Dragon Ball New Generation Reborn
Dragon Ball New Generation Reborn

Ulice

+9
Colinuś
Kuro
NPC.
Kanade
Red
Zerb
Khepri
Reito
NPC
13 posters
Go down
NPC
NPC
Liczba postów : 1219
Data rejestracji : 29/05/2012

https://dbng.forumpl.net/f53-regulamin-i-informacje-ogolne-obowi

Ulice - Page 5 Empty Ulice

Sro Maj 30, 2012 12:50 am
First topic message reminder :

Ulice - Page 5 Backgr21
Hałas - tym jednym słowem można określić ulice West City. Potężne budowle otaczające dokoła, odstraszają skutecznie domatorów i wielbiących naturę. Łatwo się zgubić, lepiej mieć przy sobie mapę.

Colinuś
Liczba postów : 382
Data rejestracji : 12/01/2013


Identification Number
HP:
Ulice - Page 5 9tkhzk0/0Ulice - Page 5 R0te38  (0/0)
KI:
Ulice - Page 5 Left_bar_bleue0/0Ulice - Page 5 Empty_bar_bleue  (0/0)
http://www.pl

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Wto Sie 12, 2014 2:17 pm
June dała całe pieniądze Vernilowi. No, ona wiedziała co z nimi zrobić, Half chyba nie do końca.. No ale fakt, był bez grosza przy duszy. Mężczyzna odszedł. Brązowowłosy zaczął łaskotać demonice, ale ta uwięziła go jakąś techniką i dodała, że chłopak ma się jej nauczyć.
-Dobra, fajne to coś, ale uwolnij mnie! -powiedział głośniej ostatnie słowa. Chciał sam rozerwać więzy, no ale nie szło. Rudą coś przytłaczało. Dłuższy czas siedziała jak na szpilkach, ale tym razem odleciała. Powiedziała, że jeszcze się spotkają, przytuliła Halfa i odleciała. Ten tylko się uśmiechnął i pomachał na dowidzenia. Sakiewkę przewiązał przy czerwonym pasku.
-Chyba pójdę zjeść jeszcze jabłko -powiedział z uśmiechem i wrócił do handlowych alejek.
Kolejka, ogromna kolejka. Dużo ludzi dokoła. Wszyscy przepychali się by być przed drzwiami. Chłopak podszedł na koniec kolejki.
-Co tutaj się dzieje? -zapytał jakieś dziewczynki. Ta zmierzyła go wzrokiem. Chłopaka mocno to zdziwiło.
-Chłopie skąd Ty się tutaj wziąłeś? Wyglądasz jakbyś w ogóle nie wyglądał. Tutaj otwierają nowy sklep z ciuchami. Mógłbyś też sobie kupić coś nowego- powiedziała i założyła sobie słuchawki na uszy. Chłopak wskazał na te dziwne urządzenie i zapytał co to jest.
-Ty na serio jesteś dziwny, czy tylko udajesz? To słuchawki i mp4 -powiedziała i pomachała ręką aby się zbliżył. Brązowowłosy schylił się a dziewczynka nałożyła mu słuchawki na głowę. Vernil otworzył szeroko oczy ze zdziwieniem.
-Fajne, skąd można to wziąć?- powiedział Half wesoło merdając ogonem. Dziewczynka nałożyła sobie słuchawki wskazała palcem na sklep z elektroniką a później dostrzegła ogon... Przeraziła się i zemdlała. Ludzie z kolejki podeszli by jej pomóc. W tym momencie otworzyli drzwi do sklepu a tłum wszedł do środka. Vernil postał w kolejce i wszedł do środka.
-O matko ile ludzi ile rzeczy... -powiedział wchodząc do sklepu. Podszedł do regału ze spodniami.
-Witam, w czym mogę służyć.. ouuu -powiedział z początku miłym głosem, ale dopiero później spojrzała na ubranie chłopaka. No.. nie pasował tutaj.
-Cześć, chciałbym kupić nowe ubranie.. To chyba tutaj średnio pasuje. Tylko nie wiem ile co kosztuje, nie znam tutejszego..-wyciągnął jedną monetę z sakiewki. -no tego...-powiedział drapiąc się drugą ręką w tył głowy.
-Na pewno pana stać -powiedziała widząc pełną sakiewkę. -zapraszam za mną, do działu męskiego... -dodała. Chłopak poszedł za nią.

Godzinę później.

-No i na koniec.. co pan powie na to? -powiedział podając brązową  lekką bluzę z wysokim kołnierzem do przebieralni - chłopak przymierzył ją. Wykonał kilka ciosów w powietrze uderzając przypadkiem w zasłonę.
-Świetna! Będę mógł w niej walczyć a chyba o to chodzi. A miałbym jeszcze jedną prośbę. Bo te stare ciuchy jeszcze mi się przydadzą, a nie mam w co ich włożyć. -powiedział chłopak wychodząc z przebieralni. Ogonem zasunął zasłonę. Jak to saiyan w obskich ciuchach, gdy wiedział, że te spodnie będą jego, zrobił sobie dziurę na brązowy ogon. Ekspedientka była zdziwiona ale wzruszyła ramionami. Najwidoczniej nie takie rzeczy widziała. Weszła w alejki gdzie były plecaki. Dała chłopakowi plecak z dwoma ramiączkami oraz taki przewieszany przez ramię.
-To wezmę ten - wskazał na plecak.
-Ale ten nie będzie pasował to tej błękitnej koszulki. Proponuje oba. -Chłopak tylko przytaknął. Podeszli do kasy. Wybiła liczba które nic Vernilowi nie powiedziała. Wziął garść monet z sakiewki.
-Trochę mało. -powiedziała kobieta. Ten zamerdał ogonem. I sypnął drugą garść. - potrzebowałabym bardziej takich banknotów.. papierków -dodała powodując śmiech w kolejce. Chłopak uśmiechnął się i położył owe "papierki" - wystarczy? -zapytał ekspedientki.
-Za ten komplet który ma pan na sobie tak, jeszcze ten błękitny no i plecaki- rzucił kolejny banknot - największy nominał. Pani uśmiechnęła się wzięła banknot a całą resztę która leżała na ladzie oddała.
-To dla pana. -powiedziała. Ten tylko wzruszył ramionami i telekinezą schował pieniądze do sakiewki.
-Więcej banknotów to za bało, a jeden inny to za dużo.. nie rozumiem. -powiedział, dodał na końcu podziękowania i wyszedł.

Stanął przed drzwiami i szedł w kierunku sklepu z elektroniką. Wyglądał inaczej. Pomijając fryzurę, teraz miał na sobie jeansy i biało t-shirt który w górnej części był pomarańczowy. Do tego bluzę z wysokim kołnierzem w brązowym kolorze. Wszedł do sklepu przywitał się. Podszedł do kasy.
-Chciałbym kupić takie na uszy co przez nie taka muzyka leci -powiedział spokojnie. Pan, na oko w jego wieku, podszedł z nim do działu ze słuchawkami.
-Pan sobie wybierze. Tutaj są popularne pchełki a.. -Vernil przerwał mu mówiąc, że chce te większe.
-Oczywiście. Ile chciałby pan wydać? Bo jak wiadomo lepsza jakość wyższa cena -powiedział tłumacząc i gestykulując rękami. Vernil sięgnął do sakiewki i wyciągnął ten największy banknot. Kasjer podprowadził chłopaka do tych najdroższych, zasugerował jedne z nich a Vernil z zadowoleniem założył je na uszy.
-A ma pan już coś do muzyki? Polecam ten model - dodał sprzedawca. Half nie ukrywał zdziwienia. Totalnie nie wiedział o co chodziło...  Kasjer zaczął tłumaczyć.

-I tutaj musisz nacisnąć, żeby przesunąć piosenkę. Wszystko jasne? -zapytał po kilkunastu minutach tłumaczenia co i jak tutaj działa.
-Tak mi się wydaje. -dodał Half. Razem podeszli do kasy. Płacenie wyglądało podobnie. Jeden banknot i reszta pieniędzy wpadła do sakiewki za pomocą telekinezy. Half podziękował i wyszedł ze sklepu.

Oj tak, ludzi z Vegety chyba by go nie poznali. Nowe ciuszki, plecak z innymi ciuchami. Do tego słuchaweczki na uszach no i jakaś dziwna maszynka do puszczania muzyki. Stał przed drzwiami. Rozejrzał się dokoła. Dużo ludzi. Trochę za dużo. Vernil wszedł w ciasną uliczkę gdzie nikogo nie było i wystrzelił w powietrze przecinając niebo.



z/t->powietrze


Nowy aveeeeek Smile
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Ulice - Page 5 9tkhzk0/0Ulice - Page 5 R0te38  (0/0)
KI:
Ulice - Page 5 Left_bar_bleue0/0Ulice - Page 5 Empty_bar_bleue  (0/0)

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Pon Sie 18, 2014 1:26 am
Powiedzmy, że nie była przyzwyczajona do skierowanej ku niej empatii... Lub, jeśli to lepiej zabrzmi, do czyjejś chęci pomocy, czy też poczucia przyzwoitości. Vivian została wychowana na Vegecie, gdzie mając problem, kłopot, otrzymywała na to jedną radę - Radź sobie sama. W piaskownicy ktoś się z nią bił - trzeba było odpowiadać pięścią, nikt nie stanął w jej obronie. W Akademii naraziła się jakiemuś gnojkowi - sama obiła mu mordę, nikt nie ruszył z odsieczą. Tsuful wpakował się do głowy halfki - wszystko osobiście musiała zszyć, skleić, poukładać na nowo...
Dlatego z zaskoczeniem zmierzyła zmęczonym wzrokiem Chepriego, słysząc jego oświadczenie, zapewnienie, że kwestia kapsułki zostanie rozwiązana. Automatycznie podeszła do tego ze znaczną dozą podejrzliwości, zwłaszcza, że zdawał się coś wiedzieć w tej sprawie. Wzmianka o martwym naukowcy tylko utwierdziła ją w tym fakcie, ale o co dokładnie chodzi i jak chłopak zamierza do tego dojść, nie pytała. Była w kropce, miała do wyboru szukać na własną rękę pomocy, czego oczywiście nie cierpiała... Lub mogła skorzystać z informacji jakimi dysponował czerwonowłosy chłopak. O Kami. Chcąc, nie chcąc, była zdana na niego. W końcu wychował się na Ziemi, miał większe pojęcie co ma robić niż ona, a znając szczęście halfki, prędzej rozwali pół miasta szukając technika, niż 'po ludzku' załatwi tę sprawę.
Na pytanie odnośnie noclegu uniosła brwi, bo nie zrozumiała reakcji Chepriego. Sens tego co powiedział, dotarł z nieznacznym opóźnieniem i Vivian przyjrzała się mu po pierwsze, podejrzliwie, po drugie, niepewnie. Co najdziwniejsze, w Akademii ktokolwiek by tak powiedział, miałby pewnie w głosie prowokujący ton i lubieżny uśmiech na gębie, zaraz zmyty przez jej policzek. On nie. W sumie, co miałoby obchodzić Ziemianina gdzie będzie spać? Krzak, gałąź... Ile to razy przysnęło się jej pod kamieniem, na pustkowiach Vegety podczas wypadów treningowych? Z drugiej strony... Propozycja nie zabrzmiała dwuznacznie. Jednak Vivian to Vivian, biła się z myślami, zniechęcona i szczerze wymęczona całym dniem nie do końca pozytywnych wrażeń. Z resztą, znając upartość chłopaka, pewnie doprowadziłby do kolejnego wybuchu, a tego chciała uniknąć... Podejrzliwość w końcu dała za wygraną z nerwami, mającymi dość wszechświata.
Nieważne czy to kanapa czy konar drzewa. I tak się nie wyśpi.
- Niech będzie... - zgodziła się Ósemka beznamiętnym tonem, poprawiając kołnierz.
Nie miała większego wyboru czy też możliwości, niż wpakowania dłoni do kieszeni, spuszczenia wzroku i dania się prowadzić przez miasto. Wychodząc z Capsule Corporation nie odrywała spojrzenia od chodnika, sunąc w milczeniu przed siebie. Na wszelkie pytania odpowiadała mruknięciami, ewentualnie półsłówkami bądź w poważniejszych przypadkach, zdaniami pojedynczymi. Po słowotoku, do jakiego sprowokował ją Chepri parę godzin temu, dla kontrastu teraz zajadle trzymała usta na kłódkę. Gdyby tylko Ósemka była nieco przytomniejsza i umysłu nie przyćmiewało zmęczenie oraz sprawy paru za silnych osobników na Ziemi, pewnie byłoby jej nieswojo. Czuła się źle, z faktem, że będąc na krawędzi przytomności psychicznej powiedziała mu trochę za dużo o tym, jak myśli. Co prawda w tej chwili szła jak marionetka, to jednak wciąż to poczucie niezręcznego zakłopotania tkwiło wewnątrz. Szlag...
Ludzie byli zdecydowanie, dziwni. Nie posiadali ogonów, co z tego, Nashi też go nie miała. Nie umieli latać, przynajmniej Chepri wydawał się do tej pory jedynym człowiekiem, który zgłębił tę sztukę. Ciągle gdzieś sunęli, głośnym tłumem, który sprawiał, że Vivian odruchowo robiła krok w bok, chowając się pod ścianę. Od zawsze była aspołeczna i bezładna masa ludzi nie wzbudziła jej sympatii. Wprost przeciwnie, musiała się powstrzymać, by nie pogonić swojego przewodnika z przypadku. W Akademii wszystko było poukładane, każdy znał swoje miejsce - w ludzkim mieście przy drugim potrąceniu przez przypadkowego przechodnia, energia Ósemki drgnęła, jak zirytowana, po czym znów została wyciszona do zera. Oj, źle. Jeśli coś takiego już drażni ją do tego stopnia, że nie panuje nad KI, powinna jak najszybciej wpełznąć w jakąś dziurę i się uspokoić.
Vivian była jak oczadziała silnym narkotykiem bomba zegarowa z oszalałymi wskazówkami. Nikt nie wie, jaki ruch wykonać, sama z siebie również może wybuchnąć.
Teraz chciała jedynie spać... Jeśli los będzie łaskawy i nie zaprezentuje swojego pokrętnego poczucia humoru.

OOC
---> + 10% KI
Khepri
Khepri
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 28/03/2013


Identification Number
HP:
Ulice - Page 5 9tkhzk0/0Ulice - Page 5 R0te38  (0/0)
KI:
Ulice - Page 5 Left_bar_bleue0/0Ulice - Page 5 Empty_bar_bleue  (0/0)
http://rexvil.deviantart.com/

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Pon Sie 18, 2014 4:08 pm
Do końca dnia miałem zapewniony zły humor. Posępne, oskarżycielskie wobec wszelkich sił nadprzyrodzonych myśli kłębiły się w mojej głowie, co w połączeniu z nieprzyjemnymi wspomnieniami przyprawiało mnie o silny ból głowy. Ból głowy to dla mnie największa udręka, a to ze względu na uczulenia na paracetamol, który znajduje się w praktycznie każdym leku na ból głowy, przez co musiałem czekać aż ustąpi. Na domiar moje bóle stawały się też udręką dla każdego, kto miał pecha mnie rozdrażnić, a wtedy przychodziło to bardzo łatwo. To trochę tak, jakby sama natura dawała mi znak, że nie powinienem myśleć negatywnie i ogólnie o złych rzeczach. Wtedy jednak to zrobiłem i faktycznie żałowałem. Żałowałem też tego, że nie mogłem przestać, a przecież nie muszę mówić, że to zupełnie nie w moim stylu.
Najwidoczniej z tamtym miejscem łączyło mnie zbyt wiele rzeczy, zbyt wiele złych rzeczy konkretniej mówiąc. To się nawet nie zaliczało pod pech, to była klątwa. Każdego, kto postawił tam stopę to miejsce będzie prześladować do końca życia, o ile miało się szczęście przeżyć pobyt tam. Ehh...
Ze wszystkich sił starałem się myśleć pozytywnie, ale nie wychodziło mi to dobrze, co tylko pogarszało sprawę. Przez moment zastanawiałem się, czy aby nie straciłem tej zdolności, ale sam w to w sumie nie wierzyłem. Pewnych rzeczy i zdolności nie da się zapomnieć albo stracić, w moim przypadku szczególnie. To już jeden pozytyw całej tej sytuacji.
Niestety był też chyba jedynym. Starałem się szukać innych pozytywów, że zaoferowałem pomoc, że naprawiam swoje błędy, nawet że słońce świeci... Nic, zero... Na pewno nie widziałem też niczego dobrego w poruszaniu się w tłumie hałaśliwych ludzi. Bardzo działali mi na nerwy... Nie byłem pewien czy czasami nie zacząłem roztaczać wokół siebie jakiejś złej aury, bo ludzie jakby zaczęli mnie omijać. Nawet jeśli nie potrafili wyczuwać energii, to wszyscy byli mniej lub bardziej podatni na silne wibracje, jakie towarzyszyły dużym skupiskom mocy.
Vivian też się to nie podobało i dobrze ją rozumiałem. Jeśli ludzie denerwowali ją choć w połowie tak jak mnie, to szczerze jej współczułem. Raczej nie marzyła o niczym innym jak o zaśnięciu. To będzie jeden jej pozytyw w czasie tego urlopu. Choć prawdę mówiąc, to też bardzo chciałem się położyć. Liczyłem na to, że po przebudzeniu mój humor będzie lepszy.
Minęło może piętnaście minut odkąd opuściliśmy centrum miasta i już byliśmy na miejscu, w moim mieszkaniu. No, prawie... Czekało nas jeszcze dziesięć pięter do przejścia.

ZT x2 -> Tu
Anonymous
Gość
Gość

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Pią Sie 22, 2014 7:24 pm
- Pozbawiono mnie godności, więc taka śmierć będzie tego dopełnieniem. Żaden saiyan nie powinien umierać w ten sposób. - Wyszeptała do góry do braci, którzy żyją. Zapomniała nawet gdzie. Prawie wszystkie wspomnienia straciła i to było w tym wszystkim najgorsze. Leciała prosto na twardą, czarną, asfaltową ulicę.
Piętnaste piętro. Poczuła impuls, który zawsze towarzyszył jej podczas latania.
Czternaste piętro. Przypomniała sobie, że trzeba nacisnąć przycisk, aby wysadzić budynek.
Dwunaste piętro. Niebieski, gumowy przycisk ma już pod palcem i jest gotowa do naciśnięcia.
Dziesiąte piętro. Wciąż się waha czy to czas umierać. Od tego zależy czy wykona zadanie.
Ósme piętro. Coś drgnęło w jej ciele po raz kolejny. Znów ten dreszcz.
Piąte piętro. Wolna niczym ptak w przestworzach. To uczucie jest blisko.
Czwarte piętro. Myśl dobrze Qui! Tamto życie jest za Tobą, ale wciąż masz dumę. Pokonaj ich!
To już czas. Jeszcze nie jest za późno. Poleć w górę!

Ulice - Page 5 Page_loading
Misja: Zniszczenie wieżowca.
- Ten budynek to siedziba firmy G-Okulary Ltd. Pracują nad sztuczną inteligencją. To jest duże zagrożenie dla świata. Wyobraź sobie androida jak Ty, ale takiego bez emocji. Zrobi wszystko do śmierci. Na tym samym poziomie co Ty ma przewagę. On straci ręce i nogi, a Ty będziesz w trumnie albo na wysypisku.
Dostała teczkę z mapą i informacją na temat strażników oraz kartotekę ze swoją specyfikacją. Według obliczeń mogła bez problemu przejść przez grupę strażników. Kule odbiją się od jej ciała, ale może unikać walki. Jej wydolność powinna być większa od wielu ludzi. Inżynierowie doktora dużo pracowali nad szybkością.
Zadanie 1: Nauczyć się poruszania bez wzroku i wykorzystywania bardzo dużej szybkości.
Yuki
Yuki
Liczba postów : 34
Data rejestracji : 15/11/2012


Identification Number
HP:
Ulice - Page 5 9tkhzk0/0Ulice - Page 5 R0te38  (0/0)
KI:
Ulice - Page 5 Left_bar_bleue0/0Ulice - Page 5 Empty_bar_bleue  (0/0)
http://www.anrevosprites.net/forum

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Wto Gru 02, 2014 5:19 pm
Dziewczyna chwilę po opuszczeniu hotelu, w którym rozdzieliła się z Ikusą, ruszyła zwyczajnie w miasto, rozmyślając nad swoją dalszą egzystencją. Nie bardzo miała pomysł na to, co może ze sobą zrobić w zaistniałej sytuacji. Pewniakiem było, że musi znaleźć sposób na to, by żyć - rzecz jasna, chodziło o pieniądze. Przez moment spojrzała na swoje piersi, ale odniosła wrażenie, że to o czym pomyślała nie byłoby zbyt dobrą ideą na zarobek. Nie lubi mieć pełnych rąk roboty... Cóż, najlepszym wyjściem z tej niekomfortowej sytuacji będzie powrót do życia... złodziejki. W ciągu minionych dwóch lat zdążyła się jednak zmienić. Dobrze wie, iż okradanie banków czy innych instytucji nie przyniesie jej żadnych korzyści. No, może poza ogromną ilością pieniędzy, których tak czy siak nie będzie mogła w żaden sposób zainwestować, ze względu na nazwisko. Jasne, że w grę wchodziła jego zmiana. Niestety, dla osoby poszukiwanej listami gończymi w niektórych miastach nie ma to znaczenia, a na operację plastyczną tej słodkiej mordki, czarnowłosej zwyczajnie nie stać. Planowała zabrać się za przyjmowanie zleceń na kradzieże, choć byłoby to ryzykowne zagranie - dobrze płatna fucha tego typu może się okazać niezłą podpuchą, mającą na celu jej schwytanie. Wiadomo ile jest warta, nie? Młoda kobieta przechyliła głowę do góry, spoglądając w niebo. Niewielkie obłoczki powoli dryfowały po tym błękitnym bezkresie. Tak jak inne "rzeczy martwe", one miały ten plus, że nie musiały rozmyślać nad sensem swojego dalszego bytu. Po upływie kilku minut, nastolatka odbiła się od ziemi i - zapewne ku zdziwieniu mieszkańców metropolii - wzbiła się wysoko w powietrze, odlatując gdzieś na północ. Nie miała ustalonego celu podróży. Musiała dłuższą chwilę pobyć sama i porozmyślać nad paroma kwestiami. Ustalić, co dalej powinna ze sobą zrobić. Przy okazji, planowała gdzieś potrenować - takie czynności ją odprężały, a także pozwalały się wyżyć nie robiąc nikomu niepotrzebnej krzywdy.

z/t > Równina
Anonymous
Gość
Gość

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Pon Gru 22, 2014 8:06 pm
Po kilkugodzinnej wyprawie na pieszo w końcu dotarłem do miasta. Kiedy mijałem granicę, na bilbordzie był wielki napis Witamy w West City! Był już wieczór, niebo po woli stawało się ciemniejsze a słońce chowało się za horyzont. Miałem już dosyć, byłem cały obolały, wycieńczony i głodny, nogi się pode mną uginały. Kiedy szedłem ulicą trzymając się za brzuch słyszałem głosy ;
-Mięso...mięso...zjedz go... Upadłem na kolana i zacząłem się wydzierać. Ten głód był nie do zniesienia. Na szczęście nikogo wokół nie było, więc nie zrobiłem z siebie aż takiego dziwoląga. Nagle zza pleców usłyszałem czyiś głos ;
-Biedaku...jesteś cały wycieńczony... Obróciłem głową do tyłu i zobaczyłem dziwnego mężczyznę ;
Wygląd:
-Odsuń się! Jestem niebezpieczny! Spojrzał się na mnie żałosnym wzrokiem, po czym się zaśmiał, podszedł i usiadł na chodniku przede mną.
-Nic mi nie zrobisz. Ja nie istnieję. Wytrzeszczyłem lekko oczy.
-W takim razie co tutaj robisz...skoro nie istniejesz? Podniósł palec wskazujący i strzelił kośćmi.
Tak o:
Wtedy coś mi się przypomniało.
-Jestem człowiekiem, a raczej demonem, od którego przeszczepiono ci organy, nogę i rękę.
-W takim razie jak to możliwe, że ciebie widzę?
-Nie wiem, jak to możliwe. Musieli popełnić jakiś drobny błąd. Siedzę w twojej głowie. W jakiejś części odpowiadam za twoją psychikę. To by wyjaśniało wszystko...
-Jason, wiem, że jesteś strasznie wycieńczony. Jeszcze chwila i umrzesz... Opuściłem głowę w dół, natomiast ten złapał mnie za nią od góry.
-...jeżeli umrzesz, zginę wraz z tobą. Nie chcemy tego, prawda? Nie odzywałem się, dalsza konsumpcja nie miałaby sensu.
-Jest tylko jeden sposób, żebyś poczuł się lepiej, wstań. Złapał mnie za ramiona i podniósł do góry. Nie mam pojęcia, jak to zrobił, przecież to są tylko urojenia. Położył swoją rękę na moim policzku i kontynuował ;
-To może być dla ciebie  trudne, ale musisz zabić. Pragniesz czegoś zjeść, prawda?
-...tak. Było już za późno, dałem się mu zindoktrynować.
Usłyszałem dziwny hałas, spojrzałem się w lewo, zobaczyłem grupę bandytów, którzy wychodzą z banku z dużymi workami i zakładniczką.
-Widzisz to? To idealny moment na ucztę! Jason, haha, działaj!

Podniosłem rękę i strzeliłem palcami jak ten, przed chwilą. Nie było już czasu, by przemyśleć wady i zalety działań, po prostu byłem głodny. Podszedłem po woli do tego dziwnego zdarzenia, po chwili jeden z piątki bandytów mnie zauważył.
-Hej Mac, spójrz! Jeden z najchudszych spojrzał się na mnie, następnie podszedł do mnie i wymierzył pistoletem mi w czoło.
-Czego tu szukasz gówniarzu? Mów! Zimnym spojrzeniem patrzyłem się na niego, czekałem na moment, kiedy najbardziej ich zaskoczę.
-Szefie, weźmy też jego na zakładnika! Ten obrócił głowę do nich i zaprzeczył im. Wtedy złapałem go za ręce, przeciągnąłem je na boki, położyłem swoją nogę na jego miękkim brzuchu, następnie użyłem tyle siły, że przebiłem go nogą na wylot, wyjąłem nogę i kopnąłem go, upadł na ziemię strasznie krwawiąc.
-Zabić go! Otworzyli ogień, leciało w moją stronę pełno pocisków, przemieściłem się do przodu między pociskami, rzuciłem się na tego, który był najbliżej. Złapałem go za rękę, w której trzymał pistolet, zrobiłem nad nim salto i zrobiłem sobie z niego tarczę. Czekałem na moment, kiedy zaczną przeładowywać, w między czasie wgryzłem się w plecy umięśnionego mężczyzny. Kiedy przerwali ogień i zaczęli przeładowywać broń, rzuciłem w najdalszego żywą tarczą, znaczy się...już martwą. Przewrócił się, kolejnemu nie miałem zbyt dużo czasu na zadanie ciosu, więc zrobiłem wślizg na kolanach, wyskoczyłem i wbiłem otwartą dłoń prosto w mostek. Złapał mnie za ramię, opluł mnie krwią, tak żałośnie jęczał. Zanim wyjąłem z niego rękę, wziąłem sobie mały kąsek gryząc go w szyję. Kiedy następny już wstał z ziemi i przeładowywał karabin, szybko podbiegłem do niego i złapałem go za szyję i podniosłem do góry, kiedy w powietrzu przeładował karabin, kiedy już chciał strzelać, wyrwałem mu karabin z ręki. Zaczął się dusić a po chwili przestał się wierzgać. Został ostatni, najgrubszy z całej bandy. Trzymał zakładniczkę za klatkę piersiową, przymierzył jej pistolet do skroni.
-Odsuń się, bo ją zabiję! Krzyknął do mnie z przerażonym wyrazem twarzy.
-Ty idioto... Spojrzał się na mnie zadziwiony. Wycelowałem karabinem i strzeliłem mu prosto w czoło. Po chwili upadł, aż się lekko ziemia zatrzęsła.
-Nie przeładowałeś magazynku. Upuściłem karabin, spojrzałem się na kolesia, którego trzymałem w powietrzu i oblizałem się.
-Co za smakołyk. Wziąłem szeroki zamach i wbiłem go w ziemię, aż cała się wgniotła a krew mężczyzny tak prysnęła, że pobrudziła policzek przerażonej zakładniczki. Upadła na ziemię i zaczęła się całą trząść, kiedy patrzyła jak zjadam kryminalistę. Kiedy już się najadłem, poczułem niesamowitą ulgę. Nie zjadłem go całego, tylko wnętrzności. Wstałem i podszedłem do dziewczyny, po czym wyciągnąłem do niej rękę całą w krwi.
-Proszę pani, jak się czujesz, madame? Patrzyła na mnie z ogromnym przerażeniem, jak na jakiegoś potwora. Było mi strasznie głupio, ale musiałem to zrobić, nie wytrzymałem już. Złapałem ją za ramiona i podniosłem ją ja nogi. Następnie zaprowadziłem ją do ciemnego zaułku, trzymając ją za ramię, by czasem mi nie uciekła. Odwróciła się do mnie, następnie zapłakana upadła na kolana.
-Zamierzasz mnie teraz zjeść, prawda?... Było mi jej szkoda, a poza tym nie byłem już głodny. Przykucnąłem i złapałem ją za czoło, odsłaniając grzywkę.
-Słuchaj...nie. Nie zamierzam cię zabijać. Nie potrafię, to, co zrobiłem chwilę temu...to było pod wpływem emocji. Ja nie potrafię zabijać, i nie chcę tego robić, ale...po prostu musiałem to zrobić, żeby przeżyć. Uratowałem cię. Niby czemu miałbym cię teraz zabijać? To byłoby bez sensu. Nie przestawała płakać.
-Bo wszystko widziałam?...Bo jestem dla ciebie zagrożeniem, bo mogę na ciebie nakablować?...
-Patrząc na ciebie pierwszy raz jestem pewny, że nie zrobiłabyś tego. A teraz przestań płakać, wstań, i żyj dalej. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmieszek, otarła swoje łzy i powiedziała ;
-Dziękuję ci, bohaterze... Po czym odeszła.
Bohaterze? Bez przesady... Po chwili było słychać syreny radiowozów, więc postanowiłem się zmyć.
Anonymous
Gość
Gość

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Nie Gru 28, 2014 8:37 pm
Stawało się coraz ciemniej, aż w końcu zapadła ciemna noc. Po jakimś czasie zaczął padać deszcz.
Szedłem ulicami i mokłem, szukałem domu mojego przyjaciela. Miałem nadzieję, że to on mi wszystko wyjaśni. Po pewnym czasie błądzenia po ulicach miasta natrafiłem na szukaną przeze mnie uliczkę. Było to mieszkanie w bloku, bardzo podobne do mojego. Podszedłem po schodach pod drzwi i spokojnie zapukałem. Po chwili ktoś otworzył, ale to nie był Ryi'u...to był jego brat.
-Oh, dobry wieczór... dokładnie mnie obejrzał, po czym stwierdził ;
-Przykro mi, ale nie mam pieniędzy, nie dostanie ode mnie pan ani grosza, miłej nocy. Po czym szybko zamknął drzwi, ale udało mi się je zatrzymać nogą, by ich nie zamknął.
-WyiSon, to ja, Jason! Nie poznajesz mnie? Po czym wyszedł na zewnątrz i z wyraźnym zdenerwowaniem na twarzy zaczął na mnie naskakiwać.
-Jesteś jakiś głupi, czy co? Jason już dawno nie... Po czym wytrzeszczył oczy z przerażenia, następnie złapał mnie za podartą koszulkę i wprowadził na siłę do domu, a potem mocno przycisnął do ściany.
-Mów, kim do cholery jesteś, podszywasz się pod Jasona? Jason już od dawna nie żyje. Po czym odepchnąłem jego rękę, złapałem za włosy i przybliżyłem swoją głowę tak, że nasze czoła się dotykały, patrzył na mnie z przerażeniem w moje oczy, w jedno szare a drugie czerwone, z którego wychodziły czerwone, pulsujące żyły.
-Nie mam bladego pojęcia, czy mnie poznajesz, czy nie. Czy jestem taki sam z wyglądu, czy się zmieniłem. Czy nadal mam taką samą energię, czy jestem silniejszy, ale wiedz jedno, jestem cały czas tym samym człowiekiem... Po czym puściłem lekko go odpychając.

-O w cholere, Jason...rzeczywiście, to na prawdę ty! Ucieszył się, a potem zaprowadził mnie do pokoju, po czym zrobił dwie kawy. Pijąc kawę wszystko mu opowiedziałem, co się ze mną działo. najdziwniejsze dla mnie było to, że kawa mi smakowała w przeciwieństwie do innych rzeczy.
-No to...co zamierzasz teraz zrobić? Skoro nie było cię tyle czasu...i do tego tak się zmieniłeś. Wyglądasz jak lump. Dać ci jakieś ubrania?
-Nie, dzięki. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić. Tęsknię za Mihiki, chciałbym ją przytulić. Spoglądałem w dno kubka, które trzymałem w rękach. Fusy od kawy układały się w kształcie czaszki.
-Emm...to nie jest dobry pomysł, ziomek... Spojrzał na mnie z żalem, jakby żałował wszystkiego, co złego mnie w życiu spotkało.
-Jak to?...O co chodzi? Podszedł do mnie i złapał mnie za ramię.
-Nie możesz tam teraz iść... Wstałem i z przerażeniem zacząłem krzyczeć.
-Nie możesz mi tego zabronić! Co się do cholery dzieje?!
-Od czasu twojego zniknięcia bardzo dużo się zmieniło. Wszyscy bardzo się zmieniliśmy, ty również. A jeżeli chodzi o mojego brata...Ryi'u zniknął odkąd pojechaliście spotkać się do lasu. Nie powiedział mi, dlaczego tam jedziecie. Prawdopodobnie nie żyje, jego ciała nie znaleziono. Wtedy poczułem, że nikt mi nie został. RyiSon nie żyje? Nie mam się już do kogo zwrócić. Z WyiSon'em nie kolegowałem się tak bardzo. Ale została mi jeszcze Mihiki. Muszę się do niej udać. Zacząłem już wychodzić, kiedy ten nagle zareagował.
-Dokąd idziesz?
-Nie zabronisz mi do niej pójść, nie masz takiego prawa. Kocham ją i muszę ją zobaczyć. Ty tego nigdy nie zrozumiesz. Po czym szybko wybiegłem z jego domu. Biegłem ulicą do jej domu, kiedy deszcz lał się z nieba a moje gołe nogi zamaczały się w kałużach. W końcu dobiegłem do jej domu. Był to zwyczajny dom rodzinny z dużym podwórkiem i ogrodzeniem wokół. Przeskoczyłem przez wysoką bramę, następnie szybko podbiegłem pod drzwi i zacząłem chaotycznie w nie pukać. Po chwili otworzyła je Mihiki.
-Co tam? Na mojej twarzy szybko pojawił się szeroki uśmiech, lecz jeszcze szybciej zmył się z mojej twarzy, kiedy zobaczyłem jakiegoś mężczyznę wychodzącego zza rogu w samym ręczniku. Dziewczyna od razu poczuła, że to ja. Szybko uciekłem stamtąd, udałem się w jakąś ciemną, ślepą uliczkę.

Kiedy już tak biegłem po woli zwalniając, wdepnąłem w głęboką kałużę, przez co przewróciłem się na ziemię. Złapałem się obiema rękoma za głowę i cały się wyginałem na wszystkie strony, strasznie mnie bolała, nie tylko głowa, czułem, jakby ktoś przejmował nade mną kontrolę. Wokół mnie pojawiły się wyładowania elektryczne w czerwonym kolorze i otaczała mnie lekka, czerwona aura. Poczułem straszliwy ból w plecach, potem jakby coś mi z nich wystrzeliło. Obróciłem po woli głowę do tyłu nadal trzymając się za nią rękoma, zauważyłem jakby wyrastające z pleców cztery, czerwone, ogromne ogony.

Mniej więcej jak tutaj:

Przez cztery, długie ogony przepływała moja KI, efekt ten dawał lekkie światło. Wokół nich pojawiła się para, spadający deszcz na ogony parował. Nie mogłem nad nimi zapanować, latały one, gdzie chciały wywalając przy tym śmietniki i niszcząc ściany znajdujących się tutaj budynków. Cisnąłem głową w ziemię, całe ciało napinało się, na ciele było wiele żył oraz widniały jakieś dziwne, ciemne symbole. Ktoś postawił przede mną stopę. Tak, to był znowu on.
-O! Wkurzyłeś się! No nieźle, chyba pierwszy raz widzę cię w takim stanie. Dajesz mi się opanować, jesteś mój! Położyłem ręce na ziemi i z całych sił próbowałem wstać mimo ogromnego oporu.
-Nie opieraj mi się.
-Zamknij mordę... Mimo ogromnego oporu udało mi się stanąć na nogi i zatrzymać moje szalejące ogony.
-Widzę, że masz w sobie sporo siły. Nie potrafisz jej opanować. Nawet nie potrafisz władać nam moim kagune. Trzymałem swoje ręce na twarzy, z czerwonego oka leciała krew, która kapała mi na dłonie. Nie wytrzymałem tak długo, w końcu upadłem na kolana.
-Odsuń się śmieciu. Nie zawładniesz nade mną. Nie dam się, jesteś zbyt słaby.
-Za słaby? Już kilka razy tobą zawładnąłem, dlaczego nie miałbym zrobić tego kolejny raz?
-Gdybyś istniał...zabiłbym cię...może byłeś o wiele silniejszy i może bym nawet umarł z tej walce...ale zabrałbym ciebie ze sobą... Patrzył się na mnie żałośnie, byłem cały wypełniony gniewem.
-Wrrr... Miałeś rację. Nie mam do kogo wracać. Nie mogę ufać ludziom, nie mogę na nich liczyć. Aghhh... Mimo tego, że wszyscy są przeciw mnie, nie poddam się! Haaa! Wybuchłem gniewem, moje ogony naprężyły się i wbiły się w ściany i ziemię, aura się powiększyła a czerwony prąd przechodził przez moje ciało jak i przez ogony, bądź jak on to nazwał...kagune(?).
-Spójrz, idzie ta s*ka. Zabij ją, to jest idealny moment. Zrób to szybko, zanim znowu ciebie zrani... Za mną wyszła Mihiki, przerażona widokiem po woli podchodziła do mnie.
-Jas...nic ci nie jest?...
-Zabij ją! Szybko! Użyj mojego kagune! Nie ruszałem się, nie licząc tego, że wstałem nadal trzymając się za głowę. Zauważyła wszystko, również dziwne, widniejące symbole na ręce i szyi. Nie mam pojęcia, skąd się pojawiły ani co oznaczają. Podchodziła dalej, aż była tak blisko, że po woli przytuliła mnie od tyłu.
-Jas...uspokój się...kocham cię... Ten gest sprawił, że się uspokoiłem, czerwona aura zanikła zarówno jak i wyładowania elektryczne, ogony po woli schowały się w moim ciele a dziwne symbole na moim ciele zanikły.
-Przepraszam cię...myślałam, że nie żyjesz...byłam załamana po tej wiadomości, to nie mogło do mnie dotrzeć...wtedy...pojawił się on...dał mi wsparcie. Przepraszam cię...ja po prostu cierpiałam po twojej stracie...potrzebowałam takiej osoby. Wybaczysz mi?... Zapłakana przytulała się do mnie, złapałem ją za rękę, po czym delikatnie odepchnąłem ją od siebie.
-Mihiki...nie chcę cię znać. Żyj z dala ode mnie... Po czym wskoczyłem na dach budynku, kiedy ta zapłakana podchodziła do mnie z jedną ręką zakrywającą buzię a drugą wyciągniętą do przodu. Budynek był dosyć wysoki, więc od dachu do dachu skacząc doskoczyłem na najwyższy punkt. Było stąd widać całe miasto. Stałem na krawędzi i patrzyłem na oświetlone przez lampy ulice miasta. Po chwili przestał padać deszcz.
-Już nigdy więcej nikomu nie zaufam... Stałem tak kilka godzin na dachu wysokiego budynku w bezruchu cały czas patrząc się na ulice miasta. W pewnej chwili postanowiłem udać się do mojego domu. Rozłożyłem swoje ręce, po czym przełożyłem cały ciężar ciała do przodu, by zlecieć na dół. W locie zrobiłem kilka salt i delikatnie opadłem na chodnik. Szedłem po woli do domu, nie śpieszyło mi się. Raczej bałem się, co się w nim działo podczas mojej nie obecności. Mój dom znajdował się w jednej z tych biedniejszych dzielnic miasta. Był to blok mieszkalny. Zresztą był on już stary, ściany nie były pomalowane, były wszędzie popękane. Wejście było od tyłu, więc wszedłem zza budynek. Przy schodach stała mała grupa wandali. Dziwne, ponieważ na ulicach nikogo nie ma, jest już dosyć późno. Dziwnie się na mnie patrzyli, kiedy ich mijałem. Podszedłem do drzwi mojego domu, były one zabarykadowane kilkoma kłódkami. Pocisnąłem drzwi z buta, żeby je otworzyć. Użyłem tyle siły, by zniszczyć kłódki, ale żeby nie wyrwać drzwi całkowicie z zawiasów.

W domu był syf, wszystkie szuflady pootwierane, jakby ktoś buszował mi w domu, wszędzie kurz. Nie zapalałem już nawet światła, po prostu pogrzebałem trochę w tych górnych szufladach, by znaleźć coś do wypicia. Znalazłem stare whisky, więc wyjąłem je, wziąłem jakąś szklankę, usiadłem sobie na kanapie i zacząłem pić. Wypiłem najpierw jedną szklankę, potem drugą, potem trzecią, czwartą, piątą, szóstą, a potem...potem nie pamiętam, co robiłem.

Obudziło mnie bijące światło. Słońce promieniowało, promienie padające przez okno sprawiły mi spokojną pobudkę. Tak więc wstałem i się od razu przewróciłem, na szczęście na podłogę a nie na ławeczkę. Przewróciłem się przez butelkę whisky leżącą koło łóżka. Była pusta, w takim razie musiałem wypić ją całą. Położyłem ją na ławeczce i poszedłem pod prysznic. Orzeźwiająca kąpiel sprawiła, że poczułem się lepiej. Potem podszedłem do szafy, żeby założyć jakieś ciuchy. Cały czas chodziłem w podartych, nie miałem nawet butów, wyglądałem jak jakiś lump... W szafie było mało ubrań, więc ubrałem to, co było pod ręką. Potem postanowiłem zrobić sobie jakieś śniadanie, zajrzałem do lodówki, było w środku bardzo mało. Postanowiłem zrobić sobie płatki. Wyjąłem miskę, nasypałem musli i wlałem mleko. Udałem się do kanapy, włączyłem telewizor i zacząłem jeść. Wtedy poczułem obrzydliwy smak i zacząłem pluć płatami na stoliczek. Tak bardzo przywykłem do normalnego życia, że zapomniałem o tym kompletnie... Potem usłyszałem głos w telewizorze.
-Wczoraj wieczorem w West City miało zdarzenie napad na jeden z bardziej znanych banków. Sprawcy okradli 35% skarbca, co wynosi 200 milionów Zeni. Sprawcy mieli zakładniczkę, lecz zanim policja przyjechała na miejsce, dziewczyny już nie było a bandyci leżeli martwi na ulicy. Bank odzyskał z powrotem swoje pieniądze. Sprawca nie zostawił po sobie żądnych śladów. Czyżbyśmy mieli w mieście nowego bohatera?... Oho, chyba wczoraj byłem zbyt głośny...jak tak dalej pójdzie, w końcu trafię na kogoś silniejszego i wpadnę. Muszę stać się silniejszy!
Wyrzuciłem miskę płatków do kosza, po czym wybiegłem z domu. Za budynkiem mieszkalnym, w którym mieszkam był kort do koszykówki. Zawsze ktoś na nim grał. Postanowiłem tam pójść. Nie było tam akurat zbyt dużo ludzi. Zrobiłem krótką rozgrzewkę, rozciągnąłem się, zrobiłem kilka pompek i rozciągnąłem ręce i nogi. Po chwili podszedł do mnie jakiś duży, przypakowany facet.
-Tej, a ty tu czego? Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałem. Spojrzałem na niego chłodnym wzrokiem, na prawdę był wysoki. Chyba szuka zaczepki. Strzeliłem palcem u ręki, postanowiłem mu uświadomić.
-Emmm...dopiero co się tutaj przeprowadziłem.
-O! Nowy sąsiad! Klepnął mnie w ramię.
-Lubisz grać w kosza? Dawaj, pokażemy ci, jak to się tutaj robi.

__________________
OOC;
Trening start.
Anonymous
Gość
Gość

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Wto Gru 30, 2014 6:36 pm
Graliśmy kilka godzin. Nie była to gra zawodowa, ponieważ nigdy nie lubiłem grać w koszykówkę. Zgodziłem się zagrać tylko dla treningu. Podanie, podbieg do kosza, przyjęcie, rzut do kosza i tak cały czas. Byłem od nich lepszy, ponieważ byłem szybszy, zwinniejszy, silniejszy i szybciej reagowałem. W końcu tak grałem, że nie dawali sobie ze mną szans, więc graliśmy pięciu na jednego. W ten sposób również wygrałem. Kiedy już oni się zmęczyli, ja dalej byłem na nogach, dali już sobie spokój.
-Powiedz mi nowy, jak ty to do cholery robisz?
-Po prostu jestem od was lepszy. Tu liczy się szybkość.
-G*wno prawda. Zaraz pokażę ci, co się tak na prawdę liczy... Wyjął zza ławki, na której siedzieli, torbę. Otworzył ją, następnie wyjął z niej metalowe rurki, które rozdał także swoim chłopaczkom.
-Zaraz ci pokażę!... Wszyscy rzucili się na mnie w jednakowym momencie. Instynkt mi podpowiadał, żebym z nimi walczył, że mam dość dużo mocy, by ich odparować, ale jednak coś mówiło mi, żebym dał sobie z nimi spokój, bo narobię jeszcze więcej hałasu. Jedynym rozwiązaniem była ucieczka. Zacząłem szybko biec ku wąskich uliczek, nie chciałem ich od razu zgubić, chciałem się trochę zabawić. Tak więc biegłem wąską uliczką między wysokimi blokami, biegłem tak, by mogli dorównać mi tempu. Uliczki układały się niczym skomplikowany labirynt, tym bardziej czułem się pewniej. Biegnąc tak, zacząłem skakać po ścianach, z każdym wybiciem się od ściany znajdowałem się coraz wyżej, aż w końcu stąpnąłem na dachu. Ci na dole mówili coś do siebie, ale nie zwracałem na to uwagi. Wyrwałem kilka dużych wentylatorów, które były na dachu bloku, podszedłem do krawędzi i wypuściłem je z rąk. Przerażeni zrobili jednak unik. Zeskoczyłem na dół, ci wstali i po woli okrążyli mnie, przemienili swoją pozycję na atak i po kolei się na mnie rzucali. Najpierw rzucił się najchudszy, był on strasznie wolny, kiedy chciał mnie uderzyć metalową rurką, zrobiłem unik obracając się w prawo, przy czym złapałem go za rurkę i wyrwałem mu ją z ręki. Następnie rzucił się najgrubszy ze wszystkich, wziął zamach za siebie i uderzył najmocniej, jak potrafił. Odbiłem jego atak rurką, którą przed chwilą wyrwałem jednemu. Złapałem za jego rurkę, wskoczyłem mu na ramię, odebrałem mu rurkę i odskoczyłem robiąc przy tym salto.
-Brakuje wam refleksu i dobrego zgrania! Nagle przez moją głowę przełożono rurkę do szyi i zaczęto mocno przyciągać do tyłu.
-Czyżby? Z czasem czułem, jak słabnę, nie mogłem wziąć oddechu. Nagle jeden podbiegł, kiedy już wziął wielki zamach i chciał cisnąć we mnie metalową rurką, upuściłem dwie, które przechwyciłem, złapałem się za tą, która przyciskała mi gardło, odbiłem kolanem atak, wymierzyłem tamtemu butem prosto w szczękę i prosto w nią kopnąłem, następnie podciągnąłem się, by zrobić przewrót w tył i mocno kopnąłem w nos z czuba. Upuścił rurkę i szybko złapał się za twarz, ja odepchnąłem się rękoma od ziemi, zrobiłem salto nad wielkim, masywnym tyranem, odbiłem się nogami od jego łopatek, zrobiłem znowu kilka salt i delikatnie wylądowałem za siatką.

Przyglądałem się na bandę przygłupów za siatką w pozycji kucającej. Postanowili już mnie nie gonić, ponieważ chyba już zrozumieli, że jestem zbyt szybki...a poza tym byłem za siatką, która była owinięta kolczastym drutem. Zbierali się jakiś czas, po czym każdy znerwicowany rzucił rurką o ziemię i odszedł.
Uff...to był prawdziwy trening! Otrzepałem się cały i wyszedłem na ulicę. Ukazało się, że jestem jednak nie daleko domu. Było mi strasznie gorąco, nie tylko przez trening, ale też przez słońce, które mocno świeciło na niebie. Nagle usłyszałem głos ;
-Kawa! Mrożona kawa! Zapraszamy!... Kawa?... To dobry pomysł. Postanowiłem zamówić sobie kawę. Wszedłem do kawiarni, od razu było czuć przyjemny chłód. Był on tak przyjemny, że kiedy wchodziłem do środka nie zauważyłem, że idę prosto na kelnerkę. Wpadłem na nią, ale szybko ogarnąłem, co się dzieje, więc złapałem ją, by nie upadła, potem chwyciłem drugą ręką tacę, a potem szybkimi ruchami machałem tacą tak, by wszystko, co na niej było, wylądowało na niej. Potem postawiłem kelnerkę na nogi i oddałem jej tacę.
-Proszę mi wybaczyć madame... przyciągnął mnie tutaj ten przyjemny chłód, nie zauważyłem pani.
-Nic się nie... Nagle wytrzeszczyła oczy, na jej twarzy widniała przerażająca radość.
-BOHATER!!! Wydarła się na cały lokal, każdy w środku spojrzał w moją stronę. O co cho...? Postawiła tacę na stolik obok i położyła swoją rękę na moim ramieniu, po czym spojrzała się na blat, gdzie przyjmowano klientów.
-Andy! Duża kawa na koszt firmy dla tego pana! Po czym usiedliśmy przy jednym stole na przeciwko siebie, po chwili kelner przyniósł duży kubek z kawą. Zacząłem po woli wypijać i rozmawiać z dziewczyną.
-Dlaczego bohater? Tak w ogóle  znamy się?
-Nie pamiętasz? Uratowałeś mnie przed tymi bandytami. Ahh, no tak. To ta dziewczyna...
-Słuchaj... Przybliżyłem się do niej. -Mam nadzieję, że nikt o tym nie wie? Moje zimne spojrzenie sprawiło, iż dziewczyna się zawahała.
-N-nie no co ty... Nikt o tym nie wie. Zrobiła głupkowaty uśmiech.
-To dobrze... Usiadłem normalnie i gapiłem się przez okno na ulicę.
-W przeciwnym razie musiałbym cię zabić. Dalej głupio się uśmiechała, kiedy patrzyłem na przechodzących przechodniów.
-A tak w ogóle...jak się nazywasz? Nie sądzisz, że powinniśmy się poznać?
-W sumie...nie mam pojęcia, czy mogę ci ufać. Muszę mieć na ciebie oko, czy nie odwalisz nic głupiego. Jestem Jason. Mieszkam tu w okolicy.
-Ja jestem Kiminashro Shamito. Po prostu Kimi.
-Piękne imię. Na prawdę, podoba mi się.
-D-dziękuję... Zarumieniła się, zauważyłem to mimo tego, że próbowała to ukryć.
-Kimi, czy mogę ci w pełni zaufać?
-Oczywiście! Po jej twarzy było widać, że oczekiwała czegoś więcej.
-Mam prośbę. Dawno nie było mnie w domu i jest tam pełno syfu. Po prostu nie da się tam mieszkać. Czy mogłabyś tam posprzątać?
-Czemu nie? Rzuciłem jej kluczyki od domu.
-Tak więc, jeżeli drzwi nie będą się chciały otworzyć, śmiało je kopnij. Przyjdź kiedy chcesz. Zapłacę ci, kiedy tylko ogarnę jakąś pracę. Na tę chwilę nie mam żadnych pieniędzy.
-Nie chcę pieniędzy, zrobię to za darmo. Nie rozumiałem, o co jej chodziło, ale czułem, że zrobiłaby wszystko, o co bym ją poprosił.

Tak rozmowa się kleiła. Opowiadałem jej o sobie, a potem ona o sobie i o jej życiu. Rozmawialiśmy tak trochę, do puki nie wypiłem całej, mrożonej kawy.
-Wiesz, co Kimi? Nie powinienem ci przeszkadzać w pracy. Jeszcze cię przeze mnie wyleją. Ja już idę. Do zobaczenia!
-Wpadnę do ciebie wieczorem. Wydawała się taka szczęśliwa, ale czemu? Co daje jej te szczęście? Oddałbym wszystko, żeby poznać odpowiedź... Wyszedłem z kawiarni, na ulicy był tłum przechodniów, każdy się gdzieś śpieszył. Wtedy sobie pomyślałem, że mam strasznie mało ciuchów, nie mam w co się ubrać. Nie mam też pieniędzy, chyba będę musiał ukraść. W każdym razie będę musiał improwizować. Postanowiłem poszukać jakiegoś sklepu odzieżowego.

Zt>Do Centrum Handlowe, sklepy odzieżowe

_______________
OOC ;
Koniec treningu.
Anonymous
Gość
Gość

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Pią Lut 13, 2015 11:53 pm
Budenek nagle wstrząsł eksplozją. Słupy ognia i dymu wyleciały z okien, a szkło w kawałkach leciało za nią. Spadała na dół i nic nie mogło tego zatrzymać. Nie czuła sił do uniesienia się. Taki głosik w głowie mówił, że umie latać. Nie udało się. Twardy chodnik blisko i odwróciła się w powietrzu. Wyprostowała się i zrobiła takie salto, że opadła prosto na nogi. Beton pod nią załamał się, a kawałki rozleciały wokół niej. Zraniły paru ludzi. Zaraz za nią spadło szkło i duże bloki cegieł leciały jak deszcz z nieba. Do tego ogień i palące się kawałki. Budynek zaczął się walić. Ludzie uciekali w popłochu, a część przygniotły ściany. Parę kawałków uderzyło w nią, ale rozpadły się. Słyszała trzask kamienia i brzęk szkła. Krzyki ludzi i przykre dźwięki. Mieszkańcy cierpieli, a miało obejść się bez ofiar.
Wykonała misję i zauważył to towarzyszący jej pomocnik. Ujawnił się po tym jak zakończyła pierwsze zadanie.
- Idziemy.
Powiedział szarpiąc ją za ramię. Stała tam i opierała się.
- Pamiętasz, że możemy Cię wysadzić?
- Zrobisz to jak jesteś przy mnie?
- To nie ode mnie zależy. Wysadzą cię jak będę przy tobie lub nie.
Miał rację, to ruszyła za nim. Bardzo szybko zniknęli z ulicy na której stał już zniszczony budynek. Nie pamiętała już nawet jak wykonała to zadanie. Chwilowo straciła pamięć. Zorientowała się, że może specjalnie to zrobili. Nie widziała nic, on ją prowadził. Próbowała nasłuchiwać i pamiętać jak idą.
Anonymous
Gość
Gość

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Pią Lut 27, 2015 12:43 pm
Mijał tak dzień po dniu, kiedy leżałem na kanapie i nie ruszałem się z niego nigdzie. Całe dnie leżałem, co jakiś czas zmieniając pozycję na siedzącą. Wcześniej w piwnicy znalazłem dużo butelek whiskey, wniosłem je do domu i piłem je. Co wieczór Nokachika przychodziła do mnie sprawdzać, czy jeszcze żyję. Przynosiła mi leki uspokajające. Co kilka dni dostawałem sms'a od WyiSona, pisał, że RyiSon, jego brat jednak żyje, ale nie miałem sił na to, by mu cokolwiek odpisać, telefonów nie odbierałem, milczałem. Nie jadłem nic ani nie zabijałem. Nie widziałem w tym najmniejszego sensu. Tak minął miesiąc, dwa lub trzy.

Wydawałoby by się, że to kolejny, taki sam dzień. Wieczór, znowu przyszła Nokachika, tym razem zamiast z lekami weszła z ogromną walizką. Rzuciła ją na środek pokoju i wskazała na niego palcem.
-Wiesz, ile musiałam się męczyć, żeby to tutaj przytargać?
Z walizki wydobywał się przyjemny zapach, chodź Nokachika zatykała nos. Wstałem o ostatkach sił i po woli podszedłem do niej. Wtedy zobaczyła, jak bardzo się wychudziłem, jaki jestem blady i jakie mam czarne oczy.
-Jezu...ile ty jeszcze dasz radę tak ciągnąć?
-Nie widzę najmniejszego sensu, po co mam żyć, skoro nie mam żadnego celu?...
Wtedy Nokachika podeszła do walizki i otworzyła ją, odchylając głowę do tyłu i wzdychając. W walizce były zwłoki.
-...skąd go wzięłaś?
-Znalazłam go w zaułku, nie żył. Pomyślałam, że właśnie tego potrzebujesz.
Przykucnąłem przy walizce i zacząłem go jeść bardzo wolno i delikatnie. Kiedy to robiłem, Nogachika wyszła na balkon, by trochę ochłonąć. Kiedy zjadłem go całego, moje ciało zaczęło wyglądać jak dawniej a mnie nabrały siły. Następnie wyszedłem na balkon, Nokachika była cała roztrzęsiona. Lekko ją przytuliłem, potem się odwróciła.
-Dlaczego to dla mnie robisz? Dlaczego się tak mną opiekowałaś?
-Każdy ma prawo żyć, bez względu na to, że musi zabijać, żeby żyć. Poza tym uratowałeś mi kiedyś życie, teraz ci się odwdzięczyłam.
Staliśmy na balkonie, potem weszliśmy do środka, zaczęła robić kawę, zalała gorącą wodą dwa kubki i postawiła je na niskim stoliku, który stoi przy kanapie. Zwaliłem ze stolika puste butelki po whiskey na ziemię, usiadła koło mnie i zaczęliśmy pić kawę.
-Twój przyjaciel coś od ciebie chciał. Pytał się o ciebie. Mówił mi, żebym ci coś przekazała. Nie pamiętam już, co, ale to wyglądało na coś poważnego. Powinieneś się z nim spotkać.

Zanim zapadła noc, wybrałem się do WyiSona. Kiedy stałem w progu jego mieszkania, uśmiechnął się, zaprowadził mnie do swojego pokoju. Były tam włączone trzy komputery i pełno stert kartek. Usiadł do jednego komputera i zaczął mi wszystko wyjaśniać.
-Ryju żyje, kto by pomyślał. Porwali go.
-O czym ty mówisz?... Nie mogłem w to uwierzyć.
-Istnieje pewna organizacja zwalczająca przestępczość, ich nazwa to OLP Corp. Porwali go prawdopodobnie nie dla tego, że stanowił zagrożenie. Chcą go wykorzystać do złapania kogoś. Jeszcze nie wiem kogo, ani gdzie on jest, ale pracuję na tym. OLP to potężna organizacja, żeby wybić RyiSona, będziemy musieli ciężko nad tym pracować.
-Mam powrócić do treningów? Nie wiem, czy mam na to siły. Moja kondycja opadła po tak długiej przerwie.
-Jeżeli chcesz odzyskać mojego brata, musimy to zrobić. Na początku ty postaraj się trochę wzmocnić, ja zajmę się określaniem, gdzie leży ich główna baza.
Wróciłem do domu z uśmiechem na twarzy. Mój najlepszy przyjaciel jednak żyje. Odbicie go nie będzie proste. Muszę się postarać. On pewnie zrobiłby dla mnie to samo.
W domu czekała na mnie załamana Nokachika.
-Co się stało?
-Nie zapłaciłam czynszu i wyrzucili mnie z domu. Nie mam się gdzie podziać... Uśmiechnąłem się i złapałem ją za ramiona.
-Możesz zamieszkać u mnie. Nie ma żadnego problemu! Tylko...jest tutaj mały burdel. Jak będzie ci się nudziło, możesz posprzątać.
Zaczęliśmy się śmiać oby dwaj. Tą noc spędziliśmy w jednym łóżku.

Nastał poranek, poszedłem się umyć, ubrać się i wyszedłem z domu. Szedłem przez miasto i myślałem, jakie rozwiązanie będzie dla mnie najlepsze, aż natrafiłem na publiczną siłownię.


OOC;
Trening start.
Witam po długiej przerwie ^p^
Anonymous
Gość
Gość

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Sob Lut 28, 2015 8:46 pm
Wszedłem do siłowni, od razu wszyscy w środku rzucili na mnie swoim wzrokiem. Jest tutaj pełno mięśniaków, podszedłem do biurka, gdzie siedział recepcjonista, wykupiłem za pomocą karty kredytowej Nokachiki miesięczny karnet. Potem zdjąłem bluzę i podszedłem do ławeczki. Akurat ktoś na niej ćwiczył. Kiedy zobaczył, że stoję i czekam, aż skończy, położył sztangę na chwytach i wstał.
-Proszę bardzo, ja właśnie skończyłem. Zmniejszyć ci ciężar?
-Nie, dziękuję, chcę się przystosować do waszego poziomu. Wtedy lekko się zaśmiał.
-Na start nie powinieneś ćwiczyć takim ciężarem. Położyłem się na ławeczce, złapałem za gryf i zacząłem nim podnosić w górę i w dół.
-Nie jestem początkującym. Patrzył się na mnie, jak ćwiczę. Zrobiłem kilka serii po kilkanaście powtórzeń, potem podszedłem do innej maszyny i zacząłem na niej wyciskać ciężar. Wszyscy się co chwile na mnie spoglądali, wiedziałem, że mówią o mnie. Zrobiłem na niej kilka serii, potem przeszedłem do kolejnej maszyny i tak z maszyny do maszyny przez 1,5 godziny. Na koniec postanowiłem pobić w worek, ale kiedy wykonałem kopnięcie, z worka zaczął wysypywać się piasek. Trudno. Poszedłem do pryszniców i umyłem się, ponieważ byłem cały wypocony.

Kiedy wyszedłem z siłowni, spotkałem na ulicy palącego papierosa recepcjonistę.
-Jak ci się podoba moja siłownia?
-Jak każda inna.
-Ziomki mówią o tobie, są zaskoczeni. Mam pewną propozycję. Od dawna nikt nie mógł stawić mi czoła, jestem tutaj najsilniejszym i nikt mi tutaj nie dorównuje. Kiedy zobaczyłem twój kopniak, pomyślałem sobie, że musisz być mocny. Proponuję mały sparing.
-Tak się złożyło, że akurat chciałem się z kimś zmierzyć, nie znam jeszcze swoich możliwości, chciałbym je poznać.
-Znakomicie się zapowiada. Mogę ci dać parę rad co do walki. Chodź. Zaprowadzę cię w pewne miejsce.
Szliśmy ulicą, potem zeszliśmy do ścieków. Ścieki doprowadziły nas do ogromnego pomieszczenia oddzielonego od ścieków.
-Te podziemne korytarze pod ulicą miały kiedyś służyć do ochrony. Nigdy nie zostały wykorzystane i wszyscy o nich zapomnieli. Nikt tutaj nie chodzi, więc nikt nam nie przeszkodzi. Te pomieszczenie jest dobrze zbunkrowane, więc nic nie zniszczymy ani nikogo nie skrzywdzimy. Zaczynamy?
Zaczęliśmy rozgrzewkę, następnie oddaliliśmy się od siebie 10 metrów i stanęliśmy w pozycji do gotowości.
-Na początek sprawdźmy twój refleks. Uwaga, atakuję!


OOC;
Trening koniec.

Staty przeciwnika;
Siła; 27,3 = 27
Szybkość; 33
Wytrzymałość; 21,6 = 22
Energia; 20
Anonymous
Gość
Gość

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Sob Lut 28, 2015 9:03 pm
Recepcjonista wykonał najpierw wolny krok do przodu, potem przechylił cały ciężar swojego ciała do przodu i jedną nogą wyskoczył od ziemi tym samym ruszając na mnie. Zadał mi serię lekkich ciosów w klatkę piersiową. Pomyślałem, żeby nie dawać z siebie wszystkiego na sam start, więc postanowiłem odpłacić mu tym samym.
-Szybko, reaguj!
Złapałem go za jedną rękę i wykonałem szybki kopniak w brzuch, następnie kiedy się schylił kopnąłem go w twarz. Zrobił kilka salt w powietrzu i efektownie opadł na ziemię. Biedak nie zauważył, że kiedy był w powietrzu wykonałem ruch do przodu. W tej chwili stoję za nim. Puknąłem go lekko w ramię, by się odwrócił. Co to za przyjemność atakować w plecy? Odwrócił się, wtedy zacząłem atakować znowu nogami. Kopałem go z obu nóg tak długo, dopóki nie odskoczył do tyłu.
-Nieźle, ale chyba zapomniałeś o rękach. Używaj też rąk!



OOC;

Dmg dla mnie 27

Dmg dla niego 30

Jego HP 330-30=300

Jego KI 300

Moje HP Scouter


Ostatnio zmieniony przez Deishi dnia Sob Lut 28, 2015 9:32 pm, w całości zmieniany 3 razy
KOŚCI
KOŚCI
Liczba postów : 754
Data rejestracji : 02/06/2012

https://dbng.forumpl.net/f43-treningi

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Sob Lut 28, 2015 9:03 pm
The member 'Deishi' has done the following action : Rzut Kośćmi

'Walka automat ' :
Ulice - Page 5 Walka_11
Result :
Ulice - Page 5 Blokpo10
ImaGinie
ImaGinie
Liczba postów : 9
Data rejestracji : 28/12/2016

Skąd : Mieroszów

Identification Number
HP:
Ulice - Page 5 9tkhzk0/0Ulice - Page 5 R0te38  (0/0)
KI:
Ulice - Page 5 Left_bar_bleue0/0Ulice - Page 5 Empty_bar_bleue  (0/0)

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Wto Sty 03, 2017 10:25 pm
Po dotarciu na skraj lodowych pustkowi jej postać przybrała ponownie postać dziewczyny o szaro-biało-srebrnych włosach (czasem była nazywana na planecie San Snow-Ron przez mieszkańców Silv-Whit Fox od Silver-White Fox). Temperatury bardziej zbliżone zera sprawiły, że jej serce zabiło szybciej. Znów coś to przypominało. Za mgiełką widziała małe miasteczka pokryte śniegiem i unoszący się dym z kominów. Mieszkali tam radośni ludzie i to mimo wiecznej zimy. Przyjemnie było w takich miasteczkach, gdzie starsze panie częstowały smaczną zupą. W tej formie nie będzie nikogo straszyć na planecie Ziemi.
Zimne pustkowia nie były zaludnione i zwierząd było mało. Małe ptaki czasem przeleciały nad głową, a gdzieś daleko od niej przechodziły niedźwiedzie lub wilki. Były podobne do tych na jej planecie tylko troszeczkę mniejsze. Jej wygląd w formie demona musiał je odstraszać. W cieplejszych terenach natrafiała na króliki, wiewiórki i inne mniejsze zwierzątka. Nie obyło się od ucieczki przed czymś podobnym do wilka, ale ciągle się śmiało i chciało ją ugryźć. Na szczęście była trochę szybsza, a zwierzę po pewnym czasie odpuściło. W końcu udało jej się natrafić na pierwsze domostwo. Była to chata drwala, który mieszkał z żoną i dwójką córek. Na widok dziewczyny kobieta prychnęła i pogoniła ją miotłą - Zbereźnica! Jakie Ty łachmany na sobie nosisz? Jaki przykład dzieciom dajesz.
Nie zrozumiała przekazu i agresywnego zachowania kobiety, ale coś ją ruszyło, że powinna pójść dalej. W końcu natrafiła na rolnika, który jechał akurat do West City po nasiona i zaproponował jej podwózkę. Na przedmieściach zatrzymał się i podszedł do przyczepy. Zaczął się do niej dobierać. Liczył na trochę inną zapłatę za podwózkę, ale demoniczne oblicze wypłynęło na wierzch i mężczyzna zwiał zostawiając swój wóz z sianem. Zaczęła wtedy buszować po śmietnikach, które były ulice dalej. Znalazła resztki czyjegoś obiadu, który wsunęła bardzo szybko. Serce jeszcze chwilę mocniej biło po prawie bliskim zapoznaniu się ze staruszkiem, by po paru minutach się uspokoić, a wraz z tym przybrała normalną formę i była po posiłku.
Dopiero teraz odkryła, że przechodzenie między formami powoduje częściowe zaniki pamięci. Pamięta, że jadła, ale nie wie gdzie, ani co. Czuła się syta, więc była zadowolona. Była też trochę dalej od wozu, do którego wrócił mężczyzna z dwójką policjantów. Nie planowała wracać do mężczyzny. W formie demona wyczuła, że znajduje się w miejscu gdzie jest bardzo dużo stworzeń i to w normalnej formie też pamiętała. Ruszyła uliczkami i wszystko dookoła oglądała bardzo uważnie. Przyglądała się ludziom, rzeczom, witrynom firm, sklepów i bilbordom. Wszystko było dla niej pewną nowością. Ludzie spokojnie przechodzili obok siebie i nikt nie miał przy sobie broni, ani nie wyglądał aby kipiał na kogoś ze złości. Przypomniała sobie, że jej dom spowity był wojną. Miasteczka ze sobą współpracowały, ale były podzielone na regiony i te od czasu do czasu walczyły o pewne dobra. Nawet w miastach ludzie na siebie naskakiwali. Ale na jej rodzinnej planecie było chyba znacznie mniej ludzi. Tutaj na niektórych ulicach były tłumy. Czuła się tu dość bezpiecznie i stabilnie.
Nie odczuwała pustki po tym jak załoga się nie wybudziła ze snu. To była misja, a ona była w 75% żołnierzem. Przypomniała sobie, że misją była planeta, która ją uczyniła tym kim jest, ale nie pamiętała co sprawiło, że tak się stało. Od tamtego czasu całe jej wychowanie, to było kreowanie z niej żołnierza-bohatera. Zamiast tego trafiła tutaj i coraz bardziej podobało się jej to miejsce, ponieważ tutaj nikt nie wie kim jest, niczego od niej nie oczekuje. Tutaj może zacząć od nowa!
NPC.
NPC.
Liczba postów : 2525
Data rejestracji : 29/05/2012

http://poke-life.net/pokemon.php?p=58946863&nakarm

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Pon Sty 09, 2017 4:59 pm
Miejski krajobraz przedstawiał się przyjaźnie względem owianych śniegiem ruin rodzimej planety ImaGinie. Tłumy ludzi śpieszyły się starając nadążyć z tokiem własnych, prywatnych spraw, a większość osób zdawała się ją ignorować. Od czasu do czasu znalazła się młodzież, która nie omieszkała zerknąć na jej ciało, nic dziwnego bowiem swoim wyglądem najbliżej jej było do dziewczyny uprawiającej cosplay. Kwestią czasu było, gdy znalazła się w brudnej i bardziej niedbałej części miasta. Powywalane śmietniki, marnowane jedzenie, konstrukcje starsze niżeli klasyczne aranżacje prezentowane przez firmę Capsule Corp, jakby miało się wrażenie, że nowsze i bardziej atrakcyjne rejony miasta zostały magicznie postawione nad starymi, jeszcze ceglanymi włościami.


Scena:

Imaginie za rogu usłyszała radosny okrzyk bojowy chłopca o rudej, rozczochranej czuprynie trzymającego wiadro z jakąś substancją. Spoglądał z pełną ekscytacji na rozwieszany plakat przez znacznie starszego mężczyznę o czarnym włosie w stylistyce gangstera o dźwięcznym nazewnictwie yakuza. Dwójka karateków o czym świadczyły ich białe uniformy, stukała po brukowanej alejce drewnianymi klapkami, rozwieszając sporych rozmiarów plakaty. Kolejno starszego zdobił czarny pas, a młodszego biały pas, być może był to rodzaj symbolu przedstawiającego range jakiejś szkoły, ale ImaGinie nie była tego absolutnie pewna.
- Pohamuj ekscytacje młody Tikoma, jeszcze rozlejesz klej na stroju i nie będziesz miał w czym walczyć. - Zaznaczył z powagą starszy, o wyjątkowo szorstkim i pewnym siebie głosie.
- Hym! - przytaknął mistrzowi w odpowiedzi, najwyraźniej w wiaderku które trzymał znajdował się bardzo mocny klej. W bezruchu zaczął przyglądać się, jak precyzyjnie kładzioną dłonią, plakat równomiernie odnajduje się na ścianie budynku.
Papier ilustrował blond mężczyznę od pasa w górę, który nie omieszkał prezentować należycie swoją siłę i determinacje. Tuż nad nim rozciągał się napis z tutejszego dialektu w sposób prosty informujący "-Rozwiń siebie, pokaż siłę! Odwiedź nas w południe w szkole Mistrza Tao!-" , najwyraźniej prezentował zajęcia wprowadzające w tajniki sztuk walki dla wszystkich zainteresowanych, bez względu na wiek i stan zdrowia. Organizowany w szkole Mistrza Tao i pod jego specjalną zgodą na tego typu wydarzenie. Data zdradzała, iż miało to nastąpić jeszcze jutro, w południe. Najwyraźniej do ostatniej chwili dwójka nie próżnowała i rozsiewała plakaty gdzie popadnie mając nadzieje na jakiekolwiek zainteresowanie... dosłownie, dopiero teraz Imaginie zrozumiała, że owych ponaklejanych punktów informacyjnych było pełną w jednej z biedniejszych dzielnic West City. Nawet śmietniki, latarnie nie zostały obojętne w tej kwestii i padły ofiarą grubej warstwy kleju.
ImaGinie
ImaGinie
Liczba postów : 9
Data rejestracji : 28/12/2016

Skąd : Mieroszów

Identification Number
HP:
Ulice - Page 5 9tkhzk0/0Ulice - Page 5 R0te38  (0/0)
KI:
Ulice - Page 5 Left_bar_bleue0/0Ulice - Page 5 Empty_bar_bleue  (0/0)

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Wto Sty 10, 2017 8:09 pm
Krążyła po mieście bardzo długo i ledwie trafiła na nieco lepsze dzielnice, a zaraz znalazła się w gorszych wodzona przez swoją ciekawość. Ludzie czasem na nią zerkali i tylko się szerzej uśmiechała, że zwraca na siebie uwagę, ale nikt jej nie próbuje zabić, a jedynie się dziwnie wpatruje. Im dalej w lepsze dzielnice tym więcej tłumów, a im mniej ludzi na ulicy tym gorzej one wyglądały, a faceci jakby się bardziej ochoczo na nią wpatrywali. Zastanawiając się dlaczego jest ludzi mniej przechodzących wzdłuż czarnej drogi, trafiła na ciekawą scenę.
Po tym jak przywiesili i ruszyli dalej, podbiegła i przyglądała się. Już wcześniej je zobaczyła, aż ich zagęszczenie było coraz większe, ale dopiero ta dwójka, która stała za ich rozwieszeniem sprawiła, że ImaGinie zainteresowała się bardziej co tam takiego jest. "-Rozwiń siebie, pokaż siłę! Odwiedź nas w południe w szkole Mistrza Tao!-". Powiedział to jakiś głosik w jej głowie, który zaskoczył ją po raz pierwszy. Już wcześniej znajomość ludzkiego języka unaoczniła się przy spotkaniu z rodziną i ich dzieckiem, a później rolnikiem. Dopiero wpatrywanie się w pismo przez dłuższą chwilę wyciągnęło myśli czegoś wewnątrz niej. Wtedy jakby się ocknęła, że jej ciało w postaci mgły wchłonęło ledwie żyjącą towarzyszkę podróży. Zagryzła język i wpatrywała się w górę jakby próbując znaleźć tę osobę, ale się nie udało. Ta jednostka, którą wchłonęła była tak słaba, że zdążyła się całkowicie zintegrować z jej ciałem i zamieniła się w kilkadziesiąt komórek mózgowych, które teraz wykorzystała i podbiegła do tej dwójki.
- Hej. Zaczekajcie. Gdzie jest ta szkoła? Czy tam nauczę się trochę o życiu?
Jej pytanie zabrzmiało dziwnie, ale miała na myśli życie na planecie Ziemi. Może to jej szczęście, że nie dodała końcówki, ponieważ mogli się na nią dziwnie popatrzeć. Pewnie dużo lepsza byłaby biblioteka na taką wiedzę, ale słowo szkoła zrozumiała jako miejsce gdzie się uczy, nie mając świadomości, że są to również szkoły walki. Zobaczy co los jej przyniesie.
NPC.
NPC.
Liczba postów : 2525
Data rejestracji : 29/05/2012

http://poke-life.net/pokemon.php?p=58946863&nakarm

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Pon Sty 16, 2017 9:18 pm
Odchodzili, zapewne stos plakatów domagał się swojego miejsca na ścianie, a do wydarzenia czasu było co raz mniej. Wpierw odwrócił się wąsacz, a dopiero za nim podążył młodziak by wspólnie mogli się przyjrzeć atrakcyjnej nieznajomej. Starszy kaszlnął zasłaniając usta prawą pięścią, następnie poprawił fryzurę szybkim ruchem grzebienia i podszedł z nad wyraz pewną siebie miną.
- Życie... - napiął mięśnie i zaklekotał drewnianymi klapkami będąc już znacznie bliżej. Z powagą w głosie kontynuował przyglądając się jej znacznie bliżej, od kostek, aż po oblicze. Nawet nie zawahał się, gdy wędrujące oczy po drodze zahaczyły o co smaczniejsze kobiece walory.
- Panienko, nasza szkoła buduje charakter i staje się sensem całego życia! Lepszego miejsca nie znajdziesz, hym! - powaga w głosie nie ustępowała, gdy spoglądał jej prosto w oczy.
Chłopiec nadgonił i skłonił się na znak szacunku, wyraźnie bardziej był wyszukany pod względem manier, niż jego mistrz, ale cóż... działał pod wpływem nieopisanego natchnienia.
- Proszę Pani, zajęcia odbywać się w szkole Mistrza Tao, proszę przyjąć tą ulotkę, jest wszystko na niej napisane, a po drugiej stronie znajduje się mapa, jak dojść. - Młody obdarował ją przyjaznym uśmiechem, a następnie wręczył ulotkę, gdzie wszystko było rozpisane. Przeczesując ostatnimi godzinami okolice kojarzyła już niektóre punkty z mapy, więc nie powinna mieć problemów z odnalezieniem drogi.
Jak chłopiec się wtrącił, tak mistrz na przekór również przerwał i kontynuował z powagą.
- Wiele młodych istnień do nas zagląda, zajęcia są bezpłatne, a po wprowadzeniu organizujemy amatorski turniej w celu sprawdzenia na szybko nabytej wiedzy. -
Położył dłoń na głowie ucznia i poczochrał jego rudawy włos.
- Młody, idź rozwieszać plakaty, tamta latarnia, aż prosi się o udekorowanie, im więcej ludzi wie tym lepiej. - w afekcie jego słów, dzieciak kiwnął głową, zabrał stertę plakatów oraz wiadro z klejem i pognał na druga stronę ulicy z na prędkim upewnieniem się, że nic nie przejeżdża.
- Dla niektórych to droga ku karierze i sławie, nie mam pojęcia co tak piękna kobieta robi w tak zamszonej okolicy, ale nie jest tu zbyt bezpiecznie. Zapewne jest Pani nietutejsza, ale proszę mi uwierzyć, ostatnio miało tu miejsce kilka potyczek między zorganizowanymi gangami. - Przyjrzał się jej jeszcze uważniej, niż poprzednio, tak już wiedział, że z takim wyglądem stanowiłaby nie lada atrakcyjny kąsek dla tutejszych zbójeckich zagrożeń.
- Proszę Panienkę, jeśli nie przeszkadza, mogę posłużyć za przewodnika i osobiście zaprowadzić Panią do szkoły Mistrza Tao. Będzie bezpieczniej, już i tak kończyliśmy zawieszanie plakatów, bardziej oblepić tą okolice się nie dało. -


OCC:
Jeśli się zgadzasz, z/t przejdź do szkoły mistrza Tao. Jeśli nie, kontynuujemy tutaj.
Sponsored content

Ulice - Page 5 Empty Re: Ulice

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach

Copyright ©️ 2012 - 2018 dbng.forumpl.net.
Dragon Ball and All Respective Names are Trademark of Bird Studio/Shueisha, Fuji TV and Akira Toriyama.
Theme by June & Reito