Wielkie jezioro
+7
Colinuś
Red
Xanas
NPC
KOŚCI
Vitolo
NPC.
11 posters
Wielkie jezioro
Czw Maj 31, 2012 10:47 pm
First topic message reminder :
-Można znaleźć tutaj różne zaginione przedmioty.
-Istnieje duże prawdopodobieństwo, że spotkamy tutaj jakiegoś przeciwnika.
-Nieliczni będą w stanie odszukać tajemniczego i wręcz legendarnego trenera...
Jest to jedno z nielicznych i zarazem największych jezior na namek. Wśród zielonych tubylców chodzą pogłoski, że w okolicach tego niezwykłego jeziora mieszka potężny trener zdolny wykrzesać ogromną siłę oraz nauczyć niezwykłych technik. Problem w tym, że jest to jedynie legenda i jeszcze nikomu nie udało się odnaleźć owego, niezwykłego mistrza. Przez liczne plotki na temat tej dziwnej okolicy łatwo można natrafić tutaj na zmutowanych nameczan lub patrole changelingów. Dodatkowo pobliskie jaskinie i sama głębia jeziora skrywa wiele sekretów i drogocennych, zaginionych przedmiotów.
-Można znaleźć tutaj różne zaginione przedmioty.
-Istnieje duże prawdopodobieństwo, że spotkamy tutaj jakiegoś przeciwnika.
-Nieliczni będą w stanie odszukać tajemniczego i wręcz legendarnego trenera...
- Spoiler:
Re: Wielkie jezioro
Sob Wrz 29, 2012 12:55 pm
Nagle pojawił się stary, dziwny i zielony jegomość wyglądający trochę jak połączenie changalinga i nameka. Nie wydzielał żadnej energii, stał akurat w słońcu rzucając na Danasha cień. Patrzył na ogoniastego chwilę, po czym podszedł dwa kroki bliżej i rzekł.
-Widzę, sayanie, że jesteś znudzony, bardzo dobrze się składa bo tylko Ty mógłbyś na tej planecie nam pomóc. Na Namek jest pewna równina, na którą żaden normalny mieszkaniec planety nie przylatuje, ponieważ żyją tam zdegenerowane jednostki. Teraz jednak nie dawno jeden z mojej wioski leciał nad ową równiną i coś spowodowało, że spadł, kiedy wrócił do wioski wyglądał inaczej, odmienił się i stał się szalony. Z tego co zauważyłem nad tym miejscem pojawiła się dziwna mgła, która najprawdopodobniej dla nas oznacza całkowite postradanie zmysłów. Ty stąd nie pochodzisz, prawdopodobnie na Ciebie to nie poskutkuje. Jeśli nie pomożesz, mgła może się rozprzestrzenić na cały kontynent, a nawet na cały glob. Pomóż nam, a zapewnimy Ci kapsułę kosmiczną by stąd się wydostać. Powiedział i czekał na odpowiedź młodego sayana.
-Widzę, sayanie, że jesteś znudzony, bardzo dobrze się składa bo tylko Ty mógłbyś na tej planecie nam pomóc. Na Namek jest pewna równina, na którą żaden normalny mieszkaniec planety nie przylatuje, ponieważ żyją tam zdegenerowane jednostki. Teraz jednak nie dawno jeden z mojej wioski leciał nad ową równiną i coś spowodowało, że spadł, kiedy wrócił do wioski wyglądał inaczej, odmienił się i stał się szalony. Z tego co zauważyłem nad tym miejscem pojawiła się dziwna mgła, która najprawdopodobniej dla nas oznacza całkowite postradanie zmysłów. Ty stąd nie pochodzisz, prawdopodobnie na Ciebie to nie poskutkuje. Jeśli nie pomożesz, mgła może się rozprzestrzenić na cały kontynent, a nawet na cały glob. Pomóż nam, a zapewnimy Ci kapsułę kosmiczną by stąd się wydostać. Powiedział i czekał na odpowiedź młodego sayana.
- Spoiler:
- Go??Gość
Re: Wielkie jezioro
Wto Paź 09, 2012 8:04 pm
Słońce było tutaj bardzo ostre. Młody wojownik przymykał oczy wykrzywiając twarz, by choć częściowo uchronić się od oślepiającego blasku. Czuł się coraz lepiej. Kroki stawiane początkowo ostrożnie i nieufnie stawały się coraz pewniejsze i szybsze. Czuł się tutaj lżej niż na swojej planecie. Czuł się jak na Ziemi. To właśnie temu zawdzięczał tak szybki powrót do lepszego samopoczucia. Mimo tego nadal był słaby. Rozglądał się wokoło raz po raz dostrzegając to coraz to dziwniejsze elementy. Nie był u siebie. Ten świat... Czym on jest? Nie wyglądał normalnie. Był jakby magiczny, zbyt cichy i zbyt spokojny. Czuł się jak w bajce. Czy to możliwe? Czy to raj? Może już dawno nie należał do świata żywych?
Rozpoznawczy marsz przerwało skręcanie w kiszkach i donośny, charakterystyczny dźwięk dochodzący z żołądka. Był cholernie głodny. Nie myślał jednak o tym. Od czasu do czasu przypominało mu o tym fizyczne burczenie. Głowę miał jednak zajętą czym innym. Tyle myśli. Już nawet nie zastanawiał się nad swoim położeniem. W głowie miał tylko widok jedynej bliskiej mu osoby, jaką miał. Safari. Wysłał go na Ziemię. Ale co się z nim stało? Czy udało mu się bezpiecznie tam dotrzeć? Dlaczego nie daje mu znaku życia? Z resztą, jak miałby dać? Nie ma z nim kontaktu. Czarne myśli zaprzątały głowę ogoniastego. Jeśli coś mu się stało, zabije sprawcę. Kimkolwiek by nie był i jakkolwiek silny by się nie stał. Z drugiej jednak strony Rapsley był bardzo silny. Niemal dorównywał mu mocą. Był niezwykły. Jednak nadal dość niedoświadczony. Młodzi bardzo łatwo wpadają w kłopoty. I bardzo ciężko im z nich wyjść. Musiał dowiedzieć się, co się z nim stało.
Czarnowłosy przystaną na chwilę. Musiał złapać oddech. Odchylił głowę w tył. Jego płuca napełniły się do granic, po czym przy wypuszczaniu powietrza wydały upojny dźwięk westchnienia. Przymknął na chwilę oczy. Próbował uciec od myśli. Przez moment, przez dosłownie chwilę udało mu się odizolować od jego problemów. Teraz był tylko on i natura. Nic więcej. Cieszył się słońcem ogrzewającym jego twarz oraz przyjemnym wiatrem orzeźwiającym jego duszę. Bez żadnych emocji, ani mimiki uniósł prawą dłoń. Położył ją na ramieniu. Zaczął delikatnie rozwiązywać opatrunek. Strzępek opatrunku momentalnie zakołysał na wietrze, po czym delikatnie upadł na ziemi. Bez spoglądania pomacał swoją ranę. Chropowata powierzchnia znajdująca się pod opuszkami jego palców dała mu znać o wielkim strupie. Nie krwawiło. Cholernie bolało. Jednak nie było już niebezpieczne. Tak jak się spodziewał. Tutaj dużo łatwiej mu dojść do zdrowia niż gdziekolwiek indziej. Utwierdzał się w przekonaniu, że to tylko sen.
Kolejne, tym razem dużo płytsze westchnienie zakończyło jego odpoczynek. Przechylił głowę do przodu, po czym bez emocji spokojnie otworzył oczy. To, co ujrzał kompletnie go zaskoczyło. Momentalnie odskoczył do tyłu wypychając przed siebie otwartą prawą dłoń, w której nań już kumulowała się wiązka czystej, jasnożółtej energii. Przyjrzał się dokładniej temu, co było przed nim. Nieduże, zielone stworzenie sięgało mu conajwyżej do piersi. Ubrane było w biało-fioletowe szaty spięte złotymi klamrami oraz czerwonymi perłami. Pomarszczona skóra oraz długa, śnieżna broda świadczyły zapewne o wieku zwierzęcia. Istota nie wydawała z siebie żadnej energii, mężczyzna uznał zatem, że jest niegroźna. Mimo tego trzy ogromne, czarne rogi wystające spośród spiczastych uszu nie wyglądały zbyt sympatycznie. Mimo tego saiyan to zignorował. Opuścił dłoń pozwalając, by energia wróciła do jego ciała. Wyprostował się wycofując z bojowej pozycji. Uśmiechnął się lekko, po czym podszedł do zielonego. Patrząc na niego z góry zaczął go głaskać po łysej głowie.
-Mały, nieźle mnie wystraszyłeś.
Sytuacja ta byłe jednak dużym błędem. Istota bowiem zaczęła mówić. Wojownik odskoczył ponownie na kilka kroków, nie próbując jednak tym razem atakować. Czuł się dość głupio. Osoba ta z pewnością nie wyglądała na zadowoloną z nadanego jej tytułu. Czerwonooki wysłuchał uważnie tego, co miał do przekazania jego towarzysz. Nazwał go saiyanem? Przecież nie wygląda na saiyana. A z pewnością nie na pełnokrwistego. On sam żył przez tyle czasu w kłamstwie o swoim pochodzeniu. Skąd on mógł to wiedzieć? Zaraz... Cały kontynent? Cały glob?
-Namek-sejin. A jednak to prawda.
Przed oczami mężczyzny przewinął się obraz opowiadany mu przez matkę. Kiedy był mały, mówiła mu o pewnej planecie krążącej w tej galaktyce. Nie była to ani Ziemia, ani Vegeta. Była to malutka, zielona kula zamieszkiwana przez równie zielone stworzenia. Była czysta od zła. Nieskalana przemocą i nienawiścią. Diamentem pośród innych wojowniczych plemion. Bogata w minerały i rośliny. Tubylcy byli podobno niesamowitymi stworzeniami. Zazwyczaj byli to mędrcy bogaci w umiejętność magii i czarów. Doskonale posługiwali się swoją energią. Dowodził nimi najstarszy, który był ojcem wszystkich pozostałych. Obdarzony niespotykanymi nigdzie indziej mocami sprawował władzę nad swoją planetą. Dotychczas był przekonany, że to tylko głupie bajki. Teraz jednak wszystko się zgadzało. To mogła być prawda. Pamiętał. Próbował sobie coś przypomnieć... Jak to szło?
-κέικ σοκολάτας καραμέλα
(Chwała najstarszemu Ojcu)
Schylił się, następnie stanowczym ruchem upadł na ziemię klękając na jednym kolanie. Ręce splótł i złożył na nodze.
-Przepraszam za moje zachowanie. Nie potrzebuję waszego statku. Nie szukam wojny. Jesteś bardzo mądry. Wiedziałeś, kim jestem. Nie bój się jednak. Nie jestem taki, jak reszta mojej rasy. Spełnię Twoją prośbę. Jednak najpierw to ja potrzebuję Twojej pomocy. Musisz zabrać mnie do Guru.
Spode łba spojrzał na osobę stojącą przed nim. Błagalnym spojrzeniem próbował wbić się w niego swoimi krwistymi oczyma. Jego KI była czysta. Emanowała z niej jedynie szczerość. To jedyna nadzieja na odnalezienie jego wnuka.
Rozpoznawczy marsz przerwało skręcanie w kiszkach i donośny, charakterystyczny dźwięk dochodzący z żołądka. Był cholernie głodny. Nie myślał jednak o tym. Od czasu do czasu przypominało mu o tym fizyczne burczenie. Głowę miał jednak zajętą czym innym. Tyle myśli. Już nawet nie zastanawiał się nad swoim położeniem. W głowie miał tylko widok jedynej bliskiej mu osoby, jaką miał. Safari. Wysłał go na Ziemię. Ale co się z nim stało? Czy udało mu się bezpiecznie tam dotrzeć? Dlaczego nie daje mu znaku życia? Z resztą, jak miałby dać? Nie ma z nim kontaktu. Czarne myśli zaprzątały głowę ogoniastego. Jeśli coś mu się stało, zabije sprawcę. Kimkolwiek by nie był i jakkolwiek silny by się nie stał. Z drugiej jednak strony Rapsley był bardzo silny. Niemal dorównywał mu mocą. Był niezwykły. Jednak nadal dość niedoświadczony. Młodzi bardzo łatwo wpadają w kłopoty. I bardzo ciężko im z nich wyjść. Musiał dowiedzieć się, co się z nim stało.
Czarnowłosy przystaną na chwilę. Musiał złapać oddech. Odchylił głowę w tył. Jego płuca napełniły się do granic, po czym przy wypuszczaniu powietrza wydały upojny dźwięk westchnienia. Przymknął na chwilę oczy. Próbował uciec od myśli. Przez moment, przez dosłownie chwilę udało mu się odizolować od jego problemów. Teraz był tylko on i natura. Nic więcej. Cieszył się słońcem ogrzewającym jego twarz oraz przyjemnym wiatrem orzeźwiającym jego duszę. Bez żadnych emocji, ani mimiki uniósł prawą dłoń. Położył ją na ramieniu. Zaczął delikatnie rozwiązywać opatrunek. Strzępek opatrunku momentalnie zakołysał na wietrze, po czym delikatnie upadł na ziemi. Bez spoglądania pomacał swoją ranę. Chropowata powierzchnia znajdująca się pod opuszkami jego palców dała mu znać o wielkim strupie. Nie krwawiło. Cholernie bolało. Jednak nie było już niebezpieczne. Tak jak się spodziewał. Tutaj dużo łatwiej mu dojść do zdrowia niż gdziekolwiek indziej. Utwierdzał się w przekonaniu, że to tylko sen.
Kolejne, tym razem dużo płytsze westchnienie zakończyło jego odpoczynek. Przechylił głowę do przodu, po czym bez emocji spokojnie otworzył oczy. To, co ujrzał kompletnie go zaskoczyło. Momentalnie odskoczył do tyłu wypychając przed siebie otwartą prawą dłoń, w której nań już kumulowała się wiązka czystej, jasnożółtej energii. Przyjrzał się dokładniej temu, co było przed nim. Nieduże, zielone stworzenie sięgało mu conajwyżej do piersi. Ubrane było w biało-fioletowe szaty spięte złotymi klamrami oraz czerwonymi perłami. Pomarszczona skóra oraz długa, śnieżna broda świadczyły zapewne o wieku zwierzęcia. Istota nie wydawała z siebie żadnej energii, mężczyzna uznał zatem, że jest niegroźna. Mimo tego trzy ogromne, czarne rogi wystające spośród spiczastych uszu nie wyglądały zbyt sympatycznie. Mimo tego saiyan to zignorował. Opuścił dłoń pozwalając, by energia wróciła do jego ciała. Wyprostował się wycofując z bojowej pozycji. Uśmiechnął się lekko, po czym podszedł do zielonego. Patrząc na niego z góry zaczął go głaskać po łysej głowie.
-Mały, nieźle mnie wystraszyłeś.
Sytuacja ta byłe jednak dużym błędem. Istota bowiem zaczęła mówić. Wojownik odskoczył ponownie na kilka kroków, nie próbując jednak tym razem atakować. Czuł się dość głupio. Osoba ta z pewnością nie wyglądała na zadowoloną z nadanego jej tytułu. Czerwonooki wysłuchał uważnie tego, co miał do przekazania jego towarzysz. Nazwał go saiyanem? Przecież nie wygląda na saiyana. A z pewnością nie na pełnokrwistego. On sam żył przez tyle czasu w kłamstwie o swoim pochodzeniu. Skąd on mógł to wiedzieć? Zaraz... Cały kontynent? Cały glob?
-Namek-sejin. A jednak to prawda.
Przed oczami mężczyzny przewinął się obraz opowiadany mu przez matkę. Kiedy był mały, mówiła mu o pewnej planecie krążącej w tej galaktyce. Nie była to ani Ziemia, ani Vegeta. Była to malutka, zielona kula zamieszkiwana przez równie zielone stworzenia. Była czysta od zła. Nieskalana przemocą i nienawiścią. Diamentem pośród innych wojowniczych plemion. Bogata w minerały i rośliny. Tubylcy byli podobno niesamowitymi stworzeniami. Zazwyczaj byli to mędrcy bogaci w umiejętność magii i czarów. Doskonale posługiwali się swoją energią. Dowodził nimi najstarszy, który był ojcem wszystkich pozostałych. Obdarzony niespotykanymi nigdzie indziej mocami sprawował władzę nad swoją planetą. Dotychczas był przekonany, że to tylko głupie bajki. Teraz jednak wszystko się zgadzało. To mogła być prawda. Pamiętał. Próbował sobie coś przypomnieć... Jak to szło?
-κέικ σοκολάτας καραμέλα
(Chwała najstarszemu Ojcu)
Schylił się, następnie stanowczym ruchem upadł na ziemię klękając na jednym kolanie. Ręce splótł i złożył na nodze.
-Przepraszam za moje zachowanie. Nie potrzebuję waszego statku. Nie szukam wojny. Jesteś bardzo mądry. Wiedziałeś, kim jestem. Nie bój się jednak. Nie jestem taki, jak reszta mojej rasy. Spełnię Twoją prośbę. Jednak najpierw to ja potrzebuję Twojej pomocy. Musisz zabrać mnie do Guru.
Spode łba spojrzał na osobę stojącą przed nim. Błagalnym spojrzeniem próbował wbić się w niego swoimi krwistymi oczyma. Jego KI była czysta. Emanowała z niej jedynie szczerość. To jedyna nadzieja na odnalezienie jego wnuka.
Re: Wielkie jezioro
Sob Paź 13, 2012 3:05 pm
Nagle za plecami Saiyan'a pojawił się jeszcze jeden osobnik.
- Niestety sytuacja nieco się pogorszyła. Ci barbarzyńcy porwali Najstarszego z Wioski Dwugwiezdnej Kuli. Nie wiem jaki mają w tym cel, ale koniecznie musimy go odbić z ich rąk. Jeśli Nam pomożesz, jeśli odprowadzisz go do wioski całego i zdrowego to zaprowadzę Cię do Guru. Z chęcią bym Ci towarzyszył, ale My nie możemy przebywać w tamtym rejonie, dzieje się wtedy z Nami coś dziwnego. Równina znajduje się w tamtym kierunku - tu wskazał ręką drogę - Będę na Ciebie czekał w wiosce. Mam nadzieję że wrócisz razem z Najstarszym. Bywaj - pożegnał się, po czym odleciał.
W czasie kiedy Nameczanin objaśniał sytuację, starzec bezszelestnie ulotnił się pozostawiając ogoniastego samego.
OCC:
Lecisz do Równiny Trivarro, będę tam na Ciebie czekał
- Spoiler:
- Niestety sytuacja nieco się pogorszyła. Ci barbarzyńcy porwali Najstarszego z Wioski Dwugwiezdnej Kuli. Nie wiem jaki mają w tym cel, ale koniecznie musimy go odbić z ich rąk. Jeśli Nam pomożesz, jeśli odprowadzisz go do wioski całego i zdrowego to zaprowadzę Cię do Guru. Z chęcią bym Ci towarzyszył, ale My nie możemy przebywać w tamtym rejonie, dzieje się wtedy z Nami coś dziwnego. Równina znajduje się w tamtym kierunku - tu wskazał ręką drogę - Będę na Ciebie czekał w wiosce. Mam nadzieję że wrócisz razem z Najstarszym. Bywaj - pożegnał się, po czym odleciał.
W czasie kiedy Nameczanin objaśniał sytuację, starzec bezszelestnie ulotnił się pozostawiając ogoniastego samego.
OCC:
Lecisz do Równiny Trivarro, będę tam na Ciebie czekał
- Go??Gość
Re: Wielkie jezioro
Nie Paź 14, 2012 12:38 am
Chwila ciszy przeciągała się w nieskończoność. Klęcząc w niepewności wojownik kompletnie stracił poczucie czasu. Ile według niego minęło? Minuty? Godziny? A była to zaledwie chwila. W błagalnym spojrzeniu czarnowłosego znalazła się nutka wilgoci. Mimo słonawej cieczy zbierającej się w jego oczach, po jego policzkach nie spłynęła ani jedna łza. Mimo wielkiego bólu zarówno fizycznego jak i duchowego mężczyzna starał się być twardym i nieugiętym. Ze skruchą i godnością gotów był przyjąć na siebie odpowiedzialność za wszystkie złe czyny. Zarówno jego, jego rasy jak i całej jego planety. W końcu pochodził z rodu morderców i barbarzyńców. Bezlitosnych bestii zaprojektowanych jak maszyny tylko i wyłącznie do zabijania niewinnych ofiar. Jego zadaniem powinno być wykonywanie poleceń. Wszelkich. Od każdego wyżej postanowionego. A w większości była to tylko banda baranów, która do rozwiązywania wszelakich konfliktów preferowała śmierć. Okropność. Mimo tej samej krwi, on jednak jest inny. Jest tym małym procentem wojowników, którzy brzydzą się śmiercią. Dla niego jest to ostateczność. Nigdy nikogo nie zabił. Jak mógł się uchować w niewinności będąc otoczony tyloma głupcami? Sam nie wiedział. Mimo tego, było w nim dużo złości. Chętnie własnymi rękoma pozabijałby każdego, który choć raz wykazał się złą wolą. A byłoby tego bardzo dużo. Odchylił głowę w dół, skupiając tym samym wzrok pośród niebieskiej trawy. Co on teraz zrobi? Musi odnaleźć Safa. Tylko co później? Zdradzić Vegetę? Planetę, na którą wysłała go jego własna matka? Zdradziłby w ten sposób swoją rodzinę. Nie zrobi tego. Nie mógłby. Chyba.
Spojrzał w górę. Starszy mędrzec odwrócił wzrok od klęczącego przed nim ogoniastego. Momentalnie jego wzrok zawisł za plecami wojownika. Danash początkowo próbował to zignorować nadal czekając na odpowiedź zielonego. Po chwili jednak szmer trawy rozproszył jego skupienie. Odwrócił głowę w bok, po czym natychmiast spoglądnął nieco wyżej. Od jego wilgotnych gałek odbijał się teraz widok innego przedstawiciela rasy mędrca. Przyklęknął przed nim. Najwidoczniej był nieco niższy rangą. Być może był jego uczniem. Kto wie? Z tego, co wiedział, mało było wojowników na tej planecie. Panował tutaj całkowity pokój. Tak więc okazanie jakiegokolwiek szacunku komukolwiek, było wyrazem własnej woli i czystego szacunku. Ta sytuacja wzbudziła ogromny podziw do ubranego w szaty karła. Pokłon trwał krótko, zapewne przynosił ze sobą ważne wieści. Mimo tego ta krótka chwila pozwoliła saiyanowi dokładniej przyjrzeć się przybyszowi. Był naprawdę zjawiskowy. Wysoki. Sporo wyższy od czerwonookiego, który swoją drogą też do niskich nie należał. Jego postura była zdumiewająca. Szeroka, mocno wysunięta klatka piersiowa była wynikiem wielu treningów. Ogromne mięśnie musiały wywoływać lęk u większości przeciwników. Przez jego prawe ramię przechodziła długa blizna, która przepasana była błękitną wstęgą. Danash mógł się domyślić, że kolor ten odpowiadał jakiemuś stopniowi lub randze. Między spiczastymi uszami, tuż ponad swoimi łysymi brwiami założoną miał szarą, lekko brudną opaskę. Na jego szyi widniała bordowa chusta. Tego samego koloru były również spodnie, zawiązane na tułowiu białym, szerokim pasem. Buty miał twarde, wydające bardzo charakterystyczny dźwięk podczas każdego kroku. Ostatnią cechą, którą zauważył, był znak na lewej piersi. Był to chyba jakiś tatuaż. Przedstawiał coś w rodzaju... smoka? Mógł się jednak mylić, bowiem osobnik wstał.
Nadal klęcząc Danash oglądał rozwój wydarzeń. Przekonany był, że odezwie się do starszego. On jednak, przenikliwym spojrzeniem zerknął prosto w oczy ogoniastego. Minę miał kamienną, lekko groźną. W jego oczach zaś można było dostrzec sporą nutkę przerażenia. Zaczął mówić. Jego słowa płynęły szybko i nerwowo. Mimo tego saiyan był w stanie uważnie wsłuchać się w każde jego słowo. Zielony doskonale o nim wiedział. Tylko jak? Skąd? Musieli się jakoś porozumiewać. Jakoś... telepatycznie? Sam nie wiedział jak to określić. Jednym słowem - niesamowite. Z minuty na minutę był coraz bardziej zaciekawiony tą rasą. Wielkolud zamilkł. Danash nie wydając z siebie ani jednego słowa skinął głową, tym samym zgadzając się na układ zaproponowany przez zielonych. W bezruchu przypatrywał się, jak ten wyraźnie zadowolony z decyzji przybysza odwraca się, po czym lekko unosząc się nad ziemię, odleciał daleko poza horyzont. Po tym wszystkim czerwone oczy mężczyzny zwróciły się w kierunku, w którym jeszcze chwilę temu stał starzec. Spóźnił się jednak, bowiem jedyne co ujrzał, to krajobraz osobliwej plaży oraz rozległe jezioro. Wstał wobec tego powoli. Głęboko westchnął, po czym delikatnie otrzepał podarte ubranie. Podniósł twarz ku niebu, z ciekawością spoglądając na jasne słońce.
Czy tutaj, do cholery, nigdy nie ma nocy?
OCC:
ZT---> Równina
Spojrzał w górę. Starszy mędrzec odwrócił wzrok od klęczącego przed nim ogoniastego. Momentalnie jego wzrok zawisł za plecami wojownika. Danash początkowo próbował to zignorować nadal czekając na odpowiedź zielonego. Po chwili jednak szmer trawy rozproszył jego skupienie. Odwrócił głowę w bok, po czym natychmiast spoglądnął nieco wyżej. Od jego wilgotnych gałek odbijał się teraz widok innego przedstawiciela rasy mędrca. Przyklęknął przed nim. Najwidoczniej był nieco niższy rangą. Być może był jego uczniem. Kto wie? Z tego, co wiedział, mało było wojowników na tej planecie. Panował tutaj całkowity pokój. Tak więc okazanie jakiegokolwiek szacunku komukolwiek, było wyrazem własnej woli i czystego szacunku. Ta sytuacja wzbudziła ogromny podziw do ubranego w szaty karła. Pokłon trwał krótko, zapewne przynosił ze sobą ważne wieści. Mimo tego ta krótka chwila pozwoliła saiyanowi dokładniej przyjrzeć się przybyszowi. Był naprawdę zjawiskowy. Wysoki. Sporo wyższy od czerwonookiego, który swoją drogą też do niskich nie należał. Jego postura była zdumiewająca. Szeroka, mocno wysunięta klatka piersiowa była wynikiem wielu treningów. Ogromne mięśnie musiały wywoływać lęk u większości przeciwników. Przez jego prawe ramię przechodziła długa blizna, która przepasana była błękitną wstęgą. Danash mógł się domyślić, że kolor ten odpowiadał jakiemuś stopniowi lub randze. Między spiczastymi uszami, tuż ponad swoimi łysymi brwiami założoną miał szarą, lekko brudną opaskę. Na jego szyi widniała bordowa chusta. Tego samego koloru były również spodnie, zawiązane na tułowiu białym, szerokim pasem. Buty miał twarde, wydające bardzo charakterystyczny dźwięk podczas każdego kroku. Ostatnią cechą, którą zauważył, był znak na lewej piersi. Był to chyba jakiś tatuaż. Przedstawiał coś w rodzaju... smoka? Mógł się jednak mylić, bowiem osobnik wstał.
Nadal klęcząc Danash oglądał rozwój wydarzeń. Przekonany był, że odezwie się do starszego. On jednak, przenikliwym spojrzeniem zerknął prosto w oczy ogoniastego. Minę miał kamienną, lekko groźną. W jego oczach zaś można było dostrzec sporą nutkę przerażenia. Zaczął mówić. Jego słowa płynęły szybko i nerwowo. Mimo tego saiyan był w stanie uważnie wsłuchać się w każde jego słowo. Zielony doskonale o nim wiedział. Tylko jak? Skąd? Musieli się jakoś porozumiewać. Jakoś... telepatycznie? Sam nie wiedział jak to określić. Jednym słowem - niesamowite. Z minuty na minutę był coraz bardziej zaciekawiony tą rasą. Wielkolud zamilkł. Danash nie wydając z siebie ani jednego słowa skinął głową, tym samym zgadzając się na układ zaproponowany przez zielonych. W bezruchu przypatrywał się, jak ten wyraźnie zadowolony z decyzji przybysza odwraca się, po czym lekko unosząc się nad ziemię, odleciał daleko poza horyzont. Po tym wszystkim czerwone oczy mężczyzny zwróciły się w kierunku, w którym jeszcze chwilę temu stał starzec. Spóźnił się jednak, bowiem jedyne co ujrzał, to krajobraz osobliwej plaży oraz rozległe jezioro. Wstał wobec tego powoli. Głęboko westchnął, po czym delikatnie otrzepał podarte ubranie. Podniósł twarz ku niebu, z ciekawością spoglądając na jasne słońce.
Czy tutaj, do cholery, nigdy nie ma nocy?
OCC:
ZT---> Równina
- Xanas
- Liczba postów : 610
Data rejestracji : 31/10/2012
Identification Number
HP:
(1127/1500)
KI:
(0/0)
Re: Wielkie jezioro
Sob Lis 03, 2012 1:24 pm
*Wielki wojownik zdegradowany to zwykłego kuriera... niech szlag trafi tego Forge'a. Mam nadzieję że będzie warto bo jak nie to mu ogon odetnę...*
Biegłem już kawał czasu. Jak na złość wszystkie pojazdy były w terenie ,a trenerzy nie mają czasu nauczyć mnie sztuki latania. Ich też niech szlag trafi.
Przemierzanie tej wodnej planety na nogach, skacząc od skały do skały nie było meczące co wielce irytujące.
W końcu jednak dotarłem w pobliże jeziora i trochę zwolniłem. W tej okolicy patrole changelingów lodowych były nad wyraz częste.
Takie kryształy jak chce doktor z tego co pamiętałem można było znaleźć tylko pod ziemią. Wiec musiałem znaleźć jaskinię i zejść pod ziemię.
usłyszałem szmer i schowałem się za najbliższą skałą. Odczekałem chwile i usłyszałem rozmowy. Jestem tu niecałą minute i już musiałem trafić na pierwszy patrol. Ja to mam szczęście.
Jednak nikt z patrolu nie zajrzał na skałę za którą się schowałem. Wyjrzałem zza osłony i podliczyłem przeciwników. sześciu. Z dwoma może jeszcze miałbym szansę ale na razie najlepiej przeczekać.
W końcu jednak ruszyli dalej ,a ja od skały do skały zacząłem się przesuwać wzdłuż prawej strony jeziora. Czyli w drugą stronę niż szedł patrol. najlepiej się oddalić od nich. Nie ma po co na siebie zwracać uwagi.
Namek oferuje nie tylko bardzo dużą ilość jezior ale także i jaskiń. Bywałem tu już wcześniej i pamiętałem że po południowej stronie była wyrwa w ziemi. Nie schodziłem tam wtedy by zobaczyć co tam się kryje ponieważ miałem co innego wtedy na głowie ale tym razem może okazać się strzałem w dziesiątkę.
Szedłem przez dziesięć minut nie napotkawszy nikogo.
W końcu w oddali dojrzałem swoją jaskinię. Teraz trzeba było się do niej przekraść. Rozglądając się uważnie podszedłem pod samo wejście bez żadnych problemów.
jednakże moje szczęście nie trwało zbyt długo. Wszedłszy do jaskini stanął nagle twarzą w twarz z innym changelingiem. Spotkanie było tak nagłe że obaj musieliśmy zamrugać kilkakrotnie zanim zareagowaliśmy na spotkanie przeciwnika.
Mialem nadzieje wyprowadzić atak zanim zrobi to lodowy. Z moich oczu wystrzeliły dwa czerwone promienie. Jeśli trafia to uderzam go potężnym atakiem palnika w łeb.
OCC:
Atak potężny = 8+6=14
Biegłem już kawał czasu. Jak na złość wszystkie pojazdy były w terenie ,a trenerzy nie mają czasu nauczyć mnie sztuki latania. Ich też niech szlag trafi.
Przemierzanie tej wodnej planety na nogach, skacząc od skały do skały nie było meczące co wielce irytujące.
W końcu jednak dotarłem w pobliże jeziora i trochę zwolniłem. W tej okolicy patrole changelingów lodowych były nad wyraz częste.
Takie kryształy jak chce doktor z tego co pamiętałem można było znaleźć tylko pod ziemią. Wiec musiałem znaleźć jaskinię i zejść pod ziemię.
usłyszałem szmer i schowałem się za najbliższą skałą. Odczekałem chwile i usłyszałem rozmowy. Jestem tu niecałą minute i już musiałem trafić na pierwszy patrol. Ja to mam szczęście.
Jednak nikt z patrolu nie zajrzał na skałę za którą się schowałem. Wyjrzałem zza osłony i podliczyłem przeciwników. sześciu. Z dwoma może jeszcze miałbym szansę ale na razie najlepiej przeczekać.
W końcu jednak ruszyli dalej ,a ja od skały do skały zacząłem się przesuwać wzdłuż prawej strony jeziora. Czyli w drugą stronę niż szedł patrol. najlepiej się oddalić od nich. Nie ma po co na siebie zwracać uwagi.
Namek oferuje nie tylko bardzo dużą ilość jezior ale także i jaskiń. Bywałem tu już wcześniej i pamiętałem że po południowej stronie była wyrwa w ziemi. Nie schodziłem tam wtedy by zobaczyć co tam się kryje ponieważ miałem co innego wtedy na głowie ale tym razem może okazać się strzałem w dziesiątkę.
Szedłem przez dziesięć minut nie napotkawszy nikogo.
W końcu w oddali dojrzałem swoją jaskinię. Teraz trzeba było się do niej przekraść. Rozglądając się uważnie podszedłem pod samo wejście bez żadnych problemów.
jednakże moje szczęście nie trwało zbyt długo. Wszedłszy do jaskini stanął nagle twarzą w twarz z innym changelingiem. Spotkanie było tak nagłe że obaj musieliśmy zamrugać kilkakrotnie zanim zareagowaliśmy na spotkanie przeciwnika.
Mialem nadzieje wyprowadzić atak zanim zrobi to lodowy. Z moich oczu wystrzeliły dwa czerwone promienie. Jeśli trafia to uderzam go potężnym atakiem palnika w łeb.
OCC:
Atak potężny = 8+6=14
Re: Wielkie jezioro
Sob Lis 03, 2012 8:27 pm
Changeling stał nadal sparaliżowany, gdy w głębi jaskini tuż za nim rozbłysło żółte światło. Fala energii przebiła na wylot jego plecy. Na twarz Frosta poleciała mieszanina krwi oraz wnętrzności jaszczura. Kilka metrów przed nim stał... Nameczanin.
- Nie atakuj mnie, proszę. Ledwo uszedłem z życiem po pojedynku z tymi na zewnątrz. Gdyby nie było ich aż tylu, to z pewnością dałbym sobie radę. A tak nie pozostawało mi nic innego jak schować się tu i czekać na pomoc.
Co parę słów robił dłuższe przerwy, aby nabrać więcej powietrza. Opierając się o ścianę podszedł nieco bliżej Frost'a.
- Błagam, potrzebuję Twojej pomocy. Pomóż mi przejść niezauważenie przez te patrole na zewnątrz, a następnie odstaw mnie bezpiecznie do mojej wioski, wskażę Ci drogę. Jeśli to zrobisz, to na pewno w jakiś sposób się odwdzięczę.
Patrzył na zmiennokształtnego błagalnym wzrokiem. Widać było, iż pokłada w nim ogromne nadzieję. Tylko czy Frost zdusi w sobie niechęć do rasy Nameczan?
- Oto on:
- Nie atakuj mnie, proszę. Ledwo uszedłem z życiem po pojedynku z tymi na zewnątrz. Gdyby nie było ich aż tylu, to z pewnością dałbym sobie radę. A tak nie pozostawało mi nic innego jak schować się tu i czekać na pomoc.
Co parę słów robił dłuższe przerwy, aby nabrać więcej powietrza. Opierając się o ścianę podszedł nieco bliżej Frost'a.
- Błagam, potrzebuję Twojej pomocy. Pomóż mi przejść niezauważenie przez te patrole na zewnątrz, a następnie odstaw mnie bezpiecznie do mojej wioski, wskażę Ci drogę. Jeśli to zrobisz, to na pewno w jakiś sposób się odwdzięczę.
Patrzył na zmiennokształtnego błagalnym wzrokiem. Widać było, iż pokłada w nim ogromne nadzieję. Tylko czy Frost zdusi w sobie niechęć do rasy Nameczan?
- Xanas
- Liczba postów : 610
Data rejestracji : 31/10/2012
Identification Number
HP:
(1127/1500)
KI:
(0/0)
Re: Wielkie jezioro
Nie Lis 04, 2012 6:25 pm
Już miałem zamiar zadać silny cios wprost w twarz przeciwnika gdy nagle jaskinia wypełniła się światłem. Wnętrzności przeciwnika wylądowały wprost na mojej twarzy a ja z dezorientacji po prostu je strzepnąłem. Spojrzałem za źródłem tego zjawiska i w końcu je ujrzałem. To jeden z tych na których polowałem i był w bardzo kiepskim stanie.
Gdybym był Lodowym zabiłbym go od razu. Ale jako słoneczny pomyślałem że może posiada jakieś ciekawe informacje. A uciec nie ma dokąd.
Ostrożnie zbliżyłem się do nameczanica mając w pogotowiu Eye Beam. Nie mogłem dać mu uciec. Ogólnie zdziwiłem się że ten zielono skóry potrafi używać ataków energetycznych. Ze wszystkich raportów wynikało że oni są rolnikami, nie wojownikami. A ten wyzwolił w takim stanie moc która przebiła jego oponenta.
To nakazywało ostrożność.
Machnąłem leniwie ogonem rozważając jego prośbę o pomoc. Zmierzyłem go od góry do dołu wzrokiem. jeśli ktoś tak silny miałby u mnie dług mógłby mnie czegoś nauczyć. na pewno interesuje mnie ten atak który on wykonał. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Także ktoś tak silny musi wiedzieć wiele o tej planecie.
- Pomogę ci. Tylko dlatego że mnie zaintrygowałeś. Ale najpierw... muszę dostać trochę kryształów Mitris. Nie wiem czy znasz to po tej nazwie ale są to błękitne kryształy które gdy wystawi się na światło słoneczne odbijają je niczym lustro. Znajdują się głeboko pod ziemią dlatego tutaj wszedłem. Odpocznij na razie i nie waż mi się zdychać ,a gdy je znajdę w tej jaskini ruszymy do twojej wioski.
Po tych słowach zacząłem się rozglądać za owymi kamieniami. Nie spuszczałem jednak jednego oka z nameczanina. Nie chciałbym by mi władował taki strumień energii w plecy tak jak tamtewmu.
Gdybym był Lodowym zabiłbym go od razu. Ale jako słoneczny pomyślałem że może posiada jakieś ciekawe informacje. A uciec nie ma dokąd.
Ostrożnie zbliżyłem się do nameczanica mając w pogotowiu Eye Beam. Nie mogłem dać mu uciec. Ogólnie zdziwiłem się że ten zielono skóry potrafi używać ataków energetycznych. Ze wszystkich raportów wynikało że oni są rolnikami, nie wojownikami. A ten wyzwolił w takim stanie moc która przebiła jego oponenta.
To nakazywało ostrożność.
Machnąłem leniwie ogonem rozważając jego prośbę o pomoc. Zmierzyłem go od góry do dołu wzrokiem. jeśli ktoś tak silny miałby u mnie dług mógłby mnie czegoś nauczyć. na pewno interesuje mnie ten atak który on wykonał. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Także ktoś tak silny musi wiedzieć wiele o tej planecie.
- Pomogę ci. Tylko dlatego że mnie zaintrygowałeś. Ale najpierw... muszę dostać trochę kryształów Mitris. Nie wiem czy znasz to po tej nazwie ale są to błękitne kryształy które gdy wystawi się na światło słoneczne odbijają je niczym lustro. Znajdują się głeboko pod ziemią dlatego tutaj wszedłem. Odpocznij na razie i nie waż mi się zdychać ,a gdy je znajdę w tej jaskini ruszymy do twojej wioski.
Po tych słowach zacząłem się rozglądać za owymi kamieniami. Nie spuszczałem jednak jednego oka z nameczanina. Nie chciałbym by mi władował taki strumień energii w plecy tak jak tamtewmu.
Re: Wielkie jezioro
Nie Lis 04, 2012 10:47 pm
Po słowach Frost'a Nameczanin odetchnął z ulgą, po czym osunął się po ścianie na ziemię, gdyż nie miał już sił aby stać. Powód jak powód, ważne że otrzyma pomoc. Na wzmiankę o kryształach wyciągnął przed siebie rękę i rzekł osłabionym głosem:
- Szukaj w tamtym kierunku. Znajdziesz ich całkiem sporo. Powinienem spytać po co Ci one, gdyż wykorzystuje się je w niezbyt dobrych celach, ale daruję sobie. Poczekam tu na Ciebie. A i dziękuję. Naprawdę to doceniam.
Następnie zamknął oczy najwyraźniej szykując się do drzemki. W końcu najwięcej sił odzyska właśnie podczas snu.
- Szukaj w tamtym kierunku. Znajdziesz ich całkiem sporo. Powinienem spytać po co Ci one, gdyż wykorzystuje się je w niezbyt dobrych celach, ale daruję sobie. Poczekam tu na Ciebie. A i dziękuję. Naprawdę to doceniam.
Następnie zamknął oczy najwyraźniej szykując się do drzemki. W końcu najwięcej sił odzyska właśnie podczas snu.
- Xanas
- Liczba postów : 610
Data rejestracji : 31/10/2012
Identification Number
HP:
(1127/1500)
KI:
(0/0)
Re: Wielkie jezioro
Pon Lis 05, 2012 10:57 am
jak łatwo teraz by było go zabić. Był osłabiony, wycieńczony. Gdybym był Lodowym skorzystałbym z okazji. Ale nie jestem, wolę wykorzystywać znajomości. Już mi się to zwróciło gdyz nameczanin zdradził mi położenie kryształów.
osobiście miałem gdzieś jego życie. Zależało mi tylko na jego wiedzy.
Ruszyłem w tamtym kierunku i po kilku minutach trafiłem na dość duże złoże tychże kamieni.
Włączyłem więc palnik do kryształów i zaczałem ciąć przy samym złączu z ziemią. Starałem brać jak największe kawałki. Wszak doktorek nie powiedział ile i jakie chce. Gdy już naciąłem ich trochę, zaczałem wsadzać do worka.
W końcu przerwałem i wróciłem do nameczanina zarzucając bagaż na plecy.
- Już mam. Gotowy na podróż? - spytałem chłodno machajac leniwie ogonem
osobiście miałem gdzieś jego życie. Zależało mi tylko na jego wiedzy.
Ruszyłem w tamtym kierunku i po kilku minutach trafiłem na dość duże złoże tychże kamieni.
Włączyłem więc palnik do kryształów i zaczałem ciąć przy samym złączu z ziemią. Starałem brać jak największe kawałki. Wszak doktorek nie powiedział ile i jakie chce. Gdy już naciąłem ich trochę, zaczałem wsadzać do worka.
W końcu przerwałem i wróciłem do nameczanina zarzucając bagaż na plecy.
- Już mam. Gotowy na podróż? - spytałem chłodno machajac leniwie ogonem
Re: Wielkie jezioro
Wto Lis 06, 2012 6:14 pm
Nameczaninowi nieco się przysnęło. Gdy wrócił Frost ten spał sobie w najlepsze. Na dźwięk głosu Jaszczura wzdrygnął się i otworzył oczy.
- Tak, myślę że możemy lecieć. Sen zregenerował część mojej energii.
Następnie podparł się o ścianę jaskini i wstał. Faktycznie prezentował się nieco lepiej, niż przedtem. Wziął parę głębszych oddechów i zaczął iść w stronę wyjścia mijając po drodze zmasakrowane zwłoki niedoszłego przeciwnika Frost'a.
- Hmm może być ciężko - rzekł wyglądając poza olbrzymie głazy - Ty pójdziesz przodem. Używaj wszystkich zmysłów do przeczesywania terenu. Nie chciałbym żebyśmy się na kogoś natknęli, aczkolwiek jeśli dojdzie do walki to Ci pomogę. Na tyle na ile będę potrafił oczywiście. Moja wioska znajduje się na wschód stąd. W porządku, w drogę!
OCC:
No to pokaż co potrafisz, liczę na szczegółowy i fajny opis tego co się będzie działo Lecicie do Wioski Trzygwiezdnej Kuli.
- Tak, myślę że możemy lecieć. Sen zregenerował część mojej energii.
Następnie podparł się o ścianę jaskini i wstał. Faktycznie prezentował się nieco lepiej, niż przedtem. Wziął parę głębszych oddechów i zaczął iść w stronę wyjścia mijając po drodze zmasakrowane zwłoki niedoszłego przeciwnika Frost'a.
- Hmm może być ciężko - rzekł wyglądając poza olbrzymie głazy - Ty pójdziesz przodem. Używaj wszystkich zmysłów do przeczesywania terenu. Nie chciałbym żebyśmy się na kogoś natknęli, aczkolwiek jeśli dojdzie do walki to Ci pomogę. Na tyle na ile będę potrafił oczywiście. Moja wioska znajduje się na wschód stąd. W porządku, w drogę!
OCC:
No to pokaż co potrafisz, liczę na szczegółowy i fajny opis tego co się będzie działo Lecicie do Wioski Trzygwiezdnej Kuli.
- Xanas
- Liczba postów : 610
Data rejestracji : 31/10/2012
Identification Number
HP:
(1127/1500)
KI:
(0/0)
Re: Wielkie jezioro
Sro Lis 07, 2012 9:53 am
Skrzywiłem się słysząc o locie. Ja sam nie opanowałem jeszcze tej sztuki więc pozostało nam pójście piechotą. Z tego co widziałem tylko jeden patrol chodził teraz dookoła jeziora. No ale nie można być niczego pewnym.
- Pójdziemy piechotą – syknąłem – Nie każdy potrafi latać.
Nie obchodziło mnie czy spojrzy na mnie pogardą. Jeśli jednak by tak na mnie spojrzał na pewno nie zaprzyjaźniłbym się z nim. Nic takiego się jednak nie stało i ostrożnym krokiem wychyliłem głowę z jaskini.
Pusto, przynajmniej na razie. Słychać było tylko odgłosy ptaków i wiatru który ruszał liśćmi na drzewach. Wyszedłem na otwarty teren i pokazałem nameczaninowi że droga wolna.
Zielony wyglądał już o wiele lepiej. Czyżby to ta ich legendarna zdolność do regeneracji? Nie wiedziałem tego lecz słyszałem że tacy nawet uciętą rękę potrafią sobie przywrócić bez kłopotu.
Ruszyłem na wschód, na szczęście nie trzeba było omijać ponownie jeziora więc zmniejszyliśmy szansę na wykrycie. Im dalej wszak będziemy od jeziora tym mniejsza szansa że trafimy na moich kuzynów.
Powoli oddalaliśmy się od jeziora i już byłem przekonany że nam się udało gdy nagle obok mnie przeleciał strumień energii. Blisko, niebezpiecznie blisko. Przeleciał i trafił w ziemię robiąc tam niewielką dziurę.
Zakląłem w bardzo niegodziwy sposób i obróciłem głowę. Pięciu małych changelingów biegło w naszą stronę. Zakląłem mocniej, złapałem nameczanina za chabety i zmusiłem do szybszego biegu. Gdyby przeciwników było dwóch to jeszcze bym próbował walki. Ale pięciu na mnie i słabego nameczanina to nie za bardzo mi się uśmiechało.
Pociski co chwile wybuchały obok nas ,a to że jeszcze nas nie trafili zawdzięczamy tylko temu że są ruchu oraz że dzieliła nas jeszcze spora odległość. Jeden pocisk trafił nam pod nogi obaj padliśmy jak dłudzy.
- Zaraz nas dogonią - syknąłem podnosząc się. Obróciłem się i na chybił trafił strzeliłem Eye Beamem w tamtą stronę.
Byliśmy już kawał drogi od jeziora i zbliżaliśmy się do następnego. Miałem nadzieję że tam nie spotkamy następnych. W pewnym momencie nameczanin szarpnął mną i wskazał na najbliższe jezioro po czym sam zaczął tam biec.
Nie mając innego wyboru ruszyłem za nim Staneliśmy na brzegu a ja kątem oka ciągle widziałem nadbiegających changelingów.
- Trzymaj się mnie – syknął nameczanin i wskoczył do wody.
Perspektywa pływania niezbyt mi się podobała ale jeszcze mniej perspektywa bycia podziurawionym blastami. Wskoczyłem za zielonym w głębie wody. Widziałem jak płynie ku dnie i zacząłem płynąć za nim.
Usłyszałem jak w wodę biją blasty ale żaden nas nie sięgnął. Byliśmy za głęboko. Mój kompan jakby wiedział gdzie płynie i po chwili znaleźliśmy się w podwodnym tunelu. Po kilku minutach tunel się skończył a my wypłynęliśmy na powierzchnię.
Rozejrzałem się uważnie ale nigdzie nie widać było pogoni. Wyglądało na to że przepłynęliśmy do innego zbiornika wodnego.
Wyszliśmy z wody na suchy ląd a ja wziąłem głęboko powietrze do płuc. Nienawidzę pływać.
Nameczanin wskazał ręką i już widziałem dym na horyzoncie. To musiała być ta wioska.
Wstałem dosyć szybko i pewnym krokiem ruszyłem w tamtą stronę.
Zt/Do Wioska trzygwiezdnej kuli
- Pójdziemy piechotą – syknąłem – Nie każdy potrafi latać.
Nie obchodziło mnie czy spojrzy na mnie pogardą. Jeśli jednak by tak na mnie spojrzał na pewno nie zaprzyjaźniłbym się z nim. Nic takiego się jednak nie stało i ostrożnym krokiem wychyliłem głowę z jaskini.
Pusto, przynajmniej na razie. Słychać było tylko odgłosy ptaków i wiatru który ruszał liśćmi na drzewach. Wyszedłem na otwarty teren i pokazałem nameczaninowi że droga wolna.
Zielony wyglądał już o wiele lepiej. Czyżby to ta ich legendarna zdolność do regeneracji? Nie wiedziałem tego lecz słyszałem że tacy nawet uciętą rękę potrafią sobie przywrócić bez kłopotu.
Ruszyłem na wschód, na szczęście nie trzeba było omijać ponownie jeziora więc zmniejszyliśmy szansę na wykrycie. Im dalej wszak będziemy od jeziora tym mniejsza szansa że trafimy na moich kuzynów.
Powoli oddalaliśmy się od jeziora i już byłem przekonany że nam się udało gdy nagle obok mnie przeleciał strumień energii. Blisko, niebezpiecznie blisko. Przeleciał i trafił w ziemię robiąc tam niewielką dziurę.
Zakląłem w bardzo niegodziwy sposób i obróciłem głowę. Pięciu małych changelingów biegło w naszą stronę. Zakląłem mocniej, złapałem nameczanina za chabety i zmusiłem do szybszego biegu. Gdyby przeciwników było dwóch to jeszcze bym próbował walki. Ale pięciu na mnie i słabego nameczanina to nie za bardzo mi się uśmiechało.
Pociski co chwile wybuchały obok nas ,a to że jeszcze nas nie trafili zawdzięczamy tylko temu że są ruchu oraz że dzieliła nas jeszcze spora odległość. Jeden pocisk trafił nam pod nogi obaj padliśmy jak dłudzy.
- Zaraz nas dogonią - syknąłem podnosząc się. Obróciłem się i na chybił trafił strzeliłem Eye Beamem w tamtą stronę.
Byliśmy już kawał drogi od jeziora i zbliżaliśmy się do następnego. Miałem nadzieję że tam nie spotkamy następnych. W pewnym momencie nameczanin szarpnął mną i wskazał na najbliższe jezioro po czym sam zaczął tam biec.
Nie mając innego wyboru ruszyłem za nim Staneliśmy na brzegu a ja kątem oka ciągle widziałem nadbiegających changelingów.
- Trzymaj się mnie – syknął nameczanin i wskoczył do wody.
Perspektywa pływania niezbyt mi się podobała ale jeszcze mniej perspektywa bycia podziurawionym blastami. Wskoczyłem za zielonym w głębie wody. Widziałem jak płynie ku dnie i zacząłem płynąć za nim.
Usłyszałem jak w wodę biją blasty ale żaden nas nie sięgnął. Byliśmy za głęboko. Mój kompan jakby wiedział gdzie płynie i po chwili znaleźliśmy się w podwodnym tunelu. Po kilku minutach tunel się skończył a my wypłynęliśmy na powierzchnię.
Rozejrzałem się uważnie ale nigdzie nie widać było pogoni. Wyglądało na to że przepłynęliśmy do innego zbiornika wodnego.
Wyszliśmy z wody na suchy ląd a ja wziąłem głęboko powietrze do płuc. Nienawidzę pływać.
Nameczanin wskazał ręką i już widziałem dym na horyzoncie. To musiała być ta wioska.
Wstałem dosyć szybko i pewnym krokiem ruszyłem w tamtą stronę.
Zt/Do Wioska trzygwiezdnej kuli
- GośćGość
Re: Wielkie jezioro
Pią Sie 23, 2013 5:57 pm
Po wyjściu z lasu ujrzałem wielki zbiornik wodny, w którym znajdowały się małe wysepki. Stwierdziłem, iż nie potrafię latać, to trzeba będzie iść brzegiem jeziora, tak tez zrobiłem. Wiedziałem, że nie będzie tu nic ciekawego. Nadzieja na znalezienie Horiko, wciąż we mnie tkwiła. Wiedziałem, że jak będę go szukał to w końcu go znajdę. W głowie myślałem o tym, bym nie spotkał żadnego silnego nameczanina, który chciałby ze mną walczyć, albo jakiegoś jaszczura z rodziny lodowych, który pewnie chciałby mnie zabić, lub coś w tym stylu. Ja jeszcze nie miałem ochoty odchodzić z tego świata. W sumie, to, jest szansa że to mnie spotka. Ale jakby miało mnie to spotkać to już po odnalezieniu mojego towarzysza. Gdy go odnajdę, niech się dzieje co chce.Oby tylko Horiko, żył i był cały i zdrowy. Nie wybaczył bym sobie jakby zginął, bo z pewnością nigdy bym go już nie ujrzał, chyba że sam bym zginął. Ale chyba takie rzeczy są niemożliwe.Pomyślałem sobie, ale wierzyłem, że mój przyjaciel gdzieś jest, cały i zdrowy.
- GośćGość
Re: Wielkie jezioro
Nie Sie 25, 2013 1:08 pm
Skoro nic nadal nie mogłem znaleźć , postanowiłem, że rozpocznę trening. Najpierw zacząłem szukać jakiegoś odpowiedniego miejsca, na rozpoczęcie szkolenia swoich umiejętności. Po chwili poszukiwań znalazłem miejsce między dwoma pagórkami nieopodal jeziora. Na początek usiadłem i chwile pomyślałem co robić, by efektownie trenować. Zawsze trenowałem z Horiko, a teraz muszę, sam. Nawet nie mam z kim powalczyć.Ale no cóż trzeba sobie radzić samemu. Ok, czas zacząć trening. Wiem! Nauczę się latać. W ten sposób moje poszukiwania będą 2 razy efektowniejsze. Hmm.. Tylko jak się to robiło? A no tak Horiko, mi mówił, że gdy skoncentrujemy w sobie duży pokład energii, to uwalniając go w odpowiedni sposób możemy, unieść się w powietrze. Ok trening czas zacząć. Powoli wstałem i zacząłem koncentrować energię potrzebną do nauki latania. Na początek jak każdy, kto tego się uczył nic mi nie wychodziło. Po chwili, uświadomiłem, że na początek warto troszkę potrenować siłę, wytrzymałość i inne tym podobne rzeczy. Przez pewien czas, biłem się z powietrzem (xD). Potem troszkę się porozciągałem i wróciłem do treningu Bukujutsu, czyli umiejętności latania. Na powrót, zacząłem koncentrować energię potrzebną do uniesienia się w powietrze. Nadal się nie udawało, ale się nie poddawałem i nadal próbowałem.
OCC:
Początek treningu, nauka Bukujutsu.
OCC:
Początek treningu, nauka Bukujutsu.
- GośćGość
Re: Wielkie jezioro
Pon Sie 26, 2013 9:02 am
Po rozpoczęciu treningu nadal nie udawało mi się, nauczyć bukujutsu. Byłem już wycieńczony, ale nie poddawałem się. Musiałem dążyć do celu. Po następnej godzinie treningu, upadłem na ziemię. Byłem okropnie zmęczony. Po parunastu minutach odpoczynku, wstałem i zacząłem ponowny trening latania. W końcu skoncentrowana energia została tak uwolniona, że uniosłem się pół metra nad ziemię.Tak udało, mi się! Krzyknąłem, po czym walnąłem o ziemię. Zabolało mnie. Zrozumiałem, że nawet jak się unoszę w powietrzu nie mogę przestać się koncentrować, a pół metra nad ziemią to nie jest wyczyn. Skoro już wiedziałem, jak uwolnić energię, to zacząłem znowu próbować unosić się nad ziemia. W końcu wychodziło mi coraz, lepiej unosiłem się paręnaście metrów nad ziemią, lecz nadal nie było to, o co mi chodziło. Latałem jak żółw, a chciałem pływać w przestworzach, z dużą prędkością. W końcu po następnych godzinach, udało mi się osiągnąć cel, jakim było Bukujutsu. Po długim treningu udało mi się opanować technikę latania. Byłem z tego bardzo zadowolony. Po treningu walnąłem się na ziemię i zasnąłem na parę godzin, w końcu trening mnie zmęczył.
OCC:
Koniec treningu +Bukujutsu
OCC:
Koniec treningu +Bukujutsu
- GośćGość
Re: Wielkie jezioro
Wto Sie 27, 2013 12:05 am
Dziewczyna latała niespiesznie dookola i śmiala się od tak , bo ponoć śmiech to zdrowie no przynajmniej gdzieś to usłyszała. Po chwili nadleciała nad jakie ś jezioro, zobaczyła po chwili chłopaka leżącego na ziemi Zasnąl ? pomyślała od razu po czym podleciała do jeziora wzięla nieco wody do rąk i podfrunęła do chłopaka i ochlapała jego twarz.-Wstawaj leniu. Powiedziała wesoło, w sumie dobrze,że latała bo przy okazji mogła by czymś dostać. Latała jakieś dwa metry nad chłopakiem czekając aż ten jakoś zareaguje.
Re: Wielkie jezioro
Wto Sie 27, 2013 9:07 am
Głosy walki dobiegające z lasu. Nie wybuchy. Ciosy, uderzenia. Bloki. Dwójka Changelingów będących nad jeziorem nie słyszała prowadzonego dialogu między dwoma osobnikami. Po chwili jednak głośny krzyk. Jedna z osób jak torpeda wystrzeliła z miejsca, w górę. Po chwili można było zobaczyć, białą smugę którą pozostawiał za sobą. A ten krzyk? Krzyk rozpaczy i wołanie o pomoc. To na pewno nie był głos Changa. Co teraz zrobią osoby znad jeziora? To nie członek ich rasy. Czy pomogą?
- GośćGość
Re: Wielkie jezioro
Wto Sie 27, 2013 9:46 am
Nie zbudziła mnie osoba, która coś do mej osoby mówiła, lecz ten krzyk.Co się dzieje?! Krzyknąłem i wstałem z ziemi, po czym ujrzałem nad sobą jakiegoś changelinga. Prawdopodobnie to dziewczyna. Ty też to słyszałaś? Ten krzyk? A poza tym, co ty tu robisz? Ja trenowałem troszkę, i mi się przysnęło. Powiedziałem i czekałem na odpowiedź ze strony wojowniczki. Podczas rozmowy oglądałem się dookoła. Po chwili ujrzałem białą smugę dymu. Od razu wiedziałem, że to stamtąd dobiega owy krzyk. Pomyślałem, że trzeba tam jak najszybciej ruszyć. Hej! Musimy jak najszybciej ruszać w stronę tego lasu! Na pewno jakiś changeling z lodowych, zaatakował jednego z Nameków! Musimy mu pomóc. Co ty na to? Powiedziawszy wszystko co miałem, czekałem na reakcję dziewczyny.
OCC:
Jak mi zaakceptują trening to mogę lecieć, ale na razie nie umiem xD
OCC:
Jak mi zaakceptują trening to mogę lecieć, ale na razie nie umiem xD
- GośćGość
Re: Wielkie jezioro
Wto Sie 27, 2013 1:58 pm
Już sięuśmiechnęla kiedy chłopak sięobudził lecz po cwili rozejrzała się dookoła słysząc krzyki. No nie ! Ledwo wyszła z jednych kłopotów ,a pakuje sie w drugie ona to ma szczęście..Spojrzała na chłopaka i zniżyła lot tak,że latała parę centymetrów nad ziemią.-Ja pomagałam profesorowi znaleźć wwodę i tak słyszałam krzyk. W ogóle to długa historia. Odpowiedziała chłopakowi, skoro już tu w sumie jest może mu pomóc na niczym nie traci, co prawda nie odzyskała sił po walce z tym potworem, ale nie jest źle. Mogło być gorzej.Skąd wiesz kogo zaatakował?. Spytała zdziwiona wyglądał jakby był kadetem albo kimś no w sumie ona też jest.-Dobra pomogę ci Dodała po chwili i wzniosła się wyżej w powietrze by lepiej widzieć ich cel, a raczej gdzie mają lecieć.Umiesz latac,prawda ?Spytała po chwili i spojrzała w dół.
OOC:
Dobra ^^
OOC:
Dobra ^^
- GośćGość
Re: Wielkie jezioro
Wto Sie 27, 2013 7:59 pm
No jasne, że umiem latać. Przed paroma godzinami trenowałem tą technikę. W końcu się nauczyłem. A więc lećmy do lasu, bo ten osobnik, może , długo nie pożyć. A co do tego skąd wiem, że to Namekjin, to zgaduję, że to osoba tej rasy. Po wypowiedzeniu tych parunastu słów wstałem i uniosłem się parę metrów nad ziemię. W drogę! Wykrzyknąłem, po czym ruszyłem ile sił w ciele, by uratować osobę, która krzyczała. Wiedziałem, że każda chwila się liczy, gdyż osobnik ten może być ciężko ranny i długo nie pożyje. Zastanawiałem się tylko, czy jeśli go ocalimy, to co dalej. Pewnie trzeba będzie go spytać, skąd jest i czy daleko do miejsca zamieszkania. Bo pewnie trzeba będzie go tam zabrać, a jego przyjaciele pewnie go uzdrowią, a jeśli jest to changeling, to zabierzemy go do bazy, by nasi go uzdrowili.
z/t Rajski las
z/t Rajski las
- GośćGość
Re: Wielkie jezioro
Wto Sie 27, 2013 8:21 pm
- [b]No dobra.Odpowiedziała w sumie ciesyzła się,że umie latać bieganie było by bezsensowne zwłaszcza jeżeli trzeba pokonać dłuzsze odcinki. Kiedy chłopak ruszyłdziewczyna bez wahania pofrunęla za nim. W sumie ciekawiło ją kto tak krzyczy i dlaczego. Nie zregerenowała się i jeżeli znowu dojdzie do walki to ona będzie musiala spasować neistety. Westchnęlaw myślach innym razm się o tym pomyśli.
z.t Rajski Las
z.t Rajski Las
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wielkie jezioro
Nie Kwi 06, 2014 9:52 pm
z Vegety, wraz z Vernilem
Wstęga przecięła zielone niebo typowe dla tej planety. Jak zwykle górowały także trzy słońca nad pięknymi wysepkami i plantacjami roślin, lecz na szczęście nie pokrzyżowały w żaden sposób podejścia do lądowania. Demon ocknął się z zadumy i dostrzegł ląd pod nimi. Już znał idealny sposób na uniknięcie zderzenia z twardą ziemią i zniszczenia pojazdu. Towarzysz musiał zdać się na Reda, który w kilka sekund przed lądowaniem posłał wiązkę energii i zamienił jedną z wysepek w wielką, niebieską galaretkę. Wbili się w nią z całym impetem, lecz specyficzna konsystencja skutecznie wyhamowała prędkość i przy okazji wystudziła rozgrzaną do czerwoności skorupę statku. Powstał taki krater w galaretce, dzięki któremu mogli wydostać się na zewnątrz i chowając wcześniej latającą kopułę - wylądować na sąsiedniej wysepce. Znajdowali się na otwartej przestrzeni z mnóstwem wody i wysp dookoła. Tak, pamiętał ten specyficzny krajobraz. Znaczy tak z ogółu, bo nie wiedział w jakiej części planety obecnie przebywali i czy tutaj kiedykolwiek był wcześniej. Rozglądał się mimo wszystko z zainteresowaniem, bowiem takiej ciszy dawno nie zaznał. Nie korzystał z wyczuwania energii, gdyż bolała go głowa. Nie wiedział, iż znamiona na twarzy powiększyły się i obejmowały połowę oblicza, i że to przez nie nieco ćmi go umysł. Do tej pory zakładał, iż uderzenie Kuro wywołało jakieś wstrząśnienie mózgu, i dlatego trochę źle zniósł podróż. Inna sprawa, że było odrobinkę za ciasno dla dwóch osób. Nie mniej jednak nie chciał narzekać, bowiem rozpoczął się kolejny rozdział w ich życiu. Trzeba to jakoś uczcić.
Tylko... jak? Nie za bardzo był towarzyski, ani otwarty na imprezowanie. Może wystarczy mała uczta na dobry początek? Niebieska galaretka dygotała nieopodal, ale raczej nikt prócz Reda nie żywi się samymi słodyczami, dlatego usiadł na skraju brzegu i wypatrywał ryb. Czuwał, i czuwał, i czuwał, aż dostrzegł grzbiet grubej sztuki wodnej. Nie wahając się wskoczył do wody, by po paru chwilach wytaszczyć rybę na brzeg i jednym porażeniem prądu z Ki pozbawić męczarni obiadu dla Szatyna. Kolega pojął w mig o co biega, ponieważ bardzo szybko przygotował ognisko z paleniskiem na grubą sztukę. Nadział rybę na patyk i spoglądali jak się rumieni skórka.
>Jest w całości dla Ciebie. Smacznego.
Ah ta błoga cisza. Ta harmonia i... i... moment... Coś było nie tak z tą planetą. Wiedział, iż zamieszkują ją spokojne ludy, ale do tej pory nie emanowały tak mocno pozytywną Ki jak teraz. Czy aby nie popełnił błędu zakłócając spokój innym demońską obecnością? Na wszelki wypadek ściszył ile umiał swoją moc. I tak ci uważniejsi dostrzegli już wcześniej wahanie energii o dwie zupełnie nowe jednostki: Vernila i Reda. Musi się lepiej pilnować, ale po to też wziął ze sobą wojownika, by miał na Czerwonookiego baczenie. Oczywiście w pierwszej kolejności było nawiązywanie lepszych kontaktów ze sobą, jednak widział w nim również wsparcie. Był w niebie, nauczył się więc anielskiej cierpliwości, o.
Wstęga przecięła zielone niebo typowe dla tej planety. Jak zwykle górowały także trzy słońca nad pięknymi wysepkami i plantacjami roślin, lecz na szczęście nie pokrzyżowały w żaden sposób podejścia do lądowania. Demon ocknął się z zadumy i dostrzegł ląd pod nimi. Już znał idealny sposób na uniknięcie zderzenia z twardą ziemią i zniszczenia pojazdu. Towarzysz musiał zdać się na Reda, który w kilka sekund przed lądowaniem posłał wiązkę energii i zamienił jedną z wysepek w wielką, niebieską galaretkę. Wbili się w nią z całym impetem, lecz specyficzna konsystencja skutecznie wyhamowała prędkość i przy okazji wystudziła rozgrzaną do czerwoności skorupę statku. Powstał taki krater w galaretce, dzięki któremu mogli wydostać się na zewnątrz i chowając wcześniej latającą kopułę - wylądować na sąsiedniej wysepce. Znajdowali się na otwartej przestrzeni z mnóstwem wody i wysp dookoła. Tak, pamiętał ten specyficzny krajobraz. Znaczy tak z ogółu, bo nie wiedział w jakiej części planety obecnie przebywali i czy tutaj kiedykolwiek był wcześniej. Rozglądał się mimo wszystko z zainteresowaniem, bowiem takiej ciszy dawno nie zaznał. Nie korzystał z wyczuwania energii, gdyż bolała go głowa. Nie wiedział, iż znamiona na twarzy powiększyły się i obejmowały połowę oblicza, i że to przez nie nieco ćmi go umysł. Do tej pory zakładał, iż uderzenie Kuro wywołało jakieś wstrząśnienie mózgu, i dlatego trochę źle zniósł podróż. Inna sprawa, że było odrobinkę za ciasno dla dwóch osób. Nie mniej jednak nie chciał narzekać, bowiem rozpoczął się kolejny rozdział w ich życiu. Trzeba to jakoś uczcić.
Tylko... jak? Nie za bardzo był towarzyski, ani otwarty na imprezowanie. Może wystarczy mała uczta na dobry początek? Niebieska galaretka dygotała nieopodal, ale raczej nikt prócz Reda nie żywi się samymi słodyczami, dlatego usiadł na skraju brzegu i wypatrywał ryb. Czuwał, i czuwał, i czuwał, aż dostrzegł grzbiet grubej sztuki wodnej. Nie wahając się wskoczył do wody, by po paru chwilach wytaszczyć rybę na brzeg i jednym porażeniem prądu z Ki pozbawić męczarni obiadu dla Szatyna. Kolega pojął w mig o co biega, ponieważ bardzo szybko przygotował ognisko z paleniskiem na grubą sztukę. Nadział rybę na patyk i spoglądali jak się rumieni skórka.
>Jest w całości dla Ciebie. Smacznego.
Ah ta błoga cisza. Ta harmonia i... i... moment... Coś było nie tak z tą planetą. Wiedział, iż zamieszkują ją spokojne ludy, ale do tej pory nie emanowały tak mocno pozytywną Ki jak teraz. Czy aby nie popełnił błędu zakłócając spokój innym demońską obecnością? Na wszelki wypadek ściszył ile umiał swoją moc. I tak ci uważniejsi dostrzegli już wcześniej wahanie energii o dwie zupełnie nowe jednostki: Vernila i Reda. Musi się lepiej pilnować, ale po to też wziął ze sobą wojownika, by miał na Czerwonookiego baczenie. Oczywiście w pierwszej kolejności było nawiązywanie lepszych kontaktów ze sobą, jednak widział w nim również wsparcie. Był w niebie, nauczył się więc anielskiej cierpliwości, o.
Re: Wielkie jezioro
Pon Kwi 07, 2014 10:27 pm
Podróż przebiegła bez jakiś większych komplikacji. Było trochę ciasno a Vernil prawie cała podróż… przespał. Nadrobił wszystkie potrzeby, jakich mu brakowało, kąpiel i sen. Obudził się, gdy statek zaczął dziwnie się trząść. Otworzył oczy, przetarł je i spojrzał na Reda, jak ten patrzy w okno i koncentruje Ki. Nie przeszkadzał mu, w końcu to on miał większe doświadczenie, jeśli chodzi o Namek.. I walkę… i generalnie wszystko inne.
Uderzenie. Statek szybko wytracił prędkość. Bez żadnego uderzenia? Co zrobił Red? O tym Half przekonał się dopiero po wyjściu ze statku. Okolice ich wehikułu były z jakiegoś dziwnego materiału. Zrobił to demon, czy ta planeta jest taka dziwna? Vernil wyszedł ze statku i stanął na dziwnej substancji. Ta nie zarwała się pod ciężarem chłopaka, a zaczęła dziwnie sprężynować. Brązowowłosy spojrzał na Reda i ruszył prawą nogą. Znowu to dziwne falowanie. Podskoczył. Nie wbił się tylko odbił jeszcze wyżej. Kontrolując swoją Ki zwalniał przy lądowaniu, ale tylko raz czy dwa. Za którymś razem wybił się wysoko w powietrze, wyleciał na pięć metrów w góra w powietrzu odwrócił się i wystawił ręce, by to nimi się odbić…, Ale wbił się w galaretkę. –Cholera, zawsze musi coś pójść nie tak –pomyślał koncentrując Ki w centrum ciała. Nie minęło pięć sekund, a z ciała Vernila wydostała się spora ilość energii, która na wszystkie strony wybiła substancje, która upadła na glebę, na rzekę, na statek, a nawet na Reda. Chłopak z uśmiechem patrzył w górę, jak kawałki substancji spadają na jego twarz i włosy. Gdy swoisty deszcz ustał, chłopak energicznie pomachał głową, by galaretka opadła.
-Eeeej, fajne to było! –Powiedział do Demona z uśmiechem. Zobaczył jak Czarnowłosy stoi nad rzeką i uważnie się w nią wpatruje. Przez chwile był jak zahipnotyzowany, tylko po to, żeby bez słowa wskoczyć do wody i po złapaniu ryby, wyskoczyć. Vernila przeszły ciarki odskoczył, wyciągnął prawą rękę przed siebie, a lewą trzymał na nadgarstku. W jego otwartej dłoni powstała kula energii.
-C-co to jest? Rzuć to! –Powiedział drżąc ze strachu. To zwierzę było dziwne. Brązowooki nigdy nie miał do czynienia z rybami, ani z przetworzonymi, ani tym bardziej z żywymi. Red zabił to zwierze potężnym promieniem, a następnie równie szybko zrobił ognisko. Half nadal stał w miejscu dygocząc ze strachu. Demon zaproponował zjedzenie zwierza.
-CO?! –Krzyknął przeraźliwie Vernil –Nie zjem tego! To jest straszne, ohydne, oślizgłe.. W ogóle rzygać mi się chce jak na to patrzę, a gdzie dopiero to jeść!- Powiedział, a dopiero później pomyślał, co wypadło z jego ust. No cóż, nie podobało mu się to zwierze. Zlikwidował ki-blasta i odwrócił się w bok –Znajdę coś innego, to coś mi się nie podoba. Smacznego Red, zaraz wracam. –Powiedział dość głośno, nadal utrzymując dystans. Unikał spoglądania na te całe coś z rzeki. Jak z procy wystrzelił w górę w poszukiwaniu czegoś… innego. Tutaj było inaczej. Tak jak na Vegecie ciężko było znaleźć rzekę, albo zielony teren, tak tutaj było to niemalże wszędzie! Piękna planeta, ale co dalej? Chłopak poleciał w kierunku jakiś drzew. Wleciał między je i sprawdzał, co też ciekawego obrodziły. Jedne z nich miały jakieś duże czerwone owoce. Chłopak zerwał jedno z nich i ugryzł. Wziął mało do ust, żeby szybko wypluć, jeżeli będzie nie dobre. Tak na szczęście nie było. Drzewo obrodził bardzo dużo tych czerwonych kuli, z którymi Vernil chyba się już spotkał, u Kaio. Najadł się nimi i wylądował na ziemi.
-Może Red też chciałby spróbować? –Powiedział do siebie Half. Spojrzał w górę. Owoców było, co nie miara. Podrapał się po brodzie a po chwili, na jego ustach wymalował się uśmiech. Skoncentrował trochę energii w prawej ręce i uderzył z otwartej dłoni w konar. Efekt? Spora ilość owoców spadła na ziemię. Teraz jak to przetransportować? Vernil wyleciał w górę. Prawą dłoń położył na skroni, przymrużył oczy, a lewą dłonią wskazywał na to, co przed chwilą jadł. Ułożył to w swoisty stosik, który miał ponad metr szerokości i ze dwa metry wysokości. Machnął ręką w górę, a wszystkie owoce poszybowały ku niebu. Teraz tylko skupiając się na jedzeniu, wracał do Reda.
-Też coś mam! –Krzyknął, gdy już był nieopodal demona. Obok Czarnowłosego ustawił się wielki stosik czerwonego czegoś. Było to bardzo słodkie i szybko można się tym najeść. Half usiadł obok demona. Wziął owoc do ręki, ugryzł, przezuł połknął. –To, jakie plany na dziś? –Zapytał spoglądając na Reda. Unikał patrzenia na rybę –Bardzo ładna planeta –dodał i wziął kolejnego gryza –Częstuj się.
Uderzenie. Statek szybko wytracił prędkość. Bez żadnego uderzenia? Co zrobił Red? O tym Half przekonał się dopiero po wyjściu ze statku. Okolice ich wehikułu były z jakiegoś dziwnego materiału. Zrobił to demon, czy ta planeta jest taka dziwna? Vernil wyszedł ze statku i stanął na dziwnej substancji. Ta nie zarwała się pod ciężarem chłopaka, a zaczęła dziwnie sprężynować. Brązowowłosy spojrzał na Reda i ruszył prawą nogą. Znowu to dziwne falowanie. Podskoczył. Nie wbił się tylko odbił jeszcze wyżej. Kontrolując swoją Ki zwalniał przy lądowaniu, ale tylko raz czy dwa. Za którymś razem wybił się wysoko w powietrze, wyleciał na pięć metrów w góra w powietrzu odwrócił się i wystawił ręce, by to nimi się odbić…, Ale wbił się w galaretkę. –Cholera, zawsze musi coś pójść nie tak –pomyślał koncentrując Ki w centrum ciała. Nie minęło pięć sekund, a z ciała Vernila wydostała się spora ilość energii, która na wszystkie strony wybiła substancje, która upadła na glebę, na rzekę, na statek, a nawet na Reda. Chłopak z uśmiechem patrzył w górę, jak kawałki substancji spadają na jego twarz i włosy. Gdy swoisty deszcz ustał, chłopak energicznie pomachał głową, by galaretka opadła.
-Eeeej, fajne to było! –Powiedział do Demona z uśmiechem. Zobaczył jak Czarnowłosy stoi nad rzeką i uważnie się w nią wpatruje. Przez chwile był jak zahipnotyzowany, tylko po to, żeby bez słowa wskoczyć do wody i po złapaniu ryby, wyskoczyć. Vernila przeszły ciarki odskoczył, wyciągnął prawą rękę przed siebie, a lewą trzymał na nadgarstku. W jego otwartej dłoni powstała kula energii.
-C-co to jest? Rzuć to! –Powiedział drżąc ze strachu. To zwierzę było dziwne. Brązowooki nigdy nie miał do czynienia z rybami, ani z przetworzonymi, ani tym bardziej z żywymi. Red zabił to zwierze potężnym promieniem, a następnie równie szybko zrobił ognisko. Half nadal stał w miejscu dygocząc ze strachu. Demon zaproponował zjedzenie zwierza.
-CO?! –Krzyknął przeraźliwie Vernil –Nie zjem tego! To jest straszne, ohydne, oślizgłe.. W ogóle rzygać mi się chce jak na to patrzę, a gdzie dopiero to jeść!- Powiedział, a dopiero później pomyślał, co wypadło z jego ust. No cóż, nie podobało mu się to zwierze. Zlikwidował ki-blasta i odwrócił się w bok –Znajdę coś innego, to coś mi się nie podoba. Smacznego Red, zaraz wracam. –Powiedział dość głośno, nadal utrzymując dystans. Unikał spoglądania na te całe coś z rzeki. Jak z procy wystrzelił w górę w poszukiwaniu czegoś… innego. Tutaj było inaczej. Tak jak na Vegecie ciężko było znaleźć rzekę, albo zielony teren, tak tutaj było to niemalże wszędzie! Piękna planeta, ale co dalej? Chłopak poleciał w kierunku jakiś drzew. Wleciał między je i sprawdzał, co też ciekawego obrodziły. Jedne z nich miały jakieś duże czerwone owoce. Chłopak zerwał jedno z nich i ugryzł. Wziął mało do ust, żeby szybko wypluć, jeżeli będzie nie dobre. Tak na szczęście nie było. Drzewo obrodził bardzo dużo tych czerwonych kuli, z którymi Vernil chyba się już spotkał, u Kaio. Najadł się nimi i wylądował na ziemi.
-Może Red też chciałby spróbować? –Powiedział do siebie Half. Spojrzał w górę. Owoców było, co nie miara. Podrapał się po brodzie a po chwili, na jego ustach wymalował się uśmiech. Skoncentrował trochę energii w prawej ręce i uderzył z otwartej dłoni w konar. Efekt? Spora ilość owoców spadła na ziemię. Teraz jak to przetransportować? Vernil wyleciał w górę. Prawą dłoń położył na skroni, przymrużył oczy, a lewą dłonią wskazywał na to, co przed chwilą jadł. Ułożył to w swoisty stosik, który miał ponad metr szerokości i ze dwa metry wysokości. Machnął ręką w górę, a wszystkie owoce poszybowały ku niebu. Teraz tylko skupiając się na jedzeniu, wracał do Reda.
-Też coś mam! –Krzyknął, gdy już był nieopodal demona. Obok Czarnowłosego ustawił się wielki stosik czerwonego czegoś. Było to bardzo słodkie i szybko można się tym najeść. Half usiadł obok demona. Wziął owoc do ręki, ugryzł, przezuł połknął. –To, jakie plany na dziś? –Zapytał spoglądając na Reda. Unikał patrzenia na rybę –Bardzo ładna planeta –dodał i wziął kolejnego gryza –Częstuj się.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wielkie jezioro
Wto Kwi 08, 2014 8:52 pm
Chyba lądowanie dostarczyło nieco frajdy dla kolegi, który bawił się w galarecie aż do jej rozbryzgania swoją energią. Czasami tak to jest jak się grzęźnie to trzeba użyć siły. W tym wypadku Ki chłopaka załatwiła sprawę. Entuzjazm opadł, kiedy demon upolował dla niego rybę. Jak się przeraził! Jakby Red zabił jakąś istotę na równi z Saiyanami i kazał zjeść! A to tylko łuskowaty stworek. Speszył się, lecz mimo wszystko wolał się upewnić.
>Na pewno nie chcesz spróbować?
Widząc kategoryczną odmowę ze strony towarzysza nie podejmował tematu ku nakłonieniu. Właściwie demon nie jadł ryb, z tego co Kaede opowiadała to ludzie uwielbiali te rarytasy, a Vernil w części był człowiekiem. Najwyraźniej to zależało od diety, więc trochę zbity z tropu nie wiedział co począć z zabitą sztuką. Tak czy siak postanowił ją upiec, a nuż przyda się posiłek, gdy napotkają głodnego na drodze.
W międzyczasie kolega organizował inny posiłek. Nie minęło wiele czasu, a został obarczony solidnym kopczykiem z owoców. Porzucił rybę na rzecz znajdziek i patrzył się jak wcina ze smakiem jego towarzysz jabłuszka. Wziął jedno do ręki i za namową Brązowookiego, bez większych oporów, skosztował gryza. Znieruchomiał na chwilę, rozmarzył się nad apetycznym posiłkiem z natury. Do tej pory tylko słodycze i łakocie stanowiły jego menu, a teraz mile został zaskoczony. Aż obracał owoc w szponiastej ręce.
>Mmm... co to jest? -wskazał na ugryzione jabłko z wielkim zainteresowaniem w głosie- Bardzo dobre.
Delektował się każdym kęsem, i po trzech takich owocach już był syty. Dobrze, że jabłka były stosunkowo słodkie, inaczej nie czułby smaku. A tak to poznał nowy smakołyk, do tego bardzo zdrowy. Oblizał jeszcze palce obdarzone pazurami i zastanawiał się nad tym co będą robić. W zasadzie nie miał żadnych konkretnych planów, a przynajmniej nie na tyle naglących, by realizować je z miejsca. Kusiły go pewne jednostki na Namek, które wyróżniały się barwą i intensywnością spośród pospolitych odmian Ki - być może byli to wędrowcy jak oni. A jeden z nich miał przeczystą, krystalicznie nieskażoną energię. Ta go korciła najbardziej, bo przy tym wydawała się dość znajoma. Nie mógł jednak skupić się na rozpoznawaniu osób, gdyż ból głowy nie ustępował.
>Jestem otwarty na propozycje. Myślałem o zwiedzaniu, ale od ostatniej wizyty dużo się zmieniło. Przydałby się przewodnik.
Tubylec mógłby odkryć przed nimi kilka tajemnic, jak chociażby położenie Smoczych Kul. Zależało mu na nich z jednego powodu - naprawy zdarzeń z West City. Nie był pewny czy ktokolwiek stamtąd przeżył. Przyłapywał się czasami na takim ponurym myśleniu, i szczerze miał już tego dość. Gdyby uciszył wyrzuty sumienia, nie miałby już tych zmartwień.
>Warto, abyś poznał lepiej Namek. Tak czystej i spokojnej planety jak ta nie znajdziesz nigdzie indziej.
Chyba, że i to uległo zmianie. Przydałoby się rozeznanie w terenie i sytuacji. Położył się na plecach na trawie i z tego pułapu spoglądał na wojownika. Może chciałby powalczyć? Na tę myśl drgnęła mu nieco dłoń, którą zacisnął, a rozluźniwszy palce wypuścił z ręki czarnego motyla dryfującego w powietrzu. Tak na dobrą sprawę nie znał tak dobrze Vernila, a ściągnął go tutaj, gdzie mieszkańcy nie pałają chęcią do bitek. Nie to, że nie ufał Szatynowi, tylko... czy nie będzie mu się tutaj nudziło? Dla Reda to miejsce miało za zadanie oczyścić jego życie z brudów jakimi splamił swoje ręce. Ale dla kogoś, kto dopiero co wrócił z Raju? Jaka to odmiana dla niego? Żadna. Eh, Długowłosy był marnym organizatorem wycieczek.
[Ooc: trening post pierwszy]
>Na pewno nie chcesz spróbować?
Widząc kategoryczną odmowę ze strony towarzysza nie podejmował tematu ku nakłonieniu. Właściwie demon nie jadł ryb, z tego co Kaede opowiadała to ludzie uwielbiali te rarytasy, a Vernil w części był człowiekiem. Najwyraźniej to zależało od diety, więc trochę zbity z tropu nie wiedział co począć z zabitą sztuką. Tak czy siak postanowił ją upiec, a nuż przyda się posiłek, gdy napotkają głodnego na drodze.
W międzyczasie kolega organizował inny posiłek. Nie minęło wiele czasu, a został obarczony solidnym kopczykiem z owoców. Porzucił rybę na rzecz znajdziek i patrzył się jak wcina ze smakiem jego towarzysz jabłuszka. Wziął jedno do ręki i za namową Brązowookiego, bez większych oporów, skosztował gryza. Znieruchomiał na chwilę, rozmarzył się nad apetycznym posiłkiem z natury. Do tej pory tylko słodycze i łakocie stanowiły jego menu, a teraz mile został zaskoczony. Aż obracał owoc w szponiastej ręce.
>Mmm... co to jest? -wskazał na ugryzione jabłko z wielkim zainteresowaniem w głosie- Bardzo dobre.
Delektował się każdym kęsem, i po trzech takich owocach już był syty. Dobrze, że jabłka były stosunkowo słodkie, inaczej nie czułby smaku. A tak to poznał nowy smakołyk, do tego bardzo zdrowy. Oblizał jeszcze palce obdarzone pazurami i zastanawiał się nad tym co będą robić. W zasadzie nie miał żadnych konkretnych planów, a przynajmniej nie na tyle naglących, by realizować je z miejsca. Kusiły go pewne jednostki na Namek, które wyróżniały się barwą i intensywnością spośród pospolitych odmian Ki - być może byli to wędrowcy jak oni. A jeden z nich miał przeczystą, krystalicznie nieskażoną energię. Ta go korciła najbardziej, bo przy tym wydawała się dość znajoma. Nie mógł jednak skupić się na rozpoznawaniu osób, gdyż ból głowy nie ustępował.
>Jestem otwarty na propozycje. Myślałem o zwiedzaniu, ale od ostatniej wizyty dużo się zmieniło. Przydałby się przewodnik.
Tubylec mógłby odkryć przed nimi kilka tajemnic, jak chociażby położenie Smoczych Kul. Zależało mu na nich z jednego powodu - naprawy zdarzeń z West City. Nie był pewny czy ktokolwiek stamtąd przeżył. Przyłapywał się czasami na takim ponurym myśleniu, i szczerze miał już tego dość. Gdyby uciszył wyrzuty sumienia, nie miałby już tych zmartwień.
>Warto, abyś poznał lepiej Namek. Tak czystej i spokojnej planety jak ta nie znajdziesz nigdzie indziej.
Chyba, że i to uległo zmianie. Przydałoby się rozeznanie w terenie i sytuacji. Położył się na plecach na trawie i z tego pułapu spoglądał na wojownika. Może chciałby powalczyć? Na tę myśl drgnęła mu nieco dłoń, którą zacisnął, a rozluźniwszy palce wypuścił z ręki czarnego motyla dryfującego w powietrzu. Tak na dobrą sprawę nie znał tak dobrze Vernila, a ściągnął go tutaj, gdzie mieszkańcy nie pałają chęcią do bitek. Nie to, że nie ufał Szatynowi, tylko... czy nie będzie mu się tutaj nudziło? Dla Reda to miejsce miało za zadanie oczyścić jego życie z brudów jakimi splamił swoje ręce. Ale dla kogoś, kto dopiero co wrócił z Raju? Jaka to odmiana dla niego? Żadna. Eh, Długowłosy był marnym organizatorem wycieczek.
[Ooc: trening post pierwszy]
Re: Wielkie jezioro
Czw Kwi 10, 2014 8:17 pm
Mimo propozycji Reda, brązowowłosy nie chciał spróbować tego "czegoś". Nigdy wcześniej nie miał z tym do czynienia, a wygląd bardzo go odstraszał. W rzeczy samej, może być dobre, ale wygląd ma znaczenie. Half wolał zajadać się spokojnie swoimi owocami, których nazwy nie znał, ale smak owszem. Demon także spróbował słodziutkich czerwonych kulek i jemu także zasmakowały.
-Nie wiem Jadłem to u trenera, w zaświatach, ale co to tak właściwie jest i jak się nazywa to nie mam pojęcia -powiedział spokojnie, wziął ostatniego gryzą i cisnął ogryzka za siebie jak pan i pani młoda kieliszkami na weselu. Tylko ogryzka się nie rozbija i nie trzeba jej sprzątać. Sama się sprzątnie. Po następne jabłko nie sięgnął dłonią. Skupił się na nim a ono samo przyleciało do jego ust. Wziął gryza i wsłuchał się w słowa Reda. Demon nie miał planów, co można by teraz robić.
-Znasz tutaj kogoś? Bo szukani ludzi po ich energii może być dość ryzykowny. Ja ukrywam sporą ilość swojej energii, nie wspominajmy już o Twojej. -Powiedział, a następnie wziął kolejnego gryza. W sumie... Miał ochotę na trochę odpoczynku. Ten kwadrans, który spędził w wodzie to było mało. Po dwóch latach ciągłego treningu? Tam nie było przerwy. Vernil wstawał i momentalnie do roboty. Czy to się opłaciło? Genki dama to potężna technika. Telekineza z kolei jest bardzo przydatna. Od rzucania przeciwnikiem po jedzenie jabłek. No i telepatia. Wszystkiego, czego się nauczył było bardzo pomocne.
-Poznać, Namek -powiedział rzucając czwartą już ogryzkę za plecy - ta planeta robi świetne pierwsze wrażenie -powiedział rozglądają się. Krystalicznie czysta woda niedaleko nich. Wielkie, wręcz ogromne zielone drzewa, które nie skąpią owocami. Chłopak spojrzał w niebo. Teraz dopiero przeżył szok. Dwa słońca?
-Red, jak to działa, że ta planeta ma dwa słońca? Tutaj noc musi być cholernie krótka... -Powiedział po chwili zadumy. Położył ręce na karku i położył się na ziemi. -Wiesz, co... Ja sobie chyba odpocznę. Trochę się różnie od reszty Saiyaninów -powiedział wpatrując się w niebo. Nawet ono było czystsze i jakieś takie bardziej błękitne niż to na Vegecie -oni chcą walczyć, zabijać, dominować... -Na chwilę zawiesił głos -ja lubię dobrze zjeść trochę potrenować, pójść spać... Dłuuugo spać. Ogólnie dużo odpoczywać -powiedział z uśmiechem na ustach - ale jak już Ci wspominałem nie lubię samotności. Jakbym miał cale życie odpoczywać i brudząc się nie miał, do kogo otworzyć ust, to chyba bym szybko skończył ze swoim życiem. Bycie samotnikiem zdecydowanie nie jest dla mnie -powiedział, spoważniał i przymknął oczy -Także, jeśli chcesz to możesz się gdzieś przelecieć, ja się prześpię, jeśli Ci to nie zawadzi.. -Dopowiedział i wyprostował dotychczas podkurczone nogi. Szybko zasnął.
OOC:
Trening start.
-Nie wiem Jadłem to u trenera, w zaświatach, ale co to tak właściwie jest i jak się nazywa to nie mam pojęcia -powiedział spokojnie, wziął ostatniego gryzą i cisnął ogryzka za siebie jak pan i pani młoda kieliszkami na weselu. Tylko ogryzka się nie rozbija i nie trzeba jej sprzątać. Sama się sprzątnie. Po następne jabłko nie sięgnął dłonią. Skupił się na nim a ono samo przyleciało do jego ust. Wziął gryza i wsłuchał się w słowa Reda. Demon nie miał planów, co można by teraz robić.
-Znasz tutaj kogoś? Bo szukani ludzi po ich energii może być dość ryzykowny. Ja ukrywam sporą ilość swojej energii, nie wspominajmy już o Twojej. -Powiedział, a następnie wziął kolejnego gryza. W sumie... Miał ochotę na trochę odpoczynku. Ten kwadrans, który spędził w wodzie to było mało. Po dwóch latach ciągłego treningu? Tam nie było przerwy. Vernil wstawał i momentalnie do roboty. Czy to się opłaciło? Genki dama to potężna technika. Telekineza z kolei jest bardzo przydatna. Od rzucania przeciwnikiem po jedzenie jabłek. No i telepatia. Wszystkiego, czego się nauczył było bardzo pomocne.
-Poznać, Namek -powiedział rzucając czwartą już ogryzkę za plecy - ta planeta robi świetne pierwsze wrażenie -powiedział rozglądają się. Krystalicznie czysta woda niedaleko nich. Wielkie, wręcz ogromne zielone drzewa, które nie skąpią owocami. Chłopak spojrzał w niebo. Teraz dopiero przeżył szok. Dwa słońca?
-Red, jak to działa, że ta planeta ma dwa słońca? Tutaj noc musi być cholernie krótka... -Powiedział po chwili zadumy. Położył ręce na karku i położył się na ziemi. -Wiesz, co... Ja sobie chyba odpocznę. Trochę się różnie od reszty Saiyaninów -powiedział wpatrując się w niebo. Nawet ono było czystsze i jakieś takie bardziej błękitne niż to na Vegecie -oni chcą walczyć, zabijać, dominować... -Na chwilę zawiesił głos -ja lubię dobrze zjeść trochę potrenować, pójść spać... Dłuuugo spać. Ogólnie dużo odpoczywać -powiedział z uśmiechem na ustach - ale jak już Ci wspominałem nie lubię samotności. Jakbym miał cale życie odpoczywać i brudząc się nie miał, do kogo otworzyć ust, to chyba bym szybko skończył ze swoim życiem. Bycie samotnikiem zdecydowanie nie jest dla mnie -powiedział, spoważniał i przymknął oczy -Także, jeśli chcesz to możesz się gdzieś przelecieć, ja się prześpię, jeśli Ci to nie zawadzi.. -Dopowiedział i wyprostował dotychczas podkurczone nogi. Szybko zasnął.
OOC:
Trening start.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wielkie jezioro
Pią Kwi 11, 2014 9:56 pm
Skierował demońskie ślepia na kolegę i uniósł nieco brwi ku górze. Trzeba było przyznać, iż umiał przykuć uwagę, zarówno intonacją jak i treścią. Nawet jeśli nie znał nazwy owocu, to skoro jadł to w zaświatach pod okiem trenera nie mogło być trujące. Było za słodkie na taki numer. Może później zapyta się go co dokładnie robił w Niebie i może opowie coś więcej o swoim trenerze? Tak czy siak rozmowa przeszła z jabłek na inne walory Namek. Spokój, cisza, piękno. Zupełnie inne miejsce od Vegety, a nawet Ziemi, która została swego czasu dość mocno potraktowana przez ludzkie technologie.
>Tak naprawdę są trzy słońca. Dwa widzisz teraz, jedno znajduje się po drugiej stronie planety, dlatego na Namek nie ma nocy.
Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego akurat posiada aż trzy gwiazdy, ale fakt faktem nigdy nie zapadają tu ciemności, toteż okres wegetacyjny roślin trwa cały rok - oczywiście według nameczańskiego kalendarza. Stąd plony rosły doskonałe, pod okiem wyszkolonych rolników. Swoją drogą ciekawe czy zaczęli w końcu spożywać dary natury czy nadal wysyłają je na eksport. Hm... nieistotne, więcej będzie dla przybyszów. Oczywiście muszą kierować się rozsądkiem, żeby nie rozzłościć Nameczanów czy inne mieszkające tu nacje. Walka walką, lecz żeby bój toczył się z powodu jedzenia?
Brązowooki oznajmił, że chce się przespać, bo oprócz posilania się lubi zrelaksować się podczas drzemki. Nie miał mu tego za złe, ani trochę. Pewnie oprócz podróży był ogólnie wycieńczony. Nie będzie mu też przeszkadzać. Skinął głową na potwierdzenie, aczkolwiek to dziwne, iż pytał się o zdanie demona. Jest "wolnym człowiekiem", mógł czynić co chciał, a nie pytać się innych o zdanie.
>Śpij spokojnie.
Kucnął przy Vernilu i spoglądał przez chwilę na niego. Tak szybko zasnął, iż przeszła mu myśl, że zasłabł. Przyjrzał mu się uważnie i cicho odetchnął z ulgą. Po prostu miał twardy sen: oddychał i Ki regenerowała się, to dobre znaki. HalfSaiyan nie lubił być samotny, toteż potowarzyszy mu nawet podczas spania. W sensie, że nie odleci nigdzie, póki śpiący nie odzyska przytomności. Nie po to brał ze sobą Brązowookiego, by porzucać go przy pierwszej okazji. Nie miał zamiaru - był interesującym wojownikiem, który otworzył się bardzo (przynajmniej według Reda) i opowiedział o sobie wystarczająco dokładnie, by zapamiętać jego tryb. Jedzenie i sen - akurat one nie były domenami demona, lecz szanował styl życia kompana. Sam chciałby zjadać wszystko ze smakiem, a siły odnawiać podczas błogiego snu. Długowłosy mógł jedynie cieszyć się słodkimi produktami, w sen zaś zapadał z konieczności, który i tak trwa maksymalnie godzinę. Za to dość często medytuje, aby właśnie uspokoić organizm od ciągłej mobilizacji. Teraz także usiadł po turecku metr od kolegi i skupiał myśli. Energia w demonie pulsowała, tak jakby chciała się uwolnić. Jednocześnie ucisk na skroniach przeniósł się na ból głowy w okolicach czoła, gdzie świecił intensywnie rubin. Niedobrze, powinien coś z tym zrobić, przy okazji - coś dobrego. Podniósł w górę ręce i tworzył nad sobą czarną kulę energii rojącą się od motyli. Rosła i rosła, a po ciele chłopaka aż przebiegały dreszcze. Musiał się pozbyć nadmiaru Ki, a jedyne co przyszło mu do głowy to użycie obszarowej techniki, która nie miała na szczęście mocy destrukcyjnej dla istot żywych. Gorzej dla krajobrazu.
>Ups.
O tyle dobrze, że zeszło z niego to napięcie, a rubin przestał pulsować. Westchnął cicho i wrócił do prawdziwej medytacji. Zamykał drzwi z gniewem i agresją, otwierał za to wrota do ładu i spokoju. Segregował wszystkie zdarzenia, skojarzenia, wydarzenia, zderzenia. Dodawał także do pamięci parę uwag o Namek, a przede wszystkim o Vernilu, który w przyszłości być może dostanie takie fory jak mistyczny Hikaru. Są wszak prawie że z jednej gliny ulepieni, no i mieli swoje odsiadki w Zaświatach.
[Ooc: post treningowy ostatni]
>Tak naprawdę są trzy słońca. Dwa widzisz teraz, jedno znajduje się po drugiej stronie planety, dlatego na Namek nie ma nocy.
Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego akurat posiada aż trzy gwiazdy, ale fakt faktem nigdy nie zapadają tu ciemności, toteż okres wegetacyjny roślin trwa cały rok - oczywiście według nameczańskiego kalendarza. Stąd plony rosły doskonałe, pod okiem wyszkolonych rolników. Swoją drogą ciekawe czy zaczęli w końcu spożywać dary natury czy nadal wysyłają je na eksport. Hm... nieistotne, więcej będzie dla przybyszów. Oczywiście muszą kierować się rozsądkiem, żeby nie rozzłościć Nameczanów czy inne mieszkające tu nacje. Walka walką, lecz żeby bój toczył się z powodu jedzenia?
Brązowooki oznajmił, że chce się przespać, bo oprócz posilania się lubi zrelaksować się podczas drzemki. Nie miał mu tego za złe, ani trochę. Pewnie oprócz podróży był ogólnie wycieńczony. Nie będzie mu też przeszkadzać. Skinął głową na potwierdzenie, aczkolwiek to dziwne, iż pytał się o zdanie demona. Jest "wolnym człowiekiem", mógł czynić co chciał, a nie pytać się innych o zdanie.
>Śpij spokojnie.
Kucnął przy Vernilu i spoglądał przez chwilę na niego. Tak szybko zasnął, iż przeszła mu myśl, że zasłabł. Przyjrzał mu się uważnie i cicho odetchnął z ulgą. Po prostu miał twardy sen: oddychał i Ki regenerowała się, to dobre znaki. HalfSaiyan nie lubił być samotny, toteż potowarzyszy mu nawet podczas spania. W sensie, że nie odleci nigdzie, póki śpiący nie odzyska przytomności. Nie po to brał ze sobą Brązowookiego, by porzucać go przy pierwszej okazji. Nie miał zamiaru - był interesującym wojownikiem, który otworzył się bardzo (przynajmniej według Reda) i opowiedział o sobie wystarczająco dokładnie, by zapamiętać jego tryb. Jedzenie i sen - akurat one nie były domenami demona, lecz szanował styl życia kompana. Sam chciałby zjadać wszystko ze smakiem, a siły odnawiać podczas błogiego snu. Długowłosy mógł jedynie cieszyć się słodkimi produktami, w sen zaś zapadał z konieczności, który i tak trwa maksymalnie godzinę. Za to dość często medytuje, aby właśnie uspokoić organizm od ciągłej mobilizacji. Teraz także usiadł po turecku metr od kolegi i skupiał myśli. Energia w demonie pulsowała, tak jakby chciała się uwolnić. Jednocześnie ucisk na skroniach przeniósł się na ból głowy w okolicach czoła, gdzie świecił intensywnie rubin. Niedobrze, powinien coś z tym zrobić, przy okazji - coś dobrego. Podniósł w górę ręce i tworzył nad sobą czarną kulę energii rojącą się od motyli. Rosła i rosła, a po ciele chłopaka aż przebiegały dreszcze. Musiał się pozbyć nadmiaru Ki, a jedyne co przyszło mu do głowy to użycie obszarowej techniki, która nie miała na szczęście mocy destrukcyjnej dla istot żywych. Gorzej dla krajobrazu.
- Zakątek przy Wielkim Jeziorze:
>Ups.
O tyle dobrze, że zeszło z niego to napięcie, a rubin przestał pulsować. Westchnął cicho i wrócił do prawdziwej medytacji. Zamykał drzwi z gniewem i agresją, otwierał za to wrota do ładu i spokoju. Segregował wszystkie zdarzenia, skojarzenia, wydarzenia, zderzenia. Dodawał także do pamięci parę uwag o Namek, a przede wszystkim o Vernilu, który w przyszłości być może dostanie takie fory jak mistyczny Hikaru. Są wszak prawie że z jednej gliny ulepieni, no i mieli swoje odsiadki w Zaświatach.
[Ooc: post treningowy ostatni]
Re: Wielkie jezioro
Nie Kwi 13, 2014 7:35 pm
Siedział pod jabłonią. Wiatr delikatnie smagał go po twarzy przestawiając grzywkę na drugą stronę. Chłopak przygryzał sobie kawałek soczystego mięsa, który przed chwilą wyniósł z domu swojego trenera. Myślał o tym, co na dzisiaj zaplanował dla niego Niebieskoskóry. W oddali słyszał sprzeczkę Gregorego i Bubblesa. To była ciekawa sprawa. Wszyscy mieszkańcy doskonale rozumieli, o czym mówi małpa. Wyjątek stanowił tylko Half. Ten sam Half, który jeszcze niedawno cieszył się, że opuści małą planetę w zaświatach. Kaio wyszedł ze swojego małego domku i skierował się do swojego ucznia. Spojrzał na niego, a słońce odbiło się od jego okularów.
-To, kiedy będę mógł wrócić na Vegetę? -Zapytał spokojnie swojego trenera brązowowłosy wojownik biorąc ostatniego kęsa pysznego mięska. Chwycił na kość, złamał ją na dwie równe części i cisnął wysoko w górę.
-No, ujmę to tak, jesteś pierwszą osobą, która wróciła do mnie po tak szybkim czasie. Dwa dni i byłeś z powrotem... -powiedział do niego Kaio. Vernil wzdrygnął się. Nie pamiętał ostatnich wydarzeń. W jego głowie panowała pustka.
-CO?! Jak to wrócił?! Co się stało?! -Zarzucił swojego Trenera gradem pytań. Ten tylko poprawił okulary. Bubbles i Gregor ucichli i zbliżyli się do swojego gospodarza i przyjaciela. Kawałki kości spadły na ziemię jeden po prawej, a drugi po lewej stronie chłopaka z niewielką aureolą nad głową.
-Byłeś na Namek. Poszedłeś spać i Cię zabito - opowiedział spokojnie gospodarz. Podszedł do swojego ucznia a następnie położył mu rękę na do czole przysłaniając lewe oko. Vernil mimowolnie przymknął oczy a przed nim pojawił się obraz jak on sam kładzie się na ziemi. To samo robi Red. Z jego ciała wyleciała spora ilość motyli, które początkowo jakby rozmnażały się. Następnie wykonały kilka szybkich kółek nad ciałem czarnowłosego. Nie minęła sekunda a ruszyły i przystąpiły do lądowania na ciele wojownika z Vegety. Demon zmienia wygląd. Ponownie staje się tym czarnowłosym wysokim wojownikiem, który nie jest ostoją dobra. Znów to samo. Wszystkie motyle były na ciele chłopaka i zaczęły je jakby zduszać. Demon uniósł prawą rękę, która powiększa się, a w centrum dłoni pojawia się dziura. To właśnie do niej zmierzają motyle i w całości pochłaniają Vernila...
-RED! -Krzyknął głośno podnosząc tułów z ziemi. Jego czoło było zalane potem, a wrażenia i emocje doprowadziły do uruchomienia białej aury, która otaczała jego ciało. Lewym nadgarstkiem przejechał po czole a dłonią zmierzwił sobie włosy. Uspokajał się. Zapanował nad Ki i dezaktywował energię, która ulatniała się z jego ciała. Rozglądał się dokoła. Było inaczej. Namek to zielona planeta, a wraz z demonem znajdował się przy ogromnym zbiorniku wodnym. Teraz, po krótkiej drzemce otaczał go... Cukier. Wszystko zamieniło się w słodycze skąpane w lukrze. Spojrzał na swojego kompana. Ten medytował w spokoju.
-Sorki, miałem dziwny sen... -Powiedział, żeby usprawiedliwić swój głośny krzyk -co się tutaj stało? -Powiedział wpatrując się w łakocie. Może jego sen był dość głupi, ale trochę namieszał mu w głowie. Nie był teraz do końca przekonany czy na pewno może zaufać demonowi. Mimo to nie zamierzał go zostawiać. To był tylko sen... Głupi sen... Ale gdzieś tam siedział w podświadomości, Brązwłosego wojownika.
-To, co, polecimy gdzieś? Ta planeta jest bardzo ciekawa, może znajdziemy tubylców? –Powiedział spokojnie poprawiając po raz kolejny swoje włosy by te nie opadały mu na oczy i nie kuły w gałki. Tak, to był znak, że w końcu trzeba je przyciąć. W niebie nie urosły nawet o milimetr, ale tam był w sumie martwy, a z martwym nic się nie dzieje.
-To jak? –Dodał po chwili wpatrując się w kompana.
OOC:
Koniec treningu.
Kursywa - sen.
-To, kiedy będę mógł wrócić na Vegetę? -Zapytał spokojnie swojego trenera brązowowłosy wojownik biorąc ostatniego kęsa pysznego mięska. Chwycił na kość, złamał ją na dwie równe części i cisnął wysoko w górę.
-No, ujmę to tak, jesteś pierwszą osobą, która wróciła do mnie po tak szybkim czasie. Dwa dni i byłeś z powrotem... -powiedział do niego Kaio. Vernil wzdrygnął się. Nie pamiętał ostatnich wydarzeń. W jego głowie panowała pustka.
-CO?! Jak to wrócił?! Co się stało?! -Zarzucił swojego Trenera gradem pytań. Ten tylko poprawił okulary. Bubbles i Gregor ucichli i zbliżyli się do swojego gospodarza i przyjaciela. Kawałki kości spadły na ziemię jeden po prawej, a drugi po lewej stronie chłopaka z niewielką aureolą nad głową.
-Byłeś na Namek. Poszedłeś spać i Cię zabito - opowiedział spokojnie gospodarz. Podszedł do swojego ucznia a następnie położył mu rękę na do czole przysłaniając lewe oko. Vernil mimowolnie przymknął oczy a przed nim pojawił się obraz jak on sam kładzie się na ziemi. To samo robi Red. Z jego ciała wyleciała spora ilość motyli, które początkowo jakby rozmnażały się. Następnie wykonały kilka szybkich kółek nad ciałem czarnowłosego. Nie minęła sekunda a ruszyły i przystąpiły do lądowania na ciele wojownika z Vegety. Demon zmienia wygląd. Ponownie staje się tym czarnowłosym wysokim wojownikiem, który nie jest ostoją dobra. Znów to samo. Wszystkie motyle były na ciele chłopaka i zaczęły je jakby zduszać. Demon uniósł prawą rękę, która powiększa się, a w centrum dłoni pojawia się dziura. To właśnie do niej zmierzają motyle i w całości pochłaniają Vernila...
-RED! -Krzyknął głośno podnosząc tułów z ziemi. Jego czoło było zalane potem, a wrażenia i emocje doprowadziły do uruchomienia białej aury, która otaczała jego ciało. Lewym nadgarstkiem przejechał po czole a dłonią zmierzwił sobie włosy. Uspokajał się. Zapanował nad Ki i dezaktywował energię, która ulatniała się z jego ciała. Rozglądał się dokoła. Było inaczej. Namek to zielona planeta, a wraz z demonem znajdował się przy ogromnym zbiorniku wodnym. Teraz, po krótkiej drzemce otaczał go... Cukier. Wszystko zamieniło się w słodycze skąpane w lukrze. Spojrzał na swojego kompana. Ten medytował w spokoju.
-Sorki, miałem dziwny sen... -Powiedział, żeby usprawiedliwić swój głośny krzyk -co się tutaj stało? -Powiedział wpatrując się w łakocie. Może jego sen był dość głupi, ale trochę namieszał mu w głowie. Nie był teraz do końca przekonany czy na pewno może zaufać demonowi. Mimo to nie zamierzał go zostawiać. To był tylko sen... Głupi sen... Ale gdzieś tam siedział w podświadomości, Brązwłosego wojownika.
-To, co, polecimy gdzieś? Ta planeta jest bardzo ciekawa, może znajdziemy tubylców? –Powiedział spokojnie poprawiając po raz kolejny swoje włosy by te nie opadały mu na oczy i nie kuły w gałki. Tak, to był znak, że w końcu trzeba je przyciąć. W niebie nie urosły nawet o milimetr, ale tam był w sumie martwy, a z martwym nic się nie dzieje.
-To jak? –Dodał po chwili wpatrując się w kompana.
OOC:
Koniec treningu.
Kursywa - sen.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wielkie jezioro
Nie Kwi 13, 2014 8:47 pm
Znalazł się tuż przy wojowniku niemal natychmiast, gdy Vernil go zawołał. Wyglądał jakby zobaczył ducha albo inną marę, zlany potem aktywował na kilkanaście sekund swoją aurę i mógł podziwiać saiyańskie Ki wydobywające się na zewnątrz Brązowookiego. Ścisnął dłonie, już nawet był gotów coś z tym zrobić, kiedy wszystko przycichło. Poszedł w ślad za kompanem i uspokoił się. Medytacje nie były tak skuteczne jak sen z prawdziwego zdarzenia. Mimo wszystko nie poszedł za przykładem kolegi w tej kwestii odpoczynku, tylko "czuwał". I tak nie zareagował od razu, i może to lepiej, bo sprawa wyjaśniła się dość szybko. Przekręcił głowę na bok nie odrywając czerwonych tęczówek od towarzysza.
>Uhum, właśnie dlatego nie sypiam, ale ma to swoje złe strony... -skinął głową na otoczenie, które nie należało do codziennych, nawet jak na Namek- ...to na przykład. Za moment wszystko wróci do normy.
Nie chciał w żaden sposób umniejszać zaufania (o ile takowe w ogóle było) do jego osoby, toteż wolał wyjaśnić chociaż jednym zdaniem co zaszło. Ale jak zwykle nie powiedział wprost jak fizycznie to wykonał. Chyba domyślnie założył, iż nie trzeba tak szczegółowo omawiać tej kwestii. Są ważniejsze, jak chociażby to czy wojownik czuje się na tyle dobrze, by mógł zostać dalej na tej planecie. A może przez owoce miał halucynacje? Nie, demonowi nie zaszkodziły, więc chyba były w porządku.
Oho, regeneracja przebiegła na tyle pomyślnie dla Vernila, iż zaproponował pozwiedzanie planety. Nie miał nic przeciwko, wręcz na swój sposób ucieszył się na ów wiadomość. Oznajmił weselszym tonem, bez zmiany wyrazu twarzy:
>Dobrze.
Tylko jeszcze jedna mała rzecz została do zrobienia w tym cukierkowym zakątku. Zerknął na nietkniętą, upieczoną rybę, do której podszedł i zdjął z paleniska, a ogień zgasił sąsiadującą wodą z jeziora. Nie wolno zapominać o takich drobiazgach, by nie podpalić czegoś. Sam posiłek zawinął w wielki liść z żelkowego drzewa (jeszcze otoczenie nie chciało powrócić do pierwotnej formy) i pakunek przewiesił przez ramię. Przyda się taka forma zapłaty, gdy Nameczanie nie będą zbyt rozmowni. Red nie wiedział, że są wegetarianami - nigdy nie miał okazji poznać ich kultury. A być może za chwilę będzie mieć okazję ku temu.
Ich zmysły odebrały bodźce Ki, której dotąd nie było w pobliżu, a wyraźnie nie należała ani do demona, ani do Saiyana. Długowłosy wyprostował się i skierował głowę w kierunku sygnału życia.
>Czujesz to?
Skręcił bosymi stopami w lewo i poprawił rybę-pakunek na barku. Polecieli w tamtą stroną bardzo szybko i jeszcze szybciej zjawili się jakieś dziesięć metrów przed zieloną istotą. Zieloną, bo po pierwsze taki miała kolor skóry, a po drugie nie miała pojęcia kto zawitał na jego ojczyźnie. Sięgał może do pasa, to było jeszcze dziecko. I to w dodatku przestraszone, gdyż wybałuszył na wierzch oczy i nie mógł się ruszyć. Tylko ciarki przebiegały po jego ciałku. Cóż, w tej sytuacji przydałoby się przywitać. Zrobił dwa kroki do przodu skracając dystans i zgiął się w pasie w dół, przy tym warkocz spłynął mu na bok. Utkwił mroczne ślepia w malca.
>Elo.
Skinął lekko ręką do pomachania, lecz tubylec widząc ten gest skulił głowę w ramionach i jęknął cicho ze strachu. No tak, tutaj lepszym osobnikiem do komunikacji był niewątpliwie Vernil, stąd Red cofnął się do szeregu i lekko pchnął wojownika ku Nameczanowi. Może on coś z niego wydusi? Młodzieniec nie spuszczał ich obu ze ślepi, przy tym zachowywał ostrożność patrolując okolice. Kto puściłby takiego malucha samego? Pewnie za jakiś czas przyjdą opiekunowie, a obecność przybyszy mogłaby ich zdenerwować. Przecież nie chcą zrobić krzywdy dziecku, tylko dowiedzieć się czegokolwiek o Namek. Fakt, łatwiej byłoby namierzyć skupisko energii i samemu znaleźć wioskę z ich mieszkańcami, lecz lepszym rozwiązaniem byłoby "wprowadzenie" nieznajomych przez ich rodowitego osobnika. Stąd przydałoby się nawiązać kontakt z przerażonym maluchem. Pozostawił tą sprawę w rękach HalfSaiyana, wierzył, że podoła misji.
>Uhum, właśnie dlatego nie sypiam, ale ma to swoje złe strony... -skinął głową na otoczenie, które nie należało do codziennych, nawet jak na Namek- ...to na przykład. Za moment wszystko wróci do normy.
Nie chciał w żaden sposób umniejszać zaufania (o ile takowe w ogóle było) do jego osoby, toteż wolał wyjaśnić chociaż jednym zdaniem co zaszło. Ale jak zwykle nie powiedział wprost jak fizycznie to wykonał. Chyba domyślnie założył, iż nie trzeba tak szczegółowo omawiać tej kwestii. Są ważniejsze, jak chociażby to czy wojownik czuje się na tyle dobrze, by mógł zostać dalej na tej planecie. A może przez owoce miał halucynacje? Nie, demonowi nie zaszkodziły, więc chyba były w porządku.
Oho, regeneracja przebiegła na tyle pomyślnie dla Vernila, iż zaproponował pozwiedzanie planety. Nie miał nic przeciwko, wręcz na swój sposób ucieszył się na ów wiadomość. Oznajmił weselszym tonem, bez zmiany wyrazu twarzy:
>Dobrze.
Tylko jeszcze jedna mała rzecz została do zrobienia w tym cukierkowym zakątku. Zerknął na nietkniętą, upieczoną rybę, do której podszedł i zdjął z paleniska, a ogień zgasił sąsiadującą wodą z jeziora. Nie wolno zapominać o takich drobiazgach, by nie podpalić czegoś. Sam posiłek zawinął w wielki liść z żelkowego drzewa (jeszcze otoczenie nie chciało powrócić do pierwotnej formy) i pakunek przewiesił przez ramię. Przyda się taka forma zapłaty, gdy Nameczanie nie będą zbyt rozmowni. Red nie wiedział, że są wegetarianami - nigdy nie miał okazji poznać ich kultury. A być może za chwilę będzie mieć okazję ku temu.
Ich zmysły odebrały bodźce Ki, której dotąd nie było w pobliżu, a wyraźnie nie należała ani do demona, ani do Saiyana. Długowłosy wyprostował się i skierował głowę w kierunku sygnału życia.
>Czujesz to?
Skręcił bosymi stopami w lewo i poprawił rybę-pakunek na barku. Polecieli w tamtą stroną bardzo szybko i jeszcze szybciej zjawili się jakieś dziesięć metrów przed zieloną istotą. Zieloną, bo po pierwsze taki miała kolor skóry, a po drugie nie miała pojęcia kto zawitał na jego ojczyźnie. Sięgał może do pasa, to było jeszcze dziecko. I to w dodatku przestraszone, gdyż wybałuszył na wierzch oczy i nie mógł się ruszyć. Tylko ciarki przebiegały po jego ciałku. Cóż, w tej sytuacji przydałoby się przywitać. Zrobił dwa kroki do przodu skracając dystans i zgiął się w pasie w dół, przy tym warkocz spłynął mu na bok. Utkwił mroczne ślepia w malca.
>Elo.
Skinął lekko ręką do pomachania, lecz tubylec widząc ten gest skulił głowę w ramionach i jęknął cicho ze strachu. No tak, tutaj lepszym osobnikiem do komunikacji był niewątpliwie Vernil, stąd Red cofnął się do szeregu i lekko pchnął wojownika ku Nameczanowi. Może on coś z niego wydusi? Młodzieniec nie spuszczał ich obu ze ślepi, przy tym zachowywał ostrożność patrolując okolice. Kto puściłby takiego malucha samego? Pewnie za jakiś czas przyjdą opiekunowie, a obecność przybyszy mogłaby ich zdenerwować. Przecież nie chcą zrobić krzywdy dziecku, tylko dowiedzieć się czegokolwiek o Namek. Fakt, łatwiej byłoby namierzyć skupisko energii i samemu znaleźć wioskę z ich mieszkańcami, lecz lepszym rozwiązaniem byłoby "wprowadzenie" nieznajomych przez ich rodowitego osobnika. Stąd przydałoby się nawiązać kontakt z przerażonym maluchem. Pozostawił tą sprawę w rękach HalfSaiyana, wierzył, że podoła misji.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach