Pole Bitewne
+8
Hazard
Rave
Kuro
April
Colinuś
Raziel
Ósemka
NPC
12 posters
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pole Bitewne
Sro Maj 30, 2012 12:05 am
First topic message reminder :
Najbardziej rozrywkowe miejsce na planecie. Co jakiś czas Saiyanie zbierają się tu, by złożyć się w dwie drużyny i powalczyć, niekiedy na śmierć i życie, dosłownie dla zabawy. Inni tymczasem robią zakłady, która ekipa wgniecie w ziemię drugą.
Najbardziej rozrywkowe miejsce na planecie. Co jakiś czas Saiyanie zbierają się tu, by złożyć się w dwie drużyny i powalczyć, niekiedy na śmierć i życie, dosłownie dla zabawy. Inni tymczasem robią zakłady, która ekipa wgniecie w ziemię drugą.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Sro Sty 08, 2014 8:47 am
Jak można słuchać kogoś, kto dosłownie dyrygował co inni mają robić? To, że jest Misticiem wcale nie oznaczało, że znał sedno sprawy i powód, dla którego jeszcze znajdują się na Polu Bitewnym Kuro i Tsufula. Nie znał zadania dziewczyn, ani ich wielkiej woli do wspierania osób im bliskich. Podważał także to, że Red nie byłby w stanie obronić wojowniczek od ataku Intruza, a tak nie było. Nie po to uzdrowili młodzieńca, nie po to również gromadził w sobie Ki, żeby teraz uciekać jak tchórz. Nie brał do siebie słów nikogo, uparcie tkwił w swoim przekonaniu, i chociaż początkowo nie odzywał się słowem demon nie spuszczał z niego oczu, aż do ujawnienia się wielkiej mocy Kuro. Nie za bardzo wiedział ile wysiłku go to kosztowało, ale mimo ran przystąpił do szarży na rywala. Poczuł jak April szarpie go za ramię, ponieważ chciała podzielić się z nim pewną informacją. W przeciwieństwie do niektórych brał pod uwagę jej słowa i nawet skierował rozżarzone ślepia na Halfkę. Był mocno wkurzony, ale nie na przyjaciółkę, tylko na to, że nie może pomóc skutecznie w pokonaniu Tsufula. Nie w tym nastawieniu.
Tak czy inaczej trochę uspokoił się, by przemyśleć komentarz co do tego co może stać się po walce. Nie przyszło mu do głowy, że za złojenie skóry Międzygalaktycznemu Stworowi mogą czuć się zagrożeni ze strony tych, których tyłki ratują. Najwyraźniej niewiele zmieniło się to od trzystu lat. Po kilku sekundach namysłu oznajmił, również szeptem, Błękitnookiej:
>Nie zostawię Was, zap...
Nie dokończył. Ten jeden moment nieuwagi wykorzystał Hikaru, który w prędki sposób ukarał Vulfilę pokazując swoje niewzruszone oblicze. Tylko ogon lekko falował ujawniając winowajcę nagłej utraty świadomości Krótkowłosej. Otworzył szeroko oczy nie mogąc uwierzyć w to co zaszło. Znów zrobiono z niego idiotę, kretyna, który nie mógł trzymać warty przy Bogu-Winnych osobach! Źrenice skurczyły się do kropek, by za chwilę rozbłysnęły wtórując jego rosnącej nienawiści.
Co do k***y nędzy miało to znaczyć?!
Jeszcze jego szept i położenie dłoni na barku demona. Zacisnął jeszcze mocniej kły i dłonie, aby pohamować się od niepotrzebnej przemocy. Niestety Hikaru czuł się zupełnie bezkarny zarówno w słowach jak i w czynach, skoro bezczelnie ścisnął ramię Reda sugerując mu wymowniej niż w słowach swoje następne kroki postępowania. Jak tylko palce przyszpilił mocniej do skóry młodzieńca, ten uwolnił dość silny ładunek czarnej Ki, który jako impuls powędrował wprost do głowy Mistica. Nie wyrządził mu oczywiście krzywdy, lecz teraz wiedział, iż popełnił błąd podjudzając już wcześniej sfrustrowanego demona. Białowłosy nie pozbędzie się szybko mroczków przed oczyma, na szczęście mógł liczyć jeszcze na inne zmysły. Natomiast Czerwonooki wyrwał się od chwytu jednym, silniejszym szarpnięciem i stanął tuż przed ukochaną Kuro. Ta trzymała Vulfilę w swoich ramionach i najwyraźniej przeczuwała co zrobi demon, skoro tylko powtórzyła swoją powinność wobec pozostania na miejscu zdarzenia. Chłopak nie miał dobrej nowiny, o czym świadczyły skrzywione wargi oraz coraz intensywniejsza aura wokół Czarnowłosego.
Musiał to zrobić. Musiał zabrać dziewczyny z dala od Mistica. Jeszcze byłby gotów unieruchomić w ten sam sposób April, a tylko wojowniczki miały przy sobie Wodę Święconą, którą mogłyby podać Hazardowi po jego utracie przytomności. W jednej chwili poświata z czarnych motyli okryła wszystkich obecnych w promieniu trzech metrów, a demon pochwycił Długowłosą wraz z koleżanką. Gdy tylko oderwał stopy od podłoża usłyszał krzyki Tsufula, któremu modyfikowało się ciało oraz głos. Nie wiedział czemu, lecz miał wrażenie, że to będzie koniec walki, a jednak jeszcze miał drań siły, by bez przeszkód wycelować rękę w...
... w Hikaru, a oni byli tuż obok! Nie czekając dłużej na oklaski uniósł się prężnie z April i Vulfilą uciekając od pocisku, który mógł wyglądać niepozornie, a w rzeczywistości mógł pozbawiać życia. Odleciał na około pięćdziesiąt metrów, żeby dokładnie sprawdzić tor lotu pocisku, Halfka też mogła ujrzeć co działo się aktualnie z opanowanym Saiyanem, jak walczył o swoje ciało. Następnie zostawił Kuro i Hikaru za siebie, wystrzelony jak z procy mknął jak najszybciej potrafił, leciał tak z jakieś dziesięć kilometrów. Wściekłym wzrokiem odnalazł odpowiednie miejsce między zwalonymi budynkami. Nie wyczuwał nikogo w promieniu pięciu kilometrów. Tylko o kolejne pięć tych, których zostali zmuszeni zostawić. Puścił April ze swoich rąk i kucnął tuż przy ziemi przyszpilając dłoń tam, gdzie miał serce. Niemiłosiernie go bolało, najwyraźniej tłumienie gniewu na dalszą metę wpływa niekorzystnie na dar od Bogini.
>Khyyy...
Warknął tylko przez zaciśnięte zęby i po chwili nieobecności podniósł się chwiejnie na nogi. Pojedyncze czarne motyle krążyły wokół demona, ale przynajmniej ślepia ustąpiły łagodniejszej palecie czerwieni. Mimo tego był świadom, że tą decyzją o oddaleniu się skrzywdził April. Wiedział doskonale jak bardzo chciała być tuż pod ręką Kuro, gdy tylko zwycięży nad zarażonym Saiyanem. To kolejny ułamek mroku, jaki skrystalizował się w sercu demona. Postanowił w jakimś chociaż minimalnym stopniu wynagrodzić trud związany z rozłąką z Kuro, lecz jeszcze nie miał pojęcia jak. Póki co mógł tylko jakoś spróbować obudzić Vulfilę. Nie powinien używać swojej ciemnej mocy na ratowaniu kogoś o czystej (według niego) duszy, ale przez numer wycięty przez Mistica czuł się zobligowany do naprawienia szkody. Wszak miał ochraniać dziewczyny od wszelkiej krzywdy.
Przytknął dłoń do silnie ubitego policzka, w które go miejsce trafił Hikaru przy pozbawianiu godności wojowniczki, i zmrużył oczy, aby przekazać Ki do regeneracji uszczerbku na twarzy*, a także rozbudzenia nerwów do pobudki. Czarne motyle przenikały do jej ciała do momentu, kiedy ujrzał pierwsze odznaki odzyskiwania przytomności. Nic więcej nie mógł zrobić, jak cofnąć się od wojowniczek i stać tyłem do nich. Był cholernie wkurzony na zaistniałe okoliczności. Zawiódł zaufanie dziewczyn - nie pomógł im w chwilach, w których najbardziej go potrzebowały.
[Ooc: fabularne użycie Healing, żeby ocucić Vulfilę (bo i tak za niedługo koniec potyczki)]
[Ooc2: nie zmieniałam tematu, bo nie chciałam co chwilę pisać "z/t", gdy walka zbliża się ku końcowi; są dość daleko (10 km), więc nie powinna stać się krzywda]
*Chyba, że Vulfila chce mieć tu bliznę, to już zależy od użytkowniczki
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Sro Sty 08, 2014 9:21 pm
Sporo się zaczęło dziać właśnie w tej chwili, Katsu zaczął szaleć i zaatakował Hikaru BBA, który właśnie leciał na niego z dużą szybkością. Red go oślepił jakimś wyładowaniem Ki co nie miało wielkiego znaczenia bo potrafił obejść się bez tego zmysłu, ale było to nieprzyjemne dosyć uczucie. April wzięła powaloną dziewczynę na ręce i odeszła z Redem gdzieś dalej. Widać było jak bardzo dokuczała mu złość. Jednak dlaczego Katsu zrobił coś tak głupiego i zaatakował mistica ? Mówił jednak jakoś inaczej.. czyżby obudził się właściciel ciała ? Ta młoda małpka była dla niego ważna ? Hmm.. może to tylko zbieg okoliczności. Właściciel ciała nazywał się.. Hazard ? Tak to brzmiało kiedy Kuro wykrzykiwał by się nie poddawał. Tyle się działo w kilka sekund...
Hikaru czekał do ostatniej chwili aż pocisk big bang attack'u znalazł się naprawdę blisko ciała białowłosego wojownika. Po tym z dużą szybkością odbił ręką atak gdzieś pod kątem w górę w stronę głównego miasta. Pocisk oczywiście nie doleciał tak daleko, wybuchł kilkanaście metrów nad ziemią. Piękne fajerwerki, ale zebrali się tutaj nie po to by je podziwiać tylko by wyplenić pasożyta. Nawet jeśli Tsufule kiedyś byli normalną cywilizacją, to teraz są tylko pasożytem, a te się tępi. Kiedy już nauczyciel szkoły światła nie był zagrożony rozejrzał się za demonem by sprawdzić jak daleko odleciał z dziewczynami. Taka odległość była chyba wystarczająca. Katsu był zbyt zajęty Kuro by lecieć tak daleko by uderzyć którąś osobę z tamtej trójki. Sam Hikaru także się trochę odsunął na parę metrów, by dać jeszcze więcej miejsca walczącym. Nie chciał przeszkadzać.
Wiedział, że jeśli Kuro nie wygra tej walki to może zginąć. To jednak mu nie groziło, bo ssj 2 dawał mu dużo większą moc niż to co potrafi Katsu, poza tym co najważniejsze obudził się właściciel, niejaki Hazard, dzięki czemu osłabi to moc pasożyta jeszcze bardziej. Jeśli sayan będzie w stanie to przeżyć to dobrze. Jeśli nie.... cóż to wtedy pozostaje jeszcze szybka reanimacja, choć może już nie pomóc. Zależy w jakim stanie skończy "naczynie"
OCC Proponuję by Kuro i Haziu zajęli się końcem walki by było szybciej a cała reszta poczeka na kulminacyjny moment nie pisząc postów wcześniej.
OCC 2: odbicie ataku Katsu
WIEM, ŻE TWOJA POSTAĆ JEST NAJSILNIEJSZA, BLA BLA BLA I TAK DALEJ, ALE NIE MOŻESZ ODBIĆ GOŁĄ RĘKĄ ATAKU ENERGETYCZNEGO DO JASNEJ ANIELKI! ~ June
Hikaru czekał do ostatniej chwili aż pocisk big bang attack'u znalazł się naprawdę blisko ciała białowłosego wojownika. Po tym z dużą szybkością odbił ręką atak gdzieś pod kątem w górę w stronę głównego miasta. Pocisk oczywiście nie doleciał tak daleko, wybuchł kilkanaście metrów nad ziemią. Piękne fajerwerki, ale zebrali się tutaj nie po to by je podziwiać tylko by wyplenić pasożyta. Nawet jeśli Tsufule kiedyś byli normalną cywilizacją, to teraz są tylko pasożytem, a te się tępi. Kiedy już nauczyciel szkoły światła nie był zagrożony rozejrzał się za demonem by sprawdzić jak daleko odleciał z dziewczynami. Taka odległość była chyba wystarczająca. Katsu był zbyt zajęty Kuro by lecieć tak daleko by uderzyć którąś osobę z tamtej trójki. Sam Hikaru także się trochę odsunął na parę metrów, by dać jeszcze więcej miejsca walczącym. Nie chciał przeszkadzać.
Wiedział, że jeśli Kuro nie wygra tej walki to może zginąć. To jednak mu nie groziło, bo ssj 2 dawał mu dużo większą moc niż to co potrafi Katsu, poza tym co najważniejsze obudził się właściciel, niejaki Hazard, dzięki czemu osłabi to moc pasożyta jeszcze bardziej. Jeśli sayan będzie w stanie to przeżyć to dobrze. Jeśli nie.... cóż to wtedy pozostaje jeszcze szybka reanimacja, choć może już nie pomóc. Zależy w jakim stanie skończy "naczynie"
OCC Proponuję by Kuro i Haziu zajęli się końcem walki by było szybciej a cała reszta poczeka na kulminacyjny moment nie pisząc postów wcześniej.
OCC 2: odbicie ataku Katsu
WIEM, ŻE TWOJA POSTAĆ JEST NAJSILNIEJSZA, BLA BLA BLA I TAK DALEJ, ALE NIE MOŻESZ ODBIĆ GOŁĄ RĘKĄ ATAKU ENERGETYCZNEGO DO JASNEJ ANIELKI! ~ June
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Czw Sty 09, 2014 10:07 pm
Działo się coś dziwnego z samego Katsu, chyba obudził się w nim prawdziwy właściciel? Ale wszystko od początku. Gdy tylko Hikaru znokautował Vulfilię, praktycznie coś dziwnego się z nim działo. Hazard? Tak miał na imię ten chłopak, zaczął walczyć, dlaczego tak późno. Co więcej wycelował pocisk w ich stronę.
- On do nas strzela? O co chodzi? – spytała samą siebie mocniej ściskając dziewczynę. W tym samym jednak momencie stało się coś przewrotnego. Red chwycił brunetkę wraz z szatynką i odlecieli trochę dalej. Nie znała Hazarda i co prawda nie miała prawa go nienawidzić, ale jednak było inaczej. To przez niego jeden z kadetów nie żył. Ciekawe jak miewa się Ósemka z tym drugim... wszystko działo się tak szybko, no i tak dużo zdarzeń w jednym momencie, że praktycznie zapomniałam napisać o tym, jak mój przyjaciel demon zdenerwował się z Misticka. Zaczynam gubić się już w tych swoich notatkach, może to przez swój podeszły wiek? Nie będziemy jednak rozmawiać o mojej starości, bo i do tego też w końcu dojdziemy. Widać było, jak Red kipi złością w stosunku do niego, miał ochotę go roznieść, czarne motyle znowu pojawiły się dookoła, aż sama dziewczyna się przeraziła. Nie sądziła, że jemu aż tak będzie na tym wszystkim zależeć. Gdy tylko wylądowali, złapała go za rękę.
- Już jest dobrze, już nam nic nie grozi. Tak bardzo się cieszę, że jesteś z nami, nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła, pewnie już dawno umarła. – powiedziała próbując go uspokoić. Mężczyzna zaczął cucić Vulfilię. Miała nadzieję, że się obudzi, w końcu sama czuła, że to był już koniec walki. Kuro słabł, ona również to wyczuła. Chciała już przy nim być, aby dotknąć go za rękę, aby przytulić i opatrzyć. Nie był w najlepszym stanie, ta cała przemiana wywoływała u niego skutki. Długo tak jeszcze nie pociągnie, na jego szczęście Tsuful także, zwłaszcza odkąd chłopak próbował przejąć kontrolę, co prawda działo się to trochę późno, ale lepiej późno niż wcale. Ciągle mierzyła się z techniką, którą dopiero niedawno poznała, nie było to takie łatwe. – Nie wiem, czy dobrze czuję, ale to powoli koniec.
Pochyliła się nad dziewczyną, nie była pewna, czy ta ją usłyszy, ale ona sama chyba nie miałaby tyle odwagi, aby powiedzieć to jej prosto w twarz. Była zbyt nieśmiała w stosunku do takich spraw, a widziała co się kroi.
- Kimkolwiek jest dla Ciebie Hazard, to chyba mu na Tobie zależy. Gdy Hikaru uderzył Cię ogonem, obudził się i rozpoczął walkę z Tsufulem i co więcej zaatakował mojego mistrza. Nie wiem, a raczej domyślam się, że Ty coś do niego również czujesz, więc musisz wstać, aby być przy nim. Mi samej wydaje się, że niedługo to się skończy. – wyszeptała jej do ucha, miała nadzieję, że cokolwiek z tego zapamięta. – A.. i coś ode mnie. Wiem, że to nie jego wina, że zamordował tyle niewinnych osób, ale chyba jednak nie polubię go z tego powodu, wiem, że nie był sobą, ale stało się to z jego rąk, więc zapewne będzie miał wielu wrogów. Chociaż Ty się nim opiekuj.
Odeszła od niej, czuła jak jej mięśnie powoli się napinają, czyżby adrenalina puściła? Przecież ciągle czuła ten dreszczyk, zwłaszcza, że nadal martwiła się o swojego ukochanego, ale chyba nawet to przestało powoli pomagać. Skuliła się i można powiedzieć zamknęła sama w sobie. Poczuła jak ból rozchodził się niemiłosiernie po całym jej ciele. Zaczynała nie wytrzymywać przemiany, była krótko, ale wszystkie emocje zaczynały powoli z niej schodzić.
- Kuro, nie poddawaj się. – mruknęła sama do siebie próbując wstać. – Ty też April
Musiała stać na równych nogach, aby być gotową do pomocy obojgu wojownikom, miała w końcu świętą wodę, którą wyciągnęła z kieszeni i mocno ścisnęła w jednej ręce. Dam radę.
Occ: Koniec treningu
- On do nas strzela? O co chodzi? – spytała samą siebie mocniej ściskając dziewczynę. W tym samym jednak momencie stało się coś przewrotnego. Red chwycił brunetkę wraz z szatynką i odlecieli trochę dalej. Nie znała Hazarda i co prawda nie miała prawa go nienawidzić, ale jednak było inaczej. To przez niego jeden z kadetów nie żył. Ciekawe jak miewa się Ósemka z tym drugim... wszystko działo się tak szybko, no i tak dużo zdarzeń w jednym momencie, że praktycznie zapomniałam napisać o tym, jak mój przyjaciel demon zdenerwował się z Misticka. Zaczynam gubić się już w tych swoich notatkach, może to przez swój podeszły wiek? Nie będziemy jednak rozmawiać o mojej starości, bo i do tego też w końcu dojdziemy. Widać było, jak Red kipi złością w stosunku do niego, miał ochotę go roznieść, czarne motyle znowu pojawiły się dookoła, aż sama dziewczyna się przeraziła. Nie sądziła, że jemu aż tak będzie na tym wszystkim zależeć. Gdy tylko wylądowali, złapała go za rękę.
- Już jest dobrze, już nam nic nie grozi. Tak bardzo się cieszę, że jesteś z nami, nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła, pewnie już dawno umarła. – powiedziała próbując go uspokoić. Mężczyzna zaczął cucić Vulfilię. Miała nadzieję, że się obudzi, w końcu sama czuła, że to był już koniec walki. Kuro słabł, ona również to wyczuła. Chciała już przy nim być, aby dotknąć go za rękę, aby przytulić i opatrzyć. Nie był w najlepszym stanie, ta cała przemiana wywoływała u niego skutki. Długo tak jeszcze nie pociągnie, na jego szczęście Tsuful także, zwłaszcza odkąd chłopak próbował przejąć kontrolę, co prawda działo się to trochę późno, ale lepiej późno niż wcale. Ciągle mierzyła się z techniką, którą dopiero niedawno poznała, nie było to takie łatwe. – Nie wiem, czy dobrze czuję, ale to powoli koniec.
Pochyliła się nad dziewczyną, nie była pewna, czy ta ją usłyszy, ale ona sama chyba nie miałaby tyle odwagi, aby powiedzieć to jej prosto w twarz. Była zbyt nieśmiała w stosunku do takich spraw, a widziała co się kroi.
- Kimkolwiek jest dla Ciebie Hazard, to chyba mu na Tobie zależy. Gdy Hikaru uderzył Cię ogonem, obudził się i rozpoczął walkę z Tsufulem i co więcej zaatakował mojego mistrza. Nie wiem, a raczej domyślam się, że Ty coś do niego również czujesz, więc musisz wstać, aby być przy nim. Mi samej wydaje się, że niedługo to się skończy. – wyszeptała jej do ucha, miała nadzieję, że cokolwiek z tego zapamięta. – A.. i coś ode mnie. Wiem, że to nie jego wina, że zamordował tyle niewinnych osób, ale chyba jednak nie polubię go z tego powodu, wiem, że nie był sobą, ale stało się to z jego rąk, więc zapewne będzie miał wielu wrogów. Chociaż Ty się nim opiekuj.
Odeszła od niej, czuła jak jej mięśnie powoli się napinają, czyżby adrenalina puściła? Przecież ciągle czuła ten dreszczyk, zwłaszcza, że nadal martwiła się o swojego ukochanego, ale chyba nawet to przestało powoli pomagać. Skuliła się i można powiedzieć zamknęła sama w sobie. Poczuła jak ból rozchodził się niemiłosiernie po całym jej ciele. Zaczynała nie wytrzymywać przemiany, była krótko, ale wszystkie emocje zaczynały powoli z niej schodzić.
- Kuro, nie poddawaj się. – mruknęła sama do siebie próbując wstać. – Ty też April
Musiała stać na równych nogach, aby być gotową do pomocy obojgu wojownikom, miała w końcu świętą wodę, którą wyciągnęła z kieszeni i mocno ścisnęła w jednej ręce. Dam radę.
Occ: Koniec treningu
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Pią Sty 10, 2014 11:07 am
Vulfila nagle wybudziła się z letargu. Głowa bolała ją jakby ktoś uderzył ją cegłówką. Zanim otworzyła oczy, czuła przyjemne mrowienie w okolicach policzka i impulsy, które pobudzały ją do wstania. Miała dziwne wrażenie, jakby jakaś mroczna energia w niewielkich dawkach przenikała przez jej twarz, rozchodząc się łaskotliwą, ale kojącą mocą po całości miejsca, gdzie jeszcze niedawno otrzymała silny cios ogonem. Kadetka wciąż nie miała dość siły, żeby podnieść powieki.
Przez pierwsze minuty nie mogła przypomnieć sobie, co się właściwie wydarzyło. Pamiętała, że oglądała walkę pomiędzy Katsu i Kuro. Że był przy niej Red i ta ciemnowłosa halfka... Znajdował się tam również ten wredny dziadek. Co stało się potem... ?
Jakby przez ciężką kurtynę zaczęły dochodzić do niej słowa wypowiadane półszeptem przez miły, kobiecy głos. Ktoś szeptał jej do ucha, to musiała być czarnowłosa dziewczyna, nawet barwa głosu by się zgadzała. Vulfila szybko analizowała w głowie słowa dziewczyny, nie chcąc i nie będąc jeszcze w stanie odpowiedzieć słownie.
"Hazardowi zależy? Na mnie? Skąd ona może o tym wiedzieć?"- myślała, a każde zdanie wywoływało w niej falę ciepła i niepewności. - "To niemożliwe, żeby z mojego powodu. To musiał być zbieg okoliczności..."- kontynuowała i gdyby te słowa wypowiadała na głos, pewnie już zalałaby się rumieńcem - "On jest winny temu wszystkiemu."- zawyrokowała po chwili poważnie, akcentując w myślach słowo "jest". Nastrój Vulfili zmienił się diametralnie w przeciągu sekundy, natychmiast przybrał poważny wyraz.- "Chociaż ja mam sie nim opiekować? Ja jestem tylko nastolatką. Nie umiem nawet walczyć. Sama potrzebuję opieki."- zajęczała w duchu, choć mimowolnie poczuła pewne zobowiązanie, jakiego nie złożyła co prawda, ale jakim April obciążyła ją, nie pytając Halfki o zdanie.
Vulfila powoli otworzyła ciężkie jak kłody powieki. Ujrzała nad sobą błękitne niebo przykryte nieznacznymi chmurkami. Gdzieś z oddali dochodziły do niej odgłosy walki. Po wyleczonej twarzy przemykał łaskotliwie wicherek. Kadetka odetchnęła głęboko, dalej myśląc nad słowami April. Chociaż Ty się nim opiekuj.
Halfka podparła się lekko na rękach. Hikaru nie było w najbliższej okolicy. Nie ulegało wątpliwości, że to on musiał doprowadzić ją do omdlenia. Teraz będzie musiała na niego uważać i chować się najlepiej przed Mistikiem. Vulfila wpuściła do płuc głęboko powietrze, żeby zmusić się do wstania. Zrobiła susa i już przykucnęła. Jeszcze tylko jeden i wstanie. Hop! Uniosła się na równe nogi, ale natychmiast zakręciło jej się w głowie. Nie miała o kogo się podeprzeć, więc runęła znowu twardo na ziemię.
- Auć.- jęknęła. - "I ja miałabym zaopiekować się kimś innym?"- pomyślała karcąco o sobie, robiąc niezadowoloną minę.
Kadetka powtórzyła drugi raz próbę wstania na nogi i ta wreszcie się udała. Drżąco powędrowała najpierw w stronę Reda. Kiedy udało jej się dojść do niego, złapała za jego ramię, żeby sie podeprzeć. Potem popatrzyła na niego z wyrazem wdzięczności. Wiedziała, że to on musiał jej pomóc, nikogo innego nie było tutaj, kto dysponowałby podobną mocą. Nie chciała jednak wprowadzać demona w zakłopotanie. Był raczej typem zamkniętym w sobie. Więc nie prowadząc zbyt długich przemów rzekła:
- Dziękuję, że mnie uleczyłeś.- powiedziała szczerze bez zająknięcia. - Bardzo zależało mi, żeby zobaczyć tę walkę do końca. I chyba to wyczułeś. - powiedziała, oplatając mężczyznę spojrzeniem. Starała się wyczuć, czy nie jest zbyt nachalna albo czy może oczekiwał na więcej wdzięczności- Może jestem jeszcze słaba, ale kiedy zostanę Imperatorową, wtedy się odwdzięczę. - poklepała Reda po ramieniu w stu procentach poważnie. Dla niej było to oczywiste, że zostanie władczynią świata. Nie zdawała sobie sprawy, że brzmi to dość śmiesznie.
Następnie Vulfila ruszyła w stronę April. Przed tą dziewczyną czuła nawet większy respekt niż przed demonem, którego spotkała wcześniej w skalnym lesie. Mimo, że przecież wcale nie była taka silna! Być może wynikało to z bariery wiekowej, dzielącej obie Halfki. Mimo tego ustawiła się obok niej. Włosy kadetki rozwiewały się delikatnie i śmiesznie po całej twarzy, kiedy tak patrzyła na zamyśloną i zmartwioną koleżankę. Nie wiedziała, co powinna jej powiedzieć. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa: "Chociaż Ty się nim opiekuj.".
- Więc ten, który walczy z Hazardem, to twój chłopak?- zapytała, rumieniąc się, ponieważ nie przywykła do podobnych rozmów. Jednocześnie po tym, co wyszeptała jej April czuła, jakby pewna bariera milczenia opadła i mogła z nią szczerze porozmawiać.- Nie martw się o niego. On... na pewno pokona Tsufula. - powiedziała, chcąc pocieszyć April, choć przygryzła przy tym wargi. Jak by nie było, Kuro zwycięży nad Tsufulem kosztem Hazarda... - A potem zniszczy Tsufula. I wszystko wróci do normy... - z każdym słowem robiło jej się coraz bardziej przykro i nie była w stanie do końca nad tym zapanować, żeby nie było to słyszalne w jej głosie. "Chociaż Ty się nim opiekuj." Może powinna osłonić Hazarda przed ostatnim uderzeniem? Co powinna zrobić? - Wszystko dobrze się skończy. - rzekła bezbarwnie. Dobrze dla wszystkich. Tylko nie dla niej. I nie dla Hazarda.
Nie czekając dłużej na odpowiedzi, Vulfila wzbiła się w powietrze. Wciąż była słaba i w każdym momencie mogło zabraknąć jej energii, przez co runęłaby w skały pod sobą. Mimo tego chciała widzieć wszystko z bliska.
- Chcesz lecieć ze mną bliżej?- zapytała April uprzejmie. Jednak bez względu na to, czy sama czy w towarzystwie, pomknęła w kierunku walczących. Wiatr smagał jaj twarz, a zmęczone ciało stawiało pewien opór. Znalazłszy się znowu w okolicy, Vulfila spostrzegła Hikaru, który niewzruszenie obserwował poczynania Kuro. Kadetka nie chciała, żeby dziadek znowu ją znokautował, więc z jękiem zawodu schowała się za najbliższą skałą, skąd mogła spokojnie obserwować dalszą walkę.
Vulfila popatrzyła na walczących, których teraz widać było z większej odległości. Hazard wciąż wyglądał jak Tsuful. Tak, jakby przed chwila nic nie zaszło... A Kuro, nieco odrapany, atakował go salwami barwnych ataków.
Przez pierwsze minuty nie mogła przypomnieć sobie, co się właściwie wydarzyło. Pamiętała, że oglądała walkę pomiędzy Katsu i Kuro. Że był przy niej Red i ta ciemnowłosa halfka... Znajdował się tam również ten wredny dziadek. Co stało się potem... ?
Jakby przez ciężką kurtynę zaczęły dochodzić do niej słowa wypowiadane półszeptem przez miły, kobiecy głos. Ktoś szeptał jej do ucha, to musiała być czarnowłosa dziewczyna, nawet barwa głosu by się zgadzała. Vulfila szybko analizowała w głowie słowa dziewczyny, nie chcąc i nie będąc jeszcze w stanie odpowiedzieć słownie.
"Hazardowi zależy? Na mnie? Skąd ona może o tym wiedzieć?"- myślała, a każde zdanie wywoływało w niej falę ciepła i niepewności. - "To niemożliwe, żeby z mojego powodu. To musiał być zbieg okoliczności..."- kontynuowała i gdyby te słowa wypowiadała na głos, pewnie już zalałaby się rumieńcem - "On jest winny temu wszystkiemu."- zawyrokowała po chwili poważnie, akcentując w myślach słowo "jest". Nastrój Vulfili zmienił się diametralnie w przeciągu sekundy, natychmiast przybrał poważny wyraz.- "Chociaż ja mam sie nim opiekować? Ja jestem tylko nastolatką. Nie umiem nawet walczyć. Sama potrzebuję opieki."- zajęczała w duchu, choć mimowolnie poczuła pewne zobowiązanie, jakiego nie złożyła co prawda, ale jakim April obciążyła ją, nie pytając Halfki o zdanie.
Vulfila powoli otworzyła ciężkie jak kłody powieki. Ujrzała nad sobą błękitne niebo przykryte nieznacznymi chmurkami. Gdzieś z oddali dochodziły do niej odgłosy walki. Po wyleczonej twarzy przemykał łaskotliwie wicherek. Kadetka odetchnęła głęboko, dalej myśląc nad słowami April. Chociaż Ty się nim opiekuj.
Halfka podparła się lekko na rękach. Hikaru nie było w najbliższej okolicy. Nie ulegało wątpliwości, że to on musiał doprowadzić ją do omdlenia. Teraz będzie musiała na niego uważać i chować się najlepiej przed Mistikiem. Vulfila wpuściła do płuc głęboko powietrze, żeby zmusić się do wstania. Zrobiła susa i już przykucnęła. Jeszcze tylko jeden i wstanie. Hop! Uniosła się na równe nogi, ale natychmiast zakręciło jej się w głowie. Nie miała o kogo się podeprzeć, więc runęła znowu twardo na ziemię.
- Auć.- jęknęła. - "I ja miałabym zaopiekować się kimś innym?"- pomyślała karcąco o sobie, robiąc niezadowoloną minę.
Kadetka powtórzyła drugi raz próbę wstania na nogi i ta wreszcie się udała. Drżąco powędrowała najpierw w stronę Reda. Kiedy udało jej się dojść do niego, złapała za jego ramię, żeby sie podeprzeć. Potem popatrzyła na niego z wyrazem wdzięczności. Wiedziała, że to on musiał jej pomóc, nikogo innego nie było tutaj, kto dysponowałby podobną mocą. Nie chciała jednak wprowadzać demona w zakłopotanie. Był raczej typem zamkniętym w sobie. Więc nie prowadząc zbyt długich przemów rzekła:
- Dziękuję, że mnie uleczyłeś.- powiedziała szczerze bez zająknięcia. - Bardzo zależało mi, żeby zobaczyć tę walkę do końca. I chyba to wyczułeś. - powiedziała, oplatając mężczyznę spojrzeniem. Starała się wyczuć, czy nie jest zbyt nachalna albo czy może oczekiwał na więcej wdzięczności- Może jestem jeszcze słaba, ale kiedy zostanę Imperatorową, wtedy się odwdzięczę. - poklepała Reda po ramieniu w stu procentach poważnie. Dla niej było to oczywiste, że zostanie władczynią świata. Nie zdawała sobie sprawy, że brzmi to dość śmiesznie.
Następnie Vulfila ruszyła w stronę April. Przed tą dziewczyną czuła nawet większy respekt niż przed demonem, którego spotkała wcześniej w skalnym lesie. Mimo, że przecież wcale nie była taka silna! Być może wynikało to z bariery wiekowej, dzielącej obie Halfki. Mimo tego ustawiła się obok niej. Włosy kadetki rozwiewały się delikatnie i śmiesznie po całej twarzy, kiedy tak patrzyła na zamyśloną i zmartwioną koleżankę. Nie wiedziała, co powinna jej powiedzieć. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa: "Chociaż Ty się nim opiekuj.".
- Więc ten, który walczy z Hazardem, to twój chłopak?- zapytała, rumieniąc się, ponieważ nie przywykła do podobnych rozmów. Jednocześnie po tym, co wyszeptała jej April czuła, jakby pewna bariera milczenia opadła i mogła z nią szczerze porozmawiać.- Nie martw się o niego. On... na pewno pokona Tsufula. - powiedziała, chcąc pocieszyć April, choć przygryzła przy tym wargi. Jak by nie było, Kuro zwycięży nad Tsufulem kosztem Hazarda... - A potem zniszczy Tsufula. I wszystko wróci do normy... - z każdym słowem robiło jej się coraz bardziej przykro i nie była w stanie do końca nad tym zapanować, żeby nie było to słyszalne w jej głosie. "Chociaż Ty się nim opiekuj." Może powinna osłonić Hazarda przed ostatnim uderzeniem? Co powinna zrobić? - Wszystko dobrze się skończy. - rzekła bezbarwnie. Dobrze dla wszystkich. Tylko nie dla niej. I nie dla Hazarda.
Nie czekając dłużej na odpowiedzi, Vulfila wzbiła się w powietrze. Wciąż była słaba i w każdym momencie mogło zabraknąć jej energii, przez co runęłaby w skały pod sobą. Mimo tego chciała widzieć wszystko z bliska.
- Chcesz lecieć ze mną bliżej?- zapytała April uprzejmie. Jednak bez względu na to, czy sama czy w towarzystwie, pomknęła w kierunku walczących. Wiatr smagał jaj twarz, a zmęczone ciało stawiało pewien opór. Znalazłszy się znowu w okolicy, Vulfila spostrzegła Hikaru, który niewzruszenie obserwował poczynania Kuro. Kadetka nie chciała, żeby dziadek znowu ją znokautował, więc z jękiem zawodu schowała się za najbliższą skałą, skąd mogła spokojnie obserwować dalszą walkę.
Vulfila popatrzyła na walczących, których teraz widać było z większej odległości. Hazard wciąż wyglądał jak Tsuful. Tak, jakby przed chwila nic nie zaszło... A Kuro, nieco odrapany, atakował go salwami barwnych ataków.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Pią Sty 10, 2014 12:56 pm
Źle, źle ŹLE!. Wszystko się posypało. Jego plan, tak doskonały, mający na celu odzyskanie panowania nad tą planetą i zemstę na Saiyan'ach, nie uda się jeśli to nadal będzie toczyć się w tym kierunku. W ostatnim czasie popełnił sporo błędów. Największym z nich było niedocenienie mocy SSJ2. Wystarczyły 2 ataki Kuro by to ciało, i tak już mocno "zużyte" poprzednimi walkami, nie nadawało się już do niczego. Będzie musiał opuścić organizm Hazard'a i poszukać sobie nowego żywiciela. Tylko jak to zrobić, gdy tak blisko jest syn Kurokary i co gorsza Hikaru? To właśnie zachowanie Mistica było kluczowe. Czy jeśli rzuci się do ucieczki, Obrońca Ziemi zareaguje, czy zostawi robotę swemu uczniowi? Czy jeśli znalazłby jakiś sposób na unieszkodliwienie chłopaka, Mistrz stanąłby w jego obronie? Jak dotąd nie ingerował w walkę, lecz prawda była taka, że nie musiał. Zapomniany przez Vegetę kadet radził sobie dobrze, a odkąd dysponował mocą Super Saiyan'a drugiego poziomu, Katsu nie stanowił dla niego wielkiego wyzwania. Kuro ponownie zaatakował wilczą techniką i Król po raz kolejny poczuł przenikliwy ból, gdy ostre pazury rozcinały mu skórę. Udało mu się nie upaść na ziemię i utrzymać w powietrzu. Oddalił się na bezpieczną odległość, trzymając się za klatkę piersiową. Teraz nawet na "jego" ciele widoczne były rany. Dotychczas wszystkie obrażenia przekazywał Hazard'owi, dopiero co widział jak pokaleczone jest ciało młodego chłopaka. Sam Tsuful do tej pory wykorzystywał w specjalny sposób energię życiową Saiyan'a i "leczył" swoje rany, by z zewnątrz wyglądać na pełnego sił. Teraz już nie jest w stanie tego zrobić, nie ma skąd czerpać mocy by to zrobić, gdyż Haz jest niemal martwy.
- Nie wysilaj się, to był jednorazowy wyskok tego gówniarza - zawołał do Kuro - Włożył wszystkie pozostałe mu siły by odzyskać kontrolę nad sobą i przy okazji zemścić się na nim - wskazał na Hikaru - był blisko, ale udało mi się stłumić ten bunt. Może gdyby nie był tak osłabiony, miałby większe szanse.
Uważnie obserwował przeciwnika. Nie ma się co oszukiwać - przegrał tę walkę. Teraz najważniejsze jest opuszczenie ciała i ucieczka. Musi to jednak zrobić w sposób niezauważony. Myślał gorączkowo na tym, jak tego dokonać. I wtedy doznał olśnienia. Tak, to był sposób, atak ostatniej szansy. Gdzieś tam byli przecież jeszcze Saiyan'ie którzy nosili w sobie pasożyta. A gdyby tak zebrać całą ich moc i skierować ją przeciwko Kuro? Jeśli to go nie zabije, to na pewno znacząco osłabi. Ale co najważniejsze, wprowadzi niemałe zamieszanie na polu bitwy, co pomoże mu się stąd ulotnić. Pozostaje tylko jedna niewiadoma - Hikaru. To co zamierzał zrobić zagrażało nie tylko jego uczniowi, ale i całej planecie. Jeśli zebrana energia będzie większa niż podejrzewa, może spowodować wybuch planety. Czy w takim wypadku Mistic zareaguje? Czy nadal uparcie będzie wierzył w swego podopiecznego? Zresztą po co się nad tym zastanawia! Został postawiony pod ścianą, to była jego jedyna, ostatnia szansa. Nic innego mu nie pozostało. Nie sądził, że znajdzie się w takiej sytuacji. Wszystko miał pójść gładko, bez przeszkód. Miał bez problemu eliminować tych, którzy odważyli się stanąć na jego drodze. A na koniec miał wypełnić zemstę na Saiyan'ach. Nie jest jeszcze na to za późno, lecz musi na razie odłożyć te plany. Ukryje się gdzieś, będzie rósł w siłę, a gdy przyjdzie czas - zaatakuje ponownie. A teraz....
- Mówi Wasz Król. Przekażcie mi całą swoją energię, potrzebuje jej natychmiast!
Taki telepatyczny komunikat przesłał wszystkim tym, którzy nosili w sobie pasożyta. Zdawał sobie sprawę, że gdy to zrobią, będą zbyt słabi i jego komórki opuszczą te ciała. To nic, zarazi innych, silniejszych. Katsu podniósł wysoko w górę obie ręce i czekał. Po upływie kilkunastu sekund, z najróżniejszych zakątków Vegety, zaczęła płynąć w jego stronę energia. Powoli formowała się nad jego głową w kulę, czarną jak aura Króla....
Huki. Eksplozje. Ryki i wrzaski. Te odgłosy mieszały się ze sobą w jedną całość. Gdzieś bliżej, jakby bardziej wyraźnie pośpieszne kroki, metaliczne szczęki i szepty. Katsu otworzył oczy. Leżał na kozetce w laboratorium, otoczony przez naukowców. Ci mając w dłoniach jakieś dziwny, medyczny sprzęt krzątali się wokół Króla. Nagle zza okna dobiegł ogłuszający huk, a następnie odgłosy świadczące o zawaleniu się ogromnego budynku.
- Długo jeszcze? – rzekł zniecierpliwiony.
- Jeszcze chwilę Wasza Wysokość, proszę o cierpliwość.
Król zaklął siarczyście pod nosem. Muszą się pośpieszyć, inaczej przyjdzie im porzucić nadzieję. Nagle drzwi pomieszczenia otworzyły się i do środka ktoś wszedł.
- Meldować!
- Panie, zachodnia część stolicy została całkowicie zniszczona. Nie byliśmy w stanie odeprzeć ataku.
Katsu syknął z bólu. Jeden z lekarzy właśnie wbił mu długą, grubą igłę z przedramię. Odwrócił wzrok od tego mało przyjemnego widoku, po czym uniósł głowę o kilkanaście centymetrów. Przy drzwiach stał w półukłonie niski człowieczek. Na prawym oku założony miał scouter z zielonym szkiełkiem. Lewa ręka zwisała mu bezwładnie z boku, cała zakrwawiona, a rękaw bluzy był postrzępiony. Mimo tej kontuzji w prawej dłoni trzymał coś, co przypominało ludzki karabin maszynowy i był gotów do dalszej walki.
- Ile mamy czasu nim dotrą tutaj? – spytał Katsu po dłuższej przerwie.
- Niedużo, pięć, może siedem minut.
- Doktorze Raichi…
- Już kończę Wasza Wysokość!
- Świetnie… Niech wszystkie oddziały którym udało się przetrwać przygotują się na obronę głównego budynku. Musimy grać na zwłokę, nie ma innego wyjścia. Jedynym ratunkiem jest utrzymanie się przy życiu do świtu…
- Tak jest Panie!
Trzasnęły drzwi i żołnierza już nie było. Król leżał, wpatrując się w sufit i rozmyślając nad sytuacją w której się znalazł. Wiedział, że prędzej czy później do tego dojdzie, że ta prymitywna rasa przypuści atak, chcąc przejąć panowanie nad planetą. Życie na obrzeżach miast przestało im wystarczać. Ale dlaczego do cholery to wydarzyło się akurat dzisiaj, gdy księżyc świeci tak jasno? Tego nikt nie przewidział, nikt nie mógł wiedzieć, że podczas pełni…
- Zbieranie materiału genetycznego zakończone Wasza Wysokość!
- Świetnie – odrzekł Katsu i natychmiast zerwał się z kozetki.
Zrobił to chyba zbyt energicznie, bo natychmiast zakręciło mu się w głowie. Musiał złapać się stołu by nie wpaść na ścianę. Zignorował prośby lekarzy by usiadł jeszcze na chwilę i odpoczął. Szybkim krokiem podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
Krajobraz którzy ujrzał przypominał piekło. Połowa budynków zamieniona została w gruz. Wszędzie błyskały różnokolorowe światła. Dziesiątki maleńkich Tsufuli biegały i strzelały z różnorakiej broni do czegoś co niszczyło wszystko w zasięgu swego wzroku. Tym czymś były małpy – ogromne, porośnięte brązowym futrem, strzelające z pysków pociskami, przewracające łapskami budynki i rozdeptujące nogami postacie biegające pod nimi.
- Saiyan’ie… - rzekł Katsu roztrzęsionym głosem.
Wściekłość powodowała, że ciało Króla całe się trzęsło. Dłonie wsparte na parapecie zacisnęły się w pięści. Ogromne potwory z każdą sekundą przybliżały się do niego, znajdującego się w Głównym Budynku Stolicy w którym mieściła się jego rezydencja, oraz Centrum Naukowe. Jeśli ten wieżowiec zostanie zniszczony, to tak jakby przegrali tę bitwę. Odwrócił głowę.
- Wszystko przygotowane?
- Tak Wasza Wysokość, niebawem wystrzelimy kapsuły w kosmos.
- Pośpieszcie się! – rozkazał, po czym wrócił do obserwowania małpiszonów.
Spojrzał do góry. Wysoko na niebie widoczny był księżyc. Idealnie okrągły, święcący swym blaskiem. Tak rzadko pojawiał się w tej formie. Jednak gdy już był świadkiem pełni, Katsu mógł godzinami wpatrywać się w ten piękny widok. Do głowy by mu wtedy nie przyszło, że owy obraz będzie winny zagładzie jego planety…. Saiyan’ie byli coraz bliżej. Nie robiąc sobie nic z Tsufuli, rozdeptywali ich i szli dalej, strzelając na boki pociskami. Od Głównego Budynku dzieliło ich już może 50 metrów.
- To koniec….
Do wschodu słońca było daleko. Ich technologia nie była w stanie zniszczyć księżyca, próbowali już tego kilka godzin temu. Olbrzymie, owłosione łapska już niemal dosięgały do okna w którym stał Król. Nagle usłyszał przeciągły świst. Otworzył szeroko oczy i patrzył przerażony….
Olbrzymi pocisk trafił w budynek, który zaczął się walić. Dało się słyszeć krzyki znajdujących się w nim Tsufuli. Po kilkunastu sekundach było po wszystkim. W stercie gruzu gramolili się Ci, którym udało się przeżyć. Katsu czuł ból w całym ciele. Powoli otworzył oczy. Nad nim stała małpa, wpatrując się w małego człowieczka znajdującego się pod nią.
- Przegraliśmy….
Na niebie widoczne były jakieś kuliste kształty. 4 kapsuły zawierające DNA Króla wylatywały w przestrzeń. Ostatnia nadzieja, pomysł na który wpadł sam Katsu. Pewnego dnia komuś uda się odtworzyć z tego istotę, która zemści się na Saiyan’ach
- To jeszcze nie koniec…. Przyjdzie czas, gdy powrócę… powrócę silniejszy i odbiorę Wam to co przywłaszczyliście sobie siłą. Pożałujecie dnia z którym zdecydowaliście obrócić przeciwko Nam, mieszkańcom planety Plant….
Katsu zebrał już całą energię. Czarna kula miała naprawdę imponujące rozmiary, ledwo udało mu się nad nią panować. Jeszcze chwilę, zaraz nią rzuci i będzie po wszystkim. Po raz ostatni omiótł spojrzeniem najbliższą okolice. Kuro patrzący uważnie na jego poczynania, Hikaru wyglądający na nieco znudzonego, pozostała trójką, która odleciała na moment, lecz teraz wrócili, chcąc zobaczyć na własne oczy rozstrzygnięcie tej walki. Wziął głęboki oddech i zaatakował.
Nie patrzył nawet na to co się działo dalej. Wiedział, że kula eksplodowała, zalewając wszystkich jasnym światłem i powodując ogromny podmuch wiatru. Tsuful był już skoncentrowany na opuszczaniu ciała. Przez jedną z ran "wylewała" się na zewnątrz glutowata substancja. Ciało Hazard'a zaczęło powracać do normy. Włosy wróciły do złotego koloru, podobnie jak oczy. Z twarzy znikły znamiona Tsufula. Czarny uniform znikł, na jego miejscu pojawiły się pozostałości po niebieskim noszonym wcześniej przez Haz'a. Na ciele pojawiła się niezliczona ilość ran, z niektórych wciąż sączyła się krew. Tymczasem Katsu "formował" się tuż obok. Po chwili zamienił się w postać - tę samą która pojawiła się już w głowie opanowanego prze niego Saiyan'a by z nim porozmawiać. Na razie nie mógł przybrać formy, małego gluta, nie zaraz po wyjściu z takiego dużego skupiska mocy. Potrzebował na to czasu. Spojrzał po raz ostatni na Hazard'a.
- Zostawiłem Ci mały prezent - rzekł w myślach - na pewno Ci się spodoba. To wspomnienia ze wszystkich walk, ze wszystkich mordów których dokonaliśmy wspólnie. Pominąłem jedynie każdy, nawet mało znaczący moment z udziałem Kuro, nie będziesz wiedział że się spotkaliście. Szukaj go sobie sam. A teraz żegnaj!
Wykorzystując ogólne zamieszanie, rzucił się do ucieczki. Tymczasem młody Nashi wisiał jeszcze przez chwilę w powietrzu, po czym - niczym marionetka której poprzecinano sznureczki - runął bezwładnie w dół. Miał przymknięte powieki i lekko otwarte usta, jakby był pogrążony w głębokim śnie. Włosy opadły i zmieniły kolor na czarny. Leciał ku ziemi, wprost do ogromnego kratera, który powstał po wybuchu czarnej kuli. W końcu wylądował z głuchym tapnięciem w samym jego środku.
Po wszystkich tych perypetiach związanych z Tsufulem, ciało Haz'a było w opłakanym stanie. Mniej i bardziej poważne rany pokrywały niemal każdy centymetr skóry, z pewnością pozostawiając na niej w przyszłości blizny. Z uniformu pozostało niewiele - dół przypominał krótkie spodenki z postrzępionymi nogawkami, z góry ostało się jedynie kilka skrawków materiału, po pancerzu nie było śladu. Chłopak sprawiał wrażenie jakby nie żył. Prawdą było, że jego stan był bardzo zły, niemal krytyczny, lecz oddychał, niemal niezauważalnie, ale jednak. Wydzielał jedynie śladowe ilości Ki, jedynie ktoś kto miał doświadczenie w wyczuwanie energii, był w stanie ją wyczuć. Ale wreszcie był sobą, odzyskał ciało. Nie będzie więcej zmuszany do mordowania niewinnych ludzi. Nieprzytomny, nieświadomy tego co się dzieje wokół, leżał na dnie urwiska.
OCC:
Dla Kuro - 35 000 dmg.
Do ataku dokładam całą pozostałą mi Ki - zostaje mi jej 0.
Katsu opuszcza ciało i ucieka.
- Nie wysilaj się, to był jednorazowy wyskok tego gówniarza - zawołał do Kuro - Włożył wszystkie pozostałe mu siły by odzyskać kontrolę nad sobą i przy okazji zemścić się na nim - wskazał na Hikaru - był blisko, ale udało mi się stłumić ten bunt. Może gdyby nie był tak osłabiony, miałby większe szanse.
Uważnie obserwował przeciwnika. Nie ma się co oszukiwać - przegrał tę walkę. Teraz najważniejsze jest opuszczenie ciała i ucieczka. Musi to jednak zrobić w sposób niezauważony. Myślał gorączkowo na tym, jak tego dokonać. I wtedy doznał olśnienia. Tak, to był sposób, atak ostatniej szansy. Gdzieś tam byli przecież jeszcze Saiyan'ie którzy nosili w sobie pasożyta. A gdyby tak zebrać całą ich moc i skierować ją przeciwko Kuro? Jeśli to go nie zabije, to na pewno znacząco osłabi. Ale co najważniejsze, wprowadzi niemałe zamieszanie na polu bitwy, co pomoże mu się stąd ulotnić. Pozostaje tylko jedna niewiadoma - Hikaru. To co zamierzał zrobić zagrażało nie tylko jego uczniowi, ale i całej planecie. Jeśli zebrana energia będzie większa niż podejrzewa, może spowodować wybuch planety. Czy w takim wypadku Mistic zareaguje? Czy nadal uparcie będzie wierzył w swego podopiecznego? Zresztą po co się nad tym zastanawia! Został postawiony pod ścianą, to była jego jedyna, ostatnia szansa. Nic innego mu nie pozostało. Nie sądził, że znajdzie się w takiej sytuacji. Wszystko miał pójść gładko, bez przeszkód. Miał bez problemu eliminować tych, którzy odważyli się stanąć na jego drodze. A na koniec miał wypełnić zemstę na Saiyan'ach. Nie jest jeszcze na to za późno, lecz musi na razie odłożyć te plany. Ukryje się gdzieś, będzie rósł w siłę, a gdy przyjdzie czas - zaatakuje ponownie. A teraz....
- Mówi Wasz Król. Przekażcie mi całą swoją energię, potrzebuje jej natychmiast!
Taki telepatyczny komunikat przesłał wszystkim tym, którzy nosili w sobie pasożyta. Zdawał sobie sprawę, że gdy to zrobią, będą zbyt słabi i jego komórki opuszczą te ciała. To nic, zarazi innych, silniejszych. Katsu podniósł wysoko w górę obie ręce i czekał. Po upływie kilkunastu sekund, z najróżniejszych zakątków Vegety, zaczęła płynąć w jego stronę energia. Powoli formowała się nad jego głową w kulę, czarną jak aura Króla....
Huki. Eksplozje. Ryki i wrzaski. Te odgłosy mieszały się ze sobą w jedną całość. Gdzieś bliżej, jakby bardziej wyraźnie pośpieszne kroki, metaliczne szczęki i szepty. Katsu otworzył oczy. Leżał na kozetce w laboratorium, otoczony przez naukowców. Ci mając w dłoniach jakieś dziwny, medyczny sprzęt krzątali się wokół Króla. Nagle zza okna dobiegł ogłuszający huk, a następnie odgłosy świadczące o zawaleniu się ogromnego budynku.
- Długo jeszcze? – rzekł zniecierpliwiony.
- Jeszcze chwilę Wasza Wysokość, proszę o cierpliwość.
Król zaklął siarczyście pod nosem. Muszą się pośpieszyć, inaczej przyjdzie im porzucić nadzieję. Nagle drzwi pomieszczenia otworzyły się i do środka ktoś wszedł.
- Meldować!
- Panie, zachodnia część stolicy została całkowicie zniszczona. Nie byliśmy w stanie odeprzeć ataku.
Katsu syknął z bólu. Jeden z lekarzy właśnie wbił mu długą, grubą igłę z przedramię. Odwrócił wzrok od tego mało przyjemnego widoku, po czym uniósł głowę o kilkanaście centymetrów. Przy drzwiach stał w półukłonie niski człowieczek. Na prawym oku założony miał scouter z zielonym szkiełkiem. Lewa ręka zwisała mu bezwładnie z boku, cała zakrwawiona, a rękaw bluzy był postrzępiony. Mimo tej kontuzji w prawej dłoni trzymał coś, co przypominało ludzki karabin maszynowy i był gotów do dalszej walki.
- Ile mamy czasu nim dotrą tutaj? – spytał Katsu po dłuższej przerwie.
- Niedużo, pięć, może siedem minut.
- Doktorze Raichi…
- Już kończę Wasza Wysokość!
- Świetnie… Niech wszystkie oddziały którym udało się przetrwać przygotują się na obronę głównego budynku. Musimy grać na zwłokę, nie ma innego wyjścia. Jedynym ratunkiem jest utrzymanie się przy życiu do świtu…
- Tak jest Panie!
Trzasnęły drzwi i żołnierza już nie było. Król leżał, wpatrując się w sufit i rozmyślając nad sytuacją w której się znalazł. Wiedział, że prędzej czy później do tego dojdzie, że ta prymitywna rasa przypuści atak, chcąc przejąć panowanie nad planetą. Życie na obrzeżach miast przestało im wystarczać. Ale dlaczego do cholery to wydarzyło się akurat dzisiaj, gdy księżyc świeci tak jasno? Tego nikt nie przewidział, nikt nie mógł wiedzieć, że podczas pełni…
- Zbieranie materiału genetycznego zakończone Wasza Wysokość!
- Świetnie – odrzekł Katsu i natychmiast zerwał się z kozetki.
Zrobił to chyba zbyt energicznie, bo natychmiast zakręciło mu się w głowie. Musiał złapać się stołu by nie wpaść na ścianę. Zignorował prośby lekarzy by usiadł jeszcze na chwilę i odpoczął. Szybkim krokiem podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.
Krajobraz którzy ujrzał przypominał piekło. Połowa budynków zamieniona została w gruz. Wszędzie błyskały różnokolorowe światła. Dziesiątki maleńkich Tsufuli biegały i strzelały z różnorakiej broni do czegoś co niszczyło wszystko w zasięgu swego wzroku. Tym czymś były małpy – ogromne, porośnięte brązowym futrem, strzelające z pysków pociskami, przewracające łapskami budynki i rozdeptujące nogami postacie biegające pod nimi.
- Saiyan’ie… - rzekł Katsu roztrzęsionym głosem.
Wściekłość powodowała, że ciało Króla całe się trzęsło. Dłonie wsparte na parapecie zacisnęły się w pięści. Ogromne potwory z każdą sekundą przybliżały się do niego, znajdującego się w Głównym Budynku Stolicy w którym mieściła się jego rezydencja, oraz Centrum Naukowe. Jeśli ten wieżowiec zostanie zniszczony, to tak jakby przegrali tę bitwę. Odwrócił głowę.
- Wszystko przygotowane?
- Tak Wasza Wysokość, niebawem wystrzelimy kapsuły w kosmos.
- Pośpieszcie się! – rozkazał, po czym wrócił do obserwowania małpiszonów.
Spojrzał do góry. Wysoko na niebie widoczny był księżyc. Idealnie okrągły, święcący swym blaskiem. Tak rzadko pojawiał się w tej formie. Jednak gdy już był świadkiem pełni, Katsu mógł godzinami wpatrywać się w ten piękny widok. Do głowy by mu wtedy nie przyszło, że owy obraz będzie winny zagładzie jego planety…. Saiyan’ie byli coraz bliżej. Nie robiąc sobie nic z Tsufuli, rozdeptywali ich i szli dalej, strzelając na boki pociskami. Od Głównego Budynku dzieliło ich już może 50 metrów.
- To koniec….
Do wschodu słońca było daleko. Ich technologia nie była w stanie zniszczyć księżyca, próbowali już tego kilka godzin temu. Olbrzymie, owłosione łapska już niemal dosięgały do okna w którym stał Król. Nagle usłyszał przeciągły świst. Otworzył szeroko oczy i patrzył przerażony….
Olbrzymi pocisk trafił w budynek, który zaczął się walić. Dało się słyszeć krzyki znajdujących się w nim Tsufuli. Po kilkunastu sekundach było po wszystkim. W stercie gruzu gramolili się Ci, którym udało się przeżyć. Katsu czuł ból w całym ciele. Powoli otworzył oczy. Nad nim stała małpa, wpatrując się w małego człowieczka znajdującego się pod nią.
- Przegraliśmy….
Na niebie widoczne były jakieś kuliste kształty. 4 kapsuły zawierające DNA Króla wylatywały w przestrzeń. Ostatnia nadzieja, pomysł na który wpadł sam Katsu. Pewnego dnia komuś uda się odtworzyć z tego istotę, która zemści się na Saiyan’ach
- To jeszcze nie koniec…. Przyjdzie czas, gdy powrócę… powrócę silniejszy i odbiorę Wam to co przywłaszczyliście sobie siłą. Pożałujecie dnia z którym zdecydowaliście obrócić przeciwko Nam, mieszkańcom planety Plant….
Katsu zebrał już całą energię. Czarna kula miała naprawdę imponujące rozmiary, ledwo udało mu się nad nią panować. Jeszcze chwilę, zaraz nią rzuci i będzie po wszystkim. Po raz ostatni omiótł spojrzeniem najbliższą okolice. Kuro patrzący uważnie na jego poczynania, Hikaru wyglądający na nieco znudzonego, pozostała trójką, która odleciała na moment, lecz teraz wrócili, chcąc zobaczyć na własne oczy rozstrzygnięcie tej walki. Wziął głęboki oddech i zaatakował.
Nie patrzył nawet na to co się działo dalej. Wiedział, że kula eksplodowała, zalewając wszystkich jasnym światłem i powodując ogromny podmuch wiatru. Tsuful był już skoncentrowany na opuszczaniu ciała. Przez jedną z ran "wylewała" się na zewnątrz glutowata substancja. Ciało Hazard'a zaczęło powracać do normy. Włosy wróciły do złotego koloru, podobnie jak oczy. Z twarzy znikły znamiona Tsufula. Czarny uniform znikł, na jego miejscu pojawiły się pozostałości po niebieskim noszonym wcześniej przez Haz'a. Na ciele pojawiła się niezliczona ilość ran, z niektórych wciąż sączyła się krew. Tymczasem Katsu "formował" się tuż obok. Po chwili zamienił się w postać - tę samą która pojawiła się już w głowie opanowanego prze niego Saiyan'a by z nim porozmawiać. Na razie nie mógł przybrać formy, małego gluta, nie zaraz po wyjściu z takiego dużego skupiska mocy. Potrzebował na to czasu. Spojrzał po raz ostatni na Hazard'a.
- Zostawiłem Ci mały prezent - rzekł w myślach - na pewno Ci się spodoba. To wspomnienia ze wszystkich walk, ze wszystkich mordów których dokonaliśmy wspólnie. Pominąłem jedynie każdy, nawet mało znaczący moment z udziałem Kuro, nie będziesz wiedział że się spotkaliście. Szukaj go sobie sam. A teraz żegnaj!
Wykorzystując ogólne zamieszanie, rzucił się do ucieczki. Tymczasem młody Nashi wisiał jeszcze przez chwilę w powietrzu, po czym - niczym marionetka której poprzecinano sznureczki - runął bezwładnie w dół. Miał przymknięte powieki i lekko otwarte usta, jakby był pogrążony w głębokim śnie. Włosy opadły i zmieniły kolor na czarny. Leciał ku ziemi, wprost do ogromnego kratera, który powstał po wybuchu czarnej kuli. W końcu wylądował z głuchym tapnięciem w samym jego środku.
Po wszystkich tych perypetiach związanych z Tsufulem, ciało Haz'a było w opłakanym stanie. Mniej i bardziej poważne rany pokrywały niemal każdy centymetr skóry, z pewnością pozostawiając na niej w przyszłości blizny. Z uniformu pozostało niewiele - dół przypominał krótkie spodenki z postrzępionymi nogawkami, z góry ostało się jedynie kilka skrawków materiału, po pancerzu nie było śladu. Chłopak sprawiał wrażenie jakby nie żył. Prawdą było, że jego stan był bardzo zły, niemal krytyczny, lecz oddychał, niemal niezauważalnie, ale jednak. Wydzielał jedynie śladowe ilości Ki, jedynie ktoś kto miał doświadczenie w wyczuwanie energii, był w stanie ją wyczuć. Ale wreszcie był sobą, odzyskał ciało. Nie będzie więcej zmuszany do mordowania niewinnych ludzi. Nieprzytomny, nieświadomy tego co się dzieje wokół, leżał na dnie urwiska.
OCC:
Dla Kuro - 35 000 dmg.
Do ataku dokładam całą pozostałą mi Ki - zostaje mi jej 0.
Katsu opuszcza ciało i ucieka.
Re: Pole Bitewne
Pią Sty 10, 2014 10:16 pm
Po ataku zeskoczył na ziemię, był zdyszany. Każdy ruch sprawiał mu ból. Tylko April mogła zrozumieć, co on czuje. Przechodziła swoją pierwszą przemianę, on w zasadzie drugą ale oboje byli na samym początku drogi do opanowania i przyzwyczajenia organizmu do tej siły. Hikaru jasno mu wyjaśnił, że na początku trzeba to robić powoli. Czasem tylko dwukrotnie dokonać transformacji na kilka dni. Kuro w ciągu dwóch godzin dokonał przemiany czterokrotnie – już pobijał limity. To z pewnością był jeden z powodów dla których Mistik się pojawił. Chciał ochronić chłopaka przed samoistną destrukcją.
Kuro nie czerpał przyjemności z tej walki, był to dla niego przykry obowiązek. Posiadł siłę, z którą wiązała się odpowiedzialność. Młodzik rósł w siłę w zastraszającym tempie. Być może właśnie dlatego nikt go nie chciał trenować, może ktoś wiedział. Może Hikaru biorąc tą arogancką i niepozorną małpkę pod swoje skrzydła otworzył puszkę Pandory i uruchomił mechanizm wydarzeń o nieprzewidzianym scenariuszu.
Musiał ochronić planetę, booo ... w zasadzie nikt z obecnym poza nim nie miał szans. Dla saiyana liczyło się tylko to, że Katsu nie tknął nikogo z mieszkańców jego wioski. Reszta świata miała dla niego ambiwalentne znaczenie. Był już zbyt zmęczony. Chciał zasnąć w ramionach April.
Niemniej obserwował poczynania króla i ich zupełnie nie rozumiał. Stał jak słup soli, gdy przeciwnik unosił ręce do góry i miał wrażenie, że Tsuful zwariował do reszty. Zrozumiał sens ataku, gdy energia zaczęła się kumulować. Wpadł w panikę, nie miał zielonego pojęcia co zrobić. Odbić atak ale jak? Ma za mało Ki, nie zabije wtedy Tsufula . Gdyby nie uratował June, to teraz miałby siły, aby sobie z tym poradzić. Uch o czym on myśli. June trzeba było uratować i kropka. Na skale stała April, Red gdzieś zabrał dziewczyny ale one dały nogę i wróciły, nie rozumiał co się tam stało. Najważniejsze, że April tam była. Jego wsparcie, jego najjaśniejsza gwiazda. Gdy kula dotarła do niego zatrzymał ją rękoma. Siła ataku była duża ale próbował ją odepchnąć od siebie. Zarył się w ziemi aż po kostki. Zastanawiał się czy Hikaru dałby radę, ręce go juz paliły. Nie mógł zaryzykować, liczyło się życie April. Dokonał szybkiej kalkulacji. Jeśli teraz zginie to halfka mu tego nie wybaczy, a Mentor. Już był0y Mentor, Kuro nie miał pomysłu ale na pewno go to zaboli. Uśmiechnął się w myślach, gdyby nie Hikaru nie poznałby April. Szkoda, że nie maił na sobie bluzy od stroju szkoły, ochroniłaby go nieznacznie. Hikaru zmyje mu głowę za głupotę. Osłonił rękoma twarz i pozwolił, żeby pochłonął go atak.
Dziwne to było uczucie, bolało jak cholera ale się nie bał. W swoim uporze trzymał się myśli, że przeżyje wszystkim na złość. Tyle razy stawał przed śmiercią i po raz kolejny pokazał jej środkowy palec. Może to dlatego stawał się taki silny? Dobrze, że był uparty. Ta cecha poza uprzykrzaniem życia innym dawała mu siłę i wytrwałość. Huk pomieszany z bolesnym krzykiem Kuro i błysk rozdarł powietrze.
Leżał na dnie wielkiego krateru, o dziwo przytomny. Spazm przeszył jego ciało i zwymiotował krwią. Bolała go chyba każda komórka ciała ale to miało swój plus, teraz wiedział, że chociaż żyje. Poruszał palcami u rąk, dało radę, u nóg też, obrócił głowę w lewo. No to kręgosłup cały. Dzwoniło mu w uszach, chyba ogłuchł od tego ataku, powinno minąć za kilka godzin. Obok dostrzegł leżące ciało Hazarda. Juz miał inny kolor włosów, twarz. Zmusił się do tego żeby usiąść. Niewiele na nim zostało. Buty i trochę materiału na biodrach. Klejnoty całe, wiec nie zawiedzie April. Oh Kami chciało mu się żartować w takiej chwili. W efekcie ataku jego ciało stało się jedną wielką raną oparzeniową, lewa ręka była do niczego, nie chciała się do końca poruszać. Chyba urwało mu pól ogona. Przez chwilę znowu zastanawiał się dlaczego padło na niego. Po uratowaniu June, Rei zawinął się i odlecieli na Ziemię. Dlaczego nie zrobił tak z April, byliby tak bezpieczni. Wiedział dlaczego, nie potrafił przejść obojętnie wobec czyjejś krzywdy. Pewnie dlatego Hikaru go wybrał, widząc jak mimo wszystko chłopak opiekował się ranami demona Foxa i to nawet po tym, kiedy tenże go niemal uśmiercił. Poczuł się wykorzystany przez szatyna. Popatrzył na Hazarda, w którym tliły się resztki życia. Wyczuł też energię uciekającego Katsu, trzeba ruszyć tyłek. Sprawdził dla pewności tętnice młodszego saiyana.
- Nie po to się tak wysilam, żebyś mi tu teraz umierał chłopie. Pozdrowienia o Reito.
Wyszczeżyl zęby w jego stronę. Nie był już w stanie wstać, wiec tylko użył Ki aby wznieść się w powietrze. Leciał za Tsufulem, nie miał siły zmusić obolałego ciała aby w locie się wyprostowało wiec leciał z opuszczonymi rękoma i nogami. Musiało to śmiesznie wyglądać. Dogonił przeciwnika ale leciał dwa metry pod nim.
- Jesteś niesamowitym wojownikiem, jestem dumny że mogłem z tobą walczyć. Gdyby sytuacja potoczyła się inaczej to pewnie byś mnie pokonał. I wierz mi gdybym miał wybór puściłbym Cię wolno. Nie do końca wiem kim są tsufule, ani dlaczego szukasz zemsty. Wiem, że nie naprawię Twojej krzywdy ale mogę Ci obiecać, że to naprawię i uczczę twoją pamięć Wasza Wysokość.
Słowa chłopaka były szczere i Kuro zamierzał dotrzymać swojej obietnicy. Może tak miało być, może chociaż jedna małpa tysiące lat później dowie się prawdy. Przez całą walkę Saiyan nie traktował Katsu jak ścierwa ale jak rywala równego sobie, a nawet lepszego. A może król trafił na króla. Jaka była jego wina, że jest Saiyanem, walczył za swój dom, za przyjaciół i tylko tyle. Podczas rozmowy Kuro przesyłał całą energię w ciele do ręki i kumulował pocisk. To był koniec ale koniec godny króla.
Chłopak obrócił się i wystrzelił pocisk. Strumień Ki nakierował na słońce planety. Utrzymywał atak tak długo, póki nie wykorzystał całej swojej energii. Włosy powróciły do czarnego koloru, a on spadł na ziemie, uderzył z impetem i poturlał się jeszcze kilka metrów. Juz się nie ruszył, zwymiotował krwią. Dopiero teraz poczuł, że ma połamane żebra, słuch powoli mu wracał. Przeżyje, jakoś. Nim straci przytomność, albo Hikaru ubije go za głupotę chciałby zobaczyć twarz Aopril. Sam pewnie wygląda jak przypieczona małpa
OOC:
- Tsuful zabity FF 36049 dmg + słońce- Ki do 0
- HP - 35 000 = 8460
- Kolej pisania dowolna - potem NPC i aresztowanie
Kuro nie czerpał przyjemności z tej walki, był to dla niego przykry obowiązek. Posiadł siłę, z którą wiązała się odpowiedzialność. Młodzik rósł w siłę w zastraszającym tempie. Być może właśnie dlatego nikt go nie chciał trenować, może ktoś wiedział. Może Hikaru biorąc tą arogancką i niepozorną małpkę pod swoje skrzydła otworzył puszkę Pandory i uruchomił mechanizm wydarzeń o nieprzewidzianym scenariuszu.
Musiał ochronić planetę, booo ... w zasadzie nikt z obecnym poza nim nie miał szans. Dla saiyana liczyło się tylko to, że Katsu nie tknął nikogo z mieszkańców jego wioski. Reszta świata miała dla niego ambiwalentne znaczenie. Był już zbyt zmęczony. Chciał zasnąć w ramionach April.
Niemniej obserwował poczynania króla i ich zupełnie nie rozumiał. Stał jak słup soli, gdy przeciwnik unosił ręce do góry i miał wrażenie, że Tsuful zwariował do reszty. Zrozumiał sens ataku, gdy energia zaczęła się kumulować. Wpadł w panikę, nie miał zielonego pojęcia co zrobić. Odbić atak ale jak? Ma za mało Ki, nie zabije wtedy Tsufula . Gdyby nie uratował June, to teraz miałby siły, aby sobie z tym poradzić. Uch o czym on myśli. June trzeba było uratować i kropka. Na skale stała April, Red gdzieś zabrał dziewczyny ale one dały nogę i wróciły, nie rozumiał co się tam stało. Najważniejsze, że April tam była. Jego wsparcie, jego najjaśniejsza gwiazda. Gdy kula dotarła do niego zatrzymał ją rękoma. Siła ataku była duża ale próbował ją odepchnąć od siebie. Zarył się w ziemi aż po kostki. Zastanawiał się czy Hikaru dałby radę, ręce go juz paliły. Nie mógł zaryzykować, liczyło się życie April. Dokonał szybkiej kalkulacji. Jeśli teraz zginie to halfka mu tego nie wybaczy, a Mentor. Już był0y Mentor, Kuro nie miał pomysłu ale na pewno go to zaboli. Uśmiechnął się w myślach, gdyby nie Hikaru nie poznałby April. Szkoda, że nie maił na sobie bluzy od stroju szkoły, ochroniłaby go nieznacznie. Hikaru zmyje mu głowę za głupotę. Osłonił rękoma twarz i pozwolił, żeby pochłonął go atak.
Dziwne to było uczucie, bolało jak cholera ale się nie bał. W swoim uporze trzymał się myśli, że przeżyje wszystkim na złość. Tyle razy stawał przed śmiercią i po raz kolejny pokazał jej środkowy palec. Może to dlatego stawał się taki silny? Dobrze, że był uparty. Ta cecha poza uprzykrzaniem życia innym dawała mu siłę i wytrwałość. Huk pomieszany z bolesnym krzykiem Kuro i błysk rozdarł powietrze.
Leżał na dnie wielkiego krateru, o dziwo przytomny. Spazm przeszył jego ciało i zwymiotował krwią. Bolała go chyba każda komórka ciała ale to miało swój plus, teraz wiedział, że chociaż żyje. Poruszał palcami u rąk, dało radę, u nóg też, obrócił głowę w lewo. No to kręgosłup cały. Dzwoniło mu w uszach, chyba ogłuchł od tego ataku, powinno minąć za kilka godzin. Obok dostrzegł leżące ciało Hazarda. Juz miał inny kolor włosów, twarz. Zmusił się do tego żeby usiąść. Niewiele na nim zostało. Buty i trochę materiału na biodrach. Klejnoty całe, wiec nie zawiedzie April. Oh Kami chciało mu się żartować w takiej chwili. W efekcie ataku jego ciało stało się jedną wielką raną oparzeniową, lewa ręka była do niczego, nie chciała się do końca poruszać. Chyba urwało mu pól ogona. Przez chwilę znowu zastanawiał się dlaczego padło na niego. Po uratowaniu June, Rei zawinął się i odlecieli na Ziemię. Dlaczego nie zrobił tak z April, byliby tak bezpieczni. Wiedział dlaczego, nie potrafił przejść obojętnie wobec czyjejś krzywdy. Pewnie dlatego Hikaru go wybrał, widząc jak mimo wszystko chłopak opiekował się ranami demona Foxa i to nawet po tym, kiedy tenże go niemal uśmiercił. Poczuł się wykorzystany przez szatyna. Popatrzył na Hazarda, w którym tliły się resztki życia. Wyczuł też energię uciekającego Katsu, trzeba ruszyć tyłek. Sprawdził dla pewności tętnice młodszego saiyana.
- Telepatia do April:
April .... potrzebuję ...... Woda dla Hazarda, już jest okej
- Nie po to się tak wysilam, żebyś mi tu teraz umierał chłopie. Pozdrowienia o Reito.
Wyszczeżyl zęby w jego stronę. Nie był już w stanie wstać, wiec tylko użył Ki aby wznieść się w powietrze. Leciał za Tsufulem, nie miał siły zmusić obolałego ciała aby w locie się wyprostowało wiec leciał z opuszczonymi rękoma i nogami. Musiało to śmiesznie wyglądać. Dogonił przeciwnika ale leciał dwa metry pod nim.
- Jesteś niesamowitym wojownikiem, jestem dumny że mogłem z tobą walczyć. Gdyby sytuacja potoczyła się inaczej to pewnie byś mnie pokonał. I wierz mi gdybym miał wybór puściłbym Cię wolno. Nie do końca wiem kim są tsufule, ani dlaczego szukasz zemsty. Wiem, że nie naprawię Twojej krzywdy ale mogę Ci obiecać, że to naprawię i uczczę twoją pamięć Wasza Wysokość.
Słowa chłopaka były szczere i Kuro zamierzał dotrzymać swojej obietnicy. Może tak miało być, może chociaż jedna małpa tysiące lat później dowie się prawdy. Przez całą walkę Saiyan nie traktował Katsu jak ścierwa ale jak rywala równego sobie, a nawet lepszego. A może król trafił na króla. Jaka była jego wina, że jest Saiyanem, walczył za swój dom, za przyjaciół i tylko tyle. Podczas rozmowy Kuro przesyłał całą energię w ciele do ręki i kumulował pocisk. To był koniec ale koniec godny króla.
Chłopak obrócił się i wystrzelił pocisk. Strumień Ki nakierował na słońce planety. Utrzymywał atak tak długo, póki nie wykorzystał całej swojej energii. Włosy powróciły do czarnego koloru, a on spadł na ziemie, uderzył z impetem i poturlał się jeszcze kilka metrów. Juz się nie ruszył, zwymiotował krwią. Dopiero teraz poczuł, że ma połamane żebra, słuch powoli mu wracał. Przeżyje, jakoś. Nim straci przytomność, albo Hikaru ubije go za głupotę chciałby zobaczyć twarz Aopril. Sam pewnie wygląda jak przypieczona małpa
OOC:
- Tsuful zabity FF 36049 dmg + słońce- Ki do 0
- HP - 35 000 = 8460
- Kolej pisania dowolna - potem NPC i aresztowanie
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Sob Sty 11, 2014 10:54 pm
Vulfila stała za skałami, skryta przed wzrokiem Hikaru. Nie przeszło jej przez myśl, że on przecież potrafi wyczuwać KI i mógłby zabrać ją stamtąd siłą i tylko jego łaskawość pozwala jej przebywać w strefie zagrożenia. Tym bardziej, że walka zaogniała się i Mistik miał rację, narażała się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Z drugiej strony chyba nie obchodził go los obcych sobie istot do tego stopnia, żeby zawzięcie zmuszać je do udania się w bezpieczne miejsce. Kadetka miała jednak na niego oko w razie czego, co jakiś czas wychylając się bardziej z ukrycia, aby ujrzeć co robi. Ostatnim uderzeniem zraził ją do siebie na tyle mocno, że unikała go jak ognia w obawie przed kolejnym, niespodziewanym atakiem, który mógłby pozostawić bliznę lub pozbawić ją przytomności. Głównie natomiast patrzyła w centrum wydarzeń, na bijących w siebie przerażająco i jednocześnie dla saiyanki inspirująco silnymi uderzeniami wojowników. Złapała przy tym swój ogonek do ręki i znowu lekko gładziła wzdłuż włosia na samym czubeczku, bardzo ją to relaksowało.
Kiedy tak patrzyła na walczących i wsłuchiwała się we własne, rozdygotane wnętrze, zdała sobie sprawę z tego, że już kiedyś odczuwała coś równie przejmującego. To musiało mieć miejsce jeszcze przed hibernacją w bryle lodu, czyli w okresie, z którego nic nie pamiętała, a z którego tylko urywki wspomnień powracały do niej w najmniej spodziewanym momencie. Najprawdopodobniej miała nie więcej niż trzy lata. Tylko... nie potrafiła przywołać do pamięci szczegółów, które wymykały się jej myślom zawsze, gdy chciała się na nich skupić. Kojarzyła jedynie, że wspomnienie wiązało się z mężczyzną, o którym przypomniała sobie w dniu, gdy Hazard niósł ja na rękach do parku. Kojarzyła, jak gładziła ogonek w ten sam sposób jak teraz i zapewne stąd też miała taki śmieszny nawyk w życiu dorosłym. Była niesiona. Z zamkniętymi oczami i dziecięcą twarzyczką przyciśniętą do czyjegoś torsu. Wielkie dłonie zakrywały jej maleńkie uszka, ale mimo tego dochodziły do niej te przerażające dźwięki... takie same jak dziś, kiedy wybudziła się przed momentem z omdlenia dzięki leczniczym dłoniom Reda. Wybuchy, uderzenia, piski...
Nagle z zamyślenia wyrwał Vulfilę potężny Król Tsufuli. Na jego twarzy malował się wyraz desperacji. Ale nie spowodowany wyłącznie brakiem możliwości manewru czy ucieczki... Kierowała nim głęboka rozpacz. Ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa, czuł się jak przyparty do muru przez dwóch silnych saiyan. A scenariusz miał się znów powtórzyć. Jego słodka zemsta zakończyć ostateczną klęską, grzebiącą nadzieje na to, by małpia rasa zapłaciła za wszystkie krzywdy jakich dokonała sto lat temu. Tę frustrację, wynikającą z trawiącego go od samych trzewi żalu, kadetka mogła sobie tylko wyobrażać, gdyż wraz z nim zaniknąć miała pamięć o Tsufulianach. Jego rodzinie, przyjaciołach, rasie i kulturze. Miał prawo do walczenia o odkupienie win...
Słabnąca moc Tsufula zaczęła ujawniać wyniszczonego, zawładniętego Hazarda. Poszargane bliznami ciało szesnastolatka, wciąż opanowane przez Katsu, dopełniało wizerunku upadającego demona tsufuliańskiej zemsty. Spanikowany Król rozglądał się wokoło, próbując ukryć swoje zwątpienie przed przeciwnikiem, gdyby to wyszło na jaw, Kuro nie wahałby się już ani chwili przed zniszczeniem wroga. Gdy Katsu podjął ostateczną decyzję, jego wzrok zmętniał, a Vulfila wiedziała, że zdecydował się na ostateczność, oszukując samego siebie, że to w czymkolwiek mu pomoże. Uznał, że musi zaryzykować też swoim własnym życiem, zniszczeniem planety, żeby zyskać przewagę, był na to gotowy. Nic więcej mu nie pozostawało. Wzniósł ręce ku górze. W skupieniu zaczął generować nad sobą kulę energii z cząstek siebie rozsianych w różnych zakątkach planety. Gwiazdę zagłady.
W miarę powiększania się niszczycielskiej kuli mrocznej energii, ciało młodej kadetki przeszedł lodowany dreszcz strachu, jakby patrzyła na swoją własną zagładę. W tęczówkach jej wielkich, czarnych oczu odbijało się mroczne światło gromadzącej sie KI. W tym momencie odezwał się w niej instynkt. Obawiała się, że ani Kuro ani nawet sam Hikaru nie dadzą rady tej potędze, która byłaby w stanie zmieść ją w pył tak drobny, że rozpłynęłaby się w powietrzu. Schowała się za skałą i skuliła w sobie, żałując, że nie posłuchała Hikaru, który pozbawił ją przytomności. Powinna być daleko, daleko stąd... kiedy jeszcze był czas na ucieczkę...
Vulfila zebrała w sobie resztki odwagi, żeby wyjrzeć zza skały. Kula nabrała olbrzymich rozmiarów. Katsu prawie nie był już w stanie jej utrzymać. Mięśnie drżały mu z wysiłku, musiał nią rzucić. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, choć trwało zaledwie ułamki sekund. Energia leciała w stronę Kuro, a kiedy jego ręce przyjęły na siebie brzemię przeszłości, wiatr rozszedł sie wokoło, wznosząc ze sobą drobinki piasku. Te dmuchnęły w kadetkę z ogromną siłą, rozwiewając krótkie włosy na wszystkie strony i bijąc w oczy, aż musiała je przysłonić, żeby móc dalej obserwować wydarzenia. Atak Tsufula spadł na zasłaniającego się czym mógł Kuro. Halfka tak bardzo podziwiała saiyana za to, co robił dla tej planety. Za jego niebywałą odwagę i poświęcenie. I tak bardzo szanowała April za to, że pozwalała mu podjąć to ryzyko walki z potężnym przeciwnikiem.
Lekko oślepiona światłem, jakie wytworzyła kula energii, którą przyjął na siebie Kuro, Vulfila przysłoniła oczy ręką i skupiła wzrok na Hazardzie. Jego ciało zaczęło powracać do normalności. Włosy nabrały ciepłej barwy słońca, z oczu zeszła czarno-biała kurtyna. Znamiona Tsufula rozeszły się, pozostawiając kolor normalnej cery. Nawet strój przemienił się w szczątki niebieskiego kostiumu nashi, poszarpanego i porwanego w kawałki zwisających szmat. Ramiona i całą klatkę piersiową chłopaka przeszywały niezliczone, głębokie rany, z których sączyła się krew.
Hazard wisiał w powietrzu napięty do granic możliwości jeszcze tylko chwilę, niesiony energią Tsufula tak długo, jak ten opuszczał jego ciało, a potem runął w dół wytworzonego krateru. Vulfila widziała to klatka po klatce w rytm walącego jej jak młot serca. Cały świat w momencie przestał dla niej istnieć. Jeśli ktokolwiek coś mówił, nic do niej nie trafiało. Wzrok zawęził się do tego jednego miejsca, nie spostrzegła nawet, że tuż obok uformował się prawdziwy Król Tsufuli. Choć była świadkiem zakończenia walki, gdyby ktoś spytał ja o to, jak wyglądał Katsu, nie potrafiłaby na to pytanie odpowiedzieć.
W końcu blondyn uderzył z wysokości w twardą ziemię. Leżał tak przez chwilę, nie otwierając oczu, a Vulfila miażdżąc w dłoni skałę obok siebie czekała w napięciu, aż chłopak się poruszy, odetchnie głęboko albo zrobi cokolwiek, co oznaczałoby, że wciąż żyje. Nie myślała kompletnie nic w tej jednej chwili. Patrzyła tępo w jedno miejsce.
Nie zastanawiała się, czy ktoś uzna to za oznakę słabości, czy będzie próbował ją powstrzymać i czy sama narazi się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Czuła, że to może być ostatnia chwila, kiedy będzie mogła poczuć ciepło bijące od żyjącego Hazarda. Wystrzeliła w powietrze tak szybko jak potrafiła, wciąż słysząc i czując, jak serce wali jej jak oszalałe. Zbliżając się do leżącego bezwładnie ciała, coraz lepiej rozpoznawała rysy twarzy chłopaka z akademii, którego ostatnim razem widziała w jego kwaterze.
Przystanęła nad nim drżąco, nie wiedząc, co powinna zrobić najpierw. W końcu po prostu przyklęknęła nad jego głową, łapiąc ją w objęcia, jakby to miało go uzdrowić i przekazać życiową energię. Złożyła maleńkie dłonie przy jego uszach, nie mogąc napatrzeć się na jego śpiące oblicze. Delikatnie wodziła palcami po jego policzkach, rozbieganymi oczami zerkała to na nieprzytomną twarz to na naznaczone szramami ciało. Całą jego klatkę piersiową i ramiona szpeciły paskudne blizny. Jaki koszmar przeżył w czasie, gdy jego ciało przejął Tsuful. Halfkę przeszła aż fala głębokiego przygnębienia z powodu tego, że musiał doświadczyć tyle cierpienia. Nigdy wcześniej nie widziała go w czarnych włosach, rzeczywiście mogłaby go nie rozpoznać w tłumie. Już kiedyś przyszło jej to na myśl. To było wtedy w parku, kiedy zaniósł ją z sali treningowej na świeże powietrze wbrew śmiechom innych saiyan na korytarzu. Gdy siedziała pod drzewem, łapiąc oddech, tak właśnie pomyślała, że chciałaby kiedyś zobaczyć Hazarda w naturalnych włosach. Nie przeszłoby jej na myśl, że nastąpi to w takich okolicznościach... A wyglądał nawet piękniej niż w kolorze super saiyana, tak prawdziwiej.
"Przecież Frost przeżył..." w głowie Vulfili powtarzała się jedna myśl jak mantra "Przecież Frost przeżył... przecież mógł uciec... przecież."
- Przecież Frost przeżył.- wymamrotała ni to do siebie ni do kogokolwiek wokół.
W sercu Vulfili dopalała się iskierka nadziei. Bo przecież Frost przeżył, Hazard też powinien. Przesunęła się na kolanach na bok, żeby mieć dostęp do ciała nieprzytomnego chłopaka. Chwyciła go za rękę drżącą dłonią, ale nie wiedziała kompletnie, czy wyczuwa u niego puls czy tylko zwodzą ją zmysły. Przesłoniętymi łzami oczami obserwowała ruchy klatki piersiowej, ale już niczego nie była pewna. Roztrzęsiona ścisnęła dłoń Hazarda w swoich rączkach i zaczęła delikatnie masować, tak samo, jak robił to on w parku, kiedy dał się nabrać na małe oszustwo z jej strony.
- Hazard, obudź się.- mówiła ściszonym i utykającym głosem- Hazard, wstań...- nic innego nie przechodziło jej przez gardło, myślała tylko o tym, co wyszeptała jej April: "Chociaż Ty się nim opiekuj."
W końcu zaczęła bezradnie oplatać sobie jego bezwładne ręce wokół szyi, a rękami starała się uchwycić za ramiona, żeby go podnieść. - "Muszę zabrać go do szpitala. Szybko, muszę go jakoś... zabrać."- jęczała w myślach, ale podniesienie nieruchomego mężczyzny było znacznie ponad siły drobnej kadetki. Co chwilę wyślizgiwał jej się z objęć. Wyglądała przy tym jak bezsilna małpka, działająca bardziej instynktownie niż w jakimś konkretnym celu. Zrezygnowana puściła saiyana. Czuła, że tak bardzo zawiodła. Miała się nim opiekować, a nie potrafi nawet zanieść go do szpitala. Odwróciła się za siebie, jakby nagle przypomniała sobie o istnieniu innych osób na tej planecie. Musiała dać upust swojej frustracji i wzbierającemu smutkowi- Pomóżcie mi! Trzeba go zabrać do szpitala!- krzyknęła w stronę April i Reda, rozkazując nieustępliwym tonem, z nieukrywanym zniecierpliwieniem, jakby to był też ich obowiązek, zadbać o to, by Hazard przeżył.
OCC:
Ten wpis z dedykacją dla inspirującego mnie Hazarda
Polecam zapoznać się z tekstem piosenki, bo też świetnie odzwierciedla uczucia Vulfili ^^
Niestety nie przewidziałam, że włosy Hazarda w tej chwili staną się czarne..., więc na obrazku sąblond. Nie zgadza się też ubranie. Ale dziękuję jeszcze raz June za pomoc w zmianie barwy włosów na stronie
Wcięłam się w kolejkę za wspaniałomyślną zgodą reszty graczy.
Teraz możecie zrobić ze mną co chcecie. Zgodzę się na wszystko ^^
Kiedy tak patrzyła na walczących i wsłuchiwała się we własne, rozdygotane wnętrze, zdała sobie sprawę z tego, że już kiedyś odczuwała coś równie przejmującego. To musiało mieć miejsce jeszcze przed hibernacją w bryle lodu, czyli w okresie, z którego nic nie pamiętała, a z którego tylko urywki wspomnień powracały do niej w najmniej spodziewanym momencie. Najprawdopodobniej miała nie więcej niż trzy lata. Tylko... nie potrafiła przywołać do pamięci szczegółów, które wymykały się jej myślom zawsze, gdy chciała się na nich skupić. Kojarzyła jedynie, że wspomnienie wiązało się z mężczyzną, o którym przypomniała sobie w dniu, gdy Hazard niósł ja na rękach do parku. Kojarzyła, jak gładziła ogonek w ten sam sposób jak teraz i zapewne stąd też miała taki śmieszny nawyk w życiu dorosłym. Była niesiona. Z zamkniętymi oczami i dziecięcą twarzyczką przyciśniętą do czyjegoś torsu. Wielkie dłonie zakrywały jej maleńkie uszka, ale mimo tego dochodziły do niej te przerażające dźwięki... takie same jak dziś, kiedy wybudziła się przed momentem z omdlenia dzięki leczniczym dłoniom Reda. Wybuchy, uderzenia, piski...
Nagle z zamyślenia wyrwał Vulfilę potężny Król Tsufuli. Na jego twarzy malował się wyraz desperacji. Ale nie spowodowany wyłącznie brakiem możliwości manewru czy ucieczki... Kierowała nim głęboka rozpacz. Ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa, czuł się jak przyparty do muru przez dwóch silnych saiyan. A scenariusz miał się znów powtórzyć. Jego słodka zemsta zakończyć ostateczną klęską, grzebiącą nadzieje na to, by małpia rasa zapłaciła za wszystkie krzywdy jakich dokonała sto lat temu. Tę frustrację, wynikającą z trawiącego go od samych trzewi żalu, kadetka mogła sobie tylko wyobrażać, gdyż wraz z nim zaniknąć miała pamięć o Tsufulianach. Jego rodzinie, przyjaciołach, rasie i kulturze. Miał prawo do walczenia o odkupienie win...
Słabnąca moc Tsufula zaczęła ujawniać wyniszczonego, zawładniętego Hazarda. Poszargane bliznami ciało szesnastolatka, wciąż opanowane przez Katsu, dopełniało wizerunku upadającego demona tsufuliańskiej zemsty. Spanikowany Król rozglądał się wokoło, próbując ukryć swoje zwątpienie przed przeciwnikiem, gdyby to wyszło na jaw, Kuro nie wahałby się już ani chwili przed zniszczeniem wroga. Gdy Katsu podjął ostateczną decyzję, jego wzrok zmętniał, a Vulfila wiedziała, że zdecydował się na ostateczność, oszukując samego siebie, że to w czymkolwiek mu pomoże. Uznał, że musi zaryzykować też swoim własnym życiem, zniszczeniem planety, żeby zyskać przewagę, był na to gotowy. Nic więcej mu nie pozostawało. Wzniósł ręce ku górze. W skupieniu zaczął generować nad sobą kulę energii z cząstek siebie rozsianych w różnych zakątkach planety. Gwiazdę zagłady.
W miarę powiększania się niszczycielskiej kuli mrocznej energii, ciało młodej kadetki przeszedł lodowany dreszcz strachu, jakby patrzyła na swoją własną zagładę. W tęczówkach jej wielkich, czarnych oczu odbijało się mroczne światło gromadzącej sie KI. W tym momencie odezwał się w niej instynkt. Obawiała się, że ani Kuro ani nawet sam Hikaru nie dadzą rady tej potędze, która byłaby w stanie zmieść ją w pył tak drobny, że rozpłynęłaby się w powietrzu. Schowała się za skałą i skuliła w sobie, żałując, że nie posłuchała Hikaru, który pozbawił ją przytomności. Powinna być daleko, daleko stąd... kiedy jeszcze był czas na ucieczkę...
Vulfila zebrała w sobie resztki odwagi, żeby wyjrzeć zza skały. Kula nabrała olbrzymich rozmiarów. Katsu prawie nie był już w stanie jej utrzymać. Mięśnie drżały mu z wysiłku, musiał nią rzucić. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, choć trwało zaledwie ułamki sekund. Energia leciała w stronę Kuro, a kiedy jego ręce przyjęły na siebie brzemię przeszłości, wiatr rozszedł sie wokoło, wznosząc ze sobą drobinki piasku. Te dmuchnęły w kadetkę z ogromną siłą, rozwiewając krótkie włosy na wszystkie strony i bijąc w oczy, aż musiała je przysłonić, żeby móc dalej obserwować wydarzenia. Atak Tsufula spadł na zasłaniającego się czym mógł Kuro. Halfka tak bardzo podziwiała saiyana za to, co robił dla tej planety. Za jego niebywałą odwagę i poświęcenie. I tak bardzo szanowała April za to, że pozwalała mu podjąć to ryzyko walki z potężnym przeciwnikiem.
Lekko oślepiona światłem, jakie wytworzyła kula energii, którą przyjął na siebie Kuro, Vulfila przysłoniła oczy ręką i skupiła wzrok na Hazardzie. Jego ciało zaczęło powracać do normalności. Włosy nabrały ciepłej barwy słońca, z oczu zeszła czarno-biała kurtyna. Znamiona Tsufula rozeszły się, pozostawiając kolor normalnej cery. Nawet strój przemienił się w szczątki niebieskiego kostiumu nashi, poszarpanego i porwanego w kawałki zwisających szmat. Ramiona i całą klatkę piersiową chłopaka przeszywały niezliczone, głębokie rany, z których sączyła się krew.
- Muzyka:
Hazard wisiał w powietrzu napięty do granic możliwości jeszcze tylko chwilę, niesiony energią Tsufula tak długo, jak ten opuszczał jego ciało, a potem runął w dół wytworzonego krateru. Vulfila widziała to klatka po klatce w rytm walącego jej jak młot serca. Cały świat w momencie przestał dla niej istnieć. Jeśli ktokolwiek coś mówił, nic do niej nie trafiało. Wzrok zawęził się do tego jednego miejsca, nie spostrzegła nawet, że tuż obok uformował się prawdziwy Król Tsufuli. Choć była świadkiem zakończenia walki, gdyby ktoś spytał ja o to, jak wyglądał Katsu, nie potrafiłaby na to pytanie odpowiedzieć.
W końcu blondyn uderzył z wysokości w twardą ziemię. Leżał tak przez chwilę, nie otwierając oczu, a Vulfila miażdżąc w dłoni skałę obok siebie czekała w napięciu, aż chłopak się poruszy, odetchnie głęboko albo zrobi cokolwiek, co oznaczałoby, że wciąż żyje. Nie myślała kompletnie nic w tej jednej chwili. Patrzyła tępo w jedno miejsce.
Nie zastanawiała się, czy ktoś uzna to za oznakę słabości, czy będzie próbował ją powstrzymać i czy sama narazi się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Czuła, że to może być ostatnia chwila, kiedy będzie mogła poczuć ciepło bijące od żyjącego Hazarda. Wystrzeliła w powietrze tak szybko jak potrafiła, wciąż słysząc i czując, jak serce wali jej jak oszalałe. Zbliżając się do leżącego bezwładnie ciała, coraz lepiej rozpoznawała rysy twarzy chłopaka z akademii, którego ostatnim razem widziała w jego kwaterze.
- Wizualizacja:
Przystanęła nad nim drżąco, nie wiedząc, co powinna zrobić najpierw. W końcu po prostu przyklęknęła nad jego głową, łapiąc ją w objęcia, jakby to miało go uzdrowić i przekazać życiową energię. Złożyła maleńkie dłonie przy jego uszach, nie mogąc napatrzeć się na jego śpiące oblicze. Delikatnie wodziła palcami po jego policzkach, rozbieganymi oczami zerkała to na nieprzytomną twarz to na naznaczone szramami ciało. Całą jego klatkę piersiową i ramiona szpeciły paskudne blizny. Jaki koszmar przeżył w czasie, gdy jego ciało przejął Tsuful. Halfkę przeszła aż fala głębokiego przygnębienia z powodu tego, że musiał doświadczyć tyle cierpienia. Nigdy wcześniej nie widziała go w czarnych włosach, rzeczywiście mogłaby go nie rozpoznać w tłumie. Już kiedyś przyszło jej to na myśl. To było wtedy w parku, kiedy zaniósł ją z sali treningowej na świeże powietrze wbrew śmiechom innych saiyan na korytarzu. Gdy siedziała pod drzewem, łapiąc oddech, tak właśnie pomyślała, że chciałaby kiedyś zobaczyć Hazarda w naturalnych włosach. Nie przeszłoby jej na myśl, że nastąpi to w takich okolicznościach... A wyglądał nawet piękniej niż w kolorze super saiyana, tak prawdziwiej.
"Przecież Frost przeżył..." w głowie Vulfili powtarzała się jedna myśl jak mantra "Przecież Frost przeżył... przecież mógł uciec... przecież."
- Przecież Frost przeżył.- wymamrotała ni to do siebie ni do kogokolwiek wokół.
W sercu Vulfili dopalała się iskierka nadziei. Bo przecież Frost przeżył, Hazard też powinien. Przesunęła się na kolanach na bok, żeby mieć dostęp do ciała nieprzytomnego chłopaka. Chwyciła go za rękę drżącą dłonią, ale nie wiedziała kompletnie, czy wyczuwa u niego puls czy tylko zwodzą ją zmysły. Przesłoniętymi łzami oczami obserwowała ruchy klatki piersiowej, ale już niczego nie była pewna. Roztrzęsiona ścisnęła dłoń Hazarda w swoich rączkach i zaczęła delikatnie masować, tak samo, jak robił to on w parku, kiedy dał się nabrać na małe oszustwo z jej strony.
- Hazard, obudź się.- mówiła ściszonym i utykającym głosem- Hazard, wstań...- nic innego nie przechodziło jej przez gardło, myślała tylko o tym, co wyszeptała jej April: "Chociaż Ty się nim opiekuj."
W końcu zaczęła bezradnie oplatać sobie jego bezwładne ręce wokół szyi, a rękami starała się uchwycić za ramiona, żeby go podnieść. - "Muszę zabrać go do szpitala. Szybko, muszę go jakoś... zabrać."- jęczała w myślach, ale podniesienie nieruchomego mężczyzny było znacznie ponad siły drobnej kadetki. Co chwilę wyślizgiwał jej się z objęć. Wyglądała przy tym jak bezsilna małpka, działająca bardziej instynktownie niż w jakimś konkretnym celu. Zrezygnowana puściła saiyana. Czuła, że tak bardzo zawiodła. Miała się nim opiekować, a nie potrafi nawet zanieść go do szpitala. Odwróciła się za siebie, jakby nagle przypomniała sobie o istnieniu innych osób na tej planecie. Musiała dać upust swojej frustracji i wzbierającemu smutkowi- Pomóżcie mi! Trzeba go zabrać do szpitala!- krzyknęła w stronę April i Reda, rozkazując nieustępliwym tonem, z nieukrywanym zniecierpliwieniem, jakby to był też ich obowiązek, zadbać o to, by Hazard przeżył.
OCC:
Ten wpis z dedykacją dla inspirującego mnie Hazarda
Polecam zapoznać się z tekstem piosenki, bo też świetnie odzwierciedla uczucia Vulfili ^^
Niestety nie przewidziałam, że włosy Hazarda w tej chwili staną się czarne..., więc na obrazku sąblond. Nie zgadza się też ubranie. Ale dziękuję jeszcze raz June za pomoc w zmianie barwy włosów na stronie
Wcięłam się w kolejkę za wspaniałomyślną zgodą reszty graczy.
Teraz możecie zrobić ze mną co chcecie. Zgodzę się na wszystko ^^
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Nie Sty 12, 2014 9:01 am
Vulfilia mówiła jej same rzeczy, aby ją pocieszać. Na pytanie, czy to jej chłopak spojrzała na nią i wręcz z dumą kiwnęła głową, że tak. Była z tego powodu dumna. Wszystko dobrze się skończy. Chciała w to wierzyć, ale trochę znała całą Vegetę, aby wiedzieć, że to nie będzie takie łatwe. Jakkolwiek źle to brzmi Hazarda miała gdzieś. Skrzywdził tylu ludzi, co prawda, kierował nim Tsuful, ale jego siłą, musiał mieć w sobie pierwiastek zła. W końcu April nie wiedziała, że ten stwór może przejąć ciało każdego, raczej uważała, że osób, które mają w sobie chociaż cząstkę zła. Gdy dziewczyna zapytała, czy ta leci z nią bliżej stało się coś odwrotnego. Wyczuła jak to coś tworzy ogromny pocisk energii. Stanęła jak wryta. Czy umrą? Kuro! Nie mogą! Tak bardzo go kocha, że strata wywołała u niej panikę i strach. Nie przed sama śmiercią, ale przed tym, że go już nigdy więcej może nie zobaczyć.
- Nię! – wykrzyknęła najgłośniej jak potrafiła i upadła na ziemię ściskając w swoich małych piąstkach ziemię. Czuła jak on walczy, ale czy uda mu się to odbić? Oby tylko nie kosztowało go to życia, bo tego sobie nie wybaczy. Musiała zacząć uspokajać samą siebie. – Wszystko będzie dobrze.
Ledwo to powiedziała, a zobaczyła ciemne KI, udało się? Energia chłopca, w którym był Katsu spadła praktycznie do zera, ale Kuro wcale nie był w lepszym stanie. Co zrobić? Chciała do niego polecieć, ale we wiadomości telepatycznej, którą przekazał jej chłopak powinna podać mu Wodę. Długo zastanawiała się nad podjęciem decyzji, nie to co Vulfi, która od razu zniknęła jej z zasięgu oczu. Co zrobić? Wstała i spojrzała na lekko zdezorientowanego Reda. Gdyby to wszystko było łatwiejsze, a zdecydowanie nie było. Czuła się trochę w sytuacji bez wyjścia, życie Kuro było dla niej ważniejsze. Najważniejsze, a jednak najpierw powinna lecieć do tego chłopaka, który był mordercą i podać mu tą cholerną wodę. Wzięła kilka głębokich wdechów. Wzięła Reda za rękę, aby zasygnalizować mu, że nigdzie się bez niego nie rusza. Był jej przyjacielem i nie wyobrażała sobie zostawić go w takiej sytuacji. Wzniosła się powoli w górę, po czym ruszyła w stronę byłego Katsu. Dziewczyna już przy nim była. April wyglądała na niewzruszoną tym wszystkim, wylądowała tuż przed niej podając jej wodę.
- Pamiętasz, Tobie też ją dałam. Dzięki temu żaden Tsuful go nie zainfekuje. Teraz ja muszę się kimś zająć. – powiedziała podając jej fiolkę, zerknęła na niego. Nie wyglądał zbyt dobrze, ale ona na pewno się nim zajmie. Teraz ona musiała odnaleźć swojego bohatera. Wyczuła go dosyć niedaleko. Nie puszczając ręki demona ponownie odbiła się od ziemi, tym razem zdecydowanie szybciej. Chciała już być po prostu przy nim. Pędziła ile miała sił, nie oszczędzała się ani trochę. Widziała go już z daleka. Sam nie był w lepszym stanie. Im bardziej się do niego przybliżała, tym bardziej jej się to wszystko dłużyło i chciała już być przy nim. Złapać go za rękę i nie puszczać. Widziała jak zwymiotował krwią i aż dostała dreszczy po całym ciele. Wylądowała tuż przed nim, nie ruszał się praktycznie. Razem z Redem podeszła bliżej, trochę się bała, że nie wyczuje żadnego oddechu, mocniej go ścisnęła i spojrzała na niego ze strachem i łzami. Ale demon wspierał ją całym sobą, nie musiał tego pokazywać, ona to czuła przez ciepło jego skóry. Pochyliła się nad tak, że jej czarne już kosmyki dotykały jego policzka, jej łzy mógł poczuć również na swojej skórze. Tak ciepłej, jeszcze żył. Złapała jego głowę w swoje ręce i głaskała go po włosach.
- To ja... już wszystko będzie dobrze. Jestem przy Tobie i nigdy Cię nie zostawię. Martwiłam się cholernie o Ciebie, tak się cieszę, że żyjesz. Musimy się sobą nawzajem opiekować, jesteś dla mnie najważniejszy. Nigdy nie sądziłam, że będę miała sposobność żyć blisko koło kogoś tak wspaniałego jak Ty. – wyszeptała mu do ucha nie przestając płakać, nie mogła opanować emocji, które krążyły wokół niej. – Wiesz, jest ze mną Red, opiekował się mną przez cały czas, mówiłam Ci, że jest dobry.
Tego już zdecydowanie nie mówiła szeptem, taka była prawda. Brunetka od początku wierzyła w dobroć, która tkwiła w demonie, to inni postrzegali tam zło, bo tak chcieli. Pocałowała go w czoło, z którego odgarnęła jeszcze parę kosmyków.
- Wiesz wariacie, że strasznie Cię Kocham. Będę zawsze Cię wspierać. I obiecuję, że będę miała cierpliwość dla Ciebie, mężczyzny mojego życia. Będę mówiła, gdy słowa będą potrzebne, i będę milkła, kiedy nie. I mieszkać w cieple Twojego serca, które zawsze będzie moim domem. Przysięgam nigdy nie zapomnieć, że to zobowiązanie na całe życie. I na zawsze nasze dusze, nieważne jak wiele przeszkód będą musiały pokonać, zawsze znajdą drogę by odnaleźć się nawzajem. - Uśmiechnęła się, miała nadzieję, że wszystko to usłyszał dokładnie.
- Nię! – wykrzyknęła najgłośniej jak potrafiła i upadła na ziemię ściskając w swoich małych piąstkach ziemię. Czuła jak on walczy, ale czy uda mu się to odbić? Oby tylko nie kosztowało go to życia, bo tego sobie nie wybaczy. Musiała zacząć uspokajać samą siebie. – Wszystko będzie dobrze.
Ledwo to powiedziała, a zobaczyła ciemne KI, udało się? Energia chłopca, w którym był Katsu spadła praktycznie do zera, ale Kuro wcale nie był w lepszym stanie. Co zrobić? Chciała do niego polecieć, ale we wiadomości telepatycznej, którą przekazał jej chłopak powinna podać mu Wodę. Długo zastanawiała się nad podjęciem decyzji, nie to co Vulfi, która od razu zniknęła jej z zasięgu oczu. Co zrobić? Wstała i spojrzała na lekko zdezorientowanego Reda. Gdyby to wszystko było łatwiejsze, a zdecydowanie nie było. Czuła się trochę w sytuacji bez wyjścia, życie Kuro było dla niej ważniejsze. Najważniejsze, a jednak najpierw powinna lecieć do tego chłopaka, który był mordercą i podać mu tą cholerną wodę. Wzięła kilka głębokich wdechów. Wzięła Reda za rękę, aby zasygnalizować mu, że nigdzie się bez niego nie rusza. Był jej przyjacielem i nie wyobrażała sobie zostawić go w takiej sytuacji. Wzniosła się powoli w górę, po czym ruszyła w stronę byłego Katsu. Dziewczyna już przy nim była. April wyglądała na niewzruszoną tym wszystkim, wylądowała tuż przed niej podając jej wodę.
- Pamiętasz, Tobie też ją dałam. Dzięki temu żaden Tsuful go nie zainfekuje. Teraz ja muszę się kimś zająć. – powiedziała podając jej fiolkę, zerknęła na niego. Nie wyglądał zbyt dobrze, ale ona na pewno się nim zajmie. Teraz ona musiała odnaleźć swojego bohatera. Wyczuła go dosyć niedaleko. Nie puszczając ręki demona ponownie odbiła się od ziemi, tym razem zdecydowanie szybciej. Chciała już być po prostu przy nim. Pędziła ile miała sił, nie oszczędzała się ani trochę. Widziała go już z daleka. Sam nie był w lepszym stanie. Im bardziej się do niego przybliżała, tym bardziej jej się to wszystko dłużyło i chciała już być przy nim. Złapać go za rękę i nie puszczać. Widziała jak zwymiotował krwią i aż dostała dreszczy po całym ciele. Wylądowała tuż przed nim, nie ruszał się praktycznie. Razem z Redem podeszła bliżej, trochę się bała, że nie wyczuje żadnego oddechu, mocniej go ścisnęła i spojrzała na niego ze strachem i łzami. Ale demon wspierał ją całym sobą, nie musiał tego pokazywać, ona to czuła przez ciepło jego skóry. Pochyliła się nad tak, że jej czarne już kosmyki dotykały jego policzka, jej łzy mógł poczuć również na swojej skórze. Tak ciepłej, jeszcze żył. Złapała jego głowę w swoje ręce i głaskała go po włosach.
- To ja... już wszystko będzie dobrze. Jestem przy Tobie i nigdy Cię nie zostawię. Martwiłam się cholernie o Ciebie, tak się cieszę, że żyjesz. Musimy się sobą nawzajem opiekować, jesteś dla mnie najważniejszy. Nigdy nie sądziłam, że będę miała sposobność żyć blisko koło kogoś tak wspaniałego jak Ty. – wyszeptała mu do ucha nie przestając płakać, nie mogła opanować emocji, które krążyły wokół niej. – Wiesz, jest ze mną Red, opiekował się mną przez cały czas, mówiłam Ci, że jest dobry.
Tego już zdecydowanie nie mówiła szeptem, taka była prawda. Brunetka od początku wierzyła w dobroć, która tkwiła w demonie, to inni postrzegali tam zło, bo tak chcieli. Pocałowała go w czoło, z którego odgarnęła jeszcze parę kosmyków.
- Wiesz wariacie, że strasznie Cię Kocham. Będę zawsze Cię wspierać. I obiecuję, że będę miała cierpliwość dla Ciebie, mężczyzny mojego życia. Będę mówiła, gdy słowa będą potrzebne, i będę milkła, kiedy nie. I mieszkać w cieple Twojego serca, które zawsze będzie moim domem. Przysięgam nigdy nie zapomnieć, że to zobowiązanie na całe życie. I na zawsze nasze dusze, nieważne jak wiele przeszkód będą musiały pokonać, zawsze znajdą drogę by odnaleźć się nawzajem. - Uśmiechnęła się, miała nadzieję, że wszystko to usłyszał dokładnie.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Nie Sty 12, 2014 11:15 am
Pobyt z dala od walczących miało swoje plusy i minusy. Na pewno na korzyść wypadało to, że nie dosięgną ich żadne pociski, ale wadą tego rozwiązania był brak szybkiej reakcji w razie najgorszego. Gdyby Kuro nie podołał zadaniu, nie wiedział czy Mistic dokończyłby dzieło, czy pozostawił Vegetę na pastwę Tsufula. Jego postawa wskazywała na minimalne zainteresowanie tą planetą, na której się urodził. Może to tylko pozory, lecz był bardzo nieprzewidywalny, a w razie problemów nigdy nie miało się pewności jak postąpi. Mimo wszystko posłuchał Hikaru i odlecieli.
Zdecydował się na ten krok samemu mając żal, że zostawił Srebrzystowłosego wojownika na łaskę Pasożyta. Tak bardzo demon chciał zemścić się na wrogu, iż zapomniał że to nie jego ojczyzna, o którą powinien walczyć. Właśnie poprzez walkę Kuro mógł umocnić się w oczach swojego narodu, a dzięki temu zdobyć respekt wśród mieszkańców, a nawet samego Króla Vegety. Musiał przełknąć gorzki smak zażegnania już na zawsze zemsty na Intruzie, bo już nigdy więcej nie będzie mieć okazji na wyrównanie porachunków. Musiał także myśleć o obecnych, których chciał chronić. April, Kuro, Vulfila... może to za dużo powiedziane, ale byli jego celem, że istniał dla nich. Nikogo więcej nie posiadał. Słuch zaginął o Kaede, chociaż jak się tak bardzo oddalał rozumem aż do Ziemi - mógł ją wyczuć. Ale zawiódł Boginię, zawiódł June i Reito, niejednokrotnie zawiódł zaufanie Hikaru. Nie zapomniał też, jak zostawił Dragota i Novą na pastwę Nether'u... I oczywiście na zawsze będzie pamiętał okrucieństwa, które dokonał. To wszystko przyczyniało się do gniewu w jego niedawno otrzymanym sercu.
Nagle poczuł jak szczupłe palce splątały się z jego dłonią. Błękitnooka Half-Saiyanka nie zostawiła go na długo z tymi ponurymi myślami. Chciała go uspokoić, dziękowała mu i chwaliła jego postępowanie. Drgnął na ciele i ostrożnie odwrócił głowę w kierunku prawdziwej przyjaciółki. Nie dawała po sobie poznać strachu przed jego aurą, niosła mu pomoc, tak jak wcześniej demon starał się obudzić Vulfilę. Jej przeświadczenie o dobroci młodzieńca i gesty skierowane na Reda spowodowały, że ten rzeczywiście złagodził nieprzyjemną energię nawet o tym do końca nie wiedząc. Lekko ścisnął rączkę April i skinął wolno głową wpatrując się swoimi ślepiami w kontrastowy lazur patrzałek dziewczyny. Dobrze przeczuwała, że walka chyli się ku końcowi, ale wynik wciąż wisiał na włosku.
Za chwilę też dobroduszna wojowniczka pochyliła się ku koleżance i wypowiedziała morze słów wypowiedzianych szeptem. Nie chciał podsłuchiwać, skoro April mówiła szeptem to znaczyło, że demon raczej nie powinien znać treści wpajanych w głowę Krótkowłosej. Za parę chwil okazało się, że kuracja Vulfili z nieprzytomności przyniosła pozytywny skutek. Mogła ocknąć się i w pełni stanąć na nogi. No prawie, trochę za bardzo się pospieszyła, stąd zawrót głowy i siad na tyłeczek. Chyba nie była zbyt zadowolona ze swojej kondycji, pewnie sercem i umysłem była tam gdzie April - na polu bitwy, by wspierać duchowo swojego oblubieńca. Nie trudno było nie zauważyć, że Vulfili zależało na Hazardzie. Powędrowała nawet w kierunku młodzieńca i opierając dłonią o jego ramię potwierdziła jego przypuszczenia oraz podziękowała za przebudzenie. Dodała, że odwdzięczy się jako Imperatorowa (cokolwiek to znaczyło), na co Red skinął głową z powagą. Nie wolno ignorować kogoś, kto obecnie nie wykazuje aż tak wielkiej siły, bo spryt, osobowość, pomysłowość to jedne z wielu czynników, które kształtują przyszłość. Nie tylko moc, nie tylko mięśnie - wiedział to po sobie.
Wtedy też do jego uszu doszło krótkie zdanie dopiero co odratowanej wojowniczki skierowane do April. Nakłaniała ją do... powrotu na pole bitwy! Czarnowłosy już miał zaoponować, ale Halfka umknęła mu z zasięgu wzroku. Stanął jak wryty z niewyraźną miną i z przytłaczającą go myślą, że nawet nie umiał porządnie przypilnować tymczasowych podopiecznych.
Tak czy inaczej "widział" z daleka Ki wojowników, które zderzały się ze sobą, aż ucichły obie. Tsuful skapitulował, ale Kuro dopadł go w ostatniej chwili i posłał na Słońce. Na polu bitwy leżały dwa ciała - jedno na dnie stromego urwiska, a drugie w kraterze. Najpierw podlecieli do Hazarda, aby April mogła dać Świętą Wodę i pocieszyć Vulfilię (swoją drogą ciekawe jak udało jej się wyjść z tej opresji cało... musiał mieć na nią oko, by wiedzieć co w niej tkwi takiego, że przetrwa najgorsze chwile), która to nie wytrzymała emocjonalnie i żądała z miejsca pomocy dla jej bliskiej osoby. Nie wiedział demon co to szpital, lecz nie wahał się z udzieleniem wsparcia. Kucnął nad bardzo pokiereszowanym wojownikiem i położył dwa centymetry nad jego głową dłoń, z której uwolnił pokłady energii. Nie było tego tak wiele, by w pełni uleczyć prawie że umierającego, lecz nie zginie, a to najważniejsze. Będzie mógł też swobodniej oddychać, to też się liczyło. Czerwone ślepia wpatrywały się w oblicze Hazarda i dopiero teraz skojarzył sobie, że znał go. Że był na Ziemi, tylko na chwilę. Rozmawiał z nieistniejącą już fizycznie Tsu, był otwarty dla niej. Nie mógł jednak nic powiedzieć na ten temat więcej, pamięć z absorbowanej demonicy rozmywała się coraz bardziej. Wstał od parki, aby mogli pobyć na osobności, po czym wraz z Błękitnooką dotarli do Kuro. Ten też wyglądał jak po armagedonie. Zmasakrowane ciało, liczne poparzenia... Widział jak rozpacz rysuje się w postaci łez na twarzyczce April. Nie zostawi jej w tym stanie, dopóki nie ujrzy poprawy stanu zdrowia Ogoniastego. Bardzo szybko przykucnęła przy Kuro i pocieszała ze wszystkich sił swojego ukochanego mężczyznę. Gładziła go skroniach, całowała zroszone krwią i potem czoło wojownika, mówiła cudowne słowa, od których powinno każdemu być cieplej. Demon spuścił głowę i przyklęknął przy żebrach, które połamane przebiły najprawdopodobniej płuca, stąd tyle krwi przy kaszlu. Nie znał się na medycynie, ale mógł przynieść ukojenie, takie znieczulenie. Hikaru zapewne zajmie się lepiej swoim byłym uczniem, wszak słynął z niezawodnych leków, które miał zawsze przy sobie. Skupiony na przywoływaniu nowych pokładów energii nie usłyszał jak po raz kolejny chwaliła go przyjaciółka. Wolał skoncentrować się na jedynej rzeczy, która wychodziła mu dobrze podczas walki z Tsufulem. Przyłożył dłoń parę centymetrów nad torsem mężczyzny i przekazał swoją moc, aby zregenerowała naderwane tkanki mięśniowe, skórę, te mniejsze pęknięcia usunąć, a większe rany - chociaż odrobinkę zmniejszyć. Demon nie mógł jednak dłużej wtłaczać swojej Ki w ciało poszkodowanych, była na wyczerpaniu. Podniósł się na nogi, zrobił kilka kroków do tyłu i dał wolną przestrzeń dla April i Kuro, by tak jak Vulfila i Hazard mieli chociaż odrobinę prywatności. Sam usiadł na ziemi ze spuszczoną głową i uspokajał tętno. Takie szybkie pozbycie się Ki nie wpływało korzystnie na organizm, ale chociaż tyle mógł zrobić w ramach pomocy swojej... kompani? Chyba mógł tak nazwać ów zespół. Nie wiedział czy po tej walce nadal będą skorzy do towarzystwa demona, dlatego wolał nie przywiązywać się do tego tytułu. Zapewne jak już wszystko dobrze się ułoży, to zniknie im z oczu zajmując się treningiem tak solidnym, iż to on będzie mógł podejmować największych rywali.
Zmrużył oczy jak do snu, lecz nadal siedział po turecku i odpoczywał. To był dzień pełen wrażeń, a jeszcze nie wiedział co go może spotkać. Chwilowo zapomniał o ostrzeżeniu April, iż mogą zjawić się nieproszeni goście.
[Ooc: Leczenie Kaifuku dla:
1) Kuro = 4990 HP
2) Hazarda = 4990 HP
Koszt = 3*4990 + 3*4990 = 29940 KI
Zostaje 60 Ki]
Zdecydował się na ten krok samemu mając żal, że zostawił Srebrzystowłosego wojownika na łaskę Pasożyta. Tak bardzo demon chciał zemścić się na wrogu, iż zapomniał że to nie jego ojczyzna, o którą powinien walczyć. Właśnie poprzez walkę Kuro mógł umocnić się w oczach swojego narodu, a dzięki temu zdobyć respekt wśród mieszkańców, a nawet samego Króla Vegety. Musiał przełknąć gorzki smak zażegnania już na zawsze zemsty na Intruzie, bo już nigdy więcej nie będzie mieć okazji na wyrównanie porachunków. Musiał także myśleć o obecnych, których chciał chronić. April, Kuro, Vulfila... może to za dużo powiedziane, ale byli jego celem, że istniał dla nich. Nikogo więcej nie posiadał. Słuch zaginął o Kaede, chociaż jak się tak bardzo oddalał rozumem aż do Ziemi - mógł ją wyczuć. Ale zawiódł Boginię, zawiódł June i Reito, niejednokrotnie zawiódł zaufanie Hikaru. Nie zapomniał też, jak zostawił Dragota i Novą na pastwę Nether'u... I oczywiście na zawsze będzie pamiętał okrucieństwa, które dokonał. To wszystko przyczyniało się do gniewu w jego niedawno otrzymanym sercu.
Nagle poczuł jak szczupłe palce splątały się z jego dłonią. Błękitnooka Half-Saiyanka nie zostawiła go na długo z tymi ponurymi myślami. Chciała go uspokoić, dziękowała mu i chwaliła jego postępowanie. Drgnął na ciele i ostrożnie odwrócił głowę w kierunku prawdziwej przyjaciółki. Nie dawała po sobie poznać strachu przed jego aurą, niosła mu pomoc, tak jak wcześniej demon starał się obudzić Vulfilę. Jej przeświadczenie o dobroci młodzieńca i gesty skierowane na Reda spowodowały, że ten rzeczywiście złagodził nieprzyjemną energię nawet o tym do końca nie wiedząc. Lekko ścisnął rączkę April i skinął wolno głową wpatrując się swoimi ślepiami w kontrastowy lazur patrzałek dziewczyny. Dobrze przeczuwała, że walka chyli się ku końcowi, ale wynik wciąż wisiał na włosku.
Za chwilę też dobroduszna wojowniczka pochyliła się ku koleżance i wypowiedziała morze słów wypowiedzianych szeptem. Nie chciał podsłuchiwać, skoro April mówiła szeptem to znaczyło, że demon raczej nie powinien znać treści wpajanych w głowę Krótkowłosej. Za parę chwil okazało się, że kuracja Vulfili z nieprzytomności przyniosła pozytywny skutek. Mogła ocknąć się i w pełni stanąć na nogi. No prawie, trochę za bardzo się pospieszyła, stąd zawrót głowy i siad na tyłeczek. Chyba nie była zbyt zadowolona ze swojej kondycji, pewnie sercem i umysłem była tam gdzie April - na polu bitwy, by wspierać duchowo swojego oblubieńca. Nie trudno było nie zauważyć, że Vulfili zależało na Hazardzie. Powędrowała nawet w kierunku młodzieńca i opierając dłonią o jego ramię potwierdziła jego przypuszczenia oraz podziękowała za przebudzenie. Dodała, że odwdzięczy się jako Imperatorowa (cokolwiek to znaczyło), na co Red skinął głową z powagą. Nie wolno ignorować kogoś, kto obecnie nie wykazuje aż tak wielkiej siły, bo spryt, osobowość, pomysłowość to jedne z wielu czynników, które kształtują przyszłość. Nie tylko moc, nie tylko mięśnie - wiedział to po sobie.
Wtedy też do jego uszu doszło krótkie zdanie dopiero co odratowanej wojowniczki skierowane do April. Nakłaniała ją do... powrotu na pole bitwy! Czarnowłosy już miał zaoponować, ale Halfka umknęła mu z zasięgu wzroku. Stanął jak wryty z niewyraźną miną i z przytłaczającą go myślą, że nawet nie umiał porządnie przypilnować tymczasowych podopiecznych.
- Zdezorientowany:
Tak czy inaczej "widział" z daleka Ki wojowników, które zderzały się ze sobą, aż ucichły obie. Tsuful skapitulował, ale Kuro dopadł go w ostatniej chwili i posłał na Słońce. Na polu bitwy leżały dwa ciała - jedno na dnie stromego urwiska, a drugie w kraterze. Najpierw podlecieli do Hazarda, aby April mogła dać Świętą Wodę i pocieszyć Vulfilię (swoją drogą ciekawe jak udało jej się wyjść z tej opresji cało... musiał mieć na nią oko, by wiedzieć co w niej tkwi takiego, że przetrwa najgorsze chwile), która to nie wytrzymała emocjonalnie i żądała z miejsca pomocy dla jej bliskiej osoby. Nie wiedział demon co to szpital, lecz nie wahał się z udzieleniem wsparcia. Kucnął nad bardzo pokiereszowanym wojownikiem i położył dwa centymetry nad jego głową dłoń, z której uwolnił pokłady energii. Nie było tego tak wiele, by w pełni uleczyć prawie że umierającego, lecz nie zginie, a to najważniejsze. Będzie mógł też swobodniej oddychać, to też się liczyło. Czerwone ślepia wpatrywały się w oblicze Hazarda i dopiero teraz skojarzył sobie, że znał go. Że był na Ziemi, tylko na chwilę. Rozmawiał z nieistniejącą już fizycznie Tsu, był otwarty dla niej. Nie mógł jednak nic powiedzieć na ten temat więcej, pamięć z absorbowanej demonicy rozmywała się coraz bardziej. Wstał od parki, aby mogli pobyć na osobności, po czym wraz z Błękitnooką dotarli do Kuro. Ten też wyglądał jak po armagedonie. Zmasakrowane ciało, liczne poparzenia... Widział jak rozpacz rysuje się w postaci łez na twarzyczce April. Nie zostawi jej w tym stanie, dopóki nie ujrzy poprawy stanu zdrowia Ogoniastego. Bardzo szybko przykucnęła przy Kuro i pocieszała ze wszystkich sił swojego ukochanego mężczyznę. Gładziła go skroniach, całowała zroszone krwią i potem czoło wojownika, mówiła cudowne słowa, od których powinno każdemu być cieplej. Demon spuścił głowę i przyklęknął przy żebrach, które połamane przebiły najprawdopodobniej płuca, stąd tyle krwi przy kaszlu. Nie znał się na medycynie, ale mógł przynieść ukojenie, takie znieczulenie. Hikaru zapewne zajmie się lepiej swoim byłym uczniem, wszak słynął z niezawodnych leków, które miał zawsze przy sobie. Skupiony na przywoływaniu nowych pokładów energii nie usłyszał jak po raz kolejny chwaliła go przyjaciółka. Wolał skoncentrować się na jedynej rzeczy, która wychodziła mu dobrze podczas walki z Tsufulem. Przyłożył dłoń parę centymetrów nad torsem mężczyzny i przekazał swoją moc, aby zregenerowała naderwane tkanki mięśniowe, skórę, te mniejsze pęknięcia usunąć, a większe rany - chociaż odrobinkę zmniejszyć. Demon nie mógł jednak dłużej wtłaczać swojej Ki w ciało poszkodowanych, była na wyczerpaniu. Podniósł się na nogi, zrobił kilka kroków do tyłu i dał wolną przestrzeń dla April i Kuro, by tak jak Vulfila i Hazard mieli chociaż odrobinę prywatności. Sam usiadł na ziemi ze spuszczoną głową i uspokajał tętno. Takie szybkie pozbycie się Ki nie wpływało korzystnie na organizm, ale chociaż tyle mógł zrobić w ramach pomocy swojej... kompani? Chyba mógł tak nazwać ów zespół. Nie wiedział czy po tej walce nadal będą skorzy do towarzystwa demona, dlatego wolał nie przywiązywać się do tego tytułu. Zapewne jak już wszystko dobrze się ułoży, to zniknie im z oczu zajmując się treningiem tak solidnym, iż to on będzie mógł podejmować największych rywali.
Zmrużył oczy jak do snu, lecz nadal siedział po turecku i odpoczywał. To był dzień pełen wrażeń, a jeszcze nie wiedział co go może spotkać. Chwilowo zapomniał o ostrzeżeniu April, iż mogą zjawić się nieproszeni goście.
[Ooc: Leczenie Kaifuku dla:
1) Kuro = 4990 HP
2) Hazarda = 4990 HP
Koszt = 3*4990 + 3*4990 = 29940 KI
Zostaje 60 Ki]
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Pon Sty 13, 2014 5:33 pm
Co to była za walka! Prawie jak za młodości mistica. Niestety co dobre szybko się kończy. Oczywiście Hikaru był wredną pałą dla wszystkich go otaczających osób, więc nie mógł pokazać, że mu się podobało. Przez większość czasu po prostu stał z dala obserwując walkę aż do samego końca, nie uśmiechając się jakby mając maskę z pokerzysty na twarzy. Miał ręce skrzyżowane na piersi, nie zwracał kompletnie uwagi na Reda, który zabrał dziewczyny gdzieś dalej. Wiedział, że walka dobiega końca, poziom mocy obu walczących się zmniejszał, poza tym ich ciała były w coraz gorszym stanie. Dzięki treningom Kuro był twardy i byle poparzenie nie zniechęcało go do przyłożenia Katsu. Nawet jeśli poparzone byłoby pół jego ciała. Co fakt aż tak źle nie było- kiedy nastał czas na ostateczne uderzenie atak Tsufula mocno poparzył dłonie sayana i tors, a także kończyny dolne, ale nie całościowo, to wyglądało bardziej jakby krople kwasu spadły na skórę młodej małpy.
Po czymś takim zostają blizny niestety, Hikaru sam o tym wiedział, bo miał ich sporo od wybuchającej ki, całe szczęście znał się na technologii i medycynie, a także przez ostatnie trzy wieki zapoznał się z wieloma rasami, które bardzo dużo sił poświęcały na rozwój medycyny. To wszystko pozwoliło mu stworzyć nanoboty, które regenerowały każdą ranę, czy bliznę. Dlatego jego własne ciało nie miało ich prawie wcale. Została tylko niewielka pamiątka po tym jak zginął przebity przez stożek skały właśnie w okolicy pępka. Wracając jednak do walki ucznia białowłosego Kuro wypchnął pasożyta z ciała sayana i zniszczył go falą ki.To zakończyło walkę. Przy tym wysiłku obaj wojownicy padli na ziemię prawie zupełnie bez życiodajnej energii. Aura młodego sayana była bardzo słaba. Mógł umrzeć. Miał sieczkę zamiast narządów wewnętrznych, połamane żebra i pęknięcia nawet na czaszce. Możliwe, że jego kurzy móżdżek był uszkodzony. Teraz mógł tego nie zauważyć, ale widać było, że jego ogon był połamany. Sam mistic nie zdawał sobie sprawy ze stanu zdrowia w pełni, mógł jedynie wyczytać sporo z jego słabej aury.
Wiedział przede wszystkim, że jest bardzo osłabiony, wręcz na granicy przytomności. Jeśli zacznie się ruszać, wykrwawi się, jeśli zaśnie, może już się nie obudzić. Już chciał podejść do leżącego, ale zaraz przyleciała wyszczekana małpka, która przytuliła naczynie pasożyta, Hazarda. Zaraz za nią pokazała się April która podleciała do Kury. Kompletnie nie słuchał tego co mówiły dziewczyny bo wiedział, że może go zemdlić od za dużej ilości słodkości. Schował ręce do kieszeni płaszcza, w których miał ampułki do swojego pistoletu. Nie mógł za długo czekać, bo takie wyładowania ki musiały ściągnąć w końcu władze Vegety. Podszedł do swego leżącego ucznia biorąc w palce lewej dłoni dwie ampułki i kiedy je wyciągał zgniótł. Zaraz potem roztarł po całej dłoni odżywkę z nanobotami i przykląkł. Zdzielił ucznia w twarz otwartą dłonią w poparzony polik zostawiając ponad połowę odżywki z leczącymi miniaturkami robotów, zostawiając także małe drobinki szkła. Sama maź była bezbarwna, więc nie było jej zbytnio widać dla niewprawnego oka. Resztę odżywki naniósł ciosem otwartą dłonią w mostek nie symulując żadnego konkretnego ciosu, po prostu z większą siłą niż normalnie położył dłoń na jego torsie by oprzeć się i wstać.
- To za to, że dałeś jakiejś dziewczynie część stroju mojej szkoły. Mimo ssj 2 dalej zero szacunku dla moich nauk co ? syknął. Wprawiony uczeń, który przeżył już niejedno z misticiem, mógł usłyszeć z tego tonu, że wcale nie jest aż tak zły na młodego. Lek zacznie działać za minut dwie, maksymalnie, i przez ten czas nic nie będzie można zrobić. Zapadnie w sen na kilka godzin, z którego nikt nie będzie w stanie go obudzić, ale kiedy już nanity skończą prace, Kuro będzie jak nowo narodzony. Spojrzał w stronę miasta, w ogóle nie interesując się tym co może powiedzieć April. Wyczuwał ki, która się zbliżała. Ktoś z elity wreszcie się zamierzał zjawić, żeby posprzątać. Ktoś się zbliża. Powiedział obojętnym głosem oznajmiając przybycie nowych osób na bitewne pola.Ten kto chciał, mógł uciec teraz.
OCC Dałem Kurze możliwość wyleczenia się w szybszym tempie, ale na razie traci przytomność.
Po czymś takim zostają blizny niestety, Hikaru sam o tym wiedział, bo miał ich sporo od wybuchającej ki, całe szczęście znał się na technologii i medycynie, a także przez ostatnie trzy wieki zapoznał się z wieloma rasami, które bardzo dużo sił poświęcały na rozwój medycyny. To wszystko pozwoliło mu stworzyć nanoboty, które regenerowały każdą ranę, czy bliznę. Dlatego jego własne ciało nie miało ich prawie wcale. Została tylko niewielka pamiątka po tym jak zginął przebity przez stożek skały właśnie w okolicy pępka. Wracając jednak do walki ucznia białowłosego Kuro wypchnął pasożyta z ciała sayana i zniszczył go falą ki.To zakończyło walkę. Przy tym wysiłku obaj wojownicy padli na ziemię prawie zupełnie bez życiodajnej energii. Aura młodego sayana była bardzo słaba. Mógł umrzeć. Miał sieczkę zamiast narządów wewnętrznych, połamane żebra i pęknięcia nawet na czaszce. Możliwe, że jego kurzy móżdżek był uszkodzony. Teraz mógł tego nie zauważyć, ale widać było, że jego ogon był połamany. Sam mistic nie zdawał sobie sprawy ze stanu zdrowia w pełni, mógł jedynie wyczytać sporo z jego słabej aury.
Wiedział przede wszystkim, że jest bardzo osłabiony, wręcz na granicy przytomności. Jeśli zacznie się ruszać, wykrwawi się, jeśli zaśnie, może już się nie obudzić. Już chciał podejść do leżącego, ale zaraz przyleciała wyszczekana małpka, która przytuliła naczynie pasożyta, Hazarda. Zaraz za nią pokazała się April która podleciała do Kury. Kompletnie nie słuchał tego co mówiły dziewczyny bo wiedział, że może go zemdlić od za dużej ilości słodkości. Schował ręce do kieszeni płaszcza, w których miał ampułki do swojego pistoletu. Nie mógł za długo czekać, bo takie wyładowania ki musiały ściągnąć w końcu władze Vegety. Podszedł do swego leżącego ucznia biorąc w palce lewej dłoni dwie ampułki i kiedy je wyciągał zgniótł. Zaraz potem roztarł po całej dłoni odżywkę z nanobotami i przykląkł. Zdzielił ucznia w twarz otwartą dłonią w poparzony polik zostawiając ponad połowę odżywki z leczącymi miniaturkami robotów, zostawiając także małe drobinki szkła. Sama maź była bezbarwna, więc nie było jej zbytnio widać dla niewprawnego oka. Resztę odżywki naniósł ciosem otwartą dłonią w mostek nie symulując żadnego konkretnego ciosu, po prostu z większą siłą niż normalnie położył dłoń na jego torsie by oprzeć się i wstać.
- To za to, że dałeś jakiejś dziewczynie część stroju mojej szkoły. Mimo ssj 2 dalej zero szacunku dla moich nauk co ? syknął. Wprawiony uczeń, który przeżył już niejedno z misticiem, mógł usłyszeć z tego tonu, że wcale nie jest aż tak zły na młodego. Lek zacznie działać za minut dwie, maksymalnie, i przez ten czas nic nie będzie można zrobić. Zapadnie w sen na kilka godzin, z którego nikt nie będzie w stanie go obudzić, ale kiedy już nanity skończą prace, Kuro będzie jak nowo narodzony. Spojrzał w stronę miasta, w ogóle nie interesując się tym co może powiedzieć April. Wyczuwał ki, która się zbliżała. Ktoś z elity wreszcie się zamierzał zjawić, żeby posprzątać. Ktoś się zbliża. Powiedział obojętnym głosem oznajmiając przybycie nowych osób na bitewne pola.Ten kto chciał, mógł uciec teraz.
OCC Dałem Kurze możliwość wyleczenia się w szybszym tempie, ale na razie traci przytomność.
Re: Pole Bitewne
Pon Sty 13, 2014 9:55 pm
Hikaru miał rację. Z okolic Akademii leciało w ich stronę już kilkanaście Ki. To nie mógł być zbieg okoliczności. W mgnieniu oka naokoło pojawiło się trzynaście postaci. 12 żołnierzy i przewodzący im trener w czerwieni i pelerynie. Podwładni natychmiast wymierzyli w obecnych ręce kumulując ataki energetyczne w dłoniach.
- Z rozkazu króla Vegety wszyscy jesteście aresztowani – powiedział chłodno.
Po dwóch żołnierzy przypadło do każdego z obecnych i zaczęli się z nimi szarpać zakładając metalowa kajdany. Każdy z wojowników dysponował mocą około 25 000 jednostek, jednak nie przechodzili w stan SSJ, gdzie ich moc mogła się potroić, nie było takiej potrzeby. Wojownicy mający kontakt z Tsufulem byli zbyt zmęczeni walką, a Hazard czy Kuro, nawet nie mieli jak wyrazić swojego sprzeciwu.
Młody przedstawiciel Elity podszedł do Hikaru. Ci dwaj zdążyli się już poznać kilka tygodni temu, kiedy Mistick pojawił się na tej planecie aby uratować Kuro przed wyrokiem kary śmierci. Wtedy też młodzik, zapewne dwukrotnie starszy of Kuro zaprezentował Hikaru SSJ 3 o mocy 90 000. Śmieszne, że sam uczeń Mistika przerasta Trenera mocą, będąc na niższym poziomie. Jednak Trener znając możliwości starego halfa, po tym jaką urządził rzeź nie zaniedbał treningów. Zresztą jego spokój zdradzał, że nie jest pierwszą z brzegu małpą. Mężczyzna przez chwilę patrzył na srebrnowłosego, nie wiedział co z nim zrobić. Taki ryp nei da sięod tak aresztować, jednak przewaga liczby wojowników działał na ich korzyść.
- Pójdziesz z nami i żadnych sztuczek.
To nie był ani rozkaz ani pytanie, tylko spokojne stwierdzenie. Rozkazał aby Hikaru nie zakładać kajdanek, nie upokarzał Misticka, tak jak reszty.
Wszyscy macie metalowe kajdany na rękach i nogach i jesteście sparaliżowani.
OOC:
Wszyscy aresztowani.
- Z rozkazu króla Vegety wszyscy jesteście aresztowani – powiedział chłodno.
Po dwóch żołnierzy przypadło do każdego z obecnych i zaczęli się z nimi szarpać zakładając metalowa kajdany. Każdy z wojowników dysponował mocą około 25 000 jednostek, jednak nie przechodzili w stan SSJ, gdzie ich moc mogła się potroić, nie było takiej potrzeby. Wojownicy mający kontakt z Tsufulem byli zbyt zmęczeni walką, a Hazard czy Kuro, nawet nie mieli jak wyrazić swojego sprzeciwu.
Młody przedstawiciel Elity podszedł do Hikaru. Ci dwaj zdążyli się już poznać kilka tygodni temu, kiedy Mistick pojawił się na tej planecie aby uratować Kuro przed wyrokiem kary śmierci. Wtedy też młodzik, zapewne dwukrotnie starszy of Kuro zaprezentował Hikaru SSJ 3 o mocy 90 000. Śmieszne, że sam uczeń Mistika przerasta Trenera mocą, będąc na niższym poziomie. Jednak Trener znając możliwości starego halfa, po tym jaką urządził rzeź nie zaniedbał treningów. Zresztą jego spokój zdradzał, że nie jest pierwszą z brzegu małpą. Mężczyzna przez chwilę patrzył na srebrnowłosego, nie wiedział co z nim zrobić. Taki ryp nei da sięod tak aresztować, jednak przewaga liczby wojowników działał na ich korzyść.
- Pójdziesz z nami i żadnych sztuczek.
To nie był ani rozkaz ani pytanie, tylko spokojne stwierdzenie. Rozkazał aby Hikaru nie zakładać kajdanek, nie upokarzał Misticka, tak jak reszty.
Wszyscy macie metalowe kajdany na rękach i nogach i jesteście sparaliżowani.
OOC:
Wszyscy aresztowani.
Re: Pole Bitewne
Pon Sty 13, 2014 9:57 pm
Przeklęty piasek wciskał się chyba w każdą ranę zwiększając ból. Potok łez wydostał się z jego oczu, nie mógł już znieść dłużej tego ból. Na szczęście pojawiła się April, jego światło w życiu, co prawda w towarzystwie Reda. Jakoś nie mieli szczęścia do tego, aby pobyć razem sam na sam, po prostu ze sobą. Niemniej był wdzięczny demonowi za opiekę nad halfką i chciał się odwdzięczyć, no jak stanie na nogi. Nie spodziewał się takiego daru od Reda, wystarczyła chwila, a oddychało mu się lepiej, już tak nie rzęził. Klatka piersiowa trochę mniej bolała.
Ciepłe słowa, wraz z łzami April otulały go jak kokon, dając mu poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
- Kocham Cię tak mocno, że to aż boli. – powiedział pół żartem pól serio.
Tym samym dał znak, że mimo ran, jest z nim dobrze, żeby się nie martwiła. Chciał otrzeć jej łzy ale nie miał nawet siły podnieść ręki. Cieszył się z jej obecności, to było jak najlepszy opatrunek. Za chwilę pojawił się również i Hikaru. Chłopak poczuł cios w twarz otwartą dłonią, zabolało ale wiedział, że mentora stać na więcej – znacznie więcej. Napiął mięśnie, kiedy dłoń zbliżała się do jego torsu ale nie było uderzenia. Nie był pewien, czy mu się zmysły nie pomieszały ale wydawało mu się, ze poczuł lepką maź na policzku, może to krew. I ten komentarz. Sukinkot. Kuro od początku pragnął usłyszeć z ust nauczyciela pochwałę, czy choć kilka ciepłych słow. Chciał być jak Greefis, a nawet lepszy. A ten co? Każdy dobry gest musi ukrywać pod dwoma złymi i bolesnymi. Młody saiyan zdążył go rozpracować. Przecież nie musiał, a mimo to troszczył się o chłopaka, ratował i stawiał jego ogoniasty Tylek na nogi. Zarzekał się, ze Kuro go nic, a nic nie obchodzi ale miał go na oku, wyprzedzał jego błędy o krok. A ta walka, nie była jakimś tam testem, któremu zamierzał poddać Saiyana. Choć to było brutalne Hikaru nie mógł się wtrącić i zakończyć starcia. Kuro miał olbrzymią moc ale nie panował nad nią do końca, ponieważ znał zbyt mało technik i przede wszystkim nie miał bojowego doświadczenia. Musiał go nabrać wałcząc z lepszym od siebie, walcząc z innym przeciwnikiem. Owszem sparingi miały swoja wartość ale trenując ciągle z ta samą osobą wpadało się w rutynę poznając jej sposób walki.
Chłopak nie wyczuwał zbliżających się Ki, jego umysł powoli zajmowała przyjemna pustka. zapadał w sen. Poczuł szarpniecie, rozdzielono go z April. Otworzył szerzej oczy i umysł ostatkiem sił znowu się rozruszał. Żołnierze byli wszędzie. Trzymali April i tą drugą kadetkę, celowali w Reda. O nie Red! Jeśli się dowiedzą, ze jest demonem to będzie dla niego koniec.
Ostatkiem sił psychicznych skoncentrował się i wysłał wiadomość telepatyczną do April o Reda. Trzeba było szybko znaleźć wyjście z sytuacji.
Red, musisz się uspokoić, wycisz Ki do poziomu April, a nawet niżej i trzymaj na tym poziomie. Nie mogą się zorientować, że jesteś demonem. Te czarne motyle nie mogą wychodzić z Twojej aury rozumiesz. Udawaj, że jesteś saiyanem, straciłeś pamięć, znaleźliśmy cię w tym mieście. Jeśli się zorientują to w najlepszym wypadku czeka Cię szybko śmierć, a w najgorszym skończysz zamknięty na lata w laboratorium i będą robić na Tobie testy.
Już nie skończył dalej, odpłynął, a jego ciało zwiotczało w rękach strażników. Specjalnie powiedział to też April, zajmie się Reden, pomoże mu, podpowie, nakieruje i przypilnuje. Przynajmniej jakiś to plan był, lepszy taki niż żaden.
OOC:
Jutro pójdzie post w karcerze, nie znajdę już dziś siły na więcej. Napisałem posta, żeby Red wiedział co robić dalej Jak ktoś ma kaprys, może tu sobie napisać posta.
Ciepłe słowa, wraz z łzami April otulały go jak kokon, dając mu poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
- Kocham Cię tak mocno, że to aż boli. – powiedział pół żartem pól serio.
Tym samym dał znak, że mimo ran, jest z nim dobrze, żeby się nie martwiła. Chciał otrzeć jej łzy ale nie miał nawet siły podnieść ręki. Cieszył się z jej obecności, to było jak najlepszy opatrunek. Za chwilę pojawił się również i Hikaru. Chłopak poczuł cios w twarz otwartą dłonią, zabolało ale wiedział, że mentora stać na więcej – znacznie więcej. Napiął mięśnie, kiedy dłoń zbliżała się do jego torsu ale nie było uderzenia. Nie był pewien, czy mu się zmysły nie pomieszały ale wydawało mu się, ze poczuł lepką maź na policzku, może to krew. I ten komentarz. Sukinkot. Kuro od początku pragnął usłyszeć z ust nauczyciela pochwałę, czy choć kilka ciepłych słow. Chciał być jak Greefis, a nawet lepszy. A ten co? Każdy dobry gest musi ukrywać pod dwoma złymi i bolesnymi. Młody saiyan zdążył go rozpracować. Przecież nie musiał, a mimo to troszczył się o chłopaka, ratował i stawiał jego ogoniasty Tylek na nogi. Zarzekał się, ze Kuro go nic, a nic nie obchodzi ale miał go na oku, wyprzedzał jego błędy o krok. A ta walka, nie była jakimś tam testem, któremu zamierzał poddać Saiyana. Choć to było brutalne Hikaru nie mógł się wtrącić i zakończyć starcia. Kuro miał olbrzymią moc ale nie panował nad nią do końca, ponieważ znał zbyt mało technik i przede wszystkim nie miał bojowego doświadczenia. Musiał go nabrać wałcząc z lepszym od siebie, walcząc z innym przeciwnikiem. Owszem sparingi miały swoja wartość ale trenując ciągle z ta samą osobą wpadało się w rutynę poznając jej sposób walki.
Chłopak nie wyczuwał zbliżających się Ki, jego umysł powoli zajmowała przyjemna pustka. zapadał w sen. Poczuł szarpniecie, rozdzielono go z April. Otworzył szerzej oczy i umysł ostatkiem sił znowu się rozruszał. Żołnierze byli wszędzie. Trzymali April i tą drugą kadetkę, celowali w Reda. O nie Red! Jeśli się dowiedzą, ze jest demonem to będzie dla niego koniec.
Ostatkiem sił psychicznych skoncentrował się i wysłał wiadomość telepatyczną do April o Reda. Trzeba było szybko znaleźć wyjście z sytuacji.
Red, musisz się uspokoić, wycisz Ki do poziomu April, a nawet niżej i trzymaj na tym poziomie. Nie mogą się zorientować, że jesteś demonem. Te czarne motyle nie mogą wychodzić z Twojej aury rozumiesz. Udawaj, że jesteś saiyanem, straciłeś pamięć, znaleźliśmy cię w tym mieście. Jeśli się zorientują to w najlepszym wypadku czeka Cię szybko śmierć, a w najgorszym skończysz zamknięty na lata w laboratorium i będą robić na Tobie testy.
Już nie skończył dalej, odpłynął, a jego ciało zwiotczało w rękach strażników. Specjalnie powiedział to też April, zajmie się Reden, pomoże mu, podpowie, nakieruje i przypilnuje. Przynajmniej jakiś to plan był, lepszy taki niż żaden.
OOC:
Jutro pójdzie post w karcerze, nie znajdę już dziś siły na więcej. Napisałem posta, żeby Red wiedział co robić dalej Jak ktoś ma kaprys, może tu sobie napisać posta.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Wto Sty 14, 2014 7:21 pm
- Muzyka:
April przekazała Halfce fiolkę ze świętą wodą, po czym beznamiętnie ruszyła w stronę bohatera Vegety. Vulfila nawet przez chwilę nie zastanawiała się nad tym, czemu druga Półsaiyanka nie poświęciła jej choćby odrobiny uwagi ani czy tego od niej w ogóle oczekiwała. W tej chwili nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia. A także to, czy kawałek dalej leży inny Saiyan, potrzebujący pomocy. Jako jedyna osoba, pozostała przy tym, który winny był wszystkiemu, co zaszło w ciągu ostatnich godzin.
Z wciąż bijącym żalem sercem dziewczyna powiodła wierzchem dłoni po policzku nieprzytomnego chłopaka z taką delikatnością, jakby nawet to mogło sprawić mu ból. Czuła się osamotniona, pozostawiona przez wszystkich sama sobie i przez Hazarda też. Rzuciła okiem w kierunku tych, którzy zgromadzili się wokół Kuro, mając wrażenie, jakby oddzielała ją od nich bariera, przez którą nie należy do ich kręgu.
"Chociaż ty się nim opiekuj", dźwięczało jej w uszach. Dopiero teraz przyjęła to zobowiązanie przez sprzeciwu, bo też nie miała innego wyboru. Nie mogła po prostu odlecieć, a również wcale tego nie chciała. Uniosła nieco do góry głowę pogrążonego we śnie Saiyana, układając ją sobie na udach zgiętych w klęczkach nóg. Przytknęła mu do ust fiolkę ze świętą wodą, uważając, żeby płyn swobodnie przepływał. Drugą ręką przeczesywała palcami gęstą grzywę chłopaka, jakby chciała go tym ukoić, ale nie spostrzegła, że tak naprawdę uspokajała samą siebie, targaną trudnymi do ujarzmienia napadami chęci do płaczu, wymykającymi jej się spod kontroli co jakiś czas.
Wtem obok pojawił się Red, nie zdający sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo podniósł tym Halfkę na duchu. Kiedy przykładał swoje leczące dłonie do ciała poturbowanego Hazarda, Vulfila obdarowała go pełnym wdzięczności spojrzeniem. Zerkała na niego ukradniem nic nie mówiąc. Nie chciała wprowadzić go w zakłopotanie ani tym bardziej rozproszyć.
Kiedy Red zakończył swoje czynności i odleciał, pozostawił Vulfile samą z Hazardem. Dziewczyna, starając się zachować spokój, przyglądała się jego twarzy. Miała tylko jedno, niespełnione pragnienie, by w tym momencie otworzył oczy, ukazując ich prawdziwą barwę i uśmiechnął się do niej nieznacznie, upewniając ją w tym, że wszystko będzie dobrze. Z nim. Z nią. I ze wszystkim.
Vulfila mogłaby tak pozostac przy nim na zawsze. Wtedy jednak na polu bitwy pojawiła się straż. Halfka znała saiyan na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że o żadnych odstępstwach nie może być mowy. Mierzyli w nią, dziko patrzącą na nich jak na intruzów, gotowi w każdej chwili zmusić ją do pójścia z nimi.
Ostatni raz popatrzyła na Hazarda, kiedy odkładała jego głowę, żałując, że nie ma przy sobie choćby chusty, którą mogłaby mu podłożyć. Powoli wstała i ruszyła w stronę trenera. Mijając go, rzuciła mu zrezygnowane i zmęczone spojrzenie, po czym rzekła bezbarwnym głosem, nie będąc w stanie wyrazić już nic więcej.
- Proszę, zabierzcie go do szpitala.
W ciągu ostatniego czasu zdarzyło się znacznie zbyt wiele, żeby mogła to udźwignąć szesnastoletnia dzieczyna, dlatego nawet nie protestowała i nie pytała o to, czemu i za co jest aresztowana.
Re: Pole Bitewne
Sro Mar 12, 2014 7:05 pm
Najpierw chłopak został dokładnie poinstruowany przez Enmę dokąd ma iść. Nie było to w sumie trudne. Szybko trafił do teleportu. Wziął głęboki wdech. Czekał na ten moment dwa lata. To dwa lata temu dowiedział się o tym, że może zostać wskrzeszony. Dzięki uprzejmości rudowłosej dziewczyny, chłopak został w niebie rok dłużej żeby móc trenować pod okiem mistrza Kaio. A teraz? Zawahał się. Nie wiedział czy chce wracać. Jeszcze większy mętlik w głowie zrobił mu ten mieszkaniec Ziemi, w piekle. Wszyscy jego pobratymcy już są na Vegecie. Czy ktoś jeszcze pamięta o takim Kadecie imieniem Vernil? Dla bezpieczeństwa wsunął maskę.
-Dobra, więcej szans może nie być, dawaj! -pomyślał i przeskoczył przez teleport.
Wszystko nie trwało nawet sekundy. Tak jak wskoczył, tak zaraz potem upadł na twardą kamienną ziemię. Wstał, otrzepał się, a w jego oku zakręciła się łza.
-To tutaj. Vegeto, wróciłem... -Powiedział po cichu spoglądając w dal. Rozejrzał się dokoła. Wspomnienia wróciły. Walka z Tsufulem. Rozmowa z...
-O cholera.. Jak mogłem zapomnieć?! Jak on miał na imię... Szlag by to trafił. Zapytam kogoś. W końcu srebrne włosy to nie taka popularna cecha na tej planecie. -Pomyślał chłopak. Był na siebie cholernie zły. Powtarzał sobie to imię. Chciał je zapamiętać i osobiście podziękować wojownikowi, który pokonał Tsufula. Jeszcze była ta dziewczyna, która osiągnęła stopień Super Saiyanina przy martwym ciele Brązwłosego. Raziel, Ósemka... No i ojciec. To były osoby mniej lub bardziej, ale jednak ważne dla Vernila. Pewnie wszystkie je spotka w akademii, ale najpierw...
-Ten wojownik. Musze go odnaleźć. Na logikę. Pokonał Tsufula. Nie ma to tamto, musi być znany na Vegecie. W końcu to bohater. Ale nie pójdę do akademii. Poszukam ludzi tutaj, gdzieś niedaleko. Mogę mieć nie lada problemy w akademii, w końcu nie było mnie rok dłużej, mogą mnie uznać za dezertera -chłopak wziął głęboki wdech i po chwili wypuścił całe powietrze.
-Ehh... Polecę tam. -Powiedział, wzniósł się na kilka metrów i poleciał, na zachód.
OOC:
Regen 10%.
Z Pałacu Enmy
z/t -> skalny las
-Dobra, więcej szans może nie być, dawaj! -pomyślał i przeskoczył przez teleport.
Wszystko nie trwało nawet sekundy. Tak jak wskoczył, tak zaraz potem upadł na twardą kamienną ziemię. Wstał, otrzepał się, a w jego oku zakręciła się łza.
-To tutaj. Vegeto, wróciłem... -Powiedział po cichu spoglądając w dal. Rozejrzał się dokoła. Wspomnienia wróciły. Walka z Tsufulem. Rozmowa z...
-O cholera.. Jak mogłem zapomnieć?! Jak on miał na imię... Szlag by to trafił. Zapytam kogoś. W końcu srebrne włosy to nie taka popularna cecha na tej planecie. -Pomyślał chłopak. Był na siebie cholernie zły. Powtarzał sobie to imię. Chciał je zapamiętać i osobiście podziękować wojownikowi, który pokonał Tsufula. Jeszcze była ta dziewczyna, która osiągnęła stopień Super Saiyanina przy martwym ciele Brązwłosego. Raziel, Ósemka... No i ojciec. To były osoby mniej lub bardziej, ale jednak ważne dla Vernila. Pewnie wszystkie je spotka w akademii, ale najpierw...
-Ten wojownik. Musze go odnaleźć. Na logikę. Pokonał Tsufula. Nie ma to tamto, musi być znany na Vegecie. W końcu to bohater. Ale nie pójdę do akademii. Poszukam ludzi tutaj, gdzieś niedaleko. Mogę mieć nie lada problemy w akademii, w końcu nie było mnie rok dłużej, mogą mnie uznać za dezertera -chłopak wziął głęboki wdech i po chwili wypuścił całe powietrze.
-Ehh... Polecę tam. -Powiedział, wzniósł się na kilka metrów i poleciał, na zachód.
OOC:
Regen 10%.
Z Pałacu Enmy
z/t -> skalny las
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach