Korytarz
+5
NPC.
Hazard
Keruru
Ósemka
NPC
9 posters
Strona 1 z 2 • 1, 2
Korytarz
Sro Maj 30, 2012 12:29 am
Pomieszczenie komunikacyjne, dzięki któremu jednostki przebywające w tym budynku, mogą przemieścić się z jednej lokacji do drugiej. Ważny punkt we wszystkich nowoczesnych budynkach.
- GośćGość
Re: Korytarz
Sro Paź 10, 2012 4:34 pm
Altair szedł szybkim krokiem w kierunku sali. To miejsce...ta szkoła..., akademia..., czy jak ten budynek zwą wzbudzały w nim mieszane uczucia. Po pierwsze ludzie których spotkał. Tych co poznał będąc na planecie nie wydawali mu się zbyt mili. Każdy się gdzieś śpieszył, a to miał jakąś sprawę, a to cały oddział wojska szedł. Wielu także po prostu olewało resztę, lub nawet dosłownie taranowali innych. Chociaż większość po prostu latała, a ich ilość robiła wrażenie. Do tego z tego co mu wiadome, każdy z nich to jest wojownik, nawet dzieci są trenowane od najmłodszych lat na wojowników, a wielu z nich jest bądź było wysyłanych na podbijanie planet. Ten gość z resztą którego spotkał w recepcji był o wiele gorszy i znając życie jeszcze nie raz na takich trafi. Ale bije od takich niewiarygodna moc przez co sam chłopak czuje wobec nich szacunek, i bardziej pragnie zdobyć większą moc. Przynajmniej ma jakiś cel w życiu, chociaż na razie to jest jego główny cel, ale pewnie potem znajdzie jakiś inny sens życia.
Kolejną sprawą jest ta dziwna moc znana jako KI. Za jej pomocą można robić niewiarygodne rzeczy, takie jak latanie czy choćby te ki-blasty co zrobił recepcjonista. Słyszał nawet pogłoski że za pomocą potężnych technik można niszczyć całe planety, ciekawiło go kiedy wybuchnie wojna na pełną skalę. Chociaż ta ki go niezmiernie interesowała to na razie postanowił się skupić na normalnej czystej sile, szybkości czy wytrzymałości. Dlatego z resztą podążał do sali treningowej.
Po krótkiej chwili otrząsnął się z osłupienia i szybkim krokiem ruszył do sali treningowej, lecz starał się na nikogo nie wpaść po drodze. Korytarz strasznie mu się dłużył i widział po drodze ogromną ilość pomieszczeń. Po pewnym czasie udało mu się dotrzeć do sali.
OOC: Korytarz -> Sala Treningowa
Kolejną sprawą jest ta dziwna moc znana jako KI. Za jej pomocą można robić niewiarygodne rzeczy, takie jak latanie czy choćby te ki-blasty co zrobił recepcjonista. Słyszał nawet pogłoski że za pomocą potężnych technik można niszczyć całe planety, ciekawiło go kiedy wybuchnie wojna na pełną skalę. Chociaż ta ki go niezmiernie interesowała to na razie postanowił się skupić na normalnej czystej sile, szybkości czy wytrzymałości. Dlatego z resztą podążał do sali treningowej.
Po krótkiej chwili otrząsnął się z osłupienia i szybkim krokiem ruszył do sali treningowej, lecz starał się na nikogo nie wpaść po drodze. Korytarz strasznie mu się dłużył i widział po drodze ogromną ilość pomieszczeń. Po pewnym czasie udało mu się dotrzeć do sali.
OOC: Korytarz -> Sala Treningowa
- GośćGość
Re: Korytarz
Nie Gru 09, 2012 12:21 pm
Blade przemierzał spokojnym krokiem w stronę do stołówki, bo po co mu się miało śpieszyć. Miał tylko nadzieję, że kucharki albo kucharz poczęstują go czymś dobrym, nie chciał jeść czegoś obrzydliwego. Widział, że inni saiyanie też się gdzieś śpieszą, oczywiście większość nich to były High Class'y saiyanów, więc nie mieli czasu na zwracanie uwagi przechodzących kadetów czy innych, którzy chodzili po Akademii.
Gdy tak szedł, zobaczył, że dwóch strażników prowadzi jakiegoś kadeta, który się do wszystkich rzuca, to było dziwne zjawisko dla kadeta, dziwił się co mógł zrobić lub kogo rozzłościć aż tak bardzo, żeby go gdzieś prowadzili. Wolał nie wiedzieć co się z nim stanie, po prostu szedł prosto w stronę stołówki, już nie mógł się doczekać na to żarcie, miał nadzieję, że nie dostanie brei, bo to będzie najgorsze i nie zdatne do zjedzenia. Widział już napis, który widniał nad wejściem, gdzie było napisane stołówka. Wszedł i pokierował się w stronę lady, gdzie zazwyczaj rozdawano na tacach jedzenie.
z/t - Stołówka.
Gdy tak szedł, zobaczył, że dwóch strażników prowadzi jakiegoś kadeta, który się do wszystkich rzuca, to było dziwne zjawisko dla kadeta, dziwił się co mógł zrobić lub kogo rozzłościć aż tak bardzo, żeby go gdzieś prowadzili. Wolał nie wiedzieć co się z nim stanie, po prostu szedł prosto w stronę stołówki, już nie mógł się doczekać na to żarcie, miał nadzieję, że nie dostanie brei, bo to będzie najgorsze i nie zdatne do zjedzenia. Widział już napis, który widniał nad wejściem, gdzie było napisane stołówka. Wszedł i pokierował się w stronę lady, gdzie zazwyczaj rozdawano na tacach jedzenie.
z/t - Stołówka.
- GośćGość
Re: Korytarz
Sro Mar 27, 2013 12:55 am
Kiedy Czarnowłosy znalazł się już na korytarzu, starał się iść w stronę koszar, lecz nie było to łatwe zadanie. Ruszył ślamazarnym krokiem w stronę koszar, w których czekał na niego wredny trener, który nienawidził Świeżaków i kadetów.
Podczas gdy tak szedł, wszyscy inni niestety musieli go wymijać, ponieważ tak wolno szedł, że blokował ruch na korytarzu. Kiedy tak szedł, rozmyślał co go dokładnie czeka w koszarach, ponieważ sam nie wiedział, co może go czekać.
Blade niestety miał nieco problemy z obciążnikami, ponieważ strasznie mu zawadzały na nogach, przez co, nie wiedział czy dojdzie do tej sali cały i zdrowy. Nie mineło 20 minut, on dopiero znalazł się przy recepcji, przy której jak zwykle nikogo nie było, ponieważ jak zwykle się lenili, ale cóż, po co mieli siedzieć, skoro i tak nigdy nie widział żadnych nowych kadetów, oprócz tej nowej kadetki, którą widział ostatnio, jak wracał do swojego pokoju.
Po kolejnych minutach, kadet trochę był zmęczony, więc na chwile sobie przystanął, żeby jego nogi trochę mogły odpocząć. Kiedy saiyan już odpoczął, wznowił swój ruch i kierował się naprzód ku swojemu specjalnemu treningowi na jakąś technikę, o której niestety nie dowiedział się od poprzedniego trenera, ponieważ ten mu nic niestety nie wyjawił, kazał od razu iść do koszar.
Po kolejnym upływie czasu, doszedł wreszcie do zakrętu, gdzie mógł już ujrzeć otwarte wejście do koszar, ponieważ drzwi zostały chyba przez kogoś zniszczone. Saiyan zaczął podpierać się ściany, ponieważ już nie dawał rady z tymi obciążeniami. Wreszcie po paru minutach, złapał za framugę wejścia od koszar, to była oznaka, że doszedł do miejsca docelowego.
z/t -Koszary.
Podczas gdy tak szedł, wszyscy inni niestety musieli go wymijać, ponieważ tak wolno szedł, że blokował ruch na korytarzu. Kiedy tak szedł, rozmyślał co go dokładnie czeka w koszarach, ponieważ sam nie wiedział, co może go czekać.
Blade niestety miał nieco problemy z obciążnikami, ponieważ strasznie mu zawadzały na nogach, przez co, nie wiedział czy dojdzie do tej sali cały i zdrowy. Nie mineło 20 minut, on dopiero znalazł się przy recepcji, przy której jak zwykle nikogo nie było, ponieważ jak zwykle się lenili, ale cóż, po co mieli siedzieć, skoro i tak nigdy nie widział żadnych nowych kadetów, oprócz tej nowej kadetki, którą widział ostatnio, jak wracał do swojego pokoju.
Po kolejnych minutach, kadet trochę był zmęczony, więc na chwile sobie przystanął, żeby jego nogi trochę mogły odpocząć. Kiedy saiyan już odpoczął, wznowił swój ruch i kierował się naprzód ku swojemu specjalnemu treningowi na jakąś technikę, o której niestety nie dowiedział się od poprzedniego trenera, ponieważ ten mu nic niestety nie wyjawił, kazał od razu iść do koszar.
Po kolejnym upływie czasu, doszedł wreszcie do zakrętu, gdzie mógł już ujrzeć otwarte wejście do koszar, ponieważ drzwi zostały chyba przez kogoś zniszczone. Saiyan zaczął podpierać się ściany, ponieważ już nie dawał rady z tymi obciążeniami. Wreszcie po paru minutach, złapał za framugę wejścia od koszar, to była oznaka, że doszedł do miejsca docelowego.
z/t -Koszary.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Nie Kwi 28, 2013 11:11 pm
Akademia była ogromnym budynkiem. Pełno było w niej najróżniejszych pomieszczeń, biur, schowków, jednakże mało które miejsca były dostępne dla kadetów. Jedyne co mogła zrobić taka owieczka na rzeź jak Vivian, było przejście się głównymi korytarzami, w dodatku pilnując, by się komuś nie nawinąć. Czasem za krzywe spojrzenie można było dostać z pięści.
Szerokim łukiem minęła stołówkę, na której nie było już śladu po ostatnich bijatykach. Kadeci marudzili w małych grupkach na korytarzach, rozmawiając i chichocząc. Kilku nashi’ch wyszło z jednego pomieszczania. Wyglądało to na normalny dzień w Akademii. Ósemka przeszła jeszcze obok zatłoczonej recepcji, by zatrzymać się przy schodach. Nagły ścisk w brzuchu sprawił, że złapała się poręczy, by odetchnąć głęboko.
Ciosy Vernila dały się jej we znaki bardziej niż sądziła. Jednocześnie, znosiła to lepiej niż wydawać się mogło postronnym. Ot, kolejne sińce, może tylko ciut boleśniejsze.
Odruchowo pomasowała żołądek.
~Nie jest źle Ósemka. Przecież bywało gorzej. Tak strasznie gorzej. Pochodzisz, przyzwyczaisz się do bólu. Bo ból to tylko informacja przekazywana nerwami do mózgu. A każdą wiadomość można zignorować~ Sapnęła lekko dziewczyna, już czując się pewniej.
W swoim życiu była uczestnikiem wielu mordobić, więc nie tak źle było z jej dochodzeniem do siebie. Szybko stawała na nogi, by wywinąć się oprawcom. Tym razem nie było inaczej.
Przeciągnęła się, aż strzeliło jej w kręgosłupie. Chyba nie jest już tak źle, pora wracać na salę. W głowie Vivian pojawił się nowy priorytet, a mianowicie nauka latania. Wstyd, że wszyscy naokoło fruwają sobie jak baloniki, a ona tkwi jak ten cieć przykuta do ziemi.
- Jesteś pewien, że to był ktoś od Oddziału Siedemnastego? – Głos przechodzący za plecami kadetki nie starał się być nawet cichy.
- Mówiłem, to tylko podejrzenia. Chyba pamiętasz jak trudno było… Eh. – Rzucił dla odmiany konspiracyjnie jego towarzysz.
- Nie musisz przypominać. Pieprzona Siedemnastka…
Nieznani dziewczynie trenerzy minęli ją, zbyt zaabsorbowani rozmową by zauważyć, a jej szczęście, że podchwyciła kilka słów. Niby od niechęcenia przeciągnęła się jeszcze raz, a potem wolno, jak gdyby nigdy nic, ruszyła za nimi.
W jednej chwili serce zaczęło jej mocniej bić i coś wewnątrz jej piersi zgrzytnęło jak dawno nieoliwiony mechanizm.
Nie dane jednak było jeszcze coś Vivian usłyszeć. Trenerzy szybko zniknęli w jednym pomieszczeniu, a ona przeszła obok drzwi, kierując się do łazienki. Staranowała dwie wychodzące kadetki, wpadając do środka. Szybko dopadła kranu i energicznie przetarła twarz, by pozbyć się niepokojącego pieczenia pod powiekami.
Oddział Siedemnasty! Vivian poklepała się po policzkach, wbijając spojrzenie w swoje zaniepokojone brązowe tęczówki. Obecne w łazience wojowniczki wyszły z toalety, dziwnie na nią patrząc. Dziewczyna sprawiała wrażenie chorej na umyśle. Poruszała lekko wargami jakby mamrotała do siebie, co rusz kręcąc głową i pukając się w skronie.
~Siódmy? Siedemnasty? A może Dziewiętnasty? Dlaczego do cholery, dlaczego nie pamiętam? Właśnie teraz?!~ Dziewczyna przygryzła wargę.
Axdra był w Oddziale… Tylko właśnie, nie potrafiła znaleźć w zakamarkach pamięci odpowiedniej liczby. Czy to na pewno siedemnaście? Przeklinała własne zapominalstwo. Czy po prostu znów jej odbija? Nie, to pomyłka, na pewno…
Tylko jaka? O co chodziło z Pieprzoną Siedemnastką? Axdra był dobrym, zasłużonym wojownikiem! Zginął za Vegetę, tak samo jak cały jego Oddział. Zginął…
Dotarło do niej, że dalej nie wie jak. Nikt nie powiedział jak brat zakończył swój żywot, nikt nigdy nie wyjawił jej imion rodziców, misji Axdry. Wszystko osnute było tajemnicą, a konspiracja sięgała korzeni tej planety. Sam sekrety. Zwariować można. W jej przypadku to niezbyt trafne określenie, bo zwariować, zwariowała już dawno.
Omyłka, nie omyłka. Nawet nie była pewna, czy o ten Oddział chodziło, czy o jej bracie, o Axdrze była mowa. Vivian wyszła z łazienki, kierując się sali treningowej. Przetarła powieki rękawem, jednocześnie zaciskając pięści. Szlag. Co się z nią dzieję?
Co się tutaj dzieje?
OCC ---> 10% HP
[zt] ---> Mordownia
Szerokim łukiem minęła stołówkę, na której nie było już śladu po ostatnich bijatykach. Kadeci marudzili w małych grupkach na korytarzach, rozmawiając i chichocząc. Kilku nashi’ch wyszło z jednego pomieszczania. Wyglądało to na normalny dzień w Akademii. Ósemka przeszła jeszcze obok zatłoczonej recepcji, by zatrzymać się przy schodach. Nagły ścisk w brzuchu sprawił, że złapała się poręczy, by odetchnąć głęboko.
Ciosy Vernila dały się jej we znaki bardziej niż sądziła. Jednocześnie, znosiła to lepiej niż wydawać się mogło postronnym. Ot, kolejne sińce, może tylko ciut boleśniejsze.
Odruchowo pomasowała żołądek.
~Nie jest źle Ósemka. Przecież bywało gorzej. Tak strasznie gorzej. Pochodzisz, przyzwyczaisz się do bólu. Bo ból to tylko informacja przekazywana nerwami do mózgu. A każdą wiadomość można zignorować~ Sapnęła lekko dziewczyna, już czując się pewniej.
W swoim życiu była uczestnikiem wielu mordobić, więc nie tak źle było z jej dochodzeniem do siebie. Szybko stawała na nogi, by wywinąć się oprawcom. Tym razem nie było inaczej.
Przeciągnęła się, aż strzeliło jej w kręgosłupie. Chyba nie jest już tak źle, pora wracać na salę. W głowie Vivian pojawił się nowy priorytet, a mianowicie nauka latania. Wstyd, że wszyscy naokoło fruwają sobie jak baloniki, a ona tkwi jak ten cieć przykuta do ziemi.
- Jesteś pewien, że to był ktoś od Oddziału Siedemnastego? – Głos przechodzący za plecami kadetki nie starał się być nawet cichy.
- Mówiłem, to tylko podejrzenia. Chyba pamiętasz jak trudno było… Eh. – Rzucił dla odmiany konspiracyjnie jego towarzysz.
- Nie musisz przypominać. Pieprzona Siedemnastka…
Nieznani dziewczynie trenerzy minęli ją, zbyt zaabsorbowani rozmową by zauważyć, a jej szczęście, że podchwyciła kilka słów. Niby od niechęcenia przeciągnęła się jeszcze raz, a potem wolno, jak gdyby nigdy nic, ruszyła za nimi.
W jednej chwili serce zaczęło jej mocniej bić i coś wewnątrz jej piersi zgrzytnęło jak dawno nieoliwiony mechanizm.
Nie dane jednak było jeszcze coś Vivian usłyszeć. Trenerzy szybko zniknęli w jednym pomieszczeniu, a ona przeszła obok drzwi, kierując się do łazienki. Staranowała dwie wychodzące kadetki, wpadając do środka. Szybko dopadła kranu i energicznie przetarła twarz, by pozbyć się niepokojącego pieczenia pod powiekami.
Oddział Siedemnasty! Vivian poklepała się po policzkach, wbijając spojrzenie w swoje zaniepokojone brązowe tęczówki. Obecne w łazience wojowniczki wyszły z toalety, dziwnie na nią patrząc. Dziewczyna sprawiała wrażenie chorej na umyśle. Poruszała lekko wargami jakby mamrotała do siebie, co rusz kręcąc głową i pukając się w skronie.
~Siódmy? Siedemnasty? A może Dziewiętnasty? Dlaczego do cholery, dlaczego nie pamiętam? Właśnie teraz?!~ Dziewczyna przygryzła wargę.
Axdra był w Oddziale… Tylko właśnie, nie potrafiła znaleźć w zakamarkach pamięci odpowiedniej liczby. Czy to na pewno siedemnaście? Przeklinała własne zapominalstwo. Czy po prostu znów jej odbija? Nie, to pomyłka, na pewno…
Tylko jaka? O co chodziło z Pieprzoną Siedemnastką? Axdra był dobrym, zasłużonym wojownikiem! Zginął za Vegetę, tak samo jak cały jego Oddział. Zginął…
Dotarło do niej, że dalej nie wie jak. Nikt nie powiedział jak brat zakończył swój żywot, nikt nigdy nie wyjawił jej imion rodziców, misji Axdry. Wszystko osnute było tajemnicą, a konspiracja sięgała korzeni tej planety. Sam sekrety. Zwariować można. W jej przypadku to niezbyt trafne określenie, bo zwariować, zwariowała już dawno.
Omyłka, nie omyłka. Nawet nie była pewna, czy o ten Oddział chodziło, czy o jej bracie, o Axdrze była mowa. Vivian wyszła z łazienki, kierując się sali treningowej. Przetarła powieki rękawem, jednocześnie zaciskając pięści. Szlag. Co się z nią dzieję?
Co się tutaj dzieje?
OCC ---> 10% HP
[zt] ---> Mordownia
- Keruru
- Liczba postów : 22
Data rejestracji : 04/04/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Pią Maj 24, 2013 9:28 pm
Po opuszczeniu koszar Keru biegł szybko przed siebie bez zastanowienia, szukając brodatego trenera koszarowego. Gnał szybko ile sił w nogach jakby go wszyscy diabli gonili. Serce biło mu mocniej i mocniej z każda upływającą chwilą. Wbiegał w kolejny losowo na chybił trafił wybrany korytarz potem w następny. Jak na złość wszystkie wydawały się takie same tylko oznaczenia na ścianach były inne i do tego nie spotkał żadnego trenera po drodze, a jeśli spotkał to nawet nie wiedział że to trener. Nie potrafił ich odróżniać jeszcze. Zaledwie 3 godziny minęły od jego zapisu do akademii, a tu go spotykały same niezwykłe wydarzenia już na starcie. Po wbiegnięciu w kolejny korytarz stanął, próbując złapać oddech. Oparł się plecami o ścianę i oddychał ciężko. Nie był osobą, która trenowała wyczerpująco wcześniej toteż krótkodystansowy szybki bieg wywołał u niego sporą zadyszkę. Brał jeden oddech za drugi by uspokoić skołatane biegiem serce. Poza tym zaczął się denerwować i niepokoić . Kadetka, której niestety imienia jeszcze nie poznał dała mu zadanie do wykonania i to bardzo pilne i poważne zadanie. Jeszcze teraz jej poważny i stanowczy glos brzmiał w jego uszach. I ten jej wzrok który spoczął na nim. Doskonale wiedział że sprawa była poważana, sytuacja alarmowa i trzeba było działać jak najprędzej. Los nie był łaskawy, jak na złość nigdzie nie było widać trenera koszarowego, a tyle już przebiegł korytarzy. Zdawało mu się że kręcił się w kółko. Co robić, co robić – gorączkowo zaczął rozmyślać tracąc poczucie rzeczywistości i dając panice dojść do głosu . Nagle poczuł ugryzienie w ucho to biały smok wystawił głowę z worka i dziabnął właściciela w ucho . Ugryzienie uspokoiło i przywróciło do rzeczywistości niewysokiego saiyanina który obsunął się na podłogę i usiadł plecami do ściany powoli. Keru westchnął miedzy łapaniem oddechu – Dziękuję Chibi. Naprawdę nie wiem co robić. Chyba się zgubiłem. Jestem skołowany, przebiegłem już tyle, pewnie sporo czasu już upłynęło i wszystko na nic. Zawiodę, a trzeba jak najszybciej poinformować trenera koszarowego bo tej dwójce co poznałem przed chwilą może się przydarzyć coś strasznego. Zacisnął dłoń w pięść po czym ją rozluźnił. Chibi mruknął i ponownie schował się w worku. Keru poczuł, że jego smok jakby się rusza w poszukiwaniu czegoś. Nagle na jego kolana spadła holomapka, którą saiyanin otrzymał przy recepcji. Chłopak wziął ją do reki i uśmiechnął się głaskając smoka po głowie. – Wiesz Chibi ja bym chyba bez ciebie zginął. Jesteś genialny tyle biegłem bez ładu i składu, a mogłem po prostu posłużyć się mapą. Chwilę się zastawiał analizując mapę. - Może warto wpaść do jakiegoś pomieszczenia i zapytać o trenera koszarowego, zresztą może to być inny trener wystarczy ze ma scouter to z koszarowym się skontaktuje i mu doniesie co i jak, o ile trener koszarowy ma nowe urządzenie transmisyjne. – przemawiał do smoka, a jego wzrok przyklejony do mapy weryfikując ją dokładnie. – Tylko gdzie się udać, by znowu źle nie trafić i niepotrzebnie tracić czas. - Zaczął wodzić palcem po mapie . Smok również się wpatrywał z ciekawością trzymając swoją głowę na jego ramieniu. Wzrok Keru przykuł dużay czerwony punkt podpisany jako "Sala treningowa". – [color=green]To jest to Chibi, Tam na pewno znajdziemy jakiegoś trenera[/color]. – zakrzyknął wesoło czarnowłosy, po czym wstał gwałtownie tak, że smok z łoskotem znowu wpadł do worka.
- Heh. Wybacz Chibi, ale lepiej byś na jakiś czas się nie pokazywał, świetnie się spisałeś, no to biegniemy. Keru trzymając w ręku holomapę wyznaczył sobie najkrótszą trasę z punktu gdzie obecnie się znajdował do sali treningowej. Modlił się w duchu by ci co byli w koszarach wytrzymali jeszcze trochę i by nic im się nie stało.
ZT- Sala Treningowa
- Heh. Wybacz Chibi, ale lepiej byś na jakiś czas się nie pokazywał, świetnie się spisałeś, no to biegniemy. Keru trzymając w ręku holomapę wyznaczył sobie najkrótszą trasę z punktu gdzie obecnie się znajdował do sali treningowej. Modlił się w duchu by ci co byli w koszarach wytrzymali jeszcze trochę i by nic im się nie stało.
ZT- Sala Treningowa
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Nie Sie 04, 2013 11:19 pm
Z/T - Skalny Las
Vivian nieźle dostało się za gafę którą popełniła. On sam już wielokrotnie był upominany z tego samego powodu, lecz jeszcze nie przyszło mu odpracowywać tego w tak oryginalny sposób. No cóż, dziewczyna będzie miała zajęcie na wiele godzin. Jemu z kolei przypadło odstawienie nowej koleżanki do Akademii. Sprawiała wrażenie kompletnie wyczerpanej, toteż Haz zastanawiał się czy nie będzie musiał jej pomóc. Odeszli kawałek dalej, po czym złotowłosy rzekł:
- Lećmy już. Widziałem Altair'a w formie Oozaru, lepiej być wtedy jak najdalej od niego. W razie czego mów, to pomogę, zdaję sobie sprawę ile wysiłku kosztował Cię ten trening.
Uniósł się do góry i czekał, aż Ósemka zrobi to samo. Zaczęli lecieć z powrotem do Akademii. Podróż zabrała im dużo więcej czasu niż gdy lecieli do Skalnego Lasu. Dostosował się do prędkości kadetki i cały czas spoglądał na nią, w razie gdyby miała nagle zasłabnąć i runąć w dół na piach. Nic takiego się jednak nie wydarzyło, a ich podróż odbyła się bez żadnych innych niespodzianek. Przed wejściem czekała ich kolejna kontrola anty-Tsufulowa. Strażnicy wpuścili ich do środka, nie doszukując się żadnych nieprawidłowości. Haz zastanawiał się co ma teraz ze sobą zrobić. Trener powiedział, iż ma czas wolny. Nie wiadomo kiedy polecą na Namek, czy od razu po treningu Alt'a i sprawdzianie Vi, czy może trochę później. Złotowłosy chwilowo nie był głodny, nie chciało mu się spać, nie było potrzeby udania się do szpitala ani zbrojowni. Po raz pierwszy odkąd wstąpił do wojska nie miał co robić. Szedł korytarzem obok blondynki. Ona akurat miała zajęcie. Odprowadzi ją do kwatery a potem pomyśli jak spożytkować ten czas.
Vivian nieźle dostało się za gafę którą popełniła. On sam już wielokrotnie był upominany z tego samego powodu, lecz jeszcze nie przyszło mu odpracowywać tego w tak oryginalny sposób. No cóż, dziewczyna będzie miała zajęcie na wiele godzin. Jemu z kolei przypadło odstawienie nowej koleżanki do Akademii. Sprawiała wrażenie kompletnie wyczerpanej, toteż Haz zastanawiał się czy nie będzie musiał jej pomóc. Odeszli kawałek dalej, po czym złotowłosy rzekł:
- Lećmy już. Widziałem Altair'a w formie Oozaru, lepiej być wtedy jak najdalej od niego. W razie czego mów, to pomogę, zdaję sobie sprawę ile wysiłku kosztował Cię ten trening.
Uniósł się do góry i czekał, aż Ósemka zrobi to samo. Zaczęli lecieć z powrotem do Akademii. Podróż zabrała im dużo więcej czasu niż gdy lecieli do Skalnego Lasu. Dostosował się do prędkości kadetki i cały czas spoglądał na nią, w razie gdyby miała nagle zasłabnąć i runąć w dół na piach. Nic takiego się jednak nie wydarzyło, a ich podróż odbyła się bez żadnych innych niespodzianek. Przed wejściem czekała ich kolejna kontrola anty-Tsufulowa. Strażnicy wpuścili ich do środka, nie doszukując się żadnych nieprawidłowości. Haz zastanawiał się co ma teraz ze sobą zrobić. Trener powiedział, iż ma czas wolny. Nie wiadomo kiedy polecą na Namek, czy od razu po treningu Alt'a i sprawdzianie Vi, czy może trochę później. Złotowłosy chwilowo nie był głodny, nie chciało mu się spać, nie było potrzeby udania się do szpitala ani zbrojowni. Po raz pierwszy odkąd wstąpił do wojska nie miał co robić. Szedł korytarzem obok blondynki. Ona akurat miała zajęcie. Odprowadzi ją do kwatery a potem pomyśli jak spożytkować ten czas.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Pon Sie 05, 2013 10:57 am
[zt] ---> ze Skalnego Lasu
Dziewczyna miała ochotę się roześmiać, ale przez całą wypowiedź trenera jedynie kącik ust drgnął jej nieznacznie. Zdarzały się gorsze kary jak szorowanie kibli, sprzątanie czy porządkowanie spiżarni. Szlaban to szlaban. Nie mogła jednak powstrzymać myśli, która od jakiegoś czasu krążyła po głowie kadetki.
Znów zaczyna być sobą.
Jedno słowo, zwrot, spojrzenie, niepotrzebny komentarz czy w porę niepowstrzymana uwaga i już – kopniak albo kara. W szkole notorycznie stała w kącie, jeśli nie zbierała sińców na podwórku. Vivian, jak dotąd była zaskakująco miła, a tu… Może rzeczywiście odzywa się u niej bezczelność? Wcześniej była to samoobrona, gdy chodziło o kąśliwe uwagi innych. Wyglądało to co prawda na nieodpowiednią grę słów, chociaż…
No i jedna rzecz, która utwierdzała Ósemkę w tym fakcie. Nie przejęła się. Zrobi, bo jej kazano, prawda, wyciągnie wnioski, powściągnie język, jednakże nie czuła większego poczucia winy za swoją wypowiedź.
Lecieli dość wolno, bo Vivian z pewnym trudem przychodziła kontrola lotu. Zastanawiała się, czy jak straci całą energię, to unoszenie w powietrzu skończy się i spadnie jak kamień w wodę? Nieważne. Nie pokazywała zmęczenia po sobie, ale tu nie było nic do ukrycia. Sińce pod oczyma mówiły same za siebie.
Krajobraz zmienił się i razem z Hazardem skierowali się ku Akademii.
Przed wejście zbadano dwójkę, by wpuścić ich w końcu do środka. Jeden ze strażników podszedł do Vivian i wręczył zaskoczonej kadetce kilka ksiąg. Naliczyła pięć tomów różnej wielkości i grubości, z czego największa była oczywiście o Oozaru. Uśmiechnęła się do siebie nieznacznie.
- Zaczyna się. – Mruknęła pod nosem. – Trener zadba, bym nauczyła się gospodarować czasem. – Nie było w głosie złośliwości, tylko coś jakby…
Przyjęcie wyzwania.
Hazard odprowadził Vivian pod jej kwaterę, chyba wolał mieć pewność, że dziewczyna nie zemdleje nagle na korytarzu. Przed drzwiami z jej imieniem i dobazgranym słowem Ósemka odwróciła się jeszcze na moment.
- Dziękuję za trening i za techniki. Nie wiem, czy się jeszcze spotkamy, ale… Cokolwiek mnie czeka na Ziemi, mam większą niż wcześniej pewność, że dam sobie radę.
Nieco rozmyty uśmiech, tak charakterystyczny dla Vivian.
Zamknęła drzwi.
Do książek, naprzód, marsz!
OOC
[zt] ---> Kwatera Ósemki
Dziewczyna miała ochotę się roześmiać, ale przez całą wypowiedź trenera jedynie kącik ust drgnął jej nieznacznie. Zdarzały się gorsze kary jak szorowanie kibli, sprzątanie czy porządkowanie spiżarni. Szlaban to szlaban. Nie mogła jednak powstrzymać myśli, która od jakiegoś czasu krążyła po głowie kadetki.
Znów zaczyna być sobą.
Jedno słowo, zwrot, spojrzenie, niepotrzebny komentarz czy w porę niepowstrzymana uwaga i już – kopniak albo kara. W szkole notorycznie stała w kącie, jeśli nie zbierała sińców na podwórku. Vivian, jak dotąd była zaskakująco miła, a tu… Może rzeczywiście odzywa się u niej bezczelność? Wcześniej była to samoobrona, gdy chodziło o kąśliwe uwagi innych. Wyglądało to co prawda na nieodpowiednią grę słów, chociaż…
No i jedna rzecz, która utwierdzała Ósemkę w tym fakcie. Nie przejęła się. Zrobi, bo jej kazano, prawda, wyciągnie wnioski, powściągnie język, jednakże nie czuła większego poczucia winy za swoją wypowiedź.
Lecieli dość wolno, bo Vivian z pewnym trudem przychodziła kontrola lotu. Zastanawiała się, czy jak straci całą energię, to unoszenie w powietrzu skończy się i spadnie jak kamień w wodę? Nieważne. Nie pokazywała zmęczenia po sobie, ale tu nie było nic do ukrycia. Sińce pod oczyma mówiły same za siebie.
Krajobraz zmienił się i razem z Hazardem skierowali się ku Akademii.
Przed wejście zbadano dwójkę, by wpuścić ich w końcu do środka. Jeden ze strażników podszedł do Vivian i wręczył zaskoczonej kadetce kilka ksiąg. Naliczyła pięć tomów różnej wielkości i grubości, z czego największa była oczywiście o Oozaru. Uśmiechnęła się do siebie nieznacznie.
- Zaczyna się. – Mruknęła pod nosem. – Trener zadba, bym nauczyła się gospodarować czasem. – Nie było w głosie złośliwości, tylko coś jakby…
Przyjęcie wyzwania.
Hazard odprowadził Vivian pod jej kwaterę, chyba wolał mieć pewność, że dziewczyna nie zemdleje nagle na korytarzu. Przed drzwiami z jej imieniem i dobazgranym słowem Ósemka odwróciła się jeszcze na moment.
- Dziękuję za trening i za techniki. Nie wiem, czy się jeszcze spotkamy, ale… Cokolwiek mnie czeka na Ziemi, mam większą niż wcześniej pewność, że dam sobie radę.
Nieco rozmyty uśmiech, tak charakterystyczny dla Vivian.
Zamknęła drzwi.
Do książek, naprzód, marsz!
OOC
[zt] ---> Kwatera Ósemki
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Wto Sie 06, 2013 10:37 pm
Słowa Vivian sprawiły, iż na jego twarzy zagościł uśmiech. Cieszył się, że za sprawą treningu, który opracowali razem z Alt'em, dziewczyna nabrała większej pewności siebie. To ważne. Pożegnał się, mając nadzieję na ponowne spotkanie. Sprawiała wrażenie miłej i sympatycznej. Dziwne, kolejny przedstawiciel rasy Saiyan o łagodnym usposobieniu. A podobno to rasa barbarzyńców. Rozejrzał się wokół siebie, rozmyślając nad tym co ze sobą począć. Scouter znajdował się na swoim miejscu, w razie gdyby Trener wezwał go do siebie. Jednak coś mu mówiło, iż minie jeszcze trochę czasu nim to nastąpi. Zapewne nadal nadzoruje specjalny trening czerwonookiego. Ciekawiło go jak ten sobie radzi. Przez chwilę pomyślał nawet o tym, by lecieć i zobaczyć to na własne oczy. Oparł się jednak tej pokusie. Swoją drogą jak te ćwiczenia wyglądają? Altair musi przemienić się w Oozaru, lecz jak to zrobić bez księżyca w pełni? Przełożony z pewnością znalazł na to sposób. Musi potem spytać chłopaka jaki.
Zorientował się, że od kilku dobrych minut stoi w miejscu. Gdyby ktoś tędy przechodził, zapewne nieźle by się zdziwił. No ale co by tu porobić? Do kwatery go nie ciągnęło, chociaż miał do niej raptem kilka metrów. Łazienka nie, Sala Treningowa nie. A więc nie pozostało mu nic innego jak wybrać się do stołówki. Chociaż jadł stosunkowo niedawno, Saiyan'ski żołądek domagał się kolejnej porcji smakołyków. Poklepał się po brzuchu od którego dało się usłyszeć cichutkie burczenie, po czym skierował swe kroki w stronę stołówki.
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t136p40-stolowka#7615
Zorientował się, że od kilku dobrych minut stoi w miejscu. Gdyby ktoś tędy przechodził, zapewne nieźle by się zdziwił. No ale co by tu porobić? Do kwatery go nie ciągnęło, chociaż miał do niej raptem kilka metrów. Łazienka nie, Sala Treningowa nie. A więc nie pozostało mu nic innego jak wybrać się do stołówki. Chociaż jadł stosunkowo niedawno, Saiyan'ski żołądek domagał się kolejnej porcji smakołyków. Poklepał się po brzuchu od którego dało się usłyszeć cichutkie burczenie, po czym skierował swe kroki w stronę stołówki.
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t136p40-stolowka#7615
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Sro Sie 07, 2013 12:38 am
Książka nie była wcale taka lekka. Wyglądała na ciężką, a rzeczywiście ciążyła kadetce w rękach bardziej, niż by sądzono. Wyblakła okładka, złocony acz przetarty napis na grzbiecie. Zastanawiała się skąd ją Trener wytrzasnął, ją i resztę. Nigdzie w swoim otoczeniu Vivian nigdy nie widziała biblioteki. Gdyby jakaś była, wiedziałaby o tym, ba, siedziałaby tam często. Trenowanie umysłu jest tak samo ważne jak trening ciała, więc czemu Saiyanie skupiają się bardziej na tym drugim? Albo zwyczajnie Ósemka myśli stereotypami. W końcu wojownik wspominał, że czytał o wielu rzeczach. Hm, będzie musiała sprawdzić czy gdzieś w Akademii jest jakieś składowisko książek.
Szła przez korytarz spokojnym krokiem, wyraźnie zamyślona. Kara dawała o sobie znać. Po głowie chodziły jej obrazy i strzępki zdań dotyczące Oozaru. Przynajmniej mogła mieć pewność, że przeżyję wizytę u Trenera.
Kadetka przystanęła na moment i przetarła powieki. Coś zakuło ją w głębi czaszki, ale tyle razy podobne rzeczy dawały o sobie znać, że nauczyła się je ignorować. Chodziło o coś innego. Przebłysk niepokoju? Zawędrowała chyba w nieodpowiednią część Akademii. Zaraz, jednak nie. Biuro znajdowało się piętro wyżej, znała przecież drogę.
Vivian puknęła się w skroń i skręciła w odpowiedni korytarz, ściskając książkę.
Szła przez korytarz spokojnym krokiem, wyraźnie zamyślona. Kara dawała o sobie znać. Po głowie chodziły jej obrazy i strzępki zdań dotyczące Oozaru. Przynajmniej mogła mieć pewność, że przeżyję wizytę u Trenera.
Kadetka przystanęła na moment i przetarła powieki. Coś zakuło ją w głębi czaszki, ale tyle razy podobne rzeczy dawały o sobie znać, że nauczyła się je ignorować. Chodziło o coś innego. Przebłysk niepokoju? Zawędrowała chyba w nieodpowiednią część Akademii. Zaraz, jednak nie. Biuro znajdowało się piętro wyżej, znała przecież drogę.
Vivian puknęła się w skroń i skręciła w odpowiedni korytarz, ściskając książkę.
Re: Korytarz
Sro Sie 07, 2013 4:04 pm
Korytarzem szedł świeżo upieczony Nashi. Z fizjonomii wyglądał na kogoś, kto lubuje się w rozwałkach, sprawianiu innym cierpienia itp. Szedł zamaszyście machając ogonem i potrącając złośliwie innych kadetów. Wytrącał im różne rzeczy z rąk, przewracał i przywłaszczał na włość ich rzeczy. Słowem – szukał zaczepki. Niestety dojrzał i halfkę.
- Ej Ty niewyrośnięty fąfel!
Zmierzał prosto na nią, a nie było się gdzie ukryć. Saiyan podszedł do Vivian ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
- Dawaj co tam masz! – nie czekał na jej reakcję tylko szybkim ruchem wyrwał jej książkę i kartki z rąk. Przejrzał i nie znalazłszy w nich zadanej wartości postanowił inaczej odegrać się na Kami ducha winnej dziewczynie.
- Wy brudnokrwiste ścierwa do niczego się nie nadajecie, nawet jako podnóżki!
Nim dziewczyna się obejrzała złapał ja za uniform i wyrzucił przesz szybę okienną na zewnątrz budynku. Zaraz za ciałem 8 poleciała książka wpadając w błotu i zmięty na śrosku plik notatek.
Statystyki.
Siła: 145
Szybkość: 200
Wytrzymałość: 170
Energia: 170
HP: 2550
Ki: 2550
Kiedy wypada technika Ivan używa Masenko
Lokację, w której lądujesz za oknem pozostawię Ci do wyboru – pisz od razu tam.
- 15 dmg za wylot przez szybę.
Powodzenia
- Ej Ty niewyrośnięty fąfel!
Zmierzał prosto na nią, a nie było się gdzie ukryć. Saiyan podszedł do Vivian ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
- Dawaj co tam masz! – nie czekał na jej reakcję tylko szybkim ruchem wyrwał jej książkę i kartki z rąk. Przejrzał i nie znalazłszy w nich zadanej wartości postanowił inaczej odegrać się na Kami ducha winnej dziewczynie.
- Wy brudnokrwiste ścierwa do niczego się nie nadajecie, nawet jako podnóżki!
Nim dziewczyna się obejrzała złapał ja za uniform i wyrzucił przesz szybę okienną na zewnątrz budynku. Zaraz za ciałem 8 poleciała książka wpadając w błotu i zmięty na śrosku plik notatek.
Statystyki.
Siła: 145
Szybkość: 200
Wytrzymałość: 170
Energia: 170
HP: 2550
Ki: 2550
Kiedy wypada technika Ivan używa Masenko
Lokację, w której lądujesz za oknem pozostawię Ci do wyboru – pisz od razu tam.
- 15 dmg za wylot przez szybę.
Powodzenia
- GośćGość
Re: Korytarz
Sob Sie 17, 2013 12:11 am
Wojownik przechodził dumnie poprzez labirynt korytarzy. Już dawno nie był w nich tak długo. Zawsze zapominał o używaniu scoutera i mapy, a teraz był po prostu zbytnio zamyślony. Oczywiście widział drogę i uważał by na nikogo nie wpaść, lecz sam nie wiedział tak na prawdę gdzie idzie. Wciąż myślał o tym całym Lethalu. Przerwał mu gdy ten mówił, ale to dlatego że gadał bzdury! A może on sam siebie oszukuje? Nie daje dopuścić do siebie myśli takiej, że może być zupełnie taki sam jak ten demon. O nie. Nie są jednym. Różnią się, przykładowo wyglądem. Ale co jeśli taki był jego prawdziwy wygląd? Przed reinkarnacją? Nie. Nie. Nie! Nie może o tym myśleć. To nie prawda! Ten demon na pewno kłamał. W końcu chciał sprawić by Altair nie wierzył w swoje siły i by Altozaru mógł go z łatwością zmiażdżyć, lecz to mu się nie udało! Ale teraz...teraz to już sam nie wiedział jak było na prawdę. A co jeśli on mówił prawdę? A co jeśli Lethal to po prostu jego druga osobowość. Prawdziwa osobowość. Nie. Nie może się poddać i przegrać z tym uczuciem. Nie wierzył mu, nie miał podstaw by mu wierzyć. No i z resztą wcale nie zamierzał mu uwierzyć, bo i czemu? Jest sobą. Jest Altairem a nie Lethalem demonicznym władcą, tyranem i niszczycielem. Jeszcze mu to udowodni. A wtedy pokona go raz na zawsze uwalniając się od niego. Gorzej jak to jest nie możliwe. A może po prostu taką formę przybrało jego wewnętrzne zło? Chłopak tak długo myślał, że nawet nie wiedział kiedy przypadkowo trafił do szatni...
OOC:
Korytarz -> Szatnie I Łazienki
Regeneracja = 15% KI
OOC:
Korytarz -> Szatnie I Łazienki
Regeneracja = 15% KI
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Pon Mar 02, 2015 11:07 pm
Pora wrócić do gniazda żmij.
Przyśpieszyła mocno, jakby w panice, że nie zdąży na czas… Pytanie tylko, przed czym? Godzina i data powstania były dla niej zagadką, ciężkim łańcuchem z tonowymi kulami trzymający jej wszystkie myśli ciężarem obowiązku. Po pierwsze, co powinno robić wojsko? Walczyć z wrogiem. Podchwytliwy był tylko temat, kto jest wrogiem. Chciała walczyć w słusznej sprawie, lecz jak powiedział Kurokara… Jak jej zabraknie, kto pomógłby ludziom? Smętne wdrapywanie się po szczeblach kariery wojskowej owocowało coraz silniejszą pozycją, wadę jednak miało sporą. Czas. Znacznie trudniejszą sprawą było mozolne zdobywanie władzy by coś zmienić, niż nagły zryw i łut szczęścia w walce.
To było bardzo niesprawiedliwe.
Gdy wylądowali w środku miasta Falcon łypnął na Vivian nieprzyjaznym wzrokiem. Nie polubił podróży powietrznej ani przenoszenia telekinezą – kręcił się niespokojnie i poprawiał futro na grzebiecie, wyginając się przy tym co nie miara. Ósemce udało się odegnać zły humor wilka i dając mu na pożarcie resztę ciasteczek i drapiąc go lekko po łbie, wymamrotała przeprosiny.
Wrócili szybko do Akademii, mijając jakby nic się nie stało strażników oraz kontrolę. Musiała rozpiąć kurtkę by pokazać znaczek Oddziału Specjalnego na piersi, przepuścili ją bez szemrania. Wysoka pozycja miała swoje plusy… Normalnie musiałaby się spowiadać. Spokojnym krokiem, jakby żyła w błogiej nieświadomości co do nadchodzącego przewrotu przeszła przez pół Akademii, jakoby bez celu. Miała zamiar wrócić do swojej kwatery, gdy przypomniała sobie, że dzieli ją teraz z tuzinem Saiyanek. Cholera. Nici ze stagnacji. Natto zatrzymała się w połowie korytarza cichym westchnieniem. Potrzebowała miejsca by zaszyć się gdzieś kompletnie i pomyśleć w spokoju, ale nie było to takie proste. Falcon zerknął na nią ponaglająco. Ukucnęła obok, drapiąc lekko pod brodą i patrząc w nieco zmartwione, mądre oczy. Przewyższały inteligencją te wszystkie małpy o IQ główki sałaty.
- Namotałam sobie w głowie, co nie, kolego?
Namotała… Dobre sobie.
Wywołała ogromną lawinę myśli. Mogłaby na każdego patrzeć podejrzliwie, zastanawiać się czy wie o nadciągającym kataklizmie, no i… Po jakiej stronie stanie? Czy tych, co zna z widzenia z Sali Treningowej będzie musiała pokonać? Czy rzucą się na nią, z zamiarem poderżnięcia gardła..?
Robiło się coraz gorzej. Vivian pogłaskała Falcona i przymknęła oczy.
- Bardzo sobie namotałam…
Nie miała w kieszeni kulki, więc dłonie musiała zacisnąć w pięści.
OOC ---> Koniec treningu
Krótko… Po tych poematach na kilka stron nie mogę się zebrać na więcej…
Przyśpieszyła mocno, jakby w panice, że nie zdąży na czas… Pytanie tylko, przed czym? Godzina i data powstania były dla niej zagadką, ciężkim łańcuchem z tonowymi kulami trzymający jej wszystkie myśli ciężarem obowiązku. Po pierwsze, co powinno robić wojsko? Walczyć z wrogiem. Podchwytliwy był tylko temat, kto jest wrogiem. Chciała walczyć w słusznej sprawie, lecz jak powiedział Kurokara… Jak jej zabraknie, kto pomógłby ludziom? Smętne wdrapywanie się po szczeblach kariery wojskowej owocowało coraz silniejszą pozycją, wadę jednak miało sporą. Czas. Znacznie trudniejszą sprawą było mozolne zdobywanie władzy by coś zmienić, niż nagły zryw i łut szczęścia w walce.
To było bardzo niesprawiedliwe.
Gdy wylądowali w środku miasta Falcon łypnął na Vivian nieprzyjaznym wzrokiem. Nie polubił podróży powietrznej ani przenoszenia telekinezą – kręcił się niespokojnie i poprawiał futro na grzebiecie, wyginając się przy tym co nie miara. Ósemce udało się odegnać zły humor wilka i dając mu na pożarcie resztę ciasteczek i drapiąc go lekko po łbie, wymamrotała przeprosiny.
Wrócili szybko do Akademii, mijając jakby nic się nie stało strażników oraz kontrolę. Musiała rozpiąć kurtkę by pokazać znaczek Oddziału Specjalnego na piersi, przepuścili ją bez szemrania. Wysoka pozycja miała swoje plusy… Normalnie musiałaby się spowiadać. Spokojnym krokiem, jakby żyła w błogiej nieświadomości co do nadchodzącego przewrotu przeszła przez pół Akademii, jakoby bez celu. Miała zamiar wrócić do swojej kwatery, gdy przypomniała sobie, że dzieli ją teraz z tuzinem Saiyanek. Cholera. Nici ze stagnacji. Natto zatrzymała się w połowie korytarza cichym westchnieniem. Potrzebowała miejsca by zaszyć się gdzieś kompletnie i pomyśleć w spokoju, ale nie było to takie proste. Falcon zerknął na nią ponaglająco. Ukucnęła obok, drapiąc lekko pod brodą i patrząc w nieco zmartwione, mądre oczy. Przewyższały inteligencją te wszystkie małpy o IQ główki sałaty.
- Namotałam sobie w głowie, co nie, kolego?
Namotała… Dobre sobie.
Wywołała ogromną lawinę myśli. Mogłaby na każdego patrzeć podejrzliwie, zastanawiać się czy wie o nadciągającym kataklizmie, no i… Po jakiej stronie stanie? Czy tych, co zna z widzenia z Sali Treningowej będzie musiała pokonać? Czy rzucą się na nią, z zamiarem poderżnięcia gardła..?
Robiło się coraz gorzej. Vivian pogłaskała Falcona i przymknęła oczy.
- Bardzo sobie namotałam…
Nie miała w kieszeni kulki, więc dłonie musiała zacisnąć w pięści.
OOC ---> Koniec treningu
Krótko… Po tych poematach na kilka stron nie mogę się zebrać na więcej…
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Sro Mar 04, 2015 9:40 pm
Leciał z olbrzymią prędkością nad miastem. Przez chwilę nawet wszedł w tryb Super Saiyanina by jeszcze bardziej podkręcić swoją szybkość. Wyczuwał KI Vivian w Akademii i miał zamiar z nią pogadać zanim Trenerzy ją przechwycą. Później już może nie być okazji, a jego siostra musi wiedzieć. Nie może jej pozwolić na tą głupotę, choćby musiał powiadomić ich matkę. Nie mógł jej stracić przez jakąś boską zachciankę i pierdoły o miłości. To się za cholerę nie sprawdzi na Vegecie. Zatrzyma Vi. Nie pozwoli by zginęła przez czyjeś widzimisię.
Wylądował na Placu przed Akademią i od razu udał się do wejścia. Na chwilę zatrzymali go strażnicy, którzy żądali okazania dowodu na rangę. Raziel pokazał wymownie na pancerz, a po chwili wskoczył na tak wysoki poziom mocy, że goście aż się odsunęli. Zahne uśmiechnął się kpiąco i wszedł do środka. Lodowa maska obojętności i arogancji ponownie zagościła na jego obliczu. Gra rozpoczęła się po raz kolejny, choć w głębi duszy wojownik Natto był cholernie niespokojny. Wszystko to co powiedziała mu ta Kaede. Jeśli naprawdę chce wywołać bunt i obalić Zella to niech sobie znajdzie przyjemny domek. Bo jak oleje ich i zniknie po skończeniu powstania lub na samym jego początku to będzie miała przesrane. A Saiyanie potrafią długo chować urazę. Nie chciała chyba tego sprawdzać.
Zahne kierował się na energię swojej siostry, przy której była jeszcze jedna, ale zbyt słaba jak na jakiegoś wojownika wysokiej klasy. "Z kim ty się szlajasz Vivian?" zapytał się w myślach idąc korytarzem. W końcu dojrzał blondwłosą dziewczynę, przy której znajdowało się jakieś wielkie bydle. Co ona? Zamierzała hodować teraz kundle dla wojska? Do reszty ją pogieło? Ciemnowłosy westchnął i ruszył w stronę dziewczyny. Kiedy już był w jej pobliżu klepnął ją lekko w ramię.
-Co tam Księżniczko? - powiedział spokojnie, lecz jego oczy uważnie lustrowały jej twarz. Chciał wiedzieć czy już się zdecydowała czy dalej ma rozterki. Modlił się o drugą opcję.
Wylądował na Placu przed Akademią i od razu udał się do wejścia. Na chwilę zatrzymali go strażnicy, którzy żądali okazania dowodu na rangę. Raziel pokazał wymownie na pancerz, a po chwili wskoczył na tak wysoki poziom mocy, że goście aż się odsunęli. Zahne uśmiechnął się kpiąco i wszedł do środka. Lodowa maska obojętności i arogancji ponownie zagościła na jego obliczu. Gra rozpoczęła się po raz kolejny, choć w głębi duszy wojownik Natto był cholernie niespokojny. Wszystko to co powiedziała mu ta Kaede. Jeśli naprawdę chce wywołać bunt i obalić Zella to niech sobie znajdzie przyjemny domek. Bo jak oleje ich i zniknie po skończeniu powstania lub na samym jego początku to będzie miała przesrane. A Saiyanie potrafią długo chować urazę. Nie chciała chyba tego sprawdzać.
Zahne kierował się na energię swojej siostry, przy której była jeszcze jedna, ale zbyt słaba jak na jakiegoś wojownika wysokiej klasy. "Z kim ty się szlajasz Vivian?" zapytał się w myślach idąc korytarzem. W końcu dojrzał blondwłosą dziewczynę, przy której znajdowało się jakieś wielkie bydle. Co ona? Zamierzała hodować teraz kundle dla wojska? Do reszty ją pogieło? Ciemnowłosy westchnął i ruszył w stronę dziewczyny. Kiedy już był w jej pobliżu klepnął ją lekko w ramię.
-Co tam Księżniczko? - powiedział spokojnie, lecz jego oczy uważnie lustrowały jej twarz. Chciał wiedzieć czy już się zdecydowała czy dalej ma rozterki. Modlił się o drugą opcję.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Czw Mar 05, 2015 5:24 pm
Nie wiedziała co dalej robić.
Mogłaby tak stać w korytarzu jak ten kołek, zastanawiając kiedy nagły wybuch energii będzie znakiem buntu – jaki wrzask, jaka wrzawa będą niepodważalnym dowodem rozpoczęcia powstania. A wtedy… Będzie walczyć? Serce się jej krajało z bólu, lecz nie wiedziała czy powinna. Jeśli ma pomóc cywilom, to nie może być widoczna wśród buntowników. Jeśli zostanie przyuważona, niechybnie zginie i nie będzie nikogo, kto choć spróbuje im pomóc. Miała walczyć, ale przecież… Dłoń się jej trzęsła, więc wepchnęła ją w kieszeń głębiej. Przecież tam będzie Kuro, April, June, Hazard… Chepri…
W stanie owego zamyślenia nie zwróciła uwagi na Ki, która pewnym torem zmierzała w jej kierunku. Pewnie dlatego, że przyzwyczaiła się do jej obecności i jej towarzystwo nie zaalarmowało jakoś dziewczyny. Dopiero znany głos i klepnięcie w ramię wyrwało ją z ciężkiego algorytmu procesów myślowych. Zwróciła na chłopaka nieprzytomne spojrzenie, mrugnęła, pozbywając się wyrazu „nieobecności duchowej” z tęczówek i zwróciła na niego już normalny wzrok. Brąz kontra zimny szmaragd.
- Zastanawiam się jak ja przeżyję w moim Oddziale. – zaczęła jak gdyby nic, spokojnym, nieco zaczepnym tonem, którym tak często się droczyli. – Dziesięć dziewczyn w jednej kwaterze, do tego połowa maluje paznokcie i piecze babeczki… Mogę spać u Ciebie? Będę brać misję, gdyby Eve chciała Cię odwiedzić, przysięgam. – wcisnęła głębiej drżącą pięść w kieszeń, drapiąc drugą dłonią Falcona za uchem, który z dość ciekawskim spojrzeniem obwąchiwał nogę Raziela. Machnął ogonem i trącił go nosem, być może wyczuwając zapach ciastek z planety Ciasteczkowej Bogini.
Jak tu porozmawiać z Razielem…? Kaede wspominała coś o szczepionce, aż się Ósemce niedobrze robiło na myśl, że jej brat przyrodni mógł zostać zainfekowany. Tym bardziej, jeśli wcześniej podano mu serum strachu, o którym wspominała April. Przed oczami stanął jej Vrang, zielony kosmita z Konack który zainfekował ją narkotykiem, przez który w napadzie szału rzuciła się na chłopaka. On szedł przecież do Laboratorium… Strach to jedno, lecz prawdziwe, najgorsze lęki… Vivian miała tę przewagę, że choć nikt jej nie wierzył, swoje demony znała na wylot. Zaś Raziel… Spokojny i ostry jak lodowy nóż, lecz co mogło kryć się pod tym spokojem? I czy patrząc często na jej zdystansowane spojrzenie, nie zadawał sobie tego samego pytania? Co się kłębi pod blond sianem?
Uniosła dłonie i lekko pociągnęła Saiyana w odległy zakątek korytarza, z dala od wścibskich spojrzeń i ciekawskich nadstawionych uszu. Ten „tunel” prowadził do starego magazynu, czyli raczej nikt go nie odwiedzał. Vivian popukała się w skroń, dając znać by sprawdził, czy ma wyłączony scouter. Jej sprzęty od początku tkwiły zdezaktywowane w kapsułkach.
- Raziel… – bardzo ostrożnie dobierała słowa, jednak to był Zahne. Do niego nie można mówić delikatnie, trzeba od razu jasno przedstawić co i jak. Vivian nie patrzyła na niego, tylko gdzieś w bok skierowała oczy, chowając pół twarzy za postawionym kołnierzem. – Panuje niepokój w Akademii, wiem. Masz prawo mnie zabić za to pytanie Raziel - czy coś się stało w Laboratorium? – to nie była prowokacja, a zwykła troska, której tak beznadziejnie nie umiała okazać. Klęła w myślach – Może konkretniej. Czy coś Tobie się stało w Laboratorium?
Mogłaby tak stać w korytarzu jak ten kołek, zastanawiając kiedy nagły wybuch energii będzie znakiem buntu – jaki wrzask, jaka wrzawa będą niepodważalnym dowodem rozpoczęcia powstania. A wtedy… Będzie walczyć? Serce się jej krajało z bólu, lecz nie wiedziała czy powinna. Jeśli ma pomóc cywilom, to nie może być widoczna wśród buntowników. Jeśli zostanie przyuważona, niechybnie zginie i nie będzie nikogo, kto choć spróbuje im pomóc. Miała walczyć, ale przecież… Dłoń się jej trzęsła, więc wepchnęła ją w kieszeń głębiej. Przecież tam będzie Kuro, April, June, Hazard… Chepri…
W stanie owego zamyślenia nie zwróciła uwagi na Ki, która pewnym torem zmierzała w jej kierunku. Pewnie dlatego, że przyzwyczaiła się do jej obecności i jej towarzystwo nie zaalarmowało jakoś dziewczyny. Dopiero znany głos i klepnięcie w ramię wyrwało ją z ciężkiego algorytmu procesów myślowych. Zwróciła na chłopaka nieprzytomne spojrzenie, mrugnęła, pozbywając się wyrazu „nieobecności duchowej” z tęczówek i zwróciła na niego już normalny wzrok. Brąz kontra zimny szmaragd.
- Zastanawiam się jak ja przeżyję w moim Oddziale. – zaczęła jak gdyby nic, spokojnym, nieco zaczepnym tonem, którym tak często się droczyli. – Dziesięć dziewczyn w jednej kwaterze, do tego połowa maluje paznokcie i piecze babeczki… Mogę spać u Ciebie? Będę brać misję, gdyby Eve chciała Cię odwiedzić, przysięgam. – wcisnęła głębiej drżącą pięść w kieszeń, drapiąc drugą dłonią Falcona za uchem, który z dość ciekawskim spojrzeniem obwąchiwał nogę Raziela. Machnął ogonem i trącił go nosem, być może wyczuwając zapach ciastek z planety Ciasteczkowej Bogini.
Jak tu porozmawiać z Razielem…? Kaede wspominała coś o szczepionce, aż się Ósemce niedobrze robiło na myśl, że jej brat przyrodni mógł zostać zainfekowany. Tym bardziej, jeśli wcześniej podano mu serum strachu, o którym wspominała April. Przed oczami stanął jej Vrang, zielony kosmita z Konack który zainfekował ją narkotykiem, przez który w napadzie szału rzuciła się na chłopaka. On szedł przecież do Laboratorium… Strach to jedno, lecz prawdziwe, najgorsze lęki… Vivian miała tę przewagę, że choć nikt jej nie wierzył, swoje demony znała na wylot. Zaś Raziel… Spokojny i ostry jak lodowy nóż, lecz co mogło kryć się pod tym spokojem? I czy patrząc często na jej zdystansowane spojrzenie, nie zadawał sobie tego samego pytania? Co się kłębi pod blond sianem?
Uniosła dłonie i lekko pociągnęła Saiyana w odległy zakątek korytarza, z dala od wścibskich spojrzeń i ciekawskich nadstawionych uszu. Ten „tunel” prowadził do starego magazynu, czyli raczej nikt go nie odwiedzał. Vivian popukała się w skroń, dając znać by sprawdził, czy ma wyłączony scouter. Jej sprzęty od początku tkwiły zdezaktywowane w kapsułkach.
- Raziel… – bardzo ostrożnie dobierała słowa, jednak to był Zahne. Do niego nie można mówić delikatnie, trzeba od razu jasno przedstawić co i jak. Vivian nie patrzyła na niego, tylko gdzieś w bok skierowała oczy, chowając pół twarzy za postawionym kołnierzem. – Panuje niepokój w Akademii, wiem. Masz prawo mnie zabić za to pytanie Raziel - czy coś się stało w Laboratorium? – to nie była prowokacja, a zwykła troska, której tak beznadziejnie nie umiała okazać. Klęła w myślach – Może konkretniej. Czy coś Tobie się stało w Laboratorium?
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Pią Mar 06, 2015 9:28 pm
Jego cel był nadzwyczaj prosty. Ochronić Vivian przed tym walniętym pomysłem, używając do tego wszelkich środków. Nie mógł pozwolić na to by jego przyjaciółce, a zarazem przyrodniej siostrze coś się stało. Paradoks czyż nie? Jeszcze kilka miesięcy temu Raz by się nie przejmował, że Vivian może stać się coś w trakcie walki. Owszem. Bałby się o jej zdrowie, lecz nie zabraniałby jeśli chciałaby walczyć. Lecz wizyta na Konack i spotkanie matki coś zmieniły. Jakby w młodym Zahne przeskoczyła jakaś dźwignia, która kazała mu teraz patrzyć na blondynkę w zupełnie innym świetle. Dalej była uzdolnioną wojowniczką, która potrafi zadbać o swoją skórę, jednak do więzi przyjaźni doszły jeszcze jedne. Krwi. Wiedział, że jest jego siostrą i to wszystko zmieniało. Czuł, że musi o nią dbać i ją chronić. Jakiś kretyński kodeks starszego brata czy coś. Martwił się o nią bardziej i myślał czy niebezpieczeństwo jej nie dosięgnie. Czuł, że jest to jej winien, za to, że przez ten durny system straciła możliwość na normalną rodzinę. Nie miała matki, która opowiadałaby jej bajki i tuliła do snu. Nie miała matki i ojca, który przyrządzali jej ulubione jedzenie i rozpieszczali jak księżniczkę. Tego chcieli dla swojej zmarłej córki Aryenne i Zidarock. A Raziel chciał by to wszystko okazało się pomyłką. By jego mała siostrzyczka wróciła, a matka nie musiała płakać po nocach. Odebrano im wszystko, lecz teraz mieli szansę na jakąś namiastkę rodzinny. Ciemnowłosy natomiast nie miał zamiaru by mu odebrali jego siostrę. Prędzej zginie.
W tej chwili patrzył uważnie na jej twarz, jakby próbując wyczytać jakie emocje targają jego byłą partnerką. Niestety brązowooka niemal do perfekcji opanowała maskę chłodnej obojętności. Lodowy mur było cholernie ciężko przebić i pod względem okazywania emocji Vi była gorsza niż Raz.
-Dziesięć? Cholera. Współczuje im. Jeszcze nie wiedzą jak bardzo mają przesrane. Ale w sumie chciałbym zobaczyć jak malujesz się i pieczesz babeczki. Może dałoby się zjeść. - powiedział zielonooki i lekko się uśmiechnął unikając ciosu dziewczyny. Małe przepychanki słowne, zawsze dobrze działały na nich. W sumie widok Vivian, która zachowuje się jak typowa dziewczyna byłby godny uwiecznienia dla potomności. - Hmm. W sumie to jeszcze nie byłem u siebie. Ciekawe czy mam większy metraż od ciebie?
Ciemnowłosy nie wiedział dlaczego Trener umieszczał aspołeczną osobę, którą była Vivian w towarzystwie innych lasek. Równie dobrze mógł ją wpuścić do klatki z wkurwionymi Ozaruu. Na jedno by wyszło, a przynajmniej panna Deryth-Zahne wiedziałaby komu dać w ryja. A tu chyba nie wypada bić innej bo im się paznokcie połamią. Odział specjalny. Syn Aryenne uśmiechnął się nieznacznie myśląc o tym i zupełnie nie zauważył ruchu swojej siostry, dopóki nie znaleźli się w jakimś ciemnym korytarzu. Zahne popatrzył na młodą i jednym ruchem wyłączył scouter po czym schował go do kieszeni. Co jest grane?
-W Laboratorium? Skąd wiesz? - zapytał Raz i chwilę później przypomniał sobie, że ta boginka rozmawiała z jego przyjaciółką. Cholera jasna. Czy zawsze ktoś się musi wpieprzać w ich życie? Spojrzał na Vivian.
-Nazywają to Krajobrazem Strachu. Ten lek czy mieszanka powoduje, że widzisz swoje najgorsze koszmary. Musisz z nimi walczyć dopóki. Dopóki ich nie pokonasz. Niby ma to służyć treningom, lecz w mojej opinii chcą nas złamać. - rzekł szmaragdowooki i spojrzał na siostrę. Może to czas? Złapał ją za ramiona i nakierował jej twarz na swoją. Spojrzał jej głęboko w oczy. - Posłuchaj mnie Vivian. Wiem, że rozmawiała z tobą ta bogini. Wiem, że ma wybuchnąć bunt. Nie chcę byś brała w tym udział. Zakazałem jej cię w to wciągać, a teraz proszę ciebie. Zrób wszystko by się nie mieszać i nie zginąć. Możliwe, że ja będę musiał, lecz ty się schowaj. I jeśli to prawda co ta świruska gadała to mogę być zarażony. W takim wypadku nie szukaj mnie. Masz unikać pola walki. Bo jeśli mnie znajdziesz to nie będę ja. To będzie ktoś kto będzie chciał cię zabić.
Chłopak przełknął ślinę i ścisnął mocniej ramiona dziewczyny. Cholera. Czego to było takie trudne?
-Jeśli mnie znajdziesz to zabij. To będzie jedyne wyjście, gdyż jeśli tego nie uczynisz to ja będę próbował zabić ciebie. Nie pozwól im na to. Masz przeżyć Vivian. Masz mi to obiecać. Nie mogę cię stracić. Matka cię nie może stracić siostra. Obiecaj, że nie będziesz robić głupot.
Jego szmaragdowe oczy były wbite w brązowe tęczówki blondynki. Oczekiwał odpowiedzi, gdyż może później nie będzie im już dane porozmawiać. Po chwili jednak przycisnął młodą do siebie.
-Cholera. Kocham cię siostra i nie dam ci umrzeć. Jesteś członkiem mojej rodzinny, a my siebie chronimy. Pamiętaj o tym Vivian Zahne.
W tej chwili patrzył uważnie na jej twarz, jakby próbując wyczytać jakie emocje targają jego byłą partnerką. Niestety brązowooka niemal do perfekcji opanowała maskę chłodnej obojętności. Lodowy mur było cholernie ciężko przebić i pod względem okazywania emocji Vi była gorsza niż Raz.
-Dziesięć? Cholera. Współczuje im. Jeszcze nie wiedzą jak bardzo mają przesrane. Ale w sumie chciałbym zobaczyć jak malujesz się i pieczesz babeczki. Może dałoby się zjeść. - powiedział zielonooki i lekko się uśmiechnął unikając ciosu dziewczyny. Małe przepychanki słowne, zawsze dobrze działały na nich. W sumie widok Vivian, która zachowuje się jak typowa dziewczyna byłby godny uwiecznienia dla potomności. - Hmm. W sumie to jeszcze nie byłem u siebie. Ciekawe czy mam większy metraż od ciebie?
Ciemnowłosy nie wiedział dlaczego Trener umieszczał aspołeczną osobę, którą była Vivian w towarzystwie innych lasek. Równie dobrze mógł ją wpuścić do klatki z wkurwionymi Ozaruu. Na jedno by wyszło, a przynajmniej panna Deryth-Zahne wiedziałaby komu dać w ryja. A tu chyba nie wypada bić innej bo im się paznokcie połamią. Odział specjalny. Syn Aryenne uśmiechnął się nieznacznie myśląc o tym i zupełnie nie zauważył ruchu swojej siostry, dopóki nie znaleźli się w jakimś ciemnym korytarzu. Zahne popatrzył na młodą i jednym ruchem wyłączył scouter po czym schował go do kieszeni. Co jest grane?
-W Laboratorium? Skąd wiesz? - zapytał Raz i chwilę później przypomniał sobie, że ta boginka rozmawiała z jego przyjaciółką. Cholera jasna. Czy zawsze ktoś się musi wpieprzać w ich życie? Spojrzał na Vivian.
-Nazywają to Krajobrazem Strachu. Ten lek czy mieszanka powoduje, że widzisz swoje najgorsze koszmary. Musisz z nimi walczyć dopóki. Dopóki ich nie pokonasz. Niby ma to służyć treningom, lecz w mojej opinii chcą nas złamać. - rzekł szmaragdowooki i spojrzał na siostrę. Może to czas? Złapał ją za ramiona i nakierował jej twarz na swoją. Spojrzał jej głęboko w oczy. - Posłuchaj mnie Vivian. Wiem, że rozmawiała z tobą ta bogini. Wiem, że ma wybuchnąć bunt. Nie chcę byś brała w tym udział. Zakazałem jej cię w to wciągać, a teraz proszę ciebie. Zrób wszystko by się nie mieszać i nie zginąć. Możliwe, że ja będę musiał, lecz ty się schowaj. I jeśli to prawda co ta świruska gadała to mogę być zarażony. W takim wypadku nie szukaj mnie. Masz unikać pola walki. Bo jeśli mnie znajdziesz to nie będę ja. To będzie ktoś kto będzie chciał cię zabić.
Chłopak przełknął ślinę i ścisnął mocniej ramiona dziewczyny. Cholera. Czego to było takie trudne?
-Jeśli mnie znajdziesz to zabij. To będzie jedyne wyjście, gdyż jeśli tego nie uczynisz to ja będę próbował zabić ciebie. Nie pozwól im na to. Masz przeżyć Vivian. Masz mi to obiecać. Nie mogę cię stracić. Matka cię nie może stracić siostra. Obiecaj, że nie będziesz robić głupot.
Jego szmaragdowe oczy były wbite w brązowe tęczówki blondynki. Oczekiwał odpowiedzi, gdyż może później nie będzie im już dane porozmawiać. Po chwili jednak przycisnął młodą do siebie.
-Cholera. Kocham cię siostra i nie dam ci umrzeć. Jesteś członkiem mojej rodzinny, a my siebie chronimy. Pamiętaj o tym Vivian Zahne.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Wto Mar 10, 2015 10:48 am
Tego się Vivian nie spodziewała…
Krajobraz Strachu miał być jak najbardziej prawdziwy, wzorując się na najgorszych lękach i przeżyciach. Doświadczyła tego April, teraz Raziel, czyi ona..? Nie podobała się jej ta myśl, głównie przez to, że obezwładniona strachem nie miałaby szans by działać. Mniejsza o traumę. Uważała, że jej osobie niewiele to może zaszkodzić, za to dziwny błysk w oczach Raziela dał wyraźny znak, że chłopak, choć nie pokazuje tego po sobie, odczuł mocno działanie owego serum. Zaniepokojenie było jak zadra na duszy, znała bowiem lodowaty stoicyzm chłopaka. Było źle… Nie zdawała sobie sprawy jak źle, dopóki nie złapał jej za ramiona i nie zmusił by na niego spojrzała. Wzmogło to czujność, bo w pierwszej chwili przeszło jej przez myśl, że już działa drugie serum… Halfka widząc jednak usilnie wbite w nią chłodne oczy rozluźniła się nieco. To był wzrok Raziela, jakiego znała… Choć jeśli chodzi o słowa, to nie można by powiedzieć, że się by ich po przyrodnim bracie spodziewała.
Wiedział o Kaede, słyszał o buncie, miał nawet zamiar zakazać jej udziału. Miała się ukryć z dala od bitewnego pyłu, podczas gdy on będzie szalał jako furiat, niszcząc i zabijając co/kogo popadnie. Przynajmniej wziął pod uwagę to, że może go szukać… Wziął pod uwagę nawet myśl, by prosić ją o śmierć. Dzielnie wytrzymywała jego intensywne spojrzenie, gdy w głowie myśli biegły oszalałym tempem, obijając się o ściany czaszki. Spięła się gdy Raziel ją mocno objął, speszyła jeszcze bardziej tym niemiłym uczuciem beznadziei, które towarzyszyło jej w chwilach, gdy mówiło się o rodzinie.
Prawda, że odkąd pamiętała była sama. Boleśnie prawdziwie było to, że dopiero obcy chłopak stał się dla niej namiastką rodziny, jednak ich relacja nie trwała długo, Axdra z rozkazu Zell’a pożegnał się z życiem. Dołączając do Akademii była tak beznadziejnie samotna, że pogrążała się w tym przekonaniu, że to i lepiej… Przyjaźniąc się z kimś skrzywdziłaby bliskich swoim odejściem, a genetyczne przyciąganie kłopotów tylko ją w tym utwierdzało. Nie wytrwała w tym postanowieniu… Raziel jest jej najlepszym, żeby nie powiedzieć jedynym bliższym przyjacielem. Eve, Vulfila, Kuro, April, znała ich dobrze, lecz nie była pewna czy to serdeczne koleżeństwo czy luźna przyjaźń. Chepri… Myśl o nim powodowała bolesną niepewność. Wiedziała o nim zbyt mało, a serce biło jakby znała go całe życie.
Vivian była skrzywiona i rozdarta pomiędzy dwoma postawami – jedną skupiającej się głównie na życiu samotniczki, drugą, aż pesząco bojącej się odosobnienia. Informacja o rodzinie była zaskakująca. Okazało się, że z Razielem są rodzeństwem a Vivian jest owocem chwili słabości zacnej i szanowanej Kiui. O ile ona nie pozbyła się dystansu, to Saiyan zachowywał się jak pełnoprawny starszy brat. Przecież ta informacja to nie było magiczne zaklęcie, karzące od razu stać się im wzorowym, dbającym o siebie i kochającym rodzeństwem… Halfka ceniła sobie jego towarzystwo, był jej bliskim przyjacielem, kimś, z kim spędzała dużo czasu, świetnie się rozumiała i jak z nikim mogła obrzucić mięsem. Ktoś by powiedział, że są, o ironio, jak bliscy krewni. Rodzeństwo. Podobieństwo i dogłębne poczucie, że to prawda, wieńczyły wszystko.
Vivian nie mogła się jednak przemóc… Do końca. Nie nadawała się do elity – samo jej istnienie byłoby skandalem. Gdyby wychowała się z Razielem ich życie potoczyłoby się inaczej. Mógłby ją znienawidzić. Przez jej bytność Aryenne czekałaby wieczna hańba i upokorzenie, tak samo jak cały ród Zahne, ojciec Raziela pałałby do niej tylko niechęcią, zostawił żonę, a brat przyrodni obarczył całą winą za rozpad rodziny tę zdezorientowaną, jasnowłosą osóbkę. W ten czy inny sposób, życie nie byłoby usłane różami.
Nie czuła się kompletną rodziną z Razielem, ale taktowała go jak brata i przyjaciela. Dlatego te słowa tak zabolały… Dlatego poczuła się źle.
Raziel był chłodny, ostry jak lodowa brzytwa i silny jak burza śniegowa. Nie pasowały do niego te słowa. Były jak rysa na gładkiej powierzchni autorytetu. Czy to była decyzja przyjaciółki czy młodszej siostry, jasnowłosa uścisnęła go mocno, jakby dając otuchy, po czym dla odmiany złapała za ramiona i przyparła równie mocno do ściany. Patrzyła na niego czujnie, uważnie… Niepewnie.
- Uspokój się żołnierzu. – zaczęła cicho. – Co do walk, nie wiem co zrobię. Może ucieknę na Konack albo rzucę się pierwsza do bitwy. Cokolwiek to będzie, to moja decyzja. Nie zostawię was, nawet jeśli wbijesz mi Ki-Sword w żebra. Jeśli tutaj się to rozegra, chcę zrobić wszystko, by jak najmniej osób wycierpiało. Nie wiem jak ani kto wymyślił naprawdę ten bunt, lecz nie tylko Akademia i Pałac oberwie, a nie mam zamiaru stać i nic nie robić jak dwa lata temu, z całym szacunkiem dla Twojego ojca, elita… Nie pozwolę na wybicie niewinnych. To Zell to zrobił Raziel. – ściszyła jeszcze bardziej głos, szepcząc. – To on poszczuł Vegetę Tsufulem. Pozwolił by słabi zmarli, bo urządził sobie igrzyska dla własnej rozrywki. Zniszczył Siedemnastkę, zabił Axdrę, skazał Aryenne na wygnanie… Dlatego nie ucieknę. Może mnie spotkasz, może nie. Nie będę walczyć. Będę bronić. Czy Ci się to podoba czy nie.
Nie był to głos Vivian… Nie był to ton chłodny, zdystansowany, napięty, brakowało w nim tych rzeczy. Mówiła bardzo cicho, spokojnie, ale z nutą przejęcia. Zmartwienia. We wzrok wkradł się cień smutku. Dziewczyna położyła dłoń na ramieniu Raziela i uścisnęła. Jeszcze jedna kwestia…
- Nie jesteśmy pełnoprawną rodziną, proszę nie mów tak. Gdyby się dowiedzieli, Twój ojciec by mnie znienawidził, Twoje nazwisko okryło hańbą. Może gdyby cała afera wydała się przy moich narodzinach, pałałbyś do mnie tylko nienawiścią za zniszczenie swojej rodziny… Traktuj mnie tak jak wcześniej, bo… Szlag. Wcześniej też byłeś dla mnie jak brat, bez tego marudzenia o więzach krwi. Nie mów, że ta wiadomość nagle włączyła Ci rodzinne obwody. Raziel… – pokręciła głową lekko. – Ja nie mam żalu. Naprawdę nie mam. Co ma być to będzie, to co było, nie zmienisz. Przeżyłam dzieciństwo sama i dałam sobie radę, nie mam za złe nikomu, że nie było przy mnie rodziny. Może trochę zazdroszczę Ci tego, że miałeś ich przy sobie – ale nie tak, by czuć gorycz i żal, by oskarżać Cię o to, że miałeś coś, co nie było mi dane. Chyba mnie znasz na tyle, by to wiedzieć. Nikt nie wiedział. Nie masz żadnego długu do spłacenia. Jeśli tak myślisz, to jesteś skończonym idiotą…
Nie potrzebowała rekompensaty za te lata… Naprawdę nie chciała widzieć, jak Raziel się męczy. Aryenne… Widziała ją tylko raz w życiu, na Konack, czy to znaczyło, że już-już były rodziną? Przecież jej nieustanna nieobecność a strata córki nie różniłoby się wiele. Gdyby nie ta misja, nie widziałaby nawet, że jej córka żyje. Przed oczami stanął jej grób niemowlęcia na starym cmentarzu Vegety, tam, gdzie rzekomo leżała ona, córka Aryenne i Zidoracka… Cała ta historia była porąbana…
Uniosła się na palcach i pocałowała Raziela w czoło.
- Raziel Zahne… Jesteś dla mnie jak brat i jesteś dla mnie ważny. Proszę Cię o jedno. Pozwól mi o sobie decydować jako o Vivian Deryth i samej ponieść za to konsekwencje.
Miała nadzieję, że wyczytał pewne rzeczy z brązowego spojrzenia i gestu, bowiem...
Kocham Cię jakoś nie chciało przejść przez gardło…
OOC
Przepraszam, że tyle to trwało, ale zgubiłam wenę gdzieś po drodze...
Krajobraz Strachu miał być jak najbardziej prawdziwy, wzorując się na najgorszych lękach i przeżyciach. Doświadczyła tego April, teraz Raziel, czyi ona..? Nie podobała się jej ta myśl, głównie przez to, że obezwładniona strachem nie miałaby szans by działać. Mniejsza o traumę. Uważała, że jej osobie niewiele to może zaszkodzić, za to dziwny błysk w oczach Raziela dał wyraźny znak, że chłopak, choć nie pokazuje tego po sobie, odczuł mocno działanie owego serum. Zaniepokojenie było jak zadra na duszy, znała bowiem lodowaty stoicyzm chłopaka. Było źle… Nie zdawała sobie sprawy jak źle, dopóki nie złapał jej za ramiona i nie zmusił by na niego spojrzała. Wzmogło to czujność, bo w pierwszej chwili przeszło jej przez myśl, że już działa drugie serum… Halfka widząc jednak usilnie wbite w nią chłodne oczy rozluźniła się nieco. To był wzrok Raziela, jakiego znała… Choć jeśli chodzi o słowa, to nie można by powiedzieć, że się by ich po przyrodnim bracie spodziewała.
Wiedział o Kaede, słyszał o buncie, miał nawet zamiar zakazać jej udziału. Miała się ukryć z dala od bitewnego pyłu, podczas gdy on będzie szalał jako furiat, niszcząc i zabijając co/kogo popadnie. Przynajmniej wziął pod uwagę to, że może go szukać… Wziął pod uwagę nawet myśl, by prosić ją o śmierć. Dzielnie wytrzymywała jego intensywne spojrzenie, gdy w głowie myśli biegły oszalałym tempem, obijając się o ściany czaszki. Spięła się gdy Raziel ją mocno objął, speszyła jeszcze bardziej tym niemiłym uczuciem beznadziei, które towarzyszyło jej w chwilach, gdy mówiło się o rodzinie.
Prawda, że odkąd pamiętała była sama. Boleśnie prawdziwie było to, że dopiero obcy chłopak stał się dla niej namiastką rodziny, jednak ich relacja nie trwała długo, Axdra z rozkazu Zell’a pożegnał się z życiem. Dołączając do Akademii była tak beznadziejnie samotna, że pogrążała się w tym przekonaniu, że to i lepiej… Przyjaźniąc się z kimś skrzywdziłaby bliskich swoim odejściem, a genetyczne przyciąganie kłopotów tylko ją w tym utwierdzało. Nie wytrwała w tym postanowieniu… Raziel jest jej najlepszym, żeby nie powiedzieć jedynym bliższym przyjacielem. Eve, Vulfila, Kuro, April, znała ich dobrze, lecz nie była pewna czy to serdeczne koleżeństwo czy luźna przyjaźń. Chepri… Myśl o nim powodowała bolesną niepewność. Wiedziała o nim zbyt mało, a serce biło jakby znała go całe życie.
Vivian była skrzywiona i rozdarta pomiędzy dwoma postawami – jedną skupiającej się głównie na życiu samotniczki, drugą, aż pesząco bojącej się odosobnienia. Informacja o rodzinie była zaskakująca. Okazało się, że z Razielem są rodzeństwem a Vivian jest owocem chwili słabości zacnej i szanowanej Kiui. O ile ona nie pozbyła się dystansu, to Saiyan zachowywał się jak pełnoprawny starszy brat. Przecież ta informacja to nie było magiczne zaklęcie, karzące od razu stać się im wzorowym, dbającym o siebie i kochającym rodzeństwem… Halfka ceniła sobie jego towarzystwo, był jej bliskim przyjacielem, kimś, z kim spędzała dużo czasu, świetnie się rozumiała i jak z nikim mogła obrzucić mięsem. Ktoś by powiedział, że są, o ironio, jak bliscy krewni. Rodzeństwo. Podobieństwo i dogłębne poczucie, że to prawda, wieńczyły wszystko.
Vivian nie mogła się jednak przemóc… Do końca. Nie nadawała się do elity – samo jej istnienie byłoby skandalem. Gdyby wychowała się z Razielem ich życie potoczyłoby się inaczej. Mógłby ją znienawidzić. Przez jej bytność Aryenne czekałaby wieczna hańba i upokorzenie, tak samo jak cały ród Zahne, ojciec Raziela pałałby do niej tylko niechęcią, zostawił żonę, a brat przyrodni obarczył całą winą za rozpad rodziny tę zdezorientowaną, jasnowłosą osóbkę. W ten czy inny sposób, życie nie byłoby usłane różami.
Nie czuła się kompletną rodziną z Razielem, ale taktowała go jak brata i przyjaciela. Dlatego te słowa tak zabolały… Dlatego poczuła się źle.
Raziel był chłodny, ostry jak lodowa brzytwa i silny jak burza śniegowa. Nie pasowały do niego te słowa. Były jak rysa na gładkiej powierzchni autorytetu. Czy to była decyzja przyjaciółki czy młodszej siostry, jasnowłosa uścisnęła go mocno, jakby dając otuchy, po czym dla odmiany złapała za ramiona i przyparła równie mocno do ściany. Patrzyła na niego czujnie, uważnie… Niepewnie.
- Uspokój się żołnierzu. – zaczęła cicho. – Co do walk, nie wiem co zrobię. Może ucieknę na Konack albo rzucę się pierwsza do bitwy. Cokolwiek to będzie, to moja decyzja. Nie zostawię was, nawet jeśli wbijesz mi Ki-Sword w żebra. Jeśli tutaj się to rozegra, chcę zrobić wszystko, by jak najmniej osób wycierpiało. Nie wiem jak ani kto wymyślił naprawdę ten bunt, lecz nie tylko Akademia i Pałac oberwie, a nie mam zamiaru stać i nic nie robić jak dwa lata temu, z całym szacunkiem dla Twojego ojca, elita… Nie pozwolę na wybicie niewinnych. To Zell to zrobił Raziel. – ściszyła jeszcze bardziej głos, szepcząc. – To on poszczuł Vegetę Tsufulem. Pozwolił by słabi zmarli, bo urządził sobie igrzyska dla własnej rozrywki. Zniszczył Siedemnastkę, zabił Axdrę, skazał Aryenne na wygnanie… Dlatego nie ucieknę. Może mnie spotkasz, może nie. Nie będę walczyć. Będę bronić. Czy Ci się to podoba czy nie.
Nie był to głos Vivian… Nie był to ton chłodny, zdystansowany, napięty, brakowało w nim tych rzeczy. Mówiła bardzo cicho, spokojnie, ale z nutą przejęcia. Zmartwienia. We wzrok wkradł się cień smutku. Dziewczyna położyła dłoń na ramieniu Raziela i uścisnęła. Jeszcze jedna kwestia…
- Nie jesteśmy pełnoprawną rodziną, proszę nie mów tak. Gdyby się dowiedzieli, Twój ojciec by mnie znienawidził, Twoje nazwisko okryło hańbą. Może gdyby cała afera wydała się przy moich narodzinach, pałałbyś do mnie tylko nienawiścią za zniszczenie swojej rodziny… Traktuj mnie tak jak wcześniej, bo… Szlag. Wcześniej też byłeś dla mnie jak brat, bez tego marudzenia o więzach krwi. Nie mów, że ta wiadomość nagle włączyła Ci rodzinne obwody. Raziel… – pokręciła głową lekko. – Ja nie mam żalu. Naprawdę nie mam. Co ma być to będzie, to co było, nie zmienisz. Przeżyłam dzieciństwo sama i dałam sobie radę, nie mam za złe nikomu, że nie było przy mnie rodziny. Może trochę zazdroszczę Ci tego, że miałeś ich przy sobie – ale nie tak, by czuć gorycz i żal, by oskarżać Cię o to, że miałeś coś, co nie było mi dane. Chyba mnie znasz na tyle, by to wiedzieć. Nikt nie wiedział. Nie masz żadnego długu do spłacenia. Jeśli tak myślisz, to jesteś skończonym idiotą…
Nie potrzebowała rekompensaty za te lata… Naprawdę nie chciała widzieć, jak Raziel się męczy. Aryenne… Widziała ją tylko raz w życiu, na Konack, czy to znaczyło, że już-już były rodziną? Przecież jej nieustanna nieobecność a strata córki nie różniłoby się wiele. Gdyby nie ta misja, nie widziałaby nawet, że jej córka żyje. Przed oczami stanął jej grób niemowlęcia na starym cmentarzu Vegety, tam, gdzie rzekomo leżała ona, córka Aryenne i Zidoracka… Cała ta historia była porąbana…
Uniosła się na palcach i pocałowała Raziela w czoło.
- Raziel Zahne… Jesteś dla mnie jak brat i jesteś dla mnie ważny. Proszę Cię o jedno. Pozwól mi o sobie decydować jako o Vivian Deryth i samej ponieść za to konsekwencje.
Miała nadzieję, że wyczytał pewne rzeczy z brązowego spojrzenia i gestu, bowiem...
Kocham Cię jakoś nie chciało przejść przez gardło…
OOC
Przepraszam, że tyle to trwało, ale zgubiłam wenę gdzieś po drodze...
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Sro Mar 11, 2015 10:16 pm
Raziel rzadko się czegoś bał. Zawsze starał się pozostawać twardy i odcięty od tego co się dzieje wokół niego. Chłodna obojętność na wszystkie wydarzenia w jego życiu. Od straty matki zamykał się w sobie coraz bardziej i tworzył silniejsze mury. Stawał się odludkiem gdyż uważał przywiązania za słabość. Równocześnie trenował najwięcej jak mógł, by samemu stać się silnym i nigdy nie być zdanym na czyjąś łaskę. Musiał. Ze względu na honor rodziny, nazwisko i to, że chciał by matka była z niego dumna. Jednak na swoje szczęście czy nieszczęście świat nie chciał o nim zapomnieć. Upomniał się o niego w postaci Eve i Axela. Jego pierwszych przyjaciół. Pomimo tego, że zielonooki ich odtrącał i starał się im pokazać by trzymali się od niego z daleka, to wyżej wymieniona dwójka leciała do niego jak ćmy do ognia. Na początku irytowali go, lecz z czasem przywykł. Po kilku miesiącach przyzwyczaił się do nich, a po roku już byli w dobrych relacjach. Inaczej być chyba nie mogło, gdyż ognisty charakter Eve i przyjazna osobowość Axela skutecznie tłumiły wszelakie próby wyłamania się. Chcąc czy nie chcąc Raz musiał przyznać przed sobą, że ta często irytująca go dwójka jest mu bliska. Wszystko toczyło się idealnie, aż do pamiętnego momentu, kiedy Changowie postanowili sobie zrobić wycieczkę na Vegetę. I po raz kolejny świat młodego Saiyanina stanął w płomieniach. Wpadł w szał treningów i w jego umyśle panowała tylko jedna myśl. Zdobyć wystarczającą siłę, by ścierwo które porwało jego przyjaciela zginęło w męczarniach. Jednak z upływem miesięcy i lat w Akademii ten cel się zatarł. Oczywiście w dalszym ciągu chciał wiedzieć co spotkało jego przyjaciela, lecz teraz pojawiły się inne priorytety. A mianowicie jeden, o blond włosach i brązowych oczach. Na pierwszy rzut oka zupełnie niepodobni. On wysoki ciemnowłosy wojownik emanujący dumą i pewnością siebie. Ona niska, o jasnych włosach i cicha dziewczyna, której pewność siebie oscylowała w pobliżu zera. Ich charakter był już podobniejszy, lecz tu też można było dostrzec znaczne różnice. Raz lubił szybko rozwiązywać problemy i nie sprawiało mu problemu zadanie bólu dla osiągnięcia własnej korzyści. Nie posiadał tych oporów, które miała w sobie Vi. Ona w dalszym ciągu przeżywała śmierć towarzyszy z przed dwóch lat i tłumiła to w sobie. Raz wiedział o tym, gdyż często widział czerwone i podpuchnięte oczy przyjaciółki. Lecz nie powiedział ani słowa. Każde z nich inaczej przeżywało swoje demony. Byli tacy inni, lecz coś sprawiło, że się dogadali i potrafili doskonale ze sobą pracować. Ich maszynka działała praktycznie bez problemów, aż do wycieczki na Konack. Wtedy cały ich świat znów się zaczął załamywać. Informacje o tym, że Aryenne żyje, a ciemnowłosy Saiyanin czystej krwi, jest starszym bratem jasnowłosej Halfki była dla nich niczym grom z jasnego nieba. Ta informacja mocno przetasowała ich znajomość. Oboje czuli się dziwnie, lecz o dziwo to Raz się szybciej z tym pogodził. Może dlatego, że stracił swoją siostrę choć o tym nie pamiętał? Może dlatego, że jego matka płakała za utraconym dzieckiem, a on nie wiedział do tego momentu o co chodziło? Może dlatego, chciał być lepszym starszym bratem niż Aryenne była matką. Starał się chronić swoją siostrę, bo podświadomie czuł, że jej strata zaboli jego matkę jeszcze bardziej. Raz chciał dostać się do władzy każdy możliwym sposobem by zapewnić im obu spokój. Jeśli ta pieprzona rewolucja wypali to ktoś będzie musiał przejąć panowanie nad wściekłą elitą. A to będzie idealny ruch dla niego. Stanąć na czele czystokrwistnych i podporządkować ich sobie. Dzięki temu będzie mógł robić większy nacisk na króla, przez co jego matka wróci do domu, a Vivian dostanie to na co zasłuży. Choć Zahne wiedział, że ona nie uznaje go za rodzinę, to chyba lepsza taka niż żadna. Rodzina to siła. Jednak pozostawał też jeden problem. Zidarock Zahne. Głowa rodu i ważny głos na planecie. Ciemnowłosy nie wiedział jak jego rodziciel zareaguje, lecz był gotowy na każdy plan. Na razie jednak musiał dostać przysięgę od swojej towarzyszki.
-Ktoś tu przyzwyczaja się do nowej roli. - rzekł młody mężczyzna i lekko się uśmiechnął, lecz w dalszym ciągu świdrował oczami blondynkę. Słuchał jej wypowiedzi, zaś jego palce bielały z zacisku. Czy ona musiała być tak uparta? - Nie ważne co zrobisz. Kiedy się wszystko zacznie wszystkie plany mogą sobie wsadzić w tyłek. Nie przewidzisz wojny i ruchów wroga. Dlatego chcę żebyś uciekła. Wojna domowa to najgorsze miejsce. A jeśli będę zmuszony walczyć to nie wróżę sukcesu. Moja moc wielokrotnie już przewyższa tą, którą dysponował Kuro walcząc z Katsu.
Zamarł słysząc je słowa, lecz w pewnym sensie mógł się tego spodziewać. Zell był bezlitosnym przywódcą. Zahne nawet nie chciał myśleć jakie represje spotkają buntowników jak wygra.
-Wiesz, że może właśnie wybierasz śmierć? Ja nie chcę się w to mieszać. Ktoś musi panować nad elitą. Jak się uda to mój ród stanie ponad innymi i będziemy mogli mieć większy głos. Lecz do tej pory jesteśmy tylko żołnierzami. Może nie uznajesz mnie i Aryenne za rodzinę, lecz więzy krwi są ważne. Możemy myśleć co byłoby gdyby. Może, gdyby moja matka spłodziła cię z moim ojcem to teraz byłabyś jedną z najbardziej rozchwytywanych dziedziczek na planecie. Albo wszyscy byśmy zginęli. Nie wiem. Wiem, że teraz się wszystko wydało i trzeba się do tego przyzwyczaić. Nie zastąpię Axdry i nie zamierzam. Lecz nie mam zamiaru patrzyć jak dokonujesz głupich wyborów. Jesteś moją przyjaciółką, towarzyszką w niedoli i osobą bliską mego serca. Każdy potrzebuje rodzinny. I tylko głupiec myśli inaczej. Potrzebujemy mieć w kimś oparcie. Nawet samotne wilki potrzebują watahy. A ty Vivian? Gdzie jest twoja wataha?
Wiedział, że jej nie przekona. Przypominała jego matkę, a nawet jego ojca. Może tego nie chciała, lecz krew jego przodków była w niej silna. Może nie przypominała Zahne'ów, lecz była równie uparta i silna. Nawet posiadała lekką nutkę powagi w swoim zachowaniu. Krew nie woda. Otworzył trochę szerzej oczy, czując jak siostra składa na jego czole pocałunek. Czy to było ostatnie pożegnanie?
-Jak uważasz. Jednak pamiętaj jedno. Możesz na mnie zawsze liczyć. Psychole trzymają się razem. Teraz należysz do nas. - odparował wojownik. Lecz czy na pewno należała? Czas pokaże czy ich zaakceptuje.
-Ktoś tu przyzwyczaja się do nowej roli. - rzekł młody mężczyzna i lekko się uśmiechnął, lecz w dalszym ciągu świdrował oczami blondynkę. Słuchał jej wypowiedzi, zaś jego palce bielały z zacisku. Czy ona musiała być tak uparta? - Nie ważne co zrobisz. Kiedy się wszystko zacznie wszystkie plany mogą sobie wsadzić w tyłek. Nie przewidzisz wojny i ruchów wroga. Dlatego chcę żebyś uciekła. Wojna domowa to najgorsze miejsce. A jeśli będę zmuszony walczyć to nie wróżę sukcesu. Moja moc wielokrotnie już przewyższa tą, którą dysponował Kuro walcząc z Katsu.
Zamarł słysząc je słowa, lecz w pewnym sensie mógł się tego spodziewać. Zell był bezlitosnym przywódcą. Zahne nawet nie chciał myśleć jakie represje spotkają buntowników jak wygra.
-Wiesz, że może właśnie wybierasz śmierć? Ja nie chcę się w to mieszać. Ktoś musi panować nad elitą. Jak się uda to mój ród stanie ponad innymi i będziemy mogli mieć większy głos. Lecz do tej pory jesteśmy tylko żołnierzami. Może nie uznajesz mnie i Aryenne za rodzinę, lecz więzy krwi są ważne. Możemy myśleć co byłoby gdyby. Może, gdyby moja matka spłodziła cię z moim ojcem to teraz byłabyś jedną z najbardziej rozchwytywanych dziedziczek na planecie. Albo wszyscy byśmy zginęli. Nie wiem. Wiem, że teraz się wszystko wydało i trzeba się do tego przyzwyczaić. Nie zastąpię Axdry i nie zamierzam. Lecz nie mam zamiaru patrzyć jak dokonujesz głupich wyborów. Jesteś moją przyjaciółką, towarzyszką w niedoli i osobą bliską mego serca. Każdy potrzebuje rodzinny. I tylko głupiec myśli inaczej. Potrzebujemy mieć w kimś oparcie. Nawet samotne wilki potrzebują watahy. A ty Vivian? Gdzie jest twoja wataha?
Wiedział, że jej nie przekona. Przypominała jego matkę, a nawet jego ojca. Może tego nie chciała, lecz krew jego przodków była w niej silna. Może nie przypominała Zahne'ów, lecz była równie uparta i silna. Nawet posiadała lekką nutkę powagi w swoim zachowaniu. Krew nie woda. Otworzył trochę szerzej oczy, czując jak siostra składa na jego czole pocałunek. Czy to było ostatnie pożegnanie?
-Jak uważasz. Jednak pamiętaj jedno. Możesz na mnie zawsze liczyć. Psychole trzymają się razem. Teraz należysz do nas. - odparował wojownik. Lecz czy na pewno należała? Czas pokaże czy ich zaakceptuje.
Re: Korytarz
Pią Mar 13, 2015 11:53 pm
Po korytarzu spokojnie szło trzech mężczyzn. Znany dwójce Natto trener w czerwieni niosący niewielkie pudełko, Kurokara oraz bliżej nieznany napakowany jegomość z przesłoniętym opaską okiem i miną wściekłego byka. Na jego widok z głębi klatki piersiowej Falcona wyrwało się głuche warczenie. Kurokara w nowym modelu zbroi trzymał w ręku mapę prezentującą holograficzny obraz jakiegoś terenu. Omawiali go szczegółowo.
Gdzieś dwa metry za nimi podążało dwóch Saiyn z symbolami Gwardii Królewskiej na zbrojach, świdrowali niemalże wzrokiem plecy Reda. Gdy pierwsza trójka nieco zbliżyła się do dwójki młodych wojowników mapka została wyłączona. Wymieniwszy grzecznościowe saluty odezwał się Red:
- To jest właśnie Raziel Zahne, jego szukałeś.
Mężczyzna obrzucił Raziela nieprzyjemnym spojrzeniem jednego oka i ryknął na cały korytarz:
- Co jest do kurwy nędzy gówniarzu! Miałeś być w laboratorium! To był rozkaz! Miałeś tylko siedzieć na dupie, a nawet tego nie potrafisz zrobić do cholery! Wystarczyło pół godziny i masz w gaciach pełno ze strachu. Rachunek pójdzie do Twojego ojca. Same miernoty mi się trafiają.
- Zapewniam Cię, że Natto Zahne to wojownik z potencjałem. Jeszcze Cię zaskoczy.
Red westchnął i przewrócił oczami, tak żeby tylko Raz i Vi to widzieli. Kurokara stał gdzieś z boku udając część pejzażu.
- Raziel mam dla ciebie ostatnią radę, nim oddam Cię w ręce nowego dowódcy. Jeżeli będziesz poszukiwał odpowiedzi na jakieś pytania moje drzwi stoją otworem. Red uśmiechną się tylko półgębkiem. Rada to raczej nie była ale wskazówka, której nie mógł publicznie wyrazić w oczywisty sposób. Trener zastanawiał się, jak szybko Raziel wpadnie na to, że oddanie go pod rozkazy takiego troglodyty kryje w sobie głębszy sens. Jak zwykle w każdym przeznaczonym od niego zadaniu było drugie dno. Przecież ojciec Raziela jest na tyle szanowaną personą, że byle kto nie zajmowałby się jego synem. Rad doszedł do wniosku, .że Raziel zapewne kiedy ochłonie instynktownie wykona zadanie, a kiedy osiągnie sukces wówczas wszystko zrozumie.
- Zaraz rzygnę tęczą. Idziemy, przedstawię Ci Twój nowy oddział. Sama elita.
Raziel odszedł w swoją stronę podążając za zapewne znienawidzonym już przez niego dowódcą. Gwardziści w oddaleniu bombardowali Trenera wzrokiem.
- Vivian, Folcon migiem do kwater i przekażcie, że zarządzam zbiórkę.
Red i Kurokara powrócili do rozmowy nad mapką, a za nimi podążali Gwardziści.
OOC: Szczegóły dogadamy.
Gdzieś dwa metry za nimi podążało dwóch Saiyn z symbolami Gwardii Królewskiej na zbrojach, świdrowali niemalże wzrokiem plecy Reda. Gdy pierwsza trójka nieco zbliżyła się do dwójki młodych wojowników mapka została wyłączona. Wymieniwszy grzecznościowe saluty odezwał się Red:
- To jest właśnie Raziel Zahne, jego szukałeś.
Mężczyzna obrzucił Raziela nieprzyjemnym spojrzeniem jednego oka i ryknął na cały korytarz:
- Co jest do kurwy nędzy gówniarzu! Miałeś być w laboratorium! To był rozkaz! Miałeś tylko siedzieć na dupie, a nawet tego nie potrafisz zrobić do cholery! Wystarczyło pół godziny i masz w gaciach pełno ze strachu. Rachunek pójdzie do Twojego ojca. Same miernoty mi się trafiają.
- Zapewniam Cię, że Natto Zahne to wojownik z potencjałem. Jeszcze Cię zaskoczy.
- Dowórdca Klytos:
Red westchnął i przewrócił oczami, tak żeby tylko Raz i Vi to widzieli. Kurokara stał gdzieś z boku udając część pejzażu.
- Raziel mam dla ciebie ostatnią radę, nim oddam Cię w ręce nowego dowódcy. Jeżeli będziesz poszukiwał odpowiedzi na jakieś pytania moje drzwi stoją otworem. Red uśmiechną się tylko półgębkiem. Rada to raczej nie była ale wskazówka, której nie mógł publicznie wyrazić w oczywisty sposób. Trener zastanawiał się, jak szybko Raziel wpadnie na to, że oddanie go pod rozkazy takiego troglodyty kryje w sobie głębszy sens. Jak zwykle w każdym przeznaczonym od niego zadaniu było drugie dno. Przecież ojciec Raziela jest na tyle szanowaną personą, że byle kto nie zajmowałby się jego synem. Rad doszedł do wniosku, .że Raziel zapewne kiedy ochłonie instynktownie wykona zadanie, a kiedy osiągnie sukces wówczas wszystko zrozumie.
- Zaraz rzygnę tęczą. Idziemy, przedstawię Ci Twój nowy oddział. Sama elita.
Raziel odszedł w swoją stronę podążając za zapewne znienawidzonym już przez niego dowódcą. Gwardziści w oddaleniu bombardowali Trenera wzrokiem.
- Vivian, Folcon migiem do kwater i przekażcie, że zarządzam zbiórkę.
Red i Kurokara powrócili do rozmowy nad mapką, a za nimi podążali Gwardziści.
OOC: Szczegóły dogadamy.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Sob Mar 14, 2015 8:10 pm
Przepraszam.
- Nie ucieknę. Zostaję Raziel. Większość odleci, reszta zatraci się w bratobójczej walce, ktoś będzie udawał bohatera. Nie ja. – głos wyprany z emocji, słowa jak wyuczone. - Zginę czy też nie, wolę już paść broniąc kogoś niż pluć sobie w brodę za bycie tchórzem... Jeśli ja więc nie zostanę, to kto?
Dlaczego? Dlaczego ona martwiła się o innych a nienawidziła wprost myśli o tym, że ktoś i ją może się przejmować? Chepri, April, Kaede, Raziel… To jej wina, to ona była za słaba. Za słaba by ich od siebie odtrącić, by się nie bać iść w bój, nie obawiać się cudzych łez zadedykowanych jej osobie.
Trzask, trzask.
Odsunęła się krok od chłopaka, sięgając po starą maskę beznamiętności. Spokojne, zdystansowane spojrzenie, postawa prosta, nie zdradzająca tego, że w każdej chwili może poderwać się do ostatniej walki. W brązowych tęczówkach iskrzyła czujność wraz z jeszcze nie do końca usuniętym przejęciem. Przywiązanie i uczucia niedługo zostaną zakneblowane jednym węzłem i zepchnięte głęboko, bardzo głęboko. Jeśli się uda i przeżyje… To może je odkopie i przypomni sobie czym są. Wracała do swojej skorupy, którą świat niemalże uznawał za jej prawdziwą twarz.
Oparcie? Wataha..? …Tęskniła za spokojem. Za komfortem pewności i bezpieczeństwa, którego poczuła przedsmak, a którego tak jej brakowało. Rwała się do tego stanu, gdzie choć nie wszystko układało się jak miało, było dobrze… Było dziwnie dobrze.
Przepraszam.
- Nigdzie. Nie ma jej Raziel. – szepnęła cicho.
Nie miała zamiaru mówić już nic więcej, nawet gdyby zapytał. Sytuację uratowały kroki, zza rogu wychyliły się trzy postacie. Trener, Kurokara… Prawie by zapomniała, że wysyłają go na Namek. Odruchowo Ósemka zasalutowała. Nieznany jej wojownik z zaklejonym okiem miał minę jakby papka kadetów ciążyła mu na żołądku. Prychnął jak wściekły zwierz, aż Falcon się zjeżył. Vivian pogłaskała psa po grzbiecie, przyglądając się całej sytuacji. Saiyan wyglądał i zachowywał się jak przedstawiciel elity w czym tylko utwierdziły ją jego słowa. Zaraz… Chuderlawa? Nie to, że halfka przejmowałaby się tak swoim wyglądem, ale odkąd straciła chłopięcą sylwetkę na rzecz bardziej zaokrąglonych kształtów nikt jej tak nie nazywał. Wręcz odwrotnie, a kto ośmielił się tak rzec przy niej, lądował z wybitymi zębami. Widocznie Dowódca woli wyraźniej krągłe panie…
Nim Raziel Zahne odszedł z nowym Przełożonym Vivian zdążyła na pół sekundy złapać jeszcze z nim kontakt wzrokowy. Spojrzenie było teraz inne. Mocne, stanowcze, z cieniem stalowego blasku, który był tak charakterystyczny dla pewnej Kiui. Wytrzymasz bracie, jesteś silny, przeżyjesz. Masz dla kogo.
Przepraszam Cię Raziel, ja wiem, że strasznie kłamię.
Odwróciła głowę w kierunku Trenera. Napięcie było łatwo wyczuwalne na korytarzu, wręczy wylewało się oknem. Nie umknęły jej uwadze twarde spojrzenia wbite w Czerwonego, które gdyby mogły, przewierciłyby go na wylot. Co tu robi Gwardia Królewska? Red jest pod nadzorem? Przeczuwają coś czy mają za zadanie go pilnować, eskortować, jakby to on miał być celem buntu? Źle, bardzo źle to wróżyło. Vivian wiadomość o powstaniu postanowiła zachować dla siebie, by nie przysparzać zmartwień Trenerowi i zrehabilitować się pozbywając tytułu marnego szpiega. Z drugiej jednak strony… Kurokara mógł mu powiedzieć o jej wizycie w wiosce, lub, choć cały czas miała energię równą zeru, wyczuć tam Ki Falcona.
Wioska… Co się tam działo? Zacisnęła pięści rejestrując mnóstwo aktywnej mocy. Była tam April z energią zabarwioną specyficzną nienawiścią, był Kuro, nieco demonicznej Ki oraz Chepri… Trwało to może chwilę, bo zaraz potem jakby ktoś narzucił na nich gruby welon. Energie znikły. Wyciszyli je czy coś się stało..?
Trener coś do nie powiedział. Dopiero po pięciu sekundach dotarł do dziewczyny sens słów, skinęła głową wolno, jasne kosmyki zatrzepotały.
- Tak jest, Sir. - postawiła kołnierz kurtki, skłoniła głowę i wymijając zajętą czwórkę ruszyła korytarzem w kierunku kwater. Falcon dreptał przy jej boku, wyraźnie przejęty.
Przepraszam. Wybaczcie mi bo ja tak strasznie kłamię… Nawet przed sobą.
OOC
[zt] --> Kwatery Oddziału Specjalnego
- Nie ucieknę. Zostaję Raziel. Większość odleci, reszta zatraci się w bratobójczej walce, ktoś będzie udawał bohatera. Nie ja. – głos wyprany z emocji, słowa jak wyuczone. - Zginę czy też nie, wolę już paść broniąc kogoś niż pluć sobie w brodę za bycie tchórzem... Jeśli ja więc nie zostanę, to kto?
Dlaczego? Dlaczego ona martwiła się o innych a nienawidziła wprost myśli o tym, że ktoś i ją może się przejmować? Chepri, April, Kaede, Raziel… To jej wina, to ona była za słaba. Za słaba by ich od siebie odtrącić, by się nie bać iść w bój, nie obawiać się cudzych łez zadedykowanych jej osobie.
Trzask, trzask.
Odsunęła się krok od chłopaka, sięgając po starą maskę beznamiętności. Spokojne, zdystansowane spojrzenie, postawa prosta, nie zdradzająca tego, że w każdej chwili może poderwać się do ostatniej walki. W brązowych tęczówkach iskrzyła czujność wraz z jeszcze nie do końca usuniętym przejęciem. Przywiązanie i uczucia niedługo zostaną zakneblowane jednym węzłem i zepchnięte głęboko, bardzo głęboko. Jeśli się uda i przeżyje… To może je odkopie i przypomni sobie czym są. Wracała do swojej skorupy, którą świat niemalże uznawał za jej prawdziwą twarz.
Oparcie? Wataha..? …Tęskniła za spokojem. Za komfortem pewności i bezpieczeństwa, którego poczuła przedsmak, a którego tak jej brakowało. Rwała się do tego stanu, gdzie choć nie wszystko układało się jak miało, było dobrze… Było dziwnie dobrze.
Przepraszam.
- Nigdzie. Nie ma jej Raziel. – szepnęła cicho.
Nie miała zamiaru mówić już nic więcej, nawet gdyby zapytał. Sytuację uratowały kroki, zza rogu wychyliły się trzy postacie. Trener, Kurokara… Prawie by zapomniała, że wysyłają go na Namek. Odruchowo Ósemka zasalutowała. Nieznany jej wojownik z zaklejonym okiem miał minę jakby papka kadetów ciążyła mu na żołądku. Prychnął jak wściekły zwierz, aż Falcon się zjeżył. Vivian pogłaskała psa po grzbiecie, przyglądając się całej sytuacji. Saiyan wyglądał i zachowywał się jak przedstawiciel elity w czym tylko utwierdziły ją jego słowa. Zaraz… Chuderlawa? Nie to, że halfka przejmowałaby się tak swoim wyglądem, ale odkąd straciła chłopięcą sylwetkę na rzecz bardziej zaokrąglonych kształtów nikt jej tak nie nazywał. Wręcz odwrotnie, a kto ośmielił się tak rzec przy niej, lądował z wybitymi zębami. Widocznie Dowódca woli wyraźniej krągłe panie…
Nim Raziel Zahne odszedł z nowym Przełożonym Vivian zdążyła na pół sekundy złapać jeszcze z nim kontakt wzrokowy. Spojrzenie było teraz inne. Mocne, stanowcze, z cieniem stalowego blasku, który był tak charakterystyczny dla pewnej Kiui. Wytrzymasz bracie, jesteś silny, przeżyjesz. Masz dla kogo.
Przepraszam Cię Raziel, ja wiem, że strasznie kłamię.
Odwróciła głowę w kierunku Trenera. Napięcie było łatwo wyczuwalne na korytarzu, wręczy wylewało się oknem. Nie umknęły jej uwadze twarde spojrzenia wbite w Czerwonego, które gdyby mogły, przewierciłyby go na wylot. Co tu robi Gwardia Królewska? Red jest pod nadzorem? Przeczuwają coś czy mają za zadanie go pilnować, eskortować, jakby to on miał być celem buntu? Źle, bardzo źle to wróżyło. Vivian wiadomość o powstaniu postanowiła zachować dla siebie, by nie przysparzać zmartwień Trenerowi i zrehabilitować się pozbywając tytułu marnego szpiega. Z drugiej jednak strony… Kurokara mógł mu powiedzieć o jej wizycie w wiosce, lub, choć cały czas miała energię równą zeru, wyczuć tam Ki Falcona.
Wioska… Co się tam działo? Zacisnęła pięści rejestrując mnóstwo aktywnej mocy. Była tam April z energią zabarwioną specyficzną nienawiścią, był Kuro, nieco demonicznej Ki oraz Chepri… Trwało to może chwilę, bo zaraz potem jakby ktoś narzucił na nich gruby welon. Energie znikły. Wyciszyli je czy coś się stało..?
Trener coś do nie powiedział. Dopiero po pięciu sekundach dotarł do dziewczyny sens słów, skinęła głową wolno, jasne kosmyki zatrzepotały.
- Tak jest, Sir. - postawiła kołnierz kurtki, skłoniła głowę i wymijając zajętą czwórkę ruszyła korytarzem w kierunku kwater. Falcon dreptał przy jej boku, wyraźnie przejęty.
Przepraszam. Wybaczcie mi bo ja tak strasznie kłamię… Nawet przed sobą.
OOC
[zt] --> Kwatery Oddziału Specjalnego
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Nie Mar 15, 2015 9:16 pm
Chciał usłyszeć od niej te kilka słów. Że nie będzie się mieszać. Że będzie bezpieczna. Lecz jak zwykle były to płonne nadzieje. Vivian była uparta bardziej od niego i nic tego nie zmieni. Już sobie wbiła coś do głowy i będzie się tego trzymała, nawet jeśli zaprowadzi ją to na skraj śmierci. Raz czasami nie rozumiał tej dziewczyny. Niby nie chciała się przyznać do tego przed sobą, że jest jednak częścią jego rodzinny to jej zachowanie ukazywało co innego. Aryene byłaby z niej dumna, zanim zlałaby jej tyłek za szukanie śmierci.
Popatrzył na nią spokojnie, a w jego zielonych oczach przez chwilę nie było tego znanego chłodu. Była tam za to troska o nią i strach by nie zrobiła niczego głupiego. Zależało mu na niej.
-No właśnie. - odrzekł cicho. Przynajmniej tyle wiedziała. Że samotność jest ciężką rzeczą. Czekał, mając nadzieję iż powie coś więcej, lecz panna Deryth zacięła się. Chyba już nic więcej z niej nie wydusi, a nawet jakby chciał to nie miał już czasu. Kątem oka dostrzegł trzy postacie, które się do nich zbliżały. Jedną z nich był Red, za którego plecami szła dwójka z Gwardii. Ciekawe co oni tu robili. Oprócz Trenera i jego przydupasów, była jeszcze dwójka Saiyan, której Raziel nie znał. Zahne odszedł od blondynki na dwa metry i profilaktycznie zasalutował. Spojrzał na mężczyznę w opasce do którego zwracał się jego były przełożony. Czyżby to był jego nowy szef? Jeśli tak to trafił na prawdziwego przyjemniaczka.
-Rozkaz brzmiał bym się udał do Laboratorium po wpisy do statystyk. Zrobiłem co do mnie należało. Nic nie było o tym by tam został. - odrzekł chłodnym tonem ciemnowłosy, a jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Koleś myślał, że go wystraszy gadką o rachunku dla jego ojca. Wybacz koleś, ale daleko ci do tego by Zidarock Zahne się wkurwił na syna za zniszczenie kilku zabawek. Prędzej by mu się nie spodobało eksperymentowanie na jego pierworodnym. Ale to inną drogą.
-Mój gust pozostanie w mojej kwestii sir. - odrzekł Saiyanin i znów spojrzał krzywo na gościa. Serio? Tak bardzo się chciał popisać? Syn Aryenne sprawdził w międzyczasie poziom jego mocy by wiedzieć z kim będzie miał nieprzyjemność współpracować. Bycie elitą i Natto niosło ze sobą kilka przywilejów. Młody wojownik olał pirata i spojrzał na Trenera w czerwieni słuchając jego słów.
-Oczywiście sir. Może kilka razy wpadnę by uzyskać satysfakcjonującą mnie odpowiedź, jak wszystkie inne źródła zawiodą. - powiedział spokojnym tonem ogoniasty, lecz oczami wskazał na swojego dowódcę, tak by tylko Red to zauważył.
-Czyli córeczki i synusie. Będzie ciekawie. - mruknął cicho młodzieniec i zasalutował na pożegnanie Trenerowi i nieznanemu Saiyaninowi. Kiwnął głową Vivian na pożegnanie i udał się za przygłupem. Czemu on zawsze trafia na takich debili? Wsadził dłonie w kieszenie po tym jak uruchomił scouter. Zapowiadał się ciekawy dzień, a on nie zamierzał niczego ułatwiać. Był zbyt zaprawiony i bogaty by dać sobą pomiatać. Zahne znaczy władza i szacunek. I tyle wymagał od ludzi, których nie znał. A szczególnie od elity. Był lepszy od prawie wszystkich i lepiej niech o tym nie zapominają.
-Więc ilu członków liczy oddział? I ilu dostało się poprzez protekcję? - powiedział mimochodem. Trzeb zacząć zdobywać informacje.
z/t za jaskiniowcem
Popatrzył na nią spokojnie, a w jego zielonych oczach przez chwilę nie było tego znanego chłodu. Była tam za to troska o nią i strach by nie zrobiła niczego głupiego. Zależało mu na niej.
-No właśnie. - odrzekł cicho. Przynajmniej tyle wiedziała. Że samotność jest ciężką rzeczą. Czekał, mając nadzieję iż powie coś więcej, lecz panna Deryth zacięła się. Chyba już nic więcej z niej nie wydusi, a nawet jakby chciał to nie miał już czasu. Kątem oka dostrzegł trzy postacie, które się do nich zbliżały. Jedną z nich był Red, za którego plecami szła dwójka z Gwardii. Ciekawe co oni tu robili. Oprócz Trenera i jego przydupasów, była jeszcze dwójka Saiyan, której Raziel nie znał. Zahne odszedł od blondynki na dwa metry i profilaktycznie zasalutował. Spojrzał na mężczyznę w opasce do którego zwracał się jego były przełożony. Czyżby to był jego nowy szef? Jeśli tak to trafił na prawdziwego przyjemniaczka.
-Rozkaz brzmiał bym się udał do Laboratorium po wpisy do statystyk. Zrobiłem co do mnie należało. Nic nie było o tym by tam został. - odrzekł chłodnym tonem ciemnowłosy, a jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk. Koleś myślał, że go wystraszy gadką o rachunku dla jego ojca. Wybacz koleś, ale daleko ci do tego by Zidarock Zahne się wkurwił na syna za zniszczenie kilku zabawek. Prędzej by mu się nie spodobało eksperymentowanie na jego pierworodnym. Ale to inną drogą.
-Mój gust pozostanie w mojej kwestii sir. - odrzekł Saiyanin i znów spojrzał krzywo na gościa. Serio? Tak bardzo się chciał popisać? Syn Aryenne sprawdził w międzyczasie poziom jego mocy by wiedzieć z kim będzie miał nieprzyjemność współpracować. Bycie elitą i Natto niosło ze sobą kilka przywilejów. Młody wojownik olał pirata i spojrzał na Trenera w czerwieni słuchając jego słów.
-Oczywiście sir. Może kilka razy wpadnę by uzyskać satysfakcjonującą mnie odpowiedź, jak wszystkie inne źródła zawiodą. - powiedział spokojnym tonem ogoniasty, lecz oczami wskazał na swojego dowódcę, tak by tylko Red to zauważył.
-Czyli córeczki i synusie. Będzie ciekawie. - mruknął cicho młodzieniec i zasalutował na pożegnanie Trenerowi i nieznanemu Saiyaninowi. Kiwnął głową Vivian na pożegnanie i udał się za przygłupem. Czemu on zawsze trafia na takich debili? Wsadził dłonie w kieszenie po tym jak uruchomił scouter. Zapowiadał się ciekawy dzień, a on nie zamierzał niczego ułatwiać. Był zbyt zaprawiony i bogaty by dać sobą pomiatać. Zahne znaczy władza i szacunek. I tyle wymagał od ludzi, których nie znał. A szczególnie od elity. Był lepszy od prawie wszystkich i lepiej niech o tym nie zapominają.
-Więc ilu członków liczy oddział? I ilu dostało się poprzez protekcję? - powiedział mimochodem. Trzeb zacząć zdobywać informacje.
z/t za jaskiniowcem
Re: Korytarz
Pon Kwi 06, 2015 1:36 pm
Wypełnianie papierów było całkiem przyjemne i samo pomieszczenie recepcji inne od wszystkiego. Natomiast wkroczenie w korytarze akademii dawało całkiem inne wrażenie, które przywracało niekoniecznie przyjemne wspomnienia, ale one dawały jej niesamowitych sił do przebywania w tym miejscu i dawania z siebie wszystkiego, aby zrewanżować się za cały ból z przeszłości i przykre odczucia. Widziała te wygłodniałe i zboczone spojrzenia facetów, którzy ledwie mieli stopień kadeta i wiedzieli, że na zbyt wiele sobie pozwolić nie mogą, ponieważ sayanki też szukają bezpieczeństwa w postaci wyższego rangą wojownika, który zapewni odpowiedniej jakości kwaterę i warunki dla przyszłego potomstwa. Ona tego w planach nie miała, choć zostawiła sobie taką ewentualność. Nie planowała tylko wiązać się z żadnym sayanem, ponieważ z powodu pewnej dwójki miała traumę i obrzydzenie do końca swego życia, a ono pewnie będzie dość długie, dzięki wspaniałemu odkryciu jakiego dokonała przemieniając własne ciało w cyborga. Dzięki temu ma bardzo dużo czasu na znalezienie odpowiedniego wybranka, a do tego czasu powinna przejść już kilka szczebli w vegetańskiej chierarchii i stanąć bardzo wysoko. Jej marzenia sięgały teraz bardzo wysoko.
Poprzez tę pewność siebie nie reagowała na te dzikie spojrzenia, a zamiast tego kroczyła pewnie trącając innych sayan i mając w dupie to czy ktoś ją złapie za ramie i rzuci na ścianę, ponieważ jest "wyżej" rangą. Poprzez wyzywający obcisły ubiór będzie liczyła na to, że będą patrzeć na nią właśnie jak na potencjalny obiekt seksualny i raczej rzadziej spotka się z atakiem.
- Uuuu. Młodziutka, ale słodziutka. Ile masz lat? - Krzyknął jeden z sayan, którego trąciła.
- Szesnaście. - Burknęła.
- Kurde. Taka szesnastka, a nie można jej ruszyć.
Pewne zasady zabraniały kontaktów z tak młodymi dziewczętami, a przynajmniej ponoć Ci ambitniejsi woleli unikać kontaktów z młodymi. Podobno jeżeli dzieciak takiego kadeta lub wyższego rangą miałby mało jednostek to wtedy taki wojownik mógłby przestać marzyć o wyższej randze, bo skoro tak słabe pokolenie wydaje na świat to sam nadaje się na mięso armatnie. Niektórzy wierzyli w miejskie legendy, że lepiej mieć dziecko z dojrzałą i silniejszą sayanką, bo wtedy będzie miało więcej jednostek i może to pomóc w awansie nawet do rangi kapitańskiej. Może tylko dzięki temu wiele sayanek było w stanie dotrenować do 25 albo 30 i uzyskać jeszcze rangę nashi, a rzadziej natto.
Podczas przechadzki przez korytarze odniosła wrażenie, że coś się przez lata pozmieniało, bo mężczyzn wcale tak dużo nie było. Mijała również wiele dziewczyn i kobiet. Vegeta wyraźnie miała inne podejście, a może to po prostu dużo dziewczyn się rodziło po jej pokoleniu.
Mój nieszczęsny ojciec miał pecha, bo urodziły mu się dwie córki. Moja siostra, która zostanie lekarzem mówiła, że jest tylko jeden mężczyzna, a teraz na korytarzach 1/3 to kobiety.
Przypomniała sobie na jednej z lekcji, że jeszcze 100 lat temu ze wszystkich urodzonych dzieci 1/5 to były dziewczynki, a już 15 lat temu mówili, że obecnie jest to 1/3 i ta tendencja będzie się bardzo długo utrzymywać. Struktura osób na korytarzu wyraźnie pokazywała prawdziwość zmian.
Przez to Vegeta się szybko zapełni. Więcej wojowników, więcej podbitych planet. Zakończę to kiedyś.
W końcu skręciła w długą prostą, która prowadziła wprost do zbrojowni. Teraz już będzie mniej czasu na przemyślenia.
z Punkt informacyjny
z/t zbrojownia
Poprzez tę pewność siebie nie reagowała na te dzikie spojrzenia, a zamiast tego kroczyła pewnie trącając innych sayan i mając w dupie to czy ktoś ją złapie za ramie i rzuci na ścianę, ponieważ jest "wyżej" rangą. Poprzez wyzywający obcisły ubiór będzie liczyła na to, że będą patrzeć na nią właśnie jak na potencjalny obiekt seksualny i raczej rzadziej spotka się z atakiem.
- Uuuu. Młodziutka, ale słodziutka. Ile masz lat? - Krzyknął jeden z sayan, którego trąciła.
- Szesnaście. - Burknęła.
- Kurde. Taka szesnastka, a nie można jej ruszyć.
Pewne zasady zabraniały kontaktów z tak młodymi dziewczętami, a przynajmniej ponoć Ci ambitniejsi woleli unikać kontaktów z młodymi. Podobno jeżeli dzieciak takiego kadeta lub wyższego rangą miałby mało jednostek to wtedy taki wojownik mógłby przestać marzyć o wyższej randze, bo skoro tak słabe pokolenie wydaje na świat to sam nadaje się na mięso armatnie. Niektórzy wierzyli w miejskie legendy, że lepiej mieć dziecko z dojrzałą i silniejszą sayanką, bo wtedy będzie miało więcej jednostek i może to pomóc w awansie nawet do rangi kapitańskiej. Może tylko dzięki temu wiele sayanek było w stanie dotrenować do 25 albo 30 i uzyskać jeszcze rangę nashi, a rzadziej natto.
Podczas przechadzki przez korytarze odniosła wrażenie, że coś się przez lata pozmieniało, bo mężczyzn wcale tak dużo nie było. Mijała również wiele dziewczyn i kobiet. Vegeta wyraźnie miała inne podejście, a może to po prostu dużo dziewczyn się rodziło po jej pokoleniu.
Mój nieszczęsny ojciec miał pecha, bo urodziły mu się dwie córki. Moja siostra, która zostanie lekarzem mówiła, że jest tylko jeden mężczyzna, a teraz na korytarzach 1/3 to kobiety.
Przypomniała sobie na jednej z lekcji, że jeszcze 100 lat temu ze wszystkich urodzonych dzieci 1/5 to były dziewczynki, a już 15 lat temu mówili, że obecnie jest to 1/3 i ta tendencja będzie się bardzo długo utrzymywać. Struktura osób na korytarzu wyraźnie pokazywała prawdziwość zmian.
Przez to Vegeta się szybko zapełni. Więcej wojowników, więcej podbitych planet. Zakończę to kiedyś.
W końcu skręciła w długą prostą, która prowadziła wprost do zbrojowni. Teraz już będzie mniej czasu na przemyślenia.
z Punkt informacyjny
z/t zbrojownia
- Zerb
- Liczba postów : 132
Data rejestracji : 01/04/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Wto Sie 18, 2015 7:45 pm
Szli w trójkę przez korytarz, na przodzie najwyższy rangą Natto, za nim dziewczyna i najsłabszy ze wszystkich Jin.
Nie wiedział czy dobrze postępuje idąc na saiyajinem, ale nie było wątpliwości że był jego przełożonym i wiedział co robi, zważając na jego wygląd i zachowanie, więc Jin automatycznie wiedział powinien się go słuchać niezależnie od własnej woli. Niestety takie były zasady na Vegecie, Butou byli nic nie warci, i gdyby Natto chciał to mógłby walić Jinem o ścianę dla zabawy i nic mu nie groziło.
Trzęsienie już ustało więc mogli się spokojnie poruszać bez potrzeby latania. Mimo to nie wszystko wróciło do normy, na zewnątrz słychać było krzyki i wybuchy oraz w sali treningowej stało się nadzwyczajnie głośno.
"Wspaniały pierwszy dzień" - pomyślał Jin, ledwo przyszedł do akademii i już zaczęło się dziać coś niepokojącego, saiyajin zaczął się zastanawiać czy nie powinien się wycofać z tamtego miejsca, nie czuł się bezpiecznie nawet obok kogoś wyższego stopniem. Nie chciał jednak okazywać niesubordynacji wobec saiyajina przed nim oraz nie zamierzał się zachować jak tchórz.
- Em, przepraszam, ale dokąd idziemy? - Zapytał najgrzeczniej jak potrafił Jin, starał się okazywać szacunek, chciał się dowiedzieć co zamierza przełożony, gdyż mimo wszystko mu nie ufał, pytanie tylko czy powinien?
Nie wiedział czy dobrze postępuje idąc na saiyajinem, ale nie było wątpliwości że był jego przełożonym i wiedział co robi, zważając na jego wygląd i zachowanie, więc Jin automatycznie wiedział powinien się go słuchać niezależnie od własnej woli. Niestety takie były zasady na Vegecie, Butou byli nic nie warci, i gdyby Natto chciał to mógłby walić Jinem o ścianę dla zabawy i nic mu nie groziło.
Trzęsienie już ustało więc mogli się spokojnie poruszać bez potrzeby latania. Mimo to nie wszystko wróciło do normy, na zewnątrz słychać było krzyki i wybuchy oraz w sali treningowej stało się nadzwyczajnie głośno.
"Wspaniały pierwszy dzień" - pomyślał Jin, ledwo przyszedł do akademii i już zaczęło się dziać coś niepokojącego, saiyajin zaczął się zastanawiać czy nie powinien się wycofać z tamtego miejsca, nie czuł się bezpiecznie nawet obok kogoś wyższego stopniem. Nie chciał jednak okazywać niesubordynacji wobec saiyajina przed nim oraz nie zamierzał się zachować jak tchórz.
- Em, przepraszam, ale dokąd idziemy? - Zapytał najgrzeczniej jak potrafił Jin, starał się okazywać szacunek, chciał się dowiedzieć co zamierza przełożony, gdyż mimo wszystko mu nie ufał, pytanie tylko czy powinien?
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Korytarz
Pią Sie 21, 2015 10:05 pm
Wyszedł ze stołówki i ruszył przed siebie z wiedzą, że za sobą ma dwójkę kadetów, których będzie musiał ochraniać. Nie było z nim Vivian, która potrafiła o siebie zadbać i z którą łączyła go więź bitewna. Z tymi dzieciakami musiał uważać. Kisa pomimo swoich umiejętności była całkiem zielona w walce na śmierć i życie, a ten chłopak raczej nie wyglądał na zabijakę, który z nudów chodzi w stroju kadeta. Krótko mówiąc szykuje się dość paskudny okres. Oczywiście Raziel mógłby ich zostawić, lecz to nie było zgodne z jego zasadami. Wiedział, że jeśli ta dwójka wpadnie w łapy rebeliantów lub ludzi króla to mają przewalone. Nie stanowili żadnej wartości, więc najpewniej się ich zabije, zaś dziewczynę pewnie spróbują zgwałcić. Wojna nie była piękna i nigdy nie będzie. Zaś to co się tutaj właśnie zaczynało było najgorszym możliwym posunięciem. Idioci ruszyli na Zella i zupełnie się nie liczą z ofiarami. Saiyanin wyczuwał zwiększoną aktywność KI na całej planecie jak również setki gasnących. Śmierć zaczynała swoje żniwa. Natto wyczuwał delikatne drgania, których epicentrum znajdowało się w Sali Treningowej. Ktoś musiał się przemienić w Oozaru, gdyż moc tej osoby zwiększyła się, ale nie aż tak jak przy Super Wojowniku. Niedobrze. Rebelia to jedno, lecz rozszalałe małpy to drugie. Zahne nie miał zamiaru walczyć z durnymi gorylami, ani samemu się nim stać. Na szczęście miał swoje gogle, a w razie czego może posłużyć się Ki Feelingiem.
Dotychczas było dość spokojnie. Wszelkie energie, które wyczuwał nie zbliżały się do nich. Dobrze. Nie będzie musiał walczyć przy tych kadetach. Walka w korytarzu nigdy nie kończy się dobrze, choć jego siostra miała w tym pewną wprawę. Z zamyślenia wyrwało go nieśmiałe pytanie kadeta. Przynajmniej nie był bezczelny, choć czasami taka mała arogancja potrafiła być bardzo przydatna, szczególnie kiedy jest się członkiem rasy wojowników.
- Dobre pytanie. Na razie chcę was zaprowadzić tam, gdzie nie będziecie przeszkadzać i nie oberwiecie. – powiedział chłodno wojownik. Lecz kiedy skończył swoje zdanie, to jego scouter zapiszczał. Trzy energie zmierzające tuż na nich. Zaraz miały wyjść zza rogu. Pięknie, po prostu świetnie.
- Kurwa. – mruknął cicho Zahne, kiedy trzy postacie pojawiły się w ich polu widzenia. Bachory elity. Świetnie sobie trafił. Będzie musiał się użerać z idiotami.
- Kogo my tu mamy? - zaczął najwyższy z grupki i zapewne jej przywódca. Raziel wiedział, że ma na nazwisko Khagat, a jego matka jest jedną z Reishi. – Zgubiłeś się Zahne? Nie wiesz, że już po dobranocce?
Wojownik spojrzał chłodno na matoła i jego dwóch półgłupków. Pięści zaczynały go świerzbić, lecz nie może się wdawać w bójki.
- Spieprzaj gnojku. Chyba nie wiesz do kogo mówisz. Masz pięć sekund, zanim zmasakruje ci ryja. – odparł Saiyanin, na co trójka zarechotała. Opóźnieni czy jak?
- Tak się składa, że teraz panuje chaos. Rebelia czy inny wybryk tych ścierw Halfów. Więc postanowiliśmy się troszkę zabawić. Miałem ochotę spotkać tą Vivian lecz ty też się nadasz. – powiedział Khagat i przyjął postawę bitewną. Zapowiadała się długa noc.
Occ:
Wasze postacie opisują to co widzą i co robicie. Inicjatywa Zerb. Możecie próbować pertraktować, uciec, zdradzić, pomóc. Dowolnie. Kisa może wyczuć moc kolesi. Najsilniejszy na 6 tysiącach jednostek.
Start mojego treningu
Dotychczas było dość spokojnie. Wszelkie energie, które wyczuwał nie zbliżały się do nich. Dobrze. Nie będzie musiał walczyć przy tych kadetach. Walka w korytarzu nigdy nie kończy się dobrze, choć jego siostra miała w tym pewną wprawę. Z zamyślenia wyrwało go nieśmiałe pytanie kadeta. Przynajmniej nie był bezczelny, choć czasami taka mała arogancja potrafiła być bardzo przydatna, szczególnie kiedy jest się członkiem rasy wojowników.
- Dobre pytanie. Na razie chcę was zaprowadzić tam, gdzie nie będziecie przeszkadzać i nie oberwiecie. – powiedział chłodno wojownik. Lecz kiedy skończył swoje zdanie, to jego scouter zapiszczał. Trzy energie zmierzające tuż na nich. Zaraz miały wyjść zza rogu. Pięknie, po prostu świetnie.
- Kurwa. – mruknął cicho Zahne, kiedy trzy postacie pojawiły się w ich polu widzenia. Bachory elity. Świetnie sobie trafił. Będzie musiał się użerać z idiotami.
- Kogo my tu mamy? - zaczął najwyższy z grupki i zapewne jej przywódca. Raziel wiedział, że ma na nazwisko Khagat, a jego matka jest jedną z Reishi. – Zgubiłeś się Zahne? Nie wiesz, że już po dobranocce?
Wojownik spojrzał chłodno na matoła i jego dwóch półgłupków. Pięści zaczynały go świerzbić, lecz nie może się wdawać w bójki.
- Spieprzaj gnojku. Chyba nie wiesz do kogo mówisz. Masz pięć sekund, zanim zmasakruje ci ryja. – odparł Saiyanin, na co trójka zarechotała. Opóźnieni czy jak?
- Tak się składa, że teraz panuje chaos. Rebelia czy inny wybryk tych ścierw Halfów. Więc postanowiliśmy się troszkę zabawić. Miałem ochotę spotkać tą Vivian lecz ty też się nadasz. – powiedział Khagat i przyjął postawę bitewną. Zapowiadała się długa noc.
Occ:
Wasze postacie opisują to co widzą i co robicie. Inicjatywa Zerb. Możecie próbować pertraktować, uciec, zdradzić, pomóc. Dowolnie. Kisa może wyczuć moc kolesi. Najsilniejszy na 6 tysiącach jednostek.
Start mojego treningu
- GośćGość
Re: Korytarz
Pią Sie 21, 2015 10:57 pm
____To do Kisy nie było podobne, wcale. Dziewczyna od samego wyjścia ze stołówki nie odezwała się, ani słowem, nie parsknęła, nie prychnęła, nawet nie zatupała bezczelnie. Najwyraźniej coś już knuła, czego wyraźnym dowodem było właśnie jej milczenie i brak reakcji na hasło, że nie jest potrzebna i powinna się schować. Co takiego miała w głowie mała buntowniczka?
Cóż. Na pewno nie miała najmniejszego, najtyciuszeńszego zamiaru siedzieć z założonymi rękoma na dupie w czasie, gdy ściany się sypią, a wokół szaleje tyle dziwnych wibracji. Tych mniej i bardziej pozytywnych. Na głowie miała te dziwne okulary, które dostała od Raziel'a. Miała je założyć gdy tylko wyjdzie na powierzchnię by zapobiec zamiany w jakiegoś tam Oozaru. Nie ma sprawy, zna ki feeling, więc walka na ślepo to bułka z masłem nawet dla kogoś takiego jak ona. Raziel o niej nic nie wie, a ona w laboratorium przeżywała znacznie gorsze rzeczy niż tu. Eksperymentowano na niej, a jak. To było na początku jej życia, gdy jeszcze nie była na tyle silna by pobić wszystkich naukowców. Zaprzestano dopiero wtedy gdy doszło do tragedii. Bawiono się jej agresją. Resztę proszę sobie dopowiedzieć.
Nikt nigdy nie był w stanie uspokoić szału Kisy bez nokautowania jej czy usypiania. Sama z siebie nie przestawała. Jej napad zawsze... zawsze uprzedzało milczenie oraz dziwne zachowanie. Zupełnie tak jak teraz. Lekka nerwówka, chowanie rąk w kieszenie i szybkie wodzenie wzrokiem po wszystkim. Byleby znaleźć zaczepkę, byleby wywołać awanturę i bijatykę. Byleby poczuć... ból. O tak, ból.
Huh? Coś ją ukłuło. Nieprzyjemny ścisk w sercu. Poczuła się tak, jakby ktoś o niej wspominał. Ktoś ważny, ale... to przecież głupie. Ona nie ma rodziny, nie ma bliskich. Jest tylko repliką zdaną jedynie na siebie i swoje umiejętności. NIKOGO.
Trójka samobójców nagle wyskoczyła zza rogu tak jakby na zawołanie Kisy. Przystanęła po czym spojrzała na cwaniaczków. Zmierzyła po kolei ich energie. Śmigali coś koło 5, a najsilniejszy 6 tysięcy jednostek mocy. Płotki. I co oni chcieli od kogoś takiego jak Raziel? Nie wiedzą jaki jest silny czy chcą sobie wybić wszystkie zęby by wstawić protezy? Cóż. Kisa im to załatwi.
Szyderczy uśmieszek wpełzł na usta dziewczyny, której źrenice wydawały się być teraz jakieś puste, bez wyrazu. Wyglądała jak szaleniec, który wyrywa powoli łapki bezbronnemu zwierzęciu, czerpiąc przy tym nie lada przyjemność. Nie minęła chwila od ich ostatnich słów jak świeżo upieczona kadetka wystartowała prosto w stronę najsilniejszego, wymierzając mu potężny cios z glana prosto w ramię, które chyba z resztą coś dziwnie głośno strzeliło. Zrobiła fikołek w powietrzu do tyłu, a do reszty zgrai wystrzeliła galaktyczne obręcze by jej czasem nie wchodzili w drogę. Diaboliczny uśmieszek nawet na chwilę nie chciał zejść z jej słodkiej buźki. Nadal nie wydusiła z siebie nawet słówka.
Cóż. Na pewno nie miała najmniejszego, najtyciuszeńszego zamiaru siedzieć z założonymi rękoma na dupie w czasie, gdy ściany się sypią, a wokół szaleje tyle dziwnych wibracji. Tych mniej i bardziej pozytywnych. Na głowie miała te dziwne okulary, które dostała od Raziel'a. Miała je założyć gdy tylko wyjdzie na powierzchnię by zapobiec zamiany w jakiegoś tam Oozaru. Nie ma sprawy, zna ki feeling, więc walka na ślepo to bułka z masłem nawet dla kogoś takiego jak ona. Raziel o niej nic nie wie, a ona w laboratorium przeżywała znacznie gorsze rzeczy niż tu. Eksperymentowano na niej, a jak. To było na początku jej życia, gdy jeszcze nie była na tyle silna by pobić wszystkich naukowców. Zaprzestano dopiero wtedy gdy doszło do tragedii. Bawiono się jej agresją. Resztę proszę sobie dopowiedzieć.
Nikt nigdy nie był w stanie uspokoić szału Kisy bez nokautowania jej czy usypiania. Sama z siebie nie przestawała. Jej napad zawsze... zawsze uprzedzało milczenie oraz dziwne zachowanie. Zupełnie tak jak teraz. Lekka nerwówka, chowanie rąk w kieszenie i szybkie wodzenie wzrokiem po wszystkim. Byleby znaleźć zaczepkę, byleby wywołać awanturę i bijatykę. Byleby poczuć... ból. O tak, ból.
Huh? Coś ją ukłuło. Nieprzyjemny ścisk w sercu. Poczuła się tak, jakby ktoś o niej wspominał. Ktoś ważny, ale... to przecież głupie. Ona nie ma rodziny, nie ma bliskich. Jest tylko repliką zdaną jedynie na siebie i swoje umiejętności. NIKOGO.
Trójka samobójców nagle wyskoczyła zza rogu tak jakby na zawołanie Kisy. Przystanęła po czym spojrzała na cwaniaczków. Zmierzyła po kolei ich energie. Śmigali coś koło 5, a najsilniejszy 6 tysięcy jednostek mocy. Płotki. I co oni chcieli od kogoś takiego jak Raziel? Nie wiedzą jaki jest silny czy chcą sobie wybić wszystkie zęby by wstawić protezy? Cóż. Kisa im to załatwi.
Szyderczy uśmieszek wpełzł na usta dziewczyny, której źrenice wydawały się być teraz jakieś puste, bez wyrazu. Wyglądała jak szaleniec, który wyrywa powoli łapki bezbronnemu zwierzęciu, czerpiąc przy tym nie lada przyjemność. Nie minęła chwila od ich ostatnich słów jak świeżo upieczona kadetka wystartowała prosto w stronę najsilniejszego, wymierzając mu potężny cios z glana prosto w ramię, które chyba z resztą coś dziwnie głośno strzeliło. Zrobiła fikołek w powietrzu do tyłu, a do reszty zgrai wystrzeliła galaktyczne obręcze by jej czasem nie wchodzili w drogę. Diaboliczny uśmieszek nawet na chwilę nie chciał zejść z jej słodkiej buźki. Nadal nie wydusiła z siebie nawet słówka.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach