South City
+10
Vita Ora
Hazard
April
Burzum
Siódemka
Rikimaru
KOŚCI
NPC.
Kanade
NPC
14 posters
South City
Sro Maj 30, 2012 1:16 am
First topic message reminder :
Miasto z naciskiem na walkę. Sporo tutaj szkół walki, zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych ludzi i nie tylko. Ale jest też druga strona medalu, owe doja są nie bez powodu - aż roi się tu od wszelkiego rodzaju gangsterów, przestępczość w South City jest dziesięciokrotnie wyższa, niż w pozostałych mieścinach razem wziętych.
Miasto z naciskiem na walkę. Sporo tutaj szkół walki, zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych ludzi i nie tylko. Ale jest też druga strona medalu, owe doja są nie bez powodu - aż roi się tu od wszelkiego rodzaju gangsterów, przestępczość w South City jest dziesięciokrotnie wyższa, niż w pozostałych mieścinach razem wziętych.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: South City
Sro Lis 26, 2014 8:10 pm
Hazard otworzył szeroko oko. Nie spodziewał się takiej reakcji. Oczywiście, ta sukienka mogła nie spodobać się dziewczynie, ale według niego mocno przesadziła. Saiyan poczuł się mocno urażony. Chciał przecież pomóc. To że nie zna się na modzie, to już inna sprawa, ale przecież mogła mu to powiedzieć inaczej, a nie zachować się, co tu dużo mówić - chamsko. Ludzie wokół zaczęli dziwnie się im przyglądać. Vulfila ruszyła do kasy, a Haz jeszcze przez chwilę stał w miejscu, patrząc na nią z niedowierzaniem, po czym sam skierował się do wyjścia, pozostawiając czarną sukienkę na podłodze.
Świerze powietrze, tego mu było trzeba. Musiał ochłonąć po tym co się stało. Jeszcze nigdy nie spotkał się z takim zachowaniem Vulfi, był w szoku. Nie wiedział już kompletnie o co chodziło, czy była to jego wina, czy ona ma po prostu zły dzień. Pokręcił z niedowierzaniem głową, lecz najgorsze miało się dopiero wydarzyć. Stali przez chwilę w milczeniu, po czym Saiyan'ka podeszła do niego z miną, która nie zwiastowała nic dobrego. Założył ręce na piersiach i wysłuchał co ma do powiedzenia.
- A więc o to chodziło? - spytał trochę zbyt głośno - byłaś taka nadąsana dlatego, że obejrzałem się za jakąś laską? No i co z tego, to że rzuciłem na nią okiem oznacza od razu, że mam Cię gdzieś? Nie przesadzaj, Ty na pewno też spoglądałaś na innych facetów, tyle że ja nie zamierzam robić z tego takiej awantury.
Nie była to do końca prawda. Haz zapewne byłby strasznie zazdrosny, lecz teraz musiał jakoś wybielić się w oczach dziewczyny. Poza tym, gdy już okazało się dlaczego przez ostatnie pół godziny musiał znosić jej fochy, był wkurzony i nie bardzo panował nad tym co mówił.
- Mam trzymać ręce przy sobie? - roześmiał się, teraz już kompletnie tracąc nad sobą panowanie - Czujesz się przeze mnie osaczona? - zrobił parę kroków w tył, oddalając się od Vulfili - Tak lepiej? - zawołał, ostentacyjnie podnosząc głos, chociaż nie dzieliła ich zbyt duża odległość - a może w ogóle mam sobie pójść, może nie odpowiada Ci moje towarzystwo?
Zaciskał pięści, a w chodniku na którym stał pojawiło się niewielkie wgłębienie. Ze złości aż nim potrząsało, a Ki samowolnie opuszczała jego ciało, podnosząc poziom jego mocy. Nie potrafił tego powstrzymać, targały nim zbyt silne emocje. Wpatrywał się w towarzyszkę, oddychając głęboko. Powoli docierało do niego, że przegiął. Powinien ugryźć się w język, lecz było już za późno. Wypowiedział słowa, których nie powinien był wypowiadać, które zranią dziewczynę. Przełknął ślinę. Przeprosiny nic nie dadzą, nie dopóki jej głowa nie ostygnie. Najlepszym rozwiązaniem będzie czasowa rozłąka. Tak, to powinien teraz zrobić, zejść jej z oczu. Oboje muszą przemyśleć na spokojnie pewne sprawy. Rzucił jej ostatnie spojrzenie, po czym włożył ręce do kieszeni kąpielówek, obrócił się na pięcie i szybkim krokiem odszedł w przeciwnym kierunku.
Świerze powietrze, tego mu było trzeba. Musiał ochłonąć po tym co się stało. Jeszcze nigdy nie spotkał się z takim zachowaniem Vulfi, był w szoku. Nie wiedział już kompletnie o co chodziło, czy była to jego wina, czy ona ma po prostu zły dzień. Pokręcił z niedowierzaniem głową, lecz najgorsze miało się dopiero wydarzyć. Stali przez chwilę w milczeniu, po czym Saiyan'ka podeszła do niego z miną, która nie zwiastowała nic dobrego. Założył ręce na piersiach i wysłuchał co ma do powiedzenia.
- A więc o to chodziło? - spytał trochę zbyt głośno - byłaś taka nadąsana dlatego, że obejrzałem się za jakąś laską? No i co z tego, to że rzuciłem na nią okiem oznacza od razu, że mam Cię gdzieś? Nie przesadzaj, Ty na pewno też spoglądałaś na innych facetów, tyle że ja nie zamierzam robić z tego takiej awantury.
Nie była to do końca prawda. Haz zapewne byłby strasznie zazdrosny, lecz teraz musiał jakoś wybielić się w oczach dziewczyny. Poza tym, gdy już okazało się dlaczego przez ostatnie pół godziny musiał znosić jej fochy, był wkurzony i nie bardzo panował nad tym co mówił.
- Mam trzymać ręce przy sobie? - roześmiał się, teraz już kompletnie tracąc nad sobą panowanie - Czujesz się przeze mnie osaczona? - zrobił parę kroków w tył, oddalając się od Vulfili - Tak lepiej? - zawołał, ostentacyjnie podnosząc głos, chociaż nie dzieliła ich zbyt duża odległość - a może w ogóle mam sobie pójść, może nie odpowiada Ci moje towarzystwo?
Zaciskał pięści, a w chodniku na którym stał pojawiło się niewielkie wgłębienie. Ze złości aż nim potrząsało, a Ki samowolnie opuszczała jego ciało, podnosząc poziom jego mocy. Nie potrafił tego powstrzymać, targały nim zbyt silne emocje. Wpatrywał się w towarzyszkę, oddychając głęboko. Powoli docierało do niego, że przegiął. Powinien ugryźć się w język, lecz było już za późno. Wypowiedział słowa, których nie powinien był wypowiadać, które zranią dziewczynę. Przełknął ślinę. Przeprosiny nic nie dadzą, nie dopóki jej głowa nie ostygnie. Najlepszym rozwiązaniem będzie czasowa rozłąka. Tak, to powinien teraz zrobić, zejść jej z oczu. Oboje muszą przemyśleć na spokojnie pewne sprawy. Rzucił jej ostatnie spojrzenie, po czym włożył ręce do kieszeni kąpielówek, obrócił się na pięcie i szybkim krokiem odszedł w przeciwnym kierunku.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Sro Lis 26, 2014 9:30 pm
Vulfila robiła z każdym słowem chłopaka coraz większe oczy. Kumulująca się w niej złość, wywołana zupełnie niespodziewaną sytuacją, sprawiła, że aż zadrżała. Wprost nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Niczemu nie była winna! A tak ją potraktował! To przecież on wpatrywał się w inną dziewczyną! I to on cały czas szukał okazji, żeby choćby zetknąć się z jej skórą. A teraz dziwił się, że czułą się zazdrosna? Poczuła się jak natręt, a to było ostatnie, czego by sobie życzyła.
Jak bardzo myliła się co do niego... Nie mogąc patrzeć na jego plecy w momencie oddalania się w tłum ludzi, odwróciła się piorunująco szybko, miażdżąc w ręku reklamówkę z sukienką, którą przed chwilą zakupiła. Mając całkowitą pustkę w głowie, przeszła parę kroków w stronę barierki, za którą rozciągał się widok na dolny pasaż sklepowy. Oparła się o nią lekko mając coraz większy mętlik w głowie. Tak bardzo się myliła... To nie za tym saiyanem płakała, gdy jego głowa, skąpana w burzy czarnych włosów leżała na jej kolanach.
"(...)Zgrabnym ruchem podciął delikatnie ręką jej nogi na wysokości stawów kolanowych i po chwili trzymał już kadetkę na rękach. Teraz to już na pewno jego twarz przypomina świecącą na czerwono latarnie. Czym prędzej udał się w stronę wyjścia z Sali. (...)"
Taki był Hazard, za którym tyle tęskniła i który zdołał zawrócić jej w głowie. Wrażliwy, szarmancki i wyrozumiały. I potrzebujący Vulfili, choć może nie zdawał sobie z tego do końca sprawy.
"Chociaż Ty się nim opiekuj."
Tak, Vulfila wciąż pamiętała słowa April. Nigdy nie zatarły się w jej pamięci.
"Ty też się myliłaś, on mnie nie potrzebuje..."- powiedziała do siebie Vulfila w myślach, przełykając ślinę. "Widocznie więcej w nim jest Katsu niż myślałam... " - potarła ręką szyją, jakby czując palące palce Hazarda na swojej szyi, jak wtedy, kiedy rzucił nią w ścianę, chcąc zabić. - "Tacy są saiyanie, powinnaś była to wiedzieć.".
Tłumaczyła sobie te gorzkie słowa, a jednak one wcale nie pocieszały jej, wręcz przeciwnie, robiło jej się coraz bardziej przykro. Przetarła szybko łzy, które cisnęły jej się na oczy. Tyle za nim tęskniła, tyle przeżywała jego śmierć, żeby na koniec nie okazał jej nawet odrobiny szacunku. Wprawdzie sama tego chciała, by po prostu odszedł i nie rozgrzebywał tego wszystkiego, ale na to było już za późno, już zdążył to zrobić. A teraz odszedł bez słowa, widać w ogóle mu na niej nie zależało. Było mu z nią dobrze tak długo, jak wspaniale się nią bawił i jej uczuciami.
Vulfila ukryła twarz w dłoni zmęczona tym wszystkim i zrezygnowana. Przetarła oczy drugą ręką, kładąc reklamówkę na podłodze. Ile dałaby, żeby teraz zawrócił i jednak odwołał swoje słowa. Mogłaby jakoś powstrzymać wszystko, co działo się w jej wnętrzu. Po prostu dałaby się uściskać i wysłuchałaby z chęcią ciepłych, pozytywnych słów. Nawet lepiej zniosłaby, gdyby zaśmiał się na to, co powiedziała, gdyby przetarł jej rozczochraną czuprynę, nazywając ją głupiutką. Bo taki był jej Hazard. Nie rozglądał się za innymi dziewczynami, bo tego nie potrzebował. On miał ciężką przeszłość, więc potrzebował takiej dzikuski jak ona, która przysłoniłaby mu cały świat. Jej Hazard emanował pozytywną energią, jakby totalne przeciwieństwo Katsu.
Eve... gdyby tylko była tu teraz, żeby powiedzieć znów jakiś feministyczny dowcip.
"Wiesz, co powiedziała mi babcia, gdy rzucił ją pierwszy mąż? Powiedziała, że może spadać, ale żeby tylko oddał całą kasę. W facetami tak trzeba postępować."- przypomniała sobie jedną z jej opowieści na temat babki. Nieco podniosło ją to na duchu.
"Jak ja teraz wrócę na Vegetę?" - przeszło Vulfili przez myśl. Tylko Hazard mógł ją teleportować.- "Może ten stary tetyk?"- pomyślała o Hikaru, ale na myśl o nim przechodził ją zimny dreszcz. Był bardziej nieprzewidywalny niż Koszarowy. Pójście do niego samemu było jak wejście do jamy lwa. Mógł z nią zrobić wszystko, co tylko chciał, a kto wie, co chodziło takiemu degeneratowi po głowie i jakie miałby widzimisię. Ale jeśli to będzie konieczne, Halfka nie będzie miała wyjścia. "Jeśli Koszarowy przyleci po mnie, to powiem mu, że Hazard mnie porwał i ściągnął tu, żebym nie mogła uciec. Nie ma innego wyjścia." - wymyśliła na poczekaniu, ale tak długo jak jej trener nie zawitał na tę planetę, mogła dokończyc swoje plany. Musiała koniecznie odwiedzić Rogozina, na pewno uznał ja już za zmarłą... Z tą myślą wystrzeliła w powietrze, przebijając sie przez ścianę sufitu i wylatując w górę. Gruz posypał się na sam dół, ale ludzie zdążyli z piskiem odskoczyć. Wznosili głowy w górę, ale ogoniastej dziewczyny już nie było, leciała w chmurach do domu rodzinnego...
Do tematu "Aleja Mr. Satana 66"
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: South City
Pią Lis 28, 2014 2:26 pm
- Szlag by to! - wycedził pod nosem, kopiąc przed sobą jakąś pustą puszkę. Co chwila wpadał na jakiegoś przechodnia, co spotykało się rzecz jasna z negatywną reakcją Ziemian, a z raz czy dwa usłyszał niezbyt miłe słowa na swój temat, ale nie przejmował się tym. Był wściekły. Jak coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć? Zaczęło się od takiej błahostki, a przerodziło się w naprawdę poważną kłótnię. Żałował tego co powiedział pod wpływem silnych i negatywnych emocji, lecz swoich słów już nie cofnie. A bardzo by tego chciał. Gdzieś wewnątrz niego odbywała się właśnie bitwa. Serce podpowiadało mu by cofnął się i przeprosił, jednak rozum pchał go dalej przed siebie, jak najdalej od tamtej galerii handlowej. Już raz stracił głowę i jak to się skończyło? Pokręcił z niedowierzaniem głową.
Przecież zależało mu na Vulfili. Czy gdyby tak nie było, to czy wróciłby na Vegetę w chwili gdy jej życie było zagrożone. Czy poprosiłby ją o to by towarzyszyła mu podczas wizyty u wujka Niko? Czy zabrałby ją ze sobą na tę planetę, gdzie spędzili tyle przyjemnych chwil. Przecież wiedziała że ją kocha, sam jej to powiedział, zaraz po tym jak wyciągnął ją z jeziora, ratując przed potworem. Nie załamał się mimo, że go wtedy odrzuciła. Teraz dopiero docierało do niego, że nie była wtedy do końca szczera. A więc istniała jeszcze dla nich nadzieja. Powinien był się domyślić. Tak mało wiedział na temat kobiet. Zawsze myślał, że nim spotka "tę jedyną", czeka go co najmniej kilka nieudanych związków, dzięki czemu nabierze doświadczenie. Ale było inaczej i teraz Vulfi musiała cierpieć z powodu jego tępoty. Da im obojgu trochę czasu, a potem wróci i postara się to naprawić, nie było innego sposobu.
Musiał tylko zająć się czymś przez najbliższe godziny. Może to czas, aby załatwił swoje sprawy na Ziemi? Przymknął powiekę, skupiając się na nietypowych dla tej planety Ki Sayian czy innych ras. Co ciekawe, znalazł kilka takich skupisk. W jednym miejscu trójka, w innym czwórka, a wśród tej czwórki Kuro. Rozpoznawał również dwójkę jego towarzyszy - były to jego niedoszłe ofiary sprzed 2 lat, gdy był kontrolowany przez Katsu. Cholera, nie dobrze. Nie może przecież ot tak zjawić się przed nimi i poprosić o chwilę rozmowy z kuzynem. Nie wiedział jak zareagują, w końcu to ogoniaści. Co z tego, że nie był sobą, prawie ich zabił. Postanowił poczekać, aż Kuro zostanie sam, a w tym czasie uda się w jakieś spokojne miejsce i potrenuje. Czuł potrzebę wyładowania się na czymś.
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t203-lodowe-pustkowia
Przecież zależało mu na Vulfili. Czy gdyby tak nie było, to czy wróciłby na Vegetę w chwili gdy jej życie było zagrożone. Czy poprosiłby ją o to by towarzyszyła mu podczas wizyty u wujka Niko? Czy zabrałby ją ze sobą na tę planetę, gdzie spędzili tyle przyjemnych chwil. Przecież wiedziała że ją kocha, sam jej to powiedział, zaraz po tym jak wyciągnął ją z jeziora, ratując przed potworem. Nie załamał się mimo, że go wtedy odrzuciła. Teraz dopiero docierało do niego, że nie była wtedy do końca szczera. A więc istniała jeszcze dla nich nadzieja. Powinien był się domyślić. Tak mało wiedział na temat kobiet. Zawsze myślał, że nim spotka "tę jedyną", czeka go co najmniej kilka nieudanych związków, dzięki czemu nabierze doświadczenie. Ale było inaczej i teraz Vulfi musiała cierpieć z powodu jego tępoty. Da im obojgu trochę czasu, a potem wróci i postara się to naprawić, nie było innego sposobu.
Musiał tylko zająć się czymś przez najbliższe godziny. Może to czas, aby załatwił swoje sprawy na Ziemi? Przymknął powiekę, skupiając się na nietypowych dla tej planety Ki Sayian czy innych ras. Co ciekawe, znalazł kilka takich skupisk. W jednym miejscu trójka, w innym czwórka, a wśród tej czwórki Kuro. Rozpoznawał również dwójkę jego towarzyszy - były to jego niedoszłe ofiary sprzed 2 lat, gdy był kontrolowany przez Katsu. Cholera, nie dobrze. Nie może przecież ot tak zjawić się przed nimi i poprosić o chwilę rozmowy z kuzynem. Nie wiedział jak zareagują, w końcu to ogoniaści. Co z tego, że nie był sobą, prawie ich zabił. Postanowił poczekać, aż Kuro zostanie sam, a w tym czasie uda się w jakieś spokojne miejsce i potrenuje. Czuł potrzebę wyładowania się na czymś.
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t203-lodowe-pustkowia
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: South City
Sob Gru 06, 2014 10:17 pm
Wiedziałem że Red nie jest do końca sobą. Dlatego też zastosowałem grę tak trudną do odparcia że nawet w pełni zdrowia mógłby ulec. W tym momencie był on jednak bez szans. Był zbyt długo sam by odmówić mojego towarzystwa. Z początku się mocno wypierał, lecz na dłuższą metę zło wygrało w jego sercu. A to oznacza że wygrałem i ja.
Lecieliśmy już kilkadziesiąt kilometrów na średniej prędkości, co by za bardzo chorującego nie przeciążać. Już spokojnie przyjacielu, zaraz poczujesz się lepiej. Zrobię to tak, by nie zostawić śladów. Żaden szczegół nie może mi umknąć. Muszę sprawić by każdy możliwy scenariusz wypalił. Włożę swój wysiłek by ociężały Red poradził sobie z powierzonym mu zadaniem. Sporo będzie z tym roboty, ale dam sobię radę. W najgorszym wypadku będziemy znani i poszukiwani jako seryjni mordercy. Jednak zbyt dużo książek przeczytałem w bibliotece Drakonian by nie umieć sobie poradzić z systemem więziennym. W jednej z nich były chyba nawet dokładne statystyki, jednak nie pamiętam ich już. Ale sposobów włamu i przydatnych sztuczek znam milion. Dziś sprawdzę czy są tak dobre jak o nich pisano.
Po niespełna pietnastu minutach byliśmy na miejscu, wylądowaliśmy na budynku mieszkalnym tuż przed grubym murem otaczającym więzienie South City, wypełnione robactwem i szkodnikami dosłownie i w przenośni.
-To tu. Najbardziej strzeżony budynek w tym mieście zaraz po banku. Jednak my tam nie idziemy dla pieniędzy. Skok na to więzienie to nie byle co. Nie można tego zrobić z minuty na minutę, chyba że chcesz mieć wojsko światowe na karku. Samotności nie będzie, ale nie o to nam chodzi. Przypomniała mi się pewna osoba. Trzeba ją odwiedzić.
Po powiedzeniu tych słów rozpocząłem swoisty parkour z jednego budynku na budynek, wiedząc iż ten kogo szukam nie może być daleko. Wyczuwałem jej KI.
W pewnym momencie zeskoczyłem z dachu prosto na Ziemię, oglądając się jednocześnie za Redem któremu ta metoda przemieszczania się widocznie spodobała. Skoki bez użycia Ki są dużo przyjemniejsze. Potem spojrzałem w stronę drzwi o które mi chodziło. Poprzedzały je czarne schody z barierkami, bowiem było nieco wyżej niż inne. Opierał się na nich mój znajomy zza czasów Maximum Carnage, czyli grupy którą stworzyłem przed utratą mocy. Prawie 3 lata minęły od tego czasu. Jednak mnie się nie zapomina. Popatrzyłem się na Reda wzrokiem "załatwię to". Po czym podszedłem. Facet był ubrany w dresiarską bluzę i spodnie do kompletu barwy szarej, twarz jak zwykle brudna tak samo jak i ręce. Rudywłosy chłopak o imieniu Wade. Gdy mnie zobaczył, mało nie wypluł taniego papierosa którego miał w ustach.
-Coo!? Ale ty!Ale ja! Ale przecież! Co ty tu!? Dragot!?!?!
Wykrzyczał w panice gdy wszedłem na pierwszy stopień. Wysportowany groźny facet teraz czuł potrzebę wymiany gaci. No cóż, taką sobie wyrobiłem sławę.
-Cześć Wade, kumplu najlepszy. Jest może Natasha w domu?
Ten zakrył swoim ciałem drzwi najszybciej jak tylko mógł.
-Nie pozwolę ci przejść. Nie ma jej, wystarczy? Rujnuj życie komuś innemu.
Kiepska próba, wyczuwałem ją. Poza tym nawet debil usłyszałby jej rozmowę telefoniczną.
-W takim razie kogo słyszę? Aha, rozumiem. Czemu nie zaprosiłeś mnie na zebranie uzależnionych?
Powiedziałem odpychając jednocześnie z łatwością awanturnika po czym mocnym kopnięciem pozbyłem się drzwi frontowych.
Z uśmiechem na ustach wszedłem do mieszkania i pierwsze co z Redem usłyszeliśmy do piskliwy krzyk mojej znajomej. Owa Natasha bowiem to elegancko ubrana Kobieta z krukoczarnymi prostymi włosami do ramion. Byłaby ładna, gdyby nie okulary. Na mój widok upuściła telefon.
-Słyszałem że takie zebrania to tylko pretekst do grupowego ćpania ciężkich dragów jednocześnie będąc w świetle prawa. Tak się tutaj dzieje, Red.
Powiedziałem głosem nauczyciela do coraz bardziej zdziwionego kompana. Calkowicie nie zwracając uwagi na okoliczności podszedłem do lodówki i zacząłem w niej grzebać.
-Co tutaj robisz?! Kim jest ten facet!? Wynoś się stąd natychmiast albo zadzwonię po policje!!!
-Wyczuwam wielogodzinne ćpanie z twojej wypowiedzi.Mam lepszy pomysł, poproś swojego narzeczonego by skoczył do sklepu po kakałko bo przychodzimy do ciebie w gości a ty nie masz nas czym poczęstować.
Po czym równie wyluzowany usiadłem na kanapie gestykulując by chory demon również to zrobił.
-A gdy to zrobisz znajdź w swoich papierach plany więzienia nieopodal. Chyba że chcesz szukać innego domu.
***
Byłem przekonujący, a więc dostałem to czego chciałem. Wkrótce potem razem ze współrasowcem siedzieliśmy na kanapie popijając kakao, podczas gdy zrezygnowana czarnowłosa godzinami szukała kilku ważnych dokumentów. Ciągle jednak rozmawialiśmy ze sobą, okazywałem czerwonookiemu tyle troski ile tylko mogłem. Robiliśmy sobie żarty z Wade'a, obgadywaliśmy co potem. Mówiliśmy swoje historie. Byliśmy w stabilnej sytuacji, nikt poza mną nie chciał go zabić. A ja nieustannie traktowałem go jak przyjaciela. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy by poczuł się zaakceptowany takim jaki jest. Zaczynał czuć się nieco lepiej, i coraz płynniej odpowiadał na moje słowa. Po kilku godzinach nie najgorszej zabawy postawiono przed nami dwie kartki z czego jedna z planem więzienia i jedna z godzinami wart. Wszystko estetycznie podane na wielkim stole przed kanapą na której siedzieliśmy jak dwa kumple.
-Zrobimy tak. Strażnicy zmieniają się o 3:30 w nocy. Więc jeśli zaczniemy o 3:00, będą już wyczerpani i nieuważni. Najpierw wejdę ja. Zmienię swoją postać na ludzką i dostane się do pokoju admininstracyjnego. Rozdupce wszystkie systemy, zapisy mikrofonów, kamer,radio,kompletnie odetnę więzienie od świata. Wtedy wchodzisz ty. Absorbujemy wszystkich pracowników więzienia, są gorsi od niektórych więźniów. Załatwiamy ich pierwszych. Potem od celi do celi absorbujemy więźniów. Jeśli uznasz że nie są zbrodniarzami możesz ich oszczędzić. Podczas kasowania pracowników, i ucieczki poruszaj się tak szybko by nie można było cię dostrzec. Koniecznie. Za kilka godzin wyruszamy. Masz jakieś pytania?
OOC:
Siedzimy u mojego znajomego.
Regeneracja 10% HP i KI
Lecieliśmy już kilkadziesiąt kilometrów na średniej prędkości, co by za bardzo chorującego nie przeciążać. Już spokojnie przyjacielu, zaraz poczujesz się lepiej. Zrobię to tak, by nie zostawić śladów. Żaden szczegół nie może mi umknąć. Muszę sprawić by każdy możliwy scenariusz wypalił. Włożę swój wysiłek by ociężały Red poradził sobie z powierzonym mu zadaniem. Sporo będzie z tym roboty, ale dam sobię radę. W najgorszym wypadku będziemy znani i poszukiwani jako seryjni mordercy. Jednak zbyt dużo książek przeczytałem w bibliotece Drakonian by nie umieć sobie poradzić z systemem więziennym. W jednej z nich były chyba nawet dokładne statystyki, jednak nie pamiętam ich już. Ale sposobów włamu i przydatnych sztuczek znam milion. Dziś sprawdzę czy są tak dobre jak o nich pisano.
Po niespełna pietnastu minutach byliśmy na miejscu, wylądowaliśmy na budynku mieszkalnym tuż przed grubym murem otaczającym więzienie South City, wypełnione robactwem i szkodnikami dosłownie i w przenośni.
-To tu. Najbardziej strzeżony budynek w tym mieście zaraz po banku. Jednak my tam nie idziemy dla pieniędzy. Skok na to więzienie to nie byle co. Nie można tego zrobić z minuty na minutę, chyba że chcesz mieć wojsko światowe na karku. Samotności nie będzie, ale nie o to nam chodzi. Przypomniała mi się pewna osoba. Trzeba ją odwiedzić.
Po powiedzeniu tych słów rozpocząłem swoisty parkour z jednego budynku na budynek, wiedząc iż ten kogo szukam nie może być daleko. Wyczuwałem jej KI.
W pewnym momencie zeskoczyłem z dachu prosto na Ziemię, oglądając się jednocześnie za Redem któremu ta metoda przemieszczania się widocznie spodobała. Skoki bez użycia Ki są dużo przyjemniejsze. Potem spojrzałem w stronę drzwi o które mi chodziło. Poprzedzały je czarne schody z barierkami, bowiem było nieco wyżej niż inne. Opierał się na nich mój znajomy zza czasów Maximum Carnage, czyli grupy którą stworzyłem przed utratą mocy. Prawie 3 lata minęły od tego czasu. Jednak mnie się nie zapomina. Popatrzyłem się na Reda wzrokiem "załatwię to". Po czym podszedłem. Facet był ubrany w dresiarską bluzę i spodnie do kompletu barwy szarej, twarz jak zwykle brudna tak samo jak i ręce. Rudywłosy chłopak o imieniu Wade. Gdy mnie zobaczył, mało nie wypluł taniego papierosa którego miał w ustach.
-Coo!? Ale ty!Ale ja! Ale przecież! Co ty tu!? Dragot!?!?!
Wykrzyczał w panice gdy wszedłem na pierwszy stopień. Wysportowany groźny facet teraz czuł potrzebę wymiany gaci. No cóż, taką sobie wyrobiłem sławę.
-Cześć Wade, kumplu najlepszy. Jest może Natasha w domu?
Ten zakrył swoim ciałem drzwi najszybciej jak tylko mógł.
-Nie pozwolę ci przejść. Nie ma jej, wystarczy? Rujnuj życie komuś innemu.
Kiepska próba, wyczuwałem ją. Poza tym nawet debil usłyszałby jej rozmowę telefoniczną.
-W takim razie kogo słyszę? Aha, rozumiem. Czemu nie zaprosiłeś mnie na zebranie uzależnionych?
Powiedziałem odpychając jednocześnie z łatwością awanturnika po czym mocnym kopnięciem pozbyłem się drzwi frontowych.
Z uśmiechem na ustach wszedłem do mieszkania i pierwsze co z Redem usłyszeliśmy do piskliwy krzyk mojej znajomej. Owa Natasha bowiem to elegancko ubrana Kobieta z krukoczarnymi prostymi włosami do ramion. Byłaby ładna, gdyby nie okulary. Na mój widok upuściła telefon.
-Słyszałem że takie zebrania to tylko pretekst do grupowego ćpania ciężkich dragów jednocześnie będąc w świetle prawa. Tak się tutaj dzieje, Red.
Powiedziałem głosem nauczyciela do coraz bardziej zdziwionego kompana. Calkowicie nie zwracając uwagi na okoliczności podszedłem do lodówki i zacząłem w niej grzebać.
-Co tutaj robisz?! Kim jest ten facet!? Wynoś się stąd natychmiast albo zadzwonię po policje!!!
-Wyczuwam wielogodzinne ćpanie z twojej wypowiedzi.Mam lepszy pomysł, poproś swojego narzeczonego by skoczył do sklepu po kakałko bo przychodzimy do ciebie w gości a ty nie masz nas czym poczęstować.
Po czym równie wyluzowany usiadłem na kanapie gestykulując by chory demon również to zrobił.
-A gdy to zrobisz znajdź w swoich papierach plany więzienia nieopodal. Chyba że chcesz szukać innego domu.
***
Byłem przekonujący, a więc dostałem to czego chciałem. Wkrótce potem razem ze współrasowcem siedzieliśmy na kanapie popijając kakao, podczas gdy zrezygnowana czarnowłosa godzinami szukała kilku ważnych dokumentów. Ciągle jednak rozmawialiśmy ze sobą, okazywałem czerwonookiemu tyle troski ile tylko mogłem. Robiliśmy sobie żarty z Wade'a, obgadywaliśmy co potem. Mówiliśmy swoje historie. Byliśmy w stabilnej sytuacji, nikt poza mną nie chciał go zabić. A ja nieustannie traktowałem go jak przyjaciela. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy by poczuł się zaakceptowany takim jaki jest. Zaczynał czuć się nieco lepiej, i coraz płynniej odpowiadał na moje słowa. Po kilku godzinach nie najgorszej zabawy postawiono przed nami dwie kartki z czego jedna z planem więzienia i jedna z godzinami wart. Wszystko estetycznie podane na wielkim stole przed kanapą na której siedzieliśmy jak dwa kumple.
-Zrobimy tak. Strażnicy zmieniają się o 3:30 w nocy. Więc jeśli zaczniemy o 3:00, będą już wyczerpani i nieuważni. Najpierw wejdę ja. Zmienię swoją postać na ludzką i dostane się do pokoju admininstracyjnego. Rozdupce wszystkie systemy, zapisy mikrofonów, kamer,radio,kompletnie odetnę więzienie od świata. Wtedy wchodzisz ty. Absorbujemy wszystkich pracowników więzienia, są gorsi od niektórych więźniów. Załatwiamy ich pierwszych. Potem od celi do celi absorbujemy więźniów. Jeśli uznasz że nie są zbrodniarzami możesz ich oszczędzić. Podczas kasowania pracowników, i ucieczki poruszaj się tak szybko by nie można było cię dostrzec. Koniecznie. Za kilka godzin wyruszamy. Masz jakieś pytania?
OOC:
Siedzimy u mojego znajomego.
Regeneracja 10% HP i KI
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Nie Gru 07, 2014 2:53 pm
Leciał za Dragotem, w kierunku South City, co jakiś czas zatrzymywał się przez rozkojarzenie byle błahostką - a to chmurką na niebie, a to sokołem przecinającym przestrzeń powietrzną, a to swoim chwilowym zaćmieniem jaźni. Na szczęście nie było to nic groźnego, aby popsuć grubymi nićmi szyty plan towarzysza, który w pewnym momencie zapikował w dół i wylądował na wysokim budynku, chociaż opowiadał o innym - o szczelnie odgrodzonym od reszty świata skrawkiem terenu z posępnym budynkiem. Krótka charakterystyka celu misji i znów zmiana miejsca pobytu, tym razem bez latania. Może to i lepiej, gdyż powoli Red odczuwał motylki w brzuchu, a tak przynajmniej urozmaicą sobie drogę do znajomych Dragota. Przebiegł w podobnym tempie co Ogoniasty ściany i dachy sąsiednich budynków, żeby wejść do klatki schodowej z mieszkaniem ochranianym od zewnątrz przez niejakiego Wade'a. Nie był zbyt mile nastawiony, lecz uległ argumentom Czerwonoskórego, który skinieniem dał znać, aby i Red poszedł za nim. Rzucił krótkie spojrzenie w kierunku rosłego i wysportowanego mężczyzny, który już nie miał im za złe zakłócanie spokoju. Innego zdania była kobieta siedząca w środku mieszkania. Dało się to poznać po jej zachowaniu, zresztą całkiem podobnym do tego jakie reprezentował jej kochanek. Nie za bardzo rozumiał po co Dragot zwracał się o "pomoc" akurat do tej ludzkiej pary, lecz nic nie mówiąc szedł jak cień za kolegą, aż zajął miejsce na kanapie z wycieńczoną miną. Uff jak dawno nie siedział na czymś tak miłym i miękkim jak ów wyleżane siedzisko! Z początku po prostu odpoczywał, toteż nie odzywał się do nikogo, lecz dobrym startem do rozmów okazał się być słodkawy napój, który aż dymił z gorąca. Nie pamiętał, aby cokolwiek kiedykolwiek takiego spożywał, dlatego z niepewnością pochwycił kubek z kakaem do ręki i upił łyk. Mniam, od razu ożywił się i wypił za jednym zamachem całą zawartość, także Wade często musiał tego dnia usługiwać obu demonom, żeby nie zabrakło im tego pysznego paliwa w naczyniach podczas przełamywania pierwszych lodów.
Tak na dobrą sprawę Red był skąpy w słowach, jednak sprawny obserwator umiał nie tylko słuchać rozmówców, lecz badać ich mowę ciała. Czerwonooki sprawiał wrażenie podekscytowanego dziecka słuchającego bajki ulubionego dziadka, który co jakiś czas wtrącał pytanie kontrolne, czy aby wnuczek go słucha czy myślami nie bujał w obłokach. Tak też Arcydemon mógł dowiedzieć się, iż gumowy koleżka zwiedził od ich rozstania dwie planety - Vegetę i Namek. Ponieważ jednak życie demona było monotonne, to nie mógł nic więcej opowiedzieć niż o treningach i o walce z pół-demonem Rikimaru, który prawdopodobnie zginął z ręki June, lecz nie potwierdzał tych wiadomości. To już był ten okres, w którym zaczął chorować. Najdziwniejsze podczas tej wymiany zdań było to, że nie mówił o swoich uczuciach, o swoich reakcjach - relacjonował jak komentator sportowy mecz piłki nożnej. Nic o sobie, tylko wokół niego. I co ciekawe - mimo wszystko dało się wyczytać z jego mimiki, że cieszył się, iż mógł komuś opowiedzieć to i owo. Nie, nie uśmiechał się na ustach, ale twarz miał wyraźnie pogodniejszą niż przy ich pierwszym spotkaniu.
Koniec przyjemności nastał wraz z dostarczeniem pliku dokumentacji z więzienia, gdzie trzeba było na nowo skupić się i znaleźć dogodne rozwiązanie. To już zostawił towarzyszowi - niestety Reda rozbolała na tyle mocno głowa, że uciął sobie krótką drzemkę opierając się o podłokietnik kanapy. Dreszcze nie ustąpiły, nawet czterdzieste kakao nic nie wskórało. Trzeba będzie przejść do sedna sprawy, chociaż z drugiej strony taka atmosfera mogłaby jeszcze trochę trwać. Biedny, naiwny demonek.
Ocknął się, gdy najgorsza fala gorączki przeminęła. Poprawił się na siedzisku i wtedy też demoniczny przyjaciel wyłożył swój plan. Jak się okazało - wieloetapowy plan. Trochę niedobrze, jednak postara się wykonać punkt po punkcie, żeby nie zawieść kolegi. Zabijanie nie jest takie proste, kiedy trzeba przestrzegać procedur. Moment... pracowników również trzeba unicestwić? Dragot nie mówił o tym wcześniej, iż tych, którzy pilnują złych ludzi, też trzeba wyeliminować. Ale skoro dostał zapewnienie, że także oni zasługują na karę - dlaczego miałby być oszukiwany, jak i Ogoniasty będzie brać w tym swój udział? Poza tym mówił to z taką pewnością siebie, jakby na własnej skórze dowiedział się prawdy.
Karty na stół, wszystko zostało dokładnie omówione, zostało tylko pytanie: czy młodzieniec ogarnął informacje ze skupieniem i zrozumiał wszystko jak należy. Trzeba było jeszcze chwilki, żeby poukładać to i owo w rogatej, obolałej łepetynie.
>Hm... zamyślił się na minutę rozważając czy wszystko jest dla niego jasne, po czym przeniósł ponownie wzrok na "szefa" ...trzy pytania. Jedno: jaki dasz znak, że zniszczyłeś wszystkie... urządzenia, o których wspomniałeś, żebym mógł zacząć swoją część? Drugie: gdzie spotykamy się, gdy skończymy absorbować więźniów? I trzecie...
Spojrzał w tym miejscu na swoje szczupłe, blade palce obdarzone w długie pazury, które jeszcze przed chwilą delikatnie trzymały w swoich objęciach kubek z gorącym kakao. Ciągle szumiało mu w głowie, iż powinien zrobić coś więcej niż zabsorbować złoczyńców. Coś, co mogłoby rozgrzać bardziej jego krew i stępiałe zmysły.
Potrzebował więcej czerwieni w tym wszystkim. Taki wewnętrzny kaprys, lecz czy stosowny w tym miejscu?
>...mogę przelać krew?
Ci wrażliwsi już dawno uciekliby gdzie pieprz rośnie od tego zabójczego duetu. Czemu akurat tego pragnął? Czy to wpływ towarzystwa z Dragotem czy osobista zachcianka zasiana w nim głęboko - wypuściła plon? Tak czy inaczej, gdy tylko doczeka się odpowiedzi, już wszystko będzie jasne. Chociaż w tym przypadku lepszym określeniem byłoby "mroczne". Oczywiście nie umiał działać dyskretnie, stąd wolał zapytać o swoją samowolkę w tej kwestii.
Tak na dobrą sprawę Red był skąpy w słowach, jednak sprawny obserwator umiał nie tylko słuchać rozmówców, lecz badać ich mowę ciała. Czerwonooki sprawiał wrażenie podekscytowanego dziecka słuchającego bajki ulubionego dziadka, który co jakiś czas wtrącał pytanie kontrolne, czy aby wnuczek go słucha czy myślami nie bujał w obłokach. Tak też Arcydemon mógł dowiedzieć się, iż gumowy koleżka zwiedził od ich rozstania dwie planety - Vegetę i Namek. Ponieważ jednak życie demona było monotonne, to nie mógł nic więcej opowiedzieć niż o treningach i o walce z pół-demonem Rikimaru, który prawdopodobnie zginął z ręki June, lecz nie potwierdzał tych wiadomości. To już był ten okres, w którym zaczął chorować. Najdziwniejsze podczas tej wymiany zdań było to, że nie mówił o swoich uczuciach, o swoich reakcjach - relacjonował jak komentator sportowy mecz piłki nożnej. Nic o sobie, tylko wokół niego. I co ciekawe - mimo wszystko dało się wyczytać z jego mimiki, że cieszył się, iż mógł komuś opowiedzieć to i owo. Nie, nie uśmiechał się na ustach, ale twarz miał wyraźnie pogodniejszą niż przy ich pierwszym spotkaniu.
Koniec przyjemności nastał wraz z dostarczeniem pliku dokumentacji z więzienia, gdzie trzeba było na nowo skupić się i znaleźć dogodne rozwiązanie. To już zostawił towarzyszowi - niestety Reda rozbolała na tyle mocno głowa, że uciął sobie krótką drzemkę opierając się o podłokietnik kanapy. Dreszcze nie ustąpiły, nawet czterdzieste kakao nic nie wskórało. Trzeba będzie przejść do sedna sprawy, chociaż z drugiej strony taka atmosfera mogłaby jeszcze trochę trwać. Biedny, naiwny demonek.
Ocknął się, gdy najgorsza fala gorączki przeminęła. Poprawił się na siedzisku i wtedy też demoniczny przyjaciel wyłożył swój plan. Jak się okazało - wieloetapowy plan. Trochę niedobrze, jednak postara się wykonać punkt po punkcie, żeby nie zawieść kolegi. Zabijanie nie jest takie proste, kiedy trzeba przestrzegać procedur. Moment... pracowników również trzeba unicestwić? Dragot nie mówił o tym wcześniej, iż tych, którzy pilnują złych ludzi, też trzeba wyeliminować. Ale skoro dostał zapewnienie, że także oni zasługują na karę - dlaczego miałby być oszukiwany, jak i Ogoniasty będzie brać w tym swój udział? Poza tym mówił to z taką pewnością siebie, jakby na własnej skórze dowiedział się prawdy.
Karty na stół, wszystko zostało dokładnie omówione, zostało tylko pytanie: czy młodzieniec ogarnął informacje ze skupieniem i zrozumiał wszystko jak należy. Trzeba było jeszcze chwilki, żeby poukładać to i owo w rogatej, obolałej łepetynie.
>Hm... zamyślił się na minutę rozważając czy wszystko jest dla niego jasne, po czym przeniósł ponownie wzrok na "szefa" ...trzy pytania. Jedno: jaki dasz znak, że zniszczyłeś wszystkie... urządzenia, o których wspomniałeś, żebym mógł zacząć swoją część? Drugie: gdzie spotykamy się, gdy skończymy absorbować więźniów? I trzecie...
Spojrzał w tym miejscu na swoje szczupłe, blade palce obdarzone w długie pazury, które jeszcze przed chwilą delikatnie trzymały w swoich objęciach kubek z gorącym kakao. Ciągle szumiało mu w głowie, iż powinien zrobić coś więcej niż zabsorbować złoczyńców. Coś, co mogłoby rozgrzać bardziej jego krew i stępiałe zmysły.
Potrzebował więcej czerwieni w tym wszystkim. Taki wewnętrzny kaprys, lecz czy stosowny w tym miejscu?
>...mogę przelać krew?
Ci wrażliwsi już dawno uciekliby gdzie pieprz rośnie od tego zabójczego duetu. Czemu akurat tego pragnął? Czy to wpływ towarzystwa z Dragotem czy osobista zachcianka zasiana w nim głęboko - wypuściła plon? Tak czy inaczej, gdy tylko doczeka się odpowiedzi, już wszystko będzie jasne. Chociaż w tym przypadku lepszym określeniem byłoby "mroczne". Oczywiście nie umiał działać dyskretnie, stąd wolał zapytać o swoją samowolkę w tej kwestii.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: South City
Sro Gru 10, 2014 8:40 pm
Długo myślałem by zrobić coś podobnego, lecz dzisiaj w końcu zdołam to zrealizować. Tym samym pomogę mojemu przyjacielowi odzyskać zdrowie. Szukając złych stron natrafiłem na to iż mogę stać się celem poszukiwać siwowłosego. Jednak I tutaj czułem się bezpiecznie.Gdyż wiedziałem że śmierć kilku gwałcicieli, klawiszy i klawiszy gwałcicieli nie powinna nikogo zaboleć. Gdyby tak było już dawno by mnie ktoś skasował, tak długo jak moja ofiara jest zła mogę ją rozsmarować po całym mieście. Od tego są demony takie jak ja. Od wydawania kar, i przyśpieszenia wizyty w piekle. Tak jak pszczoła zapyla kwiatki, tak jak hutnicy wyrabiają stal tak ja zajmuje się swoimi twórcami. W końcu ja sam powstałem z ludzkich grzechów.
Red jak się okazało miał pare pytań. Ja z typowym entuzjazmem odpowiadałem.
-Po zniszczeniu wszystkich urządzeń nagrywających uchylę drzwi frontowe i dam ci czerwony sygnał swietlny. Wtedy niezauwarzalnie wlecisz do środka i zaczniemy pokutę.
Jego pytania niestety obejmowały kwestię w których miałem improwizować, ale to tylko lepiej. Im więcej zaplanowane...tym więcej może się nie udać.
-Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to przed wejściem. To ma być cicha akcja, nie ma mowy o wybuchach i pościgach. Ale jeśli będzie nagła sytuacja, to przebijamy się przez najbliższe ściany i uciekamy najszybciej jak tylko możemy, tak by nie złapały nas kamery.
Lecz o ile dwa wcześniejsze pytania były raczej formalne, tak trzecie wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Chłopaczek zaczyna robić postępy.
-Tak długo jak nie zostawisz po sobie śladu, możesz ich nawet zgwałcić. Musisz ich zaabsorbować zza życia. To zaś oznacza że możesz ich przeciąć na pół jeśli zaabsorbujesz ich w ciągu sekundy. Do tego czasu, przygotuj się. Proponuję byś wyciszył KI.
Mój przyjaciel wciąż nie wyglądał dobrze, mimo tuzina czekolad które zaserwował mu nasz wierny sługa. W trakcie gdy on odpoczywał z racji gorączki, ja również pozwoliłem sobie odpocząć na wygodnej kanapie. Nie spałem jednak, podróżowałem swoim zmysłem do wyczuwania Ki w pewnym sensie podglądając wszystkich wokół. Zdążyłem zaobserwować sporo ruchu w tym więzieniu, około setki więźniów. Tylko nieliczne energie nie przypominają błota swoim zepsuciem. I żadna z nich nie jest pracownikiem. To miasto zawiera bardzo niewielu dobrych ludzi, większość to pijacy, ćpuny, złodzieje i prostytutki. Z ich właśnie powstałem, i to nimi się pożywię. Obserwowałem również energie June i siwowłosego którzy przebywają obecnie na równinie kawał drogi stąd. Powinni mi być wdzięczni za wykonywanie ich pracy w czasie gdy ci mają kompleksy rodzinne. A tylko spróbują mi wytknąć morderstwo. Musieli by zabić każdego człowieka na ziemi któremu zdarzyło się zdeptać robaka. W tym więzieniu jest samo robactwo. To jedna z największych akcji jakich się podjąłem i zarazem największa od czasu wymarcia mojej rasy. Tym razem nie jestem sam.
Po kilku godzinach spojrzałem na siłą wyrwany zegarek który ledwo dopinał się na moim umięśnionym nadgarsku. Wskazywał godzinę 2:55. Trzeba się szykować. Wyciągnąłem się i podniosłem leniwie z kanapy, po czym spojrzałem na przysypiającego kolegę.
-Wstawaj Red, idziemy po lekartwo dla ciebie.
Powiedziałem z alegorią w głosie. Podałem mu nawet rękę by łatwiej mu było wstać. Nie sądzę by ktoś to zrobił przede mną. Pozostało sie już tylko pożegnać.
-Zbieramy się Natasha! Ale nie martw się, niedługo znów cię odwiedzimy.
Powiedziałem tak głośno by upewnić się że ich obudzę, ale nie tak by usłyszeli mnie w innym mieszkaniu. Po chwili razem ze współrasowcem opuściliśmy to gościnne miejsce.
W kilka chwil znaleźliśmy się przed więzieniem, i byliśmy gotowi dokonać czegoś na dużą skalę. Spytałem tylko Reda czy jest gotowy, po czym ruszyłem do akcji. Pomagając sobie bukujutsu cichutko jak myszka wskoczyłem z dachu budynku na którym staliśmy na ścianę głównego wejścia. W czasie gdy schodziłem moje ciało zostało zakrytę przez czarny smog który po opadnięciu ujawnił moją ludzką postać jako wysokiego łysego meżczyznę noszącego specjalne okulary do widzenia w ciemności, ciemno zieloną koszulkę i długie wojskowe spodnie. Dość standardowy ubiór jak na to miasto. Wiedziałem co miałem zrobić, wyczuwałem energie KI. Powolutku i zwyczajnie otworzyłem drzwi więzienia . Zrobiłem pare kroków i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Ściany pomalowane na szaro, mnóstwo tablic i zdjęć oraz oczywiście obszerne biuro w lewej części pomieszczenia. Facet który przy nim stał ledwo połapał się ze tu wszedłem. Kamera, kamera kamera... Zaraz zaraz. Przecież ja mogę... No jasne. Jak mogłem o tym nie pomyśleć wcześniej.
-Hej ty! Wynoś się stąd albo wez-
Knypek nie dokończył zdania. Przerwała mu głośniejąca syrena alarmowa. Zupełnie inna niż te które słyszał do tej pory. Nadchodzi piekło, nadchodzi Nether. Po kilku sekundach ściany zaczęły się odklejać niczym stara farba. Wszystko co widoczne zaczynało przechodzić w moją wersję. Budowę pozostawiłem taką samą, poza tym że teraz wszystko było wyostrzone, niebezpieczne i zardzewiałe. Ciał nie musiałem dodawać, zrobię to ręcznie. Po minucie i kilku oślepiających błyskach podróż się zakończyła. Imprezę korpusów czas zacząć. Ten facet pierwszy mnie spotkał, i jest tylko jednym z robaków. Chwyciłem go za ubranie telekinezą i przyciągnąłem, by następnie z dużym zamachem przeciąć go energetycznym mieczem na pół. W chwii przecięcia połączył się ze mną cienką nicią krwi, i wkrótce został wchłonięty niczym woda wlana do zlewki. Muszę jeszcze tylko poinformować Reda. Otworzyłem głośno drzwi by ujrzeć zdziwionego Reda będącego na granicy terenu na którym przebiega inwazja.
-RED! To ja przyzwałem Nether! Mogę go kontrolować! Zmieniam nasz plan, morduj ile tylko zechcesz i rób to tak krwawo jak tylko ci się podoba. Jesteśmy ukryci, to nasza rzeźnia!
OOC:
Trening Start
Technika Nether Invasion - 150 KI
Red jak się okazało miał pare pytań. Ja z typowym entuzjazmem odpowiadałem.
-Po zniszczeniu wszystkich urządzeń nagrywających uchylę drzwi frontowe i dam ci czerwony sygnał swietlny. Wtedy niezauwarzalnie wlecisz do środka i zaczniemy pokutę.
Jego pytania niestety obejmowały kwestię w których miałem improwizować, ale to tylko lepiej. Im więcej zaplanowane...tym więcej może się nie udać.
-Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to przed wejściem. To ma być cicha akcja, nie ma mowy o wybuchach i pościgach. Ale jeśli będzie nagła sytuacja, to przebijamy się przez najbliższe ściany i uciekamy najszybciej jak tylko możemy, tak by nie złapały nas kamery.
Lecz o ile dwa wcześniejsze pytania były raczej formalne, tak trzecie wywołało szeroki uśmiech na mojej twarzy. Chłopaczek zaczyna robić postępy.
-Tak długo jak nie zostawisz po sobie śladu, możesz ich nawet zgwałcić. Musisz ich zaabsorbować zza życia. To zaś oznacza że możesz ich przeciąć na pół jeśli zaabsorbujesz ich w ciągu sekundy. Do tego czasu, przygotuj się. Proponuję byś wyciszył KI.
Mój przyjaciel wciąż nie wyglądał dobrze, mimo tuzina czekolad które zaserwował mu nasz wierny sługa. W trakcie gdy on odpoczywał z racji gorączki, ja również pozwoliłem sobie odpocząć na wygodnej kanapie. Nie spałem jednak, podróżowałem swoim zmysłem do wyczuwania Ki w pewnym sensie podglądając wszystkich wokół. Zdążyłem zaobserwować sporo ruchu w tym więzieniu, około setki więźniów. Tylko nieliczne energie nie przypominają błota swoim zepsuciem. I żadna z nich nie jest pracownikiem. To miasto zawiera bardzo niewielu dobrych ludzi, większość to pijacy, ćpuny, złodzieje i prostytutki. Z ich właśnie powstałem, i to nimi się pożywię. Obserwowałem również energie June i siwowłosego którzy przebywają obecnie na równinie kawał drogi stąd. Powinni mi być wdzięczni za wykonywanie ich pracy w czasie gdy ci mają kompleksy rodzinne. A tylko spróbują mi wytknąć morderstwo. Musieli by zabić każdego człowieka na ziemi któremu zdarzyło się zdeptać robaka. W tym więzieniu jest samo robactwo. To jedna z największych akcji jakich się podjąłem i zarazem największa od czasu wymarcia mojej rasy. Tym razem nie jestem sam.
Po kilku godzinach spojrzałem na siłą wyrwany zegarek który ledwo dopinał się na moim umięśnionym nadgarsku. Wskazywał godzinę 2:55. Trzeba się szykować. Wyciągnąłem się i podniosłem leniwie z kanapy, po czym spojrzałem na przysypiającego kolegę.
-Wstawaj Red, idziemy po lekartwo dla ciebie.
Powiedziałem z alegorią w głosie. Podałem mu nawet rękę by łatwiej mu było wstać. Nie sądzę by ktoś to zrobił przede mną. Pozostało sie już tylko pożegnać.
-Zbieramy się Natasha! Ale nie martw się, niedługo znów cię odwiedzimy.
Powiedziałem tak głośno by upewnić się że ich obudzę, ale nie tak by usłyszeli mnie w innym mieszkaniu. Po chwili razem ze współrasowcem opuściliśmy to gościnne miejsce.
W kilka chwil znaleźliśmy się przed więzieniem, i byliśmy gotowi dokonać czegoś na dużą skalę. Spytałem tylko Reda czy jest gotowy, po czym ruszyłem do akcji. Pomagając sobie bukujutsu cichutko jak myszka wskoczyłem z dachu budynku na którym staliśmy na ścianę głównego wejścia. W czasie gdy schodziłem moje ciało zostało zakrytę przez czarny smog który po opadnięciu ujawnił moją ludzką postać jako wysokiego łysego meżczyznę noszącego specjalne okulary do widzenia w ciemności, ciemno zieloną koszulkę i długie wojskowe spodnie. Dość standardowy ubiór jak na to miasto. Wiedziałem co miałem zrobić, wyczuwałem energie KI. Powolutku i zwyczajnie otworzyłem drzwi więzienia . Zrobiłem pare kroków i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Ściany pomalowane na szaro, mnóstwo tablic i zdjęć oraz oczywiście obszerne biuro w lewej części pomieszczenia. Facet który przy nim stał ledwo połapał się ze tu wszedłem. Kamera, kamera kamera... Zaraz zaraz. Przecież ja mogę... No jasne. Jak mogłem o tym nie pomyśleć wcześniej.
-Hej ty! Wynoś się stąd albo wez-
Knypek nie dokończył zdania. Przerwała mu głośniejąca syrena alarmowa. Zupełnie inna niż te które słyszał do tej pory. Nadchodzi piekło, nadchodzi Nether. Po kilku sekundach ściany zaczęły się odklejać niczym stara farba. Wszystko co widoczne zaczynało przechodzić w moją wersję. Budowę pozostawiłem taką samą, poza tym że teraz wszystko było wyostrzone, niebezpieczne i zardzewiałe. Ciał nie musiałem dodawać, zrobię to ręcznie. Po minucie i kilku oślepiających błyskach podróż się zakończyła. Imprezę korpusów czas zacząć. Ten facet pierwszy mnie spotkał, i jest tylko jednym z robaków. Chwyciłem go za ubranie telekinezą i przyciągnąłem, by następnie z dużym zamachem przeciąć go energetycznym mieczem na pół. W chwii przecięcia połączył się ze mną cienką nicią krwi, i wkrótce został wchłonięty niczym woda wlana do zlewki. Muszę jeszcze tylko poinformować Reda. Otworzyłem głośno drzwi by ujrzeć zdziwionego Reda będącego na granicy terenu na którym przebiega inwazja.
-RED! To ja przyzwałem Nether! Mogę go kontrolować! Zmieniam nasz plan, morduj ile tylko zechcesz i rób to tak krwawo jak tylko ci się podoba. Jesteśmy ukryci, to nasza rzeźnia!
OOC:
Trening Start
Technika Nether Invasion - 150 KI
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Sob Gru 13, 2014 10:28 pm
Otrzymał solidną wypowiedź jak na taką małą główkę jaką obecnie posiadał Red. Zrozumiał, chociaż nie wszystko.
>Z...zgwałcić?
Powtórzył pod nosem nie wiedząc co miał na myśli towarzysz, ale najważniejsze, że pojmował inne aspekty włamu do więzienia. Niestety mieli się pilnować, żeby nie zostawiać śladów. Poza tym kontrolowanie swojej KI w tym stanie będzie należeć do trudnych zadań. Skoro jednak ma misja się powieść, musi działać już teraz. Jeszcze miał kilkadziesiąt minut na ogarnięcie się w tej kwestii.
Zleciało to wszystko bardzo szybko. Zegarek wybijał godzinę śmierci dla najgorszych zwyrodnialców, plan trzeba wcielić w życie.
Zgodnie z umową, to Dragot grał pierwsze skrzypce i to od niego zależało między innymi ich bezpieczeństwo przed wykryciem. Kamerki to jedno, lecz jeszcze byli strażnicy. Nie stanowiło to większego problemu dla Ogoniastego, Red śledził jego ruchy poprzez Ki Feeling, kiedy czekał na zewnątrz przed budynkiem. Przypominał sobie regułki prawione przez godziny przez Czerwonoskórego pobratymca i odtwarzał sobie w głowie plan więzienia. Jak się okazało - wszystko odwróciło się do góry nogami, gdy tylko padło słowo na literę N.
>N-Nether?! odwrócił głowę w kierunku głosu demona z wytrzeszczem oczu, jakby mu to miało ułatwić zlokalizowanie kolegi, który przecież stał na przeciwko ...nie, nie rób tego!
Na nic słowa, na nic ubogie prośby - nastał koszmar. Dotąd szarawe mury obrosły w kanciate kolce obrośnięte we rdzę i drzazgi, otwarte wrota do piekieł wchłonęły demona zanim zdążył się odwrócić. Zupełnie zdezorientowany zerkał na boki, w kierunku cel więziennych. Jeśli to miało być kontrolowane przez Dragota, to zupełnie nie rozumiał dlaczego wszystko wyglądało jak żywcem z horroru, którego nawiasem mówiąc nigdy nie oglądał wcześniej - poza wcześniejszym Netherem. Ledwo szedł, brakowało mu coraz bardziej zdrowia, kaszel uprzykrzał mu normalny chód i prostą postawę sylwetki. Czyjaś energia emanowała kilka metrów dalej, skryta w ciasnej klitce za kratami stojącymi w ogniu. Nie wiedział czy to fikcja czy prawda, nie zamierzał też dotykać prętów, lecz jak inaczej dostać się do pierwszego...
...potwora! Ludzki krzyk wywołany widokiem rogatego, bladego młodzieńca z wycieńczonym obliczem, rozdarł przestrzeń na pół. Red zgiął się w pasie zatykając sobie uszy dłońmi, dla demona brzmiało to tysiąckrotnie głośniej. Wszystkie zmysły wyostrzyły się aż za bardzo, gdyż przeobrażone rzeczy i te nietknięte wyolbrzymiały reakcję chorego. Ta bestia okuta w łańcuchy na szyi zaczęła przeklinać, lecz Czarnowłosy chciał uciszyć ją czym prędzej! Nie może zwołać ziomków, nawet jeśli jest w zamknięciu! Ale ciągle się wahał, walczył ze sobą. Czy aby to jest ten więzień skazany na śmierć? Nie można oceniać nikogo po wyglądzie, a po jego KI, które i w tym przypadku zbyt mocno zabarwione czarną farbą, źle wróżyło dla kryminalisty. Jedna cienka wiązka energii na pazurze Reda przecięła z chirurgiczną precyzją kilka prętów, a potem dzielił ich tylko dystans trzech kroków. Mogli dmuchać sobie po twarzach, atmosfera momentalnie zgęstniała. Wtedy też impuls między rogami zwalił Reda na kolana. Nie, nie zrobi tego - nie może zabijać! Całe jego wysiłki pójdą na marne, jeśli kogoś tknie. Nikt mu tego nie wybaczy, na zawsze zostanie sam.
Czyżby, młody demonie? A czy to nie Dragot sprawił, że umknąłeś z pustki samotności? To on umożliwił Ci pokazanie swojego prawdziwego oblicza. No, nie krępuj się.
Tą chwilę zawahania wykorzystał więzień do wymierzenia potężnego kopniaka w brzuch demona, by utorować sobie drogę do ucieczki. Monstrum nie czekało na oklaski, chociaż ogromny śmiech zakotłował się w głowie młodzieńca. Oj, miarka się przebrała. Krew zawrzała, ciało Czerwonookiego głodne krwi wyrwało rękę młodzieńca spod kontroli, wydłużyło zasięg poprzez wystrzelenie jej jak harpuna i przebiło się przez gardło ryczącej bestii. Cii, już ciii... Do nozdrzy Reda uderzyła fala żelazistego aromatu, ciepła maź rozgrzała lodowatą, wychudzoną rękę chorego. Stał tak nieruchomo, nawet jak prawie-nieboszczyk pozbawiony większości głowy stoczył się na podłogę. Wraz z posoką na dłoni wytrzesz oczu powiększył się jeszcze bardziej. Zaniknęły wąskie źrenice demona, który przytknął do warg zbrukaną dłoń. Niepewnie zlizał substancję z drżących palców i podniósł się z siadu tureckiego. To nie tak, to mu nie pomoże. Może jak zamieni obumierające ciało człeczyny w cukierka i zje? Spróbował. Zjadł. Przeżuł i zgorzkniała mu mina. Jedna sztuka to za mało. Czyżby wykonał to źle? Jeszcze żył więzień, jak zabsorbował go do siebie. Coś nie grało. Trzeba polować na inne stwory panoszące się po więzieniu, jednak nastąpiły nieodwracalne zmiany. Jak chociażby takie, że ostatnie ludzkie słowa Reda przed masakrą brzmiały tak:
>Dragot... g-gdzie jesteś?
Mógł nawet być tuż przed nim, ale nie widział go. Nie był człowiekiem, a tak nastawiły się zmysły demona, żeby tylko zlokalizować istoty ludzkie. Teraz instynkt zaćmił tożsamość Reda, uruchomiły w nim tryb mordercy. Ruszył z kopyta tak, że nawet stopy emanowały energią demona. Pozbawiony hamulców wskakiwał z jednej celi do drugiej, w których zostawiał tylko szczątki swojej działalności. Już nie fatygował się z wchłanianiem - bardziej bawił się szlachtując ciała nieszczęśników na drobne kawałki. Nie dbał o to czy ktoś był przesiąknięty złem do szpiku kości czy tylko pech chciał, iż trafił za kratki. Zabijał po kolei, jak wytropiły jego rozświetlone ślepia. Machał dłońmi z pazurami i kroił wszystko co krwiste. Czasami wtapiał długie kły, by rozszarpywać silnym zgryzem szczęk tętnice ofiar.
Zatracił się w sobie całkowicie, a energia Reda tryskała wigorem i mrokiem, jakiego jeszcze Dragot nie wyczuwał wcześniej ze strony chorowitego chłopaczka. Chłopaczka, który zabijając urojone bestie stał się jedną z nich.
[Ooc: post treningowy - pierwszy]
>Z...zgwałcić?
Powtórzył pod nosem nie wiedząc co miał na myśli towarzysz, ale najważniejsze, że pojmował inne aspekty włamu do więzienia. Niestety mieli się pilnować, żeby nie zostawiać śladów. Poza tym kontrolowanie swojej KI w tym stanie będzie należeć do trudnych zadań. Skoro jednak ma misja się powieść, musi działać już teraz. Jeszcze miał kilkadziesiąt minut na ogarnięcie się w tej kwestii.
Zleciało to wszystko bardzo szybko. Zegarek wybijał godzinę śmierci dla najgorszych zwyrodnialców, plan trzeba wcielić w życie.
Zgodnie z umową, to Dragot grał pierwsze skrzypce i to od niego zależało między innymi ich bezpieczeństwo przed wykryciem. Kamerki to jedno, lecz jeszcze byli strażnicy. Nie stanowiło to większego problemu dla Ogoniastego, Red śledził jego ruchy poprzez Ki Feeling, kiedy czekał na zewnątrz przed budynkiem. Przypominał sobie regułki prawione przez godziny przez Czerwonoskórego pobratymca i odtwarzał sobie w głowie plan więzienia. Jak się okazało - wszystko odwróciło się do góry nogami, gdy tylko padło słowo na literę N.
>N-Nether?! odwrócił głowę w kierunku głosu demona z wytrzeszczem oczu, jakby mu to miało ułatwić zlokalizowanie kolegi, który przecież stał na przeciwko ...nie, nie rób tego!
Na nic słowa, na nic ubogie prośby - nastał koszmar. Dotąd szarawe mury obrosły w kanciate kolce obrośnięte we rdzę i drzazgi, otwarte wrota do piekieł wchłonęły demona zanim zdążył się odwrócić. Zupełnie zdezorientowany zerkał na boki, w kierunku cel więziennych. Jeśli to miało być kontrolowane przez Dragota, to zupełnie nie rozumiał dlaczego wszystko wyglądało jak żywcem z horroru, którego nawiasem mówiąc nigdy nie oglądał wcześniej - poza wcześniejszym Netherem. Ledwo szedł, brakowało mu coraz bardziej zdrowia, kaszel uprzykrzał mu normalny chód i prostą postawę sylwetki. Czyjaś energia emanowała kilka metrów dalej, skryta w ciasnej klitce za kratami stojącymi w ogniu. Nie wiedział czy to fikcja czy prawda, nie zamierzał też dotykać prętów, lecz jak inaczej dostać się do pierwszego...
...potwora! Ludzki krzyk wywołany widokiem rogatego, bladego młodzieńca z wycieńczonym obliczem, rozdarł przestrzeń na pół. Red zgiął się w pasie zatykając sobie uszy dłońmi, dla demona brzmiało to tysiąckrotnie głośniej. Wszystkie zmysły wyostrzyły się aż za bardzo, gdyż przeobrażone rzeczy i te nietknięte wyolbrzymiały reakcję chorego. Ta bestia okuta w łańcuchy na szyi zaczęła przeklinać, lecz Czarnowłosy chciał uciszyć ją czym prędzej! Nie może zwołać ziomków, nawet jeśli jest w zamknięciu! Ale ciągle się wahał, walczył ze sobą. Czy aby to jest ten więzień skazany na śmierć? Nie można oceniać nikogo po wyglądzie, a po jego KI, które i w tym przypadku zbyt mocno zabarwione czarną farbą, źle wróżyło dla kryminalisty. Jedna cienka wiązka energii na pazurze Reda przecięła z chirurgiczną precyzją kilka prętów, a potem dzielił ich tylko dystans trzech kroków. Mogli dmuchać sobie po twarzach, atmosfera momentalnie zgęstniała. Wtedy też impuls między rogami zwalił Reda na kolana. Nie, nie zrobi tego - nie może zabijać! Całe jego wysiłki pójdą na marne, jeśli kogoś tknie. Nikt mu tego nie wybaczy, na zawsze zostanie sam.
Czyżby, młody demonie? A czy to nie Dragot sprawił, że umknąłeś z pustki samotności? To on umożliwił Ci pokazanie swojego prawdziwego oblicza. No, nie krępuj się.
Tą chwilę zawahania wykorzystał więzień do wymierzenia potężnego kopniaka w brzuch demona, by utorować sobie drogę do ucieczki. Monstrum nie czekało na oklaski, chociaż ogromny śmiech zakotłował się w głowie młodzieńca. Oj, miarka się przebrała. Krew zawrzała, ciało Czerwonookiego głodne krwi wyrwało rękę młodzieńca spod kontroli, wydłużyło zasięg poprzez wystrzelenie jej jak harpuna i przebiło się przez gardło ryczącej bestii. Cii, już ciii... Do nozdrzy Reda uderzyła fala żelazistego aromatu, ciepła maź rozgrzała lodowatą, wychudzoną rękę chorego. Stał tak nieruchomo, nawet jak prawie-nieboszczyk pozbawiony większości głowy stoczył się na podłogę. Wraz z posoką na dłoni wytrzesz oczu powiększył się jeszcze bardziej. Zaniknęły wąskie źrenice demona, który przytknął do warg zbrukaną dłoń. Niepewnie zlizał substancję z drżących palców i podniósł się z siadu tureckiego. To nie tak, to mu nie pomoże. Może jak zamieni obumierające ciało człeczyny w cukierka i zje? Spróbował. Zjadł. Przeżuł i zgorzkniała mu mina. Jedna sztuka to za mało. Czyżby wykonał to źle? Jeszcze żył więzień, jak zabsorbował go do siebie. Coś nie grało. Trzeba polować na inne stwory panoszące się po więzieniu, jednak nastąpiły nieodwracalne zmiany. Jak chociażby takie, że ostatnie ludzkie słowa Reda przed masakrą brzmiały tak:
>Dragot... g-gdzie jesteś?
Mógł nawet być tuż przed nim, ale nie widział go. Nie był człowiekiem, a tak nastawiły się zmysły demona, żeby tylko zlokalizować istoty ludzkie. Teraz instynkt zaćmił tożsamość Reda, uruchomiły w nim tryb mordercy. Ruszył z kopyta tak, że nawet stopy emanowały energią demona. Pozbawiony hamulców wskakiwał z jednej celi do drugiej, w których zostawiał tylko szczątki swojej działalności. Już nie fatygował się z wchłanianiem - bardziej bawił się szlachtując ciała nieszczęśników na drobne kawałki. Nie dbał o to czy ktoś był przesiąknięty złem do szpiku kości czy tylko pech chciał, iż trafił za kratki. Zabijał po kolei, jak wytropiły jego rozświetlone ślepia. Machał dłońmi z pazurami i kroił wszystko co krwiste. Czasami wtapiał długie kły, by rozszarpywać silnym zgryzem szczęk tętnice ofiar.
Zatracił się w sobie całkowicie, a energia Reda tryskała wigorem i mrokiem, jakiego jeszcze Dragot nie wyczuwał wcześniej ze strony chorowitego chłopaczka. Chłopaczka, który zabijając urojone bestie stał się jedną z nich.
[Ooc: post treningowy - pierwszy]
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: South City
Sro Gru 17, 2014 8:19 pm
Wkrótce byłem już z powrotem w narutalnej postaci głodny krwi grzeszników. Niebo na zewnątrz było czarne jak smoła a budynki składały się jedynie ze stalowych fundamentów i siatki. Miasto wygladało z góry jak jeden wielki szkielet. Zapach czerwonej posoki ściągnął mnie z powrotem do budynku odwracając kompletnie uwagę od Reda. Chłopaczyna wie co robić, nie nauczę przecież demona jak się zabija. Z prędkością prądu przebiłem się przez drzwi prowadzące do lewego skrzydla. Strażnicy których napotkałem na korytarzu mieli na sobie karabiny M4A1. Nie zrobili z nich użytku wystarczająco szybko i pomalowałem nimi ściany na perłowy kolor. Następnie obejrzałem się i dołożyłem starań by ci przerażeni więźniowie nie musieli dłużej patrzeć na tą masakrę. Wydłużyłem swoje ramiona w formie kablowatych drutów kolczastych które po rozgałęzieniu przebiły ośmiu więźniów na wylot drążąc w nich tunele. To co z nich zostało trafia przez kable do mnie gdzie posłużą mi za pożywny kąsek. I chociaż Nether zmienił wygląd więzienia na mroczniejszy to po tym co zrobiłem stało się tu jaśniej. To dopiero początek mojej pracy jako dekorator wnętrz.
Łysy mężczyzna w pomarańczowym kombinezonie w wypisanym kodem 017. Podbiegłem do krat jego celi z uśmiechem szaleńca po czym wyłamałem je otwierając drogę do swojej ofiary. W dwie sekundy jego głowa wraz z kręgosłupem znalazły się w mojej dłoni. Ten był wyjątkowo soczysty, musiał na coś chorować. Nie tracąc czasu przebiłem się przez ścianę do kolejnej celi tym razem dzieląc umięśnionego afroamerykanina na 5 części szponami energetycznymi. Jeden po drugim jak świnie na rzeźni. Cały byłem w ich krwi, po każdym wchłonięciu ocierałem oczy z czerwonej mazi i kawałków chrząstki. Byłem kreatywny w sposobach egzekucji, szczególną zabawę dawało mi odcinanie im kończyn gdy są jeszcze przytomni. Z każdym organizmem, mięśniami i nekratem życia czulem jak przybywa mi sił. Może i nieznacznie, ale każdy z tych więźniów przyczynia się do mojego rozwoju. Każda kolejna egzekucja była brutalniejsza, gdyż grzechy mnie inspirowały. Niektórzy z nich robili gorsze rzeczy ode mnie.
Razem z ich tkanką pobierałem ich obrzydliwe wspomnienia. Gwałty, zimne morderstwa dla pieniędzy, ćpanie i dokonywanie głupot, porywanie dzieci dla okupu po czym eliminacja zarówno maleństwa jak i pragnącego je odzyskać rodzica. To było takie złe, a jednocześnie tak smakowite. Zadbałem o to by zapłacili za te okropieństwa. Rozrywałem, tnąłem, patroszyłem i mieliłem. A najlepsze jest to że tak długo jak robie to robakom którzy żadnego herosa nie obchodzą, robię to bezkarnie. W pewnym momencie jednak zatrzymałem się.
To był młody niebieskooki mężczyzna z brązowymi krótkimi włosami. Miał numer 489. Jego aura była blado żółta. Nie był to świętoszek, ale nie był nawet w połowie tak zepsuty jak ci których do tej pory spotkałem. Moje ciało drżało niczym wilk przed rzuceniem się na ofiarę, podchodziłem do niego bliżej zaganiajac do kąta. Obwaćhałem go mając zaciśniete zęby wciąz lepiąc się od krwi. Temu się upiecze. Rzuciłem krótko:
-Masz szczęście. Uciekaj stąd.
Po czym wyłamałem kraty otwierajac drogę zarówno sobie jak i jemu. Zabiłem już większość osób na tym skrzydle, pozostały może dwa tuziny. Odwrócony od szczęśliwca który ostrożnie oddalał się w stronę wyjścia skupiłem się teraz na energii Reda.
-cholera....
Wystrzeliłem z pełną prędkością na drugie skrzydło gdzie ten właśnie dokonywał rzezi porównywalnej z moją. Jednak on zabił już kilku niewinnych. Zachowywał się jak bezmyślna maszyna do zabijania, a nie demon dokonujący kary na grzesznikach. Muszę go opanować nim straci kontrolę na dobre, nie będe za to odpowiedzialny.
-RED STÓJ!!
Wykrzyczałem w jego kierunku gdy się zbliżyłem, ten jednak nie zwrócił na mnie uwagi. Nie pozostawia mi wyboru. Wystrzeliłem w jego plecy promień paraliżujący. Czerwonooki akurat przebijał się przez kraty do jednego z czystszych więźniów. Strach pomyśleć ile umarło przed nim. Widząc że jeden nie wystarcza, wystrzeliłem całą serię robiąc wszystko by go powstrzymać. Nie zadawało to wielkiego bólu, miało go obezwładnić. I po piątym razie się udało. Niewyczuwalnym kiaiho pozbyłem się krwi z ciała po czym chwiciłem Reda za głowę patrząc mu w oczy. Potrząsając nim krzyczałem do niego:
-Red, słyszysz mnie!? Natychmiast się ogarnij! Nie zabrałem cię tu po to byś masakrował kogo popadnie tylko byś się wyleczył.Przejrzyj na oczy! Jeśli stracisz kontrolę pozostaniesz SAMOTNY. Chcesz być samotny Red!? Chcesz być samotny!?!
Uderzyłem tam gdzie najbardziej zaboli. Teraz tylko czekać na efekt.
OOC:
Regeneracja 10% Hp i KI
Trening koniec
Łysy mężczyzna w pomarańczowym kombinezonie w wypisanym kodem 017. Podbiegłem do krat jego celi z uśmiechem szaleńca po czym wyłamałem je otwierając drogę do swojej ofiary. W dwie sekundy jego głowa wraz z kręgosłupem znalazły się w mojej dłoni. Ten był wyjątkowo soczysty, musiał na coś chorować. Nie tracąc czasu przebiłem się przez ścianę do kolejnej celi tym razem dzieląc umięśnionego afroamerykanina na 5 części szponami energetycznymi. Jeden po drugim jak świnie na rzeźni. Cały byłem w ich krwi, po każdym wchłonięciu ocierałem oczy z czerwonej mazi i kawałków chrząstki. Byłem kreatywny w sposobach egzekucji, szczególną zabawę dawało mi odcinanie im kończyn gdy są jeszcze przytomni. Z każdym organizmem, mięśniami i nekratem życia czulem jak przybywa mi sił. Może i nieznacznie, ale każdy z tych więźniów przyczynia się do mojego rozwoju. Każda kolejna egzekucja była brutalniejsza, gdyż grzechy mnie inspirowały. Niektórzy z nich robili gorsze rzeczy ode mnie.
Razem z ich tkanką pobierałem ich obrzydliwe wspomnienia. Gwałty, zimne morderstwa dla pieniędzy, ćpanie i dokonywanie głupot, porywanie dzieci dla okupu po czym eliminacja zarówno maleństwa jak i pragnącego je odzyskać rodzica. To było takie złe, a jednocześnie tak smakowite. Zadbałem o to by zapłacili za te okropieństwa. Rozrywałem, tnąłem, patroszyłem i mieliłem. A najlepsze jest to że tak długo jak robie to robakom którzy żadnego herosa nie obchodzą, robię to bezkarnie. W pewnym momencie jednak zatrzymałem się.
To był młody niebieskooki mężczyzna z brązowymi krótkimi włosami. Miał numer 489. Jego aura była blado żółta. Nie był to świętoszek, ale nie był nawet w połowie tak zepsuty jak ci których do tej pory spotkałem. Moje ciało drżało niczym wilk przed rzuceniem się na ofiarę, podchodziłem do niego bliżej zaganiajac do kąta. Obwaćhałem go mając zaciśniete zęby wciąz lepiąc się od krwi. Temu się upiecze. Rzuciłem krótko:
-Masz szczęście. Uciekaj stąd.
Po czym wyłamałem kraty otwierajac drogę zarówno sobie jak i jemu. Zabiłem już większość osób na tym skrzydle, pozostały może dwa tuziny. Odwrócony od szczęśliwca który ostrożnie oddalał się w stronę wyjścia skupiłem się teraz na energii Reda.
-cholera....
Wystrzeliłem z pełną prędkością na drugie skrzydło gdzie ten właśnie dokonywał rzezi porównywalnej z moją. Jednak on zabił już kilku niewinnych. Zachowywał się jak bezmyślna maszyna do zabijania, a nie demon dokonujący kary na grzesznikach. Muszę go opanować nim straci kontrolę na dobre, nie będe za to odpowiedzialny.
-RED STÓJ!!
Wykrzyczałem w jego kierunku gdy się zbliżyłem, ten jednak nie zwrócił na mnie uwagi. Nie pozostawia mi wyboru. Wystrzeliłem w jego plecy promień paraliżujący. Czerwonooki akurat przebijał się przez kraty do jednego z czystszych więźniów. Strach pomyśleć ile umarło przed nim. Widząc że jeden nie wystarcza, wystrzeliłem całą serię robiąc wszystko by go powstrzymać. Nie zadawało to wielkiego bólu, miało go obezwładnić. I po piątym razie się udało. Niewyczuwalnym kiaiho pozbyłem się krwi z ciała po czym chwiciłem Reda za głowę patrząc mu w oczy. Potrząsając nim krzyczałem do niego:
-Red, słyszysz mnie!? Natychmiast się ogarnij! Nie zabrałem cię tu po to byś masakrował kogo popadnie tylko byś się wyleczył.Przejrzyj na oczy! Jeśli stracisz kontrolę pozostaniesz SAMOTNY. Chcesz być samotny Red!? Chcesz być samotny!?!
Uderzyłem tam gdzie najbardziej zaboli. Teraz tylko czekać na efekt.
OOC:
Regeneracja 10% Hp i KI
Trening koniec
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Czw Gru 18, 2014 7:44 pm
Panował ogromny zamęt. Krzyk więźniów przyciągał Reda na miejsce najgłośniejszych krzyków i tam przerabiał na przecier pomidorowy wszystkich, bez wyjątku. Iście krwiście. Jedna czy dwie cele nie przesiąkały złem, co właśnie hałasem, i ich właściciele przepadali bezpowrotnie. Przedostatnia cela kryła w sobie nietypowego więźnia. Podobno był z pochodzenia Egipcjaninem, lecz nie przypominał z wyglądu zwykłego człowieka. Liczne znamiona i tatuaże, przekrwione bielma i stalowa łapa zamiast ręki nie pasowały do kogoś, kto uprawiał jedną z najstarszych religii świata. Emanował sporą jednostką Ki, a mimo to trzymały go kajdany w rydzach. On zamiast drzeć się wniebogłosy odprawiał dziwne mantry. Aż bestia w osobie młodzieńca zatrzymała się na dłużej i wbiła ślepia w jegomościa. Ze szponów ociekała krew, rozmazany posoką wyraz twarzy nie należał do najprzyjemniejszych, lecz nie wywołało to w osadzonym lęku. Może nie bał się śmierci, i wykorzystał całą swoją wiedzę, wiarę i moc, by zemścić się za niechybną zgubę jego istnienia.
-Przeklinam Ciebie i Twoją duszę w imię Bastet, demonie!
Co ciekawe, właśnie ta bogini egipska walczyła z chorobami, jak i z demonami w ludzkich ciałach. A co jeśli ktoś do szpiku kości przesączony jest tym mrocznym wpływem? Kto po prostu był demonem? Nie dostanie wyjaśnień z ust Egipcjanina, został pozbawiony życia wraz z ukończeniem przekleństwa. Aż z grymasem podniecenia zjadł jego serce nie dbając o to jak bardzo usmaruje się krwią.
Kiedy skończył posiłek i wskoczył do następnej celi już miał podnieść szponiastą rękę na osadzonych, ktoś mu w tym wyraźnie przeszkodził.
>Ghrrrr!
Warknął po pierwszym promieniu paraliżującym, który zadziałał na niego jak zderzenie z tysiącem igieł. Na jednej interwencji Dragota nie zakończyło się powstrzymanie rozszalałego kompana. Przesłał drugą, trzecią, czwartą i piątą wiązkę, która w końcu powaliła Reda na kolana, a potem na bok. Miotał się na boki, ale nie wstawał. Ryki, warknięcia i kłapnięcia szczęki odstraszały współbratymca do podchodzenia bliżej. Nie musiał, znalazł o wiele lepszy sposób. Zaszedł półkolem od tyłu młodzieńca i przycisnął rogatą głowę Czarnowłosego do posadzki wrzeszcząc mu do ucha i wlewając dawkę jadu do umysłu.
Samotność. Samotność. Samotność.
Miał jej dość. Pustka mroziła wszelakie objawy entuzjazmu wobec świata. Nie chciał być sam.
Konwulsje ustały, leżał na boku z niemrawym oddechem. Uspokajał się, do tęczówek wróciły źrenice. Było cicho przez minutę, aż Red odzyskał także mowę.
>Dragot...?
Wąskie źrenice namierzyły niepewnie sylwetkę demona, ale do jego nozdrzy ze sporym opóźnieniem dotarła woń posoki, którą miał na sobie. I w ustach także. Był wypełniony krwią ludzkich istot to brzegi! Metaliczny posmak nie umywał się jednak do czerwonych w substancji rąk, połowy swej twarzy, która zatapiała się poprzez kły w ciałach więźniów. Z niedowierzaniem lampił się szeroko otwartymi ślepiami w zakrwawione szpony, unikał też zbyt wielu przełknięć śliny, która smakowała jak ludzka jucha. Niczego nie pamiętał, nawet tego, że spotkał się przy ognisku z Ogoniastym. Żadnego więzienia i mordowania tym bardziej. Widział tylko skutki chaosu - ich wspólnego. Bo nawet zabijanie tych, którzy byli winni, nie jest zgodne z prawem. Hikaru go znajdzie i zabije. Ale to dziwne, że nie interweniował, zazwyczaj gdy tylko przeleje się kropla krwi, to Mistic już wkraczał do akcji. Jakim cudem... no tak. To miejsce nie było tylko zwykłym budynkiem z celami. Te wyostrzone ściany, stęchły zapach, ciężka atmosfera wokół - tego nie można zapomnieć.
Wpadł w panikę.
>Nether?! Skąd się tu wzięliśmy?! Co tu się stało?! Dlaczego... dlaczego...
Zmrużył połowicznie powieki i nie mógł się oderwać wzrokiem od krwistych rąk. Trzęsły się, a mimo to chciał z nich zlizać posokę. Jeszcze mu było mało? Co też mu demoniczny umysł podpowiadał? Nie był już chory, był w pełni sił, tych najmroczniejszych. Kaede byłaby załamana widząc jak Red zaprzepaścił szansę na bycie kimś dobrym. Wszyscy dookoła będą go ścigać, karać, bić, gnoić, zamykać, niewolić... Trochę się im nie dziwił, jednak musiało się coś stać, że szlachtował kogo popadnie, i to w takim miejscu. Był z nim jedynie Dragot, który poprzez słowa wyciągnął demona z transu i z samotności. Stał teraz przed skołowanym pobratymcem, któremu nie wyjdzie na dobre w psychice kolejna fala zabitych z jego ręki. Nie widział na Czerwonoskórym śladu posoki, więc najwyraźniej wszystko było sprawką Reda. Nie wiedział o jego sztuczce z pozbyciem się poszlak. Musiał się pozbierać.
Nie potrafił, był zdruzgotany. To co zrobił przerastało go. Z jednej strony brzydził się siebie, tych czynów haniebnych. Z drugiej strony od dawna nie czuł się taki pełny sił. Energia w nim buzowała, rozgrzewała krew w żyłach, jednak nie poprawiła kolorytu skóry. Zakręciło mu się w głowie od rozsterek i zawisł na ramieniu towarzysza niedoli, gdyż zachwiał się z okrutnego mentalnego zmęczenia. Dyszał słyszalnie jakby przebiegł maraton, a to tylko jego psychika i specyfika zdarzenia tak fatalnie wpływała na Reda.
>Khhy... kh...
Nie miał głowy do przemowy o tym jak powinni stąd iść, chociażby ze względu na Reda*. Tyle czerwieni przed oczyma sprawiało, iż musiał zamknąć oczy. Nie wiedział jak zareaguje kolega - zupełnie zapomniał, że to był ich wspólny wypad do więzienia. Za to wieszanie się na ramieniu też nie znał reakcji, jednak nie mógł trzeźwo myśleć.
Nie mógł również zrozumieć, gdzie podział się Dragot, o którego się opierał. Zamiast kompana dostrzegł ścianę z ostrzem, które wbijało się w ramię Reda. Szybko odskoczył jak poparzony i zatamował brudną ręką krwawienie. Nie tego się przestraszył - rana zaraz się zagoi - ale tego, że jego towarzysz zostawił go. Albo oddalił się myśląc, że młodzieniec za nim nadąży. Wolał wierzyć w drugą wersję.
>Dragot...? Gdzie jesteś?!
Rozglądał się z paniką w oczach, przyspieszyło mu tętno. Wymijali go niedobici więźniowie, którzy uciekali. Była ich garstka, dosłownie pięciu. Oby pogubili się w Netherze i nie mogli donieść tego co działo się w zakładzie karnym. Zebrał resztki sił i skupienia, by odnaleźć wyjście. Jakiś blondwłosy młodzieniec, którego wcześniej ocalił Dragot od śmierci, właśnie niemal staranował Reda biegnąc gdzieś przed siebie. Demon ruszył za nim, jak najciszej umiał, by go nie przestraszyć, a mieć w nim swego przewodnika. Łuna czerwonego światła uderzyła go w ślepia. To była główna brama, a czerwień wzięła się od rozciętego łuku brwiowego młodzika, który goniąc za uciekinierem poharatał się po drodze.
Aż wyszedł... był wolny... tylko znów nie mógł zlokalizować Dragota. A jeśli on tam nadal siedzi? Znów go zostawi? Nie, nie było go tam, nie wyczuwał jego Ki. Nie znał działania Netheru, toteż uznał, iż jego kolega wyszedł z opresji cało. Red wyrównywał oddech. Musiał uspokoić swoją czarną jak smoła Ki, aby dobrzy wojownicy niczego nie wykryli. Jakby zobaczyli Czarnowłosego z takim wyglądem, domyśleliby się o całej masakrze. Jedyna nadzieja to znaleźć kogoś, kto to zrozumie, kto nie będzie chciała z miejsca go zabić. Może... wysłucha go, albo chociaż powie co ma z tym fantem zrobić. Wyczuwał wiele Ki w powietrzu, wiele wojowników przebywało w grupkach, a to znaczyło, że nie może tym bardziej zbliżyć się do nich. W takim razie powinien poszukać dachu nad głową. Jakieś w miarę solidne. Tak, pamiętał jeden z nich - dom należący do June i Reito. Mieszkali na odizolowanej od cywilizacji wyspie. Musi tylko pozbierać się i przypomnieć drogę nad oceanem. Nie miał wyjścia, musiał ochłonąć.
z tematu - dom June i Reito
[Ooc: koniec treningu - klątwa Egipcjanina jako fabularne osiągnięcie techniki Gato Preto]
* te zmęczenie często się przewija przez posty ze względu na to, że sama autorka słów jest wykończona uczelnią ;p
-Przeklinam Ciebie i Twoją duszę w imię Bastet, demonie!
Co ciekawe, właśnie ta bogini egipska walczyła z chorobami, jak i z demonami w ludzkich ciałach. A co jeśli ktoś do szpiku kości przesączony jest tym mrocznym wpływem? Kto po prostu był demonem? Nie dostanie wyjaśnień z ust Egipcjanina, został pozbawiony życia wraz z ukończeniem przekleństwa. Aż z grymasem podniecenia zjadł jego serce nie dbając o to jak bardzo usmaruje się krwią.
Kiedy skończył posiłek i wskoczył do następnej celi już miał podnieść szponiastą rękę na osadzonych, ktoś mu w tym wyraźnie przeszkodził.
>Ghrrrr!
Warknął po pierwszym promieniu paraliżującym, który zadziałał na niego jak zderzenie z tysiącem igieł. Na jednej interwencji Dragota nie zakończyło się powstrzymanie rozszalałego kompana. Przesłał drugą, trzecią, czwartą i piątą wiązkę, która w końcu powaliła Reda na kolana, a potem na bok. Miotał się na boki, ale nie wstawał. Ryki, warknięcia i kłapnięcia szczęki odstraszały współbratymca do podchodzenia bliżej. Nie musiał, znalazł o wiele lepszy sposób. Zaszedł półkolem od tyłu młodzieńca i przycisnął rogatą głowę Czarnowłosego do posadzki wrzeszcząc mu do ucha i wlewając dawkę jadu do umysłu.
Samotność. Samotność. Samotność.
Miał jej dość. Pustka mroziła wszelakie objawy entuzjazmu wobec świata. Nie chciał być sam.
Konwulsje ustały, leżał na boku z niemrawym oddechem. Uspokajał się, do tęczówek wróciły źrenice. Było cicho przez minutę, aż Red odzyskał także mowę.
>Dragot...?
Wąskie źrenice namierzyły niepewnie sylwetkę demona, ale do jego nozdrzy ze sporym opóźnieniem dotarła woń posoki, którą miał na sobie. I w ustach także. Był wypełniony krwią ludzkich istot to brzegi! Metaliczny posmak nie umywał się jednak do czerwonych w substancji rąk, połowy swej twarzy, która zatapiała się poprzez kły w ciałach więźniów. Z niedowierzaniem lampił się szeroko otwartymi ślepiami w zakrwawione szpony, unikał też zbyt wielu przełknięć śliny, która smakowała jak ludzka jucha. Niczego nie pamiętał, nawet tego, że spotkał się przy ognisku z Ogoniastym. Żadnego więzienia i mordowania tym bardziej. Widział tylko skutki chaosu - ich wspólnego. Bo nawet zabijanie tych, którzy byli winni, nie jest zgodne z prawem. Hikaru go znajdzie i zabije. Ale to dziwne, że nie interweniował, zazwyczaj gdy tylko przeleje się kropla krwi, to Mistic już wkraczał do akcji. Jakim cudem... no tak. To miejsce nie było tylko zwykłym budynkiem z celami. Te wyostrzone ściany, stęchły zapach, ciężka atmosfera wokół - tego nie można zapomnieć.
Wpadł w panikę.
>Nether?! Skąd się tu wzięliśmy?! Co tu się stało?! Dlaczego... dlaczego...
Zmrużył połowicznie powieki i nie mógł się oderwać wzrokiem od krwistych rąk. Trzęsły się, a mimo to chciał z nich zlizać posokę. Jeszcze mu było mało? Co też mu demoniczny umysł podpowiadał? Nie był już chory, był w pełni sił, tych najmroczniejszych. Kaede byłaby załamana widząc jak Red zaprzepaścił szansę na bycie kimś dobrym. Wszyscy dookoła będą go ścigać, karać, bić, gnoić, zamykać, niewolić... Trochę się im nie dziwił, jednak musiało się coś stać, że szlachtował kogo popadnie, i to w takim miejscu. Był z nim jedynie Dragot, który poprzez słowa wyciągnął demona z transu i z samotności. Stał teraz przed skołowanym pobratymcem, któremu nie wyjdzie na dobre w psychice kolejna fala zabitych z jego ręki. Nie widział na Czerwonoskórym śladu posoki, więc najwyraźniej wszystko było sprawką Reda. Nie wiedział o jego sztuczce z pozbyciem się poszlak. Musiał się pozbierać.
Nie potrafił, był zdruzgotany. To co zrobił przerastało go. Z jednej strony brzydził się siebie, tych czynów haniebnych. Z drugiej strony od dawna nie czuł się taki pełny sił. Energia w nim buzowała, rozgrzewała krew w żyłach, jednak nie poprawiła kolorytu skóry. Zakręciło mu się w głowie od rozsterek i zawisł na ramieniu towarzysza niedoli, gdyż zachwiał się z okrutnego mentalnego zmęczenia. Dyszał słyszalnie jakby przebiegł maraton, a to tylko jego psychika i specyfika zdarzenia tak fatalnie wpływała na Reda.
>Khhy... kh...
Nie miał głowy do przemowy o tym jak powinni stąd iść, chociażby ze względu na Reda*. Tyle czerwieni przed oczyma sprawiało, iż musiał zamknąć oczy. Nie wiedział jak zareaguje kolega - zupełnie zapomniał, że to był ich wspólny wypad do więzienia. Za to wieszanie się na ramieniu też nie znał reakcji, jednak nie mógł trzeźwo myśleć.
Nie mógł również zrozumieć, gdzie podział się Dragot, o którego się opierał. Zamiast kompana dostrzegł ścianę z ostrzem, które wbijało się w ramię Reda. Szybko odskoczył jak poparzony i zatamował brudną ręką krwawienie. Nie tego się przestraszył - rana zaraz się zagoi - ale tego, że jego towarzysz zostawił go. Albo oddalił się myśląc, że młodzieniec za nim nadąży. Wolał wierzyć w drugą wersję.
>Dragot...? Gdzie jesteś?!
Rozglądał się z paniką w oczach, przyspieszyło mu tętno. Wymijali go niedobici więźniowie, którzy uciekali. Była ich garstka, dosłownie pięciu. Oby pogubili się w Netherze i nie mogli donieść tego co działo się w zakładzie karnym. Zebrał resztki sił i skupienia, by odnaleźć wyjście. Jakiś blondwłosy młodzieniec, którego wcześniej ocalił Dragot od śmierci, właśnie niemal staranował Reda biegnąc gdzieś przed siebie. Demon ruszył za nim, jak najciszej umiał, by go nie przestraszyć, a mieć w nim swego przewodnika. Łuna czerwonego światła uderzyła go w ślepia. To była główna brama, a czerwień wzięła się od rozciętego łuku brwiowego młodzika, który goniąc za uciekinierem poharatał się po drodze.
Aż wyszedł... był wolny... tylko znów nie mógł zlokalizować Dragota. A jeśli on tam nadal siedzi? Znów go zostawi? Nie, nie było go tam, nie wyczuwał jego Ki. Nie znał działania Netheru, toteż uznał, iż jego kolega wyszedł z opresji cało. Red wyrównywał oddech. Musiał uspokoić swoją czarną jak smoła Ki, aby dobrzy wojownicy niczego nie wykryli. Jakby zobaczyli Czarnowłosego z takim wyglądem, domyśleliby się o całej masakrze. Jedyna nadzieja to znaleźć kogoś, kto to zrozumie, kto nie będzie chciała z miejsca go zabić. Może... wysłucha go, albo chociaż powie co ma z tym fantem zrobić. Wyczuwał wiele Ki w powietrzu, wiele wojowników przebywało w grupkach, a to znaczyło, że nie może tym bardziej zbliżyć się do nich. W takim razie powinien poszukać dachu nad głową. Jakieś w miarę solidne. Tak, pamiętał jeden z nich - dom należący do June i Reito. Mieszkali na odizolowanej od cywilizacji wyspie. Musi tylko pozbierać się i przypomnieć drogę nad oceanem. Nie miał wyjścia, musiał ochłonąć.
z tematu - dom June i Reito
[Ooc: koniec treningu - klątwa Egipcjanina jako fabularne osiągnięcie techniki Gato Preto]
* te zmęczenie często się przewija przez posty ze względu na to, że sama autorka słów jest wykończona uczelnią ;p
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: South City
Sro Gru 31, 2014 6:08 pm
Gdy spotkałem Reda nad jeziorem moje intencje ku niemu nie były czyste. Miałem ochotę mu napluć w twarz po tym jak zostawił mnie na pastwę netheru. Patrzeć jak zżera go poczucie winy. Wykorzystać jego słabość i niczym sadysta rozkoszować się jego bezradnością. Nie minęły nawet 24 godziny kiedy desperacko próbuję mu pomóc ignorując kompletnie cel tej niebezpiecznej akcji. Co się ze mną dzieje?
Poczułem ulgę gdy Red wreszcie się ocknął z trybu bezmyślnej bestii. Popełniłem błąd oddalając się, nie był gotowy. Zabił kilka wartościowych osób. Jednak teraz wiem że jestem w stanie to zrobić. Red cierpi przez najstarszą chorobę demonów, i nie mówię tutaj o gorączce. To Zew krwi. Wiem już jak to działa. I wiem że tylko ja mogę go wyleczyć. Muszę skończyć to co zacząłem. Inaczej pewnego dnia tylko śmierć będzie dla niego lekarstwem.
Red najwyraźniej był w ciężkim szoku i nie wiedział co się wokół niego działo. Znam to uczucie aż za dobrze.
-Nie obawiaj się przyjacielu, nic ci tutaj nie grozi.
Poniedziałem z typową dla mnie pewnością siebie by jagoś go uspokoić. Był wyczerpany psychicznie, do tego stopnia że nie mógł samemu utrzymać równowagi. Przerzuciłem jego ramie przez moją głowę i zacząłem szukać jakiegoś miejsca w którym mógłbym go położyć. Nie przejmowałem się otoczeniem, sami się nie wydostaną i z pewnością o nich nie zapomnę. Lecz w pewnym momencie i ze mną było coś nie tak. Coś dziwnego stało się gdy patrzyłem mu w oczy. Czułem się jakby wnętrzności mimowolnie przechodziły w formę ciekłą. Sekundy później nie mogłem się ruszać i w błyskawicznym tempie wsiąkłem w podłogę. Mam nielada kłopoty..
Byłem w wymiarze będącym odwrotnością netheru zaledwie kilka minut. To jednak starczyło by Red już go opuścił. Dawno nie byłem tak zawiedziony. Czułem że zawiodłem jego zaufanie. Jednak dzien dopiero się zaczynał, a ja nie zamierzałem go spędzić na opłakiwaniu. Muszę go odnaleźć i przeprosić. Ale najpierw muszę dokończyć swoje dzieło.
Godzinę później miałem za sobą morderstwo 300 więźniów z czego ponad 250 gwałcicieli. Trafił się również jeden niewinny który jednak nie będzie w stanie opowiedzieć co się wydarzyło. Pozbyłem się krwi ze swojego ciała po czym opuściłem wiezienie. Wkrótce potem wezwałem syreny które zwiastowały powrót do rzeczywistego świata. Ciemność, krew i rdza zostały zastąpione przez pomarańczowe niebo i czyste ulice. Przynajmniej do pewnego stopnia. Sklepy powinny być już czynne a jako że dostałem trochę szmalu za walkę z Jinem Kazam'ą, to mogę sobie pozwolić na małe zakupy.
Będąc z powrotem w ludzkiej formie z łysą glacą i specjalnymi okularkami do kompletu przekroczyłem próg sklepu w którym obrzydliwie bogaci ludzie kupują obdrzydliwie drogie ubrania. Trzeba się ładnie ubrać nim pójdę w odwiedziny. Ale jako że nie lubię tracić czasu, postanowiłem zapytać właściciela sklepu.
-Dziendobry. potrzebny mi czarny skórzany płaszcz, najdroższy jaki macie.
Właściciel spojrzał na mnie jak na szaleńca, bowiem nie wyglądałem na bogatego. Wystarczyło pokazać plik banknotów by zrozumiał że nie żartuję.
Po dobrych 20-stu minutach użerania się ze sklepikażem wyszedłem ze sklepu nosząc nowy skórzany płaszcz który może i był trochę dziurawy, ale lepszego bym w tym mieście nie nabył. Teraz trzeba pomyśleć nad jakimś prezentem. Mój zmysł mówi mi ze Red jest teraz na jakiejś wysepce. Blisko niego jest June i jakiś dzieciak o podobnej strukturze KI. Hmm, może kupię kwiaty? Nie, to przecież Reda muszę przeprosić. Co mogę kupić małomównemu demonowi... albo dziecku... No jasne. Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Mam tylko nadzieję że nie planują zamachu na moje życie..
OOC:
Z/t do [url=https://dbng.forumpl.net/t788p60-wyspa-z-domkiem-reito-i-june]Wyspa z domkiem Reito i June
Regeneracja HP i KI + 20% HP - FULL
Poczułem ulgę gdy Red wreszcie się ocknął z trybu bezmyślnej bestii. Popełniłem błąd oddalając się, nie był gotowy. Zabił kilka wartościowych osób. Jednak teraz wiem że jestem w stanie to zrobić. Red cierpi przez najstarszą chorobę demonów, i nie mówię tutaj o gorączce. To Zew krwi. Wiem już jak to działa. I wiem że tylko ja mogę go wyleczyć. Muszę skończyć to co zacząłem. Inaczej pewnego dnia tylko śmierć będzie dla niego lekarstwem.
Red najwyraźniej był w ciężkim szoku i nie wiedział co się wokół niego działo. Znam to uczucie aż za dobrze.
-Nie obawiaj się przyjacielu, nic ci tutaj nie grozi.
Poniedziałem z typową dla mnie pewnością siebie by jagoś go uspokoić. Był wyczerpany psychicznie, do tego stopnia że nie mógł samemu utrzymać równowagi. Przerzuciłem jego ramie przez moją głowę i zacząłem szukać jakiegoś miejsca w którym mógłbym go położyć. Nie przejmowałem się otoczeniem, sami się nie wydostaną i z pewnością o nich nie zapomnę. Lecz w pewnym momencie i ze mną było coś nie tak. Coś dziwnego stało się gdy patrzyłem mu w oczy. Czułem się jakby wnętrzności mimowolnie przechodziły w formę ciekłą. Sekundy później nie mogłem się ruszać i w błyskawicznym tempie wsiąkłem w podłogę. Mam nielada kłopoty..
- Aether:
- Gdy po otworzeniu oczu ujrzałem błękitny kosmos, wiedziałem już kto jest odpowiedzialny za przeniesienie mnie w najgorszym możliwym momencie. Demon którego nazywam Archaniołem, jeden z trójcy która mnie sądziła. Teraz patrzył sie na mnie wzrokiem mordercy. Ja również nie byłem w nastroju, chciałem jak najszybciej wracać do Netheru. Wbrew moim początkowym poczynaniom nie zostawie tam Reda!
-Czy ciebie do reszty pogieło Dragot(<-- dobre pytanie)? Mogę przymknąć oko na śmierć kilku morderców i gwałcicieli ale za włączanie do tego innego demona który nie panuje nad sobą możesz stracić swój tytuł Arcydemona.
Ostro zaczął, szczególnie z tą rangą. Nie powiem, nie byłem z siebie dumny.
-W dodatku zginęło z jego ręki kilku niewinnych ludzi. Lecz to ty jesteś temu winny.
-Owszem, biorę odpowiedzialność za to co się stało. Red nie był na to gotowy.Lecz zamierzam to zmienić, nauczę go kontroli. Nie pozwolę by znowu wpadł w szał pod wpływem krwi. W porządku?
Dałem błękitnej wersji mnie do myślenia. Jednocześnie niemal podskakiwałem z chęci szybkiego powrotu by pomóc współrasowcowi.
-Zgoda. Ale jeśli to się powtórzy, osobiście zadbam o to byś utracił miano Arcydemona.
Byłem w wymiarze będącym odwrotnością netheru zaledwie kilka minut. To jednak starczyło by Red już go opuścił. Dawno nie byłem tak zawiedziony. Czułem że zawiodłem jego zaufanie. Jednak dzien dopiero się zaczynał, a ja nie zamierzałem go spędzić na opłakiwaniu. Muszę go odnaleźć i przeprosić. Ale najpierw muszę dokończyć swoje dzieło.
Godzinę później miałem za sobą morderstwo 300 więźniów z czego ponad 250 gwałcicieli. Trafił się również jeden niewinny który jednak nie będzie w stanie opowiedzieć co się wydarzyło. Pozbyłem się krwi ze swojego ciała po czym opuściłem wiezienie. Wkrótce potem wezwałem syreny które zwiastowały powrót do rzeczywistego świata. Ciemność, krew i rdza zostały zastąpione przez pomarańczowe niebo i czyste ulice. Przynajmniej do pewnego stopnia. Sklepy powinny być już czynne a jako że dostałem trochę szmalu za walkę z Jinem Kazam'ą, to mogę sobie pozwolić na małe zakupy.
Będąc z powrotem w ludzkiej formie z łysą glacą i specjalnymi okularkami do kompletu przekroczyłem próg sklepu w którym obrzydliwie bogaci ludzie kupują obdrzydliwie drogie ubrania. Trzeba się ładnie ubrać nim pójdę w odwiedziny. Ale jako że nie lubię tracić czasu, postanowiłem zapytać właściciela sklepu.
-Dziendobry. potrzebny mi czarny skórzany płaszcz, najdroższy jaki macie.
Właściciel spojrzał na mnie jak na szaleńca, bowiem nie wyglądałem na bogatego. Wystarczyło pokazać plik banknotów by zrozumiał że nie żartuję.
***
Po dobrych 20-stu minutach użerania się ze sklepikażem wyszedłem ze sklepu nosząc nowy skórzany płaszcz który może i był trochę dziurawy, ale lepszego bym w tym mieście nie nabył. Teraz trzeba pomyśleć nad jakimś prezentem. Mój zmysł mówi mi ze Red jest teraz na jakiejś wysepce. Blisko niego jest June i jakiś dzieciak o podobnej strukturze KI. Hmm, może kupię kwiaty? Nie, to przecież Reda muszę przeprosić. Co mogę kupić małomównemu demonowi... albo dziecku... No jasne. Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Mam tylko nadzieję że nie planują zamachu na moje życie..
OOC:
Z/t do [url=https://dbng.forumpl.net/t788p60-wyspa-z-domkiem-reito-i-june]Wyspa z domkiem Reito i June
Regeneracja HP i KI + 20% HP - FULL
- Zerb
- Liczba postów : 132
Data rejestracji : 01/04/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: South City
Wto Kwi 07, 2015 9:22 pm
Przyleciał wciąż trzymając pusty karton pod ręką. Postanowił najpierw zdobyć trudniejszą rzecz, czyli mleko. Złapanie jednego człowieka to nie problem. Zleciał swobodnie na ziemię w jakimś ciemnym zaułku, tak aby go nikt nie zauważył. Wypatrzył jakiegoś normalnie wyglądającego człowieka i złapał go za fraki przyciągając go do siebie wolną, prawą ręką.
- Gdzie to znajdę!? - Pokazał mu przed twarzą pusty karton po mleku. Facet wyglądał jednocześnie na zdezorientowanego jak i przerażonego, jednak opanował się w porę
- To ma być jakiś żart? Puść mnie. - Ichi nie miał czasu na to. Puścił jego ubranie, a złapał za rękę i brutalnie ją wykręcił łamiąc w trakcie. Facet krzyknął w agonii zwracając uwagę gapiów, niektórzy zaczęli dzwonić po policję, ale to nie obchodziło demona.
- Nadal myślisz że żartuje!? Ponawiam pytanie! - wykrzyczał głośno Ichiro wykręcając mocniej rękę faceta.
- Tam! Tam znajdziesz Mleko! - wskazał najbliższy sklep spożywczy. Cała ta sytuacja była dość absurdalna.
Ichiro rzucił brutalnie facetem o ziemię, już go nie potrzebował, mógł sobie umierać w ciemnym zaułku, może szkoda jedzenia, ale nie było czasu na degustacje tutejszego pokarmu.
Poszedł do sklepu, a tam powitały go przerażone wzroki klientów sklepu. Demon w ogóle się nimi nie przejął. Od razu zauważył kartony stojące na sobie. Były identyczne jak ten który miał w ręku. Odrzucił pusty i wziął do ręki trzy, bo tylko tyle mógł wziąć w jedną rękę. W końcu musiał jeszcze jakimś sposobem przenieść jedzenie dla Reda czyli worek krwi zwany ludźmi. Wyszedł spokojnie ze sklepu z kartonami mleka gdy zatrzymała go kasjerka.
- Musi pan za to zapłacić! - trzeba przyznać że miała jaja. Ichiro w odpowiedzi wyciągnął dłoń w stronę sklepu i wystrzelił ki blasta który wysadził większość sklepu i zabijając wiele osób.
- A teraz muszę płacić? - powiedział uśmiechając się szyderczo, kobieta od razu uciekła.
Demon zerknął dookoła, wszyscy ludzie uciekali, nawet policja która niedawno przyjechała nie miała odwagi stawić mu czoła, to dobrze, demon nie miał czasu walczyć.
Wypatrzył w uciekającym tłumie piękną, długowłosą, ciemnowłosą dziewczynę ze sporymi piersiami i ładnym tyłkiem. Ichi uznał to za dobry posiłek dla Reda, w końcu lepiej jest jeść kobietę niż faceta, zwłaszcza taką piękną. Nie była ona jednak sama, biegła razem z chłopakiem trzymając się za ręce.
Ichiro szybko do nich podleciał odcinając im drogę ucieczki. Facet zakrył dziewczynę swoim ciałem i krzyknął:
- Uciekaj! Szybko! - Dziewczyna jednak nie chciała posłuchać - Nie zostawię cię! - Ichi przewrócił oczami i wolną ręką przebił szybko klatkę piersiową mężczyzny. On tylko spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem i zmarł. Dziewczyna poddała się zapłakana, była gotowa na śmierć, nie wiedziała jednak ze czeka ją gorszy los. złapał ją jeszcze zakrwawioną wolną ręką i objął w tułowiu niosąc jak torbę mięsa za którą ją uważał. Szarpała się na początku ale potem uświadomiła sobie że jest to bezcelowe.
Leciał powoli z bagażem - trzema kartonami mleka pod jedną pachą, i dobrze obdarzoną przez naturę dziewczyną pod drugą. Był zadowolony ze zdobyczy.
Z/t Jaskinia.
- Gdzie to znajdę!? - Pokazał mu przed twarzą pusty karton po mleku. Facet wyglądał jednocześnie na zdezorientowanego jak i przerażonego, jednak opanował się w porę
- To ma być jakiś żart? Puść mnie. - Ichi nie miał czasu na to. Puścił jego ubranie, a złapał za rękę i brutalnie ją wykręcił łamiąc w trakcie. Facet krzyknął w agonii zwracając uwagę gapiów, niektórzy zaczęli dzwonić po policję, ale to nie obchodziło demona.
- Nadal myślisz że żartuje!? Ponawiam pytanie! - wykrzyczał głośno Ichiro wykręcając mocniej rękę faceta.
- Tam! Tam znajdziesz Mleko! - wskazał najbliższy sklep spożywczy. Cała ta sytuacja była dość absurdalna.
Ichiro rzucił brutalnie facetem o ziemię, już go nie potrzebował, mógł sobie umierać w ciemnym zaułku, może szkoda jedzenia, ale nie było czasu na degustacje tutejszego pokarmu.
Poszedł do sklepu, a tam powitały go przerażone wzroki klientów sklepu. Demon w ogóle się nimi nie przejął. Od razu zauważył kartony stojące na sobie. Były identyczne jak ten który miał w ręku. Odrzucił pusty i wziął do ręki trzy, bo tylko tyle mógł wziąć w jedną rękę. W końcu musiał jeszcze jakimś sposobem przenieść jedzenie dla Reda czyli worek krwi zwany ludźmi. Wyszedł spokojnie ze sklepu z kartonami mleka gdy zatrzymała go kasjerka.
- Musi pan za to zapłacić! - trzeba przyznać że miała jaja. Ichiro w odpowiedzi wyciągnął dłoń w stronę sklepu i wystrzelił ki blasta który wysadził większość sklepu i zabijając wiele osób.
- A teraz muszę płacić? - powiedział uśmiechając się szyderczo, kobieta od razu uciekła.
Demon zerknął dookoła, wszyscy ludzie uciekali, nawet policja która niedawno przyjechała nie miała odwagi stawić mu czoła, to dobrze, demon nie miał czasu walczyć.
Wypatrzył w uciekającym tłumie piękną, długowłosą, ciemnowłosą dziewczynę ze sporymi piersiami i ładnym tyłkiem. Ichi uznał to za dobry posiłek dla Reda, w końcu lepiej jest jeść kobietę niż faceta, zwłaszcza taką piękną. Nie była ona jednak sama, biegła razem z chłopakiem trzymając się za ręce.
Ichiro szybko do nich podleciał odcinając im drogę ucieczki. Facet zakrył dziewczynę swoim ciałem i krzyknął:
- Uciekaj! Szybko! - Dziewczyna jednak nie chciała posłuchać - Nie zostawię cię! - Ichi przewrócił oczami i wolną ręką przebił szybko klatkę piersiową mężczyzny. On tylko spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem i zmarł. Dziewczyna poddała się zapłakana, była gotowa na śmierć, nie wiedziała jednak ze czeka ją gorszy los. złapał ją jeszcze zakrwawioną wolną ręką i objął w tułowiu niosąc jak torbę mięsa za którą ją uważał. Szarpała się na początku ale potem uświadomiła sobie że jest to bezcelowe.
Leciał powoli z bagażem - trzema kartonami mleka pod jedną pachą, i dobrze obdarzoną przez naturę dziewczyną pod drugą. Był zadowolony ze zdobyczy.
Z/t Jaskinia.
Re: South City
Pią Lip 03, 2015 4:13 pm
oChłopak był zbyt głodny by się kłócić, a co za tym idzie był łatwy do przeniesienia. Vulfi nie zdążyła skończyć zdania a ten już wskoczył jej na barana mówiąc by wyruszali.-Lećmy lećmy lećmy !!! Wykrzyczał swym małpim głosem do ucha pół saiyanki, co prawdopodobnie wywołało kojący efekt. Malec był już dość słaby, więc bez asysty Halfki po paru minutach ześlizgnąłby się i trzeba byłoby po niego lecieć, bądź zbierać go łopatką...
lollololChłopak po usłyszeniu nazwy restauracji do której lecą zaczął się śmiać jakby usłyszał najlepszy dowcip w jego życiu. Oczywiście do ucha Vulfili. Dokończenie rozmowy stało się nadzwyczaj trudne. Gdy już wydawało się że do reszty ucichł, z powrotem powiedział to na głos i zaczął się śmiać w takiej samej, uszkadzającej uszy liczbie decybeli. Sytuacja powtarzała się wielokrotnie przez caaaaaały lot. Toteż od Pół Saiyanki wymagało cierpliwości godnej przyszłego mystic Saiyana czekającego aż kaioshin wykona taniec deszczu. Może powinna sama zjeść te hotdogi...
lololPo 30 minutach emocjonującej podróży podczas których Malec opowiadał jak wyglądało jego dzieciństwo(co nie jednego ziemianina doprowadziłoby do traumy) dotarli do South city i pierwsze co uświadczyli to wielka parówka w bułce na dachu restauracji.... Płonącej restauracji... Z której wybiegają ludzie...do której nie dojechała straż pożarna....Jej, co by na to poradzić...
Pozostałe restauracje w south city to:
Burger Mama - drugi koniec west city. Sprzedają hamburgery tak wielkie że je się je w kilka osób. Robione są z najtańszego mięsa, smażone w najtańszym starym oleju, a bułki są trzymane przez tydzień zanim je wyrzucą. Krowy umierały w męczarniach by klienci mogli cieszyć się ich smakiem. Dość Tania, więc nawet Saiyan by się tam napchał za pieniądze posiadane przez Vulfi. Polecają Big Bang Mega Ultra Full wypas burgera który ma metr wysokości i składa się z samych pysznych rzeczy. Krytycy przyznali jej 4 gwiazdki.
Geii Sushi - restauracja dla nielicznych ludzi biorących prysznic częściej niż raz w miesiącu, czyli wykwintnych jak na standardy tego miasta. Wszystkie rodzaje sushi, jakość niepowtarzalna, a całość tak podana że można by jeść oczami. Tam bardziej można przekasić niż się napchać. Ale za to jest dwa domy dalej od wielkiej parówy. Za 500 zeni można kupić zestaw jesz ile chcesz, jednak jeszcze nikt nie zjadł więcej niż 200 kawałków. Krytycy przyznali jej 5 gwiazdek.
Bar Browar - trudno to nazwać restauracją, ale można tam zjeść posiłek. Do tego dość tani. Cuchnie tam alkoholem, stosunek osób opuszczających ten bar o własnych siłach do osób które w nim zasypiają wynosi 0,125. Ta informacja reklamuje ten bar i jest widoczna na samym wejściu. Łatwo tam o rozróbę i cuchnie tam narkotykami i alkoholem. Specjalnością baru jest kurczak w sosie piwnym, który wygrał nie jedną nagrodę konsumenta. Krytycy nie przyznali jej żadnej gwiazdki bo po opuszczeniu tego miejsca o nim nie pamiętali.
Kampania Mięsna - To już prawdziwa Nirwana. Wszystkie rodzaje wędlin, kiełbas, żeberek w każdym możliwym sosie. Jako że ta restauracja nie serwuje alkoholu sieją w niej pustki. Za dosłowne grosze dostaje się tam talerze wypełnione wędlinami, a jeśli ktoś czuje się na siłach może a 50 zeni wykupić bombę pulpetową. Ważący ponad 40 KG puplet zostaje zaserwowany i jeśli w pół godziny zostanie zjedzony, nie płaci się rachunku. Restauracji przyznano 3 i pół gwiazdki z czego połówkę odjętą z racji braku alkoholu.
OOC:
HP - 75
Daje ci wolną rękę co do działania z restauracją Wielka Parówa. Możesz zignorować, a możesz uratować wszystkich. Wówczas liczę na twój opis ratunku.
I od razu...
Koszty podróży:
Geii Sushi - 10
Burger mama - 15
Kompania Mięsna - 15
Bar Browar - 10
lollololChłopak po usłyszeniu nazwy restauracji do której lecą zaczął się śmiać jakby usłyszał najlepszy dowcip w jego życiu. Oczywiście do ucha Vulfili. Dokończenie rozmowy stało się nadzwyczaj trudne. Gdy już wydawało się że do reszty ucichł, z powrotem powiedział to na głos i zaczął się śmiać w takiej samej, uszkadzającej uszy liczbie decybeli. Sytuacja powtarzała się wielokrotnie przez caaaaaały lot. Toteż od Pół Saiyanki wymagało cierpliwości godnej przyszłego mystic Saiyana czekającego aż kaioshin wykona taniec deszczu. Może powinna sama zjeść te hotdogi...
lololPo 30 minutach emocjonującej podróży podczas których Malec opowiadał jak wyglądało jego dzieciństwo(co nie jednego ziemianina doprowadziłoby do traumy) dotarli do South city i pierwsze co uświadczyli to wielka parówka w bułce na dachu restauracji.... Płonącej restauracji... Z której wybiegają ludzie...do której nie dojechała straż pożarna....Jej, co by na to poradzić...
Pozostałe restauracje w south city to:
Burger Mama - drugi koniec west city. Sprzedają hamburgery tak wielkie że je się je w kilka osób. Robione są z najtańszego mięsa, smażone w najtańszym starym oleju, a bułki są trzymane przez tydzień zanim je wyrzucą. Krowy umierały w męczarniach by klienci mogli cieszyć się ich smakiem. Dość Tania, więc nawet Saiyan by się tam napchał za pieniądze posiadane przez Vulfi. Polecają Big Bang Mega Ultra Full wypas burgera który ma metr wysokości i składa się z samych pysznych rzeczy. Krytycy przyznali jej 4 gwiazdki.
Geii Sushi - restauracja dla nielicznych ludzi biorących prysznic częściej niż raz w miesiącu, czyli wykwintnych jak na standardy tego miasta. Wszystkie rodzaje sushi, jakość niepowtarzalna, a całość tak podana że można by jeść oczami. Tam bardziej można przekasić niż się napchać. Ale za to jest dwa domy dalej od wielkiej parówy. Za 500 zeni można kupić zestaw jesz ile chcesz, jednak jeszcze nikt nie zjadł więcej niż 200 kawałków. Krytycy przyznali jej 5 gwiazdek.
Bar Browar - trudno to nazwać restauracją, ale można tam zjeść posiłek. Do tego dość tani. Cuchnie tam alkoholem, stosunek osób opuszczających ten bar o własnych siłach do osób które w nim zasypiają wynosi 0,125. Ta informacja reklamuje ten bar i jest widoczna na samym wejściu. Łatwo tam o rozróbę i cuchnie tam narkotykami i alkoholem. Specjalnością baru jest kurczak w sosie piwnym, który wygrał nie jedną nagrodę konsumenta. Krytycy nie przyznali jej żadnej gwiazdki bo po opuszczeniu tego miejsca o nim nie pamiętali.
Kampania Mięsna - To już prawdziwa Nirwana. Wszystkie rodzaje wędlin, kiełbas, żeberek w każdym możliwym sosie. Jako że ta restauracja nie serwuje alkoholu sieją w niej pustki. Za dosłowne grosze dostaje się tam talerze wypełnione wędlinami, a jeśli ktoś czuje się na siłach może a 50 zeni wykupić bombę pulpetową. Ważący ponad 40 KG puplet zostaje zaserwowany i jeśli w pół godziny zostanie zjedzony, nie płaci się rachunku. Restauracji przyznano 3 i pół gwiazdki z czego połówkę odjętą z racji braku alkoholu.
OOC:
HP - 75
Daje ci wolną rękę co do działania z restauracją Wielka Parówa. Możesz zignorować, a możesz uratować wszystkich. Wówczas liczę na twój opis ratunku.
I od razu...
Koszty podróży:
Geii Sushi - 10
Burger mama - 15
Kompania Mięsna - 15
Bar Browar - 10
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Pią Lip 03, 2015 10:55 pm
Entuzjazm chłopca zaskoczył nieco Vulfilę. Musiała nawet potrząsać głową gdy tylko wybuchał śmiechem lub wykrzykiwał jej prosto do ucha. Spodziewała się raczej, że będzie nieufny wobec dwojga obcych mu saiyan, szczególnie patrząc na jego wygląd i mając na uwadze jego wcześniejsze słowa, które wskazywały raczej na to, że ktoś go maltretował. Ale nie przeszkadzało Halfce jego zachowanie na tyle, by go skomentowała. Bała się tylko, że szybko ogłuchnie.
„Nie było powodu tak się nad nim rozczulać.” – pomyślała Vulfila, ciesząc się, że udało jej się metodami swojego mistrza – krzykiem i groźbami – uspokoić młodego i jeszcze stworzyć mu domową atmosferę. W końcu to, kim jesteśmy, w dużej mierze zależy od kultury, w której się wychowaliśmy. A saiyanie okazywali sobie czułość głównie agresją. Panna Rogozin uśmiechnęła się zadowolona. Jeszcze nie znała tego dzieciaka, ale wolała dzieci zabawne i entuzjastyczne niż marudne czy płaczliwe, więc z przyjemnością pozwoliła mu, jak małpce, przyczepić się do swoich pleców. Trochę niepokoił ją jego słaby stan, ale miała ogon cały czas w pogotowiu. Miała nadzieję szybko doprowadzić dzieciaka do zdrowia.
Historia życia malca była jak horror. I dopiero wtedy przyszła Vulfi zdała sobie z czegoś sprawę. W porównaniu z saiyańskim wychowaniem trening u Koszarowego to było połechtanie po stopach… Mogło być o wiele, wiele gorzej.
„Więc… Koszarowy troszczył się o mnie i dbał, bym sobie poradziła w tym brutalnym świecie. I nie zakatował mnie na śmierć. Powinnam być mu chyba wdzięczna. Muszę wracać na Vegetę czym prędzej!”
Z myśli wybiło Vulfilę lekkie poruszenie chłopca i zwiększona temperatura, odczuwalna na skórze. Zerknęła pod siebie i wtedy to zauważyła. Restauracja! Płonie! Ludzie uciekają! Co robić? Z drugiej strony za swoimi plecami wyraźnie słyszała burczenie brzucha malucha.
„Co robić? Pomóc im czy ratować dzieciaka?” – myślała, nie mogąc się zdecydować. – „Pomyśl, co zrobiliby ludzie, na których opinii ci zależy?
Aleksander: „Nie ryzykuj sama, Panno Rogozin. Wyspecjalizowane służby takie jak straż pożarna zrobią to lepiej i nie narażą nikogo na wypadek.” – to było rozsądne, ale pozostawiało w sercu Vulfili pewną niepewność. W końcu jest ona silnym wojownikiem z Vegety a nie mizerną dziewczynką. Czy to nie brzmi tylko, jak dobra wymówka?
Koszarowy: „Po chuj? Idź żreć. Od gaszenia pożaru cycki ci nie urosną!” – święta prawda. Poza tym nikogo nie znała spośród tych, którzy byli wtedy w restauracji. No chyba, że był tam ktoś kogo się nie spodziewała. Na przykład Aleksander, ale co on mógł robić w miejscu o takiej renomie i nazwie. Po co mu ta wielka parówa? O nie, on zawsze jada zdrowo i brzydziłby się wkładać do ust takie rzeczy.
Hazard: … chyba nic by nie powiedział, tylko od razu poleciał i uratował wszystkie dziewice, wynosząc je z pożaru na rękach, obsypywany pocałunkami… Tyle, że Vulfila wcale nie chciała być obiektem westchnień kobiet.
Vi: „Gaś, a potem idź jeść” – bankowo tak by powiedziała. Vulfila przewróciła oczami. No tak, ona wsze robiła tak, jak należało i nie miała potem wyrzutów sumienia. Ale to było najtrudniejsze wyjście z sytuacji, tym bardziej, że młody był głodny i musiał coś wszamać.
Raz w dobrym nastroju: „Gaś to szybciej bo głodny jestem. Jak nie zrobisz tego w pięć minut, to rozwalę tą ruderę i po problemie.” – O! To było najlepsze wyjście. I tak jej nikt nie odbuduje po takim pożarze. Przynajmniej oszczędzono by na kosztach wyburzania.
Raz w złym nastroju: „Ogniska już dogasa blask. Pachnie jak kurczak.” – Vulfila zaśmiała się na tę myśl, ale szybko ją odrzuciła.
Eve : „Straciłaś jakieś piętnaście sekund na to głupie pytanie. Nie słuchaj mojego tępego chłopaka i leć gasić ten budynek. Potem coś zjemy, choć nie można jeść co godzinę.” – Zdanie Eve Vulfila ceniła sobie chyba najbardziej ze wszystkich, nie licząc…
Babcia Eve: „Niech płonie. Przynajmniej spłonie kilku samców.”
Vulfila podrapała się po głowie niepewna. Co robić…
- Jesteś bardzo głodny? – zapytała chłopca, choć jego odpowiedź nie było decydująca. Nieopodal Vuflili i malucha podjechała telewizja i przeprowadzała wywiad z jedną z ofiar pożaru:
- Czy to wszyscy? – zapytał jeden z nich.
- Tak, to wszyscy. – odpowiedział mu inny.
- Nie, nie !! – do strażaków podbiegła mała dziewczynka w różowej spódniczce. – Jeszcze mój kotecek! Kotecek!
Mężczyźni spojrzeli na siebie zwątpieni. Ryzykować życie dla zwierzęcia?
Vulfila nie wahała się ani chwili więcej. Stanęła na asfalcie przed restauracja i wbiegła przed gaśnicę, dając się cała zmoczyć. Zrobiła sobie zimny prysznic, zanim zaskoczony strażak skierował promień wody w inną stronę.
- Ej, to nie pokaz mis mokrego podkoszulka! – rzucił pół żartem pół serio, ale Vulfila tylko uśmiechnęła się kącikiem ust, puściła mu oczko, po czym wbiegła do płonącego budynku, zasłaniając usta dłonią, a oczy przedramieniem.
- Kici kici! – krzyczała, wypatrując w dymie i wśród płomieni małego kotka. Zroszona przed chwilą wodą skóra nie doznawała poparzeń. – Gdzie jesteś mały gadzie! – krzyczała trochę irytowana, aż w końcu spostrzegła go…
Ogromna, półmetrowa kula futra i tłuszczu, wydająca z siebie ciche pomiałkiwanie.
- Jak cię stąd zabrać, kocie? – zapytała, wzdychając.
Nagle wpadła na genialny pomysł! Podeszła do kota i przewaliła go z pleców na brzuch. I jeszcze raz i jeszcze raz. I tak turlając wyszła z pomieszczenia, wyłaniając się z kłębów dymu, a powitały ją okłaski i westchniecia podziwu zebranych wokół ludzi.
- Kotecek!- dziewczynka w różowej spódniczce rzuciła się na kota, zanurzając się cała w fałdach jego tłuszczu. – Choć do domu, kotecku. – rozkazała zwierzęciu, które… o dziwo siłą własnych mięśni zaczęło turlać się za dziewcyznką.
Nim zeszły się media, Vulfila uleciała wyżej i wróciła w miejsce, gdzie zostawiła swojego małego towarzysza. Wyglądał na osowiałego. Trzeba było szybko zaaplikować mu coś do jedzenia. Tylko którą restaurację wybrać? W okolicy było parę dobrych typów. Zanim Hazard odleciał, byli na randce w Burger Mama. Może wystrój nie był romantyczny ani danie wykwintne, ale za to najedli oboje, nie ma to jak tłusto i niezdrowo. Za to Geii Sushi było ulubioną knajpą Aleksandra. Tylko trzeba by tam przyjść jakoś wystrojonym. A nie mokrym, usmolonym i spoconym. Odpada. Do Bar Browar można było zabrać Takeo, ale nie tego malucha. Zresztą strach tam było iść, bo nie wiadomo, gdzie się skończy. A tym bardziej nie wypadało iść tam dziewczynie. Pozostawała jeszcze Kampania Mięsna. Mnóstwo żarcia za grosze. I bomba pulpetowa. Tym na bank najedli by się tak, że Takeo będzie musiał zbierać ich oboje z podłogi. Ale… pozostaje ryzyko, że dziecko nie będzie chciało jeść takich potraw. Halfka z doświadczenia wiedziała, że tylko dorośli jedzą wszystko, co się im podsunie.
- Lecimy do Burger Mamy. Mam nadzieję, że tam nie ma pożaru… - powiedziała, zapraszając malca z powrotem na plecy.
OCC: lecimy do Burger Mamy
„Nie było powodu tak się nad nim rozczulać.” – pomyślała Vulfila, ciesząc się, że udało jej się metodami swojego mistrza – krzykiem i groźbami – uspokoić młodego i jeszcze stworzyć mu domową atmosferę. W końcu to, kim jesteśmy, w dużej mierze zależy od kultury, w której się wychowaliśmy. A saiyanie okazywali sobie czułość głównie agresją. Panna Rogozin uśmiechnęła się zadowolona. Jeszcze nie znała tego dzieciaka, ale wolała dzieci zabawne i entuzjastyczne niż marudne czy płaczliwe, więc z przyjemnością pozwoliła mu, jak małpce, przyczepić się do swoich pleców. Trochę niepokoił ją jego słaby stan, ale miała ogon cały czas w pogotowiu. Miała nadzieję szybko doprowadzić dzieciaka do zdrowia.
Historia życia malca była jak horror. I dopiero wtedy przyszła Vulfi zdała sobie z czegoś sprawę. W porównaniu z saiyańskim wychowaniem trening u Koszarowego to było połechtanie po stopach… Mogło być o wiele, wiele gorzej.
„Więc… Koszarowy troszczył się o mnie i dbał, bym sobie poradziła w tym brutalnym świecie. I nie zakatował mnie na śmierć. Powinnam być mu chyba wdzięczna. Muszę wracać na Vegetę czym prędzej!”
Z myśli wybiło Vulfilę lekkie poruszenie chłopca i zwiększona temperatura, odczuwalna na skórze. Zerknęła pod siebie i wtedy to zauważyła. Restauracja! Płonie! Ludzie uciekają! Co robić? Z drugiej strony za swoimi plecami wyraźnie słyszała burczenie brzucha malucha.
„Co robić? Pomóc im czy ratować dzieciaka?” – myślała, nie mogąc się zdecydować. – „Pomyśl, co zrobiliby ludzie, na których opinii ci zależy?
Aleksander: „Nie ryzykuj sama, Panno Rogozin. Wyspecjalizowane służby takie jak straż pożarna zrobią to lepiej i nie narażą nikogo na wypadek.” – to było rozsądne, ale pozostawiało w sercu Vulfili pewną niepewność. W końcu jest ona silnym wojownikiem z Vegety a nie mizerną dziewczynką. Czy to nie brzmi tylko, jak dobra wymówka?
Koszarowy: „Po chuj? Idź żreć. Od gaszenia pożaru cycki ci nie urosną!” – święta prawda. Poza tym nikogo nie znała spośród tych, którzy byli wtedy w restauracji. No chyba, że był tam ktoś kogo się nie spodziewała. Na przykład Aleksander, ale co on mógł robić w miejscu o takiej renomie i nazwie. Po co mu ta wielka parówa? O nie, on zawsze jada zdrowo i brzydziłby się wkładać do ust takie rzeczy.
Hazard: … chyba nic by nie powiedział, tylko od razu poleciał i uratował wszystkie dziewice, wynosząc je z pożaru na rękach, obsypywany pocałunkami… Tyle, że Vulfila wcale nie chciała być obiektem westchnień kobiet.
Vi: „Gaś, a potem idź jeść” – bankowo tak by powiedziała. Vulfila przewróciła oczami. No tak, ona wsze robiła tak, jak należało i nie miała potem wyrzutów sumienia. Ale to było najtrudniejsze wyjście z sytuacji, tym bardziej, że młody był głodny i musiał coś wszamać.
Raz w dobrym nastroju: „Gaś to szybciej bo głodny jestem. Jak nie zrobisz tego w pięć minut, to rozwalę tą ruderę i po problemie.” – O! To było najlepsze wyjście. I tak jej nikt nie odbuduje po takim pożarze. Przynajmniej oszczędzono by na kosztach wyburzania.
Raz w złym nastroju: „Ogniska już dogasa blask. Pachnie jak kurczak.” – Vulfila zaśmiała się na tę myśl, ale szybko ją odrzuciła.
Eve : „Straciłaś jakieś piętnaście sekund na to głupie pytanie. Nie słuchaj mojego tępego chłopaka i leć gasić ten budynek. Potem coś zjemy, choć nie można jeść co godzinę.” – Zdanie Eve Vulfila ceniła sobie chyba najbardziej ze wszystkich, nie licząc…
Babcia Eve: „Niech płonie. Przynajmniej spłonie kilku samców.”
Vulfila podrapała się po głowie niepewna. Co robić…
- Jesteś bardzo głodny? – zapytała chłopca, choć jego odpowiedź nie było decydująca. Nieopodal Vuflili i malucha podjechała telewizja i przeprowadzała wywiad z jedną z ofiar pożaru:
- Ain't nobody have time for this? :
- Czy to wszyscy? – zapytał jeden z nich.
- Tak, to wszyscy. – odpowiedział mu inny.
- Nie, nie !! – do strażaków podbiegła mała dziewczynka w różowej spódniczce. – Jeszcze mój kotecek! Kotecek!
Mężczyźni spojrzeli na siebie zwątpieni. Ryzykować życie dla zwierzęcia?
Vulfila nie wahała się ani chwili więcej. Stanęła na asfalcie przed restauracja i wbiegła przed gaśnicę, dając się cała zmoczyć. Zrobiła sobie zimny prysznic, zanim zaskoczony strażak skierował promień wody w inną stronę.
- Ej, to nie pokaz mis mokrego podkoszulka! – rzucił pół żartem pół serio, ale Vulfila tylko uśmiechnęła się kącikiem ust, puściła mu oczko, po czym wbiegła do płonącego budynku, zasłaniając usta dłonią, a oczy przedramieniem.
- Kici kici! – krzyczała, wypatrując w dymie i wśród płomieni małego kotka. Zroszona przed chwilą wodą skóra nie doznawała poparzeń. – Gdzie jesteś mały gadzie! – krzyczała trochę irytowana, aż w końcu spostrzegła go…
Ogromna, półmetrowa kula futra i tłuszczu, wydająca z siebie ciche pomiałkiwanie.
„Nie będzie stawiał oporu”, pomyślała Vulfila, po czym próbowała unieść to stworzenie. Nosiła już różne rzeczy – stosy cegieł, skały, worki mięsa na sali treningowej, czym mógł być ten kot. A jednak. Jęczała, sapała, stękała, ale nie mogła go unieść. A gdy w końcu udało jej się złapać to stworzenie pod ramiona, straciła równowagę i runęła na ziemię, amortyzując swoja twarzą upadek biednego zwierzaka. Przez chwilę wierzgała rękami i nogami, nie mogąc złapać oddechu pod zwałami tłuszczu i futra i tylko łaskawe przeturlanie się kota pozwoliło jej odetchnąć. Vulfila usiadła z wyprostowanymi nogami, cała spocona i lekko usmolona. Dym podchodził coraz wyżej, nie było więcej czasu. |
Nagle wpadła na genialny pomysł! Podeszła do kota i przewaliła go z pleców na brzuch. I jeszcze raz i jeszcze raz. I tak turlając wyszła z pomieszczenia, wyłaniając się z kłębów dymu, a powitały ją okłaski i westchniecia podziwu zebranych wokół ludzi.
- Kotecek!- dziewczynka w różowej spódniczce rzuciła się na kota, zanurzając się cała w fałdach jego tłuszczu. – Choć do domu, kotecku. – rozkazała zwierzęciu, które… o dziwo siłą własnych mięśni zaczęło turlać się za dziewcyznką.
Nim zeszły się media, Vulfila uleciała wyżej i wróciła w miejsce, gdzie zostawiła swojego małego towarzysza. Wyglądał na osowiałego. Trzeba było szybko zaaplikować mu coś do jedzenia. Tylko którą restaurację wybrać? W okolicy było parę dobrych typów. Zanim Hazard odleciał, byli na randce w Burger Mama. Może wystrój nie był romantyczny ani danie wykwintne, ale za to najedli oboje, nie ma to jak tłusto i niezdrowo. Za to Geii Sushi było ulubioną knajpą Aleksandra. Tylko trzeba by tam przyjść jakoś wystrojonym. A nie mokrym, usmolonym i spoconym. Odpada. Do Bar Browar można było zabrać Takeo, ale nie tego malucha. Zresztą strach tam było iść, bo nie wiadomo, gdzie się skończy. A tym bardziej nie wypadało iść tam dziewczynie. Pozostawała jeszcze Kampania Mięsna. Mnóstwo żarcia za grosze. I bomba pulpetowa. Tym na bank najedli by się tak, że Takeo będzie musiał zbierać ich oboje z podłogi. Ale… pozostaje ryzyko, że dziecko nie będzie chciało jeść takich potraw. Halfka z doświadczenia wiedziała, że tylko dorośli jedzą wszystko, co się im podsunie.
- Lecimy do Burger Mamy. Mam nadzieję, że tam nie ma pożaru… - powiedziała, zapraszając malca z powrotem na plecy.
OCC: lecimy do Burger Mamy
Re: South City
Wto Lip 07, 2015 4:00 pm
Gdy Vulfila opuściła płonący budynek z grubokościstym kotem, strażakom opadła szczena. Trenowali swój fach przez wiele lat by jakaś dziewczyna z miasta wykonała pracę za nich. Jeśli kiedykolwiek czuli się jak frajerzy, to w tym momencie. Dorośli i dzieci klaskali, z czego większość z nich wydziarana, po siłce i z irokezem. Nie, nie mówiłem o dorosłych.
Już gdy miały się zebrać media by wręczyć nagrodę pieniężną bohaterce ta gdzieś znikła. Tak więc czek który miała otrzymać trafił w ręce dzielnych strażaków. Którzy kilka minut po zniknięciu Vulfili mówili do kamery jak trudny jest ich fach oraz jakiego poświęcenia wymagało uratowanie wszystkich. Wyglądali przy tym na bardzo dumnych z siebie. Niemniej jednak nieznany jeszcze z imienia Saiyanin którego targała Vulfila zaczynał coraz głośniej jeczeć.
-żreć...konsumować....pochłaniać....dawać...żarcie....bo w ryj....prosze...dajcie jeść....
Mówił to swoim słabym głosikiem, podczas gdy czuł jak jego organizm zaczyna zjadać samego siebie od środka niczym czarna dziura. Została mu góra godzina.
Dotarli wreszcie. Najlepsze burgery w mieście. Zapach przyprawionego mięsa czuć było z kilometra. Malec wpatrywał się w stronę restauracji jak zahipnotyzowany. Weszli do knajpy, zobaczyli uśmiechnętych ludzi w kostiumach kurczaków, jakby nie byli świadomi że noszą kostiumy trupów. Zobaczyli również brak wolnych miejsc siedzących. Nawet przeciśnięcie się po coś na wynos jest niemożliwe w takim tłumie. Cóż za pech. Po paru chwilach podszedł do nich koleś z obsługi. Jako jedyny nie był w kostiumie, i widać było jego tatuaże z napisami rasistowskimi, seksistowskimi, dyskryminacyjnymi, agresywnymi i atakującymi staruszki a wszystko pokryte czaszkami. Miał również piersing, i był łysy. Innymi słowy typowy mieszkaniec South city.
-Przykro mi mała, ale o tej porze jest tutaj pełno. Ale jeśli wrócisz za powiedzmy 15 minut, powinno się jakieś zwolnić. Wyjdzie sobie pani z synkiem na spacer na tę parę chwil, oki? Chyba że chcesz udać się ze mną na zaplecze, to dostaniecie posiłek od razu. Co powiesz?
Bez obaw, on miał obowiązek być taki miły. Gdyby nie regulamin Burger mamy w jego wypowiedzi znalazłyby się 4 wulgaryzmy z czego jedno traktujące o czarnoskórych ludziach. Decyzję pozostawił nieoczywistą. Vulfi mogłaby przystać na jego propozycję, ale nie wiadomo co nastąpi potem. Z drugiej strony może malec wytrzyma jeszcze 15 długich minut głodówki? A może warto iść do innej restauracji? W Geii Sushi nigdy nie ma ludzi, toteż tam posiłek byłby zapewniony. Jak postąpi nasza dzielna Pół Saiyanka?
Już gdy miały się zebrać media by wręczyć nagrodę pieniężną bohaterce ta gdzieś znikła. Tak więc czek który miała otrzymać trafił w ręce dzielnych strażaków. Którzy kilka minut po zniknięciu Vulfili mówili do kamery jak trudny jest ich fach oraz jakiego poświęcenia wymagało uratowanie wszystkich. Wyglądali przy tym na bardzo dumnych z siebie. Niemniej jednak nieznany jeszcze z imienia Saiyanin którego targała Vulfila zaczynał coraz głośniej jeczeć.
-żreć...konsumować....pochłaniać....dawać...żarcie....bo w ryj....prosze...dajcie jeść....
Mówił to swoim słabym głosikiem, podczas gdy czuł jak jego organizm zaczyna zjadać samego siebie od środka niczym czarna dziura. Została mu góra godzina.
Dotarli wreszcie. Najlepsze burgery w mieście. Zapach przyprawionego mięsa czuć było z kilometra. Malec wpatrywał się w stronę restauracji jak zahipnotyzowany. Weszli do knajpy, zobaczyli uśmiechnętych ludzi w kostiumach kurczaków, jakby nie byli świadomi że noszą kostiumy trupów. Zobaczyli również brak wolnych miejsc siedzących. Nawet przeciśnięcie się po coś na wynos jest niemożliwe w takim tłumie. Cóż za pech. Po paru chwilach podszedł do nich koleś z obsługi. Jako jedyny nie był w kostiumie, i widać było jego tatuaże z napisami rasistowskimi, seksistowskimi, dyskryminacyjnymi, agresywnymi i atakującymi staruszki a wszystko pokryte czaszkami. Miał również piersing, i był łysy. Innymi słowy typowy mieszkaniec South city.
-Przykro mi mała, ale o tej porze jest tutaj pełno. Ale jeśli wrócisz za powiedzmy 15 minut, powinno się jakieś zwolnić. Wyjdzie sobie pani z synkiem na spacer na tę parę chwil, oki? Chyba że chcesz udać się ze mną na zaplecze, to dostaniecie posiłek od razu. Co powiesz?
Bez obaw, on miał obowiązek być taki miły. Gdyby nie regulamin Burger mamy w jego wypowiedzi znalazłyby się 4 wulgaryzmy z czego jedno traktujące o czarnoskórych ludziach. Decyzję pozostawił nieoczywistą. Vulfi mogłaby przystać na jego propozycję, ale nie wiadomo co nastąpi potem. Z drugiej strony może malec wytrzyma jeszcze 15 długich minut głodówki? A może warto iść do innej restauracji? W Geii Sushi nigdy nie ma ludzi, toteż tam posiłek byłby zapewniony. Jak postąpi nasza dzielna Pół Saiyanka?
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Czw Lip 09, 2015 3:17 pm
Vulfila z przerażeniem wsłuchiwała się w słowa malucha, którego trzymała na plecach. Wydawał się robić wręcz agresywny z głodu. Trzeba było jak najszybciej napchać go jakimś jedzeniem.
„Gdzie ten Takeo?” - zastanawiała się w locie, rozglądając się za mężczyzną. Nawet przeszło jej przez myśl, że być może celowo zostawił ją samą z tym saiyańskim dzieckiem. To było typowe dla mężczyzn, szczególnie saiyan.
„Przyleci, zbałamuci, zbrzuchaci a potem porzuci.” – jak to mawiała babcia Eve.
Na szczęście podróż nie trwała zbyt długo. Niebawem na horyzoncie zarysowała się dobrze znana restauracja czy też raczej bar fast food z logiem wyglądającym jak dwudziestowarstwowy burger, a wraz z nim w powietrzu rozniósł się zapach jedzenia. Nawet Vulfila zgłodniała, więc z zadowoleniem myślała o tym, żeby się najeść.
Po wylądowaniu na ziemi i wejściu do środka okazało się, że niestety nie ma ani jednego wolnego miejsca. Vulfila popatrzyła z przerażeniem na swojego podopiecznego. Wiedziała, że jeśli nie ona, to on zaraz wytoruje sobie drogę do burgerów i nic go nie powstrzyma.
Wkrótce przyszedł facet z obsługi. Trudno było powiedzieć, czy nie lepiej wyglądali już ci faceci w strojach kurczaków, gotowych do upieczenia, czy ten facet zdjęty z motocyklu. Vulfili jednak to nie dziwiło, wielu mieszkańców South City reprezentowało ten styl, a dziewczyna mieszkała w tym mieście od paru lat. 15 minut z głodnym saiyaninem mogło zakończyć się tym, że malec odgryzie jej rękę.
„Czy ja wyglądam jak matka tego dzieciaka?” – zastanowiła się w myślach – „Chyba raczej jak siostra…” – dodała i zarumieniła się, bo nie dość, że dopiero niedawno ukończyła 18 rok życia, a wyglądała może na 16, to jeszcze niewiele miała doświadczenia w kwestiach męsko damskich, więc jak miałaby mieć już siedmioletnie dziecko?! Nie sprostowała jednak tego komentarza głośno. Przypatrzyła się za to obcemu mężczyźnie. Jego propozycja była aż nader podejrzana. Tylko małemu tak burczało w brzuchu. – „W najgorszym razie po prostu spiorę go po pysku”.
- Dobra, prowadź na zaplecze.
„Gdzie ten Takeo?” - zastanawiała się w locie, rozglądając się za mężczyzną. Nawet przeszło jej przez myśl, że być może celowo zostawił ją samą z tym saiyańskim dzieckiem. To było typowe dla mężczyzn, szczególnie saiyan.
„Przyleci, zbałamuci, zbrzuchaci a potem porzuci.” – jak to mawiała babcia Eve.
Na szczęście podróż nie trwała zbyt długo. Niebawem na horyzoncie zarysowała się dobrze znana restauracja czy też raczej bar fast food z logiem wyglądającym jak dwudziestowarstwowy burger, a wraz z nim w powietrzu rozniósł się zapach jedzenia. Nawet Vulfila zgłodniała, więc z zadowoleniem myślała o tym, żeby się najeść.
Po wylądowaniu na ziemi i wejściu do środka okazało się, że niestety nie ma ani jednego wolnego miejsca. Vulfila popatrzyła z przerażeniem na swojego podopiecznego. Wiedziała, że jeśli nie ona, to on zaraz wytoruje sobie drogę do burgerów i nic go nie powstrzyma.
Wkrótce przyszedł facet z obsługi. Trudno było powiedzieć, czy nie lepiej wyglądali już ci faceci w strojach kurczaków, gotowych do upieczenia, czy ten facet zdjęty z motocyklu. Vulfili jednak to nie dziwiło, wielu mieszkańców South City reprezentowało ten styl, a dziewczyna mieszkała w tym mieście od paru lat. 15 minut z głodnym saiyaninem mogło zakończyć się tym, że malec odgryzie jej rękę.
„Czy ja wyglądam jak matka tego dzieciaka?” – zastanowiła się w myślach – „Chyba raczej jak siostra…” – dodała i zarumieniła się, bo nie dość, że dopiero niedawno ukończyła 18 rok życia, a wyglądała może na 16, to jeszcze niewiele miała doświadczenia w kwestiach męsko damskich, więc jak miałaby mieć już siedmioletnie dziecko?! Nie sprostowała jednak tego komentarza głośno. Przypatrzyła się za to obcemu mężczyźnie. Jego propozycja była aż nader podejrzana. Tylko małemu tak burczało w brzuchu. – „W najgorszym razie po prostu spiorę go po pysku”.
- Dobra, prowadź na zaplecze.
Re: South City
Pią Lip 10, 2015 5:31 pm
Lecąc umiarkowanym tempem w stronę South City, gdzie oczekiwała go Eve wraz z młodym chłopcem, którego znaleźli, Takeo starał się o niczym nie myśleć - miał obecnie swój pierwszorzędny cel niedaleko przed sobą i postanowił się na nim skupić, a rozmyślanie o przyszłości jedynie go rozpraszało. Dlatego właśnie obrócił się plecami do ziemi i założywszy ręce za głowę, podziwiał chmury pełznące leniwie po niebie. Płaszcz łopotał mu swobodnie, a włosy rozwiewał wiatr, mężczyzna czuł się swobodnie i beztrosko, niczym wolna od wszelakich kłopotów, zwykła i nic nie znacząca istota. Westchnął z uśmiechem i po prostu dawał się ponieść wolnemu pędowi powietrza, nie przyspieszając zbytnio. *Co złego może się stać?* Powiedział do siebie w myślach. *Eve jest silną dziewczyną, poradzi sobie, nie mam się czym przejmować...* Zamykając oczy i ziewając, anioł zaczął odruchowo zastanawiać się nad tą niewiastą. Nie miał pojęcia skąd, ale coś świtało mu w głowie, jak o niej pomyślał. Nie chodziło o jej wygląd, zlewała się z wizerunkiem innych Saiya-jinów, może poza faktem, iż była bardzo seksowną, młodą damą z wieloma, pozytywnymi atutami... *Serio, kochanie? Nie musisz mnie smagać prądem za każdą myśl o innej dziewczynie, wiesz?* Pomyślał, zwężając usta, po czym spojrzałem na lekko zaczerwienione lewe przedramię. Nie, nie chodziło mu o jej wygląd, raczej o charakter. Niewiele osób ma taki kontrast co do butności i rezolutności z jednej strony, a strachem i chowaniem się za plecami z drugiej. Przypominało to mężczyźnie pewną małą dziewczynkę, która zachowywała się niemalże identycznie, a i ze swoimi nieułożonymi, prawie czarnymi włosami, bladą cerą i zabójczym uśmieszkiem cwaniaka wyglądała równie zabawnie. Ale... To było niemożliwe, przecież...
Było to spory kawał czasu temu, kiedy to Takeo wracał z misji na Ziemi i wstąpił na jakiś czas do rodzinnego domu na Kanassie. Spotkał tam kogoś. Kogoś słodkiego, uroczego, a jednocześnie tak denerwującego, że gdyby nie szanował i nie dbał tak o swoje włosy, rwałby je sobie z głowy niezliczoną ilością garści. Ów "Księznicka Wsystkich Saiyan" jak nazywała samą siebie używając sepleniącego, piskliwego głosiku, działała na nerwy halfa jak żadna dotychczasowa przeciwność losu, włącznie z trenerem, który bił go do upadłego za brak ogona (z którego tak po prawdzie to i ona się śmiała do rozpuku).
- Spotkałem już wiele nadpobudliwych i irytujących ludzi, ale ona przekracza wszelkie granice. - Mówił do siebie, mieląc w zębach zużytą wykałaczkę. - Do tego jest podobno gościem jakiegoś wyżej postawionego oficera, przyjaciela taty, więc nie mogę się wtrącać. Ech... Skaranie Kamiego. - Byli właśnie w parku. Chłopak chciał wybrać się na samotny spacer, by móc pomyśleć, uspokoić swój umysł. Był już w domu od tygodnia i nie miał ani chwili spokoju, cały czas, ta nieznośna gówniara biegała, skakała, darła swe małe, wredne gardło, na co on mógł odpowiedzieć jedynie wycofaniem się, gdyż nawet próba zmierzenia jej zimnym wzrokiem kończyła się potokiem krokodylich łez i łkaniem o takim natężeniu, że Takeo wolał już, gdy piszczała z radości. Teraz siedział sobie na ławce i oddychał głęboko, układając wnętrze głowy na swoim miejscu, szukał harmonii wewnętrznej. Westchnął ciężko i złapał się za głowę, gdyż po raz kolejny przerwano mu ten rodzaj medytacji. *Niech zgadnę... ONA* Powiedział do siebie w myślach, lecz zanim zdążył nawet zakląć, mała dziewczynka uwiesiła się jego płaszcza i popatrzyła na mu prosto w oczy swymi wielkimi, zeszklonymi od łez, czarnymi patrzałkami i łkała. Nie na pokaz, by zwrócić na siebie uwagę, młodzieniec widział, jak cała drży, ze strachu.
- Takeo... Pomóś mi... Bojem siem potwola... - Na te słowa mężczyzna podniósł się na równe nogi i objął małą dziewczynkę, drugą ręką ustawiając prowizoryczną gardę, a oczy rozglądały się w poszukiwaniu tejże bestii, która tak ją wystraszyła. Po chwili jednak zobaczył małe zwierzątko, zwykle słodkie i urokliwe, tym razem jednak z wyszczerzonymi w złości zębami i najeżoną sierścią, prychające w stronę 'ofiary'. Przezorny chłopak wiedział, jak mogło się to skończyć, dlatego szybko podbiegł do futrzaka, podniósł go za ogon i wyniósł na bezpieczną odległość oraz wysokość - na jedno z bardziej oddalonych od ich miejsca pobytu, drzewo, po czym wrócił do ciągle przerażonej dziewczyny, która na widok tego, że Takeo wrócił, momentalnie rzuciła mu się na szyję, krzycząc ze łzami w oczach:
- Dzienkujem! Jesteś siupel, Takeo
- Nie ma za co, Vulfilo...
- Vulfila? - Pokręciłem głową z dziwnym wyrazem twarzy. - Nie, Eve? Ale... Nawet wyglądają podobnie... O co tu... - Po chwili takiego dziwnego i niekształtnego słowotoku, po prostu machnąłem ręką. Akurat wlatywałem do jak zawsze zatłoczonego South City. Po chwili latania nad miastem, zorientowałem się, że nigdzie nie ma makiety wielkiej parówki, o której mówiła Eve. Znaczy, Vulfila. Znaczy, już sam nie wiedziałem, byłem skonfundowany. Tak czy siak, nigdzie nie było tego, czego szukałem, gdzie miałem się spotkać z tą dziewczyną. Westchnąłem po raz kolejny i po chwili swobodnego lotu w dół, opadłem z gracją na chodnik. Podszedłem do pierwszego lepszego przechodnia i zapytałem:
- Gdzie jest miejsce zwane "Wielka Parówa"?
OCC: Szukam cię, Vulfi.
Było to spory kawał czasu temu, kiedy to Takeo wracał z misji na Ziemi i wstąpił na jakiś czas do rodzinnego domu na Kanassie. Spotkał tam kogoś. Kogoś słodkiego, uroczego, a jednocześnie tak denerwującego, że gdyby nie szanował i nie dbał tak o swoje włosy, rwałby je sobie z głowy niezliczoną ilością garści. Ów "Księznicka Wsystkich Saiyan" jak nazywała samą siebie używając sepleniącego, piskliwego głosiku, działała na nerwy halfa jak żadna dotychczasowa przeciwność losu, włącznie z trenerem, który bił go do upadłego za brak ogona (z którego tak po prawdzie to i ona się śmiała do rozpuku).
- Spotkałem już wiele nadpobudliwych i irytujących ludzi, ale ona przekracza wszelkie granice. - Mówił do siebie, mieląc w zębach zużytą wykałaczkę. - Do tego jest podobno gościem jakiegoś wyżej postawionego oficera, przyjaciela taty, więc nie mogę się wtrącać. Ech... Skaranie Kamiego. - Byli właśnie w parku. Chłopak chciał wybrać się na samotny spacer, by móc pomyśleć, uspokoić swój umysł. Był już w domu od tygodnia i nie miał ani chwili spokoju, cały czas, ta nieznośna gówniara biegała, skakała, darła swe małe, wredne gardło, na co on mógł odpowiedzieć jedynie wycofaniem się, gdyż nawet próba zmierzenia jej zimnym wzrokiem kończyła się potokiem krokodylich łez i łkaniem o takim natężeniu, że Takeo wolał już, gdy piszczała z radości. Teraz siedział sobie na ławce i oddychał głęboko, układając wnętrze głowy na swoim miejscu, szukał harmonii wewnętrznej. Westchnął ciężko i złapał się za głowę, gdyż po raz kolejny przerwano mu ten rodzaj medytacji. *Niech zgadnę... ONA* Powiedział do siebie w myślach, lecz zanim zdążył nawet zakląć, mała dziewczynka uwiesiła się jego płaszcza i popatrzyła na mu prosto w oczy swymi wielkimi, zeszklonymi od łez, czarnymi patrzałkami i łkała. Nie na pokaz, by zwrócić na siebie uwagę, młodzieniec widział, jak cała drży, ze strachu.
- Takeo... Pomóś mi... Bojem siem potwola... - Na te słowa mężczyzna podniósł się na równe nogi i objął małą dziewczynkę, drugą ręką ustawiając prowizoryczną gardę, a oczy rozglądały się w poszukiwaniu tejże bestii, która tak ją wystraszyła. Po chwili jednak zobaczył małe zwierzątko, zwykle słodkie i urokliwe, tym razem jednak z wyszczerzonymi w złości zębami i najeżoną sierścią, prychające w stronę 'ofiary'. Przezorny chłopak wiedział, jak mogło się to skończyć, dlatego szybko podbiegł do futrzaka, podniósł go za ogon i wyniósł na bezpieczną odległość oraz wysokość - na jedno z bardziej oddalonych od ich miejsca pobytu, drzewo, po czym wrócił do ciągle przerażonej dziewczyny, która na widok tego, że Takeo wrócił, momentalnie rzuciła mu się na szyję, krzycząc ze łzami w oczach:
- Dzienkujem! Jesteś siupel, Takeo
- Nie ma za co, Vulfilo...
- Vulfila? - Pokręciłem głową z dziwnym wyrazem twarzy. - Nie, Eve? Ale... Nawet wyglądają podobnie... O co tu... - Po chwili takiego dziwnego i niekształtnego słowotoku, po prostu machnąłem ręką. Akurat wlatywałem do jak zawsze zatłoczonego South City. Po chwili latania nad miastem, zorientowałem się, że nigdzie nie ma makiety wielkiej parówki, o której mówiła Eve. Znaczy, Vulfila. Znaczy, już sam nie wiedziałem, byłem skonfundowany. Tak czy siak, nigdzie nie było tego, czego szukałem, gdzie miałem się spotkać z tą dziewczyną. Westchnąłem po raz kolejny i po chwili swobodnego lotu w dół, opadłem z gracją na chodnik. Podszedłem do pierwszego lepszego przechodnia i zapytałem:
- Gdzie jest miejsce zwane "Wielka Parówa"?
OCC: Szukam cię, Vulfi.
Re: South City
Pon Lip 13, 2015 12:18 am
Uśmiech jaki zrobił napotkany mężczyzna po usłyszeniu decyzji Vulfi prawdopodobnie będzie się jej śnił po nocach do końca jej długiego życia. Wędrował przez chwilę oczami to na wdzięki Vulfi to na twarz chłopca, po czym rzucił krótkie:
-Za mną....
I podążył w stronę zakurzonych drzwi ze znakiem "zaplecze" koło których nie stała akurat żadna osoba. Idąc w przeciwną stronę niż ta z której wylatywał zapach przypraw których spożycie skutkowało dodaniem mężczyznom cycków a kobietom celulitu, w głowie dziewczyny pojawiały się przeróżne obrazy. Może chcieć ją obrobić, może zabić, może zgwałcić, a może wszystkie te czynności po sobie? Tego typu akcje zdarzają się w całym south city statystycznie dwa razy dziennie. Miejmy nadzieję że to jeszcze nie ta pora...
Otworzył drzwi, i zszedł po schodkach do pomieszczenia w którym nie było nic widać, poza jego sylwetką. Ale grupa uzbrojonych murzynów mogłaby tu się na nich bez problemu zaczaić, a gdyby zamknęli oczy to byliby całkiem niewidzialni. Dziewczyna niepewnie stawiała kroki, nie wiedząc że zaraz przeżyje jedną z najważniejszych chwil w jej życiu. Po paru minutach chodzenia w pół mroku za typowym przyjemniaczkiem, zapalił on światło w pomieszczeniu w którym obecnie przebywali. Uwagę przyciągały dwie rzeczy.
Pierwsza to wieeelka torba która wręcz pękała od ilości znajdujących się w niej pudełek z hamburgerami, frytkami, napojami i deserami. Została tak zaprojektowana by zatrzymywać ciepło w żywności, toteż wszystko było świerze i aż ślinka ciekła na sam widok.
Druga zaś, to prześcieradło pod którym mogło znajdywać się dosłownie wszystko... co miało kształt dziwnie wielkiego krzesła. Mężczyzna stanął torując drogę do torby po czym oznajmił:
-Pachnie cudnie, co? Malec słabo wygląda, więc pozwolę mu zacząć jeść od zaraz. Jeśli zgodzisz się na mój warunek.
Wtedy mężczyzna przerwał, i zrobił minę jeszcze straszniejszą niż wcześniej. Teraz to Freddy Krueger był przy nim jak Miś Uszatek.
-Wyglądasz tak nieziemsto, ta twoja skóra, twoja figura, twoje ciało.... Warunek jest prosty.
Powolnym ruchem ściągnął prześcieradło pokrywające ten oto wygodny fotel:
Który słuzył ewidentnie do ustabilizowania ciała podczas robienia tatuaży. Był supernowoczesny i można było siedząc na nim skutecznie otrzymać tatuaż na każdej części ciała, gdyż można było go złożyć do łóżka na którym leży się wówczas na brzuchu. Teraz już wiemy czemu restauracja biedna mimo kosmicznych dochodów. Wszystkie pieniądze poszły na tą machinę. Facet musiał naprawdę kochać tatuaże, bardziej niż kobiety kochają małe kotki.
-Usiądziesz na tym fotelu, a ja zrobię ci tatuaż. Jaki tylko zechcesz. Zdradzę ci sekret. Wszystkie kobiety i mężczyźni w naszej restauracji mają ciało wytatuowane w 99% i to preze mnie. I dlatego noszą te stroje kurczaków. Inaczej odstraszali by ludzi. Błagam cię! Nie zrobiłem żadnego tatuażu od dwóch dni! Odchodzę od zmysłów! Możesz mi zaufać, robię je od 7 roku życia i jestem jednym z najlepszych na świecie! To jak??
Facet był zdesperowany jak student tydzień przed sesją. Aż szkoda sie go robiło. Jak zachowa się dzielna pół Saiyanka?
Tymczasem u Takeo:
-W piekle. U naszego jedynego pana i właściciela. Spłonęło przez jego gniew. Rozzłościły go te żałosne istoty, plugawi innowiercy. Jakaś latająca anielica tam była przed chwilą, ale zabrało ją gdzieś w tamtą stronę.
Wskazał dość standardowy mieszkaniec tego miasta. Perłowo czarne glany, blado czarne skurzane spodnie, srebrzysto czarna koszulka z pentagramem, matowo czarny płaszcz oraz ciemno czarny plecak z naszywkami zespołów ciężkiej metalowej muzyki. To w połączeniu z długimi lśniąco czarnymi włosami i kredowo białą karnacją tworzyły dość ciekawy obraz. Co zaskakujące ten oto obywatel choć oczywistego wyznania, udzielił najczytelniejszej odpowiedzi jaką tylko Takeo mógł dostać. Większość przechodniów wyśmiałaby go, uderzyła w twarz lub też gdyby napotkał uprzejmego zostałby po prostu zbluzgany. Toteż wypada podziękować pokojowo nastawionemu człowiekowi za udzieloną pomoc.
Ciekawy zbieg okoliczności sprawił iż wskazał dokładnie w stroną Burger mamy. A że Takeo to taki detektywistyczny typ, to po jakimś czasie jasne stanie się dla niego iż właśnie tam Vulfila poszukała żywności. I choć teren poszukiwań się zmiejszył, tak śledztwo dopiero się dla niego zaczęło. Pierwsza i najlogiczniejsze rozwiązanie: znalezienie jej w tłumie klientów przed i w środku restauracji. To będą ciężkie chwile.
OOC:
HP - >50
Vulfi, możesz napisać, albo dać link na tatuaż dla twojej postaci. Lub dać facetowi w ryj i uciec, licząc iż facet nie ma kontaktów w mieście.
Vam, myślę że wystarczająco wskazałem o co proszę w następnym poście. Pod jego koniec wciąż nie wiesz gdzie udała się Vulfi.
Pozdrawiam
-Za mną....
I podążył w stronę zakurzonych drzwi ze znakiem "zaplecze" koło których nie stała akurat żadna osoba. Idąc w przeciwną stronę niż ta z której wylatywał zapach przypraw których spożycie skutkowało dodaniem mężczyznom cycków a kobietom celulitu, w głowie dziewczyny pojawiały się przeróżne obrazy. Może chcieć ją obrobić, może zabić, może zgwałcić, a może wszystkie te czynności po sobie? Tego typu akcje zdarzają się w całym south city statystycznie dwa razy dziennie. Miejmy nadzieję że to jeszcze nie ta pora...
Otworzył drzwi, i zszedł po schodkach do pomieszczenia w którym nie było nic widać, poza jego sylwetką. Ale grupa uzbrojonych murzynów mogłaby tu się na nich bez problemu zaczaić, a gdyby zamknęli oczy to byliby całkiem niewidzialni. Dziewczyna niepewnie stawiała kroki, nie wiedząc że zaraz przeżyje jedną z najważniejszych chwil w jej życiu. Po paru minutach chodzenia w pół mroku za typowym przyjemniaczkiem, zapalił on światło w pomieszczeniu w którym obecnie przebywali. Uwagę przyciągały dwie rzeczy.
Pierwsza to wieeelka torba która wręcz pękała od ilości znajdujących się w niej pudełek z hamburgerami, frytkami, napojami i deserami. Została tak zaprojektowana by zatrzymywać ciepło w żywności, toteż wszystko było świerze i aż ślinka ciekła na sam widok.
Druga zaś, to prześcieradło pod którym mogło znajdywać się dosłownie wszystko... co miało kształt dziwnie wielkiego krzesła. Mężczyzna stanął torując drogę do torby po czym oznajmił:
-Pachnie cudnie, co? Malec słabo wygląda, więc pozwolę mu zacząć jeść od zaraz. Jeśli zgodzisz się na mój warunek.
Wtedy mężczyzna przerwał, i zrobił minę jeszcze straszniejszą niż wcześniej. Teraz to Freddy Krueger był przy nim jak Miś Uszatek.
-Wyglądasz tak nieziemsto, ta twoja skóra, twoja figura, twoje ciało.... Warunek jest prosty.
Powolnym ruchem ściągnął prześcieradło pokrywające ten oto wygodny fotel:
- wygodny fotel:
Który słuzył ewidentnie do ustabilizowania ciała podczas robienia tatuaży. Był supernowoczesny i można było siedząc na nim skutecznie otrzymać tatuaż na każdej części ciała, gdyż można było go złożyć do łóżka na którym leży się wówczas na brzuchu. Teraz już wiemy czemu restauracja biedna mimo kosmicznych dochodów. Wszystkie pieniądze poszły na tą machinę. Facet musiał naprawdę kochać tatuaże, bardziej niż kobiety kochają małe kotki.
-Usiądziesz na tym fotelu, a ja zrobię ci tatuaż. Jaki tylko zechcesz. Zdradzę ci sekret. Wszystkie kobiety i mężczyźni w naszej restauracji mają ciało wytatuowane w 99% i to preze mnie. I dlatego noszą te stroje kurczaków. Inaczej odstraszali by ludzi. Błagam cię! Nie zrobiłem żadnego tatuażu od dwóch dni! Odchodzę od zmysłów! Możesz mi zaufać, robię je od 7 roku życia i jestem jednym z najlepszych na świecie! To jak??
Facet był zdesperowany jak student tydzień przed sesją. Aż szkoda sie go robiło. Jak zachowa się dzielna pół Saiyanka?
Tymczasem u Takeo:
-W piekle. U naszego jedynego pana i właściciela. Spłonęło przez jego gniew. Rozzłościły go te żałosne istoty, plugawi innowiercy. Jakaś latająca anielica tam była przed chwilą, ale zabrało ją gdzieś w tamtą stronę.
Wskazał dość standardowy mieszkaniec tego miasta. Perłowo czarne glany, blado czarne skurzane spodnie, srebrzysto czarna koszulka z pentagramem, matowo czarny płaszcz oraz ciemno czarny plecak z naszywkami zespołów ciężkiej metalowej muzyki. To w połączeniu z długimi lśniąco czarnymi włosami i kredowo białą karnacją tworzyły dość ciekawy obraz. Co zaskakujące ten oto obywatel choć oczywistego wyznania, udzielił najczytelniejszej odpowiedzi jaką tylko Takeo mógł dostać. Większość przechodniów wyśmiałaby go, uderzyła w twarz lub też gdyby napotkał uprzejmego zostałby po prostu zbluzgany. Toteż wypada podziękować pokojowo nastawionemu człowiekowi za udzieloną pomoc.
Ciekawy zbieg okoliczności sprawił iż wskazał dokładnie w stroną Burger mamy. A że Takeo to taki detektywistyczny typ, to po jakimś czasie jasne stanie się dla niego iż właśnie tam Vulfila poszukała żywności. I choć teren poszukiwań się zmiejszył, tak śledztwo dopiero się dla niego zaczęło. Pierwsza i najlogiczniejsze rozwiązanie: znalezienie jej w tłumie klientów przed i w środku restauracji. To będą ciężkie chwile.
OOC:
HP - >50
Vulfi, możesz napisać, albo dać link na tatuaż dla twojej postaci. Lub dać facetowi w ryj i uciec, licząc iż facet nie ma kontaktów w mieście.
Vam, myślę że wystarczająco wskazałem o co proszę w następnym poście. Pod jego koniec wciąż nie wiesz gdzie udała się Vulfi.
Pozdrawiam
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Pon Lip 13, 2015 8:36 pm
Vulfila nie ufała temu obcemu facetowi za grosz. Zakazana morda, zaprasza kobiety i dzieci do opuszczonych pomieszczeń na zapleczu. Szła jednak za nim w milczeniu, zaciskając pięść w gotowości, a drugą rękę trzymając zanurzoną w gęstych włosach na głowie malca, z którym przyszła. Nie czuła się z dzieckiem związana, choć na pierwszy rzut oka mogło to tak wyglądać, ale ciążyło na niej brzemię odpowiedzialności za to, żeby wrócił w jednym kawałku do Takeo. Jak wytłumaczyłaby się chłopcu ze wspomnień, elitarnemu wojownikowi Vegety, gdyby gdzieś zgubiła Młodego? Miała go pilnować, nie dopuścić do tego, by zgłodniał a potem wyciągnąć z niego informacje. Nie mogła pozwolić sobie na brak ostrożności. "A czy Takeo pochwalałby pójście na zaplecze z tym typem?" - zastanawiała się w myślach, dając się prowadzić wgłęb budynku. Rozglądała się przy tym drżąco, oczekując najgorszego.
Wtedy oczom dziewczyny ukazał się… fotel. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak narzędzie zbrodni psychopatycznego mordercy albo fotel dentystyczny, jedno wychodzi. Vulfila oniemiała, niemal sparaliżowana skierowała przerażona wzrok na faceta, który ją tam przyprowadził. W jednym oku miała lekki tik.
- Co to jest… - wysapała niesłyszalnie.
Wytłumaczenie mężczyzny nie poprawiło sytuacji, a wręcz sprawiło, że Vulfila mocniej zacisnęła pięści a wraz z nimi jej mina przybrała wyraz złości i strachu. Nie miałaby w sumie nic przeciwko tatuażowi, ale ten facet wyglądał na nałogowca. A jeśli nie przestanie w momencie, kiedy ona mu każe? A jeśli jest beztalenciem i wytatuuje jej coś, czego miałaby się wstydzić do końca życia?
Halfka w końcu wybuchła:
- Co to ma być?! Tylu głodnych ludzi jest na zewnątrz a wy tu trzymacie cały wór żarcia? – wskazała oskarżycielsko palcem na worek. – Dobra. – dodała po chwili, zdejmując rękę z głowy Malca, tarmosząc go przy tym lekko. – Czy jest coś, czego boi się Vulfila? Nie, nie ma nic, czego by się bała. A czy ulęknie się tatuażu? NIE! – krzyknęła, podnosząc głowę nieco wyżej, a ręce kładąc na biodrach, niczym superwomen. W tle zagrały fanfary – Bierz to żarcie, chłopcze! Najedz się dzięki bohaterstwu Vulfili Rogozin. – popchnęła dzieciaka w stronę worka z jedzeniem. – A ty! – wskazała na tatuażystę. – Najpierw udowodnij, co potrafisz. Nie grywam w ciemno.
Saiyanka podeszła do katalogu zaczęła go kartkować.
- O! – zakrzyknęła, znalazłszy coś odpowiedniego. – Jak tego nie spartolisz, to pomyślimy o czymś lepszym. – stwierdziła, pokazując tatuażyście rysunek:
– Zrób ten po prawej temu Małemu! – wskazała na dzieciaka z ktorym przyszła, wyciągając do niego wyprostowany nadgarstek, gdzie chciała żeby miał wykonany tatuaż. Potem wróciła znów do przeglądania katalogu. Jej wzrok zawiesił się na trzech tatuażach:
1.
Ocenzurowane
Zastanawiała się chwilę, po czym zawyrokowała.
- Jeśli mnie nie zawiedziesz, to chciałabym taka podwiązkę z rewolwerem na prawym udzie. Co o tym sądzisz?
Kiedy już się zdecydowała, usiadła niepewnie na fotelu. Wcale nie był taki zły jak sądziła. Wręcz przeciwnie, miał miłe, acz dość twarde, skórzane obicie, ale za to wygodne oparcia na nogi i ręce. Można by w nim było w dobrym nastroju pooglądać mecz albo serial. Brakowało tylko takiej czapki z dozownikiem płynów. Halfka oddała rekę tatuażyście i zrobiło jej się zal biedaka. Niezrozumiany przez środowisko, człowiek z pasja, jaką rzadko kiedy się spotyka. Chciała wdać się z nim w osobistą pogawędkę, wypytując to o rodzinę, o dzieciństwo, skąd wzięła się jego pasja, ile wykonał już tatuaży i czy nie chciał założyć własnego studia. Ile mógłby zarobić na Vegecie!
Wtedy oczom dziewczyny ukazał się… fotel. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak narzędzie zbrodni psychopatycznego mordercy albo fotel dentystyczny, jedno wychodzi. Vulfila oniemiała, niemal sparaliżowana skierowała przerażona wzrok na faceta, który ją tam przyprowadził. W jednym oku miała lekki tik.
- Co to jest… - wysapała niesłyszalnie.
Wytłumaczenie mężczyzny nie poprawiło sytuacji, a wręcz sprawiło, że Vulfila mocniej zacisnęła pięści a wraz z nimi jej mina przybrała wyraz złości i strachu. Nie miałaby w sumie nic przeciwko tatuażowi, ale ten facet wyglądał na nałogowca. A jeśli nie przestanie w momencie, kiedy ona mu każe? A jeśli jest beztalenciem i wytatuuje jej coś, czego miałaby się wstydzić do końca życia?
Halfka w końcu wybuchła:
- Co to ma być?! Tylu głodnych ludzi jest na zewnątrz a wy tu trzymacie cały wór żarcia? – wskazała oskarżycielsko palcem na worek. – Dobra. – dodała po chwili, zdejmując rękę z głowy Malca, tarmosząc go przy tym lekko. – Czy jest coś, czego boi się Vulfila? Nie, nie ma nic, czego by się bała. A czy ulęknie się tatuażu? NIE! – krzyknęła, podnosząc głowę nieco wyżej, a ręce kładąc na biodrach, niczym superwomen. W tle zagrały fanfary – Bierz to żarcie, chłopcze! Najedz się dzięki bohaterstwu Vulfili Rogozin. – popchnęła dzieciaka w stronę worka z jedzeniem. – A ty! – wskazała na tatuażystę. – Najpierw udowodnij, co potrafisz. Nie grywam w ciemno.
Saiyanka podeszła do katalogu zaczęła go kartkować.
- O! – zakrzyknęła, znalazłszy coś odpowiedniego. – Jak tego nie spartolisz, to pomyślimy o czymś lepszym. – stwierdziła, pokazując tatuażyście rysunek:
– Zrób ten po prawej temu Małemu! – wskazała na dzieciaka z ktorym przyszła, wyciągając do niego wyprostowany nadgarstek, gdzie chciała żeby miał wykonany tatuaż. Potem wróciła znów do przeglądania katalogu. Jej wzrok zawiesił się na trzech tatuażach:
1.
Ocenzurowane
2. |
3. |
- Jeśli mnie nie zawiedziesz, to chciałabym taka podwiązkę z rewolwerem na prawym udzie. Co o tym sądzisz?
Kiedy już się zdecydowała, usiadła niepewnie na fotelu. Wcale nie był taki zły jak sądziła. Wręcz przeciwnie, miał miłe, acz dość twarde, skórzane obicie, ale za to wygodne oparcia na nogi i ręce. Można by w nim było w dobrym nastroju pooglądać mecz albo serial. Brakowało tylko takiej czapki z dozownikiem płynów. Halfka oddała rekę tatuażyście i zrobiło jej się zal biedaka. Niezrozumiany przez środowisko, człowiek z pasja, jaką rzadko kiedy się spotyka. Chciała wdać się z nim w osobistą pogawędkę, wypytując to o rodzinę, o dzieciństwo, skąd wzięła się jego pasja, ile wykonał już tatuaży i czy nie chciał założyć własnego studia. Ile mógłby zarobić na Vegecie!
Re: South City
Wto Lip 14, 2015 9:38 pm
Osobnik wyglądał perfekcyjnie - blada cera idealnie kontrastowała z ciemnymi włosami i strojem, szczególnie z czerwonymi akcentami, na przykład ów pentagram. Koszula i buty lśniły w słońcu, co sprawiało wrażenie jego zwiększonej charyzmy i aparycji, niekoniecznie pozytywnej, co zresztą było zamierzonym celem - jemu nie chodziło o to, by inni patrzyli z podziwem, lecz strachem. To też musiało być powodem, dla którego zdziwił się, gdy pytający zrobił dokładnie to, czego się nie spodziewał:
- Dzięki, kumplu! - Odpowiedział chłopakowi z uśmiechem Takeo, po czym prowizorycznie zasalutował. - Świetny strój, tak poza tym. Zazdro. - Wzniósł się powoli ponad poziom drogi, by uderzyć się dwa razy prawą pięścią w okolice serca i pokazać uczynnemu obywatelowi "V", po czym wystrzelił niczym z procy we wskazanym kierunku z wyszczerzonymi zębami. W głowie przechodziło mu sporo myśli o dawnych latach, gdy to on sam ubierał się podobnie i gadał tego typu rzeczy, jeszcze na Kanassie. W końcu tam wszyscy wiedzieli o jego 'niepełnokrwistej przypadłości', więc musiał się buntować, w ten czy inny sposób. Z tego powodu w tej chwili śmiał się wręcz do rozpuku, frunąc ponad miastem z twarzą zwróconą ku niebu, aż...
- Auuu! KUSO! - Zakląłem, gdy moja głowa uderzyła w coś twardego. Obróciwszy się, dostrzegłem tłustego burgera - wielki znak nad knajpą. Rozcierając skórę pod bujną czupryną, zniżyłem się tak, by dotknąć ziemi i rozejrzałem się, czy aby nikt tego nie widział, po czym wszedłem do środka. Z miejsca uderzyła mnie słodka woń mięsa smażonego na głębokim tłuszczu. Westchnąwszy głośno i mimowolnie, ujrzałem oczami wyobraźni siebie zanurzonego do szyi w gorących źródłach, gdzie woda relaksowała cały mój organizm od zewnątrz, momentalnie powracały mi siły. Wtedy doszedł lekko kwaskowaty, ale z drugiej strony słodki i sycący zapach warzyw i zobaczyłem jak niezliczona ilość pięknych, czarnowłosych kobiet odzianych jedynie w parę z gorącej wody podawała drinki i prężyła się na tle zachodzącego, Vegetańskiego słońca, po czym część z nich proponowała masaż ciałem i wchodziła do mnie do wody, by...
- Posuń się pan, kolejka jest! - Z objęć przepięknej wizji wyrwał mnie krzyk jednego z najgrubszych ludzi, jakich spowił ten wszechświat. Przepychał się właśnie obok mnie, a biorąc pod uwagę fakt, że prawie nie było miejsca, by przejść, momentalnie wziąłem głęboki wdech i słusznie, bo dosłownie sekundę później zostałem przyciśnięty do ściany tak, że klatka piersiowa straciła prawie całą swoją objętość. Cały czas szukałem wzrokiem koleżanki, której nie potrafiłem nazwać imieniem nawet w myślach, przez swoje wątpliwości, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Według zeznań spotkanego kolegi nie przyleciała tu dawno, więc nie ruszyła od razu z tego miejsca, szczególnie przy tak mocnym zapachu burgerów - głodny chłopczyk nie wyszedłby stąd nawet, gdyby kolejka sięgała samego piekła i z powrotem, a ja wiedziałem, że to byłaby dłuuga droga. Dlatego wycofałem się w najdalszy kąt pomieszczenia i założyłem na głowę kapelusz, by nie wadzić nikogo, a i zwrócić na siebie uwagę znajomej. Miałem tylko nadzieję, że pamiętała lekcję, którą jej dałem i skupia się na wszystkich otaczających ją szczegółach.
- Dzięki, kumplu! - Odpowiedział chłopakowi z uśmiechem Takeo, po czym prowizorycznie zasalutował. - Świetny strój, tak poza tym. Zazdro. - Wzniósł się powoli ponad poziom drogi, by uderzyć się dwa razy prawą pięścią w okolice serca i pokazać uczynnemu obywatelowi "V", po czym wystrzelił niczym z procy we wskazanym kierunku z wyszczerzonymi zębami. W głowie przechodziło mu sporo myśli o dawnych latach, gdy to on sam ubierał się podobnie i gadał tego typu rzeczy, jeszcze na Kanassie. W końcu tam wszyscy wiedzieli o jego 'niepełnokrwistej przypadłości', więc musiał się buntować, w ten czy inny sposób. Z tego powodu w tej chwili śmiał się wręcz do rozpuku, frunąc ponad miastem z twarzą zwróconą ku niebu, aż...
- Auuu! KUSO! - Zakląłem, gdy moja głowa uderzyła w coś twardego. Obróciwszy się, dostrzegłem tłustego burgera - wielki znak nad knajpą. Rozcierając skórę pod bujną czupryną, zniżyłem się tak, by dotknąć ziemi i rozejrzałem się, czy aby nikt tego nie widział, po czym wszedłem do środka. Z miejsca uderzyła mnie słodka woń mięsa smażonego na głębokim tłuszczu. Westchnąwszy głośno i mimowolnie, ujrzałem oczami wyobraźni siebie zanurzonego do szyi w gorących źródłach, gdzie woda relaksowała cały mój organizm od zewnątrz, momentalnie powracały mi siły. Wtedy doszedł lekko kwaskowaty, ale z drugiej strony słodki i sycący zapach warzyw i zobaczyłem jak niezliczona ilość pięknych, czarnowłosych kobiet odzianych jedynie w parę z gorącej wody podawała drinki i prężyła się na tle zachodzącego, Vegetańskiego słońca, po czym część z nich proponowała masaż ciałem i wchodziła do mnie do wody, by...
- Posuń się pan, kolejka jest! - Z objęć przepięknej wizji wyrwał mnie krzyk jednego z najgrubszych ludzi, jakich spowił ten wszechświat. Przepychał się właśnie obok mnie, a biorąc pod uwagę fakt, że prawie nie było miejsca, by przejść, momentalnie wziąłem głęboki wdech i słusznie, bo dosłownie sekundę później zostałem przyciśnięty do ściany tak, że klatka piersiowa straciła prawie całą swoją objętość. Cały czas szukałem wzrokiem koleżanki, której nie potrafiłem nazwać imieniem nawet w myślach, przez swoje wątpliwości, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Według zeznań spotkanego kolegi nie przyleciała tu dawno, więc nie ruszyła od razu z tego miejsca, szczególnie przy tak mocnym zapachu burgerów - głodny chłopczyk nie wyszedłby stąd nawet, gdyby kolejka sięgała samego piekła i z powrotem, a ja wiedziałem, że to byłaby dłuuga droga. Dlatego wycofałem się w najdalszy kąt pomieszczenia i założyłem na głowę kapelusz, by nie wadzić nikogo, a i zwrócić na siebie uwagę znajomej. Miałem tylko nadzieję, że pamiętała lekcję, którą jej dałem i skupia się na wszystkich otaczających ją szczegółach.
Re: South City
Pią Lip 17, 2015 5:52 pm
-Obawiam się że to nie będzie konieczne.
Powiedział tatuażysta patrząc jak młody saiyanin wystrzelił w stronę torby, i wkrótce znajdował się już w niej i pochłaniał kolejne produkty w dość sporym tempie, wystarczającym jednak by mógł on wytatuować całe ciało człowieka nim ten skończy jeść. Zrobienie mu teraz tatuażu jest rzeczą równie możliwą co powrót Bla... ee w sumie w tym mieście nic nie jest niemożliwe. Co nie znaczy że facet nie ma zamiaru tego dokonać.Toteż od razu zabrał się do tatuowania Pół Saiyanki. Wziął wyjątkowo mały i poręczny przyrząd, i zabrał się do dzieła.
Był bardzo delikatny, nie używał znieczulenia a jednak prawie nie było czuć igły. Facet robił to tak długo że opanował to do perfekcji. Zrobił z tego prawdziwą sztukę. A przyjemność jaką z tego czerpał, była większa nawet od tej seksualnej. Był teraz w prawdziwej nirwanie. Spełniał swoje marzenia. Marzył o tej chwili przez wiele ostatnich godzin. Czuł się jak człowiek odnajdujący źródełko zimnej, orzeźwiającej wody na suchej i rozpalonej pustyni. W jego głowie grały anielskie chóry, podczas gdy malec zżerał zawartość torby w niemal proporcjonalnym tempie do jego tatuowania. Może trochę wolniej, gdyż po pięciu minutach było już po wszystkim.
-Włala! Twój tatuaż jest gotowy! Nawet nie wiesz jak bardzo mi tego brakowało! Proszę, mogę wykonać dla ciebie jeszcze jeden? Będzie całkiem za darmo!
Facet posmakował przyjemności, teraz nie chce jej zaprzestania. Vulfila była do tego fotela przywiązana przez bardzo twardy metal. Widocznie nie chciał by ktoś się wydostał. Jak postąpi Vulfi?
Tymczasem u Takeo:
Przeciskanie się przez tłum mogłoby nigdy nie ustać, lecz zmysły Takeo były wystarczająco ostre by dosłyszeć wołanie.
-Niech ktoś tu przyjdzie! Widziałam jak jakiś gangster zaganiał dziewczyne do zaplecza! Pewnie ją teraz molestuje! Szybko potrzebny jest jakiś osiłek!
Stara kobieta, na oko 30 lat, wskazywała palcem, a raczej tym co z niego zostało przez narkotyki w stronę zamkniętych drzwi od zaplecza, licząc że ktoś ją usłyszy. Nikt jednak do niej nie podszedł. Jeszcze.
OOC:
Krótko lecz treściwie. Trzeba trochę podkręcić tempo.
Vulfi - malec będzie jadł przez całą nastąpną turę. Wydostanie się z fotela może nastąpić najwcześniej w twoim drugim poście.
Takeo - Nie mając Ki Feeling, tą turę szukasz Vulfi po zaciemnionym, pełnym korytarzy i puapek na myszy zapleczu.
Powodzenia.
Powiedział tatuażysta patrząc jak młody saiyanin wystrzelił w stronę torby, i wkrótce znajdował się już w niej i pochłaniał kolejne produkty w dość sporym tempie, wystarczającym jednak by mógł on wytatuować całe ciało człowieka nim ten skończy jeść. Zrobienie mu teraz tatuażu jest rzeczą równie możliwą co powrót Bla... ee w sumie w tym mieście nic nie jest niemożliwe. Co nie znaczy że facet nie ma zamiaru tego dokonać.Toteż od razu zabrał się do tatuowania Pół Saiyanki. Wziął wyjątkowo mały i poręczny przyrząd, i zabrał się do dzieła.
Był bardzo delikatny, nie używał znieczulenia a jednak prawie nie było czuć igły. Facet robił to tak długo że opanował to do perfekcji. Zrobił z tego prawdziwą sztukę. A przyjemność jaką z tego czerpał, była większa nawet od tej seksualnej. Był teraz w prawdziwej nirwanie. Spełniał swoje marzenia. Marzył o tej chwili przez wiele ostatnich godzin. Czuł się jak człowiek odnajdujący źródełko zimnej, orzeźwiającej wody na suchej i rozpalonej pustyni. W jego głowie grały anielskie chóry, podczas gdy malec zżerał zawartość torby w niemal proporcjonalnym tempie do jego tatuowania. Może trochę wolniej, gdyż po pięciu minutach było już po wszystkim.
-Włala! Twój tatuaż jest gotowy! Nawet nie wiesz jak bardzo mi tego brakowało! Proszę, mogę wykonać dla ciebie jeszcze jeden? Będzie całkiem za darmo!
Facet posmakował przyjemności, teraz nie chce jej zaprzestania. Vulfila była do tego fotela przywiązana przez bardzo twardy metal. Widocznie nie chciał by ktoś się wydostał. Jak postąpi Vulfi?
Tymczasem u Takeo:
Przeciskanie się przez tłum mogłoby nigdy nie ustać, lecz zmysły Takeo były wystarczająco ostre by dosłyszeć wołanie.
-Niech ktoś tu przyjdzie! Widziałam jak jakiś gangster zaganiał dziewczyne do zaplecza! Pewnie ją teraz molestuje! Szybko potrzebny jest jakiś osiłek!
Stara kobieta, na oko 30 lat, wskazywała palcem, a raczej tym co z niego zostało przez narkotyki w stronę zamkniętych drzwi od zaplecza, licząc że ktoś ją usłyszy. Nikt jednak do niej nie podszedł. Jeszcze.
OOC:
Krótko lecz treściwie. Trzeba trochę podkręcić tempo.
Vulfi - malec będzie jadł przez całą nastąpną turę. Wydostanie się z fotela może nastąpić najwcześniej w twoim drugim poście.
Takeo - Nie mając Ki Feeling, tą turę szukasz Vulfi po zaciemnionym, pełnym korytarzy i puapek na myszy zapleczu.
Powodzenia.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Pon Lip 20, 2015 10:28 pm
Vulfila uśmiechnęła się, widząc pałaszującego chłopca. Poczuła nawet coś na kształt matczynej satysfakcji. Zrozumiała nawet to, co działo się w umyśle babć, które co pięć minut przychodzą by spytać: "Nie jesteś głodny, wnusiu? Chcesz krakersika? Chrupki? Chipsy? Soczku? Zjedz ładnie wszystko. Albo chociaż mięso, ziemniaki możesz zostawić…". Taka właśnie była matka Aleksandra. Od razu bardzo polubiła swoją nową wnuczkę, kiedy zauważyła, że ta lubi dobrze zjeść. W przeciwieństwie do Rogozina, który był niejadkiem i zawsze odstawały mu żebra. Do chwili spotkania z półsaiyanką czuła się niespełniona z powodu braku apetytu syna, poszukując winy w sobie: „Czy ja źle gotuję?”. Ale ta dziwna nastolatka z ogonem była inna. Nie dość, że nie wybrzydzała i nigdy nie odmawiała posiłku, to jeszcze była krzepka i zdrowa jak ryba. Pierwsze śniadanko, drugie śniadanko, owoce, coś do pochrupania, zupa, drugie danie, dokładka, deser… i tak w nieskończoność. Gdyby tylko jej dokładać, mogłaby nie wstać od stołu. Aż oczy śmiały jej się starszej pani, kiedy patrzyła na zdrową skórę, lśniące włosy swojej podopiecznej. Podobnie przyglądała się swojemu psu... Czy też powinno się rzec temu rolmopsowi, któremu przybrany ojciec Halfki musiał zbudować wózek, żeby był w stanie przetoczyć się od miski do trawnika, aby nie robił pod siebie. Vulfili utrwaliły się najbardziej słowa Pani Babci, jak to ją nazywała, gdy głaskała ją po głowie w czasie wchłaniania jak prosiak kolejnej porcji zrazów, brudzeniu wokoło całego obrusu albo jak klepała ją z pieszczotliwością, gdy odbijało jej się zdrowo: „Grube jest piękne i zdrowe. Można je tulić i patrzeć, jak rośnie, młoda damo.”. Ta przemiła staruszka zapewne nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że poprzez przyjemność tak bardzo wpłynęła na dziewczynę. Halfka miała już wryte w umyśle, że trzeba dobrze zjeść. I gdyby tylko miała zwierzę, upasłaby je jak tucznik. Gdyby miała dziecko, nie wyszłoby z domu bez prowiantu. A gdyby miała męża, gotowałaby mu nawet cały dzień, żeby tylko choć raz nie przeszło przez jego usta słowo: „Jestem głodny” albo „nie najadłem się”.
Takie to myśli krążyły w głowie Saiyanki i zanim się obróciła, tatuaż był już gotowy. Wyglądał pierwszorzędnie. Wspaniała kreska, bardzo realistyczna i ciekawe cieniowanie. Duże wyczucie, perfekcja igły. Aż westchnęła, widząc dzieło na swojej nodze. Nie wiedziała jeszcze, czy Koszarowy to pochwali, ale jej podobało się to wyjątkowo. Ale mimo wszystko nie chciała mieć póki co więcej tatuaży. Zastanawiała się nad tym jednak chwilę. Była to spora okazja, mistrz igły i to za darmo oferował jej kolejny malunek. Tylko nic nie przychodziło Halfce do głowy, co moglaby sobie utrwalić na skórze. Bo co mogłaby sobie wytatuować, co pasowałoby do jej charakteru? „Szacunek dla halfów”, „Niech nienawidzę, byleby się bali”, „Lucky you” na podbrzuszu, a może "Kocham (cenzura)" ? Nie miała żadnych dobrych pomysłów. Najchętniej wstałaby po prostu i poszła sobie i pewnie byłaby w stanie to zrobić nawet mimo silnego zapięcia w fotelu, ale jednak wpadła na lepszy pomysł, tym bardziej, że Młody jeszcze jadł.
- Mam dla ciebie lepszą propozycję. – powiedziała, uśmiechając się. – Pomyśl, ile jesteś w stanie zrobić mi i mojemu synkowi tatuaży? I pomyśl, czemu pracujesz w takim miejscu? Czemu musisz sprzedawać burgery, powstrzymywać się przed ich zjedzeniem, słabo zarabiać i zaganiać ludzi do tej nory pod pretekstem? Czy to jest życie dobre dla artysty takiego jak ty? – popatrzyła na niego, starając się wyczuć, czy złapał przynętę. – A ja mam dla ciebie inną propozycję. Wyobraź to sobie całe tabuny fanów. Niekończące się płótna ludzkiej skóry gotowej do wytatuowania. I to z własnej, nieprzymuszonej woli! I te pieniądze, jakie być za to dostawał. Mógłbyś rzucić pracę, oddać się pasji i nigdy więcej nie cierpieć głodu weny!- głos Vulfili z każdym słowem stawał się coraz wznioślejszy. – Nie, to nie jest sztuczka. To prawda. Ja ci to proponuję. A dlaczego? Co ja z tego będę miała? Doceniam twoją pracę, wiem co znaczy mieć powołanie. Chciałabym ulżyć ci w bólu i uszczęśliwić ciebie i twoich klientów. – Halfka rozluźniła się, żeby wyglądać na bardziej wiarygodną. Choc tak naprawdę wielce wierzyła w swoje słowa i chciała je spełnić. – Moja propozycja jest taka. Zabiorę cię do miejsca, gdzie będziesz miał mnóstwo klientów. Pomogę ci rozreklamować, znaleźć kąt, gdzie mógłbyś pracować – „kwatera Hazarda!” – dodała do siebie w myślach. – Pomogę ci zdobyć sprzęt. Ty będziesz tylko robił to, co lubisz. A zyskami się podzielimy po równo. Co ty na to?
Takie to myśli krążyły w głowie Saiyanki i zanim się obróciła, tatuaż był już gotowy. Wyglądał pierwszorzędnie. Wspaniała kreska, bardzo realistyczna i ciekawe cieniowanie. Duże wyczucie, perfekcja igły. Aż westchnęła, widząc dzieło na swojej nodze. Nie wiedziała jeszcze, czy Koszarowy to pochwali, ale jej podobało się to wyjątkowo. Ale mimo wszystko nie chciała mieć póki co więcej tatuaży. Zastanawiała się nad tym jednak chwilę. Była to spora okazja, mistrz igły i to za darmo oferował jej kolejny malunek. Tylko nic nie przychodziło Halfce do głowy, co moglaby sobie utrwalić na skórze. Bo co mogłaby sobie wytatuować, co pasowałoby do jej charakteru? „Szacunek dla halfów”, „Niech nienawidzę, byleby się bali”, „Lucky you” na podbrzuszu, a może "Kocham (cenzura)" ? Nie miała żadnych dobrych pomysłów. Najchętniej wstałaby po prostu i poszła sobie i pewnie byłaby w stanie to zrobić nawet mimo silnego zapięcia w fotelu, ale jednak wpadła na lepszy pomysł, tym bardziej, że Młody jeszcze jadł.
- Mam dla ciebie lepszą propozycję. – powiedziała, uśmiechając się. – Pomyśl, ile jesteś w stanie zrobić mi i mojemu synkowi tatuaży? I pomyśl, czemu pracujesz w takim miejscu? Czemu musisz sprzedawać burgery, powstrzymywać się przed ich zjedzeniem, słabo zarabiać i zaganiać ludzi do tej nory pod pretekstem? Czy to jest życie dobre dla artysty takiego jak ty? – popatrzyła na niego, starając się wyczuć, czy złapał przynętę. – A ja mam dla ciebie inną propozycję. Wyobraź to sobie całe tabuny fanów. Niekończące się płótna ludzkiej skóry gotowej do wytatuowania. I to z własnej, nieprzymuszonej woli! I te pieniądze, jakie być za to dostawał. Mógłbyś rzucić pracę, oddać się pasji i nigdy więcej nie cierpieć głodu weny!- głos Vulfili z każdym słowem stawał się coraz wznioślejszy. – Nie, to nie jest sztuczka. To prawda. Ja ci to proponuję. A dlaczego? Co ja z tego będę miała? Doceniam twoją pracę, wiem co znaczy mieć powołanie. Chciałabym ulżyć ci w bólu i uszczęśliwić ciebie i twoich klientów. – Halfka rozluźniła się, żeby wyglądać na bardziej wiarygodną. Choc tak naprawdę wielce wierzyła w swoje słowa i chciała je spełnić. – Moja propozycja jest taka. Zabiorę cię do miejsca, gdzie będziesz miał mnóstwo klientów. Pomogę ci rozreklamować, znaleźć kąt, gdzie mógłbyś pracować – „kwatera Hazarda!” – dodała do siebie w myślach. – Pomogę ci zdobyć sprzęt. Ty będziesz tylko robił to, co lubisz. A zyskami się podzielimy po równo. Co ty na to?
Re: South City
Wto Lip 21, 2015 7:54 pm
Nikły blask znikał za plecami Takeo, gdy ten zamykał za sobą drzwi. Schodził powoli schodami, rozglądając się i wypatrując szczegółów, które mogły mu pomóc odnaleźć koleżankę. Przestraszyły go słowa, które wypowiedziała kobieta w głównej sali restauracji, mimo znajomości zdolności ludzkości do wyolbrzymiania wszystkiego - dlatego wyruszył niemalże natychmiast, jak tylko uporał się z przejściem przez dzikie tłumy mugoli. Skupiwszy zmysły do granic możliwości organizmu, anioł stawiał ostrożnie stopę za stopą, wyciągał ręce przed siebie i starał się z całych sił, niestety póki co bezskutecznie.
Cholera, minąłem kolejne rozwidlenie i nic, błądzę dalej. Całe szczęście moja niemalże fotograficzna pamięć jest w stanie na spokojnie odnaleźć drogę powrotną, inaczej byłoby krucho. Nawoływanie także nie ma sensu, jeśli dziewczynie i małemu coś się stało, oboje prawie na sto procent nie mogą nic powiedzieć. Zatrzymałem się i westchnąłem ciężko, po czym oparłem się o ścianę i założyłem ręce na piersi, by się zastanowić. *Eve, czy tam Vulfila, jest osobą porywczą i bez kozery nie dawałaby się tak wrobić. Może i jest niedoświadczoną, ale nie głupią, poza tym ma w sobie nie tylko ducha, ale i siłę Saiyana. Nie muszę się aż tak obawiać o jej zdrowie. Z drugiej zaś strony przezorny zawsze ubezpieczony... nie?* Przygryzłem lekko wargę i zamknąłem oczy. Nie robiło mi to wielkiej różnicy z powodu zerowego natężenia światła, ale tak łatwiej było mi się skupić. Nagle poczułem dziwne ukłucie w tyle głowy. Znam to, ale nie mogę uwierzyć, to niemożli-
Gdyby ktoś zapalił światło w tym korytarzu, ujrzałby mężczyznę w długim, skórzanym płaszczu, leżącego bezwładnie na posadzce. Jego oczy, otwarte, były przerażająco puste, w porównaniu do zwyczajowej przenikliwości i 'skanowania' wszystkiego wokół. Coś było ewidentnie nie tak.
OCC: Trening.
Cholera, minąłem kolejne rozwidlenie i nic, błądzę dalej. Całe szczęście moja niemalże fotograficzna pamięć jest w stanie na spokojnie odnaleźć drogę powrotną, inaczej byłoby krucho. Nawoływanie także nie ma sensu, jeśli dziewczynie i małemu coś się stało, oboje prawie na sto procent nie mogą nic powiedzieć. Zatrzymałem się i westchnąłem ciężko, po czym oparłem się o ścianę i założyłem ręce na piersi, by się zastanowić. *Eve, czy tam Vulfila, jest osobą porywczą i bez kozery nie dawałaby się tak wrobić. Może i jest niedoświadczoną, ale nie głupią, poza tym ma w sobie nie tylko ducha, ale i siłę Saiyana. Nie muszę się aż tak obawiać o jej zdrowie. Z drugiej zaś strony przezorny zawsze ubezpieczony... nie?* Przygryzłem lekko wargę i zamknąłem oczy. Nie robiło mi to wielkiej różnicy z powodu zerowego natężenia światła, ale tak łatwiej było mi się skupić. Nagle poczułem dziwne ukłucie w tyle głowy. Znam to, ale nie mogę uwierzyć, to niemożli-
Gdyby ktoś zapalił światło w tym korytarzu, ujrzałby mężczyznę w długim, skórzanym płaszczu, leżącego bezwładnie na posadzce. Jego oczy, otwarte, były przerażająco puste, w porównaniu do zwyczajowej przenikliwości i 'skanowania' wszystkiego wokół. Coś było ewidentnie nie tak.
OCC: Trening.
Re: South City
Pon Lip 27, 2015 12:03 am
Obłąkany tatuażysta patrzył się w oczy Vulfili nieustannie gdy ta patrzyła na swój nowy tatuaż. Patrzył się jeszcze bardziej obłąkanie, gdy ta proponowała mu zmianę miejsca pracy i wydostanie go z koszmaru jakim było pracowanie w Burdel em znaczy Burger mamie. Jego portki były blisko zsunięcia się do kolan z powodu tego jak bardzo się trząsł. Cał był w zimnym pocie. Zęby miał zaciśnięte. Widać że niezwykle cieszy go ta myśl.
-Naprawdę mogłabyś to dla mnie zrobić? Wyciągnąć mnie stąd? Obiecuję ze każdy kogo tylko znasz będzie miał u mnie za darmo tatuaże. A tobię będę wysyłać nawet 3/4 dochodów na konto bankowe, jeśli tylko mi je podasz! Moje imie to A tak w ogóle to...
Wytatuowany kompleksiarz patrzył teraz na chłopca z ogonem, który właśnie opróżnił całą torbę fast foodu, i wyglądał na sytego. Widać że te kanapki były ogromne, skoro nawet Saiyana napełniło. Jednak wtedy wytatuowany zaczął myśleć.
-Zaraz... Czy to na pewno twój syn? Macie inne oczy, włosy... I on ma z 7 lat a ty wyglądasz na nastolatke, nawet w south city się to nie zdarza... Kto to jest?
Powiedział nie tyle agresywnym, co zdziwionym tonem. Jednak wygrywający wzrok Vulfili pozwolił na wygranie tej kłutni nim się zaczęła.
-W porządku, nie pytam. Ale jak coś to... mam wolny pokój w apartamencie nieopodal. Mogę się nim zająć przez jakiś czas. Mieszka tam mój synek Akira, który też ma 7 lat. Nie bój się, to bardzo grzeczne dziecko. Nie ma nic wspólnego z gangsterką, zadbałem o to. Zgadzasz się? Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić, młoda damo. Co ty na to?
Tatuażysta wyglądał jakby był świetnym rodzicem. Oferta jest więc nie do odrzucenia. W takim wypadku wypada się jednak pożegnać z Malcem, może spytać o imie, zrobić pare formalności... Trzeba się stąd ruszać, a wychodzi na to że Saiyan znajdzie tutaj wspólny język z kimś kto ma hamburgery za darmo.
OOC:
Takeo w następnym poście możesz wbić do pomieszczenia. Prosiłbym abyś odpisał po vulfi.
Pozdrawiam was, quest powoli dobiega końca.
-Naprawdę mogłabyś to dla mnie zrobić? Wyciągnąć mnie stąd? Obiecuję ze każdy kogo tylko znasz będzie miał u mnie za darmo tatuaże. A tobię będę wysyłać nawet 3/4 dochodów na konto bankowe, jeśli tylko mi je podasz! Moje imie to A tak w ogóle to...
Wytatuowany kompleksiarz patrzył teraz na chłopca z ogonem, który właśnie opróżnił całą torbę fast foodu, i wyglądał na sytego. Widać że te kanapki były ogromne, skoro nawet Saiyana napełniło. Jednak wtedy wytatuowany zaczął myśleć.
-Zaraz... Czy to na pewno twój syn? Macie inne oczy, włosy... I on ma z 7 lat a ty wyglądasz na nastolatke, nawet w south city się to nie zdarza... Kto to jest?
Powiedział nie tyle agresywnym, co zdziwionym tonem. Jednak wygrywający wzrok Vulfili pozwolił na wygranie tej kłutni nim się zaczęła.
-W porządku, nie pytam. Ale jak coś to... mam wolny pokój w apartamencie nieopodal. Mogę się nim zająć przez jakiś czas. Mieszka tam mój synek Akira, który też ma 7 lat. Nie bój się, to bardzo grzeczne dziecko. Nie ma nic wspólnego z gangsterką, zadbałem o to. Zgadzasz się? Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić, młoda damo. Co ty na to?
Tatuażysta wyglądał jakby był świetnym rodzicem. Oferta jest więc nie do odrzucenia. W takim wypadku wypada się jednak pożegnać z Malcem, może spytać o imie, zrobić pare formalności... Trzeba się stąd ruszać, a wychodzi na to że Saiyan znajdzie tutaj wspólny język z kimś kto ma hamburgery za darmo.
OOC:
Takeo w następnym poście możesz wbić do pomieszczenia. Prosiłbym abyś odpisał po vulfi.
Pozdrawiam was, quest powoli dobiega końca.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Wto Lip 28, 2015 11:14 pm
Tatuażysta nie był normalny. Co tu dużo mówić. Pod żadnym względem. Vulfila zastanowiła się przez chwilę co robić. łŁypknęła na niego uważnie z przymrużonym okiem, rozważając, czy aby na pewno chce mieć z nim do czynienia. Jego twarz wyrażała nie tyle zadowolenie, nie nadzieję, to wyglądało jak… granicząca z ekstazą ekscytacja:
Czy można mu było zaufać? Absolutnie nie. Czy można było powierzyć mu dziecko? To było co najmniej nieodpowiedzialne. A czy można go było wykorzystać, skoro chciał oddać swoją pensję w ręce młodej saiyanki. Absolutnie tak! I tak rozgrywała się w głowie halfki typowa scenka z filmów. Na jednym jej ramieniu usiadł diabełek. Taka mini postać Panny Rogozin, jej Chibi z czerwonymi różkami, cwaną minką i czerwonym ogonkiem, zakończonym strzałeczką, noszący lateksowe wdzianko. Szeptał:
„Vulfila, nie przegap tej szansy. Wszyscy będziecie zadowoleni. Klienci dostaną doskonałe tatuaże, Młody dach nad głową i kolegę, tatuażysta wymarzony salon. A tobie na konto wpadnie co miesiąc niezła sumka. Pomyśl, ile mogłabyś za to kupić. Wodne łóżko!
Fotelo-wycierako-masażer!
SEGWEY!
Vulfila zaczela wyobrazac sobie siebie jak przeciąga się wyspana po wspaniałej nocy w wodnym łóżku wraz ze swoimi ukochanymi: kapibarą Capy i Higher Dragonem, w które wtula się, wysysając całą ich bezinteresowną miłość. Przeciąga się zadowolona.
Wtedy wchodzi do pokoju Hazard w samym fartuszku, podając śniadanie! Wspaniały poranek! O jaki smaczny. Potem czas na kąpiel w mleku w wannie z hydromasażem i osuszenie Fotelo-wycierako-masażerem. Po ubraniu całkiem nowego kostiumu treningowego-body a na to złotego napierśnika czas wsiąść do różowego samochodu:
Potem czas na przejażdżkę po asli treningowej na segway’u i smaganie batem trenującego Raziela na życzenie Koszarowego. Wreszcie! A wieczorem czas na poopalanie się nad basenem w towarzystwie Takeo, któremu Vulfila miała tyle do wyznania.
Vulfila już widziała siebie w kusym stroju kąpielowym, skaczącą w z trampoliny do basenu wypełnionego banknotami, kiedy usłyszała chrząknięcie za swoim drugim ramieniu. To był aniołek z aureolką i w białej sukieneczce z ogonkiem przewiązanym czerwoną wstążeczką.
„Vulfila, przecież wiesz, że to niemoralne. Ten biedny człowiek byłby wyzyskiwany, a Młody musi wrócić na Vegetę. Jest zagrożeniem dla Ziemi i pewnie tęskni za rodziną. I co powie na to Takeo…” – zrzędził, a uśmiech spełzł Vulfili w momencie z ust.
- Cicho tam. – powiedziała głośno do siebie, odganiając wyimaginowanego aniołka ze swojego ramienia. – Wszystko dałoby się załatwić. – zaczęła do tatuażysty. – Ale to nie będzie proste. I będziesz musiał opuścić South City i wszystko co znasz na Ziemi. Bez możliwości powrotu. – ostrzegła uczciwie. - Syna mógłbyś w sumie wziąć, ale nikogo więcej. I… ehh, ciężko będzie ci w to wszystko uwierzyć, ale musisz mi zaufać. – poklepała mężczyznę pokrzepiająco ogonem po ramieniu.
„Może i Akira nie ma nic wspólnego z gangsterką, za to ten Mały, który przyleciał ze mną, pewnie ma…” – przeszło jej przez myśl.
- Dobra, to omówmy szczegóły u ciebie w apartamencie. Tylko poczekajmy na … - zastanowiła się, jak nazwać Takeo, żeby brzmiało to wiarygodnie. - …ojca dziecka. Pewnie już mnie szuka. I razem możemy omówić sposób na biznes! – klasnęła w ręce i potarła pazernie.
Czy można mu było zaufać? Absolutnie nie. Czy można było powierzyć mu dziecko? To było co najmniej nieodpowiedzialne. A czy można go było wykorzystać, skoro chciał oddać swoją pensję w ręce młodej saiyanki. Absolutnie tak! I tak rozgrywała się w głowie halfki typowa scenka z filmów. Na jednym jej ramieniu usiadł diabełek. Taka mini postać Panny Rogozin, jej Chibi z czerwonymi różkami, cwaną minką i czerwonym ogonkiem, zakończonym strzałeczką, noszący lateksowe wdzianko. Szeptał:
„Vulfila, nie przegap tej szansy. Wszyscy będziecie zadowoleni. Klienci dostaną doskonałe tatuaże, Młody dach nad głową i kolegę, tatuażysta wymarzony salon. A tobie na konto wpadnie co miesiąc niezła sumka. Pomyśl, ile mogłabyś za to kupić. Wodne łóżko!
Fotelo-wycierako-masażer!
SEGWEY!
- Muzyka:
Vulfila zaczela wyobrazac sobie siebie jak przeciąga się wyspana po wspaniałej nocy w wodnym łóżku wraz ze swoimi ukochanymi: kapibarą Capy i Higher Dragonem, w które wtula się, wysysając całą ich bezinteresowną miłość. Przeciąga się zadowolona.
Wtedy wchodzi do pokoju Hazard w samym fartuszku, podając śniadanie! Wspaniały poranek! O jaki smaczny. Potem czas na kąpiel w mleku w wannie z hydromasażem i osuszenie Fotelo-wycierako-masażerem. Po ubraniu całkiem nowego kostiumu treningowego-body a na to złotego napierśnika czas wsiąść do różowego samochodu:
Potem czas na przejażdżkę po asli treningowej na segway’u i smaganie batem trenującego Raziela na życzenie Koszarowego. Wreszcie! A wieczorem czas na poopalanie się nad basenem w towarzystwie Takeo, któremu Vulfila miała tyle do wyznania.
Vulfila już widziała siebie w kusym stroju kąpielowym, skaczącą w z trampoliny do basenu wypełnionego banknotami, kiedy usłyszała chrząknięcie za swoim drugim ramieniu. To był aniołek z aureolką i w białej sukieneczce z ogonkiem przewiązanym czerwoną wstążeczką.
„Vulfila, przecież wiesz, że to niemoralne. Ten biedny człowiek byłby wyzyskiwany, a Młody musi wrócić na Vegetę. Jest zagrożeniem dla Ziemi i pewnie tęskni za rodziną. I co powie na to Takeo…” – zrzędził, a uśmiech spełzł Vulfili w momencie z ust.
- Cicho tam. – powiedziała głośno do siebie, odganiając wyimaginowanego aniołka ze swojego ramienia. – Wszystko dałoby się załatwić. – zaczęła do tatuażysty. – Ale to nie będzie proste. I będziesz musiał opuścić South City i wszystko co znasz na Ziemi. Bez możliwości powrotu. – ostrzegła uczciwie. - Syna mógłbyś w sumie wziąć, ale nikogo więcej. I… ehh, ciężko będzie ci w to wszystko uwierzyć, ale musisz mi zaufać. – poklepała mężczyznę pokrzepiająco ogonem po ramieniu.
„Może i Akira nie ma nic wspólnego z gangsterką, za to ten Mały, który przyleciał ze mną, pewnie ma…” – przeszło jej przez myśl.
- Dobra, to omówmy szczegóły u ciebie w apartamencie. Tylko poczekajmy na … - zastanowiła się, jak nazwać Takeo, żeby brzmiało to wiarygodnie. - …ojca dziecka. Pewnie już mnie szuka. I razem możemy omówić sposób na biznes! – klasnęła w ręce i potarła pazernie.
Re: South City
Sro Lip 29, 2015 12:32 am
W ciele mężczyzny ewidentnie brakowało przytomności - leżało ono bezwładnie na posadzce ciemnego korytarza, a z otwartych oczu ziała niespotykana pustka, przez co zdawałoby się, że nie żyje, gdyby nie fakt unoszącej się równomiernie klatki piersiowej, w rytm oddechu. Wokół wszystko wydawało się spokojne. W umyśle Takeo zaś...
Gdzie ja do cholery jestem? - Stwierdziłem na głos, rozglądając się po pustej przestrzeni. Wydawało się, że nadal byłem w ów korytarzu, ale zewsząd biło dziwne i znajome ciepło, które upewniało mnie, że znajdowałem się w zupełnie innym miejscu. Nie mogłem dostrzec nic, kiedy nagle poczułem niepokojące szarpnięcie w okolicy pępka i nagle stanąłem na zroszonej krwią ulicy na Vegecie, patrząc na stosy ciał, przy akompaniamencie krzyków zarówno męskich, żeńskich, jak i dziecięcych. *Znowu...? Dlaczego widzę wojnę, którą zatrzymałem? Dlaczego...?* Moja myśl urwała się, gdy dostrzegłem plac główny, który diametralnie różnił się od tego, jakim go zapamiętałem. Pomnik na środku, mimo pęknięć i ułamanej głowy, przedstawiał zupełnie innego władcę, a budynki także stały w kompletnie innej konfiguracji. Coś było ewidentnie nie tak...Kuso, Kanasso, akurat teraz? O, Wielki Kami-sama, co się dzieje ten kawał ode mnie i Solara #3?! - Zakrzyknąłem i w tym momencie wizja rozpłynęła się tak nagle, że poczułem nieprzyjemne sensacje żołądkowe.
Nie patrz się jak cielę w malowane wrota, Falcon. Myślałeś, że zapomniałem o Przysiędze Krwi? Albo że coś mi się stało? - Zimny głos, tym razem wyraźniejszy i skoncentrowany w dwóch punktach przede mną, jakim były płonące szmaragdowym płomieniem oczy, miał wydźwięk sarkastyczny i wiał taką oczywistością, że przez chwilę naprawdę chciałem spuścić głowę i przyjąć reprymendę za swą głupotę. W porę jednak dotarło do mnie, kto się do mnie zwracał, więc zdziwiony, odrzekłem:
- To TY..?! Ale... Jak...?
- Cicho bądź i zamknij się. Wróciłeś, bo tak chciałem, wizja pomogła mi w końcu się do ciebie dostać. Pamiętaj, co ci powiedziałem wcześniej - zostałeś Aniołem i masz się tak zachowywać. Jeszcze wrócę do ciebie... - I zniknęły, zostawiając mnie z kolejnymi pytaniami. Jednakże zanim zdążyłem się nad nimi głębiej zastanowić, zostałem siłą wyrwany do przytomności...
Pierwszym, co poczuł Takeo, był ból wewnątrz czaszki. Powstawszy, złapał się za głowę i rozejrzał. Znowu znajdował się w ciemnym korytarzu, a jego mózg zalewały nowe pytania związane z wizją, którą otrzymał, jednakże nie było czasu na zastanawianie się. Momentalnie zerwał się na równe nogi i zaczął biec w dowolnym kierunku, wpadając ponownie w objęcia labiryntu. Tym razem jednak, nawet mimo bolesnego mrowienia w umyśle, wszystko było bardziej klarowne, włącznie z układem 'tuneli', które wydawały się nagle dużo mniej skomplikowane, możliwe, że z powodu zwiększenia priorytetu celu, jaki miał przed sobą - w tym momencie odnalezienie młodego chłopaka oraz koleżanki było naprawdę bardzo ważne. Z tegóż powodu biegł coraz szybciej i szybciej, unikając spotkań ze ścianami i przewidując do przodu kierunki i wystawiając formę swojego organizmu na próbę. Starał się prowadzić oddech i funkcje życiowe w odpowiedni sposób, by zyskać lepszą sprawność, choć i tak był na granicy wytrzymałości. Pędził niczym błyskawica w taki sposób, że gdyby ktoś przechodził obok niego i światła były włączone, ujrzałby jedynie czarną smugę przemykającą i robiącą ósemki, gdyż mężczyzna błądził jak opętany, gnał niemalże w kółko, gdyż oczy nie w pełni nadążały za szybkością poruszania się.
Dopiero po kilkudziesięciu takich 'okrążeniach', Takeo dotarł do zamkniętych drzwi, zza których dobiegał głos koleżanki. Oddychając ciężko, pchnął te drzwi i powiedział z miejsca, nawet nie spoglądając na rozgrywającą się przed nim scenę:
- Znalazłem Cię, Ev.. Vulfilo. - Podniósłszy wzrok, zignorował wszystko inne, skupił się jedynie na czarnych oczach towarzyszki.
OCC: Koniec treningu.
Gdzie ja do cholery jestem? - Stwierdziłem na głos, rozglądając się po pustej przestrzeni. Wydawało się, że nadal byłem w ów korytarzu, ale zewsząd biło dziwne i znajome ciepło, które upewniało mnie, że znajdowałem się w zupełnie innym miejscu. Nie mogłem dostrzec nic, kiedy nagle poczułem niepokojące szarpnięcie w okolicy pępka i nagle stanąłem na zroszonej krwią ulicy na Vegecie, patrząc na stosy ciał, przy akompaniamencie krzyków zarówno męskich, żeńskich, jak i dziecięcych. *Znowu...? Dlaczego widzę wojnę, którą zatrzymałem? Dlaczego...?* Moja myśl urwała się, gdy dostrzegłem plac główny, który diametralnie różnił się od tego, jakim go zapamiętałem. Pomnik na środku, mimo pęknięć i ułamanej głowy, przedstawiał zupełnie innego władcę, a budynki także stały w kompletnie innej konfiguracji. Coś było ewidentnie nie tak...Kuso, Kanasso, akurat teraz? O, Wielki Kami-sama, co się dzieje ten kawał ode mnie i Solara #3?! - Zakrzyknąłem i w tym momencie wizja rozpłynęła się tak nagle, że poczułem nieprzyjemne sensacje żołądkowe.
- Obrazek:
Nie patrz się jak cielę w malowane wrota, Falcon. Myślałeś, że zapomniałem o Przysiędze Krwi? Albo że coś mi się stało? - Zimny głos, tym razem wyraźniejszy i skoncentrowany w dwóch punktach przede mną, jakim były płonące szmaragdowym płomieniem oczy, miał wydźwięk sarkastyczny i wiał taką oczywistością, że przez chwilę naprawdę chciałem spuścić głowę i przyjąć reprymendę za swą głupotę. W porę jednak dotarło do mnie, kto się do mnie zwracał, więc zdziwiony, odrzekłem:
- To TY..?! Ale... Jak...?
- Cicho bądź i zamknij się. Wróciłeś, bo tak chciałem, wizja pomogła mi w końcu się do ciebie dostać. Pamiętaj, co ci powiedziałem wcześniej - zostałeś Aniołem i masz się tak zachowywać. Jeszcze wrócę do ciebie... - I zniknęły, zostawiając mnie z kolejnymi pytaniami. Jednakże zanim zdążyłem się nad nimi głębiej zastanowić, zostałem siłą wyrwany do przytomności...
Pierwszym, co poczuł Takeo, był ból wewnątrz czaszki. Powstawszy, złapał się za głowę i rozejrzał. Znowu znajdował się w ciemnym korytarzu, a jego mózg zalewały nowe pytania związane z wizją, którą otrzymał, jednakże nie było czasu na zastanawianie się. Momentalnie zerwał się na równe nogi i zaczął biec w dowolnym kierunku, wpadając ponownie w objęcia labiryntu. Tym razem jednak, nawet mimo bolesnego mrowienia w umyśle, wszystko było bardziej klarowne, włącznie z układem 'tuneli', które wydawały się nagle dużo mniej skomplikowane, możliwe, że z powodu zwiększenia priorytetu celu, jaki miał przed sobą - w tym momencie odnalezienie młodego chłopaka oraz koleżanki było naprawdę bardzo ważne. Z tegóż powodu biegł coraz szybciej i szybciej, unikając spotkań ze ścianami i przewidując do przodu kierunki i wystawiając formę swojego organizmu na próbę. Starał się prowadzić oddech i funkcje życiowe w odpowiedni sposób, by zyskać lepszą sprawność, choć i tak był na granicy wytrzymałości. Pędził niczym błyskawica w taki sposób, że gdyby ktoś przechodził obok niego i światła były włączone, ujrzałby jedynie czarną smugę przemykającą i robiącą ósemki, gdyż mężczyzna błądził jak opętany, gnał niemalże w kółko, gdyż oczy nie w pełni nadążały za szybkością poruszania się.
Dopiero po kilkudziesięciu takich 'okrążeniach', Takeo dotarł do zamkniętych drzwi, zza których dobiegał głos koleżanki. Oddychając ciężko, pchnął te drzwi i powiedział z miejsca, nawet nie spoglądając na rozgrywającą się przed nim scenę:
- Znalazłem Cię, Ev.. Vulfilo. - Podniósłszy wzrok, zignorował wszystko inne, skupił się jedynie na czarnych oczach towarzyszki.
OCC: Koniec treningu.
Re: South City
Sro Sie 05, 2015 7:41 am
Wejście Takeo do pokoju Tatuażysty zakończyło się interesującą konwersacją. Wszystkie wyjaśnienia, opowiastki co sie działo pod nieobecność drugiego, pare plotek dotyczących gwiazd popkultury, takie rzeczy. Szczególnie dużo czasu zajęło przekonywanie Takeo przez Vulfi że tatuażysta był godny zaufania, ale w końcu się idało. Gdy tak dokonywali wszelkich formalności, ktoś wreszcie wpadł na pomysł poznać godność dziecka. Saiyanin przedstawił się jako Thong. Tatuażysta zaczął się śmiać z jego imienia, choć nikt inny nie wiedział dlaczego. Widać dziwny typ.
Biorąc pod uwagę że Tatuażysta Bobek miał za sobą nie jeden odjazd, to wzmianka o Vegecie nie wywołała na nim wielkiego wrażenia. Jest nawet szansa że już kiedyś tam był, tylko o tym nie pamięta. Ale młode lata ma już za sobą, teraz jest nieco rozważniejszy. Ma kochającą żonę którą też już całą wydziarał, i synka który zdołał uniknąć podobnego losu. Miejmy nadzieję że Thong również. Młody Saiyanin miał łzy w oczach gdy usłyszał o tym wszystkim. Wreszcie będzie miał kochającą rodzinę, będą mu gotować, kupywać mu ubrania, zapewniać bezpieczeństwo i dach nad głową. Nauczyć go wrażliwości i kultury ziemskiej. Będzie miał wszystko czego kiedykolwiek pragnął, i więcej. Bo on nie chciał być żołnieżem króla, wykonującym rozkazy. Nie posiadał duszy barbażyńcy, był inteligentniejszy niż przeciętny saiyanin. Ziemia to dla niego dobre miejsce, nawet w south city istnieją 10 razy lepsze warunki niż w jego domu. To wszystko było dla niego spełnieniem marzeń.
Gdy Takeo i Vulfila odprowadzali Tatuażystę z malcem do jego domu, ten zadawał jedno pytanie na każdy krok który postawili. Ale mimo wszystko coś nie pozwalało nikomu się na niego gniewać. Szczególnie że pomiędzy pytaniami dziękował każdemu z całego serca za to jak mu pomogli. W końcu pojawili się przed domem Bobka, mieszkał w bloku i to chyba w jednym z bardziej zadbanych z całego miasta. Nawet ulica była czysta, ale trzeba było jeszcze sprawdzić czy w domu nie ma patologii. Bobek wpuścił ich do siebie, jego żona zrobiła im herbatkę i pokazał im całe mieszkanie. 120M kwadratowych oznaczało wiecej miejsce niż jest to konieczne. Bardzo kasiaści może nie byli, ale ostatecznie można śmiało powiedzieć że lepszego miejsca po prostu sie nie znajdzie.
Pozostało jedynie pożegnać uratowanego młodzieńca. Długowłosy Saiyanin wręcz rzucił się na każdego z halfów w mocnym uścisku, lecz nawet to nie było w stanie wyrazić jak wielką czuł wdzięczność do tej dwójki. Nie zapomni ich do końca swego długiego życia. Mogli go zneutralizować, a potraktowali go jak swojego, przygarneli i znaleźli nowy dom. Tym samym uratowali mu życie, i być może dali początek nowemu pogromcy niesprawiedliwości, zakłądającego majty na spodnie. Czas pokaże. Jednak na obecną chwilę mogą być z siebie dumni. Wyszli z bloku mieszkalnego na szary chodnik, lekka bryza, Rap w oddali, i pojedyńcze płatki śniegu spadające z zachmurzonego nieba stworzyły odpowiednią atmosferę by... pożegnać się i rozejść w osobne strony?
OOC:
Koniec Questa - testowego
GOOD ENDING - Saiyanin zostaje u Tatuażysty bobka, gdzie wyrośnie na dobrą istotę.
Mam nadzieję że dobrze się bawiliście. Jeśli mam na to pozwolenie, to ten post może być waszym czekiem na 15 punktów. Dając link przy treningu. Pozdrawiam
Biorąc pod uwagę że Tatuażysta Bobek miał za sobą nie jeden odjazd, to wzmianka o Vegecie nie wywołała na nim wielkiego wrażenia. Jest nawet szansa że już kiedyś tam był, tylko o tym nie pamięta. Ale młode lata ma już za sobą, teraz jest nieco rozważniejszy. Ma kochającą żonę którą też już całą wydziarał, i synka który zdołał uniknąć podobnego losu. Miejmy nadzieję że Thong również. Młody Saiyanin miał łzy w oczach gdy usłyszał o tym wszystkim. Wreszcie będzie miał kochającą rodzinę, będą mu gotować, kupywać mu ubrania, zapewniać bezpieczeństwo i dach nad głową. Nauczyć go wrażliwości i kultury ziemskiej. Będzie miał wszystko czego kiedykolwiek pragnął, i więcej. Bo on nie chciał być żołnieżem króla, wykonującym rozkazy. Nie posiadał duszy barbażyńcy, był inteligentniejszy niż przeciętny saiyanin. Ziemia to dla niego dobre miejsce, nawet w south city istnieją 10 razy lepsze warunki niż w jego domu. To wszystko było dla niego spełnieniem marzeń.
Gdy Takeo i Vulfila odprowadzali Tatuażystę z malcem do jego domu, ten zadawał jedno pytanie na każdy krok który postawili. Ale mimo wszystko coś nie pozwalało nikomu się na niego gniewać. Szczególnie że pomiędzy pytaniami dziękował każdemu z całego serca za to jak mu pomogli. W końcu pojawili się przed domem Bobka, mieszkał w bloku i to chyba w jednym z bardziej zadbanych z całego miasta. Nawet ulica była czysta, ale trzeba było jeszcze sprawdzić czy w domu nie ma patologii. Bobek wpuścił ich do siebie, jego żona zrobiła im herbatkę i pokazał im całe mieszkanie. 120M kwadratowych oznaczało wiecej miejsce niż jest to konieczne. Bardzo kasiaści może nie byli, ale ostatecznie można śmiało powiedzieć że lepszego miejsca po prostu sie nie znajdzie.
Pozostało jedynie pożegnać uratowanego młodzieńca. Długowłosy Saiyanin wręcz rzucił się na każdego z halfów w mocnym uścisku, lecz nawet to nie było w stanie wyrazić jak wielką czuł wdzięczność do tej dwójki. Nie zapomni ich do końca swego długiego życia. Mogli go zneutralizować, a potraktowali go jak swojego, przygarneli i znaleźli nowy dom. Tym samym uratowali mu życie, i być może dali początek nowemu pogromcy niesprawiedliwości, zakłądającego majty na spodnie. Czas pokaże. Jednak na obecną chwilę mogą być z siebie dumni. Wyszli z bloku mieszkalnego na szary chodnik, lekka bryza, Rap w oddali, i pojedyńcze płatki śniegu spadające z zachmurzonego nieba stworzyły odpowiednią atmosferę by... pożegnać się i rozejść w osobne strony?
OOC:
Koniec Questa - testowego
GOOD ENDING - Saiyanin zostaje u Tatuażysty bobka, gdzie wyrośnie na dobrą istotę.
Mam nadzieję że dobrze się bawiliście. Jeśli mam na to pozwolenie, to ten post może być waszym czekiem na 15 punktów. Dając link przy treningu. Pozdrawiam
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: South City
Czw Sie 13, 2015 9:02 pm
Emocje opadły. Vulfila wyszła przed blok z wielkiej płyty, który uchodził w tych okolicach za najlepszą budowlę. W ciągu ostatnich kilku godzin działo się tyle nieprawdopodobnych historii, że aż nie wiedziała, na czym skupić swoje myśli. Wyszła przodem przed Takeo, machając niespokojnie ogonem. Dała sobie chwilę, by zebrać się na jakieś słowa. W oddali czuła, że zbliża się Hazard, a znając jego pewnie od razu rzuci się z pięściami niewiele myśląc na bogu ducha winnego Takeo, myśląc, że przybył z Vegety.
Odwróciła się na pięcie, patrząc na swojego towarzysza. Nie widziała w nim już napastnika ani kogoś z elity, tylko mężczyznę ze swoich wspomnień. Aż zapierało jej dech, bo jak mogłaby mu to wyznać. Jak to wyjaśnić, jak on to odbierze?
- Takeosan… - zaczęła niepewnie, zbliżając się do niego o krok. Miała ochotę załapać go za ramię, ale przecież musiała udawać obojętność. – Zaopiekowałam się chłopcem i poświęciłąm swoją nogę w imię dobrze wypełnionej misji. – wskazała na swoje udo, gdzie widniała podwiązka.- Mam nadzieję, że moja powinność względem Elity Vegety została wypełniona. – Pokłoniła się do samej ziemi – Proszę nigdy nie wątpić w moje oddanie dla Króla i jeśli tylko jest coś jeszcze, co mogłabym zrobić dla Pana, Takeo, proszę mówić. Przyznam jednak, że leci właśnie w naszą stronę mój Trener i będę mu winna kilka wyjasnień w związku z przerwą w treningu i nieobecnością. – miała na myśli Hazarda i absolutnie nie zamierzała tłumaczyć się przed nim z niczego, ale brzmiało to dość wiarygodnie i powinno udobruchać czarnowłosego. – Jest jeszcze jedna rzecz… - zaczęła nieśmiało, podnosząc swoje ciemne, migdałowe oczy na mężczyznę. Serce waliło jej jak dzwon, obawiała się wpadki, a jednocześnie im dłużej wpatrywała się w jego błękitne źrenice tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że dobrze go zna. – Mam wrażenie, że już kiedyś się poznaliśmy.
Odwróciła się na pięcie, patrząc na swojego towarzysza. Nie widziała w nim już napastnika ani kogoś z elity, tylko mężczyznę ze swoich wspomnień. Aż zapierało jej dech, bo jak mogłaby mu to wyznać. Jak to wyjaśnić, jak on to odbierze?
- Takeosan… - zaczęła niepewnie, zbliżając się do niego o krok. Miała ochotę załapać go za ramię, ale przecież musiała udawać obojętność. – Zaopiekowałam się chłopcem i poświęciłąm swoją nogę w imię dobrze wypełnionej misji. – wskazała na swoje udo, gdzie widniała podwiązka.- Mam nadzieję, że moja powinność względem Elity Vegety została wypełniona. – Pokłoniła się do samej ziemi – Proszę nigdy nie wątpić w moje oddanie dla Króla i jeśli tylko jest coś jeszcze, co mogłabym zrobić dla Pana, Takeo, proszę mówić. Przyznam jednak, że leci właśnie w naszą stronę mój Trener i będę mu winna kilka wyjasnień w związku z przerwą w treningu i nieobecnością. – miała na myśli Hazarda i absolutnie nie zamierzała tłumaczyć się przed nim z niczego, ale brzmiało to dość wiarygodnie i powinno udobruchać czarnowłosego. – Jest jeszcze jedna rzecz… - zaczęła nieśmiało, podnosząc swoje ciemne, migdałowe oczy na mężczyznę. Serce waliło jej jak dzwon, obawiała się wpadki, a jednocześnie im dłużej wpatrywała się w jego błękitne źrenice tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że dobrze go zna. – Mam wrażenie, że już kiedyś się poznaliśmy.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach