Plac przed pałacem
+9
Rota
Red
NPC
Kuro
Khepri
Burzum
Kanade
Hikaru
NPC.
13 posters
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Plac przed pałacem
Sro Sie 12, 2015 10:09 am
First topic message reminder :
Plac to centralne miejsce dające wstęp do południowego głównego wejścia. Jak przystało na część wizytową znajduje się tu wiele wspaniałych i ogromnych marmurowych pomników wielkich władców Vegety, między innymi samego króla Zella Juniora oraz jego dziadka Zella. Głównego wejścia do pałacu strzegą zwykli strażnicy oraz kilku żołnierzy z Gwardii Królewskiej rozmieszczonych na przestrzeni placu. Dodatkowo na drugim piętrze jest wysunięty z budowli w stronę placu taras służący panującym władcom do przemówień dla zebranego ludu oraz podniosłych mów podnoszących morale żołnierzy.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Nie Lut 21, 2016 8:28 pm
No i wpadł. Zrobiłby facepalma, ale tym bardziej zdradziłby się ze swoim pochodzeniem. To raczej niezbyt częsty widok, kiedy kot packa się łapką po mordce w geście zażenowania swoją sytuacją. No więc załóżmy, że jeszcze nic nieznajomy nie podejrzewa - co powinien zrobić? Co koty wyprawiają w takiej sytuacji? Eh, za mało zna się na tych futrzakach, ale zdecydował się nie uciekać ślepiami na bok. Doszło do tego. Starcie na kontakt wzrokowy. Jegomość definitywnie był Saiyanem, sporo cech w wyglądzie zgadzały się z tym przypisywanym ichniejszej rasie. Muskulatura, czarne jak smoła włosy (tutaj było pewne spore odstępstwo w postaci bordowych kłaków w tyle głowy sięgających aż do pasa), brązowosierstny małpi ogon. Jeśli z wyglądu przypominał równie dobrze co z cech charakteru typowego Saiyana, zechce upolować kota na przekąskę, zwłaszcza że miałby pozornie ułatwione zadanie. Ranna łapka uniemożliwiała skuteczną ucieczkę kotkowi. Ale nie zamierzał uciekać - właśnie przeciwnie, chciał sprawdzić zachowanie nieznajomego w dość niecodziennych okolicznościach. Jak się okazało, zamiast szykować łapki i pazurki do ewentualnego podrapania po twarzy, jegomość upewniwszy się, że nikogo nie ma w polu widzenia, podszedł cicho do zwierzaczka. Red instynktownie odrobinę cofnął się, lecz jak tylko Saiyan przygarnął na swoje kolana czarnego zwierzaka i zaczął z nim rozmawiać, zrozumiał że nie zamierza nabić kota na szaszłyk i opiekać nad prowizorycznym ogniskiem.
Od razu zabrał się za ratunek bezbronnej istotce, za jaką uważał demona w futerku. Robił dziwny zabieg na jego łapce, aż wybałuszył odrobinę ślepia. J-jego cenna krew! Była czarna jak atrament, tego nie dało się ukryć w żaden sposób! Oby był skupiony tylko na czynności, która jak dla demona, który miał ponad 300 lat wydawała się szalona. Z początku więc trochę wiercił się tyłkiem i wymachiwał ogonem oplecionym złotą wstążką jak natchniony, ale uspokoił się. Być może dlatego, że ten zabieg nie tylko oczyścił jego ranę, ale i pozbawił posoki. Taki głupi jasiek za darmo.
W nagrodę, że był dzielnym pacjentem dostał suszoną rybkę, którą wpierw wyniuchał, a później ostrożnie ulokował w pyszczku. Ciekawy smak, lecz dla Reda nie miało wartości odżywczej. Żywił się czymś innym. A potem to, że wylądował w torbie! J-jak to?! Zabrał kota jako żywe trofeum czy co?! Już miał wyskoczyć z ukrycia, gdy poczuł, jak się przenoszą. Głosy... znane mu głosy. Tylko co tutaj robił ten, którego June wzięła z Ziemi pod opiekę na Vegetę, aby stał również przeciwko Królowi?
Dragot.
Musiał zdezertować do wnętrza torby i nie wyściubiać noska, a najlepiej nie dawać o sobie zupełnie znać. Tylko wszystko zdawało się sypać, to jest plan Reda. Może nie był najsolidniejszy, ale ksa! On chciał nauczyć Saiyana Ki Feeling! Dragot wiedział, jak namieszać, nawet jak nie wiedział o pomyśle Reda. Chyba go Rogaty jeszcze nie zauważył, i na tą chwilę to dobrze. Innym razem porozmawia z nim w cztery oczy. Póki co musiał uważać, aby nie wychylać się, nie ujawniać Ki, czyli udawać trupa - tak jak wcześniej Arcydemon, czy jak się nazywał inaczej. Nadstawił jedynie uszu jak antenki i słuchał z perspektywy pakownej torby, jak za to chciał zabrać się jego współrasowiec. Dość... bezpośrednio. Red musiał poczekać, aż przerzedzi się towarzystwo, zwłaszcza że Dragot znał go w postaci kota. A myślał, że dość szybko rozliczy się z Saiyanem. Przynajmniej miał czas na analizę swego podopiecznego.
Zdecydowanie ma zbyt miękkie serce jak na przeciętną Małpę, ale także o wiele więcej rozumu. Ma to swoje dobre i złe strony, nie jemu oceniać. Miał tylko spełnić prośbę Czarnowłosego, by później odebrać nagrodę za trud, toteż musiał znaleźć sposób, aby po tej niezbyt przychylnej wizytówce jaką pozostawił Dragot na temat demonów, przekonać do siebie wojownika. Po jego strukturze Ki doszedł do wniosku, iż jego obiekt zainteresowań trenował indywidualnie już jakiś czas, być może także dzięki apelowi. Arcydemon nie odlatywał, oby nie usłyszał tego, co Red i wyprzedził go w naprostowaniu młodzieńca! Kociak robił się coraz bardziej nerwowy, nie mniej trzymał język za zębami i leżał zwinięty w kłębek w torbie, co jakiś czas zerkając na obandażowaną łapkę. Hm... z początku miał odrobinę inne zamiary wobec przyszłego wojownika, jednakże przyglądając się splotom na bandażu spostrzegł, iż ta technika opatrywania nie była robiona na odwal się, a pieczołowicie, z zamysłem. Musiał mieć umiejętności ku leczeniu, skoro miał bodziec w postaci ratowania innych istot. Przydatna cecha - altruizm, przydomek druid lub medyk. Akurat Red znał się na tym jak niewiele demonów, więc i w tej kwestii będzie w stanie coś szepnąć na ucho... ale, ale... ale nie przy Dragocie! Nie to, że go nie lubił (pamiętał jego przeprosiny na dachu), nie mniej robi mu za konkurencję!
Od razu zabrał się za ratunek bezbronnej istotce, za jaką uważał demona w futerku. Robił dziwny zabieg na jego łapce, aż wybałuszył odrobinę ślepia. J-jego cenna krew! Była czarna jak atrament, tego nie dało się ukryć w żaden sposób! Oby był skupiony tylko na czynności, która jak dla demona, który miał ponad 300 lat wydawała się szalona. Z początku więc trochę wiercił się tyłkiem i wymachiwał ogonem oplecionym złotą wstążką jak natchniony, ale uspokoił się. Być może dlatego, że ten zabieg nie tylko oczyścił jego ranę, ale i pozbawił posoki. Taki głupi jasiek za darmo.
W nagrodę, że był dzielnym pacjentem dostał suszoną rybkę, którą wpierw wyniuchał, a później ostrożnie ulokował w pyszczku. Ciekawy smak, lecz dla Reda nie miało wartości odżywczej. Żywił się czymś innym. A potem to, że wylądował w torbie! J-jak to?! Zabrał kota jako żywe trofeum czy co?! Już miał wyskoczyć z ukrycia, gdy poczuł, jak się przenoszą. Głosy... znane mu głosy. Tylko co tutaj robił ten, którego June wzięła z Ziemi pod opiekę na Vegetę, aby stał również przeciwko Królowi?
Dragot.
Musiał zdezertować do wnętrza torby i nie wyściubiać noska, a najlepiej nie dawać o sobie zupełnie znać. Tylko wszystko zdawało się sypać, to jest plan Reda. Może nie był najsolidniejszy, ale ksa! On chciał nauczyć Saiyana Ki Feeling! Dragot wiedział, jak namieszać, nawet jak nie wiedział o pomyśle Reda. Chyba go Rogaty jeszcze nie zauważył, i na tą chwilę to dobrze. Innym razem porozmawia z nim w cztery oczy. Póki co musiał uważać, aby nie wychylać się, nie ujawniać Ki, czyli udawać trupa - tak jak wcześniej Arcydemon, czy jak się nazywał inaczej. Nadstawił jedynie uszu jak antenki i słuchał z perspektywy pakownej torby, jak za to chciał zabrać się jego współrasowiec. Dość... bezpośrednio. Red musiał poczekać, aż przerzedzi się towarzystwo, zwłaszcza że Dragot znał go w postaci kota. A myślał, że dość szybko rozliczy się z Saiyanem. Przynajmniej miał czas na analizę swego podopiecznego.
Zdecydowanie ma zbyt miękkie serce jak na przeciętną Małpę, ale także o wiele więcej rozumu. Ma to swoje dobre i złe strony, nie jemu oceniać. Miał tylko spełnić prośbę Czarnowłosego, by później odebrać nagrodę za trud, toteż musiał znaleźć sposób, aby po tej niezbyt przychylnej wizytówce jaką pozostawił Dragot na temat demonów, przekonać do siebie wojownika. Po jego strukturze Ki doszedł do wniosku, iż jego obiekt zainteresowań trenował indywidualnie już jakiś czas, być może także dzięki apelowi. Arcydemon nie odlatywał, oby nie usłyszał tego, co Red i wyprzedził go w naprostowaniu młodzieńca! Kociak robił się coraz bardziej nerwowy, nie mniej trzymał język za zębami i leżał zwinięty w kłębek w torbie, co jakiś czas zerkając na obandażowaną łapkę. Hm... z początku miał odrobinę inne zamiary wobec przyszłego wojownika, jednakże przyglądając się splotom na bandażu spostrzegł, iż ta technika opatrywania nie była robiona na odwal się, a pieczołowicie, z zamysłem. Musiał mieć umiejętności ku leczeniu, skoro miał bodziec w postaci ratowania innych istot. Przydatna cecha - altruizm, przydomek druid lub medyk. Akurat Red znał się na tym jak niewiele demonów, więc i w tej kwestii będzie w stanie coś szepnąć na ucho... ale, ale... ale nie przy Dragocie! Nie to, że go nie lubił (pamiętał jego przeprosiny na dachu), nie mniej robi mu za konkurencję!
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Pon Lut 22, 2016 4:35 am
-Ten ktoś widocznie uważał że wszyscy są tak honorowi jak on. Jeden z najczęstszych błędów. Nie dobicie przeciwnika kosztowało życie wielu wojowników. W tym wypadku nie miałeś się nawet czym popisać. Nie dałbyś rady wysłać mnie na tamten świat, nawet w tak osłabionym stanie.
Powiedziałem patrząc się prosto w oczy młodzieńcowi. Jego ogon dziwnie się zachowywał, czyżby pierwszy raz widział demona na oczy? To całkiem możliwe. Był przerażony jak nie wiem co, sprawiało mi to niemałą przyjemność. Wtedy spojrzałem na jego torbę. Była dość duża, i raczej pełna. Ciekawe co taki frajer może tam nosić. Może coś ciekawego? Zanim jednak się nią zająłem ten zaczął mówić. I jego słowa były tak nielogiczne i bez sensu, że zmarszczyłem czoło jakbym zastanawiał się czy aby na pewno mówi poważnie, po czym zachichotałem pod nosem i ukazałem lekką czarną poświatę jakbym miał użyć jakiegoś ataku.
-Posłuchaj, jeśli chcesz dowodu że jestem demonem to pożarcie Cie żywcem powinno wystarczyć i nie musisz mnie do tego długo przekonywać.
Mówiłem to spokojnym opanowanym głosem i to całkowicie szczerze.Nie powinien wątpić w moje słowa. Odwróciłem się na chwilę w kierunku pałacu wyłączając poświatę, i skupiłem się na tym co tam się dzieje. I tutaj szok. Król dalej żył. Ponadto jego energia była niesamowita. Nieporównywalna nawet z tamtym. To zdecydowanie musiał być najsilniejszy wojownik we wszechświecie. Jednak kurczyła się w dużym tempie. Nie mogłem stwierdzić kto wygra ten pojedynek, wiedziałem jednak że moja interwencja nie miała celu. Król zabije mnie jednym ciosem. Tylko bym się ośmieszył. To była ogromna przepaść. Ta małpa była mrówką w porównaniu ze mną, a ja byłem mrówką w porównaniu z Zellem. Po chwili odwróciłem się i rzekłem:
-Chcesz bym użyczył ci swojej mocy? Nawet gdybym mógł, Zell mógłby zgnieść mnie jednym ciosem. A co dopiero Ciebie. W pałacu w tym momencie toczy się walka z królem Vegety, osobiście uczestniczyłem w tej rebelii i pomogłem reszcie się do niego dostać. Nie masz pewnie nawet technik którymi mógłbyś go zaatakować. Masz przed sobą wiele lat treningu zanim dorównasz komuś takiemu jak ja, nie mówiąc o Królu Vegety. Więc bierz się za trening. Król ma teraz tak ogromną energię, wyczucie jej to pestka. Zamknij oczy i spróbuj określić źródło tej mocy. Musisz wyrobić sobie szósty zmysł, dzięki któremu będziesz mógł walczyć nie widząc swojego rywala, określić jego moc bez urządzeń oraz ukryć swoją energię by nie zostać wykrytym.
Powiedziałem po czym wyłączyłem telekinezę pozwalając by stanął z powrotem na lądzie. W tym czasie pozwoliłem sobie wysłac swoistego esemesa telepatycznego do mojego znajomego:
*-Chepri gdzie jesteś ch*ju!? *
Powinien zjawić się lada chwila. Do tego czasu mogę pobawić się w sensei'a. Nie miałem jeszcze do tego okazji, poza tym gdy uczyłem Reda i Novy swoich technik. A właśnie, gdzie oni teraz są? Red gdzie jesteś kocurze. Mój zmysł cie tu nie wyczuwa, ale nie jestem głupi. Gdzieś się ukrywasz. I ja wiem że gdzieś niedaleko. W końcu leciałeś tu z nami.
-Odrzuć wszystkie inne zmysły, spróbuj zobaczyć energie mimo zamkniętych oczu. Poczuć jej wszystkie właściwości. Wyczuć aurę którą każda istota posiada.
Jezu, jestem najgorszym nauczycielem na świecie. Ale nie brak mi chęci przynajmniej. Stałem sobie jeszcze troche obserwowałem tego typka, dawałem rady, aż tu nagle poczułem coś niezłego.
-.......................Nie wiem czy to czułeś. Ale Król właśnie został pokonany.
Powiedziałem w szoku, I jakimś tam stopniu cieszyłem się że Ziemia nie zostanie napadnięta, i że Vegeta będzie mniej skur**ałym miejscem. To też oznacza że moja wizyta na tej planecie dobiega końca, i w przeciągu godzin lub maksymalnie dni wrócę do domu. Lecz mam jeszcze coś do załatwienia.
*-Chepri Zapier***aj tutaj ! *
OOC:
Nauczam Xalanth Ki Feeling.
Regeneracja 10% KI
Powiedziałem patrząc się prosto w oczy młodzieńcowi. Jego ogon dziwnie się zachowywał, czyżby pierwszy raz widział demona na oczy? To całkiem możliwe. Był przerażony jak nie wiem co, sprawiało mi to niemałą przyjemność. Wtedy spojrzałem na jego torbę. Była dość duża, i raczej pełna. Ciekawe co taki frajer może tam nosić. Może coś ciekawego? Zanim jednak się nią zająłem ten zaczął mówić. I jego słowa były tak nielogiczne i bez sensu, że zmarszczyłem czoło jakbym zastanawiał się czy aby na pewno mówi poważnie, po czym zachichotałem pod nosem i ukazałem lekką czarną poświatę jakbym miał użyć jakiegoś ataku.
-Posłuchaj, jeśli chcesz dowodu że jestem demonem to pożarcie Cie żywcem powinno wystarczyć i nie musisz mnie do tego długo przekonywać.
Mówiłem to spokojnym opanowanym głosem i to całkowicie szczerze.Nie powinien wątpić w moje słowa. Odwróciłem się na chwilę w kierunku pałacu wyłączając poświatę, i skupiłem się na tym co tam się dzieje. I tutaj szok. Król dalej żył. Ponadto jego energia była niesamowita. Nieporównywalna nawet z tamtym. To zdecydowanie musiał być najsilniejszy wojownik we wszechświecie. Jednak kurczyła się w dużym tempie. Nie mogłem stwierdzić kto wygra ten pojedynek, wiedziałem jednak że moja interwencja nie miała celu. Król zabije mnie jednym ciosem. Tylko bym się ośmieszył. To była ogromna przepaść. Ta małpa była mrówką w porównaniu ze mną, a ja byłem mrówką w porównaniu z Zellem. Po chwili odwróciłem się i rzekłem:
-Chcesz bym użyczył ci swojej mocy? Nawet gdybym mógł, Zell mógłby zgnieść mnie jednym ciosem. A co dopiero Ciebie. W pałacu w tym momencie toczy się walka z królem Vegety, osobiście uczestniczyłem w tej rebelii i pomogłem reszcie się do niego dostać. Nie masz pewnie nawet technik którymi mógłbyś go zaatakować. Masz przed sobą wiele lat treningu zanim dorównasz komuś takiemu jak ja, nie mówiąc o Królu Vegety. Więc bierz się za trening. Król ma teraz tak ogromną energię, wyczucie jej to pestka. Zamknij oczy i spróbuj określić źródło tej mocy. Musisz wyrobić sobie szósty zmysł, dzięki któremu będziesz mógł walczyć nie widząc swojego rywala, określić jego moc bez urządzeń oraz ukryć swoją energię by nie zostać wykrytym.
Powiedziałem po czym wyłączyłem telekinezę pozwalając by stanął z powrotem na lądzie. W tym czasie pozwoliłem sobie wysłac swoistego esemesa telepatycznego do mojego znajomego:
*-Chepri gdzie jesteś ch*ju!? *
Powinien zjawić się lada chwila. Do tego czasu mogę pobawić się w sensei'a. Nie miałem jeszcze do tego okazji, poza tym gdy uczyłem Reda i Novy swoich technik. A właśnie, gdzie oni teraz są? Red gdzie jesteś kocurze. Mój zmysł cie tu nie wyczuwa, ale nie jestem głupi. Gdzieś się ukrywasz. I ja wiem że gdzieś niedaleko. W końcu leciałeś tu z nami.
-Odrzuć wszystkie inne zmysły, spróbuj zobaczyć energie mimo zamkniętych oczu. Poczuć jej wszystkie właściwości. Wyczuć aurę którą każda istota posiada.
Jezu, jestem najgorszym nauczycielem na świecie. Ale nie brak mi chęci przynajmniej. Stałem sobie jeszcze troche obserwowałem tego typka, dawałem rady, aż tu nagle poczułem coś niezłego.
-.......................Nie wiem czy to czułeś. Ale Król właśnie został pokonany.
Powiedziałem w szoku, I jakimś tam stopniu cieszyłem się że Ziemia nie zostanie napadnięta, i że Vegeta będzie mniej skur**ałym miejscem. To też oznacza że moja wizyta na tej planecie dobiega końca, i w przeciągu godzin lub maksymalnie dni wrócę do domu. Lecz mam jeszcze coś do załatwienia.
*-Chepri Zapier***aj tutaj ! *
OOC:
Nauczam Xalanth Ki Feeling.
Regeneracja 10% KI
Re: Plac przed pałacem
Pon Lut 22, 2016 11:27 pm
Wolałem się nie rozglądać po okolicy. Wszystko wyglądało tak samo... Walące się budynki, walające się pod nogami gruzy i różnego rodzaju odłamki i części. Gdzieniegdzie dopalały się ogniska wywołane walkami. Tylko one oświetlały jakkolwiek ten obszar. Z daleka dobiegały mnie odgłosy ostatnich walk. Zauważyłem też w niektórych miejscach kilka ofiar, ale im się już nie dało pomóc. Przykry widok... Który przynosił jeszcze bardziej przykre myśli...
Westchnąłem. I co ja miałem teraz zrobić...? Eh, nawet nie wiedziałem. Wszystko wydawało się... Po prostu pozbawione sensu...
Mogłem, powinienem, musiałem jeszcze zrobić wiele rzeczy, niemniej, myśl o tym, że jej nie ma po prostu nie dawała mi spokoju. Serce bolało mnie, jakby ktoś je przeszył włócznią.
Dlaczego...? Dlaczego właśnie ona...? Jak to się mogło wydarzyć? Pytałem się w myślach nieustannie, ale mimo powtarzania tego w kółko i w kółko, to podświadomie znałem odpowiedź, po prostu nie chciałem się z tym pogodzić. Teraz... Teraz ciesze się, że miałem w sobie to zaparcie, by wyzbyć się naiwnej natury, która towarzyszyła mi od dawien dawna i nie przyjmować tego do wiadomości. To właśnie to samozaparcie kazało mi lecieć do niej i... Upewnić się. Nie znałem jej długo, ale poznałem już jej nawyk wyciszania mocy. Może właśnie tak było? Po walce odczołgała się i ukryła, bo musiała? W gruncie rzeczy byłoby to logiczne, w końcu ktoś na pewno zauważył co się tam działo, choć w obecnej sytuacji nie musiał na to wcale zareagować...
Niemniej, wiedziałem, że istniał cień nadziei i ten słaby cień dodawał sił mojemu pozytywnemu myśleniu, które, choć czasami kłopotliwe, to jednak nierzadko pomagało w życiu. Ale jak to będzie teraz? Chciałem, musiałem wierzyć i wierzyłem, że jednak rzeczywistość jest inna, niż ją odebrałem. Tak czy inaczej, pewne słowa zostały wyryte w mojej głowie bardzo silnie tamtej nocy - na wojnie nie ma zwycięzców, są tylko ofiary.
Czułem, że nie jest ze mną zbyt dobrze. Poprzez te wszystkie niemal natychmiastowe leczenia Braski odzwyczaiłem się trochę od długiego krwawienia i ogólnie bycia rannym. Z jednej strony to może dobrze, nie musiałem długo czekać aż wrócę do treningów. Z drugiej zaś, to sprawia, że człowiek nie docenia powagę swojej sytuacji. Trochę tak było u mnie... Wtedy już nie wiedziałem nawet, jak byłem w stanie lecieć skoro moje ciało wyglądało jak po... No, przebiciu się przez kilka metrów kamienia, na żywca. Najwidoczniej miałem dosyć energii by się utrzymywać w powietrzu, nawet jeśli szybkość lotu spadła znacząco. Nie opuszczało mnie to dziwne wrażenie, że komuś to było nie na rękę... Choć nie wiedziałem komu...
Ale szybko się przekonałem. Wystarczył tylko rzut oka na jego twarz i nawet w tych ciemnościach mogłem bez trudu odgadnąć, że to właśnie jego zniecierpliwienie zagęszczało atmosferę.
Dragot, pomyślałem. Zdecydowanie nie byłem w humorze na znoszenie co poniektórych błazeńskich zachowań tego Demona, naprawdę.
-A ty co taki zniecierpliwiony, co? Trupy do zabawy ci nie uciekną przecież - rzuciłem dosyć opryskliwie, gdy do niego podleciałem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie byliśmy sami...
Poza Dragotem znajdował się niedaleko też jakiś Saiyanin. Co tutaj robił? Jakie były jego zamiary? Na wszelki wypadek wyczuliłem zmysły. Sądząc po fakcie, że nie ukrywał energii, to Demon musiał wiedzieć o jego obecności. Skoro więc z nim nie walczył... To był sojusznikiem? Choć teraz już nie ma sojuszników i przeciwników. Są tylko zwolennicy nowego porządku i recydywiści, heretycy i burzyciele porządku.
Taak... To chyba nieodłączny element rewolucji politycznych. Liczyło się jedno, Zell nie żył, i miałem szczerą nadzieje, ażeby sczezł w piekle i pozostał tam po wszech czasy.
Nowy dzień... I nowa era... Pytanie tylko jaka będzie...?
OOC:
No to wbijam
Regen 10% HP i Ki
Westchnąłem. I co ja miałem teraz zrobić...? Eh, nawet nie wiedziałem. Wszystko wydawało się... Po prostu pozbawione sensu...
Mogłem, powinienem, musiałem jeszcze zrobić wiele rzeczy, niemniej, myśl o tym, że jej nie ma po prostu nie dawała mi spokoju. Serce bolało mnie, jakby ktoś je przeszył włócznią.
Dlaczego...? Dlaczego właśnie ona...? Jak to się mogło wydarzyć? Pytałem się w myślach nieustannie, ale mimo powtarzania tego w kółko i w kółko, to podświadomie znałem odpowiedź, po prostu nie chciałem się z tym pogodzić. Teraz... Teraz ciesze się, że miałem w sobie to zaparcie, by wyzbyć się naiwnej natury, która towarzyszyła mi od dawien dawna i nie przyjmować tego do wiadomości. To właśnie to samozaparcie kazało mi lecieć do niej i... Upewnić się. Nie znałem jej długo, ale poznałem już jej nawyk wyciszania mocy. Może właśnie tak było? Po walce odczołgała się i ukryła, bo musiała? W gruncie rzeczy byłoby to logiczne, w końcu ktoś na pewno zauważył co się tam działo, choć w obecnej sytuacji nie musiał na to wcale zareagować...
Niemniej, wiedziałem, że istniał cień nadziei i ten słaby cień dodawał sił mojemu pozytywnemu myśleniu, które, choć czasami kłopotliwe, to jednak nierzadko pomagało w życiu. Ale jak to będzie teraz? Chciałem, musiałem wierzyć i wierzyłem, że jednak rzeczywistość jest inna, niż ją odebrałem. Tak czy inaczej, pewne słowa zostały wyryte w mojej głowie bardzo silnie tamtej nocy - na wojnie nie ma zwycięzców, są tylko ofiary.
Czułem, że nie jest ze mną zbyt dobrze. Poprzez te wszystkie niemal natychmiastowe leczenia Braski odzwyczaiłem się trochę od długiego krwawienia i ogólnie bycia rannym. Z jednej strony to może dobrze, nie musiałem długo czekać aż wrócę do treningów. Z drugiej zaś, to sprawia, że człowiek nie docenia powagę swojej sytuacji. Trochę tak było u mnie... Wtedy już nie wiedziałem nawet, jak byłem w stanie lecieć skoro moje ciało wyglądało jak po... No, przebiciu się przez kilka metrów kamienia, na żywca. Najwidoczniej miałem dosyć energii by się utrzymywać w powietrzu, nawet jeśli szybkość lotu spadła znacząco. Nie opuszczało mnie to dziwne wrażenie, że komuś to było nie na rękę... Choć nie wiedziałem komu...
Ale szybko się przekonałem. Wystarczył tylko rzut oka na jego twarz i nawet w tych ciemnościach mogłem bez trudu odgadnąć, że to właśnie jego zniecierpliwienie zagęszczało atmosferę.
Dragot, pomyślałem. Zdecydowanie nie byłem w humorze na znoszenie co poniektórych błazeńskich zachowań tego Demona, naprawdę.
-A ty co taki zniecierpliwiony, co? Trupy do zabawy ci nie uciekną przecież - rzuciłem dosyć opryskliwie, gdy do niego podleciałem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie byliśmy sami...
Poza Dragotem znajdował się niedaleko też jakiś Saiyanin. Co tutaj robił? Jakie były jego zamiary? Na wszelki wypadek wyczuliłem zmysły. Sądząc po fakcie, że nie ukrywał energii, to Demon musiał wiedzieć o jego obecności. Skoro więc z nim nie walczył... To był sojusznikiem? Choć teraz już nie ma sojuszników i przeciwników. Są tylko zwolennicy nowego porządku i recydywiści, heretycy i burzyciele porządku.
Taak... To chyba nieodłączny element rewolucji politycznych. Liczyło się jedno, Zell nie żył, i miałem szczerą nadzieje, ażeby sczezł w piekle i pozostał tam po wszech czasy.
Nowy dzień... I nowa era... Pytanie tylko jaka będzie...?
OOC:
No to wbijam
Regen 10% HP i Ki
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Wto Lut 23, 2016 6:16 pm
Trzeba przyznać, że poziom irytacji demona zaklętego w ciele kota rósł z chwili na chwilę. Nie dość, że Dragot dzielił się swoją wiedzą z jego przyszłym podopiecznym; że akurat musiał doskonalić Xalanth'a w umiejętności, która mogła zdemaskować Ki Reda jako te różniące się od zwierząt; że ciągle zdawał się Arcydemon być rad z pogawędzenia z niedowiarkiem; to jeszcze dołączył do nich ktoś jeszcze. Ktoś, kogo doskonale znał, można powiedzieć, że go posmakował. Tak ten oto człowiek uczony pod okiem Władcy Demonów Braski siedział kilka chwil w żołądku Reda i przyczynił się do przemiany demona.
Chepri.
Przez lukę w torbie, w drobnym prześwicie, utkwił czerwone kocie ślepię, które obserwowało gagatków. Pardon, wojowników którzy w dużej mierze przyczynili się do zagłady Króla. Byli poobijani, ich Ki ociekała bólem i cierpieniem, jednakże adrenalina nadawała temu dyskomfortowi heroizmu. Wszak zrobili o wiele więcej niż Red, który miał im pomóc. Miał, ale... miau. Nie wszystko da się przewidzieć. Nawet jak odzyskał swoje wcielenie - słusznie postąpił nie dołączając do buntu. Ale do rzeczy. Widząc młodzieńca o krwistych włosach był pewny, że to ten sam ludzki wojak, którego skonsumował. Szczerze od tamtej pory raczej nie mieli okazji na złagodzenie relacji. Jedyne co się zmieniło to fryz koleżki, pomijając oczywisty rozrost mocy, że nawet kocie nozdrza wyłapywały ich zakrapianą demonizmem cząstkę. Wtrącił się do obecnej dwójki osobników i zahaczył się tuż obok nich. No pięknie. Tym bardziej nie może wychylił łba spod torby, chociaż zaczynało się tu robić duszno. Może to przez panikę, lecz naprawdę byłoby kiepsko, gdyby zorientowali się, iż wypukłość pakownej torby to nie jest sowity prowiant Saiyanina, którego imienia nawet nie znał! Aż miał ochotę machnąć ogonem, a musiał siedzieć cicho. Jak jakiś zbrodniarz... którym po części był, ale sza.
Zmrużył kocie powieki i próbował się uspokoić, na próżno. Obecność jego znajomych tuż nad głową nie przyczyniała się do poprawy nastroju. Nie, nie miał do nich nic prywatnego, jednak jeśli skojarzą, że Red nie podał pomocnej ręki podczas obalania Zella, mogą go oskarżyć o działanie na ich szkodę. Patowa sytuacja. Nienawidził być pod ścianą, zawsze wtedy robił coś głupiego, nieobliczalnego. Wystarczył impuls, żeby odpalić jakąś hecę i wszystko spartaczyć. Tak jak teraz, gdy już postawił łapkę przed siebie, ale ta nie opadła na dno torby. Zawisła nad czymś tajemniczym. To coś w kształcie pierścienia o średnicy kilku-kilkunastu centymetrów (ciężko ocenić z perspektywy kota jaką mają faktyczną wielkość przedmioty dookoła), ozłocone, z dziwnymi inskrypcjami. Jak go kiedyś nauczał alfabetu i liter Saiyan, nie mógł skojarzyć pisma z tym oto widzianym. Może inna czcionka, inny styl, inny dialekt, albo zupełnie coś w obcym języku? Nie wiedział, ale tak go korciło, by tego dotknąć. Błyszczało się pięknie, jak teraz rubinowe oczka kotka. Nagle ostrożność odeszła na bok, ponieważ był zbyt nerwowy, a ten przedmiot zaintrygował futrzaka. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, prawda?
I dotknął.
Chepri.
Przez lukę w torbie, w drobnym prześwicie, utkwił czerwone kocie ślepię, które obserwowało gagatków. Pardon, wojowników którzy w dużej mierze przyczynili się do zagłady Króla. Byli poobijani, ich Ki ociekała bólem i cierpieniem, jednakże adrenalina nadawała temu dyskomfortowi heroizmu. Wszak zrobili o wiele więcej niż Red, który miał im pomóc. Miał, ale... miau. Nie wszystko da się przewidzieć. Nawet jak odzyskał swoje wcielenie - słusznie postąpił nie dołączając do buntu. Ale do rzeczy. Widząc młodzieńca o krwistych włosach był pewny, że to ten sam ludzki wojak, którego skonsumował. Szczerze od tamtej pory raczej nie mieli okazji na złagodzenie relacji. Jedyne co się zmieniło to fryz koleżki, pomijając oczywisty rozrost mocy, że nawet kocie nozdrza wyłapywały ich zakrapianą demonizmem cząstkę. Wtrącił się do obecnej dwójki osobników i zahaczył się tuż obok nich. No pięknie. Tym bardziej nie może wychylił łba spod torby, chociaż zaczynało się tu robić duszno. Może to przez panikę, lecz naprawdę byłoby kiepsko, gdyby zorientowali się, iż wypukłość pakownej torby to nie jest sowity prowiant Saiyanina, którego imienia nawet nie znał! Aż miał ochotę machnąć ogonem, a musiał siedzieć cicho. Jak jakiś zbrodniarz... którym po części był, ale sza.
Zmrużył kocie powieki i próbował się uspokoić, na próżno. Obecność jego znajomych tuż nad głową nie przyczyniała się do poprawy nastroju. Nie, nie miał do nich nic prywatnego, jednak jeśli skojarzą, że Red nie podał pomocnej ręki podczas obalania Zella, mogą go oskarżyć o działanie na ich szkodę. Patowa sytuacja. Nienawidził być pod ścianą, zawsze wtedy robił coś głupiego, nieobliczalnego. Wystarczył impuls, żeby odpalić jakąś hecę i wszystko spartaczyć. Tak jak teraz, gdy już postawił łapkę przed siebie, ale ta nie opadła na dno torby. Zawisła nad czymś tajemniczym. To coś w kształcie pierścienia o średnicy kilku-kilkunastu centymetrów (ciężko ocenić z perspektywy kota jaką mają faktyczną wielkość przedmioty dookoła), ozłocone, z dziwnymi inskrypcjami. Jak go kiedyś nauczał alfabetu i liter Saiyan, nie mógł skojarzyć pisma z tym oto widzianym. Może inna czcionka, inny styl, inny dialekt, albo zupełnie coś w obcym języku? Nie wiedział, ale tak go korciło, by tego dotknąć. Błyszczało się pięknie, jak teraz rubinowe oczka kotka. Nagle ostrożność odeszła na bok, ponieważ był zbyt nerwowy, a ten przedmiot zaintrygował futrzaka. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, prawda?
I dotknął.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Wto Lut 23, 2016 9:13 pm
-Znałem kiedyś jednego Changelinga. To nie była przyjemna znajomość. Straszne z nich mendy. Heh,ciekawe jak silny się stał.
Powiedziałem po czym rozejrzałem się, mam wrażenie że czuję Chepsa wracającego z Imprezy. Ledwo żywego z tego co mi sie wydaje, ale spokojnie. Szybciutko wiadro zimnej wody i będzie jak nowy. Do tego czasu pomogę jeszcze trochę temu typkowi zanim...em.
-Wówczas takiego ktoś nie można nazwać wojownikiem, tylko pyszałkiem. Mnie można by tak nazwać. A ta metoda z opaską jest dość przydatna jak jesteś początkującym.
W momencie gdy ten fajtłapa upadł na swój własny ogon miałem ochotę kazać mu zamknąć mordę, ale resztą cierpliwości się powstrzymałem. Z założonymi rękami obserwowałem jego trening, młody miał w sobie zapał, to było widać. Nawet jeśli rozumu mu brakowało, to jednak można to uzupełnić po drodze. Ma na to jeszcze czas.
-Owszem, tak to właśnie wygląda. Trenuj dalej. Spróbuj ukryć swoją KI całkowicie, byś nie mógł zostać namierzony. Skup się na swojej własnej energii by to zrobić.
Jeśli ma się słomiany zapał, to nie zajdzie się daleko w żadnej dziedzinie. Sukces można osiągnąć odpowiednim rozłożeniem talentu i zapału. Jeśli nie ma się drugiego, trzeba uzupełniać drugim. Każdy demon ma naturalny talent do walki, jednak zostają na niskim etapie rozwoju bo nie próbują poznać nowych technik, metod, nie mają potrzeby samo doskonalenia. Ja niezależnie jak silny bym był, zawsze będę za słaby. I w każdej sekundzie gdy ja nie trenuje, ktoś inny to robi. W wypadku gdy masz jakiś ważny cel przed sobą, lub tak jak ja - osobowość na tyle spektakularną, to musisz ciągle dążyć do bycia najlepszym. Inaczej ta zabawa nie ma sensu. Właśnie tak zostaje się Królem. Mam nadzieję ze na mnie nie będzie rebelii. W pewnym momencie zadał mi jednak pytanie którego wyjątkowo się nie spodziewałem.
-Artefakt spełniający życzenia? Pierwsze słyszę. Wskrzeszenie zmarłych jest możliwe?
Nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałem. Naprawdę istnieje coś co mogłoby spełnić każde życzenie? Mógłbym zażyczyć sobie... Nic. Tak, serio. Nie ma nic co chciałbym sobie zażyczyć. Nie mam kogo wskrzesić, moc chcę zdobyć sam, inaczej nie będę miał satysfakcji. Wszystko czego mógłbym sobie życzyć jestem w stanie zrealizować. Nie chce artefaktów, ułatwiaczy, mimo że w grach zawsze używałem kodów to jednak w życiu nie ma na to miejsca. Apropo rzeczy na które nie ma miejsca w moim życiu. Chepri wreszcie przyleciał.
-No wreszcie jesteś, już myślałem że Cie zabili. Byłoby mi smutno.
Powitałem tymi słowami czerwonowłosego który nie był w humorze, co tylko mnie prowokowało. Widać było że trochę powalczył. Jest w stanie który może być gorszy od mojego. Ale po naszych sparingach wiem że nie mam co do niego startować. Póki co.
-Aktualnie bawię się Saiyanem, a nie trupem. Chociaż w sumie....
Powiedziałem po czym rzuciłem mu istnie psychiczne spojrzenie, aż nie można było stwierdzić czy to żart. Czyli humor iście w moim dragowym stylu.
-Słuchaj, na pustyni był niedawno ciekawy wątek. Przed odlotem z Vegety chciałbym rzucić okiem na tą... Vivian czy jak jej tam.
Ponownie zacząłem obserwować czarnowłosego który zaczął opatrywać Kebaba. Niezły z niego medyk. Mam nadzieję że uniknę następnej wojny z Saiyanami i jego istnienie nie będzie mi nie na ręke. Po chwili zamuły i niezręcznej ciszy ten wyjął z torby Re.....R....Re.......
-O, tutaj byłeś Red. Znowu bawisz się w chowanego? Jak wtedy w Netherze? I co ty robisz w tej postaci Kota.
Od razu nabrałem entuzjazmu jak zobaczyłem tego pijącego krew kociaka. Nie oczekiwałem nawet że mi odpowie, po prostu powiedziałem prawie jakbym mówił to do siebie. Parę minut później moja cierpliwość sięgnęła Zenitu.
-Dobra. Wystarczy. To powinno starczyć byś mógł ukryć swą energię. Na koniec chciałbym dać ci życiową lekcję, Saiyanie.
Powiedziałem, i po kilku sekundach napiętej ciszy rozległ się huk wywołany ciosem w szczękę, łamiący ją w pół i wysyłający czarnowłosego w ruiny z których mnie wykopał. Miałem na początku wysłać mu pocisk, ale muszę oszczędzać energię. Nie wiadomo co się wydarzy tam gdzie będę leciał.
-Nie ufaj byle komu!! Narazie!!
Powiedziałem psychicznym głosem po czym włączyłem granatową aurę do lotu i wystrzeliłem na kilometr w górę po czym poleciałem w kierunku z którego dochodziła energia Vivian. Chepri powinien mnie bez problemu dogonić, więc nawet nie obejrzałem się za siebie. Mam znajomych do odwiedzenia.
OOC:
Regeneracja KI 10%
Przekazanie ostatnich informacji do Ki Feeling poziom 2.
Kontrolowany cios szybki - 400 DMG dla Xalanth - Drag to nie znajomy do wyjścia na piknik
Z/t do Czerwona Pustynia
Powiedziałem po czym rozejrzałem się, mam wrażenie że czuję Chepsa wracającego z Imprezy. Ledwo żywego z tego co mi sie wydaje, ale spokojnie. Szybciutko wiadro zimnej wody i będzie jak nowy. Do tego czasu pomogę jeszcze trochę temu typkowi zanim...em.
-Wówczas takiego ktoś nie można nazwać wojownikiem, tylko pyszałkiem. Mnie można by tak nazwać. A ta metoda z opaską jest dość przydatna jak jesteś początkującym.
W momencie gdy ten fajtłapa upadł na swój własny ogon miałem ochotę kazać mu zamknąć mordę, ale resztą cierpliwości się powstrzymałem. Z założonymi rękami obserwowałem jego trening, młody miał w sobie zapał, to było widać. Nawet jeśli rozumu mu brakowało, to jednak można to uzupełnić po drodze. Ma na to jeszcze czas.
-Owszem, tak to właśnie wygląda. Trenuj dalej. Spróbuj ukryć swoją KI całkowicie, byś nie mógł zostać namierzony. Skup się na swojej własnej energii by to zrobić.
Jeśli ma się słomiany zapał, to nie zajdzie się daleko w żadnej dziedzinie. Sukces można osiągnąć odpowiednim rozłożeniem talentu i zapału. Jeśli nie ma się drugiego, trzeba uzupełniać drugim. Każdy demon ma naturalny talent do walki, jednak zostają na niskim etapie rozwoju bo nie próbują poznać nowych technik, metod, nie mają potrzeby samo doskonalenia. Ja niezależnie jak silny bym był, zawsze będę za słaby. I w każdej sekundzie gdy ja nie trenuje, ktoś inny to robi. W wypadku gdy masz jakiś ważny cel przed sobą, lub tak jak ja - osobowość na tyle spektakularną, to musisz ciągle dążyć do bycia najlepszym. Inaczej ta zabawa nie ma sensu. Właśnie tak zostaje się Królem. Mam nadzieję ze na mnie nie będzie rebelii. W pewnym momencie zadał mi jednak pytanie którego wyjątkowo się nie spodziewałem.
-Artefakt spełniający życzenia? Pierwsze słyszę. Wskrzeszenie zmarłych jest możliwe?
Nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałem. Naprawdę istnieje coś co mogłoby spełnić każde życzenie? Mógłbym zażyczyć sobie... Nic. Tak, serio. Nie ma nic co chciałbym sobie zażyczyć. Nie mam kogo wskrzesić, moc chcę zdobyć sam, inaczej nie będę miał satysfakcji. Wszystko czego mógłbym sobie życzyć jestem w stanie zrealizować. Nie chce artefaktów, ułatwiaczy, mimo że w grach zawsze używałem kodów to jednak w życiu nie ma na to miejsca. Apropo rzeczy na które nie ma miejsca w moim życiu. Chepri wreszcie przyleciał.
-No wreszcie jesteś, już myślałem że Cie zabili. Byłoby mi smutno.
Powitałem tymi słowami czerwonowłosego który nie był w humorze, co tylko mnie prowokowało. Widać było że trochę powalczył. Jest w stanie który może być gorszy od mojego. Ale po naszych sparingach wiem że nie mam co do niego startować. Póki co.
-Aktualnie bawię się Saiyanem, a nie trupem. Chociaż w sumie....
Powiedziałem po czym rzuciłem mu istnie psychiczne spojrzenie, aż nie można było stwierdzić czy to żart. Czyli humor iście w moim dragowym stylu.
-Słuchaj, na pustyni był niedawno ciekawy wątek. Przed odlotem z Vegety chciałbym rzucić okiem na tą... Vivian czy jak jej tam.
Ponownie zacząłem obserwować czarnowłosego który zaczął opatrywać Kebaba. Niezły z niego medyk. Mam nadzieję że uniknę następnej wojny z Saiyanami i jego istnienie nie będzie mi nie na ręke. Po chwili zamuły i niezręcznej ciszy ten wyjął z torby Re.....R....Re.......
-O, tutaj byłeś Red. Znowu bawisz się w chowanego? Jak wtedy w Netherze? I co ty robisz w tej postaci Kota.
Od razu nabrałem entuzjazmu jak zobaczyłem tego pijącego krew kociaka. Nie oczekiwałem nawet że mi odpowie, po prostu powiedziałem prawie jakbym mówił to do siebie. Parę minut później moja cierpliwość sięgnęła Zenitu.
-Dobra. Wystarczy. To powinno starczyć byś mógł ukryć swą energię. Na koniec chciałbym dać ci życiową lekcję, Saiyanie.
Powiedziałem, i po kilku sekundach napiętej ciszy rozległ się huk wywołany ciosem w szczękę, łamiący ją w pół i wysyłający czarnowłosego w ruiny z których mnie wykopał. Miałem na początku wysłać mu pocisk, ale muszę oszczędzać energię. Nie wiadomo co się wydarzy tam gdzie będę leciał.
-Nie ufaj byle komu!! Narazie!!
Powiedziałem psychicznym głosem po czym włączyłem granatową aurę do lotu i wystrzeliłem na kilometr w górę po czym poleciałem w kierunku z którego dochodziła energia Vivian. Chepri powinien mnie bez problemu dogonić, więc nawet nie obejrzałem się za siebie. Mam znajomych do odwiedzenia.
OOC:
Regeneracja KI 10%
Przekazanie ostatnich informacji do Ki Feeling poziom 2.
Kontrolowany cios szybki - 400 DMG dla Xalanth - Drag to nie znajomy do wyjścia na piknik
Z/t do Czerwona Pustynia
Re: Plac przed pałacem
Sro Lut 24, 2016 8:43 pm
Smutno, huh? Aż dziwne słyszeć takie słowa od niego, ale mimo iż wątpiłem w ich szczerość, czy może bardziej, w aż taką ich siłę, to jednak... Choć ta troska troska zakwitła z ziarna goryczy, to jakoś zrobiło się nieco lżej na duchu.
Rzadko, bardzo rzadko, ale nawet takich odludków, jak mnie dopadał brak uwagi... Brak towarzystwa. Westchnąłem.
Mówi się o ludziach, że to zwierzęta stadne, istoty społeczne i inne takie... Chyba jednak nie różniłem się tak bardzo od nich, choć czasami czułem się jakbym należał do zupełnie innego gatunku. Jakby nie patrzeć, do mało jakiego członka mojej rasy się przywiązałem jakkolwiek. W szkole też nie trzymałem z nikim. Unikałem innych, choć to było mi przykazane od zawsze. Dla większości rodziny stanowiłem niechciany problem, który nie powinien się urodzić i burzył dobre imię rodu. Niemniej, jakoś... Jakoś się udawało. Zwyrodniałą satysfakcja z dogryzania im i podnoszenia się po każdym ich ciosie, przeistaczanie codziennego bólu w siłę i determinację by im zadać po stokroć większy.
I tak od dzieciaka.
A wśród normalnych ludzi? Czułem się, jak to samotne drzewo na polanie, które smutnie szumi na wietrze, bo nie są jednakie dźwięki drzew i traw, jedne drugie zagłuszają wzajemnie.
A teraz, a teraz ta bezkresna głębia, którą jeszcze niedawno traktowałem, jak swoją i po której wędrowałem, jak po swojej posesji, stała się ciemniejsza i zimniejsza. Choć przemierzałem ją w towarzystwie pustki, to teraz stała się ona jeszcze bardziej odludna, jeśli było to możliwe.
I tliło się tu już tylko jedno światełko, tak blado, że można je było przeoczyć w ciemności. To ta dygocąca ze słabości nadzieja, że rzeczywistość nie jest aż tak okrutna, jak do tej pory sądziłem i, że nawet na wojnach zdarzają się te rzeczy, w które odruchowo nie wierzyłem, ale teraz chciałem wierzyć. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi.
-Tak, wiem... - rzuciłem do Dragota z wcale nie ukrywaną nutą zdołowania. -Właśnie tam się udaje i, jak zgaduje, też masz tam coś do zrobienia, huh? Chyba domyślam się co nawet.
Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale wtrącił się ten Saiyanin. Zaproponował, że mnie opatrzy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to dobra myśl, jednak... Jednak chyba zbyt silnie przywykłem do szybkiej regeneracji z rąk demona. Pewnie to po części z tego powodu tak silnie mnie było czuć energią tej rasy. Nieco Ki samego Króla Demonów płonęło pod moją skórą. Jak patrzę na to z obecnej perspektywy... To jest to nieco śmieszne, bo choć się wiele wydarzyć miało od tamtych wydarzeń, to to twierdzenie pozostawało prawdą, choć w nieco innym znaczeniu.
Uprzejmie podziękowałem nieznajomemu, choć już chyba chciał się brać do pracy. Wtedy też usłyszałem głos Demona. Ale czy dobrze słyszałem? Czy on powiedział Red?
Spojrzawszy w tamtą stronę zobaczyłem, że w istocie, wzrok obecnie mleczno-niebieskiego jegomościa spoczywał na czarnym kocie. Choć mógł to być po prostu inny czarny kot GMO, to taka wizja zdecydowanie chyliła się ku krawędzi nieprawdopodobieństwa, z odchyleniem ku niemożliwości. Aż mnie nieco ciekawiło co robił gdy zniknął i dlaczego teraz oglądał świat kocimi oczami. Cóż, ale wszelkie rozmowy musiałem przełożyć na później, miałem coś istotnego do załatwienia a czas uciekał... Bardzo szybko... Niemniej, niektórzy, choć im się śpieszyło bardziej ode mnie znajdowali sobie czas na inne ciekawe aktywności. Zdawało się, że Demon tak mi znany, że czasami aż za bardzo, nauczał Saiyanina jak powinien ukrywać swoją obecność. To tłumaczyło te pewne turbulencje w energii ogoniastego. Nie spodziewałem się jednak, że ten błazen jest aż tak tak chaotyczny w swojej naturze. Do diabła... Gdybym nie był aż tak w tym wszystkim zmęczony, to pewnie nie dałbym się tak zaskoczyć. Patrząc na to ogólniej, to z wszystkich znanych mi osób chyba właśnie on mógł to zrobić, nikt inny. Naprawdę, nikt. Rzucił się na czarnowłosego, atakując go z zaskoczenia i wymierzając cios w szczękę. Mieszkaniec Vegety poleciał i niczym w masło wbił się w pobliski gruz pozostały po niegdysiejszych zabudowaniach zniszczonych tej nocy. Cholera jasna... Upewniłem się, że to przeżył i czym prędzej zebrałem się i ruszyłem za Dragotem. Nie mogłem tego tak zostawić. Co, jak co, ale są granice, których się nie przekracza.
OOC:
ZT -> Czerwona Pustynia
Rzadko, bardzo rzadko, ale nawet takich odludków, jak mnie dopadał brak uwagi... Brak towarzystwa. Westchnąłem.
Mówi się o ludziach, że to zwierzęta stadne, istoty społeczne i inne takie... Chyba jednak nie różniłem się tak bardzo od nich, choć czasami czułem się jakbym należał do zupełnie innego gatunku. Jakby nie patrzeć, do mało jakiego członka mojej rasy się przywiązałem jakkolwiek. W szkole też nie trzymałem z nikim. Unikałem innych, choć to było mi przykazane od zawsze. Dla większości rodziny stanowiłem niechciany problem, który nie powinien się urodzić i burzył dobre imię rodu. Niemniej, jakoś... Jakoś się udawało. Zwyrodniałą satysfakcja z dogryzania im i podnoszenia się po każdym ich ciosie, przeistaczanie codziennego bólu w siłę i determinację by im zadać po stokroć większy.
I tak od dzieciaka.
A wśród normalnych ludzi? Czułem się, jak to samotne drzewo na polanie, które smutnie szumi na wietrze, bo nie są jednakie dźwięki drzew i traw, jedne drugie zagłuszają wzajemnie.
A teraz, a teraz ta bezkresna głębia, którą jeszcze niedawno traktowałem, jak swoją i po której wędrowałem, jak po swojej posesji, stała się ciemniejsza i zimniejsza. Choć przemierzałem ją w towarzystwie pustki, to teraz stała się ona jeszcze bardziej odludna, jeśli było to możliwe.
I tliło się tu już tylko jedno światełko, tak blado, że można je było przeoczyć w ciemności. To ta dygocąca ze słabości nadzieja, że rzeczywistość nie jest aż tak okrutna, jak do tej pory sądziłem i, że nawet na wojnach zdarzają się te rzeczy, w które odruchowo nie wierzyłem, ale teraz chciałem wierzyć. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi.
-Tak, wiem... - rzuciłem do Dragota z wcale nie ukrywaną nutą zdołowania. -Właśnie tam się udaje i, jak zgaduje, też masz tam coś do zrobienia, huh? Chyba domyślam się co nawet.
Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale wtrącił się ten Saiyanin. Zaproponował, że mnie opatrzy. W pierwszej chwili pomyślałem, że to dobra myśl, jednak... Jednak chyba zbyt silnie przywykłem do szybkiej regeneracji z rąk demona. Pewnie to po części z tego powodu tak silnie mnie było czuć energią tej rasy. Nieco Ki samego Króla Demonów płonęło pod moją skórą. Jak patrzę na to z obecnej perspektywy... To jest to nieco śmieszne, bo choć się wiele wydarzyć miało od tamtych wydarzeń, to to twierdzenie pozostawało prawdą, choć w nieco innym znaczeniu.
Uprzejmie podziękowałem nieznajomemu, choć już chyba chciał się brać do pracy. Wtedy też usłyszałem głos Demona. Ale czy dobrze słyszałem? Czy on powiedział Red?
Spojrzawszy w tamtą stronę zobaczyłem, że w istocie, wzrok obecnie mleczno-niebieskiego jegomościa spoczywał na czarnym kocie. Choć mógł to być po prostu inny czarny kot GMO, to taka wizja zdecydowanie chyliła się ku krawędzi nieprawdopodobieństwa, z odchyleniem ku niemożliwości. Aż mnie nieco ciekawiło co robił gdy zniknął i dlaczego teraz oglądał świat kocimi oczami. Cóż, ale wszelkie rozmowy musiałem przełożyć na później, miałem coś istotnego do załatwienia a czas uciekał... Bardzo szybko... Niemniej, niektórzy, choć im się śpieszyło bardziej ode mnie znajdowali sobie czas na inne ciekawe aktywności. Zdawało się, że Demon tak mi znany, że czasami aż za bardzo, nauczał Saiyanina jak powinien ukrywać swoją obecność. To tłumaczyło te pewne turbulencje w energii ogoniastego. Nie spodziewałem się jednak, że ten błazen jest aż tak tak chaotyczny w swojej naturze. Do diabła... Gdybym nie był aż tak w tym wszystkim zmęczony, to pewnie nie dałbym się tak zaskoczyć. Patrząc na to ogólniej, to z wszystkich znanych mi osób chyba właśnie on mógł to zrobić, nikt inny. Naprawdę, nikt. Rzucił się na czarnowłosego, atakując go z zaskoczenia i wymierzając cios w szczękę. Mieszkaniec Vegety poleciał i niczym w masło wbił się w pobliski gruz pozostały po niegdysiejszych zabudowaniach zniszczonych tej nocy. Cholera jasna... Upewniłem się, że to przeżył i czym prędzej zebrałem się i ruszyłem za Dragotem. Nie mogłem tego tak zostawić. Co, jak co, ale są granice, których się nie przekracza.
OOC:
ZT -> Czerwona Pustynia
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Sob Lut 27, 2016 12:31 pm
I stało się. Zdradził swoją pozycję, bo korcił go ta zabawka zwaną fachowo sferą. Tyle zdążył zobaczyć, co jakąś męską postać, która miała na sobie nietypowy ubiór i ruszała niemo ustami. Jak tylko próbował wyczytać coś z ruchu warg, natychmiast został zabrany na powierzchnię torby i pokazany pozostałym kolegą z branży. Rozpoznali go bez trudu, o czym świadczyły słowa Arcydemona i jego mina. Chepri też wydawał się być zaskoczony, mimo wszystko jeden z wojowników wypowiedział jego imię na głos i podzielił się z nieznajomym Saiyaninem, że demon znał kociaka już jakiś czas temu. Na szczęście rzucał hasłami na tyle niezrozumiałymi dla innych, że mógł Dragot być uznany za świra. Po części nim był.
Zwłaszcza, gdy swego chwilowego ucznia zdzielił tak mocno, że jego młody towarzysz runął nieprzytomny, a kota strącił z głowy Saiyana. Albo to Red zeskoczył pierwszy, bo gdy tylko jego łapki zetknęły się z podłożem, łypnął spode łba na obu Zepsuj-Zabawę. Raczej nie mieli mu za złe, że siedział w tej formie, ale pewnie czekali na jakieś wyjaśnienia. Wszak niewiele przyłożył się do bezpośredniej walki, jedynie z bezpiecznej odległości od krwi i flaków przekazał Ki dla Hikaru. Jakby chcąc poniekąd zgasić ich możliwą ciekawość powiedział im telepatycznie jedynie na odchodnym:
"~Porozmawiam z Wami później...~"
A gdy tylko zniknęli zza linii horyzontu podczłapał prędko blisko Czarno-bordowłosego i nachylił się nad nim. Lekkie unoszenie się klatki piersiowej wskazywało, iż oddychał. No to dobrze, nie mniej... miał rozwaloną szczękę, która na pewno ujmowała od saiyańskiej dumy. Zaraz się tym zajmie, bo nie taki los chciał zgotować młodzieńcowi. Miał wobec niego inne zamiary.
Zrzucił z siebie zaklęcie i w oka mgnieniu powrócił do swojej bardziej humanoidalnej postaci. Skrzywiony wyraz ust, zza linii warg których wystawały cztery najdłuższe kły, pokazywały, iż niezbyt przyjemnie było wrócić z powrotem do swojego prawdziwego ja. Ale dość wybrzydzania, nie po to zrzucił futerko, by narzekać w myślach. Sięgnął ostrożnie dłonią po rozwaloną w drobny mak szczękę wojownika i utkwił w nim czerwone ślepia. Dobrze, że doskonale pamiętał wygląd młodzieńca - odtworzy mu idealnie owal twarzy, który już przy pierwszym spotkaniu był miły dla oka, nawet demońskiego. Zmrużył odrobinę powieki i trzymając w garści rozdrobnione kosteczki z zębami Saiyana układał je za pomocą magii leczenia jak puzzle, i szczelnie spoinował swoją Ki. Czarne motyle, wpierw pojedynczo, wypływały ze szponiastej dłoni wprost do nieprzytomnego. Jego twarz już niebawem będzie mogła wykrzywiać się w dowolne miny i co najważniejsze - będzie mógł przeżuwać tak jak dawniej. Przynajmniej zrówna rachunki za troskę nad kocią formą Reda. Ale czy aby na pewno? Nie mniej, proces leczenia był długi, ale solidny. Cały ten czas trzymał nieznajomego za szczękę, która coraz szybciej nabierała odpowiednich kształtów i walorów. Także inne potłuczenia wynikające z twardego lądowania w gruzach goiły się jak na psie. Wszystko wracało do normy, oprócz jednego. Demon subtelnie puścił szczękę chłopaka, a jego dłoń powędrowała na czoło odgarniając część włosów. Badał go pilnym wzrokiem, ani pół zmarszczki, tak jakby zapadł w głęboki sen, nic poza tym. Może o czymś śnił? To lepiej, bo Red miał okazję przyjrzeć się lepiej osobie, której już niedługo będzie patronować, a poniekąd - pasożytować. A właściwie... może teraz... póki śpi... Zalśniły szkarłatem oczy i rubin na naszyjniku, który odzwierciedlał idealnie nastrój demona. Nawet pochylił się już nad nieprzytomnym, lecz kocie ucho zastrzygło, gdyż ktoś w okolicy się kręcił.
>Wrr...
Warknął cicho zaciskając kły i wstając na baczność. Widział ich jeden ze strażników, ale nie zdążył nikogo zaalarmować. Został przemieniony jednym palcem w czerwone płótno, po które poszedł, zabrał do swojego podopiecznego i nim owinął jego zmarznięte ciało. Może i nie ma za grosz honoru, nie mniej jakąś resztkę godności posiadał. Uczciwie nasyci swe głodne ciało. Pochwycił nieprzytomnego w ramiona i przemieszczając się ostrożnie między rumowiskami dostrzegł pod zwałami kolumn i ścian połowicznie ocalone pomieszczenie. Brakowało mu jednej ściany, bo ją stanowił gruz, ale nie wydawało się, by miało rozkruszyć się w najbliższym czasie. Właśnie do tej małej kryjówki wśród zgliszczy i zniszczenia zaniósł Ogoniastego. Odkrył go z czerwonego płótna, które wykorzystał jako hamak, i tam ulokował jeszcze śpiącego (przynajmniej takie miał Red wrażenie - jak było naprawdę, nie zwracał większe uwagi) kompana. A sam usiadł na podłodze po turecku, zmrużył powieki i w mig skurczył się do postaci kota. Niemrawo ruszał ogonkiem oczekując na pobudkę towarzysza.
Ooc: wyleczenie Xalantha - nie odejmuję sobie Ki, bo co post dostaję więcej Ki niż koszt uleczenia
Zwłaszcza, gdy swego chwilowego ucznia zdzielił tak mocno, że jego młody towarzysz runął nieprzytomny, a kota strącił z głowy Saiyana. Albo to Red zeskoczył pierwszy, bo gdy tylko jego łapki zetknęły się z podłożem, łypnął spode łba na obu Zepsuj-Zabawę. Raczej nie mieli mu za złe, że siedział w tej formie, ale pewnie czekali na jakieś wyjaśnienia. Wszak niewiele przyłożył się do bezpośredniej walki, jedynie z bezpiecznej odległości od krwi i flaków przekazał Ki dla Hikaru. Jakby chcąc poniekąd zgasić ich możliwą ciekawość powiedział im telepatycznie jedynie na odchodnym:
"~Porozmawiam z Wami później...~"
A gdy tylko zniknęli zza linii horyzontu podczłapał prędko blisko Czarno-bordowłosego i nachylił się nad nim. Lekkie unoszenie się klatki piersiowej wskazywało, iż oddychał. No to dobrze, nie mniej... miał rozwaloną szczękę, która na pewno ujmowała od saiyańskiej dumy. Zaraz się tym zajmie, bo nie taki los chciał zgotować młodzieńcowi. Miał wobec niego inne zamiary.
Zrzucił z siebie zaklęcie i w oka mgnieniu powrócił do swojej bardziej humanoidalnej postaci. Skrzywiony wyraz ust, zza linii warg których wystawały cztery najdłuższe kły, pokazywały, iż niezbyt przyjemnie było wrócić z powrotem do swojego prawdziwego ja. Ale dość wybrzydzania, nie po to zrzucił futerko, by narzekać w myślach. Sięgnął ostrożnie dłonią po rozwaloną w drobny mak szczękę wojownika i utkwił w nim czerwone ślepia. Dobrze, że doskonale pamiętał wygląd młodzieńca - odtworzy mu idealnie owal twarzy, który już przy pierwszym spotkaniu był miły dla oka, nawet demońskiego. Zmrużył odrobinę powieki i trzymając w garści rozdrobnione kosteczki z zębami Saiyana układał je za pomocą magii leczenia jak puzzle, i szczelnie spoinował swoją Ki. Czarne motyle, wpierw pojedynczo, wypływały ze szponiastej dłoni wprost do nieprzytomnego. Jego twarz już niebawem będzie mogła wykrzywiać się w dowolne miny i co najważniejsze - będzie mógł przeżuwać tak jak dawniej. Przynajmniej zrówna rachunki za troskę nad kocią formą Reda. Ale czy aby na pewno? Nie mniej, proces leczenia był długi, ale solidny. Cały ten czas trzymał nieznajomego za szczękę, która coraz szybciej nabierała odpowiednich kształtów i walorów. Także inne potłuczenia wynikające z twardego lądowania w gruzach goiły się jak na psie. Wszystko wracało do normy, oprócz jednego. Demon subtelnie puścił szczękę chłopaka, a jego dłoń powędrowała na czoło odgarniając część włosów. Badał go pilnym wzrokiem, ani pół zmarszczki, tak jakby zapadł w głęboki sen, nic poza tym. Może o czymś śnił? To lepiej, bo Red miał okazję przyjrzeć się lepiej osobie, której już niedługo będzie patronować, a poniekąd - pasożytować. A właściwie... może teraz... póki śpi... Zalśniły szkarłatem oczy i rubin na naszyjniku, który odzwierciedlał idealnie nastrój demona. Nawet pochylił się już nad nieprzytomnym, lecz kocie ucho zastrzygło, gdyż ktoś w okolicy się kręcił.
>Wrr...
Warknął cicho zaciskając kły i wstając na baczność. Widział ich jeden ze strażników, ale nie zdążył nikogo zaalarmować. Został przemieniony jednym palcem w czerwone płótno, po które poszedł, zabrał do swojego podopiecznego i nim owinął jego zmarznięte ciało. Może i nie ma za grosz honoru, nie mniej jakąś resztkę godności posiadał. Uczciwie nasyci swe głodne ciało. Pochwycił nieprzytomnego w ramiona i przemieszczając się ostrożnie między rumowiskami dostrzegł pod zwałami kolumn i ścian połowicznie ocalone pomieszczenie. Brakowało mu jednej ściany, bo ją stanowił gruz, ale nie wydawało się, by miało rozkruszyć się w najbliższym czasie. Właśnie do tej małej kryjówki wśród zgliszczy i zniszczenia zaniósł Ogoniastego. Odkrył go z czerwonego płótna, które wykorzystał jako hamak, i tam ulokował jeszcze śpiącego (przynajmniej takie miał Red wrażenie - jak było naprawdę, nie zwracał większe uwagi) kompana. A sam usiadł na podłodze po turecku, zmrużył powieki i w mig skurczył się do postaci kota. Niemrawo ruszał ogonkiem oczekując na pobudkę towarzysza.
Ooc: wyleczenie Xalantha - nie odejmuję sobie Ki, bo co post dostaję więcej Ki niż koszt uleczenia
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Nie Lut 28, 2016 6:57 pm
Tak to jest cokolwiek planować. Zawsze idzie w łeb wszystko, co obmyśli demon. Nie tylko to, że nie miał długiej chwili w byciu sam na sam z towarzyszem, nie tylko to, że kompan zadarł z innym demonem, który uderzył go w podbródek do utraty przytomności, to nawet teraz... będąc pozornie sam na sam z Saiyaninem napotkał kolejną przeszkodę. Kolejny intruz jego planu czyhał jak dotąd w ukryciu i ujawnił się, gdy Red zabrał się za oględziny poszkodowanego. Z początku udawał, że nikogo nie wyczuwa, skoro kolejny nieznajomy nie stronił od pokazania się; ale później, gdy znalazł odosobnione miejsce, a ten typ mierzący około metr pięćdziesiąt nadal śledził poczynania tejże dwójki, już nie mógł zignorować faktu jego egzystencji. Dla niepoznaki Red skrył się w kocim wcieleniu, chociaż i tak został przejrzany przez medyka. Eh, demon musi popracować nad dyskrecją.
Cress, bo tak nazywał się nowy przybysz, nawet w podzięce za pomoc dla rannego przyrzekł nie zdradzać tożsamości kota. I potarmosił za łebek. I... i zrobił coś, na co machinalnie odsunął kocią główkę ku tyłowi z cichym sykiem. Taki odruch zapisany w demonicznych genach. Te o mrocznych sercach nie tolerują zbytnio przyjaznych emocji, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył Red. Zresztą późniejsze wyczyny potwierdziły, iż nie należał do typów, które znają się na czymś więcej niż na śmiertelnej powadze.
Jak tylko poszkodowany odzyskał świadomość, rozpoczęła się między znajomymi dziwna konwersacja. Kot siedział pod ścianą i lekko wymachując ogonkiem gapił się na mężczyzn, którzy okazało się, że są sobie bliscy. Jak bardzo? Demon niebawem dowiedział się, i przez kilka sekund zamuliło go od nadmiaru dobroci. Już tak miał, gdy za długo przebywał w towarzystwie Kaioshinki Kaede. Miarka przebrała się, gdy od słów przeszli do innych czynności, jak obejmowanie, całowanie, rumieńcem, zawstydzenie... zwłaszcza całowanie. Niby krótko, ale demon nigdy nie był świadkiem takich czułości z tak bliska. Owszem, April i Kuro kochali się wzajemnie, nie mniej nie pokazywali takiego ogromu uczuć na oczach kogoś innego. Podobnie jak June i Reito, którzy mieli nawet syna. Jednak obecnie tego było za wiele, jak na pierwsze zetknięcie się z nową materią. Nie wiedzieć czemu przez obserwacje zakochanej pary zgłodniał jeszcze bardziej. Spuścił po sobie uszy i zerknął na bok zamyślając się. Właściwie dlaczego do tej pory jeszcze nie skusił się na łatwy kąsek, a teraz nawet dwa, i nie skrócił zabawy w kotka i myszki? Może przeczuwał, iż będąc u boku Xalantha dowie się czegoś więcej o życiu? Że nie trzeba istnieć tylko dla walk i zabijania? Póki co domyślał się, że wiele osób może mieć do niego uraz lub żal, że prędzej czy później skreślą go tak jak June, o której już nikt nie wspomina, a zniknęła tuż po ocaleniu Ziemi przed najazdem Saiyan. Demony zawsze mają pod górkę, dodając do tego spontaniczne zachowanie, żywiołowy charakter lub po prostu brak piątej klepki - robi swoje. Stąd są zawsze zdane tylko na siebie.
Drgnęło mu ucho, gdy poczuł na sobie wzrok niższej Małpy, a która zwróciła się do kota jak do zwykłej osoby. Red utkwił uważnie rubinowe ślepia w sylwetce Cressa ostrzegawczo, by sobie na zbyt wiele nie pozwalał, lecz zdjął z niego porozumiewawcze spojrzenie, gdy Xal go ponownie przytulił do siebie. Naprawdę łączyło ich wiele, lecz demon nigdy w pełni nie zrozumie tego uczucia. To nie dla niego. Jednak dzięki temu doświadczeniu zrozumiał, że osoby, które są szczególnie oddane innej osobie, są zdeterminowane i gotowe na każde poświęcenie, by tylko mieć pewność, że nie stanie się krzywda drugiej połówce. Cress wiele ryzykował ujawniając się, ale miał ku temu powody. Mimo wszystko powinien Medyk dwa razy pomyśleć, zanim w jakikolwiek sposób zamanifestuje swoje uczucia na oczach obcej jednostki. W kocim futrze.
Zatem obaj chcieli, by Red im towarzyszył, tak? Pokręcił chwilę noskiem, lecz nie zaprzeczył. I tak zamierzał sprawdzić, co stało się ze Stary Królem - to przy okazji dowie się, kto zajął jego miejsce. Może Kuro? Albo Hazard? Ich energie czuł w krótkiej przerwie będąc w swoim prawdziwym ciele. Cóż, komu w drogę, temu w czas. Ruszył pierwszy, tak jakby wyłapując trop w postaci unoszącej się Ki swoimi wąsikami, co jakiś czas z ciekawości zerkał zza ramienia na pozostałą dwójkę. Niech się gołąbeczki nie zgubią, bo są tak zapatrzone w sobie, że z łatwością mogłyby zderzyć się ze ścianą i nic nie poczuć. Kot przemieszczał się pewnie, a jego łapka, którą zajął się wcześniej Xal, była całkowicie zdrowa. Tylko im byli bliżej zdewastowanego Pałacu, tym odnosiło się wrażenie, że kocie łapki coraz bardziej się plączą przy niemalże królewskim chodzie. Głód robił swoje. I tym razem nawet suszona rybka nie wystarczy.
Z tematu - wszyscy tu obecni, do Pałacu
Ooc: Masz sobie dodać całe zdrówko.
Cress, bo tak nazywał się nowy przybysz, nawet w podzięce za pomoc dla rannego przyrzekł nie zdradzać tożsamości kota. I potarmosił za łebek. I... i zrobił coś, na co machinalnie odsunął kocią główkę ku tyłowi z cichym sykiem. Taki odruch zapisany w demonicznych genach. Te o mrocznych sercach nie tolerują zbytnio przyjaznych emocji, a przynajmniej tak to sobie tłumaczył Red. Zresztą późniejsze wyczyny potwierdziły, iż nie należał do typów, które znają się na czymś więcej niż na śmiertelnej powadze.
Jak tylko poszkodowany odzyskał świadomość, rozpoczęła się między znajomymi dziwna konwersacja. Kot siedział pod ścianą i lekko wymachując ogonkiem gapił się na mężczyzn, którzy okazało się, że są sobie bliscy. Jak bardzo? Demon niebawem dowiedział się, i przez kilka sekund zamuliło go od nadmiaru dobroci. Już tak miał, gdy za długo przebywał w towarzystwie Kaioshinki Kaede. Miarka przebrała się, gdy od słów przeszli do innych czynności, jak obejmowanie, całowanie, rumieńcem, zawstydzenie... zwłaszcza całowanie. Niby krótko, ale demon nigdy nie był świadkiem takich czułości z tak bliska. Owszem, April i Kuro kochali się wzajemnie, nie mniej nie pokazywali takiego ogromu uczuć na oczach kogoś innego. Podobnie jak June i Reito, którzy mieli nawet syna. Jednak obecnie tego było za wiele, jak na pierwsze zetknięcie się z nową materią. Nie wiedzieć czemu przez obserwacje zakochanej pary zgłodniał jeszcze bardziej. Spuścił po sobie uszy i zerknął na bok zamyślając się. Właściwie dlaczego do tej pory jeszcze nie skusił się na łatwy kąsek, a teraz nawet dwa, i nie skrócił zabawy w kotka i myszki? Może przeczuwał, iż będąc u boku Xalantha dowie się czegoś więcej o życiu? Że nie trzeba istnieć tylko dla walk i zabijania? Póki co domyślał się, że wiele osób może mieć do niego uraz lub żal, że prędzej czy później skreślą go tak jak June, o której już nikt nie wspomina, a zniknęła tuż po ocaleniu Ziemi przed najazdem Saiyan. Demony zawsze mają pod górkę, dodając do tego spontaniczne zachowanie, żywiołowy charakter lub po prostu brak piątej klepki - robi swoje. Stąd są zawsze zdane tylko na siebie.
Drgnęło mu ucho, gdy poczuł na sobie wzrok niższej Małpy, a która zwróciła się do kota jak do zwykłej osoby. Red utkwił uważnie rubinowe ślepia w sylwetce Cressa ostrzegawczo, by sobie na zbyt wiele nie pozwalał, lecz zdjął z niego porozumiewawcze spojrzenie, gdy Xal go ponownie przytulił do siebie. Naprawdę łączyło ich wiele, lecz demon nigdy w pełni nie zrozumie tego uczucia. To nie dla niego. Jednak dzięki temu doświadczeniu zrozumiał, że osoby, które są szczególnie oddane innej osobie, są zdeterminowane i gotowe na każde poświęcenie, by tylko mieć pewność, że nie stanie się krzywda drugiej połówce. Cress wiele ryzykował ujawniając się, ale miał ku temu powody. Mimo wszystko powinien Medyk dwa razy pomyśleć, zanim w jakikolwiek sposób zamanifestuje swoje uczucia na oczach obcej jednostki. W kocim futrze.
Zatem obaj chcieli, by Red im towarzyszył, tak? Pokręcił chwilę noskiem, lecz nie zaprzeczył. I tak zamierzał sprawdzić, co stało się ze Stary Królem - to przy okazji dowie się, kto zajął jego miejsce. Może Kuro? Albo Hazard? Ich energie czuł w krótkiej przerwie będąc w swoim prawdziwym ciele. Cóż, komu w drogę, temu w czas. Ruszył pierwszy, tak jakby wyłapując trop w postaci unoszącej się Ki swoimi wąsikami, co jakiś czas z ciekawości zerkał zza ramienia na pozostałą dwójkę. Niech się gołąbeczki nie zgubią, bo są tak zapatrzone w sobie, że z łatwością mogłyby zderzyć się ze ścianą i nic nie poczuć. Kot przemieszczał się pewnie, a jego łapka, którą zajął się wcześniej Xal, była całkowicie zdrowa. Tylko im byli bliżej zdewastowanego Pałacu, tym odnosiło się wrażenie, że kocie łapki coraz bardziej się plączą przy niemalże królewskim chodzie. Głód robił swoje. I tym razem nawet suszona rybka nie wystarczy.
Z tematu - wszyscy tu obecni, do Pałacu
Ooc: Masz sobie dodać całe zdrówko.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Pią Kwi 29, 2016 9:57 pm
z/t z Lądowiska
Raziel spojrzał z byka na dziewczynę, która zaczęła chichotać. Czy on naprawdę musiał się ubierać w ten strój? Już lepiej dać mu nową zbroję i pelerynę. Ale takie przedstawienie? Dobrze, że mu diademu na łeb nie wsadzili.
- No bardzo śmieszne. Boki zrywać. Poczekamy, aż twoja matka i ojciec ci każą się ładnie ubrać, bo moi wydadzą przyjęcie. Wtedy to ja będę miał ubaw. – powiedział Raziel z lekkim uśmiechem na twarzy. Zmuszenie Eve do ubrania się na galowo. To będzie coś.
- Jako dziecko się nie zwraca uwagi na to, że wyglądasz jak jakiś paw. Teraz jednak czuję się głupio. – rzekł Zahne. Rozumiał, że musi wyglądać elegancko, ale czy to nie jest lekka przesada? Czuł się jak jakaś lalka. Dobrze, że nie wysłali mu gwardii do ochrony. Wtedy by się chyba zapadł pod ziemię ze wstydu. Dobrze, że Vivian czy Kisa tego nie widziały. Nie dałyby mu o tym zapomnieć. W sumie energia jego siostry była niewyczuwalna. Czyżby znów się odłączyła? Za to Kisa znajdowała się w Akademii. Obok niej zaś był Red i ktoś jeszcze. Lecz tej energii nie znał. Ciekawe.
- Tak. Bo strzelam do wszystkiego co widzę. Lećmy. – rzekł Raz i wystartował. Przynajmniej w powietrzu nikt się na niego nie gapił, jak na jakiegoś cudaka. No i mógł na spokojnie zobaczyć co się zmieniło w trakcie jego nieobecności. Cóż, musiał to przyznać ojcu, ale umiał zarządzać planetą. Widział, że większość zniszczeń została usunięta, a sam Pałac był już prawie odbudowany. Wszystko powoli wracało do normy, a nawet budowało się kilka nowych budynków. Bardzo ciekawe. Co też jego staruszek kombinował.
Podróż trwała szybko, więc po kilku minutach Raziel wylądował na Placu przed Pałacem. Nie bywał tu wcześniej, ale dostrzegł, że pałac był dobrze chroniony i na pewno przebudowany. Ojciec raczej nie ma zamiaru popełniać błędów Zella. Z tego co wywnioskował w obrębie pałacu nie dało rady wyczuć energii. Niezła sztuczka. Zauważył, że ich przybycie zostało już wykryte. Strażnicy sprawdzali ich za pomocą scauterów i diabli wiedzą czego. Natto postanowił ruszyć w ich stronę.
- Natto Raziel Zahne. Mam się stawić przed Królem i Królową. – powiedział. Głupio się czuł, mówiąc tak o rodzicach, ale trzeba być choć odrobinę kulturalnym.
Raziel spojrzał z byka na dziewczynę, która zaczęła chichotać. Czy on naprawdę musiał się ubierać w ten strój? Już lepiej dać mu nową zbroję i pelerynę. Ale takie przedstawienie? Dobrze, że mu diademu na łeb nie wsadzili.
- No bardzo śmieszne. Boki zrywać. Poczekamy, aż twoja matka i ojciec ci każą się ładnie ubrać, bo moi wydadzą przyjęcie. Wtedy to ja będę miał ubaw. – powiedział Raziel z lekkim uśmiechem na twarzy. Zmuszenie Eve do ubrania się na galowo. To będzie coś.
- Jako dziecko się nie zwraca uwagi na to, że wyglądasz jak jakiś paw. Teraz jednak czuję się głupio. – rzekł Zahne. Rozumiał, że musi wyglądać elegancko, ale czy to nie jest lekka przesada? Czuł się jak jakaś lalka. Dobrze, że nie wysłali mu gwardii do ochrony. Wtedy by się chyba zapadł pod ziemię ze wstydu. Dobrze, że Vivian czy Kisa tego nie widziały. Nie dałyby mu o tym zapomnieć. W sumie energia jego siostry była niewyczuwalna. Czyżby znów się odłączyła? Za to Kisa znajdowała się w Akademii. Obok niej zaś był Red i ktoś jeszcze. Lecz tej energii nie znał. Ciekawe.
- Tak. Bo strzelam do wszystkiego co widzę. Lećmy. – rzekł Raz i wystartował. Przynajmniej w powietrzu nikt się na niego nie gapił, jak na jakiegoś cudaka. No i mógł na spokojnie zobaczyć co się zmieniło w trakcie jego nieobecności. Cóż, musiał to przyznać ojcu, ale umiał zarządzać planetą. Widział, że większość zniszczeń została usunięta, a sam Pałac był już prawie odbudowany. Wszystko powoli wracało do normy, a nawet budowało się kilka nowych budynków. Bardzo ciekawe. Co też jego staruszek kombinował.
Podróż trwała szybko, więc po kilku minutach Raziel wylądował na Placu przed Pałacem. Nie bywał tu wcześniej, ale dostrzegł, że pałac był dobrze chroniony i na pewno przebudowany. Ojciec raczej nie ma zamiaru popełniać błędów Zella. Z tego co wywnioskował w obrębie pałacu nie dało rady wyczuć energii. Niezła sztuczka. Zauważył, że ich przybycie zostało już wykryte. Strażnicy sprawdzali ich za pomocą scauterów i diabli wiedzą czego. Natto postanowił ruszyć w ich stronę.
- Natto Raziel Zahne. Mam się stawić przed Królem i Królową. – powiedział. Głupio się czuł, mówiąc tak o rodzicach, ale trzeba być choć odrobinę kulturalnym.
Re: Plac przed pałacem
Wto Maj 03, 2016 5:50 pm
Choćby Raziel chciał, nie pozostawał niezauważony, a to nie tylko dzięki poczynaniom pary Królewskiej. Na Vegecie działy się różne rzeczy... A krótki lot z portu na plac starczył by zaalarmować nie tylko straże. Paru losowych żołnierzy i cywili odwróciło głowę, widząc jak lądujący Saiyan trzepocze karminowymi połami płaszcza. Kilku mężczyzn obrzuciło Księciunia uważnym spojrzeniem, powłączali scoutery mówiąc coś do urządzeń. Ledwie chłopak podszedł do wejścia do Pałacu, stanęli na baczność.
- Wiemy, Wasza Wysokość. Dostaliśmy szczegółowe wytyczne od Króla. - rzucił jeden z nich.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy za plecami Raziela i Eve dało się słyszeć tupot i piski. (Ex)Dziewczyna Księciunia zerknęła ponad swoim ramieniem, wzdychając głośno i przecierając powieki, wyraźnie zirytowana.
- Zaczyna się... Lepiej, jeśli jak najszybciej schowamy się do Pałacu, inaczej Twoje ego tego nie wytrzyma/
Nie zdążyli nic zrobić, bo nagle za Razielem pojawił się tłum dziewczyn, Saiyanek i halfek, w różnym wieku i różnego statusu. Część z nich miała transparent z jego, krzywą, co tu kryć, podobizną, koszulki z tym samym nadrukiem, każda bez wyjątku machała rękami i wlepiała w niego oczy w nabożnym skupieniu. Piszczały, krzyczały, przepychając się coraz bliżej i być może rzuciłyby się na niego, gdyby Strażnicy nie zrobili z siebie żywego muru, oddzielającego tłum nastolatek od ich idola. To ich nie zniechęciło, przepychały się z taką siłą, że któraś z nich zdążyła urwać mu kawałek rękawa.
- Raziel! Kochamy Cię!
- Nie! Tylko ja Cię kocham! - w stronę Księcia poleciał różowy stanik.
- Nie słuchaj ich, nikt Cię nie kocha tak jak ja!
Eve z trudem hamowała chichot, na jej twarzy irytacja mieszała się z czystym rozbawieniem. Wyraźnie nie pierwszy raz była świadkiem podobnej sytuacji. Wskazała Razielowi drzwi od Pałacu, sugerując szybko ucieczkę, ale mógł tego nie zauważyć, bowiem krzyczące idolki absorbowały całą uwagę wszystkich osób w promieniu kilometra.
- Zostanę matką Twojego dziecka!
- Nie bo ja!!!
- Książe! Chcemy Cię do reklamy naszego żelu do włosów! - tubka żelu trafiła Eve.
- Zrób sobie z nami zdjęcie!
Sprawy potoczyłyby się gorzej, strażnicy, instruowani przez Króla nie chcieli używać siły wobec bezbronych... Choć czy owe dziewczyny bezbronne były, to było kwestią sporną. Napierały tak mocno, że może i przewróciłyby zbaraniałych Saiyan, ale jedna z nich złapała krawędź czerwonego płaszcza Raziela i pociągnęła. Płachta materiału poleciała w stronę tłumu, który zaczął jakby w szale rozdzielać ją między sobą.
- No... - Eve wzięła głęboki oddech i szturchnęła Raziela. - Witaj w domu Księciuniu. Jesteś żywą legendą Vegety, przystojnym i podobno "wolnym" Księciem... Także, uciekamy przed nimi czy spróbujesz je uspokoić, zanim któraś dopadnie Cię i spróbuje zostać matką Twojego dziecka?
OOC
Liczę na ładny opis tego co widzisz i ciekawy pomysł jak sobie poradzić z tym tłumem
- Wiemy, Wasza Wysokość. Dostaliśmy szczegółowe wytyczne od Króla. - rzucił jeden z nich.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, gdy za plecami Raziela i Eve dało się słyszeć tupot i piski. (Ex)Dziewczyna Księciunia zerknęła ponad swoim ramieniem, wzdychając głośno i przecierając powieki, wyraźnie zirytowana.
- Zaczyna się... Lepiej, jeśli jak najszybciej schowamy się do Pałacu, inaczej Twoje ego tego nie wytrzyma/
Nie zdążyli nic zrobić, bo nagle za Razielem pojawił się tłum dziewczyn, Saiyanek i halfek, w różnym wieku i różnego statusu. Część z nich miała transparent z jego, krzywą, co tu kryć, podobizną, koszulki z tym samym nadrukiem, każda bez wyjątku machała rękami i wlepiała w niego oczy w nabożnym skupieniu. Piszczały, krzyczały, przepychając się coraz bliżej i być może rzuciłyby się na niego, gdyby Strażnicy nie zrobili z siebie żywego muru, oddzielającego tłum nastolatek od ich idola. To ich nie zniechęciło, przepychały się z taką siłą, że któraś z nich zdążyła urwać mu kawałek rękawa.
- Raziel! Kochamy Cię!
- Nie! Tylko ja Cię kocham! - w stronę Księcia poleciał różowy stanik.
- Nie słuchaj ich, nikt Cię nie kocha tak jak ja!
Eve z trudem hamowała chichot, na jej twarzy irytacja mieszała się z czystym rozbawieniem. Wyraźnie nie pierwszy raz była świadkiem podobnej sytuacji. Wskazała Razielowi drzwi od Pałacu, sugerując szybko ucieczkę, ale mógł tego nie zauważyć, bowiem krzyczące idolki absorbowały całą uwagę wszystkich osób w promieniu kilometra.
- Zostanę matką Twojego dziecka!
- Nie bo ja!!!
- Książe! Chcemy Cię do reklamy naszego żelu do włosów! - tubka żelu trafiła Eve.
- Zrób sobie z nami zdjęcie!
Sprawy potoczyłyby się gorzej, strażnicy, instruowani przez Króla nie chcieli używać siły wobec bezbronych... Choć czy owe dziewczyny bezbronne były, to było kwestią sporną. Napierały tak mocno, że może i przewróciłyby zbaraniałych Saiyan, ale jedna z nich złapała krawędź czerwonego płaszcza Raziela i pociągnęła. Płachta materiału poleciała w stronę tłumu, który zaczął jakby w szale rozdzielać ją między sobą.
- No... - Eve wzięła głęboki oddech i szturchnęła Raziela. - Witaj w domu Księciuniu. Jesteś żywą legendą Vegety, przystojnym i podobno "wolnym" Księciem... Także, uciekamy przed nimi czy spróbujesz je uspokoić, zanim któraś dopadnie Cię i spróbuje zostać matką Twojego dziecka?
OOC
Liczę na ładny opis tego co widzisz i ciekawy pomysł jak sobie poradzić z tym tłumem
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Sro Maj 04, 2016 9:17 pm
To miał być spokojny dzień. Miał wrócić na Vegetę, pogadać z rodzicami i normalnie wrócić do służby. Lecz jakby wszystko się uparło na niego, to nic nie mogło być tak jak chciał. Najpierw musiał porozmawiać z rozwścieczoną Eve, żeby następnie ubrać się jak jakiś kretyn. Potem zaś przelot nad miastem i jeszcze zapewne czeka go przechadzka w asyście straży. Jednak to co miało nastąpić było najbardziej nieplanowaną rzeczą.
- To dobrze. Może…- zaczął Raziel, lekko się krzywiąc na nazywanie go wysokością. Nie zdążył jednak zakończyć zdania, kiedy do jego uszu doszedł głośny pisk, a ziemia zaczęła drzeć. Co za cholera? – Ale co się dzieje?
Młody Zahne za bardzo nie kumał sytuacji. Jednak pięć sekund później wszystko się wyjaśniło. Kiedy Raziel zobaczył te dzikie tłumy to oczy mu prawie wystrzeliły z orbit, a szczęka opadła na podłoże. Czy cała Vegeta oszalała? Tłumy jakiś dziewczyn Saiyanek, Halfek i bóg wie raczy wiedzieć kto jeszcze. Kiedy on do diabła stał się jakimś bożyszczem tłumów? Po za tym skąd one wiedziały, że on tutaj właśnie się znajduje. Najwidoczniej ktoś go sprzedał, a pierwsza podejrzana była tuż obok. Zahne spojrzał na ciemnowłosą, lecz w tym przebraniu nie mógł wyglądać na tak groźnego jakim był w rzeczywistości. Zielonooki rozumiał, że ten strój dodawał jego ojcu powagi, ale on do diabła nie ma czterdziestu lat. Po za tym zbroje można zrobić o wiele ciekawiej niż po prostu nasrać dupereli.
- Eve wytłumaczysz mi co tu się odpierdala? Kiedy wszyscy nagle oszaleli? I o co im chodzi z tymi koszulkami? – powiedział Raziel, a dokładnie krzyczał, gdyż tylko tam mógł przekrzyczeć ten tłum. W sumie tak to można nazwać, bo zbiegowiskiem to już dawno przestało być. A z tego co widział pojawiały się kolejne persony. Chwila moment, czy tam ktoś nie ma transparentu z jego podobizną? W sumie mogło to być przyjemne, ale w tej formie było to raczej straszne. Przecież on spokojnie nie będzie mógł wyjść na miasto, żeby nie zostać zaślinionym. Kolejna rzecz, odnośnie której będzie musiał pogadać ze swoim ojcem. No i dokładnie w tym momencie kiedy Natto rozmyślał nad tym, to na jego głowie wylądował różowy stanik. Rozmiar nawet niczego sobie, lecz w następnej kolejności poleciały gacie. I one raczej nie należały do kobiety, chyba że ważyła kilkaset kilo. Książę był w szoku, a Eve śmiała się z niego. Ona wiedziała o tym. Na sto procent. I nie raczyła go poinformować, że żeńska populacja planety dostała szajby. Potem sobie to odrobi. Z nawiązką.
- To jest jakieś szaleństwo. – powiedział, lecz chwilę później w Eve trafiła tubka żelu. Wtedy to Raz parsknął śmiechem. – Jak chcesz się do mnie upodobnić to ci się przyda. I nie. Raczej nie chce, żeby były matkami moich dzieci.
Jednak strażnikom chyba nie było do śmiechu, gdyż tłum zaczął coraz mocniej napierać, aż w pewnym momencie ktoś wydarł Razowi pelerynę. W następnej chwili zaczęły sobie rozdzierać jak jakąś relikwię. To już było chore. Zaraz zaczną jakiś kult tu robić.
- Drogie panie. Uspokójcie się. Nie ma potrz…. – próbował je uspokoić, ale w tym momencie musiał się uchylić przed lecącym butem. Co do diabła. – pierdzioch to. Eve wycofujemy się do Pałacu, a wy postarajcie się coś z nimi zrobić. To Pałac czy burdel?!
Ostatnie słowa były dość wściekłe i niezbyt miłe, ale może to podziała na strażników. Sam Raziel musiał się udać do środka licząc na to, że nie oberwie niczym. Świat oszalał.
z/t chyba
- To dobrze. Może…- zaczął Raziel, lekko się krzywiąc na nazywanie go wysokością. Nie zdążył jednak zakończyć zdania, kiedy do jego uszu doszedł głośny pisk, a ziemia zaczęła drzeć. Co za cholera? – Ale co się dzieje?
Młody Zahne za bardzo nie kumał sytuacji. Jednak pięć sekund później wszystko się wyjaśniło. Kiedy Raziel zobaczył te dzikie tłumy to oczy mu prawie wystrzeliły z orbit, a szczęka opadła na podłoże. Czy cała Vegeta oszalała? Tłumy jakiś dziewczyn Saiyanek, Halfek i bóg wie raczy wiedzieć kto jeszcze. Kiedy on do diabła stał się jakimś bożyszczem tłumów? Po za tym skąd one wiedziały, że on tutaj właśnie się znajduje. Najwidoczniej ktoś go sprzedał, a pierwsza podejrzana była tuż obok. Zahne spojrzał na ciemnowłosą, lecz w tym przebraniu nie mógł wyglądać na tak groźnego jakim był w rzeczywistości. Zielonooki rozumiał, że ten strój dodawał jego ojcu powagi, ale on do diabła nie ma czterdziestu lat. Po za tym zbroje można zrobić o wiele ciekawiej niż po prostu nasrać dupereli.
- Eve wytłumaczysz mi co tu się odpierdala? Kiedy wszyscy nagle oszaleli? I o co im chodzi z tymi koszulkami? – powiedział Raziel, a dokładnie krzyczał, gdyż tylko tam mógł przekrzyczeć ten tłum. W sumie tak to można nazwać, bo zbiegowiskiem to już dawno przestało być. A z tego co widział pojawiały się kolejne persony. Chwila moment, czy tam ktoś nie ma transparentu z jego podobizną? W sumie mogło to być przyjemne, ale w tej formie było to raczej straszne. Przecież on spokojnie nie będzie mógł wyjść na miasto, żeby nie zostać zaślinionym. Kolejna rzecz, odnośnie której będzie musiał pogadać ze swoim ojcem. No i dokładnie w tym momencie kiedy Natto rozmyślał nad tym, to na jego głowie wylądował różowy stanik. Rozmiar nawet niczego sobie, lecz w następnej kolejności poleciały gacie. I one raczej nie należały do kobiety, chyba że ważyła kilkaset kilo. Książę był w szoku, a Eve śmiała się z niego. Ona wiedziała o tym. Na sto procent. I nie raczyła go poinformować, że żeńska populacja planety dostała szajby. Potem sobie to odrobi. Z nawiązką.
- To jest jakieś szaleństwo. – powiedział, lecz chwilę później w Eve trafiła tubka żelu. Wtedy to Raz parsknął śmiechem. – Jak chcesz się do mnie upodobnić to ci się przyda. I nie. Raczej nie chce, żeby były matkami moich dzieci.
Jednak strażnikom chyba nie było do śmiechu, gdyż tłum zaczął coraz mocniej napierać, aż w pewnym momencie ktoś wydarł Razowi pelerynę. W następnej chwili zaczęły sobie rozdzierać jak jakąś relikwię. To już było chore. Zaraz zaczną jakiś kult tu robić.
- Drogie panie. Uspokójcie się. Nie ma potrz…. – próbował je uspokoić, ale w tym momencie musiał się uchylić przed lecącym butem. Co do diabła. – pierdzioch to. Eve wycofujemy się do Pałacu, a wy postarajcie się coś z nimi zrobić. To Pałac czy burdel?!
Ostatnie słowa były dość wściekłe i niezbyt miłe, ale może to podziała na strażników. Sam Raziel musiał się udać do środka licząc na to, że nie oberwie niczym. Świat oszalał.
z/t chyba
Re: Plac przed pałacem
Pią Cze 09, 2017 9:14 pm
Wstał bardziej rześki wypoczęty niż zazwyczaj. Pierwszy raz od kilku miesięcy z zadowoleniem podziwiał wstające Vegańskie słońce. Podrapawszy się ogonem po czubku rozczochranej czupryny spojrzał na stojące na szafce nocnej wspólne zdjęcie z April. Nadal nie był w stanie ustalić, czy kocha tą piękna halkę, czy to co czuje to tylko pamięć tej miłości. Z drugiej strony poczuł coś jeszcze i to dziwnego, jak na niego. Miał ochotę na rozróbę, taką bardziej prymitywną z rozwaleniem komuś na łepetynie kilku krzeseł. To zdecydowanie nietypowa dla niego myśl. Jedząc śniadanie opowiedział ojcu pokrótce, co się wydarzyło.
Starszy Saiyan pomruczał coś po swojemu ale pozostawił opowieść bez głębszego komentarza. Cieszył się z worka złota, w końcu był praktycznym żołnierzem. Dodatkowe fundusze w budżecie dla wioski mile widziane, a że z nikąd się pojawiły..... kto tam by to sprawdzał. Chociaż bardziej ucieszyłby się z powrotu niegdysiejszej synowej.
Ubrany w najlepszy strój, jaki miał Kuro poleciał w stronę pałacu. Nie spieszył się, powoli przemierzał niebo słuchając swojego ulubionego zespołu o bardzo twórczej nazwie: „The Saiyans”. Przez chwilę starał się sobie przypomnieć ile miesięcy temu po raz ostatni odsłuchiwał ulubione kawałki. Musiał rozważyć, co powie królowej. Okrycie skarbu Parthevii i wizytę u bogów trzeba przemilczeć. Szczególnie to ostatnie, bo na bank weźmie go za świra. Już lepiej wcisnąć kawałek o spotkaniu pokręconej, starej że mózg się marszczy wiedźmy. Doszedł do wniosku, że coś się wymyśli. Odzyskiwał dawny wigor.
Wylądował nieopodal wejścia do pałacu. Od razu skupiło się na nim kilka groźnych spojrzeń porozstawianych tu i ówdzie żołnierzy o różnym stażu i hierarchii. Kilka twarzy kojarzył z prac przy odbudowie pałacu.
- Siemacie chłopaki, ładny dzionek. Przyszedłem z rozkazu jej królewskiej mości złożyć raport.
Wyszczerzył się w uśmiechu, a w oku pojawił się błysk ukrytej Saiyańskiej energii do krótkiej potyczki.
OOC:
Koniec treningu
Starszy Saiyan pomruczał coś po swojemu ale pozostawił opowieść bez głębszego komentarza. Cieszył się z worka złota, w końcu był praktycznym żołnierzem. Dodatkowe fundusze w budżecie dla wioski mile widziane, a że z nikąd się pojawiły..... kto tam by to sprawdzał. Chociaż bardziej ucieszyłby się z powrotu niegdysiejszej synowej.
Ubrany w najlepszy strój, jaki miał Kuro poleciał w stronę pałacu. Nie spieszył się, powoli przemierzał niebo słuchając swojego ulubionego zespołu o bardzo twórczej nazwie: „The Saiyans”. Przez chwilę starał się sobie przypomnieć ile miesięcy temu po raz ostatni odsłuchiwał ulubione kawałki. Musiał rozważyć, co powie królowej. Okrycie skarbu Parthevii i wizytę u bogów trzeba przemilczeć. Szczególnie to ostatnie, bo na bank weźmie go za świra. Już lepiej wcisnąć kawałek o spotkaniu pokręconej, starej że mózg się marszczy wiedźmy. Doszedł do wniosku, że coś się wymyśli. Odzyskiwał dawny wigor.
Wylądował nieopodal wejścia do pałacu. Od razu skupiło się na nim kilka groźnych spojrzeń porozstawianych tu i ówdzie żołnierzy o różnym stażu i hierarchii. Kilka twarzy kojarzył z prac przy odbudowie pałacu.
- Siemacie chłopaki, ładny dzionek. Przyszedłem z rozkazu jej królewskiej mości złożyć raport.
Wyszczerzył się w uśmiechu, a w oku pojawił się błysk ukrytej Saiyańskiej energii do krótkiej potyczki.
OOC:
Koniec treningu
Re: Plac przed pałacem
Nie Cze 11, 2017 9:11 pm
Pałac był już praktycznie odbudowany, pozostawały tylko małe wykończenia, ale nie było to nic co zajęłoby dłużej niż kilka dni. Jednakże jeśli chodzi o umocnienia i obronę, to pałac przeszedł potężne zmiany. Kilka z nich Kuro mógł zauważyć zaraz po tym jak wylądował. Od razu została w niego wycelowana broń cięższego kalibru jak i kilka mniejszych, które nie wyglądały potężnie, ale na pewno dobrze umiały zatrzymać wroga. Strażnicy również skupili się na młodym Saiyaninie i raczej nie wyglądali na zachwyconych. Król przywiązywał dużą wagę do odpowiednich zabezpieczeń, a oni starali się nie dawać pretekstów do zirytowania władcy. Szybko otoczyli chłopaka gotowi do zneutralizowania zagrożenia.
- Dobra, dobra. Każdy tak mówi. Imię i stopień poproszę. – powiedział wysoki Saiyanin z przepaską na oko. Widać było, że jest weteranem wielu walk i słusznie pełni wysoką funkcję. Kuro mógł poczuć jego energię, która choć nie była ułamkiem mocy Kiry to i tak była imponująca. Nie chciał go puścić, gdyż takie miał rozkazy. Kto wie, kto to jest i czego chce.
- To jak? Idziesz czy zamierzasz stać jak słup soli? – zapytała z sarkastycznym uśmiechem na ustach.
- Dobra, dobra. Każdy tak mówi. Imię i stopień poproszę. – powiedział wysoki Saiyanin z przepaską na oko. Widać było, że jest weteranem wielu walk i słusznie pełni wysoką funkcję. Kuro mógł poczuć jego energię, która choć nie była ułamkiem mocy Kiry to i tak była imponująca. Nie chciał go puścić, gdyż takie miał rozkazy. Kto wie, kto to jest i czego chce.
- Tori:
- To jak? Idziesz czy zamierzasz stać jak słup soli? – zapytała z sarkastycznym uśmiechem na ustach.
Re: Plac przed pałacem
Sro Cze 14, 2017 8:04 pm
Stał spokojnie obserwując tą nerwową krzątanie. Takie przywitanie dla jednego cywila? Albo ktoś już kombinuje jak wykończyć nowego króla albo Zick po półrocznych rządach popadł w paranoję. Pytanie o stopień było zabawne. Jakby jakiś miał to przylazłby tu w uniformie. Ale to pewnie kwestia przepisów, nie ma co mieć pretensji do strażników.
- Mam na imię Kuro i jestem cywilem.
Chłopak spokojnie odwrócił się w stronę dowódcy pokazując symbol rodowy na lewej piersi. Starał się poruszać na prawdę powoli, ponieważ widać było jak mniej doświadczonym strażnikom drżały palce na spustach i chłopak nie chciał skończyć z przysmażonym ogonem. Kira wystarczająco zmaltretowała mu ciało. Starał się wypatrzeć gdzieś Hachi, może tak jak ostatnim razem przyjaciółka wprowadziłaby go do pałacu.
- Mam obowiązek zdać królowej sprawozdanie z wykonanego zadania – odezwał się ponownie, dając mocniejszy przekaz dowódcy.
Stoją tu i stoją i czekają na cud? Zabawne ale cud się zjawił i to pod postacią Tori. Kojarzył kobietę bardziej z widzenia, była przełożoną Ósemki. Poprawił pas z bronią i radośnie potruchtał za kobietą. Miał ochotę odwrócić się i wywalić jęzor na strażników ale doszedł do wniosku, że wkurzenie akurat strażników pałacowych nie przysporzy mu korzyści.
- Jest może Hachi, czy poleciała na misję? – zagadnął Tori, mając też nadzieję na spotkanie przyjaciółki i opowiedzenie jej o swoich ostatnich przygodach.
- Mam na imię Kuro i jestem cywilem.
Chłopak spokojnie odwrócił się w stronę dowódcy pokazując symbol rodowy na lewej piersi. Starał się poruszać na prawdę powoli, ponieważ widać było jak mniej doświadczonym strażnikom drżały palce na spustach i chłopak nie chciał skończyć z przysmażonym ogonem. Kira wystarczająco zmaltretowała mu ciało. Starał się wypatrzeć gdzieś Hachi, może tak jak ostatnim razem przyjaciółka wprowadziłaby go do pałacu.
- Mam obowiązek zdać królowej sprawozdanie z wykonanego zadania – odezwał się ponownie, dając mocniejszy przekaz dowódcy.
Stoją tu i stoją i czekają na cud? Zabawne ale cud się zjawił i to pod postacią Tori. Kojarzył kobietę bardziej z widzenia, była przełożoną Ósemki. Poprawił pas z bronią i radośnie potruchtał za kobietą. Miał ochotę odwrócić się i wywalić jęzor na strażników ale doszedł do wniosku, że wkurzenie akurat strażników pałacowych nie przysporzy mu korzyści.
- Jest może Hachi, czy poleciała na misję? – zagadnął Tori, mając też nadzieję na spotkanie przyjaciółki i opowiedzenie jej o swoich ostatnich przygodach.
Re: Plac przed pałacem
Pią Cze 16, 2017 10:13 pm
Może miał, a może nie miał? Kto wie? Może tez po prostu król i królowa uważali, że odpowiednia ochrona jest priorytetem. Kuro wylądował bez większych przeszkód i był spokojnie przepytany. A to, że mieli go na celowniku, to zwykłe środki bezpieczeństwa. Jeśli będzie przebywał więcej wśród koronowanych głów to zobaczy nie takie rzeczy. W każdym razie nic złego się nie wydarzyło, a młodego Saiyanina zgarnęła jedna z oficerów. Strażnicy pałacowi mogli spuścić go z oczu, choć kilku jeszcze przez chwilę mu się przyglądało. Tak na wszelki wypadek. Tori zaś był bardzo spokojna, jakby zupełnie nie obawiała się chłopaka. Słyszała to i owo, że był obecny w pałacu podczas walk, ale nie interesowały ją zbytnio plotki. Wolała fakty, a te były jasne.
- Hachi? A Vivian. Nie, nie ma jej. Aktualnie poleciała na misję z Księciem i od tego czasu jest niedostępna. – powiedziała Tori, a Kuro mógł jeszcze usłyszeć jak mamrocze pod nosem „Ale jak wróci, to skopię jej dupę.”. W każdym razie dziewczyna prowadziła chłopaka korytarzami. Przypominało trochę to jego ostatnią wędrówkę. Wiedział doskonale, że jest obserwowany i jeden ruch sprawi, że będzie po nim.
- Ciekawe masz relacje z królową. Niewielu może się tym poszczycić. Pewno ci już to mówiono, ale przypominam. Masz zachować etykietę i należny szacunek. Inaczej może ci się dostać. I to nie od nas. A zresztą sam zobaczysz. – powiedziała wojowniczka i zaledwie minutę później wyszli na świeże powietrze. Znajdowali się na otwartym placu, który został przerobiony na miejsce do ćwiczeń. Aktualnie trwał trening na placu. Trójka wojowników atakowała pojedynczego przeciwnika. W teorii mieli przewagę. W praktyce zostali dość szybko zmieceni.
- Ah nie ma to jak rozgrzewka. Tori jakieś wiadomości od mojego syna? – powiedziała Saiyanka schodząc z ringu. Był to nikt inny jak królowa, która zamiast sukni czy zbroi, miała na sobie strój treningowy składający się z szortów, biustonosza sportowego, rękawic i odpowiednich butów. Włosy miała związane w kucyk. W końcu zauważyła też Kuro, który mógł patrzyć się nie tam gdzie trzeba.
- O proszę. Udała ci się misja? – zapytała władczyni siadając na jednej z ławek i biorąc wodę. Nawet teraz emanowało od niej coś, co kojarzyło się Kuro z władzą. Zupełnie jak u Kiry.
OOC:
Masz strój jaki ma na sobie królowa
- Hachi? A Vivian. Nie, nie ma jej. Aktualnie poleciała na misję z Księciem i od tego czasu jest niedostępna. – powiedziała Tori, a Kuro mógł jeszcze usłyszeć jak mamrocze pod nosem „Ale jak wróci, to skopię jej dupę.”. W każdym razie dziewczyna prowadziła chłopaka korytarzami. Przypominało trochę to jego ostatnią wędrówkę. Wiedział doskonale, że jest obserwowany i jeden ruch sprawi, że będzie po nim.
- Ciekawe masz relacje z królową. Niewielu może się tym poszczycić. Pewno ci już to mówiono, ale przypominam. Masz zachować etykietę i należny szacunek. Inaczej może ci się dostać. I to nie od nas. A zresztą sam zobaczysz. – powiedziała wojowniczka i zaledwie minutę później wyszli na świeże powietrze. Znajdowali się na otwartym placu, który został przerobiony na miejsce do ćwiczeń. Aktualnie trwał trening na placu. Trójka wojowników atakowała pojedynczego przeciwnika. W teorii mieli przewagę. W praktyce zostali dość szybko zmieceni.
- Ah nie ma to jak rozgrzewka. Tori jakieś wiadomości od mojego syna? – powiedziała Saiyanka schodząc z ringu. Był to nikt inny jak królowa, która zamiast sukni czy zbroi, miała na sobie strój treningowy składający się z szortów, biustonosza sportowego, rękawic i odpowiednich butów. Włosy miała związane w kucyk. W końcu zauważyła też Kuro, który mógł patrzyć się nie tam gdzie trzeba.
- O proszę. Udała ci się misja? – zapytała władczyni siadając na jednej z ławek i biorąc wodę. Nawet teraz emanowało od niej coś, co kojarzyło się Kuro z władzą. Zupełnie jak u Kiry.
OOC:
Masz strój jaki ma na sobie królowa
Re: Plac przed pałacem
Pon Cze 19, 2017 10:28 pm
Heh normalnie de ża wu. Niedawno tymi korytarzami prowadziła go Negri na rzeź. Z braku lepszego zajęcia i mrukliwości Tori rozglądał się tu i ówdzie. Wiele kamer było widocznych gołym okiem. Chłopak zastanawiał się, które to atrapy i próbował wypatrzeć te zamaskowane. Pałac odbudowano niemalże z zachowaniem pierwotnego wyglądu. Saiyańscy architekci wiedzieli, co to znaczy wywoływać strach, podziw i szacunek budowlą. Wielu ambasadorów z innych planet, jak i prostych mieszkańców Vegety miało pełne gacie na sam widok tej monumentalnej budowli.
- Nie mam żadnych relacji z królową. Myślę, że byłem jednorazową słabością w podejmowanej decyzji jej wysokości i tyle. – Postanowił twardo uciąć sprawę, aby jakieś niepotrzebne plotki się nie szerzyły. Zwykły dobry dzień władczyni zaowocował przychylniejszym rozpatrzeniem sprawy. Wystarczająco dużo miał doświadczeń z Zellem, żeby omijać szerokim łukiem aktualną rodzinę królewską.
- Umiem się zachować – odburknął Tori. Niech sobie nie myśli małpa jedna. Obracam się w towarzystwie Bogów, wiem jak się zachować przy królówkach i innych takich. Atmosfera znacznie się zagęściła między nimi. Chłopak miał chwile, aby porozmyślać nad samą osobą królowej. Plotki głosiły, że zaginęła wiele lat temu ale kiedy Zick wstąpił na tron magicznym sposobem się odnalazła zapewne przyciągnięta władzą i bogactwem. Zdaniem chłopaka królowa raczej na taką nie wyglądała, miał głęboko gdzieś plotki na jej temat. Sam nie miał wyrobionego zdania o władczyni. Jak można sobie wyrobić zdanie po pół roku rządów obecnej pary królewskiej i to na początek starających się doprowadzić wszystko do względnego ładu po rebelii.
W milczeniu dotarli na jeden z pałacowych krużganków. Gdzie okiem sięgnąć ring, maty do ćwiczeń, podstawowe przyrządy do ćwiczeń. Sala treningowa na powietrzu.. na pierwszy rzut oka wydaje się dość dziwne zaważywszy na rozwój Saiyańskiej technologii wojskowej. Na arenie całkiem zgrabna babeczka właśnie rozgromiła trzech przeciwników. Jeden z nieboraków przeciwciał obok niewzruszonej sytuacją Tori i rozpłaszczył się na jednej z kolumn. Konstrukcja nawet nie drgnęła.
- Fju fjuuu to musiało boleć – skomentował.
Szli w stronę wojowniczej kobitki zapewne dowiedzieć się, gdzie aktualnie przebywa królowa. Chłopak niemalże przeżył szok, kiedy po głosie dopiero rozpoznał królową Aryenne. Natychmiast padł na kolana i wykonał wszystkie gesty szacunku dla królewskiej rodziny. W snach mu się nie mieściło zobaczyć władczynie w takim stroju. Niby Saiyanka z krwi i kości ma prawo ćwiczyć ale w pamięci miał obraz królowej w gustownej sukni i delikatnej nadającej kobiecie uroku biżuterii. A tu baba z jajami. Teraz do Kuro dotarło znaczenie groźby wypowiedzianej wcześniej przez Tori. Jak będzie pyskował zarobi między oczy i to tak, że zapamięta lekcję do końca życia.
Królowa najpierw chciała zasięgnąć opinani o swoim synu. Kuro rozmawiał z nim kilka dni temu ale nie pytany postanowił, że lepiej się nie odzywać.
No i tyle układał sobie planów w głowie, a teraz zabrakło mu języka w gębie. Bo w zasadzie miał lecieć odnaleźć April, a latał po kosmosie i szukał leku, a nie dziewczyny. Królowa zażyczyła sobie przedstawić halfkę, młody wojownik przyszedł bez niej. Aryenne już na pewno domyśliła się, że coś poszło nie tak.
- To zagmatwana i skomplikowana historia. Przeleciałem kawał kosmosu i zrobiłem co mogłem, aby wyzdrowiała. Mam nadzieję, że ułoży sobie życie na nowo i będzie szczęśliwa, tam gdzie jest.. Twój syn Pani miał okazję się z nią zobaczyć. Książe rozmawiał ze mną kilka dni temu. Chłopak całą wypowiedź skierował w stronę płyty chodnikowej. Z samej wypowiedzi też niewiele wynikało, jeśli Aryenne będzie zainteresowana to sama zapyta o szczegóły. Będzie musiał opowiedzieć o obietnicy złożonej profesorowi Buble i drobnych kłopotach z Galaktycznym Patrolem.
- Nie mam żadnych relacji z królową. Myślę, że byłem jednorazową słabością w podejmowanej decyzji jej wysokości i tyle. – Postanowił twardo uciąć sprawę, aby jakieś niepotrzebne plotki się nie szerzyły. Zwykły dobry dzień władczyni zaowocował przychylniejszym rozpatrzeniem sprawy. Wystarczająco dużo miał doświadczeń z Zellem, żeby omijać szerokim łukiem aktualną rodzinę królewską.
- Umiem się zachować – odburknął Tori. Niech sobie nie myśli małpa jedna. Obracam się w towarzystwie Bogów, wiem jak się zachować przy królówkach i innych takich. Atmosfera znacznie się zagęściła między nimi. Chłopak miał chwile, aby porozmyślać nad samą osobą królowej. Plotki głosiły, że zaginęła wiele lat temu ale kiedy Zick wstąpił na tron magicznym sposobem się odnalazła zapewne przyciągnięta władzą i bogactwem. Zdaniem chłopaka królowa raczej na taką nie wyglądała, miał głęboko gdzieś plotki na jej temat. Sam nie miał wyrobionego zdania o władczyni. Jak można sobie wyrobić zdanie po pół roku rządów obecnej pary królewskiej i to na początek starających się doprowadzić wszystko do względnego ładu po rebelii.
W milczeniu dotarli na jeden z pałacowych krużganków. Gdzie okiem sięgnąć ring, maty do ćwiczeń, podstawowe przyrządy do ćwiczeń. Sala treningowa na powietrzu.. na pierwszy rzut oka wydaje się dość dziwne zaważywszy na rozwój Saiyańskiej technologii wojskowej. Na arenie całkiem zgrabna babeczka właśnie rozgromiła trzech przeciwników. Jeden z nieboraków przeciwciał obok niewzruszonej sytuacją Tori i rozpłaszczył się na jednej z kolumn. Konstrukcja nawet nie drgnęła.
- Fju fjuuu to musiało boleć – skomentował.
Szli w stronę wojowniczej kobitki zapewne dowiedzieć się, gdzie aktualnie przebywa królowa. Chłopak niemalże przeżył szok, kiedy po głosie dopiero rozpoznał królową Aryenne. Natychmiast padł na kolana i wykonał wszystkie gesty szacunku dla królewskiej rodziny. W snach mu się nie mieściło zobaczyć władczynie w takim stroju. Niby Saiyanka z krwi i kości ma prawo ćwiczyć ale w pamięci miał obraz królowej w gustownej sukni i delikatnej nadającej kobiecie uroku biżuterii. A tu baba z jajami. Teraz do Kuro dotarło znaczenie groźby wypowiedzianej wcześniej przez Tori. Jak będzie pyskował zarobi między oczy i to tak, że zapamięta lekcję do końca życia.
Królowa najpierw chciała zasięgnąć opinani o swoim synu. Kuro rozmawiał z nim kilka dni temu ale nie pytany postanowił, że lepiej się nie odzywać.
No i tyle układał sobie planów w głowie, a teraz zabrakło mu języka w gębie. Bo w zasadzie miał lecieć odnaleźć April, a latał po kosmosie i szukał leku, a nie dziewczyny. Królowa zażyczyła sobie przedstawić halfkę, młody wojownik przyszedł bez niej. Aryenne już na pewno domyśliła się, że coś poszło nie tak.
- To zagmatwana i skomplikowana historia. Przeleciałem kawał kosmosu i zrobiłem co mogłem, aby wyzdrowiała. Mam nadzieję, że ułoży sobie życie na nowo i będzie szczęśliwa, tam gdzie jest.. Twój syn Pani miał okazję się z nią zobaczyć. Książe rozmawiał ze mną kilka dni temu. Chłopak całą wypowiedź skierował w stronę płyty chodnikowej. Z samej wypowiedzi też niewiele wynikało, jeśli Aryenne będzie zainteresowana to sama zapyta o szczegóły. Będzie musiał opowiedzieć o obietnicy złożonej profesorowi Buble i drobnych kłopotach z Galaktycznym Patrolem.
Re: Plac przed pałacem
Sro Cze 28, 2017 8:46 pm
Kuro tego na pewno się nie spodziewał i Tori z dziką przyjemnością obserwowała jak jego pewność siebie zanika, a on sam pada na kolana. Nie, żeby lubiła takie rzeczy, ale chłopak już zdążył ją podirytować swoją postawą, więc odrobina płaszczenia na pewno dobrze mu zrobi.
- Na pewno bolało. – powiedziała cicho do chłopaka, a następnie wyprostowała się, gdyż królowa zwróciła się prosto do niej. – Nadal nic wasza wysokość. Jednakże z tego co się dowiedziałam, to pewnie dopiero wyleciał na misję. Będziemy monitorować jego sygnał i próbować go wywołać.
- Dobrze. Możesz odejść. – rzekła Aryenne Zahne wycierając twarz ręcznikiem. Widząc wzrok dziewczyny dodała jeszcze. – Spokojnie dam sobie rade. Poza tym cały pałac jest strzeżony. Kuro też raczej nie myśli o by mi zrobić krzywdę. – powiedziała Saiyanka i uśmiechnęła się do dwójki, z którą rozmawiała. Jednakże w tych słowach znajdowało się ostrzeżenie. W każdym razie Tori skłoniła się i odeszła, a Królowa dała Kuro znak, że może wstać i usiąść obok. Chłopak zaś nie wyglądał na zbyt szczęśliwego, więc coś nie poszło tak jak planował. Poza tym nie było z nim jego dziewczyny, choć na to było wiele odpowiedzi. Dała mu możliwość dojścia do słowa.
- Czyli nie wszystko poszło tak jak chciałeś, ale ostatecznie wyzdrowiała. Cóż nie będę w to wnikała, ponieważ musiałabym ci zadać kilka innych pytań. Między innymi jak wróciłeś na planetę bez wylądowania w porcie. W każdym razie jestem ciekawa co teraz planujesz. Nie wyglądasz na takiego co siedzi bezczynnie, więc słucham. Chciałbyś o coś zapytać lub poprosić? – powiedziała Królowa i wbiła w chłopaka swoje oczy. Były równie przenikliwe co spojrzenie Kiry. Czy wszystkie kobiety na wysokim stanowisku tak mają?
- Na pewno bolało. – powiedziała cicho do chłopaka, a następnie wyprostowała się, gdyż królowa zwróciła się prosto do niej. – Nadal nic wasza wysokość. Jednakże z tego co się dowiedziałam, to pewnie dopiero wyleciał na misję. Będziemy monitorować jego sygnał i próbować go wywołać.
- Dobrze. Możesz odejść. – rzekła Aryenne Zahne wycierając twarz ręcznikiem. Widząc wzrok dziewczyny dodała jeszcze. – Spokojnie dam sobie rade. Poza tym cały pałac jest strzeżony. Kuro też raczej nie myśli o by mi zrobić krzywdę. – powiedziała Saiyanka i uśmiechnęła się do dwójki, z którą rozmawiała. Jednakże w tych słowach znajdowało się ostrzeżenie. W każdym razie Tori skłoniła się i odeszła, a Królowa dała Kuro znak, że może wstać i usiąść obok. Chłopak zaś nie wyglądał na zbyt szczęśliwego, więc coś nie poszło tak jak planował. Poza tym nie było z nim jego dziewczyny, choć na to było wiele odpowiedzi. Dała mu możliwość dojścia do słowa.
- Czyli nie wszystko poszło tak jak chciałeś, ale ostatecznie wyzdrowiała. Cóż nie będę w to wnikała, ponieważ musiałabym ci zadać kilka innych pytań. Między innymi jak wróciłeś na planetę bez wylądowania w porcie. W każdym razie jestem ciekawa co teraz planujesz. Nie wyglądasz na takiego co siedzi bezczynnie, więc słucham. Chciałbyś o coś zapytać lub poprosić? – powiedziała Królowa i wbiła w chłopaka swoje oczy. Były równie przenikliwe co spojrzenie Kiry. Czy wszystkie kobiety na wysokim stanowisku tak mają?
Re: Plac przed pałacem
Pią Lip 07, 2017 10:06 pm
Zaczynał współczuć Razielowi, życie na świeczniku. Mimo to chciałby zobaczyć minę znajomego, kiedy zorientuje się ile szpiegowskiej elektroniki poszywano w jego uniform. W końcu następca tronu, o geny i renomę Vegety trzeba dbać.
Z przyjemnej wizji wściekłości Raziela wyrwało chłopaka zachowania Tori. Serio obawiają się go? W zasadzie dobrze wiedzieć. Ta sytuacja mile połechtała ego Saiyana. Dziwne, że nikt nie zorientował się, że najzwyczajniej brak mu Ki, a świeżo pozdzierana skora dłoni świadczyła o tym, że albo walczył, albo łupa kamienie, co nie odbiegało od prawdy. Przysiadł na ławce zachowując stosowna odległość..
- Wasza Wysokość chyba nie zdaje sobie sprawy, jak popularna jest technika teleportacji. Kto jak kto, ale Aryenne była pewna, że to chłopak nie zdaje sobie sprawy z rzadkości wspomnianej techniki. Dla kobiety był to jedynie znak, że chłopak gdziekolwiek się szwendał, przebywa zawsze w otoczeniu potężnych wojowników i silne oraz rzadkie umiejętności wydają mu się pospolite. Chcąc nie chcąc królowa musiała wysłuchać chociaż część przygód młodego wojownika. Kuro nie miał wyboru i musiał otwarcie powiedzieć o tym, że Kosmiczni Piraci wmanewrowali go w walkę z Galaktycznym Patrolem, a potem dobili wojowników. Może ktoś z Galaktycznego Patrolu odważy się wylądować na Vegecie z pretensjami i chęcią wydania Kuro. Co władcy uczynią z tym fantem, to juz ich decyzja ale Kuro czarnowłosy doszedł do wniosku, że lepiej aby byli na to gotowi niż, żeby zamiótł wydarzenie pod dywan. Opowiedział też o tym, jak w wielkiej Galaktycznej Bibliotece poznał profesora Bulbiego i że w ramach otrzymanej od profesora pomocy porozmawia z władczynią o możliwości napisania przez niego monografii o Saiyanach. Czuł przez skórę, ze jesli królowa zdecyduje się na ten manewr, on sam skończy jako ochroniarz profesorka przed resztą populacji Vegety, kiedy to profesor kalmar będzie wygłaszać swoje rasistowskie komentarza. Kara musi być.
A plany, miał plany i to od lat. Właściwie dziś rano obudził się zamiarem powrotu do ich realizacji. Skoro przyjdzie mu żyć na Vegecie, to postanowił poświęcić się pasji.
- Tak w zasadzie mam jedną prośbę Wasza Wysokość. Czy oddziały białej Gwardii jeszcze istnieją? Chciałbym podejść do egzaminu wstępnego za dwa miesiące.
Utrzymanie takich oddziałów zależało od indywidualnego widzi mi się władcy i elit. Generalnie panowała niepisana umowa, że król nie czepia się rodzin pracowników białej Gwardii, a oni lecząc króla, rodzinę królewską, czy elitę nie fingowali przypadkowej śmierci. Egzaminy zawsze odbywały się raz na rok, przystąpić mógł każdy niezależnie od czystości krwi i umiejętności bojowych. Każdy też miał dostęp do podstawowych i potrzebnych do pierwszego etapu ksiąg w bibliotece pałacowej, gdzie przezornie umieszczono po kilak egzemplarzy danego tytułu. Dodatkowo, jeżeli białogwardzista posiadał też siłę to latał z rodzinę królewską lub elitarnymi oddziałami na misje jako pomoc medyczna i nie trzeba była go chronić jak jajko. Tylko przez ostatnie pól roku mogło się dużo w tej kwestii zmienić albo obecni władcy mogli zdecydować się na całkowitą kasację BG lub przerzedzenie jej oddziałów z sojuszników Zella. Nie miał nic do stracenia, a jak się nie zapyta, to się nie dowie. Przecież Aryenne, go nie wyrzuci, no jak już to nim rzuci.....
Z przyjemnej wizji wściekłości Raziela wyrwało chłopaka zachowania Tori. Serio obawiają się go? W zasadzie dobrze wiedzieć. Ta sytuacja mile połechtała ego Saiyana. Dziwne, że nikt nie zorientował się, że najzwyczajniej brak mu Ki, a świeżo pozdzierana skora dłoni świadczyła o tym, że albo walczył, albo łupa kamienie, co nie odbiegało od prawdy. Przysiadł na ławce zachowując stosowna odległość..
- Wasza Wysokość chyba nie zdaje sobie sprawy, jak popularna jest technika teleportacji. Kto jak kto, ale Aryenne była pewna, że to chłopak nie zdaje sobie sprawy z rzadkości wspomnianej techniki. Dla kobiety był to jedynie znak, że chłopak gdziekolwiek się szwendał, przebywa zawsze w otoczeniu potężnych wojowników i silne oraz rzadkie umiejętności wydają mu się pospolite. Chcąc nie chcąc królowa musiała wysłuchać chociaż część przygód młodego wojownika. Kuro nie miał wyboru i musiał otwarcie powiedzieć o tym, że Kosmiczni Piraci wmanewrowali go w walkę z Galaktycznym Patrolem, a potem dobili wojowników. Może ktoś z Galaktycznego Patrolu odważy się wylądować na Vegecie z pretensjami i chęcią wydania Kuro. Co władcy uczynią z tym fantem, to juz ich decyzja ale Kuro czarnowłosy doszedł do wniosku, że lepiej aby byli na to gotowi niż, żeby zamiótł wydarzenie pod dywan. Opowiedział też o tym, jak w wielkiej Galaktycznej Bibliotece poznał profesora Bulbiego i że w ramach otrzymanej od profesora pomocy porozmawia z władczynią o możliwości napisania przez niego monografii o Saiyanach. Czuł przez skórę, ze jesli królowa zdecyduje się na ten manewr, on sam skończy jako ochroniarz profesorka przed resztą populacji Vegety, kiedy to profesor kalmar będzie wygłaszać swoje rasistowskie komentarza. Kara musi być.
A plany, miał plany i to od lat. Właściwie dziś rano obudził się zamiarem powrotu do ich realizacji. Skoro przyjdzie mu żyć na Vegecie, to postanowił poświęcić się pasji.
- Tak w zasadzie mam jedną prośbę Wasza Wysokość. Czy oddziały białej Gwardii jeszcze istnieją? Chciałbym podejść do egzaminu wstępnego za dwa miesiące.
Utrzymanie takich oddziałów zależało od indywidualnego widzi mi się władcy i elit. Generalnie panowała niepisana umowa, że król nie czepia się rodzin pracowników białej Gwardii, a oni lecząc króla, rodzinę królewską, czy elitę nie fingowali przypadkowej śmierci. Egzaminy zawsze odbywały się raz na rok, przystąpić mógł każdy niezależnie od czystości krwi i umiejętności bojowych. Każdy też miał dostęp do podstawowych i potrzebnych do pierwszego etapu ksiąg w bibliotece pałacowej, gdzie przezornie umieszczono po kilak egzemplarzy danego tytułu. Dodatkowo, jeżeli białogwardzista posiadał też siłę to latał z rodzinę królewską lub elitarnymi oddziałami na misje jako pomoc medyczna i nie trzeba była go chronić jak jajko. Tylko przez ostatnie pól roku mogło się dużo w tej kwestii zmienić albo obecni władcy mogli zdecydować się na całkowitą kasację BG lub przerzedzenie jej oddziałów z sojuszników Zella. Nie miał nic do stracenia, a jak się nie zapyta, to się nie dowie. Przecież Aryenne, go nie wyrzuci, no jak już to nim rzuci.....
Re: Plac przed pałacem
Wto Lip 11, 2017 9:55 pm
Aryenne już zdążyła ochłonąć po tej małej rozgrzewce jak nazwała posłanie na matę trzech mężczyzn. Nikt nie mówił, że treningi z jej wysokością należą do łatwych. Wręcz przeciwnie, ale królowej się nie odmawia. Może kiedyś, jeśli Kuro się wykaże i zasłuży to i jego taki zaszczyt kopnie. Na razie jednak Aryenne Zahne słuchała opowieści chłopaka. Była ona zadziwiająca i nieprawdopodobna, ale przez te wszystkie lata na wygnaniu widziała również takie rzeczy, o których wcześniej nie śniła. Poza tym nie przypuszczałaby, że młodzieniec kłamałby jej prosto w oczy. Prędzej czy później by się to wydało, a on miałby z tego powodu nieprzyjemności. Może i nowi władcy byli znacznie przyjemniejsi od Zella, to jednak nie można było zapominać, że w dalszym ciągu pochodzili z rasy wojowników. W każdym razie historia Kuro zaciekawiła ciemnowłosą i kilka faktów sobie zanotowała w pamięci, by porozmawiać z mężem o nich.
- Można powiedzieć, że miałeś pracowitą wyprawę. Wiesz jak skontaktować się z tym profesorem? Jeśli tak to porozmawiamy z nim wraz z mężem. Taka praca mogłaby być bardzo interesująca. – powiedziała i umilkła widząc, że Kuro coś jeszcze chce powiedzieć. Miał minę, jakby za słowa które miał wypowiedzieć groziła kara śmierci. Jego pytanie zaskoczyło ją. Biała Gwardia była dość specyficzną jednostką i pomimo pewnej nietykalności poniosła znaczące osłabienia. Zarówno ze względów personalnych, jak i poprzez rebelię.
- Cóż. Odziały będą formowane na nowo. Egzaminy będą z tego co pamiętam za dwa tygodnie, jednakże istnieje pewien problem. Powstała zmiana, że członkowie muszą mieć przynajmniej podstawowe szkolenie wojskowe. Z tego co pamiętam, to byłeś chyba w wojsku. Nie chcesz do niego wrócić? Kilka osób mówiło, że dobry z ciebie wojownik i dowódca. Jednakże masz też niewyparzony język. Dam ci radę. Najpierw wypada dziewczynie postawić kolację, albo drinka. – rzekła królowa i uśmiechnęła się lekko do Kuro. Tylko dlaczego ten uśmiech wydawał się taki jakiś, złośliwy?
- Można powiedzieć, że miałeś pracowitą wyprawę. Wiesz jak skontaktować się z tym profesorem? Jeśli tak to porozmawiamy z nim wraz z mężem. Taka praca mogłaby być bardzo interesująca. – powiedziała i umilkła widząc, że Kuro coś jeszcze chce powiedzieć. Miał minę, jakby za słowa które miał wypowiedzieć groziła kara śmierci. Jego pytanie zaskoczyło ją. Biała Gwardia była dość specyficzną jednostką i pomimo pewnej nietykalności poniosła znaczące osłabienia. Zarówno ze względów personalnych, jak i poprzez rebelię.
- Cóż. Odziały będą formowane na nowo. Egzaminy będą z tego co pamiętam za dwa tygodnie, jednakże istnieje pewien problem. Powstała zmiana, że członkowie muszą mieć przynajmniej podstawowe szkolenie wojskowe. Z tego co pamiętam, to byłeś chyba w wojsku. Nie chcesz do niego wrócić? Kilka osób mówiło, że dobry z ciebie wojownik i dowódca. Jednakże masz też niewyparzony język. Dam ci radę. Najpierw wypada dziewczynie postawić kolację, albo drinka. – rzekła królowa i uśmiechnęła się lekko do Kuro. Tylko dlaczego ten uśmiech wydawał się taki jakiś, złośliwy?
Re: Plac przed pałacem
Nie Lip 16, 2017 9:20 pm
Chłopak podał władczyni kartkę z wypisanymi wszystkimi danymi profesora. Łącznie z koordynatami planety Międzygalaktycznej Biblioteki, choć to pewnie znalazłaby sama. Miał nadzieję, ze profesor wrócił do domu cały i zdrowy.
Natychmiast posmutniał, kiedy usłyszał że egzaminy odbędą się juz za dwa tygodnie. Widać bardzo potrzebowali ludzi, i nic w tym dziwnego. Nie dałby rady przygotować się w dwa tygodnie. No i to szkolenie woskowe, niby oczywiste a jednak dało się wyczuć, że nowa władza próbuje upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Skoro są takie wymogi, to będzie musiał wrócić do woja.
Wstał i poprawił pas z bronią, chyba schudł przez te kilak ostatnich dni. Zmysłami wyczuł, że kilka Ki dookoła gwałtownie się podniosło. Poprawiał tylko pasek, nie miał zamiaru atakować królowej. Opuścił ręce wzdłuż ciała aby nie dawać powodu do niepokoju.
- Dziękuję za poświęcony czas Wasza Wysokość. Do egzaminów przystąpię następnym razem. Chciałbym się rzetelniej i profesjonalnej przygotować, a dwa tygodnie, to jednak zbyt krótki termin. Skoro trzeba to wrócę do armii, chociaż zabawnie będzie stać się najpotężniejszym kadetem w historii. Zachichotał. Nie miał nic przeciw, po prostu sytuacja faktycznie była zabawna. Potrzebuję tylko czasu, ostatnio mam kłopoty z panowaniem nad własną Ki. Wolałbym nie robić destrukcji dookoła, tym bardziej teraz po odbudowie. Niemniej z twarzy chłopak bił smutek, zależało mu na spełnieniu marzenia ale kto powiedział, że się nie spełni. Musi tylko poczekać i nadal ciężko pracować. Nic nowego, życie go raczej nie rozpieszcza.
Dalsze słowa Aryenne spowodowały, że młody Saiyan zbladł i przybrał kolor pałacowego marmuru. Nie dało się ukryć, że był w szoku i był na tyle bystry, że szybko zorientował się do czego, a raczej do kogo pije królowa. W głębi siebie Kuro nie mógł uwierzyć, że Negri i Aryenne rozmawiają na takie tematy. Baby to jednak są jakieś inne. Gorzej, że wtedy tylko myślał o tym, żeby go przepuściła, powiedziałby jej wszystko, co chciałaby usłyszeć. Gdzie on i taka chuda fioletowa tyczka? I jak pomyślał tak bez kontroli nad swoim językiem powiedział:
- To nie było na poważnie.......
Fanfary, oklaski i kurtyna opada z sił. Mistrzostwo miesiąca, lepiej - stulecia.Aryenne
już wiedziała, że ten małpek ma wpisane w życiorys problemy z kobietami.
Natychmiast posmutniał, kiedy usłyszał że egzaminy odbędą się juz za dwa tygodnie. Widać bardzo potrzebowali ludzi, i nic w tym dziwnego. Nie dałby rady przygotować się w dwa tygodnie. No i to szkolenie woskowe, niby oczywiste a jednak dało się wyczuć, że nowa władza próbuje upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Skoro są takie wymogi, to będzie musiał wrócić do woja.
Wstał i poprawił pas z bronią, chyba schudł przez te kilak ostatnich dni. Zmysłami wyczuł, że kilka Ki dookoła gwałtownie się podniosło. Poprawiał tylko pasek, nie miał zamiaru atakować królowej. Opuścił ręce wzdłuż ciała aby nie dawać powodu do niepokoju.
- Dziękuję za poświęcony czas Wasza Wysokość. Do egzaminów przystąpię następnym razem. Chciałbym się rzetelniej i profesjonalnej przygotować, a dwa tygodnie, to jednak zbyt krótki termin. Skoro trzeba to wrócę do armii, chociaż zabawnie będzie stać się najpotężniejszym kadetem w historii. Zachichotał. Nie miał nic przeciw, po prostu sytuacja faktycznie była zabawna. Potrzebuję tylko czasu, ostatnio mam kłopoty z panowaniem nad własną Ki. Wolałbym nie robić destrukcji dookoła, tym bardziej teraz po odbudowie. Niemniej z twarzy chłopak bił smutek, zależało mu na spełnieniu marzenia ale kto powiedział, że się nie spełni. Musi tylko poczekać i nadal ciężko pracować. Nic nowego, życie go raczej nie rozpieszcza.
Dalsze słowa Aryenne spowodowały, że młody Saiyan zbladł i przybrał kolor pałacowego marmuru. Nie dało się ukryć, że był w szoku i był na tyle bystry, że szybko zorientował się do czego, a raczej do kogo pije królowa. W głębi siebie Kuro nie mógł uwierzyć, że Negri i Aryenne rozmawiają na takie tematy. Baby to jednak są jakieś inne. Gorzej, że wtedy tylko myślał o tym, żeby go przepuściła, powiedziałby jej wszystko, co chciałaby usłyszeć. Gdzie on i taka chuda fioletowa tyczka? I jak pomyślał tak bez kontroli nad swoim językiem powiedział:
- To nie było na poważnie.......
Fanfary, oklaski i kurtyna opada z sił. Mistrzostwo miesiąca, lepiej - stulecia.Aryenne
już wiedziała, że ten małpek ma wpisane w życiorys problemy z kobietami.
Re: Plac przed pałacem
Czw Lip 20, 2017 8:23 pm
Królowa wzięła kartkę, a następnie podała ją jednemu z żołnierzy, który zjawił się znikąd i równie szybko zniknął. Kolejna zmiana na lepsze w porównaniu do rządów Zella. Mogło się wydawać, że są sami i mają pełną swobodę rozmowy, lecz to był tylko pozór. Kuro był obserwowany nie gorzej niż gdyby oświetlili go lampami. Sam też to zauważył, gdy element garderoby mu się poluzował i młody Saiyanin postanowił go poprawić. Królowa była już bardzo lubiana przez społeczeństwo, a poza tym sama zadbała o swoją ochronę.
- Kto wie czy kadetem. W każdym razie Vegeta potrzebuje takich osobników jak ty Kuro. – powiedziała Królowa, po czym wstała i lekko się przeciągnęła. Trzeba było brać się do pracy.
- Odprowadzisz mnie? – zapytała, choć bardziej to mogło być stwierdzenie, gdyż nie czekając na jego odpowiedź ruszyła przed siebie.
- Panowanie nad sobą zarówno w sferze bitewnej jak i ludzkiej jest bardzo ważne. I nie wątpię, choć ja bym ci dała w twarz, gdybym była na jej miejscu. Ale Negri to nie ja. W każdym razie na pewno powinieneś to wyjaśnić z nią. – mówiła Królowa, kiedy szli przez ganek, aż zatrzymali się w ogrodach pałacowych. Za Zella nie przykładano zbytniej uwagi do nich, lecz teraz pod dłonią nowych gospodarzy to miejsce rozkwitło. Do Królowej podeszło kilku żołnierzy i zaczęli coś jej referować. Tak więc Saiyanin został sam.
OOC:
z.t Ogrody
Następny post dajesz w tamtym temacie.
- Kto wie czy kadetem. W każdym razie Vegeta potrzebuje takich osobników jak ty Kuro. – powiedziała Królowa, po czym wstała i lekko się przeciągnęła. Trzeba było brać się do pracy.
- Odprowadzisz mnie? – zapytała, choć bardziej to mogło być stwierdzenie, gdyż nie czekając na jego odpowiedź ruszyła przed siebie.
- Panowanie nad sobą zarówno w sferze bitewnej jak i ludzkiej jest bardzo ważne. I nie wątpię, choć ja bym ci dała w twarz, gdybym była na jej miejscu. Ale Negri to nie ja. W każdym razie na pewno powinieneś to wyjaśnić z nią. – mówiła Królowa, kiedy szli przez ganek, aż zatrzymali się w ogrodach pałacowych. Za Zella nie przykładano zbytniej uwagi do nich, lecz teraz pod dłonią nowych gospodarzy to miejsce rozkwitło. Do Królowej podeszło kilku żołnierzy i zaczęli coś jej referować. Tak więc Saiyanin został sam.
- Negri:
OOC:
z.t Ogrody
Następny post dajesz w tamtym temacie.
Re: Plac przed pałacem
Wto Lut 13, 2018 5:32 pm
Nagri i Kuro wkrótce znaleźli się w bliskiej okolicy pałacu. Z powietrza widzieli, że walki toczyły się na zewnątrz pomiędzy saiyanami ubranymi w czarne pancerze a strażą pałacową. Wszystko wskazywało na to, że wnętrze budowli zostało opanowane, a teraz przeciwnicy eskortowali Królową, by ją gdzieś zabrać.
Było ich sześciu. Kuro kojarzył dwoje wojowników o mocy SSJ3, ponieważ należeli do starszyzny Vegety i wcześniej kolaborowali z Zellem. Mimo to uniknęli kary i dzisiaj najwidoczniej nadszedł ich czas zemsty. Prowadzili poobijaną i posiniaczoną Królow, najwyraźniej zamierzając odlecieć. Czterech wojowników o mocy SSJ2 otaczało ich i odpierało ataki straży.
Opór stawiało tylko trzech strażników! Jednym z nich był dowódca Drugiej Dywizji Straży Pałacowej o imieniu Slut. A poza nim dwoje wojowników o sile SSJ, którzy nie stanowili najmniejszego zagrożenia dla czarnych pancerzy.
Negri podleciała do dowódcy, który był w zasadzie równej z nią rangi.
- Melduję się! – wydyszała. Adrenalina zaczęła w niej buzować. – Gotowa do akcji. Jak wygląda sytuacja?
Na twarzy dowódcy malowała się wściekłość. Ledwie dziewczyna odezwała się do niego, a on wymierzył jej tak siarczysty policzek, że aż zatoczyła się na bok. Złapała się za bolące, puchnące miejsce.
- Gdzie ty do kurwy nędzy byłaś? Myślisz, że dowódca gwardii królewskiej to wygodna posadka? Król nie żyje i poniesiesz za to konsekwencje. – wydarł się na nią tak, że drobinki śliny padły na jej twarz.
Re: Plac przed pałacem
Pią Lut 16, 2018 9:42 pm
Już z pewnej odległości widać było toczące się walki. Kuro zwolni i trzymał się kawałek za Negri. Nie mógł uwierzyć, ze zgodziła się zabrać go ze sobą. Fakt, posiadał spory zasób mocy i nie był głupi. Nie rzucał się do walki na oślep. Z drugiej strony nie posiadał doświadczenia bojowego w tego typu walkach, ani dobrego przeszkolenia wojskowego. Nie potrafił walczyć w ciasnych przestrzeniach. Zabierając chłopaka ze sobą ryzykowała niepowodzenie w walce.
Obserwował otoczenie. Walczyły dwie frakcje, ciekawiło go kim są atakujący w czarnych pancerzach. Zadbali o to, aby się wyróżniać. Nie poleciał za Negi. Wylądował, wyciszył Ki i przebiegł między gruzami. Wykorzystał fakt, że jest ubrany jak cywil i nie przyciąga uwagi. Mimo wszystko przemieścił się tak, aby znaleźć się mniej więcej pod Kapitan Straży. Chciał unikać walki, a znalazł się w centrum tornada. Taaaa Kira, go lubi nie ma co. Kij, marchewki, kij, marchewka i tak w kółko. Ciekawe ile lat będzie się nim bawić za to że mu pomogła. Nie czas teraz na roztrząsanie. Wyczuł wszystkie Ki, nawet energię królowej. Słabnącą. Z niedowierzaniem wyjrzał lekko zza swojej kryjówki. Pobitą prowadziło dwóch znanych mu z widzenia elitarnych i czterech wojskowych. Wczoraj widział, jak Ariyane rozniosła takich na miazgę. A dziś? Co tu się kurna odpierdalało?
Usłyszał, jak drugi Kapitan beszta Negri. Co za burak. Oby wcisnęła mu tą gadkę za pomocą pięści miedzy nogi. To on miał zmianę i to jego drużyna sobie nie poradził, a niczym ostatni tchórz zwala wszystko na Negri. Trzeba coś zrobić. Na oko nie dysponują siłami aby rzucać się w otwartą walkę. Wpadł na pomysł narobienia małego zamieszania. Poczołgał się kawałek w bok, aby widzieć wszystkich. Wyjął zza kabury swój kij i kazał mu wydłużyć się n półtora metra. Położył go obok siebie i trzymał w pogotowiu do obrony.
Skupił swój wzrok na wojownikach, koncentrował Ki i wyciszał umysł.. Koncentrował się, aby jak najlepiej wbić sobie w pamięć przeciwników. Powoli wydzielał coraz więcej Ki. Napiął wszystkie mięśnie, a potem posłał Ki w stronę wrogów, aby ich otoczyła i sparaliżowała. Jednocześnie telepatycznie krzyknął w umyśle Negri i Ariane „TERAZ!”.
Miał nadzieję, że wykorzystają tą chwilę na swoją korzyść, że uda mu się wspomóc wojowników Vegety nim zostanie odkryty. Gruz zapewniał mu ochronę ale tylko do czasu. Utrzymywanie paraliżu na kilku wojownikach, w transformacji to wiele dla skacowanego umysłu, a efekt będzie krótkotrwały. SSJ 3 pożera energie i dzięki paraliżowi wrogowie szybciej stracą swoją moc. Czasem taki krótki moment może przeważyć szale zwycięstwa. Dziewczyny liczę na Was.
OOC:
Fabularny paraliż na sześciu wrogich wojownikach wokół królowej.
Obserwował otoczenie. Walczyły dwie frakcje, ciekawiło go kim są atakujący w czarnych pancerzach. Zadbali o to, aby się wyróżniać. Nie poleciał za Negi. Wylądował, wyciszył Ki i przebiegł między gruzami. Wykorzystał fakt, że jest ubrany jak cywil i nie przyciąga uwagi. Mimo wszystko przemieścił się tak, aby znaleźć się mniej więcej pod Kapitan Straży. Chciał unikać walki, a znalazł się w centrum tornada. Taaaa Kira, go lubi nie ma co. Kij, marchewki, kij, marchewka i tak w kółko. Ciekawe ile lat będzie się nim bawić za to że mu pomogła. Nie czas teraz na roztrząsanie. Wyczuł wszystkie Ki, nawet energię królowej. Słabnącą. Z niedowierzaniem wyjrzał lekko zza swojej kryjówki. Pobitą prowadziło dwóch znanych mu z widzenia elitarnych i czterech wojskowych. Wczoraj widział, jak Ariyane rozniosła takich na miazgę. A dziś? Co tu się kurna odpierdalało?
Usłyszał, jak drugi Kapitan beszta Negri. Co za burak. Oby wcisnęła mu tą gadkę za pomocą pięści miedzy nogi. To on miał zmianę i to jego drużyna sobie nie poradził, a niczym ostatni tchórz zwala wszystko na Negri. Trzeba coś zrobić. Na oko nie dysponują siłami aby rzucać się w otwartą walkę. Wpadł na pomysł narobienia małego zamieszania. Poczołgał się kawałek w bok, aby widzieć wszystkich. Wyjął zza kabury swój kij i kazał mu wydłużyć się n półtora metra. Położył go obok siebie i trzymał w pogotowiu do obrony.
Skupił swój wzrok na wojownikach, koncentrował Ki i wyciszał umysł.. Koncentrował się, aby jak najlepiej wbić sobie w pamięć przeciwników. Powoli wydzielał coraz więcej Ki. Napiął wszystkie mięśnie, a potem posłał Ki w stronę wrogów, aby ich otoczyła i sparaliżowała. Jednocześnie telepatycznie krzyknął w umyśle Negri i Ariane „TERAZ!”.
Miał nadzieję, że wykorzystają tą chwilę na swoją korzyść, że uda mu się wspomóc wojowników Vegety nim zostanie odkryty. Gruz zapewniał mu ochronę ale tylko do czasu. Utrzymywanie paraliżu na kilku wojownikach, w transformacji to wiele dla skacowanego umysłu, a efekt będzie krótkotrwały. SSJ 3 pożera energie i dzięki paraliżowi wrogowie szybciej stracą swoją moc. Czasem taki krótki moment może przeważyć szale zwycięstwa. Dziewczyny liczę na Was.
OOC:
Fabularny paraliż na sześciu wrogich wojownikach wokół królowej.
Re: Plac przed pałacem
Pią Mar 02, 2018 9:34 pm
Nagri aż zaniemówiła. Odetchnęła kilka razy wyraźnie i nawet skierowała swój wzrok w stronę Kuro, skrytego w gruzach. Jej spojrzenie, wyraz twarzy, mówił dwie rzeczy. Wstyd. Za siebie, swoje zachowanie i całą tę zaistniałą scenę, ale też żal. Tylko nutkę żalu, że Kuro nie stanął po jej stronie czy za jej plecami, by ją wesprzeć. Po chwili wyprostowała się, stuknęła stopami. Kajając się zasalutowała swojemu koledze po fachu.
- Aye Slut. Wstyd mi za to, jak się zachowałam. Przyjmę karę, jaka mnie czeka. Nie będę uciekała od sprawiedliwości. – powiedziała dumnie, co drugi dowódca przyjął skinieniem głowy.
Tymczasem Kuro robił swoje czary mary. Na szczęście skryty był za gruzami na tyle dobrze, że wrogowie nie spostrzegli go. Ani też nie udało mu się ich masowo sparaliżować.
- Nie możemy dopuścić, by Królowa zginęła. – mówił Slut. Popatrzył teraz na akcję przeciwników ramię w ramię z Negri. – Wygląda jednak na to, że nie chcą jej zabić tylko pojmać. Inaczej już by nie zyła. – zastanawiał się głośno.
- Sparaliżujmy tych silniejszych, a potem lećmy po Królową. SSJ2 nas nie zabiją. – zaproponowała Negri, a ponieważ nie było więcej czasu na taktykę, oboje podnieśli ręce do góry. Nad ich palcami pojawiły się energetyczne pierścienie Galactic donuts, które powędrowały w stronę najsilniejszych wojowników przeciwnika i zamknęły ich w objęciach. Po tym wystrzelili oboje w stronę Królowej…
---
Kuro, czas na odpis to 04.03. godzina 22:00
1-45 - chwilowy paraliz
46-60 - spowolnienie
61-80 - paraliz tylko jednego przeciwnika
81-98 - porazka
99-100 szczesliwy traf
- Aye Slut. Wstyd mi za to, jak się zachowałam. Przyjmę karę, jaka mnie czeka. Nie będę uciekała od sprawiedliwości. – powiedziała dumnie, co drugi dowódca przyjął skinieniem głowy.
Tymczasem Kuro robił swoje czary mary. Na szczęście skryty był za gruzami na tyle dobrze, że wrogowie nie spostrzegli go. Ani też nie udało mu się ich masowo sparaliżować.
- Nie możemy dopuścić, by Królowa zginęła. – mówił Slut. Popatrzył teraz na akcję przeciwników ramię w ramię z Negri. – Wygląda jednak na to, że nie chcą jej zabić tylko pojmać. Inaczej już by nie zyła. – zastanawiał się głośno.
- Sparaliżujmy tych silniejszych, a potem lećmy po Królową. SSJ2 nas nie zabiją. – zaproponowała Negri, a ponieważ nie było więcej czasu na taktykę, oboje podnieśli ręce do góry. Nad ich palcami pojawiły się energetyczne pierścienie Galactic donuts, które powędrowały w stronę najsilniejszych wojowników przeciwnika i zamknęły ich w objęciach. Po tym wystrzelili oboje w stronę Królowej…
---
Kuro, czas na odpis to 04.03. godzina 22:00
1-45 - chwilowy paraliz
46-60 - spowolnienie
61-80 - paraliz tylko jednego przeciwnika
81-98 - porazka
99-100 szczesliwy traf
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach