Wulkan
+6
KOŚCI
NPC.
Khepri
Red
Reito
NPC
10 posters
Wulkan
Czw Maj 31, 2012 6:19 pm
First topic message reminder :
Gorące miejsce dla gorących facetów i lasek, pragnących darmowego solarium. Dawne podania głoszą o dziwnym demonie lubującym się w kąpielach z lawy i traktującym to miejsce jak dom, co skutecznie odstrasza mniej odważnych turystów.
Gorące miejsce dla gorących facetów i lasek, pragnących darmowego solarium. Dawne podania głoszą o dziwnym demonie lubującym się w kąpielach z lawy i traktującym to miejsce jak dom, co skutecznie odstrasza mniej odważnych turystów.
Re: Wulkan
Wto Lip 30, 2013 4:17 pm
-"Czyli w środku są techniki... To się bardzo dobrze składa..." - pomyślał, gdy tylko usłyszał słowa mężczyzny. Zaciekawiło go to bardzo. Niby by się wydawało, że ludzie są słabi... A tutaj może się okazać zupełnie co innego. Ale też oczywiście, każda wykonana przez niego technika będzie adekwatnie silna do niego samego, więc i tak nie może zaprzestać treningów, czego też wcale nie chciał. Zawsze lubił trenować, ale odkąd został uczniem Braski jego wyniki są nieporównywalnie lepsze. Aż sam się nie spodziewał, że może posiadać taką moc. Ale zaraz... Czy on powiedział chomik? Chepri zmrużył lekko powieki.
-Chomik... Tsa...
W głowie ukazała mu się wizja jego zamieniającego się podczas walki w owego gryzonia. O ile przeciwnik by nie umarł ze śmiechu, to wtedy on by umarł ze wstydu. Ale przecież jakie są na to szanse? Chomik wcale do niego nie pasuje, za to taki wilk, to już co innego... Albo niedźwiedź... Albo, o, smok! To by było coś. Zamieniać się w smoka... Ale to było nawet mniej prawdopodobne, niż gryzoń. Ale mniejsza z tym, teraz i tak w duchu zacieszał, że nauczy się czegoś, co brzmiało na bardzo skuteczne. Wnioskował to chociażby po tym, że wymyślili to ludzie. Miał okazję poznać w swoim życiu kilku wojowników, wszyscy oni cenili sobie skuteczność. Czemu więc zapewne dużo silniejszy wojownik, twórca tej techniki miałby myśleć inaczej tworząc ją? To by było nielogiczne.
Innymi słowy, do jego arsenału trafi nowa broń. Dostał całkiem fajny prezent urodzinowy.
Ale szkoda czasu na gadanie, najpierw rozgrzewka, a jego mistrz zaproponował bardzo dobrą, więc...
-Już się robi! - oznajmił i wybiegł.
Ciepło buchające od samej spalonej ziemi było wystarczające, by zrównoważyć coraz chłodniejsze powietrze, wiążące się coraz późniejszą porą dnia. Ale teraz akurat różnica temperatur nie jest duża, więc podziemny ogień dominuje tutaj zawsze. Jednym słowem, gorąco.
Na człowieka nie oddziaływało to tak mocno, zawsze lubił wysokie temperatury, a pobyt tutaj tylko wzmocnił jego wytrzymałość.
Zrobił głęboki wdech. Poczuł ten zapach siarki. Uśmiechnął się. Najpierw rozgrzał nieco stawy, i zaraz po tym ruszył biegiem...
***
Rozgrzewka zmęczyła go bardziej, niż sądził. Ale miał jeszcze całą masę energii, można by rzec, że akurat tyle, żeby się nauczyć czegoś.
-Chomik... Tsa...
W głowie ukazała mu się wizja jego zamieniającego się podczas walki w owego gryzonia. O ile przeciwnik by nie umarł ze śmiechu, to wtedy on by umarł ze wstydu. Ale przecież jakie są na to szanse? Chomik wcale do niego nie pasuje, za to taki wilk, to już co innego... Albo niedźwiedź... Albo, o, smok! To by było coś. Zamieniać się w smoka... Ale to było nawet mniej prawdopodobne, niż gryzoń. Ale mniejsza z tym, teraz i tak w duchu zacieszał, że nauczy się czegoś, co brzmiało na bardzo skuteczne. Wnioskował to chociażby po tym, że wymyślili to ludzie. Miał okazję poznać w swoim życiu kilku wojowników, wszyscy oni cenili sobie skuteczność. Czemu więc zapewne dużo silniejszy wojownik, twórca tej techniki miałby myśleć inaczej tworząc ją? To by było nielogiczne.
Innymi słowy, do jego arsenału trafi nowa broń. Dostał całkiem fajny prezent urodzinowy.
Ale szkoda czasu na gadanie, najpierw rozgrzewka, a jego mistrz zaproponował bardzo dobrą, więc...
-Już się robi! - oznajmił i wybiegł.
Ciepło buchające od samej spalonej ziemi było wystarczające, by zrównoważyć coraz chłodniejsze powietrze, wiążące się coraz późniejszą porą dnia. Ale teraz akurat różnica temperatur nie jest duża, więc podziemny ogień dominuje tutaj zawsze. Jednym słowem, gorąco.
Na człowieka nie oddziaływało to tak mocno, zawsze lubił wysokie temperatury, a pobyt tutaj tylko wzmocnił jego wytrzymałość.
Zrobił głęboki wdech. Poczuł ten zapach siarki. Uśmiechnął się. Najpierw rozgrzał nieco stawy, i zaraz po tym ruszył biegiem...
***
Rozgrzewka zmęczyła go bardziej, niż sądził. Ale miał jeszcze całą masę energii, można by rzec, że akurat tyle, żeby się nauczyć czegoś.
Re: Wulkan
Sro Lip 31, 2013 9:07 pm
- Młody! Ja idę budować robota dla Ciebie, a Ty biegaj. Powinienem niedługo wrócić. Jak się znudzisz Vixen znajdzie Ci robotę. Możesz z nią przygotować na kolację curry. - Nagle gdzieś na horyzoncie pojawił się Braska krzycząc do chłopaka. Zamachał ręką po czym zniknął, najprawodpodobniej przenosząc się do laboratorium ukrytego gdzieś w pdziemiach.
OOC
Chepriku Ty mój. Jako, że teraz moje wchodzenie na komputer będzie niemal zerowę nie będę mogła Ci odpisywać. Liczę, że znajdziesz coś ciekawego do roboty na ten czas i może będę mogła Ci po tym dać punkty fabularne w nagrodę.
OOC
Chepriku Ty mój. Jako, że teraz moje wchodzenie na komputer będzie niemal zerowę nie będę mogła Ci odpisywać. Liczę, że znajdziesz coś ciekawego do roboty na ten czas i może będę mogła Ci po tym dać punkty fabularne w nagrodę.
Re: Wulkan
Czw Sie 01, 2013 2:12 pm
-Co? Ale przecież... -zdziwił się nieco młody, Braska miał mu pokazać te techniki... No cóż, jak nie teraz, to następnym razem. W końcu to nie ucieknie.
Ale skoro już był rozgrzany, to nie ma sensu tego marnować. Musiał potrenować sam, ale to nie było dla niego wielkie wyzwanie, zawsze tak robił praktycznie. Może znowu trochę poeksperymentuje z Ki? To całkiem niezły pomysł. Pomóc Vixen pewnie by pomógł, i zrobiłby to chętnie, ale niestety kucharz z niego żaden.
OOC:
Trening start
EDIT: Myślałam, że trening masz już za sobą! Jeśli nie to możesz z pomocą Vixen uczyć się technik jak z trenerem ~ June
Ale skoro już był rozgrzany, to nie ma sensu tego marnować. Musiał potrenować sam, ale to nie było dla niego wielkie wyzwanie, zawsze tak robił praktycznie. Może znowu trochę poeksperymentuje z Ki? To całkiem niezły pomysł. Pomóc Vixen pewnie by pomógł, i zrobiłby to chętnie, ale niestety kucharz z niego żaden.
OOC:
Trening start
EDIT: Myślałam, że trening masz już za sobą! Jeśli nie to możesz z pomocą Vixen uczyć się technik jak z trenerem ~ June
Re: Wulkan
Pią Sie 02, 2013 3:24 pm
- Trening:
Rozgrzewkę miał szybkościowo-wytrzymałoścową, więc na pierwszy ogień podczas treningu poszła siła. Nadal pozostawała w tyle, więc musiał się do niej przyłożyć najbardziej. Już nie robił takich pompek, jak do tej pory. Używał do nich już tylko jednej ręki, przez co efekty powinny być dwa razy lepsze. Stawy były wystawione na wielki wysiłek i na starość mogą nieźle dokuczać. Ale zanim to sie stanie, minie dużo czasu. Młody będzie korzystał z życia i się doskonalił. Wysiłek podnosił temperaturę jego ciała, co jednocześnie wzmacniało jego wytrzymałość. Treningi, chociaż wycieńczające, to pozwalały poczuć całym ciałem, że się żyje. Głównie za sprawą bólu, ale to już szczegół. Kości trzeszczały, trąc o siebie, działo się to jednak wystarczająco cicho, żeby nie dało się tego usłyszeć bez uważnego przysłuchania się...
Następne były ćwiczenia wytrzymałościowe. Z szybkościowych postanowił zrezygnować. Jakoś tak odechciało mu się biegania i innych tego typu... Rozwijał wytrzymałość w podobny sposób, co ostatnio, jednak z tą dużą różnicą... że nad piekielnie gorącą lawą... Czyżby Chepri oszalał i chciał się spalić żywcem? Nic bardziej mylnego, po prostu uznał, że takie gorąco będzie dla niego lepszą motywacją, niż zimna woda, do której mógł przecież przywyknąć, nawet jeśli jej nie lubił. Teraz tylko nie zbliżyć się zbyt blisko, bo naprawdę zostanie z niego skwarek. Ale on nie był aż taki głupi, tysiąc stopniowa roztopiona skała to nie przelewki. Znalazł odpowiednie miejsce, gdzie temperatura wahała się pomiędzy trzydziestoma pięcioma i czterdziestoma stopniami, tak około. I rzeczywiście, podziałało lepiej. Zwłaszcza, gdy ognisty podmuch o mało co nie opalił mu pleców na barwę głębokiego węgla. W końcu miał ćwiczeń fizycznych dosyć.
Padł jak długi na ziemię. Musiał złapać oddech. Leżał tak może z pięć minut, po czym usiadł po turecku i zaczął się zastanawiać co dalej. Zrobił zamyśloną minę.
-"A może tak popracuje nad lepszym ukrywaniem mojej mocy?" - pomyślał - "Tak, to będzie dobre"
Usiadł w pozycji lotosu i skupił się na swojej mocy, a dokładniej na jej wyciszeniu. Do tej pory słabo mu to szło, ale był dobrej myśli. Oddychał równomiernie i cały czas wolniej... Zwalniał jego puls, wszystkie procesy życiowe... I jego moc malała. Działo się to powoli, ale jednak. Coraz wolniej, coraz słabiej, coraz mniej...
Był już naprawdę blisko zejścia do prawdziwego minimum. I.. I... I... I się nie udało...
-"Ehh... Dobra, jeszcze raz"
Tym razem szło mu to już szybciej i lepiej, a nawet, nawet udało mu się ukryć całą moc. Ale na wszelki wypadek podniósł ją trochę, ale nie za wiele.
-Uff... To było męczące... -rzekł.
Re: Wulkan
Pon Sie 05, 2013 5:59 pm
Chłopak siedział w pozycji lotosu i medytował. Był to niezwykły widok, że ten wulkan energii siedział spokojnie, ale jakoś się tak zatracił w skupieniu. Ale nie było to bez celu. Układał sobie w głowie kto ma jaką sygnaturę energetyczną. Nie za trudne zadanie, ale jednak lepiej się nie pomylić. Chociaż po intensywności i mocy dałby radę skorygować pomyłkę. To co czuł było niezwykłe, mógł określić pozycję bodajże każdej istoty we wszechświecie, a przynajmniej tych, które nie ukrywały swojej mocy. Ta świadomość istnienia... To naprawdę zmienia światopogląd. Osoby słabe psychicznie mogłyby sobie nie poradzić z tym, ale dla wojowników, którzy muszą pracować nie tylko nad ciałem, ale i nad umysłem, nie jest to wyzwanie. Było jeszcze wiele istot, których nie znał, ale to była pewnie tylko kwestia czasu. Jakimś dziwnym trafem przypomniało mu się te osoby, których obecność wykrył przed walką z Redem. Udało mu się zapamiętać dwójkę z nich. Obaj na podobnym poziomie co Ziemianin. Będzie musiał kiedyś ich spotkać, to było pewne. Zwłaszcza, że jeden z nich sporo się wzmocnił i był teraz nawet silniejszy, niż Chepri. Zmierzyć się z chociaż jednym z nich, szczególnie tym silniejszym, będzie prawdziwą ucztą. W takim skupieniu, niemożliwe wręcz było nie zwrócenie uwagi na zbliżającą się osobę. Była nią, nie kto inny, jak Vixen.
-Huh, gdzie jest mój ojciec? Myślałam, że mieliście trenować - zapytała Demonica.
-Mieliśmy, ale poszedł budować dla mnie robota - odpowiedział szkarłatnowłosy.
-Ah, on jak coś wymyśli - rzekła uśmiechając się lekko.
-Wybacz to może niedyskretne pytanie... -zaczął po krótkiej chwili milczenia zielonooki. -...Ale kiedy kolacja?
-Straszny z ciebie głodomór, wiesz? - dziewczyna pokręciła głową z jeszcze większym uśmiechem.
-Wybacz, nic na to nie poradzę - chłopak zrobił przepraszającą minę, drapiąc się po potylicy.
-Kolacja będzie niedługo, ale hmm... -zaczęła, robiąc zamyśloną minę i przykładając palec do ust.
-Co? -zdziwił się człowiek.
-Pomogę ci w treningu - rzekła.
-Co? Ty mi pomożesz? -zdziwił się.
-A co? Nie wierzysz w moje możliwości? - na jej twarzy zagościła poważniejsza, nieco zezłoszczona mina, skrzyżowała ramiona.
-Nie, nie... - wystawił do przodu dłonie w geście obronnym. -Po prostu jestem zaskoczony, że chcesz to zrobić.
-To nic takiego.
-Wielkie dzięki.
-Ale naprawdę mi nie dziękuj... Cała przyjemność po mojej stronie... -mówiąc ostatnie słowa uśmiechnęła się złowieszczo, ale przy tym uśmiechu ten, który pojawił się u Braski był bardzo przyjemny.
Wojownik przełknął głośno ślinę.
-"To nie wróży niczego dobrego..."
OOC:
Start trening
-Huh, gdzie jest mój ojciec? Myślałam, że mieliście trenować - zapytała Demonica.
-Mieliśmy, ale poszedł budować dla mnie robota - odpowiedział szkarłatnowłosy.
-Ah, on jak coś wymyśli - rzekła uśmiechając się lekko.
-Wybacz to może niedyskretne pytanie... -zaczął po krótkiej chwili milczenia zielonooki. -...Ale kiedy kolacja?
-Straszny z ciebie głodomór, wiesz? - dziewczyna pokręciła głową z jeszcze większym uśmiechem.
-Wybacz, nic na to nie poradzę - chłopak zrobił przepraszającą minę, drapiąc się po potylicy.
-Kolacja będzie niedługo, ale hmm... -zaczęła, robiąc zamyśloną minę i przykładając palec do ust.
-Co? -zdziwił się człowiek.
-Pomogę ci w treningu - rzekła.
-Co? Ty mi pomożesz? -zdziwił się.
-A co? Nie wierzysz w moje możliwości? - na jej twarzy zagościła poważniejsza, nieco zezłoszczona mina, skrzyżowała ramiona.
-Nie, nie... - wystawił do przodu dłonie w geście obronnym. -Po prostu jestem zaskoczony, że chcesz to zrobić.
-To nic takiego.
-Wielkie dzięki.
-Ale naprawdę mi nie dziękuj... Cała przyjemność po mojej stronie... -mówiąc ostatnie słowa uśmiechnęła się złowieszczo, ale przy tym uśmiechu ten, który pojawił się u Braski był bardzo przyjemny.
Wojownik przełknął głośno ślinę.
-"To nie wróży niczego dobrego..."
OOC:
Start trening
Re: Wulkan
Wto Sie 06, 2013 3:15 am
- Trening:
-No dobrze, zaczynajmy - rzekł Ziemianin.
-Dobrze, to gdzie masz ten zwój? - zapytała Demonica.
Chepri uderzyła się otwartą dłonią w twarz.
-Został na dole, już po niego biegnę... - udał się pośpiesznym krokiem i zniknął gdzieś w podziemiach. Chyba trochę zbyt pośpiesznym, bo znowu dało się usłyszeć dźwięk upadającego wojownika. Cóż...
Wrócił po niecałych trzech minutach, masując się po obolałej głowie. Najwyraźniej mocno się uderzył.
Vixen zaczęła cicho chichotać na ten widok.
-To wcale nie jest śmieszne... -rzekł pretensjonalnie, mrużąc oczy.
-Nie gadaj, tylko daj ten zwój - powiedziała, opanowując chichot.
Chłopak posłusznie podał przedmiot różowookiej, a ona zagłębiła się w lekturze. Zaciekawiło ją to chyba, bo aż mruczała coś cicho pod nosem.
W końcu zwinęła w rulon kawałek papieru i odłożyła obok.
-A więc! - zaczęła. - Mamy tutaj trzy techniki. Pierwsza to Roga Fu Fu Ken. Potężna technika, która wyzwala w człowieku jego zwierzęcego ducha, który zwiększa siłę jego ciosów.
-"To brzmi całkiem nieźle" - pomyślał szesnastolatek.
-Następna technika, Sokidan - to kula energii, dzięki odpowiedniemu panowaniu nad Ki, można nią sterować, przez co staje się wręcz niemożliwa do uniknięcia.
-"Jeszcze lepiej"
-I na sam koniec, Kiai, doskonała obrona przed atakami energetycznymi.
-"Podsumowując, hell yeah" - wyszczerzył zęby.
-To ja chyba na start wezmę Roga Fu Fu Ken - powiedział.
-Dobrze... Śmiesznie by było, jakby twoją wewnętrzną bestią był lisek - zaśmiała się czerwonowłosa.
-"Skóra zdarta z ojca..." - pomyślał, uśmiechając się lekko.
Zielonooki przybrał pozycję bojową i skupił się.
-"Wewnętrzną bestię, tak? No to zobaczmy"
Inaczej, niż zwykle, nie kumulował energii, bo z tego co mu było wiadomo nie jest to potrzebne. Musiał zrobić coś dużo trudniejszego. Wrócić umysłem do stanu, w jakim istnieli jego przodkowie, bardzo odlegli przodkowie. Do stanu pierwotnego i dzikiego. Raz mu się udało, ale też tylko przypadkiem, ale kto wie?
-"Chyba jednak zrobię to inaczej..." - pomyślał.
Przyjął pozycję lotosu. Wyciszył się dosyć szybko. Najpierw starał się myśleć o naturze, dzikości, dzikich zwierzętach, ale to nic nie dawało. Postanowił zmienić taktykę. Zamiast myśleć o czymś, będzie nie myśleć. Ale jak to zrobić? Odpowiedź jest prostsza, niż można by się spodziewać. Wszystkie swoje czyny będzie opierał na odruchach i instynkcie, a Vixen tylko mu w tym trochę pomoże. Wiedział, że jeśli sam się nie postara, to nic nie osiągnie. Najpierw musiał się przyzwyczaić do chodzenia na czterech kończynach, co z racji budowy gatunku Homo sapiens jest bardzo trudne. Nic jednak nie ma za darmo.
-Czas rozbudzić twój instynkt... - zaśmiała się złowieszczo, i wręcz niesłyszalnie, czerwonowłosa.
Wzięła w dłoń kamień i rzuciła nim w głowę szkarłatnowłosego.
-Auuua! Co ty wyprawiasz!? - ryknął wyraźnie podirytowany Chepri, masując się po potylicy.
-Pomagam ci w treningu, a teraz cicho i uważaj na lecące kamienie! - wrzasnęła dziewczyna, tak, że jej "uczeń" momentalnie spotulniał mamrocząc coś w rodzaju "nic nie mówiłem". "Trenerka" uśmiechnęła się zadowolona z siebie, po czym zaczęła znów rzucać kamieniami. Niestety było ich zbyt dużo... Przy każdym trafieniu dawało się usłyszeć głośne "au".
-Ja. Au. Się. Au. Tak. Au. Nie. Au. Bawię. Au!
-Nie gadaj tyle, tylko spróbuj zdaj się na instynkt!
-A co ja niby robię?!
Demonica, najwyraźniej już zła na człowieka, przy pomocy telekinezy podniosła jedną wielką skałę i cisnęła nią w chłopaka. Ten, nie mając innej opcji, bo bycie zmiażdżonym nie jest opcją wbrew pozorom, musiał tego jakoś uniknąć. Coś nagle się zmieniło w szesnastolatku, jakiś błysk pojawił się w jego oczach...? Tak, to chyba to, ale... Był taki dziki i nieokiełznany... Później było już tylko dziwniej. Robiąc salto w tył, Ziemianin roztrzaskał lecący obiekt na drobne kawałki kopniakiem. Wylądował, jak przystało na dzikie zwierze, na czterech łapach. Podniósł się do pozycji lekko przygarbionej. Wyglądało na to, że udało mu się obudzić drzemiącą w nim dziką moc...
Wśród rozgrzanych gorącem z wnętrza ziemi skał, przemykało jakieś widmo. Niewyraźne, z powodu swojej szybkości. Przypominało jednak dzikie zwierze, a najbardziej wilka, ale nie takiego zwykłego, ten wilk miał szkarłatną sierść... Jakieś konkretniejsze szczegóły dało się dostrzec, kiedy jego kończyny dotykały ziemi, wtedy zwalniał nieco, by jeszcze bardziej przyśpieszyć. Ale gdy to się działo, podłoże rozrywało się. W przypadkiem dostrzeżonych oczach widoczny był instynkt, niedługo silniejszy, niż jego właściciel. Udało mu się go rozbudzić i zyskać dzięki temu dużą moc, ale teraz czekało go coś jeszcze trudniejszego, zapanowanie nad tym.
-A teraz uspokój się nieco i postaraj przejąć kontrolę.
Słowa Lisicy, choć dopiero po chwili, dotarły do adresata, zdołał je nawet zrozumieć. Jego silna wola była chyba nawet silniejsza, niż mogłoby się zdawać, a to bardzo dobrze. Zatrzymał się na kilka metrów przed trenerką, nieokrzesany, bestialski kształt znów był szkolonym przez demony człowiekiem. Choć można by go nie poznać. Gdzieś w tej bieganinie zgubił gumkę do włosów, toteż sięgające do ramion włosy opadały swobodnie, choć były nieźle poczochrane.
-Pięknie, skoncentruj tą moc i uderz w hmm... - tu zamyśliła się na chwilę i rozejrzała po okolicy. -Tamtą skałę - wskazała palcem na wielką bryłę zastygniętej lawy.
Chłopak nie zastanawiając się ruszył w tamtym kierunku, ale już nie na czworaka, tym razem leciał. Kontrolował tą dziką siłę, a tak mu się przynajmniej zdawało, bo prawda była zupełnie inna. Poprzez opóźniony czas reakcji za późno przystąpił do ciosu, poskutkowało to przebiciem przez głaz i bolesnym zatrzymaniem na stoku wulkanu.
-Aua... -rzekł, odkleiwszy się.
-Skup się bardziej! Teraz uderz w tamten kamień - wskazała palcem, po czym krzyżując ręce bacznie obserwowała poczynania zielonookiego.
-Dobra! - jęknął pretensjonalnie i przewrócił oczami.
-Co tymi paczydłami wywijasz? Dalej, jeszcze raz!
Chepri westchnął i przygotował się do ponownej próby, ta niestety skończyła się identycznie, no może bardziej boleśnie, gdyż wojownik wbił się głębiej.
-Jeszcze raz - wskazała kolejną bryłę zastygniętej lawy.
Tym razem rozpęd był tak duży, że pewnie by się przebił przez górę, ale odbił się. I to był jego błąd, gdyż leciał prosto na... Potok lawy. Rozszerzył oczy w wielkim zdziwieniu i czym prędzej przystąpił do opanowywania lotu. Zmęczenie już jednak dawało się mocno we znaki i nie było to taki proste. Wylądował dosłownie kilka centymetrów przed płynącą ciekłą skałą. Oparł się na kolanach, oddychał ciężko.
-A może się poddasz? - Vixen się chyba znudziła, a może chciała sprowokować go do działania?
-Nigdy, uda mi się, choćbym miał próbować aż do śmierci... -wyprostował się i przybrał pozycję do walki.
Zacisnął mocno zęby i pięści. Zebrał w sobie siły.
-Dajno tu największą bryłę, którą znajdziesz.
Lisica rozejrzała się po okolicy i skierowała dłoń w stronę czegoś bardzo dużego, jak się okazało, wielkiej bomby wulkanicznej.
-O rany... - młody wybałuszył oczy na to co widział. -No nic... Jedziemy...
Zaczęło się od jednego kroku. Po nim drugi, trzeci, już nieco szybszy. Następnie czwarty, przy piątym oderwał się od ziemi. Ustawił palce, by przypominały pazury, odgiął rękę do tyłu. Był już bardzo blisko. Dzięki instynktowi wyczuł odpowiedni moment i...
-Roga Fu Fu Ken! - krzyknął Chepri uderzając.
"Pazury" przeszły przez kamień, jak przez masło, rozwalając go na drobne kawałki i wzniecając spory tuman kurzu. Ziemianin wyszedł z niego. Spoglądał na swoje pięści, zaciskając je. Chociaż tego tak nie pokazywał, to był naprawdę zmęczony, nie miał jednak zamiaru zaprzestać treningu, nie teraz.
-Niebywałe... -rzekł bardziej do siebie, niż do kogoś.
Dobrze użyta, ta technika była naprawdę skuteczna, ale no właśnie, dobrze użyta. Nie tak, jak to Ziemianin robił za pierwszymi czterema razami, cóż...
Ale się udało. Opanował tą niezwykłą drzemiącą w nim siłę.
Idziemy dalej.
-Brawo, to co teraz?
Wojownik musiał się zastanowić, miał do wyboru kolejną technikę ofensywną, Sokidan, albo defensywną Kiai, ale co to była za technika, do ochrony przed atakami energetycznymi, a przecież te bardzo potężne jest już łatwiej powstrzymać, niż uniknąć. W końcu pole rażenia rośnie wprost proporcjonalnie do mocy. Wyglądało na to, że już wybrał.
-Kiai - powiedział lakonicznie.
-Ale daj mi chwilę odsapnąć. - oddychał ciężko i łapczywie, musiał dostarczyć organizmowi tlenu, niezbędnego do pracy mięśni. Minęło może pięć minut.
-Skumuluj Ki w sobie i uwolnij je, jak przy kiaiho, tylko bardziej skoncentruj, tutaj piszą... -rozwinęła szybko ogonem zwój i spojrzała do niego. -...Że musisz ją wyrzucić z krzykiem... Oho, to będzie głośno. Ja będę w ciebie strzelać ki blastami, a ty staraj się je zniszczyć.
Człowiek przytaknął i ustawił się w pozycji obronnej.
W dłoni Vixen zabłysła energia i wystrzeliła w kierunku jej "ucznia", ten jednak nawet nie zdążył zareagować i oberwał pełną mocą, przy okazji nabawiając się lekkiego poparzenia skóry.
-Nie wystarczy, że będziesz się bronił, musisz przewidywać ataki przeciwnika... Jeszcze raz - powiedziała nieco pretensjonalnie.
Ziemianin skupił się, tym razem nawet starał się wyczuć kumulowaną Ki. Był gotowy, chyba.
Błysnęło światło, rozbrzmiał krzyk. Promień zatrzymał się na stworzonej przez dźwięk i energię fali uderzeniowej i rozpryskał na wszystkie strony, w końcu jednak przedarł się i uderzył, choć znacznie słabiej, niż pierwszy.
-Lepiej - skomentowała Lisica - ale postaraj się bardziej.
Była niedługo bardziej wymagająca od jej ojca, ale to nawet dobrze, przybliży to Chepriego do osiągnięcia celu. Zabawne... Chciał tu trenować, by pokonać demona, kiedy już zaczął, dalej chce pokonać demona, tyle, że innego i dla słusznej sprawy.
Kolejny Ki blast i znowu krzyk, tym razem udało się niemal całkiem odbić. Musiał się postarać jeszcze trochę bardziej.
-Dobra, a teraz włóż więcej mocy - powiedział do trenerki.
-Jesteś pewien? -zapytała.
-Tak - odpowiedział z lekkim uśmiechem.
Niemal natychmiast musiał się zmierzyć ze znacznie silniejszym atakiem, da radę?
-This... Is... SPARTA! - wrzasnął nieco przeciągle, uwalniając dużą ilość skumulowanej mocy*
-Co? - zdziwiła się Demonica, zatykając uszy.
-Nieważne - zielonooki zrobił zakłopotaną minę.
-Zaraz... Udało ci się! - krzyknęła entuzjastycznie.
-Jeszcze nie... - stwierdził.
-Co masz na myśli?
-To, że udało się raz, wcale nie znaczy, że uda się po raz drugi - dyszał, naprawdę musiał odpocząć.
-No dobrze... To strzelam dalej - rzekła, jakby trochę... Zawiedziona?
Kolejny atak. Tak, jak sądził Chepri, klapa na całej linii, oberwał całą mocą. Lisica spojrzała na niego nieco zmartwiona, ten jednak chciał to ciągnąć dalej. Znów błysk wystrzelonej Ki. Młody częściowo unieszkodliwił zagrożenie, ale też tylko częściowo. Jego determinacja byłą wielka, żeby opanować tą technikę, możliwe nawet, że większa, niż poprzednią. Nie sposób było nie zauważyć tego w jego oczach, one same mówiły czerwonowłosej "Jeszcze raz", choć ta miała opory. I wcale nie bezpodstawne. Pomijając już zmęczenie, bo to najmniejsze, na co mógł narzekać szkarłatnowłosy, miał na ciele liczne rany, mniejsze i większe. Jeszcze kilka razy i może się to dla niego naprawdę źle skończyć.
Ostatnia próba, ostatnia szansa...
Kulisty pocisk przeszył powietrze. W oczach zielonookiego zdawał się lecieć wolniej, niż w rzeczywistości, niestety to tylko mózg wrzucił wyższe obroty i szybciej przetwarza dane. Nabrał powietrza do płuc, tyle ile mógł. Nasycił je swoją Ki, czy raczej jej resztką. Świetlista kula była coraz bliżej...
-Kiaaaaaaaai! - wyrzucił z siebie potężny ryk, który rozbił blast, jak bańkę mydlaną. Aż ziemia zadrżała lekko.
Uniósł lekko okrwawiony kącik ust.
OOC:
Koniec treningu
800 dmg dla mnie.
-1600 Ki
*- Nie mogłem się powstrzymać xD
Re: Wulkan
Pią Sie 09, 2013 9:15 pm
Vixen wyszczerzyła białe ząbki do chłopaka.
-Idziesz? - rzekła, kierując się do podziemi.
-Nie mam sił... -westchnął, padając na plecy. Nie spodziewał się, że ten trening aż tak bardzo go wykończy, ale dał z siebie wszystko, więc nie mógł narzekać.
-Daj mi pięć minut - dodał.
-Na jedzenie też nie masz sił? -uniosła kącik ust.
Na te słowa Ziemianin podskoczył jak oparzony, gdyż przypomniał sobie o kolacji.
-Na to nigdy mi nie brakuje sił! Ruszajmy! - pośpiesznym krokiem podszedł do Demonicy, złapał ją za rękę i zaczął prowadzić na dół. Wyraz jej twarzy mówił coś, jakby "wiedziałam, że się uda". Zachowywał się tak, jakby nic go nie bolało i wcale a wcale nie krwawił, ale było to tylko kwestią czasu, kiedy naprawdę da mu się to we znaki.
Już po chwili oboje siedzieli przy stole, czekali na pojawienie się władcy tego ognistego królestwa. Zarówno różowooka, jak i zielonooki mieli nadzieję, że ten się pojawi wkrótce... Chociażby dlatego, że jedzenie stygnie, a przecież go szkoda, bo na pewno jest pyszne.
-Hmm... - mruknął pod nosem człowiek, krzyżując ramiona na piersi. -Coś mi się wydaje, że nie ma co czekać na twojego ojca... Zresztą, jak zgłodnieje, to sam przyjd...
Przerwał w tym momencie, bo drzwi otwarły się, a zza nich wyszedł nie kto inny, jak Braska.
OOC:
Regen 10%
-Idziesz? - rzekła, kierując się do podziemi.
-Nie mam sił... -westchnął, padając na plecy. Nie spodziewał się, że ten trening aż tak bardzo go wykończy, ale dał z siebie wszystko, więc nie mógł narzekać.
-Daj mi pięć minut - dodał.
-Na jedzenie też nie masz sił? -uniosła kącik ust.
Na te słowa Ziemianin podskoczył jak oparzony, gdyż przypomniał sobie o kolacji.
-Na to nigdy mi nie brakuje sił! Ruszajmy! - pośpiesznym krokiem podszedł do Demonicy, złapał ją za rękę i zaczął prowadzić na dół. Wyraz jej twarzy mówił coś, jakby "wiedziałam, że się uda". Zachowywał się tak, jakby nic go nie bolało i wcale a wcale nie krwawił, ale było to tylko kwestią czasu, kiedy naprawdę da mu się to we znaki.
Już po chwili oboje siedzieli przy stole, czekali na pojawienie się władcy tego ognistego królestwa. Zarówno różowooka, jak i zielonooki mieli nadzieję, że ten się pojawi wkrótce... Chociażby dlatego, że jedzenie stygnie, a przecież go szkoda, bo na pewno jest pyszne.
-Hmm... - mruknął pod nosem człowiek, krzyżując ramiona na piersi. -Coś mi się wydaje, że nie ma co czekać na twojego ojca... Zresztą, jak zgłodnieje, to sam przyjd...
Przerwał w tym momencie, bo drzwi otwarły się, a zza nich wyszedł nie kto inny, jak Braska.
OOC:
Regen 10%
Re: Wulkan
Sro Sie 14, 2013 2:54 pm
- Yaho wam! Wróciłem. - krzyknął Braska na przywitanie machając usmarowaną w smole ręką. Usiadł po turecku na ziemi - No, to gdzie to jedzenie? - Krzyknął uradowany lecz spotkał się z surowym wzrokiem swojej córki. Spojrzał na ubrudzonego siebie i podrapał się w tle głowy. - Jasne, od kiedy mieszkamy na Ziemi Vixen nabrała dziwnych manier. Wy ziemianie jesteście dziwnymi istotami. Na Dark Star jadło się wszystko co wpadło w ręce, liczyło się tylko przetrwanie... Rozleniwię się przez tą planetkę. - kolejne mordercze spojrzenie Vixen spowodowało, że Braska poddając się wstał i udał do łazienki umyć ręce. Wrócił za chwilę kontynuując swoje głośne myślenie - Pewnie gdyby nie ona ta kryjówka byłaby tylko skałami oraz ogniskiem. Nie potrzebuję tych dziwnych wygód, ale nie narzekam. Będę musiał niebawem wyprostować kości. Polecimy Chepri gdzieś poza wulkan. Ciekawe co na to pewien Mistyczny wojownik, który ma uczulenie na moją osobę. W końcu uaktywni się moja moc gdy wylecę poza barierę. Huhu! Będzie rozwałka! - ucieszył się ze swoich myśli po czym zaczął pałaszować przygotowane smakołyki. W tym samym momencie w progu stanęło coś dziwnego. Metalowe żółte coś mierzące niecałe 140cm. Czy nad tym pracował tak długo Braska? Pozornie prymitywnie wyglądający robocik może skrywać niezwykłą moc...
- To jest T1, twój przeciwnik. Automatycznie po walce będzie się sam naprawiał, całkiem przydatne. Uważaj, jest bardzo wytrzymały. - powiedział przeżuwając makaron.
- Spoiler:
OOC
Wiesz czym jest Mokujin z Tekkena?
Siła: Zawsze taka jaką ty masz,
Szybkość: Zawsze o 25% większa,
Wytrzymałość: Zawsze o 50% większa,
Energia: Zawsze o 25% większa.
Techniki: Zawsze takie jakie masz Ty.
Lecim na Las Skalny.
Re: Wulkan
Sro Sie 14, 2013 4:27 pm
Szkarłatnowłosy, gdy tylko pojawił się jego mistrz, zaczął wcinać, aż mu się uszy trzęsły, dosłownie. Ale mimo to, uważnie słuchał to co mówił do niego demon. Miał rację, że mieszkańcy tej planety lubią wygody, co jest główną przyczyną ich słabości. Skoro demony żyły w takich warunkach, to nic dziwnego, że były takie silne. Ale przecież poza demonami są inni silni wojownicy, przedstawiciele innych ras, chociażby te "kosmiczne jaszczury", o których słyszał od Vixen. Miał to dziwne przeczucie, że oni też nie mają lekko. Ale zaraz... Mistyczny wojownik? Oh, czyli miał potwierdzenie tego, iż mężczyzna ma wroga. Jak on sam powiedział, "będzie rozwałka", to było pewne. Zapowiadało się niezwykle ciekawie. Kończąc którąś już miskę ryżu z warzywami, spojrzał na wchodzące do pomieszczenia coś. Nieduży, biało-żółty robot. Wątpił, czy będzie mógł ocenić jego możliwości, bo to w końcu maszyna. Nie ma duszy i nie wydziela Ki. Nie mylił się. Czyli pierwszym celem będzie rekonesans jego możliwości, ale coś mówiło zielonookiemu, że ten cały T1 to twardy zawodnik. A on lubi wyzwania, więc to dla niego niezwykła szansa. To wszystko sprawiało, że mocno napalił się na najbliższą walkę i już nie mógł się jej doczekać, co więc go powstrzymywało? Trochę zmęczenie i głód. Ale przecież szkoda czasu. Wrzucił wyższy bieg pochłaniania pokarmu, taki, że nie jeden Saiyanin mógłby pozazdrościć, tylko czy nie zaszkodzi to Ziemianinowi?
-Mohsey łesiez! - oznajmił, z jeszcze pełnymi ustami, z których wystawał kawałek mięsa.
Mistrz i jego córka spojrzeli na człowieka rozbawieni, ten zaś szybko przełknął to co miał w ustach, nieomal się dławiąc i rzekł:
-Możemy lecieć.
Przez cały czas na twarz spadały mu jakieś wolne kosmyki, dwa mógł zaakceptować i był do tego przyzwyczajony, ale więcej go wkurzało. Będzie musiał coś z tym zrobić, ale to później. Niestety miał tylko jedną gumkę do włosów. Oznaczało to tylko jedno...
-"Kiedy się najadłem, jestem pełen sił" - pomyślał.
Nawet nie czekał na Braskę, od razu ruszył przed siebie, schodami w górę i na zewnątrz. Na ziemi postawił tylko jeden krok, po czym uniósł się w powietrze.
OOC:
Regen 15% + 50% za jedzenie
ZT -> Skalny Las
-Mohsey łesiez! - oznajmił, z jeszcze pełnymi ustami, z których wystawał kawałek mięsa.
Mistrz i jego córka spojrzeli na człowieka rozbawieni, ten zaś szybko przełknął to co miał w ustach, nieomal się dławiąc i rzekł:
-Możemy lecieć.
Przez cały czas na twarz spadały mu jakieś wolne kosmyki, dwa mógł zaakceptować i był do tego przyzwyczajony, ale więcej go wkurzało. Będzie musiał coś z tym zrobić, ale to później. Niestety miał tylko jedną gumkę do włosów. Oznaczało to tylko jedno...
-"Kiedy się najadłem, jestem pełen sił" - pomyślał.
Nawet nie czekał na Braskę, od razu ruszył przed siebie, schodami w górę i na zewnątrz. Na ziemi postawił tylko jeden krok, po czym uniósł się w powietrze.
OOC:
Regen 15% + 50% za jedzenie
ZT -> Skalny Las
Re: Wulkan
Sro Wrz 04, 2013 10:40 pm
No i pojawili się tutaj. Braska rzucił Kaede na skalne podłoże jak worek ziemniaków, a Chepriego przygwoździł silnie do ściany trzymając go za gardło. Niemalże dusił go trzymając kilka centymetrów nad ziemią.
- TY. Tak, do Ciebie mówię Shinko. MASZ GO ULECZYĆ. - warknął rozkazując. Sprzeciwienie się mu może mieć fatalny koniec. Szczególnie jeśli Braska jest wkurzony. - Po to tam przylazłaś nie? Zwalcz tego pasożyta w tym człowieku. Potem dam mu nauczkę... - oj... te słowa nie wróżą nic dobrego.
Kolejność jaka chcecie.
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Wulkan
Czw Wrz 05, 2013 11:45 am
-Nauczkę?! Przecież to nie jego wina!- krzyknęła na demona, który swoją potęgą przekraczał jej najśmielsze oczekiwania, a po chwili przeklęła w duchu swoją impulsywność. Przecież ten dziadyga mógł nie wiedzieć jak działają tsufule. Miała nadzieję, że nie zrobi jej krzywdy. Ukryła starannie swoją moc, więc on z pewnością myślał teraz o niej jako o zwykłym niebiańskim gońcu, a nie przybocznej kaioshina i wojowniczce trzymającej w ryzach piekło. Nie wchodząc w dalsze dyskusje, wyjęła butelkę z wodą od Karina i podeszła do przyciśniętego mężczyzny, aby napoić go niezwykłym specyfikiem. „Jeśli to nie pomoże, będę miała duży problem…” Pomyślała ze strachem, przypatrując się imponującej postawie demona. „Mógłby mnie traktować delikatniej, w końcu jestem boginią…” przypomniało się jej jak rzucił ją tutaj i jak porwał w grubiański sposób.
-Pomożesz mi? Niedługo tsuful może zniszczyć również twój dom… Nie poradzę sobie z nimi, mogę tylko leczyć i wykrywać kto jest zakażony.- zapytała demona błagalnym tonem i robiąc słodkie oczka. W tym samym czasie czerwono włosy wypił już połowę zawartość flaszki. –Wg. tego co mi powiedziano, to powinno zadziałać.- wyjaśniła Brasce i schowała wodę do munduru. –No dalej, dasz radę przystojniaku.- okazała wsparcie walczącemu Chepriemu.
-Pomożesz mi? Niedługo tsuful może zniszczyć również twój dom… Nie poradzę sobie z nimi, mogę tylko leczyć i wykrywać kto jest zakażony.- zapytała demona błagalnym tonem i robiąc słodkie oczka. W tym samym czasie czerwono włosy wypił już połowę zawartość flaszki. –Wg. tego co mi powiedziano, to powinno zadziałać.- wyjaśniła Brasce i schowała wodę do munduru. –No dalej, dasz radę przystojniaku.- okazała wsparcie walczącemu Chepriemu.
Re: Wulkan
Pią Wrz 06, 2013 9:32 pm
Walka, w cokolwiek niespodziewanym momencie nabrała całkiem innego obrotu. Kuro został zamieniony w dziecko... U zainfekowanego pojawił się dziwny grymas, przypominający wredny uśmiech. Wkrótce po tym przestał oglądać walką, ktoś pojawił się obok niego... Trudno opisać stan, w którym się znajdował. Niby miał kontrolę nad swoim ciałem, ale ból głowy, sposób myślenia i pomarańczowe oczy wskazywały na coś zupełnie innego... Co z nim było? Jednak wracając, tym kimś była dziewczyna... Poprawka, ładna dziewczyna, ale... Różowa skóra, białe włosy, złote oczy i ten strój... Zdecydowanie nie była Ziemianką. No i nie wykrył tego, że się zbliża, wiec potrafiła ukrywać swoją moc, musiała być wojowniczką. Jej moc przynajmniej na razie musiała pozostać zagadką... Coś zaczęła mówić, o tsufulu... Jaki pech, że nie wiedziała, jaka jest prawda, że ów kosmiczny pasożyt rozpoczął już działanie... Niespecjalnie obchodziły go jej słowa, bo właściwie nie miały jak go zainteresować, nie jednak, żeby ją lekceważył, o nie, przecież to karygodny błąd, którego on nie chciał popełnić. Ale po prostu jej nie słuchał i wtedy... Poczuł coś dziwnego, jakby nagle zawisł na swoich włosach i jak się okazało, to była prawda. Co? Jak? Gdzie? Nie rozumiał tego. Czy to ona zrobiła, ta białowłosa? Nie, ona była tuż obok, objęta czyimś ramieniem, jak się okazało, należało ona do Braski. Mistrz człowieka był sprawcą tego dziwnego zajścia, ale... Co to? W drugiej ręce wytworzył wielką kulę energii.
-"On chyba nie chce nią rzucić... Przecież ona zniszczy wszystko jak okiem sięgnąć" - zdziwił się.
Ale jego celem był chyba tylko ten białowłosy, tak to wyglądało przynajmniej.
Zniknęli, cała trójka. Pojawili się w otoczeniu bardzo dobrze znanym Chepriemu, a mianowicie, przy wulkanie. Tsuful nie spodziewał się, że tak nagle znajdzie się w tak niedogodnej pozycji, dosłownie. Przygwożdżony do ściany, niemalże duszony i bez żadnej możliwości ucieczki, czy uwolnienia się. Demon był o wiele za silny dla niego, nawet z aurami co najwyżej by połaskotał mężczyznę.
-"No to jestem w dupie..." - pomyślał, a już po chwili wlano mu coś do ust... Zapadła ciemność.
Chepri znajdował się w jakimś mieście, przypominało ono West City, tyle, że mocno rozbudowane i bardziej nowoczesne.
-Huh, gdzie ja jestem? - zapytał retorycznie, oglądając się po okolicy.
-W West City - usłyszał, ale nie znał tego głosu, szybko obrócił się w kierunku z którego on dobiegał. Ujrzał tam jakąś dziwną postać o fioletowo-szarej skórze i pomarańczowych oczach, dodatkowo wzrok przykuwała dziwna narośl na jego głowie.
-Kim jesteś? Co tu się stało?
-Chcesz wiedzieć co? Odpowiem ci na to pytanie... - zaczął uśmiechając się lekko. -Nazywam się Kiddo, pochodzę z rasy zwanej Tsuful, istoty, które miałeś okazję spotkać to Saiyanie, kiedyś żyliśmy w harmonii, ale oni zapragnęli więcej... Zabrali naszą technologię i planetę, a nas zniszczyli, no prawie... Ostatnie niedobitki Tsufuli muszą się tułać w poszukiwaniu nowego domu. Ale oczywiście to nie nasz jedyny cel, kiedy już znajdziemy dom, zemścimy się na tych podłych małpach - ostatnie słowa wycedził przez mocno zaciśnięte zęby. Kiedy mówił, pokazywał chłopakowi swoją historię. Nieco dziwił zielonookiego fakt, że ten cały kosmita, Kiddo, nawet nie próbował ukrywać swoich zamiarów, o ile mówił prawdę, bo przecież mógł najzwyczajniej w świecie kłamać.
-To co tutaj widzisz, to dobrze Ci znane miasto, w stanie takim, w jakim będzie jeśli ta planeta tanie się naszym domem. Damy wam technologię, o jakiej się wam nie śniło, w zamian będę prosił tylko o pomoc w zemście na Saiyanach, co ty na to? Umowa stoi? - podszedł do szkarłatnowłosego i wyciągnął rękę w jego stronę.
Szesnastolatek znalazł się w dosyć nieprzyjemnej sytuacji... Z jednej strony był Kiddo i jego historii, która wydawała się być bardzo realistyczna, pamiętał przecież zaciętość i wściekłość Kuro, wystarczyłoby kilku takich, by zaprowadzić niepojęty terror, fakt, on miał dobry powód, ale co jeśli inni Saiyanie są właśnie tacy? Przecież to by oznaczało zagrożenie dla wszystkich istot w kosmosie. Z drugiej zaś... Przecież to mogła być tylko sztuczka, bajka... No i jakby nie patrzeć, on zagnieździł się w jego ciele i traktował jak swoje. To było już lekkie przegięcie, jakkolwiek by jego sytuacja nie wyglądała.
Otoczenie znienacka zmieniło się, znów było to stare dobre West City, ale... Ktoś je niszczył... To był Red, choć wyglądał inaczej. Ale chwila, przecież wyczuł w jego Ki jakąś zmianę, u siebie odczuł taką samą, a to znaczyło... Red też ma w sobie Tufula... Ale skoro niszczył miasto... To oznaczało, że zamiary tych kosmitów wcale nie są takie pokojowe wobec ludzi.
Zielonooki zmarszczył brwi groźnie.
-Kłamałeś...
-Wcale nie... Damy wam technologię, ale najpierw musimy pokazać, że nie macie innej opcji, jak nam pomóc - uśmiechnął wrednie.
Ziemianin zacisnął mocno zęby, jak i pięści.
-Ty cholerny potworze...
-Na komplementy będzie czas później, powiedz mi tylko czy się zgadzasz, czy sam będę musiał cię zmusić?
-...Jedyne na co się zgodzę to twoja śmierć z mojej ręki - powiedział Chepri, z wręcz zabijającym wzrokiem.
Z twarzy Kiddo zniknął wredny uśmiech i pojawił się grymas niezadowolenia.
-Widzę, że okazałeś się warty tyle co te małpy... Dobrze, skoro tego właśnie chcesz... Ale rozumiesz, że jeśli cię pokonam, to wezmę sobie twoje ciało i tą planetę.
-Jeśli - odparł lakonicznie, uśmiechając się chytrze i przyjmując pozycję do walki.
OOC:
Trening start
Przepraszam, że post nie rozwija akcji, a jedynie jest uzupełnieniem ostatnich wydarzeń, ale zależy mi na tym treningu.
-"On chyba nie chce nią rzucić... Przecież ona zniszczy wszystko jak okiem sięgnąć" - zdziwił się.
Ale jego celem był chyba tylko ten białowłosy, tak to wyglądało przynajmniej.
Zniknęli, cała trójka. Pojawili się w otoczeniu bardzo dobrze znanym Chepriemu, a mianowicie, przy wulkanie. Tsuful nie spodziewał się, że tak nagle znajdzie się w tak niedogodnej pozycji, dosłownie. Przygwożdżony do ściany, niemalże duszony i bez żadnej możliwości ucieczki, czy uwolnienia się. Demon był o wiele za silny dla niego, nawet z aurami co najwyżej by połaskotał mężczyznę.
-"No to jestem w dupie..." - pomyślał, a już po chwili wlano mu coś do ust... Zapadła ciemność.
Chepri znajdował się w jakimś mieście, przypominało ono West City, tyle, że mocno rozbudowane i bardziej nowoczesne.
-Huh, gdzie ja jestem? - zapytał retorycznie, oglądając się po okolicy.
-W West City - usłyszał, ale nie znał tego głosu, szybko obrócił się w kierunku z którego on dobiegał. Ujrzał tam jakąś dziwną postać o fioletowo-szarej skórze i pomarańczowych oczach, dodatkowo wzrok przykuwała dziwna narośl na jego głowie.
-Kim jesteś? Co tu się stało?
-Chcesz wiedzieć co? Odpowiem ci na to pytanie... - zaczął uśmiechając się lekko. -Nazywam się Kiddo, pochodzę z rasy zwanej Tsuful, istoty, które miałeś okazję spotkać to Saiyanie, kiedyś żyliśmy w harmonii, ale oni zapragnęli więcej... Zabrali naszą technologię i planetę, a nas zniszczyli, no prawie... Ostatnie niedobitki Tsufuli muszą się tułać w poszukiwaniu nowego domu. Ale oczywiście to nie nasz jedyny cel, kiedy już znajdziemy dom, zemścimy się na tych podłych małpach - ostatnie słowa wycedził przez mocno zaciśnięte zęby. Kiedy mówił, pokazywał chłopakowi swoją historię. Nieco dziwił zielonookiego fakt, że ten cały kosmita, Kiddo, nawet nie próbował ukrywać swoich zamiarów, o ile mówił prawdę, bo przecież mógł najzwyczajniej w świecie kłamać.
-To co tutaj widzisz, to dobrze Ci znane miasto, w stanie takim, w jakim będzie jeśli ta planeta tanie się naszym domem. Damy wam technologię, o jakiej się wam nie śniło, w zamian będę prosił tylko o pomoc w zemście na Saiyanach, co ty na to? Umowa stoi? - podszedł do szkarłatnowłosego i wyciągnął rękę w jego stronę.
Szesnastolatek znalazł się w dosyć nieprzyjemnej sytuacji... Z jednej strony był Kiddo i jego historii, która wydawała się być bardzo realistyczna, pamiętał przecież zaciętość i wściekłość Kuro, wystarczyłoby kilku takich, by zaprowadzić niepojęty terror, fakt, on miał dobry powód, ale co jeśli inni Saiyanie są właśnie tacy? Przecież to by oznaczało zagrożenie dla wszystkich istot w kosmosie. Z drugiej zaś... Przecież to mogła być tylko sztuczka, bajka... No i jakby nie patrzeć, on zagnieździł się w jego ciele i traktował jak swoje. To było już lekkie przegięcie, jakkolwiek by jego sytuacja nie wyglądała.
Otoczenie znienacka zmieniło się, znów było to stare dobre West City, ale... Ktoś je niszczył... To był Red, choć wyglądał inaczej. Ale chwila, przecież wyczuł w jego Ki jakąś zmianę, u siebie odczuł taką samą, a to znaczyło... Red też ma w sobie Tufula... Ale skoro niszczył miasto... To oznaczało, że zamiary tych kosmitów wcale nie są takie pokojowe wobec ludzi.
Zielonooki zmarszczył brwi groźnie.
-Kłamałeś...
-Wcale nie... Damy wam technologię, ale najpierw musimy pokazać, że nie macie innej opcji, jak nam pomóc - uśmiechnął wrednie.
Ziemianin zacisnął mocno zęby, jak i pięści.
-Ty cholerny potworze...
-Na komplementy będzie czas później, powiedz mi tylko czy się zgadzasz, czy sam będę musiał cię zmusić?
-...Jedyne na co się zgodzę to twoja śmierć z mojej ręki - powiedział Chepri, z wręcz zabijającym wzrokiem.
Z twarzy Kiddo zniknął wredny uśmiech i pojawił się grymas niezadowolenia.
-Widzę, że okazałeś się warty tyle co te małpy... Dobrze, skoro tego właśnie chcesz... Ale rozumiesz, że jeśli cię pokonam, to wezmę sobie twoje ciało i tą planetę.
-Jeśli - odparł lakonicznie, uśmiechając się chytrze i przyjmując pozycję do walki.
OOC:
Trening start
Przepraszam, że post nie rozwija akcji, a jedynie jest uzupełnieniem ostatnich wydarzeń, ale zależy mi na tym treningu.
Re: Wulkan
Pią Wrz 06, 2013 10:35 pm
Gdy tylko Kaede wykonała rozkaz Braski ten puścił Chepriego na ziemię. Spojrzał na nią karcąco gdy sprzeciwiła się jego metodzie kary. Nic jej do tego za co i jak chce ukarać tego młodzieńca. Następnym razem będzie bardziej uważny i będzie lepiej przykładał się do poleceń nauczyciela.
- Możesz iść. Wyjście jest tam, uważaj na krater bo jak spadniesz do lawy nic z ciebie nie zostanie. - powiedział wskazując kciukiem kierunek bezpiecznego wyjścia po czym usiadł plecami do dziewczyny. Wyglądał na bardzo zmęczonego... - I nikomu, ani słowa o tym gdzie się ukrywam.
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Wulkan
Sob Wrz 07, 2013 2:40 pm
Aha, więc demon miał ją gdzieś i miała tylko odczarować chłopaka i spadać. No cóż, nie ma co narzekać, z pewnością atakowanie dziadygi nie było dobrym pomysłem, ale mógł być głupek jeden na tyle uprzejmy, żeby przenieść ją tam, skąd ją zabrał. Teraz znowu jest daleko od tego kogoś, kto niszczył West City. Westchnęła ciężko, po czym wzbiła się do lotu i opuściła kryjówkę. Coś czuła, że jeszcze kiedyś tu wróci, takie postacie jak Braska lubią o sobie przypominać, raczej w negatywny sposób. Po raz kolejny uświadomiła sobie, dlaczego musi stać się silniejsza. Nie poradzi sobie z zachowaniem pokoju na świecie jeśli nie będzie silniejsza od tych wszystkich napakowanych koksów. Przed nią cholernie ciężki i skomplikowany żywot.
Wróciła do przestrzeni powietrznej i skupiła się na energii terrorysty, rozwalającego West City. Jednak nie było tak daleko. Ktoś mu mocno musiał przyłożyć, zmysły podpowiadały jej, że poszukiwany tkwi w miejscu. Albo rozwalił już wszystko i nie ma co robić… Trzeba było to sprawdzić.
ZT--> West City
Wróciła do przestrzeni powietrznej i skupiła się na energii terrorysty, rozwalającego West City. Jednak nie było tak daleko. Ktoś mu mocno musiał przyłożyć, zmysły podpowiadały jej, że poszukiwany tkwi w miejscu. Albo rozwalił już wszystko i nie ma co robić… Trzeba było to sprawdzić.
ZT--> West City
Re: Wulkan
Nie Wrz 08, 2013 2:15 am
Niebo nad wizją częściowo zniszczonego West City pociemniało. Gdzieś w wyższych warstwach chmur pojawiały się fioletowo-różowe błyski. Stopniowo schodziły coraz niżej, aż w końcu ujawniło się ich źródło - błyskawice. Jedna z nich uderzyła raptem kilkanaście metrów od obecnych tutaj Ziemianina i Tsufula.
-Wiesz, muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie... Ale... -zaczął, w tym czasie na twarzy kosmity pojawił się wredny uśmieszek. - ŻRYJ TO! - krzyknął, wystrzeliwując energetyczną kulę.
Kiddo zaledwie wyciągnął przed siebie dłoń, na której sfera rozprysnęła się niczym bombka choinkowa o podłogę.
-Ty mnie za to ani trochę... - wredny uśmiech poszerzył się.
W jego dłoni zaczęłą się kumulować fioletowa energia, którą niemal natychmiast wystrzelił. A po niej następną, następną i następną... I jeszcze jedną... Atak Renzoku Energy Dan obrócił najbliższą okolicę z gruzów w perzynę. To było bardzo nieczyste zagranie, wiedział dokładnie, że Chepri się tego nie spodziewał. Mówiąc już o nim, właśnie leżał gdzieś pośród zgliszczy, jego strój był mocno zniszczony, a on sam poparzony. Tsuful go nie oszczędzał, widać, że mocno mu zależało na wygranej. Ale jemu przecież zależało bardziej, prawda? Choć obolały, to jednak wstał. W sumie, to nie oberwał tak mocno... Wręcz zbyt lekko, bo strzały nie były bardzo celne. Czyli tylko się z nim bawił. Wkurzylo go to, naprawdę. Niby to poważna sprawa, od której zależy życie wielu ludzi, jak i dalszy los Tsufuli... A on się nim bawi? To już przegięcie. Powoli wzbierała w nim złość. Ale zaraz... Przecież jeśli uważał go jedynie za zabawkę to by znaczyło, że jest dużo silniejszy, a to bardzo źle. Coś jadnak mu mówiło, że jeśli chce to wygrać, to nie może się bawić w honorową walkę i po prostu skopać mu tyłek... O ile on ma tyłek, bo choć mia postać humanoidalną, to w końcu to kosmita a z nimi nigdy nic nie wiadomo. Nie chciał jednak odkrywać wszystkich kart.
-Na co czekasz? Pokaż na co cię stać człowieczku, uwolnij swoją pełną moc! - zwrócił się do zielonookiego jego przeciwnik, lewitował ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Na twarzy cały czas miał ten swój wredny uśmiech, od którego aż mierziło Ziemianina. Istotne jednak było to co powiedział. Wynikało z tego, że znał młodego na wylot, może nawet lepiej, niż on sam, ale jak prawdopodobne to było? Tak czy inaczej, musiał aktywować swoje aury, nie są one żadną tajemnicą, jak i bez nich nie da rady.
-Dobrze... Ale sam tego chciałeś! - wokół niego pojawiła się zielono-czerwono-biała poświata, od mocy aż uniosły się drobniutkie kamienie w powietrze. Nie czekał na żaden sygnał. Po prostu rzucił się na przeciwnika jak wilk, dosłownie i w przenośni, bo zaatakował go Roga Fufu Kenem. Atak był naprawdę mocny i o dziwo, celny. Zdziwienie jednak nie trwało długo, bo niemal natychmiast przemienił się w ból. Kolano glutowatego kosmity wbiło się w brzuch Chepriego. Fakt, kosmita oberwał mocniej, ale nadal był w stanie oddać, źle, oj źle to wygląda. Człowiek odleciał na kilka metrów, zatrzymując się tuż przed jednym z budynków. Ale przeciwnik wcale na niego nie czekał, cios w splot słoneczny aż zanadto uświadomił mu z kim ma do czynienia, o przebiciu się przez budynek już nie mówiąc... Ponownie zarył w ziemię. Leżał jakby martwy, dopiero po jakichś dwóch, trzech sekundach mógł nabrać powietrza do płuc, zrobił to tak gwałtownie, że aż mu zebra zatrzeszczały. Nie wstawał przez chwilę, musiał się zastanowić co robić dalej, bo tak to może mu co najwyżej naskoczyć. Chociaż, nawet go ciekawiło, czy da rade się bronić do czasu, aż coś wymyśli. I oczywiście musiał to sprawdzić. A Kiddo akurat podleciał do niego.
-Bronić się umiesz, oddać też, ale głowę dam, że nie masz dosyć siły by mnie wykończyć.
-Głowę mówisz...? Jak sobie życzysz.
Zaczęło się od kopniaka w szyję, nie tak bardzo bolesny, ale niebezpieczny. Następnie nastąpił mu na mostk, dalej żebra, brzuch, znowu mostek... Za każdym razem szkarłatnowłosy syczał z bólu.
Dlaczego się nie bronił? Ból zawsze wywoływał w nim wściekłość, a on wiedział, że to jego jedyna opcja na wygraną. Jeśli wpadnie w szał, to ani Tsuful, ani T1 by go nie pokonał. Tylko żeby nie trafił w kark i go nie zabił, bo martwy to za dużo nie zdziała.
-Tylko na tyle cię stać? Myślałem, że jesteś mocniejszy.
Ta prowokacja zaowocowała złością na twarzy pomarańczowookiego i niebywale silnie piętą w żołądek. Człowiekowi pociemniało przed oczami, wypluł nieco krwi. Przestał reagować.
-Jak widać przeceniłem twoje możliwości - prychnął Kiddo, odchodząc.
Na jego nieszczęście, była to tylko podpucha. W nastolatku już kipiało od złości.
-Co? -zdziwił się fioltowoskóry i odwrócił natychmiast.
-Jeśli naprawdę wydawało ci się, że to wystarczy by mnie zabić to jesteś cholernie naiwny... - zaczął, podnosząc się z podłoża. Ledwo mógł oddychać i stać.
-Ty mały... -wycedził przez zęby Tsuful.
-Cicho! Posłuchaj mnie teraz... W głębokiej dupie mam co się stało z twoją rasą, może i nawet mówiłeś prawdę i Saiyanie faktycznie was niemal zniszczyli... Ale jeśli spróbujecie tknąć choćby jednego mieszkańca Ziemi... To przysięgam, że choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię, to zniszczę każdego pieprzonego Tsufula w kosmosie i litość będzie waszym największym marzeniem... -kiedy to mówił, coś dziwnego działo się z Cheprim, z jednej strony było to podobne do tych sytuacji, kiedy Ki rozchodziła się po organizmie i usprawniała go, ale tym razem zachowywała się inaczej, pulsowała, i to w kilku różnych częstotliwościach przeplatającymi się ze sobą. Tworzyła coś na kształt dźwięków, a ona w coś, jakby słowa? Te, same w sobie służą przecież do komunikacji i nie mogą pozostawać niewypowiedziane. Tak było i tym razem. Wyrwały się one z piersi chłopaka w długim, niezrozumiałym i na pewno nie ludzkim krzyku, brzmiącym niczym głos tysiąca żądnych zemsty istot. Ponownie wybuchła aura, najpierw miała barwę niebieska, która była dla niej właściwa, ale kiedy dołączyły do niej następne, stała się cała biała, niekiedy tylko dało się zaobserwować cienkie srebrne włókna energii. Teraz już nie tylko szybkość, wytrzymałość i energia były "podrasowane", ale także i siła, czuł to wyraźnie. Taka ilość Ki nie mogła nie wpłynąć na otoczenie, wyzwoliła ona podmuch powietrza, jak przy kiaiho ale zdecydowanie silniejszy. Całe szkło w promieniu kilkunastu metrów rozbiło się na drobne kawałki. Beton popękał, a jego mniejsze kawałki uniosły się w powietrze. Czysty surrealizm. Ale dla kosmity mógł to być jedynie horror.
-IDŹ DO DIABŁA! - tym razem nadludzki głos uformował się w bardzo zrozumiały przekaz. Chepri wystrzelił i wbił się pięścią w brzuch Kiddo z takim impetem, że ten ani nie zorientował się, że jest atakowany, ani jakim cudem przebył pięćset metrów przez beton, stal i szkło. Ból w całym ciele naprowadzał go jednak na trop. Nie dane mu było dojść do tego co się stało, nie zdążył. Coś, czy raczej ktoś złapał go za narośl na głowie. Później poczuł jak siła odśrodkowa wywołuje w nim nudności. Niestety, to co miał na czaszce słabo się nadawało do trzymania i wyślizgnął się Ziemianinowi z rąk. Ale jego lot nie trwał długo. Cztery pięści zmieniły jego trajektorię lotu na kurs kolizyjny z asfaltem, na którym się rozpaćkał. Ale on jeszcze żył, nawet wrócił do normalnej postaci... A przynajmniej przez następne półtorej minuty, gdyż istne gradobicie wściekłych ciosów po prostu musiało go zabić. Na koniec jeszcze szczątki Kiddo spalił Ki blastem.
-...Tylko jak ja się stąd wydostanę?
***
Zielonooki nie był świadomy tego co działo się poza jego ciałem, a konkretniej umyslem, podobnie jak faktu, że cała walka nie trwala nawet sekundy. Przytomność odzyskał dosyć nagle, równie nagle coś posłało go na kolana i wywołało odruch wymiotny, zbyt silny by go powstrzymać. Martwy Tsuful opuścił ciało człowieka. On sam, choć jeszcze tego nie zauważył, spowity był tą samą białą poświatą co wtedy.
OOC:
Koniec treningu
Próba wbicia Aury Siły
- Soundtrack 1:
-Wiesz, muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie... Ale... -zaczął, w tym czasie na twarzy kosmity pojawił się wredny uśmieszek. - ŻRYJ TO! - krzyknął, wystrzeliwując energetyczną kulę.
Kiddo zaledwie wyciągnął przed siebie dłoń, na której sfera rozprysnęła się niczym bombka choinkowa o podłogę.
-Ty mnie za to ani trochę... - wredny uśmiech poszerzył się.
W jego dłoni zaczęłą się kumulować fioletowa energia, którą niemal natychmiast wystrzelił. A po niej następną, następną i następną... I jeszcze jedną... Atak Renzoku Energy Dan obrócił najbliższą okolicę z gruzów w perzynę. To było bardzo nieczyste zagranie, wiedział dokładnie, że Chepri się tego nie spodziewał. Mówiąc już o nim, właśnie leżał gdzieś pośród zgliszczy, jego strój był mocno zniszczony, a on sam poparzony. Tsuful go nie oszczędzał, widać, że mocno mu zależało na wygranej. Ale jemu przecież zależało bardziej, prawda? Choć obolały, to jednak wstał. W sumie, to nie oberwał tak mocno... Wręcz zbyt lekko, bo strzały nie były bardzo celne. Czyli tylko się z nim bawił. Wkurzylo go to, naprawdę. Niby to poważna sprawa, od której zależy życie wielu ludzi, jak i dalszy los Tsufuli... A on się nim bawi? To już przegięcie. Powoli wzbierała w nim złość. Ale zaraz... Przecież jeśli uważał go jedynie za zabawkę to by znaczyło, że jest dużo silniejszy, a to bardzo źle. Coś jadnak mu mówiło, że jeśli chce to wygrać, to nie może się bawić w honorową walkę i po prostu skopać mu tyłek... O ile on ma tyłek, bo choć mia postać humanoidalną, to w końcu to kosmita a z nimi nigdy nic nie wiadomo. Nie chciał jednak odkrywać wszystkich kart.
-Na co czekasz? Pokaż na co cię stać człowieczku, uwolnij swoją pełną moc! - zwrócił się do zielonookiego jego przeciwnik, lewitował ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Na twarzy cały czas miał ten swój wredny uśmiech, od którego aż mierziło Ziemianina. Istotne jednak było to co powiedział. Wynikało z tego, że znał młodego na wylot, może nawet lepiej, niż on sam, ale jak prawdopodobne to było? Tak czy inaczej, musiał aktywować swoje aury, nie są one żadną tajemnicą, jak i bez nich nie da rady.
-Dobrze... Ale sam tego chciałeś! - wokół niego pojawiła się zielono-czerwono-biała poświata, od mocy aż uniosły się drobniutkie kamienie w powietrze. Nie czekał na żaden sygnał. Po prostu rzucił się na przeciwnika jak wilk, dosłownie i w przenośni, bo zaatakował go Roga Fufu Kenem. Atak był naprawdę mocny i o dziwo, celny. Zdziwienie jednak nie trwało długo, bo niemal natychmiast przemienił się w ból. Kolano glutowatego kosmity wbiło się w brzuch Chepriego. Fakt, kosmita oberwał mocniej, ale nadal był w stanie oddać, źle, oj źle to wygląda. Człowiek odleciał na kilka metrów, zatrzymując się tuż przed jednym z budynków. Ale przeciwnik wcale na niego nie czekał, cios w splot słoneczny aż zanadto uświadomił mu z kim ma do czynienia, o przebiciu się przez budynek już nie mówiąc... Ponownie zarył w ziemię. Leżał jakby martwy, dopiero po jakichś dwóch, trzech sekundach mógł nabrać powietrza do płuc, zrobił to tak gwałtownie, że aż mu zebra zatrzeszczały. Nie wstawał przez chwilę, musiał się zastanowić co robić dalej, bo tak to może mu co najwyżej naskoczyć. Chociaż, nawet go ciekawiło, czy da rade się bronić do czasu, aż coś wymyśli. I oczywiście musiał to sprawdzić. A Kiddo akurat podleciał do niego.
-Bronić się umiesz, oddać też, ale głowę dam, że nie masz dosyć siły by mnie wykończyć.
-Głowę mówisz...? Jak sobie życzysz.
Zaczęło się od kopniaka w szyję, nie tak bardzo bolesny, ale niebezpieczny. Następnie nastąpił mu na mostk, dalej żebra, brzuch, znowu mostek... Za każdym razem szkarłatnowłosy syczał z bólu.
Dlaczego się nie bronił? Ból zawsze wywoływał w nim wściekłość, a on wiedział, że to jego jedyna opcja na wygraną. Jeśli wpadnie w szał, to ani Tsuful, ani T1 by go nie pokonał. Tylko żeby nie trafił w kark i go nie zabił, bo martwy to za dużo nie zdziała.
-Tylko na tyle cię stać? Myślałem, że jesteś mocniejszy.
Ta prowokacja zaowocowała złością na twarzy pomarańczowookiego i niebywale silnie piętą w żołądek. Człowiekowi pociemniało przed oczami, wypluł nieco krwi. Przestał reagować.
-Jak widać przeceniłem twoje możliwości - prychnął Kiddo, odchodząc.
Na jego nieszczęście, była to tylko podpucha. W nastolatku już kipiało od złości.
- Soundtrack 2:
-Co? -zdziwił się fioltowoskóry i odwrócił natychmiast.
-Jeśli naprawdę wydawało ci się, że to wystarczy by mnie zabić to jesteś cholernie naiwny... - zaczął, podnosząc się z podłoża. Ledwo mógł oddychać i stać.
-Ty mały... -wycedził przez zęby Tsuful.
-Cicho! Posłuchaj mnie teraz... W głębokiej dupie mam co się stało z twoją rasą, może i nawet mówiłeś prawdę i Saiyanie faktycznie was niemal zniszczyli... Ale jeśli spróbujecie tknąć choćby jednego mieszkańca Ziemi... To przysięgam, że choćby to miała być ostatnia rzecz jaką zrobię, to zniszczę każdego pieprzonego Tsufula w kosmosie i litość będzie waszym największym marzeniem... -kiedy to mówił, coś dziwnego działo się z Cheprim, z jednej strony było to podobne do tych sytuacji, kiedy Ki rozchodziła się po organizmie i usprawniała go, ale tym razem zachowywała się inaczej, pulsowała, i to w kilku różnych częstotliwościach przeplatającymi się ze sobą. Tworzyła coś na kształt dźwięków, a ona w coś, jakby słowa? Te, same w sobie służą przecież do komunikacji i nie mogą pozostawać niewypowiedziane. Tak było i tym razem. Wyrwały się one z piersi chłopaka w długim, niezrozumiałym i na pewno nie ludzkim krzyku, brzmiącym niczym głos tysiąca żądnych zemsty istot. Ponownie wybuchła aura, najpierw miała barwę niebieska, która była dla niej właściwa, ale kiedy dołączyły do niej następne, stała się cała biała, niekiedy tylko dało się zaobserwować cienkie srebrne włókna energii. Teraz już nie tylko szybkość, wytrzymałość i energia były "podrasowane", ale także i siła, czuł to wyraźnie. Taka ilość Ki nie mogła nie wpłynąć na otoczenie, wyzwoliła ona podmuch powietrza, jak przy kiaiho ale zdecydowanie silniejszy. Całe szkło w promieniu kilkunastu metrów rozbiło się na drobne kawałki. Beton popękał, a jego mniejsze kawałki uniosły się w powietrze. Czysty surrealizm. Ale dla kosmity mógł to być jedynie horror.
-IDŹ DO DIABŁA! - tym razem nadludzki głos uformował się w bardzo zrozumiały przekaz. Chepri wystrzelił i wbił się pięścią w brzuch Kiddo z takim impetem, że ten ani nie zorientował się, że jest atakowany, ani jakim cudem przebył pięćset metrów przez beton, stal i szkło. Ból w całym ciele naprowadzał go jednak na trop. Nie dane mu było dojść do tego co się stało, nie zdążył. Coś, czy raczej ktoś złapał go za narośl na głowie. Później poczuł jak siła odśrodkowa wywołuje w nim nudności. Niestety, to co miał na czaszce słabo się nadawało do trzymania i wyślizgnął się Ziemianinowi z rąk. Ale jego lot nie trwał długo. Cztery pięści zmieniły jego trajektorię lotu na kurs kolizyjny z asfaltem, na którym się rozpaćkał. Ale on jeszcze żył, nawet wrócił do normalnej postaci... A przynajmniej przez następne półtorej minuty, gdyż istne gradobicie wściekłych ciosów po prostu musiało go zabić. Na koniec jeszcze szczątki Kiddo spalił Ki blastem.
-...Tylko jak ja się stąd wydostanę?
***
Zielonooki nie był świadomy tego co działo się poza jego ciałem, a konkretniej umyslem, podobnie jak faktu, że cała walka nie trwala nawet sekundy. Przytomność odzyskał dosyć nagle, równie nagle coś posłało go na kolana i wywołało odruch wymiotny, zbyt silny by go powstrzymać. Martwy Tsuful opuścił ciało człowieka. On sam, choć jeszcze tego nie zauważył, spowity był tą samą białą poświatą co wtedy.
OOC:
Koniec treningu
Próba wbicia Aury Siły
Re: Wulkan
Wto Wrz 17, 2013 6:32 pm
Przed Cheprim przez cały ten czas siedział Braska z bardzo niewyraźną i nieprzyjemną miną. Gdy się ocknął wstał, chwytając w ręce masywny miecz i wykierował czubek w jego stronę. Prosto przed lico by widział kto do niego przemawia - Zawiodłem się na tobie. Wyraźnie dałem rozkaz byś pilnował tamtej dziewczyny, a TY JĄ PUŚCIŁEŚ. Do czorta! Byłeś silniejszy od niej, Chepri! Jej beznadziejny płacz tak zadziałał na ciebie? Jesteś do kitu. - warknął surowo po czym jednym prostym kopem posłał ziemianina na przeciwległą ścianę tak by uderzył o nią plecami. Podszedł ponownie ciągnąc miecz po ziemi. Złapał go za włosy i podciągnął lekko do góry jak worek kartofli - Mam chęć wyrządzić ci krzywdę, dać taką karę, byś zapamiętał ją sobie do końca życia. Ale wiesz co? Dam ci szansę zabłysnąć. Masz wytępić te istoty zwane tsufulami, kręcą się w większych miastach. A teraz precz... - zmarszczył brwi po czym puścił chłopaka pozwalając mu upaść na ziemię. Wolnym i nieco chwiejnym krokiem odszedł by udać się na spoczynek.
OOC
Masz do wyboru dwa miasta, South lub Central City.
Re: Wulkan
Pią Wrz 20, 2013 1:36 pm
Słowa mistrza mocno uderzyły chłopaka, nie chciał go zawieść, ale przecież... Postąpił słusznie, prawda? Powstrzymywanie zakochanych nie jest dobre. Z drugiej jednak strony, zbyt łatwo dał się omotać, kilka łez i zrobił się miękki jak rozgotowany makaron. Wojownik nie może się tak zachowywać, to niedopuszczalne. Chcąc, nie chcąc, musiał się zmienić. Trochę to potrwa, ale nie ma innego wyboru. Teraz jednak musi się skupić na powierzonym mu zadaniu. Nie odezwał się do mistrza ani słowem, nie chciał go bardziej denerwować, a wiedział, że to by właśnie zrobił. Skinął jedynie delikatnie głową i poszedł sobie. Nawet ze swoją nową mocą jest niczym w porównaniu z Braską i jeszcze długo mu zajmie zanim to się zmieni. Oznaczało to tylko jedno, dużo cięższe treningi. Właśnie, przecież zyskał nową moc. Będąc już na zewnątrz jeszcze raz odpalił wszystkie aury. Najpierw zabłysnęła niebiesko-zielono-czerwona poświata, która już po ułamku sekundy przybrała postać tamtej białej ze srebrnymi "nitkami" z Ki. Wyglądało to efektownie, ale co z efektywnością? Walcząc, jak zgadywał wewnątrz swojego umysłu, z Kiddo, odniósł już wrażenie, że stał się dzięki temu dużo silniejszy, ale teraz już był w rzeczywistości, jak więc to wyglądało? Miał niestety tego pecha, że jedynym sposobem na sprawdzenie tego byłaby walka, a na to nie ma czasu, choć dużo by dał, żeby odbyć sparing podobny do tego jaki miał z Redem... A skoro już o nim mowa.... Chepri szybko namierzył demona, ku swojemu zaskoczeniu zauważył, że jego energia się zmieniła. Nie dość, że nie dało się w niej wyczuć zła, jakie przyniósł ze sobą Tsuful, to jeszcze biła nadzwyczajnym dobrem. Czyżby dobra strona czerwonookiego odzyskała nad nim panowanie? Kto wie, w końcu i to jest możliwe. Co równie ciekawe, w pobliżu znajdowało się kilka innych Ki. Większość nie należały do wysokich, to najprawdopodobniej zwykli ludzie, dwie jednak, wyraźnie się wyróżniały. Silniejsza z nich wydała się szkarłatnowłosemu znajoma, ale nie mógł przypisać jej twarzy, ani głosu, czy czegokolwiek. Nie chciał tego tak zostawić i w sumie nie mógł. Wtedy przyszło mu do głowy, że to mogłaby być ta różowoskóra dziewczyna. Czuć było od niej wielkie dobro, czy to może ona "zresocjalizowała" czarnowłosego? Teraz się tego nie dowie, bo wyczuł coś niepokojącego. Gdzieś tam, chyba w okolicach Central City narastała negatywna moc, i to jaka, tsufuliczna. Czyli człowiek miał już pierwszy cel swojej misji - uratowanie swoich pobratymców od tego kosmicznego gluta. Wkurzała go ta sprawa z Redem, ale miał związane ręce. Póki co nie wykazywał złego nastawienia, a nawet gdyby to za dużo by mu nie zrobił. Ehh... Wzniósł się w powietrze i wystrzeliwszy niczym pocisk zniknął gdzieś na horyzoncie.
OOC:
ZT - > Central City
OOC:
ZT - > Central City
Re: Wulkan
Pon Lis 25, 2013 4:34 pm
***???***
Znajdowałem się... Nie wiem gdzie. Nie wiedziałem jak się tam znalazłem, ani ile czasu tu przebywałem... Ostatnie co pamiętam... Walka z zainfekowanymi, później mrok. Podejrzewam, że ktoś mnie znokautował i zaciągnął tutaj, ale dowodów na to nie mam.
Oczy miałem zamknięte. Nie było sensu je otwierać, zobaczyłbym tylko ciemność. Wszechobecną i tak głęboką, że oczy nie były w stanie przywyknąć. Tak potężną, że zdawała się przenikać przez ciało i kości, a w sercu zasiewać rozpacz i ból. Nie miałem możliwości wytworzenia światła. Nie mogłem używać mojej energii. A nawet gdyby, to od dawna nie jadłem i nie miałem sił.
Klęczałem na twardej płycie, chyba z betonu, zakuty w dyby...
Gdzieś w oddali słyszałem spadające krople, a może to działo się tuż obok mnie? Nie miałem pojęcia. Akustyka tego miejsca zadziwiała, jakby samo zmieniało swoje wymiary. Raz bicie mojego serca dudniło niczym Carski Kołakow, innym razem zapominałem, że w ogóle bije. Student architektury by pewnie z wielką chęcią przestudiował dogłębnie to miejsce. A może ja po prostu wariowałem? Ta samotność, ta ciemność i to przeklęte kapanie odbierały mi zdrowe zmysły? Ludzie w takich miejscach mogą oszaleć, to się zdarza. A oni zazwyczaj są w miejscach bardziej przyjemnych. Dlaczego przeklinałem to kapanie? Słyszeliście kiedyś o wodnej torturze? Tej, gdzie krople wody spadają na czoło? To coś o wiele gorszego, bo po jakimś czasie zaczynasz czuć uderzenia wody, chociaż wcale jej nie ma. Mówisz sobie to, ale z czasem tracisz pewność co jest prawdą, a co fikcją...
Proces ma trzy fazy. Pierwsza to wielka nadzieja. Na to, że ktoś nas znajdzie i zabierze stąd, albo sami znajdziemy na to sposób. Ale nikt nie przychodzi i nikt nie odchodzi stąd. Zaczynasz wątpić. Najtrudniej jest zacząć, później już ulatuje niczym powietrze z przebitego balonu, aż nie pozostanie nic. Wtedy pojawia się strach i rozpacz. Strach przed tą ciemnością. Faza druga. W końcu serce i umysł się uspokajają i zaczynają na powrót działać poprawnie, choć nie tak samo jak wcześniej.
Po pewnym czasie zaczynasz się zastanawiać, czy czasami nie umarłeś. Niby wszystko by się zgadzało. Nie ma tu w sumie nic. Idealny koniec dla kogoś kto nie wierzył w żadnych bogów. Ale stwierdzasz w końcu, że to jest zbyt realne by być końcem. Nadal czułem, więc nie mogłem być martwy. To jednak wcale nie pocieszało, śmierć wyglądała na dużo lepszą opcję, niż spędzenie tutaj reszty życia.
Zastanawiałem się, czy stąd jest w ogóle jakieś wyjście. Doszedłem do wniosku, że musi, w końcu jakoś się tu dostałem. Są za to odpowiedzialni jacyś ludzie, ktoś w końcu zakuł mnie w te dyby. Ten ktoś za to zapłaci... Tylko jak? Nawet gdybym miał siły, to nie wiedziałem jak się wyrwać. Ani po co... Spójrzmy prawdzie w oczy. Dlaczego miałem to robić? Byłem tylko jednym małym wojownikiem pośród wielu silniejszych. Gdybym jeszcze walczył za jakąś sprawę lub osobę... Ale tego nie robiłem. Nie miałem za co i za kogo. Pierwszym powodem do walki, jaki miałem, to zemsta na Ichiro, ale ten gdzieś zniknął, a mnie przeszło. Choć w istocie, podziałało. Urosłem w siłę i znalazłem bardzo dobrego nauczyciela. Wkrótce po tym poznałem Reda. Po naszej walce przysiągłem, że pomogę mu... Ale to też spaliło na panewce. Ktoś zrobił to za mnie. Pewnie by mnie to wkurzyło, gdyby nie fakt, że ta sama osoba pomogła i mnie. Pokonanie Kiddo pewnie nie byłoby możliwe bez jej ingerencji.
Tak dochodzimy do trzeciego powodu. Pomoc zainfekowanym przez Tsufule. Cóż... Cel szczytny, ale widzimy gdzie mnie to zaprowadziło.
I co miałem zrobić, hmm?
Zero powodów do nadziei, zero powodów do walki...
Coś usłyszałem. W pierwszej chwili pomyślałem, że to słuch mi szwankuje i, że to tylko mój oddech, albo bicie serca. Ale dźwięk się powtórzył, tym razem brzmiał wyraźniej, to nie mogło być ani jedno ani drugie. Wtedy stwierdziłem, że to musi być wytwór mojego chorego już umysłu, więc straciłem zainteresowanie nim.
W miarę biegu czasu, dźwięk pojawiał się i nabierał na wyrazistości. W końcu stał się słowem. Chepri.
Z czystego rozpaczliwego rozbawienia, jakie może mieć tylko szaleniec, zapytałem:
-Co?
-Powstań.
-Co...?
Tylko tyle zdążyłem powiedzieć, zanim to się stało. Moje ciało napięło się jak struna. Mięśnie zabolały od nie używania. Poczułem jak energia, której jeszcze sekundę temu nie było, starała się wydostać z mojego ciała. Ulatniała się przez moją skórę, najpierw powoli, a później bardzo gwałtownie. Dyby rozpadły się pod naporem tej siły, jak dom podczas huraganu. Bolało to niemiłosiernie, ale w porównaniu do tego co przechodziłem tutaj, to całkiem miła odmiana.
Stałem prosto. Przed sobą widziałem parę błyszczących złotych ślepi o pionowych źrenicach. Reszta postaci była niedostrzegalna.
-Patrz - usłyszałem, i tak nagle jak padła komenda, tak też zacząłem widzieć w tej ciemności.
Rozejrzałem się. Zatkało mnie, kiedy zobaczyłem gdzie się znajdowałem. Olbrzymie kamienne pomieszczenie z szeregiem kolumn, a ja na jego środku. Wszystko spowijał pomarańczowy blask, jakbym patrzył przez dziwny rodzaj noktowizora.
Nie rozumiałem co się działo, ale wiedziałem jedno, to nie wytwór mojej wyobraźni, to się działo naprawdę. Nie wiem skąd, ale to wiedziałem.
Usłyszałem ciche kroki. Zbliżało się tutaj pięć osób. Czyżby to oni mnie tutaj uwięzili? Możliwe.
Zdziwiłem się, gdy ich zobaczyłem. Wewnątrz przezroczystych ciał płynęły strumienie światła w różnych kolorach: niebieskim, żółtym, czerwonym.
Chwilę zajęło mi zrozumienie tego co widzę. To była Ki. Widziałem Ki wewnątrz tych osób. Dziwny widok, ale bardzo ciekawy.
-Walcz - padła kolejna komenda.
Ruszyłem do ataku. Pierwszego z przeciwników uderzyłem z olbrzymią szybkością w brzuch. Jego energia zbladła i zwolniła przepływ w ciele. Stracił przytomność.
Następny padł od kopniaka w głowę. Trzeci wystrzelił we mnie Ki blast, czemu z zaintrygowaniem się przyglądałem. Energia w nim spiętrzyła się, zawrzała i wystrzeliła z dłoni.
Przyjąłem pocisk na otwartą dłoń, po czym sam wystrzeliłem jeden.
Trzeci padł jak długi.
Czwarty odważył się na atak. Chciał uderzyć pięścią, ale zablokowałem przedramieniem i płynnym ruchem odepchnąłem go na najbliższą kolumnę.
Piąty przybrał pozycję do walki. Skupiłem się i wytworzyłem aurę. Ta miała w sobie tyle mocy, że kamienna posadzka pękała z każdym moim ruchem. Mój gniewny wzrok wywołał w przeciwniku taki strach, że ten po prostu uciekł.
Zdezaktywowałem aurę i podszedłem do świecących oczu.
-To znów ty... Czego ode mnie chcesz? -zapytałem.
-Tego co właśnie zrobiłeś - padła odpowiedź po dobrej chwili.
-Mam walczyć? Tego chcesz?
-Walczyć, rosnąć w siłę i zwyciężać.
-Dlaczego?
Nie otrzymałem odpowiedzi. Uznałem, że teraz się nie dowiem tego.
-Zniszcz strop.
Podniosłem rękę i wystrzeliłem serię Ki blastów, które zamieniły sklepienie w gruz. Do środka wpadło światło. Miałem wrażenie, jakby oczy miały mi zaraz wypłynąć z oczodołów. Dopiero po bardzo bolesnej minucie mogłem otworzyć oczy.
Nie widziałem już Ki. Zauważyłem za to, że mój strój jest już doszczętnie zniszczony i dalsze jego używanie byłoby niewskazane, chociażby przez zasady dobrego smaku. Zobaczyłem też sporo nowych blizn, których nie pamiętałem. Jedną paskudna czułem na plecach, długa gruba krecha od lewej łopatki po prawe biodro. Takie ślady pozostawia bicz... Ale ja nie pamiętam, żebym był biczowany.
Złotooka postać stała dalej, skrywając się w mroku.
-Odejdź, to miejsce nie jest przeznaczone dla ludzi.
-Wow, to najdłuższe zdanie, jakie do mnie powiedziałeś - rzekłem trochę sarkastycznie.
Uniosłem się w powietrze i odleciałem.
Nie mogłem się doczekać powrotu do siebie, do wulkanu. Jedna sprawa nie dawała mi jednak spokoju. Dlaczego? Z jakiego powodu znalazłem się w tamtym miejscu? W jakim celu?
Może lepiej będzie, jeśli o tym zapomnę... Teraz tak czuje, ze stamtąd dobiega straszna energia. Nie wiem co jest jej źródłem i nie mam najmniejszej ochoty wiedzieć. Cokolwiek to jest... Jest to złe i bardzo stare. Niech tam pozostanie.
"Walczyć, rosnąc w siłę i zwyciężać"... Czy taki powinienem mieć cel? Na to wyglądało.
***Wulkan***
Leciałem jakieś dwie godziny, choć wiedziałem dobrze, że w rzeczywistości zajęło by mi to mniej. Wokół mojego jeszcze niedawnego więzienia roztaczała się dziwna bariera, która zakłócała odczuwanie czasu i trochę też przestrzeni. Swoisty trójkąt bermudzki Różnica była tylko taka, że to działało tylko w jedną stronę. Trudno było się dostać, ale wydostać całkiem łatwo. Tak więc nazywanie tego więzieniem byłoby błędem... Czym to więc jest? Schronieniem?
Wylądowałem na pokrytej popiołem ziemi. Wziąłem głęboki wdech siarczystego powietrza.
-"Dom..."
Zszedłem po schodach i otwarłem drzwi do pomieszczenia, w którym przyszło mi mieszkać. Padłem jak długi. Byłem wyczerpany...
Znajdowałem się... Nie wiem gdzie. Nie wiedziałem jak się tam znalazłem, ani ile czasu tu przebywałem... Ostatnie co pamiętam... Walka z zainfekowanymi, później mrok. Podejrzewam, że ktoś mnie znokautował i zaciągnął tutaj, ale dowodów na to nie mam.
Oczy miałem zamknięte. Nie było sensu je otwierać, zobaczyłbym tylko ciemność. Wszechobecną i tak głęboką, że oczy nie były w stanie przywyknąć. Tak potężną, że zdawała się przenikać przez ciało i kości, a w sercu zasiewać rozpacz i ból. Nie miałem możliwości wytworzenia światła. Nie mogłem używać mojej energii. A nawet gdyby, to od dawna nie jadłem i nie miałem sił.
Klęczałem na twardej płycie, chyba z betonu, zakuty w dyby...
Gdzieś w oddali słyszałem spadające krople, a może to działo się tuż obok mnie? Nie miałem pojęcia. Akustyka tego miejsca zadziwiała, jakby samo zmieniało swoje wymiary. Raz bicie mojego serca dudniło niczym Carski Kołakow, innym razem zapominałem, że w ogóle bije. Student architektury by pewnie z wielką chęcią przestudiował dogłębnie to miejsce. A może ja po prostu wariowałem? Ta samotność, ta ciemność i to przeklęte kapanie odbierały mi zdrowe zmysły? Ludzie w takich miejscach mogą oszaleć, to się zdarza. A oni zazwyczaj są w miejscach bardziej przyjemnych. Dlaczego przeklinałem to kapanie? Słyszeliście kiedyś o wodnej torturze? Tej, gdzie krople wody spadają na czoło? To coś o wiele gorszego, bo po jakimś czasie zaczynasz czuć uderzenia wody, chociaż wcale jej nie ma. Mówisz sobie to, ale z czasem tracisz pewność co jest prawdą, a co fikcją...
Proces ma trzy fazy. Pierwsza to wielka nadzieja. Na to, że ktoś nas znajdzie i zabierze stąd, albo sami znajdziemy na to sposób. Ale nikt nie przychodzi i nikt nie odchodzi stąd. Zaczynasz wątpić. Najtrudniej jest zacząć, później już ulatuje niczym powietrze z przebitego balonu, aż nie pozostanie nic. Wtedy pojawia się strach i rozpacz. Strach przed tą ciemnością. Faza druga. W końcu serce i umysł się uspokajają i zaczynają na powrót działać poprawnie, choć nie tak samo jak wcześniej.
Po pewnym czasie zaczynasz się zastanawiać, czy czasami nie umarłeś. Niby wszystko by się zgadzało. Nie ma tu w sumie nic. Idealny koniec dla kogoś kto nie wierzył w żadnych bogów. Ale stwierdzasz w końcu, że to jest zbyt realne by być końcem. Nadal czułem, więc nie mogłem być martwy. To jednak wcale nie pocieszało, śmierć wyglądała na dużo lepszą opcję, niż spędzenie tutaj reszty życia.
Zastanawiałem się, czy stąd jest w ogóle jakieś wyjście. Doszedłem do wniosku, że musi, w końcu jakoś się tu dostałem. Są za to odpowiedzialni jacyś ludzie, ktoś w końcu zakuł mnie w te dyby. Ten ktoś za to zapłaci... Tylko jak? Nawet gdybym miał siły, to nie wiedziałem jak się wyrwać. Ani po co... Spójrzmy prawdzie w oczy. Dlaczego miałem to robić? Byłem tylko jednym małym wojownikiem pośród wielu silniejszych. Gdybym jeszcze walczył za jakąś sprawę lub osobę... Ale tego nie robiłem. Nie miałem za co i za kogo. Pierwszym powodem do walki, jaki miałem, to zemsta na Ichiro, ale ten gdzieś zniknął, a mnie przeszło. Choć w istocie, podziałało. Urosłem w siłę i znalazłem bardzo dobrego nauczyciela. Wkrótce po tym poznałem Reda. Po naszej walce przysiągłem, że pomogę mu... Ale to też spaliło na panewce. Ktoś zrobił to za mnie. Pewnie by mnie to wkurzyło, gdyby nie fakt, że ta sama osoba pomogła i mnie. Pokonanie Kiddo pewnie nie byłoby możliwe bez jej ingerencji.
Tak dochodzimy do trzeciego powodu. Pomoc zainfekowanym przez Tsufule. Cóż... Cel szczytny, ale widzimy gdzie mnie to zaprowadziło.
I co miałem zrobić, hmm?
Zero powodów do nadziei, zero powodów do walki...
Coś usłyszałem. W pierwszej chwili pomyślałem, że to słuch mi szwankuje i, że to tylko mój oddech, albo bicie serca. Ale dźwięk się powtórzył, tym razem brzmiał wyraźniej, to nie mogło być ani jedno ani drugie. Wtedy stwierdziłem, że to musi być wytwór mojego chorego już umysłu, więc straciłem zainteresowanie nim.
W miarę biegu czasu, dźwięk pojawiał się i nabierał na wyrazistości. W końcu stał się słowem. Chepri.
Z czystego rozpaczliwego rozbawienia, jakie może mieć tylko szaleniec, zapytałem:
-Co?
-Powstań.
-Co...?
Tylko tyle zdążyłem powiedzieć, zanim to się stało. Moje ciało napięło się jak struna. Mięśnie zabolały od nie używania. Poczułem jak energia, której jeszcze sekundę temu nie było, starała się wydostać z mojego ciała. Ulatniała się przez moją skórę, najpierw powoli, a później bardzo gwałtownie. Dyby rozpadły się pod naporem tej siły, jak dom podczas huraganu. Bolało to niemiłosiernie, ale w porównaniu do tego co przechodziłem tutaj, to całkiem miła odmiana.
Stałem prosto. Przed sobą widziałem parę błyszczących złotych ślepi o pionowych źrenicach. Reszta postaci była niedostrzegalna.
-Patrz - usłyszałem, i tak nagle jak padła komenda, tak też zacząłem widzieć w tej ciemności.
Rozejrzałem się. Zatkało mnie, kiedy zobaczyłem gdzie się znajdowałem. Olbrzymie kamienne pomieszczenie z szeregiem kolumn, a ja na jego środku. Wszystko spowijał pomarańczowy blask, jakbym patrzył przez dziwny rodzaj noktowizora.
Nie rozumiałem co się działo, ale wiedziałem jedno, to nie wytwór mojej wyobraźni, to się działo naprawdę. Nie wiem skąd, ale to wiedziałem.
Usłyszałem ciche kroki. Zbliżało się tutaj pięć osób. Czyżby to oni mnie tutaj uwięzili? Możliwe.
Zdziwiłem się, gdy ich zobaczyłem. Wewnątrz przezroczystych ciał płynęły strumienie światła w różnych kolorach: niebieskim, żółtym, czerwonym.
Chwilę zajęło mi zrozumienie tego co widzę. To była Ki. Widziałem Ki wewnątrz tych osób. Dziwny widok, ale bardzo ciekawy.
-Walcz - padła kolejna komenda.
Ruszyłem do ataku. Pierwszego z przeciwników uderzyłem z olbrzymią szybkością w brzuch. Jego energia zbladła i zwolniła przepływ w ciele. Stracił przytomność.
Następny padł od kopniaka w głowę. Trzeci wystrzelił we mnie Ki blast, czemu z zaintrygowaniem się przyglądałem. Energia w nim spiętrzyła się, zawrzała i wystrzeliła z dłoni.
Przyjąłem pocisk na otwartą dłoń, po czym sam wystrzeliłem jeden.
Trzeci padł jak długi.
Czwarty odważył się na atak. Chciał uderzyć pięścią, ale zablokowałem przedramieniem i płynnym ruchem odepchnąłem go na najbliższą kolumnę.
Piąty przybrał pozycję do walki. Skupiłem się i wytworzyłem aurę. Ta miała w sobie tyle mocy, że kamienna posadzka pękała z każdym moim ruchem. Mój gniewny wzrok wywołał w przeciwniku taki strach, że ten po prostu uciekł.
Zdezaktywowałem aurę i podszedłem do świecących oczu.
-To znów ty... Czego ode mnie chcesz? -zapytałem.
-Tego co właśnie zrobiłeś - padła odpowiedź po dobrej chwili.
-Mam walczyć? Tego chcesz?
-Walczyć, rosnąć w siłę i zwyciężać.
-Dlaczego?
Nie otrzymałem odpowiedzi. Uznałem, że teraz się nie dowiem tego.
-Zniszcz strop.
Podniosłem rękę i wystrzeliłem serię Ki blastów, które zamieniły sklepienie w gruz. Do środka wpadło światło. Miałem wrażenie, jakby oczy miały mi zaraz wypłynąć z oczodołów. Dopiero po bardzo bolesnej minucie mogłem otworzyć oczy.
Nie widziałem już Ki. Zauważyłem za to, że mój strój jest już doszczętnie zniszczony i dalsze jego używanie byłoby niewskazane, chociażby przez zasady dobrego smaku. Zobaczyłem też sporo nowych blizn, których nie pamiętałem. Jedną paskudna czułem na plecach, długa gruba krecha od lewej łopatki po prawe biodro. Takie ślady pozostawia bicz... Ale ja nie pamiętam, żebym był biczowany.
Złotooka postać stała dalej, skrywając się w mroku.
-Odejdź, to miejsce nie jest przeznaczone dla ludzi.
-Wow, to najdłuższe zdanie, jakie do mnie powiedziałeś - rzekłem trochę sarkastycznie.
Uniosłem się w powietrze i odleciałem.
Nie mogłem się doczekać powrotu do siebie, do wulkanu. Jedna sprawa nie dawała mi jednak spokoju. Dlaczego? Z jakiego powodu znalazłem się w tamtym miejscu? W jakim celu?
Może lepiej będzie, jeśli o tym zapomnę... Teraz tak czuje, ze stamtąd dobiega straszna energia. Nie wiem co jest jej źródłem i nie mam najmniejszej ochoty wiedzieć. Cokolwiek to jest... Jest to złe i bardzo stare. Niech tam pozostanie.
"Walczyć, rosnąc w siłę i zwyciężać"... Czy taki powinienem mieć cel? Na to wyglądało.
***Wulkan***
Leciałem jakieś dwie godziny, choć wiedziałem dobrze, że w rzeczywistości zajęło by mi to mniej. Wokół mojego jeszcze niedawnego więzienia roztaczała się dziwna bariera, która zakłócała odczuwanie czasu i trochę też przestrzeni. Swoisty trójkąt bermudzki Różnica była tylko taka, że to działało tylko w jedną stronę. Trudno było się dostać, ale wydostać całkiem łatwo. Tak więc nazywanie tego więzieniem byłoby błędem... Czym to więc jest? Schronieniem?
Wylądowałem na pokrytej popiołem ziemi. Wziąłem głęboki wdech siarczystego powietrza.
-"Dom..."
Zszedłem po schodach i otwarłem drzwi do pomieszczenia, w którym przyszło mi mieszkać. Padłem jak długi. Byłem wyczerpany...
Re: Wulkan
Wto Lis 26, 2013 8:48 pm
Nie wiem ile spałem. Pewnie godzinę, czy coś koło tego. Gdybym spał dłużej ktoś by mnie pewnie zobaczył i obudził... Lub też uznał, że jestem zmęczony po wykonywaniu zadania, ale... Nawet nie wiedziałem ile czasu minęło od mojego zniknięcia, co napawało mnie niepokojem. Poza tym... Od chwili przebudzenia dręczyło mnie jakieś takie dziwne uczucie pustki. Instynktownie skupiłem się na otaczających mnie źródłach energii. Ku swojemu zdumieniu stwierdziłem, że nie wyczuwam obecności wielu znanych mi osób. Nie było ich, a na pewno nie na Ziemi, bo to zbyt nieprawdopodobne, żeby tak po prostu wszyscy wyciszyli Ki, a to oznaczało...
-"Opuścili Ziemię, ale po co? Z całą pewnością podczas mojej nieobecności wydarzyło się dużo. Mistrz pewnie będzie wiedzieć".
Przypomniałem sobie wtedy część słów, które powiedziała do mnie ta dziwna postać wtedy - "rosnąć w siłę". Na pewno nikt nie próżnował z treningami, a skoro są tam gdzie są, to raczej nie na wakacjach.
-"Muszę stać się silniejszy, muszę...!" - pomyślałem, zaciskając mocno pięści. -"Ale najpierw prysznic i przebrać się..."
Gdy tylko skończyłem tą myśl, organizm przypomniał mi o pewnej ważnej potrzebie fizjologicznej, a mianowicie o jedzeniu. Położyłem dłoń na burczącym brzuchu.
Vixen nie było w pobliżu, więc sam musiałem sobie coś zrobić do jedzenia. Szczęśliwie znałem te podstawy gotowania, które pozwalały na przeżycie... Choć nadal istniało ryzyko spalenia kuchni.
(Tu autor stwierdził, że też jest głodny i poszedł sobie zrobić coś do jedzenia)
Po jakiejś godzinie byłem najedzony, umyty, przebrany (w stary strój, żeby nie było wątpliwości), a kuchnia cała.
Wyszedłem na zewnątrz, trening na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi.
OOC:
Trening start.
-"Opuścili Ziemię, ale po co? Z całą pewnością podczas mojej nieobecności wydarzyło się dużo. Mistrz pewnie będzie wiedzieć".
Przypomniałem sobie wtedy część słów, które powiedziała do mnie ta dziwna postać wtedy - "rosnąć w siłę". Na pewno nikt nie próżnował z treningami, a skoro są tam gdzie są, to raczej nie na wakacjach.
-"Muszę stać się silniejszy, muszę...!" - pomyślałem, zaciskając mocno pięści. -"Ale najpierw prysznic i przebrać się..."
Gdy tylko skończyłem tą myśl, organizm przypomniał mi o pewnej ważnej potrzebie fizjologicznej, a mianowicie o jedzeniu. Położyłem dłoń na burczącym brzuchu.
Vixen nie było w pobliżu, więc sam musiałem sobie coś zrobić do jedzenia. Szczęśliwie znałem te podstawy gotowania, które pozwalały na przeżycie... Choć nadal istniało ryzyko spalenia kuchni.
(Tu autor stwierdził, że też jest głodny i poszedł sobie zrobić coś do jedzenia)
Po jakiejś godzinie byłem najedzony, umyty, przebrany (w stary strój, żeby nie było wątpliwości), a kuchnia cała.
Wyszedłem na zewnątrz, trening na świeżym powietrzu dobrze mi zrobi.
OOC:
Trening start.
- Rikimaru
- Liczba postów : 1293
Data rejestracji : 20/08/2012
Identification Number
HP:
(1/1)
KI:
(0/0)
Re: Wulkan
Sro Lis 27, 2013 12:21 pm
z Wyspy Żółwia
... ale skoro miał już po drodze do odległego miejsca to postanowił przypatrzeć się bliżej okolicy, gdzie wyczuwał jedną z energii. Lot z wyspy nad oceanem nie był trudny, ponieważ zła pogoda szła z południa, więc uciekł burzy lub też wichurze, a ponieważ potrafił już całkiem szybko latać to nie miał większych problemów przed dotarciem do kontynentu. Nie spodziewał się, że jedna z KI ponadprzeciętnych będzie w pobliżu wulkanu, ale z drugiej strony mogło to być idealne miejsce na trening. Tylko najsilniejsi mogą przetrwać w tak trudnych warunkach jakie dyktuje wulkan. Poleciał trochę za bardzo nad jeden z większych kraterów i wleciał w sam środek oparów siarki, a żar który bił był niesamowity. Pomimo tego, że znajdował się co najmniej 4 km nad źródłem to ciężko było wytrzymać. Z pewnością przebywanie w fetorze siarkowym i tym upale mogło umożliwić przystosowanie się do warunków innej planety, na której mogło być dużo mniej tlenu. Lampka mu się oczywiście zaświeciła, ponieważ wiedział teraz, że jest możliwe przemieszczanie się między planetami, a więc musi trenować nawet i w takich miejscach, ale nie czas teraz na trening. Przyleciał tu w jednym celu, a był nim osobnik, który był gdzieś w pobliżu. Jeszcze nie dawno czuł większą moc, a teraz już miał problem z dokładną lokalizacją, ponieważ sama moc Rikimaru była równie duża i jego aura zlewała się z tamtą mocą. Utrzymywał się na tej samej wysokości, w wulkanicznym dymie, pełnym pyłu i ciężkich dla zdrowia związków, ponieważ był tu ukryty, a jeżeli ktoś mocniejszy zdecydowałby się na atak to po pierwsze miał małą widoczność, podobnie jak chłopak, a po drugie równie ciężko by się temu komuś oddychało. Jak to bywało z tego typu zjawiskami wpatrywanie się w bliską odległość nie przynosiło nic poza ograniczoną widocznością, ale było w miarę widać to co znajdowało się wokół wulkanu. Dopatrzył się w kilku miejscach ruchu, gdzie w lesie przemierzały jelenie, a w innym miejscu widział poruszający się samochód z dużą anteną na dachu. Prawdopodobnie ekipa telewizyjna albo jacyś naukowcy ze sprzętem, ale parę kilometrów dalej ujrzał mały punkcik, jedną osobę i przygasił swoje KI na moment, żeby się upewnić czy to ten którego szukał. Oczywiście wyciszenie energii nie było pomocne w tym dymie i zaczął kaszleć, a potem zwiększył moc poprzez wzrost wytrzymałości, bo by w innym wypadku zemdlał od odoru siarki.
OoC:
Aura wytrzymałości, żeby wytrzymać w oparach siarki. PL: 6850 Z regeneracją turową HP nadal full.
Możesz spokojnie skończyć trening, ja już Cię znalazłem, pytanie czy Ty wyczujesz mnie.
... ale skoro miał już po drodze do odległego miejsca to postanowił przypatrzeć się bliżej okolicy, gdzie wyczuwał jedną z energii. Lot z wyspy nad oceanem nie był trudny, ponieważ zła pogoda szła z południa, więc uciekł burzy lub też wichurze, a ponieważ potrafił już całkiem szybko latać to nie miał większych problemów przed dotarciem do kontynentu. Nie spodziewał się, że jedna z KI ponadprzeciętnych będzie w pobliżu wulkanu, ale z drugiej strony mogło to być idealne miejsce na trening. Tylko najsilniejsi mogą przetrwać w tak trudnych warunkach jakie dyktuje wulkan. Poleciał trochę za bardzo nad jeden z większych kraterów i wleciał w sam środek oparów siarki, a żar który bił był niesamowity. Pomimo tego, że znajdował się co najmniej 4 km nad źródłem to ciężko było wytrzymać. Z pewnością przebywanie w fetorze siarkowym i tym upale mogło umożliwić przystosowanie się do warunków innej planety, na której mogło być dużo mniej tlenu. Lampka mu się oczywiście zaświeciła, ponieważ wiedział teraz, że jest możliwe przemieszczanie się między planetami, a więc musi trenować nawet i w takich miejscach, ale nie czas teraz na trening. Przyleciał tu w jednym celu, a był nim osobnik, który był gdzieś w pobliżu. Jeszcze nie dawno czuł większą moc, a teraz już miał problem z dokładną lokalizacją, ponieważ sama moc Rikimaru była równie duża i jego aura zlewała się z tamtą mocą. Utrzymywał się na tej samej wysokości, w wulkanicznym dymie, pełnym pyłu i ciężkich dla zdrowia związków, ponieważ był tu ukryty, a jeżeli ktoś mocniejszy zdecydowałby się na atak to po pierwsze miał małą widoczność, podobnie jak chłopak, a po drugie równie ciężko by się temu komuś oddychało. Jak to bywało z tego typu zjawiskami wpatrywanie się w bliską odległość nie przynosiło nic poza ograniczoną widocznością, ale było w miarę widać to co znajdowało się wokół wulkanu. Dopatrzył się w kilku miejscach ruchu, gdzie w lesie przemierzały jelenie, a w innym miejscu widział poruszający się samochód z dużą anteną na dachu. Prawdopodobnie ekipa telewizyjna albo jacyś naukowcy ze sprzętem, ale parę kilometrów dalej ujrzał mały punkcik, jedną osobę i przygasił swoje KI na moment, żeby się upewnić czy to ten którego szukał. Oczywiście wyciszenie energii nie było pomocne w tym dymie i zaczął kaszleć, a potem zwiększył moc poprzez wzrost wytrzymałości, bo by w innym wypadku zemdlał od odoru siarki.
OoC:
Aura wytrzymałości, żeby wytrzymać w oparach siarki. PL: 6850 Z regeneracją turową HP nadal full.
Możesz spokojnie skończyć trening, ja już Cię znalazłem, pytanie czy Ty wyczujesz mnie.
Re: Wulkan
Czw Lis 28, 2013 5:26 pm
- Soundtrack:
- Trening:
Spojrzałem na niebo. Zwykle robiłem tak, kiedy szukałem na coś odpowiedzi, nie wiedzialem co robić, ale tym razem wiedziałem dokładnie. Musiałem dopracować jedną technikę i opanować drugą. Co to za techniki? Pierwszą jest kiaiho, o której ulepszeniu myślałem już trochę czasu temu. Druga to ta, którą pokazał Braska podczas tego całego incydentu z April, Kuro i tym Białowłosym.
Postanowiłem się najpierw rozgrzać nieco, jest to dobry sposób na określenie tego, jak bardzo osłabłem. Ku swojemu zaskoczeniu i zadowoleniu, stwierdzilem, że nie ubyło mi prawie wcale mocy. To dobrze, a nawet bardzo. Nie miałem ochoty tracić czasu na odzyskiwanie formy.
Gdy pierwszy punkt treningu miałem za sobą, mogłem przejść do następnego. Pierwszym wyzwaniem było stworzenie pierścienia Ki. Umiałem tworzyć kule i ostrza... Ale pierścień? Energia wydawała sie do tego średnio nadawać, znając jej skłonność do wybuchów. Najwyraźniej jest potrzebne duże skupienie. Gdy się je ma, można kontrolować Ki, tak by zachowała konkretną formę i nadawać jej odpowiednia trajektorię lotu. Hmm... To brzmiało znajomo...
Przypomniałem sobie, co mi to przypominało. Sokidan. Technikę z tamtego zwoju, której jeszcze nie opanowałem. Znałem już zasadę działania tej techniki, więc w sumie mogłem się jej uczyć, a stworzenie kuli jest dużo łatwiejsze od pierścienia, ale... Coś mi mówiło, że sokidan powinien poczekać. Miałem takie przeczucie. Tak więc, zacząłem żmudne ćwiczenia.
Wyciągnąłem przed siebie dłonie. Pierwszym co przyszło mi na myśl było zrobienie prętu z energii, a następnie ukształtowanie go w koło. Wytworzyłem podłużny strumień między palcami. Przyszło mi to z trochę zadziwiającą łatwością, najwidoczniej moja kontrola nad ki staje się coraz lepsza.
Chwyciłem pręt w dłonie, ale ten natychmiast eksplodował. W powietrze uniósł się zielonkawy kłąb dymu wielkości małej dyni.
-Rany... -westchnąłem.
Ponowiłem próbę. Tym razem energia była na tyle stabilna, żeby wybuchała dopiero po dwóch sekundach.
Jak to mówią, do trzech razy sztuka, więc zrobiłem to i po raz trzeci. Efekt jednak wyglądał tak samo.
-"Do pięciu...?" -pomyślałem.
To jednak było na nic. Nawet jeśli w końcu udało mnie się chwycić strumień, to on i tak się łamał i eksplodował. Nie tędy droga. Musiałbym nadać energii jednocześnie płynność i trwałość, a tego nie potrafiłem. Ale... Istnialo coś innego, co umiałem zrobić.
Wytworzyłem w dłoniach niewielką grudkę, następnie złapałem ją delikatnie palcami. Uwalniałem moc bardzo powoli i kształtowałem pierścień. Nie sądziłem, że mi się uda. Spodziewałem się, że zaraz coś sknocę, a tu zaskoczenie. Ale, jakby nie patrzeć, bardzo skupiłem się na zadaniu, więc to może to. Eee... Ale nie mogę się dekoncentrować, bo... Błysk. Huk. Dym.
Taa... Strumień eksplodował.
Prawie osiągnąłem zamierzony efekt, więc musiałem spróbować jeszcze raz.
-"Pełne skupienie"
Skupiłem ki, stworzyłem z niej pół łuku, następnie cały. Wszystko szło zgodnie z planem. Pot zaczął mi już spływać z czoła. Odruchowo chciałem go wytrzeć, ale się powstrzymałem. Teraz najważniejsza była technika. Udało mnie się stworzyć cały pierścień. Teraz najtrudniejsze, choć łatwiejsze od tego co chciałem zrobić wcześniej - nadanie mu twardości. Skondensowałem bardziej energię, by stała się gęstsza. Teraz pierścień przypominał trochę okrągły neon.
-"Podstawy opanowane, teraz nauczyć się tym rzucać"
Poczatkowo probowałem go po prostu złapać i rzucić niczym ringo, ale skończyło się na poparzeniu dłoni.
Wtedy wpadłem na pomysł strzelania tym jak Ki blastem, ale nagle poczułem coś. Ktoś był tutaj. Znałem tą energię, chociaż samej osoby nie. Obserwował mnie od jakiegoś czasu.
-"Nie dobrze..." -pomyślałem -"za bardzo skupiłem się na treningu i straciłem czujność... Mistrz nie będzie ze mnie zadowolony... Chociaż... Dałem się złapać, więc i tak nie będzie. Rany... Muszę go stąd zabrać, jak najszybciej"
Rozproszyłem Ki z uformowanego akurat pierścienia. Można powiedzieć, że technikę opanowałem. Kiaiho będzie musiało zaczekać.
Udawałem, że o niczym nie wiedziałem. Powoli ruszyłem w kierunku wejścia do podziemnego domu. Planowałem zajsć go od tyłu, ale stwierdziłem, że skoro wiedział gdzie jestem, to musiał umieć wyczuwać energię, takie coś byłoby bezsensowne. Uniosłem się w powietrze i ruszyłem w jego kierunku. Starałem się to zrobić jak najszybciej.
-Fajnie, że się w końcu spotkaliśmy, ale... -zacząłem i upewniłem się, że nikogo nie ma w pobliżu - ...To nie jest najlepsze do tego miejsce... - rzekłem, krzyżując ręce na piersi.
Wygladał na człowieka, ale pozory mogły mylić, więc przede wszystkim musiałem zachować ostrożność.
OOC:
Treningu koniec
10% regenu hp i ki - full hp i ki
PL: 4884
- Rikimaru
- Liczba postów : 1293
Data rejestracji : 20/08/2012
Identification Number
HP:
(1/1)
KI:
(0/0)
Re: Wulkan
Czw Lis 28, 2013 10:32 pm
Dla Rikimaru to było dobre wyjście przylecieć aż tutaj i opuścić na chwilę wyspę Genialnego Żółwia, ponieważ to co zobaczył tu przy wulkanie przeszło jego najśmielsze oczekiwania, ale nie był do końca pewien to co widział. Był co prawda za daleko, ale wytężając wzrok i skupiając się całkowicie na energii tego gościa poznał w jaki sposób formuje tę technikę i był niemal całkowicie pewien, że jest tym czym się mu wydaje. Ów jegomość na początku strzelał, jak się wydawało ki blastami, ale chyba nie o to chodziło. Później jakieś łuki, a potem obręcz. Całkowicie stworzony z ki pierścień. Jakby stworzyć takie coś tuż przed przeciwnikiem to nie będzie mieć za bardzo możliwości rozwarcia rąk, a jedyna możliwość to lot w górę lub zanurkowanie w dół, gdyby taki pierścień stworzyć w powietrzu. Wtedy sobie uzmysłowił jak wiele rzeczy można zrobić z ki, a on to ignorował! Niedawno trenował technikę, którą pokazał mu mistrz i nauczył się zmieniać kolor swojej KI, gdzie jak wcześniej przypuszczał miała ona jeden kolor odpowiadający aurze wojownika, ale tak wcale nie było. Odzwierciedlała ona stany używającego i wyobraził sobie, że ktoś przesączony agresją stworzy czerwony ki blasty, a osoba sfrustrowana prawdopodobnie jakieś żółte albo fioletowe, czyli dokładnie taki kolor jak podczas pierwszego zwiększenia mocy jakie osiągnął. Oplatały go wtedy fioletowe fale i lekko niebieskie wyładowania elektryczne, ale wyładowania prawdopodobnie odnosiły się do ilości energii jaka była zgromadzona w jego ciele. Ostatnio zauważył, że przy mocniejszych atak pojawiały się wokół niego ledwie widoczne wyładowania barwy niebieskiej i żółtej, a żółty kojarzył mu się jednak z wytrzymałością. Bądź co bądź ma jeszcze wiele do odkrycia.
Obserwacja osobnika zakończyła się w momencie jak ten zaczął unosić się do góry w kierunku Rikimaru. Dziwne, że dopiero teraz zauważył lub też go wyczuł, ale widocznie chciał bardzo dopracować technikę lub był nieuważny. Cokolwiek było tego przyczyną nie liczyło się teraz zanadto, ponieważ nie wiedział w jakim celu tamten leci, ale również i zamiary Rikimaru wobec tego były nieznane. Prędkość miał bardzo dobrą i był całkiem bezpośredni, ale w tym momencie zdziwiło go stwierdzenie: "... że się w końcu poznaliśmy". To mogło wskazywać, że jednak wyczuwał Rikimaru od bardzo dawna i wiedział, że ich losy się spotkają. Nie było wątpliwości co do miejsca, że nie jest ono najlepsze na spotkania towarzyskie. Zaśmiał się.
- Opary z siarki na pewno nie są dobrym aromatem... *kaszlu, kaszlu* przy rozmowie. Czyżbyś się mnie spodziewał od dawna?
Oczywiście Rikimaru wziął za pewnik, że chłopakowi chodziło o opary z wulkanu i temperaturę za niekorzystne czynniki tego miejsca, ale czy mógł mieć coś innego na myśli. Spojrzał w dół, w kierunku jednego z kraterów, gdzie lawa gotowała się niczym zupa pomidorowa. Nagle o niej pomyślał i zgłodniał. Trochę niezbyt dobry czas na myślenie o obiedzie, ale fakt, faktem, że naprawdę to wyglądało jak garnek z zupą.
Obserwacja osobnika zakończyła się w momencie jak ten zaczął unosić się do góry w kierunku Rikimaru. Dziwne, że dopiero teraz zauważył lub też go wyczuł, ale widocznie chciał bardzo dopracować technikę lub był nieuważny. Cokolwiek było tego przyczyną nie liczyło się teraz zanadto, ponieważ nie wiedział w jakim celu tamten leci, ale również i zamiary Rikimaru wobec tego były nieznane. Prędkość miał bardzo dobrą i był całkiem bezpośredni, ale w tym momencie zdziwiło go stwierdzenie: "... że się w końcu poznaliśmy". To mogło wskazywać, że jednak wyczuwał Rikimaru od bardzo dawna i wiedział, że ich losy się spotkają. Nie było wątpliwości co do miejsca, że nie jest ono najlepsze na spotkania towarzyskie. Zaśmiał się.
- Opary z siarki na pewno nie są dobrym aromatem... *kaszlu, kaszlu* przy rozmowie. Czyżbyś się mnie spodziewał od dawna?
Oczywiście Rikimaru wziął za pewnik, że chłopakowi chodziło o opary z wulkanu i temperaturę za niekorzystne czynniki tego miejsca, ale czy mógł mieć coś innego na myśli. Spojrzał w dół, w kierunku jednego z kraterów, gdzie lawa gotowała się niczym zupa pomidorowa. Nagle o niej pomyślał i zgłodniał. Trochę niezbyt dobry czas na myślenie o obiedzie, ale fakt, faktem, że naprawdę to wyglądało jak garnek z zupą.
Re: Wulkan
Pon Gru 02, 2013 4:19 pm
Teraz mogłem lepiej odczytać moc nieznajomego. Był trochę silniejszy od Reda przed jego przemianą. Coś mi mówiło, że to jednak nie jest pełnia jego możliwości. Trochę zdziwiły mnie jego słowa.
-Opary siarki dobrym aromatem? -zapytałem raczej retorycznie i zaśmiałem się. - Wybacz, ale zdążyłem do tego przywyknąć i śmieszy mnie Twoja reakcja... A co do Twojego pytania... Nie spodziewałem się Ciebie, nawet mnie trochę zaskoczyłeś, ale jakiś czas temu wyczułem Cię i zapamiętałem Twoją energię. Już wtedy wiedziałem, że kiedyś się spotkamy.
Uważnie dobierałem słowa, nie mogłem przypadkiem powiedzieć czegoś więcej o sobie lub o Mistrzu i Vixen. Przy czym musiałem liczyć na to, że żadne z nich się tutaj nie pojawi. Szczególnie Braska. Fakt, on by raczej bez problemu poradził sobie z każdym, ale w tym też jest problem, bo wiem, że nie lubi obcych. Gdyby tak się jednak stało, to modliłbym się o to, żeby miał dobry humor. Vixen chyba nie miałaby jakichś obiekcji na ten temat, chociaż kto wie, w sumie to słabo znałem Demonicę.
Przyznam, że już od pewnego czasu korciło mnie, żeby poznać możliwości tego osobnika... Ale chyba się trochę zapędzam. Najpierw muszę określić na czym stoję.
Wyglądał na człowieka, oczywiście, pozory mogły mylić. Gdybym nie wiedział, że Braska jest Demonem, to byłbym skłonny powiedzieć, że to człowiek, nawet mimo jego specyficznego zapachu. Hmm... Skoro już napomknąłem ten temat... Zauważyłem, że Demony roztaczają wyjątkową dla nich słabą woń, przypominającą nieco połączenie kwiecistej łąki i siarki, ale też indywidualnie różniła się między osobnikami gatunku. Co ciekawsze, kiedy zetknąłem się z Ichiro nie zauważyłem tego. Najwyraźniej moje zmysły się wyostrzyły, tylko co było tego powodem? Znałem technikę, która budziła we mnie pierwotny instynkt i jakoby zamieniała w wilka, a te znane są z dobrego wechu. Choć równie prawdopodobne jest, że to jakiś dziwny efekt działania siarki. W pełni zrozumiałym byłoby, gdyby wech mi się pogorszył od tego, ale polepszył? Nie powinno mnie takie coś dziwić, jeśli spojrzeć na to z szerszej perspektywy. Widziałem już dużo.
Tak czy inaczej, miałem przed sobą prawdopodobnie człowieka, bo nie pachniał Demonem, który pofatygował się tutaj tylko po to, żeby mnie spotkać. Musiał chcieć coś konkretnego, inaczej warunki by go skutecznie zniechęciły. Muszę się dowiedzieć po co przybył. Ale najpierw priorytety, zabranie go stąd.
-Zabierzmy się już jednak stąd, tutejsze warunki mogą Ci naprawdę zaszkodzić, znam jedno dobre miejsce nie tak daleko stąd, w lesie, nad strumieniem. A tak w ogóle, to jestem Chepri - wyciągnąłem dłoń w kierunku niebieskowłosego.
Cały czas zachowywałem skupienie, nie mogłem go tracić ani na chwilę. Obserwowałem ruchy i reakcje przybysza uważnie, ale dyskretnie.
OOC:
Przepraszam za zwłokę, ale miałem małe problemy z internetem w domu... Znowu -,-"
-Opary siarki dobrym aromatem? -zapytałem raczej retorycznie i zaśmiałem się. - Wybacz, ale zdążyłem do tego przywyknąć i śmieszy mnie Twoja reakcja... A co do Twojego pytania... Nie spodziewałem się Ciebie, nawet mnie trochę zaskoczyłeś, ale jakiś czas temu wyczułem Cię i zapamiętałem Twoją energię. Już wtedy wiedziałem, że kiedyś się spotkamy.
Uważnie dobierałem słowa, nie mogłem przypadkiem powiedzieć czegoś więcej o sobie lub o Mistrzu i Vixen. Przy czym musiałem liczyć na to, że żadne z nich się tutaj nie pojawi. Szczególnie Braska. Fakt, on by raczej bez problemu poradził sobie z każdym, ale w tym też jest problem, bo wiem, że nie lubi obcych. Gdyby tak się jednak stało, to modliłbym się o to, żeby miał dobry humor. Vixen chyba nie miałaby jakichś obiekcji na ten temat, chociaż kto wie, w sumie to słabo znałem Demonicę.
Przyznam, że już od pewnego czasu korciło mnie, żeby poznać możliwości tego osobnika... Ale chyba się trochę zapędzam. Najpierw muszę określić na czym stoję.
Wyglądał na człowieka, oczywiście, pozory mogły mylić. Gdybym nie wiedział, że Braska jest Demonem, to byłbym skłonny powiedzieć, że to człowiek, nawet mimo jego specyficznego zapachu. Hmm... Skoro już napomknąłem ten temat... Zauważyłem, że Demony roztaczają wyjątkową dla nich słabą woń, przypominającą nieco połączenie kwiecistej łąki i siarki, ale też indywidualnie różniła się między osobnikami gatunku. Co ciekawsze, kiedy zetknąłem się z Ichiro nie zauważyłem tego. Najwyraźniej moje zmysły się wyostrzyły, tylko co było tego powodem? Znałem technikę, która budziła we mnie pierwotny instynkt i jakoby zamieniała w wilka, a te znane są z dobrego wechu. Choć równie prawdopodobne jest, że to jakiś dziwny efekt działania siarki. W pełni zrozumiałym byłoby, gdyby wech mi się pogorszył od tego, ale polepszył? Nie powinno mnie takie coś dziwić, jeśli spojrzeć na to z szerszej perspektywy. Widziałem już dużo.
Tak czy inaczej, miałem przed sobą prawdopodobnie człowieka, bo nie pachniał Demonem, który pofatygował się tutaj tylko po to, żeby mnie spotkać. Musiał chcieć coś konkretnego, inaczej warunki by go skutecznie zniechęciły. Muszę się dowiedzieć po co przybył. Ale najpierw priorytety, zabranie go stąd.
-Zabierzmy się już jednak stąd, tutejsze warunki mogą Ci naprawdę zaszkodzić, znam jedno dobre miejsce nie tak daleko stąd, w lesie, nad strumieniem. A tak w ogóle, to jestem Chepri - wyciągnąłem dłoń w kierunku niebieskowłosego.
Cały czas zachowywałem skupienie, nie mogłem go tracić ani na chwilę. Obserwowałem ruchy i reakcje przybysza uważnie, ale dyskretnie.
OOC:
Przepraszam za zwłokę, ale miałem małe problemy z internetem w domu... Znowu -,-"
- Rikimaru
- Liczba postów : 1293
Data rejestracji : 20/08/2012
Identification Number
HP:
(1/1)
KI:
(0/0)
Re: Wulkan
Pon Gru 02, 2013 5:27 pm
Dowiedział się już ważnej rzeczy o Cheprim, a raczej dwóch. Poznał właśnie to imię, a także fakt, iż potrafi wyczuwać energię innych osób, a więc mógł znać odpowiedź na pytanie Rikimaru, gdzie podziało się wiele potężnych KI.
- Miło mi. Jestem Rikimaru. - podał dłoń czerwonowłosemu. Uśmiechnął się, ponieważ dopiero teraz zwrócił uwagę, że mają przeciwstawne barwy na głowie, co mogło z daleka wyglądać jak kogut policyjny. Chepri widocznie nie zwrócił na to jeszcze uwagi, ponieważ był przejęty bardzo tym, żeby odlecieli stąd. Naprawdę mocno go poganiał, a więc coś musiało w tym tkwić głębszego, ale w okolicy nie widział, ani nie czuł niczego złego. Być może w istocie chodziło tylko o dym wylatujący z wulkanu lub też lawę. Oba były niebezpieczne. Leśny strumień będzie dobrym miejsce, bo był spragniony po tkwieniu w chmurze z siarki i innych wulkanicznych związków. Czysta źródlana woda go nieco orzeźwi. Domyślał się nawet o który strumień chodzi, bo przelatywał nad takim całkiem niedawno.
- Ok. Może być strumień. Napiłbym się wody, a swoją drogą skoro jesteśmy przy zapamiętywaniu energii... - zrobił wymowną przerwę. - W pewnym momencie zaczęło znikać sporo mocnych energii. To znaczy... Jakby odleciały z Ziemi i szukam odpowiedzi na ten temat.
Liczył na to, że Chepri wie coś na ten temat, ponieważ znajdował się w pobliżu jednej z takich osób, które "odleciały". Oczywiście nie sprawdzał cały czas co się dzieje na całej planecie, ponieważ musiał się koncentrować na tym co się dzieje wokół niego, ale często przez jego głowę przelatywał impuls silnych zderzeń gdzieś daleko, a czerwonowłosy uczestniczył w tym. "Oby tylko był bardziej rozmowny niż Frost." Spojrzał w kierunku na południe od miejsca gdzie byli i wskazał Chepriemu ręką, a następnie poleciał tam. Przy okazji wyczuł tam również jakąś mocną KI, którą jakimś cudem wcześniej przeoczył, ale wolał polecieć trochę dalej, na drugi koniec lasu, ponieważ ta KI była dwukrotnie mocniejsza od nich dwóch.
OoC:
z/t do Leśny strumień
x2? Możesz pisać nad strumieniem jak coś.
- Miło mi. Jestem Rikimaru. - podał dłoń czerwonowłosemu. Uśmiechnął się, ponieważ dopiero teraz zwrócił uwagę, że mają przeciwstawne barwy na głowie, co mogło z daleka wyglądać jak kogut policyjny. Chepri widocznie nie zwrócił na to jeszcze uwagi, ponieważ był przejęty bardzo tym, żeby odlecieli stąd. Naprawdę mocno go poganiał, a więc coś musiało w tym tkwić głębszego, ale w okolicy nie widział, ani nie czuł niczego złego. Być może w istocie chodziło tylko o dym wylatujący z wulkanu lub też lawę. Oba były niebezpieczne. Leśny strumień będzie dobrym miejsce, bo był spragniony po tkwieniu w chmurze z siarki i innych wulkanicznych związków. Czysta źródlana woda go nieco orzeźwi. Domyślał się nawet o który strumień chodzi, bo przelatywał nad takim całkiem niedawno.
- Ok. Może być strumień. Napiłbym się wody, a swoją drogą skoro jesteśmy przy zapamiętywaniu energii... - zrobił wymowną przerwę. - W pewnym momencie zaczęło znikać sporo mocnych energii. To znaczy... Jakby odleciały z Ziemi i szukam odpowiedzi na ten temat.
Liczył na to, że Chepri wie coś na ten temat, ponieważ znajdował się w pobliżu jednej z takich osób, które "odleciały". Oczywiście nie sprawdzał cały czas co się dzieje na całej planecie, ponieważ musiał się koncentrować na tym co się dzieje wokół niego, ale często przez jego głowę przelatywał impuls silnych zderzeń gdzieś daleko, a czerwonowłosy uczestniczył w tym. "Oby tylko był bardziej rozmowny niż Frost." Spojrzał w kierunku na południe od miejsca gdzie byli i wskazał Chepriemu ręką, a następnie poleciał tam. Przy okazji wyczuł tam również jakąś mocną KI, którą jakimś cudem wcześniej przeoczył, ale wolał polecieć trochę dalej, na drugi koniec lasu, ponieważ ta KI była dwukrotnie mocniejsza od nich dwóch.
OoC:
z/t do Leśny strumień
x2? Możesz pisać nad strumieniem jak coś.
Re: Wulkan
Pon Lut 10, 2014 12:53 am
Sporo się wydarzyło w przeciągu tych dwóch lat, które minęły od tej całej afery z
tsufulami, choć podejrzewam, że mogło się zdarzyć więcej. Tamte wspomnienia dosyć ciężko odbiły się na moim umyśle i ciele, imię Kiddo do tej pory wywołuje u mnie obrzydzenie i drgawki... Uhh... Ale nie żałuje, bo gdyby nie to, nigdy nie zaszedłbym tam, gdzie jestem teraz. Zastanawiające, jak to się dzieje, że choć coś wydaje się nam czystym przypadkiem, jak moje niegdysiejsze spotkanie z Rikimaru, to w efekcie okazuje się nas prowadzić do jakiegoś miejsca lub osoby, i czujemy, że tam mieliśmy się znaleźć. W pierwszej kolejności powinienem chyba wspomnieć mój trening u Genialnego Żółwia.
To dzięki niebieskowłosemu w ogóle się tam znalazłem, a nawet uniknąłem szukania jakiejś
dziewczyny do towarzystwa temu staremu zboczeńcowi... To się dopiero nazywało szczęście, prędzej bym zrobił sto pompek z górą Sohan na plecach, niż zagadał do dziewczyny, której nie znam... Jeszcze ładnej... O zabraniu ją na wyspę już nie mówiąc, bo to już całkiem niewykonalne. Tak wtedy myślałem... I niestety dużo się w tej kwestii nie zmieniło. Aż na mojej twarzy pojawiła się zrezygnowana mina, jak o tym pomyślałem. Teraz jak o tym myślę, to podejrzewam, że Vixen dałaby się nakłonić do pomocy w tym, po zakończeniu treningu byśmy po prostu odlecieli. Wtedy nie miałem takich pomysłów i nie analizowałem wszystkiego tak dobrze, ale może to i lepiej. Cóż, najważniejsze jest to, że to szkolenie zacząłem. Nie jestem pewien ile czasu tam spędziłem, ale nie obchodziło mnie to, jak to mawiają, nauka wymaga czasu, a nauczyłem się tam dużo. Kienzan to był dopiero przedsmak tego, co na mnie czekało. Genialny Żółw chciał, żebym polecał z nim i Rikimaru na jakąś specjalną wyspę treningową, musiałem jednak odmówić... Miałem inne plany...
Nigdy jednak nie zapomniałem skąd przybyłem i komu zawdzięczam pierwsze sukcesy. Podstawy podstaw stanowiły mordercze treningi u wujka Egharta, tak bardzo ich i jego nienawidziłem, że miałem ochotę zatańczyć na wieść, że ten bydlak nie żyje. Domu też nie było szkoda, to tylko budynek, a ja miałem wtedy już dom, bardzo przytulny, do tego z ekologicznym ogrzewaniem. Ale wracając do tematu, tamte "nauki" zdały się w sumie na nic, kiedy miałem je zastosować w prawdziwej walce, ale to mnie zawiodło do prawdziwego nauczyciela, więc nie miałem co narzekać. Braska odwrócił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni i nadał mu właściwy kierunek.
Nauczył żyć, żyć jak demon i walczyć jak demon, choć nie potrafiłem tego co one, pluć ogniem, petryfikującą śliną, czy rozciągać swojego ciała. Mimo to, chyba całkiem nieźle spisywałem się w tej roli. Tym trudniejszy był powrót do ludzkiego społeczeństwa. Pobyt wśród ludzi na wyspie Żółwia dał mi tego przedsmak, ale nie powinienem tego porównywać. Zupełnie czym innym jest przebywanie wśród wojowników, a wśród zwykłych ludzi.
Odbudowa West City nastąpiła nad wyraz szybko, wręcz nieprawdopodobnie... Sporym
zdziwieniem dla mnie był też fakt, iż nagle pojawiło się wiele energii, które zniknęły zaraz po ataku tsufula. Na domiar, nikt niczego nie pamiętał z tamtego czasu...
-"Do tego znów to ciemne niebo..." - pomyślałem, idąc powolnym krokiem po chodniku.
To nie mógł być przypadek, drugi raz widziałem coś takiego i nikt, ale to nikt mi nie wmówi, że to zbieg okoliczności. W coś takiego po prostu nie mogłem uwierzyć.
-"To na pewno sprawka jakichś czarów!"
Podobnie jak w to, że pierwszą osobą z tego grona, którą spotkałem był, no bo jakżeby inaczej, wujek Eghart... Na starcie popsuło mi to dzień, który zapowiadał się całkiem fajnie, byłem w stanie to przeboleć, ale jak mi zaczął prawić morały i uwagi, to nie wytrzymałem i trzasnąłem go w gębę, aż musiał zęby zbierać z chodnika. W życiu sobie nie wyobrażałem, że po tych wszystkich latach, morderczych treningach i poniżeniach poczuje się tak dobrze jak wtedy. Yare yare, tego słowa nie opiszą, chyba, że to jedno - katharsis. Wszystkie dawne stresy, napięcia i pretensje odeszły z tym jednym ciosem. A co najlepsze, gdy było po wszystkim on bał się mi oddać. Dzień pewnie byłby najpiękniejszym w moim życiu, gdyby nie fakt, że w szkole, do której szedłem, przywitał mnie sprawdzian, o którym zapomniałem i tym samym zawaliłem. Tak, zgadza
się, szedłem do szkoły. Jak do tego doszło? Sumienie i rozsądek mówiły mi, że za wojowanie pieniędzy nie płacą sowitych, jeśli w ogóle, dlatego też musiałem pójść do szkoły, żeby uzupełnić wykształcenie. Natomiast lenistwo i duch walki stanowczo mi tego odradzały, tylko, że za słabo.
Niestety, znacząco ograniczyło to mój czas na treningi. A co do zajścia z Eghartem, takie rzeczy już się zdarzają, najważniejsze jest to, że uległem pewnej zmianie. W moim niemal demonicznym sercu zapanował spokój. Powrót do ludzi przyniósł ze sobą jeszcze jedną zmianę, zdecydowanie złagodniałem i uspokoiłem się. Nie starałem się już ukrywać tej części mojej osobowości, bo wiedziałem, że nie muszę.
Gdyby pojawiło się jakieś zagrożenie, to oczywiście byłbym gotowy, ale póki mogłem, cieszyłem się spokojem. Fajnie też było wrócić do ludzi, niby zawsze lepiej wśród swoich, co nie? Może i nigdy nie należałem do towarzyskich, a moi rówieśnicy raczej unikali kontaktu ze mną, ale Ziemia to mój dom, a Ziemianie to moi bracia. Chcę czy nie, nie zmienię tego. A zawsze jest lepiej mieć dobre stosunki z najbliższym otoczeniem.
Trochę kłopotliwe okazało się przyzwyczajenie do tych wszystkich rzeczy, które zdążyłem
zapomnieć podczas treningów, chodzi mi o to jakie kruche są rzeczy stworzone przez ludzi. Sporo przedmiotów zniszczyłem ucząc się z nich znów korzystać, używanie tak małej części mocy, to naprawdę trudne. Do tego musiałem ukrywać swoje umiejętności przed innymi. To akurat była ta prostsza część zadania, bo trenowałem w domu. Bo, dla jasności, cały czas mieszkałem pod wulkanem i codziennie latałem stamtąd do szkoły. Pewnie praktyczniejsze byłoby zamieszkanie w West City, ale nie miałem pieniędzy na wynajem mieszkania. W wakacje zarobiłem trochę, ale zostawiłem tą gotówkę na czarną godzinę...
Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Urząd miejski wyjątkowo świecił pustkami.
Podszedłem do punktu informacyjnego. Siedziała tam kobieta w średnim wieku, szczupła, o kasztanowych włosach i złotych oczach, w typowym urzędowym uniformie - koszula, marynarka, spódnica i tak dalej.
-Dzień dobry - zacząłem. - Przyszedłem po odbiór dowodu osobistego.
Składając wniosek specjalnie zaznaczyłem, że sam się pofatyguje po niego, bo to znacznie prostsze, niż tłumaczenie gdzie mieszkam i tak dalej...
-Pokój 23B, pierwsze piętro, trzecie drzwi po lewej - rzekła beznamiętnie.
Udałem się do owego pokoju. Za biurkiem siedział czarnowłosy mężczyzna, który wydał mnie się dziwnie znajomy... Po chwili przypomniałem sobie skąd go znałem i niemal od razu tego pożałowałem. To jeden z ludzi, z którymi walczyłem kiedyś w Central City.
-Dzień dobry - mruknąłem, nieco niewyraźnie.
Liczyłem na to, że mnie nie pozna, bo to mogłoby doprowadzić do dziwnych sytuacji...
-Dzień dobry - odpowiedział.
Przyglądał mi się dziwnie, ale chyba ze względu na moje zachowanie, aniżeli z jakiegoś innego powodu.
-Rozumiem, że pan w sprawie odbioru dowodu osobistego, panie...? - powiedział bardzo formalnym tonem.
-Makonen, Chepri Makonen.
-A tak... -mruknął i zaczął przeszukiwać stertę dokumentów ułożonych na pułkach za jego plecami.
-Przykro mi, ale nie mam tutaj koperty z takim imieniem, jest tylko niejaki pan Czepri - rzekł, pokazując kopertę i drapiąc się po głowie.
-Wymawia się Kepri... - powiedziałem beznamiętnie, lekko mrużąc oczy.
-Ahh, najmocniej przepraszam, proszę bardzo - mężczyzna wyglądał na poruszonego całą sytuacją, bo na jego twarzy malowała się skrucha.
Wziąłem kopertę, podpisałem jakieś tam zaświadczenie o odbiorze, podziękowałem i wyszedłem.
Niemal zaraz po tym otwarłem ją i spojrzałem na kawałek plastiku świadczący o tym kim jestem...
-"Hmm... Imię i nazwisko się zgadzają, wzrost, sto osiemdziesiąt trzy centymetry, też, oczy zielone, włosy..." - w tym momencie zaczęła mi pulsować żyła na czole. -"Rude?!" - natomiast w
tym z moich ust wydostała się bardzo barwna składanka obelg i wulgaryzmów w dwóch różnych językach pod adresem urzędników daltonistów, za którą dostałem pierwszy mandat.
-"Będę to musiał przeboleć... "
Wracając do tematu, dosyć szybko to wszystko ogarnąłem, bo jakby nie patrzeć, musiałem. To jedna z nauk, które otrzymałem od Braski, przystosuj się albo zgiń.
Po raz kolejny miałem okazję wykorzystać tą naukę jakieś pół roku temu, kiedy w ramach treningu Mistrz wysłał mnie na bliźniaczą planetę Dark Star, Makyo. Ta jedna z ostatnich ostoi dla Demonów okazała się większym wyzwaniem, niż sądziłem. Czułem się tam dobrze, praktycznie całkiem jak w domu, tylko, że po tygodniu spędzonym tam straciłem swoją "ochronną tarczę". Przez długie przebywanie z Władcą Demonów "nasiąknąłem" jego Ki do tego stopnia, że dało się nas pomylić, tak jak to zrobiła June. Obaj uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli pozbędę się cząstek jego energii z siebie. To stanowiło główny cel mojej misji, przetrwać miałem przy okazji. Obiło mnie się o uszy też coś, że zrobiłem się miękki jak plastelina na słońcu.
Makyańskie Demony wyczuwały we mnie Braske, więc trzymały się z daleka, ale kiedy przestały...
Przypominało to atak stada wygłodniałych lwów na jedną jedyną antylopę. Pierwsze dni
wydawały się ciężkie, kilka ataków dziennie, walka z wieloma przeciwnikami na raz... Później było tylko gorzej. Pierwsze wyczuły mnie te słabe, najbardziej zdesperowane, nazywałem je szczurami.
Gdy rozprawiłem się z chyba setką z nich odpuściły, jednocześnie zwabiło to kolejnych
przeciwników. Wilki, nazywane przeze mnie tak z powodu charakterystycznego kształtu głowy, znalazły mnie w jednej z moich siedzib, prostej jaskini w zboczu góry. Ich taktyka też przypominała wilczą, atakowały w zhierarchizowanych grupach, zawsze wtedy gdy miałem ograniczoną liczbę dróg ucieczki. To właśnie w takich sytuacjach nauczyłem się, że w walce należy zawsze być w ruchu, żeby nie stanowić celu więcej niż dwóch ataków, ponieważ trzech można już nie przeżyć. To trwało... Chyba dwa tygodnie, choć trudno określić czas na planecie, gdzie cały czas panują warunki jak w czasie nuklearnej zimy. Kosztowało mnie to kilka blizn, ale w końcu napastnicy przekonali się kto jest wilkiem alfa. W czasie tych potyczek dowiedziałem się bardzo dużo o pobratymcach mojego Mistrza, poznałem ich zachowania, techniki, anatomię i fizjologię. Szczególnie interesujące zdawały się być właśnie techniki, kilka z nich miałem okazję
poznać na Ziemi, ale tam ujrzałem cała garmażerię umiejętności, o których nawet nie śniłem. Szczególnie zainteresowały mnie Hanoo i Thunder Crash. Może to kwestia ich odmienności od innych technik, a może to fakt, że związane były z ogniem, nie wiem... W każdym razie zaintrygowały mnie i zainspirowały.
Dni na Makyo zawsze będę wspominał jako wielką próbę moich możliwości, nie dlatego, że
każdego dnia musiałem walczyć, bo to wręcz pokochałem w tej misji, ale dlatego, że codziennie musiałem zdobywać wodę i pożywienie. Z tym pierwszym miałem najmniejszy problem. Taka mała ciekawostka o planecie Demonów, występowały na niej trzy rodzaje gejzerów - z gorącą woda, z gorącym kwasem siarkowym i z lawą. O ile trafiłem na te pierwsze nie musiałem się martwić.
Jedzenie to już zupełnie inna bajka. Nie ważne jakby mnie morzył głód, nigdy bym się nie posunął do zjedzenia mięsa Demona i nie chodzi tu o moje powiązania z tą rasą, po prostu wiedziałem, że nie nadaje się do jedzenia. Szczęście trochę mi dopisało, znalazłem... Nie wiem jak to nazwać... Wyglądało to jak kamienny pęd wyrastający z podłoża, na którego końcu znajdował się kielich, w którym rósł owoc wielkości dojrzałego pomidora, żarzący się niczym roztopiona skała. Początkowo nie chciałem się do tego zbliżać, ale głód okazał się silniejszy. W smaku przypominało słodkie chili, ale zdecydowanie przewyższało je ostrością. Za pierwszym razem niemal zwymiotowałem od ilości kapsaicyny, ale w końcu wyrobiłem sobie, że tak powiem, odporność. "Makyańskie papryczki"
stanowiły podstawę mojej diety. Wkrótce znalazłem inny dziwny obiekt, przypominał skrzyżowanie kaktusa z kapustą, spomiędzy grubych zielono-pomarańczowych liści wyrastały długie na
osiemdziesiąt centymetrów kamienne kolce. Smak liści mnie zaskoczył, spodziewałem się czegoś w rodzaju pikantnej kapusty, albo cebuli, a okazało się, że smakują jak szpinak. Nigdy nie darzyłem tego warzywa szczególną sympatią, ale tylko takie pożywienie znalazłem. Możliwe, że w innych zakątkach planety rosną inne skałorośla, ale nie miałem jak tego sprawdzić, chociaż regularnie przenosiłem swój obóz. Któregoś dnia natrafiłem na jakąś maszynę, miała formę kuli i wyglądała na zniszczoną. Dopiero po jakimś czasie domyśliłem się, że to statek kosmiczny, a w ogóle później od jakiegoś Demona usłyszałem, że Saiyanie zsyłają tutaj swoje śmieci, gdzie przez śmieci rozumiał skazanych na banicję. Ta ogoniasta rasa zaintrygowała mnie wkrótce po pierwszym spotkaniu z nimi, ich sposób walki, usposobienie i przemiany... Wtedy na Makyo zdobyłem całkowita pewność, że któregoś dnia polecę na tą ich planetę Vegetę. Miałem świadomość, że Ziemianina to oni za dobrze nie będą traktować, dlatego z góry założyłem, że będzie to misja incognito. Ale przed tym, musiałem najpierw wrócić z aktualnej misji. Przez jakiś czas miałem spokój, ale wiedziałem już, że to tylko cisza przed burzą, niestety...
Po miesiącu nauczyłem się wyczuwać porę dnia na tej planecie, określić to się dało na podstawie wahań temperatury, w dzień sięgała czterdziestu pięciu, a w nocy spadała do trzydziestu. Myślałem, że to przy wulkanie jest gorąco, ale atmosfera na Makyo wycisnęła ze mnie ostatnie poty. Ostatnia fala żądnych ludzkiej krwi Demonów przyszła wczesnym rankiem, niczym tsunami... (soundtrack 1)
Właśnie zaczynał się dwudziesty dziewiąty dzień mojego pobytu na tej planecie, obudziło mnie donośne dudnienie, do którego wkrótce dołączyło ryczenie i coś jakby dźwięk rogu. Zbyt dobrze wiedziałem, że oznaczało to kłopoty. Kogo jak kogo, ale "Smoków" i "Łowców" lepiej nie mieć na karku w czasie ucieczki, szczególnie tych drugich, mają oni już swoje sposoby, żeby dopaść ofiary, między innymi deszcz energetycznych igieł. Ale wracając...
Momentalnie zerwałem się z kamienia służącego mi za łóżko, zabrałem swoje rzeczy i
wyskoczyłem z jaskini. Akurat w porę, bo zaraz po tym potężny atak, średnio miałem czas
zobaczyć co to było. Niemal natychmiast pojawił się przede mną jeden z łowców, wysoki
humanoid pokryty czarną aurą, z twarzą przywodzącą na myśl ludzką czaszkę z kłami tygrysa. Serce zabiło mi szybciej, w bezpośredniej konfrontacji nawet z moimi aurami miałbym ciężką przeprawę z tym rodzajem Demonów, a, jak zdążyłem zauważyć, stało za pierwszym jeszcze kilku.
-"Cholera" - zakląłem w myślach.
Wsunąłem dłoń pod materiał zawiniątka na moich plecach, chwyciłem nią podłużny metalowy przedmiot i szarpnąłem mocno. W powietrzu zabłysła ciemnoszara klinga z czerwonym rdzeniem, towarzyszył temu nietypowy świst. Demon już zamierzał się do ataku, kiedy wbiłem ostrze w ziemie. Ta zaś popękała i wypuściła z siebie strumienie płonącego gazu skumulowanego pod powierzchnią. Takim ogniem nie dałoby się dobrze mięsa usmażyć, a co dopiero istotę zamieszkująca Makyo, niemniej, zawsze to jakiś manewr odwracający uwagę i dający szansę na ucieczkę. Jedną z rzeczy, których się nauczyłem w czasie tej misji, to to, że przy takiej liczbie wrogów nie ma co kozaczyć, tylko brać nogi za pas i starać się załatwiać ich jeden po drugim.
Tutaj w sumie nawet ta zasada by się nie sprawdziła, za dużo tego cholerstwa się nalęgło
wtedy...
Miecz... Zabrałem go kiedyś jakiemuś konającemu przeciwnikowi. Początkowo nie chciał się mnie słuchać, dosłownie, wbijał się w ziemię, a jak udawało mnie się go wyciągnąć, to raził mnie prądem. W końcu jednak zaakceptował nowego pana. Zdecydowanie opłaciło mnie się go zabrać, nie raz i nie dwa uratował mi tyłek, jak było nieciekawie...
Ukryłem się wewnątrz pustej już komory po gazie, unosiłem się pod stropem z Ki wyciszoną do niezbędnego minimum. Miałem chwilę na obmyślenie planu.
-"Najpierw muszę sprzątnąć tych łowców, oni są najgorsi. Szczury i wilki mi to utrudnią, ale nie
aż tak bardzo. Jak zobaczą pierwsze trupy, to w sumie i tak dadzą nogę"
Na górze nadal panował zgiełk, nie mieli pojęcia gdzie jestem, a to dawało mi szansę, na
wykorzystanie efektu zaskoczenia. Nawet wiedziałem jak to rozegrać.
Wokół moich dłoni zalśniły płomienie zielonej Ki i przybrały kształt pazurów - smoczych szponów. Przedarłem się nimi przez zastygniętą lawę na powierzchnię.
Z zaciętością dzikiej bestii siekłem wszystko co znajdowało się w zasięgu mojego wzroku i
wykonywało choćby najmniejszy ruch. Wkrótce oczyściłem najbliższe metry. Dotknąłem dłońmi podłoża. Rozbłysła wokół mnie szkarłatna aura, która przybrała postać widmowego wilka. Dudnienie stawało się głośniejsze, gdzieś w oddali chyba nawet usłyszałem uderzenie pioruna, zbierało się na burzę. (soundtrack 2)
Zawarczałem groźnie na otaczające mnie demony. Już po sekundzie z małych kolorowych
cząsteczek złożyły się najbardziej paskudne istoty jakie znałem - łowcy. Bez ostrzeżenia rzuciłem się na jednego z nich, tego, który wcześniej zniszczył mój dom. Niezbyt lubiłem tamtą jaskinię, ale niech sobie nie myśli zasraniec jeden, że jak jest u siebie, to mu wszystko wolno. Pochwyciłem go w zęby i odrzuciłem w dal, niczym niejadalną resztkę zdobyczy. Chlusnąłem prawą łapą najbliższego i płynnym ruchem przeszedłem do szarży na dwóch pozostałych. Posypali się jak klocki domino. Nagle skoczyłem do góry, rozpraszając wilczą iluzję, uniosłem się na jakieś dziesięć metrów i zbombardowałem okolicę deszczem pocisków Renzoku Energy Dan. Ponownie
dobyłem miecza i rzuciłem się wprost na grupę silniejszych Makyan. Już po krótkiej chwili wpadłem w trans... Moje ruchy nabierały jeszcze większej płynności, a mieczem umiałem się już posługiwać. Ciąłem, uderzałem, paliłem przy pomocy Ki... Raz za razem, bez najmniejszej chwili wytchnienia. A mimo to, nie czułem zmęczenia. Można o to obwinić adrenalinę, ale odniosłem wrażenie, że to co innego, wola istnienia. To trwało... Nie mam pojęcia ile. Świadomość myślenia wróciła mi, gdy zostało już tylko kilkudziesięciu niedobitki, których poziomy mocy nie przekraczały jednej dziesiątej mojego.
Byłem naprawdę wycieńczony, skończyła mi się już Ki, sił brakowało nawet na stanie, musiałem się podpierać mieczem. Wbrew moim przypuszczeniom, demony okazały się odważnie stać na polu walki. Pokonałem najsilniejszych, ale z tamtymi... Nawet z jednym z nich bym sobie nie poradził. Oddychałem ciężko. Ale nie mogłem się poddać... Zbyt daleko zaszedłem, żeby wtedy po prostu dać się zabić. Zacisnąłem mocniej dłonie na mieczu. Spojrzałem zdeterminowanym wzrokiem na nich.
-Dalej... Czekam na was...
Musiałem wtedy naprawdę strasznie wyglądać - poszarpana ciuchy, potargana włosy, zadrapania i otwarte rany, oparzeliny, plamy krwi w kolorach od czerwonego po fiolet...
Demony stały się jakby niepewne, musiały przemyśleć, czy atakowanie mnie jest dobrym
pomysłem. Wyprostowałem się, puściłem rękojeść i zrobiłem nieco chwiejny krok do przodu.
-Co? Strach was obleciał? Boimy się jednego marnego człowieczka? - rzekłem, uśmiechając się krzywo. -Jesteście żałosną namiastką prawdziwych demonów...
Wtem, rozbrzmiał znajomy dźwięk. Dźwięk materializacji. Pojawił się bardzo dobrze znany mi kształt. Braska.
Władca Demonów spojrzał najpierw na mnie, później na pobojowisko, które zrobiłem, w końcu na niedobitki. Te zaś na jedno jego zmarszczenie brwi uciekły w popłochu.
-No młody, widzę, że urządziłeś sobie małą imprezkę - powiedział.
-Rutyna - rzekłem, wzruszając ramionami.
-No nic, wracamy do domu, czeka tam na ciebie niespodzianka.
Zaintrygowało mnie co ma na myśli. W życiu bym się nie spodziewał tego co zobaczyłem.
Nawet nie sekundę po moim pojawieniu się, ktoś się na mnie rzucił, przewracając i mocno
uściskał. Stało się to tak szybko, że nie zauważyłem kto to był, ujrzałem tylko trzy lisie ogony.
-"Vixen" - pomyślałem, uśmiechając się.
Między mną i Demonicą nawiązała się silna przyjacielska więź przez ten czas, gdy mieszkałem z nią i Mistrzem, dlatego też cieszyłem się z ponownego zobaczenia jej.
Zaraz... Trzy? Zamrugałem kilka razy, sądząc, że to omamy, ale jednak nie. Trzy ogony!
Chwyciłem dziewczynę za ramiona i odsunąłem nieco od siebie. To była ona, ale... Wyglądała inaczej, doroślej i bardziej... Wojowniczo. Jej moc znacznie wzrosła. Do tego nosiła strój podobny do mojego. Pasował jej... Aż za bardzo... Miałem sporo szczęścia, że krew nadal we mnie wrzała, bo rumieniec w takiej chwili nie przyniósłby mi niczego dobrego.
-Dobrze wyglądasz Vixen-chan - rzekłem.
-Ty za to fatalnie, umyłbyś się... I przebrał - zaśmiała się.
Chociaż jej wygląd się zmienił, to charakter pozostał ten sam.
-To ja może zostawię was samych? - rzucił żartobliwie Braska.
-Nie trzeba... - powiedziałem wstając i otrzepując się z pyłu, rozejrzałem się. - Ale... Gdzie jest...
- ze zdumieniem zauważyłem, że mojego miecza niema. - Yare yare... Zostawiłem mój miecz na Makyo... - jęknąłem, strzelając facepalma.
- Nie martw się młody, jeszcze się pobawisz w szermierza. Wtenczas mam coś dla ciebie - powiedział Mistrz, rzucając mi paczkę.
Otwarłem ją, w środku znajdował się nowy komplet ciuchów.
-Idź się przebierz, Vixen nie mogła się doczekać twojego powrotu i chce się z tobą zmierzyć.
-A może tak dacie mi chwilę odpocząć, co? -mruknąłem pretensjonalnie.
Nie ma co, nieźle mnie wtedy zaskoczyli... A Vixen dała mi nieźle w kość. Dowiedziałem się w czasie walki, że pod moją nieobecność nudziło się im, więc zaczęli trenować i tak jakoś wyszło, że Demonica przeszła przemianę. Kto by pomyślał?
Dzień mijał dosyć spokojnie, dowód osobisty odebrałem, zakupy zrobiłem, szykowałem się
mentalnie na kolejny sparing z Vixen... Nagle jednak zza rogu wyszło czterech dresiarzy, jeden trzymał w ręku metalową pałkę. Okrążyli mnie i wciągnęli w zaułek.
-"A tym to się chyba serio nudzi... " - pomyślałem, przewracając oczami.
-Słuchaj no dredziarz, masz jakiś dobry towar? - zaczął jeden z nich.
Od czasu gdy zrobiłem sobie dredy, tak co rusz słyszę, jak ktoś nazywa mnie dredziarzem, to wkurzało.
-Nie, nie mam... A teraz do widzenia... - powiedziałem, próbując się przedostać pomiędzy dwoma
największymi facetami, blokującymi przejście.
-Nie masz? To dawaj kasę. Nie podoba nam się jak takie dredziaki bez towaru kręcą się po naszym rewirze - powiedział ten sam co wcześniej. Jego koledzy zaśmiali się cicho.
Zignorowałem ich.
-Ej, słuchasz mnie? - zapytał, kładąc mi rękę na ramieniu. To był największy błąd w jego życiu.
Odruchowo złapałem rękę i wykręciłem mu ją do tego stopnia, że kości w kilku miejscach
popękały, do tego zaserwowałem mu kopniaka w piszczel. Upadł na ziemię. Wykorzystałem swoją szybkość, by znaleźć się w cieniu. Znajdując się tam obudziłem drzemiące we mnie dzikie instynkty. Wilcza iluzja za każdym użyciem wydawała się coraz bardziej realistyczna, także po tylu razach sam pewnie miałbym problem z odróżnieniem jej od prawdziwego wilka. A co dopiero takie patałachy, jak tamci? Wyłoniłem się z cienia, powoli, warcząc i patrząc na nich błyszczącymi zielonymi ślepiami. Obnażyłem kły.
-Śpiącego demona się nie budzi...
Zawarczałem na nich głośniej, nawet zaszczekałem, robiąc krok do przodu. Widziałem tylko tuman kurzu, jaki wzbił się w powietrze podczas ich ucieczki.
Iluzja rozproszyła się, a ja w spokoju mogłem wrócić do domu.
***
-Chepri, wstawaj! - usłyszałem znajomy mi i przyjemny w brzmieniu głos, ale wykona danego przezeń polecenia nie miałem ochoty.
-Jeszcze pięć minut... - mruknąłem, przewracając się na drugi bok.
-Chepri, śniadanie - te słowa mnie przekonały.
Natychmiast poderwałem się do góry. Umyłem się szybko, ubrałem i usiadłem do stołu.
-"I tak zaczął się kolejny dzień..." - pomyślałem.
OOC:
Post Time Skip'owy
Wyuczone techniki:
-Dragon Claws (technika własna) - 20 pkt
tsufulami, choć podejrzewam, że mogło się zdarzyć więcej. Tamte wspomnienia dosyć ciężko odbiły się na moim umyśle i ciele, imię Kiddo do tej pory wywołuje u mnie obrzydzenie i drgawki... Uhh... Ale nie żałuje, bo gdyby nie to, nigdy nie zaszedłbym tam, gdzie jestem teraz. Zastanawiające, jak to się dzieje, że choć coś wydaje się nam czystym przypadkiem, jak moje niegdysiejsze spotkanie z Rikimaru, to w efekcie okazuje się nas prowadzić do jakiegoś miejsca lub osoby, i czujemy, że tam mieliśmy się znaleźć. W pierwszej kolejności powinienem chyba wspomnieć mój trening u Genialnego Żółwia.
To dzięki niebieskowłosemu w ogóle się tam znalazłem, a nawet uniknąłem szukania jakiejś
dziewczyny do towarzystwa temu staremu zboczeńcowi... To się dopiero nazywało szczęście, prędzej bym zrobił sto pompek z górą Sohan na plecach, niż zagadał do dziewczyny, której nie znam... Jeszcze ładnej... O zabraniu ją na wyspę już nie mówiąc, bo to już całkiem niewykonalne. Tak wtedy myślałem... I niestety dużo się w tej kwestii nie zmieniło. Aż na mojej twarzy pojawiła się zrezygnowana mina, jak o tym pomyślałem. Teraz jak o tym myślę, to podejrzewam, że Vixen dałaby się nakłonić do pomocy w tym, po zakończeniu treningu byśmy po prostu odlecieli. Wtedy nie miałem takich pomysłów i nie analizowałem wszystkiego tak dobrze, ale może to i lepiej. Cóż, najważniejsze jest to, że to szkolenie zacząłem. Nie jestem pewien ile czasu tam spędziłem, ale nie obchodziło mnie to, jak to mawiają, nauka wymaga czasu, a nauczyłem się tam dużo. Kienzan to był dopiero przedsmak tego, co na mnie czekało. Genialny Żółw chciał, żebym polecał z nim i Rikimaru na jakąś specjalną wyspę treningową, musiałem jednak odmówić... Miałem inne plany...
Nigdy jednak nie zapomniałem skąd przybyłem i komu zawdzięczam pierwsze sukcesy. Podstawy podstaw stanowiły mordercze treningi u wujka Egharta, tak bardzo ich i jego nienawidziłem, że miałem ochotę zatańczyć na wieść, że ten bydlak nie żyje. Domu też nie było szkoda, to tylko budynek, a ja miałem wtedy już dom, bardzo przytulny, do tego z ekologicznym ogrzewaniem. Ale wracając do tematu, tamte "nauki" zdały się w sumie na nic, kiedy miałem je zastosować w prawdziwej walce, ale to mnie zawiodło do prawdziwego nauczyciela, więc nie miałem co narzekać. Braska odwrócił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni i nadał mu właściwy kierunek.
Nauczył żyć, żyć jak demon i walczyć jak demon, choć nie potrafiłem tego co one, pluć ogniem, petryfikującą śliną, czy rozciągać swojego ciała. Mimo to, chyba całkiem nieźle spisywałem się w tej roli. Tym trudniejszy był powrót do ludzkiego społeczeństwa. Pobyt wśród ludzi na wyspie Żółwia dał mi tego przedsmak, ale nie powinienem tego porównywać. Zupełnie czym innym jest przebywanie wśród wojowników, a wśród zwykłych ludzi.
Odbudowa West City nastąpiła nad wyraz szybko, wręcz nieprawdopodobnie... Sporym
zdziwieniem dla mnie był też fakt, iż nagle pojawiło się wiele energii, które zniknęły zaraz po ataku tsufula. Na domiar, nikt niczego nie pamiętał z tamtego czasu...
-"Do tego znów to ciemne niebo..." - pomyślałem, idąc powolnym krokiem po chodniku.
To nie mógł być przypadek, drugi raz widziałem coś takiego i nikt, ale to nikt mi nie wmówi, że to zbieg okoliczności. W coś takiego po prostu nie mogłem uwierzyć.
-"To na pewno sprawka jakichś czarów!"
Podobnie jak w to, że pierwszą osobą z tego grona, którą spotkałem był, no bo jakżeby inaczej, wujek Eghart... Na starcie popsuło mi to dzień, który zapowiadał się całkiem fajnie, byłem w stanie to przeboleć, ale jak mi zaczął prawić morały i uwagi, to nie wytrzymałem i trzasnąłem go w gębę, aż musiał zęby zbierać z chodnika. W życiu sobie nie wyobrażałem, że po tych wszystkich latach, morderczych treningach i poniżeniach poczuje się tak dobrze jak wtedy. Yare yare, tego słowa nie opiszą, chyba, że to jedno - katharsis. Wszystkie dawne stresy, napięcia i pretensje odeszły z tym jednym ciosem. A co najlepsze, gdy było po wszystkim on bał się mi oddać. Dzień pewnie byłby najpiękniejszym w moim życiu, gdyby nie fakt, że w szkole, do której szedłem, przywitał mnie sprawdzian, o którym zapomniałem i tym samym zawaliłem. Tak, zgadza
się, szedłem do szkoły. Jak do tego doszło? Sumienie i rozsądek mówiły mi, że za wojowanie pieniędzy nie płacą sowitych, jeśli w ogóle, dlatego też musiałem pójść do szkoły, żeby uzupełnić wykształcenie. Natomiast lenistwo i duch walki stanowczo mi tego odradzały, tylko, że za słabo.
Niestety, znacząco ograniczyło to mój czas na treningi. A co do zajścia z Eghartem, takie rzeczy już się zdarzają, najważniejsze jest to, że uległem pewnej zmianie. W moim niemal demonicznym sercu zapanował spokój. Powrót do ludzi przyniósł ze sobą jeszcze jedną zmianę, zdecydowanie złagodniałem i uspokoiłem się. Nie starałem się już ukrywać tej części mojej osobowości, bo wiedziałem, że nie muszę.
Gdyby pojawiło się jakieś zagrożenie, to oczywiście byłbym gotowy, ale póki mogłem, cieszyłem się spokojem. Fajnie też było wrócić do ludzi, niby zawsze lepiej wśród swoich, co nie? Może i nigdy nie należałem do towarzyskich, a moi rówieśnicy raczej unikali kontaktu ze mną, ale Ziemia to mój dom, a Ziemianie to moi bracia. Chcę czy nie, nie zmienię tego. A zawsze jest lepiej mieć dobre stosunki z najbliższym otoczeniem.
Trochę kłopotliwe okazało się przyzwyczajenie do tych wszystkich rzeczy, które zdążyłem
zapomnieć podczas treningów, chodzi mi o to jakie kruche są rzeczy stworzone przez ludzi. Sporo przedmiotów zniszczyłem ucząc się z nich znów korzystać, używanie tak małej części mocy, to naprawdę trudne. Do tego musiałem ukrywać swoje umiejętności przed innymi. To akurat była ta prostsza część zadania, bo trenowałem w domu. Bo, dla jasności, cały czas mieszkałem pod wulkanem i codziennie latałem stamtąd do szkoły. Pewnie praktyczniejsze byłoby zamieszkanie w West City, ale nie miałem pieniędzy na wynajem mieszkania. W wakacje zarobiłem trochę, ale zostawiłem tą gotówkę na czarną godzinę...
Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Urząd miejski wyjątkowo świecił pustkami.
Podszedłem do punktu informacyjnego. Siedziała tam kobieta w średnim wieku, szczupła, o kasztanowych włosach i złotych oczach, w typowym urzędowym uniformie - koszula, marynarka, spódnica i tak dalej.
-Dzień dobry - zacząłem. - Przyszedłem po odbiór dowodu osobistego.
Składając wniosek specjalnie zaznaczyłem, że sam się pofatyguje po niego, bo to znacznie prostsze, niż tłumaczenie gdzie mieszkam i tak dalej...
-Pokój 23B, pierwsze piętro, trzecie drzwi po lewej - rzekła beznamiętnie.
Udałem się do owego pokoju. Za biurkiem siedział czarnowłosy mężczyzna, który wydał mnie się dziwnie znajomy... Po chwili przypomniałem sobie skąd go znałem i niemal od razu tego pożałowałem. To jeden z ludzi, z którymi walczyłem kiedyś w Central City.
-Dzień dobry - mruknąłem, nieco niewyraźnie.
Liczyłem na to, że mnie nie pozna, bo to mogłoby doprowadzić do dziwnych sytuacji...
-Dzień dobry - odpowiedział.
Przyglądał mi się dziwnie, ale chyba ze względu na moje zachowanie, aniżeli z jakiegoś innego powodu.
-Rozumiem, że pan w sprawie odbioru dowodu osobistego, panie...? - powiedział bardzo formalnym tonem.
-Makonen, Chepri Makonen.
-A tak... -mruknął i zaczął przeszukiwać stertę dokumentów ułożonych na pułkach za jego plecami.
-Przykro mi, ale nie mam tutaj koperty z takim imieniem, jest tylko niejaki pan Czepri - rzekł, pokazując kopertę i drapiąc się po głowie.
-Wymawia się Kepri... - powiedziałem beznamiętnie, lekko mrużąc oczy.
-Ahh, najmocniej przepraszam, proszę bardzo - mężczyzna wyglądał na poruszonego całą sytuacją, bo na jego twarzy malowała się skrucha.
Wziąłem kopertę, podpisałem jakieś tam zaświadczenie o odbiorze, podziękowałem i wyszedłem.
Niemal zaraz po tym otwarłem ją i spojrzałem na kawałek plastiku świadczący o tym kim jestem...
-"Hmm... Imię i nazwisko się zgadzają, wzrost, sto osiemdziesiąt trzy centymetry, też, oczy zielone, włosy..." - w tym momencie zaczęła mi pulsować żyła na czole. -"Rude?!" - natomiast w
tym z moich ust wydostała się bardzo barwna składanka obelg i wulgaryzmów w dwóch różnych językach pod adresem urzędników daltonistów, za którą dostałem pierwszy mandat.
-"Będę to musiał przeboleć... "
Wracając do tematu, dosyć szybko to wszystko ogarnąłem, bo jakby nie patrzeć, musiałem. To jedna z nauk, które otrzymałem od Braski, przystosuj się albo zgiń.
Po raz kolejny miałem okazję wykorzystać tą naukę jakieś pół roku temu, kiedy w ramach treningu Mistrz wysłał mnie na bliźniaczą planetę Dark Star, Makyo. Ta jedna z ostatnich ostoi dla Demonów okazała się większym wyzwaniem, niż sądziłem. Czułem się tam dobrze, praktycznie całkiem jak w domu, tylko, że po tygodniu spędzonym tam straciłem swoją "ochronną tarczę". Przez długie przebywanie z Władcą Demonów "nasiąknąłem" jego Ki do tego stopnia, że dało się nas pomylić, tak jak to zrobiła June. Obaj uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli pozbędę się cząstek jego energii z siebie. To stanowiło główny cel mojej misji, przetrwać miałem przy okazji. Obiło mnie się o uszy też coś, że zrobiłem się miękki jak plastelina na słońcu.
Makyańskie Demony wyczuwały we mnie Braske, więc trzymały się z daleka, ale kiedy przestały...
Przypominało to atak stada wygłodniałych lwów na jedną jedyną antylopę. Pierwsze dni
wydawały się ciężkie, kilka ataków dziennie, walka z wieloma przeciwnikami na raz... Później było tylko gorzej. Pierwsze wyczuły mnie te słabe, najbardziej zdesperowane, nazywałem je szczurami.
Gdy rozprawiłem się z chyba setką z nich odpuściły, jednocześnie zwabiło to kolejnych
przeciwników. Wilki, nazywane przeze mnie tak z powodu charakterystycznego kształtu głowy, znalazły mnie w jednej z moich siedzib, prostej jaskini w zboczu góry. Ich taktyka też przypominała wilczą, atakowały w zhierarchizowanych grupach, zawsze wtedy gdy miałem ograniczoną liczbę dróg ucieczki. To właśnie w takich sytuacjach nauczyłem się, że w walce należy zawsze być w ruchu, żeby nie stanowić celu więcej niż dwóch ataków, ponieważ trzech można już nie przeżyć. To trwało... Chyba dwa tygodnie, choć trudno określić czas na planecie, gdzie cały czas panują warunki jak w czasie nuklearnej zimy. Kosztowało mnie to kilka blizn, ale w końcu napastnicy przekonali się kto jest wilkiem alfa. W czasie tych potyczek dowiedziałem się bardzo dużo o pobratymcach mojego Mistrza, poznałem ich zachowania, techniki, anatomię i fizjologię. Szczególnie interesujące zdawały się być właśnie techniki, kilka z nich miałem okazję
poznać na Ziemi, ale tam ujrzałem cała garmażerię umiejętności, o których nawet nie śniłem. Szczególnie zainteresowały mnie Hanoo i Thunder Crash. Może to kwestia ich odmienności od innych technik, a może to fakt, że związane były z ogniem, nie wiem... W każdym razie zaintrygowały mnie i zainspirowały.
Dni na Makyo zawsze będę wspominał jako wielką próbę moich możliwości, nie dlatego, że
każdego dnia musiałem walczyć, bo to wręcz pokochałem w tej misji, ale dlatego, że codziennie musiałem zdobywać wodę i pożywienie. Z tym pierwszym miałem najmniejszy problem. Taka mała ciekawostka o planecie Demonów, występowały na niej trzy rodzaje gejzerów - z gorącą woda, z gorącym kwasem siarkowym i z lawą. O ile trafiłem na te pierwsze nie musiałem się martwić.
Jedzenie to już zupełnie inna bajka. Nie ważne jakby mnie morzył głód, nigdy bym się nie posunął do zjedzenia mięsa Demona i nie chodzi tu o moje powiązania z tą rasą, po prostu wiedziałem, że nie nadaje się do jedzenia. Szczęście trochę mi dopisało, znalazłem... Nie wiem jak to nazwać... Wyglądało to jak kamienny pęd wyrastający z podłoża, na którego końcu znajdował się kielich, w którym rósł owoc wielkości dojrzałego pomidora, żarzący się niczym roztopiona skała. Początkowo nie chciałem się do tego zbliżać, ale głód okazał się silniejszy. W smaku przypominało słodkie chili, ale zdecydowanie przewyższało je ostrością. Za pierwszym razem niemal zwymiotowałem od ilości kapsaicyny, ale w końcu wyrobiłem sobie, że tak powiem, odporność. "Makyańskie papryczki"
stanowiły podstawę mojej diety. Wkrótce znalazłem inny dziwny obiekt, przypominał skrzyżowanie kaktusa z kapustą, spomiędzy grubych zielono-pomarańczowych liści wyrastały długie na
osiemdziesiąt centymetrów kamienne kolce. Smak liści mnie zaskoczył, spodziewałem się czegoś w rodzaju pikantnej kapusty, albo cebuli, a okazało się, że smakują jak szpinak. Nigdy nie darzyłem tego warzywa szczególną sympatią, ale tylko takie pożywienie znalazłem. Możliwe, że w innych zakątkach planety rosną inne skałorośla, ale nie miałem jak tego sprawdzić, chociaż regularnie przenosiłem swój obóz. Któregoś dnia natrafiłem na jakąś maszynę, miała formę kuli i wyglądała na zniszczoną. Dopiero po jakimś czasie domyśliłem się, że to statek kosmiczny, a w ogóle później od jakiegoś Demona usłyszałem, że Saiyanie zsyłają tutaj swoje śmieci, gdzie przez śmieci rozumiał skazanych na banicję. Ta ogoniasta rasa zaintrygowała mnie wkrótce po pierwszym spotkaniu z nimi, ich sposób walki, usposobienie i przemiany... Wtedy na Makyo zdobyłem całkowita pewność, że któregoś dnia polecę na tą ich planetę Vegetę. Miałem świadomość, że Ziemianina to oni za dobrze nie będą traktować, dlatego z góry założyłem, że będzie to misja incognito. Ale przed tym, musiałem najpierw wrócić z aktualnej misji. Przez jakiś czas miałem spokój, ale wiedziałem już, że to tylko cisza przed burzą, niestety...
Po miesiącu nauczyłem się wyczuwać porę dnia na tej planecie, określić to się dało na podstawie wahań temperatury, w dzień sięgała czterdziestu pięciu, a w nocy spadała do trzydziestu. Myślałem, że to przy wulkanie jest gorąco, ale atmosfera na Makyo wycisnęła ze mnie ostatnie poty. Ostatnia fala żądnych ludzkiej krwi Demonów przyszła wczesnym rankiem, niczym tsunami... (soundtrack 1)
Właśnie zaczynał się dwudziesty dziewiąty dzień mojego pobytu na tej planecie, obudziło mnie donośne dudnienie, do którego wkrótce dołączyło ryczenie i coś jakby dźwięk rogu. Zbyt dobrze wiedziałem, że oznaczało to kłopoty. Kogo jak kogo, ale "Smoków" i "Łowców" lepiej nie mieć na karku w czasie ucieczki, szczególnie tych drugich, mają oni już swoje sposoby, żeby dopaść ofiary, między innymi deszcz energetycznych igieł. Ale wracając...
Momentalnie zerwałem się z kamienia służącego mi za łóżko, zabrałem swoje rzeczy i
wyskoczyłem z jaskini. Akurat w porę, bo zaraz po tym potężny atak, średnio miałem czas
zobaczyć co to było. Niemal natychmiast pojawił się przede mną jeden z łowców, wysoki
humanoid pokryty czarną aurą, z twarzą przywodzącą na myśl ludzką czaszkę z kłami tygrysa. Serce zabiło mi szybciej, w bezpośredniej konfrontacji nawet z moimi aurami miałbym ciężką przeprawę z tym rodzajem Demonów, a, jak zdążyłem zauważyć, stało za pierwszym jeszcze kilku.
-"Cholera" - zakląłem w myślach.
Wsunąłem dłoń pod materiał zawiniątka na moich plecach, chwyciłem nią podłużny metalowy przedmiot i szarpnąłem mocno. W powietrzu zabłysła ciemnoszara klinga z czerwonym rdzeniem, towarzyszył temu nietypowy świst. Demon już zamierzał się do ataku, kiedy wbiłem ostrze w ziemie. Ta zaś popękała i wypuściła z siebie strumienie płonącego gazu skumulowanego pod powierzchnią. Takim ogniem nie dałoby się dobrze mięsa usmażyć, a co dopiero istotę zamieszkująca Makyo, niemniej, zawsze to jakiś manewr odwracający uwagę i dający szansę na ucieczkę. Jedną z rzeczy, których się nauczyłem w czasie tej misji, to to, że przy takiej liczbie wrogów nie ma co kozaczyć, tylko brać nogi za pas i starać się załatwiać ich jeden po drugim.
Tutaj w sumie nawet ta zasada by się nie sprawdziła, za dużo tego cholerstwa się nalęgło
wtedy...
Miecz... Zabrałem go kiedyś jakiemuś konającemu przeciwnikowi. Początkowo nie chciał się mnie słuchać, dosłownie, wbijał się w ziemię, a jak udawało mnie się go wyciągnąć, to raził mnie prądem. W końcu jednak zaakceptował nowego pana. Zdecydowanie opłaciło mnie się go zabrać, nie raz i nie dwa uratował mi tyłek, jak było nieciekawie...
Ukryłem się wewnątrz pustej już komory po gazie, unosiłem się pod stropem z Ki wyciszoną do niezbędnego minimum. Miałem chwilę na obmyślenie planu.
-"Najpierw muszę sprzątnąć tych łowców, oni są najgorsi. Szczury i wilki mi to utrudnią, ale nie
aż tak bardzo. Jak zobaczą pierwsze trupy, to w sumie i tak dadzą nogę"
Na górze nadal panował zgiełk, nie mieli pojęcia gdzie jestem, a to dawało mi szansę, na
wykorzystanie efektu zaskoczenia. Nawet wiedziałem jak to rozegrać.
Wokół moich dłoni zalśniły płomienie zielonej Ki i przybrały kształt pazurów - smoczych szponów. Przedarłem się nimi przez zastygniętą lawę na powierzchnię.
Z zaciętością dzikiej bestii siekłem wszystko co znajdowało się w zasięgu mojego wzroku i
wykonywało choćby najmniejszy ruch. Wkrótce oczyściłem najbliższe metry. Dotknąłem dłońmi podłoża. Rozbłysła wokół mnie szkarłatna aura, która przybrała postać widmowego wilka. Dudnienie stawało się głośniejsze, gdzieś w oddali chyba nawet usłyszałem uderzenie pioruna, zbierało się na burzę. (soundtrack 2)
Zawarczałem groźnie na otaczające mnie demony. Już po sekundzie z małych kolorowych
cząsteczek złożyły się najbardziej paskudne istoty jakie znałem - łowcy. Bez ostrzeżenia rzuciłem się na jednego z nich, tego, który wcześniej zniszczył mój dom. Niezbyt lubiłem tamtą jaskinię, ale niech sobie nie myśli zasraniec jeden, że jak jest u siebie, to mu wszystko wolno. Pochwyciłem go w zęby i odrzuciłem w dal, niczym niejadalną resztkę zdobyczy. Chlusnąłem prawą łapą najbliższego i płynnym ruchem przeszedłem do szarży na dwóch pozostałych. Posypali się jak klocki domino. Nagle skoczyłem do góry, rozpraszając wilczą iluzję, uniosłem się na jakieś dziesięć metrów i zbombardowałem okolicę deszczem pocisków Renzoku Energy Dan. Ponownie
dobyłem miecza i rzuciłem się wprost na grupę silniejszych Makyan. Już po krótkiej chwili wpadłem w trans... Moje ruchy nabierały jeszcze większej płynności, a mieczem umiałem się już posługiwać. Ciąłem, uderzałem, paliłem przy pomocy Ki... Raz za razem, bez najmniejszej chwili wytchnienia. A mimo to, nie czułem zmęczenia. Można o to obwinić adrenalinę, ale odniosłem wrażenie, że to co innego, wola istnienia. To trwało... Nie mam pojęcia ile. Świadomość myślenia wróciła mi, gdy zostało już tylko kilkudziesięciu niedobitki, których poziomy mocy nie przekraczały jednej dziesiątej mojego.
Byłem naprawdę wycieńczony, skończyła mi się już Ki, sił brakowało nawet na stanie, musiałem się podpierać mieczem. Wbrew moim przypuszczeniom, demony okazały się odważnie stać na polu walki. Pokonałem najsilniejszych, ale z tamtymi... Nawet z jednym z nich bym sobie nie poradził. Oddychałem ciężko. Ale nie mogłem się poddać... Zbyt daleko zaszedłem, żeby wtedy po prostu dać się zabić. Zacisnąłem mocniej dłonie na mieczu. Spojrzałem zdeterminowanym wzrokiem na nich.
-Dalej... Czekam na was...
Musiałem wtedy naprawdę strasznie wyglądać - poszarpana ciuchy, potargana włosy, zadrapania i otwarte rany, oparzeliny, plamy krwi w kolorach od czerwonego po fiolet...
Demony stały się jakby niepewne, musiały przemyśleć, czy atakowanie mnie jest dobrym
pomysłem. Wyprostowałem się, puściłem rękojeść i zrobiłem nieco chwiejny krok do przodu.
-Co? Strach was obleciał? Boimy się jednego marnego człowieczka? - rzekłem, uśmiechając się krzywo. -Jesteście żałosną namiastką prawdziwych demonów...
Wtem, rozbrzmiał znajomy dźwięk. Dźwięk materializacji. Pojawił się bardzo dobrze znany mi kształt. Braska.
Władca Demonów spojrzał najpierw na mnie, później na pobojowisko, które zrobiłem, w końcu na niedobitki. Te zaś na jedno jego zmarszczenie brwi uciekły w popłochu.
-No młody, widzę, że urządziłeś sobie małą imprezkę - powiedział.
-Rutyna - rzekłem, wzruszając ramionami.
-No nic, wracamy do domu, czeka tam na ciebie niespodzianka.
Zaintrygowało mnie co ma na myśli. W życiu bym się nie spodziewał tego co zobaczyłem.
Nawet nie sekundę po moim pojawieniu się, ktoś się na mnie rzucił, przewracając i mocno
uściskał. Stało się to tak szybko, że nie zauważyłem kto to był, ujrzałem tylko trzy lisie ogony.
-"Vixen" - pomyślałem, uśmiechając się.
Między mną i Demonicą nawiązała się silna przyjacielska więź przez ten czas, gdy mieszkałem z nią i Mistrzem, dlatego też cieszyłem się z ponownego zobaczenia jej.
Zaraz... Trzy? Zamrugałem kilka razy, sądząc, że to omamy, ale jednak nie. Trzy ogony!
Chwyciłem dziewczynę za ramiona i odsunąłem nieco od siebie. To była ona, ale... Wyglądała inaczej, doroślej i bardziej... Wojowniczo. Jej moc znacznie wzrosła. Do tego nosiła strój podobny do mojego. Pasował jej... Aż za bardzo... Miałem sporo szczęścia, że krew nadal we mnie wrzała, bo rumieniec w takiej chwili nie przyniósłby mi niczego dobrego.
-Dobrze wyglądasz Vixen-chan - rzekłem.
-Ty za to fatalnie, umyłbyś się... I przebrał - zaśmiała się.
Chociaż jej wygląd się zmienił, to charakter pozostał ten sam.
-To ja może zostawię was samych? - rzucił żartobliwie Braska.
-Nie trzeba... - powiedziałem wstając i otrzepując się z pyłu, rozejrzałem się. - Ale... Gdzie jest...
- ze zdumieniem zauważyłem, że mojego miecza niema. - Yare yare... Zostawiłem mój miecz na Makyo... - jęknąłem, strzelając facepalma.
- Nie martw się młody, jeszcze się pobawisz w szermierza. Wtenczas mam coś dla ciebie - powiedział Mistrz, rzucając mi paczkę.
Otwarłem ją, w środku znajdował się nowy komplet ciuchów.
-Idź się przebierz, Vixen nie mogła się doczekać twojego powrotu i chce się z tobą zmierzyć.
-A może tak dacie mi chwilę odpocząć, co? -mruknąłem pretensjonalnie.
Nie ma co, nieźle mnie wtedy zaskoczyli... A Vixen dała mi nieźle w kość. Dowiedziałem się w czasie walki, że pod moją nieobecność nudziło się im, więc zaczęli trenować i tak jakoś wyszło, że Demonica przeszła przemianę. Kto by pomyślał?
Dzień mijał dosyć spokojnie, dowód osobisty odebrałem, zakupy zrobiłem, szykowałem się
mentalnie na kolejny sparing z Vixen... Nagle jednak zza rogu wyszło czterech dresiarzy, jeden trzymał w ręku metalową pałkę. Okrążyli mnie i wciągnęli w zaułek.
-"A tym to się chyba serio nudzi... " - pomyślałem, przewracając oczami.
-Słuchaj no dredziarz, masz jakiś dobry towar? - zaczął jeden z nich.
Od czasu gdy zrobiłem sobie dredy, tak co rusz słyszę, jak ktoś nazywa mnie dredziarzem, to wkurzało.
-Nie, nie mam... A teraz do widzenia... - powiedziałem, próbując się przedostać pomiędzy dwoma
największymi facetami, blokującymi przejście.
-Nie masz? To dawaj kasę. Nie podoba nam się jak takie dredziaki bez towaru kręcą się po naszym rewirze - powiedział ten sam co wcześniej. Jego koledzy zaśmiali się cicho.
Zignorowałem ich.
-Ej, słuchasz mnie? - zapytał, kładąc mi rękę na ramieniu. To był największy błąd w jego życiu.
Odruchowo złapałem rękę i wykręciłem mu ją do tego stopnia, że kości w kilku miejscach
popękały, do tego zaserwowałem mu kopniaka w piszczel. Upadł na ziemię. Wykorzystałem swoją szybkość, by znaleźć się w cieniu. Znajdując się tam obudziłem drzemiące we mnie dzikie instynkty. Wilcza iluzja za każdym użyciem wydawała się coraz bardziej realistyczna, także po tylu razach sam pewnie miałbym problem z odróżnieniem jej od prawdziwego wilka. A co dopiero takie patałachy, jak tamci? Wyłoniłem się z cienia, powoli, warcząc i patrząc na nich błyszczącymi zielonymi ślepiami. Obnażyłem kły.
-Śpiącego demona się nie budzi...
Zawarczałem na nich głośniej, nawet zaszczekałem, robiąc krok do przodu. Widziałem tylko tuman kurzu, jaki wzbił się w powietrze podczas ich ucieczki.
Iluzja rozproszyła się, a ja w spokoju mogłem wrócić do domu.
***
-Chepri, wstawaj! - usłyszałem znajomy mi i przyjemny w brzmieniu głos, ale wykona danego przezeń polecenia nie miałem ochoty.
-Jeszcze pięć minut... - mruknąłem, przewracając się na drugi bok.
-Chepri, śniadanie - te słowa mnie przekonały.
Natychmiast poderwałem się do góry. Umyłem się szybko, ubrałem i usiadłem do stołu.
-"I tak zaczął się kolejny dzień..." - pomyślałem.
OOC:
Post Time Skip'owy
Wyuczone techniki:
-Dragon Claws (technika własna) - 20 pkt
Re: Wulkan
Pon Lut 24, 2014 8:44 pm
Dzień zaczął się normalnie. Wyglądało to tak, jakby nic szczególnego nie miało się zdarzyć. Gdy Chepri poderwał się z łóżka został zatrzymany przez Vixen chwytem za nadgarstek. Demonica spojrzała na czerwonowłosego mężczyznę z wyraźnym niepokojem na twarzy.
- Jest problem. Braska jest nie w sosie. Mi nic nie chce powiedzieć, więc może Tobie się uda z niego coś wydusić gdy zjemy, co? Dawno go takiego nie widziałam i się martwię. - powiedziała wpatrując się w chłopaka prawie, że zaszklonymi oczami. Gdy potrafiła to wyglądała słodko i bardzo przekonująco.
Przeszli do kuchni. Na stole już czekało na nich mnóstwo dobrze pachnącego jedzenia przygotowanego przez samą panią tego wulkanu. Z zadowoleniem usiadła przy stole nalewając wszystkim soku z pobliskich owoców. Braska faktycznie nie wyglądał na radosnego, jak to zwykle bywało. Jego ponury wyraz twarzy, aż chłodził miejsce, w którym się znajdują...
- Jest problem. Braska jest nie w sosie. Mi nic nie chce powiedzieć, więc może Tobie się uda z niego coś wydusić gdy zjemy, co? Dawno go takiego nie widziałam i się martwię. - powiedziała wpatrując się w chłopaka prawie, że zaszklonymi oczami. Gdy potrafiła to wyglądała słodko i bardzo przekonująco.
Przeszli do kuchni. Na stole już czekało na nich mnóstwo dobrze pachnącego jedzenia przygotowanego przez samą panią tego wulkanu. Z zadowoleniem usiadła przy stole nalewając wszystkim soku z pobliskich owoców. Braska faktycznie nie wyglądał na radosnego, jak to zwykle bywało. Jego ponury wyraz twarzy, aż chłodził miejsce, w którym się znajdują...
Re: Wulkan
Czw Mar 06, 2014 7:13 pm
Słowa Vixen... Szczerze nie wiem, czy bardziej mnie zdziwiły, czy zmartwiły. Jeśli faktycznie z Braską działo się coś nie tak, to jako jego uczeń nie mogłem tego zignorować, w końcu jestem mu sporo winien za wszystkie nauki, jakie od niego otrzymałem. Niemal od razu zacząłem się zastanawiać co takiego mogłoby sprawić, że ma on zły humor, ale do głowy nie przyszło mi nic sensownego. Nie mniej jednak, to trzeba było sprawdzić... Chociażby po to, żeby uspokoić Demonicę. Nie, żeby coś, ale nie lubiłem, gdy była w złym humorze... Odbijało się to na dosłownie wszystkim w okolicy.
Twarz Władcy Demonów wyglądała niczym alegoria ponurego nastroju. Atmosfera w środku aż się ochładzała, a przecież normalnie panują utaj tropikalne upały. Mistrz był jednak wprawnym obserwatorem, dlatego też przyjąłem standardowy wyraz twarzy pokazujący pogodę ducha i determinację. Rękę dam sobie uciąć, że gdyby zobaczył mnie innego, zacząłby coś podejrzewać, a wtedy nie dałoby się od niego dowiedzieć nic.
Jedzenie jak zwykle było rewelacyjne, pochłonąłem go sporą ilość, nawet jak na mnie i to z nieudawaną radością.
-To co Mistrzu, jakie masz dla mnie dzisiaj zadanie? - zapytałem, jakby nigdy nic i spojrzałem na Demona. Wzrok miał nieobecny, jakby przebywał tutaj tylko ciałem.
Wymieniliśmy szybko z Vixen porozumiewawcze spojrzenia.
-Mistrzu?
Twarz Władcy Demonów wyglądała niczym alegoria ponurego nastroju. Atmosfera w środku aż się ochładzała, a przecież normalnie panują utaj tropikalne upały. Mistrz był jednak wprawnym obserwatorem, dlatego też przyjąłem standardowy wyraz twarzy pokazujący pogodę ducha i determinację. Rękę dam sobie uciąć, że gdyby zobaczył mnie innego, zacząłby coś podejrzewać, a wtedy nie dałoby się od niego dowiedzieć nic.
Jedzenie jak zwykle było rewelacyjne, pochłonąłem go sporą ilość, nawet jak na mnie i to z nieudawaną radością.
-To co Mistrzu, jakie masz dla mnie dzisiaj zadanie? - zapytałem, jakby nigdy nic i spojrzałem na Demona. Wzrok miał nieobecny, jakby przebywał tutaj tylko ciałem.
Wymieniliśmy szybko z Vixen porozumiewawcze spojrzenia.
-Mistrzu?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach