Wioska Kuro
+12
KOŚCI
Kuro
Raziel
Ósemka
Hazard
Khepri
Colinuś
Kanade
April
Red
Hikaru
NPC.
16 posters
Wioska Kuro
Pon Lut 17, 2014 9:03 pm
First topic message reminder :
Wygląd domku Kuro w przybliżeniu. Dom zbudowany jest z czerwonej cegły, nie ma śniegu i kwiatków w oknach
Wioska znajduje się na obrzeżach Czerwonej pustyni. Liczy około 300 mieszkańców, z czego 90% to Half-Saiyanie szukający schronienia przed prześladowaniem ze strony saiyan czystej krwi. Większość chat zbudowana jest z gliny pomieszanej ze słomą, rzadziej z cegieł. To sprawia, że z dala nie widać dokładnie jak jest dużą. Bardziej okazalsze domki należą do żołnierzy i kupców, których w wiosce jest niewielu. Uliczki i obejścia są skromne i czyste, wszędzie biegają chude umorusane piachem dzieci. Domy budowane z najtańszego surowca wskazywały na stan majątkowy mieszkańców. Ponad 60% mieszkańców dysponowało zbyt niskim poziomem mocy aby mogli zostać przyjęci do akademii. Większość z nich żyje skromnie wiążąc jakoś koniec z końcem. W wiosce jest karczma, szkoła itp.
Dom Kuro znajduje się w zachodniej części wioski. Przed domem tkwią dwie flagi. Jedna z symbolem Vegety, natomiast druga z symbolem rodowym.
Dom Kuro znajduje się w zachodniej części wioski. Przed domem tkwią dwie flagi. Jedna z symbolem Vegety, natomiast druga z symbolem rodowym.
Wygląd domku Kuro w przybliżeniu. Dom zbudowany jest z czerwonej cegły, nie ma śniegu i kwiatków w oknach
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pon Lip 06, 2015 8:04 pm
Znacie to uczucie, kiedy ponosi was fala pozytywnych emocji? Kiedy zamykacie oczy, a uśmiech sam ciśnie się wam na usta? Albo kiedy kochacie kogoś tak mocno, że nigdy nie chcielibyście już puścić jego dłoni? Chcielibyście, aby już zawsze wam towarzyszył, a wasze myśli są skierowane codziennie wokół tej osoby? Jeżeli odpowiedź brzmi nie to znaczy, że nie zaznaliście jeszcze najwspanialszego uczucia na świecie. To dodaje siłę mimo, że jej nie masz, to wsparcie mimo utraty wszelkiej nadziei. To jedno słowo, które zmienia cały światopogląd. Nie boisz się niczego, jedynie straty tej osoby, a niebezpieczeństwo czujesz tylko i wyłącznie kiedy nie możesz spojrzeć tej osobie prosto w oczy, dotknąć jej ust. Cierpliwość kiedy widzisz, że źle kroi pomidora albo gdy widzisz jego ubrania wszędzie, uczysz się bycia cierpliwym. To cierpliwość zmienia liść morwy w jedwab, a ty jesteś jedwabnikiem. Czułam się jakbym właśnie coś tkała i to tylko ze względu na kota, a raczej Reda. Czułam cząstkę jego przy sobie, to on wyzwolił we mnie te emocje, które dotyczyły Kuro. Tak pamiętałam. Te nasze pierwsze spotkanie. Red nie wiedział, ale był moim ukojeniem dla duszy. Nigdy nie przejmowałam się tym co zrobił, dla mnie był tym najukochańszym demonem. To z nim ozdabiałam swoje strachy podczas nauki wyczuwania energii. Motyle były wszędzie. Wtedy miałam już sto procentową pewność, że kot to Red. Dlaczego taki się stał? Było dla mnie nieważne, w każdej postaci będzie dla mnie bliski, a skoro taki jest to muszę się nim zająć. Nie powiem o tym nikomu chociaż większość już podejrzewała. Widocznie nie chce, aby wszyscy o tym wiedzieli, a ja potrafię dochować tajemnicy. Patrzyłam w jego oczy i czułam jak on robi to samo, delikatnie się uśmiechnęłam. Moja KI zaczynała płynąć coraz wolniej we mnie, a ja starałam się ją uwolnić co jakiś czas zmieniając kolor włosów. Starałam się ujarzmić ostatnią przemianę, a motyle Reda pomagały mi się uspokoić. W chwilę potem ujrzałam różowe motyle, Kaede? Moja bogini? Słyszałam jej głos w swoich myślach, a motyle stykały się pomiędzy sobą. Musiałam dosyć dziwnie wyglądać. Byłam otoczona motylami, które pomagały skupić moją energię, a tuż przy mnie był kot. Nieprawdopodobne ile może się stać jednego dnia. Wiedziałam już, co muszę zrobić.
- Dziękuję Ci Red – wyszeptałam cicho do jego uszka, nie wiedząc jak bardzo może być wrażliwe – Już wiem co zrobię. Dam się wchłonąć Dragotowi. Kiedy Kuro będzie walczył z królem i nie uda mu się, dokończę jego dzieło. Będę wówczas w pełni sił nieskalana wcześniejszą walką. I Dargotowi doda to sporo siły. Muszę o tym tylko powiedzieć Kuro i jemu zanim zapomnę...co o tym myślisz?
Nie wiedziałam jednak co myśli o tym Red, a trudno było mi wyczytać coś z jego oczu oprócz zdziwienia, ale ja byłam już pewna swojego. Ostrożnie wzięłam swojego przyjaciela i wstałam. Jakie to było dziwne mieć Reda w rękach, na dodatek miał sierść i to mięciutką. Weszłam razem z nim po schodach. Widziałam Dragota, który był zapewnie na mnie wściekły po zabraniu Reda, ale musiałam to zrobić, potrzebowałam jego, a on mnie. W sypialni nie było nikogo, usiadłam na łóżku i delikatnie położyłam go na łóżku.
- Zawsze byłeś milczący, ale teraz to aż za – zaśmiałam się i nie potrzebowałam dużo czasu, aby sen całkowicie pochłonął mnie i moją duszę. Oczywiście nie spuszczałam z zasięgu mej ręki Reda, mojego demona i przyjaciela.
Occ: koniec treningu
- Dziękuję Ci Red – wyszeptałam cicho do jego uszka, nie wiedząc jak bardzo może być wrażliwe – Już wiem co zrobię. Dam się wchłonąć Dragotowi. Kiedy Kuro będzie walczył z królem i nie uda mu się, dokończę jego dzieło. Będę wówczas w pełni sił nieskalana wcześniejszą walką. I Dargotowi doda to sporo siły. Muszę o tym tylko powiedzieć Kuro i jemu zanim zapomnę...co o tym myślisz?
Nie wiedziałam jednak co myśli o tym Red, a trudno było mi wyczytać coś z jego oczu oprócz zdziwienia, ale ja byłam już pewna swojego. Ostrożnie wzięłam swojego przyjaciela i wstałam. Jakie to było dziwne mieć Reda w rękach, na dodatek miał sierść i to mięciutką. Weszłam razem z nim po schodach. Widziałam Dragota, który był zapewnie na mnie wściekły po zabraniu Reda, ale musiałam to zrobić, potrzebowałam jego, a on mnie. W sypialni nie było nikogo, usiadłam na łóżku i delikatnie położyłam go na łóżku.
- Zawsze byłeś milczący, ale teraz to aż za – zaśmiałam się i nie potrzebowałam dużo czasu, aby sen całkowicie pochłonął mnie i moją duszę. Oczywiście nie spuszczałam z zasięgu mej ręki Reda, mojego demona i przyjaciela.
Occ: koniec treningu
Re: Wioska Kuro
Pon Lip 06, 2015 8:24 pm
- Wizja dla Hika:
Kaioshina przeczesała włosy dłonią i dalej wysłuchiwała słów Mistica. Miał odrobinę słuszności, lecz w dalszym ciągu porywali się z motyką na słońce. W końcu wywołanie buntu i zdobycie władzy, to nie podlanie kilku krzaków i przechadzanie się po wiosce złożonej z kilku budynków. Tutaj była mowa o władaniu całą planetą i armią wściekłych małp. Kira wiedziała jak to się może skończyć, jednak nikt nie chciał słuchać rad starszej i bardziej doświadczonej osoby. Dobrze. Skoro tak stawiają sprawę.
- Rozumiem. Powiedziałam Kaede, że może robić co chce, lecz wszystkie wyniki jej działalności, nieważne czy pozytywne czy negatywne zostaną rozliczone. Także uważajcie na to co robicie, bo będę was obserwować. I uwierz mi Hikaru. Potrafię jeszcze dać komuś nauczkę. Nie mam już zamiaru was przekonywać, ale uprzedzam. Jeśli wasze zabawy zagrożą równowadze to inaczej pogadamy. A teraz żegnam. – rzekła Kira. Po tych słowach wizja w głowie siwowłosego Saiyanina znikła.
Occ:
Koniec wizji. Kira mówi pa pa. Ruszaj.
Re: Wioska Kuro
Wto Lip 07, 2015 10:22 pm
Westchnąłem. Chociaż sytuacja obróciła się o niemal sto osiemdziesiąt stopni, to jednak nadal czekała mnie cała masa pracy. Jeszcze godzinę temu nie miałem nic, z teraz już plan, materiały i wymagane informacje, mniej lub bardziej. Dane na temat dawek leczniczych były o tyle pomocne, że określały minimum, lecz nie niezbędną ilość. Nie bez przyczyn zgadywałem, że są one ustalone dla przeciętnych Saiyan a nie dla żołnierzy. Ci na pewno będą bardziej wytrzymali na trucizny niż byle szarak z ulicy, nie mówiąc o fakcie, że Ki wspomagała ich organizmy, a zatem i układ immunologiczny.
Ważenie tej mikstury było bardzo ryzykowne, bo przesada tak w jedną jak i drugą stronę był niebezpieczny... Tak, to była niebezpieczna gra...
Nie ma bezpiecznych gier, stwierdziłem w myślach.
Bezczynność byłaby nazbyt kłopotliwa, więc od razu przystąpiłem do tworzenia wstępnej mieszanki odpowiedniej dla minimalnych wymagań, które miały by spacyfikować dorosłego saiyańskiego mężczyznę. Rzecz jasna, tylko teoretycznie, a praktykę miał przyjść czas później.
Nie poczułem wyrzutów sumienia, mimo to skrzywiłem się na myśl o oberwaniu czymś takim. Natychmiastowa utrata władzy w członkach, ostre pieczenie i swędzenie, raczej nieunikniona, tymczasowa utrata wzroku. Nawet jeśli to nie obezwładni żołnierzy, to zdecydowanie utrudni im wykonywanie jakiejkolwiek czynności, a już z całą pewnością, zdenerwuje ich, mówiąc uprzejmie i zdawkowo.
Karty zostały rozdane, a do mnie, niczym do prawdziwego gracza, należał wybór czy dobrać kartę, czy je odsłonić.
Zastukałem palcami w blat stołu, przy którym pracowałem. Spojrzałem znów na dane otrzymane od Kuro. Mówiły one jednak tyle samo, co przy ostatnim odczytaniu, jak i poprzednich pięciu razach.
Gdybym tylko mógł jakoś określić jaki jest stosunek przyrostu wytrzymałości do przyrostu mocy, choćby u ludzkich wojowników, pomyślałem.
Z rozczarowaniem jednak stwierdziłem, że tych mogłem policzyć na palcach jednej dłoni, nawet wliczając halfów.
Musiałem wykorzystać to co miałem. Wiedziałem mniej więcej jak silne są młodziki z Akademii, ale i jak silni mogą być Nashi... Na myśl o tym wspomnieniu na twarz wkradł mi się uśmiech z dosyć wyraźnym zabarwieniem melancholii, szybko zakryłem go wyrazem skupienia i zamyślenia.
Różnica między nimi dawała mi już pewien pułap na jakim są silniejsi wojownicy, jeśli klasyfikowali swoich żołnierzy w sposób, o którym myślałem. Porównując to z mocą przeciętnego Saiyanina, którą określiłem z prostej zależności, o której usłyszałem dawno, bardzo dawno temu od pewnego kosmity, byłem w stanie powiedzieć różnicę między pariasami i elitą. Oraz to co się z tym wiązało, różnicę w wytrzymałości. Były to tylko moje przypuszczenia, spekulacje, ale nie miałem nic lepszego, nie miałem szans na nic lepszego.
Zakląłem pod nosem. Byłem przecież zabójcą, nie lekarzem! Obie profesje co prawda miały tyle samo wspólnego co montaż z demontażem, a więc bardzo dużo, jednak nie ułatwiało to zadania w takim stopniu w jakim powinno, przynajmniej w moim mniemaniu.
Wtedy zorientowałem się, że mam za mało składników na jedną porządną dawkę, lepiej wcześniej, niż później, ale nie mogłem tak czy inaczej nic z tym zrobić. To zdecydowanie utrudniało sprawę, wymagało to wytworzenia większej ilości syntetyku. No i cały czas chodziła za mną sprawa tej bakty, zaraza...
Ze wszystkich możliwych przeciwności ta była najtrudniejsza do przeskoczenia, nawet mimo swej mikrości, która była tylko pozorna.
Prawie martwego mogła poskładać w kilka godzin... Nie chciało mi się wierzyć, że nie poradzi sobie z trucizną, ale wcale nie chciałem wierzyć. Tutaj znajdowała się granica możliwości, jakie posiadałem; granica mojej wiedzy i doświadczenia. Mogłem jedynie liczyć, że cudownym trafem mikroskopijna maszyneria nie zadziała, mogłem, gdybym wierzył w cuda. Te jednak nie zdarzały się same z siebie. Za każdym cudownym i niewyjaśnionym zdarzeniem krył się ktoś lub coś rzeczywistego i często, banalnego.
Oznajmiłem Kuro moje myśli na temat dalszego rozwoju wydarzeń, niewiele później poszedł spać. Ja nadal czuwałem myśląc intensywnie, w końcu moja głowa osunęła się na blat stołu.
OOC:
Trening start
Ważenie tej mikstury było bardzo ryzykowne, bo przesada tak w jedną jak i drugą stronę był niebezpieczny... Tak, to była niebezpieczna gra...
Nie ma bezpiecznych gier, stwierdziłem w myślach.
Bezczynność byłaby nazbyt kłopotliwa, więc od razu przystąpiłem do tworzenia wstępnej mieszanki odpowiedniej dla minimalnych wymagań, które miały by spacyfikować dorosłego saiyańskiego mężczyznę. Rzecz jasna, tylko teoretycznie, a praktykę miał przyjść czas później.
Nie poczułem wyrzutów sumienia, mimo to skrzywiłem się na myśl o oberwaniu czymś takim. Natychmiastowa utrata władzy w członkach, ostre pieczenie i swędzenie, raczej nieunikniona, tymczasowa utrata wzroku. Nawet jeśli to nie obezwładni żołnierzy, to zdecydowanie utrudni im wykonywanie jakiejkolwiek czynności, a już z całą pewnością, zdenerwuje ich, mówiąc uprzejmie i zdawkowo.
Karty zostały rozdane, a do mnie, niczym do prawdziwego gracza, należał wybór czy dobrać kartę, czy je odsłonić.
Zastukałem palcami w blat stołu, przy którym pracowałem. Spojrzałem znów na dane otrzymane od Kuro. Mówiły one jednak tyle samo, co przy ostatnim odczytaniu, jak i poprzednich pięciu razach.
Gdybym tylko mógł jakoś określić jaki jest stosunek przyrostu wytrzymałości do przyrostu mocy, choćby u ludzkich wojowników, pomyślałem.
Z rozczarowaniem jednak stwierdziłem, że tych mogłem policzyć na palcach jednej dłoni, nawet wliczając halfów.
Musiałem wykorzystać to co miałem. Wiedziałem mniej więcej jak silne są młodziki z Akademii, ale i jak silni mogą być Nashi... Na myśl o tym wspomnieniu na twarz wkradł mi się uśmiech z dosyć wyraźnym zabarwieniem melancholii, szybko zakryłem go wyrazem skupienia i zamyślenia.
Różnica między nimi dawała mi już pewien pułap na jakim są silniejsi wojownicy, jeśli klasyfikowali swoich żołnierzy w sposób, o którym myślałem. Porównując to z mocą przeciętnego Saiyanina, którą określiłem z prostej zależności, o której usłyszałem dawno, bardzo dawno temu od pewnego kosmity, byłem w stanie powiedzieć różnicę między pariasami i elitą. Oraz to co się z tym wiązało, różnicę w wytrzymałości. Były to tylko moje przypuszczenia, spekulacje, ale nie miałem nic lepszego, nie miałem szans na nic lepszego.
Zakląłem pod nosem. Byłem przecież zabójcą, nie lekarzem! Obie profesje co prawda miały tyle samo wspólnego co montaż z demontażem, a więc bardzo dużo, jednak nie ułatwiało to zadania w takim stopniu w jakim powinno, przynajmniej w moim mniemaniu.
Wtedy zorientowałem się, że mam za mało składników na jedną porządną dawkę, lepiej wcześniej, niż później, ale nie mogłem tak czy inaczej nic z tym zrobić. To zdecydowanie utrudniało sprawę, wymagało to wytworzenia większej ilości syntetyku. No i cały czas chodziła za mną sprawa tej bakty, zaraza...
Ze wszystkich możliwych przeciwności ta była najtrudniejsza do przeskoczenia, nawet mimo swej mikrości, która była tylko pozorna.
Prawie martwego mogła poskładać w kilka godzin... Nie chciało mi się wierzyć, że nie poradzi sobie z trucizną, ale wcale nie chciałem wierzyć. Tutaj znajdowała się granica możliwości, jakie posiadałem; granica mojej wiedzy i doświadczenia. Mogłem jedynie liczyć, że cudownym trafem mikroskopijna maszyneria nie zadziała, mogłem, gdybym wierzył w cuda. Te jednak nie zdarzały się same z siebie. Za każdym cudownym i niewyjaśnionym zdarzeniem krył się ktoś lub coś rzeczywistego i często, banalnego.
Oznajmiłem Kuro moje myśli na temat dalszego rozwoju wydarzeń, niewiele później poszedł spać. Ja nadal czuwałem myśląc intensywnie, w końcu moja głowa osunęła się na blat stołu.
OOC:
Trening start
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Lip 08, 2015 3:51 am
Zamknąłem oczy. Gdy je otworzyłem byłem w swoim domu. W netherze. Sam w alternatywnej wersji pokoju pełnej krwi, rdzy, czerwieni, i smrodu. Każdy widzi go inaczej.Zrobiłem kilka kroków z nietęgą miną. Westchnąłem głośno swym niskim, charczącym głosem i usiadłem oparty plecami o najbliższą ścianę. Lewa noga prosta, prawa ugięta w kolanie. Coś sprawia że czuję sympatię do tego miejsca. I gdy o tym dłużej pomyślę, to lubię je tylko z jednego powodu.
Dla mnie zawsze to tak wyglądało. Nie ważne jaka planeta, moje życie było piekłem. I lubiło mi o tym przypominać. Mili ludzie, Miłe uczynki, współpraca, czy przyjaźń. Wszystkie te rzeczy kończyły się moim cierpieniem. Przyjaciele zawodzili, a moje dobre uczynki nigdy nie były doceniane. Gdy ludziom dam się zbyt dużo karmy, będą jej oczekiwać, a potem rządać wiecej. Jak najgorsze ze zwierząt. Cały ten ból i cierpienie wkrótce zaczęły przeradzać się w nienawiść. A ta nigdy nie opuściła mojego serca. Mam tak dużą sympatię do czynienia bólu, zdrady, manipulacji, i chamstwa, ponieważ z tego powstałem. Niektórzy twierdzą że demony to reinkarnacje ludzi.I przejmują ich złe cechy. Jeśli to prawda, to mój poprzednik musiał w tym wszystkim utonąć. Nie powtarzać jego błędu. To ja będę tym który będzie topił.
Moje otoczenie zaczęło zmieniać się na moją komendę. Wyobraziłem sobie jak musi wyglądać sala treningowa na Vegecie. Pomieszczenie o wielkości 10 KM kwadratowych.Stalowe ściany, sufit podłoga. Przede mną 100 kukieł zrobionych z najtwardszego metalu jaki jestem w stanie wytworzyć w Netherze.Same korpusy, i głowy umieszczone na słupie. To na rozgrzewkę. Wstałem, wyrzuciłem płaszcz w cholerę by mi nie przeszkadzał, przyjąłem gardę, skoncentrowałem KI.
Poczułem nienawiść przepływającą przez moje ciało. Nienawiść do ludzi, Saiyan, ale najbardziej do manipulujących mną. Takich jak mój pieprzony brat. Potraktowano mnie jak prostytutkę. Ale te ciekawsze podrzynają gardła swoim klientom w łóżkach, po czym obrabiają cały dom. I dokładnie to zamierzam zrobić. Nie wku*wia się demonów. Nie wku*wia się szczególnie arcydemonów. Ale w szczególności nie wku*wia się MNIE. Czas wyrównać porachunki rodzinne.
Heavy metal do tła
Moja aura wybuchła z siłą słabszej atomówki, i wystrzeliłem w stronę kukieł. Ustawione w szeregu po 2 metry od siebie. Każda ma zniknąć. Maksymalna prędkość, zamach, celność.
Cios z hukiem oderwał głowę manekinowi, mnie odebrał pół dłoni, ale adrenalina sprawiła iż nie poczułem nic poza pieczeniem. Sekundę później ciosem sierpowym lewą ręką przegiąłem słup z korpusem o 30 stopni w prawo. Choć czułem że przesadzam, od razu cofnąłem ją i powtórzyłem cios. Dziesięć razy, aż słup pękł i zdeformowany korpus padł na stalową podłogę.Nie ma co tracić czasu. Od razu przeskoczyłem na drugi, tym razem wychodząc z serią błyskawicznych ciosów na korpus, stopniowo pogłębiając wgłębienia aż przebiłem się pięścią na wylot omal nie upadajac za kukłę. Pomagając sobie drugą, ładnie zakrwawioną już ręką oderwałem figurę od słupa. Ważyła przynajmniej pół tony, ale rzuciłem ją z rozmachem na drugu koniec pomieszczenia płynnie przechodząc do masakracji następnego. Moje dłonie nie nadążały z regeneracją, przynajmniej 3 razy odpadły mi dłonie z powodu siły ciosów. Wówczas udeżałem łokciami. A gdy i one odpadły, uderzałem głową, robiłem proste kopnięcia i odgryzałem kawały żelastwa z figur. Wszystko to po kilkukrotnym utrzymywaniu netheru i walką z wieloma Saiyanami jednocześnie. Nie mogłem złapać tchu, ale to nie mogło mnie zmusić do przestania.
Dziewięćdziesiąta ósma kukła właśnie padła po obunożnym kopnięciu z rozbiegu. Agresja nie zmalała we mnie choć wyzwalałem ją od kwadransu. Moje dłonie wciąż w stanie płynnym, moje całe ciało było obryzgane moja własną krwią, zdarzyło mi się uderzyć w pare manekinów z taką siłą że moje całe ramie eksplodowało razem z nimi. Co z tego że bolało? Mój ból nie obchodzi nikogo. I tak każdy mnie nienawidzi. Ból to dla mnie komplement. Z jakiegoś powodu nie czułem wstydy mimo ze łzy ciekły mi po policzkach, ale to niczyj interes. Zostały dwie. Jedno kopnięcie, drugie, trzecie dokładnie w szyję. Głowa ugięła się jak przy ukłonie. Lewa dłoń już się zrespiła. Odskok do tyłu, jeden markowany cios, odskok do tyłu, zamarkowane kopnięcie. Odskok do tyłu, tym razem jego głowa odbiła się od sufitu po tym jak przebiłem się przez odpowiednik szyi płaską dłonią. Tym razem palce tylko mi się zwichnęły. Po przestawieniu dalej nadawały się do treningu.
Został ostatni. Chce zobaczyć czy trening sie opłaca. Chce uzyskać ten efekt co przy drugim, lecz za pierwszym razem. Wdech, i wydech. Wdech i wydech. Odskok. Niskie kopnięcie stłukło nieco mój prawy piszczel, ale wygięło kukłę w moją stronę, nie przestając się ruszać, skoncentrowałem tyle KI w jeden cios ile nakazywała mi furia, i nie zdołałem przebić kukły. Rozpieprzyłem ją na opiłki. A moja ręka jedynie zmieniła się o pare siniaków. Wytrzymałość mojego ciała poszła na plus. Ledwo dyszę, ale to dopiero była rozgrzewka na wytrzymałość.
-Teraz.... przechodzimy do właściwego treningu.
Poświęciłem 1/10 swojej ki na jedną kulę. Następnie podzieliłem ją na 1000, i rozproszyłem po całym pokoju. Powiększyłem go by wysokością dorównywał wieżowcom z West City. Teraz zaczynamy zabawę. Maksymalna prędkość. Wyczulony Ki Feeling, podwyższona czujność. Pociski zaczęły się poruszać w niewidocznym dla ludzkiego oka tempie. Tak więc zamknąłem oczy.Samo czucie energii. Jeden unik, drugi, trzeci. Za kilka chwil musiałem poruszyć się w 10 kierunkach w ciągu sekundy, aby uniknąć ich wszystkich. Nie mówiąc o poruszaniu kończynami.
Przez następne dziesięć minut powtarzałem ten cykl. Będąc w nieustannym ruchu, a w szczególności w najszybszym możliwym można się zmęczyć. I o to mi chodziło. Wylądowałem. Jeden wdech, drugi. Poszerzyłem pomieszczenie tak że koniec był na horyzoncie. 10 KM sześciennych. A teraz poproszę 100 demonów. O wyglądzie Saiyana i o mocy tysiąca PL. Zabawmy się. Tak jak człowiek zjada kurczaka którego upiekł sam, tak teraz ja wyrżnę wszystkich których sobie przywołałem. Jeśli po setcę będę w stanie wciąż stać, to przywołam kolejną. Każde słowo które wypowiadam to atak na ciebie, bracie. Czuję rządzę zemsty ponad i pod moją skórą.
-JESZCZE JEDEN RAZ SUKINSYNY!
Najstarsi kolarze nie spamietają tego. Ile ich zabiłem, ile kończyn straciłem, ilu zdekapitowałem, ile razy otarłem się o śmierć tej nocy. To był najcięższy trening w moim życiu. I najboleśniejszy. Nie wiem ile godzin minęło. Ale wiem że nie zostało mi wiele snu do świtu. Tak więc korzystam z okazji. Czysty i pachnący z racji tego iż cała moja skóra musiała powstać na nowo. I tak zasnąłem gwałtowniej niż zadawałem ciosy. Lecz nawet gdy spałem, atakowałem w myślach tego który ze mnie zakpił. I tego który urodził się w tym samym miejscu, o tym samym czasie.
OOC:
Koniec treningu
Dla mnie zawsze to tak wyglądało. Nie ważne jaka planeta, moje życie było piekłem. I lubiło mi o tym przypominać. Mili ludzie, Miłe uczynki, współpraca, czy przyjaźń. Wszystkie te rzeczy kończyły się moim cierpieniem. Przyjaciele zawodzili, a moje dobre uczynki nigdy nie były doceniane. Gdy ludziom dam się zbyt dużo karmy, będą jej oczekiwać, a potem rządać wiecej. Jak najgorsze ze zwierząt. Cały ten ból i cierpienie wkrótce zaczęły przeradzać się w nienawiść. A ta nigdy nie opuściła mojego serca. Mam tak dużą sympatię do czynienia bólu, zdrady, manipulacji, i chamstwa, ponieważ z tego powstałem. Niektórzy twierdzą że demony to reinkarnacje ludzi.I przejmują ich złe cechy. Jeśli to prawda, to mój poprzednik musiał w tym wszystkim utonąć. Nie powtarzać jego błędu. To ja będę tym który będzie topił.
Moje otoczenie zaczęło zmieniać się na moją komendę. Wyobraziłem sobie jak musi wyglądać sala treningowa na Vegecie. Pomieszczenie o wielkości 10 KM kwadratowych.Stalowe ściany, sufit podłoga. Przede mną 100 kukieł zrobionych z najtwardszego metalu jaki jestem w stanie wytworzyć w Netherze.Same korpusy, i głowy umieszczone na słupie. To na rozgrzewkę. Wstałem, wyrzuciłem płaszcz w cholerę by mi nie przeszkadzał, przyjąłem gardę, skoncentrowałem KI.
Poczułem nienawiść przepływającą przez moje ciało. Nienawiść do ludzi, Saiyan, ale najbardziej do manipulujących mną. Takich jak mój pieprzony brat. Potraktowano mnie jak prostytutkę. Ale te ciekawsze podrzynają gardła swoim klientom w łóżkach, po czym obrabiają cały dom. I dokładnie to zamierzam zrobić. Nie wku*wia się demonów. Nie wku*wia się szczególnie arcydemonów. Ale w szczególności nie wku*wia się MNIE. Czas wyrównać porachunki rodzinne.
Heavy metal do tła
Moja aura wybuchła z siłą słabszej atomówki, i wystrzeliłem w stronę kukieł. Ustawione w szeregu po 2 metry od siebie. Każda ma zniknąć. Maksymalna prędkość, zamach, celność.
Cios z hukiem oderwał głowę manekinowi, mnie odebrał pół dłoni, ale adrenalina sprawiła iż nie poczułem nic poza pieczeniem. Sekundę później ciosem sierpowym lewą ręką przegiąłem słup z korpusem o 30 stopni w prawo. Choć czułem że przesadzam, od razu cofnąłem ją i powtórzyłem cios. Dziesięć razy, aż słup pękł i zdeformowany korpus padł na stalową podłogę.Nie ma co tracić czasu. Od razu przeskoczyłem na drugi, tym razem wychodząc z serią błyskawicznych ciosów na korpus, stopniowo pogłębiając wgłębienia aż przebiłem się pięścią na wylot omal nie upadajac za kukłę. Pomagając sobie drugą, ładnie zakrwawioną już ręką oderwałem figurę od słupa. Ważyła przynajmniej pół tony, ale rzuciłem ją z rozmachem na drugu koniec pomieszczenia płynnie przechodząc do masakracji następnego. Moje dłonie nie nadążały z regeneracją, przynajmniej 3 razy odpadły mi dłonie z powodu siły ciosów. Wówczas udeżałem łokciami. A gdy i one odpadły, uderzałem głową, robiłem proste kopnięcia i odgryzałem kawały żelastwa z figur. Wszystko to po kilkukrotnym utrzymywaniu netheru i walką z wieloma Saiyanami jednocześnie. Nie mogłem złapać tchu, ale to nie mogło mnie zmusić do przestania.
Dziewięćdziesiąta ósma kukła właśnie padła po obunożnym kopnięciu z rozbiegu. Agresja nie zmalała we mnie choć wyzwalałem ją od kwadransu. Moje dłonie wciąż w stanie płynnym, moje całe ciało było obryzgane moja własną krwią, zdarzyło mi się uderzyć w pare manekinów z taką siłą że moje całe ramie eksplodowało razem z nimi. Co z tego że bolało? Mój ból nie obchodzi nikogo. I tak każdy mnie nienawidzi. Ból to dla mnie komplement. Z jakiegoś powodu nie czułem wstydy mimo ze łzy ciekły mi po policzkach, ale to niczyj interes. Zostały dwie. Jedno kopnięcie, drugie, trzecie dokładnie w szyję. Głowa ugięła się jak przy ukłonie. Lewa dłoń już się zrespiła. Odskok do tyłu, jeden markowany cios, odskok do tyłu, zamarkowane kopnięcie. Odskok do tyłu, tym razem jego głowa odbiła się od sufitu po tym jak przebiłem się przez odpowiednik szyi płaską dłonią. Tym razem palce tylko mi się zwichnęły. Po przestawieniu dalej nadawały się do treningu.
Został ostatni. Chce zobaczyć czy trening sie opłaca. Chce uzyskać ten efekt co przy drugim, lecz za pierwszym razem. Wdech, i wydech. Wdech i wydech. Odskok. Niskie kopnięcie stłukło nieco mój prawy piszczel, ale wygięło kukłę w moją stronę, nie przestając się ruszać, skoncentrowałem tyle KI w jeden cios ile nakazywała mi furia, i nie zdołałem przebić kukły. Rozpieprzyłem ją na opiłki. A moja ręka jedynie zmieniła się o pare siniaków. Wytrzymałość mojego ciała poszła na plus. Ledwo dyszę, ale to dopiero była rozgrzewka na wytrzymałość.
-Teraz.... przechodzimy do właściwego treningu.
Poświęciłem 1/10 swojej ki na jedną kulę. Następnie podzieliłem ją na 1000, i rozproszyłem po całym pokoju. Powiększyłem go by wysokością dorównywał wieżowcom z West City. Teraz zaczynamy zabawę. Maksymalna prędkość. Wyczulony Ki Feeling, podwyższona czujność. Pociski zaczęły się poruszać w niewidocznym dla ludzkiego oka tempie. Tak więc zamknąłem oczy.Samo czucie energii. Jeden unik, drugi, trzeci. Za kilka chwil musiałem poruszyć się w 10 kierunkach w ciągu sekundy, aby uniknąć ich wszystkich. Nie mówiąc o poruszaniu kończynami.
Przez następne dziesięć minut powtarzałem ten cykl. Będąc w nieustannym ruchu, a w szczególności w najszybszym możliwym można się zmęczyć. I o to mi chodziło. Wylądowałem. Jeden wdech, drugi. Poszerzyłem pomieszczenie tak że koniec był na horyzoncie. 10 KM sześciennych. A teraz poproszę 100 demonów. O wyglądzie Saiyana i o mocy tysiąca PL. Zabawmy się. Tak jak człowiek zjada kurczaka którego upiekł sam, tak teraz ja wyrżnę wszystkich których sobie przywołałem. Jeśli po setcę będę w stanie wciąż stać, to przywołam kolejną. Każde słowo które wypowiadam to atak na ciebie, bracie. Czuję rządzę zemsty ponad i pod moją skórą.
-JESZCZE JEDEN RAZ SUKINSYNY!
***
Najstarsi kolarze nie spamietają tego. Ile ich zabiłem, ile kończyn straciłem, ilu zdekapitowałem, ile razy otarłem się o śmierć tej nocy. To był najcięższy trening w moim życiu. I najboleśniejszy. Nie wiem ile godzin minęło. Ale wiem że nie zostało mi wiele snu do świtu. Tak więc korzystam z okazji. Czysty i pachnący z racji tego iż cała moja skóra musiała powstać na nowo. I tak zasnąłem gwałtowniej niż zadawałem ciosy. Lecz nawet gdy spałem, atakowałem w myślach tego który ze mnie zakpił. I tego który urodził się w tym samym miejscu, o tym samym czasie.
OOC:
Koniec treningu
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Lip 08, 2015 8:51 pm
Kiedy widział, że April mogła medytować już w spokoju, nawet nie przerwał jej miauknięciem. Potrzebowała dosłownie chwili, aby już skupiona potrafiła poukładać sobie wydarzenia zarówno przeszłe, jak i te, które dopiero miały nastąpić. Nie przestawał emanować energii, którą przyjaciółka zdołała rozpoznać. Dokładnie parę sekund później objawiła się moc Bogini Kaede, której nie było przy nich fizycznie, lecz duchowo, oraz która utożsamiała się również motylami. Mimo sprzecznej natury dwóch wersji KI w otoczeniu, były zgodne w kwestii wspierania Lazurowookiej. Halfka odznaczała się niebagatelną, jednak zachwianą i chaotyczną aurą, więc na tym aspekcie skupił się Red. Miał spore trudności związane z tym, iż przebywał w kocim ciele, ale nie przerywał, dopóki dziewczyna sama nie zechciała zaprzestać medytacji. Wtedy też zdradziła co planuje. Gdyby był na jej miejscu zaniechałby poddania się absorpcji, chociażby na rzecz dowiedzenia się od Chepriego jak ono przebiega i czy zniesie bardzo dziwaczny stan jej ciała wraz z ciągłym poborem mocy. Oczywiście tego wszystkiego każdy wojownik doświadcza na swojej skórze inaczej, nie mniej nie wątpił w wytrwałość dziewczyny. Gdy go głaskała, Red łasił się do niej, tak jakby potwierdzając, że i w tej decyzji będzie ją wspierać. Cóż, zrobiła się senna, do ululania wzięła kota ze sobą i będąc zakleszczony pod jej ręką nie mógł drgnąć ani trochę. Może to i lepiej, będzie czuwać nad jej snem.
I nie tylko jej.
Zaraz do sypialni wkroczył Kuro. Na nim też odbijało się znużenie i zmęczenie, lecz nie tak wielkie, żeby od razu paść na twarz. Zdążyli zamienić ze sobą wymowne spojrzenia, chociaż o ile ślepia demona nie pałały gniewem, to miał wrażenie, iż chłopak z kitką obdarzył go surowym i pełnym wyrzutów. Zapewne nie spodobało mu się to, iż Red uśmiercił z June aż tylu jego pobratymców, jednak musiał ratować Ziemię. Bez bliższych szczegółów na temat tego, że zostali poddani trutce, traktował ich jak prawdziwych intruzów. Może nie powinien rozprawiać się z dumnymi wojownikami z Vegety jak z krwistymi befsztykami, lecz zatracił swój umysł w wielkich falach posoki tryskających z poderżniętych gardeł lub poskrajanych ciał jak z fontanny. To żadne wytłumaczenie, Red o tym wiedział, nie mniej nie potrafił inaczej ocalić Ziemi przed inwazją. W dodatku… w dodatku stracili June. Nie bezpośrednio w starciu, lecz tuż po. Kuro tylko westchnął głęboko nie racząc odezwać się do milczącego koto-Reda. To tylko jeszcze bardziej wzbudzało w młodzieńcu wyrzuty sumienia za masakrę na orbicie ziemskiej.
Dręczyło go to na tyle, iż nie spał wcale. Leżał tylko i zmysłem KI badał istoty śpiące w domostwie. Jedne spały twardo jak kamień, inne wierciły się pod wpływem nieznanych mocy (tu mowa o Dragocie, którego energia modyfikowała się – jakby ćwiczył przez sen), a on nie mógł zmrużyć oka. Dlatego też jako jeden z pierwszych wyskoczył z wyrka i bezszelestnie, na poduszeczkach od łapek, przemieszczał się w kierunku werandy. Nim tam się pojawił, natknął się na niedbale rzucone spodnie Kuro, o które o mały włos a potknąłby się i wybił kiełki. Już miał fuknąć na przeszkodę, gdy dostrzegł monetę. Ah pamiętał - monety stanowiły walutę wymienną na inne dobra. Tego akurat go nauczyli wspólnie April i Kuro. Nawet oddał swój mieszek, ciekawe czy zainwestowali go w jakiś sposób. Jako, że ładnie się świeciło i korciło w kocie oczka, wziął do pyszczka i z łupem wyszedł z pokoju. Wreszcie dotarł na werandę i zasiadł na balustradach, starał się dotrzeć w głąb siebie. Chciał w końcu na coś przydać się wojownikom, bo wydawało się, że coś szykują. Nagle myśli przerwało mu burczenie w brzuchu, na co podkulił ogon i mruknął niewyraźnie. I co teraz… Chyba nie zje monety, bo później może mieć niestrawność.
I nie tylko jej.
Zaraz do sypialni wkroczył Kuro. Na nim też odbijało się znużenie i zmęczenie, lecz nie tak wielkie, żeby od razu paść na twarz. Zdążyli zamienić ze sobą wymowne spojrzenia, chociaż o ile ślepia demona nie pałały gniewem, to miał wrażenie, iż chłopak z kitką obdarzył go surowym i pełnym wyrzutów. Zapewne nie spodobało mu się to, iż Red uśmiercił z June aż tylu jego pobratymców, jednak musiał ratować Ziemię. Bez bliższych szczegółów na temat tego, że zostali poddani trutce, traktował ich jak prawdziwych intruzów. Może nie powinien rozprawiać się z dumnymi wojownikami z Vegety jak z krwistymi befsztykami, lecz zatracił swój umysł w wielkich falach posoki tryskających z poderżniętych gardeł lub poskrajanych ciał jak z fontanny. To żadne wytłumaczenie, Red o tym wiedział, nie mniej nie potrafił inaczej ocalić Ziemi przed inwazją. W dodatku… w dodatku stracili June. Nie bezpośrednio w starciu, lecz tuż po. Kuro tylko westchnął głęboko nie racząc odezwać się do milczącego koto-Reda. To tylko jeszcze bardziej wzbudzało w młodzieńcu wyrzuty sumienia za masakrę na orbicie ziemskiej.
Dręczyło go to na tyle, iż nie spał wcale. Leżał tylko i zmysłem KI badał istoty śpiące w domostwie. Jedne spały twardo jak kamień, inne wierciły się pod wpływem nieznanych mocy (tu mowa o Dragocie, którego energia modyfikowała się – jakby ćwiczył przez sen), a on nie mógł zmrużyć oka. Dlatego też jako jeden z pierwszych wyskoczył z wyrka i bezszelestnie, na poduszeczkach od łapek, przemieszczał się w kierunku werandy. Nim tam się pojawił, natknął się na niedbale rzucone spodnie Kuro, o które o mały włos a potknąłby się i wybił kiełki. Już miał fuknąć na przeszkodę, gdy dostrzegł monetę. Ah pamiętał - monety stanowiły walutę wymienną na inne dobra. Tego akurat go nauczyli wspólnie April i Kuro. Nawet oddał swój mieszek, ciekawe czy zainwestowali go w jakiś sposób. Jako, że ładnie się świeciło i korciło w kocie oczka, wziął do pyszczka i z łupem wyszedł z pokoju. Wreszcie dotarł na werandę i zasiadł na balustradach, starał się dotrzeć w głąb siebie. Chciał w końcu na coś przydać się wojownikom, bo wydawało się, że coś szykują. Nagle myśli przerwało mu burczenie w brzuchu, na co podkulił ogon i mruknął niewyraźnie. I co teraz… Chyba nie zje monety, bo później może mieć niestrawność.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sob Lip 11, 2015 3:57 pm
Obudziłam się, nie otworzyłam jeszcze oczu , a już poczułam się zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Nie miałam pojęcia, która może być godzina, ale to nie było ważne. Istotny był mój pomysł. W końcu odchyliłam powiekę i spojrzałam na Kuro. Koto-Red gdzieś już sobie poszedł, czy możne on tylko przybył po to, aby nakreślić mi drogę? Nie chciałam budzić Kuro, ale nie było czas. Musnęłam ustami najpierw w policzek, ale nic to nie dało. Spał jak zabity. Musiałam wyciągnąć inny kaliber, przybliżyłam się do jego ust i zaczęłam go namiętnie całować i też nic! Wkurzona i znużona próbą obudzenia Kuro w sposób romantyczny wykopałam go nogą. Ten niemalże natychmiast otworzył oczy i zamortyzował wypadek.
- Cały czas nie spałeś, tylko udawałeś! – krzyknęłam krzyżując bojowo ręce, ten tylko uśmiechnął się od ucha do ucha, co ja oczywiście odwzajemniłam. Wzięłam poduszkę i zaczęłam uderzać nią o głowę Kuro – Ty kłamco!
Przez cały czas się śmialiśmy, to było miłe. Jeden z niewielu miłych gestów ostatniego czasu. Przydał się jednak, można było chociaż na chwilę zapomnieć o tym wszystkim. O tym, co złego nas otaczało, teraz byliśmy tylko my. Po chwili Kuro wziął mnie za rękę i zaczął udawać, że tańczymy, bo tańcem to bym tego nie nazwała. Wywołało to u mnie kolejką fazę śmiechu i chichotu. Tak drobny gest, a tak potrafił poprawić nastrój. Przy obrocie wypuścił mnie i z impetem spadłam na podłogę zanosząc się śmiechem. Kuro przykląkł przy mnie i pocałował mnie w czoło. Ujęłam jego twarz w swoich dłoniach i łagodnie uśmiechnęłam się całując go.
- Kuro, moja pobudka była celowa tak naprawdę. Wpadłam na plan. Dragot, demon musi mnie wchłonąć. Nie denerwuj się, już Ci tłumaczę. Jeżeli Tobie się nie powiedzie... - - tu załamał mi się na chwilę głos, po czym złapałam go mocniej za rękę- Ja muszę to po Tobie dokończyć, jestem silna, a jeżeli on mnie wchłonie to będę w pełni sił. Nietknięta przez walkę, cała moja siła powinna dokończyć to co Ty zaczniesz. To tylko w razie niebezpieczeństwa, dla Twojego, mojego i Vegetańskiego dobra. Ktoś wtedy będzie musiał to dokończyć, ale wierzę, że to Tobie się uda.
Nie czekając na jego sprzeciw, złapałam go za rękę i zbiegłam ze schodów. Ujrzałam Reda, który przygnębiony siedział nad czymś, swój wzrok skierowałam jednak na demona.
- Musisz mnie zaabsorbować! - wykrzyknęłam jakbym co najmniej ogłaszała jakaś szczęśliwą nowinę – I w razie, gdyby Kuro nie udało się pokonać króla zwrócić w pełni sił. Wiesz o co chodzi? Aby dopełnić misję. I nie mów mi, że Tobie się to nie będzie opłacało, wzrośniesz w siłę i zrobisz jakiś dobry uczynek, może to uczyni Cię kiedyś mocniejszym.
Wypaliłam, widziałam minę wszystkich. Nikt nic nie ogarniał i wszyscy byli zdziwieni, ale właśnie o to mi chodziło. Mój plan był świetny, liczyłam, że pozostali również wychwycą jego genialność, chociaż z tym może być już gorzej. Mój plan był szalony, ale skuteczny i to musiał mi każdy z obecnych przyznać. Spojrzałam na kota, który był zgaszony i miał coś
-Ej co tam masz ciekawego? - spytałam podchodząc bliżej próbując dosięgnąć pudełka.
Occ: na kolejnego posta przed wchłonięciem mam czas do przyszłej soboty... jak nie dojdzie do mojej kolejki, to komuś się wtrynię, żeby móc zostać wchłoniętą przez Draga i móc usunąć się z fabuły na miesiąc.
- Cały czas nie spałeś, tylko udawałeś! – krzyknęłam krzyżując bojowo ręce, ten tylko uśmiechnął się od ucha do ucha, co ja oczywiście odwzajemniłam. Wzięłam poduszkę i zaczęłam uderzać nią o głowę Kuro – Ty kłamco!
Przez cały czas się śmialiśmy, to było miłe. Jeden z niewielu miłych gestów ostatniego czasu. Przydał się jednak, można było chociaż na chwilę zapomnieć o tym wszystkim. O tym, co złego nas otaczało, teraz byliśmy tylko my. Po chwili Kuro wziął mnie za rękę i zaczął udawać, że tańczymy, bo tańcem to bym tego nie nazwała. Wywołało to u mnie kolejką fazę śmiechu i chichotu. Tak drobny gest, a tak potrafił poprawić nastrój. Przy obrocie wypuścił mnie i z impetem spadłam na podłogę zanosząc się śmiechem. Kuro przykląkł przy mnie i pocałował mnie w czoło. Ujęłam jego twarz w swoich dłoniach i łagodnie uśmiechnęłam się całując go.
- Kuro, moja pobudka była celowa tak naprawdę. Wpadłam na plan. Dragot, demon musi mnie wchłonąć. Nie denerwuj się, już Ci tłumaczę. Jeżeli Tobie się nie powiedzie... - - tu załamał mi się na chwilę głos, po czym złapałam go mocniej za rękę- Ja muszę to po Tobie dokończyć, jestem silna, a jeżeli on mnie wchłonie to będę w pełni sił. Nietknięta przez walkę, cała moja siła powinna dokończyć to co Ty zaczniesz. To tylko w razie niebezpieczeństwa, dla Twojego, mojego i Vegetańskiego dobra. Ktoś wtedy będzie musiał to dokończyć, ale wierzę, że to Tobie się uda.
Nie czekając na jego sprzeciw, złapałam go za rękę i zbiegłam ze schodów. Ujrzałam Reda, który przygnębiony siedział nad czymś, swój wzrok skierowałam jednak na demona.
- Musisz mnie zaabsorbować! - wykrzyknęłam jakbym co najmniej ogłaszała jakaś szczęśliwą nowinę – I w razie, gdyby Kuro nie udało się pokonać króla zwrócić w pełni sił. Wiesz o co chodzi? Aby dopełnić misję. I nie mów mi, że Tobie się to nie będzie opłacało, wzrośniesz w siłę i zrobisz jakiś dobry uczynek, może to uczyni Cię kiedyś mocniejszym.
Wypaliłam, widziałam minę wszystkich. Nikt nic nie ogarniał i wszyscy byli zdziwieni, ale właśnie o to mi chodziło. Mój plan był świetny, liczyłam, że pozostali również wychwycą jego genialność, chociaż z tym może być już gorzej. Mój plan był szalony, ale skuteczny i to musiał mi każdy z obecnych przyznać. Spojrzałam na kota, który był zgaszony i miał coś
-Ej co tam masz ciekawego? - spytałam podchodząc bliżej próbując dosięgnąć pudełka.
Occ: na kolejnego posta przed wchłonięciem mam czas do przyszłej soboty... jak nie dojdzie do mojej kolejki, to komuś się wtrynię, żeby móc zostać wchłoniętą przez Draga i móc usunąć się z fabuły na miesiąc.
Re: Wioska Kuro
Pon Lip 13, 2015 6:29 pm
Niemal wbił paznokcie w materac, tak trudno mu było udawać, że śpi niczym kłoda/ Ledwo się powstrzymywał aby się roześmiać lub odwzajemnić pocałunek. Kopa tak szybko się nie spodziewał ale siedząc na podłodze wziął to za dobra monetę, April czuła się lepiej. Dopiero teraz zauważył, że koci demon gdzieś znikł. Postanowił zrobić użytek z chwili samotności i zaczął się wygłupiać tańcząc z halfką. Żartował przy tym, że z takimi umiejętnościami bale na zamku będą rzadkością. Zapewne ich śmiech i wygłupy postawiły pozostałych mieszkańców na nogi i to o świcie. W tym momencie się nie bał, był szczęśliwy jej lepszym zdrowiem, nic więcej się nie liczyło. Spokojnie mógł żartować za wydarzeń, które nastąpią już jutrzejszej nocy. Wszystko w jednej chwili prysło niczym bańka, jakby trafił go piorun.
Na dole, Dragot wisiał na lampie i zapewne był w równie wielkim szoku, jak Saiyanin. Chłopakowi ogon podrygiwał przez zbliżającą się pełnie, tak jak wczoraj ostrzegał mógł szybko się wkurzyć ale po informacji dziewczyny cała sierść mu się zjeżyła.
- Oszalałaś?! – wybuchnął w końcu. Chcesz się dać JEMU wchłonąć! Jeszcze Redowi to rozumiem ale czemu ON. Nie mam żadnej gwarancji, że mi Cię odda,. Pewnie da nogę i poleci w cholerę! Nie obraź się Dragot ufam ci ale nie aż tak, aby powierzyć życie April. Poza tym nie pieprz mi o naszym wspólnym dobru, bo nie ma na nie miejsca. Powiem Ci , jak będzie wyglądać ta walka. Nim się do niego przebijemy zostanie mi połowa mocy, nawet nie będę w stanie go zaatakować, a on mnie zabije jednym ciosem. Będziesz dla Zella tylko deserem i módl się o szybką śmierć, a nie coś gorszego. Idziemy na śmierć dociera to wreszcie do Ciebie?! Skoro teraz nawet Ty nie wierzysz w zwycięstwo, to co ja mam powiedzieć. Teraz to już nawet nie umrzemy razem. A potem Zell tu przyjdzie i zrobi cmentarzysko. Gdybyś myślała nas nie było by tego wszystkiego. Zresztą po co ja gadam i tak zrobisz po swojemu. Ubierz się chociaż, abyś przed nim nie paradowała w samej koszuli nocnej.
Do niego także dotarło, że stoi w bokserkach i T-shircie do spania. Złapał jeszcze jakąś książkę ze stolika i rzucił w stronę Reda. Nie celował w demona ale obok, aby hałas go przepłoszył. Nie chciał na oczach April uganiać się za demonem, to był zły moment. Widział pudełko, które trzymał w pyszczku i nie chciał aby April je odkryła, tam był pierścionek zaręczynowy dla niej. Pudełko pewnie wypadło mu z kieszeni spodni, kiedy kładł się spać. To miało być inaczej. Poszedł na górę się ubrać. Dobrze, że był zły a nie obojętny, zależało mu na dziewczynie i kochał ją. Chciałby ją ochronić i być przy niej, tak jak tego pragnęła ale to było trudne. W tych przykrych słowach było zawarte też inne przesłanie: „Boje się Zella, nie zostawiaj mnie, bez Ciebie nie dam rady”. Zostawiała go tak, jak sama nie chciałaby być nigdy porzucona. Teraz ma iść sam na śmierć, zupełnie sam. Wszedł jeszcze do gabinetu Kurokary i zabrał stamtąd kapsułkę, to był prezent dla April zamówiony przez mężczyznę na później ale teraz bardziej przydatny. Poszedł do sypialni i ubierał się w milczeniu. Przyszła, trzeba było przełamać ten impas, no i też musiała się ubrać. Milczenie już stało się po kilku sekundach nieznośne. Podszedł i wręczył jej kapsułkę.
- Chcę, żebyś była, jak najlepiej chroniona, zrób to dla mnie, proszę – wręczył jej kapsułkę, w której był dobrej jakości uniform, zbroja damska z symbolem rodowym Kuro i nóż z wyrzeźbionym na rękojeści wyjącym wilkiem na tle pełni. Wszystko to symbole członka rodziny, przygotowane i czekające na jej jedno słowo „tak”, które teraz mogło już nigdy nie przyjść. Przytulił ją mocno do siebie, sam się trząsł tylko nie wiedział, czy ze złości, z głęboko skrywanego strachu, czy z głodu.
OOC: trening start
Na dole, Dragot wisiał na lampie i zapewne był w równie wielkim szoku, jak Saiyanin. Chłopakowi ogon podrygiwał przez zbliżającą się pełnie, tak jak wczoraj ostrzegał mógł szybko się wkurzyć ale po informacji dziewczyny cała sierść mu się zjeżyła.
- Oszalałaś?! – wybuchnął w końcu. Chcesz się dać JEMU wchłonąć! Jeszcze Redowi to rozumiem ale czemu ON. Nie mam żadnej gwarancji, że mi Cię odda,. Pewnie da nogę i poleci w cholerę! Nie obraź się Dragot ufam ci ale nie aż tak, aby powierzyć życie April. Poza tym nie pieprz mi o naszym wspólnym dobru, bo nie ma na nie miejsca. Powiem Ci , jak będzie wyglądać ta walka. Nim się do niego przebijemy zostanie mi połowa mocy, nawet nie będę w stanie go zaatakować, a on mnie zabije jednym ciosem. Będziesz dla Zella tylko deserem i módl się o szybką śmierć, a nie coś gorszego. Idziemy na śmierć dociera to wreszcie do Ciebie?! Skoro teraz nawet Ty nie wierzysz w zwycięstwo, to co ja mam powiedzieć. Teraz to już nawet nie umrzemy razem. A potem Zell tu przyjdzie i zrobi cmentarzysko. Gdybyś myślała nas nie było by tego wszystkiego. Zresztą po co ja gadam i tak zrobisz po swojemu. Ubierz się chociaż, abyś przed nim nie paradowała w samej koszuli nocnej.
Do niego także dotarło, że stoi w bokserkach i T-shircie do spania. Złapał jeszcze jakąś książkę ze stolika i rzucił w stronę Reda. Nie celował w demona ale obok, aby hałas go przepłoszył. Nie chciał na oczach April uganiać się za demonem, to był zły moment. Widział pudełko, które trzymał w pyszczku i nie chciał aby April je odkryła, tam był pierścionek zaręczynowy dla niej. Pudełko pewnie wypadło mu z kieszeni spodni, kiedy kładł się spać. To miało być inaczej. Poszedł na górę się ubrać. Dobrze, że był zły a nie obojętny, zależało mu na dziewczynie i kochał ją. Chciałby ją ochronić i być przy niej, tak jak tego pragnęła ale to było trudne. W tych przykrych słowach było zawarte też inne przesłanie: „Boje się Zella, nie zostawiaj mnie, bez Ciebie nie dam rady”. Zostawiała go tak, jak sama nie chciałaby być nigdy porzucona. Teraz ma iść sam na śmierć, zupełnie sam. Wszedł jeszcze do gabinetu Kurokary i zabrał stamtąd kapsułkę, to był prezent dla April zamówiony przez mężczyznę na później ale teraz bardziej przydatny. Poszedł do sypialni i ubierał się w milczeniu. Przyszła, trzeba było przełamać ten impas, no i też musiała się ubrać. Milczenie już stało się po kilku sekundach nieznośne. Podszedł i wręczył jej kapsułkę.
- Chcę, żebyś była, jak najlepiej chroniona, zrób to dla mnie, proszę – wręczył jej kapsułkę, w której był dobrej jakości uniform, zbroja damska z symbolem rodowym Kuro i nóż z wyrzeźbionym na rękojeści wyjącym wilkiem na tle pełni. Wszystko to symbole członka rodziny, przygotowane i czekające na jej jedno słowo „tak”, które teraz mogło już nigdy nie przyjść. Przytulił ją mocno do siebie, sam się trząsł tylko nie wiedział, czy ze złości, z głęboko skrywanego strachu, czy z głodu.
OOC: trening start
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Wto Lip 14, 2015 5:43 pm
Z wielu cząsteczek jej energii, złączyła się w ciało w chatce Kuro. To była pracowita wędrówka duszy, spełniająca modlitwy wielu mieszkańców Vegety. Kto by zdołał zliczyć ile z nich doznało ukojenia i spokojnego snu? Niektórzy bogowie działają tylko w ten sposób, astralnie zaspokajając pragnienia strudzonych. Inni znowu pielęgnują zło, które ma wykiełkować v być zwiastunem zmian. Przesłanie Kaede było zupełnie inne.
Dziś pełniła rolę inspiratorki dużych zmian. Brzmiało to kosmicznie, wręcz nie do wyobrażenia, nawet będąc kaio. Jednocześnie wszyscy próbowali jej wmówić, że to co robi jest złe, że nie powinna, manipuluje, skazuje na zagładę… Zdaje się, iż każdy w chatce zaczynał postrzegać to w coraz ciemniejszych barwach. Co miała zrobić? Wciąż wierzyła, że dla potomnych, dla wszechświata, dla miłości, ta misja jest najważniejszą rzeczą w galaktyce! Jak długo można obserwować zbrodnie Zella, grzebać ciała bliskich i żyć w strachu na tej okrutnej planecie?
Stała zboku i obserwowała każdego z osobna. Do jej mentalności szybko napłynęły falę negatywnych emocji. Patrzyła smutnym wzrokiem, ale w jej tęczówkach odbijał się blask niegasnącej nadziei. Z góry dobiegał odgłosy poirytowanego Kuro. *Czy oni coś nowego ustalili? Starałam się odciągnąć uwagę od wioski…* zastanawiała się, łykając kolejną tabletkę. Po chwili jej ciało znów stało się bardziej podobne do śmiertelniczek. Polubiła je, a zwłaszcza długie czarne włosy. Odgarnęła je teraz wzdychając ciężko. Chyba po prostu była zmuszona poczekać na to, aż ktoś wtajemniczy ją w dalsze plany. Szybkie przeskanowanie okolicy nie wykrywało żadnych zagrożeń, ani potrzeby boskiej interwencji. Po ostatnim ataku odbudowała już domu i elementy muru otaczającego osadę. Po wyjrzeniu przez okno, okazało się też, że całą ucztę już zdążyli zjeść. Uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona. Straciła już dużo energii, na tyle, iż utrzymywanie pozytywnej atmosfery w powietrzu było na dzień dzisiejszy niemożliwe.
Małe czary mary i na stole pojawiły się składniki. Po chwili piekarnik był już nastawiony, a na blacie pojawiły się ciastka gotowe do wypieku. *Teraz sobie popiekę, a potem zabiorą mnie do realizowanie wspólnych planów rebelii…*
Dziś pełniła rolę inspiratorki dużych zmian. Brzmiało to kosmicznie, wręcz nie do wyobrażenia, nawet będąc kaio. Jednocześnie wszyscy próbowali jej wmówić, że to co robi jest złe, że nie powinna, manipuluje, skazuje na zagładę… Zdaje się, iż każdy w chatce zaczynał postrzegać to w coraz ciemniejszych barwach. Co miała zrobić? Wciąż wierzyła, że dla potomnych, dla wszechświata, dla miłości, ta misja jest najważniejszą rzeczą w galaktyce! Jak długo można obserwować zbrodnie Zella, grzebać ciała bliskich i żyć w strachu na tej okrutnej planecie?
Stała zboku i obserwowała każdego z osobna. Do jej mentalności szybko napłynęły falę negatywnych emocji. Patrzyła smutnym wzrokiem, ale w jej tęczówkach odbijał się blask niegasnącej nadziei. Z góry dobiegał odgłosy poirytowanego Kuro. *Czy oni coś nowego ustalili? Starałam się odciągnąć uwagę od wioski…* zastanawiała się, łykając kolejną tabletkę. Po chwili jej ciało znów stało się bardziej podobne do śmiertelniczek. Polubiła je, a zwłaszcza długie czarne włosy. Odgarnęła je teraz wzdychając ciężko. Chyba po prostu była zmuszona poczekać na to, aż ktoś wtajemniczy ją w dalsze plany. Szybkie przeskanowanie okolicy nie wykrywało żadnych zagrożeń, ani potrzeby boskiej interwencji. Po ostatnim ataku odbudowała już domu i elementy muru otaczającego osadę. Po wyjrzeniu przez okno, okazało się też, że całą ucztę już zdążyli zjeść. Uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona. Straciła już dużo energii, na tyle, iż utrzymywanie pozytywnej atmosfery w powietrzu było na dzień dzisiejszy niemożliwe.
Małe czary mary i na stole pojawiły się składniki. Po chwili piekarnik był już nastawiony, a na blacie pojawiły się ciastka gotowe do wypieku. *Teraz sobie popiekę, a potem zabiorą mnie do realizowanie wspólnych planów rebelii…*
Re: Wioska Kuro
Wto Lip 14, 2015 10:30 pm
Sen przyszedł z trudem i zadziwiająco późno. Żadna senna wizja nie zaszczyciła mnie swą obecnością, czego jakoś wcale nie żałowałem. Swego czasu zdarzały mi się problemy ze snem, czy bardziej ze snami. Co noc towarzyszyły mi zdecydowanie nieprzyjemne wizje, co w efekcie prowadziło do licznych pobudek i skrajnego zmęczenia rankiem i prawdziwego piekła dla organizmu w czasie codziennych treningów, jakby i bez tego nie sprawiały trudności. Ale to była już zamierzchła przeszłość, do której niechętnie wracałem. Myślenie o tym wywołało u mnie dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Warunki na planecie też zbytnio nie pomagały, spanie na niej było cokolwiek uporczywe z uwagi na suche i zimne nocne powietrze, aż musiałem zasięgnąć do swoich pokładów Ki by się nieco ogrzać. Morfeusz zaprzestał swoich czarów zaskakująco szybko w porównaniu do tego z jakim trudem je zastosował, co tylko zwiększyło moje niezadowolenie.
Kolor nieba widziany przez okno nieco mnie zmylił, byłem pierwszym, który wstał. Zaspany umysł z pewnym trudem odnalazł się w jeszcze dosyć nieznanym domu Kuro. Szukając łazienki trafiłem do kuchni. Jak się nad tym zastanowić, to nawet dobrze, bo głód zaczął niemiłosiernie ssać zaraz po wejściu do pomieszczenia. Mogłem się tego spodziewać, wczorajszy ograniczony apetyt przeminął, więc organizm chciał wyrównać rachunki, ehh...
W pierwszej chwili nie byłem pewien, czy wypada mi skorzystać z kuchni, jak ze swojej, jednakże... Pusty żołądek kusił mnie nazbyt skutecznie, ospały umysł też się tak bardzo nie buntował, skrupuły były dla niego zbytnim wysiłkiem, by się na nie zebrać. W pierwszej kolejności poszukałem lodówki. Było to nawet łatwiejsze, niż w przypadku mojej własnej, która sama w sobie nie jest wcale mała. Jednak w porównaniu z tą w kuchni Kuro... Cóż, wypadała wręcz żałośnie.
Kolosalny obiekt, szeroki na półtorej szerokości i wysoki na prawie trzy wysokości mojej kanapy, srebrny. Otwarcie obu skrzydeł wielkich wrót było niemal jak spojrzenie na inny świat. Zimny podmuch z wnętrza urządzenia miło przywitał mnie i orzeźwił. Pierwsze wrażenie minęło razem z kojącą ochłodą. Lodówka była dosyć daleka od pełności, mimo to zawierała w sobie więcej, niż moja wypchana po brzegi.
Co za cudowna rzecz, pomyślałem.
Wyuczonym nawykiem, od razu zacząłem się zastanawiać co takiego mógłbym zrobić na śniadanie.
-Zobaczmy co tu mamy... - mruknąłem pod nosem. - Bekon... To już jakiś początek.
Sam bekon to było sporo za mało, zwłaszcza w takich ilościach, poza tym jedzenie mięsa od rana nie należało do najrozsądniejszych, bez względu na to jak się je lubi. Podczas dalszej eksploracji znalazłem również cebulę i ryż, dużo ryżu... Natomiast po zwiedzeniu spiżarni trafiłem na skrzynkę zielonych jabłek...
I co ja z tego mogę zrobić...? Zastanowiłem się.
Moje zdolności kulinarne były na jakimś tam pułapie, który pozwalał mi robić jakieś tam nieco bardziej skomplikowane dania, choć nie miałem co celować w jakąś pracę związaną z dobrym gotowaniem, typu w jakiejś porządnej restauracji. Skupiałem się raczej na uczeniu się przepisów i odtwarzanie ich, ale gdybym miał stworzyć własny przepis... No właśnie, tu się zaczynał problem. Tego typu kreatywność nie należała do moich specjalności. Może mając szeroki wybór składników i sporo czasu w końcu bym na coś wpadł... Ale nie przy takich okolicznościach. Miałem raptem garść elementów, silnie nawołujący żołądek i nadal sen pod powiekami... Taa...
No nic, wykombinuje się coś po w biegu, pomyślałem.
Bez namysłu wstawiłem ryż, to był najbardziej neutralny start, bo dawał mi sporo opcji, niestety na tym się moje opcje kończyły.
-Co dalej? - zapytałem sam siebie.
Z nieukrywanym trudem starałem się przypomnieć sobie swoje śniadania, zwłaszcza te, które robiłem sam, skupiałem się na składnikach, które były w nich użyte, tak by pokrywały się z tymi, które miałem, ewentualnie z jakimiś, które widziałem w lodówce. Myślałem długo, jak i bardzo intensywnie... Aż prawie nie upilnowałem ryżu, szczęśliwie prawie. Mimo to nadal nic. Miast tego, co innego zaistniało w mojej głowie. Skoro już robiłem śniadanie, to mogłem w sumie zrobić porcje dla wszystkich. Ponownie, skrupuły rządzenia się w nieswojej kuchni nawet nie raczyły się pojawić, choć i tak by nic nie wskórały, żołądek perswadował mi, że jeśli się postaram ze śniadaniem, to nie będzie miał mi tego nikt za złe. Zbyt łatwo się z tym musiałem zgodzić... Taka opcja nie stanowiła dużego problemu, zrobienie większej ilości porcji mogłem nazwać chlebem powszednim, w końcu nie raz i nie dwa to ja gotowałem w domu Króla Demonów. Zdobycie zdolności kucharskich pod pewnymi względami było gorsze, niż lepsze. Sądziłem tak na podstawie prostego faktu – gotować zawsze musi ten, kto umie, więc jeśli się umie, to nie można się wymigać, nawet jeśli nie warto. Tu dochodzimy do drugiej tego wady – jeśli się potrafi gotować, to stajemy się bardziej wyczuleni na to co jemy. Nie umiałem znaleźć tego przyczyny, ale już po opanowaniu niezbędnego minimum stałem się wrażliwy na moje codzienne menu. Kiedyś mogłem najeść się „byle czego, byle do pełna”, a później... Owego „byle czego” bym już nie tknął, chociażby z powodu zasmakowania czegoś lepszego i bardziej pożywnego, a mając niezbędne zdolności do stworzenia takiego dania, no cóż, ekstrawagancja wygrywa nad prostotą, nawet w obliczu mojego wrodzonego lenistwa.
Zdążyłem ugotować już kilka kilogramów ryżu nim w końcu znalazłem coś, czego wymogi spełniały dostępne dla mnie składniki, za wyjątkiem jednego, który dosyć prosto mogłem sam przygotować, można było więc rzec, iż miałem wszystko. Trochę się pośpieszyłem z ryżem, gdyż wedle przepisu nie powinien być gotowany sam, ale to udało mnie się szybko naprawić. Zdolności nabyte przede wszystkim do walki, jak się okazywało, mogły być bardzo przydatne i w kuchni. Nie raz mówiono, że kuchnia to pole walki, dopiero po jakimś czasie zrozumiałem jak wiele prawdy jest w tym stwierdzeniu. Podzielność uwagi nabyta w potyczkach z kilkoma przeciwnikami naraz pozwalała ze sporą łatwością obserwować i kontrolować przygotowywane dania na różnych stadiach gotowości, natomiast telekineza pozwalała na dysponowanie wieloma akcesoriami kuchennymi naraz, dzięki czemu moja sprawność przekraczała znacząco tą, jaką każdy, nawet najlepszy ziemski kucharz posiadał, nie mówiąc już o wyostrzonym refleksie i nadludzkiej szybkości, że tak skromnie o sobie powiem. W pewnych przypadkach byłem w stanie i czas przyśpieszyć, choć oczywiście tylko w cudzysłowie. Mogłem nieco podgrzać gotującą się wodę lub patelnię na ogniu, od niedawna również i ochłodzić. Wplatanie nowo opanowanej zdolności w gotowanie szło zadziwiająco płynnie, zastanawiałem się jak będzie z innymi dziedzinami życia.
Nawet mimo moich zdolności minęło trochę czasu nim przygotowałem w mojej opinii odpowiednią ilość jedzenia. Matematyka okazała się pomocna w zadziwiającym stopniu...
-Mamy tutaj Saiyanina, czyli jakichś dziesięciu ludzi, dwójkę halfów, to daje dwanaście ludzi, demona... Eee... Dajmy na to dwudziestu ludzi i mnie, ośmiu ludzi... W sumie jedzenia dla czterdziestu ludzi... Hmm... Najwyżej się dorobi – mruknąłem do siebie.
Rozłożyłem na stole w jadalni talerze, kwadratowe i dosyć głębokie, na środku wielką misę z risotto, lub jak kto woli ryżotto, z jabłkami, nie byłem pewien czy stół wytrzyma taką ilość, ale przypomniałem sobie, że to wszak saiyański stół. Obok znajdował się talerz z piętrzącymi się chrupiącymi paskami smażonego bekonu. Można by powiedzieć, że to dosyć ekscentryczny dodatek, ale zaskakująco dobrze komponował się jako całość z zawartością miski. Do tego szklanki, sok i sztućce, i gotowe. No, prawie. Nalałem jeszcze do miski mleko i ustawiłem obok stołu.
To teraz zostawało tylko... Obudzić resztę. Uwolniłem spokojną, można rzec oznajmiającą falę energii i czekałem w jadalni na odzew.
OOC: Koniec treningu
Kolor nieba widziany przez okno nieco mnie zmylił, byłem pierwszym, który wstał. Zaspany umysł z pewnym trudem odnalazł się w jeszcze dosyć nieznanym domu Kuro. Szukając łazienki trafiłem do kuchni. Jak się nad tym zastanowić, to nawet dobrze, bo głód zaczął niemiłosiernie ssać zaraz po wejściu do pomieszczenia. Mogłem się tego spodziewać, wczorajszy ograniczony apetyt przeminął, więc organizm chciał wyrównać rachunki, ehh...
W pierwszej chwili nie byłem pewien, czy wypada mi skorzystać z kuchni, jak ze swojej, jednakże... Pusty żołądek kusił mnie nazbyt skutecznie, ospały umysł też się tak bardzo nie buntował, skrupuły były dla niego zbytnim wysiłkiem, by się na nie zebrać. W pierwszej kolejności poszukałem lodówki. Było to nawet łatwiejsze, niż w przypadku mojej własnej, która sama w sobie nie jest wcale mała. Jednak w porównaniu z tą w kuchni Kuro... Cóż, wypadała wręcz żałośnie.
Kolosalny obiekt, szeroki na półtorej szerokości i wysoki na prawie trzy wysokości mojej kanapy, srebrny. Otwarcie obu skrzydeł wielkich wrót było niemal jak spojrzenie na inny świat. Zimny podmuch z wnętrza urządzenia miło przywitał mnie i orzeźwił. Pierwsze wrażenie minęło razem z kojącą ochłodą. Lodówka była dosyć daleka od pełności, mimo to zawierała w sobie więcej, niż moja wypchana po brzegi.
Co za cudowna rzecz, pomyślałem.
Wyuczonym nawykiem, od razu zacząłem się zastanawiać co takiego mógłbym zrobić na śniadanie.
-Zobaczmy co tu mamy... - mruknąłem pod nosem. - Bekon... To już jakiś początek.
Sam bekon to było sporo za mało, zwłaszcza w takich ilościach, poza tym jedzenie mięsa od rana nie należało do najrozsądniejszych, bez względu na to jak się je lubi. Podczas dalszej eksploracji znalazłem również cebulę i ryż, dużo ryżu... Natomiast po zwiedzeniu spiżarni trafiłem na skrzynkę zielonych jabłek...
I co ja z tego mogę zrobić...? Zastanowiłem się.
Moje zdolności kulinarne były na jakimś tam pułapie, który pozwalał mi robić jakieś tam nieco bardziej skomplikowane dania, choć nie miałem co celować w jakąś pracę związaną z dobrym gotowaniem, typu w jakiejś porządnej restauracji. Skupiałem się raczej na uczeniu się przepisów i odtwarzanie ich, ale gdybym miał stworzyć własny przepis... No właśnie, tu się zaczynał problem. Tego typu kreatywność nie należała do moich specjalności. Może mając szeroki wybór składników i sporo czasu w końcu bym na coś wpadł... Ale nie przy takich okolicznościach. Miałem raptem garść elementów, silnie nawołujący żołądek i nadal sen pod powiekami... Taa...
No nic, wykombinuje się coś po w biegu, pomyślałem.
Bez namysłu wstawiłem ryż, to był najbardziej neutralny start, bo dawał mi sporo opcji, niestety na tym się moje opcje kończyły.
-Co dalej? - zapytałem sam siebie.
Z nieukrywanym trudem starałem się przypomnieć sobie swoje śniadania, zwłaszcza te, które robiłem sam, skupiałem się na składnikach, które były w nich użyte, tak by pokrywały się z tymi, które miałem, ewentualnie z jakimiś, które widziałem w lodówce. Myślałem długo, jak i bardzo intensywnie... Aż prawie nie upilnowałem ryżu, szczęśliwie prawie. Mimo to nadal nic. Miast tego, co innego zaistniało w mojej głowie. Skoro już robiłem śniadanie, to mogłem w sumie zrobić porcje dla wszystkich. Ponownie, skrupuły rządzenia się w nieswojej kuchni nawet nie raczyły się pojawić, choć i tak by nic nie wskórały, żołądek perswadował mi, że jeśli się postaram ze śniadaniem, to nie będzie miał mi tego nikt za złe. Zbyt łatwo się z tym musiałem zgodzić... Taka opcja nie stanowiła dużego problemu, zrobienie większej ilości porcji mogłem nazwać chlebem powszednim, w końcu nie raz i nie dwa to ja gotowałem w domu Króla Demonów. Zdobycie zdolności kucharskich pod pewnymi względami było gorsze, niż lepsze. Sądziłem tak na podstawie prostego faktu – gotować zawsze musi ten, kto umie, więc jeśli się umie, to nie można się wymigać, nawet jeśli nie warto. Tu dochodzimy do drugiej tego wady – jeśli się potrafi gotować, to stajemy się bardziej wyczuleni na to co jemy. Nie umiałem znaleźć tego przyczyny, ale już po opanowaniu niezbędnego minimum stałem się wrażliwy na moje codzienne menu. Kiedyś mogłem najeść się „byle czego, byle do pełna”, a później... Owego „byle czego” bym już nie tknął, chociażby z powodu zasmakowania czegoś lepszego i bardziej pożywnego, a mając niezbędne zdolności do stworzenia takiego dania, no cóż, ekstrawagancja wygrywa nad prostotą, nawet w obliczu mojego wrodzonego lenistwa.
Zdążyłem ugotować już kilka kilogramów ryżu nim w końcu znalazłem coś, czego wymogi spełniały dostępne dla mnie składniki, za wyjątkiem jednego, który dosyć prosto mogłem sam przygotować, można było więc rzec, iż miałem wszystko. Trochę się pośpieszyłem z ryżem, gdyż wedle przepisu nie powinien być gotowany sam, ale to udało mnie się szybko naprawić. Zdolności nabyte przede wszystkim do walki, jak się okazywało, mogły być bardzo przydatne i w kuchni. Nie raz mówiono, że kuchnia to pole walki, dopiero po jakimś czasie zrozumiałem jak wiele prawdy jest w tym stwierdzeniu. Podzielność uwagi nabyta w potyczkach z kilkoma przeciwnikami naraz pozwalała ze sporą łatwością obserwować i kontrolować przygotowywane dania na różnych stadiach gotowości, natomiast telekineza pozwalała na dysponowanie wieloma akcesoriami kuchennymi naraz, dzięki czemu moja sprawność przekraczała znacząco tą, jaką każdy, nawet najlepszy ziemski kucharz posiadał, nie mówiąc już o wyostrzonym refleksie i nadludzkiej szybkości, że tak skromnie o sobie powiem. W pewnych przypadkach byłem w stanie i czas przyśpieszyć, choć oczywiście tylko w cudzysłowie. Mogłem nieco podgrzać gotującą się wodę lub patelnię na ogniu, od niedawna również i ochłodzić. Wplatanie nowo opanowanej zdolności w gotowanie szło zadziwiająco płynnie, zastanawiałem się jak będzie z innymi dziedzinami życia.
Nawet mimo moich zdolności minęło trochę czasu nim przygotowałem w mojej opinii odpowiednią ilość jedzenia. Matematyka okazała się pomocna w zadziwiającym stopniu...
-Mamy tutaj Saiyanina, czyli jakichś dziesięciu ludzi, dwójkę halfów, to daje dwanaście ludzi, demona... Eee... Dajmy na to dwudziestu ludzi i mnie, ośmiu ludzi... W sumie jedzenia dla czterdziestu ludzi... Hmm... Najwyżej się dorobi – mruknąłem do siebie.
Rozłożyłem na stole w jadalni talerze, kwadratowe i dosyć głębokie, na środku wielką misę z risotto, lub jak kto woli ryżotto, z jabłkami, nie byłem pewien czy stół wytrzyma taką ilość, ale przypomniałem sobie, że to wszak saiyański stół. Obok znajdował się talerz z piętrzącymi się chrupiącymi paskami smażonego bekonu. Można by powiedzieć, że to dosyć ekscentryczny dodatek, ale zaskakująco dobrze komponował się jako całość z zawartością miski. Do tego szklanki, sok i sztućce, i gotowe. No, prawie. Nalałem jeszcze do miski mleko i ustawiłem obok stołu.
To teraz zostawało tylko... Obudzić resztę. Uwolniłem spokojną, można rzec oznajmiającą falę energii i czekałem w jadalni na odzew.
OOC: Koniec treningu
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Lip 15, 2015 8:52 pm
Sporo czasu spędził na rozmowie z Kaioshinką, jednak nie wiele na tym zyskał. Właściwie tylko stracił czas bo nie był w stanie przemówić jej do rozumu. Raczej też nie mógł liczyć na jej pomoc, choć miał pewien pomysł... Zanim Kira odeszła wyłożył ostatnią swoją wolę.
- Jeśli chcesz pomóc w taki sposób by ograniczyć straty, odnajdź dowódców wszystkich komórek, które podejmą walkę tego dnia a ja wyślę im swój plan Blitzkrigu. Kiedy mistic to powiedział, popatrzyła na niego, ale po chwili jej wzrok stał się nieobecny. Szukanie wszystkich sayan odpowiedzialnych za rebelię zajęło jej jakieś dwie sekundy. Otworzyła łączę, dzięki któremu Hikaru mógł bez większych problemów przekazać im pokrótce swój plan. W ten sposób miał nadzieję ograniczyć jeszcze bardziej straty w małpach. Kiedy postawił kropkę za ostatnim zdaniem swej wypowiedzi Kira przerwała łączność, a po chwili odeszła.
Chłopak został jeszcze w swoim umyśle, nie mając świadomości, że w świecie rzeczywistym stworzył plastyczną kulkę Ki wielkości mniej więcej smoczej kuli, którą ugniatał niczym plastelinę. Dopiero po kilku godzinach wrócił do swojego ciała i zorientował się, że w okolicy trochę się działo. Westchnął jednak cicho nie komentując przybycia Reda pod postacią kota, czy też Chepsa robiącego śniadanie dla stada małp. Trzeba przyznać, że to dziwne zbiorowisko, zwłaszcza, patrząc na połączenie demona z boginką.
Po otwarciu oczu zalało go światło dnia, ale też światło pochodzące z jego dłoni. Spojrzał tam i zobaczył coś ciekawego. Plastyczną Ki. W zaciśniętej pięści ki blast powinien zniknąć, lub pęknąć, a ten wykorzystał wszelkie przestrzenie by wypłynąć jak ściśnięta kulka nie upieczonego ciasta. Teraz jednak musiał coś zjeść. Ktoś upichcił żarło, a Hikaru dawno nic nie jadł. Tym ktosiem był Cheps, biedny człowieczek, próbujący nakarmić nieskończone, małpie żołądki. Cóż. Może się przy tym czegoś nauczy. Pozwolił sobie usiąść przy stole jednym pośladkiem by nie stać przy zjedzeniu jednej porcji ryżotta, ale pomiędzy tym usłyszał o planie April przez co cały ryż prawie mu wyszedł nosem. Z trudem przełknął co miał na talerzu i wyszedł do grupki młodych wojowników.
- Dobrze słyszałem ? April, czy sądzisz, że pozwoliłbym swojemu wnukowi zginąć w tej walce ? VEGETA ma myśleć, że to był pojedynek jeden na jeden. "honorowy". Tylko w takiej kwestii zgodziliby się na zmianę władzy. Nie jesteś kompletnie potrzebna w Dragocie. Mało tego- przez Ciebie Kuro nie będzie się mógł skupić na walce bo będzie wiedział, że jesteś w demonie. Jednak Twoja Ki może się jak najbardziej przydać. Planowałem pilnować naszego boga-inaczej by nie stracił diametralnie energii podczas utrzymania Netheru i to też zrobię. Jednak będę musiał pilnować by król nie zabił Kury. Widział, że jego słowa nie zmienią postanowienia dziewczyny. Jednak jako jej nauczyciel musiał wyrazić swoje zdanie.
- Kuro nie przejmuj się tą walką. Damy radę. Nie po raz pierwszy jestem na rodeo. Chepri przygotował posiłek, trzeba nabrać sił przed walką. Jeśli ktokolwiek zwątpi na głos w nasz plan osobiście wyślę go na księżyc Vegety. Ponoć niedotlenienie pomaga w przemyśleniu swoich błędów. Dalej w jego dłoni była mała świetlista kulka, która uginała się pod naciskiem i formowała w różne- na razie bezkształtne-masy.
OCC Trening na technikę start.
- Jeśli chcesz pomóc w taki sposób by ograniczyć straty, odnajdź dowódców wszystkich komórek, które podejmą walkę tego dnia a ja wyślę im swój plan Blitzkrigu. Kiedy mistic to powiedział, popatrzyła na niego, ale po chwili jej wzrok stał się nieobecny. Szukanie wszystkich sayan odpowiedzialnych za rebelię zajęło jej jakieś dwie sekundy. Otworzyła łączę, dzięki któremu Hikaru mógł bez większych problemów przekazać im pokrótce swój plan. W ten sposób miał nadzieję ograniczyć jeszcze bardziej straty w małpach. Kiedy postawił kropkę za ostatnim zdaniem swej wypowiedzi Kira przerwała łączność, a po chwili odeszła.
Chłopak został jeszcze w swoim umyśle, nie mając świadomości, że w świecie rzeczywistym stworzył plastyczną kulkę Ki wielkości mniej więcej smoczej kuli, którą ugniatał niczym plastelinę. Dopiero po kilku godzinach wrócił do swojego ciała i zorientował się, że w okolicy trochę się działo. Westchnął jednak cicho nie komentując przybycia Reda pod postacią kota, czy też Chepsa robiącego śniadanie dla stada małp. Trzeba przyznać, że to dziwne zbiorowisko, zwłaszcza, patrząc na połączenie demona z boginką.
Po otwarciu oczu zalało go światło dnia, ale też światło pochodzące z jego dłoni. Spojrzał tam i zobaczył coś ciekawego. Plastyczną Ki. W zaciśniętej pięści ki blast powinien zniknąć, lub pęknąć, a ten wykorzystał wszelkie przestrzenie by wypłynąć jak ściśnięta kulka nie upieczonego ciasta. Teraz jednak musiał coś zjeść. Ktoś upichcił żarło, a Hikaru dawno nic nie jadł. Tym ktosiem był Cheps, biedny człowieczek, próbujący nakarmić nieskończone, małpie żołądki. Cóż. Może się przy tym czegoś nauczy. Pozwolił sobie usiąść przy stole jednym pośladkiem by nie stać przy zjedzeniu jednej porcji ryżotta, ale pomiędzy tym usłyszał o planie April przez co cały ryż prawie mu wyszedł nosem. Z trudem przełknął co miał na talerzu i wyszedł do grupki młodych wojowników.
- Dobrze słyszałem ? April, czy sądzisz, że pozwoliłbym swojemu wnukowi zginąć w tej walce ? VEGETA ma myśleć, że to był pojedynek jeden na jeden. "honorowy". Tylko w takiej kwestii zgodziliby się na zmianę władzy. Nie jesteś kompletnie potrzebna w Dragocie. Mało tego- przez Ciebie Kuro nie będzie się mógł skupić na walce bo będzie wiedział, że jesteś w demonie. Jednak Twoja Ki może się jak najbardziej przydać. Planowałem pilnować naszego boga-inaczej by nie stracił diametralnie energii podczas utrzymania Netheru i to też zrobię. Jednak będę musiał pilnować by król nie zabił Kury. Widział, że jego słowa nie zmienią postanowienia dziewczyny. Jednak jako jej nauczyciel musiał wyrazić swoje zdanie.
- Kuro nie przejmuj się tą walką. Damy radę. Nie po raz pierwszy jestem na rodeo. Chepri przygotował posiłek, trzeba nabrać sił przed walką. Jeśli ktokolwiek zwątpi na głos w nasz plan osobiście wyślę go na księżyc Vegety. Ponoć niedotlenienie pomaga w przemyśleniu swoich błędów. Dalej w jego dłoni była mała świetlista kulka, która uginała się pod naciskiem i formowała w różne- na razie bezkształtne-masy.
OCC Trening na technikę start.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Czw Lip 16, 2015 2:01 am
Miewałem ciężkie poranki. Budziłem się po drugiej stronie globu nie pamiętając co robiłem ostatniej nocy. Budziłem się w wulkanie, w kanalizacji lub nawet w gej barze. Ale miewałem również legendarnie ciężkie poranki. Takie jak dzisiejszy. Po marnej godzinie snu moje ciało ledwie uporało się z regeneracją siniaków z dzisiejszej nocy. Demony takie jak ja nie muszą spać. Ale po takim treningu jest to jak najbardziej wskazane. Czuje się mniej więcej tak styrany jak po walce z Super Saiyaninem drugiego poziomu. W pewnym momencie nawet tak wyglądałem. Na szczęście dostosowujące się ciało zregenerowało się w znacznie twardszej, i silniejszej odmianie. Mówią że jeśli nie czujesz bólu po treningu to nie trenowałeś dobrze... Widać ja trenowałem śpiewająco.
Oczy otworzyłem w połowie lotu z lampy na kanapę. Lotu który odbywał się wyłącznie za pośrednictwem zdrętwiałych mięśni, niemogących się dłużej na lampie utrzymać i grawitacji. Zdołałem jedynie przerolować się w powietrzu by po upadku dalej być w pozycji leżącej. Niestety już jako przytomny demon. Rozejrzałem się na lewo, rozejrzałem na prawo. Nie mam pojęcia która godzina. Wiem za to jedno. Ktoś jest już przytomny. I ten ktoś to człowiek.Ale mam wrażenie że jak tam teraz przyjdę zalany potem, krwią, cudzym potem, cudzą krwią, i ogólnie cały cuchnący to mnie stąd wyproszą. Tak nie wypada jak jest się w gości, toteż przydałby się jakiś szałer. Z drugiej strony to przecież Saiyanie. Brudasy i żarłocy. Jak chrzaniłem higienę dotąd tak chrzanię ją teraz. Skoro i tak już nie śpię, to chociaż się przywitam. Zdjąłem płaszcz w netherze, ale jakimś cudem wciąż miałem go na sobie w realu, więc powiesiłem go ładnie na kanapie, i wyruszyłem w stronę z jadalni.
Wstanie na obie nogi nigdy jeszcze nie było takie trudne. Moje nogi były jak ze steropianu, i co się dziwić. Gdybym wstał 10 godzin później nie miał bym tego problemu. Ale skoro obrałem styl hardkora, to muszę się go trzymać. Zrobiłem pierwszy krok, i zrozumiałem że bez bukujutsu nie podołam. Zaraz... ale skoro już zacząłem korzystać z tej techniki czemu by nie...
Teraz chodzenie nie sprawiało mi problemu, gdyż stopy swe stawiałem na suficie będąć do góry nogami. Musiałem się sporo nawyginać by zmieścić się w niektórych przejściach, ale demony były przyzwyczajone do walki do góry nogami, toteż nie miałem najmniejszego problemu z orientacją. I znalazłem go. Chepri Makaron, czy jakoś tak. Wygląda jakby dobierał się do lodówki Kuro. W sumie niezła myśl, duże śniadanie może nie zregeneruje mojej KI, ale dla mojego ciała przyniesie ono zbawienie. Robiłem kroki mniej lub bardziej przypominające spider mana skradającego się do super złoczyńcy. Lecz tak jakby....sytuacja była odwrotna niż w tej kreskówce.
-Bez jaj, ryż? To białe gówno nie ma smaku.Tak poza tym to Dzieńdobry Chepri.
Powiedziałem ironicznym tonem stojąc jakiś metr za nim, wciąż do góry nogami tak, że nasze głowy były na równej wysokości mniej więcej. Patrzyłem na lodówkę, sam przeczytałem ze 4 książki o gotowaniu w bibliotece podziemnej, więc coś tam wiedziałem. Ale to co sie działo u nich w lodówce to jakiś dramat. Z tego się nic kur** nie da zrobić. Mam chocolate beam ale czekolady oni nie zjedzą na śniadanie.
-Mam pewien pomysł. Zaraz do ciebie wrócę.
Powiedziałem po czym wyleciałem z domu. Najpierw powoli by nie budzić nikogo, potem po opuszczeniu domu najszybciej jak mogłem.
Wróciłem do jadalni minutę i 48 sekund później, przynosząc ze sobą telekinezą ogromną(jak dla człowieka) ilość mięsa, wszystko czyste i zjadliwe, tłuszczu zero. Nie było tego jednocześnie za dużo, by stanowiło odpowiedną proporcję do ryżu.
-Za cholerę nie wiem co zabiłem, ale wygląda całkiem smacznie. Dodaj to do ryżu to danie będzie zjadliwe.Lepsze byłoby z sosem Ale Kuro się wpieni jak znowu coś zawinę. Nie ma za co.
Powiedziałem beztrosko, bezczelnie wręcz ale taki jest mój styl. Jako że ta podróż nieco mnie ogarnięła to zszedłem z sufitu i usiadłem na krześle przy stole, opierając rękę o sam stół. I dając komentarze do pracy Chepsa, mniej lub bardziej irytujące. Gdy podał do stołu leniwie przysunąłem się w kierunku po części swego dzieła. Ale wtedy przyszła April, i to co powiedziała zresetowało moje podejście do świata.
-Co kur*a!?
Odpowiedziałem po jej pierwszej wypowiedzi, nie wiedząc jakie psychotropy zażyła. Mnie nie ufa się wystarczajaco by dać 5 zeni na jedzenie, a co dopiero by dać....siebie. Szczena mi opadła, oczy zaczęły przypominać filiżanki herbaty, kiwałem głową na lewo i prawo nie dowierzając ani w to co widzę, ani w to co słyszę. Ona nie może być poważna... To nie może dziać się naprawdę. Gdy skończyła mówić dalszą część planu, ponownie dodałem:
-Co kur*a!!!???
Lecz tym razem mniej zdziwiony, a bardziej podważający. Potem Kuro dodał swoje dwa grosze, i aż dziwiłem mu się co do lekkości wypowiadanych przez niego słów.Mimo iż jego opinia była negatywna wobec mnie, to była jak najbardziej słuszna. Choć mógł być bardziej stanowczy. Babie trzeba założyć Chomonto...homonto.. nieważne. Jednak gdy się temu zastanowić... To mogło by mi pójść na ręke. Chce zobaczyć minę tego dumnego Saiyanina gdy życie jej ukochanej będzie zależeć ode mnie. Chce widzieć jak boi się mnie zranić.Ale co najważniejsze, chce zobaczyć jego minę gdy... Wszystko w swoim czasie. Tak wiec jedyny powód by zgodzić się na ten pomysł - nienawiść. A może i przyjaźń? To się okaże.
Wstałem i podszedłem do April. Blisko. Wręcz za blisko. Spojrzałem jej w oczy, i szepnąłem do jej ucha:
-Będziesz bezpieczna. Obiecuję. Pożegnaj się ze wszystkimi mimo wszystko.
Dlaczego to powiedziałem? Znowu zobaczyłem w jej oczach Roksanę. Korzystając z bliskości sprawdziłem nawet czy nie pachniała tak samo. Aż tak dobrze nie było. Ale samo to dodaje mi drugi powód by się zgodzić. By coś sobie udowodnić. Jeśli będę mógł ochronić ją, to znaczy że będę mógł ochronić Roksanę. Nawet przed królem. Wróciłem się na siedzenie i powoli opróżniałem kolejne miski smakując szczególnie kurcza...cokolwiek. Ważne że było smaczne i było mięsem.
OOC:
trening start
Oczy otworzyłem w połowie lotu z lampy na kanapę. Lotu który odbywał się wyłącznie za pośrednictwem zdrętwiałych mięśni, niemogących się dłużej na lampie utrzymać i grawitacji. Zdołałem jedynie przerolować się w powietrzu by po upadku dalej być w pozycji leżącej. Niestety już jako przytomny demon. Rozejrzałem się na lewo, rozejrzałem na prawo. Nie mam pojęcia która godzina. Wiem za to jedno. Ktoś jest już przytomny. I ten ktoś to człowiek.Ale mam wrażenie że jak tam teraz przyjdę zalany potem, krwią, cudzym potem, cudzą krwią, i ogólnie cały cuchnący to mnie stąd wyproszą. Tak nie wypada jak jest się w gości, toteż przydałby się jakiś szałer. Z drugiej strony to przecież Saiyanie. Brudasy i żarłocy. Jak chrzaniłem higienę dotąd tak chrzanię ją teraz. Skoro i tak już nie śpię, to chociaż się przywitam. Zdjąłem płaszcz w netherze, ale jakimś cudem wciąż miałem go na sobie w realu, więc powiesiłem go ładnie na kanapie, i wyruszyłem w stronę z jadalni.
Wstanie na obie nogi nigdy jeszcze nie było takie trudne. Moje nogi były jak ze steropianu, i co się dziwić. Gdybym wstał 10 godzin później nie miał bym tego problemu. Ale skoro obrałem styl hardkora, to muszę się go trzymać. Zrobiłem pierwszy krok, i zrozumiałem że bez bukujutsu nie podołam. Zaraz... ale skoro już zacząłem korzystać z tej techniki czemu by nie...
Teraz chodzenie nie sprawiało mi problemu, gdyż stopy swe stawiałem na suficie będąć do góry nogami. Musiałem się sporo nawyginać by zmieścić się w niektórych przejściach, ale demony były przyzwyczajone do walki do góry nogami, toteż nie miałem najmniejszego problemu z orientacją. I znalazłem go. Chepri Makaron, czy jakoś tak. Wygląda jakby dobierał się do lodówki Kuro. W sumie niezła myśl, duże śniadanie może nie zregeneruje mojej KI, ale dla mojego ciała przyniesie ono zbawienie. Robiłem kroki mniej lub bardziej przypominające spider mana skradającego się do super złoczyńcy. Lecz tak jakby....sytuacja była odwrotna niż w tej kreskówce.
-Bez jaj, ryż? To białe gówno nie ma smaku.Tak poza tym to Dzieńdobry Chepri.
Powiedziałem ironicznym tonem stojąc jakiś metr za nim, wciąż do góry nogami tak, że nasze głowy były na równej wysokości mniej więcej. Patrzyłem na lodówkę, sam przeczytałem ze 4 książki o gotowaniu w bibliotece podziemnej, więc coś tam wiedziałem. Ale to co sie działo u nich w lodówce to jakiś dramat. Z tego się nic kur** nie da zrobić. Mam chocolate beam ale czekolady oni nie zjedzą na śniadanie.
-Mam pewien pomysł. Zaraz do ciebie wrócę.
Powiedziałem po czym wyleciałem z domu. Najpierw powoli by nie budzić nikogo, potem po opuszczeniu domu najszybciej jak mogłem.
Wróciłem do jadalni minutę i 48 sekund później, przynosząc ze sobą telekinezą ogromną(jak dla człowieka) ilość mięsa, wszystko czyste i zjadliwe, tłuszczu zero. Nie było tego jednocześnie za dużo, by stanowiło odpowiedną proporcję do ryżu.
-Za cholerę nie wiem co zabiłem, ale wygląda całkiem smacznie. Dodaj to do ryżu to danie będzie zjadliwe.Lepsze byłoby z sosem Ale Kuro się wpieni jak znowu coś zawinę. Nie ma za co.
Powiedziałem beztrosko, bezczelnie wręcz ale taki jest mój styl. Jako że ta podróż nieco mnie ogarnięła to zszedłem z sufitu i usiadłem na krześle przy stole, opierając rękę o sam stół. I dając komentarze do pracy Chepsa, mniej lub bardziej irytujące. Gdy podał do stołu leniwie przysunąłem się w kierunku po części swego dzieła. Ale wtedy przyszła April, i to co powiedziała zresetowało moje podejście do świata.
-Co kur*a!?
Odpowiedziałem po jej pierwszej wypowiedzi, nie wiedząc jakie psychotropy zażyła. Mnie nie ufa się wystarczajaco by dać 5 zeni na jedzenie, a co dopiero by dać....siebie. Szczena mi opadła, oczy zaczęły przypominać filiżanki herbaty, kiwałem głową na lewo i prawo nie dowierzając ani w to co widzę, ani w to co słyszę. Ona nie może być poważna... To nie może dziać się naprawdę. Gdy skończyła mówić dalszą część planu, ponownie dodałem:
-Co kur*a!!!???
Lecz tym razem mniej zdziwiony, a bardziej podważający. Potem Kuro dodał swoje dwa grosze, i aż dziwiłem mu się co do lekkości wypowiadanych przez niego słów.Mimo iż jego opinia była negatywna wobec mnie, to była jak najbardziej słuszna. Choć mógł być bardziej stanowczy. Babie trzeba założyć Chomonto...homonto.. nieważne. Jednak gdy się temu zastanowić... To mogło by mi pójść na ręke. Chce zobaczyć minę tego dumnego Saiyanina gdy życie jej ukochanej będzie zależeć ode mnie. Chce widzieć jak boi się mnie zranić.Ale co najważniejsze, chce zobaczyć jego minę gdy... Wszystko w swoim czasie. Tak wiec jedyny powód by zgodzić się na ten pomysł - nienawiść. A może i przyjaźń? To się okaże.
Wstałem i podszedłem do April. Blisko. Wręcz za blisko. Spojrzałem jej w oczy, i szepnąłem do jej ucha:
-Będziesz bezpieczna. Obiecuję. Pożegnaj się ze wszystkimi mimo wszystko.
Dlaczego to powiedziałem? Znowu zobaczyłem w jej oczach Roksanę. Korzystając z bliskości sprawdziłem nawet czy nie pachniała tak samo. Aż tak dobrze nie było. Ale samo to dodaje mi drugi powód by się zgodzić. By coś sobie udowodnić. Jeśli będę mógł ochronić ją, to znaczy że będę mógł ochronić Roksanę. Nawet przed królem. Wróciłem się na siedzenie i powoli opróżniałem kolejne miski smakując szczególnie kurcza...cokolwiek. Ważne że było smaczne i było mięsem.
OOC:
trening start
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Czw Lip 16, 2015 6:18 pm
Zamyślił się na tyle mocno, że nie zauważył przybycia zarówno Kuro, April, Dragota jak i Hikaru. Chyba to małe, włochate ciałko przejmowało nad nim kontrolę i bardziej zachowywał się jak kot, a nie demon. Gonił wzrokiem za muszką, którą później chciał złapać łapką, bo w pyszczku ciągle trzymał znalezione pudełeczko. Dopiero kroki April wybudziły go z kociego transu, gdy wojowniczka prawie że pochwyciła zgubę. Przeszkodził jej nie Red, a Kuro, który omal nie trafił kota w łebek. Ten przestraszony w iście mistrzowski sposób wskoczył na dach nad werandą, a potem wpakował się przez okno do sypialni gospodarzy. Później policzy się z Drobikiem...
Odłożył pudełko na swoje miejsce, chociaż korciło go zajrzenie do środka. Niestety miał zbyt puchate i niezdarne łapki do otwarcia, a nie był w stanie zastosować telekinezy. Nie czuł się zbyt dobrze w tej przemianie - krępowała go, lecz to pewnie za karę z powodu masakry na orbicie. Los bywa złośliwy.
Wskoczył ponownie na parapet, jednak zanim zszedł do towarzystwa wyniuchał malutkim noskiem świeżo rozlane mleko, toteż tak trafił do kuchni z szefem Chepri i... Dragotem. Coś szybko przemieszczał się Arcydemon, albo Red miał już zwidy. Tak czy inaczej, nie interesował go aromat ryżotto, ani bekonu, ani świeżej dostawy mięsa z rąk Niebieskiego demona, i nawet ciasteczka Kaede nie podchodziły pod jego gust. Zaraz, zaraz... tylu wojowników na Vegecie, a nadal siedzą na czterech literach i nic nie robią?! Ktoś z nich mógł pomóc w walce z Saiyanami na orbicie Ziemi, ale niee - woleli biesiadować! Coraz mniej sensu widział w interwencji w ratowaniu Ziemi, skoro za chwilę mogą pojawić się kolejne statki zmierzające na Błękitną Planetę, bo partyzanci odpoczywali. Gdy tylko prędko wypił duszkiem mleczko na misce wyszedł na zewnątrz, i usłyszał zwątpienie Kury, deklarację April, wsparcie słowne Hikaru. Słowa, słowa, słowa! Trzeba działać!
A propo zemsty na Kuro - wskoczył mu na czuprynę, do której doczepił się pazurami i nie puszczał. Miał Saiyan tak bujną fryzurę, że było widać tylko oczy i ogon koto-Reda. Będzie trudno go stamtąd wykurzyć.
>>>Zrobię wszystko, by poświęcenie June nie poszło na marne.<<<
W końcu udało mu się przemówić telepatycznie, a to zaledwie kropla w morzu potrzeb na polu bitwy. Jak ma im pomóc? Jeszcze nie wiedział, lecz siedzieć bezczynnie nie miał zamiaru. Już i tak dotknęła go strata demonicy i Shigo - nie pozwoli na kolejną śmierć w szeregach partyzantów.
[Ooc: Trening, część pierwsza]
Odłożył pudełko na swoje miejsce, chociaż korciło go zajrzenie do środka. Niestety miał zbyt puchate i niezdarne łapki do otwarcia, a nie był w stanie zastosować telekinezy. Nie czuł się zbyt dobrze w tej przemianie - krępowała go, lecz to pewnie za karę z powodu masakry na orbicie. Los bywa złośliwy.
Wskoczył ponownie na parapet, jednak zanim zszedł do towarzystwa wyniuchał malutkim noskiem świeżo rozlane mleko, toteż tak trafił do kuchni z szefem Chepri i... Dragotem. Coś szybko przemieszczał się Arcydemon, albo Red miał już zwidy. Tak czy inaczej, nie interesował go aromat ryżotto, ani bekonu, ani świeżej dostawy mięsa z rąk Niebieskiego demona, i nawet ciasteczka Kaede nie podchodziły pod jego gust. Zaraz, zaraz... tylu wojowników na Vegecie, a nadal siedzą na czterech literach i nic nie robią?! Ktoś z nich mógł pomóc w walce z Saiyanami na orbicie Ziemi, ale niee - woleli biesiadować! Coraz mniej sensu widział w interwencji w ratowaniu Ziemi, skoro za chwilę mogą pojawić się kolejne statki zmierzające na Błękitną Planetę, bo partyzanci odpoczywali. Gdy tylko prędko wypił duszkiem mleczko na misce wyszedł na zewnątrz, i usłyszał zwątpienie Kury, deklarację April, wsparcie słowne Hikaru. Słowa, słowa, słowa! Trzeba działać!
A propo zemsty na Kuro - wskoczył mu na czuprynę, do której doczepił się pazurami i nie puszczał. Miał Saiyan tak bujną fryzurę, że było widać tylko oczy i ogon koto-Reda. Będzie trudno go stamtąd wykurzyć.
>>>Zrobię wszystko, by poświęcenie June nie poszło na marne.<<<
W końcu udało mu się przemówić telepatycznie, a to zaledwie kropla w morzu potrzeb na polu bitwy. Jak ma im pomóc? Jeszcze nie wiedział, lecz siedzieć bezczynnie nie miał zamiaru. Już i tak dotknęła go strata demonicy i Shigo - nie pozwoli na kolejną śmierć w szeregach partyzantów.
[Ooc: Trening, część pierwsza]
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sob Lip 18, 2015 11:50 am
Miałam ochotę wykrzyczeć mu wszystko, ale się powstrzymałam. Zawsze byłam impulsywną osobą i zazwyczaj mówiłam co myślę, ale tym razem postanowiłam się powstrzymać. Pokornie wysłuchałam jego wyrzutów. Ja wiedziałam, że on to wygra, ale musiałam się ubezpieczyć w razie jakiejś ewentualności. Wierzyłam całym sercem, Kuro nie doceniał swoich mocy, a ja musiałam zagwarantować, że w razie czego będzie osoba, która dokończy to, co on zaczął. Wzięłam posłusznie kapsułę i spojrzałam na niego, było mi smutno, że tak to wszystko odbierał.
- Chciałam coś zmienić, dla tych ludzi, dla Ciebie i siebie. Dla wszystkich, szkoda że tylko Ty tego nie dostrzegłeś i tylko Ty nie widzisz jak wszyscy w Ciebie wierzą. Masz moc, której Zell nie ma i nie mówię to o sile. Kiedyś to zrozumiesz. – powiedziałam wychodząc z pomieszczenia, jeszcze tylko na odchodne widziałam jak Kuro rzuca książką w Reda! Ej! Weszłam do pomieszczenia obok, aby się przebrać, a gdy byłam gotowa wyszłam. Poczułam jakieś zapachy i wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam głodna. Zdawałam sobie sprawę, że tylko Kaede mnie rozumie i wie, że dobrze robię. Ledwo wyszłam, a dostałam reprymendę od Hikaru. No tak, bo on wie najlepiej, westchnęłam głośno. To straszne, ale w tym momencie miałam ochotę trzasnąć drzwiami i nigdy nie wrócić. Serio. Nikt nie rozumiał, że Dragot mnie odda, ja to po prostu wiem. Nie wiedziałam czemu, ale łączyła mnie z Dragotem jakaś dziwna więź, nie do opisania, ale poprzez to wiedziałam, że on mnie zwróci i ochroni. Po prostu o tym wiedziałam. Weszłam do kuchni i jak tylko zobaczyłam to bujne śniadanie aż oczy mi się zaświeciły z radości.
- Matko! Chepri, jesteś aniołem! – krzyknęłam patrząc na obfitość stołu. Mój ostatni posiłek przed wchłonięciem, ciekawe jak to jest. Wyszczerzyłam się do chłopaka i zaczęłam pałaszować, gdy w końcu się najadłam ujrzałam Reda we włosach Kuro. Wyglądało to dosyć zabawne, z jego włosów widać było tylko czerwone oczy kota. Jak ja uwielbiam tego demona. Gdy podszedł do mnie Dragot nie przeraziły mnie jego słowa, a jego spojrzenie potwierdziło to, co wcześniej myślałam. Coś na łączy, ale nie wiem co...
- Zdziwisz się Drag, ale Ci ufam – odpowiedziałam krótko delikatnie się uśmiechając. Widziałam spojrzenie Kuro, który niemalże lustrował mnie. Chciałam się z nim jeszcze pożegnać, na osobności. Wzięłam go za rękę i w ogóle nie zwracając uwagi na mojego przyjaciela na czuprynie zaciągnęłam go do drugiego pokoju.
- Zaufaj mu, tak jak ufasz mi – powiedziałam cicho odgarniając mu trochę włosów z czoła – Kocham Cię i wierzę, że niedługo się zobaczymy i opuścimy to miejsce. Należy nam się urlop, bądź dzielny, nie będzie mnie przy Tobie, ale zawsze będę tutaj.
Dotknęłam delikatnie jego klatki piersiowej, czułam jak zadrżał, nie chciał abym to robiła, ale ja musiałam. Coś mi podpowiadało, że tak właśnie będzie dobrze.
- Jesteś silniejszy od Zella, naprawdę, a gdy tylko będziesz chciał to będę przy Tobie, nie opuszczę Cię, ale to od Ciebie będzie zależeć to, czy będziesz tego chciał. – mówiąc to pocałowałam go – Opiekuj się nim.
Wskazałam na kota i znowu weszłam do kuchni tym razem z poważną miną. Zerknęłam na demona, po czym kiwnęłam głową.
- Jestem gotowa Drag.
Occ: żegnam was na miesiąc Wbiję jeszcze w niedzielę na pewno, a tak to od czasu do czasu postaram się wejść żeby coś doczytać, ale niczego nie obiecuję!! Drag, wchłaniaj.
- Chciałam coś zmienić, dla tych ludzi, dla Ciebie i siebie. Dla wszystkich, szkoda że tylko Ty tego nie dostrzegłeś i tylko Ty nie widzisz jak wszyscy w Ciebie wierzą. Masz moc, której Zell nie ma i nie mówię to o sile. Kiedyś to zrozumiesz. – powiedziałam wychodząc z pomieszczenia, jeszcze tylko na odchodne widziałam jak Kuro rzuca książką w Reda! Ej! Weszłam do pomieszczenia obok, aby się przebrać, a gdy byłam gotowa wyszłam. Poczułam jakieś zapachy i wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam głodna. Zdawałam sobie sprawę, że tylko Kaede mnie rozumie i wie, że dobrze robię. Ledwo wyszłam, a dostałam reprymendę od Hikaru. No tak, bo on wie najlepiej, westchnęłam głośno. To straszne, ale w tym momencie miałam ochotę trzasnąć drzwiami i nigdy nie wrócić. Serio. Nikt nie rozumiał, że Dragot mnie odda, ja to po prostu wiem. Nie wiedziałam czemu, ale łączyła mnie z Dragotem jakaś dziwna więź, nie do opisania, ale poprzez to wiedziałam, że on mnie zwróci i ochroni. Po prostu o tym wiedziałam. Weszłam do kuchni i jak tylko zobaczyłam to bujne śniadanie aż oczy mi się zaświeciły z radości.
- Matko! Chepri, jesteś aniołem! – krzyknęłam patrząc na obfitość stołu. Mój ostatni posiłek przed wchłonięciem, ciekawe jak to jest. Wyszczerzyłam się do chłopaka i zaczęłam pałaszować, gdy w końcu się najadłam ujrzałam Reda we włosach Kuro. Wyglądało to dosyć zabawne, z jego włosów widać było tylko czerwone oczy kota. Jak ja uwielbiam tego demona. Gdy podszedł do mnie Dragot nie przeraziły mnie jego słowa, a jego spojrzenie potwierdziło to, co wcześniej myślałam. Coś na łączy, ale nie wiem co...
- Zdziwisz się Drag, ale Ci ufam – odpowiedziałam krótko delikatnie się uśmiechając. Widziałam spojrzenie Kuro, który niemalże lustrował mnie. Chciałam się z nim jeszcze pożegnać, na osobności. Wzięłam go za rękę i w ogóle nie zwracając uwagi na mojego przyjaciela na czuprynie zaciągnęłam go do drugiego pokoju.
- Zaufaj mu, tak jak ufasz mi – powiedziałam cicho odgarniając mu trochę włosów z czoła – Kocham Cię i wierzę, że niedługo się zobaczymy i opuścimy to miejsce. Należy nam się urlop, bądź dzielny, nie będzie mnie przy Tobie, ale zawsze będę tutaj.
Dotknęłam delikatnie jego klatki piersiowej, czułam jak zadrżał, nie chciał abym to robiła, ale ja musiałam. Coś mi podpowiadało, że tak właśnie będzie dobrze.
- Jesteś silniejszy od Zella, naprawdę, a gdy tylko będziesz chciał to będę przy Tobie, nie opuszczę Cię, ale to od Ciebie będzie zależeć to, czy będziesz tego chciał. – mówiąc to pocałowałam go – Opiekuj się nim.
Wskazałam na kota i znowu weszłam do kuchni tym razem z poważną miną. Zerknęłam na demona, po czym kiwnęłam głową.
- Jestem gotowa Drag.
Occ: żegnam was na miesiąc Wbiję jeszcze w niedzielę na pewno, a tak to od czasu do czasu postaram się wejść żeby coś doczytać, ale niczego nie obiecuję!! Drag, wchłaniaj.
Re: Wioska Kuro
Sro Lip 22, 2015 9:11 pm
Nie tak, nie tak, to wszystko nie tak miało być. Nie takie miało być ich ostatnie pożegnanie, nie teraz. Jedząc śniadanie większość czasu milczał, nie chciał, ani powodować większej kłótni, ani rozstać się z April w złej atmosferze. Specjalnie nastawił sobie budzik wcześniej, aby zrobić zakupy na śniadanie dla gości. Chepri go uprzedził i wyczarował coś na prawdę dobrego. Pałaszował z apetytem. Saiyanowi wstyd było za taki nędzny stan lodówki w obecności gości, powinien pomyśleć o tym już wczoraj. Przy śniadaniu poinformowali Kaede o swoich planach podtrucia żołnierzy i poprosili ją o pomoc w tej sprawie. Telepatycznie Kuro poinformował też Raziela oraz Vivian, aby jutro nie jedli obiadu w stołówce, a przynajmniej zupy lub czegoś z sosem. Nie mówił dlaczego.
Gorzej gdy przyszło do pożegnania. Nawet tej chwili nie mogli od kilku dni spędzić sami, Red zemścił się za rzut książką i wbił się pazurami w głowę Saiyana. Dobra miał rację ale teraz? Kuro dźgnął kota palcem w bok zmuszając do zejścia ale z jego włosów rozległo się tylko groźne syczenie. Kiedy byli sam na sam z April, Kuro zwykł nazywać Reda ich metodą antykoncepcyjną. Nawet jako kot działał skutecznie. Nie mógł jej przytulić, ani namiętnie pocałować po raz ostatni. Musieli pożegnać się jak przyjaciele, nie jak kochankowie.
Zdaniem Kuro niezależnie od wygranej czy przegranej i tak nie będą razem. Nawet jeśli zostanie królem, to niezależnie od starań nikt nie pozwoli aby miał halfkę u boku, zresztą król Vegety nie miał żony, miał nałożnice. Nie ma mowy, żeby ukochana skończyła jako dziwka. Szybka śmierć byłaby lepszym wyjściem dla niego, wszystko by się rozwiązało. Patrzył tylko pełnym smutku wzrokiem, kiedy znikała. Ból i cierpienie wylewało się z niego za każdym razem, kiedy spojrzał na demona, bo wiedział że ma w sobie jego ukochaną. Wyszedł z kotem na głowie. Musiał zająć się mieszkańcami, wiadomość o June w tym momencie zeszła na drugi plan. Pomógł uprzątnąć jeszcze pozostałości wczorajszego ataku i obszedł wszystkich mieszkańców z informacją, aby byli gotowi na ewakuację. Kto wie, czy atak się nie powtórzy albo co stanie się po jego przegranej. Demon zeskoczył mu z głowy i kryjąc się to za płotem, czy kamieniem znienacka atakował go i drapał. Dalszy ciąg kary.
- Wyglądam teraz jakbym uprawiał dziki seks z ....... – wykrzyczał na demona i w ostatnich chwili ugryzł się w język. Red i tak nie wiedział o czym mowa.
Przez kolejne dwa dni dużo mówił do kota o wszystkim. W tym momencie, był to jego najlepszy przyjaciel. To chyba miała być właśnie kara demona, sam nic nie mógł mówić, za to słuchał, a Kuro był wobec niego szczery. Jednak, gdy do kociego cielska chciały dobrać się dzieci, Kuro zabrał go na ręce, Red był jeszcze zapewne zbyt obolały na spotkanie z niedelikatnymi rączkami. Gorzej gdy odwiedzili rodziny dwóch żołnierzy zabitych podczas ataku na Ziemię. Saiyan, ani słowem nie wspomniał o Redzie, czy June ale skłamał, że słyszał o awarii statków, rozszczelnieniu poszycia, że nie czuje ich Ki i przypuszcza, że to właśnie oni ulegli wypadkowi. I tak dowiedzą się prawdy ale już będą na nią przygotowani, no i może kilku Saiyan przeżyło tą masakrę, a wśród nich ta dwójka, kto tam wie. Przeszli się jeszcze raz po wiosce zbierając do drewnianego wózka na kółkach pistolety zabawki na wodę i wrócili do zielarni, gdzie Chepri i Dragot pracowali na razie nad środkiem przeczyszczającym. Chłopaka ponownie na widok Dragota przybiła fala smutku. Dopuszczenie demona do informacji o różnych wywarach z pewnością będzie miało katastrofalne skutki w przyszłości ale teraz potrzebna była każda para rąk do pracy. Nawet Red pomagał skacząc po pólkach i przynosząc w pyszczku woreczki z potrzebnymi ziołami.
Dołączył do pracy, a zegar tykał. Po południu i sytym obiedzie trenowali wszyscy razem walcząc nawet z Hikaru. To nie był trening siłowy, na taki było już za późno. Teraz trzeba było przygotować się na wszystkie możliwe brudne chwyty, żołnierze ani Zell nie będą się patyczkować walką fair play. Mistick znał bardzo dużo sztuczek i raczył nimi młodych wojowników z nieukrywaną przyjemnością. Po kolacji Kuro poprosił Kaede, aby zabrała go gdzieś daleko, chciał w samotności poćwiczyć pewną technikę na sucho. Po prawdzie nie chciał, aby Dragot i Chepri znali jej podstawy.
Niedawno ćwiczył smoczy atak w umyśle pod okiem Hikaru, w rzeczywistości mu nie szło. To co z niego wychodziło wyglądało bardziej na zdechłego węża. Nie rozumiał czemu, robił przecież wszystko poprawnie, oczywiście w mniejszej skali zużywając Ki. /cisza i spokój pozwalały mu się dostatecznie skupić, aż wdrożył się w rytm i wsłuchał w energię. Czasem miał tylko wrażenie, że wzrok medytującej nieopodal Kaede przewierca mu serce na wylot.
Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że do takiego ataku trzeba włożyć znacznie więcej Ki niż posiadał. Czyżby Hikaru liczył, na to że Kuro wybuchnie złością i co? Jak się wkurzy to wydobędzie z siebie więcej energii? Saiyan poczuł się, jakby mu ktoś wbił w plecy sporych rozmiarów siekierę. Nie był aż tak wkurzony na Zella, wychował się dorastał otoczony jego terrorem, bardziej się go bał. Czuł się jeszcze bardziej przybity i bezsilny. Jeszcze bardziej wszystko zależało od niego i od farta. Wieczorem kiedy kładł się spać w drzwiach pokoju zobaczył kota – Reda, który jakby nie mógł się zdecydować, czy wejść, czy sobie pójść. Chyba szukał miejsca na nocleg, Kuro tylko się uśmiechnął i poklepał miejsce, na którym spała April, aktualnie puste. Kilka susów i kot znalazł się na poduszce dziewczyny ocierając o nieswój łepek. Poduszka pachniała szamponem do włosów dziewczyny. Chwile później rozległo się mruczenie niczym warkot silnika. Kolejny dzień upłynął na produkcji trucizny i na jako takim planowaniu akcji, choć planowanie to dużo powiedziane. Nie trenował, ciało musiało odpocząć. Późnym popołudniem musiał założyć gogle na oczy, aby promienie księżyca nie zmałpiły go do reszty i tak był już lekko podenerwowany. Kiedy potknął się o próg we własnym domu natychmiast znalazł się wakat dla kota. Red siedział chłopakowi na ramieniu i telepatycznie mówił jak ma iść. Przez te dwa dni saiyan nawet nauczył się rozróżniać rodzaje „miau”, niemniej telepatia była nieoceniona. Wieczorem ubrał się w wysokie niebieskie buty, jego ulubione, strój szkoły Hikaru, pod bluzę założył niebieską górę uniformu wykończoną golfem, tak jak lubił, a na bluzę z logiem Mistika Zbroję z rodowym symbolem. Wyglądał zabawnie ale i ten strój był wyrazem jego wewnętrznego rozdarcia wobec szacunku zarówno dla dziadka, jak i ojca.
OOC:To taki wstępny szkielet posta, żeby było wiadomo, o co chodzi, będę go poprawiał i głębiej opisywał. Nadchodzące burze nie dają moim stawom żyć albo znowu nie będzie prądu przez 10 h, dlatego wolałem tak postąpić, aby nie wstrzymywać innych.
Koniec treningu
Gorzej gdy przyszło do pożegnania. Nawet tej chwili nie mogli od kilku dni spędzić sami, Red zemścił się za rzut książką i wbił się pazurami w głowę Saiyana. Dobra miał rację ale teraz? Kuro dźgnął kota palcem w bok zmuszając do zejścia ale z jego włosów rozległo się tylko groźne syczenie. Kiedy byli sam na sam z April, Kuro zwykł nazywać Reda ich metodą antykoncepcyjną. Nawet jako kot działał skutecznie. Nie mógł jej przytulić, ani namiętnie pocałować po raz ostatni. Musieli pożegnać się jak przyjaciele, nie jak kochankowie.
Zdaniem Kuro niezależnie od wygranej czy przegranej i tak nie będą razem. Nawet jeśli zostanie królem, to niezależnie od starań nikt nie pozwoli aby miał halfkę u boku, zresztą król Vegety nie miał żony, miał nałożnice. Nie ma mowy, żeby ukochana skończyła jako dziwka. Szybka śmierć byłaby lepszym wyjściem dla niego, wszystko by się rozwiązało. Patrzył tylko pełnym smutku wzrokiem, kiedy znikała. Ból i cierpienie wylewało się z niego za każdym razem, kiedy spojrzał na demona, bo wiedział że ma w sobie jego ukochaną. Wyszedł z kotem na głowie. Musiał zająć się mieszkańcami, wiadomość o June w tym momencie zeszła na drugi plan. Pomógł uprzątnąć jeszcze pozostałości wczorajszego ataku i obszedł wszystkich mieszkańców z informacją, aby byli gotowi na ewakuację. Kto wie, czy atak się nie powtórzy albo co stanie się po jego przegranej. Demon zeskoczył mu z głowy i kryjąc się to za płotem, czy kamieniem znienacka atakował go i drapał. Dalszy ciąg kary.
- Wyglądam teraz jakbym uprawiał dziki seks z ....... – wykrzyczał na demona i w ostatnich chwili ugryzł się w język. Red i tak nie wiedział o czym mowa.
Przez kolejne dwa dni dużo mówił do kota o wszystkim. W tym momencie, był to jego najlepszy przyjaciel. To chyba miała być właśnie kara demona, sam nic nie mógł mówić, za to słuchał, a Kuro był wobec niego szczery. Jednak, gdy do kociego cielska chciały dobrać się dzieci, Kuro zabrał go na ręce, Red był jeszcze zapewne zbyt obolały na spotkanie z niedelikatnymi rączkami. Gorzej gdy odwiedzili rodziny dwóch żołnierzy zabitych podczas ataku na Ziemię. Saiyan, ani słowem nie wspomniał o Redzie, czy June ale skłamał, że słyszał o awarii statków, rozszczelnieniu poszycia, że nie czuje ich Ki i przypuszcza, że to właśnie oni ulegli wypadkowi. I tak dowiedzą się prawdy ale już będą na nią przygotowani, no i może kilku Saiyan przeżyło tą masakrę, a wśród nich ta dwójka, kto tam wie. Przeszli się jeszcze raz po wiosce zbierając do drewnianego wózka na kółkach pistolety zabawki na wodę i wrócili do zielarni, gdzie Chepri i Dragot pracowali na razie nad środkiem przeczyszczającym. Chłopaka ponownie na widok Dragota przybiła fala smutku. Dopuszczenie demona do informacji o różnych wywarach z pewnością będzie miało katastrofalne skutki w przyszłości ale teraz potrzebna była każda para rąk do pracy. Nawet Red pomagał skacząc po pólkach i przynosząc w pyszczku woreczki z potrzebnymi ziołami.
Dołączył do pracy, a zegar tykał. Po południu i sytym obiedzie trenowali wszyscy razem walcząc nawet z Hikaru. To nie był trening siłowy, na taki było już za późno. Teraz trzeba było przygotować się na wszystkie możliwe brudne chwyty, żołnierze ani Zell nie będą się patyczkować walką fair play. Mistick znał bardzo dużo sztuczek i raczył nimi młodych wojowników z nieukrywaną przyjemnością. Po kolacji Kuro poprosił Kaede, aby zabrała go gdzieś daleko, chciał w samotności poćwiczyć pewną technikę na sucho. Po prawdzie nie chciał, aby Dragot i Chepri znali jej podstawy.
Niedawno ćwiczył smoczy atak w umyśle pod okiem Hikaru, w rzeczywistości mu nie szło. To co z niego wychodziło wyglądało bardziej na zdechłego węża. Nie rozumiał czemu, robił przecież wszystko poprawnie, oczywiście w mniejszej skali zużywając Ki. /cisza i spokój pozwalały mu się dostatecznie skupić, aż wdrożył się w rytm i wsłuchał w energię. Czasem miał tylko wrażenie, że wzrok medytującej nieopodal Kaede przewierca mu serce na wylot.
Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, że do takiego ataku trzeba włożyć znacznie więcej Ki niż posiadał. Czyżby Hikaru liczył, na to że Kuro wybuchnie złością i co? Jak się wkurzy to wydobędzie z siebie więcej energii? Saiyan poczuł się, jakby mu ktoś wbił w plecy sporych rozmiarów siekierę. Nie był aż tak wkurzony na Zella, wychował się dorastał otoczony jego terrorem, bardziej się go bał. Czuł się jeszcze bardziej przybity i bezsilny. Jeszcze bardziej wszystko zależało od niego i od farta. Wieczorem kiedy kładł się spać w drzwiach pokoju zobaczył kota – Reda, który jakby nie mógł się zdecydować, czy wejść, czy sobie pójść. Chyba szukał miejsca na nocleg, Kuro tylko się uśmiechnął i poklepał miejsce, na którym spała April, aktualnie puste. Kilka susów i kot znalazł się na poduszce dziewczyny ocierając o nieswój łepek. Poduszka pachniała szamponem do włosów dziewczyny. Chwile później rozległo się mruczenie niczym warkot silnika. Kolejny dzień upłynął na produkcji trucizny i na jako takim planowaniu akcji, choć planowanie to dużo powiedziane. Nie trenował, ciało musiało odpocząć. Późnym popołudniem musiał założyć gogle na oczy, aby promienie księżyca nie zmałpiły go do reszty i tak był już lekko podenerwowany. Kiedy potknął się o próg we własnym domu natychmiast znalazł się wakat dla kota. Red siedział chłopakowi na ramieniu i telepatycznie mówił jak ma iść. Przez te dwa dni saiyan nawet nauczył się rozróżniać rodzaje „miau”, niemniej telepatia była nieoceniona. Wieczorem ubrał się w wysokie niebieskie buty, jego ulubione, strój szkoły Hikaru, pod bluzę założył niebieską górę uniformu wykończoną golfem, tak jak lubił, a na bluzę z logiem Mistika Zbroję z rodowym symbolem. Wyglądał zabawnie ale i ten strój był wyrazem jego wewnętrznego rozdarcia wobec szacunku zarówno dla dziadka, jak i ojca.
OOC:To taki wstępny szkielet posta, żeby było wiadomo, o co chodzi, będę go poprawiał i głębiej opisywał. Nadchodzące burze nie dają moim stawom żyć albo znowu nie będzie prądu przez 10 h, dlatego wolałem tak postąpić, aby nie wstrzymywać innych.
Koniec treningu
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Czw Lip 23, 2015 12:13 pm
Kaede stała zboku, udając niezaangażowaną. Ciastek przybywało z ogromną prędkością, musiała je popakować w paczki, które posłużą do osłodzenia mieszkańcom ciężkich chwil. Nie odwróciła się do reszty, nawet gdy Dragot wchłaniał April. *Ah ta wojowniczka… Ma charakter, słusznie na nią stawiam…* uśmiechnęła się pod nosem, przesyłając dziewczynie pozytywne emocje. *Tylko ten cały demon…* odkąd June zaciągnęła go siłą na tą planetę, bogini nie wiedziała co o nim myśleć. Zdaje się, że on sam nie wiedział, pozostawiając w głębokiej tajemnicy własne serce. Chłopak nie ma pojęcia jak duże postępy robi, jak dobro powoli w nim zwycięża.
Gdy już było po wszystkim, podeszła do Kuro i poklepała go przyjaźnie po plecach.
-Bez obaw Kuro, będzie dobrze.- jej ton głosu i wyraz twarzy, nakazywał wiarę w jej słowa, boska zdolność mówiąca, że nic nie jest niemożliwe. Przypatrywała się przez długi czas temu, co robił młody gospodarz wioski. Jej serce napełniało się otuchą, widząc jego starania. Rzeczywiście spisywał się na medal, a Red w postaci kota, zdawał się tylko pomagać w jakiś nienaturalny sposób. Może i demon zacznie lepiej korzystać z serca, którym został obdarowany?
Następny dzień upłynął Kaede na medytacjach w pokoju i przygotowaniu planów ewakuacyjnych dla ludności. Wieczorem wyszła na zewnątrz, wydając ogromne siły energii na budowę dwóch promów kosmicznych, zdolnych do pomieszczenia ludności wioski. Znała szkice z odległej planety, których w swojej młodości nauczyła się w boskiej bibliotece, tej samej, w której dorastała w pierwszych latach swego życia, zanim… Zanim została wygnana. Wyczarowane elementy i narzędzia pozwoliły jej na sprawną budowę, chociaż i tak skończyła dopiero nad ranem. Nie pierwszy jej twór, czuła się jak prawdziwy inżynier! Do tej pory zbudowała kilka pojazdów, schron tytanowy na jej posesji, którą zajmowały ziemskie dzieci, odnawiała dom na planetce jej i kotów w zaświatach.
Po kilku przespanych godzinach, nadleciała zobaczyć co robią inni. Wojownicy trenowali z Hikaru. Może i ona powinna? Do tej pory tak naprawdę nie walczyła z inteligentnym przeciwnikiem, nie licząc paru spacyfikowanych osobników, próbujących wydostać się z piekła i całego gniazda wielkich robaków zagrażających wiosce Eskimosów. Tym razem jednak, miała stanąć twarzą w twarz z wojownikami, z co najmniej taką samą siłą jak jej! Czy było to aż tak przerażające? Może uda się wpłynąć na nich inną drogą… inaczej wyobrażała sobie swoją rolę, była bardziej tą, która błogosławi i inspiruje, a teraz miała się włączyć w czyn. Czy będzie to dobrze odebrane przez jej rasę?
Gdy tak głowiła się nad aktualnymi wydarzeniami, w wiosce panował dziwny popłoch. Czuli, że coś się święci, w końcu król wysłał do wioski cały oddział! Spojrzała z troską na ich twarze i rozpoczęła próby zgromadzenia ich w jedno miejsce.
-Drodzy mieszkańcy!- jej słowom asystowała ciepła i miłosna energia, która otaczała wszystkich, dodając odwagi, radości, uśmiechu i wiary. –Nadzieja to coś, czego najbardziej teraz potrzebujemy! Zell tego nie daje, ale jesteśmy gotowi na chronienie was, nawet ceną własnego życia. Dlatego uwierzcie mi, nikomu tutaj nie stanie się krzywda!- przemawiała jak doświadczony mówca, co nie było bardzo trudne, biorąc pod uwagę, że znała uczucia słuchaczy i ich modlitwy o lepsze jutro. –Za tym domem znajdują się dwa statki kosmiczne, które będą pilotować moi asystenci. Gdyby coś się stało, jak najszybciej udajcie się do nich, są bowiem zupełnie odporne na ataki energetyczne. W najgorszym przypadku, zabiorą was w bezpieczne osiedle, gdzie jest pełno dobrego jedzenia i wygodne łóżka…- przez dłuższy czas tłumaczyła jeszcze plany ewakuacji, a nawet przeprowadzono dwie próby. Wieczorem znów wszyscy zasiedli przy wspólnym stole, a Kaede udała się w osobne miejsce, gdzie rozgrzewała swoje mięśnie.
Po ostatnim treningu, ostatnia zasnęła w łóżku, upewniając się, że reszta będzie miała spokojny sen przed być może jednym z najważniejszych dni w historii.
Gdy już było po wszystkim, podeszła do Kuro i poklepała go przyjaźnie po plecach.
-Bez obaw Kuro, będzie dobrze.- jej ton głosu i wyraz twarzy, nakazywał wiarę w jej słowa, boska zdolność mówiąca, że nic nie jest niemożliwe. Przypatrywała się przez długi czas temu, co robił młody gospodarz wioski. Jej serce napełniało się otuchą, widząc jego starania. Rzeczywiście spisywał się na medal, a Red w postaci kota, zdawał się tylko pomagać w jakiś nienaturalny sposób. Może i demon zacznie lepiej korzystać z serca, którym został obdarowany?
Następny dzień upłynął Kaede na medytacjach w pokoju i przygotowaniu planów ewakuacyjnych dla ludności. Wieczorem wyszła na zewnątrz, wydając ogromne siły energii na budowę dwóch promów kosmicznych, zdolnych do pomieszczenia ludności wioski. Znała szkice z odległej planety, których w swojej młodości nauczyła się w boskiej bibliotece, tej samej, w której dorastała w pierwszych latach swego życia, zanim… Zanim została wygnana. Wyczarowane elementy i narzędzia pozwoliły jej na sprawną budowę, chociaż i tak skończyła dopiero nad ranem. Nie pierwszy jej twór, czuła się jak prawdziwy inżynier! Do tej pory zbudowała kilka pojazdów, schron tytanowy na jej posesji, którą zajmowały ziemskie dzieci, odnawiała dom na planetce jej i kotów w zaświatach.
Po kilku przespanych godzinach, nadleciała zobaczyć co robią inni. Wojownicy trenowali z Hikaru. Może i ona powinna? Do tej pory tak naprawdę nie walczyła z inteligentnym przeciwnikiem, nie licząc paru spacyfikowanych osobników, próbujących wydostać się z piekła i całego gniazda wielkich robaków zagrażających wiosce Eskimosów. Tym razem jednak, miała stanąć twarzą w twarz z wojownikami, z co najmniej taką samą siłą jak jej! Czy było to aż tak przerażające? Może uda się wpłynąć na nich inną drogą… inaczej wyobrażała sobie swoją rolę, była bardziej tą, która błogosławi i inspiruje, a teraz miała się włączyć w czyn. Czy będzie to dobrze odebrane przez jej rasę?
Gdy tak głowiła się nad aktualnymi wydarzeniami, w wiosce panował dziwny popłoch. Czuli, że coś się święci, w końcu król wysłał do wioski cały oddział! Spojrzała z troską na ich twarze i rozpoczęła próby zgromadzenia ich w jedno miejsce.
-Drodzy mieszkańcy!- jej słowom asystowała ciepła i miłosna energia, która otaczała wszystkich, dodając odwagi, radości, uśmiechu i wiary. –Nadzieja to coś, czego najbardziej teraz potrzebujemy! Zell tego nie daje, ale jesteśmy gotowi na chronienie was, nawet ceną własnego życia. Dlatego uwierzcie mi, nikomu tutaj nie stanie się krzywda!- przemawiała jak doświadczony mówca, co nie było bardzo trudne, biorąc pod uwagę, że znała uczucia słuchaczy i ich modlitwy o lepsze jutro. –Za tym domem znajdują się dwa statki kosmiczne, które będą pilotować moi asystenci. Gdyby coś się stało, jak najszybciej udajcie się do nich, są bowiem zupełnie odporne na ataki energetyczne. W najgorszym przypadku, zabiorą was w bezpieczne osiedle, gdzie jest pełno dobrego jedzenia i wygodne łóżka…- przez dłuższy czas tłumaczyła jeszcze plany ewakuacji, a nawet przeprowadzono dwie próby. Wieczorem znów wszyscy zasiedli przy wspólnym stole, a Kaede udała się w osobne miejsce, gdzie rozgrzewała swoje mięśnie.
Po ostatnim treningu, ostatnia zasnęła w łóżku, upewniając się, że reszta będzie miała spokojny sen przed być może jednym z najważniejszych dni w historii.
Re: Wioska Kuro
Nie Lip 26, 2015 2:21 am
Zignorowałem komentarz Dragota na temat ryżu.
Nigdy nie przeszkadzała mi obecność innej osoby w kuchni, tak samo jak i obecność demonów, a przynajmniej tak długo jak przez drugą osobę nie przemawiał przemożny głód, który miał być zaspokojony tym, co przygotowywałem bądź mną... Szczęśliwie, Dragot nie wydawał się być zainteresowany żadną z opcji. Nawet nie zauważyłem kiedy zwlekł zwłoki... czegoś do kuchni. Pierwszy zaalarmował mnie węch. Na widok tego czegoś tylko spojrzałem zmrużonymi oczami na demona;
- Bierz to coś, czymkolwiek to jest z kuchni, ani mowy nie ma żebym to przyrządził, jestem początkującym kucharzem a nie karcynologiem, entomologiem, arachnologiem czy jakkolwiek by się nie nazywał naukowiec odpowiedzialny za to... - powiedziałem ostrzegająco, nieco ostentacyjnie wskazując w ogoniastego czubkiem trzymanego noża.
Nigdy nie byłem zaborczy w kuchni, nie czułem się uprzywilejowany do takiego zachowania jednak nawet zdrowy rozsądek odradzał wzbudzania waśni z osobami dzierżącymi ostre przedmioty.
Rebelianci w końcu zaczęli się gromadzić przy zastawionym stole. Nowy dzień przyniósł nowe wieści o zeszłonocnych decyzjach. Początkowo nie wiedząc o czym mowa, jedynie słuchałem. Wolałem ukryć swój brak rozeznania w temacie z dosyć oczywistych przyczyn, jednocześnie licząc, że z biegiem wydarzeń sęk sprawy sam się ujawni. W pewnym sensie się nie pomyliłem, po chwili myślenia domyśliłem się o co ten szum. Wcale nie spodobały mi się moje wnioski...
Nie można było odmówić April odwagi, dać się dobrowolnie pochłonąć to akt niemałego męstwa i zaufania, ale czy to na pewno najlepsze posunięcie? Bezsprzecznie, miało to swoje dobre strony. Po absorpcji Dragot stanie się silniejszy, co wzmocni Nether, kluczowy element naszego planu, jednocześnie, w jego ciele Halfka będzie dobrze chroniona przed czynnikami zewnętrznymi. Ale czy to równie dobre jak zatrzymanie dziewczyny na polu walki?
Nie mnie było o tym decydować, mimo pewnych wątpliwości postanowiłem zaufać doświadczeniu Hikaru i zaufaniu April do demona.
Czymś jeszcze czego nie brakło niebieskookiej było poczucie humoru, chcąc, nie chcąc tylko tak mogłem uzasadnić nazwanie mnie aniołem, jak to ona zrobiła.
-”Reinkarnacja połowy księcia demonów, a żeby jeszcze tej lepszej, a tu tej gorszej, co więcej uczeń obecnego króla... I coby tego było mało, od młodego szkolony na zabijakę. I ja mam być aniołem, co?” - pomyślałem.
Może i moje rozumowanie nie było najbardziej rozsądne, a na pewno pretensjonalne, lecz rozbawiło mnie to nieco.
Faktom nie da się zaprzeczyć, istniało coś takiego w Rukei'u co łączyło mnie z nim, coś w naszych energiach zaiste było podobnego... Wcześniej odtrącałem od siebie te myśli, ale, w końcu musiałem przejrzeć na oczy.
Zmusiłem się do zmiany swojego cierpiętniczego wyrazu twarzy, nim ktokolwiek mógł, na na pewno powinien go zauważyć.
Kuro niezaprzeczalnie musiał być torturowany przez własny umysł i emocje, w najmniejszym stopniu mu się nie dziwiłem i nie zazdrościłem, za to, serdecznie współczułem. Głupio aż się poczułem uświadamiając sobie jak niewiele mogę zrobić by podnieść Saiyanina na duchu. Mało znałem się na tego typu sprawach, życie w społeczeństwie, otwarta emocjonalność... Dla mnie stanowiły przysłowiową czarną magię, gdzie ironicznie, faktyczna czarna magia była mi nadspodziewanie bliska... Zawsze miałem dualistyczne nastawienie do własnej rasy, czułem z ludźmi solidarność ale i obcość pośród nich. Kontakty ograniczałem do minimum. Ciągnęło mnie do innych, mroczniejszych istot, nawet jeśli i Ziemianie potrafili się okazać gorsi od stworzeń ciemności. Wtedy jednak, na Vegecie, stanowiłem jedynego pełnokrwistego przedstawiciela swojej rasy. April z powodzeniem mogłaby uchodzić za człowieka pod względem charakteru, choć vegetańskiego zapału i odwagi jej nie brakło. Chyba tylko to pozwalało mi okiełznać zawstydzenie i nerwowość towarzyszące jej towarzystwu... Gynofobia to jednak paskudna przypadłość... Hikaru dosyć widocznie stawiał się ponad tak ludźmi jak i Saiyanami, czemu się nawet nie dziwiłem. Kuro też pod wieloma względami mógł uchodzić za Ziemianina. Ja niestety tak bardzo ludzkich cech i zdolności nie posiadałem. Empatia zawsze była czymś ponad wszystkimi rasami i każda w mniejszym lub większym stopniu ją posiadała, może nie tyle do innych gatunków co do swojego własnego... A praktycznie wszystkie „ludzkie” odruchy skupiały się w jednej osobie, Kaede. Czy to dlatego tak zawzięcie broniłem się przed zaakceptowaniem jej boskości? Możliwe... Zazdrość to potwór o zielonych oczach, co? Czułem wyraźny brak tego ludzkiego pierwiastka w sobie, a przez to nieopisaną pustkę w swojej osobie. Wiedziałem, że właśnie w tej chwili takie rzeczy jak zaufanie, empatia i zdolność do podnoszenia na duchu... Potrafiłem okazać się mentalnie pomocny tylko osobom podobnym do mnie, odludkom. I tak to się kończyło, że człowiek czasami i co sam czuje nie wie.
Widać, taki los, cholera...
Dzień toczył się dalej swoim, zarazem normalnym i nienormalnym rytmem... Od rana, zaraz po śniadaniu udałem się do zielarni, co ciekawe towarzyszył mi Dragot... Na pewno słyszał co mamy w planach, więc musiał mieć jakiś interes w roślinach i ich właściwościach. Jaki, to mnie niezbyt interesowało, a mimo to się dowiedziałem. Bez przeszkód mógłbym żyć bez tej wiedzy.
Niechętnie, ale dałem się namówić na współpracę, choć nie wiem jak, bo w pewnym momencie sam sobie musiałem przypominać, że mam coś ważniejszego na głowie. Stwierdziłem, że pomoc w realizacji celu demona nie zajmie dużo czasu, bo i zadanie było proste. Nie pomyliłem się w kalkulacjach. Stworzywszy coś potwornego, co nawet w moich oczach zasługiwało na gorszą renomę od środku stworzonego ku immobilizacji, względnie pacyfikacji Saiyan, zakończyłem współpracę z demonem. Wróciłem do produkcji wymyślonej poprzedniego dnia mieszanki. Przygotowałem pierwszą, próbną dawkę i przekazałem ją Hikaru, by ten mógł wyprodukować jej więcej w swoim laboratorium. Buro-zielona, gęstawa ciecz o ostrym, piekącym zapachu miała dość mocy by odstraszyć vegetańskie pustynne robactwo, a to już chyba można potraktować jako coś.
Południe minęło i nastała pora, która zdaniem specjalistów najlepiej nadawała się do ćwiczeń fizycznych. Co z kolei zdaniem większości nauczycieli sztuk walki było kompletną bzdurą, wszak najlepszą porą była każda pora, tak dnia, jak i nocy. Spór ten pozostaje nierozwiązany od wielu lat i żadna ze stron, mimo argumentów tej drugiej, nie chce za nic ustąpić ze stanowiska. Sam w tej kwestii nie zajmowałem stanowiska, nie miałem czasu na takie rzeczy.
Hikaru postanowił poinstruować nas co do różnych „sztuczek” używanych przez żołnierzy z Vegety, zdecydowanie to dobry ruch. Zastanawiałem się czy samemu nie wyciągnąć swoich nieczystych zagrań, wszak miałem ich pełen wachlarz, nadawały się na taką okazję. Oni nie będą nas oszczędzać, więc my ich też nie musimy, prawda? Ale... jednak w końcowym rozrachunku to też żyjące i czujące istoty, i to nie wcale one są winne, a ich król. Ehh... Czasami moralność była upierdliwą cechą, której wcale tak bardzo nie ceniłem. W naturze pojęcie moralności nie istnieje i nie istniało nigdy i jak wiadomo, sprawdza się to od zarania dziejów. Wygrywali najsilniejsi i to oni mogli dyktować warunki i płodzić kolejnych silnych.
Nie spodziewałem się, że to akurat na Vegecie zaczną się we mnie odzywać wpojone demoniczne nawyki. Nawet jeśli w towarzystwie znajdowały się, jak się okazało, dwa demony, to nie upoważniało mnie to do bezmyślnego poddawaniu się „ceremoniałom” nabytym od samego Króla Demonów. Nawet pomijając kwestie etyczne i estetyczne. Byłem człowiekiem i nigdy nie powinienem o tym zapominać, nawet jeśli żyłem jak demon, to nie byłem nim. Miałem dosyć wyraźne zrozumienie dla tych istot, nawet jeśli każdy z nich był jedyny w swoim rodzaju, mimo to... Nie mogłem zapomnieć kim byłem, kim jestem...
Następny dzień chciałem spędzić na medytacji i doszlifowywaniu środka pacyfikacyjnego, sądziłem, że tak najlepiej zagospodaruje czas przed wieczornym treningiem, jeśli można to tak nazwać, bo jednak celem treningu miało być jedynie rozgrzanie mięśni i rozprostowanie kości. Nic specjalnego, ale zawsze jakieś zabezpieczenie na wszelki wypadek. Po drodze mieliśmy omawiać dokładny plan działania. Wszystko wydawało się, jak do tej pory. Nikt z mieszkańców nic nie mówił, nikt nie szeptał. Czy to efekt zapewnień Kaede? Przyszli towarzysze broni też nie wydawali się aż tak nerwowi jak można się było spodziewać. Wszystko było dosyć... rutynowe, jakby takim rytmem odbywało się od dawna. Wątpliwości jednak nie przychodziły nikomu na myśl, to była cisza przed burzą.
Sądziłem, że w moich planach nie przeszkodzi mi nikt, bo i na co to komu? Sądziłem, że nikt nie znajdzie interesu w niepokojeniu mnie. Myliłem się. Tym kimś, bo jakżeby inaczej, okazał się Dragot. Przyszedł do medytującego mnie z propozycją kolejnego sparingu. Trochę mnie korciło by skorzystać, miałem w gruncie rzeczy pewną technikę, czy raczej udoskonalenie jednej z opanowanych przeze mnie technik, do wypróbowania, a demon sam się zgłosił na królika doświadczalnego. Grzech nie skorzystać, prawda? Ale z drugiej strony musiałem się powstrzymywać, nie powinienem był marnować energii na taką dosyć bezsensowną potyczkę. Różnica w mocy rysowała się wystarczająco wyraźnie i Dragot już ostatnim razem musiał to poczuć, czemu więc znowu chciał próbować?
Nie próbowałby, gdyby nie miał przekonania, że tym razem pojedynek będzie miał inny wynik, więc pewnie udało mu się opracować strategię, dzięki której, może i nie wygra, ale zbliży się do tego. Zaciekawił mnie tym, musiałem mu to przyznać. Tak czy inaczej, musiałem odmówić.
Jemu to najwyraźniej nie wystarczyło, jak na moje coś za bardzo na to nalegał. Jednakże, kiedy po mojej kolejnej odmowie zaatakował, miarka się przebrała...
Nim się obejrzałem, zniknęliśmy w Netherze. Co za upierdliwy gość...
Gdy było po wszystkim, okazało się, że to już wieczór. Całe moje plany poszły się... Ale miałem powody sądzić, że dałem demonowi należytą nauczkę.
Trening miałem za sobą, niestety resztę wieczoru musiałem poświęcić na dyskusje na temat planu działania. Byłem spokojniejszy, niż sądziłem, że będę, co w sumie wyszło na dobre całemu ogółowi.
OOC: Post skipowy
Nigdy nie przeszkadzała mi obecność innej osoby w kuchni, tak samo jak i obecność demonów, a przynajmniej tak długo jak przez drugą osobę nie przemawiał przemożny głód, który miał być zaspokojony tym, co przygotowywałem bądź mną... Szczęśliwie, Dragot nie wydawał się być zainteresowany żadną z opcji. Nawet nie zauważyłem kiedy zwlekł zwłoki... czegoś do kuchni. Pierwszy zaalarmował mnie węch. Na widok tego czegoś tylko spojrzałem zmrużonymi oczami na demona;
- Bierz to coś, czymkolwiek to jest z kuchni, ani mowy nie ma żebym to przyrządził, jestem początkującym kucharzem a nie karcynologiem, entomologiem, arachnologiem czy jakkolwiek by się nie nazywał naukowiec odpowiedzialny za to... - powiedziałem ostrzegająco, nieco ostentacyjnie wskazując w ogoniastego czubkiem trzymanego noża.
Nigdy nie byłem zaborczy w kuchni, nie czułem się uprzywilejowany do takiego zachowania jednak nawet zdrowy rozsądek odradzał wzbudzania waśni z osobami dzierżącymi ostre przedmioty.
Rebelianci w końcu zaczęli się gromadzić przy zastawionym stole. Nowy dzień przyniósł nowe wieści o zeszłonocnych decyzjach. Początkowo nie wiedząc o czym mowa, jedynie słuchałem. Wolałem ukryć swój brak rozeznania w temacie z dosyć oczywistych przyczyn, jednocześnie licząc, że z biegiem wydarzeń sęk sprawy sam się ujawni. W pewnym sensie się nie pomyliłem, po chwili myślenia domyśliłem się o co ten szum. Wcale nie spodobały mi się moje wnioski...
Nie można było odmówić April odwagi, dać się dobrowolnie pochłonąć to akt niemałego męstwa i zaufania, ale czy to na pewno najlepsze posunięcie? Bezsprzecznie, miało to swoje dobre strony. Po absorpcji Dragot stanie się silniejszy, co wzmocni Nether, kluczowy element naszego planu, jednocześnie, w jego ciele Halfka będzie dobrze chroniona przed czynnikami zewnętrznymi. Ale czy to równie dobre jak zatrzymanie dziewczyny na polu walki?
Nie mnie było o tym decydować, mimo pewnych wątpliwości postanowiłem zaufać doświadczeniu Hikaru i zaufaniu April do demona.
Czymś jeszcze czego nie brakło niebieskookiej było poczucie humoru, chcąc, nie chcąc tylko tak mogłem uzasadnić nazwanie mnie aniołem, jak to ona zrobiła.
-”Reinkarnacja połowy księcia demonów, a żeby jeszcze tej lepszej, a tu tej gorszej, co więcej uczeń obecnego króla... I coby tego było mało, od młodego szkolony na zabijakę. I ja mam być aniołem, co?” - pomyślałem.
Może i moje rozumowanie nie było najbardziej rozsądne, a na pewno pretensjonalne, lecz rozbawiło mnie to nieco.
Faktom nie da się zaprzeczyć, istniało coś takiego w Rukei'u co łączyło mnie z nim, coś w naszych energiach zaiste było podobnego... Wcześniej odtrącałem od siebie te myśli, ale, w końcu musiałem przejrzeć na oczy.
Zmusiłem się do zmiany swojego cierpiętniczego wyrazu twarzy, nim ktokolwiek mógł, na na pewno powinien go zauważyć.
Kuro niezaprzeczalnie musiał być torturowany przez własny umysł i emocje, w najmniejszym stopniu mu się nie dziwiłem i nie zazdrościłem, za to, serdecznie współczułem. Głupio aż się poczułem uświadamiając sobie jak niewiele mogę zrobić by podnieść Saiyanina na duchu. Mało znałem się na tego typu sprawach, życie w społeczeństwie, otwarta emocjonalność... Dla mnie stanowiły przysłowiową czarną magię, gdzie ironicznie, faktyczna czarna magia była mi nadspodziewanie bliska... Zawsze miałem dualistyczne nastawienie do własnej rasy, czułem z ludźmi solidarność ale i obcość pośród nich. Kontakty ograniczałem do minimum. Ciągnęło mnie do innych, mroczniejszych istot, nawet jeśli i Ziemianie potrafili się okazać gorsi od stworzeń ciemności. Wtedy jednak, na Vegecie, stanowiłem jedynego pełnokrwistego przedstawiciela swojej rasy. April z powodzeniem mogłaby uchodzić za człowieka pod względem charakteru, choć vegetańskiego zapału i odwagi jej nie brakło. Chyba tylko to pozwalało mi okiełznać zawstydzenie i nerwowość towarzyszące jej towarzystwu... Gynofobia to jednak paskudna przypadłość... Hikaru dosyć widocznie stawiał się ponad tak ludźmi jak i Saiyanami, czemu się nawet nie dziwiłem. Kuro też pod wieloma względami mógł uchodzić za Ziemianina. Ja niestety tak bardzo ludzkich cech i zdolności nie posiadałem. Empatia zawsze była czymś ponad wszystkimi rasami i każda w mniejszym lub większym stopniu ją posiadała, może nie tyle do innych gatunków co do swojego własnego... A praktycznie wszystkie „ludzkie” odruchy skupiały się w jednej osobie, Kaede. Czy to dlatego tak zawzięcie broniłem się przed zaakceptowaniem jej boskości? Możliwe... Zazdrość to potwór o zielonych oczach, co? Czułem wyraźny brak tego ludzkiego pierwiastka w sobie, a przez to nieopisaną pustkę w swojej osobie. Wiedziałem, że właśnie w tej chwili takie rzeczy jak zaufanie, empatia i zdolność do podnoszenia na duchu... Potrafiłem okazać się mentalnie pomocny tylko osobom podobnym do mnie, odludkom. I tak to się kończyło, że człowiek czasami i co sam czuje nie wie.
Widać, taki los, cholera...
Dzień toczył się dalej swoim, zarazem normalnym i nienormalnym rytmem... Od rana, zaraz po śniadaniu udałem się do zielarni, co ciekawe towarzyszył mi Dragot... Na pewno słyszał co mamy w planach, więc musiał mieć jakiś interes w roślinach i ich właściwościach. Jaki, to mnie niezbyt interesowało, a mimo to się dowiedziałem. Bez przeszkód mógłbym żyć bez tej wiedzy.
Niechętnie, ale dałem się namówić na współpracę, choć nie wiem jak, bo w pewnym momencie sam sobie musiałem przypominać, że mam coś ważniejszego na głowie. Stwierdziłem, że pomoc w realizacji celu demona nie zajmie dużo czasu, bo i zadanie było proste. Nie pomyliłem się w kalkulacjach. Stworzywszy coś potwornego, co nawet w moich oczach zasługiwało na gorszą renomę od środku stworzonego ku immobilizacji, względnie pacyfikacji Saiyan, zakończyłem współpracę z demonem. Wróciłem do produkcji wymyślonej poprzedniego dnia mieszanki. Przygotowałem pierwszą, próbną dawkę i przekazałem ją Hikaru, by ten mógł wyprodukować jej więcej w swoim laboratorium. Buro-zielona, gęstawa ciecz o ostrym, piekącym zapachu miała dość mocy by odstraszyć vegetańskie pustynne robactwo, a to już chyba można potraktować jako coś.
Południe minęło i nastała pora, która zdaniem specjalistów najlepiej nadawała się do ćwiczeń fizycznych. Co z kolei zdaniem większości nauczycieli sztuk walki było kompletną bzdurą, wszak najlepszą porą była każda pora, tak dnia, jak i nocy. Spór ten pozostaje nierozwiązany od wielu lat i żadna ze stron, mimo argumentów tej drugiej, nie chce za nic ustąpić ze stanowiska. Sam w tej kwestii nie zajmowałem stanowiska, nie miałem czasu na takie rzeczy.
Hikaru postanowił poinstruować nas co do różnych „sztuczek” używanych przez żołnierzy z Vegety, zdecydowanie to dobry ruch. Zastanawiałem się czy samemu nie wyciągnąć swoich nieczystych zagrań, wszak miałem ich pełen wachlarz, nadawały się na taką okazję. Oni nie będą nas oszczędzać, więc my ich też nie musimy, prawda? Ale... jednak w końcowym rozrachunku to też żyjące i czujące istoty, i to nie wcale one są winne, a ich król. Ehh... Czasami moralność była upierdliwą cechą, której wcale tak bardzo nie ceniłem. W naturze pojęcie moralności nie istnieje i nie istniało nigdy i jak wiadomo, sprawdza się to od zarania dziejów. Wygrywali najsilniejsi i to oni mogli dyktować warunki i płodzić kolejnych silnych.
Nie spodziewałem się, że to akurat na Vegecie zaczną się we mnie odzywać wpojone demoniczne nawyki. Nawet jeśli w towarzystwie znajdowały się, jak się okazało, dwa demony, to nie upoważniało mnie to do bezmyślnego poddawaniu się „ceremoniałom” nabytym od samego Króla Demonów. Nawet pomijając kwestie etyczne i estetyczne. Byłem człowiekiem i nigdy nie powinienem o tym zapominać, nawet jeśli żyłem jak demon, to nie byłem nim. Miałem dosyć wyraźne zrozumienie dla tych istot, nawet jeśli każdy z nich był jedyny w swoim rodzaju, mimo to... Nie mogłem zapomnieć kim byłem, kim jestem...
Następny dzień chciałem spędzić na medytacji i doszlifowywaniu środka pacyfikacyjnego, sądziłem, że tak najlepiej zagospodaruje czas przed wieczornym treningiem, jeśli można to tak nazwać, bo jednak celem treningu miało być jedynie rozgrzanie mięśni i rozprostowanie kości. Nic specjalnego, ale zawsze jakieś zabezpieczenie na wszelki wypadek. Po drodze mieliśmy omawiać dokładny plan działania. Wszystko wydawało się, jak do tej pory. Nikt z mieszkańców nic nie mówił, nikt nie szeptał. Czy to efekt zapewnień Kaede? Przyszli towarzysze broni też nie wydawali się aż tak nerwowi jak można się było spodziewać. Wszystko było dosyć... rutynowe, jakby takim rytmem odbywało się od dawna. Wątpliwości jednak nie przychodziły nikomu na myśl, to była cisza przed burzą.
Sądziłem, że w moich planach nie przeszkodzi mi nikt, bo i na co to komu? Sądziłem, że nikt nie znajdzie interesu w niepokojeniu mnie. Myliłem się. Tym kimś, bo jakżeby inaczej, okazał się Dragot. Przyszedł do medytującego mnie z propozycją kolejnego sparingu. Trochę mnie korciło by skorzystać, miałem w gruncie rzeczy pewną technikę, czy raczej udoskonalenie jednej z opanowanych przeze mnie technik, do wypróbowania, a demon sam się zgłosił na królika doświadczalnego. Grzech nie skorzystać, prawda? Ale z drugiej strony musiałem się powstrzymywać, nie powinienem był marnować energii na taką dosyć bezsensowną potyczkę. Różnica w mocy rysowała się wystarczająco wyraźnie i Dragot już ostatnim razem musiał to poczuć, czemu więc znowu chciał próbować?
Nie próbowałby, gdyby nie miał przekonania, że tym razem pojedynek będzie miał inny wynik, więc pewnie udało mu się opracować strategię, dzięki której, może i nie wygra, ale zbliży się do tego. Zaciekawił mnie tym, musiałem mu to przyznać. Tak czy inaczej, musiałem odmówić.
Jemu to najwyraźniej nie wystarczyło, jak na moje coś za bardzo na to nalegał. Jednakże, kiedy po mojej kolejnej odmowie zaatakował, miarka się przebrała...
Nim się obejrzałem, zniknęliśmy w Netherze. Co za upierdliwy gość...
Gdy było po wszystkim, okazało się, że to już wieczór. Całe moje plany poszły się... Ale miałem powody sądzić, że dałem demonowi należytą nauczkę.
Trening miałem za sobą, niestety resztę wieczoru musiałem poświęcić na dyskusje na temat planu działania. Byłem spokojniejszy, niż sądziłem, że będę, co w sumie wyszło na dobre całemu ogółowi.
OOC: Post skipowy
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Nie Lip 26, 2015 11:08 am
Zaczepki z jego strony wobec Kuro nie przyniosły pocieszenia, ale przynajmniej mógł przez chwilę nie myśleć o utracie April i o tym, co będzie dalej. Odpoczynek umysłu od dręczących spraw nie mógł trwać wiecznie, nie mniej jednak wyładowanie się w taki lub inny sposób mogło mu pomóc. Sam zresztą szybko pozbierał się, nawet zabrał Reda do kilku mieszkańców wioski. Demon nie mógł spojrzeć w twarz osobom bliskim tych, których mógł zabić na orbicie Ziemskiej. Wielka przykrość rodziców, rodzeństwa, znajomych osoby, która nie wróciła z misji, odbijała na demonie piętno, mimo to będąc kotem nie dane było po nim tego widać. Chociaż… spojrzenie zmatowiało, skulony bardziej we włosach Kuro za nic w świecie nie chciał z nich wychodzić, ogólnie przygnębienie nie odpuszczało go nawet na moment. Nawet dzieciaki, które chciały go „pogłaskać”, nie poprawiły mu humoru. Dobrze, że Kuro czuwał nad zawieszonym gdzieś w czasie i przestrzeni przyjacielem, gdyż nic by z niego nie zostało po oblężeniu małych wojowników Vegety. Czuł się taki bezużyteczny, wręcz szkodliwy, a przecież miał głębokie przekonanie, iż tak trzeba było postąpić z najeźdźcami. Grubo się pomylił. Ale co miał innego zrobić? Nie nadawał się do polityki/dyplomacji, do pokojowych rozwiązań tym bardziej. Mógł przynajmniej honorowo potraktować żołnierzy z Czerwonej Planety…
Co się stało, to się nie odstanie, lecz pamięć o tym zdarzeniu dołączy do poprzednich koszmarów nękających go na jawie i śnie.
Utrata June oraz wchłonięcie April także odbiła się na nim znacząco. Nie zrobił nic, by tym zdarzeniom zapobiec. Wiedział, że Halfka świadomie poddała się odważnej decyzji o absorpcji na rzecz zwiększenia mocy Arcydemona Dragota, lecz i tak mogli pomyśleć o mniej dotkliwym dla Kuro rozwiązaniu. Jego dołek też nie przeszedł obojętnie, i tym razem nie zostawi przyjaciela w potrzebie. Mimo, iż ich przyjaźń należała do tych o trudnych korzeniach, nie wyobrażał sobie pozostawienie samemu sobie z problemem Króla, tym bardziej, że już się zaangażował od tej brudniejszej strony. Nie narzucał się z niczym (bo jak, jak nie mógł nic powiedzieć na głos?), więc słuchał uważnie towarzysza, na którego głowie lub ramieniu gościł najczęściej przez te dwa dni. Skinieniem łebka lub mruczeniem, albo packaniem łapką po uchu dawał różne sygnały, że zgadza się lub nie na dane słowa. Nie wiedział na ile taka rozmowa z kotem pomagała, lecz najwyraźniej na tyle, by nie czuć się skrępowanym w towarzystwie dawnego mordercy Hikaru. Działało to w obie strony - kot przebywał najczęściej z Kuro, jakby najlepiej z nich wszystkich znał, co poniekąd było prawdą. Natomiast wobec innych już nie był taki swobodny, wszak znali Reda od tej groźniejszej, silniejszej strony, a tu taki słodki futrzak miauczeniem domagał się jedzenia… eh, porażka. No i to, że dostał pozwolenie na spanie w łóżku obok przyjaciela a nie na podłodze było również miłym zaskoczeniem i ofertą, z którego skorzystał od razu. Zwłaszcza, że poprzedniej nocy nie spał wcale.
Wypoczynek dobrze przysłużył wszystkim, demonowi również. Jako, że na polu walki był bezużyteczny, Kuro wymyślił, iż będzie jego oczami podczas pełni. Komunikacja werbalna nie wystarczyła, tutaj trzeba było wprowadzić odpowiednie gesty czy zachowania, by wojownik zareagował natychmiast. Z początku próbował przekazywać głosem różne komendy, lecz Red szybko tracił energię, dlatego zdecydowali się na połączenie - głosu z gestami. Nawet packanie łapką po głowie miało już swój przypisany algorytm postępowania, także w ciągu jednego dnia zżyli się ze sobą na tyle, iż rzeczywiście kot zastępował wzrok Kuro.
Drugi dzień Red spędził na wyzwolenie z siebie jak najwięcej energii, by przygotować się na jej użycie w trakcie potyczki. Tak więc medytacja, walka o dominację nad zwierzęcym instynktem oraz wydobycie z siebie energii świadczyło o tym, że trening przebiegał pomyślnie. Od czasu do czasu przechadzał się między innymi wojownikami i śledził ich poczynania. Lecz z powodu swojego wyglądu i kociej natury bardzo łatwo było go przepłoszyć. Wtedy wracał do Kuro i uczepiał się jego ramienia lub włosów. Zazwyczaj mając w pyszczku wykradzioną jedną sztukę lub całą paczkę ciasteczek od Kaede.
Ale raz popołudniu drugiego dnia, kiedy dostrzegł, że Dragot nie ćwiczył już, zdecydował się na przekazanie pewnej informacji. Nie wiedział jak zareaguje, lecz niech wie, że June nie spotkają już na wojennej ścieżce za życia. Podszedł bezszelestnie do demona i usiadł przed nim, a ogon w tyle kręcił się w wahadłowym ruchu, jakby chcąc go zahipnotyzować. Ten koci wzrok nie był przypadkowy.
>>>Dragot, słyszysz mnie?<<< przyglądał się przez chwilkę rozmówcy, gdy dodał kolejne słowa >>>Jako, że współpracowałeś z June na Vegecie, muszę Ci coś przekazać. Otóż ona... nie wróci do nas. Poświęciła życie za ratowanie istnień na Ziemi i przepadła. Nie chcę stracić kolejnego demona, zwłaszcza że obiecałeś mi pomoc "w okiełznaniu żądzy krwi".<<<
Średnio wyszła mu mowa motywacyjna, lecz przynajmniej przekazał, na czym stoją. Demony mimo wszystko powinny trzymać się razem. Zaraz też odszedł od Dragota, by wojownik miał czas na swoje wnioski, a Red udał się na parapet wygrzewać się w promieniach zachodzącego słońca Czerwonej Planety.
[Ooc: koniec treningu i time skip]
Co się stało, to się nie odstanie, lecz pamięć o tym zdarzeniu dołączy do poprzednich koszmarów nękających go na jawie i śnie.
Utrata June oraz wchłonięcie April także odbiła się na nim znacząco. Nie zrobił nic, by tym zdarzeniom zapobiec. Wiedział, że Halfka świadomie poddała się odważnej decyzji o absorpcji na rzecz zwiększenia mocy Arcydemona Dragota, lecz i tak mogli pomyśleć o mniej dotkliwym dla Kuro rozwiązaniu. Jego dołek też nie przeszedł obojętnie, i tym razem nie zostawi przyjaciela w potrzebie. Mimo, iż ich przyjaźń należała do tych o trudnych korzeniach, nie wyobrażał sobie pozostawienie samemu sobie z problemem Króla, tym bardziej, że już się zaangażował od tej brudniejszej strony. Nie narzucał się z niczym (bo jak, jak nie mógł nic powiedzieć na głos?), więc słuchał uważnie towarzysza, na którego głowie lub ramieniu gościł najczęściej przez te dwa dni. Skinieniem łebka lub mruczeniem, albo packaniem łapką po uchu dawał różne sygnały, że zgadza się lub nie na dane słowa. Nie wiedział na ile taka rozmowa z kotem pomagała, lecz najwyraźniej na tyle, by nie czuć się skrępowanym w towarzystwie dawnego mordercy Hikaru. Działało to w obie strony - kot przebywał najczęściej z Kuro, jakby najlepiej z nich wszystkich znał, co poniekąd było prawdą. Natomiast wobec innych już nie był taki swobodny, wszak znali Reda od tej groźniejszej, silniejszej strony, a tu taki słodki futrzak miauczeniem domagał się jedzenia… eh, porażka. No i to, że dostał pozwolenie na spanie w łóżku obok przyjaciela a nie na podłodze było również miłym zaskoczeniem i ofertą, z którego skorzystał od razu. Zwłaszcza, że poprzedniej nocy nie spał wcale.
Wypoczynek dobrze przysłużył wszystkim, demonowi również. Jako, że na polu walki był bezużyteczny, Kuro wymyślił, iż będzie jego oczami podczas pełni. Komunikacja werbalna nie wystarczyła, tutaj trzeba było wprowadzić odpowiednie gesty czy zachowania, by wojownik zareagował natychmiast. Z początku próbował przekazywać głosem różne komendy, lecz Red szybko tracił energię, dlatego zdecydowali się na połączenie - głosu z gestami. Nawet packanie łapką po głowie miało już swój przypisany algorytm postępowania, także w ciągu jednego dnia zżyli się ze sobą na tyle, iż rzeczywiście kot zastępował wzrok Kuro.
Drugi dzień Red spędził na wyzwolenie z siebie jak najwięcej energii, by przygotować się na jej użycie w trakcie potyczki. Tak więc medytacja, walka o dominację nad zwierzęcym instynktem oraz wydobycie z siebie energii świadczyło o tym, że trening przebiegał pomyślnie. Od czasu do czasu przechadzał się między innymi wojownikami i śledził ich poczynania. Lecz z powodu swojego wyglądu i kociej natury bardzo łatwo było go przepłoszyć. Wtedy wracał do Kuro i uczepiał się jego ramienia lub włosów. Zazwyczaj mając w pyszczku wykradzioną jedną sztukę lub całą paczkę ciasteczek od Kaede.
Ale raz popołudniu drugiego dnia, kiedy dostrzegł, że Dragot nie ćwiczył już, zdecydował się na przekazanie pewnej informacji. Nie wiedział jak zareaguje, lecz niech wie, że June nie spotkają już na wojennej ścieżce za życia. Podszedł bezszelestnie do demona i usiadł przed nim, a ogon w tyle kręcił się w wahadłowym ruchu, jakby chcąc go zahipnotyzować. Ten koci wzrok nie był przypadkowy.
>>>Dragot, słyszysz mnie?<<< przyglądał się przez chwilkę rozmówcy, gdy dodał kolejne słowa >>>Jako, że współpracowałeś z June na Vegecie, muszę Ci coś przekazać. Otóż ona... nie wróci do nas. Poświęciła życie za ratowanie istnień na Ziemi i przepadła. Nie chcę stracić kolejnego demona, zwłaszcza że obiecałeś mi pomoc "w okiełznaniu żądzy krwi".<<<
Średnio wyszła mu mowa motywacyjna, lecz przynajmniej przekazał, na czym stoją. Demony mimo wszystko powinny trzymać się razem. Zaraz też odszedł od Dragota, by wojownik miał czas na swoje wnioski, a Red udał się na parapet wygrzewać się w promieniach zachodzącego słońca Czerwonej Planety.
[Ooc: koniec treningu i time skip]
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Nie Lip 26, 2015 8:41 pm
Czas mijał. Mieli dwa dni do pełni księżyca i przerobienie planety na małpi gaj. Niekontrolowane goryle wielkości wieżowca mogą być bez wątpienia problemem, ale sayanie nie po raz pierwszy przecież przeżywali pełnie swego satelity. Większość z nich potrafi panować nad małpią częścią ich natury. Większość. Dalej zostaje mnóstwo młokosów, którzy tego nie potrafią. Choćby Kuro miał spore problemy z panowaniem nad bestią, dlatego też zakładał gogle specjalnie tłumiące fale Burtza. Hikaru przygotował dla niego specyfik, który powinien wytrzymać całą noc, zneutralizuje fale księżyca, a raczej te enzymy i hormony budzące małpę. Hikaru tego nie potrzebował, bo ogon zyskał sztucznie, nie miał w sobie tej bestii. Przeżył już na różnych planetach pełnię i nic mu nie było. W końcu poprosił smoka o sam ogon, a nie o Oozaru.
Czas jaki im pozostał spędził na pokazaniu różnych sztuczek, w różnych sytuacjach w czasie walki z oddziałami króla. Brudnych sztuczek, które w honorowym pojedynku nie miały miejsca bytu. Nie każdy z zebranych tu wojowników walczył z natury super uczciwie, ale warto znać jakieś sztuczki w razie czego. W końcu tu chodziło o ich życie, a nie tylko coś tak głupiego jak honor. Kierowanie się nim może łatwo zabić. Kazał całej grupie atakować go. Dragot zamknął ich w Netherze dzięki czemu Hikaru mógł używać większych pokładów Ki dla wyrównania szans. Na porządku dziennym było oślepianie młodych piachem, ciosy od tyłu, ciągnięcie za ogon telekinezą lub blokowanie stawów także niewidzialną energią. Tworzenie zamętu w postaci wyłączania światła z otoczenia dzięki Dragotowi, a potem natychmiastowe włączenie Netherowej żarówki by oczy całkiem zgłupiały. Nie walczyli na serio. Moc mistica nie przekraczała stu tysięcy PL. Chodziło tylko o pokaz zdolności przydatnych do przeżycia w czasie szturmu na pałac Zella.
Często wykorzystywał plastyczną Ki w formie kulki miękkiej ki. Strzelał, lub rzucał coś takiego i w ostatniej chwili zmieniał kształt w coś na kształt ślimaka z długimi rogami. Takie coś często zdarzało się z twarzą, któregoś z młodych wojowników. Pozwalał także na to by okrążano go i by zapomnieli o sobie na wzajem, że walczą wspólnie strzelając w białowłosego atakiem ki, po czym w ostatniej chwili uchylając się tak by ktoś naprzeciw niego, lub dokładnie za plecami oberwał danym atakiem. Tak to mniej więcej wyglądało przez większość czasu. Hikaru próbował korzystać z plastycznej ki w każdej możliwej chwili ponieważ chciał wykorzystać i opracować technikę na jej bazie. Widział wielki potencjał w tym, ale wymagało to ogromnych pokładów pracy. Kontrolę Ki miał w małym palcu, ale by stworzyć coś więcej niż miecz z energii czy kolce to już zupełnie inna sprawa. Także poza wymiarem demona prawie cały czas trzymał w ręce taką kulkę Ki i ją ugniatał w różne formy. Były dosyć nieporadne owe twory, ale od czegoś trzeba było zacząć. Kiedy skupiał się bardziej wychodziło coś lepszego, ale niezbyt wielkich rozmiarów.
W wolnych chwilach napełniał zbiorniki... to znaczy jadł to co przyrządził sam, lub Chepri. Okazuje się, że jako uczeń Braski jakoś mu to wychodziło, choć pewne rzeczy mógł jeszcze poprawić. Nic dziwnego, nie znał możliwości Vegańskiej kuchni. Hikaru się tu wychował ponad trzy wieki temu i potrafiłby napisać książkę kucharską jak przyrządzić 1001 potraw z Vegańskich robali. Owszem, dania z tych stworzeń nie były zbyt wyszukane, ale dla kogoś mieszkającego z dala od miasta i możliwości kupienia podstawowych przypraw czy dodatków warzyw/owoców nie dało się wymyślić za wiele. Mistic pokazał młodemu człowiekowi parę przepisów, a także praktycznych rozwiązań, które sam kiedyś wymyślił w połączeniu kuchni Vegańskiej i Ziemskiej. Podobnie jak łączenie technik różnych szkół w czasie walki by być bardzie efektywnym, w gastronomii łączenie przypraw i innych rzeczy w odpowiedni sposób, także dawało świetne efekty. Tylko, tu miało jeszcze znaczenie prywatne odczucie smaku... Jak to mówią niektórzy kucharze: pewnych klientów się nigdy nie zaspokoi.
Tak mniej więcej wyglądały dwa dni. Ostatnie godziny przed nadejściem wschodu księżyca postanowił pomedytować. Plastyczna Ki krążyła wokół niego i zmieniała kształt, na proste figury geometryczne, bryły obrotowe, a także plastusie. W końcu jednak zakończył się czas oczekiwania, czas było działać. Dał zastrzyk Kurze by nie zmienił się w Oozaru po czym popatrzył jak zakłada mistyczny strój szkoły światła, a na niego sayański pancerz z symbolem rodowym. Nie mógł się zdecydować komu być wierny ? Czy może bał się obrażeń i chciał mieć mieć podwójny pancerz ? Cóż, Hikaru mógł podejrzewać, że po trochu obie te opcje. Popatrzył na swego wnuka z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Może dać Ci jeszcze parę pancerzy, co wnusiu ? Mam inny pomysł. Strój jaki masz ode mnie jest już stary. Pora go zmienić. Mówiąc ostatnie zdanie podszedł do Kury i położył mu dłoń na ramieniu. Uwolnił swoją aurę w postaci błękitnego dymu, który wydzielał się przez chwilę z postaci mistica, ale zaczął oklejać się wokół młodego sayana. Pojawił się blask, przepływ mocy, a kiedy to się skończyło, Kuro miał nowy strój szkoły Światła, nie mając już zbroi z rodowym znakiem. Znak natomiast widniał na piersi. Na plecach pozostał stary znak Hikaru. Tak wyglądał całkiem nieźle. Kiedy już dziadek go puścił, sam zmienił swój płaszcz na mistyczny strój w kolorze lawendy. Miecz już miał na plecach. Teraz wyglądasz dużo lepiej. Nie zapomnij swojego kija. W Agni-Kai nie ma mowy o tym by broń była zakazana. Choć małpy rzadko takowych używają.
OCC koniec pierwszego treningu na ki konstrukt.
Czas jaki im pozostał spędził na pokazaniu różnych sztuczek, w różnych sytuacjach w czasie walki z oddziałami króla. Brudnych sztuczek, które w honorowym pojedynku nie miały miejsca bytu. Nie każdy z zebranych tu wojowników walczył z natury super uczciwie, ale warto znać jakieś sztuczki w razie czego. W końcu tu chodziło o ich życie, a nie tylko coś tak głupiego jak honor. Kierowanie się nim może łatwo zabić. Kazał całej grupie atakować go. Dragot zamknął ich w Netherze dzięki czemu Hikaru mógł używać większych pokładów Ki dla wyrównania szans. Na porządku dziennym było oślepianie młodych piachem, ciosy od tyłu, ciągnięcie za ogon telekinezą lub blokowanie stawów także niewidzialną energią. Tworzenie zamętu w postaci wyłączania światła z otoczenia dzięki Dragotowi, a potem natychmiastowe włączenie Netherowej żarówki by oczy całkiem zgłupiały. Nie walczyli na serio. Moc mistica nie przekraczała stu tysięcy PL. Chodziło tylko o pokaz zdolności przydatnych do przeżycia w czasie szturmu na pałac Zella.
Często wykorzystywał plastyczną Ki w formie kulki miękkiej ki. Strzelał, lub rzucał coś takiego i w ostatniej chwili zmieniał kształt w coś na kształt ślimaka z długimi rogami. Takie coś często zdarzało się z twarzą, któregoś z młodych wojowników. Pozwalał także na to by okrążano go i by zapomnieli o sobie na wzajem, że walczą wspólnie strzelając w białowłosego atakiem ki, po czym w ostatniej chwili uchylając się tak by ktoś naprzeciw niego, lub dokładnie za plecami oberwał danym atakiem. Tak to mniej więcej wyglądało przez większość czasu. Hikaru próbował korzystać z plastycznej ki w każdej możliwej chwili ponieważ chciał wykorzystać i opracować technikę na jej bazie. Widział wielki potencjał w tym, ale wymagało to ogromnych pokładów pracy. Kontrolę Ki miał w małym palcu, ale by stworzyć coś więcej niż miecz z energii czy kolce to już zupełnie inna sprawa. Także poza wymiarem demona prawie cały czas trzymał w ręce taką kulkę Ki i ją ugniatał w różne formy. Były dosyć nieporadne owe twory, ale od czegoś trzeba było zacząć. Kiedy skupiał się bardziej wychodziło coś lepszego, ale niezbyt wielkich rozmiarów.
W wolnych chwilach napełniał zbiorniki... to znaczy jadł to co przyrządził sam, lub Chepri. Okazuje się, że jako uczeń Braski jakoś mu to wychodziło, choć pewne rzeczy mógł jeszcze poprawić. Nic dziwnego, nie znał możliwości Vegańskiej kuchni. Hikaru się tu wychował ponad trzy wieki temu i potrafiłby napisać książkę kucharską jak przyrządzić 1001 potraw z Vegańskich robali. Owszem, dania z tych stworzeń nie były zbyt wyszukane, ale dla kogoś mieszkającego z dala od miasta i możliwości kupienia podstawowych przypraw czy dodatków warzyw/owoców nie dało się wymyślić za wiele. Mistic pokazał młodemu człowiekowi parę przepisów, a także praktycznych rozwiązań, które sam kiedyś wymyślił w połączeniu kuchni Vegańskiej i Ziemskiej. Podobnie jak łączenie technik różnych szkół w czasie walki by być bardzie efektywnym, w gastronomii łączenie przypraw i innych rzeczy w odpowiedni sposób, także dawało świetne efekty. Tylko, tu miało jeszcze znaczenie prywatne odczucie smaku... Jak to mówią niektórzy kucharze: pewnych klientów się nigdy nie zaspokoi.
Tak mniej więcej wyglądały dwa dni. Ostatnie godziny przed nadejściem wschodu księżyca postanowił pomedytować. Plastyczna Ki krążyła wokół niego i zmieniała kształt, na proste figury geometryczne, bryły obrotowe, a także plastusie. W końcu jednak zakończył się czas oczekiwania, czas było działać. Dał zastrzyk Kurze by nie zmienił się w Oozaru po czym popatrzył jak zakłada mistyczny strój szkoły światła, a na niego sayański pancerz z symbolem rodowym. Nie mógł się zdecydować komu być wierny ? Czy może bał się obrażeń i chciał mieć mieć podwójny pancerz ? Cóż, Hikaru mógł podejrzewać, że po trochu obie te opcje. Popatrzył na swego wnuka z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Może dać Ci jeszcze parę pancerzy, co wnusiu ? Mam inny pomysł. Strój jaki masz ode mnie jest już stary. Pora go zmienić. Mówiąc ostatnie zdanie podszedł do Kury i położył mu dłoń na ramieniu. Uwolnił swoją aurę w postaci błękitnego dymu, który wydzielał się przez chwilę z postaci mistica, ale zaczął oklejać się wokół młodego sayana. Pojawił się blask, przepływ mocy, a kiedy to się skończyło, Kuro miał nowy strój szkoły Światła, nie mając już zbroi z rodowym znakiem. Znak natomiast widniał na piersi. Na plecach pozostał stary znak Hikaru. Tak wyglądał całkiem nieźle. Kiedy już dziadek go puścił, sam zmienił swój płaszcz na mistyczny strój w kolorze lawendy. Miecz już miał na plecach. Teraz wyglądasz dużo lepiej. Nie zapomnij swojego kija. W Agni-Kai nie ma mowy o tym by broń była zakazana. Choć małpy rzadko takowych używają.
OCC koniec pierwszego treningu na ki konstrukt.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sro Lip 29, 2015 2:45 am
Mimo ze w sporym tempie wcinalem potrawke ryzowa, tak dalej czulem sie jak ofiara gwaltu. I to takiego grupowego, ekstremalnego. No bo jakby nie patrzec tak bylo, tylko ze miast przemocy seksualnej dziala sie tam przemoc zwyczajna. Co nie znaczy ze mniej hardkorowa. Ale taki jest mój styl, i nie zamierzam go zmieniac. Zapewnia mi on to ze przechodze przez zycie optymistycznie i wyciagam z niego przyjemnosc, a nie dramatyzuje nad kazda pierdola jak wiekszosc tu obecnych. Gdy April jednak powiedziala ze jest gotowa, nie kazalem jej dlugo czekac. Wstalem z mojego kszesla, i zmienilem swoje cialo w forme plynnego metalu zblizajac sie do niej. Gdy bylem juz blisko zmienilem swój ksztalt do nieregularnej kuli, która pochlonela cale jej cialo w sekunde. Móglbym to zrobic powoli, przytulic ja, obsciskiwac sie pochlaniajac ja, tyle zlosliwych rzeczy siedzialo mi w glowie. Mój wzrok skierowany byl ciagle na tylko jedna osobe. Kuro.
Po minucie bylo juz po wszystkim. Piekna Królowa April byla teraz calkowicie zalezna ode mnie. Rozpuszczona po calych moich wnetrzniosciach, stanowiaca jednosc z moim formujacym sie ze srebrzystej kuli cialem. Moja sila nieznacznie wzrosla, lecz sylwetka nie zrobila diametralnych postepów. Dalej bylem dosc masywny, wysoki i barczysty a jednoczesnie dosc szybki by to wykorzystac. Gdy sylwetka sie juz zrobila, zaczalem nabierac kolorów, wszystko przy ledwo odczuwalnych wstrzasach. Moja granatowa skóra, i bialy pancerz wkrótce wrócily na swoje miejsce. Gdy proces absorbcji sie zakonczyl, otworzylem oczy z dumnym wyrazem twarzy. Popatrzylem sie wtedy z cynicznym usmiechem na kazdego obecnego w sali. Szczególnie na Kuro, któremu pozwolilem w moich oczach dojrzec April. Najwazniejsze w tym wszystkim bylo to ze napelnilo mnie to energia do syta, a co za tym idzie nie bylem juz zmeczony. Moglem wracac do treningu, oczywiście w netherze. Ćwiczenie aby stał się on bardziej stabilny, trudniejszy do przebicia, i utrzymywalny dłużej - priorytet.
Kilka godzin później
Po powrocie do domku Kuro postanowilem wziac prysznic, bo od czasu do czasu i demon moze pachniec ladnie. Zachcialo mi sie to chce wziac prysznic. Wkurzylem przy okazji kazdego po drodze. No i stalo sie, wszedlem pod prysznic, zamknalem oczy by na chwile sie zrelaksowac, i JEBUM!
.....Okazalo sie ze na kabinie/zaslonie/czymkolwiek to kosmiczne cholerstwo bylo nie wolno sie opierac, i po chwili wylecialem z pod prysznica dwa razy szybciej niz sie w nim znalazlem. A razem ze mna zaslonka/szyba/whatever. Zrobilem wiec to co kazdy facet by zrobil. Wrócilem pod prysznic, zawiesilem to cos i udawalem ze nic sie nie stalo. Tylko... nastepny prysznic bedzie z niespodzianka dla Kuro. W sumie moge byc z siebie dumny.
Było coś w rodzaju popołudnia, gdy uświadczyłem w pokoju medytującą Kaede. Nie ukrywam, nigdy wcześniej nie widziałem bogini na oczy. Pomijając mą ukochaną. W sumie, też lubię medytować. Wystarczy 10-20 minut by człowiek całkowicie odświezył swój umysł, jednocześnie wzmacniając siłę woli i energię duchową. Pomyślałem, też sie skuszę. Więc usiadłem bezszelestnie obok Kaede, idealnie odwzorowujac pozycję w jakiej się znajduję, po czym zamknąłem oczy. Jednak na pewno czuła moją energię. I po pewnym czasie się do mnie odezwała, podobnie jak wcześniej odzywała się za pomocą czegoś w rodzaju.. telepatii? Uciąłem sobie z nią dość długą rozmowę, pytałęm się o jej pochodzenie, a ja wyjawiłem jej część swojej historii. Cóż, to bardzo miła, i sympatyczna osoba. Szczególnie że wyjawiła mi w jaki sposób porozumiewać się na odległość, bez używania ust. Zajęło mi to trochę czasu, i przez chwilę moja głowa byla bliska odpadnięciu, ale w końcu załapałem. Moja wersja tej techniki nie była perfekcyjna, i deformowała znacznie mój głos. Na szczęście na niższą, mroczniejszą wersję, wiec to pozytyw. Kaede tłumaczyła mi co robię źle, jak dobra nauczycielka. W jej głosie pełno było życzliwości, której nie doświadczyłem w życiu prawie wcale.
Ja z tego powodu również byłem dla niej miły i kulturalny, z racji tego że traktuję ludzi tak jak oni mnie. Przez większosć czasu. Dlatego też wyjawiłem jej jak wykonać jedną z moich technik - zanzokena. Tworzenie wiele kopii samego siebie, i tym samym iluzji zajęło mi sporo czasu gdy miałem 1k PL, ale Kaede zajęło to znacznie mniej. I tym samym nabrałą bardzo przydatnej zdolności w walce z wrogiem. Być może - ze mną.
Po pół godzinie wstałem, podziękowałem jej za wszystko i wyszedłem z pokoju ze znacznie lepszym humorem. Wszedłem tam jak zbity pies, a teraz jestem wesołym psem. Sporą część tego dnia poświęciłem również tworząc alchemię z Cheprim. Przeczytane książki dawały się we znaki, szczególnie te o truciznach. Znam przepisy na wszystkie rodzaje, od tych zabijających w sekunde po takie wywołujące erekcję która zostaje na tydzień. Więc tego dnia byłem dość pomocny i koleżeński. Nie można było na mnie narzekać.
Hikaru jest saiyanem bardzo specyficznym. Starym, i zacofanym. Ale zarąbiście inteligentnym, trzeba było mu to przyznać. Robił z nami treningi które obejmowały brudne taktyki. Cóż, sporo z nich już wcześniej znałem ale na niektóre z nich nawet ja nie wpadłem. Był to też po części trening integracyjny, chciałem zmusić nas do współpracy. Zmusić do zaufania. I udawało się, co mnie zaskoczyło. Toteż jego lekcje wychodziły na plus, miałem też okazję popisać się możliwościami netheru. Otoczenie zmieniało się Nieustannie, druty kolczaste latały niczym w pociski w ogniu krzyżowym, spadały meteoryty, a całość działa się w krainie dla której była tylko jedna nazwa dla ludzi. Piekło.
Następnego dnia nie czułem się już tak dobrze. Gnębiły mnie myśli o Togardzie, mojej żonie, o tym całym bajzlu. Toteż byłem złośliwy, cyniczny, i robiłem wszystko by choć na chwile się rozchmurzyć. Ze znikomym skutkiem. Jednak zmieniło się to w momencie w którym koteczek, którego tak polubiłem zbliżył sie do mnie, po czym przemówi. Tak kur%$. Przemówił. Koty nie są normalne. Dowiedziałem się że przez cały ten czas czochrałem po brzuszku Reda. . . . . . . . .
Gdy już się obudziłem kilka minut później zrozumiałem ze dodał coś jeszcze o June. Podobno nie wróciła z wyprawy, i poświęciła się. Spojrzałem na kota z nieoczywistym wyrazem twarzy, po czym ponownie zacząłem go głaskać, nie zważając na to czy to Red czy nie.
-Nie powiem że jest mi jej żal. Nie była dla mnie miła, była ograniczona i sztywna. Ale to ona nauczyła mnie wyczuwać Ki, i uleczyła mnie po najcięższej walce w moim życiu. No i zabrała mnie tutaj. Ale wiedz że śmierć innego demona jest dla mnie bez znaczenia. Widziałem ich zbyt wiele, by miały one na mnie dalszy wpływ. Ale gdy wreszcie pokażę Zellowi fakersa, to będzie on zadedykowany jej pamięci.
Powiedziałem po czym odszedłem, zostawiając Reda z jego myślami. Dzień ten zakończyłem pokojowymi odwiedzinami Chepriego. Zaproponowałem mu sparing, jako że bardzo tego obecnie potrzebowałem. Będąc pełen energii i emocji do spędzenia. I jakby to powiedzieć... jego zdanie miało tu rolę drugorzędną. Sparing się odbył, i był dwa razy brutalniejszy, i nieco bardziej wyrównany niż ostatni. Tym razem nie stawiałem na technikę ludzi, a na mój własny wypracowany styl który stawiał na siłę ciosu, brudne zagrywki i intuicję. I okazało się to znacznie skuteczniejsze. Ostatecznie ten trening stał się bardzo kosztowny. Opuściłem nether słaby fizycznie i pod względem KI. Ale nie do stopnia w którym nie miałoby się to zagoić do następnego dnia.
Pod koniec dnia sporo osób znajdowało się w jednym miejscu. Poznawaliśmy plan, na który sie zgodziłem bo nie miałem wyjścia. Ale dodałem od siebie tylko jeden dialog.
-Powiem wam tak. Gdy ten plan się już powiedzie, to mam w dupie kazdego z was i idę do baru ze striptizem. I prędzej zginę niż obudze sie w tym samym mieście. To tyle ode mnie.
Po tym szczerym wyznaniu mojej postawy, położyłem się spać na kanapie w salonie. To był ambitny plan, nie jakieś obalanie króli. Z pewnością obalę na ziemi nie jednego Sobieskiego gdy już będzie po wszystkim.
OOC:
Absorbcja April - staty dodam później
post skipowy
trening koniec - ???telepatia???
Po minucie bylo juz po wszystkim. Piekna Królowa April byla teraz calkowicie zalezna ode mnie. Rozpuszczona po calych moich wnetrzniosciach, stanowiaca jednosc z moim formujacym sie ze srebrzystej kuli cialem. Moja sila nieznacznie wzrosla, lecz sylwetka nie zrobila diametralnych postepów. Dalej bylem dosc masywny, wysoki i barczysty a jednoczesnie dosc szybki by to wykorzystac. Gdy sylwetka sie juz zrobila, zaczalem nabierac kolorów, wszystko przy ledwo odczuwalnych wstrzasach. Moja granatowa skóra, i bialy pancerz wkrótce wrócily na swoje miejsce. Gdy proces absorbcji sie zakonczyl, otworzylem oczy z dumnym wyrazem twarzy. Popatrzylem sie wtedy z cynicznym usmiechem na kazdego obecnego w sali. Szczególnie na Kuro, któremu pozwolilem w moich oczach dojrzec April. Najwazniejsze w tym wszystkim bylo to ze napelnilo mnie to energia do syta, a co za tym idzie nie bylem juz zmeczony. Moglem wracac do treningu, oczywiście w netherze. Ćwiczenie aby stał się on bardziej stabilny, trudniejszy do przebicia, i utrzymywalny dłużej - priorytet.
Kilka godzin później
Po powrocie do domku Kuro postanowilem wziac prysznic, bo od czasu do czasu i demon moze pachniec ladnie. Zachcialo mi sie to chce wziac prysznic. Wkurzylem przy okazji kazdego po drodze. No i stalo sie, wszedlem pod prysznic, zamknalem oczy by na chwile sie zrelaksowac, i JEBUM!
.....Okazalo sie ze na kabinie/zaslonie/czymkolwiek to kosmiczne cholerstwo bylo nie wolno sie opierac, i po chwili wylecialem z pod prysznica dwa razy szybciej niz sie w nim znalazlem. A razem ze mna zaslonka/szyba/whatever. Zrobilem wiec to co kazdy facet by zrobil. Wrócilem pod prysznic, zawiesilem to cos i udawalem ze nic sie nie stalo. Tylko... nastepny prysznic bedzie z niespodzianka dla Kuro. W sumie moge byc z siebie dumny.
Było coś w rodzaju popołudnia, gdy uświadczyłem w pokoju medytującą Kaede. Nie ukrywam, nigdy wcześniej nie widziałem bogini na oczy. Pomijając mą ukochaną. W sumie, też lubię medytować. Wystarczy 10-20 minut by człowiek całkowicie odświezył swój umysł, jednocześnie wzmacniając siłę woli i energię duchową. Pomyślałem, też sie skuszę. Więc usiadłem bezszelestnie obok Kaede, idealnie odwzorowujac pozycję w jakiej się znajduję, po czym zamknąłem oczy. Jednak na pewno czuła moją energię. I po pewnym czasie się do mnie odezwała, podobnie jak wcześniej odzywała się za pomocą czegoś w rodzaju.. telepatii? Uciąłem sobie z nią dość długą rozmowę, pytałęm się o jej pochodzenie, a ja wyjawiłem jej część swojej historii. Cóż, to bardzo miła, i sympatyczna osoba. Szczególnie że wyjawiła mi w jaki sposób porozumiewać się na odległość, bez używania ust. Zajęło mi to trochę czasu, i przez chwilę moja głowa byla bliska odpadnięciu, ale w końcu załapałem. Moja wersja tej techniki nie była perfekcyjna, i deformowała znacznie mój głos. Na szczęście na niższą, mroczniejszą wersję, wiec to pozytyw. Kaede tłumaczyła mi co robię źle, jak dobra nauczycielka. W jej głosie pełno było życzliwości, której nie doświadczyłem w życiu prawie wcale.
Ja z tego powodu również byłem dla niej miły i kulturalny, z racji tego że traktuję ludzi tak jak oni mnie. Przez większosć czasu. Dlatego też wyjawiłem jej jak wykonać jedną z moich technik - zanzokena. Tworzenie wiele kopii samego siebie, i tym samym iluzji zajęło mi sporo czasu gdy miałem 1k PL, ale Kaede zajęło to znacznie mniej. I tym samym nabrałą bardzo przydatnej zdolności w walce z wrogiem. Być może - ze mną.
Po pół godzinie wstałem, podziękowałem jej za wszystko i wyszedłem z pokoju ze znacznie lepszym humorem. Wszedłem tam jak zbity pies, a teraz jestem wesołym psem. Sporą część tego dnia poświęciłem również tworząc alchemię z Cheprim. Przeczytane książki dawały się we znaki, szczególnie te o truciznach. Znam przepisy na wszystkie rodzaje, od tych zabijających w sekunde po takie wywołujące erekcję która zostaje na tydzień. Więc tego dnia byłem dość pomocny i koleżeński. Nie można było na mnie narzekać.
Hikaru jest saiyanem bardzo specyficznym. Starym, i zacofanym. Ale zarąbiście inteligentnym, trzeba było mu to przyznać. Robił z nami treningi które obejmowały brudne taktyki. Cóż, sporo z nich już wcześniej znałem ale na niektóre z nich nawet ja nie wpadłem. Był to też po części trening integracyjny, chciałem zmusić nas do współpracy. Zmusić do zaufania. I udawało się, co mnie zaskoczyło. Toteż jego lekcje wychodziły na plus, miałem też okazję popisać się możliwościami netheru. Otoczenie zmieniało się Nieustannie, druty kolczaste latały niczym w pociski w ogniu krzyżowym, spadały meteoryty, a całość działa się w krainie dla której była tylko jedna nazwa dla ludzi. Piekło.
Następnego dnia nie czułem się już tak dobrze. Gnębiły mnie myśli o Togardzie, mojej żonie, o tym całym bajzlu. Toteż byłem złośliwy, cyniczny, i robiłem wszystko by choć na chwile się rozchmurzyć. Ze znikomym skutkiem. Jednak zmieniło się to w momencie w którym koteczek, którego tak polubiłem zbliżył sie do mnie, po czym przemówi. Tak kur%$. Przemówił. Koty nie są normalne. Dowiedziałem się że przez cały ten czas czochrałem po brzuszku Reda. . . . . . . . .
Gdy już się obudziłem kilka minut później zrozumiałem ze dodał coś jeszcze o June. Podobno nie wróciła z wyprawy, i poświęciła się. Spojrzałem na kota z nieoczywistym wyrazem twarzy, po czym ponownie zacząłem go głaskać, nie zważając na to czy to Red czy nie.
-Nie powiem że jest mi jej żal. Nie była dla mnie miła, była ograniczona i sztywna. Ale to ona nauczyła mnie wyczuwać Ki, i uleczyła mnie po najcięższej walce w moim życiu. No i zabrała mnie tutaj. Ale wiedz że śmierć innego demona jest dla mnie bez znaczenia. Widziałem ich zbyt wiele, by miały one na mnie dalszy wpływ. Ale gdy wreszcie pokażę Zellowi fakersa, to będzie on zadedykowany jej pamięci.
Powiedziałem po czym odszedłem, zostawiając Reda z jego myślami. Dzień ten zakończyłem pokojowymi odwiedzinami Chepriego. Zaproponowałem mu sparing, jako że bardzo tego obecnie potrzebowałem. Będąc pełen energii i emocji do spędzenia. I jakby to powiedzieć... jego zdanie miało tu rolę drugorzędną. Sparing się odbył, i był dwa razy brutalniejszy, i nieco bardziej wyrównany niż ostatni. Tym razem nie stawiałem na technikę ludzi, a na mój własny wypracowany styl który stawiał na siłę ciosu, brudne zagrywki i intuicję. I okazało się to znacznie skuteczniejsze. Ostatecznie ten trening stał się bardzo kosztowny. Opuściłem nether słaby fizycznie i pod względem KI. Ale nie do stopnia w którym nie miałoby się to zagoić do następnego dnia.
Pod koniec dnia sporo osób znajdowało się w jednym miejscu. Poznawaliśmy plan, na który sie zgodziłem bo nie miałem wyjścia. Ale dodałem od siebie tylko jeden dialog.
-Powiem wam tak. Gdy ten plan się już powiedzie, to mam w dupie kazdego z was i idę do baru ze striptizem. I prędzej zginę niż obudze sie w tym samym mieście. To tyle ode mnie.
Po tym szczerym wyznaniu mojej postawy, położyłem się spać na kanapie w salonie. To był ambitny plan, nie jakieś obalanie króli. Z pewnością obalę na ziemi nie jednego Sobieskiego gdy już będzie po wszystkim.
OOC:
Absorbcja April - staty dodam później
post skipowy
trening koniec - ???telepatia???
Re: Wioska Kuro
Pon Sie 17, 2015 11:39 pm
Wrócił jeszcze potykając się o stopnie do swojego pokoju. Hikaru źle go zrozumiał i zabrał chłopakowi to co ten uważał za cenne. Zbroja ojca nie była najlepszym modelem, ale miała w sobie cząstkę Kurokary i na tym zależało młodemu, na bliskości ojca, najmądrzejszego Saiyana jakiego znał. Przez chwile zastanawiał się, jaką to niezrozumiałą radę dostałby od niego. Pewnie coś w stylu: Znajdź równowagę miedzy Tobą a przeciwnikiem, a wtedy wygrasz. Jak zwykle łatwo powiedzieć, a trudno zrozumieć i zrobić. Prawdopodobnie to samo czuła April. Kuro wiedział, że halfka nie przepada za Saiyańskimi łaszkami ale założyła je z szacunku dla tego mężczyzny, jako takiego i z szacunku do tego, że zrobił coś tylko dla niej mimo niewielkich posiadanych środków. W pewien sposób troszczył się o nią i dbał jak o własną córkę. Chłopak zastanawiał się przez chwilę, czy wziąć coś co należy do April, coś drobnego aby mieć poczucie, że jest przy nim. To fałszywe i złudne poczucie ale pomogłoby my bardzo. Chyba stał nieruchomo zamyślony zbyt długo, gdyż rozległo się ciche miauknięcie. Kuro wrócił do rzeczywistości. Po omacku wyjął z dżinsów pudełko z pierścionkiem zaręczynowym i schował do komody. Przyklęknął przy Redzie i szepnął mu do uszka:
- Niezależnie od tego, co się stanie zaopiekuj się proszę April, niech będzie szczęśliwa na Ziemi, pilnuj aby ułożyła sobie życie z dobrym mężczyzną. Król tutaj u nas na Vegecie nie ma królowej.
To ostatnie zdanie wystarczyło, ostatni żal. Nie czeka go szczęśliwe życie z April. To był koniec. Czy zginie czy zostanie kolejnym królem nie będą razem, nie mogą być, nie pozwolą im. Nie miał ani takiej odwagi, ani takiej chęci jak halfka poświęcić wszystkiego dla lepszego dobra. W końcu nie zabrał nic. Powlókł się smutny na dół, Red siedział mu na głowie i od czasu do czasu pacnął łapką niesforny kosmyk włosów, który nie chciał się ułożyć i co chwila odstawał. Nagle ziemia zadrżała, wszyscy to poczuli, na szczęście mały domek wytrzymał. Odruchowo odwrócił głowę w stronę pałacu, echo i skutki wybuchu dotarły aż tutaj. Czuło się tam kłębowisko silnych Ki, rosnących i gasnących. Wybuchy sił potężnych wojowników po każdej ze stron i pierwsze trupy, pierwsi którzy już zapłacili za nadchodzące zmiany. Nikt nie musiał nic mówić, wszyscy wiedzieli, że to już. Zaczęło się. Odleciał sprzed domku jako ostatni z jedynym przyjacielem i jedynym wsparciem jakie miał, z kotem, ociągał się ile mógł. Zapewne wyglądał zabawnie, z przodu jego bujnej czupryny wyzierały złote oczy, a z tyłu powiewał na wietrze czarny koci ogon. Wcześniej przekazał niezbędne informacje przyjacielowi Kurokary, ojcu byłej dziewczyny Kuro. Wiedział, jak mężczyźni dobrze się znają i mógł mu zaufać. Powierzył mu pieczę nad mieszkańcami, sam nie zdradzając co będzie robił.
ZT - Wszyscy piszcie już na Placu przed pałacem
- Niezależnie od tego, co się stanie zaopiekuj się proszę April, niech będzie szczęśliwa na Ziemi, pilnuj aby ułożyła sobie życie z dobrym mężczyzną. Król tutaj u nas na Vegecie nie ma królowej.
To ostatnie zdanie wystarczyło, ostatni żal. Nie czeka go szczęśliwe życie z April. To był koniec. Czy zginie czy zostanie kolejnym królem nie będą razem, nie mogą być, nie pozwolą im. Nie miał ani takiej odwagi, ani takiej chęci jak halfka poświęcić wszystkiego dla lepszego dobra. W końcu nie zabrał nic. Powlókł się smutny na dół, Red siedział mu na głowie i od czasu do czasu pacnął łapką niesforny kosmyk włosów, który nie chciał się ułożyć i co chwila odstawał. Nagle ziemia zadrżała, wszyscy to poczuli, na szczęście mały domek wytrzymał. Odruchowo odwrócił głowę w stronę pałacu, echo i skutki wybuchu dotarły aż tutaj. Czuło się tam kłębowisko silnych Ki, rosnących i gasnących. Wybuchy sił potężnych wojowników po każdej ze stron i pierwsze trupy, pierwsi którzy już zapłacili za nadchodzące zmiany. Nikt nie musiał nic mówić, wszyscy wiedzieli, że to już. Zaczęło się. Odleciał sprzed domku jako ostatni z jedynym przyjacielem i jedynym wsparciem jakie miał, z kotem, ociągał się ile mógł. Zapewne wyglądał zabawnie, z przodu jego bujnej czupryny wyzierały złote oczy, a z tyłu powiewał na wietrze czarny koci ogon. Wcześniej przekazał niezbędne informacje przyjacielowi Kurokary, ojcu byłej dziewczyny Kuro. Wiedział, jak mężczyźni dobrze się znają i mógł mu zaufać. Powierzył mu pieczę nad mieszkańcami, sam nie zdradzając co będzie robił.
ZT - Wszyscy piszcie już na Placu przed pałacem
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Pon Lis 23, 2015 9:41 pm
z/t z Koszar
Byli tacy żałośni. Wszyscy, bez wyjątku. Nie byli nawet godni, żeby zlizywać kurz z jego butów, a co dopiero z nim walczyć. Więc dlaczego zadawał sobie trud, żeby uwolnić ich dusze? Może dlatego, że chciał oczyścić tą planetę z wszelakiego plugastwa jakie się tam zalęgło. Najpierw zacznie od tych zawszonych rebeliantów, a potem weźmie się za resztę. Na przykład za Halfów, którzy zawsze uważali, że powinni być równi im, Saiyanom czystej krwi. Gnojki myśleli, że należą im się równe prawa, a powinni się cieszyć z tego, że nie są zabijani na miejscu. Byli niczym choroba, która pojawiła się w zdrowym organizmie. Lecz z odpowiednimi środkami i przy pomocy odpowiednich osób można ją wyleczyć. A co mogło być idealnym początkiem jak nie wioska tego pieprzonego zdrajcy Kurokary i jego zawszonego synka. Kochasie Halfów i członkowie rebelii. Chrzanieni zdrajcy, lecz spokojnie. Raziel pokaże im prawdziwą siłę. Czystą Saiyańską siłę. Kiedy rozwalił sufit, żeby przez niego przelecieć jeszcze rozejrzał się wokół. Słabeusze, których musiał uratować nie nadawali się do jego planu. Mieli to szczęście, że byli wierni królowi, bo inaczej już by z nimi skończył. Zanim jednak odleciał to jakiś trzęsący się dzieciak podbiegł do niego.
- Czego? – zapytał Raziel, patrząc się na gówniarza jak na coś poniżej jego godności.
- Prze…Prze…Przepraszam, ze przeszkadzam. Miałem to panu dać. To nowy typ zbroi dla pana. – rzekł dzieciak i szybko wręczył kapsułę z pancerzem, a potem jeszcze szybciej się ulotnił. Zahne uaktywnił kapsułę i uśmiechnął lekko do siebie. Tak to będzie idealne, żeby im pokazać kto tu rządzi. Ciemnowłosy szybko zmienił pancerz i wyleciał do góry.
Kiedy leciał do wioski Kuro to przy okazji wyczuł energię innych żołnierzy Króla Zella, którzy też postanowili wykorzenić plugastwo. Bardzo dobrze. Kiedy skończy z tymi wichrzycielami to z przyjemnością im pomoże. Teraz jednak trzeba było załatwić tych zdrajców.
- Czas zacząć zabawę. – mruknął cicho do siebie młody mężczyzna, lądując na obrzeżach wioski. Wolnym krokiem zaczął zmierzać do centrum. Wszystko wydawało się tak spokojne i niewinne. Ci ludzie nie mieli zamiaru brać udziału w walce i nawet nie myśleli o tym, że mogą stać się celem napaści. Mieli jednak tego pecha, że głowa ich wioski, postanowiła się wpierdalać w nie swoje sprawy. Ponoć nie należy stosować zbiorowych kar, lecz Raz uważał, że są one najbardziej skuteczne. Jeśli jednostka się wyłamuje, to trzeba jej pokazać jakie może to przynieść konsekwencje. W tym wypadku wyrżnięcie w pień całej wioski. Pewnie gnojek nawet tego nie zobaczy, ale jeśli Raziel zdąży to mu to opowie. Z wszystkimi szczegółami. Może nawet weźmie jakąś pamiątkę. O głowa tej dziewczynki by się idealnie nadawała. W końcu znalazł się w idealnym miejscu. Mógł spokojnie rozpocząć akcję i nie bać, się że ktoś zwieje. Oznaczył sobie każdą sygnaturę KI w tej wiosce. Czas zacząć zabawę.
- Hej mała. – powiedział do jakiejś dziewczynki, która do niego podbiegła. Z ciekawością wpatrywała się w symbol elity i jego rodu na pancerzu. Raziel uśmiechnął się do niej przymilnie. – Chcesz zobaczyć fajną sztuczkę?
Dziecko jak to dziecko pokiwało z ochotą głową. Doskonale.
- Super. Ale najpierw musisz mi pokazać swój dom. To bardzo ważne. – rzekł Saiyanin. Dziewczynka, przez chwilę się rozglądała, aż wreszcie pokazała jakąś chatkę, obok której rozmawiało dwóch mężczyzn.
- Dzięki. A teraz sztuczka. – powiedział. Po tych słowach wyprostował się i wystrzelił pocisk energii prosto w dom. Jak się spodziewał cała konstrukcja eksplodowała, równocześnie zabijając stojących obok. Jak na razie pięć ofiar. Dziecko spojrzało na żołnierza przerażonym wzrokiem.
- Czas na drugą sztuczkę. – rzekł ciemnowłosy. Wypuścił odrobinę energii, lecz wystarczyło to, żeby rozwalić główkę dziewczynki. Zahne przeciągnął się i zaczął zabawę. Dwóch osobników, którzy na niego skoczyli zabił w kilka sekund. Dwa chrupnięcia i dwa złamane karki. Rozpoczęła się panika, a to był miód na jego uszy. Nawet nie bawił się w ataki w zwarciu. Wystarczyły minimalne ładunki, żeby zabić tych słabeuszy i rozwalić ich chaty. Byli naprawdę żałośni i syn Aryenne robił przysługę całej planecie, że się ich pozbywał.
- Laser Storm. – powiedział wyciągając dłoń. W następnej chwili kilkanaście pocisków wystrzeliło w stronę swoich celów. Niektórzy próbowali ich uniknąć, albo przed nimi uciec. Niestety nie spodziewali się, że to nie są takie zwykłe pociski. Swoją głupotę przypłacili śmiercią.
- Dlaczego to robisz? Nic ci nie zrobiliśmy. – krzyknęła jakaś młoda dziewczyna. Była całkiem silna. Lecz i tak za słaba.
- Dlaczego? A tak dla zabawy. Wiesz trzeba jakoś odreagować. – rzekł i w następnej chwili zniknął, żeby sekundę potem pojawić się za dziewczyną. Pozabijał dzieciaki i kobiety, które chroniła. Teraz zostali tylko on i ona.
- Dobra. Dam ci minutę. Jak w tym czasie uda ci się mnie trafić to dam ci żyć. Gotowa? Start! – krzyknął czystokrwistny. Dziewczyna ruszyła na niego z okrzykiem, godnym pozazdroszczenia. Szkoda tylko, że jej umiejętności były na tak niskim poziomie. Zielonooki nawet się nie zmęczył, a trzeba powiedzieć, że miał zasłonięte oczy. Oni byli żenujący.
- Pięćdziesiąt osiem. Pięćdziesiąt dziewięć. I minuta. – mruczał wojownik. – Szkoda. Nie udało ci się mnie trafić. Teraz moja kolej.
Cztery szybkie ruchy i wynik końcowy to złamane nogi, ręce, tryskająca posoka i wkurzający krzyk.
- Ty czekaj. Ja cię znam. Zora, tak? Byłaś dupą Kuro, zanim nie zaczął bzykać April. Kiepsko co nie? Stracić faceta i dać się pokonać. Ale nie martw się. Jak skończę to na pewno będzie o tobie pamiętał. Bardzo długo. – rzekł psychol, a następnie z olbrzymim uśmiechem na ustach wziął dziewczynę za włosy i podleciał z nią do góry. Przydałoby się jakieś dobre miejsce na to. Długie i ostre. Raz uchylił na chwilkę wizjer, żeby znaleźć to na czym mu zależało i szybko go zamknął.
- Powiedz mi droga Zoro. Lubisz na ostro? Wyglądasz na taką co lubi. – mówił Zahne. Niestety jego rozmówczyni tylko jęczała cicho. Czyżby zemdlała? Szkoda. Nie zobaczy tego co dla niej przygotował. Ale przynajmniej poczuje.
- No to ty sobie tutaj posiedź na karnym jeżyku, a ja zajmę się sprzątaniem. Zgoda. Tylko bądź grzeczna. Nie chcemy obudzić nikogo. – rzekł Raz i w następnej chwili nabił dziewczynę na ostro zakończony pręt. Wbił ja na tyle głęboko, by nie mogła uciec i na tyle płytko, by nie umarła od razu.
Saiyanin uśmiechnął się tylko szerzej słysząc jej krzyk i ruszył z zamiarem zabawy w tej wiosce, podśpiewując sobie pod nosem.
Occ:
Koniec treningu.
Byli tacy żałośni. Wszyscy, bez wyjątku. Nie byli nawet godni, żeby zlizywać kurz z jego butów, a co dopiero z nim walczyć. Więc dlaczego zadawał sobie trud, żeby uwolnić ich dusze? Może dlatego, że chciał oczyścić tą planetę z wszelakiego plugastwa jakie się tam zalęgło. Najpierw zacznie od tych zawszonych rebeliantów, a potem weźmie się za resztę. Na przykład za Halfów, którzy zawsze uważali, że powinni być równi im, Saiyanom czystej krwi. Gnojki myśleli, że należą im się równe prawa, a powinni się cieszyć z tego, że nie są zabijani na miejscu. Byli niczym choroba, która pojawiła się w zdrowym organizmie. Lecz z odpowiednimi środkami i przy pomocy odpowiednich osób można ją wyleczyć. A co mogło być idealnym początkiem jak nie wioska tego pieprzonego zdrajcy Kurokary i jego zawszonego synka. Kochasie Halfów i członkowie rebelii. Chrzanieni zdrajcy, lecz spokojnie. Raziel pokaże im prawdziwą siłę. Czystą Saiyańską siłę. Kiedy rozwalił sufit, żeby przez niego przelecieć jeszcze rozejrzał się wokół. Słabeusze, których musiał uratować nie nadawali się do jego planu. Mieli to szczęście, że byli wierni królowi, bo inaczej już by z nimi skończył. Zanim jednak odleciał to jakiś trzęsący się dzieciak podbiegł do niego.
- Czego? – zapytał Raziel, patrząc się na gówniarza jak na coś poniżej jego godności.
- Prze…Prze…Przepraszam, ze przeszkadzam. Miałem to panu dać. To nowy typ zbroi dla pana. – rzekł dzieciak i szybko wręczył kapsułę z pancerzem, a potem jeszcze szybciej się ulotnił. Zahne uaktywnił kapsułę i uśmiechnął lekko do siebie. Tak to będzie idealne, żeby im pokazać kto tu rządzi. Ciemnowłosy szybko zmienił pancerz i wyleciał do góry.
Kiedy leciał do wioski Kuro to przy okazji wyczuł energię innych żołnierzy Króla Zella, którzy też postanowili wykorzenić plugastwo. Bardzo dobrze. Kiedy skończy z tymi wichrzycielami to z przyjemnością im pomoże. Teraz jednak trzeba było załatwić tych zdrajców.
- Czas zacząć zabawę. – mruknął cicho do siebie młody mężczyzna, lądując na obrzeżach wioski. Wolnym krokiem zaczął zmierzać do centrum. Wszystko wydawało się tak spokojne i niewinne. Ci ludzie nie mieli zamiaru brać udziału w walce i nawet nie myśleli o tym, że mogą stać się celem napaści. Mieli jednak tego pecha, że głowa ich wioski, postanowiła się wpierdalać w nie swoje sprawy. Ponoć nie należy stosować zbiorowych kar, lecz Raz uważał, że są one najbardziej skuteczne. Jeśli jednostka się wyłamuje, to trzeba jej pokazać jakie może to przynieść konsekwencje. W tym wypadku wyrżnięcie w pień całej wioski. Pewnie gnojek nawet tego nie zobaczy, ale jeśli Raziel zdąży to mu to opowie. Z wszystkimi szczegółami. Może nawet weźmie jakąś pamiątkę. O głowa tej dziewczynki by się idealnie nadawała. W końcu znalazł się w idealnym miejscu. Mógł spokojnie rozpocząć akcję i nie bać, się że ktoś zwieje. Oznaczył sobie każdą sygnaturę KI w tej wiosce. Czas zacząć zabawę.
- Hej mała. – powiedział do jakiejś dziewczynki, która do niego podbiegła. Z ciekawością wpatrywała się w symbol elity i jego rodu na pancerzu. Raziel uśmiechnął się do niej przymilnie. – Chcesz zobaczyć fajną sztuczkę?
Dziecko jak to dziecko pokiwało z ochotą głową. Doskonale.
- Super. Ale najpierw musisz mi pokazać swój dom. To bardzo ważne. – rzekł Saiyanin. Dziewczynka, przez chwilę się rozglądała, aż wreszcie pokazała jakąś chatkę, obok której rozmawiało dwóch mężczyzn.
- Dzięki. A teraz sztuczka. – powiedział. Po tych słowach wyprostował się i wystrzelił pocisk energii prosto w dom. Jak się spodziewał cała konstrukcja eksplodowała, równocześnie zabijając stojących obok. Jak na razie pięć ofiar. Dziecko spojrzało na żołnierza przerażonym wzrokiem.
- Czas na drugą sztuczkę. – rzekł ciemnowłosy. Wypuścił odrobinę energii, lecz wystarczyło to, żeby rozwalić główkę dziewczynki. Zahne przeciągnął się i zaczął zabawę. Dwóch osobników, którzy na niego skoczyli zabił w kilka sekund. Dwa chrupnięcia i dwa złamane karki. Rozpoczęła się panika, a to był miód na jego uszy. Nawet nie bawił się w ataki w zwarciu. Wystarczyły minimalne ładunki, żeby zabić tych słabeuszy i rozwalić ich chaty. Byli naprawdę żałośni i syn Aryenne robił przysługę całej planecie, że się ich pozbywał.
- Laser Storm. – powiedział wyciągając dłoń. W następnej chwili kilkanaście pocisków wystrzeliło w stronę swoich celów. Niektórzy próbowali ich uniknąć, albo przed nimi uciec. Niestety nie spodziewali się, że to nie są takie zwykłe pociski. Swoją głupotę przypłacili śmiercią.
- Dlaczego to robisz? Nic ci nie zrobiliśmy. – krzyknęła jakaś młoda dziewczyna. Była całkiem silna. Lecz i tak za słaba.
- Dlaczego? A tak dla zabawy. Wiesz trzeba jakoś odreagować. – rzekł i w następnej chwili zniknął, żeby sekundę potem pojawić się za dziewczyną. Pozabijał dzieciaki i kobiety, które chroniła. Teraz zostali tylko on i ona.
- Dobra. Dam ci minutę. Jak w tym czasie uda ci się mnie trafić to dam ci żyć. Gotowa? Start! – krzyknął czystokrwistny. Dziewczyna ruszyła na niego z okrzykiem, godnym pozazdroszczenia. Szkoda tylko, że jej umiejętności były na tak niskim poziomie. Zielonooki nawet się nie zmęczył, a trzeba powiedzieć, że miał zasłonięte oczy. Oni byli żenujący.
- Pięćdziesiąt osiem. Pięćdziesiąt dziewięć. I minuta. – mruczał wojownik. – Szkoda. Nie udało ci się mnie trafić. Teraz moja kolej.
Cztery szybkie ruchy i wynik końcowy to złamane nogi, ręce, tryskająca posoka i wkurzający krzyk.
- Ty czekaj. Ja cię znam. Zora, tak? Byłaś dupą Kuro, zanim nie zaczął bzykać April. Kiepsko co nie? Stracić faceta i dać się pokonać. Ale nie martw się. Jak skończę to na pewno będzie o tobie pamiętał. Bardzo długo. – rzekł psychol, a następnie z olbrzymim uśmiechem na ustach wziął dziewczynę za włosy i podleciał z nią do góry. Przydałoby się jakieś dobre miejsce na to. Długie i ostre. Raz uchylił na chwilkę wizjer, żeby znaleźć to na czym mu zależało i szybko go zamknął.
- Powiedz mi droga Zoro. Lubisz na ostro? Wyglądasz na taką co lubi. – mówił Zahne. Niestety jego rozmówczyni tylko jęczała cicho. Czyżby zemdlała? Szkoda. Nie zobaczy tego co dla niej przygotował. Ale przynajmniej poczuje.
- No to ty sobie tutaj posiedź na karnym jeżyku, a ja zajmę się sprzątaniem. Zgoda. Tylko bądź grzeczna. Nie chcemy obudzić nikogo. – rzekł Raz i w następnej chwili nabił dziewczynę na ostro zakończony pręt. Wbił ja na tyle głęboko, by nie mogła uciec i na tyle płytko, by nie umarła od razu.
Saiyanin uśmiechnął się tylko szerzej słysząc jej krzyk i ruszył z zamiarem zabawy w tej wiosce, podśpiewując sobie pod nosem.
Occ:
Koniec treningu.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Wto Gru 01, 2015 11:39 pm
Spóźniła się.
Chwilę, dosłownie chwilę, a miało to katastrofalne skutki.
Tłuste smugi dymu sunęły leniwie po ciemnoczerwonym niebie, barwą przypominającego gęstą krew. Część chat była zrujnowana, inne zostały zmiecione dosłownie z powierzchni planety. Połamane, smętnie sterczące osmalone belki i przemielone na pył kamienie dekorowały makabryczny widok. Ubitą glebę zdobiły ciała… Albo ich fragmenty. Choć niewielka część wioski uległa takim zniszczeniom ich koncentracja i sama intensywność wywoływały dreszcz. Ktoś z niemal nabożną starannością wprowadził tutaj chaos. Vivian nie skupiając się nawet na Ki Feeling czuła panikę, czuła bunt i zrezygnowanie mieszkańców, ich otumaniający, ostry strach. Uderzyła ją woń posoki, krzyki i odgłosy eksplozji. Zniżyła lot bezszelestnie i zatrzymała się metr nad ziemią. To był błąd, z bliska widziała więcej i odruchowo zatkała sobie usta, by nie wydać żadnego dźwięku. Nieświadomie zaczęła drżeć.
Saiyanie z reguły zabijają… Bo tak. Są bestialscy. Są zdziczali i mogła to powiedzieć tylko po tym co zrobili z poprzednimi wioskami. Teraz przed czerwonymi, szklącymi się od łez oczami rozpościerał się widok z goła innego kalibru. Parę wysadzonych domów, zmasakrowanych mieszkańców, ciała dzieci pozbawione głów… Dzieci… Smak krwi stał się wyraźniejszy gdy przygryzła policzek od środka. Przecież te maluchy biegały tutaj beztrosko gdy złożyła tu swoją ostatnią wizytę. Dlaczego nikt nie reaguje? … Dlaczego?! Gdzie do jasnej cholery są Ci obiecani obrońcy? Gdzie w takich chwilach są bogowie?!
Każdy cios był przemyślany. Każda śmierć zadana z rozmysłem i namysłem. To nie było bestialstwo. To było wyrafinowane, lodowate okrucieństwo, barbarzyńska kalkulacja, która wbrew pozorom musiała sprawiać przyjemność. Nic dziwnego… Nawet pod wpływem serum Raziel pozostawał do bólu ambitny.
Vivian bała się wczuć bardziej w krążące po wiosce Ki. Bała się tego co może wyczuć, ale coś w jej umyśle samo otworzyło się na te bodźce. I poczuła, poczuła drżenie, wyraźnie ich ból i przerażenie, tak silne, namacalne, że żołądek zwinął się jej ze strachu i głos uwiązł w gardle. W połączeniu z krzykami wypełniły jej umysł… Czemu ona jest tak cholernie empatyczna… Byłoby jej łatwiej gdyby była tępa jak pierwszy lepszy Saiyan. Oczy dziewczyny stały się puste. Dłonie się jej trzęsły, dlatego zacisnęła je w pięści, z trudem uspokajając oddech i przemocą zatkała usta by nie krzyknąć. Zmarnowała kilka sekund na ocenę sytuacji i pozwoliła by jej furia została podsycona ich cierpieniem. Pozwoliła na to z całą świadomością, że być może nie dożyje nocy, by o tej chwili śnić koszmary.
Raziel…
W morzu rozpaczy tętniła czerwona, paląca energia, roztaczająca naokoło aurę tyrańskiego zadowolenia z siebie. Prostego zachwytu z bestialskich czynów chełpiącego swe ego prymitywa. Tu nie było się nad czym rozdrabniać. Jej brat przyrodni był teraz niejednorodną mieszaniną morderczej dumy czystokrwistego perfekcjonisty oraz przesyconego samozachwytem ohydnego pawiana, nie zdolnego do wyższych uczuć czy procesów myślowych. Ma wdrukowane w móżdżek informacje i to, co Zell chce by myślał… A on nie tylko ślepo wypełniał jego rozkazy – przekładał je na swoje pokrętne myślenie tworząc chaos nowej jakości. Raziel zawsze cenił sobie swój indywidualizm, a teraz stał się tacy jak wszyscy…
Usłyszała krzyk i zobaczyła go jak odlatywał w środek wioski, zostawiając za sobą czerwony ślad, krew kapała mu z dłoni. Odruchowo spojrzała w stronę z jakiej wyleciał i zadrżała, gdy ujrzała pobladłą, nabitą na pręt dziewczynę. Okropny widok… Zaklęła i podleciała do niej, nie wiedząc co robić. Żyła jeszcze, ale szczęśliwie była nieprzytomna. Wszystko Ósemkę bolało gdy tak na nią patrzyła, ale najgorsze było to, że nie mogła nic zrobić by ulżyć rannej w cierpieniu. Bałaby się jej dotknąć, nie wspominając choćby o zdjęciu z pręta. Życie ulatywało z niej wolno i nikt jej nie pomoże. Żaden szpital teraz nikogo nie przyjmie, nikt tutaj nie ma zdolności by magicznie kogoś uleczyć. Nie ma czasu bo lada chwila Raziel zrobić coś jeszcze okropniejszego… Nawet jakby ją teraz uwolniła, rana była zbyt paskudna i tylko dogorywała by długo… Ósemka wpatrywała się w nią drżąca, po czym zaciskając wargi w kreskę… Uspokoiła się. Bez wahania urwała kawałek pręta obok i delikatnym ruchem wbiła jej w skroń.
Jej Ki zgasło.
Przynajmniej już nie cierpi.
Ki-blast by ją zdradził, póki pozostawała niewidzialna i ukrywała swoją energię, Raziel nie wiedział, że tu jest. Pozostawał element zaskoczenia. Jeśli teraz się ujawni, to dojdzie do walki i sądząc po zapamiętałości jej brata, zabije jeszcze mnóstwo osób nim zdąży go z stad wyciągnąć. W tym przypadku musi polegać na swojej sile i… Szybkości. Tak.
Kalkulowała w głowie co ma zrobić, nie chcąc być świadoma tych kilku łez spływających jej w dół po policzkach. Zabiła.
- Raziel… – szepnęła do siebie Vivian.
Dopadła go gdy z szerokim, obleśnym uśmiechem szedł wolno między chatami. To był jego błąd. Napawał się swym okrucieństwem i rozciągał w czasie ból zadany innym. Nie śpieszył się, chcąc z niego czerpać jak najwięcej mógł… Oh, jakże to było płytkie. Ósemka czuła jak palą ją źrenice, ale była w tym tylko i wyłącznie wściekłość. Jej nienawiści, choćby próbował, i tak nie zdobędzie. Nie będzie mieć tej satysfakcji. Już nikogo nie zabije, drań… Unosiła się niewidzialna kilka centymetrów nad ziemią za Razielem. Nagle jej prawa dłoń zacisnęła się na jego karku a lewa… Na nasadzie ogona. Mogło zaboleć i na pewno było niekomfortowe. Czasem trzeba grać nie fair, by powstrzymać kogoś, kto gra bardzo nie fair. Wzmocniła uścisk by tak od razu się nie wyswobodził i opadła na podłoże, po czym korzystając z efektu wybicia, gwałtownie wzniosła w powietrze.
Trzy sekundy wystarczyły by zaciągnęła go na bezpieczną odległość.
OOC ---> Raz, zostałeś zaciągnięty gdzie indziej. Przykro mi
[zt]x2 ---> Czerwona Pustynia
Chwilę, dosłownie chwilę, a miało to katastrofalne skutki.
Tłuste smugi dymu sunęły leniwie po ciemnoczerwonym niebie, barwą przypominającego gęstą krew. Część chat była zrujnowana, inne zostały zmiecione dosłownie z powierzchni planety. Połamane, smętnie sterczące osmalone belki i przemielone na pył kamienie dekorowały makabryczny widok. Ubitą glebę zdobiły ciała… Albo ich fragmenty. Choć niewielka część wioski uległa takim zniszczeniom ich koncentracja i sama intensywność wywoływały dreszcz. Ktoś z niemal nabożną starannością wprowadził tutaj chaos. Vivian nie skupiając się nawet na Ki Feeling czuła panikę, czuła bunt i zrezygnowanie mieszkańców, ich otumaniający, ostry strach. Uderzyła ją woń posoki, krzyki i odgłosy eksplozji. Zniżyła lot bezszelestnie i zatrzymała się metr nad ziemią. To był błąd, z bliska widziała więcej i odruchowo zatkała sobie usta, by nie wydać żadnego dźwięku. Nieświadomie zaczęła drżeć.
Saiyanie z reguły zabijają… Bo tak. Są bestialscy. Są zdziczali i mogła to powiedzieć tylko po tym co zrobili z poprzednimi wioskami. Teraz przed czerwonymi, szklącymi się od łez oczami rozpościerał się widok z goła innego kalibru. Parę wysadzonych domów, zmasakrowanych mieszkańców, ciała dzieci pozbawione głów… Dzieci… Smak krwi stał się wyraźniejszy gdy przygryzła policzek od środka. Przecież te maluchy biegały tutaj beztrosko gdy złożyła tu swoją ostatnią wizytę. Dlaczego nikt nie reaguje? … Dlaczego?! Gdzie do jasnej cholery są Ci obiecani obrońcy? Gdzie w takich chwilach są bogowie?!
Każdy cios był przemyślany. Każda śmierć zadana z rozmysłem i namysłem. To nie było bestialstwo. To było wyrafinowane, lodowate okrucieństwo, barbarzyńska kalkulacja, która wbrew pozorom musiała sprawiać przyjemność. Nic dziwnego… Nawet pod wpływem serum Raziel pozostawał do bólu ambitny.
Vivian bała się wczuć bardziej w krążące po wiosce Ki. Bała się tego co może wyczuć, ale coś w jej umyśle samo otworzyło się na te bodźce. I poczuła, poczuła drżenie, wyraźnie ich ból i przerażenie, tak silne, namacalne, że żołądek zwinął się jej ze strachu i głos uwiązł w gardle. W połączeniu z krzykami wypełniły jej umysł… Czemu ona jest tak cholernie empatyczna… Byłoby jej łatwiej gdyby była tępa jak pierwszy lepszy Saiyan. Oczy dziewczyny stały się puste. Dłonie się jej trzęsły, dlatego zacisnęła je w pięści, z trudem uspokajając oddech i przemocą zatkała usta by nie krzyknąć. Zmarnowała kilka sekund na ocenę sytuacji i pozwoliła by jej furia została podsycona ich cierpieniem. Pozwoliła na to z całą świadomością, że być może nie dożyje nocy, by o tej chwili śnić koszmary.
Raziel…
W morzu rozpaczy tętniła czerwona, paląca energia, roztaczająca naokoło aurę tyrańskiego zadowolenia z siebie. Prostego zachwytu z bestialskich czynów chełpiącego swe ego prymitywa. Tu nie było się nad czym rozdrabniać. Jej brat przyrodni był teraz niejednorodną mieszaniną morderczej dumy czystokrwistego perfekcjonisty oraz przesyconego samozachwytem ohydnego pawiana, nie zdolnego do wyższych uczuć czy procesów myślowych. Ma wdrukowane w móżdżek informacje i to, co Zell chce by myślał… A on nie tylko ślepo wypełniał jego rozkazy – przekładał je na swoje pokrętne myślenie tworząc chaos nowej jakości. Raziel zawsze cenił sobie swój indywidualizm, a teraz stał się tacy jak wszyscy…
Usłyszała krzyk i zobaczyła go jak odlatywał w środek wioski, zostawiając za sobą czerwony ślad, krew kapała mu z dłoni. Odruchowo spojrzała w stronę z jakiej wyleciał i zadrżała, gdy ujrzała pobladłą, nabitą na pręt dziewczynę. Okropny widok… Zaklęła i podleciała do niej, nie wiedząc co robić. Żyła jeszcze, ale szczęśliwie była nieprzytomna. Wszystko Ósemkę bolało gdy tak na nią patrzyła, ale najgorsze było to, że nie mogła nic zrobić by ulżyć rannej w cierpieniu. Bałaby się jej dotknąć, nie wspominając choćby o zdjęciu z pręta. Życie ulatywało z niej wolno i nikt jej nie pomoże. Żaden szpital teraz nikogo nie przyjmie, nikt tutaj nie ma zdolności by magicznie kogoś uleczyć. Nie ma czasu bo lada chwila Raziel zrobić coś jeszcze okropniejszego… Nawet jakby ją teraz uwolniła, rana była zbyt paskudna i tylko dogorywała by długo… Ósemka wpatrywała się w nią drżąca, po czym zaciskając wargi w kreskę… Uspokoiła się. Bez wahania urwała kawałek pręta obok i delikatnym ruchem wbiła jej w skroń.
Jej Ki zgasło.
Przynajmniej już nie cierpi.
Ki-blast by ją zdradził, póki pozostawała niewidzialna i ukrywała swoją energię, Raziel nie wiedział, że tu jest. Pozostawał element zaskoczenia. Jeśli teraz się ujawni, to dojdzie do walki i sądząc po zapamiętałości jej brata, zabije jeszcze mnóstwo osób nim zdąży go z stad wyciągnąć. W tym przypadku musi polegać na swojej sile i… Szybkości. Tak.
Kalkulowała w głowie co ma zrobić, nie chcąc być świadoma tych kilku łez spływających jej w dół po policzkach. Zabiła.
- Raziel… – szepnęła do siebie Vivian.
Dopadła go gdy z szerokim, obleśnym uśmiechem szedł wolno między chatami. To był jego błąd. Napawał się swym okrucieństwem i rozciągał w czasie ból zadany innym. Nie śpieszył się, chcąc z niego czerpać jak najwięcej mógł… Oh, jakże to było płytkie. Ósemka czuła jak palą ją źrenice, ale była w tym tylko i wyłącznie wściekłość. Jej nienawiści, choćby próbował, i tak nie zdobędzie. Nie będzie mieć tej satysfakcji. Już nikogo nie zabije, drań… Unosiła się niewidzialna kilka centymetrów nad ziemią za Razielem. Nagle jej prawa dłoń zacisnęła się na jego karku a lewa… Na nasadzie ogona. Mogło zaboleć i na pewno było niekomfortowe. Czasem trzeba grać nie fair, by powstrzymać kogoś, kto gra bardzo nie fair. Wzmocniła uścisk by tak od razu się nie wyswobodził i opadła na podłoże, po czym korzystając z efektu wybicia, gwałtownie wzniosła w powietrze.
Trzy sekundy wystarczyły by zaciągnęła go na bezpieczną odległość.
OOC ---> Raz, zostałeś zaciągnięty gdzie indziej. Przykro mi
[zt]x2 ---> Czerwona Pustynia
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Kuro
Sob Kwi 02, 2016 2:41 pm
-Niestety nie mogę szaleć przez całe swoje życie, choć bardzo bym chciał. Ale w tym wypadku klub ze striptizem będzie musiał poczekać. Nie mam w planach zabijać ponad miarę. I bez obaw. Znajdę Cię na drugim końcu wszechświata.
Powiedziałem jednocześnie próbując na powrót przyzwyczaić się do nowego ciała. Brak ogona nigdy nie był dla mnie przesadnie odczuwalny. Nie używałem go w walce, pomagał mi w locie i utrzymywaniu równowagi. Ale bez niego radzę sobie równie dobrze. Spokojnie obserwowałem Hikaru nim ten ponownie się teleportował. Niezwykle przydatna technika można by rzec, ale myślę że jest ona jedynie ułatwieniem. Ktoś taki jak ja zawsze znajdzie sposób by dostać się na inną planetę. Jeśli na planecie jest chociaż jeden statek to demon zawsze do niego dotrze. Tacy jesteśmy, zawsze sobie poradzimy, niezależnie od warunków. Im trudniej, tym szybciej się rozwijamy. I w tym momencie doszedłem do sedna całej tej sytuacji. Byłem w wielu niebezpiecznych miejscach, ale jeszcze nigdy nie miałem takiej małej szansy na przeżycie jak tutaj. Nie mam tutaj żadnego sojusznika, ani jednego przedstawiciela mojej rasy. Każdy kto mnie zdemaskuje będzie chciał mnie zabić. Nie ma tutaj dla mnie miejsca. Nigdzie tak szybko się nie wzmocnię jak tutaj. Czasy są desperackie, więc i środku muszą być. Moi rywale to Super Sayianie, a ten siwy to nawet mistyczny jest. Pewnie bigos głową miesza. Muszę trenować trzy razy dłużej niż oni. Trzy razy ciężej niż oni. Nie pozwolić sobie na ani jeden słaby punkt. Zabić w sobie brak rozwagi i wykształcić technikę lepszą od nich. Ale przede wszystkim wzmocnić o stokroć swoje mięśnie, swoją zwinność, swój pancerz, swoją energię. Póki tego nie zrobię, możecie mnie uznać za martwego.
Minął tydzień odkąd porzuciłem swoje dawne życie w celu treningu na Vegecie. Powróciłem do sympatycznej Wioski Kuro, i pomogłem naprawić część zniszczeń które mój znajomy tutaj wyrządził pod wpływem srogiego elezdi. Niby nie można winić nikogo za rzeczy które po tym popełnia, sam trochę o tym wiem. Chociaż... Nie. Ja po elezdi wyrządzałem takie same szkody jak na trzeźwo. Ale wracając. Wyglądałem jak Saiyan, więc nie było podejrzeń. Kilka osób pytało mnie kim jestem, odpowiedziałem że jestem Marek z Marek. Pierwsze dni treningu były dla mnie swoistym przygotowaniem. Sprawdzałem ile jestem w stanie wytrzymać. Wchodziłem do netheru by móc dać z siebie absolutnie wszystko i nikt nie mógł mnie wyczuć. Przez około 10 godzin ćwiczyłem z całych sił. Potem przez 3 do 4 godzin regenerowałem swoje siły śpiąc. I wszystko od początku. Tutaj na pomoc przyszły kukły z twardego minerału na których ćwiczyłem przed wylotem do pałacu. Znowu ogromne pomieszczenie, i sto takich kukieł w szeregu. Ludzie mają serie podnoszenia sztang, ja mam serie rozbijania na atomy najcięższego materiału jaki nether jest w stanie wytworzyć. Moje ciało samo z siebie nie stanie się silniejsze. Nie mogę przez sekundę czuć bólu. Gdzieś tam na drugim końcu Vegety jest ten skurwysyn i również przybiera na sile. Nie pozwolę mu wygrać po raz drugi. I tu nie chodzi o dumę. J*bać dumę. J*bać honor. J*bać nasze rasy, j*bać nasze planety, j*bać wszystkie nasze różnice i nasze kultury. jedyne co się liczy to rywalizacja między nami. Nasza ostatnia walka i moja nieokiełznana rządza zrewanżowania się. To jedyna rzecz która ma dla mnie teraz znaczenie. Spojrzałem ponownie na kukły, czegoś mi w nich brakowało. Jedno pstryknięcie później wszystkie kukły przybrały formę podobizny Raziela w formie Super Saiyanina Drugiego. Mordownia zaczyna się od...teraz.
Po dwóch miesiącach wiedziałem już co to znaczy sam siebie doprowadzić na skraj śmierci i jednocześnie mieć zaciesz na ryju. I świadomość że za dwie godziny powtórka z rozgrywki. Przed skokiem na tron królewski rozbijanie kukieł było dla mnie wyczerpującym treningiem, moje kości łamały się a moja wytrzymałość wzrastała bardzo zauważalnie. Teraz? To służy mi za rozgrzewkę przed właściwym treningiem. Wymyśliłem sporo nowych metod wzmacniania się. Zawierały one sporą dawkę netheru, drutow kolczastych, i ogólnego ryzykowania życia poprzez nastawianie swojego własnego wymiaru przeciwko sobie z całych sił. Zużywałem całą swoją Ki, zdzieralem cały swój pancerz, moje ciało było palone aż do kości przez moje własne ataki energetyczne. Stawiałem na okrucieństwo, szalone metody, wszystko czego on nigdy by nie zrobił. Muszę być zawsze krok przed nim i krok nad nim. Każdy błąd który popełniłem w poprzedniej bitwie zacząłem analizować. Walcząc z wytworzonymi potworami wyćwiczyłem 10 nowych technik bloków, uniknięć, rezygnowałem z moich niektórych chaotycznych zagrań by zyskać na prędkości i precyzyjności ciosów. Jeśli nie spałem, to ciągle obmyślałem nowe taktyki, nowe zastosowania technik. Jednak ciągle dręczyła mnie jedna myśl. To nie wystarczy.
5 miesięcy od rozpoczęcia treningu. Poznałem w Wiosce parę ciekawych osób. A większość dzieciaków kojarzyła już wielkiego łysego pana z googlami jako nie-pedofilskiego dawcę cukierków. Jako że trening składa się też z odpoczynku podczas którego zniszczone tkanki odradzają się z większą siłą. Wziąłem sobie kilka dni wolnego. Pojadłem trochę pyszności, wypiłem sobie drina z Kuro, poopalałem się trochę, chcąc odpocząć choć przez chwile od ciągłego treningu. Leżąc sobie rozluźniony na leżaku, z ciałem całym w krwiakach i rozcięciach, spojrzałem we wschodzący księżyc w kształcie rogala.
-Wiem że gdzieś tam jesteś, w tym swoim pałacu, w akademii, na sraczu, gdzieś tam kur*a jesteś. Oczekuj mnie. Może i zostałem pokonany. Może i jestem nikim. Ale to jeszcze nie koniec. To jest dopiero kur*a początek.
Rzekłem wskazując w księżyc jakby był swego rodzaju telefonem. Fajnie sie do niego gada. Jak do zwierzaka. Vegeta okazała się lepszym miejscem do treningu niż myślałem. Sam fakt że panuje tutaj 10 krotna grawitacja umacnia w pewnym stopniu mój organizm. Ale na tym zakończymy opierdzielanie się. Ponownie otworzyłem portal do netheru tym razem miałem przed sobą inny cel niż do tej pory. Wejście do wymiaru obróconego przeciwko tobie i wyjście po kilkunastu godzinach to coś niezwykle umacniającego. Ale tym razem zostanę tam tydzień. Nie wiem jak to zrobię, jakoś sobie muszę poradzić. *To tylko jeden z kilkunastu niewykonalnych zadań które postawiłem przed sobą odkąd tu zostałem. Teraz już nie są takie niewykonalne.* Powiedziałem sobie w duchu jednocześnie spoglądając na leżak pokrywajacy się krwią, rdzą i zmieniającym swój materiał na drut kolczasty.
(Telepatia --> Ósemka) -Ósemka? Siedzę sobie na dachu czyjegoś domku w Wiosce w której Raz się nieudolnie bawił we mnie. Chcesz mnie może odwiedzić? Mam Latte.
Powiedziałem telepatycznie do mojej znajomej. Minęło pół roku odkąd powiedziałem Hikaru by mnie nie teleportował na Ziemię. Co mogę powiedzieć. To jak wakacje na Hawajach. Na płonących, krwawych, zionących ogniem chcących cie zabić Hawajach, na którym żadna tancerka nie chce się z tobą przespać. To ostatnie nie było moim wymysłem, serio próbowałem. Ale wracając. Mógłbym tak siedzieć w tej wiosce i ćwiczyć, i sie męczyć, ale to da tylko połowę chcianego przeze mnie efektu. I z pewnością nie osiągnę w ten sposób przemiany. Więc zrobiłem sobie ponownie kilkudniową przerwę na regenerację, po czym uznałem że czas wrócić do trybu życia poszukiwacza przygód który pierwszy dostaje w mordę. Zrobiłem już wszystko co mogłem siedząc w piwnicy. Czas liznąć trochę życia. Szykujcie się kur*y bo nadchodze i mam ki blasta w jednej ręce a butelkę czystej w drugiej. Jak za starych dobrych czasów.
OOC:
Post Skipowy.
nie wiem co tu napisać lel
Zapraszam 8 na latte.
Powiedziałem jednocześnie próbując na powrót przyzwyczaić się do nowego ciała. Brak ogona nigdy nie był dla mnie przesadnie odczuwalny. Nie używałem go w walce, pomagał mi w locie i utrzymywaniu równowagi. Ale bez niego radzę sobie równie dobrze. Spokojnie obserwowałem Hikaru nim ten ponownie się teleportował. Niezwykle przydatna technika można by rzec, ale myślę że jest ona jedynie ułatwieniem. Ktoś taki jak ja zawsze znajdzie sposób by dostać się na inną planetę. Jeśli na planecie jest chociaż jeden statek to demon zawsze do niego dotrze. Tacy jesteśmy, zawsze sobie poradzimy, niezależnie od warunków. Im trudniej, tym szybciej się rozwijamy. I w tym momencie doszedłem do sedna całej tej sytuacji. Byłem w wielu niebezpiecznych miejscach, ale jeszcze nigdy nie miałem takiej małej szansy na przeżycie jak tutaj. Nie mam tutaj żadnego sojusznika, ani jednego przedstawiciela mojej rasy. Każdy kto mnie zdemaskuje będzie chciał mnie zabić. Nie ma tutaj dla mnie miejsca. Nigdzie tak szybko się nie wzmocnię jak tutaj. Czasy są desperackie, więc i środku muszą być. Moi rywale to Super Sayianie, a ten siwy to nawet mistyczny jest. Pewnie bigos głową miesza. Muszę trenować trzy razy dłużej niż oni. Trzy razy ciężej niż oni. Nie pozwolić sobie na ani jeden słaby punkt. Zabić w sobie brak rozwagi i wykształcić technikę lepszą od nich. Ale przede wszystkim wzmocnić o stokroć swoje mięśnie, swoją zwinność, swój pancerz, swoją energię. Póki tego nie zrobię, możecie mnie uznać za martwego.
Minął tydzień odkąd porzuciłem swoje dawne życie w celu treningu na Vegecie. Powróciłem do sympatycznej Wioski Kuro, i pomogłem naprawić część zniszczeń które mój znajomy tutaj wyrządził pod wpływem srogiego elezdi. Niby nie można winić nikogo za rzeczy które po tym popełnia, sam trochę o tym wiem. Chociaż... Nie. Ja po elezdi wyrządzałem takie same szkody jak na trzeźwo. Ale wracając. Wyglądałem jak Saiyan, więc nie było podejrzeń. Kilka osób pytało mnie kim jestem, odpowiedziałem że jestem Marek z Marek. Pierwsze dni treningu były dla mnie swoistym przygotowaniem. Sprawdzałem ile jestem w stanie wytrzymać. Wchodziłem do netheru by móc dać z siebie absolutnie wszystko i nikt nie mógł mnie wyczuć. Przez około 10 godzin ćwiczyłem z całych sił. Potem przez 3 do 4 godzin regenerowałem swoje siły śpiąc. I wszystko od początku. Tutaj na pomoc przyszły kukły z twardego minerału na których ćwiczyłem przed wylotem do pałacu. Znowu ogromne pomieszczenie, i sto takich kukieł w szeregu. Ludzie mają serie podnoszenia sztang, ja mam serie rozbijania na atomy najcięższego materiału jaki nether jest w stanie wytworzyć. Moje ciało samo z siebie nie stanie się silniejsze. Nie mogę przez sekundę czuć bólu. Gdzieś tam na drugim końcu Vegety jest ten skurwysyn i również przybiera na sile. Nie pozwolę mu wygrać po raz drugi. I tu nie chodzi o dumę. J*bać dumę. J*bać honor. J*bać nasze rasy, j*bać nasze planety, j*bać wszystkie nasze różnice i nasze kultury. jedyne co się liczy to rywalizacja między nami. Nasza ostatnia walka i moja nieokiełznana rządza zrewanżowania się. To jedyna rzecz która ma dla mnie teraz znaczenie. Spojrzałem ponownie na kukły, czegoś mi w nich brakowało. Jedno pstryknięcie później wszystkie kukły przybrały formę podobizny Raziela w formie Super Saiyanina Drugiego. Mordownia zaczyna się od...teraz.
Po dwóch miesiącach wiedziałem już co to znaczy sam siebie doprowadzić na skraj śmierci i jednocześnie mieć zaciesz na ryju. I świadomość że za dwie godziny powtórka z rozgrywki. Przed skokiem na tron królewski rozbijanie kukieł było dla mnie wyczerpującym treningiem, moje kości łamały się a moja wytrzymałość wzrastała bardzo zauważalnie. Teraz? To służy mi za rozgrzewkę przed właściwym treningiem. Wymyśliłem sporo nowych metod wzmacniania się. Zawierały one sporą dawkę netheru, drutow kolczastych, i ogólnego ryzykowania życia poprzez nastawianie swojego własnego wymiaru przeciwko sobie z całych sił. Zużywałem całą swoją Ki, zdzieralem cały swój pancerz, moje ciało było palone aż do kości przez moje własne ataki energetyczne. Stawiałem na okrucieństwo, szalone metody, wszystko czego on nigdy by nie zrobił. Muszę być zawsze krok przed nim i krok nad nim. Każdy błąd który popełniłem w poprzedniej bitwie zacząłem analizować. Walcząc z wytworzonymi potworami wyćwiczyłem 10 nowych technik bloków, uniknięć, rezygnowałem z moich niektórych chaotycznych zagrań by zyskać na prędkości i precyzyjności ciosów. Jeśli nie spałem, to ciągle obmyślałem nowe taktyki, nowe zastosowania technik. Jednak ciągle dręczyła mnie jedna myśl. To nie wystarczy.
5 miesięcy od rozpoczęcia treningu. Poznałem w Wiosce parę ciekawych osób. A większość dzieciaków kojarzyła już wielkiego łysego pana z googlami jako nie-pedofilskiego dawcę cukierków. Jako że trening składa się też z odpoczynku podczas którego zniszczone tkanki odradzają się z większą siłą. Wziąłem sobie kilka dni wolnego. Pojadłem trochę pyszności, wypiłem sobie drina z Kuro, poopalałem się trochę, chcąc odpocząć choć przez chwile od ciągłego treningu. Leżąc sobie rozluźniony na leżaku, z ciałem całym w krwiakach i rozcięciach, spojrzałem we wschodzący księżyc w kształcie rogala.
-Wiem że gdzieś tam jesteś, w tym swoim pałacu, w akademii, na sraczu, gdzieś tam kur*a jesteś. Oczekuj mnie. Może i zostałem pokonany. Może i jestem nikim. Ale to jeszcze nie koniec. To jest dopiero kur*a początek.
Rzekłem wskazując w księżyc jakby był swego rodzaju telefonem. Fajnie sie do niego gada. Jak do zwierzaka. Vegeta okazała się lepszym miejscem do treningu niż myślałem. Sam fakt że panuje tutaj 10 krotna grawitacja umacnia w pewnym stopniu mój organizm. Ale na tym zakończymy opierdzielanie się. Ponownie otworzyłem portal do netheru tym razem miałem przed sobą inny cel niż do tej pory. Wejście do wymiaru obróconego przeciwko tobie i wyjście po kilkunastu godzinach to coś niezwykle umacniającego. Ale tym razem zostanę tam tydzień. Nie wiem jak to zrobię, jakoś sobie muszę poradzić. *To tylko jeden z kilkunastu niewykonalnych zadań które postawiłem przed sobą odkąd tu zostałem. Teraz już nie są takie niewykonalne.* Powiedziałem sobie w duchu jednocześnie spoglądając na leżak pokrywajacy się krwią, rdzą i zmieniającym swój materiał na drut kolczasty.
***
(Telepatia --> Ósemka) -Ósemka? Siedzę sobie na dachu czyjegoś domku w Wiosce w której Raz się nieudolnie bawił we mnie. Chcesz mnie może odwiedzić? Mam Latte.
Powiedziałem telepatycznie do mojej znajomej. Minęło pół roku odkąd powiedziałem Hikaru by mnie nie teleportował na Ziemię. Co mogę powiedzieć. To jak wakacje na Hawajach. Na płonących, krwawych, zionących ogniem chcących cie zabić Hawajach, na którym żadna tancerka nie chce się z tobą przespać. To ostatnie nie było moim wymysłem, serio próbowałem. Ale wracając. Mógłbym tak siedzieć w tej wiosce i ćwiczyć, i sie męczyć, ale to da tylko połowę chcianego przeze mnie efektu. I z pewnością nie osiągnę w ten sposób przemiany. Więc zrobiłem sobie ponownie kilkudniową przerwę na regenerację, po czym uznałem że czas wrócić do trybu życia poszukiwacza przygód który pierwszy dostaje w mordę. Zrobiłem już wszystko co mogłem siedząc w piwnicy. Czas liznąć trochę życia. Szykujcie się kur*y bo nadchodze i mam ki blasta w jednej ręce a butelkę czystej w drugiej. Jak za starych dobrych czasów.
OOC:
Post Skipowy.
nie wiem co tu napisać lel
Zapraszam 8 na latte.
Re: Wioska Kuro
Sro Kwi 06, 2016 9:17 pm
Time Skip
Kiedy wreszcie znalazł się w domu, wezwany przez Kurokarę lekarz szybko postawił chłopaka na nogi i po dobrze przespanej nocy młody Saiyan był gotów do działania. Co prawda chciał się pakować i lecieć do April na Ziemię ale na około było zdecydowanie zbyt wiele wymagających interwencji działań. Mieszkańcy planety przystąpili do masowego pochówku zmarłych wojowników. Niestety nie dawało się pochować wszystkich zgodnie z honorami. Młodemu Saiyanowi przynajmniej udało się pochować ciało Daichiego obok ojca April. Pomimo, iż zakładał, że raczej nie znajdzie przy zmarłym jakichś wskazówek, do końca miał nadzieję, że choćby natknie się na drobiazg lub pamiątkę dla April po zmarłym.
Dalej wypadki toczyły się same, Vegeta wymagała mnóstwa pracy. Można śmiało powiedzieć, że planeta była w runie. Kuro zaczął się angażować wszędzie, gdzie tylko mógł. Odgruzowywał, budował tu i tam. Teraz nawet wielu halfów, czy słabszych saiyan znalazło zajęcie choćby przy rozładunku statków z materiałami budowlanymi, które lądowały dzień i noc z towarami pochodzącymi z Ziemi, czy innych planet. Pewnego dnia przypadkowo spotkał Hachi i jej oddział, pracujący nieopodal pałacu. Dostał od dziewczyny rekomendację, że nic nie wyniesie w kieszeniach i tak pomagając poznał cały oddział. Miał wrażenie, że halfka czuła się przy nim, jako kimś znajomym znacznie lepiej i swobodniej. Widywali się często i z czasem toczyli poważne rozmowy.
Nowy król kręcił się to tu to tam, najwyraźniej chcąc mieć osobiste spojrzenie na wiele toczących się prac. Czasem z Kuro krzyżowali ze sobą spojrzenia ale młodzik nie zakłócał spokoju jego Wysokości. Zresztą sam doszedł do wniosku, że Zick przewiał fakt, że Kuro nie będzie pchał się ani do tronu, ani w jego osobiste otoczenie. Niemniej ciągle po głowie krążyły mu myśli o serum, które zatruwa April. Czy Zick wie? Czy to jego zlecenie? Czy może kazał zniszczyć laboratorium i wszystkie notatki, dane itp? W sumie wiedział kim jest Daichi i to był bardzo niepokojący fakt. Zlecił to Daichiemu, aby zająć czymś Kuro i wyekspediować go z planety? Ale po co, przecież i tak byłby w stanie pokonać tak niedoświadczonego wojownika. Na razie. Witamy w świecie paranoi. Po ostatnich rewelacjach zafundowanych przez Zella, nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Podzielił się tymi przypuszczeniami z Hachi, może ona coś wyniucha. Rozważal też, czy może powrócić do Akademii albo poprosić króla o dołączenie do oddziału specjalnego. W końcu coś mu się z tej walki z Zellem należy. Wyższa pozycja w hierarchii wojskowej przydałaby się dla wioski. Dysponował siłą, z którą należałoby coś zrobić i nie można go tak zostawiać zawieszonego ale Zick chyba by stwierdził, że chłopak nie nadaje się do wojska. Ze słuchaniem rozkazu przełożonych pewnie z czasem udałoby się go okiełznać ale Kuro nie zabijał i to chyba byłby główny atut rozmowy. Po prawdzie wraz z odbudową następowała reforma w armii, bardziej wiedział, że powinien wstąpić do Armii z powrotem niż chciał to zrobić. Tą sferę dalej pozostawił w rozważaniach.
W międzyczasie zajmował się też zielarnią. Od rana do wieczora miał pełne ręce roboty, wystarczy że przyłożył głowę do poduszki i już zasypiał wykończony. Vegeta, wioska i zielarnia zajmowały mu cały czas, nawet nie miał kiedy rzucić okiem na Dragota, który pomieszkiwał w wiosce od czasu do czasu i pod nieobecność Reda stał top 1 ulubieńcem dzieci z powodu cukierkowej magii. Nowy władca zaczynając od wioski Kurokary ufundował budynek z przeznaczeniem, że ma się stać szkołą. Co prawda były głownie dwie klasy, czyli Ci co nie umieją czytać oraz ci, którzy potrafią i powinni rozwijać się dalej. Do tej pory Saiyanie uczyli się we własnych domach, a wiedza z pokolenia na pokolenie coraz bardziej zanikała albo po prostu rodzice zginęli w walce i dalej nie miał kto jej przekazywać. Dodatkowo kilku halfów znalazło pracę. Powoli wioska po wiosce rozwijaną tą inicjatywę.
Kuro starał się też nie zaniedbywać treningów. Sparingował się czasem z Cheprim ale te spraringi były raczej taką lekką wprawką, żaden z nich nie chciał odsłonić swoich kart do końca. Ziemianin także pozostał na Vegecie i angażował się w pomocą, gdzie tylko się dało, a najchętniej w pobliże Hachi. Zdążył zauważyć, że mają się ku sobie mizialce jedne. Czasem też trenował w towarzystwie Hazarda. Zarówno Chepri, jak i kuzyn Kuro pomagali młodemu Saiyanowi zgłębić tajniki kolejnej przemiany. Hazard mógł się uczyć na przykładzie kuzyna, który w trakcie przemiany niemalże natychmiastowo tracił Ki i padał jak zużyta bateria. Kuro nie poddawał się i z treningu na trening wytrzymywał o kilak sekund więcej. Dodatkowo pracą wzmacniał ciało. Mniej pracował nad umysłem, a codzienność pracy życia sprawiła, że coraz mniej myślał o April, ciążę całkiem wyparł z pamięci. Zemsta Daichiego trafiła chłopaka bardzo solidnie.
Dalej wypadki toczyły się same, Vegeta wymagała mnóstwa pracy. Można śmiało powiedzieć, że planeta była w runie. Kuro zaczął się angażować wszędzie, gdzie tylko mógł. Odgruzowywał, budował tu i tam. Teraz nawet wielu halfów, czy słabszych saiyan znalazło zajęcie choćby przy rozładunku statków z materiałami budowlanymi, które lądowały dzień i noc z towarami pochodzącymi z Ziemi, czy innych planet. Pewnego dnia przypadkowo spotkał Hachi i jej oddział, pracujący nieopodal pałacu. Dostał od dziewczyny rekomendację, że nic nie wyniesie w kieszeniach i tak pomagając poznał cały oddział. Miał wrażenie, że halfka czuła się przy nim, jako kimś znajomym znacznie lepiej i swobodniej. Widywali się często i z czasem toczyli poważne rozmowy.
Nowy król kręcił się to tu to tam, najwyraźniej chcąc mieć osobiste spojrzenie na wiele toczących się prac. Czasem z Kuro krzyżowali ze sobą spojrzenia ale młodzik nie zakłócał spokoju jego Wysokości. Zresztą sam doszedł do wniosku, że Zick przewiał fakt, że Kuro nie będzie pchał się ani do tronu, ani w jego osobiste otoczenie. Niemniej ciągle po głowie krążyły mu myśli o serum, które zatruwa April. Czy Zick wie? Czy to jego zlecenie? Czy może kazał zniszczyć laboratorium i wszystkie notatki, dane itp? W sumie wiedział kim jest Daichi i to był bardzo niepokojący fakt. Zlecił to Daichiemu, aby zająć czymś Kuro i wyekspediować go z planety? Ale po co, przecież i tak byłby w stanie pokonać tak niedoświadczonego wojownika. Na razie. Witamy w świecie paranoi. Po ostatnich rewelacjach zafundowanych przez Zella, nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Podzielił się tymi przypuszczeniami z Hachi, może ona coś wyniucha. Rozważal też, czy może powrócić do Akademii albo poprosić króla o dołączenie do oddziału specjalnego. W końcu coś mu się z tej walki z Zellem należy. Wyższa pozycja w hierarchii wojskowej przydałaby się dla wioski. Dysponował siłą, z którą należałoby coś zrobić i nie można go tak zostawiać zawieszonego ale Zick chyba by stwierdził, że chłopak nie nadaje się do wojska. Ze słuchaniem rozkazu przełożonych pewnie z czasem udałoby się go okiełznać ale Kuro nie zabijał i to chyba byłby główny atut rozmowy. Po prawdzie wraz z odbudową następowała reforma w armii, bardziej wiedział, że powinien wstąpić do Armii z powrotem niż chciał to zrobić. Tą sferę dalej pozostawił w rozważaniach.
W międzyczasie zajmował się też zielarnią. Od rana do wieczora miał pełne ręce roboty, wystarczy że przyłożył głowę do poduszki i już zasypiał wykończony. Vegeta, wioska i zielarnia zajmowały mu cały czas, nawet nie miał kiedy rzucić okiem na Dragota, który pomieszkiwał w wiosce od czasu do czasu i pod nieobecność Reda stał top 1 ulubieńcem dzieci z powodu cukierkowej magii. Nowy władca zaczynając od wioski Kurokary ufundował budynek z przeznaczeniem, że ma się stać szkołą. Co prawda były głownie dwie klasy, czyli Ci co nie umieją czytać oraz ci, którzy potrafią i powinni rozwijać się dalej. Do tej pory Saiyanie uczyli się we własnych domach, a wiedza z pokolenia na pokolenie coraz bardziej zanikała albo po prostu rodzice zginęli w walce i dalej nie miał kto jej przekazywać. Dodatkowo kilku halfów znalazło pracę. Powoli wioska po wiosce rozwijaną tą inicjatywę.
Kuro starał się też nie zaniedbywać treningów. Sparingował się czasem z Cheprim ale te spraringi były raczej taką lekką wprawką, żaden z nich nie chciał odsłonić swoich kart do końca. Ziemianin także pozostał na Vegecie i angażował się w pomocą, gdzie tylko się dało, a najchętniej w pobliże Hachi. Zdążył zauważyć, że mają się ku sobie mizialce jedne. Czasem też trenował w towarzystwie Hazarda. Zarówno Chepri, jak i kuzyn Kuro pomagali młodemu Saiyanowi zgłębić tajniki kolejnej przemiany. Hazard mógł się uczyć na przykładzie kuzyna, który w trakcie przemiany niemalże natychmiastowo tracił Ki i padał jak zużyta bateria. Kuro nie poddawał się i z treningu na trening wytrzymywał o kilak sekund więcej. Dodatkowo pracą wzmacniał ciało. Mniej pracował nad umysłem, a codzienność pracy życia sprawiła, że coraz mniej myślał o April, ciążę całkiem wyparł z pamięci. Zemsta Daichiego trafiła chłopaka bardzo solidnie.
Re: Wioska Kuro
Sro Kwi 06, 2016 11:16 pm
Tuż przed Kuro pojawił się magiczny portal, z którego wyskoczył jeden z boskich kotów. Gdy tylko stanął na czerwonym piachu, rozejrzał się z niesmakiem i sięgnął do kieszeni po tajemniczy trunek.
-Gorąco tu macie…- wyrzekł upijając parę łyków, po których wyraźnie poprawiła mu się optyka na nową misję. Zdecydowanie nie chciał złazić do brudu, czyli świata żywych, jak to mawiali niektórzy z mieszkańców zaświatów. Niebieskie futro przybysza zjeżyło się, gdy ujrzał ponurą scenerię. –Doprawdy, nawet moje futro zostanie zniszczone jeśli długo tu zostaniemy… Ej przyjacielu, jakiej odżywki używasz do tego ogona?- teraz wyraźnie słychać było dziwaczny akcent, przypominający ziemskich zjadaczy żab. W istocie, nawet ubiór odnosił się nieco do dawnych standardów arystokracji błękitnego globu.
-Gorąco tu macie…- wyrzekł upijając parę łyków, po których wyraźnie poprawiła mu się optyka na nową misję. Zdecydowanie nie chciał złazić do brudu, czyli świata żywych, jak to mawiali niektórzy z mieszkańców zaświatów. Niebieskie futro przybysza zjeżyło się, gdy ujrzał ponurą scenerię. –Doprawdy, nawet moje futro zostanie zniszczone jeśli długo tu zostaniemy… Ej przyjacielu, jakiej odżywki używasz do tego ogona?- teraz wyraźnie słychać było dziwaczny akcent, przypominający ziemskich zjadaczy żab. W istocie, nawet ubiór odnosił się nieco do dawnych standardów arystokracji błękitnego globu.
- Neko:
- Statek:
Re: Wioska Kuro
Wto Kwi 12, 2016 11:38 am
Całe swoje cierpienie zatopił w ciężkiej pracy. Żył z dnia na dzień. Podobnie dziś, dzień jak co dzień wracał do domu. Ciepły wieczorny wiatr smagał przyjemnie po twarzy. Ni z tego ni z owego z jakiegoś energetycznego portalu wyskoczył kot w ubraniu. Chyba już gdzieś kogoś podobnego widział ale nie bardzo mógł sobie przypomnieć.
- Eee szamponu? – Odpowiedział inteligentnie Kuro, zapytany o odżywkę do futra. No dobra, ten gada? Zwariowałem, mam udar, czy mimo wszystko popadam w paranoję? Pomyślał sięgając ręką do czoła i sprawdzając, czy aby na pewno nie ma gorączki. Jednak to nie był koniec. Kot z chyba wrodzoną sobie beztroską rzucił kapsułką, z której wyłonił się całkiem sporych rozmiarów statek kosmiczny. Saiyan zafrasowany popatrzył na malucha i na statek raczej nie zaliczając kociego przybysza do groźnych najeźdźców. Potem powiedział coś, czego małpiszon poza ostatnim słowem kompletnie nie zrozumiał i wskoczył do statku. Kuro wzruszył ramionami. Ot w końcu galaktyka jest pełna dziwnych stworzeń. Olał kota i postanowił ruszyć w swoją stronę. Kocur jednak postanowił przyczepić się do niego. Wyjaśniło się przynajmniej skąd się wziął. Saiyan był ciekaw, co tam słychać u boginki. Lubił tą dziwną dziewczynę, czy raczej kobietę, choć miał focha za wciągnięcie April w tą całą rozróbę z Zellem.
- Ale ja nie mam ukochanej. – powiedział ze smutkiem patrząc na małe stworzenie. Pierwsza nie żyje, drugą zamieniło w demona i to faceta, a ta najbliższa sercu straciła pamięć. Trzeba by jej pewnie zafundować niezłą traumę i miesiące testów laboratoriach, Nie chcę jej na to narażać. Kobiety chyba powinny trzymać się ode mnie z daleka. Poza tym nie mam zamiaru nigdzie lecieć od tak. Już raz siedziałem w pace, robili na mnie testy i skazano mnie na śmierć nie mam ochoty robić sobie tyłów u nowego króla. Może masz ochotę na szklankę zimnego mleka? Chociaż tyle mogę dla Ciebie zrobić.
OOC:
Trening start.
- Eee szamponu? – Odpowiedział inteligentnie Kuro, zapytany o odżywkę do futra. No dobra, ten gada? Zwariowałem, mam udar, czy mimo wszystko popadam w paranoję? Pomyślał sięgając ręką do czoła i sprawdzając, czy aby na pewno nie ma gorączki. Jednak to nie był koniec. Kot z chyba wrodzoną sobie beztroską rzucił kapsułką, z której wyłonił się całkiem sporych rozmiarów statek kosmiczny. Saiyan zafrasowany popatrzył na malucha i na statek raczej nie zaliczając kociego przybysza do groźnych najeźdźców. Potem powiedział coś, czego małpiszon poza ostatnim słowem kompletnie nie zrozumiał i wskoczył do statku. Kuro wzruszył ramionami. Ot w końcu galaktyka jest pełna dziwnych stworzeń. Olał kota i postanowił ruszyć w swoją stronę. Kocur jednak postanowił przyczepić się do niego. Wyjaśniło się przynajmniej skąd się wziął. Saiyan był ciekaw, co tam słychać u boginki. Lubił tą dziwną dziewczynę, czy raczej kobietę, choć miał focha za wciągnięcie April w tą całą rozróbę z Zellem.
- Ale ja nie mam ukochanej. – powiedział ze smutkiem patrząc na małe stworzenie. Pierwsza nie żyje, drugą zamieniło w demona i to faceta, a ta najbliższa sercu straciła pamięć. Trzeba by jej pewnie zafundować niezłą traumę i miesiące testów laboratoriach, Nie chcę jej na to narażać. Kobiety chyba powinny trzymać się ode mnie z daleka. Poza tym nie mam zamiaru nigdzie lecieć od tak. Już raz siedziałem w pace, robili na mnie testy i skazano mnie na śmierć nie mam ochoty robić sobie tyłów u nowego króla. Może masz ochotę na szklankę zimnego mleka? Chociaż tyle mogę dla Ciebie zrobić.
OOC:
Trening start.
Re: Wioska Kuro
Wto Kwi 12, 2016 6:16 pm
Powiedzieli mu, że będzie ciężko. Trochę się ucieszył reygnacją gospodarza, na dobrą miarę mógłby…
-O Kurczaczk…- zbluzgał po cichu uświadamiając sobie, że jest skazany na pomoc drobiu. –No dobra małpiasty kolego. W życiu każdego ptaka przychodzi taka chwila, gdzie trzeba wylecieć z ciepłego gniazdka.- zaczął z przekonaniem prawić morały, po profesorsku strzepując z ramienia niewidoczny pył. –Tym bardziej, że nie jesteś żadnym nielotem. No i co teraz? Zamierzasz siedzieć z założonymi rękami, podczas gdy April może coś zagrozić? A jak dorwie ją bardzo silny demon? W dodatku ma twoje dziecko idioto!- Neko był zirytowany. Tak naprawdę miał w poważaniu sytuację osobistą Kuro, był wkurzony, że dostał tak niewdzięczną misję w syfie. Chociaż na jego miejscu zachowałby się inaczej.
Oddalił się do swojego pojazdu, przez długi czas szukając jakiejś części. Potwierdziło się najgorsze, Kaede była na tyle przezorna, że nie dała mu narzędzia umożliwiającego samodzielny powrót do zaświatów. Więc musiał teraz wyciągnąć saiyanina w przestrzeń kosmiczną i zmusić go do działania, bo inaczej nigdy nie dotrze do ciasteczkowej planety w zaświatach.
Podreptał do Kuro i spojrzał na niego zdecydowanym wzrokiem.
-Słuchaj no, pomożemy ci odzyskać April i twoje dziecko. Co by nie było, Kaede jest z rasy bogów. Ale nie zdradzę ci więcej szczegółów, dopóki nie uniemożliwisz nam startu w kosmos. Nowy król zdaje się ma jakiś dług wobec ciebie nie? Użyj mojego radia i poproś go o zezwolenie na start w celu rekreacji. Od kiedy bohaterowie stali się takimi kurami domowymi co?- spojrzał wyczekująco, domagając się konkretnej odpowiedzi. Użył już wszystkiego, wjechał gościowi na ambicje, odwołał się do dumy, nawiązał do miłości, niebezpieczeństw, utraty dziecka… -Jeśli myślisz, że to dla mnie hobby, to jesteś w błędzie, ale bez ciebie nie dostanę się do mojego dumu… Kaede musiała przewidzieć taką sytuację, gdy wrzuciła mnie w teleportacyjny portal. Wprost nie wierzę, że odpowiada ci siedzenie tutaj, gdy jest cień nadziei na coś więcej.- wciąż wkurzony westchnął cicho i wrócił do statku kosmicznego, wskakując na jedną z jego części. Musiał się zastanowić co dalej. Jeśli ta głupia małpa z nim nie wyruszy, to pozostaje mu użyć swoich umiejętności i uciec statkiem przed mieszkańcami Vegety. Tylko co dalej? Obrać kurs na jakąś cywilizowaną planetę i tam pozostać? Najlepsze wydaje się Namek, ale co gdy trafi na jaszczury? Sam nie znał ani telepatii ani teleportacji.
Neko wskoczył do kabiny, włączając osłony przeciw radarowe. Chyba nie ma na co czekać, tylko pora grzać silniki…
-O Kurczaczk…- zbluzgał po cichu uświadamiając sobie, że jest skazany na pomoc drobiu. –No dobra małpiasty kolego. W życiu każdego ptaka przychodzi taka chwila, gdzie trzeba wylecieć z ciepłego gniazdka.- zaczął z przekonaniem prawić morały, po profesorsku strzepując z ramienia niewidoczny pył. –Tym bardziej, że nie jesteś żadnym nielotem. No i co teraz? Zamierzasz siedzieć z założonymi rękami, podczas gdy April może coś zagrozić? A jak dorwie ją bardzo silny demon? W dodatku ma twoje dziecko idioto!- Neko był zirytowany. Tak naprawdę miał w poważaniu sytuację osobistą Kuro, był wkurzony, że dostał tak niewdzięczną misję w syfie. Chociaż na jego miejscu zachowałby się inaczej.
Oddalił się do swojego pojazdu, przez długi czas szukając jakiejś części. Potwierdziło się najgorsze, Kaede była na tyle przezorna, że nie dała mu narzędzia umożliwiającego samodzielny powrót do zaświatów. Więc musiał teraz wyciągnąć saiyanina w przestrzeń kosmiczną i zmusić go do działania, bo inaczej nigdy nie dotrze do ciasteczkowej planety w zaświatach.
Podreptał do Kuro i spojrzał na niego zdecydowanym wzrokiem.
-Słuchaj no, pomożemy ci odzyskać April i twoje dziecko. Co by nie było, Kaede jest z rasy bogów. Ale nie zdradzę ci więcej szczegółów, dopóki nie uniemożliwisz nam startu w kosmos. Nowy król zdaje się ma jakiś dług wobec ciebie nie? Użyj mojego radia i poproś go o zezwolenie na start w celu rekreacji. Od kiedy bohaterowie stali się takimi kurami domowymi co?- spojrzał wyczekująco, domagając się konkretnej odpowiedzi. Użył już wszystkiego, wjechał gościowi na ambicje, odwołał się do dumy, nawiązał do miłości, niebezpieczeństw, utraty dziecka… -Jeśli myślisz, że to dla mnie hobby, to jesteś w błędzie, ale bez ciebie nie dostanę się do mojego dumu… Kaede musiała przewidzieć taką sytuację, gdy wrzuciła mnie w teleportacyjny portal. Wprost nie wierzę, że odpowiada ci siedzenie tutaj, gdy jest cień nadziei na coś więcej.- wciąż wkurzony westchnął cicho i wrócił do statku kosmicznego, wskakując na jedną z jego części. Musiał się zastanowić co dalej. Jeśli ta głupia małpa z nim nie wyruszy, to pozostaje mu użyć swoich umiejętności i uciec statkiem przed mieszkańcami Vegety. Tylko co dalej? Obrać kurs na jakąś cywilizowaną planetę i tam pozostać? Najlepsze wydaje się Namek, ale co gdy trafi na jaszczury? Sam nie znał ani telepatii ani teleportacji.
Neko wskoczył do kabiny, włączając osłony przeciw radarowe. Chyba nie ma na co czekać, tylko pora grzać silniki…
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach