Pokoje szpitalne
+6
Red
Raziel
Ósemka
Colinuś
NPC.
NPC
10 posters
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pokoje szpitalne
Sob Cze 02, 2012 1:19 pm
First topic message reminder :
Mnóstwo łóżek i mnóstwo pacjentów. Głównie kadetów i piechoty. Nie ma podziału na męską i żeńską część toteż niekiedy wychodzi stąd więcej osób niż tam trafiło.
Mnóstwo łóżek i mnóstwo pacjentów. Głównie kadetów i piechoty. Nie ma podziału na męską i żeńską część toteż niekiedy wychodzi stąd więcej osób niż tam trafiło.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Pią Mar 29, 2013 9:24 pm
Nie było mowy, by Ósemka dała się prowadzić jak dziecko. Niestety, chociaż mogła iść prosto, a ból, choć dokuczliwy zdołała opanować i tak się chwiała. Nie zdołała tego ukryć. Zaraz, jak to mówił Axdra? Ból to dzikie zwierzę, które musisz nauczyć się poskramiać. Daleko jej było do tej opcji.
Tak jak zasugerowała, zahaczyli o łazienkę. Vivian weszła do damskiej części i pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się jej w oczy był dziwaczny potwór. Maszkara o czerwonej twarzy, plamiastym ciele i sterczących na wszystkie strony fioletowawych włosach. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to jej odbicie. Co kompletnie nie pasowało do sytuacji – wybuchła śmiechem, aż złapała się zlewu, by nie upaść. Tak, to wychodziło jej najlepiej. Odreagowywanie śmiechem.
Szybko jednak Vivian powstrzymała chory atak wesołości. Zdjęła kurtkę, tą samą kurtkę którą dostała od przybranego brata. Ledwie kilka płytkich cięć zdobiło jej powierzchnie, a w niej wzbierał dziwny gniew. Gniew i żal. Szmatką starła wszystkie plamy i smugi jedzenia, zyskując całkiem porządny efekt. Cóż, kurtka czysta. Teraz ona.
Rozebrała się i weszła pod prysznic, by zmyć w końcu ten denerwujący sok jagodowy. Najszybciej jak mogła wyszorowała się i wytarła do sucha, obchodząc się delikatniej z obolałą nogą. Jak na złość kończyna zaczęła puchnąć.
Wychodząc z kabiny ujrzała dwie kadetki, poprawiające wygląd przed lustrem i komentujące głośno jej poplamiony strój, wiszący obok kabiny. Na jej widok zanosząc się śmiechem wybiegły z łazienki, toteż nie zauważyły wytkniętego języka Ósemki.
Kadetka szybko wyprała plamy z nowego stroju, zrzędząc w duchu na zdarzenia, które kazały ślizgać się jej po podłodze pełnej jedzenia. Z ulgą jednak stwierdziła, że jej włosy przypominają strzechę słomy, co prawda wilgotnej, ale lepsze to od koloru fiołkowego. Zadrapania piekły, ale zignorowała je i już ubrana, wyglądając w miarę po ludzku, stanęła przed łazienką.
Gdy Vernil wyszedł skinęła bez słowa głową i podążyli do szpitala. Nie wiedziała, czy może uraziła podczas kąpieli nogę, ale powłóczyła nią bardziej niż wcześniej. Do tego stopnia, że w którymś momencie, kadet złapał ją, asekurując. Już otwierała usta, by oświadczyć, że da radę, gdy zgromił ją spojrzeniem. Umilkła i potulnie dała się zaprowadzić.
~Cóż, chyba rzeczywiście przesadzasz. Robisz z siebie ofiarę, która nie chce pojąć, że jest ofiarą.~ Morda w kubeł durny głosie w mojej głowie.
Chwile potem byli już na miejscu, a Vernil już zagadywał pielęgniarkę.
Tak jak zasugerowała, zahaczyli o łazienkę. Vivian weszła do damskiej części i pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się jej w oczy był dziwaczny potwór. Maszkara o czerwonej twarzy, plamiastym ciele i sterczących na wszystkie strony fioletowawych włosach. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to jej odbicie. Co kompletnie nie pasowało do sytuacji – wybuchła śmiechem, aż złapała się zlewu, by nie upaść. Tak, to wychodziło jej najlepiej. Odreagowywanie śmiechem.
Szybko jednak Vivian powstrzymała chory atak wesołości. Zdjęła kurtkę, tą samą kurtkę którą dostała od przybranego brata. Ledwie kilka płytkich cięć zdobiło jej powierzchnie, a w niej wzbierał dziwny gniew. Gniew i żal. Szmatką starła wszystkie plamy i smugi jedzenia, zyskując całkiem porządny efekt. Cóż, kurtka czysta. Teraz ona.
Rozebrała się i weszła pod prysznic, by zmyć w końcu ten denerwujący sok jagodowy. Najszybciej jak mogła wyszorowała się i wytarła do sucha, obchodząc się delikatniej z obolałą nogą. Jak na złość kończyna zaczęła puchnąć.
Wychodząc z kabiny ujrzała dwie kadetki, poprawiające wygląd przed lustrem i komentujące głośno jej poplamiony strój, wiszący obok kabiny. Na jej widok zanosząc się śmiechem wybiegły z łazienki, toteż nie zauważyły wytkniętego języka Ósemki.
Kadetka szybko wyprała plamy z nowego stroju, zrzędząc w duchu na zdarzenia, które kazały ślizgać się jej po podłodze pełnej jedzenia. Z ulgą jednak stwierdziła, że jej włosy przypominają strzechę słomy, co prawda wilgotnej, ale lepsze to od koloru fiołkowego. Zadrapania piekły, ale zignorowała je i już ubrana, wyglądając w miarę po ludzku, stanęła przed łazienką.
Gdy Vernil wyszedł skinęła bez słowa głową i podążyli do szpitala. Nie wiedziała, czy może uraziła podczas kąpieli nogę, ale powłóczyła nią bardziej niż wcześniej. Do tego stopnia, że w którymś momencie, kadet złapał ją, asekurując. Już otwierała usta, by oświadczyć, że da radę, gdy zgromił ją spojrzeniem. Umilkła i potulnie dała się zaprowadzić.
~Cóż, chyba rzeczywiście przesadzasz. Robisz z siebie ofiarę, która nie chce pojąć, że jest ofiarą.~ Morda w kubeł durny głosie w mojej głowie.
Chwile potem byli już na miejscu, a Vernil już zagadywał pielęgniarkę.
Re: Pokoje szpitalne
Sob Mar 30, 2013 10:21 pm
W skrzydle szpitalnym panował umiarkowany ruch. Co trzecie łóżko było zajęte. Niektórzy Saiyan'ie obandażowani od stóp do głów patrzyli się tępo w przestrzeń, inni z niewielkimi urazami czytali książki lub zabijali czas w inny sposób. Pielęgniarka zaczepiona przez Vernil'a niosła akurat zestaw jakichś lekarstw.
- Tak tak, już - odrzekła spoglądając na Vivian - koleżanka zaraz przyjdzie - po czym udała się do sąsiedniego pokoju.
Po chwili z tego samego pomieszczenia wyszła inna kobieta. Już miała zająć się nogą Ósemki, gdy nagle leżący na sąsiednim łożu pacjent zaczął obwicie wymiotować krwią. Mało brakowało a kadeci zostali by "trafieni". Lekarka czym prędzej pośpieszyła mu z pomocą. Nie minęła minuta, a na horyzoncie pojawiła się pielęgniarka, z którą rozmawiał Vernil. Skierowała swe kroki w stronę rannej kadetki, gdy nagle z drzwi naprzeciwko wybiegł jakiś Saiyan. Ubrany był w samą koszulę nocną, która nie zakrywała wszystkiego co powinna. Zaczął biegać po całym pokoju i łapać kobiety za pośladki. Zaraz za nim pojawił się cały oddział sanitariuszy. Facet, który właśnie stał przy łóżku jakiejś śpiącej pacjentki i trzymał ręce na jej piersiach, zakwiczał niczym prosie i rzucił się do ucieczki. Na nic się to zdało, w mig został złapany i wyprowadzony z Sali. Siostra mająca zająć się Ósemką wyszła razem z nimi mrucząc pod nosem:
- Czy oni naprawdę nie mogą lepiej pilnować tych z psychiatryka....
Stojąc w progu odwróciła się i ryknęła:
- Zarcy! Zajmij się pacjentką!
Z gabinetu pielęgniarek wyszła dziewczyna, niewiele starsza od kadetów.
- Ojejku co Ci się stało kotku? - zapiszczała na widok poobijanej Vivian - połóż się na tym łóżku - wskazała najbliższe - co my tu mamy. Ojejusiu zwichnęłaś nóżkę, niedobrze - rzekła głosem ociekającym słodyczą.
Czym prędzej pośpieszyła do zabiegowego. Nie było jej jakiś czas. Wyszła w końcu, dzierżąc w dłoni ogromną strzykawkę.
- Nie bój się kochanieńka, nie będzie boleć - zachichotała, widząc nietęgą minę Ósemki - Ojej, patrzcie! Saiyan z trzema ogonami!
To marne przedstawienie miało zapewne odwrócić uwagę kadetki, bo sekundę później pielęgniarka wbiła igłe w jej kolano. Jak łatwo można było się domyśleć, bolało jak cholera.
- No i po wszystkim, nie było tak źle, prawda? - zamiauczała - Zaraz poczujesz w nodze odrętwienie, nie będzie to przyjemne uczucie. Poleż tu z godzinę, a wszystko powinno być dobrze. Jakby co to mnie zawołaj. Papatki - po czym uśmiechnęła się, pokazując przy okazji śnieżnobiałe zęby i udała się na obchód.
OCC:
Wybaczcie, nie znam się zbytnio na medycynie Powiedzmy, że substancja zawarta w strzykawce samoistnie zajmuje się stawem, oraz niweluje opuchliznę. Czekacie godzinkę i jesteście wolni. Vivian - Twoje HP wzrasta do 300, resztę zregenerujecie sobie gdzie indziej
- Tak tak, już - odrzekła spoglądając na Vivian - koleżanka zaraz przyjdzie - po czym udała się do sąsiedniego pokoju.
Po chwili z tego samego pomieszczenia wyszła inna kobieta. Już miała zająć się nogą Ósemki, gdy nagle leżący na sąsiednim łożu pacjent zaczął obwicie wymiotować krwią. Mało brakowało a kadeci zostali by "trafieni". Lekarka czym prędzej pośpieszyła mu z pomocą. Nie minęła minuta, a na horyzoncie pojawiła się pielęgniarka, z którą rozmawiał Vernil. Skierowała swe kroki w stronę rannej kadetki, gdy nagle z drzwi naprzeciwko wybiegł jakiś Saiyan. Ubrany był w samą koszulę nocną, która nie zakrywała wszystkiego co powinna. Zaczął biegać po całym pokoju i łapać kobiety za pośladki. Zaraz za nim pojawił się cały oddział sanitariuszy. Facet, który właśnie stał przy łóżku jakiejś śpiącej pacjentki i trzymał ręce na jej piersiach, zakwiczał niczym prosie i rzucił się do ucieczki. Na nic się to zdało, w mig został złapany i wyprowadzony z Sali. Siostra mająca zająć się Ósemką wyszła razem z nimi mrucząc pod nosem:
- Czy oni naprawdę nie mogą lepiej pilnować tych z psychiatryka....
Stojąc w progu odwróciła się i ryknęła:
- Zarcy! Zajmij się pacjentką!
Z gabinetu pielęgniarek wyszła dziewczyna, niewiele starsza od kadetów.
- Spoiler:
- Ojejku co Ci się stało kotku? - zapiszczała na widok poobijanej Vivian - połóż się na tym łóżku - wskazała najbliższe - co my tu mamy. Ojejusiu zwichnęłaś nóżkę, niedobrze - rzekła głosem ociekającym słodyczą.
Czym prędzej pośpieszyła do zabiegowego. Nie było jej jakiś czas. Wyszła w końcu, dzierżąc w dłoni ogromną strzykawkę.
- Nie bój się kochanieńka, nie będzie boleć - zachichotała, widząc nietęgą minę Ósemki - Ojej, patrzcie! Saiyan z trzema ogonami!
To marne przedstawienie miało zapewne odwrócić uwagę kadetki, bo sekundę później pielęgniarka wbiła igłe w jej kolano. Jak łatwo można było się domyśleć, bolało jak cholera.
- No i po wszystkim, nie było tak źle, prawda? - zamiauczała - Zaraz poczujesz w nodze odrętwienie, nie będzie to przyjemne uczucie. Poleż tu z godzinę, a wszystko powinno być dobrze. Jakby co to mnie zawołaj. Papatki - po czym uśmiechnęła się, pokazując przy okazji śnieżnobiałe zęby i udała się na obchód.
OCC:
Wybaczcie, nie znam się zbytnio na medycynie Powiedzmy, że substancja zawarta w strzykawce samoistnie zajmuje się stawem, oraz niweluje opuchliznę. Czekacie godzinkę i jesteście wolni. Vivian - Twoje HP wzrasta do 300, resztę zregenerujecie sobie gdzie indziej
Re: Pokoje szpitalne
Sob Mar 30, 2013 11:04 pm
Pielęgniarka na szczęście okazała się na tyle kompetentna, że szybko obejrzała, co dolega Vivian. Udała się do jakiegoś pomieszczenia, a chwile po niej z pokoju wyszła kobieta, która miała się zająć Ósemką. Gdy chciała wziąć się za oglądanie kostki pacjent obok zaczął wymiotować szkarłatną wydzieliną, która coraz bardziej pokrywała swym kolorem całą salę. Chłopak o brązowych włosach cofnął się krok i odwrócił wzrok by nie patrzeć, co zrobią z tym faktem pielęgniarki. Widok krwi unoszącej się niedaleko nie był dla niego czymś przyjemnym. Lekarki na szczęście szybko zapanowały nad całą sytuacją. Wszyscy odetchnęli z ulgą i na chwile nastała cisza, a pielęgniarka znów chciała podejść do kadetka z ranną nogą. I tym razem coś jej przerwało, a właściwie ktoś… Dorosły, łysy mężczyzna, który miał na sobie przy krótkawą koszulę nocną, która przykrywała go tylko do pasa. Vernil panował nad sobą i jego wzrok nie spotkał tego, co wystawało… Łysol zaczął łapać pielęgniarki za pośladki i mocno je ściskał. Gdy skończył z pierwszą pielęgniarką, która ledwo powstrzymała się od uderzenia go w twarz, mężczyzna przerzucił się na śpiącą pacjentkę i położył dłonie na jej piersiach. Nagle do pomieszczenia wbiegł oddział sanitariuszy. Saiyan rzucił się do ucieczki jednak został szybko złapany i wyprowadzony. Vernil był strasznie zdziwiony tym, co się stało. Spojrzał się na swoją partnerkę, której pomagał stać. Była tak samo zaskoczona jak on. Mimowolnie oparł się o ścianę i na chwile „zawiesił”… Ocknął się dopiero, gdy do pomieszczenia weszła jakaś wesoła pielęgniarka. Momentalnie spojrzała, co z Vivian i kazała położyć się na tym łóżku. Chłopak pomógł swojej partnerce dojść do łóżka.
-Ostrożnie…-powiedział chłopak pomagając usiąść dziewczynie na skaju łóżka. Gdy dziewczyna tego dokonała, Vernil od razu odsunął się krok. Wiedział że Ósemce nie uśmiechało się to, że pomagał jej iść więc jeszcze bardziej nie chciał się narzucać. Pielęgniarka opuściła pomieszczenie na chwile. Chłopak cały czas obserwował Vivian która rozłożyła się wygodnie na łóżku. Rozejrzał się po sali i przypomniała mu się jego pierwsza misja jaką dał mu trener… sprzątanie jakiś dziwnych naczyń oraz przyrządów którymi dzisiaj chyba kogoś kroją.. Jego zamyślenia przerwała ta sama pielęgniarka która wparowała do Sali z wielką strzykawką w ręce. Na jej widok chłopaka przeszły ciarki od stóp po czubek włosów, do tego dodała, że nie będzie boleć.
-Taa jasne… Saiyanie są pokojowo nastawieni do świata…-dodał sobie w myślach chłopak. Spojrzał się na pielęgniarkę, która w głupi sposób chciała odwrócić uwagę Ósemki. Potem dodała, że po godzinie powinno być w porządku i wyszła z pomieszczenia. Chłopak uśmiechnął się do pielęgniarki gdy tak przeszła obok niego. Wziął sobie mały taboret który stał w koniec i postawił go obok łóżka Vivian. Ziewnął sobie zdrowo zasłaniając usta ręką, przetarł oczy, uderzył się lekko w twarz dwa razy i spojrzał na Ósemkę.
-Dobra ja proponuje godzinny odpoczynek później, jak dasz rade oczywiście, spacer do sali treningowej i zdanie raportu-powiedział dość zmęczonym głosem i uśmiechnął się do Vivian. Gdy ta mówiła do chłopaka ten oparł się o ścianę. Wysłuchał Kadetki do końca po czym, nawet nie wie kiedy, zasnął….
Vivian obudziła go gdy jej noga doszła do siebie. Chłopak był nieco otępiały przez krótką drzemkę, jednak nic nie powiedział tylko odpłacił uśmiechem. Podszedł do umywalki, przemył sobie twarz, po czym razem z Ósemką ruszył w kierunku sali by zdać raport.
OCC:
Regeneracja HP oraz KI 10%
z/t->sala treningowa
-Ostrożnie…-powiedział chłopak pomagając usiąść dziewczynie na skaju łóżka. Gdy dziewczyna tego dokonała, Vernil od razu odsunął się krok. Wiedział że Ósemce nie uśmiechało się to, że pomagał jej iść więc jeszcze bardziej nie chciał się narzucać. Pielęgniarka opuściła pomieszczenie na chwile. Chłopak cały czas obserwował Vivian która rozłożyła się wygodnie na łóżku. Rozejrzał się po sali i przypomniała mu się jego pierwsza misja jaką dał mu trener… sprzątanie jakiś dziwnych naczyń oraz przyrządów którymi dzisiaj chyba kogoś kroją.. Jego zamyślenia przerwała ta sama pielęgniarka która wparowała do Sali z wielką strzykawką w ręce. Na jej widok chłopaka przeszły ciarki od stóp po czubek włosów, do tego dodała, że nie będzie boleć.
-Taa jasne… Saiyanie są pokojowo nastawieni do świata…-dodał sobie w myślach chłopak. Spojrzał się na pielęgniarkę, która w głupi sposób chciała odwrócić uwagę Ósemki. Potem dodała, że po godzinie powinno być w porządku i wyszła z pomieszczenia. Chłopak uśmiechnął się do pielęgniarki gdy tak przeszła obok niego. Wziął sobie mały taboret który stał w koniec i postawił go obok łóżka Vivian. Ziewnął sobie zdrowo zasłaniając usta ręką, przetarł oczy, uderzył się lekko w twarz dwa razy i spojrzał na Ósemkę.
-Dobra ja proponuje godzinny odpoczynek później, jak dasz rade oczywiście, spacer do sali treningowej i zdanie raportu-powiedział dość zmęczonym głosem i uśmiechnął się do Vivian. Gdy ta mówiła do chłopaka ten oparł się o ścianę. Wysłuchał Kadetki do końca po czym, nawet nie wie kiedy, zasnął….
Vivian obudziła go gdy jej noga doszła do siebie. Chłopak był nieco otępiały przez krótką drzemkę, jednak nic nie powiedział tylko odpłacił uśmiechem. Podszedł do umywalki, przemył sobie twarz, po czym razem z Ósemką ruszył w kierunku sali by zdać raport.
OCC:
Regeneracja HP oraz KI 10%
z/t->sala treningowa
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Sob Mar 30, 2013 11:27 pm
Vivian po raz pierwszy była w wojskowym szpitalu. Wyobrażała sobie to miejsce raczej jako ośrodek leczący osoby wychodzące z poważnych kontuzji i liżące rany po wielkich walkach. Wiadomo, rzeczywistość w konfrontacji z wyobrażeniami niebezpiecznie często wygrywa.
Ruch w szpitalu dawał o sobie znać. Biegali wszyscy, pielęgniarki, lekarze, niektórzy chorzy uciekali przed strzykawkami, czy doktorami z wyraźnie szaleńczym błyskiem w oku. Cóż, Vivian nie mogła spodziewać się normalnego miejsca. Zaczęło do niej docierać, że cała Akademia jest dosyć… Specyficzna.
Pomijając, że niemalże zostanie poplamionym krwią, nie było tak źle. Co prawda kolejnego prania Ósemka nie mogłaby zdzierżyć, ale nie mogła obwiniać biedaka słaniającego się na łóżku. Na wszelki wypadek odsunęła się trochę.
Zaraz otworzyły się drzwi i do sali wbiegł mężczyzna w kolorowej koszuli nocnej. Przykrótkiej. Vivian odwróciła wzrok i cofnęła się, unikając klapsów, jakich hojnie Saiyan rozdawał pielęgniarkom. Nie zdziwiła się, że pacjent całkowicie zasłużenie tkwił w psychiatryku.
Chwilę potem wyszła do niej pielęgniarka, atakująca ją ze wszystkich stron jazgotliwym szczebiotem. W dziwaczny sposób przypominało to Vivian skrobanie styropianem po szybie. Przy tym, że styropian oblano karmelem, tak cukierkowy był ton Zarcy.
Vernil pomógł jej dość do łóżka, a Ósemka nie miała sił się o to spierać. Noga spuchła już znacznie, świniak nie był lekki. Położyła się na lekarskiej kozetce, odsłaniając obolałe kolano. Vivian jakoś nie żałowała. Na zmianę łapał ją pusty śmiech, to dziwne otępienie. Przetarła powieki, myśląc o tym, jak chętnie położyłaby się spać. Oderwać od jakże pokręconej rzeczywistości, na krótki moment.
Pielęgniarka wróciła dzierżąc w dłoniach ogromną strzykawkę. Na widok przyrządu medycznego, znacznie większego niż przewiduje ustawa, dziewczyna w mig zrozumiała strach pacjentów uciekających przed lekarzami. Wytrzeszczyła oczy, patrząc na jej wyjątkowo ostrą i błyszczącą końcówkę. Zarcy miała wprawę w posługiwaniu się pacjentami. Do Vivian nawet nie doszło to co powiedziała, gdy igła nagle wbiła się w jej kolano.
- Argh! – Z jej gardła wydobył się niekontrolowany dźwięk.
~Nie będzie bolało, co?~
Ósemka miała wrażenie, że od kolana nerwami przepływa żrący płyn, palący całą kończynę. A samo ukłucie było supernową czystego bólu.
Tak szybko jak się pojawiła, pielęgniarka znikła, a Vivian czuła jak po pieczenie wewnątrz zwichniętej nogi powoli zamienia się w gorące, niemrawe odczucie, niemal całkowicie pozbawiając ją czucia. Nie minęła chwila, a nie mogła kiwnąć nawet palcem.
Mimo wszystko spróbowała. Duży palec drgnął nieznacznie.
- Auć. – Mruknęła niemarwo.
Spróbowała jakoś ułożyć się na łóżku.
- Dam radę. – Odparła na słowa kadeta, nieświadomie po raz któryś powtarzając tę samą kwestię. – Plan pasuje. – Stwierdziła krótko.
Utkwili w tej sali na godzinę. Gdyby nawet Vivian mogła, nie dałaby rady się ruszyć. Noga ciągnęłaby się za nią jak kawałek gumy i musieliby przynieść ją na noszach. Niby kończyna nie bolała, ale nie mogła zmrużyć oka. Każde drgnięcie powodowało, że niejasne wrażenie palenia pojawiało się w ciele. Vernil siedział obok, pochrapując lekko. Dziewczyna przyglądała mu się w zamyśleniu. Saiyanie, nie dość, że mają ogromne żołądki, to zasypiają w każdych warunkach. No, może nie w takich, w jakich ona się znalazła.
Dokładnie po godzinie noga przestała ją boleć, jak za dotknięciem przełącznika. Na spróbowanie uniosła ją i zgięła delikatnie kilkakrotnie. Niemal jak nowa. Pozostał pewien dyskomfort, ale czuła, że chodzić, nawet biegać może bez przeszkód.
Chciała usiąść na kozetce, gotowa do wstania, gdy trąciła ramieniem tacę z metalowymi przyrządami. Opadła z charakterystycznym brzdękiem na podłogę, a śpiący Vernil poderwał się gwałtownie.
- Przepraszam! – Sama spłoszyła się hałasem. – Nie chciałam cię budzić… Nie w ten sposób oczywiście. – Dodała zakłopotana. Szybko zebrała narzędzia i jakby nic się nigdy nie stało, ułożyła na tacy.
Teraz wystarczyło udać się na salę treningową…
OCC:
[zt]----> Mordownia, tzn sala treningowa
Ruch w szpitalu dawał o sobie znać. Biegali wszyscy, pielęgniarki, lekarze, niektórzy chorzy uciekali przed strzykawkami, czy doktorami z wyraźnie szaleńczym błyskiem w oku. Cóż, Vivian nie mogła spodziewać się normalnego miejsca. Zaczęło do niej docierać, że cała Akademia jest dosyć… Specyficzna.
Pomijając, że niemalże zostanie poplamionym krwią, nie było tak źle. Co prawda kolejnego prania Ósemka nie mogłaby zdzierżyć, ale nie mogła obwiniać biedaka słaniającego się na łóżku. Na wszelki wypadek odsunęła się trochę.
Zaraz otworzyły się drzwi i do sali wbiegł mężczyzna w kolorowej koszuli nocnej. Przykrótkiej. Vivian odwróciła wzrok i cofnęła się, unikając klapsów, jakich hojnie Saiyan rozdawał pielęgniarkom. Nie zdziwiła się, że pacjent całkowicie zasłużenie tkwił w psychiatryku.
Chwilę potem wyszła do niej pielęgniarka, atakująca ją ze wszystkich stron jazgotliwym szczebiotem. W dziwaczny sposób przypominało to Vivian skrobanie styropianem po szybie. Przy tym, że styropian oblano karmelem, tak cukierkowy był ton Zarcy.
Vernil pomógł jej dość do łóżka, a Ósemka nie miała sił się o to spierać. Noga spuchła już znacznie, świniak nie był lekki. Położyła się na lekarskiej kozetce, odsłaniając obolałe kolano. Vivian jakoś nie żałowała. Na zmianę łapał ją pusty śmiech, to dziwne otępienie. Przetarła powieki, myśląc o tym, jak chętnie położyłaby się spać. Oderwać od jakże pokręconej rzeczywistości, na krótki moment.
Pielęgniarka wróciła dzierżąc w dłoniach ogromną strzykawkę. Na widok przyrządu medycznego, znacznie większego niż przewiduje ustawa, dziewczyna w mig zrozumiała strach pacjentów uciekających przed lekarzami. Wytrzeszczyła oczy, patrząc na jej wyjątkowo ostrą i błyszczącą końcówkę. Zarcy miała wprawę w posługiwaniu się pacjentami. Do Vivian nawet nie doszło to co powiedziała, gdy igła nagle wbiła się w jej kolano.
- Argh! – Z jej gardła wydobył się niekontrolowany dźwięk.
~Nie będzie bolało, co?~
Ósemka miała wrażenie, że od kolana nerwami przepływa żrący płyn, palący całą kończynę. A samo ukłucie było supernową czystego bólu.
Tak szybko jak się pojawiła, pielęgniarka znikła, a Vivian czuła jak po pieczenie wewnątrz zwichniętej nogi powoli zamienia się w gorące, niemrawe odczucie, niemal całkowicie pozbawiając ją czucia. Nie minęła chwila, a nie mogła kiwnąć nawet palcem.
Mimo wszystko spróbowała. Duży palec drgnął nieznacznie.
- Auć. – Mruknęła niemarwo.
Spróbowała jakoś ułożyć się na łóżku.
- Dam radę. – Odparła na słowa kadeta, nieświadomie po raz któryś powtarzając tę samą kwestię. – Plan pasuje. – Stwierdziła krótko.
Utkwili w tej sali na godzinę. Gdyby nawet Vivian mogła, nie dałaby rady się ruszyć. Noga ciągnęłaby się za nią jak kawałek gumy i musieliby przynieść ją na noszach. Niby kończyna nie bolała, ale nie mogła zmrużyć oka. Każde drgnięcie powodowało, że niejasne wrażenie palenia pojawiało się w ciele. Vernil siedział obok, pochrapując lekko. Dziewczyna przyglądała mu się w zamyśleniu. Saiyanie, nie dość, że mają ogromne żołądki, to zasypiają w każdych warunkach. No, może nie w takich, w jakich ona się znalazła.
Dokładnie po godzinie noga przestała ją boleć, jak za dotknięciem przełącznika. Na spróbowanie uniosła ją i zgięła delikatnie kilkakrotnie. Niemal jak nowa. Pozostał pewien dyskomfort, ale czuła, że chodzić, nawet biegać może bez przeszkód.
Chciała usiąść na kozetce, gotowa do wstania, gdy trąciła ramieniem tacę z metalowymi przyrządami. Opadła z charakterystycznym brzdękiem na podłogę, a śpiący Vernil poderwał się gwałtownie.
- Przepraszam! – Sama spłoszyła się hałasem. – Nie chciałam cię budzić… Nie w ten sposób oczywiście. – Dodała zakłopotana. Szybko zebrała narzędzia i jakby nic się nigdy nie stało, ułożyła na tacy.
Teraz wystarczyło udać się na salę treningową…
OCC:
[zt]----> Mordownia, tzn sala treningowa
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Nie Maj 05, 2013 11:52 am
Co do szpitala w Akademii Vivian miała mieszane uczucia. Po pierwsze, na oczy rzucał się jej widok ogromnej igły, jaką pielęgniarka wkłuła, a właściwie wbiła i to dość brutalnie w jej kolano. Po drugie, specyficzna aura tego miejsca, pachnąca środkami dezynfekującymi w jakiś sposób odrzucała kadetkę od tego zakątka.
W każdym razie wizyta tu była już koniecznością, bo oko nie przestawało o sobie przypominać. Ósemka zastanawiała się czy zobaczy tu może kadeta z wybitymi jedynkami, ale skwitowała tą myśl wzruszeniem ramion. Gdyby chciał się na nią rzucić, to będzie się bronić. Koniec, kropka, puenty nie ma, nawet gdyby siedział na łóżku obok.
Powinna skupić się na znalezieniu lekarza. Obity nos, wszystkie inne zacięcia i siniaki powinny same niedługo się zagoić. Vivian martwiła się również o stan własnej głowy. Nie w sensie psychicznym – tu już nic nie pomoże. Szumiało jej w uszach od tych uderzeń o podłogę.
Wkroczyła na salę wypełnioną rzędem łóżek. Saiyanie w różnych stanach zdrowia tkwili na posłaniach, szafki i półki zapełniały lekarstwa oraz przyrządy medyczne, których nazwy trudno było wymówić. Wokół tego wszystkiego szamotały się pielęgniarki i lekarze.
Vivian zaczepiła kobietę niosącą tacę ze strzykawkami.
- Przepraszam bardzo, dostało mi się kawałkiem szkła w oko i teraz nie mogę otworzyć powieki. Odłamek pewnie wciąż tam tkwi, boli bardzo i nie wiem co robić. – Wyjaśniła pokrótce. – I oberwałam kilka razy w głowę. Też mocno. – Odruchowo wskazała na czoło, które właściwie przypominało jednego, wielkiego strupa.
Bądźmy szczerzy, nawet jeśli dziewczyna doprowadziła się do porządku to z lewym okiem wyglądającym jak nabrzmiała śliwka i czołem przetartym do krwi nie wyglądała najładniej.
W każdym razie wizyta tu była już koniecznością, bo oko nie przestawało o sobie przypominać. Ósemka zastanawiała się czy zobaczy tu może kadeta z wybitymi jedynkami, ale skwitowała tą myśl wzruszeniem ramion. Gdyby chciał się na nią rzucić, to będzie się bronić. Koniec, kropka, puenty nie ma, nawet gdyby siedział na łóżku obok.
Powinna skupić się na znalezieniu lekarza. Obity nos, wszystkie inne zacięcia i siniaki powinny same niedługo się zagoić. Vivian martwiła się również o stan własnej głowy. Nie w sensie psychicznym – tu już nic nie pomoże. Szumiało jej w uszach od tych uderzeń o podłogę.
Wkroczyła na salę wypełnioną rzędem łóżek. Saiyanie w różnych stanach zdrowia tkwili na posłaniach, szafki i półki zapełniały lekarstwa oraz przyrządy medyczne, których nazwy trudno było wymówić. Wokół tego wszystkiego szamotały się pielęgniarki i lekarze.
Vivian zaczepiła kobietę niosącą tacę ze strzykawkami.
- Przepraszam bardzo, dostało mi się kawałkiem szkła w oko i teraz nie mogę otworzyć powieki. Odłamek pewnie wciąż tam tkwi, boli bardzo i nie wiem co robić. – Wyjaśniła pokrótce. – I oberwałam kilka razy w głowę. Też mocno. – Odruchowo wskazała na czoło, które właściwie przypominało jednego, wielkiego strupa.
Bądźmy szczerzy, nawet jeśli dziewczyna doprowadziła się do porządku to z lewym okiem wyglądającym jak nabrzmiała śliwka i czołem przetartym do krwi nie wyglądała najładniej.
Re: Pokoje szpitalne
Nie Maj 05, 2013 8:17 pm
Vivian przekroczyła próg sali będąc w opłakanym stanie. Starszawy doktor, mierzący akurat temperaturę jakiemuś pacjentowi, spojrzał na nią załamując ręce.
- Gdzieś Ty się dziewczyno włóczyła? - majaczył, prowadząc ją na wolną kozetkę.
Gdy tylko kadetka położyła się na nią, lekarz zaczął przyglądać się jej ranom. Zatrzymał sie dłużej na zranionej powiece.
- No dobrze, zaczniemy od tej najpaskudniejszej - wyciągnął z szuflady masę medykamentów i przystąpił do opatrywania.
Przyłożył gazę do oka i bez większych ceregieli wyjął niewielki odłamek. Zapewne nie było to zbyt przyjemne, ale przeciąganie tej czynności z pewnością zamieniłoby tę operację w tortury.
- Nie otwieraj oka, uważaj - ostrzegł, polewając zranioną powiekę jakimś płynem.
Vivian mogła odczuć lekkie szczypanie, ale generalnie nie było tak źle, najgorsze miała już chyba za sobą. Jeszcze przez chwilę Doktor majstrował coś przy powiece, aż w końcu zakleił ją plastrem.
- Za godzinę możesz zdjąć ten opatrunek. Masz szczęście, nic poważnego się nie stało, będziesz normalnie na nie widzieć. Połknij to - dodał, podając Vivian 2 pastylki i kubek z wodą na popicie - są dość mocne, zaraz przestanie Cię boleć głowa, ale przez jakiś czas możesz być nieco zamulona.
Następnie zajął się ranami na reszcie jej ciała. Przemywał je, a tam gdzie było to konieczne, smarował nieco cuchnąca maścią i zawijam bandażem.
- No dobra, to może położysz się tam i odpoczniesz chwilę zanim.... - zaczął, lecz zagłuszył go głos wydobywający się z jedynego w tym pomieszczeniu głośnika:
- Wszyscy kadeci mają natychmiast stawić się w Koszarach budynku Akademii! Wszyscy kadeci mają natychmiast stawić się w Koszarach budynku Akademii!.... Wszyscy którzy są w stanie sami się poruszać - dodał nieco inny głos.
Lekarz westchnął, uśmiechnął się lekko i rzekł:
- Potrzymałbym Cię tu dłużej, ale musisz iść. Tylko uważaj na siebie.
- Gdzieś Ty się dziewczyno włóczyła? - majaczył, prowadząc ją na wolną kozetkę.
Gdy tylko kadetka położyła się na nią, lekarz zaczął przyglądać się jej ranom. Zatrzymał sie dłużej na zranionej powiece.
- No dobrze, zaczniemy od tej najpaskudniejszej - wyciągnął z szuflady masę medykamentów i przystąpił do opatrywania.
Przyłożył gazę do oka i bez większych ceregieli wyjął niewielki odłamek. Zapewne nie było to zbyt przyjemne, ale przeciąganie tej czynności z pewnością zamieniłoby tę operację w tortury.
- Nie otwieraj oka, uważaj - ostrzegł, polewając zranioną powiekę jakimś płynem.
Vivian mogła odczuć lekkie szczypanie, ale generalnie nie było tak źle, najgorsze miała już chyba za sobą. Jeszcze przez chwilę Doktor majstrował coś przy powiece, aż w końcu zakleił ją plastrem.
- Za godzinę możesz zdjąć ten opatrunek. Masz szczęście, nic poważnego się nie stało, będziesz normalnie na nie widzieć. Połknij to - dodał, podając Vivian 2 pastylki i kubek z wodą na popicie - są dość mocne, zaraz przestanie Cię boleć głowa, ale przez jakiś czas możesz być nieco zamulona.
Następnie zajął się ranami na reszcie jej ciała. Przemywał je, a tam gdzie było to konieczne, smarował nieco cuchnąca maścią i zawijam bandażem.
- No dobra, to może położysz się tam i odpoczniesz chwilę zanim.... - zaczął, lecz zagłuszył go głos wydobywający się z jedynego w tym pomieszczeniu głośnika:
- Wszyscy kadeci mają natychmiast stawić się w Koszarach budynku Akademii! Wszyscy kadeci mają natychmiast stawić się w Koszarach budynku Akademii!.... Wszyscy którzy są w stanie sami się poruszać - dodał nieco inny głos.
Lekarz westchnął, uśmiechnął się lekko i rzekł:
- Potrzymałbym Cię tu dłużej, ale musisz iść. Tylko uważaj na siebie.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Nie Maj 05, 2013 8:52 pm
Może jednak jej stan nie był tak dobry jak przypuszczała. Widząc starszego Saiyana w białym kitlu, który z ojcowska troską załamał dłonie, poczuła wyrzuty sumienia, że kogoś tak zmartwiła. Dziwne, prawda? Widzi go od chwili, wypowiedział jedno zdanie, a już jest kadetce głupio za każdego sińca.
- Przepraszam... – Odpowiedziała niemrawo, nie chcąc tłumaczyć się z bitki w łazience. Powinna od razu przyjść do skrzydła szpitalnego, ale była zbyt zmęczona. Tak naprawdę, nie pamiętała do końca jak dotarła do kwatery.
Ósemka grzecznie dała się zaprowadzić na kozetkę i bez słowa poddała się zabiegowi. Ku jej uldze, doktor nie wyjął pokaźnej igły, a parę małych szczypców, którymi wyjął odłamek. Zapiekło, ale Vivian nawet się nie skrzywiła. Małą strzykawka lekarz zapodał pod powiekę bura maść, zanim zakleił lewe oko plastrem.
~Nikt nie kazał mi się pchać do bójki. Można byłoby zwiać, ale... Mina tego idioty była warta ujrzenia. Nawet jeśli trzeba było trochę pocierpieć.~ Uśmiechnęła się niezauważalnie halfka.
Szybko przełknęła kolorowe pastylki. Leki rzeczywiście były mocne. Nie minęła chwila, a ćmienie w czaszce znikło i dziewczyna poczuła się znacznie lepiej. Jednocześnie medykamenty otępiały – Ósemka trochę wolno kojarzyła, ale patrząc z boku, mało kto mógł wychwycić różnicę.
Szorstko, ale skutecznie doktor zaopatrzył pozostałe rany. Kadetkę zmęczyło opatrywanie ran i wbrew sobie poczuła senność. Co ma wspólnego z tym fakt, że przespała długi czas, krwawiąc beztrosko na posłanie w kwaterze? W każdym razie ziewnęła, przysłaniając usta dłonią.
Miała ogromna ochotę po prostu poleżeć i zastanowić się nad kilkoma sprawami. Axdra, Oddział Siedemnasty, Akademii i wiele innych rzeczy obijało się po jej mózgownicy. Z wdzięcznością skinęła głowa, gdy lekarz zaproponował chwilę przerwy i zastygła, wsłuchując się w wiadomość wypływającą z głośników.
- Mogę chodzić o własnych siłach. – Odpowiedziała uśmiechem i podniosła się z leżanki. – Będę się zbierać. Dziękuję panu za profesjonalna opiekę lekarską. - Zakończyła życzliwie.
Vivian musnęła palcem opatrunek na oku, przejrzała pozostałe bandaże i uznała, że nie jest z nią tak źle. Przynajmniej mogła iść w linii prostej. Skinęła jeszcze doktorowi i wyszła ze szpitala, pospiesznie kierując się w stronę koszar.
OCC ---> +10% HP
[zt] ---> Koszary
- Przepraszam... – Odpowiedziała niemrawo, nie chcąc tłumaczyć się z bitki w łazience. Powinna od razu przyjść do skrzydła szpitalnego, ale była zbyt zmęczona. Tak naprawdę, nie pamiętała do końca jak dotarła do kwatery.
Ósemka grzecznie dała się zaprowadzić na kozetkę i bez słowa poddała się zabiegowi. Ku jej uldze, doktor nie wyjął pokaźnej igły, a parę małych szczypców, którymi wyjął odłamek. Zapiekło, ale Vivian nawet się nie skrzywiła. Małą strzykawka lekarz zapodał pod powiekę bura maść, zanim zakleił lewe oko plastrem.
~Nikt nie kazał mi się pchać do bójki. Można byłoby zwiać, ale... Mina tego idioty była warta ujrzenia. Nawet jeśli trzeba było trochę pocierpieć.~ Uśmiechnęła się niezauważalnie halfka.
Szybko przełknęła kolorowe pastylki. Leki rzeczywiście były mocne. Nie minęła chwila, a ćmienie w czaszce znikło i dziewczyna poczuła się znacznie lepiej. Jednocześnie medykamenty otępiały – Ósemka trochę wolno kojarzyła, ale patrząc z boku, mało kto mógł wychwycić różnicę.
Szorstko, ale skutecznie doktor zaopatrzył pozostałe rany. Kadetkę zmęczyło opatrywanie ran i wbrew sobie poczuła senność. Co ma wspólnego z tym fakt, że przespała długi czas, krwawiąc beztrosko na posłanie w kwaterze? W każdym razie ziewnęła, przysłaniając usta dłonią.
Miała ogromna ochotę po prostu poleżeć i zastanowić się nad kilkoma sprawami. Axdra, Oddział Siedemnasty, Akademii i wiele innych rzeczy obijało się po jej mózgownicy. Z wdzięcznością skinęła głowa, gdy lekarz zaproponował chwilę przerwy i zastygła, wsłuchując się w wiadomość wypływającą z głośników.
- Mogę chodzić o własnych siłach. – Odpowiedziała uśmiechem i podniosła się z leżanki. – Będę się zbierać. Dziękuję panu za profesjonalna opiekę lekarską. - Zakończyła życzliwie.
Vivian musnęła palcem opatrunek na oku, przejrzała pozostałe bandaże i uznała, że nie jest z nią tak źle. Przynajmniej mogła iść w linii prostej. Skinęła jeszcze doktorowi i wyszła ze szpitala, pospiesznie kierując się w stronę koszar.
OCC ---> +10% HP
[zt] ---> Koszary
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Wto Cze 18, 2013 8:40 pm
Powolnym krokiem zmierzali do skrzydła szpitalnego. Po drodze mijali grupki kadetów, którzy rozstępowali się przed nimi ułatwiając im przejście. Na twarzach mijanych widniał strach. Cała trójka wyglądała dość makabrycznie. Wszyscy we krwi z czego obaj młodzieńcy wyglądali jakby walczyli z całym plutonem. Z czego jeden z nich był nieprzytomny i zwisał bezwładnie z ramion blondynki i szatyna. Zielonooki miał całą twarz skąpaną we krwi, która w dalszym stopniu płynęła z jego łuku brwiowego. Oprócz tego posiadał kilkanaście ran i o wiele więcej siniaków. Dziewczyna nie była aż tak obita jak dwaj kadeci, jednak też otrzymała solidne baty. Posiniaczona twarz i zniszczony uniform mówiło jedno. Ta trójka stoczyła dość silny pojedynek. Najgorsze jednak były oczy Vivian. Zupełnie puste, jakby jej umysł rozpadł się. Teraz były trochę podobne do wzroku szmaragdowookiego, który mówił spieprzaj stąd, jeśli Ci życie miłe. Raziel nie miał najmniejszego zamiaru użerać się z jakimiś kadetami czy innymi wojskowymi. Był w takim stanie, że pewnie by opieprzył elitę, gdyby mu się napatoczyli. Kiedy po długim marszu, który wydawał się wiecznością doszli do skrzydła szpitalnego, poczuł swoistą ulgę. Wreszcie mogli odpocząć. Minęli kilku kadetów i weszli bezpardonowo do pokoi szpitalnych. Było tu dość pusto, gdyż na Vegecie do szpitala idzie się tylko z najgorszymi obrażeniami. Wolnym ruchem zdjął brązowowłosego kadeta z ramion i rzucił go na łóżko. Nie obchodziło go czy jest delikatny czy też nie. Niech się cieszy, że w ogóle fatygowali się noszeniem go. Kiedy tylko omdlały kadet wylądował na łóżku, Raziel upadł na podłogę. Siły już go upuszczały, zaś ramię, które wcześniej podał Vivian w koszarach coraz bardziej puchło i go bolało. Nie miał już nawet sił by stać i tylko Saiyański upór trzymał go w pozycji siedzącej. Na posiniaczonej przez trenera szyi Saiyanina kołysał się medalion, teraz bardzo dobrze widoczny dla znajduących się w szpitalu osób. Raziel dotknął chłodnego metalu i mimowolnie się uśmiechnął. Jednak czas na wspominki przyjdzie później, teraz trzeba oddzyskać nadwątlone siły i trzeba czekać na lekarza.
OCC --> +10% HP i KI
OCC --> +10% HP i KI
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Sro Cze 19, 2013 12:03 am
Droga, chociaż krótka, ciągnęła się w nieskończoność, tak samo jak smuga krwi podążająca za trójką kadetów. Dystans dzielący koszary i szpital nie był duży. Jakby ktoś przeczuwał, że do punktu medycznego właśnie stamtąd będzie napływała ogromna liczba kontuzjowanych.
Vivian szła twardo, chociaż nagłe skoki i zawieszenia kazały jej to przystawać, to dalej ruszać. Zaciskała zęby i stawiała kroki, choć każda komórka ciała krzyczała, każąc jej przestać. O głowie nie ma co wspominać… Niemniej, brązowe oczy zostały doszczętnie wypłukane z emocji. Były jak powierzchnia lustra. Coś tam było pod brązową taflą, coś się kryło, ale mało co na pierwszy rzut oka.
Vernil leżał bezwładnie na ich ramionach, gdy Ósemka wraz z zielonookim kadetem nieśli, to znaczy wlekli go przez korytarz. Pozostali odskakiwali na ich widok na boki. Można by pomyśleć, że trafili na bardzo intensywny trening, albo zły humor koszarowego. W pewnym sensie i to i to.
Znajdując się na miejscu, w nos uderzył ich zapach środków odkażających i przywitała sterylna biel. Uszy halfki wypełnił cichy pisk i tętnienie. Zignorowała je, bo kadet przekładał właśnie Vernila na najbliższe łóżko. Ponieważ jedne ramie wisiało bezwładnie na jej szyi musiała się zbliżyć. Położył, dość szorstko, chłopaka na kozetce i zacisnął zęby. Zielonooki stał w miejscu, oczekując aż ktoś w końcu się zjawi, podczas gdy Vivian odsunęła się nieco, ślizgając wzrokiem po pomieszczeniu.
Była tu… Była. Zanim poszła do koszar. Zanim ogłosili informacje o wrogu i zanim wywiązała się ta cała bitwa. Odruchowo dotknęła oka, będąc niepokojąca świadoma bólu jaki powodują te urywki wspomnień. A przecież działo się to kilka godzin wcześniej. Bolało ją oko, więc tu przyszła. Bolało ją, bo wcześniej biła się w łazience. Biła się, bo zaatakował ją tamten kadet. Tamten kadet, który wcześniej zaczepił ją na sali…
~Szlag! Niech przestanie, błagam, niech przestanie!
Nogi nagle odmówiły Vivian posłuszeństwa i szczęśliwie opadła na jakiś zapodziany taboret. Dłońmi złapała się za skronie i pochyliła, przyciskając głowę do kolan. Z nosa znów leciała krew. Można by pomyśleć, że niedługo się wykrwawi przez tą ilość czerwieni co chwila spływającej z obolałych nozdrzy. Drżała lekko, starając uporządkować myśli.
Były jak odłamki szkła, jak pęknięte lustro. Chciała je ułożyć, ale musiała się przygotować na to, że bez bólu się nie obejdzie.
A przecież niemal się udało. Tam w koszarach. Nie, nie jest źle… Aż tak nie jest źle.
Tylko potrzebuje trochę czasu, by wszystko sobie przypomnieć… I nie zwariować przy tym.
OCC ---> +10% HP
Vivian szła twardo, chociaż nagłe skoki i zawieszenia kazały jej to przystawać, to dalej ruszać. Zaciskała zęby i stawiała kroki, choć każda komórka ciała krzyczała, każąc jej przestać. O głowie nie ma co wspominać… Niemniej, brązowe oczy zostały doszczętnie wypłukane z emocji. Były jak powierzchnia lustra. Coś tam było pod brązową taflą, coś się kryło, ale mało co na pierwszy rzut oka.
Vernil leżał bezwładnie na ich ramionach, gdy Ósemka wraz z zielonookim kadetem nieśli, to znaczy wlekli go przez korytarz. Pozostali odskakiwali na ich widok na boki. Można by pomyśleć, że trafili na bardzo intensywny trening, albo zły humor koszarowego. W pewnym sensie i to i to.
Znajdując się na miejscu, w nos uderzył ich zapach środków odkażających i przywitała sterylna biel. Uszy halfki wypełnił cichy pisk i tętnienie. Zignorowała je, bo kadet przekładał właśnie Vernila na najbliższe łóżko. Ponieważ jedne ramie wisiało bezwładnie na jej szyi musiała się zbliżyć. Położył, dość szorstko, chłopaka na kozetce i zacisnął zęby. Zielonooki stał w miejscu, oczekując aż ktoś w końcu się zjawi, podczas gdy Vivian odsunęła się nieco, ślizgając wzrokiem po pomieszczeniu.
Była tu… Była. Zanim poszła do koszar. Zanim ogłosili informacje o wrogu i zanim wywiązała się ta cała bitwa. Odruchowo dotknęła oka, będąc niepokojąca świadoma bólu jaki powodują te urywki wspomnień. A przecież działo się to kilka godzin wcześniej. Bolało ją oko, więc tu przyszła. Bolało ją, bo wcześniej biła się w łazience. Biła się, bo zaatakował ją tamten kadet. Tamten kadet, który wcześniej zaczepił ją na sali…
~Szlag! Niech przestanie, błagam, niech przestanie!
Nogi nagle odmówiły Vivian posłuszeństwa i szczęśliwie opadła na jakiś zapodziany taboret. Dłońmi złapała się za skronie i pochyliła, przyciskając głowę do kolan. Z nosa znów leciała krew. Można by pomyśleć, że niedługo się wykrwawi przez tą ilość czerwieni co chwila spływającej z obolałych nozdrzy. Drżała lekko, starając uporządkować myśli.
Były jak odłamki szkła, jak pęknięte lustro. Chciała je ułożyć, ale musiała się przygotować na to, że bez bólu się nie obejdzie.
A przecież niemal się udało. Tam w koszarach. Nie, nie jest źle… Aż tak nie jest źle.
Tylko potrzebuje trochę czasu, by wszystko sobie przypomnieć… I nie zwariować przy tym.
OCC ---> +10% HP
Re: Pokoje szpitalne
Sro Cze 19, 2013 11:07 pm
Personel medyczny miał dzisiaj dużo rzeczy do roboty. Trafił dziś prawie martwy, Saiyan, którego najpierw musiał na szybko przebadać pod kontem posiadania w sobie tego osobnika przejmującego kontrolę nad ciałem osób, w które „wejdzie”. Gdy upewniono się, że nie doszło do kontaktu z fioletową mazią to posłano Saiyana do kapsuł regeneracyjnych. W tej chwili, to był jeden z cięższych i pilniejszych przypadków. Lekarze widzieli niejedną ofiarę koszar. Vernil miał niesamowite szczęście, że w ogóle to przeżył. Kilka złamanych kości, urazów, czy siniaków pod wpływem leczenia szybko się zagoi. Za to chłopak zapamięta pięść Mistrza Koszar na zawsze. Podano środki przeciwbólowe, a obok kapsuły spoczywał już nowy uniform. Pracownicy uwijali się, jak w ukropie. Następnie pojawiło się kolejnych trzech poturbowanych wojowników, którzy mieli do czynienia z Tsufulem. Jedynym pocieszeniem był fakt, że tego „stwora” nie mają już w sobie.
Po paru minutach do skrzydła weszli owi wojownicy z koszar. Po środku był nieprzytomny Brązowowłosy, który po swoich bokach miał Złotowłosą Halfkę i Czarnowłosego wojownika z blizną na oku. Od razu pozbyli się ciężaru ze swoich barków rzucając go na kozetkę. Dziewczyna dostała obfitego krwotoku z nosa i nie utrzymała się na nogach. Czarnowłosy także upadł na ziemię. Pracownicy jednocześnie zajęli się dziewczyną i czarnowłosym. Po opatrzeniu i zatamowaniu krwotoku zabrali dziewczynę na inną salę. Do lżej rannych, aby mogła w spokoju odpocząć. W przypadku młodego bruneta , od razu zajęli się jego łukiem brwiowym i uszkodzonym ramieniem. Także skorzystali z zastrzyku uspokajającego, który na chwile otumanił Raziela. Mogli swobodnie nastawić jego ramię bez zbędnych krzyków. Urazy opatrzone płynem regeneracyjnym goiły się niezwykle szybko. Po zabiegach i on mógł swobodnie wypocząć.
OOC:
Przepraszam, że taki pobieżny. Pozostawiam wolność w waszych opisach.
Re: Pokoje szpitalne
Czw Cze 20, 2013 9:17 pm
-Co?- Wyjąkał wreszcie chłopak-co się stało? Gdzie Ja jestem? –Dodał po chwili. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Biel, otaczała go zewsząd. Nad nim zgaszone światło gdyż na dworze panował jeszcze dzień. Uchylone okno wpuszczało do środka chłodny wiatr, który zwiedzał całe pomieszczenie. Przewrócił głowę na prawo. Poczuł ogromny ból w karku. Syknął i zmrużył oczy. Chciał rękami dotknąć szyi, jednak, gdy nimi poruszył także spowodował ogromny ból. Na chwilę otworzył oczy. Ujrzał puste pościelone łóżko. Trochę go to oświeciło – był w szpitalu. Zaraz po tym opuścił rękę a głowę położył tak jak miał ją przed chwilą. W tej pozycji mniej go bolało. Spojrzał w dół, na swoje ciało. Jego kombinezon był wręcz zmasakrowany. Pocięty, poprzepalany w niektórych miejscach. Nie chciał nic mówić. Nie wiedział, czy ktoś jest w pomieszczeniu a nie będzie robił z siebie idioty, który rozmawia sam do siebie. Na moment zamknął oczy. Głowa zaczęła go boleć, jednak nie z powodu ran, a tak wewnątrz, jak przy chorobie. Pustka… Ostatnie, co pamiętał to polecenie od Koszarowego, że ma iść gdzieś coś załatwić. Jednak nawet tę myśl przysłaniała swoista mgła. Wzrok skierował na wejście. Do pomieszczenia weszło dwóch członków personelu medycznego.
-No, jak miło. Obudziłeś się-skomentował na wejście jeden z nich. Na twarzy obu pojawił się uśmiech, jednak tym razem Brązowowłosy nie mógł odwzajemnić. Chciał podnieść rękę, jednak stojący już przy łóżku sanitariusz zatrzymał ją.
-Nie ruszaj się przez moment. Mamy maści, tabletki. Podamy je. Ale najpierw zastrzyk uspokajający, bo jak mniemam wszystko Cię boli. Jak się obudzisz powinieneś być zdrów jak ryba!- Dopowiedział ten drugi. Zaraz po tym Half poczuł ukłucie w ręce. Jego oczy same się zamykały, chciał to powstrzymać, jednak nie był w stanie. Odpłynął.
Nie minęło nawet pół godziny a Brązowowłosy otworzył oczy. Momentalnie odwrócił głowę w prawo. Ujrzał to samo białe, pościelone puste łóżko. Jednak cała sytuacja różniła się. Nie poczuł olbrzymiego bólu tak jak poprzednio. Nie chciał się gwałtownie i szybko poruszać, bo domyślał się, że ten ból może wrócić. Najpierw zgiął nogi. Robił to powoli i ostrożnie. Następnie położył ręce na kolanach i używając siły górnych kończyn oraz mięśni brzucha, zbliżył swoją klatkę piersiową do zgiętych nóg. Następnie cofnął się delikatnie i oparł o ścianę. Teraz mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Po lewej także było łóżko. Leżał na nim jakiś Czarnowłosy wojownik z blizną na oku i opatrzonym ramieniem. Na łuku brwiowym widniał mały opatrunek. Jego kombinezon także nie był w najlepszy, stanie…
-Cholerka, co się stało? Dlaczego nic nie pamiętam? – Zapytał się W myślach Half. Oparł głowę o ścianę. Zaczął spoglądać w sufit. Była cisza i spokój. Normalnie takie warunki sprzyjają wspomnieniom i marzeniu, jednak w tym momencie chłopak martwił się. Nie wiedział, dlaczego tutaj jest. Nie wiedział, dlaczego jest obolały i najważniejsze, co się stało po tym jak opuścił koszary… Miał nadzieję, że ktoś udzieli mu cennych informacji. Jeszcze raz spojrzał na Czarnowłosego, który zaczął się wiercić. Obudził się. Vernil, poczekał aż chłopak dojdzie do siebie i cały czas siedząc z podkurczonymi kolanami, zapytał:
-Jak się czujesz?- Dodając do tego swój firmowy uśmiech. To był dobry znak. Nie bolało już go tak bardzo. Wiatr wiejący przez okno zaczął bawić się jego włosami..
OCC:
Regeneracja HP oraz KI-10 %
-No, jak miło. Obudziłeś się-skomentował na wejście jeden z nich. Na twarzy obu pojawił się uśmiech, jednak tym razem Brązowowłosy nie mógł odwzajemnić. Chciał podnieść rękę, jednak stojący już przy łóżku sanitariusz zatrzymał ją.
-Nie ruszaj się przez moment. Mamy maści, tabletki. Podamy je. Ale najpierw zastrzyk uspokajający, bo jak mniemam wszystko Cię boli. Jak się obudzisz powinieneś być zdrów jak ryba!- Dopowiedział ten drugi. Zaraz po tym Half poczuł ukłucie w ręce. Jego oczy same się zamykały, chciał to powstrzymać, jednak nie był w stanie. Odpłynął.
Nie minęło nawet pół godziny a Brązowowłosy otworzył oczy. Momentalnie odwrócił głowę w prawo. Ujrzał to samo białe, pościelone puste łóżko. Jednak cała sytuacja różniła się. Nie poczuł olbrzymiego bólu tak jak poprzednio. Nie chciał się gwałtownie i szybko poruszać, bo domyślał się, że ten ból może wrócić. Najpierw zgiął nogi. Robił to powoli i ostrożnie. Następnie położył ręce na kolanach i używając siły górnych kończyn oraz mięśni brzucha, zbliżył swoją klatkę piersiową do zgiętych nóg. Następnie cofnął się delikatnie i oparł o ścianę. Teraz mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Po lewej także było łóżko. Leżał na nim jakiś Czarnowłosy wojownik z blizną na oku i opatrzonym ramieniem. Na łuku brwiowym widniał mały opatrunek. Jego kombinezon także nie był w najlepszy, stanie…
-Cholerka, co się stało? Dlaczego nic nie pamiętam? – Zapytał się W myślach Half. Oparł głowę o ścianę. Zaczął spoglądać w sufit. Była cisza i spokój. Normalnie takie warunki sprzyjają wspomnieniom i marzeniu, jednak w tym momencie chłopak martwił się. Nie wiedział, dlaczego tutaj jest. Nie wiedział, dlaczego jest obolały i najważniejsze, co się stało po tym jak opuścił koszary… Miał nadzieję, że ktoś udzieli mu cennych informacji. Jeszcze raz spojrzał na Czarnowłosego, który zaczął się wiercić. Obudził się. Vernil, poczekał aż chłopak dojdzie do siebie i cały czas siedząc z podkurczonymi kolanami, zapytał:
-Jak się czujesz?- Dodając do tego swój firmowy uśmiech. To był dobry znak. Nie bolało już go tak bardzo. Wiatr wiejący przez okno zaczął bawić się jego włosami..
OCC:
Regeneracja HP oraz KI-10 %
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Pią Cze 21, 2013 8:41 pm
Czuł się zmęczony. Każda komórka jego ciała krzyczała z bólu. Teraz kiedy już siedział na podłodze w szpitalu, wszystko zaczynało do niego docierać. Walka z obcym najeźdźcą, bitwa o własne ciało, ciosy koszarowego i droga do szpitala. Każda z tych czynności odbiła się w dużym stopniu na zdrowiu i ciele chłopaka. Na szczęście rany cielesne można wyleczyć. Gorzej z tymi mentalnymi. Raziela utrata własnego ciała i bitwa w umyśle z kosmitą, nie była jakimś wielkim obciążeniem. Może dlatego, że był taki cyniczny, a może dlatego, że w jego umyśle nie było niczego co można by zniszczyć. Większość wspomnień była dla niego bolesna. I tylko niektóre sprawiały, że nie stał zimnokrwistym mordercą jakich nie brakuje na Vegecie. Może też przyczynił się do tego jego chłodny charakter. Przeciwnik nie miał zbyt wiele czasu by rozpracować chłodny, analityczny umysł szatyna. Po za tym i tak by miał trudności. Można go było zatrzymać, a nawet wygnać. Na ich szczęście w wygraniu tej batalii pomogły też uderzenia koszarowego, który najwidoczniej miał już jakieś doświadczenie z tym stworem. Powoli cały stres ulatywał, a pozostawało zmęczenie i cholerny ból.
W szpitalu panował dość duży rozgardiasz, co było dość rzadko spotykane. Ale najwyżej inwazja przebiegła w kilku miejscach jednocześnie i więcej osób zostało rannych. Kiedy tylko brązowowłosy wylądował na łóżku, a Raziel i Vivian na podłodze od razu podeszli do doktorzy. Nieprzytomnego kadeta zabrało kilku sanitariuszy, zaś reszta zajęła się Vivian i Razielem. Krwotok z nosa, który posłał dziewczynę na miejsce obok szmaragdowookiego został dość szybko zatamowany. Po dość szybkim obejrzeniu co groźniejszych ran zabrano dziewczynę na drugi oddział. Młodzieńca zastanawiały te krwotoki, które pojawiały się dość często od końca walki. Jednak nie miał czasu na rozmyślania, gdyż lekarze zajęli się teraz nim.
-Pięknie cię ktoś urządził. - powiedział starszawy Saiyanin badając uważnie łuk brwiowy Raziela, oraz macając go po żebrach sprawdzając stan jego kości. -Masz szczęście chłopaku, przeżyjesz choć jeszcze kilka minut, a Twój stan byłby jeszcze gorszy.
-Niby dlaczego? - odparł chłodno kruczowłosy, po czym zaczął kaszleć. Na czyste płytki poleciały kropelki krwi.
-No właśnie dlatego. Masz rozwalony łuk brwiowy, po za tym złamane pięć żeber, wybity bark, w którym pozrywały się niektóre ścięgna. Masz olbrzymie szczęście, że twoje narządy wewnętrzne są w dość dobrym stanie. Nie dostałeś krwotoku wewnętrznego, ale i tak ledwo się trzymasz. A teraz siedź cicho i daj się sobą zająć. – rzekł doktor po czym zaczął przygotowywać przybory potrzebne do zszycia łuku i nastawienia barku chłopaka.
Raziel zagryzł żeby i pozwolił by lekarz doprowadził go do stanu używalności. Kiedy igła wbiła się w skórę Saiyanina ten syknął cicho przez zęby. Jednak po chwili w cały ciele rozeszła się fala ciepła, która wypędziła ból. Kruczowłosy czuł jak przez mgłę zabiegi doktora i zakładanie szwów. Gorzej był z barkiem. Do jego nastawienia lekarz potrzebował dwóch sanitariuszy. Jeden chwycił mocno otumanionego kadeta, zaś drugi pomógł doktorkowi w nastawieniu. Saiyanin przez chwilę czuł jak lekarz rusza jego ręką w celu znalezienia najlepszego kąta, a w następnej sekundzie po czuł cholerny ból. Chłopak prawie się wyrwał rosłemu sanitariuszowi, lecz kolejny zastrzyk sprawił, że chłopak odpłynął. Teraz lekarz mógł wstrzyknąć płyn regenerujący, który powinien naprawić wszelkie rany w ciele chłopaka.
Obudziło go swędzenie. Czuł się jakby po całym jego ciele łaziły jakieś owady. Po chwili wiercenia się otworzył oczy. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył był sufit. Na twarzy czuł delikatny powiew wiatru. Dopiero po kilku minutach zrozumiał, że leży w łóżku. Spróbował poruszyć ramieniem. Nie bolało, choć czuł jakby było przyszyte z innego ciała. „Cóż, musi trochę czasu upłynąć, by wrócić do pełnej sprawności” Pomyślał chłopak po czy uniósł się trochę na rękach. Po chwili usłyszał głos z drugiego łózka. Odwrócił delikatnie głowę i dojrzał brązowookiego. Widocznie już mu się polepszyło, bo siedział sobie wyluzowany na łóżku i uśmiechał się do niego.
-Jakby ktoś mnie przemielił przez maszynkę do mięsa. I to kilka razy. – odparł chłodnym tonem. Po chwili ciszy, postanowił zadać pytanie byłemu towarzyszowi niedoli, który w dalej się do niego uśmiechał. –A co z Tobą? Nie wyglądałeś najlepiej. I wiesz może co z Vivian?
Wszystkie pytani a były wypowiedziane chłodnym spokojnym tonem, jednak kiedy wspomniał imię dziewczyny poczuł coś dziwnego. Czuł się zaniepokojony stanem dziewczyny. Było to dość niepokojące. Nie znał jej w ogóle, a interesuje go on jak diabli. „Co jest ze mną do cholery. Zaczynam się przejmować innymi? To nienormalne. Pieprzony potwór musiał mi coś namieszać we łbie.” pomyślał Raziel. Był zły, ale jednocześnie zafascynowany. Zły, że martwią go obcy dla niego Saiyanie. Zafascynowany tym, że ten kadet jest dla niego miły, choć nie musi. Nie wiedział co myśleć, więc siedział cicho i patrzył się w sufit. Po chwili jednak postanowił coś, co pewnie miało zmienić jego dotychczasowe życie. Usiadł na łóżku, po czym odwrócił się do kadeta.
-Jestem Raziel. – rzekł wyciągając rękę.
OCC:
Regeneracja HP i KI -10%
Początek treningu
W szpitalu panował dość duży rozgardiasz, co było dość rzadko spotykane. Ale najwyżej inwazja przebiegła w kilku miejscach jednocześnie i więcej osób zostało rannych. Kiedy tylko brązowowłosy wylądował na łóżku, a Raziel i Vivian na podłodze od razu podeszli do doktorzy. Nieprzytomnego kadeta zabrało kilku sanitariuszy, zaś reszta zajęła się Vivian i Razielem. Krwotok z nosa, który posłał dziewczynę na miejsce obok szmaragdowookiego został dość szybko zatamowany. Po dość szybkim obejrzeniu co groźniejszych ran zabrano dziewczynę na drugi oddział. Młodzieńca zastanawiały te krwotoki, które pojawiały się dość często od końca walki. Jednak nie miał czasu na rozmyślania, gdyż lekarze zajęli się teraz nim.
-Pięknie cię ktoś urządził. - powiedział starszawy Saiyanin badając uważnie łuk brwiowy Raziela, oraz macając go po żebrach sprawdzając stan jego kości. -Masz szczęście chłopaku, przeżyjesz choć jeszcze kilka minut, a Twój stan byłby jeszcze gorszy.
-Niby dlaczego? - odparł chłodno kruczowłosy, po czym zaczął kaszleć. Na czyste płytki poleciały kropelki krwi.
-No właśnie dlatego. Masz rozwalony łuk brwiowy, po za tym złamane pięć żeber, wybity bark, w którym pozrywały się niektóre ścięgna. Masz olbrzymie szczęście, że twoje narządy wewnętrzne są w dość dobrym stanie. Nie dostałeś krwotoku wewnętrznego, ale i tak ledwo się trzymasz. A teraz siedź cicho i daj się sobą zająć. – rzekł doktor po czym zaczął przygotowywać przybory potrzebne do zszycia łuku i nastawienia barku chłopaka.
Raziel zagryzł żeby i pozwolił by lekarz doprowadził go do stanu używalności. Kiedy igła wbiła się w skórę Saiyanina ten syknął cicho przez zęby. Jednak po chwili w cały ciele rozeszła się fala ciepła, która wypędziła ból. Kruczowłosy czuł jak przez mgłę zabiegi doktora i zakładanie szwów. Gorzej był z barkiem. Do jego nastawienia lekarz potrzebował dwóch sanitariuszy. Jeden chwycił mocno otumanionego kadeta, zaś drugi pomógł doktorkowi w nastawieniu. Saiyanin przez chwilę czuł jak lekarz rusza jego ręką w celu znalezienia najlepszego kąta, a w następnej sekundzie po czuł cholerny ból. Chłopak prawie się wyrwał rosłemu sanitariuszowi, lecz kolejny zastrzyk sprawił, że chłopak odpłynął. Teraz lekarz mógł wstrzyknąć płyn regenerujący, który powinien naprawić wszelkie rany w ciele chłopaka.
Obudziło go swędzenie. Czuł się jakby po całym jego ciele łaziły jakieś owady. Po chwili wiercenia się otworzył oczy. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył był sufit. Na twarzy czuł delikatny powiew wiatru. Dopiero po kilku minutach zrozumiał, że leży w łóżku. Spróbował poruszyć ramieniem. Nie bolało, choć czuł jakby było przyszyte z innego ciała. „Cóż, musi trochę czasu upłynąć, by wrócić do pełnej sprawności” Pomyślał chłopak po czy uniósł się trochę na rękach. Po chwili usłyszał głos z drugiego łózka. Odwrócił delikatnie głowę i dojrzał brązowookiego. Widocznie już mu się polepszyło, bo siedział sobie wyluzowany na łóżku i uśmiechał się do niego.
-Jakby ktoś mnie przemielił przez maszynkę do mięsa. I to kilka razy. – odparł chłodnym tonem. Po chwili ciszy, postanowił zadać pytanie byłemu towarzyszowi niedoli, który w dalej się do niego uśmiechał. –A co z Tobą? Nie wyglądałeś najlepiej. I wiesz może co z Vivian?
Wszystkie pytani a były wypowiedziane chłodnym spokojnym tonem, jednak kiedy wspomniał imię dziewczyny poczuł coś dziwnego. Czuł się zaniepokojony stanem dziewczyny. Było to dość niepokojące. Nie znał jej w ogóle, a interesuje go on jak diabli. „Co jest ze mną do cholery. Zaczynam się przejmować innymi? To nienormalne. Pieprzony potwór musiał mi coś namieszać we łbie.” pomyślał Raziel. Był zły, ale jednocześnie zafascynowany. Zły, że martwią go obcy dla niego Saiyanie. Zafascynowany tym, że ten kadet jest dla niego miły, choć nie musi. Nie wiedział co myśleć, więc siedział cicho i patrzył się w sufit. Po chwili jednak postanowił coś, co pewnie miało zmienić jego dotychczasowe życie. Usiadł na łóżku, po czym odwrócił się do kadeta.
-Jestem Raziel. – rzekł wyciągając rękę.
OCC:
Regeneracja HP i KI -10%
Początek treningu
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Pią Cze 21, 2013 10:42 pm
By stracić kontakt z otoczeniem nie trzeba być nieprzytomnym. Wystarczy być nieludzko wycieńczonym fizycznie i psychicznie jednocześnie, dodając do tego pewną traumę oraz ból głowy. Vivian nawet nie czuła jak wynoszą ją na drugą salę. Oczy miała otwarte i nieprzytomne, gdy poddali ją wszystkim zabiegom. Zamknęła w którymś momencie powieki, porażona światłem lamp szpitalnych, ale gdy je uchyliła dotarło do kadetki, że znajduje się na innym oddziale i jest już po wszystkim.
Łeb bolał niemiłosiernie.
Ułożyli ją na białym łóżku, opatrzyli dokładnie i zostawili w spokoju. Przez dłuższy czas Ósemka biernie wpatrywała się w biały sufit, całkowicie, ale to całkowicie nie myśląc. Dziwny to był widok. Poturbowana kadetka w podartym stroju, leżąca na łóżku z wzrokiem tępo wbitym w górę. Ubranie nie było w gorszej niż ona kondycji. Kurtka pomimo kilkunastu rozdarć, cudem była w jednym kawałku. Pył i kurz zostały zmyte przy ranach, ale gdzieniegdzie widniały smugi brudu.
Ktoś w końcu zauważył, że Vivian się ocknęła i starszy doktor, ten sam który bandażował jej poprzednie rany podszedł do dziewczyny. Załamał nad nią ręce, wbijając w nią uważny, świdrujący wzrok.
- Tak to z wami jest… Wypuścisz z zadrapaniem, wróci z wybitym stawem. Odeślesz z siniakiem, przyjdzie ze złamaniem. Pójdzie z bolącym okiem, wróci pobita. – Położył ciepłą dłoń na jej czole, a halfka wzdrygnęła się od nagłego dotyku. – W twoich oczach płonie gorączka. Nie dawałam ci więcej leków niż potrzeba, ale teraz weź to. Kilka kropel wystarczy. – Na szafce obok postawił niewielką buteleczkę. – Póki masz czas dziecko, odpocznij porządnie. Nie wiadomo kiedy nadarzy się następna okazja. Niepokój się panoszy wśród tych ścian…
- Co z nimi? – Zapytała głosem słabszym niż kiedykolwiek by się o taki podejrzewała.
Uspokoił ją ruchem dłoni, że z Vernilem i nieznajomym kadetem wszystko w porządku. Z tym gestem odszedł, zostawiając dziewczynę na kozetce.
Dziwna gula wciąż tkwiła w jej gardle. Vivian nigdy nie ryczała. Płakała, i owszem. Dopadały ją chwile słabości gdy ciekły z oczu łzy i siąpiła nosem, ale nigdy nie beczała w głos. Teraz jednak miała ochotę smarkać i zawodzić, jęczeć i marudzić jak to czasem robią małe dzieci. Tak długo ryczeć, aż ktoś podejdzie, pogłaszcze po głowie i zapewni, że wszystko będzie dobrze.
Powstrzymała się, bo nikt by tego nie zrobił, a łzy jeszcze nigdy nikogo nie uzdrowiły. Była słaba. Była pełna wad, wątpliwości, chaotyczna i poplątana. Często Ósemka nienawidziła siebie za głupotę i słowa które padały z jej ust bez konsultacji z mózgiem.
Ogarnął ją ten nieokreślony rodzaj żalu jaki doznają osoby skrzywdzone i opuszczone. A zaraz zażenowanie, że sama przed sobą się z tym przyznaje, oraz zniecierpliwienie i złość.
Musiała zacisnąć zęby i zebrać się w sobie.
Po kilku uderzeniach serca wzięła w dłonie buteleczkę i odkorkowała. W nosie tkwiły dwa opatrunki, ale ostry, metaliczny zapach podrażnił nozdrza tak bardzo, że czuła jak znów sączy się tam krew. Ze łzami w oczach odstawiła lek i usiadła na pościeli krzyżując nogi.
Myślenie boli, ale co innego świadczy o tym, że jest rozumną istotą? Vivian wyprostowała się na łóżku, kładąc obie dłonie na kolanach. W sali było kilka osób, ale panowała tu przyjemna cisza. Mogła się skupić.
Zamknęła powieki, pozwalając umysłowi całkowicie odciąć się od świata zewnętrznego. Nie mogła być rozproszona, ani jednocześnie zanadto skupiona bo mózg eksploduje. Zaczęła liczyć uderzenia serca – to było najprostsze. Jedno, dwa, trzy…
W ciemności pojawiały się obrazy. Walka w koszarach była sprawką Tsufula, który zabrał sobie ciało Vernila, zielonookiego kadeta i… Pamiętała, że fioletowa kropka chodziła po jej twarzy. To było wyraźne. A potem wyłącznie ten ostry ból, jakby cięto jej świadomość najostrzejszymi mieczami. A wcześniej walka… Bójka w łazience.
Tyle wspomnień, osób i zdarzeń połączonych łańcuchami. Uniwersalne ogniwa. Cała sieć. Wystarczyło wziąć jedną myśl pod wgląd, a pojawiały się następne jak po reakcji łańcuchowej. Bolało. Vivian przygryzła wargi i zatrzęsła się na kozetce.
Nie może przestać. Vivian Deryth, Ósemka, Ścierwo, kadetka, halfka… Wojowniczka? Trudno powiedzieć. Była butna na pewien sposób i silna, gdy sądziła, że grzeszy słabością. Zlepianie siebie samego ze wspomnień jest trudnym zadaniem, niewdzięcznym i pełnym ślepych zaułków.
Co nie oznacza, że nie próbowała.
OCC ---> Początek treningu
+ 10% HP
Łeb bolał niemiłosiernie.
Ułożyli ją na białym łóżku, opatrzyli dokładnie i zostawili w spokoju. Przez dłuższy czas Ósemka biernie wpatrywała się w biały sufit, całkowicie, ale to całkowicie nie myśląc. Dziwny to był widok. Poturbowana kadetka w podartym stroju, leżąca na łóżku z wzrokiem tępo wbitym w górę. Ubranie nie było w gorszej niż ona kondycji. Kurtka pomimo kilkunastu rozdarć, cudem była w jednym kawałku. Pył i kurz zostały zmyte przy ranach, ale gdzieniegdzie widniały smugi brudu.
Ktoś w końcu zauważył, że Vivian się ocknęła i starszy doktor, ten sam który bandażował jej poprzednie rany podszedł do dziewczyny. Załamał nad nią ręce, wbijając w nią uważny, świdrujący wzrok.
- Tak to z wami jest… Wypuścisz z zadrapaniem, wróci z wybitym stawem. Odeślesz z siniakiem, przyjdzie ze złamaniem. Pójdzie z bolącym okiem, wróci pobita. – Położył ciepłą dłoń na jej czole, a halfka wzdrygnęła się od nagłego dotyku. – W twoich oczach płonie gorączka. Nie dawałam ci więcej leków niż potrzeba, ale teraz weź to. Kilka kropel wystarczy. – Na szafce obok postawił niewielką buteleczkę. – Póki masz czas dziecko, odpocznij porządnie. Nie wiadomo kiedy nadarzy się następna okazja. Niepokój się panoszy wśród tych ścian…
- Co z nimi? – Zapytała głosem słabszym niż kiedykolwiek by się o taki podejrzewała.
Uspokoił ją ruchem dłoni, że z Vernilem i nieznajomym kadetem wszystko w porządku. Z tym gestem odszedł, zostawiając dziewczynę na kozetce.
Dziwna gula wciąż tkwiła w jej gardle. Vivian nigdy nie ryczała. Płakała, i owszem. Dopadały ją chwile słabości gdy ciekły z oczu łzy i siąpiła nosem, ale nigdy nie beczała w głos. Teraz jednak miała ochotę smarkać i zawodzić, jęczeć i marudzić jak to czasem robią małe dzieci. Tak długo ryczeć, aż ktoś podejdzie, pogłaszcze po głowie i zapewni, że wszystko będzie dobrze.
Powstrzymała się, bo nikt by tego nie zrobił, a łzy jeszcze nigdy nikogo nie uzdrowiły. Była słaba. Była pełna wad, wątpliwości, chaotyczna i poplątana. Często Ósemka nienawidziła siebie za głupotę i słowa które padały z jej ust bez konsultacji z mózgiem.
Ogarnął ją ten nieokreślony rodzaj żalu jaki doznają osoby skrzywdzone i opuszczone. A zaraz zażenowanie, że sama przed sobą się z tym przyznaje, oraz zniecierpliwienie i złość.
Musiała zacisnąć zęby i zebrać się w sobie.
Po kilku uderzeniach serca wzięła w dłonie buteleczkę i odkorkowała. W nosie tkwiły dwa opatrunki, ale ostry, metaliczny zapach podrażnił nozdrza tak bardzo, że czuła jak znów sączy się tam krew. Ze łzami w oczach odstawiła lek i usiadła na pościeli krzyżując nogi.
Myślenie boli, ale co innego świadczy o tym, że jest rozumną istotą? Vivian wyprostowała się na łóżku, kładąc obie dłonie na kolanach. W sali było kilka osób, ale panowała tu przyjemna cisza. Mogła się skupić.
Zamknęła powieki, pozwalając umysłowi całkowicie odciąć się od świata zewnętrznego. Nie mogła być rozproszona, ani jednocześnie zanadto skupiona bo mózg eksploduje. Zaczęła liczyć uderzenia serca – to było najprostsze. Jedno, dwa, trzy…
W ciemności pojawiały się obrazy. Walka w koszarach była sprawką Tsufula, który zabrał sobie ciało Vernila, zielonookiego kadeta i… Pamiętała, że fioletowa kropka chodziła po jej twarzy. To było wyraźne. A potem wyłącznie ten ostry ból, jakby cięto jej świadomość najostrzejszymi mieczami. A wcześniej walka… Bójka w łazience.
Tyle wspomnień, osób i zdarzeń połączonych łańcuchami. Uniwersalne ogniwa. Cała sieć. Wystarczyło wziąć jedną myśl pod wgląd, a pojawiały się następne jak po reakcji łańcuchowej. Bolało. Vivian przygryzła wargi i zatrzęsła się na kozetce.
Nie może przestać. Vivian Deryth, Ósemka, Ścierwo, kadetka, halfka… Wojowniczka? Trudno powiedzieć. Była butna na pewien sposób i silna, gdy sądziła, że grzeszy słabością. Zlepianie siebie samego ze wspomnień jest trudnym zadaniem, niewdzięcznym i pełnym ślepych zaułków.
Co nie oznacza, że nie próbowała.
OCC ---> Początek treningu
+ 10% HP
Re: Pokoje szpitalne
Sob Cze 22, 2013 1:42 am
Trójce kadetów została udzielona fachowa pomoc. Po krótkiej drzemce wrócili do życia. Vernil i Raziel leżący w sali pełnej ciężko rannych żołnierzy, Ósemka przebywająca w pomieszczeniu, gdzie było dużo mniej pacjentów. Lekarz prowadzący obchód zauważył, iż chłopacy obudzili się i na dodatek prowadzą rozmowę. Po paru minutach stanął w przestrzeni pomiędzy ich łóżkami i rozpoczął rutynową kontrolę.
- Wygląda na to, że wracacie do zdrowia - podsumował - młode, silne organizmy, raz dwa i wrócicie do treningu. Jak już poczujecie się lepiej, to możecie wracać do swoich zajęć.
Po czym udał się do swego gabinetu. Tymczasem młoda kadetka przebywająca w pokoju obok najwyraźniej nie czuła się dobrze pod względem psychicznym. Nie uszło to uwadze "jej" Doktora, który przez chwilę obserwował ją zza szafki z lekami. Pokręcił ze współczuciem głową i odszedł, dając dziewczynie czas na uwikłanie się z własnymi myślami.
OCC:
Tak jak powiedział lekarz, wracacie do zdrowia Wychodzicie kiedy chcecie.
- Wygląda na to, że wracacie do zdrowia - podsumował - młode, silne organizmy, raz dwa i wrócicie do treningu. Jak już poczujecie się lepiej, to możecie wracać do swoich zajęć.
Po czym udał się do swego gabinetu. Tymczasem młoda kadetka przebywająca w pokoju obok najwyraźniej nie czuła się dobrze pod względem psychicznym. Nie uszło to uwadze "jej" Doktora, który przez chwilę obserwował ją zza szafki z lekami. Pokręcił ze współczuciem głową i odszedł, dając dziewczynie czas na uwikłanie się z własnymi myślami.
OCC:
Tak jak powiedział lekarz, wracacie do zdrowia Wychodzicie kiedy chcecie.
Re: Pokoje szpitalne
Sro Cze 26, 2013 8:00 pm
Siedział oparty o ścianę. W jego myślach panowała istna burza, dotycząca tego, co doprowadziło go do tego stanu. To jednak nie przeszkodziło mu to w uśmiechnięciu się do Czarnowłosego. Ten szybko odpowiedział na krótkie pytanie Halfa używając chłodnego tonu i barwnego porównania. Po chwili zapytał o stan zdrowia Brązowookiego i… Vivian.
-Boże, co ja zrobiłem? Nie znam go a on mówi, że „nie wyglądałem najlepiej”. Może po prostu leżał tutaj przede mną, ale.. Dlaczego pyta mnie o Ósemkę? Co się do cholery stało?-Zapytał na koniec sam siebie w myślach. Gdy usłyszał imię swojej koleżanki, zerwał się. Uśmiech z jego ust zniknął a oczy jakby straciły na moment swój blask. Chciał zapytać, jednak Czarnowłosy był pierwszy i przedstawił się, przy okazji wyciągając rękę. Vernil zrobił to samo, wyciągnął prawą rękę do Czarnowłosego. Jednak nie było to bezbolesne. Zacisnął zęby, syknął po cichu oraz przymknął oczy.
- A ja Vernil. Miło cię poznać-powiedział przed tym biorąc spory oddech. Po głosie można było łatwo domyślić się, że ból nadal mu towarzyszy. Uścisk był z jego strony słaby tak jak obecnie sam half. Po chwili cofnął rękę i oparł się o ścianę. Wpatrywał się w sufit swoim nieobecnym wzrokiem. Nagle usłyszał spory trzask, a po chwili silny podmuch wiatru, odbił się o jego twarz. Okno zamknęło się, pod wpływem przeciągu.
-A więc Vivian też to dotyczy…- pomyślał nadal wpatrując się w sufit. Powoli zaczął obracać głowę by mógł spojrzeć na Raziela.
-Możesz powiedzieć, co się stało? Nic nie pamiętam-dokończył. Nie był zadowolony. Nie uśmiechnął się. Był smutny. Nie lubił jak innym dzieje się krzywda a tym bardziej jak tym „kimś innym”, jest ktoś, kogo poznał, polubił. Czekał aż Czarnowłosy powie mu, co się wydarzyło.
Po wysłuchaniu nowego znajomego popadł w chwile zamyślenia. Ponownie spojrzał w sufit. To jednak nie trwało długo. Przerwał mu lekarz wchodzący do pomieszczenia na rutynowy, codzienny obchód. Z wesołą miną powiedział, że oboje wracają do zdrowia. To jednak do końca nie pocieszyło chłopaka. Gdy medyk opuścił salę, Vernil zrzucił nogi na ziemię. Na twarzy ukrył ból, który towarzyszył mu przez cały ten czas. Z nie lada wysiłkiem wstał na równe nogi. Nie zachwiał się. Zrobił krok w kierunku wyjścia. Ogon spadł z łóżka i bezwładnie zwisał pomiędzy nogami chłopaka. Kolejne kroki. Chłopak zbliżył się do drzwi. Oparł się o futrynę. Spojrzał na kolegę z sali.
-Idziesz ze mną zobaczyć, co z Vivian?- Powiedział niskim tonem głosu. Zrobił komuś krzywdę. Poczekał na Czarnowłosego, po czym wszedł na korytarz. Hałas, wszędzie dokoła. Jedni krzyczeli z bólu, inni dla rozrywki… Jednak tym razem nie przeszkadzało to Brązowowłosemu. Jego mózg ignorował cały ten rozgardiasz. Pomieszczenie, w którym leżeli było na samym końcu korytarza. Skręcił w lewo. Szedł powoli, przy drzwiach, rzucając okiem czy na salach nie leży jego koleżanka. Pusto. Tutaj też. Tutaj jakieś zmasakrowane ciało, poszyte na twarzy. Tutaj walczą o życie jakiegoś wojownika. W następnej Sali dwie śpiące Saiyanki. To nie to! Następna. Chłopak ujrzał leżącą na łóżku koleżankę. Nic nie powiedział. Powoli wszedł do środka. Wzrokiem znalazł jakieś krzesło. Było w kącie. Przysunął je sobie do łóżka Vivian. Usiadł na nim.
-Jak się czujesz?-Powiedział wpatrując się w zmęczoną Ósemkę. Przejął się i to chyba jak nigdy. Bardzo, ale to bardzo rzadko posuwał się do używania siły. Jego znajomi o tym wiedzą. Najczęściej, gdy walczył to w sparingach. Niewinne przepychanki, a tutaj takie coś. Przez niego cierpią teraz dwie osoby. Oparł ręce o łóżko
-Przepraszam, przepraszam was oboje…- powiedział, po czym oparł głowę o ręce. Nic nie mówił. Załamał się. Był miękki i uczuciowy, co już nie raz udowodnił. Chciałby, żeby to wszystko skończyło się, przeminęło. A niech się śmieją, nie przeszkadza mu to. Wojownik powinien być silny i twardy, jednak Brązowowłosy obalał wszystkie te stereotypy.
OCC:
+10% HP oraz KI.
Początek Treningu.
-Boże, co ja zrobiłem? Nie znam go a on mówi, że „nie wyglądałem najlepiej”. Może po prostu leżał tutaj przede mną, ale.. Dlaczego pyta mnie o Ósemkę? Co się do cholery stało?-Zapytał na koniec sam siebie w myślach. Gdy usłyszał imię swojej koleżanki, zerwał się. Uśmiech z jego ust zniknął a oczy jakby straciły na moment swój blask. Chciał zapytać, jednak Czarnowłosy był pierwszy i przedstawił się, przy okazji wyciągając rękę. Vernil zrobił to samo, wyciągnął prawą rękę do Czarnowłosego. Jednak nie było to bezbolesne. Zacisnął zęby, syknął po cichu oraz przymknął oczy.
- A ja Vernil. Miło cię poznać-powiedział przed tym biorąc spory oddech. Po głosie można było łatwo domyślić się, że ból nadal mu towarzyszy. Uścisk był z jego strony słaby tak jak obecnie sam half. Po chwili cofnął rękę i oparł się o ścianę. Wpatrywał się w sufit swoim nieobecnym wzrokiem. Nagle usłyszał spory trzask, a po chwili silny podmuch wiatru, odbił się o jego twarz. Okno zamknęło się, pod wpływem przeciągu.
-A więc Vivian też to dotyczy…- pomyślał nadal wpatrując się w sufit. Powoli zaczął obracać głowę by mógł spojrzeć na Raziela.
-Możesz powiedzieć, co się stało? Nic nie pamiętam-dokończył. Nie był zadowolony. Nie uśmiechnął się. Był smutny. Nie lubił jak innym dzieje się krzywda a tym bardziej jak tym „kimś innym”, jest ktoś, kogo poznał, polubił. Czekał aż Czarnowłosy powie mu, co się wydarzyło.
Po wysłuchaniu nowego znajomego popadł w chwile zamyślenia. Ponownie spojrzał w sufit. To jednak nie trwało długo. Przerwał mu lekarz wchodzący do pomieszczenia na rutynowy, codzienny obchód. Z wesołą miną powiedział, że oboje wracają do zdrowia. To jednak do końca nie pocieszyło chłopaka. Gdy medyk opuścił salę, Vernil zrzucił nogi na ziemię. Na twarzy ukrył ból, który towarzyszył mu przez cały ten czas. Z nie lada wysiłkiem wstał na równe nogi. Nie zachwiał się. Zrobił krok w kierunku wyjścia. Ogon spadł z łóżka i bezwładnie zwisał pomiędzy nogami chłopaka. Kolejne kroki. Chłopak zbliżył się do drzwi. Oparł się o futrynę. Spojrzał na kolegę z sali.
-Idziesz ze mną zobaczyć, co z Vivian?- Powiedział niskim tonem głosu. Zrobił komuś krzywdę. Poczekał na Czarnowłosego, po czym wszedł na korytarz. Hałas, wszędzie dokoła. Jedni krzyczeli z bólu, inni dla rozrywki… Jednak tym razem nie przeszkadzało to Brązowowłosemu. Jego mózg ignorował cały ten rozgardiasz. Pomieszczenie, w którym leżeli było na samym końcu korytarza. Skręcił w lewo. Szedł powoli, przy drzwiach, rzucając okiem czy na salach nie leży jego koleżanka. Pusto. Tutaj też. Tutaj jakieś zmasakrowane ciało, poszyte na twarzy. Tutaj walczą o życie jakiegoś wojownika. W następnej Sali dwie śpiące Saiyanki. To nie to! Następna. Chłopak ujrzał leżącą na łóżku koleżankę. Nic nie powiedział. Powoli wszedł do środka. Wzrokiem znalazł jakieś krzesło. Było w kącie. Przysunął je sobie do łóżka Vivian. Usiadł na nim.
-Jak się czujesz?-Powiedział wpatrując się w zmęczoną Ósemkę. Przejął się i to chyba jak nigdy. Bardzo, ale to bardzo rzadko posuwał się do używania siły. Jego znajomi o tym wiedzą. Najczęściej, gdy walczył to w sparingach. Niewinne przepychanki, a tutaj takie coś. Przez niego cierpią teraz dwie osoby. Oparł ręce o łóżko
-Przepraszam, przepraszam was oboje…- powiedział, po czym oparł głowę o ręce. Nic nie mówił. Załamał się. Był miękki i uczuciowy, co już nie raz udowodnił. Chciałby, żeby to wszystko skończyło się, przeminęło. A niech się śmieją, nie przeszkadza mu to. Wojownik powinien być silny i twardy, jednak Brązowowłosy obalał wszystkie te stereotypy.
OCC:
+10% HP oraz KI.
Początek Treningu.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Nie Cze 30, 2013 7:30 pm
Chłopak wydawał się dość mocno poruszony pytaniami Raziela. W gruncie rzeczy nic chyba nie pamiętał. Było to jego błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Nie miał w pamięci czynów, które zrobił będąc kierowanym przez tego kosmitę. Nie musiał się obawiać, że zobaczy to wszystko po raz kolejny kiedy tylko zamknie oczy. Ale z drugiej strony był bezbronny. Mógł stać się łatwą ofiarą i po raz kolejny stracić ciało. Tego Raz wolał uniknąć. Lepiej żeby znał prawdę i był w gotowości. Kiedy brązowowłosy przedstawił się i uścisnął mu dłoń czarnowłosy, skinął delikatnie głową. Nowy znajomy szmaragdowookiego, poprosił go, żeby opowiedział mu ostatnie godziny. Szatyn westchnął cicho i wziął się za streszczanie zdarzeń.
Przez całą opowieść kadeta, Vernil był skupiony na nim. Wyglądał jakby chłonął każde słowo, które wyszło z ust Raziela. Kiedy kruczowłosy wreszcie skończył zapadła cisza. Chłopak obserwował brązowookiego i zastanawiał się po części nad swoimi czynami. Dał się opętać przez jakiegoś potwora przypominającego maź. Jego ojciec pewnie by go wyśmiał za coś takiego. Na dodatek pobił swoją towarzyszkę, a właściwie, prawie ją zatłukli. Gdyby nie interwencja koszarowego, roznieśliby zarazę po całej Akademii. Po chwili do dwójki młodych kadetów podszedł lekarz. Sprawdził stan zdrowia Vernila, którego obrażenia właściwie zaczynały zanikać. Po obejrzeniu brązowowłosego doktor zajął się Razielem,. Na początek sprawdził szwy na łuku brwiowym. Mruknął coś, że dobrze się goi i zaczął sprawdzać bark chłopaka. Powoli dotykał różnych miejsc i mięśni, sprawdzając odruchy. Najwidoczniej wszystko zmierzało ku lepszemu gdyż doktor wyprostował się, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Stwierdził, że zaczynają wracać do zdrowia i wkrótce znów powrócą na mordownie. Po tych oględzinach odszedł by zobaczyć jak się miewają pozostali pacjenci. Młodzi kadeci pozostali sami. Vernil przez chwilę siedział na łóżku, lecz po chwili zsunął swoje nogi na ziemie i wstał. Raziel zauważył grymas bólu, który przeciął twarz kadeta. Wolnym krokiem ruszył do drzwi, przy których oparł się o futrynę i odwrócił się do Raziela. Jedno proste pytanie włączyło przemyślenia młodzieńca. Nie dał jednak po sobie poznać czegokolwiek, tylko kiwnął delikatnie głową i wstał. Towarzyszył temu silny ból w torsie. Szmaragdowooki zagryzł tylko zęby i ruszył za Vernilem.
Mijali leżących chorych, zabieganych lekarzy, niedomknięte szafki z lekami. Lecz młody szatyn nie zwracał uwagi na ten cały rozgardiasz. Był głęboko zamyślony. Kiedy tylko usłyszał to imię, przez jego ciało przebiegł dziwny dreszcz. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje. Zamiast myśleć o Eve i o tym czy jest bezpieczna, poświęcał swój wolny czas na rozmyślania o dziewczynie, którą ledwo znał. To było dla niego coś nowego i dziwnego. Czuł się jakby znał ją od dawna. Czuł się odpowiedzialny za wszystko co ją dotknęło. Przejmował się tą Vivian, jakby była jego siostrą. „Cholera co się ze mną dzieje?” myślał Raziel. Powoli zaczynało go to przerażać. Pomimo tego, że nie miał żadnych widocznych ran mentalnych, czuł że jest z nim coś nie tak. Był inny. Walka z Tsufulem, sprawiła, że wytworzyła się jakaś więź. Nie wiedział tylko jaka i dlaczego. „Bzdura. Przecież nie mogłem się w niej ani zakochać, ani jej polubić. Kiedy spojrzę na nią, nie poczuję niczego” pomyślał kruczowłosy, i jakby się tym uspokajając szedł dalej za Vernilem. po kilku minutach marszu stanęli przed łóżkiem Vivian. Zielone oczy chłopaka spojrzały na zajmującą łóżko osobę, i mógł śmiało stwierdzić, że jego poprzednie założenia poszły się chrzanić. Czuł dziwne ucisk w sercu kiedy patrzył na jej poranione ciało. Kiedy wzrok szatyna przesuwał się po poranionej twarzy, pustych oczach i poranionym ciele czuł się potwornie. Jakby skrzywdził część siebie. „Co się ze mną dzieje?” myślał gorączkowo chłopak, jednak nie umiał znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Miał wybór, albo walczyć z tym, albo starać się to zaakceptować.
Patrzył zimnym tonem jak jego nowy znajomy siada obok dziewczyny, po czym zaczyna przepraszać ją i jego. Był słaby psychicznie. Widać, że długo mu zajmie wybaczenie sobie tego co uczynił. Taki był problem tych co kierują się uczuciami. Są słabi i tracą panowanie nad sobą w najgorszych możliwych momentach. Dlatego też Raziel nie mógł dać dojść uczuciom do głosu. Musiał być chłodny. Musiał trzymać wszystkich na odpowiednią odległość. Nie mógł dać się zranić.
OCC:
Koniec treningu
Regeneracja 10% HP i KI.
Ver, Vi wybaczcie za zwłokę.:
Przez całą opowieść kadeta, Vernil był skupiony na nim. Wyglądał jakby chłonął każde słowo, które wyszło z ust Raziela. Kiedy kruczowłosy wreszcie skończył zapadła cisza. Chłopak obserwował brązowookiego i zastanawiał się po części nad swoimi czynami. Dał się opętać przez jakiegoś potwora przypominającego maź. Jego ojciec pewnie by go wyśmiał za coś takiego. Na dodatek pobił swoją towarzyszkę, a właściwie, prawie ją zatłukli. Gdyby nie interwencja koszarowego, roznieśliby zarazę po całej Akademii. Po chwili do dwójki młodych kadetów podszedł lekarz. Sprawdził stan zdrowia Vernila, którego obrażenia właściwie zaczynały zanikać. Po obejrzeniu brązowowłosego doktor zajął się Razielem,. Na początek sprawdził szwy na łuku brwiowym. Mruknął coś, że dobrze się goi i zaczął sprawdzać bark chłopaka. Powoli dotykał różnych miejsc i mięśni, sprawdzając odruchy. Najwidoczniej wszystko zmierzało ku lepszemu gdyż doktor wyprostował się, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. Stwierdził, że zaczynają wracać do zdrowia i wkrótce znów powrócą na mordownie. Po tych oględzinach odszedł by zobaczyć jak się miewają pozostali pacjenci. Młodzi kadeci pozostali sami. Vernil przez chwilę siedział na łóżku, lecz po chwili zsunął swoje nogi na ziemie i wstał. Raziel zauważył grymas bólu, który przeciął twarz kadeta. Wolnym krokiem ruszył do drzwi, przy których oparł się o futrynę i odwrócił się do Raziela. Jedno proste pytanie włączyło przemyślenia młodzieńca. Nie dał jednak po sobie poznać czegokolwiek, tylko kiwnął delikatnie głową i wstał. Towarzyszył temu silny ból w torsie. Szmaragdowooki zagryzł tylko zęby i ruszył za Vernilem.
Mijali leżących chorych, zabieganych lekarzy, niedomknięte szafki z lekami. Lecz młody szatyn nie zwracał uwagi na ten cały rozgardiasz. Był głęboko zamyślony. Kiedy tylko usłyszał to imię, przez jego ciało przebiegł dziwny dreszcz. Nie miał pojęcia co się z nim dzieje. Zamiast myśleć o Eve i o tym czy jest bezpieczna, poświęcał swój wolny czas na rozmyślania o dziewczynie, którą ledwo znał. To było dla niego coś nowego i dziwnego. Czuł się jakby znał ją od dawna. Czuł się odpowiedzialny za wszystko co ją dotknęło. Przejmował się tą Vivian, jakby była jego siostrą. „Cholera co się ze mną dzieje?” myślał Raziel. Powoli zaczynało go to przerażać. Pomimo tego, że nie miał żadnych widocznych ran mentalnych, czuł że jest z nim coś nie tak. Był inny. Walka z Tsufulem, sprawiła, że wytworzyła się jakaś więź. Nie wiedział tylko jaka i dlaczego. „Bzdura. Przecież nie mogłem się w niej ani zakochać, ani jej polubić. Kiedy spojrzę na nią, nie poczuję niczego” pomyślał kruczowłosy, i jakby się tym uspokajając szedł dalej za Vernilem. po kilku minutach marszu stanęli przed łóżkiem Vivian. Zielone oczy chłopaka spojrzały na zajmującą łóżko osobę, i mógł śmiało stwierdzić, że jego poprzednie założenia poszły się chrzanić. Czuł dziwne ucisk w sercu kiedy patrzył na jej poranione ciało. Kiedy wzrok szatyna przesuwał się po poranionej twarzy, pustych oczach i poranionym ciele czuł się potwornie. Jakby skrzywdził część siebie. „Co się ze mną dzieje?” myślał gorączkowo chłopak, jednak nie umiał znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Miał wybór, albo walczyć z tym, albo starać się to zaakceptować.
Patrzył zimnym tonem jak jego nowy znajomy siada obok dziewczyny, po czym zaczyna przepraszać ją i jego. Był słaby psychicznie. Widać, że długo mu zajmie wybaczenie sobie tego co uczynił. Taki był problem tych co kierują się uczuciami. Są słabi i tracą panowanie nad sobą w najgorszych możliwych momentach. Dlatego też Raziel nie mógł dać dojść uczuciom do głosu. Musiał być chłodny. Musiał trzymać wszystkich na odpowiednią odległość. Nie mógł dać się zranić.
OCC:
Koniec treningu
Regeneracja 10% HP i KI.
Ver, Vi wybaczcie za zwłokę.:
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Nie Cze 30, 2013 10:43 pm
Vivian tkwiła w jednej pozycji zlepiając swoje życie w jedną całość. Chaotyczne i poplątane myśli pojawiały się wewnątrz jej głowy, mącąc zmysły i sprawiając, że w trakcie czynności łapała się za skronie. Dwie, niechciane łzy popłynęły kącikami oczu. Starła je niemal odruchowo i zacisnęła zęby.
Nie pozwoliła sobie przestać. W końcu tyle było do zrobienia.
Szła od tyłu, czyli od ostatnich wydarzeń. Szpital, walka z Tsufulem, zebranie w koszarach. Tworzyła łańcuszki, ogniwa z obrazów i uczuć. Powoli, ślimaczym tempem… Szło jej opornie, pojawiły się mdłości w żołądku tak silne, że skuliła się na łóżku. Odruch był tak silny, że dobry moment zastygła na zmierzwionej pościeli, bojąc się poruszyć. Każde drgnięcie sprawiało, że czuła ból w brzuchu.
Uznała, że nie tędy droga. Wtedy w koszarach pozwoliła sobie na spokój – nie rzuciła się wyszarpywać strzępów wiadomości z czarnej dziury w głowie, tylko wzięła oddech i myśli same się pojawiły. Tak, może w tym szaleństwie jest metoda. Na czole wystąpiły krople potu gdy ciałem dziewczyny wstrząsnęły dreszcze.
Nie, nie tak. Vivian wzięła głęboki oddech.
Po kolei skrawek po kawałku łączyła to wszystko. W jej głowie wolno pojawiały się wszystkie myśli, jakie wcześniej wyprodukował jej umysł – słowa, dźwięki i obrazy pojawiały się wraz ze wspomnieniem. Znój walki odczuła jeszcze raz. Wszelkie ciosy jej zadane, strach i panikę pojawiły się znów i chociaż nie fizycznie, bo wszystko działo się w jej czaszce, to było tak samo nieprzyjemne. Żadnych ran na ciele oprócz zasklepiających się zadrapań, ale tak jakby znów miała pięść w żołądku, jakby znów rzucono nią o podłogę.
Wyglądało to niepokojąco. Jasnowłosa kadetka, miotająca się niejako na łóżku z płonącymi oczyma, podrywa się nagle i pędzi na drugi koniec pomieszczenia. Ustronny zakątek robił za łazienkę, ale Ósemka nie zerwała się by umyć ręce. Mdłości i tętnienie w skroniach wygrały, skończyła z głową w klozecie, zwracając samą żółć. Żołądek nie miał lekko, w ostatecznej sumie trzy razy pędziła w to miejsce.
Vivian dokładnie przemyła twarz, przepłukała usta i powlokła się na kozetkę. Padła na łóżko, zaciskająco odruchowo zęby. Wszystko ją bolało, była na skraju wytrzymałości psychicznej i co?
Udało się jej tylko ułożyć zdarzenia tego dnia, odkąd jej noga stanęła w koszarach do chwili obecnej. Duży wysiłek, nagrodzony zaledwie skrawkiem uporządkowanych myśli.
Oczywiście, nie bezbolesny. Wszystko zdawało się zostawiać szramy w jej łbie, tak jakby ktoś rył paznokciami w jej mózgu. Trzęsła się, mamrotała do siebie, nawet wierciła niespokojnie wciąż nie otwierając oczu.
Leżąc, rozchyliła powieki i zmęczony wzrok zahaczył o buteleczkę na szafce nocnej. Lek zostawiony przez doktora. Ósemka walczyła z sobą przez chwilę, zastanawiając się czy by go nie zażyć. Potem sięgnęła po flakonik, odkorkowała jednym ruchem, czując, jakby właśnie coś przegrała. Kilka kropel przezroczystego płynu spadło na jej język, rozsiewając wokół drażniący i ostry aromat. Przełknęła. Ciecz miała tak intensywny smak, że w oczach stanęły jej łzy, ale ból znikł jak ręką odjął. Oddech stał się spokojniejszy i mniej chrapliwy, komórki ciała mogły odpocząć. Sama Vivian westchnęła i wsadziła buteleczkę do kieszeni kurtki. Głowa nie przestawała boleć, starła niemrawym ruchem krople krwi z nosa i choć nieco otępiała, czuła się lepiej. Nieznacznie, ale zawsze.
Nałożyła poduszkę na głowę, odcinając się od świata i pozwoliła nieskładnym myślą dryfować.
Może godzinę, może minutę później usłyszała kroki i szuranie. Wzdrygnęła się. Z trudem halfka dźwignęła ciało do pozycji siedzącej na łóżku i przelotnie spojrzała na przybyłych. Vernil i nieznany jej z imienia kadet z blizną. Byli teraz razem. Trójka, która przeżyła zamieszanie w koszarach. Pobici, wytargani, zgnojeni przez Tsufula… Życie wojskowych, co tu kryć, nie jest usłane różami.
Brązowowłosy chłopak usiadł na krześle obok, podczas gdy drugi patrzył na Vivian z chłodnym dystansem, stojąc nieco dalej. Kadetka siedząc na środku łóżka podciągnęła kolana, opierając na nich brodę i objęła dłońmi nogi. Nie było to podkreśleniem luzu czy spokoju. Raczej gest dystansu, jakby pragnęła się skulić na tym posłaniu, zasnąć i zapomnieć o bólu, o wszystkich okropnościach świata. Głęboko pod skórą Ósemka widziała, że czeka ją wiele bezsennych nocy.
Na pytanie skinęła delikatnie głową.
- Jakoś. – Znów ten słaby głos. – Ale żyję i żyć będę. Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. – Odparła cicho, pozwalając sobie na drgnięcie kącików warg.
Twarz miała pociągłą i bladą, wręcz poszarzałą. Oczy dalej przyozdabiał ten nieobecny wyraz, ale tliła się tam iskierka, wskazująca na to, że stara, dawna Vivian wciąż tam jest. W samej wypowiedzi wciąż było to słychać. Butna żyłka, cięty język tylko czekały by sobie przypomnieć stare nawyki.
Fakt, że obaj tu przyszli… Cóż, Vernil na pewno był jej stanem zaniepokojony, co do drugiego chłopaka nie była pewna. Ona sama się niejako o nich martwiła. W spojrzeniu, ledwie dostrzegalnie pojawił się inny wyraz, zakłopotany i miękki. Ósemka przetarła dłonią twarz zmęczonym ruchem i po jej ciele znów przeleciały dreszcze. Nie było z nią dobrze, oj nie było. Nikt nie wiedział jak bardzo, a tym bardziej ona sama.
- Nie. Nie wasza wina. Nie ma co wybaczać. – Ostrożnie, zdanie po wydukała to, co chciała odpowiedzieć ledwie zobaczyła strapioną minę Vernila.
To go bolało… Krzywdzenie ludzi przychodzi łatwo, gorzej z konsekwencjami. Czasem trzeba zranić, ale Vivian pamiętała jak w szale Vernil strzelał w nią promieniami energii, z jaką morderczą uciechą chciał ją zwyczajnie zabić. Obaj chcieli się jej pozbyć, przerobić na miazgę. Mogłaby się ich dalej spać, gdyby nie wiedziała, że byli pod kontrolą wroga. Teraz patrząc na nich nie czuła tego strachu, czy nawet lęku. Jednak coś tam było, coś co leżało tylko po jej stronie…
Vivian zapięła kurtkę, pociągając suwak pod samą szyję i stawiając kołnierz na baczność. Z lewego nozdrza wolno wypłynęła kropla krwi. Dziewczyna starła ją lekko, zmarszczyła brwi słysząc znajome, złowróżbne tętnienie w skroniach. Nie, nie teraz… Przełknęła przekleństwo, mocniej zaciskając dłonie na kolanach. Oparła czoło o kolana nie potrafiąc zdusić drżenia. Miała nadzieję, że wygląda jedynie na osobę, którą nagle opuściły siły, na nic poważniejszego…
Trwało to chwilę, po czym uniosła głowę. Brązowe oczy były zmęczone, ale Vivian zdobyła się na tragicznie słaby, przepraszający uśmiech.
- Muszę się ogarnąć. Przeżyję. – Chciała jakoś odciągnąć temat od siebie, bo jej osoba w tym momencie, ku jej niedowierzaniu, wypadała najgorzej. Psychicznie, oczywiście. – A jak wy się czujecie? – Zagaiła cicho po chwili krępującego milczenia.
OCC ---> Koniec treningu
+ 10% HP
Nie pozwoliła sobie przestać. W końcu tyle było do zrobienia.
Szła od tyłu, czyli od ostatnich wydarzeń. Szpital, walka z Tsufulem, zebranie w koszarach. Tworzyła łańcuszki, ogniwa z obrazów i uczuć. Powoli, ślimaczym tempem… Szło jej opornie, pojawiły się mdłości w żołądku tak silne, że skuliła się na łóżku. Odruch był tak silny, że dobry moment zastygła na zmierzwionej pościeli, bojąc się poruszyć. Każde drgnięcie sprawiało, że czuła ból w brzuchu.
Uznała, że nie tędy droga. Wtedy w koszarach pozwoliła sobie na spokój – nie rzuciła się wyszarpywać strzępów wiadomości z czarnej dziury w głowie, tylko wzięła oddech i myśli same się pojawiły. Tak, może w tym szaleństwie jest metoda. Na czole wystąpiły krople potu gdy ciałem dziewczyny wstrząsnęły dreszcze.
Nie, nie tak. Vivian wzięła głęboki oddech.
Po kolei skrawek po kawałku łączyła to wszystko. W jej głowie wolno pojawiały się wszystkie myśli, jakie wcześniej wyprodukował jej umysł – słowa, dźwięki i obrazy pojawiały się wraz ze wspomnieniem. Znój walki odczuła jeszcze raz. Wszelkie ciosy jej zadane, strach i panikę pojawiły się znów i chociaż nie fizycznie, bo wszystko działo się w jej czaszce, to było tak samo nieprzyjemne. Żadnych ran na ciele oprócz zasklepiających się zadrapań, ale tak jakby znów miała pięść w żołądku, jakby znów rzucono nią o podłogę.
Wyglądało to niepokojąco. Jasnowłosa kadetka, miotająca się niejako na łóżku z płonącymi oczyma, podrywa się nagle i pędzi na drugi koniec pomieszczenia. Ustronny zakątek robił za łazienkę, ale Ósemka nie zerwała się by umyć ręce. Mdłości i tętnienie w skroniach wygrały, skończyła z głową w klozecie, zwracając samą żółć. Żołądek nie miał lekko, w ostatecznej sumie trzy razy pędziła w to miejsce.
Vivian dokładnie przemyła twarz, przepłukała usta i powlokła się na kozetkę. Padła na łóżko, zaciskająco odruchowo zęby. Wszystko ją bolało, była na skraju wytrzymałości psychicznej i co?
Udało się jej tylko ułożyć zdarzenia tego dnia, odkąd jej noga stanęła w koszarach do chwili obecnej. Duży wysiłek, nagrodzony zaledwie skrawkiem uporządkowanych myśli.
Oczywiście, nie bezbolesny. Wszystko zdawało się zostawiać szramy w jej łbie, tak jakby ktoś rył paznokciami w jej mózgu. Trzęsła się, mamrotała do siebie, nawet wierciła niespokojnie wciąż nie otwierając oczu.
Leżąc, rozchyliła powieki i zmęczony wzrok zahaczył o buteleczkę na szafce nocnej. Lek zostawiony przez doktora. Ósemka walczyła z sobą przez chwilę, zastanawiając się czy by go nie zażyć. Potem sięgnęła po flakonik, odkorkowała jednym ruchem, czując, jakby właśnie coś przegrała. Kilka kropel przezroczystego płynu spadło na jej język, rozsiewając wokół drażniący i ostry aromat. Przełknęła. Ciecz miała tak intensywny smak, że w oczach stanęły jej łzy, ale ból znikł jak ręką odjął. Oddech stał się spokojniejszy i mniej chrapliwy, komórki ciała mogły odpocząć. Sama Vivian westchnęła i wsadziła buteleczkę do kieszeni kurtki. Głowa nie przestawała boleć, starła niemrawym ruchem krople krwi z nosa i choć nieco otępiała, czuła się lepiej. Nieznacznie, ale zawsze.
Nałożyła poduszkę na głowę, odcinając się od świata i pozwoliła nieskładnym myślą dryfować.
Może godzinę, może minutę później usłyszała kroki i szuranie. Wzdrygnęła się. Z trudem halfka dźwignęła ciało do pozycji siedzącej na łóżku i przelotnie spojrzała na przybyłych. Vernil i nieznany jej z imienia kadet z blizną. Byli teraz razem. Trójka, która przeżyła zamieszanie w koszarach. Pobici, wytargani, zgnojeni przez Tsufula… Życie wojskowych, co tu kryć, nie jest usłane różami.
Brązowowłosy chłopak usiadł na krześle obok, podczas gdy drugi patrzył na Vivian z chłodnym dystansem, stojąc nieco dalej. Kadetka siedząc na środku łóżka podciągnęła kolana, opierając na nich brodę i objęła dłońmi nogi. Nie było to podkreśleniem luzu czy spokoju. Raczej gest dystansu, jakby pragnęła się skulić na tym posłaniu, zasnąć i zapomnieć o bólu, o wszystkich okropnościach świata. Głęboko pod skórą Ósemka widziała, że czeka ją wiele bezsennych nocy.
Na pytanie skinęła delikatnie głową.
- Jakoś. – Znów ten słaby głos. – Ale żyję i żyć będę. Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. – Odparła cicho, pozwalając sobie na drgnięcie kącików warg.
Twarz miała pociągłą i bladą, wręcz poszarzałą. Oczy dalej przyozdabiał ten nieobecny wyraz, ale tliła się tam iskierka, wskazująca na to, że stara, dawna Vivian wciąż tam jest. W samej wypowiedzi wciąż było to słychać. Butna żyłka, cięty język tylko czekały by sobie przypomnieć stare nawyki.
Fakt, że obaj tu przyszli… Cóż, Vernil na pewno był jej stanem zaniepokojony, co do drugiego chłopaka nie była pewna. Ona sama się niejako o nich martwiła. W spojrzeniu, ledwie dostrzegalnie pojawił się inny wyraz, zakłopotany i miękki. Ósemka przetarła dłonią twarz zmęczonym ruchem i po jej ciele znów przeleciały dreszcze. Nie było z nią dobrze, oj nie było. Nikt nie wiedział jak bardzo, a tym bardziej ona sama.
- Nie. Nie wasza wina. Nie ma co wybaczać. – Ostrożnie, zdanie po wydukała to, co chciała odpowiedzieć ledwie zobaczyła strapioną minę Vernila.
To go bolało… Krzywdzenie ludzi przychodzi łatwo, gorzej z konsekwencjami. Czasem trzeba zranić, ale Vivian pamiętała jak w szale Vernil strzelał w nią promieniami energii, z jaką morderczą uciechą chciał ją zwyczajnie zabić. Obaj chcieli się jej pozbyć, przerobić na miazgę. Mogłaby się ich dalej spać, gdyby nie wiedziała, że byli pod kontrolą wroga. Teraz patrząc na nich nie czuła tego strachu, czy nawet lęku. Jednak coś tam było, coś co leżało tylko po jej stronie…
Vivian zapięła kurtkę, pociągając suwak pod samą szyję i stawiając kołnierz na baczność. Z lewego nozdrza wolno wypłynęła kropla krwi. Dziewczyna starła ją lekko, zmarszczyła brwi słysząc znajome, złowróżbne tętnienie w skroniach. Nie, nie teraz… Przełknęła przekleństwo, mocniej zaciskając dłonie na kolanach. Oparła czoło o kolana nie potrafiąc zdusić drżenia. Miała nadzieję, że wygląda jedynie na osobę, którą nagle opuściły siły, na nic poważniejszego…
Trwało to chwilę, po czym uniosła głowę. Brązowe oczy były zmęczone, ale Vivian zdobyła się na tragicznie słaby, przepraszający uśmiech.
- Muszę się ogarnąć. Przeżyję. – Chciała jakoś odciągnąć temat od siebie, bo jej osoba w tym momencie, ku jej niedowierzaniu, wypadała najgorzej. Psychicznie, oczywiście. – A jak wy się czujecie? – Zagaiła cicho po chwili krępującego milczenia.
OCC ---> Koniec treningu
+ 10% HP
Re: Pokoje szpitalne
Pon Lip 01, 2013 3:50 pm
Załamka. Tak bardzo uczuciowy. Czy słaby? Fizycznie może i nie za bardzo, ale psychicznie.. W sumie, dlaczego nazywać kogoś, kto po prostu jest dobry i ma miękkie serce słabym. Może gdyby nie był Saiyanem, istotą, która żyje by walczyć, byłoby to całkiem normalne. Ale w takim przypadku… Rasa nastawiona na destrukcje, teraz na podboje. Inni mogli się z niego śmiać, nabijać, jednak Brązowowłosy nie przejmował się tym. Niewiele osób znało go z tej strony. Większość postrzegała go, jako zadowolonego z życia wiecznie uśmiechniętego chłopaka. Rzadko się rozklejał, a jeśli już to po jakimś czynie, z którego nie był zadowolony. Albo tak jak teraz, ktoś cierpiał. I to niestety z jego winy. Teraz już znał prawdę. Ten Czarnowłosy także pomógł mu zranić Vivian, jednak to wszystko było z jego winy. To Brązowowłosy był za słaby żeby postawić się jakieś dziwnej mazi. To brązowowłosy wszystko zaczął. Nie było, na kogo zwalić winy. Wszystko przez niego…
Podniósł głowę. Jego twarz była blada, zmęczona. Przesiąknięta bólem oraz smutkiem. Przeszklone, poczerwieniałe oczy wpatrywały się nieobecnym wzrokiem w ścianę. Spojrzał na podkuloną koleżankę, potem na Czarnowłosego kolegę, którego chyba nic nie obchodziło. Wszystkiemu towarzyszył jakiś dziwny ból, po lewej stronie klatki piersiowej, która kryła się pod zniszczonym błękitnym kombinezonem. Spojrzał na swoje dłonie. Rękawic już nie miał. Buty, jako jedyne, zachowały się w miarę dobrym stanie. Jego przemyślenia przerwała Vivian, która przez zmęczony grymas wypowiedziała w końcu słowa, w których zapytała jak czują się pozostali. Chłopak na chwile zawiesił się. Nie wiedział, w jakim stanie jest koleżanka. Sam był po prostu wyczerpany, zmęczony. Czarnowłosy kolega miał uszkodzony bark oraz zaszyty łuk brwiowy. Jednak na jego twarzy nie widać było widać tak popularnego obecnie wśród trójki wojowników, grymasu bólu. Co innego z Vivian. Nie miała złamań, głębokich ran, jednak jej blada, twarz mówiła wszystko. Cała trójka przeżyła coś strasznego.
-Bywało gorzej-odparł po chwili ciszy brązowowłosy-jest, za co, to wszystko, co się wydarzyło to moja wina. Byłem za słaby by zapobiec temu wszystkiemu-dodał po chwili. Całej rozmowie z jego strony towarzyszył chaos. Był tak zamyślony, że nie wiedział za bardzo, co się dzieje dokoła niego. Powoli wstał opierając się rękoma od łóżko Vivian. Ogonem pchnął krzesło, na którym siedział w miejsce gdzie stało przed jego przestawieniem. Spojrzał na Raziela. Cały czas ten zimny wzrok. Ciężko było domyślić się czy naprawdę się tak niczym nie przejmuje czy tylko to ukrywa. Brązowowłosy wierzył, a raczej chciał wierzyć, że w każdej istocie na świecie jest trochę dobra. Prawda jednak bywała zupełnie inna. Szedł powoli. Każdy krok stwarzał ból. Nie tak wielki jak na początku. Doktor miał racje, powoli wracał do zdrowia, jednak słowem klucz jest „powoli”. Po prawej stronie miał ścianę. Wodził po niej dłonią. Zatrzymał się na chwile przed Razielem. Spojrzał na niego, na jego zniszczony kombinezon.
-Wiecie, co?-Zrobił krok w przód, stanął obok Raziela, odwrócił się by móc spojrzeć na Vivian, jej Kadeckie wyposażenie także nie było w najlepszym stanie-ja pójdę po kombinezony dla naszej trójki. Chociaż tak wynagrodzę wam to, że przeze mnie musicie cierpieć. Czekajcie na mnie w sali treningowej-dopowiedział po chwili. Odwrócił się na pięcie. I wyszedł z pomieszczenia. Na moment zatrzymał się. Spojrzał w lewo, w prawo czy aby nie wiozą kolejnego rannego. Było spokojnie jak na Saiyański szpital. Zrobił krok przed siebie i obrócił się w lewą stronę. Przez cały pobyt w sali, w której leżała jego koleżanka na jego twarzy nie pojawił się uśmiech. Był zbyt przybity. Szedł powoli. Cały czas był zamyślony, o czym świadczył jego, nieobecny, wzrok. Miał już plan. Trenować, trenować i jeszcze raz trenować, aby już nigdy przez swoją słabość nie zranić bliskich. Jedno wydarzenie. Jedna osoba przez którą stracił panowanie nad swoim ciałem, a tchnęła młodego wojownika w przód. Nie miał celu w życiu. Nie lubił rozwiązań siłowych i to pozostanie na zawsze w jego psychice. Teraz to wszystko się zmieni. Gdy życie daje taką lekcję, jaką dostał Brązowowłosy Half, trzeba wyciągnąć z niej jakieś wnioski. Tyle przemyśleń. Chwila ciszy, w której mógł pokontemplować, porozmawiać sam ze sobą. Nie obchodziło go teraz to, co się dzieje dokoła. Szedł jak zahipnotyzowany, przed siebie. Do celu swojej podróży. Wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Udał się do najbliższych schodów, by zejść na sam dół. Bo to tam znajduje się zbrojownia, z której musi wziąć czyste i nowe, niezniszczone wyposażenie dla siebie i swoich kompanów.
OCC:
Koniec treningu
10% Hp oraz Ki
z/t->Zbrojownia
Podniósł głowę. Jego twarz była blada, zmęczona. Przesiąknięta bólem oraz smutkiem. Przeszklone, poczerwieniałe oczy wpatrywały się nieobecnym wzrokiem w ścianę. Spojrzał na podkuloną koleżankę, potem na Czarnowłosego kolegę, którego chyba nic nie obchodziło. Wszystkiemu towarzyszył jakiś dziwny ból, po lewej stronie klatki piersiowej, która kryła się pod zniszczonym błękitnym kombinezonem. Spojrzał na swoje dłonie. Rękawic już nie miał. Buty, jako jedyne, zachowały się w miarę dobrym stanie. Jego przemyślenia przerwała Vivian, która przez zmęczony grymas wypowiedziała w końcu słowa, w których zapytała jak czują się pozostali. Chłopak na chwile zawiesił się. Nie wiedział, w jakim stanie jest koleżanka. Sam był po prostu wyczerpany, zmęczony. Czarnowłosy kolega miał uszkodzony bark oraz zaszyty łuk brwiowy. Jednak na jego twarzy nie widać było widać tak popularnego obecnie wśród trójki wojowników, grymasu bólu. Co innego z Vivian. Nie miała złamań, głębokich ran, jednak jej blada, twarz mówiła wszystko. Cała trójka przeżyła coś strasznego.
-Bywało gorzej-odparł po chwili ciszy brązowowłosy-jest, za co, to wszystko, co się wydarzyło to moja wina. Byłem za słaby by zapobiec temu wszystkiemu-dodał po chwili. Całej rozmowie z jego strony towarzyszył chaos. Był tak zamyślony, że nie wiedział za bardzo, co się dzieje dokoła niego. Powoli wstał opierając się rękoma od łóżko Vivian. Ogonem pchnął krzesło, na którym siedział w miejsce gdzie stało przed jego przestawieniem. Spojrzał na Raziela. Cały czas ten zimny wzrok. Ciężko było domyślić się czy naprawdę się tak niczym nie przejmuje czy tylko to ukrywa. Brązowowłosy wierzył, a raczej chciał wierzyć, że w każdej istocie na świecie jest trochę dobra. Prawda jednak bywała zupełnie inna. Szedł powoli. Każdy krok stwarzał ból. Nie tak wielki jak na początku. Doktor miał racje, powoli wracał do zdrowia, jednak słowem klucz jest „powoli”. Po prawej stronie miał ścianę. Wodził po niej dłonią. Zatrzymał się na chwile przed Razielem. Spojrzał na niego, na jego zniszczony kombinezon.
-Wiecie, co?-Zrobił krok w przód, stanął obok Raziela, odwrócił się by móc spojrzeć na Vivian, jej Kadeckie wyposażenie także nie było w najlepszym stanie-ja pójdę po kombinezony dla naszej trójki. Chociaż tak wynagrodzę wam to, że przeze mnie musicie cierpieć. Czekajcie na mnie w sali treningowej-dopowiedział po chwili. Odwrócił się na pięcie. I wyszedł z pomieszczenia. Na moment zatrzymał się. Spojrzał w lewo, w prawo czy aby nie wiozą kolejnego rannego. Było spokojnie jak na Saiyański szpital. Zrobił krok przed siebie i obrócił się w lewą stronę. Przez cały pobyt w sali, w której leżała jego koleżanka na jego twarzy nie pojawił się uśmiech. Był zbyt przybity. Szedł powoli. Cały czas był zamyślony, o czym świadczył jego, nieobecny, wzrok. Miał już plan. Trenować, trenować i jeszcze raz trenować, aby już nigdy przez swoją słabość nie zranić bliskich. Jedno wydarzenie. Jedna osoba przez którą stracił panowanie nad swoim ciałem, a tchnęła młodego wojownika w przód. Nie miał celu w życiu. Nie lubił rozwiązań siłowych i to pozostanie na zawsze w jego psychice. Teraz to wszystko się zmieni. Gdy życie daje taką lekcję, jaką dostał Brązowowłosy Half, trzeba wyciągnąć z niej jakieś wnioski. Tyle przemyśleń. Chwila ciszy, w której mógł pokontemplować, porozmawiać sam ze sobą. Nie obchodziło go teraz to, co się dzieje dokoła. Szedł jak zahipnotyzowany, przed siebie. Do celu swojej podróży. Wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Udał się do najbliższych schodów, by zejść na sam dół. Bo to tam znajduje się zbrojownia, z której musi wziąć czyste i nowe, niezniszczone wyposażenie dla siebie i swoich kompanów.
OCC:
Koniec treningu
10% Hp oraz Ki
z/t->Zbrojownia
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Wto Lip 02, 2013 8:15 pm
Smutek. To uczucie cały czas towarzyszyło młodemu Saiyańskiemu kadetowi, odkąd zobaczył jak bardzo ją skrzywdzili. Była cała poobijana. Jej strój tak samo jak ich był porozrywany, przepalony. Innymi słowy stał się zwykłą szmatą. Ale tak już jest. Porządne rzeczy dostaną jak awansują w hierarchii i przestaną być nikim. Na razie musieli znosić wszelkie obelgi i najgorsze rzeczy, które miały złamać w nich ducha i poczucie przyzwoitości. Mieli stać się zimnokrwistymi mordercami, takimi jak większość Saiyan. Taka była właśnie polityka Akademii. Zgnoić, zaszczuć i stworzyć maszyny do zabijania. Na jego szczęście Raziel zostawał sobą i był w miarę normalny. Ale czy normalnością można nazwać izolowanie się od innych i brak emocji. No cóż, było w tym coś co tworzyło z niego wojownika doskonałego, ale jego ojciec mówił, że samą zimną logiką i siłą się nie wygra. Trzeba mieć jeszcze coś, jakiś cele, za który się walczy. A czy on miał taki cel. Na początku myślał, że tak, ale teraz już nie miał najmniejszego pojęcia o tym. Nie wiedział czego chce i do czego kroczy. Miał olbrzymi dylemat i nie wiedział jak go rozwiązać. Musiał jednak to zrobić, bo kiedyś może mieć problemy.
Vernil wyglądał na totalnie załamanego. Widać było po nim, że ostatnie wydarzenia odcisnęły swoje piętno na nim. Widać to było w jego spojrzenie. Pełne bólu i smutku. Winił siebie za popełnione rzeczy. Poniekąd nie była to jego wina, ale i tak czuł się winny. Raziel nie wiedział co ma o nim myśleć. Był silny fizycznie, gdyż walczył z nim przez chwilę i miał to coś. Ale gorzej z psychiką. Jeśli tak się zachowuje po uderzeniu koleżanki, to jak zabije kogoś na misji będzie jeszcze gorzej. Ale czas pokaże. Kiedy Vivian odezwała się po raz kolejny go ścisnęło w sercu. Jej głos był pełen bólu, pomimo tego, że to ukrywała. Było mu jej strasznie żal. „Co jest do diabła?” pomyślał po chwili zirytowany. Postanowił, nie ukazywać swych uczuć i wybadać teren. Nie wiedział kim jest ta dziewczyna i wolał wiedzieć więcej za nim zdecyduje się zrobić coś z tą więzią. Kiedy zadała pytanie o stan zdrowia chłopaków poczekał chwile na odpowiedź Vernila. Wolał nie wyrywać się do pierwszego szeregu. Po minucie od skończenia wypowiedzi brązowowłosego włączył się.
- Mogło być gorzej, ale grunt, że żyjemy. – odparł chłodnym tonem, zaś po chwili zwrócił się do Vernila. – Nie masz za co siebie obwiniać. Ta menda z kosmosu ukradła nasze ciała i bawiła się nimi jak lalkami. Nie miałeś najmniejszego wpływu na to co zrobisz. Ja też mogłem nie dać się trafić, ale i tak wpadłem w pułapkę. Dlatego też Cię przepraszam Vivian. Przepraszam za ból, który Ci sprawiłem.
Kiedy szmaragdowooki kończył swoją wypowiedź, w jego głosie oraz oczach pojawił się jakby delikatny okruch ciepła, który jednak dość szybko zniknął. Nie mógł sobie pozwolić na emocje. Emocje były dla słabych, a on nie był słaby. Już nie.
Propozycję przyniesienia nowego kombinezonu skwitował krótki skinieniem głowy, w którym wyraził swoje podziękowanie. Teraz zostali sam na sam z Vivian. Nie miał pojęcia co zrobić z nią. Czuł jakby była mu bliska, ale w ogóle jej nie znał. A Raziel nie należał do dość towarzyskich osób. Po chwili stania jak cep i obserwowania dziewczyny postanowił ruszyć na Salę Treningową. Jednak zanim odwrócił się do wyjścia zrobił kolejną rzecz, której by się nie spodziewał dziś rano.
- Jeśli dasz radę, to z będzie mi miło jeśli pójdziesz ze mną na Salę. Vernil pewnie już czeka na nas. – powiedział dość ciepłym ja na niego tonem, przy okazji podając dziewczyny zdrową dłoń. Po chwili dodał już bardziej swoim głosem. – No dajesz. Nie mamy całego dnia. Zaś trener, na pewno będzie chciał naszego sprawozdania, więc rusz się, albo koszarowy przyjdzie do Ciebie. A tak w ogóle jestem Raziel.
OCC:
Regeneracja 10% HP i KI
z/t Sala Treningowa
Vernil wyglądał na totalnie załamanego. Widać było po nim, że ostatnie wydarzenia odcisnęły swoje piętno na nim. Widać to było w jego spojrzenie. Pełne bólu i smutku. Winił siebie za popełnione rzeczy. Poniekąd nie była to jego wina, ale i tak czuł się winny. Raziel nie wiedział co ma o nim myśleć. Był silny fizycznie, gdyż walczył z nim przez chwilę i miał to coś. Ale gorzej z psychiką. Jeśli tak się zachowuje po uderzeniu koleżanki, to jak zabije kogoś na misji będzie jeszcze gorzej. Ale czas pokaże. Kiedy Vivian odezwała się po raz kolejny go ścisnęło w sercu. Jej głos był pełen bólu, pomimo tego, że to ukrywała. Było mu jej strasznie żal. „Co jest do diabła?” pomyślał po chwili zirytowany. Postanowił, nie ukazywać swych uczuć i wybadać teren. Nie wiedział kim jest ta dziewczyna i wolał wiedzieć więcej za nim zdecyduje się zrobić coś z tą więzią. Kiedy zadała pytanie o stan zdrowia chłopaków poczekał chwile na odpowiedź Vernila. Wolał nie wyrywać się do pierwszego szeregu. Po minucie od skończenia wypowiedzi brązowowłosego włączył się.
- Mogło być gorzej, ale grunt, że żyjemy. – odparł chłodnym tonem, zaś po chwili zwrócił się do Vernila. – Nie masz za co siebie obwiniać. Ta menda z kosmosu ukradła nasze ciała i bawiła się nimi jak lalkami. Nie miałeś najmniejszego wpływu na to co zrobisz. Ja też mogłem nie dać się trafić, ale i tak wpadłem w pułapkę. Dlatego też Cię przepraszam Vivian. Przepraszam za ból, który Ci sprawiłem.
Kiedy szmaragdowooki kończył swoją wypowiedź, w jego głosie oraz oczach pojawił się jakby delikatny okruch ciepła, który jednak dość szybko zniknął. Nie mógł sobie pozwolić na emocje. Emocje były dla słabych, a on nie był słaby. Już nie.
Propozycję przyniesienia nowego kombinezonu skwitował krótki skinieniem głowy, w którym wyraził swoje podziękowanie. Teraz zostali sam na sam z Vivian. Nie miał pojęcia co zrobić z nią. Czuł jakby była mu bliska, ale w ogóle jej nie znał. A Raziel nie należał do dość towarzyskich osób. Po chwili stania jak cep i obserwowania dziewczyny postanowił ruszyć na Salę Treningową. Jednak zanim odwrócił się do wyjścia zrobił kolejną rzecz, której by się nie spodziewał dziś rano.
- Jeśli dasz radę, to z będzie mi miło jeśli pójdziesz ze mną na Salę. Vernil pewnie już czeka na nas. – powiedział dość ciepłym ja na niego tonem, przy okazji podając dziewczyny zdrową dłoń. Po chwili dodał już bardziej swoim głosem. – No dajesz. Nie mamy całego dnia. Zaś trener, na pewno będzie chciał naszego sprawozdania, więc rusz się, albo koszarowy przyjdzie do Ciebie. A tak w ogóle jestem Raziel.
OCC:
Regeneracja 10% HP i KI
z/t Sala Treningowa
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Wto Lip 02, 2013 9:29 pm
Trzy puste skorupy…
Źle. Trzej wymęczeni do granic wytrzymałości kadeci, po których oczekuje się, że zaraz po zaleczeniu ran wstaną i będą udzielać się w ćwiczeniach. Nikt nie uwzględnił głębokich szram na psychice, napadów lękowych, wzmożonej agresji, stanów lękowych i rozdrażnienia w ogólnym rozrachunku. Takie proste… Masz nie myśleć, bo tym tylko komplikujesz sprawę. Masz wykonywać rozkazy i być na tyle ogarniętym by dokonywać prostych decyzji. Koniec, kropka, puenty nie ma.
Vivian patrzyła na Vernila spod przymrużonych powiek. W jego postawie, twarzy, oczach widziała dojmujący smutek. Nieokreślony żal za to wszystko… Przez mgnienie poczuła zdenerwowanie, niemalże złość na chłopaka. To nie jest jego wina. Nie jest! Niemniej, ciągle się tym zadręczał, nie potrafiąc wybrnąć z otumaniających go czarnych myśli.
Ta krótka myśl zgasła i znów ogarnął ją wymuszony, przyprawiony obojętnością spokój.
Czarnowłosy kadet miał rację. To nie oni… Oni nigdy by tak nie postąpili, nie walczyli tak brutalnie i zapamiętale. Chociaż odnosząc się do dumnej rasy wojowników te słowa raczej nie mają uzasadnienia. Owinięto ich sobie wokół palca. Ósemka pamiętała wyraz oczu Vernila gdy ją uderzył, taksujące spojrzenie chłopaka z blizną, kiedy częstował ją pięścią w brzuch. Wzdrygnęła się lekko, i zakryła uszy, jakby bała się, że znów usłyszy wrzaski. Pamiętała każdy szczegół oprócz tego momentu, gdy Tsuful znalazł się w jej ciele. Była niemal pewna, że nie zmuszał on jej do pojedynku, ale gdy tylko próbowała siew to wgłębić, ból nasilał się, potężniejszy niż zwykle.
Naprawdę, nie ma czego wybaczać.
- Żadnego z was nie winię. – Powiedziała po chwili, kładąc pewien nacisk na swoją wypowiedź. Niech wiedzą, co naprawdę myśli.
Rany na duszy i umyśle goją się długo. Słysząc kolejne słowa, Ósemka tylko pokręciła głową. Mogła powtórzyć się jeszcze raz, ale nie wyglądało na to, by i ta próba dotarła do Vernila. Musi… Musi się sam z tym uporać, a jeśli nie da rady, to halfka postara się znaleźć jakiś sposób by mu pomóc. A może powinien to przeczekać, aż z czasem to minie? Wiele rzeczy leczy czas…
Nie, czas nie leczy ran. Przyzwyczaja do bólu. Nie. Znów błąd. Czas pozwala, byś sam zaleczył swoje rany, ty sam. Z czyjąś pomocą, samotnie, ale zawsze Ty.
Zadrżała lekko i ścisnęła czoło. Skupiona na tym, mniej więcej sekundę za późno usłyszała słowa Vernila i chłopak wstał. Mrugnęła nieco zdezorientowana. Chciała coś powiedzieć, ręka jej drgnęła jakby chciała go zatrzymać gestem, ale nie zdążyła. Wyszedł.
Nie jesteś jedyną obolałą. A oni… Vernil ma pierwsze objawy depresji, natomiast drugi chłopak… Trudno powiedzieć. Tak jak Ósemka, skrywał wszystko za zasłoną milczenia. Nawet gdyby próbowała, nie wyczytałaby nic z tego spojrzenia. Dlatego nawet nie próbowała.
Vivian upewniła się, że kołnierz wciąż zakrywa pół jej twarzy i nie musi się do nieznajomego kadeta odzywać. Tkwili tak w milczącym porozumieniu. Było jej dziwnie… Leki złagodziły ból, jednakże wciąż czuła, że jest z nią źle. Tylko czy to powód by się nad sobą tak roztkliwiać? Nawet jeśli będzie boleć, jeśli będzie cierpieć, trzeba się podnieść. Proste i nielogiczne. Osowiała i wycofana nie miała wiele do stracenia, tym bardziej, że nikt, absolutnie nikt nie będzie po niej płakać.
Szaleństwo, ale ta myśl jednocześnie ją zasmuciła i ucieszyła. Nie dała niczego po sobie poznać, pogrążona we własnym świece.
Nagle doleciało ją pytanie od strony drzwi. Uniosła rozmyty wzrok i zahaczyła o chłopaka. Słuchała go, wciąż nie ruszając się ani o milimetr. Po czym zamknęła oczy, jakby się namyślała.
Wyciągnięta dłoń. Zupełnie jak wtedy w koszarach.
Vivian kiwnęła głową i wstała z łóżka. Zignorowała dłoń, jasno dając do zrozumienia, że da radę sama iść. Chociaż szła prosto, trzymała się krok za Razielem. Ochronny gestem wbijając dłonie w kieszenie i zasłaniając usta postrzępionym kołnierzem kurtki, wbija spojrzenie w podłogę.
Co się z nią stało?
Wszystko.
OOC ---> + 10% HP
[zt] ---> Mordownia
Źle. Trzej wymęczeni do granic wytrzymałości kadeci, po których oczekuje się, że zaraz po zaleczeniu ran wstaną i będą udzielać się w ćwiczeniach. Nikt nie uwzględnił głębokich szram na psychice, napadów lękowych, wzmożonej agresji, stanów lękowych i rozdrażnienia w ogólnym rozrachunku. Takie proste… Masz nie myśleć, bo tym tylko komplikujesz sprawę. Masz wykonywać rozkazy i być na tyle ogarniętym by dokonywać prostych decyzji. Koniec, kropka, puenty nie ma.
Vivian patrzyła na Vernila spod przymrużonych powiek. W jego postawie, twarzy, oczach widziała dojmujący smutek. Nieokreślony żal za to wszystko… Przez mgnienie poczuła zdenerwowanie, niemalże złość na chłopaka. To nie jest jego wina. Nie jest! Niemniej, ciągle się tym zadręczał, nie potrafiąc wybrnąć z otumaniających go czarnych myśli.
Ta krótka myśl zgasła i znów ogarnął ją wymuszony, przyprawiony obojętnością spokój.
Czarnowłosy kadet miał rację. To nie oni… Oni nigdy by tak nie postąpili, nie walczyli tak brutalnie i zapamiętale. Chociaż odnosząc się do dumnej rasy wojowników te słowa raczej nie mają uzasadnienia. Owinięto ich sobie wokół palca. Ósemka pamiętała wyraz oczu Vernila gdy ją uderzył, taksujące spojrzenie chłopaka z blizną, kiedy częstował ją pięścią w brzuch. Wzdrygnęła się lekko, i zakryła uszy, jakby bała się, że znów usłyszy wrzaski. Pamiętała każdy szczegół oprócz tego momentu, gdy Tsuful znalazł się w jej ciele. Była niemal pewna, że nie zmuszał on jej do pojedynku, ale gdy tylko próbowała siew to wgłębić, ból nasilał się, potężniejszy niż zwykle.
Naprawdę, nie ma czego wybaczać.
- Żadnego z was nie winię. – Powiedziała po chwili, kładąc pewien nacisk na swoją wypowiedź. Niech wiedzą, co naprawdę myśli.
Rany na duszy i umyśle goją się długo. Słysząc kolejne słowa, Ósemka tylko pokręciła głową. Mogła powtórzyć się jeszcze raz, ale nie wyglądało na to, by i ta próba dotarła do Vernila. Musi… Musi się sam z tym uporać, a jeśli nie da rady, to halfka postara się znaleźć jakiś sposób by mu pomóc. A może powinien to przeczekać, aż z czasem to minie? Wiele rzeczy leczy czas…
Nie, czas nie leczy ran. Przyzwyczaja do bólu. Nie. Znów błąd. Czas pozwala, byś sam zaleczył swoje rany, ty sam. Z czyjąś pomocą, samotnie, ale zawsze Ty.
Zadrżała lekko i ścisnęła czoło. Skupiona na tym, mniej więcej sekundę za późno usłyszała słowa Vernila i chłopak wstał. Mrugnęła nieco zdezorientowana. Chciała coś powiedzieć, ręka jej drgnęła jakby chciała go zatrzymać gestem, ale nie zdążyła. Wyszedł.
Nie jesteś jedyną obolałą. A oni… Vernil ma pierwsze objawy depresji, natomiast drugi chłopak… Trudno powiedzieć. Tak jak Ósemka, skrywał wszystko za zasłoną milczenia. Nawet gdyby próbowała, nie wyczytałaby nic z tego spojrzenia. Dlatego nawet nie próbowała.
Vivian upewniła się, że kołnierz wciąż zakrywa pół jej twarzy i nie musi się do nieznajomego kadeta odzywać. Tkwili tak w milczącym porozumieniu. Było jej dziwnie… Leki złagodziły ból, jednakże wciąż czuła, że jest z nią źle. Tylko czy to powód by się nad sobą tak roztkliwiać? Nawet jeśli będzie boleć, jeśli będzie cierpieć, trzeba się podnieść. Proste i nielogiczne. Osowiała i wycofana nie miała wiele do stracenia, tym bardziej, że nikt, absolutnie nikt nie będzie po niej płakać.
Szaleństwo, ale ta myśl jednocześnie ją zasmuciła i ucieszyła. Nie dała niczego po sobie poznać, pogrążona we własnym świece.
Nagle doleciało ją pytanie od strony drzwi. Uniosła rozmyty wzrok i zahaczyła o chłopaka. Słuchała go, wciąż nie ruszając się ani o milimetr. Po czym zamknęła oczy, jakby się namyślała.
Wyciągnięta dłoń. Zupełnie jak wtedy w koszarach.
Vivian kiwnęła głową i wstała z łóżka. Zignorowała dłoń, jasno dając do zrozumienia, że da radę sama iść. Chociaż szła prosto, trzymała się krok za Razielem. Ochronny gestem wbijając dłonie w kieszenie i zasłaniając usta postrzępionym kołnierzem kurtki, wbija spojrzenie w podłogę.
Co się z nią stało?
Wszystko.
OOC ---> + 10% HP
[zt] ---> Mordownia
Re: Pokoje szpitalne
Wto Sie 06, 2013 9:27 pm
Leciał. Za nim powstawała biała smuga, która chwile unosiła się i znikała jak dym na wietrze. Trasę znaczył. Z ciała osoby, którą trzymał przy sobie cały czas skapywała szkarłatna wydzielina, która upadając rozbryzgiwała się na kafelkach. W głowie chłopaka panowała istna burza myśli.
-Co się do cholery stało?-Pytał sam siebie, Pamięta jak walczyć. Jak Raziel wpadł w złość? Jak uspokoił się? A później? Dziura w pamięci i dopiero ciało ich przeciwnika, które wymęczone leżało na ziemi. Z każdą sekundą zbliżał się do celu. Do skrzydła szpitalnego, w którym, miał nadzieje, wyleczą pociętego i połamanego wojownika. Nie znali się. Czarnowłosy rzucił wyzwanie. Kadeci przyjęli je. Niestety nikt nie chciał złożyć broni. Jak to się skończyło? Widać na załączonym obrazku...
Doleciał na miejsce. Nie wyłączając białej aury przeleciał obok recepcjonisty. Wylądował. Dezaktywował poświatę. Szedł wzdłuż sal szukając miejsca. Wzrokiem wodził po pomieszczeniach. Żadnego lekarza. Wreszcie znalazł. Wolne miejsce, a właściwie wolna sala. Położył na niej rannego czarnowłosego wojownika. Wciąż oddychał. Stracił masę krwi. Vernil spojrzał w dół. Krew znaczyła ich wędrówkę. Wcześniej tego nie zauważył. Wyszedł z sali. Spojrzał na szkarłatny ślad. Usłyszał głos biegu. Lekarze już biegli. Było ich trzech.
-Mam rannego! Walka.. Zresztą nie ma na to czasu. Tutaj leży-powiedział, a właściwie wysapał. Był strasznie zmęczony. Ręką wskazał na łóżko, w którym leży owy wojownik. Sanitariusze momentalnie wbiegli. Pielęgniarka chwyciła Brązowowłosego za ramiona. Cofnęła go by ten usiadł. W tym momencie chłopak myślał tylko o jednym, o tym czy osoba, z którą walczył, przeżyje….
Minęła niecała godzina. Halfowi każda sekunda dłużyła się jak minuta. Wyszedł doktor. Ręce miał po łokcie od krwi. Mimo zmęczenia, które panowało na jego twarzy, uśmiechnął się do Vernila.
-Wszystko będzie porządku-powiedział sanitariusz. Vernil odetchnął z ulgą-ostro go pokiereszowałeś -dodał po chwili.
-Nie tylko ja.. Zresztą nie ważne. Najważniejsze jest to, że będzie zdrów.- Powiedział Brązowooki. W głosie panował już spokój.
-Wiesz, co.. Jakbym miał każdego pytać o to, „co mu się stało, że jest w takim stanie” to nie miałbym czasu na operacje.-Powiedział znów się uśmiechając-a Ty, też idź odpocząć, też za dobrze nie wyglądasz-dopowiedział lekaż, odwracając się. Poszedł w kierunku łazienki. Half zrobił jak mu nakazano. Wstał. Opuścił skrzydło szpitalne. Zastanowił się gdzie pójść. Przez chwile czuł się nieco bardziej spokojny, do czasu. W końcu wróciła ta męcząca go pustka. Tak bardzo chciałby wiedzieć, co się działo, albo, chociaż poznać przyczynę zaniku pamięci.
Po krótkiej wędrówce dotarł do łazienek. Spojrzał w lustro. Zaśmiał się po cichu. Pot i bród. Wszystko dla klarowności pokryte i wymieszane z krwią wojownika o czarnych włosach. Spojrzał w dół. Kombinezon z rozdartymi rękawami. Te nowe miał Raziel…
-No cóż będzie trzeba coś z tym zrobić-pomyślał, po czym udał się pod prysznic. Zdjął kombinezon. Wszedł do kabiny. Dokładnie się umył... Wyszedł. Wytarł się ręcznikiem wiszącym przed kabiną. Włożył na siebie kombinezon. Obejrzał go dokładnie. Rękawy miał właściwie rozcięte aż po łokcie. Postanowił zerwać je na wysokości zgięcia. Ubranie było nieco poszarpane na klatce, brzuchu. Na udach były liczne dziury, pod którymi widniały siniaki. Rękawice były do wywalenia. Buty na szczęście zachowały się w dobrym stanie. Wychodząc, chłopak wyrzucił ochraniacze na dłonie i udał się najedzenie.
-Oby nie dali mi papki dla kadetów-skomentował po cichu.
OCC:
10% regeneracji. HP oraz KI.
Zt-> stołówka
-Co się do cholery stało?-Pytał sam siebie, Pamięta jak walczyć. Jak Raziel wpadł w złość? Jak uspokoił się? A później? Dziura w pamięci i dopiero ciało ich przeciwnika, które wymęczone leżało na ziemi. Z każdą sekundą zbliżał się do celu. Do skrzydła szpitalnego, w którym, miał nadzieje, wyleczą pociętego i połamanego wojownika. Nie znali się. Czarnowłosy rzucił wyzwanie. Kadeci przyjęli je. Niestety nikt nie chciał złożyć broni. Jak to się skończyło? Widać na załączonym obrazku...
Doleciał na miejsce. Nie wyłączając białej aury przeleciał obok recepcjonisty. Wylądował. Dezaktywował poświatę. Szedł wzdłuż sal szukając miejsca. Wzrokiem wodził po pomieszczeniach. Żadnego lekarza. Wreszcie znalazł. Wolne miejsce, a właściwie wolna sala. Położył na niej rannego czarnowłosego wojownika. Wciąż oddychał. Stracił masę krwi. Vernil spojrzał w dół. Krew znaczyła ich wędrówkę. Wcześniej tego nie zauważył. Wyszedł z sali. Spojrzał na szkarłatny ślad. Usłyszał głos biegu. Lekarze już biegli. Było ich trzech.
-Mam rannego! Walka.. Zresztą nie ma na to czasu. Tutaj leży-powiedział, a właściwie wysapał. Był strasznie zmęczony. Ręką wskazał na łóżko, w którym leży owy wojownik. Sanitariusze momentalnie wbiegli. Pielęgniarka chwyciła Brązowowłosego za ramiona. Cofnęła go by ten usiadł. W tym momencie chłopak myślał tylko o jednym, o tym czy osoba, z którą walczył, przeżyje….
Minęła niecała godzina. Halfowi każda sekunda dłużyła się jak minuta. Wyszedł doktor. Ręce miał po łokcie od krwi. Mimo zmęczenia, które panowało na jego twarzy, uśmiechnął się do Vernila.
-Wszystko będzie porządku-powiedział sanitariusz. Vernil odetchnął z ulgą-ostro go pokiereszowałeś -dodał po chwili.
-Nie tylko ja.. Zresztą nie ważne. Najważniejsze jest to, że będzie zdrów.- Powiedział Brązowooki. W głosie panował już spokój.
-Wiesz, co.. Jakbym miał każdego pytać o to, „co mu się stało, że jest w takim stanie” to nie miałbym czasu na operacje.-Powiedział znów się uśmiechając-a Ty, też idź odpocząć, też za dobrze nie wyglądasz-dopowiedział lekaż, odwracając się. Poszedł w kierunku łazienki. Half zrobił jak mu nakazano. Wstał. Opuścił skrzydło szpitalne. Zastanowił się gdzie pójść. Przez chwile czuł się nieco bardziej spokojny, do czasu. W końcu wróciła ta męcząca go pustka. Tak bardzo chciałby wiedzieć, co się działo, albo, chociaż poznać przyczynę zaniku pamięci.
Po krótkiej wędrówce dotarł do łazienek. Spojrzał w lustro. Zaśmiał się po cichu. Pot i bród. Wszystko dla klarowności pokryte i wymieszane z krwią wojownika o czarnych włosach. Spojrzał w dół. Kombinezon z rozdartymi rękawami. Te nowe miał Raziel…
-No cóż będzie trzeba coś z tym zrobić-pomyślał, po czym udał się pod prysznic. Zdjął kombinezon. Wszedł do kabiny. Dokładnie się umył... Wyszedł. Wytarł się ręcznikiem wiszącym przed kabiną. Włożył na siebie kombinezon. Obejrzał go dokładnie. Rękawy miał właściwie rozcięte aż po łokcie. Postanowił zerwać je na wysokości zgięcia. Ubranie było nieco poszarpane na klatce, brzuchu. Na udach były liczne dziury, pod którymi widniały siniaki. Rękawice były do wywalenia. Buty na szczęście zachowały się w dobrym stanie. Wychodząc, chłopak wyrzucił ochraniacze na dłonie i udał się najedzenie.
-Oby nie dali mi papki dla kadetów-skomentował po cichu.
OCC:
10% regeneracji. HP oraz KI.
Zt-> stołówka
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pokoje szpitalne
Pon Sie 19, 2013 11:53 pm
Przez drzwi przeszło straszydło z nieprzytomnym chłopakiem na ramieniu.
Tak to pewnie wyglądało dla postronnego widza, gdy Vivian nieznacznie kapiąc krwią i błotem przekroczyła próg skrzydła szpitalnego. Przód jej ubrania powalany był ziemią, która mieszała się z posoką oraz potem. Włosy stały się brązowe, szyję zdobiła sina obręcz. Plus wszystkie szramy, sińce i zacięcia dla uzupełnienia obrazu potworzyska z bagiennych odmętów.
Szlag by trafił. Czemu tak porypane rzeczy się jej przydarzają?
Boleśnie odczuwała urazy po bitwie, ale nie puszczała omdlałego Nashi. Jakaś część jej świadomości chciała zwolnić uścisk i w przypływie złośliwości zostawić go krwawiącego na podłodze. Nie było to jednak honorowe, prawidłowe, ani, rzecz oczywista, właściwe. Dlatego Ósemka wyrzuciła tą myśl z głowy i niezłomnie holowała drania. Zostawiła go na najbliższym łóżku i ciężko usiadła na stołku. Księgę oraz zmięte notatki położyła na najbliższej szafce, bo zaroiło się wokoło od postaci w białych kitlach.
Zrobił się ruch. Kilka osób wyjrzało zza drzwi i zbliżyło się do leżącego bez czucia poszkodowanego oraz śniętej dziewczyny. Ktoś coś powiedział Vivian. Zamrugała, jak wyrwana z transu.
- Kolejny? Kto was tak urządził? Tsuful? – Powtórzył bardziej znużony niż zaniepokojony lekarz.
Ósemka odkaszlnęła z trudem. Gardło pozostawiało wiele do życzenia, ale zdołała zdać oszczędną relację z tego co zaszło. Mężczyzna wysłuchał jej w milczeniu i kazał przetransportować Nashi do innej sali. Nie było z nim źle, nie, jeśli liczyć zdrowie fizyczne. To prawdopodobnie było cechą wspólną wszystkich kadetów. Machają krzepko pięściami, podczas gdy problemy psychiczne pojawiają się jak grzyby po deszczu.
Zadano jeszcze kilka pytań, na które odpowiedziała mimochodem. Czuła się otępiała po bitwie, jak zawsze gdy posmakowała krwi. Nie lubiła tego uczucia po walce, gdy jest się pijanym bólem i wrzaskiem mięśni oraz nagłym opadnięciem emocji. Stawała się wtedy jednocześnie senna i dziwnie drażliwa, gotowa poderwać się w razie potrzeby.
Musiało być to widoczne, bo ostrożnie zbliżył się do niej inny lekarz – Doktor którego znała z poprzednich wizyt. Westchnął na widok Vivian, trafnie zgadując, że dziewczyna już od jakiegoś czasu jest jego stałą pacjentką. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem i delikatnie dotknął ramienia.
- Więc i z tego jakoś się wykrakałaś? Cieszę się. – Powiedział. – Miałaś pecha trafić na Ivana. Bardzo niebezpieczne indywiduum. Nienawidzi halfów.
- Jak większość… – Zamamrotała.
- On ma powód. – Zignorował jej zmęczone spojrzenie. – Jego ojca zabił mieszaniec. Wszyscy to wiedzą. Na misji zdradził i zamordował z zimną krwią swojego towarzysza. Od tamtej pory Ivan stał się bardziej agresywny… Bardziej niż zwykły Saiyan, jeśli wiesz co mam na myśli. A w szczególności jeśli chodzi o halfów. Widząc Ciebie… Cóż. Nieczystość twojej krwi za bardzo rzucała się w oczy. Byłaś czerwoną płachtą na byka.
Dziwne.
Mocno zacisnęła usta. Żal, współczucie, czy obie te emocje jednocześnie? Trudno stwierdzić. Nagle cała gatka Nashi i jego złe spojrzenia były uzasadnione czymś innym niż pragnienie obicia komuś mordy. A przecież była chwila, przebłysk który sprawił, ba, upewnił w tym, że chce ją zabić. I gdyby się jej nie udało go znokautować, pewnie spełniłby to przyrzeczenie. Bardzo boleśnie.
Prawdziwe rozdarcie. Na porządku dziennym było obrywanie od osób, które groziły Ósemce śmiercią/pobiciem/kalectwem/urazem psychicznym (niepotrzebne skreślić), więc czemu to ją drażni? Jakby teraz do niej dotarło, że oprawcy mogli mieć inny powód od zwyczajnej chęci poznęcania się nad słabszymi. Myślała nad tym wcześniej, prawda, ale teraz… Jakby uderzono ją w twarz. Było jej głupio. I wstyd, chociaż to nie ona szukała zaczepki na korytarzu.
Gdyby zabili Axdrę, reagowałaby tak samo. Z jednej strony nie dziwiła się Ivanowi, z drugiej wiedziała, że powinien nad sobą panować. Samokontrola jest ważna. Tylko dzięki niej Ósemka jeszcze żyję, bo nie palnęła żadnej głupoty. Co prawda palnęła już jedną, ale skończyło się na karze…
- To twoje? – Pytanie spadło na nią nagle jak niespodziewany cios.
Zaciekawiony doktor trzymał książkę, a ona aż poderwała się z krzesła. Jakby ktoś (znowu) zdzielił ją w głowę. Streszczenie, kara, termin. Przełożony ją zabiję, albo co gorsza, odda Koszarowemu, który będzie miał radochę patrząc jak kadetka robi pompki do upadłego. Vivian prędko porwała bezpańską chustkę i wytarła kilka plam z okładki. Dmuchnęła lekko na grzbiet, przekartkowała. Tom prezentował się świetnie, pomimo tego, co przeszedł. Solidna rzecz. Mogliby dawać takie księgi wojownikom zamiast tarcz. Dużo zniosą, zanim się rozlecą. Jeśli się rozlecą.
Streszczenie było w gorszym stanie. Pomięte, pogięte, ze smugami brudu i kilkoma plamami krwi. W rogu przepalił papier ki-blast i całość nie wyglądała estetycznie. Niemniej, nie było czasu by przepisać wszystko od nowa. Wystarczającą ilość czasu zmarnowała podczas bójki i coś czuła, że spotkanie z Koszarowym jej nie ominie. A i pewnie panna Mądralińska doczeka się wywodu, który pójdzie jej w pięty.
- Poczekaj! – Usłyszała, w chwili gdy pędziła już w stronę wyjścia.
Doktor zatrzymał ją i złapał zaskoczoną Vivian za szyję. Nie zdążyła zareagować, gdy fachowo nacisnął kilka punktów na obolałym gardle. Kliknęło i buchneło gorącem. Syknęła i poczuła obrzydliwy smak krwi w ustach, ale ból jak się pojawił, tak znikł. Jak ręką odjął.
Zbita z tropu dotknęła szyi i spojrzała na lekarza.
- No leć. – Uśmiechnął się mężczyzna i mrugnął, zadziwiając ją jeszcze bardziej. – Nie wiem przed kim będziesz się spowiadać, ale lepiej jeśli nie będziesz przy tym rzęzić.
- Dziękuję!
Ukłoniła się prędko, tak jak nauczył ją Vernil, zakręciła na jednej nodze i pognała przed siebie, wypadając z pomieszczenia.
OOC ---> + 10% HP
---> + 10% KI
[zt] ---> Biuro Trenera
Tak to pewnie wyglądało dla postronnego widza, gdy Vivian nieznacznie kapiąc krwią i błotem przekroczyła próg skrzydła szpitalnego. Przód jej ubrania powalany był ziemią, która mieszała się z posoką oraz potem. Włosy stały się brązowe, szyję zdobiła sina obręcz. Plus wszystkie szramy, sińce i zacięcia dla uzupełnienia obrazu potworzyska z bagiennych odmętów.
Szlag by trafił. Czemu tak porypane rzeczy się jej przydarzają?
Boleśnie odczuwała urazy po bitwie, ale nie puszczała omdlałego Nashi. Jakaś część jej świadomości chciała zwolnić uścisk i w przypływie złośliwości zostawić go krwawiącego na podłodze. Nie było to jednak honorowe, prawidłowe, ani, rzecz oczywista, właściwe. Dlatego Ósemka wyrzuciła tą myśl z głowy i niezłomnie holowała drania. Zostawiła go na najbliższym łóżku i ciężko usiadła na stołku. Księgę oraz zmięte notatki położyła na najbliższej szafce, bo zaroiło się wokoło od postaci w białych kitlach.
Zrobił się ruch. Kilka osób wyjrzało zza drzwi i zbliżyło się do leżącego bez czucia poszkodowanego oraz śniętej dziewczyny. Ktoś coś powiedział Vivian. Zamrugała, jak wyrwana z transu.
- Kolejny? Kto was tak urządził? Tsuful? – Powtórzył bardziej znużony niż zaniepokojony lekarz.
Ósemka odkaszlnęła z trudem. Gardło pozostawiało wiele do życzenia, ale zdołała zdać oszczędną relację z tego co zaszło. Mężczyzna wysłuchał jej w milczeniu i kazał przetransportować Nashi do innej sali. Nie było z nim źle, nie, jeśli liczyć zdrowie fizyczne. To prawdopodobnie było cechą wspólną wszystkich kadetów. Machają krzepko pięściami, podczas gdy problemy psychiczne pojawiają się jak grzyby po deszczu.
Zadano jeszcze kilka pytań, na które odpowiedziała mimochodem. Czuła się otępiała po bitwie, jak zawsze gdy posmakowała krwi. Nie lubiła tego uczucia po walce, gdy jest się pijanym bólem i wrzaskiem mięśni oraz nagłym opadnięciem emocji. Stawała się wtedy jednocześnie senna i dziwnie drażliwa, gotowa poderwać się w razie potrzeby.
Musiało być to widoczne, bo ostrożnie zbliżył się do niej inny lekarz – Doktor którego znała z poprzednich wizyt. Westchnął na widok Vivian, trafnie zgadując, że dziewczyna już od jakiegoś czasu jest jego stałą pacjentką. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem i delikatnie dotknął ramienia.
- Więc i z tego jakoś się wykrakałaś? Cieszę się. – Powiedział. – Miałaś pecha trafić na Ivana. Bardzo niebezpieczne indywiduum. Nienawidzi halfów.
- Jak większość… – Zamamrotała.
- On ma powód. – Zignorował jej zmęczone spojrzenie. – Jego ojca zabił mieszaniec. Wszyscy to wiedzą. Na misji zdradził i zamordował z zimną krwią swojego towarzysza. Od tamtej pory Ivan stał się bardziej agresywny… Bardziej niż zwykły Saiyan, jeśli wiesz co mam na myśli. A w szczególności jeśli chodzi o halfów. Widząc Ciebie… Cóż. Nieczystość twojej krwi za bardzo rzucała się w oczy. Byłaś czerwoną płachtą na byka.
Dziwne.
Mocno zacisnęła usta. Żal, współczucie, czy obie te emocje jednocześnie? Trudno stwierdzić. Nagle cała gatka Nashi i jego złe spojrzenia były uzasadnione czymś innym niż pragnienie obicia komuś mordy. A przecież była chwila, przebłysk który sprawił, ba, upewnił w tym, że chce ją zabić. I gdyby się jej nie udało go znokautować, pewnie spełniłby to przyrzeczenie. Bardzo boleśnie.
Prawdziwe rozdarcie. Na porządku dziennym było obrywanie od osób, które groziły Ósemce śmiercią/pobiciem/kalectwem/urazem psychicznym (niepotrzebne skreślić), więc czemu to ją drażni? Jakby teraz do niej dotarło, że oprawcy mogli mieć inny powód od zwyczajnej chęci poznęcania się nad słabszymi. Myślała nad tym wcześniej, prawda, ale teraz… Jakby uderzono ją w twarz. Było jej głupio. I wstyd, chociaż to nie ona szukała zaczepki na korytarzu.
Gdyby zabili Axdrę, reagowałaby tak samo. Z jednej strony nie dziwiła się Ivanowi, z drugiej wiedziała, że powinien nad sobą panować. Samokontrola jest ważna. Tylko dzięki niej Ósemka jeszcze żyję, bo nie palnęła żadnej głupoty. Co prawda palnęła już jedną, ale skończyło się na karze…
- To twoje? – Pytanie spadło na nią nagle jak niespodziewany cios.
Zaciekawiony doktor trzymał książkę, a ona aż poderwała się z krzesła. Jakby ktoś (znowu) zdzielił ją w głowę. Streszczenie, kara, termin. Przełożony ją zabiję, albo co gorsza, odda Koszarowemu, który będzie miał radochę patrząc jak kadetka robi pompki do upadłego. Vivian prędko porwała bezpańską chustkę i wytarła kilka plam z okładki. Dmuchnęła lekko na grzbiet, przekartkowała. Tom prezentował się świetnie, pomimo tego, co przeszedł. Solidna rzecz. Mogliby dawać takie księgi wojownikom zamiast tarcz. Dużo zniosą, zanim się rozlecą. Jeśli się rozlecą.
Streszczenie było w gorszym stanie. Pomięte, pogięte, ze smugami brudu i kilkoma plamami krwi. W rogu przepalił papier ki-blast i całość nie wyglądała estetycznie. Niemniej, nie było czasu by przepisać wszystko od nowa. Wystarczającą ilość czasu zmarnowała podczas bójki i coś czuła, że spotkanie z Koszarowym jej nie ominie. A i pewnie panna Mądralińska doczeka się wywodu, który pójdzie jej w pięty.
- Poczekaj! – Usłyszała, w chwili gdy pędziła już w stronę wyjścia.
Doktor zatrzymał ją i złapał zaskoczoną Vivian za szyję. Nie zdążyła zareagować, gdy fachowo nacisnął kilka punktów na obolałym gardle. Kliknęło i buchneło gorącem. Syknęła i poczuła obrzydliwy smak krwi w ustach, ale ból jak się pojawił, tak znikł. Jak ręką odjął.
Zbita z tropu dotknęła szyi i spojrzała na lekarza.
- No leć. – Uśmiechnął się mężczyzna i mrugnął, zadziwiając ją jeszcze bardziej. – Nie wiem przed kim będziesz się spowiadać, ale lepiej jeśli nie będziesz przy tym rzęzić.
- Dziękuję!
Ukłoniła się prędko, tak jak nauczył ją Vernil, zakręciła na jednej nodze i pognała przed siebie, wypadając z pomieszczenia.
OOC ---> + 10% HP
---> + 10% KI
[zt] ---> Biuro Trenera
- GośćGość
Re: Pokoje szpitalne
Pon Wrz 30, 2013 10:49 pm
Shimo powoli otworzył oczy, ale jedyne co zobaczył to ciemność. Ciemność tak głęboką, że nie potrafił dojrzeć własnego ciała. Przeraził się, myślał że stracił wzrok. Nagle usłyszał dziwny, niski śmiech, dochodzący gdzieś z głębi. Był przerażony, nie wiedział co się dzieje i gdzie jest. Odgłos śmiechu narastał, tak jakby zbliżał się do Shimo. Saiyanin chciał uciec, lecz nie mógł się poruszyć nawet o centymetr, czuł się jak sparaliżowany. Wystraszony i zdezorientowany, wsłuchiwał się w złowieszczy chichot. Gdy wydawało mu się, że źródło śmiechu jest dosłownie parę kroków od niego, nastała cisza. Shimo wytężył słuch, starając się coś usłyszeć. Nagle padły słowa:
-Senshi....-wyszeptał tajemniczy głos.
Chłopak poczuł zimny oddech na swoim karku, jakby ktoś był dosłownie parę centymetrów za nim. Jego serce oszalało, pragnął żeby to się skończyło jak najszybciej.
-Senshi Shimo....-kontynuował głos.
-Kim jesteś?!-wykrzyknął Shimo.
-Pokaż się, kim jesteś?!-krzyczał spanikowany.
-Powinieneś zadać pytanie, kim ty jesteś?
-Co?! Kim ja jestem?!
-Kim jesteś Senshi Shimo?
-Kto to jest Senshi Shimo?! O co ci chodzi?!
-Uspokój się Shimo, odetchnij, pomyśl kim jesteś?
-Jestem.....ja.....jestem.....nie wiem.....nic nie pamietam.
-Biedny, mały Saiyan, nic nie pamięta....nie zasługujesz na to miano. Jesteś słaby, powinni ciebie odmrozić jako pierwszego. Zmarłbyś od razu i nie było by teraz problemu.
-Jakie odmrażanie? Na co nie zasługuje? Kim ty do cholery jesteś?!
Nastała cisza, nikt się nie odezwał. Po chwili nagle przed Shimo ukazała się zamazana postać. Zbliżyła się do niego i wtedy ujrzał- siebie. Nie mógł uwierzyć w to co widzi.
-Przecież ty jesteś......
-Tak Shimo, jestem tobą, jesteśmy jednością.-przerwała mu sobowtór.
-Ja jestem, jakby to powiedzieć, złem którym nasiąkła twoja dusza. Jestem twoją siłą Shimo, beze mnie nic nie znaczysz.
-Dalej nic nie rozumiem, jak to możliwe?-spytał Shimo.
-Dowiesz się w swoim czasie.- odpowiedział sobowtór.
Nagle Shimo przeszył potężny ból w całym ciele i postać znikła. Otworzył oczy i oślepiło go światło.
-Aaaaaaaa!!!!-krzyknął przerażony.
-To był tylko sen, to był tylko sen.-powtarzał.
-Senshi....-wyszeptał tajemniczy głos.
Chłopak poczuł zimny oddech na swoim karku, jakby ktoś był dosłownie parę centymetrów za nim. Jego serce oszalało, pragnął żeby to się skończyło jak najszybciej.
-Senshi Shimo....-kontynuował głos.
-Kim jesteś?!-wykrzyknął Shimo.
-Pokaż się, kim jesteś?!-krzyczał spanikowany.
-Powinieneś zadać pytanie, kim ty jesteś?
-Co?! Kim ja jestem?!
-Kim jesteś Senshi Shimo?
-Kto to jest Senshi Shimo?! O co ci chodzi?!
-Uspokój się Shimo, odetchnij, pomyśl kim jesteś?
-Jestem.....ja.....jestem.....nie wiem.....nic nie pamietam.
-Biedny, mały Saiyan, nic nie pamięta....nie zasługujesz na to miano. Jesteś słaby, powinni ciebie odmrozić jako pierwszego. Zmarłbyś od razu i nie było by teraz problemu.
-Jakie odmrażanie? Na co nie zasługuje? Kim ty do cholery jesteś?!
Nastała cisza, nikt się nie odezwał. Po chwili nagle przed Shimo ukazała się zamazana postać. Zbliżyła się do niego i wtedy ujrzał- siebie. Nie mógł uwierzyć w to co widzi.
-Przecież ty jesteś......
-Tak Shimo, jestem tobą, jesteśmy jednością.-przerwała mu sobowtór.
-Ja jestem, jakby to powiedzieć, złem którym nasiąkła twoja dusza. Jestem twoją siłą Shimo, beze mnie nic nie znaczysz.
-Dalej nic nie rozumiem, jak to możliwe?-spytał Shimo.
-Dowiesz się w swoim czasie.- odpowiedział sobowtór.
Nagle Shimo przeszył potężny ból w całym ciele i postać znikła. Otworzył oczy i oślepiło go światło.
-Aaaaaaaa!!!!-krzyknął przerażony.
-To był tylko sen, to był tylko sen.-powtarzał.
- GośćGość
Re: Pokoje szpitalne
Wto Paź 01, 2013 8:54 pm
Trochę minęło za nim się uspokoił. Z czasem serce zaczęło bić normalnym tempem. Leciała godzina za godziną, a Shimo czekał aż ktoś do niego przyjdzie. Żeby tego było mało, to w sali w której się znajdował leżał tylko on i jakiś nieprzytomny Saiyanin. Shimo zobaczył że ma otwarte usta i postanowił zabić trochę nudę. W szafce obok łóżka znalazł chusteczki, zaczął robić z nich kulki i potraktował usta Saiyana jak obręcz do koszykówki. Ćwiczył rzuty za trzy. Po chwili doszedł do wprawy i raz za razem trafiał do buzi nieprzytomnego pacjenta. W pewnym momencie Saiyanin zaczął się dusić, trwało to chwilę aż Shimo usłyszał piszczący dźwięk informujący o ustaniu akcji serca.
Re: Pokoje szpitalne
Sro Paź 02, 2013 5:04 pm
Na dźwięk aparatury medycznej do Sali wbiegła pielęgniarka. Rozejrzała się niespokojnie, po czym jej wzrok padł na duszącego się Saiyan'a. Jego twarz przybrała siny kolor. Natychmiast zabrała się do pracy. Szybko zlokalizowała źródło zatrzymania oddechu. Wyjęła mu z ust kulki zrobione z chusteczek, patrząc na Shimo ze złością. Po wykonaniu "zabiegu" wyrzuciła wszystko do kubła na odpadki i zawołała:
- Doktorze! Ten nowy się obudził.
Po czym opuściła salę, mijając się w drzwiach z wysokim mężczyzną. Biały fartuch zakrywał dobrze umięśnione ciało. Jego właściciel mógł służyć w Wojsku nim zdecydował się zostać Lekarzem. Ze spokojem wziął jedno z krzeseł stojących przy ścianie, postawił obok łóżka pacjenta i usiadł. Przez dłuższa chwilę wpatrywał się bruneta, po czym rzekł:
- Muszę przyznać, że dawno nie miałem tu tak ciekawego przypadku. I nie chodzi rzecz jasna o Twój stan zdrowia. Pobraliśmy od Ciebie próbki krwi, śliny, a nawet włosów. Jak wyjaśnisz fakt, iż w danych na temat mieszkańców Vegety nie ma o Tobie żadnej wzmianki? Rejestr prowadzimy od ponad 50 lat, nie wyglądasz na tyle. Kim jesteś? Skąd tu przyleciałeś?
Mówił niczym gliniarz podczas przesłuchania. Można było odnieść wrażenie, że nieprzypadkowo został mu przydzielony ten pacjent. Cały czas skanował rozmówcę wzrokiem, czekał na jakiś znak, dziwny ruch, lub zachowanie.
- Doktorze! Ten nowy się obudził.
Po czym opuściła salę, mijając się w drzwiach z wysokim mężczyzną. Biały fartuch zakrywał dobrze umięśnione ciało. Jego właściciel mógł służyć w Wojsku nim zdecydował się zostać Lekarzem. Ze spokojem wziął jedno z krzeseł stojących przy ścianie, postawił obok łóżka pacjenta i usiadł. Przez dłuższa chwilę wpatrywał się bruneta, po czym rzekł:
- Muszę przyznać, że dawno nie miałem tu tak ciekawego przypadku. I nie chodzi rzecz jasna o Twój stan zdrowia. Pobraliśmy od Ciebie próbki krwi, śliny, a nawet włosów. Jak wyjaśnisz fakt, iż w danych na temat mieszkańców Vegety nie ma o Tobie żadnej wzmianki? Rejestr prowadzimy od ponad 50 lat, nie wyglądasz na tyle. Kim jesteś? Skąd tu przyleciałeś?
Mówił niczym gliniarz podczas przesłuchania. Można było odnieść wrażenie, że nieprzypadkowo został mu przydzielony ten pacjent. Cały czas skanował rozmówcę wzrokiem, czekał na jakiś znak, dziwny ruch, lub zachowanie.
- GośćGość
Re: Pokoje szpitalne
Sro Paź 02, 2013 5:30 pm
Po chwili od włączenia się piszczącego dźwięku, wbiegła do sali pielęgniarka. Na całe szczęście dla Shimo, parę minut później i miałby na sumieniu życie Saiyana przez swoją głupotę. Pielęgniarka szybko zajęła się pacjentem. Powyciągała chusteczki z jego ust i srogo spojrzała się na Shimo, aż mu ciarki przeszły po plecach. Usłyszał jak pielęgniarka woła doktora.
-No w końcu się ktoś mną zajmie-pomyślał Shimo.
Gdy tylko ujrzał doktora, po raz kolejny ciarki mu przeszły po plecach. Tylko tym razem z większą intensywnością. Wysoki, miał z dobre dwa metry, szeroki, jakby pomylił szpital z siłownią. Shimo nie wiedział czego ma się spodziewać. Doktor ze stoickim spokojem usiadł na krześle, przy jego łóżku. Wpatrywał się chwilę w niego, takim przeszywającym wzrokiem, że aż Shimo pobladł. W końcu doktor się odezwał, pytał kim jest i skąd przyleciał. Chłopak poczuł się jak na przesłuchaniu. Wie że musi coś odpowiedzieć, bo inaczej może być z nim krucho.
-Ja..... ja....nie wiem, nic.... nie pamiętam-odpowiedział zdezorientowany.
-No w końcu się ktoś mną zajmie-pomyślał Shimo.
Gdy tylko ujrzał doktora, po raz kolejny ciarki mu przeszły po plecach. Tylko tym razem z większą intensywnością. Wysoki, miał z dobre dwa metry, szeroki, jakby pomylił szpital z siłownią. Shimo nie wiedział czego ma się spodziewać. Doktor ze stoickim spokojem usiadł na krześle, przy jego łóżku. Wpatrywał się chwilę w niego, takim przeszywającym wzrokiem, że aż Shimo pobladł. W końcu doktor się odezwał, pytał kim jest i skąd przyleciał. Chłopak poczuł się jak na przesłuchaniu. Wie że musi coś odpowiedzieć, bo inaczej może być z nim krucho.
-Ja..... ja....nie wiem, nic.... nie pamiętam-odpowiedział zdezorientowany.
Re: Pokoje szpitalne
Nie Paź 06, 2013 7:14 pm
Doktor spojrzał na chłopaka zdziwiony. Przysunął krzesło jeszcze bliżej jego łóżka i rzekł, tym razem dużo ciszej:
- Na pewno nic nie pamiętasz? Sprawa Twojego nagłego pojawienia się jest... dziwna. Ci wyżej postawieni zastanawiają się co z Tobą zrobić. Jeżeli nic ciekawego nie wymyślą to najpewniej zginiesz.
Nie wiadomo ile w tym było prawdy. Możliwe, że mężczyzna próbował za wszelką cenę wyciągnąć z Shimo informacje. A jeśli nie kłamał... to chłopak ma kłopoty.
- Na pewno nic nie pamiętasz? Sprawa Twojego nagłego pojawienia się jest... dziwna. Ci wyżej postawieni zastanawiają się co z Tobą zrobić. Jeżeli nic ciekawego nie wymyślą to najpewniej zginiesz.
Nie wiadomo ile w tym było prawdy. Możliwe, że mężczyzna próbował za wszelką cenę wyciągnąć z Shimo informacje. A jeśli nie kłamał... to chłopak ma kłopoty.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach