Wioska Kuro
+12
KOŚCI
Kuro
Raziel
Ósemka
Hazard
Khepri
Colinuś
Kanade
April
Red
Hikaru
NPC.
16 posters
Wioska Kuro
Pon Lut 17, 2014 9:03 pm
First topic message reminder :
Wygląd domku Kuro w przybliżeniu. Dom zbudowany jest z czerwonej cegły, nie ma śniegu i kwiatków w oknach
Wioska znajduje się na obrzeżach Czerwonej pustyni. Liczy około 300 mieszkańców, z czego 90% to Half-Saiyanie szukający schronienia przed prześladowaniem ze strony saiyan czystej krwi. Większość chat zbudowana jest z gliny pomieszanej ze słomą, rzadziej z cegieł. To sprawia, że z dala nie widać dokładnie jak jest dużą. Bardziej okazalsze domki należą do żołnierzy i kupców, których w wiosce jest niewielu. Uliczki i obejścia są skromne i czyste, wszędzie biegają chude umorusane piachem dzieci. Domy budowane z najtańszego surowca wskazywały na stan majątkowy mieszkańców. Ponad 60% mieszkańców dysponowało zbyt niskim poziomem mocy aby mogli zostać przyjęci do akademii. Większość z nich żyje skromnie wiążąc jakoś koniec z końcem. W wiosce jest karczma, szkoła itp.
Dom Kuro znajduje się w zachodniej części wioski. Przed domem tkwią dwie flagi. Jedna z symbolem Vegety, natomiast druga z symbolem rodowym.
Dom Kuro znajduje się w zachodniej części wioski. Przed domem tkwią dwie flagi. Jedna z symbolem Vegety, natomiast druga z symbolem rodowym.
Wygląd domku Kuro w przybliżeniu. Dom zbudowany jest z czerwonej cegły, nie ma śniegu i kwiatków w oknach
- Tarrip
- Liczba postów : 35
Data rejestracji : 04/08/2016
Identification Number
HP:
(300/300)
KI:
(375/375)
Re: Wioska Kuro
Pon Wrz 19, 2016 12:37 pm
Mimo złości, gniewu, frustracji i furii demonica nie zrobiła sobie nic a nic z ataku chłopaka. Tarrip rzucił się na nią lecz ta jak gdyby nigdy nic tylko przez rozwarcie oczu szerzej posłała go w powietrze niwelując jego plan ataku. To jednak dało czas Shadowowi. Wojownik zaczął namacalnie nabierać mocy. Piach dookoła zaczął podskakiwać a z nieba które pociemniało zaczęły strzelać pioruny. W końcu złocista aura wystrzeliła dookoła niego a jego włosy przybrały koloru złocistego, podnosząc się. Siła wręcz emanowała od niego. Teraz miał spore szanse w walce z demonem. Nie to co sayianin. Mimo jego chwilowego przypływowi siły i zręczności nie zrobił za wiele przeciwnikowi. Teraz walka zaczęła się na poważnie. Ich ataki były tak szybkie, że chłopak ledwo je dostrzegał. Od tej chwili nie miał jak pomóc Shadowi. Tylko by mu zawadzał. Mimo iż ogoniasty chciał się do niego dołączyć, razem powalić silniejszego od siebie i zaskarbić trochę chwały, musiał ustąpić. Jego śmierć nic by nie dała to prawda. Odskoczył na bezpieczną odległość i obserwował walkę chcąc z niej wyciągnąć jak najlepszą lekcję.
OOC:
Koniec Furii
OOC:
Koniec Furii
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pon Wrz 19, 2016 5:52 pm
Czułem się jak dziecko któremu Mamusia kupiła wielgachnego lizaka. Wysłano mi darmowego sparing partnera, który uwierzył że może tu umrzeć, co sprawiło że walczył wiele razy skuteczniej niż normalnie. Młody też ewidentnie ucieszył się z osiągniętej transformacji, dawał z siebie 150% i walczył jakby inaczej. Może nawet trochę w moim stylu. Zdziwiła mnie jego wytrzymałość. Każdy na jego miejscu miałby z przodu głowy czaszkę, ten obył się tylko z paroma bliznami. I dobrze. Bez oporu nie byłoby żadnej zabawy. A propo zabawy, w pewnym momencie usłyszałem w głowie głos. Znajomy głos. Kogoś kto nigdy wcześniej nie chwalił się możliwością mówienia w czyjejś głowie. Od razu wywołało to uśmiech na mojej twarzy, klasyczny Raziel. No może z różnicą w postaci posiadania cycków. W każdym razie nie zamierzałem pozostawać dłużny.
-(TELEPATIA --> RAZIEL)Ravia. Wiesz już z naszych poprzednich spotkań że mam w sobie sporo z dzieciaka. Po co miałbym psuć dopiero co wysłane zabawki? I fakt, poniosło mnie. Już kończę. I hmmm... Twój Tata pierze w rzece.
Przekazałem to nie mówiąc tego na głos, coby nie spoilerować i nie psuć zabawy. Tymbardziej że robiło się coraz ostrzej.
W trakcie wymiany ciosów, tamten dosłownie pokazał pazury. Choćbym chciał, nie zdążyłem się uchronić przed cięciami bo się ich nie spodziewałem a wyjście z jego uchwytu zajęłoby mi przynajmniej kilka sekund. Więc gdy ten odskoczył, ja błyskawicznie zatamowałem krwawienie z kilku miejsc, zmieniając swoje ciało ponownie w srebrzystą substancje i z powrotem. Wtedy postanowiłem że zaszaleję. Zrobię coś jeszcze gorszego. Coś co zadaje tyle bólu, że wywołało przemianę na drugie stadium Super Saiyanina. Wystawiłem rękę przed siebie, a w mojej dłoni pojawiła się różowa chologramowa kula KI. Po chwili zmieniła się w strumień przypominający swoją budową wystrzał z Shotguna, który po trafieniu złotowłosego, zaczął go zmieniać w czekoladowy posąg. Od stóp do głów, zaczął pokrywać się wysokokalorycznym słodyczem. Mój następny plan zakładał tortury, w taki sposób że posąg miał czuć wszystko co się z nim działo. Tak właśnie działała moja zmodyfikowana wersja tej techniki. I już zacząłem się cieszyć, i wymyślać jak jeszcze się z nim pobawię. I wtedy coś zobaczyłem. Coś co sprawiło że znieruchomiałem bardziej niż ten posąg. Cała walka nagle spadła na dalszy plan, gdy zobaczyłem pozostałą trójkę moich dzieci w powietrzu niedaleko nas, prawdopodobnie będących tu już od jakiegoś czasu. Nie wykluczone ze czekających aż będę wystarczająco słaby by móc mnie wykończyć. Ta chwila się rozciągała. Jeden mój ruch, i zacznie się rzeźnia. Stanie się coś strasznego. Jednak w końcu musiało to nadejść. Miałem okazję to zakończyć. Więc zrobię to teraz. W ułamku sekundy wystrzeliłem w odwrotnym kierunku.
Od razu wyruszyli za mną. Mój plan to udać się na tereny poza wioską po drugiej stronie. By ich zmusić do walki na moich warunkach. Mijałem domy, ludzi, i w końcu znalazłem się tam gdzie chciałem, od razu odwracając się gotowy na przyjęcie ewentualnego ataku. Nie musiałem długo czekać. Cios który przyjąłem o mało nie przełamał mojego przedramienia na pół. To musiała być najsilniejsza z nich. Jedyna córka. Musiała mieć przynajmniej połowę mojej siły. Pozostała dwójka momentalnie dołączyła. Wszyscy byli pokryci jakąś dziwną aurą, sprawiającą ze wyglądali jak czarne sylwetki emanujące dym. Niczego innego nie spodziewałbym się po manifestacjach głodu, nienawiści, i rządzy morderstw. Byłem w teraz w prawdziwym potrzasku. Ciągle się cofając, z trudem blokowałem ciosy trzech wojowników jednocześnie. W końcu jednak moja garda nie wystarczyła, i poczułem jak ręka mojej córki przechodzi na wylot przez mój brzuch.
Ciężko oddychajac, i będąc wciąż w poważnym szoku, padłem na jedno kolano, korzystając z przerwy między atakami istot pochodzących z mojego wnętrza. Powstałe przez mój brak samokontroli. Powstałe ze zła które gromadziło się we mnie przez lata. Mógłbym tak filozofować, co to bym chciał zrobić. Jednak już na to za późno. Teraz siedziała mi w głowie tylko jedna rzecz. Albo oni, albo ja.
-hahhaha! Chcecie mojej potęgi? Podpisaliście na siebie wyrok.
Powiedziałem to silnym, grożącym głosem, zmieniając swoje położenie. Teraz to nie ja byłem tym komu trzęsły się nogi. Wyglądało to tak, jakby 10 centymetrowej średnicy otwór w ciele nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, albo o nim zapomniałem. Nie czekając ani chwili rzuciłem się na tego po prawej. Chwyciłem go za nadgarstek a następnie obrzygałem go płomieniami. Jednak tym razem użyłem wielokrotnie większej dawki KI niż wtedy gdy próbowałem sfajczyć facjatę Kadetowi, i płomienie pokryły całą jego sylwetkę w całości. Nie tracąc czasu, w drugiej ręce od razu ładowałem Bloody Sunday.
Gdy puściłem przyfajczonego syna od razu otrzymałem cios od dwóch pozostałych. Ten choć bolał, nie wywołał we mnie nawet drgnięcia. Tego było za wiele. W moim umyśle nie było miejsca na ból. Głosy w mojej głowie kazały mi jedynie atakować, unieszkodliwić. I właśnie to zamierzałem zrobic. Chwyciłem w żelaznym uścisku długowłosą czarną sylwetkę, po czym z całej siły zderzyłem jej głowę ze swoją, czując chrupnięcie jej czaszki na mojej, po czym ją odrzuciłem dalej, jednocześnie ładujac czerwoną kulę energii w wolnej już ręce, tworząc komplet potrzebny do wykonania najpotężniejszej techniki. Złaczyłem dłonie tuż przed klatką piersiową pozostałego potomka, i wystrzeliłem promień o ogromnej średnicy który błyskawicznie pokrył całą jego sylwetkę i wysłał go w lot kilkaset metrów nad wioskę, by następnie stworzyć niezwykłe fajerwerki, których nie powstydziliby się nawet na sylwestra. Nocne niebo przez chwile zajete było przez czerwień, by potem ponownie wrócić do granatu. I dzięki mojemu nadludzkiemu wzrokowi, mogłem ujrzeć iż jego ciało nie zostało rozerwane, a zmysł ki potwierdził że zostały w nim jeszcze szczątkowe pokłady energii życiowej. Tak więc tylko córka jest jeszcze w stanie walczyć. Wstała i przyjęła gardę typową dla ludzi uczących się sztuk walki, a następnie ruszyła na mnie.
Ja wyminąłem ją i odleciałem na 100 metrów w inną stronę, jednocześnie szykując Renzoku Energy Dan. Który zacząłem wystrzeliwać gdy tylko ta wyruszyła w moją stronę. Zaczęła przyjmować na siebie kilkanaście destrukcyjnych pocisków na sekundę, co ją znacząco spowolniło, i w miarę jak prędkość, siła i tempo wystrzeliwania pocisków zaczynało rosnąć, jej lot zmienił się w powolne kroki z gardą w górze. I w końcu ostatnia seria pocisków zgromadziła się wokół niej tworząc swoisty cyklon, który potem na mój gest złączył się w jedną eksplozję przypominającą miniaturową atomówkę, która sprawiła ze kilka domków najbliżej miejsca w których walczyliśmy wymagałyby pozbycia się grubej warstwy piachu z dachów. Jednak wtedy już dokonałem swego. Cała trójka została obezwładniona. Ich aury zniknęły, przez co mogłem się przyjrzeć swojej córcę. Chuda brunetka z której twarzy nie można by stwierdzić ani grama nienawiści. Wolałem nie myśleć ilu innych pomyślałoby tak samo jak ja. Dlatego przełknąłem ślinę, wziąłem kilka głębszych oddechów by się przygotować psychicznie na to co planowałem teraz zrobić.
Dobrą decyzja było zmiana tego kadeta w czekoladę. To dało mi dość czasu by móc zrobić wszystko co chciałem zanim ten zdoła się w ogóle wyswobodzić z więzów. Telekinezą zebrałem do kupy całą trójkę, i poszedłem z nimi do piwnicy jednego z większych domków w Wiosce. Tej samej piwnicy, do której wcześniej wrzuciłem pierwszego z czwórki potomków. Piwnica była całkiem spora, i miała po środku czworokątną kolumnę która powstrzymywała całość od zapadnięcia się. Użyłem solidnych więzów by przywiązać za ręce każdego z pobitych do kresu przytomności demonów. Każdy do jednej ze ścian kolumny, każda ściana miała gdzieś półtorej metra szerokości więc nie było mowy o nie mieszczeniu się. Oblałem twarz każdego wodą, by mimo fatalnego stanu każdy z nich był przytomny. Wtedy skorzystałem z faktu że magia stojąca za moją zmianą płci była już bardzo słaba, i wróciłem do swojej normalnej postaci za sprawą jednego pokrycia smogiem, i opadnięcia tego smogu. Znów stałem się dwumetrowym, czerwonoskórym opancerzonym jaszczóroczłekiem. Wtedy zacząłem patrzeć się swojej córce prosto w oczy. Spodobała mi się. Jej włosy fajnie pachniały, wyglądała tak niewinnie w kontraście do tego jakie były jej zamiary. Patrzyła się w moje gały z takim strachem o swoje życie, że wprowadziło mnie to w trans. Powoli się do niej zbliżyłem, i chwyciłem ręką za jej delikatne piersi, jednocześnie drugą ręką zjeżdżając coraz niżej po jej pełnej pełnej sińców i ran ciętych ciele...
Ciężko dyszałem, gdy po kilkunastu minutach było już po wszystkim. Jej głowa od tego momentu była całkowicie spuszczona, ani myślała by ponownie spojrzeć w moje oczy. I pasowało mi to. Postanowiłem by dać jej teraz chwilę odpocząć, gdyż podobnie jak ja, ona również ciężko dyszała. Podszedłem teraz do jednego z trójki swoich synów, Losta, i wgryzłem się swoimi ostrymi jak brzytwa zębami w miękką skórę na jego brzuchu. Przez moje gardło przeszedł obfity kęs, podczas gdy cała moja buźka pełna była w jego krwi. Wydzierał się w niebogłosy, jednak jako że byliśmy pod ziemią, a on nie miał ani kszty Ki by móc się obronić lub wydostać, nie było dla niego ratunku. Gdy w jego brzuchu była wielka dziura odsłaniająca jego narządy wewnętrzne, przeniosłem się do jego nóg. Odgrywałem coraz to kolejne kawały mięsa, razem z kościami i chrząstką którą głośno chrupałem. Nie dało się tego smaku opisać. Ale wiem że żaden człowiek nigdy nie odczuje tak silnych doznań choćby przy najlepszym daniu na świecie.
Gdy byłem na etapie jedzenia jego gąbczastego mózgu, przy chodzeniu po piwnicy chlapało się jego krwią. Pozostali dwaj krzyczeli, bojąc się tego samego losu, próbując z całych sił wydostać się z ich więzów. Nawet słyszałem jak jeden chce namówić drugiego by ten go zabił zanim ja to zrobię. Jednak nie pozwoliłem im na tą eutanazję. Co wyszło z Tatusia, należy do Tatusia. Wkrótce wkrótce i oni stali się moim obfitym w minerały i krwiste wino pożywieniem. To czego nie chciałem jeść, pojedyńcze niesmaczne organy, paznokcie, i inne śmieci po prostu wyrywałem i rzucałem na podłogę, dekorując ją jeszcze bardziej. Ich żyły będące moim ludzkim spagetii, sprawiały że czułem się coraz lepiej. Gdy ich też już oskubałem od góry do dołu, nie tylko podłoga, ale i ściany i cała kolumna była cała we krwi i fragmentach narządów, skóry, tętnic, i wszystkiego co jeszcze dobre. Jednak w końcu nadeszła i pora na moją najbardziej aromatyczną zdobycz, ociekającą obecnie demonicznym nasieniem o specyficznym kolorze.
Zajadałem się nią z największą rozkoszą ze wszystkich, i ku mojej zabawie, ona nawet nie krzyczała. Nie wiem czemu, czy ze strachu, czy może jej psychika ucierpiała już do tego stopnia, że nie robiło jej to różnicy. Wiem tylko że jej wnętrzności były najsmaczniejszą rzeczą jaką miałem okazję przeżuć. Zrobiłem z jej tętnicy w szyi fontannę, i piłem z niej niczym otyły dzieciak z kranu z Coca colą. Co prawda było trochę trudniej, przez fakt że jej nadgryzione serce ciągle biło i musiałem się schylać i podnosić by ten nie majacy sobie równych szampan trafiało mi do ust. W końcu jednak i ten organ skończył w moich szczękach, jak i cało jej ciało z kościami włącznie. W końcu został mi ostatni kąsek. Jej pęknieta głowa, z wciąż żyjącym w środku mózgiem. chwyciłem ją, razem z kawałkiem kręgosłupa wystającym z dołu, i łapczywie wbiłem swoje kilkucentymetrowe kły wewnątrz, dociskając dłońmi tak mocno, że głowa rozpadła się na kawałki w moich ustach. Ja wciąż dopychając nie pozwoliłem by cokolwiek opadło na podłogę. Wtedy już było po wszystkim. Wciąż czując smak wnętrzności moich dzieci na języki, zacząłem się głośno śmiać. Mój ekstremalnie rozciągnięty żołądek czuł się wyjątkowo dziwnie, ale i wyjątkowo cudownie. Cały będąc umoczony we wszystkich płynach jakie mogą krążyć wewnątrz ciała. Wtedy zaczęły się ze mną dziać dziwne rzeczy. Zacząłem widzieć jakoś inaczej, tracić orientacje w terenie, orientacje w przestrzeni, przestałem czuć dotyk, jedyne uczucie jakie jeszcze we mnie siedziało, to ten wspaniały smak.
Nad całą wioską i jej okolicami zebrała się burza. Ogromna burza. Wszyscy mieszkańcy mogliby dostać uzasadnionych myśli że świat się kończy. Rozprzestrzeniała się błyskawicznie i siała spustoszenie na całej pustyni. Jednak żaden z niszczycielskich piorunów, tornad, ani innych anomalii pogodowych nie dotknął wioski, a zatrzymywały się one na teremach wokół niej. Aż do pewnego momentu. Pojawiło się dziwne zjawisko w domku z dużą piwnicą. Jakieś czarne tornado, które jednak nie uszkadzało utoczenia, wyglądało jakby przepełnione czarnym smogiem. Wyglądało złowieszczo, i wywoływało w patrzących na nie wrażenie, że jest manifestacją wszelkiego zła. Wokół tornada latały jasne punkty. Były to latające świece. Czarne świece. Tornado zaczynało przyśpieszać, a potworny akt dokonany wewnątrz domku przy którym to powstało doprowadził do uwolnienia całego zgromadzonego tam grzechu. Czyny szatanistów, gwałcicieli, kanibali, morderców, narkomanów, zdrajców, sadystów i oszustów skompresowane w jeden punkt. W końcu burza ucichła. Został jedynie smog, zakrywający kompletnie domek w którym to wszystko się zdarzyło. Jednak i ten słabł. I zaczynał zmieniać swoją postać. W końcu stał się jedną obszerną aurą. Aurą otaczającą przetransformowanego demona. Był wysoki na dwa metry, barczysty i umięśniony. Blady jak kreda, ubrany w granatowe gotyckie odzienie, z szatanistycznymi symbolami gdzieniegdzie. Miał białe średniej długości włosy o nieco innym odcieniu niż skóra i niebieskimi pasemkami. W odróżnieniu od swoich wcześniejszych postaci, nie posiadał on ogona. Miałza to czarne, krucze skrzydła na plecach. Nawiązując do jego piekielnego pochodzenia z głowy wystawały mu cztery kozie rogi, zakręcone w różne strony. Na jego twarzy obok jego niepoczytelnych błękitnych oczu był czerwony symbol. I tak jak poprzedni Dragot zrobiłby teraz coś głupiego, i zaczął się chełpić nowym ciałem, i nową mocą, ten nie ujawnił jej, miast tego wrócił używania Ki Feeling ograniczając swoją Ki do zdecydowanych 15,000 [PL]. Spokojnie, bez ekspresyjnie obejrzał swoją nową formę, po czym zorientował się że niedawno powinien minąć paraliż Kadeta. Tak więc spojrzał w jego kierunku, jeśli ten się zbliżył.
-Wracaj do akademii, z wieściami że zmusiliście wielokrotnie silniejszego demona do zaprzestania niebezpiecznych zabaw. Albo to, albo sam was tam zaniosę z tym właśnie komunikatem wyciętym na korpusach. A, i jeszcze coś. Dzięki za miłą zabawę.
Powiedziałem opanowanym, inteligentnym i rozdającym karty głosem. A następnie pozbyłem się niepotrzebnie widowiskowej aury, i usiadłem po turecku, aby oddać się medytacji.
OOC:
TRANSFORMACJA NA PERFECT FORM?
Trening Start
Nowy Wygląd
Chocolate beam - post to te 3 tury, podczas których jesteś sparaliżowany
koszt - 203KI
brak akcji ofensywnych koniec walki z mojej strony
Dzięki za fajną grę
-(TELEPATIA --> RAZIEL)Ravia. Wiesz już z naszych poprzednich spotkań że mam w sobie sporo z dzieciaka. Po co miałbym psuć dopiero co wysłane zabawki? I fakt, poniosło mnie. Już kończę. I hmmm... Twój Tata pierze w rzece.
Przekazałem to nie mówiąc tego na głos, coby nie spoilerować i nie psuć zabawy. Tymbardziej że robiło się coraz ostrzej.
W trakcie wymiany ciosów, tamten dosłownie pokazał pazury. Choćbym chciał, nie zdążyłem się uchronić przed cięciami bo się ich nie spodziewałem a wyjście z jego uchwytu zajęłoby mi przynajmniej kilka sekund. Więc gdy ten odskoczył, ja błyskawicznie zatamowałem krwawienie z kilku miejsc, zmieniając swoje ciało ponownie w srebrzystą substancje i z powrotem. Wtedy postanowiłem że zaszaleję. Zrobię coś jeszcze gorszego. Coś co zadaje tyle bólu, że wywołało przemianę na drugie stadium Super Saiyanina. Wystawiłem rękę przed siebie, a w mojej dłoni pojawiła się różowa chologramowa kula KI. Po chwili zmieniła się w strumień przypominający swoją budową wystrzał z Shotguna, który po trafieniu złotowłosego, zaczął go zmieniać w czekoladowy posąg. Od stóp do głów, zaczął pokrywać się wysokokalorycznym słodyczem. Mój następny plan zakładał tortury, w taki sposób że posąg miał czuć wszystko co się z nim działo. Tak właśnie działała moja zmodyfikowana wersja tej techniki. I już zacząłem się cieszyć, i wymyślać jak jeszcze się z nim pobawię. I wtedy coś zobaczyłem. Coś co sprawiło że znieruchomiałem bardziej niż ten posąg. Cała walka nagle spadła na dalszy plan, gdy zobaczyłem pozostałą trójkę moich dzieci w powietrzu niedaleko nas, prawdopodobnie będących tu już od jakiegoś czasu. Nie wykluczone ze czekających aż będę wystarczająco słaby by móc mnie wykończyć. Ta chwila się rozciągała. Jeden mój ruch, i zacznie się rzeźnia. Stanie się coś strasznego. Jednak w końcu musiało to nadejść. Miałem okazję to zakończyć. Więc zrobię to teraz. W ułamku sekundy wystrzeliłem w odwrotnym kierunku.
Od razu wyruszyli za mną. Mój plan to udać się na tereny poza wioską po drugiej stronie. By ich zmusić do walki na moich warunkach. Mijałem domy, ludzi, i w końcu znalazłem się tam gdzie chciałem, od razu odwracając się gotowy na przyjęcie ewentualnego ataku. Nie musiałem długo czekać. Cios który przyjąłem o mało nie przełamał mojego przedramienia na pół. To musiała być najsilniejsza z nich. Jedyna córka. Musiała mieć przynajmniej połowę mojej siły. Pozostała dwójka momentalnie dołączyła. Wszyscy byli pokryci jakąś dziwną aurą, sprawiającą ze wyglądali jak czarne sylwetki emanujące dym. Niczego innego nie spodziewałbym się po manifestacjach głodu, nienawiści, i rządzy morderstw. Byłem w teraz w prawdziwym potrzasku. Ciągle się cofając, z trudem blokowałem ciosy trzech wojowników jednocześnie. W końcu jednak moja garda nie wystarczyła, i poczułem jak ręka mojej córki przechodzi na wylot przez mój brzuch.
Ciężko oddychajac, i będąc wciąż w poważnym szoku, padłem na jedno kolano, korzystając z przerwy między atakami istot pochodzących z mojego wnętrza. Powstałe przez mój brak samokontroli. Powstałe ze zła które gromadziło się we mnie przez lata. Mógłbym tak filozofować, co to bym chciał zrobić. Jednak już na to za późno. Teraz siedziała mi w głowie tylko jedna rzecz. Albo oni, albo ja.
-hahhaha! Chcecie mojej potęgi? Podpisaliście na siebie wyrok.
Powiedziałem to silnym, grożącym głosem, zmieniając swoje położenie. Teraz to nie ja byłem tym komu trzęsły się nogi. Wyglądało to tak, jakby 10 centymetrowej średnicy otwór w ciele nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, albo o nim zapomniałem. Nie czekając ani chwili rzuciłem się na tego po prawej. Chwyciłem go za nadgarstek a następnie obrzygałem go płomieniami. Jednak tym razem użyłem wielokrotnie większej dawki KI niż wtedy gdy próbowałem sfajczyć facjatę Kadetowi, i płomienie pokryły całą jego sylwetkę w całości. Nie tracąc czasu, w drugiej ręce od razu ładowałem Bloody Sunday.
Gdy puściłem przyfajczonego syna od razu otrzymałem cios od dwóch pozostałych. Ten choć bolał, nie wywołał we mnie nawet drgnięcia. Tego było za wiele. W moim umyśle nie było miejsca na ból. Głosy w mojej głowie kazały mi jedynie atakować, unieszkodliwić. I właśnie to zamierzałem zrobic. Chwyciłem w żelaznym uścisku długowłosą czarną sylwetkę, po czym z całej siły zderzyłem jej głowę ze swoją, czując chrupnięcie jej czaszki na mojej, po czym ją odrzuciłem dalej, jednocześnie ładujac czerwoną kulę energii w wolnej już ręce, tworząc komplet potrzebny do wykonania najpotężniejszej techniki. Złaczyłem dłonie tuż przed klatką piersiową pozostałego potomka, i wystrzeliłem promień o ogromnej średnicy który błyskawicznie pokrył całą jego sylwetkę i wysłał go w lot kilkaset metrów nad wioskę, by następnie stworzyć niezwykłe fajerwerki, których nie powstydziliby się nawet na sylwestra. Nocne niebo przez chwile zajete było przez czerwień, by potem ponownie wrócić do granatu. I dzięki mojemu nadludzkiemu wzrokowi, mogłem ujrzeć iż jego ciało nie zostało rozerwane, a zmysł ki potwierdził że zostały w nim jeszcze szczątkowe pokłady energii życiowej. Tak więc tylko córka jest jeszcze w stanie walczyć. Wstała i przyjęła gardę typową dla ludzi uczących się sztuk walki, a następnie ruszyła na mnie.
Ja wyminąłem ją i odleciałem na 100 metrów w inną stronę, jednocześnie szykując Renzoku Energy Dan. Który zacząłem wystrzeliwać gdy tylko ta wyruszyła w moją stronę. Zaczęła przyjmować na siebie kilkanaście destrukcyjnych pocisków na sekundę, co ją znacząco spowolniło, i w miarę jak prędkość, siła i tempo wystrzeliwania pocisków zaczynało rosnąć, jej lot zmienił się w powolne kroki z gardą w górze. I w końcu ostatnia seria pocisków zgromadziła się wokół niej tworząc swoisty cyklon, który potem na mój gest złączył się w jedną eksplozję przypominającą miniaturową atomówkę, która sprawiła ze kilka domków najbliżej miejsca w których walczyliśmy wymagałyby pozbycia się grubej warstwy piachu z dachów. Jednak wtedy już dokonałem swego. Cała trójka została obezwładniona. Ich aury zniknęły, przez co mogłem się przyjrzeć swojej córcę. Chuda brunetka z której twarzy nie można by stwierdzić ani grama nienawiści. Wolałem nie myśleć ilu innych pomyślałoby tak samo jak ja. Dlatego przełknąłem ślinę, wziąłem kilka głębszych oddechów by się przygotować psychicznie na to co planowałem teraz zrobić.
Dobrą decyzja było zmiana tego kadeta w czekoladę. To dało mi dość czasu by móc zrobić wszystko co chciałem zanim ten zdoła się w ogóle wyswobodzić z więzów. Telekinezą zebrałem do kupy całą trójkę, i poszedłem z nimi do piwnicy jednego z większych domków w Wiosce. Tej samej piwnicy, do której wcześniej wrzuciłem pierwszego z czwórki potomków. Piwnica była całkiem spora, i miała po środku czworokątną kolumnę która powstrzymywała całość od zapadnięcia się. Użyłem solidnych więzów by przywiązać za ręce każdego z pobitych do kresu przytomności demonów. Każdy do jednej ze ścian kolumny, każda ściana miała gdzieś półtorej metra szerokości więc nie było mowy o nie mieszczeniu się. Oblałem twarz każdego wodą, by mimo fatalnego stanu każdy z nich był przytomny. Wtedy skorzystałem z faktu że magia stojąca za moją zmianą płci była już bardzo słaba, i wróciłem do swojej normalnej postaci za sprawą jednego pokrycia smogiem, i opadnięcia tego smogu. Znów stałem się dwumetrowym, czerwonoskórym opancerzonym jaszczóroczłekiem. Wtedy zacząłem patrzeć się swojej córce prosto w oczy. Spodobała mi się. Jej włosy fajnie pachniały, wyglądała tak niewinnie w kontraście do tego jakie były jej zamiary. Patrzyła się w moje gały z takim strachem o swoje życie, że wprowadziło mnie to w trans. Powoli się do niej zbliżyłem, i chwyciłem ręką za jej delikatne piersi, jednocześnie drugą ręką zjeżdżając coraz niżej po jej pełnej pełnej sińców i ran ciętych ciele...
Ciężko dyszałem, gdy po kilkunastu minutach było już po wszystkim. Jej głowa od tego momentu była całkowicie spuszczona, ani myślała by ponownie spojrzeć w moje oczy. I pasowało mi to. Postanowiłem by dać jej teraz chwilę odpocząć, gdyż podobnie jak ja, ona również ciężko dyszała. Podszedłem teraz do jednego z trójki swoich synów, Losta, i wgryzłem się swoimi ostrymi jak brzytwa zębami w miękką skórę na jego brzuchu. Przez moje gardło przeszedł obfity kęs, podczas gdy cała moja buźka pełna była w jego krwi. Wydzierał się w niebogłosy, jednak jako że byliśmy pod ziemią, a on nie miał ani kszty Ki by móc się obronić lub wydostać, nie było dla niego ratunku. Gdy w jego brzuchu była wielka dziura odsłaniająca jego narządy wewnętrzne, przeniosłem się do jego nóg. Odgrywałem coraz to kolejne kawały mięsa, razem z kościami i chrząstką którą głośno chrupałem. Nie dało się tego smaku opisać. Ale wiem że żaden człowiek nigdy nie odczuje tak silnych doznań choćby przy najlepszym daniu na świecie.
Gdy byłem na etapie jedzenia jego gąbczastego mózgu, przy chodzeniu po piwnicy chlapało się jego krwią. Pozostali dwaj krzyczeli, bojąc się tego samego losu, próbując z całych sił wydostać się z ich więzów. Nawet słyszałem jak jeden chce namówić drugiego by ten go zabił zanim ja to zrobię. Jednak nie pozwoliłem im na tą eutanazję. Co wyszło z Tatusia, należy do Tatusia. Wkrótce wkrótce i oni stali się moim obfitym w minerały i krwiste wino pożywieniem. To czego nie chciałem jeść, pojedyńcze niesmaczne organy, paznokcie, i inne śmieci po prostu wyrywałem i rzucałem na podłogę, dekorując ją jeszcze bardziej. Ich żyły będące moim ludzkim spagetii, sprawiały że czułem się coraz lepiej. Gdy ich też już oskubałem od góry do dołu, nie tylko podłoga, ale i ściany i cała kolumna była cała we krwi i fragmentach narządów, skóry, tętnic, i wszystkiego co jeszcze dobre. Jednak w końcu nadeszła i pora na moją najbardziej aromatyczną zdobycz, ociekającą obecnie demonicznym nasieniem o specyficznym kolorze.
Zajadałem się nią z największą rozkoszą ze wszystkich, i ku mojej zabawie, ona nawet nie krzyczała. Nie wiem czemu, czy ze strachu, czy może jej psychika ucierpiała już do tego stopnia, że nie robiło jej to różnicy. Wiem tylko że jej wnętrzności były najsmaczniejszą rzeczą jaką miałem okazję przeżuć. Zrobiłem z jej tętnicy w szyi fontannę, i piłem z niej niczym otyły dzieciak z kranu z Coca colą. Co prawda było trochę trudniej, przez fakt że jej nadgryzione serce ciągle biło i musiałem się schylać i podnosić by ten nie majacy sobie równych szampan trafiało mi do ust. W końcu jednak i ten organ skończył w moich szczękach, jak i cało jej ciało z kościami włącznie. W końcu został mi ostatni kąsek. Jej pęknieta głowa, z wciąż żyjącym w środku mózgiem. chwyciłem ją, razem z kawałkiem kręgosłupa wystającym z dołu, i łapczywie wbiłem swoje kilkucentymetrowe kły wewnątrz, dociskając dłońmi tak mocno, że głowa rozpadła się na kawałki w moich ustach. Ja wciąż dopychając nie pozwoliłem by cokolwiek opadło na podłogę. Wtedy już było po wszystkim. Wciąż czując smak wnętrzności moich dzieci na języki, zacząłem się głośno śmiać. Mój ekstremalnie rozciągnięty żołądek czuł się wyjątkowo dziwnie, ale i wyjątkowo cudownie. Cały będąc umoczony we wszystkich płynach jakie mogą krążyć wewnątrz ciała. Wtedy zaczęły się ze mną dziać dziwne rzeczy. Zacząłem widzieć jakoś inaczej, tracić orientacje w terenie, orientacje w przestrzeni, przestałem czuć dotyk, jedyne uczucie jakie jeszcze we mnie siedziało, to ten wspaniały smak.
Nad całą wioską i jej okolicami zebrała się burza. Ogromna burza. Wszyscy mieszkańcy mogliby dostać uzasadnionych myśli że świat się kończy. Rozprzestrzeniała się błyskawicznie i siała spustoszenie na całej pustyni. Jednak żaden z niszczycielskich piorunów, tornad, ani innych anomalii pogodowych nie dotknął wioski, a zatrzymywały się one na teremach wokół niej. Aż do pewnego momentu. Pojawiło się dziwne zjawisko w domku z dużą piwnicą. Jakieś czarne tornado, które jednak nie uszkadzało utoczenia, wyglądało jakby przepełnione czarnym smogiem. Wyglądało złowieszczo, i wywoływało w patrzących na nie wrażenie, że jest manifestacją wszelkiego zła. Wokół tornada latały jasne punkty. Były to latające świece. Czarne świece. Tornado zaczynało przyśpieszać, a potworny akt dokonany wewnątrz domku przy którym to powstało doprowadził do uwolnienia całego zgromadzonego tam grzechu. Czyny szatanistów, gwałcicieli, kanibali, morderców, narkomanów, zdrajców, sadystów i oszustów skompresowane w jeden punkt. W końcu burza ucichła. Został jedynie smog, zakrywający kompletnie domek w którym to wszystko się zdarzyło. Jednak i ten słabł. I zaczynał zmieniać swoją postać. W końcu stał się jedną obszerną aurą. Aurą otaczającą przetransformowanego demona. Był wysoki na dwa metry, barczysty i umięśniony. Blady jak kreda, ubrany w granatowe gotyckie odzienie, z szatanistycznymi symbolami gdzieniegdzie. Miał białe średniej długości włosy o nieco innym odcieniu niż skóra i niebieskimi pasemkami. W odróżnieniu od swoich wcześniejszych postaci, nie posiadał on ogona. Miałza to czarne, krucze skrzydła na plecach. Nawiązując do jego piekielnego pochodzenia z głowy wystawały mu cztery kozie rogi, zakręcone w różne strony. Na jego twarzy obok jego niepoczytelnych błękitnych oczu był czerwony symbol. I tak jak poprzedni Dragot zrobiłby teraz coś głupiego, i zaczął się chełpić nowym ciałem, i nową mocą, ten nie ujawnił jej, miast tego wrócił używania Ki Feeling ograniczając swoją Ki do zdecydowanych 15,000 [PL]. Spokojnie, bez ekspresyjnie obejrzał swoją nową formę, po czym zorientował się że niedawno powinien minąć paraliż Kadeta. Tak więc spojrzał w jego kierunku, jeśli ten się zbliżył.
-Wracaj do akademii, z wieściami że zmusiliście wielokrotnie silniejszego demona do zaprzestania niebezpiecznych zabaw. Albo to, albo sam was tam zaniosę z tym właśnie komunikatem wyciętym na korpusach. A, i jeszcze coś. Dzięki za miłą zabawę.
Powiedziałem opanowanym, inteligentnym i rozdającym karty głosem. A następnie pozbyłem się niepotrzebnie widowiskowej aury, i usiadłem po turecku, aby oddać się medytacji.
OOC:
TRANSFORMACJA NA PERFECT FORM?
Trening Start
Nowy Wygląd
Chocolate beam - post to te 3 tury, podczas których jesteś sparaliżowany
koszt - 203KI
brak akcji ofensywnych koniec walki z mojej strony
Dzięki za fajną grę
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Wrz 21, 2016 7:47 pm
Zamknąłem oczy próbują oczyścić swój umysł. Postanowiłem przenieść uwagę swoich myśli z ostatnich wydarzeń na otoczenie. Na lekki wiatr, będący pozostałością po ogromnej burzy którą wywołałem. Na piękne nocne niebo które powoli rozjaśniało się przez nadchodzący świt. I na mieszkańców którzy przez ostatnie bitwy i kataklizmy mieli prawo się bać. I teraz doceniają fakt że wioska obeszła się bez szwanku, i nikt nie stracił życia. Żaden z tych niewinnych, pacyfistycznych Saiyan nie był moim celem. Mam kilka głów w swojej pamięci które chętnie bym oddzielił od ciał ich właścicieli. Jednak to musiało na razie poczekać. Nie znam nar azie swojego nowego ciała. W celu poznania jego potęgi, postanowiłem zamknąć się w netherze. Tak więc moja sylwetka przestała być widoczna, zaś przed moimi oczami pojawił się zupełnie inny obraz wioski. Czarno biały, depresyjny, jednocześnie wypełniony rdzą, zwłokami, krwią, zepsuciem, i szkieletami. Miód dla moich zmysłów. Gdy zaczerpnąłem tego smoglistego powietrza, poczułem się jak narkoman wdychający towar najlepszej marki. Aż wróciła mi dzikość w oczach. Jednak nie przyszedłem tutaj na odpoczynek, chociaż to też. Przyszedłem tu trochę przećwiczyć swoje ciałko.
-Powstańcie, moi Bracia.
Powiedziałem spokojnym, zdecydowanym głosem, patrząc w pustą przestrzeń przed chatką. Z pomocą netheru sprawiłem że z szarego piachu wyczłapało się kilkanaście szkieletów. Szkielety zaczęły obrastać w tkankę,skórę, i pojawiły się na nich szaty. Na przodzie był przywódca Wioski Drakonian, w której mnie dawno nie było. W czerwonym płaszczu, w średniej długości białych włosach, z dwuręcznym mieczem na plecach.
-Dobrze Cię znów widzieć, członku naszej wielkiej rodziny.
Od razu po wypowiedzeniu tych słów spojrzałem na resztę przyzwanych przeze mnie istot. Wszyscy oni istnieli jako dusze wewnątrz mnie. Tak wiec gdy byłem w Netherze, tak jakby w moim wnętrzu przełożonym na rzeczywistość, mogłem sobie ich przyzwać. I postanowiłem po raz pierwszy z tej umiejętności. Pojawiło się również kilku innych wysoko postawionych osób z wioski, a także paru zwykłych zjadaczy chleba. Idealnie.
-Mi również jest Cię dobrze widzieć, Bracie. Bardzo sie zmieniłeś odkąd się ostatnio widzieliśmy. Czy właśnie po to przywróciłeś nam nasze ciała? Byśmy pogadali jak prawdziwa rodzina?
Odpowiedział swoim zachrypniętym głosem, a w tym czasie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Niepokojący uśmiech. Zapowiadający nieczyste zamiary. W końcu odpowiedziałem na jego jakże głupie pytanie.
-Niestety mój plan jest nieco inny. Sprowadziłem was tu by móc was własnoręcznie rozerwać na strzępy, i pożreć wasze wnętrzności by wyciągnąć z was jeszcze więcej mocy. Tak więc przygotujcie się.
Powiedziałem to w tak zimny i deklarujący sposób, że wszystkim tu obecnym zbladły facjaty. Wyglądali jakby nie mogli mnie poznać. Gdzie się podział ten rzucajacy dowcipami, lekkoduszny pacyfista, co by nigdy nie skrzywdził osoby która na to nie zasłużyła. Cóż, ich zaskoczenie wywołało u mnie satysfakcję. I uśmiech prawdziwego sadysty. Chwilę potem wstałem, rozpiąłem skrzydła, i korzystając z faktu że mojej Ki nikt nie może teraz wyczuć, uaktywniłem całą swoją moc. Cóż to było za błogie uczucie. Ta potęga. Stałem się ponad dwa razy potężniejszy niż byłem. Pod względem siły fizycznej, mogłem konkurować nawet z kimś pokroju Raziela lub Hikaru. Ilość Ki jaką wyzwoliłem wywołała we wszystkich przerażenie. Nawet im się o takiej mocy nie śniło. Większość z nich nie dałaby rady mnie bez tych dwóch transformacji. Więc bez dłuższej zwłoki podleciałem do najsilniejszego z nich, przywódcy z których mówiłem. Chwyciłem go dłonią za czoło, zakrywając mu oczy, i wbiłem drugą w jego klatkę piersiową. Po chwili grzebania wyrwałem jego wciąż bijące serce z piersi, i zatopiłem w nim swoje zęby.
Gdy już cały posiłek w postaci szefa mojego jedynego domu na Ziemi został przeze mnie skonsumowany, ruszyłem w kierunku reszty, która spróbowała ucieczki. Z nimi się już nie patyczkowałem. Jednym ciosem rozwalałem ich na czynniki pierwsze, które następnie zżerałem z podłogi, niczym wygłodniałe zwierze. I tak kilkunastu szybko zmieniło się w tylko jednego. Ostatniego, jednak jednego z najsilniejszych. Spojrzał on na moją pokrytą krwią postać, świadomy niechybnej zguby. Dlatego miast walczyć, postanowił dowiedzieć się jeszcze czegoś przed śmiercią.
-Dlaczego to robisz!? Czy więzy krwi nic dla ciebie nie znaczą? Czy ty nie masz w sobie ani kropli honoru?
Na to ja odpowiedziałem mu spokojnie:
-Ludzkie emocje i kody moralne nie mają dla mnie prawa bytu. Jedyne co ma znaczenie, to potęga, by móc podporządkować sobie resztę. I zostając moim obiadem, pomagasz mi w osiągnięciu tej potęgi. Powinieneś więc mi dziękować, że nadałem twojemu żałosnemu życiu jakikolwiek cel. Postaraj się więc za głośno nie krzyczeć.
Powiedziałem, po czym gołymi rękoma rozerwałem go na pół, i wypiłem do cna. Wtedy poczułem się jeszcze lepiej, a moje wewnętrzne porządki dobiegły końca, toteż powróciłem z Netheru do realnego świata. I tam pozostałem w fazie medytacji, skupiając się na regeneracji swoich szkód wywołanych przez walkę z kadetami, i wyczerpanie energii jeszcze po walce z Redem. Muszę być w swoich stu procentach, w razie gdyby nadarzyła sie okazja, by oderwać łeb któremuś z moich wrogów. I przy okazji, powinienem wysłać jednemu z nich jakiegoś esemesa. Mój zmysł Ki po powrocie z Netheru wskazywał na to iż stały się ciekawe rzeczy. I jak na kogoś wścibskiego przystało, postanowiłem się w ten przebieg zdarzeń wtrącić.
-(Telekineza --> Raziel)Wyczułem zniknięcie Kisy, i pojawienie się jej na Ziemi. Czyżbyś napotkał na swej drodze małe problemy? Chętnie wyciągnę w twoim kierunku pomocną dłoń.
Różnica w sposobie mówienia i głosie w porównaniu z ostatnimi okazjami w których używałem telepatii do wysłania mu wiadomości, była bardzo wyraźna. Nie było nawet mowy o powiedzeniu czegoś głupiego, bezsensownego, czy dziecinnego. Nie było na to miejsca i czasu, i gdyby nie fakt że w moim głosie, choć teraz znacznie niższym, był jeszcze cień podobieństwa do poprzedniego, nie zdziwiłbym się gdybym musiał się ponownie przedstawiać. Ale nie ma co się rozwodzić nad tym co i jak mówię. Swoją wyższość udowodnię tym potrafię w walce. Miejmy nadzieję, że już niedługo będę miał do tego okazję.
OOC:
Trening koniec
regeneracja 10% HP i KI
użycie telepatii w kierunku Ravii.
-Powstańcie, moi Bracia.
Powiedziałem spokojnym, zdecydowanym głosem, patrząc w pustą przestrzeń przed chatką. Z pomocą netheru sprawiłem że z szarego piachu wyczłapało się kilkanaście szkieletów. Szkielety zaczęły obrastać w tkankę,skórę, i pojawiły się na nich szaty. Na przodzie był przywódca Wioski Drakonian, w której mnie dawno nie było. W czerwonym płaszczu, w średniej długości białych włosach, z dwuręcznym mieczem na plecach.
-Dobrze Cię znów widzieć, członku naszej wielkiej rodziny.
Od razu po wypowiedzeniu tych słów spojrzałem na resztę przyzwanych przeze mnie istot. Wszyscy oni istnieli jako dusze wewnątrz mnie. Tak wiec gdy byłem w Netherze, tak jakby w moim wnętrzu przełożonym na rzeczywistość, mogłem sobie ich przyzwać. I postanowiłem po raz pierwszy z tej umiejętności. Pojawiło się również kilku innych wysoko postawionych osób z wioski, a także paru zwykłych zjadaczy chleba. Idealnie.
-Mi również jest Cię dobrze widzieć, Bracie. Bardzo sie zmieniłeś odkąd się ostatnio widzieliśmy. Czy właśnie po to przywróciłeś nam nasze ciała? Byśmy pogadali jak prawdziwa rodzina?
Odpowiedział swoim zachrypniętym głosem, a w tym czasie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Niepokojący uśmiech. Zapowiadający nieczyste zamiary. W końcu odpowiedziałem na jego jakże głupie pytanie.
-Niestety mój plan jest nieco inny. Sprowadziłem was tu by móc was własnoręcznie rozerwać na strzępy, i pożreć wasze wnętrzności by wyciągnąć z was jeszcze więcej mocy. Tak więc przygotujcie się.
Powiedziałem to w tak zimny i deklarujący sposób, że wszystkim tu obecnym zbladły facjaty. Wyglądali jakby nie mogli mnie poznać. Gdzie się podział ten rzucajacy dowcipami, lekkoduszny pacyfista, co by nigdy nie skrzywdził osoby która na to nie zasłużyła. Cóż, ich zaskoczenie wywołało u mnie satysfakcję. I uśmiech prawdziwego sadysty. Chwilę potem wstałem, rozpiąłem skrzydła, i korzystając z faktu że mojej Ki nikt nie może teraz wyczuć, uaktywniłem całą swoją moc. Cóż to było za błogie uczucie. Ta potęga. Stałem się ponad dwa razy potężniejszy niż byłem. Pod względem siły fizycznej, mogłem konkurować nawet z kimś pokroju Raziela lub Hikaru. Ilość Ki jaką wyzwoliłem wywołała we wszystkich przerażenie. Nawet im się o takiej mocy nie śniło. Większość z nich nie dałaby rady mnie bez tych dwóch transformacji. Więc bez dłuższej zwłoki podleciałem do najsilniejszego z nich, przywódcy z których mówiłem. Chwyciłem go dłonią za czoło, zakrywając mu oczy, i wbiłem drugą w jego klatkę piersiową. Po chwili grzebania wyrwałem jego wciąż bijące serce z piersi, i zatopiłem w nim swoje zęby.
Gdy już cały posiłek w postaci szefa mojego jedynego domu na Ziemi został przeze mnie skonsumowany, ruszyłem w kierunku reszty, która spróbowała ucieczki. Z nimi się już nie patyczkowałem. Jednym ciosem rozwalałem ich na czynniki pierwsze, które następnie zżerałem z podłogi, niczym wygłodniałe zwierze. I tak kilkunastu szybko zmieniło się w tylko jednego. Ostatniego, jednak jednego z najsilniejszych. Spojrzał on na moją pokrytą krwią postać, świadomy niechybnej zguby. Dlatego miast walczyć, postanowił dowiedzieć się jeszcze czegoś przed śmiercią.
-Dlaczego to robisz!? Czy więzy krwi nic dla ciebie nie znaczą? Czy ty nie masz w sobie ani kropli honoru?
Na to ja odpowiedziałem mu spokojnie:
-Ludzkie emocje i kody moralne nie mają dla mnie prawa bytu. Jedyne co ma znaczenie, to potęga, by móc podporządkować sobie resztę. I zostając moim obiadem, pomagasz mi w osiągnięciu tej potęgi. Powinieneś więc mi dziękować, że nadałem twojemu żałosnemu życiu jakikolwiek cel. Postaraj się więc za głośno nie krzyczeć.
Powiedziałem, po czym gołymi rękoma rozerwałem go na pół, i wypiłem do cna. Wtedy poczułem się jeszcze lepiej, a moje wewnętrzne porządki dobiegły końca, toteż powróciłem z Netheru do realnego świata. I tam pozostałem w fazie medytacji, skupiając się na regeneracji swoich szkód wywołanych przez walkę z kadetami, i wyczerpanie energii jeszcze po walce z Redem. Muszę być w swoich stu procentach, w razie gdyby nadarzyła sie okazja, by oderwać łeb któremuś z moich wrogów. I przy okazji, powinienem wysłać jednemu z nich jakiegoś esemesa. Mój zmysł Ki po powrocie z Netheru wskazywał na to iż stały się ciekawe rzeczy. I jak na kogoś wścibskiego przystało, postanowiłem się w ten przebieg zdarzeń wtrącić.
-(Telekineza --> Raziel)Wyczułem zniknięcie Kisy, i pojawienie się jej na Ziemi. Czyżbyś napotkał na swej drodze małe problemy? Chętnie wyciągnę w twoim kierunku pomocną dłoń.
Różnica w sposobie mówienia i głosie w porównaniu z ostatnimi okazjami w których używałem telepatii do wysłania mu wiadomości, była bardzo wyraźna. Nie było nawet mowy o powiedzeniu czegoś głupiego, bezsensownego, czy dziecinnego. Nie było na to miejsca i czasu, i gdyby nie fakt że w moim głosie, choć teraz znacznie niższym, był jeszcze cień podobieństwa do poprzedniego, nie zdziwiłbym się gdybym musiał się ponownie przedstawiać. Ale nie ma co się rozwodzić nad tym co i jak mówię. Swoją wyższość udowodnię tym potrafię w walce. Miejmy nadzieję, że już niedługo będę miał do tego okazję.
OOC:
Trening koniec
regeneracja 10% HP i KI
użycie telepatii w kierunku Ravii.
- Joker
- Liczba postów : 364
Data rejestracji : 29/11/2015
Identification Number
HP:
(2100/2100)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Wrz 21, 2016 8:19 pm
Walka z demonem trwała aż ten zamienił Shada w drewniany posąg. Zanim Half się wydostał to słyszał hałas potężnej bitki. Kiedy się wydostał ruszył za Przeciwnikiem. Zauważył Draga w nowej formie dzięki której był o wiele silniejszy. Już kompletnie nie miał szans w walce. Ale Oponent podziękował mu za zabawę po czym pozwoli im odejść. Shadow wyłączył SSJ. Oczy miał przez chwilę rubinowe a po chwili zmieniły się na szare, a nie pomarańczowe. Ciekawe dlaczego? prawdopodobnie przez transformację. -
Proszę, walka z tobą była... pouczająca. Trochę się nauczyłem. Na razie? Zakończył zdanie pytaniem gdyż miał przeczucie że jeszcze go spotka. Wojownik udał się do Tarripa po czym powiedział krótko - No dobra, wracamy do Akademii Shadow wzbił się w powietrze i leciał w miarę powoli aby w drodze powrotnej odzyskać część mocy. Powoli docierał do Akademii. Zadanie poniekąd wykonane, koszarowy nie powinien się ,,zbyt'' mocno przyczepić. Jeszcze wiele treningów i walk przed Halfem. Ale z czasem będzie coraz lepiej.
Occ: SSJ wyłączone
Trening start
Regeneracja 10% HP i KI
Zt: Sala treningowa
Proszę, walka z tobą była... pouczająca. Trochę się nauczyłem. Na razie? Zakończył zdanie pytaniem gdyż miał przeczucie że jeszcze go spotka. Wojownik udał się do Tarripa po czym powiedział krótko - No dobra, wracamy do Akademii Shadow wzbił się w powietrze i leciał w miarę powoli aby w drodze powrotnej odzyskać część mocy. Powoli docierał do Akademii. Zadanie poniekąd wykonane, koszarowy nie powinien się ,,zbyt'' mocno przyczepić. Jeszcze wiele treningów i walk przed Halfem. Ale z czasem będzie coraz lepiej.
Occ: SSJ wyłączone
Trening start
Regeneracja 10% HP i KI
Zt: Sala treningowa
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pią Wrz 23, 2016 8:47 pm
- Sms do Draga:
- - Zważaj sobie. Dam sobie radę sam. – warknął mentalnie Saiyanin, a następnie dodał jeszcze. – Będę leciał na Ziemię. Zapewne jesteś zainteresowany. Szczegóły podam potem. Uprzedzam też, że jak zrobisz jakiś numer to cię katapultuję w słońce.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Wrz 28, 2016 6:35 pm
Na odpowiedź na mojego esemesa nie musiałem długo czekać. Odpowiedź mnie zaskoczyła. Raziel wrócił do swojej prawdziwej postaci podobnie jak ja, ale również poinformował mnie że leci na Ziemię, i ewidentnie pomyślał tutaj o mnie. Nie dziwie mu się. Zostawienie mnie na swojej rodzimej planecie i odlot? To nie mogłoby się skończyć dobrze. No i doskonale wie że potrafię być nieocenioną pomocą. I równie nieocenionym rywalem. Odpowiedziałem tylko krótko:
(telekineza >> Raziel)-Owszem, jestem zainteresowany. I zostawię sztuczki na później.
To powiedziawszy zmieniłem pozycji z medytującej, do wyprostowanej, i głośno ziewnąłem. Skoro niedługo opuszczam Vegetę, to wypadałoby się pożegnać. Bo prędko tu raczej nie wrócę. A w wioscę trochę już posiedziałem. Przez ten czas mieszkańcy zdążyli się przyzwyczaić do spektakularnych wyładowań energii, i świadomości że grasuje wśród nich krwiożerczy demon pod skórą pomocnego łysola w okularach z filtrem. Pamiętam z ksiąg w bibliotece w podziemiach Wioski Drakonian, że druga transformacja demona określana jest mianem Kid form, lub Perfect Form. Patrząc na to iż nie przypominam dzieciaka, a stałem się swoją prawdziwą, pierwotną wersją którą skrywałem pod grubą warstwą uczuć, wrażliwości, i udomowienia przez rasę ludzką niczym potulne zwierze, nie mam wątpliwości iż Perfect Form bardziej pasuje do tego co się ze mną stało. I czuje się jakbym pierwszy raz w swoim życiu nabrał prawdziwego powietrza w płuca.
Zeskoczyłem z domku, tym razem nie planowałem się przebierać. Każdy już wie, że demon jest w Wiosce. Postanowiłem że najpierw odwiedzę te osoby, które były dla mnie miłe podczas tego mojego pobytu. Toteż najpierw odwiedziłem pewne bliźniaczki pół saiyanki. Były dla mnie wyjątkowo czułe, i rozumiały fakt że demony też czasami potrzebują bliskości. Złożyłem pocałunek obydwu, i zadbałem o to by nigdy o mnie nie zapomniały, poprzez zrobienie im na ramionach głębokich nacięć w kształcie litery "D". Obiecałem im że jeszcze do nich wrócę, i przyniosę im z Ziemi wiele podarunków, po czym wyszedłem ze śladami krwi z ich ramion na moich policzkach.
Następnie odwiedziłem tego, od którego zawsze kradłem skórzane płaszcze. Ponieważ nie miałem jak mu zwrócić żadnego z nich, gdyż były już dawno podarte, to zabiłem vegetańskie zwierze, i mu przyniosłem, by miał materiały na produkcję nowych. Niezmiernie podziękowałem mu za pomoc w polepszeniu wizerunku Pana Śmierci, i na ścianie jego domu od wewnątrz również zostawiłem swój ślad w postaci złamanej litery "D", by wyróżnić go jako tego który okazał wsparcie synowi Piekieł. Gdy od niego poszedłem, rozdałem po raz ostatni słodycze wszystkim dzieciakom w Wiosce. Komentowały co prawda mój przerażający wygląd, ale szybko dawały się przekupić. Kusiło mnie co prawda by je jakoś zatruć, ale nie miałem ku temu żadnych powodów. Wolałem swoją agresję skupić na tych, którzy byli przeciwko mnie. Nawet nie planowałem się na nich fizycznie wyżyć. Po prostu powiedzmy że w kilku miejscach w wiosce, jednocześnie wybuchły pożary. Wyglądające na kompletnie przypadkowe.
Pomyślałem sobie iż rachunki zostały wyrównane, więc dalej po prostu spacerowałem, w tym czasie dostając drugą wiadomość. Była już bardziej konkretna, dał mi znać gdzie mam na niego czekać.
Tak więc nie było potrzeby bym odpowiadał. Więc jedyne co zrobiłem to rozejrzałem się jeszcze raz po wiosce. Bliźniaczki mimo krwawiącej jeszcze rany postanowiły mi pomachać. Odpowiedziałem im liżąc przestrzeń pomiędzy rozstawionym palcem wskazującym i środkowym skierowanymi w ich stronę. Wtedy też włączyłem delikatną białą aurę, i wzniosłem się na kilkanaście metrów ponad budynki, by następnie z hukiem odlecieć w kierunku zbudowanej przez siebie Świątyni Grzechu, będąc w stoickim spokoju i kalkulując w głowie najbliższą przyszłość.
OOC:
zt do Świątynia Grzechu
regeneracja 10%
(telekineza >> Raziel)-Owszem, jestem zainteresowany. I zostawię sztuczki na później.
To powiedziawszy zmieniłem pozycji z medytującej, do wyprostowanej, i głośno ziewnąłem. Skoro niedługo opuszczam Vegetę, to wypadałoby się pożegnać. Bo prędko tu raczej nie wrócę. A w wioscę trochę już posiedziałem. Przez ten czas mieszkańcy zdążyli się przyzwyczaić do spektakularnych wyładowań energii, i świadomości że grasuje wśród nich krwiożerczy demon pod skórą pomocnego łysola w okularach z filtrem. Pamiętam z ksiąg w bibliotece w podziemiach Wioski Drakonian, że druga transformacja demona określana jest mianem Kid form, lub Perfect Form. Patrząc na to iż nie przypominam dzieciaka, a stałem się swoją prawdziwą, pierwotną wersją którą skrywałem pod grubą warstwą uczuć, wrażliwości, i udomowienia przez rasę ludzką niczym potulne zwierze, nie mam wątpliwości iż Perfect Form bardziej pasuje do tego co się ze mną stało. I czuje się jakbym pierwszy raz w swoim życiu nabrał prawdziwego powietrza w płuca.
Zeskoczyłem z domku, tym razem nie planowałem się przebierać. Każdy już wie, że demon jest w Wiosce. Postanowiłem że najpierw odwiedzę te osoby, które były dla mnie miłe podczas tego mojego pobytu. Toteż najpierw odwiedziłem pewne bliźniaczki pół saiyanki. Były dla mnie wyjątkowo czułe, i rozumiały fakt że demony też czasami potrzebują bliskości. Złożyłem pocałunek obydwu, i zadbałem o to by nigdy o mnie nie zapomniały, poprzez zrobienie im na ramionach głębokich nacięć w kształcie litery "D". Obiecałem im że jeszcze do nich wrócę, i przyniosę im z Ziemi wiele podarunków, po czym wyszedłem ze śladami krwi z ich ramion na moich policzkach.
Następnie odwiedziłem tego, od którego zawsze kradłem skórzane płaszcze. Ponieważ nie miałem jak mu zwrócić żadnego z nich, gdyż były już dawno podarte, to zabiłem vegetańskie zwierze, i mu przyniosłem, by miał materiały na produkcję nowych. Niezmiernie podziękowałem mu za pomoc w polepszeniu wizerunku Pana Śmierci, i na ścianie jego domu od wewnątrz również zostawiłem swój ślad w postaci złamanej litery "D", by wyróżnić go jako tego który okazał wsparcie synowi Piekieł. Gdy od niego poszedłem, rozdałem po raz ostatni słodycze wszystkim dzieciakom w Wiosce. Komentowały co prawda mój przerażający wygląd, ale szybko dawały się przekupić. Kusiło mnie co prawda by je jakoś zatruć, ale nie miałem ku temu żadnych powodów. Wolałem swoją agresję skupić na tych, którzy byli przeciwko mnie. Nawet nie planowałem się na nich fizycznie wyżyć. Po prostu powiedzmy że w kilku miejscach w wiosce, jednocześnie wybuchły pożary. Wyglądające na kompletnie przypadkowe.
Pomyślałem sobie iż rachunki zostały wyrównane, więc dalej po prostu spacerowałem, w tym czasie dostając drugą wiadomość. Była już bardziej konkretna, dał mi znać gdzie mam na niego czekać.
Tak więc nie było potrzeby bym odpowiadał. Więc jedyne co zrobiłem to rozejrzałem się jeszcze raz po wiosce. Bliźniaczki mimo krwawiącej jeszcze rany postanowiły mi pomachać. Odpowiedziałem im liżąc przestrzeń pomiędzy rozstawionym palcem wskazującym i środkowym skierowanymi w ich stronę. Wtedy też włączyłem delikatną białą aurę, i wzniosłem się na kilkanaście metrów ponad budynki, by następnie z hukiem odlecieć w kierunku zbudowanej przez siebie Świątyni Grzechu, będąc w stoickim spokoju i kalkulując w głowie najbliższą przyszłość.
OOC:
zt do Świątynia Grzechu
regeneracja 10%
- Kurisu
- Liczba postów : 143
Data rejestracji : 04/12/2016
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pią Gru 23, 2016 11:29 pm
Po zezwoleniu trenera na opuszczenie akademii opuściłem ją. Idąc miastem, kiedy je opuszczałem zacząłem zastanawiać się. Gdzie ona mieszkała? To była jakaś wieś poza miastem, ale już nawet nie pamiętam dokładniej, w które miejsce się szło. To była chyba ta z tych większych wsi, w której niegdyś ukrywały się halfy przed prześladowaniami. Podszedłem do jakiegoś starszego saiyanina, który był przy ulicy.
- Ej, ty! Gdzie znajduje się ta jedna z większych wsi poza miastem, w której zamieszkują half-saiyanie?
- Co? Chodzi ci o wioskę Kuro? Musisz iść w tamtą stronę. - Pokazał mi ręką, w którą stronę mam się udać. Opuszczając miasto udałem się w skazanym przez przypadkowego saiyanina kierunku. Zaczęło mi się coraz bardziej śpieszyć na spotkanie, tak więc zacząłem biec przez miasto.
Po opuszczeniu miasta biegłem sobie przez pewien czas przez piaszczysty i skalny horyzont, aż dotarłem do miejsca. Postanowiłem, że zrobię sobie jeszcze krótki trening w postaci biegania, zanim zjawię się u niej. Już z dala było widać piękno i ład tej wsi, której nie miałem żadnego zamiaru zakłócać. Ludzie są tutaj inni, jakby odizolowani od reszty planety. Wieś wyglądała nieco biednie, ale w pewien sposób urokliwie. Wszystko tutaj było jakieś inne. Gdy byłem już wewnątrz wsi szedłem dalej rozglądając się na boki. Nie pamiętałem już, który dom jest jej. Miałem lekkie zakłopotanie, tak więc podszedłem do losowej osoby, która była najbliżej. To był akurat jakiś starszy half. Jest w podeszłym wieku, więc raczej powinien znać bardziej tę wieś i jej mieszkańców, niż jakieś dziecko.
- Ej. Szukam kogoś. Chiki. Poznajesz te nazwisko?
- Tak... tak... ale kimże ty jesteś chłopcze? Nie widziałem ciebie tutaj wcześniej, ani nie wyglądasz, jakbyś pochodził stąd. - Mówił charakterystycznym głosem starego mędrca z lekką chrypką.
- To nie jest ważne, kim jestem. Nie bój się starcze, nie szukam kłopotów. Wskaż mi ten dom. - Starzec starał się być ostrożnym. Pewnie nie raz wieś padała ofiarą różnych najazdów saiyan, przez co wcale się nie dziwię, że halfy są tutaj ostrożni, a wieczorna pora zapewne dodawała większego poczucia zagrożenia od strony nieznajomych. Wskazał mi, który jest to dom. Trochę czasu już minęło, nawet nie pamiętam już, gdzie ona mieszka. Poszedłem w stronę jej domu, a kiedy już się przed nim znalazłem zacząłem go oglądać. Nie różnił się on niczym innym od innych budynków tutaj. Moje bicie serca nieco przyśpieszyło, niepewność siebie wzrosła zarówno, jak i lęk przed tym, co może mnie czekać. Podszedłem wolnym krokiem do drzwi a następnie zapukałem do nich łagodnie. Po chwili było słuchać kroki podchodzące coraz bliżej do drzwi, które otworzyła je jej mama. Zrobiłem delikatny uśmiech.
- Dobry wieczór proszę pani. Trochę lat minęło. Czy jest może Noka w domu?
- To ty Kuri? Dzień dobry! Tą twarz rozpoznałabym nawet na końcu galaktyki. Jasne, że jest. Poczekaj chwilę, zawołam ją. Ucieszy się na twój widok. - Odszedłem od drzwi, następnie oddaliłem się kawałek przed dom odwrócony w drugą stronę w oczekiwaniu na spotkanie. Jej mama jak zawsze pogodna i rozgadana. Chciałbym mieć tak pozytywne nastawienie do życia, jak ta kobieta. Trochę stresowałem się przed tym spotkaniem, przez co odczuwałem nieco lekki dreszczyk emocji. Stojąc tyłem od strony domu spoglądałem na tę wieś. Jest tutaj nawet dosyć sympatycznie, aczkolwiek ja chyba bardziej preferuję życie w mieście, w bardziej ucywilizowanym i bogatym technicznie miejscu. Po chwili usłyszałem jej głos wydobywający się z progu mieszkania.
- Kuri! - Gdy odwróciłem się w jej stronę zobaczyłem, jak biegnie w moją stronę. Rzuciła się na mnie zawisając na mojej szyi i jednocześnie przytulając się do mnie.
- Tak dawno cię nie widziałam. Tęskniłam. - Lekko wzdrygnąłem się tą sytuacją, moje ciało na chwilę zaniemówiło, ale po chwili również ją przytuliłem do siebie. Na moim policzkach pojawiły się rumieńce.
- Cz-cześć... ja też się cieszę, że cię widzę. - Byłem lekko zdezorientowany. Zmieniła się od ostatniego spotkania - urosła, wyładniała, stała się już kobietą no i urosło jej to i owo.
- Gdzie się tyle podziewałeś? Pewnie działo się u ciebie wiele ciekawych rzeczy! Opowiadaj mi! - Złapałem powietrze i ponownie zaniemówiłem. Zaśmiałem się lekko wypuszczając powietrze przez usta. Nie wiem dlaczego wydawała mi się w tym momencie bardzo słodka, przez co zauroczyłem się w niej jeszcze głębiej. Wskazałem kciukiem na bok podnosząc podnosząc rękę zgiętą w pół.
- Może przejdziemy się na spacer?
Szliśmy przez wieś. Opowiadałem jej wtedy wszystko, co działo się od naszego ostatniego spotkania aż do teraz - do momentu wstąpienia do akademii i pierwszych chwil w niej. Przez ten czas, kiedy jej wszystko opowiadałem zdążyliśmy obejść całą wieś, a następnie udaliśmy się nieopodal wsi na wysuniętą skałę na łagodnym, małym wzgórzu przed wioską. Siedzieliśmy naprzeciwko wsi wpatrując się w zachodzące słońce.
- To niesamowite! Czekają cię teraz niesamowite przygody, ale zarazem mnóstwo pracy nad sobą. Też bym chciała przystąpić do akademii...
- To raczej zły pomysł. To nie jest miejsce dla ciebie. Wiem, że też lubisz ćwiczyć i walczyć, ale mimo tego o wiele lepszą drogę byś wybrała, gdybyś robiła to na swoją rękę poza akademią.
- Skoro tak uważasz... ale wzmocniłam się! Jestem już o wiele silniejsza, niż przedtem. I więcej też potrafię!
- Widzę, że ty też nie spoczywasz na laurach. Pokaż mi, co potrafisz. - Wstałem i oddaliłem się nieco od skarpy, kiedy ona dalej siedziała. Jedynie odwróciła się wzrokiem w moją stronę. Nieco zasmuciła się.
- O co chodzi? - Wstała i podeszła do mnie, zrobiła smutną minę łapiąc mnie swoimi rękoma za ramiona.
- Nie chcę ci robić krzywdy... - Zaśmiałem się lekko, po czym złapałem jej ręce za dłonie. Lekko zaczerwieniła się.
- Nie wygłupiaj się. Nie zrobisz mi przecież krzywdy. Chcę tylko sprawdzić, co moja silna wojowniczka już potrafi. - Zrobiła kwaśną minę, ale po chwili zgodziła się. Wystawiłem przed siebie ręce z otwartymi dłońmi, aby biła mnie w nie. Przyjęła pozycję do ataku i uderzyła kilka razy ze słabą siłą.
- Uderzaj mocniej. Twój przeciwnik nie będzie się wahać przed atakami.
- Ale ty nie jesteś moim przeciwnikiem... - Zasmuciła się, odwróciła swój wzrok na bok. Zasmuciłem się również tym, co ja głupi powiedziałem. Uśmiechnąłem się do niej po chwili i złapałem za jej delikatną bródkę, aby odwrócić jej wzrok ponownie na mnie.
- Wiem, że nie jestem wrogiem... przepraszam. Po prostu chcę tylko sprawdzić twoje umiejętności. Wiem, że jesteś bardzo silna. Nie bój się, nie zrobisz mi krzywdy, a jeśli już przypadkiem nabijesz mi guza, to przecież opatrzysz mi rany. - Mrugnąłem do niej okiem, wtedy uśmiechnęła się, ponieważ przypomniałem jej dawną troskę o mnie, gdy kiedyś również opatrzyła moje rany, tyle, że wtedy były one śmiertelne, po których pozostały mi jedynie blizny. Kiwnęła głową na tak, wtedy ponownie przybraliśmy pozy. Uderzała już silniej, stopniowo zwiększając siłę ciosów.
- Dobrze... Dobrze. Dobrze! Dalej!!! - Uderzała coraz silniej i szybciej. Po chwili już nie mogłem wytrzymać jej ciosów w dłonie, więc zacząłem robić bloki i uniki. Jej ataki odpychały mnie do tyłu, przez co zmuszała mnie coraz bardziej do defensywy. Mój dodatkowy ciężar ubrania sprawiał trud przy robieniu uników, a jej siła i szybkość ciosów stale wzrastała, tak więc po chwili już nie mogłem się bronić i oberwałem kilkoma ciosami prosto w twarz. Moja głowa odchyliła się do tyłu. Kiedy zauważyła, że obrywam zatrzymała się. Odsunąłem się krokiem na bok i uchyliłem się w dół przykrywając twarz ręką. Niesamowite, co za siła i zwinność! Leciała mi krew z nosa. Przestraszona Noka podeszła do mnie łapiąc mnie za ramię, a drugą ręką zaś za moją rękę, którą przykrywam twarz.
- Jejku! Przepraszam cię! Nie chciałam ci zrobić krzywdy!
- Nic się nie stało! To ja się zamyśliłem. - Powiedziałem będąc cały czas w tej samej pozycji, nie patrząc się na nią. Wyjęła wtedy chusteczkę i dała mi ją. Usiedliśmy z powrotem na skale, gdy tamowałem w międzyczasie dalej krwotok z nosa chusteczką. Siedziała nieco smutna, tak więc złapałem ją za te ramię, które znajdowało się ode mnie dalej i lekko nią potrząsłem.
- Nie zasmucaj się! Nic się nie stało! Spójrz! Już mi nie leci! Nawet mnie nie boli! - Udawałem szczęśliwego, starałem się robić cokolwiek, żeby tylko nie czuła się winna.
- Pytałem się ciebie wcześniej, co u ciebie słychać, ale za wiele się nie dowiedziałem. Dokończ.
- Wszystko po staremu. Pomagam rodzicom w domu, czasami pałam się do potyczek. Nic ciekawego, nie ma zbytnio o czym opowiadać.
Jeszcze chwilę powspominaliśmy stare dzieje sprzed lat. Opowiadałem jej przez jakiś czas o różnych, mniej znaczących rzeczach, kiedy po chwili spojrzałem na nią i zobaczyłem, że zasnęła opierając się o moje ramię. Przestałem opowiadać i zrobiłem zdenerwowaną minę, ale tylko na chwilę. Nie potrafię się na nią długo złościć, to było w niej urocze. Zresztą często zdarzało jej się kiedyś przysypiać w najmniej oczekiwanych momentach. Nie chciałem jej już budzić, dlatego postanowiłem, że zaniosę ją do domu. Delikatnie wstałem, aby jej nie obudzić, wziąłem ją na ręce opierając jej głowę o moje ramię, czułem wtedy jej oddech na swojej szyi. Spokojnie zacząłem iść z nią tak do jej domu. Po chwili dotarłem już. Otworzyłem drzwi jej domu, jakby nigdy nic i zaniosłem do jej pokoju, następnie ułożyłem lekko na łóżku. Kiedy już na nim leżała odwróciła się w drugą stronę - w stronę ściany. Popatrzyłem się na nią chwilę i zacząłem już wychodzić, lecz jednak kiedy już opuszczałem jej pokój stanąłem w progu i odwróciłem się jeszcze w jej stronę. Zapomniałem ci powiedzieć jeszcze o czymś. Nie chcę cię już budzić i wiem, że mnie nie słyszysz, ale muszę to powiedzieć - choćby to nawet miałoby być w myślach. Niedługo wyruszam na ważną i trudną misję. Na pewno z niej wrócę, a potem ciebie jeszcze odwiedzę, ale nigdy nie potrafiłem myśleć jako optymista. Chciałbym się z tobą pożegnać. Do zobaczenia. Będę o tobie myśleć. Po chwili dodałem jeszcze na koniec - kocham cię. Spojrzałem na nią ostatni raz i zacząłem opuszczać jej mieszkanie, wtedy natrafiłem jeszcze w środku na jej mamę.
- Kuri? A co ty tutaj robisz? Noka jest w domu? Byliście tutaj?
- Tak, proszę pani. Noka zasnęła, więc ją tutaj przyniosłem. Na mnie już czas. Do widzenia. - Wyszedłem, po czym następnie od razu skierowałem się w stronę miasta. Jest kilka spraw, nad którymi muszę się jeszcze zastanowić na chłodno, tak więc pomyślałem sobie, że PUB w mieście będzie dobrym miejscem na moje rozkminy. Bez zbędnego tracenia swojego, cennego, wolnego czasu udałem się prosto w jego stronę.
OOC:
Koniec treningu
30 dmg dla mnie za oberwanie w nos
Zt>do PUB w mieście
- Ej, ty! Gdzie znajduje się ta jedna z większych wsi poza miastem, w której zamieszkują half-saiyanie?
- Co? Chodzi ci o wioskę Kuro? Musisz iść w tamtą stronę. - Pokazał mi ręką, w którą stronę mam się udać. Opuszczając miasto udałem się w skazanym przez przypadkowego saiyanina kierunku. Zaczęło mi się coraz bardziej śpieszyć na spotkanie, tak więc zacząłem biec przez miasto.
Po opuszczeniu miasta biegłem sobie przez pewien czas przez piaszczysty i skalny horyzont, aż dotarłem do miejsca. Postanowiłem, że zrobię sobie jeszcze krótki trening w postaci biegania, zanim zjawię się u niej. Już z dala było widać piękno i ład tej wsi, której nie miałem żadnego zamiaru zakłócać. Ludzie są tutaj inni, jakby odizolowani od reszty planety. Wieś wyglądała nieco biednie, ale w pewien sposób urokliwie. Wszystko tutaj było jakieś inne. Gdy byłem już wewnątrz wsi szedłem dalej rozglądając się na boki. Nie pamiętałem już, który dom jest jej. Miałem lekkie zakłopotanie, tak więc podszedłem do losowej osoby, która była najbliżej. To był akurat jakiś starszy half. Jest w podeszłym wieku, więc raczej powinien znać bardziej tę wieś i jej mieszkańców, niż jakieś dziecko.
- Ej. Szukam kogoś. Chiki. Poznajesz te nazwisko?
- Tak... tak... ale kimże ty jesteś chłopcze? Nie widziałem ciebie tutaj wcześniej, ani nie wyglądasz, jakbyś pochodził stąd. - Mówił charakterystycznym głosem starego mędrca z lekką chrypką.
- To nie jest ważne, kim jestem. Nie bój się starcze, nie szukam kłopotów. Wskaż mi ten dom. - Starzec starał się być ostrożnym. Pewnie nie raz wieś padała ofiarą różnych najazdów saiyan, przez co wcale się nie dziwię, że halfy są tutaj ostrożni, a wieczorna pora zapewne dodawała większego poczucia zagrożenia od strony nieznajomych. Wskazał mi, który jest to dom. Trochę czasu już minęło, nawet nie pamiętam już, gdzie ona mieszka. Poszedłem w stronę jej domu, a kiedy już się przed nim znalazłem zacząłem go oglądać. Nie różnił się on niczym innym od innych budynków tutaj. Moje bicie serca nieco przyśpieszyło, niepewność siebie wzrosła zarówno, jak i lęk przed tym, co może mnie czekać. Podszedłem wolnym krokiem do drzwi a następnie zapukałem do nich łagodnie. Po chwili było słuchać kroki podchodzące coraz bliżej do drzwi, które otworzyła je jej mama. Zrobiłem delikatny uśmiech.
- Dobry wieczór proszę pani. Trochę lat minęło. Czy jest może Noka w domu?
- To ty Kuri? Dzień dobry! Tą twarz rozpoznałabym nawet na końcu galaktyki. Jasne, że jest. Poczekaj chwilę, zawołam ją. Ucieszy się na twój widok. - Odszedłem od drzwi, następnie oddaliłem się kawałek przed dom odwrócony w drugą stronę w oczekiwaniu na spotkanie. Jej mama jak zawsze pogodna i rozgadana. Chciałbym mieć tak pozytywne nastawienie do życia, jak ta kobieta. Trochę stresowałem się przed tym spotkaniem, przez co odczuwałem nieco lekki dreszczyk emocji. Stojąc tyłem od strony domu spoglądałem na tę wieś. Jest tutaj nawet dosyć sympatycznie, aczkolwiek ja chyba bardziej preferuję życie w mieście, w bardziej ucywilizowanym i bogatym technicznie miejscu. Po chwili usłyszałem jej głos wydobywający się z progu mieszkania.
- Kuri! - Gdy odwróciłem się w jej stronę zobaczyłem, jak biegnie w moją stronę. Rzuciła się na mnie zawisając na mojej szyi i jednocześnie przytulając się do mnie.
- Tak dawno cię nie widziałam. Tęskniłam. - Lekko wzdrygnąłem się tą sytuacją, moje ciało na chwilę zaniemówiło, ale po chwili również ją przytuliłem do siebie. Na moim policzkach pojawiły się rumieńce.
- Cz-cześć... ja też się cieszę, że cię widzę. - Byłem lekko zdezorientowany. Zmieniła się od ostatniego spotkania - urosła, wyładniała, stała się już kobietą no i urosło jej to i owo.
- Gdzie się tyle podziewałeś? Pewnie działo się u ciebie wiele ciekawych rzeczy! Opowiadaj mi! - Złapałem powietrze i ponownie zaniemówiłem. Zaśmiałem się lekko wypuszczając powietrze przez usta. Nie wiem dlaczego wydawała mi się w tym momencie bardzo słodka, przez co zauroczyłem się w niej jeszcze głębiej. Wskazałem kciukiem na bok podnosząc podnosząc rękę zgiętą w pół.
- Może przejdziemy się na spacer?
Szliśmy przez wieś. Opowiadałem jej wtedy wszystko, co działo się od naszego ostatniego spotkania aż do teraz - do momentu wstąpienia do akademii i pierwszych chwil w niej. Przez ten czas, kiedy jej wszystko opowiadałem zdążyliśmy obejść całą wieś, a następnie udaliśmy się nieopodal wsi na wysuniętą skałę na łagodnym, małym wzgórzu przed wioską. Siedzieliśmy naprzeciwko wsi wpatrując się w zachodzące słońce.
- To niesamowite! Czekają cię teraz niesamowite przygody, ale zarazem mnóstwo pracy nad sobą. Też bym chciała przystąpić do akademii...
- To raczej zły pomysł. To nie jest miejsce dla ciebie. Wiem, że też lubisz ćwiczyć i walczyć, ale mimo tego o wiele lepszą drogę byś wybrała, gdybyś robiła to na swoją rękę poza akademią.
- Skoro tak uważasz... ale wzmocniłam się! Jestem już o wiele silniejsza, niż przedtem. I więcej też potrafię!
- Widzę, że ty też nie spoczywasz na laurach. Pokaż mi, co potrafisz. - Wstałem i oddaliłem się nieco od skarpy, kiedy ona dalej siedziała. Jedynie odwróciła się wzrokiem w moją stronę. Nieco zasmuciła się.
- O co chodzi? - Wstała i podeszła do mnie, zrobiła smutną minę łapiąc mnie swoimi rękoma za ramiona.
- Nie chcę ci robić krzywdy... - Zaśmiałem się lekko, po czym złapałem jej ręce za dłonie. Lekko zaczerwieniła się.
- Nie wygłupiaj się. Nie zrobisz mi przecież krzywdy. Chcę tylko sprawdzić, co moja silna wojowniczka już potrafi. - Zrobiła kwaśną minę, ale po chwili zgodziła się. Wystawiłem przed siebie ręce z otwartymi dłońmi, aby biła mnie w nie. Przyjęła pozycję do ataku i uderzyła kilka razy ze słabą siłą.
- Uderzaj mocniej. Twój przeciwnik nie będzie się wahać przed atakami.
- Ale ty nie jesteś moim przeciwnikiem... - Zasmuciła się, odwróciła swój wzrok na bok. Zasmuciłem się również tym, co ja głupi powiedziałem. Uśmiechnąłem się do niej po chwili i złapałem za jej delikatną bródkę, aby odwrócić jej wzrok ponownie na mnie.
- Wiem, że nie jestem wrogiem... przepraszam. Po prostu chcę tylko sprawdzić twoje umiejętności. Wiem, że jesteś bardzo silna. Nie bój się, nie zrobisz mi krzywdy, a jeśli już przypadkiem nabijesz mi guza, to przecież opatrzysz mi rany. - Mrugnąłem do niej okiem, wtedy uśmiechnęła się, ponieważ przypomniałem jej dawną troskę o mnie, gdy kiedyś również opatrzyła moje rany, tyle, że wtedy były one śmiertelne, po których pozostały mi jedynie blizny. Kiwnęła głową na tak, wtedy ponownie przybraliśmy pozy. Uderzała już silniej, stopniowo zwiększając siłę ciosów.
- Dobrze... Dobrze. Dobrze! Dalej!!! - Uderzała coraz silniej i szybciej. Po chwili już nie mogłem wytrzymać jej ciosów w dłonie, więc zacząłem robić bloki i uniki. Jej ataki odpychały mnie do tyłu, przez co zmuszała mnie coraz bardziej do defensywy. Mój dodatkowy ciężar ubrania sprawiał trud przy robieniu uników, a jej siła i szybkość ciosów stale wzrastała, tak więc po chwili już nie mogłem się bronić i oberwałem kilkoma ciosami prosto w twarz. Moja głowa odchyliła się do tyłu. Kiedy zauważyła, że obrywam zatrzymała się. Odsunąłem się krokiem na bok i uchyliłem się w dół przykrywając twarz ręką. Niesamowite, co za siła i zwinność! Leciała mi krew z nosa. Przestraszona Noka podeszła do mnie łapiąc mnie za ramię, a drugą ręką zaś za moją rękę, którą przykrywam twarz.
- Jejku! Przepraszam cię! Nie chciałam ci zrobić krzywdy!
- Nic się nie stało! To ja się zamyśliłem. - Powiedziałem będąc cały czas w tej samej pozycji, nie patrząc się na nią. Wyjęła wtedy chusteczkę i dała mi ją. Usiedliśmy z powrotem na skale, gdy tamowałem w międzyczasie dalej krwotok z nosa chusteczką. Siedziała nieco smutna, tak więc złapałem ją za te ramię, które znajdowało się ode mnie dalej i lekko nią potrząsłem.
- Nie zasmucaj się! Nic się nie stało! Spójrz! Już mi nie leci! Nawet mnie nie boli! - Udawałem szczęśliwego, starałem się robić cokolwiek, żeby tylko nie czuła się winna.
- Pytałem się ciebie wcześniej, co u ciebie słychać, ale za wiele się nie dowiedziałem. Dokończ.
- Wszystko po staremu. Pomagam rodzicom w domu, czasami pałam się do potyczek. Nic ciekawego, nie ma zbytnio o czym opowiadać.
Jeszcze chwilę powspominaliśmy stare dzieje sprzed lat. Opowiadałem jej przez jakiś czas o różnych, mniej znaczących rzeczach, kiedy po chwili spojrzałem na nią i zobaczyłem, że zasnęła opierając się o moje ramię. Przestałem opowiadać i zrobiłem zdenerwowaną minę, ale tylko na chwilę. Nie potrafię się na nią długo złościć, to było w niej urocze. Zresztą często zdarzało jej się kiedyś przysypiać w najmniej oczekiwanych momentach. Nie chciałem jej już budzić, dlatego postanowiłem, że zaniosę ją do domu. Delikatnie wstałem, aby jej nie obudzić, wziąłem ją na ręce opierając jej głowę o moje ramię, czułem wtedy jej oddech na swojej szyi. Spokojnie zacząłem iść z nią tak do jej domu. Po chwili dotarłem już. Otworzyłem drzwi jej domu, jakby nigdy nic i zaniosłem do jej pokoju, następnie ułożyłem lekko na łóżku. Kiedy już na nim leżała odwróciła się w drugą stronę - w stronę ściany. Popatrzyłem się na nią chwilę i zacząłem już wychodzić, lecz jednak kiedy już opuszczałem jej pokój stanąłem w progu i odwróciłem się jeszcze w jej stronę. Zapomniałem ci powiedzieć jeszcze o czymś. Nie chcę cię już budzić i wiem, że mnie nie słyszysz, ale muszę to powiedzieć - choćby to nawet miałoby być w myślach. Niedługo wyruszam na ważną i trudną misję. Na pewno z niej wrócę, a potem ciebie jeszcze odwiedzę, ale nigdy nie potrafiłem myśleć jako optymista. Chciałbym się z tobą pożegnać. Do zobaczenia. Będę o tobie myśleć. Po chwili dodałem jeszcze na koniec - kocham cię. Spojrzałem na nią ostatni raz i zacząłem opuszczać jej mieszkanie, wtedy natrafiłem jeszcze w środku na jej mamę.
- Kuri? A co ty tutaj robisz? Noka jest w domu? Byliście tutaj?
- Tak, proszę pani. Noka zasnęła, więc ją tutaj przyniosłem. Na mnie już czas. Do widzenia. - Wyszedłem, po czym następnie od razu skierowałem się w stronę miasta. Jest kilka spraw, nad którymi muszę się jeszcze zastanowić na chłodno, tak więc pomyślałem sobie, że PUB w mieście będzie dobrym miejscem na moje rozkminy. Bez zbędnego tracenia swojego, cennego, wolnego czasu udałem się prosto w jego stronę.
OOC:
Koniec treningu
30 dmg dla mnie za oberwanie w nos
Zt>do PUB w mieście
Re: Wioska Kuro
Pon Maj 29, 2017 9:43 pm
Spojrzał na boginię niczym zbity pies. Czy ona na serio każe mu podejść? Użył niemalże nadludzkiego wysiłku, żeby wstać i utrzymać się w pionie. Kira mogła spokojnie poobserwować przyspieszoną ewolucję małpiastych: od czołgania do postawy stojącej. Brakowało, aby Kuro jeszcze bujał się na ogonie. Chłopak szedł powoli ruchem jednostajnie krzywoliniowym trzymając się powietrza. Stał i wyglądał jak kupka nieszczęścia. Kiedy bogini sprawdzała stan zdrowia Saiyana, żadna myśl pierwotna nie skaziła jego umysłu. Chwilowy efekt uboczny, przepalenie neuronów Saiyanom daje zabawne efekty. Przynajmniej dobrze było dowiedzieć się, że ominą go trwałe uszkodzenia. Kuro nawet nie był pewien, czy przy tym zamuleniu podziękował i pożegnał się z Kirą. Za to znienacka zjawił się jakiś dziwny koleś, złapał go za fraki i .......zrobił to. Teleportował się z Saiyanem na Vegetę. Kuro chyba niczego tak w życiu nienawidził, jak teleportacji. Nie zaszczyciwszy małpy ani jednym słowem Borg wrócił do swoich obowiązków. Za to biedny chłopak opróżnił zawartość swojego żołądka użyźniając piaski Vegety.
Jakiś wewnętrzny GPS pokierował chłopaka i czworakach dotarł do wioski, a potem do domu. Wczołgał się pod prysznic i siedząc w ubraniach puścił wodę. Mózg ponownie włączył pauzę myślom i dopiero szarpanie wraz z solidnym prawym sierpowym, niczym reanimacja dla mózgu ocuciło Kuro. Nie ma jak rodzinka. Kurokara wyciągnął syna i posadził na podłodze. Chłopak już nieco bardzo przytomnie spojrzał na rodziciela. Głęboko ukryta myśl kazała młodemu wyciągnąć z kieszeni kapsułkę, w której znajdował się plecak wypełniony ułamkiem procenta skarbu Parthevii.
- Schowaj to dobrze, przyda się.
Mężczyzna otworzył kapsułkę i papieros wypadł mu z ust.
- Komu to zwinąłeś?
- Nikomu.... leżało sobie... – uśmiech rasowego narkomana tylko utwierdził starszego Saiyana, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Poszedł schować skarby, a chłopak ostatkiem sił rozebrał się i doczołgał do łóżka. Sen z pewnością podreperuje ciało po ostatnich przygodach.
OOC:
Trening CD
Następny post napisze pod pałacem.--> https://dbng.forumpl.net/t976p25-plac-przed-palacem
Jakiś wewnętrzny GPS pokierował chłopaka i czworakach dotarł do wioski, a potem do domu. Wczołgał się pod prysznic i siedząc w ubraniach puścił wodę. Mózg ponownie włączył pauzę myślom i dopiero szarpanie wraz z solidnym prawym sierpowym, niczym reanimacja dla mózgu ocuciło Kuro. Nie ma jak rodzinka. Kurokara wyciągnął syna i posadził na podłodze. Chłopak już nieco bardzo przytomnie spojrzał na rodziciela. Głęboko ukryta myśl kazała młodemu wyciągnąć z kieszeni kapsułkę, w której znajdował się plecak wypełniony ułamkiem procenta skarbu Parthevii.
- Schowaj to dobrze, przyda się.
Mężczyzna otworzył kapsułkę i papieros wypadł mu z ust.
- Komu to zwinąłeś?
- Nikomu.... leżało sobie... – uśmiech rasowego narkomana tylko utwierdził starszego Saiyana, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Poszedł schować skarby, a chłopak ostatkiem sił rozebrał się i doczołgał do łóżka. Sen z pewnością podreperuje ciało po ostatnich przygodach.
OOC:
Trening CD
Następny post napisze pod pałacem.--> https://dbng.forumpl.net/t976p25-plac-przed-palacem
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach