Wioska Dwugwiezdnej kuli
+6
Soma
Fanalis
Kanade
Colinuś
Red
NPC.
10 posters
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Wioska Dwugwiezdnej kuli
Sro Maj 30, 2012 5:31 pm
Mieszkający tu Nameczanie specjalizują się w leczeniu i uzdrawianiu. Trafiają tu już najmłodsi, wykazujący talent w zakresie tej dziedziny Z drugiej jednak strony, silnych wojowników jest tu jak na lekarstwo. Rządy sprawuje Mung - jest w stanie zdiagnozować niemal każdą chorobę i skutecznie ją wyeliminować. |
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Wto Kwi 15, 2014 9:42 pm
Chciałby naprawdę jakoś załagodzić relacje między nimi. Wiedział, że są napięte, bo nie znają się najlepiej. O ile Vernil starał się opowiedzieć o sobie tyle ile zdołał odtajnić dla demona, o tym Długowłosy miał opory. Właściwie nie można zaprzyjaźnić się w ciągu jednego dnia, jednak przez myśl Reda przechodził co jakiś czas obraz pochłaniania wojownika z Vegety. Brązowooki i tak go zadziwiał. Nie trzeba być silnym, by być dobrym w walce. Liczą się umiejętności, pomysłowość, znajomość własnych granic oraz wykorzystanie swoich atutów. Niewątpliwą zaletą Szatyna była komunikatywność, nawet z zielonymi dziećmi. Przejął inicjatywę w nawiązywaniu kontaktu z obcym maluchem, które od słów Vernila nabierało pewności siebie i nieśmiało, aczkolwiek zgodnie z prawdą, wskazał położenie wioski. Mimo, że to było tylko dziecko, Red miał pewne obawy co do tego, iż ma dobre zamiary. Mógł zawsze zwieść ich na manowce, aczkolwiek chyba nie podążałoby w tą samą stronę, gdyby kłamało. Stąd dobrze, iż chłopak ponaglił demona o wyruszeniu za Nameczaninem. Nie spuścili go ze wzroku, aż do miejsca docelowego.
Wioska nie była duża, ot kilka domostw z ogródkami nieopodal. Tonęła w niebieskiej trawie i w cieniu tutejszych drzew. Dzięki mowie HalfSaiyana udało im się dotrzeć do tubylców. Mieszkańcy przerwali swoje czynności, gdy tylko ich spojrzenia spadły na przyjezdnych. Ani demon ani Vernil nie życzyli im złowrogo, nie unosili pięści do bójki. Starali się być jak najbardziej odprężeni i pokojowo nastawieni. Może i Szatyn nie miał z tym kłopotów, ale Red troszkę tak. Chodziło o wyluzowanie. Było trochę gapiów, a nie przyzwyczaił się nigdy do tłoku. Stał w cieniu Brązowookiego i szedł za nim krok w krok, by nie stracić go z zasięgu wyprostowanego ramienia. Nie czuł się swojo, lecz to jedyny sposób, żeby poznać przyszłego przewodnika. Działanie na własną rękę mogłoby zostać odebrane za wrogie zamiary, a chcieli tego uniknąć.
Ejże, gdzie Red ma swoją rybę? Zostawił nad jeziorem? Ups, niedobrze. Nie mają waluty, za którą mogliby wykupić przewodnika. No trudno, pozostała improwizacja. Zupełnie nie pamiętał zamiłowań tych zielonoskórych osobników, którzy zaciekawieni nie spuszczali obcych ze wzroku. Z włosów Reda uciekały pojedyncze czarne motyle świadczące o lekkim, rosnącym poddenerwowaniu wścibskich oczu Nameczan. Zacisnął dłonie obdarzone w pazury i uparcie milczał nie chcąc przerwać ekspedycji w głąb nieznanej wioski.
Wioska nie była duża, ot kilka domostw z ogródkami nieopodal. Tonęła w niebieskiej trawie i w cieniu tutejszych drzew. Dzięki mowie HalfSaiyana udało im się dotrzeć do tubylców. Mieszkańcy przerwali swoje czynności, gdy tylko ich spojrzenia spadły na przyjezdnych. Ani demon ani Vernil nie życzyli im złowrogo, nie unosili pięści do bójki. Starali się być jak najbardziej odprężeni i pokojowo nastawieni. Może i Szatyn nie miał z tym kłopotów, ale Red troszkę tak. Chodziło o wyluzowanie. Było trochę gapiów, a nie przyzwyczaił się nigdy do tłoku. Stał w cieniu Brązowookiego i szedł za nim krok w krok, by nie stracić go z zasięgu wyprostowanego ramienia. Nie czuł się swojo, lecz to jedyny sposób, żeby poznać przyszłego przewodnika. Działanie na własną rękę mogłoby zostać odebrane za wrogie zamiary, a chcieli tego uniknąć.
Ejże, gdzie Red ma swoją rybę? Zostawił nad jeziorem? Ups, niedobrze. Nie mają waluty, za którą mogliby wykupić przewodnika. No trudno, pozostała improwizacja. Zupełnie nie pamiętał zamiłowań tych zielonoskórych osobników, którzy zaciekawieni nie spuszczali obcych ze wzroku. Z włosów Reda uciekały pojedyncze czarne motyle świadczące o lekkim, rosnącym poddenerwowaniu wścibskich oczu Nameczan. Zacisnął dłonie obdarzone w pazury i uparcie milczał nie chcąc przerwać ekspedycji w głąb nieznanej wioski.
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Sro Kwi 16, 2014 7:24 pm
Najwyraźniej zachowanie małego Nameczanina zostało trafnie zinterpretowane. W wielkich oczach mieszała się podejrzliwość i przestrach. Na początku wpatrywał się w obcych milcząc zajadle, a na ich słowa odpowiadał wyłącznie ciszą. Wszelkie próby porozumienia się straszyły tylko biedaka, chociażby wlepienie w niego ciemnych ślepi demona. Może i słowa Vernila złagodziły zaniepokojenie, ale na pewno nie ośmieliły na tyle, by się odezwał. Jeśli prosili o przewodnika, źle trafili… Wskazał tylko palcem kierunek, w jakim powinni się udać by trafić do jego wioski po czym wzbił się w powietrze. Kiedy wojownicy ruszyli za Nameczaninem, dzieciak drżał nieznacznie.
Droga do wioski nie była wcale taka długa. Ledwie mała zielona postać wylądowała, puściła się pędem wykrzykując słowa w rdzennym dla mieszkańców planety języku. Nie minęła chwila a gapie okrążyli przybyłych wpatrując się w nich z mieszaniną podejrzliwej ciekawości i lęku. Wszyscy wyglądali na Nameczan i trudno się dziwić, w końcu obcy od razu by się wyróżniał… Tak jak dwaj podróżnicy. Większość mieszkańców tej wioski była w podobnym wieku co napotkany malec, trafiło się kilku wyglądających na nastolatków oraz osób najwyraźniej należących do starszyzny.
Z dziwnego budynku o okrągłych oknach wyszedł po chwili niski, tęższy Nameczan. Jego ramienia uczepiło się znane już Redowi i Vernilowi dziecko.
- Witam. – powiedział spokojnym, ale chłodnym głosem Przywódca, mierząc przybyłych świdrującym wzrokiem. – Rzadki to widok ujrzeć nieznajomych na tejże planecie. Nie wyglądacie ani na zwykłych podróżnych, ani na członków któregokolwiek zastępu Changelingów. Powiedzcie kim jesteście i jakie macie zamiary.
Ostatnie zdanie zabrzmiało twardo.
Droga do wioski nie była wcale taka długa. Ledwie mała zielona postać wylądowała, puściła się pędem wykrzykując słowa w rdzennym dla mieszkańców planety języku. Nie minęła chwila a gapie okrążyli przybyłych wpatrując się w nich z mieszaniną podejrzliwej ciekawości i lęku. Wszyscy wyglądali na Nameczan i trudno się dziwić, w końcu obcy od razu by się wyróżniał… Tak jak dwaj podróżnicy. Większość mieszkańców tej wioski była w podobnym wieku co napotkany malec, trafiło się kilku wyglądających na nastolatków oraz osób najwyraźniej należących do starszyzny.
Z dziwnego budynku o okrągłych oknach wyszedł po chwili niski, tęższy Nameczan. Jego ramienia uczepiło się znane już Redowi i Vernilowi dziecko.
- Przywódca::
- Witam. – powiedział spokojnym, ale chłodnym głosem Przywódca, mierząc przybyłych świdrującym wzrokiem. – Rzadki to widok ujrzeć nieznajomych na tejże planecie. Nie wyglądacie ani na zwykłych podróżnych, ani na członków któregokolwiek zastępu Changelingów. Powiedzcie kim jesteście i jakie macie zamiary.
Ostatnie zdanie zabrzmiało twardo.
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Czw Kwi 17, 2014 1:58 pm
Długo nie lecieli. Dziecko przed nimi było wyraźnie zdenerwowane. W pewnym momencie zaczęło pikować w dół. Jego zachowanie trochę zdziwiło Vernila, gdyż nie widział nic szczególnego. Gęste gałęzie drzew skutecznie przysłaniały całą wioskę, tak, że ludzie przelatujący nie są w stanie jej dostrzec. Half trzymał swoją Ki na stałym poziomie, a na chwile skupił się by wyczuć jak duża jest wioska... Nie był w stanie. Z góry byli niewidoczni, ich energia była na poziomie jakiś małych zwierząt. Byli niewidzialni
Po wylądowaniu w wiosce brązowowłosy rozejrzał się dokoła. Wioska.. właściwie osada. Kilka owalnych domków, wszystkie w tym samym stylu, przed każdym jakiś ogródek. Dokoła była zieleń. Samo położenie wioski było genialnym pomysłem. Poza tym, że z góry była niewidoczna, to nie prowadziła do niej żadna ścieżka.
Nameczańskie dziecko krzyknęło głośno w języku którego chłopak nie rozumiał. Najwidoczniej była to mowa tubylców. Z największego domu wyszedł rosły Nameczanin. Zielony malec rzucił się na jego ramię. Zdenerwowanie ustało. Król tejże osady przywitał się z wojownikami. Nie ma co, jego wzrok był straszny. Zaraz po nim, z domostw wyszli inni Nameczanie. Przywódca milczał. Chłopak spojrzał na Reda, a swoją prawą ręką dotknął obecnie zwiniętej maski. Tylko palec wskazujący i kciuk zetknęły się z maską, a w tym momencie jego energia uwolniła się. Dotyk nie trwał długo, dosłownie ułamek sekundy. Taki sam czas chłopak utrzymywał swoją energię ujawnioną. Celowy zabieg, żeby sprawdzić moc przeciwników. Może się wystraszą i sami się ujawnią. Może któryś wzdrygnie się poznając siłę wojownika z Vegety. Chłopak uważnie obserwował każdego zielonego z poważną miną.
Starszy wioski kontynuował swój wywód. W rzeczy samej, goście nie byli typowi. Nie są wysocy, zieloni ani nie mają czułek... Nie mniej jednak nie widział na tej planecie nikogo innego niż ludzie w tej wiosce. No, poza Redem. Spojrzał na swojego kompana i uśmiechnął się.
-Dobra, to ja zacznę-powiedział do niego telepatycznie. Swoje gałki oczne skierował na wodza.
-Jestem wojownikiem z Vegety, a moje imię to Vernil -powiedział wciąż utrzymując uśmiech na twarzy - wraz z moim towarzyszem postanowiliśmy pozwiedzać świat. Życie jest krótkie, trzeba z niego korzystać. Przylecieliśmy więc na Namek. Słyszałem, że ta planeta jest bardzo spokojna i można tutaj odpocząć. W rzeczy samej. Położyłem się na godzinkę, może dwie, a czuje się bardziej wypoczęty niż po całej nocy... -zawiesił na chwile głos -noc, to u nas na Vegecie jak słońce chowa się za nieboskłonem i jest ciemno. Podobno tutaj nigdy nie zapada zmierzch, ale mniejsza. Niż po całej nocy snu. Jak widać, nie jesteśmy wrogo nastawieni a o tym świadczy to, że lecieliśmy za tym malcem dbając o jego bezpieczeństwo. -powiedział i wyciągnął rękę na powitanie i chyba przy okazji na zgodę. Uśmiechnął się jeszcze szerzej przymykając oczy. Dopiero teraz doszło do niego to, że tłumaczył Wodzowi co to jest noc. Oby nie pomyślał, że Half uważa go za debila, gdyż tak nie było.
-Jak wyszło?-zapytał telepatycznie towarzysza.
Po wylądowaniu w wiosce brązowowłosy rozejrzał się dokoła. Wioska.. właściwie osada. Kilka owalnych domków, wszystkie w tym samym stylu, przed każdym jakiś ogródek. Dokoła była zieleń. Samo położenie wioski było genialnym pomysłem. Poza tym, że z góry była niewidoczna, to nie prowadziła do niej żadna ścieżka.
Nameczańskie dziecko krzyknęło głośno w języku którego chłopak nie rozumiał. Najwidoczniej była to mowa tubylców. Z największego domu wyszedł rosły Nameczanin. Zielony malec rzucił się na jego ramię. Zdenerwowanie ustało. Król tejże osady przywitał się z wojownikami. Nie ma co, jego wzrok był straszny. Zaraz po nim, z domostw wyszli inni Nameczanie. Przywódca milczał. Chłopak spojrzał na Reda, a swoją prawą ręką dotknął obecnie zwiniętej maski. Tylko palec wskazujący i kciuk zetknęły się z maską, a w tym momencie jego energia uwolniła się. Dotyk nie trwał długo, dosłownie ułamek sekundy. Taki sam czas chłopak utrzymywał swoją energię ujawnioną. Celowy zabieg, żeby sprawdzić moc przeciwników. Może się wystraszą i sami się ujawnią. Może któryś wzdrygnie się poznając siłę wojownika z Vegety. Chłopak uważnie obserwował każdego zielonego z poważną miną.
Starszy wioski kontynuował swój wywód. W rzeczy samej, goście nie byli typowi. Nie są wysocy, zieloni ani nie mają czułek... Nie mniej jednak nie widział na tej planecie nikogo innego niż ludzie w tej wiosce. No, poza Redem. Spojrzał na swojego kompana i uśmiechnął się.
-Dobra, to ja zacznę-powiedział do niego telepatycznie. Swoje gałki oczne skierował na wodza.
-Jestem wojownikiem z Vegety, a moje imię to Vernil -powiedział wciąż utrzymując uśmiech na twarzy - wraz z moim towarzyszem postanowiliśmy pozwiedzać świat. Życie jest krótkie, trzeba z niego korzystać. Przylecieliśmy więc na Namek. Słyszałem, że ta planeta jest bardzo spokojna i można tutaj odpocząć. W rzeczy samej. Położyłem się na godzinkę, może dwie, a czuje się bardziej wypoczęty niż po całej nocy... -zawiesił na chwile głos -noc, to u nas na Vegecie jak słońce chowa się za nieboskłonem i jest ciemno. Podobno tutaj nigdy nie zapada zmierzch, ale mniejsza. Niż po całej nocy snu. Jak widać, nie jesteśmy wrogo nastawieni a o tym świadczy to, że lecieliśmy za tym malcem dbając o jego bezpieczeństwo. -powiedział i wyciągnął rękę na powitanie i chyba przy okazji na zgodę. Uśmiechnął się jeszcze szerzej przymykając oczy. Dopiero teraz doszło do niego to, że tłumaczył Wodzowi co to jest noc. Oby nie pomyślał, że Half uważa go za debila, gdyż tak nie było.
-Jak wyszło?-zapytał telepatycznie towarzysza.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Czw Kwi 17, 2014 6:18 pm
Kiedy z jednej z chatki wyłoniła się rosła postura dorosłego mieszkańca wyróżniającego się ubiorem od skromnych Nameczan, mógł tylko podejrzewać, że on tutaj dowodzi. Dziecko garnęło się do niego jakby pokładało całą nadzieję, że przepędzi intruzów, a mimo wszystko nie rzekł nic nieprzyjemnego. Ot, broniąc swój lud wolał wiedzieć o przybyszach jak najwięcej. Tylko ton wskazywał, iż lepiej nie owijać w bawełnę i nie mydlić mu oczu bzdurnymi argumentami. Dobrze, że nie musiał wypowiadać się w tej kwestii, bo wyręczył go Brązowooki. Przemówił w jego głowie, iż rozpocznie pierwszy rozmowę z tubylcami. Pewnie miał pomysł jak ładnie zaprezentować swoje stanowisko, i to z szerokim uśmiechem na twarzy. Red stał za nim i przyglądał się zza jego pleców to na kolegę, to na odbiorcę słów. Szło mu nadzwyczaj gładko, jakby gawędził ze starym znajomym, przy tym zachowywał należytą grzeczność. Wszystko zapowiadało sukces, ale w pewnym momencie Szatyn odrobinkę się zaciął i…
Czy... czy Vernil naprawdę tłumaczył Wodzowi czym jest noc? Znaczy, to chyba nie było takie złe wyjaśnienie, aczkolwiek nie wiedział jak zareaguje Zielonoskóry. No i z tą protekcją malca też nie było do końca prawdziwe z punktu widzenia Czerwonookiego. Znów usłyszał głos wojownika w swojej głowie. Chciał podpytać czy dobrze wypadła przemowa. Cóż, demon nie powiedziałby w tak miły, uprzejmy sposób swojego celu wizyty, więc skinął lekko głową, że Szatyn wypadł w jego mniemaniu pozytywnie. Gorzej jak rdzenni mieszkańcy Namek odebrali całą przemowę kolegi. Widać było, iż starał się jak najładniej ubrać w słowa każde zdanie, by ani nie brzmieć natarczywie, ani fałszywie uprzejmie. Tylko z uśmiechem był problem - HalfSaiyan bez kłopotów ukazywał go i naprawdę wypadał przy tym iście naturalnie, a Red nie potrafił się uśmiechnąć. Nie mógł odwrócić wzroku od Wodza, bo mógłby to odebrać jako znak fałszu, no i nie mógł zmusić siebie do okazania radosnej emocji. Przydałoby się także odezwać cokolwiek, by nie wyjść na gbura. Tylko co jeśli palnie coś dwuznacznego, albo groźnie brzmiącego? Właśnie dlatego cieszył się, że Vernil przemawiał pierwszy, mógł ewentualnie tylko dorzucić imię demona, ale dzięki temu miał punkt odniesienia do zabrania głosu. Tylko co więcej ma powiedzieć? Chyba towarzysz zdążył w całości wyłuszczyć cel wizyty na planecie. Odpoczynek od spraw ciężkich i zwiedzanie Namek. No ale dlaczego trudzili się, by znaleźć Nameczanów i teraz im się tłumaczyli? Otóż chodziło o to, by wiedzieli o ich obecności, żeby przypadkowy tubylec odkrywając ich miejsce położenia nie doniósł o intruzach. A tak to wyszli przed szereg, bez cienia kamuflowania się i szykowania zasadzek.
>Chętnie też poznamy Wasze zwyczaje.
Dodał tylko tyle od siebie, gdyż nie miał pomysłu jak inaczej można by było uspokoić ich nastawienie wobec przybyszy. I chociaż robił co mógł, aby nie brzmieć sztywno czy sztucznie, to i tak powiedział to takim chłodnym tonem, iż trudno było brać na szczerość słowa demona. Doskwierał mu tłum, który w większości składał się z dzieci, aczkolwiek wpatrzone były w jego i Vernila jak na kosmitę. W gruncie rzeczy tak też było…
Czy... czy Vernil naprawdę tłumaczył Wodzowi czym jest noc? Znaczy, to chyba nie było takie złe wyjaśnienie, aczkolwiek nie wiedział jak zareaguje Zielonoskóry. No i z tą protekcją malca też nie było do końca prawdziwe z punktu widzenia Czerwonookiego. Znów usłyszał głos wojownika w swojej głowie. Chciał podpytać czy dobrze wypadła przemowa. Cóż, demon nie powiedziałby w tak miły, uprzejmy sposób swojego celu wizyty, więc skinął lekko głową, że Szatyn wypadł w jego mniemaniu pozytywnie. Gorzej jak rdzenni mieszkańcy Namek odebrali całą przemowę kolegi. Widać było, iż starał się jak najładniej ubrać w słowa każde zdanie, by ani nie brzmieć natarczywie, ani fałszywie uprzejmie. Tylko z uśmiechem był problem - HalfSaiyan bez kłopotów ukazywał go i naprawdę wypadał przy tym iście naturalnie, a Red nie potrafił się uśmiechnąć. Nie mógł odwrócić wzroku od Wodza, bo mógłby to odebrać jako znak fałszu, no i nie mógł zmusić siebie do okazania radosnej emocji. Przydałoby się także odezwać cokolwiek, by nie wyjść na gbura. Tylko co jeśli palnie coś dwuznacznego, albo groźnie brzmiącego? Właśnie dlatego cieszył się, że Vernil przemawiał pierwszy, mógł ewentualnie tylko dorzucić imię demona, ale dzięki temu miał punkt odniesienia do zabrania głosu. Tylko co więcej ma powiedzieć? Chyba towarzysz zdążył w całości wyłuszczyć cel wizyty na planecie. Odpoczynek od spraw ciężkich i zwiedzanie Namek. No ale dlaczego trudzili się, by znaleźć Nameczanów i teraz im się tłumaczyli? Otóż chodziło o to, by wiedzieli o ich obecności, żeby przypadkowy tubylec odkrywając ich miejsce położenia nie doniósł o intruzach. A tak to wyszli przed szereg, bez cienia kamuflowania się i szykowania zasadzek.
>Chętnie też poznamy Wasze zwyczaje.
Dodał tylko tyle od siebie, gdyż nie miał pomysłu jak inaczej można by było uspokoić ich nastawienie wobec przybyszy. I chociaż robił co mógł, aby nie brzmieć sztywno czy sztucznie, to i tak powiedział to takim chłodnym tonem, iż trudno było brać na szczerość słowa demona. Doskwierał mu tłum, który w większości składał się z dzieci, aczkolwiek wpatrzone były w jego i Vernila jak na kosmitę. W gruncie rzeczy tak też było…
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Pią Kwi 18, 2014 1:02 am
Przez całą wypowiedź Vernila Nameczanin milczał znacząco badając ich spojrzeniem. Wzrok ani na moment nie złagodniał, ani na moment nie stał się ostrzejszy – pozostał zdystansowany. Swojej pozycji nie zajmował bez powodu, rozważając wszystkie możliwe schematy oraz domysły nie dał po sobie niczego poznać. Jednak niewielu potrafiło zachować tak kamienną twarz w czasie słuchania. Pod koniec słów brązowłosego halfa dwie osoby z tłumu parsknęły ironicznie, ktoś inny zamamrotał czy nawet zachichotał. Młodzik w ciemnozielonej tunice spojrzał na chłopaka z politowaniem.
Przywódca uniósł dłoń i wszelkie odgłosy ucichły. Dziecko wyjrzało zza jego pleców strzelając spojrzeniem w kierunku nieznajomych.
- Nie sądzę byście mieli złe zamiary. Vegeta jest nam znana z silnych i brutalnych wojowników, zaś w aurze twojego towarzysza wyczuwam coś niepokojącego. Niemniej, nie zamierzam was oceniać, ani tym bardziej stąd wypędzać. Jak sami przyznacie, ta planeta jest spokojnym, wyciszonym miejscem i jej mieszkańcy nie życzą sobie zmieniać tego stanu rzeczy. Jeśli pragniecie ją zwiedzić, droga stoi przed wami otworem, chociaż niewiele tu atrakcji dla międzygwiezdnych turystów. Możecie tutaj zostać, porozmawiać z miejscowymi albo udać się do innej wioski, to już zależy od was. – Nameczanin przymknął na moment oczy. Gdy ponownie rozchylił powieki, widząc wyciągniętą dłoń Vernila podszedł do niego i dodał znacznie ciszej. – Mam dla Ciebie radę. Może i nie jesteśmy silni, ale na pewno ostrożni. Przelotne ujawnianie energii odczytaliśmy jako groźbę albo wyzwanie do walki. Nie wiedziałeś, rozumiem. Jednakże nie powinieneś próbować nas straszyć. – uścisnął mocno rękę halfa, po czym odwrócił się. – Jesteście wolni. Jeśli potrzebujecie przewodnika, kogoś wam na pewno znajdę, ale na ten moment muszę was przeprosić. Przyjdźcie później.
Przywódca wrócił do niewielkiej chaty, zamykając za sobą drzwi. Tłum, tak szybko jak się zgromadził tak się rozpłynął, gdy miejscowi wrócili do swoich zajęć. Nieliczni wciąż rzucali na nieznajomych niepewne spojrzenia – najwyraźniej próba znalezienia przeciwników w tej spokojnej społeczności nie została dobrze odebrana. Jeśli jednak ich wódz postanowił zaufać, co oni mogli zrobić? Wrócili do domów, nauki, pielęgnowania roślin na dziwnych grządkach… Życie tutaj nie obfitowało w atrakcje ciekawiące wojowników.
Drzwi otworzyły się ponownie. Dzieciak odczepił się od ramienia starszego Nameczanina i wypadł z chatki, podchodząc do niewiele starszego zielonego kosmity w ciemnozielonym ubraniu. Obaj zaczęli rozmawiać, przy czym ten większy najwyraźniej miał więcej do powiedzenia. Ukradkiem rzucał długie spojrzenie w kierunku Reda i Vernila, ale nie wyszło mu to sprawnie – na pewno musieli poczuć jego wzrok.
OOC
Możecie opisać co robicie w wiosce, z kimś porozmawiać, poprzyglądać się pracy w polu i całej reszcie agroturystyki. Ponieważ przywódca jest zajęty, również sami możecie poszukać sobie przewodnika – jeśli jest niezbędny.
Przywódca uniósł dłoń i wszelkie odgłosy ucichły. Dziecko wyjrzało zza jego pleców strzelając spojrzeniem w kierunku nieznajomych.
- Nie sądzę byście mieli złe zamiary. Vegeta jest nam znana z silnych i brutalnych wojowników, zaś w aurze twojego towarzysza wyczuwam coś niepokojącego. Niemniej, nie zamierzam was oceniać, ani tym bardziej stąd wypędzać. Jak sami przyznacie, ta planeta jest spokojnym, wyciszonym miejscem i jej mieszkańcy nie życzą sobie zmieniać tego stanu rzeczy. Jeśli pragniecie ją zwiedzić, droga stoi przed wami otworem, chociaż niewiele tu atrakcji dla międzygwiezdnych turystów. Możecie tutaj zostać, porozmawiać z miejscowymi albo udać się do innej wioski, to już zależy od was. – Nameczanin przymknął na moment oczy. Gdy ponownie rozchylił powieki, widząc wyciągniętą dłoń Vernila podszedł do niego i dodał znacznie ciszej. – Mam dla Ciebie radę. Może i nie jesteśmy silni, ale na pewno ostrożni. Przelotne ujawnianie energii odczytaliśmy jako groźbę albo wyzwanie do walki. Nie wiedziałeś, rozumiem. Jednakże nie powinieneś próbować nas straszyć. – uścisnął mocno rękę halfa, po czym odwrócił się. – Jesteście wolni. Jeśli potrzebujecie przewodnika, kogoś wam na pewno znajdę, ale na ten moment muszę was przeprosić. Przyjdźcie później.
Przywódca wrócił do niewielkiej chaty, zamykając za sobą drzwi. Tłum, tak szybko jak się zgromadził tak się rozpłynął, gdy miejscowi wrócili do swoich zajęć. Nieliczni wciąż rzucali na nieznajomych niepewne spojrzenia – najwyraźniej próba znalezienia przeciwników w tej spokojnej społeczności nie została dobrze odebrana. Jeśli jednak ich wódz postanowił zaufać, co oni mogli zrobić? Wrócili do domów, nauki, pielęgnowania roślin na dziwnych grządkach… Życie tutaj nie obfitowało w atrakcje ciekawiące wojowników.
Drzwi otworzyły się ponownie. Dzieciak odczepił się od ramienia starszego Nameczanina i wypadł z chatki, podchodząc do niewiele starszego zielonego kosmity w ciemnozielonym ubraniu. Obaj zaczęli rozmawiać, przy czym ten większy najwyraźniej miał więcej do powiedzenia. Ukradkiem rzucał długie spojrzenie w kierunku Reda i Vernila, ale nie wyszło mu to sprawnie – na pewno musieli poczuć jego wzrok.
OOC
Możecie opisać co robicie w wiosce, z kimś porozmawiać, poprzyglądać się pracy w polu i całej reszcie agroturystyki. Ponieważ przywódca jest zajęty, również sami możecie poszukać sobie przewodnika – jeśli jest niezbędny.
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Nie Kwi 20, 2014 11:02 pm
-Znaczy, nie tak mieliście to odebrać. Wódz wygląda na mądrego człowieka. Mój ojciec zawsze mówił, że im człowiek starszy tym więcej rozumie. Tego się nie da nauczyć, bo to doświadczenie i te sprawy. Ale mniejsza. Jeśli umie pan wyczuwać Ki to pewnie umie też pan określić jej barwę. Albo, chociaż jej charakter, jeśli można tak powiedzieć o energii. Moja chyba nie należy do tych złych. Jestem dobrym człowiekiem… -zawiesił na chwilę głos –przynajmniej tak mi się wydaje –odpowiedział i zobaczył jak do jego wystawionej ręki zbliża się dłoń Nameczanina. Uścisk z jego strony był pewny i mocny. Vernil odpowiedział tym samym. Niby mała rzecz a wywołała uśmiech na twarzy chłopaka. Wiedział, że nie czeka ich tutaj nic złego ze strony mieszkańców osady. Ten uścisk dłoni wiele wyjaśnił. Wódz odwrócił się. Chłopak o brązowych oczach trzymał teraz ręce wzdłuż ciała. Po wysłuchaniu słów Nameczanina uśmiechnął się –dziękujemy bardzo –powiedział kłaniając się a przy okazji jego ogonek zaczął gibać się to w prawo to w lewo. Także wykonał obrót i zbliżył się do Reda.
- Nooo, to chyba dobrze. Możemy tutaj przebywać –powiedział z uśmiechem –ten skok mocy. Wiesz, jaki jestem. Nie chciałem ich atakować, to nie miało być ostrzeżenie tylko… w sumie sam nie wiem –zaśmiał się, przymknął oczy, wystawił język a prawą dłonią drapał się w tył głowy. Mimo wesołej miny nie był spokojny. Czuł jak oczy nameczan wpatrują się w postać brązowookiego.
Rozglądał się dokoła. Jego tułów stał w miejscu. Pomógł sobie techniką lotu i usiadł „po turecku” w powietrzu. Łokcie położył na kolanach a dłonie zbliżył do twarzy. Buzia opadła na wystawione ręce a ogon bezwładnie opadł trzymając się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Mina mu zrzedła. Co prawda mieszkańcy wioski wrócili do swoich zajęć, jedni do domu, drudzy w ogrodzie, ale… to nie było to. Było za nudno –cholera, tylko z Arthilem mogłem się wygłupiać. To ciągnęliśmy się za ogon, to ciągnęliśmy za ogon nasze koleżanki. Wtedy to było śmieszne. A co się działo później? W akademii pełna powaga. Tylko trening, trening, bez tego daleko nie zajdziesz –usłyszał jak otwierają się drzwi od największego domu a z nich wyszedł malec, za którym tutaj przylecieli. Obserwował każdy jego krok –Raziel może był uprzejmy, ale także należał do tych poważnych. Ósemka także. Dopiero teraz, poznał Reda. Ten malec był wesołym typkiem. Do tego ta galaretka, jaką stworzył ten Red. Zawsze to jakieś urozmaicenie od nudnego życia. I jeszcze …- uderzył się otwartą dłonią w czoło tak, że ludzie w pobliżu usłyszeli charakterystyczny „plask” – ten Kaio. Tam nie było nic śmiesznego… Ani śmiesznej sytuacji, nie wspominając o jakimś dowcipie. Taaak, Kaio to demon żartu. –Myślał chłopak – ale to tutaj to jest przeginka. Trzeba coś wymyślić – spojrzał jak dzieciak zatrzymuje się przy jakimś wojowniku. Ten, co jakiś czas spoglądał na Vernila i Reda. Chłopak nie zmieniając pozycji zaczął powoli się do niego zbliżać. Trochę się oporządził. Oparł dłonie o kolana i wyprostował się. Nagle na jego twarz wrócił uśmiech. Odwrócił się i spojrzał na Reda.
-Słuchaj trochę tutaj smutno, rozgrzejmy te atmosferę – uśmiechnął się złowieszczo na moment –umiesz się regenerować. Podejdziesz tutaj a ja ki-swordem utnę Ci jeden palec. Umiesz zmieniać coś w cukierki. Ja zacznę wkładać go do buzi a Ty zamienisz go w coś do jedzenia. Może ktoś się zaśmieje, bo jak dla mnie jest tutaj zbyt poważne. Oczywiście, jeśli nie możesz zmienić palca w jedzenie albo go zregenerować to plan odpada, jak tak to podejdź tutaj – na końcu uśmiechnął się serdecznie i zaprosił Reda gestem ręki. Odwrócił głowę i spojrzał na malca. Wciąż siedział w powietrzu, ale jego ogon energicznie kiwał się w różne strony.
-Sorki mały, nie chcieliśmy Cię wystraszyć –spojrzał na tego wyższego wojownika –Jestem Vernil, możesz mi coś powiedzieć o terenach naokoło wioski? –Zapytał… bo nie wiedział, o co zapytać. Czekał na Reda i na jego odpowiedź.
- Nooo, to chyba dobrze. Możemy tutaj przebywać –powiedział z uśmiechem –ten skok mocy. Wiesz, jaki jestem. Nie chciałem ich atakować, to nie miało być ostrzeżenie tylko… w sumie sam nie wiem –zaśmiał się, przymknął oczy, wystawił język a prawą dłonią drapał się w tył głowy. Mimo wesołej miny nie był spokojny. Czuł jak oczy nameczan wpatrują się w postać brązowookiego.
Rozglądał się dokoła. Jego tułów stał w miejscu. Pomógł sobie techniką lotu i usiadł „po turecku” w powietrzu. Łokcie położył na kolanach a dłonie zbliżył do twarzy. Buzia opadła na wystawione ręce a ogon bezwładnie opadł trzymając się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Mina mu zrzedła. Co prawda mieszkańcy wioski wrócili do swoich zajęć, jedni do domu, drudzy w ogrodzie, ale… to nie było to. Było za nudno –cholera, tylko z Arthilem mogłem się wygłupiać. To ciągnęliśmy się za ogon, to ciągnęliśmy za ogon nasze koleżanki. Wtedy to było śmieszne. A co się działo później? W akademii pełna powaga. Tylko trening, trening, bez tego daleko nie zajdziesz –usłyszał jak otwierają się drzwi od największego domu a z nich wyszedł malec, za którym tutaj przylecieli. Obserwował każdy jego krok –Raziel może był uprzejmy, ale także należał do tych poważnych. Ósemka także. Dopiero teraz, poznał Reda. Ten malec był wesołym typkiem. Do tego ta galaretka, jaką stworzył ten Red. Zawsze to jakieś urozmaicenie od nudnego życia. I jeszcze …- uderzył się otwartą dłonią w czoło tak, że ludzie w pobliżu usłyszeli charakterystyczny „plask” – ten Kaio. Tam nie było nic śmiesznego… Ani śmiesznej sytuacji, nie wspominając o jakimś dowcipie. Taaak, Kaio to demon żartu. –Myślał chłopak – ale to tutaj to jest przeginka. Trzeba coś wymyślić – spojrzał jak dzieciak zatrzymuje się przy jakimś wojowniku. Ten, co jakiś czas spoglądał na Vernila i Reda. Chłopak nie zmieniając pozycji zaczął powoli się do niego zbliżać. Trochę się oporządził. Oparł dłonie o kolana i wyprostował się. Nagle na jego twarz wrócił uśmiech. Odwrócił się i spojrzał na Reda.
-Słuchaj trochę tutaj smutno, rozgrzejmy te atmosferę – uśmiechnął się złowieszczo na moment –umiesz się regenerować. Podejdziesz tutaj a ja ki-swordem utnę Ci jeden palec. Umiesz zmieniać coś w cukierki. Ja zacznę wkładać go do buzi a Ty zamienisz go w coś do jedzenia. Może ktoś się zaśmieje, bo jak dla mnie jest tutaj zbyt poważne. Oczywiście, jeśli nie możesz zmienić palca w jedzenie albo go zregenerować to plan odpada, jak tak to podejdź tutaj – na końcu uśmiechnął się serdecznie i zaprosił Reda gestem ręki. Odwrócił głowę i spojrzał na malca. Wciąż siedział w powietrzu, ale jego ogon energicznie kiwał się w różne strony.
-Sorki mały, nie chcieliśmy Cię wystraszyć –spojrzał na tego wyższego wojownika –Jestem Vernil, możesz mi coś powiedzieć o terenach naokoło wioski? –Zapytał… bo nie wiedział, o co zapytać. Czekał na Reda i na jego odpowiedź.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Wto Kwi 22, 2014 6:47 pm
Niestety, nie dało się ukryć tego pokładu zła, które dusił w sobie demon. Wódz przejrzał go twierdząc o "niespokojnej aurze" towarzysza HalfSaiyana, na co spuścił wzrok na dół jakby został skarcony za zniszczenie czyjejś własności. Co z tego, iż otrzymał serce od Kaede, skoro nie potrafił napełnić go niczym miłym. Wydarzeniami swoich przyjaciół? To zostaje w pamięci, bardziej ich pomocne rady i wsparcie. Uśmiechem Vernila? Jego optymizm był wielki, lecz jego moc miała zupełnie inny wymiar niż ten w duchu Reda postawiony zewsząd murami. Czarnowłosy tylko kątem oka zerkał jak naganę dostał też jego kompan, za podniesienie Ki. Rzeczywiście, sam nie zauważył, iż mogło to zostać źle odczytane. I nie winił go za to, sam postąpiłby podobnie na jego miejscu, gdyby nie to, że kiedyś kiedyś ktoś go przed tym ostrzegł.
Tak czy inaczej, zyskali pozwolenie, aby mogli rozejrzeć się po planecie. Super, przestali być potencjalnymi intruzami, co monitorowanymi gośćmi. Wódz był zajęty, dlatego zostawił ich samych pośród pobratymców, którzy powoli rozeszli się do swoich zajęć. No i co teraz? Fakt, zbyt wielu konkretów to się nie dowiedzieli, ale spokojna głowa. Demon musiał sobie przypomnieć parę szczegółów, aby rozwiać wszelkie wątpliwości Vernila co do wizyty na planecie. Musiał się upewnić czy aby na pewno poczuł znajomą energię na Namek, od tego chciał zacząć. Później pójdzie jak z górki.
Spojrzał bacznie na kompana, który chciał wyjaśnić skąd ten skok mocy, jaki objawił przed tubylcami. Skinął głową porozumiewawczo.
>Było minęło. Najważniejsze, że dali nam wolną rękę.
Powiedział spokojnym głosem, a później na kilka chwil rozstał się z Brązowookim wojownikiem z Vegety, by zbliżyć się odrobinkę do kultury Nameczan. Demon zdążył w trakcie medytacji i rozmyślań kolegi podejść do ogródka zielonoskórego rolnika i przyglądać się w ciszy jego pracy. Ten z kolei czując na sobie wzrok Reda nie za bardzo kwapił się do wyjaśnień na temat uprawianych sadzonek. Młodzieniec sam krążył ostrożnie po ścieżkach między roślinami, by nie uszkodzić żadnej i co jakiś czas nachylał się sprawdzając co to za warzywo lub owoc. Większości nie znał, za to zatrzymał się dłużej przy drzewie z owocami podobnymi do morel. Oh, to jedna z nielicznych rzeczy, jaką mógł zjeść ze smakiem. Zadarł więc głowę do góry z lekkim rozmarzeniem, lecz ostatecznie nie zapytał się czy może sobie zerwać jedną sztukę, dlatego też nawet nie tknął okazu. Rolnik mógł się również zdziwić, jak demon kucnął przy jednej, słabszej sadzonce i zaczął dłonią uklepywać mocniej grunt, a na końcu przyłożyć palce tuż przy łodyżce i przesłać swoją Ki do korzeni rośliny. Zafalowały lekko włosy Reda wraz z uciekającymi czarnymi motylami, i nie czekając na efekty odszedł od ogródka, w którym słabsza sztuka nabrała żywszego kolorytu.
A dlaczego zdecydował się odejść od roślinek? Usłyszał w swojej głowie (swoją drogą to trochę krępujące, iż sam czegoś takiego nie potrafił) propozycję Szatyna, który obmyślił plan rozruszania towarzystwa. Trzeba przyznać, iż pomysłowość Vernila mroziła krew w żyłach. Jak dać uciąć sobie palec? Na swój sposób to bolało, chociaż jeśli działałby w miarę prędko, nie poczułby aż tak bardzo? Nie należał do tchórzy, więc przyjął wyzwanie i zbliżył się do wojownika tym samym odchodząc od grządki jednego z Nameczan. Rozmawiał z średnio-dorosłym osobnikiem, który wcześniej podglądał obu przybyszów w pogawędce z małym rodakiem. Warkocz bujał się na boki z każdym krokiem demona, aż stanął profilem do rozmawiających. Mrugnął okiem do HalfSaiyana tak, aby żaden z mieszkańców nie dostrzegł. Stąd stał półbokiem. Taki sygnał na gotowość do "heroicznych czynów". Żeby nie wyglądać podejrzanie, wtrącił swoje trzy grosze do rozmowy, ale dość ważne z punktu widzenia młodzieńca.
>Albo o innych ludach mieszkających na Namek.
Tak czy inaczej, zyskali pozwolenie, aby mogli rozejrzeć się po planecie. Super, przestali być potencjalnymi intruzami, co monitorowanymi gośćmi. Wódz był zajęty, dlatego zostawił ich samych pośród pobratymców, którzy powoli rozeszli się do swoich zajęć. No i co teraz? Fakt, zbyt wielu konkretów to się nie dowiedzieli, ale spokojna głowa. Demon musiał sobie przypomnieć parę szczegółów, aby rozwiać wszelkie wątpliwości Vernila co do wizyty na planecie. Musiał się upewnić czy aby na pewno poczuł znajomą energię na Namek, od tego chciał zacząć. Później pójdzie jak z górki.
Spojrzał bacznie na kompana, który chciał wyjaśnić skąd ten skok mocy, jaki objawił przed tubylcami. Skinął głową porozumiewawczo.
>Było minęło. Najważniejsze, że dali nam wolną rękę.
Powiedział spokojnym głosem, a później na kilka chwil rozstał się z Brązowookim wojownikiem z Vegety, by zbliżyć się odrobinkę do kultury Nameczan. Demon zdążył w trakcie medytacji i rozmyślań kolegi podejść do ogródka zielonoskórego rolnika i przyglądać się w ciszy jego pracy. Ten z kolei czując na sobie wzrok Reda nie za bardzo kwapił się do wyjaśnień na temat uprawianych sadzonek. Młodzieniec sam krążył ostrożnie po ścieżkach między roślinami, by nie uszkodzić żadnej i co jakiś czas nachylał się sprawdzając co to za warzywo lub owoc. Większości nie znał, za to zatrzymał się dłużej przy drzewie z owocami podobnymi do morel. Oh, to jedna z nielicznych rzeczy, jaką mógł zjeść ze smakiem. Zadarł więc głowę do góry z lekkim rozmarzeniem, lecz ostatecznie nie zapytał się czy może sobie zerwać jedną sztukę, dlatego też nawet nie tknął okazu. Rolnik mógł się również zdziwić, jak demon kucnął przy jednej, słabszej sadzonce i zaczął dłonią uklepywać mocniej grunt, a na końcu przyłożyć palce tuż przy łodyżce i przesłać swoją Ki do korzeni rośliny. Zafalowały lekko włosy Reda wraz z uciekającymi czarnymi motylami, i nie czekając na efekty odszedł od ogródka, w którym słabsza sztuka nabrała żywszego kolorytu.
A dlaczego zdecydował się odejść od roślinek? Usłyszał w swojej głowie (swoją drogą to trochę krępujące, iż sam czegoś takiego nie potrafił) propozycję Szatyna, który obmyślił plan rozruszania towarzystwa. Trzeba przyznać, iż pomysłowość Vernila mroziła krew w żyłach. Jak dać uciąć sobie palec? Na swój sposób to bolało, chociaż jeśli działałby w miarę prędko, nie poczułby aż tak bardzo? Nie należał do tchórzy, więc przyjął wyzwanie i zbliżył się do wojownika tym samym odchodząc od grządki jednego z Nameczan. Rozmawiał z średnio-dorosłym osobnikiem, który wcześniej podglądał obu przybyszów w pogawędce z małym rodakiem. Warkocz bujał się na boki z każdym krokiem demona, aż stanął profilem do rozmawiających. Mrugnął okiem do HalfSaiyana tak, aby żaden z mieszkańców nie dostrzegł. Stąd stał półbokiem. Taki sygnał na gotowość do "heroicznych czynów". Żeby nie wyglądać podejrzanie, wtrącił swoje trzy grosze do rozmowy, ale dość ważne z punktu widzenia młodzieńca.
>Albo o innych ludach mieszkających na Namek.
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Sro Kwi 23, 2014 9:43 pm
Czy to na pewno będzie śmieszne? Tak to już jest, że jak coś się samemu wymyśli, to człowiek uważa, że to bardzo śmieszne. Potem dochodzi do tej zaplanowanej sytuacji i jest... Cisza, albo ludzie biorą cię za głupca.
Chłopak zaczął po kryjomu koncentrować swoją energię Ki. Wysyłał ją do palca. Red dyskretnie mrugnął do niego. To chyba oznaczało akceptację. Nameczanie wciąż byli jacyś tacy… zamuleni. Czas najwyższy z tym skończyć. Owszem, mogli po tym całym zdarzeniu potraktować go za głupca, ale było już za późno. Plan ruszył. Vernil uśmiechnął się. Niech zacznie się pokaz!
Red uniósł przed ramię. Chłopak o brązowych włosach robił krok w tył. Chyba fajnym pomysłem byłoby teraz nasunąć maskę. Taaak, zamaskowany magik… STOP! Skupienie. Vernil zaczął tworzyć mały nożyk na opuszku palca wskazującego. Towarzysz, demon wystawił dłoń i wyprostował palce. Half sięgnął chwycił kciukiem i wskazującym kciuka Reda i jednym szybkim ruchem odciął palec swojego kompana. Chirurgiczna precyzja. Mieczyk robił za skalpel a jego niebieska, zimna barwa, sprawiła, że Red poczuł tylko przez chwile delikatny ból. Vernil trzymał palec i pokazał go Nameczaninom będącym przed nimi.
-Widzicie, my też jesteśmy ciekawym ludem. Nasza dieta jest bardzo zróżnicowany. A to nasz przysmak. Demonie palce. Kciuki są najlepsze –powiedział i zaczął dokładnie oglądać swoje jedzenie. W normalnych okolicznościach czułby obrzydzenie, ale wiedział, że za chwile to będzie pysznym cukierkiem –Większość Saiyan woli je jakoś ciekawie przyprawione. Jedni jedzą ugotowane, drudzy wolą upieczone. Mój ojciec natomiast, bardzo lubił delikatnie podpieczone nad ogniskiem –powąchał palec. Chciał oddziaływać na każdy zmysł nameczan –Ja natomiast lubię na surowo. Najlepsze są takie – w tym momencie jego głos zmienił się. Wyobraził sobie jakby szykował się do jedzenia pysznego mięska. Łatwo było wyczuć tę ekscytację –jeszcze ciepłe. Świeżo odcięte, od ofiary. Pyszne demonie paluszki! –Powiedział i podrzucił palec w górę. Ten zaczął kręcić się dokoła. Wirował. Zaczął powoli opadać. Gdy był blisko twarzy. Vernil złapał go w dłoń i ruszył ręką w kierunku buzi –Teraz –powiedział do Reda telepatycznie. Motylki wzburzyły się. Dotychczas siedziały spokojnie teraz zaczęły latać dokoła ciała demona. Nameczanie mogli przypuszczać, że to złość z powodu utraty palca. Ale nieeee, Vernil wiedział, o co chodzi. Czar zadziałał. Teraz tylko płynny ruch ręki i palec wylądował w buzi Halfa. Od razu przegryzł. Był słodki. Demon odwalił kawał dobrej roboty. Chłopak przegryzł smakołyk. Dźwięk przypominał odgłos przełamywanej kości.
-Mmmm, ten smak. I te kości. Tak fajnie chrupią. Z wierzchu takie delikatne, a wewnątrz chrupka masa, pyszności! –dopowiedział po chwili. Przełknął głośno, tak żeby ostatni raz pokazać Nameczanom, że zrobił to. Zjadł palec, który odciął swojemu koledze. Oblizał palce, w których trzymał część swojego kolegi.
-I na koniec, ten delikatny posmak, mmmm… - dodał i spojrzał na Zielonych mieszkańców wioski
-też trochę chcecie? – Wskazał na dłoń demona. Tak, zdolności aktorskie. Umiał się wczuć. Pytanie czy Nameczanie uwierzyli..
Chłopak zaczął po kryjomu koncentrować swoją energię Ki. Wysyłał ją do palca. Red dyskretnie mrugnął do niego. To chyba oznaczało akceptację. Nameczanie wciąż byli jacyś tacy… zamuleni. Czas najwyższy z tym skończyć. Owszem, mogli po tym całym zdarzeniu potraktować go za głupca, ale było już za późno. Plan ruszył. Vernil uśmiechnął się. Niech zacznie się pokaz!
Red uniósł przed ramię. Chłopak o brązowych włosach robił krok w tył. Chyba fajnym pomysłem byłoby teraz nasunąć maskę. Taaak, zamaskowany magik… STOP! Skupienie. Vernil zaczął tworzyć mały nożyk na opuszku palca wskazującego. Towarzysz, demon wystawił dłoń i wyprostował palce. Half sięgnął chwycił kciukiem i wskazującym kciuka Reda i jednym szybkim ruchem odciął palec swojego kompana. Chirurgiczna precyzja. Mieczyk robił za skalpel a jego niebieska, zimna barwa, sprawiła, że Red poczuł tylko przez chwile delikatny ból. Vernil trzymał palec i pokazał go Nameczaninom będącym przed nimi.
-Widzicie, my też jesteśmy ciekawym ludem. Nasza dieta jest bardzo zróżnicowany. A to nasz przysmak. Demonie palce. Kciuki są najlepsze –powiedział i zaczął dokładnie oglądać swoje jedzenie. W normalnych okolicznościach czułby obrzydzenie, ale wiedział, że za chwile to będzie pysznym cukierkiem –Większość Saiyan woli je jakoś ciekawie przyprawione. Jedni jedzą ugotowane, drudzy wolą upieczone. Mój ojciec natomiast, bardzo lubił delikatnie podpieczone nad ogniskiem –powąchał palec. Chciał oddziaływać na każdy zmysł nameczan –Ja natomiast lubię na surowo. Najlepsze są takie – w tym momencie jego głos zmienił się. Wyobraził sobie jakby szykował się do jedzenia pysznego mięska. Łatwo było wyczuć tę ekscytację –jeszcze ciepłe. Świeżo odcięte, od ofiary. Pyszne demonie paluszki! –Powiedział i podrzucił palec w górę. Ten zaczął kręcić się dokoła. Wirował. Zaczął powoli opadać. Gdy był blisko twarzy. Vernil złapał go w dłoń i ruszył ręką w kierunku buzi –Teraz –powiedział do Reda telepatycznie. Motylki wzburzyły się. Dotychczas siedziały spokojnie teraz zaczęły latać dokoła ciała demona. Nameczanie mogli przypuszczać, że to złość z powodu utraty palca. Ale nieeee, Vernil wiedział, o co chodzi. Czar zadziałał. Teraz tylko płynny ruch ręki i palec wylądował w buzi Halfa. Od razu przegryzł. Był słodki. Demon odwalił kawał dobrej roboty. Chłopak przegryzł smakołyk. Dźwięk przypominał odgłos przełamywanej kości.
-Mmmm, ten smak. I te kości. Tak fajnie chrupią. Z wierzchu takie delikatne, a wewnątrz chrupka masa, pyszności! –dopowiedział po chwili. Przełknął głośno, tak żeby ostatni raz pokazać Nameczanom, że zrobił to. Zjadł palec, który odciął swojemu koledze. Oblizał palce, w których trzymał część swojego kolegi.
-I na koniec, ten delikatny posmak, mmmm… - dodał i spojrzał na Zielonych mieszkańców wioski
-też trochę chcecie? – Wskazał na dłoń demona. Tak, zdolności aktorskie. Umiał się wczuć. Pytanie czy Nameczanie uwierzyli..
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Pią Kwi 25, 2014 6:39 pm
Zapanował względny spokój. Nameczanie byli i są bardzo stonowanym ludem, wręcz nudnym, jak mogło się wielu wydawać. Tak jakby wojownicy nie mieli tu racji bytu…
Gdy mali Nameczanie spostrzegli, że brązowowłosy chłopak się do nich zwraca zareagowali różnie. Młodszy, ten, na którego wpadli wcześniej wymamrotał coś pod nosem, chowając się za starszym. Ten spojrzał niemal butnie i założył ramiona na ciemnej tunice zadzierając głowę w kierunku twarzy halfa.
- Jest siedem wiosek na Namek, każda ma s… – młodszy kosmita chciał najwyraźniej wykazać się uprzejmością, ale starszy natychmiast zatkał mu usta dłonią, aż tamtemu czułka wyprostowały się jak druty.
- Oszalałeś Yane? – spytał niezbyt grzecznie.
- Prze-praszam… – wymamrotał Yane. Wziął głęboki oddech i już rozważniej dobierając słowa kontynuował. – Jest siedem wiosek na Namek, każda ma swoją specjalizację. Tutaj jest najwięcej medyków i tych, którzy są obdarowani darem leczenia. Nasz Przywódca jest bardzo ostrożny…
- Zbyt ostrożny.
- Ma powody Enya. – malec spuścił na moment wzrok. – To nie tak, że każdego traktujemy z rezerwą… Po prostu był tu ostatnio podróżny, który…
- Czy ty masz zamiar o wszystkim paplać? – zdenerwował się starszy, po czym łypnął okiem na Reda i Vernila. – Namek jest zieloną planetą, jej mieszkańcy również są zieloni. Teren piaszczysto-górzysty, by sprawić, by wszystko było jeszcze zieleńsze hodujemy rośliny, które zostały zniszczone podczas kataklizmu. Co do ras, oprócz nas są tu jeszcze Jaszczury. Changelingi, mają dwie bazy, jedni są w miarę mili, drudzy nie. I tak na ich widok należy brać nogi za pas. – założył ramiona za głowę i spojrzał w niebo. –[/color=#999900] Naokoło naszej wioski znajdują się tereny uprawne, to wielkie jezioro i ten duży zagajnik, gdzie pełno jest pułapek, w które można wprowadzić śledzących nas podejrzanych typków…[/color] - wypowiedział to w taki sposób, że trudno było stwierdzić, czy to żart, czy upomnienie.
Yane dotknął jego ramienia i coś powiedział w rodowitym języku zielonoskórych. Zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami, jakby zapominając, że wojownicy ich nie rozumieją.
Dopiero wprowadzenie do żartu Vernila sprawiło, że odwrócili na niego spojrzenia. Z wielkimi oczami przyglądali się jak ucina towarzyszowi palec. Yane, gdyby mógł, jeszcze bardziej by pozieleniał na twarzy, za to Enya sprawiał wrażenie rozbawionego i jednocześnie uśmiechał się z lekkim politowaniem. Reakcje były różne. Ci, którzy byli w pobliżu albo zachichotali, albo puknęli się w głowy, mamrocząc coś o problematycznej młodzieży. Może przejrzeli żart, może nie, ale nie wydawało się im to śmieszne. Kto ich wie? Jeszcze inni wywrócili oczami, kilku patrzyło ze lękiem na obcego, który w najlepsze pożera palec swojego przyjaciela.
- Od razu ostrzegam, Nameczanie są łykowaci… Jak ślimaki!
- Nie mdlej Yane. – Enya spojrzał śmiało na halfa. – Słyszałem, że Saiyanie zeżrą wszystko co inni uznają za niejadalne, ale żeby żywcem kolegę? Ja tego do ust nie wezmę, nawet nie przez to, że nie musimy niczego jeść. – burknął obraźliwie. – Dzikusy…
Oj, wśród pokojowej rasy trafia się czasem czarna owca. Tymczasem Yane przesunął się ukradkiem bliżej Reda, patrząc niepewnie to na jego dłoń, to na twarz. Wyciągnął zieloną rączkę.
- Mogę to wyleczyć, jeśli chcesz...
Gdy mali Nameczanie spostrzegli, że brązowowłosy chłopak się do nich zwraca zareagowali różnie. Młodszy, ten, na którego wpadli wcześniej wymamrotał coś pod nosem, chowając się za starszym. Ten spojrzał niemal butnie i założył ramiona na ciemnej tunice zadzierając głowę w kierunku twarzy halfa.
- Spoiler:
- Jest siedem wiosek na Namek, każda ma s… – młodszy kosmita chciał najwyraźniej wykazać się uprzejmością, ale starszy natychmiast zatkał mu usta dłonią, aż tamtemu czułka wyprostowały się jak druty.
- Oszalałeś Yane? – spytał niezbyt grzecznie.
- Prze-praszam… – wymamrotał Yane. Wziął głęboki oddech i już rozważniej dobierając słowa kontynuował. – Jest siedem wiosek na Namek, każda ma swoją specjalizację. Tutaj jest najwięcej medyków i tych, którzy są obdarowani darem leczenia. Nasz Przywódca jest bardzo ostrożny…
- Zbyt ostrożny.
- Ma powody Enya. – malec spuścił na moment wzrok. – To nie tak, że każdego traktujemy z rezerwą… Po prostu był tu ostatnio podróżny, który…
- Czy ty masz zamiar o wszystkim paplać? – zdenerwował się starszy, po czym łypnął okiem na Reda i Vernila. – Namek jest zieloną planetą, jej mieszkańcy również są zieloni. Teren piaszczysto-górzysty, by sprawić, by wszystko było jeszcze zieleńsze hodujemy rośliny, które zostały zniszczone podczas kataklizmu. Co do ras, oprócz nas są tu jeszcze Jaszczury. Changelingi, mają dwie bazy, jedni są w miarę mili, drudzy nie. I tak na ich widok należy brać nogi za pas. – założył ramiona za głowę i spojrzał w niebo. –[/color=#999900] Naokoło naszej wioski znajdują się tereny uprawne, to wielkie jezioro i ten duży zagajnik, gdzie pełno jest pułapek, w które można wprowadzić śledzących nas podejrzanych typków…[/color] - wypowiedział to w taki sposób, że trudno było stwierdzić, czy to żart, czy upomnienie.
Yane dotknął jego ramienia i coś powiedział w rodowitym języku zielonoskórych. Zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami, jakby zapominając, że wojownicy ich nie rozumieją.
Dopiero wprowadzenie do żartu Vernila sprawiło, że odwrócili na niego spojrzenia. Z wielkimi oczami przyglądali się jak ucina towarzyszowi palec. Yane, gdyby mógł, jeszcze bardziej by pozieleniał na twarzy, za to Enya sprawiał wrażenie rozbawionego i jednocześnie uśmiechał się z lekkim politowaniem. Reakcje były różne. Ci, którzy byli w pobliżu albo zachichotali, albo puknęli się w głowy, mamrocząc coś o problematycznej młodzieży. Może przejrzeli żart, może nie, ale nie wydawało się im to śmieszne. Kto ich wie? Jeszcze inni wywrócili oczami, kilku patrzyło ze lękiem na obcego, który w najlepsze pożera palec swojego przyjaciela.
- Od razu ostrzegam, Nameczanie są łykowaci… Jak ślimaki!
- Nie mdlej Yane. – Enya spojrzał śmiało na halfa. – Słyszałem, że Saiyanie zeżrą wszystko co inni uznają za niejadalne, ale żeby żywcem kolegę? Ja tego do ust nie wezmę, nawet nie przez to, że nie musimy niczego jeść. – burknął obraźliwie. – Dzikusy…
Oj, wśród pokojowej rasy trafia się czasem czarna owca. Tymczasem Yane przesunął się ukradkiem bliżej Reda, patrząc niepewnie to na jego dłoń, to na twarz. Wyciągnął zieloną rączkę.
- Mogę to wyleczyć, jeśli chcesz...
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Pią Kwi 25, 2014 8:28 pm
Oho, uchylili nieco rąbka tajemnicy o swojej planecie. Siedem wiosek, o różnych funkcjach we społeczeństwie, mnóstwo zieleni, pułapki, obozy Changelingów... moment, dawniej nie było przedstawicieli tej rasy na Namek. Zaiste ciekawe jakim cudem znaleźli się tutaj. Najwyraźniej byli wrogo nastawieni, skoro starszy z rozmówców podkreślił, iż nawet z milszym obozem trzeba było obchodzić się ostrożnie. Ogólnie domeną Namek powinna być OSTROŻNOŚĆ. To dobrze czy źle? Na pewno wyłapywali więcej zagrożeń czy uniemożliwiali do powstania ich dusząc w zarodku. Inna sprawa, że ograniczając niebezpieczeństwa zaczęli specjalizować się w innych dziedzinach niż walka, co podczas potężnej inwazji mogło być dla nich zgubne. Chyba, że mieli w jednej wiosce wyszkolonych komandosów, ale nic nie wiadomo. Zaszło sporo zmian od 300 lat.
Ale, ale... rozmowy zeszły na niezrozumiały język, toteż by jakoś odwdzięczyć się za informacje, dwóch przybyszy odpłaciło się iście szalonym, ekscytującym przedstawieniem.
Dobrze, że sztuczka się powiodła. Budziła kontrowersje, i chyba o to chodziło. Każdy miał swój pogląd na pokaz, a to znaczyło że każdy z nich jest chodzącym indywiduum. To tylko potwierdzało, iż każdy, bez względu na rasę, jest jedynym w swoim rodzaju. Vernil odwalił kawał dobrej roboty wchodząc w skórę magika. Maska idealnie podkreślała jego statut podczas widowiska, a gdy barwił głosem o różnej tonacji potrafił przykuć uwagę. Tak naprawdę rola demona w tym przedstawieniu sprowadziła się do asystowania, i nawet lepiej, gdyż wolał być na uboczu od ciekawskich oczu Nameczan. Wykonawszy chirurgiczne cięcie na palcu Reda Magik delektował się kciukiem jakby zjadł najpyszniejszą rzecz na świecie. Tak na dobrą sprawę we smaku przypominały ciastka Kaede, chociaż brakowało w nich tej nutki delikatności. Struktura przypominała cukierek pudrowy, toteż chrupał palec w ustach "kanibala" niczym kość. Natomiast Długowłosy starał się zachować spokój, aczkolwiek czar przestawał działać, i musiał sobie drugą ręką tamować krwawienie czarnej posoki. Dochodził do tego ból, może nie był okropnie-masakrycznie-super-hiper-ultra-lux mocny, nie mniej jednak dokuczliwy. Przynajmniej warto było spróbować, dzięki temu pozyskali przychylność kilku mieszkańców, którzy faktycznie zaśmiali się ze sztuczki Magika. Co prawda znaczna większość była oburzona, zniesmaczona, przestraszona, czy nawet niezbyt przejęta, lecz tak to bywa z eksperymentami. Red nie przejmował się tym tak bardzo jak spojrzeniami i cichymi komentarzami na ich temat. Nawet jak mówili w swoim rodzimym języku dało się wyczuć ich oczy na przybyszach. Cóż, jak dla demona taka zabawa była ciekawym doświadczeniem i być może wykorzysta wraz z HalfSaiyanem jeszcze w innych okolicznościach. Tylko muszą dopracować szczegóły, przynajmniej młodzieniec, by ból tak szybko nie demaskował z dowcipu w przedstawieniu.
Haha, a ten mały Nameczan był uroczy. Niby taki odważny, a jednak trochę go zemdliło. Nie dziwota, to jeszcze dziecko. Wobec dzieci demon jest szczególnie ostrożny, ponieważ ich psychika różni się od tej dorosłej. Jego wewnętrzny, Czerwonowłosy Red taki był, dlatego nie powinien karcić nijak za takie zachowanie małego mieszkańca wioski. Żeby nie okryć wstydem dziecka zdecydował się nawet odwrócić wzrok na bok, by go nie krępować. Już i tak starszy, Enya, wyśmiał go przy obcych. Potem wyłączył się ze słuchania, ponieważ ból narastał i musiał coś z tym zrobić. Odwrócił się tyłem do widzów i już miał odejść na parę kroków, aby zregenerować sobie palec, ale nieoczekiwana pomoc przyszła jeszcze w tym samym momencie. W postaci Yane, który pokonał swoje mdłości, żeby zaoferować przysługę demonowi. Ale dlaczego to zrobił?
Skoro to była wioska medyków, można było chyba mu zaufać. W razie komplikacji sam podejmie kroki ku regeneracji, ale to mogła być szansa dla podbudowania pewności siebie malca, który mógł być wciąż uważany za tchórza w oczach pobratymców. Taka pomoc dla pokojowo nastawionych, ale jednak przybyszy może się skończyć dwojako. Albo wykorzystają naiwność mieszkańców, albo zbudują wspólnie zaufanie. Gdyby Red był równie dobry w pomysłach i w mowie co Vernil, z pewnością dążyliby do drugiego wariantu. Mógł jedynie nie wykonywać gwałtownych lub dwuznacznych gestów, żeby nie pogarszać relacji. Tak naprawdę Szatyn odwalał robotę w nawiązywaniu znajomości jak za dwie osoby. Małomówność w tym nie pomaga.
Ostrożnie nachylił się w pasie nad Yane i wyciągnął swoją prawą dłoń bez kciuka ku rączce Nameczana. Utkwił w nim także swoje rubinowe patrzałki i skinął głową na zgodę. Przy okazji wyciszył do minimum swoją aurę, by nie przestraszyć nieprzyjemną, demońską Ki odważnego dziecka. Wtedy dopiero zerknęły się ich dłonie - jego blado-kremowa ze szponami ze zieloną rączką małego medyka. Miał nadzieję, że podoła wyzwaniu, żeby nie zbłaźnił się jeszcze bardziej przed swoimi kolegami.
>Na pewno Ci się uda, Yane.
Mimo stosunkowo ciepłych słów dodania otuchy nie dało się ich połączyć z upiornym wyglądem Reda. Ta sama poważna mina z dwoma wystającymi zza linii warg kłami, to samo wnikliwe spojrzenie nie zachęcało do nazwania demona kimś miłym.
Ale, ale... rozmowy zeszły na niezrozumiały język, toteż by jakoś odwdzięczyć się za informacje, dwóch przybyszy odpłaciło się iście szalonym, ekscytującym przedstawieniem.
Dobrze, że sztuczka się powiodła. Budziła kontrowersje, i chyba o to chodziło. Każdy miał swój pogląd na pokaz, a to znaczyło że każdy z nich jest chodzącym indywiduum. To tylko potwierdzało, iż każdy, bez względu na rasę, jest jedynym w swoim rodzaju. Vernil odwalił kawał dobrej roboty wchodząc w skórę magika. Maska idealnie podkreślała jego statut podczas widowiska, a gdy barwił głosem o różnej tonacji potrafił przykuć uwagę. Tak naprawdę rola demona w tym przedstawieniu sprowadziła się do asystowania, i nawet lepiej, gdyż wolał być na uboczu od ciekawskich oczu Nameczan. Wykonawszy chirurgiczne cięcie na palcu Reda Magik delektował się kciukiem jakby zjadł najpyszniejszą rzecz na świecie. Tak na dobrą sprawę we smaku przypominały ciastka Kaede, chociaż brakowało w nich tej nutki delikatności. Struktura przypominała cukierek pudrowy, toteż chrupał palec w ustach "kanibala" niczym kość. Natomiast Długowłosy starał się zachować spokój, aczkolwiek czar przestawał działać, i musiał sobie drugą ręką tamować krwawienie czarnej posoki. Dochodził do tego ból, może nie był okropnie-masakrycznie-super-hiper-ultra-lux mocny, nie mniej jednak dokuczliwy. Przynajmniej warto było spróbować, dzięki temu pozyskali przychylność kilku mieszkańców, którzy faktycznie zaśmiali się ze sztuczki Magika. Co prawda znaczna większość była oburzona, zniesmaczona, przestraszona, czy nawet niezbyt przejęta, lecz tak to bywa z eksperymentami. Red nie przejmował się tym tak bardzo jak spojrzeniami i cichymi komentarzami na ich temat. Nawet jak mówili w swoim rodzimym języku dało się wyczuć ich oczy na przybyszach. Cóż, jak dla demona taka zabawa była ciekawym doświadczeniem i być może wykorzysta wraz z HalfSaiyanem jeszcze w innych okolicznościach. Tylko muszą dopracować szczegóły, przynajmniej młodzieniec, by ból tak szybko nie demaskował z dowcipu w przedstawieniu.
Haha, a ten mały Nameczan był uroczy. Niby taki odważny, a jednak trochę go zemdliło. Nie dziwota, to jeszcze dziecko. Wobec dzieci demon jest szczególnie ostrożny, ponieważ ich psychika różni się od tej dorosłej. Jego wewnętrzny, Czerwonowłosy Red taki był, dlatego nie powinien karcić nijak za takie zachowanie małego mieszkańca wioski. Żeby nie okryć wstydem dziecka zdecydował się nawet odwrócić wzrok na bok, by go nie krępować. Już i tak starszy, Enya, wyśmiał go przy obcych. Potem wyłączył się ze słuchania, ponieważ ból narastał i musiał coś z tym zrobić. Odwrócił się tyłem do widzów i już miał odejść na parę kroków, aby zregenerować sobie palec, ale nieoczekiwana pomoc przyszła jeszcze w tym samym momencie. W postaci Yane, który pokonał swoje mdłości, żeby zaoferować przysługę demonowi. Ale dlaczego to zrobił?
Skoro to była wioska medyków, można było chyba mu zaufać. W razie komplikacji sam podejmie kroki ku regeneracji, ale to mogła być szansa dla podbudowania pewności siebie malca, który mógł być wciąż uważany za tchórza w oczach pobratymców. Taka pomoc dla pokojowo nastawionych, ale jednak przybyszy może się skończyć dwojako. Albo wykorzystają naiwność mieszkańców, albo zbudują wspólnie zaufanie. Gdyby Red był równie dobry w pomysłach i w mowie co Vernil, z pewnością dążyliby do drugiego wariantu. Mógł jedynie nie wykonywać gwałtownych lub dwuznacznych gestów, żeby nie pogarszać relacji. Tak naprawdę Szatyn odwalał robotę w nawiązywaniu znajomości jak za dwie osoby. Małomówność w tym nie pomaga.
Ostrożnie nachylił się w pasie nad Yane i wyciągnął swoją prawą dłoń bez kciuka ku rączce Nameczana. Utkwił w nim także swoje rubinowe patrzałki i skinął głową na zgodę. Przy okazji wyciszył do minimum swoją aurę, by nie przestraszyć nieprzyjemną, demońską Ki odważnego dziecka. Wtedy dopiero zerknęły się ich dłonie - jego blado-kremowa ze szponami ze zieloną rączką małego medyka. Miał nadzieję, że podoła wyzwaniu, żeby nie zbłaźnił się jeszcze bardziej przed swoimi kolegami.
>Na pewno Ci się uda, Yane.
Mimo stosunkowo ciepłych słów dodania otuchy nie dało się ich połączyć z upiornym wyglądem Reda. Ta sama poważna mina z dwoma wystającymi zza linii warg kłami, to samo wnikliwe spojrzenie nie zachęcało do nazwania demona kimś miłym.
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Sob Kwi 26, 2014 12:27 pm
Coś nie poszło jak trzeba, miała wylądować gdzie indziej, ale poczuła coś nagle, co wybiło ją z orientacji. „Red…” Pomyślała, wyczuwając znajomą energię, a tor jej teleportacji zmienił się i znalazła się na jakimś wzgórzu. Nagle odczuła taką mieszankę sprzecznych emocji, jak jeszcze nigdy. Przecież on bajerował April na jej podwórku… Drań… Ale z drugiej strony to taka zagubiona duszyczka, przecież bogini powinna pomagać tym, którzy stąpają niegodziwą ścieżką, albo starają się ją zmienić na lepszą…
Wylądowała w kolejnej wiosce Nameczan, prawdopodobnie otrzymali już wiadomość, że jest jedną z nich, a tych którzy tego nie wiedzą, z pewnością przekona tatuaż na lewym ramieniu. Obserwowała przez jakiś czas ze wzgórza to co dzieje się w lokalnej społeczności. Standardowy widok, hodują swoje roślinki i toczą spokojny żywot. Ale w jednym miejscu… „A więc Red i ten małpiszon, który ćwiczył u Kaio… Co oni tu…” Jakim cudem ta dwójka działa razem i skąd się tu wzięli? Po co? Pytania zaczęły rodzić się w jej głowie, podczas gdy spokojnie obserwowała dziwną scenę z obcięciem palca i spożyciem go przez małpiastego… „Małpy to jednak dzikusy… Szczęście, że przypisali mi Namek, a nie Vegetę…” Załamała się lekko. Prawdopodobnie ten totalnie niedobrany duet próbuje pozyskać sympatię zebranych wokół malców. Może nie mają złych zamiarów, ale to dwie krwiożercze rasy, jako opiekunka powinna mieć się na baczności.
Pstryknęła palcami, a natychmiast stado złotych motyli rozbłysło wielką łuną wokół niej. Dostojnie zleciała na dół, zyskując uwagę w pierwszej kolejności Nameczan. Jej serce biło z radości i zdenerwowania, bo oto za chwilę spotka się znowu z tym demonem, który wykorzystał ją emocjonalnie, a potem bajerował inną… Jednak miłość do niego była niezwykle silna, to pierwsza zabłąkana duszyczka, nad którą pracowała, jak może nie czuć sentymentu… Mimo rozdarcia wewnętrznego, wciąż emanowała miłością. Po zaadoptowaniu przez Guru, zielone ludki wydawały się być bardzo przychylne do niej, a może to efekt jej many, która napawała wszystkich optymizmem i nadzieją? Kilku młodszych osobników natychmiast podbiegło do niej, a gdy zauważyło tatuaż symbolizujący, że stała się jedną z nich, przytulili się do niej. Pogładziła każdego i poszeptała do uszu kilka ciepłych zdań, po czym zbliżyła się do Reda i Colina.
-Witaj Colin, a więc przywrócili cię do życia, zanim wpadłeś do mnie na ciastka co?- przywitała się radośnie. –Red… Rany, coś ty ze sobą zrobił, co ty masz na twarzy?!- zdziwiła się jego nowym wyglądem. –Wyglądasz iście demońsko, ale wewnątrz jest dużo lepiej prawda?-Dokończyła wypowiedź tak łagodnym tonem, aby tylko dobić się do najgłębszych uczuć jego nowego serca. Mana jej ciepła i dobroci dotknęła wnętrza obu mężczyzn, aby przynieść im ulgę i wewnętrzne ukojenie. Życzliwy uśmiech dziewczyny zdawał się rozświetlać wszelki mrok zła i najgłębsze pokłady smutku. Prezencja bogini miłości zapanowała na jakiś czas w wiosce.
-To teraz wytłumaczcie mi, co wasza dwójka robi na terenie moich braci?- nie dając czasu na otrząśnięcie się żadnemu z nich, wciąż bombardowała miłością przez swoje złote motyle.
Wylądowała w kolejnej wiosce Nameczan, prawdopodobnie otrzymali już wiadomość, że jest jedną z nich, a tych którzy tego nie wiedzą, z pewnością przekona tatuaż na lewym ramieniu. Obserwowała przez jakiś czas ze wzgórza to co dzieje się w lokalnej społeczności. Standardowy widok, hodują swoje roślinki i toczą spokojny żywot. Ale w jednym miejscu… „A więc Red i ten małpiszon, który ćwiczył u Kaio… Co oni tu…” Jakim cudem ta dwójka działa razem i skąd się tu wzięli? Po co? Pytania zaczęły rodzić się w jej głowie, podczas gdy spokojnie obserwowała dziwną scenę z obcięciem palca i spożyciem go przez małpiastego… „Małpy to jednak dzikusy… Szczęście, że przypisali mi Namek, a nie Vegetę…” Załamała się lekko. Prawdopodobnie ten totalnie niedobrany duet próbuje pozyskać sympatię zebranych wokół malców. Może nie mają złych zamiarów, ale to dwie krwiożercze rasy, jako opiekunka powinna mieć się na baczności.
Pstryknęła palcami, a natychmiast stado złotych motyli rozbłysło wielką łuną wokół niej. Dostojnie zleciała na dół, zyskując uwagę w pierwszej kolejności Nameczan. Jej serce biło z radości i zdenerwowania, bo oto za chwilę spotka się znowu z tym demonem, który wykorzystał ją emocjonalnie, a potem bajerował inną… Jednak miłość do niego była niezwykle silna, to pierwsza zabłąkana duszyczka, nad którą pracowała, jak może nie czuć sentymentu… Mimo rozdarcia wewnętrznego, wciąż emanowała miłością. Po zaadoptowaniu przez Guru, zielone ludki wydawały się być bardzo przychylne do niej, a może to efekt jej many, która napawała wszystkich optymizmem i nadzieją? Kilku młodszych osobników natychmiast podbiegło do niej, a gdy zauważyło tatuaż symbolizujący, że stała się jedną z nich, przytulili się do niej. Pogładziła każdego i poszeptała do uszu kilka ciepłych zdań, po czym zbliżyła się do Reda i Colina.
-Witaj Colin, a więc przywrócili cię do życia, zanim wpadłeś do mnie na ciastka co?- przywitała się radośnie. –Red… Rany, coś ty ze sobą zrobił, co ty masz na twarzy?!- zdziwiła się jego nowym wyglądem. –Wyglądasz iście demońsko, ale wewnątrz jest dużo lepiej prawda?-Dokończyła wypowiedź tak łagodnym tonem, aby tylko dobić się do najgłębszych uczuć jego nowego serca. Mana jej ciepła i dobroci dotknęła wnętrza obu mężczyzn, aby przynieść im ulgę i wewnętrzne ukojenie. Życzliwy uśmiech dziewczyny zdawał się rozświetlać wszelki mrok zła i najgłębsze pokłady smutku. Prezencja bogini miłości zapanowała na jakiś czas w wiosce.
-To teraz wytłumaczcie mi, co wasza dwójka robi na terenie moich braci?- nie dając czasu na otrząśnięcie się żadnemu z nich, wciąż bombardowała miłością przez swoje złote motyle.
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Sob Kwi 26, 2014 7:12 pm
Reakcje były różne. Jedni śmiali się pod nosem. Innym, a to była większość, nie spodobało się to. Ehh... To był tylko żart. Nameczanie nie byli w stanie wyczuć tej drobnej energii Reda, która zmieniła palec w smakołyk? To nie świadczyło za dobrze o tej wiosce. Na szczęście pojawiło się światełko w tunelu. Mały Yane, który powiedział, że Nameczanie są łykowaci jak ślimaki. Vernil uśmiechnął się od ucha do ucha, pstryknął palcami prawej ręki w taki sposób, że kciuk był uniesiony w górę, a palec wskazujący był skierowany na małego Nameczanina.
-Jak ślimaki, dobre -powiedział wesoło, jak to miał w zwyczaju. Długo nie trwało a ten sam malec opadł z sił. No tak... Jednak lepszym pomysłem byłoby po prostu przytakiwać i siedzieć w spokoju. Na szczęście malec szybko doszedł do siebie a następnie zbliżył się ł do Reda. Nie ma, co, ten młodzian był bardzo miły. Chwycił za dłoń demona i uleczył jego palec. Vernil patrząc w dół zwrócił uwagę na swój... No kombinezonem nie można tego nazwać.
-Yane... Macie może jakieś stare ciuszki albo coś do ubrania na zbyciu? Moj kombinezon woła o pomstę do nieba... -Wskazał na postrzępione nogawki no i odsłonięty kawałek torsu przy lewym ramieniu. Pamiątka po Genki damie.
Ktoś zbliżał się. Jakaś znajoma energia. W wiosce zapanowała radość. Młodsi mieszkańcy zaczęli zbliżać się do...
-Ta moja pamięć... Cholera. To ta kobieta, która uczyła się ze mną telepatii... raaaaaanyyyyyy -pomyślał chłopak. Uśmiechnął się do znajomej. Coś musiało łączyć ją i Reda. Pomijając fakt, że się znali, to oboje posługiwali się motylami.
-Cześć. Wróciłem na Vegetę jak tylko miałem okazję. Potem poznałem Reda -spojrzał z uśmiechem na demona -ale widzę że Wy już się znacie -po tych słowach zrobił mały krok w tył. Nie lubił być piątym kołem u wozu. Bogini zapytała, co ich tutaj sprowadza. Vernil z początku chciał milczeć, ale jakoś tak podświadomie powiedział krótkie "yyy". Jak by to wyglądało jakby po tym nic nie powiedział? Już mają go w tej wiosce za głupka, po tej akcji z palcem. Postanowił coś powiedzieć.
-Red zaproponował wycieczkę. A ja chciałem poznać to słynne Namek. Ka- odkaszlnął. Chyba lepszym pomysłem byłoby nie wspominać o wielkim Kaio na jakiejkolwiek planecie -Kolega wiele mi mówił o tej planecie - uśmiechnął się i mrugnął jednym okiem do Różowoskórej. Miał nadzieje, że domyśli się, o jakiego "Ka" chodzi. Yane szybko uleczył demona.
-Yane, jesteś bardzo miły -powiedział Vernil przykucając. Miał złączone ręce i zamknięte oczy. Koncentrował Ki. Dziwne, że akurat teraz mu się to przypomniało. Jak on sam był wzrostu Yane, to ojciec nie raz, nie dwa dawał mu energię. Postanowił spróbować jak to działa. Powoli rozszerzał dłonie. Jego Ki zmaterializowała się, przybrała błękitną barwę, i łączyła jego ręce. Rozerwał wstęgę z energii tak, że jasne kulki trzymały mu się przy palcach.
-Nie bój, się. Nic Ci nie zrobię -powiedział do Nameczanina. Jego energia wzrosła. Nie chciał, żeby Nameczanie znów potraktowali to, jako agresję. Zbliżył ręce do klatki piersiowej malca. Oddał mu fragment swojej energii. Był mu to winien. Mały uleczył Reda, to Vernil zregenerował nadwątlone przez tę technikę, zapasy energii malca. Wstał, wyprostował się i spojrzał na Boginię.
-A Ty, co tutaj robisz? -Powiedział z uśmiechem.
OOC:
Regeneruje małemu energię do max.
Kaede, moja postać ma na imię Vernil .
-Jak ślimaki, dobre -powiedział wesoło, jak to miał w zwyczaju. Długo nie trwało a ten sam malec opadł z sił. No tak... Jednak lepszym pomysłem byłoby po prostu przytakiwać i siedzieć w spokoju. Na szczęście malec szybko doszedł do siebie a następnie zbliżył się ł do Reda. Nie ma, co, ten młodzian był bardzo miły. Chwycił za dłoń demona i uleczył jego palec. Vernil patrząc w dół zwrócił uwagę na swój... No kombinezonem nie można tego nazwać.
-Yane... Macie może jakieś stare ciuszki albo coś do ubrania na zbyciu? Moj kombinezon woła o pomstę do nieba... -Wskazał na postrzępione nogawki no i odsłonięty kawałek torsu przy lewym ramieniu. Pamiątka po Genki damie.
Ktoś zbliżał się. Jakaś znajoma energia. W wiosce zapanowała radość. Młodsi mieszkańcy zaczęli zbliżać się do...
-Ta moja pamięć... Cholera. To ta kobieta, która uczyła się ze mną telepatii... raaaaaanyyyyyy -pomyślał chłopak. Uśmiechnął się do znajomej. Coś musiało łączyć ją i Reda. Pomijając fakt, że się znali, to oboje posługiwali się motylami.
-Cześć. Wróciłem na Vegetę jak tylko miałem okazję. Potem poznałem Reda -spojrzał z uśmiechem na demona -ale widzę że Wy już się znacie -po tych słowach zrobił mały krok w tył. Nie lubił być piątym kołem u wozu. Bogini zapytała, co ich tutaj sprowadza. Vernil z początku chciał milczeć, ale jakoś tak podświadomie powiedział krótkie "yyy". Jak by to wyglądało jakby po tym nic nie powiedział? Już mają go w tej wiosce za głupka, po tej akcji z palcem. Postanowił coś powiedzieć.
-Red zaproponował wycieczkę. A ja chciałem poznać to słynne Namek. Ka- odkaszlnął. Chyba lepszym pomysłem byłoby nie wspominać o wielkim Kaio na jakiejkolwiek planecie -Kolega wiele mi mówił o tej planecie - uśmiechnął się i mrugnął jednym okiem do Różowoskórej. Miał nadzieje, że domyśli się, o jakiego "Ka" chodzi. Yane szybko uleczył demona.
-Yane, jesteś bardzo miły -powiedział Vernil przykucając. Miał złączone ręce i zamknięte oczy. Koncentrował Ki. Dziwne, że akurat teraz mu się to przypomniało. Jak on sam był wzrostu Yane, to ojciec nie raz, nie dwa dawał mu energię. Postanowił spróbować jak to działa. Powoli rozszerzał dłonie. Jego Ki zmaterializowała się, przybrała błękitną barwę, i łączyła jego ręce. Rozerwał wstęgę z energii tak, że jasne kulki trzymały mu się przy palcach.
-Nie bój, się. Nic Ci nie zrobię -powiedział do Nameczanina. Jego energia wzrosła. Nie chciał, żeby Nameczanie znów potraktowali to, jako agresję. Zbliżył ręce do klatki piersiowej malca. Oddał mu fragment swojej energii. Był mu to winien. Mały uleczył Reda, to Vernil zregenerował nadwątlone przez tę technikę, zapasy energii malca. Wstał, wyprostował się i spojrzał na Boginię.
-A Ty, co tutaj robisz? -Powiedział z uśmiechem.
OOC:
Regeneruje małemu energię do max.
Kaede, moja postać ma na imię Vernil .
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Sob Kwi 26, 2014 8:58 pm
Coraz ciekawsze rzeczy działy się w tej wiosce…
Enya założył ramiona na piersi wciąż wpatrując się podejrzliwie w przybyłych, kątem oka kontrolując to, co robił młodszy kolega. Na słowa Vernila podrapał się po głowie.
- Ubrania… Ta chata przy której stoimy. – popukał w dziwną materię z jakiej zbudowany został domek. – To taki nasz składzik. Znajdziesz tu wszystko, jakieś ciuchy też. Poczekaj, tylko otworzę… – drzwi rozchyliły się cichym zgrzytem, choć nigdzie nie było widać dźwigni albo włącznika. – Właź. Tylko uważaj na te skrzynki z nasionami w rogu!
W tym czasie Yane zachęcony przez demona do wzięcia spraw w swoje ręce uśmiechnął się niepewnie, po czym ujął dłoń Reda, skupiając energie tam, gdzie zbierała się krew. Szło mu opornie, ale po kropli potu na czole i skupionym spojrzeniu widać było, że bardzo się stara. Zajęło mu to chwilkę po czym kciuk czarnowłosego… Po prostu odrósł, jakby nigdy wcześniej nikt go nie uciął.
- Gotowe. – sapnął malec szczerze z siebie zadowolony.
W tym momencie kolejna energia wkroczyła na teren wioski. Różowoskóra bogini swoim przybyciem i aurą sprawiła, że wszyscy bez wyjątku odwrócili oczy by na nią spojrzeć. Blask motyli sprawił, że kilku otworzyło usta ze zdziwienia i może zareagowali by jeszcze większym zdziwieniem, gdyby nie dzieci, które podbiegły do Kaede. Tatuaż spełnił swoją rolę, boginka była jedną z nich. Starsi nameczanie pozdrawiali ją skinieniem głowy albo dłoni, po czym wracali do poprzednich zajęć, jednak jakby żwawiej i weselej.
- Oho… – na słodki wyraz twarzy nieznajomej Enya zareagował tak samo jak wcześniej na przybycie innych gości, niepewnością i pewnego rodzaju rozdrażnieniem. Cofnął się o krok, a Yane schował za nim, najwyraźniej onieśmielony przybyciem i prezencją bogini. Ci dwaj zdecydowanie różnili się od reszty w wiosce…
Gdy Vernil skumulował energię w dłoniach, Enya nic nie powiedział, parsknął jedynie, podczas gdy Yane przyjął prezent z wdzięcznością. Oczy straciły lekki wyraz zmęczenia i kolor skóry przybrał jeszcze zieleńszy kolor.
- Dz-dziękuję. – uśmiechnął się lekko.
Mały nameczanin w ciemnej tunice uniósł wzrok na trójkę, puknął w ramię Yane i skinął głową, po czym zwrócił się do halfa. - Idę z bratem do Przywódcy. Jeśli będziecie w dalszym ciągu chcieli by ktoś was tutaj oprowadził, bez wprowadzania w pułapki, to go poproście. Nas też tam znajdziecie, chociaż nie wiem na co Ci się przyda sarkastyczny dzieciak i ciamajda…
Dwójka malców odeszła w stronę największej chaty i zniknęli w jej wnętrzu.
OOC
Vernil ---> Nameczańska moda nie powala, ale znajdź sobie jakieś szykowne wdzianko~
Red ---> Palec uleczony
Jeśli będę potrzebna w dalszej fabule, dajcie znać, póki co możecie się sobą zająć.
Enya założył ramiona na piersi wciąż wpatrując się podejrzliwie w przybyłych, kątem oka kontrolując to, co robił młodszy kolega. Na słowa Vernila podrapał się po głowie.
- Ubrania… Ta chata przy której stoimy. – popukał w dziwną materię z jakiej zbudowany został domek. – To taki nasz składzik. Znajdziesz tu wszystko, jakieś ciuchy też. Poczekaj, tylko otworzę… – drzwi rozchyliły się cichym zgrzytem, choć nigdzie nie było widać dźwigni albo włącznika. – Właź. Tylko uważaj na te skrzynki z nasionami w rogu!
W tym czasie Yane zachęcony przez demona do wzięcia spraw w swoje ręce uśmiechnął się niepewnie, po czym ujął dłoń Reda, skupiając energie tam, gdzie zbierała się krew. Szło mu opornie, ale po kropli potu na czole i skupionym spojrzeniu widać było, że bardzo się stara. Zajęło mu to chwilkę po czym kciuk czarnowłosego… Po prostu odrósł, jakby nigdy wcześniej nikt go nie uciął.
- Gotowe. – sapnął malec szczerze z siebie zadowolony.
W tym momencie kolejna energia wkroczyła na teren wioski. Różowoskóra bogini swoim przybyciem i aurą sprawiła, że wszyscy bez wyjątku odwrócili oczy by na nią spojrzeć. Blask motyli sprawił, że kilku otworzyło usta ze zdziwienia i może zareagowali by jeszcze większym zdziwieniem, gdyby nie dzieci, które podbiegły do Kaede. Tatuaż spełnił swoją rolę, boginka była jedną z nich. Starsi nameczanie pozdrawiali ją skinieniem głowy albo dłoni, po czym wracali do poprzednich zajęć, jednak jakby żwawiej i weselej.
- Oho… – na słodki wyraz twarzy nieznajomej Enya zareagował tak samo jak wcześniej na przybycie innych gości, niepewnością i pewnego rodzaju rozdrażnieniem. Cofnął się o krok, a Yane schował za nim, najwyraźniej onieśmielony przybyciem i prezencją bogini. Ci dwaj zdecydowanie różnili się od reszty w wiosce…
Gdy Vernil skumulował energię w dłoniach, Enya nic nie powiedział, parsknął jedynie, podczas gdy Yane przyjął prezent z wdzięcznością. Oczy straciły lekki wyraz zmęczenia i kolor skóry przybrał jeszcze zieleńszy kolor.
- Dz-dziękuję. – uśmiechnął się lekko.
Mały nameczanin w ciemnej tunice uniósł wzrok na trójkę, puknął w ramię Yane i skinął głową, po czym zwrócił się do halfa. - Idę z bratem do Przywódcy. Jeśli będziecie w dalszym ciągu chcieli by ktoś was tutaj oprowadził, bez wprowadzania w pułapki, to go poproście. Nas też tam znajdziecie, chociaż nie wiem na co Ci się przyda sarkastyczny dzieciak i ciamajda…
Dwójka malców odeszła w stronę największej chaty i zniknęli w jej wnętrzu.
OOC
Vernil ---> Nameczańska moda nie powala, ale znajdź sobie jakieś szykowne wdzianko~
Red ---> Palec uleczony
Jeśli będę potrzebna w dalszej fabule, dajcie znać, póki co możecie się sobą zająć.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Sob Kwi 26, 2014 11:00 pm
Malec szybko przystąpił do roboty. Mocno pracował nad tym, aby zrekonstruować palec obcej mu istocie. Aż lał się pot, wyraz twarzy skupionej potwierdzał wkładany trud. Po dwóch minutach nastąpił oczekiwany finał, który zadowalał nie tylko wykonawcę, ale i właściciela palca. Kciuk był jak nowy. Okręcał nim we stawach, aby sprawdzić jego formę, i musiał przyznać, że wysiłek Yane nie poszedł na marne. Dobry będzie z niego fachowiec, skoro mając zapewne po raz pierwszy styczność z obcą rasą zdołał odtworzyć idealnie strukturę palca. Nie mógł z siebie wydukać tego prostego słowa "dziękuję", na co skinął w podzięce tylko głowę i spuścił wzrok na bose stopy. Za Chiny Ludowe nie nauczy się mówić tego co ma w myślach, przez co może zostać odbierany jako gbur. A po chwili podniósł wzrok na nowo, kiedy usłyszał poruszenie i wyczuł osobliwą energię.
Wtedy także ujrzał Białowłosą kobietę o imieniu Kaede. Nie mógł jej nie poznać, lecz miała drobne zmiany w wizerunku, które wcale nie szkodziły urodzie. W dodatku emanowała taką dobrocią, że prawie wszyscy lgnęli do niej jak muchy na lep. Od razu robili się weselsi - chociaż w przypadku wojownika z Vegety to nie trudne (wieczny optymista) - i swobodniej wykonywali swoje obowiązki. Red trochę nie mógł odnaleźć się w tej atmosferze, lecz nie protestował czy uciekał. Czerwonooki nie spuszczał bacznych ślepi z nieskazitelnej Bogini, która raczyła odwiedzić przybyszy. Miejscami zachowywała się tak, jakby już od dawna zżyła się z Nameczanami i jakby była u siebie.
Poszły w ruch przywitania, pytania, nie ominęło także demona. Trudno nie było zauważyć, że oblicze Reda uległo zmianom, ku mroczniejszym wyrazie, a mimo wszystko zapomniał przez chwilę, że nie wygląda jak jeszcze dwa lata temu. Tak jakoś wyleciało mu to z głowy, toteż teraz nieco się spiął i próbował znaleźć drugie dno pytania. Zachowawczo zdołał skierować skromne słowa:
>Też Cię dobrze widzieć.
Powiedział w ten sposób, żeby nie musieć się tłumaczyć ani jak doszło do metamorfozy jego wyglądu, ani o kondycji psychicznej. Nie lubił swojego wizerunku, lecz musiał się z nim pogodzić. Są gorsze rzeczy niż aparycja do wyleczenia czy poprawy. Przede wszystkim to bogini powinna wpierw wyjaśnić dlaczego bez słowa tak nagle zniknęła z powierzchni Ziemi zostawiając swoje przygarnięte, ludzkie pociechy, i jej gościa w skromnych progach - Reda. I dlaczego odezwała się do niego telepatycznie niemal dwa lata później?
Rozmyślania przerwała drobna, złota Ki w postaci złotego motyla, która usiadła demonowi na dłoni, ściślej na wierzchniej stronie szponiastej ręki. Owad trzepocząc lekko skrzydełkami zdawał się brzmieć jak dzwoneczek na wietrze. Ostrożnie zbliżył rękę z malutką cząstką dobroci Kaede do swojej twarzy i chciał się przyjrzeć, lecz w mig motyl sczerniał i zaczął szeleścić jak skrzydła nietoperza, czyli zupełnie tak jak jego demońska aura. Właśnie ona zaczęła wydostawać się na zewnątrz, tak jakby chcąc wyjść na przeciw złotej manie bogini, lecz krążyła tylko dookoła demona. Być może organizm bronił się przed zbyt dużą dawką pozytywnych wibracji, do których nie był przyzwyczajony. Kątem oka widział jak Vernil udzielił nie tylko odpowiedź na powód wizyty Namek, ale także doładował energią Yane i pochwalił malca za uprzejmość i uczynność. Ten z kolei wraz z Enyą postanowili odejść, żeby zapewne cała trójka "poza-Nameczan" mogła swobodnie rozmawiać. A przynajmniej dwójka, demon z przyjemnością posłucha HalfSaiyana i Kaioshinki. Musieli się skądś znać, skoro zwracali się takimi, a nie innymi słowami. Jaki ten Wszechświat mały. Założył ręce na torsie i stanął tak, że każdy widział każdego, w takim szyku jakby byli wierzchołkami trójkąta równobocznego. Czekał na to co powie Boginia, musiała mieć powód, żeby przylecieć na Namek. Jakieś zagrożenie? Szuka ostoi i wsparcia? Albo podróżuje jak oni? Przychylność Nameczan wobec niej wskazywało na coś więcej.
Wtedy także ujrzał Białowłosą kobietę o imieniu Kaede. Nie mógł jej nie poznać, lecz miała drobne zmiany w wizerunku, które wcale nie szkodziły urodzie. W dodatku emanowała taką dobrocią, że prawie wszyscy lgnęli do niej jak muchy na lep. Od razu robili się weselsi - chociaż w przypadku wojownika z Vegety to nie trudne (wieczny optymista) - i swobodniej wykonywali swoje obowiązki. Red trochę nie mógł odnaleźć się w tej atmosferze, lecz nie protestował czy uciekał. Czerwonooki nie spuszczał bacznych ślepi z nieskazitelnej Bogini, która raczyła odwiedzić przybyszy. Miejscami zachowywała się tak, jakby już od dawna zżyła się z Nameczanami i jakby była u siebie.
Poszły w ruch przywitania, pytania, nie ominęło także demona. Trudno nie było zauważyć, że oblicze Reda uległo zmianom, ku mroczniejszym wyrazie, a mimo wszystko zapomniał przez chwilę, że nie wygląda jak jeszcze dwa lata temu. Tak jakoś wyleciało mu to z głowy, toteż teraz nieco się spiął i próbował znaleźć drugie dno pytania. Zachowawczo zdołał skierować skromne słowa:
>Też Cię dobrze widzieć.
Powiedział w ten sposób, żeby nie musieć się tłumaczyć ani jak doszło do metamorfozy jego wyglądu, ani o kondycji psychicznej. Nie lubił swojego wizerunku, lecz musiał się z nim pogodzić. Są gorsze rzeczy niż aparycja do wyleczenia czy poprawy. Przede wszystkim to bogini powinna wpierw wyjaśnić dlaczego bez słowa tak nagle zniknęła z powierzchni Ziemi zostawiając swoje przygarnięte, ludzkie pociechy, i jej gościa w skromnych progach - Reda. I dlaczego odezwała się do niego telepatycznie niemal dwa lata później?
Rozmyślania przerwała drobna, złota Ki w postaci złotego motyla, która usiadła demonowi na dłoni, ściślej na wierzchniej stronie szponiastej ręki. Owad trzepocząc lekko skrzydełkami zdawał się brzmieć jak dzwoneczek na wietrze. Ostrożnie zbliżył rękę z malutką cząstką dobroci Kaede do swojej twarzy i chciał się przyjrzeć, lecz w mig motyl sczerniał i zaczął szeleścić jak skrzydła nietoperza, czyli zupełnie tak jak jego demońska aura. Właśnie ona zaczęła wydostawać się na zewnątrz, tak jakby chcąc wyjść na przeciw złotej manie bogini, lecz krążyła tylko dookoła demona. Być może organizm bronił się przed zbyt dużą dawką pozytywnych wibracji, do których nie był przyzwyczajony. Kątem oka widział jak Vernil udzielił nie tylko odpowiedź na powód wizyty Namek, ale także doładował energią Yane i pochwalił malca za uprzejmość i uczynność. Ten z kolei wraz z Enyą postanowili odejść, żeby zapewne cała trójka "poza-Nameczan" mogła swobodnie rozmawiać. A przynajmniej dwójka, demon z przyjemnością posłucha HalfSaiyana i Kaioshinki. Musieli się skądś znać, skoro zwracali się takimi, a nie innymi słowami. Jaki ten Wszechświat mały. Założył ręce na torsie i stanął tak, że każdy widział każdego, w takim szyku jakby byli wierzchołkami trójkąta równobocznego. Czekał na to co powie Boginia, musiała mieć powód, żeby przylecieć na Namek. Jakieś zagrożenie? Szuka ostoi i wsparcia? Albo podróżuje jak oni? Przychylność Nameczan wobec niej wskazywało na coś więcej.
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Nie Kwi 27, 2014 11:56 am
Trochę się podłamała… W dodatku demon wydawał się obrażony… „Phi… Też mi coś… Z naszej dwójki to ja bym mogła…” zauważyła jak jeden z motyli staje się czarny i odebrała to jako specjalny zabieg Reda, chce jej zrobić na złość jak nić. Splotła urażona ręce wokół swojej klatki, prychając głośno.
-Naprawdę nie ogarniacie co tutaj robię? Helooo! Jestem kaio tej planety…- rozłożyła bezradnie ręce, przecież to oczywiste nie? Nagle do głowy wpadł jej cudowny pomysł. Skoro ta dwójka tutaj jest, to trzeba to wykorzystać, o ile samotna podróż do bazy changelingów jest dość niebezpieczna, to z nimi będzie to spacer po łące. –Tak więc musiałam opuścić ziemie, a dzieci, którymi się zajmowałam zostały z moim sobowtórem, niczego im nie brakuje, żyją pod opieką drobnej cząstki mnie. Awansowałam w boskim kanonie i tak oto jestem teraz odpowiedzialna za spokój tej biednej rasy.- zrobiła małą przerwę, dając im przyswoić informacje. Jej złość już minęła, szczerze to cieszyła się widząc Reda całego i zdrowego, nawet jeśli jest trochę zdeprawowany. Jego serce daje wciąż nadzieje na odbudowę dobra. –A wy to tak turystycznie?- zapytała, sprawdzając czy dobrze rozumie ich cel. -Bo wiecie, jak już tu jesteście, moglibyście mi pomóc. Muszę udać się do bazy changelingów i wybadać ich podejście do rodowitych mieszkańców tej planety. Potem muszę zrobić coś, żeby zapewnić pokojową egzystencję tym tutaj. Idziecie ze mną chłopcy prawda?- to było bardziej stwierdzenie, niż pytanie. W końcu nie dała rady się powstrzymać i przytuliła się do demona. –Jejku Red! Tak się cieszę, że jesteś cały, bałam się że staniesz się doszczętnie zły jak co poniektóre demony, ale poradziłeś sobie.- okazała swoją radość, a złote motyle euforii rozleciały się wokół ze zdwojoną siłą. On też miał motyle, co zdradzało pochodzenie jego serca. Iście boska robota, nawet jeśli uległa zdeprawowaniu przez demońską naturę. A skoro tak, to można dogrzebać się do pokładów dobra i to właśnie powinna zrobić Kaede. Uśmiechnęła się ciepło do Reda, pokazując, że naprawdę za nim tęskniła, sama nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo. Co więcej czuła się przy nim jak prawdziwa kobieta, mogła być tą słabszą, licząc na to, że męskie ramie ją obroni, niczym interwencja księcia z bajki.
-A Vernil…- oprzytomniała, zwracając równie ciepły uśmiech w stronę małpiastego. –Nie zdążyłeś wpaść do mnie, więc masz tu trochę ciastek.- rzuciła mu małą paczuszkę. –Dla ciebie Red też są.- rzuciła podobną demonowi. –To co? Będziemy szli? Trzeba lepiej poznać jaszczury.
-Naprawdę nie ogarniacie co tutaj robię? Helooo! Jestem kaio tej planety…- rozłożyła bezradnie ręce, przecież to oczywiste nie? Nagle do głowy wpadł jej cudowny pomysł. Skoro ta dwójka tutaj jest, to trzeba to wykorzystać, o ile samotna podróż do bazy changelingów jest dość niebezpieczna, to z nimi będzie to spacer po łące. –Tak więc musiałam opuścić ziemie, a dzieci, którymi się zajmowałam zostały z moim sobowtórem, niczego im nie brakuje, żyją pod opieką drobnej cząstki mnie. Awansowałam w boskim kanonie i tak oto jestem teraz odpowiedzialna za spokój tej biednej rasy.- zrobiła małą przerwę, dając im przyswoić informacje. Jej złość już minęła, szczerze to cieszyła się widząc Reda całego i zdrowego, nawet jeśli jest trochę zdeprawowany. Jego serce daje wciąż nadzieje na odbudowę dobra. –A wy to tak turystycznie?- zapytała, sprawdzając czy dobrze rozumie ich cel. -Bo wiecie, jak już tu jesteście, moglibyście mi pomóc. Muszę udać się do bazy changelingów i wybadać ich podejście do rodowitych mieszkańców tej planety. Potem muszę zrobić coś, żeby zapewnić pokojową egzystencję tym tutaj. Idziecie ze mną chłopcy prawda?- to było bardziej stwierdzenie, niż pytanie. W końcu nie dała rady się powstrzymać i przytuliła się do demona. –Jejku Red! Tak się cieszę, że jesteś cały, bałam się że staniesz się doszczętnie zły jak co poniektóre demony, ale poradziłeś sobie.- okazała swoją radość, a złote motyle euforii rozleciały się wokół ze zdwojoną siłą. On też miał motyle, co zdradzało pochodzenie jego serca. Iście boska robota, nawet jeśli uległa zdeprawowaniu przez demońską naturę. A skoro tak, to można dogrzebać się do pokładów dobra i to właśnie powinna zrobić Kaede. Uśmiechnęła się ciepło do Reda, pokazując, że naprawdę za nim tęskniła, sama nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo. Co więcej czuła się przy nim jak prawdziwa kobieta, mogła być tą słabszą, licząc na to, że męskie ramie ją obroni, niczym interwencja księcia z bajki.
-A Vernil…- oprzytomniała, zwracając równie ciepły uśmiech w stronę małpiastego. –Nie zdążyłeś wpaść do mnie, więc masz tu trochę ciastek.- rzuciła mu małą paczuszkę. –Dla ciebie Red też są.- rzuciła podobną demonowi. –To co? Będziemy szli? Trzeba lepiej poznać jaszczury.
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Nie Kwi 27, 2014 10:21 pm
No, mały Nameczanin podziękował za zregenerowanie energii. To zachowanie chyba trochę polepszy stosunki miedzy Vernilem a wioską zielonych. Mała rzecz a cieszy. Chwile później, rdzenny mieszkaniec planety zapukał do domku. Pojawiły się drzwi. Powiedział, że to składzik i ostrzegł przed jakimiś nasionami w skrzynkach. Chłopak z Vegety tylko uśmiechnął się. Chciał wejść do tego domku, nie tylko po ubranie... No czuł się źle. Jakby go tak na siłę dokleili do tej Bogini i Reda. Wszedł powoli do składziku. Nie był on za duży, przez co cały czas słyszał rozmowę toczącą się na zewnątrz. Spojrzał na ziemię. Leżały buty. Brązowe i z takim dziwnym czubkiem. Spojrzał na swoje buty. No chyba butami tego nie można nazwać. Dziura na dziurze. Zdjął je, odłożył obok wejścia i założył te Nameczańskie. Mimo, że nie wyglądały za ładnie to były wygodne. Wszedł głębiej. Rozglądał się uważnie, żeby niczego nie zniszczyć. Większość mieszkańców już się zraziła, co do chłopaka, a jakby jeszcze coś zniszczył? Chyba by go stąd wygonili. Na ścianie wisiały trzy części ubrania. Szerokie i długie spodnie w czarnym kolorze. W takim samym odcieniu, koszula bez rękawów. Do tego był czerwony pas. Chłopak uśmiechnął się. Zdjął resztki swojego błękitnego kombinezonu. Włożył spodnie. Były w sam raz. Teraz górna część. Oj, koszula była luźna. Delikatnie ją zwinął, sięgnął po pas i przewiązał go w miejscu gdzie kończyła się koszula.
-No, jeszcze tylko... -Stworzył mały nożyk na opuszku palca i rozciął z tyłu spodni dziurę na ogon. Energicznie nim pomachał - od razu lepiej -powiedział po cichu i podszedł do wyjścia. Sięgnął kombinezon oraz swoje stare buty. Na zewnątrz rzucił je na ziemie i zniszczył falą z prawej dłoni.
-W końcu coś ciekawszego. Tamto było już zbyt zniszczone. Bardzo wam dziękuje -spojrzał na Yane oraz... Już ich nie było. Przed jego oczami wymalował się uroczy obrazek. Bogini przytulała Reda i cieszyła się, ze ten żyje. Trochę go to zdziwiło, gdyż wiedział jak potężny jest demon. Różowoskóra także jest bardzo silna. Ehhh, nie dosyć, że czuł się nieswojo, to jeszcze był tym najsłabszym.
-Świetnie- powiedział do siebie po cichu. Właściwie to nie chciał tego powiedzieć, ale jakoś tak mu się wymskło. –Jeśli chodzi o mnie to mogę pomóc, ale moja moc w porównaniu do waszej to jak świeczka do słońca.. –Dodał nieco smutnym głosem. To było pytanie, które usłyszał, gdy był jeszcze w składziku. Odpowiedź trochę spóźniona, ale chyba się liczy. Rozejrzał się dokoła. Kamień, dość duży kamień. Usiadł na nim i patrzył w niebo.
-Powiedzcie, kiedy wyruszamy, ja już jestem gotowy. –Dodał po chwili. Spojrzał na swoich towarzyszy. Bogini rzuciła w jego kierunku paczkę ciastek. Vernil uśmiechnął się –dziękuje bardzo! –Powiedział entuzjastycznie i od raz zjadł dwa ciastka. Małą paczuszkę trochę rozwinął i przełożył przez pas. Trzymała się. Nie, spadała. No, już widać zalety tego ubrania. Ciekawe, co powiedziałby Ojciec gdyby go teraz zobaczył. Nie wygląda jak Saiyański wojownik. Bardziej jak Nameczański przydupas, ale trudno. Liczyła się przygoda, a ta stawała się coraz bliższa. Chyba…
-No jak wspominałem jestem gotowy –powiedział i czekał na reakcje bogini. To chyba ona będzie tutaj szefową. To jej mają pomóc, to niech ona wydaje rozkazy.
-No, jeszcze tylko... -Stworzył mały nożyk na opuszku palca i rozciął z tyłu spodni dziurę na ogon. Energicznie nim pomachał - od razu lepiej -powiedział po cichu i podszedł do wyjścia. Sięgnął kombinezon oraz swoje stare buty. Na zewnątrz rzucił je na ziemie i zniszczył falą z prawej dłoni.
-W końcu coś ciekawszego. Tamto było już zbyt zniszczone. Bardzo wam dziękuje -spojrzał na Yane oraz... Już ich nie było. Przed jego oczami wymalował się uroczy obrazek. Bogini przytulała Reda i cieszyła się, ze ten żyje. Trochę go to zdziwiło, gdyż wiedział jak potężny jest demon. Różowoskóra także jest bardzo silna. Ehhh, nie dosyć, że czuł się nieswojo, to jeszcze był tym najsłabszym.
-Świetnie- powiedział do siebie po cichu. Właściwie to nie chciał tego powiedzieć, ale jakoś tak mu się wymskło. –Jeśli chodzi o mnie to mogę pomóc, ale moja moc w porównaniu do waszej to jak świeczka do słońca.. –Dodał nieco smutnym głosem. To było pytanie, które usłyszał, gdy był jeszcze w składziku. Odpowiedź trochę spóźniona, ale chyba się liczy. Rozejrzał się dokoła. Kamień, dość duży kamień. Usiadł na nim i patrzył w niebo.
-Powiedzcie, kiedy wyruszamy, ja już jestem gotowy. –Dodał po chwili. Spojrzał na swoich towarzyszy. Bogini rzuciła w jego kierunku paczkę ciastek. Vernil uśmiechnął się –dziękuje bardzo! –Powiedział entuzjastycznie i od raz zjadł dwa ciastka. Małą paczuszkę trochę rozwinął i przełożył przez pas. Trzymała się. Nie, spadała. No, już widać zalety tego ubrania. Ciekawe, co powiedziałby Ojciec gdyby go teraz zobaczył. Nie wygląda jak Saiyański wojownik. Bardziej jak Nameczański przydupas, ale trudno. Liczyła się przygoda, a ta stawała się coraz bliższa. Chyba…
-No jak wspominałem jestem gotowy –powiedział i czekał na reakcje bogini. To chyba ona będzie tutaj szefową. To jej mają pomóc, to niech ona wydaje rozkazy.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Pon Kwi 28, 2014 12:49 pm
Aj, aj... nie o to chodziło demonowi. Nie chciał nijak urazić Kaio, po prostu jego negatywna energia zaskarbiła sobie Ki z jej własności i wcieliła do armii chłopaka upodabniając do reszty. Źle odebrała to jednak Kaede i dało się usłyszeć to w jej pretensjonalnym głosie. Wolał nie tłumaczyć się, tylko przyjąć na klatę wszystkie wyjaśnienia. Cóż, już myślał, że to koniec niespodzianek, a one nadarzyły się później. Pierwszą z nich byłą chęć Vernila do zmiany ubioru. Ten co miał na sobie może nie był pierwszej jakości, aczkolwiek patrząc na mieszkańców nie sądził, aby w chatce znalazł zbroję czy opancerzone buty. Tak czy siak Half nie był wybredny i z chęcią poszedł do garderoby. Czyli zostawił demona na pastwę Kaede, która mogła mu się odwdzięczyć za wszystko...
Nie przypuszczał, iż poruszy inny problem niż ten ich prywatny z Ziemi. Właściwie to lepiej, przynajmniej miał pewną odpowiedź na propozycję świeżo upieczonej "Nameczanki".
>Ok.
Nie widział większych przeciwwskazań, by w jakiś sposób zostawić Boginię na pastwę nieobliczalnych Changelingów. Poznał jednego z nich, był pieruńsko wytrzymały, bo potrafił przeżyć z jedną ręką przy ciągłym krwawieniu na planecie wrogich mu osobników z Vegety. Zresztą to mógłby być test dla Vernila oraz podgląd jego możliwości zdobytych podczas pobytu we Zaświatach. Co do demona, o tym nieco później.
Rozmyślanie przerwał uścisk i miłe słówka Bogini, która raczej przebaczyła demonowi jego "zabawę z motylkiem", no i nie omieszkała tego zaprezentować. A jak ktoś o dobrym sercu mógł inaczej pokazać jak bardzo zależy jej na drugiej osobie? Przytuleniem.
>Ka-Kaede...
Lekko zarumieniły mu się policzki, chociaż trudno było je dostrzec pod czerwonymi znamionami na twarzy. Poczuł jej bliskość, i nawet nie te złote motyle co ich właścicielkę. Stał jak wryty, tylko warkocz poruszał się lekko na wietrze od ich mieszających się Ki. W końcu udało mu się drgnąć i delikatnie sięgnąć dłonią z pazurami po rączkę Kaio Namek. Subtelnie głaskał kciukiem wierzchnią stronę dłoni "Nameczanki", a drugą ostrożnie kierował na smukłą talię Bogini, by ją objąć. Jednak jej boska, święta aura zwiększyła się aż zanadto, organizm buntował się od takiej dawki dobroci. Musiał cofnąć się od Kaede, która zasiała w nim nowe ziarna dobroci, a które przez poświatę demona mogły zostać zaprzepaszczone. Spuścił wzrok chowając go za grzywką, aby kilka złotych motyli przyczepionych do jego ciała mogły zostać wchłonięte przed zniszczeniem przez jego demońską Ki. Mając ten kontrast w sobie przypomniał sobie na nowo, iż nie powinien zadawać się z istotami o czystych intencjach i sercach. W stosunku do wszystkich mieszkających na Namek był potworem, który siedział obecnie w klatce i czekał tylko na dogodny moment, aby z niej zbiec i siać zniszczenie. Oby ta chwila nigdy nie nadeszła, nie bez powodu przez dwa lata uczył się życia w społeczeństwie na Vegecie pod okiem Kuro i April, które wpierw wpoiła mu właśnie Kaede, i nie bez powodu chciał, aby Vernil z nim wyruszył w podróż. Nie wygrał jeszcze walki ze złem, dlatego potrzebował nadzoru.
A skoro o tym mowa, Szatyn (odziany w nowe ubranie dość dobrze wtopił się w krajobraz, że dopiero jego głos i brak zielonej skóry zdradziły jego tożsamość) chyba widział jak Bogini objęła mocno demona, a młodzieniec z wielkimi problemami próbował odwzajemnić ten gest. Red odchrząknął cicho, by zawstydzenie zniknęło z jego oblicza i wsłuchał się we słowa jakie kierował w ich stronę. Nie podzielał jego zdania co do wsparcia w trudnej misji. I tym razem ośmielił się to powiedzieć na głos, wprost do HalfSaiyana.
>Za mało siebie cenisz, Vernil. Nawet nie wiesz jak bardzo przydatna jest Twoja pomoc.
Zważywszy na to, iż Red nie powinien brać udział w bezpośrednim natarciu na Changelingi, tylko on i Bogini mogą walczyć. Co prawda nie ucieknie od potyczek, aczkolwiek nie może być sam na polu walki. Dopiero co przeszedł przemianę, tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły, i czy nie poniesie go szał, jak wtedy na pustyni. Nie chciał stawać się bronią obusieczną, na którą trzeba mieć dodatkowe baczenie. Nie może o tym powiedzieć na głos, mogliby to źle odebrać na przykład jako próbę ucieczki od stłuczenia wroga, albo co gorsza - że jest ich sojusznikiem. Nie może do tego dopuścić, straciłby zaufanie i kompanów.
Gdy tylko przyjął paczuszkę ciasteczek od Kaede (zje je później, skoro teraz szykuje się coś większego - jego plastyczne ciało pochłonęło całą paczkę na zaś), to zawisnął odrobinę nad ziemią i otworzył umysł na planetę. Zlokalizował w ten sposób miejsce pobytu innych Ki niż Nameczan. Skoro wszyscy byli gotowi, to niech ruszają czym prędzej. Odbił się od powierzchni ziemi i poleciał jako pierwszy. Jeśli Changelingi będą mieć w pogotowiu jakieś działa albo silną straż, to Długowłosy odciągnie ich uwagę od Kaede i Vernila. A jak to wyjdzie? Okaże się już wkrótce.
Z tematu x3 -> Rajski Las
Nie przypuszczał, iż poruszy inny problem niż ten ich prywatny z Ziemi. Właściwie to lepiej, przynajmniej miał pewną odpowiedź na propozycję świeżo upieczonej "Nameczanki".
>Ok.
Nie widział większych przeciwwskazań, by w jakiś sposób zostawić Boginię na pastwę nieobliczalnych Changelingów. Poznał jednego z nich, był pieruńsko wytrzymały, bo potrafił przeżyć z jedną ręką przy ciągłym krwawieniu na planecie wrogich mu osobników z Vegety. Zresztą to mógłby być test dla Vernila oraz podgląd jego możliwości zdobytych podczas pobytu we Zaświatach. Co do demona, o tym nieco później.
Rozmyślanie przerwał uścisk i miłe słówka Bogini, która raczej przebaczyła demonowi jego "zabawę z motylkiem", no i nie omieszkała tego zaprezentować. A jak ktoś o dobrym sercu mógł inaczej pokazać jak bardzo zależy jej na drugiej osobie? Przytuleniem.
>Ka-Kaede...
Lekko zarumieniły mu się policzki, chociaż trudno było je dostrzec pod czerwonymi znamionami na twarzy. Poczuł jej bliskość, i nawet nie te złote motyle co ich właścicielkę. Stał jak wryty, tylko warkocz poruszał się lekko na wietrze od ich mieszających się Ki. W końcu udało mu się drgnąć i delikatnie sięgnąć dłonią z pazurami po rączkę Kaio Namek. Subtelnie głaskał kciukiem wierzchnią stronę dłoni "Nameczanki", a drugą ostrożnie kierował na smukłą talię Bogini, by ją objąć. Jednak jej boska, święta aura zwiększyła się aż zanadto, organizm buntował się od takiej dawki dobroci. Musiał cofnąć się od Kaede, która zasiała w nim nowe ziarna dobroci, a które przez poświatę demona mogły zostać zaprzepaszczone. Spuścił wzrok chowając go za grzywką, aby kilka złotych motyli przyczepionych do jego ciała mogły zostać wchłonięte przed zniszczeniem przez jego demońską Ki. Mając ten kontrast w sobie przypomniał sobie na nowo, iż nie powinien zadawać się z istotami o czystych intencjach i sercach. W stosunku do wszystkich mieszkających na Namek był potworem, który siedział obecnie w klatce i czekał tylko na dogodny moment, aby z niej zbiec i siać zniszczenie. Oby ta chwila nigdy nie nadeszła, nie bez powodu przez dwa lata uczył się życia w społeczeństwie na Vegecie pod okiem Kuro i April, które wpierw wpoiła mu właśnie Kaede, i nie bez powodu chciał, aby Vernil z nim wyruszył w podróż. Nie wygrał jeszcze walki ze złem, dlatego potrzebował nadzoru.
A skoro o tym mowa, Szatyn (odziany w nowe ubranie dość dobrze wtopił się w krajobraz, że dopiero jego głos i brak zielonej skóry zdradziły jego tożsamość) chyba widział jak Bogini objęła mocno demona, a młodzieniec z wielkimi problemami próbował odwzajemnić ten gest. Red odchrząknął cicho, by zawstydzenie zniknęło z jego oblicza i wsłuchał się we słowa jakie kierował w ich stronę. Nie podzielał jego zdania co do wsparcia w trudnej misji. I tym razem ośmielił się to powiedzieć na głos, wprost do HalfSaiyana.
>Za mało siebie cenisz, Vernil. Nawet nie wiesz jak bardzo przydatna jest Twoja pomoc.
Zważywszy na to, iż Red nie powinien brać udział w bezpośrednim natarciu na Changelingi, tylko on i Bogini mogą walczyć. Co prawda nie ucieknie od potyczek, aczkolwiek nie może być sam na polu walki. Dopiero co przeszedł przemianę, tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły, i czy nie poniesie go szał, jak wtedy na pustyni. Nie chciał stawać się bronią obusieczną, na którą trzeba mieć dodatkowe baczenie. Nie może o tym powiedzieć na głos, mogliby to źle odebrać na przykład jako próbę ucieczki od stłuczenia wroga, albo co gorsza - że jest ich sojusznikiem. Nie może do tego dopuścić, straciłby zaufanie i kompanów.
Gdy tylko przyjął paczuszkę ciasteczek od Kaede (zje je później, skoro teraz szykuje się coś większego - jego plastyczne ciało pochłonęło całą paczkę na zaś), to zawisnął odrobinę nad ziemią i otworzył umysł na planetę. Zlokalizował w ten sposób miejsce pobytu innych Ki niż Nameczan. Skoro wszyscy byli gotowi, to niech ruszają czym prędzej. Odbił się od powierzchni ziemi i poleciał jako pierwszy. Jeśli Changelingi będą mieć w pogotowiu jakieś działa albo silną straż, to Długowłosy odciągnie ich uwagę od Kaede i Vernila. A jak to wyjdzie? Okaże się już wkrótce.
Z tematu x3 -> Rajski Las
- GośćGość
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Pią Lut 13, 2015 10:24 pm
Cinan leżał na trawie na jednym z pagórków niedaleko Wioski Dwugwiezdnej kuli, w której mieszkał przez kilkanaście lat po tym jak jego wioska została zaatakowana przez Changeling'ów. W tym czasie dojrzał do tego stopnia by wyruszyć w podróż po Namek i nie zostać zabitym przy pierwszej potyczce. Tak. W końcu mógł włączyć w życie swój plan, plan zemsty na jaszczurowatych. Nienawidził ich z całego serca i nic nie wskazywało na ty by to mogło się zmienić. Czasami nachodziły go myśli, czy podoła, jak długo wytrzyma, czy uda mu się zwiedzieć kosmos, odkryć planety, o których jeszcze nikt nie wie? Wstał przerywając rozmażanie. To była odopowiednia pora, by coś zmienić w swoim życiu. Wypoczęty i z charakterystycznym dla siebie uśmiechem ruszył w stronę wioski. Nie śpieszyło mu się. Chciał ostatni raz przejść przez wioskę, by te dobre wspomnienia wróciły, a następnie ruszyć dalej. Mieszkańców zawiadomił o swoim odejściu wczoraj, dlatego miał ten przywilej, że nie musiał się z nikim żegnać, bo zrobił to dzień wcześniej. Przechodząc przez wioskę rozglądał się po miejscu, w którym się wychował, by przywołać wspomnienia, które zbierał latami spędzonymi tutaj. Zapoznanie się z rówieśnikami, wspólne zabawy, później wspólne treningi. Tu zaczynał się drugi rozdział w jego życiu i drugi kończył. Teraz przyszła pora na coś nowego, na nową przygodę. Kiedy znalazł się niedaleko wyjścia z wioski, obrócił się i spojrzał jeszcze raz na wszystko co było przed jego oczyma.
- Tutaj zaczął się pewien rozdział moim życiu i pewien się skończy. Czas by zacząć coś nowego. Żegnajcie. - powiedział.
Wiedział, że nie musi krzyczeć, bo ten kto chciał go usłyszeć usłyszał. Obrócił się ponownie, tym razem w strone miejsca, do którego miał się udać i pobiegł. Dażył wielkim sentymentem to miejsce. To tutaj pomogli mu dojść do siebie i to tu wiedzieli czego najbardziej potrzebuje po stracie rodziny.
Zt/Do Rajski Las
- Tutaj zaczął się pewien rozdział moim życiu i pewien się skończy. Czas by zacząć coś nowego. Żegnajcie. - powiedział.
Wiedział, że nie musi krzyczeć, bo ten kto chciał go usłyszeć usłyszał. Obrócił się ponownie, tym razem w strone miejsca, do którego miał się udać i pobiegł. Dażył wielkim sentymentem to miejsce. To tutaj pomogli mu dojść do siebie i to tu wiedzieli czego najbardziej potrzebuje po stracie rodziny.
Zt/Do Rajski Las
- Fanalis
- Liczba postów : 132
Data rejestracji : 18/03/2015
Skąd : Wrocław
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Wto Paź 13, 2015 2:50 pm
Leciał sobie, jakby nigdy nic, po prostu najlepiej jak potrafił. Przestworza zdawały się być czymś dotąd nieosiągalnym. Myśli podczas podróży lubiły mu błądzić poprzez różne sfery. Imaginacja szybowaniem sięgnąć mogła oczywistego tematu: kosmos. Niedostępny i bezkresny, jak mawiali. Historii uczył się opornie, dlatego przyswoił jedynie zarys ważny dla wyobraźni. Chciałoby się polecieć wyżej i wyżej, jak Ikar. Niestrudzone ciało pragnęło wzlecieć do gwiazd, poznać inne planety.
Niestety w połowie swego rozmyślania coś w nim drgnęło. Fanalis na pewno nie był tego sprawcą. Zazwyczaj panował nad sobą i wszelkie tiki nie były mu w zasadzie znane. Zdziwiło go na tyle, że spoglądnął w okolice ręki ze znakiem. Symbol pod wpływem magii przeistoczył się w coś innego. To sprawiło, że energia jeszcze silniej na niego oddziaływała. Ręka została przez konającego Nameka opętana? Jakim sposobem? Magia? Nie był zbyt dobrze wtajemniczony w tej dziedzinie, chociaż z pewnością byłby zdolny w tej dziedzinie. Ki mu nie brakowało. Gdy tylko chwila paniki minęła niepożądanym zjawiskiem. Głos rozsądku podpowiadał, co należało uczynić. Nie lubił się opierać, zwłaszcza czemuś tak ciekawemu. Ekscytacja sprawiła, że chłopak ruszył we wskazanym kierunku. Nie szczędził mocy, żeby dowiedzieć się, co takiego ma do przekazania ostatnia wola nadana mu przez pobratymca. Fan był szczęściarzem i pechowcem zarazem. Dwojako to tłumaczyć, lecz gdy tylko zauważył, gdzie przybył, poprawił mu się osąd. To już druga wioska, która nie została zachwiana. Taką miał przynajmniej nadzieję, bo nie wiadomo czy wewnątrz nie leżą ich ciała. Tfu, tfu. Czym prędzej wypluł niecne myśli, żeby nie hańbić swego gatunku. Tym razem nim wylądował, postanowił zdjąć niechciane urządzenie. Scouter powędrował do swego, bezpiecznego miejsca za pas, gdzie miał mniejsze ryzyko na uszkodzenie podczas walki. Później obniżył lot i stanął na ubitej ziemi pośród domków, czekając na jakieś przywitanie. Cokolwiek.
Occ: Dziwny, wibrujący znak zrobił swoje. Jestem.
Niestety w połowie swego rozmyślania coś w nim drgnęło. Fanalis na pewno nie był tego sprawcą. Zazwyczaj panował nad sobą i wszelkie tiki nie były mu w zasadzie znane. Zdziwiło go na tyle, że spoglądnął w okolice ręki ze znakiem. Symbol pod wpływem magii przeistoczył się w coś innego. To sprawiło, że energia jeszcze silniej na niego oddziaływała. Ręka została przez konającego Nameka opętana? Jakim sposobem? Magia? Nie był zbyt dobrze wtajemniczony w tej dziedzinie, chociaż z pewnością byłby zdolny w tej dziedzinie. Ki mu nie brakowało. Gdy tylko chwila paniki minęła niepożądanym zjawiskiem. Głos rozsądku podpowiadał, co należało uczynić. Nie lubił się opierać, zwłaszcza czemuś tak ciekawemu. Ekscytacja sprawiła, że chłopak ruszył we wskazanym kierunku. Nie szczędził mocy, żeby dowiedzieć się, co takiego ma do przekazania ostatnia wola nadana mu przez pobratymca. Fan był szczęściarzem i pechowcem zarazem. Dwojako to tłumaczyć, lecz gdy tylko zauważył, gdzie przybył, poprawił mu się osąd. To już druga wioska, która nie została zachwiana. Taką miał przynajmniej nadzieję, bo nie wiadomo czy wewnątrz nie leżą ich ciała. Tfu, tfu. Czym prędzej wypluł niecne myśli, żeby nie hańbić swego gatunku. Tym razem nim wylądował, postanowił zdjąć niechciane urządzenie. Scouter powędrował do swego, bezpiecznego miejsca za pas, gdzie miał mniejsze ryzyko na uszkodzenie podczas walki. Później obniżył lot i stanął na ubitej ziemi pośród domków, czekając na jakieś przywitanie. Cokolwiek.
Occ: Dziwny, wibrujący znak zrobił swoje. Jestem.
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Czw Paź 15, 2015 9:23 pm
Przywitała go cisza. Podejrzana cisza… Wyglądało na to, że wioska albo jest opuszczona, albo mieszkańcy skrywają się w domach, albo… Albo? W wiosce nie było śladów walki. Saiyanie musieli zostać pokonani gdzieś za jej granicami, bądź nawet tu nie dotarli. Było tak troszeczkę… Podejrzanie za cicho.
Ktoś mu się przyglądał.
Zza jednego z domów zerkał na niego mały nameczanin. Ubrany był w białą szatę i na pierwszy rzut oka widać było, że wciąż się uczy i to nie walki. Poprawił nerwowo granatową opaskę na szyi i gestem nakazał Fanalisowi ciszę, kładąc palec na wargach. Potem dotknął dłonią swojego lewego nadgarstka, dając znać, że coś musi wiedzieć o znaku i delikatnie na niego skinął, każąc iść za sobą. Prowadził go wśród chat, aż do największej, najpewniej domu Wodza.
Przed drzwiami dzieciak uczynił jakiś znaki i odczekał moment, po czym wpuściła go przodem. Niby nic, ale… Przekraczając próg wojownik mógł poczuć, jakby pokonywał małe pole siłowe, które po krótkim namyśle wpuściło go do środka. W środku chata była wypełniona dziećmi i starszyzną wioski. Kilku wojowników stało wewnątrz, pilnując porządku, kilka osób leżało rannych i uzdrowiciele leczyli ich rany. Panowała dość nieprzyjemna atmosfera. Większość oczu zwróciło się na Fanalisa oczekując wieści, patrząc, czego tu szuka…
Wódz przyjrzał się mu uważnie. Siedział naprzeciw drzwi na wielkim siedzisku, twarz miał pooraną zmarszczkami i pewien smutek w spojrzeniu.
- Kim jesteś i co tu robisz? Kto zostawił Ci ten znak…?
Ktoś mu się przyglądał.
Zza jednego z domów zerkał na niego mały nameczanin. Ubrany był w białą szatę i na pierwszy rzut oka widać było, że wciąż się uczy i to nie walki. Poprawił nerwowo granatową opaskę na szyi i gestem nakazał Fanalisowi ciszę, kładąc palec na wargach. Potem dotknął dłonią swojego lewego nadgarstka, dając znać, że coś musi wiedzieć o znaku i delikatnie na niego skinął, każąc iść za sobą. Prowadził go wśród chat, aż do największej, najpewniej domu Wodza.
Przed drzwiami dzieciak uczynił jakiś znaki i odczekał moment, po czym wpuściła go przodem. Niby nic, ale… Przekraczając próg wojownik mógł poczuć, jakby pokonywał małe pole siłowe, które po krótkim namyśle wpuściło go do środka. W środku chata była wypełniona dziećmi i starszyzną wioski. Kilku wojowników stało wewnątrz, pilnując porządku, kilka osób leżało rannych i uzdrowiciele leczyli ich rany. Panowała dość nieprzyjemna atmosfera. Większość oczu zwróciło się na Fanalisa oczekując wieści, patrząc, czego tu szuka…
Wódz przyjrzał się mu uważnie. Siedział naprzeciw drzwi na wielkim siedzisku, twarz miał pooraną zmarszczkami i pewien smutek w spojrzeniu.
- Kim jesteś i co tu robisz? Kto zostawił Ci ten znak…?
- Fanalis
- Liczba postów : 132
Data rejestracji : 18/03/2015
Skąd : Wrocław
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Sro Paź 21, 2015 4:26 pm
Cisza w efektywny sposób wzbudzała wszelkie podejrzenia u naszego ślimaczka. Nie polubi tego uczucia nigdy, kiedy zmartwienia potrafiły doprowadzić do obłędu. Nic poważnego jednak nie stanęło mu na drodze, a zauważony dzieciak wydał mu się nawet uroczy. Już chciał zachować się dość niestandardowo, kiedy gesty młodego Nameka nakazały mu milczenie, a w dalszej kolejności małą wędrówkę. Nie opierał się, kiedy w grę wchodzili jego pobratymcy. Usunął się w cień budynku, żeby poprzez swoistą ciekawość pójść w ślad za nowym przewodnikiem. Fanalis w porównaniu do chłopca był cały poszarpany i brudny od walki. Nie wzbudzał tym zbytniej aprobaty. Na szczęście wszelkie siniaki i obtłuczenia znikły pod wpływem regenerującej mocy techniki Saisei. Jednym słowem czuł się pełen zdrowia i sił witalnych. Nic go nie zaskoczy.
Gdy tylko miał wejść do pomieszczenia przodem, zawahał się w trakcie pod wpływem dziwnej mocy. Szybko jednak postawił na sprawdzony fakt, że to na pewno sprawka magii. Tak samo, jak pojawienie się znaku. Pieczęć w tej wiosce musiała mieć bardzo duże znaczenie. Zaskoczony widokiem wnętrza począł rozglądać się i odnaleźć w tej dezorientacji. Tym samym nie był w stanie odpowiedzieć od razu. Cisnęło mu się kilka pytań, którym mógłby pozwolić się wyrwać. Niestety jego doświadczenie w rozmowach z przywódcami smoczych wiosek nie należało do wybitnych. Nie chciał kolejny raz narazić się na niepotrzebną wtopę.
- Nazywam się Fanalis. Niedaleko stąd znalazłem konającego Nameka. Nie przedstawił się, ale zostawił mi właśnie to. - odpowiedział i podniósł nadgarstek, na którym widniał symbol dwóch gwiazdek. Uśmiechnął się lekko, kiedy skojarzył dziwne powiązanie wioski z symbolem gwiazdki, ponieważ rozszczepiła się na dwie mniejsze.
Gdy tylko miał wejść do pomieszczenia przodem, zawahał się w trakcie pod wpływem dziwnej mocy. Szybko jednak postawił na sprawdzony fakt, że to na pewno sprawka magii. Tak samo, jak pojawienie się znaku. Pieczęć w tej wiosce musiała mieć bardzo duże znaczenie. Zaskoczony widokiem wnętrza począł rozglądać się i odnaleźć w tej dezorientacji. Tym samym nie był w stanie odpowiedzieć od razu. Cisnęło mu się kilka pytań, którym mógłby pozwolić się wyrwać. Niestety jego doświadczenie w rozmowach z przywódcami smoczych wiosek nie należało do wybitnych. Nie chciał kolejny raz narazić się na niepotrzebną wtopę.
- Nazywam się Fanalis. Niedaleko stąd znalazłem konającego Nameka. Nie przedstawił się, ale zostawił mi właśnie to. - odpowiedział i podniósł nadgarstek, na którym widniał symbol dwóch gwiazdek. Uśmiechnął się lekko, kiedy skojarzył dziwne powiązanie wioski z symbolem gwiazdki, ponieważ rozszczepiła się na dwie mniejsze.
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Pią Paź 23, 2015 2:17 pm
- Pokaż..! – zawołał cicho mały Namek, który go tutaj przyprowadził i podszedł do Fanalisa, dotykając jego dłoni. Przyjrzał się uważnie znakowi, po czym tak, jak ściera się kurz z ubrudzonej skóry, tak on starł symbol z nadgarstka wojownika. W jego oczach szkliły się łzy – To Mere to zrobił… Zginął? Z-zabili go…? – przygryzł wargę i wydawało się, że zaraz się rozpłacze.
- Uspokój się Yane, łzy nie przywrócą go do życia. – odezwał się zdecydowanie, acz łagodnie wódz, po czym zwrócił oczy na Fanalisa. – Powiedz mi młodzieńcze w takim razie, skoro Mere sprawił, że tutaj dotarłeś, czy kazał coś przekazać? Może chciał, byś nam coś powiedział? – starszy namek wydawał się zmęczony i szczerze zmartwiony sytuacją – Wiemy o sytuacji na naszej planecie. W tej chwili Jaszczury i wojownicy naszej rasy starają się odepchnąć najazd Saiyan. Na razie, tutaj jesteśmy bezpieczni. Wróg nie potrafi wyczuć energii, a bariera wokół mojego domu ją maskuje, dopóki nikt nie zechce zniszczyć tej wioski, uznają ją za opuszczoną. Większość młodych poszła stawić czoło nieprzyjacielowi… Starsi i najmłodsi zostali tutaj…
Westchnął ciężko. Sytuacja odbijała się na twarzy każdego, mniej lub bardziej znacząc ją zmartwieniami. Najgorzej chyba radził sobie Yane, bowiem usiadł pod ścianą skulony, trząsł się i z całych sił próbował nie rozpłakać.
- Co chcesz zrobić teraz, Fanalisie? Pójdziesz walczyć? Zostaniesz tutaj, w razie gdyby wróg nas zaatakował? Czy może wrócisz do swojej wioski?
- Uspokój się Yane, łzy nie przywrócą go do życia. – odezwał się zdecydowanie, acz łagodnie wódz, po czym zwrócił oczy na Fanalisa. – Powiedz mi młodzieńcze w takim razie, skoro Mere sprawił, że tutaj dotarłeś, czy kazał coś przekazać? Może chciał, byś nam coś powiedział? – starszy namek wydawał się zmęczony i szczerze zmartwiony sytuacją – Wiemy o sytuacji na naszej planecie. W tej chwili Jaszczury i wojownicy naszej rasy starają się odepchnąć najazd Saiyan. Na razie, tutaj jesteśmy bezpieczni. Wróg nie potrafi wyczuć energii, a bariera wokół mojego domu ją maskuje, dopóki nikt nie zechce zniszczyć tej wioski, uznają ją za opuszczoną. Większość młodych poszła stawić czoło nieprzyjacielowi… Starsi i najmłodsi zostali tutaj…
Westchnął ciężko. Sytuacja odbijała się na twarzy każdego, mniej lub bardziej znacząc ją zmartwieniami. Najgorzej chyba radził sobie Yane, bowiem usiadł pod ścianą skulony, trząsł się i z całych sił próbował nie rozpłakać.
- Co chcesz zrobić teraz, Fanalisie? Pójdziesz walczyć? Zostaniesz tutaj, w razie gdyby wróg nas zaatakował? Czy może wrócisz do swojej wioski?
- Fanalis
- Liczba postów : 132
Data rejestracji : 18/03/2015
Skąd : Wrocław
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Pią Paź 23, 2015 5:10 pm
Spoglądanie na rozgrywającą się sytuację spowodowało u Fanalisa napływ ogromnej fali emocji. Złapał go prawdziwy sentyment, niczym w sidła i mocno zakleszczył. Starał się jednak nie myśleć o tym. Już dawno nie należał do żadnej z wiosek i próżno było szukać kontaktu ze swoimi na dalekich bezdrożach planety. Mimo ciężkiej sytuacji chłopak umiał wyciągnąć z tego pozytywne emocje. Niestety oznaką najwyższej głupoty byłoby teraz zbyt nachalne ich okazywanie. Dodatkowo pomogła chwila zaskoczenia i niewiedzy. Kolejne pytania dochodziły do tej puli, które pozostawały bez konkretnej odpowiedzi. Na pierwszy plan wyszedł maluch, którego Fanalis zdążył polubić. Szkrab wydawał się być nad wyraz dojrzały i mieć pewne talenty. Zareagował na nie dość ochoczo.
- Och, i już go nie ma. - podniósł rękę, żeby bliżej przyjrzeć się nadgarstkowi oraz drugą dłonią przecierał skórę, jakby chcąc zneutralizować mrowienie po wcześniejszym uczuciu. Skinął z wdzięczności do ślimaczka, którego imię wymówił wódz wioski. Milczenie oznaczało zgodę, zatem nie miał więcej nic do powiedzenia na temat wcześniejszej sytuacji z innym Namekiem. Nadal jednak było mu żal i czuł się prawie podobnie. Oni znali go lepiej, toteż nie w sposób odnieść się całkowicie do ich straty. Wysłuchał z dbałością dalszych słów, ale nie mógł zapomnieć o swoich przyzwyczajeniach. Myślenie wychodziło mu dość opornie i w jednym się zdążył już wyuczyć - walkach. Do tego miał powołanie i niczym konkretnym nie zdoła się zająć. Wszak coś podpowiadało mu, żeby spróbować. Niech czas pokaże, co stanie się dalej. Być może z jego pomocą wygraliby walkę wcześniej, lecz równie dobrze mógłby zginąć od ciosu kogoś o wiele silniejszego. Ryzyko i konsekwencje to następny temat, którego zdążył się nauczyć. Adrenalina była swoistym lekiem przeciw złym myślom, jakie mogły rozproszyć. Ze względu na postawione mu wybory zrobił tęgą minę i zastanawiał się nad rozwiązaniem. Jakby miał przed sobą coś bardzo niezrozumiałego.
- Znam się tylko na walce. Ale jeśli uważasz Czcigodny, że mogę tutaj na coś się przydać, to zostanę przez jakiś czas. Potem nieuniknione, że wrócę do tego, co robiłem od samego początku najazdu: szukaniem nieprzyjaciela. - odpowiedział i obejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do zajęcia. Gdyby jednak szef od razu miał dla niego zadanie, ucieszy się jak przystało na Fanalisa.
- Och, i już go nie ma. - podniósł rękę, żeby bliżej przyjrzeć się nadgarstkowi oraz drugą dłonią przecierał skórę, jakby chcąc zneutralizować mrowienie po wcześniejszym uczuciu. Skinął z wdzięczności do ślimaczka, którego imię wymówił wódz wioski. Milczenie oznaczało zgodę, zatem nie miał więcej nic do powiedzenia na temat wcześniejszej sytuacji z innym Namekiem. Nadal jednak było mu żal i czuł się prawie podobnie. Oni znali go lepiej, toteż nie w sposób odnieść się całkowicie do ich straty. Wysłuchał z dbałością dalszych słów, ale nie mógł zapomnieć o swoich przyzwyczajeniach. Myślenie wychodziło mu dość opornie i w jednym się zdążył już wyuczyć - walkach. Do tego miał powołanie i niczym konkretnym nie zdoła się zająć. Wszak coś podpowiadało mu, żeby spróbować. Niech czas pokaże, co stanie się dalej. Być może z jego pomocą wygraliby walkę wcześniej, lecz równie dobrze mógłby zginąć od ciosu kogoś o wiele silniejszego. Ryzyko i konsekwencje to następny temat, którego zdążył się nauczyć. Adrenalina była swoistym lekiem przeciw złym myślom, jakie mogły rozproszyć. Ze względu na postawione mu wybory zrobił tęgą minę i zastanawiał się nad rozwiązaniem. Jakby miał przed sobą coś bardzo niezrozumiałego.
- Znam się tylko na walce. Ale jeśli uważasz Czcigodny, że mogę tutaj na coś się przydać, to zostanę przez jakiś czas. Potem nieuniknione, że wrócę do tego, co robiłem od samego początku najazdu: szukaniem nieprzyjaciela. - odpowiedział i obejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do zajęcia. Gdyby jednak szef od razu miał dla niego zadanie, ucieszy się jak przystało na Fanalisa.
Re: Wioska Dwugwiezdnej kuli
Pon Paź 26, 2015 4:52 pm
Wódz westchnął na te słowa i przyjrzał się wojownikowi. Wokół niego zgromadzili się dzieci, starszyzna i kilku wojowników, pełniących warty w pomieszczeniu, a kto wie, może i naokoło wioski… Reszta walczyła z wrogiem. Gdyby coś się stało i Saiyanie napadli na osadę, najpewniej obecni zaczną potyczkę, a wtedy dołączą Ci ze zwiadu. Teoretycznie będą mieć wystarczającą ilość czasu by wrócić do wioski. Teoretycznie…
- Nie trzymam Cię tu. Gdybyś jednak wyczuł, że któryś z braci potrzebuje Twojej pomocy, proszę, nie wahaj się. – odpowiedział krótko.
W tej chwili podbiegł do niego mały namek, co widocznie się komuś nie spodobało, bo słychać było ciche syknięcie. Yane wzdrygnął się i złapał Fanalisa za ubranie, ciągnąć lekko.
- … Mój brat… – zaczął trzęsącym się głosem. – Mój brat nie wrócił… Wpadliśmy razem z Changiem do dziury w lesie i długo szukaliśmy wyjścia. – pociągnął nosem i wytarł dłonią oczy, w których zbierały się łzy. – Gdy udało nam się wyjść, Saiyanie już tu byli. Rzucili się na nas, ale wtedy pojawiły się Jaszczury i zaczęły walczyć z nimi. Zrobiło się zamieszanie i się rozdzieliliśmy z bratem i mieliśmy wracać do wioski, ale on jeszcze nie wrócił… – zatrząsnął się, z trudem hamując płacz.
- Enya… – westchnął wódz – Enya to młody wojownik o krwi gorącej jak nasze słońca. Dla odmiany jego brat jest świetnym uczniem wielu technik, jakich wojownik nie jest w stanie zgłębić. Ten malec widząc walkę, na pewno chciał się sprawdzić i poszedł za starszymi. – urwał, bo trzymający się Fanalisa Yane się rozpłakał. – Czy mógłbyś sprowadzić tutaj chłopca? Jest gdzieś tam… Jeszcze żyje, ale nie wiemy co się z nim dzieje.
- Pójdę z nim! – uniósł nagle głowę malec i przygryzając wargę wpatrzył się w wodza.
- Zostaniesz. – powiedział twardo wódz i wpatrzył się w Fanalisa, oczekując odpowiedzi.
- Nie trzymam Cię tu. Gdybyś jednak wyczuł, że któryś z braci potrzebuje Twojej pomocy, proszę, nie wahaj się. – odpowiedział krótko.
W tej chwili podbiegł do niego mały namek, co widocznie się komuś nie spodobało, bo słychać było ciche syknięcie. Yane wzdrygnął się i złapał Fanalisa za ubranie, ciągnąć lekko.
- … Mój brat… – zaczął trzęsącym się głosem. – Mój brat nie wrócił… Wpadliśmy razem z Changiem do dziury w lesie i długo szukaliśmy wyjścia. – pociągnął nosem i wytarł dłonią oczy, w których zbierały się łzy. – Gdy udało nam się wyjść, Saiyanie już tu byli. Rzucili się na nas, ale wtedy pojawiły się Jaszczury i zaczęły walczyć z nimi. Zrobiło się zamieszanie i się rozdzieliliśmy z bratem i mieliśmy wracać do wioski, ale on jeszcze nie wrócił… – zatrząsnął się, z trudem hamując płacz.
- Enya… – westchnął wódz – Enya to młody wojownik o krwi gorącej jak nasze słońca. Dla odmiany jego brat jest świetnym uczniem wielu technik, jakich wojownik nie jest w stanie zgłębić. Ten malec widząc walkę, na pewno chciał się sprawdzić i poszedł za starszymi. – urwał, bo trzymający się Fanalisa Yane się rozpłakał. – Czy mógłbyś sprowadzić tutaj chłopca? Jest gdzieś tam… Jeszcze żyje, ale nie wiemy co się z nim dzieje.
- Pójdę z nim! – uniósł nagle głowę malec i przygryzając wargę wpatrzył się w wodza.
- Zostaniesz. – powiedział twardo wódz i wpatrzył się w Fanalisa, oczekując odpowiedzi.
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach