Kame House
+4
NPC.
Rikimaru
Reito
NPC
8 posters
Kame House
Sro Maj 30, 2012 12:43 am
First topic message reminder :
"Przed napisaniem zapoznaj się z treścią postu dołączonego do tematu bądź skonsultuj się z adminem lub MG, gdyż każdy post niewłaściwie napisany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu."
Kame House Dom Genialnego Żółwia - jest to domek na małej wysepce na środku oceanu. Mieszkają tam Żółwi Pustelnik (zwany też Kameseninem) i jego zwierzątko Morski Żółw. Wyspa jest bardzo trudna do odnalezienia ponieważ jest zbyt mała by ją umieścić i zaznaczyć na mapie przez co niewiele osób wie o jej istnieniu. |
"Przed napisaniem zapoznaj się z treścią postu dołączonego do tematu bądź skonsultuj się z adminem lub MG, gdyż każdy post niewłaściwie napisany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu."
Re: Kame House
Czw Maj 08, 2014 2:13 pm
Genialny Żółw zgodził się mi pomóc, ucieszyło mnie to i nieco uspokoiło nerwy. Choć muszę przyznać, że słowa "...jeszcze nie wiem jak" były nieco martwiące. Wyglądało też na to, że mistrza nie uradowała informacja o tym, że to Braska mnie uczy. Cóż, mówi się trudno. Od dawna wiem, że mniej lub bardziej zła sława Władcy Demonów nakłada na mnie pewną etykietę... Miało to swoje dobre i złe strony, choć z mojej perspektywy pewnie więcej tych drugich.
W każdym razie, byłem wdzięczny Genialnemu Żółwiowi i nie omieszkałem mu podziękować.
Trening zaproponowany przez niego wyglądał nieco dziwnie, ale zarazem bardzo interesująco i im dłużej patrzyłem na "zabawkę", tym bardziej nie mogłem się doczekać, by ją wypróbować.
***
Po całkiem smacznym obiedzie niemal natychmiast wyszedłem na zewnątrz by się przygotować do treningu. Stanąłem pomiędzy dronami, a te uniosły się nad ziemię. Wtedy jednak przyszło mi do głowy, że wyspa jest jednak trochę za mała na tego rodzaju trening, coś mogłoby zostać przypadkiem zniszczone w jego trakcie. Odleciałem trochę od wyspy, nad otwarty ocean, a maszyny podążyły za mną. Każda znajdowała się w odległości jakichś czterech metrów ode mnie.
-"No to zaczynamy"
OOC:
Trening start
W każdym razie, byłem wdzięczny Genialnemu Żółwiowi i nie omieszkałem mu podziękować.
Trening zaproponowany przez niego wyglądał nieco dziwnie, ale zarazem bardzo interesująco i im dłużej patrzyłem na "zabawkę", tym bardziej nie mogłem się doczekać, by ją wypróbować.
***
Po całkiem smacznym obiedzie niemal natychmiast wyszedłem na zewnątrz by się przygotować do treningu. Stanąłem pomiędzy dronami, a te uniosły się nad ziemię. Wtedy jednak przyszło mi do głowy, że wyspa jest jednak trochę za mała na tego rodzaju trening, coś mogłoby zostać przypadkiem zniszczone w jego trakcie. Odleciałem trochę od wyspy, nad otwarty ocean, a maszyny podążyły za mną. Każda znajdowała się w odległości jakichś czterech metrów ode mnie.
-"No to zaczynamy"
OOC:
Trening start
Re: Kame House
Pią Maj 09, 2014 8:33 pm
Był to tego rodzaju trening, gdzie zbędne myślenie tylko utrudnia sprawę. Nawet sam mistrz powiedział, że co do tego za którym odbiciem pocisk poleci w moją stronę nie ma reguły,
tak więc gdybanie i liczenie nie ma sensu. Lewitowałem kilka metrów nad wodą, zrobiłem głęboki wdech i wydech, uspokoiłem myśli i przygotowałem się mentalnie do wysiłku.
-Trening czas zacząć - powiedziałem. Gdy tylko to uczyniłem, czerwone obramowania na moich rękawiczkach i butach zaświeciły na żółto, a ja poczułem nagły przyrost masy.
Braska to nieźle wymyślił, dał mi strój z magicznymi obciążnikami reagującymi na głos i nie poinformował mnie o tym. Nieźle się zdziwiłem przy pierwszym treningu, a jak go zapytałem o to, to udawał, że zapomniał mi powiedzieć, chociaż chyba sam nie wierzył, że to kupię.
Obciążenie zwiększało się co jakiś czas, najpierw rękawiczki i buty ważą po pięćdziesiąt kilogramów, co daje w sumie dwieście. Następnie zwiększają masę pięciokrotnie, dając jedną tonę masy, a później pięć ton, i tak dalej...
Ale wracając, wycelowałem w drona po swojej prawej stronie, ten zaś przechwycił ki blasta i odbił go do sąsiedniej maszyny. Stamtąd pocisk powędrował za moje plecy i dalej, na moją lewą stronę. Wtedy poleciał do mnie. Udało mnie się zrobić unik, ale maszyna z prawej strony znów przechwyciła blast.
Podała go do tej z przodu, a ona natychmiast strzeliła we mnie. Ponownie uniknąłem strzału, ale musiałem zwiększyć czujność, bo teraz mogłem oberwać w plecy. Blast znalazł się nagle przede mną, dopiero wtedy zauważyłem, że zwiększa on nie tylko swoją siłę, ale i szybkość.
-"To nieco utrudnia sprawę"
Pocisk ruszył ku mnie, uniknąłem, ale natychmiast po podaniu w lewo obrał sobie mnie za cel. Miałem zbyt mało czasu na unik, zdążyłem tylko zasłonić się przedramieniem.
Wystrzeliłem kolejny blast, tym razem silniejszy, bo poprzedni tylko zapiekł lekko na skórze. Przemieścił się z prawej strony na lewą, a następnie do tyłu. Strzelił we mnie. Zdążyłem się odwrócić i unieść nieco w powietrzu, pocisk minął mój but o kilka centymetrów. Drony niemal natychmiast wyrównały pułap ze mną. Kolejny strzał, tym razem z lewej, uchyliłem się przed nim o włos. Z prawej powędrował do przodu, a stamtąd do tyłu, skąd znów odbił do przodu i w lewo, gdzie wykonał strzał.
Prędkość zaczynała robić się kłopotliwa, ale udało mnie się jeszcze uniknąć kuli energii. Wtedy zabłysły obramowania na rękawiczkach i butach, moja masa wzrosła o osiemset kilogramów. To znacznie utrudniało sprawę... Zwłaszcza, że strzał padł z prawej... Nie zdążyłem przywyknąć do nowej wagi i nie byłem w stanie uniknąć.
Tym razem dosyć mocno poczułem, nawet powstało małe osmalenie na moim ramieniu.
Wysłałem kolejny pocisk. Wyszedł trochę silniejszy, niż zamierzałem, ale dużo bardziej utrudnić zadania mi nie mógł. Tak przynajmniej sądziłem.
Przód, tył, prawo, tył, lewo, tył, przód, prawo, strzał. Uniknąłem, ale było bardzo blisko. I powtórka, lewo, prawo, lewo, tył, przód, prawo, tył, strzał. Czułem jak pocisk przemyka obok mojego karku. Przód, lewo, prawo, lewo, tył, prawo, tył, przód, strzał. Byłem zbyt wolny, by uniknąć, ale udało mi się zablokować, choć bolało.
Kolejny blast. Tył, przód, lewo, prawo, lewo, prawo, lewo, prawo, przód, prawo, lewo, prawo, tył, strzał. Ze sporym trudem uniknąłem. Ro mi uświadomiło, że popełniłem błąd skupiając się przede wszystkim na sile, zaniedbywanie szybkości to bardzo zły pomysł... Nawet jeśli przeciwnik ma bardzo dużą siłę, to na nic mu się ona zda, jeśli nie będzie mógł trafić. Oczywiście z drugiej strony, na nic duża szybkość, jeśli się zadaje tylko powierzchowne obrażenia, która przeciwnika wcale nie ruszają. Trzeba w tym zachować równowagę, a to naprawdę trudne zadanie.
To ćwiczenie na pewno pomoże mi zwiększyć moją szybkość... Chyba, że walnie mnie taki blast, że padnę... Ale, cholera, nie mam czasu na myślenie! Muszę reagować!
Obudziłem się w porę, bo blast właśnie leciał w moją stronę. Czasu mało, ruchy utrudnione, nie dałbym rady uniknąć, dlatego stwierdziłem, że lepsze będzie blokowanie. Jeszcze bardziej uodpornię się na ból i zachęci mnie to do unikania. Przyjąłem pocisk podudziem prawej nogi.
-"No to jedziemy dalej"
Rzuciłem blastem w drona, a ten natychmiast odbił go ku mnie. Szybkim ruchem dłoni spowodowałem jego wybuch, ale to wywołało lekkie oparzenie na skórze.
-"Hmm, musi istnieć jakiś sposób"
Wtedy przyszło mi do głowy, że mógłbym użyć do tego celu Ki-sword. Nie miałem pewności co do tego pomysłu, ale spróbować było warto.
Posłałem kolejny pocisk, tym razem dosyć silny. Prawo, przód, tył, lewo, strzał. Miecz z energii wszedł w kulę jak w masło, ale gdzieś w połowie średnicy spowodował jej wybuch i sam też się rozproszył. Niby nic mnie się nie stało, ale coś mi mówiło, że to nie jest dobry sposób. Na wszelki wypadek spróbowałem jeszcze dwa razy, efekt był niby taki sam, ale ręka, którą tworzyłem ostrze wydawała się jakaś taka bardziej zmęczona. Jak widać takie zagrania zaburzały przepływ Ki.
-"A może zwalczać blast blastem?"
Przy następnej okazji wykorzystałem ten pomysł. Gdy pocisk leciał w moją stronę wystrzeliłem w niego kolejny, wywołując eksplozję obu. Niby skuteczne, ale zbyt destrukcyjne.
-"Czyli wracamy do monotonnego blokowania i unikania..."
Wiem, wiem, wymagam za dużo, no ale co poradzę na to, że lubię jak trening jest ciekawy? To chyba nie jest nic złego... No ale muszę się skupić na ćwiczeniu.
Miałem widać zbyt lekko, dlatego rzuciłem dwa blasty zamiast jednego. Zastanawiało mnie, czy czasami się nie zderzą w locie, tak się jednak nie stało, jak widać te maszyny mają jakiś system, który to uniemożliwiał.
Strzały padły z lewej i prawej. Lekkim podmuchem Ki przesunąłem się do tylnego drona, jednocześnie pozwalając by blasty zderzyły się i wybuchły.
Coś jednak nadal mi nie pasowało. To było zbyt proste... Chwyciłem jedną z maszyn i obejrzałem. Z tyłu znajdowało się pokrętło ustawione na "jeden". Nie zastanawiając się nad konsekwencjami ustawiłem je na "trzy".
Już sekundę po rzuceniu Ki blastem zobaczyłem różnicę. Drony podawały między sobą kulę energii o wiele szybciej, prawie nie nadążałem wzrokiem. Później zrozumiałem, że popełniłem wielki błąd...
Pocisk leciał tak szybko, że nie mogłem go uniknąć, więc starałem się blokować rękoma i nogami, ale ze względu na ich masę, która zaczynała mi coraz bardziej ciążyć, nie było to łatwe.
Już po pięciu minutach miałem oparzenia na karku, ramionach, lewej nodze i klatce piersiowej. Nie mniej jednak, nie miałem zamiaru przestać. Wysłałem dwa blasty, tak jak wcześniej nie zderzyły się ze sobą. Gdy skierowały się w moją stronę, jeden z przodu, drugi z tyłu, zablokowałem pierwszy przedramieniem, drugi niestety trafił mnie w brzuch. Zabolało. Pot spływał mi już po karku i czole, oddech miałem płytki i nie równy.
Uśmiechnąłem się, takiego właśnie treningu było mi trzeba. Przy trzydziestym blaście straciłem rachubę, tak bardzo wciągnąłem się w ćwiczenie bloków i uników, że nawet nie przejmowałem się bólem oparzeń, a tych było sporo. Zdziwiło mnie trochę, że rękawice nie zwiększyły ponownie swojej masy, w prawdzie straciłem poczucie czasu, ale byłem pewien, że minęło kilka godzin, a tu nic. Nie, żeby mnie to jakoś specjalnie martwiło, ale po prostu się zastanawiałem.
Zorientowałem się ile czasu minęło dopiero, gdy zobaczyłem zachodzące słońce. Poziom adrenaliny i endorfin spadł i zaczęły do mnie docierać sygnały, które mój mózg do tej pory ignorował. Ból, głód i zmęczenie. Zakręciło mnie się w głowie, poczułem silne nudności, miałem problem z utrzymaniem pułapu lewitacji. Póki jeszcze byłem w stanie wróciłem na wyspę, choć moje tępo lotu było cokolwiek powolne. Drony same chyba wyczuły, że to koniec treningu, bo gdy doleciałem wylądowały na piasku i tam pozostały. Gdy tylko postawiłem stopy na ziemi, nogi się pode mną ugięły. Próby wstania, a nawet jakiegokolwiek ruchu spełzły na niczym. Mogłem tylko tak klęczeć i starać się nie przewrócić na plecy.
-"Cholera... Nie mogę się ruszyć... "
Zebrałem w sobie resztki silnej woli by wstać i zrobić te kilka kroków do domu mistrza. Przez chwilę rozważałem próbę udania się do jadalni, ale po krótkiej ocenie stosunku mojej silnej woli do mojej siły stwierdziłem, że tej walki nie wygram.
Czekało mnie coś trudniejszego - wejście po schodach. Oparty o poręcz, chwiejnym i drżącym krokiem wgramoliłem się na piętro. Teraz już miałem z górki, wystarczyło trafić do pokoju gościnnego, otworzyć drzwi i przewrócić się na łóżko. Taa, ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Zrobienie jednego kroku zajęło mi pół minuty, kolejne tak samo.
-"Jutro będę umierał... Ale to dobrze... " - pomyślałem.
Już dosyć dawno temu poznałem sposób otwierania drzwi łokciem, więc otwarcie drzwi nie należało do takich trudnych, teraz tylko trzy kroki i... Bach, padłem na łóżko jak długi i natychmiast zasnąłem.
OOC: Koniec treningu
tak więc gdybanie i liczenie nie ma sensu. Lewitowałem kilka metrów nad wodą, zrobiłem głęboki wdech i wydech, uspokoiłem myśli i przygotowałem się mentalnie do wysiłku.
-Trening czas zacząć - powiedziałem. Gdy tylko to uczyniłem, czerwone obramowania na moich rękawiczkach i butach zaświeciły na żółto, a ja poczułem nagły przyrost masy.
Braska to nieźle wymyślił, dał mi strój z magicznymi obciążnikami reagującymi na głos i nie poinformował mnie o tym. Nieźle się zdziwiłem przy pierwszym treningu, a jak go zapytałem o to, to udawał, że zapomniał mi powiedzieć, chociaż chyba sam nie wierzył, że to kupię.
Obciążenie zwiększało się co jakiś czas, najpierw rękawiczki i buty ważą po pięćdziesiąt kilogramów, co daje w sumie dwieście. Następnie zwiększają masę pięciokrotnie, dając jedną tonę masy, a później pięć ton, i tak dalej...
Ale wracając, wycelowałem w drona po swojej prawej stronie, ten zaś przechwycił ki blasta i odbił go do sąsiedniej maszyny. Stamtąd pocisk powędrował za moje plecy i dalej, na moją lewą stronę. Wtedy poleciał do mnie. Udało mnie się zrobić unik, ale maszyna z prawej strony znów przechwyciła blast.
Podała go do tej z przodu, a ona natychmiast strzeliła we mnie. Ponownie uniknąłem strzału, ale musiałem zwiększyć czujność, bo teraz mogłem oberwać w plecy. Blast znalazł się nagle przede mną, dopiero wtedy zauważyłem, że zwiększa on nie tylko swoją siłę, ale i szybkość.
-"To nieco utrudnia sprawę"
Pocisk ruszył ku mnie, uniknąłem, ale natychmiast po podaniu w lewo obrał sobie mnie za cel. Miałem zbyt mało czasu na unik, zdążyłem tylko zasłonić się przedramieniem.
Wystrzeliłem kolejny blast, tym razem silniejszy, bo poprzedni tylko zapiekł lekko na skórze. Przemieścił się z prawej strony na lewą, a następnie do tyłu. Strzelił we mnie. Zdążyłem się odwrócić i unieść nieco w powietrzu, pocisk minął mój but o kilka centymetrów. Drony niemal natychmiast wyrównały pułap ze mną. Kolejny strzał, tym razem z lewej, uchyliłem się przed nim o włos. Z prawej powędrował do przodu, a stamtąd do tyłu, skąd znów odbił do przodu i w lewo, gdzie wykonał strzał.
Prędkość zaczynała robić się kłopotliwa, ale udało mnie się jeszcze uniknąć kuli energii. Wtedy zabłysły obramowania na rękawiczkach i butach, moja masa wzrosła o osiemset kilogramów. To znacznie utrudniało sprawę... Zwłaszcza, że strzał padł z prawej... Nie zdążyłem przywyknąć do nowej wagi i nie byłem w stanie uniknąć.
Tym razem dosyć mocno poczułem, nawet powstało małe osmalenie na moim ramieniu.
Wysłałem kolejny pocisk. Wyszedł trochę silniejszy, niż zamierzałem, ale dużo bardziej utrudnić zadania mi nie mógł. Tak przynajmniej sądziłem.
Przód, tył, prawo, tył, lewo, tył, przód, prawo, strzał. Uniknąłem, ale było bardzo blisko. I powtórka, lewo, prawo, lewo, tył, przód, prawo, tył, strzał. Czułem jak pocisk przemyka obok mojego karku. Przód, lewo, prawo, lewo, tył, prawo, tył, przód, strzał. Byłem zbyt wolny, by uniknąć, ale udało mi się zablokować, choć bolało.
Kolejny blast. Tył, przód, lewo, prawo, lewo, prawo, lewo, prawo, przód, prawo, lewo, prawo, tył, strzał. Ze sporym trudem uniknąłem. Ro mi uświadomiło, że popełniłem błąd skupiając się przede wszystkim na sile, zaniedbywanie szybkości to bardzo zły pomysł... Nawet jeśli przeciwnik ma bardzo dużą siłę, to na nic mu się ona zda, jeśli nie będzie mógł trafić. Oczywiście z drugiej strony, na nic duża szybkość, jeśli się zadaje tylko powierzchowne obrażenia, która przeciwnika wcale nie ruszają. Trzeba w tym zachować równowagę, a to naprawdę trudne zadanie.
To ćwiczenie na pewno pomoże mi zwiększyć moją szybkość... Chyba, że walnie mnie taki blast, że padnę... Ale, cholera, nie mam czasu na myślenie! Muszę reagować!
Obudziłem się w porę, bo blast właśnie leciał w moją stronę. Czasu mało, ruchy utrudnione, nie dałbym rady uniknąć, dlatego stwierdziłem, że lepsze będzie blokowanie. Jeszcze bardziej uodpornię się na ból i zachęci mnie to do unikania. Przyjąłem pocisk podudziem prawej nogi.
-"No to jedziemy dalej"
Rzuciłem blastem w drona, a ten natychmiast odbił go ku mnie. Szybkim ruchem dłoni spowodowałem jego wybuch, ale to wywołało lekkie oparzenie na skórze.
-"Hmm, musi istnieć jakiś sposób"
Wtedy przyszło mi do głowy, że mógłbym użyć do tego celu Ki-sword. Nie miałem pewności co do tego pomysłu, ale spróbować było warto.
Posłałem kolejny pocisk, tym razem dosyć silny. Prawo, przód, tył, lewo, strzał. Miecz z energii wszedł w kulę jak w masło, ale gdzieś w połowie średnicy spowodował jej wybuch i sam też się rozproszył. Niby nic mnie się nie stało, ale coś mi mówiło, że to nie jest dobry sposób. Na wszelki wypadek spróbowałem jeszcze dwa razy, efekt był niby taki sam, ale ręka, którą tworzyłem ostrze wydawała się jakaś taka bardziej zmęczona. Jak widać takie zagrania zaburzały przepływ Ki.
-"A może zwalczać blast blastem?"
Przy następnej okazji wykorzystałem ten pomysł. Gdy pocisk leciał w moją stronę wystrzeliłem w niego kolejny, wywołując eksplozję obu. Niby skuteczne, ale zbyt destrukcyjne.
-"Czyli wracamy do monotonnego blokowania i unikania..."
Wiem, wiem, wymagam za dużo, no ale co poradzę na to, że lubię jak trening jest ciekawy? To chyba nie jest nic złego... No ale muszę się skupić na ćwiczeniu.
Miałem widać zbyt lekko, dlatego rzuciłem dwa blasty zamiast jednego. Zastanawiało mnie, czy czasami się nie zderzą w locie, tak się jednak nie stało, jak widać te maszyny mają jakiś system, który to uniemożliwiał.
Strzały padły z lewej i prawej. Lekkim podmuchem Ki przesunąłem się do tylnego drona, jednocześnie pozwalając by blasty zderzyły się i wybuchły.
Coś jednak nadal mi nie pasowało. To było zbyt proste... Chwyciłem jedną z maszyn i obejrzałem. Z tyłu znajdowało się pokrętło ustawione na "jeden". Nie zastanawiając się nad konsekwencjami ustawiłem je na "trzy".
Już sekundę po rzuceniu Ki blastem zobaczyłem różnicę. Drony podawały między sobą kulę energii o wiele szybciej, prawie nie nadążałem wzrokiem. Później zrozumiałem, że popełniłem wielki błąd...
Pocisk leciał tak szybko, że nie mogłem go uniknąć, więc starałem się blokować rękoma i nogami, ale ze względu na ich masę, która zaczynała mi coraz bardziej ciążyć, nie było to łatwe.
Już po pięciu minutach miałem oparzenia na karku, ramionach, lewej nodze i klatce piersiowej. Nie mniej jednak, nie miałem zamiaru przestać. Wysłałem dwa blasty, tak jak wcześniej nie zderzyły się ze sobą. Gdy skierowały się w moją stronę, jeden z przodu, drugi z tyłu, zablokowałem pierwszy przedramieniem, drugi niestety trafił mnie w brzuch. Zabolało. Pot spływał mi już po karku i czole, oddech miałem płytki i nie równy.
Uśmiechnąłem się, takiego właśnie treningu było mi trzeba. Przy trzydziestym blaście straciłem rachubę, tak bardzo wciągnąłem się w ćwiczenie bloków i uników, że nawet nie przejmowałem się bólem oparzeń, a tych było sporo. Zdziwiło mnie trochę, że rękawice nie zwiększyły ponownie swojej masy, w prawdzie straciłem poczucie czasu, ale byłem pewien, że minęło kilka godzin, a tu nic. Nie, żeby mnie to jakoś specjalnie martwiło, ale po prostu się zastanawiałem.
Zorientowałem się ile czasu minęło dopiero, gdy zobaczyłem zachodzące słońce. Poziom adrenaliny i endorfin spadł i zaczęły do mnie docierać sygnały, które mój mózg do tej pory ignorował. Ból, głód i zmęczenie. Zakręciło mnie się w głowie, poczułem silne nudności, miałem problem z utrzymaniem pułapu lewitacji. Póki jeszcze byłem w stanie wróciłem na wyspę, choć moje tępo lotu było cokolwiek powolne. Drony same chyba wyczuły, że to koniec treningu, bo gdy doleciałem wylądowały na piasku i tam pozostały. Gdy tylko postawiłem stopy na ziemi, nogi się pode mną ugięły. Próby wstania, a nawet jakiegokolwiek ruchu spełzły na niczym. Mogłem tylko tak klęczeć i starać się nie przewrócić na plecy.
-"Cholera... Nie mogę się ruszyć... "
Zebrałem w sobie resztki silnej woli by wstać i zrobić te kilka kroków do domu mistrza. Przez chwilę rozważałem próbę udania się do jadalni, ale po krótkiej ocenie stosunku mojej silnej woli do mojej siły stwierdziłem, że tej walki nie wygram.
Czekało mnie coś trudniejszego - wejście po schodach. Oparty o poręcz, chwiejnym i drżącym krokiem wgramoliłem się na piętro. Teraz już miałem z górki, wystarczyło trafić do pokoju gościnnego, otworzyć drzwi i przewrócić się na łóżko. Taa, ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Zrobienie jednego kroku zajęło mi pół minuty, kolejne tak samo.
-"Jutro będę umierał... Ale to dobrze... " - pomyślałem.
Już dosyć dawno temu poznałem sposób otwierania drzwi łokciem, więc otwarcie drzwi nie należało do takich trudnych, teraz tylko trzy kroki i... Bach, padłem na łóżko jak długi i natychmiast zasnąłem.
OOC: Koniec treningu
Re: Kame House
Sob Maj 10, 2014 7:18 pm
W pokoju Chepriego rozległo się pukanie. Charakterystyczne dźwięk sugerujący, że ktoś uderza drewnem o drewno. Gość poczekał aż Ziemianin zezwoli na wejście do środka po czym otworzył drzwi i wszedł do pomieszczenia.
___ - Witaj Chepri. Proszę to pomoże. Zregenerujesz swoje siły a i zakwasy miną - powiedział Kame Sennin rzucając połówkę fasolki Senzu swojemu uczniowi. Poczekał aż ten zje ją i zobaczy jak działa to małe cudeńko.
- To co dostałeś to fasolka Senzu. Regeneruje ona organizm oraz po niej, jesteś najedzony z góry na kilka dni. Idealna, żeby trening trwał dłużej. Możesz zjeść, gdy jesteś zmęczony, działają natychmiastowo i trenować dalej. Ale właśnie dostałeś ostatnia, dlatego miałbym do Ciebie zadanie. Na zachodzie wyspy jest jest ogromna wieża która sięga do nieba. W niej mieszka Korin. To od niego dostaję te fasolki. Mógłbyś po nie polecieć? Powiedz, że dla mnie i tyle co zawsze. -rzekł Kame Sennin, poczekał na odpowiedź i wyszedł z pomieszczenia.
___ - Witaj Chepri. Proszę to pomoże. Zregenerujesz swoje siły a i zakwasy miną - powiedział Kame Sennin rzucając połówkę fasolki Senzu swojemu uczniowi. Poczekał aż ten zje ją i zobaczy jak działa to małe cudeńko.
- To co dostałeś to fasolka Senzu. Regeneruje ona organizm oraz po niej, jesteś najedzony z góry na kilka dni. Idealna, żeby trening trwał dłużej. Możesz zjeść, gdy jesteś zmęczony, działają natychmiastowo i trenować dalej. Ale właśnie dostałeś ostatnia, dlatego miałbym do Ciebie zadanie. Na zachodzie wyspy jest jest ogromna wieża która sięga do nieba. W niej mieszka Korin. To od niego dostaję te fasolki. Mógłbyś po nie polecieć? Powiedz, że dla mnie i tyle co zawsze. -rzekł Kame Sennin, poczekał na odpowiedź i wyszedł z pomieszczenia.
Re: Kame House
Sob Maj 10, 2014 10:38 pm
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Charakterystyczny dźwięk drewnianej laski wskazywał, że za drzwiami stał Genialny Żółw. Miałem niestety za mało sił by zignorować ból ciała i podnieść się. Zebrałem się jednak w sobie i nieco niewyraźnie powiedziałem "Proszę".
Mistrz wszedł i rzucił mi coś. Spojrzałem na przedmiot. Wyglądał jak połowa fasoli. Zdziwiłem się, jak takie małe coś miałoby mi jakkolwiek pomóc? Przecież to definitywnie za mało na regenerację sił, no i czy fasola ma jakieś właściwości lecznicze? Nigdy nie obiło mi się o uszy. A może to placebo? Jeśli tak, to jakieś bardzo naciągane.
Mimo wątpliwości wziąłem fasolkę, włożyłem sobie do ust i zjadłem. Sekunda, dwie i... Wszystko znikło! Zmęczenie, ból, głód, jak ręką odjął. Wstałem i popatrzyłem na swoje dłonie, kilkukrotnie zaciskając je w pięści. Dla pewności zrobiłem kilka ciosów i kopniaków.
-"Niesamowite... Takie małe coś, a daje taki efekt... Rany..."
Wysłuchałem uważnie wyjaśnień mistrza, co do fasolki. Musiałem przyznać, że zaciekawiło mnie to. Biologia, ani tym bardziej medycyna nie znajdowały się w moim kręgu ulubionych zainteresowań, ale to się chyba miało zmienić. Wtem uświadomiłem sobie, że takie właściwości na pewno nie pochodzą od samej fasolki, ale od jakiejś magii, w niewiadomy sposób do niej aplikowanej.
-"Magia... Tą sztukę na pewno by się przydało opanować..."
Prośba mistrza wydawała się bardzo prosta, ale... Wieża do nieba? Nigdy nie słyszałem. A przecież jeśli sięga do nieba, to dużo ludzi powinno ją chociażby widzieć. A ten Korin? Skoro mieszka w takiej wieży to musi być odludkiem... I... Być może jakimś mistrzem sztuk walki. Trochę dziwna wizja, ale w sumie nie dziwniejsza od staruszka mieszkającego z żółwiem na małej wysepce.
-0]]"No nic, jak tam polecę, to się przekonam jaka jest prawda"[/b]
-Dobrze mistrzu, polecę tam - powiedziałem.
Chwilę później byłem już na zewnątrz i właśnie odlatywałem.
OOC:
Regen 50% HP i KI
ZT -> Wieża Karina
Mistrz wszedł i rzucił mi coś. Spojrzałem na przedmiot. Wyglądał jak połowa fasoli. Zdziwiłem się, jak takie małe coś miałoby mi jakkolwiek pomóc? Przecież to definitywnie za mało na regenerację sił, no i czy fasola ma jakieś właściwości lecznicze? Nigdy nie obiło mi się o uszy. A może to placebo? Jeśli tak, to jakieś bardzo naciągane.
Mimo wątpliwości wziąłem fasolkę, włożyłem sobie do ust i zjadłem. Sekunda, dwie i... Wszystko znikło! Zmęczenie, ból, głód, jak ręką odjął. Wstałem i popatrzyłem na swoje dłonie, kilkukrotnie zaciskając je w pięści. Dla pewności zrobiłem kilka ciosów i kopniaków.
-"Niesamowite... Takie małe coś, a daje taki efekt... Rany..."
Wysłuchałem uważnie wyjaśnień mistrza, co do fasolki. Musiałem przyznać, że zaciekawiło mnie to. Biologia, ani tym bardziej medycyna nie znajdowały się w moim kręgu ulubionych zainteresowań, ale to się chyba miało zmienić. Wtem uświadomiłem sobie, że takie właściwości na pewno nie pochodzą od samej fasolki, ale od jakiejś magii, w niewiadomy sposób do niej aplikowanej.
-"Magia... Tą sztukę na pewno by się przydało opanować..."
Prośba mistrza wydawała się bardzo prosta, ale... Wieża do nieba? Nigdy nie słyszałem. A przecież jeśli sięga do nieba, to dużo ludzi powinno ją chociażby widzieć. A ten Korin? Skoro mieszka w takiej wieży to musi być odludkiem... I... Być może jakimś mistrzem sztuk walki. Trochę dziwna wizja, ale w sumie nie dziwniejsza od staruszka mieszkającego z żółwiem na małej wysepce.
-0]]"No nic, jak tam polecę, to się przekonam jaka jest prawda"[/b]
-Dobrze mistrzu, polecę tam - powiedziałem.
Chwilę później byłem już na zewnątrz i właśnie odlatywałem.
OOC:
Regen 50% HP i KI
ZT -> Wieża Karina
Re: Kame House
Pią Maj 16, 2014 7:34 pm
W drodze powrotnej z wieży zdałem sobie sprawę, że zapomniałem zapytać o którąkolwiek z rzeczy, które chciałem wiedzieć. Tak bardzo się zafrasowałem treningiem, że całkiem o tym zapomniałem... Cóż, nie pozostawało mi nic innego, jak westchnąć i powiedzieć:
-Mówi się trudno, zapytam przy następnej okazji.
Kroki, które powziąłem w celu zwiększenia moich możliwości jak na razie przynosiły całkiem niezłe efekty, tak przynajmniej uważałem. Nie miałem złudzeń, to było za mało, ale niezbyt miałem możliwość zrobienia czegokolwiek. Robiłem co mogłem, chociaż pewnie działałoby to choćby odrobinę lepiej, gdybym w pełni skupił się na zadaniu, a niestety myśli miałem rozstrzelane...
To jak na razie znośne, ale w miarę upływu czasu może stać się uciążliwe, a nawet groźne... Może to przez to jeszcze nie próbowałem szukać innych sposobów. Albo to, że trochę się obawiałem tych metod. Chce... Nie... Muszę stać się silniejszy, ale nie wiem jaką przyjdzie mi za to zapłacić cenę...
-Hmm... -mruknąłem i ściągnąłem mocniej gumkę na włosach. -Może to pomoże.
Wylądowałem na miękkich piaskach wyspy Genialnego Żółwia.
-Mistrzu, wróciłem i mam fasolki - rzekłem wyciągając woreczek zza pasa.
-Mówi się trudno, zapytam przy następnej okazji.
Kroki, które powziąłem w celu zwiększenia moich możliwości jak na razie przynosiły całkiem niezłe efekty, tak przynajmniej uważałem. Nie miałem złudzeń, to było za mało, ale niezbyt miałem możliwość zrobienia czegokolwiek. Robiłem co mogłem, chociaż pewnie działałoby to choćby odrobinę lepiej, gdybym w pełni skupił się na zadaniu, a niestety myśli miałem rozstrzelane...
To jak na razie znośne, ale w miarę upływu czasu może stać się uciążliwe, a nawet groźne... Może to przez to jeszcze nie próbowałem szukać innych sposobów. Albo to, że trochę się obawiałem tych metod. Chce... Nie... Muszę stać się silniejszy, ale nie wiem jaką przyjdzie mi za to zapłacić cenę...
-Hmm... -mruknąłem i ściągnąłem mocniej gumkę na włosach. -Może to pomoże.
Wylądowałem na miękkich piaskach wyspy Genialnego Żółwia.
-Mistrzu, wróciłem i mam fasolki - rzekłem wyciągając woreczek zza pasa.
Re: Kame House
Wto Maj 20, 2014 1:42 pm
Kame Senin wyszedł ze swojego domu czując zbliżającą się energię swojego ucznia. ___ - Co? Jak to możliwe?- zapytał z wyraźnym zdziwieniem. Pamiętał ile jemu zajęło zyskanie fasolek za pierwszym razem, albo magicznej wody. Cóż, Ci dzisiejsi wojownicy to nie to co kiedyś... ___ - Dziękuję bardzo, jestem Ci bardzo wdzięczny.- powiedział biorąc woreczek od Czerwonowłosego. - Dostałeś wodę od Wielkiego Mistrza?- dopowiedział po chwili. Sennin trenował tam kilka lat zanim dostąpił tego zaszczytu. Był ciekaw, czy jego uczeń był aż tak dobry... |
Re: Kame House
Wto Maj 20, 2014 6:52 pm
-Nie ma za co mistrzu - powiedziałem. -Hmm? Wodę? Nie, nic takiego nie dostałem - rzekłem zdziwiony.
Ciekawe, czemu zapytał o to... Czyżby Karin był w posiadaniu wody o jakichś dziwnych właściwościach? Wykluczałem, że płyn mógłby być niemagiczny, bo nawet biorąc to na logikę zwykłego człowieka, ktoś pokroju Genialnego Żółwia nie interesowałby się zwykłą wodą. Co więc w takim razie może spowodować ta woda? Jest to możliwe, żeby w jakiś sposób zwiększała możliwości wojownika?
-Ta woda ma jakieś specjalne właściwości, prawda? Co powoduje? I, tak przy okazji, w jakim celu zbudowano tą wieżę?
Chciałem się tego dowiedzieć, i to koniecznie. Odkąd zbliżyłem się do tej budowli, prześladuje mnie jakieś dziwne wrażenie, że jest częścią większej całości, której umysł przeciętnego człowieka nie byłby w stanie ogarnąć. Sam czułem, że nie pojąłbym tego, dlatego stwierdziłem, że będę się dowiadywał wszystkiego po kolei. To najlepsze wyjście, jakie przyszło mi do głowy, pozostawało mi jedynie zacząć, zadając pierwsze pytanie, co już uczyniłem. Teraz pozostawało tylko czekać na odpowiedź.
Ciekawe, czemu zapytał o to... Czyżby Karin był w posiadaniu wody o jakichś dziwnych właściwościach? Wykluczałem, że płyn mógłby być niemagiczny, bo nawet biorąc to na logikę zwykłego człowieka, ktoś pokroju Genialnego Żółwia nie interesowałby się zwykłą wodą. Co więc w takim razie może spowodować ta woda? Jest to możliwe, żeby w jakiś sposób zwiększała możliwości wojownika?
-Ta woda ma jakieś specjalne właściwości, prawda? Co powoduje? I, tak przy okazji, w jakim celu zbudowano tą wieżę?
Chciałem się tego dowiedzieć, i to koniecznie. Odkąd zbliżyłem się do tej budowli, prześladuje mnie jakieś dziwne wrażenie, że jest częścią większej całości, której umysł przeciętnego człowieka nie byłby w stanie ogarnąć. Sam czułem, że nie pojąłbym tego, dlatego stwierdziłem, że będę się dowiadywał wszystkiego po kolei. To najlepsze wyjście, jakie przyszło mi do głowy, pozostawało mi jedynie zacząć, zadając pierwsze pytanie, co już uczyniłem. Teraz pozostawało tylko czekać na odpowiedź.
Re: Kame House
Pią Maj 23, 2014 12:52 pm
Genialny żółw był nieco zdziwiony. Zmarszczył brwi, myślał, że Karin poczęstował go tym cudownym placebo. Nie zasłużył? Nie zrobił wrażenia na Wielkim mistrzu? ___ - Ta woda znacznie zwiększa możliwości osobie która ją wypiła.- odpowiedział trochę wymijająco. ___ -Chepri, teraz mamy fasolki. Twój trening może być o wiele bardziej wydajny. Po prostu gdy jesteś zmęczony bierzesz jedną i trenujesz ponownie.-mówił patrząc na swojego ucznia. - Dzisiaj popracujemy nad wydolnością Twojego organizmu.- dopowiedział po chwili. Spojrzał na swojego olbrzymiego żółwia. Ten jakby wiedział o co chodzi. Umigame wszedł do wody a Genialny żółw wsiadł na niego. Powoli płynęli. Sennin pomachał ręką by Chepri leciał za nim. Po powolnej i długiej wycieczce dopłynęli do najdogłębniejszego punktu w pobliżu wyspy. ___ - Tam na dnie, idealnie pod nami. Jest to najgłębszy punkt w okolicy. Na dnie znajdują się dwie rzeczy. Bardzo nieporęczna szkatułka i idealnie okrągły biały kamień. Wyłów to. Czekam na wyspie -odpłynęli po tych słowach. |
Re: Kame House
Nie Maj 25, 2014 6:24 pm
A więc jednak, woda miała specjalne właściwości. Taka jest nagroda za wdrapanie się na tą gargantuiczną budowlę? Mnie to pasuje. Nadal jednak nie znałem celu powstania wieży, czyżbym jeszcze nie mógł tego wiedzieć? To możliwe. Mistrz jednak nie powiedział ani słowa na ten temat. Oznaczało to więc, że będę musiał udać się wkrótce do mistrza Karina. Najpierw jednak musiałem zakończyć obecny trening.
Za poleceniem nauczyciela udałem się lotem za nim. Lot był długi i raczej monotonny, cały czas jeden i ten sam bezkresny błękit. Ehh... Nigdy nie lubiłem niebieskiego... Ani morza... Znacznie bardziej wolałem przebywanie na stałym lądzie. Teraz jednak moje widzi misie nie miało znaczenia, byłem zdany na doświadczenie kogoś, kto na pewno je posiadał.
Po wysłuchaniu krótkiego instruktażu co do prawdziwego celu mojego zadania, niemal natychmiast wziąłem się do pracy. Wziąłem porządny wdech nasyconego jodem powietrza i dałem nura w morską wodę, która jak się okazało była zimna... Świetnie.
Podniosłem nieco swój poziom mocy, który osiągnął sto procent swojej normalnej wartości, żeby się trochę rozgrzać. Przy pomocy słabych podmuchów Ki zmierzałem wprost w mrok...
Płynąłem dosyć szybko, ponieważ nie wiedziałem na ile wystarczy mi tlenu, miałem też obawy co do głębokości na jakiej znajdują się poszukiwane przeze mnie przedmioty. Wiedziałem jak ludzkie ciało zachowuje się pod wpływem wysokiego ciśnienia i choć żaden zwykły człowiek nie mógł się ze mną równać, to jednak musiałem zachować ostrożność.
Metr za metrem zagłębiałem się coraz bardziej w czeliści, które stawały się coraz zimniejsze i mroczniejsze. Po pięciu minutach od zanurkowania poczułem pierwsze objawy wzrostu ciśnienia. Po dziesięciu było już tak ciemno, że musiałem się wspomóc Ki blastem wytworzonym w dłoni. Kilka minut później dotarłem do dna. Rozejrzałem się uważnie. Kilkanaście ryb żyjących w tym mroku zainteresowało się nowym źródłem światła i podpłynęło do kuli energii. W końcu zauważyłem cel moich poszukiwań. Od razu stwierdziłem, że użycie własnych mięśni do wyciągnięcia tych przedmiotów jest złym pomysłem, bo zmarnowałbym zbyt dużo cennego tlenu. Siłą umysłu pochwyciłem szkatułkę i kamień w niewidzialne więzy i skierowałem się ku powierzchni. Płynąłem jeszcze szybciej, bo już w połowie drogi poczułem łaknienie tlenu. Sytuacja była jednak o tyle patowa, że nie mogłem przesadzić z prędkością, bo mógłbym się nabawić choroby ciśnieniowej. Yare yare...
W końcu wynurzyłem się i mogłem zaczerpnąć powietrza. Brałem głębokie wdechy przez jakieś pół minuty. Trochę tego nie przemyślałem, mogłem najpierw przez chwilę natlenić krew, to by mi ułatwiło zadanie, ale cóż... Uniosłem się w powietrze i ruszyłem w kierunku wyspy. Po kilku minutach wylądowałem na piasku i położyłem przedmioty na ziemi. Mistrz już na mnie czekał.
OOC:
Trening start
Za poleceniem nauczyciela udałem się lotem za nim. Lot był długi i raczej monotonny, cały czas jeden i ten sam bezkresny błękit. Ehh... Nigdy nie lubiłem niebieskiego... Ani morza... Znacznie bardziej wolałem przebywanie na stałym lądzie. Teraz jednak moje widzi misie nie miało znaczenia, byłem zdany na doświadczenie kogoś, kto na pewno je posiadał.
Po wysłuchaniu krótkiego instruktażu co do prawdziwego celu mojego zadania, niemal natychmiast wziąłem się do pracy. Wziąłem porządny wdech nasyconego jodem powietrza i dałem nura w morską wodę, która jak się okazało była zimna... Świetnie.
Podniosłem nieco swój poziom mocy, który osiągnął sto procent swojej normalnej wartości, żeby się trochę rozgrzać. Przy pomocy słabych podmuchów Ki zmierzałem wprost w mrok...
Płynąłem dosyć szybko, ponieważ nie wiedziałem na ile wystarczy mi tlenu, miałem też obawy co do głębokości na jakiej znajdują się poszukiwane przeze mnie przedmioty. Wiedziałem jak ludzkie ciało zachowuje się pod wpływem wysokiego ciśnienia i choć żaden zwykły człowiek nie mógł się ze mną równać, to jednak musiałem zachować ostrożność.
Metr za metrem zagłębiałem się coraz bardziej w czeliści, które stawały się coraz zimniejsze i mroczniejsze. Po pięciu minutach od zanurkowania poczułem pierwsze objawy wzrostu ciśnienia. Po dziesięciu było już tak ciemno, że musiałem się wspomóc Ki blastem wytworzonym w dłoni. Kilka minut później dotarłem do dna. Rozejrzałem się uważnie. Kilkanaście ryb żyjących w tym mroku zainteresowało się nowym źródłem światła i podpłynęło do kuli energii. W końcu zauważyłem cel moich poszukiwań. Od razu stwierdziłem, że użycie własnych mięśni do wyciągnięcia tych przedmiotów jest złym pomysłem, bo zmarnowałbym zbyt dużo cennego tlenu. Siłą umysłu pochwyciłem szkatułkę i kamień w niewidzialne więzy i skierowałem się ku powierzchni. Płynąłem jeszcze szybciej, bo już w połowie drogi poczułem łaknienie tlenu. Sytuacja była jednak o tyle patowa, że nie mogłem przesadzić z prędkością, bo mógłbym się nabawić choroby ciśnieniowej. Yare yare...
W końcu wynurzyłem się i mogłem zaczerpnąć powietrza. Brałem głębokie wdechy przez jakieś pół minuty. Trochę tego nie przemyślałem, mogłem najpierw przez chwilę natlenić krew, to by mi ułatwiło zadanie, ale cóż... Uniosłem się w powietrze i ruszyłem w kierunku wyspy. Po kilku minutach wylądowałem na piasku i położyłem przedmioty na ziemi. Mistrz już na mnie czekał.
OOC:
Trening start
Re: Kame House
Sro Maj 28, 2014 12:37 pm
Mistrz siedział wygodnie na fotelu. Na jego twarzy leżało jego pisemko które unosiło się przy wydechu. Umagamie widząc Chepriego podszedł do fotela i szturchnął mistrza. ___ - Co? Pewnie, że możesz zostać na noc- odpowiedział nerwowo podnosząc tułów z fotela. Rozejrzał się. Tutaj nie było pięknej blondynki tylko duży żółw i jego uczeń. ___ -Chepri, widzę, że już jesteś-powiedział patrząc na rzeczy które przyniósł - Pięknie...- dopowiedział. Wszedł na chwilę do domu przerzucił kilka kartek w naściennym kalendarzu. Spojrzał na zegarek, a następnie wyszedł z domu ___ - To wszystko na dzisiaj. Odpocznij, wiem jakie uporczywe i męczące potrafi być nurkowanie. Masz wolną rękę, rób co chcesz, możesz odlecieć do miasta, odwiedzić kogoś, ale bądź tutaj jutro o trzeciej po południu. - Mistrz mówił trochę tajemniczo. Podszedł do rzeczy wziął je do domu. Szkatułkę położył na szafce, a kamień na stole, w centrum pomieszczenia. |
Re: Kame House
Sro Maj 28, 2014 7:04 pm
Zdziwiłem się słysząc, że mistrz daje mi wolne, przecież nie byłem zmęczony, czemu więc? Czyżby chciał przygotować jakieś specjalne zadanie i właśnie do tego są mu potrzebne te przedmioty? To całkiem prawdopodobne. I, jak mnie się zdawało, jeśli zobaczę te przygotowania, to wszystko może spalić na panewce... Cóż, ufałem Genialnemu Żółwiowi, także mogłem jedynie odpowiedzieć:
-Dobrze mistrzu, dziękuję.
Od razu wiedziałem jak spożytkuje ten dany mi czas. Choć nie spodziewałem się zrobić to tak wcześnie. Chciałem udać się do mistrza Karina i tam zrealizować jego propozycję, tylko czy na pewno uda mi się? W sumie, to nieco urozmaici trening. Element walki z czasem nie należał do moich ulubionych, ale musiałem uznać jego skuteczność.
Zanim jednak miałem wyruszyć, krótka drzemka, tak by choć musnąć sens tej przerwy w treningu.
Położyłem się wygodnie na ciepłym piasku i odpłynąłem na jakieś piętnaście do dwudziestu minut.
Gdy się obudziłem, podszedłem do wody, telekinezą wyciągnąłem rybę z wody i odleciałem...
ZT -> Wieża Karina
-Dobrze mistrzu, dziękuję.
Od razu wiedziałem jak spożytkuje ten dany mi czas. Choć nie spodziewałem się zrobić to tak wcześnie. Chciałem udać się do mistrza Karina i tam zrealizować jego propozycję, tylko czy na pewno uda mi się? W sumie, to nieco urozmaici trening. Element walki z czasem nie należał do moich ulubionych, ale musiałem uznać jego skuteczność.
Zanim jednak miałem wyruszyć, krótka drzemka, tak by choć musnąć sens tej przerwy w treningu.
Położyłem się wygodnie na ciepłym piasku i odpłynąłem na jakieś piętnaście do dwudziestu minut.
Gdy się obudziłem, podszedłem do wody, telekinezą wyciągnąłem rybę z wody i odleciałem...
ZT -> Wieża Karina
Re: Kame House
Pią Cze 06, 2014 9:28 pm
Trochę tak zgubiłem poczucie czasu wspinając się. Tak, tak, wiem. Słońce pozornie porusza się po niebie i jest jeszcze coś takiego jak noc. Ale serio, jak to mówią, "szczęśliwi czasu nie liczą". Sam nie sądziłem, że to prawda i nadal nie uważam tak, ale coś w tym jest. Temu nie mogłem zaprzeczyć.
Niestety działało to na moją niekorzyść. Mimo wszystko lepiej wiedzieć ile ma się czasu, choć ja w sumie ścigałem się z czasem nie widząc zegara. Do czorta...
Tak czy inaczej, musiałem całym duchem i ciałem skupić się na treningu, nawet pomimo mojej sytuacji. Jeśli tego nie zrobię, to nie będę miał szans na osiągnięcie mojego celu, a do tego nie mogę dopuścić.
Wylądowałem na wyspie i pierwsze co zrobiłem, to rozejrzałem się za mistrzem. Ten był w domu. Nie mogło więc chyba minąć tak dużo czasu, chyba nawet nie jeden dzień. Tak, wiem jak to brzmi, ale zabijcie mnie, lecz naprawdę straciłem poczucie czasu. Cóż. Niemniej jednak, działało to na moją korzyść. Miałem czas, ale byłem gotowy na dalszą część treningu. Hmm... Tylko jakby tu spożytkować ten czas? Pomysłów za bardzo nie miałem, więc zrobiłem pierwsze co mi przyszło do głowy, a mianowicie wziąłem leżący obok patyk i zacząłem kreślić szkic wieży Karina. Starałem się jak najlepiej odwzorować jej elementy, w tym ornamentację, ale średnio dobrze mi to szło. Gdy tak patrzyłem na to, co zapamiętałem, coś zwróciło moją uwagę. Te wzory... Nie mogłem powiedzieć, że je znam, ale wiele razy widziałem podobne. Przykre wspomnienie przynosiła posiadana przeze mnie wiedza... Ale nie mogłem powiedzieć, że nie jest użyteczna. Jak na razie tylko dla mnie, ale zawsze to coś. Te wzory stanowiły charakterystyczną cechę sztuki Indian z zachodu. Widywałem je raczej tylko przelotnie, ale trochę o nich słyszałem. Bardziej zapoznany zostałem ze sztuką Indian ze wschodu, bo od nich pochodzę. Niestety rodziny się nie wybiera, a szkoda. Choć nie mówię, to dobrze, że mój ojciec wziął sobie kogoś spoza plemienia, z którego pochodził. Wtedy nie mógłbym się narodzić. Przyniosło to nieciekawe konsekwencje, ale tak już bywa. Jasne, mam o to pretensję do reszty rodziny, ale jeszcze do całkiem niedawna nie mogłem nic z tym zrobić. Wcześniej byłem tylko dzieciakiem. Teraz jestem wojownikiem. A więc będę musiał coś zrobić. Czy może lepiej zostawić to i po prostu zapomnieć? Nie... Takie zbrodnie wymagają zemsty.
Nawet nie zorientowałem się, że cały czas wykonuje pociągnięcia patykiem po piasku. Gdy spojrzałem na to co zrobiłem. No, ciekawe "dzieło" stworzyłem. Szkic wyglądał całkiem porządnie i wiedziałem, że tak jest, bo widziałem wiele tego typu prac. Wtedy pomyślałem, że to tylko jakieś trochę udane bazgroły, ale to miało się jeszcze zmienić.
Ze swoistego transu wybudził mnie szósty zmysł alarmujący mnie, że Genialny Żółw się zbliża.
Niestety działało to na moją niekorzyść. Mimo wszystko lepiej wiedzieć ile ma się czasu, choć ja w sumie ścigałem się z czasem nie widząc zegara. Do czorta...
Tak czy inaczej, musiałem całym duchem i ciałem skupić się na treningu, nawet pomimo mojej sytuacji. Jeśli tego nie zrobię, to nie będę miał szans na osiągnięcie mojego celu, a do tego nie mogę dopuścić.
Wylądowałem na wyspie i pierwsze co zrobiłem, to rozejrzałem się za mistrzem. Ten był w domu. Nie mogło więc chyba minąć tak dużo czasu, chyba nawet nie jeden dzień. Tak, wiem jak to brzmi, ale zabijcie mnie, lecz naprawdę straciłem poczucie czasu. Cóż. Niemniej jednak, działało to na moją korzyść. Miałem czas, ale byłem gotowy na dalszą część treningu. Hmm... Tylko jakby tu spożytkować ten czas? Pomysłów za bardzo nie miałem, więc zrobiłem pierwsze co mi przyszło do głowy, a mianowicie wziąłem leżący obok patyk i zacząłem kreślić szkic wieży Karina. Starałem się jak najlepiej odwzorować jej elementy, w tym ornamentację, ale średnio dobrze mi to szło. Gdy tak patrzyłem na to, co zapamiętałem, coś zwróciło moją uwagę. Te wzory... Nie mogłem powiedzieć, że je znam, ale wiele razy widziałem podobne. Przykre wspomnienie przynosiła posiadana przeze mnie wiedza... Ale nie mogłem powiedzieć, że nie jest użyteczna. Jak na razie tylko dla mnie, ale zawsze to coś. Te wzory stanowiły charakterystyczną cechę sztuki Indian z zachodu. Widywałem je raczej tylko przelotnie, ale trochę o nich słyszałem. Bardziej zapoznany zostałem ze sztuką Indian ze wschodu, bo od nich pochodzę. Niestety rodziny się nie wybiera, a szkoda. Choć nie mówię, to dobrze, że mój ojciec wziął sobie kogoś spoza plemienia, z którego pochodził. Wtedy nie mógłbym się narodzić. Przyniosło to nieciekawe konsekwencje, ale tak już bywa. Jasne, mam o to pretensję do reszty rodziny, ale jeszcze do całkiem niedawna nie mogłem nic z tym zrobić. Wcześniej byłem tylko dzieciakiem. Teraz jestem wojownikiem. A więc będę musiał coś zrobić. Czy może lepiej zostawić to i po prostu zapomnieć? Nie... Takie zbrodnie wymagają zemsty.
Nawet nie zorientowałem się, że cały czas wykonuje pociągnięcia patykiem po piasku. Gdy spojrzałem na to co zrobiłem. No, ciekawe "dzieło" stworzyłem. Szkic wyglądał całkiem porządnie i wiedziałem, że tak jest, bo widziałem wiele tego typu prac. Wtedy pomyślałem, że to tylko jakieś trochę udane bazgroły, ale to miało się jeszcze zmienić.
Ze swoistego transu wybudził mnie szósty zmysł alarmujący mnie, że Genialny Żółw się zbliża.
Re: Kame House
Sob Cze 07, 2014 12:34 pm
Mistrz początkowo po prostu spał. To dlatego Chepri miał sporo czasu dla siebie i poświęcił go na rysowanie patykiem po piasku. No fakt, miał chłopak talent. Kame Sennin stanął w drzwiach i spojrzał z poważną miną na swojego ucznia. ___ - Już czas.- odpowiedział z powagą w głosie. Poczekał aż czerwonowłosy stanie przy nim, a następnie razem weszli do domu. Umigame wpatrywał się w kamień który Chepri wyciągnął z ziemi. Dziewczyna, a właściwie gosposia stała oparta o ścianę i nie wiedziała o co chodzi. ___ -Spójrz-powiedział spoglądając na kamień. Jego wzrok na chwilę spoczął na zegarku. Po pięciu minutach spędzonych w ciszy ze strony mieszkańców wyspy, zaczęło się. Okrągły kamień zaczął błyszczeć. Jego złoty blask delikatnie oślepił ludzi w pokoju. Kula stała się jasno-pomarańczowa a na niej było sześć ciemniejszych gwiazdek. ___ - Chepri, to smocza kula. Na całym świecie jest ich siedem. Widziałeś coś, co widziało tylko kilka osób na planecie. Po zebraniu kul możesz wypowiedzieć życzenie które się spełni. Po nich kule przez rok są nieaktywne i zamieniają się w białe kamienie. Ponadto rozrzucają się po całej planecie. To największa tajemnica tego świata. - Powiedział z powagą mistrz. Panowała cisza. Wszyscy w domu z powagą myśleli o słowach Kame Sennina i podziwiali jedną ze smoczych kul. |
Re: Kame House
Sob Cze 07, 2014 3:48 pm
Moje oczy rozszerzyły się gwałtownie, choć z powodu ich skośności nie było tego tak widać.
-Smocza kula... - wyszeptałem.
W słowach mistrza słyszałem wielki podziw i fascynacje ów kulą, sam jednak czegoś takiego nie czułem. Rozumiałem, że jest niezwykłym przedmiotem. Czułem jak roztacza nieokreśloną, specyficzną aurę, jakby magiczną, ale nie do końca, to fakt. Podziwiałem kunsztowność wykonania obiektu, ale nie rozumiałem skąd ta cześć. Choć to pewnie przez to, że nie widziałem ich w użyciu. Zastanawiało mnie też kto mógł stworzyć takie coś. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to Kami. Jakby nie patrzeć, jest podobno wszechmogący, więc to ma sens.
-Jak one dokładnie działają, jak spełniają życzenia? - zapytałem.
To co czułem, to nie był sceptycyzm, widziałem dosyć, by wierzyć w ich moc, najzwyklej w świecie chciałem wiedzieć więcej. Kule, które po zebraniu mogę spełnić jakieś, pewnie jakiekolwiek życzenie... I tylko garstka mieszkańców tej planety o tym wie... Hmm... To brzmiało nieco podejrzanie... I naprowadziło mnie do dziwnych wniosków. Przedmioty, które mogą zmieniać rzeczywistość. Pewne niewyjaśnione zjawiska i ich jeszcze dziwniejsze wydarzenia po nich. To wszystko jakby układało się w jedną całość. To możliwe? Tamte dziwne zdarzenia to dzieło smoczych kul? Pewnie uznałbym to od razu za fakt, gdyby nie to, że miałem jeszcze za mało informacji.
Wtem, przypomniałem sobie o tej dziwnej szkatułce, którą wydobyłem razem z kulą.
-A tak właściwie, to co z tą szkatułką?
-Smocza kula... - wyszeptałem.
W słowach mistrza słyszałem wielki podziw i fascynacje ów kulą, sam jednak czegoś takiego nie czułem. Rozumiałem, że jest niezwykłym przedmiotem. Czułem jak roztacza nieokreśloną, specyficzną aurę, jakby magiczną, ale nie do końca, to fakt. Podziwiałem kunsztowność wykonania obiektu, ale nie rozumiałem skąd ta cześć. Choć to pewnie przez to, że nie widziałem ich w użyciu. Zastanawiało mnie też kto mógł stworzyć takie coś. Pierwsze co przyszło mi do głowy, to Kami. Jakby nie patrzeć, jest podobno wszechmogący, więc to ma sens.
-Jak one dokładnie działają, jak spełniają życzenia? - zapytałem.
To co czułem, to nie był sceptycyzm, widziałem dosyć, by wierzyć w ich moc, najzwyklej w świecie chciałem wiedzieć więcej. Kule, które po zebraniu mogę spełnić jakieś, pewnie jakiekolwiek życzenie... I tylko garstka mieszkańców tej planety o tym wie... Hmm... To brzmiało nieco podejrzanie... I naprowadziło mnie do dziwnych wniosków. Przedmioty, które mogą zmieniać rzeczywistość. Pewne niewyjaśnione zjawiska i ich jeszcze dziwniejsze wydarzenia po nich. To wszystko jakby układało się w jedną całość. To możliwe? Tamte dziwne zdarzenia to dzieło smoczych kul? Pewnie uznałbym to od razu za fakt, gdyby nie to, że miałem jeszcze za mało informacji.
Wtem, przypomniałem sobie o tej dziwnej szkatułce, którą wydobyłem razem z kulą.
-A tak właściwie, to co z tą szkatułką?
Re: Kame House
Nie Cze 08, 2014 2:12 pm
___ - Pogoda zmienia się w pobliżu. Robi się ciemno i powstają liczne wyładowania elektryczne. Wtedy na niebie się coś pojawia i można wypowiedzieć trzy dowolne życzenia- powiedział Sennin patrząc na kule -a co się pojawia, to tego Ci nie powiem, będziesz miał niespodziankę jak będziesz miał okazje użyć kul, o ile będziesz miał.- ponownie spojrzał na Chepriego. Chłopak dużo wypytywał. O kuli już się sporo dowiedział, teraz zaciekawiła go szkatułka. ___ - W szkatułce... Takie tam moje sprawy, w sumie nie ważne... -powiedział Sennin podchodząc do niej i chwytając ją w ręce -Ty masz czas na takie pytania? nie powinieneś trenować? -powiedział patrząc na szkatułkę. |
Bycie Colinem +100 do zamulania. Dla Ciebie, za wejście na wieżę: +15 punktów do wytrzymałości. Gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów ^^
Re: Kame House
Nie Cze 08, 2014 2:44 pm
Słowa mistrza stanowiły brakujący element w układance i niezbity dowód na prawdziwość mojej teorii. To co wtedy widziałem... To było użycie smoczych kul. Niebywałe... Człowiek żyje tyle na tym świecie i nawet nie jest świadomy, że takie cuda dzieją się tuż obok niego.
Gdy będę miał okazję użyć smoczych kul, to byłoby na pewno niesamowite. Wtedy podświadomie wyznaczyłem sobie za cel dokonanie tego, odnalezienie wszystkich kul i wypowiedzenie życzenia. Nie myślałem wtedy o tym na poważnie, nie wiedziałem nawet czego miałbym sobie zażyczyć. Nie przychodziło mi nic sensownego do głowy. Podejrzewałem, że gdy faktycznie dojdzie do tego, że będę szukał smoczych kul, to z jakiegoś konkretnego powodu i niestety miałem złe przeczucia co do tego...
He? Powinienem trenować? Szlag by to, faktycznie! Bez nawet jednego słowa wyszedłem szybkim kokiem, żeby nie powiedzieć wybiegłem z domu. Zatrzymałem się na plaży dosyć nagle uświadamiając sobie, że nawet nie wiedziałem jak mam trenować. Z minutę się zastanawiałem, po czym uznałem, że najlepiej i najprościej będzie zrobić normalny trening, jaki zwykle odbywałem koło wulkanu, gdy Brasce nie chciało się wymyślać jakichś wyrafinowanych sposobów wyciskania ze mnie ostatnich potów. Musiałem jednak nieco podwyższyć poprzeczkę, ponieważ jak już wiedziałem, taki trening był niewystarczający.
OOC: Trening Start
Gdy będę miał okazję użyć smoczych kul, to byłoby na pewno niesamowite. Wtedy podświadomie wyznaczyłem sobie za cel dokonanie tego, odnalezienie wszystkich kul i wypowiedzenie życzenia. Nie myślałem wtedy o tym na poważnie, nie wiedziałem nawet czego miałbym sobie zażyczyć. Nie przychodziło mi nic sensownego do głowy. Podejrzewałem, że gdy faktycznie dojdzie do tego, że będę szukał smoczych kul, to z jakiegoś konkretnego powodu i niestety miałem złe przeczucia co do tego...
He? Powinienem trenować? Szlag by to, faktycznie! Bez nawet jednego słowa wyszedłem szybkim kokiem, żeby nie powiedzieć wybiegłem z domu. Zatrzymałem się na plaży dosyć nagle uświadamiając sobie, że nawet nie wiedziałem jak mam trenować. Z minutę się zastanawiałem, po czym uznałem, że najlepiej i najprościej będzie zrobić normalny trening, jaki zwykle odbywałem koło wulkanu, gdy Brasce nie chciało się wymyślać jakichś wyrafinowanych sposobów wyciskania ze mnie ostatnich potów. Musiałem jednak nieco podwyższyć poprzeczkę, ponieważ jak już wiedziałem, taki trening był niewystarczający.
OOC: Trening Start
Re: Kame House
Sro Cze 11, 2014 7:07 pm
Trening, jak to pewna stara jak świat regółka mówi, należy zacząć rozgrzewką, czego rzecz jasna nie omieszkałem zrobić. Zacząłem typowo i nie jakoś wyrafinowanie, tak z trzysta pompek, brzuszków i tak ze czterdzieści kółek wokół wyspy. Wszystko z obciążnikami ustawionymi na drugi poziom, czyli każdy ważył po dwieście pięćdziesiąt kilogramów, a tysiąc sumując.
Rozgrzewka nigdy nie należała do moich ulubionych czynności, bo wymagała więcej energii, niż powinna. W tym sensie, że każdy trening wymagał energii i dawał za to proporcjonalnie rozwój ciała, umysłu, czy czego tam... W przypadku rozgrzewki problem polegał na tym, że choć pozwalała na sprawniejsze używanie mięśni, to jednak kosztowało to sporo sił, które można by przeznaczyć na bardziej wartościowy trening.
Ale też z drugiej strony, przypadkowy skurcz w czasie walki, czy nawet ćwiczeń mógł mieć opłakana konsekwencje, szczególnie gdy mówi się o takim poziomie na jakim ja jestem, jeśli chodzi o moc. Co więc powiedzieć o wojownikach o wiele potężniejszych ode mnie, choć i tak nie równającym się z moim Mistrzem, a znani są mi tacy. Chyba jednak nie da się tego ominąć...
Pozostawało mi tylko westchnąć, wzruszyć ramionami i zrobić to ostatnie kółko wokół wyspy.
Prawdziwy trening w prawdzie nie różnił się wielce od rozgrzewki, ale pozwalał mi czuć, że daje z siebie wszystko. No, przynajmniej początek wyglądał tak samo, pełnowymiarowe, że tak się wyrażę ćwiczenia i pierwsze oznaki zmęczenia z nimi związane. Później przystąpiłem do innych czynności, a mianowicie do walki z wyimaginowanym przeciwnikiem. Przez dwa lata moja niechęć do kihon nie zmalała, tak dla jasności.
Po prostu nie widziałem żadnej atrakcyjności w zadawaniu ciosów i kopnięć w powietrze. Nie mówię, ma to swoje zalety, każdy trening jest dobry, jak i pozwala to na utrwalenie podstaw... Ale do czorta... Mnie utrwalanie podstaw nie jest potrzebne! Zaśmiałem się lekko, Braska by mnie teraz zbeształ, że jestem głupi uważając tak. Nawet najpotężniejsi nie powinni zapominać o podstawach, bo wielkie drzewo z podciętym pniem łatwo upada, metaforycznie to ujmując.
Po raz wtóry mogłem jedynie westchnąć i wzruszyć ramionami. Miałem jednak swój cel, bardzo ważny dla mnie i powinienem bardziej, niż czegokolwiek się go trzymać. Jeśli dobrze pójdzie, to motywacja płynąca z niego da mi siłę większą, niż będę nawet potrzebował, ale muszę całym umysłem i sercem się w tym zatracić. Sam bym powiedział kiedyś, że to żaden problem, w końcu umiałem coś w tym stylu robić, czy raczej po prostu robiłem, bo nie wiem, czy da się to nazwać umiejętnością, odruchem, to już bardziej. Nie brakowało mi wiary w słuszność moich działań, wiedziałem, że przeciąganie Vixen na drugą stronę barykady to coś złego i trzeba coś z tym zrobić. Jednakże... Brakowało mi wiary w moje możliwości...
Wiem, wiem, przecież trenowałem po to by je zwiększyć, skąd więc u mnie takie odczucia? Ten proces... Proces, ktróry sprawił, że nie byłem tak silny jak powinienem... To zaczęło się już dawno temu, wiele lat temu. To miało i jednocześnie nie miało związku z tym gdzie się urodziłem. Z jednej strony poszczęściło mnie się, że urodziłem się w trudnych warunkach, stawiając mi wyzwanie już na starcie. Z drugiej jednak, ludzie, którzy mnie tam otaczali opacznie patrzyli na mnie i na to jak się urodziłem. Oczywiście, bardzo eufemistycznie mówiąc. Nie chcieli, bym stał się silny, bo uważali mnie za kogoś gorszego, ja jednak za każdym razem udowadniałem im, że potrafię, że jestem w stanie podołać ich wymaganiom. Ci jednak nigdy nie byli zadowoleni i za każdym razem gdy ucierałem im nosa, kazali mi starać się bardziej.
Odpowiadałem na to jeszcze większym wysiłkiem i determinacją, miało to jednak pewne swoje piętno... Piętno, które wcale nie zmalało, gdy zmieniłem miejsce zamieszkania, wręcz przeciwnie, stało się jeszcze większe. Zarzucano mnie bezsensownymi ćwiczeniami, które wtedy już nie miały sensu i nie przynosiły mi nic poza bólem. A z czasem było tylko gorzej. Eghart wiedział jak sprawić by trening równał się torturom, choć z pozoru wyglądał normalnie. Mogłem coś z tym zrobić, trenować sam, w tajemnicy, to by się udało. Problem polegał na tym, że po każdym treningu nie miałem nawet grama energii. Nierzadko kończyło się tak, że po prostu mdlałem ze zmęczenia i budziłem się na kolejną dawkę bólu. I tak przez kilka lat...
Wszystko zmieniło się gdy osiągnąłem tak zwany wiek wyboru. W moich stronach na krótko przed osiągnięciem szesnastego roku życia stawia się chłopców i dziewczyny przed wyborem, mogą albo dołączyć do armii... Armii, jak armii, specjalnie szkolonej grupy wojowników, która zajmuje się prowadzeniem wojen plemiennych i tego typu. Drugi wybór to zostanie łowcą głów, co wymaga więcej odwagi, ponieważ jest się zdanym na siebie i trzeba zbierać trofea w różnych formach, takich jak blizny, czaszki, zęby, skalpy, czy cokolwiek w tym rodzaju. Bez względu na wybór, bez rzek krwi się nie obejdzie. Wyboru zbytnio nie miałem, musiałem zostać łowcą głów, bo tak było wielu osobom wygodniej. Raz, że nie będą musiały mnie oglądać, a dwa, że są większe szanse, że umrę. Tu akurat całkiem przypadkiem utarłem im nosa tarką do sera, bo nigdy bym nie pomyślał, że sprawy potoczą się w taki sposób.
Nie dość, że na początku swojej podróży stoczyłem walkę z demonem, to jeszcze stałem się uczniem ich władcy... Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. Zadziwiające jak wiele wydarzyło się od tego czasu, a pamiętam to jakby to było wczoraj... Ale rozmarzyłem się na chwilę. Stałem tak, cały czas mając przed oczami wizję męczenia się z tymi wszystkimi układami... Ehh... Przynajmniej dokończę wywód, który zacząłem.
Wtedy, gdy poznałem Vixen i Braskę, wtedy wszystko się zmieniło. Urosłem w siłę ponad wszelkie oczekiwania i ambicję złośliwców i swoją. Nawet nie miałem czasu cieszyć się tym, bo wszelkie nowe siły wkładałem by dojść dalej i dalej, tak daleko jak się tylko dało. Szło dobrze, ale jak ze wszystkim, musiało to mieć swój koniec. A stał się nim powrót do szkoły. Chciałem to zrobić. Nie byłbym sobą robiąc co innego. Przyznaje, mogłem tego uniknąć, ale nie chciałem całe życie spędzić jako wędrowny wojownik bijący się za pieniądze. Taki los niby wybrałem i wtedy nawet odpowiadała mi taka opcja, ale to jeszcze nie oznacza, że chce by tak było zawsze. Też chciałem kiedyś ustatkować się, osiąść na stałe i martwić się bardziej przyziemnymi sprawami, niż walka dobra ze złem... Wiem, trochę to zajeżdża hipokryzją, mówię o tym jak to wiele spraw przyziemnych mnie osłabiło, a tu chce ustatkować się, ale to wcale nie znaczy, że zaprzestanę rośnięcia w siłę. Tego nigdy nie mógłbym zaprzestać.
Zbyt daleko zaszedłem... Moje serce zbyt mocno biło, pompując młodą krew ogrzewaną przez gorejącego ducha walki, którego ni sposób ugasić. Zawsze już będę dążył dalej i dalej, jak daleko tylko się da...
Płynnie przeszedłem ze wspominania do analizowania wszystkich moich dotychczasowych walk. Tak bardzo, jak je pamiętałem, każdą, ruch po ruchu śledziłem, skupiając się głównie na tych momentach gdy nie uniknąłem ataków, a jak później stwierdzałem, mogłem. Odtwarzałem kilkukrotnie sytuacje, by lepiej je zapamiętać i dzięki temu móc je rozpoznać w przyszłych walkach oraz odpowiednio na nie zareagować. Walczyłem już z różnymi przeciwnikami, większość z nich jednak należała do jednej rasy. To nie działało pozytywnie na skuteczność moich analiz. Potrzebowałem większego doświadczenia. Musiałem poznać style walki innych wojowników, wtedy priorytetem wydawali mnie się Saiyanie. Ta rasa jak żadna inna miała skłonności do walki całym sercem, choć jak już wtedy wiedziałem, wielu z nich napędzała zwykła wściekłość. A szkoda...
Ustanowiłem sobie za mentalny cel poznanie w jak najlepszym stopniu sposobów, w jakie walczą ogoniaści, choć miałem świadomość tego, w jaki sposób będę to mógł zrobić. Poprzez walkę, rzecz jasna. Problem stanowiło znalezienie odpowiedniego przeciwnika. Znałem kilku Saiyan, niektórych z nich, jak podejrzewam, nie musiałbym prosić dwa razy o walkę, ale to nie byłoby to... Zresztą, zgnietli by mnie na miazgę. Różnica była zbyt duża. Ale może kiedyś... W mniej lub bardziej odległej przyszłości... Kto wie?
Gdy tak siedziałem, jakoby medytując, udało mnie się nawet znaleźć kilka nieścisłości w moim stylu. Natychmiast zacząłem rozmyślać w jaki sposób te "luki" załatać. Spośród kilku pomysłów musiałem wybrać, a i tak czy to dobry pomysł mogłem się przekonać dopiero przy najbliższym starciu. A nawet wtedy, musiałem się pilnować, by zrobić tak, jak powinienem, a nie tak jak się wyuczyłem. To wcale prosty proces, który wymagał ode mnie wielkiego skupienia i silnej woli, ale z czasem wszystko może wejść w nawyk i dziać się instynktownie.
Nie jestem pewien ile tak siedziałem, prawdopodobnie już dłużej, niż bym trenował kihon. Po otwarciu oczu zobaczyłem mrok.
Nieco obolały od siedzenia wstałem i udałem się do domku, szykując się jednocześnie do spania.
OOC:
Koniec treningu
Rozgrzewka nigdy nie należała do moich ulubionych czynności, bo wymagała więcej energii, niż powinna. W tym sensie, że każdy trening wymagał energii i dawał za to proporcjonalnie rozwój ciała, umysłu, czy czego tam... W przypadku rozgrzewki problem polegał na tym, że choć pozwalała na sprawniejsze używanie mięśni, to jednak kosztowało to sporo sił, które można by przeznaczyć na bardziej wartościowy trening.
Ale też z drugiej strony, przypadkowy skurcz w czasie walki, czy nawet ćwiczeń mógł mieć opłakana konsekwencje, szczególnie gdy mówi się o takim poziomie na jakim ja jestem, jeśli chodzi o moc. Co więc powiedzieć o wojownikach o wiele potężniejszych ode mnie, choć i tak nie równającym się z moim Mistrzem, a znani są mi tacy. Chyba jednak nie da się tego ominąć...
Pozostawało mi tylko westchnąć, wzruszyć ramionami i zrobić to ostatnie kółko wokół wyspy.
Prawdziwy trening w prawdzie nie różnił się wielce od rozgrzewki, ale pozwalał mi czuć, że daje z siebie wszystko. No, przynajmniej początek wyglądał tak samo, pełnowymiarowe, że tak się wyrażę ćwiczenia i pierwsze oznaki zmęczenia z nimi związane. Później przystąpiłem do innych czynności, a mianowicie do walki z wyimaginowanym przeciwnikiem. Przez dwa lata moja niechęć do kihon nie zmalała, tak dla jasności.
Po prostu nie widziałem żadnej atrakcyjności w zadawaniu ciosów i kopnięć w powietrze. Nie mówię, ma to swoje zalety, każdy trening jest dobry, jak i pozwala to na utrwalenie podstaw... Ale do czorta... Mnie utrwalanie podstaw nie jest potrzebne! Zaśmiałem się lekko, Braska by mnie teraz zbeształ, że jestem głupi uważając tak. Nawet najpotężniejsi nie powinni zapominać o podstawach, bo wielkie drzewo z podciętym pniem łatwo upada, metaforycznie to ujmując.
Po raz wtóry mogłem jedynie westchnąć i wzruszyć ramionami. Miałem jednak swój cel, bardzo ważny dla mnie i powinienem bardziej, niż czegokolwiek się go trzymać. Jeśli dobrze pójdzie, to motywacja płynąca z niego da mi siłę większą, niż będę nawet potrzebował, ale muszę całym umysłem i sercem się w tym zatracić. Sam bym powiedział kiedyś, że to żaden problem, w końcu umiałem coś w tym stylu robić, czy raczej po prostu robiłem, bo nie wiem, czy da się to nazwać umiejętnością, odruchem, to już bardziej. Nie brakowało mi wiary w słuszność moich działań, wiedziałem, że przeciąganie Vixen na drugą stronę barykady to coś złego i trzeba coś z tym zrobić. Jednakże... Brakowało mi wiary w moje możliwości...
Wiem, wiem, przecież trenowałem po to by je zwiększyć, skąd więc u mnie takie odczucia? Ten proces... Proces, ktróry sprawił, że nie byłem tak silny jak powinienem... To zaczęło się już dawno temu, wiele lat temu. To miało i jednocześnie nie miało związku z tym gdzie się urodziłem. Z jednej strony poszczęściło mnie się, że urodziłem się w trudnych warunkach, stawiając mi wyzwanie już na starcie. Z drugiej jednak, ludzie, którzy mnie tam otaczali opacznie patrzyli na mnie i na to jak się urodziłem. Oczywiście, bardzo eufemistycznie mówiąc. Nie chcieli, bym stał się silny, bo uważali mnie za kogoś gorszego, ja jednak za każdym razem udowadniałem im, że potrafię, że jestem w stanie podołać ich wymaganiom. Ci jednak nigdy nie byli zadowoleni i za każdym razem gdy ucierałem im nosa, kazali mi starać się bardziej.
Odpowiadałem na to jeszcze większym wysiłkiem i determinacją, miało to jednak pewne swoje piętno... Piętno, które wcale nie zmalało, gdy zmieniłem miejsce zamieszkania, wręcz przeciwnie, stało się jeszcze większe. Zarzucano mnie bezsensownymi ćwiczeniami, które wtedy już nie miały sensu i nie przynosiły mi nic poza bólem. A z czasem było tylko gorzej. Eghart wiedział jak sprawić by trening równał się torturom, choć z pozoru wyglądał normalnie. Mogłem coś z tym zrobić, trenować sam, w tajemnicy, to by się udało. Problem polegał na tym, że po każdym treningu nie miałem nawet grama energii. Nierzadko kończyło się tak, że po prostu mdlałem ze zmęczenia i budziłem się na kolejną dawkę bólu. I tak przez kilka lat...
Wszystko zmieniło się gdy osiągnąłem tak zwany wiek wyboru. W moich stronach na krótko przed osiągnięciem szesnastego roku życia stawia się chłopców i dziewczyny przed wyborem, mogą albo dołączyć do armii... Armii, jak armii, specjalnie szkolonej grupy wojowników, która zajmuje się prowadzeniem wojen plemiennych i tego typu. Drugi wybór to zostanie łowcą głów, co wymaga więcej odwagi, ponieważ jest się zdanym na siebie i trzeba zbierać trofea w różnych formach, takich jak blizny, czaszki, zęby, skalpy, czy cokolwiek w tym rodzaju. Bez względu na wybór, bez rzek krwi się nie obejdzie. Wyboru zbytnio nie miałem, musiałem zostać łowcą głów, bo tak było wielu osobom wygodniej. Raz, że nie będą musiały mnie oglądać, a dwa, że są większe szanse, że umrę. Tu akurat całkiem przypadkiem utarłem im nosa tarką do sera, bo nigdy bym nie pomyślał, że sprawy potoczą się w taki sposób.
Nie dość, że na początku swojej podróży stoczyłem walkę z demonem, to jeszcze stałem się uczniem ich władcy... Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. Zadziwiające jak wiele wydarzyło się od tego czasu, a pamiętam to jakby to było wczoraj... Ale rozmarzyłem się na chwilę. Stałem tak, cały czas mając przed oczami wizję męczenia się z tymi wszystkimi układami... Ehh... Przynajmniej dokończę wywód, który zacząłem.
Wtedy, gdy poznałem Vixen i Braskę, wtedy wszystko się zmieniło. Urosłem w siłę ponad wszelkie oczekiwania i ambicję złośliwców i swoją. Nawet nie miałem czasu cieszyć się tym, bo wszelkie nowe siły wkładałem by dojść dalej i dalej, tak daleko jak się tylko dało. Szło dobrze, ale jak ze wszystkim, musiało to mieć swój koniec. A stał się nim powrót do szkoły. Chciałem to zrobić. Nie byłbym sobą robiąc co innego. Przyznaje, mogłem tego uniknąć, ale nie chciałem całe życie spędzić jako wędrowny wojownik bijący się za pieniądze. Taki los niby wybrałem i wtedy nawet odpowiadała mi taka opcja, ale to jeszcze nie oznacza, że chce by tak było zawsze. Też chciałem kiedyś ustatkować się, osiąść na stałe i martwić się bardziej przyziemnymi sprawami, niż walka dobra ze złem... Wiem, trochę to zajeżdża hipokryzją, mówię o tym jak to wiele spraw przyziemnych mnie osłabiło, a tu chce ustatkować się, ale to wcale nie znaczy, że zaprzestanę rośnięcia w siłę. Tego nigdy nie mógłbym zaprzestać.
Zbyt daleko zaszedłem... Moje serce zbyt mocno biło, pompując młodą krew ogrzewaną przez gorejącego ducha walki, którego ni sposób ugasić. Zawsze już będę dążył dalej i dalej, jak daleko tylko się da...
Płynnie przeszedłem ze wspominania do analizowania wszystkich moich dotychczasowych walk. Tak bardzo, jak je pamiętałem, każdą, ruch po ruchu śledziłem, skupiając się głównie na tych momentach gdy nie uniknąłem ataków, a jak później stwierdzałem, mogłem. Odtwarzałem kilkukrotnie sytuacje, by lepiej je zapamiętać i dzięki temu móc je rozpoznać w przyszłych walkach oraz odpowiednio na nie zareagować. Walczyłem już z różnymi przeciwnikami, większość z nich jednak należała do jednej rasy. To nie działało pozytywnie na skuteczność moich analiz. Potrzebowałem większego doświadczenia. Musiałem poznać style walki innych wojowników, wtedy priorytetem wydawali mnie się Saiyanie. Ta rasa jak żadna inna miała skłonności do walki całym sercem, choć jak już wtedy wiedziałem, wielu z nich napędzała zwykła wściekłość. A szkoda...
Ustanowiłem sobie za mentalny cel poznanie w jak najlepszym stopniu sposobów, w jakie walczą ogoniaści, choć miałem świadomość tego, w jaki sposób będę to mógł zrobić. Poprzez walkę, rzecz jasna. Problem stanowiło znalezienie odpowiedniego przeciwnika. Znałem kilku Saiyan, niektórych z nich, jak podejrzewam, nie musiałbym prosić dwa razy o walkę, ale to nie byłoby to... Zresztą, zgnietli by mnie na miazgę. Różnica była zbyt duża. Ale może kiedyś... W mniej lub bardziej odległej przyszłości... Kto wie?
Gdy tak siedziałem, jakoby medytując, udało mnie się nawet znaleźć kilka nieścisłości w moim stylu. Natychmiast zacząłem rozmyślać w jaki sposób te "luki" załatać. Spośród kilku pomysłów musiałem wybrać, a i tak czy to dobry pomysł mogłem się przekonać dopiero przy najbliższym starciu. A nawet wtedy, musiałem się pilnować, by zrobić tak, jak powinienem, a nie tak jak się wyuczyłem. To wcale prosty proces, który wymagał ode mnie wielkiego skupienia i silnej woli, ale z czasem wszystko może wejść w nawyk i dziać się instynktownie.
Nie jestem pewien ile tak siedziałem, prawdopodobnie już dłużej, niż bym trenował kihon. Po otwarciu oczu zobaczyłem mrok.
Nieco obolały od siedzenia wstałem i udałem się do domku, szykując się jednocześnie do spania.
OOC:
Koniec treningu
Re: Kame House
Sob Cze 14, 2014 3:57 pm
Sennin widząc zmęczonego Chepriego który wchodził do domu, rozsiadł się w swoim fotelu stojącym przed domem i także udał się do krainy Morfeusza. Obudził się gdy jego uczeń ponownie wyszedł przed dom. ___ - Witaj. Dzisiejszy trening będzie nieco inny. Właściwie będzie to zadanie. Na północy znajduje się kraina skuta lodem. Jest na niej wielki, wręcz ogromny lodowiec. W nim schowana jest kolejna moja szkatułka. - mówił do czerwonowłosego. Wstał ze swojego leżaka -prawdziwy wojownik musi umieć walczyć we wszystkich warunkach, a walka w lodowych, arktycznych warunkach może być nie lada wyzwaniem. Stąd, na północ, olbrzymi lodowiec a w nim szkatułka. Przynieś mi ją.- ostatni raz spojrzał na swojego ucznia i udał się do domu. ___ |
Re: Kame House
Nie Cze 15, 2014 12:38 am
-"No i masz babo placek..." - pomyślałem.
Skąd wiedziałem, no po prostu skąd ja wiedziałem, że do tego dojdzie? A do czego konkretnie już tłumaczę. Od zawsze moją słabością było zimno, od dawna o tym wiedziałem i chciałem coś z tym zrobić, ale... Aż głupio gadać, lecz po prostu nie mogłem się przemóc by coś z tym zrobić. Wiem jak to brzmi, absurdalnie wręcz, co jednak mam zrobić, że moja niechęć do zimna, kryofobia wręcz, jest silniejsza od woli? Próbowałem. Wiele razy próbowałem i wszelkie moje wysiłki w tej sprawie spełzały na niczym... Odkąd mieszkałem pod wulkanem było tylko gorzej... Zastanawiałem się, czy może było coś ze mną nie tak... Znaczy się, że tak było, to wiedziałem, ale miałem obawy, czy nie jest to coś poważnego. Koniec końców skończyło się to na tym, że nie uodporniłem się na chłód i gdyby dopadł mnie wśród śniegów ktoś słabszy, to wygrałby... O silniejszych ode mnie już nie mówiąc... Ale jak mus, to mus. To ja prosiłem mistrza o trening, więc musiałem się podporządkować do jego poleceń, a zwłaszcza takich.
Na samą myśl przeszły mnie po plecach ciarki, ale cóż...
-Dobrze mistrzu, tak zrobię - powiedziałem.
Podobno utrzymywanie własnej temperatury ciała przy użyciu Ki nie jest trudne, ale ja nawet nie miałem jak się tego nauczyć. Kami dammit... Stałem tak na plaży, wbijając wzrok w piasek, gdy doszedłem do wniosku, że tym razem się nie wywinę, nie mogę... Zacisnąłem mocno pięści i uśmiechnąłem się lekko.
Po otrzymaniu krótkiego opisu wyglądu szkatułki, który powinien pomóc mi określić czego mam szukać, wzleciałem w powietrze i udałem się na północ...
ZT - Lodowiec
Skąd wiedziałem, no po prostu skąd ja wiedziałem, że do tego dojdzie? A do czego konkretnie już tłumaczę. Od zawsze moją słabością było zimno, od dawna o tym wiedziałem i chciałem coś z tym zrobić, ale... Aż głupio gadać, lecz po prostu nie mogłem się przemóc by coś z tym zrobić. Wiem jak to brzmi, absurdalnie wręcz, co jednak mam zrobić, że moja niechęć do zimna, kryofobia wręcz, jest silniejsza od woli? Próbowałem. Wiele razy próbowałem i wszelkie moje wysiłki w tej sprawie spełzały na niczym... Odkąd mieszkałem pod wulkanem było tylko gorzej... Zastanawiałem się, czy może było coś ze mną nie tak... Znaczy się, że tak było, to wiedziałem, ale miałem obawy, czy nie jest to coś poważnego. Koniec końców skończyło się to na tym, że nie uodporniłem się na chłód i gdyby dopadł mnie wśród śniegów ktoś słabszy, to wygrałby... O silniejszych ode mnie już nie mówiąc... Ale jak mus, to mus. To ja prosiłem mistrza o trening, więc musiałem się podporządkować do jego poleceń, a zwłaszcza takich.
Na samą myśl przeszły mnie po plecach ciarki, ale cóż...
-Dobrze mistrzu, tak zrobię - powiedziałem.
Podobno utrzymywanie własnej temperatury ciała przy użyciu Ki nie jest trudne, ale ja nawet nie miałem jak się tego nauczyć. Kami dammit... Stałem tak na plaży, wbijając wzrok w piasek, gdy doszedłem do wniosku, że tym razem się nie wywinę, nie mogę... Zacisnąłem mocno pięści i uśmiechnąłem się lekko.
Po otrzymaniu krótkiego opisu wyglądu szkatułki, który powinien pomóc mi określić czego mam szukać, wzleciałem w powietrze i udałem się na północ...
ZT - Lodowiec
Re: Kame House
Pon Cze 16, 2014 7:12 pm
Wbrew moim oczekiwaniom, to zajście na lodowcu wcale nie wyzwoliło mnie od kryofobii, niestety... Nadal nie znosiłem zimna, jak tylko mogłem... Wiem, minąłem się z celem tak bardzo, że aż go zacząłem wyprzedzać... Nie wiedziałem czy powinienem był coś z tym robić dalej i czy w ogóle coś się dało zrobić. Nie zaprzątałem sobie jednak tym długo głowy, bo wcale nie musiałem. Potrafiłem zniwelować skutki zimna, a to już znaczący krok naprzód. O tamtych sprawach miałem pomyśleć kiedy indziej.
Wtedy co innego stanowiło dla mnie priorytet.
Wróciwszy na wyspę, czułem się niezbyt ciekawie. Mięśnie mnie bolały, energii brakowało. Przydała by się następna senzu... Na tą chyba nie mogłem liczyć, tak więc pozostawało mi mieć nadzieję, że Genialny Żółw da mi chwilę przerwy.
-Mistrzu, wróciłem. Mam szkatułkę - powiedziałem, wyciągając spod stroju przedmiot.
Zastanawiało mnie coraz bardziej co też takiego znajduje się w tych szkatułkach. Na ogół w takich obiektach znajdują się jakieś cenne przedmioty, a jak znałem ten świat, to było to nader prawdopodobne.
Wtedy co innego stanowiło dla mnie priorytet.
Wróciwszy na wyspę, czułem się niezbyt ciekawie. Mięśnie mnie bolały, energii brakowało. Przydała by się następna senzu... Na tą chyba nie mogłem liczyć, tak więc pozostawało mi mieć nadzieję, że Genialny Żółw da mi chwilę przerwy.
-Mistrzu, wróciłem. Mam szkatułkę - powiedziałem, wyciągając spod stroju przedmiot.
Zastanawiało mnie coraz bardziej co też takiego znajduje się w tych szkatułkach. Na ogół w takich obiektach znajdują się jakieś cenne przedmioty, a jak znałem ten świat, to było to nader prawdopodobne.
Re: Kame House
Pon Cze 23, 2014 8:03 pm
Sennin stał sobie na ganku obserwując spokojne morze dokoła. Zdziwił się widząc Chepriego. Zadanie ze szkatułkami szło mu nadzwyczaj szybko. Jego mistrz nie spodziewał się tego. To znak. Znak, że Czerwonowłosy zasłużył na nagrodę. ___ - Bardzo, dobrze. Teraz poczekaj chwilkę. - powiedział mistrz do czerwonowłosego. Postukał kilka razy laską w ziemię, a za nim pojawiła się dziewczyna trzymająca dwie szkatułki. Genialny Żółw chwycił je i zszedł do schodach. Szkatułki postawił w równych odległościach od siebie tworząc linie. Wziął tę która była w lodowcu i dołożył ją tworząc trójkąt równoboczny. Podrapał się po brodzie- to chyba wszystkie...- powiedział drżącym głosem. Nie był do końca pewien czy potrzebne były trzy czy cztery szkatułki... ___ - Posłuchaj mnie Chepri. -powiedział mistrz zsuwając okulary i spoglądając swojemu uczniowi w oczy -Pokarzę Ci bardzo silną technikę. Polega ona na uwięzieniu czegoś w przedmiocie. Jest jednak jeden problem. Ta technika może zabić użytkownika, dlatego miałbym dla Ciebie dwa zadania. Pierwsze -sięgnął do kieszeni i rzucił jedną fasolkę Chepriemu -włóż mi to do ust momentalnie po zakonczeniu zielonej fali. Ciebie to nie zabije, to ze względu na mój wiek. Druga prośba, a właściwie zadanie. Ja tylko pokażę Ci tę technikę, to Ty musisz się jej nauczyć.-powiedział z powagą w głosie. Zrobił krok w tył. Stał dwa, może trzy metry od szkatułek. Skupił energię. Ta zaczęła wyraźnie rosnąć. Mięśnie Sennina powiększyły się kilkukrotnie. Staruszek zrzucił z siebie skorupę. Ręce wyciągnął przed siebie, trzymając dłonie otwarte. Zatoczył nimi okrąg a nagle, znikąd pojawiła się zielona fala. Mistrz utrzymał ją przez może dziesięć sekund. W tym czasie rękami wskazywał na szkatułki. Po chwili fala prysła. Sennin wypuścił energię anulując przemianę mistrzowską a po chwili upadł na ziemię. ___ |
Re: Kame House
Pon Cze 23, 2014 9:58 pm
Z zaciekawieniem obserwowałem co też takiego mistrz robi ze szkatułkami, które musiałem zdobyć. Najpierw ułożył je w trójkąt, a następnie zaczął mówić. Z jego słów wynikało, że nauczy mnie potężnej techniki, która, wierząc opisowi, jest w stanie zamknąć przeciwnika w jakimś obiekcie. Gdy tylko to usłyszałem, nadstawiłem oczu i uszu, by dokładnie odebrać wszystko, co się zaraz stanie i móc to odpowiednio zinterpretować. Zaniepokoiły mnie nieco jego słowa o tym, że może od tego umrzeć. Wzrósł przez to mój podziw dla tego niepozornego z wyglądu staruszka. W prawdzie senzu, którą mi rzucił powinna załatwić sprawę, ale trudno nie mieć obaw w takich sytuacjach. Oczekiwał ode mnie, że nauczę się tej techniki i nie chciałem go za nic w świecie zawieść, w końcu jestem jednym z niewielu ludzkich wojowników, których ostatnio szkolił... Ale... Co to? Ja dobrze widziałem co się stało? Przetarłem aż oczy ze Zdziwienia, bo nie chciałem uwierzyć w to co się dzieje. Energia mistrza nagle urosła do niesamowitej jak na kogoś jego pokroju ilości, co więcej, wraz z mocą urósł on sam.
-"Co to za czary?!" - pomyślałem -"Jak on to robi?"
Nie miałem jednak zbyt dużo czasu na zastanawianie się nad tym akurat zagadnieniem, gdyż Kame Sannin przystąpił do wykonywania techniki. Wystawił ręce przed siebie i zatoczył nimi okrąg, następnie pojawiła się świetlista zielona fala, czy raczej wściekle pędzący wir, który zdawał się wsysać wszystko niczym tornado. Mistrz skierował dłonie ku jednej ze szkatułek i wtedy... Energia rozproszyła się. Nauczyciel upadł i wrócił do swojej normalnej, niepozornej postaci. Momentalnie podbiegłem do niego i wsadziłem mu senzu do ust. Zjadł. Energia wróciła do niego i znów był tym charyzmatycznym staruszkiem, co wcześniej. Na wszelki wypadek poradziłem mu, żeby odpoczął. Fasolki może i niwelowały zmęczenie i rany, ale takie nagłe ozdrowienie po wysiłku też może mieć swoje negatywne skutki. Zaprowadziłem go, by usiadł sobie na schodach i przyniosłem mu jego skorupę, którą chwilę później założył.
-Jeśli dobrze rozumiem... Technika ta polega na stworzeniu wiru, który wessie przeciwnika do wnętrza przedmiotu - rzekłem, choć bardziej do siebie, niż do mistrza. Nie miałem wątpliwości co do tego, że technika ta jest bardzo mocna, oraz, że swoją formą zahacza o magię. Było to dla mnie jedyne wyjaśnienie w jaki sposób fala energii może sprawić by przeciwnik został zamknięty w dużo mniejszym od siebie pudełeczku, chyba, że coś mi umykało?
Nie marnując czasu, stanąłem tam, gdzie wcześniej Genialny Żółw i przybrałem identyczną jak on pozycję - ręce wyciągnięte przed siebie, otwarte dłonie.
OOC: Trening Start
-"Co to za czary?!" - pomyślałem -"Jak on to robi?"
Nie miałem jednak zbyt dużo czasu na zastanawianie się nad tym akurat zagadnieniem, gdyż Kame Sannin przystąpił do wykonywania techniki. Wystawił ręce przed siebie i zatoczył nimi okrąg, następnie pojawiła się świetlista zielona fala, czy raczej wściekle pędzący wir, który zdawał się wsysać wszystko niczym tornado. Mistrz skierował dłonie ku jednej ze szkatułek i wtedy... Energia rozproszyła się. Nauczyciel upadł i wrócił do swojej normalnej, niepozornej postaci. Momentalnie podbiegłem do niego i wsadziłem mu senzu do ust. Zjadł. Energia wróciła do niego i znów był tym charyzmatycznym staruszkiem, co wcześniej. Na wszelki wypadek poradziłem mu, żeby odpoczął. Fasolki może i niwelowały zmęczenie i rany, ale takie nagłe ozdrowienie po wysiłku też może mieć swoje negatywne skutki. Zaprowadziłem go, by usiadł sobie na schodach i przyniosłem mu jego skorupę, którą chwilę później założył.
-Jeśli dobrze rozumiem... Technika ta polega na stworzeniu wiru, który wessie przeciwnika do wnętrza przedmiotu - rzekłem, choć bardziej do siebie, niż do mistrza. Nie miałem wątpliwości co do tego, że technika ta jest bardzo mocna, oraz, że swoją formą zahacza o magię. Było to dla mnie jedyne wyjaśnienie w jaki sposób fala energii może sprawić by przeciwnik został zamknięty w dużo mniejszym od siebie pudełeczku, chyba, że coś mi umykało?
Nie marnując czasu, stanąłem tam, gdzie wcześniej Genialny Żółw i przybrałem identyczną jak on pozycję - ręce wyciągnięte przed siebie, otwarte dłonie.
OOC: Trening Start
Re: Kame House
Wto Cze 24, 2014 7:24 pm
Wziąłem głęboki wdech, przytrzymałem powietrze w płucach przez jakieś dwie sekundy i wypuściłem je ustami. Zamknąłem oczy i zacząłem kumulować energię.
-"Muszę stworzyć wir z własnej energii, jeśli się nie mylę, to powinien on już w chwili tworzenia obejmować przeciwnika, by później go uwięzić i wcisnąć do pojemnika"
Nie miałem pewności czy dobrze interpretuje działanie tej techniki, musiałem jednak liczyć, że tak jest.
Osiągnięcie takiej formy, jaką ma ta technika to pikuś, zwłaszcza gdy się panuje nad Ki w stopniu chociażby takim, w jakim ja nad nią panuje. Co jednak z tego, że osiągnie się taką samą postać, jeśli nie uzyska się takiego samego działania? To trochę jak z okręgiem i kołem, oba są okrągłe, ale w okręgu mamy tylko obwód, brakuje w nim wypełnienia. Wyobraziłem sobie, jak energia z mojego ciała wydostaje się i skupia w świetliste zielonkawe smugi, które zaczynają wirować. Powieki nabrały czerwonawego koloru, co wskazywało, że udało mnie się stworzyć taki wir, o czym przekonałem się, gdy otwarłem oczy. Wiązki Ki obracały się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, jak na razie powoli i w bardzo rozproszonej formie. Zawirowania powstawały w miejscu, gdzie oczami wyobraźni widziałem przeciwnika, w prawdzie tylko czarnego fantoma, ale nie chodziło przecież o dokładne odtworzenie wroga, zwłaszcza, że nawet nie wiedziałem wtedy jak wyglądał. Ale mniejsza z tym... Zwiększyłem prędkość i bardziej skupiłem energię wiru, aż zaczął przypominać zapętloną w nieskończoność, zamykającą się morską falę. Dźwięk towarzyszący procesowi też był podobny do szumu jaki wydaje wtedy morze. Mały cyklon z Ki zaczął zasysać powietrze do swojego środka, najpierw powoli, ale w miarę upływu czasu, coraz szybciej i mocniej. Po jakiejś minucie ssanie przybrało na sile do tego stopnia, że piasek wzbijał się w powietrze i znikał w odmętach zieleni, a okoliczne palmy zwracały się w moją stronę. Już wtedy zacząłem odczuwać dlaczego mistrz był taki zmęczony po zaledwie kilku sekundach. Utrzymanie czegoś takiego, nawet w tak niedopracowanej formie jaką stworzyłem ja, kosztowało dużo energii i wymagało wielkiego skupienia. Z tym pikusiem chyba się jednak trochę przeliczyłem... Ścisnąłem cząstki Ki w wirze jeszcze bardziej, tak żeby wypchnąć z niego resztki powietrza i utworzyć jednolitą strukturę. Trwało to chwilę, dosyć męczącą chwilę, po której nastąpiło nie mniej męczące utrzymywanie obracającej się masy w stabilnej formie. Wyglądało to, moim zdaniem dobrze, udało mnie się "wygładzić" strukturę, problemem nadal była prędkość. I to takim całkiem sporym, trzeba dodać, bo jak w przypadku tworzenia naczyń na kole garncarskim, zbyt duża liczba obrotów na minutę może zachwiać stabilnością całości, tak i tutaj wszystko może szlag jasny trafić. Sprawy nie polepszały właściwości techniki, gdyż skoro może ona zamknąć kogoś w pudełku, to w przypadku niepowodzenia to użytkownik może zostać uwięziony. Taka opcja nie podobała mnie się wcale a wcale... Wystarczyło mi na całe życie, że zostałem zamieniony w cukierka i zjedzony, być zamkniętym w szkatułce? Nie, dziękuje, spasuje. Mimo to, musiałem to zrobić, zwiększyć obroty i umieć zapanować nad siłami, które sam przywołałem... Nie miałem wyboru... Zbyt wiele od tego zależało!
Wir dosyć nagle nabrał na prędkości, nadal jednak mogłem go kontrolować, więc nie martwiłem się.
Gdy tak na niego patrzyłem, zauważyłem, że zaczyna nieco zmieniać ustawienie. Jego najszersza
część przechylała się w moją stronę, zbliżając się coraz bardziej do osi pionowej. Pomyślałem sobie,
że wygląda trochę jak...
-"Portal! No tak! Że też o tym nie pomyślałem! Ta technika nie wiruje tylko by zassać, ale po to by
dosłownie wwiercić się w przestrzeń i stworzyć mały przesmyk prowadzący do wnętrza przedmiotu"
Przekraczało to znacząco granice fizyki, jaką serwowano mi w szkole, ale z tego co widziałem w
programach popularno-naukowych, większość naukowców wierzy w istnienie tuneli
czasoprzestrzennych, jak i w możliwość ich stworzenia. Skoro więc tylu wykształconych ludzi, nie
mających pojęcia o istnieniu Ki utrzymuje, że jest to możliwe, to czemu w świecie wojowników
panujących nad energią, miałoby to być czymś nie do zrobienia? Na bok jednak odłożyłem te
dywagacje, musiałem się przekonać, czy moja teoria miała sens.
Rozpędziłem wir do oszałamiających już prędkości, chyba nawet bliskich prędkości dźwięku. Coś
jednak mówiło mi, że to o wiele za mało. Skupiłem się, zamknąłem oczy, zebrałem całą siłę woli, jaką
posiadałem i rozpędziłem Ki tak bardzo, jak tylko mogłem, wydając z siebie nieartykuowalny krzyk,
tak dla efektywności. Wir zawył wściekle, rozbłysł niemal oślepiającym światłem, wyglądał całkiem
jak ten, który stworzył Genialny Żółw.
-"A więc jestem blisko"
Nie czas jednak na zbędne myśli i obserwacje. Zwłaszcza, że, jak się obawiałem, energetyczny
twór zaczął wykazywać ruch nie tylko obrotowy, ale też obiegowy. Jego stabilność spadała z chwili
na chwilę, a wiedziałem, że nie dam już rady zapanować nad nim. W swoistym akcie desperacji
postanowiłem przejść do sedna, powoli, acz stanowczo wykonałem kolisty ruch dłońmi. Wir
zareagował, ale niestety nie tak, jakbym chciał. Za bardzo to wszystko ponaglałem i cała spójność
techniki poszła się... Masa Ki zadygotała i rozprysła na wszystkie strony, pozostawiając po sobie
ciemnozielony, dymiący osad na środku trójkąta. Destrukcja niedoszłego portalu wywołała małą falę
uderzeniową, która przewróciła mnie na ziemię, jakbym był cienkim patykiem ledwie wetkniętym w
ziemię. Oddychałem ciężko, płuca miałem jak z mosiądzu, serce biło mi szybko i nieregularnie.
Mięśnie rąk odrętwiały mi od wysiłku, aż nie mogłem zacisnąć dłoni w pięść. Wcześniej czułem się
podobnie tylko po wyciągnięciu miecza Braski z ziemi... A od tamtej chwili minęły dwa lata. Heh,
mimowolnie uśmiechnąłem się na to wspomnienie, za to na myśl o tym, że zemdlałem w kilka sekund
później, poczułem w ustach smak żółci i lekki wstyd. Serce uspokoiło się i wróciło do
równomiernego, choć nadal nieco zbyt szybkiego bicia. Wsparłem się na dygoczących rękach i
wstałem. Rozumiałem już dlaczego mistrz był taki poważny, gdy mówił o tym, bym wsadził mu
fasolkę do ust. Takie coś może naprawdę zabić, nawet najsilniejszego wojownika. Zakasłałem kilka
razy, chyba trochę dymu dostało się do moich płuc.
-"Weź się w garść Chepri, jesteś zrobiony z hartowanej stali, czy z plasteliny? Rodzina by cię
wyśmiała..." - skarciłem się w myślach.
Genialny Żółw od czasu, gdy zacząłem ćwiczyć, nic nie powiedział. Najwyraźniej liczył na to, że
sam dam radę pojąć na czym polega technika i jak to osiągnąć. Nie chciałem... Nie mogłem go
zawieść. Ani jego, ani Braskę, ani, najbardziej ze wszystkich, Vixen... Na myśl o tym, że moja
przyjaciółka została wciągnięta w jakieś porachunki między Braską i jego dawnym rywalem,
wzbierała we mnie wściekłość. Zacisnąłem z całej siły pięści, paznokcie aż wbijały mnie się w skórę,
o mało jej nie przebijając.
Stanąłem w lekkim rozkroku, ugiąłem nieco kolana, wyciągnąłem ręce przed siebie. Wtedy...
Uświadomiłem sobie, że nawet nie wiem jak ta technika się nazywa... Zapytałem więc o to mistrza.
-Mafuba - usłyszałem w odpowiedzi.
Zamknąłem oczy i zacząłem kumulować energię. Wir wytworzył się znacznie szybciej i w formie
bliższej ideałowi, niż przedtem. Wygładziłem jego strukturę, nadając mu jednolitą, energetyczną
formę, którą następnie zacząłem rozpędzać. Natychmiast zaczął wsysać wszystko co znajdowało się
dookoła niego, jednocześnie wydając z siebie charakterystyczne wycie. Zaciskając zęby i
naprężając silną wolę, nadawałem masie energii coraz większą prędkość, aż do granic możliwości.
Zobaczyłem bardzo jasny błysk, oznaczało to, że osiągnąłem odpowiednią formę, teraz tylko
jeszcze trochę szybciej... I... Nie wiem dokładnie jak to się działo, ale wyczułem, jak koniec wiru,
najpierw, można powiedzieć, że drapie przestrzeń, a następnie zaczyna ją rozrywać, tworząc
wyrwę. W tym też momencie dotarł do mnie inny bodziec, sygnalizujący, że struktura mojego tworu
zaczyna się zapadać.
-"Cholera, teraz!"
Nykonałem ruch dłońmi, płynnie i z odpowiednią, jak sądziłem, prędkością. Gdyby ktoś faktycznie
stał w miejscu, w którym wyobrażałem sobie fantoma, to ten ruch porwałby go i skazał na wessanie
do środka wiru, zakładając, że wcześniej już nie dał się wciągnąć. Przez moje dłonie i ramiona, zaś
wzdłuż kręgosłupa, przeszedł mnie bardzo nieprzyjemny dreszcz. W głowie miałem szum, jakbym
sam opróżnił półlitrową butelkę wódki, mogłem jednak nadal stać stabilnie, więc nie przejmowałem
się tym... Aż tak... Wir zadygotał w momencie, gdy wytworzona przez ruch moich dłoni fala docierała do mniej więcej połowy energetycznego tworu, jednocześnie oznajmiając, że nieodwołalnie traci stabilność i zaraz... Puff... Znów pozostał tylko dymiący osad i ja leżący jak długi na piasku...
Podniosłem się ze sporym trudem, choć i tak mniejszym, niż ten, jaki sprawiło mi wstanie. Zawroty
głowy znów posłały mnie na ziemię, uznałem więc, że mogę jeszcze chwilę posiedzieć.
Poszło mi lepiej, znacznie lepiej, prawie się udało... Tylko właśnie, to prawie... To o całe prawie za
mało... Do diabła... Gdy tylko rytm mojego serca uzpokoił się i ujednolicił, wstałem i otrzepałem trochę z kurzu. Rwało mnie teraz w rękach, plecach i w trzewiach... Czułem się trochę, jakby ktoś potrącił mnie samochodem... Albo chociaż podobnie...
-"Jeszcze raz..."
Stąpnąłem najpierw lewą nogą, później prawą, trochę jak zapaśnik sumo, choć ten zabieg miał
zupełnie co innego na celu, chciałem zwiększyć stabilność mojej pozycji. Zrobiłem głęboki wdech
nosem i wypuściłem powietrze ustami. Skoncentrowałem energię w postać świetlistego, wyjącego
wściekle wiru. Z większą wprawą nadałem mu odpowiednią formę i szybkość, choć na pewno nie z
mniejszym wysiłkiem, zmęczenie aż zanadto dawało o sobie znać. Nie mogłem się jednak poddać,
nie mogłem! Rozpędziłem wir jeszcze bardziej, chyba nawet bijąc swój własny rekord prędkości. Ten huczał i zaczął wibrować. Obawiałem się, czy czasami nie destabilizuje się, ale po chwili przekonałem się, że nie. Odetchnąłbym z ulgą, gdybym tylko miał na to czas. Zwiększyłem skupienie do granic swoich możliwości.
-Ma... -zacząłem mówić, czy może raczej krzyczeć, zaczynając ruch dłońmi. -Fu... - mówiłem, kontynuując ruch. -Ba! - wykrzyknąłem, zamykając okrąg.
Na wirze powstała fala, poruszająca się do jego środka, wybrzuszając jego ściany. Gdy odkształcenie dotarło do końca, do miejsca, gdzie Ki rozdzierała przestrzeń, nagle... Błysk. Wszystko ustało... Pozostały jedynie szkatułka, dym i zapach spalenizny...
Na nogach trzymałem się tak słabo, że sam się dziwiłem jak to możliwe. Tym jednak, co zajmowało
moją głowę, wcale nie były moje nogi, ale technika. Dlaczego? Wszystko wyglądało dobrze,
poprawnie, ale to tylko pozory. Ja to czułem, wiedziałem, że coś się nie udało, coś poszło nie tak...
Zagubiony nieco podczas poszukiwania odpowiedzi, wysilając się na zmianę pozycji, spojrzałem na
mistrza. Po jego twarzy widziałem, że sam też zastanawia się nad tym, co się stało. Usiadłem po
turecku, od razu wiedząc, że nie wstanę już.
-Mistrzu, co poszło nie tak? Wszystko zrobiłem przecież poprawnie... - zapytałem, nie mogąc znaleźć odpowiedzi na dręczące mnie pytanie. On jednak zdawał się też nie znać odpowiedzi.
Wtem, co aż mnie nieco zdziwiło z powodu moich osłabionych chwilowo zmysłów, wyczułem słabnącą Ki zbliżającą się do powierzchni ziemi.
-"Jakiś przybysz z innej planety?"
Nie znałem tej energii, ale mogłem stwierdzić, że należy ona do przedstawiciela rasy Saiyan, albo,
co równie możliwe, do pół Saiyanina. Czasami można się naprawdę mocno kopnąć w ocenie rasy
tylko po energii, w końcu gdy się przebywa z kimś długo, zostaje się... Hmm... Można rzecz, że
napromieniowanym jego Ki i przez jakiś czas czuć ją od nas. Niemniej jednak, jeśli ktoś lecąc na inną planetę ukrywa swoją energię, to znaczy, że woli pozostać in cognito... A to wprowadza pewne obawy przed zamiarami przybysza. Głupotą byłoby pozostawienie tego tak. Z drugiej strony nie wiedziałem czego się spodziewać... Ale... Od czego są wyzwania? Doczłapałem do werandy i poprosiłem mistrza o połówkę senzu, bo jak mnie się zdawało, tyle będzie wystarczyć, a tego typu towar trzeba używać oszczędnie. Siły wróciły do mnie momentalnie.
-Mistrzu, ktoś ląduje właśnie na Ziemi. Polecę sprawdzić kto to i jakie ma zamiary - oznajmiłem, po czym odleciałem.
OOC:
Koniec treningu... Nareszcie x.x
ZT -> miejsce lądowania kapsuły (Las)
-"Muszę stworzyć wir z własnej energii, jeśli się nie mylę, to powinien on już w chwili tworzenia obejmować przeciwnika, by później go uwięzić i wcisnąć do pojemnika"
Nie miałem pewności czy dobrze interpretuje działanie tej techniki, musiałem jednak liczyć, że tak jest.
Osiągnięcie takiej formy, jaką ma ta technika to pikuś, zwłaszcza gdy się panuje nad Ki w stopniu chociażby takim, w jakim ja nad nią panuje. Co jednak z tego, że osiągnie się taką samą postać, jeśli nie uzyska się takiego samego działania? To trochę jak z okręgiem i kołem, oba są okrągłe, ale w okręgu mamy tylko obwód, brakuje w nim wypełnienia. Wyobraziłem sobie, jak energia z mojego ciała wydostaje się i skupia w świetliste zielonkawe smugi, które zaczynają wirować. Powieki nabrały czerwonawego koloru, co wskazywało, że udało mnie się stworzyć taki wir, o czym przekonałem się, gdy otwarłem oczy. Wiązki Ki obracały się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, jak na razie powoli i w bardzo rozproszonej formie. Zawirowania powstawały w miejscu, gdzie oczami wyobraźni widziałem przeciwnika, w prawdzie tylko czarnego fantoma, ale nie chodziło przecież o dokładne odtworzenie wroga, zwłaszcza, że nawet nie wiedziałem wtedy jak wyglądał. Ale mniejsza z tym... Zwiększyłem prędkość i bardziej skupiłem energię wiru, aż zaczął przypominać zapętloną w nieskończoność, zamykającą się morską falę. Dźwięk towarzyszący procesowi też był podobny do szumu jaki wydaje wtedy morze. Mały cyklon z Ki zaczął zasysać powietrze do swojego środka, najpierw powoli, ale w miarę upływu czasu, coraz szybciej i mocniej. Po jakiejś minucie ssanie przybrało na sile do tego stopnia, że piasek wzbijał się w powietrze i znikał w odmętach zieleni, a okoliczne palmy zwracały się w moją stronę. Już wtedy zacząłem odczuwać dlaczego mistrz był taki zmęczony po zaledwie kilku sekundach. Utrzymanie czegoś takiego, nawet w tak niedopracowanej formie jaką stworzyłem ja, kosztowało dużo energii i wymagało wielkiego skupienia. Z tym pikusiem chyba się jednak trochę przeliczyłem... Ścisnąłem cząstki Ki w wirze jeszcze bardziej, tak żeby wypchnąć z niego resztki powietrza i utworzyć jednolitą strukturę. Trwało to chwilę, dosyć męczącą chwilę, po której nastąpiło nie mniej męczące utrzymywanie obracającej się masy w stabilnej formie. Wyglądało to, moim zdaniem dobrze, udało mnie się "wygładzić" strukturę, problemem nadal była prędkość. I to takim całkiem sporym, trzeba dodać, bo jak w przypadku tworzenia naczyń na kole garncarskim, zbyt duża liczba obrotów na minutę może zachwiać stabilnością całości, tak i tutaj wszystko może szlag jasny trafić. Sprawy nie polepszały właściwości techniki, gdyż skoro może ona zamknąć kogoś w pudełku, to w przypadku niepowodzenia to użytkownik może zostać uwięziony. Taka opcja nie podobała mnie się wcale a wcale... Wystarczyło mi na całe życie, że zostałem zamieniony w cukierka i zjedzony, być zamkniętym w szkatułce? Nie, dziękuje, spasuje. Mimo to, musiałem to zrobić, zwiększyć obroty i umieć zapanować nad siłami, które sam przywołałem... Nie miałem wyboru... Zbyt wiele od tego zależało!
Wir dosyć nagle nabrał na prędkości, nadal jednak mogłem go kontrolować, więc nie martwiłem się.
Gdy tak na niego patrzyłem, zauważyłem, że zaczyna nieco zmieniać ustawienie. Jego najszersza
część przechylała się w moją stronę, zbliżając się coraz bardziej do osi pionowej. Pomyślałem sobie,
że wygląda trochę jak...
-"Portal! No tak! Że też o tym nie pomyślałem! Ta technika nie wiruje tylko by zassać, ale po to by
dosłownie wwiercić się w przestrzeń i stworzyć mały przesmyk prowadzący do wnętrza przedmiotu"
Przekraczało to znacząco granice fizyki, jaką serwowano mi w szkole, ale z tego co widziałem w
programach popularno-naukowych, większość naukowców wierzy w istnienie tuneli
czasoprzestrzennych, jak i w możliwość ich stworzenia. Skoro więc tylu wykształconych ludzi, nie
mających pojęcia o istnieniu Ki utrzymuje, że jest to możliwe, to czemu w świecie wojowników
panujących nad energią, miałoby to być czymś nie do zrobienia? Na bok jednak odłożyłem te
dywagacje, musiałem się przekonać, czy moja teoria miała sens.
Rozpędziłem wir do oszałamiających już prędkości, chyba nawet bliskich prędkości dźwięku. Coś
jednak mówiło mi, że to o wiele za mało. Skupiłem się, zamknąłem oczy, zebrałem całą siłę woli, jaką
posiadałem i rozpędziłem Ki tak bardzo, jak tylko mogłem, wydając z siebie nieartykuowalny krzyk,
tak dla efektywności. Wir zawył wściekle, rozbłysł niemal oślepiającym światłem, wyglądał całkiem
jak ten, który stworzył Genialny Żółw.
-"A więc jestem blisko"
Nie czas jednak na zbędne myśli i obserwacje. Zwłaszcza, że, jak się obawiałem, energetyczny
twór zaczął wykazywać ruch nie tylko obrotowy, ale też obiegowy. Jego stabilność spadała z chwili
na chwilę, a wiedziałem, że nie dam już rady zapanować nad nim. W swoistym akcie desperacji
postanowiłem przejść do sedna, powoli, acz stanowczo wykonałem kolisty ruch dłońmi. Wir
zareagował, ale niestety nie tak, jakbym chciał. Za bardzo to wszystko ponaglałem i cała spójność
techniki poszła się... Masa Ki zadygotała i rozprysła na wszystkie strony, pozostawiając po sobie
ciemnozielony, dymiący osad na środku trójkąta. Destrukcja niedoszłego portalu wywołała małą falę
uderzeniową, która przewróciła mnie na ziemię, jakbym był cienkim patykiem ledwie wetkniętym w
ziemię. Oddychałem ciężko, płuca miałem jak z mosiądzu, serce biło mi szybko i nieregularnie.
Mięśnie rąk odrętwiały mi od wysiłku, aż nie mogłem zacisnąć dłoni w pięść. Wcześniej czułem się
podobnie tylko po wyciągnięciu miecza Braski z ziemi... A od tamtej chwili minęły dwa lata. Heh,
mimowolnie uśmiechnąłem się na to wspomnienie, za to na myśl o tym, że zemdlałem w kilka sekund
później, poczułem w ustach smak żółci i lekki wstyd. Serce uspokoiło się i wróciło do
równomiernego, choć nadal nieco zbyt szybkiego bicia. Wsparłem się na dygoczących rękach i
wstałem. Rozumiałem już dlaczego mistrz był taki poważny, gdy mówił o tym, bym wsadził mu
fasolkę do ust. Takie coś może naprawdę zabić, nawet najsilniejszego wojownika. Zakasłałem kilka
razy, chyba trochę dymu dostało się do moich płuc.
-"Weź się w garść Chepri, jesteś zrobiony z hartowanej stali, czy z plasteliny? Rodzina by cię
wyśmiała..." - skarciłem się w myślach.
Genialny Żółw od czasu, gdy zacząłem ćwiczyć, nic nie powiedział. Najwyraźniej liczył na to, że
sam dam radę pojąć na czym polega technika i jak to osiągnąć. Nie chciałem... Nie mogłem go
zawieść. Ani jego, ani Braskę, ani, najbardziej ze wszystkich, Vixen... Na myśl o tym, że moja
przyjaciółka została wciągnięta w jakieś porachunki między Braską i jego dawnym rywalem,
wzbierała we mnie wściekłość. Zacisnąłem z całej siły pięści, paznokcie aż wbijały mnie się w skórę,
o mało jej nie przebijając.
Stanąłem w lekkim rozkroku, ugiąłem nieco kolana, wyciągnąłem ręce przed siebie. Wtedy...
Uświadomiłem sobie, że nawet nie wiem jak ta technika się nazywa... Zapytałem więc o to mistrza.
-Mafuba - usłyszałem w odpowiedzi.
Zamknąłem oczy i zacząłem kumulować energię. Wir wytworzył się znacznie szybciej i w formie
bliższej ideałowi, niż przedtem. Wygładziłem jego strukturę, nadając mu jednolitą, energetyczną
formę, którą następnie zacząłem rozpędzać. Natychmiast zaczął wsysać wszystko co znajdowało się
dookoła niego, jednocześnie wydając z siebie charakterystyczne wycie. Zaciskając zęby i
naprężając silną wolę, nadawałem masie energii coraz większą prędkość, aż do granic możliwości.
Zobaczyłem bardzo jasny błysk, oznaczało to, że osiągnąłem odpowiednią formę, teraz tylko
jeszcze trochę szybciej... I... Nie wiem dokładnie jak to się działo, ale wyczułem, jak koniec wiru,
najpierw, można powiedzieć, że drapie przestrzeń, a następnie zaczyna ją rozrywać, tworząc
wyrwę. W tym też momencie dotarł do mnie inny bodziec, sygnalizujący, że struktura mojego tworu
zaczyna się zapadać.
-"Cholera, teraz!"
Nykonałem ruch dłońmi, płynnie i z odpowiednią, jak sądziłem, prędkością. Gdyby ktoś faktycznie
stał w miejscu, w którym wyobrażałem sobie fantoma, to ten ruch porwałby go i skazał na wessanie
do środka wiru, zakładając, że wcześniej już nie dał się wciągnąć. Przez moje dłonie i ramiona, zaś
wzdłuż kręgosłupa, przeszedł mnie bardzo nieprzyjemny dreszcz. W głowie miałem szum, jakbym
sam opróżnił półlitrową butelkę wódki, mogłem jednak nadal stać stabilnie, więc nie przejmowałem
się tym... Aż tak... Wir zadygotał w momencie, gdy wytworzona przez ruch moich dłoni fala docierała do mniej więcej połowy energetycznego tworu, jednocześnie oznajmiając, że nieodwołalnie traci stabilność i zaraz... Puff... Znów pozostał tylko dymiący osad i ja leżący jak długi na piasku...
Podniosłem się ze sporym trudem, choć i tak mniejszym, niż ten, jaki sprawiło mi wstanie. Zawroty
głowy znów posłały mnie na ziemię, uznałem więc, że mogę jeszcze chwilę posiedzieć.
Poszło mi lepiej, znacznie lepiej, prawie się udało... Tylko właśnie, to prawie... To o całe prawie za
mało... Do diabła... Gdy tylko rytm mojego serca uzpokoił się i ujednolicił, wstałem i otrzepałem trochę z kurzu. Rwało mnie teraz w rękach, plecach i w trzewiach... Czułem się trochę, jakby ktoś potrącił mnie samochodem... Albo chociaż podobnie...
-"Jeszcze raz..."
Stąpnąłem najpierw lewą nogą, później prawą, trochę jak zapaśnik sumo, choć ten zabieg miał
zupełnie co innego na celu, chciałem zwiększyć stabilność mojej pozycji. Zrobiłem głęboki wdech
nosem i wypuściłem powietrze ustami. Skoncentrowałem energię w postać świetlistego, wyjącego
wściekle wiru. Z większą wprawą nadałem mu odpowiednią formę i szybkość, choć na pewno nie z
mniejszym wysiłkiem, zmęczenie aż zanadto dawało o sobie znać. Nie mogłem się jednak poddać,
nie mogłem! Rozpędziłem wir jeszcze bardziej, chyba nawet bijąc swój własny rekord prędkości. Ten huczał i zaczął wibrować. Obawiałem się, czy czasami nie destabilizuje się, ale po chwili przekonałem się, że nie. Odetchnąłbym z ulgą, gdybym tylko miał na to czas. Zwiększyłem skupienie do granic swoich możliwości.
-Ma... -zacząłem mówić, czy może raczej krzyczeć, zaczynając ruch dłońmi. -Fu... - mówiłem, kontynuując ruch. -Ba! - wykrzyknąłem, zamykając okrąg.
Na wirze powstała fala, poruszająca się do jego środka, wybrzuszając jego ściany. Gdy odkształcenie dotarło do końca, do miejsca, gdzie Ki rozdzierała przestrzeń, nagle... Błysk. Wszystko ustało... Pozostały jedynie szkatułka, dym i zapach spalenizny...
Na nogach trzymałem się tak słabo, że sam się dziwiłem jak to możliwe. Tym jednak, co zajmowało
moją głowę, wcale nie były moje nogi, ale technika. Dlaczego? Wszystko wyglądało dobrze,
poprawnie, ale to tylko pozory. Ja to czułem, wiedziałem, że coś się nie udało, coś poszło nie tak...
Zagubiony nieco podczas poszukiwania odpowiedzi, wysilając się na zmianę pozycji, spojrzałem na
mistrza. Po jego twarzy widziałem, że sam też zastanawia się nad tym, co się stało. Usiadłem po
turecku, od razu wiedząc, że nie wstanę już.
-Mistrzu, co poszło nie tak? Wszystko zrobiłem przecież poprawnie... - zapytałem, nie mogąc znaleźć odpowiedzi na dręczące mnie pytanie. On jednak zdawał się też nie znać odpowiedzi.
Wtem, co aż mnie nieco zdziwiło z powodu moich osłabionych chwilowo zmysłów, wyczułem słabnącą Ki zbliżającą się do powierzchni ziemi.
-"Jakiś przybysz z innej planety?"
Nie znałem tej energii, ale mogłem stwierdzić, że należy ona do przedstawiciela rasy Saiyan, albo,
co równie możliwe, do pół Saiyanina. Czasami można się naprawdę mocno kopnąć w ocenie rasy
tylko po energii, w końcu gdy się przebywa z kimś długo, zostaje się... Hmm... Można rzecz, że
napromieniowanym jego Ki i przez jakiś czas czuć ją od nas. Niemniej jednak, jeśli ktoś lecąc na inną planetę ukrywa swoją energię, to znaczy, że woli pozostać in cognito... A to wprowadza pewne obawy przed zamiarami przybysza. Głupotą byłoby pozostawienie tego tak. Z drugiej strony nie wiedziałem czego się spodziewać... Ale... Od czego są wyzwania? Doczłapałem do werandy i poprosiłem mistrza o połówkę senzu, bo jak mnie się zdawało, tyle będzie wystarczyć, a tego typu towar trzeba używać oszczędnie. Siły wróciły do mnie momentalnie.
-Mistrzu, ktoś ląduje właśnie na Ziemi. Polecę sprawdzić kto to i jakie ma zamiary - oznajmiłem, po czym odleciałem.
OOC:
Koniec treningu... Nareszcie x.x
ZT -> miejsce lądowania kapsuły (Las)
- Rikimaru
- Liczba postów : 1293
Data rejestracji : 20/08/2012
Identification Number
HP:
(1/1)
KI:
(0/0)
Re: Kame House
Sob Sie 02, 2014 9:32 am
Przez Ocean tutaj.
W końcu wyspa ukazała się na horyzoncie i wtedy zaczął zwalniać, żeby jej nie zalać. Będąc przy wyspie już leciał na tyle wolno, że ze spokojem osiadł na suchym piasku. W międzyczasie energia, którą wyczuwał z kosmosu znalazła się na obszarze równiny. Doskonale znał tamten teren, bo sam całkiem niedawno tam wylądował. Jak dobrze, że rzuciłem statkiem na północ. Szkoda by było, gdyby ktoś miał go zniszczyć i uniemożliwić dalsze podróże. Pojawienie się tego osobnika przyniosło również oznaki mocy. Ukazał ją w większym stopniu, ale nie leciał w kierunku tamtej dziewczyny. Zastanawiał się czy pochodzą z tej samej planety i są sobie bliscy. Teoretycznie gdyby zaczekał na przylot tej ki, zabił tamtą blondynę to może oprócz walki z demonem miałby zaraz bitwę z saiyanem, o ile nim był ów wojownik, bo odcień aury był podobny do tej Reito.
Stał tak w zadumie, a w międzyczasie mógł się pokazać Genialny Żółw...
OoC:
Regeneracja. Wszystko full.
W końcu wyspa ukazała się na horyzoncie i wtedy zaczął zwalniać, żeby jej nie zalać. Będąc przy wyspie już leciał na tyle wolno, że ze spokojem osiadł na suchym piasku. W międzyczasie energia, którą wyczuwał z kosmosu znalazła się na obszarze równiny. Doskonale znał tamten teren, bo sam całkiem niedawno tam wylądował. Jak dobrze, że rzuciłem statkiem na północ. Szkoda by było, gdyby ktoś miał go zniszczyć i uniemożliwić dalsze podróże. Pojawienie się tego osobnika przyniosło również oznaki mocy. Ukazał ją w większym stopniu, ale nie leciał w kierunku tamtej dziewczyny. Zastanawiał się czy pochodzą z tej samej planety i są sobie bliscy. Teoretycznie gdyby zaczekał na przylot tej ki, zabił tamtą blondynę to może oprócz walki z demonem miałby zaraz bitwę z saiyanem, o ile nim był ów wojownik, bo odcień aury był podobny do tej Reito.
Stał tak w zadumie, a w międzyczasie mógł się pokazać Genialny Żółw...
OoC:
Regeneracja. Wszystko full.
Re: Kame House
Nie Sie 03, 2014 11:53 am
Wszyscy byli w domu. Kame Sennin wyraźnie czuł nową energię. Bał się jej. Gdy Rikimaru przyleciał na wyspę, na zewnątrz nie było nikogo. Drzwi otwarły się a staruszek wyszedł przed dom. Misaki i Umigame stali w drzwiach patrząc na rozwój wypadków.
-Kim jesteś i czego ode mnie oczekujesz... -na chwile zawiesił głos. Spojrzał na twarz nieznajomego, na jego oczy.. Czy to -Rikimaru?- powiedział będąc lekko przerażonym -jak to możliwe.. co się stało? -dodał po chwili. Trochę się uspokoił, w końcu ten pół-człowiek, pół-demon, spędził u niego sporo czasu na treningach. Zgłębiał tajniki żółwiej szkoły, poznał wiele sekretów: kamehame, mafuba.. A teraz? Czy to możliwe, że jest najsilniejszą osobą w galaktyce? Silniejszy od króla demonów.
-Co się stało? Jak to osiągnąłeś i co ważniejsze... Czy Twój umysł jest taki sam jak był? Kontrolujesz tego demona? -powiedział Kame Sennin.
-Kim jesteś i czego ode mnie oczekujesz... -na chwile zawiesił głos. Spojrzał na twarz nieznajomego, na jego oczy.. Czy to -Rikimaru?- powiedział będąc lekko przerażonym -jak to możliwe.. co się stało? -dodał po chwili. Trochę się uspokoił, w końcu ten pół-człowiek, pół-demon, spędził u niego sporo czasu na treningach. Zgłębiał tajniki żółwiej szkoły, poznał wiele sekretów: kamehame, mafuba.. A teraz? Czy to możliwe, że jest najsilniejszą osobą w galaktyce? Silniejszy od króla demonów.
-Co się stało? Jak to osiągnąłeś i co ważniejsze... Czy Twój umysł jest taki sam jak był? Kontrolujesz tego demona? -powiedział Kame Sennin.
- Rikimaru
- Liczba postów : 1293
Data rejestracji : 20/08/2012
Identification Number
HP:
(1/1)
KI:
(0/0)
Re: Kame House
Nie Sie 03, 2014 12:50 pm
Genialny Żółw faktycznie na początku miał problemy z rozpoznaniem osobnika, ale po chwili wypowiedział jego imię. Chłopak uśmiechnął się widząc zdziwienie na twarzy mistrza, który bez wątpienia był zaskoczony sporą mocą swojego byłego ucznia. Dopiero kolejne pytania zbiły samego Rikimaru z tropu i wywołały zmieszanie, ponieważ sądził iż Genialny Żółw tego nie wychwyci, ale stało się zupełnie inaczej.
To tak jakby ktoś podejrzał mu jego karty podczas ostatecznej rozgrywki w pokera, gdzie stawka toczy się o grubą kasę. A jednak mistrz był w stanie wyczuć zmianę. Bez wątpienia doświadczenie biło na głowę Rikimaru, który mimo pozyskania wiedzy Shin D. Ragona był jednak w tyle za tym sędziwym starcem. Podrapał się po głowię i odparł szczerze, bo wiedział, że oszukać Genialnego Żółwia nie jest łatwo.
- Prawdę mówiąc to się z nim połączyłem jakby po równi. No może, więcej jest Rikimaru niż D.Ragona, ale w walce jestem gotów pójść na całość i nie cofnąć się przed niczym. Kontrola to trudne sformuowanie. Powiedziałbym, że zachodzi kompromis. Nie masz się czego bać. Przybyłem, ponieważ chciałbym się dowiedzieć więcej, jeżeli to możliwe. - Nie powiedział nawet jednego kłamstwa i wszystko ze spokojnym głosem i lekkim uśmiechem. Następnie dodał na koniec:
- O tak. To czego teraz pragnę to wszelkiej wiedzy. Już wcześniej byłem świadom, że mądrość daje również siłę, a nie same mięśnie, ale po Tobie widzę, że daje ona jeszcze więcej.
Czy sama wiedza może być taka groźna? Dlaczego Genialny Żółw miałby jej nie przekazać lub mu nie ufać? Może i aura jest mroczna, może daje się czuć mordercze zapędy, ale nie czuć by były skierowane w kierunku starca. To straszne uczucie to tylko chęć podjęcia walki z kimś potężnym, zniszczenia go, może zabicia, może poniżenia, ewentualnie stworzenia zabawy. Długiej, w której inni będą pionkami niczym na szachownicy, walczący ze sobą, może nawet zabijający, zbici z tropu, idący według wcześniej stworzonego planu. W tej grze wcale nie zwracał uwagi czy ktoś jest dobry czy zły. Potraktuje podobnie osoby, które zarówno trafiają do nieba jak i do piekła lub czyśćca. Ich osobowość jest mu totalnie obojętna, acz zabawianie się tymi przesiąkniętymi złem istotami jest łatwiejsze. Być może mógłby zostać niedługo panem ciemności i kierować pionkami zła, rzucając ich tak naprawdę na pożarcie, bo słabsi od niego powinni zginąć. Niech dobro cieszy się chwilowo pozornym zwycięstwem.
Takie oto myśli gdzieś głęboko kłębią się, a z drugiej strony jako ziemianin traktuje tę planetę jako królestwo, które nie może ulec zniszczeniu, bo wie, że jest na nim wiele piękna. W końcu przy długim żywocie musi zapełnić lukę. Jedynie piaszczyste lub lodowate pustynie nie są tak urokliwe wodospady lub góry albo pachnące lasy, które mogą go natchnąć do czego ciekawego. Te myśli z kolei sprawiają, że jego krwiożercza natura na chwilę się uspokaja i jest niczym skała z w ogóle nie wyczuwalnymi emocjami, popędami. Tak. Niczym skała. Właśnie dokładnie to teraz osiągnął mówiąc spokojnie do Genialnego Żółwia.
To tak jakby ktoś podejrzał mu jego karty podczas ostatecznej rozgrywki w pokera, gdzie stawka toczy się o grubą kasę. A jednak mistrz był w stanie wyczuć zmianę. Bez wątpienia doświadczenie biło na głowę Rikimaru, który mimo pozyskania wiedzy Shin D. Ragona był jednak w tyle za tym sędziwym starcem. Podrapał się po głowię i odparł szczerze, bo wiedział, że oszukać Genialnego Żółwia nie jest łatwo.
- Prawdę mówiąc to się z nim połączyłem jakby po równi. No może, więcej jest Rikimaru niż D.Ragona, ale w walce jestem gotów pójść na całość i nie cofnąć się przed niczym. Kontrola to trudne sformuowanie. Powiedziałbym, że zachodzi kompromis. Nie masz się czego bać. Przybyłem, ponieważ chciałbym się dowiedzieć więcej, jeżeli to możliwe. - Nie powiedział nawet jednego kłamstwa i wszystko ze spokojnym głosem i lekkim uśmiechem. Następnie dodał na koniec:
- O tak. To czego teraz pragnę to wszelkiej wiedzy. Już wcześniej byłem świadom, że mądrość daje również siłę, a nie same mięśnie, ale po Tobie widzę, że daje ona jeszcze więcej.
Czy sama wiedza może być taka groźna? Dlaczego Genialny Żółw miałby jej nie przekazać lub mu nie ufać? Może i aura jest mroczna, może daje się czuć mordercze zapędy, ale nie czuć by były skierowane w kierunku starca. To straszne uczucie to tylko chęć podjęcia walki z kimś potężnym, zniszczenia go, może zabicia, może poniżenia, ewentualnie stworzenia zabawy. Długiej, w której inni będą pionkami niczym na szachownicy, walczący ze sobą, może nawet zabijający, zbici z tropu, idący według wcześniej stworzonego planu. W tej grze wcale nie zwracał uwagi czy ktoś jest dobry czy zły. Potraktuje podobnie osoby, które zarówno trafiają do nieba jak i do piekła lub czyśćca. Ich osobowość jest mu totalnie obojętna, acz zabawianie się tymi przesiąkniętymi złem istotami jest łatwiejsze. Być może mógłby zostać niedługo panem ciemności i kierować pionkami zła, rzucając ich tak naprawdę na pożarcie, bo słabsi od niego powinni zginąć. Niech dobro cieszy się chwilowo pozornym zwycięstwem.
Takie oto myśli gdzieś głęboko kłębią się, a z drugiej strony jako ziemianin traktuje tę planetę jako królestwo, które nie może ulec zniszczeniu, bo wie, że jest na nim wiele piękna. W końcu przy długim żywocie musi zapełnić lukę. Jedynie piaszczyste lub lodowate pustynie nie są tak urokliwe wodospady lub góry albo pachnące lasy, które mogą go natchnąć do czego ciekawego. Te myśli z kolei sprawiają, że jego krwiożercza natura na chwilę się uspokaja i jest niczym skała z w ogóle nie wyczuwalnymi emocjami, popędami. Tak. Niczym skała. Właśnie dokładnie to teraz osiągnął mówiąc spokojnie do Genialnego Żółwia.
- GośćGość
Re: Kame House
Sro Sie 06, 2014 2:30 pm
Ending z DB Kai
W wulkanie
To były ciężkie chwile dla demonicy, ale dawała radę. Niewiedza, a zarazem wiedza, co się dzieje na wyspie (lub może zdarzyć) działała na nią jak dziesięć kaw wypitych na raz. Drżące ręce, oraz niespokojna mimika twarzy zdradzała, że tu nie chodzi tylko o wykonanie zadania zleconego jej przez Braskę. Wyraźnie ukrywała przed ojcem, że jest jeszcze coś o wiele ważniejszego niż tron jej ojca. To było życie bliskich jej osób, oraz nic nie winnego światu jej synka, Shigo. Wibracje jego KI były małe, ale i tak wyczuwalne dla matki. No, ale musiała teraz skupić się na tworzeniu mieczu. Im szybciej skończy tą zabawę tym szybciej poleci do celu.
Po głębokim wdechu w pierś rudowłosa mogła zacząć działać. Stała wyprostowana z dłonią wyciągniętą ku przodowi. Starała się znaleźć w swojej podświadomości odpowiedni wygląd dla swojego oręża. Myślami stała na ogołoconej z roślinności ziemi, a wokół niej znajdowało się tysiące wbitych w ziemię mieczy. Każdy wyglądał inaczej, każdy mienił się innymi kolorami, ale tylko jeden był tym najbardziej wytrzymalszym i najostrzejszym (tak, ciut Bleachem śmierdzi). Musiała go więc znaleźć.
Wytworzyła w swojej głowie przeciwników, cienie, które również używały broni białej - tak dla rozgrzewki. Nie tracąc czasu na zbędne przemyślenia, demonica chwyciła pierwszy lepszy miecz z brzegu i ruszyła na jednego z oponentów. Już przy samym zetknięciu się broni do siebie, jej pękł jakby był zrobiony ze szkła. Rozleciał się na tysiące kawałków, a jej samej oberwało się ostrzem w ramię. Podobnie również było z pozostałymi siekaczami. Albo się wyginały przez kiepski rodzaj stali, albo pękały. Coraz większe i liczniejsze rany na ciele June, zaczęły doprowadzać ją do szału. Była wykończona, a zużyła zaledwie pięć procent obecnych tutaj mieczy. Powinna znaleźć inny sposób, bo w takim tempie świat zostanie unicestwiony dziesięć razy nim dziewczyna się ogarnie.
Robiąc uniki przed kolejnym przeciwnikiem, złotooka myślała gorączkowo jak przyspieszyć proces nauki. Czarnozłote oczy badały teren, jakby chciały znaleźć jakąś wskazówkę, dostrzec coś. Wyostrzony zmysł słuchu nasłuchiwał wołania... i... coś ją tknęło. Jakby cichy głosik, błysk oraz mała drobinka KI została skierowana w jej stronę. Przystanęła, a następnie odwróciła wzrok w ową stronę.
W tym czasie, poza umysłem złotookiej zaczęło w końcu się coś dziać. W wysuniętej dłoni zaświeciło jasne światło, pojawiła się kula, która następnie zaczął formować się z niej kształt tego, co wyciągnęła ze swojego umysłu. Gdy światło opadło ukazało to, czego szukała...
Zamiast cieszyć się swoim sukcesem, demonica schowała swój oręż, a następnie zwróciła do swojego ojca, dziękując mu za pomoc. Nie tracąc więcej swojego cennego czasu, poleciała.
Na wyspie
Na wyspie Genialnego Żółwia znalazła się w tempie bardziej niż ekspresowym. Będąc już bardzo blisko, postanowiła ukryć swoją moc. Nawet co jakiś czas używała swojej mocy, by zmienić jej barwę oraz siłę. To był taki jej diabelski trik by nie dać przeciwnikowi poznać się, że ktoś leci w jego stronę. Nie miała czasu na zabawy, szczególnie jeżeli oponent jest od niej silniejszy. Jeżeli nie zdarzy się jakiś cud, to dziewczyna polegnie...
Nie było tutaj mowy o delikatności. Demonica pojawiła się na wyspie niczym rakieta. Wisząc kilka metrów nad domkiem skierowała swój wściekły wzrok pełny nienawiści na osobę, która siedziała na werandzie. Machnęła ogonem, a następnie wyrzuciła z ręki kilka świecących obręczy, które miały na celu skrępować Rikimaru. Na razie nie zastanawiała się dlaczego czuje od tej istoty zarówno człowieka jak i demona. Chciała go jak najszybciej odciągnąć od tej wyspy.
Jej ruchy były bardzo szybkie. Zniknęła, pojawiła się obok Genialnego Żółwia i rozkazała:
___ - Bierzcie Shigo i zabierajcie się stąd, SZYBKO! - krzyknęła, po czym rzuciła swoim przeciwnikiem jak zawodowy rzucacz kulą. Uaktywniła aurę lecąc zaraz za swoim celem. Będąc zaraz obok niego, jej ciało zajęło się ogniem, tworząc żywą pochodnię. Gorąca pięść uderzyła w brzuch hybrydy, a następnie poprawiła nogą z obrotu posyłając go na jedną z okolicznych wysp.
Już teraz było widać na jej twarzy lekkie zmęczenie. Utrzymywanie Fire Torch jest bardzo wyczerpujące dla jej organizmu, a jeszcze potrzebuje energii by się bronić oraz by móc wytworzyć miecz.
Nie spuszczała wzroku z miejsca, w którym wylądował mężczyzna. Chmury wokół stały się zupełnie czarne, a pogoda zaczęła powoli zmieniać się na burzową... gniew demona ściąga pioruny.
OOC
Koniec treningu
Cześć! Atak!
GALACTIC DONUT - Paraliż na 1 turę (przy okazji, co za geniusz tworzył tą technikę tutaj? To normalne, że jeżeli podzieli się energię przez energię to wyjdzie 1!)
FIRE TORCH - Siła*1,5 na 3 tury (10950) (została 1 tura)
DMG = 10950 + 10950 = 21900
Koszt: 10950 + 4200 *2 = 30300 - 60 = 30240
HP: BZ
KI: 32760 (Oj xD)
W wulkanie
To były ciężkie chwile dla demonicy, ale dawała radę. Niewiedza, a zarazem wiedza, co się dzieje na wyspie (lub może zdarzyć) działała na nią jak dziesięć kaw wypitych na raz. Drżące ręce, oraz niespokojna mimika twarzy zdradzała, że tu nie chodzi tylko o wykonanie zadania zleconego jej przez Braskę. Wyraźnie ukrywała przed ojcem, że jest jeszcze coś o wiele ważniejszego niż tron jej ojca. To było życie bliskich jej osób, oraz nic nie winnego światu jej synka, Shigo. Wibracje jego KI były małe, ale i tak wyczuwalne dla matki. No, ale musiała teraz skupić się na tworzeniu mieczu. Im szybciej skończy tą zabawę tym szybciej poleci do celu.
Po głębokim wdechu w pierś rudowłosa mogła zacząć działać. Stała wyprostowana z dłonią wyciągniętą ku przodowi. Starała się znaleźć w swojej podświadomości odpowiedni wygląd dla swojego oręża. Myślami stała na ogołoconej z roślinności ziemi, a wokół niej znajdowało się tysiące wbitych w ziemię mieczy. Każdy wyglądał inaczej, każdy mienił się innymi kolorami, ale tylko jeden był tym najbardziej wytrzymalszym i najostrzejszym (tak, ciut Bleachem śmierdzi). Musiała go więc znaleźć.
Wytworzyła w swojej głowie przeciwników, cienie, które również używały broni białej - tak dla rozgrzewki. Nie tracąc czasu na zbędne przemyślenia, demonica chwyciła pierwszy lepszy miecz z brzegu i ruszyła na jednego z oponentów. Już przy samym zetknięciu się broni do siebie, jej pękł jakby był zrobiony ze szkła. Rozleciał się na tysiące kawałków, a jej samej oberwało się ostrzem w ramię. Podobnie również było z pozostałymi siekaczami. Albo się wyginały przez kiepski rodzaj stali, albo pękały. Coraz większe i liczniejsze rany na ciele June, zaczęły doprowadzać ją do szału. Była wykończona, a zużyła zaledwie pięć procent obecnych tutaj mieczy. Powinna znaleźć inny sposób, bo w takim tempie świat zostanie unicestwiony dziesięć razy nim dziewczyna się ogarnie.
Robiąc uniki przed kolejnym przeciwnikiem, złotooka myślała gorączkowo jak przyspieszyć proces nauki. Czarnozłote oczy badały teren, jakby chciały znaleźć jakąś wskazówkę, dostrzec coś. Wyostrzony zmysł słuchu nasłuchiwał wołania... i... coś ją tknęło. Jakby cichy głosik, błysk oraz mała drobinka KI została skierowana w jej stronę. Przystanęła, a następnie odwróciła wzrok w ową stronę.
"J...ne"
___ - "Jeszcze raz." - poprosiła w myślach, a wtedy ponownie usłyszała owy głosik. Przypominał on dźwięk małej wróżki, która wypowiadała jej imię. Cichy, trudny do zlokalizowania. Zerwała się do biegu cudem unikając kolejnego ciosu przeciwnika po czym mijając las oręży dobiegła do jednego z nich. Chwyciła za czerwoną klingę i pociągnęła w górę...W tym czasie, poza umysłem złotookiej zaczęło w końcu się coś dziać. W wysuniętej dłoni zaświeciło jasne światło, pojawiła się kula, która następnie zaczął formować się z niej kształt tego, co wyciągnęła ze swojego umysłu. Gdy światło opadło ukazało to, czego szukała...
- Miecyk:
Zamiast cieszyć się swoim sukcesem, demonica schowała swój oręż, a następnie zwróciła do swojego ojca, dziękując mu za pomoc. Nie tracąc więcej swojego cennego czasu, poleciała.
Na wyspie
Na wyspie Genialnego Żółwia znalazła się w tempie bardziej niż ekspresowym. Będąc już bardzo blisko, postanowiła ukryć swoją moc. Nawet co jakiś czas używała swojej mocy, by zmienić jej barwę oraz siłę. To był taki jej diabelski trik by nie dać przeciwnikowi poznać się, że ktoś leci w jego stronę. Nie miała czasu na zabawy, szczególnie jeżeli oponent jest od niej silniejszy. Jeżeli nie zdarzy się jakiś cud, to dziewczyna polegnie...
Nie było tutaj mowy o delikatności. Demonica pojawiła się na wyspie niczym rakieta. Wisząc kilka metrów nad domkiem skierowała swój wściekły wzrok pełny nienawiści na osobę, która siedziała na werandzie. Machnęła ogonem, a następnie wyrzuciła z ręki kilka świecących obręczy, które miały na celu skrępować Rikimaru. Na razie nie zastanawiała się dlaczego czuje od tej istoty zarówno człowieka jak i demona. Chciała go jak najszybciej odciągnąć od tej wyspy.
Jej ruchy były bardzo szybkie. Zniknęła, pojawiła się obok Genialnego Żółwia i rozkazała:
___ - Bierzcie Shigo i zabierajcie się stąd, SZYBKO! - krzyknęła, po czym rzuciła swoim przeciwnikiem jak zawodowy rzucacz kulą. Uaktywniła aurę lecąc zaraz za swoim celem. Będąc zaraz obok niego, jej ciało zajęło się ogniem, tworząc żywą pochodnię. Gorąca pięść uderzyła w brzuch hybrydy, a następnie poprawiła nogą z obrotu posyłając go na jedną z okolicznych wysp.
Już teraz było widać na jej twarzy lekkie zmęczenie. Utrzymywanie Fire Torch jest bardzo wyczerpujące dla jej organizmu, a jeszcze potrzebuje energii by się bronić oraz by móc wytworzyć miecz.
Nie spuszczała wzroku z miejsca, w którym wylądował mężczyzna. Chmury wokół stały się zupełnie czarne, a pogoda zaczęła powoli zmieniać się na burzową... gniew demona ściąga pioruny.
OOC
Koniec treningu
Cześć! Atak!
GALACTIC DONUT - Paraliż na 1 turę (przy okazji, co za geniusz tworzył tą technikę tutaj? To normalne, że jeżeli podzieli się energię przez energię to wyjdzie 1!)
FIRE TORCH - Siła*1,5 na 3 tury (10950) (została 1 tura)
DMG = 10950 + 10950 = 21900
Koszt: 10950 + 4200 *2 = 30300 - 60 = 30240
HP: BZ
KI: 32760 (Oj xD)
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach