Strona 2 z 2 • 1, 2
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Kwatera Vivian
Sro Lut 20, 2013 5:32 pm
First topic message reminder :
Kwatera Ósemki przypomina zwyczajną klitkę kadeta.
Jest to pokój posiadające dwa mniejsze pomieszczenia, oddzielone zasuwanymi drzwiami. W większej części stoi łóżko nakryte plandeką, szafka nocna i pół biurka. Pewnie poprzedni kadet w napadzie furii przeciął bezbronny mebel, wyrzucając bardziej zniszczoną cześć. By blat się trzymał przykręcono go gwoździami do ściany, a przed ustawiono taboret.
Pierwsze drzwi prowadzą do czegoś, co mogło być kuchnią polową. Skromna kuchenka, mini-lodówka, szafka i znów pół zlewu. Dziurę zaspawano blachą, pewnie za pomocą Ki. Poprzedni lokator musiał mieć problemy z nerwami...
W łazience na siłę upchnięto prysznic, klozet i umywalkę. Tam, dla odmiany wszystko było w całości. Jedyna rzeczą godną uwagi była zasłonka przy prysznicu, nadrukowana we wzór kolorowych rybek.
Recepcja działała świetnie. Szybko ktoś przyniósł do pokoju dwa pudła, bez ostrożności rzucając je na podłogę. Osobiste rzeczy dziewczyny zostały potraktowane jak worki kartofli.
Na drzwiach zawieszono plakietkę Vivian Deryth.
Kwatera Ósemki przypomina zwyczajną klitkę kadeta.
Jest to pokój posiadające dwa mniejsze pomieszczenia, oddzielone zasuwanymi drzwiami. W większej części stoi łóżko nakryte plandeką, szafka nocna i pół biurka. Pewnie poprzedni kadet w napadzie furii przeciął bezbronny mebel, wyrzucając bardziej zniszczoną cześć. By blat się trzymał przykręcono go gwoździami do ściany, a przed ustawiono taboret.
Pierwsze drzwi prowadzą do czegoś, co mogło być kuchnią polową. Skromna kuchenka, mini-lodówka, szafka i znów pół zlewu. Dziurę zaspawano blachą, pewnie za pomocą Ki. Poprzedni lokator musiał mieć problemy z nerwami...
W łazience na siłę upchnięto prysznic, klozet i umywalkę. Tam, dla odmiany wszystko było w całości. Jedyna rzeczą godną uwagi była zasłonka przy prysznicu, nadrukowana we wzór kolorowych rybek.
Recepcja działała świetnie. Szybko ktoś przyniósł do pokoju dwa pudła, bez ostrożności rzucając je na podłogę. Osobiste rzeczy dziewczyny zostały potraktowane jak worki kartofli.
Na drzwiach zawieszono plakietkę Vivian Deryth.
- Wygląd kwatery:
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Vivian
Sro Lut 26, 2014 8:21 pm
A jednak nie dano jej dzisiaj spać spokojnie. Sen miał przynieść odrobinę ukojenia, pozwolić zapomnieć o zdarzeniach wciąż żywych w duszy i umyśle. Tymczasem, niedługo po tym coś wdarło się w letarg Ósemki. Dźwięk pukania spłycił i tak niespokojny sen, urozmaicony wzdychaniem oraz urywkowym chlipaniem. Łzy same leciały po policzkach. Nieświadomie wciąż płakała, nie mogąc uwolnić się od ciężaru który przygniatał jej serce. Czasem gdy wie się za dużo, widzi za dużo, trudno znaleźć spokój.
Klik.
Rozchyliła ostrożnie powieki, spod rzęs wpatrując się w półmroku na ścianę przed sobą. Rzeczywistość płata jej figle? Zdawało się jej, że słyszała mechaniczny zgrzyt zamka… Nie zdążyła dokończyć tej myśli gdy klepnięcie w ramie ściągnęło dziewczynę na ziemię. Odruchowo przetarła powieki, niszcząc dowody rzeczowe przeciwko własnym słabościom i żalom. Otworzyła szerzej oczy, widząc zmęczoną, nieco szarą twarz czerwonego Trenera obok swojego łóżka. Nie musiała pytać nawet co tu robi, ani zastanawiać się, czemu sam nie wezwał jej do siebie. Vivian usiadła na cienkim materacu, słuchając w ponurym milczeniu jego słów.
Chciała zapytać o wiele. O to, co będzie teraz z Akademią, jak będzie wyglądało życie na Vegecie. Co z rodzinami zabitych i zdemolowanym miastem? Czy Kuro, Red i April są bezpieczni, dokądkolwiek zabrał ich tajemniczy Mistic? Co się stało z Hazardem, głównym narzędziem działań Tsufula? Czemu wojsko nie zareagowało na samym początku masakry? Czemu...? Czemu…
Jednak ani jedno pytanie nie padło z ust halfki. Skinęła tylko głową na znak zrozumienia. Była zbyt otumaniona i jedyne czego pragnęła to chwila luksus jaką był sen, który odciągnąłby ją od wspomnień koszmaru rzeczywistości.
Trudno było jej zaniemówić w chwili gdy obok niej na kocu pojawił się pancerz Nashi. Może dlatego, że milcząc nie ma jak zamilknąć, ale i tak było to sporym zaskoczeniem. Nowy, ciemnoszary strój z charakterystyczną czarną bazą oraz detalami. Wojownik najniższej klasy, zwykły żołnierz, jeden z wielu, a jednak… To już nie kadet. Jakoś została doceniona.
Niemal bezwiednie uścisnęła Trenerowi rękę, nie wiedząc co powiedzieć. Wymamrotała tylko skołowane Dziękuję, wpatrując się w ubranie powściągliwie, jakby sądząc, że zaraz wyparuje jej sprzed oczu. Za to gdy usłyszała słowa wychodzącego Trenera, wzrok jej nieco stwardniał.
- Nie. Noszę. Stringów. – Poruszyła niemo wagami, zdając sobie jednak doskonale sprawę z tego, że mężczyzna żartuje. Potarła skronie, odrobinę zirytowana, w duchu jednak ciesząc się, że marną uwagą wojownik rozładował napięcie.
Wyszedł już bez słowa, rzucając na pościel kolejną kapsułkę. Drzwi zamknęły się cicho, a obok schludnie złożonego stroju Nashi pojawiła się paczka z szarego papieru. Vivian zerwała sznurek i ciężka skóra wysunęła się z pakunku. Prawie zapomniała… A przecież były chwile, gdy martwiła się o ten stary kawałek ubrania bardziej niż o siebie. Wszystkie defekty zostały naprawione, dziury załatane, rozcięcia pozszywane. Nie była jednak nowa, wciąż miała duszę, choć tak czysta nie była od nowości.
Ostrożnie wciągnęła jeden rękaw i niepokój rozwiał się momentalnie. Leżała na ciele tak dobrze jak zawsze. Kurtka została zapięta pod szyją, kołnierz postawiony na bakier okrywał cieniem twarz, dłonie po staremu wbite w kieszenie. Jakby wróciła jej stara część. Druga skóra, albo kawałek domu, którego o ironio, nigdy nie miała. To też był plus, bo z tą wytartą, za dużą kurtką była związana wieloma wspomnieniami. Choć serce bolało, to w paradoksalny sposób pomagało ulżyć w cierpieniu.
Ósemka usiadła na skraju łóżka, machnięciami rąk posyłając ubrania i książki na swoje miejsca. Telekineza to przydatna rzecz. Ciuchy i inne rzeczy wylądowały w szafie w tym nowy uniform, zaś księgi w mniej schludnym stosiku znalazły się na biurku. Vivian robiła to wszystko z zamkniętymi oczyma, oddychając cicho i głęboko. Gdyby ktoś jej w dzieciństwie powiedział, że najspokojniejsza będzie mając na grzbiecie starą wojskową kurtkę, wyśmiałaby go. Teraz zaś kołatanie serca uspokajało się. Opuściła dłonie, wkładając je do kieszeni, wyczuwając palcami zaszyte wszystkie dziury i pęknięcia.
Było trochę lżej. Jednak miała jeszcze jedno zadanie do wykonania. Nie otwierając powiek skupiła się w sobie. Przypominała wszystko to, co czuła, złość, rozpacz. Była dobra w spychaniu tych emocji na samo dno, ale nie tędy droga. Potrafiła sprawić, że stawały się nieważne, tak robiła i teraz, ale z całym swoim jestestwem. Wyczuwanie drugiej osoby postrzegała za pomocą świadomości – tego nauczyła się wśród zgliszcz, by sondować samą Ki. Nie widzieć, nie słyszeć, nie czuć w sensie ciepła ani drgań, po prostu być świadomym jej obecności. To był inny zmysł odpowiedzialny tylko za to.
Teraz zaś, chociaż potrafiła ocenić poziom swojej mocy, miała go w sobie zdusić. Tak jak zawsze tłumiła w sobie emocje, teraz musi to samo zrobić z energią.
Siedziała tak kilkanaście minut z zamkniętymi oczami, wczuwając się we własną Ki. Zanim uznała, że jest gotowa by spróbować chciała przypomnieć sobie wszystko co wiedziała. Głęboki wdech, pełna mobilizacja… I pukanie do drzwi.
- Otwarte.
OOC ---> Początek treningu
Trochę rozbity ten post…
Klik.
Rozchyliła ostrożnie powieki, spod rzęs wpatrując się w półmroku na ścianę przed sobą. Rzeczywistość płata jej figle? Zdawało się jej, że słyszała mechaniczny zgrzyt zamka… Nie zdążyła dokończyć tej myśli gdy klepnięcie w ramie ściągnęło dziewczynę na ziemię. Odruchowo przetarła powieki, niszcząc dowody rzeczowe przeciwko własnym słabościom i żalom. Otworzyła szerzej oczy, widząc zmęczoną, nieco szarą twarz czerwonego Trenera obok swojego łóżka. Nie musiała pytać nawet co tu robi, ani zastanawiać się, czemu sam nie wezwał jej do siebie. Vivian usiadła na cienkim materacu, słuchając w ponurym milczeniu jego słów.
Chciała zapytać o wiele. O to, co będzie teraz z Akademią, jak będzie wyglądało życie na Vegecie. Co z rodzinami zabitych i zdemolowanym miastem? Czy Kuro, Red i April są bezpieczni, dokądkolwiek zabrał ich tajemniczy Mistic? Co się stało z Hazardem, głównym narzędziem działań Tsufula? Czemu wojsko nie zareagowało na samym początku masakry? Czemu...? Czemu…
Jednak ani jedno pytanie nie padło z ust halfki. Skinęła tylko głową na znak zrozumienia. Była zbyt otumaniona i jedyne czego pragnęła to chwila luksus jaką był sen, który odciągnąłby ją od wspomnień koszmaru rzeczywistości.
Trudno było jej zaniemówić w chwili gdy obok niej na kocu pojawił się pancerz Nashi. Może dlatego, że milcząc nie ma jak zamilknąć, ale i tak było to sporym zaskoczeniem. Nowy, ciemnoszary strój z charakterystyczną czarną bazą oraz detalami. Wojownik najniższej klasy, zwykły żołnierz, jeden z wielu, a jednak… To już nie kadet. Jakoś została doceniona.
Niemal bezwiednie uścisnęła Trenerowi rękę, nie wiedząc co powiedzieć. Wymamrotała tylko skołowane Dziękuję, wpatrując się w ubranie powściągliwie, jakby sądząc, że zaraz wyparuje jej sprzed oczu. Za to gdy usłyszała słowa wychodzącego Trenera, wzrok jej nieco stwardniał.
- Nie. Noszę. Stringów. – Poruszyła niemo wagami, zdając sobie jednak doskonale sprawę z tego, że mężczyzna żartuje. Potarła skronie, odrobinę zirytowana, w duchu jednak ciesząc się, że marną uwagą wojownik rozładował napięcie.
Wyszedł już bez słowa, rzucając na pościel kolejną kapsułkę. Drzwi zamknęły się cicho, a obok schludnie złożonego stroju Nashi pojawiła się paczka z szarego papieru. Vivian zerwała sznurek i ciężka skóra wysunęła się z pakunku. Prawie zapomniała… A przecież były chwile, gdy martwiła się o ten stary kawałek ubrania bardziej niż o siebie. Wszystkie defekty zostały naprawione, dziury załatane, rozcięcia pozszywane. Nie była jednak nowa, wciąż miała duszę, choć tak czysta nie była od nowości.
Ostrożnie wciągnęła jeden rękaw i niepokój rozwiał się momentalnie. Leżała na ciele tak dobrze jak zawsze. Kurtka została zapięta pod szyją, kołnierz postawiony na bakier okrywał cieniem twarz, dłonie po staremu wbite w kieszenie. Jakby wróciła jej stara część. Druga skóra, albo kawałek domu, którego o ironio, nigdy nie miała. To też był plus, bo z tą wytartą, za dużą kurtką była związana wieloma wspomnieniami. Choć serce bolało, to w paradoksalny sposób pomagało ulżyć w cierpieniu.
Ósemka usiadła na skraju łóżka, machnięciami rąk posyłając ubrania i książki na swoje miejsca. Telekineza to przydatna rzecz. Ciuchy i inne rzeczy wylądowały w szafie w tym nowy uniform, zaś księgi w mniej schludnym stosiku znalazły się na biurku. Vivian robiła to wszystko z zamkniętymi oczyma, oddychając cicho i głęboko. Gdyby ktoś jej w dzieciństwie powiedział, że najspokojniejsza będzie mając na grzbiecie starą wojskową kurtkę, wyśmiałaby go. Teraz zaś kołatanie serca uspokajało się. Opuściła dłonie, wkładając je do kieszeni, wyczuwając palcami zaszyte wszystkie dziury i pęknięcia.
Było trochę lżej. Jednak miała jeszcze jedno zadanie do wykonania. Nie otwierając powiek skupiła się w sobie. Przypominała wszystko to, co czuła, złość, rozpacz. Była dobra w spychaniu tych emocji na samo dno, ale nie tędy droga. Potrafiła sprawić, że stawały się nieważne, tak robiła i teraz, ale z całym swoim jestestwem. Wyczuwanie drugiej osoby postrzegała za pomocą świadomości – tego nauczyła się wśród zgliszcz, by sondować samą Ki. Nie widzieć, nie słyszeć, nie czuć w sensie ciepła ani drgań, po prostu być świadomym jej obecności. To był inny zmysł odpowiedzialny tylko za to.
Teraz zaś, chociaż potrafiła ocenić poziom swojej mocy, miała go w sobie zdusić. Tak jak zawsze tłumiła w sobie emocje, teraz musi to samo zrobić z energią.
Siedziała tak kilkanaście minut z zamkniętymi oczami, wczuwając się we własną Ki. Zanim uznała, że jest gotowa by spróbować chciała przypomnieć sobie wszystko co wiedziała. Głęboki wdech, pełna mobilizacja… I pukanie do drzwi.
- Otwarte.
OOC ---> Początek treningu
Trochę rozbity ten post…
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Vivian
Sro Lut 26, 2014 9:25 pm
Czekał. Sekundy płynęły powoli. Zamieniały się w minuty, a on dalej czekał. Nie wiedział czego Vivian nie otwiera. Patrzył się na drzwi i nie wiedział co robić. Podczas walki wiedział, kierował się instynktem, lecz teraz stał jak ten kołek. Postanowił spróbować po raz ostatni. Podniósł dłoń do góry, lecz nie zapukał. Nawet nie zdążył opuścić dłoni, kiedy doszedł do niego głos Trenera. Spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem. On też przeszedł swoje. Raziel dziwił się, że jeszcze emocjonalnie daje radę.
- Tak jest sir. – powiedział cicho i udał się do swojego pokoju. Kodem otworzy drzwi i wszedł do pomieszczenia. Było takie same jak wtedy kiedy je opuszczał. Pudła na podłodze, zaś na stoliku zbroja i skaner. Fanty, które razem z Vernilem wygrali po ciężkiej walce na Sali. Mieli się nimi podzielić w wolnym czasie. A teraz ten idiota nie żyje. Uderzył pięścią w ścianę.
- Cholerny Tsuful. To wszystko jego wina. – warknął cicho do siebie. Tyle istnień, przez jedną głupią chęć zemsty.
Młody Saiyanin starał się oddychać głęboko i spokojnie. Musiał się uspokoić. Nie może pozwolić by emocje go opanowały. Musiał być spokojny. Żeby się uspokoić jako tako, zaczął rozpakowywać pudła. Kilak koszulek i cywilnych spodni trafiło do małej szafki. Nie znał się na ciuchach. Najchętniej nosiłby czarne koszulki i spodnie, lecz Eve zagroziła, że jak nie zgodzi się na inne kolory to mu nakopie do dupy. Książki wylądowały na półce, zaś holo laptop na biurku. To było już wszystko. Pudła złożył i wsadził do kąta by nie przeszkadzały. Popatrzył się na zbroje i skaner. Nie wiedział co z nimi zrobić, więc postanowił zostawić je w spokoju.
Usiadł na łóżku i wziął do ręki jedną z książek. Jednak nie mógł się skupić. Ręce mu się trzęsły, zaś litery cały czas skakały. Odłożył książkę i w tej chwili do pokoju wszedł Trener w czerwieni. Zahne wstał i zasalutował. Kiedy mężczyzna dał mu znak by spoczął, miał szansę się mu przyjrzeć. Twarz była ziemista, zaś pod oczami malowały się cienie. Widać, że dzisiejszy dzień też dał mu w kość.
Kiedy syn Aryenne słuchał słów mężczyzny oczy powędrowały w dół, zaś dłonie zacisnęły się na kolanach. Więc to była jego wina. Przez jego zachowanie Vivian, jedyna osoba, która naprawdę była mu bliska w tych murach znienawidziła go przez jego zachowanie. Trener miał rację. Różnili się z dziewczyną. On pomimo tego, że stracił matkę w wieku dziesięciu lat, to pamiętał ją. Miał szczęśliwą rodzinę. Miał matkę i ojca, którzy go kochali i o niego dbali. Zaś Vivian. Vivian nie miała niczego. Od początku była sama. Nie miała nikogo. Był ścierwem. Czymś niewartym uwagi. Czymś co trzeba zniszczyć, jak to ciekawie ujął Trener w Karcerze. Dopiero Axdra dał jej namiastkę rodziny, której każdy potrzebuje. Niestety Vegeta dość szybko jej tę rodzinę odebrała.
Słowa o awansie odebrał z niewiarą w oczach. Dali mu awans? Po tym co zrobił w Karcerze, prędzej spodziewał się wydalenia z Akademii, albo kary. A teraz został nagrodzony. Nagrodzony za walkę, którą przegrał.
- Dziękuje sir. – powiedział cicho, po czym zasalutował. Po wyjściu mężczyzny spojrzał na zbroję. Była niemal identyczna do tej, którą już miał. Przymierzył ją chcąc zobaczyć jak pasuje. Nawet nieźle. Nashi Raziel. Tatuś byłby dumny. „Chyba przez Twój ostatni komentarz posypały się relacje miedzy Wami. Myśl chłopie, to jeszcze nikomu nie zaszkodziło.” przypomniał sobie słowa Trenera. Tak, wszystko spieprzył. Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.
Szybko zapukał do drzwi dziewczyny. Przez chwilę panowała cisza, aż wreszcie usłyszał jej głos. Otworzył niepewnie drzwi i wszedł do jej pokoju. Był chyba mniejszy od jego. Ale nie zwracał na to uwagi. Jego wzrok spoczął na blondynce. Miała na sobie swoją skórzaną kurtkę. Najwidoczniej ciemnowłosy oddał jej pamiątkę. Syn Kiui nie miał pojęcia co powiedzieć, aż wreszcie powiedział cicho.
- Hej Vivian. Chciałem Cię przeprosić za swoje zachowanie w Karcerze. – rzekł cicho i niepewnie. Jego ton był spokojny i zupełnie neutralny. – W swoim gniewie i chęci zranienia tamtego mężczyzny, zapomniałem, że słowa mogą zranić innych. W tym wypadku Ciebie. Wiedziałem, że miałaś ciężkie dzieciństwo, a zupełnie zapomniałem o tym drąc się na całe pomieszczenie o swoich rodzicach. – W tym momencie wzrok wojownika trafił na pancerz. Uśmiechnął się delikatnie. – Widzę, że też dostałaś awans. Gratuluję. Więc to tyle. Chciałem Cię przeprosić i zrozumiem jeśli nie będziesz chciała mnie znać. – powiedział. Później zapanowała cisza.
Occ:
Post u Vivan, bo sądzę, że lepiej dać jeden dłuższy, niż się rozmieniać na drobne. Z tego miejsca też chcę podziękować Kuro za prowadzenie naszej rozgrywki. Dzięki wielkie. Jesteś wspaniały.
Początek trena.
- Tak jest sir. – powiedział cicho i udał się do swojego pokoju. Kodem otworzy drzwi i wszedł do pomieszczenia. Było takie same jak wtedy kiedy je opuszczał. Pudła na podłodze, zaś na stoliku zbroja i skaner. Fanty, które razem z Vernilem wygrali po ciężkiej walce na Sali. Mieli się nimi podzielić w wolnym czasie. A teraz ten idiota nie żyje. Uderzył pięścią w ścianę.
- Cholerny Tsuful. To wszystko jego wina. – warknął cicho do siebie. Tyle istnień, przez jedną głupią chęć zemsty.
Młody Saiyanin starał się oddychać głęboko i spokojnie. Musiał się uspokoić. Nie może pozwolić by emocje go opanowały. Musiał być spokojny. Żeby się uspokoić jako tako, zaczął rozpakowywać pudła. Kilak koszulek i cywilnych spodni trafiło do małej szafki. Nie znał się na ciuchach. Najchętniej nosiłby czarne koszulki i spodnie, lecz Eve zagroziła, że jak nie zgodzi się na inne kolory to mu nakopie do dupy. Książki wylądowały na półce, zaś holo laptop na biurku. To było już wszystko. Pudła złożył i wsadził do kąta by nie przeszkadzały. Popatrzył się na zbroje i skaner. Nie wiedział co z nimi zrobić, więc postanowił zostawić je w spokoju.
Usiadł na łóżku i wziął do ręki jedną z książek. Jednak nie mógł się skupić. Ręce mu się trzęsły, zaś litery cały czas skakały. Odłożył książkę i w tej chwili do pokoju wszedł Trener w czerwieni. Zahne wstał i zasalutował. Kiedy mężczyzna dał mu znak by spoczął, miał szansę się mu przyjrzeć. Twarz była ziemista, zaś pod oczami malowały się cienie. Widać, że dzisiejszy dzień też dał mu w kość.
Kiedy syn Aryenne słuchał słów mężczyzny oczy powędrowały w dół, zaś dłonie zacisnęły się na kolanach. Więc to była jego wina. Przez jego zachowanie Vivian, jedyna osoba, która naprawdę była mu bliska w tych murach znienawidziła go przez jego zachowanie. Trener miał rację. Różnili się z dziewczyną. On pomimo tego, że stracił matkę w wieku dziesięciu lat, to pamiętał ją. Miał szczęśliwą rodzinę. Miał matkę i ojca, którzy go kochali i o niego dbali. Zaś Vivian. Vivian nie miała niczego. Od początku była sama. Nie miała nikogo. Był ścierwem. Czymś niewartym uwagi. Czymś co trzeba zniszczyć, jak to ciekawie ujął Trener w Karcerze. Dopiero Axdra dał jej namiastkę rodziny, której każdy potrzebuje. Niestety Vegeta dość szybko jej tę rodzinę odebrała.
Słowa o awansie odebrał z niewiarą w oczach. Dali mu awans? Po tym co zrobił w Karcerze, prędzej spodziewał się wydalenia z Akademii, albo kary. A teraz został nagrodzony. Nagrodzony za walkę, którą przegrał.
- Dziękuje sir. – powiedział cicho, po czym zasalutował. Po wyjściu mężczyzny spojrzał na zbroję. Była niemal identyczna do tej, którą już miał. Przymierzył ją chcąc zobaczyć jak pasuje. Nawet nieźle. Nashi Raziel. Tatuś byłby dumny. „Chyba przez Twój ostatni komentarz posypały się relacje miedzy Wami. Myśl chłopie, to jeszcze nikomu nie zaszkodziło.” przypomniał sobie słowa Trenera. Tak, wszystko spieprzył. Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.
Szybko zapukał do drzwi dziewczyny. Przez chwilę panowała cisza, aż wreszcie usłyszał jej głos. Otworzył niepewnie drzwi i wszedł do jej pokoju. Był chyba mniejszy od jego. Ale nie zwracał na to uwagi. Jego wzrok spoczął na blondynce. Miała na sobie swoją skórzaną kurtkę. Najwidoczniej ciemnowłosy oddał jej pamiątkę. Syn Kiui nie miał pojęcia co powiedzieć, aż wreszcie powiedział cicho.
- Hej Vivian. Chciałem Cię przeprosić za swoje zachowanie w Karcerze. – rzekł cicho i niepewnie. Jego ton był spokojny i zupełnie neutralny. – W swoim gniewie i chęci zranienia tamtego mężczyzny, zapomniałem, że słowa mogą zranić innych. W tym wypadku Ciebie. Wiedziałem, że miałaś ciężkie dzieciństwo, a zupełnie zapomniałem o tym drąc się na całe pomieszczenie o swoich rodzicach. – W tym momencie wzrok wojownika trafił na pancerz. Uśmiechnął się delikatnie. – Widzę, że też dostałaś awans. Gratuluję. Więc to tyle. Chciałem Cię przeprosić i zrozumiem jeśli nie będziesz chciała mnie znać. – powiedział. Później zapanowała cisza.
Occ:
Post u Vivan, bo sądzę, że lepiej dać jeden dłuższy, niż się rozmieniać na drobne. Z tego miejsca też chcę podziękować Kuro za prowadzenie naszej rozgrywki. Dzięki wielkie. Jesteś wspaniały.
Początek trena.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Vivian
Pią Lut 28, 2014 9:10 pm
Powieki pozostały zamknięte. Nie musiała ich otwierać by wiedzieć, kto przyszedł. Dopiero słowa, które Vivian usłyszała sprawiły, że pokręciła ostrożnie głową.
- Idiota. Żyłam do tej pory, nie patrząc na status. Tylko w moim przypadku to żaden wyczyn, jeśli się pochodzi z najniższej warstwy społecznej. W każdym razie, rozumiem, że jesteś kimś cenniejszym, niż brudnokrwiste halfy i inne mieszańce. – powiedziała bez przekąsu ani goryczy. – Wiem, straciłeś kontrolę, ja też, nie przeczę… Chociaż zaczęłam się zastanawiać co robisz w towarzystwie Ścierwa. – dodała nieco ciszej.
Wskazała głową krzesło obok, nie pozwalając chłopakowi stać jak ten cieć.To uczucie było dziwne. Irytacja? Ósemka rozumiała, że można być dumnym z własnych korzeni, a jednocześnie było to dla niej dziwne… Gdy sama nie mogła się do tego odnieść. Ojciec, jakiś Nashi, matka, nieznana ziemska kobieta. Co by teraz ojciec powiedział, gdyby dowiedział się, że córka jest tej samej rangi co on? Gdyby żył, jakby zareagował?
- Mam Cię nauczyć tej techniki wyczuwania mocy. – przeszła halka do rzeczy, otwierając w końcu powieki. Spojrzenie miała spokojne i opanowane, ani śladu po ostatnim wylewie emocji. – Właściwie samemu trzeba na to wpaść… Nie czujesz jej zmysłami, nie widzisz, nie słyszysz. Dla mnie samej jest to obecność. Tak jakbyś wiedział, że druga osoba jest w pokoju obok, choć nikogo nie widziałeś by tam wchodził. Spróbuj najpierw określić swoją moc. Przy przemianie na pewno czułeś skok energii, tak samo jak przy blastach czy pociskach podczas walki. Trzeba to poczuć wyraźniej i każdy ma na to swoją technikę.
Wspominała Razielowi o tym wcześniej, ale kto by coś takiego pamiętał, gdy Tsuful szalał po planecie, towarzysz zginął i oni sami ledwo przeżyli? No nic, ma się dość. Dziewczyna potarła skronie, powracając do własnego treningu.
- Jest jeszcze drugi poziom tej techniki. Możesz zmniejszyć swoją energie do zera, całkowicie zniknąć. Ani scouter, ani ktoś, kto wyczuwa energie nie będzie w stanie cię znaleźć, dopóki nie wykonasz jakiegoś ataku. Właśnie to rozgryzam… – dokończyła zamyślona.
Vivian odruchowo poprawiła kołnierz kurtki i wsparła ramiona o kolana, opierając na dłoniach czoło. Energia… Wyczuwała wyraźnie Raziela obok, jednakże jego Ki zaczęła drżeć, znak, że niezwłocznie zabrał się do treningu. Uspokoiła samą siebie do końca, oddech stał cię cichy, nieznaczny.
Trochę to było niemądre… Ale ucząc się tej techniki wyobrażała sobie, że znaczy mniej niż zwykle i znika. Nie ma jej. Jest jej ciało, jest umysł, jest dusza, ale jednocześnie jej nie ma. Poziom mocy malał, chował się w szczelinach jaźni, a Vivian go nie popychała. Statecznie Ki nikła i niemalże rozmywała się w powietrzu. Ten stan na początku trudno było utrzymać. Przypominało to zatkanie dziury z której wylewa się woda. Energia wyciekała mniejszymi bądź większymi strumieniami, dlatego Ósemka musiała się jeszcze bardziej wyciszyć. Dopiero wtedy zrozumiała o co chodził – nie miała uspokoić tylko siebie, jej moc miała być jak gładka toń jeziora. Wtedy poszło lżej i Ki przestawała istnieć.
Nie było jej. Była skorupa.
Próbowała tak długo, dopóki była pewna, że niczego nie można wyczuć. Następnie wstała i ostrożnie przeszła się po maleńkiej kwaterze, sprawdzając czy potrafi utrzymać ten stan w ruchu. Dziewczyna była całkiem zadowolona z efektu.
- Raziel… – zatrzymała się poprawiając kołnierz kurtki, po czym uważnie spojrzała na chłopaka. – Wiem, że dużo tego było i nic już nie będzie tak samo. Trzeba być. Trzeba odkryć o co chodziło z Siedemnastką. Zróbmy co w naszej mocy, by żyć jak najlepiej.
OOC ---> Koniec treningu
- Idiota. Żyłam do tej pory, nie patrząc na status. Tylko w moim przypadku to żaden wyczyn, jeśli się pochodzi z najniższej warstwy społecznej. W każdym razie, rozumiem, że jesteś kimś cenniejszym, niż brudnokrwiste halfy i inne mieszańce. – powiedziała bez przekąsu ani goryczy. – Wiem, straciłeś kontrolę, ja też, nie przeczę… Chociaż zaczęłam się zastanawiać co robisz w towarzystwie Ścierwa. – dodała nieco ciszej.
Wskazała głową krzesło obok, nie pozwalając chłopakowi stać jak ten cieć.To uczucie było dziwne. Irytacja? Ósemka rozumiała, że można być dumnym z własnych korzeni, a jednocześnie było to dla niej dziwne… Gdy sama nie mogła się do tego odnieść. Ojciec, jakiś Nashi, matka, nieznana ziemska kobieta. Co by teraz ojciec powiedział, gdyby dowiedział się, że córka jest tej samej rangi co on? Gdyby żył, jakby zareagował?
- Mam Cię nauczyć tej techniki wyczuwania mocy. – przeszła halka do rzeczy, otwierając w końcu powieki. Spojrzenie miała spokojne i opanowane, ani śladu po ostatnim wylewie emocji. – Właściwie samemu trzeba na to wpaść… Nie czujesz jej zmysłami, nie widzisz, nie słyszysz. Dla mnie samej jest to obecność. Tak jakbyś wiedział, że druga osoba jest w pokoju obok, choć nikogo nie widziałeś by tam wchodził. Spróbuj najpierw określić swoją moc. Przy przemianie na pewno czułeś skok energii, tak samo jak przy blastach czy pociskach podczas walki. Trzeba to poczuć wyraźniej i każdy ma na to swoją technikę.
Wspominała Razielowi o tym wcześniej, ale kto by coś takiego pamiętał, gdy Tsuful szalał po planecie, towarzysz zginął i oni sami ledwo przeżyli? No nic, ma się dość. Dziewczyna potarła skronie, powracając do własnego treningu.
- Jest jeszcze drugi poziom tej techniki. Możesz zmniejszyć swoją energie do zera, całkowicie zniknąć. Ani scouter, ani ktoś, kto wyczuwa energie nie będzie w stanie cię znaleźć, dopóki nie wykonasz jakiegoś ataku. Właśnie to rozgryzam… – dokończyła zamyślona.
Vivian odruchowo poprawiła kołnierz kurtki i wsparła ramiona o kolana, opierając na dłoniach czoło. Energia… Wyczuwała wyraźnie Raziela obok, jednakże jego Ki zaczęła drżeć, znak, że niezwłocznie zabrał się do treningu. Uspokoiła samą siebie do końca, oddech stał cię cichy, nieznaczny.
Trochę to było niemądre… Ale ucząc się tej techniki wyobrażała sobie, że znaczy mniej niż zwykle i znika. Nie ma jej. Jest jej ciało, jest umysł, jest dusza, ale jednocześnie jej nie ma. Poziom mocy malał, chował się w szczelinach jaźni, a Vivian go nie popychała. Statecznie Ki nikła i niemalże rozmywała się w powietrzu. Ten stan na początku trudno było utrzymać. Przypominało to zatkanie dziury z której wylewa się woda. Energia wyciekała mniejszymi bądź większymi strumieniami, dlatego Ósemka musiała się jeszcze bardziej wyciszyć. Dopiero wtedy zrozumiała o co chodził – nie miała uspokoić tylko siebie, jej moc miała być jak gładka toń jeziora. Wtedy poszło lżej i Ki przestawała istnieć.
Nie było jej. Była skorupa.
Próbowała tak długo, dopóki była pewna, że niczego nie można wyczuć. Następnie wstała i ostrożnie przeszła się po maleńkiej kwaterze, sprawdzając czy potrafi utrzymać ten stan w ruchu. Dziewczyna była całkiem zadowolona z efektu.
- Raziel… – zatrzymała się poprawiając kołnierz kurtki, po czym uważnie spojrzała na chłopaka. – Wiem, że dużo tego było i nic już nie będzie tak samo. Trzeba być. Trzeba odkryć o co chodziło z Siedemnastką. Zróbmy co w naszej mocy, by żyć jak najlepiej.
OOC ---> Koniec treningu
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Vivian
Pią Lut 28, 2014 10:10 pm
Patrzył na dziewczynę. W jego oczach była pustka. Żałował. Naprawdę żałował tego co zrobił. Vivian może mówiła, że jej to nie przeszkadza, ale Raziel wiedział dokładnie, że czasami jest inaczej. Odczuwalna jest różniąca klasowa i rasowa. Czystokrwistnym większość rzeczy uchodzi na sucho. Dzieci elity często mają rajskie życie. Szybko awansują. Czasami giną, lecz w większości przypadków zasiadają na wysokich stanowiskach. Natomiast Halfy się gnoi i traktuje najgorzej. W końcu są oni wynikiem skażenia krwi, czystokrwistych Saiyan ze słabymi ludźmi. Byli gorsi i musieli zginąć. Lecz przeważnie przeżywali Akademię, a niektórzy jak Vivian byli dobrymi wojownikami. Lecz zazwyczaj na Nashi, albo Natto kończyli swoje kariery. Raziel jednak nie dopuści do tego. Wykorzysta wszystkie swoje wpływy jakie będą mu przypadać z racji urodzenia, pochodzenia i stanowiska by dziewczyna i wszyscy inni dostali to na co zasługują.
- Ścierwa? – delikatnie prychnął. –Nawet nie waż się tak o sobie mówić. Jesteś lepsza od większości czystokrwistych Saiyan, których znam. Jesteś silna, lojalna, uczciwa i zacięta. Jesteś świetną towarzyszką. Więc jeszcze raz nazwij się, Ścierwem, a skopię Ci dupę. – rzekł delikatnie się uśmiechając.
Usiadł na krześle wskazanym my przez dziewczynę. Spojrzał na nią. Widać, że była mocno zmęczona ostatnimi wydarzeniami. Po tym wszystkim jedyne o czym można marzyć to ciepły prysznic i długi sen. Raziel większość sił odzyskał w komorze regeneracyjnej, lecz też czuł, że bez snu, i jakiegoś jedzenia długo nie pociągnie. Już miał wstawać kiedy dziewczyna powiedziała w czym rzecz. Wyczuwanie mocy. Dość ciekawa rzecz. Syn Aryenne pamiętał, że Vi coś mu wspominała jak lecieli do szpitala lecz w ogólnym zamieszaniu nie miał do tego głowy. Jednak na dłuższą metę mogło to być przydatne.
- Hmm, nie wiem czy to było to, lecz kiedy byłem po operacji czułem czyjąś obecność i jakiś głos, który wzywał mnie do powrotu. – powiedział cicho. Po chwili odsunął się lekko z krzesłem i skupił.
Na początek zamknął oczy. Chciał się zatopić w swej energii. Skupił się na niej. Czuł jak przepływa w całym jego ciele. Płynęła wraz z krwią. Była w każdym jego mięśniu. Wypełniała go całego. Była niczym mały płomień, który z każdym zwiększeniem mocy zwiększał się i malał. Teraz musiał w jakiś sposób opanować ten płomień by go dowolnie regulować. Za mały nie da odpowiedniej mocy. Za duży, może spowodować olbrzymie szkody. Skupił się na nim. Na początek chciał go zmniejszyć. Powoli i opornie mu to szło. Energia była silna, lecz siła woli pomagała wojownikowi. Świeżo upieczony Nashi powoli, lecz sukcesywnie zmniejszał płomień, a co za tym idzie swoją Ki. Czuł jak zmniejsza się. To był jego mały sukces. Otworzył oczy i spojrzał na Vivian. Ona również miała zamknięte oczy i medytowała. Hmm, a jakby tak spróbować wyczuć ją? Zamknął ponownie oczy, lecz tym razem nie skupił się na energii. Chciał poczuć to co znajduje się w otoczeniu. Chwile mijały, a jego zmysły cały czas się wyostrzały. Czuł jak płomień energii rozchodzi się bardzo powoli. Na początek kilka centymetrów od jego centrum. Następnie metr i dwa. Musiał się trzymać, by nie wskoczyć automatycznie na wyższą formę. Nie chciał zwiększać mocy, lecz tylko ją wypuszczać z ciała w celu badania otoczenia. Powoli pod jego powiekami zaczął tworzyć się obraz pokoju. Energia dotykała rzeczy i przekazywała mu obraz z powrotem. Kontrolował ją by była na tym samym i jednym poziomie. Było to dość ciężkie i mozolne, dlatego po chwili na jego czoło wystąpiły kropelki potu. Lecz dawał radę i w końcu mu się udało. Poczuł ją. Poczuł energię Vivian, która drżała i raz po raz zmieniała się. W końcu zniknęła. Ciemnowłosy nie wiedział co myśleć. Lecz w dalszym ciągu był skupiony. Po chwili poczuł coś. Jakby delikatne błyśnięcie. Potem kolejne i kolejne. Słabe i prawie niewidoczne. Gdyby był przynajmniej metr dalej, nic by nie wyczuł. W końcu odważył się otworzyć oczy. Vi stała przy oknie. Widać było, że było to równie ciężkie doświadczenie. Oddychał głęboko, by powstrzymać zawroty głowy. Nie było to zbyt przyjemne, lecz na pewno przydatne. A wszystko co jest przydatne jest dobre. Po chwili blondynka znów się odezwała, zaś to co powiedziała prawie zwaliło chłopaka z nóg. Wstał, czując jak jego ciało lekko drży i podszedł do przyjaciółki.
- Odkryjemy. Razem Vivian uda nam się wszystko. – powiedział, po czym uśmiechnął się i uściskał dziewczynie dłoń. W tym momencie zaczęli pisać nowy rozdział w swojej historii.
Occ:
Koniec Trena.
- Ścierwa? – delikatnie prychnął. –Nawet nie waż się tak o sobie mówić. Jesteś lepsza od większości czystokrwistych Saiyan, których znam. Jesteś silna, lojalna, uczciwa i zacięta. Jesteś świetną towarzyszką. Więc jeszcze raz nazwij się, Ścierwem, a skopię Ci dupę. – rzekł delikatnie się uśmiechając.
Usiadł na krześle wskazanym my przez dziewczynę. Spojrzał na nią. Widać, że była mocno zmęczona ostatnimi wydarzeniami. Po tym wszystkim jedyne o czym można marzyć to ciepły prysznic i długi sen. Raziel większość sił odzyskał w komorze regeneracyjnej, lecz też czuł, że bez snu, i jakiegoś jedzenia długo nie pociągnie. Już miał wstawać kiedy dziewczyna powiedziała w czym rzecz. Wyczuwanie mocy. Dość ciekawa rzecz. Syn Aryenne pamiętał, że Vi coś mu wspominała jak lecieli do szpitala lecz w ogólnym zamieszaniu nie miał do tego głowy. Jednak na dłuższą metę mogło to być przydatne.
- Hmm, nie wiem czy to było to, lecz kiedy byłem po operacji czułem czyjąś obecność i jakiś głos, który wzywał mnie do powrotu. – powiedział cicho. Po chwili odsunął się lekko z krzesłem i skupił.
Na początek zamknął oczy. Chciał się zatopić w swej energii. Skupił się na niej. Czuł jak przepływa w całym jego ciele. Płynęła wraz z krwią. Była w każdym jego mięśniu. Wypełniała go całego. Była niczym mały płomień, który z każdym zwiększeniem mocy zwiększał się i malał. Teraz musiał w jakiś sposób opanować ten płomień by go dowolnie regulować. Za mały nie da odpowiedniej mocy. Za duży, może spowodować olbrzymie szkody. Skupił się na nim. Na początek chciał go zmniejszyć. Powoli i opornie mu to szło. Energia była silna, lecz siła woli pomagała wojownikowi. Świeżo upieczony Nashi powoli, lecz sukcesywnie zmniejszał płomień, a co za tym idzie swoją Ki. Czuł jak zmniejsza się. To był jego mały sukces. Otworzył oczy i spojrzał na Vivian. Ona również miała zamknięte oczy i medytowała. Hmm, a jakby tak spróbować wyczuć ją? Zamknął ponownie oczy, lecz tym razem nie skupił się na energii. Chciał poczuć to co znajduje się w otoczeniu. Chwile mijały, a jego zmysły cały czas się wyostrzały. Czuł jak płomień energii rozchodzi się bardzo powoli. Na początek kilka centymetrów od jego centrum. Następnie metr i dwa. Musiał się trzymać, by nie wskoczyć automatycznie na wyższą formę. Nie chciał zwiększać mocy, lecz tylko ją wypuszczać z ciała w celu badania otoczenia. Powoli pod jego powiekami zaczął tworzyć się obraz pokoju. Energia dotykała rzeczy i przekazywała mu obraz z powrotem. Kontrolował ją by była na tym samym i jednym poziomie. Było to dość ciężkie i mozolne, dlatego po chwili na jego czoło wystąpiły kropelki potu. Lecz dawał radę i w końcu mu się udało. Poczuł ją. Poczuł energię Vivian, która drżała i raz po raz zmieniała się. W końcu zniknęła. Ciemnowłosy nie wiedział co myśleć. Lecz w dalszym ciągu był skupiony. Po chwili poczuł coś. Jakby delikatne błyśnięcie. Potem kolejne i kolejne. Słabe i prawie niewidoczne. Gdyby był przynajmniej metr dalej, nic by nie wyczuł. W końcu odważył się otworzyć oczy. Vi stała przy oknie. Widać było, że było to równie ciężkie doświadczenie. Oddychał głęboko, by powstrzymać zawroty głowy. Nie było to zbyt przyjemne, lecz na pewno przydatne. A wszystko co jest przydatne jest dobre. Po chwili blondynka znów się odezwała, zaś to co powiedziała prawie zwaliło chłopaka z nóg. Wstał, czując jak jego ciało lekko drży i podszedł do przyjaciółki.
- Odkryjemy. Razem Vivian uda nam się wszystko. – powiedział, po czym uśmiechnął się i uściskał dziewczynie dłoń. W tym momencie zaczęli pisać nowy rozdział w swojej historii.
Occ:
Koniec Trena.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Vivian
Nie Cze 15, 2014 10:23 pm
Ósemka przeglądała papierzyska, dochodząc do wniosku, że to przegięcie, by wojskowi byli aż tak pilnowani na Vegecie. Rozumiała pojęcie kontroli i wszechobecnej obserwacji, ale to była już lekka przesada… Nie mogli czegoś zrobić sami. Kadeci mieli zakaz opuszczania Akademii. Nashi zakaz opuszczania planety… Nie, powiedzmy, że w jakiś sposób rozumiała tę ostrożność, chociaż wymagane sprawozdanie z kilkoma pieczątkami na krótkie wakacje wydawało się być nie na miejscu.
Otwierając swoją kwaterę Vivian zrobiła dwa kroki i padła na łóżko. Kartki od Trenera wylądowały na podłodze obok, a twarz dziewczyny trafiła celnie w poduszkę.
Cztery ściany w których ograniczała się jej przestrzeń życiowa też się nie zmieniły przez dwa lata. Tylko nad łóżkiem miała kilka wgłębień, od walenia pięściami w ścianę… Pokój świetnie odzwierciedlał jej stan psychiczny, choć sama dziewczyna była tego nieświadoma. Względny porządek świadczył o tym, że jest z nią lepiej niż zwykle, natomiast w gorszych chwilach papiery, książki i ubrania leżały na każdej powierzchni w wielkim bałaganie.
Ósemka przekręciła głowę w bok, obrzucając spojrzeniem kwaterę. Przed wylotem na Konack poukładała znaczną część rzeczy, tylko na stołku leżał zapasowy strój i zbroja. Chwila, czyżby… Eve. Tylko ona potrafiła uporać się z kodami do kwater. Miała zwyczaj zostawiania ciekawych prezentów w jej pokoju, takich jak zbroje nad którymi pracowała, albo, o zgrozo, jakieś ubranie. Z dwojga złego lepsze to, niż łososiowa sukienka o której wspominał Raziel.
To jej o czymś przypomniało. Włączyła scouter i leżąc na łóżku nasunęła urządzenie na ucho, wybierając numer przyrodniego brata.
- Raziel… – przez ułamek sekundy zawahała się. – Mam nadzieję, że Eve nie zbiła Cię gorzej niż zamierzała. Trener Cię wzywa, masz się stawić w gabinecie jak najszybciej. Wymyślił Ci zadanie, myślę, że się ucieszysz. Utemperować jakiegoś dzieciaka. Co do mnie… Stwierdzili, że jest ze mną tak źle, że wywalają mnie z Armii na parę dni. Lecę na urlop, pierwszy od rozpoczęcia służby. Co do… Później porozmawiamy, dobrze? Albo i nie. Jeśli będzie trzeba. – ściszyła głos, do którego jak fałsz wdarła się nuta niepewności. – Trzymaj się… Boski Razielu. – skończyła i wysłała nagraną wiadomość.
W chwili słabości chciała naprawdę powiedzieć bracie. Może to coś świadczyło, lecz może jednak nie… Powstrzymała się, w końcu i scoutery mogą być na podsłuchu. Będzie musiała później z nim wytłumaczyć sobie kilka rzeczy, chociaż... Czy oni naprawdę tego potrzebują? Ani Raziel, ani Vivian nie byli rozmowni. To co się stało na Konack nie poszkodziło ich relacjom, a przynajmniej halfka miała taką nadzieję.
- Szlag by trafił. – warknęła pod nosem rozpinając kurtkę i kładąc ją pod głowę.
Przydałoby się jej kilka godziny nadprogramowego snu.
Otwierając swoją kwaterę Vivian zrobiła dwa kroki i padła na łóżko. Kartki od Trenera wylądowały na podłodze obok, a twarz dziewczyny trafiła celnie w poduszkę.
Cztery ściany w których ograniczała się jej przestrzeń życiowa też się nie zmieniły przez dwa lata. Tylko nad łóżkiem miała kilka wgłębień, od walenia pięściami w ścianę… Pokój świetnie odzwierciedlał jej stan psychiczny, choć sama dziewczyna była tego nieświadoma. Względny porządek świadczył o tym, że jest z nią lepiej niż zwykle, natomiast w gorszych chwilach papiery, książki i ubrania leżały na każdej powierzchni w wielkim bałaganie.
Ósemka przekręciła głowę w bok, obrzucając spojrzeniem kwaterę. Przed wylotem na Konack poukładała znaczną część rzeczy, tylko na stołku leżał zapasowy strój i zbroja. Chwila, czyżby… Eve. Tylko ona potrafiła uporać się z kodami do kwater. Miała zwyczaj zostawiania ciekawych prezentów w jej pokoju, takich jak zbroje nad którymi pracowała, albo, o zgrozo, jakieś ubranie. Z dwojga złego lepsze to, niż łososiowa sukienka o której wspominał Raziel.
To jej o czymś przypomniało. Włączyła scouter i leżąc na łóżku nasunęła urządzenie na ucho, wybierając numer przyrodniego brata.
- Raziel… – przez ułamek sekundy zawahała się. – Mam nadzieję, że Eve nie zbiła Cię gorzej niż zamierzała. Trener Cię wzywa, masz się stawić w gabinecie jak najszybciej. Wymyślił Ci zadanie, myślę, że się ucieszysz. Utemperować jakiegoś dzieciaka. Co do mnie… Stwierdzili, że jest ze mną tak źle, że wywalają mnie z Armii na parę dni. Lecę na urlop, pierwszy od rozpoczęcia służby. Co do… Później porozmawiamy, dobrze? Albo i nie. Jeśli będzie trzeba. – ściszyła głos, do którego jak fałsz wdarła się nuta niepewności. – Trzymaj się… Boski Razielu. – skończyła i wysłała nagraną wiadomość.
W chwili słabości chciała naprawdę powiedzieć bracie. Może to coś świadczyło, lecz może jednak nie… Powstrzymała się, w końcu i scoutery mogą być na podsłuchu. Będzie musiała później z nim wytłumaczyć sobie kilka rzeczy, chociaż... Czy oni naprawdę tego potrzebują? Ani Raziel, ani Vivian nie byli rozmowni. To co się stało na Konack nie poszkodziło ich relacjom, a przynajmniej halfka miała taką nadzieję.
- Szlag by trafił. – warknęła pod nosem rozpinając kurtkę i kładąc ją pod głowę.
Przydałoby się jej kilka godziny nadprogramowego snu.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Vivian
Pon Cze 16, 2014 10:37 pm
Spała niecałą godzinę.
Bezsenność nie była jej obca, tylko czemu akurat wtedy, gdy może bez przeszkód i konsekwencji przespać cały dzień, jak na złość nie idzie zmrużyć oka? Każdy moment snu jest cenny, ale gdy był najpotrzebniejszy zawodził. Zamiast uciec w miękką ciemność, jaka dopadła ją w kapsule, pod powiekami jak wypalone tańczyły cienie. Obrazy, których za nic nie chciała mieć teraz przed sobą. Zaklęła głośno i dosadnie, wiedząc, że nie zmruży oka.
Halfka miała do wyboru, albo gapić się bezczynnie w sufit, albo sturlać się na podłogę i coś zrobić. Wizja bycia produktywnym chyba przemówiła jej do rozsądku. Burknęła jeszcze raz pod nosem zbierając się z łóżka, zrobiła dwa kroki i zamknęła w minimalistycznej łazience. Robiła wszystko ślimaczym tempem, jakby całe jej ciało pracowało na najniższych obrotach. Ubrania wylądowały w kącie, buty na środku podłogi i odgarnęła kolorową zasłonkę, jednym ruchem odkręciła kurek od prysznica. Buchnęła para, obolałe mięśnie odczuły strugę gorącej wody jak uderzenie. Vivian jęknęła zaciskając zęby i dotknęła tężejącego ramienia. Trochę wolnego nikogo nie zabije. Oblewała ciało na przemian gorącą i zimną wodą do momentu gdy ból zbladł.
Wychodząc spod prysznica, zostawiła niewielką kałużę na podłodze. Blizna na ramieniu przez czas ściemniała, jednak pozostawała szramą… Tak jak kilka pozostałych, mniej lub bardziej widocznych szram. Żołnierz ma znaki po walce to oczywiste, jednak sama dziewczyna nie lubiła się z nimi obnosić. Wyryta w ciele pamiątka po bólu i intensywnej walce… Vivian westchnęła wycierając włosy i przyjrzała się swojemu odbiciu w zaparowanym lustrze.
Miała coś w oczach z Aryenne.
Reszta wyglądu się nie zgadzała. Blond siano na głowie, kolor tęczówek inny, profil twarzy nie ten. Sylwetka, chociaż kobieca nie umywała się do idealnej postury Kiui. Zbyt jasna karnacja. Podlotek przy pawiu. Ósemka odwróciła od gładkiej tafli wzrok i mruknęła pod nosem, wycierając się energicznie ręcznikiem. Czemu w ogóle się do niej porównuje? Szuka podobieństwa czy… Czy jakiejś nici która łączyłaby dwie kobiety?
Zła na siebie jednym machnięciem posłała wyposażenie łazienki na swoje miejsce i zatrzasnęła drzwi.
Nowy strój schowała w szafie, po przelotnym wyczyszczeniu stary nadawał się jeszcze do włożenia. Vivian lubiła swój ciemnoszary pancerz, a i baza pod spodem była tak wykrojona, by schować blizny na ramieniu i plecach. Przeczesała włosy palcami, rozglądając się po pomieszczeniu.
Nie miała ochoty sprzątać – znak, że wbrew pozorom z jej głową było źle. Co mogła, pochowała, wytargnąwszy wcześniej jakieś ubrania na zmianę i dwie książki. Schowała to do zapasowej kapsułki i sprawdziła kieszeni kurtki Axdry. Mini-apteczka, jest, szklana kulka, jest, scouter jest, kapsułka z jej rzeczami, jest, pusta kapsułka na pojazd, też jest. I tak miała wrażenie, że o czymś zapomniała…
Książki, bluzy, poczytalności (niepotrzebne skreślić).
- Raz, dwa, trzy, cztery… – położyła dłoń na oczach, wolno licząc do dziesięciu.
Kończąc wzięła głęboki wdech i uznała, że trochę jej lepiej. Wzięła niezbędne dokumenty w dłoń i przekartkowała je, czytając pobieżnie. Przepustka miała obejmować parę dni wolnego, a potrzebowano papierów tyle, jakby zamierzała w pojedynkę rozwalić pierwszą lepszą planetę. Skrzywiła się w duchu. Wojsko źle na nią działało ostatnio. Za dużo na głowie, o wiele za dużo, a im szybciej stąd odleci, tym więcej będzie czasu na nabranie dystansu.
Wyrwała kartkę z zeszytu, nabazgrała na niej ”Eve, jeśli jeszcze raz zobaczę ślady twojej bytności w moim pokoju, nie ręczę za siebie! P.S – Powiedz swojemu przyszłemu mężowi, że jak jeszcze raz da Ci kod do mojej kwatery, osobiście go skrzywdzę.” i zostawiła na biurku. Rzuciła jeszcze przelotne spojrzenie na zdjęcie swoje i Axdry po czym zaciskając zęby otworzyła drzwi.
~Dobra, koniec, nie myśl o tym!~
Ósemka zamknęła kwaterę, jedną dłoń włożyła do kieszeni szukając żółtej kulki i zacisnęła na niej palce. Sekunda na uspokojenie i mogła ruszać. W drugiej ręce trzymała jak tarczę papiery od Trenera i ruszyła w kierunku lądowiska.
Perspektywa nudzenia się w kapsule nie była taka zła.
OOC
[zt] ---> Lądowisko
Bezsenność nie była jej obca, tylko czemu akurat wtedy, gdy może bez przeszkód i konsekwencji przespać cały dzień, jak na złość nie idzie zmrużyć oka? Każdy moment snu jest cenny, ale gdy był najpotrzebniejszy zawodził. Zamiast uciec w miękką ciemność, jaka dopadła ją w kapsule, pod powiekami jak wypalone tańczyły cienie. Obrazy, których za nic nie chciała mieć teraz przed sobą. Zaklęła głośno i dosadnie, wiedząc, że nie zmruży oka.
Halfka miała do wyboru, albo gapić się bezczynnie w sufit, albo sturlać się na podłogę i coś zrobić. Wizja bycia produktywnym chyba przemówiła jej do rozsądku. Burknęła jeszcze raz pod nosem zbierając się z łóżka, zrobiła dwa kroki i zamknęła w minimalistycznej łazience. Robiła wszystko ślimaczym tempem, jakby całe jej ciało pracowało na najniższych obrotach. Ubrania wylądowały w kącie, buty na środku podłogi i odgarnęła kolorową zasłonkę, jednym ruchem odkręciła kurek od prysznica. Buchnęła para, obolałe mięśnie odczuły strugę gorącej wody jak uderzenie. Vivian jęknęła zaciskając zęby i dotknęła tężejącego ramienia. Trochę wolnego nikogo nie zabije. Oblewała ciało na przemian gorącą i zimną wodą do momentu gdy ból zbladł.
Wychodząc spod prysznica, zostawiła niewielką kałużę na podłodze. Blizna na ramieniu przez czas ściemniała, jednak pozostawała szramą… Tak jak kilka pozostałych, mniej lub bardziej widocznych szram. Żołnierz ma znaki po walce to oczywiste, jednak sama dziewczyna nie lubiła się z nimi obnosić. Wyryta w ciele pamiątka po bólu i intensywnej walce… Vivian westchnęła wycierając włosy i przyjrzała się swojemu odbiciu w zaparowanym lustrze.
Miała coś w oczach z Aryenne.
Reszta wyglądu się nie zgadzała. Blond siano na głowie, kolor tęczówek inny, profil twarzy nie ten. Sylwetka, chociaż kobieca nie umywała się do idealnej postury Kiui. Zbyt jasna karnacja. Podlotek przy pawiu. Ósemka odwróciła od gładkiej tafli wzrok i mruknęła pod nosem, wycierając się energicznie ręcznikiem. Czemu w ogóle się do niej porównuje? Szuka podobieństwa czy… Czy jakiejś nici która łączyłaby dwie kobiety?
Zła na siebie jednym machnięciem posłała wyposażenie łazienki na swoje miejsce i zatrzasnęła drzwi.
Nowy strój schowała w szafie, po przelotnym wyczyszczeniu stary nadawał się jeszcze do włożenia. Vivian lubiła swój ciemnoszary pancerz, a i baza pod spodem była tak wykrojona, by schować blizny na ramieniu i plecach. Przeczesała włosy palcami, rozglądając się po pomieszczeniu.
Nie miała ochoty sprzątać – znak, że wbrew pozorom z jej głową było źle. Co mogła, pochowała, wytargnąwszy wcześniej jakieś ubrania na zmianę i dwie książki. Schowała to do zapasowej kapsułki i sprawdziła kieszeni kurtki Axdry. Mini-apteczka, jest, szklana kulka, jest, scouter jest, kapsułka z jej rzeczami, jest, pusta kapsułka na pojazd, też jest. I tak miała wrażenie, że o czymś zapomniała…
Książki, bluzy, poczytalności (niepotrzebne skreślić).
- Raz, dwa, trzy, cztery… – położyła dłoń na oczach, wolno licząc do dziesięciu.
Kończąc wzięła głęboki wdech i uznała, że trochę jej lepiej. Wzięła niezbędne dokumenty w dłoń i przekartkowała je, czytając pobieżnie. Przepustka miała obejmować parę dni wolnego, a potrzebowano papierów tyle, jakby zamierzała w pojedynkę rozwalić pierwszą lepszą planetę. Skrzywiła się w duchu. Wojsko źle na nią działało ostatnio. Za dużo na głowie, o wiele za dużo, a im szybciej stąd odleci, tym więcej będzie czasu na nabranie dystansu.
Wyrwała kartkę z zeszytu, nabazgrała na niej ”Eve, jeśli jeszcze raz zobaczę ślady twojej bytności w moim pokoju, nie ręczę za siebie! P.S – Powiedz swojemu przyszłemu mężowi, że jak jeszcze raz da Ci kod do mojej kwatery, osobiście go skrzywdzę.” i zostawiła na biurku. Rzuciła jeszcze przelotne spojrzenie na zdjęcie swoje i Axdry po czym zaciskając zęby otworzyła drzwi.
~Dobra, koniec, nie myśl o tym!~
Ósemka zamknęła kwaterę, jedną dłoń włożyła do kieszeni szukając żółtej kulki i zacisnęła na niej palce. Sekunda na uspokojenie i mogła ruszać. W drugiej ręce trzymała jak tarczę papiery od Trenera i ruszyła w kierunku lądowiska.
Perspektywa nudzenia się w kapsule nie była taka zła.
OOC
[zt] ---> Lądowisko
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Vivian
Wto Sty 13, 2015 2:20 pm
Wchodząc do kwatery Ósemka ledwie skinęła bratu głową nim weszła do swojego pokoju. Panował w nim kontrolowany chaos, w mniejszym jednak stopniu niż zazwyczaj – patrz, nic nie chciało wypełznąć spod łóżka. Oczywiście, że halfka nie doprowadzała swojego pokoju do takiego stanu, jednak porządek miał dla niej drugorzędne znaczenie w Akademii. Po co przejmować się równo ustawionymi książkami na biurku, gdy ma się sesję z Koszarowym w planach zajęć? Im gorzej z jej głową było, tym bardziej ogarnięty był pokój – każda rzecz miała swoje miejsce. Gdy czuła się lepiej, szklane kulki rozsypały się po podłodze, ubrania przelewały w szafie a notatki, akta z misji oraz rzeczy osobiste prowadziły życie koczownicze w różnych zakamarkach pomieszczenia.
W tejże chwili Vivian patrzyła na niewprawny porządek, co świadczyło tylko o tym, jak zły był jej stan, gdy wylatywała na Ziemię. Nawet łóżko było pościelone… Wzdychając cicho otworzyła szafę wyciągając z niej niewielką ilość ubrań jaką dysponowała. Część z nich to były uniformy Nashi, których już nie potrzebowała, a połowę z nich zabrała ze sobą na błękitną planetę – co tylko potwierdzało to, że bardzo nie zależy jej na tym, co nosi na grzbiecie. Machnęła ręką, a ciuchy posłusznie złożyły się w kostkę. Otworzyła kapsułkę z torbą podróżną i dopchała do niej pozostałe rzeczy. Do kartonu powrzucała kulki, a liczba szklanych paciorków urosła przez dwa lata, do niepokojącej liczby czterdziestu dwóch, barwnych sztuk. Parę książek, notesów, koc, kilka kosmetyków, osobistych drobiazgów… Kartka, którą zostawiła dla brata miała dopisek Eve „Będę włazić gdzie chcę, całuski <3 Eve”. Czy do nowego pokoju też będzie się wkradać? Ogołociła kwaterę ze śladów swojej bytności, pozostawiając ją pustą, jak w dniu, w którym pierwszy raz dołączyła do Armii.
Otworzyła kapsułkę z nowym strojem i przyjrzała się mu jeszcze raz. To nie to, że Vivian nie lubiła się stroić… Nie lubiła, ale spodziewała się uniformu podobnego do wcześniejszego, tylko mocniejszego i w innej kolorystyce. Ta zbroja, choć w podobnej kolorystyce do tej Raziela, wyglądała inaczej. Poważniej. Oprócz części na pierś i tors, miała ochraniacz na ramionach, biodrach, łokciach i kolanach. No i te zakładane na przedramiona i łydki. Mogli od razu zaspawać ją w dwóch wielkich blachach. A kask? Tego kompletnie nie rozumiała… Zdjęła stary strój i wciągnęła na grzbiet nowy. Chwilę zajęło jej dopinanie wszelkich elementów zbroi, po czym założyła scouter i poszła przejrzeć się w łazienkowym lustrze. Wyglądała… Nawet nieźle. Zbroja była bardzo lekka i bardzo dobrze dopasowana. Czuła przez skórę, że znów będzie słyszeć za sobą komentarze… Mamrocząc nałożyła na głowę kask, stwierdziła, że wygląda jak idiotka, zdjęła go i wsadziła na ucho scouter. Będzie musiała to przeboleć, ale cóż…
Jeszcze dwie minuty. Usiadła na krześle, biorąc ostatnią rzecz, która ostała się na biurku. Zdjęcie jej i Axdry nieco już wyblakło, ale pozostawało ostre i wyraźne. Przyjrzała się twarzy brata, pierwszy raz w życiu nie wiedząc, co mu powiedzieć. Udało się?
Żołądek ścisnęła jej żelazna obręcz z siłą Koszarowego. Bała się tak jak wtedy, tego pierwszego, okropnego dnia… Niby to naturalne wspinanie się po szczeblach kariery wojskowej – taki był jej cichy, osobisty plan na wprowadzenie tutaj paru zmian. Jej cel. Zmienić Vegetę. To mały krok naprzód, doprowadzający do zamierzenia, które narodziło się widząc tragedię dwa lata temu.
- Nie wiem co robić. – szepnęła do zdjęcia.
Odłożyła ramkę na złożone ubrania i cały swój skromny dobytek schowała do kapsułki. Na nowiutką zbroję nałożyła kurtkę Axdry, uprzednio całą zawartość jej kieszeni chowając do innej kapsułki. Nim się zorientuje co i jak, niech te drobiazgi tkwią bezpiecznie schowane. Przy sobie miała dwie kapsułki oraz szklaną, żółtą kulkę.
Wyszła z kwatery, zamknęła drzwi, bezpowrotnie żegnając się z tym miejscem, gdzie spędziła dotychczasowy pobyt w Akademii…
Zerknęła na Raziela i uśmiechnęła się kącikiem warg wrednie.
- Do twarzy Ci w tym uniformie, ale nie szalej. Jak jakaś się przyczepi, Eve zrobi wiwisekcje biednej dziewczynie, poza tym, Twoja miłość własna jest już wystarczająco wielka. – ego Raziel miał jak każdy Saiyan, co tu kryć. Podeszła do brata, obeszła go wolno i stanęła przed nim. Był wyższy od niej, ale przez ten wspólnie spędzany czas, nie zauważyła, że przerósł ją o głowę. - Całkiem, całkiem. – przyjrzała się mu. – Rodzinie wstydu nie przyniesiesz, a jak już, tatuś Cię zlikwiduje i nie będzie się do Ciebie przyznawał. – strzepnęła niewidzialny pyłek ze zbroi Saiyana.
Najpierw odszedł Axdra. Potem zostawiła Chepri’ego, teraz nie wiadomo czy w ogóle Raziela jeszcze zobaczy. Czarne myśli wróciły, a lód rozlał się po żołądku i ścisnął za gardło. Nie dała po sobie niczego poznać, dalej mając wyraźną zaczepność w lekko uniesionym kąciku ust.
Nieznacznie tylko spuściła głowę.
- Zabiję Cię, jeśli mi zginiesz. – wymamrotała nagle bardzo cicho i bardzo poważnie, a potem, nagłym impulsem objęła Raziela. Kolejne pożegnanie. Nie był to do końca mocny, żołnierski uścisk, ale mówił więcej, niż chciała przekazać. Ósemka była twarda, ale pod tą skorupą kryła się wrażliwość, by nie powiedzieć nadwrażliwość, która przez całe życie wiele ucierpiała. Uścisnęła przyrodniego brata krótko, odsunęła się i już bardziej po żołniersku ścisnęła dłoń.
Lekki uśmiech, błysk w oku. Zasalutowała unosząc dwa palce do czoła i pomachała mu.
Po czym zaciskając zęby odwróciła się i wspięła na następne piętro.
OOC
[zt] ---> Biuro Trenera
W tejże chwili Vivian patrzyła na niewprawny porządek, co świadczyło tylko o tym, jak zły był jej stan, gdy wylatywała na Ziemię. Nawet łóżko było pościelone… Wzdychając cicho otworzyła szafę wyciągając z niej niewielką ilość ubrań jaką dysponowała. Część z nich to były uniformy Nashi, których już nie potrzebowała, a połowę z nich zabrała ze sobą na błękitną planetę – co tylko potwierdzało to, że bardzo nie zależy jej na tym, co nosi na grzbiecie. Machnęła ręką, a ciuchy posłusznie złożyły się w kostkę. Otworzyła kapsułkę z torbą podróżną i dopchała do niej pozostałe rzeczy. Do kartonu powrzucała kulki, a liczba szklanych paciorków urosła przez dwa lata, do niepokojącej liczby czterdziestu dwóch, barwnych sztuk. Parę książek, notesów, koc, kilka kosmetyków, osobistych drobiazgów… Kartka, którą zostawiła dla brata miała dopisek Eve „Będę włazić gdzie chcę, całuski <3 Eve”. Czy do nowego pokoju też będzie się wkradać? Ogołociła kwaterę ze śladów swojej bytności, pozostawiając ją pustą, jak w dniu, w którym pierwszy raz dołączyła do Armii.
Otworzyła kapsułkę z nowym strojem i przyjrzała się mu jeszcze raz. To nie to, że Vivian nie lubiła się stroić… Nie lubiła, ale spodziewała się uniformu podobnego do wcześniejszego, tylko mocniejszego i w innej kolorystyce. Ta zbroja, choć w podobnej kolorystyce do tej Raziela, wyglądała inaczej. Poważniej. Oprócz części na pierś i tors, miała ochraniacz na ramionach, biodrach, łokciach i kolanach. No i te zakładane na przedramiona i łydki. Mogli od razu zaspawać ją w dwóch wielkich blachach. A kask? Tego kompletnie nie rozumiała… Zdjęła stary strój i wciągnęła na grzbiet nowy. Chwilę zajęło jej dopinanie wszelkich elementów zbroi, po czym założyła scouter i poszła przejrzeć się w łazienkowym lustrze. Wyglądała… Nawet nieźle. Zbroja była bardzo lekka i bardzo dobrze dopasowana. Czuła przez skórę, że znów będzie słyszeć za sobą komentarze… Mamrocząc nałożyła na głowę kask, stwierdziła, że wygląda jak idiotka, zdjęła go i wsadziła na ucho scouter. Będzie musiała to przeboleć, ale cóż…
- Nowy Strój:
Jeszcze dwie minuty. Usiadła na krześle, biorąc ostatnią rzecz, która ostała się na biurku. Zdjęcie jej i Axdry nieco już wyblakło, ale pozostawało ostre i wyraźne. Przyjrzała się twarzy brata, pierwszy raz w życiu nie wiedząc, co mu powiedzieć. Udało się?
Żołądek ścisnęła jej żelazna obręcz z siłą Koszarowego. Bała się tak jak wtedy, tego pierwszego, okropnego dnia… Niby to naturalne wspinanie się po szczeblach kariery wojskowej – taki był jej cichy, osobisty plan na wprowadzenie tutaj paru zmian. Jej cel. Zmienić Vegetę. To mały krok naprzód, doprowadzający do zamierzenia, które narodziło się widząc tragedię dwa lata temu.
- Nie wiem co robić. – szepnęła do zdjęcia.
Odłożyła ramkę na złożone ubrania i cały swój skromny dobytek schowała do kapsułki. Na nowiutką zbroję nałożyła kurtkę Axdry, uprzednio całą zawartość jej kieszeni chowając do innej kapsułki. Nim się zorientuje co i jak, niech te drobiazgi tkwią bezpiecznie schowane. Przy sobie miała dwie kapsułki oraz szklaną, żółtą kulkę.
Wyszła z kwatery, zamknęła drzwi, bezpowrotnie żegnając się z tym miejscem, gdzie spędziła dotychczasowy pobyt w Akademii…
Zerknęła na Raziela i uśmiechnęła się kącikiem warg wrednie.
- Do twarzy Ci w tym uniformie, ale nie szalej. Jak jakaś się przyczepi, Eve zrobi wiwisekcje biednej dziewczynie, poza tym, Twoja miłość własna jest już wystarczająco wielka. – ego Raziel miał jak każdy Saiyan, co tu kryć. Podeszła do brata, obeszła go wolno i stanęła przed nim. Był wyższy od niej, ale przez ten wspólnie spędzany czas, nie zauważyła, że przerósł ją o głowę. - Całkiem, całkiem. – przyjrzała się mu. – Rodzinie wstydu nie przyniesiesz, a jak już, tatuś Cię zlikwiduje i nie będzie się do Ciebie przyznawał. – strzepnęła niewidzialny pyłek ze zbroi Saiyana.
Najpierw odszedł Axdra. Potem zostawiła Chepri’ego, teraz nie wiadomo czy w ogóle Raziela jeszcze zobaczy. Czarne myśli wróciły, a lód rozlał się po żołądku i ścisnął za gardło. Nie dała po sobie niczego poznać, dalej mając wyraźną zaczepność w lekko uniesionym kąciku ust.
Nieznacznie tylko spuściła głowę.
- Zabiję Cię, jeśli mi zginiesz. – wymamrotała nagle bardzo cicho i bardzo poważnie, a potem, nagłym impulsem objęła Raziela. Kolejne pożegnanie. Nie był to do końca mocny, żołnierski uścisk, ale mówił więcej, niż chciała przekazać. Ósemka była twarda, ale pod tą skorupą kryła się wrażliwość, by nie powiedzieć nadwrażliwość, która przez całe życie wiele ucierpiała. Uścisnęła przyrodniego brata krótko, odsunęła się i już bardziej po żołniersku ścisnęła dłoń.
Lekki uśmiech, błysk w oku. Zasalutowała unosząc dwa palce do czoła i pomachała mu.
Po czym zaciskając zęby odwróciła się i wspięła na następne piętro.
OOC
[zt] ---> Biuro Trenera
Re: Kwatera Vivian
Sob Kwi 02, 2016 11:59 pm
I tak, w końcu wszystkie niedawne, tak żywe w pamięci i sercach emocje opadły, choć nie zniknęły, co to to nie. Raczej dalekie od tego były, bo wszak tak niedawno te kilkoro zgromadzonych tu osób poznało ich prawdziwą siłę. Tak samo tych pozytywnych emocji i uczuć, jak i tych negatywnych...
Ale to właśnie czyniło nas stworzeniami wyższymi od zwierząt. To czyniło nas żywymi.
A teraz jedno z nas było tak trochę mniej żywe, choć na pewno żyjące. Tak mi droga dziewczyna dopiero co zemdlała. Trzymałem ją mocno w ramionach, żeby nie upadła. Po chwili dopiero zdałem sobie sprawę z sytuacji, w której się znajdowałem. Na obcej planecie z nieprzytomną dziewczyną. Cholera... I co teraz?
Długo się zastanawiałem co zrobić. Sam nie wiem, jak to się stało, że wpadłem na tak pokrętnie szalony pomysł, choć tok myślenia nie wydawał się zły. Musiałem znaleźć bezpieczne miejsce, gdzie Vivian mogłaby odpocząć, a przecież ona jest żołnierzem, to jakie jest bezpieczniejsze miejsce, niż wojsko? Na pewno ma tam swoją kwaterę. Taa... Już w pierwszej chwili odrzuciła mnie abstrakcyjność tych myśli i wspominałem je ze zdumieniem i niedowierzaniem. Nigdy nie uważałem się za dobrego stratega, niemniej... Są pewne dolne granice, poniżej których wiedziałem, że spaść nie mogę... A jednak wpadłem na coś takiego...
Acz wcale nie to uważałem za złą część sytuacji, bo problem nie leżał w możliwej złej decyzji, tylko w braku innych.
Przeszedłem przez wszystkie fazy, od zdziwienia i zaprzeczenia po depresję i akceptację. W końcu skłoniłem się i do realizacji planu. Planu, który zakładał lot do akademii wojskowej Saiyan, do kwatery Vivian.
Innymi słowy, miałem zakraść się na pilnie strzeżony teren jednostki militarnej, co już samo w sobie wydawało się misją niezbyt rozważną. Do tego wkraść się do środka i niezauważony przez nikogo, z nieprzytomną Halfką na rękach...
Dałem sam sobie nominację na najbardziej samobójczy pomysł w historii. Z wręczeniem nagrody postanowiłem poczekać, bo jeśli oceniałem wszelkie elementy tego planu dobrze, to mogłem nawet nie dożyć do rozdania...
Tak też... Zmusiłem się do wykonania tego karkołomnego wyczynu. Energia Vivian tak czy inaczej stała się niewyczuwalna, więc się nie martwiłem zbytnio, swoją wyciszyłem do zera. Inną kwestią, która mogła sprawić problem okazał się mój strój. Szybko zmieniłem go na bardziej pasujący do otoczenia, ale strasznie irytujący czarny kombinezon. Jak wywnioskowałem, należał do wojowników najniższego stopnia. To nie stawiało mnie ewentualnie w dobrej sytuacji... Znaczy, lepszej, bo z złej tkwiłem po uszy, niczym w szambie. Każdy wyższy stopniem ode mnie mógł mnie pytać o informacje osobiste i rzeczy, które kadet powinien wiedzieć, a o których ja nie miałem pojęcia. Zaś żołnierze bardzo doświadczeni i na tyle ważni, że byle kadet był im niczym to powietrze mogli zauważyć, że coś jest nie tak. Nie wątpiłem, że znajdowali się tutaj tacy, który dostrzegliby, że jak na najniższą rangę, to wyglądam na zadziwiająco doświadczonego, zbyt doświadczonego. Po pewnym czasie regularnej walki takie rzeczy się widzi w innych, nawet bez mierzenia energii. A tu już nie mówiąc o blond piękności, którą niosłem. Choć z drugiej strony mogłem udawać, że byłem przez nią trenowany i coś poszło nie tak, więc niosę ją do części szpitalnej... Choć nie byłem pewien, czy sam bym w to uwierzył i... Czy ja nazwałem ją w myślach "pięknością"...?
Speszyłem się i zaczerwieniłem gwałtownie.
Korytarz akademii, nawet zadziwiająco pusty, nie należał do odpowiednich miejsc do takich myśli i reakcji... Ani też ten strój nie był do tego odpowiedni...
Z wrażenia aż straciłem trop za jej zapachem... Bo, jedyną moją opcją na znalezienie jej kwatery był węch. Wielokrotnie przekraczał ludzkie możliwości w związku z wystawieniem na szkodliwe warunki i regularne naprawianie ich efektów, co spowodowało jego... Nie tyle ulepszenie, co znaczące wyostrzenie. Dziwnym trafem stało się coś zbliżonego do budowania mięśnia, który musi popękać od nadmiernego wysiłku, by móc odrosnąć silniejszy. Mogłem tylko zgadywać ile w tym przypadku a ile celowego działania Braski... W końcu on nie takie rzeczy już odstawiał a po... Po tamtym spotkaniu zacząłem inaczej patrzeć na niektóre rzeczy...
Huh, chyba się Rukei'owi udało zmienić mój sposób myślenia. Ale to nie znaczyło, że mu ufałem.
Strasznie dziwna wydawała mnie się ta pustka na korytarzach, ale nie miałem zamiaru na to narzekać, lepszy brak obiektów na radarze, niż ich nadmiar. Jakoś dałem radę dotrzeć do drzwi, zza których czułem wyraźnie zapach dziewczyny. Posadziłem ją na podłodze i zastanowiłem się jak wejść do środka bez klucza, jako, że drzwi zostały zakluczone. Nie miałem żadnej wiedzy na temat otwierania zamków, więc musiałem się skłonić do wycięcia dziury wokół zamka i wejścia do środka w taki też sposób. Ze zdziwieniem zauważyłem w pomieszczeniu zupełną pustkę, i nie chodziło tutaj o minimalizm pomieszczenia, ale o brak jakichkolwiek przedmiotów, które mogły by sugerować zamieszkanie. Czyżby już tutaj nie mieszkała? No nic, nawet jeśli już nie, to wcześniej na pewno tak.
Położyłem ją na łóżku ostrożnie, wziąłem krzesło i usiadłem obok łóżka, przyglądałem się jej.
Spojrzałem na siebie... Oboje wyglądaliśmy, jakbyśmy potrzebowali długiego, gorącego prysznicu... Ten zaś szczęśliwie znajdował się, więc z ulgą udałem się pod niego.
Po powrocie wróciłem do pilnowania dziewczyny i cierpliwego czekania na jej pobudkę. Sporo przeszła przez ostatnie godziny, potrzebowała odpoczynku.
OOC:
Następny post będzie Skipowy, wpadnie jutro, zapewne...
Ale to właśnie czyniło nas stworzeniami wyższymi od zwierząt. To czyniło nas żywymi.
A teraz jedno z nas było tak trochę mniej żywe, choć na pewno żyjące. Tak mi droga dziewczyna dopiero co zemdlała. Trzymałem ją mocno w ramionach, żeby nie upadła. Po chwili dopiero zdałem sobie sprawę z sytuacji, w której się znajdowałem. Na obcej planecie z nieprzytomną dziewczyną. Cholera... I co teraz?
Długo się zastanawiałem co zrobić. Sam nie wiem, jak to się stało, że wpadłem na tak pokrętnie szalony pomysł, choć tok myślenia nie wydawał się zły. Musiałem znaleźć bezpieczne miejsce, gdzie Vivian mogłaby odpocząć, a przecież ona jest żołnierzem, to jakie jest bezpieczniejsze miejsce, niż wojsko? Na pewno ma tam swoją kwaterę. Taa... Już w pierwszej chwili odrzuciła mnie abstrakcyjność tych myśli i wspominałem je ze zdumieniem i niedowierzaniem. Nigdy nie uważałem się za dobrego stratega, niemniej... Są pewne dolne granice, poniżej których wiedziałem, że spaść nie mogę... A jednak wpadłem na coś takiego...
Acz wcale nie to uważałem za złą część sytuacji, bo problem nie leżał w możliwej złej decyzji, tylko w braku innych.
Przeszedłem przez wszystkie fazy, od zdziwienia i zaprzeczenia po depresję i akceptację. W końcu skłoniłem się i do realizacji planu. Planu, który zakładał lot do akademii wojskowej Saiyan, do kwatery Vivian.
Innymi słowy, miałem zakraść się na pilnie strzeżony teren jednostki militarnej, co już samo w sobie wydawało się misją niezbyt rozważną. Do tego wkraść się do środka i niezauważony przez nikogo, z nieprzytomną Halfką na rękach...
Dałem sam sobie nominację na najbardziej samobójczy pomysł w historii. Z wręczeniem nagrody postanowiłem poczekać, bo jeśli oceniałem wszelkie elementy tego planu dobrze, to mogłem nawet nie dożyć do rozdania...
Tak też... Zmusiłem się do wykonania tego karkołomnego wyczynu. Energia Vivian tak czy inaczej stała się niewyczuwalna, więc się nie martwiłem zbytnio, swoją wyciszyłem do zera. Inną kwestią, która mogła sprawić problem okazał się mój strój. Szybko zmieniłem go na bardziej pasujący do otoczenia, ale strasznie irytujący czarny kombinezon. Jak wywnioskowałem, należał do wojowników najniższego stopnia. To nie stawiało mnie ewentualnie w dobrej sytuacji... Znaczy, lepszej, bo z złej tkwiłem po uszy, niczym w szambie. Każdy wyższy stopniem ode mnie mógł mnie pytać o informacje osobiste i rzeczy, które kadet powinien wiedzieć, a o których ja nie miałem pojęcia. Zaś żołnierze bardzo doświadczeni i na tyle ważni, że byle kadet był im niczym to powietrze mogli zauważyć, że coś jest nie tak. Nie wątpiłem, że znajdowali się tutaj tacy, który dostrzegliby, że jak na najniższą rangę, to wyglądam na zadziwiająco doświadczonego, zbyt doświadczonego. Po pewnym czasie regularnej walki takie rzeczy się widzi w innych, nawet bez mierzenia energii. A tu już nie mówiąc o blond piękności, którą niosłem. Choć z drugiej strony mogłem udawać, że byłem przez nią trenowany i coś poszło nie tak, więc niosę ją do części szpitalnej... Choć nie byłem pewien, czy sam bym w to uwierzył i... Czy ja nazwałem ją w myślach "pięknością"...?
Speszyłem się i zaczerwieniłem gwałtownie.
Korytarz akademii, nawet zadziwiająco pusty, nie należał do odpowiednich miejsc do takich myśli i reakcji... Ani też ten strój nie był do tego odpowiedni...
Z wrażenia aż straciłem trop za jej zapachem... Bo, jedyną moją opcją na znalezienie jej kwatery był węch. Wielokrotnie przekraczał ludzkie możliwości w związku z wystawieniem na szkodliwe warunki i regularne naprawianie ich efektów, co spowodowało jego... Nie tyle ulepszenie, co znaczące wyostrzenie. Dziwnym trafem stało się coś zbliżonego do budowania mięśnia, który musi popękać od nadmiernego wysiłku, by móc odrosnąć silniejszy. Mogłem tylko zgadywać ile w tym przypadku a ile celowego działania Braski... W końcu on nie takie rzeczy już odstawiał a po... Po tamtym spotkaniu zacząłem inaczej patrzeć na niektóre rzeczy...
Huh, chyba się Rukei'owi udało zmienić mój sposób myślenia. Ale to nie znaczyło, że mu ufałem.
Strasznie dziwna wydawała mnie się ta pustka na korytarzach, ale nie miałem zamiaru na to narzekać, lepszy brak obiektów na radarze, niż ich nadmiar. Jakoś dałem radę dotrzeć do drzwi, zza których czułem wyraźnie zapach dziewczyny. Posadziłem ją na podłodze i zastanowiłem się jak wejść do środka bez klucza, jako, że drzwi zostały zakluczone. Nie miałem żadnej wiedzy na temat otwierania zamków, więc musiałem się skłonić do wycięcia dziury wokół zamka i wejścia do środka w taki też sposób. Ze zdziwieniem zauważyłem w pomieszczeniu zupełną pustkę, i nie chodziło tutaj o minimalizm pomieszczenia, ale o brak jakichkolwiek przedmiotów, które mogły by sugerować zamieszkanie. Czyżby już tutaj nie mieszkała? No nic, nawet jeśli już nie, to wcześniej na pewno tak.
Położyłem ją na łóżku ostrożnie, wziąłem krzesło i usiadłem obok łóżka, przyglądałem się jej.
Spojrzałem na siebie... Oboje wyglądaliśmy, jakbyśmy potrzebowali długiego, gorącego prysznicu... Ten zaś szczęśliwie znajdował się, więc z ulgą udałem się pod niego.
Po powrocie wróciłem do pilnowania dziewczyny i cierpliwego czekania na jej pobudkę. Sporo przeszła przez ostatnie godziny, potrzebowała odpoczynku.
OOC:
Następny post będzie Skipowy, wpadnie jutro, zapewne...
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Vivian
Wto Kwi 12, 2016 10:21 pm
Sen był ciężki jak głaz. Ciążył jej na powiekach mocno, dotkliwie, acz w dziwny sposób tak spokojnie, że z trudem mogła się z niego obudzić. Pierwsza myśl jaka pojawiła się w jej głowie była ta, że wokół było zbyt cicho. Bardzo cicho. Słyszała tylko pewny stukot w piersi i przyciszony oddech... Ale nie jej, Vivian już nie spała. Sennie uniosła głowę, wspierając się na ramieniu i rozejrzała, błądząc gdzieś jeszcze między granicami snu a jawy. Kontury były jeszcze rozmazane, otępienie odchodziło wolno. Rozbudzając się, z pewnym zdziwieniem dziewczyna zauważyła, że są w jej kwaterze... W której nie była jakoś od tygodnia..? Tak, coś takiego... Tylko kilka nocy przespała, a właściwie bezsennie przeleżała, w łóżku w Skrzydle Oddziału Specjalnego. Jak oni tu..? Zerknęła na Chepriego, śpiącego na krześle obok łóżka i uśmiechnęła się z nieuświadomioną czułością. Żadnych śladów ran, krwi i piachu, ubranie wyglądało na znoszone, choć czyste i przypominało strój kadeta. Wyglądał jak zawsze podczas snu spokojnie, stoicko wręcz, z ramionami splecionymi na piersi i burzą tych czerwonych pasm włosów wokół głowy, mamiąco przypominających lwią grzywę. Pojaśniały i stały się krótsze, znaczki na powiekach też znikły, musiał przestać używać tej formy... Pamiętała jak padł zemdlony po zbyt długim jej używaniu, ale głaszcząc chłopaka po policzku upewniła się, że nic nie jest. Swoją drogą... Skąd on wziął to ubranie i jakim cudem wiedział gdzie jest jej kwatera? Jak w ogóle oni znaleźli się w tym miejscu..? Pamiętała tylko, że odpłynęła na pustynie, stres widocznie wziął górę.
Vivian złapała się na tym, że przez dłuższą chwilę przyglądała się Chepriemu. Speszyła się tym, z westchnieniem podniosła się z łóżka, poprawiła pościel i poszła do łazienki, jakby nie chcąc dłużej się w niego wgapiać... Yare yare. Zamknęła drzwi, zsunęła z siebie opończe oraz resztki stroju i spojrzała w lustro. Dzięki interwencji Aryenne oraz pomocy Dragota jej organizm zaleczył część ran. Szrama jaką obdarzył ją Raziel wiodła ukośnie od biodra po żebra, zamieniając się w świeży, różowy znak i być może zostanie jej z tego kolejna blizna. Taka sama może i będzie na barku. Łydce. Dłoni. Plecach. Vivian znów westchnęła, tym razem ze znużeniem, widząc jak niemal całe ciało brudne ma od piachu, potu i krwi. Nic nowego... Walka, nie walka, nie ma w tym nic chwalebnego, zawsze brudzi się posoką. Była tym zmęczona, ale taki los żołnierza... Huh, ale czy ona dalej jest żołnierzem czy nie wydalą jej z wojska za zignorowanie rozkazów? A czy tak naprawdę to się teraz liczyło..? Odkręciła wodę pod prysznicem i ostrożnie zasunęła zasłonkę w rybki, zostawiając wszystkie inne myśli za nią.
Prysznic nie był gorący, ale ciepłe strugi pomogły rozgrzać obolałe mięśnie. Woda spływając do brodzika była najpierw szaro-czerwona, potem jej kolor blakł coraz bardziej i bardziej... Vivian wyszorowała się do czysta, na tyle ile pozwolił stan zasklepienia jej ran oczywiście, ale i tak parę zacięć piekło ją od tej kąpieli. Włosy myła tak długo póki nie zrobiły się o dwa tony jaśniejsze i cały pył z nich spłynął do odpływu. Skóra zbladła i straciła szary odcień. W końcu pozbyła się skrzepłej krwi spod paznokci i czysta, całkowicie czysta, telekinezą ściągnęła z siebie całą wodę, sucha wychodząc spod prysznica. Nie mając nic innego pod ręką, musiała znów ubrać się w naprędce wyprane ponczo i porwaną bieliznę, bowiem to co zostało z jej stroju nie nadawało się nawet na szmaty... Trzeba będzie pójść do Kwatery i przebrać się, odwiedzić Trenera i dowiedzieć się co teraz z nią będzie. Vivian otworzyła drzwi, wychodząc z łazienki, rozmyślając o tym co powie gdy spotka się z Oddziałem. Nie ucieszyła ich pewnie jej ucieczka...
Chepri nie spał. Uśmiechnęła się lekko, zmęczonym choć czułym uśmiechem. Uniósł rękę, posyłając coś w jej kierunku, odruch zadziałał poprawnie. Mechanicznie złapała żółtą kulkę w dwa palce, zbłąkany promień wschodzącego słońca wpadł przez okno i zabarwił na pomarańczowo szklaną powierzchnię. Przypominało iskrę. Pożogę, jaka niedługi czas temu objęła palącym tchnieniem Pałac, Wioski, całą Vegetę zepchnęła do piekła. Ale to już, już… Minęło? Widok ognia i nabitych na pale ciała, masakr… To co działo się zewnątrz, na jej rodzinnej planecie było jednym szaleństwem. To co było w środku, drugim. Teraz Vegeta musi się podnieść po rebelii, będą ich czekały kolejne dni wypełnione rozkazami, papierkową robotą, brakiem wdzięczności i saiyańską codziennością. Subtelnie drżąca pieść zacisnęła się na żółtej kuli, uniosła ją do warg i dotykając ustami palców wzięła głębszy oddech.
- Dobrze, że nie dałeś się zabić… - szepnęła, zamykając powieki.
I choć nie chciała, naprawdę nie chciała, czuła, że zaczyna się trząść. Nie miała zamiaru się nad sobą użalać teraz gdy wszystko się już skończyło, ale nikt nie zaprzeczy temu, że sama przeszła przez swoje małe piekło. Walka z przyrodnim bratem niemal ją złamała. Niemal, bo pozostała jedna rzecz, jaka powstrzymała ją przed zaprzepaszczeniem wszystkiego w co chciała wierzyć. Ta mała granica została jednak naruszona. Vivian naprawdę była gotowa wszystko podeptać, do cna się wyzbyć nadziei i… I… Przecież ktoś mówił jej, że jest silniejsza, że jest ponad to. Nie była…
Słońce zaczęło zachodzić, gdy czas dał o sobie znać, że muszą się rozstać. Vivian wpatrywała się w Chepriego długo, głaszcząc dłonią łagodnie po policzku, za wszelką cenę nie chcąc pokazać po sobie, że to nie jest dla niej łatwe. Pożegnania nigdy nie są łatwe, zwłaszcza te na nieokreślony długi czas, a rozstanie paliło duszę. Oboje wiedzieli, że będą tęsknić, że będzie trudno, że ta rozłąka jest niesprawiedliwa, ale przecież... Nie mogła tak po prostu odlecieć z Vegety i on to rozumiał. Nie udało się jej jednak ukryć pewnego poczucia winy w spojrzeniu, ale oboje mieli swoje obowiązki, on na Ziemi, ona na czerwonym globie. Tak mało mieli czasu a tak wielkie uczucie miało szansę zaistnieć, rosnąć i przyczepiać skrzydła do ramion oraz dokładać pewnych zmartwień. Niemniej, było tego warte... Byli tak blisko, tak sobie oddani i tak w sobie zakochani, jakkolwiek brzmiało to ckliwie, to... Kochała go. Kochała. Wspomnienia bliskości i ognia będą musiały starczyć na najbliższy czas okrutnej rozłąki, ale ponowne spotkanie będzie tym słodsze. Na jej twarzy rozczulenie i cień smutku mieszał się z wyraźnym niepokojem... W oczach malowała się troska. Dziewczyna objęła Chepriego mocno, kurczowo, przytulając policzek do policzka, chowając głęboki oddech w jego ramieniu. Czuła łzy w kącikach oczu, ale nie chciała by ich widział. Będzie za nim tęsknić. Będzie się o niego martwić. Będzie o nim myśleć.
- Uważaj na siebie. - szepnęła miękko i wsunęła palce w dredy, przeczesując je nieśmiało, pieszczotliwie. - Cokolwiek by się nie działo, cokolwiek Rukei planuje tam na Ziemi... Z czymkolwiek miałbyś się mierzyć, proszę Chepri, bądź ostrożny.
Więcej słów nie było trzeba. Stali długo, obejmując się mocno, żadne z nich nie chciało pierwsze puścić i odsunąc się od drugiego... Dopóki czas nie naglił. Przy ostatnim pocałunku niechętnie rozłączli usta, spojrzeli na siebie wzrokiem który wyrażał wszystko i potem Vivian stała długo, odprowadzając wzrokiem punkt na niebie, który za szybko znikł z horyzontu. I tak jeszcze stała jak zaklęta, przygryzając wargi, gdy na jej pierś spadał niewidzialny ciężar tęsknoty. Dopiero po kolejnej chwili pozwoliła by kilka łez spłynęło po policzkach, by zaraz się za to skarcić i wziąć w garść. Był jej otuchą, nie trzeba tutaj płaczu... Dał jej siłę na najbliższy czas wewnętrznej walki na Vegecie. Teraz pora wracać do swoich obowiązków, do pracy, do papierkowej roboty oraz całej, okropnie skomplikowanej reszty naprostowania Vegety po buncie...
Jeśli będzie jej to dane.
Najbliższe godziny okazały się udręką.
Tak jak podejrzewała, Czerwony Trener nie był zbyt zadowolony. Zdążyła wrócić przebrana w cywilne ciuchy, stanąć przed nim, wysłuchać mowy o swojej impertynencji, nieodpowiedzialności, zawiedzeniu swojego przełożonego oraz całej masy innych rzeczy... Choć nie zadał oczywistego pytania "Dlaczego opuściła stanowisko?". Pewnie wiedział jaki był powód i gdyby nie ona, wioska Kurokary zostałaby do cna wybita przez nowego Księcia na dragach... Sama Vivian nie zamierzała się tym chwalić. Czy rzeczą, która powinna ogólnie przyjętą normą powinna się chwalić? Ah, tak, to Vegeta. Za głęboką moralność dostała od Czerwonego wypowiedzenie z wojska i godzinę na spakowanie swoich rzeczy, żadnych więcej wyrzutów. Chepriego nie było już na Vegecie, ale przeszło Vivian przez głowę, że i tak łatwo z planety się jej nie pozbędą. Miała zamiar pomóc w odbudowie miast i wiosek, a po tym wszystkim, skoro pozbawiono ją rangi... Może poleciałaby na Ziemię... Pakowanie przebiegało bardzo, bardzo szybko. W czasie walk ta część Akademii uległa zniszczeniu, szczęśliwie dla Vivian ocalało jej kilka ubrań i drobiazgów, w tym zdjęcie Axdry i kolekcja szklanych kulek, ale całej reszty nie było co zbierać... Zapakowała cały swój skromny dobytek i wyszła z Akademii, zastanawiając gdzie uda się jej znaleźć kąt na najbliższy czas... Rozważała zwrócenie się do Kuro, gdy dojrzała znajomą sylwetkę przed bramą. Trener w cywilu. Ze swoim stoickim spojrzeniem i chłodem zapytał czy jest wierna Armii i czy ma dać jej ostatnią szansę.
Zgodziła się.
Następna godzina była katorgą. Szła za Czerwonym przez całe miasto z torbą przerzuconą przez ramię, aż doszli najspokojniej, jakby to była normalna rzecz, w najpodlejsze okolice Centralnego miasta. Na domiar złego Trener wszedł z nią do najzwyklejszego burdelu, gdzie sądząc po zachowaniu ochroniarzy i panienek, był tam stałym gościem... Co nieco Vivian zaniepokoiło i wyczuliło ostrożność. Usiedli gdzieś w rogu, Saiyanin zamówił sporo jedzenia i alkoholu, halfka siedziała cicho zastanawiając się o co naprawdę chodzi... Choć i tak zbladła znacznie, gdy Trener zamówił "trójkąt" i kazał jej iść za sobą do pokoju... Nie spodziewała się czegoś takiego po nim i nie wierzyła, że w taki sposób dawałby jej ostatnią szansę, ale obiecała sobie, że jak tylko położy na niej łapę, rozwali cały budynek w drobny mak. W pokoju zostali w trójkę, ona, Trener i panienka, która zamiast zająć się pracą, zaczęła dyktować Czerwonemu jaki wojownik z Elity napojony przez nią winem powiedział co i kiedy... Tak oto zdała test zaufania, dodając do tego, że Trener nie odmówił sobie przyjemności nastraszenie jej.
Vivian Deryth wróciła do służby w Oddziale Specjalnym jakieś dwie godziny po wydaleniu z wojska. Tym razem się jej poszczęściło i oprócz nagany, ochrzanu i cierpkich spojrzeń reszty Oddziału, udało się jej wrócić do jej ciasnej kwater w której mieszkala od kadeta i pozostać tam, ile tylko chciała. Sukces, dusza samotniczki mogła się rozwinąć w tym miejscu i Vivian... Cieszyła się z tego. Potrzebowała spokoju i ciszy na przemyślenie paru spraw. Rozpakowała to co zostało z jej rzeczy, schowała koszulkę Chepriego pod poduszkę, ustawiła zdjęcie Axdry na nocnym stoliku i powiesiła kurtkę od Raziela w szafie. Następnie... Wyszła z pokoju. W końcu miała tam tylko spać, a potrzebna była gdzie indziej, prawda?
Sprawy na Vegecie i zmiany, tak jak przeczuwała, magicznie nie zostały zaakceptowane przez wszystkich. Dużo osób narzekało, dużo wszczynało walki... A Vivian, na ich nieszczęście, skupiała się na pomocy w odbudowywaniu miast oraz utrzymywaniu porządku, popadając w swój rutynowy, dobrze jej znany, pracoholizm. Spędzała dnie od świtu do północy rozbierając zniszczony budynki, pomagając budować nowe, organizując tymczasowe schronienie najbardziej poszkodowanym. Jadła niechętnie, bo szkoda jej było na to czasu i spała zazwyczaj po kilka godzin, byleby nie stracić sił. Wyciszyła się. W jakiś dziwny, poplątany sposób, choć ogrom zniszczeń i cierpienia tak samo ją bolał za każdym razem jak na to patrzyła, to szybciej potrafiła to nie odepchnąć, ale... Zaakceptować. Stało się. Teraz trzeba robić wszystko by do następnej takiej rzezi nie dopuścić i budować Nową, Lepszą Vegetę. Hasło propagandowe, ale zależało jej na tym, by choć lepiej żyło się halfom zbyt słabym do walki oraz najbiedniejszym. Od momentu gdy spotkała z Oddziałem Kuro i zapewniła koordynującego budowanie, że jest "czysty", chłopak często kręcił się w ich pobliżu, a niedługo polubili go wszyscy, łącznie z Falconem. Halfka miała do niego kilka pytań, ale powstrzymywała się od nich przez pierwsze miesiące. Za to udało się jej załatwić pomoc i parę razy całym Oddziałem udali się do jego wioski, pomagając w odbudowie, dziewczyny bawiły się z dziewczynkami a chłopacy uczyli młodszych jak strzelać z procy... Elitarna Jednostka Vegety, tak? Niemniej, cieszyła się, że jej pomoc nie szła na marne. Kuro i Kurokara witali ją uśmiechem, ale nigdy nie siedziała długo, nie zajmowała im czasu. W końcu było mnóstwo innych rzeczy do zrobienia...
Jednego popołudnia, wracając szybciej do kwatery przez miasto była świadkiem niecodziennej sytuacji. Saiyańskie podrostki męczyły czarnego jak noc kota i Vivian musiała dać im po głowach by zostawili zwierzaka w spokoju. To była zagadka - co robi tutaj ziemskie stworzenie? Albo niedoszła przekąska zwiała komuś, albo ktoś na tyle bogaty przywiózł sobie z Ziemi zwierzątko domowe i nie upilnował... Które jakby nie patrząc nie powinno przeżyć na planecie o większej grawitacji i temperaturze. Czyżby jakiś genetycznie zmodyfikowany pupilek? Był jednak w strasznym stanie, popalony ki-blastami, pokopany, z przysmalonymi wąsikami, Vivian bez cienia wahania wzięła go do swojej kwatery. Opatrzyła, ułożyła na poduszce na parapecie obok miseczki z zimną wodą i uchyliła okno. Miała coś z kota. To samotnicy, jak poczują się lepiej, odchodzą, nie chciała go zatrzymywać... Ale zwierzak obudził się i nie uciekał. Patrzył na nią niepokojąco rubinowymi oczami i grzecznie dawał sobie zmienić opatrunki. Miło było mieć choćby małą duszyczkę do której można było wracać po całym dniu pracy. Z początku, jak zawsze nie była zbyt rozmowna, tylko głaskała jego sierść albo drapała za uchem. Z zaskakującą delikatnością wyczesywała kłaki z czarnego futerka, obejrzała wszystkie łapki i mordkę, miziając kota pod brodą. Zaczęła do niego mówić. Zwykłe słowa, powitania gdy wracała, pożegnania, gdy rano szła na zbiórkę... Aż któregoś dnia kot odzyskał siły i odszedł. Zasmuciła się nieco, lecz na krótko, gdy okazało się, że i stworzenie się do niej przywiązało. Często zdarzało się im siedzieć razem na łóżku, grzejąc się leniwie w wieczornym słońcu.
Vivian dużo myślała. Zawsze dużo myśli plątało się pod jasną czupryną, z reguły negatywnych, ale teraz... Było inaczej. Coś w niej w czasie walk pękło, na powrót scaliło się, wyciszyło i uspokoiło. Albo wspomnienie pewnego ukochanego człowieka koiło jej niepokoje. Coraz częściej zdarzało się jej jednak mówić co leżało jej na sercu. Głaskała go sporadycznie gdy mruczał obok, cichym głosem opowiadając o wielu rzeczach. Mówiła mu nieco o swoim bracie, Axdrze... Potem o drugim bracie, Razielu, który był gdzieś daleko na misji, a którego miała ochotę jednocześnie uściskać i strzelić po mordzie. O trzecim, niby-bracie, Redzie, demonie, do którego miała starszo-siostrzane uczucia. O Kuro, o April, o każdym kto w jakiś sposób plątał jej głowę. O Cheprim. O sobie. O swoich cichych obawach i jeszcze cichszych nadziejach... Był naprawdę wspaniałym słuchaczem i choć było to "oszukane", bo w końcu rozmawiała z kotem, pozostała ta świadomość, że mogła komuś też nieco o sobie powiedzieć. Tak trochę mniej, trochę bardziej mówiła o tym co w danej chwili zaprzątało jej serce i czemu zawsze się z tym kryję, by w zamian usłyszeć spokojne, ciepłe mruczenie. Nieraz kładła się obok, tak by mieć łepek kota przy piersi, głaskała go i zasypiała przy nim.
Aż przestał ją odwiedzać. Po długich miesiącach przywiązywania się do kota, zwierzak zniknął. Nie, nie szkoda było jej tego wspólnego siedzenia, no, może trochę... Martwiła się o niego. O tyle, co jako włóczęga i powsinoga, dawał sobie na Vegecie już radę, to zastanawiała się, czy nic poważnego się mu nie stało. Niestety tej zagadki nie udało się jej rozwikłać i sprawa kota nie została wyjaśniona - kogo pytała czy widział zwierzaka, rozkładał bezradnie ręce.
Co do spraw nierozwiązanych, to uderzyła ją ta April. Zapytany wprost, Kuro powiedział co i jak. Nie miała jednak, tak jak on na razie możliwości wylotu na Ziemię i nie była pewna czy zaakceptowałby jej pomoc. Póki co, skupiała się na odbudowie Vegety, bo nie wiedząc jak może pomóc w kwestii pamięci zaprzyjaźnionej halfki, mogłaby jeszcze bardziej zaszkodzić. Kolejna rzecz, w której nie mogła pomóc... Huh, lista robiła się dłuższa i w miarę jak pracowała, również krótsza. Wir pracy miał tą zaletę, że pomagał się jej odciąć również o pewnej osoby... Aryenne. Jakkolwiek rozumiała (w teorii) tęsknotę matki nad odebraną tuż po urodzeniu córką, tak często... Miała dość. Aryenne jako żona Króla była dalej Kiui i jednocześnie była bardziej poważana z powodu pozycji męża. Vivian raz miała rozmowę z Zickiem i Aryenne, opowiadając o Razielu i dopytując się, gdzie go wysłano na misję. Od tamtej pory matka maczała palce w jej rozkładzie misji, próbowała nieustępliwie wszelkich sposobów by z córką porozmawiać sam na sam, a dziewczyna wiła się, byleby do tego nie dopuścić. Bała się tego spotkania. Bała się więzów rodzinnych, jakie kobieta nagle zaczęła na nią narzucać. Nie miała, psiakrew, nigdy rodziny. Sama, sama, sama, nie zna się na tej podstawowej jednostce społeczeństwa. Nie wiedziała co robić, gdy nagle Aryenne proponowała wspólny obiad - najczęściej najgrzeczniej jak umiała odmawiała, nawet jeśli miałaby za to zostać ponownie wyrzucona z wojska.
Raziel jakby pod ziemię się zapadł, a raczej pochłonął go kosmos i pozbawiona syna Aryenne przelewała całe matczyne uczucie na Vivian. To znaczy, chciała, ale jej drugie dziecko jej to uniemożliwiało swoją postawą... A brata jak nie było, tak nie ma, by mogła mu się pożalić czy poprosić by zajął czymś ich matkę. Poleciał i nie wrócił i dziewczyna zastanawiała się czemu tak gna po kosmosie. Ostatnie ich pożegnanie nie było zbyt wyszukane, bo godzinę wcześniej próbował ją zabić... Przed czym Raziel uciekasz... Vegetą, siostrą czy przed poczuciem winy..?
Vivian nie przeniosła się do Kwatery Oddziału Specjalnego gdy ją odbudowali. Pozostała u siebie, nocami śpiąc jak kamień z twarzą w żółtej koszulce... Przeważnie. Równie często jak po masakrze Tsufula znów budziła się z krzykiem w nocy, gdy w koszmarach nawiedzały ją martwe twarze, obrazy maskary i gryzące poczucie winy. Nie pokazywała tego po sobie tak jak poprzednio, ale tak jak poprzednio, nie pożerało ją to od środka... Znów czuła się słabsza, mniejsza, bezwartościowa, kuliła się w kłębek na posłaniu. Nie było kurtki Axdry, pod którą mogła się skryć, ani niczego, co ratowałoby świadomość od kolejnego ataku łez, lecz... Przetrwała to bardziej, z tą myślą, że dała znów radę, przeżyła i robi co może. Uspokajała się wtedy, oddychała głęboko i z wolna zasypiała. Tęskniła za Cheprim, ale myśl o nim wywołująca niejaki rumieniec i pewne ciepłe zakłopotanie, osładzała tą samotność i te koszmary. Bądź co bądź, to on jako pierwszy sprawił, że złe mary odpuściły i nawet mimo odległości, łatwiej, choć tęskniej, było jej zasypiać. Spotkają się przecież jeszcze...
Gdy sprzątanie, planowanie, odbudowywanie planety zostało zakończone, przypadła halfce papierkowa robota, przeplatana treningami i pilnowaniem porządku w Akademii. To pół roku minęło jej szybko oraz pracowicie. Stała się cichsza, spokojniejsza i jakby dojrzalsza. Szczęśliwsza, pomimo świadomości, że tyle rzeczy musi w sobie i naokoło zmienić, nad tyloma pracować. Doba była za krótka by Vivian zrobiła wszystko co chciała... Ale dawała radę. W końcu, jak nie ona, to kto?
Miała dla kogo wytrwać.
OOC
Skip - 60 pkt treningowych
Technika - Kinotsurugi w formie manriki.
Vivian złapała się na tym, że przez dłuższą chwilę przyglądała się Chepriemu. Speszyła się tym, z westchnieniem podniosła się z łóżka, poprawiła pościel i poszła do łazienki, jakby nie chcąc dłużej się w niego wgapiać... Yare yare. Zamknęła drzwi, zsunęła z siebie opończe oraz resztki stroju i spojrzała w lustro. Dzięki interwencji Aryenne oraz pomocy Dragota jej organizm zaleczył część ran. Szrama jaką obdarzył ją Raziel wiodła ukośnie od biodra po żebra, zamieniając się w świeży, różowy znak i być może zostanie jej z tego kolejna blizna. Taka sama może i będzie na barku. Łydce. Dłoni. Plecach. Vivian znów westchnęła, tym razem ze znużeniem, widząc jak niemal całe ciało brudne ma od piachu, potu i krwi. Nic nowego... Walka, nie walka, nie ma w tym nic chwalebnego, zawsze brudzi się posoką. Była tym zmęczona, ale taki los żołnierza... Huh, ale czy ona dalej jest żołnierzem czy nie wydalą jej z wojska za zignorowanie rozkazów? A czy tak naprawdę to się teraz liczyło..? Odkręciła wodę pod prysznicem i ostrożnie zasunęła zasłonkę w rybki, zostawiając wszystkie inne myśli za nią.
Prysznic nie był gorący, ale ciepłe strugi pomogły rozgrzać obolałe mięśnie. Woda spływając do brodzika była najpierw szaro-czerwona, potem jej kolor blakł coraz bardziej i bardziej... Vivian wyszorowała się do czysta, na tyle ile pozwolił stan zasklepienia jej ran oczywiście, ale i tak parę zacięć piekło ją od tej kąpieli. Włosy myła tak długo póki nie zrobiły się o dwa tony jaśniejsze i cały pył z nich spłynął do odpływu. Skóra zbladła i straciła szary odcień. W końcu pozbyła się skrzepłej krwi spod paznokci i czysta, całkowicie czysta, telekinezą ściągnęła z siebie całą wodę, sucha wychodząc spod prysznica. Nie mając nic innego pod ręką, musiała znów ubrać się w naprędce wyprane ponczo i porwaną bieliznę, bowiem to co zostało z jej stroju nie nadawało się nawet na szmaty... Trzeba będzie pójść do Kwatery i przebrać się, odwiedzić Trenera i dowiedzieć się co teraz z nią będzie. Vivian otworzyła drzwi, wychodząc z łazienki, rozmyślając o tym co powie gdy spotka się z Oddziałem. Nie ucieszyła ich pewnie jej ucieczka...
Chepri nie spał. Uśmiechnęła się lekko, zmęczonym choć czułym uśmiechem. Uniósł rękę, posyłając coś w jej kierunku, odruch zadziałał poprawnie. Mechanicznie złapała żółtą kulkę w dwa palce, zbłąkany promień wschodzącego słońca wpadł przez okno i zabarwił na pomarańczowo szklaną powierzchnię. Przypominało iskrę. Pożogę, jaka niedługi czas temu objęła palącym tchnieniem Pałac, Wioski, całą Vegetę zepchnęła do piekła. Ale to już, już… Minęło? Widok ognia i nabitych na pale ciała, masakr… To co działo się zewnątrz, na jej rodzinnej planecie było jednym szaleństwem. To co było w środku, drugim. Teraz Vegeta musi się podnieść po rebelii, będą ich czekały kolejne dni wypełnione rozkazami, papierkową robotą, brakiem wdzięczności i saiyańską codziennością. Subtelnie drżąca pieść zacisnęła się na żółtej kuli, uniosła ją do warg i dotykając ustami palców wzięła głębszy oddech.
- Dobrze, że nie dałeś się zabić… - szepnęła, zamykając powieki.
I choć nie chciała, naprawdę nie chciała, czuła, że zaczyna się trząść. Nie miała zamiaru się nad sobą użalać teraz gdy wszystko się już skończyło, ale nikt nie zaprzeczy temu, że sama przeszła przez swoje małe piekło. Walka z przyrodnim bratem niemal ją złamała. Niemal, bo pozostała jedna rzecz, jaka powstrzymała ją przed zaprzepaszczeniem wszystkiego w co chciała wierzyć. Ta mała granica została jednak naruszona. Vivian naprawdę była gotowa wszystko podeptać, do cna się wyzbyć nadziei i… I… Przecież ktoś mówił jej, że jest silniejsza, że jest ponad to. Nie była…
- Nie każdy chce czytać o czułościach, także skracam tekst:
- - Nie udało mi się… - powiedziała cicho, z drżącym uśmiechem na wargach i łzami uciekającym spod powiek. Spokój jaki jeszcze niedawno czuła wymykał się jej z rąk - Myślałam… Nie wiem już co… Zawiodłam… - zacisnęła pięść na kulce, zamknęła usta i zakryła oczy przedramieniem ręki.
Oddech, za oddechem. Z wolna próbowała się uspokoić gdy ją objął, a raczej trzymać w ryzach ściśnięte w pięści serce, które jakoś nie zamierzało przestać tłuc się o żebra. To był jeden z tych momentów, gdy nie wzdrygnęła się, ani nie stężała czując jego dotyk. Przeciwnie przecież, brakowało jej tego… Mięśnie nie napięły się, nie czuła speszenia, tylko to głuche, tęskne dudnienie w piersi, jakby serce miało zaraz wyrwać się ze swojego miejsca. Powieki zamknęły się same, trochę łez spłynęło z ich kącików, ale zaraz znikły w ciemnym materiale ubranie. Bezwolnie poddała się dotykowi, na skórze pojawiła się delikatna gęsia skórka gdy skrył ją w mocnym, gorącym uścisku. Zadrżała, czując subtelną pieszczotę, ciepłą dłoń na swojej głowie, jeszcze cieplejsze ciało pod policzkiem. Położyła dłoń na jego piersi, oddychając głęboko. Musnęła serce, wczuwając się w jego bicie. Było jej tu dobrze… To przecież w jego ramionach szukała komfortu po walce. To przy nim potrafiła się wyciszyć i uspokoić, nie wymuszając na sobie stateczność, lecz tak swobodnie, po prostu… Odetchnąć…
- Chepri… - usta poruszyły się same, układając w ciepły szept. Głos jej drżał, ale jego imię wypowiedziała miękko i zaskakująco czule.
Drżał, jej serce naprzeciw jego biło niemal tak samo mocno… Niemal..? Nie, coraz pewniej w podobnym rytmie, tak samo jak ich piersi unosiły oddechy. Było ciepło. Vivian znów stanęły w oczach łzy, ale nie chcąc by je widział wtuliła twarz w jego pierś, wspierając czoło o ramię. Włosy połaskotały szyję, ostrożnie wzięła głęboki oddech, ciesząc się z czucia tej mieszanki ciała, gorąca, siarki, ziemi i orientalnych ziół. Jej dłoń zsunęła się z jego piersi i razem z drugą objęły go, trzymając mocno za ramiona. Skuliła się i wtuliła w niego, grzejąc w czułym cieple, zamykając oczy i wyciszając się. Wraz z biciem serca rósł spokój, ciepło rozgrzewające duszę i serce. Pozwoliło odlecieć tym nieprzyjemnym myślą w niebyt. Nie, nie sprawiał, że znikały… Pomagał, tak bardzo pomagał je znosić. Bicie serca, mocne, stało się wolniejsze, lecz również jakby gorętsze, wymowniejsze. Ich uderzenia zgrywały się subtelnie, Vivian mogłaby trwać tak w tym stanie długo, ciesząc się bliskością, nawet samą, drażniącą a przyjemną wonią. Obecnością chłopaka… Tak. Ciepły szept sprawił, że pierś zrobiła się lżejsza i cięższa zarazem. Odetchnęła głęboko, dotykając policzkiem obojczyka i wolno uniosła głowę. Prawą dłonią dotknęła policzka Chepriego, wpatrując się w niego z subtelnym speszeniem i rumieńcem, spowodowanym tą bliskością. Pogładziła ciepłą, karmelowej barwy skórę, zarost łaskotał nadgarstek. Palcem wskazującym dotknęła wąskiej powieki, pogłaskała policzek, nieświadoma tego, że kąciki warg uniosły się delikatnie. I choć znana była z tego, że uczucia zawsze kryła za maską, przy nim nie potrafiła. Pewnie dlatego w oczach malowała się jej nieuświadomiona czułość, troska, odrobina tęsknego smutku.
- … Jeśli tak, to nie trzeba ich skąpić… Choć oboje wolimy być, niż mówić. - nieśmiało odsunęła czerwony kosmyk, opadający na twarz Ziemianina.
Słońce zaczęło zachodzić, gdy czas dał o sobie znać, że muszą się rozstać. Vivian wpatrywała się w Chepriego długo, głaszcząc dłonią łagodnie po policzku, za wszelką cenę nie chcąc pokazać po sobie, że to nie jest dla niej łatwe. Pożegnania nigdy nie są łatwe, zwłaszcza te na nieokreślony długi czas, a rozstanie paliło duszę. Oboje wiedzieli, że będą tęsknić, że będzie trudno, że ta rozłąka jest niesprawiedliwa, ale przecież... Nie mogła tak po prostu odlecieć z Vegety i on to rozumiał. Nie udało się jej jednak ukryć pewnego poczucia winy w spojrzeniu, ale oboje mieli swoje obowiązki, on na Ziemi, ona na czerwonym globie. Tak mało mieli czasu a tak wielkie uczucie miało szansę zaistnieć, rosnąć i przyczepiać skrzydła do ramion oraz dokładać pewnych zmartwień. Niemniej, było tego warte... Byli tak blisko, tak sobie oddani i tak w sobie zakochani, jakkolwiek brzmiało to ckliwie, to... Kochała go. Kochała. Wspomnienia bliskości i ognia będą musiały starczyć na najbliższy czas okrutnej rozłąki, ale ponowne spotkanie będzie tym słodsze. Na jej twarzy rozczulenie i cień smutku mieszał się z wyraźnym niepokojem... W oczach malowała się troska. Dziewczyna objęła Chepriego mocno, kurczowo, przytulając policzek do policzka, chowając głęboki oddech w jego ramieniu. Czuła łzy w kącikach oczu, ale nie chciała by ich widział. Będzie za nim tęsknić. Będzie się o niego martwić. Będzie o nim myśleć.
- Uważaj na siebie. - szepnęła miękko i wsunęła palce w dredy, przeczesując je nieśmiało, pieszczotliwie. - Cokolwiek by się nie działo, cokolwiek Rukei planuje tam na Ziemi... Z czymkolwiek miałbyś się mierzyć, proszę Chepri, bądź ostrożny.
Więcej słów nie było trzeba. Stali długo, obejmując się mocno, żadne z nich nie chciało pierwsze puścić i odsunąc się od drugiego... Dopóki czas nie naglił. Przy ostatnim pocałunku niechętnie rozłączli usta, spojrzeli na siebie wzrokiem który wyrażał wszystko i potem Vivian stała długo, odprowadzając wzrokiem punkt na niebie, który za szybko znikł z horyzontu. I tak jeszcze stała jak zaklęta, przygryzając wargi, gdy na jej pierś spadał niewidzialny ciężar tęsknoty. Dopiero po kolejnej chwili pozwoliła by kilka łez spłynęło po policzkach, by zaraz się za to skarcić i wziąć w garść. Był jej otuchą, nie trzeba tutaj płaczu... Dał jej siłę na najbliższy czas wewnętrznej walki na Vegecie. Teraz pora wracać do swoich obowiązków, do pracy, do papierkowej roboty oraz całej, okropnie skomplikowanej reszty naprostowania Vegety po buncie...
Jeśli będzie jej to dane.
Najbliższe godziny okazały się udręką.
Tak jak podejrzewała, Czerwony Trener nie był zbyt zadowolony. Zdążyła wrócić przebrana w cywilne ciuchy, stanąć przed nim, wysłuchać mowy o swojej impertynencji, nieodpowiedzialności, zawiedzeniu swojego przełożonego oraz całej masy innych rzeczy... Choć nie zadał oczywistego pytania "Dlaczego opuściła stanowisko?". Pewnie wiedział jaki był powód i gdyby nie ona, wioska Kurokary zostałaby do cna wybita przez nowego Księcia na dragach... Sama Vivian nie zamierzała się tym chwalić. Czy rzeczą, która powinna ogólnie przyjętą normą powinna się chwalić? Ah, tak, to Vegeta. Za głęboką moralność dostała od Czerwonego wypowiedzenie z wojska i godzinę na spakowanie swoich rzeczy, żadnych więcej wyrzutów. Chepriego nie było już na Vegecie, ale przeszło Vivian przez głowę, że i tak łatwo z planety się jej nie pozbędą. Miała zamiar pomóc w odbudowie miast i wiosek, a po tym wszystkim, skoro pozbawiono ją rangi... Może poleciałaby na Ziemię... Pakowanie przebiegało bardzo, bardzo szybko. W czasie walk ta część Akademii uległa zniszczeniu, szczęśliwie dla Vivian ocalało jej kilka ubrań i drobiazgów, w tym zdjęcie Axdry i kolekcja szklanych kulek, ale całej reszty nie było co zbierać... Zapakowała cały swój skromny dobytek i wyszła z Akademii, zastanawiając gdzie uda się jej znaleźć kąt na najbliższy czas... Rozważała zwrócenie się do Kuro, gdy dojrzała znajomą sylwetkę przed bramą. Trener w cywilu. Ze swoim stoickim spojrzeniem i chłodem zapytał czy jest wierna Armii i czy ma dać jej ostatnią szansę.
Zgodziła się.
Następna godzina była katorgą. Szła za Czerwonym przez całe miasto z torbą przerzuconą przez ramię, aż doszli najspokojniej, jakby to była normalna rzecz, w najpodlejsze okolice Centralnego miasta. Na domiar złego Trener wszedł z nią do najzwyklejszego burdelu, gdzie sądząc po zachowaniu ochroniarzy i panienek, był tam stałym gościem... Co nieco Vivian zaniepokoiło i wyczuliło ostrożność. Usiedli gdzieś w rogu, Saiyanin zamówił sporo jedzenia i alkoholu, halfka siedziała cicho zastanawiając się o co naprawdę chodzi... Choć i tak zbladła znacznie, gdy Trener zamówił "trójkąt" i kazał jej iść za sobą do pokoju... Nie spodziewała się czegoś takiego po nim i nie wierzyła, że w taki sposób dawałby jej ostatnią szansę, ale obiecała sobie, że jak tylko położy na niej łapę, rozwali cały budynek w drobny mak. W pokoju zostali w trójkę, ona, Trener i panienka, która zamiast zająć się pracą, zaczęła dyktować Czerwonemu jaki wojownik z Elity napojony przez nią winem powiedział co i kiedy... Tak oto zdała test zaufania, dodając do tego, że Trener nie odmówił sobie przyjemności nastraszenie jej.
Vivian Deryth wróciła do służby w Oddziale Specjalnym jakieś dwie godziny po wydaleniu z wojska. Tym razem się jej poszczęściło i oprócz nagany, ochrzanu i cierpkich spojrzeń reszty Oddziału, udało się jej wrócić do jej ciasnej kwater w której mieszkala od kadeta i pozostać tam, ile tylko chciała. Sukces, dusza samotniczki mogła się rozwinąć w tym miejscu i Vivian... Cieszyła się z tego. Potrzebowała spokoju i ciszy na przemyślenie paru spraw. Rozpakowała to co zostało z jej rzeczy, schowała koszulkę Chepriego pod poduszkę, ustawiła zdjęcie Axdry na nocnym stoliku i powiesiła kurtkę od Raziela w szafie. Następnie... Wyszła z pokoju. W końcu miała tam tylko spać, a potrzebna była gdzie indziej, prawda?
Sprawy na Vegecie i zmiany, tak jak przeczuwała, magicznie nie zostały zaakceptowane przez wszystkich. Dużo osób narzekało, dużo wszczynało walki... A Vivian, na ich nieszczęście, skupiała się na pomocy w odbudowywaniu miast oraz utrzymywaniu porządku, popadając w swój rutynowy, dobrze jej znany, pracoholizm. Spędzała dnie od świtu do północy rozbierając zniszczony budynki, pomagając budować nowe, organizując tymczasowe schronienie najbardziej poszkodowanym. Jadła niechętnie, bo szkoda jej było na to czasu i spała zazwyczaj po kilka godzin, byleby nie stracić sił. Wyciszyła się. W jakiś dziwny, poplątany sposób, choć ogrom zniszczeń i cierpienia tak samo ją bolał za każdym razem jak na to patrzyła, to szybciej potrafiła to nie odepchnąć, ale... Zaakceptować. Stało się. Teraz trzeba robić wszystko by do następnej takiej rzezi nie dopuścić i budować Nową, Lepszą Vegetę. Hasło propagandowe, ale zależało jej na tym, by choć lepiej żyło się halfom zbyt słabym do walki oraz najbiedniejszym. Od momentu gdy spotkała z Oddziałem Kuro i zapewniła koordynującego budowanie, że jest "czysty", chłopak często kręcił się w ich pobliżu, a niedługo polubili go wszyscy, łącznie z Falconem. Halfka miała do niego kilka pytań, ale powstrzymywała się od nich przez pierwsze miesiące. Za to udało się jej załatwić pomoc i parę razy całym Oddziałem udali się do jego wioski, pomagając w odbudowie, dziewczyny bawiły się z dziewczynkami a chłopacy uczyli młodszych jak strzelać z procy... Elitarna Jednostka Vegety, tak? Niemniej, cieszyła się, że jej pomoc nie szła na marne. Kuro i Kurokara witali ją uśmiechem, ale nigdy nie siedziała długo, nie zajmowała im czasu. W końcu było mnóstwo innych rzeczy do zrobienia...
Jednego popołudnia, wracając szybciej do kwatery przez miasto była świadkiem niecodziennej sytuacji. Saiyańskie podrostki męczyły czarnego jak noc kota i Vivian musiała dać im po głowach by zostawili zwierzaka w spokoju. To była zagadka - co robi tutaj ziemskie stworzenie? Albo niedoszła przekąska zwiała komuś, albo ktoś na tyle bogaty przywiózł sobie z Ziemi zwierzątko domowe i nie upilnował... Które jakby nie patrząc nie powinno przeżyć na planecie o większej grawitacji i temperaturze. Czyżby jakiś genetycznie zmodyfikowany pupilek? Był jednak w strasznym stanie, popalony ki-blastami, pokopany, z przysmalonymi wąsikami, Vivian bez cienia wahania wzięła go do swojej kwatery. Opatrzyła, ułożyła na poduszce na parapecie obok miseczki z zimną wodą i uchyliła okno. Miała coś z kota. To samotnicy, jak poczują się lepiej, odchodzą, nie chciała go zatrzymywać... Ale zwierzak obudził się i nie uciekał. Patrzył na nią niepokojąco rubinowymi oczami i grzecznie dawał sobie zmienić opatrunki. Miło było mieć choćby małą duszyczkę do której można było wracać po całym dniu pracy. Z początku, jak zawsze nie była zbyt rozmowna, tylko głaskała jego sierść albo drapała za uchem. Z zaskakującą delikatnością wyczesywała kłaki z czarnego futerka, obejrzała wszystkie łapki i mordkę, miziając kota pod brodą. Zaczęła do niego mówić. Zwykłe słowa, powitania gdy wracała, pożegnania, gdy rano szła na zbiórkę... Aż któregoś dnia kot odzyskał siły i odszedł. Zasmuciła się nieco, lecz na krótko, gdy okazało się, że i stworzenie się do niej przywiązało. Często zdarzało się im siedzieć razem na łóżku, grzejąc się leniwie w wieczornym słońcu.
Vivian dużo myślała. Zawsze dużo myśli plątało się pod jasną czupryną, z reguły negatywnych, ale teraz... Było inaczej. Coś w niej w czasie walk pękło, na powrót scaliło się, wyciszyło i uspokoiło. Albo wspomnienie pewnego ukochanego człowieka koiło jej niepokoje. Coraz częściej zdarzało się jej jednak mówić co leżało jej na sercu. Głaskała go sporadycznie gdy mruczał obok, cichym głosem opowiadając o wielu rzeczach. Mówiła mu nieco o swoim bracie, Axdrze... Potem o drugim bracie, Razielu, który był gdzieś daleko na misji, a którego miała ochotę jednocześnie uściskać i strzelić po mordzie. O trzecim, niby-bracie, Redzie, demonie, do którego miała starszo-siostrzane uczucia. O Kuro, o April, o każdym kto w jakiś sposób plątał jej głowę. O Cheprim. O sobie. O swoich cichych obawach i jeszcze cichszych nadziejach... Był naprawdę wspaniałym słuchaczem i choć było to "oszukane", bo w końcu rozmawiała z kotem, pozostała ta świadomość, że mogła komuś też nieco o sobie powiedzieć. Tak trochę mniej, trochę bardziej mówiła o tym co w danej chwili zaprzątało jej serce i czemu zawsze się z tym kryję, by w zamian usłyszeć spokojne, ciepłe mruczenie. Nieraz kładła się obok, tak by mieć łepek kota przy piersi, głaskała go i zasypiała przy nim.
Aż przestał ją odwiedzać. Po długich miesiącach przywiązywania się do kota, zwierzak zniknął. Nie, nie szkoda było jej tego wspólnego siedzenia, no, może trochę... Martwiła się o niego. O tyle, co jako włóczęga i powsinoga, dawał sobie na Vegecie już radę, to zastanawiała się, czy nic poważnego się mu nie stało. Niestety tej zagadki nie udało się jej rozwikłać i sprawa kota nie została wyjaśniona - kogo pytała czy widział zwierzaka, rozkładał bezradnie ręce.
Co do spraw nierozwiązanych, to uderzyła ją ta April. Zapytany wprost, Kuro powiedział co i jak. Nie miała jednak, tak jak on na razie możliwości wylotu na Ziemię i nie była pewna czy zaakceptowałby jej pomoc. Póki co, skupiała się na odbudowie Vegety, bo nie wiedząc jak może pomóc w kwestii pamięci zaprzyjaźnionej halfki, mogłaby jeszcze bardziej zaszkodzić. Kolejna rzecz, w której nie mogła pomóc... Huh, lista robiła się dłuższa i w miarę jak pracowała, również krótsza. Wir pracy miał tą zaletę, że pomagał się jej odciąć również o pewnej osoby... Aryenne. Jakkolwiek rozumiała (w teorii) tęsknotę matki nad odebraną tuż po urodzeniu córką, tak często... Miała dość. Aryenne jako żona Króla była dalej Kiui i jednocześnie była bardziej poważana z powodu pozycji męża. Vivian raz miała rozmowę z Zickiem i Aryenne, opowiadając o Razielu i dopytując się, gdzie go wysłano na misję. Od tamtej pory matka maczała palce w jej rozkładzie misji, próbowała nieustępliwie wszelkich sposobów by z córką porozmawiać sam na sam, a dziewczyna wiła się, byleby do tego nie dopuścić. Bała się tego spotkania. Bała się więzów rodzinnych, jakie kobieta nagle zaczęła na nią narzucać. Nie miała, psiakrew, nigdy rodziny. Sama, sama, sama, nie zna się na tej podstawowej jednostce społeczeństwa. Nie wiedziała co robić, gdy nagle Aryenne proponowała wspólny obiad - najczęściej najgrzeczniej jak umiała odmawiała, nawet jeśli miałaby za to zostać ponownie wyrzucona z wojska.
Raziel jakby pod ziemię się zapadł, a raczej pochłonął go kosmos i pozbawiona syna Aryenne przelewała całe matczyne uczucie na Vivian. To znaczy, chciała, ale jej drugie dziecko jej to uniemożliwiało swoją postawą... A brata jak nie było, tak nie ma, by mogła mu się pożalić czy poprosić by zajął czymś ich matkę. Poleciał i nie wrócił i dziewczyna zastanawiała się czemu tak gna po kosmosie. Ostatnie ich pożegnanie nie było zbyt wyszukane, bo godzinę wcześniej próbował ją zabić... Przed czym Raziel uciekasz... Vegetą, siostrą czy przed poczuciem winy..?
Vivian nie przeniosła się do Kwatery Oddziału Specjalnego gdy ją odbudowali. Pozostała u siebie, nocami śpiąc jak kamień z twarzą w żółtej koszulce... Przeważnie. Równie często jak po masakrze Tsufula znów budziła się z krzykiem w nocy, gdy w koszmarach nawiedzały ją martwe twarze, obrazy maskary i gryzące poczucie winy. Nie pokazywała tego po sobie tak jak poprzednio, ale tak jak poprzednio, nie pożerało ją to od środka... Znów czuła się słabsza, mniejsza, bezwartościowa, kuliła się w kłębek na posłaniu. Nie było kurtki Axdry, pod którą mogła się skryć, ani niczego, co ratowałoby świadomość od kolejnego ataku łez, lecz... Przetrwała to bardziej, z tą myślą, że dała znów radę, przeżyła i robi co może. Uspokajała się wtedy, oddychała głęboko i z wolna zasypiała. Tęskniła za Cheprim, ale myśl o nim wywołująca niejaki rumieniec i pewne ciepłe zakłopotanie, osładzała tą samotność i te koszmary. Bądź co bądź, to on jako pierwszy sprawił, że złe mary odpuściły i nawet mimo odległości, łatwiej, choć tęskniej, było jej zasypiać. Spotkają się przecież jeszcze...
Gdy sprzątanie, planowanie, odbudowywanie planety zostało zakończone, przypadła halfce papierkowa robota, przeplatana treningami i pilnowaniem porządku w Akademii. To pół roku minęło jej szybko oraz pracowicie. Stała się cichsza, spokojniejsza i jakby dojrzalsza. Szczęśliwsza, pomimo świadomości, że tyle rzeczy musi w sobie i naokoło zmienić, nad tyloma pracować. Doba była za krótka by Vivian zrobiła wszystko co chciała... Ale dawała radę. W końcu, jak nie ona, to kto?
Miała dla kogo wytrwać.
OOC
Skip - 60 pkt treningowych
Technika - Kinotsurugi w formie manriki.
Re: Kwatera Vivian
Nie Maj 15, 2016 11:32 pm
Po opuszczeniu pałacu starała się lecieć pośpiesznie ale nie zbyt szybko, aby nie rzucać się w oczy. W powietrzu było pełno lecących Saiyan, podążających we własnych sprawach. Nieopodal Akademii wyczuł Ki kuzyna, minęli się, Saiyan przelotnie uśmiechnął się do krewnego i poleciał dalej. Wyciszył energię, przy skrzydle Oddziału Specjalnego i podfrunął do okna, tak, jak to wcześniej zrobiła Vi. Kot już siedział na parapecie. Kuro od razu przekazał mu radosne wieści o zgodzie na wylot. Saiyan poprosił towarzysza, aby znalazł ukryty w jednej z książek list z kopertą w serduszka. Schował go razem z kulą w wewnętrznej ukrytej kieszonce plecaka.
Kocura także trzeba było ukryć. Na szczęście Kuro wrócił stan logicznego myślenia i trochę się uspokoił. Trzeba było przemycić kota i polecieć w jakieś spokojne miejsce. Nic nie mówiąc chłopak otworzył szeroko plecak, nie było innego wyjścia,
ZT->?
Koniec treningu.
Kocura także trzeba było ukryć. Na szczęście Kuro wrócił stan logicznego myślenia i trochę się uspokoił. Trzeba było przemycić kota i polecieć w jakieś spokojne miejsce. Nic nie mówiąc chłopak otworzył szeroko plecak, nie było innego wyjścia,
ZT->?
Koniec treningu.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Kwatera Vivian
Pon Maj 23, 2016 7:28 pm
Pokój nie wyglądał na tak zdewastowany jak podejrzewała. Prawdę mówiąc był w całości, czyli kotowaty przyjaciel Kuro nie narobił w żadnej mierze bałaganu, chwała mu na to. Vivian weszła tak jak i wcześniej do siebie - przez okno. Tak było szybciej, no i nie musiała iść przez korytarze, pod obstrzałem spojrzeń wszystkich... Nie lubiła tego, jej introwertyzm ostatnio się wyostrzył. Bez Chepriego i Raziela w pobliżu, mało do kogo miała otworzyć usta. Miało to niby i dobre strony, mogła skupić się na służbie, ale i Vivian przykrzyło czasem mówić tylko do odbicia w lustrze. Dziewczyna odłożyła podarowaną książkę na zagracone biurko i spojrzała na półkę nad łóżkiem. Ktoś poprzestawiał jej wszystkie tomy, w pośpiechu szukając listu do Chepriego. Otworzyła księgę traktującą o faunie i florze Ziemi i przekartkowała. Kuro musiał zabrać list... Zabawne, gdyby ktoś z rok temu powiedziałby Vivian, że będzie pisała do ukochanego z innej planety, uznałaby to za żart i wybiła dowcipnisiowi zęby. Przykucnęła jeszcze i wysunęła spod łóżka pudełko ze szklanymi kulkami, brakowało największej, żółtej, tej od Axdry. Ona też musiała znajdować się w kieszeni u Saiyanina, spieszącego na Ziemię do ukochanej i niedługo trafi do czerwonowłosego wojownika. Vivian uśmiechnęła się delikatnie na tę myśl.
Od bardzo dawna chodził za nią pomysł napisania listu, ale bała się posyłać go "Vegetańską" pocztą. Po pierwsze, nie wiedziała, czy Chepri znajduje się u siebie w mieszkaniu, po drugie, Saiyanie w przenoszeniu innych towarów niż jedzenie, nie są zbyt dobrzy. List mógł się zapodziać, poza tym... Coś tak osobistego nie posłałaby w przestrzeń bez pewności, że trafi do adresata. Kuro spadł jak z nieba oferując pomoc kurierską. Dobrze, że Vivian nie przyznała mu się, że list leżał u niej dwa miesiące, bo tyle się zbierała w szukaniu sposoby wysłania go Chepriemu. No i do tej pory zrzędziła w duchu na Tori, która zamiast białego papieru podesłała jej białą kopertę w kolorowe, pastelowe serduszka. Co sobie Chepri pomyśli...
Ósemka otrząsnęła się i klepnęła w czoło. Trening. Zapomniała o treningu, nim spotkała Kuro chciała lecieć ćwiczyć na pustynie, a teraz rozpraszały ją myśli o chłopaku. Martwiła się o niego, o to co planuje Rukei i jak sobie radzi, ale w tejże chwili była odcięta, poza tym... Czuła, że Chepri jest silniejszy niż myślała.
Zdjęła z siebie kurtkę i zbroję, zakładając strój do ćwiczeń, czyli bazowy, czarny uniform wraz z butami. Narzuciła wierzchnie okrycie i do kieszeni wpakowała wyłączony scouter, złapała też z kącika kuchennego butelkę z wodą. Przyda się po treningu w upale.
Telekinezą zamknęła za sobą okno i poleciała w stronę czerwonych skał i piachu.
OOC
[zt] ---> Skalny Las
Od bardzo dawna chodził za nią pomysł napisania listu, ale bała się posyłać go "Vegetańską" pocztą. Po pierwsze, nie wiedziała, czy Chepri znajduje się u siebie w mieszkaniu, po drugie, Saiyanie w przenoszeniu innych towarów niż jedzenie, nie są zbyt dobrzy. List mógł się zapodziać, poza tym... Coś tak osobistego nie posłałaby w przestrzeń bez pewności, że trafi do adresata. Kuro spadł jak z nieba oferując pomoc kurierską. Dobrze, że Vivian nie przyznała mu się, że list leżał u niej dwa miesiące, bo tyle się zbierała w szukaniu sposoby wysłania go Chepriemu. No i do tej pory zrzędziła w duchu na Tori, która zamiast białego papieru podesłała jej białą kopertę w kolorowe, pastelowe serduszka. Co sobie Chepri pomyśli...
Ósemka otrząsnęła się i klepnęła w czoło. Trening. Zapomniała o treningu, nim spotkała Kuro chciała lecieć ćwiczyć na pustynie, a teraz rozpraszały ją myśli o chłopaku. Martwiła się o niego, o to co planuje Rukei i jak sobie radzi, ale w tejże chwili była odcięta, poza tym... Czuła, że Chepri jest silniejszy niż myślała.
Zdjęła z siebie kurtkę i zbroję, zakładając strój do ćwiczeń, czyli bazowy, czarny uniform wraz z butami. Narzuciła wierzchnie okrycie i do kieszeni wpakowała wyłączony scouter, złapała też z kącika kuchennego butelkę z wodą. Przyda się po treningu w upale.
Telekinezą zamknęła za sobą okno i poleciała w stronę czerwonych skał i piachu.
OOC
[zt] ---> Skalny Las
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach