Ulice
+9
Colinuś
Kuro
NPC.
Kanade
Red
Zerb
Khepri
Reito
NPC
13 posters
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Ulice
Sro Maj 30, 2012 12:50 am
First topic message reminder :
Hałas - tym jednym słowem można określić ulice West City. Potężne budowle otaczające dokoła, odstraszają skutecznie domatorów i wielbiących naturę. Łatwo się zgubić, lepiej mieć przy sobie mapę.
Hałas - tym jednym słowem można określić ulice West City. Potężne budowle otaczające dokoła, odstraszają skutecznie domatorów i wielbiących naturę. Łatwo się zgubić, lepiej mieć przy sobie mapę.
- GośćGość
Re: Ulice
Sro Lis 27, 2013 6:27 pm
HA! Zadziałało tak jak chciała! Zmiotło wszystko i wszystkich nawet silniej niż zamierzała! Niemniej i tak jedna z kul trafiła ja w ramię. Nova skrzywiła się i syknęła patrząc najpierw na stróżkę krwi. -Ooo... dali radę. - mruknęła przymykając oko i przygryzając język by sprawdzić co z ręką. Nic poważnego, ale kula została, będzie trzeba ją wyciągnąć, ale nie teraz! Czarnuch czołgał się do upuszczonej spluwy. Nova odbiła się i skoczyła w tamta stronę lądując między nim a bronią. Podniosła gnata, obejrzała go po czym spojrzała na faceta. -Ale masz niefart stary. - Powiedziała i zwinęła lufę gnata w trąbkę po czym złom odrzuciła za plecy zupełnie obojętnie. Potem dopiero popatrzała na okolicę. Kiaiho zmiotło wszystko, gruz, śmieci, osłony no i ludzi... Gdyby nie to, że chcieli ją rozstrzelać pewnie zareagowałaby inaczej, a może to ta demoniczna cząstka niej poczuła krew i... zatarła głos sumienia? Tego nikt nie wie, nawet sama Nova. -Jak polecisz ze mną grzecznie do waszego szefa w kryjówce to nie zginiesz. Masz złamany nos i może jakieś żebra, ale jak mnie wkurzysz będzie znacznie gorzej. - Powiedziała kucając przed mężczyzną i patrząc na niego czarnymi gałkami. -To jak, będziesz grzeczny? - zapytała uśmiechając się niewinnie. Chciała zobaczyć tą ich kryjówkę... jeśli mieli więcej broni, to zniszczy ją i tyle,a ich łupy zabierze do miasta, ludzie tam będą potrzebować wszystkiego nim się zorganizują, nim nadejdzie duża pomoc, no nie...
Kucając wciąż przed mężczyzną, czekała na odpowiedź.
OOC:
Wybacz poślizg, mam problem z zatokami i ciągle napieprza mnie baniak, stąd zniżka formy.
Kucając wciąż przed mężczyzną, czekała na odpowiedź.
OOC:
Wybacz poślizg, mam problem z zatokami i ciągle napieprza mnie baniak, stąd zniżka formy.
Re: Ulice
Sro Gru 04, 2013 8:01 pm
Facet popatrzył na Novę wielkimi, przerażonymi oczami i przełknął głośno ślinę.
- Pokażę, pokaże tylko mnie nie zabijaj! - krzyknął i zaczął potakiwać głową. - To niedaleko, mieliśmy tylko zbierać kosztowności.
Po chwili dał radę się podnieść i zaczął powoli iść w stronę centrum miasta. Widać bolało go wszystko i chyba miał zwichniętą kostkę bo kulał. Szedł jednak mężnie przed siebie nie uskarżając się nic, a nic. Może gnał nim strach że straci życie jeśli będzie się ociągał?
W końcu dotarli do ruin jakiegoś domku, a czarnoskóry wszedł do środka, przez zniszczone drzwi. Nova mogła zobaczyć że prowadzi ja przez zrujnowana kuchnię, hol, a następnie wchodzi do pokoju który był najwyraźniej pokoikiem dziecięcym. Zniszczona kołyska, porozrzucane, spalone zabawki walały się wszędzie ukazując smutny widok.
- To tutaj. - podszedł do ściany która kiedyś przedstawiała błękitne niebo z chmurami i słońcem, po czym nacisnął punkt na jednej z chmur.
Kawałek ściany zaskrzypiały i po chwili otwarło się wejście do windy.
- Windą na sam dół... m-moge już iść?
- Pokażę, pokaże tylko mnie nie zabijaj! - krzyknął i zaczął potakiwać głową. - To niedaleko, mieliśmy tylko zbierać kosztowności.
Po chwili dał radę się podnieść i zaczął powoli iść w stronę centrum miasta. Widać bolało go wszystko i chyba miał zwichniętą kostkę bo kulał. Szedł jednak mężnie przed siebie nie uskarżając się nic, a nic. Może gnał nim strach że straci życie jeśli będzie się ociągał?
W końcu dotarli do ruin jakiegoś domku, a czarnoskóry wszedł do środka, przez zniszczone drzwi. Nova mogła zobaczyć że prowadzi ja przez zrujnowana kuchnię, hol, a następnie wchodzi do pokoju który był najwyraźniej pokoikiem dziecięcym. Zniszczona kołyska, porozrzucane, spalone zabawki walały się wszędzie ukazując smutny widok.
- To tutaj. - podszedł do ściany która kiedyś przedstawiała błękitne niebo z chmurami i słońcem, po czym nacisnął punkt na jednej z chmur.
Kawałek ściany zaskrzypiały i po chwili otwarło się wejście do windy.
- Windą na sam dół... m-moge już iść?
Re: Ulice
Nie Lip 13, 2014 9:45 pm
Znalazł się w środku miasta i wisiał tak w powietrzu przez chwilę. O mało nie wylądował na środku ruchliwej ulicy. Dobrze, że kiedyś Rei opowiedział mu, że ziemianie jeżdżą w samochodach, bo już i tak jego pojawienie się narobiło zamieszania. Lecz Saiyan kompletnie nie zwracał na to uwagi. W dżinsach, T-shircie i bluzie podążał spokojnie chodnikiem przed siebie. Był poranek i robiło się coraz tłoczniej, ludzie pędzili do pracy, dzieci do szkół. Na ulicach robił się coraz tłoczniej i Kuro co chwilę był przez kogoś potrącany lub dźgany torebką. Z różnych stron docierały zapachy świeżo upieczonego chleba, drożdżówek, kawy i innych smakowitości, których nazw nie znał. Za to zapach pobudził jego saiyański apetyt, aż pożałował, że przed wyjściem nie uszczknął tego i tamtego. Może lepiej było zostać, April już wstała, a go tam nie ma. Jak nic zmyje mu głowę i to delikatnie pozwiedzane. Wreszcie po raz pierwszy widział mieszkańców Ziemi na oczy. Faktycznie byli słabi, mógłby zniszczyć to miasto i nawet się nie spocić. Rozglądał się z zaciekaniem, tutaj wszystko było takie inne, bardziej kolorowe niż na Vegecie. Jakaś ubrana w firanki staruszka chciała przepowiedzieć mu przyszłość, a kiedy odmówił to splunęła na niego. Inny chudy człowiek odsłaniając płaszcz zachwalał sprzedawane zegarki. Kuro już chciał go podpytać o pierścionki, jednak dzięki umiejętności wyczuwanie energii dało się odczytać, że facet go oszukiwał. Ludzie są tacy dziwni.
Kuro zamyślił się i zaczął zastanawiać, co taka wspaniała w każdym calu dziewczyna w nim widzi i jeszcze ta ostatnia kłótnia Naszły go wątpliwości, czy aby on jest odpowiednim facetem dla halfki, April zasługuje na kogoś lepszego, a on nawet nie może dać jej tego na co zasługuje. Zauważył, że nawet ostatnio zaczęła olewać jego wsparcie i zrobiła się skryta. Ostatnio czuł się niekochany. Zresztą co jej mógł zaoferować, był biedna, ten jego cięty język i pakowanie się w kłopoty, nie mógł spełnić marzenia April o mieszkaniu na Ziemi.
Zaczął go drażnić ten tłok, wiec wzbił się tylko na kilka centymetrów, tylko aby wystawać ponad tłum i rozglądał za jubilerem. Swobodnie majtał ogonem na prawo i lewo, nie ukrywał swojej Ki, utrzymywał ją swobodnie na tym samym poziomie co zwykle. Pogrążony w myślach rozglądał się na boki chłonąc nowości tego świata, nawet nie zauważył, że tłum sam się przed rozstępuje i ludzie pokazują go palcem. Kuro nie wiedział, że umiejętność latania nie jest tutaj tak naturalna, jak na Vegecie, dalej poszukiwał jubilera.
Kuro zamyślił się i zaczął zastanawiać, co taka wspaniała w każdym calu dziewczyna w nim widzi i jeszcze ta ostatnia kłótnia Naszły go wątpliwości, czy aby on jest odpowiednim facetem dla halfki, April zasługuje na kogoś lepszego, a on nawet nie może dać jej tego na co zasługuje. Zauważył, że nawet ostatnio zaczęła olewać jego wsparcie i zrobiła się skryta. Ostatnio czuł się niekochany. Zresztą co jej mógł zaoferować, był biedna, ten jego cięty język i pakowanie się w kłopoty, nie mógł spełnić marzenia April o mieszkaniu na Ziemi.
Zaczął go drażnić ten tłok, wiec wzbił się tylko na kilka centymetrów, tylko aby wystawać ponad tłum i rozglądał za jubilerem. Swobodnie majtał ogonem na prawo i lewo, nie ukrywał swojej Ki, utrzymywał ją swobodnie na tym samym poziomie co zwykle. Pogrążony w myślach rozglądał się na boki chłonąc nowości tego świata, nawet nie zauważył, że tłum sam się przed rozstępuje i ludzie pokazują go palcem. Kuro nie wiedział, że umiejętność latania nie jest tutaj tak naturalna, jak na Vegecie, dalej poszukiwał jubilera.
Re: Ulice
Nie Lip 13, 2014 10:47 pm
Leciałem dosyć powoli, bo nie wyglądało na to, żebym musiał się śpieszyć. Kuro wylądował w mieście i dalej poruszał się pieszo, jak mi się zdawało. Przyznam, że zaciekawiło mnie co też takiego może tutaj robić. Był sam. Został po coś wysłany? Nie wydawało mnie się, żeby był z nim ktoś inny, bo czemu wtedy tylko jego energię mógłbym wyczuć? To niezbyt logiczne posunięcie. No i właśnie, nie wyciszył mocy. Czyżby był tutaj rekreacyjnie? Kto wie, wszystko jest możliwe. A mogłem się tego dowiedzieć po spotkaniu go.
Zmniejszyłem swoją własną moc do zera, jeśli by mnie wyczuł, mógłby odlecieć lub nawet mnie zaatakować. A jeśli już ma to zrobić, to po uprzednim usłyszeniu co mam do powiedzenia.
Obniżyłem lot i wylądowałem dwie ulice od tej, na której znajdował się Saiyanin. Stamtąd poszedłem pieszo, żeby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Trochę zniszczony strój tego nie ułatwiał, żałowałem, że nie mam czasu zahaczyć o moje mieszkanie, taka okazja jednak może się nie powtórzyć. W razie czego wymyśliłem sobie alibi, że wracam z treningu w którejś z wielu szkół walki, choć wątpiłem, żebym spotkał kogoś, kto będzie mnie pytać o takie rzeczy, jak dlaczego mam przypaloną bluzkę, czy rozciętą bluzę. Duże miasta mają to do siebie, że są pełne dziwaków, co pozwala takim jak ja, czyli wojownikom, łatwo wtopić się w tło, nawet w strojach do walki. Sam strój lubiłem bardzo, nie utrudniał poruszania się i miał swój styl. Mimo to, lepiej bym się czuł poruszając się po mieście w zwykłych ciuchach. No ale mniejsza. Miasta pozwalały różnym ludziom i nie tylko ludziom zniknąć, bo większa gama zachowań jest akceptowana. Ale lewitujący facet z ogonem się do nich zdecydowanie nie zaliczał.
-"Co on robi? Zwraca na siebie zbędną uwagę. Jak tak dalej pójdzie, to zainteresują się nim służby porządkowe i dopiero się zacznie..."
Powoli zbierał się wokół niego tłum gapiów, on jednak wydawał się nie przejmować nimi. Dziwne...
-"Mam nadzieję, że biorą go za jakiegoś iluzjonistę lub kogoś w tym rodzaju..."
Przeszedłem na drugą stronę ulicy, czyli tam, gdzie znajdował się czarnowłosy. Ukryłem się w jednej z uliczek, co nie sprawiło żadnego problemu, nikt mnie chyba nawet nie zauważył.
-"Jak teraz zwrócić jego uwagę?"
W pierwszej chwili pomyślałem, żeby zawołać go po imieniu, na to powinien zareagować. Dałbym radę zrobić to tak cicho, żeby ludzie tego nie słyszeli, ale dosyć głośno, by Saiyanin mógł. Miałem jednak wątpliwości, czy to się uda.
Drugą opcją było małe show, podejść do niego, powiedzieć mu, żeby się nie popisywał zdolnościami iluzjonistycznymi i poszedł ze mną, ale to skończyłoby się źle, coś czułem. A mówiąc dokładniej, mogłaby się wywiązać walka, a gapie wtedy są bardzo niepożądani... Trzecia opcja wydała mnie się najskuteczniejsza, ale dekonspirowała mnie...
Po krótkiej chwili zastanowienia zdecydowałem się na ostatnią opcję, jednocześnie uwalniając całą moc, jaką posiadałem. Nie traciłem czasu i energii na wytwarzanie wokół siebie jakiejkolwiek poświaty, po prostu emanowałem mocą. Było jej prawie dwa razy tyle ile miał Saiyanin, więc powinien na to zareagować. A, że nadal trąciło ode mnie energią Braski powinno tylko wzmocnić efekt.
OOC:
Regeneracja 10% HP i KI
Zmniejszyłem swoją własną moc do zera, jeśli by mnie wyczuł, mógłby odlecieć lub nawet mnie zaatakować. A jeśli już ma to zrobić, to po uprzednim usłyszeniu co mam do powiedzenia.
Obniżyłem lot i wylądowałem dwie ulice od tej, na której znajdował się Saiyanin. Stamtąd poszedłem pieszo, żeby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Trochę zniszczony strój tego nie ułatwiał, żałowałem, że nie mam czasu zahaczyć o moje mieszkanie, taka okazja jednak może się nie powtórzyć. W razie czego wymyśliłem sobie alibi, że wracam z treningu w którejś z wielu szkół walki, choć wątpiłem, żebym spotkał kogoś, kto będzie mnie pytać o takie rzeczy, jak dlaczego mam przypaloną bluzkę, czy rozciętą bluzę. Duże miasta mają to do siebie, że są pełne dziwaków, co pozwala takim jak ja, czyli wojownikom, łatwo wtopić się w tło, nawet w strojach do walki. Sam strój lubiłem bardzo, nie utrudniał poruszania się i miał swój styl. Mimo to, lepiej bym się czuł poruszając się po mieście w zwykłych ciuchach. No ale mniejsza. Miasta pozwalały różnym ludziom i nie tylko ludziom zniknąć, bo większa gama zachowań jest akceptowana. Ale lewitujący facet z ogonem się do nich zdecydowanie nie zaliczał.
-"Co on robi? Zwraca na siebie zbędną uwagę. Jak tak dalej pójdzie, to zainteresują się nim służby porządkowe i dopiero się zacznie..."
Powoli zbierał się wokół niego tłum gapiów, on jednak wydawał się nie przejmować nimi. Dziwne...
-"Mam nadzieję, że biorą go za jakiegoś iluzjonistę lub kogoś w tym rodzaju..."
Przeszedłem na drugą stronę ulicy, czyli tam, gdzie znajdował się czarnowłosy. Ukryłem się w jednej z uliczek, co nie sprawiło żadnego problemu, nikt mnie chyba nawet nie zauważył.
-"Jak teraz zwrócić jego uwagę?"
W pierwszej chwili pomyślałem, żeby zawołać go po imieniu, na to powinien zareagować. Dałbym radę zrobić to tak cicho, żeby ludzie tego nie słyszeli, ale dosyć głośno, by Saiyanin mógł. Miałem jednak wątpliwości, czy to się uda.
Drugą opcją było małe show, podejść do niego, powiedzieć mu, żeby się nie popisywał zdolnościami iluzjonistycznymi i poszedł ze mną, ale to skończyłoby się źle, coś czułem. A mówiąc dokładniej, mogłaby się wywiązać walka, a gapie wtedy są bardzo niepożądani... Trzecia opcja wydała mnie się najskuteczniejsza, ale dekonspirowała mnie...
Po krótkiej chwili zastanowienia zdecydowałem się na ostatnią opcję, jednocześnie uwalniając całą moc, jaką posiadałem. Nie traciłem czasu i energii na wytwarzanie wokół siebie jakiejkolwiek poświaty, po prostu emanowałem mocą. Było jej prawie dwa razy tyle ile miał Saiyanin, więc powinien na to zareagować. A, że nadal trąciło ode mnie energią Braski powinno tylko wzmocnić efekt.
OOC:
Regeneracja 10% HP i KI
Re: Ulice
Pon Lip 14, 2014 11:50 pm
Z zadumy wyrwał go nagły wybuch Ki nieopodal, niby nic wielkiego ale odruch zadziałał. Natychmiast wylądował, lekko ugiął kolana przygotowując się do walki. Rozpoznał już właściciela Ki, czyli to z nim przed chwilą walczyła Vivien.
- Jak nie urok to sraczka – odpowiedział rozpoznawszy przybysza.
Jeszcze tylko jego tutaj brakowało – pomyślał. Od razu powędrował umysłem w poszukiwaniu Ki Vixen ale nigdzie nie czuł. Już podejrzewał czerwonowłosego o jakiś paskudny numer. Doskonale zapamięta do końca życia krzywdy wyrządzone przez Braskę, a i Vixen dwa dni temu również sobie nagrabiła. Nigdzie nie czuł jej Ki i na szczęście Hikaru był z June oraz April, więc dziewczyny były bezpieczne. Niemniej saiyan nie należał do tych, co pchają się do bitki ale nie był zadowolony z towarzystwa o czym świadczyła zjeżona sierść na ogonie. Mimo wszystko kilka srebrzystych iskier przebiegło po ciele Kuro. To był tylko luźny komunikat „nie wkładaj rąsi, bo Cię ukąsi”. Od ostatnich dwóch lat sporo przybyło mu siły i nawet mógłby spokojnie pokonać Braskę. Niech no tylko demon da mu porządny pretekst.
No i czego ten Ziemianin mógł od niego chcieć, przecież nic nie robił, spacerował sobie – w Saiyańskim pojęciu tego słowa. Niby dostrzegł jak otacza ich tłumek gapiów ale nie rozumiał powodów. Uczeń Braski wyglądał trochę na sponiewieranego ale po pojedynku to norma. W duchu odetchnął z ulgą, że Haczi nic się nie stało.
- A Ty co nastopny w kolejce? Już wczoraj Vixen ubzdurała sobie, że jestem jej ojcem, co mi omal związku nie rozwaliło. Czego Ty ode mnie chcesz? Pis end Love do jasnej cholery.
Fakt, powitanie miłe nie było ale i wszystko to, czego doświadczył od Braski także. Energia Foxa, której cząstkę w sobie posiadał sprawiała chyba że przyciągał demony i to w nadmiernych ilościach.
OOC: Jutro oblicze PL
- Jak nie urok to sraczka – odpowiedział rozpoznawszy przybysza.
Jeszcze tylko jego tutaj brakowało – pomyślał. Od razu powędrował umysłem w poszukiwaniu Ki Vixen ale nigdzie nie czuł. Już podejrzewał czerwonowłosego o jakiś paskudny numer. Doskonale zapamięta do końca życia krzywdy wyrządzone przez Braskę, a i Vixen dwa dni temu również sobie nagrabiła. Nigdzie nie czuł jej Ki i na szczęście Hikaru był z June oraz April, więc dziewczyny były bezpieczne. Niemniej saiyan nie należał do tych, co pchają się do bitki ale nie był zadowolony z towarzystwa o czym świadczyła zjeżona sierść na ogonie. Mimo wszystko kilka srebrzystych iskier przebiegło po ciele Kuro. To był tylko luźny komunikat „nie wkładaj rąsi, bo Cię ukąsi”. Od ostatnich dwóch lat sporo przybyło mu siły i nawet mógłby spokojnie pokonać Braskę. Niech no tylko demon da mu porządny pretekst.
No i czego ten Ziemianin mógł od niego chcieć, przecież nic nie robił, spacerował sobie – w Saiyańskim pojęciu tego słowa. Niby dostrzegł jak otacza ich tłumek gapiów ale nie rozumiał powodów. Uczeń Braski wyglądał trochę na sponiewieranego ale po pojedynku to norma. W duchu odetchnął z ulgą, że Haczi nic się nie stało.
- A Ty co nastopny w kolejce? Już wczoraj Vixen ubzdurała sobie, że jestem jej ojcem, co mi omal związku nie rozwaliło. Czego Ty ode mnie chcesz? Pis end Love do jasnej cholery.
Fakt, powitanie miłe nie było ale i wszystko to, czego doświadczył od Braski także. Energia Foxa, której cząstkę w sobie posiadał sprawiała chyba że przyciągał demony i to w nadmiernych ilościach.
OOC: Jutro oblicze PL
Re: Ulice
Wto Lip 15, 2014 1:14 am
Miałem dobre przeczucia z tym sposobem zwrócenia na siebie uwagi, aż za dobre, bo podziałało natychmiastowo. Jak się spodziewałem, Saiyanin nie wyglądał na nijak zadowolonego z mojego widoku. Starałem się zachować beznamiętny wyraz twarzy, wpełzł jednak na nią cień żalu do samego siebie. Szczerze żałowałem tego co wydarzyło się dwa lata wcześniej, gdybym miał pojęcie jak to się skończy, to nie wyściubiałbym nosa spod wulkanu. Miałem świadomość, że bycie uczniem Władcy Demonów nie przysporzy mi przyjaciół, ale... Nie chciałem się z tym godzić bez walki. Zawsze starałem się odpłacać za wyrządzane krzywdy, by chociaż nikt nie mógł mi niczego wytknąć, że czego to ja niby w przeszłości złego nie zrobiłem. Ale chwila... Co on powiedział o Vixen?
Nie ważne jak chciałem, to nie mogłem ukryć zdumienia.
-"Co takiego? Co Vixen tam robiła? Że niby Kuro jest jej ojcem? A to to jakim psia krew cudem? Co jej ten przeklęty Demon nagadał?"
Kiedyś, jakoś z miesiąc przed moim pobytem na Makyo, Demonica wyznała mi, że Braska nie jest jej prawdziwym ojcem, ale wychowywał ją i tak go traktowała. Kto jest biologicznym ojcem się nie dowiedziałem od niej... Z pewnych powodów, już mniejsza jakich. Ale co to miało wszystko znaczyć? To część planu dawnego rywala Braski? Ale co chciał tym osiągnąć? Musiałem te pytania zostawić na później, bo wtedy co innego stanowiło priorytet.
-Spokojnie, chciałem tylko pogadać. Nie mam wrogich zamiarów, a nawet gdybym miał, to bez problemu byś mnie pokonał - zacząłem, jak mnie się zdawało, w dobry sposób, niejako budując sobie alibi.
-Wiem, że darzysz mojego Mistrza wszystkim innym, niż sympatią i rozumiem to, masz do tego prawo, zasłużył sobie. Ale ja nie chce należeć do tego kręgu nienawiści. Tak, wiem jak to brzmi. Rozumiem, że nie masz powodów żeby mi wierzyć i ufać. Ale... Przepraszam... Szczerze żałuje tego co się wydarzyło, nie miałem intencji narażać się komukolwiek... Nawet jeśli moje zachowanie wskazywało na coś innego. Wiem, to tylko puste słowa, a nie chce, żeby nimi były, dlatego... Jeśli będziesz... Będziecie z April potrzebować pomocy w czymkolwiek, nawet najbardziej błahej sprawie, możecie na mnie liczyć. Nie chce robić sobie wrogów, nie w taki sposób. To jak będzie?
Nieco niepewnie wyciągnąłem dłoń, na znak zgody.
Nie liczyłem na to, że Kuro tak łatwo da się przekonać. W końcu swoje z Braską przeszedł... Nie maskowałem energii, tak że czarnowłosy mógł z niej czytać jak z otwartej księgi, to też powinno stanowić dowód na to, że nie kłamię, wszak po energii dało się poznać intencję drugiej osoby.
OOC:
Regeneracja 10%
Nie ważne jak chciałem, to nie mogłem ukryć zdumienia.
-"Co takiego? Co Vixen tam robiła? Że niby Kuro jest jej ojcem? A to to jakim psia krew cudem? Co jej ten przeklęty Demon nagadał?"
Kiedyś, jakoś z miesiąc przed moim pobytem na Makyo, Demonica wyznała mi, że Braska nie jest jej prawdziwym ojcem, ale wychowywał ją i tak go traktowała. Kto jest biologicznym ojcem się nie dowiedziałem od niej... Z pewnych powodów, już mniejsza jakich. Ale co to miało wszystko znaczyć? To część planu dawnego rywala Braski? Ale co chciał tym osiągnąć? Musiałem te pytania zostawić na później, bo wtedy co innego stanowiło priorytet.
-Spokojnie, chciałem tylko pogadać. Nie mam wrogich zamiarów, a nawet gdybym miał, to bez problemu byś mnie pokonał - zacząłem, jak mnie się zdawało, w dobry sposób, niejako budując sobie alibi.
-Wiem, że darzysz mojego Mistrza wszystkim innym, niż sympatią i rozumiem to, masz do tego prawo, zasłużył sobie. Ale ja nie chce należeć do tego kręgu nienawiści. Tak, wiem jak to brzmi. Rozumiem, że nie masz powodów żeby mi wierzyć i ufać. Ale... Przepraszam... Szczerze żałuje tego co się wydarzyło, nie miałem intencji narażać się komukolwiek... Nawet jeśli moje zachowanie wskazywało na coś innego. Wiem, to tylko puste słowa, a nie chce, żeby nimi były, dlatego... Jeśli będziesz... Będziecie z April potrzebować pomocy w czymkolwiek, nawet najbardziej błahej sprawie, możecie na mnie liczyć. Nie chce robić sobie wrogów, nie w taki sposób. To jak będzie?
Nieco niepewnie wyciągnąłem dłoń, na znak zgody.
Nie liczyłem na to, że Kuro tak łatwo da się przekonać. W końcu swoje z Braską przeszedł... Nie maskowałem energii, tak że czarnowłosy mógł z niej czytać jak z otwartej księgi, to też powinno stanowić dowód na to, że nie kłamię, wszak po energii dało się poznać intencję drugiej osoby.
OOC:
Regeneracja 10%
Re: Ulice
Sro Lip 16, 2014 8:53 pm
Kuro słuchał spokojnie, co przybysz miał do powiedzenia. Nie dało się zaprzeczyć, że chłopak gadał z sensem. Braska i Hikaru darli ze sobą koty od setek lat i ich konflikt przeniósł się na uczniów. Zasadniczo głównym winowajcom jest Braska, który jako pierwszy zaczął porywać uczniów szkoły światła. No ale nie ma się co rozmieniać na drobne, z energii dało się wyczuć, że Chepri mówi poważnie i szczerze. Może jednak warto by było przyjąć wyciągniętą dłoń. Aktualny pobyt na Ziemi obfitował w wiele wydarzeń i trudnych decyzji. June mu wybaczyła, więc teraz przyszedł czas, aby i on wybaczył. Po chwili wahania uścisnął wyciągniętą rękę Ziemianina.
- Masz racje, powinniśmy być mądrzejsi od swoich mistrzów. Nigdy nie wiadomo, kto kogo w przyszłości będzie potrzebował. Zgoda, tak na dobry początek.
Spokojnie przyznał ziemianinowi rację, bez poczucia uszczerbku na własnej godności. Co z tego wyniknie to się zobaczy, czy cząstka zaufania, jaką nieco naiwny Kuro obdarzył nie zwróci się przeciw niemu. Z drugiej strony, co mu szkodzi. Na początku i tak będzie miał się na baczności. Ostrożności nigdy za wiele, szczególnie jak się miało do czynienia z demonicznymi umiejętnościami Braski. Poziom mocy Saiyana powrócił do stanu wyjściowego i sierść na ogonie również.
- Słuchaj, czy mógłbym mieć prośbę? Nie bardzo znam się na Ziemi, miastach itp. W sumie jestem pierwszy raz w mieście. Szukam jakiegoś jubilera, czy coś takiego macie na Ziemi? Mam nadzieję, że przyjmują tu Saiyańską walutę.
Kuro nie miał się kogo poradzić, wiec lepszy Chepri niż nikt, Saiyan i tak miał mizerne pojęcie o tej planecie. Dziwny początek znajomości ale z drugiej strony lepiej tak, niż miałaby zapanować niezręczna cisza. Kuro oderwał stopy od podłoża i zaczął powoli wzbijać się w powietrze.
- Masz racje, powinniśmy być mądrzejsi od swoich mistrzów. Nigdy nie wiadomo, kto kogo w przyszłości będzie potrzebował. Zgoda, tak na dobry początek.
Spokojnie przyznał ziemianinowi rację, bez poczucia uszczerbku na własnej godności. Co z tego wyniknie to się zobaczy, czy cząstka zaufania, jaką nieco naiwny Kuro obdarzył nie zwróci się przeciw niemu. Z drugiej strony, co mu szkodzi. Na początku i tak będzie miał się na baczności. Ostrożności nigdy za wiele, szczególnie jak się miało do czynienia z demonicznymi umiejętnościami Braski. Poziom mocy Saiyana powrócił do stanu wyjściowego i sierść na ogonie również.
- Słuchaj, czy mógłbym mieć prośbę? Nie bardzo znam się na Ziemi, miastach itp. W sumie jestem pierwszy raz w mieście. Szukam jakiegoś jubilera, czy coś takiego macie na Ziemi? Mam nadzieję, że przyjmują tu Saiyańską walutę.
Kuro nie miał się kogo poradzić, wiec lepszy Chepri niż nikt, Saiyan i tak miał mizerne pojęcie o tej planecie. Dziwny początek znajomości ale z drugiej strony lepiej tak, niż miałaby zapanować niezręczna cisza. Kuro oderwał stopy od podłoża i zaczął powoli wzbijać się w powietrze.
Re: Ulice
Czw Lip 17, 2014 6:50 pm
Jeśli mam być szczery... To zdziwiłem się.
Nie spodziewałem się, że pójdzie mi tak łatwo. W prawdzie sądziłem, że to co powiedziałem było przekonywujące, gdzie nie miałem raczej zdolności mówczych, i fakt, moje słowa były szczere, ale jednak... Po prostu nie spodziewałem się, że Kuro tak łatwo mi zaufa. Miał dobre powody do antypatii wobec mnie, a jednak, przyznał mi rację. No i ta nagła zmiana nastroju... Sądziłęm, że coś takiego nie zdarza się Saiyanom, bardziej wydawało mi się to być cechą ludzką. Choć też Kuro sprawiał wrażenie odmiennego od innych Saiyan. A może... Po prostu miał więcej oleju w głowie, niż sądziłem? Zresztą, mniejsza, darowanemu kniowi nie patrzy się w zęby, a ten tutaj był podkuty złotymi podkowami. A skoro o złocie i kosztownościach mowa... Swoją drogą, dosyć szybko znalazło się coś, w czym mogłem pomóc, ale tym lepiej.
-Na samej tej dzielnicy jest kilku, więc nie mamy się w tej kwestii o co martwić, ale... Saiyańska waluta? Cóż... -powiedziałem, robiąc nieco zakłopotaną minę, drapiąc się po potylicy. - Ziemianie raczej nie znają innych inteligentnych ras żyjących w kosmosie... Mało którzy też panują nad Ki... Stąd też to zdziwienie ludzi, gdy lewitowałeś na ulicy... - tu powiodłem wzrokiem za unoszącym się czarnowłosym. -Tak, jak teraz... Dlatego byłoby lepiej, gdybyś tego nie robił... Nie jest nam potrzebna atencja kogokolwiek. Byłoby też dobrze, gdybyś mógł ukryć ogon... Nie wiem, możesz go owinąć wokół pasa? Nie zrozum mnie źle, po prostu uwaga ludzi jest zbędna i może nam przysporzyć zbędnych kłopotów... A już mamy jeden...
Przyłożyłem lewe przedramie do piersi, na dłoni oparłem prawy łokieć, prawą dłonią łapiąc się za brodę.
-"Yare... I co teraz? Jeśli istnieje na tej planecie kantor, który wymienia kosmiczne waluty, to znając moje szczęście, znajduje się na drugiej stronie świata... Hmm... Wymiana odpada... A potrzebne są pieniądze..."
Wtedy przypomniałem sobie, że mam... Pewną ilość gotówki w mieszkaniu... Jest to wszystko co zarobiłem w przeciągu ostatnich lat, no, minus comiesięczny czynsz za mieszkanie rzecz jasna. Niby łatwiej byłoby trzymać swój majątek w banku, ale nie miałem zaufanie do banków... Znałem też częstość napadów na banki, więc nie, dziękuję. Wolałem niezniszczalny sejf, dodatkowo zabezpieczony tak, że tylko właściciel demonicznej Ki mógł go dotknąć. Ode mnie trąciło demonem na wiele kilometrów, więc mogłem z niego korzystać do woli. Ilość gotówki ze sporym powodzeniem powinna wystarczyć na... No właśnie, na co? Jubiler... Jakaś biżuteria?
-A tak w zasadzie, to co chcesz kupić? - zapytałem, puszczając brodę i zwracając wzrok ku Kuro.
-Bo ja tą sprawę widzę tak, wymieniać pieniądze nie ma jak, przynajmniej nie wiem, gdzie na planecie dałoby się to zrobić... Ale chyba mam rozwiązanie. Mam trochę pieniędzy, mogę je Tobie pożyczyć. Oddasz mi je w innym terminie. Co Ty na to?
Oferować praktycznie obcej osobie oszczędności całego życia? A czemu by nie? Miałem spłacić dług, a to była dobra okazja. Tak prawdę mówiąc, to się te pieniądze tylko marnowały. Miałem ich dużo więcej, niż potrzebowałem, a dużo i tak nie kosztowało mnie życie. A jak coś z nimi zrobię, to zawsze jakaś motywacja do ponownego zbierania. Będę miał zajęcie na weekendy. Same pozytywy.
OOC:
Regeneracja 10%
Nie spodziewałem się, że pójdzie mi tak łatwo. W prawdzie sądziłem, że to co powiedziałem było przekonywujące, gdzie nie miałem raczej zdolności mówczych, i fakt, moje słowa były szczere, ale jednak... Po prostu nie spodziewałem się, że Kuro tak łatwo mi zaufa. Miał dobre powody do antypatii wobec mnie, a jednak, przyznał mi rację. No i ta nagła zmiana nastroju... Sądziłęm, że coś takiego nie zdarza się Saiyanom, bardziej wydawało mi się to być cechą ludzką. Choć też Kuro sprawiał wrażenie odmiennego od innych Saiyan. A może... Po prostu miał więcej oleju w głowie, niż sądziłem? Zresztą, mniejsza, darowanemu kniowi nie patrzy się w zęby, a ten tutaj był podkuty złotymi podkowami. A skoro o złocie i kosztownościach mowa... Swoją drogą, dosyć szybko znalazło się coś, w czym mogłem pomóc, ale tym lepiej.
-Na samej tej dzielnicy jest kilku, więc nie mamy się w tej kwestii o co martwić, ale... Saiyańska waluta? Cóż... -powiedziałem, robiąc nieco zakłopotaną minę, drapiąc się po potylicy. - Ziemianie raczej nie znają innych inteligentnych ras żyjących w kosmosie... Mało którzy też panują nad Ki... Stąd też to zdziwienie ludzi, gdy lewitowałeś na ulicy... - tu powiodłem wzrokiem za unoszącym się czarnowłosym. -Tak, jak teraz... Dlatego byłoby lepiej, gdybyś tego nie robił... Nie jest nam potrzebna atencja kogokolwiek. Byłoby też dobrze, gdybyś mógł ukryć ogon... Nie wiem, możesz go owinąć wokół pasa? Nie zrozum mnie źle, po prostu uwaga ludzi jest zbędna i może nam przysporzyć zbędnych kłopotów... A już mamy jeden...
Przyłożyłem lewe przedramie do piersi, na dłoni oparłem prawy łokieć, prawą dłonią łapiąc się za brodę.
-"Yare... I co teraz? Jeśli istnieje na tej planecie kantor, który wymienia kosmiczne waluty, to znając moje szczęście, znajduje się na drugiej stronie świata... Hmm... Wymiana odpada... A potrzebne są pieniądze..."
Wtedy przypomniałem sobie, że mam... Pewną ilość gotówki w mieszkaniu... Jest to wszystko co zarobiłem w przeciągu ostatnich lat, no, minus comiesięczny czynsz za mieszkanie rzecz jasna. Niby łatwiej byłoby trzymać swój majątek w banku, ale nie miałem zaufanie do banków... Znałem też częstość napadów na banki, więc nie, dziękuję. Wolałem niezniszczalny sejf, dodatkowo zabezpieczony tak, że tylko właściciel demonicznej Ki mógł go dotknąć. Ode mnie trąciło demonem na wiele kilometrów, więc mogłem z niego korzystać do woli. Ilość gotówki ze sporym powodzeniem powinna wystarczyć na... No właśnie, na co? Jubiler... Jakaś biżuteria?
-A tak w zasadzie, to co chcesz kupić? - zapytałem, puszczając brodę i zwracając wzrok ku Kuro.
-Bo ja tą sprawę widzę tak, wymieniać pieniądze nie ma jak, przynajmniej nie wiem, gdzie na planecie dałoby się to zrobić... Ale chyba mam rozwiązanie. Mam trochę pieniędzy, mogę je Tobie pożyczyć. Oddasz mi je w innym terminie. Co Ty na to?
Oferować praktycznie obcej osobie oszczędności całego życia? A czemu by nie? Miałem spłacić dług, a to była dobra okazja. Tak prawdę mówiąc, to się te pieniądze tylko marnowały. Miałem ich dużo więcej, niż potrzebowałem, a dużo i tak nie kosztowało mnie życie. A jak coś z nimi zrobię, to zawsze jakaś motywacja do ponownego zbierania. Będę miał zajęcie na weekendy. Same pozytywy.
OOC:
Regeneracja 10%
Re: Ulice
Sob Lip 19, 2014 12:11 am
Kuro wylądował, tak jak prosił go Chepri. Niemniej chłopak był zaskoczony, że Ziemianie nie mają pojęcia o istnieniu innych ras. Co zresztą odbiło się wyraźnie na jego twarzy. Ukryli się w bocznej uliczce gdzie Saiyan ze spokojem schował swój ogon pod T-Shirtem i bluzą. Teraz, pomijając fryzurę wyglądał w miarę znośnie. I tak dobrze, że nie paradował w Saiyańskiej zbroi.
- Jestem zdziwiony tym, co mówisz. Lekko 70% pożywienia na Vegecie bierze się z Ziemi. Obstawiam, że gdyby Saiyanie Was okradali to Hikaru i Braska wiedzieli by o tym. A tak z innej beczki, czułem że poznałeś Hachi, znaczy Vivian. Hachi to po naszemu 8. Potrafi pokazać pazurki. Co ją przywiało na tą planetę?
Niewinna wypowiedź oznaczała, że na Ziemi musi być znacznie więcej ukrytych Saiyan, czy halfów niż mogłoby się zdawać, o czym żaden z nich nie miał pojęcia. To też uświadomiło, że w jakiś sposób muszą wymieniać walutę. Nistety nie było czasu, żeby lecieć w miejsce gdzie wylądowali i zasięgnąć rady u ojca Zory, który zajmował się handlem z Ziemianami. Kuro zganił sam siebie za swoja głupotę, że nie podpytał Halfa o To i owo. Trudno, do tego ki April przemieszczała się. Omal całą konspiracje nie trafił szlag. Ciarki mu przeszły na myśl, ze dziewczyna jest wściekła, czeka go ostra przeprawa jak nic. No ale jak już tak daleko zabrnął. Raz małpie śmierć.
- Chciałem kupić April pierścionek zaręczynowy – na twarz młodej małpy wypełzł rumieniec.
Trudno było mu to powiedzieć. W głębi ukrywał rozczarowanie, że tak się knoci z kupnem.tego pierścionka. Ciułał na niego dwa lata, a gdyby nie to, że założyli z April zielarnię to byłoby jeszcze gorzej. Liczył, że na tej planecie będzie go stać na kupno czegoś lepszego niż na Vegecie, a halfka zasługiwała na wszystko co najlepsze.
- Dzięki za propozycję ale nie przyjmę od Ciebie pieniędzy. Niech mnie April prędzej ukatrupi, ale duma mi nie pozwala. Za to wpadłem na inny pomysł.
Kuro pogrzebał w swoim plecaku i wyjął małą sakiewkę, a z niej ze trzy monety.
- Nasze monety w zależności od nominału bije się z czystego kruszcu, złota i srebra. Może wystarczy ich wartość jako tworzywa, przetopienie i tp.? Wypali coś takiego?
Chłopak był sprytny, no i to była ostatnia deska ratunku. Monety faktycznie były wybite z czystego złota czy srebra. Wyglądało to bogato, chociaż życie na Vegecie wcale takie bogate nie było.
- Jestem zdziwiony tym, co mówisz. Lekko 70% pożywienia na Vegecie bierze się z Ziemi. Obstawiam, że gdyby Saiyanie Was okradali to Hikaru i Braska wiedzieli by o tym. A tak z innej beczki, czułem że poznałeś Hachi, znaczy Vivian. Hachi to po naszemu 8. Potrafi pokazać pazurki. Co ją przywiało na tą planetę?
Niewinna wypowiedź oznaczała, że na Ziemi musi być znacznie więcej ukrytych Saiyan, czy halfów niż mogłoby się zdawać, o czym żaden z nich nie miał pojęcia. To też uświadomiło, że w jakiś sposób muszą wymieniać walutę. Nistety nie było czasu, żeby lecieć w miejsce gdzie wylądowali i zasięgnąć rady u ojca Zory, który zajmował się handlem z Ziemianami. Kuro zganił sam siebie za swoja głupotę, że nie podpytał Halfa o To i owo. Trudno, do tego ki April przemieszczała się. Omal całą konspiracje nie trafił szlag. Ciarki mu przeszły na myśl, ze dziewczyna jest wściekła, czeka go ostra przeprawa jak nic. No ale jak już tak daleko zabrnął. Raz małpie śmierć.
- Chciałem kupić April pierścionek zaręczynowy – na twarz młodej małpy wypełzł rumieniec.
Trudno było mu to powiedzieć. W głębi ukrywał rozczarowanie, że tak się knoci z kupnem.tego pierścionka. Ciułał na niego dwa lata, a gdyby nie to, że założyli z April zielarnię to byłoby jeszcze gorzej. Liczył, że na tej planecie będzie go stać na kupno czegoś lepszego niż na Vegecie, a halfka zasługiwała na wszystko co najlepsze.
- Dzięki za propozycję ale nie przyjmę od Ciebie pieniędzy. Niech mnie April prędzej ukatrupi, ale duma mi nie pozwala. Za to wpadłem na inny pomysł.
Kuro pogrzebał w swoim plecaku i wyjął małą sakiewkę, a z niej ze trzy monety.
- Nasze monety w zależności od nominału bije się z czystego kruszcu, złota i srebra. Może wystarczy ich wartość jako tworzywa, przetopienie i tp.? Wypali coś takiego?
Chłopak był sprytny, no i to była ostatnia deska ratunku. Monety faktycznie były wybite z czystego złota czy srebra. Wyglądało to bogato, chociaż życie na Vegecie wcale takie bogate nie było.
Re: Ulice
Sob Lip 19, 2014 7:33 pm
Co proszę? Aż tyle pożywienia na Vegecie pochodzi z Ziemi? Ładne rzeczy się tutaj dzieją... Jasne, Vegeta to jedna wielka pustynia, logiczne, że muszą sprowadzać jedzenie z innych planet, a że Saiyanie mają taki a nie inny apetyt, to jest to sprawa priorytetowa. No i w sumie, Ziemia jest bardzo bogata w zasoby naturalne, to się klei... Ale muszą w tym brać udział też Ziemianie, przecież Saiyanie nawet przy swoich możliwościach nie mogliby pozostać niezauważeni. To było pewne, jakaś grupa Ziemian pomagała mieszkańcom czerwonego globu, ale co z tego mieli? To przedsięwzięcie na wielką skalę, więc musiało chodzić o nieliche pieniądze. Z drugiej strony... Nie byłby to aż taki wielki problem dla ogoniastych ukryć się pośród tubylców. Brak pośredników to spora oszczędność pieniędzy. Interesująca sprawa... Postanowiłem przyjrzeć się temu w wolnej chwili.
-Nawet gdyby okradali, to nie leżałoby to w sumie w interesie Braski, Ziemianie mało go obchodzą, sądzę jednak, że też nie pozwoliłby na takie coś, a przecież to nie tylko pożywienie, ale też technologia, w końcu kapsułki to nasz wynalazek... -tu zamilkłem, przypomniałem sobie bardzo istotny i bardzo przydatny fakt. Sam zdziwiłem się, że mogłem o czymś takim zapomnieć. Czy to zmęczenie po walce? A może po prostu wypadło mi to z głowy? Mniejsza o to zresztą, przypomniałem sobie i to się liczyło. Wiedziałem, gdzie znajdował się ktoś, kto mógł pomóc Vivian z kapsułką. Musiałem jej o tym koniecznie powiedzieć.
-"Hachi? Całkiem nieźle to brzmi" - pomyślałem, z jakiegoś powodu ciesząc się, że nie powiedziałem tego na głos, mimowolnie jednak uniosłem kącik ust.
-Owszem, poznałem ją. Przyleciała tutaj na wakacje, jeśli można tak to nazwać.
Ukryłem pewne zdziwienie wynikające z faktu, że Saiyanin i Halfka się znają. Niby nie powinno mnie to zaskoczyć, Saiyanie i Halfy żyją na Vegecie, jednak zastanawiało mnie to. Umysł niemal od razu podsunął mi dosyć prawdopodobną opcję, a mianowicie to zamieszanie z Tsufulem. Postanowiłem wtedy, że kiedyś będę musiał się dopytać, jak to wyglądało z ich perspektywy. Tak czy inaczej, informacja, że Vivian i Kuro się znają, a nawet chyba darzą sympatią, delikatnie zmieniał, żeby nie powiedzieć komplikował, mój plan. Zmianą była większa ostrożność, nawet nie z jakiegoś konkretnego powodu, ale na wszelki wypadek.
-"A więc pierścionek zaręczynowy... Czyli powodzi się mu z April, to dobrze"
-Rozumiem, ale nie ma się co wstydzić, podjęcie takiej decyzji z pewnością wymagało dużej odwagi.
Ot, mała poufałość, miałem nadzieję, że nie zostanie zrozumiana opatrzenie.
Kamień spadł mi z serca na wieść, że Saiyanie płacą kruszcami, to zupełnie zmienia sprawę, jak i nadawało sens współpracy ludzko-saiyańskiej. Ludzie zawsze byli cięci na metale szlachetne, a skoro Vegeta ma tyle kruszcu, by używać go jako waluty przy takim poziomie rozwoju technologicznego, to nie musieli wcale tak dużo wydawać na tą współpracę. Nadal miałem zamiar przyjrzeć się temu dokładniej, ale to w innym czasie.
Wziąłem jedną z monet do ręki, naprawdę wydawała się być ze szczerego złota. Jubiler ze mnie żaden, ale z lekcji chemii pamiętałem jakie właściwości ma złoto, w tym gęstość. Na podstawie tego i przybliżonej wagi monety udało mi się stwierdzić na jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent autentyczność.
-To całkiem zmienia sprawę. Jubiler pewnie zachwyci się na widok takiej ilości materiału, bo jest go dosyć na pierścionek zaręczynowy, obrączki, naszyjnik i możne nawet kolczyki. Tak więc nie traćmy czasu i idźmy do jubilera - to mówiąc ruszyłem w drogę.
OOC:
Regeneracja 10% Ki
-Nawet gdyby okradali, to nie leżałoby to w sumie w interesie Braski, Ziemianie mało go obchodzą, sądzę jednak, że też nie pozwoliłby na takie coś, a przecież to nie tylko pożywienie, ale też technologia, w końcu kapsułki to nasz wynalazek... -tu zamilkłem, przypomniałem sobie bardzo istotny i bardzo przydatny fakt. Sam zdziwiłem się, że mogłem o czymś takim zapomnieć. Czy to zmęczenie po walce? A może po prostu wypadło mi to z głowy? Mniejsza o to zresztą, przypomniałem sobie i to się liczyło. Wiedziałem, gdzie znajdował się ktoś, kto mógł pomóc Vivian z kapsułką. Musiałem jej o tym koniecznie powiedzieć.
-"Hachi? Całkiem nieźle to brzmi" - pomyślałem, z jakiegoś powodu ciesząc się, że nie powiedziałem tego na głos, mimowolnie jednak uniosłem kącik ust.
-Owszem, poznałem ją. Przyleciała tutaj na wakacje, jeśli można tak to nazwać.
Ukryłem pewne zdziwienie wynikające z faktu, że Saiyanin i Halfka się znają. Niby nie powinno mnie to zaskoczyć, Saiyanie i Halfy żyją na Vegecie, jednak zastanawiało mnie to. Umysł niemal od razu podsunął mi dosyć prawdopodobną opcję, a mianowicie to zamieszanie z Tsufulem. Postanowiłem wtedy, że kiedyś będę musiał się dopytać, jak to wyglądało z ich perspektywy. Tak czy inaczej, informacja, że Vivian i Kuro się znają, a nawet chyba darzą sympatią, delikatnie zmieniał, żeby nie powiedzieć komplikował, mój plan. Zmianą była większa ostrożność, nawet nie z jakiegoś konkretnego powodu, ale na wszelki wypadek.
-"A więc pierścionek zaręczynowy... Czyli powodzi się mu z April, to dobrze"
-Rozumiem, ale nie ma się co wstydzić, podjęcie takiej decyzji z pewnością wymagało dużej odwagi.
Ot, mała poufałość, miałem nadzieję, że nie zostanie zrozumiana opatrzenie.
Kamień spadł mi z serca na wieść, że Saiyanie płacą kruszcami, to zupełnie zmienia sprawę, jak i nadawało sens współpracy ludzko-saiyańskiej. Ludzie zawsze byli cięci na metale szlachetne, a skoro Vegeta ma tyle kruszcu, by używać go jako waluty przy takim poziomie rozwoju technologicznego, to nie musieli wcale tak dużo wydawać na tą współpracę. Nadal miałem zamiar przyjrzeć się temu dokładniej, ale to w innym czasie.
Wziąłem jedną z monet do ręki, naprawdę wydawała się być ze szczerego złota. Jubiler ze mnie żaden, ale z lekcji chemii pamiętałem jakie właściwości ma złoto, w tym gęstość. Na podstawie tego i przybliżonej wagi monety udało mi się stwierdzić na jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent autentyczność.
-To całkiem zmienia sprawę. Jubiler pewnie zachwyci się na widok takiej ilości materiału, bo jest go dosyć na pierścionek zaręczynowy, obrączki, naszyjnik i możne nawet kolczyki. Tak więc nie traćmy czasu i idźmy do jubilera - to mówiąc ruszyłem w drogę.
OOC:
Regeneracja 10% Ki
Re: Ulice
Pon Lip 21, 2014 11:56 pm
Ach czyli kapsułki pochodzą z Ziemiii... Kuro juz nie uświadamiał Chepiergo, ze prawdopodobnie Saiyanie wykradli im tą technologię i zamykają w nich swoje statki kosmiczne. Szli ulicami miasta, a Saiyan rozglądał się naokoło ciekaw wszystkiego. Ziemianin padł ofiarą nadmiernej ciekawości Kuro i tenże zamęczał biedaka różnymi pytaniami. Co to jest, do czego służy i ogólnie o kulturę mieszkańców tej planety. Aż szyja go rozbolała, nie potrafił zrozumieć, że budują takie wysokie wieżowce, a nie potrafią latać. Wiele rzeczy dziwiło Saiyana. Ziemianie nawet nie wiedzieli, że wśród nich żyje tylu przybyszów z innych planet i byli tak zacofani technologicznie....
Przy okazji Kuro opowiedział, jak to się stało, że dwa lata temu na Vegecie zjawił się demon imieniem Fox. Po kilku perypetiach Kuro skończył na Ziemi jako uczeń Foxa i demon wypalił swoim ogniem chłopakowi tatuaż na ramieniu umieszczając swoją Ki. Zaraz potem zniknął i przejął go Mistik mianując się nauczycielem saiyana. Stąd prawdopodobnie Vixen myśli, ze Kuro jest jej ojcem i to omal mu nie rozwaliło związku z April. Opowiedział jeszcze, że jak przybyli z April teraz na Ziemię to Vixen porwała synka June. Nie nadmieniał ani jednym słowem, że jest wnukiem Hikaru. Ani słowem, nie odezwał się również na temat Tsufula, pamiętał, że Chperi był także jednym z zarażonych ale z pewnością Braska zajął się tematem odpowiedni. Może demona nie obchodzili Ziemianie ale chłopak czuł przez skórę, ze tak do końca to to nie jest prawda.
Odwiedzili kilku jubilerów, a młodzik nadal nie bardzo wiedział czego szuka i jakie mogłyby być oczekiwania April. W końcu weszli do nieco mniej nowoczesnego sklepiku trochę się rozejrzeli i po wstępnej dyskusji ze sprzedawcą, Kuro doszedł do wniosku, że ma być coś, co ma niebieski kamień, jak oczy April. Nosił zawsze w portfelu przy sobie jedno z jej ostatnich zdjęć.
Przy okazji Kuro opowiedział, jak to się stało, że dwa lata temu na Vegecie zjawił się demon imieniem Fox. Po kilku perypetiach Kuro skończył na Ziemi jako uczeń Foxa i demon wypalił swoim ogniem chłopakowi tatuaż na ramieniu umieszczając swoją Ki. Zaraz potem zniknął i przejął go Mistik mianując się nauczycielem saiyana. Stąd prawdopodobnie Vixen myśli, ze Kuro jest jej ojcem i to omal mu nie rozwaliło związku z April. Opowiedział jeszcze, że jak przybyli z April teraz na Ziemię to Vixen porwała synka June. Nie nadmieniał ani jednym słowem, że jest wnukiem Hikaru. Ani słowem, nie odezwał się również na temat Tsufula, pamiętał, że Chperi był także jednym z zarażonych ale z pewnością Braska zajął się tematem odpowiedni. Może demona nie obchodzili Ziemianie ale chłopak czuł przez skórę, ze tak do końca to to nie jest prawda.
Odwiedzili kilku jubilerów, a młodzik nadal nie bardzo wiedział czego szuka i jakie mogłyby być oczekiwania April. W końcu weszli do nieco mniej nowoczesnego sklepiku trochę się rozejrzeli i po wstępnej dyskusji ze sprzedawcą, Kuro doszedł do wniosku, że ma być coś, co ma niebieski kamień, jak oczy April. Nosił zawsze w portfelu przy sobie jedno z jej ostatnich zdjęć.
Re: Ulice
Wto Lip 22, 2014 2:21 pm
Kuro nie dawał mi chwili wytchnienia, cięgle pytając to o to, to o tamto. Nie przeszkadzało mi to za bardzo i o ile mogłem, udzielałem jak najdokładniejszej odpowiedzi. Pobyt w liceum przydał się, bo jednak na niektóre pytanie nie umiałbym odpowiedzieć, gdybym nie uważał na lekcjach, a jednak chciałem wypaść przed czarnowłosym jak najlepiej. Nie udawało się to ze wszystkim, zwłaszcza w kwestiach społecznych... Niestety czasami sami Ziemianie nie wiedzieli, dlaczego robią to, a nie coś innego i dlaczego. Skąd więc ja miałbym to wiedzieć? Aż się trochę zdziwiłem, że Saiyanin wie tak mało o tej planecie i jej mieszkańcach. Później jednak, gdy zaczął opowiadać o tym jak to się stało, że w ogóle znalazł się na Ziemi, wiele spraw stał się jasnych. Najbardziej zdziwiła mnie w jego historii obecność demona, Foxa. Trochę się nasłuchałem o nim i wyglądało na to, że był kimś wyjątkowym, ale fakt, że mówino o nim w czasie przeszłym sugerował wyraźnie, że nie miałem co liczyć na poznanie go. Szczerze, to... Żałowałem, że tak było. Nawet z opowieści kruchowłosego wynikało, że nie pożałowałbym tego. A przecież Braska nawet mówił, że jesteśmy podobni, miał na myśli tylko wygląd, ale o ile Kuro nie ubarwiał rzeczywistości, to faktycznie zauważyłem kilka podobieństw. Jak się okazywało, ogoniasty miał w sobie cząstkę demonicznej Ki. Nie przypominałem sobie, bym czuł coś takiego od niego, ale wydawało mi się to możliwe, w końcu spotkałem się z czymś takim. U tamtego demona, Dragota, czułem cząstkę Ki Reda... A skoro o nim mowa... Wyczułem jego energię... Na Ziemi... Była wielka... Prawie przytłumiła inną energię znajdującą się tuż obok, energię Vivian. Powinienem się tym martwić? Już dwa lata wcześniej obiło mi się o uszy, że Red zapanował nad swoją złą stroną, ale teraz wydawało się, że nie panuje nad swoją mocą. Saiyanin nie wyglądał, jakby frasował sobie tym głowę, miał zaufanie do Demona? On też chyba był wtedy na Vegecie, zaprzyjaźnili się? Hmm... Musiałem pozostawić tą sprawę, bo widocznie nie był co robić i tak.
Więc ojcem Vixen był ten Fox. Ale kto był matką? Zdawało mi się, że Braska mówił coś o tym, że lisi Demon interesował się jego córką... Ale czy to możliwe? June matką Vixen? Nie wyglądała na matkę, ale też w sumie źle jest oceniać Demona po jego wyglądzie, bo ten może być bardzo mylny. I jak się okazało, June miała kolejne dziecko.
Stwierdziłem, że gdy dowiedziałem się tyle o czarnowłosym, to warto się też odwdzięczyć tym samym. Opowiedziałem mu więc o tym jak wyglądały moje początki jako łowca głów, o walce z Ichiro i, że to właśnie to skłoniło mnie do szukania nauczyciela sztuk walki. Pominąłem wszystko to co działo się wcześniej, nie widziałem potrzeby mówienia o tym, jak i wcale nie chciałem. Mówiłem o tym, jak zostałem uczniem Braski i o treningach u niego. Treningi u Genialnego Żółwia przemilczałem, podobnie jak ostatnie wydarzenia.
Poszukiwania nie szły najlepiej, ale poddać się nie mogliśmy. Choć problemem nie wydawał się brak odpowiednich pierścionków, ale tego, że Saiyanin nie wiedział czego ma szukać. W końcu jednak to się zmieniło. Niebieski kamień? Czemu akurat taki? Odpowiedź przyszła sama. Kuro wyciągnął zdjęcie April, wtedy zrozumiałem. Wyglądała doroślej, niż ją zapamiętałem, ale elementem jej wyglądu, który najbardziej przyciągał wzrok były oczy. Niebieskie.
-Czyli coś z szafirem... -mruknąłem pod nosem.
Wtem, znów wyczułem dwie znajome energie. Jedna należała do April, co do tego nie miałem wątpliwości, a ta druga? Wydawałą się znajoma... Wiedziałem, że czułem ją już kiedyś, ale nie spotkałem nigdy jej właściciela.
Z jakiegoś powodu miałem złe przeczucia, co do tego.
Więc ojcem Vixen był ten Fox. Ale kto był matką? Zdawało mi się, że Braska mówił coś o tym, że lisi Demon interesował się jego córką... Ale czy to możliwe? June matką Vixen? Nie wyglądała na matkę, ale też w sumie źle jest oceniać Demona po jego wyglądzie, bo ten może być bardzo mylny. I jak się okazało, June miała kolejne dziecko.
Stwierdziłem, że gdy dowiedziałem się tyle o czarnowłosym, to warto się też odwdzięczyć tym samym. Opowiedziałem mu więc o tym jak wyglądały moje początki jako łowca głów, o walce z Ichiro i, że to właśnie to skłoniło mnie do szukania nauczyciela sztuk walki. Pominąłem wszystko to co działo się wcześniej, nie widziałem potrzeby mówienia o tym, jak i wcale nie chciałem. Mówiłem o tym, jak zostałem uczniem Braski i o treningach u niego. Treningi u Genialnego Żółwia przemilczałem, podobnie jak ostatnie wydarzenia.
Poszukiwania nie szły najlepiej, ale poddać się nie mogliśmy. Choć problemem nie wydawał się brak odpowiednich pierścionków, ale tego, że Saiyanin nie wiedział czego ma szukać. W końcu jednak to się zmieniło. Niebieski kamień? Czemu akurat taki? Odpowiedź przyszła sama. Kuro wyciągnął zdjęcie April, wtedy zrozumiałem. Wyglądała doroślej, niż ją zapamiętałem, ale elementem jej wyglądu, który najbardziej przyciągał wzrok były oczy. Niebieskie.
-Czyli coś z szafirem... -mruknąłem pod nosem.
Wtem, znów wyczułem dwie znajome energie. Jedna należała do April, co do tego nie miałem wątpliwości, a ta druga? Wydawałą się znajoma... Wiedziałem, że czułem ją już kiedyś, ale nie spotkałem nigdy jej właściciela.
Z jakiegoś powodu miałem złe przeczucia, co do tego.
Re: Ulice
Czw Lip 24, 2014 9:28 pm
Ach czyli kapsułki pochodzą z Ziemiii... Kuro juz nie uświadamiał Chepiergo, ze prawdopodobnie Saiyanie wykradli im tą technologię i zamykają w nich swoje statki kosmiczne. Szli ulicami miasta, a Saiyan rozglądał się naokoło ciekaw wszystkiego. Ziemianin padł ofiarą nadmiernej ciekawości Kuro i tenże zamęczał biedaka różnymi pytaniami. Co to jest, do czego służy i ogólnie o kulturę mieszkańców tej planety. Aż szyja go rozbolała, nie potrafił zrozumieć, że budują takie wysokie wieżowce, a nie potrafią latać. Wiele rzeczy dziwiło Saiyana. Ziemianie nawet nie wiedzieli, że wśród nich żyje tylu przybyszów z innych planet i byli tak zacofani technologicznie....
Przy okazji Kuro opowiedział, jak to się stało, że dwa lata temu na Vegecie zjawił się demon imieniem Fox. Po kilku perypetiach Kuro skończył na Ziemi jako uczeń Foxa i demon wypalił swoim ogniem chłopakowi tatuaż na ramieniu umieszczając swoją Ki. Zaraz potem zniknął i przejął go Mistik mianując się nauczycielem saiyana. Stąd prawdopodobnie Vixen myśli, ze Kuro jest jej ojcem i to omal mu nie rozwaliło związku z April. Opowiedział jeszcze, że jak przybyli z April teraz na Ziemię to Vixen porwała synka June. Nie nadmieniał ani jednym słowem, że jest wnukiem Hikaru. Ani słowem, nie odezwał się również na temat Tsufula, pamiętał, że Chperi był także jednym z zarażonych ale z pewnością Braska zajął się tematem odpowiedni. Może demona nie obchodzili Ziemianie ale chłopak czuł przez skórę, ze tak do końca to to nie jest prawda.
Odwiedzili kilku jubilerów, a młodzik nadal nie bardzo wiedział czego szuka i jakie mogłyby być oczekiwania April. W końcu weszli do nieco mniej nowoczesnego sklepiku trochę się rozejrzeli i po wstępnej dyskusji ze sprzedawcą, Kuro doszedł do wniosku, że ma być coś, co ma niebieski kamień, jak oczy April. Nosił zawsze w portfelu przy sobie jedno z jej ostatnich zdjęć.
Sprzedawcami okazała się miła para staruszków z piędziesięcioletnim stażem ale byli bardzo sygmatyczni. W związku z poszukiwanym przez Kuro pierścionkiem nie omieszkali opowiedzieć, trochę o swoich zaręczynach nad wodospadem Niagara i ślubie. No tak, zaręczyny to nie taka prosta sprawa, klucz do sukcesu to odpowiedni moment. I zorganizowanie romantycznej chwili. Starsza pani po spojrzeniu na zdjęcie Halfki od razu wiedziała jaki kształt i wielkość kamienia dobrać. Zaczęła też rozwodzić się, że miała podobne włosy w młodości. Co prawda wszystko dłużej trwało ale było bardzo sympatycznie. Na szczęście staruszkowie zgodzili się na zapłatę w kruszcu. Mężczyzna dziwił się wyrytej na monetach podobiźnie. Nim Kuro zdążył powiedzieć, że jest tam podobizna ich króla Chepri wtrącił coś o tym, że chłopak pracuje dla jakiegoś bogatego bubka, który nie ma co robić ze swoim złotem. Właściecle z ciekawości zaoferowali też wymianę kilku moment na Ziemską walutę. Saiyan się rozpromienił, w końcu mieli spędzić trochę czasu tylko ze sobą na Ziemi. Starczy na spędzenie całego dnia, kolacja, kino itp. Na dobry początek śniadanko w jakiejś zacisznej knajpce, którą starsze małżeństwo zdążyło już polecić, a Kuro obiecał skorzystać.
Szkoda, że nie było im to dane. Juz mieli się uprzejmie żegnać, kiedy obaj z Cheprim wyuczyli energię. Kuro poznał ją i to bardzo dobrze. Nagle zmienił się, spoważniał i skupił. Że też ten parszywy jaszczur musiał pojawić się obok April. Saiyan schował pudełeczko w wewnętrznej kieszeni plecaka i ruszył energicznie do drzwi. Był tak zdenerwowany, że niechcący zbyt mocno je szarpnął i wyrwał je z futryny. Dopiero, kiedy ciężkie metalowe drzwi trzymał w ręce ocknął się nieco. Starsi państwo wybałuszali oczy w niemym zdziwieniu, a Chepri patrząc w sufit najwyraźniej szukał natchnienia w niebiosach wżywając wszystkich bogów po kolei. Kuro zachował się porządnie i pozostawił jedną ze srebrnych Vegetańskich monet, jako rekompensatę za straty i koszty naprawy, po czym pociągnął Chepriego ze sobą.
Biegli ulicą, a Kuro był wyraźnie zdenerwowany obecnością nowej Ki na Ziemi.
- To changeling, dwa lata temu opanował go Tsuful i dorwał się do głównego reaktora naszego miasta przemysłowego i połowę wysadził w powietrze razem niewinnymi mieszkańcami i pracownikami. Hachi tam była i widziała tą masakrę na własne oczy, ledwo przeżyła. Nie sądzę, aby był tu w celach rekreacyjnych.
Kuro mniej więcej nakreślili dokonania obcego przybysza. Niby saiyanie nie byli „niewinną rasą” ale mówiąc to Kuro miał na myśli tych, którzy nie byli wojownikami, nie niszczyli i nie zabili tylko po prostu pracowali, żyjąc z dnia na dzień. Taki los im się nie należał. W jednym z ciemnych zaułków zbili się w powietrze.
OOC:
ZT x 2 Central City
Trening Start.
Chepri pisz od razu tam.
Przy okazji Kuro opowiedział, jak to się stało, że dwa lata temu na Vegecie zjawił się demon imieniem Fox. Po kilku perypetiach Kuro skończył na Ziemi jako uczeń Foxa i demon wypalił swoim ogniem chłopakowi tatuaż na ramieniu umieszczając swoją Ki. Zaraz potem zniknął i przejął go Mistik mianując się nauczycielem saiyana. Stąd prawdopodobnie Vixen myśli, ze Kuro jest jej ojcem i to omal mu nie rozwaliło związku z April. Opowiedział jeszcze, że jak przybyli z April teraz na Ziemię to Vixen porwała synka June. Nie nadmieniał ani jednym słowem, że jest wnukiem Hikaru. Ani słowem, nie odezwał się również na temat Tsufula, pamiętał, że Chperi był także jednym z zarażonych ale z pewnością Braska zajął się tematem odpowiedni. Może demona nie obchodzili Ziemianie ale chłopak czuł przez skórę, ze tak do końca to to nie jest prawda.
Odwiedzili kilku jubilerów, a młodzik nadal nie bardzo wiedział czego szuka i jakie mogłyby być oczekiwania April. W końcu weszli do nieco mniej nowoczesnego sklepiku trochę się rozejrzeli i po wstępnej dyskusji ze sprzedawcą, Kuro doszedł do wniosku, że ma być coś, co ma niebieski kamień, jak oczy April. Nosił zawsze w portfelu przy sobie jedno z jej ostatnich zdjęć.
Sprzedawcami okazała się miła para staruszków z piędziesięcioletnim stażem ale byli bardzo sygmatyczni. W związku z poszukiwanym przez Kuro pierścionkiem nie omieszkali opowiedzieć, trochę o swoich zaręczynach nad wodospadem Niagara i ślubie. No tak, zaręczyny to nie taka prosta sprawa, klucz do sukcesu to odpowiedni moment. I zorganizowanie romantycznej chwili. Starsza pani po spojrzeniu na zdjęcie Halfki od razu wiedziała jaki kształt i wielkość kamienia dobrać. Zaczęła też rozwodzić się, że miała podobne włosy w młodości. Co prawda wszystko dłużej trwało ale było bardzo sympatycznie. Na szczęście staruszkowie zgodzili się na zapłatę w kruszcu. Mężczyzna dziwił się wyrytej na monetach podobiźnie. Nim Kuro zdążył powiedzieć, że jest tam podobizna ich króla Chepri wtrącił coś o tym, że chłopak pracuje dla jakiegoś bogatego bubka, który nie ma co robić ze swoim złotem. Właściecle z ciekawości zaoferowali też wymianę kilku moment na Ziemską walutę. Saiyan się rozpromienił, w końcu mieli spędzić trochę czasu tylko ze sobą na Ziemi. Starczy na spędzenie całego dnia, kolacja, kino itp. Na dobry początek śniadanko w jakiejś zacisznej knajpce, którą starsze małżeństwo zdążyło już polecić, a Kuro obiecał skorzystać.
Szkoda, że nie było im to dane. Juz mieli się uprzejmie żegnać, kiedy obaj z Cheprim wyuczyli energię. Kuro poznał ją i to bardzo dobrze. Nagle zmienił się, spoważniał i skupił. Że też ten parszywy jaszczur musiał pojawić się obok April. Saiyan schował pudełeczko w wewnętrznej kieszeni plecaka i ruszył energicznie do drzwi. Był tak zdenerwowany, że niechcący zbyt mocno je szarpnął i wyrwał je z futryny. Dopiero, kiedy ciężkie metalowe drzwi trzymał w ręce ocknął się nieco. Starsi państwo wybałuszali oczy w niemym zdziwieniu, a Chepri patrząc w sufit najwyraźniej szukał natchnienia w niebiosach wżywając wszystkich bogów po kolei. Kuro zachował się porządnie i pozostawił jedną ze srebrnych Vegetańskich monet, jako rekompensatę za straty i koszty naprawy, po czym pociągnął Chepriego ze sobą.
Biegli ulicą, a Kuro był wyraźnie zdenerwowany obecnością nowej Ki na Ziemi.
- To changeling, dwa lata temu opanował go Tsuful i dorwał się do głównego reaktora naszego miasta przemysłowego i połowę wysadził w powietrze razem niewinnymi mieszkańcami i pracownikami. Hachi tam była i widziała tą masakrę na własne oczy, ledwo przeżyła. Nie sądzę, aby był tu w celach rekreacyjnych.
Kuro mniej więcej nakreślili dokonania obcego przybysza. Niby saiyanie nie byli „niewinną rasą” ale mówiąc to Kuro miał na myśli tych, którzy nie byli wojownikami, nie niszczyli i nie zabili tylko po prostu pracowali, żyjąc z dnia na dzień. Taki los im się nie należał. W jednym z ciemnych zaułków zbili się w powietrze.
OOC:
ZT x 2 Central City
Trening Start.
Chepri pisz od razu tam.
- GośćGość
Re: Ulice
Nie Lip 27, 2014 1:42 pm
Udali się do West City. To było najlepsze miejsce do zwiedzania. Odbudowane miasto tętniło życiem jak za dawnych lat tak, jakby tu zupełnie nic się nie stało. Dla dobra osób tu mieszkających wymazała dzięki Smoczym Kulom z pamięci mieszkańców to przykre wydarzenie. Nikt tutaj nie wie, że owe miasto zostało zrównane z Ziemią, a połowa ludzi wybita. A wszystko przez Tsufula. W każdym bądź razie zło zostało zażegnane, a wszystko wróciło do normy!
Demonica wylądowała w zaułku, po czym kazała Vernilowi iść za nią. Przeciskając się przez miejski ruch doszli w końcu do miejsca, które dziewczyna obrała sobie za cel - fryzjer. Wepchała tam halfa.
___ - Oooh! June! Jak miło Cię widzieć, jak syn, jak mąż? - już w progu przywitała ją jedna z fryzjerek z szerokim uśmiechem na ustach. Wysoka czarnowłosa kobieta o niebieskich oczach i gabarytach jak u samej demonicy. Miała czym oddychać.
___- Wszystko w porządku. - Odpowiedziała kłamiąc. Nie będzie przecież opowiadać jej, że facet jej uciekł, a rodzina została zaatakowana przez jej niedoszłą córkę. To było zbyt skomplikowane dla takiej osoby jak ona - Słuchaj. Mam tutaj kolegę, którego trzeba wziąć pod nożyczki, dasz radę? - poklepała chłopaka po ramieniu. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi i zaprosiła go na fotel. Zrobiła wszystko tak jak on chciał. Oczywiście June zapłaciła, Vernil zapewne nie miał przy sobie ziemskich pieniędzy.
Po skończonej robocie, rudowłosa oprowadziła chłopaka po handlowych ulicach. Pokazywała mu różne budki z jedzeniem, witryny sklepowe oraz uliczne pokazy talentów. Miasto było bardzo radosne. Dzieciaki biegały z balonami, grały w chowanego, jeździły rowerami czy też kopały piłki. Ogólnie radośnie było. Wiele osób zaczepiało June i pytało jak jej leci, najwyraźniej miała tu sporo znajomości. Zaprzyjaźniła się z wieloma ludźmi.
OOC
Wybacz, że tak krótko. :C
Demonica wylądowała w zaułku, po czym kazała Vernilowi iść za nią. Przeciskając się przez miejski ruch doszli w końcu do miejsca, które dziewczyna obrała sobie za cel - fryzjer. Wepchała tam halfa.
___ - Oooh! June! Jak miło Cię widzieć, jak syn, jak mąż? - już w progu przywitała ją jedna z fryzjerek z szerokim uśmiechem na ustach. Wysoka czarnowłosa kobieta o niebieskich oczach i gabarytach jak u samej demonicy. Miała czym oddychać.
___- Wszystko w porządku. - Odpowiedziała kłamiąc. Nie będzie przecież opowiadać jej, że facet jej uciekł, a rodzina została zaatakowana przez jej niedoszłą córkę. To było zbyt skomplikowane dla takiej osoby jak ona - Słuchaj. Mam tutaj kolegę, którego trzeba wziąć pod nożyczki, dasz radę? - poklepała chłopaka po ramieniu. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi i zaprosiła go na fotel. Zrobiła wszystko tak jak on chciał. Oczywiście June zapłaciła, Vernil zapewne nie miał przy sobie ziemskich pieniędzy.
Po skończonej robocie, rudowłosa oprowadziła chłopaka po handlowych ulicach. Pokazywała mu różne budki z jedzeniem, witryny sklepowe oraz uliczne pokazy talentów. Miasto było bardzo radosne. Dzieciaki biegały z balonami, grały w chowanego, jeździły rowerami czy też kopały piłki. Ogólnie radośnie było. Wiele osób zaczepiało June i pytało jak jej leci, najwyraźniej miała tu sporo znajomości. Zaprzyjaźniła się z wieloma ludźmi.
OOC
Wybacz, że tak krótko. :C
Re: Ulice
Nie Lip 27, 2014 5:02 pm
-Demonem? No tak, to wiele wyjaśnia-powiedział chłopak. No cóż, Red także był demonem i miał.. no delikatnie mówiąc, dziwne zdolności i bardzo dużą moc. Później June wytłumaczyła chłopakowi, że nie miał się czego wstydzić. No tak, łatwo powiedzieć. W końcu przyszedł czas na jakieś wiadomości o tym dziwnym płynie. Więc to był alkohol.
-No na Vegecie zapewne jest coś podobnego, ale nie miałem z tym nic do czynienia. Tam trzeba było ćwiczyć -powiedział merdając ogonkiem. Na koniec Ruda dodała, że jest ich kumplem, bo nie niszczy planety... No cóż, żelazna logika. Ty mnie nie bić to ja lubić Ty.
Nie ma to jak być rozgadanym. Chłopak nawijał a dziewczyna tylko słuchała. No, Vernil miał przynajmniej nadzieję, że jej nie zanudza. Half wspomniał o swoich włosach. Demonica na to uśmiechnęła się, w jej oku coś zabłysło, a następnie chwyciła chłopaka za nadgarstek i przyciągnęła do siebie. Ten nie miał zamiaru się temu opierać, a po chwili, oboje znajdowali się w powietrzu. June musiała sporo się ograniczać, żeby młody wojownik z Vegety mógł za nią nadążyć, no ale cóż, wiedziały gały co brały.
-Łoooo -powiedział chłopak widząc potężne, olbrzymie budowle -co o jest? -powiedział wskazując na najwyższy budynek w mieście. Szybko zaczęli zniżać pułap i wylądowali gdzieś w centrum. Dokoła pełno ludzi, jakiś jeżdżących po ziemi statków. Tutaj było... inaczej. Vegeta to skalista planeta. Namek należy do tych bardziej zielonych. Ziemia natomiast łączy obie te cechy i dodaje coś od siebie. Masę budynków. Chłopak na chwilę przymknął oczy. Chciał sprawdzić moc istot będących dokoła niego. Czy to możliwe, że byli aż tak słabi? Może to taki umowny standard, maskujemy energię, to nie będą nas atakować. Vernil momentalnie zrównał się z siłą z typowym mieszkańcem. Nagle June popchnęła Vernila a ten wpadł do jakiegoś budynku. Było sporo ludzi i masa krzeseł. Przed każdym było bardzo duże lustro, a przy nich wisiały nożyczki i... jakieś inne dziwne urządzenia.
-Ej, ja chyba nie chce tutaj być... -powiedział telepatycznie do swojej Rudowłosej koleżanki. To jednak nic nie dało, po wymianie uprzejmości kazali zająć chłopakowi wolne miejsce i zaczęli przycinać jego włosy.
-No.. tata to zawsze tworzył taki mały mieczyk na końcu palca.. -powiedział chłopak i rozciął małym ki-swordem kawałek płachty którą go przykryli, a następnie wysunął dłoń z granatowym ostrzem na końcu palca -ale widzę tutaj, jest inaczej -po tych słowach dezaktywował swoją małą zabawkę. Ciężko powiedzieć, czy fryzjerka i spora część personelu nie widziała święcącej, uformowanej Ki chłopaka, czy po prostu nie chciała widzieć.
Po wykonanej robocie, June dała fryzjerce jakieś metalowe cosie. -Co to jest?- powiedział chłopak od razu gdy ujrzał ziemskie pieniądze. Zaraz po tym chłopak podziękował za obcięcie jego włosów. I wraz z Rudą wyszli z pomieszczenia.
Teraz udali się do jakiś uliczek na których było jeszcze więcej zamieszania niż przy tym całym fryzjerze. Wrzawa, hałas. Testy pokroju "okulary w przecenie!" były tutaj zupełną normalnością. Do tego co kawałek, jacyś ludzie, to się wyginali, to pluli ogniem, albo rzucali jakimiś kółkami wysoko w górę a następnie je łapali.
-Patrz na tego- wskazał palcem na mężczyznę który żonglował piłkami -też tak umiem, ale te jego to chyba nie ki-blasty, no nie? -powiedział spokojnie drapiąc się w tył głowy. Lewym palcem wskazał na te jego kulki i telekinezą zatrzymał je wszystkie na kilka sekund. Następnie zrobił kulkami dwa pełne obroty, złożył je w swoisty stosik i odstawił zaraz za mężczyzną. Ludzie na chwilę zamilkli, żeby sekundę później klaskać i rzucać pieniędzmi. Chłopak zaśmiał się cicho i spojrzał w inne miejsce
-Patrz tam! -powiedział i tym razem on chwycił June za nadgarstek i pociągnął za sobą. Podszedł do stoiska gdzie jakaś nastolatka malowała twarze małych dzieci. Vernil uśmiechnął się szeroko do niskiej dziewczyny i zapytał czy może na chwilę czerwoną kredkę. Ta pozwoliła. Vernil podszedł do June i zaczął rysować po jej twarzy. No cóż, jakiś artysta z niego nie był, co dało się zauważyć. Z pomocą przyszła ta dziewczyna która w tym samym momencie malowała coś na twarzy jakiegoś chłopczyka. Half tylko rzucał okiem co robi nastolatka i takie same rzeczy malował na June. Oczywiście wszystko robił czerwoną kredką.
-Co to jest? -zapytał dziewczyny wskazując na dziecko. Ta była mocno zdziwiona, ale odparła, że pirat.
-Jesteś piratem June! A do tego wszystko pod kolor włosów.-powiedział Vernil śmiejąc się wesoło. Demonica miała obrysowane dokoła oko, to imitowało przepaskę, oraz pogrubione brwi. Do tego kilkadziesiąt kropek dokoła ust. No, rasowy brodaty pirat! Chłopak podziękował nastolatce, odłożył dziwną kredkę i podszedł do kolejnego stoiska. No, przy tym było coś do jedzenia. Jego ulubione czerwone kulki z drzewa. Chwycił jedną i ugryzł.
-Nie rozumiem... Nie są tak dobre jak te które jadłem chwile temu. -powiedział do June a następnie spojrzał na sprzedawcę któremu nie do końca spodobało się to, że Half bierze jego jabłka...
-No na Vegecie zapewne jest coś podobnego, ale nie miałem z tym nic do czynienia. Tam trzeba było ćwiczyć -powiedział merdając ogonkiem. Na koniec Ruda dodała, że jest ich kumplem, bo nie niszczy planety... No cóż, żelazna logika. Ty mnie nie bić to ja lubić Ty.
Nie ma to jak być rozgadanym. Chłopak nawijał a dziewczyna tylko słuchała. No, Vernil miał przynajmniej nadzieję, że jej nie zanudza. Half wspomniał o swoich włosach. Demonica na to uśmiechnęła się, w jej oku coś zabłysło, a następnie chwyciła chłopaka za nadgarstek i przyciągnęła do siebie. Ten nie miał zamiaru się temu opierać, a po chwili, oboje znajdowali się w powietrzu. June musiała sporo się ograniczać, żeby młody wojownik z Vegety mógł za nią nadążyć, no ale cóż, wiedziały gały co brały.
-Łoooo -powiedział chłopak widząc potężne, olbrzymie budowle -co o jest? -powiedział wskazując na najwyższy budynek w mieście. Szybko zaczęli zniżać pułap i wylądowali gdzieś w centrum. Dokoła pełno ludzi, jakiś jeżdżących po ziemi statków. Tutaj było... inaczej. Vegeta to skalista planeta. Namek należy do tych bardziej zielonych. Ziemia natomiast łączy obie te cechy i dodaje coś od siebie. Masę budynków. Chłopak na chwilę przymknął oczy. Chciał sprawdzić moc istot będących dokoła niego. Czy to możliwe, że byli aż tak słabi? Może to taki umowny standard, maskujemy energię, to nie będą nas atakować. Vernil momentalnie zrównał się z siłą z typowym mieszkańcem. Nagle June popchnęła Vernila a ten wpadł do jakiegoś budynku. Było sporo ludzi i masa krzeseł. Przed każdym było bardzo duże lustro, a przy nich wisiały nożyczki i... jakieś inne dziwne urządzenia.
-Ej, ja chyba nie chce tutaj być... -powiedział telepatycznie do swojej Rudowłosej koleżanki. To jednak nic nie dało, po wymianie uprzejmości kazali zająć chłopakowi wolne miejsce i zaczęli przycinać jego włosy.
-No.. tata to zawsze tworzył taki mały mieczyk na końcu palca.. -powiedział chłopak i rozciął małym ki-swordem kawałek płachty którą go przykryli, a następnie wysunął dłoń z granatowym ostrzem na końcu palca -ale widzę tutaj, jest inaczej -po tych słowach dezaktywował swoją małą zabawkę. Ciężko powiedzieć, czy fryzjerka i spora część personelu nie widziała święcącej, uformowanej Ki chłopaka, czy po prostu nie chciała widzieć.
Po wykonanej robocie, June dała fryzjerce jakieś metalowe cosie. -Co to jest?- powiedział chłopak od razu gdy ujrzał ziemskie pieniądze. Zaraz po tym chłopak podziękował za obcięcie jego włosów. I wraz z Rudą wyszli z pomieszczenia.
Teraz udali się do jakiś uliczek na których było jeszcze więcej zamieszania niż przy tym całym fryzjerze. Wrzawa, hałas. Testy pokroju "okulary w przecenie!" były tutaj zupełną normalnością. Do tego co kawałek, jacyś ludzie, to się wyginali, to pluli ogniem, albo rzucali jakimiś kółkami wysoko w górę a następnie je łapali.
-Patrz na tego- wskazał palcem na mężczyznę który żonglował piłkami -też tak umiem, ale te jego to chyba nie ki-blasty, no nie? -powiedział spokojnie drapiąc się w tył głowy. Lewym palcem wskazał na te jego kulki i telekinezą zatrzymał je wszystkie na kilka sekund. Następnie zrobił kulkami dwa pełne obroty, złożył je w swoisty stosik i odstawił zaraz za mężczyzną. Ludzie na chwilę zamilkli, żeby sekundę później klaskać i rzucać pieniędzmi. Chłopak zaśmiał się cicho i spojrzał w inne miejsce
-Patrz tam! -powiedział i tym razem on chwycił June za nadgarstek i pociągnął za sobą. Podszedł do stoiska gdzie jakaś nastolatka malowała twarze małych dzieci. Vernil uśmiechnął się szeroko do niskiej dziewczyny i zapytał czy może na chwilę czerwoną kredkę. Ta pozwoliła. Vernil podszedł do June i zaczął rysować po jej twarzy. No cóż, jakiś artysta z niego nie był, co dało się zauważyć. Z pomocą przyszła ta dziewczyna która w tym samym momencie malowała coś na twarzy jakiegoś chłopczyka. Half tylko rzucał okiem co robi nastolatka i takie same rzeczy malował na June. Oczywiście wszystko robił czerwoną kredką.
-Co to jest? -zapytał dziewczyny wskazując na dziecko. Ta była mocno zdziwiona, ale odparła, że pirat.
-Jesteś piratem June! A do tego wszystko pod kolor włosów.-powiedział Vernil śmiejąc się wesoło. Demonica miała obrysowane dokoła oko, to imitowało przepaskę, oraz pogrubione brwi. Do tego kilkadziesiąt kropek dokoła ust. No, rasowy brodaty pirat! Chłopak podziękował nastolatce, odłożył dziwną kredkę i podszedł do kolejnego stoiska. No, przy tym było coś do jedzenia. Jego ulubione czerwone kulki z drzewa. Chwycił jedną i ugryzł.
-Nie rozumiem... Nie są tak dobre jak te które jadłem chwile temu. -powiedział do June a następnie spojrzał na sprzedawcę któremu nie do końca spodobało się to, że Half bierze jego jabłka...
- GośćGość
Re: Ulice
Nie Lip 27, 2014 7:26 pm
Przechadzka po mieście przechodziła dość spokojnie. Dziewczyna kroczyła powoli przed siebie w czasie, gdy Vernil zachwycał się przeróżnościami jakie proponowało miasto. Sprawił psikusa żonglorerowi, który chwilę później zamienił się w dobry uczynek, bo zarobił więcej niż myślał. June również klaskała wraz za tłumem, po czym została pociągnięta w stronę stoiska z malowaniem twarzy. Zrobiła nieciekawą minę, gdy zauważyła, że saiyan idzie w jej stronę z kredką. Pozwoliła jednak mu wymalować sobie twarz, bo nie chciała być niemiłą w stosunku do niego. By zobaczyć co takiego narysował musiała zwrócić twarz w kierunku jednej z witryn. Poczekała, aż chłopak się oddali po czym podeszła do fontanny by zmazać malunek. Czasami ma dobry humor, ale nie ma zamiaru paradować wymalowana po mieście jak dziecko. No, ale trzeba było odegrać się na chłopaku, a June już wiedziała jak.
___ - To jabłka. Na Ziemii jest wiele gatunków ich, a każdy smakuje inaczej. Są zielone, żółte, czerwone, mieszane. Najlepsze są te zielone, jak dla mnie. - wytłumaczyła mu, kupując jeszcze po jednym jabłku z każdego gatunku. Podarowała to Vernilowi po czym kazała mu iść za nią. Przeszli spokojnie kilka uliczek dalej. Trochę opustoszało, a kolorowe domy zamieniły się w troszkę mniej barwne. W jednym z zaułków zdało się słyszeć głośne krzyki i owacje dorosłych osób. Nie były to takie radosne głosy jak przy żonglerze, to było raczej coś w stylu męskiego podniecenia.
___ - To uliczne walki, można tutaj bardzo łatwo zarobić pieniądze. Pieniądze, Zenie, są bardzo ważne w mieście, bo przecież za dobra trzeba jakoś płacić, nie ma nic za darmo. Zarobisz trochę. Dobrze? - puściła mu oczko popychając w stronę rozgrzanego oraz głośnego tłumu. Wepchnęła go do środka po czym sama zniknęła. Łyse, napompowane mięśniami chłystki na chwilę zamilkły widząc nową twarz, a trzymetrowy mięśniak w masce, który robił tutaj za mistrza poruszył nozdrzami jak zezłoszczony byk.
___ - Co to? Mam sobie tym dupę podetrzeć?! - ryknął ze śmiechem, a reszta towarzystwa mu zawtórowała - zapewne z obawy przed utratą zębów. Oczywiście to było pewne, że Vernil da sobie radę.
Minutę później osiłek leżał na ziemi powalony niezbyt silnymi ciosami przeciwnika. Wszyscy milczeli zastanawiając się, czy aby half nie ma jakiegoś paktu z diabłem czy może nie jest magikiem. Nagle, z tłumu dało się usłyszeć piskliwy, dziewczęcy głosik.
___ - Halo! Halo! Mogę teraz ja?! - malutka blondwłosa nastolatka przecisnęła się przez tłum i weszła na pole walki. Przeczesała swoje włosy, wytrzepała ubranie z brudu oraz rozgrzała się cichutko. Reszta towarzystwa nie wiedziała co zrobić, śmiać się czy płakać? Malutka dziewczynka chce walczyć przeciwko chłopakowi, który przed chwilą pokonał ich mistrza? To jakiś żart czy przedszkole? W tym czasie jasnowłosa przyszykowała się do walki. Ustawiła się w pozycji do ataku parząc bardzo poważnym wzrokiem na swojego przeciwnika. Wszyscy zaczęli obstawiać, że to Vernil wygra. Masa kasy była obstawiona - przecież to łatwy zysk, bo wygrana jest z góry wiadoma, nie?
Nie, nie do końca. Vernil nie wie, że za tym malutkim ciałem kryje się ogromna siła, bo to June zabawiła się swoim wyglądem by dać nauczkę chłopakowi. Jej umiejętności zamiany były tak dobre, że zmieniła nawet barwę swojej KI, wyczuć od niej można było jedynie zwykłego człowieka, a nie demona. W dodatku siłą nie przewyższała nawet chłopaka ze szkoły średniej. Ciekawe co powie na to Vernil... June właśnie kierowała swoją małą rączkę prosto w jego brzuch.
___ - To jabłka. Na Ziemii jest wiele gatunków ich, a każdy smakuje inaczej. Są zielone, żółte, czerwone, mieszane. Najlepsze są te zielone, jak dla mnie. - wytłumaczyła mu, kupując jeszcze po jednym jabłku z każdego gatunku. Podarowała to Vernilowi po czym kazała mu iść za nią. Przeszli spokojnie kilka uliczek dalej. Trochę opustoszało, a kolorowe domy zamieniły się w troszkę mniej barwne. W jednym z zaułków zdało się słyszeć głośne krzyki i owacje dorosłych osób. Nie były to takie radosne głosy jak przy żonglerze, to było raczej coś w stylu męskiego podniecenia.
___ - To uliczne walki, można tutaj bardzo łatwo zarobić pieniądze. Pieniądze, Zenie, są bardzo ważne w mieście, bo przecież za dobra trzeba jakoś płacić, nie ma nic za darmo. Zarobisz trochę. Dobrze? - puściła mu oczko popychając w stronę rozgrzanego oraz głośnego tłumu. Wepchnęła go do środka po czym sama zniknęła. Łyse, napompowane mięśniami chłystki na chwilę zamilkły widząc nową twarz, a trzymetrowy mięśniak w masce, który robił tutaj za mistrza poruszył nozdrzami jak zezłoszczony byk.
___ - Co to? Mam sobie tym dupę podetrzeć?! - ryknął ze śmiechem, a reszta towarzystwa mu zawtórowała - zapewne z obawy przed utratą zębów. Oczywiście to było pewne, że Vernil da sobie radę.
Minutę później osiłek leżał na ziemi powalony niezbyt silnymi ciosami przeciwnika. Wszyscy milczeli zastanawiając się, czy aby half nie ma jakiegoś paktu z diabłem czy może nie jest magikiem. Nagle, z tłumu dało się usłyszeć piskliwy, dziewczęcy głosik.
___ - Halo! Halo! Mogę teraz ja?! - malutka blondwłosa nastolatka przecisnęła się przez tłum i weszła na pole walki. Przeczesała swoje włosy, wytrzepała ubranie z brudu oraz rozgrzała się cichutko. Reszta towarzystwa nie wiedziała co zrobić, śmiać się czy płakać? Malutka dziewczynka chce walczyć przeciwko chłopakowi, który przed chwilą pokonał ich mistrza? To jakiś żart czy przedszkole? W tym czasie jasnowłosa przyszykowała się do walki. Ustawiła się w pozycji do ataku parząc bardzo poważnym wzrokiem na swojego przeciwnika. Wszyscy zaczęli obstawiać, że to Vernil wygra. Masa kasy była obstawiona - przecież to łatwy zysk, bo wygrana jest z góry wiadoma, nie?
Nie, nie do końca. Vernil nie wie, że za tym malutkim ciałem kryje się ogromna siła, bo to June zabawiła się swoim wyglądem by dać nauczkę chłopakowi. Jej umiejętności zamiany były tak dobre, że zmieniła nawet barwę swojej KI, wyczuć od niej można było jedynie zwykłego człowieka, a nie demona. W dodatku siłą nie przewyższała nawet chłopaka ze szkoły średniej. Ciekawe co powie na to Vernil... June właśnie kierowała swoją małą rączkę prosto w jego brzuch.
Re: Ulice
Nie Lip 27, 2014 10:25 pm
Half spróbował każdego rodzaju jabłuszka. Wszystkie bardzo mu smakowały, chyba nie miał swojego ulubionego, na razie. Wiadomo, pierwsze wrażenie, może być mylne. June odciągnęła go w ciemniejsze uliczki. Tutaj wszystko było inne. Mniej ludzi, budynki były szare i nudne. Nawet zapach się zmienił. Już nie było wesołych żonglerów ani tym bardziej stoisk z jabłkami. Działo się jednak coś pozornie ciekawego. Gdzieś tam w oddali panowała wrzawa. Ludzie utworzyli swoisty okrąg wewnątrz którego toczone były walki. No, jeśli chłopak trafnie ocenił moc przeciwników to nawet Ci wszyscy razem wzięci nie powinni mieć żadnych szans w starciu z Halfem. June wytłumaczyła Vernilowi o co w tym wszystkim chodzi a następnie wepchnęła go do środka okręgu.
-Ty, a jak nie dam rady? -powiedział telepatycznie do June. Przed nim stała istna góra. Przeciwnik był prawie dwa razy wyższy od niego a jego biceps był wielkości klatki piersiowej Brązowowłosego... czy jakoś tak. Zaczęły się zakłady. Większość ludzi postawiła na Wysokiego Typa. No, nie ma co się dziwić. Zamaskowany robił większe wrażenie. Obaj stanęli przy widowni. Sędzia rozpoczął walkę ruchem ręki. Widzowie odepchnęli Vernila w stronę jego przeciwnika. Ten już na niego szarżował. Podniesiona prawa ręka wycelowana była w twarz chłopaka. Ten czekał do ostatnich chwil. Zszedł pod rękę kucając i zadał trzy szybkie ciosy w brzuch. Był szybki, dzięki czemu płynnie się wycofał. Stał naprzeciw mężczyzny który już zwijał się z bólu. Chyba nie chciał wyjść na mięczaka. Wstał i ponownie ruszył w kierunku Vernila. Ten tym razem wysoko trzymał gardę. Strzelił kostkami u dłoni ściskając pięści. Góra biegł w jego stronę. Teraz chciał zaatakować nieco niżej, lecz ponownie jego plan spalił na panewce. Chłopak chwycił jego pięść i zaczął ściskać, stopniowo coraz mocniej. Przeciwnik z początku chciał zaatakować drugą ręką, ale Half był zbyt silny. Ściskał mu rękę a ten cofał się. Vernil skończył walkę puszczając jego lewą dłoń, a prawą pięścią uderzając w splot słoneczny. Nowy mistrz!
Tłum delikatnie mówiąc był bardzo niezadowolony. Stawiali całe pieniądze na mistrza areny, a ten padł po kilkunastu sekundach nie zadając ani jednego ciosu. Chłopak chciał już podejść po swoją nagrodę, gdy na ring weszła jakaś nastoletnia blondynka. Przeczesała swoje włosy i rzuciła wyzwanie...
-Sorki panowie. Ja nie walczę z kobietami, a to.. to jeszcze dziecko! -powiedział patrząc na widownie. No ale cóż zrobisz, tłum głupi w tłumie. Momentalnie wszyscy zaczęli skandować i wyzywać nowego mistrza. Tak, może i mógł wszystkich powalić jedną techniką, ale chyba lepiej uniknąć rozlewu krwi. Ponownie usłyszał dźwięki monet które zostały stawiane, tym razem na niego.
Stanął tam gdzie ostatnio. Sędzia rozpoczął pojedynek. Chłopak trzymał pozycje defensywną. Prawa zaciśnięta pięść nieco niżej, na wysokości splotu. Nastolatka ruszyła. Początkowo była powolna, ale w ostatniej fazie ataku, gdy była już na tyle blisko, że widownia nie zauważyłaby nagłego przyspieszenia, , ta dała z siebie wszystko. Oj tak, to nie była zwykła nastolatka. Jej cios napotkał dłoń Vernila, ale i to na niewiele się zdało. Chłopak musiał ulec i odskoczył w tył robiąc salto w powietrzu. Popisówka musiała być, nie ma to tamto!
-No, nie tego się spodziewałem. -powiedział chłopak i zaczął zbliżać rękę do maski... Chwila. Jest w miejscu gdzie ta maska może mu się naprawdę przydać i nie wie czy ją założyć. Ta nastolatka na pewno jest silniejsza niż tamten wojownik, ale ataki na białej aurze mogą być zbyt silne, a niecelne uderzenie może uszkodzić podłoże. No, już lepiej nie wspominać o Super Saiyaninie. Half ruszył. Zataczał delikatny łuk. Musiał być ostrożny. Nie wiedział na co stać jego małą przeciwniczkę, ale wiedział, że to nie będzie łatwa walka. Zbliżył się. Zaatakował nogą. Zgiętym kolanem celował w podbródek. Miał uszykowaną prawą rękę, gdyby przeciwniczka zrobiła unik. Dziewczynka, jednak tylko się schyliła, a gdy Vernil był nad nią, podskoczyła do niego i uderzyła w plecy. Chłopak poleciał jeszcze wyżej. W powietrzu, zrobił obrót i zaczął pikować w kierunku dziewczyny. Szybko rzucił okiem na widownie. Nie widział June. Może to i lepiej.. śmiałaby się, że przegrywa z dziewczynką. Lewą, otwartą dłoń miał z przodu a prawą zaciśniętą pięść na wysokości twarzy. Zaczął wyprowadzać atak. dziewczynka jednak kolejny raz uniknęła ciosu. Chłopak uderzył w ziemię. W miejscu gdzie upadł powstało wgniecenie. Nie uderzał z całej siły, ale mimo wszystko, grawitacja robi swoje. Ludzie oniemieli, że był w stanie dalej walczyć po takim zderzeniu. Vernil odbił się obiema rękami od podłoża i leciał, nogami do przodu, w kierunku przeciwniczki. Ta chwyciła go za kostki i przerzuciła jego ciało tak, że chłopak uderzył brzuchem o ziemię. Szybko się pozbierał. Ludzie na widowni nie wiedzieli co robić. Kibicować dziewczynce, czy przeklinać na chłopaka, że nie jest w stanie poradzić sobie z byle dzieckiem?
-Całe życie pod górkę -powiedział chłopak i ruszył w kierunku dziewczynki. Tym razem chciał zaatakować inaczej. Biegł w jej stronę, lecz tym razem użył sporo swojej szybkości i w ostatniej fazie biegu, odbił się od podłoża dwukrotnie i znalazł się za nastolatką. Chciał chwycić ją za szyję, ale ta była szybsza... znowu.. Wyrwał jej tylko parę włosów które rzucił na ziemię. Ponownie przystąpił do ataku...
OOC:
Trening start
-Ty, a jak nie dam rady? -powiedział telepatycznie do June. Przed nim stała istna góra. Przeciwnik był prawie dwa razy wyższy od niego a jego biceps był wielkości klatki piersiowej Brązowowłosego... czy jakoś tak. Zaczęły się zakłady. Większość ludzi postawiła na Wysokiego Typa. No, nie ma co się dziwić. Zamaskowany robił większe wrażenie. Obaj stanęli przy widowni. Sędzia rozpoczął walkę ruchem ręki. Widzowie odepchnęli Vernila w stronę jego przeciwnika. Ten już na niego szarżował. Podniesiona prawa ręka wycelowana była w twarz chłopaka. Ten czekał do ostatnich chwil. Zszedł pod rękę kucając i zadał trzy szybkie ciosy w brzuch. Był szybki, dzięki czemu płynnie się wycofał. Stał naprzeciw mężczyzny który już zwijał się z bólu. Chyba nie chciał wyjść na mięczaka. Wstał i ponownie ruszył w kierunku Vernila. Ten tym razem wysoko trzymał gardę. Strzelił kostkami u dłoni ściskając pięści. Góra biegł w jego stronę. Teraz chciał zaatakować nieco niżej, lecz ponownie jego plan spalił na panewce. Chłopak chwycił jego pięść i zaczął ściskać, stopniowo coraz mocniej. Przeciwnik z początku chciał zaatakować drugą ręką, ale Half był zbyt silny. Ściskał mu rękę a ten cofał się. Vernil skończył walkę puszczając jego lewą dłoń, a prawą pięścią uderzając w splot słoneczny. Nowy mistrz!
Tłum delikatnie mówiąc był bardzo niezadowolony. Stawiali całe pieniądze na mistrza areny, a ten padł po kilkunastu sekundach nie zadając ani jednego ciosu. Chłopak chciał już podejść po swoją nagrodę, gdy na ring weszła jakaś nastoletnia blondynka. Przeczesała swoje włosy i rzuciła wyzwanie...
-Sorki panowie. Ja nie walczę z kobietami, a to.. to jeszcze dziecko! -powiedział patrząc na widownie. No ale cóż zrobisz, tłum głupi w tłumie. Momentalnie wszyscy zaczęli skandować i wyzywać nowego mistrza. Tak, może i mógł wszystkich powalić jedną techniką, ale chyba lepiej uniknąć rozlewu krwi. Ponownie usłyszał dźwięki monet które zostały stawiane, tym razem na niego.
Stanął tam gdzie ostatnio. Sędzia rozpoczął pojedynek. Chłopak trzymał pozycje defensywną. Prawa zaciśnięta pięść nieco niżej, na wysokości splotu. Nastolatka ruszyła. Początkowo była powolna, ale w ostatniej fazie ataku, gdy była już na tyle blisko, że widownia nie zauważyłaby nagłego przyspieszenia, , ta dała z siebie wszystko. Oj tak, to nie była zwykła nastolatka. Jej cios napotkał dłoń Vernila, ale i to na niewiele się zdało. Chłopak musiał ulec i odskoczył w tył robiąc salto w powietrzu. Popisówka musiała być, nie ma to tamto!
-No, nie tego się spodziewałem. -powiedział chłopak i zaczął zbliżać rękę do maski... Chwila. Jest w miejscu gdzie ta maska może mu się naprawdę przydać i nie wie czy ją założyć. Ta nastolatka na pewno jest silniejsza niż tamten wojownik, ale ataki na białej aurze mogą być zbyt silne, a niecelne uderzenie może uszkodzić podłoże. No, już lepiej nie wspominać o Super Saiyaninie. Half ruszył. Zataczał delikatny łuk. Musiał być ostrożny. Nie wiedział na co stać jego małą przeciwniczkę, ale wiedział, że to nie będzie łatwa walka. Zbliżył się. Zaatakował nogą. Zgiętym kolanem celował w podbródek. Miał uszykowaną prawą rękę, gdyby przeciwniczka zrobiła unik. Dziewczynka, jednak tylko się schyliła, a gdy Vernil był nad nią, podskoczyła do niego i uderzyła w plecy. Chłopak poleciał jeszcze wyżej. W powietrzu, zrobił obrót i zaczął pikować w kierunku dziewczyny. Szybko rzucił okiem na widownie. Nie widział June. Może to i lepiej.. śmiałaby się, że przegrywa z dziewczynką. Lewą, otwartą dłoń miał z przodu a prawą zaciśniętą pięść na wysokości twarzy. Zaczął wyprowadzać atak. dziewczynka jednak kolejny raz uniknęła ciosu. Chłopak uderzył w ziemię. W miejscu gdzie upadł powstało wgniecenie. Nie uderzał z całej siły, ale mimo wszystko, grawitacja robi swoje. Ludzie oniemieli, że był w stanie dalej walczyć po takim zderzeniu. Vernil odbił się obiema rękami od podłoża i leciał, nogami do przodu, w kierunku przeciwniczki. Ta chwyciła go za kostki i przerzuciła jego ciało tak, że chłopak uderzył brzuchem o ziemię. Szybko się pozbierał. Ludzie na widowni nie wiedzieli co robić. Kibicować dziewczynce, czy przeklinać na chłopaka, że nie jest w stanie poradzić sobie z byle dzieckiem?
-Całe życie pod górkę -powiedział chłopak i ruszył w kierunku dziewczynki. Tym razem chciał zaatakować inaczej. Biegł w jej stronę, lecz tym razem użył sporo swojej szybkości i w ostatniej fazie biegu, odbił się od podłoża dwukrotnie i znalazł się za nastolatką. Chciał chwycić ją za szyję, ale ta była szybsza... znowu.. Wyrwał jej tylko parę włosów które rzucił na ziemię. Ponownie przystąpił do ataku...
OOC:
Trening start
- GośćGość
Re: Ulice
Pon Lip 28, 2014 4:43 pm
Blondynka uśmiechnęła się diabelnie. Była mniejsza od halfa, ale za to o ile cwańsza. Wszystko by się wyjaśniło gdyby Vernil odkrył kto tak na prawdę wymierza mu ciosy. Na pewno się dowie po pewnym czasie, ale chce wykorzystać okazję do zabawy nad chłopakiem póki ją ma.
Jej pierwszy cios był tak szybki, że zwykłe ludzkie istoty nie widziały w tym nic nadzwyczajnego. Po prostu od jej piąstki chłopak odleciał. Nastąpiła wymiana ciosów, a jasnowłosa bardzo sprytnie unikała akcji przeciwnika chcąc najwyraźniej go tym ośmieszyć śród oniemiałego tłumu. Dopiero pod koniec jego szarży poczuła, jak z jej głowy lecą włosy - i to dosłownie, bo kilka z nich było w ręku brązowowłosego.
___ - Ajajajaj, było blisko. - stanęła na ziemi gładząc się po głowie. Zrobiła nieciekawą minę gdy dostrzegła włosy w ręku chłopaka, lecz gdy ten je wyrzucił, odetchnęła z ulgą. Przez to, że odłączyły się one od jej ciała, wróciły do swojej pierwotnej formy - czyli rudego koloru. Na całe szczęście Vernil chyba tego nie zobaczył. Dobra jej. A teraz trzeba się ponabijać.
Jasnowłosa podskoczyła w górę, a gdy zaczęła opadać, nagle rozmyła się w powietrzu. Pojawiła się tuż przed chłopakiem, a raczej na jego głowie nogami. Zaśmiała się cichutko po czym rozszerzyła nogi i opadła mu na "barana", lecz odwrotnego, bo jej brzuch był od frontu, a nie tyłu głowy Vernila. Zasłaniała mu bardzo dobrze widoki. Jakby tego było mało, to wygięła się jak akrobatka ku tyłowi by móc rękoma... łaskotać go szaleńczo po brzuchu. Śmiała się w głos, a otaczający ich gapie po chwili szoku zaczęli jej wtórować, że ktoś, kto pobił mistrza nie może dać sobie rady z małą nastolatką. Ogólnie wszyscy mieli dobry 'polew' z chłopaka.
Mając dość tej wstępnej zabawy, demonica zamachnęła się silnie nogami by posłać chłopaka prosto na ścianę przed nimi. Runął w nią z hukiem przygniatając się stosem cegieł, a ona sama opadła powoli na ziemię i zaczęła się śmiać głośno. Usiadła po turecku na podłożu.
___ - Nie dajesz rady? Dobra, dam Ci fory. Pozwól, że będę używała jedynie nóg, a ręce pozostaną złożone, o tak. - jak powiedziała tak zrobiła. Dłonie splotła a klatce piersiowej po czym baaaaaaaaaardzo kpiącym wzrokiem spojrzała na swojego przeciwnika. Ciekawe kiedy się zorientuje, że to ktoś inny daje mu wciry. Ale na razie dobrze jest się...
Nagle, ni stąd ni zowąd ki, którą wrzuciła w swoją przemianę prysła wraz z ukrywanym wyglądem. Wokół niej uniósł się kurz, który gdy opadł ukazał rudowłosą June w pełnej gracji, w ostatecznej przemianie. Niech to jasny piorun trzaśnie, za długi czas utrzymuje przemianę i szlag trafia jej kamuflaż!
___ - No więc ten... - zrobiła głupią minkę i uśmiała się w nerwach, drapiąc się po policzku. No to klops, oberwie jej się. - Tadam?
Jej pierwszy cios był tak szybki, że zwykłe ludzkie istoty nie widziały w tym nic nadzwyczajnego. Po prostu od jej piąstki chłopak odleciał. Nastąpiła wymiana ciosów, a jasnowłosa bardzo sprytnie unikała akcji przeciwnika chcąc najwyraźniej go tym ośmieszyć śród oniemiałego tłumu. Dopiero pod koniec jego szarży poczuła, jak z jej głowy lecą włosy - i to dosłownie, bo kilka z nich było w ręku brązowowłosego.
___ - Ajajajaj, było blisko. - stanęła na ziemi gładząc się po głowie. Zrobiła nieciekawą minę gdy dostrzegła włosy w ręku chłopaka, lecz gdy ten je wyrzucił, odetchnęła z ulgą. Przez to, że odłączyły się one od jej ciała, wróciły do swojej pierwotnej formy - czyli rudego koloru. Na całe szczęście Vernil chyba tego nie zobaczył. Dobra jej. A teraz trzeba się ponabijać.
Jasnowłosa podskoczyła w górę, a gdy zaczęła opadać, nagle rozmyła się w powietrzu. Pojawiła się tuż przed chłopakiem, a raczej na jego głowie nogami. Zaśmiała się cichutko po czym rozszerzyła nogi i opadła mu na "barana", lecz odwrotnego, bo jej brzuch był od frontu, a nie tyłu głowy Vernila. Zasłaniała mu bardzo dobrze widoki. Jakby tego było mało, to wygięła się jak akrobatka ku tyłowi by móc rękoma... łaskotać go szaleńczo po brzuchu. Śmiała się w głos, a otaczający ich gapie po chwili szoku zaczęli jej wtórować, że ktoś, kto pobił mistrza nie może dać sobie rady z małą nastolatką. Ogólnie wszyscy mieli dobry 'polew' z chłopaka.
Mając dość tej wstępnej zabawy, demonica zamachnęła się silnie nogami by posłać chłopaka prosto na ścianę przed nimi. Runął w nią z hukiem przygniatając się stosem cegieł, a ona sama opadła powoli na ziemię i zaczęła się śmiać głośno. Usiadła po turecku na podłożu.
___ - Nie dajesz rady? Dobra, dam Ci fory. Pozwól, że będę używała jedynie nóg, a ręce pozostaną złożone, o tak. - jak powiedziała tak zrobiła. Dłonie splotła a klatce piersiowej po czym baaaaaaaaaardzo kpiącym wzrokiem spojrzała na swojego przeciwnika. Ciekawe kiedy się zorientuje, że to ktoś inny daje mu wciry. Ale na razie dobrze jest się...
Nagle, ni stąd ni zowąd ki, którą wrzuciła w swoją przemianę prysła wraz z ukrywanym wyglądem. Wokół niej uniósł się kurz, który gdy opadł ukazał rudowłosą June w pełnej gracji, w ostatecznej przemianie. Niech to jasny piorun trzaśnie, za długi czas utrzymuje przemianę i szlag trafia jej kamuflaż!
___ - No więc ten... - zrobiła głupią minkę i uśmiała się w nerwach, drapiąc się po policzku. No to klops, oberwie jej się. - Tadam?
Re: Ulice
Sro Lip 30, 2014 11:35 am
Ta walka była dziwna. Dziewczyna była trochę zaskoczona tym, że chłopak dał radę wyrwać jej włosy. Dodatkowo na jej twarzy pojawił się swoisty niepokój. No cóż, była pare razy szybsza niż Vernil. Rzuciła się na niego, usiadła na jego szyi, mając jego głowę między swoimi nogami. No, prawie jak scena z.. ekhem.. Akrobatycznie wygięła się i zaczęła łaskotać swoją ofiarę. Chłopak nie mógł powstrzymać śmiechu.Wszyscy z widowni także się nabijali, ale nie z tej całej sceny a z ich nowego Mistrza Areny. Przed paroma minutami stał się najsilniejszym a teraz bije go mała dziewczynka. No, może nie bije a łaskocze. Po chwili ta wygięła się i cisnęła chłopakiem na ziemię. Ten upadł niszcząc podłoże. Aj.. to już zabolało. Chłopak leżał kilka sekund w bezruchu. Otworzył oczy leżał obok włosów które wyrwał. Chwila... dlaczego one były czerwone? Ten odcień.. Chłopak wstał. Czy to może być June? Co jak co, ale ten kolor włosów jest mocno charakterystyczny. Vernil rozejrzał się po publiczności. Nie widział ani jednej osoby z takimi włosami. Zaczął podskakiwać aby zwiększyć swoje pole widzenia. Nadal nic. No cóż, to musiała być ona. Chłopak spojrzał na przeciwniczkę.
-Co tam słychać June? -powiedział telepatycznie do Blondynki Uśmiechnął się szeroko. Blondynka wspomniała o tym, że będzie walczyć tylko nogami. -Pfff.. też mi fory. To totalnie nic nie zmieni. Wiem na co ją stać. Nigdy nie będę tak silny jak ona. Nigdy... -pomyślał i ruszył w kierunku swojej koleżanki. Ta jednak wyszła mu naprzeciw i atakowała szybkimi kopniakami. Chłopak nie miał szans...
Puff! Spora ilość kurzu wzburzyła się przy przeciwniczce. Chłopak zasłonił lewą dłonią oczy. Przez szparę między palcami obserwował co się dzieje. Prawą rękę uniósł i trzymał przy klatce piersiowej. Miał nadzieje, że ten kurz to nie jest początek końca i jego koleżanka nie wpadnie w szał. Tym razem przytulas może już nie pomóc. Pyły opadły, dym rozmył się a oczom Vernila ukazała się... June! Tak miał rację! Była zdziwiona, zrobiła dobrą minę do złej gry. No cóż, coś poszło nie tak.
Chłopak wzruszył ramionami -Ona wygrała, ja nie mam szans... -powiedział donośnie do sędziego wpatrując się w publikę.. Chwila, w co? Dokoła nie było już nikogo, no tylko jedna osoba. Niski człowiek w okularach przeciwsłonecznych i z fajką w ustach.
-Dobrze, bardzo dobrze.. -powiedział zacierając ręce - ta walka przyniosła mi fortunę! Ty wygrałaś, a na dziecko, nikt nie stawiał -powiedział i wyciągnął sakiewkę -to wasz procent -dodał na końcu rzucając woreczek.
-Wszyscy uciekli, dlaczego Ty zostałeś? -zapytał zdziwiony Half z powagą w głosie.
-Widzisz, to niecodzienny widok taka zmiana wyglądu. Wszyscy się przestraszyli, ale ja nie takie rzeczy widziałem-powiedział mężczyzna. Oj, powiało chłodem. Delikatny wiatr przeleciał przez wąską uliczkę. Od okularów przeciwsłonecznych odbiły się promyki słońca. Niski odwrócił się i zniknął w ciasnych uliczkach.
To Vernil złapał sakiewkę i podał ją June -to należy do Ciebie. -powiedział i zaczął iść w kierunku koleżanki -dzięki za tę walkę, ale jakbyś mi o tym wcześniej powiedziała walczyłbym jako zamaskowany wojownik -chłopak na chwilę zawiesił głos -ale to fajnie brzmi. -uśmiechnął się. Zrobił kilka kroków i już stał przy June -ale za to łaskotanie to muszę się odwdzięczyć!-powiedział i zaczął łaskotać koleżankę po brzuchu.
-Dobra, co robimy teraz? -powiedział po całej akcji "łaskocz aż się nie znudzisz.. Ty nie ofiara". W skrócie: ŁASNZT... nie ważne.
OOC:
Koniec treningu.
-Co tam słychać June? -powiedział telepatycznie do Blondynki Uśmiechnął się szeroko. Blondynka wspomniała o tym, że będzie walczyć tylko nogami. -Pfff.. też mi fory. To totalnie nic nie zmieni. Wiem na co ją stać. Nigdy nie będę tak silny jak ona. Nigdy... -pomyślał i ruszył w kierunku swojej koleżanki. Ta jednak wyszła mu naprzeciw i atakowała szybkimi kopniakami. Chłopak nie miał szans...
Puff! Spora ilość kurzu wzburzyła się przy przeciwniczce. Chłopak zasłonił lewą dłonią oczy. Przez szparę między palcami obserwował co się dzieje. Prawą rękę uniósł i trzymał przy klatce piersiowej. Miał nadzieje, że ten kurz to nie jest początek końca i jego koleżanka nie wpadnie w szał. Tym razem przytulas może już nie pomóc. Pyły opadły, dym rozmył się a oczom Vernila ukazała się... June! Tak miał rację! Była zdziwiona, zrobiła dobrą minę do złej gry. No cóż, coś poszło nie tak.
Chłopak wzruszył ramionami -Ona wygrała, ja nie mam szans... -powiedział donośnie do sędziego wpatrując się w publikę.. Chwila, w co? Dokoła nie było już nikogo, no tylko jedna osoba. Niski człowiek w okularach przeciwsłonecznych i z fajką w ustach.
-Dobrze, bardzo dobrze.. -powiedział zacierając ręce - ta walka przyniosła mi fortunę! Ty wygrałaś, a na dziecko, nikt nie stawiał -powiedział i wyciągnął sakiewkę -to wasz procent -dodał na końcu rzucając woreczek.
-Wszyscy uciekli, dlaczego Ty zostałeś? -zapytał zdziwiony Half z powagą w głosie.
-Widzisz, to niecodzienny widok taka zmiana wyglądu. Wszyscy się przestraszyli, ale ja nie takie rzeczy widziałem-powiedział mężczyzna. Oj, powiało chłodem. Delikatny wiatr przeleciał przez wąską uliczkę. Od okularów przeciwsłonecznych odbiły się promyki słońca. Niski odwrócił się i zniknął w ciasnych uliczkach.
To Vernil złapał sakiewkę i podał ją June -to należy do Ciebie. -powiedział i zaczął iść w kierunku koleżanki -dzięki za tę walkę, ale jakbyś mi o tym wcześniej powiedziała walczyłbym jako zamaskowany wojownik -chłopak na chwilę zawiesił głos -ale to fajnie brzmi. -uśmiechnął się. Zrobił kilka kroków i już stał przy June -ale za to łaskotanie to muszę się odwdzięczyć!-powiedział i zaczął łaskotać koleżankę po brzuchu.
-Dobra, co robimy teraz? -powiedział po całej akcji "łaskocz aż się nie znudzisz.. Ty nie ofiara". W skrócie: ŁASNZT... nie ważne.
OOC:
Koniec treningu.
- GośćGość
Re: Ulice
Czw Lip 31, 2014 4:03 pm
Najlepszy ending DBKAI ever <3
Niektóre rzeczy nie zawsze idą po naszej myśli. June popełniła malutki błąd, skupiając się za bardzo na zabawie z Vernilem i przez to niedopatrzenie została odkryta jej prawdziwa tożsamość. Głupie kilka włosów, hehe. Następnym razem będzie niszczyła dowody na bieżąco by uniknąć tak żenujących wpadek.
W każdym bądź razie dostało im się to, czego oczekiwali w zamian za tą walkę - pieniądze. Gdy Vernil jej rzucił sakiewkę, odrzuciła mu ją twierdząc, że to on odwalił największą robotę, a ona tylko się bawiła z nudów w geście zemsty za wysmarowanie twarzy czerwoną kredką. Przyjrzała się jeszcze niskiemu jegomościowi z cygarem w gębie, a następnie wzruszyła ramionami. Obiecała mu, że jeszcze nie raz tutaj się pojawi, więc będzie miał jeszcze nie jedną okazję do zarobku na jej magicznych sztuczkach.
___ - Te pieniądze Ci się przydadzą, masz na żarcie do końca roku. - uśmiechnęła się gdy ten do niej podszedł. Mrugnęła kilka razy patrzałkami gdy zobaczyła jego dziwny wyraz twarzy, już wiedziała, że coś szykuje. Gdy zaczął ją łaskotać, June śmiała się, a jej głos rozchodził się echem po pustych uliczkach ciemnej strefy tego miasta. By zmusić chłopaka do zaprzestania tego gwałtu na śmiech, musiała obezwładnić jego ręce. W tym celu użyła świecących poręczy jako kajdanek - Skoro podoba Ci się nazwa "zamaskowany wojownik" to powinieneś zostać super bohaterem w mieście, Ziemianie ich uwielbiają. - powiedziała dla żartu po czym jednym ruchem palca sprawiła, że poręcze zniknęły. - To bardzo przydatna technika, naucz się jej. - rzuciła.
Przeszli się kawałek dalej, by dostać trochę na skórę promieni słonecznych. June nie wychodziła w tym stanie do ludzi, by ich nie straszyć swoim niecodziennym wyglądem. Musi chwilę odpocząć od techniki zmieniania swojego ciała, by w razie czego swojego syna nie doprowadzić do płaczu gdy zobaczy swoją mamę... taką. No. Wiadomo o co chodzi.
___ - Źle się dzieje! - warknęła nagle uderzając pięścią o ścianę - Może panikuję niepotrzebnie, ale to pora bym udała się do swojego ojca po kilka rad. Wzięłabym Cię ze sobą, ale on strasznie nienawidzi saiyan, więc nie chcę go wkurzać. Ciekawe jakby zareagował na swojego wnuka, eeeh... - podrapała się w tyle głowy. Demonica jeszcze nie miała pojęcia, że niedługo dozna wielkiego szoku. Nie wiedziała, że owa zła energia, którą wyczuwała zmierza na wyspę Genialnego Żółwia, gdzie obecnie znajduje się jej mały syn. W prawdziwy szał to June dopiero wpadnie - Mam dziwne wrażenie, że niebawem stanie się coś bardzo złego. - chwyciła swoje ramiona robiąc samej sobie 'tulaska'. Po raz pierwszy od swojego przybycia na ten świat poczuła chłód na ciele. Demonica, która znana jest z gorącej natury...
___ - Do zobaczenia Vernil, jeszcze się zobaczymy. Nie przetraw kasy na głupoty. - zwróciła się do niego z uśmiechem, a następnie przytuliła na pożegnanie. Wzniosła się delikatnie w powietrze, a gdy była wyżej niż budynki, uaktywniła aurę by szybko dostać się do wulkanu.
>> Wulkan
Niektóre rzeczy nie zawsze idą po naszej myśli. June popełniła malutki błąd, skupiając się za bardzo na zabawie z Vernilem i przez to niedopatrzenie została odkryta jej prawdziwa tożsamość. Głupie kilka włosów, hehe. Następnym razem będzie niszczyła dowody na bieżąco by uniknąć tak żenujących wpadek.
W każdym bądź razie dostało im się to, czego oczekiwali w zamian za tą walkę - pieniądze. Gdy Vernil jej rzucił sakiewkę, odrzuciła mu ją twierdząc, że to on odwalił największą robotę, a ona tylko się bawiła z nudów w geście zemsty za wysmarowanie twarzy czerwoną kredką. Przyjrzała się jeszcze niskiemu jegomościowi z cygarem w gębie, a następnie wzruszyła ramionami. Obiecała mu, że jeszcze nie raz tutaj się pojawi, więc będzie miał jeszcze nie jedną okazję do zarobku na jej magicznych sztuczkach.
___ - Te pieniądze Ci się przydadzą, masz na żarcie do końca roku. - uśmiechnęła się gdy ten do niej podszedł. Mrugnęła kilka razy patrzałkami gdy zobaczyła jego dziwny wyraz twarzy, już wiedziała, że coś szykuje. Gdy zaczął ją łaskotać, June śmiała się, a jej głos rozchodził się echem po pustych uliczkach ciemnej strefy tego miasta. By zmusić chłopaka do zaprzestania tego gwałtu na śmiech, musiała obezwładnić jego ręce. W tym celu użyła świecących poręczy jako kajdanek - Skoro podoba Ci się nazwa "zamaskowany wojownik" to powinieneś zostać super bohaterem w mieście, Ziemianie ich uwielbiają. - powiedziała dla żartu po czym jednym ruchem palca sprawiła, że poręcze zniknęły. - To bardzo przydatna technika, naucz się jej. - rzuciła.
Przeszli się kawałek dalej, by dostać trochę na skórę promieni słonecznych. June nie wychodziła w tym stanie do ludzi, by ich nie straszyć swoim niecodziennym wyglądem. Musi chwilę odpocząć od techniki zmieniania swojego ciała, by w razie czego swojego syna nie doprowadzić do płaczu gdy zobaczy swoją mamę... taką. No. Wiadomo o co chodzi.
___ - Źle się dzieje! - warknęła nagle uderzając pięścią o ścianę - Może panikuję niepotrzebnie, ale to pora bym udała się do swojego ojca po kilka rad. Wzięłabym Cię ze sobą, ale on strasznie nienawidzi saiyan, więc nie chcę go wkurzać. Ciekawe jakby zareagował na swojego wnuka, eeeh... - podrapała się w tyle głowy. Demonica jeszcze nie miała pojęcia, że niedługo dozna wielkiego szoku. Nie wiedziała, że owa zła energia, którą wyczuwała zmierza na wyspę Genialnego Żółwia, gdzie obecnie znajduje się jej mały syn. W prawdziwy szał to June dopiero wpadnie - Mam dziwne wrażenie, że niebawem stanie się coś bardzo złego. - chwyciła swoje ramiona robiąc samej sobie 'tulaska'. Po raz pierwszy od swojego przybycia na ten świat poczuła chłód na ciele. Demonica, która znana jest z gorącej natury...
___ - Do zobaczenia Vernil, jeszcze się zobaczymy. Nie przetraw kasy na głupoty. - zwróciła się do niego z uśmiechem, a następnie przytuliła na pożegnanie. Wzniosła się delikatnie w powietrze, a gdy była wyżej niż budynki, uaktywniła aurę by szybko dostać się do wulkanu.
>> Wulkan
Re: Ulice
Wto Sie 12, 2014 2:17 pm
June dała całe pieniądze Vernilowi. No, ona wiedziała co z nimi zrobić, Half chyba nie do końca.. No ale fakt, był bez grosza przy duszy. Mężczyzna odszedł. Brązowowłosy zaczął łaskotać demonice, ale ta uwięziła go jakąś techniką i dodała, że chłopak ma się jej nauczyć.
-Dobra, fajne to coś, ale uwolnij mnie! -powiedział głośniej ostatnie słowa. Chciał sam rozerwać więzy, no ale nie szło. Rudą coś przytłaczało. Dłuższy czas siedziała jak na szpilkach, ale tym razem odleciała. Powiedziała, że jeszcze się spotkają, przytuliła Halfa i odleciała. Ten tylko się uśmiechnął i pomachał na dowidzenia. Sakiewkę przewiązał przy czerwonym pasku.
-Chyba pójdę zjeść jeszcze jabłko -powiedział z uśmiechem i wrócił do handlowych alejek.
Kolejka, ogromna kolejka. Dużo ludzi dokoła. Wszyscy przepychali się by być przed drzwiami. Chłopak podszedł na koniec kolejki.
-Co tutaj się dzieje? -zapytał jakieś dziewczynki. Ta zmierzyła go wzrokiem. Chłopaka mocno to zdziwiło.
-Chłopie skąd Ty się tutaj wziąłeś? Wyglądasz jakbyś w ogóle nie wyglądał. Tutaj otwierają nowy sklep z ciuchami. Mógłbyś też sobie kupić coś nowego- powiedziała i założyła sobie słuchawki na uszy. Chłopak wskazał na te dziwne urządzenie i zapytał co to jest.
-Ty na serio jesteś dziwny, czy tylko udajesz? To słuchawki i mp4 -powiedziała i pomachała ręką aby się zbliżył. Brązowowłosy schylił się a dziewczynka nałożyła mu słuchawki na głowę. Vernil otworzył szeroko oczy ze zdziwieniem.
-Fajne, skąd można to wziąć?- powiedział Half wesoło merdając ogonem. Dziewczynka nałożyła sobie słuchawki wskazała palcem na sklep z elektroniką a później dostrzegła ogon... Przeraziła się i zemdlała. Ludzie z kolejki podeszli by jej pomóc. W tym momencie otworzyli drzwi do sklepu a tłum wszedł do środka. Vernil postał w kolejce i wszedł do środka.
-O matko ile ludzi ile rzeczy... -powiedział wchodząc do sklepu. Podszedł do regału ze spodniami.
-Witam, w czym mogę służyć.. ouuu -powiedział z początku miłym głosem, ale dopiero później spojrzała na ubranie chłopaka. No.. nie pasował tutaj.
-Cześć, chciałbym kupić nowe ubranie.. To chyba tutaj średnio pasuje. Tylko nie wiem ile co kosztuje, nie znam tutejszego..-wyciągnął jedną monetę z sakiewki. -no tego...-powiedział drapiąc się drugą ręką w tył głowy.
-Na pewno pana stać -powiedziała widząc pełną sakiewkę. -zapraszam za mną, do działu męskiego... -dodała. Chłopak poszedł za nią.
Godzinę później.
-No i na koniec.. co pan powie na to? -powiedział podając brązową lekką bluzę z wysokim kołnierzem do przebieralni - chłopak przymierzył ją. Wykonał kilka ciosów w powietrze uderzając przypadkiem w zasłonę.
-Świetna! Będę mógł w niej walczyć a chyba o to chodzi. A miałbym jeszcze jedną prośbę. Bo te stare ciuchy jeszcze mi się przydadzą, a nie mam w co ich włożyć. -powiedział chłopak wychodząc z przebieralni. Ogonem zasunął zasłonę. Jak to saiyan w obskich ciuchach, gdy wiedział, że te spodnie będą jego, zrobił sobie dziurę na brązowy ogon. Ekspedientka była zdziwiona ale wzruszyła ramionami. Najwidoczniej nie takie rzeczy widziała. Weszła w alejki gdzie były plecaki. Dała chłopakowi plecak z dwoma ramiączkami oraz taki przewieszany przez ramię.
-To wezmę ten - wskazał na plecak.
-Ale ten nie będzie pasował to tej błękitnej koszulki. Proponuje oba. -Chłopak tylko przytaknął. Podeszli do kasy. Wybiła liczba które nic Vernilowi nie powiedziała. Wziął garść monet z sakiewki.
-Trochę mało. -powiedziała kobieta. Ten zamerdał ogonem. I sypnął drugą garść. - potrzebowałabym bardziej takich banknotów.. papierków -dodała powodując śmiech w kolejce. Chłopak uśmiechnął się i położył owe "papierki" - wystarczy? -zapytał ekspedientki.
-Za ten komplet który ma pan na sobie tak, jeszcze ten błękitny no i plecaki- rzucił kolejny banknot - największy nominał. Pani uśmiechnęła się wzięła banknot a całą resztę która leżała na ladzie oddała.
-To dla pana. -powiedziała. Ten tylko wzruszył ramionami i telekinezą schował pieniądze do sakiewki.
-Więcej banknotów to za bało, a jeden inny to za dużo.. nie rozumiem. -powiedział, dodał na końcu podziękowania i wyszedł.
Stanął przed drzwiami i szedł w kierunku sklepu z elektroniką. Wyglądał inaczej. Pomijając fryzurę, teraz miał na sobie jeansy i biało t-shirt który w górnej części był pomarańczowy. Do tego bluzę z wysokim kołnierzem w brązowym kolorze. Wszedł do sklepu przywitał się. Podszedł do kasy.
-Chciałbym kupić takie na uszy co przez nie taka muzyka leci -powiedział spokojnie. Pan, na oko w jego wieku, podszedł z nim do działu ze słuchawkami.
-Pan sobie wybierze. Tutaj są popularne pchełki a.. -Vernil przerwał mu mówiąc, że chce te większe.
-Oczywiście. Ile chciałby pan wydać? Bo jak wiadomo lepsza jakość wyższa cena -powiedział tłumacząc i gestykulując rękami. Vernil sięgnął do sakiewki i wyciągnął ten największy banknot. Kasjer podprowadził chłopaka do tych najdroższych, zasugerował jedne z nich a Vernil z zadowoleniem założył je na uszy.
-A ma pan już coś do muzyki? Polecam ten model - dodał sprzedawca. Half nie ukrywał zdziwienia. Totalnie nie wiedział o co chodziło... Kasjer zaczął tłumaczyć.
-I tutaj musisz nacisnąć, żeby przesunąć piosenkę. Wszystko jasne? -zapytał po kilkunastu minutach tłumaczenia co i jak tutaj działa.
-Tak mi się wydaje. -dodał Half. Razem podeszli do kasy. Płacenie wyglądało podobnie. Jeden banknot i reszta pieniędzy wpadła do sakiewki za pomocą telekinezy. Half podziękował i wyszedł ze sklepu.
Oj tak, ludzi z Vegety chyba by go nie poznali. Nowe ciuszki, plecak z innymi ciuchami. Do tego słuchaweczki na uszach no i jakaś dziwna maszynka do puszczania muzyki. Stał przed drzwiami. Rozejrzał się dokoła. Dużo ludzi. Trochę za dużo. Vernil wszedł w ciasną uliczkę gdzie nikogo nie było i wystrzelił w powietrze przecinając niebo.
z/t->powietrze
Nowy aveeeeek
-Dobra, fajne to coś, ale uwolnij mnie! -powiedział głośniej ostatnie słowa. Chciał sam rozerwać więzy, no ale nie szło. Rudą coś przytłaczało. Dłuższy czas siedziała jak na szpilkach, ale tym razem odleciała. Powiedziała, że jeszcze się spotkają, przytuliła Halfa i odleciała. Ten tylko się uśmiechnął i pomachał na dowidzenia. Sakiewkę przewiązał przy czerwonym pasku.
-Chyba pójdę zjeść jeszcze jabłko -powiedział z uśmiechem i wrócił do handlowych alejek.
Kolejka, ogromna kolejka. Dużo ludzi dokoła. Wszyscy przepychali się by być przed drzwiami. Chłopak podszedł na koniec kolejki.
-Co tutaj się dzieje? -zapytał jakieś dziewczynki. Ta zmierzyła go wzrokiem. Chłopaka mocno to zdziwiło.
-Chłopie skąd Ty się tutaj wziąłeś? Wyglądasz jakbyś w ogóle nie wyglądał. Tutaj otwierają nowy sklep z ciuchami. Mógłbyś też sobie kupić coś nowego- powiedziała i założyła sobie słuchawki na uszy. Chłopak wskazał na te dziwne urządzenie i zapytał co to jest.
-Ty na serio jesteś dziwny, czy tylko udajesz? To słuchawki i mp4 -powiedziała i pomachała ręką aby się zbliżył. Brązowowłosy schylił się a dziewczynka nałożyła mu słuchawki na głowę. Vernil otworzył szeroko oczy ze zdziwieniem.
-Fajne, skąd można to wziąć?- powiedział Half wesoło merdając ogonem. Dziewczynka nałożyła sobie słuchawki wskazała palcem na sklep z elektroniką a później dostrzegła ogon... Przeraziła się i zemdlała. Ludzie z kolejki podeszli by jej pomóc. W tym momencie otworzyli drzwi do sklepu a tłum wszedł do środka. Vernil postał w kolejce i wszedł do środka.
-O matko ile ludzi ile rzeczy... -powiedział wchodząc do sklepu. Podszedł do regału ze spodniami.
-Witam, w czym mogę służyć.. ouuu -powiedział z początku miłym głosem, ale dopiero później spojrzała na ubranie chłopaka. No.. nie pasował tutaj.
-Cześć, chciałbym kupić nowe ubranie.. To chyba tutaj średnio pasuje. Tylko nie wiem ile co kosztuje, nie znam tutejszego..-wyciągnął jedną monetę z sakiewki. -no tego...-powiedział drapiąc się drugą ręką w tył głowy.
-Na pewno pana stać -powiedziała widząc pełną sakiewkę. -zapraszam za mną, do działu męskiego... -dodała. Chłopak poszedł za nią.
Godzinę później.
-No i na koniec.. co pan powie na to? -powiedział podając brązową lekką bluzę z wysokim kołnierzem do przebieralni - chłopak przymierzył ją. Wykonał kilka ciosów w powietrze uderzając przypadkiem w zasłonę.
-Świetna! Będę mógł w niej walczyć a chyba o to chodzi. A miałbym jeszcze jedną prośbę. Bo te stare ciuchy jeszcze mi się przydadzą, a nie mam w co ich włożyć. -powiedział chłopak wychodząc z przebieralni. Ogonem zasunął zasłonę. Jak to saiyan w obskich ciuchach, gdy wiedział, że te spodnie będą jego, zrobił sobie dziurę na brązowy ogon. Ekspedientka była zdziwiona ale wzruszyła ramionami. Najwidoczniej nie takie rzeczy widziała. Weszła w alejki gdzie były plecaki. Dała chłopakowi plecak z dwoma ramiączkami oraz taki przewieszany przez ramię.
-To wezmę ten - wskazał na plecak.
-Ale ten nie będzie pasował to tej błękitnej koszulki. Proponuje oba. -Chłopak tylko przytaknął. Podeszli do kasy. Wybiła liczba które nic Vernilowi nie powiedziała. Wziął garść monet z sakiewki.
-Trochę mało. -powiedziała kobieta. Ten zamerdał ogonem. I sypnął drugą garść. - potrzebowałabym bardziej takich banknotów.. papierków -dodała powodując śmiech w kolejce. Chłopak uśmiechnął się i położył owe "papierki" - wystarczy? -zapytał ekspedientki.
-Za ten komplet który ma pan na sobie tak, jeszcze ten błękitny no i plecaki- rzucił kolejny banknot - największy nominał. Pani uśmiechnęła się wzięła banknot a całą resztę która leżała na ladzie oddała.
-To dla pana. -powiedziała. Ten tylko wzruszył ramionami i telekinezą schował pieniądze do sakiewki.
-Więcej banknotów to za bało, a jeden inny to za dużo.. nie rozumiem. -powiedział, dodał na końcu podziękowania i wyszedł.
Stanął przed drzwiami i szedł w kierunku sklepu z elektroniką. Wyglądał inaczej. Pomijając fryzurę, teraz miał na sobie jeansy i biało t-shirt który w górnej części był pomarańczowy. Do tego bluzę z wysokim kołnierzem w brązowym kolorze. Wszedł do sklepu przywitał się. Podszedł do kasy.
-Chciałbym kupić takie na uszy co przez nie taka muzyka leci -powiedział spokojnie. Pan, na oko w jego wieku, podszedł z nim do działu ze słuchawkami.
-Pan sobie wybierze. Tutaj są popularne pchełki a.. -Vernil przerwał mu mówiąc, że chce te większe.
-Oczywiście. Ile chciałby pan wydać? Bo jak wiadomo lepsza jakość wyższa cena -powiedział tłumacząc i gestykulując rękami. Vernil sięgnął do sakiewki i wyciągnął ten największy banknot. Kasjer podprowadził chłopaka do tych najdroższych, zasugerował jedne z nich a Vernil z zadowoleniem założył je na uszy.
-A ma pan już coś do muzyki? Polecam ten model - dodał sprzedawca. Half nie ukrywał zdziwienia. Totalnie nie wiedział o co chodziło... Kasjer zaczął tłumaczyć.
-I tutaj musisz nacisnąć, żeby przesunąć piosenkę. Wszystko jasne? -zapytał po kilkunastu minutach tłumaczenia co i jak tutaj działa.
-Tak mi się wydaje. -dodał Half. Razem podeszli do kasy. Płacenie wyglądało podobnie. Jeden banknot i reszta pieniędzy wpadła do sakiewki za pomocą telekinezy. Half podziękował i wyszedł ze sklepu.
Oj tak, ludzi z Vegety chyba by go nie poznali. Nowe ciuszki, plecak z innymi ciuchami. Do tego słuchaweczki na uszach no i jakaś dziwna maszynka do puszczania muzyki. Stał przed drzwiami. Rozejrzał się dokoła. Dużo ludzi. Trochę za dużo. Vernil wszedł w ciasną uliczkę gdzie nikogo nie było i wystrzelił w powietrze przecinając niebo.
z/t->powietrze
Nowy aveeeeek
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ulice
Pon Sie 18, 2014 1:26 am
Powiedzmy, że nie była przyzwyczajona do skierowanej ku niej empatii... Lub, jeśli to lepiej zabrzmi, do czyjejś chęci pomocy, czy też poczucia przyzwoitości. Vivian została wychowana na Vegecie, gdzie mając problem, kłopot, otrzymywała na to jedną radę - Radź sobie sama. W piaskownicy ktoś się z nią bił - trzeba było odpowiadać pięścią, nikt nie stanął w jej obronie. W Akademii naraziła się jakiemuś gnojkowi - sama obiła mu mordę, nikt nie ruszył z odsieczą. Tsuful wpakował się do głowy halfki - wszystko osobiście musiała zszyć, skleić, poukładać na nowo...
Dlatego z zaskoczeniem zmierzyła zmęczonym wzrokiem Chepriego, słysząc jego oświadczenie, zapewnienie, że kwestia kapsułki zostanie rozwiązana. Automatycznie podeszła do tego ze znaczną dozą podejrzliwości, zwłaszcza, że zdawał się coś wiedzieć w tej sprawie. Wzmianka o martwym naukowcy tylko utwierdziła ją w tym fakcie, ale o co dokładnie chodzi i jak chłopak zamierza do tego dojść, nie pytała. Była w kropce, miała do wyboru szukać na własną rękę pomocy, czego oczywiście nie cierpiała... Lub mogła skorzystać z informacji jakimi dysponował czerwonowłosy chłopak. O Kami. Chcąc, nie chcąc, była zdana na niego. W końcu wychował się na Ziemi, miał większe pojęcie co ma robić niż ona, a znając szczęście halfki, prędzej rozwali pół miasta szukając technika, niż 'po ludzku' załatwi tę sprawę.
Na pytanie odnośnie noclegu uniosła brwi, bo nie zrozumiała reakcji Chepriego. Sens tego co powiedział, dotarł z nieznacznym opóźnieniem i Vivian przyjrzała się mu po pierwsze, podejrzliwie, po drugie, niepewnie. Co najdziwniejsze, w Akademii ktokolwiek by tak powiedział, miałby pewnie w głosie prowokujący ton i lubieżny uśmiech na gębie, zaraz zmyty przez jej policzek. On nie. W sumie, co miałoby obchodzić Ziemianina gdzie będzie spać? Krzak, gałąź... Ile to razy przysnęło się jej pod kamieniem, na pustkowiach Vegety podczas wypadów treningowych? Z drugiej strony... Propozycja nie zabrzmiała dwuznacznie. Jednak Vivian to Vivian, biła się z myślami, zniechęcona i szczerze wymęczona całym dniem nie do końca pozytywnych wrażeń. Z resztą, znając upartość chłopaka, pewnie doprowadziłby do kolejnego wybuchu, a tego chciała uniknąć... Podejrzliwość w końcu dała za wygraną z nerwami, mającymi dość wszechświata.
Nieważne czy to kanapa czy konar drzewa. I tak się nie wyśpi.
- Niech będzie... - zgodziła się Ósemka beznamiętnym tonem, poprawiając kołnierz.
Nie miała większego wyboru czy też możliwości, niż wpakowania dłoni do kieszeni, spuszczenia wzroku i dania się prowadzić przez miasto. Wychodząc z Capsule Corporation nie odrywała spojrzenia od chodnika, sunąc w milczeniu przed siebie. Na wszelkie pytania odpowiadała mruknięciami, ewentualnie półsłówkami bądź w poważniejszych przypadkach, zdaniami pojedynczymi. Po słowotoku, do jakiego sprowokował ją Chepri parę godzin temu, dla kontrastu teraz zajadle trzymała usta na kłódkę. Gdyby tylko Ósemka była nieco przytomniejsza i umysłu nie przyćmiewało zmęczenie oraz sprawy paru za silnych osobników na Ziemi, pewnie byłoby jej nieswojo. Czuła się źle, z faktem, że będąc na krawędzi przytomności psychicznej powiedziała mu trochę za dużo o tym, jak myśli. Co prawda w tej chwili szła jak marionetka, to jednak wciąż to poczucie niezręcznego zakłopotania tkwiło wewnątrz. Szlag...
Ludzie byli zdecydowanie, dziwni. Nie posiadali ogonów, co z tego, Nashi też go nie miała. Nie umieli latać, przynajmniej Chepri wydawał się do tej pory jedynym człowiekiem, który zgłębił tę sztukę. Ciągle gdzieś sunęli, głośnym tłumem, który sprawiał, że Vivian odruchowo robiła krok w bok, chowając się pod ścianę. Od zawsze była aspołeczna i bezładna masa ludzi nie wzbudziła jej sympatii. Wprost przeciwnie, musiała się powstrzymać, by nie pogonić swojego przewodnika z przypadku. W Akademii wszystko było poukładane, każdy znał swoje miejsce - w ludzkim mieście przy drugim potrąceniu przez przypadkowego przechodnia, energia Ósemki drgnęła, jak zirytowana, po czym znów została wyciszona do zera. Oj, źle. Jeśli coś takiego już drażni ją do tego stopnia, że nie panuje nad KI, powinna jak najszybciej wpełznąć w jakąś dziurę i się uspokoić.
Vivian była jak oczadziała silnym narkotykiem bomba zegarowa z oszalałymi wskazówkami. Nikt nie wie, jaki ruch wykonać, sama z siebie również może wybuchnąć.
Teraz chciała jedynie spać... Jeśli los będzie łaskawy i nie zaprezentuje swojego pokrętnego poczucia humoru.
OOC
---> + 10% KI
Dlatego z zaskoczeniem zmierzyła zmęczonym wzrokiem Chepriego, słysząc jego oświadczenie, zapewnienie, że kwestia kapsułki zostanie rozwiązana. Automatycznie podeszła do tego ze znaczną dozą podejrzliwości, zwłaszcza, że zdawał się coś wiedzieć w tej sprawie. Wzmianka o martwym naukowcy tylko utwierdziła ją w tym fakcie, ale o co dokładnie chodzi i jak chłopak zamierza do tego dojść, nie pytała. Była w kropce, miała do wyboru szukać na własną rękę pomocy, czego oczywiście nie cierpiała... Lub mogła skorzystać z informacji jakimi dysponował czerwonowłosy chłopak. O Kami. Chcąc, nie chcąc, była zdana na niego. W końcu wychował się na Ziemi, miał większe pojęcie co ma robić niż ona, a znając szczęście halfki, prędzej rozwali pół miasta szukając technika, niż 'po ludzku' załatwi tę sprawę.
Na pytanie odnośnie noclegu uniosła brwi, bo nie zrozumiała reakcji Chepriego. Sens tego co powiedział, dotarł z nieznacznym opóźnieniem i Vivian przyjrzała się mu po pierwsze, podejrzliwie, po drugie, niepewnie. Co najdziwniejsze, w Akademii ktokolwiek by tak powiedział, miałby pewnie w głosie prowokujący ton i lubieżny uśmiech na gębie, zaraz zmyty przez jej policzek. On nie. W sumie, co miałoby obchodzić Ziemianina gdzie będzie spać? Krzak, gałąź... Ile to razy przysnęło się jej pod kamieniem, na pustkowiach Vegety podczas wypadów treningowych? Z drugiej strony... Propozycja nie zabrzmiała dwuznacznie. Jednak Vivian to Vivian, biła się z myślami, zniechęcona i szczerze wymęczona całym dniem nie do końca pozytywnych wrażeń. Z resztą, znając upartość chłopaka, pewnie doprowadziłby do kolejnego wybuchu, a tego chciała uniknąć... Podejrzliwość w końcu dała za wygraną z nerwami, mającymi dość wszechświata.
Nieważne czy to kanapa czy konar drzewa. I tak się nie wyśpi.
- Niech będzie... - zgodziła się Ósemka beznamiętnym tonem, poprawiając kołnierz.
Nie miała większego wyboru czy też możliwości, niż wpakowania dłoni do kieszeni, spuszczenia wzroku i dania się prowadzić przez miasto. Wychodząc z Capsule Corporation nie odrywała spojrzenia od chodnika, sunąc w milczeniu przed siebie. Na wszelkie pytania odpowiadała mruknięciami, ewentualnie półsłówkami bądź w poważniejszych przypadkach, zdaniami pojedynczymi. Po słowotoku, do jakiego sprowokował ją Chepri parę godzin temu, dla kontrastu teraz zajadle trzymała usta na kłódkę. Gdyby tylko Ósemka była nieco przytomniejsza i umysłu nie przyćmiewało zmęczenie oraz sprawy paru za silnych osobników na Ziemi, pewnie byłoby jej nieswojo. Czuła się źle, z faktem, że będąc na krawędzi przytomności psychicznej powiedziała mu trochę za dużo o tym, jak myśli. Co prawda w tej chwili szła jak marionetka, to jednak wciąż to poczucie niezręcznego zakłopotania tkwiło wewnątrz. Szlag...
Ludzie byli zdecydowanie, dziwni. Nie posiadali ogonów, co z tego, Nashi też go nie miała. Nie umieli latać, przynajmniej Chepri wydawał się do tej pory jedynym człowiekiem, który zgłębił tę sztukę. Ciągle gdzieś sunęli, głośnym tłumem, który sprawiał, że Vivian odruchowo robiła krok w bok, chowając się pod ścianę. Od zawsze była aspołeczna i bezładna masa ludzi nie wzbudziła jej sympatii. Wprost przeciwnie, musiała się powstrzymać, by nie pogonić swojego przewodnika z przypadku. W Akademii wszystko było poukładane, każdy znał swoje miejsce - w ludzkim mieście przy drugim potrąceniu przez przypadkowego przechodnia, energia Ósemki drgnęła, jak zirytowana, po czym znów została wyciszona do zera. Oj, źle. Jeśli coś takiego już drażni ją do tego stopnia, że nie panuje nad KI, powinna jak najszybciej wpełznąć w jakąś dziurę i się uspokoić.
Vivian była jak oczadziała silnym narkotykiem bomba zegarowa z oszalałymi wskazówkami. Nikt nie wie, jaki ruch wykonać, sama z siebie również może wybuchnąć.
Teraz chciała jedynie spać... Jeśli los będzie łaskawy i nie zaprezentuje swojego pokrętnego poczucia humoru.
OOC
---> + 10% KI
Re: Ulice
Pon Sie 18, 2014 4:08 pm
Do końca dnia miałem zapewniony zły humor. Posępne, oskarżycielskie wobec wszelkich sił nadprzyrodzonych myśli kłębiły się w mojej głowie, co w połączeniu z nieprzyjemnymi wspomnieniami przyprawiało mnie o silny ból głowy. Ból głowy to dla mnie największa udręka, a to ze względu na uczulenia na paracetamol, który znajduje się w praktycznie każdym leku na ból głowy, przez co musiałem czekać aż ustąpi. Na domiar moje bóle stawały się też udręką dla każdego, kto miał pecha mnie rozdrażnić, a wtedy przychodziło to bardzo łatwo. To trochę tak, jakby sama natura dawała mi znak, że nie powinienem myśleć negatywnie i ogólnie o złych rzeczach. Wtedy jednak to zrobiłem i faktycznie żałowałem. Żałowałem też tego, że nie mogłem przestać, a przecież nie muszę mówić, że to zupełnie nie w moim stylu.
Najwidoczniej z tamtym miejscem łączyło mnie zbyt wiele rzeczy, zbyt wiele złych rzeczy konkretniej mówiąc. To się nawet nie zaliczało pod pech, to była klątwa. Każdego, kto postawił tam stopę to miejsce będzie prześladować do końca życia, o ile miało się szczęście przeżyć pobyt tam. Ehh...
Ze wszystkich sił starałem się myśleć pozytywnie, ale nie wychodziło mi to dobrze, co tylko pogarszało sprawę. Przez moment zastanawiałem się, czy aby nie straciłem tej zdolności, ale sam w to w sumie nie wierzyłem. Pewnych rzeczy i zdolności nie da się zapomnieć albo stracić, w moim przypadku szczególnie. To już jeden pozytyw całej tej sytuacji.
Niestety był też chyba jedynym. Starałem się szukać innych pozytywów, że zaoferowałem pomoc, że naprawiam swoje błędy, nawet że słońce świeci... Nic, zero... Na pewno nie widziałem też niczego dobrego w poruszaniu się w tłumie hałaśliwych ludzi. Bardzo działali mi na nerwy... Nie byłem pewien czy czasami nie zacząłem roztaczać wokół siebie jakiejś złej aury, bo ludzie jakby zaczęli mnie omijać. Nawet jeśli nie potrafili wyczuwać energii, to wszyscy byli mniej lub bardziej podatni na silne wibracje, jakie towarzyszyły dużym skupiskom mocy.
Vivian też się to nie podobało i dobrze ją rozumiałem. Jeśli ludzie denerwowali ją choć w połowie tak jak mnie, to szczerze jej współczułem. Raczej nie marzyła o niczym innym jak o zaśnięciu. To będzie jeden jej pozytyw w czasie tego urlopu. Choć prawdę mówiąc, to też bardzo chciałem się położyć. Liczyłem na to, że po przebudzeniu mój humor będzie lepszy.
Minęło może piętnaście minut odkąd opuściliśmy centrum miasta i już byliśmy na miejscu, w moim mieszkaniu. No, prawie... Czekało nas jeszcze dziesięć pięter do przejścia.
ZT x2 -> Tu
Najwidoczniej z tamtym miejscem łączyło mnie zbyt wiele rzeczy, zbyt wiele złych rzeczy konkretniej mówiąc. To się nawet nie zaliczało pod pech, to była klątwa. Każdego, kto postawił tam stopę to miejsce będzie prześladować do końca życia, o ile miało się szczęście przeżyć pobyt tam. Ehh...
Ze wszystkich sił starałem się myśleć pozytywnie, ale nie wychodziło mi to dobrze, co tylko pogarszało sprawę. Przez moment zastanawiałem się, czy aby nie straciłem tej zdolności, ale sam w to w sumie nie wierzyłem. Pewnych rzeczy i zdolności nie da się zapomnieć albo stracić, w moim przypadku szczególnie. To już jeden pozytyw całej tej sytuacji.
Niestety był też chyba jedynym. Starałem się szukać innych pozytywów, że zaoferowałem pomoc, że naprawiam swoje błędy, nawet że słońce świeci... Nic, zero... Na pewno nie widziałem też niczego dobrego w poruszaniu się w tłumie hałaśliwych ludzi. Bardzo działali mi na nerwy... Nie byłem pewien czy czasami nie zacząłem roztaczać wokół siebie jakiejś złej aury, bo ludzie jakby zaczęli mnie omijać. Nawet jeśli nie potrafili wyczuwać energii, to wszyscy byli mniej lub bardziej podatni na silne wibracje, jakie towarzyszyły dużym skupiskom mocy.
Vivian też się to nie podobało i dobrze ją rozumiałem. Jeśli ludzie denerwowali ją choć w połowie tak jak mnie, to szczerze jej współczułem. Raczej nie marzyła o niczym innym jak o zaśnięciu. To będzie jeden jej pozytyw w czasie tego urlopu. Choć prawdę mówiąc, to też bardzo chciałem się położyć. Liczyłem na to, że po przebudzeniu mój humor będzie lepszy.
Minęło może piętnaście minut odkąd opuściliśmy centrum miasta i już byliśmy na miejscu, w moim mieszkaniu. No, prawie... Czekało nas jeszcze dziesięć pięter do przejścia.
ZT x2 -> Tu
- GośćGość
Re: Ulice
Pią Sie 22, 2014 7:24 pm
- Pozbawiono mnie godności, więc taka śmierć będzie tego dopełnieniem. Żaden saiyan nie powinien umierać w ten sposób. - Wyszeptała do góry do braci, którzy żyją. Zapomniała nawet gdzie. Prawie wszystkie wspomnienia straciła i to było w tym wszystkim najgorsze. Leciała prosto na twardą, czarną, asfaltową ulicę.
Piętnaste piętro. Poczuła impuls, który zawsze towarzyszył jej podczas latania.
Czternaste piętro. Przypomniała sobie, że trzeba nacisnąć przycisk, aby wysadzić budynek.
Dwunaste piętro. Niebieski, gumowy przycisk ma już pod palcem i jest gotowa do naciśnięcia.
Dziesiąte piętro. Wciąż się waha czy to czas umierać. Od tego zależy czy wykona zadanie.
Ósme piętro. Coś drgnęło w jej ciele po raz kolejny. Znów ten dreszcz.
Piąte piętro. Wolna niczym ptak w przestworzach. To uczucie jest blisko.
Czwarte piętro. Myśl dobrze Qui! Tamto życie jest za Tobą, ale wciąż masz dumę. Pokonaj ich!
To już czas. Jeszcze nie jest za późno. Poleć w górę!
Misja: Zniszczenie wieżowca.
- Ten budynek to siedziba firmy G-Okulary Ltd. Pracują nad sztuczną inteligencją. To jest duże zagrożenie dla świata. Wyobraź sobie androida jak Ty, ale takiego bez emocji. Zrobi wszystko do śmierci. Na tym samym poziomie co Ty ma przewagę. On straci ręce i nogi, a Ty będziesz w trumnie albo na wysypisku.
Dostała teczkę z mapą i informacją na temat strażników oraz kartotekę ze swoją specyfikacją. Według obliczeń mogła bez problemu przejść przez grupę strażników. Kule odbiją się od jej ciała, ale może unikać walki. Jej wydolność powinna być większa od wielu ludzi. Inżynierowie doktora dużo pracowali nad szybkością.
Zadanie 1: Nauczyć się poruszania bez wzroku i wykorzystywania bardzo dużej szybkości.
Piętnaste piętro. Poczuła impuls, który zawsze towarzyszył jej podczas latania.
Czternaste piętro. Przypomniała sobie, że trzeba nacisnąć przycisk, aby wysadzić budynek.
Dwunaste piętro. Niebieski, gumowy przycisk ma już pod palcem i jest gotowa do naciśnięcia.
Dziesiąte piętro. Wciąż się waha czy to czas umierać. Od tego zależy czy wykona zadanie.
Ósme piętro. Coś drgnęło w jej ciele po raz kolejny. Znów ten dreszcz.
Piąte piętro. Wolna niczym ptak w przestworzach. To uczucie jest blisko.
Czwarte piętro. Myśl dobrze Qui! Tamto życie jest za Tobą, ale wciąż masz dumę. Pokonaj ich!
To już czas. Jeszcze nie jest za późno. Poleć w górę!
Misja: Zniszczenie wieżowca.
- Ten budynek to siedziba firmy G-Okulary Ltd. Pracują nad sztuczną inteligencją. To jest duże zagrożenie dla świata. Wyobraź sobie androida jak Ty, ale takiego bez emocji. Zrobi wszystko do śmierci. Na tym samym poziomie co Ty ma przewagę. On straci ręce i nogi, a Ty będziesz w trumnie albo na wysypisku.
Dostała teczkę z mapą i informacją na temat strażników oraz kartotekę ze swoją specyfikacją. Według obliczeń mogła bez problemu przejść przez grupę strażników. Kule odbiją się od jej ciała, ale może unikać walki. Jej wydolność powinna być większa od wielu ludzi. Inżynierowie doktora dużo pracowali nad szybkością.
Zadanie 1: Nauczyć się poruszania bez wzroku i wykorzystywania bardzo dużej szybkości.
Re: Ulice
Wto Gru 02, 2014 5:19 pm
Dziewczyna chwilę po opuszczeniu hotelu, w którym rozdzieliła się z Ikusą, ruszyła zwyczajnie w miasto, rozmyślając nad swoją dalszą egzystencją. Nie bardzo miała pomysł na to, co może ze sobą zrobić w zaistniałej sytuacji. Pewniakiem było, że musi znaleźć sposób na to, by żyć - rzecz jasna, chodziło o pieniądze. Przez moment spojrzała na swoje piersi, ale odniosła wrażenie, że to o czym pomyślała nie byłoby zbyt dobrą ideą na zarobek. Nie lubi mieć pełnych rąk roboty... Cóż, najlepszym wyjściem z tej niekomfortowej sytuacji będzie powrót do życia... złodziejki. W ciągu minionych dwóch lat zdążyła się jednak zmienić. Dobrze wie, iż okradanie banków czy innych instytucji nie przyniesie jej żadnych korzyści. No, może poza ogromną ilością pieniędzy, których tak czy siak nie będzie mogła w żaden sposób zainwestować, ze względu na nazwisko. Jasne, że w grę wchodziła jego zmiana. Niestety, dla osoby poszukiwanej listami gończymi w niektórych miastach nie ma to znaczenia, a na operację plastyczną tej słodkiej mordki, czarnowłosej zwyczajnie nie stać. Planowała zabrać się za przyjmowanie zleceń na kradzieże, choć byłoby to ryzykowne zagranie - dobrze płatna fucha tego typu może się okazać niezłą podpuchą, mającą na celu jej schwytanie. Wiadomo ile jest warta, nie? Młoda kobieta przechyliła głowę do góry, spoglądając w niebo. Niewielkie obłoczki powoli dryfowały po tym błękitnym bezkresie. Tak jak inne "rzeczy martwe", one miały ten plus, że nie musiały rozmyślać nad sensem swojego dalszego bytu. Po upływie kilku minut, nastolatka odbiła się od ziemi i - zapewne ku zdziwieniu mieszkańców metropolii - wzbiła się wysoko w powietrze, odlatując gdzieś na północ. Nie miała ustalonego celu podróży. Musiała dłuższą chwilę pobyć sama i porozmyślać nad paroma kwestiami. Ustalić, co dalej powinna ze sobą zrobić. Przy okazji, planowała gdzieś potrenować - takie czynności ją odprężały, a także pozwalały się wyżyć nie robiąc nikomu niepotrzebnej krzywdy.
z/t > Równina
z/t > Równina
- GośćGość
Re: Ulice
Pon Gru 22, 2014 8:06 pm
Po kilkugodzinnej wyprawie na pieszo w końcu dotarłem do miasta. Kiedy mijałem granicę, na bilbordzie był wielki napis Witamy w West City! Był już wieczór, niebo po woli stawało się ciemniejsze a słońce chowało się za horyzont. Miałem już dosyć, byłem cały obolały, wycieńczony i głodny, nogi się pode mną uginały. Kiedy szedłem ulicą trzymając się za brzuch słyszałem głosy ;
-Mięso...mięso...zjedz go... Upadłem na kolana i zacząłem się wydzierać. Ten głód był nie do zniesienia. Na szczęście nikogo wokół nie było, więc nie zrobiłem z siebie aż takiego dziwoląga. Nagle zza pleców usłyszałem czyiś głos ;
-Biedaku...jesteś cały wycieńczony... Obróciłem głową do tyłu i zobaczyłem dziwnego mężczyznę ;
-Nic mi nie zrobisz. Ja nie istnieję. Wytrzeszczyłem lekko oczy.
-W takim razie co tutaj robisz...skoro nie istniejesz? Podniósł palec wskazujący i strzelił kośćmi.
-Jestem człowiekiem, a raczej demonem, od którego przeszczepiono ci organy, nogę i rękę.
-W takim razie jak to możliwe, że ciebie widzę?
-Nie wiem, jak to możliwe. Musieli popełnić jakiś drobny błąd. Siedzę w twojej głowie. W jakiejś części odpowiadam za twoją psychikę. To by wyjaśniało wszystko...
-Jason, wiem, że jesteś strasznie wycieńczony. Jeszcze chwila i umrzesz... Opuściłem głowę w dół, natomiast ten złapał mnie za nią od góry.
-...jeżeli umrzesz, zginę wraz z tobą. Nie chcemy tego, prawda? Nie odzywałem się, dalsza konsumpcja nie miałaby sensu.
-Jest tylko jeden sposób, żebyś poczuł się lepiej, wstań. Złapał mnie za ramiona i podniósł do góry. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, przecież to są tylko urojenia. Położył swoją rękę na moim policzku i kontynuował ;
-To może być dla ciebie trudne, ale musisz zabić. Pragniesz czegoś zjeść, prawda?
-...tak. Było już za późno, dałem się mu zindoktrynować.
Usłyszałem dziwny hałas, spojrzałem się w lewo, zobaczyłem grupę bandytów, którzy wychodzą z banku z dużymi workami i zakładniczką.
-Widzisz to? To idealny moment na ucztę! Jason, haha, działaj!
Podniosłem rękę i strzeliłem palcami jak ten, przed chwilą. Nie było już czasu, by przemyśleć wady i zalety działań, po prostu byłem głodny. Podszedłem po woli do tego dziwnego zdarzenia, po chwili jeden z piątki bandytów mnie zauważył.
-Hej Mac, spójrz! Jeden z najchudszych spojrzał się na mnie, następnie podszedł do mnie i wymierzył pistoletem mi w czoło.
-Czego tu szukasz gówniarzu? Mów! Zimnym spojrzeniem patrzyłem się na niego, czekałem na moment, kiedy najbardziej ich zaskoczę.
-Szefie, weźmy też jego na zakładnika! Ten obrócił głowę do nich i zaprzeczył im. Wtedy złapałem go za ręce, przeciągnąłem je na boki, położyłem swoją nogę na jego miękkim brzuchu, następnie użyłem tyle siły, że przebiłem go nogą na wylot, wyjąłem nogę i kopnąłem go, upadł na ziemię strasznie krwawiąc.
-Zabić go! Otworzyli ogień, leciało w moją stronę pełno pocisków, przemieściłem się do przodu między pociskami, rzuciłem się na tego, który był najbliżej. Złapałem go za rękę, w której trzymał pistolet, zrobiłem nad nim salto i zrobiłem sobie z niego tarczę. Czekałem na moment, kiedy zaczną przeładowywać, w między czasie wgryzłem się w plecy umięśnionego mężczyzny. Kiedy przerwali ogień i zaczęli przeładowywać broń, rzuciłem w najdalszego żywą tarczą, znaczy się...już martwą. Przewrócił się, kolejnemu nie miałem zbyt dużo czasu na zadanie ciosu, więc zrobiłem wślizg na kolanach, wyskoczyłem i wbiłem otwartą dłoń prosto w mostek. Złapał mnie za ramię, opluł mnie krwią, tak żałośnie jęczał. Zanim wyjąłem z niego rękę, wziąłem sobie mały kąsek gryząc go w szyję. Kiedy następny już wstał z ziemi i przeładowywał karabin, szybko podbiegłem do niego i złapałem go za szyję i podniosłem do góry, kiedy w powietrzu przeładował karabin, kiedy już chciał strzelać, wyrwałem mu karabin z ręki. Zaczął się dusić a po chwili przestał się wierzgać. Został ostatni, najgrubszy z całej bandy. Trzymał zakładniczkę za klatkę piersiową, przymierzył jej pistolet do skroni.
-Odsuń się, bo ją zabiję! Krzyknął do mnie z przerażonym wyrazem twarzy.
-Ty idioto... Spojrzał się na mnie zadziwiony. Wycelowałem karabinem i strzeliłem mu prosto w czoło. Po chwili upadł, aż się lekko ziemia zatrzęsła.
-Nie przeładowałeś magazynku. Upuściłem karabin, spojrzałem się na kolesia, którego trzymałem w powietrzu i oblizałem się.
-Co za smakołyk. Wziąłem szeroki zamach i wbiłem go w ziemię, aż cała się wgniotła a krew mężczyzny tak prysnęła, że pobrudziła policzek przerażonej zakładniczki. Upadła na ziemię i zaczęła się całą trząść, kiedy patrzyła jak zjadam kryminalistę. Kiedy już się najadłem, poczułem niesamowitą ulgę. Nie zjadłem go całego, tylko wnętrzności. Wstałem i podszedłem do dziewczyny, po czym wyciągnąłem do niej rękę całą w krwi.
-Proszę pani, jak się czujesz, madame? Patrzyła na mnie z ogromnym przerażeniem, jak na jakiegoś potwora. Było mi strasznie głupio, ale musiałem to zrobić, nie wytrzymałem już. Złapałem ją za ramiona i podniosłem ją ja nogi. Następnie zaprowadziłem ją do ciemnego zaułku, trzymając ją za ramię, by czasem mi nie uciekła. Odwróciła się do mnie, następnie zapłakana upadła na kolana.
-Zamierzasz mnie teraz zjeść, prawda?... Było mi jej szkoda, a poza tym nie byłem już głodny. Przykucnąłem i złapałem ją za czoło, odsłaniając grzywkę.
-Słuchaj...nie. Nie zamierzam cię zabijać. Nie potrafię, to, co zrobiłem chwilę temu...to było pod wpływem emocji. Ja nie potrafię zabijać, i nie chcę tego robić, ale...po prostu musiałem to zrobić, żeby przeżyć. Uratowałem cię. Niby czemu miałbym cię teraz zabijać? To byłoby bez sensu. Nie przestawała płakać.
-Bo wszystko widziałam?...Bo jestem dla ciebie zagrożeniem, bo mogę na ciebie nakablować?...
-Patrząc na ciebie pierwszy raz jestem pewny, że nie zrobiłabyś tego. A teraz przestań płakać, wstań, i żyj dalej. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmieszek, otarła swoje łzy i powiedziała ;
-Dziękuję ci, bohaterze... Po czym odeszła.
Bohaterze? Bez przesady... Po chwili było słychać syreny radiowozów, więc postanowiłem się zmyć.
-Mięso...mięso...zjedz go... Upadłem na kolana i zacząłem się wydzierać. Ten głód był nie do zniesienia. Na szczęście nikogo wokół nie było, więc nie zrobiłem z siebie aż takiego dziwoląga. Nagle zza pleców usłyszałem czyiś głos ;
-Biedaku...jesteś cały wycieńczony... Obróciłem głową do tyłu i zobaczyłem dziwnego mężczyznę ;
- Wygląd:
-Nic mi nie zrobisz. Ja nie istnieję. Wytrzeszczyłem lekko oczy.
-W takim razie co tutaj robisz...skoro nie istniejesz? Podniósł palec wskazujący i strzelił kośćmi.
- Tak o:
-Jestem człowiekiem, a raczej demonem, od którego przeszczepiono ci organy, nogę i rękę.
-W takim razie jak to możliwe, że ciebie widzę?
-Nie wiem, jak to możliwe. Musieli popełnić jakiś drobny błąd. Siedzę w twojej głowie. W jakiejś części odpowiadam za twoją psychikę. To by wyjaśniało wszystko...
-Jason, wiem, że jesteś strasznie wycieńczony. Jeszcze chwila i umrzesz... Opuściłem głowę w dół, natomiast ten złapał mnie za nią od góry.
-...jeżeli umrzesz, zginę wraz z tobą. Nie chcemy tego, prawda? Nie odzywałem się, dalsza konsumpcja nie miałaby sensu.
-Jest tylko jeden sposób, żebyś poczuł się lepiej, wstań. Złapał mnie za ramiona i podniósł do góry. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, przecież to są tylko urojenia. Położył swoją rękę na moim policzku i kontynuował ;
-To może być dla ciebie trudne, ale musisz zabić. Pragniesz czegoś zjeść, prawda?
-...tak. Było już za późno, dałem się mu zindoktrynować.
Usłyszałem dziwny hałas, spojrzałem się w lewo, zobaczyłem grupę bandytów, którzy wychodzą z banku z dużymi workami i zakładniczką.
-Widzisz to? To idealny moment na ucztę! Jason, haha, działaj!
Podniosłem rękę i strzeliłem palcami jak ten, przed chwilą. Nie było już czasu, by przemyśleć wady i zalety działań, po prostu byłem głodny. Podszedłem po woli do tego dziwnego zdarzenia, po chwili jeden z piątki bandytów mnie zauważył.
-Hej Mac, spójrz! Jeden z najchudszych spojrzał się na mnie, następnie podszedł do mnie i wymierzył pistoletem mi w czoło.
-Czego tu szukasz gówniarzu? Mów! Zimnym spojrzeniem patrzyłem się na niego, czekałem na moment, kiedy najbardziej ich zaskoczę.
-Szefie, weźmy też jego na zakładnika! Ten obrócił głowę do nich i zaprzeczył im. Wtedy złapałem go za ręce, przeciągnąłem je na boki, położyłem swoją nogę na jego miękkim brzuchu, następnie użyłem tyle siły, że przebiłem go nogą na wylot, wyjąłem nogę i kopnąłem go, upadł na ziemię strasznie krwawiąc.
-Zabić go! Otworzyli ogień, leciało w moją stronę pełno pocisków, przemieściłem się do przodu między pociskami, rzuciłem się na tego, który był najbliżej. Złapałem go za rękę, w której trzymał pistolet, zrobiłem nad nim salto i zrobiłem sobie z niego tarczę. Czekałem na moment, kiedy zaczną przeładowywać, w między czasie wgryzłem się w plecy umięśnionego mężczyzny. Kiedy przerwali ogień i zaczęli przeładowywać broń, rzuciłem w najdalszego żywą tarczą, znaczy się...już martwą. Przewrócił się, kolejnemu nie miałem zbyt dużo czasu na zadanie ciosu, więc zrobiłem wślizg na kolanach, wyskoczyłem i wbiłem otwartą dłoń prosto w mostek. Złapał mnie za ramię, opluł mnie krwią, tak żałośnie jęczał. Zanim wyjąłem z niego rękę, wziąłem sobie mały kąsek gryząc go w szyję. Kiedy następny już wstał z ziemi i przeładowywał karabin, szybko podbiegłem do niego i złapałem go za szyję i podniosłem do góry, kiedy w powietrzu przeładował karabin, kiedy już chciał strzelać, wyrwałem mu karabin z ręki. Zaczął się dusić a po chwili przestał się wierzgać. Został ostatni, najgrubszy z całej bandy. Trzymał zakładniczkę za klatkę piersiową, przymierzył jej pistolet do skroni.
-Odsuń się, bo ją zabiję! Krzyknął do mnie z przerażonym wyrazem twarzy.
-Ty idioto... Spojrzał się na mnie zadziwiony. Wycelowałem karabinem i strzeliłem mu prosto w czoło. Po chwili upadł, aż się lekko ziemia zatrzęsła.
-Nie przeładowałeś magazynku. Upuściłem karabin, spojrzałem się na kolesia, którego trzymałem w powietrzu i oblizałem się.
-Co za smakołyk. Wziąłem szeroki zamach i wbiłem go w ziemię, aż cała się wgniotła a krew mężczyzny tak prysnęła, że pobrudziła policzek przerażonej zakładniczki. Upadła na ziemię i zaczęła się całą trząść, kiedy patrzyła jak zjadam kryminalistę. Kiedy już się najadłem, poczułem niesamowitą ulgę. Nie zjadłem go całego, tylko wnętrzności. Wstałem i podszedłem do dziewczyny, po czym wyciągnąłem do niej rękę całą w krwi.
-Proszę pani, jak się czujesz, madame? Patrzyła na mnie z ogromnym przerażeniem, jak na jakiegoś potwora. Było mi strasznie głupio, ale musiałem to zrobić, nie wytrzymałem już. Złapałem ją za ramiona i podniosłem ją ja nogi. Następnie zaprowadziłem ją do ciemnego zaułku, trzymając ją za ramię, by czasem mi nie uciekła. Odwróciła się do mnie, następnie zapłakana upadła na kolana.
-Zamierzasz mnie teraz zjeść, prawda?... Było mi jej szkoda, a poza tym nie byłem już głodny. Przykucnąłem i złapałem ją za czoło, odsłaniając grzywkę.
-Słuchaj...nie. Nie zamierzam cię zabijać. Nie potrafię, to, co zrobiłem chwilę temu...to było pod wpływem emocji. Ja nie potrafię zabijać, i nie chcę tego robić, ale...po prostu musiałem to zrobić, żeby przeżyć. Uratowałem cię. Niby czemu miałbym cię teraz zabijać? To byłoby bez sensu. Nie przestawała płakać.
-Bo wszystko widziałam?...Bo jestem dla ciebie zagrożeniem, bo mogę na ciebie nakablować?...
-Patrząc na ciebie pierwszy raz jestem pewny, że nie zrobiłabyś tego. A teraz przestań płakać, wstań, i żyj dalej. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmieszek, otarła swoje łzy i powiedziała ;
-Dziękuję ci, bohaterze... Po czym odeszła.
Bohaterze? Bez przesady... Po chwili było słychać syreny radiowozów, więc postanowiłem się zmyć.
- GośćGość
Re: Ulice
Nie Gru 28, 2014 8:37 pm
Stawało się coraz ciemniej, aż w końcu zapadła ciemna noc. Po jakimś czasie zaczął padać deszcz.
Szedłem ulicami i mokłem, szukałem domu mojego przyjaciela. Miałem nadzieję, że to on mi wszystko wyjaśni. Po pewnym czasie błądzenia po ulicach miasta natrafiłem na szukaną przeze mnie uliczkę. Było to mieszkanie w bloku, bardzo podobne do mojego. Podszedłem po schodach pod drzwi i spokojnie zapukałem. Po chwili ktoś otworzył, ale to nie był Ryi'u...to był jego brat.
-Oh, dobry wieczór... dokładnie mnie obejrzał, po czym stwierdził ;
-Przykro mi, ale nie mam pieniędzy, nie dostanie ode mnie pan ani grosza, miłej nocy. Po czym szybko zamknął drzwi, ale udało mi się je zatrzymać nogą, by ich nie zamknął.
-WyiSon, to ja, Jason! Nie poznajesz mnie? Po czym wyszedł na zewnątrz i z wyraźnym zdenerwowaniem na twarzy zaczął na mnie naskakiwać.
-Jesteś jakiś głupi, czy co? Jason już dawno nie... Po czym wytrzeszczył oczy z przerażenia, następnie złapał mnie za podartą koszulkę i wprowadził na siłę do domu, a potem mocno przycisnął do ściany.
-Mów, kim do cholery jesteś, podszywasz się pod Jasona? Jason już od dawna nie żyje. Po czym odepchnąłem jego rękę, złapałem za włosy i przybliżyłem swoją głowę tak, że nasze czoła się dotykały, patrzył na mnie z przerażeniem w moje oczy, w jedno szare a drugie czerwone, z którego wychodziły czerwone, pulsujące żyły.
-Nie mam bladego pojęcia, czy mnie poznajesz, czy nie. Czy jestem taki sam z wyglądu, czy się zmieniłem. Czy nadal mam taką samą energię, czy jestem silniejszy, ale wiedz jedno, jestem cały czas tym samym człowiekiem... Po czym puściłem lekko go odpychając.
-O w cholere, Jason...rzeczywiście, to na prawdę ty! Ucieszył się, a potem zaprowadził mnie do pokoju, po czym zrobił dwie kawy. Pijąc kawę wszystko mu opowiedziałem, co się ze mną działo. najdziwniejsze dla mnie było to, że kawa mi smakowała w przeciwieństwie do innych rzeczy.
-No to...co zamierzasz teraz zrobić? Skoro nie było cię tyle czasu...i do tego tak się zmieniłeś. Wyglądasz jak lump. Dać ci jakieś ubrania?
-Nie, dzięki. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić. Tęsknię za Mihiki, chciałbym ją przytulić. Spoglądałem w dno kubka, które trzymałem w rękach. Fusy od kawy układały się w kształcie czaszki.
-Emm...to nie jest dobry pomysł, ziomek... Spojrzał na mnie z żalem, jakby żałował wszystkiego, co złego mnie w życiu spotkało.
-Jak to?...O co chodzi? Podszedł do mnie i złapał mnie za ramię.
-Nie możesz tam teraz iść... Wstałem i z przerażeniem zacząłem krzyczeć.
-Nie możesz mi tego zabronić! Co się do cholery dzieje?!
-Od czasu twojego zniknięcia bardzo dużo się zmieniło. Wszyscy bardzo się zmieniliśmy, ty również. A jeżeli chodzi o mojego brata...Ryi'u zniknął odkąd pojechaliście spotkać się do lasu. Nie powiedział mi, dlaczego tam jedziecie. Prawdopodobnie nie żyje, jego ciała nie znaleziono. Wtedy poczułem, że nikt mi nie został. RyiSon nie żyje? Nie mam się już do kogo zwrócić. Z WyiSon'em nie kolegowałem się tak bardzo. Ale została mi jeszcze Mihiki. Muszę się do niej udać. Zacząłem już wychodzić, kiedy ten nagle zareagował.
-Dokąd idziesz?
-Nie zabronisz mi do niej pójść, nie masz takiego prawa. Kocham ją i muszę ją zobaczyć. Ty tego nigdy nie zrozumiesz. Po czym szybko wybiegłem z jego domu. Biegłem ulicą do jej domu, kiedy deszcz lał się z nieba a moje gołe nogi zamaczały się w kałużach. W końcu dobiegłem do jej domu. Był to zwyczajny dom rodzinny z dużym podwórkiem i ogrodzeniem wokół. Przeskoczyłem przez wysoką bramę, następnie szybko podbiegłem pod drzwi i zacząłem chaotycznie w nie pukać. Po chwili otworzyła je Mihiki.
-Co tam? Na mojej twarzy szybko pojawił się szeroki uśmiech, lecz jeszcze szybciej zmył się z mojej twarzy, kiedy zobaczyłem jakiegoś mężczyznę wychodzącego zza rogu w samym ręczniku. Dziewczyna od razu poczuła, że to ja. Szybko uciekłem stamtąd, udałem się w jakąś ciemną, ślepą uliczkę.
Kiedy już tak biegłem po woli zwalniając, wdepnąłem w głęboką kałużę, przez co przewróciłem się na ziemię. Złapałem się obiema rękoma za głowę i cały się wyginałem na wszystkie strony, strasznie mnie bolała, nie tylko głowa, czułem, jakby ktoś przejmował nade mną kontrolę. Wokół mnie pojawiły się wyładowania elektryczne w czerwonym kolorze i otaczała mnie lekka, czerwona aura. Poczułem straszliwy ból w plecach, potem jakby coś mi z nich wystrzeliło. Obróciłem po woli głowę do tyłu nadal trzymając się za nią rękoma, zauważyłem jakby wyrastające z pleców cztery, czerwone, ogromne ogony.
Przez cztery, długie ogony przepływała moja KI, efekt ten dawał lekkie światło. Wokół nich pojawiła się para, spadający deszcz na ogony parował. Nie mogłem nad nimi zapanować, latały one, gdzie chciały wywalając przy tym śmietniki i niszcząc ściany znajdujących się tutaj budynków. Cisnąłem głową w ziemię, całe ciało napinało się, na ciele było wiele żył oraz widniały jakieś dziwne, ciemne symbole. Ktoś postawił przede mną stopę. Tak, to był znowu on.
-O! Wkurzyłeś się! No nieźle, chyba pierwszy raz widzę cię w takim stanie. Dajesz mi się opanować, jesteś mój! Położyłem ręce na ziemi i z całych sił próbowałem wstać mimo ogromnego oporu.
-Nie opieraj mi się.
-Zamknij mordę... Mimo ogromnego oporu udało mi się stanąć na nogi i zatrzymać moje szalejące ogony.
-Widzę, że masz w sobie sporo siły. Nie potrafisz jej opanować. Nawet nie potrafisz władać nam moim kagune. Trzymałem swoje ręce na twarzy, z czerwonego oka leciała krew, która kapała mi na dłonie. Nie wytrzymałem tak długo, w końcu upadłem na kolana.
-Odsuń się śmieciu. Nie zawładniesz nade mną. Nie dam się, jesteś zbyt słaby.
-Za słaby? Już kilka razy tobą zawładnąłem, dlaczego nie miałbym zrobić tego kolejny raz?
-Gdybyś istniał...zabiłbym cię...może byłeś o wiele silniejszy i może bym nawet umarł z tej walce...ale zabrałbym ciebie ze sobą... Patrzył się na mnie żałośnie, byłem cały wypełniony gniewem.
-Wrrr... Miałeś rację. Nie mam do kogo wracać. Nie mogę ufać ludziom, nie mogę na nich liczyć. Aghhh... Mimo tego, że wszyscy są przeciw mnie, nie poddam się! Haaa! Wybuchłem gniewem, moje ogony naprężyły się i wbiły się w ściany i ziemię, aura się powiększyła a czerwony prąd przechodził przez moje ciało jak i przez ogony, bądź jak on to nazwał...kagune(?).
-Spójrz, idzie ta s*ka. Zabij ją, to jest idealny moment. Zrób to szybko, zanim znowu ciebie zrani... Za mną wyszła Mihiki, przerażona widokiem po woli podchodziła do mnie.
-Jas...nic ci nie jest?...
-Zabij ją! Szybko! Użyj mojego kagune! Nie ruszałem się, nie licząc tego, że wstałem nadal trzymając się za głowę. Zauważyła wszystko, również dziwne, widniejące symbole na ręce i szyi. Nie mam pojęcia, skąd się pojawiły ani co oznaczają. Podchodziła dalej, aż była tak blisko, że po woli przytuliła mnie od tyłu.
-Jas...uspokój się...kocham cię... Ten gest sprawił, że się uspokoiłem, czerwona aura zanikła zarówno jak i wyładowania elektryczne, ogony po woli schowały się w moim ciele a dziwne symbole na moim ciele zanikły.
-Przepraszam cię...myślałam, że nie żyjesz...byłam załamana po tej wiadomości, to nie mogło do mnie dotrzeć...wtedy...pojawił się on...dał mi wsparcie. Przepraszam cię...ja po prostu cierpiałam po twojej stracie...potrzebowałam takiej osoby. Wybaczysz mi?... Zapłakana przytulała się do mnie, złapałem ją za rękę, po czym delikatnie odepchnąłem ją od siebie.
-Mihiki...nie chcę cię znać. Żyj z dala ode mnie... Po czym wskoczyłem na dach budynku, kiedy ta zapłakana podchodziła do mnie z jedną ręką zakrywającą buzię a drugą wyciągniętą do przodu. Budynek był dosyć wysoki, więc od dachu do dachu skacząc doskoczyłem na najwyższy punkt. Było stąd widać całe miasto. Stałem na krawędzi i patrzyłem na oświetlone przez lampy ulice miasta. Po chwili przestał padać deszcz.
-Już nigdy więcej nikomu nie zaufam... Stałem tak kilka godzin na dachu wysokiego budynku w bezruchu cały czas patrząc się na ulice miasta. W pewnej chwili postanowiłem udać się do mojego domu. Rozłożyłem swoje ręce, po czym przełożyłem cały ciężar ciała do przodu, by zlecieć na dół. W locie zrobiłem kilka salt i delikatnie opadłem na chodnik. Szedłem po woli do domu, nie śpieszyło mi się. Raczej bałem się, co się w nim działo podczas mojej nie obecności. Mój dom znajdował się w jednej z tych biedniejszych dzielnic miasta. Był to blok mieszkalny. Zresztą był on już stary, ściany nie były pomalowane, były wszędzie popękane. Wejście było od tyłu, więc wszedłem zza budynek. Przy schodach stała mała grupa wandali. Dziwne, ponieważ na ulicach nikogo nie ma, jest już dosyć późno. Dziwnie się na mnie patrzyli, kiedy ich mijałem. Podszedłem do drzwi mojego domu, były one zabarykadowane kilkoma kłódkami. Pocisnąłem drzwi z buta, żeby je otworzyć. Użyłem tyle siły, by zniszczyć kłódki, ale żeby nie wyrwać drzwi całkowicie z zawiasów.
W domu był syf, wszystkie szuflady pootwierane, jakby ktoś buszował mi w domu, wszędzie kurz. Nie zapalałem już nawet światła, po prostu pogrzebałem trochę w tych górnych szufladach, by znaleźć coś do wypicia. Znalazłem stare whisky, więc wyjąłem je, wziąłem jakąś szklankę, usiadłem sobie na kanapie i zacząłem pić. Wypiłem najpierw jedną szklankę, potem drugą, potem trzecią, czwartą, piątą, szóstą, a potem...potem nie pamiętam, co robiłem.
Obudziło mnie bijące światło. Słońce promieniowało, promienie padające przez okno sprawiły mi spokojną pobudkę. Tak więc wstałem i się od razu przewróciłem, na szczęście na podłogę a nie na ławeczkę. Przewróciłem się przez butelkę whisky leżącą koło łóżka. Była pusta, w takim razie musiałem wypić ją całą. Położyłem ją na ławeczce i poszedłem pod prysznic. Orzeźwiająca kąpiel sprawiła, że poczułem się lepiej. Potem podszedłem do szafy, żeby założyć jakieś ciuchy. Cały czas chodziłem w podartych, nie miałem nawet butów, wyglądałem jak jakiś lump... W szafie było mało ubrań, więc ubrałem to, co było pod ręką. Potem postanowiłem zrobić sobie jakieś śniadanie, zajrzałem do lodówki, było w środku bardzo mało. Postanowiłem zrobić sobie płatki. Wyjąłem miskę, nasypałem musli i wlałem mleko. Udałem się do kanapy, włączyłem telewizor i zacząłem jeść. Wtedy poczułem obrzydliwy smak i zacząłem pluć płatami na stoliczek. Tak bardzo przywykłem do normalnego życia, że zapomniałem o tym kompletnie... Potem usłyszałem głos w telewizorze.
-Wczoraj wieczorem w West City miało zdarzenie napad na jeden z bardziej znanych banków. Sprawcy okradli 35% skarbca, co wynosi 200 milionów Zeni. Sprawcy mieli zakładniczkę, lecz zanim policja przyjechała na miejsce, dziewczyny już nie było a bandyci leżeli martwi na ulicy. Bank odzyskał z powrotem swoje pieniądze. Sprawca nie zostawił po sobie żądnych śladów. Czyżbyśmy mieli w mieście nowego bohatera?... Oho, chyba wczoraj byłem zbyt głośny...jak tak dalej pójdzie, w końcu trafię na kogoś silniejszego i wpadnę. Muszę stać się silniejszy!
Wyrzuciłem miskę płatków do kosza, po czym wybiegłem z domu. Za budynkiem mieszkalnym, w którym mieszkam był kort do koszykówki. Zawsze ktoś na nim grał. Postanowiłem tam pójść. Nie było tam akurat zbyt dużo ludzi. Zrobiłem krótką rozgrzewkę, rozciągnąłem się, zrobiłem kilka pompek i rozciągnąłem ręce i nogi. Po chwili podszedł do mnie jakiś duży, przypakowany facet.
-Tej, a ty tu czego? Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałem. Spojrzałem na niego chłodnym wzrokiem, na prawdę był wysoki. Chyba szuka zaczepki. Strzeliłem palcem u ręki, postanowiłem mu uświadomić.
-Emmm...dopiero co się tutaj przeprowadziłem.
-O! Nowy sąsiad! Klepnął mnie w ramię.
-Lubisz grać w kosza? Dawaj, pokażemy ci, jak to się tutaj robi.
__________________
OOC;
Trening start.
Szedłem ulicami i mokłem, szukałem domu mojego przyjaciela. Miałem nadzieję, że to on mi wszystko wyjaśni. Po pewnym czasie błądzenia po ulicach miasta natrafiłem na szukaną przeze mnie uliczkę. Było to mieszkanie w bloku, bardzo podobne do mojego. Podszedłem po schodach pod drzwi i spokojnie zapukałem. Po chwili ktoś otworzył, ale to nie był Ryi'u...to był jego brat.
-Oh, dobry wieczór... dokładnie mnie obejrzał, po czym stwierdził ;
-Przykro mi, ale nie mam pieniędzy, nie dostanie ode mnie pan ani grosza, miłej nocy. Po czym szybko zamknął drzwi, ale udało mi się je zatrzymać nogą, by ich nie zamknął.
-WyiSon, to ja, Jason! Nie poznajesz mnie? Po czym wyszedł na zewnątrz i z wyraźnym zdenerwowaniem na twarzy zaczął na mnie naskakiwać.
-Jesteś jakiś głupi, czy co? Jason już dawno nie... Po czym wytrzeszczył oczy z przerażenia, następnie złapał mnie za podartą koszulkę i wprowadził na siłę do domu, a potem mocno przycisnął do ściany.
-Mów, kim do cholery jesteś, podszywasz się pod Jasona? Jason już od dawna nie żyje. Po czym odepchnąłem jego rękę, złapałem za włosy i przybliżyłem swoją głowę tak, że nasze czoła się dotykały, patrzył na mnie z przerażeniem w moje oczy, w jedno szare a drugie czerwone, z którego wychodziły czerwone, pulsujące żyły.
-Nie mam bladego pojęcia, czy mnie poznajesz, czy nie. Czy jestem taki sam z wyglądu, czy się zmieniłem. Czy nadal mam taką samą energię, czy jestem silniejszy, ale wiedz jedno, jestem cały czas tym samym człowiekiem... Po czym puściłem lekko go odpychając.
-O w cholere, Jason...rzeczywiście, to na prawdę ty! Ucieszył się, a potem zaprowadził mnie do pokoju, po czym zrobił dwie kawy. Pijąc kawę wszystko mu opowiedziałem, co się ze mną działo. najdziwniejsze dla mnie było to, że kawa mi smakowała w przeciwieństwie do innych rzeczy.
-No to...co zamierzasz teraz zrobić? Skoro nie było cię tyle czasu...i do tego tak się zmieniłeś. Wyglądasz jak lump. Dać ci jakieś ubrania?
-Nie, dzięki. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić. Tęsknię za Mihiki, chciałbym ją przytulić. Spoglądałem w dno kubka, które trzymałem w rękach. Fusy od kawy układały się w kształcie czaszki.
-Emm...to nie jest dobry pomysł, ziomek... Spojrzał na mnie z żalem, jakby żałował wszystkiego, co złego mnie w życiu spotkało.
-Jak to?...O co chodzi? Podszedł do mnie i złapał mnie za ramię.
-Nie możesz tam teraz iść... Wstałem i z przerażeniem zacząłem krzyczeć.
-Nie możesz mi tego zabronić! Co się do cholery dzieje?!
-Od czasu twojego zniknięcia bardzo dużo się zmieniło. Wszyscy bardzo się zmieniliśmy, ty również. A jeżeli chodzi o mojego brata...Ryi'u zniknął odkąd pojechaliście spotkać się do lasu. Nie powiedział mi, dlaczego tam jedziecie. Prawdopodobnie nie żyje, jego ciała nie znaleziono. Wtedy poczułem, że nikt mi nie został. RyiSon nie żyje? Nie mam się już do kogo zwrócić. Z WyiSon'em nie kolegowałem się tak bardzo. Ale została mi jeszcze Mihiki. Muszę się do niej udać. Zacząłem już wychodzić, kiedy ten nagle zareagował.
-Dokąd idziesz?
-Nie zabronisz mi do niej pójść, nie masz takiego prawa. Kocham ją i muszę ją zobaczyć. Ty tego nigdy nie zrozumiesz. Po czym szybko wybiegłem z jego domu. Biegłem ulicą do jej domu, kiedy deszcz lał się z nieba a moje gołe nogi zamaczały się w kałużach. W końcu dobiegłem do jej domu. Był to zwyczajny dom rodzinny z dużym podwórkiem i ogrodzeniem wokół. Przeskoczyłem przez wysoką bramę, następnie szybko podbiegłem pod drzwi i zacząłem chaotycznie w nie pukać. Po chwili otworzyła je Mihiki.
-Co tam? Na mojej twarzy szybko pojawił się szeroki uśmiech, lecz jeszcze szybciej zmył się z mojej twarzy, kiedy zobaczyłem jakiegoś mężczyznę wychodzącego zza rogu w samym ręczniku. Dziewczyna od razu poczuła, że to ja. Szybko uciekłem stamtąd, udałem się w jakąś ciemną, ślepą uliczkę.
Kiedy już tak biegłem po woli zwalniając, wdepnąłem w głęboką kałużę, przez co przewróciłem się na ziemię. Złapałem się obiema rękoma za głowę i cały się wyginałem na wszystkie strony, strasznie mnie bolała, nie tylko głowa, czułem, jakby ktoś przejmował nade mną kontrolę. Wokół mnie pojawiły się wyładowania elektryczne w czerwonym kolorze i otaczała mnie lekka, czerwona aura. Poczułem straszliwy ból w plecach, potem jakby coś mi z nich wystrzeliło. Obróciłem po woli głowę do tyłu nadal trzymając się za nią rękoma, zauważyłem jakby wyrastające z pleców cztery, czerwone, ogromne ogony.
- Mniej więcej jak tutaj:
Przez cztery, długie ogony przepływała moja KI, efekt ten dawał lekkie światło. Wokół nich pojawiła się para, spadający deszcz na ogony parował. Nie mogłem nad nimi zapanować, latały one, gdzie chciały wywalając przy tym śmietniki i niszcząc ściany znajdujących się tutaj budynków. Cisnąłem głową w ziemię, całe ciało napinało się, na ciele było wiele żył oraz widniały jakieś dziwne, ciemne symbole. Ktoś postawił przede mną stopę. Tak, to był znowu on.
-O! Wkurzyłeś się! No nieźle, chyba pierwszy raz widzę cię w takim stanie. Dajesz mi się opanować, jesteś mój! Położyłem ręce na ziemi i z całych sił próbowałem wstać mimo ogromnego oporu.
-Nie opieraj mi się.
-Zamknij mordę... Mimo ogromnego oporu udało mi się stanąć na nogi i zatrzymać moje szalejące ogony.
-Widzę, że masz w sobie sporo siły. Nie potrafisz jej opanować. Nawet nie potrafisz władać nam moim kagune. Trzymałem swoje ręce na twarzy, z czerwonego oka leciała krew, która kapała mi na dłonie. Nie wytrzymałem tak długo, w końcu upadłem na kolana.
-Odsuń się śmieciu. Nie zawładniesz nade mną. Nie dam się, jesteś zbyt słaby.
-Za słaby? Już kilka razy tobą zawładnąłem, dlaczego nie miałbym zrobić tego kolejny raz?
-Gdybyś istniał...zabiłbym cię...może byłeś o wiele silniejszy i może bym nawet umarł z tej walce...ale zabrałbym ciebie ze sobą... Patrzył się na mnie żałośnie, byłem cały wypełniony gniewem.
-Wrrr... Miałeś rację. Nie mam do kogo wracać. Nie mogę ufać ludziom, nie mogę na nich liczyć. Aghhh... Mimo tego, że wszyscy są przeciw mnie, nie poddam się! Haaa! Wybuchłem gniewem, moje ogony naprężyły się i wbiły się w ściany i ziemię, aura się powiększyła a czerwony prąd przechodził przez moje ciało jak i przez ogony, bądź jak on to nazwał...kagune(?).
-Spójrz, idzie ta s*ka. Zabij ją, to jest idealny moment. Zrób to szybko, zanim znowu ciebie zrani... Za mną wyszła Mihiki, przerażona widokiem po woli podchodziła do mnie.
-Jas...nic ci nie jest?...
-Zabij ją! Szybko! Użyj mojego kagune! Nie ruszałem się, nie licząc tego, że wstałem nadal trzymając się za głowę. Zauważyła wszystko, również dziwne, widniejące symbole na ręce i szyi. Nie mam pojęcia, skąd się pojawiły ani co oznaczają. Podchodziła dalej, aż była tak blisko, że po woli przytuliła mnie od tyłu.
-Jas...uspokój się...kocham cię... Ten gest sprawił, że się uspokoiłem, czerwona aura zanikła zarówno jak i wyładowania elektryczne, ogony po woli schowały się w moim ciele a dziwne symbole na moim ciele zanikły.
-Przepraszam cię...myślałam, że nie żyjesz...byłam załamana po tej wiadomości, to nie mogło do mnie dotrzeć...wtedy...pojawił się on...dał mi wsparcie. Przepraszam cię...ja po prostu cierpiałam po twojej stracie...potrzebowałam takiej osoby. Wybaczysz mi?... Zapłakana przytulała się do mnie, złapałem ją za rękę, po czym delikatnie odepchnąłem ją od siebie.
-Mihiki...nie chcę cię znać. Żyj z dala ode mnie... Po czym wskoczyłem na dach budynku, kiedy ta zapłakana podchodziła do mnie z jedną ręką zakrywającą buzię a drugą wyciągniętą do przodu. Budynek był dosyć wysoki, więc od dachu do dachu skacząc doskoczyłem na najwyższy punkt. Było stąd widać całe miasto. Stałem na krawędzi i patrzyłem na oświetlone przez lampy ulice miasta. Po chwili przestał padać deszcz.
-Już nigdy więcej nikomu nie zaufam... Stałem tak kilka godzin na dachu wysokiego budynku w bezruchu cały czas patrząc się na ulice miasta. W pewnej chwili postanowiłem udać się do mojego domu. Rozłożyłem swoje ręce, po czym przełożyłem cały ciężar ciała do przodu, by zlecieć na dół. W locie zrobiłem kilka salt i delikatnie opadłem na chodnik. Szedłem po woli do domu, nie śpieszyło mi się. Raczej bałem się, co się w nim działo podczas mojej nie obecności. Mój dom znajdował się w jednej z tych biedniejszych dzielnic miasta. Był to blok mieszkalny. Zresztą był on już stary, ściany nie były pomalowane, były wszędzie popękane. Wejście było od tyłu, więc wszedłem zza budynek. Przy schodach stała mała grupa wandali. Dziwne, ponieważ na ulicach nikogo nie ma, jest już dosyć późno. Dziwnie się na mnie patrzyli, kiedy ich mijałem. Podszedłem do drzwi mojego domu, były one zabarykadowane kilkoma kłódkami. Pocisnąłem drzwi z buta, żeby je otworzyć. Użyłem tyle siły, by zniszczyć kłódki, ale żeby nie wyrwać drzwi całkowicie z zawiasów.
W domu był syf, wszystkie szuflady pootwierane, jakby ktoś buszował mi w domu, wszędzie kurz. Nie zapalałem już nawet światła, po prostu pogrzebałem trochę w tych górnych szufladach, by znaleźć coś do wypicia. Znalazłem stare whisky, więc wyjąłem je, wziąłem jakąś szklankę, usiadłem sobie na kanapie i zacząłem pić. Wypiłem najpierw jedną szklankę, potem drugą, potem trzecią, czwartą, piątą, szóstą, a potem...potem nie pamiętam, co robiłem.
Obudziło mnie bijące światło. Słońce promieniowało, promienie padające przez okno sprawiły mi spokojną pobudkę. Tak więc wstałem i się od razu przewróciłem, na szczęście na podłogę a nie na ławeczkę. Przewróciłem się przez butelkę whisky leżącą koło łóżka. Była pusta, w takim razie musiałem wypić ją całą. Położyłem ją na ławeczce i poszedłem pod prysznic. Orzeźwiająca kąpiel sprawiła, że poczułem się lepiej. Potem podszedłem do szafy, żeby założyć jakieś ciuchy. Cały czas chodziłem w podartych, nie miałem nawet butów, wyglądałem jak jakiś lump... W szafie było mało ubrań, więc ubrałem to, co było pod ręką. Potem postanowiłem zrobić sobie jakieś śniadanie, zajrzałem do lodówki, było w środku bardzo mało. Postanowiłem zrobić sobie płatki. Wyjąłem miskę, nasypałem musli i wlałem mleko. Udałem się do kanapy, włączyłem telewizor i zacząłem jeść. Wtedy poczułem obrzydliwy smak i zacząłem pluć płatami na stoliczek. Tak bardzo przywykłem do normalnego życia, że zapomniałem o tym kompletnie... Potem usłyszałem głos w telewizorze.
-Wczoraj wieczorem w West City miało zdarzenie napad na jeden z bardziej znanych banków. Sprawcy okradli 35% skarbca, co wynosi 200 milionów Zeni. Sprawcy mieli zakładniczkę, lecz zanim policja przyjechała na miejsce, dziewczyny już nie było a bandyci leżeli martwi na ulicy. Bank odzyskał z powrotem swoje pieniądze. Sprawca nie zostawił po sobie żądnych śladów. Czyżbyśmy mieli w mieście nowego bohatera?... Oho, chyba wczoraj byłem zbyt głośny...jak tak dalej pójdzie, w końcu trafię na kogoś silniejszego i wpadnę. Muszę stać się silniejszy!
Wyrzuciłem miskę płatków do kosza, po czym wybiegłem z domu. Za budynkiem mieszkalnym, w którym mieszkam był kort do koszykówki. Zawsze ktoś na nim grał. Postanowiłem tam pójść. Nie było tam akurat zbyt dużo ludzi. Zrobiłem krótką rozgrzewkę, rozciągnąłem się, zrobiłem kilka pompek i rozciągnąłem ręce i nogi. Po chwili podszedł do mnie jakiś duży, przypakowany facet.
-Tej, a ty tu czego? Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałem. Spojrzałem na niego chłodnym wzrokiem, na prawdę był wysoki. Chyba szuka zaczepki. Strzeliłem palcem u ręki, postanowiłem mu uświadomić.
-Emmm...dopiero co się tutaj przeprowadziłem.
-O! Nowy sąsiad! Klepnął mnie w ramię.
-Lubisz grać w kosza? Dawaj, pokażemy ci, jak to się tutaj robi.
__________________
OOC;
Trening start.
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach