- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Kwatera Hazard'a (Nashi)
Czw Wrz 05, 2013 11:49 pm
Stara kwatera, rozbudowana o łazienkę. W środku znajduje się łóżko, mała szafa z bielizną, biurko z krzesłem, oraz półka z książkami, gdyż właściciel lubi się w ten sposób rozerwać.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Pią Wrz 06, 2013 8:20 pm
Jeszcze w Parku
- Tak, na pewno - rzekł, komentując wzmiankę Vulfili na temat powrotu na Ziemię.
Musi to zrobić, miał ważny powód. Nie była to rzecz jasna misja, a... sprawy rodzinne, to chyba najlepsze określenie. Swoją drogą dziwnie to brzmi w jego przypadku. Nigdy nie był zbyt przywiązany do rodziny, z wyjątkiem Wujka Niko oczywiście. Rodzice zadbali o to, żeby niezbyt miło ich wspominał. Całkiem niedawno okazało się jednak, że ma jeszcze innych krewnych. Spotkanie z Kuro było teraz dla niego priorytetem. W tej chwili nie jest w stanie tego zrobić, gdyż czeka na sygnał Trenera by lecieć na Namek. Gdy będzie miał wolną chwilę - wtedy zrealizuje ten cel.
Reakcja kadetki była dość nieoczekiwana, ale przyjemna. Nie mógł się powstrzymać, by nie odwzajemnić uścisku. Vulfila puściła go szybko, po czym z uśmiechem na ustach uniosła się do góry. Nie pozostało mu nic innego jak do niej dołączyć. Razem wrócili do Akademii.
W kwaterze
Lot nie zabrał im dużo czasu. Dostosował się tempem do koleżanki, by nie została w tyle. Po wylądowaniu weszli do budynku Akademii, a następnie udali się na 1 piętro. Znaleźli się w długim korytarzu. Bo obu jego stronach widniała cała masa drzwi. Na końcu, po lewej stronie odnalazł te właściwie, z napisem "Hazard - Nashi". Stanął przed nimi, zastanawiając się czy na pewno chce wpuścić dziewczynę do środka. Nie miał pojęcia co tam zastanie. Tak czy siak słowo się rzekło i nie miał wyboru. Przełknął głośno ślinę i z bijącym szybko sercem wstukał w panel odpowiedni kod. Gestem zaprosił Vulfilę by weszła pierwsza. On sam ruszył za Nią, obawiając się najgorszego.
Poczuł ulgę. Nie było tak źle. Można by nawet rzec że było dobrze. Panował porządek, na biurku i półce trudno było się doszukać śladu kurzu. Ktoś tu przychodził i sprzątał, albo on sam zostawił kwaterę w takim stanie, nie pamiętał, to było dawno. Uśmiechnął się, gdyż od bardzo dawna tu nie był. Podszedł do stolika i pochylił się nad nim. Spojrzał na stojącą tam fotografię. Przedstawiała uśmiechniętego, 13 - letniego chłopca ściskającego starszego mężczyznę. Aż mu się cieplej na sercu zrobiło na widok ukochanego Wujka. Oderwał wzrok od zdjęcia i podszedł do szafki. Wyjął z niej niebieski ręcznik i podał kadetce.
- Proszę, łazienka jest tutaj - wskazał ręką - korzystaj do woli - dodał z przyjaznym uśmiechem.
Sam natomiast sięgnął na półkę po książkę, tę samą którą czytał ostatnim razem. Doszedł dopiero do połowy, wiec rozwalił się na wyrku i zagłębił się w lekturze.
- Tak, na pewno - rzekł, komentując wzmiankę Vulfili na temat powrotu na Ziemię.
Musi to zrobić, miał ważny powód. Nie była to rzecz jasna misja, a... sprawy rodzinne, to chyba najlepsze określenie. Swoją drogą dziwnie to brzmi w jego przypadku. Nigdy nie był zbyt przywiązany do rodziny, z wyjątkiem Wujka Niko oczywiście. Rodzice zadbali o to, żeby niezbyt miło ich wspominał. Całkiem niedawno okazało się jednak, że ma jeszcze innych krewnych. Spotkanie z Kuro było teraz dla niego priorytetem. W tej chwili nie jest w stanie tego zrobić, gdyż czeka na sygnał Trenera by lecieć na Namek. Gdy będzie miał wolną chwilę - wtedy zrealizuje ten cel.
Reakcja kadetki była dość nieoczekiwana, ale przyjemna. Nie mógł się powstrzymać, by nie odwzajemnić uścisku. Vulfila puściła go szybko, po czym z uśmiechem na ustach uniosła się do góry. Nie pozostało mu nic innego jak do niej dołączyć. Razem wrócili do Akademii.
W kwaterze
Lot nie zabrał im dużo czasu. Dostosował się tempem do koleżanki, by nie została w tyle. Po wylądowaniu weszli do budynku Akademii, a następnie udali się na 1 piętro. Znaleźli się w długim korytarzu. Bo obu jego stronach widniała cała masa drzwi. Na końcu, po lewej stronie odnalazł te właściwie, z napisem "Hazard - Nashi". Stanął przed nimi, zastanawiając się czy na pewno chce wpuścić dziewczynę do środka. Nie miał pojęcia co tam zastanie. Tak czy siak słowo się rzekło i nie miał wyboru. Przełknął głośno ślinę i z bijącym szybko sercem wstukał w panel odpowiedni kod. Gestem zaprosił Vulfilę by weszła pierwsza. On sam ruszył za Nią, obawiając się najgorszego.
Poczuł ulgę. Nie było tak źle. Można by nawet rzec że było dobrze. Panował porządek, na biurku i półce trudno było się doszukać śladu kurzu. Ktoś tu przychodził i sprzątał, albo on sam zostawił kwaterę w takim stanie, nie pamiętał, to było dawno. Uśmiechnął się, gdyż od bardzo dawna tu nie był. Podszedł do stolika i pochylił się nad nim. Spojrzał na stojącą tam fotografię. Przedstawiała uśmiechniętego, 13 - letniego chłopca ściskającego starszego mężczyznę. Aż mu się cieplej na sercu zrobiło na widok ukochanego Wujka. Oderwał wzrok od zdjęcia i podszedł do szafki. Wyjął z niej niebieski ręcznik i podał kadetce.
- Proszę, łazienka jest tutaj - wskazał ręką - korzystaj do woli - dodał z przyjaznym uśmiechem.
Sam natomiast sięgnął na półkę po książkę, tę samą którą czytał ostatnim razem. Doszedł dopiero do połowy, wiec rozwalił się na wyrku i zagłębił się w lekturze.
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Pią Wrz 06, 2013 10:27 pm
Jakby ktoś wyczuł myśl Hazarda na temat podsłuchu w scouterze. Urządzenie zapiekało sygnalizując połączenie. Ledwo Saiyan przyłożył urządzenie do ucha usłyszał znajomy głos trenera.
- Hazard nie po to dostałeś wolne popołudnie, aby miętosić się z dziewczynami. Liczyłem, że nie popełnisz błędu z pierwszej wyprawy i dowiesz się nieco o planecie, na która masz wylecieć, a Ty masz to gdzieś. A jakby się okazało, że lecisz za godzinę? Zero przygotowania!
Twoja młodsza koleżanka właśnie zdegradowała właśnie jednego Nashi. Uważaj, bo będziesz następny. Pracuj na swój mundur! Swoją drogą Vulfila jest dobra szybko owinęła sobie wokół palca Altaira, a teraz Ciebie. Może ja powinienem wysłać.....
Trener mówił pół żartem pól serio, a na koniec na szkiełku wyświetlił się filmik z walki Vivien z Ivanem. Tak, tej blond hafki, która Hazard uczył przed kilkoma godzinami.
- Hazard nie po to dostałeś wolne popołudnie, aby miętosić się z dziewczynami. Liczyłem, że nie popełnisz błędu z pierwszej wyprawy i dowiesz się nieco o planecie, na która masz wylecieć, a Ty masz to gdzieś. A jakby się okazało, że lecisz za godzinę? Zero przygotowania!
Twoja młodsza koleżanka właśnie zdegradowała właśnie jednego Nashi. Uważaj, bo będziesz następny. Pracuj na swój mundur! Swoją drogą Vulfila jest dobra szybko owinęła sobie wokół palca Altaira, a teraz Ciebie. Może ja powinienem wysłać.....
Trener mówił pół żartem pól serio, a na koniec na szkiełku wyświetlił się filmik z walki Vivien z Ivanem. Tak, tej blond hafki, która Hazard uczył przed kilkoma godzinami.
OOC: Haz to tylko gwoli przypomnienia możesz pisać z Vulfila
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Sob Wrz 07, 2013 9:29 am
Vulfila leciała tak szybko jak potrafiła, a mimo wszystko Hazard i tak musiał zwalniać, żeby zrównać się z jej poziomem. Trochę ją to irytowało, tym bardziej, że nijak nie mogła się przed nim popisać. Będzie musiała bardzo dużo trenować, żeby dominować. Gdy dolecieli do akademii szła za nim oglądając się wokoło na innych kadetów. Tak, teraz nikt jej nie podskoczy, bo idzie z nashi, ha! Podążała więc za saiyanem z szerokim uśmiechem.
Kiedy dotarli do kwatery, weszła przodem. Wewnątrz było schludnie, ale bez szału. Obeszła całe pomieszczenie, nie chcąc jednak sprawiać wrażenia ciekawskiej, więc tylko rzuciła okiem na umeblowanie i inne szczegóły. Łóżko nie budziło zachwytu, ale zawsze to lepsze niż jej własne, w którym z pewnością zalęgły się pluskwy. Szafka mała, ale co się dziwić, należała do chłopaka. Biurko, półka. Brakowało całkiem ozdób. Przydałoby się przemalować, położyć kwiatki na parapecie i dać ładną firankę. I dywan, żeby było miło chodzić. Kolorowa kapa na łóżko dodałaby pomieszczeniu wyrazu. Vulfila uśmiechnęła się do swoich myśli, zerkając kątem oka na Hazarda, ale... on przecież nie mógł sie domyślić, co chodziło jej po głowie. Zresztą w ostatecznym rozrachunku byłby z pewnością zadowolony ze zmian. O ile by zauważył, to przecież chłopak!
- Fajny masz ten pokój, znacznie lepszy niż mój własny.
Hazard zaprosił Vulfilę do łazienki, więc tam też się udała. Zamknęła drzwi za dobą i rozejrzała się po wnętrzu. Za bardzo była zmęczona, żeby brać kąpiel, więc jednym ruchem zdjęła z siebie fatałaszki i udała się pod prysznic. Nie obawiała sie, że saiyan mógłby wejść, bo też nie wydawał się być jakimś zboczeńcem. Użyczyła sobie męskich kosmetyków chłopaka i szybko wzięła prysznic.
Kiedy skończyła wychyliła się już ubrana zza drzwi, ale tym razem świeża i pachnąca Hazarda żelem pod prysznic. Nie mogła rzecz jasna słyszeć ani jednego słowa z tego, co sayan dosłyszał w swoim scouterze, bez względu na to ile w tym było prawdy, więc nie ustosunkowała się do tego. Czmychnęła za to bliżej łóżka, a potem usiadła na nim i jakby przypełzła bliżej chłopaka, kładąc mu głowę na ramieniu.
- Co czytasz?- zapytała, ziewając lekko. Miała ochotę na drzemkę.
Kiedy dotarli do kwatery, weszła przodem. Wewnątrz było schludnie, ale bez szału. Obeszła całe pomieszczenie, nie chcąc jednak sprawiać wrażenia ciekawskiej, więc tylko rzuciła okiem na umeblowanie i inne szczegóły. Łóżko nie budziło zachwytu, ale zawsze to lepsze niż jej własne, w którym z pewnością zalęgły się pluskwy. Szafka mała, ale co się dziwić, należała do chłopaka. Biurko, półka. Brakowało całkiem ozdób. Przydałoby się przemalować, położyć kwiatki na parapecie i dać ładną firankę. I dywan, żeby było miło chodzić. Kolorowa kapa na łóżko dodałaby pomieszczeniu wyrazu. Vulfila uśmiechnęła się do swoich myśli, zerkając kątem oka na Hazarda, ale... on przecież nie mógł sie domyślić, co chodziło jej po głowie. Zresztą w ostatecznym rozrachunku byłby z pewnością zadowolony ze zmian. O ile by zauważył, to przecież chłopak!
- Fajny masz ten pokój, znacznie lepszy niż mój własny.
Hazard zaprosił Vulfilę do łazienki, więc tam też się udała. Zamknęła drzwi za dobą i rozejrzała się po wnętrzu. Za bardzo była zmęczona, żeby brać kąpiel, więc jednym ruchem zdjęła z siebie fatałaszki i udała się pod prysznic. Nie obawiała sie, że saiyan mógłby wejść, bo też nie wydawał się być jakimś zboczeńcem. Użyczyła sobie męskich kosmetyków chłopaka i szybko wzięła prysznic.
Kiedy skończyła wychyliła się już ubrana zza drzwi, ale tym razem świeża i pachnąca Hazarda żelem pod prysznic. Nie mogła rzecz jasna słyszeć ani jednego słowa z tego, co sayan dosłyszał w swoim scouterze, bez względu na to ile w tym było prawdy, więc nie ustosunkowała się do tego. Czmychnęła za to bliżej łóżka, a potem usiadła na nim i jakby przypełzła bliżej chłopaka, kładąc mu głowę na ramieniu.
- Co czytasz?- zapytała, ziewając lekko. Miała ochotę na drzemkę.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Pon Wrz 09, 2013 5:41 pm
Z łazienki dało się słyszeć odgłosy korzystania z prysznica. Nie przeszkadzało to jednak Hazard'owi w czytaniu książki. Szczerze mówiąc nie wciągała go tak jak ostatnio. Być może wynikało to z faktu, iż kiedyś moce głównego bohatera budziły w nim podziw, a teraz sam posiadł podobną moc? Wcześniej wyobrażał sobie te niesamowite walki, potężne ataki. A teraz? Był pewien, że byłby w stanie stanąć jak równy z równym do walki z Rocco, głównym bohaterem książki. Jednakże z braku innego zajęcia przeglądał kolejne strony. Aż do momentu, gdy z kieszeni jego uniformu rozległo się pikanie. Natychmiast odłożył książkę i nałożył scouter na oko. Czyżby już teraz miał wylatywać na Namek? Nie najlepsza pora, ale przecież nie powie tego Trenerowi. Zamelduje się w porcie, zgodnie z rozkazami. Tyle że... nie musiał tego robić. Zamiast tego dostał solidny ochrzan od przełożonego. Faktycznie, nie pomyślał o jakimś przygotowaniu. Ale zaraz, zaraz. Przecież po wylądowaniu na Iceberg przestudiowali dokładnie materiały dotyczące ich pierwotnego celu podróży. Wiedział co nieco o tej planecie, oraz ich mieszkańcach. Gdyby faktycznie miał lecieć już teraz, nie byłby zupełnie zielony w tej kwestii. Ale oczywiście nie powie tego na głos. Już miał odpowiedzieć "Tak jest!", gdy na maleńkim ekranie wyświetlił się film. Oglądał go przez kilka minut z lekko otwartymi ustami. To była Vivian? Zupełnie jej nie poznał. Musi zapamiętać sobie na przyszłość, aby nie narażać się w żaden sposób tej dziewczynie. Chociaż teraz nie byłaby w stanie wyrządzić mu krzywdy, za jakiś czas to może się zmienić. Trener w międzyczasie rozłączył się, wiec Haz odłożył scouter z powrotem na miejsce, zastanawiając się czy informacje na temat Vulfili są prawdziwe.
Ledwo zdążył znaleźć stronę na której skończył, dziewczyna pojawiła się w drzwiach łazienki. Usiadła na łóżku, po czym przysunęła się bliżej, kładąc mu głowę na ramieniu. Wyczuł znajomy zapach płynu do kąpieli. To trochę dziwne, że użyła jego kosmetyków, chociaż... nie przeszkadzało mu to. Kątem oka spoglądał na kadetkę. Udawał, że czyta, lecz tak naprawdę rozmyślał nad tym co przed chwilą usłyszał. "Szybko owinęła sobie wokół palca Altair'a". Czy mu się wydaje, czy te słowa budzą w nim negatywne uczucia. Zazdrość? Ciężko mu było to stwierdzić, nigdy nie czuł czegoś podobnego....
- Nic ciekawego - odrzekł, odkładając książkę i kładąc się na boku, by być przodem do Vulfili - Co Cię łączy z Altair'em?
Po prostu musiał o to spytać, nie potrafił się powstrzymać. Podparł głowę na dłoni i będąc ledwie pół metra od koleżanki, wpatrywał się w Nią bez zmrużenia oka. Tyle, że to nie było to samo spojrzenie co wcześniej. Miał poważny wyraz twarzy i oczekiwał na odpowiedź.
Ledwo zdążył znaleźć stronę na której skończył, dziewczyna pojawiła się w drzwiach łazienki. Usiadła na łóżku, po czym przysunęła się bliżej, kładąc mu głowę na ramieniu. Wyczuł znajomy zapach płynu do kąpieli. To trochę dziwne, że użyła jego kosmetyków, chociaż... nie przeszkadzało mu to. Kątem oka spoglądał na kadetkę. Udawał, że czyta, lecz tak naprawdę rozmyślał nad tym co przed chwilą usłyszał. "Szybko owinęła sobie wokół palca Altair'a". Czy mu się wydaje, czy te słowa budzą w nim negatywne uczucia. Zazdrość? Ciężko mu było to stwierdzić, nigdy nie czuł czegoś podobnego....
- Nic ciekawego - odrzekł, odkładając książkę i kładąc się na boku, by być przodem do Vulfili - Co Cię łączy z Altair'em?
Po prostu musiał o to spytać, nie potrafił się powstrzymać. Podparł głowę na dłoni i będąc ledwie pół metra od koleżanki, wpatrywał się w Nią bez zmrużenia oka. Tyle, że to nie było to samo spojrzenie co wcześniej. Miał poważny wyraz twarzy i oczekiwał na odpowiedź.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Wto Wrz 10, 2013 12:59 pm
Vulfila zrobiła wielkie oczy, całkiem nie spodziewając się takiego pytania w tej chwili, a poważna mina Hazarda wskazywała na to, że nie żartował. Czy był na nią zły? Skąd takie pytanie? W pierwszym odruchu odsunęła się od niego na tyle, na ile mogła na łóżku, jakby chcąc zyskać odrobinę przestrzeni prywatnej, bo też poczuła się o coś oskarżana.
- A coś łączy?- bąknęła niemal odruchowo.
Po tym zastanowiła się dokładnie, o co mogło Hazardowi chodzić i skąd w ogóle takie nagłe przypuszczenie z jego strony. Zaczęła szybko myśleć, oczami wodząc po ścianach, bo nie przypominała sobie, by zrobiła coś względem Altaira, co blondyn mógł widzieć i uznać, że to już coś znaczy. W Halfce narastała delikatnie lekka irytacja, ponieważ poczuła się jakby o coś oskarżana, czemu nie była winna i co w ogóle nie powinno się mierzyć w kategoriach winy lub nie winy. Bo czy było coś złego w tym, że spędziła czas z czerwonookim saiyanem i jeśli nawet, to co to Hazarda obchodziło.
Chwilę później Vulfila potrzęsła głową. Ach, znowu budziła się w niej buntownicza saiyańska krew i chęć mordu. Nie powinna była roić sobie w głowie nadinterpretacji. Może Hazard pytał tylko z ciekawości? Może już wcześniej się nad tym zastanawiał? A w zasadzie to czemu miałaby mu nie odpowiedzieć.
- Poznałam go niewiele wcześniej od ciebie.- wyznała lekko zakłopotana, drapiąc się po głowie. - I jedyne, co nas łączy to chyba jego łazienka, z której pozwolił mi skorzystać!- zaśmiała się nerwowo. No tak, korzystanie z czyjejś łazienki mogłoby być odebrane jak coś więcej niż zwykła znajomość, ale dosłownie przed chwilą wyszła spod prysznica Hazarda, a czy z nim coś ją łączy?
Po tym zapadło dłuższe milczenie, w czasie którego po głowie Halfki tłukł się nieposkromiony huragan myśli. Zastanawiała się, co mogło naprowadzić Hazarda na tę myśl. Może to, że stała za plecami Altaira na stołówce, kiedy się spotkali?
- Stałam za jego plecami, bo w stołówce było jedno wielkie pobojowisko, a już kiedyś wylądowałam u pani pielęgniarki, więc wolałam tego uniknąć.- powiedziała, choć przecież Hazard wcale o to nie pytał.
Po tym poczuła, jakby ją olśniło. Było jedno jedyne sensowne wytłumaczenie, czemu blondyn spytał ją o Altaira. Przecież byli bliskimi przyjaciółmi. Hazard troszczył się o jego zdrowie. Musieli ze sobą rozmawiać kiedy brała prysznic. To tłumaczyłoby to niespodziewane pytanie.
- A czemu pytasz?- spytała, podnosząc się na boku lekko w górę.- M...- zacięła się, nie wiedząc, czy powinna dokończyć, bo już czuła kolejny rumieniec pojawiający się na jej twarzy.- Mówił ci... że coś nas łączy?- przełamała się, patrząc Hazardowi równie intensywnie w jego żółte oczy jak on w jej.
Jeśli Altair tak powiedział, to było jak najbardziej pochlebiające dla Vulfili, ale przecież nie było w tym ziarnka prawdy. Tak, Brunet był przystojny i miły. Zapewne, gdyby zaprosił ją na randkę, nie wahałaby się długo. Ale nie zaprosił do tej pory, a rozmawiali ze sobą może dwa razy.
Natomiast na Hazarda Vulfila patrzyła wyczekująco. Jego odpowiedź w tym momencie miała zaważyć na tym, czy się na niego wścieknie czy nie. I tak wykazała wiele cierpliwości, nie wybuchając, jak to miała w zwyczaju. Zadał jej osobiste pytanie z miną nieznoszącą sprzeciwu, a przecież ich też nic nie łączyło, choć miło spędzili razem czas i działał na nią przyciągająco. Nie odtrącił jej, nie okazał niechęci, wręcz przeciwnie, wszystko wskazywało na to, że polubił ją w równym stopniu co ona jego. Być może w przyszłości mogłoby coś się z tego rozwinąć i Halfka, choć ciężko było jej to przyznać przed sobą otwarcie, też nie broniłaby się przed tym, ale saiyan miał niebawem wyjechać, zostawi ją samiusieńką, więc trudno by było powiedzieć, co stanie się w najbliższym czasie.
- A coś łączy?- bąknęła niemal odruchowo.
Po tym zastanowiła się dokładnie, o co mogło Hazardowi chodzić i skąd w ogóle takie nagłe przypuszczenie z jego strony. Zaczęła szybko myśleć, oczami wodząc po ścianach, bo nie przypominała sobie, by zrobiła coś względem Altaira, co blondyn mógł widzieć i uznać, że to już coś znaczy. W Halfce narastała delikatnie lekka irytacja, ponieważ poczuła się jakby o coś oskarżana, czemu nie była winna i co w ogóle nie powinno się mierzyć w kategoriach winy lub nie winy. Bo czy było coś złego w tym, że spędziła czas z czerwonookim saiyanem i jeśli nawet, to co to Hazarda obchodziło.
Chwilę później Vulfila potrzęsła głową. Ach, znowu budziła się w niej buntownicza saiyańska krew i chęć mordu. Nie powinna była roić sobie w głowie nadinterpretacji. Może Hazard pytał tylko z ciekawości? Może już wcześniej się nad tym zastanawiał? A w zasadzie to czemu miałaby mu nie odpowiedzieć.
- Poznałam go niewiele wcześniej od ciebie.- wyznała lekko zakłopotana, drapiąc się po głowie. - I jedyne, co nas łączy to chyba jego łazienka, z której pozwolił mi skorzystać!- zaśmiała się nerwowo. No tak, korzystanie z czyjejś łazienki mogłoby być odebrane jak coś więcej niż zwykła znajomość, ale dosłownie przed chwilą wyszła spod prysznica Hazarda, a czy z nim coś ją łączy?
Po tym zapadło dłuższe milczenie, w czasie którego po głowie Halfki tłukł się nieposkromiony huragan myśli. Zastanawiała się, co mogło naprowadzić Hazarda na tę myśl. Może to, że stała za plecami Altaira na stołówce, kiedy się spotkali?
- Stałam za jego plecami, bo w stołówce było jedno wielkie pobojowisko, a już kiedyś wylądowałam u pani pielęgniarki, więc wolałam tego uniknąć.- powiedziała, choć przecież Hazard wcale o to nie pytał.
Po tym poczuła, jakby ją olśniło. Było jedno jedyne sensowne wytłumaczenie, czemu blondyn spytał ją o Altaira. Przecież byli bliskimi przyjaciółmi. Hazard troszczył się o jego zdrowie. Musieli ze sobą rozmawiać kiedy brała prysznic. To tłumaczyłoby to niespodziewane pytanie.
- A czemu pytasz?- spytała, podnosząc się na boku lekko w górę.- M...- zacięła się, nie wiedząc, czy powinna dokończyć, bo już czuła kolejny rumieniec pojawiający się na jej twarzy.- Mówił ci... że coś nas łączy?- przełamała się, patrząc Hazardowi równie intensywnie w jego żółte oczy jak on w jej.
Jeśli Altair tak powiedział, to było jak najbardziej pochlebiające dla Vulfili, ale przecież nie było w tym ziarnka prawdy. Tak, Brunet był przystojny i miły. Zapewne, gdyby zaprosił ją na randkę, nie wahałaby się długo. Ale nie zaprosił do tej pory, a rozmawiali ze sobą może dwa razy.
Natomiast na Hazarda Vulfila patrzyła wyczekująco. Jego odpowiedź w tym momencie miała zaważyć na tym, czy się na niego wścieknie czy nie. I tak wykazała wiele cierpliwości, nie wybuchając, jak to miała w zwyczaju. Zadał jej osobiste pytanie z miną nieznoszącą sprzeciwu, a przecież ich też nic nie łączyło, choć miło spędzili razem czas i działał na nią przyciągająco. Nie odtrącił jej, nie okazał niechęci, wręcz przeciwnie, wszystko wskazywało na to, że polubił ją w równym stopniu co ona jego. Być może w przyszłości mogłoby coś się z tego rozwinąć i Halfka, choć ciężko było jej to przyznać przed sobą otwarcie, też nie broniłaby się przed tym, ale saiyan miał niebawem wyjechać, zostawi ją samiusieńką, więc trudno by było powiedzieć, co stanie się w najbliższym czasie.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Wto Wrz 10, 2013 11:35 pm
Jej reakcja nieco go zaskoczyła. Pytanie retoryczne tylko utwierdziło Saiyan'a w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Niezbyt przejmował się tym, że się od niego odsunęła,nawet jeśli prawdopodobnie wkroczył z buciorami w jej sferę osobistą i stąd taka reakcja. Położył się na plecach, zaplótł ręce pod głową i wpatrywał się tępo w sufit. Czyli jednak? A jeśli tak, to co dokładnie? Jakoś nie miał ochoty teraz nad tym rozmyślać. W ogóle, o żadnej porze dnia i nocy nie sprawiałoby mu to przyjemności. Dlaczego tak jest? Sam do końca nie wiedział. To chyba nazywa się zazdrość. Ale czy miał ku niej powód? Altair poznał dziewczynę wcześniej, miał pecha. Po za tym do niczego nie doszło, a on nawet nie był do końca pewien czy Vulfila chciałaby tego.... Nawet jeśli on nie miałby nic przeciwko. Odezwała się w nim męska duma. Z zewnątrz sprawiał wrażenie niezainteresowanego całą tą sytuacją, przez myśl natomiast przewijały mu się dziesiątki różnych scenariuszy dotyczących zapraszania dziewczyny na spotkanie, wspólnego spędzania czasu.... Musi przestać o tym myśleć!
Tłumaczeń kadetki słuchał ze średnim zainteresowaniem, chociaż zainteresował go wątek wizyty u pielęgniarki. Ciekawe co też mogło stać się Vulfili i kto za tym stoi. Normalnie pewnie spytałby o to, gotów sam wymierzyć sprawiedliwość winowajcy, jednak aktualnie przeszła mu na to ochota. Na koniec pytanie. Haz odwrócił na moment głowę, by spojrzeć na koleżankę. Po chwili odwrócił wzrok, gdyż to spojrzenie nieco go deprymowało. Wrócił do oglądania sufitu kwatery, lecz po chwili odpowiedział:
- Nie, nie rozmawiałem z nim. Jednak kontaktował się ze mną Trener i wspomniał jakobyś zakręciła sobie Altair'a wokół palca....
Vulfila raczej tego nie zobaczyła, lecz na twarzy młodego Nashi pojawił się wyraz wyrażający niezadowolenie, może nawet złość. Odwrócił lekko głowę by zataić ten fakt, chociaż miał wrażenie, że zrobił to nieco za późno. Miał ochotę dodać coś jeszcze, lecz to chyba nie był najlepszy pomysł. Jak zwykle jednak przegrał mentalną bitwę i nim zdążył ugryźć się w język wypalił:
- Poza tym jeżeli faktycznie coś między Wami jest to nie chcę się narzucać i wprowadzać jakiejś nieprzyjemnej atmosfery, nie jestem taki.
Jak zwykle w takiej sytuacji miał ochotę walnął się otwartą dłonią w czoło. Po co to w ogóle mówił? Mógł się zamknąć i siedzieć cicho. To był jego największy problem - często wypowiadał na głos coś czego nie powinien, słowa które lepiej zachować dla siebie. Niejednokrotnie przysporzyło mu to problemów. Czuł, że tym razem może być podobnie.
Tłumaczeń kadetki słuchał ze średnim zainteresowaniem, chociaż zainteresował go wątek wizyty u pielęgniarki. Ciekawe co też mogło stać się Vulfili i kto za tym stoi. Normalnie pewnie spytałby o to, gotów sam wymierzyć sprawiedliwość winowajcy, jednak aktualnie przeszła mu na to ochota. Na koniec pytanie. Haz odwrócił na moment głowę, by spojrzeć na koleżankę. Po chwili odwrócił wzrok, gdyż to spojrzenie nieco go deprymowało. Wrócił do oglądania sufitu kwatery, lecz po chwili odpowiedział:
- Nie, nie rozmawiałem z nim. Jednak kontaktował się ze mną Trener i wspomniał jakobyś zakręciła sobie Altair'a wokół palca....
Vulfila raczej tego nie zobaczyła, lecz na twarzy młodego Nashi pojawił się wyraz wyrażający niezadowolenie, może nawet złość. Odwrócił lekko głowę by zataić ten fakt, chociaż miał wrażenie, że zrobił to nieco za późno. Miał ochotę dodać coś jeszcze, lecz to chyba nie był najlepszy pomysł. Jak zwykle jednak przegrał mentalną bitwę i nim zdążył ugryźć się w język wypalił:
- Poza tym jeżeli faktycznie coś między Wami jest to nie chcę się narzucać i wprowadzać jakiejś nieprzyjemnej atmosfery, nie jestem taki.
Jak zwykle w takiej sytuacji miał ochotę walnął się otwartą dłonią w czoło. Po co to w ogóle mówił? Mógł się zamknąć i siedzieć cicho. To był jego największy problem - często wypowiadał na głos coś czego nie powinien, słowa które lepiej zachować dla siebie. Niejednokrotnie przysporzyło mu to problemów. Czuł, że tym razem może być podobnie.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Sro Wrz 11, 2013 8:18 am
W momencie, kiedy Vulfila usłyszała, że całe zamieszanie wynikło z powodu jakiejś osoby trzeciej, nie zdążyła zastanowić się nad tym nawet przez sekundę. Saiyańska krew wprost zagotowała się w niej w sekundzie i dziewczyna nie była w stanie w ogóle nad tym zapanować. Miała ochotę coś zniszczyć. Podrzeć prześcieradło. Rozpruć poduszkę. Znaleźć tego wstrętnego, plotkarskiego trenera i przemówić mu do rozumu. A Hazard i jego obrażone zachowanie tak działało jej na nerwy, że najchętniej by go pobiła, gdyby nie fakt, że nie była w stanie zrobić mu najmniejszej krzywdy.
- Co?- wypluła w końcu z siebie tak rozwścieczona, że przeszedł ją dreszcz.- Co to za trener.- burknęła krytycznie, przechodząc do pozycji siedzącej.- Nie ma nic lepszego do roboty tylko perfidnie obmawia kadetki?- wstała na równe nogi, Hazarda obrzucając wściekłym spojrzeniem. Jej ogon wyczyniał teraz za nią niestworzone rzeczy- Tak, wiesz, już połowę akademii uwiodłam w ciągu jednego dnia. Altaira owinęłam wokół palca w dziesięć minut, ciebie w dwadzieścia. Przekaż trenerowi, że on będzie następny.- syknęła sarkastycznie, kierując się do drzwi. Nie interesowało jej już w tym momencie, czy chłopak sie obrazi albo co sobie pomyślał. Wnerwił ją do takiego stopnia, że musiała wyjść.
Vufila już nie słyszała dalszego zdania wypowiedzianego przez Hazarda. Za wielka furia ogarnęła ją w momencie, kiedy okazało się, że cała akademia najwidoczniej huczy od plotek. Co z tego, że większość adeptów stanowili mężczyźni, widocznie ci nawet bardziej lubili poplotkować niż kobiety. I skąd ten trener wiedział, co ona robi i kiedy, a także z kim? I czemu szerzy nieprawdę na jej temat?
OCC: z/t
- Co?- wypluła w końcu z siebie tak rozwścieczona, że przeszedł ją dreszcz.- Co to za trener.- burknęła krytycznie, przechodząc do pozycji siedzącej.- Nie ma nic lepszego do roboty tylko perfidnie obmawia kadetki?- wstała na równe nogi, Hazarda obrzucając wściekłym spojrzeniem. Jej ogon wyczyniał teraz za nią niestworzone rzeczy- Tak, wiesz, już połowę akademii uwiodłam w ciągu jednego dnia. Altaira owinęłam wokół palca w dziesięć minut, ciebie w dwadzieścia. Przekaż trenerowi, że on będzie następny.- syknęła sarkastycznie, kierując się do drzwi. Nie interesowało jej już w tym momencie, czy chłopak sie obrazi albo co sobie pomyślał. Wnerwił ją do takiego stopnia, że musiała wyjść.
Vufila już nie słyszała dalszego zdania wypowiedzianego przez Hazarda. Za wielka furia ogarnęła ją w momencie, kiedy okazało się, że cała akademia najwidoczniej huczy od plotek. Co z tego, że większość adeptów stanowili mężczyźni, widocznie ci nawet bardziej lubili poplotkować niż kobiety. I skąd ten trener wiedział, co ona robi i kiedy, a także z kim? I czemu szerzy nieprawdę na jej temat?
OCC: z/t
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Sro Wrz 11, 2013 10:02 pm
Z wrażenia aż usiadł na łóżku, odsunął się od dziewczyny i wpatrywał się z nią z szeroko otwartymi oczyma. Teraz naprawdę się wściekła. Ogon latał jej jak u rozjuszonej kotki. Szczerze mówiąc Haz nie sądził, że te słowa wywołają u niej taką reakcję. Zapewne miała ochotę go teraz uderzyć, lecz zdawała sobie sprawę, że nie zada mu w ten sposób fizycznego bólu. Pozostało jej wylanie żalu w formie ironicznej uwagi, po czym opuściła jego kwaterę, zostawiając otwarte drzwi. Po chwili złotowłosy usłyszał na korytarzu huk - dziewczyna przeniosła się zapewne do swojego lokum. Hazard przez chwilę gapił się na korytarz analizując to, co właśnie się stało, po czym opadł z powrotem na poduszki i wrócił do poprzedniej czynności, czyli gapienia się w sufit. Przy pomocy telekinezy zamknął drzwi i westchnął.
- Kobiety - rzekł sam do siebie, chociaż tak naprawdę nie bardzo wiedział o co poszło.
Kilkanaście minut zabrało mu dojście do właściwych wniosków. Nie powinien przekazywać Vulfili tego, co usłyszał od Trenera, a przedewszystkim uwagi na temat kadetki. To faktycznie mogło ją wkurzyć. A może jednak on zrobił coś źle tylko nie docierało to do niego, bo nie miał w tych sprawach doświadczenia? Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej obstawał przy tym pierwszym. A w takim wypadku jego złość skierowana została w stronę przełożonego. Po co w ogóle mu o tym mówił? Mógł jakoś inaczej przemówić mu do rozumu. Wzmianka o Altairze i owinięciu go sobie wokół palca przez kadetkę doprowadziła do tego feralnego w skutkach pytania. Przez kilka kolejnych minut rzucał w myślach najróżniejszymi epitetami w stronę Trenera. Jednak to nie przyniosło mu ulgi. Roznosiła go energia i leżenie na łóżku tylko pogarszało sprawę.
- W porządku - rzekł przez zaciśnięte zęby - zero przygotowania? W takim razie pójdę potrenować i nauczę się czegoś pożytecznego.
Spojrzał w stronę wyjścia, lecz ostatecznie kwaterę opuścił prze okno. Gdyby spotkał kogoś na korytarzu to nie wiadomo jakby się to skończyło. Być może na świeżym powietrzu nieco ochłonie. Teraz zależało mu tylko na udaniu się na jakieś pustkowie, gdzie ulżyłby sobie wyczerpującym treningiem.
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t81-rdzawe-gory
- Kobiety - rzekł sam do siebie, chociaż tak naprawdę nie bardzo wiedział o co poszło.
Kilkanaście minut zabrało mu dojście do właściwych wniosków. Nie powinien przekazywać Vulfili tego, co usłyszał od Trenera, a przedewszystkim uwagi na temat kadetki. To faktycznie mogło ją wkurzyć. A może jednak on zrobił coś źle tylko nie docierało to do niego, bo nie miał w tych sprawach doświadczenia? Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej obstawał przy tym pierwszym. A w takim wypadku jego złość skierowana została w stronę przełożonego. Po co w ogóle mu o tym mówił? Mógł jakoś inaczej przemówić mu do rozumu. Wzmianka o Altairze i owinięciu go sobie wokół palca przez kadetkę doprowadziła do tego feralnego w skutkach pytania. Przez kilka kolejnych minut rzucał w myślach najróżniejszymi epitetami w stronę Trenera. Jednak to nie przyniosło mu ulgi. Roznosiła go energia i leżenie na łóżku tylko pogarszało sprawę.
- W porządku - rzekł przez zaciśnięte zęby - zero przygotowania? W takim razie pójdę potrenować i nauczę się czegoś pożytecznego.
Spojrzał w stronę wyjścia, lecz ostatecznie kwaterę opuścił prze okno. Gdyby spotkał kogoś na korytarzu to nie wiadomo jakby się to skończyło. Być może na świeżym powietrzu nieco ochłonie. Teraz zależało mu tylko na udaniu się na jakieś pustkowie, gdzie ulżyłby sobie wyczerpującym treningiem.
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t81-rdzawe-gory
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Nie Lut 23, 2014 10:16 pm
Vulfila wklepała kod do zamka, a chwilę później drzwi stanęły otworem. Ukazał jej się pokój Hazarda. Niewielkie łóżko, szafa z ubraniami, krzesło, biurko i połka z książkami. Prosto, choć schludnie. Na pewno przytulniej niż u niej w pokoju. Kadetka weszła do środka. Najpierw przeszła kilka kółek po pokoju, jakby nie wiedząc, co z sobą zrobić. Zakręciła ogonkiem kilka spiralek. W końcu doszła do wniosku, że może kąpiel ją trochę rozerwie. Weszła do łazienki, włożyła korek do wanny i zaczęła lać wodę. Na brzegu stał żel pod prysznic Hazarda. Otworzyła go i poniuchała. Ładnie. Wlała go trochę pod bieżącą wodę, żeby wytworzyć pianę.
Kiedy woda się lała, Vulfila wróciła do pokoju. Przydałoby się jej coś na zmianę, obecny kombinezon kadeta był w okropnym stanie, zakurzony i brudny. Dziewczyna otworzyła szafę i znalazła tam koszulkę. Powinno się nadać.
Wróciła do łazienki, zakręciła kurek, rozebrała się szybko i zanurzyła w wodzie. Była taka ciepła, taka oczyszczająca i relaksująca. Dziewczyna zatopiła głowę pod wodę i wynurzyła już całą mokrą. Teraz jej włosy opadły całkiem na ramiona, nie sterczały jak zwykle na bok. Kiedy skończyła kąpiel, wyszła z wody, wytarła się znalezionym ręcznikiem i założyła znacznie na siebie za dużą koszulkę Hazarda. Tak ubrana i wciąż kapiąc wodą na prawo i lewo wyszła do pokoju.
Popatrzyła na półkę z książkami. Gdyby tylko mogła się na którejś skupić, pewnie chętnie by poczytała. Ale nie w tym stanie, kiedy czuła się przygnębiona i całkiem zagubiona. Czmychnęła na łóżko i pod kołdrę.
A jeśli Hazard zaraz tu wejdzie? A ona w jego koszuli pod jego kołdrą i... w ogóle... Jeśli ją tu zastanie? Tę dziewczynę, której pewnie nawet nie pamięta... Spaliłaby się ze wstydu. Chyba wyskoczyłaby oknem...
Nie, on przecież nie przyjdzie... Teraz pewnie jest w komorze regeneracyjnej. A potem zajmie się ważniejszymi sprawami niż odwiedziny swojej kwatery. Albo... albo... może... on już.... Nie! "Nie myśl o tym, Vulfila, zajmij myśli czymś przyjemnym. Kwiatkami, motylkami... nie myśl o nim..."
Vulfila pociągnęła nosem. Oczy zaszkliły jej się, a po policzku spłynęła łezka. Odwróciła się na bok. Oby przyszedł zaraz. Oby przyszedł, zrobił zdziwioną minę. Wprawił siebie i ją w zakłopotanie. Oby mogła wybiec zawstydzona, udać się do swojego pokoju i tam ze spokojnym sercem zasnąć lub odczekać, zanim będzie mogła gdzieś pójść.
"Przyjdzie na pewno. Przyjdzie Vulfi. Przyjdzie, zobaczy cię śpiącą w swoim pokoju. I będzie dobrze, zobaczysz. Nie zrobi ci tego. Nie tobie, nie pani Imperatorowej."
Vulfila podniosła lekko ogon tak, że kołdra podniosła się wraz z nim. Położyła głowę na poduszce i czekała. W czasie tego czekania starała się już nie myśleć. I tak zasnęła po chwili w nadziei, że Hazard zaraz przyjdzie...
Ale... on nie przyszedł.
Kiedy woda się lała, Vulfila wróciła do pokoju. Przydałoby się jej coś na zmianę, obecny kombinezon kadeta był w okropnym stanie, zakurzony i brudny. Dziewczyna otworzyła szafę i znalazła tam koszulkę. Powinno się nadać.
Wróciła do łazienki, zakręciła kurek, rozebrała się szybko i zanurzyła w wodzie. Była taka ciepła, taka oczyszczająca i relaksująca. Dziewczyna zatopiła głowę pod wodę i wynurzyła już całą mokrą. Teraz jej włosy opadły całkiem na ramiona, nie sterczały jak zwykle na bok. Kiedy skończyła kąpiel, wyszła z wody, wytarła się znalezionym ręcznikiem i założyła znacznie na siebie za dużą koszulkę Hazarda. Tak ubrana i wciąż kapiąc wodą na prawo i lewo wyszła do pokoju.
Popatrzyła na półkę z książkami. Gdyby tylko mogła się na którejś skupić, pewnie chętnie by poczytała. Ale nie w tym stanie, kiedy czuła się przygnębiona i całkiem zagubiona. Czmychnęła na łóżko i pod kołdrę.
A jeśli Hazard zaraz tu wejdzie? A ona w jego koszuli pod jego kołdrą i... w ogóle... Jeśli ją tu zastanie? Tę dziewczynę, której pewnie nawet nie pamięta... Spaliłaby się ze wstydu. Chyba wyskoczyłaby oknem...
Nie, on przecież nie przyjdzie... Teraz pewnie jest w komorze regeneracyjnej. A potem zajmie się ważniejszymi sprawami niż odwiedziny swojej kwatery. Albo... albo... może... on już.... Nie! "Nie myśl o tym, Vulfila, zajmij myśli czymś przyjemnym. Kwiatkami, motylkami... nie myśl o nim..."
Vulfila pociągnęła nosem. Oczy zaszkliły jej się, a po policzku spłynęła łezka. Odwróciła się na bok. Oby przyszedł zaraz. Oby przyszedł, zrobił zdziwioną minę. Wprawił siebie i ją w zakłopotanie. Oby mogła wybiec zawstydzona, udać się do swojego pokoju i tam ze spokojnym sercem zasnąć lub odczekać, zanim będzie mogła gdzieś pójść.
"Przyjdzie na pewno. Przyjdzie Vulfi. Przyjdzie, zobaczy cię śpiącą w swoim pokoju. I będzie dobrze, zobaczysz. Nie zrobi ci tego. Nie tobie, nie pani Imperatorowej."
Vulfila podniosła lekko ogon tak, że kołdra podniosła się wraz z nim. Położyła głowę na poduszce i czekała. W czasie tego czekania starała się już nie myśleć. I tak zasnęła po chwili w nadziei, że Hazard zaraz przyjdzie...
Ale... on nie przyszedł.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Czw Lut 27, 2014 10:24 pm
- Cancer Sign Love:
Vulfilę wypuszczono z celi tak samo jak innych przetrzymywanych. Różnica między nimi polegała tylko na tym, że każdy poszedł w swoim kierunku, żeby powrócić do swoich spraw, tylko ona jedna nie miała gdzie i po co iść. Znowu znalazła się w punkcie wyjścia. Nie znała nikogo, kogo mogłaby nazwać przyjacielem, w akademii była pomiatana, na Vegetę zabrana siłą...
Nie to było jednak największym zmartwieniem Vulfili. W krótkim czasie w jej nastoletnim sercu rozgorzało coś, czego nie potrafiła nazwać i czego nigdy dotąd nie czuła. A kiedy rozbudziło się i już nie była w stanie tego powstrzymać, zostało jej tak szybko zabrane... A przecież nie da się wyłączyć miłości jednym przyciskiem...
Dlatego własnie Vulfila nie mogła znaleźć swojego miejsca. Zaczęła unikać ludzi i ich spojrzeń, w szczególności tych, którzy być może wiedzieli o tym, co działo się przed ostatnim pojedynkiem z Tsufulem. Rozmowy z innymi przychodziły jej z wielkim trudem. Ciężko było jej opanować pojawiającą się samoistnie smutną minę, a czasem całkiem bez kontroli nad tym miała ochotę wybuchnąć płaczem. W myślach wciąż przewijały się te same obrazy. Ukwiecona łąka... wspólne chwile, a przede wszystkim czarne, gęste włosy, w które wplatała swoje dłonie, twarz pogrążona we śnie i ciało naznaczone krwawiącymi bliznami...
Ale Hazard zaginął. Vulfila nie wiedziała, czy został gdzieś po cichu skazany na śmierć czy uciekł. Przez pewien czas łudziła się, że pewnego dnia on wróci. Pojawi się na chwilę, nawet nie koniecznie ze sprawą do niej, ale wśród uczniów akademii przemknie plotka, że jest, żyje, ale musiał uciekać. Coś takiego nie nastąpiło. A Kadetka nie sądziła, że Hazad cokolwiek do niej czuł, więc z przykrością musiała dojść do wniosku, że nic dla niego nie znaczyła. Jeśli udało mu się zbiec, pewnie zajął się swoimi sprawami i nawet przez chwilę nie pomyślał o takiej jednej dziewczynie, której zakręcił w głowie. A jednak nawet ta myśl była dla niej łatwiejsza do zniesienia niż przypuszczenie, że został stracony za zbrodnie Tsufula.
Halfka jakiś czas krążyła w obrębie akademii, nie mogąc znaleźć swojego miejsca, aż pewnego dnia znalazła samotne drzewo na tyłach. Tam dzień w dzień wdrapywała się na najwyższą gałąź i rozmyślała, obserwując świat, który kręcił się dalej bez jej udziału.
***
Każdy w Akademii, kto znał choć trochę Vulfilę przed zdarzeniami związanymi z atakiem Tsufula, wiedział, że dziewczyna zmieniła się nie do poznania od momentu, kiedy sytuacja została zażegnana. Co prawda w razie konieczności wciąż potrafiła posłużyć się swoim wrodzonym sprytem, żeby osiągnąć któryś z wyznaczonych przez siebie celów, ale na co dzień chodziła przygnębiona i zamknięta w sobie. Spotkać ją można było początkowo tylko, kiedy wychodziła lub wracała skądś, gdzie potrafiła spędzić cały dzień w samotności. I tak też pewnego dnia kadetka szła z matowym wyrazem twarzy przez dziedziniec do odbudowanego budynku. Zdawała się nikogo nie zauważać po drodze, tak samo i Raziela, z którym wcale nie utrzymywała jakichś bliższych stosunków ostatnimi czasy oraz Eve, o którą troszczyła się po tym, jak ta otrzymała niemal śmiertelny cios w serce.
Dwójka młodych Saiyan siedziała w parku na Placu przed Akademią. Dziedziniec powoli wracał do swojej dawnej świetności i już coraz mniej rzeczy świadczyło o bitwie, która niedawno się tu rozegrała. Bitwie, która zmieniła losy wielu osób. Raziel nareszcie był już wolny i mógł spędzić odrobinę czasu ze swoją ukochaną, bez strachu o to, że walnięty psychol zacznie próbować ich zabić. Teraz mieli czas tylko dla siebie. Do chwili, aż czarnowłosa nie dostrzegła małej, samotnej postaci zmierzającej w ich stronę. Eve nie pamiętała niczego co się działo od przebicia jej energetycznym mieczem, aż do wybudzenia. Tego, że Vulfilia narażała własne zdrowie, by ją uratować dowiedziała się od Raziela. Teraz zaś miała szansę jej podziękować. Podziękować za ocalenie i danie drugiego życia. Pociągnęła swojego chłopaka za rękę i ruszyła w stronę dziewczyny.
Vulfila szła zamyślona czy może tylko przygnębiona. Zmierzała prosto do drzwi wejściowych, a na Eve i Raziela tylko rzuciła krótki wzrok. Do chłopaka nie odezwała się wcale, bo też uważała, że chłopcy powinni odzywać się pierwsi, jeśli spostrzegą znajomą sobie twarz, a skoro nie powiedział nic na jej widok, tym bardziej ona nie zamierzała. Natomiast jego dziewczyna wydawała się zmierzać w tym samym kierunku, więc bąknęła z cicha:
- Cześć.
Nie wdając się w dalsze rozmowy szła przed siebie. Nie oczekiwała żadnej dłuższej rozmowy, choć prawdę powiedziawszy na sam widok Eve przypominała sobie wydarzenia Tsufula i od razu robiło jej się przykro.
Raziell patrzył na przygnębioną twarz Halfki. Teraz była zupełnie inna, niż w karcerze. Tam była bezczelna i pewna siebie, zaś tu cicha i jakby nieobecna. Dwie różne twarze, tylko która była prawdziwa? Eve spojrzała zdziwiona na dziewczynę. Nawet nie zdążyła zareagować, kiedy jej chłopak przejął inicjatywę. Złapał brązowowłosą za rękę na tyle słabo by nic jej nie zrobić, ale równocześnie stanowczo.
- Vulfilia. Zaczekaj. - powiedział, zaś w jego głosie nie było tej nutki chłodnej ironii, z jaką zdążyła się już zapoznać. - Chciałem Ci podziękować. Z całego serca. Gdyby nie ty, tego dnia straciłbym osobę, która codziennie sprawia, że nie stałem się jeszcze gnojem. Uratowałaś jej życie, więc oznacza to że mam wobec Ciebie dług. W razie czego pamiętaj o jednym. Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, rady czy czegoś zgłoś się do mnie.
W tej chwili Eve weszła w słowo swojego chłopaka.
-Strasznie przynudza, co nie? - rzekła uśmiechając się. - Naprawdę dziękuje. Dzięki twojej odwadze wciąż chodzę po tym świecie, dlatego jestem twoją dłużniczką.Więc chociaż nasze pierwsze spotkanie nie było zbyt udane, mam nadzieję na pogłębienie tej znajomości.
Powiedziała wyciągając dłoń w stronę Halfki.
Vulfila zaskoczona popatrzyła na Raziela. Nie przerwała mu jego monologu ani jego dziewczyny. Tak naprawdę w ogóle nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Tym bardziej, kiedy oboje wspominali o łączącym ich uczuciu. Była zaskoczona, nie spodziewała się słowa wdzięczności i gdyby tylko była w lepszym nastroju pewnie by to jakoś wykorzystała, ale… nie, kiedy każdym słowem przypominali jej o tym, co sama straciła.
Choć Raziel i Eve mogli uznać to za dziwne z jej strony, ona zwinęła usta w trąbkę i odetchnęła głęboko, starając się opanować. Oczami uciekała od ich wzroku, ale nie chciała być nieuprzejma. Podała rękę Eve i uśmiechnęła się blado.
- Nie ma … za co. - bąknęła.
***
Po każdym deszczu na niebie rysuje się tęcza, tak przynajmniej mawiają mędrcy. W przypadku Vulfili tęcza ta miała przybrać kolejne spektrum szarości, ale kiedy siedząc w swojej ukrytej samotni wysoko na gałęzi drzewa wydawało jej się, że świat o niej zapomniał, nawet tę szarość przyjęłaby z wdzięcznością, żeby tylko zająć swe myśli czymkolwiek innym niż rozpamiętywanie tego, co nigdy już nie powróci.
Pewnego dnia obudziła się w łóżku kwatery Hazarda zmęczona. Przewróciła się na bok, okrywając lekko należącym do niego kocem i wyjrzała przez okno. Na dworze panowała wciąż niezmienna pogoda Vegety. Nic się nie zmieniało. Wtedy postanowiła, że musi czymś zająć swoje myśli. Uniosła się do siadu, żeby potem ciężko wstać. Przeciągnęła się, porobiła kilka wymachów. Stwierdziła z żalem, że trochę opuściła się w formie. Będąc na Ziemi lubiła zająć się treningiem, żeby odgonić od siebie negatywną aurę, więc doszła do wniosku, że chyba najlepiej będzie, jeśli to samo zrobi tutaj.
Przebrała się w swój strój kadetki, ale nie wzięła ze sobą napierśnika, żeby nie zwracać na siebie uwagi. W końcu ktoś mógłby się zorientować, że ukradła go z magazynu. Z opuszczona głową i bezbarwnym wyrazem twarzy ruszyła do sali treningowej. Nikt jej nie zaczepiał, a nawet, gdyby tak było, nie zwracałaby na to uwagi. Miała ochotę wyrzucić z siebie wszystko, co ja męczyło.
Kroczyła niepewnie do środka. Tam… jakby napad Tsufula nie miał nigdy miejsca, wszyscy trenowali w pocie czoła, wydając z siebie dzikie okrzyki. Oparła ręce o biodra i rozejrzała się wokoło, zastanawiając od czego powinna zacząć.
Niedługo potem do Sali wkroczył nie kto inny jak Koszarowy. Już od progu było widać, iż nie jest w najlepszym nastroju. Gdy mijał pierwszą z brzegu machinę do ćwiczeń, rąbnął w nią pięścią, a ta poleciała przez całą długość pomieszczenia i roztrzaskała się na kawałki na przeciwległej ścianie. Mężczyzna gadał coś po nosem, a gdy znalazł się bliżej Vulfili, dziewczyna mogła usłyszeć jego słowa.
- … gdyby nie to, że jest pupilkiem Króla to już dawno rozje*ałbym mu gębe. Gówno widział, gówno wie, a pier*oli mi, że nie potrafię uczyć, nie potrafię dotrzeć do małolatów. Co za ku*as! - tupnął w ziemię, a w posadzce zrobiła się sporej wielkości, płytka dziura - Już ja mu udowodnię, że z każdego, nawet najbardziej przyje*anego kadeta jestem w stanie zrobić wojownika.
Nagle zatrzymał się, gdy jego wzrok padł na Saiyan’kę. Najwyraźniej próbował sobie przypomnieć skąd ją zna. W końcu na jego twarzy zagościł lekki uśmieszek - przypomniał sobie.
- Nadaje się idealnie… - wyszeptał.
Wolnym krokiem podszedł do Vulfili, w międzyczasie obserwując poczynania pozostałych znajdujących się na sali małp. Najwyraźniej nie mógł się do niczego przyczepić, a być może zwyczajnie mu sie nie chciało, gdyż stanął przed dziewczyną i pochylił się nad nią.
- Co jest młoda, nudzi Ci się? Szukasz wrażeń z samego rana? Już ja Ci ich dostarczę - szybkim ruchem podciął jej nogi, tak że kadetka runęła plackiem na podłogę - Napier*alasz pompki dopóki nie uznam, że wystarczy. Pokażę temu gogusiowi, że nawet z takiej siksy zrobię porządnego żołnierza… - to ostatnie zdanie wypowiedział znowu szeptem, bardziej do siebie.
***
- Spirit Fight:
Tak zaczął się kolejny rozdział w etapie życia Vulfi na Vegecie. Rozdział, który miał znacząco wpłynąć na nią samą i jej dalsze losy. Czy tego chciała czy nie, jej szkoleniem zajął się postrach akademii, sam Koszarowy. I jak można się było spodziewać, nie był to mistrz ani cierpliwy ani łagodny. Treningi pod jego okiem charakteryzowały się dużą dozą monotonii, która miała wypracować u dziewczyny przede wszystkim rygor i dyscyplinę, ponieważ kadetka znana była ze swojej krnąbrności, skłonności do kombinatorstwa i bajdurzenia, co powinno być z niej wyplewione, jeśli miała zostać kiedyś dobrym wojownikiem. Ponadto szkolenie opierało się na zwiększeniu wytrzymałości wątłej Halfki oraz wypracowaniu odpowiedniej siły, bo przecież co komu po energii, jeśli jego bazowe ataki nie stanowią zagrożenia?
I tak oto Koszarowy ustanowił dla Vulfili pewien harmonogram dnia. Miała piętnaście minut na śniadanie i kolację, które zresztą zwykle spożywała w jego towarzystwie, oraz pół godziny na obiad. Osiem godzin mógł trwać jej sen, o ile wszystko wykonywała zgodnie z poleceniami i nie było konieczności by przedłużyła trening. Około godzinę dziennie dziewczyna spędzała na sparingach, ale całą resztę na samodzielnych ćwiczeniach. Na samym początku miało to być bieganie. I kadetka robiła to nieustannie, nie mając nawet chwili wytchnienia.
Początkowo dziewczyna sądziła, że bieganie nie będzie tak rygorystycznie traktowane. Że uda jej się wytrzymać tydzień i Koszarowy zmieni technikę szkolenia. Grubo się myliła. Z czasem zwiększało się tylko tempo i dystans, ale element biegu nie znikał bez względu na wszystko. Dlatego też Vulfila zaczęła zastanawiać się nad tym, jak mogłaby uniknąć nieprzyjemnej konieczności dnia codziennego. Najprostszym wyjściem zdawać się mogło unikanie biegania. Dlatego też kiedy Koszarowy udał się do swoich kwater albo na salę treningową, dziewczyna mijała wejście główne akademii, którędy przebiegła jej codzienna trasa biegu, żeby za rogiem schować się i odsapnąć we wnęce w murze. Oparła się plecami o cegły i odpoczywała, co jakiś czas tylko wstając, by wychylić się i sprawdzić, czy oprawca wrócił.
Niestety któregoś dnia, Mistrz nakrył kadetkę, gdy ta próbowała unikać ćwiczenia. Niewielki Ki Blast trafił w miejsce oddalone zaledwie o kilka centymetrów od nogi Vulfili.
- Ku*wa, czy ja powiedziałem, że możesz sobie zrobić przerwę? Nie przypominam sobie tego, więc wracaj do biegania, ale już!
Jeszcze kilka energetycznych pocisków trafiło w plecy dziewczyny, zmuszając do szybszego biegu.
Innego dnia, po tym, jak unikanie biegania okazało się być nieskuteczne, Vulfila wymyśliła inną technikę. Wyczekała moment, kiedy Koszarowy przyglądał się jej biegowi. Wtedy wywróciła się celowo, aż kurz podniósł się z ziemi, kiedy turlała się po podłożu.
- Au, au, au!- zakrzyknęła, łapiąc się w miejscu kostki i zerkając jednym okiem, na Koszarowego, żeby stwierdzić, czy dał się nabrać.
Kadetka znalazła się w cieniu Brodacza, gdy ten stanął nad nią. Nie miał zbyt wesołej miny. Łypnął na pozornie zranioną kostkę swej uczennicy.
- I co, może jeszcze mam Ci wymasować nóżkę? Zapomnij! TO JEST TRENING! - ryknął - Pot i krew mają się lać strumieniami!
Chwycił za uniform na plecach dziewczyny i postawił ją na nogi. Następnie klepnął ją mocno w pupę, zostawiając na niej odcisk swojej dłoni. Vulfila nie miała wyboru - musiała biegać dalej, tym bardziej że klaps popchnął ją o dobre kilka metrów do przodu.
Gdy i to okazało się nieskuteczne, Vulfilę zaczęły ponosić nerwy. W końcu ile można biegać w kółko? Tydzień, dwa… ale miesiąc? Dwa miesiące? I końca absolutnie nie widać. A ona była już wycieńczona. Jej włosy straciły blask, ogonek wypłowiał, pod oczami zagościły cienie, drżała na całym ciele z przepracowania. Któregoś dnia toczyła się do przodu żółwim tempem. Zdawało jej się, że już tego dłużej nie wytrzyma. Że zaraz poczuje ulgę, kiedy padnie na ziemię. Że albo podda się albo wybuchnie. Tylko czemu jej organizm przestał reagować na przemęczenie omdleniem jak to było dawniej? Wzbierała w niej frustracja i agresja, której nawet nie chciała już ukrywać. Człapała krok za krokiem w stronę trenera a dłonie zwinęła w pięści, zaciskając je mocniej co i rusz. Spojrzała nienawistnie na Koszarowego, który stał nad nią i ostrzegawczo trzymał w ręku zapalony KI Blast. Kadetka nie wytrzymała. Przystanęła, mierząc saiyana wzrokiem. Miało to wyglądać groźnie, jakby oszalała i zdolna była w tej chwili do wszystkiego. Mięśnie jej ciała drgały, powieka oka lekko mrugała.
- Tss…- syknęła do siebie, starając się jeszcze opanować swoje nerwy, ale na sam widok Koszarowego, którego z dnia na dzień nienawidziła coraz mocniej i dogłębniej, wzdragał jej ciałem nieprzyjemny dreszcz. Miała ochotę wybuchnąć i wyzwać go od najgorszego, a swoje szpony wbić mu w szyję, ale wiedziała, że nie odczułby kompletnie nic z tego, że gdyby to zrobiła, pewnie nie pozbierałaby się długo. - Nie będę już więcej biegać.- oświadczyła nie znosząc sprzeciwu, po czym zawinęła ogon w pasie i ruszyła w stronę swojej kwatery, nie czekając nawet na reakcję trenera.
Nie trzeba było długo czekać na reakcję Koszarowego. W mgnieniu oka znalazł się za swą uczennicą. Chwycił ją za włosy i podniósł na kilkadziesiąt centymetrów do góry.
- Co Ty pier*olisz? Będziesz mi się stawiać mała gówniaro!?
Zamachnął się i uderzył pięścią w brzuch Vulfili, która zgięła się wpół i wypluła z ust nieco krwi. Następnie odrzucił ją kilka metrów dalej, dbając o to, by spotkanie z ziemią nie należało do najdelikatniejszych.
- Powinnaś mi dziękować na kolanach, że poświęcam swój cenny czas na nauczenie czegoś takiego ścierwa jak Ty. Zapamiętaj to sobie - nie znoszę sprzeciwu!
Podszedł do kadetki i przydusił ją do podłoża, stawiając stopę na jej plecach. Kolejna dawka bólu przeszła przez ciało dziewczyny.
- Jak mówię “biegaj” - Biegasz. Jak mówię “stój” - zatrzymujesz się. Jak Ci każę skoczyć w ogień, TO KU*WA SKACZESZ W OGIEŃ, ROZUMIESZ! A teraz napie*dalaj pompki, aż się ściemni! I zapomnij o kolacji!
Noga nadal spoczywała na grzbiecie Vulfili, utrudniając jej ćwiczenie. Był to zapewne jeden z najgorszych dni w życiu Panny Rogozin…
Od tej chwili, Vulfila już nigdy więcej nie kwestionowała decyzji Koszarowego, jak bezsensowne czy okrutne mogły jej się zdawać. Gdyby jej kazał, skoczyłaby w przepaść nie pytając o cel. Bez zająknięcia obiegała więc teren akademii każdego jednego dnia, bez względu na pogodę czy nastrój. Nie mogła przystanąć, bo jeśli Koszarowy przyłapał ją na tym, musiała odrabiać zaległości z godzin przeznaczonych na sen. A wyjątki nie wchodziły w grę. Nawet zrobiło się w akademii głośno na temat halfki. Mawiało się, że jeśli masz sprawę do Vulfi, to powinno się iść przed akademię, bo ona tam była zawsze. Kiedy większość kadetów wstawała rano i wyglądała przez okno, Vulfila robiła już króteś z kolei koło wokół ogrodzenia. Kiedy szli wymęczeni treningiem spać, ona wciąż tam była, choć oczywiście tempo biegu pod koniec dnia nie było przez jeszcze bardzo długi czas zadowalające dla Koszarowego. Inni uczniowie akademii niejednokrotnie naśmiewali się z dziewczyny, siadając na ogrodzeniu terenu akademii wojskowej, żeby pooglądać i podrażnić posłuszną jak udomowiony wilk kadetkę, która nie tylko dlatego, że trener jej zabraniał, ale też dlatego, że nie miała sił wydusić z siebie słowa, milczała jak grób. Biegła przed siebie, z jednym celem, aby wreszcie dotrwać do momentu, kiedy będzie mogła iść coś zjeść lub spać. Cała zlana potem brnęła do stołówki, torując sobie po drodze beznamiętnie drogę, żeby wśród pogardliwych spojrzeń innych osób z akademii wchłonąć w siebie ze smakiem papkę dla kadetów. Miała na to tylko kwadrans, więc jeśli ktokolwiek stanął jej na drodze, był odpychany bez słowa z dzikim wyrazem twarzy. Jeśli nie wyrobiła się w czasie, posiłek przepadał… Choć nikogo to w zasadzie nie obchodziło poza nią samą i czasem zdarzało się, że kadetka pobiła się z kimś w stołówce, dopadając przeciwnika z taką zajadliwością, jak dzika kotka walcząca o pożywienie dla młodych. Podobnie wyglądały momenty, kiedy Vulfila udawała się do kwatery Hazarda po dniu treningu. Wiele czasu minęło, zanim przyzwyczaiła się do rygoru na tyle, by miała wciąż siły robić w swoim wolnym czasie cokolwiek innego niż po prostu rzucenie się brudna na łóżko i pogrążenie w zbawiennym śnie.
Choć oczywiście cały trening u Koszarowego miał swoje zalety. Nie miała czasu myśleć. Tylko jakim kosztem? Sama już nie wiedziała, co jest większą udręką.
***
- Army go!:
W tym trudnym dla Vulfili okresie, nie tylko samo bieganie stanowiło niemały problem. Jak można się było spodziewać, i sama nauka walki w wykonaniu Koszarowego nie należała do najprzyjemniejszych doznań, jakich dziewczyna mogła doświadczyć. Zwykle przychodziła na nie już wymęczona porannym biegiem, ale wiedziała, że to ten element dnia codziennego stanowić będzie największe wyzwanie. Musiała dać z siebie wszystko. Za każdym razem, inaczej kara była sroga.
Pewnego dnia Koszarowy zaprosił Vulfilę za akademię do skalnego lasu, gdzie dziewczyna jakiś czas temu spotkała demona Reda. Byli tam całkiem sami i mieli spore pole do walki, bez obaw o to, że mogliby komuś zrobić krzywdę.
Koszarowy postawił sprawę jasno. Jeśli Vulfila wytrzyma dzisiejszą walkę, nie będzie musiała już biegać. Dziewczyna spojrzała na niego niedowierzając, starając się ukryć wielką nadzieję, jaka zrodziła się w jej sercu na wieść o tym, że być może wreszcie nie będzie musiała katować się przez tyle godzin dziennie. Przypuszczała jednak, że walka będzie bardzo ciężka i zaciekła, a każde potknięcie z jej strony skończy się katastrofą.
Vulfila miała pobladłą twarz z śmiertelnie poważnym wyrazem i oczami bijącymi nienawistnymi gromami. Tak bardzo chciałaby być już na tyle silną, żeby móc go pokonać i upokorzyć. Poszła zamaszystym krokiem kawałek dalej. Ustawiła się na przeciwko trenera, żeby mogli zacząć pojedynek. W głowie starała się oczyścić swoje myśli, by stać sie jednością ducha i ciała, łączoną przez energię KI. Złożyła ręce przed twarzą i z zamkniętymi oczami stała tak przez chwilę.
Otworzyła oczy. Skupiona na celu jak jastrząb na swojej ofierze, zamachnęła rękami, ustawiając je przed sobą z rozczapierzonymi palcami niczym szponami, a nogi ugięła w kolanach, przenosząc ciężar ciała niżej, by mogła balansować. Serce waliło jej jak młotem, tak bardzo pragnęła wygranej i tak bardzo bała się porażki.
W końcu ruszyła w stronę trenera, próbując uderzyć go zamaszyście jak niedźwiedź, atakując pazurami od boków i czasem od góry. Wkładała w to całą swoja szybkość, starając się wykonywać ruchy, jakich ten mógłby się nie spodziewać.
Koszarowy nie miał większych problemów z uniknięciem ciosów Vulfili. Na tym poziomie dziewczyna nie była w stanie nic mu zrobić.
- To wszystko na co Cię stać? Z takim czymś to ch*ja mi zrobisz, WYSIL SIĘ BARDZIEJ!
Zacisnął pięść i rąbnął dość mocno w brzuch kadetki, przez co ta odleciała na parę metrów do tyłu.
Dziewczyna zatrzymała się w locie, wbijając palce u rąk w ziemię, żeby zmniejszyć impet, z jakim sunęła bezwładnie do tyłu. Przy tym wzniosła w powietrze tumany kurzu i połamała sobie paznokcie, ale w końcu udało jej się zatrzymać wpółleżąc. Brzuch ją bolał ją od uderzenia, ale nie zwracała na to uwagi. Nie czekając ani chwili, wystrzeliła z powrotem w stronę Koszarowego, skupiona na tym, żeby kosztem wszystkiego jednak zadać mu choć trochę obrażeń. Znów z największą możliwą szybkością dla siebie atakowała ciosami i kopniakami, ale obserwowała trenera, nie odrywając od niego wzroku. Wyczekiwała momentu, w którym mogłaby wbić pazury w jego szyję.
Mężczyzna znowu przywołał na twarz kpiący uśmieszek. Tym razem dla odmiany zamiast unikać blokował uderzenia, pokazując swej uczennicy ile jeszcze jej brakuje nim będzie mogła zadać mu porządny cios.
- Nadal źle, Twoje ataki są zbyt oczywiste, musisz mnie czymś zaskoczyć!
W przerwie tej nawałnicy, błyskawicznie zszedł do parteru i podciął nogi Vulfili. Następnie wyprostował się i za pomocą kolana posłał ją na parę metrów do góry.
- Zostań tam! - ryknął, wypuszczając z dłoni kilka Ki Blastów i celując w plecy kadetki, “pomagając" jej w ten sposób utrzymać się w powietrzu. Sam uniósł się nieco wyżej. - Zobaczymy jak sobie poradzisz w powietrzu. I zacznij walczyć na serio, bo póki co jest chu*owo!
Vulfila zawarczała głośno, zaciskając powieki na sekundę. Bolesne ataki i słowne obrazy ze strony nieugiętego trenera doprowadzały ja do białej gorączki.
“Zaskoczyć?”- pomyślała, patrząc na najsłabszy punkt Koszarowego. Po tym rzuciła się znowu na niego, licząc na to, że ten będzie tym razem próbował kontratakować. Udała chęć lekkiego uderzenia w brzuch, po czym przewidując, że trener spróbuje odepchnąć ją lub uderzyć, zrobiła szybki zwód w prawo, a następnie łapiąc go ręką za ramię ustawiła się przodem do jego pleców, żeby mieć prostą drogę do wykonania kopniaka w same klejnoty.
Trudno było stwierdzić czy Brodacza zaskoczył taki obrót spraw. Tak czy siak pozwolił Vulfili wspomóc się jego ramieniem i nie odwrócił gdy kadetka znalazła się za jego plecami.
- Już ja wiem co kombinujesz, mała! - ryknął, gdy noga uczennicy znalazła się niebezpiecznie blisko jego skarbów.
W ostatniej chwili jednak ogon Koszarowego odwinął się z pasa i zawinął wokół stopy dziewczyny. Piąta kończyna wzięła zamach i odrzuciła Pannę Rogozin na pobliskie skały.
- Nieźle pomyślane! Zapamiętaj to sobie - w walce wszystkie chwyty są dozwolone. Nie zwracaj uwagi na to całe pier*olenie o honorze i tak dalej, liczy się tylko to, żeby wje*ać przeciwnikowi! Wstawaj i kontynuujemy!
Kadetce zakręciło się w głowie od uderzenia w skałę. Potrząsnęła głową, strzepując z włosów kurz. Zaczęła opadać z sił, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Wiedziała, że jutro wszystko ją będzie bolało, każdy jeden mięsień ciała, a w dodatku będzie pewnie musiała biegać znów cały dzień, ale przecież nie może poddać się w takiej chwili. Złożyła ręce i skrzyknęła palcami głośno. Odetchnęła głęboko. Koszarowy miał rację, jeśli natrafi kiedyś na takiego przeciwnika jak Katsu, nie będzie on miał honoru i litości dla niej. Musiała zastanowić się, co zrobić. Obrała więc nową taktykę.
Z rozpędem rzuciła się na trenera, chcąc pchnąć go bliżej przeciwległych skał. Chciała złapać go w pasie z rozpędem i tak przesunąć bardziej w tamta stronę. Potem, o ile będzie to możliwe, odsunęła się i uderzyła go jedynym znanym sobie atakiem energetycznym Galick Gun, żeby odepchnąć mężczyznę jeszcze dalej. A na koniec wystosowała KI-Blasta w wystający ze skał kamień, powodując lawinę, która miałaby polecieć wprost na Koszarowego.
Mistrz znowu nie zareagował. Z zaciekawieniem obserwował kolejne poczynania swej uczennicy, ciekawy czym tym razem go zaskoczy. Galick Gun nie wyrządził mu żadnej krzywdy, nawet pancerz pozostał w nienaruszonym stanie. Lawina kamieni zatrzymała się w połowie drogi, gdy Brodacz zastosował telekinezę.
- Nieźle, ale i tak prezentujesz denny poziom. Teraz ja się zabawię!
Ruszył z impetem na Vulfilę. Zatrzymał się tuż przed nią i wyprowadził kaskadę ciosów. Nie uderzał z całej siły, jedynie na tyle mocno by zadać jej odczuwalny ból. Dziewczyna raczej nie była w stanie uniknąć bądź zablokować żadnego. Po wszystkim runęła na ziemię, poobijana i zakrwawiona w niektórych miejscach. Brodacz nadal wisiał w powietrzu, obserwując ją ze złośliwym uśmiechem. Ciekawe jak się ma wola walki i niezłomność Panny Rogozin.
Vulfila leżała twarzą w piachu. Była cała obolała. Zwinęła sie w kłębek. Podkuliła nogi i ręce, a ogonkiem oplotła się w pasie. Przez chwilę nie ruszała się i napinała mięśnie, żeby przetrzymać falę nieprzyjemnych doznań. Czuła sie fatalnie. Miała ochotę zakończyć w tym momencie sparing i udać się do pani pielęgniarki.
Uderzyła ze złością pięścią o ziemię. Tylko przecież wtedy będzie gorzej. Koszarowy każe jej biegać dalej…
-Tss… - syknęła nienawistnie i nieustępliwie, po czym podniosła się lekko na rękach. Mięśnie drżały jej, utrudniając utrzymanie pozycji. Wbiła zakrwawione paznokcie w ziemię, po czym wzniosła wzrok w kierunku trenera. Czy był jakiś sposób na to, żeby go pokonać?
Wtedy Vulfilę olśniło. Owszem, był jeden, niezawodny sposób, o którym dowiedziała się nie tak dawno, a o którym zapomniała całkiem. Musiała tylko zebrać w sobie siły, by znów stanąć w szranki z przeciwnikiem
Postawiła jedną nogę, odetchnęła głęboko, po czym zebrała w sobie tyle sił, by podskoczyć delikatnie i wsunąć po siebie drugą. Udało się! Z trudem podniosła się na nogi. Przymknęła oczy. Ciało odmawiało posłuszeństwa, tak samo jak w czasie codziennego, wielogodzinnego biegu. Rozłożyła ręce lekko. Nad opuszkami palców zaświeciła błękitna aura KI. Im bardziej skupiała się na niej, ta tym szybciej zaczęła oplatać jej dłonie, a kiedy osiągnęła przedramię i załaskotała kadetkę w łokciu, jej odświeżająca energia mogła zostać ujarzmiona, a dzikość wykorzystana. Vulfila zacisnęła pięści i wykrzyknęła, a błękitna poświata objęła całą jej sylwetkę. Wydawało się, jakby jej włosy na krótki ułamek sekundy zaświeciły na żółto, ale to trwało tak krótko, że prędzej było to tylko przywidzeniem.
Dziewczyna, gdy tylko KI zadziałało na nią pobudzająco, od razu rzuciła się znów z pięściami na swojego trenera. Miała jeden cel- pociągnąć go za ogon, aż sparaliżuje go to niemiłe uczucie, które powaliło z nóg strażnika na lotnisku.
Koszarowy niecierpliwił się coraz bardziej. Co prawda nie spodziewał się zbyt dużego poziomu swojej uczennicy, ale jednak była o 100 lat za młoda i niedoświadczona, by chociaż raz dobrze go trafić. Bez wysiłku unikał kolejnych jej ciosów, widząc że młoda znów coś knuje, łatwo odczytał to z jej ruchów. W końcu palce Vulfi zacisnęły się na ogonie Brodacza. Ten znieruchomiał i odwrócił głowę, by spojrzeć kadetce w oczy. Widział na jej twarzy wyraz triumfu, była pewna że w końcu jej się udało.
- Znowu pogrywasz nieczysto, podoba mi się to. Ale jeśli decydujesz się na coś takiego, to musisz się liczyć z tym… że coś pójdzie nie tak!
Zadarł nogę do tyłu i wbił ją w brzuch Saiyanki. Gdy ta odlatywała w siną dal, skumulował w dłoni Ki i wypuścił ją w formie niewielkiego pocisku. Było to dużo mocniejsze niż Galick Gun, którym oberwał chwilę temu. Vulfila opadła na ziemię, przypalona w paru miejscach. Była na skraju wyczerpania. Mężczyzna wylądował tuż obok, wpatrując się w nią z uśmiechem.
- Pomysł był dobry, ale nie przewidziałaś jednego - Saiyan’ie mogą tak zahartować swój ogon, że tego typu sztuczka nie będzie na nich działać - trącił butem brzuch uczennicy i kontynuował - Co jest, już koniec? Tylko na tyle Cię stać? Gówno pokazałaś, najwyraźniej tracę swój czas na trenowanie takiego ścierwa jak Ty.
Byli już bardzo blisko zakończenia tego pojedynku. Te wszystkie ataki, ciosy, taktyki - nie miały dla brodacza najmniejszego znaczenia, wiedział na co stać kadetkę. Sprawdzał ją na innej płaszczyźnie, a to jak teraz zareaguje, znacząco przyczyni się do tego, czy trening będzie kontynuowany i w jaki sposób.
Vulfila leżała wycieńczona na ziemi. Dostała taki omłot, że nie mogła ruszyć ogonem. Czuła piekący ból na skórze, mięśnie na całym ciele pulsowały, zapowiadając to, co miało dziać się z nimi następnego dnia. Najgorsze jednak były tworzące się siniaki i zadrapania. Obelgi ze strony trenera nie ułatwiały sprawy, bo choć kadetka wewnętrznie buntowała się, wiedziała, do czego doprowadzi dalsze się stawianie.
Zmęczona podniosłą się na rękach, stękając.
- Tss…- warczała. Nie chciała patrzeć w oczy Koszarowemu. Bardzo irytowała ją jej własna bezsilność. W głowie roiła sobie nierealne do realizacji plany ucieczki z Vegety lub ukrycia się gdziekolwiek, gdzie nie musiałaby dalej trenować. Choć wiedziała, że jest to absolutnie niemożliwe.
Podniosła się całkiem, tak bardzo żałując, że zdana jest w życiu tylko na siebie… Utykając ruszyła w stronę Koszarowego. Nie zatrzymała się. Mijając trenera bąknęła tylko:
- Idę biegać.
Brodacz czekał, ciekaw reakcji swojej uczennicy. To jak teraz się zachowa wyznaczy im dalszy kierunek działania. W końcu Vulfila wstała, cała obolała i nie patrząc w oczy Mistrzowi, ruszyła przed siebie, wspominając o powrocie do biegania. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Nie do końca takiej reakcji oczekiwał, ale nie było źle.
- Stój - rzekł po chwili - Czy ja Ci ku*wa powiedziałem, że możesz odejść?
Wolnym krokiem podszedł do niej. Stali akurat obok jakiej skały. To podrzuciło Koszarowemu doskonały pomysł. Odchylił rękę, po czym uderzył w głaz, pozostawiając w nim płytkie wgłębienie w kształcie swojej pięści.
- Teraz Ty, no dalej - rozkazał - jeszcze raz - dodał, gdy zaciśnięta dłoń kadetki spotkała się z twardym twardą powierzchnią - i jeszcze raz. I znowu. Od dziś zamiast biegania, będziesz przychodziła tutaj i na*ierdalała w to samo miejsce, obiema rękami. Nie obchodzi mnie, czy zedrzesz sobie skórę, czy połamiesz knykcie, masz to robić od rana do wieczora, bez przerwy, tak jak wcześniej zapie*dalałaś wokół Akademii. Zrozumiano?
***
- trening:
Vulfila czuła początkowo spore podekscytowanie spowodowane tym, że już nie musi biegać wokół akademii. Jak by nie było, chodziła teraz znacznie mniej zmęczona i mogła w jakimś bardziej konstruktywny sposób spędzać swój wolny czas, a jednocześnie stawała się mniej nieprzyjemna dla otoczenia, co dało się zauważyć chociażby na stołówce, gdzie coraz częściej jadała z Razielem i Eve, mogąc tym samym zawrzeć z nimi jakąś więź. Z czasem, jednak, jak można się było tego spodziewać, ciągłe uderzanie pięściami w skały zaczęło odbijać się na jej zdrowiu. Niejednokrotnie pod koniec dnia miała tak zdarte knykcie, że spływała po nich wpół zakrzepła krew. Z czasem zaczęła tracić władzę w rękach, które stawały się stwardniałe i sparaliżowane od zadawanych obrażeń. Każdy ruch nimi sprawiał Halfce ból. Nie mogła ani dotknąć ani pozostawić ran bez opatrzenia, ponieważ albo paraliżowały ją fale bólu albo szczypanie stawało się nie do zniesienia
Po tygodniu treningów Vulfila niemal nie mogła zginać palców. Najbardziej bała się tego, że zauważy to trener, a spędzała z nim bardzo dużo czasu, znacznie więcej niż by sobie tego życzyła. W szczególności nie lubiła wspólnych posiłków wieczorami. Pewnego dnia, kiedy jedli na zewnątrz akademii, Dziewczyna pochylała się nad swoją miską. Zasłaniała ją jedną rąką, żeby trener nie widział, że ma problemu z utrzymaniem widelca w dłoni. Siłowała się z nim jakiś czas, ale kiedy ryż wysypał jej się na ziemię po nieudanej próbie włożenia sztućca do buzi, złapała talerz w ręce, odwróciła się to Brodacza tyłem i zaczęła jeść rękami
Koszarowy cały czas obserwował poczynania swej uczennicy. Wiedział doskonale, że ma dłonie w opłakanym stanie, lecz nie zamierzał nic mówić. Niech się nauczy dziewczyna walczyć z bólem bez piszczenia. Nie mógł jednak nie zareagować, gdy odwróciła się do niego tyłem. Nie obchodziło go to, że je jak jaskiniowiec, chodziło o coś innego. Wstał, obszedł stół i stanął przed Vulfilą. Wyrwał jej miskę z rąk, po czym wysypał pozostały w niej ryż na głowę Panny Rogozin.
- Czy ja mam Cię uczyć podstaw zachowywania się przy stole? Nie ma odwracania się do mnie plecami, zrób tak jeszcze raz to Ci połamię paluchy i gówno nimi zrobisz!
Dysząc z wściekłości powrócił na swoje miejsce by dokończyć posiłek, co jakiś czas obrzucając kadetkę wściekłym spojrzeniem.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Hazard'a (Nashi)
Czw Lut 27, 2014 10:26 pm
Pewnego dnia Vulfila zaczynała nawet przypominać postawą i gburowatością swojego niechlubnego trenera. Nachmurzona i nieskora do żartów wkroczyła do stołówki, gdzie zastała kolejkę ciągnącą się do samego wyjścia.
- Tss…- syknęła, patrząc na to z nieukrywanym niezadowoleniem, po czym ignorując wszystkich ruszyła prosto na sam początek. Nowi kadeci nie odezwali się nawet, widząc tę jawną niesprawiedliwość, w obawie przed łomotem, który Vulfila niejednokrotnie spuszczała słabszym od siebie jeśli się stawiali. Pech chciał, że na samym początku kolejki stał nikt inny niż Vivian, blondynka, którą Vulfila kojarzyła z pola walki i z którą kolegował się Raziel, a przynajmniej czasem widywała ich razem, kiedy gdzieś przemykali frontem akademii. Kadetka jednak nie zamierzała robić wyjątków dla kogoś, kogo wcale nie znała, więc bez pardonu wcisnęła się przed nią, odpychając chcąc nie chcąc lekko ramieniem i postawiła swoją tacę przed kucharką. Tej natomiast było wszystko jedno, kto ile wyczekał i czy obowiązuje kolejka, więc nałożyła kadetce należny jej kawałek brei dla kadetów. Natomiast Vivian widziała w tym czasie jedynie ogon Vulfili, który lekceważąco tańczył przed nią, jakby śmiejąc się jej w twarz.
I Ósemka znała Vulfi z widzenia, a fakt, że dziewczyna bezceremonialnie wepchnęła się przed nią skwitowała jedynie krótkim chrząknięciem, całkowicie zignorowanym. Odkąd została Nashi zauważalnie kadeci okazywali ciut więcej szacunku, jednak oczywiście zdarzały się wyjątki. Jeden z nich machał ogonem przed jej twarzą. Vivian złapała puszystą kitę, nie roztkliwiając się nad uczuciami właścicielki ścisnęła. Nie za mocno, by kadetka nie padła na miejscu i nie za lekko, by odczuła zaciśniętą pięść. Gdy ta odwróciła się do niej, gotowa by parsknąć, wyzwać, lub cokolwiek innego przyszłoby ciemnowłosej do głowy, Ósemka wzmocniła nacisk.
- Nie to, że się czepiam, bo mi to naprawdę nie robi różnicy, że wpycha się przede mnie jakiś podlotek, ale wypadałoby chociaż powiedzieć “Przepraszam” - Puściła ogon, w momencie gdy na jej tackę wpadło normalniejsze jedzenie. Nashi przynajmniej nie musieli już jeść tylko osławionej mrocznymi opowieściami papki kadetów. Niemniej, posiłek również miał podejrzaną konsystencje. Vivian wzięła tackę z zamiarem odejścia w jakiś kąt…
Sciskanie ogona działało na Vulfilę paraliżująco. Nie mogła zareagować szybciej, więc musiała wysłuchać tego, co miała jej do powiedzenia Vivian. Prawdę powiedziawszy nawet przez chwilę nie słuchała, ponieważ nerwy ją ponosiły z powodu tego, że miała tak mało czasu, a ktoś jeszcze przeszkadzał jej w jedzeniu. Nie miała czasu na takie rozmowy, albo zaraz coś zje albo nic przez cały dzień, ale tego blondynka w kolejce nie mogła wiedzieć, a i Halfka nie chciała jej tego wyjawiać, gdyby tak każdemu musiała to tłumaczyć, nie posilałaby się w końcu wcale. A i części z saiyan niewiele by to obchodziło, wyśmialiby ją lub lekceważyli.
Vulfila zawinęła ogon w pasie, żeby sytuacja się nie powtórzyła, po czym odwróciła się i popatrzyła na dziewczynę za sobą bijąc wzrokiem piorunami.
- Nie obchodzą mnie twoje wąty. - burknęła napastliwie. W jej głosie można było wyczuć gotowość na wszystko i lekka desperację. - Jeśli coś ci się nie podoba, to spróbuj mi przeszkodzić. - dokończyła, po czym nie zważając na nic i na nikogo ruszyła do pierwszego wolnego miejsca przy stoliku, gdzie siedziała grupa zaznajomionych ze sobą saiyan. Byli szczerze zdziwieni, kiedy zobaczyli dziewczynę, jedzącą swoją porcję prawie się nią dławiąc i tym, że nie przeszkadzało jej dosiadanie sie do nieznanych sobie osób, narażając się na komentarze.
Dziwne… Papkowata breja została pochłonięta w trybie natychmiastowym. Ósemka też tak kiedyś robiła, im szybciej się pożarło papkę, tym na krócej pozostawał jej smak w ustach, ale… To było ciut podejrzane. Poza tym, coś w postawie dziewczyny wzbudziło jej niepokój. Specjalnie się ociągając Nashi usiadła gdzieś z boku, jedząc obiad i dyskretnie obserwując kadetkę. Zmiotła z talerza to co zostało w podobnym tempie, widząc, że Vulfila zbiera się do wyjścia. Gdy ta wyszła ze stołówki, niezauważalnie podążyła za nią.
Vivian śledziła kadetkę, a zainteresowana dziwnym dźwiękiem, przyglądała się chwilę temu, jak trenowała. Vulfila biła w skałę, zostawiając na niej czerwone ślady od przetarć na knykciach. W pewnym momencie zadrżały jej ręce. Cofnęła je i skuliła się w sobie. Nie mogła ich dotknąć, a czy to robiła czy nie sprawiały nieznośny ból.
Koszarowy obserwował zmagania swej podopiecznej. Gdy dostrzegł, że zaprzestała uderzania w skałę, ruszył rozwścieczony w jej stronę.
- Co jest ku*wa? Rączki bolą? Mam to w dupie, napie*dalaj w skałe! - ale gdy Vulfila nie wykonała polecenia, szarpnał jej ręką, powodując jeszcze większy ból i ryknął - Co Ty odpie*dalasz?! Czy ja nie wyraziłem się dość jasno?!
Następnie pchnął ją tak, że uderzyła barkiem o głaz. Pochylając się na nią, nadal próbował “zmotywować” ją do ćwiczenia, oczywiście robiąc to w mało kulturalny sposób. Z boku nie wyglądało to na trening, bardziej przypominało tortury.
Vivian stała chwilę z boku, przyglądając się jak Vulfi znęca się nad skałą, chociaż jakby nie patrząc, wyglądało to odwrotnie - skała przyprawiała kadetkę o ciarki. Brązowa powierzchnia naznaczona była krwią… Dziewczyna zerknęła na swoje własne dłonie, skryte pod rękawiczkami, które ponad pół roku temu dała jej Eve. Ósemka nie należała do osób towarzyskich czy wylewnych, ale lubiła się z nią czasem spotkać. Z Razielem kontakt miała głównie na misjach i w czasie wspólnych treningów, widywali się praktycznie co dzień. A mimo to, zdarzało się, że na propozycje wyjścia gdzieś z nim i jego dziewczyną wykręcała się głupstwami, by zostać we własnej kwaterze z własnymi myślami… Wrzask wyrwał ją z zamyślenia, kolejny jęk sprawił, że w brązowych oczach pojawiła się czerwona iskierka. Postawiła kołnierz kurtki i podeszła do Koszarowego oraz kadetki.
- Przepraszam, Sir. - Vivian mówiła spokojnie, nie wiedząc sama czemu sili się na kulturę. W końcu i tak przeczucie mówiło jej, że źle się to skończy. Nim trener zdążył otworzyć usta, wypaliła. - Nie sądzę, żeby doprowadzanie jej do spazmów w czymkolwiek pomogło.
Ups…
Koszarowy kompletnie zaskoczony spojrzał na Vivian. Na tej planecie tylko kilka osób odważyłoby się mu postawić. Zdziwienie powoli przeradzało się w złość. Znał tę dziewczynę, pamiętał ją z inwazji tsufula. Gdyby to był ktoś inny, najpewniej skończyłby z pięścią Brodacza na twarzy. 8 została potraktowana ulgowo.
- Co Ty ku*wa... - zaczął, lecz po chwili się opamiętał. Opanował drżenie szczęki i rzekł, nieco spokojniejszym juz głosem- Nie wtrącaj się. Po prostu zejdź mi z oczu. Won! - ryknął, pokazując palcem gdzie blondynka ma się udać.
Vulfila patrzyła to na Koszarowego to na Vivian nawet bardziej zaskoczona niż jej trener. Nie odezwała się jednak i czekała na rozwój sytuacji. Miała nadzieje, że blondynka na tym poprzestanie, bo zapewne niewiele udałoby się jej osiągnąć, a możliwe konsekwencje przekraczały jej wyobrażenia.
-Odmawiam, Sir. Ona ledwo stoi na nogach. Rozumiem, że mamy przekraczać nasze granice, ale sądzę, że sprawdzanie progu bólu w tym nie pomoże. – Odparła chłodno dziewczyna.
Podeszła do skulonej Vulfi i złapała ostrożnie za ramiona, pomagając wstać. Ustawiła się w ten sposób, by stać pomiędzy nią a Koszarowym. Do Trenera miała dziwny stosunek. Był najbrutalniejszy i najbardziej bezkompromisowy ze wszystkich, których znała z Akademii. Gdy mogła, starała się zejść mu z oczu. Ale nie dziś…
- Ostrożnie… - Nashi ujęła delikatnie kostki kadetki, przyglądając czerwonym, obdartym ze skóry dłonią. Paznokcie były popękane, a w niezagojone rany na knykciach wżarł się brud. Każdy ruch musiał piec, a tu karzą jej walić bezmyślnie w skałę…
Tylko Vulfi mogła ujrzeć, że oczy stojącej przed nią Ósemki zrobiły się czerwone z wściekłości. W takich chwilach mało kto do niej podchodził, a Raziel starał robić wszysto, by bardziej nie wyprowadzić jej z równowagi. Nie, że miała ataki agresji czy coś takiego tylko… Potrafiła powiedzieć lub zrobić coś, nie licząc się ze zdrowym rozsądkiem i nie bacząc na włąsne zdrowie psychiczne oraz fizyczne.
Przymrużyła powieki, jakby czując ogień w tęczówkach i sięgnęła do kieszeni, otwierając pudełeczko, które zawsze nosiła przy sobie i podała jej delikatnie zwitek bandaży i małą tubkę z maścią przeciwbólową. Krótkie spojrzenie mówiło jasno, co sądzi o sytuacji. Nieważne jak się je zinterpretuje i tak wychodziło na to, że tym gestem, przypieczętowała swój los. Oberwie.
Następnie odwróciła się do Koszarowego, który zdaje się, miał coś do niej.
Vulfila patrzyła na swoje ręce, kiedy Vivian je opatrywała. Było jej głupio i przykro, choć sama dobrze nie wiedziała czemu. Wcale nie chciała, żeby dziewczyna sobie poszła, bo już od bardzo dawna nie doznała troski z niczyjej strony. Ale wstydziła się, że ktoś widzi jej marny stan i nie postrzega jej jako silnej kadetki. Co więcej nie chciała sprowadzać na blondynkę wściekłości trener, więc przechyliła sie do niej i wyszeptała na ucho:
- Lepiej stąd idź, napytasz sobie biedy.- powiedziała, nic więcej nie zdążyła zrobić.
Tego było za wiele. Postawić się Koszarowemu, to jest już coś, ale nie wykonać jego wyraźnego polecenia? Oj Vivian igrała z ogniem. Brodacz oddychał głośno przez nos, był już na skraju wytrzymałości. Ostatkami sił powstrzymywał się przed rąbnięciem blondwłosej. Gdy ujrzał jak ta podaje jego uczennicy apteczkę, przez jego ciało przeszedł prąd, a mięśnie napięły się mimowolnie. Spojrzał na pudełeczko, które eksplodowało w dłoniach kadetki - taki wojownik jak on nie musiał wyrzucać z ciała energii, by zniszczyć tego typu obiekt. Szybkim ruchem chwycił Vivian za uniform na plecach i podniósł nieco do góry. Następnie obrócił ją gdzieś w bok i wysapał do ucha:
- Wypie*dalaj….
Odrzucił ją od siebie na kilka metrów, zgrzytając zębami i zwrócił się z powrotem w stronę Vulfili.
- A Ty czego się gapisz? Nie słyszałaś co mówiłem?
To bolało. Apteczka eksplodowała w dłoni Vivian na kilkanaście małych, ostrych odłamków, a dziewczyna bezwiednie zacisnęła na niej palce. Krople krwi upadły na czerwony piach, niemal tak szkarłatne jak oczy dziewczyny. Kiedy oni w końcu się nauczą, że bólu nie należy się bać? Drań z przerostem ambicji niemal tak nieokiełznanym jak jego zarost. Pfu. Nie drgnęła gdy złapał ją uściskiem podobnym do obcęgów za kark, pogroził i odrzucił na bok. Naprawdę sądził, że zrobi tym na niej wrażenie? Ósemka obawiała się tylko tego, że konsekwencje może ponieść kadetka – jej bez różnicy czy ją pobije czy odeśle do karceru. Zna już to miejsce, może tam wrócić. Nie o to jej chodziło, gdy przekraczała próg Akademii. Chciała być silna, by udowodnić wszystkim, że da sobie radę, następnie chciała to udowodnić sobie, a teraz… Teraz chodzi tylko o zmiany.
Zatrzymała się w powietrzu, po czym łagodnie opadła na ziemię, wracając przed swoje miejsce. Czuła wibracje w powietrzu – kadetka cała się trzęsła z bólu i niemocy. Bała się zlikwidować rozkaz, ale nie dawała rady. Vivian wiedziała, że Koszarowy ma kontrowersyjne metody nauczania, ale bicie w skałę nikogo jeszcze nie wzmocniło – może nabitego mięśniami goryla tak, ale nie niedawno przyjętą kadetkę. Mierz siły na zamiary.
- Sir, odmawiam odejścia, dopóki nie przyzwoli mi Pan odprowadzić jej do pokoi szpitalnych. – Dla większej powagi rozłożyła lekko ręce, oddzielając Koszarowego od Vulfi, a głowę pochyliła, nie chcąc ukazać wściekłego spojrzenia. Świetnie maskowała napięcie – mięśnie były rozluźnione, ale w razie czego będzie gotowa chwycić byka za rogi, chociaż… Tutaj tylko złagodzić cios.
Wiedziała, że jak wygląda gdy wpadnie w furię. Raziel jej powiedział. Odkąd dała się ponieść nienawiści, tam wśród zgliszczy walcząc z Tsufulem, regularnie odczuwała skutki odblokowania negatywnej emocji. Zdenerwowanie, wściekłość, jeszcze dawała sobie radę. Ale nienawiść włączała czerwone reflektory.
Nienawidziła znęcania się.
Cokolwiek teraz powie, i tak się na nią Trener wydrze. Cholera… Przekonać go jakoś do swoich racji? Wyśmieje Nashi, bez wątpienia. No nic, trzeba będzie podjąć dyskusję.
- Sir, jej poziom mocy jest zbyt niski na tak intensywny trening. Te ćwiczenia daje się Nashi z dłuższym stażem. – Trudno nazwać walenie w skałę programem treningowym, ale Koszarowy najwidoczniej pamiętał jeszcze epokę kamienia łupanego na Vegecie. – Dlatego proszę o pozwolenie na odprowadzenie kadetki do skrzydła szpitalnego i przyprowadzenie z powrotem.
Tego było za wiele. Gówniara miała czelność kwestionować jego metody treningu? Ma mała tupet, trzeba przyznać. Ale trzeba wiedzieć kiedy trzymać buzię na kłódkę, bo można za to słono zapłacić. I niestety Vivian spotkała bolesna kara. Koszarowy nic nie powiedział, po prostu z niesamowitą prędkością, wbił pięść w brzuch blondwłosej, tak że ta przeleciała kilka metrów do tyłu, tuż obok Vulfili i wbiła się w skałę, na której kadetka do tej pory trenowała. Na tym jednak Brodacz nie skończył. Podszedł wolnym krokiem i chwycił Vi za włosy, podnosząc wyżej. Ich twarze znajdowały się teraz na tym samym poziomie.
- Tak bardzo chcesz odwiedzić skrzydło szpitalne? W porządku, załatwię Ci tam dłuższą wizytę.
Kolejne minuty należały do najbardziej bolesnych w życiu młodej Nashi. Koszarowy zadbał o to, by był to pierwszy i ostatni raz, gdy śmiała mu się przeciwstawić. Gdy wreszcie skończył, blondynka leżała w kałuży własnej krwi, połamana i poobijana, na wpół przytomna. Mężczyzna splunął na ziemię obok niej i spojrzał na Vulfile.
- Na dziś koniec zajęć. Odnieś ją do tego je*anego szpitala i lepiej się pośpiesz, bo mogą jej nie poskładać jak należy. Jutro widzę Cię tu o tej samej porze co zawsze.
Po czym odszedł.
Vulfila patrzyła na wszystko co robił Koszarowy z bólem wymalowanym na twarzy. Zaciskała tylko pięści nerwowo i opuściła głowę. Dyscyplina. To była jednak z tych chwil, kiedy chciała znów wbić mu sztylet w tchawicę i patrzeć jak zdycha w męczarniach, ale … nie miała najmniejszych szans, by cokolwiek mu zrobić. I wiedziała, że albo honorowo stanie w obronie blondynki, albo podaruje sobie i oszczędzi bezsensownego rozlewu krwi. Nie chodziło o to, że bała się oberwać… choć faktycznie była mniej wytrzymała na ból i pewnie leczyłaby się z tego dużo dłużej niż Vivian. Vulfila po prostu już przechodziła przez to tyle razy, że doskonale wiedziała, że nic by to nie dało, a następnego dnia musiałaby iść z gorszymi siniakami dalej trenować. Nashi mogła nie zdawać sobie z tego sprawy i pewnie pomyślała o Halfce jak o tchórzliwej dziewczynce… i tego właśnie się obawiała. Ale czy tłumaczenie tego stanu rzeczy cokolwiek by zmieniło? Wątpliwe.
- Dziękuję sensei.- powiedziała ledwie dosłyszalnie przez zaciśnięte zęby. Jej, buńczucznej, przekonaną o swojej sile perswacji dziewczynie okazywanie poddańczych cech przychodziło z dużym trudnem. Ukłoniła sie i pobiegła w stronę Vivian, a kiedy tylko Koszarowy zniknął z pola widzenia twarz Vufili pomarszczyła się niecodziennie i ta z cicha załkała, przecierając ręką oczy. To trwało zaledwie chwilę, sekundę, w której musiała dać upust ciągłej presji. Po tym przetarła dłonią twarz ledwie sobie znanej dziewczyny, która ukurzyła się i podrapała. Następnie pomogła dziewczynie wstać.
- Mówiłam ci, że …- głos jej się załamał - że nie warto. - powiedziała krótko, kiedy leciały w powietrzu w stronę skrzydła szpitalnego.
Vulfila na codzień nie miała zbyt wiele czasu dla siebie. W zasadzie tylko osiem godzin snu, ale w dniu, kiedy Vivian wyprowadziła Koszarowego na tyle z równowagi, że ten odpuścił jej resztę treningu, miała kilka godzin więcej, które mogła spożytkować na cokolwiek innego. Standardowo pewnie padłaby w pokoju Hazarda na łóżko wcześniej i wstała następnego dnia w znacznie lepszej formie, ale tym razem nie zrobiła tego. Zjadła tylko cokolwiek, żeby jej brzuch nie burczał zbyt głośno i siedziała tak długo w szpitalu, aż jej obrończyni wydobrzała. Kiedy Vivian się obudziła, zobaczyła Vulfilę leżącą na krześle obok jej łóżka. Głowę miała odchyloną do tyłu i tak chrapała, wciąż brudna i zmęczona po treningu.
W takich chwilach nawet charaktery tak skrajnie różne jak Vivian i Vulfili potrafią stworzyć całkiem ciekawy duet. Od tamtej pory odnosiły się do siebie z większą życzliwością, niejednokrotnie dogryzały sobie i nie zgadzały się ze sobą w wielu kwestiach, ale to, co je łączyło, to przede wszystkim lojalność i pomocna dłoń w każdej sytuacji. Vivian pomagała Vulfili w szybszych progresach treningowych i dzieliła się z Vulfilą swoim jedzeniem w stołówce, a ta w zamian ofiarowywała blondynce mnóstwo swojego bezgranicznego optymizmu i łagodziła czasem konfliktowe dla koleżanki sytuacje odrobiną dowcipu i uroku osobistego.
Jak się potem okazało, Raziel i Eve także przyjaźnili się z Vivian, więc teraz w wolnych chwilach można było spotkać zwykle całą czwórkę- Vulfilę, Vivian, Eve i Raziela, a czasem nawet bez chłopaka, bo jak wiadomo, z niektórych babskich spraw musiał być wyłączony, czy mu się to podobało czy nie.
Bywały również takie dni, kiedy to Vulfila trenowała tylko z Razielem. Nauczył ją dwóch przydatnych technik: KI-Sword i Burning Attack. I z nim przyjaźń była specyficzna. Kiedy Vulfila tryskała energią i entuzjazmem, on raczej zbywał ją ironią, ale i to było urocze na swój sposób.
***
W końcu nadszedł dzień próby, który przypadł akurat na kolejne urodziny Vulfi. Każdy kadet musiał otrzymać prędzej czy później misję. I Vulfilę to nie ominęło, choć zapewne jej misja nie wyglądała jak standardowe. Rozradowana chodziła zaciekawiona koło trenera i ciężko było jej opanować rozemocjonowanie. Wiedziała, że okazywanie go może zdenerwować trenera, ale tak bardzo cieszyła się, że monotonia dnia codziennego miała się skończyć, a ona zacząć ambitną misję, że nie mogła wysiedzieć w miejscu.
Przepełniona dumą szła krok w krok za Koszarowym, pokazując wszystkim strażnikom lotniska język lub machając lekceważąco ogonem, bo wiedziała, że nikt jej nie podskoczy, kiedy jest w towarzystwie trenera- jedyna jego zaleta. W końcu oboje wsiedli do swoich kapsuł i polecieli. Sama już podróż kapsułą dała dziewczynie wiele radości. Niemal jak dziecko obserwowała z zaciekawieniem mijane mgławice, burze meteorytów i inne zjawiska kosmiczne.
W końcu kapsuły uderzyły w planetę, na która wyznaczony był kurs. Wryły sie głęboko. Kiedy się otworzyły i trener z uczennicą wyszli, Vulfila zobaczyła leśną planetę o klimacie tundry. Wokoło nic poza drzewami i mrokiem.
- No to powodzenia. - powiedział Koszarowy, wprawiając tym samym Vulfilę w osłupienie. Bała się w cokolwiek pytać, ale przecież nie powiedział jej, co ma tutaj wykonać.
- Sensei… - jęknęła, kiedy ten był już jedną nogą w kapsule.
- Czego?- odburknął nieprzyjemnym tonem, ale zatrzymał się i popatrzył na dziewczynę.
- Ale… co ja mam tu robić?- zapytała, choć obawiała się, że zaraz dostanie omłot za zadawanie głupich pytań.
- Jak to co, kurwa? Przeżyć. - powiedział i nie czekając na więcej pytań wsiadł do kapsuły i odleciał.
Vulfila została sama. Zapadła cisza. Słońce chyliło się ku zachodowi. Robiło się zimno…
Pewnego dnia, po około trzech miesiącach coś tknęło Koszarowego, kiedy szedł spać. Zachodził w głowę, o co mogło chodzić… o czymś na pewno zapomniał. Tylko co to było do cholery? Ta myśl dręczyła go na tyle długo, że nie mógł swobodnie zasnąć. Miał po coś lecieć… ale to było dawno… miało trwać nie dłużej niż dwa tygodnie…
Wtedy sobie przypomniał. Kadetka do cholery… Nie mając większych nadziei na to, że może jeszcze żyć, poleciał czym prędzej na lotnisko i prosto na planetę, gdzie ją ostatnim razem widział.
Po wylądowaniu zaczął nawoływać, ale jak sie mógł spodziewać, nikt nie odpowiadał. Musiał zagłębić się w ciemny, na pierwszy rzut oka pusty las. Szedł dobrą godzinę i klnąc w myślach na swoją sklerozę miał zamiar zawrócić, ale wtedy coś rzuciło mu się na kark. Było małe, czarne od brudu, z włosami do pasa i szalonym wyrazem twarzy. Chciało go upolować, to było pewne! Szamotali się ze sobą jakiś czas, a kiedy w końcu udało mu się, odczepić to od siebie i rzucić o ziemię, zorientował się, kto to był.
- S… Sensei?- zapytało znanym, dziewczęcym głosikiem, zachrypłym od długiego nieużywania.
Misja na lesistej planecie odbiła się piętnem na Vulfili. Choć wróciła na Vegetę, została dokładnie umyta i wystrzyżona, nie przypominała już dawnej siebie. Miała w sobie taki dziki pierwiastek, rozbudziła instynkt. Dzięki niemu stała się lepsza w walce, nie miała zahamowań, bo wiedziała, że natura i przeciwnik nie musieli dawać jej fory. Żadnej z dzikich bestii nie interesowało, czy była dziewczyną, słabą i niezdarną. Nie działał na nie też i urok osobisty czy ładne ciałko… choć w sumie pewnie to ostatnie trochę tak, bardziej miały ochotę ją wszamać.
Vulfila od powrotu znacznie bardziej ceniła sobie takie podstawowe potrzeby jak choćby zaspokajanie głodu. Choć inni kadeci patrzyli na nią krzywo, kiedy jadła ze smakiem papkę dla kadetów, ta nie narzekała NIGDY. W lesie nie miała takich wygód. Musiała sama zatroszczyć się, zapolować, oskórować, upiec… a już samo rozpalenie ogniska czy osuszanie mięsa dla zwiększenia czasu trwałości sprawiało spore trudności… O ile w ogóle było co zjeść. Czasem musiały wystarczyć maliny, a czasem trzeba było powalczyć do jedzenie… A teraz? Na Vegecie? Nie musiała troszczyć się o to i wreszcie jedzenie miało jakikolwiek smak! Nie było tylko po to, żeby zaspokoić potrzebę…
Wizualnie Vulfia też nieco się zmieniła. Zostawiła dłuższe włosy, była znacznie chudsza, nieco urosła. Dopiero po pewnym czasie odzyskała pełen blask i zaczęła przyzwyczajać się do towarzystwa ludzi. I pierwsza wyprawa pozwoliła jej na psychiczne odprężenie. Wreszcie wspomnienia zatarły się, powracały tylko bardzo rzadko. Znacznie istotniejsze teraz było życie, brnięcie dalej, rozwój i przyszłość…
***
Pewnego dnia po treningu Koszarowy zauważył coś niezwykle zaskakującego… Tak przyzwyczaił się do towarzystwa Vulfili, że zupełnie przestał zwracać na to uwagę, ale … ona się zmieniła. Urosła, wydoroślała. Miała biust! I to nie takie małe, ledwie widoczne góreczki, jakie miała jeszcze jakiś czas temu. A że nie nosiła pod bluzką w zasadzie nic, zaczęło to go nieco martwić. Pod wieloma względami. Poza tym, że sam miał ochotę je pomacać, musiał teraz martwić się o to, żeby dziewczyna nie zadała się z byle kim. Szkoda, żeby tyle traningu poszło na marne z powodu jakiegoś napaleńca. Od tej pory zaczął coraz częściej obserwować Vulfilę w czasie jej wolnych godzin.
Pewnego dnia Vulfila i Eve spędzały popołudnie na dziedzińcu akademii, przyglądając się ciekawie stojącym nieopodal chłopcom. Szczebiotały do siebie, chichocząc, więc ci podeszli i zaczęli z nimi rozmowę. Jeden z nich, wysoki saiyan z blond włosami podniesionymi przez SSJ bardzo zainteresował się kadetką. A i ona chętnie spędzała z nim wolny czas. Do dnia, kiedy przyuważył go Koszarowy. Nie zważając na obecność Vulfili podszedł do chłopaka, powiedział:
- Powiedz koleszkom, że jeszcze raz którego zobaczę obłapiającego kadetki, to spotka ich to samo.
Po tym wymierzył chłopakowi prawego sierpowego, po którym ten przeleciał całą długość dziedzińca i wbił się w ścianę akademii.
- I naprawiaj ten syf, albo do*ierdole Ci bardziej. - dorzucił, a Vulfilę złapał za rękę i pociągnął na salę treningową, żeby nie zawracała sobie głowy głupotami.
***
Trening Vulfili u Koszarowego można oceniać bardzo różnie. Jedni powiedzą, że dziewczyna przeżyła horror, inni, że należał jej się ktoś, kto utemperował jej charakterek. Sama Vulfila początkowo nienawidziła trenera. Chciała wyrwać się od niego, a wszystkie męczarnie, jakich był powodem sprawiały, że nie kojarzyła go z niczym innym niż ból i płacz. Aż do pewnego dnia, kiedy minęły już niemal dwa lata i obserwowała niesamowitą zmianę w sobie… Wyglądzie, możliwościach walki, charakterze… co mogła powiedzieć? Zawdzięczała to wszystko właśnie jemu i to jego uwagi i uznania pragnęła w tym czasie najbardziej na świecie. (No, może poza chęcią spotkania się z Aleksandrem Rogozinem.) I pewnego dnia to właśnie się stało. Koszarowy powiedział:
- I czego się tak szczerzysz? - warknął napotkawszy wzrok uśmiechniętej Vulfili - myślisz, że teraz jesteś taka silna i w ogóle? Wiesz o ile się polepszyłaś? - niemal zetknął ze sobą koniec palca wskazującego i kciuka - o tyle. Chociaż w gruncie rzeczy nie okazałaś się taką ciotą jak Ci których uczyłem wcześniej.
Tak, to był komplement. Koszarowy zrobił to na swój własny, pokręcony sposób. Nie mógł jednak za bardzo słodzić swej uczennicy, by nie pomyślała sobie Bóg wie czego i nie spoczęła na laurach
Vulfila popatrzyła na Koszarowego wielkimi oczami, a na jej twarzy malowała się nieopisana radość, niemal miłość można by rzec! Słowa Koszarowego zapamiętała słowo w słowo, jak kiedyś słowa April na polu bitwy… Wtedy zawaliła, teraz chciała zasłużyć na ten wspaniały komplement, wiec mimo, że miała wtedy ochotę rzucić się trenerowi na szyję i przytulić, żeby dać upust uczuciom albo… albo skakać i śpiewać, powstrzymała się i tylko z lekkim uśmiechem opuściła nieco głowę i rzuciła krótko:
- Hai, wracam trenować, sensei!
***
Pewnego dnia Vulfila siedząc w pokoju Hazarda, który właściwie uznawała już za swoją własność i spadek po chłopaku, wpadła na genialny pomysł. Popatrzyła na przestrzeń. Pomieszczenie było dość spore. Samodzielnie je urządziła w międzyczasie. Uszyła z kawałka materiału zasłonkę i zawiesiła firankę. Na stoliku zagościł obrus i świeże kwiaty w wazonie. Także jej, wykopany przed dwoma laty krzaczek, urósł do rangi drzewka. Ładnie pachniał, tak ziołowo i świetnie wpasował się w kąt za drzwiami. Roślinka dostała też własne imię- Marysia. Ładnie się chowała. Na łóżku leżała kapa pod kolor obrusa, a w pomieszczeniu zawsze panował przytulny porządek.
Wtedy Vulfili zaświtało... Przecież w akademii za mało się działo. A gdyby udało jej się zakraść do pokoju Koszarowego i zabrać mu tego winiacza, którego kiedyś widziała za jego łóżkiem, kiedy robił jej borutę jak zwykle bez powodu, wtedy mogłaby zaprosić kilka osób, może każdy by coś przyniósł i pobawiliby się za wsze czasy!
Vulfila czym prędzej pobiegła rozemocjonowana do Raziela. Zastała go na korytarzu z Vivian. Kiedy opowiedziała im swój wspaniały pomysł, oczekiwała wielkiego "hurra!" i ogólnej gotowości do zabawy, ale... jak się można było spodziewać, blondynka powiedziała, że przyjdzie, ale tylko po to, żeby sprawdzać, czy Vulfila nie napytała sobie biedy, a Raziel skwitował to jakąś ironiczną uwagą.
Ostatecznie kiedy Raziel i Vulfi zostali sami, wpadli na inny, wspaniały pomysł, który chcieli zrealizować w czasie trwania imprezy. Jak to zwykle bywa, opowiedzieli o planowanym spotkaniu tylko kilku osobom, ale te zaprosiły kolejne a tamte jeszcze inne i tak wieść rozeszła się po całej akademii. Jak sie potem okazało kameralne grono przerodziło się... w zabawę na skalę całej akademii. Nie ma sensu wymieniać, kto przyszedł. Na palcach jednej ręki można zliczyć kto się nie zjawił- trenerzy. Cała reszta zgromadziła się w pokoju Hazarda i na korytarzu. Rozstawiono głośniki, każdy przyniósł coś do picia i tak akademia zahuczała i zatrzęsła się.
Vulfila chodziła zachwycona od ludzi do ludzi i każdego bez wyjątku zabawiała. Wypiła też niemało, więc jej nastrój był wprost wyśmienity. W pewnym momencie wymieniła się spojrzeniami z Razielem i Eve. Przytaknęła poważnie, a potem schowali sie w trójkę w łazience Hazarda.
- Panie i Panowie, a teraz największa atrakcja wieczoru... Werble!- zapowiedział jeden z przypadkowo wybranych saiyan, którego Raziel, Eve i Vulfila wybrali na nawoływacza. Zaczął uderzać w stolik rękami, symulując dźwięk werbli. Tym samym zmotywował wszystkich zebranych do tego, żeby i nogami wykonywali szybkie ruchy. Podłoga akademii tak bardzo zatrzęsła się, że trudno było tego nie usłyszeć i na 2 piętrze. - Boskie Trio!- wykrzyknął na całe gardło i zamaszystym ruchem otworzył drzwi łazienki. Stamtąd wybiegła trójka w białych strojach: Vulfila, za nią Raziel, a za nimi Eve. Stanęli na niewielkiej "scenie" zrobionej z drewnianych skrzynek. Vulfila i Eve ustawiły się po bokach Raziela, tworząc symetryczny wzór ze swoich rąk i nóg. Chłopak na środku zrobił poważną minę. Z głośników wydobył się głos gwizdka...
Najpierw nastąpił krótki wstęp muzyczny, a potem Raziel zaczął śpiewać niczym gwiazda rocka:
"Chotto are mina eesu ga tooru
Suguremonozo to machijuusawagu"
Vulfila i Eve wykonywały w tym czasie układ taneczny, a potem co jakiś czas dochodziły do mikrofonu i wykonywały partie chórku:
"Chouchou sanba jigezagu sanba
Aitsu no uwasa de chanba mo hashiru"
Tłum w akademii oszalał. Dziewczyny piszczały, chłopaki bili brawo. A Raziel tylko uśmiechnął się, błyskając zębami i śpiewał dalej:
"Sore ni tsuketemo oretacha nan na no
Booru hitotsu ni kirikiri maisa"
Vulfila i Eve wykonały błyskawiczny układ, obrót, a potem doskoczyły do mikrofonu:
"Dasshu Dasshu Dasshu
Kikke endo dasshu"
Widzowie w akademii oszaleli. Zaczęli krzyczeć i piszczeć, klaskać, dając wyraz swojemu zachwytowi dla boskiego trio. Raziel odrzucił włosy i zaśpiewał na całe gardło, zamykając oczy:
" Itsuka kimeruze inazuma shuuto"
A kiedy otworzył oczy, zauważył wchodzących do pokoju trenerów z Koszarowym na czele. Włosy na ogonie mu się zmierzwiły. Rzucił mikrofon, złapał Eve i Vulfile za ręce i ruszył w stronę okna, żeby uciekać. Pierwszy wyskoczył on, potem Eve w jego ramiona. A kiedy Vulfi już stawała jedną nogą na parapecie, drewniana skrzynka sceny zawaliła się, a ona przerażona i z piskiem wylądowała na podłodze. pomasowała obolały tyłeczek i spojrzała w górę, a nad nią stał już Koszarowy...
Po tym incydencie Vulfila siedziała kilka dni w karcerze. Resztę imprezowiczów kara ominęła, ale za to ona musiała za wszystkich odsiedzieć. Zabrano jej też dostęp do pokoju Hazarda, co było dla niej najbardziej nieodżałowaną strata, a planowany awans postawiono pod wielkim znakiem zapytania. Za to przez pewien czas nie brakowało Vulfili popularności. Wreszcie nie była w akademii tą, która biega wokół muru albo wali beznamiętnie w skały, lecz jedną z "Boskiego trio".
OCC: Oto mój przepastny wpis TSowy. Następny zamieszczę już gdzieś indzien, ponieważ pokój Hazarda nie jest już niestety dostępny dla Vulfili.
Tutaj chciałabym koniecznie podziękować przede wszystkim Hazardowi, który poświęcił mi cały swój wolny czas, żeby wcielić się w rolę Koszarowego. Dzięki śliczne, honey :*
Dziękuję również 8 i Razielowi za scenki z ich udziałem i ich wkład w tego posta. :*
@Edit by Kuro
- Dodana ranga Nashi
+ 30 ptk za posta Skipowego - dodam przy treningu.
- Tss…- syknęła, patrząc na to z nieukrywanym niezadowoleniem, po czym ignorując wszystkich ruszyła prosto na sam początek. Nowi kadeci nie odezwali się nawet, widząc tę jawną niesprawiedliwość, w obawie przed łomotem, który Vulfila niejednokrotnie spuszczała słabszym od siebie jeśli się stawiali. Pech chciał, że na samym początku kolejki stał nikt inny niż Vivian, blondynka, którą Vulfila kojarzyła z pola walki i z którą kolegował się Raziel, a przynajmniej czasem widywała ich razem, kiedy gdzieś przemykali frontem akademii. Kadetka jednak nie zamierzała robić wyjątków dla kogoś, kogo wcale nie znała, więc bez pardonu wcisnęła się przed nią, odpychając chcąc nie chcąc lekko ramieniem i postawiła swoją tacę przed kucharką. Tej natomiast było wszystko jedno, kto ile wyczekał i czy obowiązuje kolejka, więc nałożyła kadetce należny jej kawałek brei dla kadetów. Natomiast Vivian widziała w tym czasie jedynie ogon Vulfili, który lekceważąco tańczył przed nią, jakby śmiejąc się jej w twarz.
I Ósemka znała Vulfi z widzenia, a fakt, że dziewczyna bezceremonialnie wepchnęła się przed nią skwitowała jedynie krótkim chrząknięciem, całkowicie zignorowanym. Odkąd została Nashi zauważalnie kadeci okazywali ciut więcej szacunku, jednak oczywiście zdarzały się wyjątki. Jeden z nich machał ogonem przed jej twarzą. Vivian złapała puszystą kitę, nie roztkliwiając się nad uczuciami właścicielki ścisnęła. Nie za mocno, by kadetka nie padła na miejscu i nie za lekko, by odczuła zaciśniętą pięść. Gdy ta odwróciła się do niej, gotowa by parsknąć, wyzwać, lub cokolwiek innego przyszłoby ciemnowłosej do głowy, Ósemka wzmocniła nacisk.
- Nie to, że się czepiam, bo mi to naprawdę nie robi różnicy, że wpycha się przede mnie jakiś podlotek, ale wypadałoby chociaż powiedzieć “Przepraszam” - Puściła ogon, w momencie gdy na jej tackę wpadło normalniejsze jedzenie. Nashi przynajmniej nie musieli już jeść tylko osławionej mrocznymi opowieściami papki kadetów. Niemniej, posiłek również miał podejrzaną konsystencje. Vivian wzięła tackę z zamiarem odejścia w jakiś kąt…
Sciskanie ogona działało na Vulfilę paraliżująco. Nie mogła zareagować szybciej, więc musiała wysłuchać tego, co miała jej do powiedzenia Vivian. Prawdę powiedziawszy nawet przez chwilę nie słuchała, ponieważ nerwy ją ponosiły z powodu tego, że miała tak mało czasu, a ktoś jeszcze przeszkadzał jej w jedzeniu. Nie miała czasu na takie rozmowy, albo zaraz coś zje albo nic przez cały dzień, ale tego blondynka w kolejce nie mogła wiedzieć, a i Halfka nie chciała jej tego wyjawiać, gdyby tak każdemu musiała to tłumaczyć, nie posilałaby się w końcu wcale. A i części z saiyan niewiele by to obchodziło, wyśmialiby ją lub lekceważyli.
Vulfila zawinęła ogon w pasie, żeby sytuacja się nie powtórzyła, po czym odwróciła się i popatrzyła na dziewczynę za sobą bijąc wzrokiem piorunami.
- Nie obchodzą mnie twoje wąty. - burknęła napastliwie. W jej głosie można było wyczuć gotowość na wszystko i lekka desperację. - Jeśli coś ci się nie podoba, to spróbuj mi przeszkodzić. - dokończyła, po czym nie zważając na nic i na nikogo ruszyła do pierwszego wolnego miejsca przy stoliku, gdzie siedziała grupa zaznajomionych ze sobą saiyan. Byli szczerze zdziwieni, kiedy zobaczyli dziewczynę, jedzącą swoją porcję prawie się nią dławiąc i tym, że nie przeszkadzało jej dosiadanie sie do nieznanych sobie osób, narażając się na komentarze.
Dziwne… Papkowata breja została pochłonięta w trybie natychmiastowym. Ósemka też tak kiedyś robiła, im szybciej się pożarło papkę, tym na krócej pozostawał jej smak w ustach, ale… To było ciut podejrzane. Poza tym, coś w postawie dziewczyny wzbudziło jej niepokój. Specjalnie się ociągając Nashi usiadła gdzieś z boku, jedząc obiad i dyskretnie obserwując kadetkę. Zmiotła z talerza to co zostało w podobnym tempie, widząc, że Vulfila zbiera się do wyjścia. Gdy ta wyszła ze stołówki, niezauważalnie podążyła za nią.
Vivian śledziła kadetkę, a zainteresowana dziwnym dźwiękiem, przyglądała się chwilę temu, jak trenowała. Vulfila biła w skałę, zostawiając na niej czerwone ślady od przetarć na knykciach. W pewnym momencie zadrżały jej ręce. Cofnęła je i skuliła się w sobie. Nie mogła ich dotknąć, a czy to robiła czy nie sprawiały nieznośny ból.
Koszarowy obserwował zmagania swej podopiecznej. Gdy dostrzegł, że zaprzestała uderzania w skałę, ruszył rozwścieczony w jej stronę.
- Co jest ku*wa? Rączki bolą? Mam to w dupie, napie*dalaj w skałe! - ale gdy Vulfila nie wykonała polecenia, szarpnał jej ręką, powodując jeszcze większy ból i ryknął - Co Ty odpie*dalasz?! Czy ja nie wyraziłem się dość jasno?!
Następnie pchnął ją tak, że uderzyła barkiem o głaz. Pochylając się na nią, nadal próbował “zmotywować” ją do ćwiczenia, oczywiście robiąc to w mało kulturalny sposób. Z boku nie wyglądało to na trening, bardziej przypominało tortury.
Vivian stała chwilę z boku, przyglądając się jak Vulfi znęca się nad skałą, chociaż jakby nie patrząc, wyglądało to odwrotnie - skała przyprawiała kadetkę o ciarki. Brązowa powierzchnia naznaczona była krwią… Dziewczyna zerknęła na swoje własne dłonie, skryte pod rękawiczkami, które ponad pół roku temu dała jej Eve. Ósemka nie należała do osób towarzyskich czy wylewnych, ale lubiła się z nią czasem spotkać. Z Razielem kontakt miała głównie na misjach i w czasie wspólnych treningów, widywali się praktycznie co dzień. A mimo to, zdarzało się, że na propozycje wyjścia gdzieś z nim i jego dziewczyną wykręcała się głupstwami, by zostać we własnej kwaterze z własnymi myślami… Wrzask wyrwał ją z zamyślenia, kolejny jęk sprawił, że w brązowych oczach pojawiła się czerwona iskierka. Postawiła kołnierz kurtki i podeszła do Koszarowego oraz kadetki.
- Przepraszam, Sir. - Vivian mówiła spokojnie, nie wiedząc sama czemu sili się na kulturę. W końcu i tak przeczucie mówiło jej, że źle się to skończy. Nim trener zdążył otworzyć usta, wypaliła. - Nie sądzę, żeby doprowadzanie jej do spazmów w czymkolwiek pomogło.
Ups…
Koszarowy kompletnie zaskoczony spojrzał na Vivian. Na tej planecie tylko kilka osób odważyłoby się mu postawić. Zdziwienie powoli przeradzało się w złość. Znał tę dziewczynę, pamiętał ją z inwazji tsufula. Gdyby to był ktoś inny, najpewniej skończyłby z pięścią Brodacza na twarzy. 8 została potraktowana ulgowo.
- Co Ty ku*wa... - zaczął, lecz po chwili się opamiętał. Opanował drżenie szczęki i rzekł, nieco spokojniejszym juz głosem- Nie wtrącaj się. Po prostu zejdź mi z oczu. Won! - ryknął, pokazując palcem gdzie blondynka ma się udać.
Vulfila patrzyła to na Koszarowego to na Vivian nawet bardziej zaskoczona niż jej trener. Nie odezwała się jednak i czekała na rozwój sytuacji. Miała nadzieje, że blondynka na tym poprzestanie, bo zapewne niewiele udałoby się jej osiągnąć, a możliwe konsekwencje przekraczały jej wyobrażenia.
-Odmawiam, Sir. Ona ledwo stoi na nogach. Rozumiem, że mamy przekraczać nasze granice, ale sądzę, że sprawdzanie progu bólu w tym nie pomoże. – Odparła chłodno dziewczyna.
Podeszła do skulonej Vulfi i złapała ostrożnie za ramiona, pomagając wstać. Ustawiła się w ten sposób, by stać pomiędzy nią a Koszarowym. Do Trenera miała dziwny stosunek. Był najbrutalniejszy i najbardziej bezkompromisowy ze wszystkich, których znała z Akademii. Gdy mogła, starała się zejść mu z oczu. Ale nie dziś…
- Ostrożnie… - Nashi ujęła delikatnie kostki kadetki, przyglądając czerwonym, obdartym ze skóry dłonią. Paznokcie były popękane, a w niezagojone rany na knykciach wżarł się brud. Każdy ruch musiał piec, a tu karzą jej walić bezmyślnie w skałę…
Tylko Vulfi mogła ujrzeć, że oczy stojącej przed nią Ósemki zrobiły się czerwone z wściekłości. W takich chwilach mało kto do niej podchodził, a Raziel starał robić wszysto, by bardziej nie wyprowadzić jej z równowagi. Nie, że miała ataki agresji czy coś takiego tylko… Potrafiła powiedzieć lub zrobić coś, nie licząc się ze zdrowym rozsądkiem i nie bacząc na włąsne zdrowie psychiczne oraz fizyczne.
Przymrużyła powieki, jakby czując ogień w tęczówkach i sięgnęła do kieszeni, otwierając pudełeczko, które zawsze nosiła przy sobie i podała jej delikatnie zwitek bandaży i małą tubkę z maścią przeciwbólową. Krótkie spojrzenie mówiło jasno, co sądzi o sytuacji. Nieważne jak się je zinterpretuje i tak wychodziło na to, że tym gestem, przypieczętowała swój los. Oberwie.
Następnie odwróciła się do Koszarowego, który zdaje się, miał coś do niej.
Vulfila patrzyła na swoje ręce, kiedy Vivian je opatrywała. Było jej głupio i przykro, choć sama dobrze nie wiedziała czemu. Wcale nie chciała, żeby dziewczyna sobie poszła, bo już od bardzo dawna nie doznała troski z niczyjej strony. Ale wstydziła się, że ktoś widzi jej marny stan i nie postrzega jej jako silnej kadetki. Co więcej nie chciała sprowadzać na blondynkę wściekłości trener, więc przechyliła sie do niej i wyszeptała na ucho:
- Lepiej stąd idź, napytasz sobie biedy.- powiedziała, nic więcej nie zdążyła zrobić.
Tego było za wiele. Postawić się Koszarowemu, to jest już coś, ale nie wykonać jego wyraźnego polecenia? Oj Vivian igrała z ogniem. Brodacz oddychał głośno przez nos, był już na skraju wytrzymałości. Ostatkami sił powstrzymywał się przed rąbnięciem blondwłosej. Gdy ujrzał jak ta podaje jego uczennicy apteczkę, przez jego ciało przeszedł prąd, a mięśnie napięły się mimowolnie. Spojrzał na pudełeczko, które eksplodowało w dłoniach kadetki - taki wojownik jak on nie musiał wyrzucać z ciała energii, by zniszczyć tego typu obiekt. Szybkim ruchem chwycił Vivian za uniform na plecach i podniósł nieco do góry. Następnie obrócił ją gdzieś w bok i wysapał do ucha:
- Wypie*dalaj….
Odrzucił ją od siebie na kilka metrów, zgrzytając zębami i zwrócił się z powrotem w stronę Vulfili.
- A Ty czego się gapisz? Nie słyszałaś co mówiłem?
To bolało. Apteczka eksplodowała w dłoni Vivian na kilkanaście małych, ostrych odłamków, a dziewczyna bezwiednie zacisnęła na niej palce. Krople krwi upadły na czerwony piach, niemal tak szkarłatne jak oczy dziewczyny. Kiedy oni w końcu się nauczą, że bólu nie należy się bać? Drań z przerostem ambicji niemal tak nieokiełznanym jak jego zarost. Pfu. Nie drgnęła gdy złapał ją uściskiem podobnym do obcęgów za kark, pogroził i odrzucił na bok. Naprawdę sądził, że zrobi tym na niej wrażenie? Ósemka obawiała się tylko tego, że konsekwencje może ponieść kadetka – jej bez różnicy czy ją pobije czy odeśle do karceru. Zna już to miejsce, może tam wrócić. Nie o to jej chodziło, gdy przekraczała próg Akademii. Chciała być silna, by udowodnić wszystkim, że da sobie radę, następnie chciała to udowodnić sobie, a teraz… Teraz chodzi tylko o zmiany.
Zatrzymała się w powietrzu, po czym łagodnie opadła na ziemię, wracając przed swoje miejsce. Czuła wibracje w powietrzu – kadetka cała się trzęsła z bólu i niemocy. Bała się zlikwidować rozkaz, ale nie dawała rady. Vivian wiedziała, że Koszarowy ma kontrowersyjne metody nauczania, ale bicie w skałę nikogo jeszcze nie wzmocniło – może nabitego mięśniami goryla tak, ale nie niedawno przyjętą kadetkę. Mierz siły na zamiary.
- Sir, odmawiam odejścia, dopóki nie przyzwoli mi Pan odprowadzić jej do pokoi szpitalnych. – Dla większej powagi rozłożyła lekko ręce, oddzielając Koszarowego od Vulfi, a głowę pochyliła, nie chcąc ukazać wściekłego spojrzenia. Świetnie maskowała napięcie – mięśnie były rozluźnione, ale w razie czego będzie gotowa chwycić byka za rogi, chociaż… Tutaj tylko złagodzić cios.
Wiedziała, że jak wygląda gdy wpadnie w furię. Raziel jej powiedział. Odkąd dała się ponieść nienawiści, tam wśród zgliszczy walcząc z Tsufulem, regularnie odczuwała skutki odblokowania negatywnej emocji. Zdenerwowanie, wściekłość, jeszcze dawała sobie radę. Ale nienawiść włączała czerwone reflektory.
Nienawidziła znęcania się.
Cokolwiek teraz powie, i tak się na nią Trener wydrze. Cholera… Przekonać go jakoś do swoich racji? Wyśmieje Nashi, bez wątpienia. No nic, trzeba będzie podjąć dyskusję.
- Sir, jej poziom mocy jest zbyt niski na tak intensywny trening. Te ćwiczenia daje się Nashi z dłuższym stażem. – Trudno nazwać walenie w skałę programem treningowym, ale Koszarowy najwidoczniej pamiętał jeszcze epokę kamienia łupanego na Vegecie. – Dlatego proszę o pozwolenie na odprowadzenie kadetki do skrzydła szpitalnego i przyprowadzenie z powrotem.
Tego było za wiele. Gówniara miała czelność kwestionować jego metody treningu? Ma mała tupet, trzeba przyznać. Ale trzeba wiedzieć kiedy trzymać buzię na kłódkę, bo można za to słono zapłacić. I niestety Vivian spotkała bolesna kara. Koszarowy nic nie powiedział, po prostu z niesamowitą prędkością, wbił pięść w brzuch blondwłosej, tak że ta przeleciała kilka metrów do tyłu, tuż obok Vulfili i wbiła się w skałę, na której kadetka do tej pory trenowała. Na tym jednak Brodacz nie skończył. Podszedł wolnym krokiem i chwycił Vi za włosy, podnosząc wyżej. Ich twarze znajdowały się teraz na tym samym poziomie.
- Tak bardzo chcesz odwiedzić skrzydło szpitalne? W porządku, załatwię Ci tam dłuższą wizytę.
Kolejne minuty należały do najbardziej bolesnych w życiu młodej Nashi. Koszarowy zadbał o to, by był to pierwszy i ostatni raz, gdy śmiała mu się przeciwstawić. Gdy wreszcie skończył, blondynka leżała w kałuży własnej krwi, połamana i poobijana, na wpół przytomna. Mężczyzna splunął na ziemię obok niej i spojrzał na Vulfile.
- Na dziś koniec zajęć. Odnieś ją do tego je*anego szpitala i lepiej się pośpiesz, bo mogą jej nie poskładać jak należy. Jutro widzę Cię tu o tej samej porze co zawsze.
Po czym odszedł.
Vulfila patrzyła na wszystko co robił Koszarowy z bólem wymalowanym na twarzy. Zaciskała tylko pięści nerwowo i opuściła głowę. Dyscyplina. To była jednak z tych chwil, kiedy chciała znów wbić mu sztylet w tchawicę i patrzeć jak zdycha w męczarniach, ale … nie miała najmniejszych szans, by cokolwiek mu zrobić. I wiedziała, że albo honorowo stanie w obronie blondynki, albo podaruje sobie i oszczędzi bezsensownego rozlewu krwi. Nie chodziło o to, że bała się oberwać… choć faktycznie była mniej wytrzymała na ból i pewnie leczyłaby się z tego dużo dłużej niż Vivian. Vulfila po prostu już przechodziła przez to tyle razy, że doskonale wiedziała, że nic by to nie dało, a następnego dnia musiałaby iść z gorszymi siniakami dalej trenować. Nashi mogła nie zdawać sobie z tego sprawy i pewnie pomyślała o Halfce jak o tchórzliwej dziewczynce… i tego właśnie się obawiała. Ale czy tłumaczenie tego stanu rzeczy cokolwiek by zmieniło? Wątpliwe.
- Dziękuję sensei.- powiedziała ledwie dosłyszalnie przez zaciśnięte zęby. Jej, buńczucznej, przekonaną o swojej sile perswacji dziewczynie okazywanie poddańczych cech przychodziło z dużym trudnem. Ukłoniła sie i pobiegła w stronę Vivian, a kiedy tylko Koszarowy zniknął z pola widzenia twarz Vufili pomarszczyła się niecodziennie i ta z cicha załkała, przecierając ręką oczy. To trwało zaledwie chwilę, sekundę, w której musiała dać upust ciągłej presji. Po tym przetarła dłonią twarz ledwie sobie znanej dziewczyny, która ukurzyła się i podrapała. Następnie pomogła dziewczynie wstać.
- Mówiłam ci, że …- głos jej się załamał - że nie warto. - powiedziała krótko, kiedy leciały w powietrzu w stronę skrzydła szpitalnego.
Vulfila na codzień nie miała zbyt wiele czasu dla siebie. W zasadzie tylko osiem godzin snu, ale w dniu, kiedy Vivian wyprowadziła Koszarowego na tyle z równowagi, że ten odpuścił jej resztę treningu, miała kilka godzin więcej, które mogła spożytkować na cokolwiek innego. Standardowo pewnie padłaby w pokoju Hazarda na łóżko wcześniej i wstała następnego dnia w znacznie lepszej formie, ale tym razem nie zrobiła tego. Zjadła tylko cokolwiek, żeby jej brzuch nie burczał zbyt głośno i siedziała tak długo w szpitalu, aż jej obrończyni wydobrzała. Kiedy Vivian się obudziła, zobaczyła Vulfilę leżącą na krześle obok jej łóżka. Głowę miała odchyloną do tyłu i tak chrapała, wciąż brudna i zmęczona po treningu.
W takich chwilach nawet charaktery tak skrajnie różne jak Vivian i Vulfili potrafią stworzyć całkiem ciekawy duet. Od tamtej pory odnosiły się do siebie z większą życzliwością, niejednokrotnie dogryzały sobie i nie zgadzały się ze sobą w wielu kwestiach, ale to, co je łączyło, to przede wszystkim lojalność i pomocna dłoń w każdej sytuacji. Vivian pomagała Vulfili w szybszych progresach treningowych i dzieliła się z Vulfilą swoim jedzeniem w stołówce, a ta w zamian ofiarowywała blondynce mnóstwo swojego bezgranicznego optymizmu i łagodziła czasem konfliktowe dla koleżanki sytuacje odrobiną dowcipu i uroku osobistego.
Jak się potem okazało, Raziel i Eve także przyjaźnili się z Vivian, więc teraz w wolnych chwilach można było spotkać zwykle całą czwórkę- Vulfilę, Vivian, Eve i Raziela, a czasem nawet bez chłopaka, bo jak wiadomo, z niektórych babskich spraw musiał być wyłączony, czy mu się to podobało czy nie.
Bywały również takie dni, kiedy to Vulfila trenowała tylko z Razielem. Nauczył ją dwóch przydatnych technik: KI-Sword i Burning Attack. I z nim przyjaźń była specyficzna. Kiedy Vulfila tryskała energią i entuzjazmem, on raczej zbywał ją ironią, ale i to było urocze na swój sposób.
***
W końcu nadszedł dzień próby, który przypadł akurat na kolejne urodziny Vulfi. Każdy kadet musiał otrzymać prędzej czy później misję. I Vulfilę to nie ominęło, choć zapewne jej misja nie wyglądała jak standardowe. Rozradowana chodziła zaciekawiona koło trenera i ciężko było jej opanować rozemocjonowanie. Wiedziała, że okazywanie go może zdenerwować trenera, ale tak bardzo cieszyła się, że monotonia dnia codziennego miała się skończyć, a ona zacząć ambitną misję, że nie mogła wysiedzieć w miejscu.
Przepełniona dumą szła krok w krok za Koszarowym, pokazując wszystkim strażnikom lotniska język lub machając lekceważąco ogonem, bo wiedziała, że nikt jej nie podskoczy, kiedy jest w towarzystwie trenera- jedyna jego zaleta. W końcu oboje wsiedli do swoich kapsuł i polecieli. Sama już podróż kapsułą dała dziewczynie wiele radości. Niemal jak dziecko obserwowała z zaciekawieniem mijane mgławice, burze meteorytów i inne zjawiska kosmiczne.
W końcu kapsuły uderzyły w planetę, na która wyznaczony był kurs. Wryły sie głęboko. Kiedy się otworzyły i trener z uczennicą wyszli, Vulfila zobaczyła leśną planetę o klimacie tundry. Wokoło nic poza drzewami i mrokiem.
- No to powodzenia. - powiedział Koszarowy, wprawiając tym samym Vulfilę w osłupienie. Bała się w cokolwiek pytać, ale przecież nie powiedział jej, co ma tutaj wykonać.
- Sensei… - jęknęła, kiedy ten był już jedną nogą w kapsule.
- Czego?- odburknął nieprzyjemnym tonem, ale zatrzymał się i popatrzył na dziewczynę.
- Ale… co ja mam tu robić?- zapytała, choć obawiała się, że zaraz dostanie omłot za zadawanie głupich pytań.
- Jak to co, kurwa? Przeżyć. - powiedział i nie czekając na więcej pytań wsiadł do kapsuły i odleciał.
Vulfila została sama. Zapadła cisza. Słońce chyliło się ku zachodowi. Robiło się zimno…
Pewnego dnia, po około trzech miesiącach coś tknęło Koszarowego, kiedy szedł spać. Zachodził w głowę, o co mogło chodzić… o czymś na pewno zapomniał. Tylko co to było do cholery? Ta myśl dręczyła go na tyle długo, że nie mógł swobodnie zasnąć. Miał po coś lecieć… ale to było dawno… miało trwać nie dłużej niż dwa tygodnie…
Wtedy sobie przypomniał. Kadetka do cholery… Nie mając większych nadziei na to, że może jeszcze żyć, poleciał czym prędzej na lotnisko i prosto na planetę, gdzie ją ostatnim razem widział.
Po wylądowaniu zaczął nawoływać, ale jak sie mógł spodziewać, nikt nie odpowiadał. Musiał zagłębić się w ciemny, na pierwszy rzut oka pusty las. Szedł dobrą godzinę i klnąc w myślach na swoją sklerozę miał zamiar zawrócić, ale wtedy coś rzuciło mu się na kark. Było małe, czarne od brudu, z włosami do pasa i szalonym wyrazem twarzy. Chciało go upolować, to było pewne! Szamotali się ze sobą jakiś czas, a kiedy w końcu udało mu się, odczepić to od siebie i rzucić o ziemię, zorientował się, kto to był.
- S… Sensei?- zapytało znanym, dziewczęcym głosikiem, zachrypłym od długiego nieużywania.
Misja na lesistej planecie odbiła się piętnem na Vulfili. Choć wróciła na Vegetę, została dokładnie umyta i wystrzyżona, nie przypominała już dawnej siebie. Miała w sobie taki dziki pierwiastek, rozbudziła instynkt. Dzięki niemu stała się lepsza w walce, nie miała zahamowań, bo wiedziała, że natura i przeciwnik nie musieli dawać jej fory. Żadnej z dzikich bestii nie interesowało, czy była dziewczyną, słabą i niezdarną. Nie działał na nie też i urok osobisty czy ładne ciałko… choć w sumie pewnie to ostatnie trochę tak, bardziej miały ochotę ją wszamać.
Vulfila od powrotu znacznie bardziej ceniła sobie takie podstawowe potrzeby jak choćby zaspokajanie głodu. Choć inni kadeci patrzyli na nią krzywo, kiedy jadła ze smakiem papkę dla kadetów, ta nie narzekała NIGDY. W lesie nie miała takich wygód. Musiała sama zatroszczyć się, zapolować, oskórować, upiec… a już samo rozpalenie ogniska czy osuszanie mięsa dla zwiększenia czasu trwałości sprawiało spore trudności… O ile w ogóle było co zjeść. Czasem musiały wystarczyć maliny, a czasem trzeba było powalczyć do jedzenie… A teraz? Na Vegecie? Nie musiała troszczyć się o to i wreszcie jedzenie miało jakikolwiek smak! Nie było tylko po to, żeby zaspokoić potrzebę…
Wizualnie Vulfia też nieco się zmieniła. Zostawiła dłuższe włosy, była znacznie chudsza, nieco urosła. Dopiero po pewnym czasie odzyskała pełen blask i zaczęła przyzwyczajać się do towarzystwa ludzi. I pierwsza wyprawa pozwoliła jej na psychiczne odprężenie. Wreszcie wspomnienia zatarły się, powracały tylko bardzo rzadko. Znacznie istotniejsze teraz było życie, brnięcie dalej, rozwój i przyszłość…
***
Pewnego dnia po treningu Koszarowy zauważył coś niezwykle zaskakującego… Tak przyzwyczaił się do towarzystwa Vulfili, że zupełnie przestał zwracać na to uwagę, ale … ona się zmieniła. Urosła, wydoroślała. Miała biust! I to nie takie małe, ledwie widoczne góreczki, jakie miała jeszcze jakiś czas temu. A że nie nosiła pod bluzką w zasadzie nic, zaczęło to go nieco martwić. Pod wieloma względami. Poza tym, że sam miał ochotę je pomacać, musiał teraz martwić się o to, żeby dziewczyna nie zadała się z byle kim. Szkoda, żeby tyle traningu poszło na marne z powodu jakiegoś napaleńca. Od tej pory zaczął coraz częściej obserwować Vulfilę w czasie jej wolnych godzin.
Pewnego dnia Vulfila i Eve spędzały popołudnie na dziedzińcu akademii, przyglądając się ciekawie stojącym nieopodal chłopcom. Szczebiotały do siebie, chichocząc, więc ci podeszli i zaczęli z nimi rozmowę. Jeden z nich, wysoki saiyan z blond włosami podniesionymi przez SSJ bardzo zainteresował się kadetką. A i ona chętnie spędzała z nim wolny czas. Do dnia, kiedy przyuważył go Koszarowy. Nie zważając na obecność Vulfili podszedł do chłopaka, powiedział:
- Powiedz koleszkom, że jeszcze raz którego zobaczę obłapiającego kadetki, to spotka ich to samo.
Po tym wymierzył chłopakowi prawego sierpowego, po którym ten przeleciał całą długość dziedzińca i wbił się w ścianę akademii.
- I naprawiaj ten syf, albo do*ierdole Ci bardziej. - dorzucił, a Vulfilę złapał za rękę i pociągnął na salę treningową, żeby nie zawracała sobie głowy głupotami.
***
Trening Vulfili u Koszarowego można oceniać bardzo różnie. Jedni powiedzą, że dziewczyna przeżyła horror, inni, że należał jej się ktoś, kto utemperował jej charakterek. Sama Vulfila początkowo nienawidziła trenera. Chciała wyrwać się od niego, a wszystkie męczarnie, jakich był powodem sprawiały, że nie kojarzyła go z niczym innym niż ból i płacz. Aż do pewnego dnia, kiedy minęły już niemal dwa lata i obserwowała niesamowitą zmianę w sobie… Wyglądzie, możliwościach walki, charakterze… co mogła powiedzieć? Zawdzięczała to wszystko właśnie jemu i to jego uwagi i uznania pragnęła w tym czasie najbardziej na świecie. (No, może poza chęcią spotkania się z Aleksandrem Rogozinem.) I pewnego dnia to właśnie się stało. Koszarowy powiedział:
- I czego się tak szczerzysz? - warknął napotkawszy wzrok uśmiechniętej Vulfili - myślisz, że teraz jesteś taka silna i w ogóle? Wiesz o ile się polepszyłaś? - niemal zetknął ze sobą koniec palca wskazującego i kciuka - o tyle. Chociaż w gruncie rzeczy nie okazałaś się taką ciotą jak Ci których uczyłem wcześniej.
Tak, to był komplement. Koszarowy zrobił to na swój własny, pokręcony sposób. Nie mógł jednak za bardzo słodzić swej uczennicy, by nie pomyślała sobie Bóg wie czego i nie spoczęła na laurach
Vulfila popatrzyła na Koszarowego wielkimi oczami, a na jej twarzy malowała się nieopisana radość, niemal miłość można by rzec! Słowa Koszarowego zapamiętała słowo w słowo, jak kiedyś słowa April na polu bitwy… Wtedy zawaliła, teraz chciała zasłużyć na ten wspaniały komplement, wiec mimo, że miała wtedy ochotę rzucić się trenerowi na szyję i przytulić, żeby dać upust uczuciom albo… albo skakać i śpiewać, powstrzymała się i tylko z lekkim uśmiechem opuściła nieco głowę i rzuciła krótko:
- Hai, wracam trenować, sensei!
***
Pewnego dnia Vulfila siedząc w pokoju Hazarda, który właściwie uznawała już za swoją własność i spadek po chłopaku, wpadła na genialny pomysł. Popatrzyła na przestrzeń. Pomieszczenie było dość spore. Samodzielnie je urządziła w międzyczasie. Uszyła z kawałka materiału zasłonkę i zawiesiła firankę. Na stoliku zagościł obrus i świeże kwiaty w wazonie. Także jej, wykopany przed dwoma laty krzaczek, urósł do rangi drzewka. Ładnie pachniał, tak ziołowo i świetnie wpasował się w kąt za drzwiami. Roślinka dostała też własne imię- Marysia. Ładnie się chowała. Na łóżku leżała kapa pod kolor obrusa, a w pomieszczeniu zawsze panował przytulny porządek.
Wtedy Vulfili zaświtało... Przecież w akademii za mało się działo. A gdyby udało jej się zakraść do pokoju Koszarowego i zabrać mu tego winiacza, którego kiedyś widziała za jego łóżkiem, kiedy robił jej borutę jak zwykle bez powodu, wtedy mogłaby zaprosić kilka osób, może każdy by coś przyniósł i pobawiliby się za wsze czasy!
Vulfila czym prędzej pobiegła rozemocjonowana do Raziela. Zastała go na korytarzu z Vivian. Kiedy opowiedziała im swój wspaniały pomysł, oczekiwała wielkiego "hurra!" i ogólnej gotowości do zabawy, ale... jak się można było spodziewać, blondynka powiedziała, że przyjdzie, ale tylko po to, żeby sprawdzać, czy Vulfila nie napytała sobie biedy, a Raziel skwitował to jakąś ironiczną uwagą.
Ostatecznie kiedy Raziel i Vulfi zostali sami, wpadli na inny, wspaniały pomysł, który chcieli zrealizować w czasie trwania imprezy. Jak to zwykle bywa, opowiedzieli o planowanym spotkaniu tylko kilku osobom, ale te zaprosiły kolejne a tamte jeszcze inne i tak wieść rozeszła się po całej akademii. Jak sie potem okazało kameralne grono przerodziło się... w zabawę na skalę całej akademii. Nie ma sensu wymieniać, kto przyszedł. Na palcach jednej ręki można zliczyć kto się nie zjawił- trenerzy. Cała reszta zgromadziła się w pokoju Hazarda i na korytarzu. Rozstawiono głośniki, każdy przyniósł coś do picia i tak akademia zahuczała i zatrzęsła się.
Vulfila chodziła zachwycona od ludzi do ludzi i każdego bez wyjątku zabawiała. Wypiła też niemało, więc jej nastrój był wprost wyśmienity. W pewnym momencie wymieniła się spojrzeniami z Razielem i Eve. Przytaknęła poważnie, a potem schowali sie w trójkę w łazience Hazarda.
- Panie i Panowie, a teraz największa atrakcja wieczoru... Werble!- zapowiedział jeden z przypadkowo wybranych saiyan, którego Raziel, Eve i Vulfila wybrali na nawoływacza. Zaczął uderzać w stolik rękami, symulując dźwięk werbli. Tym samym zmotywował wszystkich zebranych do tego, żeby i nogami wykonywali szybkie ruchy. Podłoga akademii tak bardzo zatrzęsła się, że trudno było tego nie usłyszeć i na 2 piętrze. - Boskie Trio!- wykrzyknął na całe gardło i zamaszystym ruchem otworzył drzwi łazienki. Stamtąd wybiegła trójka w białych strojach: Vulfila, za nią Raziel, a za nimi Eve. Stanęli na niewielkiej "scenie" zrobionej z drewnianych skrzynek. Vulfila i Eve ustawiły się po bokach Raziela, tworząc symetryczny wzór ze swoich rąk i nóg. Chłopak na środku zrobił poważną minę. Z głośników wydobył się głos gwizdka...
- Piosenka, którą śpiewał Raziel:
Najpierw nastąpił krótki wstęp muzyczny, a potem Raziel zaczął śpiewać niczym gwiazda rocka:
"Chotto are mina eesu ga tooru
Suguremonozo to machijuusawagu"
Vulfila i Eve wykonywały w tym czasie układ taneczny, a potem co jakiś czas dochodziły do mikrofonu i wykonywały partie chórku:
"Chouchou sanba jigezagu sanba
Aitsu no uwasa de chanba mo hashiru"
Tłum w akademii oszalał. Dziewczyny piszczały, chłopaki bili brawo. A Raziel tylko uśmiechnął się, błyskając zębami i śpiewał dalej:
"Sore ni tsuketemo oretacha nan na no
Booru hitotsu ni kirikiri maisa"
Vulfila i Eve wykonały błyskawiczny układ, obrót, a potem doskoczyły do mikrofonu:
"Dasshu Dasshu Dasshu
Kikke endo dasshu"
Widzowie w akademii oszaleli. Zaczęli krzyczeć i piszczeć, klaskać, dając wyraz swojemu zachwytowi dla boskiego trio. Raziel odrzucił włosy i zaśpiewał na całe gardło, zamykając oczy:
" Itsuka kimeruze inazuma shuuto"
A kiedy otworzył oczy, zauważył wchodzących do pokoju trenerów z Koszarowym na czele. Włosy na ogonie mu się zmierzwiły. Rzucił mikrofon, złapał Eve i Vulfile za ręce i ruszył w stronę okna, żeby uciekać. Pierwszy wyskoczył on, potem Eve w jego ramiona. A kiedy Vulfi już stawała jedną nogą na parapecie, drewniana skrzynka sceny zawaliła się, a ona przerażona i z piskiem wylądowała na podłodze. pomasowała obolały tyłeczek i spojrzała w górę, a nad nią stał już Koszarowy...
Po tym incydencie Vulfila siedziała kilka dni w karcerze. Resztę imprezowiczów kara ominęła, ale za to ona musiała za wszystkich odsiedzieć. Zabrano jej też dostęp do pokoju Hazarda, co było dla niej najbardziej nieodżałowaną strata, a planowany awans postawiono pod wielkim znakiem zapytania. Za to przez pewien czas nie brakowało Vulfili popularności. Wreszcie nie była w akademii tą, która biega wokół muru albo wali beznamiętnie w skały, lecz jedną z "Boskiego trio".
OCC: Oto mój przepastny wpis TSowy. Następny zamieszczę już gdzieś indzien, ponieważ pokój Hazarda nie jest już niestety dostępny dla Vulfili.
Tutaj chciałabym koniecznie podziękować przede wszystkim Hazardowi, który poświęcił mi cały swój wolny czas, żeby wcielić się w rolę Koszarowego. Dzięki śliczne, honey :*
Dziękuję również 8 i Razielowi za scenki z ich udziałem i ich wkład w tego posta. :*
@Edit by Kuro
- Dodana ranga Nashi
+ 30 ptk za posta Skipowego - dodam przy treningu.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach