Strona 1 z 2 • 1, 2
- Go??Gość
Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Nie Sie 05, 2012 1:39 am
Na polanie po środku lasu znajdują się ruiny będące zaledwie w połowie budynkiem o brązowym, spadzistym dachu i kremowych ścianach. To był niegdyś sześcio-pokojowy dom pewnego ogoniastego rodzeństwa, którzy zniknęli z Ziemi dobre pół roku temu. Obecnie piętrowa budowla ledwie przypominała to czym kiedyś była. Cały bok zawalony, wielkie dziury, ślady po wybuchach czy pożarze i oczywiście dwa dość duże kratery. W jednym z dołów nadal tkwił okrągły, nie do końca sprawny statek kosmiczny z Vegety.
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Pon Sie 27, 2012 9:02 pm
Leciał dość szybko by dotrzeć w jak najkrótszym czasie do zamierzonego miejsca, musiał sprawdzić czy to, co tam zostało wciąż znajduje się w tym samym miejscu czy po prostu ktoś sobie to przywłaszczył, jednak miał nadzieję, że to znajdzie i zabierze ze sobą mogąc oddać do naprawy w końcu nieźle rozwalił tą kapsułę, dzięki której znalazł się tu za pierwszym razem. W końcu po dość krótkim locie z daleka zauważył stojący na polanie zrujnowany dom, który niegdyś przeszukiwał i przy którym wylądował, w kraterze dostrzegł to, co miał nadzieję tu odnaleźć, wylądował tuż obok kapsuły puszczając Neye i dając jej zejść.
Kiedy już zeszła z jego pleców podszedł powoli do kapsuły sprawdzając czy jest w takim stanie, w jakim ją tu zostawił, faktycznie była zniszczony niemal doszczętnie panel powyciągane kable i zakrwawione siedzenie, to była ta kapsuła, która mogła kiedyś robić mu za trumnę aczkolwiek wrednemu gadowi nie wyszło i dalej żyje. Uśmiechną się sam do siebie w sumie ciesząc się, że przeżył tamto spotkanie, kiedy to przypomniał sobie o dziewczynie, którą na pewno nieciekawy wygląd pojazdu mógł zaniepokoić. Nathaniel obszedł kapsułę dookoła i uważnie się jej przyglądał, nie była w najlepszym stanie i czekał ją gruntowny remont bądź, co bądź należała do jakiegoś gada, chociaż teraz już należy do Nat'a.
-Ehh czeka cię gruntowny remont.
Wymamrotał poklepując kapsułę, nie znał się za bardzo na mechanice aczkolwiek powinien się w końcu nauczyć jak naprawiać małe, jaki i spore uszkodzenia w końcu bez podstaw daleko nie zajdzie a bycie bezmózgim pionkiem w armii Vegety mu się nie widziało, westchnął ciężko opierając się o pojazd myślał nad tym czy chociaż znalazłby tu kogoś, kto potrafiłby to naprawić albo, chociaż doprowadzić do stanu używalności, szczerze bardzo w to wątpił, ale nie chciał oddawać tej kapsuły w ręce mechaników z Vegety, bo pierwsze, co zrobili to by dali w niej jakiś system kontrolujący posiadacza i wcisnęli ją jakiemuś chłystkowi albo komuś tam innemu. Stał oparty o kapsułę intensywnie rozmyślając nad tym, co dalej zrobić.
Kiedy już zeszła z jego pleców podszedł powoli do kapsuły sprawdzając czy jest w takim stanie, w jakim ją tu zostawił, faktycznie była zniszczony niemal doszczętnie panel powyciągane kable i zakrwawione siedzenie, to była ta kapsuła, która mogła kiedyś robić mu za trumnę aczkolwiek wrednemu gadowi nie wyszło i dalej żyje. Uśmiechną się sam do siebie w sumie ciesząc się, że przeżył tamto spotkanie, kiedy to przypomniał sobie o dziewczynie, którą na pewno nieciekawy wygląd pojazdu mógł zaniepokoić. Nathaniel obszedł kapsułę dookoła i uważnie się jej przyglądał, nie była w najlepszym stanie i czekał ją gruntowny remont bądź, co bądź należała do jakiegoś gada, chociaż teraz już należy do Nat'a.
-Ehh czeka cię gruntowny remont.
Wymamrotał poklepując kapsułę, nie znał się za bardzo na mechanice aczkolwiek powinien się w końcu nauczyć jak naprawiać małe, jaki i spore uszkodzenia w końcu bez podstaw daleko nie zajdzie a bycie bezmózgim pionkiem w armii Vegety mu się nie widziało, westchnął ciężko opierając się o pojazd myślał nad tym czy chociaż znalazłby tu kogoś, kto potrafiłby to naprawić albo, chociaż doprowadzić do stanu używalności, szczerze bardzo w to wątpił, ale nie chciał oddawać tej kapsuły w ręce mechaników z Vegety, bo pierwsze, co zrobili to by dali w niej jakiś system kontrolujący posiadacza i wcisnęli ją jakiemuś chłystkowi albo komuś tam innemu. Stał oparty o kapsułę intensywnie rozmyślając nad tym, co dalej zrobić.
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Pon Sie 27, 2012 9:39 pm
Szybowali, a w jej główce panował szum zakłócający racjonalne myślenie. Miał zamiar ja opuścić, gdy ona teraz zaczynała żyć. Było to smutne. Musiała się z tym pogodzić, nie patrząc jeszcze nie znikał i musiała wykorzystać ten czas jak najlepiej, by mieć, co wspominać.
Lecieli znów bardzo szybko z trudem mogła otworzyć oczy i zachwycać się krajobrazem z góry. jednak nie zachwyciło jej to, że znów wracają do lasu. Nie mogła uwierzyć jak zwalnia tuż nad na polaną, gdzie znajdował się zniszczony, raczej w dosłownej ruinie dom. Jakby było tego mało krater, a w nim coś, co widziała już wcześniej. Tak to była kapsuła kosmiczna, którą widziała na niebie i myląc ją z meteorytem pobiegła ciekawa do lasu, gdzie poznała saiyan. Wylądowali tuż obok niej, halfka spokojnie zsunęła się z niego. Stojąc dość stabilnie na ziemi przyglądała się Nat'owi, który oglądał kapsułę z każdej strony i zastanawiał się nad czymś. Milczała, nie chciała się wtrącać, choć widząc wnętrze i stan urządzenia była w szoku. Tak zaniedbać dobry, a wręcz doskonały sprzęt to, aż grzech. Neycia widziała, co mówi. Znała się trochę na różnych sprzętach, elektronikę jak i mamusia opanowała w oka mgnieniu. To było niby hobby, lecz pomagało w domu bez pomocy męskiej ręki.
Widząc jaki jest bezradny, poprawiła plecak i ostrożnie podreptała do niego. Klepnęła kilka razy w statek i wsłuchując się w materiał z jakiego został stworzony uśmiechnęła się. Trzymając się kucnęła i zajrzała do wnętrza. Dłonią gładziła kable i zniszczony panel. Była wręcz wniebowzięta widząc takie cacuszko. Nie mogą się powstrzymać wlazła cała, wyrzuciła plecak przed kapsułę i rozsiadła się wygodnie. Sprawdzając wszystko bardzo uważnie, nagle strasznie rozbolała ją głowa. Łapiąc się za nią próbowała zagłuszyć okropne dźwięki, jakby piszczenie lub krzyki. Sama nie była pewna, ale ustały w końcu dając jej spokój. Dychała i dotykała wszystko, co tylko mogła, nie przyciskała jednak nic. Nigdy nie wiadomo, może pogorszyć jeszcze stan i zniszczyć ją doszczętnie. Tak patrząc powiedziała z wnętrza.
-Naaat...
Jedyne, co denerwowało ją w tym urządzeniu to ta ilość krwi. Nie było przez to jak tu, cokolwiek zacząć. Nawet jakby chciała. A uwierzcie, że już chciała dostać się i przeglądnąć każdy przewód z osobna.
-Czyja to krew? Ktoś tu umarł?
Zamilknęła i z zaciekawieniem czekała na odpowiedź.
Lecieli znów bardzo szybko z trudem mogła otworzyć oczy i zachwycać się krajobrazem z góry. jednak nie zachwyciło jej to, że znów wracają do lasu. Nie mogła uwierzyć jak zwalnia tuż nad na polaną, gdzie znajdował się zniszczony, raczej w dosłownej ruinie dom. Jakby było tego mało krater, a w nim coś, co widziała już wcześniej. Tak to była kapsuła kosmiczna, którą widziała na niebie i myląc ją z meteorytem pobiegła ciekawa do lasu, gdzie poznała saiyan. Wylądowali tuż obok niej, halfka spokojnie zsunęła się z niego. Stojąc dość stabilnie na ziemi przyglądała się Nat'owi, który oglądał kapsułę z każdej strony i zastanawiał się nad czymś. Milczała, nie chciała się wtrącać, choć widząc wnętrze i stan urządzenia była w szoku. Tak zaniedbać dobry, a wręcz doskonały sprzęt to, aż grzech. Neycia widziała, co mówi. Znała się trochę na różnych sprzętach, elektronikę jak i mamusia opanowała w oka mgnieniu. To było niby hobby, lecz pomagało w domu bez pomocy męskiej ręki.
Widząc jaki jest bezradny, poprawiła plecak i ostrożnie podreptała do niego. Klepnęła kilka razy w statek i wsłuchując się w materiał z jakiego został stworzony uśmiechnęła się. Trzymając się kucnęła i zajrzała do wnętrza. Dłonią gładziła kable i zniszczony panel. Była wręcz wniebowzięta widząc takie cacuszko. Nie mogą się powstrzymać wlazła cała, wyrzuciła plecak przed kapsułę i rozsiadła się wygodnie. Sprawdzając wszystko bardzo uważnie, nagle strasznie rozbolała ją głowa. Łapiąc się za nią próbowała zagłuszyć okropne dźwięki, jakby piszczenie lub krzyki. Sama nie była pewna, ale ustały w końcu dając jej spokój. Dychała i dotykała wszystko, co tylko mogła, nie przyciskała jednak nic. Nigdy nie wiadomo, może pogorszyć jeszcze stan i zniszczyć ją doszczętnie. Tak patrząc powiedziała z wnętrza.
-Naaat...
Jedyne, co denerwowało ją w tym urządzeniu to ta ilość krwi. Nie było przez to jak tu, cokolwiek zacząć. Nawet jakby chciała. A uwierzcie, że już chciała dostać się i przeglądnąć każdy przewód z osobna.
-Czyja to krew? Ktoś tu umarł?
Zamilknęła i z zaciekawieniem czekała na odpowiedź.
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Wto Sie 28, 2012 7:39 pm
Nat stał pogrążony w rozmyślaniach jakby zabrać się w ogóle za naprawię kapsuły i czy w ogóle coś ruszać i całkiem nie zniszczyć pojazdu, musiał coś wymyślić a tu niestety chyba nie będzie mógł znaleźć nikogo, kto zająłby się naprawą. Z rozmyślań wyrwały go dopiero słowa Neyi, na którą patrzył zdziwiony, ale przecież ona nie mogła wiedzieć czyja jest ta kapsuła i co się w ogóle stało, kiedy dotarło do niego, że siedzi w pojeździe chwycił ją za rękę i wyciągnął wolałby żeby tam nie siedziała jeden przycisk i może nic z niej i kapsuły nie zostać. Jak to mówią przezorny zawsze ubezpieczony, nie miał zamiaru pozwolić Neyi majstrować tu nie znała się przecież na technologii, jaką mieli na Vegecie, tu nawet nie występują materiały, z jakich jest zrobiona kapsuła. Postanowił jej jednak wytłumaczyć, dlaczego w środku jest tyle zaschniętej krwi, jako iż nie posiadał w tej chwili koszulki ani nic innego, co okrywałoby jego górną część ciała przesunął dłonią Neyi po bliźnie biegnącej przez jego klatkę piersiową chcąc pokazać skąd wzięła się ta krew, przyglądał się dziewczynie, niby tyle czasu chodził bez koszulki i mogła doskonale przyjrzeć się owej bliźnie i wypytać to najwidoczniej nawet nie zwróciła na to uwagi.
-Krew w tej kapsule jest moja i nikt tu nie umarł.
Puścił jej rękę cofając się kilka kroków, wtedy nie potrafił nawet wystartować a co mówiąc sterować kapsułą, przynajmniej dzięki temu, że zniszczył panel mógł wcześniej zobaczyć, jaka ta planeta jest piękna, chociaż ludzie nie byli zbyt mili aczkolwiek jego wizyta tu była bardzo krótka i zakończyła się w niezbyt miły sposób, jacyś wyżej postawieni jak zwykle musieli używać siły. Saiyan skrzywił się na samo wspomnienie o tym, że nie zdążył nic zrobić i obudził się na Vegecie.
-Nie wchodź do kapsuły dla własnego bezpieczeństwa.
Rzucił kierując się w stronę tego zrujnowanego budynku, przyglądał się budowli stojąc bardzo blisko ledwie stojącego budynku, zastanawiał się, jakim cudem jest on w takim stanie, jak to się stało nie miał zielonego pojęcia, ale na pewno nie było to spowodowane tym jego ostatnim lądowaniem kapsuła i krater znajdują się dość daleko, więc zniszczenie domu nie było jego zasługą, chociaż bałagan w środku to już była sprawka Nathaniela. Saiyan westchnął ciężko gapiąc się bez sensu na ten dom, myśli znów zaczęły krążyć wokół pozostania na tej planecie aczkolwiek nie mógł i bardzo zaczynał tego żałować. Postanowił zabrać stąd to, co należy do niego i zacząć szukać Haz’a który znów gdzieś wyparował, choć miał lecieć tylko do szpitala, a wyparował. Nat podszedł ponownie do kapsuły i umieścił ją w niewielkiej kapsułce, po czym spojrzał na Neye, szczęśliwy to w tej chwili nie był, a po jego spojrzeniu dziewczyna mogła doskonale zobaczyć, że jest smutny, chociaż nic po za oczami tego nie pokazuje Podszedł do plecaka Neyi i wyciągną z niego swoje ubrania, po czym przebrał się w swoje łachy, nie miał już siły walczyć z tym, co ma we krwi zapisane od wieków. Zastanawiał się, dlaczego to akurat on musi walczyć ze sobą, walczyć z tym, że woli żyć z daleka od Vegety i durnego służenia jakiemuś pierdzielowi, co tyłka nie rusza ze swojego tronu? Nie miał już sił odpędzać swoich myśli, które tłoczyły się w jego głowie, która aż zaczęła go cholernie boleć. Klapną tyłkiem tam gdzie stał trzymając się za głowę, która mogłaby wybuchnąć od natłoku myśli Nathaniela, to było nie do zniesienia chłopak chciał chwilę spokoju a musiał ciągle walczyć z tym, co kłębi się w jego głowie, z jednej strony nie chciał rozczarować ojca zaś z drugiej pragną tylko wonności, której nigdy na Vegecie nie zazna. Był rozdarty na dwie części nie mogąc zdecydować jak ma postąpić rozum mówił jedno serce drugie wewnątrz młodego Saiyana toczyła się wielka bitwa, która jeszcze do niedawna pozwalała mężczyźnie normalnie funkcjonować, a teraz nie miał sił nawet stać w tej chwili marzył wręcz o tym by ktoś odciął mu łeb niż miałby dalej męczyć się z tymi wszystkimi myślami, które od bardzo dawna nie dają mu świętego spokoju, pragną tylko tego by móc uwolnić się od tych dręczących i brzęczących w jego głowie zamiarach, dwie przeciwne myśli lecieć i zostać nie mogły zniknąć ani na chwilę w tym momencie o czym marzył!
Położył się aż pod wpływem natłoku myśli niemogących uspokoić się, nie mógł w chwili tej zapanować nad swoim rozumowaniem, choć bardzo tego chciał jednak ciągle to wszystko wracało z każdą chwilą, gdy przebywał na tej planecie, powinien był odlecieć natychmiast po tym jak znalazł Hazard’a i przekonał go do tego by razem z nim wracał na ojczystą planetę. Był głupi, że nie postąpił wtedy tak jak mówił mu rozum a pokierował się tym, czego od dawna pragną w głębi duszy, chciał zostać tu i doigrał się teraz w nagrodę za swoje decyzje dostał wielkiego bólu głowy, który z każdą następną chwilą narastał nie dając biednemu Nathanielowi ani chwili spokoju. Leżał na ziemi trzymając się za głowę i mając mocno zaciśnięte oczy, starał się ze wszystkich sił odgonić myśli a przynajmniej ponownie zapanować nad nimi, dobijający go ból nie pozwalał nawet zacząć myśleć racjonalnie tylko tłukły się w nim dwie myśli, których nijak nie mógł odgonić każda chwila spędzona tu była sto razy lepsza od czasu, jaki spędzał na swojej rodzinnej planecie.
Tarzał się po ziemi jak opętany chcąc tylko i wyłącznie pozbyć się tego strasznego bólu, przestał się szamotać bił się ze wszystkimi myślami chcąc je, chociaż na chwilę wyrzucić mieć spokój złapać, chociaż oddech. Przewrócił się na plecy trzymając się mocno za głowę miał wielką ochotę zacząć wrzeszczeć, ale wystarczająco słabości zademonstrował dziewczynie, nie chciał się jeszcze bardziej upokorzyć, stopniowo zaczął się uspokajać powoli opanowując myśli, uspokoił oddech, miał dalej mocno zaciśnięte oczy. Walka z myślami stopniowo dobiegała końca, nie ruszał się, nawet nie drgną. Jedyna rzecz, jaka wskazywała na to, że jeszcze żyje tylko to, że oddychał.
Otworzył lekko jedno oko po jakimś czasie, nadal bolała go głowa jednak myśli udało mu się z wielkim trudem opanować, bardzo chciał całkowicie się ich pozbyć jednak mógł je tylko uspokoić, na szczęście udało mu się to. Ponownie zamkną oko i leżał wciąż się nie ruszając.
//lanie wody ale co tam ^^//
-Krew w tej kapsule jest moja i nikt tu nie umarł.
Puścił jej rękę cofając się kilka kroków, wtedy nie potrafił nawet wystartować a co mówiąc sterować kapsułą, przynajmniej dzięki temu, że zniszczył panel mógł wcześniej zobaczyć, jaka ta planeta jest piękna, chociaż ludzie nie byli zbyt mili aczkolwiek jego wizyta tu była bardzo krótka i zakończyła się w niezbyt miły sposób, jacyś wyżej postawieni jak zwykle musieli używać siły. Saiyan skrzywił się na samo wspomnienie o tym, że nie zdążył nic zrobić i obudził się na Vegecie.
-Nie wchodź do kapsuły dla własnego bezpieczeństwa.
Rzucił kierując się w stronę tego zrujnowanego budynku, przyglądał się budowli stojąc bardzo blisko ledwie stojącego budynku, zastanawiał się, jakim cudem jest on w takim stanie, jak to się stało nie miał zielonego pojęcia, ale na pewno nie było to spowodowane tym jego ostatnim lądowaniem kapsuła i krater znajdują się dość daleko, więc zniszczenie domu nie było jego zasługą, chociaż bałagan w środku to już była sprawka Nathaniela. Saiyan westchnął ciężko gapiąc się bez sensu na ten dom, myśli znów zaczęły krążyć wokół pozostania na tej planecie aczkolwiek nie mógł i bardzo zaczynał tego żałować. Postanowił zabrać stąd to, co należy do niego i zacząć szukać Haz’a który znów gdzieś wyparował, choć miał lecieć tylko do szpitala, a wyparował. Nat podszedł ponownie do kapsuły i umieścił ją w niewielkiej kapsułce, po czym spojrzał na Neye, szczęśliwy to w tej chwili nie był, a po jego spojrzeniu dziewczyna mogła doskonale zobaczyć, że jest smutny, chociaż nic po za oczami tego nie pokazuje Podszedł do plecaka Neyi i wyciągną z niego swoje ubrania, po czym przebrał się w swoje łachy, nie miał już siły walczyć z tym, co ma we krwi zapisane od wieków. Zastanawiał się, dlaczego to akurat on musi walczyć ze sobą, walczyć z tym, że woli żyć z daleka od Vegety i durnego służenia jakiemuś pierdzielowi, co tyłka nie rusza ze swojego tronu? Nie miał już sił odpędzać swoich myśli, które tłoczyły się w jego głowie, która aż zaczęła go cholernie boleć. Klapną tyłkiem tam gdzie stał trzymając się za głowę, która mogłaby wybuchnąć od natłoku myśli Nathaniela, to było nie do zniesienia chłopak chciał chwilę spokoju a musiał ciągle walczyć z tym, co kłębi się w jego głowie, z jednej strony nie chciał rozczarować ojca zaś z drugiej pragną tylko wonności, której nigdy na Vegecie nie zazna. Był rozdarty na dwie części nie mogąc zdecydować jak ma postąpić rozum mówił jedno serce drugie wewnątrz młodego Saiyana toczyła się wielka bitwa, która jeszcze do niedawna pozwalała mężczyźnie normalnie funkcjonować, a teraz nie miał sił nawet stać w tej chwili marzył wręcz o tym by ktoś odciął mu łeb niż miałby dalej męczyć się z tymi wszystkimi myślami, które od bardzo dawna nie dają mu świętego spokoju, pragną tylko tego by móc uwolnić się od tych dręczących i brzęczących w jego głowie zamiarach, dwie przeciwne myśli lecieć i zostać nie mogły zniknąć ani na chwilę w tym momencie o czym marzył!
Położył się aż pod wpływem natłoku myśli niemogących uspokoić się, nie mógł w chwili tej zapanować nad swoim rozumowaniem, choć bardzo tego chciał jednak ciągle to wszystko wracało z każdą chwilą, gdy przebywał na tej planecie, powinien był odlecieć natychmiast po tym jak znalazł Hazard’a i przekonał go do tego by razem z nim wracał na ojczystą planetę. Był głupi, że nie postąpił wtedy tak jak mówił mu rozum a pokierował się tym, czego od dawna pragną w głębi duszy, chciał zostać tu i doigrał się teraz w nagrodę za swoje decyzje dostał wielkiego bólu głowy, który z każdą następną chwilą narastał nie dając biednemu Nathanielowi ani chwili spokoju. Leżał na ziemi trzymając się za głowę i mając mocno zaciśnięte oczy, starał się ze wszystkich sił odgonić myśli a przynajmniej ponownie zapanować nad nimi, dobijający go ból nie pozwalał nawet zacząć myśleć racjonalnie tylko tłukły się w nim dwie myśli, których nijak nie mógł odgonić każda chwila spędzona tu była sto razy lepsza od czasu, jaki spędzał na swojej rodzinnej planecie.
Tarzał się po ziemi jak opętany chcąc tylko i wyłącznie pozbyć się tego strasznego bólu, przestał się szamotać bił się ze wszystkimi myślami chcąc je, chociaż na chwilę wyrzucić mieć spokój złapać, chociaż oddech. Przewrócił się na plecy trzymając się mocno za głowę miał wielką ochotę zacząć wrzeszczeć, ale wystarczająco słabości zademonstrował dziewczynie, nie chciał się jeszcze bardziej upokorzyć, stopniowo zaczął się uspokajać powoli opanowując myśli, uspokoił oddech, miał dalej mocno zaciśnięte oczy. Walka z myślami stopniowo dobiegała końca, nie ruszał się, nawet nie drgną. Jedyna rzecz, jaka wskazywała na to, że jeszcze żyje tylko to, że oddychał.
Otworzył lekko jedno oko po jakimś czasie, nadal bolała go głowa jednak myśli udało mu się z wielkim trudem opanować, bardzo chciał całkowicie się ich pozbyć jednak mógł je tylko uspokoić, na szczęście udało mu się to. Ponownie zamkną oko i leżał wciąż się nie ruszając.
//lanie wody ale co tam ^^//
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Wto Sie 28, 2012 9:28 pm
Siedziała spokojnie dotykając delikatnie wnętrze kapsuły. Była doskonała. Ten materiał. Ta precyzja. To ją ekscytowało bardziej niż noc z saiyanem, mój błąd. Nie można tego z tym porównywać, całkowicie dwa różne światy.
Obserwacje, bada i nagle przezwał jej Nat, gdy zbliżała się do guziczków na panelu złapał ją za nadgarstek. Pociągnąwszy nawet dość lekko wyciągnął ją bez najmniejszego problemu z kapsuły. Stała tak przed nim przestraszona. Nie chciała zrobić nic złego, to była po prostu nasycić ciekawość. Już miała się popłakać, jak zsunął swą dłoń na jej prowadząc ją dość spokojnie po swoim ciele. Było takie gorące. Jej opuszki delikatnie muskały bliznę, którą zauważyła, ale po jego zachowaniu przy pierwszej chwili w której go ujrzała zrozumiała, że jest niebezpiecznym wojownikiem. Nie widziała sensu w pytaniu, w której z kolei walce nabawił się akurat tej blizny. Teraz to zrozumiała i wiedziała o nim dość sporo, ale nadal za mało. Interesował ją i to bardzo. Był kimś więcej niż tylko kodem DNA, którą chciała zbadać. Stawał się w jej oczach mężczyzną. Zapominała przy nim o Roy'u jeszcze nie tak dawno jej oczkiem w głowie.
Jego dalsze słowa i zachowanie, które bacznie obserwowała gnębiło ją. Zdanie wypowiedziane przez niego, było bardzo miłe. Dbał o jej bezpieczeństwa, ale powiedział tak tylko, by nie zniszczyła nic. Wtedy na jej buzi pojawił się grymas niezadowolenia. Ale nadal się tak na niego wpatrując zaczęła wątpić w tę drugą opcję. Po tym, co się wydarzyło był jakiś inny, choć próbował to ukryć pod skorupą twardziela i bezdusznego mężczyzny.
Ubrał się. Myślał i dumał i rozmyślał. Obserwując go zastanawiała się, co się właściwie z nim dzieje w środku. Był skryty. Nic nie mówił. Ona była jedyną osobą która mogła wyciągnąć go z tego wiru, ale jak? Westchnęła. I bardzo ostrożnie zbliżała się do niego malutkimi kroczkami. Bacznie przyglądając się mu jak odpoczywa. Najpierw kucnęła tuż obok. Wzięła głęboki wdech i padła na kolana. odgarnęła włoski z czoła. Uśmiechnęła się widząc jak spokojnie leży. Wyglądał tak inaczej. Przymrużyła powieki przekręcając lekko głowę w bok, dłonie kładąc na kolanach. Tak jakoś sama z siebie, a może pod wpływem wiaterku zaczęła pochylać się nad nim. jej dłonie powędrowały na jego ciało. Lewa znalazła się na jego torsie, prawa na czole z którego zjechała na tył głowy. Powtarzała ten ruch zamieniając go w rytmiczne głaskanie.
W ten jej wzrok spoczął na jego ustach. Przyglądała się im natarczywie, aż to jej przestało wytaczać. Lewą dłonią sunęła do góry, aż znalazła się na jego podbródku, a prawa zatrzymała się na czole nie ruszając się z niego. Wtedy pochyliła się bardziej i szepnęła.
-Nie myśl... czuj
I od razu przytknęła usta do jego. Z czasem zamieniając to w głęboki pocałunek, zamykając przy tym swoje oczka. Chciała pomóc, a nie miała pojęcia jak, więc. Stało się tak jak się stało.
Obserwacje, bada i nagle przezwał jej Nat, gdy zbliżała się do guziczków na panelu złapał ją za nadgarstek. Pociągnąwszy nawet dość lekko wyciągnął ją bez najmniejszego problemu z kapsuły. Stała tak przed nim przestraszona. Nie chciała zrobić nic złego, to była po prostu nasycić ciekawość. Już miała się popłakać, jak zsunął swą dłoń na jej prowadząc ją dość spokojnie po swoim ciele. Było takie gorące. Jej opuszki delikatnie muskały bliznę, którą zauważyła, ale po jego zachowaniu przy pierwszej chwili w której go ujrzała zrozumiała, że jest niebezpiecznym wojownikiem. Nie widziała sensu w pytaniu, w której z kolei walce nabawił się akurat tej blizny. Teraz to zrozumiała i wiedziała o nim dość sporo, ale nadal za mało. Interesował ją i to bardzo. Był kimś więcej niż tylko kodem DNA, którą chciała zbadać. Stawał się w jej oczach mężczyzną. Zapominała przy nim o Roy'u jeszcze nie tak dawno jej oczkiem w głowie.
Jego dalsze słowa i zachowanie, które bacznie obserwowała gnębiło ją. Zdanie wypowiedziane przez niego, było bardzo miłe. Dbał o jej bezpieczeństwa, ale powiedział tak tylko, by nie zniszczyła nic. Wtedy na jej buzi pojawił się grymas niezadowolenia. Ale nadal się tak na niego wpatrując zaczęła wątpić w tę drugą opcję. Po tym, co się wydarzyło był jakiś inny, choć próbował to ukryć pod skorupą twardziela i bezdusznego mężczyzny.
Ubrał się. Myślał i dumał i rozmyślał. Obserwując go zastanawiała się, co się właściwie z nim dzieje w środku. Był skryty. Nic nie mówił. Ona była jedyną osobą która mogła wyciągnąć go z tego wiru, ale jak? Westchnęła. I bardzo ostrożnie zbliżała się do niego malutkimi kroczkami. Bacznie przyglądając się mu jak odpoczywa. Najpierw kucnęła tuż obok. Wzięła głęboki wdech i padła na kolana. odgarnęła włoski z czoła. Uśmiechnęła się widząc jak spokojnie leży. Wyglądał tak inaczej. Przymrużyła powieki przekręcając lekko głowę w bok, dłonie kładąc na kolanach. Tak jakoś sama z siebie, a może pod wpływem wiaterku zaczęła pochylać się nad nim. jej dłonie powędrowały na jego ciało. Lewa znalazła się na jego torsie, prawa na czole z którego zjechała na tył głowy. Powtarzała ten ruch zamieniając go w rytmiczne głaskanie.
W ten jej wzrok spoczął na jego ustach. Przyglądała się im natarczywie, aż to jej przestało wytaczać. Lewą dłonią sunęła do góry, aż znalazła się na jego podbródku, a prawa zatrzymała się na czole nie ruszając się z niego. Wtedy pochyliła się bardziej i szepnęła.
-Nie myśl... czuj
I od razu przytknęła usta do jego. Z czasem zamieniając to w głęboki pocałunek, zamykając przy tym swoje oczka. Chciała pomóc, a nie miała pojęcia jak, więc. Stało się tak jak się stało.
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Sro Sie 29, 2012 3:36 pm
Leżał odpoczywając, wciąż bolała go głowa, ale już nie tak bardzo jak chwilę temu, nie otwierał oczu ani na sekundę po prostu leżał. Nie miał w tej chwili sił żeby się podnieść, jedyne, czego potrzebował to cisza i spokój. Po jakiejś chwili poczuł jak jedna dłoń dziewczyny znalazła się na jego głowie zaś druga na torsie, nie ruszał się pozwolił jej robić, co chce, każdy najmniejszy jej dotyk działał na Nathaniela kojąco, szalejące myśli odchodziły gdzieś w dal. Przynajmniej przy niej mógł na chwilę zapomnieć o tym, co dręczy go każdego dnia każdej godziny i minuty w jego niezbyt miłym życiu, dzięki niej mógł w tej chwili nie myśleć zupełnie o niczym na jej słowa jedynie lekko się uśmiechną. Czując jej usta na swoich nic początkowo nie robił jednak po chwili odwzajemnił ten pocałunek kładąc dłoń na jej głowie przeczesał jej włosy, nie mógł pozwolić jej na to by trwało to zbyt długo. Odciągną ją powoli od siebie kończąc jednocześnie ten pocałunek, podniósł się do siadu ciężko wzdychając. Aż za bardzo zaczynało mu zależeć na tej dziewczynie, coś go ciągnęło do niej jak magnes nie mógł nic na to poradzić, przesunął dłoń na jej policzek głaszcząc go, uśmiechną się lekko. Dziwił się temu, że po tym jak postąpił ona w ogóle z nim przebywa, ale co mu było do tego w końcu niestety będzie musiał wracać do siebie i zostawić tą dziwną aczkolwiek interesującą kobietę.
-Łatwo powiedzieć czuj, nie mogę tu zostać tak naprawdę to mam tu tylko wykonać powierzone mi zadanie.
Nat skrzywił się na samą myśl o tym, jakie to ma parszywe zajęcie, niestety w tej chwili nie może nic zrobić jak tylko wykonywać grzecznie rozkazy a może kiedyś będzie mógł sobie spokojnie żyć nie zważając na to, co sobie ktoś myśli. Ale teraz miał to gdzieś ma jeszcze sporo czasu by znaleźć Hazard’a oraz spędzić nieco czasu z Neyą, która coraz bardziej go interesowała….
//ehhh//
-Łatwo powiedzieć czuj, nie mogę tu zostać tak naprawdę to mam tu tylko wykonać powierzone mi zadanie.
Nat skrzywił się na samą myśl o tym, jakie to ma parszywe zajęcie, niestety w tej chwili nie może nic zrobić jak tylko wykonywać grzecznie rozkazy a może kiedyś będzie mógł sobie spokojnie żyć nie zważając na to, co sobie ktoś myśli. Ale teraz miał to gdzieś ma jeszcze sporo czasu by znaleźć Hazard’a oraz spędzić nieco czasu z Neyą, która coraz bardziej go interesowała….
//ehhh//
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Czw Sie 30, 2012 6:56 pm
Odwzajemnij ruchy jej warg, połączenie jednak było krótkie, ale bardzo przyjemne. Dłonią którą przeczesywał jej włoski dawała rozkosz. Był taki delikatny. Nie chciała przerywać. Odsunął ją od siebie z trudem pozwoliła mu na ten ruch. Jej usta czuły niedosyt, patrzyła na niego cichutko wzdychając, gdy podniósł się do siadu i sam ciężko westchnął, co ją zdziwiło. Było źle, znów coś zrobiła niedobrze? Nie chciała i już miała przeprosić, jak położył dłoń na jej policzku. Głaskał ją, uśmiechał się. Szybko odwzajemniła uśmiech, kładąc dłoń na jego przymykając powieki.
Z tego transu wyrwał ją wypowiedziawszy pewne zdanie. Jej serce pękło, źrenice rozszerzyły się. Pięści zacisnęły się same, a na jej buzi pojawił się grymas złości. Ma zadanie, a ona była tylko dodatkiem, chwilową zabawką? Po jej policzkach popłynęły łzy kapiąc na koszulkę. Odsunęła się od niego wstając w pospiechu. Cofała się patrząc na niego z pogardą nic nie mówiąc. I jak na złość nie zauważyła swojego własnego plecaka. To była chwila jak zahaczyła się o niego i wylądowała na pupie. Ból był mocny i nie tylko przez upadek tak ją zabolało. Syknęła głośno, zaczynając się nad sobą rozczulać. Pomasowała przez chwilę też udo, którym uderzyła o jakieś wystający kamień. Tak siedząc prawie leżąc zaczęła uderzać pięściami o piach plącząc głośniej.
-Więc byłam... a raczej jestem tylko zabawką?! Taką nagrodą za wykonanie zadania?! Ty draniu!
Podniosła się do siadu i ściągnęła koszulkę rzucając nią w niego. Oddychała ciężko przez cieknące łzy. Była roztrzęsiona, ale zabawa się skończyła. Miała dosyć takiego traktowania. Padła na plecy i skuliła się przekładając się na bok.
-Jak mogłam... być tak głupia... lepsze zjedzenie przez potwora niż... ty!
Użalała się nad sobą cierpiąc przez to jeszcze bardziej.
Z tego transu wyrwał ją wypowiedziawszy pewne zdanie. Jej serce pękło, źrenice rozszerzyły się. Pięści zacisnęły się same, a na jej buzi pojawił się grymas złości. Ma zadanie, a ona była tylko dodatkiem, chwilową zabawką? Po jej policzkach popłynęły łzy kapiąc na koszulkę. Odsunęła się od niego wstając w pospiechu. Cofała się patrząc na niego z pogardą nic nie mówiąc. I jak na złość nie zauważyła swojego własnego plecaka. To była chwila jak zahaczyła się o niego i wylądowała na pupie. Ból był mocny i nie tylko przez upadek tak ją zabolało. Syknęła głośno, zaczynając się nad sobą rozczulać. Pomasowała przez chwilę też udo, którym uderzyła o jakieś wystający kamień. Tak siedząc prawie leżąc zaczęła uderzać pięściami o piach plącząc głośniej.
-Więc byłam... a raczej jestem tylko zabawką?! Taką nagrodą za wykonanie zadania?! Ty draniu!
Podniosła się do siadu i ściągnęła koszulkę rzucając nią w niego. Oddychała ciężko przez cieknące łzy. Była roztrzęsiona, ale zabawa się skończyła. Miała dosyć takiego traktowania. Padła na plecy i skuliła się przekładając się na bok.
-Jak mogłam... być tak głupia... lepsze zjedzenie przez potwora niż... ty!
Użalała się nad sobą cierpiąc przez to jeszcze bardziej.
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Czw Sie 30, 2012 7:22 pm
Widząc jej łzy poczuł się źle, nie chciał jej zranić tylko uświadomić w tym, że będzie musiał wrócić na swoją planetę, niestety Neya źle to odebrała, jej reakcja nie zaskoczyła Nathaniela, ale jednak nie chciał by ona teraz użalała się nad sobą. Patrzył na nią przez cały czas nie chciał by płakała ani użalała się nad sobą, kiedy się potknęła o własny plecak i wylądowała na ziemi podniósł się i powoli szedł w jej stronę, cóż może źle zrobił, że jej powiedział, ale nie mógł ot tak przecież odlecieć, to zabolałoby bardziej niż. Jej słowa były wykrzyczane w jego stronę, ale w końcu niewiasta miała prawo zdenerwować się i wykrzyczeć, co jej ślina na język przyniesie, kiedy zdjęła i rzuciła koszulkę w jego stronę pokręcił głową podchodząc do niej jeszcze bliżej. Nie obchodziło go to, co mówi była zła rozżalona, ale miała do tego prawo. Podniósł ją z ziemi i przytulił nawet, jeśli tego nie chciała to w tej chwili nie mogłaby uwolnić się z jego objęć.
-Neya uspokój się, jak tam nie wrócę to przylecą tu po mnie.
Przeczesał jej włosy nie wypuszczając z objęć, chciał ją uspokoić i wpoić to, że jeszcze nie raz tu zawita, za bardzo ukochał tę planetę by siedzieć grzecznie i gnić na jednej Vegecie, na pewno nie zjawi się tu tak szybko, ale jeszcze kiedyś przyleci. Przesunął palcem po jej policzku na podbródek i podniósł lekko jej główkę do góry by spojrzeć jej w oczy, łzy w jej sytuacji były zrozumiałe, on sam cierpiał z powodu, iż musiał opuścić Ziemię jak i tą interesującą dziewczynę.
-Neyu wrócę, obiecuję.
Powiedział te trzy słowa patrząc jej w oczy w końcu one są odzwierciedleniem duszy a Nat w tej chwili nie kłamał, naprawdę chciał bardzo tu wrócić w niedalekiej przyszłości i tak zrobi przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nie będzie nic lepszego od wypoczynku właśnie tu na tej pięknej planecie, miał nadzieję, że następnym razem będzie mógł lepiej poznać Neye, że będą mogli porozmawiać bez niczego, co by przeszkadzało. Uśmiechną się do dziewczyny i złożył delikatny pocałunek na jej czole, chciał by nie histeryzowała w końcu tu ma zapewnione bardzo spokojne życie, gdyby chciał to by ją zwyczajnie porwał na swoją planetę, ale wolał żeby ona została tu i cieszyła się swoim życiem bez względu na wszystko. Chciał dla niej jak najlepiej, cóż nie da się spokojnie żyć i nie przejmować się niczym, ale można zawsze spróbować wieść pozornie spokojne i bezproblemowe życie.
-Neya uspokój się, jak tam nie wrócę to przylecą tu po mnie.
Przeczesał jej włosy nie wypuszczając z objęć, chciał ją uspokoić i wpoić to, że jeszcze nie raz tu zawita, za bardzo ukochał tę planetę by siedzieć grzecznie i gnić na jednej Vegecie, na pewno nie zjawi się tu tak szybko, ale jeszcze kiedyś przyleci. Przesunął palcem po jej policzku na podbródek i podniósł lekko jej główkę do góry by spojrzeć jej w oczy, łzy w jej sytuacji były zrozumiałe, on sam cierpiał z powodu, iż musiał opuścić Ziemię jak i tą interesującą dziewczynę.
-Neyu wrócę, obiecuję.
Powiedział te trzy słowa patrząc jej w oczy w końcu one są odzwierciedleniem duszy a Nat w tej chwili nie kłamał, naprawdę chciał bardzo tu wrócić w niedalekiej przyszłości i tak zrobi przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nie będzie nic lepszego od wypoczynku właśnie tu na tej pięknej planecie, miał nadzieję, że następnym razem będzie mógł lepiej poznać Neye, że będą mogli porozmawiać bez niczego, co by przeszkadzało. Uśmiechną się do dziewczyny i złożył delikatny pocałunek na jej czole, chciał by nie histeryzowała w końcu tu ma zapewnione bardzo spokojne życie, gdyby chciał to by ją zwyczajnie porwał na swoją planetę, ale wolał żeby ona została tu i cieszyła się swoim życiem bez względu na wszystko. Chciał dla niej jak najlepiej, cóż nie da się spokojnie żyć i nie przejmować się niczym, ale można zawsze spróbować wieść pozornie spokojne i bezproblemowe życie.
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Czw Sie 30, 2012 8:04 pm
Podniósł ją, szarpała się jak tylko najsilniej potrafiła. Wiedząc, że nie ma z nim żadnych szans. Próbowała już taka jej waleczna dusza. Przytulił ją, pierwszych słów nie słyszała tylko usiłowała uciec od niego. Ta bliskość przeszkadzała przypominając, co jej zrobił. Ból powrócił, łzy płynęły mocniej. W myślach biła się ze sobą z tym, że coś w nim jest, co podoba się jej. Wmawiała, próbowała zmienić te myśli na złe, by zapomnieć.
Jednak coś się zmieniło. Zrobił nieprzewidywalny gest, znów ją zaczarował choć walczyła dzielnie. Przesunął palcem po jej policzku na podbródek i podniósł lekko jej główkę spojrzeli sobie w oczy. Tak głęboko jakby zatrzymała się świat wokół nich. Usłyszała proste trzy słowa z jego ust, wszystko zawirowało. Przestała płakać, zatkało ją. On wiedział, co mówi, czy robi głupie nadzieje, by znów się bawić. Nie spostrzegła jak uśmiechnął się do niej i złożył pocałunek na jej czole. Zarumieniła się zamykając oczka. Znów rozpływała się w jego ramionach. Nie potrafiła dłużej wyrywać się, bronić przed tym, że chce być teraz blisko niego. Potrafił w kilka sekund unieść ją, aż do nieba, w innej sprowokować do płaczu, pozbawić jej godności i sprawić, że mogłaby się w nim zakochać. Dlaczego, a któż to tam wie. Zbyt szybko wybaczała, za szybko chciała być szczęśliwa nawet gdy cierpiała. Taka była, nic ani nikt nie zdoła tego zmienić.
Westchnęła tuląc się do niego, ściskając w dłoniach jego bluzkę na plecach. Głowę oparła na jego torsie nic nie mówiąc. Teraz miała już dość rozmów, słowa tylko ranią. Cisza daje spokój i nadzieję. Uspokoiła się. Głośno tylko łapała powietrze, by oddech spowolnił. gdy wszystko było już dobrze odezwała się cichuteńko.
-Czemu?
Podniosła główkę i spojrzała ponownie w jego oczy. Zarumieniła się i lekko uśmiechnęła się.
-Po, co wrócisz? Zostawiasz tu, coś ważnego?
Zamilknęła czekając z niecierpliwością na odpowiedź.
Jednak coś się zmieniło. Zrobił nieprzewidywalny gest, znów ją zaczarował choć walczyła dzielnie. Przesunął palcem po jej policzku na podbródek i podniósł lekko jej główkę spojrzeli sobie w oczy. Tak głęboko jakby zatrzymała się świat wokół nich. Usłyszała proste trzy słowa z jego ust, wszystko zawirowało. Przestała płakać, zatkało ją. On wiedział, co mówi, czy robi głupie nadzieje, by znów się bawić. Nie spostrzegła jak uśmiechnął się do niej i złożył pocałunek na jej czole. Zarumieniła się zamykając oczka. Znów rozpływała się w jego ramionach. Nie potrafiła dłużej wyrywać się, bronić przed tym, że chce być teraz blisko niego. Potrafił w kilka sekund unieść ją, aż do nieba, w innej sprowokować do płaczu, pozbawić jej godności i sprawić, że mogłaby się w nim zakochać. Dlaczego, a któż to tam wie. Zbyt szybko wybaczała, za szybko chciała być szczęśliwa nawet gdy cierpiała. Taka była, nic ani nikt nie zdoła tego zmienić.
Westchnęła tuląc się do niego, ściskając w dłoniach jego bluzkę na plecach. Głowę oparła na jego torsie nic nie mówiąc. Teraz miała już dość rozmów, słowa tylko ranią. Cisza daje spokój i nadzieję. Uspokoiła się. Głośno tylko łapała powietrze, by oddech spowolnił. gdy wszystko było już dobrze odezwała się cichuteńko.
-Czemu?
Podniosła główkę i spojrzała ponownie w jego oczy. Zarumieniła się i lekko uśmiechnęła się.
-Po, co wrócisz? Zostawiasz tu, coś ważnego?
Zamilknęła czekając z niecierpliwością na odpowiedź.
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Czw Sie 30, 2012 8:50 pm
Czekał cierpliwie aż się uspokoi, bo tylko tego po niej w tej chwili oczekiwał, chciałby nie płakała i nie próbowała się szamotać i wyrywać. Nie chciał zranić jej wcześniejszymi słowami, a te ostatnie powiedział tylko, dlatego by nie myślała, że bawił się nią, Neya przyciągała go do siebie z nieznanych mu powodów a on chciał wiedzieć, co tak ciągnie go do tej dziewczyny przecież była ziemianką, a przynajmniej mu się tak wydawało, chociaż była jakaś inna. Kiedy przytuliła się do niego przeczesywał jej włoski pozwalając jej uspokoić się, nie mówił zupełnie nic czekając aż Neya sama cokolwiek powie nie chciał znów jej przypadkiem zranić. Słysząc jej słowa uśmiechną się lekko, w końcu miał w planie wrócić tu dla niej i po to by wypocząć od warunków, jakie panują na jego ojczystej planecie. Uśmiechną się ponownie gładząc jej policzek, wiedział, że każde nieprzemyślane słowo może ją zranić, ale na pytanie musiał odpowiedzieć.
-No chyba zostawiam ciebie, czyż nie?
Poprawił jej włoski oddając jej swoją koszulkę, którą już wcześniej jej podarował, nie miał zamiaru jej zabierać chciał żeby Neya ją zachowała, nie potrzebował takiego rodzaju ubrań na Vegecie gdzie strój tego typu jest dziwaczny i śmieszny. Postanowił zostawić jej coś a nie tylko zwykłą obietnicę, iż powróci tu, sam nie był pewien, co go może spotkać na Vegecie, ale bardzo chciałby wrócić tu i wypocząć oraz lepiej poznać Neye. W końcu przez ten cały czas niemal ciągle się kłócili JAK STARE MAŁŻEŃSTWO, tak naprawdę nie wiedzą o sobie nic, a Nat chciał ją lepiej poznać.
Posłał dziewczynie kolejny uśmiech kolejny raz przeczesując jej włoski, chciał żeby czuła się dobrze w jego towarzystwie przynajmniej przez te ostatnie godziny jego pobytu na Ziemi, chciałby znaleźć jakiś sposób by móc na dłuższy czas opuścić Vegetę by lepiej poznać Ziemię jej mieszkańców a zwłaszcza Neye.
-Wrócę, nie wiem, kiedy ale jeszcze tu wrócę.
Uśmiechną się i złożył delikatny pocałunek na jej ustach, chciałby nie musiała włóczyć się po lasach, gdy on wróci już na Vegetę, ale nie mógł jej teraz nic kazać, jakby chciała mogłaby w tej, że chwili odejść zwyczajnie mówiąc by nie zawracał jej już głowy. Wolałby pójść do miejsca gdzie wcześniej przebywał niż przesiadywać właśnie tu w końcu to był czyjś teren a Nat siedział tu jak u siebie. No cóż i tak nikogo tu nie było, więc nie miał się, czym przejmować w końcu jest tu cicho i spokojnie, a cisza to coś, co bardzo lubił.
-No chyba zostawiam ciebie, czyż nie?
Poprawił jej włoski oddając jej swoją koszulkę, którą już wcześniej jej podarował, nie miał zamiaru jej zabierać chciał żeby Neya ją zachowała, nie potrzebował takiego rodzaju ubrań na Vegecie gdzie strój tego typu jest dziwaczny i śmieszny. Postanowił zostawić jej coś a nie tylko zwykłą obietnicę, iż powróci tu, sam nie był pewien, co go może spotkać na Vegecie, ale bardzo chciałby wrócić tu i wypocząć oraz lepiej poznać Neye. W końcu przez ten cały czas niemal ciągle się kłócili JAK STARE MAŁŻEŃSTWO, tak naprawdę nie wiedzą o sobie nic, a Nat chciał ją lepiej poznać.
Posłał dziewczynie kolejny uśmiech kolejny raz przeczesując jej włoski, chciał żeby czuła się dobrze w jego towarzystwie przynajmniej przez te ostatnie godziny jego pobytu na Ziemi, chciałby znaleźć jakiś sposób by móc na dłuższy czas opuścić Vegetę by lepiej poznać Ziemię jej mieszkańców a zwłaszcza Neye.
-Wrócę, nie wiem, kiedy ale jeszcze tu wrócę.
Uśmiechną się i złożył delikatny pocałunek na jej ustach, chciałby nie musiała włóczyć się po lasach, gdy on wróci już na Vegetę, ale nie mógł jej teraz nic kazać, jakby chciała mogłaby w tej, że chwili odejść zwyczajnie mówiąc by nie zawracał jej już głowy. Wolałby pójść do miejsca gdzie wcześniej przebywał niż przesiadywać właśnie tu w końcu to był czyjś teren a Nat siedział tu jak u siebie. No cóż i tak nikogo tu nie było, więc nie miał się, czym przejmować w końcu jest tu cicho i spokojnie, a cisza to coś, co bardzo lubił.
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Czw Sie 30, 2012 9:38 pm
Uśmiech i słowa, które chciała usłyszeć, to wszystko działo się jakby było we śnie. Czar tym razem był trwalszy jaki na nią rzucił. Całkowicie ją ogarnął. Już ją nie interesowało, czy celowo to powiedział. W jej oczach stał się księciem na jakiego czekała, który da jej przygodę. Pokaże świat oraz obroni przed złem czyhającym tuż za progiem jej rodzinnego domu. I tak właśnie się stało. Nathaniel, saiyan oczarował ją, młodą romantyczkę wierzącą w bajki. Pozwolił jej uwierzyć w czary jakie do tej pory śniły jej się tylko nocą. Był mężczyzną jakiego potrzebowała mieć przy sobie cały czas. By w dzień strzegł ją, a w nocy czuwał. Na samą myśl, że miał odlecieć na nie wiadomo jak długo, kręciła się łezka w oczkach, a serce zostawało rozrywane pomału, by było jak najboleśniej.
Poprawił jej włoski, zaczynała lubić ten skromny, ależ jak przyjemny gest. Ten jego dotyk dłoni. Oddał koszulkę, chwyciła ją mocno i przytuliła do piersi. Uciekając wzrokiem od niego, nie chciała znów się rozpłakać. Kolejne słowa, nie dawały gwarancji stu procentowej, ale płynęły z głębi. Czuła, że on sam chce tu wrócić. Może nie tylko dla niej, ale na pewno by tu być. W parze z tym idzie bycie blisko niej. To jej wystarczało w zupełności. Pocałował ją, to było to czego w tej chwili brakowało. Czułość. Mimowolnie rozpłakała się. Nie patrząc była bardzo wrażliwa, trudno było jej czymkolwiek nie urazić. On jednak dał jej obietnicę, którą wzięła sobie do serca. Choć znają się tak krótko i nie poznali się zbyt dobrze przeżyli ze sobą dość sporo. Każde z nich zna reakcje tego drugiego na nieprzewidywalne sytuacje, a było ich trochę.
Neya jak najszybciej wzięła się w garść i odwzajemniła pocałunek. Nawet nadała mu tempa. Z delikatnego zmieniła go w dość namiętny. Z rąk wypuściła koszulkę, która opadła na ziemie, a ona zamknęła oczy. Delektując się tą chwilą. To możne być ta ostania chwila, nie chciała jej stracić. Dłonie położyła na jego policzkach, gładząc je opuszkami, pomału zjeżdżając nimi ku karkowi. Gdy się tam już nalazły objęła go wokół szyi, stając na paluszkach. Zacisnęła mocniej powieki agresywniej atakując jego usta, jak to on jej wcześniej to zaprezentował. Wyrzucała z siebie emocje, coraz intensywniej. Nie wiedziała czego chce tylko, że liczy się tylko on, bo to właśnie on odkrył w niej tą inna naturę. To on pozbawił jej skorupy. I pokazał zupełnie ciekawy świat jaki nie znała. Całowała go bez opamiętania nie myśląc o skutkach. Zresztą ma to jakieś znaczenie? Może już jutro go nie zobaczy, a może już za parę minut. Nie wiedziała czego dotyczy jego zadanie i czy go nie wypełnił. Może czeka tylko na kompana i odlatują. Więc teraz albo nigdy.
Nagle zdała sobie sprawę z tego jaka jest głupia, że właśnie wszystko straci i zostanie sama. Na nie wiadomo jak długo. Więc oderwała się od jego usta na parę sekund.
-Nie, nie zostawiaj mnie...
Powróciła do pocałunku, tym chciała mu utrudnić i tak możliwe, że ciężki odlot.
Poprawił jej włoski, zaczynała lubić ten skromny, ależ jak przyjemny gest. Ten jego dotyk dłoni. Oddał koszulkę, chwyciła ją mocno i przytuliła do piersi. Uciekając wzrokiem od niego, nie chciała znów się rozpłakać. Kolejne słowa, nie dawały gwarancji stu procentowej, ale płynęły z głębi. Czuła, że on sam chce tu wrócić. Może nie tylko dla niej, ale na pewno by tu być. W parze z tym idzie bycie blisko niej. To jej wystarczało w zupełności. Pocałował ją, to było to czego w tej chwili brakowało. Czułość. Mimowolnie rozpłakała się. Nie patrząc była bardzo wrażliwa, trudno było jej czymkolwiek nie urazić. On jednak dał jej obietnicę, którą wzięła sobie do serca. Choć znają się tak krótko i nie poznali się zbyt dobrze przeżyli ze sobą dość sporo. Każde z nich zna reakcje tego drugiego na nieprzewidywalne sytuacje, a było ich trochę.
Neya jak najszybciej wzięła się w garść i odwzajemniła pocałunek. Nawet nadała mu tempa. Z delikatnego zmieniła go w dość namiętny. Z rąk wypuściła koszulkę, która opadła na ziemie, a ona zamknęła oczy. Delektując się tą chwilą. To możne być ta ostania chwila, nie chciała jej stracić. Dłonie położyła na jego policzkach, gładząc je opuszkami, pomału zjeżdżając nimi ku karkowi. Gdy się tam już nalazły objęła go wokół szyi, stając na paluszkach. Zacisnęła mocniej powieki agresywniej atakując jego usta, jak to on jej wcześniej to zaprezentował. Wyrzucała z siebie emocje, coraz intensywniej. Nie wiedziała czego chce tylko, że liczy się tylko on, bo to właśnie on odkrył w niej tą inna naturę. To on pozbawił jej skorupy. I pokazał zupełnie ciekawy świat jaki nie znała. Całowała go bez opamiętania nie myśląc o skutkach. Zresztą ma to jakieś znaczenie? Może już jutro go nie zobaczy, a może już za parę minut. Nie wiedziała czego dotyczy jego zadanie i czy go nie wypełnił. Może czeka tylko na kompana i odlatują. Więc teraz albo nigdy.
Nagle zdała sobie sprawę z tego jaka jest głupia, że właśnie wszystko straci i zostanie sama. Na nie wiadomo jak długo. Więc oderwała się od jego usta na parę sekund.
-Nie, nie zostawiaj mnie...
Powróciła do pocałunku, tym chciała mu utrudnić i tak możliwe, że ciężki odlot.
- Go??Gość
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Pią Sie 31, 2012 7:09 pm
Dał jej nadzieję na to, że powróci tu, sam chciał spędzić tu jeszcze nie jeden dzień, ta planeta była piękna i chciał tu przebywać nie jedna chwila pozwala zapomnieć o dręczących myślach, ale niestety Nat miał dylemat, chociaż wiedział doskonale, że musi już szykować się do lotu na ojczystą planetę. Miał jednak zamiar tu wrócić jak tylko będzie mógł, chciał dotrzymać danego słowa. Nie wiedział czy mu się to uda, ale wolałby nie być kłamcą, co składa obietnice a ich nie dotrzymuje, nie potrafiłby żyć z taką łatką.
Przez ten cały czas nie przerywał pocałunku, w jakim trwali, dziewczyna agresywnie atakowała jego usta, co mu w tej chwili odpowiadało. Wolałby naprawdę nie opuszczać tego miejsca ani jej, dobrze czuł się w jej towarzystwie a jej charakterek jeszcze bardziej go do niej przyciągał. Podniósł ją w chwili, kiedy przerwała pocałunek, nie widziało mu się zostawianie tak niewinnej istotki samej skazanej na czyhające wszędzie niebezpieczeństwa. Nie chciałaby ją zostawiał niestety musiał wracać i nic na to nie mógł poradzić, mimo iż pragną z całego serca pozostać tu i wieść życie takie, jakie byłoby mu tu pisane, ale niestety w tej chwili mógł tylko pożegnać się z Neyą i odlecieć, nie chciał ryzykować utraty życia z powodu ociągania się z powrotem do domu.
-Neyu nie mogę teraz zostać.
Powiedział patrząc w jej oczy, podtrzymując ją jedną ręką pogładził jej policzek, nie zdążył nic więcej powiedzieć gdyż ona go pocałowała. Chciała jeszcze bardziej utrudnić mu powrót na Vegete, choć i tak już było mu ciężko to ona starała się w tej chwili zatrzymać go tu jak najdłużej. Nathaniel nie pozostawał jej dłużny odwzajemnił pocałunek dłonią przeczesując jej włosy nie chciał rozstawać się z nią niestety nie miał innego wyjścia, nie mógł zabrać jej ze sobą na Vegetę, nie wytrzymałaby tam zbyt długo. Przesunął dłoń na jej policzek, po czym zjechał palcem na jej podbródek odrywając ją delikatnie od siebie, nie mógł jej pozwolić na to by jeszcze bardziej utrudniała mu odlot na Vegete. Westchnął ciężko patrząc w jej oczy, było mu ciężko nie miał sił walczyć z tym, co chciało jego serce a co mówił jego rozum, postanowił jednak słuchać rozumu by głupio nie zginąć z jakiegoś błahego powodu. Postawił dziewczynę i uśmiechną się do niej, chciał spędzić z nią ostatnie chwile na Ziemi, postanowił zaproponować jej zwykły spacer to będzie najlepsze rozwiązanie w tej chwili.
-Może przejdziemy się?
Mrukną dość cicho, ale tak by dziewczyna bez problemów usłyszała, nie czekając na jej odpowiedź chwycił jej plecak oraz koszulkę która natychmiast jej podał po czym chwycił ją za rękę i pociągną w głąb lasu, chciał znaleźć tam swoją własność, ale także pospacerować tak po prostu, nie miał zamiaru przejmować się tym, że musi już niebawem wracać do domu, teraz zwyczajnie miał zamiar nacieszyć się przebywaniem z Neyą jak i przebywaniem na tej pięknej planecie.
z/t x2 ----> Las
Przez ten cały czas nie przerywał pocałunku, w jakim trwali, dziewczyna agresywnie atakowała jego usta, co mu w tej chwili odpowiadało. Wolałby naprawdę nie opuszczać tego miejsca ani jej, dobrze czuł się w jej towarzystwie a jej charakterek jeszcze bardziej go do niej przyciągał. Podniósł ją w chwili, kiedy przerwała pocałunek, nie widziało mu się zostawianie tak niewinnej istotki samej skazanej na czyhające wszędzie niebezpieczeństwa. Nie chciałaby ją zostawiał niestety musiał wracać i nic na to nie mógł poradzić, mimo iż pragną z całego serca pozostać tu i wieść życie takie, jakie byłoby mu tu pisane, ale niestety w tej chwili mógł tylko pożegnać się z Neyą i odlecieć, nie chciał ryzykować utraty życia z powodu ociągania się z powrotem do domu.
-Neyu nie mogę teraz zostać.
Powiedział patrząc w jej oczy, podtrzymując ją jedną ręką pogładził jej policzek, nie zdążył nic więcej powiedzieć gdyż ona go pocałowała. Chciała jeszcze bardziej utrudnić mu powrót na Vegete, choć i tak już było mu ciężko to ona starała się w tej chwili zatrzymać go tu jak najdłużej. Nathaniel nie pozostawał jej dłużny odwzajemnił pocałunek dłonią przeczesując jej włosy nie chciał rozstawać się z nią niestety nie miał innego wyjścia, nie mógł zabrać jej ze sobą na Vegetę, nie wytrzymałaby tam zbyt długo. Przesunął dłoń na jej policzek, po czym zjechał palcem na jej podbródek odrywając ją delikatnie od siebie, nie mógł jej pozwolić na to by jeszcze bardziej utrudniała mu odlot na Vegete. Westchnął ciężko patrząc w jej oczy, było mu ciężko nie miał sił walczyć z tym, co chciało jego serce a co mówił jego rozum, postanowił jednak słuchać rozumu by głupio nie zginąć z jakiegoś błahego powodu. Postawił dziewczynę i uśmiechną się do niej, chciał spędzić z nią ostatnie chwile na Ziemi, postanowił zaproponować jej zwykły spacer to będzie najlepsze rozwiązanie w tej chwili.
-Może przejdziemy się?
Mrukną dość cicho, ale tak by dziewczyna bez problemów usłyszała, nie czekając na jej odpowiedź chwycił jej plecak oraz koszulkę która natychmiast jej podał po czym chwycił ją za rękę i pociągną w głąb lasu, chciał znaleźć tam swoją własność, ale także pospacerować tak po prostu, nie miał zamiaru przejmować się tym, że musi już niebawem wracać do domu, teraz zwyczajnie miał zamiar nacieszyć się przebywaniem z Neyą jak i przebywaniem na tej pięknej planecie.
z/t x2 ----> Las
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Pią Sie 21, 2015 7:06 pm
Nie było szans na to, by Takeo zapomniał drogi do tego miejsca, łączyło go z nim zbyt wiele pozytywnych wspomnień, które jakoby siłą przyciągały łapały za strzępki myśli i szarpały w swoją stronę aż nie sposób było z nimi walczyć. Każda mila bliżej destynacji napawała go coraz lepszym humorem - nawet powietrze robiło się lepsze, milsze dla skóry oraz płuc, a słoneczko cudownie ogrzewało organizm i dodawało mu więcej energii, aniżeli wcześniejszy 'posiłek', który w tym momencie zaczął odbijać się, przez co jedynie pierwsza, najbardziej negatywna reakcja smakowa powróciła do ust mężczyzny. Jednakże nie była to na tyle silna sensacja, by zbić świetny humor, w jakim znajdował on się znajdował, wręcz przeciwnie.
Około kilometra przed miejscem docelowym przystanąłem w powietrzu i powoli opadłem między drzewami na glebę, by przespacerować się do tego wypełnionego szczęściem miejsca, w którym znalazłem na powrót szczęście harmonię duchową, dzięki swej rodzinie. Włożywszy dłonie do kieszeni płaszcza, pogwizdując wesoło, szedłem wesołym, bardzo energicznym krokiem w stronę pewnego domu w głębi lasu, rozglądając się, czy może przypadkiem dostrzegę Kisę albo Safariego, którzy gdzieś tu się ganiają i jak zawsze wykłócają. Ciekawiło mnie, czy jeszcze pamiętają o dziadku, czy go w ogóle potrzebują, chcą w swoim życiu. Owszem, zdawałem sobie sprawę, że sprowadzono mnie z powrotem na Ziemię nie ze względu na moje osobiste pobudki, tylko z ważnego powodu, ale nie mogłem sobie odpuścić, musiałem choćby ich tylko sprawdzić, nawet nie potrzebowałem, żeby mnie widzieli. Choć na pewno nie spodziewałem się zobaczyć tego...
Ciało Takeo zamarło, jego rozszerzone strachem oczy patrzyły nieżywym spojrzeniem wprost na porośnięty mchem, nieużywany przynajmniej od kilku lat, w połowie spalony i zburzony, dom, który we wspomnieniach mężczyzny tak bardzo tętnił życiem. Po bezwiednym upadku na kolana, przez jego głowę przeleciały wspomnienia spędzonych dni w towarzystwie potomków, którzy powitali go ciepło, przygarnęli, gdy zjawił się znikąd w pobliżu ich domostwa, które teraz... Przełknąwszy ślinę, zwiesił głowę i patrzył tępo w ziemię pod sobą, ewidentnie jeszcze nie do końca zarośniętą po wybuchu, który stworzył jeden z dwóch kraterów nieopodal. *Co tu się stało...?* Przeszło mu przez głowę. W umyśle momentalnie pojawiło się multum różnych wyjaśnień tejże sytuacji, od zwykłych przeczuć i powierzchownych spostrzeżeń, po konkretne wnioski poparte wnikliwymi analizami, jednakże nic z tego nie pomagało odpowiedzieć na najbardziej nurtujące chłopaka pytanie:
- Gdzie są dzieciaki...? Gdzie one są...? - Schował twarz w dłoniach i zaczął łkać, na środku polany, tuż obok krateru, w którym leżał zdezelowany statek Saiyański. Cała radość, podniecenie niechybnym spotkaniem z ukochanymi wnuczętami, wyparowały błyskawicznie, zostawiając jedynie poczucie samotności, opuszczenia. Takeo ponownie poczuł się jak w piekle, nawet słońce zaszło, niczym znak żałoby, powodując klimat żalu i smutku. Zrobiło się zimno, zacinał ostry wiatr, jednakże chłopak się nimi nie przejmował - ponownie odcinał się od wszystkich swoich zmysłów, rozpoczął kolejne poszukiwania tej niesamowitej energii, która drzemała sobie spokojnie w środku organizmu. Wszelkie odgłosy powoli cichły, czucie w ciele zanikało, Takeo zanurzał się w w morzu smętnych myśli, które nawiedzały umysł, brnął przez nie, by po chwili dostrzec blade światło, niespokojne, drżące. Tym jednak razem nie szedł powoli, skupiony, tylko szarpał do przodu, kierowany jedynie negatywnymi emocjami, jakby płynąc na fali zbudowanej z gniewu wymieszanego z żalem i rozpaczą. Był bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. Czuł, że chociaż mała cząstka, niewielki procent ów mocy już był w zasięgu jego dłoni. Wyciągnął rękę...
Potężny wybuch energii poruszył każdą drobiną zarówno powietrza, jak i stałej materii na polanie, gdzie klęczał Takeo. W kałuży powstałej z cieknących na ziemię łez, odbijała się jego zrozpaczona twarz, jedynie oczy stanowiły ośrodek innej emocji - przepełniała je szkarłatna wściekłość, co odbijało się w ulatującej KI, wpływającej na środowisko wokół. Drżąc na całym ciele, mężczyzna powoli podnosił się na równe nogi, podczas gdy wokół niego zbierała się coraz gęstsza aura, a niewielkie kamyczki unosiły się coraz wyżej, tworząc swoistą tarczę, osłonę przeciwko jakiemukolwiek potencjalnemu wrogowi. Krwistoczerwone oczy spoglądały w zachmurzone niebo, A włosy uwolnione z okowów gumki rozwiały się i powoli stroszyły do góry, jakby symbolizując podnoszoną energię. Ktoś z wybitnym słuchem byłby w stanie usłyszeć ciężki oddech przypominający ciche warczenie bestii, ledwo przebijające decybelami szum wichru. Mięśnie Takeo były napięte jak nigdy dotąd, krople potu wyparowywały w ułamek sekundy po wyjściu na zewnątrz organizmu, podobnie krew z pękających naczynek skórnych.
Nie potrafiłem myśleć klarownie. Myśli kłębiły się niespokojnie, nie mogąc znaleźć ujścia, sensownej konkluzji, jak u próbującego pojąć tabliczkę mnożenia pięciolatka. Byłem jednocześnie załamany - łzy ciekły mi ciurkiem niczym dwa niewielkie wodospady na górze zwanej ciałem, wściekły - nigdy nie miałem tak wielkiej ochoty na bezproduktywne zniszczenie, jak i wystraszony obecnego stanu. Nie potrafiłem zrozumieć siebie samego, mózg pragnął wybuchnąć, cały organizm drżał, jakbym miał eksplodować, zarówno w przenośni, mocą, równie dobrze dosłownie, ginąc ponownie. W końcu... W końcu zostałem sam. Nie.. Nie było przy mnie mojej rodziny. Prawdopodobnie oboje nie żyli, tak jak moja ukochana żona... Moje serce bolało tak, że miałem ochotę wbić dłoń w klatkę piersiową i je rozgnieść niczym kulkę zrobioną ze śniegu. Wydawałem z siebie mimowolnie takie odgłosy, że gdybym nie był stuprocentowo przekonany, że to ja sam, momentalnie przybrałbym pozę bitewną, bo spodziewałbym się ataku jakiegoś potwora, najgorszego z najgorszych. Bałem się samego siebie, cholernie się bałem.
STOP. Nagle wszystko stało się czyste, puste, logiczne. Czas stanął w miejscu, emocje stały się widoczne, możliwe do ułożenia, proste jak puzzle dla przedszkolaków - wystarczyło spojrzeć i już się znało rozwiązanie. Takeo wziął głęboki oddech, zamknął na chwilę oczy, które z powrotem stały się tym nieprzeniknionym błękitem, chłodnym, acz niezbędnym i troskliwym. Po rozwarciu powiek, zacisnął pięści i uwolnił całą nagromadzoną moc w jednym, potężnym podmuchu. Nagle, jego blada, półprzezroczysta aura stała się ciemnozłota, jakby słońca podczas pierścieniowego zaćmienia, a włosy dumnie unosiły się do góry. Mężczyzna czuł przyrost energii oraz typowy dla tego stanu gniew, ale nie bestialski i nieograniczony jak wcześniej, bardziej ukierunkowany i spokojny.
- Ciągle mam coś do zrobienia. Chociażby fakt, że moja Vegeta ma stanąć w ogniu. Trzeba się skupić, wzmocnić, wtedy zrobimy to, co należy. Tylko... Jak mogę być Super Saiya-Jinem, skoro zostałem aniołem? - Zdziwiło go to nieco. Przyjrzał się sobie od góry do dołu - nie mogło być mowy o pomyłce, wyglądał tak samo, jak podczas walki z pomniejszym shadowem, niedaleko przed śmiercią - wyglądał jak prawdziwy Super Wojownik. Chyba że... - Hm, moje ciało widać z miejsca sprytne jak ja. Na każdym kroku fortel. - Prawdziwe ukrycie tożsamości poprzez fałszywą przemianę, typowe dla takiego chytrusa, jakim był Takeo, pasowało to do jego przebiegłego, strategicznego umysłu.
Safari, mam nadzieję, że udało ci się odnaleźć spokój, którego szukałeś. Nie lubiłeś walczyć, odmawiałeś trenowania, wolałeś wylegiwać się w łóżku. Liczę na to, że trafiłeś do nieba i śmiejesz się do rozpuku z tego, że twój niepokorny dziadek jest słabszy od pierwszej lepszej wrednej dzieciny. Spoczywaj w pokoju.
Kisa, ty mała, piękna psotnico. Po pierwsze, dalej ci nie wybaczyłem, jak mnie pochlapałaś wtedy przy wodospadzie, burząc moją medytację. Znając ciebie, pewnie walczysz gdzieś w zaświatach, szukasz silnych oponentów. Liczę na to, że uśmiechasz się czasem do dziadka, odnalazłaś resztę rodzinki i mi kibicujecie w moim drugim życiu. Spoczywaj w pokoju.
Kocham was, dzieciaki. Do zobaczenia, jak stąd odejdę... - Stojąc przy podwójnym nagrobku, wypełnił tradycję swej rodzinnej planety i spalił złożone na nim kwiaty - miało to wysłać jego ostatnie pożegnanie do dusz bliskich osób, by nie zapomnieli o tych, co pozostali wśród żywych. Stojąc na baczność, z pojedynczą łzą w oku, patrzył w dół, na miejsce, gdzie usytuował prowizoryczne rzeźby przedstawiające rodzeństwo jego wnucząt, zadumał się we wspomnieniach. Nie był smutny, raczej dumny, że jego rodzina była tak wspaniała...
OCC: Biała Aura?
Około kilometra przed miejscem docelowym przystanąłem w powietrzu i powoli opadłem między drzewami na glebę, by przespacerować się do tego wypełnionego szczęściem miejsca, w którym znalazłem na powrót szczęście harmonię duchową, dzięki swej rodzinie. Włożywszy dłonie do kieszeni płaszcza, pogwizdując wesoło, szedłem wesołym, bardzo energicznym krokiem w stronę pewnego domu w głębi lasu, rozglądając się, czy może przypadkiem dostrzegę Kisę albo Safariego, którzy gdzieś tu się ganiają i jak zawsze wykłócają. Ciekawiło mnie, czy jeszcze pamiętają o dziadku, czy go w ogóle potrzebują, chcą w swoim życiu. Owszem, zdawałem sobie sprawę, że sprowadzono mnie z powrotem na Ziemię nie ze względu na moje osobiste pobudki, tylko z ważnego powodu, ale nie mogłem sobie odpuścić, musiałem choćby ich tylko sprawdzić, nawet nie potrzebowałem, żeby mnie widzieli. Choć na pewno nie spodziewałem się zobaczyć tego...
Pustka
Zniszczenie
Rozpacz
Zniszczenie
Rozpacz
Ciało Takeo zamarło, jego rozszerzone strachem oczy patrzyły nieżywym spojrzeniem wprost na porośnięty mchem, nieużywany przynajmniej od kilku lat, w połowie spalony i zburzony, dom, który we wspomnieniach mężczyzny tak bardzo tętnił życiem. Po bezwiednym upadku na kolana, przez jego głowę przeleciały wspomnienia spędzonych dni w towarzystwie potomków, którzy powitali go ciepło, przygarnęli, gdy zjawił się znikąd w pobliżu ich domostwa, które teraz... Przełknąwszy ślinę, zwiesił głowę i patrzył tępo w ziemię pod sobą, ewidentnie jeszcze nie do końca zarośniętą po wybuchu, który stworzył jeden z dwóch kraterów nieopodal. *Co tu się stało...?* Przeszło mu przez głowę. W umyśle momentalnie pojawiło się multum różnych wyjaśnień tejże sytuacji, od zwykłych przeczuć i powierzchownych spostrzeżeń, po konkretne wnioski poparte wnikliwymi analizami, jednakże nic z tego nie pomagało odpowiedzieć na najbardziej nurtujące chłopaka pytanie:
- Gdzie są dzieciaki...? Gdzie one są...? - Schował twarz w dłoniach i zaczął łkać, na środku polany, tuż obok krateru, w którym leżał zdezelowany statek Saiyański. Cała radość, podniecenie niechybnym spotkaniem z ukochanymi wnuczętami, wyparowały błyskawicznie, zostawiając jedynie poczucie samotności, opuszczenia. Takeo ponownie poczuł się jak w piekle, nawet słońce zaszło, niczym znak żałoby, powodując klimat żalu i smutku. Zrobiło się zimno, zacinał ostry wiatr, jednakże chłopak się nimi nie przejmował - ponownie odcinał się od wszystkich swoich zmysłów, rozpoczął kolejne poszukiwania tej niesamowitej energii, która drzemała sobie spokojnie w środku organizmu. Wszelkie odgłosy powoli cichły, czucie w ciele zanikało, Takeo zanurzał się w w morzu smętnych myśli, które nawiedzały umysł, brnął przez nie, by po chwili dostrzec blade światło, niespokojne, drżące. Tym jednak razem nie szedł powoli, skupiony, tylko szarpał do przodu, kierowany jedynie negatywnymi emocjami, jakby płynąc na fali zbudowanej z gniewu wymieszanego z żalem i rozpaczą. Był bliżej, niż kiedykolwiek wcześniej. Czuł, że chociaż mała cząstka, niewielki procent ów mocy już był w zasięgu jego dłoni. Wyciągnął rękę...
Potężny wybuch energii poruszył każdą drobiną zarówno powietrza, jak i stałej materii na polanie, gdzie klęczał Takeo. W kałuży powstałej z cieknących na ziemię łez, odbijała się jego zrozpaczona twarz, jedynie oczy stanowiły ośrodek innej emocji - przepełniała je szkarłatna wściekłość, co odbijało się w ulatującej KI, wpływającej na środowisko wokół. Drżąc na całym ciele, mężczyzna powoli podnosił się na równe nogi, podczas gdy wokół niego zbierała się coraz gęstsza aura, a niewielkie kamyczki unosiły się coraz wyżej, tworząc swoistą tarczę, osłonę przeciwko jakiemukolwiek potencjalnemu wrogowi. Krwistoczerwone oczy spoglądały w zachmurzone niebo, A włosy uwolnione z okowów gumki rozwiały się i powoli stroszyły do góry, jakby symbolizując podnoszoną energię. Ktoś z wybitnym słuchem byłby w stanie usłyszeć ciężki oddech przypominający ciche warczenie bestii, ledwo przebijające decybelami szum wichru. Mięśnie Takeo były napięte jak nigdy dotąd, krople potu wyparowywały w ułamek sekundy po wyjściu na zewnątrz organizmu, podobnie krew z pękających naczynek skórnych.
Nie potrafiłem myśleć klarownie. Myśli kłębiły się niespokojnie, nie mogąc znaleźć ujścia, sensownej konkluzji, jak u próbującego pojąć tabliczkę mnożenia pięciolatka. Byłem jednocześnie załamany - łzy ciekły mi ciurkiem niczym dwa niewielkie wodospady na górze zwanej ciałem, wściekły - nigdy nie miałem tak wielkiej ochoty na bezproduktywne zniszczenie, jak i wystraszony obecnego stanu. Nie potrafiłem zrozumieć siebie samego, mózg pragnął wybuchnąć, cały organizm drżał, jakbym miał eksplodować, zarówno w przenośni, mocą, równie dobrze dosłownie, ginąc ponownie. W końcu... W końcu zostałem sam. Nie.. Nie było przy mnie mojej rodziny. Prawdopodobnie oboje nie żyli, tak jak moja ukochana żona... Moje serce bolało tak, że miałem ochotę wbić dłoń w klatkę piersiową i je rozgnieść niczym kulkę zrobioną ze śniegu. Wydawałem z siebie mimowolnie takie odgłosy, że gdybym nie był stuprocentowo przekonany, że to ja sam, momentalnie przybrałbym pozę bitewną, bo spodziewałbym się ataku jakiegoś potwora, najgorszego z najgorszych. Bałem się samego siebie, cholernie się bałem.
STOP. Nagle wszystko stało się czyste, puste, logiczne. Czas stanął w miejscu, emocje stały się widoczne, możliwe do ułożenia, proste jak puzzle dla przedszkolaków - wystarczyło spojrzeć i już się znało rozwiązanie. Takeo wziął głęboki oddech, zamknął na chwilę oczy, które z powrotem stały się tym nieprzeniknionym błękitem, chłodnym, acz niezbędnym i troskliwym. Po rozwarciu powiek, zacisnął pięści i uwolnił całą nagromadzoną moc w jednym, potężnym podmuchu. Nagle, jego blada, półprzezroczysta aura stała się ciemnozłota, jakby słońca podczas pierścieniowego zaćmienia, a włosy dumnie unosiły się do góry. Mężczyzna czuł przyrost energii oraz typowy dla tego stanu gniew, ale nie bestialski i nieograniczony jak wcześniej, bardziej ukierunkowany i spokojny.
- Ciągle mam coś do zrobienia. Chociażby fakt, że moja Vegeta ma stanąć w ogniu. Trzeba się skupić, wzmocnić, wtedy zrobimy to, co należy. Tylko... Jak mogę być Super Saiya-Jinem, skoro zostałem aniołem? - Zdziwiło go to nieco. Przyjrzał się sobie od góry do dołu - nie mogło być mowy o pomyłce, wyglądał tak samo, jak podczas walki z pomniejszym shadowem, niedaleko przed śmiercią - wyglądał jak prawdziwy Super Wojownik. Chyba że... - Hm, moje ciało widać z miejsca sprytne jak ja. Na każdym kroku fortel. - Prawdziwe ukrycie tożsamości poprzez fałszywą przemianę, typowe dla takiego chytrusa, jakim był Takeo, pasowało to do jego przebiegłego, strategicznego umysłu.
LATER...
Safari, mam nadzieję, że udało ci się odnaleźć spokój, którego szukałeś. Nie lubiłeś walczyć, odmawiałeś trenowania, wolałeś wylegiwać się w łóżku. Liczę na to, że trafiłeś do nieba i śmiejesz się do rozpuku z tego, że twój niepokorny dziadek jest słabszy od pierwszej lepszej wrednej dzieciny. Spoczywaj w pokoju.
Kisa, ty mała, piękna psotnico. Po pierwsze, dalej ci nie wybaczyłem, jak mnie pochlapałaś wtedy przy wodospadzie, burząc moją medytację. Znając ciebie, pewnie walczysz gdzieś w zaświatach, szukasz silnych oponentów. Liczę na to, że uśmiechasz się czasem do dziadka, odnalazłaś resztę rodzinki i mi kibicujecie w moim drugim życiu. Spoczywaj w pokoju.
Kocham was, dzieciaki. Do zobaczenia, jak stąd odejdę... - Stojąc przy podwójnym nagrobku, wypełnił tradycję swej rodzinnej planety i spalił złożone na nim kwiaty - miało to wysłać jego ostatnie pożegnanie do dusz bliskich osób, by nie zapomnieli o tych, co pozostali wśród żywych. Stojąc na baczność, z pojedynczą łzą w oku, patrzył w dół, na miejsce, gdzie usytuował prowizoryczne rzeźby przedstawiające rodzeństwo jego wnucząt, zadumał się we wspomnieniach. Nie był smutny, raczej dumny, że jego rodzina była tak wspaniała...
OCC: Biała Aura?
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Nie Sie 23, 2015 10:54 pm
Gdy już miał opuścić to miejsce, Takeo poczuł wzmagające się wstrząsy pod jego nogami. Tym razem nie były one wywołane energią KI, a ogromną siłą fizyczną jakiejś istoty. Pojawiła się ona w najgorszym możliwym miejscu. Zbyt ważnym by mogło ono zostać bezmyślnie zniszczone. Kolejne drzewa upadały na kilometr przed Takeo, pozbawiane korzeni. W końcu stworzenie ujawniło swoje obrzydliwe oblicze.
Olbrzymii robal miał przynajmniej 30 metrów długości, i wyglądał jakby składał się głównie z mięśni. Z jej ogromnego otworu gębowego nieustannie ociekała żrąca żółta substancja,
która jednak grubemu pancerzowi tej istoty nie mogła zagrozić. Stworzenie to poruszało się w sporym tempie w kierunku Takeo, oraz domku. Miało tylko jedną wadę.
Reagowało tylko na ruch i na dźwięk.
OOC:
Giant Worm from every RPG game ever made
Siła: 100
Szybkość:30
Wytrzymałość:30
Energia:10
HP: 450
KI: 40
PL: 1460
Jako żeś szybszy, atakujesz pierwszy i rzucasz kością. Jak wypadnie technika, atakuje kwasem za 30 pkt, power up zwiększa siłę o 10. Powodzenia.
- enemy:
Olbrzymii robal miał przynajmniej 30 metrów długości, i wyglądał jakby składał się głównie z mięśni. Z jej ogromnego otworu gębowego nieustannie ociekała żrąca żółta substancja,
która jednak grubemu pancerzowi tej istoty nie mogła zagrozić. Stworzenie to poruszało się w sporym tempie w kierunku Takeo, oraz domku. Miało tylko jedną wadę.
Reagowało tylko na ruch i na dźwięk.
OOC:
Giant Worm from every RPG game ever made
Siła: 100
Szybkość:30
Wytrzymałość:30
Energia:10
HP: 450
KI: 40
PL: 1460
Jako żeś szybszy, atakujesz pierwszy i rzucasz kością. Jak wypadnie technika, atakuje kwasem za 30 pkt, power up zwiększa siłę o 10. Powodzenia.
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Nie Sie 23, 2015 11:20 pm
Cichy wiatr omiatał polanę, na której stał mężczyzna ze wzniesioną do góry głową i półuśmiechem. Do niedawna wściekły, w tej chwili szczęśliwy i pełen pozytywnego myślenia, od dłuższego czasu, Takeo trwał bez ruchu i zastanawiał się nad tym, co ma teraz zrobić, gdzie iść, czy może odlecieć już na Vegetę, by przekonać się na własne oczy, jak przeznaczenie ma się do wizji, która została mu zesłana. Jednakże nie spodziewał się, że...
- Vegetański robal?! Tutaj?! - Zadarłszy głowę do góry, zatopił pełne zdziwienia, jak i pogardy spojrzenie w potworze, który pędził w kierunku zniszczonego domostwa. - O nie... Nie pozwolę ci tknąć tego miejsca, po moim ponownym trupie! - Postanowiwszy na razie nie korzystać z nowej mocy, gdyż trochę za bardzo męczyła organizm, delikatnie odłożył płaszcz oraz kapelusz, po czym ruszył do ataku, powoli i spokojnie W mig bowiem dostrzegł, że bestia nie widzi zbyt dobrze i reaguje na gwałtowne poruszanie się oraz dźwięki, dlatego Takeo nie spuszczał z niej wzroku i szedł po okręgu w pewnej odległości, starając się stawiać stopy na mniej trawiastych elementach podłoża. Po kilkunastu takich powolnych krokach, dzięki którym stał się niemalże niewidzialny, stanął do niego tyłek i z gracją podskoczył, zatrzymując się w powietrzu na wysokości paru metrów.
- Tu jestem, paskudo! - Zakrzyknął i zanim zdezorientowany potwór zdążył się obrócić, mknący niczym wystrzelony przez wytrawnego łucznika grot strzały, Takeo opadł poniżej potwora i od dołu wbił się pięścią w coś, wyglądającego na słaby punkt w połowie tylnej części pancerza. Nie podziałało w stu procentach, lecz oponent wystrzelił w górę i przeleciał spory kawałek od zgliszcz domku, co akurat było aniołowi na rękę. Szybko przyleciał na miejsce, gdzie znajdował się przeciwnik, zwijający się z powodu czegoś, co wyglądało z zewnątrz na ból. Żółta maź ściekała z jeszcze większym natężeniem, a z gardzieli wydobyło się coś na kształt ryku wściekłości, co jedynie zadziałało pozytywnie na ducha walki chłopaka.
No, mogę w końcu rozruszać stare kości, brakowało mi dobrej bitwy. Do tego, nie ma lepszego memoriału dla poległych członków rodziny Saiyańskiej, niż ostra bijatyka na cmentarzu. Nie mogłem tego zrobić przy grobie żony, ani własnych dzieci, umarłem także przed wnukami, ale teraz przyszła pora odpłacić się z nawiązką za te wszystkie ominięte ważne momenty życia. Moja dusza płonęła energią, KI podnosiło się do maksymalnego poziomu, byłem gotów na walkę do samego końca.
- Dawaj, dawaj, głupie bydle! Oddaj mi!
- Vegetański robal?! Tutaj?! - Zadarłszy głowę do góry, zatopił pełne zdziwienia, jak i pogardy spojrzenie w potworze, który pędził w kierunku zniszczonego domostwa. - O nie... Nie pozwolę ci tknąć tego miejsca, po moim ponownym trupie! - Postanowiwszy na razie nie korzystać z nowej mocy, gdyż trochę za bardzo męczyła organizm, delikatnie odłożył płaszcz oraz kapelusz, po czym ruszył do ataku, powoli i spokojnie W mig bowiem dostrzegł, że bestia nie widzi zbyt dobrze i reaguje na gwałtowne poruszanie się oraz dźwięki, dlatego Takeo nie spuszczał z niej wzroku i szedł po okręgu w pewnej odległości, starając się stawiać stopy na mniej trawiastych elementach podłoża. Po kilkunastu takich powolnych krokach, dzięki którym stał się niemalże niewidzialny, stanął do niego tyłek i z gracją podskoczył, zatrzymując się w powietrzu na wysokości paru metrów.
- Tu jestem, paskudo! - Zakrzyknął i zanim zdezorientowany potwór zdążył się obrócić, mknący niczym wystrzelony przez wytrawnego łucznika grot strzały, Takeo opadł poniżej potwora i od dołu wbił się pięścią w coś, wyglądającego na słaby punkt w połowie tylnej części pancerza. Nie podziałało w stu procentach, lecz oponent wystrzelił w górę i przeleciał spory kawałek od zgliszcz domku, co akurat było aniołowi na rękę. Szybko przyleciał na miejsce, gdzie znajdował się przeciwnik, zwijający się z powodu czegoś, co wyglądało z zewnątrz na ból. Żółta maź ściekała z jeszcze większym natężeniem, a z gardzieli wydobyło się coś na kształt ryku wściekłości, co jedynie zadziałało pozytywnie na ducha walki chłopaka.
No, mogę w końcu rozruszać stare kości, brakowało mi dobrej bitwy. Do tego, nie ma lepszego memoriału dla poległych członków rodziny Saiyańskiej, niż ostra bijatyka na cmentarzu. Nie mogłem tego zrobić przy grobie żony, ani własnych dzieci, umarłem także przed wnukami, ale teraz przyszła pora odpłacić się z nawiązką za te wszystkie ominięte ważne momenty życia. Moja dusza płonęła energią, KI podnosiło się do maksymalnego poziomu, byłem gotów na walkę do samego końca.
- Dawaj, dawaj, głupie bydle! Oddaj mi!
- OCC:
- Potężny - 180 DMG
Jego HP - 270
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Nie Sie 23, 2015 11:20 pm
The member 'Vam' has done the following action : Rzut Kośćmi
'Walka automat ' :
Result :
'Walka automat ' :
Result :
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Nie Sie 23, 2015 11:37 pm
Głupi Takeo z jego przydługim językiem.
Ssiła odrzutu przez atak ogonem była na tyle duża, że po uderzeniu potylicą w drzewo, które się obaliło, chłopaka lekko zamroczyło. Przez chwilę widział podwójnie, dlatego nie zdążył uskoczyć przed drugim z kolei uderzeniem, tym razem zębami w ramię. Syknąwszy z bólu, chłopak szybko uskoczył za osłonę z kilku drzew, po czym cicho przeszedł w cieniu lasu do innej pozycji, by nadal pozostać niewykrywalny.
- Szkolne błędy, przecież to kurna elementarz jest! Kretyn, po prostu idiota! - Skarcił się sam za pomocą szeptu, by bestia go nie usłyszała, po czym przyjrzał się ranie, żeby zobaczyć, czy aby nie otrzymał w bonusie jakiegoś jadu paraliżującego, czy coś, ale ugryzienie wyglądało na czyste, więc urwał sobie kawałek koszulki, przewiązał gałązką w tym miejscu i zacisnął zęby.
- Nie, teraz muszę się konkretnie skupić. - Zmrużywszy oczy, przyjrzał się pomiędzy drzewami potworowi, który ewidentnie go szukał. Wtem Takeo wystrzelił jak z procy i powtórzył uderzenie dokładnie w to samo miejsce, co wcześniej, tym razem odrobinę słabiej, ze względu na krwawiące ramię, jednakowoż powtórka z celności opłaciła się tym, że robalowi zaczął pękać pancerz. To nie wystarczyło oczywiście, żeby padł martwy, ale samo przebicie pancerza jest już sporawym sukcesem. Zaraz po ataku, mężczyzna tym razem nie starał się zdenerwować bestii, ucząc się na głupim błędzie, zatrzymał się za zasłoną i ponownie zerknął na ranę.
Bolało jak cholera, ale to dobrze. Ból powinien mnie zmotywować do ostrożności. Od razu byłem pewien, że jestem sporo silniejszy od tego potwora i dam mu radę, ale powinienem także wyjść z tej potyczki praktycznie bez szwanku. Oddychając ciężko, zacząłem kombinować jakąś konkretniejszą strategią, czymś bardziej ambitnym, niż ciągłe uderzanie go bardzo mocno w jedno i to samo miejsce, mając nadzieję na to, że przeciwnik pęknie na pół. Zawsze mogłem podlecieć i ostrzeliwać go z kul energetycznych, ale nie byłem wcale taki pewien, czy szybciej go wykończę, czy sam padnę z wycieńczenia, dlatego wolałem nie ryzykować. Wzmocnienie, które otrzymałem, także nie wchodziło w rachubę, póki co, byłem nadal za słaby i wolałem zostawić sobie asa na później, w razie jakby co.
Ssiła odrzutu przez atak ogonem była na tyle duża, że po uderzeniu potylicą w drzewo, które się obaliło, chłopaka lekko zamroczyło. Przez chwilę widział podwójnie, dlatego nie zdążył uskoczyć przed drugim z kolei uderzeniem, tym razem zębami w ramię. Syknąwszy z bólu, chłopak szybko uskoczył za osłonę z kilku drzew, po czym cicho przeszedł w cieniu lasu do innej pozycji, by nadal pozostać niewykrywalny.
- Szkolne błędy, przecież to kurna elementarz jest! Kretyn, po prostu idiota! - Skarcił się sam za pomocą szeptu, by bestia go nie usłyszała, po czym przyjrzał się ranie, żeby zobaczyć, czy aby nie otrzymał w bonusie jakiegoś jadu paraliżującego, czy coś, ale ugryzienie wyglądało na czyste, więc urwał sobie kawałek koszulki, przewiązał gałązką w tym miejscu i zacisnął zęby.
- Nie, teraz muszę się konkretnie skupić. - Zmrużywszy oczy, przyjrzał się pomiędzy drzewami potworowi, który ewidentnie go szukał. Wtem Takeo wystrzelił jak z procy i powtórzył uderzenie dokładnie w to samo miejsce, co wcześniej, tym razem odrobinę słabiej, ze względu na krwawiące ramię, jednakowoż powtórka z celności opłaciła się tym, że robalowi zaczął pękać pancerz. To nie wystarczyło oczywiście, żeby padł martwy, ale samo przebicie pancerza jest już sporawym sukcesem. Zaraz po ataku, mężczyzna tym razem nie starał się zdenerwować bestii, ucząc się na głupim błędzie, zatrzymał się za zasłoną i ponownie zerknął na ranę.
Bolało jak cholera, ale to dobrze. Ból powinien mnie zmotywować do ostrożności. Od razu byłem pewien, że jestem sporo silniejszy od tego potwora i dam mu radę, ale powinienem także wyjść z tej potyczki praktycznie bez szwanku. Oddychając ciężko, zacząłem kombinować jakąś konkretniejszą strategią, czymś bardziej ambitnym, niż ciągłe uderzanie go bardzo mocno w jedno i to samo miejsce, mając nadzieję na to, że przeciwnik pęknie na pół. Zawsze mogłem podlecieć i ostrzeliwać go z kul energetycznych, ale nie byłem wcale taki pewien, czy szybciej go wykończę, czy sam padnę z wycieńczenia, dlatego wolałem nie ryzykować. Wzmocnienie, które otrzymałem, także nie wchodziło w rachubę, póki co, byłem nadal za słaby i wolałem zostawić sobie asa na później, w razie jakby co.
- OCC:
- Jego szybki - 30 DMG
Moje HP - 690
Mój Szybki - 140 DMG
Jego HP - 130
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Nie Sie 23, 2015 11:37 pm
The member 'Vam' has done the following action : Rzut Kośćmi
'Walka automat ' :
Result :
'Walka automat ' :
Result :
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Nie Sie 23, 2015 11:57 pm
Tym razem byłem gotowy.
Gdy tylko Takeo usłyszał cichy świst nad swoją głową i dojrzał ptaka, który lecąc, trącił kilka liści, wiedział, co się stanie. Złapawszy się za ramię, szybko odskoczył w bok, unikając ciosu ogonem. Uśmiechnął się lekko pod nosem i zaczął biec, kluczył między drzewami, co i rusz zmieniając tor biegu, by oponent pod żadnym pozorem go nie trafił. Po chwili, gdy chłopak opuścił las, wzniósł się w powietrze i odwrócił przodem do robala. Ten kilka razy wystrzelił w górę, próbując kąsać, wiedziony najprawdopodobniej zapachem krwi, jednakże posiadający przewagę w umiejętności latania anioł, z łatwością wymijał się z nim. Gdy ten odpuścił, mężczyzna zacisnął mocniej pięści i z gracją, po cichu opadł na ziemię, by chwilę później uderzyć z całej siły pięścią w bok bestii. Ta odsunęła się na spory kawałek do tyłu i zwróciła paskudny łeb w stronę agresora, który już był z powrotem w powietrzu i przygotowywał się do uderzenia złączonymi dłońmi wprost w najbardziej uszkodzony odcinek 'pleców'. W atak włożył całą swą siłę, podziałało wręcz zbyt dobrze. Cielsko potwora zagłębiło się trochę w ziemi, a oddychając ciężko, Takeo odskoczył na bezpieczną odległość, wykrzywiając usta w grymasie bólu. Ciągle dokuczało mu ramię, ale nawet jeśli by chciał, nie mógł teraz przestać, uciec. Był już sporo wciągnięty w tę walkę i nie było siły na niebie i ziemi, która miałaby go powstrzymać.
Nagle dopadło mnie dziwne uczucie, które czaiło się we mnie od początku walki, ale dopiero teraz, przy tejże chwili wytchnienia, wychyliło łeb i spojrzało mi prosto w oczy. Nostalgia z mocnym impetem wbiła mi się w mózgownicę i przywołała wspomnienia dawnych walk z robalami. Ech... Kiedyś z palcem w nosie powalałem takie trzy na raz, ku uciesze młodzików z oddziału. Nawet wyszydzany jako Halfskie Ścierwo, wybijałem się ponad przeciętność podczas treningów, głównie za sprawą intelektu i wytrenowanej prędkości. Z czasem przyczepiła się mnie ksywa 'Półbłyskawicy' ze względu na prędkość, z którą unikałem ataków silniejszych Saiyan czystej krwi, którzy chcieli na mnie sobie poużywać. Oczywiście często obrywałem, jednakże potrafiłem ocenić, od którego warto było oberwać, by zyskać sobie szacunek, a których po prostu unikać albo się stawiać, bo nie byli warci siniaków, czy złamań. Ach... bycie Kadetem to jednak fajna zabawa była...
Gdy tylko Takeo usłyszał cichy świst nad swoją głową i dojrzał ptaka, który lecąc, trącił kilka liści, wiedział, co się stanie. Złapawszy się za ramię, szybko odskoczył w bok, unikając ciosu ogonem. Uśmiechnął się lekko pod nosem i zaczął biec, kluczył między drzewami, co i rusz zmieniając tor biegu, by oponent pod żadnym pozorem go nie trafił. Po chwili, gdy chłopak opuścił las, wzniósł się w powietrze i odwrócił przodem do robala. Ten kilka razy wystrzelił w górę, próbując kąsać, wiedziony najprawdopodobniej zapachem krwi, jednakże posiadający przewagę w umiejętności latania anioł, z łatwością wymijał się z nim. Gdy ten odpuścił, mężczyzna zacisnął mocniej pięści i z gracją, po cichu opadł na ziemię, by chwilę później uderzyć z całej siły pięścią w bok bestii. Ta odsunęła się na spory kawałek do tyłu i zwróciła paskudny łeb w stronę agresora, który już był z powrotem w powietrzu i przygotowywał się do uderzenia złączonymi dłońmi wprost w najbardziej uszkodzony odcinek 'pleców'. W atak włożył całą swą siłę, podziałało wręcz zbyt dobrze. Cielsko potwora zagłębiło się trochę w ziemi, a oddychając ciężko, Takeo odskoczył na bezpieczną odległość, wykrzywiając usta w grymasie bólu. Ciągle dokuczało mu ramię, ale nawet jeśli by chciał, nie mógł teraz przestać, uciec. Był już sporo wciągnięty w tę walkę i nie było siły na niebie i ziemi, która miałaby go powstrzymać.
Nagle dopadło mnie dziwne uczucie, które czaiło się we mnie od początku walki, ale dopiero teraz, przy tejże chwili wytchnienia, wychyliło łeb i spojrzało mi prosto w oczy. Nostalgia z mocnym impetem wbiła mi się w mózgownicę i przywołała wspomnienia dawnych walk z robalami. Ech... Kiedyś z palcem w nosie powalałem takie trzy na raz, ku uciesze młodzików z oddziału. Nawet wyszydzany jako Halfskie Ścierwo, wybijałem się ponad przeciętność podczas treningów, głównie za sprawą intelektu i wytrenowanej prędkości. Z czasem przyczepiła się mnie ksywa 'Półbłyskawicy' ze względu na prędkość, z którą unikałem ataków silniejszych Saiyan czystej krwi, którzy chcieli na mnie sobie poużywać. Oczywiście często obrywałem, jednakże potrafiłem ocenić, od którego warto było oberwać, by zyskać sobie szacunek, a których po prostu unikać albo się stawiać, bo nie byli warci siniaków, czy złamań. Ach... bycie Kadetem to jednak fajna zabawa była...
- OCC:
- Mój unik - 0 DMG
Moje HP - 690
Mój Podstawowy - 40 DMG
Jego HP - 90
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Nie Sie 23, 2015 11:57 pm
The member 'Vam' has done the following action : Rzut Kośćmi
'Walka automat ' :
Result :
'Walka automat ' :
Result :
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Pon Sie 24, 2015 12:31 am
Rozmyślałem bardzo długo, prawie że straciłem rachubę czasu. Nawet moje ramię trochę przestało boleć, jednakże wtedy przyszło zastanowienie. Bo skoro mogłem sobie tak w trakcie potyczki, na spokojnie usiąść i pomyśleć, to co robił mój przeciwnik? Nie słyszałem nic, co oznaczało, że nie pojawił się kolejny zawodnik po polu walki, robal nie był zajęty, powinien skupić się na szukaniu mnie. *Myśl...* Skoro przestał się mną interesować (żadna zasadzka nie wchodziła w grę, ten przeciwnik jest bestią nie posiadającą rozumu), zapewne postanowił wrócić do gniazda. Tylko że... Gdzie mógł mieć swoje gniazdo? *Przypomnij sobie Takeo, co o tych bestiach wiesz...*
Robale są zwierzętami strasznie terytorialnymi. Rzadko atakują inne gatunki, najczęściej walczą między sobą. Jedynymi wyjątkami są:
Brak pożywienia - nonsens, w tak rozległym lesie spokojnie mógł znaleźć sobie bezbronną ofiarę, nie ryzykowałby atakowanie humanoida.
Zagrożenie - kolejny bezsens, nie został przeze mnie w żaden sposób sprowokowany, sam przypełzł tu z odległości kilometra.
Napaść na terytorium - To było jedyne sensowne wyjaśnienie. Musiałem siedzieć na jego miejscu, dlatego zapewne wracając z polowania, zaatakował bez ostrzeżenia. Okej, w takim razie mogę poczekać, opatrzyć lepiej ranę i przyszykować kontratak. Nie, czekaj. Skoro on miał gniazdo tam, gdzie mnie znalazł, skoro zamierza tam siedzieć, musiałby zniszczyć wszelkie ślady mojej bytności. A to oznacza... To oznacza, że... Że... Nie, nie, nie, nie, nie. NIE. NIE!
Dosłownie ułamek sekundy później był nad domkiem należącym ongiś do Safariego i Kisy. Tak jak przypuszczał, robal przymierzał się do rozwalania domostwa, jednakże usłyszał świst powietrza spowodowany lotem chłopaka, dlatego wystrzelił, by wgryźć mu się ponownie w ramię. Ten z łatwością uniknął ataku i wbił pięść z całej siły słaby pancerz tuż pod otworem gębowym, wbijając go w ziemię. Zaciskając mocno pięści, zaczął pikować w dół wbił go jeszcze mocniej. Stanąwszy twardo na wielkim cielsku oponenta, zaczął uderzać go niemalże na oślep pięściami. W uszach dzwoniło mu o chrzęstu pękających kości, cichych pisków bólu potwora. Sycił się tymi dźwiękami, jakby zbierał z nich dodatkową moc. Każde kolejne uderzenie osłabiało przeciwnika, a Takeo jakby rósł w siłę, nieświadomie wchłaniając go w siebie. Nie zauważał nawet, że robak powoli się kurczył, tak był zajęty jatką.
W końcu mogłem w jakiś sposób odreagować. Cała frustracja, z finałem w bolącym ramieniu, znalazła swoje ujście. Mogłem bez żadnych posądzeń o bestialstwo (w końcu zostałem zaatakowany pierwszy, działałem w samoobronie, w dodatku przez bezrozumnego potwora, nie istotę myślącą rozumnie), zmiażdżyć przeciwnika do poziomu pyłu, co z miłą chęcią robiłem. W tym momencie klarowność mego myślenia ponownie została zaćmiona emocjami, szczególnie tymi negatywnymi, jak pragnienie krwi, coś na wzór furii. Oblizawszy się lubieżnie, wbiłem otwartą dłoń w skórę pod pancerzem i po rozerwaniu jej, gdy trysnęła zielonkawa krew wprost na mą twarz, zasmakowałem jej i wbiłem zębami w surowe mięso przed sobą. Gdy poczułem je na swoich kubkach smakowych, poczułem jak przeszywa mnie strzała Króla Łowczego, który był w stanie zawsze upolować zwierzynę, nieważne jaką, nieważne kiedy, nieważne w jakich warunkach. Czułem się dumny, że spojrzał na mnie łaskawym okiem i trafił strzałą wprost w me serce, dlatego rozochocony brałem kęs za kęsem, aż nie zorientowałem się, że jeszcze żywy, znalazł się cały we mnie i choć nie czułem pełnego żołądka, co wydawało się co najmniej dziwne, dziwne spełnienie było odczuwalne.
Nie myślał o tym, jak się zachował, nigdy tego nie robił. To była walka, potyczki rządzą się swoimi prawami. Prawdopodobnie go poniosło, nawet trochę bardziej niż trochę, ale nie przejmował się tym zbytnio. Nadal bowiem starał się zrozumieć swoje ciało, a to była jedynie pojedyncza dana, malutki element układanki, który na tę chwilę trzeba było wrzucić do kolekcji i czekać na resztę, bo można było wyciągnąć złe wnioski i postąpić niewłaściwie, a to nie było w stylu Takeo. Przywoławszy na chwilę statek, znalazł w nim jakieś stare koszulki cywilne - nałożył jedną, a ze starej zrobił porządniejszy opatrunek. Gdy zajął się sobą właściwie, wrócił pod podwójny nagrobek, usiadł po turecku i uśmiechnął się ponownie. Bo co? Małe zranienie i zagrożenie z powodu takiego robalka miałyby mu zepsuć nastrój? Nie było takiej opcji.
Robale są zwierzętami strasznie terytorialnymi. Rzadko atakują inne gatunki, najczęściej walczą między sobą. Jedynymi wyjątkami są:
Brak pożywienia - nonsens, w tak rozległym lesie spokojnie mógł znaleźć sobie bezbronną ofiarę, nie ryzykowałby atakowanie humanoida.
Zagrożenie - kolejny bezsens, nie został przeze mnie w żaden sposób sprowokowany, sam przypełzł tu z odległości kilometra.
Napaść na terytorium - To było jedyne sensowne wyjaśnienie. Musiałem siedzieć na jego miejscu, dlatego zapewne wracając z polowania, zaatakował bez ostrzeżenia. Okej, w takim razie mogę poczekać, opatrzyć lepiej ranę i przyszykować kontratak. Nie, czekaj. Skoro on miał gniazdo tam, gdzie mnie znalazł, skoro zamierza tam siedzieć, musiałby zniszczyć wszelkie ślady mojej bytności. A to oznacza... To oznacza, że... Że... Nie, nie, nie, nie, nie. NIE. NIE!
GROBY
Takeo potrzebował prędkości. Zaciskając zęby, wyzwolił z siebie całą nagromadzoną moc, sięgnął do dna umysłu i podźwignął wszystko, co udało mu się osiągnąć do tej pory i uwolnił na wierzch. Jego przezroczysta aura spowiła się ciemnym złotem, włosy uniosły się do góry i także zmieniły barwę, oczy zapłonęły czerwienią, po czym mężczyzna niemalże rozpłynął się w powietrzu.Dosłownie ułamek sekundy później był nad domkiem należącym ongiś do Safariego i Kisy. Tak jak przypuszczał, robal przymierzał się do rozwalania domostwa, jednakże usłyszał świst powietrza spowodowany lotem chłopaka, dlatego wystrzelił, by wgryźć mu się ponownie w ramię. Ten z łatwością uniknął ataku i wbił pięść z całej siły słaby pancerz tuż pod otworem gębowym, wbijając go w ziemię. Zaciskając mocno pięści, zaczął pikować w dół wbił go jeszcze mocniej. Stanąwszy twardo na wielkim cielsku oponenta, zaczął uderzać go niemalże na oślep pięściami. W uszach dzwoniło mu o chrzęstu pękających kości, cichych pisków bólu potwora. Sycił się tymi dźwiękami, jakby zbierał z nich dodatkową moc. Każde kolejne uderzenie osłabiało przeciwnika, a Takeo jakby rósł w siłę, nieświadomie wchłaniając go w siebie. Nie zauważał nawet, że robak powoli się kurczył, tak był zajęty jatką.
W końcu mogłem w jakiś sposób odreagować. Cała frustracja, z finałem w bolącym ramieniu, znalazła swoje ujście. Mogłem bez żadnych posądzeń o bestialstwo (w końcu zostałem zaatakowany pierwszy, działałem w samoobronie, w dodatku przez bezrozumnego potwora, nie istotę myślącą rozumnie), zmiażdżyć przeciwnika do poziomu pyłu, co z miłą chęcią robiłem. W tym momencie klarowność mego myślenia ponownie została zaćmiona emocjami, szczególnie tymi negatywnymi, jak pragnienie krwi, coś na wzór furii. Oblizawszy się lubieżnie, wbiłem otwartą dłoń w skórę pod pancerzem i po rozerwaniu jej, gdy trysnęła zielonkawa krew wprost na mą twarz, zasmakowałem jej i wbiłem zębami w surowe mięso przed sobą. Gdy poczułem je na swoich kubkach smakowych, poczułem jak przeszywa mnie strzała Króla Łowczego, który był w stanie zawsze upolować zwierzynę, nieważne jaką, nieważne kiedy, nieważne w jakich warunkach. Czułem się dumny, że spojrzał na mnie łaskawym okiem i trafił strzałą wprost w me serce, dlatego rozochocony brałem kęs za kęsem, aż nie zorientowałem się, że jeszcze żywy, znalazł się cały we mnie i choć nie czułem pełnego żołądka, co wydawało się co najmniej dziwne, dziwne spełnienie było odczuwalne.
Nie myślał o tym, jak się zachował, nigdy tego nie robił. To była walka, potyczki rządzą się swoimi prawami. Prawdopodobnie go poniosło, nawet trochę bardziej niż trochę, ale nie przejmował się tym zbytnio. Nadal bowiem starał się zrozumieć swoje ciało, a to była jedynie pojedyncza dana, malutki element układanki, który na tę chwilę trzeba było wrzucić do kolekcji i czekać na resztę, bo można było wyciągnąć złe wnioski i postąpić niewłaściwie, a to nie było w stylu Takeo. Przywoławszy na chwilę statek, znalazł w nim jakieś stare koszulki cywilne - nałożył jedną, a ze starej zrobił porządniejszy opatrunek. Gdy zajął się sobą właściwie, wrócił pod podwójny nagrobek, usiadł po turecku i uśmiechnął się ponownie. Bo co? Małe zranienie i zagrożenie z powodu takiego robalka miałyby mu zepsuć nastrój? Nie było takiej opcji.
- OCC:
- Mój unik - 0 DMG
Moje HP - 690
Biała aura + kontrolowany atak - 89 DMG
Moje KI - 445
Nieświadoma Absorbcja?
Jak nie, to DMG ode mnie - 90, robal trup.
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Pon Sie 24, 2015 8:24 pm
Takeo pokonał zmutowanego robala bez większych trudności, mało tego zdołał go absorbować. Jednak to nie był koniec jego kłopotów, ku jego zaskoczeniu po zniknięciu robala trzęsienie ziemi wcale nie ustało.
Wręcz przeciwnie, wciąż zaczynało się nasilać. Jego szczęka wkrótce sięgła podłogi gdy zrozumiał swój błąd. W wielu gatunkach zwierząt, samica potrafi być wielokrotnie większa niż męski przedstawiciel gatunku... Wszystko wskazuje na to że
odwiedziło go właśnie szczęśliwe małżeństwo.
Choć wciąż jej zdecydowana większość była pod ziemią, to jej 5 "głów" ze znacznie większymi kłami stanowiły wystarczające zagrożenie. Dało sie u niej zauwarzyć niewielkich rozmiarów oczy. Poruszała się jednak znacznie wolniej i ujawniła się dobre 300 metrów od domku.
Prędkość może jednak nadrobić większym arsenałem. Ta walka będzie wymagała genialnej taktyki, i prędkości błyskawicy. Prawdziwy sprawdzian umiejętności.
OOC:
Female Giant worm BOSS
Siła: 300
Szybkość: 50
Wytrzymałość: 104
HP: 5 x 300 + 50 = 1550
KI: 20
HP 1: 300
HP 2: 300
HP 3: 300
HP 4: 300
HP 5: 300
HP heart: 50
W wypadku Power Upów oraz technik - takie same liczby jak przy ostatnim NPC.
Każdy Worm Head trzeba załatwić oddzielnie, po czym w ostatniej turze wykończyć stwora przebijając jego serce...pod ziemią.
Good luck.
Wręcz przeciwnie, wciąż zaczynało się nasilać. Jego szczęka wkrótce sięgła podłogi gdy zrozumiał swój błąd. W wielu gatunkach zwierząt, samica potrafi być wielokrotnie większa niż męski przedstawiciel gatunku... Wszystko wskazuje na to że
odwiedziło go właśnie szczęśliwe małżeństwo.
- female Giant Worm BOSS:
Choć wciąż jej zdecydowana większość była pod ziemią, to jej 5 "głów" ze znacznie większymi kłami stanowiły wystarczające zagrożenie. Dało sie u niej zauwarzyć niewielkich rozmiarów oczy. Poruszała się jednak znacznie wolniej i ujawniła się dobre 300 metrów od domku.
Prędkość może jednak nadrobić większym arsenałem. Ta walka będzie wymagała genialnej taktyki, i prędkości błyskawicy. Prawdziwy sprawdzian umiejętności.
OOC:
Female Giant worm BOSS
Siła: 300
Szybkość: 50
Wytrzymałość: 104
HP: 5 x 300 + 50 = 1550
KI: 20
HP 1: 300
HP 2: 300
HP 3: 300
HP 4: 300
HP 5: 300
HP heart: 50
W wypadku Power Upów oraz technik - takie same liczby jak przy ostatnim NPC.
Każdy Worm Head trzeba załatwić oddzielnie, po czym w ostatniej turze wykończyć stwora przebijając jego serce...pod ziemią.
Good luck.
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Sob Sie 29, 2015 9:24 am
Jak ma się coś dziać, to na całego. Takeo nawet nie odpoczął porządnie po walce z robalem, a pojawił się drugi - ewidentnie bardziej wymagający przeciwnik. Wiele głów i dużo większy rozmiar wskazywał na to, że tym razem miał do czynienia z samicą. Ujrzawszy potwora spory kawałek od miejsca, w którym się znajdował, dostrzegłszy, iż ten porusza się dużo wolniej, mógł spokojnie przejść do ataku, nie czekając na inicjatywę oponenta. Wystrzelił więc jak strzała w stronę bestii, klucząc między drzewami i zakręcając nieregularnie, by straciła ona jego trop. Gdy dotarł w jej pobliże, póki co niezauważony, nagle rozjaśnił miejsce swego pobytu ciemnozłotą czupryną, wyskoczył w górę i uderzył pięścią z całej siły w jedną z głów, sprawiając, że ta obaliła się, ciągnąc za sobą pozostałe. Kontynuując, mężczyzna opadł z gracją nogami na cielsku i zaczął je mocno okładać, wbijając głębiej w ziemie, powodując tym samym głęboki krater i połamanie wielu drzew pod wpływem szarpania i wicia się robalowej damy, jednakże dla niego najważniejszym było zapewnienie bezpieczeństwa przy grobach jego ukochanych wnuczków. Po kilku takich ciosach jedna z głów odpadła przy akompaniamencie zwielokrotnionego przez cztery pozostałe głowy, ryku, niesionego wiatrem po całym lesie. Dumny z siebie, anioł uskoczył na bok.
Oddychałem ciężko, łapał mnie skurcz za skurczem, do tego bolało ów ramię, w które zostałem ugryziony przez prawdopodobnie mężulka swej obecnej przeciwniczki. Zaciskając zęby, odskoczyłem na parędziesiąt metrów od leżącej, nie dając jej szansy na szybką kontrę. Usiadłem w cieniu drzewa i łapczywie zagarniałem powietrze do płuc, by szybciej zebrać w sobie energię na możliwą ucieczkę, bądź przejście do ataku. Zamknąłem oczy i nasłuchiwałem - byłem pewien, że chwila nieuwagi, a stracę coś więcej, niż kawałek skóry na ręku. Jeden błąd już popełniłem, nie miałem ochoty na następny - co by o mnie powiedziały dziatki z zaświatów?
Oddychałem ciężko, łapał mnie skurcz za skurczem, do tego bolało ów ramię, w które zostałem ugryziony przez prawdopodobnie mężulka swej obecnej przeciwniczki. Zaciskając zęby, odskoczyłem na parędziesiąt metrów od leżącej, nie dając jej szansy na szybką kontrę. Usiadłem w cieniu drzewa i łapczywie zagarniałem powietrze do płuc, by szybciej zebrać w sobie energię na możliwą ucieczkę, bądź przejście do ataku. Zamknąłem oczy i nasłuchiwałem - byłem pewien, że chwila nieuwagi, a stracę coś więcej, niż kawałek skóry na ręku. Jeden błąd już popełniłem, nie miałem ochoty na następny - co by o mnie powiedziały dziatki z zaświatów?
- OCC::
- Mój potężny - 310 DMG
HP1 - OFF
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Sob Sie 29, 2015 9:24 am
The member 'Vam' has done the following action : Rzut Kośćmi
'Walka automat ' :
Result :
'Walka automat ' :
Result :
Re: Zrujnowany (były) dom Safa i Kisy
Sob Sie 29, 2015 9:54 am
Tego to się na bank nie spodziewałem.
Gdy Takeo siedział i mocniej przewiązywał ramię - urwał kolejny skrawek koszulki, gdyż poprzedni był już całkiem czerwony i kapała z niego świeża, ciemna posoka, usłyszał, że ryk przeistoczył się w małe rzężenie. Zdziwiony mężczyzna, wysunął głowę i spojrzał na robaka, oczywiście na tyle ostrożnie, by samemu nie zostać zauważonym. Dostrzegł wtedy, że rana po ściętej głowie zaczyna się zarastać, a skrawki cielska nieukryte pod pancerzem, który z resztą dużo łatwiej Takeo jest w stanie przebić, żyły pęcznieją, krew przepływa szybciej, a sama samica jakby dostała końską dawkę adrenaliny i w tej chwili szukała swojego ukrytego wroga. Mężczyzna wyczuł od niej aurę zarówno grozy, jak i olbrzymiej pewności siebie, co postanowił skrzętnie wykorzystać. Uśmiechnąwszy się lekko pod nosem, zaczął szarżować, niby to na ślepo, w stronę oponentki, drąc się bez opamiętania. Robalowa zapragnęła się na niego rzucić i zaczęła obracać ciałem. Wykorzystując zamieszanie, jakie z obrotu takiej masy powstało, złapał za oderwaną przed momentem głowę i uniósł ją do góry. Zdezorientowana tym faktem bestia, zaczęła tylko wpatrywać się jednym z pozostałych łbów w ów głowę - reszta nadal szukała za Takeo. Wtem on cisnął w głowę przed siebie i nagle znalazł się nad wszystkimi czterema tak, że żadna go nie widziała. Zamknął oczy na ułamek sekundy, całą ciemnozłotą aurę skompresował w naskórku lewej pięści i szybkim, celnym uderzeniem przywalił drugiej głowie prosto w najsłabsze złączenie pancerza, po czym odbił się nogami i uskoczył z powrotem w las.
Niestety, tym razem nie udało mi się odciąć głowy jednym uderzeniem, nadal zostają cztery. Znowu przysiadłem na chwilę odpoczynku, rozmyślając tym razem nad Vegetą. Czułem, że nawet w tej chwili, trenuję, bo coś jest na rzeczy. Coś się stanie, czułem to w kościach. Nie teraz, może nie zaraz, nie w ciągu dnia, dwóch, tygodnia. Ale coś się na sto procent stanie i to całkiem nie daleko w przyszłość. Ale cóż, szybko odrzuciłem od siebie te myśli, na razie miałem pannę robalov do pokonania. Przez ułamek sekundy chciałem sobie strzelić kostkami palców, dla klimatu, ale przecież moja oponentka ma strasznie wyczulony słuch, dlatego tylko kiwnąłem do siebie samego głową, wziąłem głęboki oddech i czekałem, regenerując siły.
Gdy Takeo siedział i mocniej przewiązywał ramię - urwał kolejny skrawek koszulki, gdyż poprzedni był już całkiem czerwony i kapała z niego świeża, ciemna posoka, usłyszał, że ryk przeistoczył się w małe rzężenie. Zdziwiony mężczyzna, wysunął głowę i spojrzał na robaka, oczywiście na tyle ostrożnie, by samemu nie zostać zauważonym. Dostrzegł wtedy, że rana po ściętej głowie zaczyna się zarastać, a skrawki cielska nieukryte pod pancerzem, który z resztą dużo łatwiej Takeo jest w stanie przebić, żyły pęcznieją, krew przepływa szybciej, a sama samica jakby dostała końską dawkę adrenaliny i w tej chwili szukała swojego ukrytego wroga. Mężczyzna wyczuł od niej aurę zarówno grozy, jak i olbrzymiej pewności siebie, co postanowił skrzętnie wykorzystać. Uśmiechnąwszy się lekko pod nosem, zaczął szarżować, niby to na ślepo, w stronę oponentki, drąc się bez opamiętania. Robalowa zapragnęła się na niego rzucić i zaczęła obracać ciałem. Wykorzystując zamieszanie, jakie z obrotu takiej masy powstało, złapał za oderwaną przed momentem głowę i uniósł ją do góry. Zdezorientowana tym faktem bestia, zaczęła tylko wpatrywać się jednym z pozostałych łbów w ów głowę - reszta nadal szukała za Takeo. Wtem on cisnął w głowę przed siebie i nagle znalazł się nad wszystkimi czterema tak, że żadna go nie widziała. Zamknął oczy na ułamek sekundy, całą ciemnozłotą aurę skompresował w naskórku lewej pięści i szybkim, celnym uderzeniem przywalił drugiej głowie prosto w najsłabsze złączenie pancerza, po czym odbił się nogami i uskoczył z powrotem w las.
Niestety, tym razem nie udało mi się odciąć głowy jednym uderzeniem, nadal zostają cztery. Znowu przysiadłem na chwilę odpoczynku, rozmyślając tym razem nad Vegetą. Czułem, że nawet w tej chwili, trenuję, bo coś jest na rzeczy. Coś się stanie, czułem to w kościach. Nie teraz, może nie zaraz, nie w ciągu dnia, dwóch, tygodnia. Ale coś się na sto procent stanie i to całkiem nie daleko w przyszłość. Ale cóż, szybko odrzuciłem od siebie te myśli, na razie miałem pannę robalov do pokonania. Przez ułamek sekundy chciałem sobie strzelić kostkami palców, dla klimatu, ale przecież moja oponentka ma strasznie wyczulony słuch, dlatego tylko kiwnąłem do siebie samego głową, wziąłem głęboki oddech i czekałem, regenerując siły.
- OCC:
- Mój szybki - 220 DMG
HP2 - 80
Moje KI (2 rundy BA) - 385
Jego Siła po Power Upie - 310
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach