Czerwona Pustynia
+11
Vam
NPC.
Kanade
Hikaru
April
Kuro
Raziel
Burzum
Khepri
Hazard
NPC
15 posters
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Czerwona Pustynia
Wto Maj 29, 2012 11:44 pm
First topic message reminder :
Rubinowa poświata odbijanego światła słonecznego. Coś pięknego. Całość czerwonego piasku pokrywa większość planety, dosłownie prócz jednego miasta i gór. Gdzieś pod piaskami zakopano podobno inne miasto, wraz z mieszkańcami, żywcem, ale najprawdopodobniej to tylko opowiastka, służąca straszeniu małych dzieci.
Rubinowa poświata odbijanego światła słonecznego. Coś pięknego. Całość czerwonego piasku pokrywa większość planety, dosłownie prócz jednego miasta i gór. Gdzieś pod piaskami zakopano podobno inne miasto, wraz z mieszkańcami, żywcem, ale najprawdopodobniej to tylko opowiastka, służąca straszeniu małych dzieci.
Re: Czerwona Pustynia
Wto Kwi 21, 2015 11:29 pm
Zastanawiał się ile teraz mają tu powiedzieć, co tam się właściwie w środku dzieje. Rzeź? Kilka niewiarygodnie długich i ciężkich minut później bariera znikła, a pojawił się przed nimi Hikaru targając ze sobą demona. Był to sygnał dla Kuro, że być może mistik nie ufa Dragotowi, zresztą nic dziwnego. W pierwszej chwili saiyan był pewien, że April zostaje wstrzyknięte serum regenerujące, specjalność Hikaru. Ni cholery nie rozumiał słów o jakiś mikro robaczkach w jej ciele, za to wyobraźnia sama zaczęła pracować. Czym oni ją torturowali? Co jej zrobili i wstrzyknęli? Zwyczajowo Hikaru pojawił się, zarzucił ich informacjami i zniknął. Normalka. Wstał trzymając halfkę na rękach. Westchnął ciężko patrząc na demona. Zastanawiał się przez chwilę czy byłby w stanie go zabić. Z chęcią ukręciłby my łeb, za sam fakt bycia demonem, a do tego dziwne dwuznaczne zachowanie w obecności April. Z chęcią skróciłby szybko ten marny żywot ale tego nie zrobi, nie był taki. Kuro był potężny ale nie obnosił się ze swoją siłą. Zresztą gdyby chciał zabić tego demona zrobiłby to już na Ziemi.
- To coś, ta bariera to Twoje dzieło? Dziękuję za pomoc.
Był pod wrażeniem i podziękował Dragotowi z uznaniem. Mimo to myśl, że nawet taki chłystek dysponuje potężnymi i przerażającymi technikami napawała go lękiem. Demony są nieobliczalne, nawet te słabe. Co będzie, jak urośnie w siłę? Wiadomość o powrocie June na Ziemię przyjął ze spokojem. Sam jej to radził, powinna być z dzieckiem. No i to walka Saiyan, był zdania, że żadna inna rasa nie powinna się w nią mieszać. Są rzeczy, które trzeba zrobić po małpiemu, a inni nie mają pojęcia o Vegecie, o życiu tutaj, o władzy i zwyczajach.
- Wracajmy do domu, trzeba odpocząć. Wszystko będzie dobrze. Dragot chcesz może wrócić na Ziemię, nie chcemy Cię tu siłą trzymać siłą? Obstawiam, że June o tobie nie pomyślała. Możesz opowiedzieć mi co tam się działo?
Martwił się, jak April zniesie powrót ale w końcu będzie musiała się z tym zmierzyć. Była częścią rodziny, więc drzwi domku, jak i wioski były dla niej zawsze otwarte, a w progu czekała pomoc.
OOC: ZT x 3 do wioski.
- To coś, ta bariera to Twoje dzieło? Dziękuję za pomoc.
Był pod wrażeniem i podziękował Dragotowi z uznaniem. Mimo to myśl, że nawet taki chłystek dysponuje potężnymi i przerażającymi technikami napawała go lękiem. Demony są nieobliczalne, nawet te słabe. Co będzie, jak urośnie w siłę? Wiadomość o powrocie June na Ziemię przyjął ze spokojem. Sam jej to radził, powinna być z dzieckiem. No i to walka Saiyan, był zdania, że żadna inna rasa nie powinna się w nią mieszać. Są rzeczy, które trzeba zrobić po małpiemu, a inni nie mają pojęcia o Vegecie, o życiu tutaj, o władzy i zwyczajach.
- Wracajmy do domu, trzeba odpocząć. Wszystko będzie dobrze. Dragot chcesz może wrócić na Ziemię, nie chcemy Cię tu siłą trzymać siłą? Obstawiam, że June o tobie nie pomyślała. Możesz opowiedzieć mi co tam się działo?
Martwił się, jak April zniesie powrót ale w końcu będzie musiała się z tym zmierzyć. Była częścią rodziny, więc drzwi domku, jak i wioski były dla niej zawsze otwarte, a w progu czekała pomoc.
OOC: ZT x 3 do wioski.
- GośćGość
Re: Czerwona Pustynia
Sro Kwi 22, 2015 9:35 pm
Telepatia do Hikaru:
Hikaru, jest problem. W stronę Ziemi zostały wysłane potężne oddziały saiyańskich wojowników, 10-15 tysięcy małp. Uszkodziłam ich statek, ale nie na tyle by im uniemożliwić lot. Jedynie opóźniłam... oni tu lecą. Obawiam się, że nawet z pomocą Red'a nie damy rady. Da się je jakoś odwołać? Proszę... nie chodzi tu tylko o Ziemię, one leciały na inne planety...
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Sro Maj 27, 2015 1:02 pm
Pustynia była po prostu pusta, a bogini miała chwilę, żeby utworzyć z niej przedsionek raju. Musiała bazować na swojej wyobraźni, nie będąc pewna czy spodoba się taki właśnie krajobraz jej gościowi. Postawiła na prostotę. Wyciągnęła dłonie przed siebie, zaczynając tkać swoją energią. Tuż przed nią wyrósł mały bambusowy domek, z raptem jednym pokojem. Jego wnętrze było jak na standardy żołnierzy wystarczająco piękne. Na środku stanął stolik, z serwetką i kwiatkiem umieszczonym w niewielkim flakonie. Można było przy nim usiąść na wielkich, różowych poduszkach. Jej się podobało. Z jednej ze ścian wyrosła skała, która wybiła świeże źródło wody, ulatujące do specjalnego koryta, wychodzącego poza budynek.
-Zapomniałabym…- uśmiechnęła się szerzej, niż zazwyczaj, grzebiąc w kieszeni. Niestety, nie miała już upieczonych ciastek, musiała podjąć gościa tymi wyczarowanymi. *A może woli pizzę?* gość powinien być za moment. Nie było czasu na myślenie. To tak bardzo nie pasowało do klimatu wnętrza…. Na stole pojawiła się podwójna peperoni.
Różowa bogini usiadła na jednej z poduszek, cierpliwie czekając. Gdy zamknęła oczy znów usłyszała miliardy modlitwę, spływających do niej ze wszechświata. Czy możliwe, że jej rasa, uodporniła się na te wołania? Medytowała przez chwilę, skupiając w sobie sens istnienia i trwania wszechświata. Przydałby się jej taki ktoś jak Borg, czy możliwe, że Kira sama go stworzyła? Gdzieś chyba czytała o tym, że bogowie mogą powoływać swoich kapłanów i generałów…
Nagle poczuła, jak gość zbliżał się do jej chatki. *Spóźniona…* pomyślała, otwierając oczy i sprawdzając pizzę, czy wciąż jest ciepła. *idealnie…*
-Zapomniałabym…- uśmiechnęła się szerzej, niż zazwyczaj, grzebiąc w kieszeni. Niestety, nie miała już upieczonych ciastek, musiała podjąć gościa tymi wyczarowanymi. *A może woli pizzę?* gość powinien być za moment. Nie było czasu na myślenie. To tak bardzo nie pasowało do klimatu wnętrza…. Na stole pojawiła się podwójna peperoni.
Różowa bogini usiadła na jednej z poduszek, cierpliwie czekając. Gdy zamknęła oczy znów usłyszała miliardy modlitwę, spływających do niej ze wszechświata. Czy możliwe, że jej rasa, uodporniła się na te wołania? Medytowała przez chwilę, skupiając w sobie sens istnienia i trwania wszechświata. Przydałby się jej taki ktoś jak Borg, czy możliwe, że Kira sama go stworzyła? Gdzieś chyba czytała o tym, że bogowie mogą powoływać swoich kapłanów i generałów…
Nagle poczuła, jak gość zbliżał się do jej chatki. *Spóźniona…* pomyślała, otwierając oczy i sprawdzając pizzę, czy wciąż jest ciepła. *idealnie…*
Re: Czerwona Pustynia
Sob Maj 30, 2015 12:37 am
Tori nie spieszyła się, była uradowana złapaniem się przeciwniczki na haczyk. Najpierw musiała jednak uporać się z dzieciarnią i wydać kilak rozkazów. Trzeba było zająć się rannym nieszczęśnikiem. Kobieta zabrał Falcona i ruszyła w ślad za Ki. Tym razem nie odpowiedziała na wiadomość. Drogę na pustynie pokonali szybko i wylądowali nieopodal domku. Tori uruchomiła scouter i przeskanowała okolice, tylko kilka pustynnych robali drążyło pod ziemią tunele. Podejrzewała pułapkę, chociaż z drugiej strony zwykle uważała, że jak coś ma się spieprzyć to i tak się spieprzy. Sam fakt istnienia domku na pustyni i tak juz był wystarczająco zaskakujący. Mogła to być oczywiście jedna z niewielkich wędrujących oaz pustynnych. Falcona zwabił zapach pizzy, ruszył truchtem przed siebie ale Saiyanka złapała go za obrożę i powstrzymała. Mimo wszystko wchodzili na teren wroga. Przed wejściem postanowiła zdjąć buty, wylazła ze ścieków i bratkami nie pachniała. Jak wróci czekał ją prysznic i kąpiel dla Falcona, zleci to Vivian. Była żołnierzem i mogła wejść w brudnych buciorach ale była też kobietą o czym świadczyły długie zadbane włosy i błyszcząca sierść na ogonie. Wilkowi wydała komendę „zostań” i zwierzak posłusznie legł w drzwiach rzucając tylko bystre spojrzenie na obie dziewczyny. Jak ją zaatakują i zabiją bez butów to przełożeni będą mieli zabawę. Na szczęście scouter cały czas przekazywał obraz i dźwięk. Przed sobą miała dziwną istotę, saiyanka to z pewnością nie była, halfka tym bardziej. Tori podróżowała nieco po kosmosie i nie mogła przypisać siedzącej przed sobą postaci do żadnej ze znanych jej ras. Rozejrzała się baczniej po pomieszczeniu ale nie było w nim nic niepokojącego.
- Żeby nie było niczego nie zgubiłem i niczego nie szukam. – odpowiedziała stanowczo siadając. Usiadła wygodnie ale tak, żeby w każdej chwili mogła się bronić lub atakować. Posiłku nie ruszyła, przełożeni źle by to odebrali, chociaż po tej bieganinie wrzuciłaby coś na ząb ale była na terenie wroga, a jedzenie rozprasza koncentrację.
- Tak właściwie to kim jesteś? W czym Ci przeszkadzają rządy naszego króla?
- Żeby nie było niczego nie zgubiłem i niczego nie szukam. – odpowiedziała stanowczo siadając. Usiadła wygodnie ale tak, żeby w każdej chwili mogła się bronić lub atakować. Posiłku nie ruszyła, przełożeni źle by to odebrali, chociaż po tej bieganinie wrzuciłaby coś na ząb ale była na terenie wroga, a jedzenie rozprasza koncentrację.
- Tak właściwie to kim jesteś? W czym Ci przeszkadzają rządy naszego króla?
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Sro Cze 10, 2015 11:03 pm
Spojrzała na małpiastą jak na kretynkę. Wiedziała, że to wojownicy, ale no bez przesady… W mgnieniu oka używając telekinezy zdjęła urządzenie z oka gościa i trzasnęła nim do źródełka wody. Jak to elektronika w kontakcie z żywiołem, popsuło się momentalnie.
-Naprawdę myślisz, że po to zapraszam cię na odludzie, żebyś mnie rejestrowała tym czymś?- zapytała oburzona brakiem kultury gościa. Po chwili jednak wyczarowała jej nowy strój, identyczny do tego, który nosiła. –Przyda ci się, po wizycie w kanałach.- sama bogini pachniała idealnie, mimo całej tej gonitwy. Wciąż była zła, ale stało się i trzeba było temu zaradzić. Z drugiej strony każdy bystrzak dałby radę wyczuć energię tej małpy gdyby chciała. Ale nikt nie będzie jej strzelał fotek!
-Teraz możesz się poczęstować. Jest idealna, taka jaką lubisz.- uśmiechnęła się tajemniczo, zdążyła już przeanalizować parę preferencji małpy. Sama tez ze smakiem jadła swoja połówkę.
Trwała w takiej ciszy przez jakiś czas, jedząc spokojnie. Jej energia w tym czasie robiła swoje, czyniąc z domku prawdziwe duchowe spa. Miejsce to stało się dziwnie bezpieczne, wolne od zewnętrznych wpływów, zupełnie odległe od zgiełku i zmartwień. Z całej osoby Kaede czuć było matczyne ciepło, które ogarniało więcej niż to, co widoczne dla oczu. Jednocześnie cały ten miłosny zastrzyk nie był czymś nachalnym, a jedynie zaproszeniem do podróży we własne wnętrze, chwili refleksji o swoim życiu.
-Nie smakuje?- jej głos stał się szczerze zasmucony, chciała zrobić trochę przyjemności wojowniczce. Spojrzała malinowym, troskliwym spojrzeniem w oczy gościa, mówiąc tym więcej niż zdołałyby to zrobić słowa. –Wciąż pozostajesz niezgodna ze swoim sercem prawda? Mogę je uwolnić. Wystarczy, że zechcesz wyjść z ciemności twojego życia i… W końcu staniesz się szczęśliwa.- upiła trochę najlepszej, boskiej wody, oczyszczając własne gardło. Teraz pozostało czekać na reakcję wojowniczki. -Kim jestem? Boginią, to chyba widać. Spełnieniem wszystkich twoich oczekiwań.
-Naprawdę myślisz, że po to zapraszam cię na odludzie, żebyś mnie rejestrowała tym czymś?- zapytała oburzona brakiem kultury gościa. Po chwili jednak wyczarowała jej nowy strój, identyczny do tego, który nosiła. –Przyda ci się, po wizycie w kanałach.- sama bogini pachniała idealnie, mimo całej tej gonitwy. Wciąż była zła, ale stało się i trzeba było temu zaradzić. Z drugiej strony każdy bystrzak dałby radę wyczuć energię tej małpy gdyby chciała. Ale nikt nie będzie jej strzelał fotek!
-Teraz możesz się poczęstować. Jest idealna, taka jaką lubisz.- uśmiechnęła się tajemniczo, zdążyła już przeanalizować parę preferencji małpy. Sama tez ze smakiem jadła swoja połówkę.
Trwała w takiej ciszy przez jakiś czas, jedząc spokojnie. Jej energia w tym czasie robiła swoje, czyniąc z domku prawdziwe duchowe spa. Miejsce to stało się dziwnie bezpieczne, wolne od zewnętrznych wpływów, zupełnie odległe od zgiełku i zmartwień. Z całej osoby Kaede czuć było matczyne ciepło, które ogarniało więcej niż to, co widoczne dla oczu. Jednocześnie cały ten miłosny zastrzyk nie był czymś nachalnym, a jedynie zaproszeniem do podróży we własne wnętrze, chwili refleksji o swoim życiu.
-Nie smakuje?- jej głos stał się szczerze zasmucony, chciała zrobić trochę przyjemności wojowniczce. Spojrzała malinowym, troskliwym spojrzeniem w oczy gościa, mówiąc tym więcej niż zdołałyby to zrobić słowa. –Wciąż pozostajesz niezgodna ze swoim sercem prawda? Mogę je uwolnić. Wystarczy, że zechcesz wyjść z ciemności twojego życia i… W końcu staniesz się szczęśliwa.- upiła trochę najlepszej, boskiej wody, oczyszczając własne gardło. Teraz pozostało czekać na reakcję wojowniczki. -Kim jestem? Boginią, to chyba widać. Spełnieniem wszystkich twoich oczekiwań.
Re: Czerwona Pustynia
Sob Cze 13, 2015 11:11 pm
- Upssss
Skomentowała z uśmiechem Saiyanaka i na komentarz boginki tylko wzruszyła ramionami. Przecież nie mogła samowolnie zdjąć scoutera, jakby to wyglądało w oczach przełożonych, na zdradzę akurat by wystarczyło. Podziękowała za to za strój, dość osobliwy. Niby wygodny w odpowiednich miejscach ale jakoś źle się w nim czuła. Od dziecka, jak każdy Saiyan biegała w ciuchach z hyper-gumy i były dla niej niczym druga skóra. Wierciła się w nim nieznacznie. Pizza pachniała apetycznie i drażniła zmysły, jednak Tori zastanawiało kilka aspektów. Z pewnością zatruta nie była, bo za dużo zachodu zadał sobie przeciwnik, aby ją tu ściągnąć. Niepokoił ją fakt, że dziewczyna znała ulubiony smak czarnowłosej. Niby nie była to tajemnica ale w duchu postanowiła być ostrożniejsza. Uważnie za to obserwowała Falcona. Wilk wyglądał na zrelaksowanego. W oddziale był rozpuszczany ale Tori wiedziała, że może polegać na jego zwierzęciem instynkcie, znacznie lepszym od umiejętności najlepszych wojowników. Zwierzęta nieomylnie oceniały przeciwników i okoliczności. Przez chwilę walczyli na spojrzenia, zwyczajowo Falcon żebrał o kawałek pachnącego mięsnego dania. Zmiękła i rzuciła mu jeden trójkąt, który zniknął po dwóch kłapnięciach paszczą. Falcon położył łeb na podłodze i rozkoszował się cieniem rzucanym przed daszek przy wejściu. Dowódca postanowiła także nieco poddać się tej rozluźniającej atmosferze.
- Smakuje, nawet bardzo muszę przyznać, że lepszej do tej pory nigdy nie jadłam. Nazwałabym Cię bardziej czarodziejką niż Boginką. Czego ktoś taki jak Ty, miałby chcieć. Bogowie wojny raczej nam sprzyjają. Tym bardziej naszemu królowi, który jest synem Matki Wojny o ile rzecz jasna bogowie istnieją. Ja jestem jak najbardziej szczęśliwa, mam wysoką pozycję, dobrze mi płacą, no a facet....... ech to durna mapa ale jeszcze go wytresuje. Chyba nie jesteśmy tu po to, aby mówić o mnie, jeżeli tak to tracimy czas i wychodzę.
Tori znowu się spięła. Powątpiewała w istnienie bogów, jak większość małpiastych ale nie szydziła z tego powodu z Kaede. Co do ciemności i braku szczęścia to nie uświadamiała sobie tego. Spaliła za sobą wszystkie mosty już lata temu, kiedy w wieku 13 lat rodzice sprzedali ją z biedy do burdelu, a pewny Trener w czerwieni dał jej nowe życie.
Skomentowała z uśmiechem Saiyanaka i na komentarz boginki tylko wzruszyła ramionami. Przecież nie mogła samowolnie zdjąć scoutera, jakby to wyglądało w oczach przełożonych, na zdradzę akurat by wystarczyło. Podziękowała za to za strój, dość osobliwy. Niby wygodny w odpowiednich miejscach ale jakoś źle się w nim czuła. Od dziecka, jak każdy Saiyan biegała w ciuchach z hyper-gumy i były dla niej niczym druga skóra. Wierciła się w nim nieznacznie. Pizza pachniała apetycznie i drażniła zmysły, jednak Tori zastanawiało kilka aspektów. Z pewnością zatruta nie była, bo za dużo zachodu zadał sobie przeciwnik, aby ją tu ściągnąć. Niepokoił ją fakt, że dziewczyna znała ulubiony smak czarnowłosej. Niby nie była to tajemnica ale w duchu postanowiła być ostrożniejsza. Uważnie za to obserwowała Falcona. Wilk wyglądał na zrelaksowanego. W oddziale był rozpuszczany ale Tori wiedziała, że może polegać na jego zwierzęciem instynkcie, znacznie lepszym od umiejętności najlepszych wojowników. Zwierzęta nieomylnie oceniały przeciwników i okoliczności. Przez chwilę walczyli na spojrzenia, zwyczajowo Falcon żebrał o kawałek pachnącego mięsnego dania. Zmiękła i rzuciła mu jeden trójkąt, który zniknął po dwóch kłapnięciach paszczą. Falcon położył łeb na podłodze i rozkoszował się cieniem rzucanym przed daszek przy wejściu. Dowódca postanowiła także nieco poddać się tej rozluźniającej atmosferze.
- Smakuje, nawet bardzo muszę przyznać, że lepszej do tej pory nigdy nie jadłam. Nazwałabym Cię bardziej czarodziejką niż Boginką. Czego ktoś taki jak Ty, miałby chcieć. Bogowie wojny raczej nam sprzyjają. Tym bardziej naszemu królowi, który jest synem Matki Wojny o ile rzecz jasna bogowie istnieją. Ja jestem jak najbardziej szczęśliwa, mam wysoką pozycję, dobrze mi płacą, no a facet....... ech to durna mapa ale jeszcze go wytresuje. Chyba nie jesteśmy tu po to, aby mówić o mnie, jeżeli tak to tracimy czas i wychodzę.
Tori znowu się spięła. Powątpiewała w istnienie bogów, jak większość małpiastych ale nie szydziła z tego powodu z Kaede. Co do ciemności i braku szczęścia to nie uświadamiała sobie tego. Spaliła za sobą wszystkie mosty już lata temu, kiedy w wieku 13 lat rodzice sprzedali ją z biedy do burdelu, a pewny Trener w czerwieni dał jej nowe życie.
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Nie Cze 28, 2015 5:08 pm
Post treningowy
Gość zajadał podaną pizzę. Granice tego co nadprzyrodzone zatarły się, łącząc ze światem śmiertelnych przy wspólnym stole. Można by było zapomnieć, że tak naprawdę halfka jest tu w celu aresztowania bogini. Zabawna sytuacja, oscylująca do miana groteski.
-Dobrze.- powiedziała tajemniczo, uśmiechając się pod nosem. –Wyjdź jeśli masz ochotę. To ty mnie szukałaś prawda?- Kaede ze smakiem pałaszowała swoją połowę pizzy. Sprawiała wrażenie ignorującej zagrożenie i całkowicie beztroskiej. Jednocześnie emanował z niej spokój ducha i zgodność z otaczającym wszechświatem, jakby wiedziała o istnieniu czegoś jeszcze.
–Masz oczy matki i zawziętość ojca. Często słyszę ich modlitwy o twoje szczęście.- rzuciła radośnie pomiędzy kolejnymi kęsami. Spędzała przed tą misją wiele godzin na medytacji i wsłuchiwaniu się w głosy ze świata żywych. Nie znała historii rozmówczyni, ani jej rodziców, znała jedynie ich pragnienia… Dowódczyni specjalnego oddziału była mało wymagającym żołnierzem, czy takiej przyszłości dla niej chciano? *Niezły dramat* pomyślała, kończąc swoją część posiłku. Równocześnie spojrzała swoim troskliwym wzrokiem w oczy halfki.
-To naprawdę tobie wystarczy? Wsłuchaj się w głos serca, przeanalizuj co robi Zel wszystkim podwładnym. To nie jest zgodne z tobą.- za pomocą telepatii zastosowała swój tradycyjny trik, wpuszczając do głowy gościa wizję okrucieństw i potwierdzone dane o jego zaangażowaniu w sytuację z tsufulem wśród własnych pobratymców i wynalazkiem naukowców z manipulującymi miksturami. Mogła teraz usłyszeć uczucia i słowa nie tylko osób spoza Vegety, ale też jej mieszkańców. –Nie mogę pozwolić na to, aby to wciąż trwało, aby kolejne modlitwy zrozpaczonych docierały do mojego boskiego umysłu. Na świecie zło przerosło dobro, zabijając jednocześnie aspiracje i pragnienia żywych. Sama również zasługujesz na lepszy świat.- jej cichy i spokojny głos rozbrzmiewał w chatce obok tysiąca innych, przekazanych wizją. –Możesz wybrać inaczej, być szczęśliwa bez strachu, odkryć miłość, nareszcie poznać wspaniałe możliwości twojego serca i pragnienia, o których dotąd bałaś się nawet pomyśleć. To wydaje się absurdalne, ale przyłącz się do mnie, zanim Zel zaszczepi cię i użyje jak swojej zabawki. W zamian dostaniesz dużo więcej. Wierzę w ciebie.- Gdy skończył się posiłek, moc Kaede zaczęła rozbierać domek, w którym byli i składać deski na jedną kupkę. –Jednak jeśli wciąż chcesz mnie aresztować wbrew sobie i w imię króla, dla którego liczy się jedynie jego zabawa, to możesz spróbować.
Bogini siedziała dumnie w powietrzu, żeby piasek nie ubrudził jej munduru. Różowa skóra mieniła się w słońcu Vegety, a dobroć promieniała z oblicza. Trudno było stwierdzić, czy sama nie jest słońcem dającym blask na okolicę. Jeśli miała walczyć, to to zrobi, aresztowanie jej nie będzie takie proste.
Gość zajadał podaną pizzę. Granice tego co nadprzyrodzone zatarły się, łącząc ze światem śmiertelnych przy wspólnym stole. Można by było zapomnieć, że tak naprawdę halfka jest tu w celu aresztowania bogini. Zabawna sytuacja, oscylująca do miana groteski.
-Dobrze.- powiedziała tajemniczo, uśmiechając się pod nosem. –Wyjdź jeśli masz ochotę. To ty mnie szukałaś prawda?- Kaede ze smakiem pałaszowała swoją połowę pizzy. Sprawiała wrażenie ignorującej zagrożenie i całkowicie beztroskiej. Jednocześnie emanował z niej spokój ducha i zgodność z otaczającym wszechświatem, jakby wiedziała o istnieniu czegoś jeszcze.
–Masz oczy matki i zawziętość ojca. Często słyszę ich modlitwy o twoje szczęście.- rzuciła radośnie pomiędzy kolejnymi kęsami. Spędzała przed tą misją wiele godzin na medytacji i wsłuchiwaniu się w głosy ze świata żywych. Nie znała historii rozmówczyni, ani jej rodziców, znała jedynie ich pragnienia… Dowódczyni specjalnego oddziału była mało wymagającym żołnierzem, czy takiej przyszłości dla niej chciano? *Niezły dramat* pomyślała, kończąc swoją część posiłku. Równocześnie spojrzała swoim troskliwym wzrokiem w oczy halfki.
-To naprawdę tobie wystarczy? Wsłuchaj się w głos serca, przeanalizuj co robi Zel wszystkim podwładnym. To nie jest zgodne z tobą.- za pomocą telepatii zastosowała swój tradycyjny trik, wpuszczając do głowy gościa wizję okrucieństw i potwierdzone dane o jego zaangażowaniu w sytuację z tsufulem wśród własnych pobratymców i wynalazkiem naukowców z manipulującymi miksturami. Mogła teraz usłyszeć uczucia i słowa nie tylko osób spoza Vegety, ale też jej mieszkańców. –Nie mogę pozwolić na to, aby to wciąż trwało, aby kolejne modlitwy zrozpaczonych docierały do mojego boskiego umysłu. Na świecie zło przerosło dobro, zabijając jednocześnie aspiracje i pragnienia żywych. Sama również zasługujesz na lepszy świat.- jej cichy i spokojny głos rozbrzmiewał w chatce obok tysiąca innych, przekazanych wizją. –Możesz wybrać inaczej, być szczęśliwa bez strachu, odkryć miłość, nareszcie poznać wspaniałe możliwości twojego serca i pragnienia, o których dotąd bałaś się nawet pomyśleć. To wydaje się absurdalne, ale przyłącz się do mnie, zanim Zel zaszczepi cię i użyje jak swojej zabawki. W zamian dostaniesz dużo więcej. Wierzę w ciebie.- Gdy skończył się posiłek, moc Kaede zaczęła rozbierać domek, w którym byli i składać deski na jedną kupkę. –Jednak jeśli wciąż chcesz mnie aresztować wbrew sobie i w imię króla, dla którego liczy się jedynie jego zabawa, to możesz spróbować.
Bogini siedziała dumnie w powietrzu, żeby piasek nie ubrudził jej munduru. Różowa skóra mieniła się w słońcu Vegety, a dobroć promieniała z oblicza. Trudno było stwierdzić, czy sama nie jest słońcem dającym blask na okolicę. Jeśli miała walczyć, to to zrobi, aresztowanie jej nie będzie takie proste.
Re: Czerwona Pustynia
Czw Lip 02, 2015 10:31 pm
Tori słuchała spokojnie zajadając pizze, kilka słów rozważała gdzieś wewnątrz siebie. Saiyanka nie była złym żołnierzem. Oddział Specjalny podlegał Redowi i sam mężczyzna wybierał do niego żołnierzy. Kaede wiedziała, że Red ma w głębi dobrą duszę i robi co może, aby uratować jak najwięcej małpich istnień. Podobnie jak na swój pokręcony sposób czyni to Kurokara. Może właśnie to bogowie obdarowali Trenera takim talentem, żeby wybierał tych pojedynczych i opiekował się nimi, ratował przed zepsuciem propagandy, prowokując powolne zmiany na Vegecie. W progu Falcon przymknął oczy i rozciągnięty rozkoszował się cieniem.
- Skoro zniszczyłaś mój scouter to nie muszę cię aresztować. Najwyżej dostanę zjebkę, przyszłam tu przede wszystkim z ciekawości. Cwana z Ciebie babka i cholera chyba na prawdę zaczynam wierzyć, że jesteś jak twierdzisz boginią. Aż tak nasza rasa podpadła Wam, gdzieś tam an górze? Czujesz, co dzieje się na Ziemi? Może powinnaś być tam, zamiast mnie tu przekonywać.... – kobieta westchnęła i zamyśliła się. Miała mętlik w głowie, zachowanie wilka odczytała jako zaufanie wobec kobiety z innej rasy. Saiyanka mogła być pewna, ze przynajmniej obca nie zrobi jakiegoś paskudnego numeru.
- W zasadzie już jestem zabawką Zell, tak jak cała armia. Jego poczynania to żadna nowość, wielu poprzednich królów tak z nami postępowało. Jedni są szczęśliwi z takiego stanu rzeczy inni nie. Biorą dzień, takim jakim jest. Nie odpowiedziałaś mi konkretnie, w czym Ci przeszkadza nasz król, poza tym co wiadomo od setek lat. Dzięki temu padalcowi, jakoś mi się żyje, dlaczego mam się martwic o innych. My saiyanie tacy nie jesteśmy. Modlitwy moich rodziców mnie nie obchodzą, mogli mnie zabić, zamiast sprzedawać do burdelu, jak an rasę wojowników wybrali mi hańbiącą przyszłość. Mam gdzieś, co się z nimi dzieje.
Będę się zbierać. Dam Ci radę, idź w swoją stronę i daj nam spokój, a jeśli jednak wystąpisz przeciw Zellowi to pewnie się jeszcze spotkamy. Ja już dawno wybrał. Trzymaj siei powodzenia w Twoim przedsięwzięciu, chodź Falcon.
Wilk podniósł się niechętnie ale podążył za Tori podstawiając łeb pod jej dłoń do podrapania za uchem. Kobieta wsiadła an grzbiet zwierzęcia, chciała wrócić powoli, miała wiele do przemyślenia. A co wybrała, Kaede już wiedziała i to by dobry wybór.
OOC: Tori to czysto krwista Saiyanka, a nie halfka. Możesz lecieć w swoją stronę.
- Skoro zniszczyłaś mój scouter to nie muszę cię aresztować. Najwyżej dostanę zjebkę, przyszłam tu przede wszystkim z ciekawości. Cwana z Ciebie babka i cholera chyba na prawdę zaczynam wierzyć, że jesteś jak twierdzisz boginią. Aż tak nasza rasa podpadła Wam, gdzieś tam an górze? Czujesz, co dzieje się na Ziemi? Może powinnaś być tam, zamiast mnie tu przekonywać.... – kobieta westchnęła i zamyśliła się. Miała mętlik w głowie, zachowanie wilka odczytała jako zaufanie wobec kobiety z innej rasy. Saiyanka mogła być pewna, ze przynajmniej obca nie zrobi jakiegoś paskudnego numeru.
- W zasadzie już jestem zabawką Zell, tak jak cała armia. Jego poczynania to żadna nowość, wielu poprzednich królów tak z nami postępowało. Jedni są szczęśliwi z takiego stanu rzeczy inni nie. Biorą dzień, takim jakim jest. Nie odpowiedziałaś mi konkretnie, w czym Ci przeszkadza nasz król, poza tym co wiadomo od setek lat. Dzięki temu padalcowi, jakoś mi się żyje, dlaczego mam się martwic o innych. My saiyanie tacy nie jesteśmy. Modlitwy moich rodziców mnie nie obchodzą, mogli mnie zabić, zamiast sprzedawać do burdelu, jak an rasę wojowników wybrali mi hańbiącą przyszłość. Mam gdzieś, co się z nimi dzieje.
Będę się zbierać. Dam Ci radę, idź w swoją stronę i daj nam spokój, a jeśli jednak wystąpisz przeciw Zellowi to pewnie się jeszcze spotkamy. Ja już dawno wybrał. Trzymaj siei powodzenia w Twoim przedsięwzięciu, chodź Falcon.
Wilk podniósł się niechętnie ale podążył za Tori podstawiając łeb pod jej dłoń do podrapania za uchem. Kobieta wsiadła an grzbiet zwierzęcia, chciała wrócić powoli, miała wiele do przemyślenia. A co wybrała, Kaede już wiedziała i to by dobry wybór.
OOC: Tori to czysto krwista Saiyanka, a nie halfka. Możesz lecieć w swoją stronę.
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Czw Lip 02, 2015 11:31 pm
Koniec treningu
Obserwowała spokojnie jak wojowniczka się oddala. Na pozór taka sama, ale w głębi… Ziarnko zostało zasadzone. Kaede czuła całe morze uczuć płynące do niej z każdej strony wszechświata, dające jej wątpliwość co do formy walki, którą powinna podjąć.
Z czerwonego nieba w jej kierunku nadleciał mały złoty motyl, zupełnie jakby jej energia, ale to była mama… Uśmiechnęła się szerzej poznając dobrotliwy zastrzyk miłości. Jednocześnie coś z nieba ją wzywało, szarpało jej serce do wzlecenia, oddania się w taniec z wieczną naturą. Tyle jej wystarczyło, zrozumiała przekaz, aby rozpłynąć się w niebyt.
*Nirwana…* pomyślała bogini, odchodząc w głęboką medytację. Jej energia eksplodowała, dając wszystkim na globie Vegety odczuć jej obecność i ostatecznie zniknęła. Całe ciało Kaede rozmyło się, stało się niczym wodnista forma, a ostatecznie rozlało po niebie w postaci złotej energii.
W wiosce Kuro
Mknęła teraz w wiele miejsc na raz, aby dać swoje błogosławieństwo wielu osobom. Niebo nad domem Kuro stało się na chwilę dużo jaśniejsze, a przez okno wleciała chmara i popłynęła do wszystkich zebranych.
Kilka motyli usiadło na ogonie Reda, a w głowie kotodemona pojawił się krótki telepatyczny przekaz. –Patrz sercem.- po tych słowach, jego wnętrze zabiło raz mocniej.
Następna partia energii dotarła do April. –Dużo ładniej ci w uśmiechu księżniczko.- krzepiący komplement dla podniesienia na duchu.
Reszta bywalców również mogła odczuć, że to ona. Prawdopodobnie nikt nie rozumiał gestu wykonanego przez nią, ale błogosławiona aura nie opuści nikogo z nich aż do końca rebelii, chociaż Kaede będzie miała problemy, żeby poskładać swoje ciało na nowo.
Ta noc miała być spokojniejsza, wielu z powodu jej wzmożonej obecności, pierwszy raz od dawna zyska słodki sen. Liczne troski zostaną złagodzone. Wzburzone morze uczuć, choć na chwilę stanie się spokojne.
-Wierzę w was moi bohaterowie!- rozbrzmiało w głowie każdego na Vegecie.
Obserwowała spokojnie jak wojowniczka się oddala. Na pozór taka sama, ale w głębi… Ziarnko zostało zasadzone. Kaede czuła całe morze uczuć płynące do niej z każdej strony wszechświata, dające jej wątpliwość co do formy walki, którą powinna podjąć.
Z czerwonego nieba w jej kierunku nadleciał mały złoty motyl, zupełnie jakby jej energia, ale to była mama… Uśmiechnęła się szerzej poznając dobrotliwy zastrzyk miłości. Jednocześnie coś z nieba ją wzywało, szarpało jej serce do wzlecenia, oddania się w taniec z wieczną naturą. Tyle jej wystarczyło, zrozumiała przekaz, aby rozpłynąć się w niebyt.
*Nirwana…* pomyślała bogini, odchodząc w głęboką medytację. Jej energia eksplodowała, dając wszystkim na globie Vegety odczuć jej obecność i ostatecznie zniknęła. Całe ciało Kaede rozmyło się, stało się niczym wodnista forma, a ostatecznie rozlało po niebie w postaci złotej energii.
W wiosce Kuro
Mknęła teraz w wiele miejsc na raz, aby dać swoje błogosławieństwo wielu osobom. Niebo nad domem Kuro stało się na chwilę dużo jaśniejsze, a przez okno wleciała chmara i popłynęła do wszystkich zebranych.
Kilka motyli usiadło na ogonie Reda, a w głowie kotodemona pojawił się krótki telepatyczny przekaz. –Patrz sercem.- po tych słowach, jego wnętrze zabiło raz mocniej.
Następna partia energii dotarła do April. –Dużo ładniej ci w uśmiechu księżniczko.- krzepiący komplement dla podniesienia na duchu.
Reszta bywalców również mogła odczuć, że to ona. Prawdopodobnie nikt nie rozumiał gestu wykonanego przez nią, ale błogosławiona aura nie opuści nikogo z nich aż do końca rebelii, chociaż Kaede będzie miała problemy, żeby poskładać swoje ciało na nowo.
Ta noc miała być spokojniejsza, wielu z powodu jej wzmożonej obecności, pierwszy raz od dawna zyska słodki sen. Liczne troski zostaną złagodzone. Wzburzone morze uczuć, choć na chwilę stanie się spokojne.
-Wierzę w was moi bohaterowie!- rozbrzmiało w głowie każdego na Vegecie.
Re: Czerwona Pustynia
Nie Wrz 20, 2015 10:15 pm
KUSO! Khy, khy... Moja głowa... - Powiedział do siebie Takeo, wykopując od środka drzwiczki do kapsuły, krztusząc się ulatującym z wnętrza dymem. Po głębokim wdechu i masażu potylicy, zerwał się na równe nogi i poczuł ten przyjemny ucisk przeszywający całe ciało. Taak, wrócił na swą ojczystą planetę. Nie musiał wdychać tego powietrza, widzieć wiatru omiatającego Czerwoną Pustynię - w zupełności wystarczała mu ta zmiana grawitacyjna. Mężczyzna aż zamknął oczy z uśmiechem i zadarł głowę do góry w geście niewysłowionej przyjemności, po czym strzelił kostkami palców, kopnął na pożegnanie głupi statek i zaczął spacerować wesoło po skąpanej szkarłatnym piaskiem pustyni.
Wraz ze śladami kroków, mokre krople pokazywały, którą drogą szedł Takeo, od miejsca 'lądowania', w stronę zabudowań. Nie pocił się, nie krwawił - po prostu płakał. Z radości, ulatywały z niego wszelkie smutki, wracał do domu, żeby wesprzeć swój Naród, który tyle dla niego zrobił... Pozwolił bowiem zabić jego rodzinę... Dopuścił do śmierci wiernego oddziału... Co chwilę szalał w wojnie domowej... Taak, Takeo był z niego dumny, mimo tego wszystkiego, bo jednak nawet najtragiczniejsza, była to jego rasa, a ten tutaj był patriotą.
Z każdym krokiem bliżej miasta, jego niepokój i zastanowienie narastały. Coraz wyraźniej słyszał okrzyki, zarówno bojowe, jak i te z bólu, widział dym z budynków, widział latających i walczących, niewyraźnie, ale zawsze. Wiedział, że oto na jego oczach spełnia się wizja, którą miał wcześniej - Vegeta powoli stawała w ogniu. Wtedy przypomniało mu się, gdy poprzednio tak się działo, dlatego wzniósł się w powietrze i wystrzelił jak z procy. Ratować swój dom.
ZT ->
Wraz ze śladami kroków, mokre krople pokazywały, którą drogą szedł Takeo, od miejsca 'lądowania', w stronę zabudowań. Nie pocił się, nie krwawił - po prostu płakał. Z radości, ulatywały z niego wszelkie smutki, wracał do domu, żeby wesprzeć swój Naród, który tyle dla niego zrobił... Pozwolił bowiem zabić jego rodzinę... Dopuścił do śmierci wiernego oddziału... Co chwilę szalał w wojnie domowej... Taak, Takeo był z niego dumny, mimo tego wszystkiego, bo jednak nawet najtragiczniejsza, była to jego rasa, a ten tutaj był patriotą.
Z każdym krokiem bliżej miasta, jego niepokój i zastanowienie narastały. Coraz wyraźniej słyszał okrzyki, zarówno bojowe, jak i te z bólu, widział dym z budynków, widział latających i walczących, niewyraźnie, ale zawsze. Wiedział, że oto na jego oczach spełnia się wizja, którą miał wcześniej - Vegeta powoli stawała w ogniu. Wtedy przypomniało mu się, gdy poprzednio tak się działo, dlatego wzniósł się w powietrze i wystrzelił jak z procy. Ratować swój dom.
ZT ->
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Wto Gru 01, 2015 11:45 pm
Jedna sekunda.
Vivian nie puszczała.
Dwie.
Nie zamierzała puścić.
Trzy.
Zacisnęła dłoń.
Zatrzymała się raptownie uwalniając Raziela i opadła miękko w dół. Niewidzialność okazała się niezwykle przydatną umiejętnością. Gdy lewitowała kilkanaście centymetrów nad ziemią, nikt nie był w stanie jej zobaczyć ani usłyszeć. To, że Król dowiedział się, że szpiegowała w jego komnatach zrzuciła na ukryte kamery w kwaterze jej Oddziału albo czujniki ciepła. Tutaj tego nie było, a, że nie dała znać niczym o swojej obecności, nikt nie wiedział o konkretnym położeniu Ósemki. Scouter zniszczyła. Ki wyciszyła. Nie odzywała się, pozostając niewykrywalna…
Pomijając oczywiście kwestię nastroszonego, brązowego ogona, którym machała leniwie w powietrzu. Z miejsca oderwania sączyła się krew, szum lotu nie był w stanie zagłuszyć cichego trzasku kości. Raziela musiało zaboleć. Częściowo pozbyła się słabego punktu… I uniemożliwiła mu zamianę w Oozaru, co było dużym plusem na jej korzyść. W trakcie walki mogła mu zniszczyć gogle, a to groziło próbą opanowania wielkiej, wściekłej małpy w dodatku naćpanej królewskim narkotykami. Nie trzeba wspominać, że pozbycie się kity było sporą prowokacją - majtała zaczepnie jego ogonem, jakby była to najlepsza zabawka pod gorącym słońcem Vegety. Fakt, z jego punktu widzenia puchata, przed chwilą jeszcze jego, część ciała, unosiła się sama w powietrzu. Vivian strzeliła ogonem jak z bicza i zakręciła nim młynka.
Wiedziała co się teraz stanie. Zdecydowanie, ze wszystkich, którzy wylecieli z terenów miejskich w jednym celu – masakrowaniu cywili – Raziel był najsilniejszy. Jej zadaniem było powstrzymanie go od tej czynności z poczucia obowiązku i przyzwoitości… A także chęci wybicia mu z łba działania serum. Nie znała odtrutki, lecz wiedziała, pamiętała jak zachowywała się Ki April gdy też ją tym nafaszerowali. Działanie było czasowe… Pytanie tylko, jak długo będzie trwać? Czy Pan Zahne zdąży ją zabić, wybić jeszcze kilka wiosek nim się opamięta czy ocknie się w trakcie walki?
Nie będę walczyć. Będę bronić.
Przypomniała się Vivian ich ostatnie, krótkie spotkanie, po tym jak rozmawiała z Boginią od Ciasteczkowego Miłosierdzia i przyrodnie rodzeństwo dowiedziało się o buncie. Raziel kazał jej uciekać. Z całą swoją powagą rozkazał jej nie walczyć tylko dać drapaka i kategorycznie zabronił rzucać się na niego - bo to nie będzie on a ktoś, kto spróbuje ją zabić.
Wyłączyła niewidzialność i beznamiętnie spojrzała w oczy Raziela.
Nie. To nie był jej brat. Widziała to dobrze, wystarczyło spotkanie czerwonego i zielonego spojrzenia by orzekła to bez wahania. Serum wyprało mu mózg, zmieniając w bezwolną kukiełkę Władcy. Jedyne co musiała teraz Natto zrobić, to przeciąć wszystkie sznurki - pozbawić go życia. Innego sposobu nie ma, cokolwiek jedno wydało na to drugie, wyrokiem jest śmierć.
… Dlaczego? Ta potyczka ją zabije. Ósemka czuła to w sobie i nienawidziła siebie za swoją słabość. Jej furia miała odciąć ją od niepotrzebnych myśli, ale nie mogła pozbyć się okrutnego wrażenia żalu rosnącego w sercu. Byłoby jej łatwiej, gdyby się nie przywiązywała. Gdyby została sama i tylko na sobie mogła polegać. Zero rozczarowań, zero złości i narzekania… Na bogów, jaka ona była beznadziejna, próbując sobie to wmówić tymi tanimi argumentami. Lepiej, gdyby odepchnęła od siebie tych, którzy w jakimś stopniu zajmowali jej myśli… Ale była tak beznadziejnie słaba, że nie potrafiła ich od siebie odciąć. Raziel, Kuro, April. Chepri… Nie chciała, naprawdę nie chciała by którekolwiek zasmuciło się jej bólem czy uroniło nad nią łzę. Po niej nie miał nikt płakać… Dawało jej to siłę, albo iluzję siły, że nikogo w ten sposób nie skrzywdzi… A tymczasem, tak trochę…
Przywiązała się do nich. Trzask. To psuło jej plany.
Bo czuła, jak serce jej pęka.
Pokazowo drwiący uśmieszek namalował się na jej wargach gdy machnęła ogonem przed twarzą brata przyrodniego i bawiła się bujając nim w powietrzu.
Przetrwa to. Jest żołnierzem i taki sobie postawiła cel – nie będzie uciekać, nie będzie bohaterem ani tchórzem. Proste zadanie, chciała bronić. A jej uczucia i to, że przy okazji musi skleić swoją rozpadającą się skorupę, nie miały najmniejszego znaczenia. Chciała to wierzyć, tak bardzo chciała…
- Myślałam nad nowym kołnierzem do kurtki. – powiedziała spokojnie, jakby zapraszała Raziela na popołudniowy spacer – Pomyślałam, że ten kawałek wyleniałego futra się nada. Dziękuję za Twój wkład własny braciszku.
Przepraszam was.
Vivian nie puszczała.
Dwie.
Nie zamierzała puścić.
Trzy.
Zacisnęła dłoń.
Zatrzymała się raptownie uwalniając Raziela i opadła miękko w dół. Niewidzialność okazała się niezwykle przydatną umiejętnością. Gdy lewitowała kilkanaście centymetrów nad ziemią, nikt nie był w stanie jej zobaczyć ani usłyszeć. To, że Król dowiedział się, że szpiegowała w jego komnatach zrzuciła na ukryte kamery w kwaterze jej Oddziału albo czujniki ciepła. Tutaj tego nie było, a, że nie dała znać niczym o swojej obecności, nikt nie wiedział o konkretnym położeniu Ósemki. Scouter zniszczyła. Ki wyciszyła. Nie odzywała się, pozostając niewykrywalna…
Pomijając oczywiście kwestię nastroszonego, brązowego ogona, którym machała leniwie w powietrzu. Z miejsca oderwania sączyła się krew, szum lotu nie był w stanie zagłuszyć cichego trzasku kości. Raziela musiało zaboleć. Częściowo pozbyła się słabego punktu… I uniemożliwiła mu zamianę w Oozaru, co było dużym plusem na jej korzyść. W trakcie walki mogła mu zniszczyć gogle, a to groziło próbą opanowania wielkiej, wściekłej małpy w dodatku naćpanej królewskim narkotykami. Nie trzeba wspominać, że pozbycie się kity było sporą prowokacją - majtała zaczepnie jego ogonem, jakby była to najlepsza zabawka pod gorącym słońcem Vegety. Fakt, z jego punktu widzenia puchata, przed chwilą jeszcze jego, część ciała, unosiła się sama w powietrzu. Vivian strzeliła ogonem jak z bicza i zakręciła nim młynka.
Wiedziała co się teraz stanie. Zdecydowanie, ze wszystkich, którzy wylecieli z terenów miejskich w jednym celu – masakrowaniu cywili – Raziel był najsilniejszy. Jej zadaniem było powstrzymanie go od tej czynności z poczucia obowiązku i przyzwoitości… A także chęci wybicia mu z łba działania serum. Nie znała odtrutki, lecz wiedziała, pamiętała jak zachowywała się Ki April gdy też ją tym nafaszerowali. Działanie było czasowe… Pytanie tylko, jak długo będzie trwać? Czy Pan Zahne zdąży ją zabić, wybić jeszcze kilka wiosek nim się opamięta czy ocknie się w trakcie walki?
Nie będę walczyć. Będę bronić.
Przypomniała się Vivian ich ostatnie, krótkie spotkanie, po tym jak rozmawiała z Boginią od Ciasteczkowego Miłosierdzia i przyrodnie rodzeństwo dowiedziało się o buncie. Raziel kazał jej uciekać. Z całą swoją powagą rozkazał jej nie walczyć tylko dać drapaka i kategorycznie zabronił rzucać się na niego - bo to nie będzie on a ktoś, kto spróbuje ją zabić.
Wyłączyła niewidzialność i beznamiętnie spojrzała w oczy Raziela.
Nie. To nie był jej brat. Widziała to dobrze, wystarczyło spotkanie czerwonego i zielonego spojrzenia by orzekła to bez wahania. Serum wyprało mu mózg, zmieniając w bezwolną kukiełkę Władcy. Jedyne co musiała teraz Natto zrobić, to przeciąć wszystkie sznurki - pozbawić go życia. Innego sposobu nie ma, cokolwiek jedno wydało na to drugie, wyrokiem jest śmierć.
… Dlaczego? Ta potyczka ją zabije. Ósemka czuła to w sobie i nienawidziła siebie za swoją słabość. Jej furia miała odciąć ją od niepotrzebnych myśli, ale nie mogła pozbyć się okrutnego wrażenia żalu rosnącego w sercu. Byłoby jej łatwiej, gdyby się nie przywiązywała. Gdyby została sama i tylko na sobie mogła polegać. Zero rozczarowań, zero złości i narzekania… Na bogów, jaka ona była beznadziejna, próbując sobie to wmówić tymi tanimi argumentami. Lepiej, gdyby odepchnęła od siebie tych, którzy w jakimś stopniu zajmowali jej myśli… Ale była tak beznadziejnie słaba, że nie potrafiła ich od siebie odciąć. Raziel, Kuro, April. Chepri… Nie chciała, naprawdę nie chciała by którekolwiek zasmuciło się jej bólem czy uroniło nad nią łzę. Po niej nie miał nikt płakać… Dawało jej to siłę, albo iluzję siły, że nikogo w ten sposób nie skrzywdzi… A tymczasem, tak trochę…
Przywiązała się do nich. Trzask. To psuło jej plany.
Bo czuła, jak serce jej pęka.
Pokazowo drwiący uśmieszek namalował się na jej wargach gdy machnęła ogonem przed twarzą brata przyrodniego i bawiła się bujając nim w powietrzu.
Przetrwa to. Jest żołnierzem i taki sobie postawiła cel – nie będzie uciekać, nie będzie bohaterem ani tchórzem. Proste zadanie, chciała bronić. A jej uczucia i to, że przy okazji musi skleić swoją rozpadającą się skorupę, nie miały najmniejszego znaczenia. Chciała to wierzyć, tak bardzo chciała…
- Myślałam nad nowym kołnierzem do kurtki. – powiedziała spokojnie, jakby zapraszała Raziela na popołudniowy spacer – Pomyślałam, że ten kawałek wyleniałego futra się nada. Dziękuję za Twój wkład własny braciszku.
Przepraszam was.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Pon Gru 07, 2015 9:29 pm
To była całkiem niezła zabawa. Załatwił małą dziewczynkę, tak że sobie przemyśli kilka spraw za nim umrze. On natomiast może zająć się swoimi sprawami, na które składały dobijanie mieszkańców tej wioseczki oraz zostawienie śladów, dla tych którzy tu wrócą. Wiedział, że wrócą i miał zamiar sprawić, żeby padli z bezsilności i żalu. Tylko na to zasługiwali, zanim nie zostaną zabici. Był to pewien akt miłosierdzia dla tych ścierw z jego strony. Ci, którzy zginęli od razu mieli szczęście. Ci co się pomęczą i tak mają lepiej niż te małe gnojki, na których Saiyanin się szykował. Ale, ale nie uprzedzajmy faktów. Raziel ruszył spokojnie w stronę reszty zabudowań, gdzie wyczuwał ostatnich niedobitków. Słabe i wystraszone energie, które nawet chyba nie chciały uciekać. Mieli przynajmniej tyle oleju w głowie, że wiedzieli iż są na z góry straconej pozycji. Nikt ich nie uratuje w tej zapomnianej wiosce. To była kolejna nauczka dla tego idioty. Jeśli chcesz zaatakować wroga to upewnij się, że twoje włości są bezpieczne. Niestety taktyka wojenna stała u nich na poziomie poniżej zera. Nie mieli żadnej ochrony. Zostawili cywili licząc na to, że nic im się nie stanie. Błąd. To właśnie cywile są najczęstszymi ofiarami, podczas ataków. A ci byli podani mu na srebrnej tacy. Głupota nie boli prawda? To on sprawi, że to niedopatrzenie będzie ich bolało jeszcze bardziej. Dlatego też spokojnie uaktywnił swój miecz energetyczny, który szybko zaczął oddzielać głowy martwych osobników od ciał. Robił to sobie spokojnie i systematycznie do chwili, kiedy ktoś nie ośmielił mu się przeszkodzić. Głos w jego głowie, a właściwie ryk był dość znajomy. Słuchał sobie tej fali wyzwisk, która spływała po nim jak po kaczce, zastanawiając się skąd zna tego kastrata. W końcu sobie przypomniał. Dzidzi demon, który dostał od niego szansę ukrycia się w norze i istnienia tam wspólnie z robakami, które jak się okazywało były od niego o wiele mądrzejsze. No cóż, wtedy był znacznie głupszy. Jak teraz go spotka to raczej już nie oszczędzi go. Zostanie po nim tylko popiół i pył. Kiedy w końcu bachor zamknął japę to zrobił jeszcze jedną przysługę na zakończenie. Zdradził zielonookiemu swoje imię. Przyda mu się, a za te wyzwiska to wepchnie mu pięść do gardła, albo kopnie w dupę tak mocno, że noga wyjdzie mu drugim otworem. Nie mógł się jeszcze zdecydować. No, ale wróćmy do pracy. Zahne strzepnął krew z rękawic i ruszył w stronę pozostałych energii, które najwidoczniej w dalszym ciągu ukrywały się licząc, że ich nie znajdzie. Głupcy. Już miał zamiar wysadzić ich kryjówkę i skończyć z tą wioską, gdy znów mu przerwano. Coś złapało go za kark i ogon, po czym porwało do góry. Saiyanin zdziwił się nieco, gdyż nie widział nikogo nad sobą, jednak dokładnie czuł zacisk na ogonie. Cóż nie miał zamiaru się wyrywać. Zobaczy co zrobi ta osoba, a potem ją zabije.
Leciał sobie spokojnie z rozluźnieniem oglądając widoki. Gdyby podali jeszcze jakieś zimne drinki to nie byłoby tak źle. O i przydałaby się poduszka. Może warto było to zgłosić pilotom? Jednak chyba nie trzeba było, gdyż zbliżali się do lądowania. Lecz zanim to nastąpiło, to syn Aryenne poczuł coś bardzo nieprzyjemnego. Mianowicie jego ogon oddzielił się od jego ciała, a on sam poleciał na ziemię. Oczywiście mógł trzasnąć o glebę, jednak nie miał zamiaru brudzić swojego pancerza. Wyhamował zaledwie kilka centymetrów od powierzchni planety, po czym obrócił się w stronę swojego ogona. Ktoś tutaj się dobrze bawił. Mężczyzna westchnął i stanął na równych nogach. Wiatr poruszał jego włosami. Natto zdjął gogle z twarzy i uśmiechnął się szeroko. Wreszcie mógł sobie bardziej popatrzyć. To gówno go ograniczało, a skoro nie ma ogona, to nie musi się martwić przemianą w Oozaru. Jego własność mu odrośnie, jednak nie można tego powiedzieć o napastniku. Połamie jego kości, a jego samego zniszczy.
- Dzięki. Już mnie wkurzały te okularki. – powiedział Saiyanin rozwalając gogle i rzucając je w bok. Patrzył w miejsce gdzie lewitował jego ogon. Wyczuwał jakieś skrawki energii, lecz nie mógł sprecyzować kto się krył za tą zasłoną. Stali tak na pustyni czekając na cud jak ten cieć na hałdzie żwiru. W końcu Zahne zaczął ziewać. Serio ktoś go tu przywiózł, żeby popodziwiać krajobraz. Zdecydowanie miał o wiele lepsze rzeczy do roboty.
- No fajnie się bawiłem, ale jest już późno, a ja mam jeszcze trochę roboty. No i jutro trzeba wcześnie spać, żeby wyrzucić resztę śmieci. Więc jak nie masz nic do gadania to pa. – powiedział czarnowłosy i dokładnie w tym momencie zasłona spadła i jego oczom ukazała się Vivian. No pewnie. Kto inny by tak cwaniakował?
- Sis? What are you doing here? – rzucił cytatem z serialu, który kiedyś oglądali. Dawno temu. Teraz jednak pasował idealnie i durny uśmieszek na jego twarzy mógł wprowadzić dziewczynę w błąd. Mała gówniara uśmiechała się do niego, jakby myślała iż da mu radę. Takie małe byle co, przez które jego matka musiała ich zostawić. Gdyby jeszcze okazywała szacunek jemu i jego rodzinie, ale nie. Wielce szanowna Vivian musiała dawać jakiemuś cuchnącemu ziemianinowi. Pokaże siostruni dlaczego jego ród był najpotężniejszy od wieków.
- Nie ma za co. – powiedział i odpowiedział na uśmiech. Jednak w jego wykonaniu bardziej przypominał wilczy wyszczerz. Obserwował dokładnie jej mowa ciała. Bała się.
- W zamian wezmę sobie coś twojego. Twoje włosy. Twoje serce. Albo głowę tego ziemianina. Co wolisz? Albo czekaj. Mam lepszy pomysł. Pokażę mu jak wyrywam ci serce, a potem wyrwę jemu. To będzie takie piękne zwieńczenie waszej miłosnej historii. Prawda. Taka smutna, lecz romantyczna historia o ziemskim śmieciu i dziewczynce, która nie słuchała się brata.
Raziel aż przyklasnął z radości. To był piękny scenariusz. Może nawet nakręcą jakiś holowid o nich?
- Mówiłem ci, że miałaś siedzieć na dupie i się nie wtrącać. Jak zawsze mnie nie słuchasz. Będę musiał cię ukarać Królewno.
Leciał sobie spokojnie z rozluźnieniem oglądając widoki. Gdyby podali jeszcze jakieś zimne drinki to nie byłoby tak źle. O i przydałaby się poduszka. Może warto było to zgłosić pilotom? Jednak chyba nie trzeba było, gdyż zbliżali się do lądowania. Lecz zanim to nastąpiło, to syn Aryenne poczuł coś bardzo nieprzyjemnego. Mianowicie jego ogon oddzielił się od jego ciała, a on sam poleciał na ziemię. Oczywiście mógł trzasnąć o glebę, jednak nie miał zamiaru brudzić swojego pancerza. Wyhamował zaledwie kilka centymetrów od powierzchni planety, po czym obrócił się w stronę swojego ogona. Ktoś tutaj się dobrze bawił. Mężczyzna westchnął i stanął na równych nogach. Wiatr poruszał jego włosami. Natto zdjął gogle z twarzy i uśmiechnął się szeroko. Wreszcie mógł sobie bardziej popatrzyć. To gówno go ograniczało, a skoro nie ma ogona, to nie musi się martwić przemianą w Oozaru. Jego własność mu odrośnie, jednak nie można tego powiedzieć o napastniku. Połamie jego kości, a jego samego zniszczy.
- Dzięki. Już mnie wkurzały te okularki. – powiedział Saiyanin rozwalając gogle i rzucając je w bok. Patrzył w miejsce gdzie lewitował jego ogon. Wyczuwał jakieś skrawki energii, lecz nie mógł sprecyzować kto się krył za tą zasłoną. Stali tak na pustyni czekając na cud jak ten cieć na hałdzie żwiru. W końcu Zahne zaczął ziewać. Serio ktoś go tu przywiózł, żeby popodziwiać krajobraz. Zdecydowanie miał o wiele lepsze rzeczy do roboty.
- No fajnie się bawiłem, ale jest już późno, a ja mam jeszcze trochę roboty. No i jutro trzeba wcześnie spać, żeby wyrzucić resztę śmieci. Więc jak nie masz nic do gadania to pa. – powiedział czarnowłosy i dokładnie w tym momencie zasłona spadła i jego oczom ukazała się Vivian. No pewnie. Kto inny by tak cwaniakował?
- Sis? What are you doing here? – rzucił cytatem z serialu, który kiedyś oglądali. Dawno temu. Teraz jednak pasował idealnie i durny uśmieszek na jego twarzy mógł wprowadzić dziewczynę w błąd. Mała gówniara uśmiechała się do niego, jakby myślała iż da mu radę. Takie małe byle co, przez które jego matka musiała ich zostawić. Gdyby jeszcze okazywała szacunek jemu i jego rodzinie, ale nie. Wielce szanowna Vivian musiała dawać jakiemuś cuchnącemu ziemianinowi. Pokaże siostruni dlaczego jego ród był najpotężniejszy od wieków.
- Nie ma za co. – powiedział i odpowiedział na uśmiech. Jednak w jego wykonaniu bardziej przypominał wilczy wyszczerz. Obserwował dokładnie jej mowa ciała. Bała się.
- W zamian wezmę sobie coś twojego. Twoje włosy. Twoje serce. Albo głowę tego ziemianina. Co wolisz? Albo czekaj. Mam lepszy pomysł. Pokażę mu jak wyrywam ci serce, a potem wyrwę jemu. To będzie takie piękne zwieńczenie waszej miłosnej historii. Prawda. Taka smutna, lecz romantyczna historia o ziemskim śmieciu i dziewczynce, która nie słuchała się brata.
Raziel aż przyklasnął z radości. To był piękny scenariusz. Może nawet nakręcą jakiś holowid o nich?
- Mówiłem ci, że miałaś siedzieć na dupie i się nie wtrącać. Jak zawsze mnie nie słuchasz. Będę musiał cię ukarać Królewno.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Wto Gru 15, 2015 10:26 pm
To będzie bardzo, bardzo trudne…
Liczyła głębokie oddechy. Vivian nie potrafiła utrzymać drwiącego i zaczepnego uśmiechu na swojej twarzy, nie w tym momencie. Umiała śmiać się w chwili zagrożenia i nic jej nie broniło wykpić teraz brata, a jednak… Uśmieszek szybko spełzł z jej ust, zostawiając rozluźnione, spokojne rysy, na których opanowanie przeplatało się z cieniem zmęczenia. Również jej oczy straciły czerwoną barwę, zrobiły się brązowe. Pozostały zdeterminowane i poważne, acz jednak nie tak błyszczące i żywe jak kiedyś… Jeśli kiedyś takie były... Nie chciała pamiętać. Pod bladymi powiekami, ilekroć mrugnęła, miała widok zgliszczy i ciał wymordowanych. Za bardzo przypominało jej to tragedie jaką Vegeta przeżyła dwa lata temu, by pozwolić by rozpuszczony gnojek, choćby pod wpływem serum, rządził mając się za pana życia i śmierci. Już wystarczy im taki jeden na tronie. Dziewczyna patrzyła na Raziela ze znużeniem, jakby cała ta szopka jaką odstawił była dziecięcym wybrykiem, a ona miała go za nią skarcić. I wiedziała, że tak będzie.
- Kołnierzyk… Albo i nie. – leniwym ruchem rzuciła ogon za siebie. – Mogę być i Ścierwem, ale szmat nosić nie zamierzam. – z cichym odgłosem kita opadła na ziemię. Trochę krwi wsiąkło w czerwony piach.
Halfka patrzyła na swojego przeciwnika beznamiętnie, jakby żadna jego groźba do niej nie trafiała. Słuchała jak produkuje się rozciągając przed nią wizję co jej wyrwie albo kogo przed kim zabije. Nie to, żeby się przejęła. Uśmiechał się wyraźnie zachwycony tą wizją, w szmaragdowych oczach połyskiwał lód i okrucieństwo. Przez moment siostra miała ochotę skomentować, że słyszeli to wszystko od swoich przeciwników i nie jest oryginalny, ale powstrzymała się. Wzniosła swoją moc do kilkudziesięciu jednostek. Jedyne co ją w jakiś sposób ruszyło to określenie jakiego użył Raziel, a na które bezwiednie uniosła delikatnie kąciki warg. Historia miłosna. Czy to można było tak nazwać? Dwa dni, trochę szczerych słów i bardzo dużo ciepła wywołującego przyjemne zakłopotanie… A nawet jeśli i tak, Vivian bardzo trudno było określić jej własne uczucia. Wiedziała tylko tyle, że ciągnie ją do kogoś, u kogo boku czuje spokój. Spokój, pomieszany z bólem, lecz to cierpienie tętniące w rytm pękającego serca wkradło się teraz. Przejmie się? Zasmuci jej krzywdą..? Nie chciała nikomu przysparzać zmartwień, powtarzała to sobie w kółko jak katarynka, ale bądź co bądź, było kilka osób o które sią martwiła… I które może martwiły się o nią.
Jedna z nich stała teraz przed nią, ze szczerym zamiarem przyozdobienia pustyni w szlaczek z jej wnętrzności. Vivian westchnęła i już otwierała usta…
… Gdy w jej głowie jak iskra pojawił się impuls, impuls zamienił się w dźwięk, dźwięk w wyraźny głos. Dziewczyna mrugnęła wolno, wsłuchując się w słowa, którym towarzyszyła demoniczna, jakby utkana z czerni i mnóstwa odcieni szarości Ki. Energia subtelnie mroczyła, skrywając jednak dużo, jak napięta cięciwa gotowa do wystrzału. Czuła i może skądś demona znała, lecz nie spotkali się nigdy twarzą w twarz i nie było to teraz ważne. Odnalazła właściciela w Pałacu, wraz z kilkoma osobami tkwiącymi w bagnie rebelii po uszy. Skupiając się wyczuła subtelną zmianę w ich zachowaniu. Byli tam Ci… Z bolącym sercem identyfikowała znane jej Ki i westchnęła. Gorzki uśmiech zabarwił się melancholią gdy odpowiedziała na telepatyczną wiadomość.
To już, tak? Teraz powinna zacząć się ta walka między przyrodnim rodzeństwem. Potyczka krwawa i brutalna, w której ciosy będą podsycane żalem oraz wściekłością. Nic z tego nie wyniknie dobrego. Kolejny raz popchną ją do granic… Tęczówki Vivian same z siebie zrobiły się czerwone. Spuściła wzrok i przymknęła powieki, nie otwierając ich gdy w ciemności pojawiły się tak okrutnie znajome obrazy. Raziel… Jesteś draniem, ale kochanym bratem. A rodzeństwo nie pozwala sobie błądzić. Siostra złapie Cię za fraki, zleje i doprowadzi do porządku, choćby była to ostania rzecz, jaką zrobi w swoim życiu. Albo spróbuje zrobić. Patrząc na drwiącą, pozbawioną kręgosłupa moralnego mandryla, Vivian widziała to, jaki mógłby być chłopak, gdyby nie jego indywidualizm i swego rodzaju duma. Nie pozwalając sobie zniżać się do poziomu prymitywów, pozostawał jednak okrutny, lecz który Saiyan bawi się w półśrodki? Teraz jego sposób myślenia był skrystalizowanym, bezmózgim bestialstwem małpiszona w otoczce tego, co zachowało się z jego rozumu. Zell stworzył co chciał, maszynę do zabijania.
- Nie jestem ignorantką by tkwić w kącie podczas rebelii i tak, masz rację. Nie słucham się Ciebie, a szczerze… To nigdy nie zamierzałam. – powiedziała po krótkiej chwili milczenia, która jednak zdawała się ciągnąć przez długie minuty. – Czy Ty naprawdę myślisz, że przejmę się tym, cokolwiek teraz powiesz? Choćby jednym słowem… Nie. Gdybyś jednak rzucił się na mnie, chcąc dowieść, że spełnisz swe groźby, też nie wezmę sobie tego do serca.
Spojrzała w te zimne, lodowato zielone oczy i jej spojrzeniu pojawiła się iskra. Wiedziała jak rozdrażnić Raziela. Nie groźbą, nie strachem czy ciosem, a drwiną. Pan Zahne nie lubił gdy się z niego śmieją, a teraz Vivian zamierzała powiedzieć coś, co mu się nie spodoba. Oczywiście, nie od razu, w małych dawkach by nie tracił zainteresowania. Wiedziała dobrze, że chce by się go bała, by go znienawidziła i z furią rzuciła nań pragnąc tylko wyrwać tchawice gołymi dłońmi. Naiwny, jakby Vivian miałaby tak łatwo czuć do niego nienawiść. Trzeba to było rozegrać inaczej… Bardziej szczerze, uderzając tam, gdzie by się nie spodziewał.
- Jesteś teraz pod wpływem serum, braciszku. To nie jesteś Ty. Masz wdrukowany w mózg plan i to, co Zell chce byś myślał. Manipulują Tobą i wpychają Ci do móżdżka swe przekonania, a Ty się jeszcze z tego cieszysz. To bardzo smutne, że Raziel Zahne, który tak bardzo gardził szablonowym myśleniem i służalstwem stał się jedną z wielu identycznych marionetek króla. – rozłożyła dłonie, zastanawiając się jak perswazja zadziała. – Powiedz Raziel…
Zamilkła na kilka mocnych uderzeń serca.
- Wiesz, dlaczego Cię tutaj zabrałam..?
OOC ---> Początek treningu
Liczyła głębokie oddechy. Vivian nie potrafiła utrzymać drwiącego i zaczepnego uśmiechu na swojej twarzy, nie w tym momencie. Umiała śmiać się w chwili zagrożenia i nic jej nie broniło wykpić teraz brata, a jednak… Uśmieszek szybko spełzł z jej ust, zostawiając rozluźnione, spokojne rysy, na których opanowanie przeplatało się z cieniem zmęczenia. Również jej oczy straciły czerwoną barwę, zrobiły się brązowe. Pozostały zdeterminowane i poważne, acz jednak nie tak błyszczące i żywe jak kiedyś… Jeśli kiedyś takie były... Nie chciała pamiętać. Pod bladymi powiekami, ilekroć mrugnęła, miała widok zgliszczy i ciał wymordowanych. Za bardzo przypominało jej to tragedie jaką Vegeta przeżyła dwa lata temu, by pozwolić by rozpuszczony gnojek, choćby pod wpływem serum, rządził mając się za pana życia i śmierci. Już wystarczy im taki jeden na tronie. Dziewczyna patrzyła na Raziela ze znużeniem, jakby cała ta szopka jaką odstawił była dziecięcym wybrykiem, a ona miała go za nią skarcić. I wiedziała, że tak będzie.
- Kołnierzyk… Albo i nie. – leniwym ruchem rzuciła ogon za siebie. – Mogę być i Ścierwem, ale szmat nosić nie zamierzam. – z cichym odgłosem kita opadła na ziemię. Trochę krwi wsiąkło w czerwony piach.
Halfka patrzyła na swojego przeciwnika beznamiętnie, jakby żadna jego groźba do niej nie trafiała. Słuchała jak produkuje się rozciągając przed nią wizję co jej wyrwie albo kogo przed kim zabije. Nie to, żeby się przejęła. Uśmiechał się wyraźnie zachwycony tą wizją, w szmaragdowych oczach połyskiwał lód i okrucieństwo. Przez moment siostra miała ochotę skomentować, że słyszeli to wszystko od swoich przeciwników i nie jest oryginalny, ale powstrzymała się. Wzniosła swoją moc do kilkudziesięciu jednostek. Jedyne co ją w jakiś sposób ruszyło to określenie jakiego użył Raziel, a na które bezwiednie uniosła delikatnie kąciki warg. Historia miłosna. Czy to można było tak nazwać? Dwa dni, trochę szczerych słów i bardzo dużo ciepła wywołującego przyjemne zakłopotanie… A nawet jeśli i tak, Vivian bardzo trudno było określić jej własne uczucia. Wiedziała tylko tyle, że ciągnie ją do kogoś, u kogo boku czuje spokój. Spokój, pomieszany z bólem, lecz to cierpienie tętniące w rytm pękającego serca wkradło się teraz. Przejmie się? Zasmuci jej krzywdą..? Nie chciała nikomu przysparzać zmartwień, powtarzała to sobie w kółko jak katarynka, ale bądź co bądź, było kilka osób o które sią martwiła… I które może martwiły się o nią.
Jedna z nich stała teraz przed nią, ze szczerym zamiarem przyozdobienia pustyni w szlaczek z jej wnętrzności. Vivian westchnęła i już otwierała usta…
… Gdy w jej głowie jak iskra pojawił się impuls, impuls zamienił się w dźwięk, dźwięk w wyraźny głos. Dziewczyna mrugnęła wolno, wsłuchując się w słowa, którym towarzyszyła demoniczna, jakby utkana z czerni i mnóstwa odcieni szarości Ki. Energia subtelnie mroczyła, skrywając jednak dużo, jak napięta cięciwa gotowa do wystrzału. Czuła i może skądś demona znała, lecz nie spotkali się nigdy twarzą w twarz i nie było to teraz ważne. Odnalazła właściciela w Pałacu, wraz z kilkoma osobami tkwiącymi w bagnie rebelii po uszy. Skupiając się wyczuła subtelną zmianę w ich zachowaniu. Byli tam Ci… Z bolącym sercem identyfikowała znane jej Ki i westchnęła. Gorzki uśmiech zabarwił się melancholią gdy odpowiedziała na telepatyczną wiadomość.
| Drogi Kolego… Zamierzam ten plan niezwłocznie wprowadzić w życie. Proszę, przekaż reszcie, że ja się zajmę Razielem – im szybciej pokonacie Zell’a tym szybciej to się skończy. I jeszcze jedno… Powiedz Chepriemu, że pewne rzeczy nie tak łatwo przegnać i, że przepraszam. Życzę wam powodzenia i cokolwiek by się nie działo, niech nikt nie leci mi z pomocą. Bez odbioru. Muszę sobie z Razielem coś wyjaśnić… |
Wrażenie obecności głosu w jej głowie znikło i dziewczyna przymknęła oczy.To już, tak? Teraz powinna zacząć się ta walka między przyrodnim rodzeństwem. Potyczka krwawa i brutalna, w której ciosy będą podsycane żalem oraz wściekłością. Nic z tego nie wyniknie dobrego. Kolejny raz popchną ją do granic… Tęczówki Vivian same z siebie zrobiły się czerwone. Spuściła wzrok i przymknęła powieki, nie otwierając ich gdy w ciemności pojawiły się tak okrutnie znajome obrazy. Raziel… Jesteś draniem, ale kochanym bratem. A rodzeństwo nie pozwala sobie błądzić. Siostra złapie Cię za fraki, zleje i doprowadzi do porządku, choćby była to ostania rzecz, jaką zrobi w swoim życiu. Albo spróbuje zrobić. Patrząc na drwiącą, pozbawioną kręgosłupa moralnego mandryla, Vivian widziała to, jaki mógłby być chłopak, gdyby nie jego indywidualizm i swego rodzaju duma. Nie pozwalając sobie zniżać się do poziomu prymitywów, pozostawał jednak okrutny, lecz który Saiyan bawi się w półśrodki? Teraz jego sposób myślenia był skrystalizowanym, bezmózgim bestialstwem małpiszona w otoczce tego, co zachowało się z jego rozumu. Zell stworzył co chciał, maszynę do zabijania.
- Nie jestem ignorantką by tkwić w kącie podczas rebelii i tak, masz rację. Nie słucham się Ciebie, a szczerze… To nigdy nie zamierzałam. – powiedziała po krótkiej chwili milczenia, która jednak zdawała się ciągnąć przez długie minuty. – Czy Ty naprawdę myślisz, że przejmę się tym, cokolwiek teraz powiesz? Choćby jednym słowem… Nie. Gdybyś jednak rzucił się na mnie, chcąc dowieść, że spełnisz swe groźby, też nie wezmę sobie tego do serca.
Spojrzała w te zimne, lodowato zielone oczy i jej spojrzeniu pojawiła się iskra. Wiedziała jak rozdrażnić Raziela. Nie groźbą, nie strachem czy ciosem, a drwiną. Pan Zahne nie lubił gdy się z niego śmieją, a teraz Vivian zamierzała powiedzieć coś, co mu się nie spodoba. Oczywiście, nie od razu, w małych dawkach by nie tracił zainteresowania. Wiedziała dobrze, że chce by się go bała, by go znienawidziła i z furią rzuciła nań pragnąc tylko wyrwać tchawice gołymi dłońmi. Naiwny, jakby Vivian miałaby tak łatwo czuć do niego nienawiść. Trzeba to było rozegrać inaczej… Bardziej szczerze, uderzając tam, gdzie by się nie spodziewał.
- Jesteś teraz pod wpływem serum, braciszku. To nie jesteś Ty. Masz wdrukowany w mózg plan i to, co Zell chce byś myślał. Manipulują Tobą i wpychają Ci do móżdżka swe przekonania, a Ty się jeszcze z tego cieszysz. To bardzo smutne, że Raziel Zahne, który tak bardzo gardził szablonowym myśleniem i służalstwem stał się jedną z wielu identycznych marionetek króla. – rozłożyła dłonie, zastanawiając się jak perswazja zadziała. – Powiedz Raziel…
Zamilkła na kilka mocnych uderzeń serca.
- Wiesz, dlaczego Cię tutaj zabrałam..?
OOC ---> Początek treningu
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Sob Gru 19, 2015 9:40 pm
Uśmiech szaleńca cały czas był na jego ustach. Wyglądał jakby został przyklejony, gdyż oczy Saiyanina były zimne jak otchłanie piekieł. O ile wcześniej można tam było coś dostrzec. Jakąś krztynę ciepła lub też emocji, to teraz nie zostało nic. Wyglądały tak pusto. Tak obco.
No, ale przecież wszyscy znali go doskonale, gdyż często się przed nimi wywnętrzał. Mówił im co chce dostać na gwiazdkę i płakał w ramię, kiedy źle mu szło. A nie chwilka. To nie ta bajka. Dlatego też Zahne bawił się doskonale mordując cywili i doprowadzając ten mały fragment krajobrazu do ruiny. Pewnie by udało mu się zrobić trochę więcej, gdyby ktoś nie byłby tak niekulturalny i by mu nie przerwał. No, ale mówi się trudno i płynie się dalej. Teraz zaś patrzył się na Vivian, która chyba miała mu za złe to małe przedstawienie. Sama też myślała, że go zdenerwuje tymi tekstami.
- No to dlaczego masz jedną na sobie? – rzucił Saiyanin wskazując na starą kurtkę Axdry, która jak zwykle była na jego siostrze. Przetarta, przepalona, lecz w dalszym ciągu w użyciu. Jednak to był stary śmieć, który uparła się nosić bo przywoływał jej wspomnienia. To było takie żałosne. Zielonooki był nawet ciekawy co zrobi jak rozwali ten kawałek skóry. Zacznie beczeć, a może wręcz odwrotnie? Wścieknie się na niego i rzuci z jeszcze większą pasją do walki. Trzeba będzie to sprawdzić. W międzyczasie jednak odgrywał swoje małe przedstawienie przed Halfką. Miało to na celu zirytowanie jej, jednak może jakąś obietnicę spełni. Na przykład tą o zabijaniu. Ale chyba lepsze będzie jak da jej zjeść serce tego człowieka. Tak to powinno być bardzo miłe doświadczenie. Ogólnie rzecz biorąc zrobiłby przysługę i sobie, i jej, i jemu. I kto teraz powie, że Raziel nie dba o życie miłosne swojej siostry?
- Ej żyjesz? Vegeta do Vivian. Jesteś tam czy się znów zamknęłaś w szafie? – rzucił Raziel zauważając, że dziewczyna zastygła z otwartymi ustami. W końcu jednak je zamknęła, lecz w dalszym ciągu go zlewała. Serio? To on przerywa swoją robotę żeby z nią pogadać, a ta bezczelnie go zlewa? Nieładnie panno Deryth. Bardzo nieładnie. Więc kiedy ona sobie tak stała to Zahne popatrzył na nią dokładnie, zastanawiając się co z niej zostanie, kiedy walka się zakończy. Bo, że będą walczyć to było wiadome. Pewniejsze niż to, iż Zell zmiażdży tych debili. Nagle zauważył coś bardzo ciekawego. – Ty! Wiesz, że ci się zmienia kolor oczu? A umiesz zrobić fioletowe? Dawaj! Albo czekaj. Mam pomysł. Zrobimy z nich latarkę. Będziesz się kręciła dookoła i świeciła.
Ten pomysł był tak fajny, że przez chwilę syn Zidarocka nie słuchał co ona tam do niego mówiła. Ale zapewne coś o tym, że jest silna i go pokona.
- E co? Nie słuchałem. Ale tak, tak. Kupię ci tego lizaka. – powiedział Saiyanin uśmiechając się cynicznie do blondynki. Vivian chyba mogła być lekko zdziwiona widząc takie zachowanie u niego. Bo Zahne zachowywał się jak jakieś dziecko, a nie wojownik, który dosłownie kilkanaście minut temu masakrował biednych cywili. Jednak czy psychopaci muszą być zrównoważeni psychicznie? Samo znaczenie tego słowa chyba to wyklucza. Znów zaczęła do niego mówić. Jednak tym razem ciemnowłosy słuchał jej dokładnie. Może mu powie jaki smak chce tych lizaków. Niestety Natto musiał poczekać na uzyskanie tej informacji.
- Tak, tak. Słucham się Zella. Zabijam Halfów. Jestem zły. Miło, że się o mnie troszczysz, ale zdradzę ci sekret. Gówno tam wiesz. – powiedział Raziel i w tym momencie uśmiech zszedł z jego twarzy. Teraz wyglądał tak jak zawsze z tym wyjątkiem, że jego spojrzenie mogło zabijać. Jego moc nieznacznie wzrosła, lecz nie przekroczyła trzech tysięcy jednostek. Ukrywali swoją energię, która i tak niedługo miała eksplodować z pełną mocą. – Wszyscy myślicie, że robię to, gdyż słyszę słodki głosik, mówiący iż mam słuchać się króla, a rebelia to zła rzecz. Szczerze to mam to w dupie. Mówiłem tej idiotce, że nie dadzą rady i co? Rozwaliłem wioskę Kuro bez trudu. Wojska rebeliantów dostają wycisk. Też to czujesz siostra? Nie mają szans królewskimi wojskami. Po za tym mam gdzieś Zella i to czy jest przy władzy. Eve mi doskonale to pokazała. Nie ważne jak się będę starał to i tak muszę być wierny. Więc po co się opierać, jak mogę się zabawić. Kto wie. Jak skończę z tymi łajzami to może zabiję Zella. Kuro na bank go osłabi, więc nie będzie to trudne zadanie. Wyobraź to sobie. Śmierć wszystkich i władza w jednych rękach. Jednak wiem co powiesz, że nigdy tego nie chciałem. Ale powiedz szczerze. Czy wiesz dokładnie kim jestem? Widziałaś co potrafię zrobić i jak daleko się mogę posunąć. To serum pozwoliło mi zabić to durne poczucie moralności. I dzięki temu jestem lepszy od reszty tych bez mózgów. Niektórzy z nich nawet nie umieją wykorzystać sytuacji, choć wali ich ona w ryj.
W czasie swojej wypowiedzi chodził w tę i we w tę, zaś jego oczy były wbite w córkę Aryenne. Jego moc rosła i spadała, zupełnie jakby nie mógł się zdecydować. Skanował otoczenie, żeby być pewny iż nikt nie przeszkodzi im w czasie tej miłej rozmowy.
- Bo widzisz oboje jesteśmy tacy sami. Doskonali wojownicy. O potężnej mocy. No to pasuje do każdego Saiyanina, ale my używamy mózgu i umiemy doskonale kalkulować. Wiemy, gdzie uderzyć. Ty jesteś sprytna, a ja cwany. Jednak ty masz ten problem, że boisz się kogoś skrzywdzić. Nie lubisz walki, a myśl o zabiciu kogoś odrzucasz. I tutaj właśnie cię przewyższam. Ja się tego nie boję. Nie sram pod siebie na myśl, że przekroczę granicę. Mogę zabić ciebie, Zella, ojca. Dzięki Eve i serum już nie mam tego ograniczenia. Jestem kompletny, ale wróćmy do meritum. Chcesz mnie odciągnąć od niewinnych istotek. Liczysz, że poświęcisz się, a serum przestanie działać. Chcesz sprawić bym nie miał sił na dalszą walkę. To jest nawet słodkie, lecz głupie. Bowiem jak chcesz walczyć z kimś… – powiedział i jego włosy stały się złote, a oczy zmieniły kolor na lazur. Jego energia uderzyła Vivian potężnym podmuchem. – … kto nie boi się korzystać z nienawiści, gniewu i chęci mordu? Ty się tym brzydzisz, a ja z tego korzystam. No, ale dam ci szansę.
Po tym słowach Raziel Zahne przyjął postawę bojową. Czekał na jej ruch.
- Spróbuj mnie pokonać. O zabiciu pewnie nie myślisz, ale o unieszkodliwieniu już tak. Więc daję ci tę możliwość. Kupuj czas swoim marnym koleżkom, póki możesz. Bo kiedy skończymy, to zajmę się nimi, a tego na pewno byś nie chciała. Więc dawaj królewno. Niech gra muzyka!
No, ale przecież wszyscy znali go doskonale, gdyż często się przed nimi wywnętrzał. Mówił im co chce dostać na gwiazdkę i płakał w ramię, kiedy źle mu szło. A nie chwilka. To nie ta bajka. Dlatego też Zahne bawił się doskonale mordując cywili i doprowadzając ten mały fragment krajobrazu do ruiny. Pewnie by udało mu się zrobić trochę więcej, gdyby ktoś nie byłby tak niekulturalny i by mu nie przerwał. No, ale mówi się trudno i płynie się dalej. Teraz zaś patrzył się na Vivian, która chyba miała mu za złe to małe przedstawienie. Sama też myślała, że go zdenerwuje tymi tekstami.
- No to dlaczego masz jedną na sobie? – rzucił Saiyanin wskazując na starą kurtkę Axdry, która jak zwykle była na jego siostrze. Przetarta, przepalona, lecz w dalszym ciągu w użyciu. Jednak to był stary śmieć, który uparła się nosić bo przywoływał jej wspomnienia. To było takie żałosne. Zielonooki był nawet ciekawy co zrobi jak rozwali ten kawałek skóry. Zacznie beczeć, a może wręcz odwrotnie? Wścieknie się na niego i rzuci z jeszcze większą pasją do walki. Trzeba będzie to sprawdzić. W międzyczasie jednak odgrywał swoje małe przedstawienie przed Halfką. Miało to na celu zirytowanie jej, jednak może jakąś obietnicę spełni. Na przykład tą o zabijaniu. Ale chyba lepsze będzie jak da jej zjeść serce tego człowieka. Tak to powinno być bardzo miłe doświadczenie. Ogólnie rzecz biorąc zrobiłby przysługę i sobie, i jej, i jemu. I kto teraz powie, że Raziel nie dba o życie miłosne swojej siostry?
- Ej żyjesz? Vegeta do Vivian. Jesteś tam czy się znów zamknęłaś w szafie? – rzucił Raziel zauważając, że dziewczyna zastygła z otwartymi ustami. W końcu jednak je zamknęła, lecz w dalszym ciągu go zlewała. Serio? To on przerywa swoją robotę żeby z nią pogadać, a ta bezczelnie go zlewa? Nieładnie panno Deryth. Bardzo nieładnie. Więc kiedy ona sobie tak stała to Zahne popatrzył na nią dokładnie, zastanawiając się co z niej zostanie, kiedy walka się zakończy. Bo, że będą walczyć to było wiadome. Pewniejsze niż to, iż Zell zmiażdży tych debili. Nagle zauważył coś bardzo ciekawego. – Ty! Wiesz, że ci się zmienia kolor oczu? A umiesz zrobić fioletowe? Dawaj! Albo czekaj. Mam pomysł. Zrobimy z nich latarkę. Będziesz się kręciła dookoła i świeciła.
Ten pomysł był tak fajny, że przez chwilę syn Zidarocka nie słuchał co ona tam do niego mówiła. Ale zapewne coś o tym, że jest silna i go pokona.
- E co? Nie słuchałem. Ale tak, tak. Kupię ci tego lizaka. – powiedział Saiyanin uśmiechając się cynicznie do blondynki. Vivian chyba mogła być lekko zdziwiona widząc takie zachowanie u niego. Bo Zahne zachowywał się jak jakieś dziecko, a nie wojownik, który dosłownie kilkanaście minut temu masakrował biednych cywili. Jednak czy psychopaci muszą być zrównoważeni psychicznie? Samo znaczenie tego słowa chyba to wyklucza. Znów zaczęła do niego mówić. Jednak tym razem ciemnowłosy słuchał jej dokładnie. Może mu powie jaki smak chce tych lizaków. Niestety Natto musiał poczekać na uzyskanie tej informacji.
- Tak, tak. Słucham się Zella. Zabijam Halfów. Jestem zły. Miło, że się o mnie troszczysz, ale zdradzę ci sekret. Gówno tam wiesz. – powiedział Raziel i w tym momencie uśmiech zszedł z jego twarzy. Teraz wyglądał tak jak zawsze z tym wyjątkiem, że jego spojrzenie mogło zabijać. Jego moc nieznacznie wzrosła, lecz nie przekroczyła trzech tysięcy jednostek. Ukrywali swoją energię, która i tak niedługo miała eksplodować z pełną mocą. – Wszyscy myślicie, że robię to, gdyż słyszę słodki głosik, mówiący iż mam słuchać się króla, a rebelia to zła rzecz. Szczerze to mam to w dupie. Mówiłem tej idiotce, że nie dadzą rady i co? Rozwaliłem wioskę Kuro bez trudu. Wojska rebeliantów dostają wycisk. Też to czujesz siostra? Nie mają szans królewskimi wojskami. Po za tym mam gdzieś Zella i to czy jest przy władzy. Eve mi doskonale to pokazała. Nie ważne jak się będę starał to i tak muszę być wierny. Więc po co się opierać, jak mogę się zabawić. Kto wie. Jak skończę z tymi łajzami to może zabiję Zella. Kuro na bank go osłabi, więc nie będzie to trudne zadanie. Wyobraź to sobie. Śmierć wszystkich i władza w jednych rękach. Jednak wiem co powiesz, że nigdy tego nie chciałem. Ale powiedz szczerze. Czy wiesz dokładnie kim jestem? Widziałaś co potrafię zrobić i jak daleko się mogę posunąć. To serum pozwoliło mi zabić to durne poczucie moralności. I dzięki temu jestem lepszy od reszty tych bez mózgów. Niektórzy z nich nawet nie umieją wykorzystać sytuacji, choć wali ich ona w ryj.
W czasie swojej wypowiedzi chodził w tę i we w tę, zaś jego oczy były wbite w córkę Aryenne. Jego moc rosła i spadała, zupełnie jakby nie mógł się zdecydować. Skanował otoczenie, żeby być pewny iż nikt nie przeszkodzi im w czasie tej miłej rozmowy.
- Bo widzisz oboje jesteśmy tacy sami. Doskonali wojownicy. O potężnej mocy. No to pasuje do każdego Saiyanina, ale my używamy mózgu i umiemy doskonale kalkulować. Wiemy, gdzie uderzyć. Ty jesteś sprytna, a ja cwany. Jednak ty masz ten problem, że boisz się kogoś skrzywdzić. Nie lubisz walki, a myśl o zabiciu kogoś odrzucasz. I tutaj właśnie cię przewyższam. Ja się tego nie boję. Nie sram pod siebie na myśl, że przekroczę granicę. Mogę zabić ciebie, Zella, ojca. Dzięki Eve i serum już nie mam tego ograniczenia. Jestem kompletny, ale wróćmy do meritum. Chcesz mnie odciągnąć od niewinnych istotek. Liczysz, że poświęcisz się, a serum przestanie działać. Chcesz sprawić bym nie miał sił na dalszą walkę. To jest nawet słodkie, lecz głupie. Bowiem jak chcesz walczyć z kimś… – powiedział i jego włosy stały się złote, a oczy zmieniły kolor na lazur. Jego energia uderzyła Vivian potężnym podmuchem. – … kto nie boi się korzystać z nienawiści, gniewu i chęci mordu? Ty się tym brzydzisz, a ja z tego korzystam. No, ale dam ci szansę.
Po tym słowach Raziel Zahne przyjął postawę bojową. Czekał na jej ruch.
- Spróbuj mnie pokonać. O zabiciu pewnie nie myślisz, ale o unieszkodliwieniu już tak. Więc daję ci tę możliwość. Kupuj czas swoim marnym koleżkom, póki możesz. Bo kiedy skończymy, to zajmę się nimi, a tego na pewno byś nie chciała. Więc dawaj królewno. Niech gra muzyka!
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Nie Gru 27, 2015 10:44 pm
Dziewczyna milczała długo, pozwalając Razielowi na jego wywód.
Czekała.
Jego głos niósł się po czerwonym piasku pustyni, a ona nie chciała mu przerywać. Ostre słowa, raniąca przemowa. Może tego potrzebował, może musiał wyrzucić z siebie parę rzeczy, pokazać cierń, które serum wbiło mu w serce. Chłopak się miotał. Jego wzrok mroził, impulsywnie zmieniał poziom energii jakby coś w środku nie dawało mu spokoju. Sumienie? Na tę myśl oboje parsknęliby śmiechem. W tym stanie był tykającą bombą, pełną jednoznacznie negatywnych uczuć. Czy tylko ona wyczuwała cień goryczy w tej tętniącej furii… Nie, żeby się miała tym przejąć. Nie teraz. Vivian wyglądała jakby żadne słowo Saiyana nie robiło na niej wrażenia. Dalej się nie poruszyła, stała, wsadzając dłonie w kieszenie, słuchając, a możliwie ignorując uzewnętrznienie problemów Raziela. Tkwiła jak kołek, spokojnie, z głową lekko opuszczoną, chowając brodę za wysoko postawionym kołnierzu kurtki. Oczy miała półprzymknięte i nie patrzyła na produkującego się brata. Błądziła gdzieś wzrokiem wśród krwistej kurzawy, już nie myśląc i już się nie wahając… A przynajmniej miała ogromną nadzieje, że choć raz w życiu wie co robi.
Przymknęła powieki.
- Znasz takie określenie jak „łudzić się”..?
Ich spojrzenia się spotkały. Spokojna obojętna czerwień, nie zdradzająca, że pod nią kryła się bolesna furia. Zielony, okrutny, zadufany w sobie mróz. Co w rodzinie to nie zginie… Głos dziewczyny był cichy. Nieśmiały wiatr poruszył jasną czupryną, z nieba lała się na nich purpura rozjaśniona poblaskiem złowróżbnego księżyca. Tylko ich dwoje na tej pustyni, ich dwoje w upiornym, ostatnim tańcu… Doskonale wiedzieli, że rozgrywka zaczęła się od słów. Rozmowa była pierwszą rundą, oficjalną rozgrzewką - rzucali przemyślanymi zdaniami w jednym celu. Szukając uszczerbku w obronie i słabego miejsca, drażniących tematów. Nowych punktów o których nie wiedzieli, albo utwierdzali się w istnieniu starszych. Vivian czuła jak Raziel sonduje ich otoczenie, jak sprowadza ją do parteru swoimi słowami… Albo wydaje się mu, że tak robi. Odkrywa przed nią prawdę? Mówi o tym co mu w duszy gra? Nic, czego by nie wiedziała…
- Oh, Raziel… - westchnęła cicho Vivian. – Czy Ty naprawdę musisz wszędzie zaznaczać, że jesteś taki wyjątkowy?
Czuła. Walka przeniosła się do miast i ogniskowała na terenach przy Pałacu. Wioski były względnie bezpieczniejsze, wyglądało na to, że żaden sadysta pokroju Raziela nie weźmie ich na cel… Lecz czy to było takie pewne, nie wiedziała… Planetę z wolna ogarniał chaos którego odbicie i melanż sprzecznych uczuć dziewczyna widziała w sobie. Cała ta akcja, bunt, rebelia przypominało zgarnianie piasku gołymi rękoma. Przesypywał się między palcami, oślepiał obie strony i zgrzytał w zębach. Z jednym, najgorszym faktem - nie było już odwrotu. Vegete ogarnął ogień.
Czy tylko Raziel myślał, że rebelia jest taka łatwa? Że wycisk sprawi, że zginą? … To nie było coś czego tak łatwo się pozbędzie i co przejmie się groźbą. Nie. Rebelianci znali za dobrze stawką o jaką toczyła się walka. Vivian i tak zginie, przegrają czy nie. To nie było przeczucie. Król za niesubordynację ukaże ją śmiercią, jeśli wcześniej nie zginie z ręki brata. Jej osoba oficjalnie w rebelii byłaby zbędna, ponieważ… Ósemka nie musiała sprzeciwiać się otwarcie, wystarczyła jej cicha, ale jakże wymowna ucieczka z Pałacu. Kurokara miał rację. Pójdą wszyscy na śmierć za idee, ale Vivian nie zamierzała pozwolić sobie zginąć tam, wśród żołnierzy. Rzucili się wszyscy na Zella, nie przemyślawszy jednego, że on odegra się na niewinnych. A przecież wiedzieli, że on zada im ciosy niehonorowe, poniżej pasa. Obiecała coś sobie, że nie pozwoli mu tego zrobić. Puste słowa, biorąc pod uwagę, że się spóźniła, dwie wioski wyrżnięto w pień, a Raziel zdążył pozabijać kilkanaście osób z osady Kuro. Tak, zawiodła… Ale bardziej niż do tej pory już nie może. Nie pozwoli sobie na to.
Trzask.
Oddychanie stało się nagle dla halfki trudniejsze. Każde uderzenie serce było bolesne, gdy dotarło do niej kilka rzeczy. Drobne skrawki informacji, zlepione w nieporęczną, krępującą i bolesną całość. Trener pewnie będzie zły na nią. Miała nadzieję, że przez jej spontaniczną ucieczkę nie zostanie za nią pociągnięty do „odpowiedzialności” przez Króla. Był zbyt ważny w tej rebelii, nawet jeśli straci jednego żołnierza w swoim Oddziale, znajdzie kogoś na jej miejsce. To nie jest coś, po czym się nie pozbiera… Inni mają gorzej. Kurokara może stracić syna i nie może nic z tym zrobić, ponieważ jak sam powiedział, on pójdzie na śmierć. Zabili mu żonę i jednego potomka, teraz każą mu patrzeć na ofiarę drugiego. Jak mógł czuć się Kuro, w którego tyle osób pokładało nadzieje? Na pewno nie chciał tego robić. Boi się? Ile razy myślał o wycofaniu się? Ta presja jaką czuje, będąc świadomym co się waży… Gdy zginie, kto będzie bronił jego wioski, którą przykładnie Zell pewnie zechce ukarać… Co April mogła sądzić o tym wszystkim… Wspiera Kuro, zabroniła mu walki z królem, a on nie posłuchał? I jak w to wszystko wpasowuje się pożal się bogów Bogini Kaede, pozwalając na rzeź tych, których tak gorąco zagrzewała do walki… Bóg nie bóg, zostawiła jej ufających na pastwę losu i jedyną osobą przybywającą z odsieczą była… Ona. Vivian Deryth.
Kontra Raziel Zahne.
- Cokolwiek by to nie było… Czy jako kadet czy Nashi, zawsze musiałeś się wyróżnić i podkreślić to, jak inny jesteś od tej hołoty. – przez te kilka oddechów między podjętymi wątkami żaden mięsień na twarzy Ósemki nie drgnął. – Dostałeś zastrzyk serum kontroli i nawet pod jego wpływem nie działasz poprawnie. Gdzie możesz, wtykasz wątki o swej wyjątkowości, utwierdzając mnie tylko w tym, że masz kompleks niższości. – dokończyła beznamiętnie.
Zaczyna się. Ból w sercu i nieokreślone wyrzuty sumienia.
W myślach i w duszy tysiąckrotnie już przepraszała Chepriego, że odrzuciła to co jej powiedział. Nieznany demon, „Kolega”, choć był podejrzany, to miała pewność, że przekaże jej słowa. Chciała by chłopak… Mógł się nawet na nią zirytować, zmarszczyć brwi, ale chciała by myślał, że Vivian już nic nie pomoże. By odpuścił. Halfka powróciła do brzydkiego zwyczaju odpychania i zrażania do siebie innych, sądząc, że samotnie, łatwiej przyjdzie jej narażanie własnego życia. Czy to przyjaciele, rodzina, czy niedawno poznany Ziemianin… Kogo to obchodzi? Nawet jeśli mała cząstka w niej tak rozpaczliwie chciała krzyczeć, że sama siebie okłamuje, zagłuszała jej głos poczuciem obowiązku.
Nie myślała o nich źle. Każda z osób, bliższych i dalszych, była elementem układanki tworzącej skomplikowane relacje międzyludzkie i za uczucia oraz obawy nikogo nie miała zamiaru winić. Z całego serca życzyła im powodzenia. Miała tylko nadzieję, że dopną swego i nie zginą… Nadaremnie.
Walczyli w sprawie ludu Vegety, mając w poważaniu dobro innych. I tylko Raziel stał przed nią, kłując w oczy swą beztroską oraz egoizmem…
Trzask.
Jego widok ranił jej spękane serce.
- Sam sobie przeczysz braciszku. Raz mówisz, że musisz być wierny, za moment chcesz lecieć i zabić Króla - ale tę kwestię tłumaczę Twoim kompleksem. Jak mówiłam, nawet zainfekowany musisz wyróżnić się czymś od innym, choćby było to coś paradoksalnego i było wyłącznie przechwałkami. - zimny uśmiech spełzł z jego twarzy, patrzyli sobie w oczy.
Vivian nie odrywała od niego wzroku, wzdychając w duchu. Prawda. To nie był Raziel, nie taki, jakiego znała. Ten Raziel, choć rozsmakowany w braku moralności, powiedział jedno prawdziwe zdanie, które czasem wpadało jej do głowy.
„Czy wiesz dokładnie kim jestem?”
- Znam Cię dobrze. Jesteś tym, czego boję się w moim bracie. - przyznała otwarcie. Rysy jej twarzy złagodniały, w spojrzeniu pojawił się smutek. – Było Ci trudno. Urodzony w elitarnej rodzinie, pozbawiony matki, nie mogłeś zdać się na ojca, musiałeś zapracować na swoją siłę. Wszystko co zdobyłeś, zdobyłeś sam, starałeś się udowodnić, że jest godny swego nazwiska i pozycji. Z trudem, tak, ale nie chciałeś zawieść rodziny. Wiesz… Byłam z Ciebie dumna. – umilkła na moment. – Tu masz rację, jesteśmy tacy sami. Myślimy, nie działamy pochopnie, nie jesteśmy jak inni żołnierze, opierający się na brutalnej sile, zabijający każdego kto nawinie się pod rękę. Mi łatwiej przychodziła „litość”, jak to mówisz, może dlatego, że jestem halfem… Ale Ty? – cień smutku w jej oczach doprawiony był rezygnacją. – Jeśli musiałeś zabić, robiłeś to, nie winię Cię. Jeśli nie, oszczędzałeś. Ja nie potrafiłam się przemóc by kogoś pozbawić życia, nawet gdy było to konieczne. Do czasu… Eh, nieważne. Nie mogłam powiedzieć, że byłeś miły albo, że nie byłeś okrutny… Lecz nie byłeś bestialski. Na Vegecie to była odwaga, móc zapanować nad instynktami i to Cię wyróżniało. Przynajmniej w moich oczach, ale wygląda na to, że dla Ciebie nic nie znaczyło.
Urwała. Vivian zamknęła oczy i zwiesiła głowę, a gdy się odezwała jej głos był cichszy i bardziej niż zwykle przygaszony.
- Bałam się tego. Bałam, że za Twoim opanowaniem i chłodem czai się okrucieństwo groźniejsze niż u innych. Spójrzmy prawdzie w oczy, Saiyanie są bestiami, ale do pary ich IQ nie jest wyższe od rozmiaru ich butów. „Usprawiedliwia” to sadyzm tej rasy i fakt, że budują swoje ego znęcając się nad innymi. Ale Ty, Raziel..? Ty..? Mogłeś mieć zapędy do barbarzyństwa. Mogłeś być okrutny, zabijać bez mrugnięcia okiem, ale panowałeś nad sobą… Byłeś mądrzejszy, nie stałeś się zwierzęciem jak oni. Obawiałam się zawsze tego, że gdzieś jednak w środku jesteś tacy jak inni… A nawet gorszy. Bo myślisz. Kalkulujesz. W połączeniu z bestialstwem, stałbyś się podłą kreaturą, wyzbytą hamulców. Tak, taką właśnie jaką jesteś dzięki serum.
Zniżyła głos do szeptu.
- Stoczyłeś się. Pomyliłeś niebo i ziemię, przekraczając granicę upadłeś. Nie jesteś kompletny, a spaczony. Cieszysz się cudzym bólem, nie masz zahamowań ani wartości. Jesteś pusty i tak naprawdę nic nie znaczysz, bo nic po sobie nie zostawisz. Tylko niszczysz… Teraz to widzę Raziel. Serum pokazuje to jaki mógłbyś być, pozbawiło Cię moralności, spuściło Cię ze smyczy. I nie chodzi o to, że to sam narkotyk tak zdziałał… Jego działanie dla mnie to tylko marne usprawiedliwienie Twojego chorego skurwysyństwa.
Energia Vivian łagodnie wzrosła, rozwiewając jej włosy, wywołując kilka zbłąkanych iskier. Była przesycona jej napięciem i niepewnością, a także strachem, determinacją, zdecydowaniem, wszystkimi tymi boleśnie sprzecznymi uczuciami wywołującymi chaos wewnątrz serca. Zwiększała się wolno, wprawiając w drganie suche powietrze naokoło i wzbijając obłoczki kurzu u jej stóp. Czerwone tęczówki wpatrywały się w czubki zakrwawionych butów. Musiała wejść w jakąś kałużę w którejś z wiosek…
Bolały ją te słowa. Raziel był draniem, ale wierzyła, choćby się miała łudzić, że nie jest zły, nie do końca w każdym razie. A teraz? Teraz nie miała złudzeń, że serum wyciągnęło na wierzch wszystkie brudy jego duszy. Nie, oczywiście, że nie mógł grzecznie zachowywać się jak zaprogramowany żołnierz. Musiał zrobić przedstawienie pokazując jaki jest popieprzony, zły i niezrozumiany, że zaczyna jak każdy początkujący mroczny i osamotniony wojownik. Musiał zrazić na starcie do siebie wszystkich i zyskać nienawiść tysiąca osób swoim chorym kaprysem. Wygłosił już przemowę o swojej wyższości, sile i inteligencji, koniecznie o odmienności od innych, o tym, że może zabić wszystkich i zagarnąć władzę… O niewesołym dzieciństwie wspomniała sama dziewczyna. Brakowało tylko monologu o braku zrozumienia jego geniuszu…
A przecież… Znała Raziela. Znała go, bo czuła, że go zna. Nie rozumiała jego słów o więzach krwi, lecz teraz, stojąc naprzeciwko niego, twarzą w twarz, czuła, że wie więcej niż ten szyderca się mógł domyślać. Dlatego uniosła głowę i obdarzyła go subtelnym uśmiechem.
- Rozpracowałeś mnie o Boski Razielu. Przejrzałeś mój misterny plan. Chcę się wspaniałomyślnie poświęcić i kupić czas, byś nikogo nie zdążył skrzywdzić. Osłabić na tyle, byś nie mógł nawet oddychać, nie wspominając o dalszych mordach. – w jej oczach dla kontrastu pojawiła się inna, o wiele potężniejsza emocja. – Ale cytując Twoje ubogie słownictwo ”Gówno tam wiesz”. Istotnie, to jest powód… Lecz jest jeszcze inny, o wiele ważniejszy. Wiesz, dlaczego Cię tutaj zabrałam..? Obawiam się, że nie pojmiesz tego teraz, dlatego wyjaśnię Ci to najprościej, jak się da. Robię to, bo Cię kocham.
Kąciki warg zadrżały z rozbawieniem, we wzroku dziewczyny, w jej Ki wyczuć można było delikatną zmianę. Chaos uporządkował się względnie, lecz determinacja mieszała się z ogromnym cierpieniem. Vivian zawsze uśmiechała się najszczerzej gdy serce jej pękało z bólu, a ostatnia, śmiertelna walka rodzeństwa przyprawiała ją o dreszcze. Niemniej… Była tutaj i nie zamierzała się wycofywać.
- Serum nie będzie działać wiecznie. Choćbyś zaraz wyśmiał moją głupotę, Raziel, ja Cię znam. Nie jesteś mordercą, nie jesteś potworem. Gdy to tylko minie, zrozumiesz co zrobiłeś, padniesz na kolana i zapłaczesz. Będziesz na siebie wściekły, będziesz błagał o wybaczenie wszystkich tych których zabiłeś, bezbronnych, niewinnych… I mnie… Zapłaczesz nad moim ciałem i się opamiętasz. Dlatego Cię tutaj sprowadziłam i będę z Tobą walczyć. – mówiła tak spokojnie i zdecydowanie jak nigdy jeszcze w życiu. –Zostanę Twoją ostatnią ofiarą, bracie. Nie będziesz miał nikogo więcej na sumieniu, niczyjej więcej śmierci nie będziesz sobie wyrzucać, obiecuję Ci to. Moja była moim wyborem, choć wiem, że będziesz się potem winił... Jednak nie mogę pozwolić byś do końca życia zadręczał się czymś, co nie było Twoją winą. Przepraszam, że nie przybyłam wcześniej…
Włosy Vivian zalśniły złotym blaskiem i uniosły się w górę w postaci rozwichrzonych, niesfornych kosmyków. Aura strzeliła złotem, rozstrzeliwując piach naokoło jej nóg, tworząc niewielki krater. Pozwoliła uwolnić się swej mocy, bez krępacji, bez kontroli, niech odzwierciedla jej emocje i to, co zamierza teraz zrobić. Vivian zrobiła głęboki wdech i wypuściła powietrze z płuc.
Przepraszam was wszystkich. Przepraszam Chepri.
- Będę walczyć i jeśli mi się uda, pokonam Cię. Jeśli będę musiała zabiję. Nie będzie przyjemnie, ale powtórzę, dlaczego to robię. Bo Cię kocham, skończony debilu.
Znikła. Rzuciła się do przodu tak szybko, że wystarczył ułamek sekundy by z miejsca w którym stała doskoczyła do Raziela. Nic nie robiąc sobie z jego postawy bojowej wbiła obie pięści w jego pancerz na brzuchu, krusząc go i odbierając mu dech. Spojrzała na niego, ich twarze dzieliło kilkanaście centymetrów.
- … A miłość czasem boli.
OOC ---> Koniec treningu
SSJ ON
Potężny ---> 4890
Czekała.
Jego głos niósł się po czerwonym piasku pustyni, a ona nie chciała mu przerywać. Ostre słowa, raniąca przemowa. Może tego potrzebował, może musiał wyrzucić z siebie parę rzeczy, pokazać cierń, które serum wbiło mu w serce. Chłopak się miotał. Jego wzrok mroził, impulsywnie zmieniał poziom energii jakby coś w środku nie dawało mu spokoju. Sumienie? Na tę myśl oboje parsknęliby śmiechem. W tym stanie był tykającą bombą, pełną jednoznacznie negatywnych uczuć. Czy tylko ona wyczuwała cień goryczy w tej tętniącej furii… Nie, żeby się miała tym przejąć. Nie teraz. Vivian wyglądała jakby żadne słowo Saiyana nie robiło na niej wrażenia. Dalej się nie poruszyła, stała, wsadzając dłonie w kieszenie, słuchając, a możliwie ignorując uzewnętrznienie problemów Raziela. Tkwiła jak kołek, spokojnie, z głową lekko opuszczoną, chowając brodę za wysoko postawionym kołnierzu kurtki. Oczy miała półprzymknięte i nie patrzyła na produkującego się brata. Błądziła gdzieś wzrokiem wśród krwistej kurzawy, już nie myśląc i już się nie wahając… A przynajmniej miała ogromną nadzieje, że choć raz w życiu wie co robi.
Przymknęła powieki.
- Znasz takie określenie jak „łudzić się”..?
Ich spojrzenia się spotkały. Spokojna obojętna czerwień, nie zdradzająca, że pod nią kryła się bolesna furia. Zielony, okrutny, zadufany w sobie mróz. Co w rodzinie to nie zginie… Głos dziewczyny był cichy. Nieśmiały wiatr poruszył jasną czupryną, z nieba lała się na nich purpura rozjaśniona poblaskiem złowróżbnego księżyca. Tylko ich dwoje na tej pustyni, ich dwoje w upiornym, ostatnim tańcu… Doskonale wiedzieli, że rozgrywka zaczęła się od słów. Rozmowa była pierwszą rundą, oficjalną rozgrzewką - rzucali przemyślanymi zdaniami w jednym celu. Szukając uszczerbku w obronie i słabego miejsca, drażniących tematów. Nowych punktów o których nie wiedzieli, albo utwierdzali się w istnieniu starszych. Vivian czuła jak Raziel sonduje ich otoczenie, jak sprowadza ją do parteru swoimi słowami… Albo wydaje się mu, że tak robi. Odkrywa przed nią prawdę? Mówi o tym co mu w duszy gra? Nic, czego by nie wiedziała…
- Oh, Raziel… - westchnęła cicho Vivian. – Czy Ty naprawdę musisz wszędzie zaznaczać, że jesteś taki wyjątkowy?
Czuła. Walka przeniosła się do miast i ogniskowała na terenach przy Pałacu. Wioski były względnie bezpieczniejsze, wyglądało na to, że żaden sadysta pokroju Raziela nie weźmie ich na cel… Lecz czy to było takie pewne, nie wiedziała… Planetę z wolna ogarniał chaos którego odbicie i melanż sprzecznych uczuć dziewczyna widziała w sobie. Cała ta akcja, bunt, rebelia przypominało zgarnianie piasku gołymi rękoma. Przesypywał się między palcami, oślepiał obie strony i zgrzytał w zębach. Z jednym, najgorszym faktem - nie było już odwrotu. Vegete ogarnął ogień.
Czy tylko Raziel myślał, że rebelia jest taka łatwa? Że wycisk sprawi, że zginą? … To nie było coś czego tak łatwo się pozbędzie i co przejmie się groźbą. Nie. Rebelianci znali za dobrze stawką o jaką toczyła się walka. Vivian i tak zginie, przegrają czy nie. To nie było przeczucie. Król za niesubordynację ukaże ją śmiercią, jeśli wcześniej nie zginie z ręki brata. Jej osoba oficjalnie w rebelii byłaby zbędna, ponieważ… Ósemka nie musiała sprzeciwiać się otwarcie, wystarczyła jej cicha, ale jakże wymowna ucieczka z Pałacu. Kurokara miał rację. Pójdą wszyscy na śmierć za idee, ale Vivian nie zamierzała pozwolić sobie zginąć tam, wśród żołnierzy. Rzucili się wszyscy na Zella, nie przemyślawszy jednego, że on odegra się na niewinnych. A przecież wiedzieli, że on zada im ciosy niehonorowe, poniżej pasa. Obiecała coś sobie, że nie pozwoli mu tego zrobić. Puste słowa, biorąc pod uwagę, że się spóźniła, dwie wioski wyrżnięto w pień, a Raziel zdążył pozabijać kilkanaście osób z osady Kuro. Tak, zawiodła… Ale bardziej niż do tej pory już nie może. Nie pozwoli sobie na to.
Trzask.
Oddychanie stało się nagle dla halfki trudniejsze. Każde uderzenie serce było bolesne, gdy dotarło do niej kilka rzeczy. Drobne skrawki informacji, zlepione w nieporęczną, krępującą i bolesną całość. Trener pewnie będzie zły na nią. Miała nadzieję, że przez jej spontaniczną ucieczkę nie zostanie za nią pociągnięty do „odpowiedzialności” przez Króla. Był zbyt ważny w tej rebelii, nawet jeśli straci jednego żołnierza w swoim Oddziale, znajdzie kogoś na jej miejsce. To nie jest coś, po czym się nie pozbiera… Inni mają gorzej. Kurokara może stracić syna i nie może nic z tym zrobić, ponieważ jak sam powiedział, on pójdzie na śmierć. Zabili mu żonę i jednego potomka, teraz każą mu patrzeć na ofiarę drugiego. Jak mógł czuć się Kuro, w którego tyle osób pokładało nadzieje? Na pewno nie chciał tego robić. Boi się? Ile razy myślał o wycofaniu się? Ta presja jaką czuje, będąc świadomym co się waży… Gdy zginie, kto będzie bronił jego wioski, którą przykładnie Zell pewnie zechce ukarać… Co April mogła sądzić o tym wszystkim… Wspiera Kuro, zabroniła mu walki z królem, a on nie posłuchał? I jak w to wszystko wpasowuje się pożal się bogów Bogini Kaede, pozwalając na rzeź tych, których tak gorąco zagrzewała do walki… Bóg nie bóg, zostawiła jej ufających na pastwę losu i jedyną osobą przybywającą z odsieczą była… Ona. Vivian Deryth.
Kontra Raziel Zahne.
- Cokolwiek by to nie było… Czy jako kadet czy Nashi, zawsze musiałeś się wyróżnić i podkreślić to, jak inny jesteś od tej hołoty. – przez te kilka oddechów między podjętymi wątkami żaden mięsień na twarzy Ósemki nie drgnął. – Dostałeś zastrzyk serum kontroli i nawet pod jego wpływem nie działasz poprawnie. Gdzie możesz, wtykasz wątki o swej wyjątkowości, utwierdzając mnie tylko w tym, że masz kompleks niższości. – dokończyła beznamiętnie.
Zaczyna się. Ból w sercu i nieokreślone wyrzuty sumienia.
W myślach i w duszy tysiąckrotnie już przepraszała Chepriego, że odrzuciła to co jej powiedział. Nieznany demon, „Kolega”, choć był podejrzany, to miała pewność, że przekaże jej słowa. Chciała by chłopak… Mógł się nawet na nią zirytować, zmarszczyć brwi, ale chciała by myślał, że Vivian już nic nie pomoże. By odpuścił. Halfka powróciła do brzydkiego zwyczaju odpychania i zrażania do siebie innych, sądząc, że samotnie, łatwiej przyjdzie jej narażanie własnego życia. Czy to przyjaciele, rodzina, czy niedawno poznany Ziemianin… Kogo to obchodzi? Nawet jeśli mała cząstka w niej tak rozpaczliwie chciała krzyczeć, że sama siebie okłamuje, zagłuszała jej głos poczuciem obowiązku.
Nie myślała o nich źle. Każda z osób, bliższych i dalszych, była elementem układanki tworzącej skomplikowane relacje międzyludzkie i za uczucia oraz obawy nikogo nie miała zamiaru winić. Z całego serca życzyła im powodzenia. Miała tylko nadzieję, że dopną swego i nie zginą… Nadaremnie.
Walczyli w sprawie ludu Vegety, mając w poważaniu dobro innych. I tylko Raziel stał przed nią, kłując w oczy swą beztroską oraz egoizmem…
Trzask.
Jego widok ranił jej spękane serce.
- Sam sobie przeczysz braciszku. Raz mówisz, że musisz być wierny, za moment chcesz lecieć i zabić Króla - ale tę kwestię tłumaczę Twoim kompleksem. Jak mówiłam, nawet zainfekowany musisz wyróżnić się czymś od innym, choćby było to coś paradoksalnego i było wyłącznie przechwałkami. - zimny uśmiech spełzł z jego twarzy, patrzyli sobie w oczy.
Vivian nie odrywała od niego wzroku, wzdychając w duchu. Prawda. To nie był Raziel, nie taki, jakiego znała. Ten Raziel, choć rozsmakowany w braku moralności, powiedział jedno prawdziwe zdanie, które czasem wpadało jej do głowy.
„Czy wiesz dokładnie kim jestem?”
- Znam Cię dobrze. Jesteś tym, czego boję się w moim bracie. - przyznała otwarcie. Rysy jej twarzy złagodniały, w spojrzeniu pojawił się smutek. – Było Ci trudno. Urodzony w elitarnej rodzinie, pozbawiony matki, nie mogłeś zdać się na ojca, musiałeś zapracować na swoją siłę. Wszystko co zdobyłeś, zdobyłeś sam, starałeś się udowodnić, że jest godny swego nazwiska i pozycji. Z trudem, tak, ale nie chciałeś zawieść rodziny. Wiesz… Byłam z Ciebie dumna. – umilkła na moment. – Tu masz rację, jesteśmy tacy sami. Myślimy, nie działamy pochopnie, nie jesteśmy jak inni żołnierze, opierający się na brutalnej sile, zabijający każdego kto nawinie się pod rękę. Mi łatwiej przychodziła „litość”, jak to mówisz, może dlatego, że jestem halfem… Ale Ty? – cień smutku w jej oczach doprawiony był rezygnacją. – Jeśli musiałeś zabić, robiłeś to, nie winię Cię. Jeśli nie, oszczędzałeś. Ja nie potrafiłam się przemóc by kogoś pozbawić życia, nawet gdy było to konieczne. Do czasu… Eh, nieważne. Nie mogłam powiedzieć, że byłeś miły albo, że nie byłeś okrutny… Lecz nie byłeś bestialski. Na Vegecie to była odwaga, móc zapanować nad instynktami i to Cię wyróżniało. Przynajmniej w moich oczach, ale wygląda na to, że dla Ciebie nic nie znaczyło.
Urwała. Vivian zamknęła oczy i zwiesiła głowę, a gdy się odezwała jej głos był cichszy i bardziej niż zwykle przygaszony.
- Bałam się tego. Bałam, że za Twoim opanowaniem i chłodem czai się okrucieństwo groźniejsze niż u innych. Spójrzmy prawdzie w oczy, Saiyanie są bestiami, ale do pary ich IQ nie jest wyższe od rozmiaru ich butów. „Usprawiedliwia” to sadyzm tej rasy i fakt, że budują swoje ego znęcając się nad innymi. Ale Ty, Raziel..? Ty..? Mogłeś mieć zapędy do barbarzyństwa. Mogłeś być okrutny, zabijać bez mrugnięcia okiem, ale panowałeś nad sobą… Byłeś mądrzejszy, nie stałeś się zwierzęciem jak oni. Obawiałam się zawsze tego, że gdzieś jednak w środku jesteś tacy jak inni… A nawet gorszy. Bo myślisz. Kalkulujesz. W połączeniu z bestialstwem, stałbyś się podłą kreaturą, wyzbytą hamulców. Tak, taką właśnie jaką jesteś dzięki serum.
Zniżyła głos do szeptu.
- Stoczyłeś się. Pomyliłeś niebo i ziemię, przekraczając granicę upadłeś. Nie jesteś kompletny, a spaczony. Cieszysz się cudzym bólem, nie masz zahamowań ani wartości. Jesteś pusty i tak naprawdę nic nie znaczysz, bo nic po sobie nie zostawisz. Tylko niszczysz… Teraz to widzę Raziel. Serum pokazuje to jaki mógłbyś być, pozbawiło Cię moralności, spuściło Cię ze smyczy. I nie chodzi o to, że to sam narkotyk tak zdziałał… Jego działanie dla mnie to tylko marne usprawiedliwienie Twojego chorego skurwysyństwa.
Energia Vivian łagodnie wzrosła, rozwiewając jej włosy, wywołując kilka zbłąkanych iskier. Była przesycona jej napięciem i niepewnością, a także strachem, determinacją, zdecydowaniem, wszystkimi tymi boleśnie sprzecznymi uczuciami wywołującymi chaos wewnątrz serca. Zwiększała się wolno, wprawiając w drganie suche powietrze naokoło i wzbijając obłoczki kurzu u jej stóp. Czerwone tęczówki wpatrywały się w czubki zakrwawionych butów. Musiała wejść w jakąś kałużę w którejś z wiosek…
Bolały ją te słowa. Raziel był draniem, ale wierzyła, choćby się miała łudzić, że nie jest zły, nie do końca w każdym razie. A teraz? Teraz nie miała złudzeń, że serum wyciągnęło na wierzch wszystkie brudy jego duszy. Nie, oczywiście, że nie mógł grzecznie zachowywać się jak zaprogramowany żołnierz. Musiał zrobić przedstawienie pokazując jaki jest popieprzony, zły i niezrozumiany, że zaczyna jak każdy początkujący mroczny i osamotniony wojownik. Musiał zrazić na starcie do siebie wszystkich i zyskać nienawiść tysiąca osób swoim chorym kaprysem. Wygłosił już przemowę o swojej wyższości, sile i inteligencji, koniecznie o odmienności od innych, o tym, że może zabić wszystkich i zagarnąć władzę… O niewesołym dzieciństwie wspomniała sama dziewczyna. Brakowało tylko monologu o braku zrozumienia jego geniuszu…
A przecież… Znała Raziela. Znała go, bo czuła, że go zna. Nie rozumiała jego słów o więzach krwi, lecz teraz, stojąc naprzeciwko niego, twarzą w twarz, czuła, że wie więcej niż ten szyderca się mógł domyślać. Dlatego uniosła głowę i obdarzyła go subtelnym uśmiechem.
- Rozpracowałeś mnie o Boski Razielu. Przejrzałeś mój misterny plan. Chcę się wspaniałomyślnie poświęcić i kupić czas, byś nikogo nie zdążył skrzywdzić. Osłabić na tyle, byś nie mógł nawet oddychać, nie wspominając o dalszych mordach. – w jej oczach dla kontrastu pojawiła się inna, o wiele potężniejsza emocja. – Ale cytując Twoje ubogie słownictwo ”Gówno tam wiesz”. Istotnie, to jest powód… Lecz jest jeszcze inny, o wiele ważniejszy. Wiesz, dlaczego Cię tutaj zabrałam..? Obawiam się, że nie pojmiesz tego teraz, dlatego wyjaśnię Ci to najprościej, jak się da. Robię to, bo Cię kocham.
Kąciki warg zadrżały z rozbawieniem, we wzroku dziewczyny, w jej Ki wyczuć można było delikatną zmianę. Chaos uporządkował się względnie, lecz determinacja mieszała się z ogromnym cierpieniem. Vivian zawsze uśmiechała się najszczerzej gdy serce jej pękało z bólu, a ostatnia, śmiertelna walka rodzeństwa przyprawiała ją o dreszcze. Niemniej… Była tutaj i nie zamierzała się wycofywać.
- Serum nie będzie działać wiecznie. Choćbyś zaraz wyśmiał moją głupotę, Raziel, ja Cię znam. Nie jesteś mordercą, nie jesteś potworem. Gdy to tylko minie, zrozumiesz co zrobiłeś, padniesz na kolana i zapłaczesz. Będziesz na siebie wściekły, będziesz błagał o wybaczenie wszystkich tych których zabiłeś, bezbronnych, niewinnych… I mnie… Zapłaczesz nad moim ciałem i się opamiętasz. Dlatego Cię tutaj sprowadziłam i będę z Tobą walczyć. – mówiła tak spokojnie i zdecydowanie jak nigdy jeszcze w życiu. –Zostanę Twoją ostatnią ofiarą, bracie. Nie będziesz miał nikogo więcej na sumieniu, niczyjej więcej śmierci nie będziesz sobie wyrzucać, obiecuję Ci to. Moja była moim wyborem, choć wiem, że będziesz się potem winił... Jednak nie mogę pozwolić byś do końca życia zadręczał się czymś, co nie było Twoją winą. Przepraszam, że nie przybyłam wcześniej…
Włosy Vivian zalśniły złotym blaskiem i uniosły się w górę w postaci rozwichrzonych, niesfornych kosmyków. Aura strzeliła złotem, rozstrzeliwując piach naokoło jej nóg, tworząc niewielki krater. Pozwoliła uwolnić się swej mocy, bez krępacji, bez kontroli, niech odzwierciedla jej emocje i to, co zamierza teraz zrobić. Vivian zrobiła głęboki wdech i wypuściła powietrze z płuc.
Przepraszam was wszystkich. Przepraszam Chepri.
- Będę walczyć i jeśli mi się uda, pokonam Cię. Jeśli będę musiała zabiję. Nie będzie przyjemnie, ale powtórzę, dlaczego to robię. Bo Cię kocham, skończony debilu.
Znikła. Rzuciła się do przodu tak szybko, że wystarczył ułamek sekundy by z miejsca w którym stała doskoczyła do Raziela. Nic nie robiąc sobie z jego postawy bojowej wbiła obie pięści w jego pancerz na brzuchu, krusząc go i odbierając mu dech. Spojrzała na niego, ich twarze dzieliło kilkanaście centymetrów.
- … A miłość czasem boli.
OOC ---> Koniec treningu
SSJ ON
Potężny ---> 4890
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Sro Sty 06, 2016 9:50 pm
Co robi każdy drań w filmie przed dobrym bohaterem? To bardzo proste. Zaczyna monolog. Zaczyna gadać o tym jaki to on nie jest, czego nie zrobi i jak to nie będzie pięknie. I przez to zazwyczaj przegrywa, gdyż dobro znajduje sposób, żeby go pokonać. Jednak tutaj tak nie będzie drogie dzieci. Tu nie ma dobra, które szybko pokonuje zło i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Tu jest ciężka i brutalna walka. I naprawdę nie wiadomo, kto w tej walce zwycięży.
Raziel przemawiał niczym król, czym zapewne doprowadzał swoją młodszą siostrę do totalnego znudzenia. Jednak trzeba odbębnić konwenanse, żeby można się pobawić. Słowa Vivian nieznacznie wybiły go rytmu. Spojrzał na nią chłodno, jakby chciał powiedzieć, że starszym się nie przerywa. Wtedy też spotkały się ich spojrzenia. Jej oczy bartwy krwi i jego koloru czystego szmaragdu. Jednak obydwa kolory wyrażały pewną gamę uczuć. Widział, że coś nie daje jej spokoju, że nie jest tego pewna. Lecz jednak tu była. Tylko ona i on.
Założył ręce na piersi uśmiechając się lekko. Wiatr poruszał jego włosami, a czerwony pył nieznacznie siadywał na jego pancerzu. Pojedynek spojrzeń i słów. Kto pierwszy przegra i jego spokój upadnie jak domek z kart? Vivian liczyła, że to Raziel się znudzi i rzuci na nią. Że jego Saiyańska krew, w końcu powie dość i nakaże mu ją dorwać. Zobaczymy więc droga siostro jak bardzo dobra jesteś w odczytywaniu innych.
- Nie muszę, ale lubię. – odrzekł Natto uśmiechając się do swojej siostry. Jednak w tym uśmiechu nie było nic przyjacielskiego czy też radosnego. To był wilczy uśmiech zwiastujący kłopoty. Oczy młodego mężczyzny były zimne i zupełnie pozbawione uczucia. Nie obchodziła go ta rebelia i to co się dzieje. Może wcześniej, jednak teraz się wszystko zmieniło. Pojawiła się nowa okoliczność, która zupełnie zmieniła to czego teraz pragnął pan Zahne. Miał przed sobą możliwość pojedynku z Vivian. Z osobą, z którą walczył w ramię w ramię od ponad dwóch lat. Znali doskonale swoje style i umieli dopełniać się. Jednak co będzie, jeśli staną naprzeciwko siebie? Bez żadnej taryfy ulgowej. Bez możliwości wycofania się. Ze strachem, iż druga strona naprawdę chce ci zrobić krzywdę. Było to wręcz boskie uczucie. Raziel nie mógł się doczekać chwili, kiedy pierwsze krople krwi jego siostry spadną na ten piach. Wreszcie będzie mógł zawalczyć z Nią.
W głębi duszy zawsze tego pragnął. Chciał zobaczyć na co jego i ją naprawdę stać. Byli rodzeństwem, mieli tą samą krew i byli na wysokim poziomie. Lecz czy potrafią walczyć ze sobą? Raz potrafi, lecz co do Vivian można mieć wątpliwości. Miałą hamulce i przez to może zginąć. Bała się pójść na całość, dzięki czemu jej przeciwnik mógł ją o wiele bardziej skrzywdzić. No i ciemnowłosy wiedział coś, czego inni nie wiedzieli. Znał mały, brudny sekrecik panny Deryth. Mogła udawać przed innymi. Mogła udawać przed tym Cheprim, że jest silna i niezależna oraz bezczelna. Mogła być miła dla April i martwić się o Kuro. Mogła to robić, gdyż taka była. Była to jej maska, lecz Zahne wiedziała co jest pod tą maską. Dlaczego? Dlatego, że byli podobni.
Kiedy zaczęła mówić miał zamiar jej przerwać. Jednak nie zrobił tego. Zamiast tego pozwolił blondynce kontynuować. Chciał wiedzieć co powie. Skoro uważa go za taką osobę, to pokaże jej, że umie słuchać. Gestem dłoni dał znak by kontynuowała. Proszę. Niech święta panna Deryth się wypowie. Słuchał dokładnie tego co mówiła. Po raz kolejny udowodniła, że jest nadzwyczaj inteligentną dziewczyną. Kimś kto powinien żyć inaczej. Nie powinna się tu znajdować i jakaś cząstka Raziela wiedziała to. Mogła być gdzie indziej, cieszyć się wolnością. Zamiast tego wolała się poświęcić i go powtrzymać. Bawić się pieprzoną męczenniczkę. Każde jej słowo. Zdanie jakie padło z jej ust było bardzo dobrze wybrane. Zawsze umiała go rozpracować. Uśmiechnął się lekko do siebie. To będzie przyjemność.
Kiedy skończyła to podniósł wzrok, a jego złote włosy falowały. Wiedział co teraz miało nastąpić. Oboje się do tego przygotowywali mentalnie.
- Dawaj młoda. – powiedział cicho do siebie, sekundę przed tym jak pięści jego siostry wbiły mu się w brzuch. Czuł jak krew napływa mu do ust, a zbroja pęka pod naporem uderzenia. Miała wytrzymać, a jednak i tak była za słaba. Ale nie miał przeciwko siebie jakiejś płotki. Miał za przeciwnika Vivian Deryth. Natto. Swoją siostrę.
Kiedy wypowiedziała ostatnie słowo, to Zahne zniknął. Wycofał się na inną pozycję. Nie żeby uciekał. Po prostu trzeba czasami przygotować sobie pole do działania.
- Wiesz czego żałuję? – powiedział lewitując kilkanaście metrów nad blondynką. Jego złote włosy powiewały na wietrze. Z ust płynęła strużka krwi, jednak nie przejmował się nią. Lazurowe oczy chłopaka były wbite w młodszą dziewczynę na dole.
- Żałuję tego, że nie zaznałaś życia, które powinnaś dostać. Powinnaś się wychowywać z rodzicami, którzy cię kochali. Powinnaś mieć szczęśliwe dzieciństwo i nie musieć się martwić o to co będzie kolejnego dnia. To wszystko. Szacunek klanów, spokój ducha i radość na twarzy. To ci się należało. Jednak nie doświadczyłaś tego. Straciłaś wszystko przez jedną osobę. Osobę, która teraz śmieje się z nas. Saiyanie nie są warci niczego. To idioci, którzy rozumieją tylko język bata i pięści. Zell to wie, ja to wiem i ty też. Jednak zadarł z naszą rodziną i zniszczył nas. Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem. Byłaś inna i dlatego zdobyłaś mój szacunek. Jako jedyna umiesz dobrze mnie rozczytać.
Wokół Saiyanina pojawiła się złota aura, kiedy przemawiał do dziewczyny. Wszystko skończyło się tak jak miało. Doprowadził do tego, że Vivian wreszcie będzie szczęśliwa. Zadba o to.
- Mogłaś stąd uciec. Mogłaś żyć gdzieś indziej, a mimo to jesteś tutaj i chcesz ze mną walczyć, choć wiesz jak to się skończy. I kto tu ma kompleksy Vivian. Zobaczyłem to już po pierwszych miesiącach. Zgrywasz trudną i niedostępną, lecz ja wiem swoje. Wiem co ukrywasz za swoją maską. Myślisz, że jak się poświęcisz, to będzie dobrze. Gówno będzie i dobrze to wiesz, ale jesteś zbyt egoistyczna by zrobić coś innego. Pod płaszczykiem chronienia innych, chronisz tak naprawdę tylko siebie. Może jestem bydlakiem, ale przy tobie jestem w miarę normalny.
Raziel wyciągnął dłoń w stronę powierzchni. Celował prosto w dziewczynę. To był epilog. Ich koniec.
- Przepraszam cię, za to, że nie zdołałem cię ochronić. Nie udało mi się spełnić obietnicy. Wybacz mi Vivian. Ja naprawdę chciałem byś była szczęśliwa idiotko. Zawsze będę cię kochał młoda i nigdy o tym nie zapominaj. Ja przegrałem, ale ty masz jeszcze swoją szansę. Żegnaj Vivian. Żegnaj siostrzyczko. – powiedział Raziel. Złota kula, która tworzyła się na jego dłoni wystrzeliła w stronę blondynki. Big Bang Attack powinien dać sobie radę z jej obroną. To był koniec dla Raziela. Cieszył się tylko z tego, że zdążył się z nią pożegnać. Pojedyncza łza zaczęła lecieć w stronę ziemi.
Occ:
BBA = 5117 dmg dla ciebie
Dla mnie 4861 KI
Raziel przemawiał niczym król, czym zapewne doprowadzał swoją młodszą siostrę do totalnego znudzenia. Jednak trzeba odbębnić konwenanse, żeby można się pobawić. Słowa Vivian nieznacznie wybiły go rytmu. Spojrzał na nią chłodno, jakby chciał powiedzieć, że starszym się nie przerywa. Wtedy też spotkały się ich spojrzenia. Jej oczy bartwy krwi i jego koloru czystego szmaragdu. Jednak obydwa kolory wyrażały pewną gamę uczuć. Widział, że coś nie daje jej spokoju, że nie jest tego pewna. Lecz jednak tu była. Tylko ona i on.
Założył ręce na piersi uśmiechając się lekko. Wiatr poruszał jego włosami, a czerwony pył nieznacznie siadywał na jego pancerzu. Pojedynek spojrzeń i słów. Kto pierwszy przegra i jego spokój upadnie jak domek z kart? Vivian liczyła, że to Raziel się znudzi i rzuci na nią. Że jego Saiyańska krew, w końcu powie dość i nakaże mu ją dorwać. Zobaczymy więc droga siostro jak bardzo dobra jesteś w odczytywaniu innych.
- Nie muszę, ale lubię. – odrzekł Natto uśmiechając się do swojej siostry. Jednak w tym uśmiechu nie było nic przyjacielskiego czy też radosnego. To był wilczy uśmiech zwiastujący kłopoty. Oczy młodego mężczyzny były zimne i zupełnie pozbawione uczucia. Nie obchodziła go ta rebelia i to co się dzieje. Może wcześniej, jednak teraz się wszystko zmieniło. Pojawiła się nowa okoliczność, która zupełnie zmieniła to czego teraz pragnął pan Zahne. Miał przed sobą możliwość pojedynku z Vivian. Z osobą, z którą walczył w ramię w ramię od ponad dwóch lat. Znali doskonale swoje style i umieli dopełniać się. Jednak co będzie, jeśli staną naprzeciwko siebie? Bez żadnej taryfy ulgowej. Bez możliwości wycofania się. Ze strachem, iż druga strona naprawdę chce ci zrobić krzywdę. Było to wręcz boskie uczucie. Raziel nie mógł się doczekać chwili, kiedy pierwsze krople krwi jego siostry spadną na ten piach. Wreszcie będzie mógł zawalczyć z Nią.
W głębi duszy zawsze tego pragnął. Chciał zobaczyć na co jego i ją naprawdę stać. Byli rodzeństwem, mieli tą samą krew i byli na wysokim poziomie. Lecz czy potrafią walczyć ze sobą? Raz potrafi, lecz co do Vivian można mieć wątpliwości. Miałą hamulce i przez to może zginąć. Bała się pójść na całość, dzięki czemu jej przeciwnik mógł ją o wiele bardziej skrzywdzić. No i ciemnowłosy wiedział coś, czego inni nie wiedzieli. Znał mały, brudny sekrecik panny Deryth. Mogła udawać przed innymi. Mogła udawać przed tym Cheprim, że jest silna i niezależna oraz bezczelna. Mogła być miła dla April i martwić się o Kuro. Mogła to robić, gdyż taka była. Była to jej maska, lecz Zahne wiedziała co jest pod tą maską. Dlaczego? Dlatego, że byli podobni.
Kiedy zaczęła mówić miał zamiar jej przerwać. Jednak nie zrobił tego. Zamiast tego pozwolił blondynce kontynuować. Chciał wiedzieć co powie. Skoro uważa go za taką osobę, to pokaże jej, że umie słuchać. Gestem dłoni dał znak by kontynuowała. Proszę. Niech święta panna Deryth się wypowie. Słuchał dokładnie tego co mówiła. Po raz kolejny udowodniła, że jest nadzwyczaj inteligentną dziewczyną. Kimś kto powinien żyć inaczej. Nie powinna się tu znajdować i jakaś cząstka Raziela wiedziała to. Mogła być gdzie indziej, cieszyć się wolnością. Zamiast tego wolała się poświęcić i go powtrzymać. Bawić się pieprzoną męczenniczkę. Każde jej słowo. Zdanie jakie padło z jej ust było bardzo dobrze wybrane. Zawsze umiała go rozpracować. Uśmiechnął się lekko do siebie. To będzie przyjemność.
Kiedy skończyła to podniósł wzrok, a jego złote włosy falowały. Wiedział co teraz miało nastąpić. Oboje się do tego przygotowywali mentalnie.
- Dawaj młoda. – powiedział cicho do siebie, sekundę przed tym jak pięści jego siostry wbiły mu się w brzuch. Czuł jak krew napływa mu do ust, a zbroja pęka pod naporem uderzenia. Miała wytrzymać, a jednak i tak była za słaba. Ale nie miał przeciwko siebie jakiejś płotki. Miał za przeciwnika Vivian Deryth. Natto. Swoją siostrę.
Kiedy wypowiedziała ostatnie słowo, to Zahne zniknął. Wycofał się na inną pozycję. Nie żeby uciekał. Po prostu trzeba czasami przygotować sobie pole do działania.
- Wiesz czego żałuję? – powiedział lewitując kilkanaście metrów nad blondynką. Jego złote włosy powiewały na wietrze. Z ust płynęła strużka krwi, jednak nie przejmował się nią. Lazurowe oczy chłopaka były wbite w młodszą dziewczynę na dole.
- Żałuję tego, że nie zaznałaś życia, które powinnaś dostać. Powinnaś się wychowywać z rodzicami, którzy cię kochali. Powinnaś mieć szczęśliwe dzieciństwo i nie musieć się martwić o to co będzie kolejnego dnia. To wszystko. Szacunek klanów, spokój ducha i radość na twarzy. To ci się należało. Jednak nie doświadczyłaś tego. Straciłaś wszystko przez jedną osobę. Osobę, która teraz śmieje się z nas. Saiyanie nie są warci niczego. To idioci, którzy rozumieją tylko język bata i pięści. Zell to wie, ja to wiem i ty też. Jednak zadarł z naszą rodziną i zniszczył nas. Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem. Byłaś inna i dlatego zdobyłaś mój szacunek. Jako jedyna umiesz dobrze mnie rozczytać.
Wokół Saiyanina pojawiła się złota aura, kiedy przemawiał do dziewczyny. Wszystko skończyło się tak jak miało. Doprowadził do tego, że Vivian wreszcie będzie szczęśliwa. Zadba o to.
- Mogłaś stąd uciec. Mogłaś żyć gdzieś indziej, a mimo to jesteś tutaj i chcesz ze mną walczyć, choć wiesz jak to się skończy. I kto tu ma kompleksy Vivian. Zobaczyłem to już po pierwszych miesiącach. Zgrywasz trudną i niedostępną, lecz ja wiem swoje. Wiem co ukrywasz za swoją maską. Myślisz, że jak się poświęcisz, to będzie dobrze. Gówno będzie i dobrze to wiesz, ale jesteś zbyt egoistyczna by zrobić coś innego. Pod płaszczykiem chronienia innych, chronisz tak naprawdę tylko siebie. Może jestem bydlakiem, ale przy tobie jestem w miarę normalny.
Raziel wyciągnął dłoń w stronę powierzchni. Celował prosto w dziewczynę. To był epilog. Ich koniec.
- Przepraszam cię, za to, że nie zdołałem cię ochronić. Nie udało mi się spełnić obietnicy. Wybacz mi Vivian. Ja naprawdę chciałem byś była szczęśliwa idiotko. Zawsze będę cię kochał młoda i nigdy o tym nie zapominaj. Ja przegrałem, ale ty masz jeszcze swoją szansę. Żegnaj Vivian. Żegnaj siostrzyczko. – powiedział Raziel. Złota kula, która tworzyła się na jego dłoni wystrzeliła w stronę blondynki. Big Bang Attack powinien dać sobie radę z jej obroną. To był koniec dla Raziela. Cieszył się tylko z tego, że zdążył się z nią pożegnać. Pojedyncza łza zaczęła lecieć w stronę ziemi.
Occ:
BBA = 5117 dmg dla ciebie
Dla mnie 4861 KI
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Sob Sty 09, 2016 1:48 am
Nie. To nie było coś czego Vivian by się spodziewała. Nie tu, nie teraz, nie w tej sytuacji. Oczekiwała wiązanki przekleństw i znieważeń. Wrednego, drapieżnego uśmiechu psychopaty jak na widok bezbronnej ofiary. Oczu pozbawionych jakichkolwiek śladów uczuć wyższych. Miała ujrzeć bestię kontrolowaną przez serum, tę samą bestię, która na jej oczach mordowała niewinnych. Czekała na jej śmiech, na wyrafinowane słowa, które zmroziłyby ją do szpiku kości i coś, co wzbudziłoby może nienawiść do brata… Zamiast tego dostała to, czego nie chciała i nigdy nie myślała, że od kogokolwiek jeszcze mogłaby usłyszeć. Współczucie? Troska..? Zakuło ją w piersi. Do tej pory tylko jedna osoba bezpośrednio dała jej do zrozumienia, że jej dobro i stan leżą jej na sercu, a teraz… Teraz musi to wszystko odepchnąć i stać prosto, nie pokazując po sobie jak to ją ubodło. Musi, bo w walce nie pokazuje się słabości, bo inaczej się tutaj rozbeczy…
Dziewczyna kazała sobie trzymać się prosto. Trwała tak przez kilka oddechów, rozluźniając zaciśniętą pięść, słuchając mocnego, szybkiego dudnienia w swojej piersi. Rękawiczkę jak i skórę rozerwały fragmenty pancerza Raziela, lecz nie czuła teraz bólu, nie tego fizycznego. Jego waga jest niczym w porównaniu z cierpieniem obolałej, mającej wszystkiego dość duszy, serca rozdartego pomiędzy tym co konieczne a co słuszne. Serca, którego rysy pogłębiały się z upiornym trzaskiem, a echo tego dźwięku przypominało wycie w jej czaszce.
Uniosła głowę. Raziel patrzył na nią z góry, dumnie, wyniośle, lecz jednocześnie ujrzała w nim kogoś, kim zawsze starał się być. Bratem, przyjacielem… Kimś, kto życzył jej dobrze, choć nigdy nie miał jak ani nie potrafił tego otwarcie przekazać... Do teraz. Wysłuchała go wpatrzona w ciemną sylwetkę, upiornie podkreśloną krwistym blaskiem księżyca. Widziała czerwień znaczącą jego wargi, błękitne, intensywne spojrzenie. Czuła delikatny powiew, poruszający drobinami krwistego piachu. Było cicho… Tak cicho. Nie słyszeli wybuchów i zamieszek, wiatr nie przyniósł zapachu dymu czy krwi. Napięcie kumulowało się w każdej chwili, słowie i rosnącej energii. Oboje wiedzieli, że nie ma odwrotu, że nie ma już ucieczki, choć może łudzili się, że jeszcze jest ukryte wyjście z tego koszmaru…
Vivian zamknęła oczy.
Tyle osób, które mogłaby zobaczyć. Chciała kogoś zobaczyć, nawet po raz ostatni…
Tyle rzeczy, które mogłaby zrobić. Chciała zrobić coś, czego nigdy nie zrobiła…
Tyle słów, które mogłaby powiedzieć. Może… Udało się jej to przekazać dotykiem i spojrzeniem...
Jej własne serce paliło rozpaczą w piersi, rwąc się do cienia ulgi, którą mogłaby znaleźć w łzach, w rezygnacji, bądź w poddaniu się... Jednak wiedziała, że nie wybaczyłaby sobie tego egoistycznego zrywu. Rebelianci walczą za wolną Vegetę, kim ona jest, by mieć głos w tej sprawie? Nikim. Ścierwem. Na bogów, jak długo można siebie oszukiwać i jak długo można chcieć siebie oszukiwać?
Dlaczego ona zawsze martwiła się o tych, których chciała jak najmniej obchodzić? Dziewczyna bała się, tak strasznie się bała o innych… Nie chcąc jednocześnie dopuścić do siebie myśli, że ktoś może czuć to samo wobec niej. Uciekała, miotała się, a potem przywiązywała do kogoś i po nocach nie mogła spać z powodów wyrzutów sumienia. Od lat konsekwentnie zabijała w sobie uczucia, tylko po to by odkryć, że żyją i chcą się mścić. Deptała je, gniotła, upychała po kątach duszy, a te wracały ze zdwojoną siłą. Nie chciała ich… Nie chciała… Niech mają ją za samotniczkę… Niech myślą, że jest szorstka, zobojętniała i nic się jej nie należy… I choć nie wychodziło jej to dobrze… I choć najmniejsza część w jej środku wrzeszczała, że to wszystko kłamstwo, nie miała sił wyznać prawdy.
Vivian Deryth tchórzy nawet przed sobą.
Nie była gotowa na te słowa. Nie i już. Nie potrzebowała kogoś, kto miał jej wyliczyć po kolei jakie mogłoby być jej lepsze, spokojniejsze życie, nie chciała słuchać współczucia czy litości. Dobrze wiedziała co za sobą zostawiła i co od siebie odpychała. Nie chodziło nawet o dumę, lecz o fakt, że teraz, nawet siebie oszukując, naprawdę, teraz…
- To mnie nie obchodzi.
Kiedy otworzyła powieki, wyraz jej twarzy pozostał spokojny. Czerwone, nieprzeniknione tęczówki zaszkliły się. Tym razem nie była w stanie ukryć swoich uczuć, które zabarwiły jej energię tym bolesnym i dla niej żenującym odcieniem rozpaczy. Złapała szybki, drżący oddech, jakby miała zaraz zalać się łzami.
- Nie żałuję tego, Raziel. Nie żałuję niczego co wymieniłeś, bo wiem, że nie zawsze dostajemy to, na co zasługujemy. – zaczęła cicho. – To co się działo sprawiło, że jestem, jaka jestem. Nie szukam wygód. Nie trzeba mi szacunku. Nie chcę współczucia. Jedyne, czego żałuje, to Aryenne, która wycierpiała tyle przez Zell’a. Zicka, tęskniącego za żoną, Ciebie, gdzieś w głębi duszy wyczekującego jej powrotu. Tych wszystkich ludzi zabitych przez Tsufula. Brata i matki Kuro, którzy zginęli na torturach z rozkazu króla. Wszystkich tych, którzy ucierpieli z jego ręki. Powiedz, jak ja mam żalić się na swój los, gdy wokół mnie inni mają tak źle..?
Dni spędzone w samotności i niepewności. Noce wypełnione łkaniem w poduszkę i katowanie się ćwiczeniami do nieprzytomności, byleby tylko zagłuszyć poczucie winy, nieważne bólem czy pracą. Za słaba, za wolna, za głupia. Gdyby tylko miała więcej siły, więcej odwagi, może udałoby się jej wtedy pomóc rannym w walce z Tsufulem. Może nie dopuściłaby do wybuchu miasta. Może zamiast patrolować korytarze Pałacu powinna w udusić Zell’a własnymi rękoma.
Rozbłysła nad nią aura brata, lecz blask nie zmusił jej by odwróciła wzrok. Patrzyli na siebie, stopniowo rozświetlani złotą poświatą skoncentrowanej Ki. Gra światła i cienia wydobyła z nocy ich twarze, tak, że przez krótki moment wyglądały jak maski. Chiaroscuro. Dwie przeciwne sobie strony, lecz jedna nie może istnieć bez drugiej. Teatr życia a w nim komediodramat…
- … „Będzie dobrze”? – zaśmiała się cicho, bardzo gorzko halfka. – Raziel, nic nie będzie dobrze, czy zginę czy nie. Kluczowa bitwa rozgrywa się w Pałacu, moja śmierć nie robi tu różnicy. Może uratuję kilka osób… To lepsze od ucieczki. Tak, jestem egoistką. Egoistką i tchórzem, ale to właśnie ja stoję tutaj przed Tobą, czy Ci się to podoba Razielu Zahne, czy nie.
… Szczęśliwa? Czy Vivian kiedykolwiek zaznała ulotnej chwili szczęścia? Ostatnie słowa, pożegnanie jej brata, choć wypowiedziane chłodno, niosły ze sobą mnóstwo emocji. Jeden wyraz zakuł ją w pierś dobrze znanym i znienawidzonym odczuciem.
Bo czy naprawdę w swoim osiemnastoletnim życiu, pełnym dziwnych zbiegów okoliczności, intryg, wymuszeń i wyrzeczeń… Czy był taki moment, który mogła szczerze nazwać „szczęściem”? Czego Vivian mogła chcieć, tak dla siebie, samolubnie, nie skupiając się na sprawach Vegety..? Nie musiała czekać dłużej niż jedno uderzenie serca, bo ono wiedziało aż za dobrze. Pragnęła spokoju, cichego, rozmywającego niepewności oddechu we włosach. To takie płytkie, chcieć móc nie zamartwiać się tym co niesie jutro… A to uczucie niezmiennie ciągnęło ją do szarego poranka, gdy jej obolała dusza grzała się w cieple czułego uścisku, tuląc serce do serca. Niby niewiele, a z jej strony było to bardzo wymowne… Sama nie odnajdywała się w tym palącym uczuciu, nie mogła przecież liczyć, że nieświadoma intencja zostanie odczytana… Choć…Tak… To była ledwie zwykła chwila, którą przywoływała bezwiednie, nie potrafiąc zaakceptować, że była dla niej tak ważna. A teraz właśnie… Przyznała się, przed samą sobą, że to najszczęśliwsze wspomnienie, jakim mogła się pochwalić.
Ironia? Nie, skąd… W głębi gdzieś cieszyła się, że to właśnie to miało takie znaczenie.
- Wiesz Raziel… Była taka chwila… Kiedy byłam naprawdę szczęśliwa. – Vivian nie czuła, że gorące łzy płyną jej po policzkach, a kąciki warg unoszą się bezwiednie w subtelnym uśmiechu. – Naprawdę byłam.
Zacisnęła dłonie w pieści.
Złota kula wystrzelona przez Saiyana pomknęła w jej kierunku i trafiła dziewczynę w pierś. Wybuchła, wzniecając w powietrze piach i dym. Nie zdążyła, a może i nie potrafiła skupić się na tyle by stworzyć barierę przed atakiem… Skoncentrowana energia uderzyła w nią mocno, eksplozja szarpnęła ciałem i oderwała ją od podłoża. Vivian poczuła jak pancerz na niej pęka, jak piecze ją skóra… Jej kurtka nie była tak wytrzymała jak najnowsza zbroja, teraz była jednym wielkim strzępem, ale Raziel chyba nie myślał, że jego siostra skończy jak ubranie?
Tylko szkoda, że nie ma już niczego, co przypominałoby jej Axdrę…
Nie minęła sekunda od wybuchu, a Ósemka wyskoczyła z dymu w jego stronę, wbijając Ki-Sword w bok skruszonego pancerza. Mogła trafić w pierś i zakończyć tę farsę… Mogła. Biała, usiana zielonymi błyskami energia w postaci ostrza przeszyła jego ciało. Widziała jak krew spływa z boku Raziela i odsunęła się gwałtownie. Na dłoniach miała jego posokę. Patrzyła na czerwień znaczącą jasną skórę i materiał rękawiczek i wolno zacisnęła pięści. To walka na śmierć i życie. Teraz nie ma już odwrotu, a każda chwila wahania może kosztować ją więcej, niż chciałaby przypuszczać, że może.
- Nie martw się, zostanę tutaj. – uniosła na niego wzrok. Łzy błyszczały, świeże na jej zadrapanych policzkach. – Wybaczam i Raziel… Żegnaj bracie.
Uniosła gardę.
Nie ma odwrotu. Będą tańczyć.
OOC
Raziel
Ki-Sword ---> 5877 dmg
Ja
Ki Sword ---> 5877 Ki
Dziewczyna kazała sobie trzymać się prosto. Trwała tak przez kilka oddechów, rozluźniając zaciśniętą pięść, słuchając mocnego, szybkiego dudnienia w swojej piersi. Rękawiczkę jak i skórę rozerwały fragmenty pancerza Raziela, lecz nie czuła teraz bólu, nie tego fizycznego. Jego waga jest niczym w porównaniu z cierpieniem obolałej, mającej wszystkiego dość duszy, serca rozdartego pomiędzy tym co konieczne a co słuszne. Serca, którego rysy pogłębiały się z upiornym trzaskiem, a echo tego dźwięku przypominało wycie w jej czaszce.
Uniosła głowę. Raziel patrzył na nią z góry, dumnie, wyniośle, lecz jednocześnie ujrzała w nim kogoś, kim zawsze starał się być. Bratem, przyjacielem… Kimś, kto życzył jej dobrze, choć nigdy nie miał jak ani nie potrafił tego otwarcie przekazać... Do teraz. Wysłuchała go wpatrzona w ciemną sylwetkę, upiornie podkreśloną krwistym blaskiem księżyca. Widziała czerwień znaczącą jego wargi, błękitne, intensywne spojrzenie. Czuła delikatny powiew, poruszający drobinami krwistego piachu. Było cicho… Tak cicho. Nie słyszeli wybuchów i zamieszek, wiatr nie przyniósł zapachu dymu czy krwi. Napięcie kumulowało się w każdej chwili, słowie i rosnącej energii. Oboje wiedzieli, że nie ma odwrotu, że nie ma już ucieczki, choć może łudzili się, że jeszcze jest ukryte wyjście z tego koszmaru…
Vivian zamknęła oczy.
Tyle osób, które mogłaby zobaczyć. Chciała kogoś zobaczyć, nawet po raz ostatni…
Tyle rzeczy, które mogłaby zrobić. Chciała zrobić coś, czego nigdy nie zrobiła…
Tyle słów, które mogłaby powiedzieć. Może… Udało się jej to przekazać dotykiem i spojrzeniem...
Jej własne serce paliło rozpaczą w piersi, rwąc się do cienia ulgi, którą mogłaby znaleźć w łzach, w rezygnacji, bądź w poddaniu się... Jednak wiedziała, że nie wybaczyłaby sobie tego egoistycznego zrywu. Rebelianci walczą za wolną Vegetę, kim ona jest, by mieć głos w tej sprawie? Nikim. Ścierwem. Na bogów, jak długo można siebie oszukiwać i jak długo można chcieć siebie oszukiwać?
Dlaczego ona zawsze martwiła się o tych, których chciała jak najmniej obchodzić? Dziewczyna bała się, tak strasznie się bała o innych… Nie chcąc jednocześnie dopuścić do siebie myśli, że ktoś może czuć to samo wobec niej. Uciekała, miotała się, a potem przywiązywała do kogoś i po nocach nie mogła spać z powodów wyrzutów sumienia. Od lat konsekwentnie zabijała w sobie uczucia, tylko po to by odkryć, że żyją i chcą się mścić. Deptała je, gniotła, upychała po kątach duszy, a te wracały ze zdwojoną siłą. Nie chciała ich… Nie chciała… Niech mają ją za samotniczkę… Niech myślą, że jest szorstka, zobojętniała i nic się jej nie należy… I choć nie wychodziło jej to dobrze… I choć najmniejsza część w jej środku wrzeszczała, że to wszystko kłamstwo, nie miała sił wyznać prawdy.
Vivian Deryth tchórzy nawet przed sobą.
Nie była gotowa na te słowa. Nie i już. Nie potrzebowała kogoś, kto miał jej wyliczyć po kolei jakie mogłoby być jej lepsze, spokojniejsze życie, nie chciała słuchać współczucia czy litości. Dobrze wiedziała co za sobą zostawiła i co od siebie odpychała. Nie chodziło nawet o dumę, lecz o fakt, że teraz, nawet siebie oszukując, naprawdę, teraz…
- To mnie nie obchodzi.
Kiedy otworzyła powieki, wyraz jej twarzy pozostał spokojny. Czerwone, nieprzeniknione tęczówki zaszkliły się. Tym razem nie była w stanie ukryć swoich uczuć, które zabarwiły jej energię tym bolesnym i dla niej żenującym odcieniem rozpaczy. Złapała szybki, drżący oddech, jakby miała zaraz zalać się łzami.
- Nie żałuję tego, Raziel. Nie żałuję niczego co wymieniłeś, bo wiem, że nie zawsze dostajemy to, na co zasługujemy. – zaczęła cicho. – To co się działo sprawiło, że jestem, jaka jestem. Nie szukam wygód. Nie trzeba mi szacunku. Nie chcę współczucia. Jedyne, czego żałuje, to Aryenne, która wycierpiała tyle przez Zell’a. Zicka, tęskniącego za żoną, Ciebie, gdzieś w głębi duszy wyczekującego jej powrotu. Tych wszystkich ludzi zabitych przez Tsufula. Brata i matki Kuro, którzy zginęli na torturach z rozkazu króla. Wszystkich tych, którzy ucierpieli z jego ręki. Powiedz, jak ja mam żalić się na swój los, gdy wokół mnie inni mają tak źle..?
Dni spędzone w samotności i niepewności. Noce wypełnione łkaniem w poduszkę i katowanie się ćwiczeniami do nieprzytomności, byleby tylko zagłuszyć poczucie winy, nieważne bólem czy pracą. Za słaba, za wolna, za głupia. Gdyby tylko miała więcej siły, więcej odwagi, może udałoby się jej wtedy pomóc rannym w walce z Tsufulem. Może nie dopuściłaby do wybuchu miasta. Może zamiast patrolować korytarze Pałacu powinna w udusić Zell’a własnymi rękoma.
Rozbłysła nad nią aura brata, lecz blask nie zmusił jej by odwróciła wzrok. Patrzyli na siebie, stopniowo rozświetlani złotą poświatą skoncentrowanej Ki. Gra światła i cienia wydobyła z nocy ich twarze, tak, że przez krótki moment wyglądały jak maski. Chiaroscuro. Dwie przeciwne sobie strony, lecz jedna nie może istnieć bez drugiej. Teatr życia a w nim komediodramat…
- … „Będzie dobrze”? – zaśmiała się cicho, bardzo gorzko halfka. – Raziel, nic nie będzie dobrze, czy zginę czy nie. Kluczowa bitwa rozgrywa się w Pałacu, moja śmierć nie robi tu różnicy. Może uratuję kilka osób… To lepsze od ucieczki. Tak, jestem egoistką. Egoistką i tchórzem, ale to właśnie ja stoję tutaj przed Tobą, czy Ci się to podoba Razielu Zahne, czy nie.
… Szczęśliwa? Czy Vivian kiedykolwiek zaznała ulotnej chwili szczęścia? Ostatnie słowa, pożegnanie jej brata, choć wypowiedziane chłodno, niosły ze sobą mnóstwo emocji. Jeden wyraz zakuł ją w pierś dobrze znanym i znienawidzonym odczuciem.
Bo czy naprawdę w swoim osiemnastoletnim życiu, pełnym dziwnych zbiegów okoliczności, intryg, wymuszeń i wyrzeczeń… Czy był taki moment, który mogła szczerze nazwać „szczęściem”? Czego Vivian mogła chcieć, tak dla siebie, samolubnie, nie skupiając się na sprawach Vegety..? Nie musiała czekać dłużej niż jedno uderzenie serca, bo ono wiedziało aż za dobrze. Pragnęła spokoju, cichego, rozmywającego niepewności oddechu we włosach. To takie płytkie, chcieć móc nie zamartwiać się tym co niesie jutro… A to uczucie niezmiennie ciągnęło ją do szarego poranka, gdy jej obolała dusza grzała się w cieple czułego uścisku, tuląc serce do serca. Niby niewiele, a z jej strony było to bardzo wymowne… Sama nie odnajdywała się w tym palącym uczuciu, nie mogła przecież liczyć, że nieświadoma intencja zostanie odczytana… Choć…Tak… To była ledwie zwykła chwila, którą przywoływała bezwiednie, nie potrafiąc zaakceptować, że była dla niej tak ważna. A teraz właśnie… Przyznała się, przed samą sobą, że to najszczęśliwsze wspomnienie, jakim mogła się pochwalić.
Ironia? Nie, skąd… W głębi gdzieś cieszyła się, że to właśnie to miało takie znaczenie.
- Wiesz Raziel… Była taka chwila… Kiedy byłam naprawdę szczęśliwa. – Vivian nie czuła, że gorące łzy płyną jej po policzkach, a kąciki warg unoszą się bezwiednie w subtelnym uśmiechu. – Naprawdę byłam.
Zacisnęła dłonie w pieści.
Złota kula wystrzelona przez Saiyana pomknęła w jej kierunku i trafiła dziewczynę w pierś. Wybuchła, wzniecając w powietrze piach i dym. Nie zdążyła, a może i nie potrafiła skupić się na tyle by stworzyć barierę przed atakiem… Skoncentrowana energia uderzyła w nią mocno, eksplozja szarpnęła ciałem i oderwała ją od podłoża. Vivian poczuła jak pancerz na niej pęka, jak piecze ją skóra… Jej kurtka nie była tak wytrzymała jak najnowsza zbroja, teraz była jednym wielkim strzępem, ale Raziel chyba nie myślał, że jego siostra skończy jak ubranie?
Tylko szkoda, że nie ma już niczego, co przypominałoby jej Axdrę…
Nie minęła sekunda od wybuchu, a Ósemka wyskoczyła z dymu w jego stronę, wbijając Ki-Sword w bok skruszonego pancerza. Mogła trafić w pierś i zakończyć tę farsę… Mogła. Biała, usiana zielonymi błyskami energia w postaci ostrza przeszyła jego ciało. Widziała jak krew spływa z boku Raziela i odsunęła się gwałtownie. Na dłoniach miała jego posokę. Patrzyła na czerwień znaczącą jasną skórę i materiał rękawiczek i wolno zacisnęła pięści. To walka na śmierć i życie. Teraz nie ma już odwrotu, a każda chwila wahania może kosztować ją więcej, niż chciałaby przypuszczać, że może.
- Nie martw się, zostanę tutaj. – uniosła na niego wzrok. Łzy błyszczały, świeże na jej zadrapanych policzkach. – Wybaczam i Raziel… Żegnaj bracie.
Uniosła gardę.
Nie ma odwrotu. Będą tańczyć.
OOC
Raziel
Ki-Sword ---> 5877 dmg
Ja
Ki Sword ---> 5877 Ki
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Pon Sty 11, 2016 10:17 pm
Na pewno była przygotowana na coś zupełnie innego. Na wiązankę pełną wyzwisk i wrzasków o tym jacy oni nie są. To był cios, którego nie spodziewała się otrzymać, a on nie spodziewał się go wyprowadzić. Wchodzili powoli na tereny, który były zdradzieckie i bardzo niebezpieczne. Jednak musieli na nich przebywać, ponieważ sami wybrali tą drogę. Chcąc nie chcąc musieli nią podążać do końca nie wiedząc co czeka na nim. Jednak mogli się domyślać. Bolało go to, że musi przez to przejść, jednak wyrok zapadł i nie mogli nic na to poradzić. Jego słowa były wypowiadane szczerze. Zawiódł ją jako brat i teraz poniosą tego konsekwencje. Wiedział, że Vivian jest osobą, która ma w dupie to, że ktoś jej wydał rozkaz. Zawsze musi robić po swojemu, co bywało czasami zabawne, lecz aktualnie sprowadziło ich do tej sytuacji. On zaś też zachował się jak ostatni idiota. Mógł jej nie ufać, że jednak posłucha rozumu i jego prośby i ucieknie. Mógł zrobić cokolwiek, żeby pozostała poza walką. Mógł ją nawet znokautować i wysłać w kapsule na inną planetę. Mógł zrobić wszystko, a nie zrobił niczego. Spieprzył to i przez niego ona teraz musiała z nim walczyć. To nie była wyrównana walka. Wiedział to doskonale, zaś ona też musiała sobie zdawać z tego sprawę. Dopóki Raziel pozostawał na poziomie SSJ to dla Vivian istniała szansa na zwycięstwo. Jednak z chwilą przejścia na wyższy poziom, ta szansa znikała jak płomień świecy przy podmuchu huraganu. Wiedzieli czym jest SSJ2, kiedy ich matka im go prezentowała, lecz dopiero w czasie przemiany można było zrozumieć tą moc. Potęgę, która przepływała przez całe ciało i dawała uczucie bycia niepokonanym. Przeciwnik, który jeszcze kilka sekund był ci równy, a może i odrobinę lepszy, w dosłownie jednej chwili zmienia się w worek treningowy. Różnica mocy jest wręcz nieziemska. Jednak z wielką mocą idzie też wielkie zmęczenie.
Jednak teraz oboje emanowali złotą energią i starali się przekazać sobie coś co im się prawie nigdy nie udało. Szkoda tylko, że musiało dojść do takiej sytuacji, żeby wreszcie przyznali co naprawdę czują. Wielka szkoda. Całe szczęście, że kula energii przysłaniała jego twarz, tak iż Vivian nie mogła jej zobaczyć. Z całych sił starał się zachować kamienną maskę, kiedy wypowiadał to co mu leżało na duszy. To był ich ostatni walc, więc warto uczyć go godnym zapamiętania. Czuł jak pojedyncza łza spływa po jego twarzy mozolnie żłobiąc małe korytko w burdzie na jego twarzy. Piach pustynny niezwykle łatwo przyczepiał się do ciała, a on teraz nie robił nic, żeby się osłonić. Pozwolił opaść swojej ostatniej łzie na ziemię planety, która ich wychowała. Stworzyła i teraz doprowadziła do tego miejsca. To był koniec pewnego aktu i początek kolejnego.
Znowu skłamała. Wiedział to dobrze. Choćby nie wiadomo jak próbowała on wiedział to, że cały czas stara się umniejszyć swoją wartość. To było przykre widząc jak jego siostra, choć Halfka to i tak potomkini silnej linii krwi tak umniejsza się. Wszystko poszło źle i nic z tym nie zrobią. Będzie musiał ją zmusić do tego by wreszcie powiedziała prawdę. To będzie jego ostatni prezent dla niej. A potem… potem się wszystko zmieni.
- Znowu to robisz. Znowu żałujesz innych. Czasami powinnaś się zachować jak ci wszyscy, którymi gardzisz. Powinnaś być egoistyczna i pomyśleć o sobie. Bo jeśli ty tego nie zrobisz, to nikt nie zrobi. – powiedział smutno Saiyanin kumulując energię w pocisku. Wiedział, że wszystko już było gotowe do rozpoczęcia odpowiedniej arii. Kiedyś będzie szczęśliwa. Jednak najpierw musi być szczera z samą sobą. A znając ją to nigdy sama tego nie zrobi. Więc należało ją do tego popchnąć. Bardzo mocno popchnąć.
Patrzył ze spokojem jak kula energii pali kurtkę jego siostry. Pamięć o Axdrze właśnie ulatniała się z dymem, lecz teraz dopiero zaczynała się poważna walka. Wiedział, że zaatakuje, lecz pozwolił jej na to. Ki sword przebił jego pancerz z lekkim trudem, ale mu się to udało. Złapał ją mocno za barki przyciągnął lekko do siebie. Ostrze wbiło się trochę głębiej, lecz zacisnął zęby.
- A więc zakończmy to tak, by nasi rodzice byli dumni. – powiedział, a następnie uderzył Vi czołem w twarz i odrzucił od siebie. Krew od razu popłynęła z miejsca, z którego zniknął miecz energetyczny. Jednak Raziel nie miał czasu, żeby zajmować się opatrywaniem ran. Później się tym zajmie. Jeśli będzie jakieś później. Teraz musiała wystarczyć posłana w tamto miejsce energia, która blokowała krew. Obserwował dokładnie swoją siostrę szukając odpowiedniego punktu zaczepienia. Uderzenie z bliska może zostać sparowane i na bank zablokowane. Znał większość sztuczek Vivian oraz jej techniki. Jednak ona nie wiedziała o tym jakim arsenałem dysponuje starszy brat. Czas na użycie jednej z nowych kart.
- Czy ta szczęśliwa chwila była wtedy kiedy byłaś na Ziemi z tym rudzielcem? – rzucił Saiyanin uśmiechając się chłodno. Podniósł powoli prawą dłoń i wycelował w Vivian. Nie miała pojęcia czego się spodziewać. Z dwóch palców Saiyanina wystrzeliła złota włócznia, która w sekundę przebiła prawy bark Halfki. Kinotsurugi. Jedna z jego nowych zabawek, które teraz postanowił wykorzystać na swojej siostrze. Podniósł się do góry, zaś włócznia pociągnęła Vivian za nim, sprawiając jej odrobinę bólu.
- Musisz nauczyć się być szczera ze sobą. Jeśli ty nie chcesz tego zrobić to zmuszę cię do tego. Choćbym miał ci połamać wszystkie kości w ciele. – rzekł Raziel i w tym momencie zaczął uderzać swoją zdobyczą o całe podłoże ich pola walki. Nie bawił się w kombinowanie czy jakieś specjalne uderzenia. Po prostu podnosił blondynkę i następnie uderzał jej ciałem jak młotem, robiąc w podłożu spore wyrwy. W końcu po kilku minutach znęcania się pozostawił dziewczynę na glebie i odwołał włócznię. Lecz nie był to koniec. Widział dokładnie jej krwawiący bark. Jeśli nie chce się przyznać to musi jej pomóc. Czasem trzeba coś stracić, żeby coś zyskać.
- Wybacz, lecz naprawdę musisz to zrobić. Shinkuugiri! – krzyknął wykonując uderzenie i posyłając skondensowany podmuch energii prosto w ranę ciało swojej siostry. Nieważne gdzie uderzy. Rana i tak będzie głęboka.
Occ:
A więc tak. Użycie Kino, co daje mi dwie tury ataku z powodu paraliżu.
W pierwszej turze trzaskanie o podłoże za pomocą potężnego uderzenia.
W drugiej turze Cięcie Niebios.
Bania jest gratis
Kinotsurugi – 728 Ki za wykonanie techniki.
Potężne uderzenie – 4980 dmg
Shinkuugiri – 11939 dmg za 10745 ki
W sumie.
Dla ciebie : 16919 dmg
Dla mnie : 11473 ki.
Jednak teraz oboje emanowali złotą energią i starali się przekazać sobie coś co im się prawie nigdy nie udało. Szkoda tylko, że musiało dojść do takiej sytuacji, żeby wreszcie przyznali co naprawdę czują. Wielka szkoda. Całe szczęście, że kula energii przysłaniała jego twarz, tak iż Vivian nie mogła jej zobaczyć. Z całych sił starał się zachować kamienną maskę, kiedy wypowiadał to co mu leżało na duszy. To był ich ostatni walc, więc warto uczyć go godnym zapamiętania. Czuł jak pojedyncza łza spływa po jego twarzy mozolnie żłobiąc małe korytko w burdzie na jego twarzy. Piach pustynny niezwykle łatwo przyczepiał się do ciała, a on teraz nie robił nic, żeby się osłonić. Pozwolił opaść swojej ostatniej łzie na ziemię planety, która ich wychowała. Stworzyła i teraz doprowadziła do tego miejsca. To był koniec pewnego aktu i początek kolejnego.
Znowu skłamała. Wiedział to dobrze. Choćby nie wiadomo jak próbowała on wiedział to, że cały czas stara się umniejszyć swoją wartość. To było przykre widząc jak jego siostra, choć Halfka to i tak potomkini silnej linii krwi tak umniejsza się. Wszystko poszło źle i nic z tym nie zrobią. Będzie musiał ją zmusić do tego by wreszcie powiedziała prawdę. To będzie jego ostatni prezent dla niej. A potem… potem się wszystko zmieni.
- Znowu to robisz. Znowu żałujesz innych. Czasami powinnaś się zachować jak ci wszyscy, którymi gardzisz. Powinnaś być egoistyczna i pomyśleć o sobie. Bo jeśli ty tego nie zrobisz, to nikt nie zrobi. – powiedział smutno Saiyanin kumulując energię w pocisku. Wiedział, że wszystko już było gotowe do rozpoczęcia odpowiedniej arii. Kiedyś będzie szczęśliwa. Jednak najpierw musi być szczera z samą sobą. A znając ją to nigdy sama tego nie zrobi. Więc należało ją do tego popchnąć. Bardzo mocno popchnąć.
Patrzył ze spokojem jak kula energii pali kurtkę jego siostry. Pamięć o Axdrze właśnie ulatniała się z dymem, lecz teraz dopiero zaczynała się poważna walka. Wiedział, że zaatakuje, lecz pozwolił jej na to. Ki sword przebił jego pancerz z lekkim trudem, ale mu się to udało. Złapał ją mocno za barki przyciągnął lekko do siebie. Ostrze wbiło się trochę głębiej, lecz zacisnął zęby.
- A więc zakończmy to tak, by nasi rodzice byli dumni. – powiedział, a następnie uderzył Vi czołem w twarz i odrzucił od siebie. Krew od razu popłynęła z miejsca, z którego zniknął miecz energetyczny. Jednak Raziel nie miał czasu, żeby zajmować się opatrywaniem ran. Później się tym zajmie. Jeśli będzie jakieś później. Teraz musiała wystarczyć posłana w tamto miejsce energia, która blokowała krew. Obserwował dokładnie swoją siostrę szukając odpowiedniego punktu zaczepienia. Uderzenie z bliska może zostać sparowane i na bank zablokowane. Znał większość sztuczek Vivian oraz jej techniki. Jednak ona nie wiedziała o tym jakim arsenałem dysponuje starszy brat. Czas na użycie jednej z nowych kart.
- Czy ta szczęśliwa chwila była wtedy kiedy byłaś na Ziemi z tym rudzielcem? – rzucił Saiyanin uśmiechając się chłodno. Podniósł powoli prawą dłoń i wycelował w Vivian. Nie miała pojęcia czego się spodziewać. Z dwóch palców Saiyanina wystrzeliła złota włócznia, która w sekundę przebiła prawy bark Halfki. Kinotsurugi. Jedna z jego nowych zabawek, które teraz postanowił wykorzystać na swojej siostrze. Podniósł się do góry, zaś włócznia pociągnęła Vivian za nim, sprawiając jej odrobinę bólu.
- Musisz nauczyć się być szczera ze sobą. Jeśli ty nie chcesz tego zrobić to zmuszę cię do tego. Choćbym miał ci połamać wszystkie kości w ciele. – rzekł Raziel i w tym momencie zaczął uderzać swoją zdobyczą o całe podłoże ich pola walki. Nie bawił się w kombinowanie czy jakieś specjalne uderzenia. Po prostu podnosił blondynkę i następnie uderzał jej ciałem jak młotem, robiąc w podłożu spore wyrwy. W końcu po kilku minutach znęcania się pozostawił dziewczynę na glebie i odwołał włócznię. Lecz nie był to koniec. Widział dokładnie jej krwawiący bark. Jeśli nie chce się przyznać to musi jej pomóc. Czasem trzeba coś stracić, żeby coś zyskać.
- Wybacz, lecz naprawdę musisz to zrobić. Shinkuugiri! – krzyknął wykonując uderzenie i posyłając skondensowany podmuch energii prosto w ranę ciało swojej siostry. Nieważne gdzie uderzy. Rana i tak będzie głęboka.
Occ:
A więc tak. Użycie Kino, co daje mi dwie tury ataku z powodu paraliżu.
W pierwszej turze trzaskanie o podłoże za pomocą potężnego uderzenia.
W drugiej turze Cięcie Niebios.
Bania jest gratis
Kinotsurugi – 728 Ki za wykonanie techniki.
Potężne uderzenie – 4980 dmg
Shinkuugiri – 11939 dmg za 10745 ki
W sumie.
Dla ciebie : 16919 dmg
Dla mnie : 11473 ki.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Sob Sty 16, 2016 12:58 am
Dziwny ból zagościł w jej sercu, gdy na ramionach zabrakło subtelnego ciężaru. Kula energii zniszczyła kurtkę, nadpalone strzępy zwieszały się z Vivian w formie odrapanych pasów tlącego się materiału. Żar zabłysł na pozostałościach ubrania, które stygnąc w ciepły popiół, uleciało wraz z wiatrem. Smużka zapachu palonej skóry, metalu i plastiku zabarwiła ciemnym dymem powietrze. Szary i biały proch pobrudził jej zbroję na ramionach i szyi, wplótł się we włosy i osmalił policzki. Tylko tyle zostało z prezentu od brata. Wszystko to co kryły kieszenie, apteczka, paczka łakoci od Bogini i ciastko od Reda oraz scouter, uległo zwęgleniu. Brązowa, niezliczoną ilość razy łatana, klejona i zszywana kurtka zamieniła się w garść pyłu i strzępów. Vivian nie skryje się już za kołnierzem, nie schowa za murem swego milczenia i zaciśniętej kreski ust. Zabrakło jej irracjonalnego komfortu jakie dawało noszenie czegoś, co dostała tak dawno temu od Axdry. Zabrakło iskierki ciepła związanego z sentymentalną nostalgią.
Może to był czas by wyrosła z noszenia za dużych ubrań po bracie…
Jedno ogniwo w łańcuchu pękło i wygięło się boleśnie. Brat i siostra w walce na śmierć i życie - w bitwie która z powstrzymywania mordercy zamieniła się w psychoanalizę jej spojrzenia na świat. O ironio. Vivian bała się pomyśleć czy to efekt uboczny serum, że Raziel próbuje nagle wymusić jej szczerość - czy też okrutna zagrywka i cokolwiek teraz zdradzi, on obróci przeciwko niej. To nie tylko ironia, ale też sarkazm.
On..? On chciał by halfka myślała o sobie..? Zarzuca jej, że gardzi innymi? I może co jeszcze, że jest ponad wszystkich..? Przecież całe swoje życie chciała udowodnić sobie, że nie jest taka słaba, że da sobie radę. Że choć tchórzy wewnątrz to twardo stoi, nie odwracając się od niebezpieczeństwa. Była głupia, jeśli chciała mierzyć swoją wartość tym co przeszła i dobrze to wiedziała. W przeciwieństwie do innych Saiyan moc i doświadczenie nie była miarą, którą chciała używać. Jeśli Raziel naprawdę tak myślał, to nie przejrzał jej maski do końca, jednak z jednym się zgadzała. Miała nadzieję, że nikt nie będzie o niej myślał.
To przynosiło ulgę. I wrażenie, że ktoś wpycha odłamki szkła w jej serce.
Mierzyli się wzrokiem tak intensywnie, że dziewczyna nie zmrużyła nawet oczu gdy brat złapał ją i przyciągnął by efektowniej uderzyć czołem o czoło. Echo ciosu rozeszło się ostro po czaszce, acz nawet się nie skrzywiła, nie odrywając od niego spojrzenia. Tęczówki pozostały niezmiennie szkarłatne, pulsujące, rozognione. Zacisnęła zęby, by unieść gwałtownie kolano i wbić je w brzuch Raziela a następnie wyrwać się zgrabnie i odleciała w tył. Energetyczne ostrze zniknęło, pozostała posoka barta na jej dłoniach. Dziewczyna odetchnęła, spojrzała na skrwawiony materiał podartych rękawiczek. Prezent od Eve niedługo też zakończy swój żywot, ledwo trzymały się na jej dłoniach. Zabawne, kolejna rzecz mająca sentymentalną wartość znika w tej walce, jakby Raziel umyślnie powoli zabijał wszystko, co mało dla Vivian jakąś wartość. Do rzeczywistości przywołało ją pieczenie rany. Zaczerwieniona skóra przetarła się na czole, krew skleiła grzywkę i dwoma dużymi kroplami spłynęła w dół. Łzy rozmazały posokę, sprawiając, że czerwień pobrudziła jej policzki i skapywała z brody. Gorycz miała posmak smutku i krwi.
Ich spojrzenia się nie zmieniły, lecz wzrok Raziela stawał się bardziej… Nalegający..? Nikt nie kazał mu się bawić w terapeutę. Skoro pan Zahne chce zabawy, będzie ją miał. Vivian zacisnęła pięści i uśmiechnęła się ze znużeniem i nawet nagły wystrzał energii nie zmazał tego wyrazu z jej twarzy. Złota włócznia przeszyła bark, mięśnie oraz kość łopatki z cichym odgłosem ostrza zagłębiającego się w żywe ciało. Raziel nie był ostatnią osobą, po której można było się spodziewać szczerzej rozmowy, ale na pewno nie byłaby to lekka i przyjemna pogawędka. Ósemka nie miała zamiaru dawać mu jakiejkolwiek satysfakcji. Żadnej. Prawe ramię przeszył palący ból, promieniujący aż na kark i do końca palców tej ręki. Lewa została sprawna. Uniosła ją i położyła na włóczni, ściskając ją, jakby skoncentrowana Ki nie paliła okropnie wnętrza jej dłoni. Z wolna kontrola nad ciałem rozpływała się w niebycie. W jej oczach pojawiło się bolesne rozbawienie, jakby śmiała się z okrutnego żartu jakim była ta walka. W końcu z jej ust padł cichy, krótki, niekontrolowany chichot.
- Nie za mądre słowa jak na kogoś z Twoim ego..?
Myśl urwała się raptownie, bo nadziana na włócznie Vivian grzmotnęła o piach. Kogoś chyba dotknęła jej opinia. Nie byłoby to takie wyrafinowane jak poprzedni atak, ale była unieruchomiona i uderzenie sprawiło, że z ziemi podniosła się czerwona kurzawa, w dodatku Raziel nie starał się być delikatny. Ba, on nawet nie patrzył gdzie celuje. Uderzał nią jak leci, niby znudzone dziecko zabawką o ziemię, czekające z ciekawością kiedy odpadnie jej głowa. W którymś momencie trafił skronią o podłoże a krew wypełniła jej usta. Opadła bezwładnie na piasek, pozbywając się z ust czerwonej plwociny. Ósemka rozchyliła powieki i musiała się skupić by skoncentrować zamglony wzrok. Spojrzała po sobie oceniając pobieżnie rany. W prawym ramieniu odczuwała pulsowanie i nic więcej, nie była nawet pewna, czy jest w stanie ruszyć palcami. Kurz dostał się do otwartych ran, piasek nieprzyjemnie otarł ich brzegi. Coś w ciele musiało pęknąć, bo choć czuła niezidentyfikowany ból, poruszanie prawą nogą nie przychodziło tak łatwo jak wcześniej.
Beznadziejna sytuacja. Tak beznadziejna, że chciało się jej śmiać w głos. Jej, która tyle razy sobie i innym powtarzała, że jest gotowa na śmierć. Raziel naprawdę zamierzał spełnić swoją groźbę i łamać jej kość po kości póki nie będzie szczera ze sobą. Ironia, bowiem Vivian naprawdę nie miała pojęcia czego chce jego oszalały od serum umysł. Ma się przed nim płaszczyć i przyznać, że jest ścierwem? Czy jak twierdził pomyśleć o sobie? Jednak o sobie nie umiała myśleć inaczej niż w kryteriach negatywnych, także w tym przypadku będzie to bezskuteczne działanie.
Miała dość siły po jego ataku by przewrócić się na plecy i unieść na sztywnych ramionach. Paraliż wolno ustępował, nie na tyle by mogła wstać i zrobić unik. Spojrzała butnie, wręcz prowokująco.
- Nic nie muszę. – powiedziała najspokojniej w świecie.
Cięcie uderzyło ją, odsyłając kilka metrów w tył. Przeszło przez pancerz i ciało, ryjąc w żywej tkance drogę od lewego uda, przez brzuch do żeber. Zalała ja gorąca krew i rodzaj ognistego bólu, który raczył potwierdzać jej myśl, że doszło do urazu organów wewnętrznych. Przez moment nie mogła oddychać i piekące wrażenie znikło, zostawiając tylko wrażenie posoki obficie wypływające z rany, wsiąkającej w ciemnoszary materiał jej stroju. Dłuższą chwilę Vivian nie mogła się podnieść, czekając aż odzyska władzę nad ciałem. Cierpiała fizycznie i psychicznie, choć nie chciała się do tego przyznać, a było to tak jawne jak to, że Vegeta jest czerwona. Znów poczuła smak krwi. Gdy w końcu złapała chrapliwy oddech ból wrócił z całą swoją siłą. Tak bardzo, że traciła czucie w kończynach.
- Czyli tak to ma wyglądać..? – zapytała cicho, drżącym głosem.
Żadnych krzyków i narzekań. Nim Vivian stanęła prosto, zdążyła zachwiać się malowniczo kilka razy. Udało się jej nie przewrócić, choć kuliła się nieco i obejmowała lewą ręką skrwawione ciało. Miała miękkie nogi, ale stała, oddychając z trudem. Brudna, odrapana i powalana krwią od góry do dołu, tak nędznie nie wyglądała nawet w walce z Tsufulem. Posoka spływała z jej ran i kapała z nosa, znaczyła kąciki warg. Przy głębszym jej wdechu rozległ się cichy trzask - to kość strzałkowa chrupnęła, posyłając dziewczynę na kolana. Padła na ziemię, w ostatniej chwili wspierając się dłońmi. Parsknęła śmiechem, wypluwając nieco krwi i otrzepała z trudem dłonie, unosząc się na tyle, na ile pozwoliła jej złamana noga.
- Spójrz na mnie Raziel. Spójrz! – rozłożyła skrwawione ramiona, patrząc na niego zrezygnowana. – Jak chciałeś, będę szczera. Bo kim dla Ciebie jestem, jak nie tym samym czym dla reszty tej planety? Jestem niczym i tak ma być, taki jest porządek rzeczy. Halfka. Brudnokrwista szmata. Ścierwo. Męczyło Cię tolerowanie mnie cały ten czas, prawda? Miałeś dość? – mówiła wolno spokojnym, znużonym głosem, jakby wyjaśniała coś oczywistego komuś niespełna rozumu. Łzy spływały jej z oczu zmywając brud. – Dopiąłeś swego. Mówię jak jest. Nie przyznasz się, ale jestem dla Ciebie inna tylko dlatego, że mamy po połowie tej samej krwi. I tylko to, wcześniej jedynie spełniałeś rozkazy współpracy ze mną. Było Ci lżej przez to zadawać się ze istotą niższego rzędu i odgrywać, że się martwisz? Powiedz, gdyby nie pokrewieństwo zmasakrowałbyś mnie bez tych wszystkich ckliwych wymówek.
Bolało ją serce, bo… Bo w całej swojej wierze odpychania od siebie innych, coś w jej środku nie chciało pozwolić na to, by sama w to uwierzyła. Dlatego zamierzała sobie udowodnić, że cokolwiek by się nie działo, da sobie radę. Sama. Sama, bez nikogo przy boku. Tyle, że… Nie sprawdziło się. Nie potrafiła zrozumieć, że jest słaba, że jednak potrzebuje innych. Potrzebuje..? Nie chciała, naprawdę, bogowie jej świadkiem, nie chciała. Nie chciała swoim samobójczym uporem i głupotą ich krzywdzić. Nie zamierzała ranić ich swoim odejściem. Mogli ją nienawidzić, mogłaby być im obojętna, ale nie potrafiła do tego dopuścić… A powoli, nieświadomie nawiązała nici porozumienia z kilkoma osobami. Czy przez to tak trudno jej ruszyć z miejsca? Dlatego, choć tego potrzebuje, nie może wykrzesać z siebie więcej mocy, by obronić nie siebie, nie tych, którzy są jej choć trochę bliscy, a choćby obcych? Co za paskudna ironia. Wojownicza kłamiąca przed samą sobą, tylko po to, tylko po to…
- Co Cię nagle obchodzi moje szczęście, Raziel..? – Vivian schyliła głowę, włosy zakryły jej twarz. Jej głos zadrżał nieco, nie kryjąc bólu i swego rodzaju urazy i pretensji. – Co Cię obchodzi co o sobie myślę? Chcesz umniejszyć swoją winę, zmuszając mnie do mówienia o tym jaka to jestem wyjątkowa..? Powiedziałam już Ci coś. Jestem tchórzem. Jestem słaba, bo nie mogę nawet Ciebie powstrzymać. Jestem żałosna, prawda? Po co mam kłamać, mówiąc coś innego. Lżej Ci wtedy będzie mnie zabijać, wiedząc, że powiedziałam o sobie coś miłego? Lepiej Ci będzie? Płytkie. – zaczęła się trząść i musiała wesprzeć się dłońmi o piach. – Spójrz na mnie. Nikt… Nikt w całym moim życiu nigdy się nie zapytał czego bym chciała. Ani jedna osoba. Ani Axdra, ani Ty, ani Chepri. Nikt nie zapytał co czuję i czego potrzebuję. Czy daję sobie radę. Jeśli mnie teraz o to zapytasz hipokryto, to rozpłaczę się ze śmiechu. To bolało, ale było mi na rękę, wiesz? Nie obchodziło mnie, że zginę. Nie jestem tego warta. Nie trzeba było tracić na mnie czasu.
Łzy kapały gęsto na piach przed nią i ból fizyczny przestał być odczuwalny. Najbardziej w tej chwili bolało ją serce, które próbowała ratować przed bezpowrotnym stłuczeniem. Było pełne rys, lecz teraz pęknięcia pogłębiały się, zmieniając je w garść krwistego pyłu. Bała się tego, bała, że zatraci resztkę uczuć, jakie odróżniały ją od przeklętych małp z tej planety. Nie chciała być bezlitosna i okrutna jak oni, ale czuła, że jeśli inne sposoby, jej sposoby walki zawiodą… A zawodziły… Nie będzie miała wyboru.
I zabije samą siebie, tylko po to by go pokonać.
Drżąca dłoń zacisnęła się na jej sercu, Vivian złapała drżący oddech. Nie kryła płaczu, nie było już sensu w próbach zachowania twarzy. Uniosła głowę by jeszcze spojrzeć na przeciwnika. Uśmiechała się, krzywo, boleśnie, ale z pewnym uczuciem, jakby mówiła, że cała ta walka z jej strony będzie mu wybaczona. O ile to cokolwiek teraz dla niego znaczyło… Bo gdy serum przestanie działać, to będzie.
- Wiesz… Czego bym chciała..? By nie trzeba było się bać o swoje życie. By nikt tutaj nie musiał się martwić, że jutro ktoś może mu poderżnąć gardło, bo ma inny kolor włosów albo naraził się Królowi oddychając jego powietrzem. By Vegeta była spokojniejszą planetą. Chciałabym byś odnalazł spokój, by Aryenne wróciła do was. Chciałabym nie obawiać się każdego dnia o innych i siebie. Chciałabym czasem być egoistyczna i nie przejmować nikim innym tylko sobą, byłoby mi o wiele łatwiej. – w jej głosie jak kolec zakuła desperacka rozpacz, nieświadomie zaczęła łkać i drżeć. – Chciałabym by nie zabito tych wszystkich osób, Siedemnastki, Axdry, brata i matki Kuro. Chciałabym czuć się… Bezpiecznie. Żałosne. To się nie spełni, a ja jestem za stara by wierzyć w bajki… Ale chciałabym… Chciałabym się nie bać. Choć trochę mniej… Chciałabym mieć więcej odwagi, by mówić to co czuję. Dopóki tego nie powiesz, nikt nie wie… Chciałabym mieć więcej czasu by komuś wyznać, że się w nim zakochałam. By wziąć się w garść. By pomagać, a nie kląć w duchu, że znów czegoś nie udało mi się zrobić… By się nie bać…
Trzęsły się jej ramiona, skuliła się w sobie, nie kontrolując już płaczu. Lała łzy przed bratem, oprawcą, zgorzkniała i zła, wręcz wściekła na siebie. Jej bezsilność nie miała już znaczenia, coś w niej pękło i wściekłość rozmyła się w tym bólu, który zatruwał jej krew. Miała tak strasznie dość. Była tym wszystkim tak zmęczona... Próbami walki, życiem i staraniem się, patrzeniem na kolejną swoją porażkę i życiem dalej. Nic czego się podejmowała nie przynosiło tego co miało. Nie udało się jej uratować miasta przed atakiem Tsufula. Nie mogła zrobić nic, gdy na jej oczach zabijano mnóstwo osób. Nie udało się jej obronić wszystkich mieszkańców wiosek, nie udaje się jej nawet powstrzymać brata. Jest porażką. Tchórze, słabeuszem, który porywa się z motyką na słońce. Cokolwiek weźmie w swoje dłonie spartaczy, każdy prosty rozkaz i założenie. Chciała dobrze… Nie. Chciała robić to co właściwie. Nikt jej nie mówił co jest konieczne, dobre a co złe. Musiała dojść do tego sama, dlatego jej spojrzenie może być spaczone. Nikt nigdy nie podziękował. Nikt tego nie zrobił dwa lata temu, nikt w wiosce Kuro nawet jej nie widział bo użyła niewidzialności – acz czy to ważne..? Przecież taki było jej założenie… Sama. Sama.
- W tej chwili… N-najbardziej chciałabym… By ta cała masakra… – jej myśl pofrunęła w stronę Pałacu, do stosów ciał rebeliantów i żołnierzy Zella, do ostatnich tam walk, do wybitych wiosek i tych, którym zdążyła pomóc. – By to wszystko się skończyło… Koniec. – drżała spazmatycznie, gdy gdzieś na planecie zgasły kolejne energie. – Czy to tak… Dużo?!
Nie chciała podnosić głosu, ale coś się w niej gotowało, kipiało bólem. Niszczyło. Wzrok zakryła krwista mgiełka. Zwinęła się w kłębek osłabiona, targana rozpaczą. Potrzebowała siły, a była tak strasznie, wręcz obrzydliwie słaba. Siły… Siły by coś zrobić… Już nie dlatego, by uratować innych, nie dlatego, by zatrzymać tu Raziela i nie dawać mu więcej powodów do wyrzutów sumienia. Nie po to by zachować twarz, bo czuła się upokorzona i słaba… Ale po to… Coś się w Ósemce zablokowało. Dalej walczyć. Dalej. Dać ujście tej całej desperacji i bólu, pozbyć się tego z siebie raz na zawsze. Nabrać siły z tego bólu i otępiającej bezsilności, zamienić to w coś konieczność na swój własny użytek. Wyboru nie ma.
Wrzasnęła. Objęła dłońmi głowę i skuliła się na piasku, gardło chrypiało, czuła krew zalewającą jej usta, ale wrzeszczała. Nie ze strachu, nie złości… A z bólu, którego było tyle, że nie miał ujścia w łzach. Z tego wszystkiego co przepełniało ją od tylu lat, co dusiła w sobie, każdy wyrzut sumienia niby kolec w sercu. Uwolniła go i musiała upchnąć w jakąś formę jeśli chciała walczyć dalej. Musiała przełamać niechęć i tam gdzie zaczęła się nowa blokada, złamać poprzednią. Ruszyć z miejsca.
Jej głos ucichł. Zapadła cisza.
Wszystko wokół niej wybuchło energią, potężną falą wzbudzając tumany piasku. Zrobiło się czerwono, pył wirował w powietrzu, przetykany fantazyjną ilością błyskawic. Wyładowania białej, błękitnej, zielonej i nawet krwistej barwy błyskały w naelektryzowanym powietrzu. Kurzawa opadała z wolna, ukazując coraz więcej szczegółów. Krater miał ponad dziesięciu metrów, wysoka temperatura gdzieniegdzie stopiła piach w nieregularne, bryłowate struktury. Vivian stała na spalonej ziemi, prosto, pewnie. Pierś unosiła się szybko, płytko, świadcząc o tym, że przemiana tylko przysporzyła jej bólu. W istocie ciało nie było przystosowane do takiej energii, nie w normalnym stanie, a co dopiero z takimi ranami. Jej włosy o głębszym, złotym odcieniu uniosły się, dziewczynę spowiła silna, złota aura, pełna drobnych piorunów. Piach i kamyki unosiły się, odpychane bijącą od niej energią, przesyconą wszystkimi jej emocjami tak mocno i dobitnie, że każdy mógł być pewny jej niepoczytalności.
- Ani słowa więcej. – podsumowała się beznamiętnie.
Otworzyła wolno powieki. Jej oczy straciły czerwoną barwę, straciły też blask. Były zielone i puste, jak dwa nieoszlifowane kamienie.
Vivian uniosła dłoń nad swoją głowę. Wysoko, skupiając się. Ćwierć sekundy potem w niebo poszybowała ogromna ilość piachu i kamyków. Telekinezą dziewczyna zbiła to razem w jedną, stałą strukturę, kilka ton solidnego kamienia. Nie gładkiego, żeby nie było. Głaz miał ostre kolce. Delikatny ruch nadgarstkiem sprawił, że pocisk poszybował w dół wprost na Raziela.
Czekała. Czekała aż doprowadzi się do względnego porządku i podleciała w górę. Dłonie Vivian, pokaleczone i czerwone od piasku i krwi rozbłysły, zalewając chłopaka falą ki-blastów. Pociski leciały, trafiając celnie, wybuchając przy kontakcie z ciałem.
Walka trwała…
Świadomość, że znów nie zrobiła różnicy, bolała. Jej śmierci już nie.
OOC
SSJ2 ON
(Jeśli SSJ2 dostanie akcepty, liczby prezentują się następująco: )
Raziel
Cios kamieniem ---> 7280
Ki-blasty(43) ---> 19286
In total ---> 26566 dmg
Ja
Telekineza ---> 50
Ki-blasty(43) ---> 25072
In total ---> 25122 Ki
HP 17095/64845
Ki 29420/67275
Może to był czas by wyrosła z noszenia za dużych ubrań po bracie…
Jedno ogniwo w łańcuchu pękło i wygięło się boleśnie. Brat i siostra w walce na śmierć i życie - w bitwie która z powstrzymywania mordercy zamieniła się w psychoanalizę jej spojrzenia na świat. O ironio. Vivian bała się pomyśleć czy to efekt uboczny serum, że Raziel próbuje nagle wymusić jej szczerość - czy też okrutna zagrywka i cokolwiek teraz zdradzi, on obróci przeciwko niej. To nie tylko ironia, ale też sarkazm.
On..? On chciał by halfka myślała o sobie..? Zarzuca jej, że gardzi innymi? I może co jeszcze, że jest ponad wszystkich..? Przecież całe swoje życie chciała udowodnić sobie, że nie jest taka słaba, że da sobie radę. Że choć tchórzy wewnątrz to twardo stoi, nie odwracając się od niebezpieczeństwa. Była głupia, jeśli chciała mierzyć swoją wartość tym co przeszła i dobrze to wiedziała. W przeciwieństwie do innych Saiyan moc i doświadczenie nie była miarą, którą chciała używać. Jeśli Raziel naprawdę tak myślał, to nie przejrzał jej maski do końca, jednak z jednym się zgadzała. Miała nadzieję, że nikt nie będzie o niej myślał.
To przynosiło ulgę. I wrażenie, że ktoś wpycha odłamki szkła w jej serce.
Mierzyli się wzrokiem tak intensywnie, że dziewczyna nie zmrużyła nawet oczu gdy brat złapał ją i przyciągnął by efektowniej uderzyć czołem o czoło. Echo ciosu rozeszło się ostro po czaszce, acz nawet się nie skrzywiła, nie odrywając od niego spojrzenia. Tęczówki pozostały niezmiennie szkarłatne, pulsujące, rozognione. Zacisnęła zęby, by unieść gwałtownie kolano i wbić je w brzuch Raziela a następnie wyrwać się zgrabnie i odleciała w tył. Energetyczne ostrze zniknęło, pozostała posoka barta na jej dłoniach. Dziewczyna odetchnęła, spojrzała na skrwawiony materiał podartych rękawiczek. Prezent od Eve niedługo też zakończy swój żywot, ledwo trzymały się na jej dłoniach. Zabawne, kolejna rzecz mająca sentymentalną wartość znika w tej walce, jakby Raziel umyślnie powoli zabijał wszystko, co mało dla Vivian jakąś wartość. Do rzeczywistości przywołało ją pieczenie rany. Zaczerwieniona skóra przetarła się na czole, krew skleiła grzywkę i dwoma dużymi kroplami spłynęła w dół. Łzy rozmazały posokę, sprawiając, że czerwień pobrudziła jej policzki i skapywała z brody. Gorycz miała posmak smutku i krwi.
Ich spojrzenia się nie zmieniły, lecz wzrok Raziela stawał się bardziej… Nalegający..? Nikt nie kazał mu się bawić w terapeutę. Skoro pan Zahne chce zabawy, będzie ją miał. Vivian zacisnęła pięści i uśmiechnęła się ze znużeniem i nawet nagły wystrzał energii nie zmazał tego wyrazu z jej twarzy. Złota włócznia przeszyła bark, mięśnie oraz kość łopatki z cichym odgłosem ostrza zagłębiającego się w żywe ciało. Raziel nie był ostatnią osobą, po której można było się spodziewać szczerzej rozmowy, ale na pewno nie byłaby to lekka i przyjemna pogawędka. Ósemka nie miała zamiaru dawać mu jakiejkolwiek satysfakcji. Żadnej. Prawe ramię przeszył palący ból, promieniujący aż na kark i do końca palców tej ręki. Lewa została sprawna. Uniosła ją i położyła na włóczni, ściskając ją, jakby skoncentrowana Ki nie paliła okropnie wnętrza jej dłoni. Z wolna kontrola nad ciałem rozpływała się w niebycie. W jej oczach pojawiło się bolesne rozbawienie, jakby śmiała się z okrutnego żartu jakim była ta walka. W końcu z jej ust padł cichy, krótki, niekontrolowany chichot.
- Nie za mądre słowa jak na kogoś z Twoim ego..?
Myśl urwała się raptownie, bo nadziana na włócznie Vivian grzmotnęła o piach. Kogoś chyba dotknęła jej opinia. Nie byłoby to takie wyrafinowane jak poprzedni atak, ale była unieruchomiona i uderzenie sprawiło, że z ziemi podniosła się czerwona kurzawa, w dodatku Raziel nie starał się być delikatny. Ba, on nawet nie patrzył gdzie celuje. Uderzał nią jak leci, niby znudzone dziecko zabawką o ziemię, czekające z ciekawością kiedy odpadnie jej głowa. W którymś momencie trafił skronią o podłoże a krew wypełniła jej usta. Opadła bezwładnie na piasek, pozbywając się z ust czerwonej plwociny. Ósemka rozchyliła powieki i musiała się skupić by skoncentrować zamglony wzrok. Spojrzała po sobie oceniając pobieżnie rany. W prawym ramieniu odczuwała pulsowanie i nic więcej, nie była nawet pewna, czy jest w stanie ruszyć palcami. Kurz dostał się do otwartych ran, piasek nieprzyjemnie otarł ich brzegi. Coś w ciele musiało pęknąć, bo choć czuła niezidentyfikowany ból, poruszanie prawą nogą nie przychodziło tak łatwo jak wcześniej.
Beznadziejna sytuacja. Tak beznadziejna, że chciało się jej śmiać w głos. Jej, która tyle razy sobie i innym powtarzała, że jest gotowa na śmierć. Raziel naprawdę zamierzał spełnić swoją groźbę i łamać jej kość po kości póki nie będzie szczera ze sobą. Ironia, bowiem Vivian naprawdę nie miała pojęcia czego chce jego oszalały od serum umysł. Ma się przed nim płaszczyć i przyznać, że jest ścierwem? Czy jak twierdził pomyśleć o sobie? Jednak o sobie nie umiała myśleć inaczej niż w kryteriach negatywnych, także w tym przypadku będzie to bezskuteczne działanie.
Miała dość siły po jego ataku by przewrócić się na plecy i unieść na sztywnych ramionach. Paraliż wolno ustępował, nie na tyle by mogła wstać i zrobić unik. Spojrzała butnie, wręcz prowokująco.
- Nic nie muszę. – powiedziała najspokojniej w świecie.
Cięcie uderzyło ją, odsyłając kilka metrów w tył. Przeszło przez pancerz i ciało, ryjąc w żywej tkance drogę od lewego uda, przez brzuch do żeber. Zalała ja gorąca krew i rodzaj ognistego bólu, który raczył potwierdzać jej myśl, że doszło do urazu organów wewnętrznych. Przez moment nie mogła oddychać i piekące wrażenie znikło, zostawiając tylko wrażenie posoki obficie wypływające z rany, wsiąkającej w ciemnoszary materiał jej stroju. Dłuższą chwilę Vivian nie mogła się podnieść, czekając aż odzyska władzę nad ciałem. Cierpiała fizycznie i psychicznie, choć nie chciała się do tego przyznać, a było to tak jawne jak to, że Vegeta jest czerwona. Znów poczuła smak krwi. Gdy w końcu złapała chrapliwy oddech ból wrócił z całą swoją siłą. Tak bardzo, że traciła czucie w kończynach.
- Czyli tak to ma wyglądać..? – zapytała cicho, drżącym głosem.
Żadnych krzyków i narzekań. Nim Vivian stanęła prosto, zdążyła zachwiać się malowniczo kilka razy. Udało się jej nie przewrócić, choć kuliła się nieco i obejmowała lewą ręką skrwawione ciało. Miała miękkie nogi, ale stała, oddychając z trudem. Brudna, odrapana i powalana krwią od góry do dołu, tak nędznie nie wyglądała nawet w walce z Tsufulem. Posoka spływała z jej ran i kapała z nosa, znaczyła kąciki warg. Przy głębszym jej wdechu rozległ się cichy trzask - to kość strzałkowa chrupnęła, posyłając dziewczynę na kolana. Padła na ziemię, w ostatniej chwili wspierając się dłońmi. Parsknęła śmiechem, wypluwając nieco krwi i otrzepała z trudem dłonie, unosząc się na tyle, na ile pozwoliła jej złamana noga.
- Spójrz na mnie Raziel. Spójrz! – rozłożyła skrwawione ramiona, patrząc na niego zrezygnowana. – Jak chciałeś, będę szczera. Bo kim dla Ciebie jestem, jak nie tym samym czym dla reszty tej planety? Jestem niczym i tak ma być, taki jest porządek rzeczy. Halfka. Brudnokrwista szmata. Ścierwo. Męczyło Cię tolerowanie mnie cały ten czas, prawda? Miałeś dość? – mówiła wolno spokojnym, znużonym głosem, jakby wyjaśniała coś oczywistego komuś niespełna rozumu. Łzy spływały jej z oczu zmywając brud. – Dopiąłeś swego. Mówię jak jest. Nie przyznasz się, ale jestem dla Ciebie inna tylko dlatego, że mamy po połowie tej samej krwi. I tylko to, wcześniej jedynie spełniałeś rozkazy współpracy ze mną. Było Ci lżej przez to zadawać się ze istotą niższego rzędu i odgrywać, że się martwisz? Powiedz, gdyby nie pokrewieństwo zmasakrowałbyś mnie bez tych wszystkich ckliwych wymówek.
Bolało ją serce, bo… Bo w całej swojej wierze odpychania od siebie innych, coś w jej środku nie chciało pozwolić na to, by sama w to uwierzyła. Dlatego zamierzała sobie udowodnić, że cokolwiek by się nie działo, da sobie radę. Sama. Sama, bez nikogo przy boku. Tyle, że… Nie sprawdziło się. Nie potrafiła zrozumieć, że jest słaba, że jednak potrzebuje innych. Potrzebuje..? Nie chciała, naprawdę, bogowie jej świadkiem, nie chciała. Nie chciała swoim samobójczym uporem i głupotą ich krzywdzić. Nie zamierzała ranić ich swoim odejściem. Mogli ją nienawidzić, mogłaby być im obojętna, ale nie potrafiła do tego dopuścić… A powoli, nieświadomie nawiązała nici porozumienia z kilkoma osobami. Czy przez to tak trudno jej ruszyć z miejsca? Dlatego, choć tego potrzebuje, nie może wykrzesać z siebie więcej mocy, by obronić nie siebie, nie tych, którzy są jej choć trochę bliscy, a choćby obcych? Co za paskudna ironia. Wojownicza kłamiąca przed samą sobą, tylko po to, tylko po to…
- Co Cię nagle obchodzi moje szczęście, Raziel..? – Vivian schyliła głowę, włosy zakryły jej twarz. Jej głos zadrżał nieco, nie kryjąc bólu i swego rodzaju urazy i pretensji. – Co Cię obchodzi co o sobie myślę? Chcesz umniejszyć swoją winę, zmuszając mnie do mówienia o tym jaka to jestem wyjątkowa..? Powiedziałam już Ci coś. Jestem tchórzem. Jestem słaba, bo nie mogę nawet Ciebie powstrzymać. Jestem żałosna, prawda? Po co mam kłamać, mówiąc coś innego. Lżej Ci wtedy będzie mnie zabijać, wiedząc, że powiedziałam o sobie coś miłego? Lepiej Ci będzie? Płytkie. – zaczęła się trząść i musiała wesprzeć się dłońmi o piach. – Spójrz na mnie. Nikt… Nikt w całym moim życiu nigdy się nie zapytał czego bym chciała. Ani jedna osoba. Ani Axdra, ani Ty, ani Chepri. Nikt nie zapytał co czuję i czego potrzebuję. Czy daję sobie radę. Jeśli mnie teraz o to zapytasz hipokryto, to rozpłaczę się ze śmiechu. To bolało, ale było mi na rękę, wiesz? Nie obchodziło mnie, że zginę. Nie jestem tego warta. Nie trzeba było tracić na mnie czasu.
Łzy kapały gęsto na piach przed nią i ból fizyczny przestał być odczuwalny. Najbardziej w tej chwili bolało ją serce, które próbowała ratować przed bezpowrotnym stłuczeniem. Było pełne rys, lecz teraz pęknięcia pogłębiały się, zmieniając je w garść krwistego pyłu. Bała się tego, bała, że zatraci resztkę uczuć, jakie odróżniały ją od przeklętych małp z tej planety. Nie chciała być bezlitosna i okrutna jak oni, ale czuła, że jeśli inne sposoby, jej sposoby walki zawiodą… A zawodziły… Nie będzie miała wyboru.
I zabije samą siebie, tylko po to by go pokonać.
Drżąca dłoń zacisnęła się na jej sercu, Vivian złapała drżący oddech. Nie kryła płaczu, nie było już sensu w próbach zachowania twarzy. Uniosła głowę by jeszcze spojrzeć na przeciwnika. Uśmiechała się, krzywo, boleśnie, ale z pewnym uczuciem, jakby mówiła, że cała ta walka z jej strony będzie mu wybaczona. O ile to cokolwiek teraz dla niego znaczyło… Bo gdy serum przestanie działać, to będzie.
- Wiesz… Czego bym chciała..? By nie trzeba było się bać o swoje życie. By nikt tutaj nie musiał się martwić, że jutro ktoś może mu poderżnąć gardło, bo ma inny kolor włosów albo naraził się Królowi oddychając jego powietrzem. By Vegeta była spokojniejszą planetą. Chciałabym byś odnalazł spokój, by Aryenne wróciła do was. Chciałabym nie obawiać się każdego dnia o innych i siebie. Chciałabym czasem być egoistyczna i nie przejmować nikim innym tylko sobą, byłoby mi o wiele łatwiej. – w jej głosie jak kolec zakuła desperacka rozpacz, nieświadomie zaczęła łkać i drżeć. – Chciałabym by nie zabito tych wszystkich osób, Siedemnastki, Axdry, brata i matki Kuro. Chciałabym czuć się… Bezpiecznie. Żałosne. To się nie spełni, a ja jestem za stara by wierzyć w bajki… Ale chciałabym… Chciałabym się nie bać. Choć trochę mniej… Chciałabym mieć więcej odwagi, by mówić to co czuję. Dopóki tego nie powiesz, nikt nie wie… Chciałabym mieć więcej czasu by komuś wyznać, że się w nim zakochałam. By wziąć się w garść. By pomagać, a nie kląć w duchu, że znów czegoś nie udało mi się zrobić… By się nie bać…
Trzęsły się jej ramiona, skuliła się w sobie, nie kontrolując już płaczu. Lała łzy przed bratem, oprawcą, zgorzkniała i zła, wręcz wściekła na siebie. Jej bezsilność nie miała już znaczenia, coś w niej pękło i wściekłość rozmyła się w tym bólu, który zatruwał jej krew. Miała tak strasznie dość. Była tym wszystkim tak zmęczona... Próbami walki, życiem i staraniem się, patrzeniem na kolejną swoją porażkę i życiem dalej. Nic czego się podejmowała nie przynosiło tego co miało. Nie udało się jej uratować miasta przed atakiem Tsufula. Nie mogła zrobić nic, gdy na jej oczach zabijano mnóstwo osób. Nie udało się jej obronić wszystkich mieszkańców wiosek, nie udaje się jej nawet powstrzymać brata. Jest porażką. Tchórze, słabeuszem, który porywa się z motyką na słońce. Cokolwiek weźmie w swoje dłonie spartaczy, każdy prosty rozkaz i założenie. Chciała dobrze… Nie. Chciała robić to co właściwie. Nikt jej nie mówił co jest konieczne, dobre a co złe. Musiała dojść do tego sama, dlatego jej spojrzenie może być spaczone. Nikt nigdy nie podziękował. Nikt tego nie zrobił dwa lata temu, nikt w wiosce Kuro nawet jej nie widział bo użyła niewidzialności – acz czy to ważne..? Przecież taki było jej założenie… Sama. Sama.
- W tej chwili… N-najbardziej chciałabym… By ta cała masakra… – jej myśl pofrunęła w stronę Pałacu, do stosów ciał rebeliantów i żołnierzy Zella, do ostatnich tam walk, do wybitych wiosek i tych, którym zdążyła pomóc. – By to wszystko się skończyło… Koniec. – drżała spazmatycznie, gdy gdzieś na planecie zgasły kolejne energie. – Czy to tak… Dużo?!
Nie chciała podnosić głosu, ale coś się w niej gotowało, kipiało bólem. Niszczyło. Wzrok zakryła krwista mgiełka. Zwinęła się w kłębek osłabiona, targana rozpaczą. Potrzebowała siły, a była tak strasznie, wręcz obrzydliwie słaba. Siły… Siły by coś zrobić… Już nie dlatego, by uratować innych, nie dlatego, by zatrzymać tu Raziela i nie dawać mu więcej powodów do wyrzutów sumienia. Nie po to by zachować twarz, bo czuła się upokorzona i słaba… Ale po to… Coś się w Ósemce zablokowało. Dalej walczyć. Dalej. Dać ujście tej całej desperacji i bólu, pozbyć się tego z siebie raz na zawsze. Nabrać siły z tego bólu i otępiającej bezsilności, zamienić to w coś konieczność na swój własny użytek. Wyboru nie ma.
Wrzasnęła. Objęła dłońmi głowę i skuliła się na piasku, gardło chrypiało, czuła krew zalewającą jej usta, ale wrzeszczała. Nie ze strachu, nie złości… A z bólu, którego było tyle, że nie miał ujścia w łzach. Z tego wszystkiego co przepełniało ją od tylu lat, co dusiła w sobie, każdy wyrzut sumienia niby kolec w sercu. Uwolniła go i musiała upchnąć w jakąś formę jeśli chciała walczyć dalej. Musiała przełamać niechęć i tam gdzie zaczęła się nowa blokada, złamać poprzednią. Ruszyć z miejsca.
Jej głos ucichł. Zapadła cisza.
Wszystko wokół niej wybuchło energią, potężną falą wzbudzając tumany piasku. Zrobiło się czerwono, pył wirował w powietrzu, przetykany fantazyjną ilością błyskawic. Wyładowania białej, błękitnej, zielonej i nawet krwistej barwy błyskały w naelektryzowanym powietrzu. Kurzawa opadała z wolna, ukazując coraz więcej szczegółów. Krater miał ponad dziesięciu metrów, wysoka temperatura gdzieniegdzie stopiła piach w nieregularne, bryłowate struktury. Vivian stała na spalonej ziemi, prosto, pewnie. Pierś unosiła się szybko, płytko, świadcząc o tym, że przemiana tylko przysporzyła jej bólu. W istocie ciało nie było przystosowane do takiej energii, nie w normalnym stanie, a co dopiero z takimi ranami. Jej włosy o głębszym, złotym odcieniu uniosły się, dziewczynę spowiła silna, złota aura, pełna drobnych piorunów. Piach i kamyki unosiły się, odpychane bijącą od niej energią, przesyconą wszystkimi jej emocjami tak mocno i dobitnie, że każdy mógł być pewny jej niepoczytalności.
- Ani słowa więcej. – podsumowała się beznamiętnie.
Otworzyła wolno powieki. Jej oczy straciły czerwoną barwę, straciły też blask. Były zielone i puste, jak dwa nieoszlifowane kamienie.
Vivian uniosła dłoń nad swoją głowę. Wysoko, skupiając się. Ćwierć sekundy potem w niebo poszybowała ogromna ilość piachu i kamyków. Telekinezą dziewczyna zbiła to razem w jedną, stałą strukturę, kilka ton solidnego kamienia. Nie gładkiego, żeby nie było. Głaz miał ostre kolce. Delikatny ruch nadgarstkiem sprawił, że pocisk poszybował w dół wprost na Raziela.
Czekała. Czekała aż doprowadzi się do względnego porządku i podleciała w górę. Dłonie Vivian, pokaleczone i czerwone od piasku i krwi rozbłysły, zalewając chłopaka falą ki-blastów. Pociski leciały, trafiając celnie, wybuchając przy kontakcie z ciałem.
Walka trwała…
Świadomość, że znów nie zrobiła różnicy, bolała. Jej śmierci już nie.
OOC
SSJ2 ON
(Jeśli SSJ2 dostanie akcepty, liczby prezentują się następująco: )
Raziel
Cios kamieniem ---> 7280
Ki-blasty(43) ---> 19286
In total ---> 26566 dmg
Ja
Telekineza ---> 50
Ki-blasty(43) ---> 25072
In total ---> 25122 Ki
HP 17095/64845
Ki 29420/67275
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Nie Sty 31, 2016 7:30 pm
Chciał zmusić ją do określenia się i przyznania przed sobą. Wiedział, że prawda boli, lecz musiał ją wydobyć z niej. Nawet jeśli zrobi jej krzywdę, przed czym nie miał najmniejszych oporów. Nie mógł sobie na nie pozwolić. Nie w takiej chwili. Teraz ważyły się losy wszystkiego. Zmusił ją do dojścia do tego punktu i teraz nie może pozwolić, żeby się wycofała. Uderzenia o grunt ich rodzinnej planety zdawały się być niczym huk gromu. Nie patrzył gdzie uderzał jej ciałem, bo nawet nie musiał. Każde spotkanie z glebą przy prędkości jaką nadawał jej ciału bolała jak uderzenie w beton. Zaś Raziel wkładał w te uderzenia sporo siły. Czego jak czego, ale fantazji w wymyślaniu sposobów na zadawanie bólu nie można mu było odmówić, o czym teraz przekonywała się Vivian. Cały czas chowała się za tą pieprzoną maską, lecz Raz sprawi, że maska pęknie i dziewczyna będzie musiała ukazać światu swoje prawdziwe oblicze.
- Niestety, ale ja mam inne zdanie na ten temat. – powiedział wysyłając cięcie w stronę swojej siostry. Wiedział dokładnie jakie obrażenia może zadać ta technika, jednak nie powstrzymał się przed użyciem jej. W tym właśnie momencie przekroczył kolejną granicę, o ile jeszcze jakaś była. Używał naprawdę brutalnych i silnych technik tylko po to, żeby udowodnić swoją chorą rację. Jednak jego umysł nie zdawał sobie z tego sprawy. Serum, szaleństwo, skurwielstwo. To wszystko skumulowało się w nim i dawało pokaz dokładnie w tej chwili. Niszczył swoją siostrę systematycznie. Krok po kroku. Zadawał jej dawki bólu i cierpienia, chcąc by wreszcie się otworzyła.
Cięcie trafiło perfekcyjnie, rozcinając sporą część ciała blondynki. Widział na jej twarzy ból i cierpienie, lecz nie zrobił nic. Zwyczajnie czekał, aż wreszcie powie to co chce by powiedziała. W międzyczasie wylądował kilkanaście metrów od swojej siostry, cały czas dokładnie obserwując ją. Patrzył spokojnie jak na jej próby ustania na równych nogach. Patrzył jak upada na ziemię pod naporem obrażeń, które zaserwował jej kochany braciszek. Czy tak miała wyglądać miłość, współczucie i dbanie o siebie. W aktualnie spaczony umyśle pana Zahne’a właśnie tak to wszystko wyglądało. Złote włosy falowały na wietrze, zaś krew w barwiła pancerze Natto w miejscu, gdzie ostrze Vivian przebiło go. Jednak nie robił z tym nic czekając na ruch dziewczyny.
- W dalszym ciągu nic nie rozumiesz. – powiedział spokojnie chłopak, słuchając wywodu siostry. Ona cały czas myślała złymi kategoriami. Obniżała swoją wartość do minimum starając się pokazać jakim to bezwartościowym śmieciem jest. – W dalszym ciągu jesteś idiotką. Myślisz, że skoro kilka osób uważa cię za taką to już wszyscy tacy są. Jesteś moją najbliższą przyjaciółką. Co z tego, że jesteś półkrwi? Co z tego, że jesteś blondwłosą, aspołeczną dziewczyną? Nic. Jesteśmy podobni, a to iż dzielimy krew to tylko sprawia, że jesteśmy bliżej. Cały czas myślisz, że jesteś gorsza, a w rzeczywistości jesteś lepsza od wielu osób. Ode mnie też. Posiadasz cechy, których ja nie mam i mieć nie będę. Nie żebym chciał te niektóre. Masz w sobie wiarę w innych, współczucie i troskę o życie. Jesteś dobrą osobą, lecz równocześnie cholernie wielką kretynką.
On naprawdę nigdy nie traktował ją jak jakąś kulę u nogi. W rzeczywistości to cieszył się, że jest z nim. Że jest osoba na którą może liczyć.
- Nie mam zamiaru pytać cię o to. Nigdy nie spytałem, bo widziałem, że jest ci ciężko, ale byłaś zbyt dumna by to przyznać. Nienawidzisz pokazywać słabości, tak samo jak ja. I to jest nasza słabość, lecz równocześnie siła. Bo jeśli będziesz umiała się przyznać do swoich słabości, to możesz stać się silniejsza. – powiedział. – Myślisz, że ja cię traktuje jak ścierwo? Ile razy myślałaś o mnie jako o rozpieszczonym gówniarzu? Ile razy w myślach byłaś zniesmaczona mną? Na pewno bardzo wiele razy. Jednak jesteś pierwszą osobą, która była wobec mnie szczera, która miała w dupie to kim jestem i traktowała mnie normalnie. Po prostu nie było barier, poza tymi, które usilnie stawiałaś i stawiasz cały czas.
Ta walka zmieniła się w jakąś pieprzoną rozmowę o uczuciach i wzajemnych słabościach. Lecz może właśnie to miało im pomóc? Może taki los czekał ich?
- To już jest koniec. I dobrze o tym wiesz. – powiedział cicho, lecz na tyle wyraźnie, żeby słowa doszły do jego siostry. I dokładnie w tym momencie olbrzymi tuman kurzu wzniósł się wokół nich, a Raziel odnotował olbrzymi skok mocy. Czyżby wreszcie udało jej się zrobić użytek z tego gniewu? Kiedy kurz opadł to jego oczom ukazała się Vivian w nowej formie. Jej włosy stały, a aura tworzyła silne wyładowania elektryczne. Jednak jej oczy były zimne jak lód. Przypominały jego.
- Gratulacje. – rzekł, jednak jego siostra chyba nie miała ochoty na pogawędki. Olbrzymi kamień uderzył go zanim zdążył cokolwiek zrobić, posyłając go prosto na glebę. W następnej chwili pole jego widzenia zasnuły pociski Ki, które jego siostrunia zaczęła w niego wypuszczać. Jeśli nie zrobi czegoś to ona go prędzej zabije tutaj. Więc skoro przeszli ona przeszła na wyższy poziom to chyba nie obrazi się, że Raz zrobi to samo. Podniósł się z gleby, kiedy jego siostra zaczęła wypuszczać pierwsze pociski. Wszedł na drugi poziom o wiele szybciej niż wtedy kiedy walczył z tym demonkiem. Fala energii jaka towarzyszyła jego przemianie była odczuwalna. Teraz mogli powalczyć na serio. Kiedy pierwsze pociski zaczęły dolatywać to Raziel uaktywnił swoją barierę. Co jak co, ale nie musi przyjmować wszystkiego na klatę. Jednakże uderzenia pocisków o szmaragdową tarczę wzniosły tumany kurzy, tak że jego siostra nawet nie wiedziała co się dzieje. Zapewne myślała, że trafia Raziela, a tylko marnowała energię. Saiyanin patrzył spokojnie, jak energetyczne pociski są niwelowane przez jego ochronę. W końcu jego kochana siostrzyczka skończyła.
- Wreszcie ci się udało wykorzystać swoją agresję. O to chodziło. Jednak już koniec z taryfą ulgową. – rzekł ze spokojem Raziel, równocześnie uśmiechając się jak szaleniec. Jego aura emanowała siłą i chęcią mordu, zaś wyładowania energii tylko ukazywały jak wielką mocą dysponowali. On i jego siostra. W jednej chwili stał pod blondynką, żeby w następnej zniknąć z jej pola widzenia i pojawić się zaledwie pięć metrów przed nią. Jego zbroja rozpadła się już po ciosie kamieniem i teraz był przed nią w kostiumie, który i tak był już podziurawiony i zakrwawiony.
- Jesteś jedną z najważniejszych dla mnie osób. Jednak również moją słabością. A ja nie mogę mieć słabości. Przykro mi. – powiedział Raziel i wyciągnął dłonie, w których zaczął ładować swoją energię. Złota kula otoczona elektrycznymi wyładowaniami. Cel był jeden i znajdował się dokładnie przed Natto.
- Żegnaj siostro. Final Flash! – powiedział złotowłosy i w następnej sekundzie olbrzymia fala mocy wystrzeliła z jego dłoni. Grot uderzenia zmierzał dokładnie w serce Vivian.
OOC:
Oberwanie kamieniem na SSJ
Wykonanie bariery na SSJ2 i obrona przed ki blastami – 11571 Ki dla mnie
Wykonanie Final Flash w ciebie – 16998 dmg dla ciebie. Dla mnie 13598 Ki
SSJ2 – 250 KI
Łącznie:
Dmg : dla ciebie 16998
Ki pobrana ode mnie : 25419
- Niestety, ale ja mam inne zdanie na ten temat. – powiedział wysyłając cięcie w stronę swojej siostry. Wiedział dokładnie jakie obrażenia może zadać ta technika, jednak nie powstrzymał się przed użyciem jej. W tym właśnie momencie przekroczył kolejną granicę, o ile jeszcze jakaś była. Używał naprawdę brutalnych i silnych technik tylko po to, żeby udowodnić swoją chorą rację. Jednak jego umysł nie zdawał sobie z tego sprawy. Serum, szaleństwo, skurwielstwo. To wszystko skumulowało się w nim i dawało pokaz dokładnie w tej chwili. Niszczył swoją siostrę systematycznie. Krok po kroku. Zadawał jej dawki bólu i cierpienia, chcąc by wreszcie się otworzyła.
Cięcie trafiło perfekcyjnie, rozcinając sporą część ciała blondynki. Widział na jej twarzy ból i cierpienie, lecz nie zrobił nic. Zwyczajnie czekał, aż wreszcie powie to co chce by powiedziała. W międzyczasie wylądował kilkanaście metrów od swojej siostry, cały czas dokładnie obserwując ją. Patrzył spokojnie jak na jej próby ustania na równych nogach. Patrzył jak upada na ziemię pod naporem obrażeń, które zaserwował jej kochany braciszek. Czy tak miała wyglądać miłość, współczucie i dbanie o siebie. W aktualnie spaczony umyśle pana Zahne’a właśnie tak to wszystko wyglądało. Złote włosy falowały na wietrze, zaś krew w barwiła pancerze Natto w miejscu, gdzie ostrze Vivian przebiło go. Jednak nie robił z tym nic czekając na ruch dziewczyny.
- W dalszym ciągu nic nie rozumiesz. – powiedział spokojnie chłopak, słuchając wywodu siostry. Ona cały czas myślała złymi kategoriami. Obniżała swoją wartość do minimum starając się pokazać jakim to bezwartościowym śmieciem jest. – W dalszym ciągu jesteś idiotką. Myślisz, że skoro kilka osób uważa cię za taką to już wszyscy tacy są. Jesteś moją najbliższą przyjaciółką. Co z tego, że jesteś półkrwi? Co z tego, że jesteś blondwłosą, aspołeczną dziewczyną? Nic. Jesteśmy podobni, a to iż dzielimy krew to tylko sprawia, że jesteśmy bliżej. Cały czas myślisz, że jesteś gorsza, a w rzeczywistości jesteś lepsza od wielu osób. Ode mnie też. Posiadasz cechy, których ja nie mam i mieć nie będę. Nie żebym chciał te niektóre. Masz w sobie wiarę w innych, współczucie i troskę o życie. Jesteś dobrą osobą, lecz równocześnie cholernie wielką kretynką.
On naprawdę nigdy nie traktował ją jak jakąś kulę u nogi. W rzeczywistości to cieszył się, że jest z nim. Że jest osoba na którą może liczyć.
- Nie mam zamiaru pytać cię o to. Nigdy nie spytałem, bo widziałem, że jest ci ciężko, ale byłaś zbyt dumna by to przyznać. Nienawidzisz pokazywać słabości, tak samo jak ja. I to jest nasza słabość, lecz równocześnie siła. Bo jeśli będziesz umiała się przyznać do swoich słabości, to możesz stać się silniejsza. – powiedział. – Myślisz, że ja cię traktuje jak ścierwo? Ile razy myślałaś o mnie jako o rozpieszczonym gówniarzu? Ile razy w myślach byłaś zniesmaczona mną? Na pewno bardzo wiele razy. Jednak jesteś pierwszą osobą, która była wobec mnie szczera, która miała w dupie to kim jestem i traktowała mnie normalnie. Po prostu nie było barier, poza tymi, które usilnie stawiałaś i stawiasz cały czas.
Ta walka zmieniła się w jakąś pieprzoną rozmowę o uczuciach i wzajemnych słabościach. Lecz może właśnie to miało im pomóc? Może taki los czekał ich?
- To już jest koniec. I dobrze o tym wiesz. – powiedział cicho, lecz na tyle wyraźnie, żeby słowa doszły do jego siostry. I dokładnie w tym momencie olbrzymi tuman kurzu wzniósł się wokół nich, a Raziel odnotował olbrzymi skok mocy. Czyżby wreszcie udało jej się zrobić użytek z tego gniewu? Kiedy kurz opadł to jego oczom ukazała się Vivian w nowej formie. Jej włosy stały, a aura tworzyła silne wyładowania elektryczne. Jednak jej oczy były zimne jak lód. Przypominały jego.
- Gratulacje. – rzekł, jednak jego siostra chyba nie miała ochoty na pogawędki. Olbrzymi kamień uderzył go zanim zdążył cokolwiek zrobić, posyłając go prosto na glebę. W następnej chwili pole jego widzenia zasnuły pociski Ki, które jego siostrunia zaczęła w niego wypuszczać. Jeśli nie zrobi czegoś to ona go prędzej zabije tutaj. Więc skoro przeszli ona przeszła na wyższy poziom to chyba nie obrazi się, że Raz zrobi to samo. Podniósł się z gleby, kiedy jego siostra zaczęła wypuszczać pierwsze pociski. Wszedł na drugi poziom o wiele szybciej niż wtedy kiedy walczył z tym demonkiem. Fala energii jaka towarzyszyła jego przemianie była odczuwalna. Teraz mogli powalczyć na serio. Kiedy pierwsze pociski zaczęły dolatywać to Raziel uaktywnił swoją barierę. Co jak co, ale nie musi przyjmować wszystkiego na klatę. Jednakże uderzenia pocisków o szmaragdową tarczę wzniosły tumany kurzy, tak że jego siostra nawet nie wiedziała co się dzieje. Zapewne myślała, że trafia Raziela, a tylko marnowała energię. Saiyanin patrzył spokojnie, jak energetyczne pociski są niwelowane przez jego ochronę. W końcu jego kochana siostrzyczka skończyła.
- Wreszcie ci się udało wykorzystać swoją agresję. O to chodziło. Jednak już koniec z taryfą ulgową. – rzekł ze spokojem Raziel, równocześnie uśmiechając się jak szaleniec. Jego aura emanowała siłą i chęcią mordu, zaś wyładowania energii tylko ukazywały jak wielką mocą dysponowali. On i jego siostra. W jednej chwili stał pod blondynką, żeby w następnej zniknąć z jej pola widzenia i pojawić się zaledwie pięć metrów przed nią. Jego zbroja rozpadła się już po ciosie kamieniem i teraz był przed nią w kostiumie, który i tak był już podziurawiony i zakrwawiony.
- Jesteś jedną z najważniejszych dla mnie osób. Jednak również moją słabością. A ja nie mogę mieć słabości. Przykro mi. – powiedział Raziel i wyciągnął dłonie, w których zaczął ładować swoją energię. Złota kula otoczona elektrycznymi wyładowaniami. Cel był jeden i znajdował się dokładnie przed Natto.
- Żegnaj siostro. Final Flash! – powiedział złotowłosy i w następnej sekundzie olbrzymia fala mocy wystrzeliła z jego dłoni. Grot uderzenia zmierzał dokładnie w serce Vivian.
OOC:
Oberwanie kamieniem na SSJ
Wykonanie bariery na SSJ2 i obrona przed ki blastami – 11571 Ki dla mnie
Wykonanie Final Flash w ciebie – 16998 dmg dla ciebie. Dla mnie 13598 Ki
SSJ2 – 250 KI
Łącznie:
Dmg : dla ciebie 16998
Ki pobrana ode mnie : 25419
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Pon Lut 01, 2016 9:47 pm
Bolało. Znała to uczucie aż za dobrze.
Ból wtopiony w ciało i to nie zwykłe, podrzędne pieczenie ran. Srebrzyste noże poczucia winy, strachu i obrzydzenia własną słabością zagłębiły się w sercu tak mocno… Czuła się jak nic. Nie śmieć, nie szmata, po prostu nic, pustka utkana z jej łez i bólu. Całe jej życie przekreślone jedną myślą. Co najdziwniejsze, nie odebrało jej to oddechu, nie sprawiło, że opadła z sił. Pierś ją paliła żalem. Było jej słabo i niedobrze z przerażenia oraz nieokreślonego wrażenia złości na siebie, że pokazała to co ma w środku. Słabość, jej słabość… Te lata życia w niepewności i strachu, determinacja, jej nieustanne parcie na przód by coś zmienić, okupione było mnóstwem wyrzeczeń. Krwią, jej krwią, jej ciałem, duszą, spokojem… Nieprzespanymi nocami, lękami, rozterkami. I co z tego miała? Jej własny brat wycierał nią ziemie. Nie umiała obronić nikogo, nawet siebie. Tak bardzo łudziła się, że może coś zrobić pozostając sobą, być sobą w tym okrutnym świecie, gdzie by żyć trzeba zabić. Kosztowało to wiele, ale nie chciała i nie potrafiła się poddać. Obiecała sobie, że nie zniży się do poziomu Saiyan. Nie będzie żerowała na wściekłości i bólu, że poradzi sobie sama… Nie będzie mordercą… Nie będzie taka jak oni. Nie będzie.
Z wolna ogarniała ją rozpacz. Vivian wzbraniała się całą sobą od tej filozofii okrucieństwa, ale jednocześnie nie mogła zaprzeczyć, że widziała jak działają inni wojownicy. Okrutnie, bez serca, ale metodycznie. Po co zwlekać i darować komuś życie, jeśli można go zabić i nie martwić się, że wróci i zacznie mordować innych? Na co komu litość, skoro nigdy nie ma się pewności, że darowane życie nie zabierze Ci bliskiego? … Trochę o to jej chodziło, prawda..? Nie mają jej kochać, nie mają za nią tęsknić. Mogą ją nawet nienawidzić i nie czuć żalu gdy zginie. Jeśli twardą ręką osiągnie względny spokój i bezpieczeństwo na Vegecie, to na co jej współczucie? Na co jej uczucia?
Pustym spojrzeniem omiotła zawieruchę jaka powstała po jej ostatnim ataku. Kamienie i piach pogrzebały Raziela żywcem, raniąc go dotkliwe, acz nie na tyle, by miały stworzyć dla niego kurhan. Jej atak ki-blastami został zablokowany barierą z zielonej Ki. Ktoś mówił jej, że zielony to barwa pokoju… Dziewczyna wzleciała w górę, oczekując kolejnego ruchu Saiyana. Rany dawały się jej we znaki, ale były tylko wiadomością przesyłaną układowi nerwowemu – a wiadomość zawsze można zignorować. Traciła czucie w prawej ręce, jedynie dwa palce poruszały się drżące. Była zmęczona, tak bardzo wycieńczona tą walką, ale rozgoryczenie i wola walki pompowały adrenalinę do krwiobiegu halfki. Szybkie urywane oddechy unosiły jej pierś, gdy spojrzenie zielonych oczu, niby dwa szmaragdowe zwierciadła wbiło się Raziela Zahne. Mówiło się, że oczy to lustra duszy… Jej były zbrukane krwią, jego potłuczone.
Był przed nią, tak blisko, że gdyby podleciała choć trochę, mogłaby go dotknąć. Uśmiechał się zimnym grymasem sadysty, twarz miał jak ona brudną od kurzu i krwi. Pod jej powiekami wypaliła się teraz postać brata, straszna, karykaturalnie groteskowa. Bez zbroi, brudny od kurzu i krwi, oszalały przez serum i skurwielstwo, które dopiero teraz miało szansę wypełznąć z zakamarków jego jaźni. Co myślał widząc ją w takim stanie? Czego chciał? Przecież dopiął już swego…
Była ponad to.
A tak naprawdę czuła, jak skrawek po skrawku, jej zbolałe serce zamienia się w proch. Nie całe, lecz z pęknięć lała się krew, zniszczone kawałki zmieniły się w krwisty pył i znikały w niebycie. Zabijała siebie, próbowała zabić siebie, zabić swoje słabości, cząstka po cząstce by móc stanąć tutaj i walczyć. Rzuciła się na brata wiedząc, że nie będzie łatwo i nie było. Można powiedzieć, że zasłużyła na wszystko co zrobił i powiedział… Jednak cała przelana tutaj krew, jej, jego, nie byłaby w stanie zapełnić jej pękniętego serca i ukoić złudzeniem, że było to właściwe. Bo nie było. Jej maska pękła, tworząc odwrotny do zamierzonego skutek. W środku zwijała się i drżała spazmatycznie, nie mogąc, nie potrafiąc znieść już tego bólu, a na zewnątrz twarz miała pustą, bladą, martwą, jedynym śladem uczuć były niekontrolowany łzy spływające po brudnych policzkach.
Czy to było konieczne… Na co jej to było? Vivian czuła już wcześniej podobne cierpienie, ale teraz… Teraz to bolało tak bardzo, że już jej umysł zamknął się na głucho wraz z sercem. Nic, pustka. Boli… Ale jakie to ma znaczenie? Walczy, ma doprowadzić tę walkę do końca i zrobi to… Na bogów, zrobi to, choćby to była ostatnia rzecz, do jakiej będzie zdolna nim padnie martwa na skrwawiony piach.
Złota energia rzuciła łunę na postać walczących. Skupiona w dłoniach Ki Raziela przybrała formę kuli o barwie szlachetnego kruszcu, sypiąc iskrami. Jego ciało otoczyły wyładowania i małe błyskawice, elektryzując nagrzane powietrze Vegety. Kurz wzbił się w powietrze, wiatr szarpnął dwiema postaciami. Vivian patrzyła, nie ruszając się z miejsca, nie odwracając oczu ani nie przerywając kontaktu wzrokowego. Dwa zielone spojrzenia, zimne, jedno puste, zbolałe, drugie wściekłe, pogardliwe. Widzisz Raziel, co ze mną zrobiłeś..? Łamiesz mnie. Prawie mnie złamałeś… Czekała aż załaduje swój pocisk i spróbuje ją zabić, choć jedna z myśli Ósemki przyczepiła się do jego słów. Jest jego słabością..? Czy ktoś… Kiedyś… Mówił jej coś podobnego..? Czy zwyczajnie mieli podobny tok myślenia…
Fala energii poleciała w stronę Vivian akurat w chwili gdy impuls kazał jej odwrócić głowę w bok. Niby mimowolnie, choć z trudem uniosła obie dłonie, a skoncentrowana Ki zabłysła w powietrzu. Przed dziewczyną pojawiła się energetyczna bariera, biała, przetykana smugami bladej zieleni i złota kula otoczyła ją, chroniąc. Final Flash rozbił się o przeszkodę i ześlizgnął, paląc piach i odległe skały naokoło dziewczyny. Odpierała atak Raziela, nie patrząc w jego stronę, tak jakby ta część walki nie była dla niej niczym ważnym. Wbijała wzrok w horyzont, w kierunku Pałacu, czując… Energię Zella, straszną i przytłaczającą, od której jeżyły się drobne włoski na karku. Silną Ki, którą znała z wioski Kuro, moc samego, starszego Saiyana, energie walczących, rebeliantów, jej Oddziału Specjalnego, Czerwonego Trenera… Tyle tam było pragnień i nadziei, które opadły wraz ze wzrostem siły okrutnego władcy. Nie udało się im..? Czeka ich śmierć…
Wtem poczuła mieszaninę obcych Ki, niezwykle silną, koncentrującą się gdzieś w granicach miejsca walki. Kilka energii wzrosło raptownie, w tym…
- Chepri…
Jego energia miała ten sam odcień, jak wtedy w dżungli, gdy spotkali Rukeia. Był silniejszy od niej, od Raziela, ale Vivian nie wczuwała się w jego moc. Przypomniało się jej coś. Przecież był na Vegecie, tutaj, tak blisko, a nie udało się im choćby zobaczyć… Teraz, jak na zawołanie, niby w kiepskiej opowieści, w jej obolałej głowie pojawiły się słowa Ziemanina, którymi kiedyś ją raczył, a na które reagowała rozdrażnieniem i irytacją. Gdy tłumacząc się swoją sprawiedliwością na Ziemi próbował jej pomóc i wplątali się razem w kilka dziwnych i parę peszących sytuacji. Niby nie miała wyboru, a jednak zaufała mu, odrobinę… Polubiła. Pokochała.
Fala znikła. Vivian wyłączyła barierę, opadły jej ramiona, opadła też głowa na pierś.
Płakała. Zakryła dłońmi twarz, a krople wielkie jak groch spływały spod jej powiek i kapały na piach kilka metrów pod nimi. Chepri mówił, że łzy są wśród wojowników powodem do dumy. Bo jest silna. Nie musi uciekać do wyobcowania i zabijania uczuć, potrafi zachować wszystkie te emocje, wybierając trudną i bardzo wymagającą drogę. Pozostaje sobą… Tylko dlaczego to tak strasznie boli… Chciała się tego wyzbyć tylko po to by móc coś zdziałać. To było złe, prawda..? Była mowa o wewnętrznej sile, ale Vivian czuła, jak ta walka ją z niej wysysa, jak ją traci. Nie. Sama się jej pozbywała. Powiedziała co myśli o sobie, co inni myślą o niej i… Nie była to ani miła, ani ładna wizja. Miała się za tchórza, nie ceniła swojego życia tak, jak inni chcieli by w siebie wierzyła. Umniejszała swoją wartość jak mogła, w jakim konkretnie celu… Jej empatia i determinacja na Vegecie była złym połączeniem, a dodając wrażliwość tworzyły wręcz samobójczą mieszankę.
On wiedział, prawda..? Wiedział i rozumiał, dlatego mówił jej o tym, że nikt nie zniesie takiego napięcia i samotności. Rozgryzł to, jaki ma stosunek do siebie i choć wcześniej uważała to za czczą gadaninę, jego czasem trafne domysły, to teraz zdała sobie sprawę, że miał rację. A ona od początku do końca robiła wszystko, przed czym ją przestrzegał.
- Przepraszam…
Wył wiatr, niosąc krwisty kurz. Tej nocy Vegeta nie zapomni. Ciemne, szkarłatne niebo z oświetlającym je księżycem rzucało płaszcz ciemności na całą planetę. Miasta pogrążyły się w panice. Wioski pomniejszych i nieważnych mieszkańców zostały wdeptane w piach i podpalone. Łuna podobnej do ognia energii rozlała się nad Pałacem, aura Zella tłamsiła resztki nadziei. Mogłaby się poddać. Mogłaby.
Ramiona się Vivian trzęsły, uniosła wzrok na Raziela. Z oczu jej maski płynęły łzy, a w oczach pojawił się smutek, świadomość tego, że zawiodła kogoś… Że gdzieś tam w środku, w tej walce, poddała się.
- Przepraszam Raziel. – powiedziała cicho, głosem wypranym z emocji, ale drżała jak ze strachu. – Ale mi już jest wszystko jedno, nie ma odwrotu. Tylko proszę… Pamiętaj, że nie mam Ci tego za złe… A za to wszystko, proszę, nie znienawidźcie mnie.
Vivian skrzyżowała ramiona na piersi, biorąc głęboki wdech od którego połamane żebra dały o sobie znać. Koncentrowała energię do swojego ataku i przymknęła powieki. Skok Ki sprawił, że w powietrzu pojawiło się kilka drobnych piorunów, skaczących po jej aurze. Czuła mrowienie w ciele, powietrze falowało jak rozpalone. Gwałtownie rozpostarła ramiona, wyrzucając z siebie skumulowaną energię. Błysnęło bielą, wyrzuciła z siebie skupioną moc tak mocno, że z miejsca zamieniła się w kryształy. Ki zbiła się chaotycznie w strukturę diamentu, stając się owym szlachetnym, tylko przesyconym jej energią, kamieniem. Odłamki miały różne formy, największe były długie na jej dłoń, mniejsze wielkości paznokcia, ostre, raniące. Piękne, w świetle księżyca, który rozświetlał ich migoczące, nieregularnie powierzchnie.
Bez ostrzeżenia runęły deszczem na czarnowłosego Saiyana.
OOC ---> Początek treningu
Ja
Barriere ---> 10199
Diamond Storm ---> 17600
SSJ2 ---> 250
In total ---> 28049 Ki
Raziel
Diamond Storm ---> 22000 dmg
Ból wtopiony w ciało i to nie zwykłe, podrzędne pieczenie ran. Srebrzyste noże poczucia winy, strachu i obrzydzenia własną słabością zagłębiły się w sercu tak mocno… Czuła się jak nic. Nie śmieć, nie szmata, po prostu nic, pustka utkana z jej łez i bólu. Całe jej życie przekreślone jedną myślą. Co najdziwniejsze, nie odebrało jej to oddechu, nie sprawiło, że opadła z sił. Pierś ją paliła żalem. Było jej słabo i niedobrze z przerażenia oraz nieokreślonego wrażenia złości na siebie, że pokazała to co ma w środku. Słabość, jej słabość… Te lata życia w niepewności i strachu, determinacja, jej nieustanne parcie na przód by coś zmienić, okupione było mnóstwem wyrzeczeń. Krwią, jej krwią, jej ciałem, duszą, spokojem… Nieprzespanymi nocami, lękami, rozterkami. I co z tego miała? Jej własny brat wycierał nią ziemie. Nie umiała obronić nikogo, nawet siebie. Tak bardzo łudziła się, że może coś zrobić pozostając sobą, być sobą w tym okrutnym świecie, gdzie by żyć trzeba zabić. Kosztowało to wiele, ale nie chciała i nie potrafiła się poddać. Obiecała sobie, że nie zniży się do poziomu Saiyan. Nie będzie żerowała na wściekłości i bólu, że poradzi sobie sama… Nie będzie mordercą… Nie będzie taka jak oni. Nie będzie.
Z wolna ogarniała ją rozpacz. Vivian wzbraniała się całą sobą od tej filozofii okrucieństwa, ale jednocześnie nie mogła zaprzeczyć, że widziała jak działają inni wojownicy. Okrutnie, bez serca, ale metodycznie. Po co zwlekać i darować komuś życie, jeśli można go zabić i nie martwić się, że wróci i zacznie mordować innych? Na co komu litość, skoro nigdy nie ma się pewności, że darowane życie nie zabierze Ci bliskiego? … Trochę o to jej chodziło, prawda..? Nie mają jej kochać, nie mają za nią tęsknić. Mogą ją nawet nienawidzić i nie czuć żalu gdy zginie. Jeśli twardą ręką osiągnie względny spokój i bezpieczeństwo na Vegecie, to na co jej współczucie? Na co jej uczucia?
Pustym spojrzeniem omiotła zawieruchę jaka powstała po jej ostatnim ataku. Kamienie i piach pogrzebały Raziela żywcem, raniąc go dotkliwe, acz nie na tyle, by miały stworzyć dla niego kurhan. Jej atak ki-blastami został zablokowany barierą z zielonej Ki. Ktoś mówił jej, że zielony to barwa pokoju… Dziewczyna wzleciała w górę, oczekując kolejnego ruchu Saiyana. Rany dawały się jej we znaki, ale były tylko wiadomością przesyłaną układowi nerwowemu – a wiadomość zawsze można zignorować. Traciła czucie w prawej ręce, jedynie dwa palce poruszały się drżące. Była zmęczona, tak bardzo wycieńczona tą walką, ale rozgoryczenie i wola walki pompowały adrenalinę do krwiobiegu halfki. Szybkie urywane oddechy unosiły jej pierś, gdy spojrzenie zielonych oczu, niby dwa szmaragdowe zwierciadła wbiło się Raziela Zahne. Mówiło się, że oczy to lustra duszy… Jej były zbrukane krwią, jego potłuczone.
Był przed nią, tak blisko, że gdyby podleciała choć trochę, mogłaby go dotknąć. Uśmiechał się zimnym grymasem sadysty, twarz miał jak ona brudną od kurzu i krwi. Pod jej powiekami wypaliła się teraz postać brata, straszna, karykaturalnie groteskowa. Bez zbroi, brudny od kurzu i krwi, oszalały przez serum i skurwielstwo, które dopiero teraz miało szansę wypełznąć z zakamarków jego jaźni. Co myślał widząc ją w takim stanie? Czego chciał? Przecież dopiął już swego…
Była ponad to.
A tak naprawdę czuła, jak skrawek po skrawku, jej zbolałe serce zamienia się w proch. Nie całe, lecz z pęknięć lała się krew, zniszczone kawałki zmieniły się w krwisty pył i znikały w niebycie. Zabijała siebie, próbowała zabić siebie, zabić swoje słabości, cząstka po cząstce by móc stanąć tutaj i walczyć. Rzuciła się na brata wiedząc, że nie będzie łatwo i nie było. Można powiedzieć, że zasłużyła na wszystko co zrobił i powiedział… Jednak cała przelana tutaj krew, jej, jego, nie byłaby w stanie zapełnić jej pękniętego serca i ukoić złudzeniem, że było to właściwe. Bo nie było. Jej maska pękła, tworząc odwrotny do zamierzonego skutek. W środku zwijała się i drżała spazmatycznie, nie mogąc, nie potrafiąc znieść już tego bólu, a na zewnątrz twarz miała pustą, bladą, martwą, jedynym śladem uczuć były niekontrolowany łzy spływające po brudnych policzkach.
Czy to było konieczne… Na co jej to było? Vivian czuła już wcześniej podobne cierpienie, ale teraz… Teraz to bolało tak bardzo, że już jej umysł zamknął się na głucho wraz z sercem. Nic, pustka. Boli… Ale jakie to ma znaczenie? Walczy, ma doprowadzić tę walkę do końca i zrobi to… Na bogów, zrobi to, choćby to była ostatnia rzecz, do jakiej będzie zdolna nim padnie martwa na skrwawiony piach.
Złota energia rzuciła łunę na postać walczących. Skupiona w dłoniach Ki Raziela przybrała formę kuli o barwie szlachetnego kruszcu, sypiąc iskrami. Jego ciało otoczyły wyładowania i małe błyskawice, elektryzując nagrzane powietrze Vegety. Kurz wzbił się w powietrze, wiatr szarpnął dwiema postaciami. Vivian patrzyła, nie ruszając się z miejsca, nie odwracając oczu ani nie przerywając kontaktu wzrokowego. Dwa zielone spojrzenia, zimne, jedno puste, zbolałe, drugie wściekłe, pogardliwe. Widzisz Raziel, co ze mną zrobiłeś..? Łamiesz mnie. Prawie mnie złamałeś… Czekała aż załaduje swój pocisk i spróbuje ją zabić, choć jedna z myśli Ósemki przyczepiła się do jego słów. Jest jego słabością..? Czy ktoś… Kiedyś… Mówił jej coś podobnego..? Czy zwyczajnie mieli podobny tok myślenia…
Fala energii poleciała w stronę Vivian akurat w chwili gdy impuls kazał jej odwrócić głowę w bok. Niby mimowolnie, choć z trudem uniosła obie dłonie, a skoncentrowana Ki zabłysła w powietrzu. Przed dziewczyną pojawiła się energetyczna bariera, biała, przetykana smugami bladej zieleni i złota kula otoczyła ją, chroniąc. Final Flash rozbił się o przeszkodę i ześlizgnął, paląc piach i odległe skały naokoło dziewczyny. Odpierała atak Raziela, nie patrząc w jego stronę, tak jakby ta część walki nie była dla niej niczym ważnym. Wbijała wzrok w horyzont, w kierunku Pałacu, czując… Energię Zella, straszną i przytłaczającą, od której jeżyły się drobne włoski na karku. Silną Ki, którą znała z wioski Kuro, moc samego, starszego Saiyana, energie walczących, rebeliantów, jej Oddziału Specjalnego, Czerwonego Trenera… Tyle tam było pragnień i nadziei, które opadły wraz ze wzrostem siły okrutnego władcy. Nie udało się im..? Czeka ich śmierć…
Wtem poczuła mieszaninę obcych Ki, niezwykle silną, koncentrującą się gdzieś w granicach miejsca walki. Kilka energii wzrosło raptownie, w tym…
- Chepri…
Jego energia miała ten sam odcień, jak wtedy w dżungli, gdy spotkali Rukeia. Był silniejszy od niej, od Raziela, ale Vivian nie wczuwała się w jego moc. Przypomniało się jej coś. Przecież był na Vegecie, tutaj, tak blisko, a nie udało się im choćby zobaczyć… Teraz, jak na zawołanie, niby w kiepskiej opowieści, w jej obolałej głowie pojawiły się słowa Ziemanina, którymi kiedyś ją raczył, a na które reagowała rozdrażnieniem i irytacją. Gdy tłumacząc się swoją sprawiedliwością na Ziemi próbował jej pomóc i wplątali się razem w kilka dziwnych i parę peszących sytuacji. Niby nie miała wyboru, a jednak zaufała mu, odrobinę… Polubiła. Pokochała.
Fala znikła. Vivian wyłączyła barierę, opadły jej ramiona, opadła też głowa na pierś.
Płakała. Zakryła dłońmi twarz, a krople wielkie jak groch spływały spod jej powiek i kapały na piach kilka metrów pod nimi. Chepri mówił, że łzy są wśród wojowników powodem do dumy. Bo jest silna. Nie musi uciekać do wyobcowania i zabijania uczuć, potrafi zachować wszystkie te emocje, wybierając trudną i bardzo wymagającą drogę. Pozostaje sobą… Tylko dlaczego to tak strasznie boli… Chciała się tego wyzbyć tylko po to by móc coś zdziałać. To było złe, prawda..? Była mowa o wewnętrznej sile, ale Vivian czuła, jak ta walka ją z niej wysysa, jak ją traci. Nie. Sama się jej pozbywała. Powiedziała co myśli o sobie, co inni myślą o niej i… Nie była to ani miła, ani ładna wizja. Miała się za tchórza, nie ceniła swojego życia tak, jak inni chcieli by w siebie wierzyła. Umniejszała swoją wartość jak mogła, w jakim konkretnie celu… Jej empatia i determinacja na Vegecie była złym połączeniem, a dodając wrażliwość tworzyły wręcz samobójczą mieszankę.
On wiedział, prawda..? Wiedział i rozumiał, dlatego mówił jej o tym, że nikt nie zniesie takiego napięcia i samotności. Rozgryzł to, jaki ma stosunek do siebie i choć wcześniej uważała to za czczą gadaninę, jego czasem trafne domysły, to teraz zdała sobie sprawę, że miał rację. A ona od początku do końca robiła wszystko, przed czym ją przestrzegał.
- Przepraszam…
Wył wiatr, niosąc krwisty kurz. Tej nocy Vegeta nie zapomni. Ciemne, szkarłatne niebo z oświetlającym je księżycem rzucało płaszcz ciemności na całą planetę. Miasta pogrążyły się w panice. Wioski pomniejszych i nieważnych mieszkańców zostały wdeptane w piach i podpalone. Łuna podobnej do ognia energii rozlała się nad Pałacem, aura Zella tłamsiła resztki nadziei. Mogłaby się poddać. Mogłaby.
Ramiona się Vivian trzęsły, uniosła wzrok na Raziela. Z oczu jej maski płynęły łzy, a w oczach pojawił się smutek, świadomość tego, że zawiodła kogoś… Że gdzieś tam w środku, w tej walce, poddała się.
- Przepraszam Raziel. – powiedziała cicho, głosem wypranym z emocji, ale drżała jak ze strachu. – Ale mi już jest wszystko jedno, nie ma odwrotu. Tylko proszę… Pamiętaj, że nie mam Ci tego za złe… A za to wszystko, proszę, nie znienawidźcie mnie.
Vivian skrzyżowała ramiona na piersi, biorąc głęboki wdech od którego połamane żebra dały o sobie znać. Koncentrowała energię do swojego ataku i przymknęła powieki. Skok Ki sprawił, że w powietrzu pojawiło się kilka drobnych piorunów, skaczących po jej aurze. Czuła mrowienie w ciele, powietrze falowało jak rozpalone. Gwałtownie rozpostarła ramiona, wyrzucając z siebie skumulowaną energię. Błysnęło bielą, wyrzuciła z siebie skupioną moc tak mocno, że z miejsca zamieniła się w kryształy. Ki zbiła się chaotycznie w strukturę diamentu, stając się owym szlachetnym, tylko przesyconym jej energią, kamieniem. Odłamki miały różne formy, największe były długie na jej dłoń, mniejsze wielkości paznokcia, ostre, raniące. Piękne, w świetle księżyca, który rozświetlał ich migoczące, nieregularnie powierzchnie.
Bez ostrzeżenia runęły deszczem na czarnowłosego Saiyana.
OOC ---> Początek treningu
Ja
Barriere ---> 10199
Diamond Storm ---> 17600
SSJ2 ---> 250
In total ---> 28049 Ki
Raziel
Diamond Storm ---> 22000 dmg
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Sob Lut 06, 2016 9:35 pm
Wszystko zmierzało już do końca. Oboje od samego początku wiedzieli, że ta walka musi się skończyć w taki sposób. Pytanie było tylko jedno. Kto z tej dwójki przegra starcie? Wszystko zależało dokładnie od tych ostatnich chwil. Kto lepiej wykorzysta resztkę swoich sił i energii, ten pokona przeciwnika. Jednak wszystko wskazuje na to, że zwycięstwo w każdym przypadku może okazać się Pyrrusowym. Wiedziała to dziewczyna, lecz oszalały umysł chłopaka nie brał tego pod uwagę. Chęć zwycięstwa i pokazania, że jego racje były prawidłowe, była zbyt olbrzymia. Dlatego też kiedy wreszcie wygrzebał się z pod kamieni i pyłu, które przysypały go podczas ataku jego siostry, wyglądał na naprawdę zmęczonego. Jego zbroja pękła i rozpadła się, lecz jego kostium też nie wyglądał najlepiej. Poszarpany, zakrwawiony nadawał się tylko do wyrzucenia. Oczy Saiyanina były podkrążone, zaś twarz szara. Jednak lazurowe zwierciadła duszy Natto oraz jego aura emanowały agresją i skupieniem. Nie przejmował się ranami. Miał gdzieś tą cała walkę o Vegetę. Nie myślał o tym czy Zell przeżyje, czy też nie. Już mało co go obchodziło. Serum niszczyło jego organizm i psychikę, skupiając wszystko na jednym celu. Na jednej osobie. Wszystko czego chciał teraz Raziel to sprawić, żeby jego siostra zrozumiała jego szaloną filozofię. Po części mu się to udało, lecz niestety wtedy nadszedł czas na drugi etap. Ten zaś był bardzo prosty. Zabić.
Wszystko sprowadziło się do tego momentu. Ona ranna i prawie złamana. On ranny i gotów do zadania ostatnie ciosu, który zniszczy ją na zawsze. Zaś co się stanie potem? Potem już nie będzie niczego. Teraz jest początek końca.
Energia w jego dłoniach przybrała kolor najszlachetniejszego ze wszystkich kruszców. Złoto było czymś czego pożądali wielcy, a teraz fala energii, która miała zabić Vivian właśnie przybrała ten kolor. Ironia czyż nie? Jednak młody mężczyzna nie myślał o tym. Nie myślał już o niczym. Za kilka sekund wszystko się zakończy.
- Żegnaj siostro. – powiedział, chwilę później wypuszczając Final Flash prosto w serce blondynki. Ich lazurowe oczy były wbite w siebie. W oczach Vivian widać było żal i smutek. Jej serce pękało, lecz Zahne nie zdawał sobie z tego sprawy. Uderzenie leciało z olbrzymią prędkością, żeby pochłonąć istnienie jego siostry. Wielka szkoda, że ich historia miała się tak właśnie zakończyć. No właśnie. Miała, gdyby coś w głębi duszy panny Deryth nie nakazał jej dalszej walki. Jakież musiało być zdziwienie Raziela, kiedy zobaczył jak jego złota fala uderza o prawie białą tarczę dziewczyny i rozprzestrzenia się po całej okolicy niszcząc i paląc. Ktoś kto obserwowałby tą walkę, mógłby zobaczyć pewne ironie i ciekawostki. Bo czy Ki nie jest odzwierciedleniem charakteru danej osoby? W takim razie tej dwójce coś się obwody popaliły. Raziel natężył uderzenie, lecz tarcza jego siostry skutecznie anulowała jego atak. Sprytnie, bardzo sprytnie. Opadł zmęczony na piach. Obraz przed jego oczami zaczynał mu się zamazywać, a on sam coraz odczuwał uszczerbek krwi i energii. Po za tym drugi poziom super wojownika też swoje kosztował. Jego mięśnie, kości i całe ciało pracowało na olbrzymich obwodach. Zaczął płyciej oddychać, a z jego ust popłynęła strużka krwi. Pomimo tego, że opanował ten stan to i tak jeszcze nie dawał rady długo w nim walczyć. Jeśli jego siostra rzeczywiście chce go powstrzymać to teraz ma ku temu idealną okazję. Wystarczy, że użyje całej swojej mocy i go dobije. Bo jeśli tego nie zrobi, to on zbierze siły na powtórny atak. A tego już raczej nie uda jej się zablokować. Opadł na jedno kolano plując krwią. Dokładnie w tym momencie doszły do niego słowa siostry. Podniósł głowę i spojrzał na jej twarz. Najwidoczniej wreszcie sobie uświadomiła to czego chciał.
- Boże jakie to żałosne. – powiedział wstając z trudem. Chyba miał uszkodzenie jakiegoś organu wewnętrznego, bo krew wypływała coraz szybciej. – Jedyną osobą, która powinna przepraszać to ja. Za to, że przegrałem i naraziłem cię na to. Obydwoje tu umrzemy i to jest pewnik. Więc po raz kolejny wybacz. Wybacz, że okazałem się słabeuszem.
Serum powoli przestawało działać, zaś jego słowa były bardziej racjonalne. Co z tego, skoro i tak miał umrzeć. Czy to wszystko było tego warte? Raziel spojrzał na atak, który Vivian wypuściła na niego. Było to coś nowego. Coś czego nie znał, lecz znając jego siostrę na pewno były odpowiednie dla tej sytuacji.
Nie pomylił się. Ostre kawałki szkła czy też energii jego siostry cięło jego ciało z nadzwyczajną brutalnością. Raz nawet nie miał siły i ochoty się bronić. Po prostu stał, kiedy jego ciało było rozcinane w wielu miejscach. Jego górna część kostiumu praktycznie znikła i teraz goła klata przyjmowała cięcia. Kilka ostrzy trafiło w twarz Saiyanina rozcinając ją, lecz o dziwo nie uszkadzając oczu. Czyżby jednak jego mała siostrzyczka wiedziała gdzie celuje? W końcu atak się zakończył, lecz to jak przedstawiała się sylwetka Raziela po nim nie było zbyt ciekawe. Praktycznie cały był od swojej krwi, która wypływała z wielu większych i mniejszych rozcięć. Kropelki skapywały na piach i gdyby nie to, iż tak szybko wsiąkały to utworzyła by się całkiem spora kałuża. Raziel podniósł wzrok na swoją siostrzyczkę, nawet nie próbując tamować krwi. Bo i po co? Za dużo ran. Wykrwawiał się w zastraszającym tempie i mało co mogłoby mu pomóc w tej chwili. Jednak jeszcze żył i to był błąd, który zrobiła. Mogła nakierować atak na żyły i tętnice, lecz nie zrobiła tego. Dlatego też była jego kolej.
- Mam nadzieję, że przedstawisz mi Axdrę. – powiedział i wyciągnął w stronę swojej siostry prawą rękę. Lewą nie miał już nawet siły poruszać, lecz to musiało mu wystarczyć. Po raz ostatni tego dnia zaczął kumulować energię. Były to jego resztki i wiedział, że jeśli wykona ten atak to go to zabije. Lecz naprawdę musiał skończyć co zrobił. To był ostatni rozkaz serum, który musiał wypełnić do końca. Kolejne dwie ofiary tej nocy. Oby było warto. Tym razem jednak jego energia Ki przybrała kolor czystego błękitu. Takiego jaki miało niebo na Ziemi.
- Kocham cię. – powiedział, a następnie z jego dłoni wystrzelił promień energii. Jednak tym razem wszystko było inaczej. Vivian mogła być przygotowana na falę mocy o różnym stopniu siły, natężenia i szerokości. Lecz tego nie miała szans przewidzieć. Bowiem kiedy promień zbliżył się do dziewczyny na odległość dwóch metrów to rozpadł się na setki mniejszych i ominął ją. Jednak nie był to akt łaski ze strony złotowłosego. Po prostu chciał nadać temu zakończeniu o bardziej epicki charakter. Niebieskie promienie rozbiły się i zrobiły kołko. Tak wiec teraz atak nadchodził z każdej strony. Vivian raczej ciężko byłoby uniknąć tego, nawet gdyby Raz nie kontrolował każdego promienia. W jednej chwili wszystko się zakończyło. Laser Storm uderzył w Natto z całą swoją siłą paląc i niszcząc. Jej zbroja, kostium i ciało odczuło mocno uderzenie, które jej zaserwował Raz. Jednak on sam nie miał już siły patrzeć na to jak to się skończyło. Kiedy atak dobiegł końca to wojownik upadł na jedno kolano kaszląc krwią. Jego włosy opadły, zaś aura zanikła. Nie miał już siły. To była już tylko kwestia minut.
- Przepraszam cię. – powiedział cicho.
OOC:
Atak przyjmuję.
Dla ciebie Laser Storm : 15520 dmg
Dla mnie :
SSJ2 – 250 Ki – wyłączam go
Laser Storm – 12416 Ki
Łącznie : 12666 Ki
Wszystko sprowadziło się do tego momentu. Ona ranna i prawie złamana. On ranny i gotów do zadania ostatnie ciosu, który zniszczy ją na zawsze. Zaś co się stanie potem? Potem już nie będzie niczego. Teraz jest początek końca.
Energia w jego dłoniach przybrała kolor najszlachetniejszego ze wszystkich kruszców. Złoto było czymś czego pożądali wielcy, a teraz fala energii, która miała zabić Vivian właśnie przybrała ten kolor. Ironia czyż nie? Jednak młody mężczyzna nie myślał o tym. Nie myślał już o niczym. Za kilka sekund wszystko się zakończy.
- Żegnaj siostro. – powiedział, chwilę później wypuszczając Final Flash prosto w serce blondynki. Ich lazurowe oczy były wbite w siebie. W oczach Vivian widać było żal i smutek. Jej serce pękało, lecz Zahne nie zdawał sobie z tego sprawy. Uderzenie leciało z olbrzymią prędkością, żeby pochłonąć istnienie jego siostry. Wielka szkoda, że ich historia miała się tak właśnie zakończyć. No właśnie. Miała, gdyby coś w głębi duszy panny Deryth nie nakazał jej dalszej walki. Jakież musiało być zdziwienie Raziela, kiedy zobaczył jak jego złota fala uderza o prawie białą tarczę dziewczyny i rozprzestrzenia się po całej okolicy niszcząc i paląc. Ktoś kto obserwowałby tą walkę, mógłby zobaczyć pewne ironie i ciekawostki. Bo czy Ki nie jest odzwierciedleniem charakteru danej osoby? W takim razie tej dwójce coś się obwody popaliły. Raziel natężył uderzenie, lecz tarcza jego siostry skutecznie anulowała jego atak. Sprytnie, bardzo sprytnie. Opadł zmęczony na piach. Obraz przed jego oczami zaczynał mu się zamazywać, a on sam coraz odczuwał uszczerbek krwi i energii. Po za tym drugi poziom super wojownika też swoje kosztował. Jego mięśnie, kości i całe ciało pracowało na olbrzymich obwodach. Zaczął płyciej oddychać, a z jego ust popłynęła strużka krwi. Pomimo tego, że opanował ten stan to i tak jeszcze nie dawał rady długo w nim walczyć. Jeśli jego siostra rzeczywiście chce go powstrzymać to teraz ma ku temu idealną okazję. Wystarczy, że użyje całej swojej mocy i go dobije. Bo jeśli tego nie zrobi, to on zbierze siły na powtórny atak. A tego już raczej nie uda jej się zablokować. Opadł na jedno kolano plując krwią. Dokładnie w tym momencie doszły do niego słowa siostry. Podniósł głowę i spojrzał na jej twarz. Najwidoczniej wreszcie sobie uświadomiła to czego chciał.
- Boże jakie to żałosne. – powiedział wstając z trudem. Chyba miał uszkodzenie jakiegoś organu wewnętrznego, bo krew wypływała coraz szybciej. – Jedyną osobą, która powinna przepraszać to ja. Za to, że przegrałem i naraziłem cię na to. Obydwoje tu umrzemy i to jest pewnik. Więc po raz kolejny wybacz. Wybacz, że okazałem się słabeuszem.
Serum powoli przestawało działać, zaś jego słowa były bardziej racjonalne. Co z tego, skoro i tak miał umrzeć. Czy to wszystko było tego warte? Raziel spojrzał na atak, który Vivian wypuściła na niego. Było to coś nowego. Coś czego nie znał, lecz znając jego siostrę na pewno były odpowiednie dla tej sytuacji.
Nie pomylił się. Ostre kawałki szkła czy też energii jego siostry cięło jego ciało z nadzwyczajną brutalnością. Raz nawet nie miał siły i ochoty się bronić. Po prostu stał, kiedy jego ciało było rozcinane w wielu miejscach. Jego górna część kostiumu praktycznie znikła i teraz goła klata przyjmowała cięcia. Kilka ostrzy trafiło w twarz Saiyanina rozcinając ją, lecz o dziwo nie uszkadzając oczu. Czyżby jednak jego mała siostrzyczka wiedziała gdzie celuje? W końcu atak się zakończył, lecz to jak przedstawiała się sylwetka Raziela po nim nie było zbyt ciekawe. Praktycznie cały był od swojej krwi, która wypływała z wielu większych i mniejszych rozcięć. Kropelki skapywały na piach i gdyby nie to, iż tak szybko wsiąkały to utworzyła by się całkiem spora kałuża. Raziel podniósł wzrok na swoją siostrzyczkę, nawet nie próbując tamować krwi. Bo i po co? Za dużo ran. Wykrwawiał się w zastraszającym tempie i mało co mogłoby mu pomóc w tej chwili. Jednak jeszcze żył i to był błąd, który zrobiła. Mogła nakierować atak na żyły i tętnice, lecz nie zrobiła tego. Dlatego też była jego kolej.
- Mam nadzieję, że przedstawisz mi Axdrę. – powiedział i wyciągnął w stronę swojej siostry prawą rękę. Lewą nie miał już nawet siły poruszać, lecz to musiało mu wystarczyć. Po raz ostatni tego dnia zaczął kumulować energię. Były to jego resztki i wiedział, że jeśli wykona ten atak to go to zabije. Lecz naprawdę musiał skończyć co zrobił. To był ostatni rozkaz serum, który musiał wypełnić do końca. Kolejne dwie ofiary tej nocy. Oby było warto. Tym razem jednak jego energia Ki przybrała kolor czystego błękitu. Takiego jaki miało niebo na Ziemi.
- Kocham cię. – powiedział, a następnie z jego dłoni wystrzelił promień energii. Jednak tym razem wszystko było inaczej. Vivian mogła być przygotowana na falę mocy o różnym stopniu siły, natężenia i szerokości. Lecz tego nie miała szans przewidzieć. Bowiem kiedy promień zbliżył się do dziewczyny na odległość dwóch metrów to rozpadł się na setki mniejszych i ominął ją. Jednak nie był to akt łaski ze strony złotowłosego. Po prostu chciał nadać temu zakończeniu o bardziej epicki charakter. Niebieskie promienie rozbiły się i zrobiły kołko. Tak wiec teraz atak nadchodził z każdej strony. Vivian raczej ciężko byłoby uniknąć tego, nawet gdyby Raz nie kontrolował każdego promienia. W jednej chwili wszystko się zakończyło. Laser Storm uderzył w Natto z całą swoją siłą paląc i niszcząc. Jej zbroja, kostium i ciało odczuło mocno uderzenie, które jej zaserwował Raz. Jednak on sam nie miał już siły patrzeć na to jak to się skończyło. Kiedy atak dobiegł końca to wojownik upadł na jedno kolano kaszląc krwią. Jego włosy opadły, zaś aura zanikła. Nie miał już siły. To była już tylko kwestia minut.
- Przepraszam cię. – powiedział cicho.
OOC:
Atak przyjmuję.
Dla ciebie Laser Storm : 15520 dmg
Dla mnie :
SSJ2 – 250 Ki – wyłączam go
Laser Storm – 12416 Ki
Łącznie : 12666 Ki
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Czw Lut 11, 2016 8:50 pm
Smak krwi był jej tak dobrze znany, ale niezmiennie okropny. Wypełniał usta ciężkim, metalicznym posmakiem, nozdrza ostrym zapachem, malował oczy krwistą mgiełką i wypełniał płuca przy każdym oddechu. Odurzał i narkotyzował, tępiąc zmysły. Wzrok Vivian zamglił się z bólu i wycieńczenia, łzy zamazały obraz. Pierś unosiła się płytko, zbyt zmęczona by wziąć głębszy oddech, bo połamane żebra wpijały się w ciało jak sztylety. Straciła czucie w prawej dłoni, tylko dwa palce drgały konwulsyjnie, jakby próbując sobie przypomnieć jak to jest móc zginać się wedle woli. Ramię zwisało bezwładnie, mokre i czerwone od krwi. Z prawej łydki wystawał kawałek kości, robiąc malowniczą dziurę w czerwonej, żywej tkance. Nic nie mogło jednak równać się z krwawą szramą przecinającej jej ciało, wilgotnej i błyszczącej od posoki, z której płynna czerwień uciekała z każdym uderzeniem serca. Ile krwi straciła Vivian podczas tej walki? Ile łez..? Była blada, jakby cała czerwona ciecz odpłynęła z jej twarzy, a ilość otarć, kurzu i krwi na skórze przeczyła tej myśli. Jej ciało było jej obce, nagle kruche, tak jakby wnętrzności stały się szkłem. Ból był straszny, tętnił i rozrywał jej mięśnie, miejscami paraliżując do tego stopnia, że nikł. To było właśnie najgorsze. Póki boli, wiesz, że żyjesz.
Słabła. Opadła na czerwony piach, z trudem trwając w pozycji stojącej. Nic już nie mówiła, bo krew wypełniła jej gardło do poziomu krtani. Odruchowo schyliła głowę, kaszląc i pozbywając się posoki z ust. Łzy oczyściły policzki z pyłu, w jasnozielonych oczach nie było już gniewu i wściekłości. Płomień przemiany opadł, pozostał tylko stygnący żar i popiół. Został smutek, poczucie winy. Spojrzenie dziewczyny, która próbowała ze wszystkich siły nie rozpaść się w tej walce. Która walczyła z bólem, wyrzutami swej moralności podobnymi do tajfunu z ostrego szkła.
Rozgoryczenie ma smak popiołu.
Widziała poświatę aury Raziela Zahne, zaatakowaną jej ostatnim ruchem. Rozbłyski światła księżyca na odłamkach kryształu zabarwiły się czerwienią, by potem pokryte posoką wylecieć z ran w ciele. Chłopak wyglądał paskudnie, lepki od potu, przesiąknięty krwią wypływającą z ran, ale sama halfka nie wyglądała lepiej. Patrzyli na siebie, oboje wycieńczeni, jedną nogą w drugim świecie. Co ich tu przywiało? Serum, rozkaz, rządza mordu..? Obowiązek, problematyczna empatia i talent do pchania się w kłopoty..? Dziewczyna wpatrywała się w Saiyana, widząc do jakiego stanu go doprowadziła. W odwecie mogłaby wygarnąć do czego ona ją doprowadził, ale na co by się to zdało? Nie czuła dumy ni zadowolenia. Zrobiła to co konieczne by go powstrzymać… Robiła co konieczne. Stał jeszcze. Oddychał. Nie, nie chciała go zabijać… Zabije. Nie, przecież nie jest w stanie nawet się ruszyć, nie musi…
Nie musiał robić kroku. Uniósł dłoń i blada, błękitna poświata kontrastowała swym błyskiem z czerwienią krwi i księżyca na niebie Vegety. Vivian nie mrugnęła okiem, żadne z rodzeństwa już nie było w stanie wykrzesać z siebie więcej siły. Głowa nieco jej opadła i nie uniosła jej nawet, gdy pocisk ruszył w jej stronę. Nie miała mocy go zablokować, nawet na to by unieść nań wzrok nie mogła się zdobyć. Przymknęła powieki gdy jaśniejąca kula rozbiła się na setki błękitnych światełek i zawirowała wokół niej jak stado morderczych świetlików. Przez ułamek sekundy Vivian wyglądała pięknie, gdy lasery rzucały blade rozbłyski na jej postać, sklejone krwią włosy, rozświetlały rany i brudne po walce ciało. Tylko przez moment, zaraz potem uderzyły w nią z całą swoją siłą. Niektóre pociski przechodziły przez ciało jak przez masło, przebijając na wskroś wnętrze dłoni, łydkę, biodro, inne przypominały raczej uderzenia pięścią. Zbroja pękała, resztki ochraniacza trzymały się ciała przyklejone krwią. Z butów, rękawiczek nic nie zostało, wytrzymały materiał kostiumu przypominał teraz podarte rajstopy. Blasty z ki paliły ciało, ich natężenie sprawiało, że niektóre rany były od razu wypalane. Bolało. Gdzieniegdzie oparzenia różnego stopnia zgrały się z krwawieniem. Czuć było zapach przypalonej skóry.
Przetrwała i to. Jak karaluch, o jakim kiedyś mówił jej brat.
Cudem stała, lecz nogi jej drżały i coraz bardziej zagłębiały się w piach. Ciało stawało się cięższe. Jeden blast trafił pod oko, sprawiając, że lewa powieka podpuchła, białko nabiegło krwią a czerwień, niby łza spływała po policzku. Rany paliły jeszcze gorzej, ale teraz… Czy to naprawdę miało znaczenie? Umysł Vivian się zamglił. Była wycieńczona swoimi emocjami, wybuchem uczuć w głowie i własnymi rozterkami bardziej niż tą walką. Ponad wszystko czuła żal do siebie, za to, że nie przetrwała kolejnej próby. Jej wola osłabła na tyle, że sięgnęła po swój ból i wściekłość by się wzmocnić, by móc walczyć. Z nawiązką wyparła się paru własnych przekonań i tego, co miała w sobie chronić. Przemalowała czerwone serce na czarno, ale farba zmieszała się z krwią. Nie udało się jej. Zawiodła. Nie była lepsza od reszty tej morderców…
Zaśmiała się cicho, gorzko, obejmując zdrętwiałe ramię. Z kącików warg spłynęła gęsta, ciemna krew. Łzy nie przestawały, kropla po kropli, sunąć w dół po twarzy.
- Axdra zje Cię żywcem. – powiedziała z trudem, uśmiechając się do Raziela smutno, ale boleśnie. Nie wytrzymała i opadła na kolana, oddychając głębiej, świszczącym oddechem, świadczącym o rozległych ranach płuc. – Raziel… Przepraszam… Ale muszę mieć pewność… Choć ten jeden, jedyny raz… Że mój przeciwnik nie ruszy się z miejsca. Pamiętasz Karcer, dwa lata temu..?
W lewej dłoni Vi zaczęła formować się mała kulka z energii, jej cała, mizerna resztka Ki skoncentrowana w rozpaczliwym akcie, kaprysie dokończenia tej sprawy. Ostatni zryw przed końcem.
- Raziel… Zginiesz razem ze mną?
Drżała. Z bólu, smutku, przygryzając wargi by się głośniej nie rozpłakać. Była za duża by wierzyć, że wszystko skończy się dobrze i za mądra, by wiedzieć, że Vegeta wyjdzie z tego cało. Ale za głupia, by porzucić tlącą się gdzieś w środku nadzieję. Chciałaby… Jeszcze raz polecieć na Ziemię i zobaczyć jej błękitne niebo. Spotkać Chepriego i powiedzieć co jej leży na sercu od ich pożegnania. Jak wcześniej, porozmawiać z Kuro, April, pomarudzić z Razielem na misje, zganić Vulfi za kradzież naramiennika. Posiedzieć w milczeniu z Redem, wpatrując się w ciemne niebo Vegety. Nie martwić się i nie bać. Ale nie będzie jej to dane i wiedziała to, choć nie chciała do końca zaakceptować kary, jaką sobie wymierzyła tą walką. I przejmowała się tym. To było tak głupie, tak żałosne, że śmiała się z siebie, czując się coraz gorzej i gorzej… Nie zasługiwała na lepszy koniec. Nie po tym wszystkim co z sobą zrobiła.
Big Bang Atack poleciał leniwie i wolniej niż zwykle w kierunku Raziela. Niewielka ilość Ki jaką dysponowała zamieniła się w słaby wybuch, który ledwie zadrasnął by kogoś w pełni sił… Ale był najlepszym atakiem, na jaki teraz było ją stać. Organizm Vivian pozbawiony energii wyłączył się. Złota aura zgasła jak zdmuchnięta świeca, oczy, nim ciężko zamknęły się na nich powieki, zmieniły barwę na brąz. Włosy straciły jaśniejszy odcień, zamieniając w brudne, zakrwawione siano. Padając na ciepły piach, Ósemka skuliła się odruchowo.
Nim świadomość odpłynęła, ujrzała jeszcze błysk, a przez głowę przebiegła myśl…
OOC ---> Koniec treningu
Ja
SSJ2 ---> 250
SSJ2 OFF
BBA ---> 1121
In total ---> 1371 Ki
0 Ki ---> Mdleję, nie czuć mojej energii, Ci z KF mogą sądzić, że nie żyję
Raziel
BBA ---> 1180 dmg
Słabła. Opadła na czerwony piach, z trudem trwając w pozycji stojącej. Nic już nie mówiła, bo krew wypełniła jej gardło do poziomu krtani. Odruchowo schyliła głowę, kaszląc i pozbywając się posoki z ust. Łzy oczyściły policzki z pyłu, w jasnozielonych oczach nie było już gniewu i wściekłości. Płomień przemiany opadł, pozostał tylko stygnący żar i popiół. Został smutek, poczucie winy. Spojrzenie dziewczyny, która próbowała ze wszystkich siły nie rozpaść się w tej walce. Która walczyła z bólem, wyrzutami swej moralności podobnymi do tajfunu z ostrego szkła.
Rozgoryczenie ma smak popiołu.
Widziała poświatę aury Raziela Zahne, zaatakowaną jej ostatnim ruchem. Rozbłyski światła księżyca na odłamkach kryształu zabarwiły się czerwienią, by potem pokryte posoką wylecieć z ran w ciele. Chłopak wyglądał paskudnie, lepki od potu, przesiąknięty krwią wypływającą z ran, ale sama halfka nie wyglądała lepiej. Patrzyli na siebie, oboje wycieńczeni, jedną nogą w drugim świecie. Co ich tu przywiało? Serum, rozkaz, rządza mordu..? Obowiązek, problematyczna empatia i talent do pchania się w kłopoty..? Dziewczyna wpatrywała się w Saiyana, widząc do jakiego stanu go doprowadziła. W odwecie mogłaby wygarnąć do czego ona ją doprowadził, ale na co by się to zdało? Nie czuła dumy ni zadowolenia. Zrobiła to co konieczne by go powstrzymać… Robiła co konieczne. Stał jeszcze. Oddychał. Nie, nie chciała go zabijać… Zabije. Nie, przecież nie jest w stanie nawet się ruszyć, nie musi…
Nie musiał robić kroku. Uniósł dłoń i blada, błękitna poświata kontrastowała swym błyskiem z czerwienią krwi i księżyca na niebie Vegety. Vivian nie mrugnęła okiem, żadne z rodzeństwa już nie było w stanie wykrzesać z siebie więcej siły. Głowa nieco jej opadła i nie uniosła jej nawet, gdy pocisk ruszył w jej stronę. Nie miała mocy go zablokować, nawet na to by unieść nań wzrok nie mogła się zdobyć. Przymknęła powieki gdy jaśniejąca kula rozbiła się na setki błękitnych światełek i zawirowała wokół niej jak stado morderczych świetlików. Przez ułamek sekundy Vivian wyglądała pięknie, gdy lasery rzucały blade rozbłyski na jej postać, sklejone krwią włosy, rozświetlały rany i brudne po walce ciało. Tylko przez moment, zaraz potem uderzyły w nią z całą swoją siłą. Niektóre pociski przechodziły przez ciało jak przez masło, przebijając na wskroś wnętrze dłoni, łydkę, biodro, inne przypominały raczej uderzenia pięścią. Zbroja pękała, resztki ochraniacza trzymały się ciała przyklejone krwią. Z butów, rękawiczek nic nie zostało, wytrzymały materiał kostiumu przypominał teraz podarte rajstopy. Blasty z ki paliły ciało, ich natężenie sprawiało, że niektóre rany były od razu wypalane. Bolało. Gdzieniegdzie oparzenia różnego stopnia zgrały się z krwawieniem. Czuć było zapach przypalonej skóry.
Przetrwała i to. Jak karaluch, o jakim kiedyś mówił jej brat.
Cudem stała, lecz nogi jej drżały i coraz bardziej zagłębiały się w piach. Ciało stawało się cięższe. Jeden blast trafił pod oko, sprawiając, że lewa powieka podpuchła, białko nabiegło krwią a czerwień, niby łza spływała po policzku. Rany paliły jeszcze gorzej, ale teraz… Czy to naprawdę miało znaczenie? Umysł Vivian się zamglił. Była wycieńczona swoimi emocjami, wybuchem uczuć w głowie i własnymi rozterkami bardziej niż tą walką. Ponad wszystko czuła żal do siebie, za to, że nie przetrwała kolejnej próby. Jej wola osłabła na tyle, że sięgnęła po swój ból i wściekłość by się wzmocnić, by móc walczyć. Z nawiązką wyparła się paru własnych przekonań i tego, co miała w sobie chronić. Przemalowała czerwone serce na czarno, ale farba zmieszała się z krwią. Nie udało się jej. Zawiodła. Nie była lepsza od reszty tej morderców…
Zaśmiała się cicho, gorzko, obejmując zdrętwiałe ramię. Z kącików warg spłynęła gęsta, ciemna krew. Łzy nie przestawały, kropla po kropli, sunąć w dół po twarzy.
- Axdra zje Cię żywcem. – powiedziała z trudem, uśmiechając się do Raziela smutno, ale boleśnie. Nie wytrzymała i opadła na kolana, oddychając głębiej, świszczącym oddechem, świadczącym o rozległych ranach płuc. – Raziel… Przepraszam… Ale muszę mieć pewność… Choć ten jeden, jedyny raz… Że mój przeciwnik nie ruszy się z miejsca. Pamiętasz Karcer, dwa lata temu..?
W lewej dłoni Vi zaczęła formować się mała kulka z energii, jej cała, mizerna resztka Ki skoncentrowana w rozpaczliwym akcie, kaprysie dokończenia tej sprawy. Ostatni zryw przed końcem.
- Raziel… Zginiesz razem ze mną?
Drżała. Z bólu, smutku, przygryzając wargi by się głośniej nie rozpłakać. Była za duża by wierzyć, że wszystko skończy się dobrze i za mądra, by wiedzieć, że Vegeta wyjdzie z tego cało. Ale za głupia, by porzucić tlącą się gdzieś w środku nadzieję. Chciałaby… Jeszcze raz polecieć na Ziemię i zobaczyć jej błękitne niebo. Spotkać Chepriego i powiedzieć co jej leży na sercu od ich pożegnania. Jak wcześniej, porozmawiać z Kuro, April, pomarudzić z Razielem na misje, zganić Vulfi za kradzież naramiennika. Posiedzieć w milczeniu z Redem, wpatrując się w ciemne niebo Vegety. Nie martwić się i nie bać. Ale nie będzie jej to dane i wiedziała to, choć nie chciała do końca zaakceptować kary, jaką sobie wymierzyła tą walką. I przejmowała się tym. To było tak głupie, tak żałosne, że śmiała się z siebie, czując się coraz gorzej i gorzej… Nie zasługiwała na lepszy koniec. Nie po tym wszystkim co z sobą zrobiła.
Big Bang Atack poleciał leniwie i wolniej niż zwykle w kierunku Raziela. Niewielka ilość Ki jaką dysponowała zamieniła się w słaby wybuch, który ledwie zadrasnął by kogoś w pełni sił… Ale był najlepszym atakiem, na jaki teraz było ją stać. Organizm Vivian pozbawiony energii wyłączył się. Złota aura zgasła jak zdmuchnięta świeca, oczy, nim ciężko zamknęły się na nich powieki, zmieniły barwę na brąz. Włosy straciły jaśniejszy odcień, zamieniając w brudne, zakrwawione siano. Padając na ciepły piach, Ósemka skuliła się odruchowo.
Nim świadomość odpłynęła, ujrzała jeszcze błysk, a przez głowę przebiegła myśl…
OOC ---> Koniec treningu
Ja
SSJ2 ---> 250
SSJ2 OFF
BBA ---> 1121
In total ---> 1371 Ki
0 Ki ---> Mdleję, nie czuć mojej energii, Ci z KF mogą sądzić, że nie żyję
Raziel
BBA ---> 1180 dmg
Re: Czerwona Pustynia
Sob Lut 13, 2016 4:27 pm
Na niebie pojawił się jakiś maleńki, kulisty kształt. Rósł z każdą chwilą, aż w końcu znalazł się na orbicie Vegety, by po paru sekundach wbić się w powierzchnię planety, kilkadziesiąt metrów od miejsca gdzie konała dwójka wojowników. Okazało się, że to Saiyan'ska kapsuła, nieco jednak zmodyfikowana. Nie tylko z zewnątrz, ale przede wszystkim z niemal całkowicie przebudowanym systemem. Te właśnie modernizacje pozwoliły na niewykrycie pojazdu i uniknięcie całego procesu autoryzacji. Gdy opadły tumany kurzu i pyłu, z kapsuły wysiadła zakapturzona postać. Rozejrzała się wokoło, po czym uniosła obie ręce do góry. Na obszarze wokół niej pojawiła się ledwo zauważalna, złotawa mgiełka, rozciągająca się aż do ledwo żywego rodzeństwa. Ta sztuczka miała na celu ukrycie ich Ki. Teraz nikt z zewnątrz nie był w stanie wykryć ich obecności.
- Oby nie było za późno - mruknęła Aryenne, ruszając w stronę swoich dzieci, taszcząc ze sobą sporych rozmiarów walizkę.
Kobieta pokręciła tylko głową patrząc na Vivian i Raziel'a, po czym przystąpiła do ratowania im życia. Jej wiedza medyczna była na tyle rozległa, że krótkie oględziny pozwoliły oszacować stan rannych, oraz rodzaj i rozległość obrażeń. Aryenne otworzyła walizkę i wyjęła z niej sporych rozmiarów strzykawkę, wypełnioną jakimś niebieskawym płynem. Strzykawka zakończona była długą, grubą igłą na widok której nawet najodważniejsi mężczyźni przełknęliby głośno ślinę. Zaczęła od Raziel'a. Wbiła igłę w okolice wątroby, wstrzykując 1/4 zawartości. Ciało chłopaka zadrżało mimowolnie, reagując na ból. Kobieta powtórzyła tę czynność jeszcze trzykrotnie, za każdym razem wbijając się w inny organ. Gdy już skończyła z szmaragdowookim, sięgnęła do walizki po drugą, identyczną strzykawkę i tą samą operację wykonała na Ósemce.
Po obrażeniach wewnętrznych, przyszła kolej na najpoważniejsze i najbardziej krwawiące rany, którymi rodzeństwo ozdobiło się nawzajem. Tym razem Saiyan'ka wzięła do ręki dużą butelkę, wypełnioną żółtym, oleistym płynem. Wylewała po kilka kropel owej cieczy na najbardziej uszkodzone fragmenty ciała. Substancja w kontakcie z krwią zaczynała głośno skwierczeć, lecz skutecznie oczyszczała i zasklepiała rany. Zajęło to kilkanaście minut, nim jej dzieci przestały się wykrwawiać.
- No dobrze, pora na złamania...
Aryenne wodziła dłońmi po ciałach Natto, szukając uszkodzonych kości i stawów. Gdy takie znalazła, kilkoma szybkimi ruchami je nastawiała, co powodowało lekki grymas bólu na twarzach Vi i Raz'a. Sporo problemów sprawiło otwarte złamanie kości piszczelowej Vivian, ale i to udało się w końcu złożyć. Kobieta otarła wierzchem dłoni spocone czoło i zabrała się za mniejsze rany. Tym razem z pomocą przyszła jej różowa maść o konsystencji miodu.
Gdy stan młodych Saiyan ustabilizował się, ich Matka przysiadła sobie na jakimś głazie, opróżniając litrową butelkę wody. Minie trochę czasu nim poda tej dwójce specyfik, po którym odzyskają świadomość. Teraz, gdy procesy regeneracyjne nadal trwają, byłoby to niebezpieczne. Jedno jednak nie dawało Aryenne spokoju. Jak do tego doszło, że jej dzieci stanęły ze sobą do tak morderczej walki i niemal pozabijały się nawzajem? Nagle coś wpadło kruczowłosej do głowy. Pobrała od Ósemki i Raziel'a niewielką ilość krwi i przeanalizowała ją w specjalnym urządzeniu.
- A więc to tak - szepnęła do siebie - cóż, to wyjaśnia wszystko...
Po kolejnej godzinie kobieta uznała, że może już bezpiecznie ocucić swoje pociechy. Dożylnie podała im specjalny środek i obserwowała jak powoli odzyskują świadomość.
- Tylko spokojnie - powiedziała cicho, klękając pomiędzy nimi - na razie się nie ruszajcie. Macie szczęście, że udało mi się tu dotrzeć na czas - po tych słowach ściągnęła kaptur.
- Oby nie było za późno - mruknęła Aryenne, ruszając w stronę swoich dzieci, taszcząc ze sobą sporych rozmiarów walizkę.
Kobieta pokręciła tylko głową patrząc na Vivian i Raziel'a, po czym przystąpiła do ratowania im życia. Jej wiedza medyczna była na tyle rozległa, że krótkie oględziny pozwoliły oszacować stan rannych, oraz rodzaj i rozległość obrażeń. Aryenne otworzyła walizkę i wyjęła z niej sporych rozmiarów strzykawkę, wypełnioną jakimś niebieskawym płynem. Strzykawka zakończona była długą, grubą igłą na widok której nawet najodważniejsi mężczyźni przełknęliby głośno ślinę. Zaczęła od Raziel'a. Wbiła igłę w okolice wątroby, wstrzykując 1/4 zawartości. Ciało chłopaka zadrżało mimowolnie, reagując na ból. Kobieta powtórzyła tę czynność jeszcze trzykrotnie, za każdym razem wbijając się w inny organ. Gdy już skończyła z szmaragdowookim, sięgnęła do walizki po drugą, identyczną strzykawkę i tą samą operację wykonała na Ósemce.
Po obrażeniach wewnętrznych, przyszła kolej na najpoważniejsze i najbardziej krwawiące rany, którymi rodzeństwo ozdobiło się nawzajem. Tym razem Saiyan'ka wzięła do ręki dużą butelkę, wypełnioną żółtym, oleistym płynem. Wylewała po kilka kropel owej cieczy na najbardziej uszkodzone fragmenty ciała. Substancja w kontakcie z krwią zaczynała głośno skwierczeć, lecz skutecznie oczyszczała i zasklepiała rany. Zajęło to kilkanaście minut, nim jej dzieci przestały się wykrwawiać.
- No dobrze, pora na złamania...
Aryenne wodziła dłońmi po ciałach Natto, szukając uszkodzonych kości i stawów. Gdy takie znalazła, kilkoma szybkimi ruchami je nastawiała, co powodowało lekki grymas bólu na twarzach Vi i Raz'a. Sporo problemów sprawiło otwarte złamanie kości piszczelowej Vivian, ale i to udało się w końcu złożyć. Kobieta otarła wierzchem dłoni spocone czoło i zabrała się za mniejsze rany. Tym razem z pomocą przyszła jej różowa maść o konsystencji miodu.
Gdy stan młodych Saiyan ustabilizował się, ich Matka przysiadła sobie na jakimś głazie, opróżniając litrową butelkę wody. Minie trochę czasu nim poda tej dwójce specyfik, po którym odzyskają świadomość. Teraz, gdy procesy regeneracyjne nadal trwają, byłoby to niebezpieczne. Jedno jednak nie dawało Aryenne spokoju. Jak do tego doszło, że jej dzieci stanęły ze sobą do tak morderczej walki i niemal pozabijały się nawzajem? Nagle coś wpadło kruczowłosej do głowy. Pobrała od Ósemki i Raziel'a niewielką ilość krwi i przeanalizowała ją w specjalnym urządzeniu.
- A więc to tak - szepnęła do siebie - cóż, to wyjaśnia wszystko...
Po kolejnej godzinie kobieta uznała, że może już bezpiecznie ocucić swoje pociechy. Dożylnie podała im specjalny środek i obserwowała jak powoli odzyskują świadomość.
- Tylko spokojnie - powiedziała cicho, klękając pomiędzy nimi - na razie się nie ruszajcie. Macie szczęście, że udało mi się tu dotrzeć na czas - po tych słowach ściągnęła kaptur.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Wto Lut 16, 2016 10:05 pm
Zaśmiał się cicho po tekście Vivian. Jego ciało było już tak zmasakrowane, że nawet ta prosta czynność sprawiła mu całkiem niezłą dawkę bólu. Jego energia ki była praktycznie wspomnieniem tak samo jak jego zbroja i ubranie. Ledwo co zostało to spodnie, które też były mocno poturbowane po ataku jego siostry. Lecz teraz wszystko miał się zakończyć. Laser Storm choć był jego nową techniką, to potrafił siać olbrzymie spustoszenie. Co jak co, ale Saiyanie mieli naturalny talent do tworzenia technik, które sprowadzały śmierć i zniszczenie. Przecież byli rasą wojowników i zdobywców. Jeśli ich odpowiednio pokierować to można mieć wszystko. Niestety jak na razie ich dowódcy byli kompletnymi idiotami, wyłączając niektórych. Dlatego też wszystko skumulowało się w tym wieczorze. Raziel miał w dupie poczynania rebeliantów i dla niego mogli się nawet zajebać na równi z Zellem. Jednak kiedy wreszcie odzyska kontrolę to sporo osób pożałuje. Serum przestawało działać, lecz w dalszym ciągu w jego umyśle było zadanie, które musiał wykonać. Zabić Vivian. Kiedy niebieskie promienie zaatakowały to mógł odetchnąć spokojnie. Nie mogła tego przeżyć, a przynajmniej nie przeżyje tej nocy. Obrażenia, które otrzymała były zbyt poważne. Lecz kiedy zobaczył jak podnosi się po tej kanonadzie to chciał przetrzeć oczy, gdyby tylko miał wystarczająco wiele sił. Bo to co zobaczył przekraczało jego pojęcia o wrodzonej wytrzymałości? Co trzeba zrobić by ją zabić? Wysadzić planetę? Po części Raz był dumny z siostry, że udało jej się tyle wytrzymać, jednak druga część była wściekła, że w dalszym ciągu żyła. On sam nie miał już sił, żeby zrobić cokolwiek, więc tylko czekał na wyrok.
- Z przyjemnością. – powiedział i ostatni raz uśmiechnął się, zanim pocisk Vivian nie trafił go w pierś. Jego moc była żałosna, lecz ciało Raziela było tak słabe, że odczuło to uderzenie, jakby Vivian włożyła w nie swoją pełną moc. Zahne odleciał kilka metrów do tyłu i padł na piach Vegety bez życia dokładnie w tym samym momencie jak jego siostra. Coś jednak ich łączyło.
Kolejną rzeczą, którą pamiętał była nieskończona linia cierpienia. Wiec to było piekło i męka umierania? Kolejna rzecz, o której starsi kłamali. Bolało i to jak cholera, zaś w samej śmierci nie było nich chwalebnego. Zginął w najgorszy możliwy sposób, ciągnąc za sobą osobę, którą kochał i obiecał chronić. Więc jeśli jest jakaś sprawiedliwość to wyrok powinien być prosty od razu. On na dół, a ona na górę. Prosty rachunek. Jednak pomimo tego, że czuł się koszmarnie, to nie widział tunelu ze światełkiem na końcu, wręcz przeciwnie. Czuł coraz bardziej atmosferę na Vegecie, swoje ciało leżące na piasku i czyjeś kroki. Czuł, że żył. Jednak z tą myślą, związane było cholerne cierpienie. Spróbował otworzyć oczy co przyszło mu z wielkim trudem, który porównywał do pierwszej transformacji w super wojownika poziomu drugiego. Na początku został oślepiony przez wciąż krwawy księżyc, który powoli zmierzał ku horyzontowi, lecz z upływem czasu jego zmysłu się wyostrzały. W dalszym ciągu znajdował się na pustyni, lecz ktoś lub coś sprawiło, że nie umierał. Spróbował wstać, ale szybko grawitacja dala znać o sobie i z olbrzymim jękiem trafił na podłoże. Do jego uszu wtedy doszedł znajomy głos. No naprawdę, on ma farta.
- Super. – jęknął cicho, próbując się podnieść, lecz jego ciało, choć leczone, to i tak odmawiało współpracy. Mógł tylko odwrócić głowę w stronę swojej matki.
- Miło, że wpadłaś na zabawę. – powiedział Zahne do swojej rodzicielki.
Occ:
Regeneracja HP i Ki 10%
- Z przyjemnością. – powiedział i ostatni raz uśmiechnął się, zanim pocisk Vivian nie trafił go w pierś. Jego moc była żałosna, lecz ciało Raziela było tak słabe, że odczuło to uderzenie, jakby Vivian włożyła w nie swoją pełną moc. Zahne odleciał kilka metrów do tyłu i padł na piach Vegety bez życia dokładnie w tym samym momencie jak jego siostra. Coś jednak ich łączyło.
Kolejną rzeczą, którą pamiętał była nieskończona linia cierpienia. Wiec to było piekło i męka umierania? Kolejna rzecz, o której starsi kłamali. Bolało i to jak cholera, zaś w samej śmierci nie było nich chwalebnego. Zginął w najgorszy możliwy sposób, ciągnąc za sobą osobę, którą kochał i obiecał chronić. Więc jeśli jest jakaś sprawiedliwość to wyrok powinien być prosty od razu. On na dół, a ona na górę. Prosty rachunek. Jednak pomimo tego, że czuł się koszmarnie, to nie widział tunelu ze światełkiem na końcu, wręcz przeciwnie. Czuł coraz bardziej atmosferę na Vegecie, swoje ciało leżące na piasku i czyjeś kroki. Czuł, że żył. Jednak z tą myślą, związane było cholerne cierpienie. Spróbował otworzyć oczy co przyszło mu z wielkim trudem, który porównywał do pierwszej transformacji w super wojownika poziomu drugiego. Na początku został oślepiony przez wciąż krwawy księżyc, który powoli zmierzał ku horyzontowi, lecz z upływem czasu jego zmysłu się wyostrzały. W dalszym ciągu znajdował się na pustyni, lecz ktoś lub coś sprawiło, że nie umierał. Spróbował wstać, ale szybko grawitacja dala znać o sobie i z olbrzymim jękiem trafił na podłoże. Do jego uszu wtedy doszedł znajomy głos. No naprawdę, on ma farta.
- Super. – jęknął cicho, próbując się podnieść, lecz jego ciało, choć leczone, to i tak odmawiało współpracy. Mógł tylko odwrócić głowę w stronę swojej matki.
- Miło, że wpadłaś na zabawę. – powiedział Zahne do swojej rodzicielki.
Occ:
Regeneracja HP i Ki 10%
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Czerwona Pustynia
Nie Lut 21, 2016 9:27 pm
To był drugi raz gdy czuła, jak umiera.
Życie uciekało z niej z każdą kroplą krwi, serce biło wolno, coraz słabiej, oddech gasł w piersi. Rozmywała się w swoim ciele, jakby ta materialna otoczka dla duszy z poharatanych mięśni i kości bladła oraz traciła na swej rzeczywistości. Głębiej niż najgłębszy sen jaźń dryfowała w ciemności, w cichej, tętniącej pustce, zapadając się bardziej w czerń. Naprawdę paskudnie uczucie a omdlenie, mające być ratunkiem od bolesnej przytomności umysłu okazało się tylko złudną nadzieją. Wiedziała co się z nią dzieje i oprócz iskierki niemego sprzeciwu i cichej rezygnacji nic więcej nie pojawiło się w jej myślach. Powód dlaczego jest w takim stanie, cała paleta emocji wybuchająca raz za razem w walce, sama przyczyna walki, sytuacja na planecie… Nie było tego. Nie potrafiła już nawet stwierdzić co ją boli, oprócz tego, że jej ciało i duch cierpią w każdym tego słowa znaczeniu. Umierała i jej świadomość wtapiała się w te srebrzyste, palące ostrza. Nikła, aż nawet to, że jej życie się kończyło, przestało mieć znaczenie. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, topiła się w czerni ciągnącej ją w dół, aż przestała czuć cokolwiek oprócz tego bólu…
Czerwony piasek pod Vivian zamieniał się w krwiste błoto o nieprzyjemnym zapachu posoki. Nie była świadoma tego, że jej ciało stygnie, ani paru łez, które jeszcze uciekały spod podpuchniętych powiek i toczyły się wolno po brudnej twarzy. Zakurzone włosy opadały na czoło, rozdarty strój przesiąkł krwią i zapachem walki – wonią posoki, kurczu i spalonego ciała.
Zrobiło się cicho na pustyni. Żadnych wybuchów, krzyków, odgłosów wyładowań energii. Wśród piasków tylko szemrał wiatr, mierzwiąc łagodnie włosy dogorywających Natto. Normalnie ich ciała wysuszyłaby gorąca atmosfera Vegety, zostawiając zbielałe na słońcu kości, jednakże… Nie tym razem. Los planował coś innego. Vivian spotkała jedną boginię, ale sama nie wierzyła w opatrzność, w cuda, ani w fatum. Wiedziała tylko, że istnieją wredne i plączące życie przypadki, które czasem, ledwie czasem rzucają dobrą monetę. I tak jak dwa lata temu, gdy udało się jej powstrzymać jedną osobę, Changelinga, gdy po tamtej walce umierała… Uratowano ją. Tak teraz zdołała zatrzymać Raziela przed dalszą walką, płacą za to najwyższą ceną, ale teraz również ktoś pociągnął ją za rękę, wyciągając z gęstej czerni. O ironio, była to osoba, z którą Vivian miała cichą nadzieję więcej nie mieć kontaktu. Ta cała sprawa rodziny była dla niej strasznie krępująca i nieswoja…
Nie była jeszcze świadoma tego, że ktoś się nią zajął. Ósemka leżała na piasku ze skwierczącymi ranami, z wolna czując coraz więcej. Nastawiona noga rwała bólem, rany piekły, nawet unosiła się z nich delikatna para. Z każdym oddechem coś kłuło jej pierś. Odzyskała czucie w ramieniu, tylko po to by poczuć, że w te mięśnie ktoś wbił gwoździe bólu, dosłownie w każdy centymetr kwadratowy skóry. Wielka szrama na jej brzuchu zasklepiała się w równym tempie, ale dalej pieczenie wżerało się w jej krawędzie niby kwas. Zabliźniała się w różową bliznę, która miała wyrównać się do kolorytu skóry, jakby brat przyrodni nigdy nie próbował przeciąć jej na pół. Coraz więcej informacji przechodziło przez jej układ nerwowy, docierając do mózgu, zawiadamiając co i w jakim stopniu boli. Tylko ten cholerny ból… Boli, piecze, pali, krwawi, rwie…
Serce też bolało.
Nie tylko ją.
Czuła… Powieki rozchyliły się bezwiednie i brązowe, zamglone oczy patrzyły tępo przed siebie. Im bardziej świadoma była siebie, im bardziej dusza trzymała się tego jak najbardziej realnego ciała… Tym mocniej dziewczyna wyczuwała inne energie. Stateczna acz jeszcze nieco skołowana Ki Raziela tuż obok, moc nie kogo innego, jak ex-Kiui, Aryenne Zahne między nimi. Gdzieś tam walczyli jeszcze inni. Z wolna docierały do jej głowy strzępki informacji. Gdzieś w oddali czuła April, obniżoną energię Reda… Hazard walczył z Kuro przeciw Zellowi… W potyczce znikła energia tego drugiego wojownika, który jako pierwszy wspierał srebrnowłosego na przemianie SS wojownika. Inne, to silniejsze to słabsze punkty energii walczyły ze sobą na froncie, który z wolna gasł i…
Znów, nieświadomie zwrócił jej uwagę, wyrywając ją to ze stanu otępienia to z półsnu. Vivian skierowała oczy w stronę pałacu, czując, dla niej najwyraźniejszą ze wszystkich, Ki. Energię, która zawsze tak spokojna i pewna odzwierciedlała charakter wojownika, teraz zburzyła się jak rozpalona adrenaliną krew. W jej tęczówki wkradły się iskry niepokoju, pierś uniosła głębiej. Była tam złość, paląca wściekłość podobna do żaru wulkanu, z wolna rosła by nagłym skokiem dać upust negatywnym emocjom. Przede wszystkim jednak był tam smutek… Smutek i żal. Jeśli kiedyś Chepri przyczepił się do niej jak rzep do psiego ogona, bo nie chciał pozwolić by czuła się źle, to co ona ma teraz zrobić? Jego uczucia były aż zanadto wymowne i najpewniej była jedyną osobą, która znała ich przyczynę i która była ich przyczyną. To jest właśnie miłość? Jeśli czyjś ból boli Cię równie mocno, jak nie mocniej..?
Zamknęła powieki i na tyle ile mogła, podniosła swoją energię – bez skutku. Złota mgła Aryenne skutecznie tłumiła ich Ki, sprawiając, że byli niewykrywalni dla świata zewnętrznego. Ignorując słowa matki Vivian próbowała się podnieść, wspierając na ramionach, ale nagła zmiana pozycji sprawiła, że splunęła gorzką krwią a jej posmak podrażnił gardło. Opadła ciężko na plecy i oddychała głębiej, z trudem łykając powietrze dopóki nie uspokoiła się na tyle, by spokojnie westchnąć.
Niebo pozostawało czerwone jak zakrzepła krew. Księżyc jaśniał czerwoną barwą a z nieba zerkało na Vegetę z politowaniem kilka gwiazd. Dwie właśnie spadły, zostawiając za sobą cienką, jasną kreskę, która zaraz znikła.
- Tu nawet gwiazdy umierają. – poruszyła z trudem wargami Vivian, szepcząc bezgłośnie. Wdech, wydech, wdech, wydech. - Nie będziesz mi mówić co mam robić. – rzuciła beznamiętnie, choć słabym głosem dziewczyna i z największym trudem zdołała usiąść na piasku, wspierając się ramionami. Odrobina wysiłku sprawiła, że na skroni pojawiły się krople potu. Gdy ona leżała nieprzytomna kolejne Ki ginęły, jedna po drugiej… Halfka zasłoniła jedną dłonią oczy, nie chcąc pokazać, że w chwili słabości zaszkliły się. Na bogów… Nie, już jej to nie obchodziło, choćby Raziel zamierzał zdanie po zdaniu analizować co mu zdążyła wykrzyczeć.
Łatwiej byłoby umrzeć, niż pozwolić by ktoś znał wiele z jej słabostek, ale… Ale to nie było wszystko. Wszystkiego nie powiedziała. Westchnęła i potarła skroń, przesuwając dłonią wzdłuż obitego policzka i na szyję. Tam odkryła brak łańcuszka. Amulet, medalion jaki dostała od Raziela nim zaczęło się to całe piekło, nie przeżył tej bitwy. Gdy skruszył się pancerz musiał zostać spalony, stopił się i przepadł bezpowrotnie. Tak samo jak kurtka Axdry. Rękawiczki od Eve. Ciastko od Reda.
Nic nie zostało.
Nic.
OOC ---> +10% HP
---> +10% KI
Życie uciekało z niej z każdą kroplą krwi, serce biło wolno, coraz słabiej, oddech gasł w piersi. Rozmywała się w swoim ciele, jakby ta materialna otoczka dla duszy z poharatanych mięśni i kości bladła oraz traciła na swej rzeczywistości. Głębiej niż najgłębszy sen jaźń dryfowała w ciemności, w cichej, tętniącej pustce, zapadając się bardziej w czerń. Naprawdę paskudnie uczucie a omdlenie, mające być ratunkiem od bolesnej przytomności umysłu okazało się tylko złudną nadzieją. Wiedziała co się z nią dzieje i oprócz iskierki niemego sprzeciwu i cichej rezygnacji nic więcej nie pojawiło się w jej myślach. Powód dlaczego jest w takim stanie, cała paleta emocji wybuchająca raz za razem w walce, sama przyczyna walki, sytuacja na planecie… Nie było tego. Nie potrafiła już nawet stwierdzić co ją boli, oprócz tego, że jej ciało i duch cierpią w każdym tego słowa znaczeniu. Umierała i jej świadomość wtapiała się w te srebrzyste, palące ostrza. Nikła, aż nawet to, że jej życie się kończyło, przestało mieć znaczenie. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, topiła się w czerni ciągnącej ją w dół, aż przestała czuć cokolwiek oprócz tego bólu…
Czerwony piasek pod Vivian zamieniał się w krwiste błoto o nieprzyjemnym zapachu posoki. Nie była świadoma tego, że jej ciało stygnie, ani paru łez, które jeszcze uciekały spod podpuchniętych powiek i toczyły się wolno po brudnej twarzy. Zakurzone włosy opadały na czoło, rozdarty strój przesiąkł krwią i zapachem walki – wonią posoki, kurczu i spalonego ciała.
Zrobiło się cicho na pustyni. Żadnych wybuchów, krzyków, odgłosów wyładowań energii. Wśród piasków tylko szemrał wiatr, mierzwiąc łagodnie włosy dogorywających Natto. Normalnie ich ciała wysuszyłaby gorąca atmosfera Vegety, zostawiając zbielałe na słońcu kości, jednakże… Nie tym razem. Los planował coś innego. Vivian spotkała jedną boginię, ale sama nie wierzyła w opatrzność, w cuda, ani w fatum. Wiedziała tylko, że istnieją wredne i plączące życie przypadki, które czasem, ledwie czasem rzucają dobrą monetę. I tak jak dwa lata temu, gdy udało się jej powstrzymać jedną osobę, Changelinga, gdy po tamtej walce umierała… Uratowano ją. Tak teraz zdołała zatrzymać Raziela przed dalszą walką, płacą za to najwyższą ceną, ale teraz również ktoś pociągnął ją za rękę, wyciągając z gęstej czerni. O ironio, była to osoba, z którą Vivian miała cichą nadzieję więcej nie mieć kontaktu. Ta cała sprawa rodziny była dla niej strasznie krępująca i nieswoja…
Nie była jeszcze świadoma tego, że ktoś się nią zajął. Ósemka leżała na piasku ze skwierczącymi ranami, z wolna czując coraz więcej. Nastawiona noga rwała bólem, rany piekły, nawet unosiła się z nich delikatna para. Z każdym oddechem coś kłuło jej pierś. Odzyskała czucie w ramieniu, tylko po to by poczuć, że w te mięśnie ktoś wbił gwoździe bólu, dosłownie w każdy centymetr kwadratowy skóry. Wielka szrama na jej brzuchu zasklepiała się w równym tempie, ale dalej pieczenie wżerało się w jej krawędzie niby kwas. Zabliźniała się w różową bliznę, która miała wyrównać się do kolorytu skóry, jakby brat przyrodni nigdy nie próbował przeciąć jej na pół. Coraz więcej informacji przechodziło przez jej układ nerwowy, docierając do mózgu, zawiadamiając co i w jakim stopniu boli. Tylko ten cholerny ból… Boli, piecze, pali, krwawi, rwie…
Serce też bolało.
Nie tylko ją.
Czuła… Powieki rozchyliły się bezwiednie i brązowe, zamglone oczy patrzyły tępo przed siebie. Im bardziej świadoma była siebie, im bardziej dusza trzymała się tego jak najbardziej realnego ciała… Tym mocniej dziewczyna wyczuwała inne energie. Stateczna acz jeszcze nieco skołowana Ki Raziela tuż obok, moc nie kogo innego, jak ex-Kiui, Aryenne Zahne między nimi. Gdzieś tam walczyli jeszcze inni. Z wolna docierały do jej głowy strzępki informacji. Gdzieś w oddali czuła April, obniżoną energię Reda… Hazard walczył z Kuro przeciw Zellowi… W potyczce znikła energia tego drugiego wojownika, który jako pierwszy wspierał srebrnowłosego na przemianie SS wojownika. Inne, to silniejsze to słabsze punkty energii walczyły ze sobą na froncie, który z wolna gasł i…
Znów, nieświadomie zwrócił jej uwagę, wyrywając ją to ze stanu otępienia to z półsnu. Vivian skierowała oczy w stronę pałacu, czując, dla niej najwyraźniejszą ze wszystkich, Ki. Energię, która zawsze tak spokojna i pewna odzwierciedlała charakter wojownika, teraz zburzyła się jak rozpalona adrenaliną krew. W jej tęczówki wkradły się iskry niepokoju, pierś uniosła głębiej. Była tam złość, paląca wściekłość podobna do żaru wulkanu, z wolna rosła by nagłym skokiem dać upust negatywnym emocjom. Przede wszystkim jednak był tam smutek… Smutek i żal. Jeśli kiedyś Chepri przyczepił się do niej jak rzep do psiego ogona, bo nie chciał pozwolić by czuła się źle, to co ona ma teraz zrobić? Jego uczucia były aż zanadto wymowne i najpewniej była jedyną osobą, która znała ich przyczynę i która była ich przyczyną. To jest właśnie miłość? Jeśli czyjś ból boli Cię równie mocno, jak nie mocniej..?
Zamknęła powieki i na tyle ile mogła, podniosła swoją energię – bez skutku. Złota mgła Aryenne skutecznie tłumiła ich Ki, sprawiając, że byli niewykrywalni dla świata zewnętrznego. Ignorując słowa matki Vivian próbowała się podnieść, wspierając na ramionach, ale nagła zmiana pozycji sprawiła, że splunęła gorzką krwią a jej posmak podrażnił gardło. Opadła ciężko na plecy i oddychała głębiej, z trudem łykając powietrze dopóki nie uspokoiła się na tyle, by spokojnie westchnąć.
Niebo pozostawało czerwone jak zakrzepła krew. Księżyc jaśniał czerwoną barwą a z nieba zerkało na Vegetę z politowaniem kilka gwiazd. Dwie właśnie spadły, zostawiając za sobą cienką, jasną kreskę, która zaraz znikła.
- Tu nawet gwiazdy umierają. – poruszyła z trudem wargami Vivian, szepcząc bezgłośnie. Wdech, wydech, wdech, wydech. - Nie będziesz mi mówić co mam robić. – rzuciła beznamiętnie, choć słabym głosem dziewczyna i z największym trudem zdołała usiąść na piasku, wspierając się ramionami. Odrobina wysiłku sprawiła, że na skroni pojawiły się krople potu. Gdy ona leżała nieprzytomna kolejne Ki ginęły, jedna po drugiej… Halfka zasłoniła jedną dłonią oczy, nie chcąc pokazać, że w chwili słabości zaszkliły się. Na bogów… Nie, już jej to nie obchodziło, choćby Raziel zamierzał zdanie po zdaniu analizować co mu zdążyła wykrzyczeć.
Łatwiej byłoby umrzeć, niż pozwolić by ktoś znał wiele z jej słabostek, ale… Ale to nie było wszystko. Wszystkiego nie powiedziała. Westchnęła i potarła skroń, przesuwając dłonią wzdłuż obitego policzka i na szyję. Tam odkryła brak łańcuszka. Amulet, medalion jaki dostała od Raziela nim zaczęło się to całe piekło, nie przeżył tej bitwy. Gdy skruszył się pancerz musiał zostać spalony, stopił się i przepadł bezpowrotnie. Tak samo jak kurtka Axdry. Rękawiczki od Eve. Ciastko od Reda.
Nic nie zostało.
Nic.
- Spoiler:
OOC ---> +10% HP
---> +10% KI
Re: Czerwona Pustynia
Wto Lut 23, 2016 7:24 pm
- Cicho bądź! - syknęła Aryenne w stronę Raziel'a - Vivian nie! Rany Ci się otworzą... - zawołała, gdy Vi nie usłuchała rady Matki i podniosła się do pozycji siedzącej. Z kilku jej ran zaczęła sączyć się krew. Na kilka minut zapadła cisza, podczas której kobieta uprzątnęła bałagan jaki zrobiła opatrując syna i córkę. Spakowała większość preparatów do walizki, zostawiając sobie różową maść, na wypadek gdyby któraś z ran jej dzieci wymagała ponownej regeneracji.
- No dobrze. Teraz powiedzcie mi... co tu się do cholery wyprawia?! - krzyknęła, a złotawa mgiełka ukrywająca ich obecność delikatnie zafalowała - czy tak zachowuje się rodzeństwo?! Gdzie mieliście rozum?! Wyobrażacie sobie jak się czułam lecąc tutaj i nie wiedząc czy zobaczę was jeszcze żywych?!
W międzyczasie stan Raziel'a poprawił się na tyle, że mógł przynajmniej podnieść się na łokciach. Aryenne wykorzystała ten fakt, podeszła do chłopaka i trzepnęła go dość mocno przez łeb.
- A Tobie już kompletnie padło na mózg, żeby dawać sobie wstrzyknąć ten syf? Pobrałam Ci krew i doskonale wiem pod wpływem jakiego specyfiku byłeś! Pragnienie mocy aż tak przysłoniło Ci zdrowy rozsądek? A Ty Vivian? - tym razem przeszła do ochrzaniania córki - myślałam że masz trochę więcej oleju w głowie! Wdawanie się w bezsensowną walkę... czy naprawdę nie było innego sposobu żeby powstrzymać tego kretyna?! Zawsze uważałam, że w waszym duecie to Ty jesteś od myślenia, ale teraz zaczynam mieć wątpliwości...
Dysząc ciężko, przysiadła na tym samym głazie co jakiś czas temu. Wyciągnęła z plecaka trzy duże butelki wody. Sama upiła kilka łyków z jednej, a dwie pozostałe rzuciła Ósemce i Raz'owi, patrząc na nich srogim wzrokiem. Następnie wstała i podeszła do ścianki bariery. Znów nastała cisza, podczas której Aryenne badała sytuację w Akademii. W pewnym momencie na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, a ona sama, ukrywając to przed dziećmi, otarła pojedynczą łzę z policzka.
- Zick... - szepnęła.
Pozwoliła sobie na jeszcze chwilę słabości, po czym doprowadziła się do porządku i wróciła do latorośli, stając pomiędzy nimi.
- Zdajecie sobie sprawę jak bardzo mnie zawiedliście? - tym razem jej ton był nieco spokojniejszy, ale nadal przesiąknięty złością i wyrzutem - jak jednak mawiają ziemianie, głupi ma zawsze szczęście i w waszym przypadku to powiedzenie się sprawdziło. W ciągu godziny powinniście być w stanie swobodnie się poruszać. A wtedy... będziemy musieli pomyśleć o przyszłości.
OCC:
Zregenerujcie sobie po 40% hp i ki
- No dobrze. Teraz powiedzcie mi... co tu się do cholery wyprawia?! - krzyknęła, a złotawa mgiełka ukrywająca ich obecność delikatnie zafalowała - czy tak zachowuje się rodzeństwo?! Gdzie mieliście rozum?! Wyobrażacie sobie jak się czułam lecąc tutaj i nie wiedząc czy zobaczę was jeszcze żywych?!
W międzyczasie stan Raziel'a poprawił się na tyle, że mógł przynajmniej podnieść się na łokciach. Aryenne wykorzystała ten fakt, podeszła do chłopaka i trzepnęła go dość mocno przez łeb.
- A Tobie już kompletnie padło na mózg, żeby dawać sobie wstrzyknąć ten syf? Pobrałam Ci krew i doskonale wiem pod wpływem jakiego specyfiku byłeś! Pragnienie mocy aż tak przysłoniło Ci zdrowy rozsądek? A Ty Vivian? - tym razem przeszła do ochrzaniania córki - myślałam że masz trochę więcej oleju w głowie! Wdawanie się w bezsensowną walkę... czy naprawdę nie było innego sposobu żeby powstrzymać tego kretyna?! Zawsze uważałam, że w waszym duecie to Ty jesteś od myślenia, ale teraz zaczynam mieć wątpliwości...
Dysząc ciężko, przysiadła na tym samym głazie co jakiś czas temu. Wyciągnęła z plecaka trzy duże butelki wody. Sama upiła kilka łyków z jednej, a dwie pozostałe rzuciła Ósemce i Raz'owi, patrząc na nich srogim wzrokiem. Następnie wstała i podeszła do ścianki bariery. Znów nastała cisza, podczas której Aryenne badała sytuację w Akademii. W pewnym momencie na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, a ona sama, ukrywając to przed dziećmi, otarła pojedynczą łzę z policzka.
- Zick... - szepnęła.
Pozwoliła sobie na jeszcze chwilę słabości, po czym doprowadziła się do porządku i wróciła do latorośli, stając pomiędzy nimi.
- Zdajecie sobie sprawę jak bardzo mnie zawiedliście? - tym razem jej ton był nieco spokojniejszy, ale nadal przesiąknięty złością i wyrzutem - jak jednak mawiają ziemianie, głupi ma zawsze szczęście i w waszym przypadku to powiedzenie się sprawdziło. W ciągu godziny powinniście być w stanie swobodnie się poruszać. A wtedy... będziemy musieli pomyśleć o przyszłości.
OCC:
Zregenerujcie sobie po 40% hp i ki
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach