Sala treningowa
+14
Joker
Atarashii Ame
Kanade
April
Hikaru
Vita Ora
Keruru
Raziel
Ósemka
Colinuś
NPC.
KOŚCI
Hazard
NPC
18 posters
Sala treningowa
Sro Maj 30, 2012 12:24 am
First topic message reminder :
"Mordownia" - Jak zwykli nazywać to pomieszczenie szczęściarze, którzy na zawsze je opuścili. Tu zaczynał każdy nowy, gnojony do potęgi entej przez wszelkiej maści trenerów.
"Mordownia" - Jak zwykli nazywać to pomieszczenie szczęściarze, którzy na zawsze je opuścili. Tu zaczynał każdy nowy, gnojony do potęgi entej przez wszelkiej maści trenerów.
Re: Sala treningowa
Pon Wrz 09, 2013 7:01 pm
Technika prosta. Niezbyt destrukcyjna. Można jej użyć bardziej ofensywnie. Teraz to było nie ważne. Fala energii i odłamki manekina uderzyły we wchodzącą osobę. Brązowowłosy nie zauważył tego. Dopiero, gdy po raz wtóry chciał rozejrzeć się po Sali w poszukiwaniu kogoś znajomego. Usłyszał krzyk. Głośny krzyk, nieopodal niego. Ujrzał dziewczynę, na której twarzy namalowana była rządza mordu…. Nie wyglądało to zbyt ładnie, a już na pewno nie pasowało do czerwonowłosej Kadetki. Ta kontynuowała swoją wiązankę. Nazwała będących na Sali gburami i tchórzami. Vernil podszedł w kierunku Kadetki i aż zaniemówił. Gdy szedł, w jej kierunku jego uwagi przykuły piersi, które przykryte były czymś na rodzaj kamizelki. Przełknął ślinę. Zamknął oczy, by opanować się na chwile. Wiedział, że nie powinien się tam patrzeć, to niemiłe, a kobiety tego nie lubią. Był coraz bliżej. Zaczął wesoło merdać ogonem. Powoli otworzył oczy. Był dwa kroki przed rozzłoszczoną Saiyanką. Zrobił kolejny i… potknął się o jakąś większą część Manekina. Jego ciało zaczęło powoli opadać, aż jego głowa nie zatrzymała się na klatce piersiowej Czerwonowłosej. Poczuł błogość, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Na szczęście szybko się ogarnął. Chwycił obiema rękami za talię dziewczyny, tylko po to by odepchnąć się i stanąć na równe nogi. Gdy Saiyanka była w stanie ujrzeć twarz chłopaka, ta byłą już poważna…
-Chłopie opanuj się. Już wystarczająco siary było. Teraz może być tylko lepiej! Przeproś! –Powiedział głos w głowie Vernila. Jego twarz przybrała zawstydzony wyraz. Było widać w nim skruchę. Ogon swobodnie opadł w dół. Chłopak opuścił głowę a prawą rękę wyciągnął przed siebie.
-Wybacz, to był wypadek. I to, że zepsułem Twój kombinezon, i ten wypadek… -powiedział smutnym głosem –Jestem Vernil i bardzo przepraszam –dodał po chwili.
-Chłopie opanuj się. Już wystarczająco siary było. Teraz może być tylko lepiej! Przeproś! –Powiedział głos w głowie Vernila. Jego twarz przybrała zawstydzony wyraz. Było widać w nim skruchę. Ogon swobodnie opadł w dół. Chłopak opuścił głowę a prawą rękę wyciągnął przed siebie.
-Wybacz, to był wypadek. I to, że zepsułem Twój kombinezon, i ten wypadek… -powiedział smutnym głosem –Jestem Vernil i bardzo przepraszam –dodał po chwili.
- GośćGość
Re: Sala treningowa
Pon Wrz 09, 2013 7:55 pm
Nie taki diabeł straszny jak go malują.
Napastnik dosyć szybko zgłosił się do Pofu. Głupim wyrazem z Seri „To ja, to ja! To wszystko moja wina!” jeszcze bardziej zirytował Saiyankę. I to merdanie ogonem, jak jakiś szczeniak! Ponad to miał czelność patrzyć się w jej dekolt. Nie tylko patrzeć! On wręcz w nim się zatopił. Wszystko to trawo tak krótko, że kadetka nawet nie zdążyła się zasłonić, albo odsunąć. Wtedy wylądowałby na ziemi i tym samym dostałby za swoje, a tak oberwała znowu Pofu.
- Brakuje ci kłopotów, gościu? – warknęła, także mierząc go wzrokiem od czubków nieco zniszczonych butów, po sterczące włosy.
Została brutalnie pchnięta na podłogę! Jęknęła cicho, bo tym razem oberwała w tył. Zgięta w pół wysłuchała słów przeprosin od Saiyanina.
- Zawsze tak traktujesz nowych ? – wysyczała. Jej zapał znacznie ostygł, ale i tak nie wyzbyła się całej złości. Wystarczył jeszcze jeden odpowiedni czynnik, a była gotowa na atak.
Zerknęła na ludzi na sali. Niektórzy patrzyli z politowaniem na jej prawie-zwłoki leżące na podłodze tuż obok rozwalonego manekina i kombinezonu. Inni albo starali się ukryć uśmieszki na twarzach, a znalazła się grupa takich, którzy bez oporów śmiali się z jej patowej sytuacji. Momentalnie się zaczerwieniła ze wstydu. Szybko wstała i biegiem ruszyła do drzwi wyjściowych, zostawiając worek z resztą przedmiotów w środku. To teraz nie ważne - usiłowała się nie rozpłakać.
Napastnik dosyć szybko zgłosił się do Pofu. Głupim wyrazem z Seri „To ja, to ja! To wszystko moja wina!” jeszcze bardziej zirytował Saiyankę. I to merdanie ogonem, jak jakiś szczeniak! Ponad to miał czelność patrzyć się w jej dekolt. Nie tylko patrzeć! On wręcz w nim się zatopił. Wszystko to trawo tak krótko, że kadetka nawet nie zdążyła się zasłonić, albo odsunąć. Wtedy wylądowałby na ziemi i tym samym dostałby za swoje, a tak oberwała znowu Pofu.
- Brakuje ci kłopotów, gościu? – warknęła, także mierząc go wzrokiem od czubków nieco zniszczonych butów, po sterczące włosy.
Została brutalnie pchnięta na podłogę! Jęknęła cicho, bo tym razem oberwała w tył. Zgięta w pół wysłuchała słów przeprosin od Saiyanina.
- Zawsze tak traktujesz nowych ? – wysyczała. Jej zapał znacznie ostygł, ale i tak nie wyzbyła się całej złości. Wystarczył jeszcze jeden odpowiedni czynnik, a była gotowa na atak.
Zerknęła na ludzi na sali. Niektórzy patrzyli z politowaniem na jej prawie-zwłoki leżące na podłodze tuż obok rozwalonego manekina i kombinezonu. Inni albo starali się ukryć uśmieszki na twarzach, a znalazła się grupa takich, którzy bez oporów śmiali się z jej patowej sytuacji. Momentalnie się zaczerwieniła ze wstydu. Szybko wstała i biegiem ruszyła do drzwi wyjściowych, zostawiając worek z resztą przedmiotów w środku. To teraz nie ważne - usiłowała się nie rozpłakać.
Re: Sala treningowa
Pon Wrz 09, 2013 8:16 pm
Dziewczyna była nad wyraz bojowa. No fakt Saiyanka, przed naturą nie uciekniesz. Ale aż tak?! Vernil nie raz spotkał małych, nieumięśnionych, do których sam należał, istot, które potrafiły tak bić, że aż zabić. Dlatego wolał nie zadzierać. Jeden ruch i mogło być po nim. Kobieta nie wydawała się być zachwycona z tego, co się stało. No cóż, kto by był... Vernil zbłaźnił się na całej linii i to przy pierwszym kontakcie. Z uwagą wysłuchał tego, co ma mu do powiedzenia Czerwonowłosa. Po chwili ta podniosła się z podłogi i ruszyła w kierunku drzwi wejściowych. Chłopak z początku nie chciał za nią biec. Wiedział, że ona tego nie chce. Jednak.. Jeden impuls. Mały poryw chwili. Ogonem uderzył się w udo i ruszył w kierunku dziewczyny. Ta była już na korytarzu. Brązowooki okazał się dużo szybszy od nowej "koleżanki". Stanął przed nią. Ta cały czas biegła przed siebie. Chłopak chciał wyciągnąć ręce by chwycić dziewczynę za ramiona i zatrzymać ją. Ta jednak albo nie zauważyła Brązowookiego, albo coś... W każdym bądź razie wbiła się w jego ciało. Ten jednak nie przewrócił się. Pod wpływem uderzenia, wypuścił z siebie całe powietrze, a jego ręce mimowolnie zaczęły lecieć " do środka", aż nie napotkały przeszkody. Zatrzymały się na plecach Pofu. Objął ją. Był zdziwiony. Nie wierzył w to, co robi, bo... Nie chciał tego zrobić. A ona to już na pewno..
-Wybacz. J-Ja nie chciałem. -Cofnął ręce, a po chwili zrobił krok w tył unosząc je w geście poddania się.
-Chciałem jeszcze raz przeprosić. Nie lubię jak inni są przeze mnie smutni, a tym bardziej tak piękne dziewczyny jak Ty -powiedział. Dopiero po chwili doszło do niego to, co wypłynęło z jego ust.
-CHŁOPIE OGARNIJ SIĘ!! -Wykrzyczał głos w jego głowie. Nie chciał wypowiedzieć tych słów -Dobra, jakby, co to potraktuje to, jako komplement, który miał ją pocieszyć -dopowiedział sobie w myślach. Spojrzał na dziewczynę. Wpatrywał się w jej oczy. Jego brązowe patrzałki wyrażały szczerą skruchę i smutek. Dokładnie taką mimikę miała cała twarz. Przeprosiny były szczere. A komplement? Tego twarz nie wyrazi... Jakby nie patrzeć dziewczyna chyba go teraz znienawidzi, ale cóż to... Życie Vernila to pasmo wielu niepowodzeń. Coś o tym świadczy? Chociażby fakt, w jakim stanie znajduje się jego, pożal się boże, kombinezon... Czekał na reakcje dziewczyny. Czas wydawał się płynąć jakby wolniej..
-Wybacz. J-Ja nie chciałem. -Cofnął ręce, a po chwili zrobił krok w tył unosząc je w geście poddania się.
-Chciałem jeszcze raz przeprosić. Nie lubię jak inni są przeze mnie smutni, a tym bardziej tak piękne dziewczyny jak Ty -powiedział. Dopiero po chwili doszło do niego to, co wypłynęło z jego ust.
-CHŁOPIE OGARNIJ SIĘ!! -Wykrzyczał głos w jego głowie. Nie chciał wypowiedzieć tych słów -Dobra, jakby, co to potraktuje to, jako komplement, który miał ją pocieszyć -dopowiedział sobie w myślach. Spojrzał na dziewczynę. Wpatrywał się w jej oczy. Jego brązowe patrzałki wyrażały szczerą skruchę i smutek. Dokładnie taką mimikę miała cała twarz. Przeprosiny były szczere. A komplement? Tego twarz nie wyrazi... Jakby nie patrzeć dziewczyna chyba go teraz znienawidzi, ale cóż to... Życie Vernila to pasmo wielu niepowodzeń. Coś o tym świadczy? Chociażby fakt, w jakim stanie znajduje się jego, pożal się boże, kombinezon... Czekał na reakcje dziewczyny. Czas wydawał się płynąć jakby wolniej..
- GośćGość
Re: Sala treningowa
Pon Wrz 09, 2013 8:59 pm
Chciała się zapaść pod ziemie.
Pierwszy dzień okazał się kompletnym niewypałem i wręcz owocował samymi niesnaskami. Biegła nie przejmując się niczym. Zatapiając się wyłącznie w swoich myślach. Nie wyobrażała sobie, że zostanie w Akademii dłużej. Tutaj wszyscy byli rządni siły, władzy, szacunku i uznania. A Pofu to nie odpowiadało. Od A do Z ten system okazał się niewypałem. Nagle poczuła coś mięciutkiego i właśnie ta „rzecz” wyrwała ją ze swojego świata. W jednej chwili zapomniała o łzach, które już kręciły się w kącikach jej oczu.
- Czego Ty ode mnie chcesz? Nie możesz dać mi spokoju? Chcę tylko tu przetrwać. – wyszeptała cichutko, żeby nie zburzyć nastroju chwili, która niesamowicie dobrze wróżyła. Saiyanin się cofnął, a Pofu w momencie ogarnął chłód. Chłopak zaczął się tłumaczyć i to nie okazało się najlepszym rozwiązaniem.
- Przestań! Ty nic nie rozumiesz! – Chwyciła się za głowę i złapała za uszy, jakby nagle chciała przestać słuchać tych głupstw. – Pięknie dziewczyny? Czyli tylko masz ochotę ciągle cwaniaczyć? To że jestem tutaj nowa, nie znaczy, że możesz ze mną robić co ci się żywnie podoba! – wykrzyczała mu prosto w twarz.
Stanęła przed nim na palcach i zamachnęła się, wyznaczając mu policzek dłonią. Nie żałowała, chociaż w jego oczach dojrzała coś dziwnego. Nie cieszył się z przebiegu sytuacji, nie bawiło go jej zirytowanie. Do głosu doszły wyrzuty sumienia, które stłumiła uderzając go po raz drugi, tym razem dłoń porządnie się odbiła, wyznaczając czerwoną szramę.
- Nie jestem jakąś lalunią, żebyś mnie tak tulił, bił i nie wiadomo co jeszcze! – powiedziała spokojnie, cofając się o kilka kroków. – Nie zamierzam sobie pozwolić na takie traktowanie. Nie jestem jakimś psem, żeby jeszcze wesoło machać ogonkiem, kiedy ktoś ma ochotę pobyć ze mną w towarzystwie – warknęła.
Badając grunt pod stopami, sprawdzała na ile sobie może jeszcze pozwolić, by oddalić się jak najbardziej od Saiyanina, a nie musieć się odwracać do niego plecami. Bóg wie co, mógłby jeszcze wymyślić.
OCC: Rozpoczęcie treningu.
Pierwszy dzień okazał się kompletnym niewypałem i wręcz owocował samymi niesnaskami. Biegła nie przejmując się niczym. Zatapiając się wyłącznie w swoich myślach. Nie wyobrażała sobie, że zostanie w Akademii dłużej. Tutaj wszyscy byli rządni siły, władzy, szacunku i uznania. A Pofu to nie odpowiadało. Od A do Z ten system okazał się niewypałem. Nagle poczuła coś mięciutkiego i właśnie ta „rzecz” wyrwała ją ze swojego świata. W jednej chwili zapomniała o łzach, które już kręciły się w kącikach jej oczu.
- Czego Ty ode mnie chcesz? Nie możesz dać mi spokoju? Chcę tylko tu przetrwać. – wyszeptała cichutko, żeby nie zburzyć nastroju chwili, która niesamowicie dobrze wróżyła. Saiyanin się cofnął, a Pofu w momencie ogarnął chłód. Chłopak zaczął się tłumaczyć i to nie okazało się najlepszym rozwiązaniem.
- Przestań! Ty nic nie rozumiesz! – Chwyciła się za głowę i złapała za uszy, jakby nagle chciała przestać słuchać tych głupstw. – Pięknie dziewczyny? Czyli tylko masz ochotę ciągle cwaniaczyć? To że jestem tutaj nowa, nie znaczy, że możesz ze mną robić co ci się żywnie podoba! – wykrzyczała mu prosto w twarz.
Stanęła przed nim na palcach i zamachnęła się, wyznaczając mu policzek dłonią. Nie żałowała, chociaż w jego oczach dojrzała coś dziwnego. Nie cieszył się z przebiegu sytuacji, nie bawiło go jej zirytowanie. Do głosu doszły wyrzuty sumienia, które stłumiła uderzając go po raz drugi, tym razem dłoń porządnie się odbiła, wyznaczając czerwoną szramę.
- Nie jestem jakąś lalunią, żebyś mnie tak tulił, bił i nie wiadomo co jeszcze! – powiedziała spokojnie, cofając się o kilka kroków. – Nie zamierzam sobie pozwolić na takie traktowanie. Nie jestem jakimś psem, żeby jeszcze wesoło machać ogonkiem, kiedy ktoś ma ochotę pobyć ze mną w towarzystwie – warknęła.
Badając grunt pod stopami, sprawdzała na ile sobie może jeszcze pozwolić, by oddalić się jak najbardziej od Saiyanina, a nie musieć się odwracać do niego plecami. Bóg wie co, mógłby jeszcze wymyślić.
OCC: Rozpoczęcie treningu.
Re: Sala treningowa
Wto Wrz 10, 2013 7:39 pm
Pierwszy raz, podczas pierwszego spotkania z dziewczyną, Vernil był w tak dziwnym położeniu. Nie chciał zniszczyć jej kombinezonu. Nie chciał przewrócić się na dziewczynę. Nie chciał jej przytulić, chodź akurat to było bardzo miłe. Miał uczucia. Chciał to wszystko naprawić, przeprosić za swoje zachowanie. Jak się to skończyło? Stał z opuszczoną głową. Wysłuchiwał, jaki to zły z niego osobnik. Dostał spoliczkowany.
-Eee? To było dziwne -pomyślał. Pierwszy raz został uderzony przez dziewczynę. Ale nie tak jak podczas sparingu czy coś. Tak, za swoje przewinienie, za swoje zachowanie. Dopiero teraz dotarło do niego jak, bardzo Czerwonowłosa jest na niego zła. Zaczęła mówić, że nie jest lalunią do przytulania. Cały czas stojąc do niego przodem, zaczęła cofać się. Chłopak podniósł głowę. Dłoń położył na policzku, w które został uderzony. Następnie poprawił sobie grzywkę, by ta nie opadała mu na oczy. Spojrzał na twarz Saiyanki.
-Czy tak wygląda twarz mężczyzny, który jest zadowolony z tego, co zrobił? –Zapytał się dziewczyny, wskazując palcem na swoją facjatę –nie nie wygląda –dodał po chwili. Zrobił krok w przód. Nie poznawał sam siebie. Zazwyczaj był tak nieśmiały, że przy kontakcie z dziewczyną, zapominał języka w gębie. Co się działo teraz? Szedł przed siebie. Jaki był tego cel? Chęć przeprosin. Nie chciał być w oczach jakiejkolwiek dziewczyny postrzegany, jako typowy przedstawiciel rasy. Awanturnik, którego wymarzony dzień to zabicie jakiegoś słabeusza, ostra walka, a na sam koniec, gorący sex z pierwszą lepszą. Nie, Vernil nie był kimś takim. Może właśnie, dlatego, tak bardzo zależało mu na tych przeprosinach? To chyba to dało mu taką siłę i odwagę.
-Nie chciałem… Na prawdę nie chciałem zniszczyć Twojego kombinezonu. Nie chciałem przewrócić się na Ciebie. – Powiedział. Chciał wydać z siebie coś jeszcze, jednak powstrzymał się. Może na szczęście..
Zrobił większy krok, dziewczyna cały czas cofała się. Nie chciała mieć z Brązowowłosym kompletnie nic do czynienia. Chłopak znów zrobił większy krok i chwycił dziewczynę za prawą rękę.
-Co mogę zrobić, żebyś mi wybaczyła? Nie chciałem, żeby tak wyszło-dopowiedział.
OCC:
Początek treningu
-Eee? To było dziwne -pomyślał. Pierwszy raz został uderzony przez dziewczynę. Ale nie tak jak podczas sparingu czy coś. Tak, za swoje przewinienie, za swoje zachowanie. Dopiero teraz dotarło do niego jak, bardzo Czerwonowłosa jest na niego zła. Zaczęła mówić, że nie jest lalunią do przytulania. Cały czas stojąc do niego przodem, zaczęła cofać się. Chłopak podniósł głowę. Dłoń położył na policzku, w które został uderzony. Następnie poprawił sobie grzywkę, by ta nie opadała mu na oczy. Spojrzał na twarz Saiyanki.
-Czy tak wygląda twarz mężczyzny, który jest zadowolony z tego, co zrobił? –Zapytał się dziewczyny, wskazując palcem na swoją facjatę –nie nie wygląda –dodał po chwili. Zrobił krok w przód. Nie poznawał sam siebie. Zazwyczaj był tak nieśmiały, że przy kontakcie z dziewczyną, zapominał języka w gębie. Co się działo teraz? Szedł przed siebie. Jaki był tego cel? Chęć przeprosin. Nie chciał być w oczach jakiejkolwiek dziewczyny postrzegany, jako typowy przedstawiciel rasy. Awanturnik, którego wymarzony dzień to zabicie jakiegoś słabeusza, ostra walka, a na sam koniec, gorący sex z pierwszą lepszą. Nie, Vernil nie był kimś takim. Może właśnie, dlatego, tak bardzo zależało mu na tych przeprosinach? To chyba to dało mu taką siłę i odwagę.
-Nie chciałem… Na prawdę nie chciałem zniszczyć Twojego kombinezonu. Nie chciałem przewrócić się na Ciebie. – Powiedział. Chciał wydać z siebie coś jeszcze, jednak powstrzymał się. Może na szczęście..
Zrobił większy krok, dziewczyna cały czas cofała się. Nie chciała mieć z Brązowowłosym kompletnie nic do czynienia. Chłopak znów zrobił większy krok i chwycił dziewczynę za prawą rękę.
-Co mogę zrobić, żebyś mi wybaczyła? Nie chciałem, żeby tak wyszło-dopowiedział.
OCC:
Początek treningu
- GośćGość
Re: Sala treningowa
Sro Wrz 11, 2013 6:53 pm
Co mogę zrobić?
- to najgorsze pytanie ze wszystkich, a szczególnie kiedy zadaje się jej dziewczynie, która nad sobą przestaje panować. A Pofu o ile starała się wcześniej hamować to teraz już nic jej nie powstrzymywało. Bariery pękły, a więzy którymi chciała spętać swój temperament skruszyły się w drobny mak.
- Nie obchodzi mnie, chłoptasiu, czego ty chcesz, a na co nie masz ochoty. Myślisz, że zwykłe przepraszam rozwiąże sprawę? Nie dość, że skompromitowałeś mnie na sali treningowej to na zewnątrz też się musisz nade mną pastwić? – Pofu dawno nie wyrzuciła z siebie tak wielu słów w tak krótkim czasie.
- Nie dotykaj mnie! – warknęła. Nie puścił, więc obróciła się, szarpiąc lewą rękę desperata, tak by jego ciało bezwładnie zatrzymało się na biodrze Pofu a potem gwałtownie się odwracając rzucić nim o ziemię. Starała się to robić szybko, tak żeby przeciwnik nie miał szans się obronić. W chwili kiedy oderwałby swoje nogi od powierzchni posadzki, nie miał już szans na zablokowanie przerzucenia.
- Nie waż się nigdy więcej mnie dotykać. – sapnęła. Pomimo że dzięki odpowiedniemu rozkładowi sił nie mogła się bardzo zmęczyć, to jednak jej kondycja pozostawiała wiele do życzenia i nawet takie proste czynności sprawiały jej kłopot. Szczególnie kiedy miała przed sobą faceta od siebie większego i jednak cięższego. Nie puszczała jego ręki i szybko, zanim zdążył się zorientować, znowu za nią pociągnęła, tym razem wykręcając jego ramię do tyłu. Przygwoździła go do podłogi kolanem, tak by ten nie mógł się ruszyć.
OCC: Kontynuacja treningu.
- to najgorsze pytanie ze wszystkich, a szczególnie kiedy zadaje się jej dziewczynie, która nad sobą przestaje panować. A Pofu o ile starała się wcześniej hamować to teraz już nic jej nie powstrzymywało. Bariery pękły, a więzy którymi chciała spętać swój temperament skruszyły się w drobny mak.
- Nie obchodzi mnie, chłoptasiu, czego ty chcesz, a na co nie masz ochoty. Myślisz, że zwykłe przepraszam rozwiąże sprawę? Nie dość, że skompromitowałeś mnie na sali treningowej to na zewnątrz też się musisz nade mną pastwić? – Pofu dawno nie wyrzuciła z siebie tak wielu słów w tak krótkim czasie.
- Nie dotykaj mnie! – warknęła. Nie puścił, więc obróciła się, szarpiąc lewą rękę desperata, tak by jego ciało bezwładnie zatrzymało się na biodrze Pofu a potem gwałtownie się odwracając rzucić nim o ziemię. Starała się to robić szybko, tak żeby przeciwnik nie miał szans się obronić. W chwili kiedy oderwałby swoje nogi od powierzchni posadzki, nie miał już szans na zablokowanie przerzucenia.
- Nie waż się nigdy więcej mnie dotykać. – sapnęła. Pomimo że dzięki odpowiedniemu rozkładowi sił nie mogła się bardzo zmęczyć, to jednak jej kondycja pozostawiała wiele do życzenia i nawet takie proste czynności sprawiały jej kłopot. Szczególnie kiedy miała przed sobą faceta od siebie większego i jednak cięższego. Nie puszczała jego ręki i szybko, zanim zdążył się zorientować, znowu za nią pociągnęła, tym razem wykręcając jego ramię do tyłu. Przygwoździła go do podłogi kolanem, tak by ten nie mógł się ruszyć.
OCC: Kontynuacja treningu.
Re: Sala treningowa
Sro Wrz 11, 2013 9:25 pm
Chciał chwycić ją za rękę. Po co? Chciał z nią na spokojnie porozmawiać... Nie udało się. Dziewczyna znów zaczęła go wyzywać. Chłopak wciąż był smutny. Nie widziała tego? A może nie chciała widzieć? Tylko jedna osoba o tym wie...
Dziewczyna chciała uwolnić się z uścisku. Siła chłopaka byłą jednak zbyt duża. Ale cóż, nie ma opresji, z której nie można się wyrwać. Dziewczyna z nienacka pociągnęła chłopaka. Ten upadł na jej biodro. Przerzuciła go na ziemię. Brązowowłosy był silniejszy, dużo silniejszy. Mógł się uwolnić z opresji, ale zrezygnował z tego posunięcia. Udowodniłby tylko, że jest dokładnie taki sam jak inni wojownicy z tej planety. Dokładnie taki, za jakiego postrzega go Czerwonowłosa Saiyanka.
-Dobra, odpuścisz? Nie chce się z Tobą bić-powiedział po cichu, gdy dziewczyna zaczęła mówić by jej nie dotykał. Na szczęście cały impet uderzenia przyjął na klatkę piersiową a nie na twarz… to zabolało by a tak? Nie poczuł za wiele. Dziewczyna wykręciła jego rękę i przygwoździła kolanem brązowookiego.
-Dobra to już? –Powiedział z lekkim uśmiechem na ustach. Poczuł delikatny ból w stawach ręki, za którą trzymała go Saiyanka, jednak zignorował to. Rozprowadził energię po całym ciele i zaczął powoli się unosić. Się w górę. Najpierw na parę centymetrów. Skupił się na tym, by Czerwonowłosa się nie wierciła i nie spadła. Po chwili jednak, na jego twarzy pojawił się uśmiech i z wielką prędkością ruszył w górę. Zatrzymał się w ostatniej chwili, gdy włosy dziewczyny zetknęły się z sufitem. Wykorzystał moment lotu i uwolnił rękę z uścisku. Nagle chwycił Saiyankę za nadgarstek i okręcił się by „leżeć” bokiem. Spojrzał na twarz Kadetki, którą trzymał, kilka metrów nad ziemią, by nie spadła.
-Emm, no nigdy więcej nie miałem Cię dotykać, więc… -zaczął poluźniać chwyt, jednak cały czas ją trzymał. Jej ciężar był dla niego niczym. Przymknął oczy i uśmiechnął się szczerze. Dawno na jego twarzy nie gościł ten jakże charakterystyczny uśmiech. Dlaczego? To od czasu Tsufula. A właściwie po tym jak ten opuścił jego ciało i od Raziela dowiedział się, jaką krzywdę zrobił jemu i Ósemce. Posmutniał wtedy. Obwiniał się za wszystko. Co się działo później? Walka z osiłkiem w Sali treningowej, w której to dał ponieść się emocjom i furia przejęła nad nim panowanie. Musiał ratować życie przegranemu w walce i odprowadzić go do szpitala. A tam? Trwała walka o jego życie. Nie mógł się wtedy śmiać. Zbyt się przejmować. Następnie niewesołą przygoda w stołówce, z której niewiele pamięta. A teraz jakaś dziewczyna, z która skreśliła go przy pierwszym kontakcie. Nie chciał tak tego zostawić.
-To jak? Puścić? –Dodał po chwili, wpatrując się w oczy Czerwonowłosej.
OCC:
Kolejny post treningowy.
Dziewczyna chciała uwolnić się z uścisku. Siła chłopaka byłą jednak zbyt duża. Ale cóż, nie ma opresji, z której nie można się wyrwać. Dziewczyna z nienacka pociągnęła chłopaka. Ten upadł na jej biodro. Przerzuciła go na ziemię. Brązowowłosy był silniejszy, dużo silniejszy. Mógł się uwolnić z opresji, ale zrezygnował z tego posunięcia. Udowodniłby tylko, że jest dokładnie taki sam jak inni wojownicy z tej planety. Dokładnie taki, za jakiego postrzega go Czerwonowłosa Saiyanka.
-Dobra, odpuścisz? Nie chce się z Tobą bić-powiedział po cichu, gdy dziewczyna zaczęła mówić by jej nie dotykał. Na szczęście cały impet uderzenia przyjął na klatkę piersiową a nie na twarz… to zabolało by a tak? Nie poczuł za wiele. Dziewczyna wykręciła jego rękę i przygwoździła kolanem brązowookiego.
-Dobra to już? –Powiedział z lekkim uśmiechem na ustach. Poczuł delikatny ból w stawach ręki, za którą trzymała go Saiyanka, jednak zignorował to. Rozprowadził energię po całym ciele i zaczął powoli się unosić. Się w górę. Najpierw na parę centymetrów. Skupił się na tym, by Czerwonowłosa się nie wierciła i nie spadła. Po chwili jednak, na jego twarzy pojawił się uśmiech i z wielką prędkością ruszył w górę. Zatrzymał się w ostatniej chwili, gdy włosy dziewczyny zetknęły się z sufitem. Wykorzystał moment lotu i uwolnił rękę z uścisku. Nagle chwycił Saiyankę za nadgarstek i okręcił się by „leżeć” bokiem. Spojrzał na twarz Kadetki, którą trzymał, kilka metrów nad ziemią, by nie spadła.
-Emm, no nigdy więcej nie miałem Cię dotykać, więc… -zaczął poluźniać chwyt, jednak cały czas ją trzymał. Jej ciężar był dla niego niczym. Przymknął oczy i uśmiechnął się szczerze. Dawno na jego twarzy nie gościł ten jakże charakterystyczny uśmiech. Dlaczego? To od czasu Tsufula. A właściwie po tym jak ten opuścił jego ciało i od Raziela dowiedział się, jaką krzywdę zrobił jemu i Ósemce. Posmutniał wtedy. Obwiniał się za wszystko. Co się działo później? Walka z osiłkiem w Sali treningowej, w której to dał ponieść się emocjom i furia przejęła nad nim panowanie. Musiał ratować życie przegranemu w walce i odprowadzić go do szpitala. A tam? Trwała walka o jego życie. Nie mógł się wtedy śmiać. Zbyt się przejmować. Następnie niewesołą przygoda w stołówce, z której niewiele pamięta. A teraz jakaś dziewczyna, z która skreśliła go przy pierwszym kontakcie. Nie chciał tak tego zostawić.
-To jak? Puścić? –Dodał po chwili, wpatrując się w oczy Czerwonowłosej.
OCC:
Kolejny post treningowy.
- GośćGość
Re: Sala treningowa
Nie Wrz 15, 2013 8:43 pm
Jest jedna podstawowa zasada podczas walki:
Mierz siły na zamiary. Niestety do listy rzeczy, których Pofu nie potrafiła, można było spokojnie doliczyć również brak realnej oceny sytuacji. Liczyła na to, że dźwignia załatwi sprawę. Jednak nawet gdy chłopak był do niej odwrócony tyłem, wyczuwała, że nie pała radością. Nie potrafiła zmusić się żeby przestać. Ciągle miała w pamięci upokorzenie, którego dostarczył jej na Sali treningowej. Nie chciała bynajmniej zrobić mu krzywdy. Nie lubiła ranić ludzi.
Nagle poczuła coś dziwnego. Jej uścisk nie zelżał, ale chłopak zachowywał się zdecydowanie swobodniej. Zapewniał ciągle, że nie chce jej bić i emanował od niego nienaturalny spokój. W jego twarzy też coś się zmieniło.
Chwila ciągnęła się w nieskończoność. Pofu przywarła bliżej do Saiyanina i starała się jeszcze bardziej wykręcić jego rękę. Nic nie poprawiało jej samopoczucia. Swoją uwagę skupiła przede wszystkim na ramieniu Colina, więc nie zauważyła jak szybko się poruszają. Jednak i tak poranne śniadanie podskoczyło jej do gardła. Zerknęła na ziemię i jej tęczówki gwałtownie się rozszerzyły, a oczy niemalże wyszły z orbit.
- Co ty??? – pisnęła zdenerwowana. Zawsze stąpała mocno po ziemi i jeszcze nigdy nie widziała ani nie słyszała o takich cudach. Jak ktoś bez problemów mógł znaleźć się nagle w pod sufitem i zawisnąć w powietrzu? To jakaś sztuczka? Czy Colin znowu sobie z niej żartował?
Chłopak przewrócił się na bok i miała wrażenie, żę traci równowagę. Trzymał ją i czuła się przy nim bezpiecznie. A co dziwne w ogóle nie miała ochoty teraz, żeby ją puszczał.
- Nie ! – wrzasnęła, zapominając o wcześniejszych restrykcyjnych rozkazach. W momencie zrobiła się … jakby milsza. Niestety uśmiechu na jej twarzy można było szukać na próżno. Kurczowo zacisnęła swoje palce na ramieniu chłopaka. Jej palce wbiły się w jego skórę a knykcie pobielały. Czuła jak odpływa z nich krew. Wszystkie mięśnie się napieły, tak aby nie sprawić chłopakowi większych problemów. Wiedziała, że jest ciężka i że gdyby zaczęłaby się wiercić za pewne Saiyanin puściłby ją na ziemię. Na razie nie marzyła o takim zakończeniu sytuacji. Oczywiście gdyby Colin zrobiły to delikatnie…
Zerknęła na górę. Wygodniej było jej się wpatrywać w sufit, niż odległą, poruszającą się podłogę korytarza. Zauważyła, że prawie nad nią biegną rury, nie okryte niczy. Po ich powierzchni spacerowały sobie beztrosko stada pająków i innych tego typu robali, których Pofu się bała, więc skreśliła od razu to rozwiązanie i w myślach szukała lepszego. Niestety nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Spojrzała w oczy Colinowi, a ten ponowił pytanie, na które wcześniej nie odpowiedziała chyba przekonująco. Niesamowicie się bała, ale z dwojga złego – wolała się już dostać na ziemię. Zapomniała o tym, że powinna być sztywna i nieco rozluźniła zbolałe mięśnie. Nie spodziewała się, że taki mały ruch, może tyle zdziałać. Zachwiała się, ale nie chciała znowu chwytać się Sayianina. Już i tak narobił wielu szkód, a gdyby stał się pomocny musiałaby mu to wszystko wybaczyć. Zwinęła się w kłębek a potem szybko wyciągnęła przed siebie ręce. Złapała się za rurę, powstrzymując przed patrzeniem w górę. Poczuła, że zgniata jakieś robaczki, ale miała teraz większe problemy na głowie. Jej palce zaczęły się zsuwać ze śliskiej rurki. Zacisnęła je, napinając mięśnie. Odbiła się z impetem od ściany i poprawiła chwyt, a potem momentalnie wysunęła prawą nogę i zasadziła Colinowi kopniaka. Co prawda nie był jakoś szczególnie mocny, bo Pofu nie miała dużo siły, ale liczyła na efekt zaskoczenia. W końcu jej mocowanie się z rurą trwało dosłownie kilka sekund.
Kopiąc puściła się rurki i kiedy jej nogi dotknęły Colina odepchnęła się od niego. Pociągnęła nogi do tyłu, usiłując zrobić salto. Wsunęła głowę między ramiona i wyciągnęła przed siebie ręce, aby zamortyzować upadek, jeśli przewrót nie udałby się. Na szczęśliwie wylądowała na nogach. Pamiętała, żeby zgiąć je w kolanach, bo w innym wypadku doznałaby znowu urazu. Podparła się dłońmi.
Dopiero teraz zauważyła, że jej oddech przyśpieszył, a serce biło jak oszalałe. Miała wrażenie, że zaraz wyrwie się z jej piersi i to będzie jej słodki koniec. Pochyliła głowę i zatrzymała na moment oddech. Zacisnęła pięści i położyła ręce przed sobą. Wypuściła powietrze i dopiero po dłuższej chwili nabrała do płuc nową porcję.
Już niemalże spokojna otwarła oczy, podniosła głowę i wstała.
- Co Ty sobie wyobrażasz? To że jesteś tutaj dłużej wcale nie znaczy, że możesz traktować tak innych! Kim ty do cholery jesteś? Najpierw macasz mnie na sali treningowej, jakbym była jakąś pieprzoną lalką, a teraz jeszcze bawisz się w Alladyna! Jak w ogóle śmiesz mnie dotykać?! KTO DO K***Y NĘDZY POZWOLIŁ CI MNIE ODRYWAĆ OD ZIEMI? - po takim wywodzie Colinowi na pewno nie było miło, ale Pofu nie miała zamiaru się hamować. Nie dość, że miała lęk wysokości to jeszcze panicznie bała się pająków. Przy Saiyaninie miała okazję spróbować tych obu rzeczy, więc gość mógł liczyć tylko na jej wieczne potępienie.
Szkoła chyba nie jest miłym miejscem - pomyślała ze smutkiem.
OCC: Koniec treningu
Mierz siły na zamiary. Niestety do listy rzeczy, których Pofu nie potrafiła, można było spokojnie doliczyć również brak realnej oceny sytuacji. Liczyła na to, że dźwignia załatwi sprawę. Jednak nawet gdy chłopak był do niej odwrócony tyłem, wyczuwała, że nie pała radością. Nie potrafiła zmusić się żeby przestać. Ciągle miała w pamięci upokorzenie, którego dostarczył jej na Sali treningowej. Nie chciała bynajmniej zrobić mu krzywdy. Nie lubiła ranić ludzi.
Nagle poczuła coś dziwnego. Jej uścisk nie zelżał, ale chłopak zachowywał się zdecydowanie swobodniej. Zapewniał ciągle, że nie chce jej bić i emanował od niego nienaturalny spokój. W jego twarzy też coś się zmieniło.
Chwila ciągnęła się w nieskończoność. Pofu przywarła bliżej do Saiyanina i starała się jeszcze bardziej wykręcić jego rękę. Nic nie poprawiało jej samopoczucia. Swoją uwagę skupiła przede wszystkim na ramieniu Colina, więc nie zauważyła jak szybko się poruszają. Jednak i tak poranne śniadanie podskoczyło jej do gardła. Zerknęła na ziemię i jej tęczówki gwałtownie się rozszerzyły, a oczy niemalże wyszły z orbit.
- Co ty??? – pisnęła zdenerwowana. Zawsze stąpała mocno po ziemi i jeszcze nigdy nie widziała ani nie słyszała o takich cudach. Jak ktoś bez problemów mógł znaleźć się nagle w pod sufitem i zawisnąć w powietrzu? To jakaś sztuczka? Czy Colin znowu sobie z niej żartował?
Chłopak przewrócił się na bok i miała wrażenie, żę traci równowagę. Trzymał ją i czuła się przy nim bezpiecznie. A co dziwne w ogóle nie miała ochoty teraz, żeby ją puszczał.
- Nie ! – wrzasnęła, zapominając o wcześniejszych restrykcyjnych rozkazach. W momencie zrobiła się … jakby milsza. Niestety uśmiechu na jej twarzy można było szukać na próżno. Kurczowo zacisnęła swoje palce na ramieniu chłopaka. Jej palce wbiły się w jego skórę a knykcie pobielały. Czuła jak odpływa z nich krew. Wszystkie mięśnie się napieły, tak aby nie sprawić chłopakowi większych problemów. Wiedziała, że jest ciężka i że gdyby zaczęłaby się wiercić za pewne Saiyanin puściłby ją na ziemię. Na razie nie marzyła o takim zakończeniu sytuacji. Oczywiście gdyby Colin zrobiły to delikatnie…
Zerknęła na górę. Wygodniej było jej się wpatrywać w sufit, niż odległą, poruszającą się podłogę korytarza. Zauważyła, że prawie nad nią biegną rury, nie okryte niczy. Po ich powierzchni spacerowały sobie beztrosko stada pająków i innych tego typu robali, których Pofu się bała, więc skreśliła od razu to rozwiązanie i w myślach szukała lepszego. Niestety nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Spojrzała w oczy Colinowi, a ten ponowił pytanie, na które wcześniej nie odpowiedziała chyba przekonująco. Niesamowicie się bała, ale z dwojga złego – wolała się już dostać na ziemię. Zapomniała o tym, że powinna być sztywna i nieco rozluźniła zbolałe mięśnie. Nie spodziewała się, że taki mały ruch, może tyle zdziałać. Zachwiała się, ale nie chciała znowu chwytać się Sayianina. Już i tak narobił wielu szkód, a gdyby stał się pomocny musiałaby mu to wszystko wybaczyć. Zwinęła się w kłębek a potem szybko wyciągnęła przed siebie ręce. Złapała się za rurę, powstrzymując przed patrzeniem w górę. Poczuła, że zgniata jakieś robaczki, ale miała teraz większe problemy na głowie. Jej palce zaczęły się zsuwać ze śliskiej rurki. Zacisnęła je, napinając mięśnie. Odbiła się z impetem od ściany i poprawiła chwyt, a potem momentalnie wysunęła prawą nogę i zasadziła Colinowi kopniaka. Co prawda nie był jakoś szczególnie mocny, bo Pofu nie miała dużo siły, ale liczyła na efekt zaskoczenia. W końcu jej mocowanie się z rurą trwało dosłownie kilka sekund.
Kopiąc puściła się rurki i kiedy jej nogi dotknęły Colina odepchnęła się od niego. Pociągnęła nogi do tyłu, usiłując zrobić salto. Wsunęła głowę między ramiona i wyciągnęła przed siebie ręce, aby zamortyzować upadek, jeśli przewrót nie udałby się. Na szczęśliwie wylądowała na nogach. Pamiętała, żeby zgiąć je w kolanach, bo w innym wypadku doznałaby znowu urazu. Podparła się dłońmi.
Dopiero teraz zauważyła, że jej oddech przyśpieszył, a serce biło jak oszalałe. Miała wrażenie, że zaraz wyrwie się z jej piersi i to będzie jej słodki koniec. Pochyliła głowę i zatrzymała na moment oddech. Zacisnęła pięści i położyła ręce przed sobą. Wypuściła powietrze i dopiero po dłuższej chwili nabrała do płuc nową porcję.
Już niemalże spokojna otwarła oczy, podniosła głowę i wstała.
- Co Ty sobie wyobrażasz? To że jesteś tutaj dłużej wcale nie znaczy, że możesz traktować tak innych! Kim ty do cholery jesteś? Najpierw macasz mnie na sali treningowej, jakbym była jakąś pieprzoną lalką, a teraz jeszcze bawisz się w Alladyna! Jak w ogóle śmiesz mnie dotykać?! KTO DO K***Y NĘDZY POZWOLIŁ CI MNIE ODRYWAĆ OD ZIEMI? - po takim wywodzie Colinowi na pewno nie było miło, ale Pofu nie miała zamiaru się hamować. Nie dość, że miała lęk wysokości to jeszcze panicznie bała się pająków. Przy Saiyaninie miała okazję spróbować tych obu rzeczy, więc gość mógł liczyć tylko na jej wieczne potępienie.
Szkoła chyba nie jest miłym miejscem - pomyślała ze smutkiem.
OCC: Koniec treningu
Re: Sala treningowa
Wto Wrz 17, 2013 9:58 pm
Był miły i uprzejmy. To jednak nie zawsze skutkowało. To był tylko wypadek… Najwidoczniej Saiyanka nie mogła tego zrozumieć. Miała go za ucieleśnienie zła. Wszystko złego, co spotkało ją w akademii, to przez Vernila. Przynajmniej takie wrażenie odniósł chłopak.
Dziewczyna przeraziła się, gdy Brązowooki zaczął lecieć w górę. Dla niego nie było to nic dziwnego. Chciał trochę rozluźnić sytuacje. To samo chciał zrobić, obracając się i trzymając za rękę swoją nową „koleżankę”. Nic jednak nie wyszło po jego myśli. Co prawda ku jego uciesze, Kadetka mówiła, że nie ma go puszczać. Chciał zniżyć pułap, jednak Czerwonowłosa była od niego szybsza. Rozhuśtała się, zwinęła w kłębek, po czym, złapała się rur biegnących bezpośrednio nad głową Vernila. Ten cofnął się kawałek. Chciał, przygotować się, by złapać dziewczynę. Ta jednak poczęstowała go swoim butem. Cios, szybki, jednak nie należał do najsilniejszych, jakie otrzymał Brązowooki. Cofnął się jeszcze dalej, chwytając się za klatkę piersiową, w którą oberwał. Włączył na moment białą aurę. Robił się zły, nie przez uderzenie. Przez to, że stara się być miły, przeprasza, a dziewczyna ma to wszystko gdzieś. Uważa go za jakiegoś zbereźnika.
-OPANUJ SIĘ!! Bo skończy się jak kiedyś! -Powiedział sam sobie w głowie. Zaraz po tym energicznie wyprostował ręce, wyłączając biała aurę. Zaczął zniżać pułap lotu. Dziewczyna stała już na równych nogach. Stopy Vernila dopiero zetknęły się z podłogą. Saiyanka jednak nie próżnowała. Zaczęła, rzeczowo mówić, jaki to on nie jest. Lekki uśmiech wykręcił się w drugą stronę. Brązowooki opuścił głowę. Tak bardzo się starał, a dziewczyna miała go w swoich oczach za typowego mieszkańca Vegety. Walczyć, wrócić do domu, pobawić się ze swoją dziewczyną, zasnąć, wstać walczyć. I tak w kółko. Nieprzerwalna koło egzystencji na kamiennej planecie…
Vernil z uwagą wysłuchał wszystkiego, co powiedziała mu Saiyanka. Jeszcze nigdy nie czuł się tak.. źle. Owszem, tata nie raz skarcił go za zachowanie, ale teraz było nieco inaczej…
-Wiesz –Vernil na chwile zawiesił głos –nie chciałem… zresztą chwila. Dlaczego mam znowu przepraszać i ukazywać skruchę skoro Ty i tak na to nie reagujesz? –Powiedział, podnosząc głowę. Tam, już nie widniał smutek. Widniała złość. – Wypadek rozumiesz takie słowo? –Dopowiedział, sylabizując słowo. Zrobił krok w przód.
- Naprawdę uważasz, że moim celem, podczas uderzania w manekina było, zniszczenie Twojego kombinezonu? Naprawdę uważasz, że celowo na Ciebie upadłem, gdy do Ciebie szedłem?!- Powiedział, do Pofu. Powoli przestawał nad sobą panować.
-To, że się teraz na mnie wydzierasz, świadczy tylko o tym, że nie rozumiesz…, Kim jestem? Jestem kadetem tak jak Ty. Ale skoro narzekasz na mnie, przez jeden mały wypadek, to życzę Ci powodzenia w życiu w akademii. Ci tam –wskazał palcem na salę treningową, -są ode mnie dużo gorsi –dodał na koniec. Odwrócił się plecami do dziewczyny i zrobił pierwszy krok przed siebie. Ogon bezwładnie zwisał.
-Nie odwracaj się! To się może źle skończyć. Przestawałeś nad sobą panować… idź, idź, idź, idź…..- Powtarzał sobie w myślach. Zaczynał panować nad sobą. Dobrze się stało, że dowiedział się, o tym jak destrukcyjny wpływ na niego ma furia. Niby nic. Złość emanująca z ciała, a potrafi siać zniszczenie, nie tylko na, zewnątrz, ale i w organizmie młodego chłopaka.
Szedł korytarzem. Miał złe przeczucia. Coś.. Działo się, nie umiał tego wytłumaczyć. Przypomniał mu się Tsuful. Nie miał szans mu się przeciwstawić. Chciał udać się do trenera. Nie, nie do Sali. Do ich biura. Wyciągnął z kieszeni swojej kurtki mapkę. Wyszukał w niej biuro trenera. Tam chciał odbyć rozmowę z którymś z nich. Rozmowę, która powinna już dawno być faktem. Jej tematem miało być właśnie opanowanie przez Tsufula. Jak się przed nim ustrzec oraz jak z nim walczyć…
OCC:
Koniec treningu.
Z/t-> Biuro trenera
Dziewczyna przeraziła się, gdy Brązowooki zaczął lecieć w górę. Dla niego nie było to nic dziwnego. Chciał trochę rozluźnić sytuacje. To samo chciał zrobić, obracając się i trzymając za rękę swoją nową „koleżankę”. Nic jednak nie wyszło po jego myśli. Co prawda ku jego uciesze, Kadetka mówiła, że nie ma go puszczać. Chciał zniżyć pułap, jednak Czerwonowłosa była od niego szybsza. Rozhuśtała się, zwinęła w kłębek, po czym, złapała się rur biegnących bezpośrednio nad głową Vernila. Ten cofnął się kawałek. Chciał, przygotować się, by złapać dziewczynę. Ta jednak poczęstowała go swoim butem. Cios, szybki, jednak nie należał do najsilniejszych, jakie otrzymał Brązowooki. Cofnął się jeszcze dalej, chwytając się za klatkę piersiową, w którą oberwał. Włączył na moment białą aurę. Robił się zły, nie przez uderzenie. Przez to, że stara się być miły, przeprasza, a dziewczyna ma to wszystko gdzieś. Uważa go za jakiegoś zbereźnika.
-OPANUJ SIĘ!! Bo skończy się jak kiedyś! -Powiedział sam sobie w głowie. Zaraz po tym energicznie wyprostował ręce, wyłączając biała aurę. Zaczął zniżać pułap lotu. Dziewczyna stała już na równych nogach. Stopy Vernila dopiero zetknęły się z podłogą. Saiyanka jednak nie próżnowała. Zaczęła, rzeczowo mówić, jaki to on nie jest. Lekki uśmiech wykręcił się w drugą stronę. Brązowooki opuścił głowę. Tak bardzo się starał, a dziewczyna miała go w swoich oczach za typowego mieszkańca Vegety. Walczyć, wrócić do domu, pobawić się ze swoją dziewczyną, zasnąć, wstać walczyć. I tak w kółko. Nieprzerwalna koło egzystencji na kamiennej planecie…
Vernil z uwagą wysłuchał wszystkiego, co powiedziała mu Saiyanka. Jeszcze nigdy nie czuł się tak.. źle. Owszem, tata nie raz skarcił go za zachowanie, ale teraz było nieco inaczej…
-Wiesz –Vernil na chwile zawiesił głos –nie chciałem… zresztą chwila. Dlaczego mam znowu przepraszać i ukazywać skruchę skoro Ty i tak na to nie reagujesz? –Powiedział, podnosząc głowę. Tam, już nie widniał smutek. Widniała złość. – Wypadek rozumiesz takie słowo? –Dopowiedział, sylabizując słowo. Zrobił krok w przód.
- Naprawdę uważasz, że moim celem, podczas uderzania w manekina było, zniszczenie Twojego kombinezonu? Naprawdę uważasz, że celowo na Ciebie upadłem, gdy do Ciebie szedłem?!- Powiedział, do Pofu. Powoli przestawał nad sobą panować.
-To, że się teraz na mnie wydzierasz, świadczy tylko o tym, że nie rozumiesz…, Kim jestem? Jestem kadetem tak jak Ty. Ale skoro narzekasz na mnie, przez jeden mały wypadek, to życzę Ci powodzenia w życiu w akademii. Ci tam –wskazał palcem na salę treningową, -są ode mnie dużo gorsi –dodał na koniec. Odwrócił się plecami do dziewczyny i zrobił pierwszy krok przed siebie. Ogon bezwładnie zwisał.
-Nie odwracaj się! To się może źle skończyć. Przestawałeś nad sobą panować… idź, idź, idź, idź…..- Powtarzał sobie w myślach. Zaczynał panować nad sobą. Dobrze się stało, że dowiedział się, o tym jak destrukcyjny wpływ na niego ma furia. Niby nic. Złość emanująca z ciała, a potrafi siać zniszczenie, nie tylko na, zewnątrz, ale i w organizmie młodego chłopaka.
Szedł korytarzem. Miał złe przeczucia. Coś.. Działo się, nie umiał tego wytłumaczyć. Przypomniał mu się Tsuful. Nie miał szans mu się przeciwstawić. Chciał udać się do trenera. Nie, nie do Sali. Do ich biura. Wyciągnął z kieszeni swojej kurtki mapkę. Wyszukał w niej biuro trenera. Tam chciał odbyć rozmowę z którymś z nich. Rozmowę, która powinna już dawno być faktem. Jej tematem miało być właśnie opanowanie przez Tsufula. Jak się przed nim ustrzec oraz jak z nim walczyć…
OCC:
Koniec treningu.
Z/t-> Biuro trenera
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Wto Wrz 17, 2013 11:56 pm
Dlaczego co jakiś czas, niepokój, rozdrażnienie, albo napięcie każe jej kierować się w stronę Mordowni, by coś rozwalić? Nie wiedziała, ale to był korzystny układ. O wiele lepszy niż pastwienie się nad słabszymi, bo tacy osobnicy są wyłącznie żałośni. A, że Vivian nie chciała być jeszcze bardziej żałosna, wolała obrócić w pył worek treningowy niźli rówieśnika. Poza tym, nigdy nie podniosła by ręki na słabszego. Wie, jak to boli.
Vivian coś w środku właśnie bolało i bardzo chciała się na czymś wyżyć.
Szła właśnie w stronę Sali, gdy doleciały ją podniesione głosy. Tak, pewnie kolejna rozróba, albo bójka ponieważ ktoś krzywo na kogoś spojrzał… Czemu nikt tutaj nie daje poważnych powodów? Ivan i chłopak, któremu wybiła jedynki w łazience, mają pełne prawo by ją nienawidzić. Głupio stworzyć sobie wroga, bo się kogoś szturchnęło, ale tak to bywa na tej planecie. Za rogiem głośną dyskusję prowadziła jakaś dwójka.
Zaraz.
To był Vernil.
Przystanęła. Brązowowłosy chłopak unosił się w powietrzu, wraz z nieznaną jej dziewczyną. Działo się to w połowie korytarza na Mordownie, więc nie sposób było nie zauważyć zjawiska. Prawdopodobnie dziewczyna była halfką, tyle mogła ocenić widzącym czerwone włosy. No i musiała być nowa. Chociaż biorąc pod uwagę podejście Ósemki do spraw socjalnych, to, że widzi ją po raz pierwszy nie musiało oznaczać, że jest tu nowicjuszką. Ha, tak to jest gdy nie angażujesz się w kontakty.
Krzyki dziewczyny były słyszane na całym korytarzu i wyraźnie widziała, że w całej sytuacji nie jest jej do śmiechu. Nie kontrolowała grymasu na twarzy, czytać można było z ciemnych oczu. Choćby to, jak spoglądała w dół czy łapała się rozpaczliwie rury, jasno pokazywało… Kiedyś będzie musiała nauczyć się latać i strach przed wysokością stanie się rzeczą drugorzędną, ale… Vivian widziała wstręt i niepewność. Była jeszcze w cywilnych ciuchach, nie miała na grzbiecie uniformu. Mało kto zwiedza w tych czasach Akademię, więc to na pewno przyszła kadetka.
Zdążyła akurat na moment, w którym dziewczyna lądowała na ziemi i do uszu halfki doleciała wiązka przekleństw rzuconych w stronę Vernila. Aj, musiał sobie chłopak nagrabić.
Stała na uboczu, nagle bierna i speszona tym, że widzi to wszystko, że jest świadkiem ostrej wymiany zdań. Odwróciła na moment wzrok, tylko po to by zaraz ponownie spojrzeć na tę dwójkę, gdy usłyszała podniesiony głos. W jej oczach na moment zagościło zdumienie.
Znała Vernila jako spokojnego i miłego chłopaka. Kadeta, który przepuszczał ją pierwszą w drzwiach, odprowadził do szpitala po tym jak przygniotło jej nogę i zgodził się na sparing. Chłopaka, który tak przejął się tym, że był narzędziem w rękach Tsufula… I właśnie teraz Vernil ma twarz wykrzywioną złością, a z oczu sypią mu się iskry. Z trudem nad sobą panował, nosiło go. Znała to uczucie, prawda, tylko u Ósemki nigdy nie doszło do tego, że wydzierała się na obcych. Teraz, krzycząc przypominał jej tego chłopaka z koszar, zainfekowanego i złowieszczego. Był do niego tak bardzo podobny, że to aż zabolało.
A przecież to nie ich wina! Nie ich! Tsuful atakował, ta podstępna, fioletowa maszkara o konsystencji glutów… Tylko posłużył się dwójką kadetów, i chcąc, nie chcąc, często widzi ich twarze jeśli myśli o tamtym ataku.
Stanowczo, musi wyprzeć sobie to z głowy. W końcu jest w tym dobra.
Nie widzieli Vivian… Patrzyła jak chłopak odwraca się i odchodzi. Dotarły do niej wszystkie słowa jego i tej czerwonowłosej dziewczyny. Wbrew sobie próbowała jakoś wykreować sytuację, która doprowadziła do tego zamieszania. Najpierw macasz mnie… Musiało być to coś w stylu komedii, albo raczej tragikomedii pomyłek, chociaż… Vivian potarła czuprynę, błądząc gdzieś myślami. Wyraz twarzy miała napięty. Chociaż… Nie wie co się stało, nie zna Vernila, nie zna tej dziewczyny. A coś ją do cholery boli bardziej niż wcześniej.
~Czemu był tak wściekły?~
Zwróciła spojrzenie na nieznajomą. Jeszcze jedna rzecz ubodła Ósemkę. Znała to harde spojrzenie i wyraz ust. Też tak wyglądała, gdy zmuszała się by ukryć cały lament, złość czy bezsilność głęboko, by nie dać po sobie poznać… Niczego. Jak była mała i robiła za worek treningowy tak się właśnie zachowywała. Gryzła każdą wystawioną w swoją stronę rękę i pluła jadem naokoło.
Czy Vernil naprawdę tego nie widział? Nie zauważył, że dziewczyna jest na krawędzi, że temperament, znacznie gorętszy niż Vivian, musi być po prostu zostawiony w spokoju? Im bardziej to drążył, tym bardziej musiała się czuć upokorzona. Gdy ktoś próbował z Ósemką kiedyś rozmawiać na temat jej brata, gdy jawnie dawała do zrozumienia, że ma dość, czuła się paskudnie. Ten chłystek każdym słowem obrażał Axdre i mówił jej, jak beznadziejną młodszą siostrą była... Może nie miał tego na myśli jednoznacznie, ale zwyczajnie miała wtedy dość. Dostał za to w mordę, ale to było z rok temu.
Przez ten rok wiele się zdarzyło, a od wstąpienia Ósemki do Akademii jeszcze więcej. Była inna, na swój sposób się zmieniła, może nawet zmądrzała i to, co kiedyś by zignorowała, było dlań widoczne. Bo coś w gestach dziewczyny, ruchach mówiło jej, że to typ choleryczny. Łatwo wybucha, nie potrafiąc stłamsić emocji, a mimo to ciągle próbuje… Tak… Nawet bardziej niż trochę jak ona.
A może tylko cierpi na nerwice. Kto tam wie?
Vivian podeszła do nieznajomej, nadając swojej twarzy neutralny wyraz, przyozdobiony jedynie w delikatnie uniesione kąciki warg. Gdy Ósemka wpadała w złość… Choć, szczerze, nigdy się tak strasznie nie zdenerwowała. Na tych wszystkich idiotów w Akademii tylko patrzyła z politowaniem, bo nie miała w swojej naturze wiele złości. Za to dużo szaleństwa. W każdym razie, po tym zdarzeniu miała wrażenie, że musi ostrożnie zacząć rozmowę. Nie wiedziała na czym stoi.
Uniosła lekko rękę w geście pozdrowienia i zatrzymała się metr przed dziewczyną.
- Nic Ci się nie stało? – Głupie pytanie, ale jedyne jakie przyszło jej do głowy. – Pierwszy dzień zawsze obfituje w atrakcje. Ósemka... Znaczy, Vivian. – Strzeliła i wyciągnęła na powitanie dłoń, próbując nawiązać nić porozumienia.
Najwyraźniej Vivian znów miała przeczucie… I w żadnym wypadku nie było ono złe.
Vivian coś w środku właśnie bolało i bardzo chciała się na czymś wyżyć.
Szła właśnie w stronę Sali, gdy doleciały ją podniesione głosy. Tak, pewnie kolejna rozróba, albo bójka ponieważ ktoś krzywo na kogoś spojrzał… Czemu nikt tutaj nie daje poważnych powodów? Ivan i chłopak, któremu wybiła jedynki w łazience, mają pełne prawo by ją nienawidzić. Głupio stworzyć sobie wroga, bo się kogoś szturchnęło, ale tak to bywa na tej planecie. Za rogiem głośną dyskusję prowadziła jakaś dwójka.
Zaraz.
To był Vernil.
Przystanęła. Brązowowłosy chłopak unosił się w powietrzu, wraz z nieznaną jej dziewczyną. Działo się to w połowie korytarza na Mordownie, więc nie sposób było nie zauważyć zjawiska. Prawdopodobnie dziewczyna była halfką, tyle mogła ocenić widzącym czerwone włosy. No i musiała być nowa. Chociaż biorąc pod uwagę podejście Ósemki do spraw socjalnych, to, że widzi ją po raz pierwszy nie musiało oznaczać, że jest tu nowicjuszką. Ha, tak to jest gdy nie angażujesz się w kontakty.
Krzyki dziewczyny były słyszane na całym korytarzu i wyraźnie widziała, że w całej sytuacji nie jest jej do śmiechu. Nie kontrolowała grymasu na twarzy, czytać można było z ciemnych oczu. Choćby to, jak spoglądała w dół czy łapała się rozpaczliwie rury, jasno pokazywało… Kiedyś będzie musiała nauczyć się latać i strach przed wysokością stanie się rzeczą drugorzędną, ale… Vivian widziała wstręt i niepewność. Była jeszcze w cywilnych ciuchach, nie miała na grzbiecie uniformu. Mało kto zwiedza w tych czasach Akademię, więc to na pewno przyszła kadetka.
Zdążyła akurat na moment, w którym dziewczyna lądowała na ziemi i do uszu halfki doleciała wiązka przekleństw rzuconych w stronę Vernila. Aj, musiał sobie chłopak nagrabić.
Stała na uboczu, nagle bierna i speszona tym, że widzi to wszystko, że jest świadkiem ostrej wymiany zdań. Odwróciła na moment wzrok, tylko po to by zaraz ponownie spojrzeć na tę dwójkę, gdy usłyszała podniesiony głos. W jej oczach na moment zagościło zdumienie.
Znała Vernila jako spokojnego i miłego chłopaka. Kadeta, który przepuszczał ją pierwszą w drzwiach, odprowadził do szpitala po tym jak przygniotło jej nogę i zgodził się na sparing. Chłopaka, który tak przejął się tym, że był narzędziem w rękach Tsufula… I właśnie teraz Vernil ma twarz wykrzywioną złością, a z oczu sypią mu się iskry. Z trudem nad sobą panował, nosiło go. Znała to uczucie, prawda, tylko u Ósemki nigdy nie doszło do tego, że wydzierała się na obcych. Teraz, krzycząc przypominał jej tego chłopaka z koszar, zainfekowanego i złowieszczego. Był do niego tak bardzo podobny, że to aż zabolało.
A przecież to nie ich wina! Nie ich! Tsuful atakował, ta podstępna, fioletowa maszkara o konsystencji glutów… Tylko posłużył się dwójką kadetów, i chcąc, nie chcąc, często widzi ich twarze jeśli myśli o tamtym ataku.
Stanowczo, musi wyprzeć sobie to z głowy. W końcu jest w tym dobra.
Nie widzieli Vivian… Patrzyła jak chłopak odwraca się i odchodzi. Dotarły do niej wszystkie słowa jego i tej czerwonowłosej dziewczyny. Wbrew sobie próbowała jakoś wykreować sytuację, która doprowadziła do tego zamieszania. Najpierw macasz mnie… Musiało być to coś w stylu komedii, albo raczej tragikomedii pomyłek, chociaż… Vivian potarła czuprynę, błądząc gdzieś myślami. Wyraz twarzy miała napięty. Chociaż… Nie wie co się stało, nie zna Vernila, nie zna tej dziewczyny. A coś ją do cholery boli bardziej niż wcześniej.
~Czemu był tak wściekły?~
Zwróciła spojrzenie na nieznajomą. Jeszcze jedna rzecz ubodła Ósemkę. Znała to harde spojrzenie i wyraz ust. Też tak wyglądała, gdy zmuszała się by ukryć cały lament, złość czy bezsilność głęboko, by nie dać po sobie poznać… Niczego. Jak była mała i robiła za worek treningowy tak się właśnie zachowywała. Gryzła każdą wystawioną w swoją stronę rękę i pluła jadem naokoło.
Czy Vernil naprawdę tego nie widział? Nie zauważył, że dziewczyna jest na krawędzi, że temperament, znacznie gorętszy niż Vivian, musi być po prostu zostawiony w spokoju? Im bardziej to drążył, tym bardziej musiała się czuć upokorzona. Gdy ktoś próbował z Ósemką kiedyś rozmawiać na temat jej brata, gdy jawnie dawała do zrozumienia, że ma dość, czuła się paskudnie. Ten chłystek każdym słowem obrażał Axdre i mówił jej, jak beznadziejną młodszą siostrą była... Może nie miał tego na myśli jednoznacznie, ale zwyczajnie miała wtedy dość. Dostał za to w mordę, ale to było z rok temu.
Przez ten rok wiele się zdarzyło, a od wstąpienia Ósemki do Akademii jeszcze więcej. Była inna, na swój sposób się zmieniła, może nawet zmądrzała i to, co kiedyś by zignorowała, było dlań widoczne. Bo coś w gestach dziewczyny, ruchach mówiło jej, że to typ choleryczny. Łatwo wybucha, nie potrafiąc stłamsić emocji, a mimo to ciągle próbuje… Tak… Nawet bardziej niż trochę jak ona.
A może tylko cierpi na nerwice. Kto tam wie?
Vivian podeszła do nieznajomej, nadając swojej twarzy neutralny wyraz, przyozdobiony jedynie w delikatnie uniesione kąciki warg. Gdy Ósemka wpadała w złość… Choć, szczerze, nigdy się tak strasznie nie zdenerwowała. Na tych wszystkich idiotów w Akademii tylko patrzyła z politowaniem, bo nie miała w swojej naturze wiele złości. Za to dużo szaleństwa. W każdym razie, po tym zdarzeniu miała wrażenie, że musi ostrożnie zacząć rozmowę. Nie wiedziała na czym stoi.
Uniosła lekko rękę w geście pozdrowienia i zatrzymała się metr przed dziewczyną.
- Nic Ci się nie stało? – Głupie pytanie, ale jedyne jakie przyszło jej do głowy. – Pierwszy dzień zawsze obfituje w atrakcje. Ósemka... Znaczy, Vivian. – Strzeliła i wyciągnęła na powitanie dłoń, próbując nawiązać nić porozumienia.
Najwyraźniej Vivian znów miała przeczucie… I w żadnym wypadku nie było ono złe.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Czw Wrz 19, 2013 10:39 am
Na sali treningowej panował jak zwykle spory hałas i rozgardiasz, spowodowany treningowymi zmaganiami wojowników, wydzielających z siebie tony dusznego potu. Wszyscy ćwiczyli w pocie czoła, żeby zwiększyć swoje umiejętności bojowe lub żeby po prostu nie podpaść nieubłaganemu panu Koszarowemu, którego KI-Blast zawsze bezbłędnie trafiał i boleśnie szczypał w zadek. Natomiast tego dnia Vulfila postanowiła wprowadzić w życie pierwszą część swojego złowieszczego planu wkupywania się w łaski opiekuna sali. Tak, to było ambitne wyzwanie. Ba! Niektórzy powiedzą, że niewykonalne, to jak porywanie się z motyką na słońce. Jednak do odważnych świat należy, być może ten odważny czyn Halfki zapisze się na kartach historii akademii pod tytułem: " Samobójcza misja przyszłej królowej Saiyan". Rzecz jasna proces zjednywania sobie Koszarowego wymagał czasu, samodyscypliny i stanowczości, ale tak długo, jak dziewczyna nie zwiększy swoich statystyk, będzie narażona na gniew Koszarowego, więc trzeba coś na to zaradzić.
W progu pojawiła się kudłata głowa Vulfili, wychylająca się lekko i badająca teren. Rozejrzała się w poszukiwaniu koszarowego i żeby dobrze rozeznać się w terenie oraz jego strategicznych punktach. Początkowo ciężko było znaleźć mężczyznę wśród nierzadko długowłosych saiyan. Dopiero po chwili Halfka spostrzegła go na środku sali, odwróconego tyłem do niej. Miał na sobie obcisłe majteczki, podkreślające twardą jak głaz pupcię oraz kształtne nogi z masywnymi jak u atlety udami i zarysowanymi łydkami. Szerokie ramiona skrywał pod pancerzem, a pod kitą imponująco grubych włosów ukrywał atletyczne plecy.
Vulfila ruszyła w jego stronę z rękami zaplecionymi za plecami. Stawiała długie, pociągłe kroki, sunąc bezgłośnie. Przy okazji rozglądała się w poszukiwaniu znanych sobie twarzy, jednocześnie wywijając beztrosko ogonkiem.
Myślała o Razielu i jego dziewczynie. Chyba trochę przesadziła z szorstkością wobec nieznajomej. W zasadzie scena w parku i pocałunek w rękę niewątpliwie mógł wyglądać dwuznacznie i ona na jej miejscu również mogłaby zareagować podobną zazdrością. Ciekawe, czy Eve zrobi awanturę swojemu chłopakowi. Halfka chciałaby to zobaczyć. W końcu było to o wiele ciekawsze niż oglądanie obcałowującej się parki. Pozostawało mieć jedynie nadzieję, że saiyanka nie będzie złośliwa wobec kadetki za scenę pożegnania. Bez ochroniarza Vulfila nie stanowiłaby dla niej najmniejszego wyzwania.
A teraz czas na... KURS: "Jak wkupić się w łaski koszarowego" by Vulfila Rogozin. Podejście pierwsze, lekcja pierwsza. Wszystkie prawa zastrzeżone.
1. Uprzejmie zagadaj
- Dzieńdobry, panie Koszarowy, jak mija dzień?- powiedziała, stając obok niego. Była znacznie niższa, ale ręce splotła za plecami, a ufnymi i jakże beztroskimi oczami patrzyła na reakcje mężczyzny. Chciała wywrzeć wrażenie rzeczywiście zainteresowanej dniem z życia koszarowego, jednocześnie sprawiając wrażenie bezbronnej i słodkiej, żeby mężczyzna nie zareagował zbyt ostro. W końcu to tak, jakby nakrzyczał na szczeniaczka. To bestialskie.
2. Komplementuj ile wlezie
- Ależ pan jest silny!- zakrzyknęła entuzjastycznie, niemalże chcąc dotknąć muskularnego ramienia mężczyzny.
3. Udaj bezradność, daj mężczyźnie możliwość wykazania swojej męskości. Niech poczuje się potrzebny
- Nie to co ja. Próbuję nauczyć się Galick Gun, ale kompletnie mi nie wychodzi. Mógłby mi pan pokazać, jak to się robi?- zagadnęła uprzejmie, wyrażając w swoim głowie smutek z powodu własnej nieporadności.
4. Dodaj słodyczy ile fabryka dała
- Ma pan bardzo ładne szorty.- chciała powiedzieć "majteczki", ale to za mało męskie określenie, mógłby się obrazić. Położyła ręce na biodrach. - Bardzo panu do twarzy w nich.- mówiła, w oczekiwaniu na decyzję w sprawie pomocy w treningu. Ważne, żeby brzmieć wiarygodnie.
5. Znajdź coś wspólnego
- Ja też noszę takie szorty. Sama je sobie wycięła, wie pan? Nogawki są bardzo niewygodne i tylko przeszkadzają w walce.- dokończyła.
Tak, teraz koszarowy powinien być bezbronny wobec tony lukru, jaki Vulfila na niego wylała. I nawet, jeśli zareaguje szorstko, będzie mu głupio, bo komu by nie było? Co więcej, zapamięta ją, a to już połowa sukcesu. A następnym razem zapewne uda się go ugłaskać.
W progu pojawiła się kudłata głowa Vulfili, wychylająca się lekko i badająca teren. Rozejrzała się w poszukiwaniu koszarowego i żeby dobrze rozeznać się w terenie oraz jego strategicznych punktach. Początkowo ciężko było znaleźć mężczyznę wśród nierzadko długowłosych saiyan. Dopiero po chwili Halfka spostrzegła go na środku sali, odwróconego tyłem do niej. Miał na sobie obcisłe majteczki, podkreślające twardą jak głaz pupcię oraz kształtne nogi z masywnymi jak u atlety udami i zarysowanymi łydkami. Szerokie ramiona skrywał pod pancerzem, a pod kitą imponująco grubych włosów ukrywał atletyczne plecy.
Vulfila ruszyła w jego stronę z rękami zaplecionymi za plecami. Stawiała długie, pociągłe kroki, sunąc bezgłośnie. Przy okazji rozglądała się w poszukiwaniu znanych sobie twarzy, jednocześnie wywijając beztrosko ogonkiem.
Myślała o Razielu i jego dziewczynie. Chyba trochę przesadziła z szorstkością wobec nieznajomej. W zasadzie scena w parku i pocałunek w rękę niewątpliwie mógł wyglądać dwuznacznie i ona na jej miejscu również mogłaby zareagować podobną zazdrością. Ciekawe, czy Eve zrobi awanturę swojemu chłopakowi. Halfka chciałaby to zobaczyć. W końcu było to o wiele ciekawsze niż oglądanie obcałowującej się parki. Pozostawało mieć jedynie nadzieję, że saiyanka nie będzie złośliwa wobec kadetki za scenę pożegnania. Bez ochroniarza Vulfila nie stanowiłaby dla niej najmniejszego wyzwania.
A teraz czas na... KURS: "Jak wkupić się w łaski koszarowego" by Vulfila Rogozin. Podejście pierwsze, lekcja pierwsza. Wszystkie prawa zastrzeżone.
1. Uprzejmie zagadaj
- Dzieńdobry, panie Koszarowy, jak mija dzień?- powiedziała, stając obok niego. Była znacznie niższa, ale ręce splotła za plecami, a ufnymi i jakże beztroskimi oczami patrzyła na reakcje mężczyzny. Chciała wywrzeć wrażenie rzeczywiście zainteresowanej dniem z życia koszarowego, jednocześnie sprawiając wrażenie bezbronnej i słodkiej, żeby mężczyzna nie zareagował zbyt ostro. W końcu to tak, jakby nakrzyczał na szczeniaczka. To bestialskie.
2. Komplementuj ile wlezie
- Ależ pan jest silny!- zakrzyknęła entuzjastycznie, niemalże chcąc dotknąć muskularnego ramienia mężczyzny.
3. Udaj bezradność, daj mężczyźnie możliwość wykazania swojej męskości. Niech poczuje się potrzebny
- Nie to co ja. Próbuję nauczyć się Galick Gun, ale kompletnie mi nie wychodzi. Mógłby mi pan pokazać, jak to się robi?- zagadnęła uprzejmie, wyrażając w swoim głowie smutek z powodu własnej nieporadności.
4. Dodaj słodyczy ile fabryka dała
- Ma pan bardzo ładne szorty.- chciała powiedzieć "majteczki", ale to za mało męskie określenie, mógłby się obrazić. Położyła ręce na biodrach. - Bardzo panu do twarzy w nich.- mówiła, w oczekiwaniu na decyzję w sprawie pomocy w treningu. Ważne, żeby brzmieć wiarygodnie.
5. Znajdź coś wspólnego
- Ja też noszę takie szorty. Sama je sobie wycięła, wie pan? Nogawki są bardzo niewygodne i tylko przeszkadzają w walce.- dokończyła.
Tak, teraz koszarowy powinien być bezbronny wobec tony lukru, jaki Vulfila na niego wylała. I nawet, jeśli zareaguje szorstko, będzie mu głupio, bo komu by nie było? Co więcej, zapamięta ją, a to już połowa sukcesu. A następnym razem zapewne uda się go ugłaskać.
Re: Sala treningowa
Czw Wrz 19, 2013 5:25 pm
W Sali panował chaos. Kilkanaście pojedynkujących się par, kadeci ćwiczący początkowe techniki powodując przy tym całą game mniejszych i większych eksplozji. Parunastu żołnierzy nie wytrzymywało trudów treningu i z grymasem bólu na twarzy opuszczali pomieszczenie. A wśród tego wszystkiego Koszarowy, obecnie jedyna osoba sprawująca pieczę nad tym wszystkim. Nic więc dziwnego, że jego uwaga nie skupiła się w całości na nowoprzybyłej dziewczynie. Spojrzał na nią kątem oka.
- Chu*owo jak zawsze - odburknął - a jak jeszcze raz zameldujesz się w ten sposób, to "Dzień Dobry" będziesz mówić Lekarzowi w szpitalu - dodał już nieco ostrzejszym tonem.
Dziwne, że zareagował tylko w ten sposób, wszak lubował się w pokazywaniu świeżakom w jaki sposób powinni prawidłowo się meldować. Prawdopodobnie w tym całym sajgonie nie chciał się skupiać na jednej osobie, bo jakiś idiota mógłby przez jego nieuwagę spowodować pożar. Tak więc uwagi Vulfili wchodziły jednym uchem a wychodziły drugim. Jednak przy wzmiance o szortach i mógł się powstrzymać i spojrzał na dziewczynę. Przez chwilę wodził łakomym wzrokiem w okolicach owych "wycięć", po czym przeniósł swój wzrok z powrotem na resztę.
- Co Ty odpie*dalasz do jasnej cholery?! - wydarł się po chwili na jednego z kadetów ćwiczących obok - Czy ja nie tłumaczyłem JASNO jak to zrobić? Prędzej się zesrasz niż opanujesz to tym sposobem - odchrząknął i rzekł spokojniejszym tonem - Dobra młoda, mów czego chcesz, a potem won, jak widzisz muszę pilnować tę bandę zje*usów....
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Czw Wrz 19, 2013 9:07 pm
Para Saiyan szła korytarzem, zupełnie nie reagując na uwagi i gwizdy w ich stronę. Większość nawoływań była skierowana do Eve i w głównej mierze, proponowała stosunek. Raziel już się przyzwyczaił, że większość armii Vegety to tępi zboczeńcy i psychopaci. Jednak co poradzić. Nie będzie walił każdego w pysk, bo w końcu nie na tym polegała jego rola w tej Akademii. Jednak jego dziewczyna nie była tak spokojna jak on. Kilka razy odszczeknęła się jakiemuś wojownikowi, a innym pogroziła pięścią. Na ich szczęście nie doszło do żadnej bójki. Przemierzali korytarz i gadali ze sobą. Raziel pokazywał właśnie teraz inną swoją twarz. Był miły i czuły. Jakby zupełnie nie on. Idąc i nie patrząc na drogę zaszli, aż w pobliże Sal treningowych. Raziel nie wiedział czego akurat trafił tutaj. Może już był na tyle przyzwyczajony, że przychodził tutaj jak maszyna. Jednak zanim zdążyli ruszyć, drogę zastąpił im dość rosły kadet. Nie miał żadnych włosów na głowie i wyglądał jakby cały składał się z mięśni. Pewnie jego idolem był Koszarowy. Podszedł do nich i uśmiechnął się lubieżnie spoglądając na biust Saiyanki.
- Ej laleczka, zostaw tego frajera i chodź ze mną. Ze mną przeżyjesz takie rzeczy, o jakich nigdy nie śniłaś. – powiedział po czym złapał Eve za tyłek. Dziewczyna uśmiechnęła się do kadeta, po czym spojrzała na Raziela. ten już wiedział co zamierza.
- Razem? – zapytała krótko dziewczyna.
- Razem. – odparł kruczowłosy.
- Eee, ale co razem? – zapytał łysol nie za bardzo rozumiejąc o co może chodzić parze. Widać jego mózg zanikł proporcjonalnie do rozrostu mięśni. W następnej chwili Eve i Raziel wymierzyli cios pięścią prosto w szczękę masywnego kadeta, posyłając go od razu na deski. Dziewczyna w zielonym topie podeszła do łysego, który był jeszcze przytomny.
- Zapamiętaj sobie raz na zawsze. Tylko nie laleczka. - -powiedziała, po czym kopnęła Saiyanina w twarz nokautując go. O tak. Dziewczyna pana Zahne była czasami brutalna. Syn Aryenne, wziął Eve pod rękę i jakby nie widząc leżącego cielska ruszyli przed siebie. Szmaragdowooki jakby przez przypadek stanął na twarz mięśniaka. Po kilku minutach zaczęli zbliżać się do Sali i spotkali dwie postacie. Obie były kadetkami. Jedną z nich była Vivian, zaś drugą była nieznana chłopakowi o zielonych oczach dziewczyna o czerwonych włosach. Raz podszedł do dziewczyn.
- Witaj ponownie Vivian. – powiedział kiwając dziewczyną głową i delikatnie się uśmiechając. – Poznajcie się. To jest Eve moja dziewczyna. Eve. To jest Vivian. Moja znajoma.
Eve popatrzyła się na Vivian i uśmiechnęła się wyciągając w jej kierunku dłoń. Pomimo nieprzyjemnego potraktowania ze strony Vulfili, nie mogła być nie miała dla tej dziewczyny.
- Miło mi poznać. Jestem Eve. – rzekła. Raziel w tym czasie popatrzył się na drugą dziewczynę, która była dziwnie zdenerwowana.
- Vi, może przedstawisz nam swoją znajomą. – powiedział zielonooki kadet.
- Ej laleczka, zostaw tego frajera i chodź ze mną. Ze mną przeżyjesz takie rzeczy, o jakich nigdy nie śniłaś. – powiedział po czym złapał Eve za tyłek. Dziewczyna uśmiechnęła się do kadeta, po czym spojrzała na Raziela. ten już wiedział co zamierza.
- Razem? – zapytała krótko dziewczyna.
- Razem. – odparł kruczowłosy.
- Eee, ale co razem? – zapytał łysol nie za bardzo rozumiejąc o co może chodzić parze. Widać jego mózg zanikł proporcjonalnie do rozrostu mięśni. W następnej chwili Eve i Raziel wymierzyli cios pięścią prosto w szczękę masywnego kadeta, posyłając go od razu na deski. Dziewczyna w zielonym topie podeszła do łysego, który był jeszcze przytomny.
- Zapamiętaj sobie raz na zawsze. Tylko nie laleczka. - -powiedziała, po czym kopnęła Saiyanina w twarz nokautując go. O tak. Dziewczyna pana Zahne była czasami brutalna. Syn Aryenne, wziął Eve pod rękę i jakby nie widząc leżącego cielska ruszyli przed siebie. Szmaragdowooki jakby przez przypadek stanął na twarz mięśniaka. Po kilku minutach zaczęli zbliżać się do Sali i spotkali dwie postacie. Obie były kadetkami. Jedną z nich była Vivian, zaś drugą była nieznana chłopakowi o zielonych oczach dziewczyna o czerwonych włosach. Raz podszedł do dziewczyn.
- Witaj ponownie Vivian. – powiedział kiwając dziewczyną głową i delikatnie się uśmiechając. – Poznajcie się. To jest Eve moja dziewczyna. Eve. To jest Vivian. Moja znajoma.
Eve popatrzyła się na Vivian i uśmiechnęła się wyciągając w jej kierunku dłoń. Pomimo nieprzyjemnego potraktowania ze strony Vulfili, nie mogła być nie miała dla tej dziewczyny.
- Miło mi poznać. Jestem Eve. – rzekła. Raziel w tym czasie popatrzył się na drugą dziewczynę, która była dziwnie zdenerwowana.
- Vi, może przedstawisz nam swoją znajomą. – powiedział zielonooki kadet.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Sob Wrz 21, 2013 1:08 am
W zasadzie nie było tak źle. Koszarowy jako taki wdał się w rozmowę. Jego odpowiedzi nie były co prawda tak entuzjastyczne jak Vulfila zakładała, ale nie spodziewała się też fajerwerków. To był prosty wojownik, nie dżentelmen, ale też złapał przynętę. Czas delikatnie zwinąć żyłkę.
Wkupywanie się w łaski koszarowego, lekcja 2, podejście 1.
1. Bądź samokrytyczny, niech czuje pseudowładzę.
- Ach, przepraszam, panie Koszarowy.- bąknęła odnośnie meldowania się.
2. Powiedz coś o sobie, niech cię zapamięta.
- Jestem tu nowa i nie wszystko jeszcze wiem.- stęknęła.
3. Pokaż wdzięki.
Jego niedyskretne spojrzenie skierowane niewątpliwie a łono Halfki nieco ją speszyło. Jak by nie było, koszarowy mógłby być jej ojcem! Ale też to zerknięcie wcale nie musiało być złym znakiem. Bowiem jak to powiedział pewnego dnia kolega Vulfili Sakamoto: "Jeśli masz władzę nad przyrodzeniem mężczyzny, masz nad nim całkowitą władzę".
4. Nie przesadzaj.
- Chciałabym nauczyć się Galick Gun- powiedziała już poważnie i konkretnie. Mężczyźna to prosty mechanizm, potrzebuje też prostych komunikatów, a ten był bezpośredni i oznaczał zainteresowanie treningiem- Mógłby mi pan pokazać?
Wkupywanie się w łaski koszarowego, lekcja 2, podejście 1.
1. Bądź samokrytyczny, niech czuje pseudowładzę.
- Ach, przepraszam, panie Koszarowy.- bąknęła odnośnie meldowania się.
2. Powiedz coś o sobie, niech cię zapamięta.
- Jestem tu nowa i nie wszystko jeszcze wiem.- stęknęła.
3. Pokaż wdzięki.
Jego niedyskretne spojrzenie skierowane niewątpliwie a łono Halfki nieco ją speszyło. Jak by nie było, koszarowy mógłby być jej ojcem! Ale też to zerknięcie wcale nie musiało być złym znakiem. Bowiem jak to powiedział pewnego dnia kolega Vulfili Sakamoto: "Jeśli masz władzę nad przyrodzeniem mężczyzny, masz nad nim całkowitą władzę".
4. Nie przesadzaj.
- Chciałabym nauczyć się Galick Gun- powiedziała już poważnie i konkretnie. Mężczyźna to prosty mechanizm, potrzebuje też prostych komunikatów, a ten był bezpośredni i oznaczał zainteresowanie treningiem- Mógłby mi pan pokazać?
- GośćGość
Re: Sala treningowa
Pon Wrz 23, 2013 9:22 pm
Czasami nasze czyny krzywdzą innych,
bardziej niż moglibyśmy przypuszczać. Oczy Saiyanina były teraz przepełnione smutkiem. Ten stan utrzymywał się dostatecznie długo, żeby zdążyło to zaniepokoić Pofu. Coś w niej drgnęło coś się złamało. Znała to spojrzenie. Czyżby to ona okazała się tą niesprawiedliwą suką, która starała się odpowiedzieć złem na zło?
- To nie.. to nie wyglądało jak wypadek… – przygryzła kurczowo dolną wargę, dodając nieco spokojniejszym tonem i być może nawet zbyt cicho. Chłopak wodził wzrokiem gdzieś obok niej, jakby nie chciał złapać z nią kontaktu wzrokowego. To sprawiło, że poczuła się niezręcznie. W prawdzie, nie dziwiła mu się. Po tym co mu zrobiła, mógł odpowiedzieć jej zdecydowanie czymś gorszym. Sam wskazywał na to, że w tej szkole pełno było typów spod ciemnej gwiazdy. Każdy tutaj chciał pokazać swoją siłę i utrzymać pozycję wśród rówieśników. W miarę jak chłopak ciągnął swoje tłumaczenia, Pofu ogarniała coraz większa niepewność. Budziły się w niej wyrzuty sumienia, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Pokonywała bez problemów kolejne poziomy opanowania, ale powrót znowu do spokojnej postawy, okazywał sięga każdym razem trudniejszym wyzwaniem.
- To mi nie wróci kombinezonu – rzuciła z wyrzutem, ciągle jeszcze niepewna co powinna czuć w stosunku do niego. Niemniej jednak nie mogła zaprzeczyć, że jego ucieczka bardzo ją zabolała. Ale jednocześnie nie bał się zwrócić do niej tyłem, co oznaczało, że nie straciła zupełnie jego uznania i nie oczekiwał na kolejny atak. I słusznie, bo Pofu stała teraz, zupełnie obezwładniona […] najprawdopodobniej swoją głupotą. Zacisnęła pięści, a usta zwęziły się w wąską linię. Sama nie wiedziała co tak naprawdę robi.
W momencie, wiedziona, chyba nagłym porywem serca, stanęła tuż obok niego. Złapała go za dłoń i zacisnęła na niej kurczowo palce. Nie pozwoliła mu puścić.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam – szepnęła, tak cicho, by tylko Ver mógł to usłyszeć. Jej głos chyba drgnął, bo Pofu czuła się niepewnie. Ale musiała to zrobić! W innym wypadku niepotrzebnie rozdrapywałaby stare rany. Gdy puściła Vernila, chłopak znowu zaczął iść. Żałowała, że pozwoliła na to i że nie zatrzymała go. Z drugiej strony wiedziała, że to mogłoby tylko pogorszyć obecną sytuację, która i tak nie malowała się najlepiej. Wiedziała, że nie może nikomu rozkazywać, bo każdy ma swój własny rozum. A Ver chyba potrzebował teraz chwili spokoju.
- Co? – Z zamyślenia wyrwało ją pytanie blondynki, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Potem zauważyła jej wyciągniętą dłoń. A słowa: „Pierwszy dzień zawsze obfituje w atrakcje. Ósemka… Znaczy, Vivian.” głęboko utkwiły jej w pamięci. Sayianka nie wyglądała na złą osobę i nie emanowały z niej negatywne emocje. To wszystko nieco zdziwiły Pofu, a promienisty uśmiech dziewczyny nieco uspokoił zszargane sumienie czerwonowłosej.
- Jestem Pofu… chyba jestem cała, chociaż … Nie. Na pewno jestem cała. Miło mi cię poznać – dokończyła, przypominając sobie pytanie. O ile w głosie potrafiła jeszcze ukryć niepewność, to niechybnie oczy mogły ją zdradzić. Czy to co ją spotkało, można było nazwać atrakcjami? Na inną osobę pewnie prychnęłaby z niechęcią, ale tego dnia wyczerpała już ilość nowych wrogów. Chwyciła mocno dłoń Vi i potrząsnęła ją. Uśmiech wpełzł na jej twarz i ani myślał znikać!
- Nie określiłabym mojej sprzeczki z tym chłopakiem jako atrakcji, ale jeżeli tak mówisz to jestem w stanie ci uwierzyć. Jutro będzie gorzej? – spytała, puszczając rękę nowopoznanej dziewczyny. Rozpromieniona buzia wróżyła tylko i wyłącznie pozytywne zakończenie. Zapowiadał się całkiem niezły koniec dnia.
Obok niej pojawiła się także para kadetów. Wyglądali nienajgorzej, a wzor Pofu przykuły zielone oczy wojownika i idealna figura jego dziewczyny. Czekała spokojnie, aż przywitają się z Vi. Z tonu ich głosu i lekkości z jaką rozpoczęli rozmowę wywnioskowała, że znali się wcześniej. Kolejny raz tego dnia poczuła, że tutaj nie pasuje. Aby jak najszybciej zmyć z siebie to wrażenie wyciągnęła przed siebie dłoń najpierw do Eve a potem do… nieznajomego.
- Pofu. Wybaczcie ciekawość, ale co tutaj robicie? – wtrąciła się w słowo Vi. Chyba udało jej się zatrzeć niepewność na pewien czas. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, ale ciągle miała w pamięci niefortunne wydarzenia z poranka. Czyżby tęskniła za Vernilem? Tego nie wiedziała, ale obiecała sobie, że przeprosi go jeszcze raz i to tym razem porządnie i w jakimś, ze spokojnych miejsc.
OCC: Przepraszam za zatrzymywanie kolejki
bardziej niż moglibyśmy przypuszczać. Oczy Saiyanina były teraz przepełnione smutkiem. Ten stan utrzymywał się dostatecznie długo, żeby zdążyło to zaniepokoić Pofu. Coś w niej drgnęło coś się złamało. Znała to spojrzenie. Czyżby to ona okazała się tą niesprawiedliwą suką, która starała się odpowiedzieć złem na zło?
- To nie.. to nie wyglądało jak wypadek… – przygryzła kurczowo dolną wargę, dodając nieco spokojniejszym tonem i być może nawet zbyt cicho. Chłopak wodził wzrokiem gdzieś obok niej, jakby nie chciał złapać z nią kontaktu wzrokowego. To sprawiło, że poczuła się niezręcznie. W prawdzie, nie dziwiła mu się. Po tym co mu zrobiła, mógł odpowiedzieć jej zdecydowanie czymś gorszym. Sam wskazywał na to, że w tej szkole pełno było typów spod ciemnej gwiazdy. Każdy tutaj chciał pokazać swoją siłę i utrzymać pozycję wśród rówieśników. W miarę jak chłopak ciągnął swoje tłumaczenia, Pofu ogarniała coraz większa niepewność. Budziły się w niej wyrzuty sumienia, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Pokonywała bez problemów kolejne poziomy opanowania, ale powrót znowu do spokojnej postawy, okazywał sięga każdym razem trudniejszym wyzwaniem.
- To mi nie wróci kombinezonu – rzuciła z wyrzutem, ciągle jeszcze niepewna co powinna czuć w stosunku do niego. Niemniej jednak nie mogła zaprzeczyć, że jego ucieczka bardzo ją zabolała. Ale jednocześnie nie bał się zwrócić do niej tyłem, co oznaczało, że nie straciła zupełnie jego uznania i nie oczekiwał na kolejny atak. I słusznie, bo Pofu stała teraz, zupełnie obezwładniona […] najprawdopodobniej swoją głupotą. Zacisnęła pięści, a usta zwęziły się w wąską linię. Sama nie wiedziała co tak naprawdę robi.
W momencie, wiedziona, chyba nagłym porywem serca, stanęła tuż obok niego. Złapała go za dłoń i zacisnęła na niej kurczowo palce. Nie pozwoliła mu puścić.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam – szepnęła, tak cicho, by tylko Ver mógł to usłyszeć. Jej głos chyba drgnął, bo Pofu czuła się niepewnie. Ale musiała to zrobić! W innym wypadku niepotrzebnie rozdrapywałaby stare rany. Gdy puściła Vernila, chłopak znowu zaczął iść. Żałowała, że pozwoliła na to i że nie zatrzymała go. Z drugiej strony wiedziała, że to mogłoby tylko pogorszyć obecną sytuację, która i tak nie malowała się najlepiej. Wiedziała, że nie może nikomu rozkazywać, bo każdy ma swój własny rozum. A Ver chyba potrzebował teraz chwili spokoju.
- Co? – Z zamyślenia wyrwało ją pytanie blondynki, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Potem zauważyła jej wyciągniętą dłoń. A słowa: „Pierwszy dzień zawsze obfituje w atrakcje. Ósemka… Znaczy, Vivian.” głęboko utkwiły jej w pamięci. Sayianka nie wyglądała na złą osobę i nie emanowały z niej negatywne emocje. To wszystko nieco zdziwiły Pofu, a promienisty uśmiech dziewczyny nieco uspokoił zszargane sumienie czerwonowłosej.
- Jestem Pofu… chyba jestem cała, chociaż … Nie. Na pewno jestem cała. Miło mi cię poznać – dokończyła, przypominając sobie pytanie. O ile w głosie potrafiła jeszcze ukryć niepewność, to niechybnie oczy mogły ją zdradzić. Czy to co ją spotkało, można było nazwać atrakcjami? Na inną osobę pewnie prychnęłaby z niechęcią, ale tego dnia wyczerpała już ilość nowych wrogów. Chwyciła mocno dłoń Vi i potrząsnęła ją. Uśmiech wpełzł na jej twarz i ani myślał znikać!
- Nie określiłabym mojej sprzeczki z tym chłopakiem jako atrakcji, ale jeżeli tak mówisz to jestem w stanie ci uwierzyć. Jutro będzie gorzej? – spytała, puszczając rękę nowopoznanej dziewczyny. Rozpromieniona buzia wróżyła tylko i wyłącznie pozytywne zakończenie. Zapowiadał się całkiem niezły koniec dnia.
Obok niej pojawiła się także para kadetów. Wyglądali nienajgorzej, a wzor Pofu przykuły zielone oczy wojownika i idealna figura jego dziewczyny. Czekała spokojnie, aż przywitają się z Vi. Z tonu ich głosu i lekkości z jaką rozpoczęli rozmowę wywnioskowała, że znali się wcześniej. Kolejny raz tego dnia poczuła, że tutaj nie pasuje. Aby jak najszybciej zmyć z siebie to wrażenie wyciągnęła przed siebie dłoń najpierw do Eve a potem do… nieznajomego.
- Pofu. Wybaczcie ciekawość, ale co tutaj robicie? – wtrąciła się w słowo Vi. Chyba udało jej się zatrzeć niepewność na pewien czas. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, ale ciągle miała w pamięci niefortunne wydarzenia z poranka. Czyżby tęskniła za Vernilem? Tego nie wiedziała, ale obiecała sobie, że przeprosi go jeszcze raz i to tym razem porządnie i w jakimś, ze spokojnych miejsc.
OCC: Przepraszam za zatrzymywanie kolejki
Re: Sala treningowa
Pon Wrz 23, 2013 10:28 pm
Koszarowy starał się obserwować poczynania wszystkich na sali, lecz wzrok co chwile uciekał mu w stronę młodej kadetki. W pewnym momencie drzwi auli otworzyły się i do środka wkroczył inny Trener. Skinął głową w stronę brodacza na znak, że i on rzuci okiem na ćwiczących. Oznaczało to, że mężczyzna mógł poświęcić chwilę Vulfili.
- Galick Gun tak? - spytał podchodząc do dziewczyny - zachciało się roz*ierdalać wszystko naokoło? Za mną - rzucił klepiąc kadetkę w tyłek.
Podeszli do jakichś urządzeń. Były to maszyny to ćwiczenia ataków energetycznych, te same na których całkiem niedawno uczył się Raziel. Ich rola polegała na tym, że wchłaniały falę lub pocisk dzięki czemu można było trenować nie wyrządzając nikomu krzywdy. Trener stanął przed jedną z takich machin i rozpoczął prezentację techniki. Charakterystycznie ułożone dłonie, skumulowanie odpowiedniej ilości Ki, po czym wystrzelenie w formie pocisku. Trafił w sam środek dużej tarczy, która pochłonęła energię. Stało się tak oczywiście dlatego, iż Koszarowy użył zaledwie ułamka mocy. Dysponował siłą, dzięki której mógł bez problemu roznieść całą Akademię w drobny mak. Ale nie na to pora, może kiedy indziej....
- Załapałaś? - ryknął dziewczynie do ucha - ch*j mnie strzela jak muszę się powtarzać. Twoja kolej.
Odszedł kawałek dalej by obserwować poczynania nie tylko Vulfili, ale i pozostałych. Ustawił się jednak w pozycji, w której miał doskonały widok na wdzięki kadetki. Jakoś trzeba sobie umilać nudne godziny spędzone na pilnowaniu nierozgarniętych żółtodziobów.
OCC:
Galick Gun do nauczenia z Trenerem.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Pon Wrz 23, 2013 11:59 pm
Nić jak nić. Wątła i słaba, ale zawsze, nie?
Vivian skinęła tylko głową słysząc jak dziewczyna nieskładnie się przedstawia. Pofu, tak? Ciekawe imię, chociaż szczerze nie miało Saiyanskiego wydźwięku. Brzmiało trochę jak puszyste zwierzątko, ale nie miała zamiaru mówić tego głośno. Chce jeszcze trochę pożyć. Dziewczyna uścisnęła jej dłoń mocno, nieco za mocno… Impulsywność. Brat byłby dumny, gdyby dowiedział się jak wprawiona jest Ósemka w wyczuwaniu charakterystycznych cech tylko przez uścisk dłoni. Cóż, od zawsze jest obserwatorem. To i owo umie… Niby.
- Że cała, to widać. Wzajemnie. – Uśmiechnęła się trochę szerzej kadetka. Choć jej głos pozostawał spokojny, to z niejakim rozbawieniem uniosła na moment brwi, widząc skołowanie w ciemnych oczach.
Nie wyglądało na to by Pofu zamierzała obrzucić i ją stekiem wyzwisk. Pierwsze wrażenie bywa mylne, ale oto chodziło w życiu Akademii by się na to nie nabierać. Jedna błędna ocena i już fala uderzeniowa rozwala czaszkę. W każdym razie dziewczyna musiała być nowa i zdezorientowana na dokładkę.
Na wzmiankę o Vernilu drgnęła lekko i wolno pokiwała głową. Korciło ją, by o niego zapytać, ale podziałał instynkt samozachowawczy. Dla niej jego zachowanie było zagadką, trapiła ją ta myśl. Chłopak, chociażby dzieciak sklepał ich w spiżarni, kucharka znęcała się nad nimi w stołówce, zawsze się uśmiechał, a teraz… Złość była nazbyt widoczna. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że może jest odwrotnie… Że zawsze był furiatem, a ona widziała tylko jego jedną stronę. Z drugiej ręki trudno wyobrazić sobie złośnika przepraszającego za Tsufula, za coś, na co kompletnie nie miał wpływu.
- Sprzeczka, tak?... – Mruknęła do siebie niedosłyszalnie, po czym odtrącając tę myśl, dodała trochę głośniej. – Znacznie gorzej. – Wypaliła. – Będziesz szorować kible własną szczoteczką do zębów.
Przez krótki moment twarz Vivian miała kamienny wyraz, po czym dziewczyna prychnęła krótkim, cichym śmiechem, jednoznacznie dając do zrozumienia, że to żart.
- Wybacz, nie mogłam się powstrzymać. – Uśmiechnęła się przepraszająco. Mimo to, w jej twarzy pozostało coś charakterystycznego dla rąbniętej kadetki. – To podobno jeden z najgorszych rodzajów kar. Moim pierwszym zadaniem było wysprzątanie Spiżarni, przez którą przeszedł huragan w postaci głodnego Saiyana. Musisz zwyczajnie być gotowa na niemożliwe i jeszcze więcej. A jeśli chodzi o atrakcje… Jest wielu traktujących nas jak wycieraczki. Czasem trzeba zacisnąć zęby, a czasem pogryźć do krwi.
Co się z nią stało?
Vivian nigdy z nikim nie rozmawiała swobodnie, nie lubiła się udzielać towarzysko, tkwiła całe życie w kącie. A teraz żartuje z ledwo co poznaną dziewczyną i do tego, czuje się całkiem dobrze. Brat kiedyś jej powiedział, że życie w Akademii wyjdzie jej na dobre. Coś chyba w tym jest… Brakowało pewnego rodzaju normalności, śmiechu, docinków. Trzy lata z nim wyuczyły ją ostrości języka, nie wspominając o dzieciństwie, ale nigdy nie miała z nikim porozmawiać. Z Razielem przez chwilę prowadziła wątpliwego rodzaju pogawędkę, a Vernil… Nieważne.
O wilku mowa. Witaj ponownie Vivian zabrzmiało oficjalnie, ale gdy dziewczyna odwróciła głowę, już wiedziała dlaczego. Raziel stał wyprostowany, jak zwykle zdystansowany, a jednak... Saiyanka z którą szedł pod rękę, odznaczała się świetną figurą, widocznymi wdziękami i ognistą aurą w spojrzeniu, mówiącą, że każdemu chętnemu skopie dupsko. Ósemce od razu przypadła do gustu.
Raziel zachowywał się bardziej szarmancko w towarzystwie swojej dziewczyny, ale to w pełni uzasadnione. Musiał czuć się swobodniej w jej towarzystwie. Vivian kiedyś ugryzła Axdrę w ogon, gdy ją brat rozzłościł, ale to był przykład ogromnej odwagi. Potem guzy długo nie chciały zejść z czerepa.
Kiwnęła głową, unosząc dwa palce do czoła, dając nimi znak powitania w rodzaju luźnego salutu. Nie była spięta, ani nieswoja… Zwyczajnie. Uśmiechnęła się, a coś w wyrazie twarzy kadetki nadawało jej łobuzerski wygląd. Za to Axdra czasem ciągnął ją za nos, mówiąc, że ma chochliki w oczach.
- Ósemka, Vivian, Ścierwo. A ostatnio doszła Pszczółka… Ale mów jak chcesz. – Wzięła jej dłoń. Uścisk Eve miała równie mocny jak spojrzenie.
Mało wie o osobach z którymi spędza dnie. W myślach mogłaby nazwać ich towarzyszami niedoli, ale chodziło o to, że nie wiedziała, że Raziel ma dziewczynę. Nie… Znów zaczyna rozwodzić się nad brakiem życia towarzyskiego. A niech to szlag. Trzeba otworzyć usta, a nie mamrotać pod nosem. Trafiła się Vivian okazja na potrenowanie aktywności socjalnej.
Pofu zdążyła się przedstawić, wtrącając sześć słów. Właśnie, co oni tu robili? Ósemka chciała coś rozwalić. Nie przeszła jej ochota na sklepanie jakiegoś manekina, ale pragnienie nie było już tak nachalne i nie szarpało żołądka. Dotknęła w zastanowieniu policzka, a potem kosmyka zmierzwionych włosów. Nie było już prawie śladu po bójce i cieszyła się z tego. Może ciemniejsza obwódka powieki i strup przy wardze zostały, ale w końcu ani trochę nie bolą. Pora zarobić nowe siniaki na treningu.
- Szłam do Mordowni, gdy wpadłam na Pofu. To tyle. Muszę rozwalić coś innego niż meble w mojej kwaterze.
Ostatnie zdanie było wypowiedziane spokojnie, jakby stwierdzała fakt i broń Kami, w formie żartu. Vivian często ma ochotę by coś roznieść w pył. Mebli oczywiście nie tknęła, bo nie miałaby na czym spać. Swoją drogą, powinna zacząć nad tym panować. Co, jak kiedyś nie wytrzyma i naprawdę zrobi komuś krzywdę? Chociaż… To zdanie brzmi idiotycznie w Akademii dla wojowników. Bardziej pasuję, skrzywdzi bardziej niż ustawa przewiduje.
Zwróciła znów spojrzenie na czerwonowłosą Saiyanke i zastanowiła chwilę.
- Jako kadet, po zapisaniu do Akademii powinnaś jak najszybciej pójść na Salę treningową i zameldować się Trenerowi. Znaczy, tak każą każdemu nowemu. – Przekrzywiła głowę na bok. Była pewna, że dziewczyna dołączyła w ich szeregi, ale pewność, jak pierwsze wrażenie bywa zawodna. – Tylko w kombinezonie. – Dodając, gdy uzmysłowiła sobie, czego brakuje.
Odwróciła głowę w stronę pary Saiyanów. Eve była… Ciekawa. Również po cywilu, a czuła się swobodnie w budynku Akademii. Zastanawiała się, czy również zamierza się tu zapisać. Wyglądała na silną i bojową. Raziel ma szczęście. Miło pewnie mieć kogoś znajomego w otoczeniu wykrzywionych złością i głodem gąb wojowników.
Rozmawiającą czwórkę mijały różne osoby, kadeci, Nashi, nawet Trener. Wśród tej grupy znalazł się jeden Saiyan, z naburmuszonym wyrazem twarzy. Nie zauważony przeszedł obok, do czasu, gdy znalazł się za plecami Ósemki i usłyszał jej głos. Syknął głośno.
- Ścierwo! – Warknął. Bez wątpienia była to obelga pod jej adresem. Wypluł to słowo, jakby w ustach miał coś wyjątkowo obrzydliwego.
Vivian odwróciła głowę nieśpiesznie, muskając spojrzeniem mijanego kadeta. Nie zatrzymał się nawet, jedynie zwrócił na nią nienawistne spojrzenie. Znała go. Zmienił się tylko przez to, że wstawiono mu parę lśniących jedynek w górny łuk szczęki.
- Ósemka, miło mi. – Odparowała spokojnie i bez namysłu.
Zwracając znów spojrzenie na rozmówców, nie dała po sobie poznać, że słyszy głośne prychnięcie wchodzącego do sali kadeta. Gdy znikł z pola widzenia podrapała się z lekkim zażenowaniem po policzku i wzruszyła ramionami. Cóż, nawet teraz halfy nie mają łatwego życia. A, mniejsza o to.
- Zamierzasz zapisać się do Akademii? – Zwróciła się bezpośrednio do Eve.
Konwersacje trzeba jakoś podtrzymać, a ciekawiła ją ta kwestia.
Vivian skinęła tylko głową słysząc jak dziewczyna nieskładnie się przedstawia. Pofu, tak? Ciekawe imię, chociaż szczerze nie miało Saiyanskiego wydźwięku. Brzmiało trochę jak puszyste zwierzątko, ale nie miała zamiaru mówić tego głośno. Chce jeszcze trochę pożyć. Dziewczyna uścisnęła jej dłoń mocno, nieco za mocno… Impulsywność. Brat byłby dumny, gdyby dowiedział się jak wprawiona jest Ósemka w wyczuwaniu charakterystycznych cech tylko przez uścisk dłoni. Cóż, od zawsze jest obserwatorem. To i owo umie… Niby.
- Że cała, to widać. Wzajemnie. – Uśmiechnęła się trochę szerzej kadetka. Choć jej głos pozostawał spokojny, to z niejakim rozbawieniem uniosła na moment brwi, widząc skołowanie w ciemnych oczach.
Nie wyglądało na to by Pofu zamierzała obrzucić i ją stekiem wyzwisk. Pierwsze wrażenie bywa mylne, ale oto chodziło w życiu Akademii by się na to nie nabierać. Jedna błędna ocena i już fala uderzeniowa rozwala czaszkę. W każdym razie dziewczyna musiała być nowa i zdezorientowana na dokładkę.
Na wzmiankę o Vernilu drgnęła lekko i wolno pokiwała głową. Korciło ją, by o niego zapytać, ale podziałał instynkt samozachowawczy. Dla niej jego zachowanie było zagadką, trapiła ją ta myśl. Chłopak, chociażby dzieciak sklepał ich w spiżarni, kucharka znęcała się nad nimi w stołówce, zawsze się uśmiechał, a teraz… Złość była nazbyt widoczna. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że może jest odwrotnie… Że zawsze był furiatem, a ona widziała tylko jego jedną stronę. Z drugiej ręki trudno wyobrazić sobie złośnika przepraszającego za Tsufula, za coś, na co kompletnie nie miał wpływu.
- Sprzeczka, tak?... – Mruknęła do siebie niedosłyszalnie, po czym odtrącając tę myśl, dodała trochę głośniej. – Znacznie gorzej. – Wypaliła. – Będziesz szorować kible własną szczoteczką do zębów.
Przez krótki moment twarz Vivian miała kamienny wyraz, po czym dziewczyna prychnęła krótkim, cichym śmiechem, jednoznacznie dając do zrozumienia, że to żart.
- Wybacz, nie mogłam się powstrzymać. – Uśmiechnęła się przepraszająco. Mimo to, w jej twarzy pozostało coś charakterystycznego dla rąbniętej kadetki. – To podobno jeden z najgorszych rodzajów kar. Moim pierwszym zadaniem było wysprzątanie Spiżarni, przez którą przeszedł huragan w postaci głodnego Saiyana. Musisz zwyczajnie być gotowa na niemożliwe i jeszcze więcej. A jeśli chodzi o atrakcje… Jest wielu traktujących nas jak wycieraczki. Czasem trzeba zacisnąć zęby, a czasem pogryźć do krwi.
Co się z nią stało?
Vivian nigdy z nikim nie rozmawiała swobodnie, nie lubiła się udzielać towarzysko, tkwiła całe życie w kącie. A teraz żartuje z ledwo co poznaną dziewczyną i do tego, czuje się całkiem dobrze. Brat kiedyś jej powiedział, że życie w Akademii wyjdzie jej na dobre. Coś chyba w tym jest… Brakowało pewnego rodzaju normalności, śmiechu, docinków. Trzy lata z nim wyuczyły ją ostrości języka, nie wspominając o dzieciństwie, ale nigdy nie miała z nikim porozmawiać. Z Razielem przez chwilę prowadziła wątpliwego rodzaju pogawędkę, a Vernil… Nieważne.
O wilku mowa. Witaj ponownie Vivian zabrzmiało oficjalnie, ale gdy dziewczyna odwróciła głowę, już wiedziała dlaczego. Raziel stał wyprostowany, jak zwykle zdystansowany, a jednak... Saiyanka z którą szedł pod rękę, odznaczała się świetną figurą, widocznymi wdziękami i ognistą aurą w spojrzeniu, mówiącą, że każdemu chętnemu skopie dupsko. Ósemce od razu przypadła do gustu.
Raziel zachowywał się bardziej szarmancko w towarzystwie swojej dziewczyny, ale to w pełni uzasadnione. Musiał czuć się swobodniej w jej towarzystwie. Vivian kiedyś ugryzła Axdrę w ogon, gdy ją brat rozzłościł, ale to był przykład ogromnej odwagi. Potem guzy długo nie chciały zejść z czerepa.
Kiwnęła głową, unosząc dwa palce do czoła, dając nimi znak powitania w rodzaju luźnego salutu. Nie była spięta, ani nieswoja… Zwyczajnie. Uśmiechnęła się, a coś w wyrazie twarzy kadetki nadawało jej łobuzerski wygląd. Za to Axdra czasem ciągnął ją za nos, mówiąc, że ma chochliki w oczach.
- Ósemka, Vivian, Ścierwo. A ostatnio doszła Pszczółka… Ale mów jak chcesz. – Wzięła jej dłoń. Uścisk Eve miała równie mocny jak spojrzenie.
Mało wie o osobach z którymi spędza dnie. W myślach mogłaby nazwać ich towarzyszami niedoli, ale chodziło o to, że nie wiedziała, że Raziel ma dziewczynę. Nie… Znów zaczyna rozwodzić się nad brakiem życia towarzyskiego. A niech to szlag. Trzeba otworzyć usta, a nie mamrotać pod nosem. Trafiła się Vivian okazja na potrenowanie aktywności socjalnej.
Pofu zdążyła się przedstawić, wtrącając sześć słów. Właśnie, co oni tu robili? Ósemka chciała coś rozwalić. Nie przeszła jej ochota na sklepanie jakiegoś manekina, ale pragnienie nie było już tak nachalne i nie szarpało żołądka. Dotknęła w zastanowieniu policzka, a potem kosmyka zmierzwionych włosów. Nie było już prawie śladu po bójce i cieszyła się z tego. Może ciemniejsza obwódka powieki i strup przy wardze zostały, ale w końcu ani trochę nie bolą. Pora zarobić nowe siniaki na treningu.
- Szłam do Mordowni, gdy wpadłam na Pofu. To tyle. Muszę rozwalić coś innego niż meble w mojej kwaterze.
Ostatnie zdanie było wypowiedziane spokojnie, jakby stwierdzała fakt i broń Kami, w formie żartu. Vivian często ma ochotę by coś roznieść w pył. Mebli oczywiście nie tknęła, bo nie miałaby na czym spać. Swoją drogą, powinna zacząć nad tym panować. Co, jak kiedyś nie wytrzyma i naprawdę zrobi komuś krzywdę? Chociaż… To zdanie brzmi idiotycznie w Akademii dla wojowników. Bardziej pasuję, skrzywdzi bardziej niż ustawa przewiduje.
Zwróciła znów spojrzenie na czerwonowłosą Saiyanke i zastanowiła chwilę.
- Jako kadet, po zapisaniu do Akademii powinnaś jak najszybciej pójść na Salę treningową i zameldować się Trenerowi. Znaczy, tak każą każdemu nowemu. – Przekrzywiła głowę na bok. Była pewna, że dziewczyna dołączyła w ich szeregi, ale pewność, jak pierwsze wrażenie bywa zawodna. – Tylko w kombinezonie. – Dodając, gdy uzmysłowiła sobie, czego brakuje.
Odwróciła głowę w stronę pary Saiyanów. Eve była… Ciekawa. Również po cywilu, a czuła się swobodnie w budynku Akademii. Zastanawiała się, czy również zamierza się tu zapisać. Wyglądała na silną i bojową. Raziel ma szczęście. Miło pewnie mieć kogoś znajomego w otoczeniu wykrzywionych złością i głodem gąb wojowników.
Rozmawiającą czwórkę mijały różne osoby, kadeci, Nashi, nawet Trener. Wśród tej grupy znalazł się jeden Saiyan, z naburmuszonym wyrazem twarzy. Nie zauważony przeszedł obok, do czasu, gdy znalazł się za plecami Ósemki i usłyszał jej głos. Syknął głośno.
- Ścierwo! – Warknął. Bez wątpienia była to obelga pod jej adresem. Wypluł to słowo, jakby w ustach miał coś wyjątkowo obrzydliwego.
Vivian odwróciła głowę nieśpiesznie, muskając spojrzeniem mijanego kadeta. Nie zatrzymał się nawet, jedynie zwrócił na nią nienawistne spojrzenie. Znała go. Zmienił się tylko przez to, że wstawiono mu parę lśniących jedynek w górny łuk szczęki.
- Ósemka, miło mi. – Odparowała spokojnie i bez namysłu.
Zwracając znów spojrzenie na rozmówców, nie dała po sobie poznać, że słyszy głośne prychnięcie wchodzącego do sali kadeta. Gdy znikł z pola widzenia podrapała się z lekkim zażenowaniem po policzku i wzruszyła ramionami. Cóż, nawet teraz halfy nie mają łatwego życia. A, mniejsza o to.
- Zamierzasz zapisać się do Akademii? – Zwróciła się bezpośrednio do Eve.
Konwersacje trzeba jakoś podtrzymać, a ciekawiła ją ta kwestia.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Wto Wrz 24, 2013 7:51 pm
Vulfila zarumieniła się i podskoczyła, kiedy koszarowy klepnął ją w pupę. Tego się nie spodziewała i jak by to ująć, nigdy ją coś podobnego nie spotkało. Zapewne gdyby to zrobił taki Raziel, to sprzedałaby mu plaskacza, ale... nie trenerowi, który zresztą łaskawie zdecydował się jej pomóc.
- Ja to nazywam obroną osobistą.- odpowiedziała na słowa Koszarowego odnośnie motywacji w treningu Gallick Gun. Nie zareagowała jednak w negatywny sposób. W zasadzie klepnięcie to w pewnym stopniu oznaka sympatii, prawda? Tak, Vulfila chciała w to wierzyć. Grzecznie podreptała za nim do maszyn energetycznych, podskakując po dziecięcemu co któryś krok. Rozglądała się wokoło przy okazji sprawdzając, czy aby nikt nie widział tego ani nie słyszał klaśnięcia.
Koszarowy odchylił ręce do tyłu. Lampa zawieszona tuż nad nim rzucała przytłumione świadło, podkreślające każde zagięcie w umięśnionym ciele. Miał już swoje lata, ale jego sylwetka wciąż pozostawała nienaganna. Gęsta kita włosów oraz zarost przysłaniały liczne bruzdy po doznanych dawniej obrażeniach, a jednocześnie dodawały mu groźnego wyrazu.
Po chwili skierował ręce przed siebie, wystrzeliwując świecącą wiązkę z dłoni. Całe jego ciało napięło się lekko, a KI skumulowała z precyzją zegarmistrza. Trafił w dziesiątkę, a Vulfila westchnęła.
- Tak wygląda prawdziwy mężczyzna.- pomyślała, wzdychając w myślach.- Szkoda, że dzisiejsi chłopcy nie mają w sobie tyle męskości.- dodała z żalem w myślach. Zamyśliła się dłuższą chwilę, kiedy Koszarowy znowu się odezwał, a w zasadzie ryklnął jej ogłuszająco do ucha. Ustawił się za nią, a ona wcale nie podejrzewała go o to, by zerkał nie tam gdzie trzeba. Nawet przez myśl jej do nie przeszło.
Vulfila stanęła przed celem i zamarła jak słóp soli. Dopiero w tym momencie zorientowała się, że chociaż Koszarowy użył zaledwie ułamka swojej mocy, byłą to ilość energii przewyższająca całość przez nią posiadaną. Pobladła w momencie. Dziś zachowywała się jak kameleon, co rusz rumieniąc się lub blednąc.
- Myśl, Vulfila, szybko!- krzyczała na siebie w myślach, zastanawiając się, jaką taktykę przyjąć. - Co robić, co robić?
Halfka odwróciła się znów przodem do Koszarowego. Zaśmiała sie głupkowato, a ręką podrapała się w tył głowy, mrużąc zakłopotana oczy.
- Wie pan co?- zaczęła, podchodząc bliżej. - A ja tak na łapu capu do pana poszłam, a przecież rozgrzewki nie zrobiłam!- wybuchła śmiechem, licząc na to, że Koszarowy puści jej to płazem. - A kto to widział, żeby ćwiczyć bez rozgrzewki! Już kiedyś tak zrobiłam i nabawiłam się kontuzji. - mówiła, chcąc zagadać mężczyznę, a jednocześnie wzbudzić w nim współczucie.- Do tej pory trochę boli mnie ręka.- wyciągnęła dłoń przed siebie i pokazała Koszarowemu, a chociaż nie było najmniejszych szans na to, by dojrzał w niej cokolwiek lub wyczuł faktyczną kontuzję, trzeba było grać realistycznie. Podobnie jak z Hazardem. - Może chciałby pan tak dla odmiany zrobić ze mną rozgrzewkę?- zapytała, choć obawiała się, że to, co dla niego rozgrzewką, dla niej byłoby pełnym treningiem lub co gorsze, ale nie było innego wyjścia. Musiała zwiększyć energię, zanim przejdzie do zaprezentowania Koszarowemu efektów jego prezentacji. - Chyba, że jest pan zajęty, to już sama się najpierw rozruszam!- znowu zaśmiała się nerwowo, mając nadzieję, że nie wyprowadzi trenera z równowagi.
OCC: Początek treningu
- Ja to nazywam obroną osobistą.- odpowiedziała na słowa Koszarowego odnośnie motywacji w treningu Gallick Gun. Nie zareagowała jednak w negatywny sposób. W zasadzie klepnięcie to w pewnym stopniu oznaka sympatii, prawda? Tak, Vulfila chciała w to wierzyć. Grzecznie podreptała za nim do maszyn energetycznych, podskakując po dziecięcemu co któryś krok. Rozglądała się wokoło przy okazji sprawdzając, czy aby nikt nie widział tego ani nie słyszał klaśnięcia.
- muzyczka:
Koszarowy odchylił ręce do tyłu. Lampa zawieszona tuż nad nim rzucała przytłumione świadło, podkreślające każde zagięcie w umięśnionym ciele. Miał już swoje lata, ale jego sylwetka wciąż pozostawała nienaganna. Gęsta kita włosów oraz zarost przysłaniały liczne bruzdy po doznanych dawniej obrażeniach, a jednocześnie dodawały mu groźnego wyrazu.
Po chwili skierował ręce przed siebie, wystrzeliwując świecącą wiązkę z dłoni. Całe jego ciało napięło się lekko, a KI skumulowała z precyzją zegarmistrza. Trafił w dziesiątkę, a Vulfila westchnęła.
- Tak wygląda prawdziwy mężczyzna.- pomyślała, wzdychając w myślach.- Szkoda, że dzisiejsi chłopcy nie mają w sobie tyle męskości.- dodała z żalem w myślach. Zamyśliła się dłuższą chwilę, kiedy Koszarowy znowu się odezwał, a w zasadzie ryklnął jej ogłuszająco do ucha. Ustawił się za nią, a ona wcale nie podejrzewała go o to, by zerkał nie tam gdzie trzeba. Nawet przez myśl jej do nie przeszło.
Vulfila stanęła przed celem i zamarła jak słóp soli. Dopiero w tym momencie zorientowała się, że chociaż Koszarowy użył zaledwie ułamka swojej mocy, byłą to ilość energii przewyższająca całość przez nią posiadaną. Pobladła w momencie. Dziś zachowywała się jak kameleon, co rusz rumieniąc się lub blednąc.
- Myśl, Vulfila, szybko!- krzyczała na siebie w myślach, zastanawiając się, jaką taktykę przyjąć. - Co robić, co robić?
Halfka odwróciła się znów przodem do Koszarowego. Zaśmiała sie głupkowato, a ręką podrapała się w tył głowy, mrużąc zakłopotana oczy.
- Wie pan co?- zaczęła, podchodząc bliżej. - A ja tak na łapu capu do pana poszłam, a przecież rozgrzewki nie zrobiłam!- wybuchła śmiechem, licząc na to, że Koszarowy puści jej to płazem. - A kto to widział, żeby ćwiczyć bez rozgrzewki! Już kiedyś tak zrobiłam i nabawiłam się kontuzji. - mówiła, chcąc zagadać mężczyznę, a jednocześnie wzbudzić w nim współczucie.- Do tej pory trochę boli mnie ręka.- wyciągnęła dłoń przed siebie i pokazała Koszarowemu, a chociaż nie było najmniejszych szans na to, by dojrzał w niej cokolwiek lub wyczuł faktyczną kontuzję, trzeba było grać realistycznie. Podobnie jak z Hazardem. - Może chciałby pan tak dla odmiany zrobić ze mną rozgrzewkę?- zapytała, choć obawiała się, że to, co dla niego rozgrzewką, dla niej byłoby pełnym treningiem lub co gorsze, ale nie było innego wyjścia. Musiała zwiększyć energię, zanim przejdzie do zaprezentowania Koszarowemu efektów jego prezentacji. - Chyba, że jest pan zajęty, to już sama się najpierw rozruszam!- znowu zaśmiała się nerwowo, mając nadzieję, że nie wyprowadzi trenera z równowagi.
OCC: Początek treningu
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Sro Wrz 25, 2013 8:22 pm
Miłość. Jedno słowo, a wiązało się z nim tak wiele znaczeń i uczuć. Kiedy kogoś kochasz, chcesz się troszczyć o tą osobę. Chcesz by nigdy nie czuła bólu, strachu. Miłość jest czymś dzięki, któremu można przenosić całe góry. I tak właśnie teraz czuł się Raziel. Uczucie, które wcześniej uważał za słabe powróciło do niego. Nie wiedział, co miał powiedzieć Eve tego dnia kiedy jego świat ponownie zaczął płonąć. Może był wtedy jeszcze za bardzo dziecinny, a może nie doceniał tego wszystkiego co miał. Strata matki skutecznie zniszczyła jego aktywność socjalną i opinie na świat. Ukrywał swoje uczucia, gdyż uważał je za słabość, a on nie chciał być słaby. Był wojownikiem i nie powinien znać wyższych uczuć. Powinien chcieć tylko zabijać i stawać się coraz bardziej potężnym. Przecież tak to właśnie działało. Lecz on nie mógł. Uczucia cały czas wracały do niego. Eve też się starała o to, by chłopak nie stał się bydlakiem. By w dalszym stopniu miał szacunek dla innych i samego siebie. Kiedy znów ujrzał swoją dziewczynę poczuł ciepło w całym ciele. Cieszył się z tego, że jest tutaj. Cieszył się, że jest przy nim.
Vivian wymieniła wszystkie swoje ksywki, z których Raz znał tylko pierwsze. Ścierwo nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Wyzwiska były na porządku dziennym w Akademii Saiyan. Tutaj każdy wyzywał każdego. Trenerzy, uczniów. Wyżsi rangą klęli na tych niżej ich. Oczywiście wśród kadetów też było to bardzo modne. Ścierwo, szmata, śmieć, robak. Takie wyzwiska były bardzo popularne. Rzadko co niektórzy sili się na jakieś wymyślniejsze. Jak na razie na liście przebojów Raziela, był Koszarowy ze słynną sarenką Disneya. Zaś Pszczółka to było niecodzienne przezwisko. Brzmiało raczej przyjemnie, choć kto tam wie co wielkie i tępe małpy mają we łbie. Eve uśmiechnęła się. Podobała jej się ta Vivian. Była trochę jak ona. Zadziorna, mająca w oku to spojrzenie z lekką nutką bezczelności. Prawie jak jej siostra.
- Eve. Miło mi poznać. – powiedziała ściskając dłoń Vi i zaraz potem podnosząc ją w kierunku Pofu. Ta z kolei była słodka. Taka mała i bezbronna. Dziewczyna Raziela najchętniej wzięła by ją ze sobą by nie musiała obcować z tą zgrają. Dla Vivian też miejsce by się znalazło. Ciemnowłosa uważała, że armia to nie miejsce dla kobiet, a szczególnie tych pięknych. Jednak wolała tego nie mówić przy swoim chłopaku. Szmaragdowooki był dość wrażliwy na tym punkcie. – Ja nie mam żadnych tytułów. Nie, chwila wróć. Ostatnio zostałam nazwana laleczka. Więc jak chcesz to to się może wliczać. A co do tego co my tu robimy to nie wiem. Wpadłam odwiedzić swojego chłopaka, gdyż obiecał, że będzie pisał. Jednak ta menda zapomniała o mnie. Więc na razie zwiedzam z nim i poznaje jego znajomych. Jakby co mi powiecie, czy nic nie przeskrobał?
Cała wypowiedź dziewczyny była utrzymana w ciepłym i miłym tonie, zaś na koniec puściła oczko w stronę Pofu i Vi. Była zupełnym przeciwieństwem Raziela. On był lodem, zaś ona ogniem. Lecz mimo tego świetnie się dogadywali.
- Mordowni? A co to jest? – zapytała Eve w powietrze. Pytanie było skierowane do Pszczółki i do Raza. Kruczowłosy delikatnie westchnął. Musiał jej zrobić jakiś przewodnik na następny raz.
- Mordownią nazywają wszyscy kadeci i niektórzy wyżsi rangą Sale Treningową. Panuje tam taki rygor, że nie ma zmiłuj. – powiedział neutralnym tonem. Eve przytknęła palec do policzka zastanawiając się nad czymś, zaś po chwili klasnęła i podskoczyła do góry.
- Więc to pewnie tam rządzi ten tępy mięśniak. Ojciec mi mówił, że w Akademii jest taki psychol, którego powinno się unikać za wszelką cenę. – powiedziała dziewczyna. Siedemnastolatek popatrzył na nią zaś po chwili parsknął śmiechem. Szczerym i niekontrolowanym śmiechem. Po kilku chwilach uspokoił się choć w jego zielonych oczach było tak rzadko widziane ciepło.
- No to pięknie trafiłaś. Opisałaś Koszarowego niemal bez zarzutu. Co nie Vi, ze pięknie to ujęła? – powiedział Zahne ciepłym i sympatycznym tonem. Brzmiał zupełnie nie jak on. Saiyanin nie odzywał się tak chyba od straty matki. Po chwili obok nich przeszedł oddział Saiyan, zaś wśród nich jeden z kadetów, którzy byli na spotkaniu kiedy Tsuful zaatakował. To nie było za dobre wspomnienie. Lecz przypominało młodzieńcowi o tym co zrobił i jaki był słaby. Teraz był silniejszy. Po chwili Vi zadała bardzo ciekawe pytanie.
- No właśnie Eve. Też bym chciał to wiedzieć. – rzekł Raz i popatrzył się na dziewczynę. Ta nawet się nie zmieszała pytaniem. Założyła sobie ręce za głowę i uśmiechnęła się szeroko. jej uśmiech mógł stopić największy lód.
- Czy ja wiem? Raczej nie będę próbowała swoich sił tutaj. Mój ojciec mówi, że powinnam, bo tak nakazuje rodzinna tradycja, ale szczerze mam go w dupie. Wystarczy, że on robi przy królu. Nie mam zamiaru się użerać z bandą mięśniaków, którzy uważają kobiety i halfów za podrzędny gatunek. Wolę iść w badania i technologie. To ma przyszłość. Im lepszych będziemy mieli naukowców, tym lepiej wojownicy będą walczyć. – powiedziała dziewczyna. – A wy dziewczyny dlaczego wstąpiłyście do Akademii?
Vivian wymieniła wszystkie swoje ksywki, z których Raz znał tylko pierwsze. Ścierwo nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Wyzwiska były na porządku dziennym w Akademii Saiyan. Tutaj każdy wyzywał każdego. Trenerzy, uczniów. Wyżsi rangą klęli na tych niżej ich. Oczywiście wśród kadetów też było to bardzo modne. Ścierwo, szmata, śmieć, robak. Takie wyzwiska były bardzo popularne. Rzadko co niektórzy sili się na jakieś wymyślniejsze. Jak na razie na liście przebojów Raziela, był Koszarowy ze słynną sarenką Disneya. Zaś Pszczółka to było niecodzienne przezwisko. Brzmiało raczej przyjemnie, choć kto tam wie co wielkie i tępe małpy mają we łbie. Eve uśmiechnęła się. Podobała jej się ta Vivian. Była trochę jak ona. Zadziorna, mająca w oku to spojrzenie z lekką nutką bezczelności. Prawie jak jej siostra.
- Eve. Miło mi poznać. – powiedziała ściskając dłoń Vi i zaraz potem podnosząc ją w kierunku Pofu. Ta z kolei była słodka. Taka mała i bezbronna. Dziewczyna Raziela najchętniej wzięła by ją ze sobą by nie musiała obcować z tą zgrają. Dla Vivian też miejsce by się znalazło. Ciemnowłosa uważała, że armia to nie miejsce dla kobiet, a szczególnie tych pięknych. Jednak wolała tego nie mówić przy swoim chłopaku. Szmaragdowooki był dość wrażliwy na tym punkcie. – Ja nie mam żadnych tytułów. Nie, chwila wróć. Ostatnio zostałam nazwana laleczka. Więc jak chcesz to to się może wliczać. A co do tego co my tu robimy to nie wiem. Wpadłam odwiedzić swojego chłopaka, gdyż obiecał, że będzie pisał. Jednak ta menda zapomniała o mnie. Więc na razie zwiedzam z nim i poznaje jego znajomych. Jakby co mi powiecie, czy nic nie przeskrobał?
Cała wypowiedź dziewczyny była utrzymana w ciepłym i miłym tonie, zaś na koniec puściła oczko w stronę Pofu i Vi. Była zupełnym przeciwieństwem Raziela. On był lodem, zaś ona ogniem. Lecz mimo tego świetnie się dogadywali.
- Mordowni? A co to jest? – zapytała Eve w powietrze. Pytanie było skierowane do Pszczółki i do Raza. Kruczowłosy delikatnie westchnął. Musiał jej zrobić jakiś przewodnik na następny raz.
- Mordownią nazywają wszyscy kadeci i niektórzy wyżsi rangą Sale Treningową. Panuje tam taki rygor, że nie ma zmiłuj. – powiedział neutralnym tonem. Eve przytknęła palec do policzka zastanawiając się nad czymś, zaś po chwili klasnęła i podskoczyła do góry.
- Więc to pewnie tam rządzi ten tępy mięśniak. Ojciec mi mówił, że w Akademii jest taki psychol, którego powinno się unikać za wszelką cenę. – powiedziała dziewczyna. Siedemnastolatek popatrzył na nią zaś po chwili parsknął śmiechem. Szczerym i niekontrolowanym śmiechem. Po kilku chwilach uspokoił się choć w jego zielonych oczach było tak rzadko widziane ciepło.
- No to pięknie trafiłaś. Opisałaś Koszarowego niemal bez zarzutu. Co nie Vi, ze pięknie to ujęła? – powiedział Zahne ciepłym i sympatycznym tonem. Brzmiał zupełnie nie jak on. Saiyanin nie odzywał się tak chyba od straty matki. Po chwili obok nich przeszedł oddział Saiyan, zaś wśród nich jeden z kadetów, którzy byli na spotkaniu kiedy Tsuful zaatakował. To nie było za dobre wspomnienie. Lecz przypominało młodzieńcowi o tym co zrobił i jaki był słaby. Teraz był silniejszy. Po chwili Vi zadała bardzo ciekawe pytanie.
- No właśnie Eve. Też bym chciał to wiedzieć. – rzekł Raz i popatrzył się na dziewczynę. Ta nawet się nie zmieszała pytaniem. Założyła sobie ręce za głowę i uśmiechnęła się szeroko. jej uśmiech mógł stopić największy lód.
- Czy ja wiem? Raczej nie będę próbowała swoich sił tutaj. Mój ojciec mówi, że powinnam, bo tak nakazuje rodzinna tradycja, ale szczerze mam go w dupie. Wystarczy, że on robi przy królu. Nie mam zamiaru się użerać z bandą mięśniaków, którzy uważają kobiety i halfów za podrzędny gatunek. Wolę iść w badania i technologie. To ma przyszłość. Im lepszych będziemy mieli naukowców, tym lepiej wojownicy będą walczyć. – powiedziała dziewczyna. – A wy dziewczyny dlaczego wstąpiłyście do Akademii?
- GośćGość
Re: Sala treningowa
Pią Wrz 27, 2013 6:05 pm
Życie to nie tylko smutek i łzy.
Zajmowanie się tylko negatywnymi przeżyciami tylko ciągnęło ją w dół. Nie dość, że zdecydowała się na tak heroiczny czyn, jak dołączenie do Szkoły, to od chwili przekroczenia przez jej progi, Pofu wplątywała się w sieć niezrozumiałych i smutnych dla niej wydarzeń. Wpadka już w recepcji, naprzykrzenie się jednemu z opiekunów, problemy z dostaniem kombinezonu a potem szereg następstw zniszczenia tego małego pakunku, nie wróżyły najlepiej. Ale chociaż początki w akademii nie wyglądały kolorowo, to Pofu obserwując Vi była spokojniejsza. Dziewczyna wręcz emanowała optymizmem. Nie znikający z jej twarzy uśmiech nakłaniał do obrania podobnej postawy, ale to nie zacisnęło klapek na oczach Pofu. Uwagę Ósemki wyraźnie zajmowało coś przykrego, ale starała się to przyćmić, albo ukryć. Jej zaduma trwała dosłownie momencik, a potem znowu się uśmiechnęła i to zmusiło Pofu to odrzucenia negatywnych odczuć. Nawet mała wzmianka o Vernilu nie zburzyła spokoju, który ogarnął ją od kiedy zaczęła rozmawiać z Vi, ale zapewnienie o niewesołej przyszłości i poniżających zadaniach wcale nie przysłużyło się do utrzymania tego nastroju zbyt długo. Pofu szeroko rozwarła źrenice i z przerażeniem czekała na dalsze wytłumaczenia. Twarz Vi też nagle znieruchomiała.
-Moją własną szczoteczką? Kible? – jęknęła ze strachem, wbijając w Vi tępe spojrzenie. Nie było jej do śmiechu i na początku nie zrozumiała intencji Vi, która po chwili obdarzyła jej uszy kolejną dawką soczystego brechtu. Dopiero jej przeprosiny uświadomiły jej, że dała się nabrać na jeden z żartów koleżanki.
- Czyli jednym zdaniem: wesoło nie jest. Ale mam nadzieję, że przynajmniej wytrzymam tutaj pierwszy tydzień, a potem to choćby sam Król wyzwał mnie na pojedynek, ale nie poddam się. – skwitowała. Pierwszy raz słyszała o takim typie odpowiedzialności i posłuszeństwie. Saiyanie, którzy stali wyżej w hierarchii bez przeszkód zrównywali kadetów z ziemią. I może nie byłoby to takie straszne, ale Pofu właśnie dołączyła do tej grupy. Sama wizja sprzątania po kimś innym, nie budziła radości, a przymus słuchania rozkazów innych osób, wywoływał złość. Jakim prawem – cisnęło się jej na usta, ale doskonale wiedziała, że bez sensu byłoby zadawanie tego pytania głośno. Na pewno takim pseudo-inteligentnym wyznaniem nie zaskarbiłaby sobie przychylności nawet innych kadetów.
Eve sprawiała wrażenie osoby, która nie ma takich zahamowań. Wydawała się bardzo opanowana i krytyczna. Jednak wzmianka o „laleczce”, przykuła uwagę Pofu. Od razu miała ochotę zapytać co takiego stało się z pomysłodawcą i jak bardzo zaawansowanej pomocy będzie potrzebował po odpowiedniej reakcji dziewczyny, ale zamiast tego zacisnęła mocniej usta. Niektóre wątpliwości będą musiały jeszcze długo poczekać na wyjaśnienie.
- Mordownia? Co to jest? – wyrzuciła z siebie w tym samym czasie co Eve. Z niesmakiem zerknęła w stronę Sali treningowej, o której mówił Raziel. Vivian trakowała to jako miejsce, w którym bez przeszkód mogła wyładować swoje emocje i dla Pofu było to od razu jasne, choć wyznanie przybrało formę żartu. W takich swobodnych wypowiedziach znajdowało się więcej prawdy niż w niejednych starannie przemyślanych słowach.
Zasugerowanie konieczności zjawienia się w „mordowni” – Pofu poznała nowe słowo! – sprawiło, że przerażenie silnie wyryło się na twarzyczce Pofu i wcale nie malało w trakcie rozwijania tematu przez Raziela i jego dziewczynę. Eve nieco zdenerwowana – jakby właśnie przypomniała sobie niemiłą sytuację – opowiadała o Koszarowym. Przed oczami Pofu od razu pojawiły się sceny jak z horroru. Czerwonowłosa czołgająca się przy stopach ohydnego trenera, Czerwonowłosa robiąca milionową pompkę, tak wyczerpana, że miałaby trudności z zamknięciem powiek, Czerwonowłosa uderzająca w worek treningowy, naznaczony krwawymi śladami jej dłoni, zmęczonych wysiłkiem. Żadna z wizji nie zachęciła Saiyanki do rozpoczęcia ćwiczeń na Sali.
- Jesteś pewna, że to konieczne? – pisnęła bez nadziei na usłyszenie dobrej wiadomości. – Właściwie to pewnie powiedziała mi to sekretarka, ale wyleciało mi to z głowy przy spotkaniu tej kobiety z… hmm spiżarni… spichlerza… magazynu? W każdym razie schodzi się na dół po takich długich schodach, a wyjście z powrotem to prawdziwa mordęga – ciągnęła nieco chaotycznie – Właściwie to ta kobieta dała mi kombinezon, ale kiedy szukałam toalety - a właściwie to byłam pewna, że ją znalazłam – to jakiś idiota rozwalił mi go na środku tej sali tortur, czy koszarach treningowych, a potem uciekł jak jakiś szczur – na samą myśl o Colinie krew się w niej wzburzyła, ale postarała się opanować nerwy i konturować. – W każdym razie zostałam pozbawiona tego ćwiczebnego ubrania i jeśli jest ono konieczne to treningu to chyba dobra wiadomość. Czyli jestem zwolniona z tych tortur? – dokończyła z niemałym uśmiechem na ustach. Puenta spodobała jej się, a sam tok rozumowania – dający jej nadzieję na opuszczenie okropnej części życia w akademii – napawał ją optymizmem i dumą, że udało jej się podobną myśl wypowiedzieć bez większych trudności.
-Czyli Eve nie jesteś kadetką? – spytała zdziwiona. W prawdzie nie liczyła na odpowiedź, bo było to oczywiste. Wysłuchała odpowiedzi dziewczyny, która zaskarbiła sobie nią jeszcze więcej szacunku Pofu. Odważnie mówiła o swoich odczuciach i nie bała się reakcji innych osób. W progach akademii stanowiło to nie lada wyczyn, z tego co opowiadała Vivian.
- Nie boisz się, że jakiś „cudowny” mięśniak zaraz postara ci się wybić z głowy twoje zdanie? Przecież w akademii liczy się tylko siła i umiejętności, a ty szastasz słowami, jakby to było wolne miejsce – stwierdziła Pofu. Matka Saiyanki preferowała podobny punkt widzenia i najczęściej to stawało się powodem kłótni z babcią. Matka twierdziła, że Pofu nie będzie tylko zwykła ofiarą systemu, tępa wojowniczką i nade wszystko starała się zapewnić dziewczynie inne warunki. Autorytet babci nie pozwolił jednak zapomnieć Pofu o tym typie kariery, która obrała jej krewna. Stała się bohaterką i na pewno jej imię wymawiano tutaj z dużą czcią, a przecież też była kobietą. Na początku też nie radziła sobie z wszystkim doskonale. Biorąc pod uwagę jej dokonania wydawało się to wręcz śmieszne, ale babunia nigdy nie okłamała Pofu, więc dziewczyna nie miała powodu, żeby przestać jej wierzyć w choćby tej kwestii.
- Tradycja rodzinna - rzuciła Pofu. Matka zawsze miała nikłą pozycję w jej rodzinie, choć była silną kobietą. Na tyle silną, że przez tyle lat chroniła swoją jedyną córkę, przed czymś co było przecież nieuchronne. Pofu na samą myśl o matce rozczuliła się. Pewnie teraz zachodziła w głowę co takiego stało się jej dziecku i dlaczego tak długo nie wracało do domu. Sayianka odrzuciła od siebie tą myśl – nie, to nie prawda: pewnie znalazła interesujące zajęcie, które pozwoliło jej zapomnieć o całym świecie. – Właściwie to moja babcia robiła tutaj karierę – uśmiechnęła się promiennie - Chcę być taka jak ona.
Palnęła się ręką w głowę: - Czekajcie, może wy mi powiecie – stwierdziła, gmerając po kieszeniach w poszukiwaniu jej nowego ekwipunku. Złapała w dłonie wszystko, co jej się w nich zmieściło i wyciągnęła na zewnątrz lustrując dokładnie zawartość. Chwyciła w dwa palce drugiej ręki elektroniczny gadżet, a resztę pospiesznie schowała. – Co to jest? Właściwie to do czego to służy, bo pierwszy raz na oczy widzę takie cuda – zapytała pokazując na otwartej dłoni mapkę hologramową. Oczywiście nieznajomość tak prostych i podstawowych urządzeń, mogła budzić zażenowanie, ale w tym momencie Pofu wolała otrzymać odpowiedź natychmiast, niż znowu próbować radzić sobie z problemem samotnie.
Zajmowanie się tylko negatywnymi przeżyciami tylko ciągnęło ją w dół. Nie dość, że zdecydowała się na tak heroiczny czyn, jak dołączenie do Szkoły, to od chwili przekroczenia przez jej progi, Pofu wplątywała się w sieć niezrozumiałych i smutnych dla niej wydarzeń. Wpadka już w recepcji, naprzykrzenie się jednemu z opiekunów, problemy z dostaniem kombinezonu a potem szereg następstw zniszczenia tego małego pakunku, nie wróżyły najlepiej. Ale chociaż początki w akademii nie wyglądały kolorowo, to Pofu obserwując Vi była spokojniejsza. Dziewczyna wręcz emanowała optymizmem. Nie znikający z jej twarzy uśmiech nakłaniał do obrania podobnej postawy, ale to nie zacisnęło klapek na oczach Pofu. Uwagę Ósemki wyraźnie zajmowało coś przykrego, ale starała się to przyćmić, albo ukryć. Jej zaduma trwała dosłownie momencik, a potem znowu się uśmiechnęła i to zmusiło Pofu to odrzucenia negatywnych odczuć. Nawet mała wzmianka o Vernilu nie zburzyła spokoju, który ogarnął ją od kiedy zaczęła rozmawiać z Vi, ale zapewnienie o niewesołej przyszłości i poniżających zadaniach wcale nie przysłużyło się do utrzymania tego nastroju zbyt długo. Pofu szeroko rozwarła źrenice i z przerażeniem czekała na dalsze wytłumaczenia. Twarz Vi też nagle znieruchomiała.
-Moją własną szczoteczką? Kible? – jęknęła ze strachem, wbijając w Vi tępe spojrzenie. Nie było jej do śmiechu i na początku nie zrozumiała intencji Vi, która po chwili obdarzyła jej uszy kolejną dawką soczystego brechtu. Dopiero jej przeprosiny uświadomiły jej, że dała się nabrać na jeden z żartów koleżanki.
- Czyli jednym zdaniem: wesoło nie jest. Ale mam nadzieję, że przynajmniej wytrzymam tutaj pierwszy tydzień, a potem to choćby sam Król wyzwał mnie na pojedynek, ale nie poddam się. – skwitowała. Pierwszy raz słyszała o takim typie odpowiedzialności i posłuszeństwie. Saiyanie, którzy stali wyżej w hierarchii bez przeszkód zrównywali kadetów z ziemią. I może nie byłoby to takie straszne, ale Pofu właśnie dołączyła do tej grupy. Sama wizja sprzątania po kimś innym, nie budziła radości, a przymus słuchania rozkazów innych osób, wywoływał złość. Jakim prawem – cisnęło się jej na usta, ale doskonale wiedziała, że bez sensu byłoby zadawanie tego pytania głośno. Na pewno takim pseudo-inteligentnym wyznaniem nie zaskarbiłaby sobie przychylności nawet innych kadetów.
Eve sprawiała wrażenie osoby, która nie ma takich zahamowań. Wydawała się bardzo opanowana i krytyczna. Jednak wzmianka o „laleczce”, przykuła uwagę Pofu. Od razu miała ochotę zapytać co takiego stało się z pomysłodawcą i jak bardzo zaawansowanej pomocy będzie potrzebował po odpowiedniej reakcji dziewczyny, ale zamiast tego zacisnęła mocniej usta. Niektóre wątpliwości będą musiały jeszcze długo poczekać na wyjaśnienie.
- Mordownia? Co to jest? – wyrzuciła z siebie w tym samym czasie co Eve. Z niesmakiem zerknęła w stronę Sali treningowej, o której mówił Raziel. Vivian trakowała to jako miejsce, w którym bez przeszkód mogła wyładować swoje emocje i dla Pofu było to od razu jasne, choć wyznanie przybrało formę żartu. W takich swobodnych wypowiedziach znajdowało się więcej prawdy niż w niejednych starannie przemyślanych słowach.
Zasugerowanie konieczności zjawienia się w „mordowni” – Pofu poznała nowe słowo! – sprawiło, że przerażenie silnie wyryło się na twarzyczce Pofu i wcale nie malało w trakcie rozwijania tematu przez Raziela i jego dziewczynę. Eve nieco zdenerwowana – jakby właśnie przypomniała sobie niemiłą sytuację – opowiadała o Koszarowym. Przed oczami Pofu od razu pojawiły się sceny jak z horroru. Czerwonowłosa czołgająca się przy stopach ohydnego trenera, Czerwonowłosa robiąca milionową pompkę, tak wyczerpana, że miałaby trudności z zamknięciem powiek, Czerwonowłosa uderzająca w worek treningowy, naznaczony krwawymi śladami jej dłoni, zmęczonych wysiłkiem. Żadna z wizji nie zachęciła Saiyanki do rozpoczęcia ćwiczeń na Sali.
- Jesteś pewna, że to konieczne? – pisnęła bez nadziei na usłyszenie dobrej wiadomości. – Właściwie to pewnie powiedziała mi to sekretarka, ale wyleciało mi to z głowy przy spotkaniu tej kobiety z… hmm spiżarni… spichlerza… magazynu? W każdym razie schodzi się na dół po takich długich schodach, a wyjście z powrotem to prawdziwa mordęga – ciągnęła nieco chaotycznie – Właściwie to ta kobieta dała mi kombinezon, ale kiedy szukałam toalety - a właściwie to byłam pewna, że ją znalazłam – to jakiś idiota rozwalił mi go na środku tej sali tortur, czy koszarach treningowych, a potem uciekł jak jakiś szczur – na samą myśl o Colinie krew się w niej wzburzyła, ale postarała się opanować nerwy i konturować. – W każdym razie zostałam pozbawiona tego ćwiczebnego ubrania i jeśli jest ono konieczne to treningu to chyba dobra wiadomość. Czyli jestem zwolniona z tych tortur? – dokończyła z niemałym uśmiechem na ustach. Puenta spodobała jej się, a sam tok rozumowania – dający jej nadzieję na opuszczenie okropnej części życia w akademii – napawał ją optymizmem i dumą, że udało jej się podobną myśl wypowiedzieć bez większych trudności.
-Czyli Eve nie jesteś kadetką? – spytała zdziwiona. W prawdzie nie liczyła na odpowiedź, bo było to oczywiste. Wysłuchała odpowiedzi dziewczyny, która zaskarbiła sobie nią jeszcze więcej szacunku Pofu. Odważnie mówiła o swoich odczuciach i nie bała się reakcji innych osób. W progach akademii stanowiło to nie lada wyczyn, z tego co opowiadała Vivian.
- Nie boisz się, że jakiś „cudowny” mięśniak zaraz postara ci się wybić z głowy twoje zdanie? Przecież w akademii liczy się tylko siła i umiejętności, a ty szastasz słowami, jakby to było wolne miejsce – stwierdziła Pofu. Matka Saiyanki preferowała podobny punkt widzenia i najczęściej to stawało się powodem kłótni z babcią. Matka twierdziła, że Pofu nie będzie tylko zwykła ofiarą systemu, tępa wojowniczką i nade wszystko starała się zapewnić dziewczynie inne warunki. Autorytet babci nie pozwolił jednak zapomnieć Pofu o tym typie kariery, która obrała jej krewna. Stała się bohaterką i na pewno jej imię wymawiano tutaj z dużą czcią, a przecież też była kobietą. Na początku też nie radziła sobie z wszystkim doskonale. Biorąc pod uwagę jej dokonania wydawało się to wręcz śmieszne, ale babunia nigdy nie okłamała Pofu, więc dziewczyna nie miała powodu, żeby przestać jej wierzyć w choćby tej kwestii.
- Tradycja rodzinna - rzuciła Pofu. Matka zawsze miała nikłą pozycję w jej rodzinie, choć była silną kobietą. Na tyle silną, że przez tyle lat chroniła swoją jedyną córkę, przed czymś co było przecież nieuchronne. Pofu na samą myśl o matce rozczuliła się. Pewnie teraz zachodziła w głowę co takiego stało się jej dziecku i dlaczego tak długo nie wracało do domu. Sayianka odrzuciła od siebie tą myśl – nie, to nie prawda: pewnie znalazła interesujące zajęcie, które pozwoliło jej zapomnieć o całym świecie. – Właściwie to moja babcia robiła tutaj karierę – uśmiechnęła się promiennie - Chcę być taka jak ona.
Palnęła się ręką w głowę: - Czekajcie, może wy mi powiecie – stwierdziła, gmerając po kieszeniach w poszukiwaniu jej nowego ekwipunku. Złapała w dłonie wszystko, co jej się w nich zmieściło i wyciągnęła na zewnątrz lustrując dokładnie zawartość. Chwyciła w dwa palce drugiej ręki elektroniczny gadżet, a resztę pospiesznie schowała. – Co to jest? Właściwie to do czego to służy, bo pierwszy raz na oczy widzę takie cuda – zapytała pokazując na otwartej dłoni mapkę hologramową. Oczywiście nieznajomość tak prostych i podstawowych urządzeń, mogła budzić zażenowanie, ale w tym momencie Pofu wolała otrzymać odpowiedź natychmiast, niż znowu próbować radzić sobie z problemem samotnie.
Re: Sala treningowa
Nie Wrz 29, 2013 9:50 pm
Vulfila trafiła pod zły adres. Koszarowy nie był tak delikatny jak kadet którego spotkała wcześniej. Wieść o nieprzygotowaniu do ćwiczeń spowodowała typowy dla niego napad złości.
- Że co ku*wa?! Przychodzisz do mnie na trening nie zrobiwszy wcześniej rozgrzewki? W ch*ja ze mną lecisz?
Aż zrobił się czerwony na twarzy. Najwyraźniej miał jasno określone zasady dla młokosów którzy chcieli u niego trenować. Brak choćby krótkiej przebieżki, czy paru ćwiczeń rozciągających był błędem karygodnym. Spojrzał na dziewczynę spode łba i kontynuował:
- Boli Cię rączka? Wiesz gdzie to mam? W DUPIE! Trzeba było nie zabawiać się tyle z chłoptasiem! - wytworzył w obu dłoniach energetyczne kule i wymierzył w stronę Vulfili - Pomóc Ci z rozgrzewce? Proszę bardzo!
Wystrzelił pierwszy pocisk wprost pod nogi kadetki. Bo był jedyny sygnał ostrzegawczy. Kolejne były już celowane prosto w dziewczynę, której nie pozostało nic innego jak przystać na tę formę przygotowania do zajęć u Koszarowego. Może gdy udowodni mu, że traktuje te zajęcia serio to da jej spokój.
OCC:
Brodacz jak zwykle skory do pomocy. No to teraz opisz ładnie jak biegasz po całej sali i unikasz Ki Blastów. Kilka może, a raczej musi Cię trafić, w końcu atakuje Cie nie byle kto. Koszarowy nie odpuści, dopóki nie będziesz pływała w kałuży własnego potu
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Pon Wrz 30, 2013 4:45 pm
Vulfila pobladła jak kreda, słysząc ton koszarowego.
"O nie, tak niewiele brakowało!" jęczała do siebie w myślach. Jeszcze nie wszystko stracone, ale zrobiła zdecydowanie duży błąd.
Podskoczyła jak poparzona, uchylając się w ostatnim momencie przed KI- Blastem "Koszarowego Dreda". Bez protestów ruszyła do biegu wokół sali. Nie wysilała się zbytnio. Stawiała na średnie tempo, ale wytrzymały, długi bieg bo wiedziała, że Koszarowy jej nie odpuści i każe ćwiczyć do ostatniego tchu, a w joggingu należy przekładać siły na zamiary. Nie tyle szybkość co wytrwałość ma znaczenie.
Biegła z nastroszonym ogonem i przerażeniem wymalowanym na twarzy, bo musiała mieć oczy dookoła głowy, żeby nie zostać ustrzeloną przez trenera. Póki utrzymywała w miarę równe tempo, Koszarowy nie trafiał. Tyle, że dopiero wtedy Vulfila zorientowała się, że to nie ona nadaje tempo. Okazało się, że to Koszarowy zwiększa prędkość z każdym okrążeniem. W końcu przeszła od truchtu do średniego biegu. A wokoło saiyanie chodzili jak święte krowy. Zaczęła rozpychać się łokciami, żeby utorować sobie drogę. Wkrótce zauważyła grupkę stojącą jej na drodze. Raziel, kadet z parku, Eva, jego dziewczyna oraz jakaś obca saiyanka. Vulfila wpadła między nich jak oszalała.
- Z drogi!!!- krzyczała na całą salę. W końcu złapała Raziela i Ósemkę za ramiona, próbując ich jakoś odsunąć, ale to ją niestety spowolniło.
W tym momencie po sali treningowej rozniosło się wycie, jakie wydają z siebie wilki w czasie pełni księżyca. Vulfili łzy stanęły w oczach. KI- Blast bolał tak bardzo! Popatrzyła na koszarowego z wyrzutem, ale on zapalił bezwzględnie następnego KI-Blasta. Halfka ruszyłą dalej sprintem, sapiąc i ocierając czoło ramieniem. Była tak mokra, jakby co najmniej wyszła spod prysznica. Tylko rozchodzący się wokół niej zapach nie był już taki przyjemny.
Po chwili biegła już z maksymalną dla siebie prędkością. Nie mogła już długo wytrzymać przy takiej prędkości, ale cieszyła się w myślach, bo przecież nie wyjdzie z siebie, więc Koszarowy będzie musiał zakończyć jej katusze. Wtedy jednak znowu poczuła szczypanie na pupce, która z każdym KI-Blastem stawała się coraz bardziej czerwona.
- Już szybciej nie potrafię!- warknęłą do Koszarowego, tracąc powoli cierpliwość, ale jak można się było spodziewać, wtedy trafił ją kolejny pocisk. Łzy popłynęły jej po policzkach. Co robić? Zaczęła słabnąć, dyszała ciężko. Zacisnęła pięści, zakrzyknęła dziko na całą salę, aż ściany zadrżały, a jej ciało otoczyła niebieska, świetlista poświata. Przystanęła, ugięła nogi w kolanach i wybiła się w powietrze resztką sił. Wzniosła się w górę i zaczęła lecieć, co robiła zdecydowanie szybciej i dzięki czemu mogła sprawniej unikać KI-Blastów.
Po pewnym czasie zakręciło się Vulfili w głowie, zupełnie jak wtedy, gdy trenowała z Hazardem. Zwolniła tempo, a przed oczami dostała mroczki. Wypadła z rytmu, a kolejne KI-Blasty wprawiły ją w ruch spiralny. W końcu całkiem straciła panowanie nad torem lotu. Z zamkniętymi oczami w leciała w róg, gdzie leżały nieużywane materace i worki treningowe.
HUK, TUMULT, LATAJĄCE PRZEDMIOTY. Cisza. Z górki rozdartych materacy i puchu wystawała tylko zgięta noga, kawałek czerwonego pośladka i ogon, wyglądający na złamany.
- Aaaeee...
OCC: Koniec treningu.
"O nie, tak niewiele brakowało!" jęczała do siebie w myślach. Jeszcze nie wszystko stracone, ale zrobiła zdecydowanie duży błąd.
Podskoczyła jak poparzona, uchylając się w ostatnim momencie przed KI- Blastem "Koszarowego Dreda". Bez protestów ruszyła do biegu wokół sali. Nie wysilała się zbytnio. Stawiała na średnie tempo, ale wytrzymały, długi bieg bo wiedziała, że Koszarowy jej nie odpuści i każe ćwiczyć do ostatniego tchu, a w joggingu należy przekładać siły na zamiary. Nie tyle szybkość co wytrwałość ma znaczenie.
Biegła z nastroszonym ogonem i przerażeniem wymalowanym na twarzy, bo musiała mieć oczy dookoła głowy, żeby nie zostać ustrzeloną przez trenera. Póki utrzymywała w miarę równe tempo, Koszarowy nie trafiał. Tyle, że dopiero wtedy Vulfila zorientowała się, że to nie ona nadaje tempo. Okazało się, że to Koszarowy zwiększa prędkość z każdym okrążeniem. W końcu przeszła od truchtu do średniego biegu. A wokoło saiyanie chodzili jak święte krowy. Zaczęła rozpychać się łokciami, żeby utorować sobie drogę. Wkrótce zauważyła grupkę stojącą jej na drodze. Raziel, kadet z parku, Eva, jego dziewczyna oraz jakaś obca saiyanka. Vulfila wpadła między nich jak oszalała.
- Z drogi!!!- krzyczała na całą salę. W końcu złapała Raziela i Ósemkę za ramiona, próbując ich jakoś odsunąć, ale to ją niestety spowolniło.
W tym momencie po sali treningowej rozniosło się wycie, jakie wydają z siebie wilki w czasie pełni księżyca. Vulfili łzy stanęły w oczach. KI- Blast bolał tak bardzo! Popatrzyła na koszarowego z wyrzutem, ale on zapalił bezwzględnie następnego KI-Blasta. Halfka ruszyłą dalej sprintem, sapiąc i ocierając czoło ramieniem. Była tak mokra, jakby co najmniej wyszła spod prysznica. Tylko rozchodzący się wokół niej zapach nie był już taki przyjemny.
Po chwili biegła już z maksymalną dla siebie prędkością. Nie mogła już długo wytrzymać przy takiej prędkości, ale cieszyła się w myślach, bo przecież nie wyjdzie z siebie, więc Koszarowy będzie musiał zakończyć jej katusze. Wtedy jednak znowu poczuła szczypanie na pupce, która z każdym KI-Blastem stawała się coraz bardziej czerwona.
- Już szybciej nie potrafię!- warknęłą do Koszarowego, tracąc powoli cierpliwość, ale jak można się było spodziewać, wtedy trafił ją kolejny pocisk. Łzy popłynęły jej po policzkach. Co robić? Zaczęła słabnąć, dyszała ciężko. Zacisnęła pięści, zakrzyknęła dziko na całą salę, aż ściany zadrżały, a jej ciało otoczyła niebieska, świetlista poświata. Przystanęła, ugięła nogi w kolanach i wybiła się w powietrze resztką sił. Wzniosła się w górę i zaczęła lecieć, co robiła zdecydowanie szybciej i dzięki czemu mogła sprawniej unikać KI-Blastów.
Po pewnym czasie zakręciło się Vulfili w głowie, zupełnie jak wtedy, gdy trenowała z Hazardem. Zwolniła tempo, a przed oczami dostała mroczki. Wypadła z rytmu, a kolejne KI-Blasty wprawiły ją w ruch spiralny. W końcu całkiem straciła panowanie nad torem lotu. Z zamkniętymi oczami w leciała w róg, gdzie leżały nieużywane materace i worki treningowe.
HUK, TUMULT, LATAJĄCE PRZEDMIOTY. Cisza. Z górki rozdartych materacy i puchu wystawała tylko zgięta noga, kawałek czerwonego pośladka i ogon, wyglądający na złamany.
- Aaaeee...
OCC: Koniec treningu.
Re: Sala treningowa
Sro Paź 02, 2013 6:03 pm
- Koszarowy:
- Aaa... Kocham ten zapach. Pot leje się z Ciebie strumieniami, to dowód na to, że nie opier*alałaś się podczas rozgrzewki.
W tym momencie podszedł drugi Trener obecny na Sali.
- Spoiler:
Brodacz prychnął i odstawił, a raczej zrzucił kadetkę na ziemię.
- Ktoś musi dać im solidny wycisk, inaczej nic z nich nie będzie. Tak przy okazji, chyba nie przyszedłeś tu na pogaduszki co?
- Racja. Otrzymałem wiadomość o zebraniu, masz się na nim niezwłocznie stawić. Dziwne że nie dostałeś nic na scouter.
- Ostatnio szwankuje - Koszarowy zaczął sprawdzać coś na swoim urządzeniu - a faktycznie, zaraz się zacznie. A Ciebie przysłali do pilnowania tego burdelu?
- Taak, ktoś musi...
Brodacz nie zwlekając opuścił salę. "Nowy" Trener wpatrywał się przez chwilę w Vulfilę, po czym rzekł:
- Chyba przydałaby Ci się przerwa co? Masz godzinę... nie dwie godziny, nie trenowałaś z byle kim. Możesz zostać tutaj, albo iść coś zjeść lub się zdrzemnąć. Potem wracasz tutaj i trenujesz Galick Gun. Do zobaczenia.
Odszedł nieco dalej by monitorować sytuację w całym pomieszczeniu.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Czw Paź 03, 2013 7:48 pm
Hm… Chyba nie wszyscy są gotowi na musztrę.
Kadetka wolno pokręciła głową, słysząc słowa Pofu. Zdawało się, że dziewczyna nie ma pojęcia, albo ma błędne wrażenie o tym, jakie jest życie w Akademii. Szybko się to rozwieje. Brak stroju nie zwalnia z treningów… Ba, nawet ciężki uraz psychiczny albo fizyczny nie pozwala wymigać się od ćwiczeń. Podejście świeżo upieczonej kadetki trochę ją skołowało. Tak jakby dołączenie do wojska nie było poważną sprawą. Potarła jasny kosmyk i uśmiechnęła się krzywo.
- Niestety nie. Tylko ciężki uraz zwalnia Cię z treningów. Coś takiego nie przejdzie, nie tutaj. Radziłabym nawet nie próbować w ten sposób wymigiwać się od ćwiczeń, bo źle się to może skończyć. – Ósemce przypomniało się, jak po walce z Tsufulem nie mogła wytrzymać na Mordowni i skierowała swoje kroki do wyjścia. Niedługo potem Trener zapukał do drzwi jej kwatery z pytaniem czemu jej jestestwo nie jest na Sali treningowej. – Musisz pójść po nowy strój, nie widzę innej rady, Pofu.
Vivian nie miała większego pojęcia o tym jak działa instytucja wojskowa dopóki tu nie wstąpiła. Z Pofu będzie tak samo. Prawda, Axdra wspominał co nieco, ale nie był chętny we wdrażanie siostry we wszystkie kwestię. Nagle przypomniał się jej zabazgrany notes ze wskazówkami jak przeżyć w Akademii. Zabolało.
Choć zabolało i w jej oczach przez moment oczy przygasły jej nostalgicznie, zdołała opanować drgnięcie. Potarła pięści, nie po raz pierwszy zastanawiając się, czy nie warto zakupić by rękawic. Trudniej powstawałyby pęcherze, a poza tym, proste rzeczy są najbardziej przydatne. Zdawało się, że taką parę nosi właśnie Eve.
I czemu nagle jej myśli skierowały się w stronę rzeczy prozaicznych…?
Śmiech. Vivian chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła nawet otworzyć ust. Zwróciła brązowe spojrzenie na Eve i Raziela, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy słyszy jak chłopak się śmieję. Kąciki warg i u niej drgnęły, gdy przytaknęła. Prawda, wypisz wymaluj Koszarowy. Nie zdziwił jej jednak wyluzowany ton dziewczyny, tylko widok zielonookiego kadeta z nikłym uśmiechem na ustach. Szufladkowała go jako osobnika spokojnego, zimnego i zdystansowanego. A tutaj… Jak w przypadku Vernila, pozory mylą…
Zamilkła na dłuższy moment, przysłuchując się słowom dziewczyn. Po czym wzięła krótki oddech i uniosła wyżej głowę.
- Jeśli masz własne przekonania powinnaś przy nich trwać. Jeśli masz swój cel, rób wszystko, by go zrealizować. Ale nie tak, że wszystko jest dozwolone – Tępe osiłki, też coś. – Tutaj wszyscy będą starali wgnieść Ciebie w ziemię. Złamać. Nie straszę, ostrzegam – będzie boleć. Ci którzy wytrzymają nie tylko próby cielesne, ale i fizyczne wyjdą cało. Lubią wystawiać na próbę naszą moralność i system wartości… – Dokończył nieco ciszej.
Boli? Boli. A niech was wszystkich szlag.
- Sprawa honoru, dumy i tradycji to różne kwestię, ale ja sądzę, że trzeba się rozwijać i żyć w zgodzie z sobą. Jeśli nie chcesz być wojownikiem, twoja sprawa. Swoją drogą, nauka też jest ciekawym zajęciem, ale jeśli o mnie chodzi, to gubię się przy czymś bardziej złożonym niż drzwi automatyczne. - Zaśmiała się lekko Ósemka, pocierając palcem czoło. – Jedyne co dobrze robię, to macham pięściami.
I miała nadzieję, że nikt nie zauważył, że jednoznacznie nie odpowiedziała na pytanie Eve. Prawdę mówiąc, nic co padło z jej ust nie klasyfikowało się jako odpowiedź na bardzo ważne pytanie. I bardzo dobrze Vivian to wiedziała.
- To jest mapka hologramowa. Chwilę mi zajęło rozgryzanie tego sprzętu. Nie mam umysłu naukowca. – Posłała uśmiech dziewczynie Raziela i wzięła w dłonie mapkę Pofu. – Gdyby nie inżynieria dalej walczylibyśmy na maczugi. Zaraz… O, tutaj masz przycisk, zaznaczone najważniejsze miejsca. Sala, punkt informacyjny, szpital i twoja kwatera. Gdy klikniesz dwa punkty mapa pokażę najszybszą trasę z jednego do drugiego, lub wyszuka potrzebną lokalizację. – Wyjaśniła oszczędnie czerwonowłosej saiyance, mając nadzieję, że przekazała wszystko jasno i wyraźnie.
Chwila na oddech. Vivian czuła się dziwnie, rozmawiając tak jak gdyby nigdy nic. Pogawędki o niczym, ale takie małe sprawy, kreujące obraz drugiej osoby w twoich oczach. Nie wiedzieć czemu, nagle poczuła się nieswojo. Potarła czoło i westchnęła.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę już do Sali. Pofu, powinnaś pójść po ten strój i zaraz potem zameldować się na trenerowi. A wy… Nie wiem. Wy róbcie co chcecie. – Zasalutowała i ruszyła w kierunku drzwi Mordowni.
Przekroczyła próg, szukając najbliższej ofiary, którą w tej chwili była zgraja skleconych pośpiesznie, porzuconych manekinów.
OOC
---> Początek treningu
Przepraszam za karygodne i bulwersujące opóźnienie
Kadetka wolno pokręciła głową, słysząc słowa Pofu. Zdawało się, że dziewczyna nie ma pojęcia, albo ma błędne wrażenie o tym, jakie jest życie w Akademii. Szybko się to rozwieje. Brak stroju nie zwalnia z treningów… Ba, nawet ciężki uraz psychiczny albo fizyczny nie pozwala wymigać się od ćwiczeń. Podejście świeżo upieczonej kadetki trochę ją skołowało. Tak jakby dołączenie do wojska nie było poważną sprawą. Potarła jasny kosmyk i uśmiechnęła się krzywo.
- Niestety nie. Tylko ciężki uraz zwalnia Cię z treningów. Coś takiego nie przejdzie, nie tutaj. Radziłabym nawet nie próbować w ten sposób wymigiwać się od ćwiczeń, bo źle się to może skończyć. – Ósemce przypomniało się, jak po walce z Tsufulem nie mogła wytrzymać na Mordowni i skierowała swoje kroki do wyjścia. Niedługo potem Trener zapukał do drzwi jej kwatery z pytaniem czemu jej jestestwo nie jest na Sali treningowej. – Musisz pójść po nowy strój, nie widzę innej rady, Pofu.
Vivian nie miała większego pojęcia o tym jak działa instytucja wojskowa dopóki tu nie wstąpiła. Z Pofu będzie tak samo. Prawda, Axdra wspominał co nieco, ale nie był chętny we wdrażanie siostry we wszystkie kwestię. Nagle przypomniał się jej zabazgrany notes ze wskazówkami jak przeżyć w Akademii. Zabolało.
Choć zabolało i w jej oczach przez moment oczy przygasły jej nostalgicznie, zdołała opanować drgnięcie. Potarła pięści, nie po raz pierwszy zastanawiając się, czy nie warto zakupić by rękawic. Trudniej powstawałyby pęcherze, a poza tym, proste rzeczy są najbardziej przydatne. Zdawało się, że taką parę nosi właśnie Eve.
I czemu nagle jej myśli skierowały się w stronę rzeczy prozaicznych…?
Śmiech. Vivian chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła nawet otworzyć ust. Zwróciła brązowe spojrzenie na Eve i Raziela, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy słyszy jak chłopak się śmieję. Kąciki warg i u niej drgnęły, gdy przytaknęła. Prawda, wypisz wymaluj Koszarowy. Nie zdziwił jej jednak wyluzowany ton dziewczyny, tylko widok zielonookiego kadeta z nikłym uśmiechem na ustach. Szufladkowała go jako osobnika spokojnego, zimnego i zdystansowanego. A tutaj… Jak w przypadku Vernila, pozory mylą…
Zamilkła na dłuższy moment, przysłuchując się słowom dziewczyn. Po czym wzięła krótki oddech i uniosła wyżej głowę.
- Jeśli masz własne przekonania powinnaś przy nich trwać. Jeśli masz swój cel, rób wszystko, by go zrealizować. Ale nie tak, że wszystko jest dozwolone – Tępe osiłki, też coś. – Tutaj wszyscy będą starali wgnieść Ciebie w ziemię. Złamać. Nie straszę, ostrzegam – będzie boleć. Ci którzy wytrzymają nie tylko próby cielesne, ale i fizyczne wyjdą cało. Lubią wystawiać na próbę naszą moralność i system wartości… – Dokończył nieco ciszej.
Boli? Boli. A niech was wszystkich szlag.
- Sprawa honoru, dumy i tradycji to różne kwestię, ale ja sądzę, że trzeba się rozwijać i żyć w zgodzie z sobą. Jeśli nie chcesz być wojownikiem, twoja sprawa. Swoją drogą, nauka też jest ciekawym zajęciem, ale jeśli o mnie chodzi, to gubię się przy czymś bardziej złożonym niż drzwi automatyczne. - Zaśmiała się lekko Ósemka, pocierając palcem czoło. – Jedyne co dobrze robię, to macham pięściami.
I miała nadzieję, że nikt nie zauważył, że jednoznacznie nie odpowiedziała na pytanie Eve. Prawdę mówiąc, nic co padło z jej ust nie klasyfikowało się jako odpowiedź na bardzo ważne pytanie. I bardzo dobrze Vivian to wiedziała.
- To jest mapka hologramowa. Chwilę mi zajęło rozgryzanie tego sprzętu. Nie mam umysłu naukowca. – Posłała uśmiech dziewczynie Raziela i wzięła w dłonie mapkę Pofu. – Gdyby nie inżynieria dalej walczylibyśmy na maczugi. Zaraz… O, tutaj masz przycisk, zaznaczone najważniejsze miejsca. Sala, punkt informacyjny, szpital i twoja kwatera. Gdy klikniesz dwa punkty mapa pokażę najszybszą trasę z jednego do drugiego, lub wyszuka potrzebną lokalizację. – Wyjaśniła oszczędnie czerwonowłosej saiyance, mając nadzieję, że przekazała wszystko jasno i wyraźnie.
Chwila na oddech. Vivian czuła się dziwnie, rozmawiając tak jak gdyby nigdy nic. Pogawędki o niczym, ale takie małe sprawy, kreujące obraz drugiej osoby w twoich oczach. Nie wiedzieć czemu, nagle poczuła się nieswojo. Potarła czoło i westchnęła.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę już do Sali. Pofu, powinnaś pójść po ten strój i zaraz potem zameldować się na trenerowi. A wy… Nie wiem. Wy róbcie co chcecie. – Zasalutowała i ruszyła w kierunku drzwi Mordowni.
Przekroczyła próg, szukając najbliższej ofiary, którą w tej chwili była zgraja skleconych pośpiesznie, porzuconych manekinów.
OOC
---> Początek treningu
Przepraszam za karygodne i bulwersujące opóźnienie
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Pią Paź 04, 2013 7:57 am
Pofu przejawiała ciekawą postawę. Zachowywała się trochę jak w szkole. Nie mam stroju, to nie ćwiczę. Lecz nie tutaj. Takie coś nie przejdzie w Akademii, gdzie za mniejsze przewinienia lali w pysk lub kazali czyścić kible. Jeśli świeża kadetka nie zmieni swojej postawy to może czekać ją bardzo szybkie spotkanie z twardą rzeczywistością. Raziel pamiętał doskonale jak to było z nim. Ledwo wyszedł ze szpitala, gdzie poskładali go do kupy, a i tak zaraz prawie tam wylądował ponownie. Nikt go nie pytał czy się źle czuje i czy nie potrzebuje wolnego. Marsz na Salę i ćwiczyć. Nawet nie miał czasu na ubranie świeżego kombinezonu. W chwilę po wejściu musiał stanąć wraz z Vernilem do pojedynku z o wiele potężniejszym przeciwnikiem. Wygrali tą walkę, lecz okupili ją kolejnymi siniakami, rana i urazami. To było dziwne, że jeszcze nie trafili do szpitala z krwotokiem wewnętrznym. Może to było jednak powiązane z fizjonomią i życiem Saiyan. Byli rasą elitarnych wojowników. Całe ich życie polegało na toczeniu wojen i obijaniu się nawzajem. Możliwe, że z upływem lat ich ciała stały się znacznie wytrzymalsze niż przeciętnego obywatela wszechświata. Ich regeneracja też wzrosła, dzięki czemu w ekspresowym tempie leczyli rany cielesne. Jednak gorzej było z tymi w psychice. Im dłużej walczysz tym stają się one większe. Tracisz uczucie, przestajesz odczuwać smutek czy też współczuje. Walka obdziera cię ze wszystkiego, aż stajesz się bezwzględną maszyną do zabijania. Wojownikiem idealnym.
- Vivan ma rację. – powiedział Raziel. – Zwolnić z treningów może Cię jedynie ciężka kontuzja, rozkaz trenera albo śmierć. W pozostałych przypadkach radzę Ci się pojawić na Sali. Ja na przykład wróciłem na Mordownię, zaledwie kilka chwil po tym jak nastawili mi wybity bark, poskładali złamane żebra i zszyli łuk brwiowy. I nikt się nie przejmował czy mnie coś boli, czy mój strój wygląda jak szmata. Natychmiast musiałem walczyć i udowodnić, że nie jestem śmieciem, ani popychadłem. Więc leć szybko po ten strój i módl się by Trener był łaskawy. A i taka rada. Podczas meldowania wyprostuj się i zasalutuj w ten sposób. – W tym momencie Zahne uniósł prawą dłoń do skroni i pokazał jak Pofu jak zasalutować. – Dzięki temu może nie dostaniesz w twarz, za nieokazanie szacunku.
To było coś nowego. Kruczowłosy udzielił rady kompletnie nieznanej mu dziewczynie, tylko po to by miała łatwiej? Po to, żeby jej nie zgnoili na dzień dobry i nie sprowadzili do roli psa? Tak. Zrobił to. I czuł się z tym dobrze. Może to obecność i wpływ Eve oraz Vivian coś w nim zmieniły. Nie wiedział tego, ale lodowa bariera zaczynała się kruszyć. Nie słuchał nawet odpowiedzi Vivian napytanie swojej dziewczyny. Był zbyt zaintrygowany swoim uczynkiem.
- No rozumiem. Każdy robi to do czego jest stworzony. Gdybym chciała mogłabym tu startować, ale byłoby mi ciężko. Mam twardy charakter i nie lubię jak ktoś mi każe robić rzeczy, do których nie mam przekonania. No i nie znoszę znęcania się. Akademia jest miejscem, gdzie niektórzy mogą zacząć od nowa. Mają tu czystą kartę. – powiedział Eve patrząc się przy okazji na swojego chłopaka. Pobyt w Saiyańskiej Akademii zmienił go. Nawet jeśli on sam tego nie dostrzegał. – Mam nadzieję, że wam się to uda i nie stracicie swoich marzeń ani ideałów. Mówiąc krótko, nie dajcie się zgnoić.
Po chwili Pofu wyciągnęła holo mapkę, którą wszyscy nowi kadeci otrzymywali po zarejestrowaniu się i dołączeniu do sił wojskowych Vegety. Vi wyjaśniała jak obsługiwać urządzenie, zaś Eve przypatrywała się mu z ciekawością. Zawsze lubiła takie rzeczy.
- Mogę zobaczyć? – zapytała, po czym delikatnie zaczęła sprawdzać mapkę. – Całkiem nieźle to wykombinowali, ale można by wprowadzić kilka usprawnień. Na przykład listę trenerów i gdzie się akuratnie znajdują. Można też by dać tu jakiś plan ćwiczeń, czy też opis misji. Wiem, że są do tego inne urządzenia, ale sensownie byłoby połączyć to w jednym. Dzięki czemu, można by sprawdzić za pomocą takiego gadżetu ranę zadaną przez przeciwnika. Od razu wyskakiwałaby informacja co zrobić by ją wyleczyć, albo jak ustabilizować swój stan. To urządzenia ma potencjał, tylko trzeba znaleźć sposoby. I dlatego właśnie potrzebni są nam naukowcy. Bo jak to dobrze stwierdziłaś. Bez nich żołnierze dalej by latali w futrach i walili się maczugami. A teraz mają skanery, zbroje, statki kosmiczne i działa przeciw kosmiczne. Technologia współgra z wojskiem idealnie.
Eve oddała holo mapę i uśmiechnęła się delikatnie. Jednak po chwili jej wzrok padł na dłoń Vivian, którą zasalutowała na pożegnanie. Była w dość kiepskim stanie. Sińce i strupy ukazywały, że dość niedawno została powierzchnia skórna dość mocno naruszona. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Bez chwili zastanowienia dogoniła blondynkę i złapała ją za rękę.
- Czekaj Vivan. Mam coś dla Ciebie. – powiedziała, po czym zaczęła zdejmować rękawiczki. Chwilę później wręczyła je Halfce. – Proszę. Są Twoje. Ja mam takich jeszcze kilka par, a i tak noszę je dla wygody, zaś Tobie się o wiele bardziej przydadzą. I nie warz mi się sprzeciwiać bo pokażę Ci, że potrafię być groźna. To prezent. – rzekła ciemnowłosa i uśmiechnęła się. Po chwili uściskała Vivian i pożegnała się z nią. Zostali tylko Raziel, Pofu i ona.
- No to co teraz? – zapytała swojego chłopaka.
- Hmm, chyba cię odprowadzę. Zaczyna się robić późno, a ja też muszę potrenować. Nie mogę wieczne być kadetem jeśli chcę odnaleźć Axela. – powiedział szmaragdowooki, z lekkim chłodem w głosie. Eve wiedziała o co mu chodzi. W dalszym stopniu się zamęczał. Dziewczyna kiwnęła głową, po czym przytuliła czerwonowłosą i ruszyła z chłopakiem w przeciwną stronę niż ta, którą obrała blondynka.
- Na razie Pofu. Miło było Cię poznać. Do następnego razu. – powiedziała. Kiedy przeszli kilkadziesiąt metrów zauważyli, że minęli już zakręt i znaleźli się na zupełnie pustym korytarzu. Łysol, którego para znokautowała wcześniej pewnie został zabrany do szpitala. Byli sami, a dźwięk ich kroków rozbrzmiewał niczym wystrzały. Cisza była aż namacalna.
Occ:
Początek treningu.
Vi dostajesz prezent od Eve. Rękawiczki!
Haziu korytarz jest pusty. Zaczynamy zabawę.
- Vivan ma rację. – powiedział Raziel. – Zwolnić z treningów może Cię jedynie ciężka kontuzja, rozkaz trenera albo śmierć. W pozostałych przypadkach radzę Ci się pojawić na Sali. Ja na przykład wróciłem na Mordownię, zaledwie kilka chwil po tym jak nastawili mi wybity bark, poskładali złamane żebra i zszyli łuk brwiowy. I nikt się nie przejmował czy mnie coś boli, czy mój strój wygląda jak szmata. Natychmiast musiałem walczyć i udowodnić, że nie jestem śmieciem, ani popychadłem. Więc leć szybko po ten strój i módl się by Trener był łaskawy. A i taka rada. Podczas meldowania wyprostuj się i zasalutuj w ten sposób. – W tym momencie Zahne uniósł prawą dłoń do skroni i pokazał jak Pofu jak zasalutować. – Dzięki temu może nie dostaniesz w twarz, za nieokazanie szacunku.
To było coś nowego. Kruczowłosy udzielił rady kompletnie nieznanej mu dziewczynie, tylko po to by miała łatwiej? Po to, żeby jej nie zgnoili na dzień dobry i nie sprowadzili do roli psa? Tak. Zrobił to. I czuł się z tym dobrze. Może to obecność i wpływ Eve oraz Vivian coś w nim zmieniły. Nie wiedział tego, ale lodowa bariera zaczynała się kruszyć. Nie słuchał nawet odpowiedzi Vivian napytanie swojej dziewczyny. Był zbyt zaintrygowany swoim uczynkiem.
- No rozumiem. Każdy robi to do czego jest stworzony. Gdybym chciała mogłabym tu startować, ale byłoby mi ciężko. Mam twardy charakter i nie lubię jak ktoś mi każe robić rzeczy, do których nie mam przekonania. No i nie znoszę znęcania się. Akademia jest miejscem, gdzie niektórzy mogą zacząć od nowa. Mają tu czystą kartę. – powiedział Eve patrząc się przy okazji na swojego chłopaka. Pobyt w Saiyańskiej Akademii zmienił go. Nawet jeśli on sam tego nie dostrzegał. – Mam nadzieję, że wam się to uda i nie stracicie swoich marzeń ani ideałów. Mówiąc krótko, nie dajcie się zgnoić.
Po chwili Pofu wyciągnęła holo mapkę, którą wszyscy nowi kadeci otrzymywali po zarejestrowaniu się i dołączeniu do sił wojskowych Vegety. Vi wyjaśniała jak obsługiwać urządzenie, zaś Eve przypatrywała się mu z ciekawością. Zawsze lubiła takie rzeczy.
- Mogę zobaczyć? – zapytała, po czym delikatnie zaczęła sprawdzać mapkę. – Całkiem nieźle to wykombinowali, ale można by wprowadzić kilka usprawnień. Na przykład listę trenerów i gdzie się akuratnie znajdują. Można też by dać tu jakiś plan ćwiczeń, czy też opis misji. Wiem, że są do tego inne urządzenia, ale sensownie byłoby połączyć to w jednym. Dzięki czemu, można by sprawdzić za pomocą takiego gadżetu ranę zadaną przez przeciwnika. Od razu wyskakiwałaby informacja co zrobić by ją wyleczyć, albo jak ustabilizować swój stan. To urządzenia ma potencjał, tylko trzeba znaleźć sposoby. I dlatego właśnie potrzebni są nam naukowcy. Bo jak to dobrze stwierdziłaś. Bez nich żołnierze dalej by latali w futrach i walili się maczugami. A teraz mają skanery, zbroje, statki kosmiczne i działa przeciw kosmiczne. Technologia współgra z wojskiem idealnie.
Eve oddała holo mapę i uśmiechnęła się delikatnie. Jednak po chwili jej wzrok padł na dłoń Vivian, którą zasalutowała na pożegnanie. Była w dość kiepskim stanie. Sińce i strupy ukazywały, że dość niedawno została powierzchnia skórna dość mocno naruszona. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Bez chwili zastanowienia dogoniła blondynkę i złapała ją za rękę.
- Czekaj Vivan. Mam coś dla Ciebie. – powiedziała, po czym zaczęła zdejmować rękawiczki. Chwilę później wręczyła je Halfce. – Proszę. Są Twoje. Ja mam takich jeszcze kilka par, a i tak noszę je dla wygody, zaś Tobie się o wiele bardziej przydadzą. I nie warz mi się sprzeciwiać bo pokażę Ci, że potrafię być groźna. To prezent. – rzekła ciemnowłosa i uśmiechnęła się. Po chwili uściskała Vivian i pożegnała się z nią. Zostali tylko Raziel, Pofu i ona.
- No to co teraz? – zapytała swojego chłopaka.
- Hmm, chyba cię odprowadzę. Zaczyna się robić późno, a ja też muszę potrenować. Nie mogę wieczne być kadetem jeśli chcę odnaleźć Axela. – powiedział szmaragdowooki, z lekkim chłodem w głosie. Eve wiedziała o co mu chodzi. W dalszym stopniu się zamęczał. Dziewczyna kiwnęła głową, po czym przytuliła czerwonowłosą i ruszyła z chłopakiem w przeciwną stronę niż ta, którą obrała blondynka.
- Na razie Pofu. Miło było Cię poznać. Do następnego razu. – powiedziała. Kiedy przeszli kilkadziesiąt metrów zauważyli, że minęli już zakręt i znaleźli się na zupełnie pustym korytarzu. Łysol, którego para znokautowała wcześniej pewnie został zabrany do szpitala. Byli sami, a dźwięk ich kroków rozbrzmiewał niczym wystrzały. Cisza była aż namacalna.
Occ:
Początek treningu.
Vi dostajesz prezent od Eve. Rękawiczki!
Haziu korytarz jest pusty. Zaczynamy zabawę.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Sob Paź 05, 2013 12:07 am
Rozejrzał się po korytarzu. Poza zakrwawionym i jęczącym gdzieś pod ścianą kadetem nie było nikogo. Chociaż... Ktoś się zbliżał. Dwójka, niezbyt mocna. Ki jednego z nich była jakoś dziwne znajoma. Zaraz się okaże kto to. Tymczasem podszedł do poobijanego Saiyan'a i podniósł go "za kołnierz". Teraz ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie.
- A teraz bądź grzecznym chłopcem i odpowiedz na pytanie. Wspomniałeś komuś o tym co wydarzyło się kilkanaście minut temu, piętro niżej? Wiesz co mam na myśli - uśmiechnął się złośliwie.
Młodzik spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem. Zaczął coś bełkotać, trudno go było zrozumieć. Na koniec zwymiotował obficie na posadzkę. Katsu ledwo zdążył zrobić unik. Odrzucił kadeta z powrotem na podłogę, wprost w kałużę jego własnych wymiocin. Najwyraźniej przesadził i teraz ten gówniarz nie jest w stanie nic powiedzieć. A to oznacza, że jest mu niepotrzebny....
Raziel i Eve właśnie wyszli zza zakrętu. Widzieli jak Tsuful podnosi nogę, po czym wgniata ją w plecy bezbronnego ogoniastego. Słyszeli jego wrzask bólu oraz pękające kości. A po chwili jego ostatnie tchnienie. Makabryczny widok kolejnego morderstwa popełnionego przez wroga Saiyan. A ten już wpatrywał się w szmaragdowookiego, przypominając sobie zajście przed stołówką. A więc to ktoś, kto zna tego złotowłosego szczyla. Niezbyt dobrze, jednak....
- Może być ciekawie - szepnął z uśmiechem.
Spojrzał na martwe ciało, po czym ponownie przeniósł wzrok na nowoprzybyłych. Kopnął truchło, które przeleciało kilka metrów i wpadło do dziury w podłodze, spadając piętro niżej.
- Nie spodobał mi się kolor jego uniformu - zakpił Tsuful.
Z jednej strony powinien być ostrożny w towarzystwie bruneta. On poznał już nieco Hazard'a i prawdopodobnie ma o nim dobre zdanie. A tu nagle natyka się na niego w pustym korytarzu, będąc świadkiem morderstwa popełnianego przez złotowłosego. Ale nawet jeżeli zorientuje się, że coś nie gra to co z tego? Z łatwością go zlikwiduje i po problemie. I tę panienkę również. A może... kusiło go by nieco zabawić się z tą dwójką. Zrobił parę kroków w przód. Zatrzymał się będąc ze 2 metry od ogoniastych. Skrzyżował ramiona i przez chwilę wpatrywał się w nich w milczeniu. W końcu rzekł spokojnie:
- Czołem. Jak tam mija dzień? - wyszczerzył zęby, po czym kontynuował - romantyczna przechadzka po Akademii? To Twoja dziewczyna? - wskazał Eve podbródkiem - masz dobry gust, jest naprawdę niezła. Pewnie fajnie się ją posuwa co? Sam z chęcią bym to zrobił.
Podejrzewał co dzieje się teraz w głowie Raziel'a. Kadet musiał zdawać sobie sprawę z tego, że jego znajomy jest od niego dużo silniejszy. Ale co to przed chwilą usłyszał.... Saiyan'ie byli rasą przygłupich małpiszonów, ale nie zdzierżą obrazy swej kobiety. Był bardzo ciekaw reakcji chłopaka na tą prowokacje.
- A teraz bądź grzecznym chłopcem i odpowiedz na pytanie. Wspomniałeś komuś o tym co wydarzyło się kilkanaście minut temu, piętro niżej? Wiesz co mam na myśli - uśmiechnął się złośliwie.
Młodzik spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem. Zaczął coś bełkotać, trudno go było zrozumieć. Na koniec zwymiotował obficie na posadzkę. Katsu ledwo zdążył zrobić unik. Odrzucił kadeta z powrotem na podłogę, wprost w kałużę jego własnych wymiocin. Najwyraźniej przesadził i teraz ten gówniarz nie jest w stanie nic powiedzieć. A to oznacza, że jest mu niepotrzebny....
Raziel i Eve właśnie wyszli zza zakrętu. Widzieli jak Tsuful podnosi nogę, po czym wgniata ją w plecy bezbronnego ogoniastego. Słyszeli jego wrzask bólu oraz pękające kości. A po chwili jego ostatnie tchnienie. Makabryczny widok kolejnego morderstwa popełnionego przez wroga Saiyan. A ten już wpatrywał się w szmaragdowookiego, przypominając sobie zajście przed stołówką. A więc to ktoś, kto zna tego złotowłosego szczyla. Niezbyt dobrze, jednak....
- Może być ciekawie - szepnął z uśmiechem.
Spojrzał na martwe ciało, po czym ponownie przeniósł wzrok na nowoprzybyłych. Kopnął truchło, które przeleciało kilka metrów i wpadło do dziury w podłodze, spadając piętro niżej.
- Nie spodobał mi się kolor jego uniformu - zakpił Tsuful.
Z jednej strony powinien być ostrożny w towarzystwie bruneta. On poznał już nieco Hazard'a i prawdopodobnie ma o nim dobre zdanie. A tu nagle natyka się na niego w pustym korytarzu, będąc świadkiem morderstwa popełnianego przez złotowłosego. Ale nawet jeżeli zorientuje się, że coś nie gra to co z tego? Z łatwością go zlikwiduje i po problemie. I tę panienkę również. A może... kusiło go by nieco zabawić się z tą dwójką. Zrobił parę kroków w przód. Zatrzymał się będąc ze 2 metry od ogoniastych. Skrzyżował ramiona i przez chwilę wpatrywał się w nich w milczeniu. W końcu rzekł spokojnie:
- Czołem. Jak tam mija dzień? - wyszczerzył zęby, po czym kontynuował - romantyczna przechadzka po Akademii? To Twoja dziewczyna? - wskazał Eve podbródkiem - masz dobry gust, jest naprawdę niezła. Pewnie fajnie się ją posuwa co? Sam z chęcią bym to zrobił.
Podejrzewał co dzieje się teraz w głowie Raziel'a. Kadet musiał zdawać sobie sprawę z tego, że jego znajomy jest od niego dużo silniejszy. Ale co to przed chwilą usłyszał.... Saiyan'ie byli rasą przygłupich małpiszonów, ale nie zdzierżą obrazy swej kobiety. Był bardzo ciekaw reakcji chłopaka na tą prowokacje.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Sala treningowa
Sob Paź 05, 2013 1:21 pm
Koszarowy nie miał najmniejszych problemów z podniesieniem bezwładnie zwisającej Halfki. Zajęczała zdziwiona i zniesmaczona, kiedy zaciągnął się jej potem, ale nie miała sił, żeby zaprotestować. Już myślała, że katuszy ciąg dalszy, kiedy zbliżył się do nich jakiś inny, obcy Vulfili mężczyzna. Miał groźny wyraz twarzy, podkreślony skośnymi i uniesionymi w kąciku brwiami. Trudno było dziewczynie stwierdzić, czego używał na włosy, że stały w tak regularnym kształcie, ale z pewnością było to mocne i z ciągnącą się z tyłu kitą stylizowane na modę dico-polo na Ziemi.
Mimo tego Vulfili wcale nie było do śmiechu, obawiała się, że dostanie jej się i od tego mężczyzny, gdy ten zachował się całkiem niespodziewanie. Kazał Koszarowemu ją puścić i tak też znowu pofrunęła na stertę rozprutych materacy. Kiedy Koszarowy o niewiadomym imieniu zniknął z pola widzenia kadetki, ta zanurkowała w pluszu. Przez chwilę nie było jej widać a jedynie pianka wypełniająca materace poruszała się faliście. W końcu wyłoniła się, na włosach mając kilka paprochów. Wyszła na czworakach przed nowego trenera. Dmuchnęła do góry, chcąc zdmuchnąć jeden z śmietków. Ten pofrunął gdzieś na salę, a półsaiyanka z jękiem podnosiła się na nogi, ręką masując bolący pośladek.
- Dziękuję.- stęknęła jedynie w odpowiedzi młodemu saiyankowi, po czym poczłapała do ściany. Z wieszaka wzięła pierwszy lepszy ręcznik, którym wytarła czoło i pachy. Następnie sięgnęła po butelkę z wodą, nie zastanawiając się nawet przez sekundę, do kogo może należeć. Klapnęła na ławkę. W tym momencie była zmęczona i zła, więc ktokolwiek śmiał zbliżyć się do niej, ryzykował przegryzieniem tętnicy szyjnej.
Po odsapnięciu Vulfila zastanawiała się, co mogłaby z sobą zrobić w czasie przerwy. Zdecydowanie przydałby jej sie prysznic, bo śmierdziała nie lepiej niż uliczny menel. Tylko gdzie? Na pewno nie we wspólnej łaźni. Pozostawało spróbować u Hazarda lub Altaira. Jeśli blondyn siedziałby w swoim pokoju, po prostu spróbuje szczęścia u bruneta.
Podniosła się z ławki i ruszyła do wyjścia i na korytarz. W zasadzie w tym momencie było jej wszystko jedno, kogo spotka po drodze i co się stanie. Zauważyła przed sobą Raziela i Eve, idących za zakręt. No dobrze, może było jej wszystko jedno, ale przed nimi już się raz zbłaźniła. Podeszła do zakrętu i oparła się plecami o ścianę. Wychyliła tylko głowę, żeby zobaczyć, jak daleko parka się oddali. Wtedy zauważyła Hazarda.
"O nie!"- mruknęła w myślach, znowu przywierając do ściany. "Co za niefart"- myślała, ale wtedy dopiero dotarło do niej, co właściwie zauważyła. Znowu wychyliła się gwałtownie. Hazard przypierał kogoś butem do podłogi. Vulfila zrobiła wielkie oczy. "Co za psychol"- komentowała w myślach. Z nią siedział jak przymilny kotek w parku, a teraz terroryzuje jakiegoś biednego kadeta? Nie, on go ZABIJA!
Halfka znowu przywarła do ściany, pobladła, a pot wystąpił jej na czoło. Co za dziwna sytuacja, czy jej się to śni? Nie wiedziała, co zrobić, więc zdecydowała się przez chwilę odczekać. W najgorszym razie pobiegnie na salę po trenera.
- fryzura:
Mimo tego Vulfili wcale nie było do śmiechu, obawiała się, że dostanie jej się i od tego mężczyzny, gdy ten zachował się całkiem niespodziewanie. Kazał Koszarowemu ją puścić i tak też znowu pofrunęła na stertę rozprutych materacy. Kiedy Koszarowy o niewiadomym imieniu zniknął z pola widzenia kadetki, ta zanurkowała w pluszu. Przez chwilę nie było jej widać a jedynie pianka wypełniająca materace poruszała się faliście. W końcu wyłoniła się, na włosach mając kilka paprochów. Wyszła na czworakach przed nowego trenera. Dmuchnęła do góry, chcąc zdmuchnąć jeden z śmietków. Ten pofrunął gdzieś na salę, a półsaiyanka z jękiem podnosiła się na nogi, ręką masując bolący pośladek.
- Dziękuję.- stęknęła jedynie w odpowiedzi młodemu saiyankowi, po czym poczłapała do ściany. Z wieszaka wzięła pierwszy lepszy ręcznik, którym wytarła czoło i pachy. Następnie sięgnęła po butelkę z wodą, nie zastanawiając się nawet przez sekundę, do kogo może należeć. Klapnęła na ławkę. W tym momencie była zmęczona i zła, więc ktokolwiek śmiał zbliżyć się do niej, ryzykował przegryzieniem tętnicy szyjnej.
Po odsapnięciu Vulfila zastanawiała się, co mogłaby z sobą zrobić w czasie przerwy. Zdecydowanie przydałby jej sie prysznic, bo śmierdziała nie lepiej niż uliczny menel. Tylko gdzie? Na pewno nie we wspólnej łaźni. Pozostawało spróbować u Hazarda lub Altaira. Jeśli blondyn siedziałby w swoim pokoju, po prostu spróbuje szczęścia u bruneta.
Podniosła się z ławki i ruszyła do wyjścia i na korytarz. W zasadzie w tym momencie było jej wszystko jedno, kogo spotka po drodze i co się stanie. Zauważyła przed sobą Raziela i Eve, idących za zakręt. No dobrze, może było jej wszystko jedno, ale przed nimi już się raz zbłaźniła. Podeszła do zakrętu i oparła się plecami o ścianę. Wychyliła tylko głowę, żeby zobaczyć, jak daleko parka się oddali. Wtedy zauważyła Hazarda.
"O nie!"- mruknęła w myślach, znowu przywierając do ściany. "Co za niefart"- myślała, ale wtedy dopiero dotarło do niej, co właściwie zauważyła. Znowu wychyliła się gwałtownie. Hazard przypierał kogoś butem do podłogi. Vulfila zrobiła wielkie oczy. "Co za psychol"- komentowała w myślach. Z nią siedział jak przymilny kotek w parku, a teraz terroryzuje jakiegoś biednego kadeta? Nie, on go ZABIJA!
Halfka znowu przywarła do ściany, pobladła, a pot wystąpił jej na czoło. Co za dziwna sytuacja, czy jej się to śni? Nie wiedziała, co zrobić, więc zdecydowała się przez chwilę odczekać. W najgorszym razie pobiegnie na salę po trenera.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach