Plac przed pałacem
+9
Rota
Red
NPC
Kuro
Khepri
Burzum
Kanade
Hikaru
NPC.
13 posters
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Plac przed pałacem
Sro Sie 12, 2015 10:09 am
First topic message reminder :
Plac to centralne miejsce dające wstęp do południowego głównego wejścia. Jak przystało na część wizytową znajduje się tu wiele wspaniałych i ogromnych marmurowych pomników wielkich władców Vegety, między innymi samego króla Zella Juniora oraz jego dziadka Zella. Głównego wejścia do pałacu strzegą zwykli strażnicy oraz kilku żołnierzy z Gwardii Królewskiej rozmieszczonych na przestrzeni placu. Dodatkowo na drugim piętrze jest wysunięty z budowli w stronę placu taras służący panującym władcom do przemówień dla zebranego ludu oraz podniosłych mów podnoszących morale żołnierzy.
Re: Plac przed pałacem
Pią Lut 16, 2018 9:42 pm
Już z pewnej odległości widać było toczące się walki. Kuro zwolni i trzymał się kawałek za Negri. Nie mógł uwierzyć, ze zgodziła się zabrać go ze sobą. Fakt, posiadał spory zasób mocy i nie był głupi. Nie rzucał się do walki na oślep. Z drugiej strony nie posiadał doświadczenia bojowego w tego typu walkach, ani dobrego przeszkolenia wojskowego. Nie potrafił walczyć w ciasnych przestrzeniach. Zabierając chłopaka ze sobą ryzykowała niepowodzenie w walce.
Obserwował otoczenie. Walczyły dwie frakcje, ciekawiło go kim są atakujący w czarnych pancerzach. Zadbali o to, aby się wyróżniać. Nie poleciał za Negi. Wylądował, wyciszył Ki i przebiegł między gruzami. Wykorzystał fakt, że jest ubrany jak cywil i nie przyciąga uwagi. Mimo wszystko przemieścił się tak, aby znaleźć się mniej więcej pod Kapitan Straży. Chciał unikać walki, a znalazł się w centrum tornada. Taaaa Kira, go lubi nie ma co. Kij, marchewki, kij, marchewka i tak w kółko. Ciekawe ile lat będzie się nim bawić za to że mu pomogła. Nie czas teraz na roztrząsanie. Wyczuł wszystkie Ki, nawet energię królowej. Słabnącą. Z niedowierzaniem wyjrzał lekko zza swojej kryjówki. Pobitą prowadziło dwóch znanych mu z widzenia elitarnych i czterech wojskowych. Wczoraj widział, jak Ariyane rozniosła takich na miazgę. A dziś? Co tu się kurna odpierdalało?
Usłyszał, jak drugi Kapitan beszta Negri. Co za burak. Oby wcisnęła mu tą gadkę za pomocą pięści miedzy nogi. To on miał zmianę i to jego drużyna sobie nie poradził, a niczym ostatni tchórz zwala wszystko na Negri. Trzeba coś zrobić. Na oko nie dysponują siłami aby rzucać się w otwartą walkę. Wpadł na pomysł narobienia małego zamieszania. Poczołgał się kawałek w bok, aby widzieć wszystkich. Wyjął zza kabury swój kij i kazał mu wydłużyć się n półtora metra. Położył go obok siebie i trzymał w pogotowiu do obrony.
Skupił swój wzrok na wojownikach, koncentrował Ki i wyciszał umysł.. Koncentrował się, aby jak najlepiej wbić sobie w pamięć przeciwników. Powoli wydzielał coraz więcej Ki. Napiął wszystkie mięśnie, a potem posłał Ki w stronę wrogów, aby ich otoczyła i sparaliżowała. Jednocześnie telepatycznie krzyknął w umyśle Negri i Ariane „TERAZ!”.
Miał nadzieję, że wykorzystają tą chwilę na swoją korzyść, że uda mu się wspomóc wojowników Vegety nim zostanie odkryty. Gruz zapewniał mu ochronę ale tylko do czasu. Utrzymywanie paraliżu na kilku wojownikach, w transformacji to wiele dla skacowanego umysłu, a efekt będzie krótkotrwały. SSJ 3 pożera energie i dzięki paraliżowi wrogowie szybciej stracą swoją moc. Czasem taki krótki moment może przeważyć szale zwycięstwa. Dziewczyny liczę na Was.
OOC:
Fabularny paraliż na sześciu wrogich wojownikach wokół królowej.
Obserwował otoczenie. Walczyły dwie frakcje, ciekawiło go kim są atakujący w czarnych pancerzach. Zadbali o to, aby się wyróżniać. Nie poleciał za Negi. Wylądował, wyciszył Ki i przebiegł między gruzami. Wykorzystał fakt, że jest ubrany jak cywil i nie przyciąga uwagi. Mimo wszystko przemieścił się tak, aby znaleźć się mniej więcej pod Kapitan Straży. Chciał unikać walki, a znalazł się w centrum tornada. Taaaa Kira, go lubi nie ma co. Kij, marchewki, kij, marchewka i tak w kółko. Ciekawe ile lat będzie się nim bawić za to że mu pomogła. Nie czas teraz na roztrząsanie. Wyczuł wszystkie Ki, nawet energię królowej. Słabnącą. Z niedowierzaniem wyjrzał lekko zza swojej kryjówki. Pobitą prowadziło dwóch znanych mu z widzenia elitarnych i czterech wojskowych. Wczoraj widział, jak Ariyane rozniosła takich na miazgę. A dziś? Co tu się kurna odpierdalało?
Usłyszał, jak drugi Kapitan beszta Negri. Co za burak. Oby wcisnęła mu tą gadkę za pomocą pięści miedzy nogi. To on miał zmianę i to jego drużyna sobie nie poradził, a niczym ostatni tchórz zwala wszystko na Negri. Trzeba coś zrobić. Na oko nie dysponują siłami aby rzucać się w otwartą walkę. Wpadł na pomysł narobienia małego zamieszania. Poczołgał się kawałek w bok, aby widzieć wszystkich. Wyjął zza kabury swój kij i kazał mu wydłużyć się n półtora metra. Położył go obok siebie i trzymał w pogotowiu do obrony.
Skupił swój wzrok na wojownikach, koncentrował Ki i wyciszał umysł.. Koncentrował się, aby jak najlepiej wbić sobie w pamięć przeciwników. Powoli wydzielał coraz więcej Ki. Napiął wszystkie mięśnie, a potem posłał Ki w stronę wrogów, aby ich otoczyła i sparaliżowała. Jednocześnie telepatycznie krzyknął w umyśle Negri i Ariane „TERAZ!”.
Miał nadzieję, że wykorzystają tą chwilę na swoją korzyść, że uda mu się wspomóc wojowników Vegety nim zostanie odkryty. Gruz zapewniał mu ochronę ale tylko do czasu. Utrzymywanie paraliżu na kilku wojownikach, w transformacji to wiele dla skacowanego umysłu, a efekt będzie krótkotrwały. SSJ 3 pożera energie i dzięki paraliżowi wrogowie szybciej stracą swoją moc. Czasem taki krótki moment może przeważyć szale zwycięstwa. Dziewczyny liczę na Was.
OOC:
Fabularny paraliż na sześciu wrogich wojownikach wokół królowej.
Re: Plac przed pałacem
Pią Mar 02, 2018 9:34 pm
Nagri aż zaniemówiła. Odetchnęła kilka razy wyraźnie i nawet skierowała swój wzrok w stronę Kuro, skrytego w gruzach. Jej spojrzenie, wyraz twarzy, mówił dwie rzeczy. Wstyd. Za siebie, swoje zachowanie i całą tę zaistniałą scenę, ale też żal. Tylko nutkę żalu, że Kuro nie stanął po jej stronie czy za jej plecami, by ją wesprzeć. Po chwili wyprostowała się, stuknęła stopami. Kajając się zasalutowała swojemu koledze po fachu.
- Aye Slut. Wstyd mi za to, jak się zachowałam. Przyjmę karę, jaka mnie czeka. Nie będę uciekała od sprawiedliwości. – powiedziała dumnie, co drugi dowódca przyjął skinieniem głowy.
Tymczasem Kuro robił swoje czary mary. Na szczęście skryty był za gruzami na tyle dobrze, że wrogowie nie spostrzegli go. Ani też nie udało mu się ich masowo sparaliżować.
- Nie możemy dopuścić, by Królowa zginęła. – mówił Slut. Popatrzył teraz na akcję przeciwników ramię w ramię z Negri. – Wygląda jednak na to, że nie chcą jej zabić tylko pojmać. Inaczej już by nie zyła. – zastanawiał się głośno.
- Sparaliżujmy tych silniejszych, a potem lećmy po Królową. SSJ2 nas nie zabiją. – zaproponowała Negri, a ponieważ nie było więcej czasu na taktykę, oboje podnieśli ręce do góry. Nad ich palcami pojawiły się energetyczne pierścienie Galactic donuts, które powędrowały w stronę najsilniejszych wojowników przeciwnika i zamknęły ich w objęciach. Po tym wystrzelili oboje w stronę Królowej…
---
Kuro, czas na odpis to 04.03. godzina 22:00
1-45 - chwilowy paraliz
46-60 - spowolnienie
61-80 - paraliz tylko jednego przeciwnika
81-98 - porazka
99-100 szczesliwy traf
- Aye Slut. Wstyd mi za to, jak się zachowałam. Przyjmę karę, jaka mnie czeka. Nie będę uciekała od sprawiedliwości. – powiedziała dumnie, co drugi dowódca przyjął skinieniem głowy.
Tymczasem Kuro robił swoje czary mary. Na szczęście skryty był za gruzami na tyle dobrze, że wrogowie nie spostrzegli go. Ani też nie udało mu się ich masowo sparaliżować.
- Nie możemy dopuścić, by Królowa zginęła. – mówił Slut. Popatrzył teraz na akcję przeciwników ramię w ramię z Negri. – Wygląda jednak na to, że nie chcą jej zabić tylko pojmać. Inaczej już by nie zyła. – zastanawiał się głośno.
- Sparaliżujmy tych silniejszych, a potem lećmy po Królową. SSJ2 nas nie zabiją. – zaproponowała Negri, a ponieważ nie było więcej czasu na taktykę, oboje podnieśli ręce do góry. Nad ich palcami pojawiły się energetyczne pierścienie Galactic donuts, które powędrowały w stronę najsilniejszych wojowników przeciwnika i zamknęły ich w objęciach. Po tym wystrzelili oboje w stronę Królowej…
---
Kuro, czas na odpis to 04.03. godzina 22:00
1-45 - chwilowy paraliz
46-60 - spowolnienie
61-80 - paraliz tylko jednego przeciwnika
81-98 - porazka
99-100 szczesliwy traf
Re: Plac przed pałacem
Pią Mar 02, 2018 9:34 pm
The member 'NPC.' has done the following action : Rzut Kośćmi
'Procent' : 88
'Procent' : 88
Re: Plac przed pałacem
Nie Mar 04, 2018 7:57 pm
To było dziwne ale słysząc dialog nad sobą miał ochotę przefasować kolesiowi ryło. Na dodatek z domieszką zakończenia jego nędznego żywota. Jeśli Zick otoczył się takimi burakami, co gadają a nie robi, to nic dziwnego, że wącha kwiatki od spodu. Chłopak by niezmiernie zaskoczony myślą, która przemknęłam u w myślach. Krew się w nim wzburzyła i gotował się do walki. Dziwne, całkiem jak nie on. Prawdopodobnie dlatego, że nie było koło niego nikogo kogo musiał ochraniać, nie musiał się hamować i kontrolować, by nie skrzywdzić kogoś bliskiego. Negri była mu bardzo bliska ale ona spokojnie przeżyłaby każdych wybuch Ki chłopaka.
Obserwował przemieszczający się orszak. Najwyraźniej jego sztuczka zupełnie się nie udała. Liczył, że może żołnierze poczują cokolwiek i chociażby wytrąci ich to z równowagi. Mówi się trudno. Przynajmniej burak miał ciekawą uwagę a propos królowej. Skoro Zick nie żyje, to po co im Ariyane. Teoretycznie jest niewygodna. Za dużo znaków zapytania.
Para kapitanów wiszących nad Kuro najwyraźniej poszła za jego przykładam i zaczęła paraliżować przeciwników w inny sposób, bardziej skuteczny, po czym rzucili się w wir walki. Chłopak postanowił ich wesprzeć korzystając z ukrycia. Szybko w dłoniach zmaterializował dysk i posłał w jednego z unieruchomionych żołnierzy SSJ 2. Ten pewnie zakończy swój żywot a dysk będzie siał spustoszenie dalej. Jeśli mu się uda w tym zamieszaniu może nie będą szukać kogoś, kto kontroluje energetyczną kosiarkę. Miał jeszcze pomysły na ataki niekoniecznie bezpośrednie.
Obserwował przemieszczający się orszak. Najwyraźniej jego sztuczka zupełnie się nie udała. Liczył, że może żołnierze poczują cokolwiek i chociażby wytrąci ich to z równowagi. Mówi się trudno. Przynajmniej burak miał ciekawą uwagę a propos królowej. Skoro Zick nie żyje, to po co im Ariyane. Teoretycznie jest niewygodna. Za dużo znaków zapytania.
Para kapitanów wiszących nad Kuro najwyraźniej poszła za jego przykładam i zaczęła paraliżować przeciwników w inny sposób, bardziej skuteczny, po czym rzucili się w wir walki. Chłopak postanowił ich wesprzeć korzystając z ukrycia. Szybko w dłoniach zmaterializował dysk i posłał w jednego z unieruchomionych żołnierzy SSJ 2. Ten pewnie zakończy swój żywot a dysk będzie siał spustoszenie dalej. Jeśli mu się uda w tym zamieszaniu może nie będą szukać kogoś, kto kontroluje energetyczną kosiarkę. Miał jeszcze pomysły na ataki niekoniecznie bezpośrednie.
OOC:
Kienzan w użyciu.
Jakby mi ktoś zaakceptował trening to chętnie zaktualizuję statystyki do walki.
Re: Plac przed pałacem
Pon Mar 05, 2018 4:42 pm
" Rozkazy Księcia były jasne... Zgromadzenie żołnierze bez namysłu rzucili się w stronę statku... Przebiegli dzielący ich od mostka dystans... Wtedy zobaczyli wykończonego Halfa za sterami maszyny... Halfa... Obdartego z pancerza, osłabionego i ledwo trzymającego się w fotelu... Pełno krwisty dowódca, siłą zrzucił Vincenta z siedzenia, posyłając go na ziemię na lewo od konsolety... Młody Kapitan, uderzył o zimny stop podłoża... "
- Zejdź nam z Drogi.. Reszta, przygotować statek do Lotu... Kierunek Pałac, rozkazy Księcia... Wykonać - krzyknął i wrócił się szukać Raziela.
Dowódca grupy ogoniastych która przybyła z odsieczą do Koszar, zmierzał do ciężko rannego przywódcy. Musiał złożyć wszystkie meldunki, chociaż znając stan Księcia nie był pewien czy to co powie na coś się zda. Żaden z rannych nie był jeszcze w komorze leczniczej, z jednego prostego względu, kosztowała ona sporo czasu i brak rozkazów. Saiyanin zwrócił się do Raziela, zachowując wszystkie możliwe procedury.
- Panie... Zmierzamy co sił do Pałacu... Zdrajca jest daleko za nami, ale jego ludzie wycofują się z portu i również lecą w naszą stronę... Jak donosi wierna część Armii Port, powinni odzyskać kontrolę nad stacją za jakiś czas... N-niestety... Nie jestem pewien czy uda im się przed desantem Sił nieprzyjaciela... Wieści z Miasta Centralnego... Najemne oddziały pod przywództwem dewastują wszystko na swojej drodze... Znajdujący się tam wojownicy wciąż walczą ale są całkowicie otoczeni...
Ogoniasty zrobił przerwę na moment, jakby się zastanawiał nad własnymi słowami i tym co powiedział. Powoli rozumiał jak opłakana jest ich obecna sytuacja, ale maszyna wprawiona w ruch nie zamierzała poprzestać. Zmiennokształtni idealnie opracowali swój podstęp, a zdrada Morick'a który chciał przechytrzyć wszystkich, tylko im w tym pomogła. Sparaliżowany port nie mógł się bronić, a walczące tam frakcje odbijały sobie poszczególne sektory. Wracając na pokład statku, Vincent, ranny po przepychankach na mostku, starał się podnieść o jedną z barierek. Niestety jego zachowanie równowagi przychodziło mu z wielką trudnością. Ostatecznie osunął się na ziemię tuż przy ścianie.
***
Wojownik kontynuował raport.
- W pałacu wciąż są czarne pancerze, ale w obecnej sytuacji, wasz powrót może wypłoszyć wszystkich... Zapewne ruszą do swojego Pana... Wciąż nie odnaleźliśmy Cel, pojmanych trenerów... Wasze dalsze rozkazy Książę, byłby by niezmiernie pomocne... Jeżeli uaktywnimy komory lecznicze, obrażenia jakich doznaliście będę się regenerować znaczną część czasu... Którego nie mamy już za wiele... Na twój rozkaz zamkniemy mury pałacu, bariera nie przepuści ostrzału wroga, ale odetnie Siły Morick'a... Będą zdani na siebie....
***
Muzyka:
- Spoiler:
Kolejne minuty lotu nie przynosiły lepszych wieści, Port wciąż nie mógł się bronić. Lada moment ruszą na wejście pierwsze oddziały nieprzyjaciela. Liczna armia wyposażona w miotacze KI, amatorzy mający za zadanie wykrwawić wroga własnym życiem. Zaczęli ostrzał z całą brutalnością, nie było tam ani grama litości. Skupili na sobie większą część uwagi Armii Port, tylko po to aby formowane kleszcze zacisnęły się, a wojska changelingów gotowały okrążenie. Ta część zbrojnych była innego poziomu, w pełni wyszkolone jaszczury przedzierały się przez zlepki oddziałów Korony. Brakowało Pojmanych Trenerów i mniejszych dowodzących. Ogoniaści dzielnie bronili swoich punktów, do ostatniego wojownika... Aż w tarapaty wpadła Grupa Morick'a , Starzec wiedział że nie dotrze na czas do Pałacu. Musiał zaryzykować i przebić się przez bezlitosnego przeciwnika, gotów ryzykować życie ludzi starał się za wszelką cenę przedostać pod inne obiekty Akademii. Czarne Pancerze dorównywały wyszkoleniem wysokiej klasie Ogoniastym, ale i oni mieli swój Limit. Dopóki szli na przód wszystko wydawało się pewne, Podległe Rasy nie byłby wstanie zatrzymać wojowników Starca. Aż nie trafili na III Oddział Sił Xenońskich...
" Wszystko Transmitował Holograficzny Obraz na Statku, Który Młoda Halfka porwała z Portu... Krew walczących mieszała się... Odziani w Czerń Saiyanie, byli dzielni, ich Honor nie znał granic... Mimo to nie przetrwają kolejnych czterech kwadransów... "
***
- T-Tooo Twoi Ludzie... - wydusił Vincent, który ostatkiem sił doczołgał się poza mostek. Cała uwaga skupiła się na nim.
***
Statek dotarł do Pałacu, Plac był idealny jako lądowisko. Żołnierze obsługujący maszynę, kontrolowali strażnicę, a centrum dowodzenia pozostało w WarRoom'e. Hydraulika zaczęła działać i wielki właz osunął się... Byli na Miejscu...
OCC:
Jak w Opisie. W razie czego Pytać.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Pon Mar 05, 2018 10:31 pm
Vulfila schowała się w cieniu statku, pozwalając rannym wejść na pokład. Nie zwracała kompletnie uwagi na Shadowa ani wojowników, których nie znała. Była zbyt roztrzęsiona i zszokowana. Popatrzyła na stan Raziela i westchnęła z cicha. Jej kolega był ledwie żywy. To Vincenta miała za szalonego, ale widać wszyscy Saiyanie to samobójcy. Zacisnęła pięści. Dawno już nie była tak przybita jak w tym momencie.
To nie do Raziela jednak zbliżyła się w pierwszej kolejności, lecz do Koszarowego. Wzięła go telepatycznie w objęcia i przeszła z nim do komory regeneracyjnej, pozostawiając chwilowo pozostałych w spokoju. Książę poradzi sobie sam, jest silny, wcale nie prosi o jej pomoc. No i… Vulfila nie była do cholery jego matką, żeby się nad nim roztkliwiać. To saiyanin przecież! Wszelkie objawy użalania się nad nim wziąłby za obrazę majestatu.
A Koszarowy… był jej trenerem i wyglądał najgorzej ze wszystkich. Dziewczyna czuła, że jest to winna Vincentowi. Najpierw obronił ją, potem pomógł znaleźć statek, pilotował go. Zaufał jej tylko dlatego, że prosiła go o to. On jako jeden z nielicznych liczył się z jej zdaniem, choć w ogóle jej nie znał i była od niego dużo słabsza! Podziwiała jego determinację i szlachetność. Był poryczy, ale za to wytrwały i liczyło się dla niego coś jeszcze poza bijatyką i dumą. Coś wyjątkowego, co ich łączyło ze sobą. Uczucia i więzi. Bardzo podobne do tych, jakie Vulfila sama nawiązała z Koszarowym w czasie szkolenia. Nie była to prosta relacja pełna czułości i troski. Za to głęboka, pełna żalu, i trudna do prostego odepchnięcia. Taka cicha, bezsensowna nadzieja, że jednak coś znaczy się dla Koszarowego. Nawet, jeśli prawda była zupełnie inna. Halfka sądziła, że gdyby mogła krótko i szczerze porozmawiać z Vincentem, powiedziałby dokładnie to samo. Gdyby miała wybierać kogo z obecnych na statku uratowałaby najchętniej, to zdecydowanie o jego zdrowie zawalczyłaby. Wiedziała jednak, że on wolałby ratować ojca, nie siebie. Dlatego zdecydowała się spełnić jego życzenie. Chyba za to byłby jej najbardziej wdzięczny.
Weszła do ambulatorium. Położyła ciało Koszarowego na łóżku operacyjnym. Włączyła przycienioną świetlówkę, która rozświetliła lekko twarz i żylastą muskulaturę wojownika. Mimo, że zamierzała zrobić coś, co było całkiem naturalne i konieczne w tej sytuacji, zadrżała wewnętrznie. W końcu w innych okolicznościach byłoby to co najmniej dwuznaczne. Rozebrać mężczyznę. Ostatnim razem nagiego widziała Hazarda, ale on… powiedzmy sobie szczerze, rozebrał się sam. Odpięła klamerki jego napierśnika, zdjęła go i położyła przy stoliku. Potem chwyciła górny element elastycznego stroju, rozszerzyła w rękach i wodząc rękami po klatce piersiowej zsuwała z ciała wojownika, ukazując poszarpaną bliznami skórę. Powoli zdejmowała cały strój, aż pozostał zaledwie w bieliźnie. Zarumieniła się. Dla młodej dziewczyny bądź co bądź pewne widoki są jednak nieco zawstydzające, tym bardziej, ze Koszarowy nie był znowu taki ostatni. Zaprogramowała komorę na najbardziej domyślny tryb jaki jej się udało po czym telepatycznie włożyła go do środka. Nie traciła na to za wiele czasu.
Czym prędzej wróciła na pokład, żeby zobaczyć, co się dzieje. Wtedy zobaczyła, że Vincent leży pod ścianą ledwie przytomny, a ktoś siedzi na jego miejscu w kokpicie.
- EJ! – zakrzyknęła, natychmiast rzucając się do Vincenta, by dać mu wsparcie swoim ramieniem. Aż serce ją zabolało, gdy zobaczyła go leżącego w ten sposób. – Co tu się stało?! – warknęła poirytowana nie na żarty. - To Vincent ratuje wam tyłki, daje z siebie wszystko żebyście go tak potraktowali? Co za niewdzięczność. – syknęła, ale nie wiedząc, kto był winowajcą, nie mogła mu po prostu przyłożyć, co zresztą z chęcią by zrobiła. - Nie po to cię tyle ratowałam, żebyś mi tu teraz zginął… - wymamrotała bardziej do siebie – Chodź ze mną.
Zaprowadziła Vincenta powolutku do ambolutorium i zrobiła z nim dokładnie to samo, co z jego ojcem. Pomogła mu położyć się na łóżku operacyjnym. Zanim przeszła do rzeczy, wzięła znaleziony na półce jałowy opatrunek i skropliła wodą. Zaczęła przecierać pokiereszowaną twarz Halfa, patrząc mu nieśmiało w oczy.
- Vincent, udało ci się. Twój ojciec jest już bezpieczny. Włożyłam go do komory i będzie się regenerował. Nie musisz już się obawiać. Rozluźnij się. To ci pomoże, szybciej dojdziesz do siebie. – zwinęła usta w trąbkę, bo krępowała ją ta sytuacja. - Rozbiorę cię i również włożę do komory, a potem będę pilnowała, żebyście obaj doszli do siebie. Nie pozwolę, by ktoś nam zagroził teraz. – prowadziła w zasadzie monolog, nie wiedząc, jak wiele trafia do wycieńczonego chłopaka. Zdejmowała ubranie z jego dużo młodszego i atrakcyjniejszego ciała. A gdy skończyła, popatrzyła jeszcze przez chwilę w jego lekko uchylone, niebieskie oczy. – Dziękuję ci. Uratowałeś mnie. Gdyby nie ty pewnie byłabym w gorszym stanie niż ty teraz. Ja jestem za słaba i za głupia, żeby walczyć z takimi przeciwnikami. Widać w tym Koszarowy miał od początku rację… Jeśli… jeśli już się nie spotkamy, to… mam na imię Vulfila. – dokończyła, mając silne przekonanie, że zginie, jeśli będzie słuchała rozkazów Raziela…, po czym telekinetycznie włożyła jego ciało również do drugiej komory. Przypięła go, uruchomiła sprzęt i wróciła do kokpitu.
Statek już został osadzony na dachu pałacu. Wszyscy szykowali się do wyjścia. „Nie dopuszczę, żebyśmy wszyscy zginęli!” mówiła do siebie w myślach. Kierowała się prosto do Raziela. Gdy zobaczyła go w tak tragicznym stanie, ale wciąż gotowego do walki, stanęła za jego plecami.
- Raziel! – prawie wykrzyczała. Cała trzęsła się z nerwów. – Nie możemy iść walczyć dalej. NIE MOŻEMY. – warknęła i ze złością złapała go odruchowo za ramiona. Wiedziała, że to nic nie da, jest za słaba, by siłowo zmusić go do czegokolwiek. – Ich jest za wielu, są za silni. A ty ledwie stoisz na nogach. Martwy nie pomożesz Vegecie! Potrzebujemy cię żywego! – robiła mu awanturę przy wszystkich. Jak bardzo źle by to nie wyglądało, nie obchodziło jej to w tym momencie ani odrobinę. – Proszę cię. Proszę! Nie idźmy tam. Proszę cię, odlećmy, zregenerujmy się. Poszukajmy sojuszników. Wróćmy silniejsi. Ale nie idźmy na samobójczą walkę. – Błagała go żałośnie, w oczach Vulfili pojawiły się łzy. Czuła, że to nie przekona Raziela. Była bezradna, serce waliło jej jak młotem. Bo wiedziała, że on idzie zginąć. I nie mogła nic na to poradzić. Miała jeszcze tylko jedną szansę. – Proszę cię, proszę, nie rób tego! – zaczęła z cicha łkać. – Nie chcę, byście zginęli…- znowu czuła się jak żałosny nikt, któremu do saiyanina daleko.
To nie do Raziela jednak zbliżyła się w pierwszej kolejności, lecz do Koszarowego. Wzięła go telepatycznie w objęcia i przeszła z nim do komory regeneracyjnej, pozostawiając chwilowo pozostałych w spokoju. Książę poradzi sobie sam, jest silny, wcale nie prosi o jej pomoc. No i… Vulfila nie była do cholery jego matką, żeby się nad nim roztkliwiać. To saiyanin przecież! Wszelkie objawy użalania się nad nim wziąłby za obrazę majestatu.
A Koszarowy… był jej trenerem i wyglądał najgorzej ze wszystkich. Dziewczyna czuła, że jest to winna Vincentowi. Najpierw obronił ją, potem pomógł znaleźć statek, pilotował go. Zaufał jej tylko dlatego, że prosiła go o to. On jako jeden z nielicznych liczył się z jej zdaniem, choć w ogóle jej nie znał i była od niego dużo słabsza! Podziwiała jego determinację i szlachetność. Był poryczy, ale za to wytrwały i liczyło się dla niego coś jeszcze poza bijatyką i dumą. Coś wyjątkowego, co ich łączyło ze sobą. Uczucia i więzi. Bardzo podobne do tych, jakie Vulfila sama nawiązała z Koszarowym w czasie szkolenia. Nie była to prosta relacja pełna czułości i troski. Za to głęboka, pełna żalu, i trudna do prostego odepchnięcia. Taka cicha, bezsensowna nadzieja, że jednak coś znaczy się dla Koszarowego. Nawet, jeśli prawda była zupełnie inna. Halfka sądziła, że gdyby mogła krótko i szczerze porozmawiać z Vincentem, powiedziałby dokładnie to samo. Gdyby miała wybierać kogo z obecnych na statku uratowałaby najchętniej, to zdecydowanie o jego zdrowie zawalczyłaby. Wiedziała jednak, że on wolałby ratować ojca, nie siebie. Dlatego zdecydowała się spełnić jego życzenie. Chyba za to byłby jej najbardziej wdzięczny.
Weszła do ambulatorium. Położyła ciało Koszarowego na łóżku operacyjnym. Włączyła przycienioną świetlówkę, która rozświetliła lekko twarz i żylastą muskulaturę wojownika. Mimo, że zamierzała zrobić coś, co było całkiem naturalne i konieczne w tej sytuacji, zadrżała wewnętrznie. W końcu w innych okolicznościach byłoby to co najmniej dwuznaczne. Rozebrać mężczyznę. Ostatnim razem nagiego widziała Hazarda, ale on… powiedzmy sobie szczerze, rozebrał się sam. Odpięła klamerki jego napierśnika, zdjęła go i położyła przy stoliku. Potem chwyciła górny element elastycznego stroju, rozszerzyła w rękach i wodząc rękami po klatce piersiowej zsuwała z ciała wojownika, ukazując poszarpaną bliznami skórę. Powoli zdejmowała cały strój, aż pozostał zaledwie w bieliźnie. Zarumieniła się. Dla młodej dziewczyny bądź co bądź pewne widoki są jednak nieco zawstydzające, tym bardziej, ze Koszarowy nie był znowu taki ostatni. Zaprogramowała komorę na najbardziej domyślny tryb jaki jej się udało po czym telepatycznie włożyła go do środka. Nie traciła na to za wiele czasu.
- Muzyka:
Czym prędzej wróciła na pokład, żeby zobaczyć, co się dzieje. Wtedy zobaczyła, że Vincent leży pod ścianą ledwie przytomny, a ktoś siedzi na jego miejscu w kokpicie.
- EJ! – zakrzyknęła, natychmiast rzucając się do Vincenta, by dać mu wsparcie swoim ramieniem. Aż serce ją zabolało, gdy zobaczyła go leżącego w ten sposób. – Co tu się stało?! – warknęła poirytowana nie na żarty. - To Vincent ratuje wam tyłki, daje z siebie wszystko żebyście go tak potraktowali? Co za niewdzięczność. – syknęła, ale nie wiedząc, kto był winowajcą, nie mogła mu po prostu przyłożyć, co zresztą z chęcią by zrobiła. - Nie po to cię tyle ratowałam, żebyś mi tu teraz zginął… - wymamrotała bardziej do siebie – Chodź ze mną.
Zaprowadziła Vincenta powolutku do ambolutorium i zrobiła z nim dokładnie to samo, co z jego ojcem. Pomogła mu położyć się na łóżku operacyjnym. Zanim przeszła do rzeczy, wzięła znaleziony na półce jałowy opatrunek i skropliła wodą. Zaczęła przecierać pokiereszowaną twarz Halfa, patrząc mu nieśmiało w oczy.
- Vincent, udało ci się. Twój ojciec jest już bezpieczny. Włożyłam go do komory i będzie się regenerował. Nie musisz już się obawiać. Rozluźnij się. To ci pomoże, szybciej dojdziesz do siebie. – zwinęła usta w trąbkę, bo krępowała ją ta sytuacja. - Rozbiorę cię i również włożę do komory, a potem będę pilnowała, żebyście obaj doszli do siebie. Nie pozwolę, by ktoś nam zagroził teraz. – prowadziła w zasadzie monolog, nie wiedząc, jak wiele trafia do wycieńczonego chłopaka. Zdejmowała ubranie z jego dużo młodszego i atrakcyjniejszego ciała. A gdy skończyła, popatrzyła jeszcze przez chwilę w jego lekko uchylone, niebieskie oczy. – Dziękuję ci. Uratowałeś mnie. Gdyby nie ty pewnie byłabym w gorszym stanie niż ty teraz. Ja jestem za słaba i za głupia, żeby walczyć z takimi przeciwnikami. Widać w tym Koszarowy miał od początku rację… Jeśli… jeśli już się nie spotkamy, to… mam na imię Vulfila. – dokończyła, mając silne przekonanie, że zginie, jeśli będzie słuchała rozkazów Raziela…, po czym telekinetycznie włożyła jego ciało również do drugiej komory. Przypięła go, uruchomiła sprzęt i wróciła do kokpitu.
Statek już został osadzony na dachu pałacu. Wszyscy szykowali się do wyjścia. „Nie dopuszczę, żebyśmy wszyscy zginęli!” mówiła do siebie w myślach. Kierowała się prosto do Raziela. Gdy zobaczyła go w tak tragicznym stanie, ale wciąż gotowego do walki, stanęła za jego plecami.
- Raziel! – prawie wykrzyczała. Cała trzęsła się z nerwów. – Nie możemy iść walczyć dalej. NIE MOŻEMY. – warknęła i ze złością złapała go odruchowo za ramiona. Wiedziała, że to nic nie da, jest za słaba, by siłowo zmusić go do czegokolwiek. – Ich jest za wielu, są za silni. A ty ledwie stoisz na nogach. Martwy nie pomożesz Vegecie! Potrzebujemy cię żywego! – robiła mu awanturę przy wszystkich. Jak bardzo źle by to nie wyglądało, nie obchodziło jej to w tym momencie ani odrobinę. – Proszę cię. Proszę! Nie idźmy tam. Proszę cię, odlećmy, zregenerujmy się. Poszukajmy sojuszników. Wróćmy silniejsi. Ale nie idźmy na samobójczą walkę. – Błagała go żałośnie, w oczach Vulfili pojawiły się łzy. Czuła, że to nie przekona Raziela. Była bezradna, serce waliło jej jak młotem. Bo wiedziała, że on idzie zginąć. I nie mogła nic na to poradzić. Miała jeszcze tylko jedną szansę. – Proszę cię, proszę, nie rób tego! – zaczęła z cicha łkać. – Nie chcę, byście zginęli…- znowu czuła się jak żałosny nikt, któremu do saiyanina daleko.
- Joker
- Liczba postów : 364
Data rejestracji : 29/11/2015
Identification Number
HP:
(2100/2100)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Wto Mar 06, 2018 8:08 pm
Shadow tak jak reszta Sayian wbił do środka statku. Pomagał prowadzić koszarowego do wnętrza staktu, wtedy ta dziewczyna go zabrała ze sobą. Czerwonooki Stał niedaleko Króla i opierał się o ścianę. Słuchał i obserwował wszystko co się działo. Sytuacja była bardzo nieciekawa, a jej stan wcale się nie polepszał, wręcz przeciwnie bo było coraz gorzej. Czyli mogli zabarykadować się w pałacu zostawiając ludzi Morica na zewnątrz na pastwę losu. Cieszył się że jego córka i babcia już opuścili Vegetę, gdyż jak usłyszał jakaś banda zaatakowała miasto centralne. Nie ma co, w porcie była niezła jatka. Half obserwował walczących żołnierzy, do ostatniego, walczyli wypełnieni zawziętością w obronie swego domu. Było to chwalebne, Honorowa śmierć przeciwko potężnemu przeciwnikowi było czymś co Sayianie szanowali. Ale z drugiej strony niektóry rodzaj śmierci był niepotrzebny.
[Tymczasem w umyśle Shadowa]
Siedział sobie na statku, ale gdy mrugnął znalazł się w ciemnicy. Po chwili zapłonął ogień. Wojownik rozejrzał się i ujrzał że źródłem ognia były świeczki które prowadziły w głąb ciemności. Poszedł ich śladem, wtedy trafił do dziwnego pomieszczenia, było ono wypełnione świecami oraz wielką klatką przyczepioną wieloma łańcuchami do ziemi. W tej klatce siedział znany mu już osobnik, ostatni odłam z orginalnej istoty którą był Shad, po trafieniu na Vegetę z swojego wymiaru jego rozpadł się na 3 wewnętrzne częśći, Shada, Shirou, i tego trzeciego. -To ciało nie jest takie silne jak w naszym świecie. Wpadłem na pomysł jak temu zaradzić- We dwóch udali się w podróż, mijali różne pomieszczenia, aż trafili do pewnego miejsca, można je nazwać Azulem, albo po prostu centrum świadomości. Normalnie jest ono całe, powinno wyglądać jak jedna czarna kula której Cień przypomina człowieka. Jednak teraz zamiast jednego Cienia były trzy, były one też mniejsze od oryginalnego. Był to istny dowód na rozpad dawnego Shadowa.- Zamknąłem się w klatce, ponieważ Nasza jaźń coraz bardziej się rozpadała, ktoś musiał ją trzymać choć trochę w kupię, padło na mnie, Dlatego mój pomysł brzmi tak, myślę że będę w stanie stać się jednością z wami, mam tu na myśli że zniknę, gdyż stanę się częścią was, jeśli znajdziecie sposób jak naprawić resztę, będziemy w stanie wrócić do stanu przed pojawieniem się w tej linii czasu.- Wtedy ostatni, ten który chciał zniknąć, podszedł do kuli, -Jesteś pewien że tego chcesz ?- Zapytał go Shad, w końcu właśnie podejmował decyzje o życiu i śmierci -tak, sporo o tym myślałem, to będzie najlepsze wyjście, poza tym to nie tak że zniknę, po prostu będę częścią was- Na pożegnanie chłopaki uścisnęli swe prawice. Po chwili rozbłysło światło które oślepiło na chwilę pozostawionego samego chłopaka. Teraz zostało ich dwóch, ale Shirou też gdzieś się zapodział, w sumie nie odzywał się jakiś czas, mimo to Cień wiedział że śnieżynka gdzieś sobie po prostu siedzi. Mieli kilka wspomnień z tego jaki był oryginalny Shadow: Zawzięty jak skur*wysn, zimny, odzywał się tylko w razie konieczności, bezwzględny, ze wstrętem do innych. W sumie nie ma co się dziwić gdyż to co mu się przydarzyło było straszne, ale porzucił te wspomnienia. Część z dawnego niego została w danych osobowościach, jednak nie aż tak silnie jak w przypadku prawdziwego właściciela tego ciała. Z jednej strony było to w miarę dobrze.
Kiedy wrócił do realnego świata, usłyszał jakiś krzyk wściekłości. Była to ta dziewczyna która przywitała ich gdy statek wylądował w koszarach. Half pospieszył z pomocą rannemu, nie dlatego że płeć przeciwna robi raban, po prostu Halfy powinny trzymać się razem. Bez słowa delkiatnie pomógł przetransportować rannego do kapsuły i kiwnąwszy głową i ukłonem w stronę rannego wojownika wyszedł z pomieszczenia. Jakoś wyczuł sytuacje która wydarzy się chwile po tym. Wrócił na swoje poprzednie miejsce. Tymczasem zbliżali się już na miejsce. -No!, teraz to pewnie będzie jatka- Pomyślał Half, wprawdzie nie rwał się w objęcia śmierci, ale raz na jakiś czas porządna rozpierducha przyda się każdemu. Wtedy znowu usłyszał tą halfkę której pomógł przenieść tamtego. Zaczęła mówić, Sugerowała ona że powinni stąd odlecieć gdyż nie będą w stanie pokonać całej armii w tym stanie. Było w tym ziarenko prawdy, jednak główna sprawa była taka, że Sayianie nigdy nie uciekają przed walką. Sojusznicy? czyli kto konkretnie? może jakoś wskrześmy Zella niech się do czegoś przyda ?. Albo jego dziadka, poza tym możliwe że wzięli pod uwagę to że ktoś może próbować uciec, i gdy tylko opuszczą planetę zostaną rozwaleni.
Oc:
10% Regeneracja
1 z albo 2/3 na SSJ2
[Tymczasem w umyśle Shadowa]
Siedział sobie na statku, ale gdy mrugnął znalazł się w ciemnicy. Po chwili zapłonął ogień. Wojownik rozejrzał się i ujrzał że źródłem ognia były świeczki które prowadziły w głąb ciemności. Poszedł ich śladem, wtedy trafił do dziwnego pomieszczenia, było ono wypełnione świecami oraz wielką klatką przyczepioną wieloma łańcuchami do ziemi. W tej klatce siedział znany mu już osobnik, ostatni odłam z orginalnej istoty którą był Shad, po trafieniu na Vegetę z swojego wymiaru jego rozpadł się na 3 wewnętrzne częśći, Shada, Shirou, i tego trzeciego. -To ciało nie jest takie silne jak w naszym świecie. Wpadłem na pomysł jak temu zaradzić- We dwóch udali się w podróż, mijali różne pomieszczenia, aż trafili do pewnego miejsca, można je nazwać Azulem, albo po prostu centrum świadomości. Normalnie jest ono całe, powinno wyglądać jak jedna czarna kula której Cień przypomina człowieka. Jednak teraz zamiast jednego Cienia były trzy, były one też mniejsze od oryginalnego. Był to istny dowód na rozpad dawnego Shadowa.- Zamknąłem się w klatce, ponieważ Nasza jaźń coraz bardziej się rozpadała, ktoś musiał ją trzymać choć trochę w kupię, padło na mnie, Dlatego mój pomysł brzmi tak, myślę że będę w stanie stać się jednością z wami, mam tu na myśli że zniknę, gdyż stanę się częścią was, jeśli znajdziecie sposób jak naprawić resztę, będziemy w stanie wrócić do stanu przed pojawieniem się w tej linii czasu.- Wtedy ostatni, ten który chciał zniknąć, podszedł do kuli, -Jesteś pewien że tego chcesz ?- Zapytał go Shad, w końcu właśnie podejmował decyzje o życiu i śmierci -tak, sporo o tym myślałem, to będzie najlepsze wyjście, poza tym to nie tak że zniknę, po prostu będę częścią was- Na pożegnanie chłopaki uścisnęli swe prawice. Po chwili rozbłysło światło które oślepiło na chwilę pozostawionego samego chłopaka. Teraz zostało ich dwóch, ale Shirou też gdzieś się zapodział, w sumie nie odzywał się jakiś czas, mimo to Cień wiedział że śnieżynka gdzieś sobie po prostu siedzi. Mieli kilka wspomnień z tego jaki był oryginalny Shadow: Zawzięty jak skur*wysn, zimny, odzywał się tylko w razie konieczności, bezwzględny, ze wstrętem do innych. W sumie nie ma co się dziwić gdyż to co mu się przydarzyło było straszne, ale porzucił te wspomnienia. Część z dawnego niego została w danych osobowościach, jednak nie aż tak silnie jak w przypadku prawdziwego właściciela tego ciała. Z jednej strony było to w miarę dobrze.
Kiedy wrócił do realnego świata, usłyszał jakiś krzyk wściekłości. Była to ta dziewczyna która przywitała ich gdy statek wylądował w koszarach. Half pospieszył z pomocą rannemu, nie dlatego że płeć przeciwna robi raban, po prostu Halfy powinny trzymać się razem. Bez słowa delkiatnie pomógł przetransportować rannego do kapsuły i kiwnąwszy głową i ukłonem w stronę rannego wojownika wyszedł z pomieszczenia. Jakoś wyczuł sytuacje która wydarzy się chwile po tym. Wrócił na swoje poprzednie miejsce. Tymczasem zbliżali się już na miejsce. -No!, teraz to pewnie będzie jatka- Pomyślał Half, wprawdzie nie rwał się w objęcia śmierci, ale raz na jakiś czas porządna rozpierducha przyda się każdemu. Wtedy znowu usłyszał tą halfkę której pomógł przenieść tamtego. Zaczęła mówić, Sugerowała ona że powinni stąd odlecieć gdyż nie będą w stanie pokonać całej armii w tym stanie. Było w tym ziarenko prawdy, jednak główna sprawa była taka, że Sayianie nigdy nie uciekają przed walką. Sojusznicy? czyli kto konkretnie? może jakoś wskrześmy Zella niech się do czegoś przyda ?. Albo jego dziadka, poza tym możliwe że wzięli pod uwagę to że ktoś może próbować uciec, i gdy tylko opuszczą planetę zostaną rozwaleni.
Oc:
10% Regeneracja
1 z albo 2/3 na SSJ2
Re: Plac przed pałacem
Sro Mar 07, 2018 8:31 pm
Kienznan spisał się, jak na tą technikę przystało. Chłopak jeszcze nie wkroczył do walki, a już wyeliminował jednego z przeciwników oddzielając jego głowę od ciała na stałe. O dziwo śmierć żołnierza niespecjalnie go obeszła. Miał jeszcze jeden pomysł na technikę dywersyjną w zanadrzu ale postanowił zaczekać. Wstał i obiegł plac dookoła kryjąc się za stertami gruzu oddalając się od dotychczasowego miejsca. Na wypadek, gdyby ktoś chciał poszukać właściciela tnącej tarczy. Musiał wykorzystać swój atut, jakim będzie zaskoczenie i jego nietypowy wygląd. Ta strategia często przynosiła dobre skutki. Negri i Slut walczyli z SSJ2, a tym czasem „trójeczki” trzymali królową. Na pewno nie wytrzymają długo w tej przemianie, a już stracili kilka cennych chwil. Przemiana w SSJ3 pobierała energię w Mega Julach.
Wybiegł zza zwalonego fragmentu budynku i pomknął w stronę Ariyane. W kilak sekund przemienił się w srebrzystego SSJ 2 i w formie srebrzystego wilka narobił zamieszania krążąc między przeciwnikami. Zatrzymał się z pół uśmieszkiem na przeciw najpotężniejszych wojowników pilnujących Ariuyane i popisowo trochę powybijał kijem. Wyzwoli maksymalnie aurę. Chwilo on sam będąc na SSJ 2 przewyższał choćby jednego siłą. Bał się? Nie. Cieszył? Też nie ale zależało mu na uwodnieniu królowej. Najwidoczniej popijawa i ostry seks dały chłopakowi powera do walki.
W tym samym czasie niebo rozdarł huk silników nadlatującego statku, a na pokładzie znajoma Ki. Wreszcie pojawił się Jego Bahorność. Kuro skorzystał z okazji i zamieszania, jakei wywołał lądujący statek. Wyprowadził pierwszy cios.
OOC: Silwer Wolf - tylko do zabawy wyglądem wilczej aury i szybkości.
Trening start
Wybiegł zza zwalonego fragmentu budynku i pomknął w stronę Ariyane. W kilak sekund przemienił się w srebrzystego SSJ 2 i w formie srebrzystego wilka narobił zamieszania krążąc między przeciwnikami. Zatrzymał się z pół uśmieszkiem na przeciw najpotężniejszych wojowników pilnujących Ariuyane i popisowo trochę powybijał kijem. Wyzwoli maksymalnie aurę. Chwilo on sam będąc na SSJ 2 przewyższał choćby jednego siłą. Bał się? Nie. Cieszył? Też nie ale zależało mu na uwodnieniu królowej. Najwidoczniej popijawa i ostry seks dały chłopakowi powera do walki.
W tym samym czasie niebo rozdarł huk silników nadlatującego statku, a na pokładzie znajoma Ki. Wreszcie pojawił się Jego Bahorność. Kuro skorzystał z okazji i zamieszania, jakei wywołał lądujący statek. Wyprowadził pierwszy cios.
OOC: Silwer Wolf - tylko do zabawy wyglądem wilczej aury i szybkości.
Trening start
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Sro Mar 07, 2018 10:25 pm
Sytuacja była naprawdę do dupy. I to było jedno z najbardziej łagodnych określeń, które aktualnie przychodziły Razielowi do głowy. Wszystko się waliło, pieprzyło, a oni byli w samym sercu tego piekła. Gdyby chodziło tylko o samą inwazję Changelingów to jeszcze jakoś można byłoby dać radę i opracowywać plan. Jednakże kiedy pewien dziadyga wybrał sobie ten moment na zdradę i cała planeta była podzielona, to ich szanse nie malowały się w naprawdę ciepłych kolorach. Tak więc zamiast jednego wspólnego i silnego wroga to Changi miały jednego wroga podzielonego na dwa obozy, które już zdążyły się mocno osłabić. Nie ma co. Zostali ograni jak dzieci. I teraz cały ten syf spadł na jego głowę, a ten starzec naprawdę myślał, że da radę to przetrwać. Zahne słuchał meldunku, a zęby zaciskały mu się coraz z każdym kolejnym słowem. Morick. Jeśli zdąży go dopaść to zatłucze go. Choćby miał umrzeć. Wszystko się pieprzyło, a czasu im coraz bardziej brakowało. Zahne nie patrzył na to co się jeszcze dzieje na statku. Nie widział jak Vulfilia zabiera Koszarowego i jego syna do leczenia. Może i dobrze, że zrobiła to sama. Przynajmniej trochę się wyleczą, a zdrowy Koszarowy był naprawdę bardzo potrzebny. Jednakże teraz musiał podejmować decyzje. Decyzje, które zaważą na życiu setek osób. Doskonale to wiedział i równocześnie wiedział, że każda decyzja poniesie za sobą ofiary. Tutaj nie było dobrego ruchu. Tutaj nie można już było się cofnąć. Mieli dwa wyjścia. Wygrać albo zginąć.
- Niech Armia Port wycofa się do Pałacu. Wszystkie jednostki powoli cofać się do Pałacu. Równocześnie szukajcie trenerów. Może są gdzieś w Akademii. – powiedział Raziel. Doskonale wiedział, że nie dadzą rady powstrzymać ich gdy rozciągną swoje siły. Jednakże nie wiedział czy dadzą radę. Byli zbyt zdezorganizowani. Jaszczury doskonale wiedziały co robią.
- Podajcie mi jakieś medykamenty. Wątpię byśmy zdążyli mnie wyleczyć. – powiedział Raziel i resztkami sił starał się wyczuć trenerów. Morick wydał rozkaz ich uwolnienia, wiec możliwe, że już byli wolni. Wystarczyło znaleźć tylko sygnatury. Pobierało to od niego te resztki energii, ale musiał spróbować. W końcu nie da rady zrobić więcej w aktualnej sytuacji. Gdzie oni mogli być?
Skupienie i myślenie przerwał mu głośny krzyk za jego plecami. Czy ona nie wie, że nie wolno straszyć osobników w takim stanie jak Raziel? Chciała go zabić czy jak?
- Co? – zapytał zmęczonym tonem, z trudnością odwracając się do Vulfili. Teraz z bliska mogła zobaczyć jak wielkie obrażenia odniósł Natto, kiedy jej nie było. Praktycznie połowa twarzy była spalona, prawe oko zniszczone, brak ucha, zniszczony tors. Saiyanin trzymał się na nogach tylko dzięki pomocy jednego z żołnierzy. Jego umysł pracował na pełnych obrotach równocześnie blokując ból oraz próbując opracować jakąś strategię. Zacisnął zęby, kiedy złapała go za ramię. Prawdopodobnie miał złamane kości, ale nie chciał tego sprawdzać. Jeśli odzyska wystarczająco dużo ki, to może uda mu się utrzymać stan super wojownika. Jednym uchem słuchał to co mówiła dziewczyna. Nawet nie próbował jej przerywać, gdyż wiedział, że to bezcelowe, a podniesieniem ręki zablokował interwencję tych, którzy chcieliby przerwać ten monolog.
- Wiem to. Wiem, że jest ich więcej. Jednakże nie porzucimy Vegety. Nie oddamy tym Jaszczurom naszego domu. Jeśli mam umrzeć, byśmy wygrali tę wojnę to zrobię to. Poza tym to jest też sprawa osobista. Zabili mojego ojca i myślą, że zajmą moją planetę. Grubo się mylą. Poza tym już nie ma jak uciec. Patrz. – powiedział Zahne i wskazał dziewczynie na Holograficzny obraz. Pierwsza fala wylądowała i rozpoczęła się walka. Nadeszli.
Patrzył jak jego żołnierze są spychani, a także jak Czarne Pancerze dostają łupnia. Nie mógł odmówić im woli walki. Walczyli za swojego pana. Wybrali go jednak źle. Poczuł jak wylądowali na dachu pałacu. Jednakże przed oczami miał cały czas widok śmierci. Śmierci jego ludzi. Wszyscy byli Saiyanami. Przecież tak nie mogło być.
- Uaktywnijcie przekaz. Ma mnie słyszeć cała planeta. Już. –warknął Raziel, a kiedy było już to gotowe rozpoczął swoje orędzie do narodu. Nie było już możliwości cofnięcia się.
- Tutaj Raziel Zahne. Moje słowa kieruję do wszystkich. Nieważne czy jesteś aktualnie wierny Koronie czy walczysz w czarnym pancerzu. Wszyscy jesteśmy Saiyanami. Wszyscy pochodzimy z Vegety, która jest naszym domem. Domem, który został zaatakowany przez naszego wroga. Changelingi. Nawołuję wszystkich walczących by połączyli siły. Nie ma czasu już na waśnie czy bratobójcze boje. To tylko pomoże tym skurwielom, a nie możemy na to pozwolić. Jesteśmy największymi wojownikami jakich nosił ten wszechświat. Już raz zgnietliśmy to robactwo i zróbmy to raz jeszcze. Macie sobie pomóc i w razie możliwości wycofać się na pozycje w Twierdzy. Najważniejszy punkt naszej planety będzie miejscem, gdzie zatrzymamy i wyrzniemy te ścierwa. Macie ze sobą współpracować i wspólnie się cofać. Aktualnie najcięższe walki trwają w Porcie. Wiem, że Armia Port mnie posłucha więc rozkazuje jej pomóc Czarnym Pancerzom w walce i w wycofaniu się. Was Saiyanie, którzy słuchają Moricka proszę. Nie patrzcie na to co się stało i co kazano wam wcześniej. Jesteśmy jedną rasą i musimy sobie pomóc. Naszym wrogiem są Changelingowie i to na nich musimy skupić swój gniew. Jeśli będziemy ze sobą walczyć to będzie to skutkowało to tylko zwycięstwem naszych wrogów. Z Vegety zostanie zwykła ruina. Nie broniąc swojego domu zdradzacie zarówno swoją ojczyznę jak i swój honor. Walczcie. Za nas. Za Vegetę. Pokażmy im kto jest prawdziwą rasą zwycięzców. – powiedział Raziel. Mówił z olbrzymią pasją, a w jego oczach pojawił się ogień. Miał nadzieję, że go posłuchają. Inaczej marne ich szanse.
- Połączcie mnie z Palavenem, a także przeszukajcie Pałac. Możliwe, że Trenerzy mogą tutaj być. I co się dzieje z królową? – powiedział Raziel wychodząc powoli ze statku. Odpowiedź na to pytanie miał jak na tacy. – Pomóc jej. Natychmiast!
Coś ciężko mu się oddychało. Chyba powoli siły mu się kończyły. Nie mógł paść. Nie teraz.
OOC:
Orędzie do narodu.
Van jak nie wiesz co to Palaven to pisz do mnie na pw lub discord
- Niech Armia Port wycofa się do Pałacu. Wszystkie jednostki powoli cofać się do Pałacu. Równocześnie szukajcie trenerów. Może są gdzieś w Akademii. – powiedział Raziel. Doskonale wiedział, że nie dadzą rady powstrzymać ich gdy rozciągną swoje siły. Jednakże nie wiedział czy dadzą radę. Byli zbyt zdezorganizowani. Jaszczury doskonale wiedziały co robią.
- Podajcie mi jakieś medykamenty. Wątpię byśmy zdążyli mnie wyleczyć. – powiedział Raziel i resztkami sił starał się wyczuć trenerów. Morick wydał rozkaz ich uwolnienia, wiec możliwe, że już byli wolni. Wystarczyło znaleźć tylko sygnatury. Pobierało to od niego te resztki energii, ale musiał spróbować. W końcu nie da rady zrobić więcej w aktualnej sytuacji. Gdzie oni mogli być?
Skupienie i myślenie przerwał mu głośny krzyk za jego plecami. Czy ona nie wie, że nie wolno straszyć osobników w takim stanie jak Raziel? Chciała go zabić czy jak?
- Co? – zapytał zmęczonym tonem, z trudnością odwracając się do Vulfili. Teraz z bliska mogła zobaczyć jak wielkie obrażenia odniósł Natto, kiedy jej nie było. Praktycznie połowa twarzy była spalona, prawe oko zniszczone, brak ucha, zniszczony tors. Saiyanin trzymał się na nogach tylko dzięki pomocy jednego z żołnierzy. Jego umysł pracował na pełnych obrotach równocześnie blokując ból oraz próbując opracować jakąś strategię. Zacisnął zęby, kiedy złapała go za ramię. Prawdopodobnie miał złamane kości, ale nie chciał tego sprawdzać. Jeśli odzyska wystarczająco dużo ki, to może uda mu się utrzymać stan super wojownika. Jednym uchem słuchał to co mówiła dziewczyna. Nawet nie próbował jej przerywać, gdyż wiedział, że to bezcelowe, a podniesieniem ręki zablokował interwencję tych, którzy chcieliby przerwać ten monolog.
- Wiem to. Wiem, że jest ich więcej. Jednakże nie porzucimy Vegety. Nie oddamy tym Jaszczurom naszego domu. Jeśli mam umrzeć, byśmy wygrali tę wojnę to zrobię to. Poza tym to jest też sprawa osobista. Zabili mojego ojca i myślą, że zajmą moją planetę. Grubo się mylą. Poza tym już nie ma jak uciec. Patrz. – powiedział Zahne i wskazał dziewczynie na Holograficzny obraz. Pierwsza fala wylądowała i rozpoczęła się walka. Nadeszli.
Patrzył jak jego żołnierze są spychani, a także jak Czarne Pancerze dostają łupnia. Nie mógł odmówić im woli walki. Walczyli za swojego pana. Wybrali go jednak źle. Poczuł jak wylądowali na dachu pałacu. Jednakże przed oczami miał cały czas widok śmierci. Śmierci jego ludzi. Wszyscy byli Saiyanami. Przecież tak nie mogło być.
- Uaktywnijcie przekaz. Ma mnie słyszeć cała planeta. Już. –warknął Raziel, a kiedy było już to gotowe rozpoczął swoje orędzie do narodu. Nie było już możliwości cofnięcia się.
- Tutaj Raziel Zahne. Moje słowa kieruję do wszystkich. Nieważne czy jesteś aktualnie wierny Koronie czy walczysz w czarnym pancerzu. Wszyscy jesteśmy Saiyanami. Wszyscy pochodzimy z Vegety, która jest naszym domem. Domem, który został zaatakowany przez naszego wroga. Changelingi. Nawołuję wszystkich walczących by połączyli siły. Nie ma czasu już na waśnie czy bratobójcze boje. To tylko pomoże tym skurwielom, a nie możemy na to pozwolić. Jesteśmy największymi wojownikami jakich nosił ten wszechświat. Już raz zgnietliśmy to robactwo i zróbmy to raz jeszcze. Macie sobie pomóc i w razie możliwości wycofać się na pozycje w Twierdzy. Najważniejszy punkt naszej planety będzie miejscem, gdzie zatrzymamy i wyrzniemy te ścierwa. Macie ze sobą współpracować i wspólnie się cofać. Aktualnie najcięższe walki trwają w Porcie. Wiem, że Armia Port mnie posłucha więc rozkazuje jej pomóc Czarnym Pancerzom w walce i w wycofaniu się. Was Saiyanie, którzy słuchają Moricka proszę. Nie patrzcie na to co się stało i co kazano wam wcześniej. Jesteśmy jedną rasą i musimy sobie pomóc. Naszym wrogiem są Changelingowie i to na nich musimy skupić swój gniew. Jeśli będziemy ze sobą walczyć to będzie to skutkowało to tylko zwycięstwem naszych wrogów. Z Vegety zostanie zwykła ruina. Nie broniąc swojego domu zdradzacie zarówno swoją ojczyznę jak i swój honor. Walczcie. Za nas. Za Vegetę. Pokażmy im kto jest prawdziwą rasą zwycięzców. – powiedział Raziel. Mówił z olbrzymią pasją, a w jego oczach pojawił się ogień. Miał nadzieję, że go posłuchają. Inaczej marne ich szanse.
- Połączcie mnie z Palavenem, a także przeszukajcie Pałac. Możliwe, że Trenerzy mogą tutaj być. I co się dzieje z królową? – powiedział Raziel wychodząc powoli ze statku. Odpowiedź na to pytanie miał jak na tacy. – Pomóc jej. Natychmiast!
Coś ciężko mu się oddychało. Chyba powoli siły mu się kończyły. Nie mógł paść. Nie teraz.
OOC:
Orędzie do narodu.
Van jak nie wiesz co to Palaven to pisz do mnie na pw lub discord
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Pią Mar 09, 2018 3:44 pm
Vulfila wysłuchała słów Raziela z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Otwierała i zamykała usta, chcąc coś wtrącić, ale saiyanin już jej nie słuchał. Zaczął przemawiać do poddanych. Halfka zatopiła się w swoim mrocznym świecie. Oderwała się od rzeczywistości. To… był zapalnik. Ostatni puzelek w tej parszywej układance. Na jej umyśle ciążyło przekleństwo… Komnata Ducha i Czasu znów nie pozwoliła jej o tym zapomnieć. Dręczyła, do czasu, aż dziewczyna będzie mogła odkupić swoje przewinienia z zamglonej przeszłości. Zakręciło jej się w głowie, poczuła, że chyba zaraz zwymiotuje.
Była objęciach pięknej, ponętnej demonicy. Przytulały się do siebie, ale emocje, które im towarzyszyły przepełnione były goryczą. Halfka płakała.
- Wiem to. Wiem, że jest ich więcej. – czerwonoskóra piękność starła łzy z policzków nastolatki.- Jednakże nie porzucimy naszego planu. Nie oddamy się. – odsunęła kosmyk niesfornych włosów z czoła dziewczyny. - Jeśli mam umrzeć, byśmy wygrali tę wojnę to zrobię to. Poza tym to jest też sprawa osobista. Zabili twojego ojca i myślą, że zajmą planetę. Grubo się mylą. Poza tym już nie ma jak uciec.
- Atlantis… Nie chcę, byś ginęła. Nie pozwolę… - łkała żałośnie, ale nie mogła dokończyć, ponieważ usta zatkały jej wargi demonicy w pełnym pasji pocałunku.
- Kocham cię, moja Vulfilo. – powiedziała, odrywając się od niej. – Jesteś za młoda by ginąć teraz. Żegnaj…
Po tych słowach odepchnęła Halfkę od siebie. Vulfila poczuła, jak przejmujące zimno rozsadza ją od środka. Popatrzyła na swoje ręce. Zaczęły w błyskawicznym tempie sinieć, a potem skuwać się w żywy lód. Wybałuszyła oczy. Chciała krzyknąć, ale w ustach urósł jej sopel lodu. A potem ciemność.
Vulfila ocknęła się. Było to niezauważalne, że na chwilę odpłynęła. I tak wszyscy zaaferowani byli teraz kwiecistą przemową Króla. Halfka poczuła, że serce boli ją, dosłowni kłuje. Nie była w stanie ogarnąć tego wszystkiego.
„Atlantis…” – wypowiedziała w myślach imię swojej dawnej kochanki. Przeszedł ją dreszcz. To wszystko powtarza się nie bez przyczyny. Ona oszukała przeznaczenie, zginęła by Vulfila mogła żyć. Świadomość tego faktu była zatrważająca.
Popatrzyła na Raziela zmęczonym wzrokiem. To nic nie da, jego wysiłki są płonne. Kochała go jak brata, ale to nie to było w tym wszystkim najważniejsze. Musiała spłacić swój dług, ściągnąć z siebie tę kurtynę potępienia. Po to właśnie przetrwała zamarznięta w bryle lodu, by tu i teraz uratować ten statek. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Inaczej…
Wyciągnęła z kieszeni niewielką fiolkę z chloroformem. Ręce drżały jej, ale nie zawahała się ani minuty. Nim ktokolwiek mógł zareagować lub powstrzymać ją przed tym zamiarem, wylała całą jej zawartość prosto w twarz Razielowi. Tyle musiało wystarczyć. Gdy padł nieprzytomny na ziemię stanęła przed jego ciałem w bojowej postawie. Jej sylwetka promieniowała szaloną energią. Włosy rozświetliły się, oczy płonęły. Wyładowania elektryczne co i rusz oplatały jej posturę, gotowe do wprowadzenia w jeszcze większą furię.
- Natychmiast wylatujemy. Uciekamy w bezpieczne miejsce. ZROZUMIANO? – ryknęła wściekle.
OoC:
Trening start i próba wbicia SSJ2 w następnym poście :>
***
Była objęciach pięknej, ponętnej demonicy. Przytulały się do siebie, ale emocje, które im towarzyszyły przepełnione były goryczą. Halfka płakała.
- Wiem to. Wiem, że jest ich więcej. – czerwonoskóra piękność starła łzy z policzków nastolatki.- Jednakże nie porzucimy naszego planu. Nie oddamy się. – odsunęła kosmyk niesfornych włosów z czoła dziewczyny. - Jeśli mam umrzeć, byśmy wygrali tę wojnę to zrobię to. Poza tym to jest też sprawa osobista. Zabili twojego ojca i myślą, że zajmą planetę. Grubo się mylą. Poza tym już nie ma jak uciec.
- Atlantis… Nie chcę, byś ginęła. Nie pozwolę… - łkała żałośnie, ale nie mogła dokończyć, ponieważ usta zatkały jej wargi demonicy w pełnym pasji pocałunku.
- Kocham cię, moja Vulfilo. – powiedziała, odrywając się od niej. – Jesteś za młoda by ginąć teraz. Żegnaj…
Po tych słowach odepchnęła Halfkę od siebie. Vulfila poczuła, jak przejmujące zimno rozsadza ją od środka. Popatrzyła na swoje ręce. Zaczęły w błyskawicznym tempie sinieć, a potem skuwać się w żywy lód. Wybałuszyła oczy. Chciała krzyknąć, ale w ustach urósł jej sopel lodu. A potem ciemność.
***
Vulfila ocknęła się. Było to niezauważalne, że na chwilę odpłynęła. I tak wszyscy zaaferowani byli teraz kwiecistą przemową Króla. Halfka poczuła, że serce boli ją, dosłowni kłuje. Nie była w stanie ogarnąć tego wszystkiego.
„Atlantis…” – wypowiedziała w myślach imię swojej dawnej kochanki. Przeszedł ją dreszcz. To wszystko powtarza się nie bez przyczyny. Ona oszukała przeznaczenie, zginęła by Vulfila mogła żyć. Świadomość tego faktu była zatrważająca.
Popatrzyła na Raziela zmęczonym wzrokiem. To nic nie da, jego wysiłki są płonne. Kochała go jak brata, ale to nie to było w tym wszystkim najważniejsze. Musiała spłacić swój dług, ściągnąć z siebie tę kurtynę potępienia. Po to właśnie przetrwała zamarznięta w bryle lodu, by tu i teraz uratować ten statek. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Inaczej…
Wyciągnęła z kieszeni niewielką fiolkę z chloroformem. Ręce drżały jej, ale nie zawahała się ani minuty. Nim ktokolwiek mógł zareagować lub powstrzymać ją przed tym zamiarem, wylała całą jej zawartość prosto w twarz Razielowi. Tyle musiało wystarczyć. Gdy padł nieprzytomny na ziemię stanęła przed jego ciałem w bojowej postawie. Jej sylwetka promieniowała szaloną energią. Włosy rozświetliły się, oczy płonęły. Wyładowania elektryczne co i rusz oplatały jej posturę, gotowe do wprowadzenia w jeszcze większą furię.
- Natychmiast wylatujemy. Uciekamy w bezpieczne miejsce. ZROZUMIANO? – ryknęła wściekle.
OoC:
Trening start i próba wbicia SSJ2 w następnym poście :>
Re: Plac przed pałacem
Pią Mar 09, 2018 10:38 pm
" Ciecz lunęła na twarz wykończonego Księcia... Pomogła poddać się już i tak wykończonym zmysłom, nie mógł już nic więcej poradzić... Młoda Halfka zagrała odważnie, wysyłając przywódcę Rasy na twarde podłoże statku... Mimo to przekaz dla poddanych, niósł się daleko, dotarł aż poza ukochaną Planetę... Tchnął ostatnie siły do pełnej mobilizacji... "
Armia Port, broniąca się dzielnie na swoich pozycjach, dostała jeden, jedyny powód aby ruszyć z odsieczą. Wojownicy utworzyli grot i co sił starali się przebić do walczących czarnych pancerzy. Bracia ich potrzebowali, a Król nakazał walczyć. To wystarczyło dumnej rasie, aby znów stanęli ponad podziałami... Pałac miał być ostatnią niezdobytą Warownią w której, przywódca planował zwyciężyć rozpoczętą wojnę.
***
Sojusznicy Moricka wciąż stawiali opór zmiennokształtnym, niestrudzenie wykonywali kolejne natarcia. Rannych było tylu że pokładali się po całym placu Akademii, nie sposób ich było zliczyć. Najlepsi zabójcy Starca, pojawiali się tam, gdzie trwały najzaciętsze walki. Mieszańcy, jak zwały ich jaszczury, atakowali całymi chmarami. Problemem stał się dopiero III Oddział Sił Wroga. Którego Armia Port musiała pokonać aby dostać się do czarnych pancerzy. Saiyanie uderzali raz za razem, ale czas uciekał a ich siły stopniowo malały... Nie było nadziei...
***
Muzyka:
- Spoiler:
Do momentu aż oczy Morick'a nie ujrzały pojmanych trenerów. Wysłany przez niego człowiek wykonał rozkaz i uwolnił dowódców Vegety. Którzy choć osłabieni, natychmiast ruszyli na pole walki. Każdy walczący ogoniasty dostał chwilowej wiary w zwycięstwo, Trenerzy poprowadzili walczących na pomoc przedzierającej się Armii port. Starzec po raz pierwszy w życiu cieszył się z tego że widzi uwolnionych wrogów. Towarzyszyli mu teraz najbrutalniejsi wojownicy planety, szybko zebrali rozrzucone oddziały i tworzyli zwarte szeregi. Sługusy changelingów padała pod stopami Saiyan w coraz to większych ilościach. Przez moment zdrajca miał wrażenie że lada moment zwyciężą. Red krzyknął głośno, ogoniaści podjęli kolejną próbę przebicia się do swych walczących braci. aż na ich drodze nie wyrósł III Oddział. Ich przywódca, był ogromny, jego długie muskularne ciało uniosło się nad Trzema trenerami. Cała trójka uderzyła bez namysły chcąc pozbawić wroga dowódcy. Monstrum wił się i obracał tak szybko, że nie byli wstanie zadać mu śmiertelnego ciosu. A olbrzymi ogon zwalał z nóg kolejne szeregi wojowników. Black doskoczył do przeciwnika, aby otworzyć go na atak reszty walczących. Niewzruszony Changeling pochwycił biedaka i rozdarł na części wysoko nad głowami reszty. Głowa i Korpus znikły zmiażdżone a reszta ciała spadła na ziemię... Wszyscy Patrzyli z niedowierzaniem...
***
Kontrolę na statku na moment przejęła targana emocjami Halfka, a nic nie spodziewający się wojownicy widzieli teraz leżącego Księcia. Energia jaką uwolniła Kobieta przeistoczyła się w strzelające wyładowania elektryczne. Które zatrzymały w miejscu dobiegających ogoniastych.
- Powaliła Księcia... Zabić... - Krzyczał ten który składał raport, jeszcze chwilę temu.
Niestety jego słabsi bracia, stanęli w wejściu na mostek i widząc, unoszące się włosy Halfki, sami postanowili czym prędzej przyjąć formę super wojowników. Żaden jednak nie ośmielił się wystrzelić Ki w kierunku dziewczyny, u której stóp leżał teraz przywódca. Mogliby go zabić, a tego nie spróbowałby żaden z nich. Dowódca jednak miał trochę więcej odwagi, zerwał się do ataku. Jednak poziom mocy Halfki rósł a wyładowania, strzelały po kabinie. Jeden z impulsów przemknął mu po pancerzu zostawiając przetopioną, zakrzywioną linie. Miejsce szybko poczerwieniało a wojownik przełknął z trudem ślinę. Dobrze wiedział co zaraz może się stać. Maszyną zatrzęsło, uwalniana energią wprawiała w drgania całą strukturę statku...
- Poddaj się... Albo... - Powiedział Inny.
Jeden z kierujących wcześniej maszyną, celował w pomieszczenie z komorami regeneracyjnymi. Wprost w aparaturę w której znajdował się Vincent. Wypełniona dłonią Ki, była gotowa do wysadzenia Młodego Kapitana.
OCC: Jak w Poście. Co do Info, jak daleko rozeszła się mowa Raziela. Nie mogę dać tu znać bo, on sam jest już na skraju przytomności. Wszystko jak w opisie o resztę pytać.
- Joker
- Liczba postów : 364
Data rejestracji : 29/11/2015
Identification Number
HP:
(2100/2100)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Pon Mar 12, 2018 8:55 pm
Orędzie króla dotarło do portu. Wypełniał go majestat, wzbił się na wyżyny krasomóstwa, był sprytny jak lis, i delikatny jak młode cycuszki. Armia ruszyła na pomoc swoim czarnym braciom, przynajmniej tam podział przestał istnieć i Sayianie znów ramie w ramię mordowali swoich wrogów. Z wizji akcji w porcie można było dostrzec że Trenerzy zjawili się na miejscu i przejęli kontrolę na oddziałami. I dobrze, przynajmniej nadal jest jakaś nadzieja a ktoś doświadczony kontroluję tam akcje. Niestety, zawsze jak człowiek ułoży sobie sprawy to ktoś przyjdzie i mu to rozpie**oli. Tym razem była To Vulfi która postanowiła dokonać zamachu stanu! Japie***ole ledwo zabili Zicka a tu już przymierzają się na Raziela. Na szczęście Vulfi nie planowała zamordowania ,, ostatniego króla''. Przynajmniej na razie, a sam wspomniany król miał najmniej do powiedzenia gdyż był już nieprzytomny. Wtedy Młody Sayianin sobie przypomniał sytuację która kiedyś się zdarzyła w jego życiu.
[Odmęty wspomnień, sam początek]
Shadow na początku był w miarę normalnym dzieciakiem, wesołym ale małomównym, miał 13 lat i zajmował się młodszym bratem, oraz chorą mamą na nieuleczalną chorobę. Mieszkali we spokojnej wiosce gdzie każdy sobie pomagał i trzymał się razem. Fajne życie? niestety nie, ponieważ władca tej planety nie był dobrym królem. Zabierał on dzieci na jak to on nazywał, szkołę życia. Coś w stylu Akademii Vegety, jednakże z pewnymi różnicami. Termin nadszedł i w zapisanych był jego młodszy brat, oraz większość dzieci. Ale Half zdawał sobie z czegoś sprawę. Dużą część tej wioski zajmowały osoby starsze, którym pomoc młodszych jest potrzebna. Dlatego kiedy pośrednik ,,pana'' przybył czerwonooki zaczął obrażać jaśnie niemiłującego nam panującego. Przydupas był tak zakochany w swoim panie że kompletnie zapomniał o tym że miał zabrać więcej dzieciaków. Wpisał młodego do najcięższej ,,klasy'' przetrwania. Co jakiś czas dostawał informacje o tym co się dzieje w jego rodzinnym domu. Z czasem zdał sobie sprawę że stosuje się tutaj pranie mózgu o tym że trzeba być wiernym przede wszystkim swojemu władcy. Ale ten Sayianin nie dał się zniewolić, wkrótce chory na żądzę wszechwładzy król otrzymał informacje o sprawiającym kłopoty dzieciaku. Postanowił go ukarać, raz na zawsze. Kiedy Połówka zjawił się na dziedzińcu, dostrzegł jednego z nauczycieli w towarzystwie dzieci z jego grupy. -Niestety moje dziecko, nasz dobry władca uznał cię za zdrajcę, musimy cię ukarać. Wiecie co robić- Tylko dwoje innych dzieci stanęło po jego stronie. Byli oni najsłabsi z ,,klasy'' dlatego stali na uboczu. Reszta włącznie z nauczycielem, zaatakowała go, wtedy.... Zamordował każdego z nich z zimną krwią. Może i nie było to łatwe, jednak Chłopak nie miał wyrzutów sumienia, skrzywdził ich w obronie własnej, on też chcieli go skrzywdzić. Potem odszedł z tamtą dwójką i wrócił do domu. Na chwilę tylko gdyż zdawał sobie sprawę z tego że jeśli tu zostanie król zaatakuję wioskę, dlatego odszedł, ale zadbał o to aby doskonale zdawać sobie sprawę z tego co się tu dzieje. Słyszał legendę, o jakimś duchu który nawiedzał okoliczny las, nikt do niego nie wchodził, gdyż mówiono że są tam straszne siły. Była też plotka że działał on przeciwko obecnemu właścicielowi korony. Spotkał tego ducha, poczciwy staruszek z przesadnym uwielbieniem płci przeciwnej [Kamesenin tego wymiaru powiedzmy] Po przeprowadzonej próbie, która polegała na przetrwaniu rok w tym lesie bez pomocy, wyszkolił go. Minęły 2 lata, po planecie coraz bardziej rozchodziła się informacja o rebelii przeciwko władcy. Obaj panowie postanowili wyjść z Cienia i działać. Tak więc wspólnie obalili króla. Ważniejsze było to co stało się później. Na planetę Xenos napadły potwory, z Demonicznym władcą [tym samym który później doprowadził do zjawienia się Shada w waszym świecie] i Wtedy nastąpiła akcja podobna do tej teraz. Plan był taki: Walczyć aż wszyscy opuszczą planetę, wtedy można myśleć o ucieczce. Niestety trafiła się dwójka która była za tym aby od razu uciec. Stworzył się konflikt i ludzie zaczęli się kłócić, część w tym Shad i jego mama próbowała pojednać strony. Skończyło się tak że Kobieta uciekła zabierając ze sobą część ludzi i statków. NIestety zabrakło miejsca dla aż 10 osób. Wtedy jego mama, oraz najstarsi przedstawiciele ich gatunku dobrowolnie zostali gdyż jak stwierdzili, i tak niedługo umrą. A młodzi będą mogli ocalić ich rasę. Jego mama na pożegnanie odpowiedziała jedynie -Bądź silny synu, odnajdziesz swoje szczęście. Kiedyś się zobaczymy- To był jedyny raz w historii całego życia kiedy Shad uronił łzy. Sayianie trafili na Vegetę z ich świata [wtedy nazywaną Plant]. Tą samo którą kilka lat później szlag trafił a Psychol trafił do tego wymiaru. Oczywiście, tamtą babę spotkała kara,
i to dość solidna. A teraz miała się taka sytuacja powtórzyć?
Kiedy się ocknął z zamyślenia, zobaczył że jeden z żołnierzy celuje w komorę regeneracyjną tamtego Halfa, bodajże był to syn koszarowego. Od razu zaczęli od szantażu, grożąc śmiercią osoby, która widocznie zrobiła swoje. Dlaczego? przecież to ich towarzysz, rany wskazywały że wiele wycierpiał w drodze tutaj. Dlaczego w takiej niebezpiecznej chwili, zaczynają niszczyć ich szanse na przeżycie. To przelało pałę goryczy, poczuł się dziwnie, tak jakby... jego ciało nagle stało się puste, a potem zaczęło zapełniać energią. Zupełnie jakby odkrył nowe duże źródło wody na pustyni. Chwilę później wydarzyło się coś dziwnego. Następny widok jaki zarejestrowały oczy Vulfi i reszty Sayian to że w kącie pokoju, tamten dziwny Sayianin z dwukolorowymi oczami, dalej tam stał, jednak to co ich zaskoczyło to to... że obok niego leżał Król Raziel oraz ten sam Sayianin który przecież sekundę temu celował w Vincenta. Leżał on na ziemi z rękoma za plecami, na których nogę trzymał Half. Musiało ich to zaskoczyć. Nikt nie zauważył jak król i tamten znikają z ich pola widzenia, po prostu byli obok Tamtego. Jednak co było bardziej przerażające, to sam wygląd wojownika. W przeciwieństwie do małpiatki która uśpiła chwilowo króla u której moc szalała w sposób niekontrolowany... u niego było na odwrót, można było dostrzec jak otacza go i wypełnia nawet najmniejszą komórkę jego ciała tworząc z niego żywą bombę elektryczną. Częstotliwość i siła prądu z jego ciała była jakby większa niż w przypadku standardowego SSJ2. Ci którzy go znali mogliby przysiąc że jego codzienna aura była wręcz nierealnie spokojna jak na Sayianina. Ale teraz była tak miażdżąca dla większości z nich, że nawet ich anioł stróż, zesrałby się ze strachu. Można by go porównać... do zwiastuna śmierci. -Wystarczy tego debile, Co wy sobie wyobrażacie? Zdajecie sobie sprawę w jakiej jesteśmy sytuacji? Muszę wam przypomnieć, jesteśmy w trakcie inwazji PIE*OLONYCH Jaszczurek, a wy se tu kłótnie urządzacie. Jeszcze raz się ktoś odezwie, to wyrwę mu łeb, naszczam na niego, a potem postawię mu kloca na brzuchu. - Było kilka rodzajów przemów, takie gdzie ktoś krzyczał głośno, albo używał argumentów i swego majestatu jak to zrobił Raziel. Ale Shadow mówił spokojnie, tak aby nie musiał podnosić głosu, ponieważ wszyscy i tak się boją to zrobić. Spojrzał na Vulfi i powiedział. -Jestem w stanie zrozumieć co tobą kieruję, ale... Chcesz uratować tych ludzi? wtedy ręką machnął w stronę wszystkich innych. -Ale co z osobami które są poza statkiem i walczą, Królowa? Trenerzy, inni?. Chcesz ich zostawić na pastwę losu? wtedy wcale nie będziesz bohaterem który ocali wszystkich przed rzezią, będziesz tą która doprowadziła do ich śmierci. Jeśli będziemy musieli uciec, to tylko zabierając każdego naszego jakiego tylko możemy, i zabijając każdego sku**ysyna jakiego będziemy mogli. To jak? działamy razem? Czy mam was uznać za wrogów wszystkich Sayian i Rozpie***lić wszystkich na miejscu? My Sayianie, POWINNIŚMY STAĆ ZA SOBĄ MUREM W WALCE Z WROGIEM!!!!!!!! PRZELEWACIE KREW PRZECIWNIKA I SWOJĄ, RAZEM Z TOWARZYSZAMI, ZROZUMIANO?!! Można było dostrzec że wcale nie żartował. Poziom mocy przekraczał możliwości większości obecnych tu. Wtedy zaczął wydawać rozkazy. Najpierw wskazał tego co zdawał raport Razowi oraz kogoś stojącego obok -Ty i ty macie Zajmijcie się naszym władcą, jest w złym stanie i potrzebuję pomocy. Herosko [Vulfi] sprawdź czy z komorami wszystko gra, muszą być sprawne do leczenia rannych. Część niech zajmie się monitorowaniem sytuacji na innych rejonach oraz ochroną statku. Macie info o królowej? Ruszam w jej stronę- Powiedział znacznie więcej niż zazwyczaj. Kiedy wszystko się uspokoiło i otrzymał ewentualne dodatkowe info, wybył ze statku i zaczął szukać Energii Królowej.
Occ:
SUPER Sayianin 2 Aktywacja z moją malutką odmiennością.
Moja szybkość znaczącą przekracza tą Vulfi [nawet gdyby wbiła SSJ2]
Melodie do posta:
https://youtu.be/sNTwpYg3Jkc?t=22s
https://youtu.be/PLyi5xHtkb0?t=24s [przebudzenie]
https://www.youtube.com/watch?v=IkbQ71K3n1M [smutna]
[Odmęty wspomnień, sam początek]
Shadow na początku był w miarę normalnym dzieciakiem, wesołym ale małomównym, miał 13 lat i zajmował się młodszym bratem, oraz chorą mamą na nieuleczalną chorobę. Mieszkali we spokojnej wiosce gdzie każdy sobie pomagał i trzymał się razem. Fajne życie? niestety nie, ponieważ władca tej planety nie był dobrym królem. Zabierał on dzieci na jak to on nazywał, szkołę życia. Coś w stylu Akademii Vegety, jednakże z pewnymi różnicami. Termin nadszedł i w zapisanych był jego młodszy brat, oraz większość dzieci. Ale Half zdawał sobie z czegoś sprawę. Dużą część tej wioski zajmowały osoby starsze, którym pomoc młodszych jest potrzebna. Dlatego kiedy pośrednik ,,pana'' przybył czerwonooki zaczął obrażać jaśnie niemiłującego nam panującego. Przydupas był tak zakochany w swoim panie że kompletnie zapomniał o tym że miał zabrać więcej dzieciaków. Wpisał młodego do najcięższej ,,klasy'' przetrwania. Co jakiś czas dostawał informacje o tym co się dzieje w jego rodzinnym domu. Z czasem zdał sobie sprawę że stosuje się tutaj pranie mózgu o tym że trzeba być wiernym przede wszystkim swojemu władcy. Ale ten Sayianin nie dał się zniewolić, wkrótce chory na żądzę wszechwładzy król otrzymał informacje o sprawiającym kłopoty dzieciaku. Postanowił go ukarać, raz na zawsze. Kiedy Połówka zjawił się na dziedzińcu, dostrzegł jednego z nauczycieli w towarzystwie dzieci z jego grupy. -Niestety moje dziecko, nasz dobry władca uznał cię za zdrajcę, musimy cię ukarać. Wiecie co robić- Tylko dwoje innych dzieci stanęło po jego stronie. Byli oni najsłabsi z ,,klasy'' dlatego stali na uboczu. Reszta włącznie z nauczycielem, zaatakowała go, wtedy.... Zamordował każdego z nich z zimną krwią. Może i nie było to łatwe, jednak Chłopak nie miał wyrzutów sumienia, skrzywdził ich w obronie własnej, on też chcieli go skrzywdzić. Potem odszedł z tamtą dwójką i wrócił do domu. Na chwilę tylko gdyż zdawał sobie sprawę z tego że jeśli tu zostanie król zaatakuję wioskę, dlatego odszedł, ale zadbał o to aby doskonale zdawać sobie sprawę z tego co się tu dzieje. Słyszał legendę, o jakimś duchu który nawiedzał okoliczny las, nikt do niego nie wchodził, gdyż mówiono że są tam straszne siły. Była też plotka że działał on przeciwko obecnemu właścicielowi korony. Spotkał tego ducha, poczciwy staruszek z przesadnym uwielbieniem płci przeciwnej [Kamesenin tego wymiaru powiedzmy] Po przeprowadzonej próbie, która polegała na przetrwaniu rok w tym lesie bez pomocy, wyszkolił go. Minęły 2 lata, po planecie coraz bardziej rozchodziła się informacja o rebelii przeciwko władcy. Obaj panowie postanowili wyjść z Cienia i działać. Tak więc wspólnie obalili króla. Ważniejsze było to co stało się później. Na planetę Xenos napadły potwory, z Demonicznym władcą [tym samym który później doprowadził do zjawienia się Shada w waszym świecie] i Wtedy nastąpiła akcja podobna do tej teraz. Plan był taki: Walczyć aż wszyscy opuszczą planetę, wtedy można myśleć o ucieczce. Niestety trafiła się dwójka która była za tym aby od razu uciec. Stworzył się konflikt i ludzie zaczęli się kłócić, część w tym Shad i jego mama próbowała pojednać strony. Skończyło się tak że Kobieta uciekła zabierając ze sobą część ludzi i statków. NIestety zabrakło miejsca dla aż 10 osób. Wtedy jego mama, oraz najstarsi przedstawiciele ich gatunku dobrowolnie zostali gdyż jak stwierdzili, i tak niedługo umrą. A młodzi będą mogli ocalić ich rasę. Jego mama na pożegnanie odpowiedziała jedynie -Bądź silny synu, odnajdziesz swoje szczęście. Kiedyś się zobaczymy- To był jedyny raz w historii całego życia kiedy Shad uronił łzy. Sayianie trafili na Vegetę z ich świata [wtedy nazywaną Plant]. Tą samo którą kilka lat później szlag trafił a Psychol trafił do tego wymiaru. Oczywiście, tamtą babę spotkała kara,
i to dość solidna. A teraz miała się taka sytuacja powtórzyć?
Kiedy się ocknął z zamyślenia, zobaczył że jeden z żołnierzy celuje w komorę regeneracyjną tamtego Halfa, bodajże był to syn koszarowego. Od razu zaczęli od szantażu, grożąc śmiercią osoby, która widocznie zrobiła swoje. Dlaczego? przecież to ich towarzysz, rany wskazywały że wiele wycierpiał w drodze tutaj. Dlaczego w takiej niebezpiecznej chwili, zaczynają niszczyć ich szanse na przeżycie. To przelało pałę goryczy, poczuł się dziwnie, tak jakby... jego ciało nagle stało się puste, a potem zaczęło zapełniać energią. Zupełnie jakby odkrył nowe duże źródło wody na pustyni. Chwilę później wydarzyło się coś dziwnego. Następny widok jaki zarejestrowały oczy Vulfi i reszty Sayian to że w kącie pokoju, tamten dziwny Sayianin z dwukolorowymi oczami, dalej tam stał, jednak to co ich zaskoczyło to to... że obok niego leżał Król Raziel oraz ten sam Sayianin który przecież sekundę temu celował w Vincenta. Leżał on na ziemi z rękoma za plecami, na których nogę trzymał Half. Musiało ich to zaskoczyć. Nikt nie zauważył jak król i tamten znikają z ich pola widzenia, po prostu byli obok Tamtego. Jednak co było bardziej przerażające, to sam wygląd wojownika. W przeciwieństwie do małpiatki która uśpiła chwilowo króla u której moc szalała w sposób niekontrolowany... u niego było na odwrót, można było dostrzec jak otacza go i wypełnia nawet najmniejszą komórkę jego ciała tworząc z niego żywą bombę elektryczną. Częstotliwość i siła prądu z jego ciała była jakby większa niż w przypadku standardowego SSJ2. Ci którzy go znali mogliby przysiąc że jego codzienna aura była wręcz nierealnie spokojna jak na Sayianina. Ale teraz była tak miażdżąca dla większości z nich, że nawet ich anioł stróż, zesrałby się ze strachu. Można by go porównać... do zwiastuna śmierci. -Wystarczy tego debile, Co wy sobie wyobrażacie? Zdajecie sobie sprawę w jakiej jesteśmy sytuacji? Muszę wam przypomnieć, jesteśmy w trakcie inwazji PIE*OLONYCH Jaszczurek, a wy se tu kłótnie urządzacie. Jeszcze raz się ktoś odezwie, to wyrwę mu łeb, naszczam na niego, a potem postawię mu kloca na brzuchu. - Było kilka rodzajów przemów, takie gdzie ktoś krzyczał głośno, albo używał argumentów i swego majestatu jak to zrobił Raziel. Ale Shadow mówił spokojnie, tak aby nie musiał podnosić głosu, ponieważ wszyscy i tak się boją to zrobić. Spojrzał na Vulfi i powiedział. -Jestem w stanie zrozumieć co tobą kieruję, ale... Chcesz uratować tych ludzi? wtedy ręką machnął w stronę wszystkich innych. -Ale co z osobami które są poza statkiem i walczą, Królowa? Trenerzy, inni?. Chcesz ich zostawić na pastwę losu? wtedy wcale nie będziesz bohaterem który ocali wszystkich przed rzezią, będziesz tą która doprowadziła do ich śmierci. Jeśli będziemy musieli uciec, to tylko zabierając każdego naszego jakiego tylko możemy, i zabijając każdego sku**ysyna jakiego będziemy mogli. To jak? działamy razem? Czy mam was uznać za wrogów wszystkich Sayian i Rozpie***lić wszystkich na miejscu? My Sayianie, POWINNIŚMY STAĆ ZA SOBĄ MUREM W WALCE Z WROGIEM!!!!!!!! PRZELEWACIE KREW PRZECIWNIKA I SWOJĄ, RAZEM Z TOWARZYSZAMI, ZROZUMIANO?!! Można było dostrzec że wcale nie żartował. Poziom mocy przekraczał możliwości większości obecnych tu. Wtedy zaczął wydawać rozkazy. Najpierw wskazał tego co zdawał raport Razowi oraz kogoś stojącego obok -Ty i ty macie Zajmijcie się naszym władcą, jest w złym stanie i potrzebuję pomocy. Herosko [Vulfi] sprawdź czy z komorami wszystko gra, muszą być sprawne do leczenia rannych. Część niech zajmie się monitorowaniem sytuacji na innych rejonach oraz ochroną statku. Macie info o królowej? Ruszam w jej stronę- Powiedział znacznie więcej niż zazwyczaj. Kiedy wszystko się uspokoiło i otrzymał ewentualne dodatkowe info, wybył ze statku i zaczął szukać Energii Królowej.
Occ:
SUPER Sayianin 2 Aktywacja z moją malutką odmiennością.
Moja szybkość znaczącą przekracza tą Vulfi [nawet gdyby wbiła SSJ2]
Melodie do posta:
https://youtu.be/sNTwpYg3Jkc?t=22s
https://youtu.be/PLyi5xHtkb0?t=24s [przebudzenie]
https://www.youtube.com/watch?v=IkbQ71K3n1M [smutna]
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Wto Mar 13, 2018 8:36 pm
Zahne oddychał ciężko po tym jak skończył przemowę do wojsk Saiyan na swojej planecie. Nie wiedział czy go posłuchają, ale zrobił praktycznie wszystko co tylko mógł. Miał nadzieję, że przekonał przynajmniej część do tego co chciał. Nie było czasu na wojny pomiędzy sobą, kiedy prawdziwy wróg był już na planecie i tylko korzystałby z ich kłótni. Oberwali w najgorszym możliwym momencie, ale walka trwała cały czas i dopóki będą stali i gotowi do walki, dopóty była nadzieja. Dlatego nie mógł zrozumieć pomysłów o wycofywaniu się i uciekaniu. Tu już nie było możliwości opuszczania planety. Changi na pewno odpowiednio zadbały o to, by nie wypuścić żadnego statku z tej planety. Nie byli głupi i skoro zaplanowali tą inwazję z takimi szczegółami to na bank zauważą, jak ktoś zacznie spierdalać. Poza tym to było zdradzenie swoich ludzi i coś za co powinno się zostać powieszonym. Dlatego też dziewczyna miała olbrzymie szczęście, że Raziel był właśnie w takim stanie, a nie w innym, bo gdyby spróbowała tego na nim, gdy miał pełnię sił to mogłaby zebrać nieźle po głowie.
Jednakże trafiła w odpowiedni moment i Zahne czuł jak ogarnia go ciemność.
- Co… ty zrobiłaś?- zapytał osuwając się na podłogę, o dziwo jego głowa znalazła się między jej nogami. Planowała to?
OOC:
Raz idzie lulu
Jednakże trafiła w odpowiedni moment i Zahne czuł jak ogarnia go ciemność.
- Co… ty zrobiłaś?- zapytał osuwając się na podłogę, o dziwo jego głowa znalazła się między jej nogami. Planowała to?
OOC:
Raz idzie lulu
Re: Plac przed pałacem
Sro Mar 14, 2018 8:37 pm
POST DLA KURO I SHADA
Shadow leciał z daleka i obserwował to, co działo się na placu. Królowa klęczała wykończona i ledwie żywa na środku. Wokół niej walczyło kilku wojowników. Negri i Slut, kapitanowie straży wraz z dwoma dodatkowymi wojownikami SSJ. Gdzieś wokół nich krążył srebrzysty Kuro, uderzając kijem przeciwników – dwóch saiyan o poziomie SSJ3 uwięzionych w Galactic donuts i trzech SSJ2.
- Biorę ich na siebie! – krzyknął Slut, zasłaniając dwóch SSJ2 i otwierając Negri prostą ścieżkę do Królowej. Wystrzeliła przed siebie pewnie i szybko. Wystarczyłoby, że podleci i złapie Królową w pasie, a potem razem z nią odleci na bezpieczniejszą odległość, natomiast pozostali wojownicy zamkną drogę za nią, by zapobiec pościgowi. To był typowy manewr, ćwiczony często w zespołach straży. Każdy wiedział, co ma robić. Wszystko poszłoby jak po maśle, gdyby nie…
...było faktycznie czegoś sensownego w tym, co pomyślał sobie Kuro. Tak, wojownicy na poziomie SSJ3 nie są w stanie długo utrzymać swoich przemian, generowały za wiele mocy i dlatego były niestabilne. Liczył się dla nich czas. Widocznie zależało im za zabraniu Królowej. Obaj niespodziewanie skumulowali energię. Wwyzwolili się z więzów Galactic Donuts, napinając swoją muskulaturę. Spojrzeli na siebie tylko krótko, potaknęli.
- Zaraz cię złapię, wkurzająca mucho. – syknął jeden z nich, ruszając w stronę Kuro. Był miażdżąco szybszy i silniejszy. Wskoczył na srebrnego wojownika, przygniótł go spoconym ciałem do ziemi. – Zaraz cię wykończę. – zagroził i zaczął dusić rękami przeciwnika.
Kuro obrócił głowę, tracąc oddech. Czuł, że zaczyna brakować mu tlenu, czas zwolnił do ślimaczego tempa. Przyciśnięty policzkiem do zimnego i brudnego chodnika widział, co działo się z resztą walczących. Na jego oczach dopiero przed chwilą wyswobodzony SSJ3 doleciał do Negri. Złapał ją najpierw za ramiona, a gdy stanął z nią na ziemi, unieruchomił ją chwytem.
- AAAAaaaa! – zaryczała z bólu.
Nie tracił czasu. Wyczarował nad swoją głową energetyczną tarczę. Obracała się w powietrzu z ogromną prędkością. Wojownik panował nad nią w stu procentach, obrócił ją pionowo i wbił w ziemię przed sobą. Rozległ się dźwięk rysowania metalu po poadzce. Potem złapał przeciwniczkę brutalnie za włosy i zaczął schylać jej twarz w kierunku ostrza.
- Niee… nieeee, NIE!!!!!!!!!!!! – ryczała przerażona dziewczyna, a, nadchodząca śmierć odbijała się lustrem jej oczach. Nos Negri niebezpiecznie zbliżał się do ostrza. Jeszcze chwila, a jej głowa rozpłata się widowiskowo na dwie części.
- Poddajcie się. Dajcie nam odlecieć. – powiedział oprawca.
Czy Kuro nadal nie bał się ani trochę? Czy nadal zamierzał pozostać bierny i unikać bezpośredniej walki?
Pewne było jedno… Jeśli ktoś natychmiast nie pomoże Negri, jej szczątki rozsypią się na Placu przed pałacem jak rozdarty worek mięsa.
Shadow leciał z daleka i obserwował to, co działo się na placu. Królowa klęczała wykończona i ledwie żywa na środku. Wokół niej walczyło kilku wojowników. Negri i Slut, kapitanowie straży wraz z dwoma dodatkowymi wojownikami SSJ. Gdzieś wokół nich krążył srebrzysty Kuro, uderzając kijem przeciwników – dwóch saiyan o poziomie SSJ3 uwięzionych w Galactic donuts i trzech SSJ2.
- Biorę ich na siebie! – krzyknął Slut, zasłaniając dwóch SSJ2 i otwierając Negri prostą ścieżkę do Królowej. Wystrzeliła przed siebie pewnie i szybko. Wystarczyłoby, że podleci i złapie Królową w pasie, a potem razem z nią odleci na bezpieczniejszą odległość, natomiast pozostali wojownicy zamkną drogę za nią, by zapobiec pościgowi. To był typowy manewr, ćwiczony często w zespołach straży. Każdy wiedział, co ma robić. Wszystko poszłoby jak po maśle, gdyby nie…
...było faktycznie czegoś sensownego w tym, co pomyślał sobie Kuro. Tak, wojownicy na poziomie SSJ3 nie są w stanie długo utrzymać swoich przemian, generowały za wiele mocy i dlatego były niestabilne. Liczył się dla nich czas. Widocznie zależało im za zabraniu Królowej. Obaj niespodziewanie skumulowali energię. Wwyzwolili się z więzów Galactic Donuts, napinając swoją muskulaturę. Spojrzeli na siebie tylko krótko, potaknęli.
- Zaraz cię złapię, wkurzająca mucho. – syknął jeden z nich, ruszając w stronę Kuro. Był miażdżąco szybszy i silniejszy. Wskoczył na srebrnego wojownika, przygniótł go spoconym ciałem do ziemi. – Zaraz cię wykończę. – zagroził i zaczął dusić rękami przeciwnika.
Kuro obrócił głowę, tracąc oddech. Czuł, że zaczyna brakować mu tlenu, czas zwolnił do ślimaczego tempa. Przyciśnięty policzkiem do zimnego i brudnego chodnika widział, co działo się z resztą walczących. Na jego oczach dopiero przed chwilą wyswobodzony SSJ3 doleciał do Negri. Złapał ją najpierw za ramiona, a gdy stanął z nią na ziemi, unieruchomił ją chwytem.
- AAAAaaaa! – zaryczała z bólu.
Nie tracił czasu. Wyczarował nad swoją głową energetyczną tarczę. Obracała się w powietrzu z ogromną prędkością. Wojownik panował nad nią w stu procentach, obrócił ją pionowo i wbił w ziemię przed sobą. Rozległ się dźwięk rysowania metalu po poadzce. Potem złapał przeciwniczkę brutalnie za włosy i zaczął schylać jej twarz w kierunku ostrza.
- Niee… nieeee, NIE!!!!!!!!!!!! – ryczała przerażona dziewczyna, a, nadchodząca śmierć odbijała się lustrem jej oczach. Nos Negri niebezpiecznie zbliżał się do ostrza. Jeszcze chwila, a jej głowa rozpłata się widowiskowo na dwie części.
- Poddajcie się. Dajcie nam odlecieć. – powiedział oprawca.
Czy Kuro nadal nie bał się ani trochę? Czy nadal zamierzał pozostać bierny i unikać bezpośredniej walki?
Pewne było jedno… Jeśli ktoś natychmiast nie pomoże Negri, jej szczątki rozsypią się na Placu przed pałacem jak rozdarty worek mięsa.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Sro Mar 14, 2018 9:48 pm
Ręce drżały Vulfili, oczy płonęły, a serce waliło jak oszalałe. Nie myślała już trzeźwo ani minuty. Było to uczucie jak na helikopterze w czasie upojnej nocy. Niby wiedziała, co robi, ale to nie do końca ona sama decydowała tylko wewnętrzna żądza, której nie chciała się opierać. Ciało księcia padło bez ruchu u jej stóp. Nie było odwrotu. Grała o wszystko, all in. Raziel o tym nie wiedział, ale właśnie ratowała mu życie, a Vegecie Króla i przyszłego wybawiciela. Będzie jej kiedyś za to wdzięczny.
Gdy zobaczyła, jak jeden z wojowników mierzył w Vincenta, wybuchła w niej taka furia, jakiej nie była w stanie powstrzymać i nigdy nie czuła do tej pory. Nie wiedziała do końca, z czego to wynika, ale tego właśnie halfa chciała bronić zaciekle jak wilczyca swoje młode. Za wiele poświęciła już, by teraz wycofać się i pozwolić mu umrzeć. Co zabawne, nawet nie wiedziała, czy na koniec jej nie przeklnie za to, że go zabrała z Vegety. To nie było ważne, lecz to, że jakiś… skurwysyn… mierzył w niego i groził saiyance.
Zacisnęła pięści, mięśnie zadrżały w niej. Energia sięgała zenitu. Nie mogła tego dłużej zdzierżyć. Zaryczała dziko na cały statek, włosy urosły jej jeszcze o kilka centymetrów. Wylądowania elektryczne wybuchały wokół jej ciała. Nie wiedziała, co się dzieje. Liczyła się tylko dzika furia.
Już miała po prostu zgnieść przeciwnika telekinezą do momentu, aż oczy wystrzelą mu z czaszki, gdy w ostatniej chwili… stało się coś całkiem niespodziewanego. Ten małomówny i dziwnie wyglądający kolega Half zrobił dokładnie to samo co ona. Również przemienił swoje ciało w postać super wojownika. I Ba! Pomógł jej, unieruchomił przeciwnika, który mierzył w Vincenta. Od razu poczuła do niego wiele sympatii.
- Świata nie zbawię. – podpowiedziała poważnie Shadowowi. Podobnie spokojnie jak on sam. – A jeśli uratuję Księcia stworzę nadzieję dla naszej rasy.
Powiedziała, nie wdając się z nim w dłuższe rozmowy. Przytaknęła mu i poczekała, aż wyjdzie. Doskonale rozumiała swoją motywację. Przecież nie można być tak krótkowzrocznym i nie widzieć, że Razel był tu kluczowy. A jeśli teraz zginie, to nie będzie już jedności wśród saiyan, a opanowanie Vegety będzie graniczyło z cudem. Bo za kim pójdą uciskane wcześniej Halfy? Kto stanie przeciwko starszyźnie z prawem do tronu? Jeśli Książe sam w sobie chciał iść na samobójczą walkę, tylko ona jedna jedyna mogła go powstrzymać i uratować świat.
Gdy Shadow opuścił statek, Vulfila nie czekała nawet minuty. Natychmiast złapała telekinetycznie drugiego wojownika, który nadal stał na nogach. Zwężała ucisk na jego szyi, delektując się odgłosami duszenia się. Przez chwilę aż zapomniała się w tym uczuciu potęgi, może nawet odrobinkę za długo znęcała się nad przeciwnikiem. Potem z hukiem rzuciła nim w podłogę. Podeszła do niego uwodzicielskim krokiem i przycisnęła poniżająco but do jego policzka. Pochyliła się nad nim, ukazując swoje krągłe piersi, prawie wyskakujące z głębokiego dekoltu.
- Kurs w przestrzeń kosmiczną. Natychmiast. I nie wpuszczać nikogo na pokład. Po drodze salwa na wieżę kontrolną. Uciekamy. – mówiła spokojnym, demonicznym wręcz głosem. – A ty! – wskazała na drugiego, który przed chwilą leżał u stóp Shadowa. – Jeśli nie chcesz zginąć to zamknij grzecznie księcia w kajucie tak, żeby nie wyszedł. Przypnij do łóżka kajdankami energetycznymi. Zaraz się nim zajmę osobiście.
Po tych słowach pozwoliła przyciskanemu wojownikowi wstać.
Gdy zobaczyła, jak jeden z wojowników mierzył w Vincenta, wybuchła w niej taka furia, jakiej nie była w stanie powstrzymać i nigdy nie czuła do tej pory. Nie wiedziała do końca, z czego to wynika, ale tego właśnie halfa chciała bronić zaciekle jak wilczyca swoje młode. Za wiele poświęciła już, by teraz wycofać się i pozwolić mu umrzeć. Co zabawne, nawet nie wiedziała, czy na koniec jej nie przeklnie za to, że go zabrała z Vegety. To nie było ważne, lecz to, że jakiś… skurwysyn… mierzył w niego i groził saiyance.
Zacisnęła pięści, mięśnie zadrżały w niej. Energia sięgała zenitu. Nie mogła tego dłużej zdzierżyć. Zaryczała dziko na cały statek, włosy urosły jej jeszcze o kilka centymetrów. Wylądowania elektryczne wybuchały wokół jej ciała. Nie wiedziała, co się dzieje. Liczyła się tylko dzika furia.
Już miała po prostu zgnieść przeciwnika telekinezą do momentu, aż oczy wystrzelą mu z czaszki, gdy w ostatniej chwili… stało się coś całkiem niespodziewanego. Ten małomówny i dziwnie wyglądający kolega Half zrobił dokładnie to samo co ona. Również przemienił swoje ciało w postać super wojownika. I Ba! Pomógł jej, unieruchomił przeciwnika, który mierzył w Vincenta. Od razu poczuła do niego wiele sympatii.
- Świata nie zbawię. – podpowiedziała poważnie Shadowowi. Podobnie spokojnie jak on sam. – A jeśli uratuję Księcia stworzę nadzieję dla naszej rasy.
Powiedziała, nie wdając się z nim w dłuższe rozmowy. Przytaknęła mu i poczekała, aż wyjdzie. Doskonale rozumiała swoją motywację. Przecież nie można być tak krótkowzrocznym i nie widzieć, że Razel był tu kluczowy. A jeśli teraz zginie, to nie będzie już jedności wśród saiyan, a opanowanie Vegety będzie graniczyło z cudem. Bo za kim pójdą uciskane wcześniej Halfy? Kto stanie przeciwko starszyźnie z prawem do tronu? Jeśli Książe sam w sobie chciał iść na samobójczą walkę, tylko ona jedna jedyna mogła go powstrzymać i uratować świat.
Gdy Shadow opuścił statek, Vulfila nie czekała nawet minuty. Natychmiast złapała telekinetycznie drugiego wojownika, który nadal stał na nogach. Zwężała ucisk na jego szyi, delektując się odgłosami duszenia się. Przez chwilę aż zapomniała się w tym uczuciu potęgi, może nawet odrobinkę za długo znęcała się nad przeciwnikiem. Potem z hukiem rzuciła nim w podłogę. Podeszła do niego uwodzicielskim krokiem i przycisnęła poniżająco but do jego policzka. Pochyliła się nad nim, ukazując swoje krągłe piersi, prawie wyskakujące z głębokiego dekoltu.
- Kurs w przestrzeń kosmiczną. Natychmiast. I nie wpuszczać nikogo na pokład. Po drodze salwa na wieżę kontrolną. Uciekamy. – mówiła spokojnym, demonicznym wręcz głosem. – A ty! – wskazała na drugiego, który przed chwilą leżał u stóp Shadowa. – Jeśli nie chcesz zginąć to zamknij grzecznie księcia w kajucie tak, żeby nie wyszedł. Przypnij do łóżka kajdankami energetycznymi. Zaraz się nim zajmę osobiście.
Po tych słowach pozwoliła przyciskanemu wojownikowi wstać.
Re: Plac przed pałacem
Czw Mar 15, 2018 11:13 am
" Sytuacja na planecie pogarszała się z każdą minutą nieodwracalnie... Oddziały Armii Port dzielnie stawiały opór kolejnym falom sługusów, jakich zmiennokształtni wysyłali w bój... Ogoniaści wspierani przez uwolnionych trenerów, gotowi byli oddać życie w walce, broniąc ukochanej Planety... Choć nie wszyscy... Gdzieś za murami pałacu wciąż trwał spór, dwóch frakcji... Osłabiający ostatnie Siły Vegety... "
Ciało Black'a leżało na ziemi, całkowicie zmasakrowane, rozerwane i zmiażdżone. Zmiennokształtny nie miał ani grama litości dla Trenera, stał niewzruszony czekając na kolejny atak w swoim kierunku. Widzący to ogoniaści zapłonęli chęcią zemsty, ich gniew był niepohamowany, energia eksplodowała w co drugim żołnierzu. Rzucali się na przeciwnika a on odganiał ich jak insekty jeden po drugim, lądowali na ziemi bez życia... Walka trwała w najlepsze, a podzielone odziały Saiyan wciąż starały się przebić do siebie za wszelką cenę...
Olbrzymi Changeling wciąż masakrował wyczerpaną Armię Port, wraz ze swoimi ludźmi utrudniał im przedostanie się do czarnych pancerzy. Niestety w III Oddziale wroga znajdowali się nieugięci zmiennokształtni, całkowicie stworzeni z Lodowej Frakcji, słynący z okrucieństwa przewyższającego zachowania swoich braci. Rozrywali wszystko na swojej drodze, sojusznik czy wróg nie robiło im to żadnej różnicy. Każdy mieszaniec na ich usługach, który znalazł się w zasięgu, zostawał od razu zlikwidowany.
- Zabić Wszystkich... Dowódców zostawić mnie... H-hah, ich głowy będą moim Trofeum... - rzucił patrząc prosto w oczy dwóm kolejnym Trenerom.
Ten przeciwnik przeznaczony był jednemu ogoniastemu, Red wysunął się z szeregów walczących. Doskonale widział jaszczura, przełknął ślinę i robiąc kolejne kroki w jego kierunku, podniósł maksymalnie swój poziom mocy. Powiedział sam do siebie w myślach.
" Przysięgam, że prędzej zginę, niż pozwolę im zająć Vegete... Zobaczymy na co stać Trenera... "
Ruszył do ataku, nie dając olbrzymowi ani chwili, a za nim czarne pancerze gotowe walczyć do upadłego. Trener perfekcyjnie wykorzystywał swoje umiejętności, blokując każde brutalne uderzenie dowódcy III Oddziału. Zdawać się mogło że panował nad sytuacją, problemem była jednak natura Lodowych, ten odłam gadów dopuszczał się każdego niehonorowego zagrania. Im dłużej byli w zwarciu, tym prędzej samotny Saiyanin zagłębiał się w szeregi wroga... Obaj stali zdyszani i wpatrywali się w siebie, uśmiech na twarzy changelinga uświadomił Redowi w jakiej sytuacji się znalazł. Wokół miał tylko zmiennokształtnych, gotowych wspomóc dowódce, odbierając tym samym Trenerowi życie... Chwilę później...
***
Twarz Ogoniastego była zalana krwią... Bez wątpienia miał też złamaną rękę, została wykręcona pod niemożliwym kątem... Słychać było krzyk tak przeraźliwie okrutny, że walczący Saiyanie desperacko przedzierali się do samotnego wojownika... Ból był nieopisany, ale Red nie dał tego po sobie poznać, nigdy żaden Trener nie ugnie się przed changelingiem... Wsparł się na zdrowej ręce, a jego oczy ujrzały mieniące się ostrze przedłużające ramię Jaszczura..
***
Za murami pałacu wciąż trwał konflikt o wyswobodzenie Królowej, równie głupi jak jej samo pojmanie. Niestety szczelnie zamknięta Forteca była ostatnim rozsądnym miejscem do zebrania oddziałów. Teraz jednak plany były zupełnie inne, targana emocjami Halfka przejęła kontrole nad statkiem zmuszając słabszych wojowników do posłuszeństwa, a druga Połówka ruszyła z zamiarem odbicia Królowej...
Ze wstydem i opuszczoną głową, wojownik korony ugiął się pod naporem super wojowniczki i zaciągnął ciało Księcia do osobnej kajuty. Bijąc się z myślami że za ten czyn nowy władca osobiście odbierze mu życie, gdy tylko wróci do Sił. Lecz równie dobrze mogła to zrobić Halfka, gdyby odmówił.
Ogoniasty przeniósł ranne ciało jak najostrożniej aby nie pogorszyć stanu Raziela, tak jak mu kazano ułożył go i przypiął energetyczną blokadą. Szepcząc tylko i przeklinając swój los, doskonale zdawał sobie sprawę co go czeka. Zamknął za sobą drzwi i ruszył na mostek wesprzeć kontrole statku, mieli ruszać niezwłocznie. Procedury przygotowawcze były już całkowicie zbędne, pojazd został uruchomiony a właz szczelnie zamknięty. Jeden z obsługujących miał za zadanie ostrzelać Port, na szczęście saiyan juz tam nie było.
- Wszystko Gotowe... Ruszamy za osłoną Pałacu... Mniejsze szanse że Flota Wroga nas zestrzeli...
***
Pokład Sił Uderzeniowych Xenon.
" Rozkazy rozchodziły się po walczących... Zmiennokształtni wciąż mieli przewagę, na polu bitwy... Mogli bez problemowo komunikować się i rozporządzać walczącymi w przeciwieństwie do broniących ... Dopiero doniesienia o wrogim pojeździe stały się na moment priorytetem... Osłona Pałacu zapewniała bezpieczeństwo i całkowite ukrycie Sił, dopiero opuszczenie go ujawniło pozycję skradzionej maszyny... Ostrzelanie zajętego portu, uniemożliwiło odpowiedź mieszańców... Teraz tylko Główny Okręt mógł zetrzeć w pył wrogi statek... Który Nie zamierzał atakować, a co sił uciec poza Planetę... Pozbawiony osłon Pałacu, ujawnił kto dokładnie znajduje się na pokładzie ... Rozkazy były jasne... "
Nie wstrzymywać Natarcia... Ich porażka jest już przesądzona, zając Pałac... Wszystkie siły pełna mobilizacja... Przywódca Saiyan opuszcza Planetę...
Muzyka:
- Spoiler:
Całość została nadana na każde urządzenie walczących, a okrutne wojska Lodowych nie odmówiły sobie ujawnić ich wydźwięku na polu bitwy, szydząc z ostatnich obrońców planety... Wszyscy rzucili się na Ogoniastych. Słychać było falę triumfu, rozchodzącą się aż pod muru Pałacu... A w ukryciu Dowódcy Inwazji co sił uzbroili najszybsze kapsuły w zabójców wysyłając ich zaraz za statkiem uciekinierów...
***
OCC: Jak w Opisie, niejasne, Pytać.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Pią Mar 16, 2018 10:50 pm
Vulfila stała nad pilotem, nadzorując jego zachowanie. Złapała za mikrofon komunikatora statku i zgniotła go ręką jak puszkę. Rozbiła o ziemię też wszystkie scotery, jakie znalazła. Stracili łączność, mogli wprawdzie nasłuchiwać radia, ale nie komunikować się na zewnątrz. To było kluczowe, inaczej któryś z załogantów mogłaby powiadomić kogoś o porwaniu Księcia. Halfka nie chciała do tego dopuścić.
- Odlatujmy. – rozkazała, ale adrenalina jeszcze z niej nie schodziła. Poczekała aż wzbili się w powietrze i weszli w odpowiedni kurs. Miała nadzieję, że niebawem Vincent sam obudzi się i przejmie stery. – Ty pilotujesz. Zrób coś dziwnego, a wylecisz za burtę. – pogroziła prewencyjnie - Weź kurs w jakieś bezpieczne miejsce, jakie znasz. A ty… musisz iść ze mną. – powiedziała do drugiego. – Do kajuty Ksiecia.
Poszła za wojownikiem do kajuty Raziela. Po drodze zabrała medykamenty, jakie udało jej się zdobyć w szpitalu. Gdy weszli do środka, Vulfila przewróciła oczami. Obawiała się, co stanie się, gdy Raziel obudzi się. Jego wściekłość pewnie będzie nie do opanowania. Chciała, by byli już na tyle daleko, że nie będą już mogli zawrócić. Do tego czasu liczyła na wytrzymałość kajdanek.
W sumie to ten drugi wojownik był jej tam zbędny, ale nie mogła zostawić go z pilotem, bo może wymyśliliby jakiś sposób, żeby ją unieszkodliwić.
- Odwróć się i ręce na ścianę. – rozkazała do tego drugiego. Nie musiał jej obserwować.
Tymczasem sama podeszła do łóżka cała drżąca, obserwując mieniące się w świetle umięśnione ciało swojego kolegi. Był cały zmasakrowany. Najgorzej wyglądała jego twarz oszpecona bez oka i ucha. Do czego doprowadziły te okropne jaszczury. Wylatując z Ziemi wiedziała, że pewna era zakończyła się i czeka ich coś okropnego. Nigdy nie przypuszczała jednak, że dojdzie do czegoś takiego. Raziel był w bardzo ciężkim stanie. Choć chyba nie tak tragicznym jak Vincent. Przyłapała się na tym, że wciąż myśli o synu Koszarowego. Miała przemożną ochotę zobaczyć, czy już czuje się lepiej. Musiała ją jednak pohamować na chwilę.
Usiadła na boku łóżka i przyjrzała mu się błękitnymi oczami super wojowniczki. W takim stanie znacznie mniej przypominała ludzką kobietę, a bardziej Saiyankę, mentalnie i fizycznie. Umysł wyostrzył się, pragnienia były trudniejsze do opanowania, a sumienie zagłuszone logicznymi argumentami. Teraz musiała opatrzeć swojego kolegę i zabrać w bezpieczne miejsce. To był główny cel. I dopóki go nie osiągnie, nie będzie mogła pozbawić się przemiany.
Nasączyła gazę środkiem dezynfekującym i zaczęła delikatnie dotykać miejsca, gdzie brakowało mu oka. Potem oczyściła też ucho i co większe rany na ciele. Starała się robić to możliwie bezuczuciowo, jak maszyna. Nie chciała żadnych dwuznaczności w tej sytuacji. Ze względu na to, że on był w bardzo złym stanie, był jej kolegą i chłopakiem Eve. Obandażowała go i na koniec wzięła dwie strzykawki i wstrzyknęła mu środek przeciwbólowy i regeneracyjny. Powinien pomóc mu zasnąć i zregenerować się porządnie.
Po wszystkich tych czynnościach ruszyła do drzwi.
- Ty tu zostań i nadzoruj jego stan. Natychmiast mi mów, jeśli stan się pogorszy.
Zamierzała iść teraz do kokpitu, sprawdzić, czy wszystko przebiega zgodnie z planem, a potem pójść do Vincenta i bijącym sercem czekać, aż ten się obudzi…
- Odlatujmy. – rozkazała, ale adrenalina jeszcze z niej nie schodziła. Poczekała aż wzbili się w powietrze i weszli w odpowiedni kurs. Miała nadzieję, że niebawem Vincent sam obudzi się i przejmie stery. – Ty pilotujesz. Zrób coś dziwnego, a wylecisz za burtę. – pogroziła prewencyjnie - Weź kurs w jakieś bezpieczne miejsce, jakie znasz. A ty… musisz iść ze mną. – powiedziała do drugiego. – Do kajuty Ksiecia.
Poszła za wojownikiem do kajuty Raziela. Po drodze zabrała medykamenty, jakie udało jej się zdobyć w szpitalu. Gdy weszli do środka, Vulfila przewróciła oczami. Obawiała się, co stanie się, gdy Raziel obudzi się. Jego wściekłość pewnie będzie nie do opanowania. Chciała, by byli już na tyle daleko, że nie będą już mogli zawrócić. Do tego czasu liczyła na wytrzymałość kajdanek.
W sumie to ten drugi wojownik był jej tam zbędny, ale nie mogła zostawić go z pilotem, bo może wymyśliliby jakiś sposób, żeby ją unieszkodliwić.
- Muzyka dla wytrwałych:
- Odwróć się i ręce na ścianę. – rozkazała do tego drugiego. Nie musiał jej obserwować.
Tymczasem sama podeszła do łóżka cała drżąca, obserwując mieniące się w świetle umięśnione ciało swojego kolegi. Był cały zmasakrowany. Najgorzej wyglądała jego twarz oszpecona bez oka i ucha. Do czego doprowadziły te okropne jaszczury. Wylatując z Ziemi wiedziała, że pewna era zakończyła się i czeka ich coś okropnego. Nigdy nie przypuszczała jednak, że dojdzie do czegoś takiego. Raziel był w bardzo ciężkim stanie. Choć chyba nie tak tragicznym jak Vincent. Przyłapała się na tym, że wciąż myśli o synu Koszarowego. Miała przemożną ochotę zobaczyć, czy już czuje się lepiej. Musiała ją jednak pohamować na chwilę.
Usiadła na boku łóżka i przyjrzała mu się błękitnymi oczami super wojowniczki. W takim stanie znacznie mniej przypominała ludzką kobietę, a bardziej Saiyankę, mentalnie i fizycznie. Umysł wyostrzył się, pragnienia były trudniejsze do opanowania, a sumienie zagłuszone logicznymi argumentami. Teraz musiała opatrzeć swojego kolegę i zabrać w bezpieczne miejsce. To był główny cel. I dopóki go nie osiągnie, nie będzie mogła pozbawić się przemiany.
Nasączyła gazę środkiem dezynfekującym i zaczęła delikatnie dotykać miejsca, gdzie brakowało mu oka. Potem oczyściła też ucho i co większe rany na ciele. Starała się robić to możliwie bezuczuciowo, jak maszyna. Nie chciała żadnych dwuznaczności w tej sytuacji. Ze względu na to, że on był w bardzo złym stanie, był jej kolegą i chłopakiem Eve. Obandażowała go i na koniec wzięła dwie strzykawki i wstrzyknęła mu środek przeciwbólowy i regeneracyjny. Powinien pomóc mu zasnąć i zregenerować się porządnie.
Po wszystkich tych czynnościach ruszyła do drzwi.
- Ty tu zostań i nadzoruj jego stan. Natychmiast mi mów, jeśli stan się pogorszy.
Zamierzała iść teraz do kokpitu, sprawdzić, czy wszystko przebiega zgodnie z planem, a potem pójść do Vincenta i bijącym sercem czekać, aż ten się obudzi…
Re: Plac przed pałacem
Sob Mar 17, 2018 8:23 pm
Pojawienie się statku wzbudziło niejakie zamieszanie, a obecność energii księcia świadczyła o posiłkach dla sprzymierzeńców korony. Wszyscy naokoło zamarli wsłuchani w dobiegającą z głośników przemowę Raziela.
Zdecydowanie przemowy nie są dobrym punktem następcy tronu. Tym bardziej nieobecnego przez pól roku po obaleniu poprzedniego władca, Osoby która nie dzieliła cierpienia, nie lizała ran i nie odbudowywała miast wraz z wszystkimi, a prosi o jedność. Słabo, ale liczy się teraz każdy wojownik, który może przejdzie na stronę korony.
Po chwilowej pauzie sytuacja znów nabrała tempa. Dwaj SSJ 3 uwolnili się z pułapek i zaatakowali. Chłopak pad na ziemię z takim impetem, że powietrze uleciało mu z płuc. Szarpał się i kopał przeciwnika kolanami w brzuch aby wyswobodzić się z uścisku. Niestety różnica w przyroście siły miedzy poziomami stawiała młodszego Saiyana na bardziej niekorzystnej sytuacji. Nie by w stanie sięgnąć za plecy i wyjąć nóż, aby dźgnąć przeciwnika.
Mózg już powoli cierpiał na brak tlenu, otoczenie zaczęło się powoli rozmazywać. Ręce opadły wzdłuż ciała. Nie mógł tak zginąć. Krzyk Negri poruszył w nim jakąś strunę. Obserwował, jak ten drugi chce rozpłatać dziewczynę na pół. Chory zwyrodnialec. Najwidoczniej ten, który go dusił chciał aby Kuro popatrzył na spektakl i nieznacznie rozluźnił uścisk, aby chłopak umierał wolniej.
Kuro uspokoił Ki. Bezsensowne walenie nic mu nie pomoże. Mógł sięgnąć po rezerwy Ki przemiany SSJ3 ale to tylko kilkusekundowa akcja. Powinien poświecić ostatnie pól roku na lepsze treningi opanować przemianę. Teraz za pomocą Ataku Smoka rozniósłby obu czarnych żołnierzy. Mądry Saiyan po szkodzie. Znowu musiał zabić. Ostatkiem sił podniósł ręce i drżąc przyłożył je do brzucha przeciwnika. Ten rechocząc patrzy na towarzysza i niespecjalnie zwracał uwagę na chłopaka, który już był w szponach śmierci. Zwrócił uwagę dopiero, gdy skumulowana energie była już duża.
Młody wojownik wystrzeli żołnierzowi w brzuch Final Flasha i albo ten ucieknie albo zginie. Cokolwiek się stanie, będzie musiał puścić srebrnego Saiyana i puścił. Chłopak przeturlał się na bok i oparł na jednym kolanie. Jedną ręką trzymał się za gardło łapiąc oddech a drugą wyjął nóż i rzucił wprost w przeciwnika Negri. Nie ważne czy ten złapie nóż i tak będzie musiał jedną ręką puścić dziewczynę i to chodziło. Dawał sobie kilka sekund czasu, a Negri pole do dziabania.
OOC: Final Flaaaaaaaaaash
Zdecydowanie przemowy nie są dobrym punktem następcy tronu. Tym bardziej nieobecnego przez pól roku po obaleniu poprzedniego władca, Osoby która nie dzieliła cierpienia, nie lizała ran i nie odbudowywała miast wraz z wszystkimi, a prosi o jedność. Słabo, ale liczy się teraz każdy wojownik, który może przejdzie na stronę korony.
Po chwilowej pauzie sytuacja znów nabrała tempa. Dwaj SSJ 3 uwolnili się z pułapek i zaatakowali. Chłopak pad na ziemię z takim impetem, że powietrze uleciało mu z płuc. Szarpał się i kopał przeciwnika kolanami w brzuch aby wyswobodzić się z uścisku. Niestety różnica w przyroście siły miedzy poziomami stawiała młodszego Saiyana na bardziej niekorzystnej sytuacji. Nie by w stanie sięgnąć za plecy i wyjąć nóż, aby dźgnąć przeciwnika.
Mózg już powoli cierpiał na brak tlenu, otoczenie zaczęło się powoli rozmazywać. Ręce opadły wzdłuż ciała. Nie mógł tak zginąć. Krzyk Negri poruszył w nim jakąś strunę. Obserwował, jak ten drugi chce rozpłatać dziewczynę na pół. Chory zwyrodnialec. Najwidoczniej ten, który go dusił chciał aby Kuro popatrzył na spektakl i nieznacznie rozluźnił uścisk, aby chłopak umierał wolniej.
Kuro uspokoił Ki. Bezsensowne walenie nic mu nie pomoże. Mógł sięgnąć po rezerwy Ki przemiany SSJ3 ale to tylko kilkusekundowa akcja. Powinien poświecić ostatnie pól roku na lepsze treningi opanować przemianę. Teraz za pomocą Ataku Smoka rozniósłby obu czarnych żołnierzy. Mądry Saiyan po szkodzie. Znowu musiał zabić. Ostatkiem sił podniósł ręce i drżąc przyłożył je do brzucha przeciwnika. Ten rechocząc patrzy na towarzysza i niespecjalnie zwracał uwagę na chłopaka, który już był w szponach śmierci. Zwrócił uwagę dopiero, gdy skumulowana energie była już duża.
Młody wojownik wystrzeli żołnierzowi w brzuch Final Flasha i albo ten ucieknie albo zginie. Cokolwiek się stanie, będzie musiał puścić srebrnego Saiyana i puścił. Chłopak przeturlał się na bok i oparł na jednym kolanie. Jedną ręką trzymał się za gardło łapiąc oddech a drugą wyjął nóż i rzucił wprost w przeciwnika Negri. Nie ważne czy ten złapie nóż i tak będzie musiał jedną ręką puścić dziewczynę i to chodziło. Dawał sobie kilka sekund czasu, a Negri pole do dziabania.
OOC: Final Flaaaaaaaaaash
- Joker
- Liczba postów : 364
Data rejestracji : 29/11/2015
Identification Number
HP:
(2100/2100)
KI:
(0/0)
Re: Plac przed pałacem
Nie Mar 18, 2018 1:25 pm
Shadow opuścił statek nieco zmartwiony. Sytuacja była poważna, i to bardzo. Prosto mówiąc, byli głęboko w dupie. Z przekazów które otrzymywał na swój Scouter wynikało że Cuda jakoś się nie zdarzały. Zbliżał się do celu podróży. Mimo spokoju nowa moc dawała o sobie znać. Half jeszcze nigdy nie czuł się tak dobrze, potęga była przytłaczająca. Miał więcej możliwości niż dotychczas, mimo że był pół-Sayianinem, odczuwał większą chęć do walki niż nigdy wcześniej. Dotarł na miejsce, toczyła się tutaj walka pomiędzy gwardią wierną koronie a ludźmi Morica. na szczęście z tego co widział królowa była bezpieczna, za to jej podwładni już nie. Jeden chciał posiekać jakąś dziewczynę na sałatkę, a inny zaprzyjaźniał się z jakimś innym kolesiem [kuro]. Kurka Postanowił odpalić w brzuch swojego prześladowcy potężną energię a Potem rzucił w innego nożem, To stworzyło Halfowi pole do działania. Mógł działać aby wspomóc swoich, Wystartował w docelowym kierunku jak na przeceny w Lidlu. Nikt nie zwrócił na niego uwagi w ferworze walki. Broń sieczna tamtego była już blisko, Złotowłosy skupił się i użył na niej telekinezy aby nagle zmienić jej kurs lotu. Celował tak aby gdy przeciwnik spróbuję to złapać, to nóż przeleci obok jego ręki i wbije mu się prosto w pod pachę. Jeśli się tym nie zainteresuję, to Wojownik poczeka aż nóż podleci jeszcze trochę i pokieruję go prosto w krocze Sayianina trzymającego Negri. To go na chwilę uspokoi. Często jest tak że kop w jaja eliminuje napastnika, nawet jeśli tylko na chwilę. Połówka był już bardzo blisko, z swojej energii wyczarował potężnego KI-Sworda. Z chirurgiczną precyzją ciął wysoko, przy łokciu. Przy odrobinie szczęścia to wystarczy aby uciąć delikwentowi rękę. To powinno dać dziewczynie szansę do ataku. Niestety w bezpośredniej walce z Super Sayianami trzeciego poziomu niewiele mógł zdziałać, ale w walce z kimś na jego formie to już bardziej. Half gwałtownie wycofał się do tyłu w pełni gotowości.
Occ:
Telekineza + Ki Sword
KURO bracie działamy
Occ:
Telekineza + Ki Sword
KURO bracie działamy
Re: Plac przed pałacem
Sob Mar 24, 2018 12:17 am
GDZIEŚ ZA MURAMI PAŁACU.
" Saiyanie walczyli dalej... Broniąc się ostatkiem sił, wszystko co im zostało to zginąć za ukochaną planetę... Pałac był szczelnie zamknięty więc żaden z walczących nie miał opcji odwrotu... Zepchnięci pod samą bramę padali jeden po drugim pod nogami zmiennokształtnych... Widok rozdzierał serce... Vegeta przegrała... "
Droga z Portu do Pałacu wyścielona była martwymi ciałami ogoniastych, żaden walczący nie przeżył. Ostatnie siły będące poza murami , broniły się już tylko duchem walki. Główna brama nadal była szczelnie zamknięta a zepchnięci wojownicy oddawali życie z honorem. Wróg nie miał dla nich litości, głowy Trenerów zwisały zamkniętej dłoni jednego z dowódców Xenońskich. Changelingi mogły być dumne i napawać się zwycięstwem nad odwiecznym przeciwnikiem. Powstali z kolan i rzucili Saiyan pod swoje stopy. Cenę zapłacili ogromną, ich wyzwoliciel oddał własne życie aby gady znów stały się jedyną potęgą w kosmosie. BioFrost zginął w wielkim wybuchu, dając początek i nowe narodziny Xenończykom. Walczyli dla jednej jedynej sprawy, Kiedy Vegeta była podzielona dla nich była to szansa na zerwanie kajdan...
Stali teraz dumnie przed ostatnią fortecą Saiyan, ogromnym Pałacem i Główną Bramą. Nie było opcji zdobyć jej w natarciu. Jednak była maszyna która podołałaby temu zadaniu, mowa była oczywiście o systemie obronnym. Mechanizm znajdujący się w Porcie Vegeta, był swego rodzaju ostateczną bronią . która zniszczyła by wszystko na swojej drodze. Celem ostrzału szybko stało się wejście za mury. Inżynierowie Zmiennokształtnych zaczęli dobierać się do urządzenia nakierowując je odpowiednio, strzał bym tylko kwestią czasu. Nikt w środku się tego nie spodziewał...
***
Kuro przygwożdżony do ziemi widząc cierpienia swojej towarzyszki postanowił działać. Złamać swoją niezrozumiałą naturę i co sił zgromadził KI aby rozerwać Czarnego pojedynczym promieniem...
"Młody wojownik wystrzeli żołnierzowi w brzuch Final Flasha i albo ten ucieknie albo zginie. Cokolwiek się stanie, będzie musiał puścić srebrnego Saiyana i... Nie puścił... Energią wprost rozerwała Pancerz na brzuchy... Lecz nie to było najgorsze, strumień krwi z ust trafionego zbryzgał twarz Kuro... Jego przeciwnik w strasznym okrzyku zacisnął zęby i uderzył go głową prosto w twarz... Trzask łamanych kości dało się słyszeć zbyt wyrazie aby była to lekka rana... Wygenerowana Ki szybko się rozproszyła a czarny pancerz powtórzył uderzenie jeszcze dwukrotnie aż nie poczuł że srebrny wojownik przestał się bronić... "
Zwycięzca podniósł swoją ofiarę ku górze jedną ręką, a drugą zaczął generować energię skupioną na kształt krótkiego ostrza. Przebił wojownika pięciokroć a zmasakrowane ciało rzucił za siebie aby ostatnie sekundy były istną męczarnią dla głupca który śmiał stawić mu wyzwanie. Krztuszący się własną krwią Kuro leżał twarzą zwróconą w kierunku Kobiety. Jej życie również było przesądzone, widział to wyraźnie, za moment miała podzielić jego los...
***
Nastąpił wyczekiwany wybuch Bramy... Fala Uderzeniowa była tak wielka że zatrzęsła całą budowlą i każdym możliwym zakamarkiem. Podmuch zrywał wszystko na swojej drodze aż doleciał do bratobójczej potyczki. Shadow był pierwszym który odczuł skutki wybuchy, wytworzona energia rzuciła nim jak szmacianą lalką gdzieś w stronę gruzów. Tak jak resztą wojowników i okaleczoną dziewczyną. Nikt nie wiedział co się tak naprawdę stało, wytworzył się chaos. Przedzierające się gady zabijały wszystko na swojej drodze nie szczędząc najmniejszego istnienia. Zdobywali sektor po sektorze, mordując i niszcząc dobytek Vegety. Chwilę później wojownicy Xenońscy, pojmali oszołomionego Shadowa i rzucili na kolana przed Dowódcą III Oddziału. A ten nie miał dla biedaka litości...
- W imię nowego porządku... - powiedział, a w głosie wyczuć się dało szyderstwo.
Niewielkich rozmiarów promień przeszył ciało ogoniastego pozbawiając go życia w jednej chwili, a pusta powłoka będąca teraz martwą kupą mięśni runęła na ziemię. Ogromny changeling splunął w tył głowy saiyanina i spopielił całą sylwetkę energią KI. Tego dnia nie zostawili przy życiu ani jednego obrończy Legendarnej Rasy. Wszystko to co się stało miało swoje powody jeszcze przed całą wyprawą. Młody Książę pojawił się w grze zbyt późno, zbyt wiele zależało od jego decyzji, to kim się otoczył przesądziło o wyniku sprawy. Skazany na wieczne potępienie w sercach ostatnich obrońców planety, Raziel zbiegł z młodą Halfką w przestrzeń kosmiczną... A za nimi w pościg ruszyli najlepsi zabójcy...
***
Na pokładzie panowała przerażająca cisza, zmuszeni do posłuszeństwa wojownicy korony wykonywali rozkazy Halfki. Dobrze wiedzieli jaki los ich za to spotka i jaką hańbą okryli swoje imiona. Ten którego zadaniem było pilnowanie Księcia, targnął się na własne życie. Widząc obleganą Vegetę z kosmosu i to co dzieje się w pałacu dzięki transmisji obrazu, nie wytrzymał... Zakończył swoją męczarnie... Będący na skraju samotnej ścieżki Raziel mógł obserwować jak oddalają się od ojczystej Planety, jak powoli znika w jego oczach. To był ostatni moment w którym widzi Dom. W jednej chwili stał się Ofiarą własnych ludzi których tak naprawdę chciał uratować. Pamięć o nim przepadła na wsze czasy... Mógł tylko zamknąć oczy i wyzionąć ducha zrzucając cały ten ciężar ze swych barków...
***
Stojąca na wprost Komory leczniczej Super Wojowniczka, wpatrywała się w twarz Młodego Kapitana. Widziała ulgę i gojące się rany, niewątpliwie zawdzięczał jej życie, do ostatniej chwili walczyła aby ich uratować. Choć łączyło ich tak mało czasu... Zadziwiająca więź... Którą równie łatwo było przerwać...
" Vincent poruszył ręką... Powoli udało mu się ją podnieść i oprzeć o szklaną powłokę kabiny... Kosztowało go to wiele sił... Nerwowo starał się otworzyć oczy żeby zobaczyć Vulfile... Wolną ręką zdjął w końcu sobie maskę tlenową... Komora zadrżała... zaczęła się rozwarstwiać i przepuszczać płyn pod coraz to większym ciśnieniem... Coś się działo w pomieszczeniu... "
Ostatni żyjący wojownik korony który odpowiedzialny był za stary statku, stał teraz w bramie. W ręku trzymał pilot, odpowiadający za awaryjną detonację pojazdu. W oczach miał obłęd, puste spojrzenie utkwiło w Halfkę. On już podjął decyzję...
" Vulfila... Dało się słyszeć niewyraźne słowo, dobiegające gdzieś za szkła Komory... "
Koniec.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach