Stołówka
+7
Vita Ora
Raziel
Ósemka
Colinuś
NPC.
Hazard
NPC
11 posters
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Stołówka
Sro Maj 30, 2012 1:38 am
First topic message reminder :
Miejsce, w którym jest wydawane jedzenie i gdzie można się posilić. Jakość podanego jedzenia zależy od pozycji tego kto zamawia, ale można powiedzieć, że jest znacznie lepsze niż tysiąc lat temu. Jeśli się nie chce korzystać z menu tygodniowego, to zawsze można wybrać coś z karty.
Miejsce, w którym jest wydawane jedzenie i gdzie można się posilić. Jakość podanego jedzenia zależy od pozycji tego kto zamawia, ale można powiedzieć, że jest znacznie lepsze niż tysiąc lat temu. Jeśli się nie chce korzystać z menu tygodniowego, to zawsze można wybrać coś z karty.
- Spoiler:
Re: Stołówka
Pon Kwi 08, 2013 12:11 pm
Wszystko działo się bardzo szybko. Biegli w kierunku wyjścia, jednak nagle głośny wrzask i ból w karku. Ktoś a właściwie coś chwyciło go, podniosło i cisnęło w miejsce, z którego wybiegał. To samo uczyniono z Ósemką. Spojrzał na koleżankę, nic nie mówił. Coś przysłoniło się światło, głośno sapało i stało nad dwójką kadetów. Chłopak na początku zobaczył tylko fałdy tłuszczów. Nie chciał patrzeć wyżej. Ten spaślak kazał im jeść tą uroczą papkę, którą dostali. Kolejne spojrzenie na Vivian. W oczach halfa można było dostrzec strach. Nie widomo, przed czym większy przed bliżej niezidentyfikowaną papką czy przed słoniem, który nimi rzucił jak poduszkami. Wyszedł spod stołu i usiadł przed tacką z jedzeniem. Wziął widelec. Przetarł go lekko, wziął małą porcję zielonego cudeńka i włożył ją do ust. Zrobił to, co zawsze, gdy jadł cos niedobrego. Nie gryzł tego tylko włożył do ust i połknął. Dzięki temu smak nie pozostawał w buzi na zbyt długo. W sumie pierwszy widelec nie był taki zły.. Ale im dalej w las tym więcej drzew. Z kawałka na kawałek czuł się coraz gorzej. Koszmarny posmak z ust nie znikał mimo krótkich przerw w konsumpcji. Nabierając kolejny fragment "pysznego" dania, Brązowooki mimowolnie spojrzał na to coś, co stało przed nim i zmuszało go do jedzenia. Przełknął resztki śliny z ust, gdy zobaczył paskudną twarz. To była kobieta...
-O booooże co to ma być ?!-pomyślał chłopak, po czym szybko wrócił do jedzenia. Już dużo nie zostało, jakaś ćwiartka z tego co było na początku. Vivian radziła sobie podobnie. W tym momencie oboje posłusznie wykonywali rozkazy wesołej pani...
Wreszcie koniec zacnego posiłku. Chłopak przełknął ślinę, głośno. Spojrzał na talerz Ósemki. Ten także był już pusty. Dziewczyna wstała. Podziękowała grubej pani. Vernil nie uczynił tego. Ominął słonia szerokim łukiem. Spojrzał na swoje ciuchy. Mimo tej burdy, większość jego rzeczy była czysta, no poza kurtką ale to jeszcze z czasów spiżarni. Na korytarzu razem z partnerką stanęli na skrzyżowaniu. Ósemka poszła w jedną stroną Half o brązowych oczach w drugą. Postanowił udać się do swojej kwatery.
z/t -> kwatera
-O booooże co to ma być ?!-pomyślał chłopak, po czym szybko wrócił do jedzenia. Już dużo nie zostało, jakaś ćwiartka z tego co było na początku. Vivian radziła sobie podobnie. W tym momencie oboje posłusznie wykonywali rozkazy wesołej pani...
Wreszcie koniec zacnego posiłku. Chłopak przełknął ślinę, głośno. Spojrzał na talerz Ósemki. Ten także był już pusty. Dziewczyna wstała. Podziękowała grubej pani. Vernil nie uczynił tego. Ominął słonia szerokim łukiem. Spojrzał na swoje ciuchy. Mimo tej burdy, większość jego rzeczy była czysta, no poza kurtką ale to jeszcze z czasów spiżarni. Na korytarzu razem z partnerką stanęli na skrzyżowaniu. Ósemka poszła w jedną stroną Half o brązowych oczach w drugą. Postanowił udać się do swojej kwatery.
z/t -> kwatera
Re: Stołówka
Sro Lip 10, 2013 5:47 pm
Dotarli na miejsce, Vi znała już to pomieszczenie ale musiała posłusznie podreptać za Trenerem w kolejkę dla wysokich rangą żołnierzy. Nie było ich wiele, przy kilku z nich także stali kadeci ale ich ciała znaczyła krew, a uniformy były poszarpane. Zdawałoby się, że mężczyzna swobodnie rozmawiając z innym trenerem w kolejce ale patrzył na nią raz po raz. Zdecydowanie tu nie pasowała. Może powinna odejść, ale Trener ani jej nie zabronił stać przy nim ani nie pozwoli odejść. W końcu nadeszła ich kolej. Gruba Saiyanka stojąca po drugiej stronie przywitała miło Trenera Sali.
- Sara dla mnie to, co zwykle i coś dobrego dla młodej damy, napracowała się, wiec mała nagroda się jej należy. – powiedział lekko rozbawiony. Oświadczył to dość głośno, aby wszyscy dookoła słyszeli. Na tacach wylądowały smakołyki.
- Dziewczyno bierz obie tace, ja za Ciebie nosić ich nie będę. Dałem Ci czysty uniform, bo nie wypada, aby osoba z moją rangą jadła wyglądając jak nędzarka. Te słowa również wypowiedział dość głośno. Z pewnością to był cios dla młodej dziewczyny, jeszcze pól godziny temu mężczyzna zachowywał się zupełnie inaczej. Nie miał wyboru, nie mógł publicznie traktować jej lepiej od innych, bo ściągnąłby jej na głowę kłopoty. Zauważył, ze jest bystra i liczył, że wpadnie na to, z jakiego powodu teraz tak ją potraktował.
Dotarli do części przeznaczonej dla elitarnych wojowników, na szczęście Trener wybrał dwuosobowy stolik. Przy innych stolikach jedli wojownicy, było tu nieco ciszej. Kilka osób popatrzyło na nią ale zaraz wróciło do swoich talerzy. Tutaj nie była obiektem specjalnego zainteresowania. Nakazał jej postawić tacę i usiąść na przeciw, a papierowa torbę postawił obok. W końcu odezwał się, a w jego głosie pobrzmiewał spokój.
- Powiedziałaś, że teraz nie masz ani powodu by odejść, ani by zostać. Postanowiłem dać Ci choć jeden. Mam nadzieję, że mój egoizm Ci zasmakuje. Najedz się dobrze, dziś czeka Cię jeszcze ciężki trening. Smacznego.
Z apetytem ale i wyrafinowaniem zabrał się za krojenie swojego wysmażonego steka z tłuczonymi ziemniaczkami, a w kolejce czekało jeszcze spagetti, sałatka z krewetek i kawałek tortu czekoladowego na deser.
OOC:
Piszesz od razu tutaj, na razie sobie jecie. Możesz napisać co dobrego dostałaś na tacy z deserem - byle Ci smakowało. Możesz zadać Trenerowi jakieś pytanie. Na razie myślę, co dalej
- Sara dla mnie to, co zwykle i coś dobrego dla młodej damy, napracowała się, wiec mała nagroda się jej należy. – powiedział lekko rozbawiony. Oświadczył to dość głośno, aby wszyscy dookoła słyszeli. Na tacach wylądowały smakołyki.
- Dziewczyno bierz obie tace, ja za Ciebie nosić ich nie będę. Dałem Ci czysty uniform, bo nie wypada, aby osoba z moją rangą jadła wyglądając jak nędzarka. Te słowa również wypowiedział dość głośno. Z pewnością to był cios dla młodej dziewczyny, jeszcze pól godziny temu mężczyzna zachowywał się zupełnie inaczej. Nie miał wyboru, nie mógł publicznie traktować jej lepiej od innych, bo ściągnąłby jej na głowę kłopoty. Zauważył, ze jest bystra i liczył, że wpadnie na to, z jakiego powodu teraz tak ją potraktował.
Dotarli do części przeznaczonej dla elitarnych wojowników, na szczęście Trener wybrał dwuosobowy stolik. Przy innych stolikach jedli wojownicy, było tu nieco ciszej. Kilka osób popatrzyło na nią ale zaraz wróciło do swoich talerzy. Tutaj nie była obiektem specjalnego zainteresowania. Nakazał jej postawić tacę i usiąść na przeciw, a papierowa torbę postawił obok. W końcu odezwał się, a w jego głosie pobrzmiewał spokój.
- Powiedziałaś, że teraz nie masz ani powodu by odejść, ani by zostać. Postanowiłem dać Ci choć jeden. Mam nadzieję, że mój egoizm Ci zasmakuje. Najedz się dobrze, dziś czeka Cię jeszcze ciężki trening. Smacznego.
Z apetytem ale i wyrafinowaniem zabrał się za krojenie swojego wysmażonego steka z tłuczonymi ziemniaczkami, a w kolejce czekało jeszcze spagetti, sałatka z krewetek i kawałek tortu czekoladowego na deser.
OOC:
Piszesz od razu tutaj, na razie sobie jecie. Możesz napisać co dobrego dostałaś na tacy z deserem - byle Ci smakowało. Możesz zadać Trenerowi jakieś pytanie. Na razie myślę, co dalej
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Czw Lip 11, 2013 1:34 am
Vivian spodziewała się treningu, morderczej serii ćwiczeń, albo jakiejś misji typowej dla kadeta. Mycie podłogi, sprzątanie, zadania które początkujący wojownik ze średnim rozgarnięciem jest w stanie wykonać bez problemu. Posłusznie poszła za Trenerem, dotrzymując mu kroku, choć trzymała się z tyłu. Nie wypada, by szła obok niego. Czuła na sobie badawcze spojrzenia pozostałych kadetów, gdy podążała za falującą peleryną.
Mogła sobie wyobrażać co ją ma czekać, ale Ósemka nie przewidziała, że wojownik zaprowadzi ją do stołówki. Jej ostatnia tu wizyta nie była wspominana mile. Pamiętała dobrze zieloną galaretę i burdę, jaka odbyła się przy wydzielaniu posiłków. W każdym razie teraz pomieszczenie nie było w najgorszym stanie, a i nie panowała tu napięta atmosfera.
Wspomnienia. Halfka nie skrzywiła się nawet, gdy poczuła kłucie w skroni. Dotknęła tylko szybko czoła, jakby upewniając się, że nie ma pękniętej czaszki. Głowę wypełniły obrazy latających naokoło talerzy oraz grubej kucharki gdzieś w tle.
Trener skierował się w stronę okienka wyższych rang. Nie były to pomyje, jakimi karmiono kadetów, sam zapach o tym mówił. To boleśnie przypomniało Vivian, że nie pamiętała kiedy jadła ostatni posiłek. Żołądek miała skurczony i doszła już do tego etapu, gdy jest się tak głodnym, że właściwie nie ma się już ochoty na jedzenie. Wojownicy przyglądali się jej to nieżyczliwie, to z zaciekawieniem czy obojętnością. Mężczyzna który ją tu przyprowadził rozmawiał z nimi swobodnie, jednak wiedziała, a raczej czuła, jego wzrok na sobie. Pilnował ją, albo oceniał reakcje halfki. A ona… Wolałaby mieć skórę na sobie. Czuła się w pewnym stopniu naga, gdy kurtka nie okrywała jej ramion.
Gdy nadeszła kolej Trenera, ujrzała tą samą Saiyanke, która wmusiła w nią obrzydliwą papkę. Nie miała ochoty na nią patrzeć, niemniej, przywitała się grzecznie. Nie narażaj się kucharkom. Jak mawiał brat. Z tej myśli wybiła ją dość głośna wypowiedź wojownika. Drgnęła. Wydawał się być rozbawiony tym, że stawia Ósemkę w krępującej sytuacji. Kucharka podała jej wyładowaną jedzeniem tackę i, o zgrozo, złapała za policzek i wytarmosiła, jak to mają w zwyczaju robić babcie niewinnym wnukom.
Na rozkaz niesienia tacy powiedziała jedynie Tak jest, Sir. Nie było sensu oponować, właściwie nic się jej nie stanie, jeśli ją poniesie. Wiedziała od razu, czemu wojownik tak się zachowuje. Gdyby zaczął traktować ją spokojniej, w mniej wywyższający się sposób… Znalazłaby się na celowniku silniejszych kadetów, pewnych, że z jakiegoś powodu robi za pupilka Trenera. Aj… Niech ją biorą za osobę, którą zapragnięto wyróżnić bohaterską postawą. Zaraz… Jak ona w ogóle sobie na to zasłużyła?
Część stołówki dla elit wyglądała również znacznie lepiej od zaułka kadetów. Stoliki, zamiast surowych ław i całkowicie inna aura. Vivian usiadła naprzeciw Trenera, wciąż nieco spięta i zaskoczona tym obrotem spraw.
- Ja… Dziękuję, Sir. – Zdołała wydobyć z siebie tylko tyle.
Na swojej wyładowanej tacy miała małą górkę z ziemniaków, żeberka z ziołami, pizzę, danie za którym przepadał Axdra do tego jakąś zieleninę i spory trójkąt szarlotki. Żaden kadet nie marzy nigdy o takich frykasach. A ona ma je przed sobą, na tacy. Żołądek upominał się o swoje, sztućce poszły w ruch. W swoim życiu Vivian mało kiedy najadała się do syta – tuzin dzieciaków walczących o każdy kęs sprawił, że nie była wybrednym przypadkiem. Perspektywa, ba, myśl, że ta ilość jedzenia jest tylko dla niej była czymś niesamowitym.
Zaspokoiwszy pierwszy głód, Vivian zaczęła się jeszcze raz zastanawiać nad słowami Trenera. Posiłek póki co przebiegał w milczeniu. Powód, dla którego ją tu zabrał… Cóż, awans nie był takim złym pomysłem, jeśli co dzień można się najadać. Ale czy w życiu chodzi tylko o pełen żołądek?
Kadetka na moment popadła w zamyślenie. Odłożyła sztućce, a cera nieco jej pobladła.
- Sir, jeśli można, to chciałabym poruszyć pewną kwestię. – Zaczęła, odrobinę ściszając ton. – Zwołano kadetów do koszar, mówiąc o wrogu, który zniszczył wiele cywilizacji. Nie podano żadnej nazwy czy imienia, tylko to, że pragnie nas unicestwić. Później, Sir, wspomniał Pan o Tsufulu, o zemście i o zagładzie jego rasy. Wróg szuka rewanżu i musi być jedynym ocalałym. Dlatego nie dba o nic, by dopiąć celu. Saiyanie musieli zniszczyć jego planetę. Sir, skoro kiedyś unicestwiono całą jego populację, to w jaki sposób można unieszkodliwić Tsuful’a?
Nie chciała go zabijać. Owszem, była zła i to jak walczył obcy napawało ją sprzeciwem, lecz jednocześnie mu współczuła. Saiyanie to okrutna rasa. To, że ona nie chce pozbawiać go życia, nie znaczy, że inni również mu darują. Pewnie zmasakrują przy pierwszej okazji. Kto jednak wie, może to jedyny sposób by ochronić Vegetę, a tym samym niewinnych, nie mających powiązania z tą sprawą.
Swoją drogą… Vivian widziała na korytarzach Akademii kamery, więc monitoring musi być obecny i w koszarach. Z tego zdarzenia, nie ważne jak bardzo próbowała, pamiętała tylko tyle, że dopadł ją Tsuful, a potem… Wypadł, a jej głowa była wirującą czarną dziurą. Nadal jest dziurą, ale przynajmniej dziewczyna wie, gdzie jest góra gdzie dół. Trwało to pewnie kilka sekund. Koszarowy pozbył się wroga z opętanych bijąc ich. Jej nawet nie tknął, o ile nie licząc sporej ilości śliny jak nakapała na kadetkę gdy wrzeszczał. Nie obchodziło jej to co się działo wtedy na zewnątrz, tylko wewnątrz jej czaszki. Kamery tu raczej nie pomogą. Trener pewnie widział całe zajście.
Ósemka zabrała się za deser, ale wciąż czuła zaniepokojenie. Jakby drzazgę, głęboko wbitą pod skórę.
Przez moment chciała spytać jak mogło dojść do tego, że umysł ją bolał, ale powstrzymała się. Co się stało, nie odstanie, a nikt jej nie pomoże. Nie w tym wypadku. Wspomnienia ułożyć musi sama.
- Sir, czy znał Pan Axdre Yon?
Zapytała o brata niemalże odruchowo.
Mogła sobie wyobrażać co ją ma czekać, ale Ósemka nie przewidziała, że wojownik zaprowadzi ją do stołówki. Jej ostatnia tu wizyta nie była wspominana mile. Pamiętała dobrze zieloną galaretę i burdę, jaka odbyła się przy wydzielaniu posiłków. W każdym razie teraz pomieszczenie nie było w najgorszym stanie, a i nie panowała tu napięta atmosfera.
Wspomnienia. Halfka nie skrzywiła się nawet, gdy poczuła kłucie w skroni. Dotknęła tylko szybko czoła, jakby upewniając się, że nie ma pękniętej czaszki. Głowę wypełniły obrazy latających naokoło talerzy oraz grubej kucharki gdzieś w tle.
Trener skierował się w stronę okienka wyższych rang. Nie były to pomyje, jakimi karmiono kadetów, sam zapach o tym mówił. To boleśnie przypomniało Vivian, że nie pamiętała kiedy jadła ostatni posiłek. Żołądek miała skurczony i doszła już do tego etapu, gdy jest się tak głodnym, że właściwie nie ma się już ochoty na jedzenie. Wojownicy przyglądali się jej to nieżyczliwie, to z zaciekawieniem czy obojętnością. Mężczyzna który ją tu przyprowadził rozmawiał z nimi swobodnie, jednak wiedziała, a raczej czuła, jego wzrok na sobie. Pilnował ją, albo oceniał reakcje halfki. A ona… Wolałaby mieć skórę na sobie. Czuła się w pewnym stopniu naga, gdy kurtka nie okrywała jej ramion.
Gdy nadeszła kolej Trenera, ujrzała tą samą Saiyanke, która wmusiła w nią obrzydliwą papkę. Nie miała ochoty na nią patrzeć, niemniej, przywitała się grzecznie. Nie narażaj się kucharkom. Jak mawiał brat. Z tej myśli wybiła ją dość głośna wypowiedź wojownika. Drgnęła. Wydawał się być rozbawiony tym, że stawia Ósemkę w krępującej sytuacji. Kucharka podała jej wyładowaną jedzeniem tackę i, o zgrozo, złapała za policzek i wytarmosiła, jak to mają w zwyczaju robić babcie niewinnym wnukom.
Na rozkaz niesienia tacy powiedziała jedynie Tak jest, Sir. Nie było sensu oponować, właściwie nic się jej nie stanie, jeśli ją poniesie. Wiedziała od razu, czemu wojownik tak się zachowuje. Gdyby zaczął traktować ją spokojniej, w mniej wywyższający się sposób… Znalazłaby się na celowniku silniejszych kadetów, pewnych, że z jakiegoś powodu robi za pupilka Trenera. Aj… Niech ją biorą za osobę, którą zapragnięto wyróżnić bohaterską postawą. Zaraz… Jak ona w ogóle sobie na to zasłużyła?
Część stołówki dla elit wyglądała również znacznie lepiej od zaułka kadetów. Stoliki, zamiast surowych ław i całkowicie inna aura. Vivian usiadła naprzeciw Trenera, wciąż nieco spięta i zaskoczona tym obrotem spraw.
- Ja… Dziękuję, Sir. – Zdołała wydobyć z siebie tylko tyle.
Na swojej wyładowanej tacy miała małą górkę z ziemniaków, żeberka z ziołami, pizzę, danie za którym przepadał Axdra do tego jakąś zieleninę i spory trójkąt szarlotki. Żaden kadet nie marzy nigdy o takich frykasach. A ona ma je przed sobą, na tacy. Żołądek upominał się o swoje, sztućce poszły w ruch. W swoim życiu Vivian mało kiedy najadała się do syta – tuzin dzieciaków walczących o każdy kęs sprawił, że nie była wybrednym przypadkiem. Perspektywa, ba, myśl, że ta ilość jedzenia jest tylko dla niej była czymś niesamowitym.
Zaspokoiwszy pierwszy głód, Vivian zaczęła się jeszcze raz zastanawiać nad słowami Trenera. Posiłek póki co przebiegał w milczeniu. Powód, dla którego ją tu zabrał… Cóż, awans nie był takim złym pomysłem, jeśli co dzień można się najadać. Ale czy w życiu chodzi tylko o pełen żołądek?
Kadetka na moment popadła w zamyślenie. Odłożyła sztućce, a cera nieco jej pobladła.
- Sir, jeśli można, to chciałabym poruszyć pewną kwestię. – Zaczęła, odrobinę ściszając ton. – Zwołano kadetów do koszar, mówiąc o wrogu, który zniszczył wiele cywilizacji. Nie podano żadnej nazwy czy imienia, tylko to, że pragnie nas unicestwić. Później, Sir, wspomniał Pan o Tsufulu, o zemście i o zagładzie jego rasy. Wróg szuka rewanżu i musi być jedynym ocalałym. Dlatego nie dba o nic, by dopiąć celu. Saiyanie musieli zniszczyć jego planetę. Sir, skoro kiedyś unicestwiono całą jego populację, to w jaki sposób można unieszkodliwić Tsuful’a?
Nie chciała go zabijać. Owszem, była zła i to jak walczył obcy napawało ją sprzeciwem, lecz jednocześnie mu współczuła. Saiyanie to okrutna rasa. To, że ona nie chce pozbawiać go życia, nie znaczy, że inni również mu darują. Pewnie zmasakrują przy pierwszej okazji. Kto jednak wie, może to jedyny sposób by ochronić Vegetę, a tym samym niewinnych, nie mających powiązania z tą sprawą.
Swoją drogą… Vivian widziała na korytarzach Akademii kamery, więc monitoring musi być obecny i w koszarach. Z tego zdarzenia, nie ważne jak bardzo próbowała, pamiętała tylko tyle, że dopadł ją Tsuful, a potem… Wypadł, a jej głowa była wirującą czarną dziurą. Nadal jest dziurą, ale przynajmniej dziewczyna wie, gdzie jest góra gdzie dół. Trwało to pewnie kilka sekund. Koszarowy pozbył się wroga z opętanych bijąc ich. Jej nawet nie tknął, o ile nie licząc sporej ilości śliny jak nakapała na kadetkę gdy wrzeszczał. Nie obchodziło jej to co się działo wtedy na zewnątrz, tylko wewnątrz jej czaszki. Kamery tu raczej nie pomogą. Trener pewnie widział całe zajście.
Ósemka zabrała się za deser, ale wciąż czuła zaniepokojenie. Jakby drzazgę, głęboko wbitą pod skórę.
Przez moment chciała spytać jak mogło dojść do tego, że umysł ją bolał, ale powstrzymała się. Co się stało, nie odstanie, a nikt jej nie pomoże. Nie w tym wypadku. Wspomnienia ułożyć musi sama.
- Sir, czy znał Pan Axdre Yon?
Zapytała o brata niemalże odruchowo.
Re: Stołówka
Czw Lip 11, 2013 9:24 pm
Trener postanowił dokończyć mięso, nim odpowiedział dziewczynie na pierwsze pytanie. Nie lubił zimnego posiłku.
- O Tsufulu wiem tyle ile sam wyczytałem w księgach. Tysiace lat temu nasza planeta nazywała się Plant i zamieszkiwały ją dwie rasy. Nasza w liczbie około stu osobników. Mieszkaliśmy w wydrążonych jaskiniach i ubieraliśmy się w zwierzęce skóry. Tak było tu jeszcze inne życie. Drugą rasą byli Tsufule, byli mali, mierzyli około 150 cm wzrostu. Za to posiadali bardzo rozwiniętą technologię. Przez kilka set lat obie rasy żyły w zgodzie ale nam było mało. Panujący wtedy król podjął decyzję, że podczas pełni księżyca, kiedy Saiyanie zamieniają się w Ozaru zaatakują miasta. Można się domyślić, ze niemal wszyscy Tsufule zginęli, a my zagrabiliśmy ich technologię, którą teraz rozwijamy. Pierwsze zbroje i komory regeneracyjne wymyślili właśnie Tsufule. Kilku niedobitków mści się teraz i atakują nas co kilka stuleci. Wnikanie w cudze ciała opanowali na drodze ewolucji i własnych badań. Nie są już w stanie żyć sami, żyją tylko jako pasożyty. Jak widzisz mają całkiem uzasadniony powód aby atakować nas ale atakują też inne planety. Opanowują ich mieszkańców i zmuszają do ataku na nas. Nikt nie wie ile ich zostało przy życiu, a w zasadzie tego, co z nich pozostało. Teraz przypominają nie humanoidy ale kałuże jakiegoś śluzu. Mimo to mogą uformować się w każdą osobę, jaką zobaczą.
Pokonanie Tsufula nie jest łatwe, trzeba go doszczętnie zniszczyć, spalić energią jego ciało, a potem dla pewności jeszcze raz jego prochy. Dotyczy to też, ofiary, którą opanował. Trener Koszar Was uratował. Wiedział, że jeśli zmasakruje ciało, to Tsuful bliski śmierci ucieknie i będzie chciał poszukać nowego lokum. Mistrz Koszar o Was dba, tylko na swój sposób. – uśmiechnął się i popił łyk wina.
Innym sposobem na zabicie pasożyta jest pokonanie go samemu. Tak, jak zrobiłaś to Ty, gratuluję, obejrzałem to i owo. Na Twoim poziomie to raczej nikomu się nie zdarza ale to znaczy, że jesteś silna psychicznie, nawet jeśli uważasz inaczej. Dlatego postanowiłem Cię odwiedzić.
Czytałem jeszcze, że można zabić w kimś Tsufula podając mu Świętą Wodę. Ten specyfik znajduje się na Ziemi i zapewne jest trudny do zdobycia. Prawie nikt tutaj nie czyta, więc pewnie nie wypróbowano tej opcji. Z pewnością jest najmniej bolesna. Hmmmmm może Cię tam wyślę abyś jej poszukała, to byłoby ciekawe. Zastanowię się nad ta opcją.
Jedli dalej w spokoju , kiedy w ich stronę szedł inny saiyan ubrany w podobną pelerynę. Na tacy trzymał stos skrzydełek ociekających mu po brodzie tłuszczem. Klepnął siedzącego trenera w ramię pozostawiając na pelerynie tłuste ślady po palcach.
- Hej widzę, że mnie posłuchałeś i przygruchałeś sobie laseczkę, Trochę wychudzona.
Mężczyzna niezwykle wolno odłożył sztuczce i rzucił mówiącemu spojrzenie tak srogie i przeszywające, z pewnością nie jeden wróg umarłby na sam jego widok. Mówił spokojnie i twardo.
- To brzmi jak początek kiepskiego kawału, a ty jesteś jego puentą. Wyjdź – nie lubię, jak głupota dominuje w pomieszczeniu.
Facecik zmył się szybko.
- Oto powód numer dwa, mogę takim prosiakom jak on rozwalić łeb i to bez żadnych konsekwencji. Przykro mi, że musiałaś to słuchać.
Musze Cię rozczarować, czytałem w Twoich aktach, że masz brata ale nie miałem okazji go poznać. Jeżeli chcesz mogę się o nim czegoś dowiedzieć, przyjdź do mojego biura na drugim piętrze za półtorej godziny. Na razie masz czas wolny. Dobra czas na nas/ Zanieś tace, spotkamy się przy wyjściu.
Kiedy zjedli i halfka odniosła tace Trener przy wyjściu ze stołówki, gdzie zawsze panowało zamieszanie dyskretnie wsunął jej papierową torbę z symbolem ciastek. Szedł dalej jak gdyby nigdy nic.
- To na osłodę ale otwórz dopiero w kwaterze. Posłuchaj mnie jeszcze. Może Twoja historia nie zaczyna się zbyt szczęśliwie ale to przecież tylko początek. Ważniejszy jest ciąg dalszy, ten który sama napiszesz. Odmaszerować.
OOC:
UWAGA - wyedytowany kawałek posta.
W Torbie są wszystkie Twoje rzeczy z kurtki. O Bracie już nie miałem siły.
Piszcz tutaj, potem w kwaterze, a potem jeśli chcesz to w biurze trenera.
- O Tsufulu wiem tyle ile sam wyczytałem w księgach. Tysiace lat temu nasza planeta nazywała się Plant i zamieszkiwały ją dwie rasy. Nasza w liczbie około stu osobników. Mieszkaliśmy w wydrążonych jaskiniach i ubieraliśmy się w zwierzęce skóry. Tak było tu jeszcze inne życie. Drugą rasą byli Tsufule, byli mali, mierzyli około 150 cm wzrostu. Za to posiadali bardzo rozwiniętą technologię. Przez kilka set lat obie rasy żyły w zgodzie ale nam było mało. Panujący wtedy król podjął decyzję, że podczas pełni księżyca, kiedy Saiyanie zamieniają się w Ozaru zaatakują miasta. Można się domyślić, ze niemal wszyscy Tsufule zginęli, a my zagrabiliśmy ich technologię, którą teraz rozwijamy. Pierwsze zbroje i komory regeneracyjne wymyślili właśnie Tsufule. Kilku niedobitków mści się teraz i atakują nas co kilka stuleci. Wnikanie w cudze ciała opanowali na drodze ewolucji i własnych badań. Nie są już w stanie żyć sami, żyją tylko jako pasożyty. Jak widzisz mają całkiem uzasadniony powód aby atakować nas ale atakują też inne planety. Opanowują ich mieszkańców i zmuszają do ataku na nas. Nikt nie wie ile ich zostało przy życiu, a w zasadzie tego, co z nich pozostało. Teraz przypominają nie humanoidy ale kałuże jakiegoś śluzu. Mimo to mogą uformować się w każdą osobę, jaką zobaczą.
Pokonanie Tsufula nie jest łatwe, trzeba go doszczętnie zniszczyć, spalić energią jego ciało, a potem dla pewności jeszcze raz jego prochy. Dotyczy to też, ofiary, którą opanował. Trener Koszar Was uratował. Wiedział, że jeśli zmasakruje ciało, to Tsuful bliski śmierci ucieknie i będzie chciał poszukać nowego lokum. Mistrz Koszar o Was dba, tylko na swój sposób. – uśmiechnął się i popił łyk wina.
Innym sposobem na zabicie pasożyta jest pokonanie go samemu. Tak, jak zrobiłaś to Ty, gratuluję, obejrzałem to i owo. Na Twoim poziomie to raczej nikomu się nie zdarza ale to znaczy, że jesteś silna psychicznie, nawet jeśli uważasz inaczej. Dlatego postanowiłem Cię odwiedzić.
Czytałem jeszcze, że można zabić w kimś Tsufula podając mu Świętą Wodę. Ten specyfik znajduje się na Ziemi i zapewne jest trudny do zdobycia. Prawie nikt tutaj nie czyta, więc pewnie nie wypróbowano tej opcji. Z pewnością jest najmniej bolesna. Hmmmmm może Cię tam wyślę abyś jej poszukała, to byłoby ciekawe. Zastanowię się nad ta opcją.
Jedli dalej w spokoju , kiedy w ich stronę szedł inny saiyan ubrany w podobną pelerynę. Na tacy trzymał stos skrzydełek ociekających mu po brodzie tłuszczem. Klepnął siedzącego trenera w ramię pozostawiając na pelerynie tłuste ślady po palcach.
- Hej widzę, że mnie posłuchałeś i przygruchałeś sobie laseczkę, Trochę wychudzona.
Mężczyzna niezwykle wolno odłożył sztuczce i rzucił mówiącemu spojrzenie tak srogie i przeszywające, z pewnością nie jeden wróg umarłby na sam jego widok. Mówił spokojnie i twardo.
- To brzmi jak początek kiepskiego kawału, a ty jesteś jego puentą. Wyjdź – nie lubię, jak głupota dominuje w pomieszczeniu.
Facecik zmył się szybko.
- Oto powód numer dwa, mogę takim prosiakom jak on rozwalić łeb i to bez żadnych konsekwencji. Przykro mi, że musiałaś to słuchać.
Musze Cię rozczarować, czytałem w Twoich aktach, że masz brata ale nie miałem okazji go poznać. Jeżeli chcesz mogę się o nim czegoś dowiedzieć, przyjdź do mojego biura na drugim piętrze za półtorej godziny. Na razie masz czas wolny. Dobra czas na nas/ Zanieś tace, spotkamy się przy wyjściu.
Kiedy zjedli i halfka odniosła tace Trener przy wyjściu ze stołówki, gdzie zawsze panowało zamieszanie dyskretnie wsunął jej papierową torbę z symbolem ciastek. Szedł dalej jak gdyby nigdy nic.
- To na osłodę ale otwórz dopiero w kwaterze. Posłuchaj mnie jeszcze. Może Twoja historia nie zaczyna się zbyt szczęśliwie ale to przecież tylko początek. Ważniejszy jest ciąg dalszy, ten który sama napiszesz. Odmaszerować.
OOC:
UWAGA - wyedytowany kawałek posta.
W Torbie są wszystkie Twoje rzeczy z kurtki. O Bracie już nie miałem siły.
Piszcz tutaj, potem w kwaterze, a potem jeśli chcesz to w biurze trenera.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Pią Lip 12, 2013 12:32 am
Mogła się domyślić. Duma Saiyan była specyficzna i choć odnosiła się głównie do zdania zabij, albo zostań zabitym, często ich rządza krwi bywała paskudna. Z jednej strony było to naturalne dla tej rasy. Adoptowali wynalazki obcych, wyniszczając ich populacje. Nie można winić lwa, za to, że poluje, a jednak... Ta informacja pozostawiała pewien niesmak i zmieszanie.
Czy żałowanie przeciwnika jest oznaką słabości?
Z zainteresowaniem wsłuchiwała się w słowa Trenera odnośnie sposobu pozbycia się wroga. Jednakże, nie był to sposób jaki przypadłby kadetce do gustu. Zabójstwo, morderstwo, nawet jeśli w obronie własnej było ciągle splamieniem dłoni krwią. Prędzej czy później Vivian będzie musiała kogoś zabić. Modliła się w duchu, by jak najpóźniej. Tsuful na pewno nie był niewinny, ale to Saiyanie doprowadzili go do tego stanu. Przeżył tyle lat, samotny, udręczony niedolą... Nie chciała o tym myśleć. Bardzo nie chciała.
~Koszarowy o nas dba... ~ Nie zdołała ukryć uśmiechu, słysząc to absurdalne zdanie. Może i dbał, i to na swój sposób, ale źle się to mogło dla kadetów skończyć. ~Jeśli dalej tak będzie się przejmował, to niedługo zostanie z nas mokra plama, nic więcej~ Nie podzieliła się tą wątpliwego wdzięku myślą, kiwając jedynie lekko głową.
Silniejsza, niż jej się wydaje? Dziwne. Vivian miała się w dalszym stopniu za tchórza, słabeusza, któremu upór i wrodzona zawziętość mimo strachu nie pozwalała uciec. Może coś w tym jest. A co do Tsufula... Pamiętała, że wszedł do jej głowy. A potem z niej wyszedł. Tego, co było pomiędzy, nie pamiętała, ba nie chciała wspominać. Zbyt bolało. Aż musiała pomasować energicznie skronie, gdy poczuła kłucie w czaszce.
- Święta Woda? – Powtórzyła bezwiednie halfka.
Lek na pasożyta. Świetny pomysł, ale jeśli to tylko czcze gadanie?
Ziemia, ojczysta planeta jej matki. Znała ją tylko z opowieści i niejakich historii opowiadanych przez brata. Przywiózł jej stamtąd kurtkę... Wszelkie, prawdziwe informacje odnośnie tego miejsca nigdy nie doleciały do uszu byle jakiej kadetki. A skoro Trener wspomniał o misji... Miło byłoby coś takiego dostać. Poważniejsze zadanie od sprzątania Spiżarni. Z drugiej strony wojownik może ją podpuszczać, gotowy w każdym momencie kazać złapać za szczotkę do kibli. Na wszelki wypadek Ósemka nie dała po sobie nic poznać.
Ocknęła się, gdy do Trenera podszedł drugi wojownik, wyraźnie taksujący Vivian ciekawskim i dwuznacznym spojrzeniem. Spięła się odruchowo słysząc jego słowa i zbladła, ale zacisnęła wargi. Nie chciała by ostra wypowiedź padła tutaj, przed Trenerem w obecności elit. Odzywa się u niej cięty język, musi trzymać go za zębami.
Widziała jak Trener spławia, a raczej jednym, znaczącym zdaniem pozbywa się natręta. Już do końca posiłku nie zabierała głosu. Nie wiedziała, o co mogłaby zapytać. O brata bardzo chciała, ale nie ośmieliła się go ponaglać. Dowie się w swoim czasie.
Na koniec, wojownik podał jej mały pakunek. Spojrzała na niego zaskoczona. Tego było już za wiele. Nowy uniform, obiad elit i do tego paczka ciastek? Stanowczo, żaden z Trenerów nie powinien być aż tak miły. Zbyt to było podejrzane.
- Tak jest, Sir.
Potulnie odmaszerowała do swojej kwatery, pogrążona w nie do końca różowych myślach.
OOC
[zt] ---> Kwatera
Nieco na szybko, ale mam nadzieję, że składnie.
Czy żałowanie przeciwnika jest oznaką słabości?
Z zainteresowaniem wsłuchiwała się w słowa Trenera odnośnie sposobu pozbycia się wroga. Jednakże, nie był to sposób jaki przypadłby kadetce do gustu. Zabójstwo, morderstwo, nawet jeśli w obronie własnej było ciągle splamieniem dłoni krwią. Prędzej czy później Vivian będzie musiała kogoś zabić. Modliła się w duchu, by jak najpóźniej. Tsuful na pewno nie był niewinny, ale to Saiyanie doprowadzili go do tego stanu. Przeżył tyle lat, samotny, udręczony niedolą... Nie chciała o tym myśleć. Bardzo nie chciała.
~Koszarowy o nas dba... ~ Nie zdołała ukryć uśmiechu, słysząc to absurdalne zdanie. Może i dbał, i to na swój sposób, ale źle się to mogło dla kadetów skończyć. ~Jeśli dalej tak będzie się przejmował, to niedługo zostanie z nas mokra plama, nic więcej~ Nie podzieliła się tą wątpliwego wdzięku myślą, kiwając jedynie lekko głową.
Silniejsza, niż jej się wydaje? Dziwne. Vivian miała się w dalszym stopniu za tchórza, słabeusza, któremu upór i wrodzona zawziętość mimo strachu nie pozwalała uciec. Może coś w tym jest. A co do Tsufula... Pamiętała, że wszedł do jej głowy. A potem z niej wyszedł. Tego, co było pomiędzy, nie pamiętała, ba nie chciała wspominać. Zbyt bolało. Aż musiała pomasować energicznie skronie, gdy poczuła kłucie w czaszce.
- Święta Woda? – Powtórzyła bezwiednie halfka.
Lek na pasożyta. Świetny pomysł, ale jeśli to tylko czcze gadanie?
Ziemia, ojczysta planeta jej matki. Znała ją tylko z opowieści i niejakich historii opowiadanych przez brata. Przywiózł jej stamtąd kurtkę... Wszelkie, prawdziwe informacje odnośnie tego miejsca nigdy nie doleciały do uszu byle jakiej kadetki. A skoro Trener wspomniał o misji... Miło byłoby coś takiego dostać. Poważniejsze zadanie od sprzątania Spiżarni. Z drugiej strony wojownik może ją podpuszczać, gotowy w każdym momencie kazać złapać za szczotkę do kibli. Na wszelki wypadek Ósemka nie dała po sobie nic poznać.
Ocknęła się, gdy do Trenera podszedł drugi wojownik, wyraźnie taksujący Vivian ciekawskim i dwuznacznym spojrzeniem. Spięła się odruchowo słysząc jego słowa i zbladła, ale zacisnęła wargi. Nie chciała by ostra wypowiedź padła tutaj, przed Trenerem w obecności elit. Odzywa się u niej cięty język, musi trzymać go za zębami.
Widziała jak Trener spławia, a raczej jednym, znaczącym zdaniem pozbywa się natręta. Już do końca posiłku nie zabierała głosu. Nie wiedziała, o co mogłaby zapytać. O brata bardzo chciała, ale nie ośmieliła się go ponaglać. Dowie się w swoim czasie.
Na koniec, wojownik podał jej mały pakunek. Spojrzała na niego zaskoczona. Tego było już za wiele. Nowy uniform, obiad elit i do tego paczka ciastek? Stanowczo, żaden z Trenerów nie powinien być aż tak miły. Zbyt to było podejrzane.
- Tak jest, Sir.
Potulnie odmaszerowała do swojej kwatery, pogrążona w nie do końca różowych myślach.
OOC
[zt] ---> Kwatera
Nieco na szybko, ale mam nadzieję, że składnie.
- GośćGość
Re: Stołówka
Pią Lip 12, 2013 7:47 pm
Czarnowłosy szedł w kierunku stołówki. Odzywał się jego pełen głodu brzuch. Dawno już nie był w tym pomieszczeniu. Na szczęście teraz dostaje w miarę dobre jedzenie a nie jakieś papki czy inne żelki. Aczkolwiek jadł to tylko raz. No i więcej jeść nie musi, by wiedzieć jakie to obrzydliwe dlatego współczuje innym kadetom co są zmuszeni ją jeść. Tak czy inaczej był bardzo głodny, a choć jadł co nie co przed powrotem to jest w końcu saiyanem i tyle co jadł było dla niego niczym. Oczywiście widział masę saiyan proszących o jedzenie lub już siedzących i gadających w małych grupkach "przyjaciół" Oczywiście choć żołnierze Natto w takich grupach jeszcze byli to elita i kapitanowie siedziała praktycznie samemu, bez nikogo. Cóż... taka jest już ta rasa. Krwistooki ustawił się w kolejce po jedzenie. Zapewne dostanie to co dostają Nashi, ale mu to pasuje. Nie jest wybredny. Wszystko jest lepsze od tej papki. Gdy nadeszła jego kolej poprosił o jedzenie.
-Mógłbym dostać coś do jedzenia?
Altair nie był jak Lethal i w przeciwieństwie do niego odczuwał do każdego szacunek nie zależnie od tego kim ten ktoś był. Ten demon na szczęście był teraz spokojny ale to może się zmienić. Im więcej przelanej krwi, tym demon otrzymuje większą kontrolę. W końcu gdy nadeszła jego kolej został obsłużony przez jakąś kucharkę. Otrzymał tacę z jedzeniem i dziękując skinieniem głowy i uśmiechem udał się w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca. W końcu i jedno takie znalazł toteż szybko je zajął i zaczął jeść swój posiłek. Na jego talerzu znajdowała się jakaś zielenina, mięso i dobrze mu znana szara masa. Choć wyglądała okropnie to była nawet smaczna. Nie czekając zbytnio zabrał się do jedzenia. Dość szybko skończył swoją porcję zważywszy na to, że był strasznie głodny. Gdy wstał by odnieść tace z talerzem i sztućcami do zlewu przez scouter usłyszał słowa wojowników. Mówili o zagrożeniu dla planety i samym Tsufulu. Ten tak zwany Tsuful był jedną z pozostałości po zniszczonej przez saiyan rasie. Dostał także wiele innych informacji. A mianowicie ich planeta nosiła kiedyś nazwę Plant a oni sami żyli w jaskiniach jak dzikusi i zwierzęta. Choć Tsuful-jinowie przygarnęli ich to wkrótce po tym traktowali ich jak niewolników. Saiyanie byli dla nich tanią siłą roboczą. Ta dumna rasa jednakże w końcu miała położyć temu kres i ich przywódca zwany wtedy Vegetą rozkazał zaatakować podczas pełni księżyca i tym samym jako Oozaru-wielkie małpy zniszczyli wszystkie miasta i pozostałości po tamtej cywilizacji a technologie zagarnęli dla siebie. Jednakże okazało się, że nie zostali oni całkowicie unicestwieni i na drodze ewolucji bądź technologii żyli jako pasożyty atakując członków innych ras i przejmując nad nimi kontrolę. Pragnęli zniszczenia saiyan ale i pewnie władzy nad kosmosem. Sposoby jego pokonania były możliwe do samodzielnego domyślenia się, ale usłyszał jeszcze coś o jakiejś Świętej Wodzie z planety Ziemi. Co to za planeta? Będzie musiał później sprawdzić o niej swoje informacje tak samo jak o planecie Namek. No cóż tak czy inaczej postanowił udać się na sale treningową po mały trening, by nie wyjść z wprawy.
OOC:
Stołówka -> Sala Treningowa
-Mógłbym dostać coś do jedzenia?
Altair nie był jak Lethal i w przeciwieństwie do niego odczuwał do każdego szacunek nie zależnie od tego kim ten ktoś był. Ten demon na szczęście był teraz spokojny ale to może się zmienić. Im więcej przelanej krwi, tym demon otrzymuje większą kontrolę. W końcu gdy nadeszła jego kolej został obsłużony przez jakąś kucharkę. Otrzymał tacę z jedzeniem i dziękując skinieniem głowy i uśmiechem udał się w poszukiwaniu jakiegoś wolnego miejsca. W końcu i jedno takie znalazł toteż szybko je zajął i zaczął jeść swój posiłek. Na jego talerzu znajdowała się jakaś zielenina, mięso i dobrze mu znana szara masa. Choć wyglądała okropnie to była nawet smaczna. Nie czekając zbytnio zabrał się do jedzenia. Dość szybko skończył swoją porcję zważywszy na to, że był strasznie głodny. Gdy wstał by odnieść tace z talerzem i sztućcami do zlewu przez scouter usłyszał słowa wojowników. Mówili o zagrożeniu dla planety i samym Tsufulu. Ten tak zwany Tsuful był jedną z pozostałości po zniszczonej przez saiyan rasie. Dostał także wiele innych informacji. A mianowicie ich planeta nosiła kiedyś nazwę Plant a oni sami żyli w jaskiniach jak dzikusi i zwierzęta. Choć Tsuful-jinowie przygarnęli ich to wkrótce po tym traktowali ich jak niewolników. Saiyanie byli dla nich tanią siłą roboczą. Ta dumna rasa jednakże w końcu miała położyć temu kres i ich przywódca zwany wtedy Vegetą rozkazał zaatakować podczas pełni księżyca i tym samym jako Oozaru-wielkie małpy zniszczyli wszystkie miasta i pozostałości po tamtej cywilizacji a technologie zagarnęli dla siebie. Jednakże okazało się, że nie zostali oni całkowicie unicestwieni i na drodze ewolucji bądź technologii żyli jako pasożyty atakując członków innych ras i przejmując nad nimi kontrolę. Pragnęli zniszczenia saiyan ale i pewnie władzy nad kosmosem. Sposoby jego pokonania były możliwe do samodzielnego domyślenia się, ale usłyszał jeszcze coś o jakiejś Świętej Wodzie z planety Ziemi. Co to za planeta? Będzie musiał później sprawdzić o niej swoje informacje tak samo jak o planecie Namek. No cóż tak czy inaczej postanowił udać się na sale treningową po mały trening, by nie wyjść z wprawy.
OOC:
Stołówka -> Sala Treningowa
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Pon Lip 15, 2013 1:24 pm
Był głodny jak wilk, ostatnią rzeczą jaką zjadł były sucharki od Babci Tanany. Czym prędzej przekroczył więc próg stołówki i ustawił się w kolejne po posiłek. Parę minut później na jego tacce wylądowała racja przeznaczona dla żołnierzy o jego randze. Nie jakieś rarytasy, ale na pewno zjadliwe, czego nie można było powiedzieć o papce dla kadetów, którą miał "przyjemność" kiedyś skonsumować. Rozejrzał się po sali. Większość miejsc była zajęta. Nie orientował się która była godzina, lecz najwyraźniej trafił na porę obiadową, stąd ten tłok. Ruszył pomiędzy stolikami w poszukiwaniu czegoś wolnego. W końcu, w rogu sali dostrzegł jednoosobowy stolik. Ruszył ochoczo w jego kierunku, nie dostrzegając faktu, że siedzący w pobliżu Saiyan'ie dziwnie na niego patrzą. Usiadł na swoim miejscu i zabrał się na jedzenie. Było dobre, trzeba przyznać. Porcja była spora, tak więc powinien się nią najeść. Gdy tak zajadał się ze smakiem, wokół niego dało się słyszeć sporo głosów. Jedni szeptali między sobą wymieniając jakieś ważne, niedostępne dla innych informacje, inni wręcz krzyczeli do siebie opowiadając jakie zabawne przygody spotkały ich w ostatnim czasie. Haz był pewien, że sytuacja która miała miejsce w łazience rozbawiłyby nie jednego sąsiada. Nagle usłyszał znajomy mu głos. Nie musiał długo rozmyślać do kogo on należy - Trener z Sali Treningowej. Siedział gdzieś za nim, maksymalnie kilka metrów dalej. Rozmawiał z jakąś dziewczyną. Złotowłosy już miał dyskretnie obrócić głowę, gdy do jego uszu dotarło słowo "Tsuful". To natychmiast spowodowało, iż zamarł w bezruchu i wsłuchiwał się w każde słowo przełożonego. Nie mógł uwierzyć w to, że udało mu się "podsłuchać" tak ważną i istotną informacje. W ciągu minuty dowiedział się nieco o przeszłości swoich przodków, lecz przedewszystkim wiedział już kim jest tajemniczy pasożyt, jak dokładnie działa i jak się go pozbyć. Na talerzu znajdowała się jeszcze ponad połowa posiłku, lecz teraz o tym nie myślał. Nagle sytuacja zrobiła się napięta. Jakiś gość pozwolił sobie na dość wulgarny komentarz względem towarzyszki Trenera. Jego dowódca w krótkim słowach poradził sobie z tym impertynentem. Haz wykorzystał moment, gdy mężczyzna siadał z powrotem na krześle i odwrócił się na chwilę by dostrzec kim jest jego towarzyszka. Zdziwiło go, że to dziewczyna wyglądająca na oko na jego rówieśniczkę, ponadto chyba nie znajdująca się wysoko w hierarchii wojska. Ale pozory mogą mylić. Po chwili dwójka ta opuściła stołówkę. Złotowłosy jeszcze długo siedział nad posiłkiem, analizując dane o Tsufulu. Koniecznie musi je zapamiętać. W końcu skończył jeść. Podniósł tackę, wstał i ruszył między stolikami. Tym razem rozejrzał się po sąsiednich stolikach, a to co zobaczył spowodowało, że zawartość obiadu podeszła mu do gardła. Wszystkie najbliższe miejsca zajmowali wysoko postawieni żołnierze. Był to najwyraźniej zakątek dla "wyższych sfer". I gdzie tam miejsce dla niego? Cud, że nikt nie zareagował i nie wykopał go z sali. Czym prędzej zwrócił tackę na miejsce i szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia. Stracił poczucie czasu, więc może lepiej udać się już w stronę Sali Treningowej? Może Trener po skończonym posiłku też tam się wybiera? Tak, to chyba najlepszy wybór.
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t96-sala-treningowa
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t96-sala-treningowa
Re: Stołówka
Wto Sie 06, 2013 10:06 pm
Długa droga? Nie bardzo. Szedł sobie powoli, spacerkiem. Cały czas zaprzątając sobie głowę, tym, co stało się, podczas walki.
-Dlaczego nic nie pamiętam? Co się do cholery stało? -Pytał sam siebie w myślach. Jego „medytacje” przerwał dopiero zapach unoszący się w korytarzu prowadzącym do stołówki. Tak jak w domu. Co, jak co ale Ojciec, Brązowookiego umiał gotować. Życie go nauczyło. Samotnie wychowywał syna, musiał umieć coś przyrządzić. Ale domowa kuchnia nie tworzyła aż takiego aromatu. A może tworzyła? Tylko teraz, Half, je rzadziej, mniej systematycznie i nos się odzwyczaił. Do tego teraz jest zmęczony i głodny. Szedł jak zahipnotyzowany. Na jego twarzy wymalował się delikatny uśmieszek. Na moment otworzył usta. Chciał „najeść się tym zapachem”. Niestety, było to niemożliwe.
Wszedł do środka. Kadeci, przy stołach, kadeci w kolejce, wszędzie Kadeci.
-Aaa no tak, podboje i tych wyższych rangą nie ma, na planecie-pomyślał chłopak zwiedzając wzrokiem salę. W koncie siedziało dwóch wojowników.
-O a jednak-skomentował cichy głos w głowie chłopaka. Dwaj wojownicy. Jeden bardziej umięśniony od drugiego. Mieli na sobie zbroje i scoutery. Na szczęście Chłopak nie był w stanie dostrzec frykasów, jakimi się zajadają. Przed nim przeszedł jakiś niski chłopak. Nie był zadowolony. Na tacce niósł ”przysmak kadeta”. Brązowooki ponownie rozejrzał się po stołówce. Tym razem patrzył na to, co kto je. Wszędzie to samo. Szara, łykowata, śliska potrawa, której składu nie znają nawet Ci, którzy ją gotują.
-Jak ja to dostane to umrę z głodu-pomyślał sobie. Wiedział, co go czeka, ale cały czas miał nadzieję. Chciał w to wierzyć, że po podejściu do okienka zostanie serdecznie przywitany i dostanie jakiś wysokokaloryczny, syty i co najważniejsze SMACZNY posiłek. Kolejka jednak była długa…
Był już piąty na liście oczekujących. Patrzył na to, co dostają osoby przed nim. Pierwszy? Papka.. Drugi? Był umięśniony i widać było, że dużo trenuje. Papka. Trzeci? Przywitał się. Sypnął jakimś komplementem, o zapachu, o wyglądzie pani podającej.. Papka.. Czwarty już nic nie powiedział tylko nastawił tackę. Nadeszła kolej na chłopaka w brzydkim, poprzecinanym, poprzecieranym i dziurawym kombinezonie.
-Dzień dobry. Mógłbym coś do jedzenia? Jestem strasznie gło- nie zdążył dokończyć. Pani nałożyła wielką łyżkę „przysmaku kadetów” na tackę. Half cofnął głowę, gdy do jego nosa dotarł ten specyficzny zapach.
-No to są chyba jakieś jaja.-Powiedział po cichu. Podniósł głowę i spojrzał w twarz kucharki, która podała mu jedzenie –no to są chyba jakieś jaja-powtórzył po raz drugi. Wziął do ręki łyżkę i nabrał papki-TO SĄ CHYBA JAKIEŚ JAJA! -Wykrzyczał i cisnął papką prosto w usta kucharki. Biała aura eksplodowała z jego ciała. Tacki leżące jedna na drugiej, obok Vernila, zostały wyrzucone w powietrze. Latały po całej stołówce. Vernil wziął zamach i cisnął już tylko samą łyżeczką w stronę kuchni. Obejrzał się za siebie. Kadeci zlękli się nieco nagłej zmiany u Brązowowłosego Kadeta. Ten podszedł do tego umięśnionego, który wgapiał się w papkę. Aura zaczynała przybierać czerwonego koloru. Syn Ritchula podniósł prawą rękę w górę. Stworzył w niej Ki-Sworda i popatrzył na twarz Kadeta.
-Wal to żarcie-powiedział. Na twarzy wojownika było widać.. Strach. Najwidoczniej jego postura nie odzwierciedlała odwagi w jego sercu. Pionowe cięcie wystarczyło, aby chłopak wybiegł z krzykiem. Tacka oraz stół rozcięte na pół. Aura stała się czerwona. Half odwrócił się. Spojrzał, że za ladą nadal stoi kucharka.
-Teraz Twoja kolej!- Powiedział głośno, napiął mięśnie i ruszył w jej stronę…
OCC:
Furia! ^^
-Dlaczego nic nie pamiętam? Co się do cholery stało? -Pytał sam siebie w myślach. Jego „medytacje” przerwał dopiero zapach unoszący się w korytarzu prowadzącym do stołówki. Tak jak w domu. Co, jak co ale Ojciec, Brązowookiego umiał gotować. Życie go nauczyło. Samotnie wychowywał syna, musiał umieć coś przyrządzić. Ale domowa kuchnia nie tworzyła aż takiego aromatu. A może tworzyła? Tylko teraz, Half, je rzadziej, mniej systematycznie i nos się odzwyczaił. Do tego teraz jest zmęczony i głodny. Szedł jak zahipnotyzowany. Na jego twarzy wymalował się delikatny uśmieszek. Na moment otworzył usta. Chciał „najeść się tym zapachem”. Niestety, było to niemożliwe.
Wszedł do środka. Kadeci, przy stołach, kadeci w kolejce, wszędzie Kadeci.
-Aaa no tak, podboje i tych wyższych rangą nie ma, na planecie-pomyślał chłopak zwiedzając wzrokiem salę. W koncie siedziało dwóch wojowników.
-O a jednak-skomentował cichy głos w głowie chłopaka. Dwaj wojownicy. Jeden bardziej umięśniony od drugiego. Mieli na sobie zbroje i scoutery. Na szczęście Chłopak nie był w stanie dostrzec frykasów, jakimi się zajadają. Przed nim przeszedł jakiś niski chłopak. Nie był zadowolony. Na tacce niósł ”przysmak kadeta”. Brązowooki ponownie rozejrzał się po stołówce. Tym razem patrzył na to, co kto je. Wszędzie to samo. Szara, łykowata, śliska potrawa, której składu nie znają nawet Ci, którzy ją gotują.
-Jak ja to dostane to umrę z głodu-pomyślał sobie. Wiedział, co go czeka, ale cały czas miał nadzieję. Chciał w to wierzyć, że po podejściu do okienka zostanie serdecznie przywitany i dostanie jakiś wysokokaloryczny, syty i co najważniejsze SMACZNY posiłek. Kolejka jednak była długa…
Był już piąty na liście oczekujących. Patrzył na to, co dostają osoby przed nim. Pierwszy? Papka.. Drugi? Był umięśniony i widać było, że dużo trenuje. Papka. Trzeci? Przywitał się. Sypnął jakimś komplementem, o zapachu, o wyglądzie pani podającej.. Papka.. Czwarty już nic nie powiedział tylko nastawił tackę. Nadeszła kolej na chłopaka w brzydkim, poprzecinanym, poprzecieranym i dziurawym kombinezonie.
-Dzień dobry. Mógłbym coś do jedzenia? Jestem strasznie gło- nie zdążył dokończyć. Pani nałożyła wielką łyżkę „przysmaku kadetów” na tackę. Half cofnął głowę, gdy do jego nosa dotarł ten specyficzny zapach.
-No to są chyba jakieś jaja.-Powiedział po cichu. Podniósł głowę i spojrzał w twarz kucharki, która podała mu jedzenie –no to są chyba jakieś jaja-powtórzył po raz drugi. Wziął do ręki łyżkę i nabrał papki-TO SĄ CHYBA JAKIEŚ JAJA! -Wykrzyczał i cisnął papką prosto w usta kucharki. Biała aura eksplodowała z jego ciała. Tacki leżące jedna na drugiej, obok Vernila, zostały wyrzucone w powietrze. Latały po całej stołówce. Vernil wziął zamach i cisnął już tylko samą łyżeczką w stronę kuchni. Obejrzał się za siebie. Kadeci zlękli się nieco nagłej zmiany u Brązowowłosego Kadeta. Ten podszedł do tego umięśnionego, który wgapiał się w papkę. Aura zaczynała przybierać czerwonego koloru. Syn Ritchula podniósł prawą rękę w górę. Stworzył w niej Ki-Sworda i popatrzył na twarz Kadeta.
-Wal to żarcie-powiedział. Na twarzy wojownika było widać.. Strach. Najwidoczniej jego postura nie odzwierciedlała odwagi w jego sercu. Pionowe cięcie wystarczyło, aby chłopak wybiegł z krzykiem. Tacka oraz stół rozcięte na pół. Aura stała się czerwona. Half odwrócił się. Spojrzał, że za ladą nadal stoi kucharka.
-Teraz Twoja kolej!- Powiedział głośno, napiął mięśnie i ruszył w jej stronę…
OCC:
Furia! ^^
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Wto Sie 06, 2013 11:16 pm
Droga nie zabrała mu dużo czasu. Dwie, trzy minuty i szedł już korytarzem, na końcu którego widać już było sporych rozmiarów, podwójne drzwi do stołówki. Nie czuł jeszcze zapachu wydobywającego się z tego pomieszczenia, lecz spodziewał się tego już za chwilę. Jak to dobrze, że nie musi już jeść tej ohydnej papki przeznaczonej dla kadetów. Na samo wspomnienie o niej robiło mu się niedobrze. Fakt, nie dostawał potraw z najwyższej półki, lecz przynajmniej coś, co bez problemu przechodziło przez przełyk. Zbliżał się już do wejścia. Do jego uszu dotarły jakieś dziwne dźwięki. Obejrzał się za siebie, spodziewając się jakiejś burdy na korytarzu, lecz pośpieszne kroki i krzyki dochodziły wyraźnie z miejsca do którego właśnie zmierzał. Stojąc 2 metry od celu został niemal staranowany przez wystraszony tłum, który najwyraźniej przed czymś uciekał. Tłum ten złożony był w całości z kadetów. O co chodzi? Może jakiś wyższy rangą idiota zaczął się popisywać? Wzruszył ramionami i wychylił się nieco, spoglądając czy ktoś jeszcze zamierza uciec ze stołówki. Droga wolna. Przekroczył próg pomieszczenia. To co zastał bardzo go zaskoczyło.
Okazało się, że sprawcą całego zamieszania jest... kadet. Zmrużył oczy i spojrzał na jego twarz. Wydawało mu się, że gdzieś już go widział. Miał na sobie postrzępiony kombinezon, a jego sylwetkę otaczała czerwona aura. Sądząc po jego zachowaniu miał coś w rodzaju napadu szału, czego powodem było otrzymanie papki. Wydzierał się na kobietę która wydawała posiłki. Jakby ona była czemuś winna, taka jej praca. Brunet właśnie namawiał jakiegoś pakera by dał sobie spokój z posiłkiem. Szatyn zaczął kumulować energię w dłoni, czego efektem było wytworzenie Ki Sword'a. Jeden szybki ruch i mięśniak wyleciał z piskiem z pomieszczenia, a znajdujący się za nim stolik został przecięty na pół. Nerwusowi było jednak mało. Teraz za cel obrał sobie kobietę za ladą. Haz podniósł wysoko brwi. Rozejrzał się szybko po sali. Była prawie opustoszała. W kącie siedziało dwóch wysokich rangą żołnierzy. Jeden z nich właśnie wstawał z miejsca i strzelił kośćmi w palcach. Złotowłosy zmierzył na szybko Ki kadeta i tego faceta. Różnica była ogromna, chłopak może nie przeżyć spotkania z kimś takim. Musi zareagować, tym bardziej że w niebezpieczeństwie znalazła się teraz kucharka.
W ułamku sekundy znalazł się za furiatem. Z łatwością go obezwładnił, jedną ręką wykręcił mu ramię do tyłu, drugą chwycił za kark zmuszając jego ciało po pochylenia. Ki Sword od razu zniknął. Chłopak był dość msilny jak na kadeta, lecz nie był w stanie sprawić mu problemów. Nachylił się lekko i syknął mu do ucha:
- Uspokój się! Życie Ci niemiłe? Wynosimy się stąd, szybko!
Wyprowadził krnąbrnego kadeta na zewnątrz. Podszedł z nim aż do końca korytarza, gdzie odepchnął na ścianę. Nie za mocno, nie chciał zburzyć nim konstrukcji, chociaż może dzięki temu szybciej by ochłonął. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wpatrywał się w niego chłodnym wzrokiem. Co strzeliło mu do łba by robić taką awanturę o jedzenie? Przecież każdy nowy musi przez to przejść. Pokręcił z dezaprobatą głową. Ciało chłopaka nadal otaczała czerwona poświata, a jego oczy pełne były złości i gniewu. Musi go uspokoić. Skupił się na jego Ki, po czym przemówił bezpośrednio do jego umysłu:
To była chyba furia. Słyszał o tym, chociaż nigdy nie doświadczył na własnej skórze. Podobno dawało chwilowy przypływ sił, lecz poczynania takiej osoby były trudne do przewidzenia. Miał nadzieję, że kadet nie wywinie mu jakieś głupiego numeru. Spokojnie czekał aż ochłonie gotów by w razie czego zareagować.
Okazało się, że sprawcą całego zamieszania jest... kadet. Zmrużył oczy i spojrzał na jego twarz. Wydawało mu się, że gdzieś już go widział. Miał na sobie postrzępiony kombinezon, a jego sylwetkę otaczała czerwona aura. Sądząc po jego zachowaniu miał coś w rodzaju napadu szału, czego powodem było otrzymanie papki. Wydzierał się na kobietę która wydawała posiłki. Jakby ona była czemuś winna, taka jej praca. Brunet właśnie namawiał jakiegoś pakera by dał sobie spokój z posiłkiem. Szatyn zaczął kumulować energię w dłoni, czego efektem było wytworzenie Ki Sword'a. Jeden szybki ruch i mięśniak wyleciał z piskiem z pomieszczenia, a znajdujący się za nim stolik został przecięty na pół. Nerwusowi było jednak mało. Teraz za cel obrał sobie kobietę za ladą. Haz podniósł wysoko brwi. Rozejrzał się szybko po sali. Była prawie opustoszała. W kącie siedziało dwóch wysokich rangą żołnierzy. Jeden z nich właśnie wstawał z miejsca i strzelił kośćmi w palcach. Złotowłosy zmierzył na szybko Ki kadeta i tego faceta. Różnica była ogromna, chłopak może nie przeżyć spotkania z kimś takim. Musi zareagować, tym bardziej że w niebezpieczeństwie znalazła się teraz kucharka.
W ułamku sekundy znalazł się za furiatem. Z łatwością go obezwładnił, jedną ręką wykręcił mu ramię do tyłu, drugą chwycił za kark zmuszając jego ciało po pochylenia. Ki Sword od razu zniknął. Chłopak był dość msilny jak na kadeta, lecz nie był w stanie sprawić mu problemów. Nachylił się lekko i syknął mu do ucha:
- Uspokój się! Życie Ci niemiłe? Wynosimy się stąd, szybko!
Wyprowadził krnąbrnego kadeta na zewnątrz. Podszedł z nim aż do końca korytarza, gdzie odepchnął na ścianę. Nie za mocno, nie chciał zburzyć nim konstrukcji, chociaż może dzięki temu szybciej by ochłonął. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i wpatrywał się w niego chłodnym wzrokiem. Co strzeliło mu do łba by robić taką awanturę o jedzenie? Przecież każdy nowy musi przez to przejść. Pokręcił z dezaprobatą głową. Ciało chłopaka nadal otaczała czerwona poświata, a jego oczy pełne były złości i gniewu. Musi go uspokoić. Skupił się na jego Ki, po czym przemówił bezpośrednio do jego umysłu:
- Telepatia:
- Uspokój się, słyszysz? Nie jesteś sobą, zapanuj nad tym!
To była chyba furia. Słyszał o tym, chociaż nigdy nie doświadczył na własnej skórze. Podobno dawało chwilowy przypływ sił, lecz poczynania takiej osoby były trudne do przewidzenia. Miał nadzieję, że kadet nie wywinie mu jakieś głupiego numeru. Spokojnie czekał aż ochłonie gotów by w razie czego zareagować.
Re: Stołówka
Czw Sie 08, 2013 10:25 pm
Źle, źle i jeszcze raz źle. Vernil ponownie wpadł w furie. Nie panował nad sobą. Znów będzie ta dziura w pamięci, która tak go prześladuje. Nie lubi tego uczucia. Wtedy czuje, że zawiódł na całej linii. Był blisko zabójstwa. Uderzył swojego kolegę. O niczym nie wiedział. A wcześniej? Zniszczył kilkanaście manekinów na sali. Przestraszył kadetów, jednego pobił. Na szczęście znalazł się ktoś, kto powstrzymał ten szaleńczy napad złości. Teraz chciał szarżować na panią zza lady. Nie było źle… Było jeszcze gorzej.
Pojawił się w sali. Nie był kadetem. Był Nashi. Był osobą, która mimo to, że jest młoda, osiągnęła stadium Super Saiyanina. Przezwyciężył lodową planetę Iceberg. Wracając osiągnął jeszcze wyższe stadium złotowłosej przemiany. Był silny. Oczywiście, na planecie byli osobnicy, którzy mieli go dosłownie na jeden cios. Obecnie na stołówce był najsilniejszą osobą. Na szczęście zainteresował się losem rozwścieczonego Brązowookiego i zainterweniował. W mgnieniu oka znalazł się za Halfem. Obezwładnił go. Wykręcił mu ramię. Ki-sword prysł jak płomień świecy na wietrze. Złość ponownie zawrzała. Aura zwiększyła się. Wyzwolił niespotykane zasoby energii, co to dało? Absolutnie nic. Saiyan wymamrotał coś pod nosem. Vernil owładnięty swoją złością nie zrozumiał ani jednego słowa. Cały czas szarpał się. Wierzgał nogami. Wydawał z siebie dziwne dźwięki. Podobne do tych, jakie wydają zirytowane zwierzęta, gdy ktoś wchodzi na ich teren. To nic nie dawało. Przeciwnik wyraźnie był silniejszy…
Bez większego problemu wyprowadził furiata na zewnątrz pomieszczenia. To tędy przed chwilą przechodził brązowooki, napawając się pięknym aromatem wydobywającym się z kuchni. No i jak to się skończyło… Saiyanin popchnął Vernila na ścianę. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Half zmierzył wzrokiem wojownika. Każdy powiedziałby, że nie miał żądnych szans na zwycięstwo. Ale czy go to teraz obchodziło? Za grosz. Zmienił wyraz twarzy. Było na niej widać grymas jeszcze większej złości. Chęć mordu i wzięcia odwetu. Zemsta..
-Kiai..- Zaczął krzyczeć, gdy nagle usłyszał coś. Bardzo wyraźnie i bardzo blisko. W głowie. Chwycił się za skronie. Padł na kolana
-Wypier***** z mojej głowy!- Wykrzyczał głośno. Zaczął miotać się po ziemi. Głos zamilknął. Mówił coś o opanowaniu. Chłopak zatrzymał się. Kucał na ziemi. Otworzył szeroko oczy. Spojrzał na nogi wojownika, który tak bardzo chce mu pomóc. Położył ręce na ziemi. Wykonał obrót całym ciałem, i nogami uderzył w łydki Saiyanina. Jaki był cel? Chciał wziąć odwet za to, że był unieruchomiony. Furia postępowała. Nie myślał racjonalnie. Wstał na równe nogi. Podniósł prawą, dolną kończynę do góry i wbił ją w twarz przeciwnika. Zaraz po tym znów chwycił się za skronie i ukucnął na ziemi…
-Zapanuj? Zapanuj, nad czym? -Powiedział sam do siebie. Pustka. Nic się nie działo. Zupełnie tak samo jak wtedy, gdy Tsuful przejął umysł brązowookiego.
-Chodź tutaj Tsufulu! Nie boję się Ciebie! To ja jestem silniejszy-wykrzyczał w pustkę. Był panem swojego umysłu? Nie! Coś go przejęło. To nie był Tsuful. Tamten od razu przystąpił do walki o dominacje. Tutaj nie ma nic. Dziura.
-Chwila..-Powiedział sam do siebie. Włączył białą aurę. Stworzył w rękach ki-blasty. Wyrzucił je nad siebie. Obserwował ich tor lotu. Nic tu nie ma. Stworzył kolejne i ciskał nimi na wszystkie strony świata także obserwując czy ujawnią mu kogoś, lub coś, co tutaj urzęduje…. Nic. Tylko pustka. Wszystko działało jak Czarna Dziura, która pochłaniała wszelkie czynności, jakie robi teraz ciało chłopaka i nie pozwalała im ujrzeć światła dziennego.
Vernil usiadł na ziemi. Skrzyżował nogi. Dłonie spokojnie położył na nich. Zaczął spokojnie oddychać. Aura zanikła.
-Głosie-powiedział cicho-daj mi radę i moc bym mógł przezwyciężyć to, co się dzieje. Wiem o tym, że coś jest nie tak…-dodał.
OCC:
To co pisane kursywą dzieje się w umyśle Vernila.
Pojawił się w sali. Nie był kadetem. Był Nashi. Był osobą, która mimo to, że jest młoda, osiągnęła stadium Super Saiyanina. Przezwyciężył lodową planetę Iceberg. Wracając osiągnął jeszcze wyższe stadium złotowłosej przemiany. Był silny. Oczywiście, na planecie byli osobnicy, którzy mieli go dosłownie na jeden cios. Obecnie na stołówce był najsilniejszą osobą. Na szczęście zainteresował się losem rozwścieczonego Brązowookiego i zainterweniował. W mgnieniu oka znalazł się za Halfem. Obezwładnił go. Wykręcił mu ramię. Ki-sword prysł jak płomień świecy na wietrze. Złość ponownie zawrzała. Aura zwiększyła się. Wyzwolił niespotykane zasoby energii, co to dało? Absolutnie nic. Saiyan wymamrotał coś pod nosem. Vernil owładnięty swoją złością nie zrozumiał ani jednego słowa. Cały czas szarpał się. Wierzgał nogami. Wydawał z siebie dziwne dźwięki. Podobne do tych, jakie wydają zirytowane zwierzęta, gdy ktoś wchodzi na ich teren. To nic nie dawało. Przeciwnik wyraźnie był silniejszy…
Bez większego problemu wyprowadził furiata na zewnątrz pomieszczenia. To tędy przed chwilą przechodził brązowooki, napawając się pięknym aromatem wydobywającym się z kuchni. No i jak to się skończyło… Saiyanin popchnął Vernila na ścianę. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Half zmierzył wzrokiem wojownika. Każdy powiedziałby, że nie miał żądnych szans na zwycięstwo. Ale czy go to teraz obchodziło? Za grosz. Zmienił wyraz twarzy. Było na niej widać grymas jeszcze większej złości. Chęć mordu i wzięcia odwetu. Zemsta..
-Kiai..- Zaczął krzyczeć, gdy nagle usłyszał coś. Bardzo wyraźnie i bardzo blisko. W głowie. Chwycił się za skronie. Padł na kolana
-Wypier***** z mojej głowy!- Wykrzyczał głośno. Zaczął miotać się po ziemi. Głos zamilknął. Mówił coś o opanowaniu. Chłopak zatrzymał się. Kucał na ziemi. Otworzył szeroko oczy. Spojrzał na nogi wojownika, który tak bardzo chce mu pomóc. Położył ręce na ziemi. Wykonał obrót całym ciałem, i nogami uderzył w łydki Saiyanina. Jaki był cel? Chciał wziąć odwet za to, że był unieruchomiony. Furia postępowała. Nie myślał racjonalnie. Wstał na równe nogi. Podniósł prawą, dolną kończynę do góry i wbił ją w twarz przeciwnika. Zaraz po tym znów chwycił się za skronie i ukucnął na ziemi…
-Zapanuj? Zapanuj, nad czym? -Powiedział sam do siebie. Pustka. Nic się nie działo. Zupełnie tak samo jak wtedy, gdy Tsuful przejął umysł brązowookiego.
-Chodź tutaj Tsufulu! Nie boję się Ciebie! To ja jestem silniejszy-wykrzyczał w pustkę. Był panem swojego umysłu? Nie! Coś go przejęło. To nie był Tsuful. Tamten od razu przystąpił do walki o dominacje. Tutaj nie ma nic. Dziura.
-Chwila..-Powiedział sam do siebie. Włączył białą aurę. Stworzył w rękach ki-blasty. Wyrzucił je nad siebie. Obserwował ich tor lotu. Nic tu nie ma. Stworzył kolejne i ciskał nimi na wszystkie strony świata także obserwując czy ujawnią mu kogoś, lub coś, co tutaj urzęduje…. Nic. Tylko pustka. Wszystko działało jak Czarna Dziura, która pochłaniała wszelkie czynności, jakie robi teraz ciało chłopaka i nie pozwalała im ujrzeć światła dziennego.
Vernil usiadł na ziemi. Skrzyżował nogi. Dłonie spokojnie położył na nich. Zaczął spokojnie oddychać. Aura zanikła.
-Głosie-powiedział cicho-daj mi radę i moc bym mógł przezwyciężyć to, co się dzieje. Wiem o tym, że coś jest nie tak…-dodał.
OCC:
To co pisane kursywą dzieje się w umyśle Vernila.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Pon Sie 12, 2013 5:55 pm
Chłopak rozgrywał teraz w swym umyśle prawdziwą batalię. Można się było tego domyśleć po jego poczynaniach. Niespotykana, nawet jak na przedstawiciela rasy Saiyan, agresja nadal była górą. Szatyn leżał na ziemi trzymając się za skronie. Nagle obrócił się i zaatakował łydki złotowłosego. Nashi spodziewał się, że coś takiego może się wydarzyć. Wyskoczył do góry na około metr by uniknąć ciosu. Z lekkim "tapnięciem" wylądował z powrotem na posadzce. To nie był jedyny atak. Za chwilę był zmuszony uniknąć kopnięcia kierowanego na twarz. Nie sprawiało mu to wielkiego problemu, lecz nie to było ważne. Kadet nie radził sobie z furią, a jego telepatyczna wiadomość chyba nawet pogorszyła stan nerwusa. Nic innego mu jednak nie pozostało. Ponownie skupił się na jego Ki i jeszcze raz "przemówił":
Musiał być zdecydowany, wręcz rozkazywać szatynowi. Inaczej jeszcze długo będzie się z tym męczył.
- Telepatia:
- Co Ty wyprawiasz!? Nie jesteś sobą! Przypomnij sobie jak się nazywasz, kim jesteś. Zajrzyj wgłąb swojej świadomości i spróbuj odnaleźć jakieś wspomnienie. Dalej, zrób to!
Musiał być zdecydowany, wręcz rozkazywać szatynowi. Inaczej jeszcze długo będzie się z tym męczył.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Pon Sie 12, 2013 9:34 pm
Przemierzał szybkim krokiem korytarze. Odznaczał się w tłumie. Większość szła w grupkach, śmiejąc się i gadając. Tylko nieliczni kapitanowie czy weterani chodzili samotnie, lecz najczęściej parami. A Raziel był sam. Samotny kadet nie szukający znajomych czy przyjaciół. Zobojętniały na wszelakie bodźce. Odgrodzony lodowym murem. Jednak na murze zaczynały się pojawiać pęknięcia. Na razie minimalne, których szatyn nie zauważał, lecz były. I było ich coraz więcej. Niektóre mniejsze, inne większe. Jednak najbardziej niepokojąca była ta, którą mógł określić jednym słowem. Vivian. W tej dziewczynie było coś niepokojącego. Młody Saiyanin czuł się przy niej dziwnie. Chciał ją chronić przed wszelkim złem tego świata. Jego serce biło przy niej szybciej. Nerwy miał napięte jak postronki. I czuł żal. Każda blizna na jej ciele. Każdy sinika sprawiały, że czuł, jakby to były jego rany. Między nim, a dziewczyną utworzyła się jakaś dziwaczna więź. A wszystko to po ataku Tsufiula, na ciało i umysł chłopaka. Czy ta fioletowa maź uaktywniła coś w Saiyaninie? Nie wiedział tego. Ale musiał porozmawiać sobie z tą kadetką i wszystko wyjaśnić. Przecież jest ona dla niego nikim. Prawie obcą personą. Na pewno nic do niej nie czuje. To wszystko to tylko zmęczenie. Lecz na niekorzyść szmaragdowookiego nie było to nic.
Chłopak wszedł do Stołówki i otworzył oczy ze zdumienia. Prawie wszystkie krzesła były porozrzucane. Jeden ze stołów przerżnięty na stół. A w samej stołówce były pustki. Jedynymi osobami w tym pomieszczeniu byli teraz Raziel, kilku kapitanów i panie nakładające jedzenie. Nie musząc stać w kolejce ruszył w kierunku okienka, gdzie dawano jeść. Nie zastanawiał się nad tym co się tu wydarzyło. W końcu to Vegeta. Tutaj rozróby są na porządku dziennym. Wziął jedną z tacek nie leżących na podłodze i powoli podszedł do otyłej kobiety, która wyglądał jakby była w wielkim szoku.
-Ekhm. - odchrząknał chłopak, żeby zwrócić na siebie uwagę baby. - Czy mogę dostać coś do jedzenia?
Wszystko było wypowiedziane spokojnym, lodowato zimny głosem. Czysta obojętność.
Occ:
Regeneracja 10% HP i KI.
Czekam na papu
Chłopak wszedł do Stołówki i otworzył oczy ze zdumienia. Prawie wszystkie krzesła były porozrzucane. Jeden ze stołów przerżnięty na stół. A w samej stołówce były pustki. Jedynymi osobami w tym pomieszczeniu byli teraz Raziel, kilku kapitanów i panie nakładające jedzenie. Nie musząc stać w kolejce ruszył w kierunku okienka, gdzie dawano jeść. Nie zastanawiał się nad tym co się tu wydarzyło. W końcu to Vegeta. Tutaj rozróby są na porządku dziennym. Wziął jedną z tacek nie leżących na podłodze i powoli podszedł do otyłej kobiety, która wyglądał jakby była w wielkim szoku.
-Ekhm. - odchrząknał chłopak, żeby zwrócić na siebie uwagę baby. - Czy mogę dostać coś do jedzenia?
Wszystko było wypowiedziane spokojnym, lodowato zimny głosem. Czysta obojętność.
Occ:
Regeneracja 10% HP i KI.
Czekam na papu
Re: Stołówka
Wto Sie 13, 2013 9:50 pm
Cisza. Bardzo długa. Ani dźwięku. Szum wiatru? Nie... Chłopak siedział jak zahipnotyzowany. Czekał na jakiś znak, na jakąś pomoc. Każda sekunda wydawała się minutą. Minuta godziną... Brązwłosy czekał jak na skazanie. Nie działo się nic.
Furiat cały czas siedział na ziemi. Plecami opierał się o ścianę. Jego słonie przyłożone były do skroni. Zsunęły się na uszy. Chciał zagłuszyć to, co się stało. To, że słyszał jakiś dziwny głos. Nie radził sobie z tym, co dzieje się dokoła. Chciał zaatakować, baa. Żeby to raz. Dwa ciosy. Nashi okazał się jednak zbyt szybki. Zgrabnie ominął pierwszy cios wyskakując w górę. Drugi atak także nie był dla niego problemem. Jeszcze nigdy nie walczył z kimś takim. Jego ojciec był silnym wojownikiem, nie raz udowadniał to Vernilowi, jednakowoż, ani razu nie uwolnił przy nim całej swojej energii. Teraz siedział. Uwalniał ze swego ciała coraz większe zapasy energii. Chociaż… chwila. Była jedna osoba, która była silniejsza o Nashi, który stoi teraz przed Vernilem. Walka z nim toczyła się w koszarach. Chociaż nie wiadomo czy można nazwać to walką. Brązowooki zadał jeden cios. Natomiast Czerwonowłosy brodaty Trener z koszar, kilkoma celnymi ciosami posłał chłopaka na łopatki… To wspomnienie nie należy do najlepszych…
Jego mięśnie się napięły. Wyprostował ręce i nogi. Dolne kończyny uderzyły Hazarda w stopy. Dłonie natomiast wbiły się w posadzkę powodując pękanie płytek oraz solidne wgniecenie. Aura znów się zwiększyła. Podmuch jak przy kiai-ho. Kadeta powaliłby na ziemię. Na Nashi nie zrobił żadnego wrażenia. Przez kilka, może kilkanaście sekund leżał tak. Jego źrenice poleciały nieco do góry. Z perspektywy Hazarda wyglądało to jakby, miał samo białko. Po chwili aura zmniejszyła się. Tęczówki wróciły na swoje miejsce. Chłopak zdawał się być spokojny. Poświata jednak cały czas była czerwona. Podkurczył nogi. Rękami odbił się od ziemi. Pomagają sobie techniką Bukujutsu, sprowadził swoje ciało do pozycji pionowej. Był poważny. Zazwyczaj na jego twarzy był uśmiech. Teraz? Rządza mordu i zniszczenia. Spojrzał na twarz Hazarda. Jego twarz momentalnie się zmieniła. Skupił się na czymś. Po chwili ciało Vernila bezwładnie upadło. Gdy leżał na ziemi, znów chwycił się za skronie i ustawił w pozycji embrionalnej.
-Co ja wyprawiam? Jestem w stołówce. Długa kolejka. Jak to nie jestem sobą? Jestem Vernil. -mówił sam do siebie, a właściwie odpowiadał na pytania tajemniczego głosu. Po tym zamilkł. Chwila przerwy na przemyślenia. Szukał. Tak jak mówił głos. Wgłębi swojego umysłu… Wspomnienia? Tak bardzo chciał je gdzieś odnaleźć, ale panowała pustka. Tak jak przy Tsufulu. Normalnie umysł jest pełen marzeń, ciekawych chwil, rozmyśleń. Nie tutaj. Rzucał ki-blasty. Te rozświetliły na moment tę nieprzebytą przestrzeń. Nic tutaj nie było.
- Ale jak mam to zrobić? -zapytał sam siebie. Zamknął oczy. Jego oczom ukazał się obraz.
- Drzwi... Wyjście... Duży plac. A to ? - skomentował nieco zdziwiony. Obraz zaczął się poruszać. Przeistoczył się w swoisty, bardzo realistyczny film. Był obserwatorem. Zobaczył przed sobą brązowookiego długowłosego chłopaka. Leciał z włączoną biała aurą. Za nim barczysty oraz umięśniony wojownik bez włosów. Bez włączonej Aury, gonił Brązowookiego.
- Już pamiętam! To było tego dnia jak poszedłem spotkać się z tatą. To było ciekawe. Trener kazał mi iść się z kimś spotkać. Byłem zmartwiony, że czeka mnie jakaś kara. A tutaj wesoła niespodzianka. Później ten łysol… Wtedy byłem słaby... To znaczy bardziej niż teraz. -powiedział sam do siebie. Po chwili zobaczył cios w łysego wojownika.
- Ojej -skomentował krótko – Ja dokonałem czegoś takiego? -dodał po chwili. Zaraz po tym stop. Akcja jakby się zatrzymała. Spojrzał nieco bardziej w prawo. Na plac powoli, szedł Czarnowłosy wojownik. Miał na sobie zbroję o szerokich naramiennikach. Marzenie Vernila.
- TATA? Taaak! Już pamiętam, byłem w tarapatach i wtedy ojciec pomógł mi i pokonał tego wojownika…
Furiat miotał się po ziemi. Plecami dwukrotnie uderzył o ścianę. Nie panował nad sobą. Aura eksplodowała.
-WRAAAAAA-wydarł się chłopak. Echo niosło się w obie strony. Ludzie w stołówce krzyk słyszeli wręcz idealnie.
OCC:
To co kursywą dzieje się w umyśle Vernila.
Początek treningu.
Furiat cały czas siedział na ziemi. Plecami opierał się o ścianę. Jego słonie przyłożone były do skroni. Zsunęły się na uszy. Chciał zagłuszyć to, co się stało. To, że słyszał jakiś dziwny głos. Nie radził sobie z tym, co dzieje się dokoła. Chciał zaatakować, baa. Żeby to raz. Dwa ciosy. Nashi okazał się jednak zbyt szybki. Zgrabnie ominął pierwszy cios wyskakując w górę. Drugi atak także nie był dla niego problemem. Jeszcze nigdy nie walczył z kimś takim. Jego ojciec był silnym wojownikiem, nie raz udowadniał to Vernilowi, jednakowoż, ani razu nie uwolnił przy nim całej swojej energii. Teraz siedział. Uwalniał ze swego ciała coraz większe zapasy energii. Chociaż… chwila. Była jedna osoba, która była silniejsza o Nashi, który stoi teraz przed Vernilem. Walka z nim toczyła się w koszarach. Chociaż nie wiadomo czy można nazwać to walką. Brązowooki zadał jeden cios. Natomiast Czerwonowłosy brodaty Trener z koszar, kilkoma celnymi ciosami posłał chłopaka na łopatki… To wspomnienie nie należy do najlepszych…
Jego mięśnie się napięły. Wyprostował ręce i nogi. Dolne kończyny uderzyły Hazarda w stopy. Dłonie natomiast wbiły się w posadzkę powodując pękanie płytek oraz solidne wgniecenie. Aura znów się zwiększyła. Podmuch jak przy kiai-ho. Kadeta powaliłby na ziemię. Na Nashi nie zrobił żadnego wrażenia. Przez kilka, może kilkanaście sekund leżał tak. Jego źrenice poleciały nieco do góry. Z perspektywy Hazarda wyglądało to jakby, miał samo białko. Po chwili aura zmniejszyła się. Tęczówki wróciły na swoje miejsce. Chłopak zdawał się być spokojny. Poświata jednak cały czas była czerwona. Podkurczył nogi. Rękami odbił się od ziemi. Pomagają sobie techniką Bukujutsu, sprowadził swoje ciało do pozycji pionowej. Był poważny. Zazwyczaj na jego twarzy był uśmiech. Teraz? Rządza mordu i zniszczenia. Spojrzał na twarz Hazarda. Jego twarz momentalnie się zmieniła. Skupił się na czymś. Po chwili ciało Vernila bezwładnie upadło. Gdy leżał na ziemi, znów chwycił się za skronie i ustawił w pozycji embrionalnej.
-Co ja wyprawiam? Jestem w stołówce. Długa kolejka. Jak to nie jestem sobą? Jestem Vernil. -mówił sam do siebie, a właściwie odpowiadał na pytania tajemniczego głosu. Po tym zamilkł. Chwila przerwy na przemyślenia. Szukał. Tak jak mówił głos. Wgłębi swojego umysłu… Wspomnienia? Tak bardzo chciał je gdzieś odnaleźć, ale panowała pustka. Tak jak przy Tsufulu. Normalnie umysł jest pełen marzeń, ciekawych chwil, rozmyśleń. Nie tutaj. Rzucał ki-blasty. Te rozświetliły na moment tę nieprzebytą przestrzeń. Nic tutaj nie było.
- Ale jak mam to zrobić? -zapytał sam siebie. Zamknął oczy. Jego oczom ukazał się obraz.
- Drzwi... Wyjście... Duży plac. A to ? - skomentował nieco zdziwiony. Obraz zaczął się poruszać. Przeistoczył się w swoisty, bardzo realistyczny film. Był obserwatorem. Zobaczył przed sobą brązowookiego długowłosego chłopaka. Leciał z włączoną biała aurą. Za nim barczysty oraz umięśniony wojownik bez włosów. Bez włączonej Aury, gonił Brązowookiego.
- Już pamiętam! To było tego dnia jak poszedłem spotkać się z tatą. To było ciekawe. Trener kazał mi iść się z kimś spotkać. Byłem zmartwiony, że czeka mnie jakaś kara. A tutaj wesoła niespodzianka. Później ten łysol… Wtedy byłem słaby... To znaczy bardziej niż teraz. -powiedział sam do siebie. Po chwili zobaczył cios w łysego wojownika.
- Ojej -skomentował krótko – Ja dokonałem czegoś takiego? -dodał po chwili. Zaraz po tym stop. Akcja jakby się zatrzymała. Spojrzał nieco bardziej w prawo. Na plac powoli, szedł Czarnowłosy wojownik. Miał na sobie zbroję o szerokich naramiennikach. Marzenie Vernila.
- TATA? Taaak! Już pamiętam, byłem w tarapatach i wtedy ojciec pomógł mi i pokonał tego wojownika…
Furiat miotał się po ziemi. Plecami dwukrotnie uderzył o ścianę. Nie panował nad sobą. Aura eksplodowała.
-WRAAAAAA-wydarł się chłopak. Echo niosło się w obie strony. Ludzie w stołówce krzyk słyszeli wręcz idealnie.
OCC:
To co kursywą dzieje się w umyśle Vernila.
Początek treningu.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Pią Sie 16, 2013 7:43 pm
Okres czekania dłużył się Saiyaninowi niemiłosiernie. Wyglądało to jakby ta baba wydająca żarcie zupełnie się odłączyła, a jej dusza poleciała zabawiać się z aniołkami w niebie. „Niech jeszcze wbije tu koszarowy i zacznie tańczyć. Wtedy będziemy mieli szczyt.” pomyślał cynicznie chłopak. Nie znosił jak ktoś nie reagował na jego słowa. Jednak w przeciwieństwie do co poniektórych członków swej rasy umiał zachować kontrolę. Pierwszym z brzegu przykładem mógłby być osobnik, który zdemolował stołówkę. Pewnie dostał napadu szału bo nie nałożono mu takiego jedzenia jakie chciał. A może dostał za mało ziemniaczków. Albo kotlet był źle wypieczony. Wszystko i tak sprowadza się do jednego. Saiyanie to rasa wiecznie wkurwionych małp, którym lepiej schodzić z drogi. Na dodatek ich wiecznie wrząca krew sprawia, że ich poziom mocy stale rośnie. Z treningu na trening stają się coraz bardziej potężni i zabójczy. Po kilku miesiącach w Akademii nawet najsłabszy kadet jest dość silny by zabić bez wysiłku kilku cywili. Jednak nad wszystkim władzę sprawują trenerzy, których najniższa ranga to weteran. Ich potęga jest tak wielka, że mogliby zmieść całą Akademię i połowę Vegety w ułamku chwili. Gdyby cała Elita wojowników czyli Weterani i Kapitanowie zechcieliby zdradzić Króla, bez problemów dali by sobie radę z armią. Dlatego też mają takie dobre warunki. Im większą masz siłę na Vegecie tym bardziej Cię szanują, a co za tym idzie lepsze życie. Kapitanami nikt nie pomiata. Nikt nie każe im sprzątać kibli. Nikt ich nie tłucze, za byle co. To oni tłuką. Oni każą. Oni karają. Jednak nauczają też przyszłe pokolenia. Kolejne szeregi kadetów. Z setki śmieci przeżyje połowa. Lecz co najwyżej piątka zdobędzie rangę weterana, bądź kapitana. Dlatego też trzeba trenować. Zdobywać moc i rangi. Przestać być śmieciem, a stać się kimś ważnym. Kimś z kimś się liczą. Kimś na kogo nie będą patrzyli z góry z pogardą. Będą się na niego patrzyli z szacunkiem i strachem w oczach. Jego imię będzie znaczyło więcej niż nazwisko. Przewyższy nawet swoich rodziców.
Czekał i czekał, a kobieta nie odpowiadała. Już miał ochotę strzelić tacką, lub krzyknąć do niej by się ocknęła, kiedy usłyszał dziki krzyk pochodzący z korytarza. „A to co znowu? Koszarowy doszedł i ogłasza to całemu światu, czy też może wypuścili jakieś zwierzęta na praktyki dla kadetów.” pomyślał kruczowłosy. Jednak zastanowiło go to. A jeśli miało to pomóc tej zestresowanej kobicie, to mógł nawet zobaczyć kto się drze, jakby z niego skórę pasami darli. Rzucił tackę na ziemię i ruszył do drzwi. Po chwili znajdował się już na korytarzy i szedł w stronę dwójki wojowników, którzy najpewniej byli przyczyną całego zajścia. Kiedy był już od nich kilka metrów westchnął cicho. od razu poznał brązowe włosy Vernila. Z tego co widział jego niedawny towarzysz w boju znowu wpadł w szał. Raziel strzelał, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach wygląd stołówki był jego dziełem. Jednak to druga osoba, która usiłowała pomóc Halfowi przykuła uwagę szmaragdowookiego. Miał złote włosy i złote oczy. Wyglądał jakby przeszedł transformację, jednak młody kadet mógł się mylić. Przecież Vivian i dziewczyna z magazynu też miały blond włosy. Jednak w tym osobniku było coś zupełnie innego niż w tych dwóch dziewczynach. Raziel mógł prawie poczuć moc płynącą z jego ciała. Jednak nie dał tego po sobie poznać. Idealna lodowa maska na twarzy. podszedł powoli i powiedział chłodny tonem do złotowłosego.
- Moim zdaniem gadaniem nic nie wskórasz. Widziałem to już wcześniej, a nawet tego doświadczyłem. W tym stanie się nie myśli. Jedynym celem jest zniszczenie wszystkiego wokół. – powiedział Raziel do wojownika, po czym zwrócił się do Vernila, który był zupełnie nie obecny. – Słuchaj mnie tym imbecylu. Albo natychmiast się uspokoisz, albo taki Ci nakopię do dupska, że rodzona matka Cię nie pozna. Wykopię z Ciebie ten gniew na zawsze. Zrobię to jak nasz ukochany trener z Koszar.
Wszystkie słowa były wypowiedziane zimnym, spokojnym tonem. Nie było w głosie kruczowłosego Saiyanina, ani szczypty gniewu. Zero uczuć. Zero angażowania się. Czyste przekaz i ukazanie dwóch opcji. Po skończonej wypowiedzi Raziel odsunął się i oparł o przeciwległą ścianę. Zielone oczy patrzyły na brązowookiego.
Occ:
Początek treningu.
Regeneracja 10% HP i KI
Czekał i czekał, a kobieta nie odpowiadała. Już miał ochotę strzelić tacką, lub krzyknąć do niej by się ocknęła, kiedy usłyszał dziki krzyk pochodzący z korytarza. „A to co znowu? Koszarowy doszedł i ogłasza to całemu światu, czy też może wypuścili jakieś zwierzęta na praktyki dla kadetów.” pomyślał kruczowłosy. Jednak zastanowiło go to. A jeśli miało to pomóc tej zestresowanej kobicie, to mógł nawet zobaczyć kto się drze, jakby z niego skórę pasami darli. Rzucił tackę na ziemię i ruszył do drzwi. Po chwili znajdował się już na korytarzy i szedł w stronę dwójki wojowników, którzy najpewniej byli przyczyną całego zajścia. Kiedy był już od nich kilka metrów westchnął cicho. od razu poznał brązowe włosy Vernila. Z tego co widział jego niedawny towarzysz w boju znowu wpadł w szał. Raziel strzelał, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach wygląd stołówki był jego dziełem. Jednak to druga osoba, która usiłowała pomóc Halfowi przykuła uwagę szmaragdowookiego. Miał złote włosy i złote oczy. Wyglądał jakby przeszedł transformację, jednak młody kadet mógł się mylić. Przecież Vivian i dziewczyna z magazynu też miały blond włosy. Jednak w tym osobniku było coś zupełnie innego niż w tych dwóch dziewczynach. Raziel mógł prawie poczuć moc płynącą z jego ciała. Jednak nie dał tego po sobie poznać. Idealna lodowa maska na twarzy. podszedł powoli i powiedział chłodny tonem do złotowłosego.
- Moim zdaniem gadaniem nic nie wskórasz. Widziałem to już wcześniej, a nawet tego doświadczyłem. W tym stanie się nie myśli. Jedynym celem jest zniszczenie wszystkiego wokół. – powiedział Raziel do wojownika, po czym zwrócił się do Vernila, który był zupełnie nie obecny. – Słuchaj mnie tym imbecylu. Albo natychmiast się uspokoisz, albo taki Ci nakopię do dupska, że rodzona matka Cię nie pozna. Wykopię z Ciebie ten gniew na zawsze. Zrobię to jak nasz ukochany trener z Koszar.
Wszystkie słowa były wypowiedziane zimnym, spokojnym tonem. Nie było w głosie kruczowłosego Saiyanina, ani szczypty gniewu. Zero uczuć. Zero angażowania się. Czyste przekaz i ukazanie dwóch opcji. Po skończonej wypowiedzi Raziel odsunął się i oparł o przeciwległą ścianę. Zielone oczy patrzyły na brązowookiego.
Occ:
Początek treningu.
Regeneracja 10% HP i KI
- GośćGość
Re: Stołówka
Sob Sie 17, 2013 12:54 am
Krwistooki był niesamowicie głodny, zjadłby nawet kadecią papkę, ale na jego szczęście dostanie coś lepszego. Cóż swoje odrobił i ledwo przeżył więc mu się należy. Reszta kadetów pewnie chce dobre żarcie od zaraz, jakby się uważali za lepszych od innych. A co oni takiego zrobili by zasługiwać na lepsze żarcie? On doskonale wiedział to. W końcu był kadetem. Nic nie wartym śmieciem. Jednakże dzięki bardzo trudnej misji w której ledwo przeżył, jego towarzysz zginął a cały dystrykt został wysadzony w powietrze, zdołał awansować i zdobyć jeszcze większą siłę. Lecz to wciąż mało. Najlepsze jest to, że jego głównym celem nie jest zostanie elitarnym żołnierzem czy nawet kapitanem. O nie. Jego ambicje sięgają dalej. O wiele dalej. Lecz jest lojalny królowi i na razie nie zamierza go zdradzić by osiągnąć swoje ambicje. On nie jest taki. Kto wie. Sam Zell Junior mu się nie naraził więc nie miałby potrzeby go zdradzać. Z resztą nic by mu to nie dało, i nie wiele zdołałby zrobić. Po za tym władca to władca i jeśli nie jest tyranem to obowiązkiem żołnierzy i cywili jest go wspierać a sam Król rządzi dla innych. W końcu saiyanom na tej planecie nie rządzi się źle prawda? Podczas drogi do stołówki zauważył jakiegoś furiata który chyba nie dostał jedzenia które chciał. A to ciekawe. Myślał, że będzie lepszy i dostanie coś innego niż papkę? To rzadko się zdarza. Każdy przechodzi przez tą galaretę. Spokojnie przechodził sobie dalej. Zauważył jeszcze innego saiya-jina tym razem czystej krwi choć jego oczy był zielonego koloru. No cóż Altair miał krwiste oczy i wygląd...też bardziej demoniczny, więc wiele osób się go bało. I zbytnio się nie mylili. Olał ich obu i ich sprawy związane zapewne z rozwałkiem pomieszczenia przez brązowowłosego zważywszy na to, że obaj nie byliby w stanie mu zagrozić toteż nie musiał interweniować. Oczywiście nie patrzył na żadnego z wyższością. Nie jest taki. Choć oceniał raczej czy stanowią zagrożenie i czy należy ich "uspokoić". Zapewne to by zaraz zrobił ale dojrzał dobrze znaną mu postać złotowłosego wojownika o złotych oczach. Hazard najwidoczniej starał się uspokajać brązowookiego. W takim razie nie będzie mu przeszkadzał. Nie wiedział tylko czy mądrze robi przebywając bez przerwy w super formie. Co najwyżej przywitał się unosząc rękę w geście powitania, patrząc na swojego znajomego.
-Witaj.
I poszedł dalej. Nadal był głodny. Po chwili przeszedł przez drzwi i wziął tacę. Zauważył tutaj niezły bajzel. Wszędzie stoły był porozrzucane. Tylko u elity i kapitanów się ostały. O, a jednak jest jeszcze jeden wolny stół. Nieźle. Nawet kolejki nie było. Świetnie. Nie będzie długo czekał. Podszedł do lady i spokojnie czekał aż mu ktoś coś nałoży. W końcu po chwili na jego tacy wylądował talerz z ładnie pachnącym i zapewne smakującym, jedzeniem. Nie wiedział kto mu to nałożył, ale nie robiło mu to zbytni różnicy. Podziękował skinieniem głowy i uśmiechem oraz udał się do wolnego miejsca. Ponownie otrzymał szarą breję, mięsko i zieleninę. Nawet nie smakowało wcale tak źle. Można powiedzieć, że był dobre, a na pewno lepsze niż papka. Gdy tylko zjadł jedzenie ze smakiem od razu poczuł przypływ sił. Przyda się, gdyby był zmuszony walczyć. Po zjedzeniu wstał i odniósł tacę, a następnie ruszył ku wyjściu. Ponownie uniósł rękę patrząc na Hazarda i pożegnał się z nim.
-Na razie.
Aczkolwiek pewnie jeszcze się zobaczą. Wkrótce po tym zajściu ruszył do sali treningowej.
OOC:
Stołówka -> Sala Treningowa
Regeneracja = 15% KI
-Witaj.
I poszedł dalej. Nadal był głodny. Po chwili przeszedł przez drzwi i wziął tacę. Zauważył tutaj niezły bajzel. Wszędzie stoły był porozrzucane. Tylko u elity i kapitanów się ostały. O, a jednak jest jeszcze jeden wolny stół. Nieźle. Nawet kolejki nie było. Świetnie. Nie będzie długo czekał. Podszedł do lady i spokojnie czekał aż mu ktoś coś nałoży. W końcu po chwili na jego tacy wylądował talerz z ładnie pachnącym i zapewne smakującym, jedzeniem. Nie wiedział kto mu to nałożył, ale nie robiło mu to zbytni różnicy. Podziękował skinieniem głowy i uśmiechem oraz udał się do wolnego miejsca. Ponownie otrzymał szarą breję, mięsko i zieleninę. Nawet nie smakowało wcale tak źle. Można powiedzieć, że był dobre, a na pewno lepsze niż papka. Gdy tylko zjadł jedzenie ze smakiem od razu poczuł przypływ sił. Przyda się, gdyby był zmuszony walczyć. Po zjedzeniu wstał i odniósł tacę, a następnie ruszył ku wyjściu. Ponownie uniósł rękę patrząc na Hazarda i pożegnał się z nim.
-Na razie.
Aczkolwiek pewnie jeszcze się zobaczą. Wkrótce po tym zajściu ruszył do sali treningowej.
OOC:
Stołówka -> Sala Treningowa
Regeneracja = 15% KI
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Pon Sie 19, 2013 9:33 pm
Sytuacja wcale się nie poprawiła. Pomysł z odnalezieniem w sobie wspomnienia wydawał się złotowłosemu trafiony, problem jednak w tym, iż kadet chyba nie był do tego zdolny. Nastąpił kolejny napad szału. Dłonie szatyna wbiły się w posadzkę, nogi wyprostowały się i trafiły w kostki Hazarda. Ten nie spodziewał się tego ataku i oberwał. Niezbyt mocno, lecz na tyle, żeby na moment stracić równowagę. W tym samym momencie aura furiata zwiększyła się, niemalże powalając Nashi który jeszcze walczył o utrzymanie się na nogach.
- Szlag by to! - zawołał.
Tego już było za wiele. Źrenice nerwusa powędrowały do góry, pozostawiając same białko. Widok niezbyt przyjemny, lecz była to jedna z oznak utraty nad sobą kontroli. Haz zastanawiał się co ma teraz zrobić, gdy nagle wyczuł, że ktoś się zbliża. Znajdowali się na końcu korytarza. Dotychczas każdy kto opuszczał stołówkę szedł w drugą stronę. Ten osobnik jednak postanowił sprawdzić co jest grane. Był na mniejwięcej tym samym poziomie co szatyn. Gdy podszedł bliżej, odezwał się chłodnym głosem. To co powiedział niezbyt przypadło złotowłosemu do gustu. Nawet nie widział twarzy rozmówcy, gdyż cały czas był skupiony na furiacie. Po chwili i nowy podjął próbę uspokojenia go.
- Gadaniem nic nie wskóram, a jednak sam próbujesz tego sposobu - skomentował Nashi ze złośliwym uśmieszkiem.
Był nieco rozdrażniony całą tą sytuacją i szczerze mówiąc obecność tego chłopaka była mu nie na rękę. Łatwiej byłoby mu gdyby się tu nie przypałętał. Teraz w razie czego będzie musiał go osłaniać. Stąd ten niezbyt miły komentarz, na który w normalnych okolicznościach by się nie zdobył. Zrobił krok do przodu i rzekł:
- Pozwól, że sam się tym zajmę. Zostań z tyłu, bo możesz oberwać.
Lecz w momencie w którym to powiedział wpadł mu do głowy niezły pomysł. Kadet otoczony czerwoną aurą właśnie wzniósł się w powietrze. A więc nie ma wyboru, musi go zaatakować, inaczej to nie wypali. Sytuacja jednak znów się zmieniła. Niespodziewanie szatyn opadł bezwładnie na posadzkę i skulił się na niej. To znacząco ułatwi sprawę.
- Uwaga! - ostrzegł nowego, stojącego za nim.
Skumulował Ki, po czym gwałtownie wypchnął ją przed siebie. Potężny podmuch porwał nerwusa na ścianę. Haz tylko na to czekał. Skupił energię w palcach wskazujących obu dłoni, by po chwili wystrzelić w stronę chłopaka 4 złote pierścienie. 2 z nich zacisnęły się na nadgarstkach, kolejne 2 na kostkach, przytwierdzając kadeta do ściany. Był teraz unieruchomiony. Takie rozwiązanie niezbyt przypadło złotowłosemu do gustu, lecz sytuacja go do tego zmusiła. Jedyny plus był taki, że miał okazję wypróbować nową technikę. Wypuścił głośno powietrze i podszedł bliżej, stając metr przed nerwusem. Wpatrywał się w niego uważnie, nie wiedząc co zrobić tym razem. Czy po raz 3 spróbować telepatii, czy może inaczej się do tego zabrać. Obejrzał się za siebie sprawdzając, czy gość ze stołówki nadal tam stoi. Gdy tylko ujrzał jego twarz coś sobie uświadomił. Przeniósł wzrok na szatyna, potem ponownie na szmaragdowookiego. Przecież widział ich dzisiaj jak walczyli w Sali Treningowej z jakimś osiłkiem. A więc ta dwójka musi się znać, może nawet są kolegami. Złotowłosy uśmiechnął się lekko, gdyż wpadło mu do głowy nowe rozwiązanie.
- Hej! - zawołał - możesz tu podejść?
Poczekał chwilę, a gdy szmaragdowooki zbliżył się, zapytał:
- Znacie się dość dobrze? A zresztą nieważne. Stań przed nim.
Nieważne czy są dobrymi kumplami, czy widzieli się raz w życiu. Kluczowy był fakt, iż posiadali wspólne przeżycia. Przy odrobinie szczęścia furiat może powiązać twarz znajomego z tamtą walką i przypomni sobie kim jest.
- Nie obawiaj się, jest unieruchomiony. Nie da rady się uwolnić. Po prostu na niego popatrz, a ja zajmę się resztą.
Złotowłosy odszedł nieco na bok, zamknął oczy i skupił się na Ki kadeta. Po chwili do jego umysłu trafił kolejny komunikat:
- Szlag by to! - zawołał.
Tego już było za wiele. Źrenice nerwusa powędrowały do góry, pozostawiając same białko. Widok niezbyt przyjemny, lecz była to jedna z oznak utraty nad sobą kontroli. Haz zastanawiał się co ma teraz zrobić, gdy nagle wyczuł, że ktoś się zbliża. Znajdowali się na końcu korytarza. Dotychczas każdy kto opuszczał stołówkę szedł w drugą stronę. Ten osobnik jednak postanowił sprawdzić co jest grane. Był na mniejwięcej tym samym poziomie co szatyn. Gdy podszedł bliżej, odezwał się chłodnym głosem. To co powiedział niezbyt przypadło złotowłosemu do gustu. Nawet nie widział twarzy rozmówcy, gdyż cały czas był skupiony na furiacie. Po chwili i nowy podjął próbę uspokojenia go.
- Gadaniem nic nie wskóram, a jednak sam próbujesz tego sposobu - skomentował Nashi ze złośliwym uśmieszkiem.
Był nieco rozdrażniony całą tą sytuacją i szczerze mówiąc obecność tego chłopaka była mu nie na rękę. Łatwiej byłoby mu gdyby się tu nie przypałętał. Teraz w razie czego będzie musiał go osłaniać. Stąd ten niezbyt miły komentarz, na który w normalnych okolicznościach by się nie zdobył. Zrobił krok do przodu i rzekł:
- Pozwól, że sam się tym zajmę. Zostań z tyłu, bo możesz oberwać.
Lecz w momencie w którym to powiedział wpadł mu do głowy niezły pomysł. Kadet otoczony czerwoną aurą właśnie wzniósł się w powietrze. A więc nie ma wyboru, musi go zaatakować, inaczej to nie wypali. Sytuacja jednak znów się zmieniła. Niespodziewanie szatyn opadł bezwładnie na posadzkę i skulił się na niej. To znacząco ułatwi sprawę.
- Uwaga! - ostrzegł nowego, stojącego za nim.
Skumulował Ki, po czym gwałtownie wypchnął ją przed siebie. Potężny podmuch porwał nerwusa na ścianę. Haz tylko na to czekał. Skupił energię w palcach wskazujących obu dłoni, by po chwili wystrzelić w stronę chłopaka 4 złote pierścienie. 2 z nich zacisnęły się na nadgarstkach, kolejne 2 na kostkach, przytwierdzając kadeta do ściany. Był teraz unieruchomiony. Takie rozwiązanie niezbyt przypadło złotowłosemu do gustu, lecz sytuacja go do tego zmusiła. Jedyny plus był taki, że miał okazję wypróbować nową technikę. Wypuścił głośno powietrze i podszedł bliżej, stając metr przed nerwusem. Wpatrywał się w niego uważnie, nie wiedząc co zrobić tym razem. Czy po raz 3 spróbować telepatii, czy może inaczej się do tego zabrać. Obejrzał się za siebie sprawdzając, czy gość ze stołówki nadal tam stoi. Gdy tylko ujrzał jego twarz coś sobie uświadomił. Przeniósł wzrok na szatyna, potem ponownie na szmaragdowookiego. Przecież widział ich dzisiaj jak walczyli w Sali Treningowej z jakimś osiłkiem. A więc ta dwójka musi się znać, może nawet są kolegami. Złotowłosy uśmiechnął się lekko, gdyż wpadło mu do głowy nowe rozwiązanie.
- Hej! - zawołał - możesz tu podejść?
Poczekał chwilę, a gdy szmaragdowooki zbliżył się, zapytał:
- Znacie się dość dobrze? A zresztą nieważne. Stań przed nim.
Nieważne czy są dobrymi kumplami, czy widzieli się raz w życiu. Kluczowy był fakt, iż posiadali wspólne przeżycia. Przy odrobinie szczęścia furiat może powiązać twarz znajomego z tamtą walką i przypomni sobie kim jest.
- Nie obawiaj się, jest unieruchomiony. Nie da rady się uwolnić. Po prostu na niego popatrz, a ja zajmę się resztą.
Złotowłosy odszedł nieco na bok, zamknął oczy i skupił się na Ki kadeta. Po chwili do jego umysłu trafił kolejny komunikat:
- Telepatia:
- Poznajesz go? Nie tak dawno walczyliście razem. Pamiętasz? Przypomnij sobie, co wtedy czułeś? Podekscytowanie? Ból? I jak zakończył się ten pojedynek? Euforia zwycięstwa, czy gorycz porażki?
Re: Stołówka
Sro Sie 21, 2013 9:33 pm
Ktoś przyszedł. Zwabiony krzykiem niepanującego nad sobą furiata. Podszedł. Twarz znajoma. Jeszcze było widać na niej, ślady walk. Nie minęło dużo czasu od starcia w Sali treningowej. Oboje cierpieli od obrażeń. Wojownik coś wymamrotał…
-Chwila. Ja.. -wstrzymał się-znam ten głos-dopowiedział po chwili. Poprzedni obraz prysł jak bańka mydlana, gdy chłopak usłyszał głos Raziela.
-Jak to matka mnie nie pozna? -zapytał sam siebie-sam jej nie znam. Ona mnie pewnie tez nie… -podsumował. Na wzmiankę o trenerze z koszar, chłopak zląkł się niesamowicie. Przed nim pojawił się ”film” w którym pierwszy raz widzi koszarowego. Ten wysyła go do sprzątania jakiś urządzeń sanitarnych. Podczas kolejnych spotkań nie było lepiej. Ujrzał moment gdy wchodzi do wypełnionych po brzegi koszar.
-To było przed Tsufulem -skomentował.
Ciało zaczęło drżeć. Wyglądało, jakby było porażane prądem. Po chwili to wszystko ustało. Chłopak wstał. Cofnął rękę i uderzył Raziela w brzuch. Dokładnie tak samo jak zrobił to w formie kary, za wtrącanie się do walki. To samo miejsce. Ta sama siła i szybkość pięści. Identyczne uderzenie. Zaraz po tym chciał doskoczyć do twarzy przeciwnika… Nie udało się to. Został przygwożdżany do ściany za pomocą jakiś dziwnych obręczy zbudowanych z Ki. Pierwszy raz się z czymś takim spotkał. Pierwszy raz spotkał się z czymś co tak go ubezwłasnowolniło. Miało to jednak swoje plusy. Ciało nie ruszało się na lewo i prawo. Nie mogło. Cała siła przeniosła się do umysłu. Przed bezwładnym ciałem Brązowookiego stał Raziel. Nashi znów skupił się…
-Jego. .-zamyślił się -t…tak! To Raziel! Także został opanowany przez Tsufula… Później leżeliśmy w jednej Sali w szpitalu. Walczyliśmy razem ? -chłopak przestał komentować. Głos który do niego docierał nagle zamilkł. Zastygł. Tak jakby chciał pozwolić na chwile refleksji. Chłopak opuścił głowę. Otworzył oczy. Nie wiedział do końca co się działo. Pamięta twarz przeciwnika. Pamięta jak leciał z nim na łeb, na szyję, do skrzydła szpitalnego. Tam toczyła się prawdziwa walka. Co wtedy czuł… Wtedy w szpitalu czy wcześniej? Bezpośrednio przed walką? Wtedy na pewno podekscytowanie i chęć wygrania fantów. Podczas walki? Z początku determinację. Później? Dziura. Czarna plama na kartach przeszłości. Po walce? Ulga. Gdy zobaczył ciało czarnowłosego wojownika w napierśniku? Strach. Lęk przed tym że mógł zabić.
-CO SIĘ STAŁO POMIĘDZY!! -wykrzyczał w niebogłosy. Był zły na siebie, przez to, że nie wiedział co się działo. Wstał, zaczął nerwowo chodzić, po nieprzebytej przestrzeni.
-Spokojnie. Chłopie ułóż to sobie w głowie. To na pewno gra na uczuciach. Może nerwy mi puściły? Ale do takiego stopnia by, nie wiedzieć so się robiło? -mówił sam do siebie. Chodził coraz szybciej. Jego ciało zaczęła otaczać białą aura. Robił się coraz bardziej zły. Ponownie usiadł. Z jego ciała zaczęła wydobywać się czerwona energia. Wyglądało jakby wręcz parowała z jego organizmu.
-Co się działo później? Poszedłem po jedzenie. Hipnotyzujący zapach. To pamiętam, a później. Wszyscy przede mną dostawali papkę. Nie chciałem jej dostać! Już raz musiałem to jeść. Paskudztwo.. -tak bardzo chciał się skupić na jednej rzeczy. Niestety nie mógł. Mimowolnie cały czas skupiał się, na tym, że nie pamięta jak toczyła się walka. Jego myśli znów odleciały w inne miejsce.
-Cholera a to? -kolejny film. Rozgorączkowany Brązowowłosy szarżuje i lata dokoła Sali treningowej. Nerwowe uderzenia. Taranowanie innych kadetów. Kolor aury? Biały.
-Szybciej! Szybciej! –skomentował rozgorączkowany furiat. Nie był w stanie tego przyspieszyć widział sekunda po sekundzie co się działo. Jakby był obserwatorem wydarzeń a nie ich wykonawcą. Jego ciało otaczała czerwona aura. Dokładnie tak samo jak teraz. W umyśle. Tak i wtedy w sali treningowej. Zaczął rozwalać sprzęt na Sali. Manekiny, sztangi, ławki. Istna destrukcja.
-CO?! To nie mogę być.. ja? -skomentował. Nie wierzył, że osoba która tak dewastuje sale treningową, to on sam. Wszystko nagle zatrzymało się. Tak jak akcja jego serca. W umyśle znów zapanowała cisza. Nie mógł pogodzić się z tym, że tak czynił. Temperatura jego ciała zaczęła się obniżać tak samo w umyśle jak i w normalnym świecie…
Jego ciało uspokoiło się. Bezwładnie opadło. Trzymało się tylko na obręczach z Ki stworzonych przez Złotowłosego wojownika. Oczy wróciły do normy. Niepokojąca była tylko aura. Cały czas była czerwona.
Nowy obraz. Chwilowy. Szybciej niż poprzednio, przemienił się w film. Widział na nim walkę. Swoją i Raziela z Czarnowłosym przeciwnikiem. Jego serce znów zaczęło bić w standardowym rytmie. Z każdą sekundą szybkość skurczów i rozkurczów zwiększała się. Strach? Stres? Zdenerwowanie? Pewnie każde z tych uczuć miało na to wpływ.
-Too.. jaaa… -skomentował. Zobaczył jak trzyma przeciwnika za szyje. W drugiej tworzy miecz. Taki sam jak Raziel.
Jego ciało zaczęło się naprężać. Mięśnie zaczęły robić się większe. Aura znów wybuchła.
-Jak to możliwe że robiłem to wszystko wbrew swojej woli ? –zaczął szybko oddychać. Tętno wzrosło jeszcze bardziej. Zaczął na lewo i prawo ciskać ki-blastami by odreagować. Powoli przechodziło… Tylko w umyśle. Zaczął godzić się z tym jak w furii zachowuje się jego ciało… Ciało…
-KIAI-HO! -wykrzyczał Vernil. Odepchnął od siebie Hazarda i Raziela. Cel był jednak inny. Chciał aby twardsze niż stal obręcze, zwolniły go ze swoich makabrycznych uścisków. Nie udało się.
Wszystko zaczęło wracać do normy. Nieprzebyta czarna przestrzeń zaczęła przybierać byłego blasku. Najwidoczniej chciała coś przekazać Vernilowi. Dopięła swego. Z drobną pomocą Raziela i nieznanego z imienia i nazwisko wojownika o złotych włosach. W umyśle zapanował spokój.
Czerwona aura zaczęła zanikać. Zmieniła się. Eksplozja. Co prawda od poprzedniej minęło kilka sekund. Ta jednak była większa. Jego ki wzrosło do niewyobrażanych rozmiarów. Jeśli ktoś w pobliżu miał scouter to, maszynka musiała wariować. Jego włosy zaczęły podnosić się w górę. Aura zaczęła robić się złota. Ciało wbiło się w ziemię powodując pękanie płytek. Ściana za nim. Na niej z kolei powstało wielkie wgniecenie. Osiągnął cel. Obręcze pękły, gdy ruszył swoimi rękami. Włosy przybrały koloru aury. Opierały się grawitacji. Stały pionowo w górę. W jego oczach nie widniała furia, która przed chwilą panowała nad jego ciałem. Mimo to, nadal nie okiełznał swojego organizmu. Cofnął rękę w tył. W ułamku sekundy uderzył Raziela w klatkę piersiową i posłał go na matę. Zaraz po tym, kopnął Hazarda w kolano. Chwycił się za głowę. Zrobił krok w tył. Włosy opadły. Aura zniknęła. Był zdziwiony. Rozglądał się dokoła. Spojrzał na złotowłosego. Potem na leżącego Raziela. Podrapał się w tył głowy.
-Co się stało? –zapytał niskim tonem głosu. Nawet nie miał pomysłu na to co mogło się stać…
OCC:
CHAOS! PRELUDE OF THE SUPER SAIYAN!
Koniec treningu.
To co kursywą dzieje się w myślach Vernila.
-Chwila. Ja.. -wstrzymał się-znam ten głos-dopowiedział po chwili. Poprzedni obraz prysł jak bańka mydlana, gdy chłopak usłyszał głos Raziela.
-Jak to matka mnie nie pozna? -zapytał sam siebie-sam jej nie znam. Ona mnie pewnie tez nie… -podsumował. Na wzmiankę o trenerze z koszar, chłopak zląkł się niesamowicie. Przed nim pojawił się ”film” w którym pierwszy raz widzi koszarowego. Ten wysyła go do sprzątania jakiś urządzeń sanitarnych. Podczas kolejnych spotkań nie było lepiej. Ujrzał moment gdy wchodzi do wypełnionych po brzegi koszar.
-To było przed Tsufulem -skomentował.
Ciało zaczęło drżeć. Wyglądało, jakby było porażane prądem. Po chwili to wszystko ustało. Chłopak wstał. Cofnął rękę i uderzył Raziela w brzuch. Dokładnie tak samo jak zrobił to w formie kary, za wtrącanie się do walki. To samo miejsce. Ta sama siła i szybkość pięści. Identyczne uderzenie. Zaraz po tym chciał doskoczyć do twarzy przeciwnika… Nie udało się to. Został przygwożdżany do ściany za pomocą jakiś dziwnych obręczy zbudowanych z Ki. Pierwszy raz się z czymś takim spotkał. Pierwszy raz spotkał się z czymś co tak go ubezwłasnowolniło. Miało to jednak swoje plusy. Ciało nie ruszało się na lewo i prawo. Nie mogło. Cała siła przeniosła się do umysłu. Przed bezwładnym ciałem Brązowookiego stał Raziel. Nashi znów skupił się…
-Jego. .-zamyślił się -t…tak! To Raziel! Także został opanowany przez Tsufula… Później leżeliśmy w jednej Sali w szpitalu. Walczyliśmy razem ? -chłopak przestał komentować. Głos który do niego docierał nagle zamilkł. Zastygł. Tak jakby chciał pozwolić na chwile refleksji. Chłopak opuścił głowę. Otworzył oczy. Nie wiedział do końca co się działo. Pamięta twarz przeciwnika. Pamięta jak leciał z nim na łeb, na szyję, do skrzydła szpitalnego. Tam toczyła się prawdziwa walka. Co wtedy czuł… Wtedy w szpitalu czy wcześniej? Bezpośrednio przed walką? Wtedy na pewno podekscytowanie i chęć wygrania fantów. Podczas walki? Z początku determinację. Później? Dziura. Czarna plama na kartach przeszłości. Po walce? Ulga. Gdy zobaczył ciało czarnowłosego wojownika w napierśniku? Strach. Lęk przed tym że mógł zabić.
-CO SIĘ STAŁO POMIĘDZY!! -wykrzyczał w niebogłosy. Był zły na siebie, przez to, że nie wiedział co się działo. Wstał, zaczął nerwowo chodzić, po nieprzebytej przestrzeni.
-Spokojnie. Chłopie ułóż to sobie w głowie. To na pewno gra na uczuciach. Może nerwy mi puściły? Ale do takiego stopnia by, nie wiedzieć so się robiło? -mówił sam do siebie. Chodził coraz szybciej. Jego ciało zaczęła otaczać białą aura. Robił się coraz bardziej zły. Ponownie usiadł. Z jego ciała zaczęła wydobywać się czerwona energia. Wyglądało jakby wręcz parowała z jego organizmu.
-Co się działo później? Poszedłem po jedzenie. Hipnotyzujący zapach. To pamiętam, a później. Wszyscy przede mną dostawali papkę. Nie chciałem jej dostać! Już raz musiałem to jeść. Paskudztwo.. -tak bardzo chciał się skupić na jednej rzeczy. Niestety nie mógł. Mimowolnie cały czas skupiał się, na tym, że nie pamięta jak toczyła się walka. Jego myśli znów odleciały w inne miejsce.
-Cholera a to? -kolejny film. Rozgorączkowany Brązowowłosy szarżuje i lata dokoła Sali treningowej. Nerwowe uderzenia. Taranowanie innych kadetów. Kolor aury? Biały.
-Szybciej! Szybciej! –skomentował rozgorączkowany furiat. Nie był w stanie tego przyspieszyć widział sekunda po sekundzie co się działo. Jakby był obserwatorem wydarzeń a nie ich wykonawcą. Jego ciało otaczała czerwona aura. Dokładnie tak samo jak teraz. W umyśle. Tak i wtedy w sali treningowej. Zaczął rozwalać sprzęt na Sali. Manekiny, sztangi, ławki. Istna destrukcja.
-CO?! To nie mogę być.. ja? -skomentował. Nie wierzył, że osoba która tak dewastuje sale treningową, to on sam. Wszystko nagle zatrzymało się. Tak jak akcja jego serca. W umyśle znów zapanowała cisza. Nie mógł pogodzić się z tym, że tak czynił. Temperatura jego ciała zaczęła się obniżać tak samo w umyśle jak i w normalnym świecie…
Jego ciało uspokoiło się. Bezwładnie opadło. Trzymało się tylko na obręczach z Ki stworzonych przez Złotowłosego wojownika. Oczy wróciły do normy. Niepokojąca była tylko aura. Cały czas była czerwona.
Nowy obraz. Chwilowy. Szybciej niż poprzednio, przemienił się w film. Widział na nim walkę. Swoją i Raziela z Czarnowłosym przeciwnikiem. Jego serce znów zaczęło bić w standardowym rytmie. Z każdą sekundą szybkość skurczów i rozkurczów zwiększała się. Strach? Stres? Zdenerwowanie? Pewnie każde z tych uczuć miało na to wpływ.
-Too.. jaaa… -skomentował. Zobaczył jak trzyma przeciwnika za szyje. W drugiej tworzy miecz. Taki sam jak Raziel.
Jego ciało zaczęło się naprężać. Mięśnie zaczęły robić się większe. Aura znów wybuchła.
-Jak to możliwe że robiłem to wszystko wbrew swojej woli ? –zaczął szybko oddychać. Tętno wzrosło jeszcze bardziej. Zaczął na lewo i prawo ciskać ki-blastami by odreagować. Powoli przechodziło… Tylko w umyśle. Zaczął godzić się z tym jak w furii zachowuje się jego ciało… Ciało…
-KIAI-HO! -wykrzyczał Vernil. Odepchnął od siebie Hazarda i Raziela. Cel był jednak inny. Chciał aby twardsze niż stal obręcze, zwolniły go ze swoich makabrycznych uścisków. Nie udało się.
Wszystko zaczęło wracać do normy. Nieprzebyta czarna przestrzeń zaczęła przybierać byłego blasku. Najwidoczniej chciała coś przekazać Vernilowi. Dopięła swego. Z drobną pomocą Raziela i nieznanego z imienia i nazwisko wojownika o złotych włosach. W umyśle zapanował spokój.
Czerwona aura zaczęła zanikać. Zmieniła się. Eksplozja. Co prawda od poprzedniej minęło kilka sekund. Ta jednak była większa. Jego ki wzrosło do niewyobrażanych rozmiarów. Jeśli ktoś w pobliżu miał scouter to, maszynka musiała wariować. Jego włosy zaczęły podnosić się w górę. Aura zaczęła robić się złota. Ciało wbiło się w ziemię powodując pękanie płytek. Ściana za nim. Na niej z kolei powstało wielkie wgniecenie. Osiągnął cel. Obręcze pękły, gdy ruszył swoimi rękami. Włosy przybrały koloru aury. Opierały się grawitacji. Stały pionowo w górę. W jego oczach nie widniała furia, która przed chwilą panowała nad jego ciałem. Mimo to, nadal nie okiełznał swojego organizmu. Cofnął rękę w tył. W ułamku sekundy uderzył Raziela w klatkę piersiową i posłał go na matę. Zaraz po tym, kopnął Hazarda w kolano. Chwycił się za głowę. Zrobił krok w tył. Włosy opadły. Aura zniknęła. Był zdziwiony. Rozglądał się dokoła. Spojrzał na złotowłosego. Potem na leżącego Raziela. Podrapał się w tył głowy.
-Co się stało? –zapytał niskim tonem głosu. Nawet nie miał pomysłu na to co mogło się stać…
OCC:
CHAOS! PRELUDE OF THE SUPER SAIYAN!
Koniec treningu.
To co kursywą dzieje się w myślach Vernila.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Pią Sie 23, 2013 6:47 pm
Słowa. Wieczne słowa. Słowa i rozkazy. Zrób to, zrób tamto. Walcz. Salutuj i szczerz się do durnych mięśniaków. Zdychaj za tą pieprzoną planetę takie wartości wpajali kadetom. Słuchaj i trenuj. trenuj i walcz. Walcz i zdychaj. A to wszystko z pieśnią pochwalną na cześć króla. Tak właśnie wyglądało życie Saiyan.
Raziel obserwował jak pięść Vernila zmierza ku niemu. jednak nie doszła do celu. Złotowłosy wojownik zatrzymał ją w mgnieniu oka. Równie szybko unieruchomił furiata. Złote bransolety skutecznie przyszpiliły Vernila do ściany. Przy okazji Raziel usłyszał kąśliwą uwagę ze strony wojownika. Jednak zupełnie ją zignorował. Chłód i dystans. to właśnie przejawiało się w głównej mierze w postawie zielonookiego Saiyanina. Wolnym krokiem podszedł do skrepowanego brązowowłosego.
- Znam go na tyle ile muszę. – powiedział Raziel, zimnym prawie wypranym z emocji tonem. jednak słuchał poleceń Złotookiego i stanął naprzeciwko Vernila. Patrzył prosto w jego oczy. Zieleń walczyła z brązem. Chłodna aura przeciwko krwawej aurze. Kruczowłosy patrzył na Vernila i myślał nad samym sobą. Co sprawiło, ze różni się tak od Saiyan. Czy to może strata matki w tak wczesnym wieku. Wieczne ćwiczenia. Brak wiary w bezinteresowność. Możliwe, że wszystko po trochu. A przecież nic nie zapowiadało tego kim się stanie młodzieniec. Na początku był słodkim dzieckiem. Wiecznie uśmiechniętym. Podobno odkąd się urodził uwielbiał bawić się swoim ogonkiem. Zasypiał nawet z nim w buźce. Tak mu minęło kilka lat. Jego matka zdążyła się pochwalić synkiem wszystkim koleżankom oraz nawet w Akademii. Ojciec mówił, że uczucia jakie wzbudzał były skrajne. Niektórzy się nim zachwycali, a inni go nie lubili. No może miał na to wpływ, że próbował ugryźć jednego z Weteranów w ogon. Zapisać na przyszłość. Saiyanie nie lubią jak niemowlaki gryzą ich ogony. Potem nastało kilka lat spokoju. Rodzice jeździli na misję, ale tak, że zawsze jedno z nich było w domu. Virtian i Aryenne mieli swoje własne odziały. Matka chłopaka dowodziła większą grupą. Drużyna ojca młodzieńca była bardziej elitarna. Ciężko było się do niej dostać. To była sama śmietanka wojowników, których ojciec obserwował długi czas. Sam Raziel nawet został zabrany na ćwiczenia. Wtedy tego nie rozumiał, ale miał szansę widzieć jednych z najlepszych żołnierzy Vegety. Może niektórzy jeszcze żyją. Lecz szansa na to jest mała. Jednak pomimo swej elitarności, oddział Aryenne był o wiele ciekawszy dla ciemnowłosego dziecka. Była większa, ale też bardziej młodsza. Jej główny trzon stanowili Nashi oraz kadeci. Po za jego matką i kilkoma Saiyanami w randze Natto nie było nikogo kto mógłby kontrolować tą radosną hałastrę nazywaną wojskiem. Oczywiście Aryenne jako Kiui miała pełną władzę nad swoimi ludźmi. Była twarda, bezlitosna oraz cholernie groźna. Lecz była też sprawiedliwa i rozsądna. No i też stała murem za swoimi ludźmi. Podobno kiedy jeden z kadetów był dręczony przez świeżo upieczonego Nashiego, podeszła do oprawcy i bezceremonialnie trzasnęła go w szczękę, wybijając mu przy okazji parę ząbków. Każdy wiedział za co on dostał i nikt nie kwapił się by coś powiedzieć Elitarnej Saiyance. Niestety w końcu coś musiało pójść źle. Jedna prosta misja. Banalny cel. A wszystko poszło w diabły. Aryenne oraz jej zastępcy zostali wycięci w pień. Nie wiadomo jak i dlaczego. Po prostu. To była pierwsza przyczyna ustanowienia lodowej ściany. Młody Raziel stale odseparowywał się od społeczeństwa ćwicząc pod okiem ojca. Miał być silniejszy, szybszy. Miał pokonywać resztę Saiyan pod każdym znaczeniem. Miał być wojownikiem idealnym. Ale czy on tego chciał? Może kiedyś wierzył w to. Teraz wiedział jedno. Jest byle śmieciem, który może zginąć w każdej chwili. I to jego zadaniem jest by kiedy nadejdzie ta chwila zabrać ze sobą jak najwięcej wrogów. Bo śmierci nie można uniknąć. Można jedynie odwlekać moment, w którym zapuka do naszych drzwi. Wtedy trzeba liczyć, że możesz odejść z nią na swoich warunkach.
Silna fala energii odepchnęła Raziela prosto na ścianę. Nie wbił się w nią, jednak uderzył dość mocno plecami. Na szczęście nie padł plackiem na podłogę. Poprzednia walka najwidoczniej go wzmocniła, dzięki czemu jego siła wzrosła. Upadł na jedno kolano po czym popatrzył na Vernila. Z jego aurą działo się coś niezwykłego. Na początku krwistoczerwona zmieniła się w kilka chwil w złotą. Następnie przyszła pora na włosy. Podniosły się do góry i zmieniły swój kolor na identyczny co włosy ostatniego z trójki. „Co jest do cholery? Teraz ten się zaczyna zmieniać. Czy chociaż przez chwilę na tej popieprzonej planecie nie może być spokojnie?” pomyślał szmaragdowooki. W prawdzie widział już ten stan. Jego ojciec mu to kiedyś prezentował. Był to niby kolejny stopień mocy każdego Saiyanina. Niestety nie miał możliwości by nacieszyć się tym widokiem ponieważ Vernil po raz wtóry w swej karierze zaatakował syna Aryenne. Silny cios w klatkę piersiową posłał kruczowłosego na glebę. Młodzieniec spodziewał się potężnego bólu, jednak tak się nie stało. Ból poczuł to oczywiste, ale był o wiele słabszy niż ten jakiego się spodziewał. Najwidoczniej walka w Sali treningowej wzmocniła go bardziej niż przypuszczał. Na ich szczęście brązowooki nie zamierzał dłużej pozostawać w tym stanie. Po chwili aura zanikła, zaś włosy opadły i odzyskały naturalny kolor. W trakcie końcówki Saiyanin zdążył się pozbierać i już znalazł się przy zdekoncentrowanym Vernilu. Kiedy usłyszał jego pytanie nie wierzył własnym uszom. Złapał go za rękę, a ciało szmaragdowookiego otoczyła Biała Aura.
- Co się stało? Jajco się stało. Po raz kolejny straciłeś nad sobą panowanie. Jeśli czegoś z tym do cholery nie zrobisz to będziesz stanowił zagrożenie. A wiesz co się robi z zagrożeniami? Eliminuje się je. Popatrz się na tego Nashiego. Myślisz, że gdyby nie umiał się kontrolować to dostałby awans? Nie. Zdechłby na polu walki w swoich szczynach. I to będzie czekało Ciebie jeśli nie nauczysz się kontrolować. – powiedział chłopak. Wszystkie słowa były wypowiedziane lodowym tonem. Mogły przypominać lodowe odłamki trafiające w najczulsze miejsca. Aura pulsowała, lecz z ostatnimi słowami szatyna znikła. - A na zakończenie mam dla Ciebie wiadomość. To ostatni raz, kiedy bezkarnie mnie uderzasz. Jeszcze raz, a odpłacę Ci się pięknym za nadobne.
Po skończonej wypowiedzi młodzieniec puścił rękę Vernila i nie patrząc się na stojącego obok nich Nashiego ruszył z powrotem do stołówki.
- A teraz wybaczcie panowie. Udam się teraz do naszej pięciogwiazdowej stołówki, by coś wreszcie zjeść. – te słowa Saiyanie usłyszeli od odchodzącego zielonookiego na pożegnanie.
Po wejściu na stołówkę Raziel spokojnym ruchem wziął jedną z tacek i podszedł do okienka.
- Witam. Czy mógłbym dostać coś do jedzenia? Nic jeszcze dzisiaj nie jadłem. – powiedział zimno chłopak.
Occ:
Biała Aura -80 KI dla mnie.
Regeneracja 10% HP i KI
Koniec Treningu
Raziel obserwował jak pięść Vernila zmierza ku niemu. jednak nie doszła do celu. Złotowłosy wojownik zatrzymał ją w mgnieniu oka. Równie szybko unieruchomił furiata. Złote bransolety skutecznie przyszpiliły Vernila do ściany. Przy okazji Raziel usłyszał kąśliwą uwagę ze strony wojownika. Jednak zupełnie ją zignorował. Chłód i dystans. to właśnie przejawiało się w głównej mierze w postawie zielonookiego Saiyanina. Wolnym krokiem podszedł do skrepowanego brązowowłosego.
- Znam go na tyle ile muszę. – powiedział Raziel, zimnym prawie wypranym z emocji tonem. jednak słuchał poleceń Złotookiego i stanął naprzeciwko Vernila. Patrzył prosto w jego oczy. Zieleń walczyła z brązem. Chłodna aura przeciwko krwawej aurze. Kruczowłosy patrzył na Vernila i myślał nad samym sobą. Co sprawiło, ze różni się tak od Saiyan. Czy to może strata matki w tak wczesnym wieku. Wieczne ćwiczenia. Brak wiary w bezinteresowność. Możliwe, że wszystko po trochu. A przecież nic nie zapowiadało tego kim się stanie młodzieniec. Na początku był słodkim dzieckiem. Wiecznie uśmiechniętym. Podobno odkąd się urodził uwielbiał bawić się swoim ogonkiem. Zasypiał nawet z nim w buźce. Tak mu minęło kilka lat. Jego matka zdążyła się pochwalić synkiem wszystkim koleżankom oraz nawet w Akademii. Ojciec mówił, że uczucia jakie wzbudzał były skrajne. Niektórzy się nim zachwycali, a inni go nie lubili. No może miał na to wpływ, że próbował ugryźć jednego z Weteranów w ogon. Zapisać na przyszłość. Saiyanie nie lubią jak niemowlaki gryzą ich ogony. Potem nastało kilka lat spokoju. Rodzice jeździli na misję, ale tak, że zawsze jedno z nich było w domu. Virtian i Aryenne mieli swoje własne odziały. Matka chłopaka dowodziła większą grupą. Drużyna ojca młodzieńca była bardziej elitarna. Ciężko było się do niej dostać. To była sama śmietanka wojowników, których ojciec obserwował długi czas. Sam Raziel nawet został zabrany na ćwiczenia. Wtedy tego nie rozumiał, ale miał szansę widzieć jednych z najlepszych żołnierzy Vegety. Może niektórzy jeszcze żyją. Lecz szansa na to jest mała. Jednak pomimo swej elitarności, oddział Aryenne był o wiele ciekawszy dla ciemnowłosego dziecka. Była większa, ale też bardziej młodsza. Jej główny trzon stanowili Nashi oraz kadeci. Po za jego matką i kilkoma Saiyanami w randze Natto nie było nikogo kto mógłby kontrolować tą radosną hałastrę nazywaną wojskiem. Oczywiście Aryenne jako Kiui miała pełną władzę nad swoimi ludźmi. Była twarda, bezlitosna oraz cholernie groźna. Lecz była też sprawiedliwa i rozsądna. No i też stała murem za swoimi ludźmi. Podobno kiedy jeden z kadetów był dręczony przez świeżo upieczonego Nashiego, podeszła do oprawcy i bezceremonialnie trzasnęła go w szczękę, wybijając mu przy okazji parę ząbków. Każdy wiedział za co on dostał i nikt nie kwapił się by coś powiedzieć Elitarnej Saiyance. Niestety w końcu coś musiało pójść źle. Jedna prosta misja. Banalny cel. A wszystko poszło w diabły. Aryenne oraz jej zastępcy zostali wycięci w pień. Nie wiadomo jak i dlaczego. Po prostu. To była pierwsza przyczyna ustanowienia lodowej ściany. Młody Raziel stale odseparowywał się od społeczeństwa ćwicząc pod okiem ojca. Miał być silniejszy, szybszy. Miał pokonywać resztę Saiyan pod każdym znaczeniem. Miał być wojownikiem idealnym. Ale czy on tego chciał? Może kiedyś wierzył w to. Teraz wiedział jedno. Jest byle śmieciem, który może zginąć w każdej chwili. I to jego zadaniem jest by kiedy nadejdzie ta chwila zabrać ze sobą jak najwięcej wrogów. Bo śmierci nie można uniknąć. Można jedynie odwlekać moment, w którym zapuka do naszych drzwi. Wtedy trzeba liczyć, że możesz odejść z nią na swoich warunkach.
Silna fala energii odepchnęła Raziela prosto na ścianę. Nie wbił się w nią, jednak uderzył dość mocno plecami. Na szczęście nie padł plackiem na podłogę. Poprzednia walka najwidoczniej go wzmocniła, dzięki czemu jego siła wzrosła. Upadł na jedno kolano po czym popatrzył na Vernila. Z jego aurą działo się coś niezwykłego. Na początku krwistoczerwona zmieniła się w kilka chwil w złotą. Następnie przyszła pora na włosy. Podniosły się do góry i zmieniły swój kolor na identyczny co włosy ostatniego z trójki. „Co jest do cholery? Teraz ten się zaczyna zmieniać. Czy chociaż przez chwilę na tej popieprzonej planecie nie może być spokojnie?” pomyślał szmaragdowooki. W prawdzie widział już ten stan. Jego ojciec mu to kiedyś prezentował. Był to niby kolejny stopień mocy każdego Saiyanina. Niestety nie miał możliwości by nacieszyć się tym widokiem ponieważ Vernil po raz wtóry w swej karierze zaatakował syna Aryenne. Silny cios w klatkę piersiową posłał kruczowłosego na glebę. Młodzieniec spodziewał się potężnego bólu, jednak tak się nie stało. Ból poczuł to oczywiste, ale był o wiele słabszy niż ten jakiego się spodziewał. Najwidoczniej walka w Sali treningowej wzmocniła go bardziej niż przypuszczał. Na ich szczęście brązowooki nie zamierzał dłużej pozostawać w tym stanie. Po chwili aura zanikła, zaś włosy opadły i odzyskały naturalny kolor. W trakcie końcówki Saiyanin zdążył się pozbierać i już znalazł się przy zdekoncentrowanym Vernilu. Kiedy usłyszał jego pytanie nie wierzył własnym uszom. Złapał go za rękę, a ciało szmaragdowookiego otoczyła Biała Aura.
- Co się stało? Jajco się stało. Po raz kolejny straciłeś nad sobą panowanie. Jeśli czegoś z tym do cholery nie zrobisz to będziesz stanowił zagrożenie. A wiesz co się robi z zagrożeniami? Eliminuje się je. Popatrz się na tego Nashiego. Myślisz, że gdyby nie umiał się kontrolować to dostałby awans? Nie. Zdechłby na polu walki w swoich szczynach. I to będzie czekało Ciebie jeśli nie nauczysz się kontrolować. – powiedział chłopak. Wszystkie słowa były wypowiedziane lodowym tonem. Mogły przypominać lodowe odłamki trafiające w najczulsze miejsca. Aura pulsowała, lecz z ostatnimi słowami szatyna znikła. - A na zakończenie mam dla Ciebie wiadomość. To ostatni raz, kiedy bezkarnie mnie uderzasz. Jeszcze raz, a odpłacę Ci się pięknym za nadobne.
Po skończonej wypowiedzi młodzieniec puścił rękę Vernila i nie patrząc się na stojącego obok nich Nashiego ruszył z powrotem do stołówki.
- A teraz wybaczcie panowie. Udam się teraz do naszej pięciogwiazdowej stołówki, by coś wreszcie zjeść. – te słowa Saiyanie usłyszeli od odchodzącego zielonookiego na pożegnanie.
Po wejściu na stołówkę Raziel spokojnym ruchem wziął jedną z tacek i podszedł do okienka.
- Witam. Czy mógłbym dostać coś do jedzenia? Nic jeszcze dzisiaj nie jadłem. – powiedział zimno chłopak.
Occ:
Biała Aura -80 KI dla mnie.
Regeneracja 10% HP i KI
Koniec Treningu
- GośćGość
Re: Stołówka
Pią Sie 23, 2013 8:48 pm
Krwistooki ponownie podążał korytarzami razem z saiyańską dziewczyną. Raczej Hazardowi udało się uspokoić tamtego furiata który pewnie dostał papkę a spodziewał się, że jako kadet dostanie coś lepszego. No cóż...on też tak myślał. Niestety kadeci glut pokazał mu jakie to jedzenie jest serwowane dla ludzi z jego ranga. A raczej było. Bo teraz jest Nashi. Normalnym żołnierzem planety Vegety. Ale to mu nie uderzyło do głowy. Doskonale wiedział jak to jest być kadetem, gdyż sam był nim stosunkowo niedawno. Ale przez to, że wykonywał bardzo trudne misje ledwo przeżywając, został nagrodzony awansem, a kto wie...może razem ze złotookim niedługo awansują na rangę Natto? Byliby wreszcie weteranami. Może nawet mogliby stworzyć własne oddziały. To całkiem interesująca myśl. Będzie musiał nad tym kiedyś pomyśleć. Cała droga nie zajęła im długo i po chwili byli prawie przy stołówce a on sam zauważył złotowłosego kompana i dwójkę innych saiyan, którzy najwidoczniej się znali. W końcu ten drugi o czarnych włosach wszedł do pomieszczenia gdzie saiyanom jest serwowane żarcie. Nie omieszkał jednakże przywitać się z Hazardem.
-Yo. Widzę, że trochę się tutaj uspokoiło.
Popatrzył na brązowowłosego chłopaka wydawało mu się że musiał sporo przejść, choć na to wskazywał głównie jego wygląd. Co tutaj się zdarzyło? Cóż lepiej nie wiedzieć. Z resztą i tak go to nie interesuje. Grunt że sprawa załatwiona a jego towarzysz pewnie uratował życie temu kadetowi.
-Ciekawe czy tamten bajzel został już naprawiony. A właśnie to jest...
Specjalnie zrobił przerwę aby saiya-jinka mogłaby się przedstawić jeśliby zechciała.
-Yo. Widzę, że trochę się tutaj uspokoiło.
Popatrzył na brązowowłosego chłopaka wydawało mu się że musiał sporo przejść, choć na to wskazywał głównie jego wygląd. Co tutaj się zdarzyło? Cóż lepiej nie wiedzieć. Z resztą i tak go to nie interesuje. Grunt że sprawa załatwiona a jego towarzysz pewnie uratował życie temu kadetowi.
-Ciekawe czy tamten bajzel został już naprawiony. A właśnie to jest...
Specjalnie zrobił przerwę aby saiya-jinka mogłaby się przedstawić jeśliby zechciała.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Sob Sie 24, 2013 1:40 pm
Vulfila grzecznie podążała za Altairem, który zresztą był od niej sporo wyższy, więc czuła się jak prowadzone za rękę dziecko. Oczywiście nie szli za rękę, choć byłoby to miłe, ale dziewczyna podejrzewała, że inni saiyanie zabiliby Altaira śmiechem, gdyby to zobaczyli. Raz na jakiś czas zerkała na niego, ale nie chciała być nachalna. Kiedy weszli do stołówki, panował tam lekki nieład i stało kilku groźnie wyglądających mężczyzn, których wygląd nieco ją zaniepokoił, więc schowała się nieco za plecami Draka, bo też nie chciała znowu wylądować u pani Pielęgniarki. Lubiła ją, ale musiała sobie jakoś radzić w tym dzikim miejscu zwanym akademią saiyan.
Pierwszy mężczyzna nie wydawał się Vulfili co prawda taki bardzo groźny. Jak wszyscy tutaj był przystojny, ale nie zwróciłaby na niego większej uwagi, gdyby nie naszyjnik, jaki trzymał pod szyją. Kieł... i o ile się nie myliła, jakiegoś ziemskiego stworzenia. Więc był na Ziemi, może nawet niedawno. Miała tylko nadzieję, że nie wracał z podboju.
Drugi mężczyzna, z którym witał się Atlair, wyglądał jak drwal albinos.Jasne włosy, jasne oczy i oprawy. A na widok jego blizny aż zadrżała. Jednak tylko do niego odezwał się jej towarzysz, więc zaryzykowała i pomachała do niego, mówiąc z cicha: "Cześć".
Ostatni chłopak chyba był również kadetem, ale miał bardzo groźny wyraz twarzy. Na ustach gościł szyderczy uśmiech, włosy ułożył jak w skrzydło kruka, a zimne oczy, z czego jedno szpeciła blizna, wyrażały spore zdystansowanie.
Vulfila popatrzyła na Altaira, machając ogonem, oczekiwała na jego ruch.
Pierwszy mężczyzna nie wydawał się Vulfili co prawda taki bardzo groźny. Jak wszyscy tutaj był przystojny, ale nie zwróciłaby na niego większej uwagi, gdyby nie naszyjnik, jaki trzymał pod szyją. Kieł... i o ile się nie myliła, jakiegoś ziemskiego stworzenia. Więc był na Ziemi, może nawet niedawno. Miała tylko nadzieję, że nie wracał z podboju.
Drugi mężczyzna, z którym witał się Atlair, wyglądał jak drwal albinos.Jasne włosy, jasne oczy i oprawy. A na widok jego blizny aż zadrżała. Jednak tylko do niego odezwał się jej towarzysz, więc zaryzykowała i pomachała do niego, mówiąc z cicha: "Cześć".
Ostatni chłopak chyba był również kadetem, ale miał bardzo groźny wyraz twarzy. Na ustach gościł szyderczy uśmiech, włosy ułożył jak w skrzydło kruka, a zimne oczy, z czego jedno szpeciła blizna, wyrażały spore zdystansowanie.
Vulfila popatrzyła na Altaira, machając ogonem, oczekiwała na jego ruch.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Sob Sie 24, 2013 9:11 pm
Szmaragdowooki wykonał jego polecenie, nie obyło się jednak bez komentarza z jego strony. Haz spodziewał się tego, a ton w jakim zwrócił się do niego chłopak, a także jego sposób bycia sprawiły, iż miał ochotę jakoś mu się odgryźć. Opamiętał się jednak, nie to było teraz najważniejsze. Spojrzał na nerwusa. Wyraz jego twarzy się zmienił. Wszystko wskazywało na to, iż nieco się uspokoił. Zwisał bezwładnie na utworzonych przez złotowłosego pierścieniach. Niepokojąca była jedynie czerwona aura, która nadal otaczała jego ciało. To jeszcze nie był koniec. Nie trzeba było długo czekać na kolejny atak. Mięśnie nabrały sporych rozmiarów, nastąpiła następna eksplozja. Furiat używając techniki Kiaiho spróbował odepchnąć od siebie natrętów. Brunet wylądował na przeciwległej ścianie. Haz jedynie przesunął się o parę centymetrów do tyłu. Spojrzał przed siebie, a to co zobaczył zaskoczyło go niesamowicie. Chłopak zamieniał się w Super Saiyan'ina! Jego włosy uniosły się w górę zmieniając kolo na złoty. Ki kadeta zaczęła rosnąć, zwiększając się kilkukrotnie. Nadal sporo mu brakowało do mocy Hazard'a, lecz wynik i tak był imponujący. Wystarczyło mu teraz siły, by wyswobodzić się z pierścieni Ki. Nim zdążył zareagować, szmaradgowooki otrzymał potęzny cios. Chwilę potem Haz zablokował kopniaka kierowanego na jego kolano. Zrobił to ze sporym trudem, nie spodziewał się tego, a poza tym szybkość atakującego znacząco się zwiększyła. Cofnął się o krok i przyjął pozycję obronną. A więc nie ma wyboru, będzie musiał walczyć, inny pomysł nie przychodził mu do głowy. Teraz ten gość stał się naprawdę niebezpieczny dla otoczenia. Nic więcej jednak się nie wydarzyło. Nie minęło kilka sekund, a przed nimi znów stał szatyn. Podrapawszy się w tył głowy spytał co tak właściwie się stało. A więc faktycznie wpadł w furię, mało tego nie pamięta co w tym stanie robił. Dziwne. Bez tej czerwonej aury wokół ciała i bez żądzy mordu widniejącej na twarzy wydawał się zupełnie nieszkodliwy, ba nawet łagodny. Pozory jednak mylą, a ten chłopak jest na to najlepszym dowodem.
Nie obyło się bez solidnego opieprzu ze strony czarnowłosego kadeta. Młody Nashi nie wiedział jakie stosunki łączą tę dwójkę, lecz chyba nie byli najlepszymi kumplami. A może on w taki sposób wyraża troskę o przyjaciela? Sam nigdy nie doświadczył czegoś takiego na własnej skórze, więc nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze jedna kąśliwa uwaga i kadet udał się do stołówki. Haz nie został jednak sam na sam z szatynem, gdyż z daleka widział zbliżającą się parę, która wyraźnie zmierzała w ich stronę. Był to Altair w towarzystwie jakiejś młodej dziewczyny. Nim ta dwójka dotarła pod drzwi jadalni westchnął i rzekł:
- Wygląda na to, że wpadłeś w furię. Porozwalałeś parę stolików i groziłeś kucharce. Było tam parę żołnierzy wyższych rangą którzy krzywo na to patrzyli, więc zabrałem Cię stamtąd i uspokoiłem.
Nie było czasu na więcej, bo czerwonooki i nieznajoma byli już kilka metrów od nich. O pozostałych rzeczach, w tym o Super Saiyan'inie, wolałby z nim porozmawiać na osobności. Odwrócił się w ich stronę by się przywitać.
- Hej - odrzekł - Taaak, kolega nie przywykł do tych smakołyków jakimi raczą kadetów i troszkę się zdenerwował. Wytłumaczyłem mu jednak co i jak i chyba wszystko gra co nie? - spojrzał na kadeta ostrym wzrokiem oczekując, że potwierdzi tą wersję wydarzeń.
Przeniósł swój wzrok z powrotem na kompana i jego koleżankę. Zdziwiło go, że kadetka stała nieco za plecami Altair'a, zupełnie jakby się ich bała. Czarnowłosy przeszedł do prezentacji. Brunetka nie przedstawiła się, a jedynie rzekła cichutkim głosem "Cześć". Chyba naprawdę budził w niej strach. Zrobiło mu się nieco głupio z tego powodu. By zmienić jej nastawienie, uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Cześć, jestem Hazard. Znajomi mówią mi Haz. Miło mi Cię poznać.
Natychmiast po tym poczuł jak płoną mu policzki. Standard jeśli chodzi o kontakty z płcią przeciwną. Wydawało mu się jednak, że nie wypadł najgorzej. Cóż, starał się jak mógł. Nieco zbity z tropu spuścił głowę, lecz zaraz po tym spojrzał na chłopaka stojącego obok. Wypadałoby aby i on się przedstawił. Wszak on sam nie znał jego imienia, a wyglądał na to, że będą jeszcze mieli do pogadania.
Nie obyło się bez solidnego opieprzu ze strony czarnowłosego kadeta. Młody Nashi nie wiedział jakie stosunki łączą tę dwójkę, lecz chyba nie byli najlepszymi kumplami. A może on w taki sposób wyraża troskę o przyjaciela? Sam nigdy nie doświadczył czegoś takiego na własnej skórze, więc nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze jedna kąśliwa uwaga i kadet udał się do stołówki. Haz nie został jednak sam na sam z szatynem, gdyż z daleka widział zbliżającą się parę, która wyraźnie zmierzała w ich stronę. Był to Altair w towarzystwie jakiejś młodej dziewczyny. Nim ta dwójka dotarła pod drzwi jadalni westchnął i rzekł:
- Wygląda na to, że wpadłeś w furię. Porozwalałeś parę stolików i groziłeś kucharce. Było tam parę żołnierzy wyższych rangą którzy krzywo na to patrzyli, więc zabrałem Cię stamtąd i uspokoiłem.
Nie było czasu na więcej, bo czerwonooki i nieznajoma byli już kilka metrów od nich. O pozostałych rzeczach, w tym o Super Saiyan'inie, wolałby z nim porozmawiać na osobności. Odwrócił się w ich stronę by się przywitać.
- Hej - odrzekł - Taaak, kolega nie przywykł do tych smakołyków jakimi raczą kadetów i troszkę się zdenerwował. Wytłumaczyłem mu jednak co i jak i chyba wszystko gra co nie? - spojrzał na kadeta ostrym wzrokiem oczekując, że potwierdzi tą wersję wydarzeń.
Przeniósł swój wzrok z powrotem na kompana i jego koleżankę. Zdziwiło go, że kadetka stała nieco za plecami Altair'a, zupełnie jakby się ich bała. Czarnowłosy przeszedł do prezentacji. Brunetka nie przedstawiła się, a jedynie rzekła cichutkim głosem "Cześć". Chyba naprawdę budził w niej strach. Zrobiło mu się nieco głupio z tego powodu. By zmienić jej nastawienie, uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Cześć, jestem Hazard. Znajomi mówią mi Haz. Miło mi Cię poznać.
Natychmiast po tym poczuł jak płoną mu policzki. Standard jeśli chodzi o kontakty z płcią przeciwną. Wydawało mu się jednak, że nie wypadł najgorzej. Cóż, starał się jak mógł. Nieco zbity z tropu spuścił głowę, lecz zaraz po tym spojrzał na chłopaka stojącego obok. Wypadałoby aby i on się przedstawił. Wszak on sam nie znał jego imienia, a wyglądał na to, że będą jeszcze mieli do pogadania.
Re: Stołówka
Pon Sie 26, 2013 4:55 pm
Chwila. Czas na rozejrzenie się dokoła. Później? Refleksja, wyciągnięcie wniosków. Pod nim? Krater i zniszczona podłoga. Za nim? Ściana. Także zniszczona. Najgorsze jednak było przed nim. Raziel. Widać było ślady walki. Starej czy nowej? Tej w sali treningowej czy... Chwila zwątpienia. W głowie obraz walki z czarnowłosym Saiyanem, w której to chłopak użył Ki-sworda. Teraz pamiętał, wiedział...
Twarz Szmaragdookiego nie była zbyt wesoła. Podszedł do chłopaka o brązowych oczach. Wygłosił przemowę. Ku pokrzepieniu serca? Niee.. Chciał skarcić Vernila. Teraz już pamiętał, co działo się w wcześniej, gdy wpadł w furię. Niestety dzisiejszej akcji nie pamiętał. A może na szczęście? Zmienił się w Super Saiyanina. Zadał cios. Jeden szybki i precyzyjny. Powalił Raziela. Po chwili znajomy powiedział mu o tym, że go uderzył. Ostatni raz bez odwetu. Vernil posmutniał. Spojrzał na Hazarda. Tamten także mówił o furii. O bałaganie w stołówce, ale najgorsze zostawił na koniec. Chłopak groził kucharce. O tym chyba wolałby nie wiedzieć...
Usłyszał kroki. Spojrzał w kierunku źródła. Dwie osoby. Kobieta i mężczyzna. Chłopak miał spuszczoną głowę. Byli jeszcze daleko.
-Dziękuję wam za pomoc i..-Zawiesił głos-przepraszam-dodał po chwili. Zrobił krok w tył. Przyszły dwie osoby. Nie patrzył na nich. Był zajęty rozmyślaniem.
-Chyba...-Odpowiedział Złotowłosemu. Po chwili delikatny głos dziewczyny. Też nie spojrzał. Później Hazard przedstawił się. Teraz już znał jego imię.
-Ja odpadam. Jakby, co to będę w kwaterze albo na sali..-Powiedział smutnym głosem. Odwrócił się na pięcie i udał się w kierunku swojego pokoju. Cały czas miał w głowie obrazy. Pamięć z dwóch furii wróciła. Tak bardzo chciałby nad tym panować. Dwie plamy zniknęły. Jedna powstała. Ta najważniejsza informacja, była schowana i zapieczętowana. Jej odkrycie, może być przełomem w życiu młodego wojownika.
OCC:
Regen HP i KI 10 %
z/t -> kwatera
Twarz Szmaragdookiego nie była zbyt wesoła. Podszedł do chłopaka o brązowych oczach. Wygłosił przemowę. Ku pokrzepieniu serca? Niee.. Chciał skarcić Vernila. Teraz już pamiętał, co działo się w wcześniej, gdy wpadł w furię. Niestety dzisiejszej akcji nie pamiętał. A może na szczęście? Zmienił się w Super Saiyanina. Zadał cios. Jeden szybki i precyzyjny. Powalił Raziela. Po chwili znajomy powiedział mu o tym, że go uderzył. Ostatni raz bez odwetu. Vernil posmutniał. Spojrzał na Hazarda. Tamten także mówił o furii. O bałaganie w stołówce, ale najgorsze zostawił na koniec. Chłopak groził kucharce. O tym chyba wolałby nie wiedzieć...
Usłyszał kroki. Spojrzał w kierunku źródła. Dwie osoby. Kobieta i mężczyzna. Chłopak miał spuszczoną głowę. Byli jeszcze daleko.
-Dziękuję wam za pomoc i..-Zawiesił głos-przepraszam-dodał po chwili. Zrobił krok w tył. Przyszły dwie osoby. Nie patrzył na nich. Był zajęty rozmyślaniem.
-Chyba...-Odpowiedział Złotowłosemu. Po chwili delikatny głos dziewczyny. Też nie spojrzał. Później Hazard przedstawił się. Teraz już znał jego imię.
-Ja odpadam. Jakby, co to będę w kwaterze albo na sali..-Powiedział smutnym głosem. Odwrócił się na pięcie i udał się w kierunku swojego pokoju. Cały czas miał w głowie obrazy. Pamięć z dwóch furii wróciła. Tak bardzo chciałby nad tym panować. Dwie plamy zniknęły. Jedna powstała. Ta najważniejsza informacja, była schowana i zapieczętowana. Jej odkrycie, może być przełomem w życiu młodego wojownika.
OCC:
Regen HP i KI 10 %
z/t -> kwatera
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Pon Sie 26, 2013 7:30 pm
Po raz kolejny musiał czekać. Jednak już nie tyle co za poprzednim razem. Kucharka najpewniej wróciła do siebie po pokazie Vernilla. Choć szmaragdowooki zauważył, że ręce Saiyanki jeszcze się trzęsły to dala radę dojść do kotła, z którego wydobywał się dość nieprzyjemny swąd. Raziel podniósł delikatnie brew, jednak nie powiedział nic. Chciał już wreszcie dostać to jedzenie i wrócić do swojej kwatery. W końcu musiał jeszcze wpaść do Sali Treningowej. Choć wątpił by znalazł swoją zgubę. Jakby ktoś znalazł taką drogocenną rzecz, to by nie odniósł do dowództwa. Najpewniej już wylądował medalion na czarny, rynku kadetów i Nashi. Życie jest do bani. po chwili na jego tace wylądowała miska z szarą i niezbyt apetycznie wyglądającą papką. Młodzieniec wiedział co to jest dlatego tylko skinął głową i odszedł od lady.
Siadł i przy jakimś wolnym stoliku, które się jakoś ostał napadowi Vera. Na szczęście był oddalony o kilak metrów od wyższych ranga Saiyan. dzięki czemu taki śmieć jak Raziel nie musiał psuć im posiłku. Położył tackę z jedzeniem na stole i popatrzył się na niego. Tia kolejny etap życia kadeta, o którym wspominał ojciec. Jeśli się je przetrwa to ma się szanse na bycie przydatnym dla armii. Było kilka rzeczy do wypełnienia na liście. Przeżyć spotkanie z Koszarowym, nie zatruć się papką kadeta, wykonać pierwszą misję, stać się silniejszym. Kruczowłosy westchnął cicho i wsadził pierwszą łyżkę szarej papki do ust. Musiał użyć całej siły woli by nie wypluć tego co zjadł na podłogę. Było to tak paskudne, że chyba zwierzęta mają lepsze jedzenie. Gdyby nie to, że był głodny to pieprzył by to żarcie. Miał też przeczucie, ze to żarcie to kolejny test kadetów. jak żołądek młokosów da sobie radę z tym gównem, to ma szanse na misji. Podniósł wzrok znad miski dokładnie kiedy do stołówki weszło kilka postaci. Jednak młody wojownik nie przejmował się nimi. Wzdrygnął się lekko i wziął kolejną łyżkę do ust. To będzie ciężkie doświadczenie.
Occ:
Regeneracja 10% HP i KI.
Chociaż jak się je ta papkę to powinno się tracić Hp
Siadł i przy jakimś wolnym stoliku, które się jakoś ostał napadowi Vera. Na szczęście był oddalony o kilak metrów od wyższych ranga Saiyan. dzięki czemu taki śmieć jak Raziel nie musiał psuć im posiłku. Położył tackę z jedzeniem na stole i popatrzył się na niego. Tia kolejny etap życia kadeta, o którym wspominał ojciec. Jeśli się je przetrwa to ma się szanse na bycie przydatnym dla armii. Było kilka rzeczy do wypełnienia na liście. Przeżyć spotkanie z Koszarowym, nie zatruć się papką kadeta, wykonać pierwszą misję, stać się silniejszym. Kruczowłosy westchnął cicho i wsadził pierwszą łyżkę szarej papki do ust. Musiał użyć całej siły woli by nie wypluć tego co zjadł na podłogę. Było to tak paskudne, że chyba zwierzęta mają lepsze jedzenie. Gdyby nie to, że był głodny to pieprzył by to żarcie. Miał też przeczucie, ze to żarcie to kolejny test kadetów. jak żołądek młokosów da sobie radę z tym gównem, to ma szanse na misji. Podniósł wzrok znad miski dokładnie kiedy do stołówki weszło kilka postaci. Jednak młody wojownik nie przejmował się nimi. Wzdrygnął się lekko i wziął kolejną łyżkę do ust. To będzie ciężkie doświadczenie.
Occ:
Regeneracja 10% HP i KI.
Chociaż jak się je ta papkę to powinno się tracić Hp
- GośćGość
Re: Stołówka
Pon Sie 26, 2013 9:16 pm
Czarnowłosy nie wiele zdołał się dowiedzieć co tu tak na prawdę zaszło ale z resztą to go nie wiele obchodziło. Sam furiat po rozmowie ze złotowłosym której to on poprzednio nie słyszał poszedł sobie. Razem ze swoim kompanem przywitali się a on w części opowiedział, co tu się zdarzyło, ale szczegółów nie zdradzał. Oczywiście krwistooki nie był głupcem i doskonale wiedział, że coś musiało się zdarzyć więcej, ale nie pytał o to. To nie jego sprawa dopóki nie jest on zagrożeniem dla reszty. Jakby było inaczej to wtedy i on by musiał się tym zainteresować. Na szczęście jego przyjaciel sobie z tym poradził. Scouter był włączony, ale nie nastawiony na wykrywanie energii bo by jeszcze wybuchnął a trener by go za to zabił. Nie spodziewał się jednakże że Vulfi będzie tak się bała reszty. Cóż nie dziwił jej się ale na pewno przywyknie. Hazard starał się przywitać i nawet się przedstawił a ona wypowiedziała krótkie cześć. Musiał przyznać, że wyglądało to zabawnie. Tym bardziej, że schowała się za jego plecami. Zwrócił swoją twarz w kierunku jej twarzy i starał się ją uspokoić.
-Nie martw się, to mój przyjaciel. Nie musisz się go bać.
Tak to była osoba którą mógł nazwać przyjacielem. Razem przeszli przez bardzo trudną misje. Razem stawili czoło niebezpieczeństwu. Razem byli o krok od śmierci, jedną nogą w grobie a także obaj użyli swoich fal by pokonać wielką bestie. Zauważył też lekkie zaczerwienie na twarzy u swojego znajomego. Nie dziwił mu się, ale on czuł "gorąc" tylko gdy był zbyt blisko przeciwnej płci. Już miał coś powiedzieć, gdy nagle złapał się za skroń i upadł na kolana. Czuł ogromny ból w głowie i klatce piersiowej a serce waliło jak oszalałe. Czyżby Lethal nie dał za wygraną.
"-Cholera. Tylko nie teraz..."
Był zbyt wielkim zagrożeniem dla reszty i nawet jeśli złotooki by go powstrzymał to mógłby kogoś skrzywdzić a tego nie chciał. Nie był zły. Jeszcze nie. Starał się opanować to co się działo wewnątrz niego ale bez skutku. W końcu samo ustało ale wiedział, że może wrócić. Albo wróci. Co robić? Na razie musi stąd odejść. Gdzieś indziej. Wiedział, że przy Hazardzie dziewczynie nic nie grozi. Ciężko oddychając i trzymając się jedną ręką za skronie a drugą za serce zaczął wstawać powoli na nogi. By w końcu z ledwością się odezwać.
-Wybaczcie mi...ale musze coś załatwić. Nie martw się Vuli przy nim ci nic nie grozi. Mam nadzieje Hazard, że będzie mógł mieć na nią oko choć przez chwile.
Tutaj się uśmiechnął bo i pewnie jego kompanowi by coś takiego odpowiadało.
-Dobra ja muszę znikać... do później.
Powiedział i czym prędzej zaczął wręcz biec do wyjścia po drodze wszystkich mijając. Na pewno niektórzy mogą pomyśleć, że w jego środku zagnieździł się Tsuful. Ale wielu co badało jego krew wiedzą co innego. Że wszystko jest normalnie. A teraz cóż... po prostu miał gorszy dzień. Po parunastu sekundach zniknął z pola widzenia innych.
OOC:
Stołówka -> Kwatera Nashi Altaira Drake'a
-Nie martw się, to mój przyjaciel. Nie musisz się go bać.
Tak to była osoba którą mógł nazwać przyjacielem. Razem przeszli przez bardzo trudną misje. Razem stawili czoło niebezpieczeństwu. Razem byli o krok od śmierci, jedną nogą w grobie a także obaj użyli swoich fal by pokonać wielką bestie. Zauważył też lekkie zaczerwienie na twarzy u swojego znajomego. Nie dziwił mu się, ale on czuł "gorąc" tylko gdy był zbyt blisko przeciwnej płci. Już miał coś powiedzieć, gdy nagle złapał się za skroń i upadł na kolana. Czuł ogromny ból w głowie i klatce piersiowej a serce waliło jak oszalałe. Czyżby Lethal nie dał za wygraną.
"-Cholera. Tylko nie teraz..."
Był zbyt wielkim zagrożeniem dla reszty i nawet jeśli złotooki by go powstrzymał to mógłby kogoś skrzywdzić a tego nie chciał. Nie był zły. Jeszcze nie. Starał się opanować to co się działo wewnątrz niego ale bez skutku. W końcu samo ustało ale wiedział, że może wrócić. Albo wróci. Co robić? Na razie musi stąd odejść. Gdzieś indziej. Wiedział, że przy Hazardzie dziewczynie nic nie grozi. Ciężko oddychając i trzymając się jedną ręką za skronie a drugą za serce zaczął wstawać powoli na nogi. By w końcu z ledwością się odezwać.
-Wybaczcie mi...ale musze coś załatwić. Nie martw się Vuli przy nim ci nic nie grozi. Mam nadzieje Hazard, że będzie mógł mieć na nią oko choć przez chwile.
Tutaj się uśmiechnął bo i pewnie jego kompanowi by coś takiego odpowiadało.
-Dobra ja muszę znikać... do później.
Powiedział i czym prędzej zaczął wręcz biec do wyjścia po drodze wszystkich mijając. Na pewno niektórzy mogą pomyśleć, że w jego środku zagnieździł się Tsuful. Ale wielu co badało jego krew wiedzą co innego. Że wszystko jest normalnie. A teraz cóż... po prostu miał gorszy dzień. Po parunastu sekundach zniknął z pola widzenia innych.
OOC:
Stołówka -> Kwatera Nashi Altaira Drake'a
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Sro Sie 28, 2013 12:10 am
Vulfila zamiotła ogonem na prawo i lewo. Jej ogon był niesforny, powinna nauczyć się trzymać go zawsze przy pasie.
Dziewczyna zastanawiała się początkowo nad tym, jak to muszą w takim razie smakować te "rarytasy" ze stołówki, że jakiś kadet wpadł z tego powodu w furię? Szczerze mówiąc, obawiała się, że i jej kiedyś nerwy pękną i rozniesie meble lub komuś zrobi krzywdę. Teraz była jeszcze trochę za mało pewna siebie, ale gdy się wzmocni, samoistnie stanie się bardziej agresywna. Zawsze tak było, odkąd pamiętała.
Brązowowłosy z naszyjnikiem wyszedł ze stołówki. Vulfila odprowadziła go wzrokiem. Szkoda, bo miała nadzieję na rozmowę. Może wiedział coś o Ziemi? Może mogłaby jakoś zabrać się z nim tam kiedyś. Czy to po dobroci czy siłą. Chęć powrotu do ojca była wciąż dla niej najwyższym priorytetem, a ten chłopak mógł wnieść cokolwiek w całą sprawę.
Po tym skierowała wielkie, ufne niczym u szczeniaczka oczy na Hazarda. I całą jego postać, która z furii aż jaśniała żółcią, bo chociaż przecież wściekłości, jaką trzeba z siebie wyzwolić przy przemianie, nie da się nijak wyrazić, to tak jakby właśnie ta atmosfera wokół niego aż wywoływała podświadome dreszcze. Młoda Halfka zadrżała, ponieważ prawdę powiedziawszy nigdy nie widziała jeszcze do tej pory nikogo w postaci ssj. Zrobiło to na niej niemałe wrażenie.
Hazard jednak nie okazał względem Vulfili agresji, a uśmiech na jego ustach był niemal kontrastujący z ogólną aurą, jaka mu towarzyszyła. A skoro Altair nie bał się go, to i Halfka zdecydowała nie okazywać zbytniego zdystansowania, choć oczywiście nie ufała mu w żaden sposób. Chwilę później chłopak oblał się rumieńcem, co w ostateczności rozładowało atmosferę. Vulfila zaśmiała się pod nosem.
"Co za sprzeczność", pomyślała, wychodząc zza Altaira i przybierając bojową postawę. "Niby taki silny, niby taka aura mu towarzyszy, a wstydzi się dziewcząt. Mógłby mnie przecież palcem rozgnieść i nic bym na to nie poradziła.", zastanowiła się, a na jej ustach rozgościł uśmiech szeroki od ucha do ucha i odrobinę złośliwy. Pierś wypięła dumnie przed siebie, a głowę uniosła lekko do góry.
- Vulfila.- powiedziała, podając Hazardowi rękę jak do całowania. Wtedy Altair padł na kolana.- Altair!- zakrzyknęła w pełni przerażona. Co, jak, dlaczego? Myśli kołatały się w jej głowie, zmarszczyła brwi zatroskana i chwyciła chłopaka odruchowo za ramiona, jakby to miało mu jakkolwiek pomóc. Saiyan jednak poniósł się na nogi i oświadczył, że musi odejść.- Nie, czekaj.- powiedziała, ale Altair szybko zniknął za rogiem. Nie chciała mu się narzucać, ale cała ta scena była równie zagadkowa co niebezpieczna. Czy był chory? Może źle się poczuł. Może powinna mu pomóc? Przynieść leki, zrobić okład? Popatrzyła bezradnie i ze strachem wymalowanym na twarzy w stronę Harazda.- Co się stało? Wiesz? Czy może potrzebna mu pomoc?- zarzuciła go pytaniami, będąc wciąż w lekkim szoku. Jak by nie było, Altair pierwszy okazał jej jakąś sympatię w tej akademii. Nie chciała zostawiać go teraz na pastwę losu, ale miała też wrażenie, że gdyby faktycznie potrzebna była jej troska i pomoc, Hazard nie stałby tak bezczynnie. Westchnęła przeciągle i popatrzyła jeszcze raz całkiem bezradnie na saiyana o blond włosach, oczekując jakichś odpowiedzi.
Dziewczyna zastanawiała się początkowo nad tym, jak to muszą w takim razie smakować te "rarytasy" ze stołówki, że jakiś kadet wpadł z tego powodu w furię? Szczerze mówiąc, obawiała się, że i jej kiedyś nerwy pękną i rozniesie meble lub komuś zrobi krzywdę. Teraz była jeszcze trochę za mało pewna siebie, ale gdy się wzmocni, samoistnie stanie się bardziej agresywna. Zawsze tak było, odkąd pamiętała.
Brązowowłosy z naszyjnikiem wyszedł ze stołówki. Vulfila odprowadziła go wzrokiem. Szkoda, bo miała nadzieję na rozmowę. Może wiedział coś o Ziemi? Może mogłaby jakoś zabrać się z nim tam kiedyś. Czy to po dobroci czy siłą. Chęć powrotu do ojca była wciąż dla niej najwyższym priorytetem, a ten chłopak mógł wnieść cokolwiek w całą sprawę.
Po tym skierowała wielkie, ufne niczym u szczeniaczka oczy na Hazarda. I całą jego postać, która z furii aż jaśniała żółcią, bo chociaż przecież wściekłości, jaką trzeba z siebie wyzwolić przy przemianie, nie da się nijak wyrazić, to tak jakby właśnie ta atmosfera wokół niego aż wywoływała podświadome dreszcze. Młoda Halfka zadrżała, ponieważ prawdę powiedziawszy nigdy nie widziała jeszcze do tej pory nikogo w postaci ssj. Zrobiło to na niej niemałe wrażenie.
Hazard jednak nie okazał względem Vulfili agresji, a uśmiech na jego ustach był niemal kontrastujący z ogólną aurą, jaka mu towarzyszyła. A skoro Altair nie bał się go, to i Halfka zdecydowała nie okazywać zbytniego zdystansowania, choć oczywiście nie ufała mu w żaden sposób. Chwilę później chłopak oblał się rumieńcem, co w ostateczności rozładowało atmosferę. Vulfila zaśmiała się pod nosem.
"Co za sprzeczność", pomyślała, wychodząc zza Altaira i przybierając bojową postawę. "Niby taki silny, niby taka aura mu towarzyszy, a wstydzi się dziewcząt. Mógłby mnie przecież palcem rozgnieść i nic bym na to nie poradziła.", zastanowiła się, a na jej ustach rozgościł uśmiech szeroki od ucha do ucha i odrobinę złośliwy. Pierś wypięła dumnie przed siebie, a głowę uniosła lekko do góry.
- Vulfila.- powiedziała, podając Hazardowi rękę jak do całowania. Wtedy Altair padł na kolana.- Altair!- zakrzyknęła w pełni przerażona. Co, jak, dlaczego? Myśli kołatały się w jej głowie, zmarszczyła brwi zatroskana i chwyciła chłopaka odruchowo za ramiona, jakby to miało mu jakkolwiek pomóc. Saiyan jednak poniósł się na nogi i oświadczył, że musi odejść.- Nie, czekaj.- powiedziała, ale Altair szybko zniknął za rogiem. Nie chciała mu się narzucać, ale cała ta scena była równie zagadkowa co niebezpieczna. Czy był chory? Może źle się poczuł. Może powinna mu pomóc? Przynieść leki, zrobić okład? Popatrzyła bezradnie i ze strachem wymalowanym na twarzy w stronę Harazda.- Co się stało? Wiesz? Czy może potrzebna mu pomoc?- zarzuciła go pytaniami, będąc wciąż w lekkim szoku. Jak by nie było, Altair pierwszy okazał jej jakąś sympatię w tej akademii. Nie chciała zostawiać go teraz na pastwę losu, ale miała też wrażenie, że gdyby faktycznie potrzebna była jej troska i pomoc, Hazard nie stałby tak bezczynnie. Westchnęła przeciągle i popatrzyła jeszcze raz całkiem bezradnie na saiyana o blond włosach, oczekując jakichś odpowiedzi.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Sro Sie 28, 2013 11:52 am
Na początku było ich pięcioro, a teraz pozostała tylko dwójka. Ale po kolei. Szatyn podziękował za pomoc i przeprosił za swój wybuch agresji. Haz po raz kolejny odniósł wrażenie, że chłopak jest całkowicie nieszkodliwy. Po zjawieniu się Alt'a i Vulfily zupełnie się od nich odciął, rozmyślając nad czymś. Złotowłosy doskonale wiedział co go trapi. Niebawem z nim o tym porozmawia, ale jeszcze nie teraz. Nie był zaskoczony jego decyzją o odpuszczeniu posiłku i udaniu się do kwatery. To było teraz najrozsądniejszym wyborem.
Kadetka nabrała chyba pewności siebie, bo wyszła zza pleców Altair'a, przedstawiła się i wyciągnęła w jego stronę dłoń, układając ją w taki sposób, jakby oczekiwała że ją ucałuje. Chłopak zawahał się, wszak nie przywykł do takiego gestu. Widział co prawda jak mężczyźni witają się w ten sposób z kobietami, lecz jego zdaniem było to domena tzw. gentleman'ów. Czy on jest kimś takim? Chyba tak, chociaż nie miał doświadczenia w tych sprawach. Nie może czekać, bo dziewczyna pomyśli że jest jakiś dziwny, trzymanie dłoni przy powitaniu dłużej niż kilka sekund to przesada. Właśnie podjął decyzję, że jednak muśnie ustami jej dłoń, skłonił się już lekko, gdy nagle coś dziwnego stało się z czerwonookim. Złapał się za skronie i upadł na kolana. Vulfila natychmiast wyszarpnęła rękę z jego uścisku i usiadła przy chłopaku sprawdzając co z nim. Haz też przykucnął, starając się spojrzeć mu w oczy. Było to trudne, głowa bruneta skierowana była w dół. Widać było że chłopak cierpi. Nashi miał w głowie dwa pomysły: jego również ogarnęła furia, albo.... Tsuful. Ta druga opcja była znacznie gorsza. Wolałby aby to było coś innego, w przeciwnym razie będzie musiał podnieść alarm. Już miał wyjmować scouter i poinformować o zaistniałej sytuacji Trenera, gdy Altair się uspokoił. Wstał, a Hazard mógł wreszcie ujrzeć wyraz jego twarzy i oczu. W zasadzie nic się nie zmieniło. Co robić? Może ten pasożyt potrafi doskonale ukryć swą obecność? Czarnowłosy odszedł, pozostawiając kadetkę pod jego opieką. Haz "odprowadzał" jego Ki, chłopak wyraźnie zmierzał w stronę kwatery. Co się ostatnio ze wszystkimi dzieje? Coś niepokojącego zaczyna się dziać. Spojrzał na dziewczynę, która chwilę temu spytała go o to, nad czym sam właśnie się zastanawiał. Nie chciał siać paniki, więc skłamał:
- Taak, domyślam się. on tak czasem ma. Jedyne co możemy zrobić to zostawić go w spokoju, poradzi sobie z tym. Nie martw się, da sobie radę.
Mimowolnie uśmiechnął się lekko chcąc dodać jej otuchy, lecz miał wrażenie, że mięśnie twarzy robią to bardzo nieporadnie. Na wszelki wypadek będzie miał "oko" na Altair'a. Gdyby to był ktoś obcy, natychmiast by to zgłosił. W przypadku znajomego jeszcze poczeka, jednak cały czas musi monitorować sytuację. Gestem dłoni wskazał koleżance wejście do stołówki, puszczając ją przodem.
Od napadu szału kadeta minęło dobrych parę minut, lecz w tym czasie nikt nie posprzątał wyrządzonego przez niego bałaganu. Stoliki leżały poprzewracane, jeden przecięty na pół. Kucharka zajęta była swoją robotą, choć pewnie nadal trzęsie się ze strachu. Złotowłosy wpadł właśnie na ciekawy pomysł.
- Mogłabyś zająć stolik? - spytał - ja w tym czasie pójdę po jedzonko.
Nie chciał dopuścić do sytuacji sprzed kilku chwil. Kto wie, może Vulfila zareaguje podobnie jak szatyn na papkę dla kadetów? Podszedł do lady. Wyszczerzył zęby do kobiety i rzekł:
- 2 porcje dla Nashi jeśli można prosić.
Może skojarzy że to on powstrzymał furiata przed zaatakowaniem jej i w ramach wdzięczności dorzuci do posiłku coś ekstra. Minutę później szedł do stolika niosąc 2 tacki z jedzeniem. Okazało się, że dostali to samo co jadł już kiedyś w towarzystwie Nat'a: kanapka z okrągłym kawałkiem mięsa i warzywami, żółte "paluszki" i drapiący w gardło, czarny napój. Z tego co pamiętał to było całkiem dobre, a przede wszystkim syte. Postawił jedną tackę przed koleżanką, z drugą usiadł na przeciwko.
- Smacznego. Z tego co mi wiadomo, to pochodzi z planety o nazwie Ziemia, na której miałem przyjemność przebywać.
Po czym zabrał się za swojego hamburgera. Przez moment trwała cisza, którą przerwało pikanie wydobywające się z kieszeni jego uniformu. Był to jego scouter. Haz założył go na ucho i spojrzał na panel. "Połączenie przychodzące - Altair Drake". Czym prędzej odebrał, mając nadzieję, że powie mu coś na temat tego nagłego ataku bólu przed stołówką.
- Halo! O co chodzi....... Eeee, no dobra, niech będzie... czekaj chwilę!.....
Otworzył szeroko oczy, gdyż była to dziwna prośba. Poza tym nie dowiedział się tego co chciał, Alt rozłączył się nim zdążył spytać. Wziął łyka coli, przełknął do końca kęs kanapki i spojrzał na kadetkę.
- Właśnie dzwonił Altair i.... poprosił mnie bym pozwolił Ci korzystać z mojej... łazienki. Wiesz może o co chodzi?
Ze słów jego przyjaciela wynikało, że Vulfila korzystała przedtem z jego prysznica. Ciekawe co też łączy tę dwójkę.
OCC:
MacZestaw x2
Kadetka nabrała chyba pewności siebie, bo wyszła zza pleców Altair'a, przedstawiła się i wyciągnęła w jego stronę dłoń, układając ją w taki sposób, jakby oczekiwała że ją ucałuje. Chłopak zawahał się, wszak nie przywykł do takiego gestu. Widział co prawda jak mężczyźni witają się w ten sposób z kobietami, lecz jego zdaniem było to domena tzw. gentleman'ów. Czy on jest kimś takim? Chyba tak, chociaż nie miał doświadczenia w tych sprawach. Nie może czekać, bo dziewczyna pomyśli że jest jakiś dziwny, trzymanie dłoni przy powitaniu dłużej niż kilka sekund to przesada. Właśnie podjął decyzję, że jednak muśnie ustami jej dłoń, skłonił się już lekko, gdy nagle coś dziwnego stało się z czerwonookim. Złapał się za skronie i upadł na kolana. Vulfila natychmiast wyszarpnęła rękę z jego uścisku i usiadła przy chłopaku sprawdzając co z nim. Haz też przykucnął, starając się spojrzeć mu w oczy. Było to trudne, głowa bruneta skierowana była w dół. Widać było że chłopak cierpi. Nashi miał w głowie dwa pomysły: jego również ogarnęła furia, albo.... Tsuful. Ta druga opcja była znacznie gorsza. Wolałby aby to było coś innego, w przeciwnym razie będzie musiał podnieść alarm. Już miał wyjmować scouter i poinformować o zaistniałej sytuacji Trenera, gdy Altair się uspokoił. Wstał, a Hazard mógł wreszcie ujrzeć wyraz jego twarzy i oczu. W zasadzie nic się nie zmieniło. Co robić? Może ten pasożyt potrafi doskonale ukryć swą obecność? Czarnowłosy odszedł, pozostawiając kadetkę pod jego opieką. Haz "odprowadzał" jego Ki, chłopak wyraźnie zmierzał w stronę kwatery. Co się ostatnio ze wszystkimi dzieje? Coś niepokojącego zaczyna się dziać. Spojrzał na dziewczynę, która chwilę temu spytała go o to, nad czym sam właśnie się zastanawiał. Nie chciał siać paniki, więc skłamał:
- Taak, domyślam się. on tak czasem ma. Jedyne co możemy zrobić to zostawić go w spokoju, poradzi sobie z tym. Nie martw się, da sobie radę.
Mimowolnie uśmiechnął się lekko chcąc dodać jej otuchy, lecz miał wrażenie, że mięśnie twarzy robią to bardzo nieporadnie. Na wszelki wypadek będzie miał "oko" na Altair'a. Gdyby to był ktoś obcy, natychmiast by to zgłosił. W przypadku znajomego jeszcze poczeka, jednak cały czas musi monitorować sytuację. Gestem dłoni wskazał koleżance wejście do stołówki, puszczając ją przodem.
Od napadu szału kadeta minęło dobrych parę minut, lecz w tym czasie nikt nie posprzątał wyrządzonego przez niego bałaganu. Stoliki leżały poprzewracane, jeden przecięty na pół. Kucharka zajęta była swoją robotą, choć pewnie nadal trzęsie się ze strachu. Złotowłosy wpadł właśnie na ciekawy pomysł.
- Mogłabyś zająć stolik? - spytał - ja w tym czasie pójdę po jedzonko.
Nie chciał dopuścić do sytuacji sprzed kilku chwil. Kto wie, może Vulfila zareaguje podobnie jak szatyn na papkę dla kadetów? Podszedł do lady. Wyszczerzył zęby do kobiety i rzekł:
- 2 porcje dla Nashi jeśli można prosić.
Może skojarzy że to on powstrzymał furiata przed zaatakowaniem jej i w ramach wdzięczności dorzuci do posiłku coś ekstra. Minutę później szedł do stolika niosąc 2 tacki z jedzeniem. Okazało się, że dostali to samo co jadł już kiedyś w towarzystwie Nat'a: kanapka z okrągłym kawałkiem mięsa i warzywami, żółte "paluszki" i drapiący w gardło, czarny napój. Z tego co pamiętał to było całkiem dobre, a przede wszystkim syte. Postawił jedną tackę przed koleżanką, z drugą usiadł na przeciwko.
- Smacznego. Z tego co mi wiadomo, to pochodzi z planety o nazwie Ziemia, na której miałem przyjemność przebywać.
Po czym zabrał się za swojego hamburgera. Przez moment trwała cisza, którą przerwało pikanie wydobywające się z kieszeni jego uniformu. Był to jego scouter. Haz założył go na ucho i spojrzał na panel. "Połączenie przychodzące - Altair Drake". Czym prędzej odebrał, mając nadzieję, że powie mu coś na temat tego nagłego ataku bólu przed stołówką.
- Halo! O co chodzi....... Eeee, no dobra, niech będzie... czekaj chwilę!.....
Otworzył szeroko oczy, gdyż była to dziwna prośba. Poza tym nie dowiedział się tego co chciał, Alt rozłączył się nim zdążył spytać. Wziął łyka coli, przełknął do końca kęs kanapki i spojrzał na kadetkę.
- Właśnie dzwonił Altair i.... poprosił mnie bym pozwolił Ci korzystać z mojej... łazienki. Wiesz może o co chodzi?
Ze słów jego przyjaciela wynikało, że Vulfila korzystała przedtem z jego prysznica. Ciekawe co też łączy tę dwójkę.
OCC:
MacZestaw x2
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Stołówka
Sro Sie 28, 2013 7:13 pm
Siedział przy stoliku i starał się jakoś przełknąć to paskudne żarcie. Nie wiedział jakim cudem, ale z każdą kolejną łyżką papka kadeta stawała się jeszcze gorsza. Pewnie miała w sobie jakiś specjalny składnik, którym była ślina koszarowego. Raziel zastanawiał się ile mu brakuje, by rzygnąć. Najwyżej dużo, gdyż z zapałem masochisty przełykał kolejne porcje. Na jego szczęście papka przemykała przez gardło i wlatywała układem pokarmowym do żołądka. Jedyny plus tej sytuacji, ze żarcie kadetów pomimo swego paskudnego smaku, jakoś zapełniała brzuch. Raziel był wychowywany na wojownika i nie objadał się jakimiś frykasami w domu, chociaż miał taką możliwość. Lecz takiego gówna w życiu się nie spodziewał. Ojciec wspominał mu, że papka pokonała więcej kadetów niż koszarowy. Szmaragdowooki myślał, że to żarty starszego Saiyanina. W końcu koszarowy to była niszcząca i straszna siła. Tego gościa należało się obawiać, o czym mogły świadczyć siniaki i zabliźnione rany na ciele chłopaka. Nie ma co, kruczowłosy miał farta. Ledwo tydzień w Akademii i prawie został zabity przez jednego z trenerów. Po prostu kupa zabawy.
Raziel westchnął cicho i odłożył łyżkę na bok. Na półmisku zostało jeszcze trochę papki, ale młodzieniec miał wrażenie, że jeśli zje jeszcze trochę to będą musieli go zabrać do szpitala na płukanie żołądka, albo do kibla bo dostanie sraczki. I tak druga opcja była bardzo prawdopodobna. Zielone oczy spojrzały ponad stolik i dostrzegły złotowłosego wojownika. Nie było z nim Vernila. Może znajomy Raziela dał sobie spokój z jedzeniem i poszedł gdzie indziej. Możliwe. Natomiast teraz złotookiemu Nashi towarzyszyła jakaś dziewczyna. Po jej sposobie poruszania, ubraniu oraz zachowaniu można było wywnioskować, że też jest kadetką. Była dość niewysoka i ciężko było określić czy jest Halfem czy też pełnokrwistą. A w ogóle kogo to obchodzi. Jest w końcu równouprawnienie. Syn Aryenne patrzył jak dziewczyna zajmuje stolik niedaleko niego. Bliżej wejścia. Nie miała za dużego wyboru. Większość była porozrzucana po Sali, a co niektóre pocięte Ki Swordem Vernila. Po chwili do dziewczyny doszedł wojownik w pancerzu i zaczęli jeść. Raziel natomiast skończył. Odstawił tackę z półmiskiem tam gdzie je zbierali, po czym ruszył do drzwi. Kiedy mijał stolik pary Saiyan, zwolnił na chwilę krok. Spojrzał w oczy złotowłosego i delikatnie skinął mu głową w geście szacunku. Może też było tam trochę wdzięczności za uratowanie dupska Vera. Kto wie. W końcu nic go to nie kosztowało. Vegeta może być sobie planetą dzikich i wojowniczych małp. Ale są wyjątki i Raziel do takich należał. Umiał uszanować innych, nawet swoich wrogów. Po chwili młodzieniec wyszedł ze stołówki i udał się w kierunku swojej kwatery.
Occ:
Regeneracja 10% KI
z/t Stołówka – Kwatera Raziela.
Raziel westchnął cicho i odłożył łyżkę na bok. Na półmisku zostało jeszcze trochę papki, ale młodzieniec miał wrażenie, że jeśli zje jeszcze trochę to będą musieli go zabrać do szpitala na płukanie żołądka, albo do kibla bo dostanie sraczki. I tak druga opcja była bardzo prawdopodobna. Zielone oczy spojrzały ponad stolik i dostrzegły złotowłosego wojownika. Nie było z nim Vernila. Może znajomy Raziela dał sobie spokój z jedzeniem i poszedł gdzie indziej. Możliwe. Natomiast teraz złotookiemu Nashi towarzyszyła jakaś dziewczyna. Po jej sposobie poruszania, ubraniu oraz zachowaniu można było wywnioskować, że też jest kadetką. Była dość niewysoka i ciężko było określić czy jest Halfem czy też pełnokrwistą. A w ogóle kogo to obchodzi. Jest w końcu równouprawnienie. Syn Aryenne patrzył jak dziewczyna zajmuje stolik niedaleko niego. Bliżej wejścia. Nie miała za dużego wyboru. Większość była porozrzucana po Sali, a co niektóre pocięte Ki Swordem Vernila. Po chwili do dziewczyny doszedł wojownik w pancerzu i zaczęli jeść. Raziel natomiast skończył. Odstawił tackę z półmiskiem tam gdzie je zbierali, po czym ruszył do drzwi. Kiedy mijał stolik pary Saiyan, zwolnił na chwilę krok. Spojrzał w oczy złotowłosego i delikatnie skinął mu głową w geście szacunku. Może też było tam trochę wdzięczności za uratowanie dupska Vera. Kto wie. W końcu nic go to nie kosztowało. Vegeta może być sobie planetą dzikich i wojowniczych małp. Ale są wyjątki i Raziel do takich należał. Umiał uszanować innych, nawet swoich wrogów. Po chwili młodzieniec wyszedł ze stołówki i udał się w kierunku swojej kwatery.
Occ:
Regeneracja 10% KI
z/t Stołówka – Kwatera Raziela.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach