Cele więzienne
+9
Hazard
Colinuś
Kuro
Vita Ora
April
Red
Raziel
Ósemka
NPC.
13 posters
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Cele więzienne
Sob Sty 04, 2014 11:14 pm
First topic message reminder :
Miejsce w podziemiach Akademii, gdzie znajdują się pojedyncze cele bez dostępu jakiegokolwiek światła, nawet sztucznego. W celach nie da się odbierać innych bodźców, taki jak Ki, czy dźwięki. Przeznaczone dla wszystkich, którzy złamali prawo lub dopuścili się czynów, za które mogli zostać w jakiś sposób oskarżeni. Nie jest to pokój w pięciogwiazdkowym hotelu.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Sob Sty 25, 2014 5:44 pm
Się porobiło…
Irytacja wisiała w powietrzu, tak samo jak zapach krwi. Vivian nie zamierzyła pokazać, że jest przytomna, nie dopóki czegoś się nie dowie. Zastanawiała się czy to naprawdę jest już ich koniec – zamierzają przebić ich ciała na wylot, pozwalając by się wykrwawili i zginęli. A potem ogłoszenie, że zginęli heroicznie w walce z wrogiem by uspokoić rodzinę… Jaką rodzinę? Po Ósemce nikt nie będzie płakał, i dobrze. Wystarczająco smętnych rzeczy działo się już na tej planecie, nie warto by taka kropla przepełniła czarę.
Niezauważalnie rozchyliła powieki, obserwując karcer spod rzęs. Trener widocznie upatrzył sobie nową zabawę. Do uszu kadetki doleciały wyraźnie wszystkie słowa. Powiedzmy, że wybrana przez dziewczynę próba zdominowania przesłuchania nie była właściwa. A w każdym wypadku Vivian nie wyobrażała sobie by próba nadania swojemu głosowi filuternego brzmienia i granie, jakby miało się jakieś nieodkryte karty, mogło podziałać. Nie teraz, gdy tkwią zamknięci w celach, jeden rozkaz i ich mózgi malowniczo obryzgają ściany. Trenerzy nie są tacy głupi by dać się zmanipulować słodkim uśmieszkom i psychologicznym gierką… Oby. Inaczej źle by to świadczyło o elicie Vegety.
Ósemka nie robiła nigdy niczego, by za wszelką cenę ocalić własną skórę. Może czasem powinna, ale w cholerę, były przecież rzeczy ważniejsze. Można powiedzieć, że akceptowała stan rzeczy – Ważne by się udało, nie ważne czy dostanie w mordę czy nie – Co to za wojownik, który boi się rany? No, cóż, ilością cierpienia nie mierzy się wielkości osoby. Szacunek do siebie, do innych… Wszystko powoli plątało się w jej głowie, niemal tak samo jak w chwili w której Tsuful panoszył się pod czaszką halfki. Ten mały wybuch szaleństwa, który zaprezentowała Trenerowi mógł rzucać cień na trzeźwość jej umysłu, ale wolała tak na to nie patrzeć.
Vivian się bała, tylko nie okazywała strachu.
Ich przyszłość była teraz w tej chwili niewiadomą. Naprzeciwko jej celi znajdował się Red, mający wyraźnie mieszane sytuacje co do tej sytuacji. Nie było co parskać, starać się kogoś pocieszyć, czy zwrócić uwagę, nie było po prostu jak… Mogła tylko leżeć, obserwując całe towarzystwo, choć tak naprawdę nie mogła znaleźć słów pocieszenia.
~Wszyscy tkwimy w jednym wielkim bagnie. Nie mam nic do powiedzenie, a słowa, które miałby ich tylko uspokoić wydają się śmieszne… W końcu nikt z nas nie jest tak do końca pewny, czy jeszcze wyjdzie z tych piwnic~
Tak się starać by inni przeżyli by samemu zgnić za kratą… O ironio, jak tak można?
April przywodziła jej na myśl zamknięte w klatce małe zwierzątko, niby spokojne, a mogące w strachu pogryźć. Coś dziwnego działo się z jej Ki… Obok zaś energia Kuro drgnęła i czy się Ósemce zdawało, czy usłyszała cichy jęk? Chłopak musiał się ocknąć, na szczęście nie było z nim tak źle jak śmiała wcześniej podejrzewać. Walka musiała być zaciekła…
Prze celi Vivian tkwił Raziel, również przyjmujący pozycję obserwatora, z tą różnicą, że mógł stać o własnych siłach i nie leżał w pozycji embrionalnej na zimnej podłodze. Z jego wypowiedzi zaleciało chłodem, i nie chodziły tylko o lodowaty ton. Kadetka nie wiedziała czy to była tylko próba rozproszenia Trenera, czy faktycznie miał jakiś plan, ale podsunął jej pewien pomysł. Co prawda nie ma wiele siły, kajdanki blokowały energię, ale starczy jej mocy by zacząć wrzeszczeć. Gdyby do czegoś doszło, gdyby Vulfi nierozważnie nagrabiła sobie Trenerowi, niech spodziewają się krzyków. Ósemka nie jedno żądło miała w języku, a że idiotę z bródką łatwo wyprowadzić z równowagi, lepiej by było, gdyby skupił się na Vivian. Co prawda miał już (nie)przyjemność zajęcia się halfką wcześniej, ale kto wie, czy doprowadzony do pasji nie zacznie sam walić łbem w ściany? Na inteligenta nie wyglądał.
Póki co, muszą czekać. A to jedna z najgorszych tortur, którą poczęstowali osoby w ich położeniu.
OOC ---> Koniec treningu
---> + 10% HP
Irytacja wisiała w powietrzu, tak samo jak zapach krwi. Vivian nie zamierzyła pokazać, że jest przytomna, nie dopóki czegoś się nie dowie. Zastanawiała się czy to naprawdę jest już ich koniec – zamierzają przebić ich ciała na wylot, pozwalając by się wykrwawili i zginęli. A potem ogłoszenie, że zginęli heroicznie w walce z wrogiem by uspokoić rodzinę… Jaką rodzinę? Po Ósemce nikt nie będzie płakał, i dobrze. Wystarczająco smętnych rzeczy działo się już na tej planecie, nie warto by taka kropla przepełniła czarę.
Niezauważalnie rozchyliła powieki, obserwując karcer spod rzęs. Trener widocznie upatrzył sobie nową zabawę. Do uszu kadetki doleciały wyraźnie wszystkie słowa. Powiedzmy, że wybrana przez dziewczynę próba zdominowania przesłuchania nie była właściwa. A w każdym wypadku Vivian nie wyobrażała sobie by próba nadania swojemu głosowi filuternego brzmienia i granie, jakby miało się jakieś nieodkryte karty, mogło podziałać. Nie teraz, gdy tkwią zamknięci w celach, jeden rozkaz i ich mózgi malowniczo obryzgają ściany. Trenerzy nie są tacy głupi by dać się zmanipulować słodkim uśmieszkom i psychologicznym gierką… Oby. Inaczej źle by to świadczyło o elicie Vegety.
Ósemka nie robiła nigdy niczego, by za wszelką cenę ocalić własną skórę. Może czasem powinna, ale w cholerę, były przecież rzeczy ważniejsze. Można powiedzieć, że akceptowała stan rzeczy – Ważne by się udało, nie ważne czy dostanie w mordę czy nie – Co to za wojownik, który boi się rany? No, cóż, ilością cierpienia nie mierzy się wielkości osoby. Szacunek do siebie, do innych… Wszystko powoli plątało się w jej głowie, niemal tak samo jak w chwili w której Tsuful panoszył się pod czaszką halfki. Ten mały wybuch szaleństwa, który zaprezentowała Trenerowi mógł rzucać cień na trzeźwość jej umysłu, ale wolała tak na to nie patrzeć.
Vivian się bała, tylko nie okazywała strachu.
Ich przyszłość była teraz w tej chwili niewiadomą. Naprzeciwko jej celi znajdował się Red, mający wyraźnie mieszane sytuacje co do tej sytuacji. Nie było co parskać, starać się kogoś pocieszyć, czy zwrócić uwagę, nie było po prostu jak… Mogła tylko leżeć, obserwując całe towarzystwo, choć tak naprawdę nie mogła znaleźć słów pocieszenia.
~Wszyscy tkwimy w jednym wielkim bagnie. Nie mam nic do powiedzenie, a słowa, które miałby ich tylko uspokoić wydają się śmieszne… W końcu nikt z nas nie jest tak do końca pewny, czy jeszcze wyjdzie z tych piwnic~
Tak się starać by inni przeżyli by samemu zgnić za kratą… O ironio, jak tak można?
April przywodziła jej na myśl zamknięte w klatce małe zwierzątko, niby spokojne, a mogące w strachu pogryźć. Coś dziwnego działo się z jej Ki… Obok zaś energia Kuro drgnęła i czy się Ósemce zdawało, czy usłyszała cichy jęk? Chłopak musiał się ocknąć, na szczęście nie było z nim tak źle jak śmiała wcześniej podejrzewać. Walka musiała być zaciekła…
Prze celi Vivian tkwił Raziel, również przyjmujący pozycję obserwatora, z tą różnicą, że mógł stać o własnych siłach i nie leżał w pozycji embrionalnej na zimnej podłodze. Z jego wypowiedzi zaleciało chłodem, i nie chodziły tylko o lodowaty ton. Kadetka nie wiedziała czy to była tylko próba rozproszenia Trenera, czy faktycznie miał jakiś plan, ale podsunął jej pewien pomysł. Co prawda nie ma wiele siły, kajdanki blokowały energię, ale starczy jej mocy by zacząć wrzeszczeć. Gdyby do czegoś doszło, gdyby Vulfi nierozważnie nagrabiła sobie Trenerowi, niech spodziewają się krzyków. Ósemka nie jedno żądło miała w języku, a że idiotę z bródką łatwo wyprowadzić z równowagi, lepiej by było, gdyby skupił się na Vivian. Co prawda miał już (nie)przyjemność zajęcia się halfką wcześniej, ale kto wie, czy doprowadzony do pasji nie zacznie sam walić łbem w ściany? Na inteligenta nie wyglądał.
Póki co, muszą czekać. A to jedna z najgorszych tortur, którą poczęstowali osoby w ich położeniu.
OOC ---> Koniec treningu
---> + 10% HP
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Nie Sty 26, 2014 12:14 pm
Vulfila tylko podniosła brew, zerkając na Raziela. Przez chwilę włosy na ogonie trochę jej się zjeżył, bo obawiała się, że chłopak zniszczy jej wspaniały plan, a to równałoby się z okropnymi konsekwencjami. Ale trener skomentował: "Dziękujemy Panie Zahne, przekażę Pańskie słowa do Centrali, proszę się o to nie martwić.", więc nawet zaśmiała się pod nosem, bo podzielała w tym przypadku zdanie brodacza, co mogło być słyszalne dla trenera i Raziela, jeśli zwrócili na to uwagę.
Choć mogło to tak z zewnątrz wyglądać, Vulfila nie miała na myśli uwiedzenia trenera. Bardziej chciała dać mu przekonanie, że chce współpracować i nie widzi w tym nic złego jak reszta buntowniczych kadetów. Jeśli udałoby jej się wzbudzić takie odczucie w trenerze, ten dałby się zmanipulować tak, jak dziewczyna planowała to zrobić.
Vulfila zbliżyła się do kraty z przodu, żeby być możliwie blisko Brodacza. Chciała stworzyć choć ułamek intymności w ich rozmowie, dzięki czemu mężczyzna miałby wrażenie, jakby dowiadywał się tajnej informacji.
- Widziałam, jak jedna dziewczyna wylatywała z lotniska górą i gonił ją strażnik. To pewnie o nią chodzi, nie?- powiedziała, patrząc trenerowi głęboko w oczy. Chciała sprawiać wrażenie wrednej i szczerej. - Znam tę dziewczynę. Widziałam ją kilka razy w akademii. - dokończyła, po czym założyła ręce na piersi i odsunęła się kilka kroków, żeby zbudować napięcie i oczekiwanie.
Wtedy za plecami strażnika Vulfila zauważyła, jak Kuro wybudza się z tępienia. Wybiło ją to trochę z rytmu, więc odwróciła się automatycznie.
- Nie znam tej dziewczyny osobiście z imienia, ale mogę ją dokładnie opisać. I mogłabym wam pomóc w identyfikacji. - powiedziała, odwrócona do trenera tyłem, opanowując nerwy, jakie w niej wzbierały. Tak bardzo cieszyła się w duchu ze swojego genialnego planu, że ciężko było jej opanować śmiech, jaki samoistnie rodził się w jej duchu, ale z drugiej strony miała też ochotę natychmiast wygarnąć Kuro.
Vulfila znowu zbliżyła się do trenera, starając się nie pokazać po sobie, że tak bawi ją cała sytuacja. Przy ty, jeśli tylko nadarzyła się okazja, piorunowała wzrokiem saiyana w przeciwległej celi, wywijając groźnie ogonem.
- Ta dziewczyna jest umięśniona, nawet nieźle, jak na dziewczynę. Ma... ciemne włosy, w zasadzie czarne, takie raczej krótkie, ale też nie jakieś bardzo krótkie. Ciemne oczy, prawie czarne. - powiedziała, próbując opisać najbardziej typową saiyankę tak, żeby jej znalezienie i wyodrębnienie graniczyło z cudem. Jej opis mógł dotyczyć niemalże każdego. Przy okazji nie odbiegła wyglądem od opisu jej samej na wypadek, gdyby strażnik lotniska także złożył już zeznania.
Choć mogło to tak z zewnątrz wyglądać, Vulfila nie miała na myśli uwiedzenia trenera. Bardziej chciała dać mu przekonanie, że chce współpracować i nie widzi w tym nic złego jak reszta buntowniczych kadetów. Jeśli udałoby jej się wzbudzić takie odczucie w trenerze, ten dałby się zmanipulować tak, jak dziewczyna planowała to zrobić.
Vulfila zbliżyła się do kraty z przodu, żeby być możliwie blisko Brodacza. Chciała stworzyć choć ułamek intymności w ich rozmowie, dzięki czemu mężczyzna miałby wrażenie, jakby dowiadywał się tajnej informacji.
- Widziałam, jak jedna dziewczyna wylatywała z lotniska górą i gonił ją strażnik. To pewnie o nią chodzi, nie?- powiedziała, patrząc trenerowi głęboko w oczy. Chciała sprawiać wrażenie wrednej i szczerej. - Znam tę dziewczynę. Widziałam ją kilka razy w akademii. - dokończyła, po czym założyła ręce na piersi i odsunęła się kilka kroków, żeby zbudować napięcie i oczekiwanie.
Wtedy za plecami strażnika Vulfila zauważyła, jak Kuro wybudza się z tępienia. Wybiło ją to trochę z rytmu, więc odwróciła się automatycznie.
- Nie znam tej dziewczyny osobiście z imienia, ale mogę ją dokładnie opisać. I mogłabym wam pomóc w identyfikacji. - powiedziała, odwrócona do trenera tyłem, opanowując nerwy, jakie w niej wzbierały. Tak bardzo cieszyła się w duchu ze swojego genialnego planu, że ciężko było jej opanować śmiech, jaki samoistnie rodził się w jej duchu, ale z drugiej strony miała też ochotę natychmiast wygarnąć Kuro.
Vulfila znowu zbliżyła się do trenera, starając się nie pokazać po sobie, że tak bawi ją cała sytuacja. Przy ty, jeśli tylko nadarzyła się okazja, piorunowała wzrokiem saiyana w przeciwległej celi, wywijając groźnie ogonem.
- Ta dziewczyna jest umięśniona, nawet nieźle, jak na dziewczynę. Ma... ciemne włosy, w zasadzie czarne, takie raczej krótkie, ale też nie jakieś bardzo krótkie. Ciemne oczy, prawie czarne. - powiedziała, próbując opisać najbardziej typową saiyankę tak, żeby jej znalezienie i wyodrębnienie graniczyło z cudem. Jej opis mógł dotyczyć niemalże każdego. Przy okazji nie odbiegła wyglądem od opisu jej samej na wypadek, gdyby strażnik lotniska także złożył już zeznania.
Re: Cele więzienne
Wto Sty 28, 2014 7:13 pm
Leżał na materacu pod cienkim kocem, w gardle miał istną pustynię. Nawet język mu wysechł i spuchł. Dałby wiele za łyk wody. Niby czuł w sobie moc, ale jednocześnie czuł się też bardzo słaby. Patrzył na April spod wpół przymkniętych powiek, szkoda, że mu nie odpowiedziała. Pomyślał, że chyba uznała go za podłą świnie i miała rację. Zmuszał ją do trudnych rzeczy, kiedy groziła im śmierć. Starał się ją wspierać ale zza energetycznej ściany było to trudno. Czuł się z tym wszystkim paskudnie, tym bardziej, że to zapewne z jego powodu reszta znalazła się w tym miejscu. Kiedy wyczuł, że halfka poszukuje skupienia wycofał się z jej umysłu. Położył na wznak i patrzył w sufit. Szukał sposobu wydostania się stąd. Musi być coś, co generuje to pole ale wszystko mu się przed oczami rozmazywało. Tak strasznie chciało mu się pić, a ciało nadal protestowało. Nie wiedział, co teraz robić, obmyślać plan ucieczki, błagać April, żeby wybaczyła mu to bezduszne zachowanie. Nie było go przy niej, kiedy tak mocno go potrzebowała, a fakt, że obdzielała ich świecącą ściana energetyczna nie pomagał. Chociaż ją widział, to nie było to samo. Chciał ją przytulić, ukoić odegnać smutki.
No weź że siew garść chłopie i kombinuj jak się stąd wydostać. Diament doskonale rozprasza światło. Trzeba dobrze trafić tym nożem. Tylko cholera gdzie?
Usiadł na materacu i owinął się szczelnie kocem. Zostało mu ledwie materiału ze spodni na biodrach. Drżał jak liść i starał się przełykać ślinę, zebry choć trochę nawilżyć gardło. ale rozglądał się uważnie szukając czego, co wygląda jak mała skrzynka, w końcu na czymś muszą krzyżować się promienie z sąsiadujących ze sobą cele. Z powietrza się nie biorą. Szło mu z miernym skutkiem. Na chwilę spróbował skupić się na czymś innymi przypomniało mu się, ze miał przekazać pewnej kadetce wiadomość.
Faktycznie rozmowa z nieboszczykiem do normalnych nie należała ale Kuro wymieni imię Saiyana Raziela,, którego nie znał i to po części uwiarygodniało historyjkę. Przy okazji chłopak przypomniał sobie o tymże wojowniku. Ciężko było znaleźć jego Ki.
SMS do Colina
Po krótkiej rozmowie oparł głowę na ścianie i przymknął zmęczone oczy. Chwile porozmawia i zaraz zmobilizuje umysł do wytężonej pracy.
OOC:
Koniec treningu.
No weź że siew garść chłopie i kombinuj jak się stąd wydostać. Diament doskonale rozprasza światło. Trzeba dobrze trafić tym nożem. Tylko cholera gdzie?
Usiadł na materacu i owinął się szczelnie kocem. Zostało mu ledwie materiału ze spodni na biodrach. Drżał jak liść i starał się przełykać ślinę, zebry choć trochę nawilżyć gardło. ale rozglądał się uważnie szukając czego, co wygląda jak mała skrzynka, w końcu na czymś muszą krzyżować się promienie z sąsiadujących ze sobą cele. Z powietrza się nie biorą. Szło mu z miernym skutkiem. Na chwilę spróbował skupić się na czymś innymi przypomniało mu się, ze miał przekazać pewnej kadetce wiadomość.
- SMS do 8:
- Vivian? ..... ekhem Vivian. Tu Kuro, tak w Twojej głowie. Mówię do Ciebie telepatycznie. Normalnie nie mam siły mówić. Wiem, że wyda Ci się to dziwne zresztą dla mnie też. Skontaktował się ze mną Col, prosił Tobie przekazać i Jakiemuś Razielowi, że w zaświatach czuje się świetnie i nie macie się martwić o niego. Jakkolwiek to brzmi to jestem pewien, ze nie oszalałem i rozmawiałem z nim..... z tym, który nie żyje ..... z trupem....... z duchem. Chyba, że Hazard za mocno przywalił mi w głowę. Przekazać mu coś od Ciebie? Nie wiem, czy mi się uda ale spróbować mogę.
Faktycznie rozmowa z nieboszczykiem do normalnych nie należała ale Kuro wymieni imię Saiyana Raziela,, którego nie znał i to po części uwiarygodniało historyjkę. Przy okazji chłopak przypomniał sobie o tymże wojowniku. Ciężko było znaleźć jego Ki.
SMS do Colina
Po krótkiej rozmowie oparł głowę na ścianie i przymknął zmęczone oczy. Chwile porozmawia i zaraz zmobilizuje umysł do wytężonej pracy.
OOC:
Koniec treningu.
Re: Cele więzienne
Sro Sty 29, 2014 5:02 pm
- SMS do Kuro:
-Aaa, cześć Kuro! Teraz to Ty sobie wybrałeś nie najlepszy moment, prawie trafiłem Gregory'ego młotkiem w głowę - mówił na głos, a na końcu zaczął się śmiać. -To super! Nawet nie wiesz, jaką radość mi to sprawiło. Mam nadzieję, że szybko się wyjaśni, dlaczego was zamknęli, w końcu każdy, kto z nim walczył i stawiał opór jest na swój sposób bohaterem, a Ty zwłaszcza!-ostatnie słowa powiedział głośniej. Po chwili wrócił do normalnego tonu. Nie dało się jednak ukryć entuzjazmu spowodowanego wiadomością od Kuro. Vernil był bardzo wesoły - A jak jest tutaj? Ciężko powiedzieć. Z tego, co się dowiedziałem, to to ogromny zaszczyt, jak ktoś wchodząc tutaj zatrzyma ciało a nie zostanie, jako.. no dusza. Wygląda jak taki mały obłok. Teraz trenuję u wielkiego mistrza. Jest fenomenalny. Nauczył mnie bardzo wiele, a wcale tak długo nie jestem. Jedno jest pewne, na pewno nie zwariowałeś. - uśmiechnął się szeroko oraz zaśmiał - Tak na koniec, jak masz trochę czasu, możesz powiedzieć mi więcej, o możliwości powrotu do żywych?
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Sro Sty 29, 2014 8:43 pm
Obserwacja. Oczy o kolorze tak intensywnej zieleni, że nie sposób było porównać z niczym innym jak ziemski kamieniem obserwowały całe pomieszczenie. Były one nienaturalnie chłodne. Jak gdyby ktoś je zamroził. Nie było w nich niczego. Ani płomienia życia, ani uczuć. Nawet najmniejszego ciepła. Czysta lodowa pustka. Gdyby ktoś spojrzał teraz w oczy młodego Saiyanina, mógłby pomyśleć, że patrzy w oczy trupa. Jednak nic bardziej mylnego. Dzieciak był żywy i to jeszcze jak. Rany, które odniósł podczas walki z zainfekowanym Hazardem zaczynały się powoli goić. Saiyanie mieli zadziwiający system odpornościowy. Mogli znieść olbrzymie przeciążenia, kiedy zwiększali swoją energię kilkukrotnie, mogli walczyć z poważnymi obrażeniami. No i oczywiście proces naturalnego leczenia przebiegał też dość szybko. Rany, które jeszcze kilka godzin temu były śmiertelne teraz zaczynały proces gojenia i nie pamiętano o nich. Możliwe, że będzie miał kilka blizn, ale blizny to dla żołnierza medal. Przeczesał ręką swoje włosy. Zrobił to machinalnie. Byle tylko zająć czymś dłonie. Plecy kadeta opierały się o ścianę. Jedna noga była wyprostowana, a druga zgięta w kolanie. Gdyby ktoś popatrzył mógłby stwierdzić, że chłopak jest totalnie wyluzowany i znudzony. W rzeczywistości był skupiony. Skupiony na obserwowaniu otoczenia i szukaniu słabych punktów. Te energetyczne kraty nie biorą się z niczego. Muszą być czymś zasilane. Eve mu kiedyś opowiadała, że każde źródło zasilania jest blisko urządzenia. Inaczej ciężko byłoby dostarczać energię do tak wielu urządzeń. Zaś kiedy ten psychol wysadził pół miasta, to na pewno musieli uaktywnić rezerwy. Pytanie tylko gdzie jest nasz zabaweczka?
Raziel prychnął lekko słysząc odpowiedź Trenera. Gość był naprawdę wnerwiający. Za bardzo się spinasz staruszku, wyluzuj. Ubierz cieple kapcie, usiądź w wygodnym bujanym fotelu, napij się herbatki i idź do diabła. Młody Zahne nie znosił taki ludzi. Myśli, że jak jest od nich silniejszy to ma władzę i może robić co mu się żywnie podoba. Niedoczekanie jego. Uśmiechnął się wrednie i spojrzał po kompanach swojej niewoli. April przymknęła oczy i zaczęła bodajże medytować. Czarnowłosy chłopak też starał się rzucać jak najmniej w oczy. Wojownik nazwany wcześniej Kuro chyba zaczynał się budzić, gdyż z jego celi doszedł jęk. Vivian w dalszym ciągu leżała. Raz nie wiedział czy blondynka zemdlała, czy śpi, czy tez może robi mu na złość i udaje. Jak chce podsłuchiwać to nie musi całować podłogi. Koleś tak drze japę, że słyszą go najpewniej w Pałacu Królewskim. Elita Vegety. Dobre sobie.
Ciemnowłosy przymknął delikatnie oczy słuchając równocześnie opowieści Vulfili. Mógłby już podać kilkanaście Saiyanek pasujących do opisanego wyglądu. I nie wszystkie były z Akademii. Jednak teraz to do niego doszło. Co jeśli będą chcieli skrzywdzić Eve? Zmuszą go, żeby wszystko powiedział, bo inaczej ona… Nie, nie mogą. Jej ojciec nie pozwoli na to. Dziewczyna mogła być pyskata, i wredna oraz czasami zachowywać się jak Halfka, lecz były to tylko pozory. W jej żyłach płynęła jedna najczystszych krwi tej planety. Pochodziła z równie starego rodu jak jej chłopak. Zaś jej ojciec był straszny dla każdego, kto ośmieliłby się skrzywdzić jego małą córeczkę. No właśnie skoro jesteśmy przy papie, to Raz będzie musiał się przygotować na solidny ochrzan. Oj tak, będzie słuchał jak to wszystko to jego wina. Tsuful, wybuch, nawet klęska nieurodzaju trzysta lat temu to jego wina. A ta mała menda, będzie się z niego śmiała i patrzyła tymi swoimi oczyma. Oczyma, które tak kochał.
Ciemnowłosy otworzył oczy. Spojrzał ponownie na trenera, lecz w jego oczach było coś nowego. Wola walki. Walki, o tych których kochał.
Occ:
Koniec trena.
Regeneracja 10% HP i Ki
Raziel prychnął lekko słysząc odpowiedź Trenera. Gość był naprawdę wnerwiający. Za bardzo się spinasz staruszku, wyluzuj. Ubierz cieple kapcie, usiądź w wygodnym bujanym fotelu, napij się herbatki i idź do diabła. Młody Zahne nie znosił taki ludzi. Myśli, że jak jest od nich silniejszy to ma władzę i może robić co mu się żywnie podoba. Niedoczekanie jego. Uśmiechnął się wrednie i spojrzał po kompanach swojej niewoli. April przymknęła oczy i zaczęła bodajże medytować. Czarnowłosy chłopak też starał się rzucać jak najmniej w oczy. Wojownik nazwany wcześniej Kuro chyba zaczynał się budzić, gdyż z jego celi doszedł jęk. Vivian w dalszym ciągu leżała. Raz nie wiedział czy blondynka zemdlała, czy śpi, czy tez może robi mu na złość i udaje. Jak chce podsłuchiwać to nie musi całować podłogi. Koleś tak drze japę, że słyszą go najpewniej w Pałacu Królewskim. Elita Vegety. Dobre sobie.
Ciemnowłosy przymknął delikatnie oczy słuchając równocześnie opowieści Vulfili. Mógłby już podać kilkanaście Saiyanek pasujących do opisanego wyglądu. I nie wszystkie były z Akademii. Jednak teraz to do niego doszło. Co jeśli będą chcieli skrzywdzić Eve? Zmuszą go, żeby wszystko powiedział, bo inaczej ona… Nie, nie mogą. Jej ojciec nie pozwoli na to. Dziewczyna mogła być pyskata, i wredna oraz czasami zachowywać się jak Halfka, lecz były to tylko pozory. W jej żyłach płynęła jedna najczystszych krwi tej planety. Pochodziła z równie starego rodu jak jej chłopak. Zaś jej ojciec był straszny dla każdego, kto ośmieliłby się skrzywdzić jego małą córeczkę. No właśnie skoro jesteśmy przy papie, to Raz będzie musiał się przygotować na solidny ochrzan. Oj tak, będzie słuchał jak to wszystko to jego wina. Tsuful, wybuch, nawet klęska nieurodzaju trzysta lat temu to jego wina. A ta mała menda, będzie się z niego śmiała i patrzyła tymi swoimi oczyma. Oczyma, które tak kochał.
Ciemnowłosy otworzył oczy. Spojrzał ponownie na trenera, lecz w jego oczach było coś nowego. Wola walki. Walki, o tych których kochał.
Occ:
Koniec trena.
Regeneracja 10% HP i Ki
Re: Cele więzienne
Czw Sty 30, 2014 10:23 pm
W przeciwieństwie do pozostałych Hazard szybko otrzymał opiekę medyczną i to fachową. Na rozkaz Trenera w czerwieni lekarze szybko wynieśli ciało, a po zaaplikowaniu narkozy zabrali się za leczenie. Jednak to nie było wszystko przy okazji pobrano wycinki i próbki wielu tkanek młodego saiyana w celu badań laboratoryjnych. Po kilku godzinach zabandażowany niczym mumia został ponownie przyniesiony do pomieszczeni, umieszczony materacu i przykryty ciepłym kocem. Obok znajdował się podstawowy sprzęt monitorujący stan pacjenta. Na ścianie powieszono woreczek z kroplówką, gdzie po lewej cicho pikał monitor rejestrujący pracę serca i mózgu, a na twarzy umieszczono maseczkę tlenową. W pomieszczeniu panowała całkowita ciemność. Po przeciwnej stronie siedział mężczyzna oparty o ścianę. Nico obserwował śpiącego bratanka. Zza drzwi dało się słyszeć znajomy głos kilka głośnych przekleństw. Nico wyczuł dwie zbliżające się Ki. Chwilę później stojący przy drzwiach strażnicy wpuścili do środka Trenera w czerwieni i Kurokarę, brata Nico.
- Trzyma się jakoś?
- Jest w porządku. Co z nim będzie dalej?
- Rozkaz z góry jeszcze nie nadszedł ale możemy się spodziewać jaki będzie. Ostro narozrabiał. Nie przypuszczałem, że padnie na niego.
- Trzeba go stąd zabrać, nim będzie za późno.
- Zajmę się tym. Z nas trzech to ja mam najwięcej przywilejów. Nawet mam pewien pomysł.
- a ci dwaj strażnicy?
- Muszą zginąć, nie ma innej opcji.
W tym momencie Kurokara przywalił pięścią w ścianę, aż zadrżała.
- Uspokój się!
- Dla odmiany ja mogę tylko bezsilnie patrzeć jak znowu katują Kuro i kurwa nic nie mogę zrobić, podczas gdy wy kombinujecie dla niego...... cholera.
- Jesteś mu coś winien!
- Oboje baliśmy się, że jak dorośnie będzie jak ojciec. Więc mi tu nie pieprz.
- Ale nie jest, po prostu zbłądził.
- Tak jak nasz brat, kiedy zabijał dla zabawy. Wiesz, że nie miałem wyboru, nie było lepszego wyjścia. Myślisz, ze byłem szczęśliwy, jak go zabijałem. Przez to wszystko straciłem już żonę i syna i nie chcę stracić drugiego syna. Nawet nie wiedziałem, że został skazany, bo wysłali mnie na Namek. Potrzebował mnie, a mnie przy nim nie było, tak jak teraz kiedy Cierpi, a mnie tam do kurwy nędzy nie ma!
- Kurokara jak nie miałeś odwagi zabić, go kiedy był gówniarzem to teraz to posprzątaj. I się zdecyduj albo oszczędzasz mu życie, bo w niego wierzysz albo zabij go z wymyślonej nienawiści. Zresztą to Ty mi powtarzałeś, że dzieci nie mogą płacić za błędy rodziców. Uspokój się.
- Dlatego go zabrałem, zdała od tego wszystkiego. Chociaż odebrałem mu dzieciństwo. W trójkę byłoby im lepiej.
- Taaa trzy razy więcej kłopotów. – mężczyźni się zaśmiali. Tylko mi się tu nie pozabijajcie, ja ma sprawę do załatwienia, a kuro jeszcze wieczorem wróci do domu. Dopilnuje tego.
Kiedy zostali sami, dwaj bracia rozmawiali dalej.
- Jak się czujesz?
- Trzymam się, noże gotowe?
- Tak już od dawna czekają ......... trzy, wręczę mu jeden, jak trochę podrośnie. I czeka mnie z nim dłuuuga rozmowa.
- Należy mu się prawda.
- Eeeeech no wiem. Dobrze zrobiliśmy?
- Nie wiem, ale wierzę, że jest inny niż jego ojciec. Kuro wie?
- Nie, nie wie nic. Oby wszystko się jakoś ułożyło.
- Na szczęście tsuful nie dotarł do wioski.
- Zell już przeszedł sam siebie, ta rzeź to jego wina. Musiał sobie zabawę urządzić kosztem dzieciaków. Siedzi z dupskiem na tronie i z nudów robi sobie igrzyska śmierci.
- Cicho, ściany maja uszy.
- Cholera by to.
- Ano.
- Nienawidzę twojego cholernego spokoju i opanowania czasami.
- Wiem – wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zajmiesz się nim kiedy ja....
- Oczywiście młodszy braciszku hehe.
Bracia pożegnali się i Kurokara opuścił pomieszczenie. Nico usiadł obok leżącego chłopaka i klepnął go w kolano.
- Czeka Cię jeszcze kilka trudnych chwil w przyszłości ale wiem, że sobie poradzisz.
- Trzyma się jakoś?
- Jest w porządku. Co z nim będzie dalej?
- Rozkaz z góry jeszcze nie nadszedł ale możemy się spodziewać jaki będzie. Ostro narozrabiał. Nie przypuszczałem, że padnie na niego.
- Trzeba go stąd zabrać, nim będzie za późno.
- Zajmę się tym. Z nas trzech to ja mam najwięcej przywilejów. Nawet mam pewien pomysł.
- a ci dwaj strażnicy?
- Muszą zginąć, nie ma innej opcji.
W tym momencie Kurokara przywalił pięścią w ścianę, aż zadrżała.
- Uspokój się!
- Dla odmiany ja mogę tylko bezsilnie patrzeć jak znowu katują Kuro i kurwa nic nie mogę zrobić, podczas gdy wy kombinujecie dla niego...... cholera.
- Jesteś mu coś winien!
- Oboje baliśmy się, że jak dorośnie będzie jak ojciec. Więc mi tu nie pieprz.
- Ale nie jest, po prostu zbłądził.
- Tak jak nasz brat, kiedy zabijał dla zabawy. Wiesz, że nie miałem wyboru, nie było lepszego wyjścia. Myślisz, ze byłem szczęśliwy, jak go zabijałem. Przez to wszystko straciłem już żonę i syna i nie chcę stracić drugiego syna. Nawet nie wiedziałem, że został skazany, bo wysłali mnie na Namek. Potrzebował mnie, a mnie przy nim nie było, tak jak teraz kiedy Cierpi, a mnie tam do kurwy nędzy nie ma!
- Kurokara jak nie miałeś odwagi zabić, go kiedy był gówniarzem to teraz to posprzątaj. I się zdecyduj albo oszczędzasz mu życie, bo w niego wierzysz albo zabij go z wymyślonej nienawiści. Zresztą to Ty mi powtarzałeś, że dzieci nie mogą płacić za błędy rodziców. Uspokój się.
- Dlatego go zabrałem, zdała od tego wszystkiego. Chociaż odebrałem mu dzieciństwo. W trójkę byłoby im lepiej.
- Taaa trzy razy więcej kłopotów. – mężczyźni się zaśmiali. Tylko mi się tu nie pozabijajcie, ja ma sprawę do załatwienia, a kuro jeszcze wieczorem wróci do domu. Dopilnuje tego.
Kiedy zostali sami, dwaj bracia rozmawiali dalej.
- Jak się czujesz?
- Trzymam się, noże gotowe?
- Tak już od dawna czekają ......... trzy, wręczę mu jeden, jak trochę podrośnie. I czeka mnie z nim dłuuuga rozmowa.
- Należy mu się prawda.
- Eeeeech no wiem. Dobrze zrobiliśmy?
- Nie wiem, ale wierzę, że jest inny niż jego ojciec. Kuro wie?
- Nie, nie wie nic. Oby wszystko się jakoś ułożyło.
- Na szczęście tsuful nie dotarł do wioski.
- Zell już przeszedł sam siebie, ta rzeź to jego wina. Musiał sobie zabawę urządzić kosztem dzieciaków. Siedzi z dupskiem na tronie i z nudów robi sobie igrzyska śmierci.
- Cicho, ściany maja uszy.
- Cholera by to.
- Ano.
- Nienawidzę twojego cholernego spokoju i opanowania czasami.
- Wiem – wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zajmiesz się nim kiedy ja....
- Oczywiście młodszy braciszku hehe.
Bracia pożegnali się i Kurokara opuścił pomieszczenie. Nico usiadł obok leżącego chłopaka i klepnął go w kolano.
- Czeka Cię jeszcze kilka trudnych chwil w przyszłości ale wiem, że sobie poradzisz.
OOC: Post dla Haza - możesz odrobić trening w tym poście. Piszesz kiedy chcesz i poza kolejnością.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Pią Sty 31, 2014 12:16 pm
Oddał się zbyt mocno treningowi mentalnemu, by wyłapać nowe informacje z otoczenia. Tak, tak, wiem, niby miał mieć podzielną uwagę, lecz i tak w większości nic nie wiedział - miał takowego też udawać, więc... chyba nie obrazicie się, jeśli nie odniosę się do tego co pisaliście, prawda? *
Wy też nie musicie, po prostu zignorujcie obecność Reda i będziemy na równi, o.
Ki przepełniały nie tylko cele, ale i wnętrze demona. Pobierał z nich tyle ile mógł informacji oraz dopasowywał pewne układanki w całość. Rozpoznawał rasy, płeć, zbliżone pokłady mocy, i wyrył je tak dokładnie w pamięci, że jeśli kiedyś wszyscy się rozdzielą i pójdą w swoją stronę, to młodzieniec wytropi ich bez trudu. No chyba że będzie ranny albo wycieńczony, lecz to inna historia. Po co to wszystko? Nigdy nie wiadomo, lepiej ubezpieczyć się na zaś. Kogoś mógłby powołać do walki, sparringować, albo wezwać o wsparcie. Powodów może być setki, tysiące, miliony, już nie wspominając o tych błahych jak wspólny wypad do kina (jakby jeszcze wiedziało się co to kino) czy pałaszowanie słodyczy.
Tak czy inaczej badał sobie każdą energię, aż przystanął dłużej na wojowniku z kucykiem. Tak Kuro, o Tobie mowa. Ciekawe czy wiedział... jasne że nie wiedział. Skąd mógłby wiedzieć...? Nie czyta w myślach demona, ani trochę. Co prawda na przykład dowiedział się, że zacieśnił znajomość z April do przyjaźni, lecz nie domyślał się, iż ten z pozoru niegroźny demon miał wielki problem z tym młodzieńcem. A dlaczego? Owszem, lubił go, widział jak dba o swoją partnerkę i ten blask w oczach, kiedy będąc na skraju śmierci cieszył się jak dziecko na widok April. Do tego dał świadectwo swoich mocy na polu walki... i tu trzeba na chwilę przystanąć. Saiyan nie wiedział bowiem, jak można czuć się opustoszałym po tym bydlaku, nie padł bezpośrednio ofiarą Króla Pasożyta. Już wiesz o co chodzi, co nie?
To Red powinien zabić Tsufula, nie Kuro! Przez niego nigdy nie zaspokoi zemsty! Pozbył się winowajcy wszelkich zdarzeń związanych z mordem w West City, zanim to Długowłosy wyrównał z nim porachunki! Aż tak bardzo chciał zagrać na nosie demona pokazując, iż nie musi zbierać swojej godności będącej w szczątkach?! Był, ojjj był wielce zły w tych myślach młodzieńca, który tok rozumowania stawał się z każdą chwilą w więzieniu coraz bardziej agresywny.
Nim do czegokolwiek jawnego doszło, nakrył się prędko kawałkiem szmaty w jego karcerze od stóp do głowy, podpełzł do cienia i skulił się w sobie maksymalnie jak to możliwe. Biżuteria w tym czasie bardzo mocno zaciskała się na demonie trzymając go w rydzach przed samym sobą. Tylko najwrażliwsi mogli wyczuć te nanosekundowe skoki Ki, które wracały znów do 500 jednostek. I tak co dwie minuty, przez można było na to spojrzeć pozytywniej - Red był Dwuminutnikiem! Yeeey! Tylko po co tykający jak bomba zegar w celi?
Niech to się skończy, niech to się skończy! Nigdy nie przypuszczałby, że tyle godzin w bezruchu wprawi w go w takie nerwy. Nie dziwota - przyzwyczajony był do codziennych walk, zajęć rozwijających jego dotychczasowe umiejętności, a nie na relaks w napięciu i niewiedzy. Zacisnął zęby i leżał w kącie celi, w ciemniejszym od reszty pomieszczenia "przybytku utraty nadziei", i mobilizował się do tego, by wytrzymać, by nie pokazać po sobie ani cienia demonizmu. Upchał nawet rąbek swojej koszuli kadeta do ust, aby nie krzyczeć czy warczeć. Najgorsze dla niego było to, iż z każdym przypływem impulsu do uwolnienia swoich możliwości, zarówno bransolety na przedramionach jak i naszyjnik wtapiały się gorącem w jego ciało, co piekło niemiłosiernie. Już nigdy więcej nie da się zapuszkować! Ani on, ani osoby mu bliskie.
Wtulony w kąt próbował zasnąć, zmusić się wręcz do snu. Tylko w ten sposób uciszy demoniczną naturę. Zamknął oczy i liczył cicho upływające sekundy nie dając się wywieść w pole rozszalałym nerwom. 321... 323... nie, 322... nawet z tego wszystkiego nie potrafił dobrze liczyć. Grrrr...! Ale liczył dalej: 675... 676... 677... 678... Tętno zwalniało tempa, mógł swobodniej oddychać. 1021... 1022... 1023... Powieki zrobiły się coraz cięższe, aż siłą rzeczy udało mu się ululać do snu samego siebie. Może to też wpływ Ki dookoła, które łagodziły jego rozszalałe cząsteczki duchowe.
[Ooc: Post treningowy - drugi i ostatni]
* Piszę posta, bo nie chcę Wam blokować fabuły, a nie mam za bardzo czasu i weny na dokładne czytanie o czym rozmawiali bohaterowie... przepraszam. Sesja jest zabójcza dla życia tak marnego jak moje.
Wy też nie musicie, po prostu zignorujcie obecność Reda i będziemy na równi, o.
Ki przepełniały nie tylko cele, ale i wnętrze demona. Pobierał z nich tyle ile mógł informacji oraz dopasowywał pewne układanki w całość. Rozpoznawał rasy, płeć, zbliżone pokłady mocy, i wyrył je tak dokładnie w pamięci, że jeśli kiedyś wszyscy się rozdzielą i pójdą w swoją stronę, to młodzieniec wytropi ich bez trudu. No chyba że będzie ranny albo wycieńczony, lecz to inna historia. Po co to wszystko? Nigdy nie wiadomo, lepiej ubezpieczyć się na zaś. Kogoś mógłby powołać do walki, sparringować, albo wezwać o wsparcie. Powodów może być setki, tysiące, miliony, już nie wspominając o tych błahych jak wspólny wypad do kina (jakby jeszcze wiedziało się co to kino) czy pałaszowanie słodyczy.
Tak czy inaczej badał sobie każdą energię, aż przystanął dłużej na wojowniku z kucykiem. Tak Kuro, o Tobie mowa. Ciekawe czy wiedział... jasne że nie wiedział. Skąd mógłby wiedzieć...? Nie czyta w myślach demona, ani trochę. Co prawda na przykład dowiedział się, że zacieśnił znajomość z April do przyjaźni, lecz nie domyślał się, iż ten z pozoru niegroźny demon miał wielki problem z tym młodzieńcem. A dlaczego? Owszem, lubił go, widział jak dba o swoją partnerkę i ten blask w oczach, kiedy będąc na skraju śmierci cieszył się jak dziecko na widok April. Do tego dał świadectwo swoich mocy na polu walki... i tu trzeba na chwilę przystanąć. Saiyan nie wiedział bowiem, jak można czuć się opustoszałym po tym bydlaku, nie padł bezpośrednio ofiarą Króla Pasożyta. Już wiesz o co chodzi, co nie?
To Red powinien zabić Tsufula, nie Kuro! Przez niego nigdy nie zaspokoi zemsty! Pozbył się winowajcy wszelkich zdarzeń związanych z mordem w West City, zanim to Długowłosy wyrównał z nim porachunki! Aż tak bardzo chciał zagrać na nosie demona pokazując, iż nie musi zbierać swojej godności będącej w szczątkach?! Był, ojjj był wielce zły w tych myślach młodzieńca, który tok rozumowania stawał się z każdą chwilą w więzieniu coraz bardziej agresywny.
Nim do czegokolwiek jawnego doszło, nakrył się prędko kawałkiem szmaty w jego karcerze od stóp do głowy, podpełzł do cienia i skulił się w sobie maksymalnie jak to możliwe. Biżuteria w tym czasie bardzo mocno zaciskała się na demonie trzymając go w rydzach przed samym sobą. Tylko najwrażliwsi mogli wyczuć te nanosekundowe skoki Ki, które wracały znów do 500 jednostek. I tak co dwie minuty, przez można było na to spojrzeć pozytywniej - Red był Dwuminutnikiem! Yeeey! Tylko po co tykający jak bomba zegar w celi?
Niech to się skończy, niech to się skończy! Nigdy nie przypuszczałby, że tyle godzin w bezruchu wprawi w go w takie nerwy. Nie dziwota - przyzwyczajony był do codziennych walk, zajęć rozwijających jego dotychczasowe umiejętności, a nie na relaks w napięciu i niewiedzy. Zacisnął zęby i leżał w kącie celi, w ciemniejszym od reszty pomieszczenia "przybytku utraty nadziei", i mobilizował się do tego, by wytrzymać, by nie pokazać po sobie ani cienia demonizmu. Upchał nawet rąbek swojej koszuli kadeta do ust, aby nie krzyczeć czy warczeć. Najgorsze dla niego było to, iż z każdym przypływem impulsu do uwolnienia swoich możliwości, zarówno bransolety na przedramionach jak i naszyjnik wtapiały się gorącem w jego ciało, co piekło niemiłosiernie. Już nigdy więcej nie da się zapuszkować! Ani on, ani osoby mu bliskie.
Wtulony w kąt próbował zasnąć, zmusić się wręcz do snu. Tylko w ten sposób uciszy demoniczną naturę. Zamknął oczy i liczył cicho upływające sekundy nie dając się wywieść w pole rozszalałym nerwom. 321... 323... nie, 322... nawet z tego wszystkiego nie potrafił dobrze liczyć. Grrrr...! Ale liczył dalej: 675... 676... 677... 678... Tętno zwalniało tempa, mógł swobodniej oddychać. 1021... 1022... 1023... Powieki zrobiły się coraz cięższe, aż siłą rzeczy udało mu się ululać do snu samego siebie. Może to też wpływ Ki dookoła, które łagodziły jego rozszalałe cząsteczki duchowe.
[Ooc: Post treningowy - drugi i ostatni]
* Piszę posta, bo nie chcę Wam blokować fabuły, a nie mam za bardzo czasu i weny na dokładne czytanie o czym rozmawiali bohaterowie... przepraszam. Sesja jest zabójcza dla życia tak marnego jak moje.
Re: Cele więzienne
Pią Sty 31, 2014 11:51 pm
W pomieszczeniu zapanowała cisza, którą Brodacz tak uwielbiał, gdy miał do czynienia z kadetami. Odzywają się tylko ja jego żądanie, a za każde piśnięcie bez jego zgody dostają po pysku. Ooo tak, Trener uwielbiam dyscyplinę, a za nie okazanie szacunku osobie stojącej wyżej w hierarchii surowo karał. Tak było z tym chłopakiem, Hazard'em gdy przyszedł do niego na Salę Treningową. Zwrócił się do niego jak do równego sobie, dlatego gówniarz spędził swój pierwszy dzień w Akademii w szpitalu. A tutaj? W ciągu kilku ostatnich minut odezwała się tylko Vulfila, reszta siedziała cicho. Trener ze zmrużonymi oczyma wysłuchał jej opowieści. Dziewczyna opisała wygląd typowej przedstawicielki tej rasy, też mu coś. Nawet Saiyanka, patrząca na niego zza krat odpowiadała temu rysopisowi, podobnie jak setki innych. Mężczyzna odszedł kawałek dalej. Był wściekły. Nienawidził Jaszczurek, a fakt, że jedna z nich bezkarnie zwiedzała sobie Vegetę, by potem uciec, był dla niego niczym siarczysty policzek. To było nie do przyjęcia, rozerwałby na strzępy każdego, kto miał z tym coś wspólnego. Rąbnął pięścią w ścianę, która aż zadygotała. W miejscu uderzenia utworzyła się dziura, z której posypał się na podłogę tynk. Brodaty odwrócił się w stronę April, by tym razem ją nieco pomęczyć, lecz jego uwagę przykuł ktoś inny. Kuro, który najwyraźniej odzyskał przytomność, teraz siedział na materacu. Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie i skierował swe kroki w stronę jego celi. Kraty więżącę Saiyan'a znikły. Trener stanął przed wejściem, zagradzając mu drogę ewentualnej ucieczki. Nadal drżał z wściekłości, ale oto znalazł sposób jak sobie ulżyć. I przy okazji dowiedzieć się czegoś na temat tego gada. Istniała możliwość, że ktoś inny ze znajdujących się tutaj, wie coś na ten temat.
- Widzę, że obudził się Nasz bohater. Może pomóc Ci się rozbudzić do końca?
Chwycił go ogromną dłonią za twarz i podniósł do góry. Następnie wziął zamach i wbił bezwładne ciało w ścianę, pozostawiając w niej płytkie wgłębienie o kształcie sylwetki chłopaka. Zbyt płytkie, gdyż Trener jeszcze kilkukrotnie powtórzył tę czynność, niemalże przebijając się do sąsiedniego pomieszczenia. Następnie podrzucił go wysoko, tak że uderzył w sufit, po czym "przywitał" go niżej potężnym kopniakiem w brzuch. Gdy Kuro leżał obolały w rogu celi, Brodacz zwrócił twarz w stronę April.
- A może Ty złotko wiesz coś na temat tej afery w porcie? Gadaj, albo Twojego chłoptasia znów czeka spotkanie z moim butem.
Podszedł do Kury i postawił mu stopę na policzku, przyduszając nieco do podłoża. Następnie rozejrzał się po pozostałych, upewniając się że wszyscy to widzą.
- To tyczy się Was wszystkich! Gadać co wiecie na temat tego Chang'a, albo wszyscy skończycie tak samo jak on!
Zwiększył nacisk, aż w końcu rozległ się okropny trzask - Kuro miał złamaną szczękę. Trener roześmiał się głośno i zostawił chłopaka. Opuścił celę, w której po chwili znów znalazły się kraty, i usiadł na swoim krześle, kładąc nogi na stole. Miał nadzieję, że przynajmniej jedno z nich opuści to pomieszczenie w czarnym, plastikowym worku.
OCC:
Kuro - 10 000 dmg dla Ciebie
- Widzę, że obudził się Nasz bohater. Może pomóc Ci się rozbudzić do końca?
Chwycił go ogromną dłonią za twarz i podniósł do góry. Następnie wziął zamach i wbił bezwładne ciało w ścianę, pozostawiając w niej płytkie wgłębienie o kształcie sylwetki chłopaka. Zbyt płytkie, gdyż Trener jeszcze kilkukrotnie powtórzył tę czynność, niemalże przebijając się do sąsiedniego pomieszczenia. Następnie podrzucił go wysoko, tak że uderzył w sufit, po czym "przywitał" go niżej potężnym kopniakiem w brzuch. Gdy Kuro leżał obolały w rogu celi, Brodacz zwrócił twarz w stronę April.
- A może Ty złotko wiesz coś na temat tej afery w porcie? Gadaj, albo Twojego chłoptasia znów czeka spotkanie z moim butem.
Podszedł do Kury i postawił mu stopę na policzku, przyduszając nieco do podłoża. Następnie rozejrzał się po pozostałych, upewniając się że wszyscy to widzą.
- To tyczy się Was wszystkich! Gadać co wiecie na temat tego Chang'a, albo wszyscy skończycie tak samo jak on!
Zwiększył nacisk, aż w końcu rozległ się okropny trzask - Kuro miał złamaną szczękę. Trener roześmiał się głośno i zostawił chłopaka. Opuścił celę, w której po chwili znów znalazły się kraty, i usiadł na swoim krześle, kładąc nogi na stole. Miał nadzieję, że przynajmniej jedno z nich opuści to pomieszczenie w czarnym, plastikowym worku.
OCC:
Kuro - 10 000 dmg dla Ciebie
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Sob Lut 01, 2014 10:33 am
Trzy... dwa... jeden... powoli zamknęła oczy. Na samym początku próbowała nie myśleć o niczym, ale to nie skutkowało, sytuacja była zbyt poważna, aby mogła tak wszystko sobie totalnie olać, musiała więc obrać inną taktykę i miała już nawet na to pomysł. Wyciszenie swojej energii przy tym, co miała na myśli będzie dziecinnie proste. To była świetna taktyka, a przynajmniej dla niej. Przed jej oczami ukazała się wielka łąka, rozpościerała się daleko i daleko. Dzień był bardzo słoneczny, ciepły, ale nie gorący. Słońce muskało delikatnie jej skórę, a sama czuła jak uśmiech pojawia się na jej buźce. Musiało z boku to wyglądać dosyć dziwnie, dziewczyna zamknięta w karcerze, siedziała skulona pod murem, a jej twarz wyrażała zupełnie coś innego. Cóż za ambiwalencja z jej strony. Powinna teraz rozpaczać w jakiej jest sytuacji, a tymczasem siedziała z przyjaznym uśmiechem i zamkniętymi oczami. A to wszystko tylko po to, aby odpowiednio się skupić i wyciszyć. Była już w innym świecie i nie zwracała uwagi na nic dookoła. Odpłynęła. Była tylko ona i ziemska łąka, po której mogła swobodnie biegać, zatrzymała się w pewnym miejscu i z zamkniętymi oczami rozpostarła swoje ręce do tyłu i nagle poczuła jak ktoś obejmuje ją czule dookoła tali. Zaśmiała się cicho, nawet nie musiała zgadywać kto to jest, odwróciła się. Była całkowicie rozluźniona i dało się wyczuć jak jej energia powoli spada, a raczej się ukrywa. Oprócz tego, że wyobraźnia ją ponosiła, równocześnie kontrolowała swój poziom KI, starała się powoli niewielkimi krokami ją ukryć. Były to małe etapy, ale im bardziej wkręcała się w swoją wizję, tym stawało się łatwiejsze. Już nawet nie przejmowała się tym, że ktoś z boku może zwrócić uwagę, na jej dziwne zachowanie, oraz na to co stało się z jej energią, która nie dosyć, że jest teraz spokojna, to jeszcze z każdą chwilą się zmniejszała. On objął ją delikatnie i przytulił, zanurzając twarz w jej włosach. Objęła go. Mocno. Poczuła delikatny zapach mężczyzny z nutą jego wody. Takiej miłej. Delikatnej. Podniosła głowę. On patrzył na nią tymi ciepłymi oczami. Ich usta złączyły się w jedno. Zapach jego skóry przyprawiał o omdlały uśmiech na twarzy pokrytej rumieńcem namiętności. Przesunął dłonie, pewne, męskie dłonie, po plecach. Czuję delikatny dotyk obu dłoni na biodrach, obejmujących mnie potem całą. W tym samym momencie przez ciało przebiega nagły dreszcz, kiedy przytula się swoim ciałem do moich pleców. Jego zapach powoduje mimowolne zamykanie powiek przy każdym wdychanym powietrzu. Kiedy uniosła głowę, aby móc poczuć go jeszcze mocniej, jej usta dosięgają szyi, wodzą w dół i w górę niczym windą do nieba. Żołądek podchodzi wręcz do gardła, ściska w środku... Czuła wewnętrzne uspokojenie swojej duszy i energii. April była już niemalże pewna, że zneutralizowała ją i jej się udało. Powoli otworzyła oczy wracając do rzeczywistości, wciąż jednak była bardzo rozluźniona. Musiała starać się utrzymywać ciągle ten sam poziom KI, na chwilę obecną było to stosunkowo proste, ale powoli wszystko do niej wracało. Gdzie jest i w jakiej sytuacji się z znajdują, jednakże musiała być na tyle silna, aby duchowo utrzymać ten stan. Rozejrzała się. Ich sytuacja nie zmieniła się, ani nie uległa poprawie, ani pogorszeniu. Spojrzała na Kuro, który leżał obok niej, tak blisko, a jednak daleko, gdyby nie to pole miałaby go na wyciągnięcie ręki.
- Już dobrze, wszystko jest dobrze. – powiedziała łagodnie uśmiechając się, nie chciała głośno przekazywać informacji, że udało jej się ustabilizować swoją energię, bo ta informacja na pewno nie umknęłaby temu psycholowi, który nadal pastwił się nad wszystkimi dookoła. Jednak nie do końca tak nie było, brodacz postanowił poznęcać się nad nimi... Zaczął znęcać się nad Kuro i dziewczyna zaczynała tego nie wytrzymywać, co prawda utrzymywała energię na poziomie zerowym, ale wstała, gdy zauważyła, co ten psychol wyprawia. – Nie mów do mnie złotko!
Warknęła buntowniczo zamykając oczy nie mogąc patrzeć na jego krzywdę.
- Puść go! Wypuszczaj go! My nic do cholery nie wiemy! Byliśmy cały czas z Hazardem! WYPUŚĆ GO! – wykrzyknęła głośno wcale nie wyglądając na dobroduszną, wręcz odwrotnie, zaczynała wpadać w furię, jeszcze chwile, a zaraz wybuchnie, tym razem na dobre. – Ktokolwiek wie coś na ten temat radzę powiedzieć, bo jak się dowiem prawdy, to komuś kości porachuję.
Sama nie wiedziała, czy mówiła serio, czy nie, ale nie pozwoli żeby za kogoś jej Kuro cierpiał, bo ona robiła to razem z nim. Nie ma takiej opcji do jasnej cholery. Stała wyprostowana jak struna i patrzyła wprost na katorżnika z nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Chciała coś jeszcze powiedzieć na temat tego, że jest tchórzem, bo był. Tylko tchórz katuje kogoś bezbronnego, to typowa oznaka tego, że gdyby pojawił się ktoś silniejszy od niego uciekłby jak szczur, bo nie dałby mu rady.
Occ: Koniec treningu i nauka KIFeeling2
- Już dobrze, wszystko jest dobrze. – powiedziała łagodnie uśmiechając się, nie chciała głośno przekazywać informacji, że udało jej się ustabilizować swoją energię, bo ta informacja na pewno nie umknęłaby temu psycholowi, który nadal pastwił się nad wszystkimi dookoła. Jednak nie do końca tak nie było, brodacz postanowił poznęcać się nad nimi... Zaczął znęcać się nad Kuro i dziewczyna zaczynała tego nie wytrzymywać, co prawda utrzymywała energię na poziomie zerowym, ale wstała, gdy zauważyła, co ten psychol wyprawia. – Nie mów do mnie złotko!
Warknęła buntowniczo zamykając oczy nie mogąc patrzeć na jego krzywdę.
- Puść go! Wypuszczaj go! My nic do cholery nie wiemy! Byliśmy cały czas z Hazardem! WYPUŚĆ GO! – wykrzyknęła głośno wcale nie wyglądając na dobroduszną, wręcz odwrotnie, zaczynała wpadać w furię, jeszcze chwile, a zaraz wybuchnie, tym razem na dobre. – Ktokolwiek wie coś na ten temat radzę powiedzieć, bo jak się dowiem prawdy, to komuś kości porachuję.
Sama nie wiedziała, czy mówiła serio, czy nie, ale nie pozwoli żeby za kogoś jej Kuro cierpiał, bo ona robiła to razem z nim. Nie ma takiej opcji do jasnej cholery. Stała wyprostowana jak struna i patrzyła wprost na katorżnika z nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Chciała coś jeszcze powiedzieć na temat tego, że jest tchórzem, bo był. Tylko tchórz katuje kogoś bezbronnego, to typowa oznaka tego, że gdyby pojawił się ktoś silniejszy od niego uciekłby jak szczur, bo nie dałby mu rady.
Occ: Koniec treningu i nauka KIFeeling2
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Sob Lut 01, 2014 11:18 pm
Miasto. Godziny popołudniowe. Kilkuletni chłopiec przechadza się wąskim przejściem między dwoma wysokimi budynkami. Po jednej stronie ruchliwa ulica, po drugiej ślepy zaułek. Malec szedł w kierunku ściany. Kilka metrów przed nią zauważył rozgałęzienie - mógł skręcić w prawo bądź lewo. Ostrożnie wyjrzał zza muru, by sprawdzić co znajduje się w nowych uliczkach. Zrezygnowany zdecydował się obrać ścieżkę po prawej stronie.
- Gdzie ja jestem? - rzekł cichutko.
Właśnie minęła go dwójka dorosłych Saiyan. Obejrzeli się za nim zaciekawieni, lecz nie odezwali się słowem. Malec powinien sam zwrócić się do nich o pomoc, lecz nie zrobił tego. Był zamknięty w sobie i nawiązywanie kontaktów z rówieśnikami sprawiało mu problemy. A co dopiero poprosić o ratunek dorosłego. Czarnowłosy chłopiec jeszcze przez godzinę błąkał się po ulicach. W końcu zrezygnowany, usiadł pod murkiem, ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Pogodził się z tym, że nie wróci do domu, że zostanie że już nigdy nie zobaczy bliskich mu osób. A w zasadzie jednej bliskiej mu osoby. Takie czarne scenariusze tworzą się w głowach małych dzieci, gdy znajdą się w sytuacji, według nich, bez wyjścia.
Lecz nagle z nieba zleciała jakaś wysoka postać, lądując tuż przed chłopczykiem. Ten opuścił dłonie i spojrzał na mężczyznę. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Pospiesznie otarł łzy, pociągnął nosem i wstał.
- Tutaj jesteś Hazard - rzekł z ulgą Nico.
- Wujkuu! Jak mnie znalazłeś?
- Nie było to łatwe, ale w końcu mi się udało. Mówiłem Ci żebyś nie odchodził zbyt daleko od domu prawda? Twoim rodzice nie byliby zadowoleni, gdyby coś Ci się stało pod ich nieobecność.
- Wcale by się tym nie przejęli - mruknął smutno Haz, opuszczając głowę na dół. W jego czarnych oczach znów zalśniły łzy - Mama i Tata mają mnie w nosie.
- To nie prawda - zaprotestował natychmiast Nico. Klęknął przy bratanku i położył mu rękę na ramieniu - Oni po prostu są bardzo zajęci. Jestem jednak pewien, że tęsknią za Tobą. Troszczą się o Ciebie, dlatego pozostawiają Cię po moją fachową opieką.
Zaśmiał się głośno. Malec uniósł nieco głowę i spojrzał na Wujka. Po chwili i na jego buzi pojawił się nikły uśmiech. Nastała krótka cisza. W końcu Nico podniósł się na nogi i wyciągnął rękę do Hazarda.
- Chodź, pora wracać. Zrobię Ci na kolację coś dobrego!
Razem ruszyli w drogę powrotną. Chłopiec zaczął wyliczać na głos co najchętniej zjadłby wieczorem. Przez cały czas śmiał się i żartował. Zapomniał już o swojej nieprzyjemnej przygodzie....
Trudno było stwierdzić, czy ocknął się, czy może jest zawieszony gdzieś pomiędzy jawą, a stanem który można było uznać za przytomny. Docierały do niego bodźce z zewnątrz, słyszał jakieś pikanie, miał też wrażenie, że w pomieszczeniu w którym się znajdował jest ktoś jeszcze. Odczuwał też ból w całym ciele, jednak nie na tyle silny, by obudzić się całkowicie. Nie mógł zmusić mózgu do pracy, nie był w stanie wyciągnąć z niego żadnych wspomnień. W tej chwili po prostu "był", leżał prawdopodobnie na jakimś łóżku. Te obrazy które przed chwilą przemknęły mu przez umysł nie były snem - to zdarzyło się naprawdę, prawie 10 lat temu. To dziwne, że przypomniał sobie akurat tę scenę, bo po chwili usłyszał znajomy głos, należący do mężczyzny, który uratował go wtedy z opresji. Czy to możliwe, że gdzieś obok znajduje się Wujek Nico? W normalnych okolicznościach pewnie zareagowałby inaczej. Ale nie teraz....
Słyszał też inne głosy. Jeden również wydawał mu się znajomy, lecz drugi słyszał po raz pierwszy w życiu. A przynajmniej w tym życiu, które pamiętał. Rozległ się jakiś huk, następnie kroki. Został sam? Po chwili poczuł czyjś dotyk w okolicach kolana. Co się dzieje? Tak bardzo chciałby otworzyć oczy i zobaczyć cokolwiek. Z każdą sekundą odzyskiwał świadomość. Chciał się poruszyć, ale nie był w stanie, był zbyt słaby. W końcu, po kilkunastu minutach walki rozchylił nieco powieki. Znajdował się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Obok łóżka, na którym leżał dojrzał aparaturę medyczną. Na usta nałożoną miał maseczkę tlenową, a jego ciało było jakby lekko skrępowane. Na nic więcej nie mógł się zdobyć. Nim zdążył pomyśleć o sytuacji w jakiej się znajduje, nim wspomnienia Tsufula zdążyły zawładnąć jego umysłem, zamknął oczy i zapadł w głęboki sen.
Trening start.
- Gdzie ja jestem? - rzekł cichutko.
Właśnie minęła go dwójka dorosłych Saiyan. Obejrzeli się za nim zaciekawieni, lecz nie odezwali się słowem. Malec powinien sam zwrócić się do nich o pomoc, lecz nie zrobił tego. Był zamknięty w sobie i nawiązywanie kontaktów z rówieśnikami sprawiało mu problemy. A co dopiero poprosić o ratunek dorosłego. Czarnowłosy chłopiec jeszcze przez godzinę błąkał się po ulicach. W końcu zrezygnowany, usiadł pod murkiem, ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Pogodził się z tym, że nie wróci do domu, że zostanie że już nigdy nie zobaczy bliskich mu osób. A w zasadzie jednej bliskiej mu osoby. Takie czarne scenariusze tworzą się w głowach małych dzieci, gdy znajdą się w sytuacji, według nich, bez wyjścia.
Lecz nagle z nieba zleciała jakaś wysoka postać, lądując tuż przed chłopczykiem. Ten opuścił dłonie i spojrzał na mężczyznę. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Pospiesznie otarł łzy, pociągnął nosem i wstał.
- Tutaj jesteś Hazard - rzekł z ulgą Nico.
- Wujkuu! Jak mnie znalazłeś?
- Nie było to łatwe, ale w końcu mi się udało. Mówiłem Ci żebyś nie odchodził zbyt daleko od domu prawda? Twoim rodzice nie byliby zadowoleni, gdyby coś Ci się stało pod ich nieobecność.
- Wcale by się tym nie przejęli - mruknął smutno Haz, opuszczając głowę na dół. W jego czarnych oczach znów zalśniły łzy - Mama i Tata mają mnie w nosie.
- To nie prawda - zaprotestował natychmiast Nico. Klęknął przy bratanku i położył mu rękę na ramieniu - Oni po prostu są bardzo zajęci. Jestem jednak pewien, że tęsknią za Tobą. Troszczą się o Ciebie, dlatego pozostawiają Cię po moją fachową opieką.
Zaśmiał się głośno. Malec uniósł nieco głowę i spojrzał na Wujka. Po chwili i na jego buzi pojawił się nikły uśmiech. Nastała krótka cisza. W końcu Nico podniósł się na nogi i wyciągnął rękę do Hazarda.
- Chodź, pora wracać. Zrobię Ci na kolację coś dobrego!
Razem ruszyli w drogę powrotną. Chłopiec zaczął wyliczać na głos co najchętniej zjadłby wieczorem. Przez cały czas śmiał się i żartował. Zapomniał już o swojej nieprzyjemnej przygodzie....
Trudno było stwierdzić, czy ocknął się, czy może jest zawieszony gdzieś pomiędzy jawą, a stanem który można było uznać za przytomny. Docierały do niego bodźce z zewnątrz, słyszał jakieś pikanie, miał też wrażenie, że w pomieszczeniu w którym się znajdował jest ktoś jeszcze. Odczuwał też ból w całym ciele, jednak nie na tyle silny, by obudzić się całkowicie. Nie mógł zmusić mózgu do pracy, nie był w stanie wyciągnąć z niego żadnych wspomnień. W tej chwili po prostu "był", leżał prawdopodobnie na jakimś łóżku. Te obrazy które przed chwilą przemknęły mu przez umysł nie były snem - to zdarzyło się naprawdę, prawie 10 lat temu. To dziwne, że przypomniał sobie akurat tę scenę, bo po chwili usłyszał znajomy głos, należący do mężczyzny, który uratował go wtedy z opresji. Czy to możliwe, że gdzieś obok znajduje się Wujek Nico? W normalnych okolicznościach pewnie zareagowałby inaczej. Ale nie teraz....
Słyszał też inne głosy. Jeden również wydawał mu się znajomy, lecz drugi słyszał po raz pierwszy w życiu. A przynajmniej w tym życiu, które pamiętał. Rozległ się jakiś huk, następnie kroki. Został sam? Po chwili poczuł czyjś dotyk w okolicach kolana. Co się dzieje? Tak bardzo chciałby otworzyć oczy i zobaczyć cokolwiek. Z każdą sekundą odzyskiwał świadomość. Chciał się poruszyć, ale nie był w stanie, był zbyt słaby. W końcu, po kilkunastu minutach walki rozchylił nieco powieki. Znajdował się w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Obok łóżka, na którym leżał dojrzał aparaturę medyczną. Na usta nałożoną miał maseczkę tlenową, a jego ciało było jakby lekko skrępowane. Na nic więcej nie mógł się zdobyć. Nim zdążył pomyśleć o sytuacji w jakiej się znajduje, nim wspomnienia Tsufula zdążyły zawładnąć jego umysłem, zamknął oczy i zapadł w głęboki sen.
Trening start.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Nie Lut 02, 2014 9:26 pm
Ósemka skupiła się na bólu, bo był jedyną realną rzeczą w tym szaleństwie. Krzyki, podniesione głosy, pretensje spływały po niej jak woda. To był koniec masakry, ale coś jej mówiło, że nie koniec problemów. Pewnie ktoś zaśmiałby się, twierdząc, że to nic nowego, bo w gruncie rzeczy nowością to nie było, jednak… Przeczucie. Cholerne przeczucie mówiło jej, że może być jeszcze gorzej. Żar rósł w jej piersi, jakby miał ją rozerwać, krew wrzała. Zbyt gwałtownie się zaczęło, Vivian przełknęła jęknięcie, mocniej zaciskając powieki. Zdawało się kadetce, że powinna dawno ochłonąć, odetchnąć po całej złości, która mimo to gdzieś pod skórą tkwiła jak niechciana drzazga… Nie, to nie było wyimaginowane. Gorący ból nie był spowodowany pobiciem czy skutkiem walki, ale przyczynę swojego jestestwa miał gdzieś głębiej skrytą. Dotknęła dłonią spoconego czoła, przeczesując wilgotne, brudne kosmyki. Co do…
I nagle sobie przypomniała.
Sama nigdy nie byłaby w stanie osiągnąć formy Super Saiyana. Zmusiła się, by ją osiągnąć i wiedziała podświadomie, że przyjdzie jej za to zapłacić. Ale właśnie tutaj, właśnie teraz? Szlag by trafił. Skuliła się na podłodze, nie chcąc nic po sobie poznać, ale gorączka rosła, tak samo jak drżenie ciała. Uh… Przy odrobinie szczęścia może zemdleje, zanim zaciągną Ósemkę na jej własną egzekucje.
Wzięła dwa płytkie oddechy, gdy znów wzdrygnęła się nieznacznie. Rany, w końcu mogła otwarcie przyznać, że słyszy głosy w tym pustym łbie. Przemawiał do niej Kuro, telepatycznie. Dziwna sztuka, ale jakże przydatna. Natomiast to co usłyszała, kompletnie ją zamurowało. W kącikach powiek zgromadziły się niewielki łzy, gdy przed oczami ujrzała scenę z pola bitwy. Vernil martwy. Zmasakrowany, oblepiony krwią i pyłem, nieżywy. Ósemka nie mogła pozwolić by jej kompan podczas bitwy zamienił się kupkę pyłu, zabrała go ze sobą, a teraz ciało pewnie leży w zimnej kostnicy. Może go pokroją, może przebadają… A tu Kuro mówi jej, że martwy kadet do niego przemawia, ba, czuje się świetnie w zaświatach. Nie był to odpowiedni dobór słów, przyprawił ją o ból serca i podniósł poziom goryczy.
~Cholera, cholera, cholera, cholera, cholera, cholera, cholera, cholera…~
To naprawdę była zła chwila. Zmęczenie walką, teraz dziwna gorączka i dla osłody taka wiadomość… Vernil nie żyje, ale gdzieś tam jest w jednym kawałku. Już sama Vivian nie wiedziała, czy ma zacząć się śmiać czy płakać, bo na sercu nie zrobiło się jej ani trochę lżej. W dalszym ciągu kadet był martwy, w dalszym ciągu go tu nie było i jej wiedza o całej sytuacji wzbogaciła się tylko o kilka słów od Kuro. Delikatnie zacisnęła obolałe pięści, dotykając mocnego materiału rękawiczek. Naprawdę miała ochotę zdzielić solidnie w łeb w Vernila, za to, że odszedł… I przeprosić, że się spóźniła i nie mogła nic zrobić. Może nie będzie miał żalu. Może.
Wzrok się jej rozmył. Nie była pewna czy to przez łzy czy osłabienie.
Tym razem nie zignorowała krzyku, rozchylając ostrożnie powieki. Leżała twarzą zwrócona w kierunku celi Raziela i poszukała wzrokiem chłopaka, uśmiechając się nieznacznie kącikiem warg. Cokolwiek by się nie wydarzyło, nie złamią jej, o nie… Sami się załamią, próbując. Wyglądało na to, że podobnie będzie z chłopakiem. Dobrze, że żył.
Wrzaski i wynurzenia Trenera tylko pogłębiały śmieszność sytuacji – pokazywały jak potężna planeta dała uciec jednej Jaszczurce i jak z tego powodu pieni się pewien Trener. Vivian zacisnęła zęby słysząc suchy trzask złamanej kości. Teraz Kuro tym bardziej nie będzie miał siły by mówić, a Trener wciąż chodził wkurzony. A niech mu piana wypłynie z gęby, niech mu ta żyłka trzaśnie na czole, niech sczeźnie troglodyta jeden. Halfka rozumiała niepokój April, ale sama niewiele wiedziała, przez co goryl z bródką niemal ją udusił. Po walce z Changiem zemdlała z wycieńczenia i to właśnie ona wraz z Kuro ją uratowała. Nie miała pojęcia co działo się z nim od tamtej pory, ale fakt, że zwiał, przyjęła z niejaką satysfakcją, bo był to bolesny pstryczek w nos dla perfekcyjnej Vegety. Nie wolno osiadać na laurach, ani być zbyt pewnym swojej potęgi bo zawsze znajdzie się ktoś lepszy, albo chociaż sprytniejszy.
Kami… Vivian starała się skupić na czymś innym niż własnych myślach i żarze przelewającym się wzdłuż układu krwionośnego. Sińce pod powiekami były już nie sine, ale szkarłatne na skutek wyższej temperatury. Gorączka była prawdziwa, czy tylko jej się zdawało?
Jasność umysłu wymykała się spod jej czujnej kontroli i naprawdę wyglądało na to, że zaraz zemdleje...
OOC
---> + 10% HP
I nagle sobie przypomniała.
Sama nigdy nie byłaby w stanie osiągnąć formy Super Saiyana. Zmusiła się, by ją osiągnąć i wiedziała podświadomie, że przyjdzie jej za to zapłacić. Ale właśnie tutaj, właśnie teraz? Szlag by trafił. Skuliła się na podłodze, nie chcąc nic po sobie poznać, ale gorączka rosła, tak samo jak drżenie ciała. Uh… Przy odrobinie szczęścia może zemdleje, zanim zaciągną Ósemkę na jej własną egzekucje.
Wzięła dwa płytkie oddechy, gdy znów wzdrygnęła się nieznacznie. Rany, w końcu mogła otwarcie przyznać, że słyszy głosy w tym pustym łbie. Przemawiał do niej Kuro, telepatycznie. Dziwna sztuka, ale jakże przydatna. Natomiast to co usłyszała, kompletnie ją zamurowało. W kącikach powiek zgromadziły się niewielki łzy, gdy przed oczami ujrzała scenę z pola bitwy. Vernil martwy. Zmasakrowany, oblepiony krwią i pyłem, nieżywy. Ósemka nie mogła pozwolić by jej kompan podczas bitwy zamienił się kupkę pyłu, zabrała go ze sobą, a teraz ciało pewnie leży w zimnej kostnicy. Może go pokroją, może przebadają… A tu Kuro mówi jej, że martwy kadet do niego przemawia, ba, czuje się świetnie w zaświatach. Nie był to odpowiedni dobór słów, przyprawił ją o ból serca i podniósł poziom goryczy.
- SMS dla Kuro:
- Nie wiem, czy sobie ze mnie kpisz, ale wybrałeś nieodpowiedni moment. Jeśli jakimś cudem napięty głos przekazany telepatycznie mógł zacząć drzeć, to właśnie to się stało. Gdyby to w jakimś stopniu była prawda… To… To powiedz mu, że jak go tylko spotkam, obiję mu tę martwą mordę. Ton znów się uspokoił, zabarwiając smutkiem, który tak starała się trzymać na wodzy. Powiedz, żeby lepiej uważał następnym razem, powiedz, że… Przepraszam, że mnie tam nie było.
~Cholera, cholera, cholera, cholera, cholera, cholera, cholera, cholera…~
To naprawdę była zła chwila. Zmęczenie walką, teraz dziwna gorączka i dla osłody taka wiadomość… Vernil nie żyje, ale gdzieś tam jest w jednym kawałku. Już sama Vivian nie wiedziała, czy ma zacząć się śmiać czy płakać, bo na sercu nie zrobiło się jej ani trochę lżej. W dalszym ciągu kadet był martwy, w dalszym ciągu go tu nie było i jej wiedza o całej sytuacji wzbogaciła się tylko o kilka słów od Kuro. Delikatnie zacisnęła obolałe pięści, dotykając mocnego materiału rękawiczek. Naprawdę miała ochotę zdzielić solidnie w łeb w Vernila, za to, że odszedł… I przeprosić, że się spóźniła i nie mogła nic zrobić. Może nie będzie miał żalu. Może.
Wzrok się jej rozmył. Nie była pewna czy to przez łzy czy osłabienie.
Tym razem nie zignorowała krzyku, rozchylając ostrożnie powieki. Leżała twarzą zwrócona w kierunku celi Raziela i poszukała wzrokiem chłopaka, uśmiechając się nieznacznie kącikiem warg. Cokolwiek by się nie wydarzyło, nie złamią jej, o nie… Sami się załamią, próbując. Wyglądało na to, że podobnie będzie z chłopakiem. Dobrze, że żył.
Wrzaski i wynurzenia Trenera tylko pogłębiały śmieszność sytuacji – pokazywały jak potężna planeta dała uciec jednej Jaszczurce i jak z tego powodu pieni się pewien Trener. Vivian zacisnęła zęby słysząc suchy trzask złamanej kości. Teraz Kuro tym bardziej nie będzie miał siły by mówić, a Trener wciąż chodził wkurzony. A niech mu piana wypłynie z gęby, niech mu ta żyłka trzaśnie na czole, niech sczeźnie troglodyta jeden. Halfka rozumiała niepokój April, ale sama niewiele wiedziała, przez co goryl z bródką niemal ją udusił. Po walce z Changiem zemdlała z wycieńczenia i to właśnie ona wraz z Kuro ją uratowała. Nie miała pojęcia co działo się z nim od tamtej pory, ale fakt, że zwiał, przyjęła z niejaką satysfakcją, bo był to bolesny pstryczek w nos dla perfekcyjnej Vegety. Nie wolno osiadać na laurach, ani być zbyt pewnym swojej potęgi bo zawsze znajdzie się ktoś lepszy, albo chociaż sprytniejszy.
Kami… Vivian starała się skupić na czymś innym niż własnych myślach i żarze przelewającym się wzdłuż układu krwionośnego. Sińce pod powiekami były już nie sine, ale szkarłatne na skutek wyższej temperatury. Gorączka była prawdziwa, czy tylko jej się zdawało?
Jasność umysłu wymykała się spod jej czujnej kontroli i naprawdę wyglądało na to, że zaraz zemdleje...
OOC
---> + 10% HP
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Pon Lut 03, 2014 12:45 pm
Kiedy strażnik skupił się na Kuro, który leżał w przeciwległej celi, Vulfila zbliżyła się nieco do krat, żeby widzieć dokładnie, co się dzieje. Gdy Brodacz wbijał jego ciało w ścianę, zamiotła ogonem zadowolona. Sama chętnie zrobiłaby to samo, choć z innych powodów niż brutalny strażnik. A w momencie, kiedy oprawca znów zwrócił się do April, Vulfila skorzystała z okazji i syknęła z przymrużonymi z nienawiści oczami na tyle głośno, żeby Kuro wszystko słyszał:
- Należało ci się, małpo!
Po tych słowach humor całkiem jej się popsuł. Znowu napadła ją fala słabości i chęci do płaczu, więc odburknęła to strażnika:
- Ja już powiedziałam wszystko, co wiem.
Potem ruszyła w stronę materaca i odwrócona do Raziela tyłem przykryła się własnym ogonkiem. Nie miała zamiaru obmyślać planu ucieczki, nie miała ochoty i siły na nic. Chciałaby zapaść się pod ziemię lub pogrążyć we śnie, dzięki czemu nie musiałaby już myśleć o wszystkim, co ją przytłaczało. Jak to jeszcze młoda dziewczyna, wyobrażała sobie, że przyjdzie ktoś dorosły, najlepiej Aleksander Rogozin znikąd, przytuli ją, pocieszy, wytrze łezkę i powie, że wszystko będzie dobrze. Że znowu dramatyzuje, że tak naprawdę nic się nie stało. Prześpi się, a następnego dnia znów zaświeci słońce.
Tak jak kiedyś, kiedy wydawało jej się, że popsuła wszystko na Ziemi i nie da się tego naprawić. Wtedy Aleksander zaśmiał się ciepło, jak to on zawsze robił, pstryknął jej w nos i powiedział:
Na wspomnienie o tym Vulfila załkała dość głośno. Być może Raziel to słyszał, ale to, co sobie pomyślał w tej chwili najmniej kadetkę obchodziło. A jeśli zamierzał ponabijać się z niej z tego powodu, jak tylko stąd wyjdzie, nakopie mu tak, że się nie podniesie…
- Zaśnij, Vulfi, zaśnij, jutro o wszystkim pomyślisz… - mamrotała do siebie, choć to niewiele pomagało.
- Należało ci się, małpo!
Po tych słowach humor całkiem jej się popsuł. Znowu napadła ją fala słabości i chęci do płaczu, więc odburknęła to strażnika:
- Ja już powiedziałam wszystko, co wiem.
Potem ruszyła w stronę materaca i odwrócona do Raziela tyłem przykryła się własnym ogonkiem. Nie miała zamiaru obmyślać planu ucieczki, nie miała ochoty i siły na nic. Chciałaby zapaść się pod ziemię lub pogrążyć we śnie, dzięki czemu nie musiałaby już myśleć o wszystkim, co ją przytłaczało. Jak to jeszcze młoda dziewczyna, wyobrażała sobie, że przyjdzie ktoś dorosły, najlepiej Aleksander Rogozin znikąd, przytuli ją, pocieszy, wytrze łezkę i powie, że wszystko będzie dobrze. Że znowu dramatyzuje, że tak naprawdę nic się nie stało. Prześpi się, a następnego dnia znów zaświeci słońce.
Tak jak kiedyś, kiedy wydawało jej się, że popsuła wszystko na Ziemi i nie da się tego naprawić. Wtedy Aleksander zaśmiał się ciepło, jak to on zawsze robił, pstryknął jej w nos i powiedział:
Aleksander Rogozin napisał:Świat się nie kończy, skarbie. Z każdej sytuacji jest wyjście. Czasem trzeba przełknąć gorzką pigułkę, ale po upadku trzeba zebrać się, wstać i iść dalej.
Na wspomnienie o tym Vulfila załkała dość głośno. Być może Raziel to słyszał, ale to, co sobie pomyślał w tej chwili najmniej kadetkę obchodziło. A jeśli zamierzał ponabijać się z niej z tego powodu, jak tylko stąd wyjdzie, nakopie mu tak, że się nie podniesie…
- Zaśnij, Vulfi, zaśnij, jutro o wszystkim pomyślisz… - mamrotała do siebie, choć to niewiele pomagało.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Wto Lut 04, 2014 2:14 pm
Niepokój. Odczuwał to całym ciałem. Wiercił się niespokojnie. Chociaż pogrążony był w głębokim śnie, na jego twarzy widniał grymas odzwierciedlający to uczucie. Co działo się przez ostatnie godziny? Instynktownie wyczuwał, że nic dobrego. Tylko dlaczego to aż tak go niepokoi? Czy on sam miał z tym coś wspólnego? Ile dałby za to, żeby zbudzić się ze snu i dowiedzieć się o wszystkim. Nieświadomy tego, ile smutku, ile cierpienia ta wiedza mu wyrządzi.... W głowie Hazard'a zaczęły kłębić się jakieś kształty. Zamazane sylwetki, przytłumione odgłosy... walki? Ponadto mieszanina najróżniejszych barw. A potem obraz się wyostrzył, dźwięk zanikł i oto w umyśle Saiyan'a przeplatały się kolejne osoby.
Czarnowłosy chłopak z włosami związanymi w kitkę - to Kuro, jego kuzyn, którego tak usilnie próbuje odnaleźć, lecz teraz zdał sobie sprawę, że nie zrobił nic w tym kierunku. Obraz młodego mężczyzny jakby przesunął się na bok, a w jego miejscu pojawiła się młoda, śliczna dziewczyna o kruczoczarnych włosach. Nie znał jej, nie wiedział jak ma na imię. Wydawało mu się jednak, iż jest Saiyanką, przynajmniej po części. Po chwili i ona uciekła w bok i pojawił się muskularny, srebrnowłosy wojownik - Hikaru, Obrońca Ziemi. Jeśli on był w to wszystko wmieszany, jeśli brał udział w walkach, zakładając że do nich doszło, to chyba nic złego się nie stało prawda? Ktoś tak potężny jak Mistic nie pozwoliłby na to.
Następna była dobrze mu znana, blondwłosa nastolatka - Vivian. To ją trenował nie tak dawno w Skalnym Lesie, razem z Altair'em. Potem dwójka kadetów - Vernil i Raziel. Pierwszemu pomógł na stołówce zapanować nad sobą, gdy wpadł w szał, drugi także był obecny przy tamtym zdarzeniu i miał swój wkład w "wygraną" nad furią jaka zawładnęła szatynem. I wreszcie na końcu.... Miła, owalna twarz, czarne migdałowe oczy. Serce Hazard'a drgnęło gdy na pierwszym planie pojawiła się Vulfila. Co się z nią stało? Czy wszystko z nią w porządku? Pomimo tego dziwnego stanu w jakim się teraz znalazł odczuł zmartwienie, troskę. Tak bardzo chciał wiedzieć, czy ona czuje się dobrze, czy nic się jej nie stało....
Lecz to nie był koniec. Postać Vulfili zagościła w jego umyśle dłużej niż sześć wcześniejszych, lecz i ona w końcu znikła, a w jej miejscu pojawił się ktoś inny. Tym razem sylwetka pojawiła się jakby w oddali, by rosnąć z każdą sekundą. Rysy wyostrzały się, bezbarwna masa nabierała koloru. I w końcu pokazał się, z twarzą wykrzywioną w złośliwym uśmiechu. Jasno brązowy odcień skóry, biało-fioletowe włosy. Charakterystyczne, czerwone znamiona na czole i brodzie. Oraz złote źrenice, osadzone w czarnych twardówkach. Katsu zaśmiał się, najpierw cicho, a potem coraz głośniej. Szaleńczy śmiech wypełnił uszy Haz'a. Nie mógł tego znieść, zaczął kręcić głową na boki, próbując się od tego uwolnić.
Ocknął się gwałtownie, zaczerpnąwszy powietrza, jakby dopiero co wynurzył głowę z wody. Oddychał ciężko. Te fragmenty ciała, które nie byłe zasłonięte bandażami, pokryły się kropelkami potu. Miał wysoką gorączkę, nie bardzo wiedział co się dzieje wokół. Szamotał się przez chwilę, próbując uwolnić, lecz przestał, gdy poczuł silny ból w całym ciele. Trząsł się cały, z powodu wysokiej temperatury, ale też tego co zobaczył w tym niezwykle realistycznym śnie. Obraz to wyostrzał się, to zamazywał. Miał wrażenie, że zaraz znów straci przytomność. Podniósł nieco głowę i z przymkniętymi powiekami wyszeptał zachrypniętym głosem.
- Gdzie... ja jestem...
Po czym opadł na poduszki. Tym razem nie śnił o niczym, chociaż nie pozbył się uczucia niepokoju. Dzięki aparaturze medycznej, jego stan poprawiał się z każdą minutą. Gorączka spadała, ból ustępował. Gdyby tylko wiedział, co spotka go po tym, jak odzyska sprawność....
Czarnowłosy chłopak z włosami związanymi w kitkę - to Kuro, jego kuzyn, którego tak usilnie próbuje odnaleźć, lecz teraz zdał sobie sprawę, że nie zrobił nic w tym kierunku. Obraz młodego mężczyzny jakby przesunął się na bok, a w jego miejscu pojawiła się młoda, śliczna dziewczyna o kruczoczarnych włosach. Nie znał jej, nie wiedział jak ma na imię. Wydawało mu się jednak, iż jest Saiyanką, przynajmniej po części. Po chwili i ona uciekła w bok i pojawił się muskularny, srebrnowłosy wojownik - Hikaru, Obrońca Ziemi. Jeśli on był w to wszystko wmieszany, jeśli brał udział w walkach, zakładając że do nich doszło, to chyba nic złego się nie stało prawda? Ktoś tak potężny jak Mistic nie pozwoliłby na to.
Następna była dobrze mu znana, blondwłosa nastolatka - Vivian. To ją trenował nie tak dawno w Skalnym Lesie, razem z Altair'em. Potem dwójka kadetów - Vernil i Raziel. Pierwszemu pomógł na stołówce zapanować nad sobą, gdy wpadł w szał, drugi także był obecny przy tamtym zdarzeniu i miał swój wkład w "wygraną" nad furią jaka zawładnęła szatynem. I wreszcie na końcu.... Miła, owalna twarz, czarne migdałowe oczy. Serce Hazard'a drgnęło gdy na pierwszym planie pojawiła się Vulfila. Co się z nią stało? Czy wszystko z nią w porządku? Pomimo tego dziwnego stanu w jakim się teraz znalazł odczuł zmartwienie, troskę. Tak bardzo chciał wiedzieć, czy ona czuje się dobrze, czy nic się jej nie stało....
Lecz to nie był koniec. Postać Vulfili zagościła w jego umyśle dłużej niż sześć wcześniejszych, lecz i ona w końcu znikła, a w jej miejscu pojawił się ktoś inny. Tym razem sylwetka pojawiła się jakby w oddali, by rosnąć z każdą sekundą. Rysy wyostrzały się, bezbarwna masa nabierała koloru. I w końcu pokazał się, z twarzą wykrzywioną w złośliwym uśmiechu. Jasno brązowy odcień skóry, biało-fioletowe włosy. Charakterystyczne, czerwone znamiona na czole i brodzie. Oraz złote źrenice, osadzone w czarnych twardówkach. Katsu zaśmiał się, najpierw cicho, a potem coraz głośniej. Szaleńczy śmiech wypełnił uszy Haz'a. Nie mógł tego znieść, zaczął kręcić głową na boki, próbując się od tego uwolnić.
Ocknął się gwałtownie, zaczerpnąwszy powietrza, jakby dopiero co wynurzył głowę z wody. Oddychał ciężko. Te fragmenty ciała, które nie byłe zasłonięte bandażami, pokryły się kropelkami potu. Miał wysoką gorączkę, nie bardzo wiedział co się dzieje wokół. Szamotał się przez chwilę, próbując uwolnić, lecz przestał, gdy poczuł silny ból w całym ciele. Trząsł się cały, z powodu wysokiej temperatury, ale też tego co zobaczył w tym niezwykle realistycznym śnie. Obraz to wyostrzał się, to zamazywał. Miał wrażenie, że zaraz znów straci przytomność. Podniósł nieco głowę i z przymkniętymi powiekami wyszeptał zachrypniętym głosem.
- Gdzie... ja jestem...
Po czym opadł na poduszki. Tym razem nie śnił o niczym, chociaż nie pozbył się uczucia niepokoju. Dzięki aparaturze medycznej, jego stan poprawiał się z każdą minutą. Gorączka spadała, ból ustępował. Gdyby tylko wiedział, co spotka go po tym, jak odzyska sprawność....
Re: Cele więzienne
Nie Lut 09, 2014 3:39 pm
- SMS do Kuro:
: )
Chłopak przełknął mięso, które akurat miał w buzi. Zrobił duże oczy i zamarł w bezruchu. Trwało to może z dwie sekundy nim zrozumiał, że to znowu kontaktuje się z nim Kuro. Wsłuchiwał się w ten wyraźny głos w swojej głowie. Piekielnie interesowało go, jak może wrócić do świata żywych.
-Kulki? Trzy życzenia? Długi zielony smok? Boże, to brzmi cholernie dziwnie, ale jakby nie patrzeć ja jestem martwy a z Tobą rozmawiam… Mimo wszystko to jest chyba dziwniejsze. Nie przejmujcie się moją śmiercią i Ty i Vivian. Tutaj nie jest tak źle. Może trochę nudno, bo trenuje u mistrza, na małej planecie, na której poza mną jest trzech mieszkańców… Mój mistrz, małpka i gadający świerszcz. Kolejna dziwna rzecz –powiedział i zaśmiał się – Odbywam tutaj bardzo dziwne treningi, jednak piekielnie skuteczne, już czuje, że robię się coraz silniejszy. Ważne, jest to, że jest szansa na mój powrót. A jeśli chodzi o Ósem.. To znaczy Vivian. Powiedz jej, tak: „nic nie dałaby Twoja obecność przy mojej śmierci. W końcu sprało Cię małe dziecko w spiżarni ” –po tych słowach w myślach zaczął się głośno śmiać. Mieszkańcy dziwnie się na niego patrzyli, jednak Vernil miał zamknięte oczy i nie mógł zobaczyć ich min –Dobra, też postaram się skupić.. –Powiedział, wyczyścił umysł. Nastawił go na odbiór czegoś… innego. Zobaczył to. Widział naprzeciwko dziewczynę. Już kiedyś ją spotkał. Teraz nie mógł szybko skojarzyć gdzie. Po prawej? Ta dziewczyna, która osiągnęła poziom super Saiyanina, wpatrując się w martwe ciało Vernila. Arghh.. Ta pamięć do imion. Twarz zapamięta każdą, ale z imionami gorzej. –Kuro! Obok tej dziewczyny naprzeciwko. To Raziel! –Powiedział w myślach. Najgorsze było przed nim. Zobaczył rosłego wojownika. Ten chwycił głowę Kuro i rąbnął ją w ścianę. Koniec.
Re: Cele więzienne
Nie Lut 09, 2014 6:25 pm
Kuro skoncentrował całą swoja uwagę na rozmowie z Vernilem. Dowiedział się kim jest Raziel. Szkoda tylko, że Vivian była dla niego taka oschła. Chciał dobrze, widział jak zależy jej na tym chłopaku. W sytuacji zaczął się dopiero orientować, kiedy mężczyzna z bródką chwycił go za twarz. Kontakt z Vernilem się urwał. Pierwsze uderzenie potylicą w ścianę zamroczyło go ale nie stracił przytomności.
- A pocałuj mnie w goły tyłek!
Kiedy mówił w jego głowie było słuchać bardziej ból niż zawziętość ale to wystarczyło. Najwyraźniej rozeźlony facet poprawił cios kilku krotnie, aby dobrze wyperswadować chłopakowi kolejne błyskotliwe teksy. Młodzik szamotał się, łapiąc go za nadgarstek aby odciągnąć łapsko od twarzy lub próbując kopnąć. Szło mu z miernym skutkiem. Niemniej, był żywotny jak karaluch. Do momentu aż ból pękającej czaszki kazał mu przestać. Jego ciało stało się bezwładne. Saiyan przestał i Kuro pomyślał, że teraz da mu spokój, nie ruszał się aby nie prowokować dalszych ciosów. Czuł jak ciepła krew spływa mu z tyłu głowy. Jeszcze kilka ciosów i roztrzaska mu czaszkę. To jednak nie był koniec. Cios w brzuch pozbawił go tchu, miał wrażenie, ze noga mężczyzny dotknęła jego kręgosłupa. Zwymiotował krwią i zwinął się w kłębek z bólu. Przed oczami migotały mu wszystkie gwiazdki. Kiszki wykręcały się i chciały wydostać na zewnątrz.
- Dobrze, przynajmniej mamy tu nad czym pracować. Jak na pocałunek wyszło to trochę niezdarnie ale rozumiem Pański zapał. I rozumiem, ze jak ma się taki pysk, to rzadko zdarza się okazja do ćwiczeń. Ale powiedziałem, żebyś pocałował mnie w tyłek. W tyłek. Nie w twarz. Spróbuj raz jeszcze ale tym razem z uczuciem.
Musiał, no musiał. Nie mógł sobie darować. Już wystarczająco mocno oberwał i ciągle kusi los. Idiota. Powinien się zamknąć. Ale chciał zwrócić uwagę mężczyzny na siebie, kiedy ten zaczepiał April. Gdyby coś się jej stało. No i się doigrał. Zamarł w bezruchu, kiedy poczuł but na policzku. Mimo wszystko przeszło mu przez myśl, że facet blefuje. Jeśli to zrobi, to nic z chłopaka nie wyciągnie, bo nie będzie w stanie mówić. Facet nie blefował. Pod wpływem nacisku zaczął krzyczeć, a potem gdy kości pękły, krzyk się urwał. Mężczyzna nie blefował. Ból był oszałamiający. Popłynęły mu łzy stróżką. W uszach dźwięczał mu śmiech wojownika. Czuł krew w ustach, dobrze, że leżał na boku, bo by się nią udusił. Nie mógł poruszyć dowolną wargą, czuł tam kości nie zespolone ze sobą. Ogarnął go strach. Rękoma rozwiązał i wyciągnął szarfę pasa. Trudno najwyżej spadną mu te resztki spodni. Przyłożył szarfę do brody, miał ciemność przed oczami. Zawiązał za głową, a potem przełożył pod podbródkiem i przewiązał na czubku. To jakoś będzie trzymać kości. Omal nie zemdlał jęcząc z bólu, twarz mu niewiarogodnie spuchła. Ciągle kącikiem wypływała mu krew na posadzkę, a łzy płynęły nieprzerwaną strugą. Poza jękami nie był w stanie wydać z siebie innego dźwięku. Na to wszystko patrzyła April, patrzyła na jego głupotę i cierpienie. To na pewno nauczy go trzymać język za zębami. O ile przeżyją. Taki uraz oznaczał, że kuro nie jest już do niczego potrzebny. Przecież i tak jest skazany na śmierć. Krwawił z roztrzaskanej potylice. Próbował jakoś zapanować nad sobą, otworzył oczy i zobaczył dziurę w ścianie, w kształcie jego ciała. Czyli ścianę można rozwalić. Kiedy był w wiezieniu tłuk w ścianę cały miesiąc, a nie było na niej nawet rysy, a teraz. Facet im pokazał jak mogą wydostać się na wolność.
Podczołgał się i ostatnim wysiłkiem wstał. Uderzył w dziurę kila razy krusząc ja nieco ale zakręciło mu się i upadł na materac. Zaczął ją kopać, uparcie się nie poddawał. Nie miał siły, musiał przestać. Ale może to podda innym pomysł. Miał nadzieję przebić się, a potem z drugiej strony, nim wojownik do niego dotrze rozwialiby ścianę, gdzie siedzi Red. We dwóch jakoś wyciągnęliby April. Chyba jako jedyny w tym towarzystwie się nie poddawał. Odpocznie i spróbuje znowu. Za chwilkę, na pewno. Przynajmniej zmienił miejsce, gdzie robił kałużę z własnej krwi.
Usłyszał głos, zdanie ewidentnie skierowane do niego. „Należało Ci się małpo”. Damski głos, to nie April, więc tamta kadetka. Chyba miała racja. Zawiódł i to na całej linii.
Nie zdążył uratować Północnego miasta, nie uratował Vernila, nie dorwał changelinga, i pociągnął za sobą na dno April i Reda. Obiecał chronić halfkę, a do tej pory to dziewczyna chroniła jego. Od momentu walki z Braską, opiekowała się nim, kiedy został dzieckiem. Opatrywała mu rany po treningach z Hikaru, a on odwdzięczył się jej wizytą w wiezieniu. Nie zasługiwał na nią. Zawiódł ją, zawiódł hikaru, zawiódł mieszkańców miasta i Vernila. Zawiódł. Stracił siłę aby kopać w ścianę ale nie zamierzał pozwolić, aby April zgniła tutaj, albo została skrzywdzona. Był gotów zaryzykować swoje życie w tym celu. Znał działanie kajdan, w końcu nosił je przez miesiąc. Kiedy podnosi się poziom Ki powyżej jakiegoś pułapu lub tworzy pocisk Ki, to kajdany kumulują energię i zwracają ją przeciw użytkownikowi w formie porażenia prądem. Kuro się nie podda, co to, to nie. Tera miał większą siłę i wytrzymałość. Spróbuje pokonać kajdany albo zwabić faceta do swojej celi. Wpadł na pomysł. Ułożył się nieco na brzuchu, mając nadal głowę na boku. Metaliczny posmak krwi w ustach sprawiał, że robiło mu się niedobrze. Po kajdankach przebiegały iskry, a jego ciałem co jakiś czas wstrząsały spazmy po porażeniu. Czekał na swojego oprawce.
- A pocałuj mnie w goły tyłek!
Kiedy mówił w jego głowie było słuchać bardziej ból niż zawziętość ale to wystarczyło. Najwyraźniej rozeźlony facet poprawił cios kilku krotnie, aby dobrze wyperswadować chłopakowi kolejne błyskotliwe teksy. Młodzik szamotał się, łapiąc go za nadgarstek aby odciągnąć łapsko od twarzy lub próbując kopnąć. Szło mu z miernym skutkiem. Niemniej, był żywotny jak karaluch. Do momentu aż ból pękającej czaszki kazał mu przestać. Jego ciało stało się bezwładne. Saiyan przestał i Kuro pomyślał, że teraz da mu spokój, nie ruszał się aby nie prowokować dalszych ciosów. Czuł jak ciepła krew spływa mu z tyłu głowy. Jeszcze kilka ciosów i roztrzaska mu czaszkę. To jednak nie był koniec. Cios w brzuch pozbawił go tchu, miał wrażenie, ze noga mężczyzny dotknęła jego kręgosłupa. Zwymiotował krwią i zwinął się w kłębek z bólu. Przed oczami migotały mu wszystkie gwiazdki. Kiszki wykręcały się i chciały wydostać na zewnątrz.
- Dobrze, przynajmniej mamy tu nad czym pracować. Jak na pocałunek wyszło to trochę niezdarnie ale rozumiem Pański zapał. I rozumiem, ze jak ma się taki pysk, to rzadko zdarza się okazja do ćwiczeń. Ale powiedziałem, żebyś pocałował mnie w tyłek. W tyłek. Nie w twarz. Spróbuj raz jeszcze ale tym razem z uczuciem.
Musiał, no musiał. Nie mógł sobie darować. Już wystarczająco mocno oberwał i ciągle kusi los. Idiota. Powinien się zamknąć. Ale chciał zwrócić uwagę mężczyzny na siebie, kiedy ten zaczepiał April. Gdyby coś się jej stało. No i się doigrał. Zamarł w bezruchu, kiedy poczuł but na policzku. Mimo wszystko przeszło mu przez myśl, że facet blefuje. Jeśli to zrobi, to nic z chłopaka nie wyciągnie, bo nie będzie w stanie mówić. Facet nie blefował. Pod wpływem nacisku zaczął krzyczeć, a potem gdy kości pękły, krzyk się urwał. Mężczyzna nie blefował. Ból był oszałamiający. Popłynęły mu łzy stróżką. W uszach dźwięczał mu śmiech wojownika. Czuł krew w ustach, dobrze, że leżał na boku, bo by się nią udusił. Nie mógł poruszyć dowolną wargą, czuł tam kości nie zespolone ze sobą. Ogarnął go strach. Rękoma rozwiązał i wyciągnął szarfę pasa. Trudno najwyżej spadną mu te resztki spodni. Przyłożył szarfę do brody, miał ciemność przed oczami. Zawiązał za głową, a potem przełożył pod podbródkiem i przewiązał na czubku. To jakoś będzie trzymać kości. Omal nie zemdlał jęcząc z bólu, twarz mu niewiarogodnie spuchła. Ciągle kącikiem wypływała mu krew na posadzkę, a łzy płynęły nieprzerwaną strugą. Poza jękami nie był w stanie wydać z siebie innego dźwięku. Na to wszystko patrzyła April, patrzyła na jego głupotę i cierpienie. To na pewno nauczy go trzymać język za zębami. O ile przeżyją. Taki uraz oznaczał, że kuro nie jest już do niczego potrzebny. Przecież i tak jest skazany na śmierć. Krwawił z roztrzaskanej potylice. Próbował jakoś zapanować nad sobą, otworzył oczy i zobaczył dziurę w ścianie, w kształcie jego ciała. Czyli ścianę można rozwalić. Kiedy był w wiezieniu tłuk w ścianę cały miesiąc, a nie było na niej nawet rysy, a teraz. Facet im pokazał jak mogą wydostać się na wolność.
Podczołgał się i ostatnim wysiłkiem wstał. Uderzył w dziurę kila razy krusząc ja nieco ale zakręciło mu się i upadł na materac. Zaczął ją kopać, uparcie się nie poddawał. Nie miał siły, musiał przestać. Ale może to podda innym pomysł. Miał nadzieję przebić się, a potem z drugiej strony, nim wojownik do niego dotrze rozwialiby ścianę, gdzie siedzi Red. We dwóch jakoś wyciągnęliby April. Chyba jako jedyny w tym towarzystwie się nie poddawał. Odpocznie i spróbuje znowu. Za chwilkę, na pewno. Przynajmniej zmienił miejsce, gdzie robił kałużę z własnej krwi.
Usłyszał głos, zdanie ewidentnie skierowane do niego. „Należało Ci się małpo”. Damski głos, to nie April, więc tamta kadetka. Chyba miała racja. Zawiódł i to na całej linii.
Nie zdążył uratować Północnego miasta, nie uratował Vernila, nie dorwał changelinga, i pociągnął za sobą na dno April i Reda. Obiecał chronić halfkę, a do tej pory to dziewczyna chroniła jego. Od momentu walki z Braską, opiekowała się nim, kiedy został dzieckiem. Opatrywała mu rany po treningach z Hikaru, a on odwdzięczył się jej wizytą w wiezieniu. Nie zasługiwał na nią. Zawiódł ją, zawiódł hikaru, zawiódł mieszkańców miasta i Vernila. Zawiódł. Stracił siłę aby kopać w ścianę ale nie zamierzał pozwolić, aby April zgniła tutaj, albo została skrzywdzona. Był gotów zaryzykować swoje życie w tym celu. Znał działanie kajdan, w końcu nosił je przez miesiąc. Kiedy podnosi się poziom Ki powyżej jakiegoś pułapu lub tworzy pocisk Ki, to kajdany kumulują energię i zwracają ją przeciw użytkownikowi w formie porażenia prądem. Kuro się nie podda, co to, to nie. Tera miał większą siłę i wytrzymałość. Spróbuje pokonać kajdany albo zwabić faceta do swojej celi. Wpadł na pomysł. Ułożył się nieco na brzuchu, mając nadal głowę na boku. Metaliczny posmak krwi w ustach sprawiał, że robiło mu się niedobrze. Po kajdankach przebiegały iskry, a jego ciałem co jakiś czas wstrząsały spazmy po porażeniu. Czekał na swojego oprawce.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Nie Lut 09, 2014 9:00 pm
Zaczynało go to wszystko powoli nużyć. Ile można bawić się w strasznego pana policjanta? Trener był żałosny. Zero samokontroli, oraz zero jakiejkolwiek godności, którą powinien mieć członek elity. „Jeśli bezmózgowcy i psychopaci będą w dalszym ciągu awansowali, to słabo widzę przyszłość naszej planety.” powiedziała Aryenne. Raziel uśmiechnął się delikatnie do siebie. Najwidoczniej jego matula miała dar przewidywania przyszłości. Albo też po prostu miała iloraz inteligencji wyższy niż przeciętny Saiyanin. Młody kadet obstawiał bardziej drugą opcję. Jego rodzice nie byli głupi. Ojciec był nad wyraz sprytny, inteligentny i cwany. Umiał znaleźć słabość i wykorzystać ją. Natomiast matka z tego co pamiętał, była mądra, piękna i zabójcza. Wiedziała jak wykorzystać swoje atuty. Czasami Zick zastanawiał się w kogo jego syn bardziej się wdał. Przejawiał cechy obojga rodziców, lecz nigdy nie przeważająco. Nad wyraz inteligentny w swoim roczniku. Wysoka moc bojowa po urodzeniu. Szybko przyswajał wiedzę bojową i taktyczną. Można rzecz urodzony żołnierz. Lecz dopiero po stracie matki chłopak zaczął myśleć poważnie o karierze wojskowej. Wcześniej jakoś nie miał żadnych planów na przyszłość. Dlatego najwyraźniej Fortuna postanowiła sama go pchnąć. Szkoda tylko, że musiała użyć tak brutalnych środków.
Patrzył teraz jak trener rzuca się od jednej celi do drugiej. Z początku było to śmieszne, lecz z upływem minut zaczynało drażnić. Jedna groźba, druga, dziesiąta. Jak chcesz się od nas czegoś dowiedzieć to zacznij przesłuchania, a nie katowanie. W taki sposób mało ci powiedzą. No chyba, że jest wśród nich ktoś, kto lubi mówić. Szmaragdowe oczy, pełne znużenia i obojętności po raz kolejny wciągu mijających minut przeleciały po karcerze. Kojarzył już wszystkie twarze. Ciemnowłosy kadet z amnezją, czarnowłosa wojowniczka April i ten tajemniczy bohater Kuro. Tak to była trójka godna zainteresowania. Pojawili się znikąd i tylko im Raz zawdzięczał to, że w dalszym ciągu jeszcze żyje. Widać, że choleryk lubi młode dziewczęta. Po wcześniejszych próbach podrywania Vulfili, teraz przerzucił się na April. To najwyraźniej nie spodobało się jej znajomemu, który rzucił w stronę gościa nieprzyjemny tekst. No i teraz mógł zacząć się bal. Uderzenia i kopniaki spadały na bezbronne ciało. Jeden rzut o ścianę i kontynuacja znęcania się, uwieczniona złamaniem szczęki. Gratulacje dla tego pana. Teraz więzień na pewno mu wiele powie. Z celi obok doszedł Zahne’a cichy szept. Popatrzył na brązowowłosą Halfkę i rzucił jej spojrzenie, które mówiło, żeby lepiej zamilkła. Lepiej go już nie nakręcać.
Syn Aryenne opuścił się trochę i teraz leżał na plecach na materacu. Zielone oczy wlepił w sufit, zaś myśli popłynęły ku rozmyślaniom.
Occ:
Regeneracja 10% HP i KI
Patrzył teraz jak trener rzuca się od jednej celi do drugiej. Z początku było to śmieszne, lecz z upływem minut zaczynało drażnić. Jedna groźba, druga, dziesiąta. Jak chcesz się od nas czegoś dowiedzieć to zacznij przesłuchania, a nie katowanie. W taki sposób mało ci powiedzą. No chyba, że jest wśród nich ktoś, kto lubi mówić. Szmaragdowe oczy, pełne znużenia i obojętności po raz kolejny wciągu mijających minut przeleciały po karcerze. Kojarzył już wszystkie twarze. Ciemnowłosy kadet z amnezją, czarnowłosa wojowniczka April i ten tajemniczy bohater Kuro. Tak to była trójka godna zainteresowania. Pojawili się znikąd i tylko im Raz zawdzięczał to, że w dalszym ciągu jeszcze żyje. Widać, że choleryk lubi młode dziewczęta. Po wcześniejszych próbach podrywania Vulfili, teraz przerzucił się na April. To najwyraźniej nie spodobało się jej znajomemu, który rzucił w stronę gościa nieprzyjemny tekst. No i teraz mógł zacząć się bal. Uderzenia i kopniaki spadały na bezbronne ciało. Jeden rzut o ścianę i kontynuacja znęcania się, uwieczniona złamaniem szczęki. Gratulacje dla tego pana. Teraz więzień na pewno mu wiele powie. Z celi obok doszedł Zahne’a cichy szept. Popatrzył na brązowowłosą Halfkę i rzucił jej spojrzenie, które mówiło, żeby lepiej zamilkła. Lepiej go już nie nakręcać.
Syn Aryenne opuścił się trochę i teraz leżał na plecach na materacu. Zielone oczy wlepił w sufit, zaś myśli popłynęły ku rozmyślaniom.
Occ:
Regeneracja 10% HP i KI
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Pon Lut 10, 2014 4:19 pm
Stukot, jednostajny, silny, pewny. To on wybudził demona ze snu. Dudnił mu w uszach, a to znak, że coś dzieje się poza umysłem. Otworzył oczy z niedowierzaniem dostrzegając co wyrabia Kuro. Po prostu chciał rozwalić ścianę, nie licząc się z konsekwencjami. April krzyczała na Trenera, który pastwił się nad jej ukochanym wojownikiem. Ból i zgryzota Saiyan i Saiyanek przepełniała aż za mocno pomieszczenia. Podsycało jego demoniczną naturę, której nie okiełznały nawet specjalistyczne bransolety. Nie mógł znieść cierpienia zarówno tych najbliższych, jak i mniej znanych mu osób. Po prostu DOŚĆ! Od razu uderzyła mu krew do głowy, miarka się przelała już dawno, lecz cierpliwość wyczerpała się dopiero teraz!
Teraz albo nigdy!
>Grrr!
Walić kamuflaż, niech młodzi i silni wojują świat! Już go gówno obchodziło co z nim zrobią, nie będzie ratować sobie tyłka, gdy inni tyle poświęcają się dla mordercy, którym był, jest i będzie. To piętno pozostanie na zawsze, i nie ważne jak będzie łagodzone współczuciem czy milczeniem innych - nie wymaże tej zbrodni już nigdy. A skoro nie mógł pokonać dotychczas najsilniejszego wroga wszechświata, niech chociaż obecnie na coś więcej się przyda! Miał dość swojej bezczynności, swojej tłumionej agresji, swojego bezwartościowego życia! Demon miał taką przewagę nad Kuro, że nie był do tej pory tknięty, że zbyto jego obecność umniejszając jego udział w tym wszystkim. Bo faktycznie wiele nie zdziałał, ale teraz... teraz za wszystko sobie odbije! Z namiastką, za wszystkie czasy, za te złe i brutalne! Nie ugnie mu się kolano pod kolejną porażką, nie dopuści do tego!
Poderwał się nagle z ziemi, i mimo kajdan na nogach zdołał dopaść ścianę za sobą (w narożniku karceru blisko April), by mocno wybijać z niej cegły i ruszyć stabilną kondygnację. Prąd kopał go za każdą próbą jaką podejmował, lecz nie rezygnował. Miał w sobie tyle złości i agresji, iż nie szczędził siebie. Oczy zaszły bielmem, nikogo nie słyszał, nikogo nie posłuchałby i tak - walił ile miał pary w rękach, nawet jeśli czuł jak kości w palcach zgrzytają. Aura sczerniała i rozrywała się na obrzeżach w postaci motyli, żeby tylko dopomóc swojemu właścicielowi w rozwaleniu celi w drobny pył. Co jakiś czas wyładowania elektryczne przebiegały widocznie po ciele demona, lecz trudno było rozróżnić czy to od blokady nałożonej przez kajdanki czy przez własną moc próbującą przecisnąć się przez barierę. Bielma przelały się w rubinowe neony, a mięśnie napęczniały od pulsującej w zawrotnym tempie krwi. Nie przestawał, chociaż walił tak dopiero od kilku sekund, bo tylko tyle dzieliło jego i Kuro, i tylko tyle potrzebowałby Strażnik na dorwanie Reda. Ten skumulował w ostatnim akcie najwięcej siły i całą swoją zwartą sylwetką ruszył na ścianę, by w myśl misji przebić się na drugą stronę, cokolwiek tam było. Przy zetknięciu się jego ramienia ze ścianą przeszedł go prąd od stóp do głów, dlatego darł się w potwornym, zdeformowanym ryku podobnym bardziej do rannej bestii niż humanoidalnej istoty. Nawet kły wyrosły ponad miarę, których nie krył wraz ze krzykiem, ale... chyba osiągnął cel... chyba był już poza swoją celą... i chyba z tego impetu ściągnął całą uwagę Trenera na siebie. Lecz to wszystko "chyba". Pewności nie miał. Szał mógł mu pomieszać w głowie, a w taki wpadł i nie dbał ani trochę o to co uważają inni. Coś tak jakby przekrzywiła mu się psychika na pełnego furiata. Nie dziwcie się - nigdy nie potrafił z siebie usuwać stopniowo roszczeń wobec świata, wobec siebie, tylko wszystko pękało w jednym, kulminacyjnym momencie. A ten nadszedł za sprawą Kuro i jego ataku na wolność. Niech dobro i sprawiedliwość w końcu zwycięży.
[Ooc: Furia!
+ 60 (^^) do statystyk, prócz HP
Atak potężny = 2345+2000+60+60 = 4465 dmg
KI: - 4465 Ki, czyli 25000 - 4465 = 20535]
Teraz albo nigdy!
>Grrr!
Walić kamuflaż, niech młodzi i silni wojują świat! Już go gówno obchodziło co z nim zrobią, nie będzie ratować sobie tyłka, gdy inni tyle poświęcają się dla mordercy, którym był, jest i będzie. To piętno pozostanie na zawsze, i nie ważne jak będzie łagodzone współczuciem czy milczeniem innych - nie wymaże tej zbrodni już nigdy. A skoro nie mógł pokonać dotychczas najsilniejszego wroga wszechświata, niech chociaż obecnie na coś więcej się przyda! Miał dość swojej bezczynności, swojej tłumionej agresji, swojego bezwartościowego życia! Demon miał taką przewagę nad Kuro, że nie był do tej pory tknięty, że zbyto jego obecność umniejszając jego udział w tym wszystkim. Bo faktycznie wiele nie zdziałał, ale teraz... teraz za wszystko sobie odbije! Z namiastką, za wszystkie czasy, za te złe i brutalne! Nie ugnie mu się kolano pod kolejną porażką, nie dopuści do tego!
Poderwał się nagle z ziemi, i mimo kajdan na nogach zdołał dopaść ścianę za sobą (w narożniku karceru blisko April), by mocno wybijać z niej cegły i ruszyć stabilną kondygnację. Prąd kopał go za każdą próbą jaką podejmował, lecz nie rezygnował. Miał w sobie tyle złości i agresji, iż nie szczędził siebie. Oczy zaszły bielmem, nikogo nie słyszał, nikogo nie posłuchałby i tak - walił ile miał pary w rękach, nawet jeśli czuł jak kości w palcach zgrzytają. Aura sczerniała i rozrywała się na obrzeżach w postaci motyli, żeby tylko dopomóc swojemu właścicielowi w rozwaleniu celi w drobny pył. Co jakiś czas wyładowania elektryczne przebiegały widocznie po ciele demona, lecz trudno było rozróżnić czy to od blokady nałożonej przez kajdanki czy przez własną moc próbującą przecisnąć się przez barierę. Bielma przelały się w rubinowe neony, a mięśnie napęczniały od pulsującej w zawrotnym tempie krwi. Nie przestawał, chociaż walił tak dopiero od kilku sekund, bo tylko tyle dzieliło jego i Kuro, i tylko tyle potrzebowałby Strażnik na dorwanie Reda. Ten skumulował w ostatnim akcie najwięcej siły i całą swoją zwartą sylwetką ruszył na ścianę, by w myśl misji przebić się na drugą stronę, cokolwiek tam było. Przy zetknięciu się jego ramienia ze ścianą przeszedł go prąd od stóp do głów, dlatego darł się w potwornym, zdeformowanym ryku podobnym bardziej do rannej bestii niż humanoidalnej istoty. Nawet kły wyrosły ponad miarę, których nie krył wraz ze krzykiem, ale... chyba osiągnął cel... chyba był już poza swoją celą... i chyba z tego impetu ściągnął całą uwagę Trenera na siebie. Lecz to wszystko "chyba". Pewności nie miał. Szał mógł mu pomieszać w głowie, a w taki wpadł i nie dbał ani trochę o to co uważają inni. Coś tak jakby przekrzywiła mu się psychika na pełnego furiata. Nie dziwcie się - nigdy nie potrafił z siebie usuwać stopniowo roszczeń wobec świata, wobec siebie, tylko wszystko pękało w jednym, kulminacyjnym momencie. A ten nadszedł za sprawą Kuro i jego ataku na wolność. Niech dobro i sprawiedliwość w końcu zwycięży.
[Ooc: Furia!
+ 60 (^^) do statystyk, prócz HP
Atak potężny = 2345+2000+60+60 = 4465 dmg
KI: - 4465 Ki, czyli 25000 - 4465 = 20535]
Re: Cele więzienne
Sro Lut 12, 2014 7:29 pm
Na dzień dobry - zmieniamy nieco ten schemat --> http://fankadb.deviantart.com/art/Schemat-Wiezienia-427063846 - miejsce gdzie znajduje się Haz znajduje się gdzie indziej. Czemu? bo nie na rękę Nam, byście przebili się do tego pomieszczenia. I tak wygląda to w ten sposób --> http://pl.tinypic.com/view.php?pic=3322hsj&s=8#.Uvuxk9LuI2g
Przez kilka minut panowała cisza. Brodacz siedział wyciągnięty na krześle i czekał. Jeśli jemu nic nie chcą powiedzieć, to może ktoś zareaguje na słowa April. Dał im równo 5 minut, lecz nikt się nie odezwał. A skoro tak...
- No dobrze - mruknął - to teraz spróbujemy... - rozejrzał się po pomieszczeniu - z Tobą.
Ruszył w stronę Raziel'a. Energetyczne kraty zanikły, Trener wkroczył do celi chłopaka. Stanął nad nim i spojrzał w bok na Vivian. Ta dwójka nie była sobie obca. A jeśli tak, to trzeba to wykorzystać.
- Wstawaj - warknął, a gdy chłopak nadal leżał na materacu, chwycił go za kark i uniósł, po czym przycisnął twarzą do krat, które oddzielały go od blondwłosej, powodując bolesne porażenie prądem - a może jednak nie powiedziałaś Nam wszystkiego? Może wiesz coś więcej? Ty albo którekolwiek z Was - ryknął - gadać, albo młody Pan Zahne będzie cierpiał katusze.
Lecz w tym momencie stało się coś, czego mężczyzna nie mógł się spodziewać. Nieznany mu z imienia, czarnowłosy Saiyan (ale czy na pewno Saiyan? - pomyślał Trener obserwując tę przedziwną aurę) wpadł w furię i zaczął okładać pięściami ścianę swej celi, nie zważając na kopnięcia prądu. Musiał mieć niezwykle silną wolę, skoro ten ból go nie załamywał. Niebieski puścił Raz'a, lecz nim dotarł do kwatery Red'a, ten przebił się na drugą stronę, do korytarza. Brodacz, nie czekając, chwycił go za ubranie i wciągnął z powrotem do pomieszczenia. Był w kiepskim stanie, cała ta akcja kosztowała go dużo sił.
- Co Ty od*ierdalasz do cholery?! - ryknął, opluwając mu twarz. Wziął zamach i rąbnął czarnowłosym o podłogę, a następnie podniósł wysoko nogę zgiętą w kolanie i przydusił go mocno do posadzki, powodując ogromny ból. Powtórzył ten manewr jeszcze kilkakrotnie, po czym zostawił na wpół żywego demona i wyszedł z powrotem na środek, stając obok stolika. Drżał z gniewu.
- Powinniście siedzieć cicho jak myszy pod miotłą i srać w pory ze strachu - każdy kolejny wyraz wypowiadał coraz głośniej - gdyby to zależało tylko ode mnie, to już dawno powyrzynałbym Was jak świnie, zamiast tracić czas na takie ścierwa - teraz już krzyczał - a zresztą je*ać to, mam w dupie co sie z Wami stanie!
Jego sylwetka eksplodowała złotą aurą, włosy uniosły się ku górze i również zmieniły kolor. Mięśnie Trenera uwidoczniły się jeszcze bardziej, podobnie jak żyły na tych fragmentach ciała, które nie były zasłonięte ubraniem. W obu dłoniach zaczął kumulować Ki Blasty - każdy sile dorównującej Big Bang Attack jakie byli w stanie wystrzelić Raziel czy Vivian. Kraty we wszystkich celach znikły, lecz w tym samym momencie dziesiątki energetycznych pocisków pomknęło we wszystkie strony, trafiając w ściany, sufit, podłogę i co najważniejsze - w każdego z szóstki uwięzionych, powodując u nich liczne obrażenia i poparzenia. Osłabiony Red, April i trójką kadetów - padli po paru trafieniach. Jako tako trzymał się jeszcze Kuro, lecz na niego czekała niespodzianka - Ki Blast naładowany dziesięciokrotnie większą energią niż pozostałe, który wystartował jako ostatni i trafił chłopaka prosto w pierś. Niebieski też wpadł w furię, lecz w tym przypadku skutki były dużo poważniejsze.
OCC:
Każdemu z Was zostaje po 10% HP, niezależnie od tego czy zalegaliście z regeneracją jak to czasem bywa
Przez kilka minut panowała cisza. Brodacz siedział wyciągnięty na krześle i czekał. Jeśli jemu nic nie chcą powiedzieć, to może ktoś zareaguje na słowa April. Dał im równo 5 minut, lecz nikt się nie odezwał. A skoro tak...
- No dobrze - mruknął - to teraz spróbujemy... - rozejrzał się po pomieszczeniu - z Tobą.
Ruszył w stronę Raziel'a. Energetyczne kraty zanikły, Trener wkroczył do celi chłopaka. Stanął nad nim i spojrzał w bok na Vivian. Ta dwójka nie była sobie obca. A jeśli tak, to trzeba to wykorzystać.
- Wstawaj - warknął, a gdy chłopak nadal leżał na materacu, chwycił go za kark i uniósł, po czym przycisnął twarzą do krat, które oddzielały go od blondwłosej, powodując bolesne porażenie prądem - a może jednak nie powiedziałaś Nam wszystkiego? Może wiesz coś więcej? Ty albo którekolwiek z Was - ryknął - gadać, albo młody Pan Zahne będzie cierpiał katusze.
Lecz w tym momencie stało się coś, czego mężczyzna nie mógł się spodziewać. Nieznany mu z imienia, czarnowłosy Saiyan (ale czy na pewno Saiyan? - pomyślał Trener obserwując tę przedziwną aurę) wpadł w furię i zaczął okładać pięściami ścianę swej celi, nie zważając na kopnięcia prądu. Musiał mieć niezwykle silną wolę, skoro ten ból go nie załamywał. Niebieski puścił Raz'a, lecz nim dotarł do kwatery Red'a, ten przebił się na drugą stronę, do korytarza. Brodacz, nie czekając, chwycił go za ubranie i wciągnął z powrotem do pomieszczenia. Był w kiepskim stanie, cała ta akcja kosztowała go dużo sił.
- Co Ty od*ierdalasz do cholery?! - ryknął, opluwając mu twarz. Wziął zamach i rąbnął czarnowłosym o podłogę, a następnie podniósł wysoko nogę zgiętą w kolanie i przydusił go mocno do posadzki, powodując ogromny ból. Powtórzył ten manewr jeszcze kilkakrotnie, po czym zostawił na wpół żywego demona i wyszedł z powrotem na środek, stając obok stolika. Drżał z gniewu.
- Powinniście siedzieć cicho jak myszy pod miotłą i srać w pory ze strachu - każdy kolejny wyraz wypowiadał coraz głośniej - gdyby to zależało tylko ode mnie, to już dawno powyrzynałbym Was jak świnie, zamiast tracić czas na takie ścierwa - teraz już krzyczał - a zresztą je*ać to, mam w dupie co sie z Wami stanie!
Jego sylwetka eksplodowała złotą aurą, włosy uniosły się ku górze i również zmieniły kolor. Mięśnie Trenera uwidoczniły się jeszcze bardziej, podobnie jak żyły na tych fragmentach ciała, które nie były zasłonięte ubraniem. W obu dłoniach zaczął kumulować Ki Blasty - każdy sile dorównującej Big Bang Attack jakie byli w stanie wystrzelić Raziel czy Vivian. Kraty we wszystkich celach znikły, lecz w tym samym momencie dziesiątki energetycznych pocisków pomknęło we wszystkie strony, trafiając w ściany, sufit, podłogę i co najważniejsze - w każdego z szóstki uwięzionych, powodując u nich liczne obrażenia i poparzenia. Osłabiony Red, April i trójką kadetów - padli po paru trafieniach. Jako tako trzymał się jeszcze Kuro, lecz na niego czekała niespodzianka - Ki Blast naładowany dziesięciokrotnie większą energią niż pozostałe, który wystartował jako ostatni i trafił chłopaka prosto w pierś. Niebieski też wpadł w furię, lecz w tym przypadku skutki były dużo poważniejsze.
OCC:
Każdemu z Was zostaje po 10% HP, niezależnie od tego czy zalegaliście z regeneracją jak to czasem bywa
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Czw Lut 13, 2014 9:41 pm
Wszystko potoczyło się inaczej niż dziewczyna się spodziewała... Red wpadł w furię z tego wszystkiego, a ona nie wiedziała jak zareagować. Z jednej strony był Kuro, a z drugiej demon. Można powiedzieć, że była całkowicie rozdarta pomiędzy tymi, ważnymi dla niej osobami. Kiedy w końcu brodaty puścił chłopaka udał się poskromić wszystkich, w tym również Raziela, którego z imienia nie znała.
- Zostaw nas! Nie widzisz, że nikt nic nie wie? - zapytała z wyrzutami w jego stronę, czuła, że po tym, co powiedziała pewnie będzie następna, ale jakoś się tym nie przejmowała. - Uważasz się za elitę, a nawet nią nie jesteś, nie tak się rozwiązuje tego typu sprawy.
Wiedziała, że jej słowa trener zapewne wsadzi sobie w cztery litery, zwłaszcza, gdy Red ciągle był zdenerwowany. No i stało się, każdy został skatowany do nieprzytomności. Brunetka sama nie wiedziała, co się z nimi dalej stanie, ale pragnęła, aby to był już koniec. Dosłownie przed ciosem rozejrzała się, aby spojrzeć tym dwóm, ważnym mężczyznom w oczy. Można powiedzieć, że brzmiało to jak pożegnanie.
Occ: Wiem, że krótko, ale nie chcę nic tamować, a nie mam sposobności na odpis w tym momencie. Hp odejmę dopiero w poniedziałek.
- Zostaw nas! Nie widzisz, że nikt nic nie wie? - zapytała z wyrzutami w jego stronę, czuła, że po tym, co powiedziała pewnie będzie następna, ale jakoś się tym nie przejmowała. - Uważasz się za elitę, a nawet nią nie jesteś, nie tak się rozwiązuje tego typu sprawy.
Wiedziała, że jej słowa trener zapewne wsadzi sobie w cztery litery, zwłaszcza, gdy Red ciągle był zdenerwowany. No i stało się, każdy został skatowany do nieprzytomności. Brunetka sama nie wiedziała, co się z nimi dalej stanie, ale pragnęła, aby to był już koniec. Dosłownie przed ciosem rozejrzała się, aby spojrzeć tym dwóm, ważnym mężczyznom w oczy. Można powiedzieć, że brzmiało to jak pożegnanie.
Occ: Wiem, że krótko, ale nie chcę nic tamować, a nie mam sposobności na odpis w tym momencie. Hp odejmę dopiero w poniedziałek.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Pią Lut 14, 2014 9:58 pm
Wyglądało na to, że nie dadzą im umrzeć w spokoju.
Odgłosy w pomieszczeniu stanowczo nie były przyjemne dla ucha. Wrzaski, krzyki, bicie… Zdawało się jej, że słyszy każdy jęk i krople spadające na brudną podłogę. Krew czy łzy, co za różnica. W powietrzu dominował pot, zapach posoki oraz zdenerwowania. Dreszcze pojawiły się same, jako ostrzeżenie przed czymś gorszym. Ósemka uniosła ospale głowę, rzucając krótkie spojrzenie na karcer. W celi Kuro Trener wciąż katował chłopaka. W tęczówkach dziewczyny mignął czerwony błysk. Czy naprawdę idiota nie czuje, że bicie rannego jest niegodne wojownika? A fakt, że tak łatwo daje się Saiyanowi sprowokować, świadczyło tylko o tym, że był kiepskim autorytetem. Nie mówiąc o czystym współczuciu dla skatowanego.
Z ust kadetki padł niekontrolowany syk. Nie dość, że w jej oczach świeciła gorączka, to czuła powoli rosnącą wściekłość. Karmiła się bólem, agonią i zwyczajnymi zszarganymi nerwami. Palce dłoni poruszały się konwulsyjnie, jakby porażone prądem, nie dając zacisnąć się w pieści.
Krótka chwila wątpliwej ciszy nie przekonała Trenera. Koniecznie chciał kogoś skrzywdzić. Żądza mordu i przelania większej ilości krwi była zbyt wyczuwalna. Ciche życzenie, by mu strzeliła ta żyłka na skroni się nie spełniło, a szkoda… Puściły mu nerwy, ale dalej nie padł na zawał. Szlag. I nie zamierzał poprzestać na Kuro, który ledwo żywy dyszał na podłodze. Kraty w celi obok Vivian znikły, a oczy dziewczyny zaczęły sypać iskrami, przeczuwając, co się może stać.
Mogła tylko patrzeć, jak Trener łapie Raziela za kark i uderza jego twarzą o kraty. Lekki zapach spalenizny uniósł się w powietrzu, gdy, co tu kryć, przysmażyło chłopakowi policzek. Ósemka warknęła cicho, słysząc wrzaski mężczyzny. Z dwojga złego, wolała by skupił uwagę na niej. Dźwignęła się ciężko na łokciu, brudna grzywka opadła jej na twarz. Spękane wargi ułożyły się w wyraz lodowatego wyrzutu.
- Powiedziałam wszystko co wiedziałam. – Rzuciła osłabłym, acz wyraźnym głosem. – Nie zamierzam kłamać i zmyślać, tylko dlatego, że przerośniętej małpie nie podobają się moje zeznania.
Wypowiedziała to spokojnie, ale nic nie ukryło iskry przebiegającej po zaciśniętej pięści. Następnie pojawiła się druga i trzecia. Który to raz w ostatnich godzinach Vivian pcha się do tego stanu? Tęczówki zabarwiły się nieznacznie szkarłatem. Także poziom mocy u Raziela podskoczył, a włosy chłopaka z blizną zaczęły falować. Wiedziała, że tak się stanie… Przeczucie? Mogła powiedzieć, że czuli to samo – bez walki się nie poddadzą. Nikt w sumie nie obiecywał, że będzie łatwo, nikt nie powinien wymagać, by siedzieli jak myszy pod miotłą.
W tym momencie ciarki przebiegły po karku Ósemki i mimowolnie odwróciła wzrok. Naprzeciwko jej celi coś się działo… Red stracił panowanie nad sobą. Wyczuła wyraźnie to samo, tętniące uczucie, jakie udzielało się jej. Ale nie przypuszczała, by ktoś był w stanie utorować sobie drogę, wybijając ścianę i niszcząc energetyczne pole siłowe. Czyn zasługiwał na podziw, ale wyglądało na to, że Trener nie podziela zdania Vivian. Rzucił Razielem o ziemię i popędził w stronę Reda. Teraz to chłopak z długim warkoczem został powalony na posadzkę i kilka razy kopnięty.
Tego naprawdę było za dużo. Vivian dyszała ciężko, a coś rwało ją w środku z każdym ciosem i krzykiem Trenera. Ciemna krew spłynęła na posadzkę. Niech on przestanie… Zdołała unieść się do pozycji półleżącej, bo wcześniejsze kopniaki nie dawały o sobie zapomnieć i zacisnęła zęby.
- Dość. – Poruszyła niemrawo wargami. Smak krwi potęgował wściekłość. Saiyanie byli jak wilki, albo wyuczone do walki psy. Zapach posoki działał jak płachta na byka. Może w nieznacznym stopniu te geny dominowały w kodzie genetycznym Vivian Deryth, ale nikt nie mógł zarzucić jej braku woli walki.
Czy to nie może się skończyć? Czyżbyśmy zapomnieli, kto był prawdziwym wrogiem? Czemu mamy bać się swoich, czemu rzeź trwa? Dlaczego, nie przestaniecie rozlewać krwi?! Jest już po wszystkim!
Nie. Vivian nie była z tych osób, które rzuciłyby się komuś tak nagle do gardła. Furia była zimna i potężna jak lodowa burza. Wpiła popękane paznokcie w podłogę i wolno zacisnęła pięści. Krew która wsiąkła w materiał rękawiczek już dawno skrzepła. Skurcze mięśni, nudności… A szlag by to! Słyszała ostatni wrzask Trenera, wibracje poczuła aż w kościach gdy ten uległ transformacji. Musiała obawiać się o własne życie w walce z Tsufulem… Teraz czeka ją samo tu i teraz, w murach Akademii, „pod okiem” wysokiej rangi wojownika. Ironio.
Wzrok skierowała w bok, na kadeta. Obity, po przejściach, niemal jak każdy więzień w tej dziurze. Wszyscy byli wyczerpani psychicznie, nie tylko przez rany, ale nikt nie zamierzał zapewnić im chociaż minimalnego komfortu. Chociaż nie, w końcu były tu materace cienkie jak kartka papieru…
Ułamek sekundy zanim furia Trenera wybuchła w karcerze, skrzyżowała spojrzenie z Razielem. W tęczówkach Ósemki czerwony poblask malowniczo wyparł brąz, ale to, co oczy wyrażały zrozumieli.
Pocisk trafił Vivian w bark i odrzucił na ścianę. Kolejny przeorał policzek, trafił w biodro i przewalił na energetyczną ściankę, która przypiekła jej ramię. Zaciskała zęby z całej siły, przełykając jęki bólu. Skóra na ciele została poparzona ki-blastami, które gęsto pozostawiły czerwone plamy na kończynach i torsie. Dobre chociaż było to, że przy takim cierpieniu granice bólu już się rozmazywały. I należałoby jeszcze oddać cześć Trenerowi za dobry pomyślunek – pociski uderzały w co popadnie. Podłoga popękała, ściany się skruszyły a zebranym sufit zaczął spadać na głowy. Większa bryła zleciała na bosą stopę Vivian. Gdy sytuacja nieco się uspokoiła, dziewczyna oparła się o ścianę i splunęła na bok krwią. Pierś unosiła się rytmicznie, starając wziąć głębszy oddech, ale w płuca wciągała tylko pył. Kurz osadzał się na wargach. Dziewczyna otarła usta i asekurując o zwaloną ścianę, chwiejnie wstała.
Nikt nie mógł zaprzeczyć, że łatwiej byłoby się skulić na podłodze i poczekać na śmierć. Zabawne jednak było to, że w takich chwilach, gdy stało się na krawędzi, odzyskiwało się siły. Bez przesady, że spłynęło na nich nagłe olśnienie – dalej pozostawali ledwo żywymi niewygodnymi kadetami. Vivian był już pewna, że chce ich zabić. Jawnie, bez ogródek. Więc nawet jeśli ma do tego dojść, to nie poddadzą się bez walki. Duma, honor, godność, wszystko to jest względne, ale chce zginąć jak wojownik, nie jak tchórz.
Choć raz.
- Raziel… – Nie odwróciła głowy, ale była pewna, że chłopak ją słyszy. Zrobiła krok naprzód, jedną ręką ściskając krwawiące biodro. – Zginiesz razem ze mną?
Więcej nie było trzeba. W lewej dłoni dziewczyny zaczął formować się energetyczny dysk.
Skoro, jak twierdził Kuro i Vernil, po śmierci nie było tak źle, czego ma się bać? Tyle razy walczyła z Vernilem i Razielem, niech ta walka nie będzie inna, nawet gdy jednego brakuje.
Wszyscy byli ranni i stali twarzą w twarz ze śmiercią. W tym stanie nie stanowią większego zagrożenia, ale… Niech ich chociaż popamięta. Włosy Ósemki uniosły się do góry, choć oczy pozostawały wypełnione zimną wściekłością. Zabolało – nie odchorowała jeszcze skutków przemiany, ale jakie to miało znaczenie? Była w stanie się bronić. Wirujący dysk powiększył się i kadetka wytężyła resztę sił rzucając Kienzanem.
- Zapraszam do tańca.
Dysk poleciał łukiem. Vivian mogła go kontrolować, więc gdy był tuż przy Trenerze, zmieniła tor lotu. Zamierzała trafić go w bok, ale obrócił się nagle i tym sposobem dysk niby piła tarczowa odciął pół peleryny i przeorał zbroję na plecach. Już myślała, że na nic się zdał ten atak, gdy dostrzegła jak ogon Saiyana spada na podłogę. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który uniósł nieznacznie kąciki jej warg.
Taka mała zemsta za wcześniejsze przesłuchanie.
OOC ---> Zaczynamy~
SSJ ON
Furia ON
Kienzan ---> Czy to ma jakieś znaczenie? I tak przeżyje, 8 się oberwie, a mnie się liczyć nie chce…
Odgłosy w pomieszczeniu stanowczo nie były przyjemne dla ucha. Wrzaski, krzyki, bicie… Zdawało się jej, że słyszy każdy jęk i krople spadające na brudną podłogę. Krew czy łzy, co za różnica. W powietrzu dominował pot, zapach posoki oraz zdenerwowania. Dreszcze pojawiły się same, jako ostrzeżenie przed czymś gorszym. Ósemka uniosła ospale głowę, rzucając krótkie spojrzenie na karcer. W celi Kuro Trener wciąż katował chłopaka. W tęczówkach dziewczyny mignął czerwony błysk. Czy naprawdę idiota nie czuje, że bicie rannego jest niegodne wojownika? A fakt, że tak łatwo daje się Saiyanowi sprowokować, świadczyło tylko o tym, że był kiepskim autorytetem. Nie mówiąc o czystym współczuciu dla skatowanego.
Z ust kadetki padł niekontrolowany syk. Nie dość, że w jej oczach świeciła gorączka, to czuła powoli rosnącą wściekłość. Karmiła się bólem, agonią i zwyczajnymi zszarganymi nerwami. Palce dłoni poruszały się konwulsyjnie, jakby porażone prądem, nie dając zacisnąć się w pieści.
Krótka chwila wątpliwej ciszy nie przekonała Trenera. Koniecznie chciał kogoś skrzywdzić. Żądza mordu i przelania większej ilości krwi była zbyt wyczuwalna. Ciche życzenie, by mu strzeliła ta żyłka na skroni się nie spełniło, a szkoda… Puściły mu nerwy, ale dalej nie padł na zawał. Szlag. I nie zamierzał poprzestać na Kuro, który ledwo żywy dyszał na podłodze. Kraty w celi obok Vivian znikły, a oczy dziewczyny zaczęły sypać iskrami, przeczuwając, co się może stać.
Mogła tylko patrzeć, jak Trener łapie Raziela za kark i uderza jego twarzą o kraty. Lekki zapach spalenizny uniósł się w powietrzu, gdy, co tu kryć, przysmażyło chłopakowi policzek. Ósemka warknęła cicho, słysząc wrzaski mężczyzny. Z dwojga złego, wolała by skupił uwagę na niej. Dźwignęła się ciężko na łokciu, brudna grzywka opadła jej na twarz. Spękane wargi ułożyły się w wyraz lodowatego wyrzutu.
- Powiedziałam wszystko co wiedziałam. – Rzuciła osłabłym, acz wyraźnym głosem. – Nie zamierzam kłamać i zmyślać, tylko dlatego, że przerośniętej małpie nie podobają się moje zeznania.
Wypowiedziała to spokojnie, ale nic nie ukryło iskry przebiegającej po zaciśniętej pięści. Następnie pojawiła się druga i trzecia. Który to raz w ostatnich godzinach Vivian pcha się do tego stanu? Tęczówki zabarwiły się nieznacznie szkarłatem. Także poziom mocy u Raziela podskoczył, a włosy chłopaka z blizną zaczęły falować. Wiedziała, że tak się stanie… Przeczucie? Mogła powiedzieć, że czuli to samo – bez walki się nie poddadzą. Nikt w sumie nie obiecywał, że będzie łatwo, nikt nie powinien wymagać, by siedzieli jak myszy pod miotłą.
W tym momencie ciarki przebiegły po karku Ósemki i mimowolnie odwróciła wzrok. Naprzeciwko jej celi coś się działo… Red stracił panowanie nad sobą. Wyczuła wyraźnie to samo, tętniące uczucie, jakie udzielało się jej. Ale nie przypuszczała, by ktoś był w stanie utorować sobie drogę, wybijając ścianę i niszcząc energetyczne pole siłowe. Czyn zasługiwał na podziw, ale wyglądało na to, że Trener nie podziela zdania Vivian. Rzucił Razielem o ziemię i popędził w stronę Reda. Teraz to chłopak z długim warkoczem został powalony na posadzkę i kilka razy kopnięty.
Tego naprawdę było za dużo. Vivian dyszała ciężko, a coś rwało ją w środku z każdym ciosem i krzykiem Trenera. Ciemna krew spłynęła na posadzkę. Niech on przestanie… Zdołała unieść się do pozycji półleżącej, bo wcześniejsze kopniaki nie dawały o sobie zapomnieć i zacisnęła zęby.
- Dość. – Poruszyła niemrawo wargami. Smak krwi potęgował wściekłość. Saiyanie byli jak wilki, albo wyuczone do walki psy. Zapach posoki działał jak płachta na byka. Może w nieznacznym stopniu te geny dominowały w kodzie genetycznym Vivian Deryth, ale nikt nie mógł zarzucić jej braku woli walki.
Czy to nie może się skończyć? Czyżbyśmy zapomnieli, kto był prawdziwym wrogiem? Czemu mamy bać się swoich, czemu rzeź trwa? Dlaczego, nie przestaniecie rozlewać krwi?! Jest już po wszystkim!
Nie. Vivian nie była z tych osób, które rzuciłyby się komuś tak nagle do gardła. Furia była zimna i potężna jak lodowa burza. Wpiła popękane paznokcie w podłogę i wolno zacisnęła pięści. Krew która wsiąkła w materiał rękawiczek już dawno skrzepła. Skurcze mięśni, nudności… A szlag by to! Słyszała ostatni wrzask Trenera, wibracje poczuła aż w kościach gdy ten uległ transformacji. Musiała obawiać się o własne życie w walce z Tsufulem… Teraz czeka ją samo tu i teraz, w murach Akademii, „pod okiem” wysokiej rangi wojownika. Ironio.
Wzrok skierowała w bok, na kadeta. Obity, po przejściach, niemal jak każdy więzień w tej dziurze. Wszyscy byli wyczerpani psychicznie, nie tylko przez rany, ale nikt nie zamierzał zapewnić im chociaż minimalnego komfortu. Chociaż nie, w końcu były tu materace cienkie jak kartka papieru…
Ułamek sekundy zanim furia Trenera wybuchła w karcerze, skrzyżowała spojrzenie z Razielem. W tęczówkach Ósemki czerwony poblask malowniczo wyparł brąz, ale to, co oczy wyrażały zrozumieli.
Pocisk trafił Vivian w bark i odrzucił na ścianę. Kolejny przeorał policzek, trafił w biodro i przewalił na energetyczną ściankę, która przypiekła jej ramię. Zaciskała zęby z całej siły, przełykając jęki bólu. Skóra na ciele została poparzona ki-blastami, które gęsto pozostawiły czerwone plamy na kończynach i torsie. Dobre chociaż było to, że przy takim cierpieniu granice bólu już się rozmazywały. I należałoby jeszcze oddać cześć Trenerowi za dobry pomyślunek – pociski uderzały w co popadnie. Podłoga popękała, ściany się skruszyły a zebranym sufit zaczął spadać na głowy. Większa bryła zleciała na bosą stopę Vivian. Gdy sytuacja nieco się uspokoiła, dziewczyna oparła się o ścianę i splunęła na bok krwią. Pierś unosiła się rytmicznie, starając wziąć głębszy oddech, ale w płuca wciągała tylko pył. Kurz osadzał się na wargach. Dziewczyna otarła usta i asekurując o zwaloną ścianę, chwiejnie wstała.
Nikt nie mógł zaprzeczyć, że łatwiej byłoby się skulić na podłodze i poczekać na śmierć. Zabawne jednak było to, że w takich chwilach, gdy stało się na krawędzi, odzyskiwało się siły. Bez przesady, że spłynęło na nich nagłe olśnienie – dalej pozostawali ledwo żywymi niewygodnymi kadetami. Vivian był już pewna, że chce ich zabić. Jawnie, bez ogródek. Więc nawet jeśli ma do tego dojść, to nie poddadzą się bez walki. Duma, honor, godność, wszystko to jest względne, ale chce zginąć jak wojownik, nie jak tchórz.
Choć raz.
- Raziel… – Nie odwróciła głowy, ale była pewna, że chłopak ją słyszy. Zrobiła krok naprzód, jedną ręką ściskając krwawiące biodro. – Zginiesz razem ze mną?
Więcej nie było trzeba. W lewej dłoni dziewczyny zaczął formować się energetyczny dysk.
Skoro, jak twierdził Kuro i Vernil, po śmierci nie było tak źle, czego ma się bać? Tyle razy walczyła z Vernilem i Razielem, niech ta walka nie będzie inna, nawet gdy jednego brakuje.
Wszyscy byli ranni i stali twarzą w twarz ze śmiercią. W tym stanie nie stanowią większego zagrożenia, ale… Niech ich chociaż popamięta. Włosy Ósemki uniosły się do góry, choć oczy pozostawały wypełnione zimną wściekłością. Zabolało – nie odchorowała jeszcze skutków przemiany, ale jakie to miało znaczenie? Była w stanie się bronić. Wirujący dysk powiększył się i kadetka wytężyła resztę sił rzucając Kienzanem.
- Zapraszam do tańca.
Dysk poleciał łukiem. Vivian mogła go kontrolować, więc gdy był tuż przy Trenerze, zmieniła tor lotu. Zamierzała trafić go w bok, ale obrócił się nagle i tym sposobem dysk niby piła tarczowa odciął pół peleryny i przeorał zbroję na plecach. Już myślała, że na nic się zdał ten atak, gdy dostrzegła jak ogon Saiyana spada na podłogę. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, który uniósł nieznacznie kąciki jej warg.
Taka mała zemsta za wcześniejsze przesłuchanie.
OOC ---> Zaczynamy~
SSJ ON
Furia ON
Kienzan ---> Czy to ma jakieś znaczenie? I tak przeżyje, 8 się oberwie, a mnie się liczyć nie chce…
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Sob Lut 15, 2014 4:06 pm
Vulfila najpierw leżała na materacu, pogrążona w swoich myślach. Użalała się nad sobą i nic wokoło jej nie interesowało przez chwilę. Właściwie uznała, że jej taktyka okazała się skuteczna. Nie stawiała się jak reszta zebranych w karcerze, lecz udawała gotowość do współpracy, więc też dano jej święty spokój. I nikt nie chciał jej bić, bo... przecież nie stawiała oporu. Inni powinni byli stosować jej podejście, a nie dziwić się, że strażnik, który najwidoczniej lubował się w zadawaniu bólu kadetom wykazującym się niesubordynacją, będzie z nich wyciągał informacje siłą.
Leżąc na boczku popatrzyła na przeciwległą celę, gdzie leżał Kuro. Z jego rąk wydobywały się co chwilę elektryczne bodźce. Najwidoczniej zadziałała mu na nerwy, bo nerwowo podnosił KI do poziomu, który zadawał mu ból. A może po prostu lubił się katować? Kto go tam wie, i tak dla Vulfili był okrutny. Jakoś z Frosta dało się wypędzić Tsufula i nie doprowadzić go na skraj śmierci. Ten białowłosy najwidoczniej należał do tego typu saiyan, którzy muszą pokazać swoją dominację, a kiedy powie im się gorzką prawdę zaczynają się denerwować...
Nagle z zamyślenia wybił Vulfilę znowu brodaty strażnik. Zaczął znęcać się nad Razielem a potem Redem. Dziewczyna aż wytrzeszczyła oczy. No tak, to pewnie ten sam typ saiyana co i Kuro. Halfka planowała już, co zrobić, żeby może jakoś odwrócić uwagę brodatego, bo też nie mogła patrzeć, jak ten torturuje Reda. On pomógł jej i Hazardowi, więc winna mu była odwdzięczenie się. Nie musiała być silna i potężna, wystarczył spryt, żeby poradzić sobie z takim ptasim móżdżkiem jak strażnik. Wtedy jednak całe jej ciało przeszła fala elektryczna.
- Iiii!!!- zapiszczała na cały głos jak foczka, która dostała serię z karabinu, a potem widziała tylko, jak czarna kurtyna opadła przed jej oczami... Zemdlała.
Leżąc na boczku popatrzyła na przeciwległą celę, gdzie leżał Kuro. Z jego rąk wydobywały się co chwilę elektryczne bodźce. Najwidoczniej zadziałała mu na nerwy, bo nerwowo podnosił KI do poziomu, który zadawał mu ból. A może po prostu lubił się katować? Kto go tam wie, i tak dla Vulfili był okrutny. Jakoś z Frosta dało się wypędzić Tsufula i nie doprowadzić go na skraj śmierci. Ten białowłosy najwidoczniej należał do tego typu saiyan, którzy muszą pokazać swoją dominację, a kiedy powie im się gorzką prawdę zaczynają się denerwować...
Nagle z zamyślenia wybił Vulfilę znowu brodaty strażnik. Zaczął znęcać się nad Razielem a potem Redem. Dziewczyna aż wytrzeszczyła oczy. No tak, to pewnie ten sam typ saiyana co i Kuro. Halfka planowała już, co zrobić, żeby może jakoś odwrócić uwagę brodatego, bo też nie mogła patrzeć, jak ten torturuje Reda. On pomógł jej i Hazardowi, więc winna mu była odwdzięczenie się. Nie musiała być silna i potężna, wystarczył spryt, żeby poradzić sobie z takim ptasim móżdżkiem jak strażnik. Wtedy jednak całe jej ciało przeszła fala elektryczna.
- Iiii!!!- zapiszczała na cały głos jak foczka, która dostała serię z karabinu, a potem widziała tylko, jak czarna kurtyna opadła przed jej oczami... Zemdlała.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Nie Lut 16, 2014 8:31 pm
Nawet chwili spokoju nie mieli. Nic, że dopiero co przeszedł operację, podczas której zatrzymało się mu serce. Nic z tego, że walczył z Tsufulem w obronie swojej planety, patrząc na śmierć swojego towarzysza i odnosząc ciężkie rany fizyczne i mentalne. Ciul z tym. Ważne teraz było to, że pan z elity ma okres i wszystko go wkurwia. Włącznie z oddychaniem. Raziel nie wiedział czy podczas awansów i promowania ludzi do stopnia Kiui i Reishi przeprowadza się jakieś badania. Lecz patrząc na tego idiotę w niebieskim płaszczu można było wysnuć przypuszczenie, że nie. Chociaż może powinni, bo z tego co można zauważyć niektórzy, których nie będzie wytykał palcami (Koszarowy i ten debil) nie byli raczej zdrowi na umyśle.
Raziel nawet nie zdążył się poruszyć kiedy energetyczne kraty zniknęły, a rozwścieczone zwierzę w ciele Saiyanina wpadło do jego celi. Rozkaz został wydany, zaś sekundę później twarda ręka złapała go za kark i przycisnęła do energetycznych krat, które zaczęły razić i przypalać siedemnastolatka. Ciemnowłosy poczuł nieprzyjemny swąd przypalanego ciała, oraz spazmy elektryczności przechodzącej po jego ciele. Niektóre rany się otworzyły i krew znów popłynęła. Takie natężenie bólu powinno sprawić, że chłopak by zemdlał, lecz tak się nie stało. Ból był blokowany. Blokowany przez rosnącą wściekłość. Jak ten gnój śmiał. Nie dość, że walczył by ratować jego dupę, to jeszcze trzymają go w celi jak jakieś zwierzę. Nie pozwoli się tak traktować. Spojrzał na Vivian, która najwyraźniej była zarówno wściekła jak i zrozpaczona. Kiedy jego oczy odnalazły brązowe tęczówki, gniew wzmógł się. Nie jest śmieciem, ani jakimś byle popychadłem. Ma swój honor i godność.
Energia zaczęła rosnąć, a z nią następowały zmiany na ciele chłopaka. Włosy zaczęły podnosić się i opadać. Zmieniały swój kolor. Dokładnie jak kilka godzin temu podczas potyczki z Katsu na Placu. Lecz zanim syn Aryenne przemienił się, to członek elity wojsk Vegety puścił go i poszedł zająć się szalejącym kadetem. Młody Saiyanin opadł na kolana czując jak skóra na policzku pali go. Włosy opadły, lecz energia w dalszym stopniu była dość wysoka. Ktoś umiejący ją wyczuwać mógłby określić ją na jakieś piętnaście tysięcy jednostek. Czyli całkiem sporo jak na jakiegoś kadeta. Lecz Raziel nie był jakiś tam. Miał być najlepszy. Chwilę później nerwy puściły już wszystkim. Psychol przemienił się w Super Saiyanina i zaczął ciskać pociskami KI we wszystkim. Nie ważne czy był to ranny, kobieta. Gnój wpadł w szał krwi i teraz wszyscy mają przewalone. Kilka pocisków trafiło Raza w tors posyłając go prosto na ścianę, oraz rozrywając bandaże. Szwy puściły. Kilka fragmentów sufitu spadło na niego. To już było zbyt wiele.
- Wystarczy! –warknął wstając. Wściekłość zapanowała. W jego oczach zamieszkała rządza mordu skierowana w trenera. Energia ponownie zaczęła rosnąć, aż osiągnęła punkt krytyczny. – Jestem synem Zidarocka i Aryenne Zahne! Potomkiem elity i jednego z najstarszego rodów tej zapchlonej planety! Czystej krwi Saiyaninem! Żadnym śmieciem czy ścierwem! Jestem wojownikiem, a nie ofiarą! Dlatego nie pozwolę by jakiś gnój z przerostem ambicji mnie tak traktował! Nie pozwolę! – z każdym słowem robił krok do przodu, a moc wzrastała. Na sam koniec, jakby ukazując znaczenie tych słów zmienił się w Super Saiyanina. Moc i wściekłość pulsowały mu w żyłach. Uniósł dłoń i zaczął skupiać energię, równocześnie słuchając Vivian.
- Bardzo chętnie Vi. – rzekł i uśmiechnął się. Na dłoni uformował się pocisk. – No to się zabawmy. BIG BANG ATTACK!
Ryknął i wystrzelił pocisk prosto w atakującego. Gówno go obchodziły konsekwencje. Nie da się zabić jak jakieś zwierzę.
OCC:
Tańczymy.
SSJ : ON + mega wnerw.
BBA na trenera. Nie liczę bo i tak oberwie jak Koszarowy, czyli nic.
Raziel nawet nie zdążył się poruszyć kiedy energetyczne kraty zniknęły, a rozwścieczone zwierzę w ciele Saiyanina wpadło do jego celi. Rozkaz został wydany, zaś sekundę później twarda ręka złapała go za kark i przycisnęła do energetycznych krat, które zaczęły razić i przypalać siedemnastolatka. Ciemnowłosy poczuł nieprzyjemny swąd przypalanego ciała, oraz spazmy elektryczności przechodzącej po jego ciele. Niektóre rany się otworzyły i krew znów popłynęła. Takie natężenie bólu powinno sprawić, że chłopak by zemdlał, lecz tak się nie stało. Ból był blokowany. Blokowany przez rosnącą wściekłość. Jak ten gnój śmiał. Nie dość, że walczył by ratować jego dupę, to jeszcze trzymają go w celi jak jakieś zwierzę. Nie pozwoli się tak traktować. Spojrzał na Vivian, która najwyraźniej była zarówno wściekła jak i zrozpaczona. Kiedy jego oczy odnalazły brązowe tęczówki, gniew wzmógł się. Nie jest śmieciem, ani jakimś byle popychadłem. Ma swój honor i godność.
Energia zaczęła rosnąć, a z nią następowały zmiany na ciele chłopaka. Włosy zaczęły podnosić się i opadać. Zmieniały swój kolor. Dokładnie jak kilka godzin temu podczas potyczki z Katsu na Placu. Lecz zanim syn Aryenne przemienił się, to członek elity wojsk Vegety puścił go i poszedł zająć się szalejącym kadetem. Młody Saiyanin opadł na kolana czując jak skóra na policzku pali go. Włosy opadły, lecz energia w dalszym stopniu była dość wysoka. Ktoś umiejący ją wyczuwać mógłby określić ją na jakieś piętnaście tysięcy jednostek. Czyli całkiem sporo jak na jakiegoś kadeta. Lecz Raziel nie był jakiś tam. Miał być najlepszy. Chwilę później nerwy puściły już wszystkim. Psychol przemienił się w Super Saiyanina i zaczął ciskać pociskami KI we wszystkim. Nie ważne czy był to ranny, kobieta. Gnój wpadł w szał krwi i teraz wszyscy mają przewalone. Kilka pocisków trafiło Raza w tors posyłając go prosto na ścianę, oraz rozrywając bandaże. Szwy puściły. Kilka fragmentów sufitu spadło na niego. To już było zbyt wiele.
- Wystarczy! –warknął wstając. Wściekłość zapanowała. W jego oczach zamieszkała rządza mordu skierowana w trenera. Energia ponownie zaczęła rosnąć, aż osiągnęła punkt krytyczny. – Jestem synem Zidarocka i Aryenne Zahne! Potomkiem elity i jednego z najstarszego rodów tej zapchlonej planety! Czystej krwi Saiyaninem! Żadnym śmieciem czy ścierwem! Jestem wojownikiem, a nie ofiarą! Dlatego nie pozwolę by jakiś gnój z przerostem ambicji mnie tak traktował! Nie pozwolę! – z każdym słowem robił krok do przodu, a moc wzrastała. Na sam koniec, jakby ukazując znaczenie tych słów zmienił się w Super Saiyanina. Moc i wściekłość pulsowały mu w żyłach. Uniósł dłoń i zaczął skupiać energię, równocześnie słuchając Vivian.
- Bardzo chętnie Vi. – rzekł i uśmiechnął się. Na dłoni uformował się pocisk. – No to się zabawmy. BIG BANG ATTACK!
Ryknął i wystrzelił pocisk prosto w atakującego. Gówno go obchodziły konsekwencje. Nie da się zabić jak jakieś zwierzę.
OCC:
Tańczymy.
SSJ : ON + mega wnerw.
BBA na trenera. Nie liczę bo i tak oberwie jak Koszarowy, czyli nic.
Re: Cele więzienne
Pon Lut 17, 2014 6:09 pm
Swoim zachowaniem wywołał reakcję łańcuchową. Tylko nie spodziewał się, że pierwszy będzie Red, bardziej liczył na pozostałych Saiyan. Demon dla swojego dobra powinien siedzieć cicho ale ta rasa ma tak wybuchową naturę. Niedobrze. Rozpętało się piekło, jeden po drugim obrywali ataki Ki. Kiedy chłopak się podniósł aby zobaczyć w jakim stanie jest April oberwał w tors kulą energetyczną. Rzuciło nim o ścianę. Chyba popękały mu żebra ale musiał wziąć się w garść. Red leżał pół żywy za to Vivian i ten Raziel atakowali to energią. Raziel nawet przemienił się w SSJ. To znaczyło, że oni mają uszkodzone kajdanki, a przynajmniej chłopak, gdyż nie razi go prąd. W przeciwieństwie do nich kadetka po porażeniu straciła przytomność.
Pozbierał się obolały z podłogi, nadal zamierzał zrealizować swój plan. Atak Raziela bardzo mu w tym pomógł, odwrócił uwagę mężczyzny. Kuro rzucił mu się na plecy i mocno oplótł ręce na szyi. Chwile później plótł go też nogami w pasie. Musiało to komicznie wyglądać ale jakoś musiał się utrzymać. Miał zamiast użyć kajdan jako broni obosiecznej. Problem polegał głównie na tym, że jeśli ma porazić mężczyznę to może się udać tylko w kontakcie ze skórą. Niestety facet nosił pełny uniform, poza głową. Młodzik podnosił swoją Ki wywołując reakcje kajdan na sobie ale poprzez kontakt kajdan ze skórą Trenera i mężczyzna obrywał. Samobójcze posunięcie, w końcu im obojgu usmaży mózgi. Szarpali się tak dłuższą chwilę, a mężczyzna obijał się po pomieszczeniu dziko rycząc. Kuro zaliczył kilka uderzeń w ścianę plecami, Trener próbował go w ten sposób zrzucić. W końcu po kolejnym silnym uderzeniu poczuł jak łamią mu się żebra a powietrze całkowicie uchodzi z płuc. Puścił i osunął się na podłogę ledwo żywy nieopodal leżącego Reda. Szczęście w nieszczęściu, że to nie była któraś z energetycznych ścian cel. Już i tak wystarczająco się z niego dymiło. Dawali popalić trenerowi. Wszystko go bolało i z trudem oddychał. Poczuł ciepły dotyk, April do nich przyszła i usiada obok. Splótł palce jednej ręki z dziewczyną. Niesamowicie ucieszył się, że jest tuż obok. To jedna z niewielu ich wspólnych chwil. Ciepło jej dłoni było ukajajace, tym bardziej, że chciał krzyczeć z bólu, a nie mógł.Twarz miał opuchniętą i siną, nic nie mógł mówić, z oczu płynęły mu łzy. tylko tak mógł wyrażać fizyczne cierpienie.
Żartował jak zawsze. Zauważył, że halfka chwyciła z drugiej strony Reda za rękę i nawet mu to nie przeszkadzało. Byli w tym bagnie razem, a Kuro do obrony zastała tylko telekineza i ewentualnie Kiaiho. Trudno będzie ich używał tak długo, aż któraś ze stron w końcu się podda. Dopiero teraz do niego dotarło, że opór nie miał sensu. Jeśli nawet wspólnie pokonają Trenera, to i tak zaraz przybiegną żołnierze, jeśli dadzą nogę to dopadną ich po nadajnikach w kajdankach. Mają przekichane, a to wszystko wywołał on. W jakiś tajemniczy sposób pociągał za sobą innych. Każdy z nich był kiedyś samotnikiem, a teraz walczyli razem ze wspólnym wrogiem. Do samego końca. Razem, bo w jedności tkwi potęga Saiyan.
Pozbierał się obolały z podłogi, nadal zamierzał zrealizować swój plan. Atak Raziela bardzo mu w tym pomógł, odwrócił uwagę mężczyzny. Kuro rzucił mu się na plecy i mocno oplótł ręce na szyi. Chwile później plótł go też nogami w pasie. Musiało to komicznie wyglądać ale jakoś musiał się utrzymać. Miał zamiast użyć kajdan jako broni obosiecznej. Problem polegał głównie na tym, że jeśli ma porazić mężczyznę to może się udać tylko w kontakcie ze skórą. Niestety facet nosił pełny uniform, poza głową. Młodzik podnosił swoją Ki wywołując reakcje kajdan na sobie ale poprzez kontakt kajdan ze skórą Trenera i mężczyzna obrywał. Samobójcze posunięcie, w końcu im obojgu usmaży mózgi. Szarpali się tak dłuższą chwilę, a mężczyzna obijał się po pomieszczeniu dziko rycząc. Kuro zaliczył kilka uderzeń w ścianę plecami, Trener próbował go w ten sposób zrzucić. W końcu po kolejnym silnym uderzeniu poczuł jak łamią mu się żebra a powietrze całkowicie uchodzi z płuc. Puścił i osunął się na podłogę ledwo żywy nieopodal leżącego Reda. Szczęście w nieszczęściu, że to nie była któraś z energetycznych ścian cel. Już i tak wystarczająco się z niego dymiło. Dawali popalić trenerowi. Wszystko go bolało i z trudem oddychał. Poczuł ciepły dotyk, April do nich przyszła i usiada obok. Splótł palce jednej ręki z dziewczyną. Niesamowicie ucieszył się, że jest tuż obok. To jedna z niewielu ich wspólnych chwil. Ciepło jej dłoni było ukajajace, tym bardziej, że chciał krzyczeć z bólu, a nie mógł.Twarz miał opuchniętą i siną, nic nie mógł mówić, z oczu płynęły mu łzy. tylko tak mógł wyrażać fizyczne cierpienie.
- Do April:
- Następnym razem, kiedy zobaczysz mnie w samych gaciach obiecują ci romantyczną kolację.
Żartował jak zawsze. Zauważył, że halfka chwyciła z drugiej strony Reda za rękę i nawet mu to nie przeszkadzało. Byli w tym bagnie razem, a Kuro do obrony zastała tylko telekineza i ewentualnie Kiaiho. Trudno będzie ich używał tak długo, aż któraś ze stron w końcu się podda. Dopiero teraz do niego dotarło, że opór nie miał sensu. Jeśli nawet wspólnie pokonają Trenera, to i tak zaraz przybiegną żołnierze, jeśli dadzą nogę to dopadną ich po nadajnikach w kajdankach. Mają przekichane, a to wszystko wywołał on. W jakiś tajemniczy sposób pociągał za sobą innych. Każdy z nich był kiedyś samotnikiem, a teraz walczyli razem ze wspólnym wrogiem. Do samego końca. Razem, bo w jedności tkwi potęga Saiyan.
OOC: HP - 5%
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Pon Lut 17, 2014 8:19 pm
W końcu Hikaru z trenerem wyszli z sali treningowej i poszli w kierunku karceru. Właściwie trener towarzyszył mu tylko dla formalności, bo doskonale wiedział gdzie iść. A jeśli napotkałby jakąś ścianę... cóż... "HULK MIAŻDŻYĆ!!!!" powinno załatwić sprawę. Szybki marsz, prawie bieg doprowadził dwie małpy prosto do celu. Fakt, że kilkoro sayan znalazło się z wybitymi barkami, czy potłuczeniami kiedy wpadli na mistica, ale ten nawet nie zauważył tego. Skupiał się na wydarzeniach w więzieniu i zastanawiał się co zrobić z tym całym burdelem. Był prawie wściekły na to jak zachowywał się jeden z tamtejszych "policjantów".
Stanął w wejściu patrząc na to co tu się stało. Energetyczne kraty zostały wyłączone, ściany osmolone od pocisków ki i różnego rodzaju wybuchów, niebieski pajac... ten który zrobił coś kurze. Właściwie wszyscy poza nim leżeli już... no prawie wszyscy. Albo się wykrwawiali, albo po prostu stracili przytomność. Było tu aż gęsto od ki. Kilkoma sprawnymi ruchami podwinął rękawy i zdjął z nadgarstków obciążenia. To samo zrobił z kostkami u stóp, jednak jego moc nie zwiększyła się. Westchnął cicho po czym zniknął pojawiając się przy sayanie w niebieskim z wyjętym mieczem i trzymając go jedną ręką zadał potężne cięcie wybijające małpę w górę. Zaraz po tym nastąpiła eksplozja wszystkich scouterów w promieniu 50 metrów, ale skok mocy Hikaru był tak błyskawiczny, że maszynki nie były w stanie zarejestrować nawet połowy mocy. Kiedy cel mistica znalazł się w powietrzu posypało się następne kialkanaście szybkich i krótkich cięć w tors, a następnie szybki przewrót w przód tak żeby zahaczyć stopą o potylicę przeciwnika, na tyle silnego by wgnieść go w ziemię.
To jeszcze nie był koniec. Białowłosy rzucił jedynie okiem na drugą kopię czerwonego, który odsunął się w tył by pokazać, że nic mu do tego. Tak samo ta wersja, z którą rozmawiał w biurze i sali. Jeszcze nie skończył. Wykorzystał swojego jeżozwierza by wbić coś w rodzaju włóczni z ki w plecy leżącego i podniósł go przybijając do najbliższej ściany. Wtedy wystrzeliły z owej włóczni kolce uniemożliwiające ucieczkę ofiary, ale także zadające dużo obrażeń w podrobach, a także kończynach. Od rozpoczęcia ataku minęły może dwie sekundy. Hikaru miał marsowe lico, z oczu dymiła jego własna błękitna ki, wyglądało to trochę jak wyrzucanie wiatru słonecznego z gwiazdy. Dalej trzymając oprawcę swego ucznia podszedł do kury i spojrzał na niego. Wystarczyła chwila by zarejestrować jakie odniósł obrażenia. Nanoboty wyleczyły go zupełnie, ale miał teraz prawie zmiażdżoną żuchwę. Ten niebieski gnój to zrobił. Wrócił do nieszczęśnika na wyciągnięcie dłoni i wbił swój szamszir w łokieć sayana. Wtedy zbliżył się do niego i coś mu wyszeptał.
- Zadarłeś z niewłaściwą kurą. Gdy byłem tu ostatnio kazałem przekazać Zellowi, że on przestaje dla was istnieć i teraz znajduje się pod moim okiem. A ty zmiażdżyłeś mu twarz. Walczył o życie kiedy bił się z Tsufulem by wasza rasa nie zginęła psia jego mać. Poczujesz ból, jakiego nigdy nie odczuwałeś. Tu skończył szeptać i przekręcił ostrze w ramieniu trenera sprawiając, że właściwie ręka została wyrwana, trzymała się teraz tylko na kawałku skóry. Wyjął miecz i jeżozwierz także zniknął. Ciało zjechało na ziemię i zaczęła pojawiać się kałuża krwi.
Hikaru dalej jednak nie skończył. Znów go podniósł, tym razem telekinezą. Dłoń ukształtował w taki sposób jakby chwytał za gardło, jednak użył tylko uścisku Ki. Zaraz potem poszedł potężny impuls telepatyczny obdarty z obrazów, sam ból, jaki mistic odczuwał przez trzy wieki swojego życia w pigułce. Sama esencja bólu. Czymś takim żywiły się niektóre demony, ale małpa i żaden normalny śmiertelnik nie byłby w stanie zachować swoich zmysłów po czymś takim. Być może ta małpa to przetrwa, być może nie stanie się warzywem do końca swego bezsensownego życia. Dusił go uściskiem jeszcze przez kilka chwil odcinając swój umysł od jego, od czasu do czasu przejeżdżając swoim ostrzem po torsie odzianym w zbroję sayańską. Po kilkunastu takich cięciach to co z niej zostało to jedynie kawałki naramienników. Trener niebieski przestał już być niebieski. Kikut prawej ręki krwawił bardzo mocno. Patrząc na to przez chwilę, raz za dużo ciął tors torturowanego i otworzył mu brzuch.
Zaczęło śmierdzieć gównem, musiał naruszyć mu jelito.. cóż właściwie nie chciał tego robić właśnie przez smród. Przed przybyciem mistica ktoś musiał mu odciąć ogon.. cóż... i dobrze. To był już koniec zabawy. W gównie nie miał zamiaru się babrać. Otarł ostrze o w miarę czysty kawałek płaszcza i odrzucił to co kiedyś było trenerem i katem ... ucznia białowłosego pod nogi czerwonemu i wrócił do Kury. Był tylko w gaciach. Nie miał zamiaru mu naprawiać ubrania, niech trochę się ośmieszy, zasłużył na to, że znalazł się w ogóle w takim stanie. Schował szamszir i klęknął przy.. uczniu. Podniósł go po chwili za ramię i przerzucił jak worek ziemniaków przez bark. To samo zrobił z April i.. Redem. Niestety demon nie zmieścił się, więc musiał go wziąć niewidzialną ręką telekinezy. Nie ważne, że wszyscy byli przytomni jak się okazało, przynajmniej ci, których zabierał, mógł traktować ich jak worki pyr, prawda ? Mistic mógł robić wiele rzeczy szczególnie po tym co właśnie zrobił z ich oprawcą. Przyłożył dwa palce do czoła i skoncentrował się na wiosce, w której był już kiedyś... Skupił ki i zniknął wraz z trójką istot. A co z krwawiącym kawałkiem mięsa ? Może przeżyje.. bacta robi cuda.
OCC ZT do wioski Kury, wraz z kurą, Redką i April. Teleport oczywiście.
Stanął w wejściu patrząc na to co tu się stało. Energetyczne kraty zostały wyłączone, ściany osmolone od pocisków ki i różnego rodzaju wybuchów, niebieski pajac... ten który zrobił coś kurze. Właściwie wszyscy poza nim leżeli już... no prawie wszyscy. Albo się wykrwawiali, albo po prostu stracili przytomność. Było tu aż gęsto od ki. Kilkoma sprawnymi ruchami podwinął rękawy i zdjął z nadgarstków obciążenia. To samo zrobił z kostkami u stóp, jednak jego moc nie zwiększyła się. Westchnął cicho po czym zniknął pojawiając się przy sayanie w niebieskim z wyjętym mieczem i trzymając go jedną ręką zadał potężne cięcie wybijające małpę w górę. Zaraz po tym nastąpiła eksplozja wszystkich scouterów w promieniu 50 metrów, ale skok mocy Hikaru był tak błyskawiczny, że maszynki nie były w stanie zarejestrować nawet połowy mocy. Kiedy cel mistica znalazł się w powietrzu posypało się następne kialkanaście szybkich i krótkich cięć w tors, a następnie szybki przewrót w przód tak żeby zahaczyć stopą o potylicę przeciwnika, na tyle silnego by wgnieść go w ziemię.
To jeszcze nie był koniec. Białowłosy rzucił jedynie okiem na drugą kopię czerwonego, który odsunął się w tył by pokazać, że nic mu do tego. Tak samo ta wersja, z którą rozmawiał w biurze i sali. Jeszcze nie skończył. Wykorzystał swojego jeżozwierza by wbić coś w rodzaju włóczni z ki w plecy leżącego i podniósł go przybijając do najbliższej ściany. Wtedy wystrzeliły z owej włóczni kolce uniemożliwiające ucieczkę ofiary, ale także zadające dużo obrażeń w podrobach, a także kończynach. Od rozpoczęcia ataku minęły może dwie sekundy. Hikaru miał marsowe lico, z oczu dymiła jego własna błękitna ki, wyglądało to trochę jak wyrzucanie wiatru słonecznego z gwiazdy. Dalej trzymając oprawcę swego ucznia podszedł do kury i spojrzał na niego. Wystarczyła chwila by zarejestrować jakie odniósł obrażenia. Nanoboty wyleczyły go zupełnie, ale miał teraz prawie zmiażdżoną żuchwę. Ten niebieski gnój to zrobił. Wrócił do nieszczęśnika na wyciągnięcie dłoni i wbił swój szamszir w łokieć sayana. Wtedy zbliżył się do niego i coś mu wyszeptał.
- Zadarłeś z niewłaściwą kurą. Gdy byłem tu ostatnio kazałem przekazać Zellowi, że on przestaje dla was istnieć i teraz znajduje się pod moim okiem. A ty zmiażdżyłeś mu twarz. Walczył o życie kiedy bił się z Tsufulem by wasza rasa nie zginęła psia jego mać. Poczujesz ból, jakiego nigdy nie odczuwałeś. Tu skończył szeptać i przekręcił ostrze w ramieniu trenera sprawiając, że właściwie ręka została wyrwana, trzymała się teraz tylko na kawałku skóry. Wyjął miecz i jeżozwierz także zniknął. Ciało zjechało na ziemię i zaczęła pojawiać się kałuża krwi.
Hikaru dalej jednak nie skończył. Znów go podniósł, tym razem telekinezą. Dłoń ukształtował w taki sposób jakby chwytał za gardło, jednak użył tylko uścisku Ki. Zaraz potem poszedł potężny impuls telepatyczny obdarty z obrazów, sam ból, jaki mistic odczuwał przez trzy wieki swojego życia w pigułce. Sama esencja bólu. Czymś takim żywiły się niektóre demony, ale małpa i żaden normalny śmiertelnik nie byłby w stanie zachować swoich zmysłów po czymś takim. Być może ta małpa to przetrwa, być może nie stanie się warzywem do końca swego bezsensownego życia. Dusił go uściskiem jeszcze przez kilka chwil odcinając swój umysł od jego, od czasu do czasu przejeżdżając swoim ostrzem po torsie odzianym w zbroję sayańską. Po kilkunastu takich cięciach to co z niej zostało to jedynie kawałki naramienników. Trener niebieski przestał już być niebieski. Kikut prawej ręki krwawił bardzo mocno. Patrząc na to przez chwilę, raz za dużo ciął tors torturowanego i otworzył mu brzuch.
Zaczęło śmierdzieć gównem, musiał naruszyć mu jelito.. cóż właściwie nie chciał tego robić właśnie przez smród. Przed przybyciem mistica ktoś musiał mu odciąć ogon.. cóż... i dobrze. To był już koniec zabawy. W gównie nie miał zamiaru się babrać. Otarł ostrze o w miarę czysty kawałek płaszcza i odrzucił to co kiedyś było trenerem i katem ... ucznia białowłosego pod nogi czerwonemu i wrócił do Kury. Był tylko w gaciach. Nie miał zamiaru mu naprawiać ubrania, niech trochę się ośmieszy, zasłużył na to, że znalazł się w ogóle w takim stanie. Schował szamszir i klęknął przy.. uczniu. Podniósł go po chwili za ramię i przerzucił jak worek ziemniaków przez bark. To samo zrobił z April i.. Redem. Niestety demon nie zmieścił się, więc musiał go wziąć niewidzialną ręką telekinezy. Nie ważne, że wszyscy byli przytomni jak się okazało, przynajmniej ci, których zabierał, mógł traktować ich jak worki pyr, prawda ? Mistic mógł robić wiele rzeczy szczególnie po tym co właśnie zrobił z ich oprawcą. Przyłożył dwa palce do czoła i skoncentrował się na wiosce, w której był już kiedyś... Skupił ki i zniknął wraz z trójką istot. A co z krwawiącym kawałkiem mięsa ? Może przeżyje.. bacta robi cuda.
OCC ZT do wioski Kury, wraz z kurą, Redką i April. Teleport oczywiście.
Re: Cele więzienne
Wto Lut 18, 2014 6:40 pm
Razem z Hikaru do karceru wpadł Trener w czerwieni. Podbiegł do nieprzytomnej Vulfi i sprawdził puls. Nawet nie reagował na to, co robił Mistik. Sam zapewne postąpiłby podobnie i dzięki Hikaru miał czyste ręce. Uspokoił Raziela karząc mu powrócić do normalnego poziomu mocy, zmartwił go widok zakrwawionej twarzy kadeta. Rzucił jeszcze okiem na blondynkę, kiedy wybuchł mu scoter na oku.
- Potrzebne mi to! – powiedział do sprawcy nieco z wyrzutem pół żartem pól serio.
Zgniótł pozostałość urządzenia i rzucił na podłogę. Podszedł do Reda, April i Kuro. Wyjął z kieszeni kartę magnetyczną ze swoją podobizną, przejechał po kajdanach na nadgarstkach i kostkach, a te otworzyły się z cichym brzęknięciem.
- Kuro za to, co zrobiłeś Twój wcześniejszy wyrok, kara śmierci zostaje zniesiona. Wracaj do domu, Twój ojciec czeka na Ciebie i bardzo się martwi. I ukryjcie gdzieś bezpiecznie waszego demonicznego kolegę nim ktoś go dopadnie.
Chwilę później Hikaru zniknął zabierając ze sobą trójkę byłych już więźniów. Natomiast Trener podszedł do ledwo przytomnego mężczyzny.
- Moje jak to ująłeś „ścierwa” skopały Ci dupsko koncertowo Sage. Wstyyyd, elita pokonana przez kadetów. Opowiesz mi potem, jak to jest przegrać swoja pierwszą w życiu walkę. – Splunął tylko i podszedł do Vivian. Bez słowa pomógł jej wstać, wyrażając aprobatę poklepał ja po plecach. Podprowadził ją do Raziela, po czym przejechał magnetyczna kartą po ich kajdankach. Urządzenia opadły z głośnym brzękiem na podłogę.
- Trzymajcie się razem. Już po wszystkim.
Przyklęknął przy nieprzytomnej halfce, zdjął kajdany i wziął ją na ręce. Szli powoli w stronę skrzydła szpitalnego. Kiedy minął ich oddział biegnących żołnierzy Trener wydał polecenie, aby przynieśli rannego z karceru. Rozkazał lekarzom zająć się rannymi kadetami. Sam przysiadł nieopodal na jakiś krześle i intensywnie stukał w klawiaturę holokomputera. Raz po raz spoglądał, czy trójka kadetów ma dobrą opiekę. W międzyczasie przyniesiono zmaltretowane ciało brodatego. Po skończeniu podszedł do Vivian, na jego twarzy malowało się wyraźne zmęczenie.
- Przekaż pozostałej dwójce, że kiedy Was wypuszczą macie wrócić do swoich pokoi. Przyjdę potem. Macie wolne. Mam jeszcze trochę spraw do załatwienia, muszę odebrać rzeczy z pralni. Aha i postarajcie się nie wpadać w kłopoty już dzisiaj.
Uśmiechnął się do dziewczyny i pogroził palcem znikając za drzwiami.
...................................................................................................................................
Trener zapakował kilka rzeczy do kapsułki, po czym udał się ponownie do karceru. Wszedł do pomieszczenia, gdzie spał Hazard uprzednio skręcając karki strażnikom. Zabrał owinięte w koc ciało nieprzytomnego chłopaka i opuścił teren Akademii.
OOC:
Piszecie po jednym poście w skrzydle szpitalnym, a potem po jednym w swoich kwaterach. Kolejność nie ma znaczenia. Jak ktoś z Was potrzebuje komory regeneracyjnej to napiszcie w tym poście, że wsadzono do niej postać i już.
Regeneracja dla Vivian, Raza i Vulfi 60% i tak pozostaje do rozpoczęcia Skipa.
Haz jeszcze dziś będzie post dla ciebie.
- Potrzebne mi to! – powiedział do sprawcy nieco z wyrzutem pół żartem pól serio.
Zgniótł pozostałość urządzenia i rzucił na podłogę. Podszedł do Reda, April i Kuro. Wyjął z kieszeni kartę magnetyczną ze swoją podobizną, przejechał po kajdanach na nadgarstkach i kostkach, a te otworzyły się z cichym brzęknięciem.
- Kuro za to, co zrobiłeś Twój wcześniejszy wyrok, kara śmierci zostaje zniesiona. Wracaj do domu, Twój ojciec czeka na Ciebie i bardzo się martwi. I ukryjcie gdzieś bezpiecznie waszego demonicznego kolegę nim ktoś go dopadnie.
Chwilę później Hikaru zniknął zabierając ze sobą trójkę byłych już więźniów. Natomiast Trener podszedł do ledwo przytomnego mężczyzny.
- Moje jak to ująłeś „ścierwa” skopały Ci dupsko koncertowo Sage. Wstyyyd, elita pokonana przez kadetów. Opowiesz mi potem, jak to jest przegrać swoja pierwszą w życiu walkę. – Splunął tylko i podszedł do Vivian. Bez słowa pomógł jej wstać, wyrażając aprobatę poklepał ja po plecach. Podprowadził ją do Raziela, po czym przejechał magnetyczna kartą po ich kajdankach. Urządzenia opadły z głośnym brzękiem na podłogę.
- Trzymajcie się razem. Już po wszystkim.
Przyklęknął przy nieprzytomnej halfce, zdjął kajdany i wziął ją na ręce. Szli powoli w stronę skrzydła szpitalnego. Kiedy minął ich oddział biegnących żołnierzy Trener wydał polecenie, aby przynieśli rannego z karceru. Rozkazał lekarzom zająć się rannymi kadetami. Sam przysiadł nieopodal na jakiś krześle i intensywnie stukał w klawiaturę holokomputera. Raz po raz spoglądał, czy trójka kadetów ma dobrą opiekę. W międzyczasie przyniesiono zmaltretowane ciało brodatego. Po skończeniu podszedł do Vivian, na jego twarzy malowało się wyraźne zmęczenie.
- Przekaż pozostałej dwójce, że kiedy Was wypuszczą macie wrócić do swoich pokoi. Przyjdę potem. Macie wolne. Mam jeszcze trochę spraw do załatwienia, muszę odebrać rzeczy z pralni. Aha i postarajcie się nie wpadać w kłopoty już dzisiaj.
Uśmiechnął się do dziewczyny i pogroził palcem znikając za drzwiami.
...................................................................................................................................
Trener zapakował kilka rzeczy do kapsułki, po czym udał się ponownie do karceru. Wszedł do pomieszczenia, gdzie spał Hazard uprzednio skręcając karki strażnikom. Zabrał owinięte w koc ciało nieprzytomnego chłopaka i opuścił teren Akademii.
OOC:
Piszecie po jednym poście w skrzydle szpitalnym, a potem po jednym w swoich kwaterach. Kolejność nie ma znaczenia. Jak ktoś z Was potrzebuje komory regeneracyjnej to napiszcie w tym poście, że wsadzono do niej postać i już.
Regeneracja dla Vivian, Raza i Vulfi 60% i tak pozostaje do rozpoczęcia Skipa.
Haz jeszcze dziś będzie post dla ciebie.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Wto Lut 18, 2014 10:10 pm
To, co się działo w Karcerze przechodziło wszelkie pojęcie. Potyczka, bo inaczej nie można było tego nazwać, zaangażowała więcej osób. Każdy pragnął stąd wyjść, żyć, ale jeśli nie było innej opcji… Pozostawało podniesienie nie wiadomo jak poranionego czoła i zawalczenie o godną śmierć. Co do tego, że Raziel stanie obok do walki – tego była pewna. Jego krzyk ujawnił kolejne rzeczy, o których kadetka nie miała pojęcia, na przykład fakt, że ma obok siebie potomka elity. I przyjdzie im zginąć tutaj, syn wysokiego stopnia wojowników i dziewczyna o podejrzanym rodowodzie, rodzicami, którzy byli zbyt słabi by przeżyć. Czy Ósemka też ma za mało sił, by przetrwać… Nie obchodziło jej to w tej właśnie chwili. Kienzan trafił przeciwnika, ale skoncentrowanie ataku wyciągnęło z niej więcej sił niż myślała. Opadła na kolana, z trudem łapiąc powietrze. Z każdym oddechem odrobina krwi wylatywała ze spieczonych warg. Było dziewczynie niedobrze, ale wściekłość brała górę. Nawet jeśli nie ma siły się podnieść, niech tylko spróbuje podejść. Wgryzie się Trenerowi w tętnice.
Atak Raziela spowodował kolejną falę drżenia pomieszczenia i nowe kamienie poleciały w dół. W tym czasie na szamoczącego się mężczyznę skoczył Kuro. W powietrzu oprócz pyłu i zapachu posoki pojawiły się iskry. Jak przez mgłę dziewczyna ujrzała jak chłopak próbuje porazić mężczyznę kajdankami. Następnie ten zaczął obijać nim o ścianę. Trzask kości był ostry i wyraźny, a choć wzrok ją zawodził widziała coraz więcej krwi. Energia Kuro nikła, a Vivian uniosła rękę, starając skoncentrować na Trenerze. Próbowała telekinezą go zatrzymać, powstrzymać, ale jego energia była zbyt silna w porównaniu do jej i tak skrajnie zmęczonego jestestwa. Krew poleciała z nosa a dłoń opadła bezwładnie gdy mogła tylko zakląć. Łzy pojawiły się w kącikach oczu, kiedy przeszło jej przez głowę, że znów przyjdzie jej bezsilnie oglądać czyjąś śmierć. Nie, tak nie mogło być… Spróbowała dźwignąć się na nogi i zrobić coś, cokolwiek… Jednak wcześniej do karceru wpadł dwóch mężczyzn.
Jednym z ich był Trener. Od razu pobiegł do Vulfili, dziewczyna najwyraźniej zemdlała pod atakiem, ale to druga postać przyciągała wzrok. Wśród kurzu i pyłu Vivian niewiele widziała, ale dostrzegła sylwetkę białowłosego młodego mężczyzny pojawiającego się znikąd przed Trenerem z brodą. Gdzieś w tle pod ścianą leżał Red, Kuro z tkwiącą obok April, ale to co działo się na środku karceru, sprawiło, że na skórze kadetki pojawiły się dreszcze.
Wojownik zamachnął się mieczem, posyłając Trenera w powietrze ciosem miecza. Ósemka wzdrygnęła się gwałtownie. Poczuła skok energii, niewyobrażalnie wielkiej energii, jednak krótszy niż ułamek sekundy i nie mogła określić jak potężna była ta moc. Niemniej, widząc jak ostrze miecza z łatwością radzi sobie z pancerzem i ciałem Trenera nie miała wątpliwości, że to indywiduum z kompletnie innej kategorii niż wojownicy Akademii. Oddychając chrapliwie przyglądała się wielkimi oczyma jak mężczyzna który niedawno katował ją przy stoliku, (ba, po tym stoliku nie zostały nawet drzazgi) został wgnieciony w podłogę a następnie przybity do ściany. Nie wiedziała co się dzieje, ale Trener drgał w konwulsjach zaś wokół oczu nieznajomego unosiła się smuga jasnoniebieskiej Ki. Chociaż twarz zamazało zmęczenie, dziewczyna widziała wyraźnie żarzące się punkty. Nieprzyjemny dźwięk doleciał do jej uszu– odgłos rozrywanej skóry, mięśni i opadającego, ciepłego jeszcze ciała na brudną podłogę. Trener żył, ale nie darowano mu męki. Coś się działo, bo wrzeszczał, trząsł się… Na koniec cięcie miecza rozpłatało mu brzuch. Ostry smród zaatakował nozdrza dziewczyny, sprawiając, że mdłości mocniej ścisnęły żołądek. Mimo to kadetka nie miała siły odwrócić spojrzenia.
~To… To musiało boleć~ Pomyślała niemrawo, po części oszołomiona zmęczeniem i widokiem małej masakry.
Białowłosy znikł, zabierając ze sobą Kuro, Reda i April. Vivian w końcu rozejrzała się po tym, co zostało z karceru. Zgliszcza, zgliszcza, zmasakrowany Trener na podłodze, drugi Trener i trójka ledwo żywych kadetów. Plus masa krwi. Chciała coś powiedzieć, o coś zapytać, ale słowa pogubiły się zanim dotarły do jej ust, więc tylko zacisnęła wargi.
Spróbowała wstać, ale nie za dobrze jej to szło. Czerwony Trener podszedł do Vivian, pomagając stanąć halfce prosto na nogach. Poczuła delikatne klepnięcie na łopatce… Coś jakby gest zadowolenia z kogoś. Brat czasem tak robił i bezwiednie dziewczynie drgnął kącik warg. Stanęła przy Razielu i oszacowała go krótkim spojrzeniem brązowych oczu. Obydwoje lepili się od brudu i krwi, ledwo żyli, ale…
Już po wszystkim.
- Przeżyliśmy. – Powiedziała cicho, gdy Trener podszedł do nieprzytomnej dziewczyny i całą czwórką wyszli na korytarz.
Droga do pokoi szpitalnych dłużyła się strasznie, ponieważ kadeci ledwie chodzili. Musieli podtrzymywać się nawzajem, bo raz Vivian opuszczały siły i niemalże poleciała na ścianę, a to Raziel, odczuwał konsekwencje niedawnej operacji i wymagał asekuracji. Lekarze zajęli się nimi bez szemrania. Vulfile ułożono na łóżku i dziewczyna straciła ją z oczu.
- Wiedziałem, że przyjdziesz. – Znajomy głos sprawił, że Ósemka odwróciła głowę i uśmiechnęła się niemrawo. – Twój stan zdrowia jest gorszy z każdą wizytą. Niedługo będziesz się tu czołgać z własną głową pod pachą.
Doktor, który miał nieszczęście kilka razy opatrywać jej rany i wykazywał odrobinę empatii patrzył na halfkę z troską. Tak jak dziadek patrzy na krnąbrną wnuczkę, która znów poobcierała sobie kolana. Vivian westchnęła cicho, spuszczając nieco wzrok i wzdychając nieznacznie, jak skarcone dziecko.
- Taka praca… Ten tutaj potrzebuje pomocy, jest po operacji, ale jeszcze mu… Nam się oberwało. – Pomogła Razielowi usiąść na krześle, kompletnie ignorując jego zrzędzenie. – Proszę coś z nim zrobić, bo zaraz krwi nie będzie można domyć z podłogi. – Kiepska próba żartu, ale Doktor zamienił kila słów z pozostałymi lekarzami i kadeta zabrano do innej sali.
Ledwie znikł za drzwiami, Ósemka osunęła się półprzytomnie na łóżko, tępo wpatrując w sufit. Koszula podarowana jej przez Kuro przesiąkła krwią, miała kilkanaście poważnych ran, które nie miały szansy zasklepienia. Zasunięto naokoło niej parawan, rozebrano i opatrzono rany. Nie miała siły się sprzeciwiać. Rana po pazurach Changa została w końcu porządnie zaszyta, ale wyglądało na to, że ślady po tej walce będzie nosić do końca życia. Dano jej kilka zastrzyków przeciwbólowych, połatano i ubrano w znoszony, ale czysty strój kadeta. Rękawiczek nie dała sobie odebrać. Nie mogła leżeć, ale Doktor zabronił halfce wstawać, wiec tylko siedziała na łóżku, czując jak medycyna Vegety działa cuda. Oddychało się lżej i każde słowo nie miało posmaku krwi w ustach.
Koniec. To naprawdę już koniec?
Tak zamyśloną dziewczynę zobaczył Trener. Nie tylko oni mieli dość całej tej walki, podkrążone powieki wojownika mówiły same za siebie. Polecenie skwitowała krótkim Tak jest, Sir, zastanawiając czy zostaną wplątani w jakieś jeszcze konsekwencje. Oby nie, w końcu zamknięcie w karcerze miało być zwieńczeniem całego zamieszania…
Ignorując Doktora, który twierdził, że powinna jeszcze odpocząć, zaczęła chodzić po sali, szukając Vulfili. Nosiło ją a bezczynne siedzenie w niczym nie pomagało. Znalazła dziewczynę w rogu pomieszczenia. Uniosła rękę na powitanie, mając nadzieję, że nie straszy jej poharataną twarzą i zakrwawionym bandażem na całej długości lewej ręki.
- Jak tylko nas wypuszczą, mamy iść do naszych pokoi. Rozkaz Trenera, najwidoczniej ma co do nas jeszcze jakieś plany. – Powiedziała krótko, po czym, nie wiedząc jak nawiązać dalszą konwersacje odeszła.
Raziel tkwił w komorze i Ósemka nie mogła go zobaczyć, ale Doktor obiecał przekazać mu wiadomość, jak tylko go wystarczająco podleczą. Vivian zastanawiała się jak ma się Eve, leżąca na szpitalnym łóżku w mieście. Co z wszystkimi rannymi? Lekarze uwijają się nawet w Akademii jak mrówki, uzdrawiając rannych. Skoro z nią już lepiej, po co zajmować łóżko? Doktor przyglądał się jej podejrzliwie, w końcu kazał zejść mu z oczy, jakby wiedział, że kadetkę zbyt nosiło i nie mogła usiedzieć w miejscu. Odpowiedziała krzywym grymasem.
Skinąwszy głową, lekko utykając opuściła skrzydło szpitalne.
OOC ---> 60% HP
[zt] ---> Kwatera
Atak Raziela spowodował kolejną falę drżenia pomieszczenia i nowe kamienie poleciały w dół. W tym czasie na szamoczącego się mężczyznę skoczył Kuro. W powietrzu oprócz pyłu i zapachu posoki pojawiły się iskry. Jak przez mgłę dziewczyna ujrzała jak chłopak próbuje porazić mężczyznę kajdankami. Następnie ten zaczął obijać nim o ścianę. Trzask kości był ostry i wyraźny, a choć wzrok ją zawodził widziała coraz więcej krwi. Energia Kuro nikła, a Vivian uniosła rękę, starając skoncentrować na Trenerze. Próbowała telekinezą go zatrzymać, powstrzymać, ale jego energia była zbyt silna w porównaniu do jej i tak skrajnie zmęczonego jestestwa. Krew poleciała z nosa a dłoń opadła bezwładnie gdy mogła tylko zakląć. Łzy pojawiły się w kącikach oczu, kiedy przeszło jej przez głowę, że znów przyjdzie jej bezsilnie oglądać czyjąś śmierć. Nie, tak nie mogło być… Spróbowała dźwignąć się na nogi i zrobić coś, cokolwiek… Jednak wcześniej do karceru wpadł dwóch mężczyzn.
Jednym z ich był Trener. Od razu pobiegł do Vulfili, dziewczyna najwyraźniej zemdlała pod atakiem, ale to druga postać przyciągała wzrok. Wśród kurzu i pyłu Vivian niewiele widziała, ale dostrzegła sylwetkę białowłosego młodego mężczyzny pojawiającego się znikąd przed Trenerem z brodą. Gdzieś w tle pod ścianą leżał Red, Kuro z tkwiącą obok April, ale to co działo się na środku karceru, sprawiło, że na skórze kadetki pojawiły się dreszcze.
Wojownik zamachnął się mieczem, posyłając Trenera w powietrze ciosem miecza. Ósemka wzdrygnęła się gwałtownie. Poczuła skok energii, niewyobrażalnie wielkiej energii, jednak krótszy niż ułamek sekundy i nie mogła określić jak potężna była ta moc. Niemniej, widząc jak ostrze miecza z łatwością radzi sobie z pancerzem i ciałem Trenera nie miała wątpliwości, że to indywiduum z kompletnie innej kategorii niż wojownicy Akademii. Oddychając chrapliwie przyglądała się wielkimi oczyma jak mężczyzna który niedawno katował ją przy stoliku, (ba, po tym stoliku nie zostały nawet drzazgi) został wgnieciony w podłogę a następnie przybity do ściany. Nie wiedziała co się dzieje, ale Trener drgał w konwulsjach zaś wokół oczu nieznajomego unosiła się smuga jasnoniebieskiej Ki. Chociaż twarz zamazało zmęczenie, dziewczyna widziała wyraźnie żarzące się punkty. Nieprzyjemny dźwięk doleciał do jej uszu– odgłos rozrywanej skóry, mięśni i opadającego, ciepłego jeszcze ciała na brudną podłogę. Trener żył, ale nie darowano mu męki. Coś się działo, bo wrzeszczał, trząsł się… Na koniec cięcie miecza rozpłatało mu brzuch. Ostry smród zaatakował nozdrza dziewczyny, sprawiając, że mdłości mocniej ścisnęły żołądek. Mimo to kadetka nie miała siły odwrócić spojrzenia.
~To… To musiało boleć~ Pomyślała niemrawo, po części oszołomiona zmęczeniem i widokiem małej masakry.
Białowłosy znikł, zabierając ze sobą Kuro, Reda i April. Vivian w końcu rozejrzała się po tym, co zostało z karceru. Zgliszcza, zgliszcza, zmasakrowany Trener na podłodze, drugi Trener i trójka ledwo żywych kadetów. Plus masa krwi. Chciała coś powiedzieć, o coś zapytać, ale słowa pogubiły się zanim dotarły do jej ust, więc tylko zacisnęła wargi.
Spróbowała wstać, ale nie za dobrze jej to szło. Czerwony Trener podszedł do Vivian, pomagając stanąć halfce prosto na nogach. Poczuła delikatne klepnięcie na łopatce… Coś jakby gest zadowolenia z kogoś. Brat czasem tak robił i bezwiednie dziewczynie drgnął kącik warg. Stanęła przy Razielu i oszacowała go krótkim spojrzeniem brązowych oczu. Obydwoje lepili się od brudu i krwi, ledwo żyli, ale…
Już po wszystkim.
- Przeżyliśmy. – Powiedziała cicho, gdy Trener podszedł do nieprzytomnej dziewczyny i całą czwórką wyszli na korytarz.
Droga do pokoi szpitalnych dłużyła się strasznie, ponieważ kadeci ledwie chodzili. Musieli podtrzymywać się nawzajem, bo raz Vivian opuszczały siły i niemalże poleciała na ścianę, a to Raziel, odczuwał konsekwencje niedawnej operacji i wymagał asekuracji. Lekarze zajęli się nimi bez szemrania. Vulfile ułożono na łóżku i dziewczyna straciła ją z oczu.
- Wiedziałem, że przyjdziesz. – Znajomy głos sprawił, że Ósemka odwróciła głowę i uśmiechnęła się niemrawo. – Twój stan zdrowia jest gorszy z każdą wizytą. Niedługo będziesz się tu czołgać z własną głową pod pachą.
Doktor, który miał nieszczęście kilka razy opatrywać jej rany i wykazywał odrobinę empatii patrzył na halfkę z troską. Tak jak dziadek patrzy na krnąbrną wnuczkę, która znów poobcierała sobie kolana. Vivian westchnęła cicho, spuszczając nieco wzrok i wzdychając nieznacznie, jak skarcone dziecko.
- Taka praca… Ten tutaj potrzebuje pomocy, jest po operacji, ale jeszcze mu… Nam się oberwało. – Pomogła Razielowi usiąść na krześle, kompletnie ignorując jego zrzędzenie. – Proszę coś z nim zrobić, bo zaraz krwi nie będzie można domyć z podłogi. – Kiepska próba żartu, ale Doktor zamienił kila słów z pozostałymi lekarzami i kadeta zabrano do innej sali.
Ledwie znikł za drzwiami, Ósemka osunęła się półprzytomnie na łóżko, tępo wpatrując w sufit. Koszula podarowana jej przez Kuro przesiąkła krwią, miała kilkanaście poważnych ran, które nie miały szansy zasklepienia. Zasunięto naokoło niej parawan, rozebrano i opatrzono rany. Nie miała siły się sprzeciwiać. Rana po pazurach Changa została w końcu porządnie zaszyta, ale wyglądało na to, że ślady po tej walce będzie nosić do końca życia. Dano jej kilka zastrzyków przeciwbólowych, połatano i ubrano w znoszony, ale czysty strój kadeta. Rękawiczek nie dała sobie odebrać. Nie mogła leżeć, ale Doktor zabronił halfce wstawać, wiec tylko siedziała na łóżku, czując jak medycyna Vegety działa cuda. Oddychało się lżej i każde słowo nie miało posmaku krwi w ustach.
Koniec. To naprawdę już koniec?
Tak zamyśloną dziewczynę zobaczył Trener. Nie tylko oni mieli dość całej tej walki, podkrążone powieki wojownika mówiły same za siebie. Polecenie skwitowała krótkim Tak jest, Sir, zastanawiając czy zostaną wplątani w jakieś jeszcze konsekwencje. Oby nie, w końcu zamknięcie w karcerze miało być zwieńczeniem całego zamieszania…
Ignorując Doktora, który twierdził, że powinna jeszcze odpocząć, zaczęła chodzić po sali, szukając Vulfili. Nosiło ją a bezczynne siedzenie w niczym nie pomagało. Znalazła dziewczynę w rogu pomieszczenia. Uniosła rękę na powitanie, mając nadzieję, że nie straszy jej poharataną twarzą i zakrwawionym bandażem na całej długości lewej ręki.
- Jak tylko nas wypuszczą, mamy iść do naszych pokoi. Rozkaz Trenera, najwidoczniej ma co do nas jeszcze jakieś plany. – Powiedziała krótko, po czym, nie wiedząc jak nawiązać dalszą konwersacje odeszła.
Raziel tkwił w komorze i Ósemka nie mogła go zobaczyć, ale Doktor obiecał przekazać mu wiadomość, jak tylko go wystarczająco podleczą. Vivian zastanawiała się jak ma się Eve, leżąca na szpitalnym łóżku w mieście. Co z wszystkimi rannymi? Lekarze uwijają się nawet w Akademii jak mrówki, uzdrawiając rannych. Skoro z nią już lepiej, po co zajmować łóżko? Doktor przyglądał się jej podejrzliwie, w końcu kazał zejść mu z oczy, jakby wiedział, że kadetkę zbyt nosiło i nie mogła usiedzieć w miejscu. Odpowiedziała krzywym grymasem.
Skinąwszy głową, lekko utykając opuściła skrzydło szpitalne.
OOC ---> 60% HP
[zt] ---> Kwatera
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Cele więzienne
Sro Lut 19, 2014 10:01 pm
No i w pizdu. I cały misterny plan też w pizdu. Jak to miał zwyczaj mawiać klasyk. Rozum mówił mu, żeby się nie wychylał. Miał siedzieć spokojnie i czekać na to co nadejdzie, ale nie musiał pyskować. Musiał pokazać jaki to on nie jest. Wszystko przez instynkt i honor. Mamusia byłaby z niego dumna. Nie pozwolił jakiejś zawszonej małpie go gnoić i stanął za swoimi towarzyszami. Co z tego, że to był Trener oraz członek elity. Zachował się jak dupek, dlatego też Saiyanin postąpił tak jak musiał. Nikt, ale to nikt nie będzie go traktował jak psa. Nigdy, przenigdy więcej. Widział jak atak energetyczny, w który włożył całą swoją nienawiść i wściekłość uderzył w wojownika. Nie wiedział czy coś mu zrobił, czy też nie. Nie obchodziło go to. Wiedział, że jest na przegranej pozycji odkąd tylko znaleźli się w tym pomieszczeniu. Jednak walczył. Będzie walczyć, nawet jeśli zginie. Bo lepiej umrzeć jak wojownik, niż zdechnąć ze strachu jak zwierzę. Atak wywołał kolejną falę wstrząsów, która zrzuciła kolejne fragmenty sufitu. Fragmenty betonu i tynk opadały na poranione ciało kadeta. Rany, które wcześniej ledwie co zostały zasklepione w trakcie operacji ponownie się otworzyły. Krew płynęła powoli po torsie młodzieńca, po czym skapywała na podłogę. Syn Aryenne upadł na jedno kolano oddychając głęboko i próbując dojrzeć przeciwnika. Obraz zaczynał mu się zamazywać. Zobaczył jak ten Saiyanin, Kuro wskakuje na Trenera i oplata go rękami i nogami, równocześnie starając się go porazić. Pomysł w teorii nawet niezły, lecz w praktyce zakończyć się może mocnym zranieniem obydwojga Saiyan. Obijanie się o ścianę i trzask złamanych kości, brzmiał dość cicho w uszach młodego Zahne’a. Najwidoczniej mózg zaczynał wyłączać niektóre systemy. Po chwili doszedł do niego znajomy głos. Z wielki trudem odwrócił głowę, w stronę wejścia do Karceru. Stał tam ten sam Trener, który go aresztował w szpitalu i potraktował jak smarkacza. Właściwie to miał wiele racji. Raz zachował się jak rozpieszczone dziecko, lecz był wtedy tak naćpany lekami, że nie miał pojęcia co mówi. Obok mężczyzny w ubranego w czerwień był ktoś jeszcze. Raziel nie mógł dostrzec jego twarzy poprzez panujący wszędzie pył i rozmazujący się wzrok, lecz mógł stwierdzić, że jest to dość młody mężczyzna o białych jak śnieg włosach. Ciemnowłosy zamrugał szybko próbując pozbyć się mgły zalegającej na jego oczach z powodu utraty krwi. Poniekąd mu się to udało, lecz i tak mało co widział. Lecz wystarczająco by poczuć respekt. Respekt do białowłosego wojownika. Gość był klasą samą w sobie. Poruszał się nadzwyczaj szybko i pewnie. Bez problemu podrzucił członka elity do góry. Wystarczyło mu jedno cięcie mieczem. następnie kolejne niszczyły zbroję i ciało. Kolejny prawie usunął rękę. Na koniec jedno cięcie w brzuch i do nosa potomka elity doszedł zapach ekskrementów. Naprawdę nieprzyjemny. I w taki właśnie sposób skończył elitarny wojownik. Jako szmata. Raziel po okrzyku Trenera zmniejszył poziom mocy, aż wrócił do normalnego stanu. Nie było to zbyt trudne, gdyż z każdą kroplą krwi wypływającą z jego organizmu energia malała, a on miał coraz mniej sił by utrzymać poziom Super Saiyanina. W końcu się wszystko skończyło. Ostatnie co usłyszał to słowa pochwały. Potem była już ciemność.
Obudziło go niezbyt przyjemne poruszanie. Kiedy otworzył oczy, zobaczył przesuwającą się podłogę i lekkie pasmo krwi ciągnące się za nim. Spojrzał w bok i dostrzegł Vivian, która go przytrzymywała i pomagała iść. Skupił więc resztkę mocy i ruszył mięśnie by przynajmniej trochę odciążyć koleżankę. Koleżankę? A może przyjaciółkę? Po tych wydarzeniach zatarły się wszelkie granice. Byli teraz bliżej niż wszyscy kadeci razem wzięci. Powoli, lecz niezmiennie płynęli do przodu. Od jednej ściany do drugiej. Wreszcie po dłuższej chwili doszli do szpitala. Tam natychmiast ich rozdzielono i Raziela zabrano na intensywną terapię. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, od razu posadzono go na krześle. Doktor rzucił tylko okiem na niego.
- No masz. Pięknie się urządziłeś mały. Nie ma co. – powiedział lustrując jego ciało, i sprawdzając czy nie ma uszkodzonych oczu. Po chwili wyprostował się i wydał rozkaz. – Nie ma rady. Jedyne co może mu pomóc to pobyt w komorze. Pakować go.
Syn Aryenne nie miał nawet siły, żeby protestować. Pielęgniarki ściągnęły z niego resztki stroju kadeta, oraz bandaży. Niektóre odchodziły ze szwami. Jeden bezmyślny psychol, zepsuł ciężką pracę lekarzy w szpitalu. Kiedy tylko drzwi komory się zamknęły, a płyn wypełnił pomieszczenie Zahne poczuł ulgę. W jednej chwili przestał odczuwać ból. Przestał czuć cokolwiek. Odpłynął.
Obudził się po godzinie. Płyn zaczął odpływać, aż wreszcie wyszedł mokry z komory. Zauważył, że wszystkie zranienia zniknęły, choć pozostało kilka blizna na torsie i prawej ręce. Zostaną mu do końca życia. Nie martwił się tym. Żołnierz bez blizn to cipa, a nie żołnierz. Uśmiechnął się wycierając swoje ciało ręcznikiem. Przez okres pobytu w Akademii ciało nabrało masy i stało się bardzo dobrze umięśnione. Nie tak, jak u Koszarowego. Było idealne jak na jego wiek. Na brzuchu widać było już kaloryfer. Co jak co, ale nic nie pomaga w ćwiczeniach jak walka na śmierć i życie.
Kiedy kończył się ubierać w nowe ubranie do Sali wszedł lekarz. Krótkimi testami sprawdził jak się czuje i przekazał wiadomość od Trenera. Syn Aryenne skinął głową i dotknął machinalnie wisiorka po matce. Jakież było jego zdziwienie gdy się okazało, że go nie ma na sobie. Zaczął przeszukiwać swoje brudne rzeczy. Bez skutku. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że oddał naszyjnik April. Kiedy przeszedł fuzję. Nie chciał by coś mu się stało. No cóż będzie musiał odebrać swoją własność. Z tą myślą ruszył do swojej kwatery. W szpitalu nie zauważył Vi. Najpewniej została już wypuszczona. Los jest dziwny.
Occ:
HP -> 60%
z/t Kwatery
Obudziło go niezbyt przyjemne poruszanie. Kiedy otworzył oczy, zobaczył przesuwającą się podłogę i lekkie pasmo krwi ciągnące się za nim. Spojrzał w bok i dostrzegł Vivian, która go przytrzymywała i pomagała iść. Skupił więc resztkę mocy i ruszył mięśnie by przynajmniej trochę odciążyć koleżankę. Koleżankę? A może przyjaciółkę? Po tych wydarzeniach zatarły się wszelkie granice. Byli teraz bliżej niż wszyscy kadeci razem wzięci. Powoli, lecz niezmiennie płynęli do przodu. Od jednej ściany do drugiej. Wreszcie po dłuższej chwili doszli do szpitala. Tam natychmiast ich rozdzielono i Raziela zabrano na intensywną terapię. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, od razu posadzono go na krześle. Doktor rzucił tylko okiem na niego.
- No masz. Pięknie się urządziłeś mały. Nie ma co. – powiedział lustrując jego ciało, i sprawdzając czy nie ma uszkodzonych oczu. Po chwili wyprostował się i wydał rozkaz. – Nie ma rady. Jedyne co może mu pomóc to pobyt w komorze. Pakować go.
Syn Aryenne nie miał nawet siły, żeby protestować. Pielęgniarki ściągnęły z niego resztki stroju kadeta, oraz bandaży. Niektóre odchodziły ze szwami. Jeden bezmyślny psychol, zepsuł ciężką pracę lekarzy w szpitalu. Kiedy tylko drzwi komory się zamknęły, a płyn wypełnił pomieszczenie Zahne poczuł ulgę. W jednej chwili przestał odczuwać ból. Przestał czuć cokolwiek. Odpłynął.
Obudził się po godzinie. Płyn zaczął odpływać, aż wreszcie wyszedł mokry z komory. Zauważył, że wszystkie zranienia zniknęły, choć pozostało kilka blizna na torsie i prawej ręce. Zostaną mu do końca życia. Nie martwił się tym. Żołnierz bez blizn to cipa, a nie żołnierz. Uśmiechnął się wycierając swoje ciało ręcznikiem. Przez okres pobytu w Akademii ciało nabrało masy i stało się bardzo dobrze umięśnione. Nie tak, jak u Koszarowego. Było idealne jak na jego wiek. Na brzuchu widać było już kaloryfer. Co jak co, ale nic nie pomaga w ćwiczeniach jak walka na śmierć i życie.
Kiedy kończył się ubierać w nowe ubranie do Sali wszedł lekarz. Krótkimi testami sprawdził jak się czuje i przekazał wiadomość od Trenera. Syn Aryenne skinął głową i dotknął machinalnie wisiorka po matce. Jakież było jego zdziwienie gdy się okazało, że go nie ma na sobie. Zaczął przeszukiwać swoje brudne rzeczy. Bez skutku. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że oddał naszyjnik April. Kiedy przeszedł fuzję. Nie chciał by coś mu się stało. No cóż będzie musiał odebrać swoją własność. Z tą myślą ruszył do swojej kwatery. W szpitalu nie zauważył Vi. Najpewniej została już wypuszczona. Los jest dziwny.
Occ:
HP -> 60%
z/t Kwatery
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach