Wioska Kuro
+12
KOŚCI
Kuro
Raziel
Ósemka
Hazard
Khepri
Colinuś
Kanade
April
Red
Hikaru
NPC.
16 posters
Wioska Kuro
Pon Lut 17, 2014 9:03 pm
First topic message reminder :
Wygląd domku Kuro w przybliżeniu. Dom zbudowany jest z czerwonej cegły, nie ma śniegu i kwiatków w oknach
Wioska znajduje się na obrzeżach Czerwonej pustyni. Liczy około 300 mieszkańców, z czego 90% to Half-Saiyanie szukający schronienia przed prześladowaniem ze strony saiyan czystej krwi. Większość chat zbudowana jest z gliny pomieszanej ze słomą, rzadziej z cegieł. To sprawia, że z dala nie widać dokładnie jak jest dużą. Bardziej okazalsze domki należą do żołnierzy i kupców, których w wiosce jest niewielu. Uliczki i obejścia są skromne i czyste, wszędzie biegają chude umorusane piachem dzieci. Domy budowane z najtańszego surowca wskazywały na stan majątkowy mieszkańców. Ponad 60% mieszkańców dysponowało zbyt niskim poziomem mocy aby mogli zostać przyjęci do akademii. Większość z nich żyje skromnie wiążąc jakoś koniec z końcem. W wiosce jest karczma, szkoła itp.
Dom Kuro znajduje się w zachodniej części wioski. Przed domem tkwią dwie flagi. Jedna z symbolem Vegety, natomiast druga z symbolem rodowym.
Dom Kuro znajduje się w zachodniej części wioski. Przed domem tkwią dwie flagi. Jedna z symbolem Vegety, natomiast druga z symbolem rodowym.
Wygląd domku Kuro w przybliżeniu. Dom zbudowany jest z czerwonej cegły, nie ma śniegu i kwiatków w oknach
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Nie Kwi 12, 2015 11:03 pm
Ten dziwny stan pogłębiał się coraz bardziej. Jeszcze chwilę temu, uczucia żywione względem June były dla niego jakieś dziwne, nienaturalne, jakby ktoś go do tej miłości zmuszał. Teraz natomiast miał wrażenie, że kochał ją od zawsze. Nic innego się w tej chwili dla niego nie liczyło. Pozostali planowali, zastanawiali się rozegrać całą sytuację dotyczącą buntu, a on, zupełnie się tym nie przejmując, chciał tylko by rudowłosa zaczęła odwzajemniać jego uczucia. Kompletnie nie zrobiło na nim wrażenia to, jak go potraktowała. Poczuł niesamowite szczęścia gdy była tak blisko, mimo tego, iż ograniczała mu dostęp do tlenu.
- Ja... to nic... - starał się wykrztusić, lecz silny uścisk skutecznie mu to uniemożliwiał.
W końcu demonica puściła go, odskakując parę metrów dalej. Haz przez moment wciągał powietrze nosem, czując jeszcze na sobie zapach June. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. Chwilę zajął mu powrót do rzeczywistości. Rozcierając szyję, starał się wyjaśnić kwestię dziecka.
- To nic - powtórzył - pomogę Ci go wychować, będę kochać jak własne dziecko!
Gdy tylko to powiedział, przez głowę przewinęły mu się scenki przedstawiające ich wspólne życie. Kompletnie odpłynął...
https://www.youtube.com/watch?v=58T0NlhNweA
Wraca padnięty do domu. Nie zdejmując butów, od razu kieruje kroki w stronę kuchni. Siada przy stole, a jego oczom ukazuje się cudny widok - June ubrana w fartuszek, gotuje dla niego obiad. Wygląda przesłodko. Odwraca się, szczerzy ząbki w promiennym uśmiechu i nakłada mu na talerz obiad, przy okazji witając buziakiem. Smakuje wyśmienicie (jedzenie i buziak xD). Następna scena - łąka, słoneczny, bezwietrzny dzień, na niebie ani jednej chmurki. Siedzą na kocu, karmiąc się wzajemnie truskawkami z bitą śmietaną, a wokoło biegają i bawią się w najlepsze ich miniaturki. Dalej - wieczór, prosto spod prysznica, mając na sobie tylko ręcznik przewiązany w pasie, wchodzi do sypialni i zastaje iście nieziemski widok - rudowłosą piękność czekającą na niego by spełnić wszystkie jego zachcianki...
W końcu wrócił, chociaż jeszcze przez chwilę widział oczyma wyobraźni June - pokojówkę. Rozejrzał się wokoło i dostrzegł obiekt swych westchnień, w towarzystwie jednego z ocalałych żołnierzy. Natychmiast puścił się biegiem w ich stronę, lecz w połowie drogi usłyszał o czym mówi mężczyzna. Ogarnęła go wściekłość. Przyśpieszył i rzucił się na gnojka, po czym przekoziołkowali parę metrów dalej. Tam usiadł na nim i zaczął okładać go pięściami po twarzy.
- Dobrze słyszałem!? Podbijasz do June!? Po moim trupie, rozumiesz!? PO MOIM TRUPIE! - krzyczał, po każdym słowie zadając cios.
Po chwili mężczyzna leżał nieprzytomny. Haz wstał i na do widzenia odkopnął go kilkanaście metrów dalej. Kręcąc głową i mamrocząc pod nosem odwrócił się w stronę rudowłosej. Dłużej tego nie wytrzyma, musi powiedzieć jej dobitnie jak się sprawy mają. Podszedł do niej, uśmiechając się lekko. Wyciągnął rękę i delikatnie chwycił jej dłoń, a następnie położył ją po lewej stronie swojej klatki piersiowej.
- Czujesz to June? - spytał spokojnie, patrząc jej w oczy - moje serce bije tylko dla Ciebie. Zrobię wszystko by Cię uszczęśliwić, ponieważ... Cię kocham.
Zarumienił się lekko, lecz nie dał po sobie poznać, że jest zdenerwowany. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym mimowolnie zaczął przybliżać swoją twarz do jej ust. Przymknął lekko powiekę, dzieliła ich coraz mniejsza odległość. Serce znów zaczęło mu bić jak oszalałe. Jeszcze trochę, jeszcze kilka centymetrów...
I czar prysł. Ocknął się jakby z drzemki, zastygając w miejscu. Zamrugał okiem i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z bliskości rudowłosej. Oraz z tego, że jej dłoń nadal znajduje się na jego piersi.
- Hę!? - wrzasnął, odskakując do tyłu i wyswobadzając jej rękę - Co tu się u licha działo?
Odpowiedź przyszła natychmiast. Zupełnie jak wtedy, gdy zdał sobie sprawę z poczynań Katsu podczas bytowania pasożyta w jego ciele, tak teraz miał w głowie film przedstawiający to, co działo się z nim przez ostatnie kilka minut. Zaskoczenie zmieniło się w zażenowanie. Klepnął się otwartą dłonią w czoło. Boże jaki wstyd. Tyle ludzi (i nie tylko) wokoło, a on odstawia taką szopkę. A czyja to wina.
- June! - ryknął, celując w nią oskarżycielsko palcem - June głupia, widzisz co zrobiłaś!? Miałem rację, nie panujesz nad swoją mocą!
Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w rudowłosą ze złością, po czym podleciał do niewielkiej grupki stojącej nieopodal. Chciał jak najszybciej zapomnieć o tym idiotycznym incydencie. Stanął obok nieznanego mu jeszcze Ziemianina. Załapał się na końcowe wypowiedzi jego i tej ładnej wysłanniczki zaświatów.
- Teleportacja? A tak, znam się na tym! Ty, ja, Hikaru... Hikaru, Ty, ja... 3 osoby, więcej niż potrzeba! - paplał, czując na policzkach czerwone plamy i mając wrażenie, że za chwilę wszyscy oni wybuchną śmiechem, wspominając jego zachowanie - Senzu? - odwrócił głowę w stronę Czerwonowłosego - a co to takiego?
Natomiast na wzmiankę o leczniczych zdolnościach June, mruknął - To ją powinni leczyć...
- Ja... to nic... - starał się wykrztusić, lecz silny uścisk skutecznie mu to uniemożliwiał.
W końcu demonica puściła go, odskakując parę metrów dalej. Haz przez moment wciągał powietrze nosem, czując jeszcze na sobie zapach June. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. Chwilę zajął mu powrót do rzeczywistości. Rozcierając szyję, starał się wyjaśnić kwestię dziecka.
- To nic - powtórzył - pomogę Ci go wychować, będę kochać jak własne dziecko!
Gdy tylko to powiedział, przez głowę przewinęły mu się scenki przedstawiające ich wspólne życie. Kompletnie odpłynął...
https://www.youtube.com/watch?v=58T0NlhNweA
Wraca padnięty do domu. Nie zdejmując butów, od razu kieruje kroki w stronę kuchni. Siada przy stole, a jego oczom ukazuje się cudny widok - June ubrana w fartuszek, gotuje dla niego obiad. Wygląda przesłodko. Odwraca się, szczerzy ząbki w promiennym uśmiechu i nakłada mu na talerz obiad, przy okazji witając buziakiem. Smakuje wyśmienicie (jedzenie i buziak xD). Następna scena - łąka, słoneczny, bezwietrzny dzień, na niebie ani jednej chmurki. Siedzą na kocu, karmiąc się wzajemnie truskawkami z bitą śmietaną, a wokoło biegają i bawią się w najlepsze ich miniaturki. Dalej - wieczór, prosto spod prysznica, mając na sobie tylko ręcznik przewiązany w pasie, wchodzi do sypialni i zastaje iście nieziemski widok - rudowłosą piękność czekającą na niego by spełnić wszystkie jego zachcianki...
W końcu wrócił, chociaż jeszcze przez chwilę widział oczyma wyobraźni June - pokojówkę. Rozejrzał się wokoło i dostrzegł obiekt swych westchnień, w towarzystwie jednego z ocalałych żołnierzy. Natychmiast puścił się biegiem w ich stronę, lecz w połowie drogi usłyszał o czym mówi mężczyzna. Ogarnęła go wściekłość. Przyśpieszył i rzucił się na gnojka, po czym przekoziołkowali parę metrów dalej. Tam usiadł na nim i zaczął okładać go pięściami po twarzy.
- Dobrze słyszałem!? Podbijasz do June!? Po moim trupie, rozumiesz!? PO MOIM TRUPIE! - krzyczał, po każdym słowie zadając cios.
Po chwili mężczyzna leżał nieprzytomny. Haz wstał i na do widzenia odkopnął go kilkanaście metrów dalej. Kręcąc głową i mamrocząc pod nosem odwrócił się w stronę rudowłosej. Dłużej tego nie wytrzyma, musi powiedzieć jej dobitnie jak się sprawy mają. Podszedł do niej, uśmiechając się lekko. Wyciągnął rękę i delikatnie chwycił jej dłoń, a następnie położył ją po lewej stronie swojej klatki piersiowej.
- Czujesz to June? - spytał spokojnie, patrząc jej w oczy - moje serce bije tylko dla Ciebie. Zrobię wszystko by Cię uszczęśliwić, ponieważ... Cię kocham.
Zarumienił się lekko, lecz nie dał po sobie poznać, że jest zdenerwowany. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym mimowolnie zaczął przybliżać swoją twarz do jej ust. Przymknął lekko powiekę, dzieliła ich coraz mniejsza odległość. Serce znów zaczęło mu bić jak oszalałe. Jeszcze trochę, jeszcze kilka centymetrów...
I czar prysł. Ocknął się jakby z drzemki, zastygając w miejscu. Zamrugał okiem i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z bliskości rudowłosej. Oraz z tego, że jej dłoń nadal znajduje się na jego piersi.
- Hę!? - wrzasnął, odskakując do tyłu i wyswobadzając jej rękę - Co tu się u licha działo?
Odpowiedź przyszła natychmiast. Zupełnie jak wtedy, gdy zdał sobie sprawę z poczynań Katsu podczas bytowania pasożyta w jego ciele, tak teraz miał w głowie film przedstawiający to, co działo się z nim przez ostatnie kilka minut. Zaskoczenie zmieniło się w zażenowanie. Klepnął się otwartą dłonią w czoło. Boże jaki wstyd. Tyle ludzi (i nie tylko) wokoło, a on odstawia taką szopkę. A czyja to wina.
- June! - ryknął, celując w nią oskarżycielsko palcem - June głupia, widzisz co zrobiłaś!? Miałem rację, nie panujesz nad swoją mocą!
Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w rudowłosą ze złością, po czym podleciał do niewielkiej grupki stojącej nieopodal. Chciał jak najszybciej zapomnieć o tym idiotycznym incydencie. Stanął obok nieznanego mu jeszcze Ziemianina. Załapał się na końcowe wypowiedzi jego i tej ładnej wysłanniczki zaświatów.
- Teleportacja? A tak, znam się na tym! Ty, ja, Hikaru... Hikaru, Ty, ja... 3 osoby, więcej niż potrzeba! - paplał, czując na policzkach czerwone plamy i mając wrażenie, że za chwilę wszyscy oni wybuchną śmiechem, wspominając jego zachowanie - Senzu? - odwrócił głowę w stronę Czerwonowłosego - a co to takiego?
Natomiast na wzmiankę o leczniczych zdolnościach June, mruknął - To ją powinni leczyć...
- GośćGość
Re: Wioska Kuro
Pon Kwi 13, 2015 8:08 pm
Kątem oka obserwowała jak Hazard w odwecie za czułe słówka okłada splątanego saiyana doprowadzając go do nieprzytomności. Westchnęła ciężko. Kiedy minie ten czar? Jest to zabawne, prawda, ale po kilku minutach robi się niebezpieczne i mdłe. Miała ochotę go zabić, a nie mogła tego zrobić. Gdy oni omawiali plan, June zamknęła oczy stojąc nieruchomo. Włączy się gdy w końcu do czegoś dojdą, a ona sama dostanie jakieś konkretne rozkazy. Rozkazy… jak to brzmi. June wykonuje rozkazy.
Zdziwiona uniosła powieki czując jak coś chwyta ją za rękę, a następnie przykłada do czegoś ciepłego. Spojrzała złotymi oczami wielce zdziwiona na saiyana. No palnęło go naprawdę na dekiel. Odsuwała swoje ciało do tyłu gdy ten w tym czasie się przybliżał niebezpiecznie z zamiarem jej pocałowania. Gdy już niemal robiła mostek i chciała momentalnie przesunąć się do przodu by wywalić mu z dyńki… pstryk! Czar prysł jak bańka mydlana, a Hazard wrócił do normalnych! Odskoczył jak poparzony, a June wpadła w niepohamowany napad śmiechu, trzymając się za brzuch.
___ - HAHAHA! ŻEBYS TY SIEBIE WIDZIAŁ! HAHAHA! – wskazała na niego palcem, a drugą ręką wytarła łzy śmiechu z kącików oczu. Odwróciła się uwodzicielsko tyłem do Hazarda, kładąc jedną dłoń na tyłku, a drugą na środkowej części piersi – „Zrobię wszystko by Cię uszczęśliwić, ponieważ Cię kocham” Buzi buzi. – wytknęła jeszcze w jego stronę język po czym uspokoiła się. Koniec tego dobrego. Było fajnie, ale się skończyło.
Na zgryźliwy tekst Hazarda June odpowiedziała pokazaniem kuleczki z owym różowym dymem, który przed chwilą zmącił mu głowę. Jej wzrok mówił jasno ‘nie podskakuj bo znów oberwiesz tym’.
___ - Potrafię leczyć, ale nie będę tego robić. To zużywa dużo KI, a ja jej potrzebuję by zadbać o własny tyłek. - odparła. – Wy jesteście brani pod uwagę jako drudzy… - w jej głosie rozbrzmiała nutka wredoty i złości. Ją interesuje Ziemia i Shigo, nikt więcej. Ta pogłębiająca się samolubność zaczęła się dawać mocno we znaki również ludziom wokół June. Ciężko będzie nad sobą teraz zapanować gdy wokół tyle paniki i strachu, który napędza demoniczną stronę rudowłosej.
___ - Mam pomysł. – powiedziała na głos, ale bardziej do siebie, po czym zniknęła. Pojawiła się tuż przy samym sklepieniu Netheru po czym po krótkim skoncentrowaniu się wyrzuciła z siebie ogromne pokłady energii wraz z krzykiem, powodując utworzenie się dziury, dość sporej dziury. Prychnęła po czym uaktywniając czerwoną aurę wyleciała.
Co się stało? Dlaczego demonica zrobiła coś takiego? To bardzo proste. Zmieniła zdanie. Jakieś wrogie jednostki zaczęły kierować się w stronę Ziemi i kosmosu, więc postanowiła to zbadać nim będzie za późno. Jeśli będzie trzeba to zniszczy całą kosmiczną flotę jeśli będzie trzeba. Nie da tym małpom położyć swoich łap na Ziemi.
>Z tematu – orbita Vegety.
Zdziwiona uniosła powieki czując jak coś chwyta ją za rękę, a następnie przykłada do czegoś ciepłego. Spojrzała złotymi oczami wielce zdziwiona na saiyana. No palnęło go naprawdę na dekiel. Odsuwała swoje ciało do tyłu gdy ten w tym czasie się przybliżał niebezpiecznie z zamiarem jej pocałowania. Gdy już niemal robiła mostek i chciała momentalnie przesunąć się do przodu by wywalić mu z dyńki… pstryk! Czar prysł jak bańka mydlana, a Hazard wrócił do normalnych! Odskoczył jak poparzony, a June wpadła w niepohamowany napad śmiechu, trzymając się za brzuch.
___ - HAHAHA! ŻEBYS TY SIEBIE WIDZIAŁ! HAHAHA! – wskazała na niego palcem, a drugą ręką wytarła łzy śmiechu z kącików oczu. Odwróciła się uwodzicielsko tyłem do Hazarda, kładąc jedną dłoń na tyłku, a drugą na środkowej części piersi – „Zrobię wszystko by Cię uszczęśliwić, ponieważ Cię kocham” Buzi buzi. – wytknęła jeszcze w jego stronę język po czym uspokoiła się. Koniec tego dobrego. Było fajnie, ale się skończyło.
Na zgryźliwy tekst Hazarda June odpowiedziała pokazaniem kuleczki z owym różowym dymem, który przed chwilą zmącił mu głowę. Jej wzrok mówił jasno ‘nie podskakuj bo znów oberwiesz tym’.
___ - Potrafię leczyć, ale nie będę tego robić. To zużywa dużo KI, a ja jej potrzebuję by zadbać o własny tyłek. - odparła. – Wy jesteście brani pod uwagę jako drudzy… - w jej głosie rozbrzmiała nutka wredoty i złości. Ją interesuje Ziemia i Shigo, nikt więcej. Ta pogłębiająca się samolubność zaczęła się dawać mocno we znaki również ludziom wokół June. Ciężko będzie nad sobą teraz zapanować gdy wokół tyle paniki i strachu, który napędza demoniczną stronę rudowłosej.
___ - Mam pomysł. – powiedziała na głos, ale bardziej do siebie, po czym zniknęła. Pojawiła się tuż przy samym sklepieniu Netheru po czym po krótkim skoncentrowaniu się wyrzuciła z siebie ogromne pokłady energii wraz z krzykiem, powodując utworzenie się dziury, dość sporej dziury. Prychnęła po czym uaktywniając czerwoną aurę wyleciała.
Co się stało? Dlaczego demonica zrobiła coś takiego? To bardzo proste. Zmieniła zdanie. Jakieś wrogie jednostki zaczęły kierować się w stronę Ziemi i kosmosu, więc postanowiła to zbadać nim będzie za późno. Jeśli będzie trzeba to zniszczy całą kosmiczną flotę jeśli będzie trzeba. Nie da tym małpom położyć swoich łap na Ziemi.
>Z tematu – orbita Vegety.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sob Kwi 18, 2015 4:26 pm
W moim stylu życia nie ma miejsca na stres. Robię coś szalonego, albo brutalnego, czerpię z tego radochę, i powtarzam cykl. Nadmierne przejmowanie się drobnymi sprawami to cecha ludzka, nie moja. Bogowie widocznie mają trochę cech ludzkich.
Nie rozumiem dlaczego wszyscy tutaj na mnie wrzeszczą. Mówią jaki to jestem nie godny zaufania, i zły i niedobry a sami nie potrafią rozmawiać jak trzeźwe istoty. Głowa mnie boli już od samego utrzymywania netheru, darcie mi się do ucha nie poprawi z pewnością mojej lojalności. Pewnie, mamy większe szanse jeśli będziemy walczyć całą grupą. Pewnie, możemy wykorzystać umiejętności teleportaci trzech osób. Ale wieloletnia Bogini powinna nad sobą bardziej panować, i mówi to demon który nie dalej jak kwadrans temu bił się z Saiyanami kierując się wyłącznie rządzą krwi.
Ostatecznie trzeba jednak było przyznać rację zarówno jej, jak i czerwonowłosemu. W naszej ekipie niewiele było zaufania. Szczerze mówiąc miałem już w głowie kilka scenariuszy jak mógłbym zdradzić i wynieść z tego same korzyści. A reszta? June ufa mi najmniej,Kuro ma mnie za perwersa, Chepri pewnie ma co do mnie słuszne obawy, Hikaru jest zbyt doświadczony by spuścić mnie z oczu, Hazard próbowal poderwać June, a Kaede ufa mi zdecydowanie za bardzo. Dość wybuchowy ładunek, a to nie spacer do kiosku...
No tak, nie zapominajmy że nasz Chepri to tylko człowiek, i jego ciało to zwykłe białko. Wyglądał jakby podniósł na siłce dwa razy więcej niż powinien, ale zrozumiał to dopiero po zajściu. Po tym jak June dała najbardziej podwyższajacą morale grupy odpowiedź na świecie, wojownik z Ziemi pokryty został srebrno - zieloną aurą zaklęcia KAIFUKU. Był tymczasem odwrócony ode mnie, więc musiało go to zaskoczyć. Przekazałem mu mniej więcej 10% mojej KI, co powinno wystarczyć na sprowadzenie nadwyrężonego i przegrzanego organizmu z powrotem do szczytowej formy.
-Już lepiej?
Tylko tyle zdążyłem powiedzieć przed teleportacją June. Miałem nadzieję że do tego nie dojdzie, ale stało się. Przed chwilą było coś mówione o tym że utrata każdego człowieka nas zaboli. June uważała się za najsilniejsze ogniwo grupy. Ale cooo tam, poradzimy sobie jakoś bez niej, nie? Mogłem próbować załatać tą dziurę, ale to byłaby walka z wiatrakiem.
-Taa. Mówiłaś coś o współpracy Kaede?
Powiedziałem trochę kpiąc, ale jednocześnie dość trafnie ująłem zaistniałą sytuacje.
-Mam pomysł. Weźmy się wszyscy za ręce, zbierzmy w kółeczko i zaśpiewajmy KUMBA-YA. Może wtedy nikt inny nie odleci a zaufanie w naszej grupie wzrośnie. jakieś lepsze sugestie?
Nie rozumiem dlaczego wszyscy tutaj na mnie wrzeszczą. Mówią jaki to jestem nie godny zaufania, i zły i niedobry a sami nie potrafią rozmawiać jak trzeźwe istoty. Głowa mnie boli już od samego utrzymywania netheru, darcie mi się do ucha nie poprawi z pewnością mojej lojalności. Pewnie, mamy większe szanse jeśli będziemy walczyć całą grupą. Pewnie, możemy wykorzystać umiejętności teleportaci trzech osób. Ale wieloletnia Bogini powinna nad sobą bardziej panować, i mówi to demon który nie dalej jak kwadrans temu bił się z Saiyanami kierując się wyłącznie rządzą krwi.
Ostatecznie trzeba jednak było przyznać rację zarówno jej, jak i czerwonowłosemu. W naszej ekipie niewiele było zaufania. Szczerze mówiąc miałem już w głowie kilka scenariuszy jak mógłbym zdradzić i wynieść z tego same korzyści. A reszta? June ufa mi najmniej,Kuro ma mnie za perwersa, Chepri pewnie ma co do mnie słuszne obawy, Hikaru jest zbyt doświadczony by spuścić mnie z oczu, Hazard próbowal poderwać June, a Kaede ufa mi zdecydowanie za bardzo. Dość wybuchowy ładunek, a to nie spacer do kiosku...
No tak, nie zapominajmy że nasz Chepri to tylko człowiek, i jego ciało to zwykłe białko. Wyglądał jakby podniósł na siłce dwa razy więcej niż powinien, ale zrozumiał to dopiero po zajściu. Po tym jak June dała najbardziej podwyższajacą morale grupy odpowiedź na świecie, wojownik z Ziemi pokryty został srebrno - zieloną aurą zaklęcia KAIFUKU. Był tymczasem odwrócony ode mnie, więc musiało go to zaskoczyć. Przekazałem mu mniej więcej 10% mojej KI, co powinno wystarczyć na sprowadzenie nadwyrężonego i przegrzanego organizmu z powrotem do szczytowej formy.
-Już lepiej?
Tylko tyle zdążyłem powiedzieć przed teleportacją June. Miałem nadzieję że do tego nie dojdzie, ale stało się. Przed chwilą było coś mówione o tym że utrata każdego człowieka nas zaboli. June uważała się za najsilniejsze ogniwo grupy. Ale cooo tam, poradzimy sobie jakoś bez niej, nie? Mogłem próbować załatać tą dziurę, ale to byłaby walka z wiatrakiem.
-Taa. Mówiłaś coś o współpracy Kaede?
Powiedziałem trochę kpiąc, ale jednocześnie dość trafnie ująłem zaistniałą sytuacje.
-Mam pomysł. Weźmy się wszyscy za ręce, zbierzmy w kółeczko i zaśpiewajmy KUMBA-YA. Może wtedy nikt inny nie odleci a zaufanie w naszej grupie wzrośnie. jakieś lepsze sugestie?
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Nie Kwi 19, 2015 5:03 pm
To było jasne, że zamknięcie prawie nieznanych sobie osób może doprowadzić do różnego rodzaju scysji. W dodatku tak różnych istot... To tak jakby zamknąć Hitlera z czarnym Żydem... W Netherze utknęły demony wraz z boginią i małpami. Trzeba było zapanować nad nimi jednak bogini wcale nie pomagała. Straciła nad sobą przez moment panowanie kiedy mistic chciał dowiedzieć się nad wszelkimi możliwościami demona, który sprowadził ich wszystkich wraz z wioską do tego miejsca. Widać było, że męczy go utrzymywanie wymiaru przez dłuższy czas. Widocznie nie był w stanie długo go utrzymywać w takim rozmiarze. Przez ostatnie minuty Hikaru zauważył, że Dragot zmniejszył wszelkie udziwnienia do praktycznie czystego wymiaru, zero dziwnych budowli czy dźwięków... po prostu normalna Osada Kury obok, zwłoki sayan i oni. Grupa wojowników mających na celu jedno zadanie-obalenie króla. Każdy był tu z własnych pobudek. Białowłosy musiał jakoś zareagować na słowa Chepriego oraz Kaede.
- Ignorowałem Cię bo jak na razie nie powiedziałaś niczego co byłoby przydatne. Wiem, ze możemy się teleportować bezproblemowo przenosząc prosto do pałacu. Muszę jednak znać możliwości tego demona. On bezpośrednio będzie mi potrzebny. Co do poznania naszych zdolności, Chepri, nie zakazuję wam tego. Planowałem zabrać do sali tronowej tylko dwie osoby poza sobą. Dragot nie jest w stanie rozciągnąć Netheru na cały pałac. Nie jeśli staną na przeciw siebie dwie potężne energie takie jak Kuro i król. Zell Junior prawdopodobnie jako jeden z niewielu może wchodzić na ostatnie stadium ssj, a to znaczy, że jest extremalnie niebezpieczny. Patrząc na jego drzewo rodzinne to całkiem możliwe. Reszta z was powinna dbać o to by nikt do nas się nie przebił, czyli jak najbardziej powinniście poznać własne zdolności. Tu przerwał patrząc na Hazarda, który dalej zalecał się do June jeszcze przez dłuższą chwilę aż technika nie zakończyła się.
Demonica postanowiła jednak wrócić na Ziemię niszcząc co nie co plany grupy bo przecież to ona była tu najsilniejsza obecnie. Nawet Hikaru musiał to obecnie przyznać. Wydzielając ogromną moc otworzyła przejście wymiarowe i wróciła na Vegetę po czym pewnie opuściła ją i poleciała na planetę jaką uznawała za dom. Wolała chronić syna niż walczyć tu. Taka logika miała sens, ale przecież będąc tutaj także przyczyniłaby się do jego chronienia tylko bardziej pośrednio. Jedyna reakcja wojownika była na to: przyłożenie otwartej dłoni i przejechanie nią po twarzy. Nie miał siły komentować tego przez kilka chwil jeszcze. Dopiero reszta grupy skomentowała jej zachowanie.
W tym momencie scouter znów się odezwał. Hikaru poszedł do statku by sprawdzić co takiego zostało upichcone, czy tym razem odtrutka podziała odpowiednio. Załadował substancją kolejnych kilka nabojów do pistoletu medycznego i wyszedł ze statku by ostatecznie go schować do pach bachu. Właściwie zużył cały lek jaki został dlatego napełnił kilka sztuk medycznej amunicji. I tak nie mieli więcej królików doświadczalnych, także to była ostatnia próba. Spojrzał na leżącego sayana, próbującego się wyrwać z energetycznych obręczy, ale nie dawał rady na razie. Nic innego nie zostało jak podejście do niego i wstrzyknięcie mu w szyję specyfiku. Mistic wyprostował się chowając pistolet w kieszeni wewnętrznej płaszcza i czekał na efekty. Wyjął scouter i przeskanował leżącego na ziemi. Lek się rozprowadzał z krwią w ciągu paru uderzeń serca i od razu przystąpił do dezaktywacji nanobotów. Nie tylko je wyłączał, ale także izolował i pobudzał układ odpornościowy do wyrzucenia ich z organizmu.
Po następnych kilku minutach z ust sayana wypłynęła substancja, która wyglądała jak rzadki budyń koloru zielonego. Pacjent dalej oddychał, ale zapadł spokojny w sen. Hikaru odniósł sukces, ale jedynie uśmiechnął się i pokazał grupie dwa palce uformowane w literę "V". Nie zamierzał się tym afiszować, choć lekki uśmiech mówił wszystko. Wrócił do grupy i podał komendę.
- Jak dla mnie możemy startować do walki. Kuro i April mieli wystarczająco dużo czasu. Hazard, lub Kaede zabierzcie resztę od razu do Pałacu, ja z Dragotem muszę skoczyć po wnuka. Potem od razu do Zella. Nie ma czasu na świrowanie pawiana dzieciaki. To, że June nas opuściła nic nie zmienia. Poradzicie sobie. W końcu macie boga po swojej stronie. Obniżcie maksymalnie swoją Ki póki nie rozpocznie się przedstawienie. Hazardzie, jeśli znasz jakieś kruczki, które wam mogą pomóc przekaż je innym. Możesz też skoczyć po kogoś do pomocy jeśli masz kogoś. Może po tego Czerownego, który to ponoć chciał zasiąść na tronie. Tu skończył by odwrócić się do demona by położyć dłoń mu na ramieniu. Dwa palce drugiej dłoni przyłożył do czoła dając znak Dragotowi by otworzył przejście w Netherze, a nawet może powrócić w całości do rzeczywistości, a kiedy już to zrobił obaj wojownicy zniknęli by pojawić się gdzieś na pustyni.
ZT z kozą. Pierwszy przystanek : Kurak.
BTW koniec treningu.
- Ignorowałem Cię bo jak na razie nie powiedziałaś niczego co byłoby przydatne. Wiem, ze możemy się teleportować bezproblemowo przenosząc prosto do pałacu. Muszę jednak znać możliwości tego demona. On bezpośrednio będzie mi potrzebny. Co do poznania naszych zdolności, Chepri, nie zakazuję wam tego. Planowałem zabrać do sali tronowej tylko dwie osoby poza sobą. Dragot nie jest w stanie rozciągnąć Netheru na cały pałac. Nie jeśli staną na przeciw siebie dwie potężne energie takie jak Kuro i król. Zell Junior prawdopodobnie jako jeden z niewielu może wchodzić na ostatnie stadium ssj, a to znaczy, że jest extremalnie niebezpieczny. Patrząc na jego drzewo rodzinne to całkiem możliwe. Reszta z was powinna dbać o to by nikt do nas się nie przebił, czyli jak najbardziej powinniście poznać własne zdolności. Tu przerwał patrząc na Hazarda, który dalej zalecał się do June jeszcze przez dłuższą chwilę aż technika nie zakończyła się.
Demonica postanowiła jednak wrócić na Ziemię niszcząc co nie co plany grupy bo przecież to ona była tu najsilniejsza obecnie. Nawet Hikaru musiał to obecnie przyznać. Wydzielając ogromną moc otworzyła przejście wymiarowe i wróciła na Vegetę po czym pewnie opuściła ją i poleciała na planetę jaką uznawała za dom. Wolała chronić syna niż walczyć tu. Taka logika miała sens, ale przecież będąc tutaj także przyczyniłaby się do jego chronienia tylko bardziej pośrednio. Jedyna reakcja wojownika była na to: przyłożenie otwartej dłoni i przejechanie nią po twarzy. Nie miał siły komentować tego przez kilka chwil jeszcze. Dopiero reszta grupy skomentowała jej zachowanie.
W tym momencie scouter znów się odezwał. Hikaru poszedł do statku by sprawdzić co takiego zostało upichcone, czy tym razem odtrutka podziała odpowiednio. Załadował substancją kolejnych kilka nabojów do pistoletu medycznego i wyszedł ze statku by ostatecznie go schować do pach bachu. Właściwie zużył cały lek jaki został dlatego napełnił kilka sztuk medycznej amunicji. I tak nie mieli więcej królików doświadczalnych, także to była ostatnia próba. Spojrzał na leżącego sayana, próbującego się wyrwać z energetycznych obręczy, ale nie dawał rady na razie. Nic innego nie zostało jak podejście do niego i wstrzyknięcie mu w szyję specyfiku. Mistic wyprostował się chowając pistolet w kieszeni wewnętrznej płaszcza i czekał na efekty. Wyjął scouter i przeskanował leżącego na ziemi. Lek się rozprowadzał z krwią w ciągu paru uderzeń serca i od razu przystąpił do dezaktywacji nanobotów. Nie tylko je wyłączał, ale także izolował i pobudzał układ odpornościowy do wyrzucenia ich z organizmu.
Po następnych kilku minutach z ust sayana wypłynęła substancja, która wyglądała jak rzadki budyń koloru zielonego. Pacjent dalej oddychał, ale zapadł spokojny w sen. Hikaru odniósł sukces, ale jedynie uśmiechnął się i pokazał grupie dwa palce uformowane w literę "V". Nie zamierzał się tym afiszować, choć lekki uśmiech mówił wszystko. Wrócił do grupy i podał komendę.
- Jak dla mnie możemy startować do walki. Kuro i April mieli wystarczająco dużo czasu. Hazard, lub Kaede zabierzcie resztę od razu do Pałacu, ja z Dragotem muszę skoczyć po wnuka. Potem od razu do Zella. Nie ma czasu na świrowanie pawiana dzieciaki. To, że June nas opuściła nic nie zmienia. Poradzicie sobie. W końcu macie boga po swojej stronie. Obniżcie maksymalnie swoją Ki póki nie rozpocznie się przedstawienie. Hazardzie, jeśli znasz jakieś kruczki, które wam mogą pomóc przekaż je innym. Możesz też skoczyć po kogoś do pomocy jeśli masz kogoś. Może po tego Czerownego, który to ponoć chciał zasiąść na tronie. Tu skończył by odwrócić się do demona by położyć dłoń mu na ramieniu. Dwa palce drugiej dłoni przyłożył do czoła dając znak Dragotowi by otworzył przejście w Netherze, a nawet może powrócić w całości do rzeczywistości, a kiedy już to zrobił obaj wojownicy zniknęli by pojawić się gdzieś na pustyni.
ZT z kozą. Pierwszy przystanek : Kurak.
BTW koniec treningu.
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pon Kwi 20, 2015 2:42 pm
Bogini słuchała kolejnych kretynizmów, ucząc się co znaczy być prawdziwie wrednym. Jej druga natura zachęcała ją przez długi czas do zmiany swojego stylu bycia i trzeba przyznać, że wydawało się bardzo kuszące. Jednak jej kochające wnętrze cały czas dawało wyrazy bycia samą miłością. W końcu ta pomyłka kogoś z jej rasy- jedyny mistic zabrał tą niepotrzebną nikomu maskotkę i cały wymiar prysnął jak mydlana bańka. Oczom Kaede ukazał się radosny tłum, który ucztował przy stole, który wcześniej wyczarowała dla lokalnej społeczności. Podbiegła do kilku dzieciaków, plotkując z nimi i dzieląc się ciasteczkami, przez długi czas śmiała się i rozmawiała z wieloma osobami, za każdym razem dając duszom to, czego potrzebują. Jej przybycie wprowadziło każdego w dobry nastrój, nie tylko umiała zabawić, rozkręcić taneczną zabawę, ale też sypała smakołykami jak z rękawa. *Mogłabym zająć się wiecznymi imprezami…* pomyślała przez chwilę, szybko odrzucając niedorzeczny plan. Ktoś musi pilnować galaktyki.
Gdy już zadbała o każdego i nikt nie pozostał strapiony, musiała pomyśleć nieco o sobie. Odwróciła się na pięcie, odrzucając do tylu swoje lśniące włosy, które na wietrze dograły jeszcze bardziej czarujący efekt. Jej rozmarzony wzrok i ciepły, pełen uczucia uśmiech spotkał się z Hazadrem, do którego też pewnym siebie krokiem zaczęła zmierzać, niczym modelka na wybiegu. Była już tak blisko, a atmosfera jakby tylko sprzyjała budzącym się emocjom. Te ciepło, te uczucia, gotująca się krew, motyle w brzuchu, gdy już tuż, tuż zbliżyła swoje usta do jego twarzy. Nagle… Szarpnęła małpę mocno za pelerynę i pociągnęła za sobą nieco dalej.
-Chodź Hazard, wiem że nie możesz mi odmówić.- szła dalej, nie dając mu możliwości zaprotestowania. Gdy w końcu zostali sami, znów uśmiechnęła się czarująco, ale nie było już tyle romantyzmu na jej buźce. –Naucz mnie czegoś fajnego!- krzyknęła jak dziecko, wyrażając mocno swoją ekspresję dynamiką ciała. –No wiesz… Takie co pomoże mi powalczyć z innymi, dam ci za to coś super.- chwyciła jego dłonie w swoje i podleciała tak, aby leżeć w powietrzu na wysokości jego klatki piersiowej i głośno wypowiedziała urocze….
-Prooooosszzzzzęę!- nie czekała na jego zgodę, a jedynie zniknęli dzięki teleportacji.
ZT*2--> oaza na czerwonej pustyni
Gdy już zadbała o każdego i nikt nie pozostał strapiony, musiała pomyśleć nieco o sobie. Odwróciła się na pięcie, odrzucając do tylu swoje lśniące włosy, które na wietrze dograły jeszcze bardziej czarujący efekt. Jej rozmarzony wzrok i ciepły, pełen uczucia uśmiech spotkał się z Hazadrem, do którego też pewnym siebie krokiem zaczęła zmierzać, niczym modelka na wybiegu. Była już tak blisko, a atmosfera jakby tylko sprzyjała budzącym się emocjom. Te ciepło, te uczucia, gotująca się krew, motyle w brzuchu, gdy już tuż, tuż zbliżyła swoje usta do jego twarzy. Nagle… Szarpnęła małpę mocno za pelerynę i pociągnęła za sobą nieco dalej.
-Chodź Hazard, wiem że nie możesz mi odmówić.- szła dalej, nie dając mu możliwości zaprotestowania. Gdy w końcu zostali sami, znów uśmiechnęła się czarująco, ale nie było już tyle romantyzmu na jej buźce. –Naucz mnie czegoś fajnego!- krzyknęła jak dziecko, wyrażając mocno swoją ekspresję dynamiką ciała. –No wiesz… Takie co pomoże mi powalczyć z innymi, dam ci za to coś super.- chwyciła jego dłonie w swoje i podleciała tak, aby leżeć w powietrzu na wysokości jego klatki piersiowej i głośno wypowiedziała urocze….
-Prooooosszzzzzęę!- nie czekała na jego zgodę, a jedynie zniknęli dzięki teleportacji.
ZT*2--> oaza na czerwonej pustyni
Re: Wioska Kuro
Sro Kwi 22, 2015 6:31 pm
Idąc i niosąc April na rękach Kuro słuchał skrótu relacji od Dragota. Specjalnie wybierał boczne drogi, gdzieś za domkami, z dala od spojrzeń mieszkańców. Chronił April przed nadmiernymi spojrzeniami, których teraz nie byłaby w stanie znieść. Zresztą sam też chciał się schować, bal się że któryś z mieszkańców, albo i wszyscy zapytają go dlaczego ich zostawił, dlaczego poleciał za dziewczyną zamiast ich ratować. Skradanie się niemal we własnym domu było wystarczająco żenujące. Nie był na to gotów, a tłumaczenie że było tu sporo silnych wojowników nawet jego nie przekonywało. Idąc przyglądał się budynkom i zauważył, że żaden nie jest uszkodzony, do tego w oddali dało się słyszeć śmiech. Na Ozaru, co jest grane, wszyscy postradali rozum? – pomyślał i cichaczem udali. Nie mógł uwierzyć, wielki stół zawalony smakołykami, wszyscy się bawią i śmieją. Nawet dzieci biegają dookoła z wielkimi lizakami w ręku. Dopiero teraz dostrzegł delikatnie pobłyskujące błękitem mury wokół wioski. Dookoła unosiły się pozostałości aury Kaede. Czyli to wszystko to sprawka boginki. Musiał przyznać, że Kaede jest niesamowita.
Wszystko dookoła wyglądało jakby nic się tutaj nie wydarzyło, jakby nie było ataku. Dziewczyna niesamowicie walczyła i znosiła tą dziwną rasę, jaką byli Saiyanie. Niezależnie ile mieli w sobie czystej krwi, wszystkie bez wyjątku małpiszony były uparte. Do tego uważali, ze podjadali wszystkie rozumy, byli aroganccy, kłótliwi i mieli w nosi pozostałe rasy. Sam nie był wyjątkiem, Kaede w pełni zasługuje na tytuł boga choćby za swoją anielską cierpliwość. Przydałoby mu się jej wsparcie, kompletnie nie wiedział jak sobie dalej poradzić z April. Starał się być wsparciem dla dziewczyny ale niosąc halfkę w milczeniu na pewno tego nie wyrażał. Przez zapłakane i podpuchnięte oczy mogła dostrzec, że jej działania nie poczyniły żadnych szkód. Za to, kiedy zbliżali się do domku widać było ciała żołnierzy, niektórzy rozszarpani na strzępy. Kuro od razu spiął się ze złości.
- Mordercy – wycedzi przez zacisniete zęby podsumowując działania obrońców wioski. Ciekawe co by było, jakby zabił dziesięciu byle jakich łebków z Ziemi. Wtedy to byłby krzyk, a nikogo nie obeszło rozerwanie kilku żołnierzy, które pewnie nawet nie wiedzieli co robią. Przy domku siedział Chepri i widać było, że jest piekielnie wykończony walką. Obok leżał jeden nieprzytomny żołnierz spętany energetycznym pierścieniem. Czeka go jeszcze dziś dużo pracy. Poszperał w kieszeni i wyjął z niej połówkę senzu, rzucił Ziemianinowi. Oddał mu wszystko, co miał, nie chciał nawet myśleć o tym, ze ten kawałek magicznej fasolki, mógł być ratunkiem życia w starciu z królem, którego czekało.
- Przykro mi więcej nie mam ale przynajmniej postawić Cię na nogi. Hikaru powinien mieć więcej, mi tyle zostało po walce z Rikimaru. Rozgośćcie się w domku, łazienka i kuchnia są do Waszej dyspozycji. Ten dom zawsze stoi dla wszystkich gości otwarty. Przepraszam, że się Wami nie zajmę ale moja królowa ma pierwszeństwo.
Zaniósł April do ich pokoju na górę i delikatnie posadził na łóżku. Nie chciała zostawać sama ale kuro nie miał wyboru.
- Przyniosę tylko miskę z wodą i mydłem, ręcznik, apteczkę i zaraz jestem, nie zostawię Cię. Obiecałem. Nigdzie mi nie brykaj.
Niestety zajęło mu to więcej czasu, musiał jeszcze zgarnąć nieprzytomnego biedaka. Zniszczył scuoter, zasłonił mu oczy i zamknął w piwnicy. Trzeba potem wykombinować co z nim zrobić, na pewno nie zabijać. Przyłożył w biegu garść gazy do rozbitej skroni i zabandażował, przynajmniej na razie niech to wchłania krew. Tak szybko, jak mógł wrócił na górę do zrozpaczonej ukochanej. Usiadł na przeciw i delikatnie zaczął zmywać brud i krew. Wreszcie byli na chwilę sami. Starał się ją uspokajać i pocieszać, ciągle powtarzał jak bardzo ją kocha i sam też przepraszał. Starał się z całych sił, choć nie był w stanie rozumieć tego co czuła. April podzieliła los podobny do ofiar Tsufula: Vi, Chepriego, Verninila no i Hazarda ale w przeciwieństwie do nich miała świadomość tego, co robiła. Kiedy skończył i opatrzył halfkę położyli się razem i mocno tulił ją w ramionach. Wieczór się zbliżał, a ktoś musi pochować te trupy. Tyle okropności przez ostatnie kilak dni musiało się wydarzyć, ze teraz razem dzielili gorzkie łzy.
OOC: Cheps czekamy na Ciebie. Haz, może zmienicie lokacje, żeby wygodniej wam się trenowało.
Wszystko dookoła wyglądało jakby nic się tutaj nie wydarzyło, jakby nie było ataku. Dziewczyna niesamowicie walczyła i znosiła tą dziwną rasę, jaką byli Saiyanie. Niezależnie ile mieli w sobie czystej krwi, wszystkie bez wyjątku małpiszony były uparte. Do tego uważali, ze podjadali wszystkie rozumy, byli aroganccy, kłótliwi i mieli w nosi pozostałe rasy. Sam nie był wyjątkiem, Kaede w pełni zasługuje na tytuł boga choćby za swoją anielską cierpliwość. Przydałoby mu się jej wsparcie, kompletnie nie wiedział jak sobie dalej poradzić z April. Starał się być wsparciem dla dziewczyny ale niosąc halfkę w milczeniu na pewno tego nie wyrażał. Przez zapłakane i podpuchnięte oczy mogła dostrzec, że jej działania nie poczyniły żadnych szkód. Za to, kiedy zbliżali się do domku widać było ciała żołnierzy, niektórzy rozszarpani na strzępy. Kuro od razu spiął się ze złości.
- Mordercy – wycedzi przez zacisniete zęby podsumowując działania obrońców wioski. Ciekawe co by było, jakby zabił dziesięciu byle jakich łebków z Ziemi. Wtedy to byłby krzyk, a nikogo nie obeszło rozerwanie kilku żołnierzy, które pewnie nawet nie wiedzieli co robią. Przy domku siedział Chepri i widać było, że jest piekielnie wykończony walką. Obok leżał jeden nieprzytomny żołnierz spętany energetycznym pierścieniem. Czeka go jeszcze dziś dużo pracy. Poszperał w kieszeni i wyjął z niej połówkę senzu, rzucił Ziemianinowi. Oddał mu wszystko, co miał, nie chciał nawet myśleć o tym, ze ten kawałek magicznej fasolki, mógł być ratunkiem życia w starciu z królem, którego czekało.
- Przykro mi więcej nie mam ale przynajmniej postawić Cię na nogi. Hikaru powinien mieć więcej, mi tyle zostało po walce z Rikimaru. Rozgośćcie się w domku, łazienka i kuchnia są do Waszej dyspozycji. Ten dom zawsze stoi dla wszystkich gości otwarty. Przepraszam, że się Wami nie zajmę ale moja królowa ma pierwszeństwo.
Zaniósł April do ich pokoju na górę i delikatnie posadził na łóżku. Nie chciała zostawać sama ale kuro nie miał wyboru.
- Przyniosę tylko miskę z wodą i mydłem, ręcznik, apteczkę i zaraz jestem, nie zostawię Cię. Obiecałem. Nigdzie mi nie brykaj.
Niestety zajęło mu to więcej czasu, musiał jeszcze zgarnąć nieprzytomnego biedaka. Zniszczył scuoter, zasłonił mu oczy i zamknął w piwnicy. Trzeba potem wykombinować co z nim zrobić, na pewno nie zabijać. Przyłożył w biegu garść gazy do rozbitej skroni i zabandażował, przynajmniej na razie niech to wchłania krew. Tak szybko, jak mógł wrócił na górę do zrozpaczonej ukochanej. Usiadł na przeciw i delikatnie zaczął zmywać brud i krew. Wreszcie byli na chwilę sami. Starał się ją uspokajać i pocieszać, ciągle powtarzał jak bardzo ją kocha i sam też przepraszał. Starał się z całych sił, choć nie był w stanie rozumieć tego co czuła. April podzieliła los podobny do ofiar Tsufula: Vi, Chepriego, Verninila no i Hazarda ale w przeciwieństwie do nich miała świadomość tego, co robiła. Kiedy skończył i opatrzył halfkę położyli się razem i mocno tulił ją w ramionach. Wieczór się zbliżał, a ktoś musi pochować te trupy. Tyle okropności przez ostatnie kilak dni musiało się wydarzyć, ze teraz razem dzielili gorzkie łzy.
OOC: Cheps czekamy na Ciebie. Haz, może zmienicie lokacje, żeby wygodniej wam się trenowało.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Kwi 22, 2015 9:24 pm
Niestety na tańcowanie nie było czasu. Hikaru zrobił wreszcie odtrutkę, która niestety tym razem nie zabiła Saiyanina. Miałem nadzieję na kolejny spektakl, jednak ujrzałem jedynie małpie, zielone wymiociny. Przynajmniej byłem przydatny, a to jest coś czego dawno nie czułem. Gdy Hikaru dał mi znak, wszystko wokół zaczęło się rozpadać niczym liście z drzewa, prowadząc do stuprocentowego powrotu do rzeczywistości. Zaraz potem teleportował się ze mną do miejsca pobytu moich dwóch znajomych.
Oooooch, jakiś to słodki widok. Zakochana para z ogonami wreszcie do siebie wróciła. Niemal czułem ich ulgę na swojej pociętej skórze, i ten zachód słońca w tle. mmmmm. Hikaru jednak nie czekał i jak z procy wbił igłę April lecząc ją z manipulujących nanobotów. Czuje się tak skonany jakbym nie spał od tygodnia i jakby przebiegało po mnie stado słoni załatwiając się po drodze. Ale przynajmniej jestem akceptowany, chociaż w małym stopniu. Gdy Hikaru odszedł, spojrzałem się na dwójkę i wesołym głosem powiedziałem:
-Cześć Apriiiiil, tęskniłeeem, a tyy? Ładna fryzuraaa.
Powstrzymywałem się od śmiechu gdy machałem do niej, jednocześnie ciągle robiłem wszystko co w mojej mocy by to brzmiało na tyle żartobliwie bym nie został zmieciony z powierzchni ziemi. To tylko powitanie z dystansem, nic więcej. Po tekście kuro jednak spoważniałem.
-Jeszcze nie raz Cię zaskoczę Kuro.
Odpowiedziałem dwuznacznie na podziękowania ukochanego April. Dziękowanie... jak ja dawno tego nie słyszałem. W głębi serca poczułem się miło, nie powiem. Wciąż mam w sercu ogromne pokłady nienawiści i przemocy, ale mam również dobre pobudki. Może czas z nich skorzystać, chociaż na ten okres czasu. Może zmienią o mnie zdanie chociaż w małym stopniu. Zobaczymy. Kuro zadał mi kolejne pytanie. Może i byłem zmęczony, ale poczułem entuzjazm.
-Nie pozostanę bierny, pomogę wam w pokonaniu Króla nawet za cenę własnego życia. Chociaż tyle dobrego mogę zrobić. Zarówno dla Ziemi, jak i dla was. A co do wioski, to widziałem wszystko. Hikaru wynajdywał odtrutkę którą dostała teraz April, podczas gdy większość z nas zajmowała się obezwładnianiem Saiyan. Ale sporo padło ofiarą próbnych mikstur siwowłosego, który testował je na nich. Ale walka bywa destrukcyjna.
Powiedziałem swoją wersję wydarzeń, która była powiedziana wiarygodnie. Jednocześnie pominąłem nieco fakt iż kilku saiyan osobiście rozdarłem na strzępy i czułem się wniebowzięty robiąc to. Zabijanie ich sprawiło mi frajdę jakiej nie czułem od dawna. Ale on nie musi tego wiedzieć. Szczególnie jeśli ma mi zaufać. Po zażyciu mikstury saiyanie wyglądali podobnie co po moim ataku. Jestem bezpieczny.
Nie Kuro, osobiście zabiłem setki istot ziemskich, i echo zrobili jedynie przewrażliwieni hipokryci. Żołnierze wyszkoleni do zabijania i bycia zabijanymi do tego służą. To waluta, a ja daje sobie prawo do pobierania jej. Saiyanie są tylko nieco groźniejsi, lecz ostatecznie obydwie rasy skończyły z moich rąk w takim samym stanie. Postanowiłem zająć się tymi zwłokami. Telekinezą pochwyciłem to co było z nich do pochwycenia, po minucie miałem już wszystkich. Zebrałem ich do kupy i błyskawicznie wchłonąłem. Miałem się ich pozbyć nie? To gówniany zysk, ponieważ są martwi. Ale to najskuteczniejsza metoda bez robienia rabanu. Wokół było wesolutko, mało kto spoglądał na uliczkę a już samego procesu nie zaobserwował nikt. Jednak wśród zamglonych wspomnień które udało mi się odcedzić ujrzałem pewną technikę. Tą samą którą dostałem w walce na ziemi z saiyanem. Zablokowałem ją, dokładnie poznałem jej strukturę. A teraz widzę jak się jej uczyli. Pojedyńcze zdania, ich wersje techniki. Chyba już wiem czego mi brakuje.
OOC:
Trening start
Oooooch, jakiś to słodki widok. Zakochana para z ogonami wreszcie do siebie wróciła. Niemal czułem ich ulgę na swojej pociętej skórze, i ten zachód słońca w tle. mmmmm. Hikaru jednak nie czekał i jak z procy wbił igłę April lecząc ją z manipulujących nanobotów. Czuje się tak skonany jakbym nie spał od tygodnia i jakby przebiegało po mnie stado słoni załatwiając się po drodze. Ale przynajmniej jestem akceptowany, chociaż w małym stopniu. Gdy Hikaru odszedł, spojrzałem się na dwójkę i wesołym głosem powiedziałem:
-Cześć Apriiiiil, tęskniłeeem, a tyy? Ładna fryzuraaa.
Powstrzymywałem się od śmiechu gdy machałem do niej, jednocześnie ciągle robiłem wszystko co w mojej mocy by to brzmiało na tyle żartobliwie bym nie został zmieciony z powierzchni ziemi. To tylko powitanie z dystansem, nic więcej. Po tekście kuro jednak spoważniałem.
-Jeszcze nie raz Cię zaskoczę Kuro.
Odpowiedziałem dwuznacznie na podziękowania ukochanego April. Dziękowanie... jak ja dawno tego nie słyszałem. W głębi serca poczułem się miło, nie powiem. Wciąż mam w sercu ogromne pokłady nienawiści i przemocy, ale mam również dobre pobudki. Może czas z nich skorzystać, chociaż na ten okres czasu. Może zmienią o mnie zdanie chociaż w małym stopniu. Zobaczymy. Kuro zadał mi kolejne pytanie. Może i byłem zmęczony, ale poczułem entuzjazm.
-Nie pozostanę bierny, pomogę wam w pokonaniu Króla nawet za cenę własnego życia. Chociaż tyle dobrego mogę zrobić. Zarówno dla Ziemi, jak i dla was. A co do wioski, to widziałem wszystko. Hikaru wynajdywał odtrutkę którą dostała teraz April, podczas gdy większość z nas zajmowała się obezwładnianiem Saiyan. Ale sporo padło ofiarą próbnych mikstur siwowłosego, który testował je na nich. Ale walka bywa destrukcyjna.
Powiedziałem swoją wersję wydarzeń, która była powiedziana wiarygodnie. Jednocześnie pominąłem nieco fakt iż kilku saiyan osobiście rozdarłem na strzępy i czułem się wniebowzięty robiąc to. Zabijanie ich sprawiło mi frajdę jakiej nie czułem od dawna. Ale on nie musi tego wiedzieć. Szczególnie jeśli ma mi zaufać. Po zażyciu mikstury saiyanie wyglądali podobnie co po moim ataku. Jestem bezpieczny.
Nie Kuro, osobiście zabiłem setki istot ziemskich, i echo zrobili jedynie przewrażliwieni hipokryci. Żołnierze wyszkoleni do zabijania i bycia zabijanymi do tego służą. To waluta, a ja daje sobie prawo do pobierania jej. Saiyanie są tylko nieco groźniejsi, lecz ostatecznie obydwie rasy skończyły z moich rąk w takim samym stanie. Postanowiłem zająć się tymi zwłokami. Telekinezą pochwyciłem to co było z nich do pochwycenia, po minucie miałem już wszystkich. Zebrałem ich do kupy i błyskawicznie wchłonąłem. Miałem się ich pozbyć nie? To gówniany zysk, ponieważ są martwi. Ale to najskuteczniejsza metoda bez robienia rabanu. Wokół było wesolutko, mało kto spoglądał na uliczkę a już samego procesu nie zaobserwował nikt. Jednak wśród zamglonych wspomnień które udało mi się odcedzić ujrzałem pewną technikę. Tą samą którą dostałem w walce na ziemi z saiyanem. Zablokowałem ją, dokładnie poznałem jej strukturę. A teraz widzę jak się jej uczyli. Pojedyńcze zdania, ich wersje techniki. Chyba już wiem czego mi brakuje.
OOC:
Trening start
Re: Wioska Kuro
Czw Kwi 23, 2015 12:13 am
Jak to często lubi bywać, sytuacja zmieniała się dosyć drastycznie, począwszy od zniknięcia June, przez zniknięcie Hikaru i Dragota, do powrotu tego drugiego wraz z Kuro i April... Ale do rzeczy.
Do pewnego stopnia rozumiałem przyczyny dla których June ruszyła w kierunku Ziemi, mimo to... To nie była najodpowiedniejsza pora na tak nagłe decyzje... Tak przynajmniej ja sądziłem. rozumiałem, że na niektóre rzeczy nawet najpotężniejsi nie mają wpływu, mimo to... Nie byłoby to takie złe, gdyby nie fakt, że siła June stanowiła znaczącą część sił całej rebelii. Choćby i miała tylko robić za dywersje, to nadal jej wkład był wielki. Zniknięcie Demonicy nieco komplikowało sprawę. Yare yare...
Bardzo niefortunne też było zdarzenie mające miejsce zaraz po tym. Zbyt dobrze znałem to nieco chłodne ukłucie połączone z uczuciem ulgi, które towarzyszyło leczniczej technice Demonów. Nie miałem też wątpliwości kto jej użył...
Myślałem, że tam zaraz mnie szlag trafi... Aż poczułem jak pulsuje mi żyła na skroni. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem głośno ustami powietrze... Z dymem.
Co on sobie myślał?! Ledwo się trzymał na nogach i jeszcze mnie leczył? Co on się w bohatera bawi? No jeszcze czego... Cholera, potrzebowałem senzu, żeby on mógł się zregenerować, eh.
Miał skubany szczęście, że zdążył zniknąć z Hikaru, ale to tylko odroczyło jego wyrok. Kara nie mogła go ominąć.
Gdy tylko nieco ochłonąłem, zobaczyłem, że atmosfera w wiosce z krwawej jatki w radosną wrzawę, nawet mimo nadal obecnej woni posoki w powietrzu. Aż dziwne... Saiyanie znani byli z dobrego węchu, a nawet bardzo dobrego, mój nie ustępował im zbytnio i nie mogłem powiedzieć, by przyjemnie się siedziało w takich warunkach... Może było to dla nich bardziej normalne, niż dla ludzi? Możliwe, mimo wszystko to wojownicza rasa.
Usiadłem na uboczu, w cieniu, jakoś nie specjalnie miałem ochotę nawet przyłączać się do tej imprezy, zwłaszcza, że jej radosny nastrój nie udzielił mnie się zupełnie.
Kaede zajęła się tym Saiyaninem, zdaje się, że nazwała go Hazard...? Widać tak miał na imię, dobrze wiedzieć. Warunki na tej planecie nie działały na mnie dobrze... Nie tyko psychicznie ale i fizycznie. Choć czułem głód, to z nadspodziewanym trudem podniosłem się i podszedłem do stołu. Bez słowa wziąłem sobie jedzenie, jakieś dwa razy mniej, niż zwykle i wróciłem na miejsce. Udało mi się zregenerować trochę sił, nadal jednak miałem wrażenie, że wyglądałem na wycieńczonego. Ta forma... Ona dawała mi dostęp do niesamowitych pokładów mocy, ale miała też wysoką cenę. Czy była tego warta? To wyjdzie dopiero w przysłowiowym praniu, zapewne wtedy, gdy będę musiał przemieniać się regularnie do kolejnych walk, bez konkretnych przerw na odpoczynek. Czas pokaże... Nawet w cieniu nie znalazłem zbytniego wytchnienia, dlatego też skryłem się w domu Kurokary. Zaskoczyło mnie, gdy poczułem pewien znajomy zapach wewnątrz. W pierwszej chwili nie umiałem go rozpoznać, ale gdy tylko podążyłem za nim i się nasilił, udało mnie się to. Należał do Vivian. Była tutaj, ale skąd takie źródło zapachu? Jak się okazało, była nim mała szklana kulka. Jednak co ciekawsze, pod nią był liścik. Dobrze zrobiłem poduczając się vegetańskich znaków, choć mimo to nawet taka krótka notatka sprawiła mi pewną trudność. "Nie daj się zabić. 8", i imię adresata, czyli moje... Rzecz jasna, źle napisane... Dlaczego mnie to nie dziwiło?
Mimowolnie zarumieniłem się przypominając sobie pewne wydarzenie sprzed wyprawy na Vegetę, pewien subtelny, acz znaczący gest. Dotknąłem policzka. Vivian... Nie zdziwiło mnie, że nie mogłem wyczuć jej energii, ale chciałem ją poczuć... Brakowało mi jej obok...
Zaniosłem kulkę bo mojego bagażu i wróciłem za zewnątrz.
Wtedy też przybył Kuro, był bardzo niezadowolony tym co widział i jakoś mu się nie dziwiłem. Poczułem się jeszcze gorzej, ehh...
Jak na razie, to był tylko jeden pozytyw tej sytuacji całej, nie myślałem o Brasce i Rukeiu. Z perspektywy czasu wiedziałem, że to był błąd, powinienem był przeanalizować tę sprawę, to by pewnie nakłoniło mnie do nieco innych decyzji wtedy...
Ale o tym kiedy indziej, wypada wrócić do wydarzeń w wiosce. Wraz z ogoniastym do wioski wróciła jego ukochana, wydawało się, że wróciła do normy, to dobrze.
-Bez obaw Kuro, tylko wyglądam tak źle, czuje się nieźle, choć ta planeta nie działa na mnie zbyt pozytywnie... -rzekłem, po czym oddałem Saiyaninowi jego własność.
-A co do Ciebie Dragot... -zacząłem podchodząc do Demona. -Debilu jeden! Po jaką cholere mnie leczyłeś, co? Ty się zabić chcesz? Jesteś zbyt istotny w tym przedsięwzięciu, by wyzionąć ducha z wycieńczenia - powiedziałem, kwitując "wychowawczym" ciosem w głowę.
To zrobiwszy udałem się znów w cień, usiadłem po turecku, przymknąłem oczy i zacząłem się zastanawiać nad możliwością udoskonalenia mojej techniki.
OOC:
Trening start
Do pewnego stopnia rozumiałem przyczyny dla których June ruszyła w kierunku Ziemi, mimo to... To nie była najodpowiedniejsza pora na tak nagłe decyzje... Tak przynajmniej ja sądziłem. rozumiałem, że na niektóre rzeczy nawet najpotężniejsi nie mają wpływu, mimo to... Nie byłoby to takie złe, gdyby nie fakt, że siła June stanowiła znaczącą część sił całej rebelii. Choćby i miała tylko robić za dywersje, to nadal jej wkład był wielki. Zniknięcie Demonicy nieco komplikowało sprawę. Yare yare...
Bardzo niefortunne też było zdarzenie mające miejsce zaraz po tym. Zbyt dobrze znałem to nieco chłodne ukłucie połączone z uczuciem ulgi, które towarzyszyło leczniczej technice Demonów. Nie miałem też wątpliwości kto jej użył...
Myślałem, że tam zaraz mnie szlag trafi... Aż poczułem jak pulsuje mi żyła na skroni. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem głośno ustami powietrze... Z dymem.
Co on sobie myślał?! Ledwo się trzymał na nogach i jeszcze mnie leczył? Co on się w bohatera bawi? No jeszcze czego... Cholera, potrzebowałem senzu, żeby on mógł się zregenerować, eh.
Miał skubany szczęście, że zdążył zniknąć z Hikaru, ale to tylko odroczyło jego wyrok. Kara nie mogła go ominąć.
Gdy tylko nieco ochłonąłem, zobaczyłem, że atmosfera w wiosce z krwawej jatki w radosną wrzawę, nawet mimo nadal obecnej woni posoki w powietrzu. Aż dziwne... Saiyanie znani byli z dobrego węchu, a nawet bardzo dobrego, mój nie ustępował im zbytnio i nie mogłem powiedzieć, by przyjemnie się siedziało w takich warunkach... Może było to dla nich bardziej normalne, niż dla ludzi? Możliwe, mimo wszystko to wojownicza rasa.
Usiadłem na uboczu, w cieniu, jakoś nie specjalnie miałem ochotę nawet przyłączać się do tej imprezy, zwłaszcza, że jej radosny nastrój nie udzielił mnie się zupełnie.
Kaede zajęła się tym Saiyaninem, zdaje się, że nazwała go Hazard...? Widać tak miał na imię, dobrze wiedzieć. Warunki na tej planecie nie działały na mnie dobrze... Nie tyko psychicznie ale i fizycznie. Choć czułem głód, to z nadspodziewanym trudem podniosłem się i podszedłem do stołu. Bez słowa wziąłem sobie jedzenie, jakieś dwa razy mniej, niż zwykle i wróciłem na miejsce. Udało mi się zregenerować trochę sił, nadal jednak miałem wrażenie, że wyglądałem na wycieńczonego. Ta forma... Ona dawała mi dostęp do niesamowitych pokładów mocy, ale miała też wysoką cenę. Czy była tego warta? To wyjdzie dopiero w przysłowiowym praniu, zapewne wtedy, gdy będę musiał przemieniać się regularnie do kolejnych walk, bez konkretnych przerw na odpoczynek. Czas pokaże... Nawet w cieniu nie znalazłem zbytniego wytchnienia, dlatego też skryłem się w domu Kurokary. Zaskoczyło mnie, gdy poczułem pewien znajomy zapach wewnątrz. W pierwszej chwili nie umiałem go rozpoznać, ale gdy tylko podążyłem za nim i się nasilił, udało mnie się to. Należał do Vivian. Była tutaj, ale skąd takie źródło zapachu? Jak się okazało, była nim mała szklana kulka. Jednak co ciekawsze, pod nią był liścik. Dobrze zrobiłem poduczając się vegetańskich znaków, choć mimo to nawet taka krótka notatka sprawiła mi pewną trudność. "Nie daj się zabić. 8", i imię adresata, czyli moje... Rzecz jasna, źle napisane... Dlaczego mnie to nie dziwiło?
Mimowolnie zarumieniłem się przypominając sobie pewne wydarzenie sprzed wyprawy na Vegetę, pewien subtelny, acz znaczący gest. Dotknąłem policzka. Vivian... Nie zdziwiło mnie, że nie mogłem wyczuć jej energii, ale chciałem ją poczuć... Brakowało mi jej obok...
Zaniosłem kulkę bo mojego bagażu i wróciłem za zewnątrz.
Wtedy też przybył Kuro, był bardzo niezadowolony tym co widział i jakoś mu się nie dziwiłem. Poczułem się jeszcze gorzej, ehh...
Jak na razie, to był tylko jeden pozytyw tej sytuacji całej, nie myślałem o Brasce i Rukeiu. Z perspektywy czasu wiedziałem, że to był błąd, powinienem był przeanalizować tę sprawę, to by pewnie nakłoniło mnie do nieco innych decyzji wtedy...
Ale o tym kiedy indziej, wypada wrócić do wydarzeń w wiosce. Wraz z ogoniastym do wioski wróciła jego ukochana, wydawało się, że wróciła do normy, to dobrze.
-Bez obaw Kuro, tylko wyglądam tak źle, czuje się nieźle, choć ta planeta nie działa na mnie zbyt pozytywnie... -rzekłem, po czym oddałem Saiyaninowi jego własność.
-A co do Ciebie Dragot... -zacząłem podchodząc do Demona. -Debilu jeden! Po jaką cholere mnie leczyłeś, co? Ty się zabić chcesz? Jesteś zbyt istotny w tym przedsięwzięciu, by wyzionąć ducha z wycieńczenia - powiedziałem, kwitując "wychowawczym" ciosem w głowę.
To zrobiwszy udałem się znów w cień, usiadłem po turecku, przymknąłem oczy i zacząłem się zastanawiać nad możliwością udoskonalenia mojej techniki.
OOC:
Trening start
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pią Kwi 24, 2015 10:56 pm
Przybył Hikaru, który praktycznie bez słowa wyjaśnienia wstrzyknął mi coś. Był mi obojętne co to było, czułam się podle. Nie patrzyłam na nikogo. Nie miałam ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Moja sytuacja była trudna, pamiętałam wszystko. Każde słowo. On wiedział, wiedział o moim ojcu. Co ja powinnam zrobić? Wszyscy we wiosce na pewno mnie pamiętali, słyszeli. To ja sprawdziłam tutaj śmierć. Nie zasługiwałam na ich dobro, nie zasługiwałam na przebywanie tam, nie zasługiwałam na miłość Kuro. Muszę odejść, aby odzyskać spokój ducha. Nie chciałam jednak tego nikomu głośno mówić. Póki co. Dałam mu się ponieść. Pamiętałam jak razem unosiliśmy się w chmurach, ganialiśmy się nawzajem głośno się śmiejąc. Te chwile już nigdy więcej nie nadejdą. Dopiero po komentarzu Dragota zauważyłam, że on tutaj również był! Zerknęłam na niego. To było dziwnie miłe, co on tutaj w ogóle robił? Pamiętałam go z moich wizji, ale nie znałam żadnych szczegółów. Zmienił się? O co w tym wszystkim chodziło. Ostatnim razem byłam w jego wiosce i to nie skończyło się dobrze. Teraz nie skończyłoby się to dobrze dla niego. Moja siła zdecydowanie wzrosła i zmieniła się pewność siebie. Po wydarzeniach w moim życiu nie byłam już tą nieśmiałą April tylko dojrzałą kobietą świadomą swoich wyborów. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. No właśnie ostatnio to się nie sprawdziło. Przeszłam przez swój krajobraz strachu, byłam manipulowana. Jak wiele dzieliło mnie od śmierci? Od Dragota dowiedziałam się co się tutaj mniej więcej działo, Kuro na szczęście prowadził mnie alejkami mniej ruchliwymi przez mieszkańców. Jak ja kiedyś pokaże im się na oczy po tym wszystkim? Jakie zdanie oni będą mieć o mnie? Te pytania ciągle krążyły w mojej głowie i nie dawały mi spokoju. Przekroczyliśmy próg. Nie chciałam patrzeć na kogokolwiek, wiedziałam kto tutaj jest i mi to wystarczyło. Chcę być jak najdalej od nich. Kaede. Ona wierzyła we mnie najbardziej, a ja ją zawiodłam. Tak jak wszystkich. Dałam ciała jak jeszcze nigdy dotąd. Czy pójdę do piekła? Na pewno. Jeszcze chwila, a może bym kogoś zabiła? A może to zrobiłam tylko nawet o tym nie wiem? Co ze mną będzie? Chciałam się schować pod ziemią, czyli w sumie w piekle, bo tam było moje miejsce. Na nic więcej nie zasługiwałam w tym momencie. W końcu doszliśmy do pokoju gdzie mogłam już trochę swobodniej odetchnąć. W zasadzie nic się tutaj nie zmieniło od mojego ostatniego pobytu. Przez ten cały czas Kuro zajmował się mną, opatrywał ranę mówił mi jak mnie kocha. Też chciałam mu to powiedzieć, ale nie mogłam. Jak by to teraz brzmiało z moich ust? Czułam się winna, nie powinnam w to nikogo mieszać, ale to już się stało i nie było odwrotu. Ciągle milczałam. Było mi z tym lepiej, nie chciałam zbyt dużo mówić. Tak było bezpieczniej, lepiej. Gdy Kuro złapał mnie w swoje ramiona w końcu odważyłam się na jakiś gest ze swojej strony. Złapałam go bardzo mocno za rękę i spojrzałam w jego czarne oczy. Byłam lekko zmęczona tą nagłą przemianą, tą walką, ale to teraz się nie liczyło. Mogłam patrzeć w jego cudowne oczy i nic nie mówić. Jednak musiałam cokolwiek z siebie wydusić. W końcu on tego oczekiwałam, wiedziałam o tym i zdawałam sobie z tego sprawę.
- Kocham Cię i przepraszam za wszystko. Nie powinnam się w nic wtrącać. Chcę pomóc, bo chcę skończyć to co zaczęłam, ale potem... - tutaj głos lekko mi się załamał, ale ciągle patrzyłam w jego oczy. – Muszę odejść. Nie chcę, ale muszę. Nie potrafię spojrzeć nikomu w oczy, w Twoje też jest mi trudno. Dopuściłam się czegoś okropnego i teraz muszę odbyć swoistą karę. Nie odchodzę od Ciebie, nie chcę tego. Wrócę, ale muszę tak jakby odpokutować. Nie potrafię pokazać się tym wszystkim ludziom, Twojemu ojcu, Kaede, tym dzieciom. Tobie. Nie mam wstydu leżąc tutaj teraz przed Tobą. Nie myśl, że chcę uciec od Ciebie albo się oddalić. Muszę po prostu, muszę to zrobić.
Zamknęłam na moment oczy, aby pocałować go delikatnie w usta. Nie chciałam go zostawiać, ale nie mogłam znieść tego, co ciąży na mnie. Sama do siebie czułam wstręt... Walczyłam sama ze sobą, z własnym sumieniem i ewidentnie przegrywałam.
Occ: Trening start
- Kocham Cię i przepraszam za wszystko. Nie powinnam się w nic wtrącać. Chcę pomóc, bo chcę skończyć to co zaczęłam, ale potem... - tutaj głos lekko mi się załamał, ale ciągle patrzyłam w jego oczy. – Muszę odejść. Nie chcę, ale muszę. Nie potrafię spojrzeć nikomu w oczy, w Twoje też jest mi trudno. Dopuściłam się czegoś okropnego i teraz muszę odbyć swoistą karę. Nie odchodzę od Ciebie, nie chcę tego. Wrócę, ale muszę tak jakby odpokutować. Nie potrafię pokazać się tym wszystkim ludziom, Twojemu ojcu, Kaede, tym dzieciom. Tobie. Nie mam wstydu leżąc tutaj teraz przed Tobą. Nie myśl, że chcę uciec od Ciebie albo się oddalić. Muszę po prostu, muszę to zrobić.
Zamknęłam na moment oczy, aby pocałować go delikatnie w usta. Nie chciałam go zostawiać, ale nie mogłam znieść tego, co ciąży na mnie. Sama do siebie czułam wstręt... Walczyłam sama ze sobą, z własnym sumieniem i ewidentnie przegrywałam.
Occ: Trening start
Re: Wioska Kuro
Pon Kwi 27, 2015 1:40 pm
To była dziwna chwila, mieli czas tylko dla siebie, a obejmując się nawzajem walczyli z ogromem emocji i sytuacji, która ich przytłaczała. Saiyan cieszył się chwilą, w której mógł patrzeć w błękitne oczy halfki. Przypomniało mu się, jak kilka dni temu pokazywała mu morze na Ziemi, a potem wszyscy go wrzucili do wody robiąc mu swego rodzaju chrzest. Pragnął zatrzymać tą chwilę jak najdłużej. Trzeba było stawić czoła demonom. Przeciągnął palcami po jej długich miękkich włosach. Przez chwile milczał zbierając myśli i delektując się chwilą. Nie chciał jej nigdzie puszczać same, nie chciał żeby odchodziła, lecz z drugiej strony wiedział, że April i tak zrobi w swoim uporze co chce. Potarł nosem o jej nos, nie mógł patrzeć na jej cierpienie i ból. Jeśli byłoby coś, co mogłoby uśmierzyć ten ból, Kuro zdobyłby to ale wiedział, że nic takiego nie ma. Hazard pod wpływem tsufula był odpowiedzialny za wieleset martwych istnień i Kuro to nie przeszkadzało. Nie linczował go z tego powodu, a teraz Saiyan okazał się być członkiem rodziny. Przez chwile przemknęła mu dziwna myśl, że wszystkich w jego najbliższym otoczeniu, czy rodzinie spotkała ostatnio jakaś potworność. W zasadzie wszystkich poza Zorą. Zadziwiający i dziwny zbieg okoliczności.
- Na początku byłem zły, że Kaede Cię w to wplatała, szczególnie samą...... ale ty masz tak niesamowicie pojemne serce i wielką wrażliwość na krzywdę innych. Kaede spośród wszystkich istot żyjących na świecie wybrała właśnie Ciebie i tylko Ciebie, ona wiedziała, że jesteś najlepsza i ja w to nie wątpię. Jesteś katalizatorem zmian na lepsze i coś czuje, że w przyszłości nie raz się to powtórzy. W ostatnich dniach nawet często zastanawiałem się, co taka niesamowita dziewczyna widzi w takim wiejskim idiocie i biedaku jak ja. Ale nim się odkochasz to ja Cię nie puszczę. Nie zrobiłaś nic złego, nikogo nie skrzywdziłaś. Kilka przykrych słów niewiele znaczy. To Zell jest zły, że karze konstruować taką technologię ,która zmienia wszystkich. Proszę pozwól sobie pomóc, chcę przejść to wszystko razem z Tobą, być ramieniem, na którym będziesz mogła się wesprzeć. Nie ważne co się stało i stanie w przyszłości. Nie jesteś tym sama. Walczyłem o Ciebie, nie po to, żebyś uciekała. Nie jesteś sama i nie pozwolę Ci być samej. Jak uciekniesz to pójdę za Tobą i nie dam Ci spokoju, póki nie pozwolisz dzielić ze mną swojego bólu. Hikaru chce, żebym wyzwał króla na pojedynek, nie wierzę żebym wygrał ale jeśli to wiesz co to oznacza. Chciałbym żebyś została moją królową. Tylko Ty masz siłę zmienić tą planetę.
Pocałował dziewczynę w czoło i mocniej objął ramieniem. Koniec wypowiedzi brzmiał zabawnie ale kuro mówił całkiem poważnie. Do tego ponownie mówił o wspólnej przyszłości ale nadal się nie oświadczał. Pudełko z pierścionkiem spoczywało w tej kieszeni, na którym boku akurat leżał i wbijało mu się boleśnie w biodro. Miał przebłysk, żeby to zrobić, lecz z drugiej strony nie chciał jej zatrzymywać przy sobie na siłę, nie chciał żeby w jakiś sposób była nieszczęśliwa. Nadal nie chciała pozwolić mu uczestniczyć i być częścią jej życia, częścią nie tylko radosnych chwil ale cierpień, trosk i kłótni.
OOC: trening start.
- Na początku byłem zły, że Kaede Cię w to wplatała, szczególnie samą...... ale ty masz tak niesamowicie pojemne serce i wielką wrażliwość na krzywdę innych. Kaede spośród wszystkich istot żyjących na świecie wybrała właśnie Ciebie i tylko Ciebie, ona wiedziała, że jesteś najlepsza i ja w to nie wątpię. Jesteś katalizatorem zmian na lepsze i coś czuje, że w przyszłości nie raz się to powtórzy. W ostatnich dniach nawet często zastanawiałem się, co taka niesamowita dziewczyna widzi w takim wiejskim idiocie i biedaku jak ja. Ale nim się odkochasz to ja Cię nie puszczę. Nie zrobiłaś nic złego, nikogo nie skrzywdziłaś. Kilka przykrych słów niewiele znaczy. To Zell jest zły, że karze konstruować taką technologię ,która zmienia wszystkich. Proszę pozwól sobie pomóc, chcę przejść to wszystko razem z Tobą, być ramieniem, na którym będziesz mogła się wesprzeć. Nie ważne co się stało i stanie w przyszłości. Nie jesteś tym sama. Walczyłem o Ciebie, nie po to, żebyś uciekała. Nie jesteś sama i nie pozwolę Ci być samej. Jak uciekniesz to pójdę za Tobą i nie dam Ci spokoju, póki nie pozwolisz dzielić ze mną swojego bólu. Hikaru chce, żebym wyzwał króla na pojedynek, nie wierzę żebym wygrał ale jeśli to wiesz co to oznacza. Chciałbym żebyś została moją królową. Tylko Ty masz siłę zmienić tą planetę.
Pocałował dziewczynę w czoło i mocniej objął ramieniem. Koniec wypowiedzi brzmiał zabawnie ale kuro mówił całkiem poważnie. Do tego ponownie mówił o wspólnej przyszłości ale nadal się nie oświadczał. Pudełko z pierścionkiem spoczywało w tej kieszeni, na którym boku akurat leżał i wbijało mu się boleśnie w biodro. Miał przebłysk, żeby to zrobić, lecz z drugiej strony nie chciał jej zatrzymywać przy sobie na siłę, nie chciał żeby w jakiś sposób była nieszczęśliwa. Nadal nie chciała pozwolić mu uczestniczyć i być częścią jej życia, częścią nie tylko radosnych chwil ale cierpień, trosk i kłótni.
OOC: trening start.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pon Kwi 27, 2015 4:40 pm
Muzyka
Głęboki oddech, koncentracja. Ki zrównoważona w każdej kończynie. By upewnić sie że nikt nie przeszkodzi mi w treningu zamykam się w netherze o promieniu 4 metrów. Akurat by spierdzielić przed ciosem Chepriego który ma się chyba za niewiadomo kogo. Uleczyłem go, a ten jeszcze chce mi mówić ile zdołam wytrzymać. Ostatnie czego potrzebuje to zamartwiać się. Nether jest dobrym wyjściem. To znikomy wysiłek, a pomoże uniknać świadków. Wszystko poza mną traci barwę, by mnie nie rozpraszało. Przypomnij sobie tą technikę jeszcze raz, Dragot.
W nastepnej chwili pojawił się metr przed Demonem.
- No dawaj. Zrobię ci takie kuku, że cię rodzona larwa nie pozna. Final Flash – ryknął, a w następnym momencie olbrzymia fala energii, która była już kumulowana w dłoniach Raziela wystrzeliła w nos jego przeciwnika pochłaniając go. Saiyanin zaś odleciał kilka metrów do tyłu.
To, w połączeniu z garstką wspomnień saiyanów z oddziału april tworzyło spójną całość. Technika nazywa się Final Flash. W moim wykonaniu nabierze nowej nazwy, lecz do tego przejdę gdy już ją opanuje. Ustawiłem nogi na szerokości barków. Ręce odchyliłem na boki, głowę lekko do przodu. Małpy uczyły się iż w tym etapie należy zebrać jak najwięcej energii. Z koncentracją poczekać. Tak więc spróbowałem. włączyłem krukoczarną aurę, która poszerzała się z każdą sekundą by w końcu przypominać otaczającą mnie chmurę. Dwa procent energii, nie więcej. Więcej nie wytrzymasz Dragot. Mimo to na moim ciele wyłazić zaczęły wszystkie tętnice.
Mięśnie zaczynały rosnąć w podobny sposób co u tego z którym walczyłem na ziemi. Ręce, korpus, nogi pogrubiały się w oczach. Jakby musiały się dostosować by pomieścić więcej energii. Piach będący odpowiednikiem tego vegetańskiego zaczynał się zwęglać pod wpływem temperatury. Po minucie nie miałem już na czym stać, gdyż piach zaczynał przypominać strukturą domy termitów. Wiatr powoduje iż bezbarwna warstwa piachu przypomina falujące morze. Ta technika doprawdy jest spektakularna, a to dopiero pierwszy etap. O ile na początku byłem cichy tak teraz darłem mordę na całego by opanować tą jakże skuteczną małpią technikę.
Po zebraniu energii zmieniłem ustawienie muskularnych rąk, tym razem łącząc je przed sobą, celując dłoniami ze zgiętymi palcami w tarczę wytworzoną przez nether. jedyny kolorowy przedmiot tutaj. Teraz musiałem niczym krew przetransportować całą zebraną energię pomiędzy te dłonie. Aura zmieniała kształt szybciej niż kobieta zmienia nastrój mają okres. Wokół mnie panował całkowity rozpierdziel, coraz mniej widziałem przed sobą. Musiałem poszerzyć nether do 10 metrów wokół mnie by w ogóle mieć gdzie strzelać. Krzyczałem jakby mnie obdzierali ze skóry, pomiędzy moimi dłońmi pojawila się skoncentrowana złota kula, która jednak powoli zmieniała swą barwę i strukturę. Taki był oryginalny wygląd techniki, jednak teraz używa jej demon. Coraz mniej jasna, coraz mniej złota. Czarna aura skupiła się teraz na 2 cm wokół mojej sylwetki podczas gdy atak przyjął wreszcie swoją ostateczną postać. Czerwień, powlekana czarnym elektrycznym ogonem. W końcu przyszła pora. Wycelowałem w tarcze.
-BLOODYYY SUNDAAAY!!
Wykrzyczałem ukryty w swoim wymiarze podczas gdy czerwona kula energii została popchnięta przez czarny jak smoła strumień. Atak był znacznie bardziej skoncentrowany niż jego pierwotna forma. Trafił prosto w cel, a nie zniszczył połowy planety tak jak zrobiłby to tamten saiyan. Technikę opanowałem perfekcyjnie już za pierwszym razem. A to dlatego że jestem już bardzo doświadczony w zakresie KI. To moja najbardziej destrukcyjna technika. Ale prawdziwą siłę poznam gdy włożę w nią ponad połowę swojej energii. A jako że poznałem słabości saiyan, ta technika z pewnością zada im więcej obrażeń.
Wróciłem spocony do prawdziwego wymiaru. Z nową bronią w arsenale. Tylko dwa procent energii, a takie zniszczenia. Gdy już osiągne transformacje, będzie trzeba mieć mnie na oku. Ale skoro mówiny o transformacji, co mnie niby powstrzymuje? Jestem już wystarczająco silny by się jej poddać. Walka z królem Vegety to wystarczajacy motyw by zwiększyć swoją siłę. Muszę być gotowy. Muszę wrócić do netheru.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARRRRRRRRRGHHHHHHHHHH!!!!!!
Ponownie włączyłem aurę, tym razem nie oszczędzając się. To nie szczyt moich możliwości! Wiem to! Nigdy więcej nie będę ofiarą! Stanę się łowcą tych zapchlonych małp! Będe zabijał wedle swojego sądu, który jest jedynym racjonalnym prawem. Prawem ewolucji, albo się adaptujesz albo przepadasz. Muszę dokonać tego pierwszego. Czuję jak moja siła ciosu rośnie. Jest już powyżej 60k. W moim ciele coś się zmienia. Moja aura zmienia swój kolor. Czuje....dziwne...zimno... znajome...zimno....
Widzę jezioro. To z którego wstałem dwa lata temu. Bez siły, majac 200 jednostek. Zamrożony przez tak długi czas. Opuszczony przez tych których nazywałem najlepszymi przyjaciółmi. Byłem wtedy kimś innym. Szczery, życzliwy...kochałem ziemię i wszystko co na niej żyję. Chciałem ją bronić nawet za cenę swojego życia, i przed długi czas to robiłem. Przysięgałem wierność tej planecie i że nigdy nie zabiję człowieka. Byłem wrażliwy jak człowiek, i szlachetniejszy niż nie jeden z nich. Widzę dno tego jeziora... jakąś..podwodną jaskinie. Widzę dokąd prowadzi. Wychodzi ponad poziom wody. Jaskinia jest sucha, i wąska. Słyszę ją. Słyszę jej słodki głos. Czuję jej ludzkie perfumy o zapachu świeżych malin i niepowtarzalną KI. Jest tam. Na samym końcu. Nie mogę podejsć. Nie mogę...
Zdziwienie ogarnęło kilku niefortunnych mieszkańców wioski, którzy przechodzili pomiędzy akurat tymi domkami. Wysoki na trzy metry stalagmit, lodu który jednak był tak twardy jak kryształ. Stał w samym epicentrum wielkiego symbolu który wypalił się na piasku. Dragot miał być w netherze, jednak próba transformacji nie poszła po jego myśli. Ktoś wysłał mu wiadomość. Przypomniał mu coś bardzo ważnego. Demon nie wydostanie się stamtąd sam, a już na pewno nie zrobi tego mieszkaniec wioski. Mogą jednak dostrzec pewną zmianę. Poziom mocy wciąż był ukryty, ale wygląd zewnętrzny tego który masakrował małpy zmienił się. Nie był juz czerwony. Był biało granatowy. To nie była jednak jego przemiana. Jedynie stan przejściowy. fajnie mi się zrymowało, co nie? Jaszczurowaty demon przekonał się że samo trenowanie nie doprowadzi go do Kid form. Wizja wskazała mu drogę. Teraz trzeba nią podążyć.
OOC:
koniec treningu
Próba transformacji nieudana
Nowy wygląd Draga - http://pl.tinypic.com/view.php?pic=9743v5&s=8#.VT6GGJMgSSq
Głęboki oddech, koncentracja. Ki zrównoważona w każdej kończynie. By upewnić sie że nikt nie przeszkodzi mi w treningu zamykam się w netherze o promieniu 4 metrów. Akurat by spierdzielić przed ciosem Chepriego który ma się chyba za niewiadomo kogo. Uleczyłem go, a ten jeszcze chce mi mówić ile zdołam wytrzymać. Ostatnie czego potrzebuje to zamartwiać się. Nether jest dobrym wyjściem. To znikomy wysiłek, a pomoże uniknać świadków. Wszystko poza mną traci barwę, by mnie nie rozpraszało. Przypomnij sobie tą technikę jeszcze raz, Dragot.
W nastepnej chwili pojawił się metr przed Demonem.
- No dawaj. Zrobię ci takie kuku, że cię rodzona larwa nie pozna. Final Flash – ryknął, a w następnym momencie olbrzymia fala energii, która była już kumulowana w dłoniach Raziela wystrzeliła w nos jego przeciwnika pochłaniając go. Saiyanin zaś odleciał kilka metrów do tyłu.
To, w połączeniu z garstką wspomnień saiyanów z oddziału april tworzyło spójną całość. Technika nazywa się Final Flash. W moim wykonaniu nabierze nowej nazwy, lecz do tego przejdę gdy już ją opanuje. Ustawiłem nogi na szerokości barków. Ręce odchyliłem na boki, głowę lekko do przodu. Małpy uczyły się iż w tym etapie należy zebrać jak najwięcej energii. Z koncentracją poczekać. Tak więc spróbowałem. włączyłem krukoczarną aurę, która poszerzała się z każdą sekundą by w końcu przypominać otaczającą mnie chmurę. Dwa procent energii, nie więcej. Więcej nie wytrzymasz Dragot. Mimo to na moim ciele wyłazić zaczęły wszystkie tętnice.
Mięśnie zaczynały rosnąć w podobny sposób co u tego z którym walczyłem na ziemi. Ręce, korpus, nogi pogrubiały się w oczach. Jakby musiały się dostosować by pomieścić więcej energii. Piach będący odpowiednikiem tego vegetańskiego zaczynał się zwęglać pod wpływem temperatury. Po minucie nie miałem już na czym stać, gdyż piach zaczynał przypominać strukturą domy termitów. Wiatr powoduje iż bezbarwna warstwa piachu przypomina falujące morze. Ta technika doprawdy jest spektakularna, a to dopiero pierwszy etap. O ile na początku byłem cichy tak teraz darłem mordę na całego by opanować tą jakże skuteczną małpią technikę.
Po zebraniu energii zmieniłem ustawienie muskularnych rąk, tym razem łącząc je przed sobą, celując dłoniami ze zgiętymi palcami w tarczę wytworzoną przez nether. jedyny kolorowy przedmiot tutaj. Teraz musiałem niczym krew przetransportować całą zebraną energię pomiędzy te dłonie. Aura zmieniała kształt szybciej niż kobieta zmienia nastrój mają okres. Wokół mnie panował całkowity rozpierdziel, coraz mniej widziałem przed sobą. Musiałem poszerzyć nether do 10 metrów wokół mnie by w ogóle mieć gdzie strzelać. Krzyczałem jakby mnie obdzierali ze skóry, pomiędzy moimi dłońmi pojawila się skoncentrowana złota kula, która jednak powoli zmieniała swą barwę i strukturę. Taki był oryginalny wygląd techniki, jednak teraz używa jej demon. Coraz mniej jasna, coraz mniej złota. Czarna aura skupiła się teraz na 2 cm wokół mojej sylwetki podczas gdy atak przyjął wreszcie swoją ostateczną postać. Czerwień, powlekana czarnym elektrycznym ogonem. W końcu przyszła pora. Wycelowałem w tarcze.
-BLOODYYY SUNDAAAY!!
Wykrzyczałem ukryty w swoim wymiarze podczas gdy czerwona kula energii została popchnięta przez czarny jak smoła strumień. Atak był znacznie bardziej skoncentrowany niż jego pierwotna forma. Trafił prosto w cel, a nie zniszczył połowy planety tak jak zrobiłby to tamten saiyan. Technikę opanowałem perfekcyjnie już za pierwszym razem. A to dlatego że jestem już bardzo doświadczony w zakresie KI. To moja najbardziej destrukcyjna technika. Ale prawdziwą siłę poznam gdy włożę w nią ponad połowę swojej energii. A jako że poznałem słabości saiyan, ta technika z pewnością zada im więcej obrażeń.
Wróciłem spocony do prawdziwego wymiaru. Z nową bronią w arsenale. Tylko dwa procent energii, a takie zniszczenia. Gdy już osiągne transformacje, będzie trzeba mieć mnie na oku. Ale skoro mówiny o transformacji, co mnie niby powstrzymuje? Jestem już wystarczająco silny by się jej poddać. Walka z królem Vegety to wystarczajacy motyw by zwiększyć swoją siłę. Muszę być gotowy. Muszę wrócić do netheru.
-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARRRRRRRRRGHHHHHHHHHH!!!!!!
Ponownie włączyłem aurę, tym razem nie oszczędzając się. To nie szczyt moich możliwości! Wiem to! Nigdy więcej nie będę ofiarą! Stanę się łowcą tych zapchlonych małp! Będe zabijał wedle swojego sądu, który jest jedynym racjonalnym prawem. Prawem ewolucji, albo się adaptujesz albo przepadasz. Muszę dokonać tego pierwszego. Czuję jak moja siła ciosu rośnie. Jest już powyżej 60k. W moim ciele coś się zmienia. Moja aura zmienia swój kolor. Czuje....dziwne...zimno... znajome...zimno....
Widzę jezioro. To z którego wstałem dwa lata temu. Bez siły, majac 200 jednostek. Zamrożony przez tak długi czas. Opuszczony przez tych których nazywałem najlepszymi przyjaciółmi. Byłem wtedy kimś innym. Szczery, życzliwy...kochałem ziemię i wszystko co na niej żyję. Chciałem ją bronić nawet za cenę swojego życia, i przed długi czas to robiłem. Przysięgałem wierność tej planecie i że nigdy nie zabiję człowieka. Byłem wrażliwy jak człowiek, i szlachetniejszy niż nie jeden z nich. Widzę dno tego jeziora... jakąś..podwodną jaskinie. Widzę dokąd prowadzi. Wychodzi ponad poziom wody. Jaskinia jest sucha, i wąska. Słyszę ją. Słyszę jej słodki głos. Czuję jej ludzkie perfumy o zapachu świeżych malin i niepowtarzalną KI. Jest tam. Na samym końcu. Nie mogę podejsć. Nie mogę...
Zdziwienie ogarnęło kilku niefortunnych mieszkańców wioski, którzy przechodzili pomiędzy akurat tymi domkami. Wysoki na trzy metry stalagmit, lodu który jednak był tak twardy jak kryształ. Stał w samym epicentrum wielkiego symbolu który wypalił się na piasku. Dragot miał być w netherze, jednak próba transformacji nie poszła po jego myśli. Ktoś wysłał mu wiadomość. Przypomniał mu coś bardzo ważnego. Demon nie wydostanie się stamtąd sam, a już na pewno nie zrobi tego mieszkaniec wioski. Mogą jednak dostrzec pewną zmianę. Poziom mocy wciąż był ukryty, ale wygląd zewnętrzny tego który masakrował małpy zmienił się. Nie był juz czerwony. Był biało granatowy. To nie była jednak jego przemiana. Jedynie stan przejściowy. fajnie mi się zrymowało, co nie? Jaszczurowaty demon przekonał się że samo trenowanie nie doprowadzi go do Kid form. Wizja wskazała mu drogę. Teraz trzeba nią podążyć.
OOC:
koniec treningu
Próba transformacji nieudana
Nowy wygląd Draga - http://pl.tinypic.com/view.php?pic=9743v5&s=8#.VT6GGJMgSSq
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Kwi 29, 2015 8:47 am
Nie wiedziałam sama co myśleć, co powinnam powiedzieć. Chciałam zostać i nie ruszać się stąd, ale na dole byli praktycznie wszyscy, więc nie mogliśmy tak zrobić. Poza tym czekała nas walka z systemem, nie mogliśmy teraz tak po prostu przestać. Wszyscy zawiedliby się na nas, ja już się tam nie liczę, bo i tak wszyscy na pewno już to zrobili, ale w Kuro wierzyli wszyscy. Marzyłam żeby znaleźć się w jakimś cichym miejscu, gdzie nie ma nikogo oprócz mnie i Kuro. Przydałoby się nam taki urlop po prostu. Potrzebowałam odpoczynku po tym wszystkim, co do tej pory się wydarzyło. Wszystko, co tutaj się wydarzyło zniszczyło mnie fizycznie i psychicznie całkowicie. Nie potrafiłam racjonalnie myśleć, chociaż doskonale wiedziałam, że chcę walczyć. Patrzyłam na Kuro szczęśliwa, że chociaż tak krótką chwilę możemy być razem we dwójkę. Zdawałam sobie sprawę jak bardzo go krzywdziłam do tej pory, chciałam pomagać innym, a ze mną ciągle było nie w porządku, na dodatek to on powinien być najważniejszy, nikt inny. Doceniam i boję się o inne istoty, ale to on powinien być pierwszy w mojej hierarchii. Zawsze wydawało mi się, że tak było, ale jednak na Namek się rozstaliśmy, ja poszłam z Kaede, on z Hikaru. Nie powinniśmy się wtedy do jasnej cholery rozstawać. Nic z tych okropnych rzeczy by się nie wydarzyło, ale czasu już nie cofniemy.
Kuro, to był mój błąd. Zbyt wysoko mierzyłam swoje siły, nie powinnam się w to wszystko mieszać. Tak naprawdę wmieszałam też Was w to. To wszystko jest tak naprawdę moją winą. Chciałam dobrze, ale chyba nie wychodzi mi zmienianie świata, nie jeżeli jestem taka słaba. Może i Bogini mnie wybrała, ale ewidentnie się myliła co do mnie. Porywam się do takich rzeczy, ale nie zdaję sobie sprawę, że nie dam rady. W tym leży cały mój błąd. Muszę wszystkich przeprosić za to, że to ja ich tutaj ściągnęłam. Nie mów tak! Kocham Cię i nic więcej się nie liczy i nie liczyło! Dla mnie te słowa wiele znaczą, zraniłam Ciebie i mieszkańców wioski, oni mnie widzieli. Jest mi przykro z tego powodu, nie mogę tutaj przebywać, jest mi po prostu wstyd. Co do pojedynku to na pewno wygrasz, masz w sobie ogromną silę, z której nawet nie zdajesz sobie sprawy. W Akademii tego nie docenili, teraz muszą cierpieć. Wiem, że pokonasz króla, chociaż to nie będzie łatwa walka, ale ja nie jestem gotowa na to wszystko, nie mam takiej siły Kuro, ale chcę być przy Tobie. Dziękuję za te wszystkie słowa, to naprawdę dla mnie ważne, ważne że mi wybaczyłeś.
Tak jak wcześniej nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, tak teraz wyrzuciłam z siebie potok słów. Moja energia natychmiast się uspokoiła i nie buzowała tak jak wcześniej, to sprawa tego, że słowa Kuro i moja wypowiedź trochę pozwoliły mi się odprężyć. Przed tym miałam wrażenie jakby moje KI świdrowało szaleńczo po moim ciele gotowe do walki. Przytuliłam się do niego wiedząc, że zaraz oboje będziemy musieli wstać i stawić czoło temu, co ja sama wywołałam. Nie wyobrażałam sobie śmierci Kuro, chyba bym oszalała z wściekłości...nie mogę pozwolić mu umrzeć, po prostu nie mogę. Miałam tą świadomość, że ten odpoczynek i uspokojenie mojej energii jest trochę niepotrzebne, zaraz trzeba będzie walczyć.
Occ: koniec treningu
Kuro, to był mój błąd. Zbyt wysoko mierzyłam swoje siły, nie powinnam się w to wszystko mieszać. Tak naprawdę wmieszałam też Was w to. To wszystko jest tak naprawdę moją winą. Chciałam dobrze, ale chyba nie wychodzi mi zmienianie świata, nie jeżeli jestem taka słaba. Może i Bogini mnie wybrała, ale ewidentnie się myliła co do mnie. Porywam się do takich rzeczy, ale nie zdaję sobie sprawę, że nie dam rady. W tym leży cały mój błąd. Muszę wszystkich przeprosić za to, że to ja ich tutaj ściągnęłam. Nie mów tak! Kocham Cię i nic więcej się nie liczy i nie liczyło! Dla mnie te słowa wiele znaczą, zraniłam Ciebie i mieszkańców wioski, oni mnie widzieli. Jest mi przykro z tego powodu, nie mogę tutaj przebywać, jest mi po prostu wstyd. Co do pojedynku to na pewno wygrasz, masz w sobie ogromną silę, z której nawet nie zdajesz sobie sprawy. W Akademii tego nie docenili, teraz muszą cierpieć. Wiem, że pokonasz króla, chociaż to nie będzie łatwa walka, ale ja nie jestem gotowa na to wszystko, nie mam takiej siły Kuro, ale chcę być przy Tobie. Dziękuję za te wszystkie słowa, to naprawdę dla mnie ważne, ważne że mi wybaczyłeś.
Tak jak wcześniej nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, tak teraz wyrzuciłam z siebie potok słów. Moja energia natychmiast się uspokoiła i nie buzowała tak jak wcześniej, to sprawa tego, że słowa Kuro i moja wypowiedź trochę pozwoliły mi się odprężyć. Przed tym miałam wrażenie jakby moje KI świdrowało szaleńczo po moim ciele gotowe do walki. Przytuliłam się do niego wiedząc, że zaraz oboje będziemy musieli wstać i stawić czoło temu, co ja sama wywołałam. Nie wyobrażałam sobie śmierci Kuro, chyba bym oszalała z wściekłości...nie mogę pozwolić mu umrzeć, po prostu nie mogę. Miałam tą świadomość, że ten odpoczynek i uspokojenie mojej energii jest trochę niepotrzebne, zaraz trzeba będzie walczyć.
Occ: koniec treningu
Re: Wioska Kuro
Nie Maj 03, 2015 12:37 am
Ona też wierzyła, że pokona króla. Czasem z podziwem się zastanawiał, jak w takiej drobnej kobietce mieszczą się takie pokłady dobroci i woli walki. Dłuższą chwilę milczał pozwalając aby cisza i spokój Ki April wypełniały ten czas i przestrzeń. Ciężar ostatnich wydarzeń dawał o sobie znać. Oboje pragnęli tylko chwili dla siebie, chwili samotności i chwili, kiedy nie będą musieli się martwić o wszystko dookoła. Przez ten cały czas młody Saiyanin wahał się czy powiedzieć halfce prawdę. Postanowił wziąć ten ciężar na siebie i nie mówić jej, że cholernie boi się Zella, że nie chce z nim walczyć. Wszyscy od niego tego oczekiwali i trzeba wziąć ten ciężar na swoje barki. Jak narobi w portki i sparaliżuje go strach na samym początku, to walka rozegra się błyskawicznie. Czuł się jak mysz rzucona lwu niczym zabawka. Brakowało mu umiejętności i to było widać na odległość, nawet Hazard i Chepri choć młodsi dysponowali wachlarzem technik, a on miał tylko siłę. Do tego marne doświadczenie bojowe oparte w 90% na sparingach no i fakt, że Zell był bezwzględnym wojownikiem i nie bawił się z przeciwnikami. W tej walce jeden drobny błąd kończy się porażką. Pytanie tylko jak długo lwu będzie chciało się bawić tą myszką. Raz już odmówił i obyło się bez echa. Ech niech im będzie. Sam się zdziwił, że tak mu wszystko jedno, może dlatego że jeszcze rano walczył z Majinem przerastającym go o wiele poziomów i tylko cudem Riki został pokonany i to po tym, jak zrobił z Saiyaan worek treningowy. Nie było nawet okazji, żeby ochłonął po tej walce, a Zell zapewne jest jeszcze potężniejszy. Postanowił te kilka godzin przed śmiercią spędzić we względnej normalności i nacieszyć się tym, co mu pozostało. Tak, jak oboje się spodziewali, trzeba w końcu stawić czoło aktualnej sytuacji. Dali sobie jeszcze chwilę na trochę czułości i intymności.
- Zróbmy to razem, może przyrządzisz nam swój napój? – zaproponował Kuro.
Trzeba w końcu złapać byka za rogi i nie można odwlekać tego momentu w nieskończoność. Trzeba wstać i zabrać się do pracy. Napój, to kolejna receptura opracowana przez April na podstawie wiedzy zdobytej w trakcie prowadzenia ich wspólnego sklepiku z ziołami. Smaczny i lekki napar dawał rozluźnienie mięśniom i umysłowi po ciężkiej walce, wpływał pozytywnie na sen. Teraz wszystkim mieszkańcom domku się przyda. W międzyczasie chłopak zorganizował łopatę i kilka starych prześcieradeł, aby godnie pochować szczątki zmarłych żołnierzy. Wyszli z tym wszystkim na werandę i udali się w stronę Chepriego. Ziemianin siedział w towarzystwie Daro, jednak rozmowa chyba im się nie kleiła. Do tego chłopak wyglądał na prawdę nieszczególnie i od niechcenia skubał plastikowym widelcem jakąś potrawę. W tej chwili burczenie w brzuchu Kuro dało znak o jego Saiyańskim pochodzeniu. W oddali mieszkańcy osady bawili się i jedni przy wspólnym stole. Odłożył wszystko na ziemię i postanowił sam zmierzyć się z mieszkańcami. No nie do końca sam, poprosił kota o wsparcie swoją obecnością. Weźmie na klatę całą pierwszą falę złości. Cichcem wziął dwa plastikowe talerze i starając się wtopić w tłum nakładał po trochu różnych potraw. Wiele potraw, owoców, czy słodyczy zapewne pochodziło z Ziemi albo innych stron świata. Nigdy takich smakołyków nie widział, no poza pizzą. Kaede zgotowała iście niebiańską ucztę. April zapewne nic nie będzie chciała wcisnąć do żołądka ale z rozsądku może jakiś soczysty owoc zje. Starał się być niewidzialny ale i tak został zauważony. O dziwo wiele osób z troską pytało się o samopoczucie dziewczyny. Wielu mieszkańców zorientowało się, że nie była sobą. Skłamał, że śpi. Ostatnią, rzeczą, jaką trzeba dziewczynie to nadmiar wizyt. Na pewno jeszcze trafi na tych niezadowolonych ale teraz z dwoma pełnymi talerzami wolał się szybko wycofać. Ledwo się odwrócił, pod nogami stał uśmiechnięty 10-latek z wielkim lizakiem i opatrunkiem na głowie. Rozpoznał chłopca po opatrunku. Xaro, który uczył się latać skacząc z dachu kilka dni temu i rozbił głowę. Faktycznie to April go opatrywała.
- Jak głowa młody?
- Dobrze. Gdzie jest ciocia April?
- Teraz śpi, była bardzo zmęczona. Chciałeś ją odwiedzić?
- Yhym, bo wiesz coooo
- No coooo – Kuro postanowił pociągnąć wątek.
- Bo ciocia powiedziała, że moja głowa do wesela się zagoi i ja bym chciał się z nią ożenić, bo jest fajna i miła .
- Tak ale wiesz co, jak się oświadcza dziewczynie to trzeba uklęknąć i podarować jej pierścionek.
- Nie mam – chłopiec najwyraźniej się stracił, ale zaraz poprawił mu się humor. Z całą stanowczością wręczył Kuro swój lizak. Wiesz co? Daj jej ten lizak i powiedz, że jak będę duży to ją ożenię i będę miał dużo pieniędzy i żeby na mnie poczekała.
- Dobrze – odpowiedział ledwo wstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
Wracając z lekkim uśmiechem na twarzy i wielkim lizakiem w ręce postanowił sam szybciej zorganizować się z oświadczynami nim konkurencja mu dorośnie. Daro także niósł w łapkach talerzyk z jakąś rybką. Chyba rozmowa April z Chepsem też się nie kleiła, choć mieli podobne doświadczenia.
- Chepri może wolałbyś wrócić na Ziemię? Widać, że klimat tej planety Ci nie służy. Hmmmm może chodźmy za dom, tam jest trochę zieleni i spróbujmy coś zjeść. Trzeba wykombinować, co zrobić z tym nieszczęśnikiem w piwnicy.
Za domkiem był trochę roślinności sprowadzonej z Ziemi ograniczającej się raczej do roślin ozdobnych. Niewielkie drzewko cytrynowe wydało nawet kilkanaście owoców. Wszystko to było dziełem April, która starała się wydusić coś tej jałowej ziemi. Usiedli na trawniku i zaczęli wszyscy skubać bez przekonania posiłek popijając pysznym schłodzonym wywarem April. Kuro opowiedział April o młodym zakochanym mając nadzieję, że dziewczyna nieco się rozchmurzy.
OOC: Koniec treningu
- Zróbmy to razem, może przyrządzisz nam swój napój? – zaproponował Kuro.
Trzeba w końcu złapać byka za rogi i nie można odwlekać tego momentu w nieskończoność. Trzeba wstać i zabrać się do pracy. Napój, to kolejna receptura opracowana przez April na podstawie wiedzy zdobytej w trakcie prowadzenia ich wspólnego sklepiku z ziołami. Smaczny i lekki napar dawał rozluźnienie mięśniom i umysłowi po ciężkiej walce, wpływał pozytywnie na sen. Teraz wszystkim mieszkańcom domku się przyda. W międzyczasie chłopak zorganizował łopatę i kilka starych prześcieradeł, aby godnie pochować szczątki zmarłych żołnierzy. Wyszli z tym wszystkim na werandę i udali się w stronę Chepriego. Ziemianin siedział w towarzystwie Daro, jednak rozmowa chyba im się nie kleiła. Do tego chłopak wyglądał na prawdę nieszczególnie i od niechcenia skubał plastikowym widelcem jakąś potrawę. W tej chwili burczenie w brzuchu Kuro dało znak o jego Saiyańskim pochodzeniu. W oddali mieszkańcy osady bawili się i jedni przy wspólnym stole. Odłożył wszystko na ziemię i postanowił sam zmierzyć się z mieszkańcami. No nie do końca sam, poprosił kota o wsparcie swoją obecnością. Weźmie na klatę całą pierwszą falę złości. Cichcem wziął dwa plastikowe talerze i starając się wtopić w tłum nakładał po trochu różnych potraw. Wiele potraw, owoców, czy słodyczy zapewne pochodziło z Ziemi albo innych stron świata. Nigdy takich smakołyków nie widział, no poza pizzą. Kaede zgotowała iście niebiańską ucztę. April zapewne nic nie będzie chciała wcisnąć do żołądka ale z rozsądku może jakiś soczysty owoc zje. Starał się być niewidzialny ale i tak został zauważony. O dziwo wiele osób z troską pytało się o samopoczucie dziewczyny. Wielu mieszkańców zorientowało się, że nie była sobą. Skłamał, że śpi. Ostatnią, rzeczą, jaką trzeba dziewczynie to nadmiar wizyt. Na pewno jeszcze trafi na tych niezadowolonych ale teraz z dwoma pełnymi talerzami wolał się szybko wycofać. Ledwo się odwrócił, pod nogami stał uśmiechnięty 10-latek z wielkim lizakiem i opatrunkiem na głowie. Rozpoznał chłopca po opatrunku. Xaro, który uczył się latać skacząc z dachu kilka dni temu i rozbił głowę. Faktycznie to April go opatrywała.
- Jak głowa młody?
- Dobrze. Gdzie jest ciocia April?
- Teraz śpi, była bardzo zmęczona. Chciałeś ją odwiedzić?
- Yhym, bo wiesz coooo
- No coooo – Kuro postanowił pociągnąć wątek.
- Bo ciocia powiedziała, że moja głowa do wesela się zagoi i ja bym chciał się z nią ożenić, bo jest fajna i miła .
- Tak ale wiesz co, jak się oświadcza dziewczynie to trzeba uklęknąć i podarować jej pierścionek.
- Nie mam – chłopiec najwyraźniej się stracił, ale zaraz poprawił mu się humor. Z całą stanowczością wręczył Kuro swój lizak. Wiesz co? Daj jej ten lizak i powiedz, że jak będę duży to ją ożenię i będę miał dużo pieniędzy i żeby na mnie poczekała.
- Dobrze – odpowiedział ledwo wstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
Wracając z lekkim uśmiechem na twarzy i wielkim lizakiem w ręce postanowił sam szybciej zorganizować się z oświadczynami nim konkurencja mu dorośnie. Daro także niósł w łapkach talerzyk z jakąś rybką. Chyba rozmowa April z Chepsem też się nie kleiła, choć mieli podobne doświadczenia.
- Chepri może wolałbyś wrócić na Ziemię? Widać, że klimat tej planety Ci nie służy. Hmmmm może chodźmy za dom, tam jest trochę zieleni i spróbujmy coś zjeść. Trzeba wykombinować, co zrobić z tym nieszczęśnikiem w piwnicy.
Za domkiem był trochę roślinności sprowadzonej z Ziemi ograniczającej się raczej do roślin ozdobnych. Niewielkie drzewko cytrynowe wydało nawet kilkanaście owoców. Wszystko to było dziełem April, która starała się wydusić coś tej jałowej ziemi. Usiedli na trawniku i zaczęli wszyscy skubać bez przekonania posiłek popijając pysznym schłodzonym wywarem April. Kuro opowiedział April o młodym zakochanym mając nadzieję, że dziewczyna nieco się rozchmurzy.
OOC: Koniec treningu
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Nie Maj 03, 2015 8:08 pm
- SMS do Hikaru:
Yo Hikaru, tu Hazard. Jestem obecnie w zaświatach z Kaede i szczerze mówiąc nie wiem ile jeszcze mi tu zejdzie. Nie jestem zresztą pewien czy tutaj czas płynie tak samo jak u was. Mógłbyś skontaktować się ze mną, gdy już będziecie wybierać się do Zell'a? Muszę mu się odpłacić za pewne sprawy, więc pomogę Kuro w walce z nim. Okej to tyle, pozdrów wszystkich, do zobaczenia.
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pon Maj 04, 2015 5:10 pm
Hikaru pojawił się we wiosce swego wnuka nie daleko niego. Teraz dzieliło ich parę metrów jedynie. Mistic szybko zauważył, że młody jest w trakcie prywatnej rozmowy ze swoją przyszłą żoną po samych minach jakie ukazali wojownikowi kiedy ten się zjawił ni z dupy, ni z pietruchy jak to miewał w zwyczaju. Odwrócił się i poszedł do kuchni by zaparzyć sobie herbaty bez słowa siadając w kuchni. Postanowił odpocząć trochę bo nie wiedział ile czasu mu zostało. W tym mniej więcej momencie odezwał się telepatycznie Hazard. Chciał walczyć z królem wraz z Kurą. Hikaru miał mu dać znać kiedy to ruszy. Zastanowił się przez chwilę co ten sayan miałby robić w zaświatach będąc żywym. Czego od niego chciała boginka ? Cóż... to chyba nie było tak istotne. Przyjął do wiadomości słowa małpy, ale nie odpowiedział.
Po prostu się wyłączył by delektować się herbatą. Jakikolwiek płyn w tej grawitacji zachowywał się inaczej niż na Ziemi, często to zmieniało smak, także w tym wypadku napar był inny. Charakterystyczny. Podobny pił jedynie na planecie Kaio, gdzie grawitacja jest taka sama choć atmosfera inna. Pozwolił sobie na wspomnienia z jego młodości, z czasów kiedy jeszcze jego domem była pustynia na Vegecie. Nie zauważył kiedy wypił napój, a że miał jeszcze czas postanowił zrobić spacer po wiosce. W gruncie rzeczy nigdy nie zwiedził całej wioski tylko zaledwie jej elementy. Teraz póki nic się nie działo miał ku temu okazję. Wrzucił szklankę do zlewu i wyszedł z domu.
Zastanawiał się co spowodowało, że Vegeta to taka pustynna planeta. Nie przypominał sobie by sayanie tak ją zniszczyli. Kiedyś się dowiedział, że na początku inaczej wyglądała. Bardziej przypominała obecną Ziemię, tylko bez i krajów. Zdaje się to było zanim jeszcze Tsufule zamieszkali Vegetę. Teraz nie prowadzono żadnych badań geodezyjnych, ani innych, które mogłyby odpowiedzieć na podstawowe pytania, czy może nawet przyczynić się do naprawy klimatu. Sam Hikaru nie miał zamiaru nic z tym zrobić bo niby dlaczego to on miałby zajmować się... vegeformingiem planety ? Nie była już jego domem.
Nagle jakby trzecim okiem, podświadomością, czy szóstym zmysłem ocknął się z rozmyślań przechodząc koło dziwnej rzeźby lodowej. Była ona oddalona od zabudowań, kilkadziesiąt metrów od mistica. Na ziemi było widać spalony piasek... a właściwie szkło. Z tej odległości nie było widać, że tworzył pewien rodzaj kręgu, ale Hikaru skupił się na postaci w lodzie. Dragot.... westchnął cicho i skoncentrował Ki w dłoni po czym wycelował.
-Big Bang Attack. Powiedział od niechcenia i wystrzelił błękitny pocisk skondensowanej Ki, który poleciał z dużą szybkością prosto w mrożonkę. Nie patrzył na efekt... stracił chęci na spacer. Nie interesowało go dlaczego stało się z tym demonem to co się stało... nie udana przemiana ? Nie douczona technika ? Nie miało to znaczenia. Może sam opowie jeśli będzie miał ochotę. Odwrócił się, zanim pocisk trafił w cel i ruszył do domu syna by usiąść w fotelu z jakąś książką. Dragon pewnie się ocknie po takiej pobudce.
Po prostu się wyłączył by delektować się herbatą. Jakikolwiek płyn w tej grawitacji zachowywał się inaczej niż na Ziemi, często to zmieniało smak, także w tym wypadku napar był inny. Charakterystyczny. Podobny pił jedynie na planecie Kaio, gdzie grawitacja jest taka sama choć atmosfera inna. Pozwolił sobie na wspomnienia z jego młodości, z czasów kiedy jeszcze jego domem była pustynia na Vegecie. Nie zauważył kiedy wypił napój, a że miał jeszcze czas postanowił zrobić spacer po wiosce. W gruncie rzeczy nigdy nie zwiedził całej wioski tylko zaledwie jej elementy. Teraz póki nic się nie działo miał ku temu okazję. Wrzucił szklankę do zlewu i wyszedł z domu.
Zastanawiał się co spowodowało, że Vegeta to taka pustynna planeta. Nie przypominał sobie by sayanie tak ją zniszczyli. Kiedyś się dowiedział, że na początku inaczej wyglądała. Bardziej przypominała obecną Ziemię, tylko bez i krajów. Zdaje się to było zanim jeszcze Tsufule zamieszkali Vegetę. Teraz nie prowadzono żadnych badań geodezyjnych, ani innych, które mogłyby odpowiedzieć na podstawowe pytania, czy może nawet przyczynić się do naprawy klimatu. Sam Hikaru nie miał zamiaru nic z tym zrobić bo niby dlaczego to on miałby zajmować się... vegeformingiem planety ? Nie była już jego domem.
Nagle jakby trzecim okiem, podświadomością, czy szóstym zmysłem ocknął się z rozmyślań przechodząc koło dziwnej rzeźby lodowej. Była ona oddalona od zabudowań, kilkadziesiąt metrów od mistica. Na ziemi było widać spalony piasek... a właściwie szkło. Z tej odległości nie było widać, że tworzył pewien rodzaj kręgu, ale Hikaru skupił się na postaci w lodzie. Dragot.... westchnął cicho i skoncentrował Ki w dłoni po czym wycelował.
-Big Bang Attack. Powiedział od niechcenia i wystrzelił błękitny pocisk skondensowanej Ki, który poleciał z dużą szybkością prosto w mrożonkę. Nie patrzył na efekt... stracił chęci na spacer. Nie interesowało go dlaczego stało się z tym demonem to co się stało... nie udana przemiana ? Nie douczona technika ? Nie miało to znaczenia. Może sam opowie jeśli będzie miał ochotę. Odwrócił się, zanim pocisk trafił w cel i ruszył do domu syna by usiąść w fotelu z jakąś książką. Dragon pewnie się ocknie po takiej pobudce.
Re: Wioska Kuro
Nie Maj 10, 2015 3:48 pm
Dragot rozmył się w powietrzu, czym nawet nieźle mnie zaskoczył. On zniknął, pojawiło się natomiast we mnie pewne oprzytomnienie i świadomość tego co robiłem...
Westchnąłem. Coś niestety było w tej planecie, co sprawiało, że mimo najlepszych chęci umysł nie mógł znaleźć spokoju. Nieokiełznane myśli kumulowały się i kotłowały pod czaszką. Ten czerwony glob budził we mnie uczucia i pragnienia, których istnienia byłem świadom, lecz miały one prawo bytu i zastosowanie tylko w pewnej wąsko zakreślonej liczbie sytuacji... Nieodparta brutalność i żądza zniszczenia, ale co gorsza, obezwładniająca pewność siebie, która cichym szeptem zapewniała, że to co mi podpowiada jest słuszne. Co z tą planetą było nie tak? A może... Ze mną?
Ciało udało się doprowadzić do stanu mniej lub bardziej pełnej używalności, choć wiedziałem, że nie koniecznie musiało to być widoczne. Żołądek, choć z oporami, to dał się napełnić, ale wcale mu się nie dziwiłem, to nie były odpowiednie ku temu warunki.
Może Kuro miał rację? Może to nie było miejsce dla mnie i powinienem był wrócić na Ziemię? W sumie, jakby nie patrzeć, to jeśli działalność wywrotowa na Vegecie się nie udała, to najpewniej od razu wyszedłby od króla rozkaz ataku Ziemi. Przebywając na niej wtedy byłbym znacznie bardziej użyteczny jako jej obrońca. Znajdowało się tam kilka silnych energii, ale jednak im więcej, tym lepiej, prawda?
Z drugiej strony zaś, wcale nie miałem ochoty wracać... Wiedziałem, że od tych wakacji będę potrzebował wakacji, ale od razu to przypominało mi co skłoniło mnie do tak radykalnych kroków. A też, niestety, nie miałem nawet szansy zastanowienia się co myśleć o tym wszystkim co powiedział Rukei. Ehh... Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że on kilkoma zdaniami potrafił zachwiać mój światopogląd i obraz Mistrza, którego znałem od dwóch długich lat... Jakkolwiek to zrobił, zadziałało aż za dobrze. Nie mógł znaleźć do tego jakiegoś lepszego momentu? Najwyraźniej nie...
A co najgorsze, temu wszystkiemu przyglądała się Vivian... Nie, żebym chciał to przed nią ukryć, ale mimo wszystko otrzymanie takich informacji nie mogło wpłynąć pozytywnie na naszą znajomość... Nawet jeśli ta odbiegała od ogólnie przyjętych standardów chyba w każdej ze swych płaszczyzn. Znałem ją nieprzyzwoicie krótko zważywszy na to jak długo chciałbym ją znać i jak dobrze ją znałem. Byliśmy niezwykle blisko siebie, tak ciałem jak i umysłem, w porównaniu do tego, jak blisko powinniśmy być... Nigdy nie sądziłem, że trzymanie kogoś tuż przy sobie w objęciu może być tak przyjemne. Przypominając sobie to poczułem, jak mimowolnie wpełza na moją twarz rumieniec. Miałem przynajmniej to szczęście, że mogłem się tłumaczyć wszechobecnym skwarem, mniej lub bardziej...
Dopadło mnie nagle poczucie tęsknoty, brakowało mi jej obok, tego zapachu kojarzącego się z latem i żniwami, tej zaskakująco miękkiej skóry od palcami... Co się ze mną działo? Nigdy nie czułem takiej tęsknoty za kimkolwiek...
-Nie trzeba Kuro, czuje się lepiej, niż wyglądam, poza tym, przecież nie chodzi o to by było łatwo, prawda? Ma byś coraz trudniej, by trzeba było szukać nowych dróg i sposobów rozwiązania problemów – rzekłem, unosząc lekko kącik ust.
Taka prawda o życiu wojownika.
Może i ten świat nie był przeznaczony dla Ziemian, tak jak i Ziemia dla Saiyan, ale, cholera, nie byłem zwykłym Ziemianinem pod żadnym względem, a tym bardziej typowym ziemskim wojownikiem, czemu więc miałem się poddać tej planecie i wycofać?
Do diabła, nie z takimi wyzwaniami już sobie radziłem! Przeżyłem miesiąc na Makyo, gdzie dziewięć na dziesięć demonów chciało mnie zabić? Przeżyłem, więc z tym sobie też muszę poradzić. O czym ja w ogóle myślałem? O odwrocie? Nigdy. Ja nie dam rady? Ja nie dam rady?! Niech ktoś potrzyma mi Whiskey...
Ten zafajdany król od siedmiu boleści Cwell, czy jak go tam zwą mnie jeszcze popamięta. Może i nie w bezpośredniej konfrontacji, ale są inne sposoby, by nadepnąć mu na odcisk. Nie przejmowałem się zupełnie faktem, że zapewne był ode mnie znacznie silniejszy, pewnych rzeczy nie wolno odpuścić nikomu...
OOC: Koniec treningu
Przepraszam za opóźnienia i ewentualne komplikacje spowodowane brakiem mojego odpisu, który był spowodowany kilkukrotną dezintegracją pisanego postu i problemami technicznymi, gomene.
Westchnąłem. Coś niestety było w tej planecie, co sprawiało, że mimo najlepszych chęci umysł nie mógł znaleźć spokoju. Nieokiełznane myśli kumulowały się i kotłowały pod czaszką. Ten czerwony glob budził we mnie uczucia i pragnienia, których istnienia byłem świadom, lecz miały one prawo bytu i zastosowanie tylko w pewnej wąsko zakreślonej liczbie sytuacji... Nieodparta brutalność i żądza zniszczenia, ale co gorsza, obezwładniająca pewność siebie, która cichym szeptem zapewniała, że to co mi podpowiada jest słuszne. Co z tą planetą było nie tak? A może... Ze mną?
Ciało udało się doprowadzić do stanu mniej lub bardziej pełnej używalności, choć wiedziałem, że nie koniecznie musiało to być widoczne. Żołądek, choć z oporami, to dał się napełnić, ale wcale mu się nie dziwiłem, to nie były odpowiednie ku temu warunki.
Może Kuro miał rację? Może to nie było miejsce dla mnie i powinienem był wrócić na Ziemię? W sumie, jakby nie patrzeć, to jeśli działalność wywrotowa na Vegecie się nie udała, to najpewniej od razu wyszedłby od króla rozkaz ataku Ziemi. Przebywając na niej wtedy byłbym znacznie bardziej użyteczny jako jej obrońca. Znajdowało się tam kilka silnych energii, ale jednak im więcej, tym lepiej, prawda?
Z drugiej strony zaś, wcale nie miałem ochoty wracać... Wiedziałem, że od tych wakacji będę potrzebował wakacji, ale od razu to przypominało mi co skłoniło mnie do tak radykalnych kroków. A też, niestety, nie miałem nawet szansy zastanowienia się co myśleć o tym wszystkim co powiedział Rukei. Ehh... Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że on kilkoma zdaniami potrafił zachwiać mój światopogląd i obraz Mistrza, którego znałem od dwóch długich lat... Jakkolwiek to zrobił, zadziałało aż za dobrze. Nie mógł znaleźć do tego jakiegoś lepszego momentu? Najwyraźniej nie...
A co najgorsze, temu wszystkiemu przyglądała się Vivian... Nie, żebym chciał to przed nią ukryć, ale mimo wszystko otrzymanie takich informacji nie mogło wpłynąć pozytywnie na naszą znajomość... Nawet jeśli ta odbiegała od ogólnie przyjętych standardów chyba w każdej ze swych płaszczyzn. Znałem ją nieprzyzwoicie krótko zważywszy na to jak długo chciałbym ją znać i jak dobrze ją znałem. Byliśmy niezwykle blisko siebie, tak ciałem jak i umysłem, w porównaniu do tego, jak blisko powinniśmy być... Nigdy nie sądziłem, że trzymanie kogoś tuż przy sobie w objęciu może być tak przyjemne. Przypominając sobie to poczułem, jak mimowolnie wpełza na moją twarz rumieniec. Miałem przynajmniej to szczęście, że mogłem się tłumaczyć wszechobecnym skwarem, mniej lub bardziej...
Dopadło mnie nagle poczucie tęsknoty, brakowało mi jej obok, tego zapachu kojarzącego się z latem i żniwami, tej zaskakująco miękkiej skóry od palcami... Co się ze mną działo? Nigdy nie czułem takiej tęsknoty za kimkolwiek...
-Nie trzeba Kuro, czuje się lepiej, niż wyglądam, poza tym, przecież nie chodzi o to by było łatwo, prawda? Ma byś coraz trudniej, by trzeba było szukać nowych dróg i sposobów rozwiązania problemów – rzekłem, unosząc lekko kącik ust.
Taka prawda o życiu wojownika.
Może i ten świat nie był przeznaczony dla Ziemian, tak jak i Ziemia dla Saiyan, ale, cholera, nie byłem zwykłym Ziemianinem pod żadnym względem, a tym bardziej typowym ziemskim wojownikiem, czemu więc miałem się poddać tej planecie i wycofać?
Do diabła, nie z takimi wyzwaniami już sobie radziłem! Przeżyłem miesiąc na Makyo, gdzie dziewięć na dziesięć demonów chciało mnie zabić? Przeżyłem, więc z tym sobie też muszę poradzić. O czym ja w ogóle myślałem? O odwrocie? Nigdy. Ja nie dam rady? Ja nie dam rady?! Niech ktoś potrzyma mi Whiskey...
Ten zafajdany król od siedmiu boleści Cwell, czy jak go tam zwą mnie jeszcze popamięta. Może i nie w bezpośredniej konfrontacji, ale są inne sposoby, by nadepnąć mu na odcisk. Nie przejmowałem się zupełnie faktem, że zapewne był ode mnie znacznie silniejszy, pewnych rzeczy nie wolno odpuścić nikomu...
OOC: Koniec treningu
Przepraszam za opóźnienia i ewentualne komplikacje spowodowane brakiem mojego odpisu, który był spowodowany kilkukrotną dezintegracją pisanego postu i problemami technicznymi, gomene.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Wto Maj 12, 2015 11:44 am
Wszystko byłoby idealne gdyby nie Hikaru. Czy on zawsze ma takie niesamowite wyczucie chwili? Za to piekielnie mnie denerwował, miałam nadzieję, że jak zaznamy chwili spokoju razem z Kuro nie zjawi się nagle, aby poprzeszkadzać, bo wtedy chyba osiągnę kolejny poziom mocy i go rozszarpię własnymi, małymi dłońmi. Tym razem postanowiłam nie być uszczypliwa w stosunku do niego zwłaszcza, że bardzo szybko się zmył. Teraz najważniejszy nie był Hikaru, a Kuro. To jego czekała walka, to on był zestresowany, to on bał się o życie. Nie dziwiłam mu się i wiedziałam o tym, dlatego w niego wierzyłam. Gdybym zachowała się inaczej, on straciłby wiarę, a przynajmniej tak mi się wydaje. Muszę zapewniać go, że będę na niego czekać. Bo będę. Raz na jakiś czas rodzi się wojownik, który przewyższa pozostałych siłą. Taki właśnie był Kuro i chyba tylko on nie zdawał sobie z tego sprawy. Kiedy Kuro przemówił tylko się uśmiechnęłam. Złapałam go za rękę.
- Tylko kiedy jestem z Tobą jestem coś warta, a nasza siła jest dużo większa niż w pojedynkę. Miłość jest najsilniejszą bronią – obróciłam się na pięcie z zadowoleniem. Ciągle czułam na sobie ten ciężar, tego co się nie dawno ze mną stało, a w tym momencie czułam się taka beztroska. Jakby nic innego mnie nie obchodziło. Tak jakbyśmy mieli rozpalić jakiegoś ziemskiego grilla, usiąść na trawie i rozkoszować się ucztą mięsną. Spojrzałam na mój ogródek, który był niemalże w nienaruszonym stanie i zerwałam parę ziół, które odpowiednio doprawiłam i wycisnęłam z nich soki. Gdyby nie parę przypraw sok byłby okropny, Kuro już się przekonał o tym na własnej skórze. To on był testerem wszystkich moich ziół i doskonale znał ich gorzki i obrzydliwy smak bez odpowiedniej nutki przypraw. Wyszłam na zewnątrz chowając się przed wszystkimi ludźmi w wiosce. Nie chciałam znosić ich spojrzenia. Nie byłam na to gotowa, zwłaszcza, że szykowałam się na walkę. Byłam gotowa dokładnie tak jak Kuro oddać za to życie. Usiedliśmy wszyscy, a mi samej było po prostu wstyd powiedzieć cokolwiek. Cieszyłam się, że tyle ludzi chce nam pomóc. Kiedy Kuro odpowiedział mi o młodym amancie, a ja się roześmiałam mimo woli.
- Chyba musisz go zasmucić, ale mam już swojego amanta – szepnęłam patrząc na Kuro. - Chyba trzeba będzie niedługo zacząć?
Zagadałam, bo w sumie sama nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć.
- Tylko kiedy jestem z Tobą jestem coś warta, a nasza siła jest dużo większa niż w pojedynkę. Miłość jest najsilniejszą bronią – obróciłam się na pięcie z zadowoleniem. Ciągle czułam na sobie ten ciężar, tego co się nie dawno ze mną stało, a w tym momencie czułam się taka beztroska. Jakby nic innego mnie nie obchodziło. Tak jakbyśmy mieli rozpalić jakiegoś ziemskiego grilla, usiąść na trawie i rozkoszować się ucztą mięsną. Spojrzałam na mój ogródek, który był niemalże w nienaruszonym stanie i zerwałam parę ziół, które odpowiednio doprawiłam i wycisnęłam z nich soki. Gdyby nie parę przypraw sok byłby okropny, Kuro już się przekonał o tym na własnej skórze. To on był testerem wszystkich moich ziół i doskonale znał ich gorzki i obrzydliwy smak bez odpowiedniej nutki przypraw. Wyszłam na zewnątrz chowając się przed wszystkimi ludźmi w wiosce. Nie chciałam znosić ich spojrzenia. Nie byłam na to gotowa, zwłaszcza, że szykowałam się na walkę. Byłam gotowa dokładnie tak jak Kuro oddać za to życie. Usiedliśmy wszyscy, a mi samej było po prostu wstyd powiedzieć cokolwiek. Cieszyłam się, że tyle ludzi chce nam pomóc. Kiedy Kuro odpowiedział mi o młodym amancie, a ja się roześmiałam mimo woli.
- Chyba musisz go zasmucić, ale mam już swojego amanta – szepnęłam patrząc na Kuro. - Chyba trzeba będzie niedługo zacząć?
Zagadałam, bo w sumie sama nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Maj 13, 2015 3:18 pm
Miała w sobie tyle dobra co Kaede. Była dość silna by poradzić sobie w najgorszych chwilach. Okazywała mi troskę i zrozumienie jako jedyna w całej galaktyce. Nie potrafiłem przy niej kłamać. Miała krukoczarne włosy, przeszywające zielone oczy, a w obrębie kilometra czuć od niej świeże ziemskie maliny. Kilkadziesiąt lat temu mogłem ją tak opisywać jeszcze ze dwa dni. I wszystko to wysłać w formie listu. I tak też się działo. Zaczynałem sobie powoli... przypominać swoją przeszłość.
Lecz nie zdążyłem zobaczyć nic, gdyż Hikaru bardzo szybko sprowadził mnie do teraźniejszości. Otworzyłem oczy w jedną tysięczną sekundy i jedyne co zobaczyłem to ogromne ilości dymu i resztki kuli energetycznej którą siwowłosy we mnie posłał. Wybuch nie był groźny, nie pozbawiliby mnie tak łatwo życia. Ale ważniejsze pytanie... co ja robiłem wcześniej? Ostatnie co pamiętam to moja próba transformacji w netherze. Jakim cudem nagle wylądowałem w wielkim stalagmicie lodu na cholernej czerwonej pustyni?! W głowie mam pustkę, ostatnim razem gdy tak miałem zginęło wiele osób. Wokół mnie żadnej krwi nie ma, zaś na mnie...
Spojrzałem na swoją dłoń. Z dwojga złego ciesze sie ze zmieniłem barwę na taką, a nie na różową. I nie przykleili do mnie brokatu. Wtedy nie miałbym wątpliwości czy była impreza. Z pewnością to nie transformacja, wzrost mocy jest zbyt niski i jest skutkiem mojego treningu. Leżałem tak na tym szkło- podobnym żwirze niczym pijak który nie wie jak się tu znalazł. Nie miałem się o co martwić, żadnego mieszkańca wioski nie ma w pobliżu. Tak sobie myślałem, myślałem, aż w końcu sobie przypomniałem.
W jednej z ksiąg w bibliotece w podziemiach Wioski Drakonian, dowiedziałem się wszystkiego o naszych przemianach. I sięgając tam teraz pamięcią zrozumiałem iż znajduje się w fazie przejściowej. Mój organizm przygotowuje się do transformacji, jednak sam jej nie przejdzie. Potrzebny jest silnie emocjonalny lub fizyczny bodziec który ją wymusi. Cóż, biorąc pod uwagę jak pełne emocji jest moje życie nie pobędę w tym stanie zbyt długo. Musze się podnieść na nogi dosłownie i w przenośni.
Po uprzątnięciu tego śmietnika i uwaleniu tajemniczego symbolu pod piache, ruszyłem w prędkość niewidoczną dla świadków. Czułem że towarzystwo już się za mną stęskniło. tak więc po drodze telekinezą wziąłem pare kamieni, desek, cegieł z których już nikt użytku mieć nie będzie. I użyłem magii.
Akurat gdy Chepri zaczynał czuć się lepiej, a jego Ki stawała się spokojniejsza, bezszelestnie zeskoczyłem z dachu największego domku by pojawić się tuż za jego plecami. Sytuacja jest już mniej prywatna, toteż mogę zacząć swoje.
-Nie potrzebujemy tu pesymistów. Trzymaj.
Powiedziałem beztrosko zanim podałem mu do ręki telekinezą... loda śmietankowego w wafelku. No co,? Jakoś trzeba poprawić morale grupy. Zrobiłem pare kroków po jakże ładnie urządzonym ogrodzie tych małpek. W rękach trzymałem całą górę przysmaków które wytworzyłem swym zaklęciem Chocolate beam. Może i zmieniłem znacząco wygląd ale po zachowaniu można było poznać iż byłem tym samym demonem który porwał April.
-Poczęstuje się ktoś, czy mam to wyrzucić i dostać w pysk za jakiekolwiek próby poprawienia morali w naszej smętnej grupie?
Powiedziałem to wesołym, działającym na psychikę tonem. Lody, cukierki, lizaki, kremówki, czekolady w każdej możliwej odmianie. Słodycze są dobre o każdej porze. I mówię to jako ktoś kto jeść nie musi. Ani też nie lubi ich tak bardzo. Może chce się zrekompensować i być dla nich miły, może ktoś zaraził mnie swoją życzliwością. Chciałem najzwyczajniej w świecie poprawić komuś humor. Miałem dość tego jak smętni wszyscy byli, pozbawieni energii i wątpiący w siebie.
OOC:
post prawdopodobnie do poprawy
Lecz nie zdążyłem zobaczyć nic, gdyż Hikaru bardzo szybko sprowadził mnie do teraźniejszości. Otworzyłem oczy w jedną tysięczną sekundy i jedyne co zobaczyłem to ogromne ilości dymu i resztki kuli energetycznej którą siwowłosy we mnie posłał. Wybuch nie był groźny, nie pozbawiliby mnie tak łatwo życia. Ale ważniejsze pytanie... co ja robiłem wcześniej? Ostatnie co pamiętam to moja próba transformacji w netherze. Jakim cudem nagle wylądowałem w wielkim stalagmicie lodu na cholernej czerwonej pustyni?! W głowie mam pustkę, ostatnim razem gdy tak miałem zginęło wiele osób. Wokół mnie żadnej krwi nie ma, zaś na mnie...
Spojrzałem na swoją dłoń. Z dwojga złego ciesze sie ze zmieniłem barwę na taką, a nie na różową. I nie przykleili do mnie brokatu. Wtedy nie miałbym wątpliwości czy była impreza. Z pewnością to nie transformacja, wzrost mocy jest zbyt niski i jest skutkiem mojego treningu. Leżałem tak na tym szkło- podobnym żwirze niczym pijak który nie wie jak się tu znalazł. Nie miałem się o co martwić, żadnego mieszkańca wioski nie ma w pobliżu. Tak sobie myślałem, myślałem, aż w końcu sobie przypomniałem.
W jednej z ksiąg w bibliotece w podziemiach Wioski Drakonian, dowiedziałem się wszystkiego o naszych przemianach. I sięgając tam teraz pamięcią zrozumiałem iż znajduje się w fazie przejściowej. Mój organizm przygotowuje się do transformacji, jednak sam jej nie przejdzie. Potrzebny jest silnie emocjonalny lub fizyczny bodziec który ją wymusi. Cóż, biorąc pod uwagę jak pełne emocji jest moje życie nie pobędę w tym stanie zbyt długo. Musze się podnieść na nogi dosłownie i w przenośni.
Po uprzątnięciu tego śmietnika i uwaleniu tajemniczego symbolu pod piache, ruszyłem w prędkość niewidoczną dla świadków. Czułem że towarzystwo już się za mną stęskniło. tak więc po drodze telekinezą wziąłem pare kamieni, desek, cegieł z których już nikt użytku mieć nie będzie. I użyłem magii.
Akurat gdy Chepri zaczynał czuć się lepiej, a jego Ki stawała się spokojniejsza, bezszelestnie zeskoczyłem z dachu największego domku by pojawić się tuż za jego plecami. Sytuacja jest już mniej prywatna, toteż mogę zacząć swoje.
-Nie potrzebujemy tu pesymistów. Trzymaj.
Powiedziałem beztrosko zanim podałem mu do ręki telekinezą... loda śmietankowego w wafelku. No co,? Jakoś trzeba poprawić morale grupy. Zrobiłem pare kroków po jakże ładnie urządzonym ogrodzie tych małpek. W rękach trzymałem całą górę przysmaków które wytworzyłem swym zaklęciem Chocolate beam. Może i zmieniłem znacząco wygląd ale po zachowaniu można było poznać iż byłem tym samym demonem który porwał April.
-Poczęstuje się ktoś, czy mam to wyrzucić i dostać w pysk za jakiekolwiek próby poprawienia morali w naszej smętnej grupie?
Powiedziałem to wesołym, działającym na psychikę tonem. Lody, cukierki, lizaki, kremówki, czekolady w każdej możliwej odmianie. Słodycze są dobre o każdej porze. I mówię to jako ktoś kto jeść nie musi. Ani też nie lubi ich tak bardzo. Może chce się zrekompensować i być dla nich miły, może ktoś zaraził mnie swoją życzliwością. Chciałem najzwyczajniej w świecie poprawić komuś humor. Miałem dość tego jak smętni wszyscy byli, pozbawieni energii i wątpiący w siebie.
OOC:
post prawdopodobnie do poprawy
Re: Wioska Kuro
Nie Maj 17, 2015 8:21 pm
April przypomniała mu o czymś ważnym, o czymś, co prawie 3 lata sprowokowało ich pierwszą poważną rozmowę. Siła Saiyan tkwi w jedności i tu była szansa na obalenie Zella pod warunkiem, że wszystko zadziała, a było zbyt dużo niewiadomych. Słowa Chepriego przyjął z milczeniem pakując do ust solidny kawał pizzy. Jakoś nikt tutaj nie poszukiwał alternatywnych rozwiązań problemu poza walką i nikt nie myślał o konsekwencjach zabicia Zella. To miłe, że chcieli pomóc ale obaj nowi przybysze wrócą wraz z Hikaru sobie na Ziemię, Hazard pewnie gdzieś zniknie, a on i April pozostaną w tym gównie po uszy. Mieli tak mało informacji. Kuro zamyślił się i zagapił na trawę. April podjęła nierówną walkę z tutejszym klimatem o ten skrawek zieleni nie zrażając się porażkami. Założyli tutaj sklepik zielarki, gdzie technologia medyczna jest wysoko rozwinięta i nawet nieźle im to idzie. Zaryzykowali, ciężko pracowali udało się, ale to nie to samo co walka z władcą.
Przytulił April do siebie i pocałował, dobrze że na talerz wrzucił też frytki, dziewczyna lubiła mu je podkradać i przynajmniej zjadła coś więcej. Ta chwila sam na sam poprawiła mu nastrój. Od przybyłego Dragota wziął batonik na później. Wstyd ale w tym wszystkim zupełnie zapomniał o demonie. Nawet ucieszył się, że przybysz dysponuje taką samą techniką, jak Red.
- Uważaj, bo tutejsze dzieci wezmą Cię za cukierkowe bóstwo. Red mieszkał tutaj dwa lata i czarował słodycze z kamieni i piasku. Stał się tutejszym ulubieńcem.
Podkreślił słowa piach i kamienie, żeby demonowi nie przyszło do głowy zamieniać mieszkańców w łakocie. Wolał podchodzić do niego z ostrożnością. Potem poprosi go o wyczarowanie pudełka lub dwóch lizaków dla dzieci w nagrodę za dzielność przy opatrywani rozbitych kolan. Niezależnie od rasy dzieci są tylko dziećmi, chociaż Saiyańskie maluchy w wieku 4 lat dysponowały siłą dorosłych mężczyzn niejednej innej rasy. Trzeba było jednak powrócić do głównego wątku rozważań.
- Hikaru wrócił ale szkoda, że nie powiedział nam nic więcej. Wiemy tylko tyle, że to za dwa dni, więc chyba nie ma się co wcześniej wyrywać – wtedy tutaj na Vegecie będzie pełnia księżyca. Wpływ księżyca już jutro będzie bardzo duży i wszyscy właściciele ogonów zaczną sobie skakać do oczu. Jak będę złośliwy i przykry to mi wybaczcie. W tej wiosce akurat jest mało czysto krwistych Saiyan ale jeden taki wystarczy aby zrobić tutaj demolkę.
Potwierdzeniem był jego samoistnie lekko falujący ogon. Saiyan pokrótce opisał przemianę i zwyczaje panujące tego dnia, czyli niemal wszyscy chodzą z zasłoniętymi oczami lub śpią na prochach. Ktoś dobrze wybrał dzień na wybuch buntu. Ewentualnie w Akademii odbywają się treningi po przemianie. Najłatwiej byłoby odciąć kitę ale wtedy spowalnia się rozwój mocy. To już druga po większym przyciąganiu na Vegecie tajemnica tak wielkiej siły Saiyan, którą Dragot i Chepri mogli poznać.
- W każdym razie mamy problem, bo ja się nie kontroluje jeszcze po przemianie i wtedy będę chciał zabijać wszystko dookoła. Trzeba by mi porządnie zasłonić oczy ale potrzebowałbym wtedy obok siebie kogoś, kto nie pozwoli mi rozbić się o ścianę, jakkolwiek zabawnie to brzmi. I tak zbliża się wieczór, trzeba iść spać nic nie wymyśli poza tym, co zrobić z tym żołnierzem w piwnicy. Może po dobrze przespanej nocy przyjdą lepsze pomysły do głowy. Najpierw pochowam ciała tych nieszczęśników, a tak właściwie to przenieśliście ich gdzieś?
OOC: Trening start.
Przytulił April do siebie i pocałował, dobrze że na talerz wrzucił też frytki, dziewczyna lubiła mu je podkradać i przynajmniej zjadła coś więcej. Ta chwila sam na sam poprawiła mu nastrój. Od przybyłego Dragota wziął batonik na później. Wstyd ale w tym wszystkim zupełnie zapomniał o demonie. Nawet ucieszył się, że przybysz dysponuje taką samą techniką, jak Red.
- Uważaj, bo tutejsze dzieci wezmą Cię za cukierkowe bóstwo. Red mieszkał tutaj dwa lata i czarował słodycze z kamieni i piasku. Stał się tutejszym ulubieńcem.
Podkreślił słowa piach i kamienie, żeby demonowi nie przyszło do głowy zamieniać mieszkańców w łakocie. Wolał podchodzić do niego z ostrożnością. Potem poprosi go o wyczarowanie pudełka lub dwóch lizaków dla dzieci w nagrodę za dzielność przy opatrywani rozbitych kolan. Niezależnie od rasy dzieci są tylko dziećmi, chociaż Saiyańskie maluchy w wieku 4 lat dysponowały siłą dorosłych mężczyzn niejednej innej rasy. Trzeba było jednak powrócić do głównego wątku rozważań.
- Hikaru wrócił ale szkoda, że nie powiedział nam nic więcej. Wiemy tylko tyle, że to za dwa dni, więc chyba nie ma się co wcześniej wyrywać – wtedy tutaj na Vegecie będzie pełnia księżyca. Wpływ księżyca już jutro będzie bardzo duży i wszyscy właściciele ogonów zaczną sobie skakać do oczu. Jak będę złośliwy i przykry to mi wybaczcie. W tej wiosce akurat jest mało czysto krwistych Saiyan ale jeden taki wystarczy aby zrobić tutaj demolkę.
Potwierdzeniem był jego samoistnie lekko falujący ogon. Saiyan pokrótce opisał przemianę i zwyczaje panujące tego dnia, czyli niemal wszyscy chodzą z zasłoniętymi oczami lub śpią na prochach. Ktoś dobrze wybrał dzień na wybuch buntu. Ewentualnie w Akademii odbywają się treningi po przemianie. Najłatwiej byłoby odciąć kitę ale wtedy spowalnia się rozwój mocy. To już druga po większym przyciąganiu na Vegecie tajemnica tak wielkiej siły Saiyan, którą Dragot i Chepri mogli poznać.
- W każdym razie mamy problem, bo ja się nie kontroluje jeszcze po przemianie i wtedy będę chciał zabijać wszystko dookoła. Trzeba by mi porządnie zasłonić oczy ale potrzebowałbym wtedy obok siebie kogoś, kto nie pozwoli mi rozbić się o ścianę, jakkolwiek zabawnie to brzmi. I tak zbliża się wieczór, trzeba iść spać nic nie wymyśli poza tym, co zrobić z tym żołnierzem w piwnicy. Może po dobrze przespanej nocy przyjdą lepsze pomysły do głowy. Najpierw pochowam ciała tych nieszczęśników, a tak właściwie to przenieśliście ich gdzieś?
OOC: Trening start.
Re: Wioska Kuro
Sro Cze 03, 2015 9:46 pm
- Wizja w głowie Hika.:
Wszystko powoli się klarowało, lecz jeszcze wiele spraw było do zrobienia. Mieli szkielet, lecz podczas akcji wiele rzeczy może pójść nie tak. Właściwie to jest spore prawdopodobieństwo, że coś nie wypali, lecz teraz mieli chwilę czasu dla siebie. Młodzi zajęli się sobą, a senior rodu, po pomocy biednemu demonowi, który chciał, ale nie mógł udał się na odpoczynek przy herbatce, ciastku i dobrej książce. Kiedy Mistyczny wojownik wreszcie się ułożył w fotelu i zajął lekturą to raczej nikt nie chciałby mu przeszkadzać. Przynajmniej nikt w tej części galaktyki. Jednak aktualnie pewne sprawy sprawiły, że ktoś wyższy musiał się wtrącić i przeszkodzić. Kiedy mężczyzna poczuł napór na swoich blokadach mentalnych, zaczął podejrzewać coś, lecz atakujący był zbyt silny. Bariery padły, a w umyśle Hikaru pojawiła się kobieca postać, którą wojownik doskonale znał.
- Wyjaśnisz mi mój drogi, o co chodzi z tym powstaniem do jasnej cholery? – powiedziała Najwyższa Kaioshin na dzień dobry. Po rozmowie z Kaede postanowiła wykonać odpowiednie kroki. To był jeden z nich.
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Cze 03, 2015 10:16 pm
Prawie już zagłębił się w swoją lekturę, ale wyczuł coś w swoim umyśle. To było coś innego niż zazwyczaj. To nie Ki, która gdzieś rozbłyska. To był umysł kogoś bardzo potężnego. Tylko jedna rasa potrafiła bez problemu dostać się przez każdą zaporę telepatyczną. Hikaru zamknął oczy i akurat z ciemności wyłoniła się kaioshinka, którą poznał już wiele lat temu. Mistic także stworzył w swoim umyśle coś w rodzaju hologramu by stanąć naprzeciw kobiety z przydługawym irokezem na głowie. Jak zwykle zapięta pod samą szyję w przepisowym kaioshińskim mundurze.
- Witaj, kooope lat. Też Cię miło widzieć. Zdaje się, że wiesz co nie co... młoda niebianka, Kaede postanowiła nawrócić małpy na drogę miłości. Wybrała sobie między innymi mojego wnuka na jej głównego przydupasa. Jak mówiłem, młoda jest i gówno wie o tych sprawach. Gdyby nie chodziło o mojego ucznia to pewnie bym się tym nie przejął zbytnio. Po ostatnim chciałem politykę omijać z dala. Pamiętasz to ? Jakieś 113 lat temu w Twoich okolicach wszechświata. Gdybym pozwolił tej laseczce zrobić z tej planety, eden miłości i współczucia polała by się małpia krew w takiej ilości, że nie zmieściłaby się w tej części galaktyki. Oczywiście przesadzał, ale nie aż tak bardzo. Znał od wieków sayan i wiedział do czego są zdolni. Poza tym Kuro był pod jego ochroną.
- Nie pozwolę by stało się mu cokolwiek złego. Jeśli coś pójdzie nie tak, a na pewno pójdzie-przecież plany są tak dziurawe- muszę je skorygować natychmiast jeśli zajdzie potrzeba. Nikt za mnie tego nie zrobi. Masz pewnie tego świadomość. Kaede nie rozumie tego choć próbowałem ją oświecić. Źle się do tego zabrała, a ja próbuję grać kartami jakie dostałem. Za dwa dni ruszymy, w czasie tutejszej pełni księżyca. Jeśli przyniesiesz kamerę, możemy nakręcić Powrót King Konga i jego rodziny.
Znów przerwał swoją mentalną wypowiedź by lekko uśmiechnąć się. Oczywiście od lat próbuje rozśmieszać tych drętwych "ludzi". Skorzystał z tego, że Kaisohinka pojawiła się w jego umyśle i przekształcił jej obraz w coś dużo przyjemniejszego dla oka. Mianowicie nagle jej mundur zniknął ujawniając prawdziwie kobiece kształty prawie jak u ziemianki tylko jeszcze bardziej sexowne. Została tylko czarna, koronkowa, lekko prześwitująca-tu i ówdzie- bielizna. Kiwnął z zadowoleniem głową i zaplótł ręce na torsie.
- Witaj, kooope lat. Też Cię miło widzieć. Zdaje się, że wiesz co nie co... młoda niebianka, Kaede postanowiła nawrócić małpy na drogę miłości. Wybrała sobie między innymi mojego wnuka na jej głównego przydupasa. Jak mówiłem, młoda jest i gówno wie o tych sprawach. Gdyby nie chodziło o mojego ucznia to pewnie bym się tym nie przejął zbytnio. Po ostatnim chciałem politykę omijać z dala. Pamiętasz to ? Jakieś 113 lat temu w Twoich okolicach wszechświata. Gdybym pozwolił tej laseczce zrobić z tej planety, eden miłości i współczucia polała by się małpia krew w takiej ilości, że nie zmieściłaby się w tej części galaktyki. Oczywiście przesadzał, ale nie aż tak bardzo. Znał od wieków sayan i wiedział do czego są zdolni. Poza tym Kuro był pod jego ochroną.
- Nie pozwolę by stało się mu cokolwiek złego. Jeśli coś pójdzie nie tak, a na pewno pójdzie-przecież plany są tak dziurawe- muszę je skorygować natychmiast jeśli zajdzie potrzeba. Nikt za mnie tego nie zrobi. Masz pewnie tego świadomość. Kaede nie rozumie tego choć próbowałem ją oświecić. Źle się do tego zabrała, a ja próbuję grać kartami jakie dostałem. Za dwa dni ruszymy, w czasie tutejszej pełni księżyca. Jeśli przyniesiesz kamerę, możemy nakręcić Powrót King Konga i jego rodziny.
Znów przerwał swoją mentalną wypowiedź by lekko uśmiechnąć się. Oczywiście od lat próbuje rozśmieszać tych drętwych "ludzi". Skorzystał z tego, że Kaisohinka pojawiła się w jego umyśle i przekształcił jej obraz w coś dużo przyjemniejszego dla oka. Mianowicie nagle jej mundur zniknął ujawniając prawdziwie kobiece kształty prawie jak u ziemianki tylko jeszcze bardziej sexowne. Została tylko czarna, koronkowa, lekko prześwitująca-tu i ówdzie- bielizna. Kiwnął z zadowoleniem głową i zaplótł ręce na torsie.
Re: Wioska Kuro
Pon Cze 08, 2015 9:02 pm
- Dalej Wizja:
Kobieta może i nie była sztywna. No dobra, była jakby miała kij w tyłku, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć. Jednak umiała docenić odpowiedni dowcip czy śmieszną scenę. Jednakże to co zrobił Hikaru, należało do tych rzeczy, za które mordowała bez mrugnięcia okiem, więc niech się lepiej siwy modli, by Kaioshinka nie zrozumiała jak on sobie ją wyobraża. Dla jego własnego dobra. Na razie jednak nie zdawała sobie z tego sprawy, więc założyła ręce na piersi, a dokładniej pod nimi. Ogoniasty miał na co popatrzyć.
- Rozumiem. Ze mną też nie chciała rozmawiać. Cały czas coś mówiła o Matce Bogów i o tym, że chce obdzielić świat miłością. Czy ona nie rozumie, że jest to awykonalne w stosunku do małp? Po za tym. – rzekła Kira, zmieniając pozycję, zaś jej piersi zafalowały ku uciesze jej rozmówcy. – Wątpię by twój wnuk pokonał ich Króla. Może i jesteście silni, ale nie macie szans, zaś potem zapanuje anarchia. Chcesz powtórki, ze swoich czasów, tylko milion razy gorszej? Jeśli nie to przemów tej dziewczynie do rozumu, albo przynajmniej swoim rodakom. Bunt to najgorsze, co w tej chwili może spotkać Vegetę.
Po tych słowach przeczesała dłonią włosy, jakby nad czymś się zastanawiała po czym spojrzała na Hikaru, z którego nosa wypływała mała strużka krwi.
- Coś ci się dzieje? – zapytała podejrzliwie i zmrużyła oczy.
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Wto Cze 09, 2015 9:03 pm
Wygląd Kaioshinki stanowczo pobudzał, szkoda, że realnie nie zakładała luźniejszych ubrań. Poczuł jak z nosa pociekła mu krew kiedy Kira założyła ręce na piersiach i ciężko było skupić się na tym co mówiła. Jednak Hikaru był doświadczonym wojownikiem i widział już wiele. Po prostu przetarł wierzchem dłoni czerwoną stróżkę i zwów podjął wątek.
- Alergia na głupotę i "miłowanie bliźnich". Za dużo tego ostatnio zobaczyłem. Po to właśnie zainteresowałem się sprawą by pilnować wnuka. Z moją delikatną pomocą na pewno Kuro sobie poradzi. Poza tym demon będzie nam towarzyszył. Wystarczy, że utrzyma swój wymiar podczas walki. Wiem, że to trudne, ale wykonalne. Jemu też pomogę. Kuro wyzwie króla na Agni Kai. Małpy zwykle szanują to jedyne prawo. A kto zasiądzie na tronie ? Zwykle zasiada ten, który wygra. Mój wnuk od dziecka był trenowany na przywódcę wioski. Bycie królem to jedynie trochę wyższa półka. Poza tym ma jeszcze ojca. I kto wie ? Może Czerwony pomoże. Nie zatrzymam tego bo nawet trener nie ma dostępu do wszystkich komórek. Wiesz... rzucisz kamyk na wielkiej górze, a pod nią na małą wioskę spada lawina ton skał wielkości domu. Nie zatrzymasz tego... to znaczy zwykły człowiek by nie dał rady. Wiesz o co chodzi. Zrezygnował z nakładania na nie realne ciało Kaioshinki własnej wizji stroju, tak więc powrócił dobrze skrojony, choć niezbyt modny mundur ich rasy.
Chłopak żył między nimi tak długo, ale dalej nie potrafił zrozumieć jak oni w tym walczą. Specjalnie dla niego zrobili inny krój, dużo praktyczniejszy, którego używa w każdej walce, przynajmniej poważnej. Do rzeczy. Hikaru nie był pewien czy poradzi sobie ze wszystkim, ale nie miał zbytnio wyboru. Znalazł się w kuli śnieżnej, która pochłaniała coraz to więcej śniegu staczając się ze szczytu wzgórza. Nie był w stanie dowiedzieć się kto jest przywódcą głównym rebelii, ani czy w ogóle ktoś taki był. Tym bardziej nie mógł dotrzeć do innych komórek. Zostały dwa dni by cokolwiek się przygotować, a potem niech się dzieje co chce.
- Alergia na głupotę i "miłowanie bliźnich". Za dużo tego ostatnio zobaczyłem. Po to właśnie zainteresowałem się sprawą by pilnować wnuka. Z moją delikatną pomocą na pewno Kuro sobie poradzi. Poza tym demon będzie nam towarzyszył. Wystarczy, że utrzyma swój wymiar podczas walki. Wiem, że to trudne, ale wykonalne. Jemu też pomogę. Kuro wyzwie króla na Agni Kai. Małpy zwykle szanują to jedyne prawo. A kto zasiądzie na tronie ? Zwykle zasiada ten, który wygra. Mój wnuk od dziecka był trenowany na przywódcę wioski. Bycie królem to jedynie trochę wyższa półka. Poza tym ma jeszcze ojca. I kto wie ? Może Czerwony pomoże. Nie zatrzymam tego bo nawet trener nie ma dostępu do wszystkich komórek. Wiesz... rzucisz kamyk na wielkiej górze, a pod nią na małą wioskę spada lawina ton skał wielkości domu. Nie zatrzymasz tego... to znaczy zwykły człowiek by nie dał rady. Wiesz o co chodzi. Zrezygnował z nakładania na nie realne ciało Kaioshinki własnej wizji stroju, tak więc powrócił dobrze skrojony, choć niezbyt modny mundur ich rasy.
Chłopak żył między nimi tak długo, ale dalej nie potrafił zrozumieć jak oni w tym walczą. Specjalnie dla niego zrobili inny krój, dużo praktyczniejszy, którego używa w każdej walce, przynajmniej poważnej. Do rzeczy. Hikaru nie był pewien czy poradzi sobie ze wszystkim, ale nie miał zbytnio wyboru. Znalazł się w kuli śnieżnej, która pochłaniała coraz to więcej śniegu staczając się ze szczytu wzgórza. Nie był w stanie dowiedzieć się kto jest przywódcą głównym rebelii, ani czy w ogóle ktoś taki był. Tym bardziej nie mógł dotrzeć do innych komórek. Zostały dwa dni by cokolwiek się przygotować, a potem niech się dzieje co chce.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Nie Cze 14, 2015 11:49 pm
Dobry humor nigdy nie zostawał mi na długo. Myślałem stojąc na uboczu opierając się plecami o płot i obserwując resztę z neutralnym wyrazem twarzy. Życzliwość, chęć wywołania uśmiechu na twarzy kogoś smutnego. Miałem w swoim sercu sporo takich rzeczy. Ale na jedno ziarenko dobra przypadają wiadra nienawiści, przemocy, cierpienia i okrucieństwa. Temu zawdzięczam swój żywot. Gdybym podobnie jak inne demony poddał się im, potrwałby on jednak znacznie krócej. Dlatego też muszę trzymać to całe dziwadło którym jestem na grubej smyczy. Do tej pory tylko jedna osoba to doceniła. Tylko jedna osoba rozumiała kim naprawdę jestem. Ona wybudziła we mnie wszystko co jest we mnie teraz dobre. Jej pocałunki przypominały mi o tym że w nawet najczarniejszych scenariuszach można odnaleźć szczęście.
Obserwowałem od długiego czasu Kuro i April. Jak na siebie patrzyli, jak się zachowywali. Wraz z wdychanym powietrzem wdychałem też obecną przy nich chemię. Im dłużej ich obserwowałem, tym bardziej doskwierało mi wewnetrzne uczucie samotności. Bądźmy szczerzy, po takim sukinsynie jak ja nikt by nie płakał. Nawet bogini nie pomogłaby mi w potrzebie. Grałem samotnego wilka już bardzo długo. W końcu będę zwisał z urwiska i wtedy o własnych siłach się nie podniosę. Życie jest dużo prostsze gdy ma się kogoś zaufanego. A my demony żyjemy ku**wsko długo. Można tak pociągnąć sto lat. Dwieście lat. Ale co dalej?
Większość demonów spędza swoje krótkie życie na czynieniu zła, po czym umiera z rąk jakiegoś herosa. Tacy gówniarze nie potrafią myśleć i nigdy nie poczują tego, co czuję teraz. Gdybym ją odnalazł. Wyrzekłbym się całego zła. Nigdy więcej nie skrzywdziłbym nikogo. Odnalazłbym w sobie więcej tego, co pokazałem przed chwilą rozdając ludziom słodycze i beztrosko mówiac im by przestali się smucić. Teraz pozostało mi jedynie gonienie potęgi, smak krwi i sadyzm. Oraz słuchanie, co do powiedzenia ma syn tego co mnie wrzucił do worka jak niewolnicę.
Za dwa dni będzie pełnia księżyca, która wywołuje w saiyanach przemianę. Już jutro wszyscy pełnokrwiści będą skakać sobie do oczu. Przydatne ciekawostki, ale bardziej przykuło moją uwagę pytanie Kuro czy przenieśliśmy gdzieś ciała. Cóż, przeniosłem śmieci do pustki atomowej ki blastem. Bo tak nazywam te robaki którzy nie byli w stanie nic mi zrobić. Jednak nie powiedziałem tego na głos. To wywołałoby niepotrzebną aferę. Po chwili uznałem jednak ze moja wypowiedź będzie konieczna. Dlatego też powiedziałem od niechcenia:
-Na twoim miejscu nie przejmowałbym sie trupami, a taktyką jak nie stać się jednym z nich. Jeśli będziesz we mnie widział wroga, szansa jest mniejsza. Niedługo będziemy ryzykować swoje życia. Będzie wówczas między nami zgoda?
Powiedziałem podchodząc do Kuro i wystawiając ku niemu dłoń. Miałem nadzieję iż ten również mi ją poda. Potrafiłem odstawić swą dumę na bok, ale czy saiyanin potrafi zrobić to samo? ciekawe...
Niezależnie od wyniku później odszedłem, dalej myśląc o tym czy to co widziałem w wizji było prawdziwe. Ale cel mojej przechadzki po wiosce był inny. Wypożyczyłem od jakiegoś frajera z szafy płaszcz z prawdziwej kozackiej skóry i przyodziałem go będąc kilkadziesiąt metrów dalej. Był brązowy i pochodził z jakiegoś vegetańskiego monstra. Pewnie warty pare groszy, ale uratowałem ich dupy więc mi się należy jakiś drobiazg. Usiadłem więc na dachu jednego z ceglanych budynków i o ile nikt mnie nie zaczepił, zacząłem medytować z nadzieją porzucenia złych myśli i odpocząć po ciężkim dniu pełnym wysiłku fizycznego. Mam nadzieję że tym razem nie zostanę nawiedzony.
Obserwowałem od długiego czasu Kuro i April. Jak na siebie patrzyli, jak się zachowywali. Wraz z wdychanym powietrzem wdychałem też obecną przy nich chemię. Im dłużej ich obserwowałem, tym bardziej doskwierało mi wewnetrzne uczucie samotności. Bądźmy szczerzy, po takim sukinsynie jak ja nikt by nie płakał. Nawet bogini nie pomogłaby mi w potrzebie. Grałem samotnego wilka już bardzo długo. W końcu będę zwisał z urwiska i wtedy o własnych siłach się nie podniosę. Życie jest dużo prostsze gdy ma się kogoś zaufanego. A my demony żyjemy ku**wsko długo. Można tak pociągnąć sto lat. Dwieście lat. Ale co dalej?
Większość demonów spędza swoje krótkie życie na czynieniu zła, po czym umiera z rąk jakiegoś herosa. Tacy gówniarze nie potrafią myśleć i nigdy nie poczują tego, co czuję teraz. Gdybym ją odnalazł. Wyrzekłbym się całego zła. Nigdy więcej nie skrzywdziłbym nikogo. Odnalazłbym w sobie więcej tego, co pokazałem przed chwilą rozdając ludziom słodycze i beztrosko mówiac im by przestali się smucić. Teraz pozostało mi jedynie gonienie potęgi, smak krwi i sadyzm. Oraz słuchanie, co do powiedzenia ma syn tego co mnie wrzucił do worka jak niewolnicę.
Za dwa dni będzie pełnia księżyca, która wywołuje w saiyanach przemianę. Już jutro wszyscy pełnokrwiści będą skakać sobie do oczu. Przydatne ciekawostki, ale bardziej przykuło moją uwagę pytanie Kuro czy przenieśliśmy gdzieś ciała. Cóż, przeniosłem śmieci do pustki atomowej ki blastem. Bo tak nazywam te robaki którzy nie byli w stanie nic mi zrobić. Jednak nie powiedziałem tego na głos. To wywołałoby niepotrzebną aferę. Po chwili uznałem jednak ze moja wypowiedź będzie konieczna. Dlatego też powiedziałem od niechcenia:
-Na twoim miejscu nie przejmowałbym sie trupami, a taktyką jak nie stać się jednym z nich. Jeśli będziesz we mnie widział wroga, szansa jest mniejsza. Niedługo będziemy ryzykować swoje życia. Będzie wówczas między nami zgoda?
Powiedziałem podchodząc do Kuro i wystawiając ku niemu dłoń. Miałem nadzieję iż ten również mi ją poda. Potrafiłem odstawić swą dumę na bok, ale czy saiyanin potrafi zrobić to samo? ciekawe...
Niezależnie od wyniku później odszedłem, dalej myśląc o tym czy to co widziałem w wizji było prawdziwe. Ale cel mojej przechadzki po wiosce był inny. Wypożyczyłem od jakiegoś frajera z szafy płaszcz z prawdziwej kozackiej skóry i przyodziałem go będąc kilkadziesiąt metrów dalej. Był brązowy i pochodził z jakiegoś vegetańskiego monstra. Pewnie warty pare groszy, ale uratowałem ich dupy więc mi się należy jakiś drobiazg. Usiadłem więc na dachu jednego z ceglanych budynków i o ile nikt mnie nie zaczepił, zacząłem medytować z nadzieją porzucenia złych myśli i odpocząć po ciężkim dniu pełnym wysiłku fizycznego. Mam nadzieję że tym razem nie zostanę nawiedzony.
Re: Wioska Kuro
Nie Cze 21, 2015 11:38 pm
Rozmowa nie kleiła się specjalnie dobrze, niby tyle trzeba zrobić planów i omówic wiele kwestii, a nie wiadomo od czego najlepiej zacząć. Niemniej nagłe pojawienie się demona nieznacznie zburzyło sielankę. Dragot wprowadzał pewien element niepokoju w otoczeniu. Pierwsze wypowiedziane przez niego zdanie nie spodobało się Kuro i chyba kwaśna mina Saiyana wyraźnie to zdradzała. Demon nie znał tutejszego życia, nie rozumiał, że tutaj nie ma innego wyboru niż Akademia i każdy mógł znaleźć się na miejscu tych nieszczęśników. Należał im szacunek, przynajmniej ich niepotrzebnej śmierci. Kto wie, czy nie było wśród nich kogoś znajomego dla April lub Kuro, którzy też byli kadetami i też mogli dostać taki rozkaz.
Niemniej teraz nie było przy nim ojca i chłopak powinien zachować się, jak na przywódce wioski przystało. Zakopać topór wojenny i podjąć najlepszą możliwą w tych warunkach decyzję, a teraz przyda się im każda para rąk. No i jak to mawiał Kurokara: „dumą rodziny nie wyżywisz”. Wytarł ręce od tłustego sosu, wstał i spokojnie podał demonowi dłoń.
- Jesteś tutaj gościem i możesz liczyć na stosowne traktowanie. Nie chciałbym aby to uległo zmianie wolałbym widzieć w Tobie sprzymierzeńca. Proszę tylko abyś uważał i postarał się szanować naszą kulturę, to nie jest Ziemia. Dziękuję za wsparcie, które oferujesz.
Brzmiało to nieco formalnie i z nutą groźby ale jak najbardziej szczerze. Chłopak w tym jednym momencie musiał odrzucić swoje przekonania odnoszące się do demonów. Dragot gdzieś odleciał, a oni podjęli dyskusję. Padła propozycja aby wyprowadzić gdzieś i ukryć mieszkańców, na przykład w pobliskich górach, gdzie jest wiele jaskiń i wydrążonych korytarzy. Jednak taka migracja Ki mogłaby być wykryta. Później rozwinęła się rozmowa o wykombinowaniu czegoś, co mogłoby spowolnić żołnierzy i pozwolić oszczędzić Ki atakującym. Głupio by było, aby po przebiciu się i dotarciu do króla zapas Ki był zerowy z uwagi na wcześniejsze walki. Tu trzeba by było przygotować jakąś miksturę. Nie było czasu na formowanie specyfiku w kulki, w końcu mieli tylko dwa dni. April wpadła na pomysł, żeby wystrzeliwać substancje z pistoletów na wodę. Szału nie ma ale pistolety potem po prostu wyrzucą. Pozostała tylko kwestia tego, jaką truciznę mają stworzyć. Kuro wpadł na inny pomysł, który w dzieciństwie chcieli zrobić z bratem. Plan był prosty – dodać w stołówce do potraw środki przeczyszczające. Tutaj pewnie musiałaby pomóc ktoś z teleportacja, raczej szanse na dotarcie na zaplecze kuchenne były mierne. Z kolei fala niestrawności nikogo nie zabije ale skutecznie unieruchomi Akdemię i wsparcie dla króla. Istniało ryzyko, że rykoszetem oberwie też wsparcie w buncie ale prawdopodobnie wszyscy Ci wojownicy będą w takich nerwach, że nie tkną jedzenia.
Skończyli debatowanie. Kuro przyszykował świeżą pościel dla Kaede w pokoju gościnnym, Hikaru w pokoju Kurokary, Dragot będzie spał na kanapie w salonie. Przy okazji demon będzie miał do dyspozycji holowizję z kosmicznymi kanałami. Kuro nie był pewien, czy czasami koleś nie śpi wisząc na lampie, doszedł do wniosku, że po demonie można się tego spodziewać. Z Hazardem był problem, skończyły się pokoje. Położyli w ich pokoju dodatkowy materac i pościel, tam było najwięcej miejsca. W międzyczasie Kuro poleciał do Dragota. Przystanął na daszku i milczeli oboje przez dłuższą chwilę. Saiyan nie wiedział, jak ma zacząć i czy przeszkadzać demonowi w końcu się odezwał.
- Czekamy na Ciebie w domu, od jura każda para rąk się przyda do pracy.
Zostawił demona zw swoimi myślami ale dał mu kolejny znak, że jest mile widziany. Temperatura spadła do przyjemnych plus 30 stopni, zależy dla jakiej rasy przyjemnych. Chłopak włączył wentylatory w całym domku, aby goście czuli się komfortowo. Zebrali wszystkie książki o ziołach i z April usiedli w ich pokoju na podłodze. Nauka o ziołach to przede wszystkim nauka o truciznach. Musieli coś uwarzyć, ale co? Coś usypiającego, paraliżującego, żrącego, coś co działałoby w kontakcie ze skórą lub twarzą. Nie chcieli też zabijać żołnierzy.
OOC: Chętnych zapraszam do grzebania w książkach.
Niemniej teraz nie było przy nim ojca i chłopak powinien zachować się, jak na przywódce wioski przystało. Zakopać topór wojenny i podjąć najlepszą możliwą w tych warunkach decyzję, a teraz przyda się im każda para rąk. No i jak to mawiał Kurokara: „dumą rodziny nie wyżywisz”. Wytarł ręce od tłustego sosu, wstał i spokojnie podał demonowi dłoń.
- Jesteś tutaj gościem i możesz liczyć na stosowne traktowanie. Nie chciałbym aby to uległo zmianie wolałbym widzieć w Tobie sprzymierzeńca. Proszę tylko abyś uważał i postarał się szanować naszą kulturę, to nie jest Ziemia. Dziękuję za wsparcie, które oferujesz.
Brzmiało to nieco formalnie i z nutą groźby ale jak najbardziej szczerze. Chłopak w tym jednym momencie musiał odrzucić swoje przekonania odnoszące się do demonów. Dragot gdzieś odleciał, a oni podjęli dyskusję. Padła propozycja aby wyprowadzić gdzieś i ukryć mieszkańców, na przykład w pobliskich górach, gdzie jest wiele jaskiń i wydrążonych korytarzy. Jednak taka migracja Ki mogłaby być wykryta. Później rozwinęła się rozmowa o wykombinowaniu czegoś, co mogłoby spowolnić żołnierzy i pozwolić oszczędzić Ki atakującym. Głupio by było, aby po przebiciu się i dotarciu do króla zapas Ki był zerowy z uwagi na wcześniejsze walki. Tu trzeba by było przygotować jakąś miksturę. Nie było czasu na formowanie specyfiku w kulki, w końcu mieli tylko dwa dni. April wpadła na pomysł, żeby wystrzeliwać substancje z pistoletów na wodę. Szału nie ma ale pistolety potem po prostu wyrzucą. Pozostała tylko kwestia tego, jaką truciznę mają stworzyć. Kuro wpadł na inny pomysł, który w dzieciństwie chcieli zrobić z bratem. Plan był prosty – dodać w stołówce do potraw środki przeczyszczające. Tutaj pewnie musiałaby pomóc ktoś z teleportacja, raczej szanse na dotarcie na zaplecze kuchenne były mierne. Z kolei fala niestrawności nikogo nie zabije ale skutecznie unieruchomi Akdemię i wsparcie dla króla. Istniało ryzyko, że rykoszetem oberwie też wsparcie w buncie ale prawdopodobnie wszyscy Ci wojownicy będą w takich nerwach, że nie tkną jedzenia.
Skończyli debatowanie. Kuro przyszykował świeżą pościel dla Kaede w pokoju gościnnym, Hikaru w pokoju Kurokary, Dragot będzie spał na kanapie w salonie. Przy okazji demon będzie miał do dyspozycji holowizję z kosmicznymi kanałami. Kuro nie był pewien, czy czasami koleś nie śpi wisząc na lampie, doszedł do wniosku, że po demonie można się tego spodziewać. Z Hazardem był problem, skończyły się pokoje. Położyli w ich pokoju dodatkowy materac i pościel, tam było najwięcej miejsca. W międzyczasie Kuro poleciał do Dragota. Przystanął na daszku i milczeli oboje przez dłuższą chwilę. Saiyan nie wiedział, jak ma zacząć i czy przeszkadzać demonowi w końcu się odezwał.
- Czekamy na Ciebie w domu, od jura każda para rąk się przyda do pracy.
Zostawił demona zw swoimi myślami ale dał mu kolejny znak, że jest mile widziany. Temperatura spadła do przyjemnych plus 30 stopni, zależy dla jakiej rasy przyjemnych. Chłopak włączył wentylatory w całym domku, aby goście czuli się komfortowo. Zebrali wszystkie książki o ziołach i z April usiedli w ich pokoju na podłodze. Nauka o ziołach to przede wszystkim nauka o truciznach. Musieli coś uwarzyć, ale co? Coś usypiającego, paraliżującego, żrącego, coś co działałoby w kontakcie ze skórą lub twarzą. Nie chcieli też zabijać żołnierzy.
OOC: Chętnych zapraszam do grzebania w książkach.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pon Cze 22, 2015 10:29 pm
Siedziałam i chciałam słuchać tego, co każdy z nich mówił, ale w głowie miałam pustkę. Czekaliśmy, wszyscy siedzieliśmy i czekaliśmy. Na zgubę, na rozpoczęcie czegoś? To wszystko było bez sensu i coraz bardziej to czułam, jednak nie mówiłam tego na głos. Kaede była moją Boginią i nie tego ode mnie oczekiwała. Tyle już przeszliśmy, a to ostatnia prosta. Spojrzałam na Kuro. Uśmiechamy się, ale jesteśmy blisko płaczu, nawet po tych wszystkich latach. Po prostu otrzymaliśmy to uczucie, które poznajemy po raz pierwszy. Jesteśmy ze sobą tyle czasu, a niektóre rzeczy potrafiły poznawać po raz pierwszy. Czułam się dziwnie, jakbym nie przejmowała się tym wszystkim. Podniosłam się i lekko tanecznym ruchem ruszyłam przed siebie. W uszach miałam muzykę, przy której tańczyłam po raz pierwszy z Kuro. To było zabawne, bo on nigdy tego nie robił i gdy włączyłam muzykę stanął jak żołnierz na rozstrzelanie. Wtedy też poznaliśmy się bliżej po raz pierwszy, ale nie mogłam przypomnieć sobie tego uczucia. Nie pamiętałam też tego demona, który był w domu. Wiedziałam, że kiedyś go spotkałam, ale kim on jest? Miałam jakąś pustkę w głowie, oparłam się o framugę. Co się z tobą dzieje April? Nie mogłam sobie przypomnieć Daichi’ego. Jego energii, jego twarzy, oczu, a przecież one były takie wyraziste! Zaczęłam panikować. Czy to może być skutek tego, co mi wstrzyknęli? Póki co wolałam nikomu nic nie mówić o tym, co się ze mną działo. Tak będzie bezpieczniej dla Vegety, dla całej misji. Jak Kuro zacznie się mną przejmować, to nie da rady walczyć z królem, a będzie walczył o swoje życie. Jakby nigdy nic wróciłam do naszego pokoju. On w tym czasie usadzał wszystkich gości. A ja usiadłam na podłodze przeglądając księgi z ziołami szukając czegokolwiek. Ludzie i inne rasy nie doceniali tego, co potrafią te specyfiki. Można z nich stworzyć różnego rodzaju lekarstwa, antidotum oraz broń. Patrzyłam na te wszystkie nazwy i nawet nie wiedziałam czego dotyczą. Może byłam już tak zmęczona? Tyle wrażeń w jednym dniu, to na pewno o to chodziło.
- Nie wiem, czy coś sensownego wymyślimy, mało czasu zostało, a takie coś trzeba dobrze zmieszać, przetestować – powiedziałam patrząc na mężczyznę. Nie licząc tego, że faktycznie nie potrafiłam nic ze sobą zmieszać, nie mogłam przypomnieć sobie co to za zioła, to faktycznie miałam rację. Poza tym, to była dobra wymówka dla mnie. Byłam prawie pewna, że Kuro będzie chciał żebym coś stworzyła, a nie mogłam sobie przypomnieć co do czego służy. Westchnęłam głośno patrząc na Kuro, oparłam głowę o jego ramię. Wolałam już nic nie mówić, złapałam go za rękę i wolałam po prostu pomilczeć. Tak było lepiej i wygodniej.
- Nie wiem, czy coś sensownego wymyślimy, mało czasu zostało, a takie coś trzeba dobrze zmieszać, przetestować – powiedziałam patrząc na mężczyznę. Nie licząc tego, że faktycznie nie potrafiłam nic ze sobą zmieszać, nie mogłam przypomnieć sobie co to za zioła, to faktycznie miałam rację. Poza tym, to była dobra wymówka dla mnie. Byłam prawie pewna, że Kuro będzie chciał żebym coś stworzyła, a nie mogłam sobie przypomnieć co do czego służy. Westchnęłam głośno patrząc na Kuro, oparłam głowę o jego ramię. Wolałam już nic nie mówić, złapałam go za rękę i wolałam po prostu pomilczeć. Tak było lepiej i wygodniej.
Re: Wioska Kuro
Sro Cze 24, 2015 8:11 pm
Długo siedziałem w miejscu, nie drgnąwszy ani na centymetr. Nawet gdy cień minął i byłem wystawiony na słabsze już, ale nadal prażące słońce. W pozycji lotosu, powoli napełniałem i opróżniałem płuca, ale poza suchym powietrzem, trafiało do nich coś jeszcze... Razem z gazami wokół mnie pochłaniałem ich energię wewnętrzną, w efekcie wydychając je sporo chłodniejsze niż było. Cały ten czas absorbowałem ciepło z powietrza, czy raczej, uczyłem się jak to robić. Warunki nie sprzyjały nauce tej techniki, ilość energii była zbyt wielka by efektywnie ochłodzić nawet najbliższą okolicę, przynajmniej wtedy nie byłem w stanie czegoś takiego zrobić. A też nie sztuką jest wyciągnąć ciepło na pustyni, sztuką by było schłodzić lodowiec do jakichś minus pięćdziesięciu, minus stu stopni. Nawet w lodzie jest jakaś energia. W tych, które otrzymałem od Dragota również, choć zjadłem je zbyt szybko, by nawet pomyśleć o popróbowaniu na nich. Żałowałem, że nie mogłem jej przetworzyć w Ki, jedynie zmagazynować i ewentualnie wyzwolić. Niewątpliwie, technika ta miała cały szereg zastosowań, ale raczej nie w walce. Absorpcja wymagała dużo skupienia, nawet więcej, niż kumulowanie dużych ilości Ki w skomplikowanej formie. Mógłbym coś takiego teoretycznie użyć, ale co bym z tego miał? Zdołałbym skumulować może tyle energii by posłać w przeciwnika falę powietrza podgrzanego o trzydzieści, może czterdzieści kelwinów. Na tym poziomie taki trik jest może tak silny jak podmuch pary po otwarciu zmywarki, taa...
Może kiedyś dojdę do odpowiedniej wprawy, ale czułem w kościach, że miną lata nim tak się stanie. Tak czy inaczej, musiałem przynajmniej do takiego stopnia, do jakiego byłem w stanie, opanować tę zdolność. Wiedziałem, że byłem w stanie, choć nie miałem pojęcia, jakim cudem, ale mogłem to zrobić. Więc czemu nie? W miarę jak mijał czas i cień, coraz efektywniej mogłem "inhalować" się ciepłem. A była to w pewnym sensie gra ryzyka, małego, ale zawsze. Oparzenia słoneczne i przegrzanie nie groziły mi aż tak, nawet chociażby z powodu mojej naturalnej odporności na wysoką temperaturę. Ale udar słoneczny, oj, tu sprawy stawały się poważniejsze. Skuteczne schładzanie się tą techniką mogło w przyszłości, nawet tej bardzo bliskiej być nieocenione, jak już mówiłem, liczba zastosowań jest oszałamiająco wielka. Koniec końców stało się to tak nużące dla umysłu i ciała, że chociaż już poczyniłem spore postępy, to postanowiłem odłożyć dalszą naukę na później. Rozprostowałem kości i nieco rozgrzałem zastałe mięśnie. Wróciłem do domu Kuro. Zastanawiałem się co teraz robi, więc poszedłem do jego pokoju. Zapukałem, i zaczekałem na pozwolenie na wejście. Nieco się zawahałem ujrzawszy przytuloną do jego ramienia April, nie chciałem im przeszkadzać, ale wyglądało na to, że nie będę. Moją uwagę przykuły książki na podłodze, jak zauważyłem, były o ziołach. Odezwało się we mnie pewne bardzo stare skojarzenie, wpajane boleśnie odkąd tylko umiałem czytać i pisać. Nie chciałem mu się poddawać i wyciągać pochopnych wniosków, miałem jednak kilka możliwości na uwadze. Zapytałem Kuro co planują, odpowiedź wywołała na mojej twarzy uśmieszek, którego nie umiałem wyjaśnić ani powstrzymać. Z czego ja się cieszyłem? Że mogłem wykorzystać zdolności, które nabyłem jako dzieciak? Ta wizja wzbudziła we mnie lekkie uczucie odrazy do samego siebie... Niemniej, wydawało się, że w istocie posiadana przeze mnie wiedza mogła się przydać...
-A więc plan jest taki by zatruć Saiyan, hm? Myślę... Myślę, że mogę wam pomóc - powiedziałem, zaczynając ostrożnie. -Nie jestem jakimś specjalistą, ale trochę o tym wiem...
Wziąłem pierwszą książkę z brzegu i przekartkowałem szybko, zawczasu unosząc telekinezą kolejne dwie, by mieć je w zasięgu ręki. Nie zdziwiło mnie, że wszystkie opisane rośliny pochodziły z Ziemi. Na Vegecie by i ani makyańskie skałorośle nie wyrosły, choć na ziemskich pustyniach rosną rośliny, których niektóre części, głównie korzenie, są bardzo trujące... Ale czy na czerwonym globie takie istniały? Przede wszystkim trzeba było korzystać z tego co mieliśmy, tu też pojawiał się pierwszy problem.
-Przede wszystkim, muszę wiedzieć, które z tych roślin mamy lub możemy dostać w miarę szybko i w jakich ilościach, bo to już określa nam krąg możliwości stworzenia trucizny. Po drugie muszę wiedzieć jakie działanie jest pożądane, jak zgaduje trucizna ma tylko obezwładnić, co nie? Więc jakiś środek zwiotczający mięśnie lub paraliżujący, raczej nie substancje psychoaktywne i alergenne. Po trzecie, jak ma być trucizna podana? Pewnie nic co wymaga wstrzyknięcia, czegoś co wymaga przyswojenia przez układ pokarmowy też, przez kontakt ze skórą, dobrze myślę? Przy czym uprzedzam, że wiem jak one działają na ludzi i zwierzęta, Saiyanie mają inną anatomię i choć podobną do ludzkiej, to jednak inną.
Powiedziawszy to wróciłem do lektury, po przeczytaniu kilku stron całkiem zapomniałem, że są zapisane vegetańskimi runami. Wyglądało na to, że szybko opanowałem zdolność czytania ich, trudno powiedzieć jak z pisaniem, bo to drugie zwykle przychodziło trudniej.
Wodziłem wzrokiem po nazwach i ilustracjach roślin, z ich opisów wyciągałem praktycznie tylko ewentualne działanie trujące. Spotkałem się z wieloma dobrze znanymi mi gatunkami, sporą część pomijałem, niektóre musiałem sobie przypomnieć. W myślach już odnotowywałem te, które działały przy kontakcie ze skórą i raczej nie zabijały zbyt łatwo. Spotkałem się też z kilkoma, których nie znałem, a których działanie było cokolwiek ciekawe...
-Johimba... -mruknąłem bardzo cicho pod nosem.
Nie mogłem się jednak nie martwić, że nawet jeśli wymyślę odpowiednią truciznę, to nigdzie nie będzie można dostać odpowiednich składników. W ostateczności można stworzyć syntetyk o takim samym działaniu, z tego co mi było wiadome, to Hikaru miał do tego odpowiedni sprzęt, niemniej... Jakoś ta myśl mi towarzyszyła i nie chciała odejść.
OOC:
Trening start
Może kiedyś dojdę do odpowiedniej wprawy, ale czułem w kościach, że miną lata nim tak się stanie. Tak czy inaczej, musiałem przynajmniej do takiego stopnia, do jakiego byłem w stanie, opanować tę zdolność. Wiedziałem, że byłem w stanie, choć nie miałem pojęcia, jakim cudem, ale mogłem to zrobić. Więc czemu nie? W miarę jak mijał czas i cień, coraz efektywniej mogłem "inhalować" się ciepłem. A była to w pewnym sensie gra ryzyka, małego, ale zawsze. Oparzenia słoneczne i przegrzanie nie groziły mi aż tak, nawet chociażby z powodu mojej naturalnej odporności na wysoką temperaturę. Ale udar słoneczny, oj, tu sprawy stawały się poważniejsze. Skuteczne schładzanie się tą techniką mogło w przyszłości, nawet tej bardzo bliskiej być nieocenione, jak już mówiłem, liczba zastosowań jest oszałamiająco wielka. Koniec końców stało się to tak nużące dla umysłu i ciała, że chociaż już poczyniłem spore postępy, to postanowiłem odłożyć dalszą naukę na później. Rozprostowałem kości i nieco rozgrzałem zastałe mięśnie. Wróciłem do domu Kuro. Zastanawiałem się co teraz robi, więc poszedłem do jego pokoju. Zapukałem, i zaczekałem na pozwolenie na wejście. Nieco się zawahałem ujrzawszy przytuloną do jego ramienia April, nie chciałem im przeszkadzać, ale wyglądało na to, że nie będę. Moją uwagę przykuły książki na podłodze, jak zauważyłem, były o ziołach. Odezwało się we mnie pewne bardzo stare skojarzenie, wpajane boleśnie odkąd tylko umiałem czytać i pisać. Nie chciałem mu się poddawać i wyciągać pochopnych wniosków, miałem jednak kilka możliwości na uwadze. Zapytałem Kuro co planują, odpowiedź wywołała na mojej twarzy uśmieszek, którego nie umiałem wyjaśnić ani powstrzymać. Z czego ja się cieszyłem? Że mogłem wykorzystać zdolności, które nabyłem jako dzieciak? Ta wizja wzbudziła we mnie lekkie uczucie odrazy do samego siebie... Niemniej, wydawało się, że w istocie posiadana przeze mnie wiedza mogła się przydać...
-A więc plan jest taki by zatruć Saiyan, hm? Myślę... Myślę, że mogę wam pomóc - powiedziałem, zaczynając ostrożnie. -Nie jestem jakimś specjalistą, ale trochę o tym wiem...
Wziąłem pierwszą książkę z brzegu i przekartkowałem szybko, zawczasu unosząc telekinezą kolejne dwie, by mieć je w zasięgu ręki. Nie zdziwiło mnie, że wszystkie opisane rośliny pochodziły z Ziemi. Na Vegecie by i ani makyańskie skałorośle nie wyrosły, choć na ziemskich pustyniach rosną rośliny, których niektóre części, głównie korzenie, są bardzo trujące... Ale czy na czerwonym globie takie istniały? Przede wszystkim trzeba było korzystać z tego co mieliśmy, tu też pojawiał się pierwszy problem.
-Przede wszystkim, muszę wiedzieć, które z tych roślin mamy lub możemy dostać w miarę szybko i w jakich ilościach, bo to już określa nam krąg możliwości stworzenia trucizny. Po drugie muszę wiedzieć jakie działanie jest pożądane, jak zgaduje trucizna ma tylko obezwładnić, co nie? Więc jakiś środek zwiotczający mięśnie lub paraliżujący, raczej nie substancje psychoaktywne i alergenne. Po trzecie, jak ma być trucizna podana? Pewnie nic co wymaga wstrzyknięcia, czegoś co wymaga przyswojenia przez układ pokarmowy też, przez kontakt ze skórą, dobrze myślę? Przy czym uprzedzam, że wiem jak one działają na ludzi i zwierzęta, Saiyanie mają inną anatomię i choć podobną do ludzkiej, to jednak inną.
Powiedziawszy to wróciłem do lektury, po przeczytaniu kilku stron całkiem zapomniałem, że są zapisane vegetańskimi runami. Wyglądało na to, że szybko opanowałem zdolność czytania ich, trudno powiedzieć jak z pisaniem, bo to drugie zwykle przychodziło trudniej.
Wodziłem wzrokiem po nazwach i ilustracjach roślin, z ich opisów wyciągałem praktycznie tylko ewentualne działanie trujące. Spotkałem się z wieloma dobrze znanymi mi gatunkami, sporą część pomijałem, niektóre musiałem sobie przypomnieć. W myślach już odnotowywałem te, które działały przy kontakcie ze skórą i raczej nie zabijały zbyt łatwo. Spotkałem się też z kilkoma, których nie znałem, a których działanie było cokolwiek ciekawe...
-Johimba... -mruknąłem bardzo cicho pod nosem.
Nie mogłem się jednak nie martwić, że nawet jeśli wymyślę odpowiednią truciznę, to nigdzie nie będzie można dostać odpowiednich składników. W ostateczności można stworzyć syntetyk o takim samym działaniu, z tego co mi było wiadome, to Hikaru miał do tego odpowiedni sprzęt, niemniej... Jakoś ta myśl mi towarzyszyła i nie chciała odejść.
OOC:
Trening start
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach