obrażeń, obrony terytorium, płodzenia młodych. Badając instynkty mrówek, zaczął rozumieć ich zachowanie. Zafascynowany, skupił się bardziej i odkrył, że, prócz kilku osobników badających zewnętrzne granice ich królestwa, mrówki wiedziały dokładnie, dokąd idą. Nie potrafił określić, jaki mechanizm nimi kieruje, podążały jednak jasno określonymi ścieżkami prowadzącymi z gniazda do pożywienia i z powrotem. Źródło pożywienia stało się kolejną niespodzianką. Tak jak przypuszczał, mrówki zabijały i pożerały inne owady. Przede wszystkim jednak skupiały się na hodowli czegoś, co pokrywało krzak róży. Odpowiedź okazała się tak prosta, że zaśmiał się w głos, gdy ją dostrzegł: mszyce. Mrówki zachowywały się niczym pasterze mszyc, prowadząc je i chroniąc, a także pobierały od nich pożywienie, masując im brzuchy koniuszkami swoich czułków.
Po jakimś czasie chłopak uznał, że zdobył już od mrówek tyle informacji, ile tylko mógł - chyba że miałby siedzieć jeszcze nie wiadomo ile, mimo iż tak na prawdę nie wiedział ile czasu minęło. Choć domyślał się, że cała ta sytuacja dzieje się tylko w jakimś niewyjaśnionym dla niego sposobem - jakby w jego własnej duszy. Tak było poprzednim razem, sądził, że tak jest i teraz - i właśnie miał wrócić do swego ciała, gdy na polanę wskoczyła wiewiórka. Jej pojawienie się przypominało nagły, oślepiający rozbłysk światła, Castiel bowiem przywykł do owadów. Oszołomiony, dał się ponieść prądowi odczuć dobiegających od zwierzęcia. Węszył po lesie jego nosem, czuł, jak kora ustępuje pod zakrzywionymi pazurkami, a powietrze przepływa wokół wzniesionego puchatego ogona. W porównaniu z mrówką wiewiórka kipiała energią i dysponowała niekwestionowaną inteligencją. Zafascynowany wyobraził sobie jak 'oddala' perspektywę swojego widoku niczym scrollem myszki komputerowej, sprawiając że iskierki mrówek zmniejszyły się tak, że był prawie niewidoczne. Poszukał myślami Leitsaca i wprost przeraził się gdy ujrzał ogromne ognisko energii - w porównaniu do małych stworzeń. Szybko wycofał się do swojego ciała i otworzył oczy. Las wydał mu się mroczniejszy i cichszy. Castiel odetchnął głęboko i rozejrzał się, po raz pierwszy doceniając, jak wiele form życia istnieje na świecie. Wyprostował zdrętwiałe nogi i podszedł do krzaka róży. Pochylił się i obejrzał uważnie gałązki. Istotnie, przywierały do nich mszyce i ich szkarłatne strażniczki, a u podstawy krzaka piętrzył się stos sosnowych szpilek oznaczający wejście do labiryntu mrówek. Dziwnie było oglądać to wszystko własnymi oczami. Nic nie zdradzało licznych, subtelnych powiązań, o których właśnie się dowiedział. Wrócił do basiora i zrelacjonował mu wszystko o czym się dowiedział. Wcześniej wilk wspominał o mrówkach, więc chłopak skupił się na nich. Widział jednak niezadowoloną - jak na wilka - minę. - "A co z innymi organizmami w ziemi i powietrzu? Możesz mi opowiedzieć, co robiły, podczas gdy twoje mrówki strzegły swoich podopiecznych?" - Młody indianin milczał. Widocznie nie do końca zrozumiał sens całego zadania, lecz mimo to w duchu czuł, że jednak czegoś się nauczył. - "Na tym właśnie polega twój błąd. Musisz stać się świadom wszystkich rzeczy jednako, nie skupiać się wyłącznie na jednym temacie. To podstawowa umiejętność." Po chwili widocznie znudzony telepatyczną rozmową przesłał mu obrazy i myśli, z których chłopak zrozumiał, że musi to opanować tak jak opanował wyczuwanie ruchów powietrza. Wszystkie na raz, jednako. Zapytał, skąd ma wiedzieć, że opanował tą technikę a basior odezwał się w jego głowie po raz kolejny. - "Gdy będziesz mógł obserwować jedno, a widzieć wszystko."
Siedzieli tak razem w milczeniu przez kilkadziesiąt minut, później jednak Castiel uznał, że chce spróbować jeszcze raz. Siadając znów na pieńku wrócił do poprzedniej pozycji i koncentracji. Krótka przerwa dobrze mu zrobiła - szybko udało mu się skupić. Po raz kolejny zajął się studiowaniem kolonii czerwonych mrówek. Próbował też wyczuć wszystko inne, co działo się na polanie, tak jak chciał Leitsac.
Nie do końca mu się powiodło. Kiedy się odprężał i pozwalał, by jego umysł chłonął informacje napływające ze wszystkich okolicznych świadomości, w głowie pojawiały mu się tysiące obrazów i uczuć, nakładających się na siebie w szybkich przebłyskach barw i dźwięków, dotyku i zapachu, bólu i rozkoszy. Liczba informacji go oszołomiła. Z czystego nawyku umysł młodzieńca chwytał się jednego tematu, wyciszając wszystkie inne. Czynił tak dopóty, dopóki nie zorientował się i nie powrócił do stanu pasywnego otwarcia. Cykl ów powtarzał się co kilka sekund. Jednak po kilkudziesięciu minutach, a może godzinach - nie potrafił stwierdzić - zdołał przyzwyczaić się na tyle, że w końcu wyczuł nie tylko ptaki, zwierzęta i owady, ale też rośliny.
Rośliny miały zupełnie inną świadomość niż zwierzęta - powolną, leniwą, pozbawioną jądra, lecz na swój sposób równie wyraźnie dostrzegającą otoczenie jak on sam. Słabe pulsowanie świadomości roślin rozjaśniło galaktykę gwiazd wirujących mu przed oczami - każda lśniąca iskierka symbolizowała życie - miękkim, wszechobecnym blaskiem. Nawet w jałowym piasku roiło się od organizmów. Sama ziemia była żywa i świadoma. "Wszędzie istnieje inteligentne życie" - pomyślał.
Kiedy zanurzył się w oceanie myśli i uczuć otaczających go istot, zdołał osiągnąć stan tak głębokiego wewnętrznego spokoju, że przez ten czas przestał istnieć jako odrębna jednostka. Stał się nicością, otchłanią, odbiorcą głosów całego świata. Nic nie umykało jego uwagi, bo uwaga ta nie skupiała się na niczym. Był lasem i jego mieszkańcami. Gdy dotarł do tego etapu, później starał się rozszerzać granice swojej świadomości. "Czy tak właśnie czuje się bóg?" - zastanawiał się po powrocie do swego ciała, przypominając sobie jak Kami wraz z Siódemką patrząc w niebo obserwowali wydarzenia na odległej Vegecie. On na razie nie był w stanie sięgnąć tak daleko. Spojrzał na białego basiora, a ten mrugnął do niego wielkim, mądrym okiem jakby wszystko rozumiał i był zadowolony. Chłopak zrozumiał przekaz, że musi wracać i po chwili poczuł, jak jego ciało zostaje 'wyrywane' z innej powierzchni, przeszył go chłód, a następnie miał dziwne uczucie, jakby wynurzał się z jeziora po długiej obecności pod wodą.
***
Otworzył oczy. Od razu poczuł chłód, jakby jego bodźce zaczęły reagować dopiero teraz. Było późno, spojrzał w górę i ujrzał wiele świateł na firmamencie. Pięknych gwiazd. Mając na uwadze wcześniejsze doświadczenia zastanawiał się jak wiele istot żyje w galaktyce i była to dla niego rzecz prawie niepojęta. Oprócz chłodu poczuł także głód. Widocznie Kami nie przerywał mu i w sumie dobrze - chciał dobrze nauczyć się tej techniki. Skupiając się znowu rozszerzył bańkę świadomości. Zdziwiło go to, z jaką łatwością mógł to zrobić, ogarniając nie mal cały glob. W jego wewnętrznym świecie przychodziło mu to o wiele trudniej. Zmieniając perspektywę, oddalając najmniejsze stworzenia i rośliny skupił się wyłącznie na ludziach. Ich również było wiele, niewiele jednak posiadało pokłady energii, które wyróżniałby się z tumu. Wstając spostrzegł jak bardzo zdrętwiało mu całe jego ciało. Trwał w bezruchu bardzo długi okres czasu i stał przez chwilę w miejscu pozwalając by krążenie wróciło tam gdzie powinno, czując znajome ciepło spływające po odrętwiałych kończynach. Odwrócił się i zaczął iść w stronę Pałacu. Był bardzo głodny.
- OCC:
- Post treningowy.
Technika Ki-Feeling?
- Castiel
- Liczba postów : 56
Data rejestracji : 05/10/2015
Skąd : Końskie (obecnie Rotterdam)
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Nie Lut 28, 2016 12:00 pm
Wrócił do Pałacu krocząc pokracznie, przywracając kończynom właściwe krążenie. Wpadł do komnaty, w której wcześniej jedli posiłki i z ulgą spostrzegł, że zostało jeszcze trochę kolacji dla niego. Jadł spokojnie, a że był bardzo głodny, nim się spostrzegł nie było już nic więcej na stole. Lekko pełny wstał i poszedł po cichutku do swojej komnaty, nie chcąc nikogo budzić. Zrzucił z siebie ubrania - co zajęło mu kolejnych parę minut gdyż mocował się z ciężkimi obciążeniami w postaci odzienia. Gdy mu się udało padł na wyrko i tak zasnął.
Nazajutrz wstał wypoczęty, nawet nie był obolały jak zazwyczaj. Ubrał się, co znowu zajęło mu parę chwil i postanowił trochę się rozgrzać. Zaczął od lekkich wymachów ramion i sprintów w miejscu i obszernych skoków w 'pajacykach'. Przed łóżkiem robił pompki i przysiady, spróbował walki z cieniem skupiając się na uczuciu jakie miał poprzez obciążenia nadgarstków. Na początku powoli, koncentrując się na technice, później nieco szybciej, nie na tyle jednak by tracił dech. Gdy już dostatecznie się rozgrzał, wyszedł z komnaty i powędrował na świeże powietrze.
Gdy wyszedł, od razu spostrzegł, że jest dużo wcześniej niż przypuszczał. Słońce było nisko, a powietrze chłodniejsze niż zazwyczaj. Powędrował dalej, do miejsca gdzie ustawione były dwa rzędy drzewek. I rozpoczął swój trening najszybszym bieganiem na jakie było go stać w tym stroju, slalomem między drzewami, ostrymi zrywami zmieniając kierunki. Już ten pierwszy trening był dla niego męczący a chłopak wiedział, że następnego dnia może spodziewać się zakwasów - nie poddawał się jednak. Wciąż biegał, co jakiś czas zmieniając taktykę i zrywając się z miejsca w swoistych interwałach. Wyciskał z siebie ile się da, nawet gdy zadyszał się niemiłosiernie wciąż biegł, czując w płucach ukłucia zimnego powietrza i bólu. W końcu padł pod drzewem prostując nogi w uldze, opierając się o pień i oddychając ciężko. Przed oczami miał swój cel - wojowników, których postawi przed nim tajemnicza Urunai Baba. Miał przed oczami własne wyobrażenie jej zawodników na podstawie niegdysiejszego opisu jaki przekazał mu Wszechmogący. Wiedział, że to nie będzie łatwa przeprawa, ale uświadamiał sobie również, że wpadł do świata gdzie teraz chyba wszystko jest możliwe. Jedynie co musi robić, to ciężko trenować. Tak, by nie mieć do siebie pretensji, że nie dał z siebie wszystkiego, że nie zrobił wszystkiego co było w jego mocy.
Gdy chwilę odetchnął wstał i korzystając z techniki latania uniósł się w powietrze ponad Pałac. I w przestworzach po raz kolejny zaczął walkę z cieniem, skupiając się dodatkowo na lepszym kontrolowaniu własnej energii. Wykonywał przeróżne beczki i kombinacje, wariacje w powietrzu, opierając się ciężkiemu strojowi, który usilnie chciał przygwoździć go z powrotem do ziemi. W głowie miał tylko jeden cel i dzięki niemu wciąż się nie poddawał. Po chwili odpalił białą aurę i z jeszcze większą szybkością uderzał swojego niewidzialnego przeciwnika, wydając przy ciosie krótkie, aczkolwiek głośne dźwięki, które pomagały mu radzić sobie narastającymi w nim emocjami. Wciąż z białą aurą zaczął latać, okrążając Pałac dookoła, coraz szybciej, jak tylko potrafił najlepiej. Czuł na plecach mokre plamy potu, z czoła również kapały mu krople. Po jakimś czasie wrócił na granitowe płyty i zmierzwił palcami czarnego, posklejanego od potu irokeza. Symbol jego wojny. Do której teraz się przygotowywał.
Gdy był już na prawdę bardzo zmęczony podszedł do krawędzi posadzki i usiadł krzyżując nogi. Zamknął oczy i tak jak wcześniej na polanie, zaczął rozszerzać okalającą jego umysł 'bańkę', posyłał świadomość w okół siebie starając się powiększyć zasięg, jakim dysponował dotychczas. Zmuszał się również do nie chwytania jednej energii i przyglądania się jej, lecz robił tak, by słuchać wszystkiego jednocześnie. Była to trudna sztuka, ale jeśli raz mu się udało to chłopak wiedział jak mniej więcej ma tego dokonać i wiedział, że musi mu się udać. Siedział w bezruchu i medytował, sam nie mając pojęcia ile czasu mu to zajęło.
Gdy otworzył oczy jego oddech był spokojny, stabilny. Gdy się podnosił poczuł pierwsze bóle i objawy jutrzejszej męki przez zakwasy. Nie przejmował się tym, wiedział, że im więcej bólu i cierpienia 'zapłaci' na treningu, tym większe szanse będzie miał w walce z przeciwnikami. Znów był głodny i wyszukując energię swoich znajomych ruszył w tamtą stronę. Miał nadzieję, że Popo zostawił mu coś do jedzenia.
Nazajutrz wstał wypoczęty, nawet nie był obolały jak zazwyczaj. Ubrał się, co znowu zajęło mu parę chwil i postanowił trochę się rozgrzać. Zaczął od lekkich wymachów ramion i sprintów w miejscu i obszernych skoków w 'pajacykach'. Przed łóżkiem robił pompki i przysiady, spróbował walki z cieniem skupiając się na uczuciu jakie miał poprzez obciążenia nadgarstków. Na początku powoli, koncentrując się na technice, później nieco szybciej, nie na tyle jednak by tracił dech. Gdy już dostatecznie się rozgrzał, wyszedł z komnaty i powędrował na świeże powietrze.
Gdy wyszedł, od razu spostrzegł, że jest dużo wcześniej niż przypuszczał. Słońce było nisko, a powietrze chłodniejsze niż zazwyczaj. Powędrował dalej, do miejsca gdzie ustawione były dwa rzędy drzewek. I rozpoczął swój trening najszybszym bieganiem na jakie było go stać w tym stroju, slalomem między drzewami, ostrymi zrywami zmieniając kierunki. Już ten pierwszy trening był dla niego męczący a chłopak wiedział, że następnego dnia może spodziewać się zakwasów - nie poddawał się jednak. Wciąż biegał, co jakiś czas zmieniając taktykę i zrywając się z miejsca w swoistych interwałach. Wyciskał z siebie ile się da, nawet gdy zadyszał się niemiłosiernie wciąż biegł, czując w płucach ukłucia zimnego powietrza i bólu. W końcu padł pod drzewem prostując nogi w uldze, opierając się o pień i oddychając ciężko. Przed oczami miał swój cel - wojowników, których postawi przed nim tajemnicza Urunai Baba. Miał przed oczami własne wyobrażenie jej zawodników na podstawie niegdysiejszego opisu jaki przekazał mu Wszechmogący. Wiedział, że to nie będzie łatwa przeprawa, ale uświadamiał sobie również, że wpadł do świata gdzie teraz chyba wszystko jest możliwe. Jedynie co musi robić, to ciężko trenować. Tak, by nie mieć do siebie pretensji, że nie dał z siebie wszystkiego, że nie zrobił wszystkiego co było w jego mocy.
Gdy chwilę odetchnął wstał i korzystając z techniki latania uniósł się w powietrze ponad Pałac. I w przestworzach po raz kolejny zaczął walkę z cieniem, skupiając się dodatkowo na lepszym kontrolowaniu własnej energii. Wykonywał przeróżne beczki i kombinacje, wariacje w powietrzu, opierając się ciężkiemu strojowi, który usilnie chciał przygwoździć go z powrotem do ziemi. W głowie miał tylko jeden cel i dzięki niemu wciąż się nie poddawał. Po chwili odpalił białą aurę i z jeszcze większą szybkością uderzał swojego niewidzialnego przeciwnika, wydając przy ciosie krótkie, aczkolwiek głośne dźwięki, które pomagały mu radzić sobie narastającymi w nim emocjami. Wciąż z białą aurą zaczął latać, okrążając Pałac dookoła, coraz szybciej, jak tylko potrafił najlepiej. Czuł na plecach mokre plamy potu, z czoła również kapały mu krople. Po jakimś czasie wrócił na granitowe płyty i zmierzwił palcami czarnego, posklejanego od potu irokeza. Symbol jego wojny. Do której teraz się przygotowywał.
Gdy był już na prawdę bardzo zmęczony podszedł do krawędzi posadzki i usiadł krzyżując nogi. Zamknął oczy i tak jak wcześniej na polanie, zaczął rozszerzać okalającą jego umysł 'bańkę', posyłał świadomość w okół siebie starając się powiększyć zasięg, jakim dysponował dotychczas. Zmuszał się również do nie chwytania jednej energii i przyglądania się jej, lecz robił tak, by słuchać wszystkiego jednocześnie. Była to trudna sztuka, ale jeśli raz mu się udało to chłopak wiedział jak mniej więcej ma tego dokonać i wiedział, że musi mu się udać. Siedział w bezruchu i medytował, sam nie mając pojęcia ile czasu mu to zajęło.
Gdy otworzył oczy jego oddech był spokojny, stabilny. Gdy się podnosił poczuł pierwsze bóle i objawy jutrzejszej męki przez zakwasy. Nie przejmował się tym, wiedział, że im więcej bólu i cierpienia 'zapłaci' na treningu, tym większe szanse będzie miał w walce z przeciwnikami. Znów był głodny i wyszukując energię swoich znajomych ruszył w tamtą stronę. Miał nadzieję, że Popo zostawił mu coś do jedzenia.
- OCC:
- Koniec treningu
Re: Teren przed pałacem.
Wto Mar 01, 2016 11:54 am
- Dzień Dobry! – gdzieś z dołu dobiegło Castiela poranne powitanie. Widzę, że trening techniki mocno Cię wyczerpał. Tak bywa w tym przypadku. Teraz przez kilka dni będziesz miał mętlik w głowie i będzie docierać do wiele informacji. Dzięki temu będziesz mógł przewidzieć ruchy przeciwnika wiedzą w jakim miejscu kumuluje swoją energię i jednocześnie będziesz mógł mądrzej zarządzać swoimi zasobami i możliwościami. Z czasem przyjdzie Ci to w bardziej naturalny sposób. Przed śniadaniem chciałbym abyś potrenował nie tylko ciało.
Wszechmogący poprowadził Castiela na skraj pałacu, tam gdzie zwykle lubił stać obserwując mieszkańców planety.
- Spójrz sobą tam na północ od Świętej Wieży na jedno z miast i dzięki swojej nowej umiejętności opowiedz mi co Ci ludzie tam robią? A po śniadaniu zmierzysz się ze swoim przeciwnikiem ponownie.
OOC: Wybierz sobie porę dnia opisując miasto - strefy czasowe itp.
+ 30 ptk za mini zadania prowadzące do nauki KF - zaraz dodam w punktacji treningu - Kuro.
Wszechmogący poprowadził Castiela na skraj pałacu, tam gdzie zwykle lubił stać obserwując mieszkańców planety.
- Spójrz sobą tam na północ od Świętej Wieży na jedno z miast i dzięki swojej nowej umiejętności opowiedz mi co Ci ludzie tam robią? A po śniadaniu zmierzysz się ze swoim przeciwnikiem ponownie.
OOC: Wybierz sobie porę dnia opisując miasto - strefy czasowe itp.
+ 30 ptk za mini zadania prowadzące do nauki KF - zaraz dodam w punktacji treningu - Kuro.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pią Mar 11, 2016 2:12 pm
Z tematu --> https://dbng.forumpl.net/t742p25-pomniejsze-wioski
Niby spotykali się po raz pierwszy, ale coś tam o sobie wiedzieli. Ciekawa sytuacja. Miał tylko nadzieję, że Kuro nie przedstawił go w najgorszym świetle. W zasadzie nie mieli ciekawych wspomnień, głównie przez pewnego pasożyta, który postanowił przywłaszczyć sobie jego ciało. Kuro był zmuszony walczyć z nim w zasadzie na śmierć i życie, chociaż wtedy nie był chyba świadom, że walczy z członkiem rodziny. Szczęście w nieszczęściu, że nie pozabijali się nawzajem. Teraz, ponad 2 lata po tamtych wydarzeniach, znów stanęli do morderczego pojedynku, tym razem walcząc po jednej stronie. I ponownie uniknęli śmierci, chociaż w pewnym momencie obaj już żegnali się z tym światem.
- Nie masz za co dziękować, nie mogłem przecież zostawić go samego. Jestem pewien, że gdybym sam zaatakował Zell'a, a miałem taki zamiar, Kuro także przybyłby mi z pomocą. Do tego chyba cały czas dążyliśmy, do wspólnej walki z tym potworem.
Jak to było z tą przepowiednią? Mogą zbawić lub zniszczyć ten świat. Jedno może zbawić świat, a drugie go unicestwić. Ciekawe czy ta część przepowiedni już się dokonała. Czy chodziło o Tsufula, czy może o tę sytuację? A może te słowa mówiły o zupełnie innym wydarzeniu, które dopiero przed nimi? Eh nad czym on się zastanawia. Nie ma co rozmyślać nad jakąś wróżbą. Co ma być to będzie, a jak już będzie to trzeba się z tym zmierzyć*
April podniosła się i podeszła do brata. Haz w pierwszej chwili chciał ją powstrzymać, lecz uznał, iż w razie czego Kuro ją obroni. Nie słyszał krótkiej wymiany zdań pomiędzy rodzeństwem, lecz to co wydarzyło się w ciągu kilku następnych sekund bardzo go zaskoczyło. Na tę krótką chwilę aura dziewczyny przybrała nieco inną, bardziej... mroczną barwę, Hazard wyczuł to natychmiast. Czyżby żywiła do brata aż taką urazę? A może kryje się za tym coś innego? Kto wie. Tak czy siak, atak April nie pozbawił Daichi'ego życia, a jedynie mocno go osłabił. Na tyle, że chyba nie dał rady się podnieść, o walce nie wspominając. Czyżby koniec sagi? Jeszcze nie, gdyż Kuro poprosił złotowłosego by przeniósł ich na Ziemię. Chciał spotkać się z Kamim.
- Nie doceniasz mnie kuzynie - rzekł z lekkim uśmiechem - tak się składa, że zdążyłem już poznać Ziemskiego Boga, dlatego udamy się bezpośrednio do jego pałacu - skoncentrował się na Ki Nameczanina, położył dłoń na ramieniu Kuro i teleportował całą czwórkę z powrotem do miejsca, z którego parę godzin temu udawał się na Vegetę.
Wrócił. Znów był pośród chmur w tym przepięknym miejscu. Tym razem jednak sprosił ze sobą trzy kolejne osoby. Nie był pewien czy Kami-sama będzie z tego zadowolony. Chodziło tu jednak o to, żeby pomóc April - Kuro wspominał o jakimś leku, który chyba mógł cofnąć szkody wyrządzone przez specyfik Daichi'ego. Rozejrzał się wokoło. To miejsce powodowało, że ogarniał go spokój. Cieszył się, iż mógł tu powrócić. Żywy.
Trening stop.
* Ciekawe czy ktoś rozpozna czyje to słowa
Niby spotykali się po raz pierwszy, ale coś tam o sobie wiedzieli. Ciekawa sytuacja. Miał tylko nadzieję, że Kuro nie przedstawił go w najgorszym świetle. W zasadzie nie mieli ciekawych wspomnień, głównie przez pewnego pasożyta, który postanowił przywłaszczyć sobie jego ciało. Kuro był zmuszony walczyć z nim w zasadzie na śmierć i życie, chociaż wtedy nie był chyba świadom, że walczy z członkiem rodziny. Szczęście w nieszczęściu, że nie pozabijali się nawzajem. Teraz, ponad 2 lata po tamtych wydarzeniach, znów stanęli do morderczego pojedynku, tym razem walcząc po jednej stronie. I ponownie uniknęli śmierci, chociaż w pewnym momencie obaj już żegnali się z tym światem.
- Nie masz za co dziękować, nie mogłem przecież zostawić go samego. Jestem pewien, że gdybym sam zaatakował Zell'a, a miałem taki zamiar, Kuro także przybyłby mi z pomocą. Do tego chyba cały czas dążyliśmy, do wspólnej walki z tym potworem.
Jak to było z tą przepowiednią? Mogą zbawić lub zniszczyć ten świat. Jedno może zbawić świat, a drugie go unicestwić. Ciekawe czy ta część przepowiedni już się dokonała. Czy chodziło o Tsufula, czy może o tę sytuację? A może te słowa mówiły o zupełnie innym wydarzeniu, które dopiero przed nimi? Eh nad czym on się zastanawia. Nie ma co rozmyślać nad jakąś wróżbą. Co ma być to będzie, a jak już będzie to trzeba się z tym zmierzyć*
April podniosła się i podeszła do brata. Haz w pierwszej chwili chciał ją powstrzymać, lecz uznał, iż w razie czego Kuro ją obroni. Nie słyszał krótkiej wymiany zdań pomiędzy rodzeństwem, lecz to co wydarzyło się w ciągu kilku następnych sekund bardzo go zaskoczyło. Na tę krótką chwilę aura dziewczyny przybrała nieco inną, bardziej... mroczną barwę, Hazard wyczuł to natychmiast. Czyżby żywiła do brata aż taką urazę? A może kryje się za tym coś innego? Kto wie. Tak czy siak, atak April nie pozbawił Daichi'ego życia, a jedynie mocno go osłabił. Na tyle, że chyba nie dał rady się podnieść, o walce nie wspominając. Czyżby koniec sagi? Jeszcze nie, gdyż Kuro poprosił złotowłosego by przeniósł ich na Ziemię. Chciał spotkać się z Kamim.
- Nie doceniasz mnie kuzynie - rzekł z lekkim uśmiechem - tak się składa, że zdążyłem już poznać Ziemskiego Boga, dlatego udamy się bezpośrednio do jego pałacu - skoncentrował się na Ki Nameczanina, położył dłoń na ramieniu Kuro i teleportował całą czwórkę z powrotem do miejsca, z którego parę godzin temu udawał się na Vegetę.
Wrócił. Znów był pośród chmur w tym przepięknym miejscu. Tym razem jednak sprosił ze sobą trzy kolejne osoby. Nie był pewien czy Kami-sama będzie z tego zadowolony. Chodziło tu jednak o to, żeby pomóc April - Kuro wspominał o jakimś leku, który chyba mógł cofnąć szkody wyrządzone przez specyfik Daichi'ego. Rozejrzał się wokoło. To miejsce powodowało, że ogarniał go spokój. Cieszył się, iż mógł tu powrócić. Żywy.
Trening stop.
* Ciekawe czy ktoś rozpozna czyje to słowa
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sob Mar 12, 2016 10:44 pm
--> z tematu pomniejsze wioski na Vegecie
Złapałam mocno Kuro za rękę i spojrzałam na niego jeszcze raz. Nie wiem, co pokierowało mną do wcześniejszego czynu, ale gdy tylko poczułam jego dotyk to miałam wrażenie jakby wszystkie problemy zeszły gdzieś na drugi plan, a moja dobroć jakby nagle powróciła. Uśmiechnęłam się lekko, miałam ochotę go uściskać. Żył, po raz kolejny udało mu się uniknąć śmierci, tak jak Hazardowi. Twarde z nich chłopaki, nie do zdarcia, widać od razu, że to rodzina i że z jednej skóry są zrobieni.
- Kuro i Hazard jesteście bohaterami, walczyliście dla nas, mieliście ważny cel, tak naprawdę to wy wygraliście – powiedziałam mocniej ściskając jego dłoń, spojrzałam również na Hazarda. Nie liczył się dla mnie wynik, ale obiecałam sobie, że nigdy więcej nie wplatam i nie dam wplątać w cokolwiek Kuro. To był ostatni raz i osobiście przyłożę do tego rękę. Po chwili poczułam strasznie nieprzyjemne uczucie w żołądku i byłam pewna z czym to jest związane. Nie przeszkadzały mi podróże za pomocą telepatii, ale po prostu nigdy nie mogłam się do nich przyzwyczaić. Wzięłam głęboki wdech, a po chwili byliśmy już na miejscu. Zrobiło mi się trochę słabo, więc lekko kucnęłam. Miałam wrażenie jakbym coraz bardziej słabła na sile, a może to po prostu adrenalina ze mnie schodziła. Nie chciałam martwić nikogo z pozostałych, zwłaszcza, że jak zwykle to ja sprawiam najwięcej problemu. Dopiero po chwili doszło do mnie gdzie się znajdowaliśmy. Staliśmy tuż przed pałacem, jeszcze niedawno byłam tutaj z June i trenowałam w komnacie ducha i czasu. Od tego czasu minął jakiś czas, ale ja miałam wrażenie jakby to było dawno temu. – Wszystko w porządku, nic mi nie jest.
Rzuciłam szybko, bo czułam na sobie spojrzenia. Nie chciałam zwracać na siebie jeszcze dodatkowej uwagi. Przybiliśmy tutaj bez pytania, nie wiedziałam jak na to zareagują. Chyba nikt nie lubił mieć nieproszonych gości w swoim domu, a tym bardziej Wszechmogący. Spojrzałam na brata, miałam wrażenie jakby jego energia powoli się zmniejszała, a ja zaczęłam mieć mroczki przed oczami. Razem z nim słabłam i ja albo tylko próbowałam sobie to wmówić. Wpatrywałam się teraz w czarne oczy swojego własnego brata, do którego wciąż czułam sporą dawkę nienawiści. Ponownie spojrzałam na piękny pałac, który znajdował się tuż przede mną. Nagle nie mogłam wyczuć jego energii, znowu próbowałam sparować nasze oczy, ale miał je zamknięte. Czyżby?
- Zabiłam go! – wykrzyknęłam nawet się nie powstrzymując. Co dziwne mógł głos wcale nie sugerował skruchy. Nie chciałam krzyczeć, ale głos wyrwał się z mojego gardła automatycznie. Byłam w szoku, nie potrafiłam nad sobą zapanować, zabiłam człowieka, swojego brata. Wstrzymałam na chwilę oddech, zaczęłam nim telepać, ale jego ciało bezwładnie leżało. Podniosłam się bardzo szybko i to był błąd. Zrobiło mi się słabo, a obraz dookoła mnie się rozmazał, szukałam po omacku ręki Kuro, Hazarda. Nawet nie wiem, czy ją odnalazłam, ale ostatnie co poczułam to zimna posadzka, a przede mną były idealnie poukładane płyty granitowe.
Occ: Trening start
*Haz, nie wiedziałam, że aż tak dobrze znaszy HP musiałam wygooglować.
Złapałam mocno Kuro za rękę i spojrzałam na niego jeszcze raz. Nie wiem, co pokierowało mną do wcześniejszego czynu, ale gdy tylko poczułam jego dotyk to miałam wrażenie jakby wszystkie problemy zeszły gdzieś na drugi plan, a moja dobroć jakby nagle powróciła. Uśmiechnęłam się lekko, miałam ochotę go uściskać. Żył, po raz kolejny udało mu się uniknąć śmierci, tak jak Hazardowi. Twarde z nich chłopaki, nie do zdarcia, widać od razu, że to rodzina i że z jednej skóry są zrobieni.
- Kuro i Hazard jesteście bohaterami, walczyliście dla nas, mieliście ważny cel, tak naprawdę to wy wygraliście – powiedziałam mocniej ściskając jego dłoń, spojrzałam również na Hazarda. Nie liczył się dla mnie wynik, ale obiecałam sobie, że nigdy więcej nie wplatam i nie dam wplątać w cokolwiek Kuro. To był ostatni raz i osobiście przyłożę do tego rękę. Po chwili poczułam strasznie nieprzyjemne uczucie w żołądku i byłam pewna z czym to jest związane. Nie przeszkadzały mi podróże za pomocą telepatii, ale po prostu nigdy nie mogłam się do nich przyzwyczaić. Wzięłam głęboki wdech, a po chwili byliśmy już na miejscu. Zrobiło mi się trochę słabo, więc lekko kucnęłam. Miałam wrażenie jakbym coraz bardziej słabła na sile, a może to po prostu adrenalina ze mnie schodziła. Nie chciałam martwić nikogo z pozostałych, zwłaszcza, że jak zwykle to ja sprawiam najwięcej problemu. Dopiero po chwili doszło do mnie gdzie się znajdowaliśmy. Staliśmy tuż przed pałacem, jeszcze niedawno byłam tutaj z June i trenowałam w komnacie ducha i czasu. Od tego czasu minął jakiś czas, ale ja miałam wrażenie jakby to było dawno temu. – Wszystko w porządku, nic mi nie jest.
Rzuciłam szybko, bo czułam na sobie spojrzenia. Nie chciałam zwracać na siebie jeszcze dodatkowej uwagi. Przybiliśmy tutaj bez pytania, nie wiedziałam jak na to zareagują. Chyba nikt nie lubił mieć nieproszonych gości w swoim domu, a tym bardziej Wszechmogący. Spojrzałam na brata, miałam wrażenie jakby jego energia powoli się zmniejszała, a ja zaczęłam mieć mroczki przed oczami. Razem z nim słabłam i ja albo tylko próbowałam sobie to wmówić. Wpatrywałam się teraz w czarne oczy swojego własnego brata, do którego wciąż czułam sporą dawkę nienawiści. Ponownie spojrzałam na piękny pałac, który znajdował się tuż przede mną. Nagle nie mogłam wyczuć jego energii, znowu próbowałam sparować nasze oczy, ale miał je zamknięte. Czyżby?
- Zabiłam go! – wykrzyknęłam nawet się nie powstrzymując. Co dziwne mógł głos wcale nie sugerował skruchy. Nie chciałam krzyczeć, ale głos wyrwał się z mojego gardła automatycznie. Byłam w szoku, nie potrafiłam nad sobą zapanować, zabiłam człowieka, swojego brata. Wstrzymałam na chwilę oddech, zaczęłam nim telepać, ale jego ciało bezwładnie leżało. Podniosłam się bardzo szybko i to był błąd. Zrobiło mi się słabo, a obraz dookoła mnie się rozmazał, szukałam po omacku ręki Kuro, Hazarda. Nawet nie wiem, czy ją odnalazłam, ale ostatnie co poczułam to zimna posadzka, a przede mną były idealnie poukładane płyty granitowe.
Occ: Trening start
*Haz, nie wiedziałam, że aż tak dobrze znaszy HP musiałam wygooglować.
Re: Teren przed pałacem.
Pon Mar 14, 2016 2:07 pm
Zrobił głęboki wdech przygotowując się do teleportacji, po raz en-ty pomyślał jak strasznie nie cierpi tej techniki. Na szczęście April stała obok. Dotyk ciepłego ciała przynosił ulgę i relaks, po niedawno stoczonej potyczce. Ukochana zawsze była balsamem na rany i cierpienie ale nie było czasu na odprężenie się. Ciekawe jakim cudem Hazard znał Boga Ziemi, wiedzą o sobie zbyt mało, jak na rodzinę chociaż poznali się dopiero kilka dni temu. Kiedyś trzeba będzie nadrobić stracony czas.
Na razie milczał, nie opuszczało go przeczucie, że kłopoty jeszcze się nie skończyły i chciał resztkę sił zatrzymać, żeby samemu nie paść z wycieńczenia. Zahne przekazał mu nieco swojej Ki ale to wszystko jakby z niego uleciało, a nic nie zrobił. Przemiana w SSJ3 musiała być większym obciążeniem niż przypuszczał. Zresztą nie miał ochoty komentować nazwania go bohaterem. Nie czuł się jak bohater. Zostali wplątani w jakieś gówno, w zasadzie zmanipulowani. Kaede pewnie też teraz zorientowała się, że była jednym z pionków w małpiej grze. Później się nad tym zastanowi.
Pojawili się przed pałacem, a jemu zakręciło się w głowie. To jasne światło słoneczne i zimne powietrze, nie przepadał za Ziemią. Niebieskie niebo i puszyste chmurki, jeszcze brakuje tęczy i kucyków.....
Rozglądał się naokoło w poszukiwaniu wszechmogącego. Dwa lata temu trenował w Komnacie razem z Reito, niedawno była tu June z April. Rei gdzieś wsiąkł, June nie żyła, o tym akurat nie powiedział jeszcze April. Daichi zmarł niemal w kilka sekund po ich przybyciu na tą planetę. Szlag, plan B poszedł się giglać. Mimo wszystko szkoda mu było, śmierć to okrutna rzecz ale teraz juz mu nie pomogą. April szarpała bezwładnym ciałem brata, właśnie po to próbował go ratować, nie chciał aby poznała, jakie to jest uczucie, kiedy kogoś się zabija. Może był zbyt miękki, może za bardzo chciał ochronić ukochaną od wszystkiego, a może dziewczyna jest bardziej dojrzała niż on sam. Chciał ją podnieść i uspokoić, przytulić. Nie zdążyli jej złapać, kiedy zemdlała. Sam z impetem gruchnął kolanami o kamienną posadzkę, poczuł jak w przebitym na wylot kolanie coś głośno chrupnęło. Pojawiła się krew ale już dano na to nie zważał. Wziął April na ręce, siedział przez chwilę przytulając ją do siebie.
- Nie, nie, nie, błagam nie teraz..... – delikatnie klepał w jej policzki. Jeśli to, co powiedział Daichi jest prawdą, gdy się obudzi, straci pamięć. Zerwał się do lotu i razem z Hazardem udali się błyskawicznie do zielonego Boga.
- Kami- sama błagam pomóż nam, ona została czymś otruta, jakimś sztucznym specyfikiem. Dwa lata temu dałeś nam Świętą Wodę na Tsufula, pomoże jej to? Proszę.
Rozpacz w oczach młodej małpki i w zasadzie niedoszłego króla Vegety z pewnością chwytała za serce. Saiyan, teraz gorąco żałował, że wcześniej nie oświadczył się halfce, tylko ciągle z tym zwlekał. Kuro zastanawiał się, kto tak im ostatnio niszczy życie. Prze dwa lata od pokonania Tsufula tworzyli spokojnie podwaliny na poważny związek. Jednak od kilku tygodni, jakby ktoś z góry majstrował przy ich życiu i dlaczego właśnie przy nich? Ciągle rozdarci, rozdzieleni, nastawieni przeciw sobie, niepewni drugiego. Solennie postanowił, że jeśli spotka Kaede to podpyta się, czy nie mają tam jakiegoś boga- złośliwego psuja związków. Teraz liczyło się tylko zdrowie April i tej małej fasolki, którą nosiła w sobie. Tego małego jego z dużą dawką jej. Jeśli się nie uda zostają Smocze kule ale ich zbieranie zajęłoby kilak tygodni. Wolał nie myśleć, co w tym czasie mogłoby się stać.
OOC: Koniec treningu.
Na razie milczał, nie opuszczało go przeczucie, że kłopoty jeszcze się nie skończyły i chciał resztkę sił zatrzymać, żeby samemu nie paść z wycieńczenia. Zahne przekazał mu nieco swojej Ki ale to wszystko jakby z niego uleciało, a nic nie zrobił. Przemiana w SSJ3 musiała być większym obciążeniem niż przypuszczał. Zresztą nie miał ochoty komentować nazwania go bohaterem. Nie czuł się jak bohater. Zostali wplątani w jakieś gówno, w zasadzie zmanipulowani. Kaede pewnie też teraz zorientowała się, że była jednym z pionków w małpiej grze. Później się nad tym zastanowi.
Pojawili się przed pałacem, a jemu zakręciło się w głowie. To jasne światło słoneczne i zimne powietrze, nie przepadał za Ziemią. Niebieskie niebo i puszyste chmurki, jeszcze brakuje tęczy i kucyków.....
Rozglądał się naokoło w poszukiwaniu wszechmogącego. Dwa lata temu trenował w Komnacie razem z Reito, niedawno była tu June z April. Rei gdzieś wsiąkł, June nie żyła, o tym akurat nie powiedział jeszcze April. Daichi zmarł niemal w kilka sekund po ich przybyciu na tą planetę. Szlag, plan B poszedł się giglać. Mimo wszystko szkoda mu było, śmierć to okrutna rzecz ale teraz juz mu nie pomogą. April szarpała bezwładnym ciałem brata, właśnie po to próbował go ratować, nie chciał aby poznała, jakie to jest uczucie, kiedy kogoś się zabija. Może był zbyt miękki, może za bardzo chciał ochronić ukochaną od wszystkiego, a może dziewczyna jest bardziej dojrzała niż on sam. Chciał ją podnieść i uspokoić, przytulić. Nie zdążyli jej złapać, kiedy zemdlała. Sam z impetem gruchnął kolanami o kamienną posadzkę, poczuł jak w przebitym na wylot kolanie coś głośno chrupnęło. Pojawiła się krew ale już dano na to nie zważał. Wziął April na ręce, siedział przez chwilę przytulając ją do siebie.
- Nie, nie, nie, błagam nie teraz..... – delikatnie klepał w jej policzki. Jeśli to, co powiedział Daichi jest prawdą, gdy się obudzi, straci pamięć. Zerwał się do lotu i razem z Hazardem udali się błyskawicznie do zielonego Boga.
- Kami- sama błagam pomóż nam, ona została czymś otruta, jakimś sztucznym specyfikiem. Dwa lata temu dałeś nam Świętą Wodę na Tsufula, pomoże jej to? Proszę.
Rozpacz w oczach młodej małpki i w zasadzie niedoszłego króla Vegety z pewnością chwytała za serce. Saiyan, teraz gorąco żałował, że wcześniej nie oświadczył się halfce, tylko ciągle z tym zwlekał. Kuro zastanawiał się, kto tak im ostatnio niszczy życie. Prze dwa lata od pokonania Tsufula tworzyli spokojnie podwaliny na poważny związek. Jednak od kilku tygodni, jakby ktoś z góry majstrował przy ich życiu i dlaczego właśnie przy nich? Ciągle rozdarci, rozdzieleni, nastawieni przeciw sobie, niepewni drugiego. Solennie postanowił, że jeśli spotka Kaede to podpyta się, czy nie mają tam jakiegoś boga- złośliwego psuja związków. Teraz liczyło się tylko zdrowie April i tej małej fasolki, którą nosiła w sobie. Tego małego jego z dużą dawką jej. Jeśli się nie uda zostają Smocze kule ale ich zbieranie zajęłoby kilak tygodni. Wolał nie myśleć, co w tym czasie mogłoby się stać.
OOC: Koniec treningu.
Re: Teren przed pałacem.
Pon Mar 14, 2016 4:28 pm
Czekali na placu jak na zbawienie, tuż przed dziedzińcem kogoś, komu przypisane zostało strzeżenie porządku na Ziemi. Ich energie i emocje dało się wyczuć nawet bez specjalnych zdolności, tak bardzo były intensywne. Natura zdawała się ignorować ich przejęcie, niebo było spokojne, wiatr delikatny, żadnych wielkich znaków ani cudów, jakby znajdywali się w letnim kurorcie. Jednak nie była to ich pierwsza wizyta w cudownym pałacu.
Rozpaczliwe reakcje Kuro wzruszyłyby serce najbardziej zatwardziałego człowieka, a co dopiero samego kamiego. Najpierw usłyszeli dźwięk laski uderzającej w podłogę. Wydawało się, że gospodarz idzie ze stoickim spokojem, swoje szpony osadził na futrynie drzwi, przyciągając swoje ciało na zewnątrz. Gdy już wyłonił się z cienia, u jego boku pojawił się wierny asystent. Musieli pozostawić ziemianina, lecz nie wypada trzymać gości w oczekiwaniu.
Twarz kamiego była wyraźnie zatroskana całymi dniami pracy dla dobra ukochanej planety.
-To znowu wy… Wiedziałem, że przybędziecie, chociaż naruszanie spokoju tego miejsca staje się dziwną tradycją mieszkańców Vegety.- powiedział dość surowo, chodź jego oczy zdradzały więcej niż słowa. Każdy wyraz wypowiedziany został z rozwagą, przeważony tysiąc razy, jakby mówienie było dla niego trudem. Słuchał zawodzenia młodzieńca, potrząsając głową. –Popo przynieś trochę tej wody.- wydał polecenie, zbliżając się wolno do April. Wyciągnął nad nią dłoń i chłonął przez jakiś czas jej oddech. –Nie wyczuwam tu żadnej magii przyjaciele…- cofnął rękę, zakrywając usta i odkaszlnął z całych płuc. –Obawiam się, że to zupełnie naukowy specyfik, nie mogę ręczyć za oczyszczenie go naszymi sposobami.- dokończył wypowiedź. –Musisz być dzielny chłopcze.
W tym czasie Popo wrócił już z ampułką wody i pochylając się nad dziewczyną, wlał jej zawartość w usta.
Rozpaczliwe reakcje Kuro wzruszyłyby serce najbardziej zatwardziałego człowieka, a co dopiero samego kamiego. Najpierw usłyszeli dźwięk laski uderzającej w podłogę. Wydawało się, że gospodarz idzie ze stoickim spokojem, swoje szpony osadził na futrynie drzwi, przyciągając swoje ciało na zewnątrz. Gdy już wyłonił się z cienia, u jego boku pojawił się wierny asystent. Musieli pozostawić ziemianina, lecz nie wypada trzymać gości w oczekiwaniu.
Twarz kamiego była wyraźnie zatroskana całymi dniami pracy dla dobra ukochanej planety.
-To znowu wy… Wiedziałem, że przybędziecie, chociaż naruszanie spokoju tego miejsca staje się dziwną tradycją mieszkańców Vegety.- powiedział dość surowo, chodź jego oczy zdradzały więcej niż słowa. Każdy wyraz wypowiedziany został z rozwagą, przeważony tysiąc razy, jakby mówienie było dla niego trudem. Słuchał zawodzenia młodzieńca, potrząsając głową. –Popo przynieś trochę tej wody.- wydał polecenie, zbliżając się wolno do April. Wyciągnął nad nią dłoń i chłonął przez jakiś czas jej oddech. –Nie wyczuwam tu żadnej magii przyjaciele…- cofnął rękę, zakrywając usta i odkaszlnął z całych płuc. –Obawiam się, że to zupełnie naukowy specyfik, nie mogę ręczyć za oczyszczenie go naszymi sposobami.- dokończył wypowiedź. –Musisz być dzielny chłopcze.
W tym czasie Popo wrócił już z ampułką wody i pochylając się nad dziewczyną, wlał jej zawartość w usta.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Mar 15, 2016 10:15 pm
Bohater. Czy naprawdę nim był? Czy faktycznie było tak jak powiedziała April, że walczył dla innych? W przypadku Kuro można było się zgodzić. Pamiętał rozmowę z kuzynem przed paroma dniami. Nie był zadowolony z perspektywy walki z Zellem i wcale nie chodziło o to że się bał. On po prostu nie lubił załatwiać takich spraw za pomocą siły. Lecz stanął do walki, nie dla siebie, a dla innych. Walczył dla nich i zwyciężył. A on? Złotowłosy zatrzymał się wzrokiem na jednym punkcie, rozmyślając nad tym. Walczył dla siebie, dla własnych interesów i zemsty. Dla niego zwycięstwem, nie było obalenie rządów Króla, a jego śmierć. W porównaniu z Kuro, był egoistą. Wszystko co zrobił miało na celu tylko i wyłącznie zaspokojenie jego własnych pragnień. Daleko mu było do bohatera.
Jak się okazało, rany Daichi'ego były dużo poważniejsze, niż z początku mu się wydawało. Chłopak wyzionął ducha tuż po tym, jak pojawili się w Pałacu. April natychmiast rzuciła się do brata i zaczęła potrząsać jego ciałem, lecz było już za późno. Odszedł. Dziewczyna chwilę potem straciła przytomność. Jeżeli to co mówił Daichi, na temat utraty pamięci, było prawdą, to najgorsze dopiero się zacznie. Kuro najwyraźniej miał jakiś plan, dlatego przecież tu przybyli. Kami-sama pojawił się przed nimi i chociaż jego pierwsze słowa nie wyrażały entuzjazmu z powodu ich nagłej wizyty, to natychmiast zdecydował się pomóc. Mr Popo chwilę potem pojawił się ze Świętą Wodą - ta substancja najwyraźniej miała pomóc April. Sam Wszechmogący nie był optymistą, twierdząc, iż w przypadku naukowego specyfiku nawet ta woda nie pomoże. Byli bezradni, a cała ich nadzieja znajdowała się w tej małej ampułce, której zawartość Popo wlewał właśnie od ust Half'ki...
Jak się okazało, rany Daichi'ego były dużo poważniejsze, niż z początku mu się wydawało. Chłopak wyzionął ducha tuż po tym, jak pojawili się w Pałacu. April natychmiast rzuciła się do brata i zaczęła potrząsać jego ciałem, lecz było już za późno. Odszedł. Dziewczyna chwilę potem straciła przytomność. Jeżeli to co mówił Daichi, na temat utraty pamięci, było prawdą, to najgorsze dopiero się zacznie. Kuro najwyraźniej miał jakiś plan, dlatego przecież tu przybyli. Kami-sama pojawił się przed nimi i chociaż jego pierwsze słowa nie wyrażały entuzjazmu z powodu ich nagłej wizyty, to natychmiast zdecydował się pomóc. Mr Popo chwilę potem pojawił się ze Świętą Wodą - ta substancja najwyraźniej miała pomóc April. Sam Wszechmogący nie był optymistą, twierdząc, iż w przypadku naukowego specyfiku nawet ta woda nie pomoże. Byli bezradni, a cała ich nadzieja znajdowała się w tej małej ampułce, której zawartość Popo wlewał właśnie od ust Half'ki...
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sro Mar 16, 2016 8:54 pm
Dochodziły do mnie różne bodźce zewnątrz. Czułam się jakbym przespała cały miesiąc, a nawet dłużej. Nagle zakrztusiłam się i otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Czarne coś próbowało wlać we mnie wodę, ktoś mnie trzymał na rękach. Wstałam jak oparzona, odepchnęłam osobę, która mnie trzymała i oddaliłam się kawałek. Patrzyłam na tą całą sytuację przerażona. Co się ze mną działo, ostatnie co pamiętam to turniej. Zerknęłam na nich.
- Kuro? – spytałam mrużąc oczy. Wyglądał jednak na trochę starszego niż mi się wydawało. Miałam ochotę mu przywalić. Doskonale go pamiętałam, a nawet go całowałam, ale wtopa. – Co ja tu do jasnej cholery robię? I kim oni są?
Zerknęłam na czarnego stwora, który wcześniej wlewał we mnie jakąś wodę, chyba chciał mnie zabić poprzez zakrztuszenie. No i ten zielony staruch. Dopiero po chwili spostrzegłam, że moje włosy są o wiele krótsze niż miałam przed zaśnięciem. Co się ze mną stało, ostatnie co pamiętam to turniej, który przeprowadzałam wraz z jaszczurem na obcej planecie. Stanęłam lekko obawiając się samej siebie, a może byłam w jakiejś cholernej incepcji? Skrzyżowałam ręce na piersi i z bezpiecznej odległości obserwowałam ich wszystkich.
- Może ktoś mi wyjaśni, co ja tutaj robię? Pamiętam, że zajęłam drugie miejsce w turnieju, a dalej mam jedną wielką lukę aż do tego momentu. Kuro! Zamorduję Ciebie własnymi rękoma za to co jak wystawiłeś mnie na misji, a potem nagle zniknąłeś sobie gdzieś! – rzuciłam oskarżycielsko w jego stronę. Doskonale pamiętałam naszą misję w mroźnej krainie i to jak potem mnie wystawił znikając ni stąd ni z owąd. Cholerny egoista, byłam w stanie mu serce oddać, a on zachowywał się nad nadęty bufon. Miałam ochotę go rozszarpać własnymi dłońmi. Miałam dziwne wrażenie, że oni patrzą na mnie jakby zobaczyli mnie pierwszy raz w życiu. Może ja wciąż śnię? Na pewno, zdałam sobie sprawę właśnie z siły jaką posiadałam i to było niemożliwe, aby mogło być realne. – Co się tak gapicie?
Czułam się strasznie nieswojo, tak jakby oczekiwali czegoś ode mnie, a ja do końca nie wiedziałam czego chcą. Rozglądnęłam się i zobaczyłam niewielki pałacyk, który stał w oddali, my znajdowaliśmy się niemalże w pustej przestrzeni. Mój wzrok padł na postaci, która leżała nieruchomo. Daichi? Oczy otworzyły mi się w trybie natychmiastowej. Kochałam go, to mój brat. Dlaczego on tutaj leży, dlaczego nie wstaje, czy on nie żyje?
- Zabiliście go? – spytałam niemalże ze łzami w oczach, a moja moc zaczęła się zwiększać kompletnie bez mojej ingerencji. Czułam jakiś ból w środku, miałam ciągle nadzieję, że zaraz obudzę się z tego koszmaru, to mój brat. Nie miałam pojęcia, co się stało i to jeszcze bardziej mnie denerwowało. Moc niemalże we mnie eksplodowała. – Dlaczego milczycie?! Macie mi coś do powiedzenia?!
Irytował mnie brak odpowiedzi, wiec od razu po wypowiedzeniu ruszyłam w ich stronę, nawet nie zdając sobie wówczas sprawy, że nade mną była złota poświata. Byłam kompletnie zdezorientowana w swojej sytuacji i jedyną bronią, która przychodziła mi na myśl to atak. Zamachnęłam się w stronę chłopaka, którego nawet nie znałam z zamierzeniem wymierzenia mu szybkiego, ale skutecznego i silnego ciosu. Musiałam na kogoś wylać swoją gorycz. Chciałam po prostu odpowiedzi, co się tutaj do jasnej cholery wyprawia.
OOC: Haziu potężny dla Ciebie w formie ssj, czyli 4 560 dmg i koniec treningu
- Kuro? – spytałam mrużąc oczy. Wyglądał jednak na trochę starszego niż mi się wydawało. Miałam ochotę mu przywalić. Doskonale go pamiętałam, a nawet go całowałam, ale wtopa. – Co ja tu do jasnej cholery robię? I kim oni są?
Zerknęłam na czarnego stwora, który wcześniej wlewał we mnie jakąś wodę, chyba chciał mnie zabić poprzez zakrztuszenie. No i ten zielony staruch. Dopiero po chwili spostrzegłam, że moje włosy są o wiele krótsze niż miałam przed zaśnięciem. Co się ze mną stało, ostatnie co pamiętam to turniej, który przeprowadzałam wraz z jaszczurem na obcej planecie. Stanęłam lekko obawiając się samej siebie, a może byłam w jakiejś cholernej incepcji? Skrzyżowałam ręce na piersi i z bezpiecznej odległości obserwowałam ich wszystkich.
- Może ktoś mi wyjaśni, co ja tutaj robię? Pamiętam, że zajęłam drugie miejsce w turnieju, a dalej mam jedną wielką lukę aż do tego momentu. Kuro! Zamorduję Ciebie własnymi rękoma za to co jak wystawiłeś mnie na misji, a potem nagle zniknąłeś sobie gdzieś! – rzuciłam oskarżycielsko w jego stronę. Doskonale pamiętałam naszą misję w mroźnej krainie i to jak potem mnie wystawił znikając ni stąd ni z owąd. Cholerny egoista, byłam w stanie mu serce oddać, a on zachowywał się nad nadęty bufon. Miałam ochotę go rozszarpać własnymi dłońmi. Miałam dziwne wrażenie, że oni patrzą na mnie jakby zobaczyli mnie pierwszy raz w życiu. Może ja wciąż śnię? Na pewno, zdałam sobie sprawę właśnie z siły jaką posiadałam i to było niemożliwe, aby mogło być realne. – Co się tak gapicie?
Czułam się strasznie nieswojo, tak jakby oczekiwali czegoś ode mnie, a ja do końca nie wiedziałam czego chcą. Rozglądnęłam się i zobaczyłam niewielki pałacyk, który stał w oddali, my znajdowaliśmy się niemalże w pustej przestrzeni. Mój wzrok padł na postaci, która leżała nieruchomo. Daichi? Oczy otworzyły mi się w trybie natychmiastowej. Kochałam go, to mój brat. Dlaczego on tutaj leży, dlaczego nie wstaje, czy on nie żyje?
- Zabiliście go? – spytałam niemalże ze łzami w oczach, a moja moc zaczęła się zwiększać kompletnie bez mojej ingerencji. Czułam jakiś ból w środku, miałam ciągle nadzieję, że zaraz obudzę się z tego koszmaru, to mój brat. Nie miałam pojęcia, co się stało i to jeszcze bardziej mnie denerwowało. Moc niemalże we mnie eksplodowała. – Dlaczego milczycie?! Macie mi coś do powiedzenia?!
Irytował mnie brak odpowiedzi, wiec od razu po wypowiedzeniu ruszyłam w ich stronę, nawet nie zdając sobie wówczas sprawy, że nade mną była złota poświata. Byłam kompletnie zdezorientowana w swojej sytuacji i jedyną bronią, która przychodziła mi na myśl to atak. Zamachnęłam się w stronę chłopaka, którego nawet nie znałam z zamierzeniem wymierzenia mu szybkiego, ale skutecznego i silnego ciosu. Musiałam na kogoś wylać swoją gorycz. Chciałam po prostu odpowiedzi, co się tutaj do jasnej cholery wyprawia.
OOC: Haziu potężny dla Ciebie w formie ssj, czyli 4 560 dmg i koniec treningu
Re: Teren przed pałacem.
Wto Mar 22, 2016 10:24 pm
Nie udało się, to była pierwsza myśl, która wpadła mu do głowy patrząc na zmieniającą się ukochaną. Poczuł się, jakby cały świat zwalił mu się na barki i zabił go pozostawiając jednocześnie żywym niczym durnego zombiaka. Tak też stał i gapił się nie będąc w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Zmianę wizualna u April dało się zauważyć od razu, jakby odmłodniała nieco i nagle włosy miała krótsze. To było dziwne, chyba żadem specyfik nie powinien tak działać. Za to, kiedy się odezwała zrozumiał wszystko. Nie świeżył ale na prawdę straciła pamięć. Zapomniała ostatnie trzy – cztery lata ich wspólnego życia, wszystko co do tej pory razem zbudowali. Zniknęło w kilka chwil.
Tym razem już się poddał, przestał walczyć, jak nigdy dotąd. Od kilku tygodni podążał za April, ratował z tarapatów i pokasował się w kolejne ale zawsze w jakimś momencie mogli być razem. A teraz? Może, gdyby nie był tak skrajnie wykończony po walce z Zellem? Może ale to chyba nie wszystko. Serce mu zamarło, wyrwane z piersi i zmiażdżone. Wygrałeś Daichi. Przynajmniej na razie, składam broń. Nie mógł za nią polecieć, choćby chciał, prędzej byłaby zdolna go dobić. W martwym sercu głęboko płonęła iskierka nadziei. Smocze Kule tylko one mu pozostały, jednak na zbieranie ich w tej chwili nie miał sił. Nie był do końca pewien, czy miał wystarczająco dużo chęci. W kosmosie czekała na niego inna miłość, czy bardziej powinność – Vegeta i potrzebujący go mieszkańcy wioski. Wycierpieli wystarczająco dużo, pozostawieni sami, ranni i skołowani. Zupełnie, tak jak April. Zawsze bał się, że kiedyś będzie musiał dokonać takiego wyboru. Za pierwszym razem wybrał April, za drugim również postawił na miłość jego życia, a ona ciągle uciekała. Może tak ma być? Walczył o nią i podążał za nią, a ten trzeci raz? Może April tak powinna żyć? Przynajmniej jest na Ziemi, którą tak kocha, bezpieczna.
- Dziękuję Ci Kami - sama za pomoc, szkoda, że się nie udało. Hazard, proszę zabierz mnie na Vegetę, teraz potrzebuję lekarza. Musimy zabrać Daichiego i go pochować.
W tej chwili musi postawić na siebie, ranny albo martwy do niczego nie będzie zdolny. Przynajmniej w domu, jest ktoś kto na niego czego. Trzymał się swojego kija, opierając na nim ciężar całego ciała, ledwo żywy, ledwo przytomny, już prawie nie był w stanie stać o własnych siłach.
Tym razem już się poddał, przestał walczyć, jak nigdy dotąd. Od kilku tygodni podążał za April, ratował z tarapatów i pokasował się w kolejne ale zawsze w jakimś momencie mogli być razem. A teraz? Może, gdyby nie był tak skrajnie wykończony po walce z Zellem? Może ale to chyba nie wszystko. Serce mu zamarło, wyrwane z piersi i zmiażdżone. Wygrałeś Daichi. Przynajmniej na razie, składam broń. Nie mógł za nią polecieć, choćby chciał, prędzej byłaby zdolna go dobić. W martwym sercu głęboko płonęła iskierka nadziei. Smocze Kule tylko one mu pozostały, jednak na zbieranie ich w tej chwili nie miał sił. Nie był do końca pewien, czy miał wystarczająco dużo chęci. W kosmosie czekała na niego inna miłość, czy bardziej powinność – Vegeta i potrzebujący go mieszkańcy wioski. Wycierpieli wystarczająco dużo, pozostawieni sami, ranni i skołowani. Zupełnie, tak jak April. Zawsze bał się, że kiedyś będzie musiał dokonać takiego wyboru. Za pierwszym razem wybrał April, za drugim również postawił na miłość jego życia, a ona ciągle uciekała. Może tak ma być? Walczył o nią i podążał za nią, a ten trzeci raz? Może April tak powinna żyć? Przynajmniej jest na Ziemi, którą tak kocha, bezpieczna.
- Dziękuję Ci Kami - sama za pomoc, szkoda, że się nie udało. Hazard, proszę zabierz mnie na Vegetę, teraz potrzebuję lekarza. Musimy zabrać Daichiego i go pochować.
W tej chwili musi postawić na siebie, ranny albo martwy do niczego nie będzie zdolny. Przynajmniej w domu, jest ktoś kto na niego czego. Trzymał się swojego kija, opierając na nim ciężar całego ciała, ledwo żywy, ledwo przytomny, już prawie nie był w stanie stać o własnych siłach.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sob Mar 26, 2016 11:18 pm
Stało się to czego najbardziej się obawiali. Daichi miał rację, April faktycznie straciła pamięć. No chyba, że postanowiła sobie z nich zażartować, lecz po tym jak rzuciła się na Haz'a była jasne, że sprawa jest poważna.
- April, spokojnie... - próbował jakoś uspokoić dziewczynę, ale dobrze wiedział jaki przyniesie to skutek.
Wcale się nie dziwił, że tak zareagowała. Nie wiesz gdzie jesteś, z kim jesteś, a na dodatek obok leży martwe ciało Twojego brata. A przecież wspomnienia Half'ki nie sięgały ostatnich godzin, więc nie wiedziała jak potoczyły się ich losy, jaki naprawdę okazał się Daichi i, co najgorsze, że to właśnie ona go zabiła. Złotowłosy spojrzał zrezygnowany na Kuro, lecz to co ujrzał, przeraziło go jeszcze bardziej. Wcale nie patrzył na ukochaną, nie próbował jakoś jej uspokoić, wytłumaczyć sytuacji. Stał z pustym wzrokiem, a jego twarz wyrażała jedno - zrezygnowanie. Poddał się, nie walczył. A jego słowa tylko to potwierdziły. Co jest do cholery? Czy to był Kuro jakiego znał? Przecież ten gość dopiero co walczył na śmierć i życie dla masy Saiyan, również kompletnie mu obcych, a teraz chce opuścić najważniejszą w jego życiu osobę, w dodatku w takiej sytuacji?
- Nie gadaj głupot, tylko zrób coś! Może jak opowiesz April co działo się z nią od tamtego czasu to coś sobie przypomni i wróci jej pamięć!
Ale jego kuzyn już podjął decyzję. Hazard mógł się wściekać, wygarnąć mu jakim jest tchórzem, lecz to i tak nic by nie dało. On naprawdę chciał ją opuścić, porzucić jak przedmiot. Nie wierzył własnym oczom.
- Szlag by to... - warknął, po czym puścił rękę April i sparaliżował jej ciało przy pomocy telekinezy. Wściekły podszedł do kuzyna. Nic tu nie wskóra, ponad to nie chciał robić większej szopki przy Wszechmogącym i zdezorientowanej April. Jeszcze przez chwilę nie będzie mogła się ruszać. Miał nadzieję, że Kami-sama jakoś zajmie się nią do ich powrotu. Bo zamierzał przekonać Kuro do zmiany decyzji, ale nie tutaj. Przyłożył dwa palce do czoła i teleportował się wraz z pasażerami do miejsca, które dopiero co opuścili.
z/t x2 --> https://dbng.forumpl.net/t742p25-pomniejsze-wioski
- April, spokojnie... - próbował jakoś uspokoić dziewczynę, ale dobrze wiedział jaki przyniesie to skutek.
Wcale się nie dziwił, że tak zareagowała. Nie wiesz gdzie jesteś, z kim jesteś, a na dodatek obok leży martwe ciało Twojego brata. A przecież wspomnienia Half'ki nie sięgały ostatnich godzin, więc nie wiedziała jak potoczyły się ich losy, jaki naprawdę okazał się Daichi i, co najgorsze, że to właśnie ona go zabiła. Złotowłosy spojrzał zrezygnowany na Kuro, lecz to co ujrzał, przeraziło go jeszcze bardziej. Wcale nie patrzył na ukochaną, nie próbował jakoś jej uspokoić, wytłumaczyć sytuacji. Stał z pustym wzrokiem, a jego twarz wyrażała jedno - zrezygnowanie. Poddał się, nie walczył. A jego słowa tylko to potwierdziły. Co jest do cholery? Czy to był Kuro jakiego znał? Przecież ten gość dopiero co walczył na śmierć i życie dla masy Saiyan, również kompletnie mu obcych, a teraz chce opuścić najważniejszą w jego życiu osobę, w dodatku w takiej sytuacji?
- Nie gadaj głupot, tylko zrób coś! Może jak opowiesz April co działo się z nią od tamtego czasu to coś sobie przypomni i wróci jej pamięć!
Ale jego kuzyn już podjął decyzję. Hazard mógł się wściekać, wygarnąć mu jakim jest tchórzem, lecz to i tak nic by nie dało. On naprawdę chciał ją opuścić, porzucić jak przedmiot. Nie wierzył własnym oczom.
- Szlag by to... - warknął, po czym puścił rękę April i sparaliżował jej ciało przy pomocy telekinezy. Wściekły podszedł do kuzyna. Nic tu nie wskóra, ponad to nie chciał robić większej szopki przy Wszechmogącym i zdezorientowanej April. Jeszcze przez chwilę nie będzie mogła się ruszać. Miał nadzieję, że Kami-sama jakoś zajmie się nią do ich powrotu. Bo zamierzał przekonać Kuro do zmiany decyzji, ale nie tutaj. Przyłożył dwa palce do czoła i teleportował się wraz z pasażerami do miejsca, które dopiero co opuścili.
z/t x2 --> https://dbng.forumpl.net/t742p25-pomniejsze-wioski
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pon Mar 28, 2016 5:45 pm
April spokojnie? To my się znamy? Kim jesteś, jaki Kami? Co tu się do cholery jasnej dzieje, chcę odpowiedzi, jakiejkolwiek.
Czułam się pozostawiona sama sobie i straciłam całkowicie orientację. Kuro z nieznaną mi małpą po prostu się ewakuowali zostawiając mnie bez odpowiedzi. Co gorsze, zabrali również ciało mojego brata. Czułam złość, rozżalenie. Nie wiedziałam, co spowodowało jego śmierć ani co robiłam przez ostatni czas. Stałam zatrzymana przez telekinezę i patrzyłam po prostu jak w mig znikają. Wszyscy. Do oczu napłynęły mi łzy, ale musiałam się powstrzymać, co nie było to łatwe, nie w takim momencie. Nie dziwcie mi się, nie pamiętam co się ze mną działo przez ostatni czas, a jedyne osoby, które cokolwiek wiedzą znikają na moich oczach, a ja nawet nie mogę nic z tym zrobić. Zbyt duża frustracja mną targała, dlaczego tutaj jestem i dlaczego nie chcieli mi na nic odpowiedzieć. Gdy odzyskałam czucie w całym ciele nawet zbyt wiele się nie zastanawiając skupiłam energię i lekko wzniosłam się do góry. Chciałam stąd uciec, nie miałam pojęcia gdzie ani po co, ale musiałam to zrobić. Cała telepałam się z nerwów i strachu, co stanie się jutro, gdzie będę ja, czy przeżyję? Jeszcze nigdy nie poczułam się tak opuszczona jak w tym momencie, brat został mi odebrany, nie wiem, w jakich okolicznościach, a nikt nie chciał udzielić mi kluczowych odpowiedzi. Nienawidzę sayian. Tak bardzo ich nienawidzę… naszły mnie myśli, czy to co robię jest słuszne, ale co mogę zrobić? Jestem sama, a przy mnie nie było nikogo, kto chciałby mi pomóc. Ruszyłam natychmiast w dół rozpędzając się i nie zwracając na nic uwagi. Widziałam zieleń i niebo. Czyżbym była na Ziemi? Nie musiałam odpowiadać na własne pytania, byłam niemalże tego pewna. Nie analizując niczego ruszyłam przed siebie. Byle najdalej od tego miejsca, od wszystkich.
OOC: Krótko, bo następny post będzie skipowy no i zt do dżungli, gdzie będzie post dłuższy.
Czułam się pozostawiona sama sobie i straciłam całkowicie orientację. Kuro z nieznaną mi małpą po prostu się ewakuowali zostawiając mnie bez odpowiedzi. Co gorsze, zabrali również ciało mojego brata. Czułam złość, rozżalenie. Nie wiedziałam, co spowodowało jego śmierć ani co robiłam przez ostatni czas. Stałam zatrzymana przez telekinezę i patrzyłam po prostu jak w mig znikają. Wszyscy. Do oczu napłynęły mi łzy, ale musiałam się powstrzymać, co nie było to łatwe, nie w takim momencie. Nie dziwcie mi się, nie pamiętam co się ze mną działo przez ostatni czas, a jedyne osoby, które cokolwiek wiedzą znikają na moich oczach, a ja nawet nie mogę nic z tym zrobić. Zbyt duża frustracja mną targała, dlaczego tutaj jestem i dlaczego nie chcieli mi na nic odpowiedzieć. Gdy odzyskałam czucie w całym ciele nawet zbyt wiele się nie zastanawiając skupiłam energię i lekko wzniosłam się do góry. Chciałam stąd uciec, nie miałam pojęcia gdzie ani po co, ale musiałam to zrobić. Cała telepałam się z nerwów i strachu, co stanie się jutro, gdzie będę ja, czy przeżyję? Jeszcze nigdy nie poczułam się tak opuszczona jak w tym momencie, brat został mi odebrany, nie wiem, w jakich okolicznościach, a nikt nie chciał udzielić mi kluczowych odpowiedzi. Nienawidzę sayian. Tak bardzo ich nienawidzę… naszły mnie myśli, czy to co robię jest słuszne, ale co mogę zrobić? Jestem sama, a przy mnie nie było nikogo, kto chciałby mi pomóc. Ruszyłam natychmiast w dół rozpędzając się i nie zwracając na nic uwagi. Widziałam zieleń i niebo. Czyżbym była na Ziemi? Nie musiałam odpowiadać na własne pytania, byłam niemalże tego pewna. Nie analizując niczego ruszyłam przed siebie. Byle najdalej od tego miejsca, od wszystkich.
OOC: Krótko, bo następny post będzie skipowy no i zt do dżungli, gdzie będzie post dłuższy.
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pią Lis 11, 2016 1:42 pm
Leciał nie śpiesząc się w górę przecinając od czasu do czasu chmury, ale te szybko się skończyły. Zostało tylko cholernie zimne, błękitne niebo. Na tej wysokości powietrze było także rozrzedzone, więc nie każdy mógł tak po prostu tu się zjawić. Na Hikaru nie robiło to wielkiego wrażenia bo dawno nauczył się odpowiedniego oddechu by nie marnować cennego tlenu z powietrza. Pałac Kamiego, do którego już było nie daleko to jedno z tych miejsc na Ziemi, które wykorzystane na trening dawały spore efekty. Nie mówiąc już o samej Komnacie Czasu, ale sam Pałac już pozwalał na wyćwiczenie ciała tak by w czasie walki nie wykonywać nie potrzebnych ruchów. Bardzo przydatna zdolność właśnie na dużych wysokościach. Mistic nie raz walczył z przeciwnikami, którzy nie musieli w ogóle oddychać, albo robili to dużo rzadziej. Gdyby nie posiadł całkowitej kontroli nad swoim ciałem przegrałby. Teraz jednak dolatywał do domu ziemskiego boga by coś innego zrobić.
Półkula nad głową białowłosego rosła z każdą sekundą, więc chłopak przyspieszył swój lot, jednak nie podnosząc zbytnio poziomu mocy. To kolejna zdolność, która się przydaje jeśli chce się zostać w ukryciu. To przypomina jeżdżenie na rowerze pod stromą górę, albo jeżdżenie samochodem na oparach benzyny. Całkiem nie najgorszy trening. By dać z siebie wszystko mając tylko to czym się obecnie dysponuje.
Po chwili już jego stopy dotknęły marmurowych, metrowej długości kafli przed pałacem. Gdyby nie jego okulary słoneczne, mógłby się oślepić tak słońce odbijało się od tej bieli. Powolnym, ale pewnym krokiem ruszył do Pałacu przed nim. Nie miał zamiaru krzyczeć by się przywitać, z resztą wiatr i tak mógł zdmuchnąć jego słowa. Dopiero przy bramie domu boga odezwał się.
- Cześć Kami i Popo. Kope lat. Pozwólcie, że wpadnę do was na chwilę bo mam sprawę.
Półkula nad głową białowłosego rosła z każdą sekundą, więc chłopak przyspieszył swój lot, jednak nie podnosząc zbytnio poziomu mocy. To kolejna zdolność, która się przydaje jeśli chce się zostać w ukryciu. To przypomina jeżdżenie na rowerze pod stromą górę, albo jeżdżenie samochodem na oparach benzyny. Całkiem nie najgorszy trening. By dać z siebie wszystko mając tylko to czym się obecnie dysponuje.
Po chwili już jego stopy dotknęły marmurowych, metrowej długości kafli przed pałacem. Gdyby nie jego okulary słoneczne, mógłby się oślepić tak słońce odbijało się od tej bieli. Powolnym, ale pewnym krokiem ruszył do Pałacu przed nim. Nie miał zamiaru krzyczeć by się przywitać, z resztą wiatr i tak mógł zdmuchnąć jego słowa. Dopiero przy bramie domu boga odezwał się.
- Cześć Kami i Popo. Kope lat. Pozwólcie, że wpadnę do was na chwilę bo mam sprawę.
Re: Teren przed pałacem.
Pią Lis 11, 2016 2:37 pm
Pierwszą osobą, jaką mógł zobaczyć Hikaru, był Mr. Popo, pielęgnujący kwiatki, między jedną z dwóch alejek z palmami. Nucił sobie coś pod nosem, gdy nagle dostrzegł Hikaru. Spojrzał na niego, a potem spokojnie poszedł w stronę pałacu, najwyraźniej chcąc, by poszedł za nim. Zaprowadził go do dużej sali, z długim stołem, przy którym były tylko dwa krzesła. Na dwóch krótszych końcach. Na jednym z nich siedział Kami, pijąc wodę z kieliszka na wino. Mr. Popo ukłonił się, po czym wyszedł, a Kami zaś spojrzał na starego mistica zmęczonym wzrokiem. ___ - Witam ponownie. Co Cię tym razem sprowadza tutaj? - zapytał. |
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Nie Lis 13, 2016 2:11 pm
Spotkał czarnego sługę ziemskiego boga, który zaprowadził go prosto do komnaty, w której siedział Zielonoskróy. Mistic skłonił się lekko Mr Popowi, który szybko wrócił do swoich zajęć. Wojownik wszedł do komnaty i usiadł na przeciwko Kamiego od razu przechodząc do rzeczy.
- Byłem przed chwilą u Kota i zasugerował, że Święta Woda może pomóc w moim problemie niedoboru senzu. Jak pewnie wiesz sporo silnych energii zaczęło pałętać się po Ziemi, a ja jestem jej jedynym stałym obrońcą. Senzu to dla mnie takie narzędzie jak dla kowala młot i kowadło... no i palenisko. Bez tego łatwo byłoby zginąć, a w takim stanie moja misja raczej się zakończy. Nie dalej jak godzinę temu znowu spora energia próbowała zniszczyć planetę. Dość daleko stąd. Tu zamilkł czekając chwilę na reakcję Nameka. Oczywiście Karin powiedział, że są małe szanse na to, że w pałacu znajduje się jeszcze jakaś Święta Woda, ale kto wie. Hikaru nic nie tracił, a mógł zyskać. Właściwie powinienem już dawno zajrzeć po fasolki. Ostatnie mi wyszły na Vegecie w czasie przewrotu. Miałem jednak coś innego na głowie.
Zawsze była możliwość, że nawet jeśli nie ma jej w pałacu może będzie można ją jakoś uwarzyć, czy coś. Nigdy nie zastanawiał się nad tym jak ona powstaje. Wiedział tylko, że była przydatna. Miała spore właściwości oczyszczające. Dosłownie, każdą komórkę mogła oczyścić lepiej niż najbogatsza w antyoxydanty zielona herbata. Ta woda potrafiła oczyścić duszę ze zła. Nie zawsze to wychodziło w stu procentach tak jak się chciało. To znaczy takie rzeczy jak Shadow, Majin czy jakieś nawiedzenie mogło zostać zdezaktywowane. Natomiast to już zależało od danego przypadku i jak ta moc wpłynęła na samego użytkownika. Czy połączyła się z nim zupełnie jak symbiont doskonały, czy jednak dalej toczy się we wnętrzu walka. Takiego demona z demonizmu już nie oczyści bo taka jego natura. Nie można oczyścić czegoś co jest naturalnie takie. To nie woda święcona, której używa się na filmach by zniszczyć zło nieczyste.
- Byłem przed chwilą u Kota i zasugerował, że Święta Woda może pomóc w moim problemie niedoboru senzu. Jak pewnie wiesz sporo silnych energii zaczęło pałętać się po Ziemi, a ja jestem jej jedynym stałym obrońcą. Senzu to dla mnie takie narzędzie jak dla kowala młot i kowadło... no i palenisko. Bez tego łatwo byłoby zginąć, a w takim stanie moja misja raczej się zakończy. Nie dalej jak godzinę temu znowu spora energia próbowała zniszczyć planetę. Dość daleko stąd. Tu zamilkł czekając chwilę na reakcję Nameka. Oczywiście Karin powiedział, że są małe szanse na to, że w pałacu znajduje się jeszcze jakaś Święta Woda, ale kto wie. Hikaru nic nie tracił, a mógł zyskać. Właściwie powinienem już dawno zajrzeć po fasolki. Ostatnie mi wyszły na Vegecie w czasie przewrotu. Miałem jednak coś innego na głowie.
Zawsze była możliwość, że nawet jeśli nie ma jej w pałacu może będzie można ją jakoś uwarzyć, czy coś. Nigdy nie zastanawiał się nad tym jak ona powstaje. Wiedział tylko, że była przydatna. Miała spore właściwości oczyszczające. Dosłownie, każdą komórkę mogła oczyścić lepiej niż najbogatsza w antyoxydanty zielona herbata. Ta woda potrafiła oczyścić duszę ze zła. Nie zawsze to wychodziło w stu procentach tak jak się chciało. To znaczy takie rzeczy jak Shadow, Majin czy jakieś nawiedzenie mogło zostać zdezaktywowane. Natomiast to już zależało od danego przypadku i jak ta moc wpłynęła na samego użytkownika. Czy połączyła się z nim zupełnie jak symbiont doskonały, czy jednak dalej toczy się we wnętrzu walka. Takiego demona z demonizmu już nie oczyści bo taka jego natura. Nie można oczyścić czegoś co jest naturalnie takie. To nie woda święcona, której używa się na filmach by zniszczyć zło nieczyste.
Re: Teren przed pałacem.
Czw Lis 17, 2016 4:30 pm
Stary nameczanin westchnął ciężko, po czym spojrzał na dużo młodszego od siebie wojownika. ___ - Nie mam. - powiedział - Nie mam już świętej wody i nie jestem już w stanie stworzyć nowej, jestem za stary i nie starcza mi mocy, wybacz. - powiedział starzec po czym podniósł się leniwie, podpierając się o laskę. - Muszę zacząć zastanawiać się nad znalezieniem swojego następcy. - podrapał się po swojej zmarszczonej, zielonej czuprynie i spojrzał w dal, zastanawiając się, czy na Namek znajduje się ktoś odpowiedni do odziedziczenia jego roli. |
OOC
Nie dostaniesz senzu.
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pon Lis 21, 2016 10:21 am
Gdy patrzył tak na mówiącego Nameka nie wydał żadnego dźwięku, nawet nie ruszył powieką. Dopiero gdy Kami skończył mistic westchnął cicho i lekko się przygarbił na chwilę.
-Rozumiem, że czas na emeryturę. Ja choć wiecznie młody czasami też chciałbym pójść na emeryturę. Życie od kilkuset lat i ciągle walki bywają męczące. W porządku. Odsunął krzesło by wstać i już właściwie się odwracał, ale zatrzymał się w połowie obrotu. W takim razie życzę ci byś znalazł swego następcę czym szybciej. Myślę, że najlepszym posunięciem byłoby wysłanie pana Popo do tego. Może na Namek się ktoś znajdzie. Zrobisz jednak jak chcesz, także do zobaczenia, Kami. Dokończył obrót i wyszedł z komnaty niezbyt szybkim krokiem, z rękami w kieszeniach spodni. Płaszcz lekko rozwiał się tworząc od pasa w dół coś w rodzaju peleryny.
Ostatnie wydarzenia go cholernie męczyły. Smok dał mu młodość wieczną, ale umysł się starzał. Widział już tyle śmierci, musiał zrobić tyle rzeczy, które mu nie pasowały, że powoli miał dość. Tego nie przewidział te trzysta lat temu. Pragnął znaleźć następcę dla siebie. By móc osiąść się gdzieś w spokojnej części galaktyki, lub nawet odejść w niebyt.
Czy to mu się kiedykolwiek uda nie wiedział. Nie potrafił dojrzeć przyszłości. Może i dobrze bo takie wizje mogą tylko wszystko popieprzyć. Tym czasem skoro niczego nie był w stanie tutaj zrobić podszedł do krawędzi terenu przed pałacem i zwyczajnie skoczył w dół. Skoro nie będzie mógł pomóc fasolkom uzyskać pełnię sił, trzeba będzie zadowolić się tym co akurat jest.
zt do Karina.
-Rozumiem, że czas na emeryturę. Ja choć wiecznie młody czasami też chciałbym pójść na emeryturę. Życie od kilkuset lat i ciągle walki bywają męczące. W porządku. Odsunął krzesło by wstać i już właściwie się odwracał, ale zatrzymał się w połowie obrotu. W takim razie życzę ci byś znalazł swego następcę czym szybciej. Myślę, że najlepszym posunięciem byłoby wysłanie pana Popo do tego. Może na Namek się ktoś znajdzie. Zrobisz jednak jak chcesz, także do zobaczenia, Kami. Dokończył obrót i wyszedł z komnaty niezbyt szybkim krokiem, z rękami w kieszeniach spodni. Płaszcz lekko rozwiał się tworząc od pasa w dół coś w rodzaju peleryny.
Ostatnie wydarzenia go cholernie męczyły. Smok dał mu młodość wieczną, ale umysł się starzał. Widział już tyle śmierci, musiał zrobić tyle rzeczy, które mu nie pasowały, że powoli miał dość. Tego nie przewidział te trzysta lat temu. Pragnął znaleźć następcę dla siebie. By móc osiąść się gdzieś w spokojnej części galaktyki, lub nawet odejść w niebyt.
Czy to mu się kiedykolwiek uda nie wiedział. Nie potrafił dojrzeć przyszłości. Może i dobrze bo takie wizje mogą tylko wszystko popieprzyć. Tym czasem skoro niczego nie był w stanie tutaj zrobić podszedł do krawędzi terenu przed pałacem i zwyczajnie skoczył w dół. Skoro nie będzie mógł pomóc fasolkom uzyskać pełnię sił, trzeba będzie zadowolić się tym co akurat jest.
zt do Karina.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Pon Gru 26, 2016 8:42 pm
z/t z wulkanu
Chciał zrozumieć, ale ciężko to uczynić, jeśli nie dostaje się informacji. Pewnie. Najlepiej wszystko dusić w środku, a potem robić minę zbitego psa, kiedy coś pierdolnie. Bo po co mówić. Przecież ktoś by się jeszcze dowiedział co też planuje, a nie daj boże jeszcze by chciał pomóc. No właśnie. Lepiej po prostu walnąć focha na wszystko co żyje i uruchomić tryb emo. Ciul, że inni się martwią, ja będę udawał rozpieszczonego bachora, ponieważ zły Książe Saiyan chciał wiedzieć jakie mam zamiary. No zwykłe chamstwo i bezczelność. Ciul, że pewnie coś pierdolnie i trzeba będzie pomagać. Ważne jest, że tu i teraz nic nie powiem. Komunikacja. To nie było takie trudne. No, ale skoro Red nie chciał to Raziel nie miał też ochoty się bawić w opiekunkę do dzieci. Kisa zdążył po krótce wyjaśnić o co chodzi z tymi kulami, ale w dalszym ciągu nie miał zielonego pojęcia. Za to Red dał piękny pokaz swojej kontroli. Nie ma to jak wywołać erupcję wulkanu. Zahne zszedł do SSJ kiedy tylko znalazł się w powietrzu.
- A ty co? Masz pięć lat? – krzyknął za demonem, ale ten nie raczył mu odpowiedzieć. No nic. Trzeba było lecieć za tym uosobieniem focha. Jeśli chce się zachowywać jak małe dziecko to proszę bardzo, ale dziewczyny zasługują na poważne traktowanie, a nie wykorzystywanie, tworzenie poczucia wina i wieczne tajemnice. W międzyczasie książę zastanawiał się o co chodzi z tymi kulami. Musi kogoś o to zapytać, ale raczej nie zadzwoni do rodziców i nie zapyta ich o jakieś artefakty. Kto spędził sporo czasu na Ziemi? Nie. Prędzej da se jaja uciąć niż poprosi rudego o pomoc. Kurna czy on naprawdę ma tak mało znajomych? Wychodzi na to, że tak. Całe szczęście, że pozostawała jeszcze jedna osoba, która mogła mu pomóc, choć dzięki akcji jego ojca mogła mieć lekkiego focha na jego rodzinę. No, ale kto nie ryzykuje ten nie zalicza czy jakoś tak.
- Kuro! – rzucił telepatycznie, zaraz po tym jak znalazł jego sygnaturę Ki na jakimś zadupiu. – Mam takie pytanie. Jestem akurat na Ziemi i chciałem zapytać czy wiesz coś może o jakiś kulach. Wiesz w ogóle do czego służą i po cholerę się je zbiera?
Miał nadzieję, że Kuro odpowie w miarę szybko i nie trzeba będzie czekać do kolejnego zamachu Reda na ich życia. No, ale chyba dolecieli do celu ich podróży, a był on dość ciekawy. Wielkie coś na jakimś kiju. Ci ziemianie to jednak są pojebani. Raz leciał do góry, aż w końcu dojrzał plac i budynek na samym szczycie tego kijasa, czy co to było. Wylądował na białych płytkach i wrócił do normalnej postaci, na wszelki wypadek zmniejszając swoją moc. Diabli wiedzą co tu może się czaić. Rozglądał się dość podejrzliwie po tym placyku.
Chciał zrozumieć, ale ciężko to uczynić, jeśli nie dostaje się informacji. Pewnie. Najlepiej wszystko dusić w środku, a potem robić minę zbitego psa, kiedy coś pierdolnie. Bo po co mówić. Przecież ktoś by się jeszcze dowiedział co też planuje, a nie daj boże jeszcze by chciał pomóc. No właśnie. Lepiej po prostu walnąć focha na wszystko co żyje i uruchomić tryb emo. Ciul, że inni się martwią, ja będę udawał rozpieszczonego bachora, ponieważ zły Książe Saiyan chciał wiedzieć jakie mam zamiary. No zwykłe chamstwo i bezczelność. Ciul, że pewnie coś pierdolnie i trzeba będzie pomagać. Ważne jest, że tu i teraz nic nie powiem. Komunikacja. To nie było takie trudne. No, ale skoro Red nie chciał to Raziel nie miał też ochoty się bawić w opiekunkę do dzieci. Kisa zdążył po krótce wyjaśnić o co chodzi z tymi kulami, ale w dalszym ciągu nie miał zielonego pojęcia. Za to Red dał piękny pokaz swojej kontroli. Nie ma to jak wywołać erupcję wulkanu. Zahne zszedł do SSJ kiedy tylko znalazł się w powietrzu.
- A ty co? Masz pięć lat? – krzyknął za demonem, ale ten nie raczył mu odpowiedzieć. No nic. Trzeba było lecieć za tym uosobieniem focha. Jeśli chce się zachowywać jak małe dziecko to proszę bardzo, ale dziewczyny zasługują na poważne traktowanie, a nie wykorzystywanie, tworzenie poczucia wina i wieczne tajemnice. W międzyczasie książę zastanawiał się o co chodzi z tymi kulami. Musi kogoś o to zapytać, ale raczej nie zadzwoni do rodziców i nie zapyta ich o jakieś artefakty. Kto spędził sporo czasu na Ziemi? Nie. Prędzej da se jaja uciąć niż poprosi rudego o pomoc. Kurna czy on naprawdę ma tak mało znajomych? Wychodzi na to, że tak. Całe szczęście, że pozostawała jeszcze jedna osoba, która mogła mu pomóc, choć dzięki akcji jego ojca mogła mieć lekkiego focha na jego rodzinę. No, ale kto nie ryzykuje ten nie zalicza czy jakoś tak.
- Kuro! – rzucił telepatycznie, zaraz po tym jak znalazł jego sygnaturę Ki na jakimś zadupiu. – Mam takie pytanie. Jestem akurat na Ziemi i chciałem zapytać czy wiesz coś może o jakiś kulach. Wiesz w ogóle do czego służą i po cholerę się je zbiera?
Miał nadzieję, że Kuro odpowie w miarę szybko i nie trzeba będzie czekać do kolejnego zamachu Reda na ich życia. No, ale chyba dolecieli do celu ich podróży, a był on dość ciekawy. Wielkie coś na jakimś kiju. Ci ziemianie to jednak są pojebani. Raz leciał do góry, aż w końcu dojrzał plac i budynek na samym szczycie tego kijasa, czy co to było. Wylądował na białych płytkach i wrócił do normalnej postaci, na wszelki wypadek zmniejszając swoją moc. Diabli wiedzą co tu może się czaić. Rozglądał się dość podejrzliwie po tym placyku.
Re: Teren przed pałacem.
Wto Gru 27, 2016 1:06 pm
Mr Popo zajmował się pieleniem kwiatów w okolicy wielkich rozłożystych drzew. Dzielnie towarzyszyła mu mała demonica Siódemka, której ochocza pomoc wydłużała dżinowi pracę. Natomiast na skraju płyt pałacu na zdobnym potężnym krześle siedział stary Nameczanin wpatrując się gdzieś na dół w otchłań obserwował swoją kochaną Ziemię. Kami wydawał się bardzo zmęczony, nic dziwnego był już u schyłku swojego wielosetletniego życia. Machnął zapraszająco ręką na wojowników, aby podeszli do niego. Mimo majestaty jego boskości, na starej pomarszczonej twarzy tkwił dobrotliwy uśmiech. - Witajcie wojownicy. – przywitał wszystkich, po czym zwrócił się do każdego z osobna. - Kisa, muszę przyznać, że dzielnie walczyłaś tam u Was na Vegecie. April przykro patrzeć, jak Twoje serce coraz bardziej skrywa mrok. Jak chciałaś walczyć z Kuro trzeba było zwrócić się do mnie. Sprowadziłbym Ci go w godzinę. Miło Cię poznać młody książę. Chmura święcącego brokatu obsypała gości od tyłu To Siódemka z chichotem przywitała wojowników. - Piękna! Piękna! – wykrzyczała dziewczynka pokazując palcem na April i Kisę. Chwilę później ją zapowietrzyło i uciekła chowając się za Kamim, jednocześnie pozostawiając na jego białej szacie ślady błota i brokatu. – Straszniiii ! - wy-piszczała zza fotela pokazując na Raziela Nameczanin nie przejmując się swoją brudną szatą pogłaskał dziewczynkę po główce. - Przypuśćmy, że wiem po co tu jesteście. Jaki ja będę miał z tego interes? Jeśli się wzmocnicie i tak żadne z Was nie jest zainteresowane obroną Ziemi. Poza Razielem, Saiyanie mają interes w czerpaniu dóbr tej planety. |
Re: Teren przed pałacem.
Wto Gru 27, 2016 6:58 pm
- SMS do Raziela:
- - Wiem, że jesteście na Ziemi, staram się mieć na uwadze Ki April. Nieźle się wstrzeliłeś. Mam naokoło zjawy, w tle z potworem i bandą kosmicznych piratów. – Kuro nakreślił nieco swoją sytuację, czyli gdziekolwiek był i cokolwiek robił na tym galaktycznym zadupiu tkwił po szyję w gównie. I to chyba nie było nic nowego. Masz na myśli Smocze Kule? – zapytał ostrożnie. Nie bardzo chciał się dzielić z Razielem tą wiedzą, nie chodziło o samego Saiyana ale o jego aktualną pozycję. Władza Zahne zapowiadała się dobrze ale nigdy nie wiadomo do czego mógłby wykorzystać taką magię. Kule mają moc spełniania życzeń, prawie każdego lecz ich moc nie wykracza poza możliwości ich stwórcy, niemniej można nawet wskrzesić Zella za ich pomocą lub zapanować nad galaktyką. Kto je zbiera? Chłopak postanowił na razie nie wyjawiać więcej informacji, musiał mieć ogląd na całą sytuację.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Sob Gru 31, 2016 1:25 pm
Pnąc się w górę miałam wrażenie jakbym już tu kiedyś była, a może mi się wydawało? Nagle mnie olśniło, gdy byłam już na górze. Tak! To tutaj całe moje życie się odmieniło, to tutaj się przenieśliśmy, to tutaj miałam ciało swojego brata na własnych rękach, to tutaj Kuro i Hazard mnie zostawili. Poziom mojej energii wzrósł, po to, aby w chwilę potem opaść. Nie zwracałam uwagi na to, co działo się dookoła mnie, Raziel i Kisa musieli na mnie dziwnie patrzeć, ale podeszłam do miejsca, w którym wydawało mi się, że widziałam ich po raz ostatni. Kucnęłam dotykając czystych płytek, jakbym oczekiwała, że znowu zobaczę tu swojego kochanego brata. To było zarazem tak niedawno i tak bardzo odległe w czasie. Dlaczego nikt mi wtedy nie pomógł, tylko zostawił na pastwę losu samą w bólu. Przypomniało mi się wszystko, cały koszmar. Byłam wtedy taka słaba i taka samotna. Musiałam sama ze sobą walczyć, musiałam stać się silniejsza, aby móc znowu stanąć na tym samym miejscu z głową podniesioną. Łza popłynęła mi po policzku, ale szybko ją starłam, nie chciałam okazywać słabości, nie byłam też pewna czy nikt jej nie spostrzegł. Ból w moim sercu był za to wielki. Nagle usłyszałam jakieś słowa i mnóstwo brokatu. Z ciekawości zerknęłam na dziewczynkę i uśmiechnęłam się do niej. Schowałam się na Razielem żeby pokazać jej język śmiejąc się przy tym. Była urocza, jak w zasadzie każde dziecko. Być może moje dziecko, które nie miało okazji się narodzić byłoby takie samo.
- Pamiętam dobrze to miejsce – powiedziałam bardziej do siebie niż do pozostałych, a mój ton głosu stał się nieco poważniejszy. – To tutaj mnie zostawili, to tutaj miałam na rękach ciało swojego brata.
Słuchałam jego słów i aż się w środku zagotowałam. Każdy wiedział co się ze mną działo, znali mnie, ale nikt nie chciał wyciągnąć do mnie ręki wtedy kiedy była okazja.
- Najłatwiej jest oceniać kogoś przez pryzmat złych rzeczy, każdy dostrzega w danej osobie to co chce dostrzec. Jeżeli ktoś chce we mnie zobaczyć tylko i wyłącznie złą osobę zrobi to bez problemu. Czemu w takim razie nikt mi nie chciał pomóc? Tylko zostawili mnie wszyscy, nie mam do nikogo żadnych pretensji, ale w takim razie nikt nie powinien mieć ich do mojej osoby. Nie chcę walczyć z Kuro na Ziemi, tak się składa, że ta planeta jest bliska mojemu sercu. Tak naprawdę stąd pochodzę i nie chciałabym jej zniszczenia. A jaki będziesz mieć z tego interes? To nie chodzi o korzyści, gdy przyjdzie taka pora obronię tę planetę, bo ją kocham, to mój dom, są tu osoby, które darzę niezwykłym szacunkiem, nie chciałabym żeby coś im się stało. Nie pozwoliłabym skrzywdzić tych kruszynek, jako, że nie było dane mi być matką, ale za to poczułam tą miłość, nie pozwolę skrzywdzić niewinnych dzieci na tej planecie.
To była całkowita prawda, miałam słabość do dzieci, uśmiechnęłam się do dziewczynki lekko nieśmiało. Nie chciałam żeby się mnie przestraszyła. Hikaru i on potrafili tylko oceniać, nie chcieli nawet wejść w moją skórę. Raziel i Red za to dostrzegli we mnie inną osobę. Nie chcieli mnie zmieniać na siłę, chcieli w jakiś sposób do mnie podejść. Kisa mnie nie znała, ale również nie oceniała po tym, co jej powiedziałam. Na to samo zresztą mogła liczyć z mojej strony. Nie chciałam nikogo szufladkować. Nie taki był mój cel. To do Kuro mogę mieć żal. Żal za pozostawienie mnie bez odpowiedzi, za nie powiedzenie mi o ciąży, za zabranie mi brata w moich kolan.
OOC: Koniec treningu i wybaczcie za wstrzymywanie was
- Pamiętam dobrze to miejsce – powiedziałam bardziej do siebie niż do pozostałych, a mój ton głosu stał się nieco poważniejszy. – To tutaj mnie zostawili, to tutaj miałam na rękach ciało swojego brata.
Słuchałam jego słów i aż się w środku zagotowałam. Każdy wiedział co się ze mną działo, znali mnie, ale nikt nie chciał wyciągnąć do mnie ręki wtedy kiedy była okazja.
- Najłatwiej jest oceniać kogoś przez pryzmat złych rzeczy, każdy dostrzega w danej osobie to co chce dostrzec. Jeżeli ktoś chce we mnie zobaczyć tylko i wyłącznie złą osobę zrobi to bez problemu. Czemu w takim razie nikt mi nie chciał pomóc? Tylko zostawili mnie wszyscy, nie mam do nikogo żadnych pretensji, ale w takim razie nikt nie powinien mieć ich do mojej osoby. Nie chcę walczyć z Kuro na Ziemi, tak się składa, że ta planeta jest bliska mojemu sercu. Tak naprawdę stąd pochodzę i nie chciałabym jej zniszczenia. A jaki będziesz mieć z tego interes? To nie chodzi o korzyści, gdy przyjdzie taka pora obronię tę planetę, bo ją kocham, to mój dom, są tu osoby, które darzę niezwykłym szacunkiem, nie chciałabym żeby coś im się stało. Nie pozwoliłabym skrzywdzić tych kruszynek, jako, że nie było dane mi być matką, ale za to poczułam tą miłość, nie pozwolę skrzywdzić niewinnych dzieci na tej planecie.
To była całkowita prawda, miałam słabość do dzieci, uśmiechnęłam się do dziewczynki lekko nieśmiało. Nie chciałam żeby się mnie przestraszyła. Hikaru i on potrafili tylko oceniać, nie chcieli nawet wejść w moją skórę. Raziel i Red za to dostrzegli we mnie inną osobę. Nie chcieli mnie zmieniać na siłę, chcieli w jakiś sposób do mnie podejść. Kisa mnie nie znała, ale również nie oceniała po tym, co jej powiedziałam. Na to samo zresztą mogła liczyć z mojej strony. Nie chciałam nikogo szufladkować. Nie taki był mój cel. To do Kuro mogę mieć żal. Żal za pozostawienie mnie bez odpowiedzi, za nie powiedzenie mi o ciąży, za zabranie mi brata w moich kolan.
OOC: Koniec treningu i wybaczcie za wstrzymywanie was
- GośćGość
Re: Teren przed pałacem.
Pon Sty 02, 2017 7:22 pm
Wylądowali przed dziwnym, małym pałacem z ogromną przestrzenią przed nim, wyłożonym kafelkami. Miejsce to było tak bardzo czyste, że młoda saiyanka miała pewne obawy, aby brudzić to miejsce swoimi stopami. Ciężko opisać to wrażenie. Wiesz... to tak jak wchodzisz do dentysty. Coś w tym stylu.
Pierwszą osobą... a raczej pierwszymi dwoma osobami, jakie zobaczyła cała trójka był dziwny czarnoskóry facet, oraz malutka, niewinnie wyglądająca dziewczynka, która pomagała mu w podlewaniu kwiatów. Następnie mogli dostrzec wysoką postać siedzącą na tronie, patrzącą w dół. Zostali zaproszeni gestem, więc wszyscy zgodnie podeszli, po czym wysłuchali słów staruszka.
___- Skąd Ty... - to były jej pierwsze słowa zaraz po tym co powiedział. Skąd to wszystko wiedział? Posiada wszechwiedzące oko, czy jak? Zrobiła krok w tył. W takim razie musi też wiedzieć kim tak na prawdę jest, albo raczej... czym jest. Nie widziała jednak po Nim, by miał z tego powodu jakiś problem. Mimowolnie zamerdała puchatym ogonem ciesząc się z tego powodu. Hura!
Mina zrzedła młodej wojowniczce, gdy nagle została "zaatakowana" od tyłu jakimś świecącym... czymś. Okryło to jej kruczoczarne włosy, przez co wyglądała teraz jak choinka bożonarodzeniowa. Niezbyt to dziewczynie się spodobało, ale poza zrobieniem się czerwoną na ryjku, nic nie zrobiła. Przecież nie pobije dziecka za rzucanie w nią brokatem, nie przy tym zielonym. Zdecydowała się olać małego szkodnika z ADHD.
___ - Jeszcze nie stwierdziłam, czy wracam na Vegetę. - odpowiedziała na zapytanie, "co z tego będę miał". Nie miała pojęcia co może w zamian dać Ziemi, czy jej mieszkańcom, ale jeżeli zdecyduje się zdezerterować z Vegety... może poświęcić się na jej ratowanie, kiedy zajdzie taka potrzeba, ale to dosyć banalne. - Jeśli pomożemy Red'owi... pomożemy nie tylko tej planecie. - musiał wiedzieć o co chodzi, skoro wie wszystko. - Słaba nie pomogę mu. Prędzej zginę próbując. Już się o tym przekonałam. - położyła dłoń na miejsce, które było niemal rozszarpane przez zęby demona.
Pierwszą osobą... a raczej pierwszymi dwoma osobami, jakie zobaczyła cała trójka był dziwny czarnoskóry facet, oraz malutka, niewinnie wyglądająca dziewczynka, która pomagała mu w podlewaniu kwiatów. Następnie mogli dostrzec wysoką postać siedzącą na tronie, patrzącą w dół. Zostali zaproszeni gestem, więc wszyscy zgodnie podeszli, po czym wysłuchali słów staruszka.
___- Skąd Ty... - to były jej pierwsze słowa zaraz po tym co powiedział. Skąd to wszystko wiedział? Posiada wszechwiedzące oko, czy jak? Zrobiła krok w tył. W takim razie musi też wiedzieć kim tak na prawdę jest, albo raczej... czym jest. Nie widziała jednak po Nim, by miał z tego powodu jakiś problem. Mimowolnie zamerdała puchatym ogonem ciesząc się z tego powodu. Hura!
Mina zrzedła młodej wojowniczce, gdy nagle została "zaatakowana" od tyłu jakimś świecącym... czymś. Okryło to jej kruczoczarne włosy, przez co wyglądała teraz jak choinka bożonarodzeniowa. Niezbyt to dziewczynie się spodobało, ale poza zrobieniem się czerwoną na ryjku, nic nie zrobiła. Przecież nie pobije dziecka za rzucanie w nią brokatem, nie przy tym zielonym. Zdecydowała się olać małego szkodnika z ADHD.
___ - Jeszcze nie stwierdziłam, czy wracam na Vegetę. - odpowiedziała na zapytanie, "co z tego będę miał". Nie miała pojęcia co może w zamian dać Ziemi, czy jej mieszkańcom, ale jeżeli zdecyduje się zdezerterować z Vegety... może poświęcić się na jej ratowanie, kiedy zajdzie taka potrzeba, ale to dosyć banalne. - Jeśli pomożemy Red'owi... pomożemy nie tylko tej planecie. - musiał wiedzieć o co chodzi, skoro wie wszystko. - Słaba nie pomogę mu. Prędzej zginę próbując. Już się o tym przekonałam. - położyła dłoń na miejsce, które było niemal rozszarpane przez zęby demona.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Teren przed pałacem.
Wto Sty 03, 2017 9:34 pm
Zanim jego wzrok dostrzegł osoby znajdujące się na tym terenie to do jego umysłu nadeszła wiadomość od Kuro. Więc Red zbierał Smocze Kule, gdyż chciał spełnić jakieś życzenie? To zaczynało być coraz bardziej intrygujące jak i niebezpieczne. Diabli wiedzą czego może sobie życzyć demon. Nie żeby podejrzewał Reda o jakieś złe zamiary, lecz jego ostatnie zachowania nie dawały powodów do tego, by go puścić samopas i niech się dzieje wola nieba. Będzie musiał go kontrolować, lecz na razie wypada odpowiedzieć Kuro i rozejrzeć się w poszukiwaniu tej Komnaty.
- No to się ładnie wpieprzyłeś, nie powiem. Co do April to mam ją na oku, lecz nie pała ona do ciebie zbyt wielką miłością. Nie wiem czy to co mówiła to prawda, ale jeśli tak to współczuję ci tego co ma zamiar ci zrobić. No, ale wracając do tych kul to co mniej więcej można sobie zażyczyć? Jaką mocą dysponują. Wolę wiedzieć, gdyż kolekcjonerem jest nasz znajomy demon. – powiedział telepatycznie do Saiyanina, który szlajał się po kosmosie. Właśnie po jaką cholerę? – Tak przy okazji. Co ty robisz w jakiejś dziurze otoczony tymi zjawami i innymi frajerami?
Cóż zawsze trzeba wiedzieć na czym się stoi. Kiedy zaś czekał na odpowiedź Kuro, to mógł lepiej się rozejrzeć. Dojrzał jakiegoś czarnego gościa, który pielęgnował kwiatki. Pomagała mu mała dziewczynka, a wszystkiego dopatrywał pewien zielony facet. Zapewne Nameczanin, gdyż Zahne widział wiele zdjęć mieszkańców planety Namek. Ten jednak był wyjątkowo stary i słaby. Najwidoczniej jego czas powoli się kończył. Nie oznaczało to, że można było go lekceważyć. W międzyczasie April zdradziła kolejne informacje.
- Urocze miejsce. – rzekł Saiyanin i ruszył w stronę starego. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej pomarszczony i stary, ale jego moc aż uderzała w zmysły Raziela. To był ktoś przed kim trzeba było mieć respekt. Ciemnowłosy słuchał z zainteresowaniem jak Nameczanin wita się z nim, April i Kisą, a Halfka raczy go dość ostrą odpowiedzią. Skąd on tyle o nich wiedział? Już chciał zadać pytanie kiedy opadła na nich chmura jakiegoś kolorowego proszku, a mała dziewczynka zaczęła się śmiać. Cóż, nie było to dla niego nic nowego, że ktoś uważał go za strasznego. Ze swoją blizną i wyrazem twarzy nie nadawał się na opiekunkę dla dzieci.
- Zacznijmy może od początku. – powiedział mości książę strzepując brokat, choć za wiele to nie dało. – Może na początek powiesz kim ty jesteś. Po drugie to prawda. Nie mam zamiaru chronić tej planety, ale też nie obchodzi mnie ona jako potencjalne źródło. Z tego co rozumiem znajduje się tutaj miejsce, gdzie mogę się wzmocnić. Jeśli mnie wpuścisz to mogę spróbować przekonać swojego ojca, by oszczędził Ziemię. Poza tym jeśli tyle wiesz, to wiesz, że ochroniłem tą planetę przed zniszczeniem. Wiec nawet twoja pomoc byłaby odpowiednia w ramach rekompensaty. – rzekł Saiyanin. Chciał się dowiedzieć jak najwięcej o tym miejscu i uzyskać dostęp do tej Komnaty. W dalszym ciągu czekał też na odpowiedź Kuro. Coraz bardziej zaczynało mu się tutaj podobać.
- No to się ładnie wpieprzyłeś, nie powiem. Co do April to mam ją na oku, lecz nie pała ona do ciebie zbyt wielką miłością. Nie wiem czy to co mówiła to prawda, ale jeśli tak to współczuję ci tego co ma zamiar ci zrobić. No, ale wracając do tych kul to co mniej więcej można sobie zażyczyć? Jaką mocą dysponują. Wolę wiedzieć, gdyż kolekcjonerem jest nasz znajomy demon. – powiedział telepatycznie do Saiyanina, który szlajał się po kosmosie. Właśnie po jaką cholerę? – Tak przy okazji. Co ty robisz w jakiejś dziurze otoczony tymi zjawami i innymi frajerami?
Cóż zawsze trzeba wiedzieć na czym się stoi. Kiedy zaś czekał na odpowiedź Kuro, to mógł lepiej się rozejrzeć. Dojrzał jakiegoś czarnego gościa, który pielęgnował kwiatki. Pomagała mu mała dziewczynka, a wszystkiego dopatrywał pewien zielony facet. Zapewne Nameczanin, gdyż Zahne widział wiele zdjęć mieszkańców planety Namek. Ten jednak był wyjątkowo stary i słaby. Najwidoczniej jego czas powoli się kończył. Nie oznaczało to, że można było go lekceważyć. W międzyczasie April zdradziła kolejne informacje.
- Urocze miejsce. – rzekł Saiyanin i ruszył w stronę starego. Z bliska wydawał się jeszcze bardziej pomarszczony i stary, ale jego moc aż uderzała w zmysły Raziela. To był ktoś przed kim trzeba było mieć respekt. Ciemnowłosy słuchał z zainteresowaniem jak Nameczanin wita się z nim, April i Kisą, a Halfka raczy go dość ostrą odpowiedzią. Skąd on tyle o nich wiedział? Już chciał zadać pytanie kiedy opadła na nich chmura jakiegoś kolorowego proszku, a mała dziewczynka zaczęła się śmiać. Cóż, nie było to dla niego nic nowego, że ktoś uważał go za strasznego. Ze swoją blizną i wyrazem twarzy nie nadawał się na opiekunkę dla dzieci.
- Zacznijmy może od początku. – powiedział mości książę strzepując brokat, choć za wiele to nie dało. – Może na początek powiesz kim ty jesteś. Po drugie to prawda. Nie mam zamiaru chronić tej planety, ale też nie obchodzi mnie ona jako potencjalne źródło. Z tego co rozumiem znajduje się tutaj miejsce, gdzie mogę się wzmocnić. Jeśli mnie wpuścisz to mogę spróbować przekonać swojego ojca, by oszczędził Ziemię. Poza tym jeśli tyle wiesz, to wiesz, że ochroniłem tą planetę przed zniszczeniem. Wiec nawet twoja pomoc byłaby odpowiednia w ramach rekompensaty. – rzekł Saiyanin. Chciał się dowiedzieć jak najwięcej o tym miejscu i uzyskać dostęp do tej Komnaty. W dalszym ciągu czekał też na odpowiedź Kuro. Coraz bardziej zaczynało mu się tutaj podobać.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach