Równina Trivarro
+4
Fanalis
Fridge
KOŚCI
Rikimaru
8 posters
Równina Trivarro
Czw Maj 31, 2012 10:46 pm
Rozległe tereny planety Namek, jest to jedyne miejsce, gdzie na tak dużym obszarze nie występuje woda. Ziemie te przesiąknięte są czystym i wręcz dziwnym złem. Od dawien dawna niektórzy z nameczan dostawali gorączki, a następnie zaczęli znosić dziwne jaja. Z ich wnętrza wykluwały się paskudne i wredne istoty. Większość z racji swego zachowania i małej siły musiała uciekać ze swoich wiosek... Właśnie to miejsce stało się skupiskiem tych zmutowanych istot. Zapuszczanie się w te okolice nie będąc wprawionym wojownikiem jest głupotą lub aktem najwyższej odwagi. Zmutowani tubylcy nie cierpią swoich krewnych i tylko Ci, którzy udowodnią lojalność mogą czerpać korzyści i czuć się bezpiecznie na tych terenach...
-Po zabiciu jednego z nameczan na oczach zmutowanych dają oni możliwość nauczenia się następujących technik:
- Go??Gość
Re: Równina Trivarro
Nie Paź 14, 2012 5:38 pm
Młody wojownik stał chwilę w bezruchu z głową uniesioną ku niebu. Jego płuca po raz kolejny napełniły się zdumiewająco czystym, rzeźkim powietrzem, dużo bardziej obfity w tlen, niż gdziekolwiek indziej. Po krótkiej chwili odwrócił się stanowczo jednym ruchem, następnie spojrzał w stronę wskazaną mu przez nameczanina. Równina. Co to za miejsce? Co może skrywać? Dlaczego oni nie mogą tam przebywać? Co się z nimi wtedy dzieje? Tego nie był w stanie wiedzieć. Niedługo jednak zobowiązany był zobaczyć to wszystko na własne oczy. Nie bał się jednak. Dobrze wiedział, że to jego jedyne wyjście. Musi się spotkać z Guru. Tym samym, ratując Najstarszego z Wioski Dwugwieznej Kuli, mógł liczyć na zdobycie choć odrobiny szacunku, wdzięczności, czy nawet podziwu u mędrca. A w tej chwili było to bezcenne.
Mężczyzna mógł już z pełną szczerością stwierdzić, że odzyskał wszystkie siły. Rana na jego lewym ramieniu była już kompletnie zasklepiona, pozostawiając za sobą jedynie niedużą bliznę. Był chyba gotów przyjąć swoją silniejszą formę. Musiał zaryzykować. Dzięki niej zyska szybkość i zręczność, która pozwoli zaoszczędzić mu bardzo cenny czas. W innym wypadku, mógł nie zdążyć uchronić starca przed śmiercią. Odmieniec wobec tego zaczął powoli, stopniowo zbierać energię w swoim ciele. Przychodziło mu to o dziwo z dużą łatwością. Szum falującej wokół niego aury zwiększał się coraz bardziej. Powietrze zaczęło delikatnie drżeć, a wokół jego sylwetki pojawiła się złotawa poświata. Włosy zaczęły falować w górę, stając się nieco dłuższe oraz bardziej spiczaste. Ich kolor zmienił się na złoty. Wojownik uwolnił swoje wszystkie pokłady energii. Dla tych, którzy potrafili wyczuwać energię, a także tym posiadającym scouter, ujawniła się jego realna, prawdziwa siła. Dokładnie trzydzieści trzy tysiące jednostek. Wynik może i nie zdumiewający, jednak nadal sytuował go w czołówce wojowników jego rangi na jego planecie. Kiedy wynik się ustabilizował, aura opadła, pozostawiając stojącego w bezruchu mężczyznę, nie różniący się od tego, który stał tutaj jeszcze przed pięcioma minutami, poza nową fryzurą. Danash uwielbiał tą formę. Bardziej upodabniała go do halfa. W końcu przez tyle lat żył w takim przekonaniu o swoim pochodzeniu. Nieznający tej przemiany nigdy nie przypuszczaliby, że nie jest połówką.
Saiyan powoli uniósł się na znaczną wysokość. Następnie przechylając górną partię swojego ciała zaczął lecieć powoli w wyznaczonym kierunku. Początkowo leciał bardzo wolno, z chwilą jednak nabrał imponującej prędkości. Przeleciał nad jeziorem pozwalając na to, by pod wpływem szybkości jego lotu woda pod jego stopami rozstąpiła się, pozostawiając długą smugę, po czym niewielkie fale wylały się na brzegi. Wojownik zaczął podziwiać widoki z lotu ptaka. Były one bowiem niezwykłe. Wielki, dziki, nieskalany las pod jego stopami był gęsty i pełen tajemnic. Gęste drzewa pośród krzaków, połączone licznymi lianami zamieszkiwały rozmaite stworzenia. Od ptaków, poprzez inną, lądową zwierzynę. Pokusa odwiedzenia tego miejsca była przeogromna. Mimo tego, płomiennooki absolutnie nie mógł pozwolić sobie na postój. To było wykluczone. W tej sytuacji każda sekunda podróży była na wagę złota.
Drzewa powoli stawały się coraz rzadsze, aż w końcu Odmieniec znalazł się w miejscu niemal całkowicie pozbawionego roślinności, nie licząc błękitnej trawy, która i tak pozostawiała sobie wiele do życzenia. Ogromne plamy spalonych kąp oraz wysuszona ziemia nadawały grozy temu miejscu. Danash zwolnił znacznie. Rozglądnął się wokoło. Czynnikiem, który bardzo przyciągnął jego uwagę, był brak jakiejkolwiek wody, której przecież wcześniej było pod dostatkiem. Panowała tutaj grobowa cisza, zakłócana co jakiś czas ostrymi podmuchami wiatru, wzbijającego w powietrze pokłady suchego, gryzącego piachu. Ogoniasty powoli zaczął opadać ku podłoży. Stanąwszy na zbitej, twardej niczym głaz ziemi rozproszył charakterystyczny tupot, który rozległ się wokół. Chwila postoju. Wojownik wziął głęboki oddech. Nie był jednak tak upojny i przyjemny, jak ostatnio. Nie lubił tego miejsca. Chciał jak najszybciej załatwić tą sprawę, wynieść się stąd i spotkać z Guru. Bez dłuższego zastanawiania się, zdecydowanie zaczął kroczyć na przód, rozglądając się za czymkolwiek, co wyda mu się podejrzane. Bardziej, niż wszystko na tej cholernej równinie.
Mężczyzna mógł już z pełną szczerością stwierdzić, że odzyskał wszystkie siły. Rana na jego lewym ramieniu była już kompletnie zasklepiona, pozostawiając za sobą jedynie niedużą bliznę. Był chyba gotów przyjąć swoją silniejszą formę. Musiał zaryzykować. Dzięki niej zyska szybkość i zręczność, która pozwoli zaoszczędzić mu bardzo cenny czas. W innym wypadku, mógł nie zdążyć uchronić starca przed śmiercią. Odmieniec wobec tego zaczął powoli, stopniowo zbierać energię w swoim ciele. Przychodziło mu to o dziwo z dużą łatwością. Szum falującej wokół niego aury zwiększał się coraz bardziej. Powietrze zaczęło delikatnie drżeć, a wokół jego sylwetki pojawiła się złotawa poświata. Włosy zaczęły falować w górę, stając się nieco dłuższe oraz bardziej spiczaste. Ich kolor zmienił się na złoty. Wojownik uwolnił swoje wszystkie pokłady energii. Dla tych, którzy potrafili wyczuwać energię, a także tym posiadającym scouter, ujawniła się jego realna, prawdziwa siła. Dokładnie trzydzieści trzy tysiące jednostek. Wynik może i nie zdumiewający, jednak nadal sytuował go w czołówce wojowników jego rangi na jego planecie. Kiedy wynik się ustabilizował, aura opadła, pozostawiając stojącego w bezruchu mężczyznę, nie różniący się od tego, który stał tutaj jeszcze przed pięcioma minutami, poza nową fryzurą. Danash uwielbiał tą formę. Bardziej upodabniała go do halfa. W końcu przez tyle lat żył w takim przekonaniu o swoim pochodzeniu. Nieznający tej przemiany nigdy nie przypuszczaliby, że nie jest połówką.
Saiyan powoli uniósł się na znaczną wysokość. Następnie przechylając górną partię swojego ciała zaczął lecieć powoli w wyznaczonym kierunku. Początkowo leciał bardzo wolno, z chwilą jednak nabrał imponującej prędkości. Przeleciał nad jeziorem pozwalając na to, by pod wpływem szybkości jego lotu woda pod jego stopami rozstąpiła się, pozostawiając długą smugę, po czym niewielkie fale wylały się na brzegi. Wojownik zaczął podziwiać widoki z lotu ptaka. Były one bowiem niezwykłe. Wielki, dziki, nieskalany las pod jego stopami był gęsty i pełen tajemnic. Gęste drzewa pośród krzaków, połączone licznymi lianami zamieszkiwały rozmaite stworzenia. Od ptaków, poprzez inną, lądową zwierzynę. Pokusa odwiedzenia tego miejsca była przeogromna. Mimo tego, płomiennooki absolutnie nie mógł pozwolić sobie na postój. To było wykluczone. W tej sytuacji każda sekunda podróży była na wagę złota.
Drzewa powoli stawały się coraz rzadsze, aż w końcu Odmieniec znalazł się w miejscu niemal całkowicie pozbawionego roślinności, nie licząc błękitnej trawy, która i tak pozostawiała sobie wiele do życzenia. Ogromne plamy spalonych kąp oraz wysuszona ziemia nadawały grozy temu miejscu. Danash zwolnił znacznie. Rozglądnął się wokoło. Czynnikiem, który bardzo przyciągnął jego uwagę, był brak jakiejkolwiek wody, której przecież wcześniej było pod dostatkiem. Panowała tutaj grobowa cisza, zakłócana co jakiś czas ostrymi podmuchami wiatru, wzbijającego w powietrze pokłady suchego, gryzącego piachu. Ogoniasty powoli zaczął opadać ku podłoży. Stanąwszy na zbitej, twardej niczym głaz ziemi rozproszył charakterystyczny tupot, który rozległ się wokół. Chwila postoju. Wojownik wziął głęboki oddech. Nie był jednak tak upojny i przyjemny, jak ostatnio. Nie lubił tego miejsca. Chciał jak najszybciej załatwić tą sprawę, wynieść się stąd i spotkać z Guru. Bez dłuższego zastanawiania się, zdecydowanie zaczął kroczyć na przód, rozglądając się za czymkolwiek, co wyda mu się podejrzane. Bardziej, niż wszystko na tej cholernej równinie.
Re: Równina Trivarro
Nie Paź 14, 2012 6:45 pm
Złotowłosy przechadzał się po terenach Równiny nie wiedząc, iż od momentu lądowania jest obserwowany przez dwójkę tutejszych. Czekali oni na odpowiedni moment do ataku. Gdy chłopak wkroczył w strefę, gdzie panował dziwny dla tej planety mrok, błyskawicznie zaatakowali go od tyłu. Jeden z nich przyłożył do klatki piersiowej Saiyan'a urządzenie łudząco przypominające naczynie kuchenne zwane talerzem, co spowodowało u niego chwilowy paraliż. Slash nie mógł zobaczyć ich twarzy, gdyż oboje mieli na głowach kaptury. Gdy już padł na ziemię złapali go za ramiona i unieśli w powietrze, lecąc w stronę jeszcze większego cienia. Po paru minutach lotu zaczęli lądować, po czym brutalnie zrzucili go z paru metrów tuż obok sporych rozmiarów ogniska, sami po chwili stanęli po jego bokach. Prócz tej dwójki znajdowały się tu jeszcze trzy inne osoby: dwa małe, bliżej niezidentyfikowane stwory, oraz wyglądający na przywódcę tej zgrai osobnik. Wyglądem przypominał nieco rodowitych mieszkańców tej planety, lecz znacząco różnił się ubarwieniem.
- Szefie, znaleźliśmy go jak włóczył się po Naszym terenie. Zlikwidować go?
- Nie - Odpowiedział stanowczo, nienaturalnie wysokim głosem - Jeszcze nie - uśmiechnął się złowieszczo. - Co Cię tu sprowadza chłoptasiu? Nie wiesz, że niebezpiecznie jest wchodzić na ten teren? Czy te zgniłozielone śmiecie nie poinformowały Cię o tym?
Cały czas świdrował Slash'a wzrokiem, jakby chciał wyczytać coś z jego oczu. Sprawiał wrażenie mocnego, w dodatku miał do pomocy swoich podwładnych. Saiyan znalazł się w niezbyt komfortowej sytuacji.
OCC:
Od Ciebie zależy czy powiesz prawdę, czy będziesz kombinował. Ale ostrzegam: "Szef" wie kiedy ktoś kłamie
- Spoiler:
- Szefie, znaleźliśmy go jak włóczył się po Naszym terenie. Zlikwidować go?
- Nie - Odpowiedział stanowczo, nienaturalnie wysokim głosem - Jeszcze nie - uśmiechnął się złowieszczo. - Co Cię tu sprowadza chłoptasiu? Nie wiesz, że niebezpiecznie jest wchodzić na ten teren? Czy te zgniłozielone śmiecie nie poinformowały Cię o tym?
Cały czas świdrował Slash'a wzrokiem, jakby chciał wyczytać coś z jego oczu. Sprawiał wrażenie mocnego, w dodatku miał do pomocy swoich podwładnych. Saiyan znalazł się w niezbyt komfortowej sytuacji.
OCC:
Od Ciebie zależy czy powiesz prawdę, czy będziesz kombinował. Ale ostrzegam: "Szef" wie kiedy ktoś kłamie
- Go??Gość
Re: Równina Trivarro
Wto Paź 16, 2012 10:09 pm
Nic. Pustka. Kompletna. Żadnego drzewa, żadnej wody. Żadnego pagórka. Czysty, nieskażony roślinnością, niemalże pustynny teren obity w skały i głazy, które wojownik omijał jeden po drugim. Przechadzanie się po takich terenach nie należało do przyjemnych. Nie można było nawet porównać atmosfery do tej majestatycznej sawanny przy jeziorze. Z resztą, to nie był czas na podziwianie widoków. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Musiał być czujny. Zwracać uwagę na każdy szczegół. Sęk w tym, że tutaj nie było szczegółów. W ogóle nic tutaj nie było. Kompletna paranoja. Jak miał coś znaleźć mając tak mało informacji? Równie dobrze już teraz mógł popełnić samobójstwo, nie widział bowiem żadnych szans na odnalezienie starca. Gdzie oni mogli go ukryć? Pod ziemią? Młodzieniec spojrzał w dół.
Nagle usłyszał jakiś szmer zza pleców. Momentalnie się odwrócił. Jego czerwone oczy przebadały dokładnie każdy element. Jednak jedyne, co ujrzał, to bezkres równiny, zaledwie horyzont oddzielony wyraźną, ciemną linią od zielonkowatego nieba. Postanowił to zignorować. Być może był to jedynie dźwięk wydany przez wiatr. Mimo tego złotowłosy miał złe przeczucia. Dziwnie się czuł. Z resztą, odkąd znalazł się na tej planecie czuł się jakoś... obserwowany? Sam nie wiedział, jak to nazwać. Jednak teraz to uczucie narastało. Popadam w paranoję. Otaczający go klimat sprzyjał jego obawom. Im dalej zagłębiał się w owe miejsce, tym chmury coraz bardziej zasłaniały słońce. Było tutaj ciemno. Dużo ciemniej, niż gdziekolwiek indziej. Chłodniej. Silny wiatr zdawał się coraz bardziej doskwierający, gdy brak ciepłych, ogrzewających promieni. Cholera, znowu!
Odmieniec odwrócił się gwałtownie. Jego zaciśnięte do granic możliwości pięści uniesione były na wysokość klatki piersiowej, łokcie zaś zbliżone były blisko tułowia. Wyraźna, złowroga mina wojownika mogła przyprawić o dreszcze niejednego z przeciwników. Na czole, które zwilgotniało od potu pojawiła się żyłka, zaś wokół jego ciała pojawiła się jasna, falująca poświata. Widać było złość, która huczała w środku jego duszy. Już sam nie wiedział, dlaczego się tak wku*wił, czy to było faktycznie przez to, że ktoś się na niego czai, przez to, że popada w schizofrenię, czy przez zirytowanie faktem, iż szukanie starca w tym miejscu może wydać się bezcelowa, wobec tego jego misja zakończy się fiaskiem. Nie czuł przecież wokoło ani namiastki ni to wrogiej, ni dobrej energii. Kompletna pustka. Wojownik opanowany złością przywołał do swojego ciała wszystkie pokłady swojej mocy, na skutek tego jego buty wbiły się w zbite na kamień podłoże, wydając charakterystyczny zgrzyt.
-Co się dzieje do cholery?! Kto tu jest?!
W jednej chwili napełniło go kompletne zdumienie. Poczuł dziwny ból w okolicach krzyża. Coś, jakby przykleiło mu się do pleców. Okrągły, płaski, niezbyt ciężki przedmiot wydał się w pierwszej chwili kompletnie niegroźny. Po krótkiej chwili wojownik jednak zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Momentalnie chciał się odwrócić, ból jednak nagle narósł. Zdał sobie sprawę, że nie może się poruszyć. Zdołał tylko odwrócić głowę. Jedyne, co dostrzegł, to dwie osoby. Na głowach miały kaptur. Półmrok tego miejsca sprawił, że nie mógł ujrzeć ich twarzy. Kilka sekund później nie mógł dostrzec już niczego. Ciemność pojawiła mu się przed oczyma, a on sam stracił równowagę. Ból związany z upadkiem na ziemię był ostatnią rzeczą, którą pamiętał.
Jakieś szepty. Ciche, tajemnicze. Na pewno złowrogie. Saiayn zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Leżał na ziemi, chyba w zupełnie innym miejscu. Powoli otworzył oczy. Znajdował się w jakimś kraterze, tak, jakby ktoś nim cisnął dokładnie tutaj. Mógł się poruszyć. Całe szczęście. Był już pozbawiony dziwnego przedmiotu na plecach, mimo tego ból nie ustawał w żadnym stopniu. Lekko podniósł rękę na wysokość klatki. Dłonią oparł się o ziemię, po czym powoli, z dużym syknięciem podniósł się lekko. Z głową skierowaną ku dole kaszlną trzykrotnie, po czym wypluł przed siebie zmieszaną ślinę z dużą domieszką krwi. Podniósł wzrok. Ujrzał pokaźnych rozmiarów ognisko. Spojrzał najpierw w lewą, następnie w prawą stronę. Po jego bokach było dwóch osobników, którzy go zaatakowali. Nieco dalej stało jeszcze dwóch, światło jednak było zbyt słabe, by mógł się im dokładniej przyjrzeć. Wziął głęboki oddech, ponownie dławiąc się suchym powietrzem.
Z dużymi problemami oraz wielkim oporem swojego ciała spróbował wstać. Tak, powoli odzyskiwał czucie. Postawił delikatnie lewą nogę na ziemi, po czym już pewniej stanowczo dołączył do niej drugą. Odpychając się dłonią od podłogi udało mu się stanąć w pełnym wyprostowaniu. Dziwne, dalej był na poziomie Super Kosmicznego Wojownika. W ogóle nie stracił energii. Był tylko uśpiony i sparaliżowany. Może jednak mają dobre zamiary. Nagle zza jego pleców dobiegł dość wysoki, groźny głos. Padło kilka drwiących pytań. Wojownik odwrócił się stanowczo, nie przyjmując jednak pozycji bojowej. Ujrzał wysokiego osobnika. Wyraźnie wojownika. Przypominał Nameczanina, jego skóra jednak była w kolorze żółto-czarnym. Nosił granatowe spodnie przepasane nieco jaśniejszym pasem. Pięści miał zaciśnięte. Patrzył złowrogo na ogoniastego oczekując odpowiedzi. Czerwonooki próbował zmierzyć jego poziom mocy, był on jednak kompletnie wyciszony. Cholera.
-Wybaczcie mi. Jak widać, nie jestem stąd. Nie miałem pojęcia, że ktoś tutaj zamieszkuje. Przepraszam, mój błąd. Nie szukam kłopotu. Aczkolwiek mam ważne zadanie. Muszę spotkać się z Guru, to jest dla mnie bardzo ważne. Żeby się do niego dostać, muszę sprowadzić zaginionego najstarszego z wioski dwugwiezdnej kuli. Nie widzieliście go może?
Nagle usłyszał jakiś szmer zza pleców. Momentalnie się odwrócił. Jego czerwone oczy przebadały dokładnie każdy element. Jednak jedyne, co ujrzał, to bezkres równiny, zaledwie horyzont oddzielony wyraźną, ciemną linią od zielonkowatego nieba. Postanowił to zignorować. Być może był to jedynie dźwięk wydany przez wiatr. Mimo tego złotowłosy miał złe przeczucia. Dziwnie się czuł. Z resztą, odkąd znalazł się na tej planecie czuł się jakoś... obserwowany? Sam nie wiedział, jak to nazwać. Jednak teraz to uczucie narastało. Popadam w paranoję. Otaczający go klimat sprzyjał jego obawom. Im dalej zagłębiał się w owe miejsce, tym chmury coraz bardziej zasłaniały słońce. Było tutaj ciemno. Dużo ciemniej, niż gdziekolwiek indziej. Chłodniej. Silny wiatr zdawał się coraz bardziej doskwierający, gdy brak ciepłych, ogrzewających promieni. Cholera, znowu!
Odmieniec odwrócił się gwałtownie. Jego zaciśnięte do granic możliwości pięści uniesione były na wysokość klatki piersiowej, łokcie zaś zbliżone były blisko tułowia. Wyraźna, złowroga mina wojownika mogła przyprawić o dreszcze niejednego z przeciwników. Na czole, które zwilgotniało od potu pojawiła się żyłka, zaś wokół jego ciała pojawiła się jasna, falująca poświata. Widać było złość, która huczała w środku jego duszy. Już sam nie wiedział, dlaczego się tak wku*wił, czy to było faktycznie przez to, że ktoś się na niego czai, przez to, że popada w schizofrenię, czy przez zirytowanie faktem, iż szukanie starca w tym miejscu może wydać się bezcelowa, wobec tego jego misja zakończy się fiaskiem. Nie czuł przecież wokoło ani namiastki ni to wrogiej, ni dobrej energii. Kompletna pustka. Wojownik opanowany złością przywołał do swojego ciała wszystkie pokłady swojej mocy, na skutek tego jego buty wbiły się w zbite na kamień podłoże, wydając charakterystyczny zgrzyt.
-Co się dzieje do cholery?! Kto tu jest?!
W jednej chwili napełniło go kompletne zdumienie. Poczuł dziwny ból w okolicach krzyża. Coś, jakby przykleiło mu się do pleców. Okrągły, płaski, niezbyt ciężki przedmiot wydał się w pierwszej chwili kompletnie niegroźny. Po krótkiej chwili wojownik jednak zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Momentalnie chciał się odwrócić, ból jednak nagle narósł. Zdał sobie sprawę, że nie może się poruszyć. Zdołał tylko odwrócić głowę. Jedyne, co dostrzegł, to dwie osoby. Na głowach miały kaptur. Półmrok tego miejsca sprawił, że nie mógł ujrzeć ich twarzy. Kilka sekund później nie mógł dostrzec już niczego. Ciemność pojawiła mu się przed oczyma, a on sam stracił równowagę. Ból związany z upadkiem na ziemię był ostatnią rzeczą, którą pamiętał.
Jakieś szepty. Ciche, tajemnicze. Na pewno złowrogie. Saiayn zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Leżał na ziemi, chyba w zupełnie innym miejscu. Powoli otworzył oczy. Znajdował się w jakimś kraterze, tak, jakby ktoś nim cisnął dokładnie tutaj. Mógł się poruszyć. Całe szczęście. Był już pozbawiony dziwnego przedmiotu na plecach, mimo tego ból nie ustawał w żadnym stopniu. Lekko podniósł rękę na wysokość klatki. Dłonią oparł się o ziemię, po czym powoli, z dużym syknięciem podniósł się lekko. Z głową skierowaną ku dole kaszlną trzykrotnie, po czym wypluł przed siebie zmieszaną ślinę z dużą domieszką krwi. Podniósł wzrok. Ujrzał pokaźnych rozmiarów ognisko. Spojrzał najpierw w lewą, następnie w prawą stronę. Po jego bokach było dwóch osobników, którzy go zaatakowali. Nieco dalej stało jeszcze dwóch, światło jednak było zbyt słabe, by mógł się im dokładniej przyjrzeć. Wziął głęboki oddech, ponownie dławiąc się suchym powietrzem.
Z dużymi problemami oraz wielkim oporem swojego ciała spróbował wstać. Tak, powoli odzyskiwał czucie. Postawił delikatnie lewą nogę na ziemi, po czym już pewniej stanowczo dołączył do niej drugą. Odpychając się dłonią od podłogi udało mu się stanąć w pełnym wyprostowaniu. Dziwne, dalej był na poziomie Super Kosmicznego Wojownika. W ogóle nie stracił energii. Był tylko uśpiony i sparaliżowany. Może jednak mają dobre zamiary. Nagle zza jego pleców dobiegł dość wysoki, groźny głos. Padło kilka drwiących pytań. Wojownik odwrócił się stanowczo, nie przyjmując jednak pozycji bojowej. Ujrzał wysokiego osobnika. Wyraźnie wojownika. Przypominał Nameczanina, jego skóra jednak była w kolorze żółto-czarnym. Nosił granatowe spodnie przepasane nieco jaśniejszym pasem. Pięści miał zaciśnięte. Patrzył złowrogo na ogoniastego oczekując odpowiedzi. Czerwonooki próbował zmierzyć jego poziom mocy, był on jednak kompletnie wyciszony. Cholera.
-Wybaczcie mi. Jak widać, nie jestem stąd. Nie miałem pojęcia, że ktoś tutaj zamieszkuje. Przepraszam, mój błąd. Nie szukam kłopotu. Aczkolwiek mam ważne zadanie. Muszę spotkać się z Guru, to jest dla mnie bardzo ważne. Żeby się do niego dostać, muszę sprowadzić zaginionego najstarszego z wioski dwugwiezdnej kuli. Nie widzieliście go może?
Re: Równina Trivarro
Sro Paź 17, 2012 2:07 pm
Przywódca tej zgrai spokojnie wyczekał na odpowiedź Slash'a. Po jego ostatnich słowach roześmiał się głośno.
- Ooo więc jednak nie trafiłeś tu przez przypadek? Tak się właśnie zastanawiałem kiedy te tumany znajdą jakiegoś frajera i przyślą go tutaj. Masz pecha chłopcze, nie spotkasz się z tym starym ramolem - znowu wybuchnął śmiechem, najwyraźniej uznając swój żart za zabawny - Oczywiście że go widzieliśmy. Na Twoje nieszczęście jest on nam bardzo do czegoś potrzebny, nie zamierzamy go oddawać ani chłopcu na posyłki, ani nikomu innemu. Tak więc - tu odwrócił się tyłem do Saiyan'a - nic tu po Tobie. Miło się z Tobą gawędziło. Żegnaj.
Po czym oddalił się od ogniska i skierował swe kroki w mrok przed sobą. Jeśli Slash myślał, że ot tak pozwolą mu stąd odejść to grubo się mylił. W momencie gdy jego rozmówca znalazł się obok dwójki małych, szkaradnych stworów, które do tej pory siedziały w bezruchu, dało się usłyszeć ciche: "Zajmijcie się nim". Zakapturzeni strażnicy odskoczyli gdzieś na bok, a potworki rzuciły się na ogoniastego, który powoli przestawał odczuwać skutki porażenia paralizatorem.
OCC:
Twoi przeciwnicy:
- Ooo więc jednak nie trafiłeś tu przez przypadek? Tak się właśnie zastanawiałem kiedy te tumany znajdą jakiegoś frajera i przyślą go tutaj. Masz pecha chłopcze, nie spotkasz się z tym starym ramolem - znowu wybuchnął śmiechem, najwyraźniej uznając swój żart za zabawny - Oczywiście że go widzieliśmy. Na Twoje nieszczęście jest on nam bardzo do czegoś potrzebny, nie zamierzamy go oddawać ani chłopcu na posyłki, ani nikomu innemu. Tak więc - tu odwrócił się tyłem do Saiyan'a - nic tu po Tobie. Miło się z Tobą gawędziło. Żegnaj.
Po czym oddalił się od ogniska i skierował swe kroki w mrok przed sobą. Jeśli Slash myślał, że ot tak pozwolą mu stąd odejść to grubo się mylił. W momencie gdy jego rozmówca znalazł się obok dwójki małych, szkaradnych stworów, które do tej pory siedziały w bezruchu, dało się usłyszeć ciche: "Zajmijcie się nim". Zakapturzeni strażnicy odskoczyli gdzieś na bok, a potworki rzuciły się na ogoniastego, który powoli przestawał odczuwać skutki porażenia paralizatorem.
OCC:
Twoi przeciwnicy:
- Spoiler:
- Spoiler:
- Go??Gość
Re: Równina Trivarro
Czw Paź 18, 2012 11:32 pm
Danash był nieco zaskoczony reakcją wojownika. Zarozumiały stwór roześmiał się ogoniastemu prosto w twarz. Chyba nie zdawał sobie sprawy, że młodzieniec wcale nie żartuję. Wbrew swojej uprzejmości, nie był przykładem cierpliwości. Mimo tego miał nadzieję na brak przelewu krwi. Otaczały go jednak złe przeczucia. Zachowanie przeciwników wcale nie wróżyło żadnego kompromisu. Nie można jednak tracić nadziei. Chęć walki oraz czyste, dobre serce walczyły teraz w duszy Odmieńca. Na słowa domniemanego nameka brwi wojownika wyraźnie się uniosły, zaś jego źrenica pomniejszyły się. Był w szoku. F...Frajera? Saiyan zachował jednak zimną krew. Takie słowa nie robiły bowiem na nim najmniejszego wrażenia. Na jego rodzimej planecie były one niemal codziennością. Przynajmniej w czasach, kiedy był jeszcze kadetem. Tam każdemu na usta cisnęły się dużo gorsze wyzwiska na widok kogoś o tak niskiej randze. Normalka. C...Co on robi?! Tak po prostu pożegnał się i odwrócił? Złotowłosy nie zamierzał tak po prostu odejść. Musiał przemówić mu do rozsądku. Z oddali był w stanie usłyszeć niezbyt cichy szept skierowany do pozostałej dwójki. Mieli się nim rzekomo zająć.
Z cienia wyłoniły się dwie postaci. Były to dwa śmieszne stworzenia. Jedno z nich było lewitującą, zieloną głową. Z wyglądu przypominała nieco nameczańską twarz. Duże, spiczaste uszy oraz charakterystyczne rysy. Za orlim, zadartym nosem widniało duże wytrzeszczone oko. Jego kolor był bardzo zbliżony do koloru oczu Vegetańskiego najemnika. Jego usta wykrzywione były w potworny, przerażający uśmiech, spoza warg natomiast wystawały długie, ostre kły. Nad pofałdowanym czołem stworzenia widniała rzadka, czerwona czupryna. Mimo dziwnego wyglądu, potwór nie wyglądał zbyt groźnie. Był natomiast pewny siebie. Danash nie do końca rozumiał, jak te zwierzę zamierzało zrobić mu krzywdę. Drugi z grupy wyglądał niemniej dziwnie. Był tej samej barwy. Z odległości przypominał średnich rozmiarów kulkę, sięgającą conajwyżej do pasa złotowłosego. Zgarbiony futrzak posiadał małe, krótkie rączki pozbawione palców. Pod krzaczastymi, ciemnymi brwiami wyłaniały się dwie ogromne, lekko przymrużone gałki oczne, pod nimi zaś szeroki, masywny nochal. Zawzięty wyszczerz malucha przyprawiał o dreszcze, szczególnie ze względu na równie masywne, jak u poprzedniego zębiska. Duże stopy wystające spod grubego brzucha ozdobione były w proporcjonalnie ogromne pazury. Mimo tego, ten też nie wyglądał na siłacza. Odmieniec jednak zachował czujność. Dobrze wiedział, że nie można polegać na pozorach. Momentalnie pochylił się nieco, następnie zacisnął pięści, po czym podniósł je przed twarz. Zimnym spojrzeniem zmierzył wzrokiem obydwu z nich. Wystarczyła mu chwila, by poznać ich potencjalną siłę. Nie przypuszczał, żeby byli zdolni ukryć swoją KI. Nie mylił się. Suma obu przeciwników nie przekraczała pięciu tysięcy jednostek. Mężczyzna opuścił ręce na wysokość klatki piersiowej, usuwając chroniącej go gardy. Wokół niego rozbłysła złota aura. Ziemia lekko zadrżała, a kamyki wokoło zaczęły się synchronicznie unosić i falować na wietrze. Saiyan zaczął spokojnie i wyraźnie mówić do odchodzącego wojownika.
-Stój. Nie zmuszaj mnie do tego. Oboje przecież nie chcemy, żeby doszło do przelewu waszej krwi, a nie dajesz mi innego wyboru. Jesteście inteligentną rasę. Słyszałeś pewnie o poziomie mocy? Doskonale potrafisz wyciszyć swoją KI, wobec tego nie jestem w stanie zmierzyć Twojego wyniku. Ta dwójka nie przekracza natomiast pięciu tysięcy jednostek. To jest dość spory wynik, jak na tak niegroźnie wyglądające stworki. Niestety muszę Cię rozczarować. Zapewne Ty także umiesz wyczuwać energię. Moja obecna to nieco ponad trzydzieści trzy tysiące. Niech Cię to jednak nie zwiedzie. Ja również potrafię się wyciszyć. Chciałbym, żebyś wiedział, że moja maksymalna moc bez trudu jest w stanie przekraczyć 70 tysięcy jednostek. Wątpię, żebyś był w stanie pokonać ten rekord. Proponuję układ. Oddacie mi najstarszego, a nie zrobię krzywdy żadnemu z was. Co Ty na to? Zgadzasz się? To chyba dość uczciwe rozwiązanie.
OCC:
Haz, mam nadzieję, że nie obrazisz się za to, że nie wykonałem Twojego polecenia. Wolałem odegrać lepiej postać. Sorki.
Z cienia wyłoniły się dwie postaci. Były to dwa śmieszne stworzenia. Jedno z nich było lewitującą, zieloną głową. Z wyglądu przypominała nieco nameczańską twarz. Duże, spiczaste uszy oraz charakterystyczne rysy. Za orlim, zadartym nosem widniało duże wytrzeszczone oko. Jego kolor był bardzo zbliżony do koloru oczu Vegetańskiego najemnika. Jego usta wykrzywione były w potworny, przerażający uśmiech, spoza warg natomiast wystawały długie, ostre kły. Nad pofałdowanym czołem stworzenia widniała rzadka, czerwona czupryna. Mimo dziwnego wyglądu, potwór nie wyglądał zbyt groźnie. Był natomiast pewny siebie. Danash nie do końca rozumiał, jak te zwierzę zamierzało zrobić mu krzywdę. Drugi z grupy wyglądał niemniej dziwnie. Był tej samej barwy. Z odległości przypominał średnich rozmiarów kulkę, sięgającą conajwyżej do pasa złotowłosego. Zgarbiony futrzak posiadał małe, krótkie rączki pozbawione palców. Pod krzaczastymi, ciemnymi brwiami wyłaniały się dwie ogromne, lekko przymrużone gałki oczne, pod nimi zaś szeroki, masywny nochal. Zawzięty wyszczerz malucha przyprawiał o dreszcze, szczególnie ze względu na równie masywne, jak u poprzedniego zębiska. Duże stopy wystające spod grubego brzucha ozdobione były w proporcjonalnie ogromne pazury. Mimo tego, ten też nie wyglądał na siłacza. Odmieniec jednak zachował czujność. Dobrze wiedział, że nie można polegać na pozorach. Momentalnie pochylił się nieco, następnie zacisnął pięści, po czym podniósł je przed twarz. Zimnym spojrzeniem zmierzył wzrokiem obydwu z nich. Wystarczyła mu chwila, by poznać ich potencjalną siłę. Nie przypuszczał, żeby byli zdolni ukryć swoją KI. Nie mylił się. Suma obu przeciwników nie przekraczała pięciu tysięcy jednostek. Mężczyzna opuścił ręce na wysokość klatki piersiowej, usuwając chroniącej go gardy. Wokół niego rozbłysła złota aura. Ziemia lekko zadrżała, a kamyki wokoło zaczęły się synchronicznie unosić i falować na wietrze. Saiyan zaczął spokojnie i wyraźnie mówić do odchodzącego wojownika.
-Stój. Nie zmuszaj mnie do tego. Oboje przecież nie chcemy, żeby doszło do przelewu waszej krwi, a nie dajesz mi innego wyboru. Jesteście inteligentną rasę. Słyszałeś pewnie o poziomie mocy? Doskonale potrafisz wyciszyć swoją KI, wobec tego nie jestem w stanie zmierzyć Twojego wyniku. Ta dwójka nie przekracza natomiast pięciu tysięcy jednostek. To jest dość spory wynik, jak na tak niegroźnie wyglądające stworki. Niestety muszę Cię rozczarować. Zapewne Ty także umiesz wyczuwać energię. Moja obecna to nieco ponad trzydzieści trzy tysiące. Niech Cię to jednak nie zwiedzie. Ja również potrafię się wyciszyć. Chciałbym, żebyś wiedział, że moja maksymalna moc bez trudu jest w stanie przekraczyć 70 tysięcy jednostek. Wątpię, żebyś był w stanie pokonać ten rekord. Proponuję układ. Oddacie mi najstarszego, a nie zrobię krzywdy żadnemu z was. Co Ty na to? Zgadzasz się? To chyba dość uczciwe rozwiązanie.
OCC:
Haz, mam nadzieję, że nie obrazisz się za to, że nie wykonałem Twojego polecenia. Wolałem odegrać lepiej postać. Sorki.
Re: Równina Trivarro
Pią Paź 19, 2012 11:44 am
Szef chował się powoli w mroku panującym dookoła, lecz zatrzymał się gdy usłyszał głos Saiyan'a, oraz wyczuł drgania wokół niego.
- Zatrzymać się - rzucił spokojnie do podwładnych, na co dwa stworki natychmiast przerwały atak.
Stojąc nadal plecami do Danash'a wysłuchał co chłopak ma do powiedzenia. Gdy ten skończył powoli obrócił się i stanął z założonymi rękoma, po czym zaczął przemawiać.
- Owszem, wiem co to poziom mocy. I faktycznie, Twój waha się teraz w przedziale o którym wspomniałeś. Ale 70 tysięcy jednostek? Daruj sobie, nikt nie uwierzy w te bajeczki. A co do układu.... Po co mi to proponujesz, skoro doskonale wiesz że nie przystanę na coś takiego? Nie chcesz walczyć? Niestety nie ma innego sposobu żeby zmusić mnie do wydania Ci Najstarszego. Wygląda na to, że ta dwójka faktycznie nie jest dla Ciebie wyzwaniem. Proponuję więc coś trudniejszego. Itami!
Z cienia wyszedł jeden z zakapturzonych strażników. Wolnym krokiem szedł w stronę ogoniastego zatrzymując się kilka metrów przed nim. Jeśli Danash'a nie miał wcześniej okazji przyjrzeć mu się lepiej, to teraz miał ku temu sposobność. A widok przyprawiał o dreszcze. Postać w całości odziana w pelerynę z kapturem, a największą grozę budziła para oczu, jedyne źródło światła, poza ogniskiem, które oświetlało panujący tu mrok.
- Itami będzie Twoim przeciwnikiem - odezwał się znowu przywódca - Zapewniam, iż nie będziesz się z nim nudził. A żeby zmotywować Cię nieco do walki.... Medi! Przyprowadź go!
Chwilę potem na scenerię wkroczył zaawansowany wiekowo Nameczanin, związany i prowadzony przez drugiego z zakapturzonych.
- Teraz masz stuprocentową pewność, że jest tu ten którego szukasz. Jeżeli pokonasz Nas wszystkich - będzie Twój. Wątpię jednak, aby Ci się to udało - tu zaśmiał się drwiąco - Koniec gadania. Itami! Zaczynaj!
To były ułamki sekund. Zakapturzony błyskawicznie znalazł się tuż przed Saiyan'em zaskakując go kaskadą szybkich ciosów kierowanym w brzuch. Następnie potężnym kopniakiem w podbródek posłał go na ziemię.
OCC:
Itami:
Siła - 1000
Szybkość - 1500
Wytrzymałość - 1200
Energia - 800
HP - 18000
Ki - 12000
Techniki:
Bukujutsu
Kiaiho
Eye Beam
Gekiretsudokan
Plus parę innych, o których prawdopodobnie dowiesz się podczas walki co byś nie miał za łatwo
Atak szybki - 1500 dmg dla Ciebie
- Zatrzymać się - rzucił spokojnie do podwładnych, na co dwa stworki natychmiast przerwały atak.
Stojąc nadal plecami do Danash'a wysłuchał co chłopak ma do powiedzenia. Gdy ten skończył powoli obrócił się i stanął z założonymi rękoma, po czym zaczął przemawiać.
- Owszem, wiem co to poziom mocy. I faktycznie, Twój waha się teraz w przedziale o którym wspomniałeś. Ale 70 tysięcy jednostek? Daruj sobie, nikt nie uwierzy w te bajeczki. A co do układu.... Po co mi to proponujesz, skoro doskonale wiesz że nie przystanę na coś takiego? Nie chcesz walczyć? Niestety nie ma innego sposobu żeby zmusić mnie do wydania Ci Najstarszego. Wygląda na to, że ta dwójka faktycznie nie jest dla Ciebie wyzwaniem. Proponuję więc coś trudniejszego. Itami!
Z cienia wyszedł jeden z zakapturzonych strażników. Wolnym krokiem szedł w stronę ogoniastego zatrzymując się kilka metrów przed nim. Jeśli Danash'a nie miał wcześniej okazji przyjrzeć mu się lepiej, to teraz miał ku temu sposobność. A widok przyprawiał o dreszcze. Postać w całości odziana w pelerynę z kapturem, a największą grozę budziła para oczu, jedyne źródło światła, poza ogniskiem, które oświetlało panujący tu mrok.
- Itami:
- Itami będzie Twoim przeciwnikiem - odezwał się znowu przywódca - Zapewniam, iż nie będziesz się z nim nudził. A żeby zmotywować Cię nieco do walki.... Medi! Przyprowadź go!
Chwilę potem na scenerię wkroczył zaawansowany wiekowo Nameczanin, związany i prowadzony przez drugiego z zakapturzonych.
- Najstarszy:
- Teraz masz stuprocentową pewność, że jest tu ten którego szukasz. Jeżeli pokonasz Nas wszystkich - będzie Twój. Wątpię jednak, aby Ci się to udało - tu zaśmiał się drwiąco - Koniec gadania. Itami! Zaczynaj!
To były ułamki sekund. Zakapturzony błyskawicznie znalazł się tuż przed Saiyan'em zaskakując go kaskadą szybkich ciosów kierowanym w brzuch. Następnie potężnym kopniakiem w podbródek posłał go na ziemię.
OCC:
Itami:
Siła - 1000
Szybkość - 1500
Wytrzymałość - 1200
Energia - 800
HP - 18000
Ki - 12000
Techniki:
Bukujutsu
Kiaiho
Eye Beam
Gekiretsudokan
Plus parę innych, o których prawdopodobnie dowiesz się podczas walki co byś nie miał za łatwo
Atak szybki - 1500 dmg dla Ciebie
- Go??Gość
Re: Równina Trivarro
Nie Paź 21, 2012 4:51 pm
Na zaciekawionej twarzy wojownika pojawiło się zdziwienie. Dowódca nie uwierzył w osiągnięcia ogoniastego. Nawet nie był zaskoczony. Poziom wydawał się dla niego tak nierealny, że postanowił zaryzykować i zignorować propozycje. Danash był świadomy, że osobnik nie przystanie na ugodę, jednak nie spodziewał się, że zachowa tak zimną krew. Albo jest bardzo głupi, albo bardzo odważny. Natychmiast rozkazał obydwu stworzeniom zaprzestać ataku, chroniąc je przed niechybną śmiercią. Te, nieświadome zagrożenia, mocno zirytowane, dowiedziawszy się o swoich małych możliwościach odsunęły się powoli na bok. Były pełne zawodu, liczyły bowiem, na interesującą walkę. Czerwonooki był natomiast zadowolony z tego, że nie będzie musiał przelać ich krwi. Uwielbiał się bić, jednak starał się robić to tylko w ostateczności. Z resztą, pojedynek z tak słabymi przeciwnikami nie sprawiłaby mu żadnej przyjemności, czy kłopotu. Wydarzenia jednak nie wydawały toczyć się na tyle dobrze, by uniknąć czyjejś śmierci. Przełożony bandy zadbał o rzekomo wyrównanego poziomem przeciwnika. Był to Itami, jeden z zakapturzonych przeciwników, którzy bezlitośnie zaatakowali go na pustkowiu. Nie był zbyt wysoki. Czubek jego głowy sięgał conajwyżej do klatki bohatera. Odmieniec mógł się mu teraz dokładniej przyjrzeć. Za wiele mu to jednak nie dało. Czarny kaptur zaciemniał kompletnie wszystkie rysy twarzy przyszłego przeciwnika. Jedyną charakterystyczną cechą były jego oczy. Świeciły się one jasno zimnym, błękitnym światłem. Cała jego osoba była bardzo tajemnicza i przyprawiała o dreszcze. Saiyan jednak nie zamierzał się wcale poddawać. Mógł go pokonać nawet nie osiągając wyższej formy. Nagle usłyszał polecenie wydane do kogoś nieopodal. Był to Medi, drugi z atakujących go wcześniej wojowników. Miał kogoś przyprowadzić. Czyżby jeszcze jakiś as z rękawa? Kolejny żołnierz obdarzony niemniejszą siłą?
No pole bitwy wkroczyła starsza, zielona osoba. Z nietęgą miną i lekko opuszczoną głową stał ze związanymi z tyłu rękoma. Wyglądał na zmęczonego. Nie wydawał się wierzący w szansę na wyzwolenie. Zapewne nie do końca wiedział o co chodzi. Nie był zbyt wysoki. Wyglądem nie różnił się zbytnio od innych przedstawicieli swojej rasy. Ubrany był w biały, gruby szal otaczający całą jego szyję. Na plecy zarzuconą miał brązową, poszarpaną kamizelkę. Zdawał się bardzo osłabiony. Jego sędziwy wiek nie pomagał mu w przetrwaniu w takich warunkach, podkreślał natomiast jego mądrość. Złotowłosy kompletnie otworzył swój umysł, pozwalając, by w razie potrzeby zielony mógł dostać się do jego myśli i przeczytać jak z książki jego intencje. Nie był jednak pewien, czy starszy to potrafi. W końcu to bardzo trudna sztuka, której nawet on sam nie umiał i wątpił, czy kiedykolwiek się jej nauczy. W każdym razie, było mało czasu. Musiał się pośpieszyć, po czym zająć się uwięzionym.
Przemyślenia przerwał zryw błękitnookiego. Wojownik był bardzo szybki. W ułamku sekundy zdołał znaleźć się tuż przed swoją potencjalną ofiarą. Nie zaskoczył jednak ogoniastego. Stał niewzruszony, czekając na atak. Nie mylił się, zakapturzony postanowił bowiem uderzyć kaskadą ciosów kierując w jego brzuch. Atakowany natomiast nie ruszył się nawet na milimetr. Jego prawa, otwarta dłoń zasłaniała coraz to kolejne uderzenie wydając charakterystyczny dźwięk. Druga ręka pozostała w tej samej pozycji. Z każdym kolejnym uderzeniem przeciwnik wydawał się coraz bardziej zirytowany. Szczerze powiedziawszy, Danash na swojej obecnej formie ledwo za nim nadążał. Był bardzo szybki. Nie było mu jednak pisane zadanie jakiegokolwiek obrażenia. Seria ciosów trwała dobre półtorej minuty. Następnie kapturnik odskoczył na niecały metr, po czym z lekkim rozbiegiem desperacko spróbował zadać cios kopniakiem w podbródek oponenta. Sentencja była błyskawiczna. Czerwonooki wiedział, że nie byłby w stanie tego zablokować. Nawet nie próbował. Kiedy przeciwnik się rozpędzał, on opuścił dłoń, układając ją w tej samej pozycji, co druga. Niemal wystawił się na uderzenie. Jego noga ze świstem powietrza powędrowała prosto do celu. Milimetry dzieliły go od ciosu. Coś go jednak zatrzymało. Ziemia zadrżała. Wokoło ogoniastego pojawiła się widoczna gołym okiem aura, która obezwładniła tajemniczego. Z dużym hukiem niski oponent został wyrzucony wysoko w powietrze, na odległość kilkudziesięciu metrów. Następnie bezwładnie opadł na ziemię, dając czas na ruch Danasha. Obrażenia nie były duże, przyniosły jednak zamierzany skutek.
Trzeba opracować strategię. Nie ma dużo czasu. Ataki muszą być rozważne i przemyślane. Siła fizyczna odpada. W prawdzie bez problemu mógł go zmasakrować, jednak walka byłaby zbyt długa i wyczerpująca. Poza tym, nie miał ochoty nikogo zabijać. Nie jest w końcu zły. Hmmm. Mógłby spróbować użyć Zanzokena. Zmylenie wszystkich tutaj, po czym znokautowanie drugiego kapturnika, zabranie najstarszego i zmycie się stąd wydawało się idealnym pomysłem. Było jednak jedno ale. Był pewny, że większość z obecnych ma opanowaną technikę wyczuwania energii. Bez problemu mogliby rozpoznać oryginał od falsyfikatów, po czym bezproblemowo powstrzymać złotowłosego. Z drugiej strony, zawsze mógł użyć fali uderzeniowej. Final Flash bez przeszkód zmiótłby wszystkich tutaj z powierzchni ziemi, niszcząc przy tym wszystko dookoła. Pomysł jednak okazał się zbyt pochopny i bezmyślny. Nie uwzględniał on bowiem zielonego starca, który bez dyskusji zginąłby na miejscu. Nie ma innej opcji. Danash musiał poddać się transformacji w Hiper Kosmicznego Wojownika.
Stanął w rozkroku. Pochylił się nieco do przodu. Głowę opuścił, zawieszając wzrok na wysuszonej ziemi przed nim. Zaciśnięte pięści uniósł wysoko, na poziom głowy. Nie przychodziło mu inne rozwiązanie. W swoim ciele skumulował pokłady całej swojej KI. Wokoło rozbłysła jasna, złota aura, która rozświetliła otoczenie niczym żarówka podłączona do prądu. Na jego skroniach pojawiły się żyłki, czoło zaś stało się wilgotne od potu, który wręcz spływał po jego policzkach. Kiedy ostatni raz przybierał tą formę? Sam nie pamiętał. Było to bardzo dawno. Już prawie zapomniał, jak to się robi. Nie był pewien, czy mu się to uda. Bardzo dużo ryzykował. Jego ciało po wybuchu nadal było osłabione. Mógł nie poradzić sobie z rozpierającą go energią. Ma tylko jedną szansę. W innym wypadku umrze na miejscu. Mięśnie zaczęły wibrować, po czym powoli rosły. Widocznie barki miał teraz szersze. Żyły pojawiły się teraz w wielu miejscach. To był jego ostatni zryw. Wojownik czuł się bardzo podekscytowany. W końcu miał okazję wykorzystać cały swój potencjał. Podnieceniu towarzyszył też strach. Co, jeśli nie poradzi sobie z tranformacją? Starszy na pewno tutaj zginie. Nie mógł go zawieść. Cała planeta na niego liczy. Stawka jest bardzo wysoka. Musiał widzieć się z Guru. W innym razie nigdy nie odnajdzie swojego krewnego.
Krzyk rozległ się po całej równinie. Otaczająca go aura zwiększyła się kilkukrotnie. Włosy zaczęły podnosić się ku górze. Powietrze zaczęło drgać, a kamienie wokoło rytmicznie falować. Poziom mocy rósł z minuty na minutę. Ogromna, jasna iskra otoczyła jego sylwetkę. Potem kolejna. Trzecia natomiast była już jak uderzenie pioruna. Właśnie w tym momencie jego KI osiągnęła wartość okrągłego 70. Siedemdziesiąt tysięcy. Niewyobrażalna siła. Wojownik stanowczym ruchem opuścił gwałtownie pięści na poziom klatki piersiowej. Jego głowa jak za uderzeniem powędrowała ku górze. Krzyk stał się intensywniejszy. Złota poświata z dodatkami iskier była teraz niewiarygodnych rozmiarów. Jego wygląd również nieco się zmienił. Włosy były teraz uniesione maksymalnie ku górze. Na czole nie ostał się nawet jeden kosmyk. Z daleka przypominać musiał żółtego jeża. Jego sylwetka także uległa zmianie. Mięśnie urosły do niezrozumiałych rozmiarów. Wyglądał teraz na ogromnego siłacza. Krzyk ustał. Chwila na zebranie myśli. Mimo, że był teraz niezwyciężony, nadal nie zamierzał nikogo zabijać. Towarzyszył mu ten sam cel. Uratować starszego unikając przelania się krwi. Wątpił, żeby teraz któryś z obecnych ośmielił się z nim walczyć. Z góry byli skazani na przegraną. Ogoniasty wyprostował się. Lewą ręką ułożył wzdłuż ciała, prawą natomiast wyciągnął przed siebie. Wyprostowanym palcem, z groźną miną wskazał na przywódcę.
-Czujesz to? Ponad 70 tysięcy. Daję wam ostatnią szansę. Oddajcie mi starszego po dobroci. To jest poziom Hiper Kosmicznego Wojownika. Ostrzegam, nie jestem w tej postaci ani zbyt cierpliwy, ani opanowany. Twoja głupota może kosztować was wszystkich życie.
OCC:
blok
kiaiho (-244ki; 1625dmg)
ssj2 (-250ki)
No pole bitwy wkroczyła starsza, zielona osoba. Z nietęgą miną i lekko opuszczoną głową stał ze związanymi z tyłu rękoma. Wyglądał na zmęczonego. Nie wydawał się wierzący w szansę na wyzwolenie. Zapewne nie do końca wiedział o co chodzi. Nie był zbyt wysoki. Wyglądem nie różnił się zbytnio od innych przedstawicieli swojej rasy. Ubrany był w biały, gruby szal otaczający całą jego szyję. Na plecy zarzuconą miał brązową, poszarpaną kamizelkę. Zdawał się bardzo osłabiony. Jego sędziwy wiek nie pomagał mu w przetrwaniu w takich warunkach, podkreślał natomiast jego mądrość. Złotowłosy kompletnie otworzył swój umysł, pozwalając, by w razie potrzeby zielony mógł dostać się do jego myśli i przeczytać jak z książki jego intencje. Nie był jednak pewien, czy starszy to potrafi. W końcu to bardzo trudna sztuka, której nawet on sam nie umiał i wątpił, czy kiedykolwiek się jej nauczy. W każdym razie, było mało czasu. Musiał się pośpieszyć, po czym zająć się uwięzionym.
Przemyślenia przerwał zryw błękitnookiego. Wojownik był bardzo szybki. W ułamku sekundy zdołał znaleźć się tuż przed swoją potencjalną ofiarą. Nie zaskoczył jednak ogoniastego. Stał niewzruszony, czekając na atak. Nie mylił się, zakapturzony postanowił bowiem uderzyć kaskadą ciosów kierując w jego brzuch. Atakowany natomiast nie ruszył się nawet na milimetr. Jego prawa, otwarta dłoń zasłaniała coraz to kolejne uderzenie wydając charakterystyczny dźwięk. Druga ręka pozostała w tej samej pozycji. Z każdym kolejnym uderzeniem przeciwnik wydawał się coraz bardziej zirytowany. Szczerze powiedziawszy, Danash na swojej obecnej formie ledwo za nim nadążał. Był bardzo szybki. Nie było mu jednak pisane zadanie jakiegokolwiek obrażenia. Seria ciosów trwała dobre półtorej minuty. Następnie kapturnik odskoczył na niecały metr, po czym z lekkim rozbiegiem desperacko spróbował zadać cios kopniakiem w podbródek oponenta. Sentencja była błyskawiczna. Czerwonooki wiedział, że nie byłby w stanie tego zablokować. Nawet nie próbował. Kiedy przeciwnik się rozpędzał, on opuścił dłoń, układając ją w tej samej pozycji, co druga. Niemal wystawił się na uderzenie. Jego noga ze świstem powietrza powędrowała prosto do celu. Milimetry dzieliły go od ciosu. Coś go jednak zatrzymało. Ziemia zadrżała. Wokoło ogoniastego pojawiła się widoczna gołym okiem aura, która obezwładniła tajemniczego. Z dużym hukiem niski oponent został wyrzucony wysoko w powietrze, na odległość kilkudziesięciu metrów. Następnie bezwładnie opadł na ziemię, dając czas na ruch Danasha. Obrażenia nie były duże, przyniosły jednak zamierzany skutek.
Trzeba opracować strategię. Nie ma dużo czasu. Ataki muszą być rozważne i przemyślane. Siła fizyczna odpada. W prawdzie bez problemu mógł go zmasakrować, jednak walka byłaby zbyt długa i wyczerpująca. Poza tym, nie miał ochoty nikogo zabijać. Nie jest w końcu zły. Hmmm. Mógłby spróbować użyć Zanzokena. Zmylenie wszystkich tutaj, po czym znokautowanie drugiego kapturnika, zabranie najstarszego i zmycie się stąd wydawało się idealnym pomysłem. Było jednak jedno ale. Był pewny, że większość z obecnych ma opanowaną technikę wyczuwania energii. Bez problemu mogliby rozpoznać oryginał od falsyfikatów, po czym bezproblemowo powstrzymać złotowłosego. Z drugiej strony, zawsze mógł użyć fali uderzeniowej. Final Flash bez przeszkód zmiótłby wszystkich tutaj z powierzchni ziemi, niszcząc przy tym wszystko dookoła. Pomysł jednak okazał się zbyt pochopny i bezmyślny. Nie uwzględniał on bowiem zielonego starca, który bez dyskusji zginąłby na miejscu. Nie ma innej opcji. Danash musiał poddać się transformacji w Hiper Kosmicznego Wojownika.
Stanął w rozkroku. Pochylił się nieco do przodu. Głowę opuścił, zawieszając wzrok na wysuszonej ziemi przed nim. Zaciśnięte pięści uniósł wysoko, na poziom głowy. Nie przychodziło mu inne rozwiązanie. W swoim ciele skumulował pokłady całej swojej KI. Wokoło rozbłysła jasna, złota aura, która rozświetliła otoczenie niczym żarówka podłączona do prądu. Na jego skroniach pojawiły się żyłki, czoło zaś stało się wilgotne od potu, który wręcz spływał po jego policzkach. Kiedy ostatni raz przybierał tą formę? Sam nie pamiętał. Było to bardzo dawno. Już prawie zapomniał, jak to się robi. Nie był pewien, czy mu się to uda. Bardzo dużo ryzykował. Jego ciało po wybuchu nadal było osłabione. Mógł nie poradzić sobie z rozpierającą go energią. Ma tylko jedną szansę. W innym wypadku umrze na miejscu. Mięśnie zaczęły wibrować, po czym powoli rosły. Widocznie barki miał teraz szersze. Żyły pojawiły się teraz w wielu miejscach. To był jego ostatni zryw. Wojownik czuł się bardzo podekscytowany. W końcu miał okazję wykorzystać cały swój potencjał. Podnieceniu towarzyszył też strach. Co, jeśli nie poradzi sobie z tranformacją? Starszy na pewno tutaj zginie. Nie mógł go zawieść. Cała planeta na niego liczy. Stawka jest bardzo wysoka. Musiał widzieć się z Guru. W innym razie nigdy nie odnajdzie swojego krewnego.
Krzyk rozległ się po całej równinie. Otaczająca go aura zwiększyła się kilkukrotnie. Włosy zaczęły podnosić się ku górze. Powietrze zaczęło drgać, a kamienie wokoło rytmicznie falować. Poziom mocy rósł z minuty na minutę. Ogromna, jasna iskra otoczyła jego sylwetkę. Potem kolejna. Trzecia natomiast była już jak uderzenie pioruna. Właśnie w tym momencie jego KI osiągnęła wartość okrągłego 70. Siedemdziesiąt tysięcy. Niewyobrażalna siła. Wojownik stanowczym ruchem opuścił gwałtownie pięści na poziom klatki piersiowej. Jego głowa jak za uderzeniem powędrowała ku górze. Krzyk stał się intensywniejszy. Złota poświata z dodatkami iskier była teraz niewiarygodnych rozmiarów. Jego wygląd również nieco się zmienił. Włosy były teraz uniesione maksymalnie ku górze. Na czole nie ostał się nawet jeden kosmyk. Z daleka przypominać musiał żółtego jeża. Jego sylwetka także uległa zmianie. Mięśnie urosły do niezrozumiałych rozmiarów. Wyglądał teraz na ogromnego siłacza. Krzyk ustał. Chwila na zebranie myśli. Mimo, że był teraz niezwyciężony, nadal nie zamierzał nikogo zabijać. Towarzyszył mu ten sam cel. Uratować starszego unikając przelania się krwi. Wątpił, żeby teraz któryś z obecnych ośmielił się z nim walczyć. Z góry byli skazani na przegraną. Ogoniasty wyprostował się. Lewą ręką ułożył wzdłuż ciała, prawą natomiast wyciągnął przed siebie. Wyprostowanym palcem, z groźną miną wskazał na przywódcę.
-Czujesz to? Ponad 70 tysięcy. Daję wam ostatnią szansę. Oddajcie mi starszego po dobroci. To jest poziom Hiper Kosmicznego Wojownika. Ostrzegam, nie jestem w tej postaci ani zbyt cierpliwy, ani opanowany. Twoja głupota może kosztować was wszystkich życie.
OCC:
blok
kiaiho (-244ki; 1625dmg)
ssj2 (-250ki)
Re: Równina Trivarro
Pon Paź 22, 2012 11:01 pm
Cała piątka z niedowierzaniem obserwowała zaistniałą sytuację. Gdy już ziemia przestała się trząść i wszystko wróciło jakby do normy cofnęli się czując emanującą z Saiyan'a moc.
- Niemożliwe - wyszeptał przywódca, na którego twarzy malowało się niedowierzanie, a może nawet strach - Jak on... to niemożliwe....
W żaden sposób nie zareagował na słowa Danash'a. Pozostała czwórka stała spokojnie czekając na wydanie jakiegoś polecenia. Najstarszy nadal stał związany, pilnowany przez Medi'ego. Po chwili szef jakby oprzytomniał, rozejrzał się uważnie jakby oceniał sytuacje. Na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech.
- W porządku. Skoro tak się ma sytuacja - rzekł, po czym podszedł do Najstarszego i stanął tuż za nim. - Przechodzimy do planu B. Wiecie co macie robić - zwrócił się do dwójki zakapturzonych.
Natychmiast po jego słowach tuż przed Saiyan'em zmaterializowali się Itami i Medi. Wyciągnęli przed siebie ręce i zaczęli gromadzić w nich energię. Jeszcze chwila i w stronę Danash'a pomknęły dwa pociski. Wszędzie naokoło wzbiła się chmura dymu i pyłu. Upłynęło trochę czasu nim sytuacja się ustabilizowała. Gdy już tumany kurzu opadły ogoniasty ujrzał przed sobą ciekawy widok. Dwa pokraczne stworki, dwójka zakapturzonych strażników, przywódca oraz pilnowany teraz przez niego Najstarszy - wszyscy oni stali w ciasnym kręgu, a wokół nich rozciągała się fioletowa bariera podtrzymywana przez szefa.
- I co teraz spryciarzu? - odezwał się z szerokim uśmiechem na twarzy - Ta bariera jest dość wytrzymała, lecz myślę że byłbyś w stanie ją przełamać jakimś silnym atakiem energetycznym. Tyle że ten tutaj - wskazał palcem Nameczanina - raczej by tego nie przeżył. A tego chyba nie chcesz. Mogę ją utrzymywać w nieskończoność. Masz tylko jedną opcję - wracaj do tych zielonych śmieci i powiedz że wkrótce ich odwiedzimy. Ale raczej bez ich koleżki za którym tak tęsknią - po czym roześmiał się drwiąco.
OCC:
2500 dmg za 2x Gekiretsukodan. Liczę na Twoją kreatywność, wcale nie musisz robić tak, jak każe Ci ten typek
- Niemożliwe - wyszeptał przywódca, na którego twarzy malowało się niedowierzanie, a może nawet strach - Jak on... to niemożliwe....
W żaden sposób nie zareagował na słowa Danash'a. Pozostała czwórka stała spokojnie czekając na wydanie jakiegoś polecenia. Najstarszy nadal stał związany, pilnowany przez Medi'ego. Po chwili szef jakby oprzytomniał, rozejrzał się uważnie jakby oceniał sytuacje. Na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech.
- W porządku. Skoro tak się ma sytuacja - rzekł, po czym podszedł do Najstarszego i stanął tuż za nim. - Przechodzimy do planu B. Wiecie co macie robić - zwrócił się do dwójki zakapturzonych.
Natychmiast po jego słowach tuż przed Saiyan'em zmaterializowali się Itami i Medi. Wyciągnęli przed siebie ręce i zaczęli gromadzić w nich energię. Jeszcze chwila i w stronę Danash'a pomknęły dwa pociski. Wszędzie naokoło wzbiła się chmura dymu i pyłu. Upłynęło trochę czasu nim sytuacja się ustabilizowała. Gdy już tumany kurzu opadły ogoniasty ujrzał przed sobą ciekawy widok. Dwa pokraczne stworki, dwójka zakapturzonych strażników, przywódca oraz pilnowany teraz przez niego Najstarszy - wszyscy oni stali w ciasnym kręgu, a wokół nich rozciągała się fioletowa bariera podtrzymywana przez szefa.
- I co teraz spryciarzu? - odezwał się z szerokim uśmiechem na twarzy - Ta bariera jest dość wytrzymała, lecz myślę że byłbyś w stanie ją przełamać jakimś silnym atakiem energetycznym. Tyle że ten tutaj - wskazał palcem Nameczanina - raczej by tego nie przeżył. A tego chyba nie chcesz. Mogę ją utrzymywać w nieskończoność. Masz tylko jedną opcję - wracaj do tych zielonych śmieci i powiedz że wkrótce ich odwiedzimy. Ale raczej bez ich koleżki za którym tak tęsknią - po czym roześmiał się drwiąco.
OCC:
2500 dmg za 2x Gekiretsukodan. Liczę na Twoją kreatywność, wcale nie musisz robić tak, jak każe Ci ten typek
- Go??Gość
Re: Równina Trivarro
Czw Lis 08, 2012 3:24 pm
Usta dowódcy mimowolnie otworzyły się ze zdziwienia. Wojownik zastygł chwilę w bezruchu. Stał jak słup soli. Miał bardzo nietęgą minę. Z resztą, cała piątka wyglądała w ten sposób. Ich zaskoczenie było w pełni zrozumiałe. Żaden z nich bowiem nie spodziewał się takiej potęgi. Mimo kilku ostrzeżeń, tak wysoki poziom mocy wydawał im się niemożliwy do osiągnięcia. Teraz każdy z nich jest zaledwie marnym popychadłem w porównaniu do złotowłosego. Ogoniasty stał, nie wykonując niepotrzebnych czynności nadal grożąc palcem hersztowi bandy. Jedynie kącik jego ust, na słowa przerażenia przywódcy, uniósł się delikatnie ku górze. Pogardliwy uśmieszek nie trwał jednak zbyt długo. Zółtawy wojownik jakby ocknął się, po czym zaczął rozglądać się dookoła. Szybkimi ruchami jego głowa obracała się to w lewo, to w prawo, spoglądając na kamienne twarze swojej grupy. Może zrozumiał, że opór nie ma szans? Danash znów spoważniał. Rozpierała go energia. I chociaż miał nadzieję na uniknięcie walki, gotów był zaatakować w każdej chwili. Błyskawice otaczające jego ciało dodawały nutki grozy. Nic dziwnego, że jego przeciwnicy zmiękli. W jednej chwili przemienił się z niegroźnego popychadła na przepotężnego wojownika. Mógł ich zabić w każdej sekundzie. Powstrzymał się jednak licząc na ugodę.
Dźwięczny uśmiech oponenta przerwał narastającą z każdą chwilą niezręczną ciszę. Już w tym momencie złotowłosy zrozumiał, że zielony zamierza odmówić. To było widać. Tego wyrazu twarzy nie można pomylić. Intuicyjnie chciał już się wybić od ziemi i pomknąć w stronę tego cwaniaka. Coś go jednak zatrzymało. Było w nim coś, co go intrygowało. Co on znowu wymyśli? Ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie? Może będzie można go potem wykorzystać? Ten właśnie szósty zmysł, będący często powodem zguby niejednego głupca obudził się w saiyanie w tak dużym stopniu, by pozostawić ciało czerwonookiego w bezruchu. Odmieniec odwrócił wzrok dosłownie na ułamek sekundy. Od jego źrenic odbijał się obraz stojącego w uwięzi. Jego mina jednak była inna. Nie wyglądał on już na tak bardzo przerażonego. Był spokojniejszy. Niemal z dumą spoglądał na małpiastego. Jego oczy jednak wciąż zdradzały obawę o swoje życie. Nie pisane mu było dzisiaj zginąć.
Chwila nieuwagi saiyana wystarczyła, by narazić się na koszmarnie niebezpieczny błąd. Herszt szybko wypowiedział coś do swoich poddanych. Danash był jednak zbyt rozkojarzony, żeby zrozumieć jego słowa. Z przerażeniem w oczach spojrzał na podchodzącego do starszego bandytę. Jego usta nagle lekko się otworzyły, a brwi wysoko uniosły. Ujrzał bowiem coś, czego się nie spodziewał. Na drodze do przywódcy, zaledwie kilka metrów od niego, pojawili się Itami i Medi. Pojawili się jakby z nikąd. Mimo swojego niskiego poziomu mocy, oboje byli bardzo szybcy. Na tyle, by bez problemu zaskoczyć złotowłosego. Unosili się nisko w powietrzu, a ręce mieli wyciągnięte przed siebie. Spod kapturów widać było ich mroczny, przerażający uśmiech. To był ułamek sekundy. Mimo tego, obraz ten będzie prześladował saiyana zapewne przez długi czas. Nim zdążył zrobić unik, ku niemu pomknęły błyskawicznie dwie ogromne ogniste kule, napełnione czystą, niszczycielską energią. Nasz bohater był teraz w nielada tarapatach. Czy uda mu się jakoś ujść z tego cało?
Przerażony Odmieniec odchylił się momentalnie do tyłu. Z przerażoną miną oraz uchylonymi ustami automatycznie uniósł ręce ku górze. Nim pociski doszły do celu, ogoniasty zdążył wypchnąć swe ramiona przed siebie. Otwartymi dłońmi chciał chociaż minimalnie zmniejszyć obrażenia. Nie był jednak pewien, czy to dobry pomysł. Nie miał jednak nic do stracenia. Ogniste kule z ogromnym hukiem rozpościerającym się po równinie uderzyły o opuszki palców Dana. W chwili konfrontacji przybysz zamknął oczy, a jego twarz wykrzywiła się w ogromny grymas. Spodziewał się bowiem niemałego wybuchu. Nie odniósł jednak poważniejszych obrażeń. Słysząc szum czystej energii uchylił powieki. Był w szoku. Rzucone pociski były na tyle wypełnione KI, że mógł ich dotknąć. Obie kule zatrzymał przed sobą, siłując się z ich siłą. Energię przepełnione nienawiścią czuł tuż pod swoimi palcami.
Stęknął cicho, a na jego czole pojawiła się kropla potu oraz liczne żyłki. Itami oraz Medi napierali zbyt silnie. Nie było nawet mowy o odepchnięciu ataku. Mimo to złotowłosy się nie poddawał. Z całych sił próbował odbić uderzenie. Jego stopy wbiły się w twardą, niemal kamienną ziemię. Cios z każdą sekundą odpychał go w tył, zostawiając przy tym dwa proste pasy wyryte saiyańskimi podeszwami. W końcu energia zamknięta w kulach zaczęła napierać ze zdwojoną siłą. W tym samym momencie oba pociski pękły niczym mydlane bańki, a Danasha zalała potężna eksplozja. Wokoło wzbiły się tumany kurzu. Wojownik stał niewzruszony ze skrzyżowanymi rękoma przed twarzą, tworząc idealną jak na tą okazję gardę. Jego ciało pokryte było brudem oraz żwirem. Naokoło wytworzył się średnich rozmiarów krater. Mimo wszystko, na jego ciele nie było nawet zadrapania. Atak był słabszy niż przypuszczał. Nawet bez zminimalizowania jego szkód nie był w stanie go zabić, ani nawet poważnie zranić. A więc to wszystko? Postawili swój los na ten atak? Dobrze wiedzieli, że to się nie uda. Są głupsi niż się wydaje.
Tuman kurzu powoli opadł na ziemię drapiąc głośno dyszącego saiyana w gardło. Wojownik opuścił powoli ręce, po czym spojrzał groźnie przed siebie. Widział ich. Odsunęli się nieco dalej, zupełnie tak, jakby chcieli uciec od skutków swojego własnego ataku. Stali jakoś dziwnie. W ciasnej grupce, cała szóstka. Przywódca, kapturnicy, dwa stwory oraz starszy. Mina pierwszych pięciu o dziwo nie zdradzała zaskoczenia tym, że wojownik wyszedł z tej całej sytuacji bez szwanku. Przeciwnie, wyglądali na bardzo pewnych siebie. Ten ostatni natomiast potwornie posępniał. Dan miał złe przeczucia. Nie zamierzał jednak czekać długo z atakiem. Chciał załatwić to jak najszybciej. Skoro już musi ich zabić, zrobi to szybko. Ich śmierć powinna być niemal bezbolesna. Splunął na ziemię o metr przed siebie, po czym pozwolił sobie złapać głęboki, napawający jego duszę świeżą porcją tlenu. Nie było jednak czasu na zbyt długi odpoczynek, mimo, iż walka była już z góry wygrana. Wojownik spoważniał. Nie pora spocząć na laurach, ani być zbyt pewnym siebie. To cecha głupców. Saiyan pochylił się mocno do przodu. Jego oczy wyrażały już sporą irytację. Miał już dość tego cyrku. Jego zaciśnięte pięści powędrowały wysoko w górę, na wysokość klatki piersiowej, uwalniając tym samym pokłady oszczędzanej dotąd nieco KI. Aura wokoło stała się jaśniejsza i obszerniejsza, wyładowania elektryczne natomiast intensywniejsze. Wyglądał niezwykle groźnie i niezwykle... potężnie.
Stukot podeszwy odbijającej się od stwardniałej ziemi zasygnalizował przystąpienie ogoniastego do ataku. Jednym, gwałtownym ruchem odbił się od podłoża nabierając niezwykłej prędkości. Szybkość nigdy nie była jego mocną stroną, natomiast teraz bez problemu w ciągu zaledwie kilku minut mógłby okrążyć całą planetę, która mimo wszystko, jest nieco większa od Vegety. Bez chwili zawahania pomknął ku swoim ofiarom. Lewą rękę wystawił przed siebie, przyjmując bardziej areodynamiczną pozycję, drugą natomiast cofnął do tyłu, szykując się do ataku. Przebycie odległości zajęło mu zaledwie ułamek sekundy. Przeciwnicy nie zdążyliby mrugnąć, a złotowłosy był już przed nimi. Z naddźwiękową szybkością wyrzucił przed siebie prawą zaciśniętą pięść, uginając przy tym lewe kolano w celu wzmocnienia zadanych obrażeń. Przymrużył lekko oczy. Celował prosto w twarz nieznośnego przywódcy. Ten stał najbliżej ze wszystkich. Po takim ciosie nie mógł się podnieść.
Szok zatrzymał pędzącego dotąd ponaddźwiękowo wojownika w kompletnym bezruchu. Stało się coś, czego nie mógł się spodziewać. Przez krótki moment nie wiedział co się stało. Pod kostkami swoich palców poczuł nie skórę i pękające kości przeciwnika, a coś w dotyku przypominające szkło, jednak ogrzane czystą energią. Cios był na tyle silny, by zadać niemały ból złotowłosemu, ten jednak nie cofnął się ani na milimetr. Jego brwi uniosły się wysoko, a usta rozwarły mimowolnie. Małymi źrenicami patrzył przed siebie, po czym powoli uniósł twarz pozwalając, by na odległość wyciągniętej ręki odbiła się ironicznie uśmiechnięta twarz herszta w jego bordowych tęczówkach. Dokładnie analizując każde słowo wypowiedziane przez nameka przeczekał chwilę w lekkiej niepewności. Początkowo chciał uderzyć ponownie, jednak zrozumiał co się przed chwilą wydarzyło. Zerknął szybko na starszego wskazanego palcem przez herszta. Jego mina była dramatyczna. Nie wykazywał żadnej nadziei na uwolnienie. Jakby pogodził się już ze swoją śmiercią. Był to bardzo przykry widok. A Dana bolało go to, że nie ma jak mu pomóc.
Zaraz, zaraz... Bariera? Nagle w głowie Kosmicznego na nowo odrodziła się nadzieja. Saiyana oświeciło niczym po pstryknięciu włącznika światła, rozgrzewając żarówkę niemal do czerwoności. Uśmiechnął się lekko wywołując niemałe zaskoczenie u przeciwników, a również i u starszego. Powolnym, jakby spokojnym ruchem cofnął prawą rękę ułożoną w ten sposób od chwili uderzenia i ustawił ją wzdłuż ciała. Pewnie stanął na ziemi, następnie wyprostował się jak struna patrząc prosto w oczy bezimiennego. Jego brwi były nadal wysoko uniesione, jednak nieco się zmarszczyły. Uniósł lewą dłoń, którą zaczął drapać się delikatnie po brodzie. Wyglądał na zaintrygowanego, jednak na pewno nie przerażonego. Kostką wskazującego palca zaczął delikatnie pukać w barierę, wywołując nieco zabawny stukot. Wszyscy w bańce byli oszołomieni zachowaniem krwistookiego. Po kilku minutach przyglądania się technice, wojownik spoważniał, po czym ponownie spojrzał na oponenta. Nie wyrażając żadnych emocji, zaczął dość wolno, drwiąco mówić.
-Jesteś głupcem. Zdradziłeś mi największą wadę tej techniki. Powiedz mi, skoro i tak zabijecie starszego, to co mam do stracenia? Przynajmniej zabiję was i wszystkie pieprzone stwory na tej przeklętej równinie.
Mówiąc to patrzył, jak wszyscy w bańce z przerażeniem malowanym na twarzy spoglądają na siebie. Wszyscy, oprócz starszego, który niemal obojętnie tkwił wpatrzony w Dana. Wykorzystując chwilę nieuwagi przeciwników, złotowłosy uśmiechnął się, po czym mrugnął prawym okiem do zielonego. Nie czekając ani chwili dłużej ogoniasty odskoczył dobre kilkanaście metrów w tył, po czym uniósł się wysoko ponad powierzchnię ziemi. Oglądając z góry panicznie bojące się swojej przyszłości mrówki, zaczął kumulować energię w swoim ciele. Aura naokoło jego rozbłyskiwała teraz niemal słońce, a wyładowania uderzały stamtąd aż o podłoże. Pewnym i zdecydowanym ruchem wojownik wyrzucił oba ramiona na boki. Na końcach palców otwartych dłoni zaczęła kumulować się jasna, błyszcząca poświata. Złotowłosy zamknął oczy. Wyczuwał dokładnie wszystkie sześć KI znajdujących się przed nim. Więcej, wręcz widział ich kolory. Wszystkie były czerwone, czysto złe, z wyjątkiem jednej. Błękitnej, niewinnej i dobrej. Był to starszy. Odmieniec wpadł na genialny pomysł. Skoro oni potrafią wytworzyć barierę, Dan może zrobić to samo. Skupiając się do granicy swoich możliwości wysłał niepostrzeżenie w tamtym kierunku cząstkę swojej energii. Na jego skroniach pojawiły się żyłki, a na czole duża kropla potu. Wbrew pozorom było to dużo trudniejsze niż mu się wydawało. Cholera, mógł nie odchodzić aż na taką odległość. Wzbudziłby tym jednak podejrzenie. Czy saiyan podoła tak trudnemu, nowemu wyzwaniu? Musi. To jego ostatnia szansa. W innym wypadku skrzywdzi niewinną istotę.
Energia przechodziła dość powoli. Kumulując w tym czasie energię na falę uderzeniową, ogoniasty powołał się na ogromny wysiłek. Tak, w końcu mógł to dostrzec. Naokoło błękitnej aury pojawiła się niewielka, mieszcząca tylko jedną osobę otoczka. Była ledwo co widoczna. Niech nie zwiedzie was jednak ilość energii, którą emanuje. Jest to niezwykle przydatna technika. Teraz wystarczyło ją tylko utrzymać. Łatwizna. Hiper Wojownik uśmiechną się szczerze, po czym powoli otworzył powieki. Aura, która otaczała jego dłonie była bardzo gęsta. Nie minęła chwila, a w dłoniach pojawiły się dwie ogniste kule. Były czystą KI, którą opatulały coraz to groźniejsze wyładowania. Tyle powinno wystarczyć... Nie czekając długo, saiyan wypchnął oba ramiona w przód, kierując opuszki palców wprost na ofiary. Wydając z siebie dość głośny okrzyk zmęczenia, z dłoni wojownika wystrzelił pokaźnych rozmiarów strumień energii. Taki atak pozbawiłby życia nie tylko tamtych na dole, ale nawet osoby o sile pokroju Danasha. Wokoło płynącego jak rzeka pocisku pojawiły się wyładowania elektryczne. Odpowiednio użyty atak bez problemu zniszczyłby średnich rozmiarów planetę. Dlatego trzeba używać go w ostateczności i obchodzić się z nim z wielką ostrożnością.
Chmury zaczęły przesłaniać niebo i zbierać się najintensywniej tuż nad głową wojownika. Przerażone twarze patrzyły w oślepiającą, mknącą ku ich zagładzie falę. Nie było już sensu uciekać. Pewne było, że ten atak bez problemu przebije aurę i pochłonie większość równiny, która nawet po wybuchu w większości nie zmieni jej wyglądu. Minęły ułamki sekund, a ognista kula zderzyła się z ziemią. Złociste płomienie pochłonęły cały otaczający teren, aż po horyzont. Podarte ubrania Dana falowały na wietrze wywołanym przez cios. Namek zadrżało, co mogły zauważyć wszystkie istoty tutaj żyjące, nawet te po drugiej stronie globu. Tumany gęstego kurzu wraz z niedużymi kamieniami zaczęły unosić się wysoko pod niebo, zasłaniając tym samym pole widzenia wojownika. Uderzenie było potężne, trwało przez kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt sekund. Finiszem było potężny wybuch, którego huk rozszedł się na odległość conajmniej kilkudziesięciu kilometrów. Pozostając chwilę w pozycji ataku, Dan sapał ciężko dławiąc się dymem. Z wyciągniętymi rękoma, niemal nic nie widząc zaczął powoli opadać ku dole. Wylądował ze stukotem na ziemi. Zmusił się na chwilę niepewności, by poczekać, aż wszystko się uspokoi. Niczego nie był pewien. Jeszcze nie wygrał. Spodziewał się najgorszego. Nie był w końcu w stanie określić teraz żadnej KI. Był zbyt sforsowany. Mruknął coś do siebie pod nosem, jednak zamiast słów wyszedł mu jedynie bełkot zakończony ksztuszeniem się oraz łapczywym łapaniem płytkich oddechów.
OCC:
-250ki
-2500hp
-Final Flash (45%KI)
10968 dmg
-8775ki
Barierre
-5704 KI
9158 KI
49175 HP
Dźwięczny uśmiech oponenta przerwał narastającą z każdą chwilą niezręczną ciszę. Już w tym momencie złotowłosy zrozumiał, że zielony zamierza odmówić. To było widać. Tego wyrazu twarzy nie można pomylić. Intuicyjnie chciał już się wybić od ziemi i pomknąć w stronę tego cwaniaka. Coś go jednak zatrzymało. Było w nim coś, co go intrygowało. Co on znowu wymyśli? Ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie? Może będzie można go potem wykorzystać? Ten właśnie szósty zmysł, będący często powodem zguby niejednego głupca obudził się w saiyanie w tak dużym stopniu, by pozostawić ciało czerwonookiego w bezruchu. Odmieniec odwrócił wzrok dosłownie na ułamek sekundy. Od jego źrenic odbijał się obraz stojącego w uwięzi. Jego mina jednak była inna. Nie wyglądał on już na tak bardzo przerażonego. Był spokojniejszy. Niemal z dumą spoglądał na małpiastego. Jego oczy jednak wciąż zdradzały obawę o swoje życie. Nie pisane mu było dzisiaj zginąć.
Chwila nieuwagi saiyana wystarczyła, by narazić się na koszmarnie niebezpieczny błąd. Herszt szybko wypowiedział coś do swoich poddanych. Danash był jednak zbyt rozkojarzony, żeby zrozumieć jego słowa. Z przerażeniem w oczach spojrzał na podchodzącego do starszego bandytę. Jego usta nagle lekko się otworzyły, a brwi wysoko uniosły. Ujrzał bowiem coś, czego się nie spodziewał. Na drodze do przywódcy, zaledwie kilka metrów od niego, pojawili się Itami i Medi. Pojawili się jakby z nikąd. Mimo swojego niskiego poziomu mocy, oboje byli bardzo szybcy. Na tyle, by bez problemu zaskoczyć złotowłosego. Unosili się nisko w powietrzu, a ręce mieli wyciągnięte przed siebie. Spod kapturów widać było ich mroczny, przerażający uśmiech. To był ułamek sekundy. Mimo tego, obraz ten będzie prześladował saiyana zapewne przez długi czas. Nim zdążył zrobić unik, ku niemu pomknęły błyskawicznie dwie ogromne ogniste kule, napełnione czystą, niszczycielską energią. Nasz bohater był teraz w nielada tarapatach. Czy uda mu się jakoś ujść z tego cało?
Przerażony Odmieniec odchylił się momentalnie do tyłu. Z przerażoną miną oraz uchylonymi ustami automatycznie uniósł ręce ku górze. Nim pociski doszły do celu, ogoniasty zdążył wypchnąć swe ramiona przed siebie. Otwartymi dłońmi chciał chociaż minimalnie zmniejszyć obrażenia. Nie był jednak pewien, czy to dobry pomysł. Nie miał jednak nic do stracenia. Ogniste kule z ogromnym hukiem rozpościerającym się po równinie uderzyły o opuszki palców Dana. W chwili konfrontacji przybysz zamknął oczy, a jego twarz wykrzywiła się w ogromny grymas. Spodziewał się bowiem niemałego wybuchu. Nie odniósł jednak poważniejszych obrażeń. Słysząc szum czystej energii uchylił powieki. Był w szoku. Rzucone pociski były na tyle wypełnione KI, że mógł ich dotknąć. Obie kule zatrzymał przed sobą, siłując się z ich siłą. Energię przepełnione nienawiścią czuł tuż pod swoimi palcami.
Stęknął cicho, a na jego czole pojawiła się kropla potu oraz liczne żyłki. Itami oraz Medi napierali zbyt silnie. Nie było nawet mowy o odepchnięciu ataku. Mimo to złotowłosy się nie poddawał. Z całych sił próbował odbić uderzenie. Jego stopy wbiły się w twardą, niemal kamienną ziemię. Cios z każdą sekundą odpychał go w tył, zostawiając przy tym dwa proste pasy wyryte saiyańskimi podeszwami. W końcu energia zamknięta w kulach zaczęła napierać ze zdwojoną siłą. W tym samym momencie oba pociski pękły niczym mydlane bańki, a Danasha zalała potężna eksplozja. Wokoło wzbiły się tumany kurzu. Wojownik stał niewzruszony ze skrzyżowanymi rękoma przed twarzą, tworząc idealną jak na tą okazję gardę. Jego ciało pokryte było brudem oraz żwirem. Naokoło wytworzył się średnich rozmiarów krater. Mimo wszystko, na jego ciele nie było nawet zadrapania. Atak był słabszy niż przypuszczał. Nawet bez zminimalizowania jego szkód nie był w stanie go zabić, ani nawet poważnie zranić. A więc to wszystko? Postawili swój los na ten atak? Dobrze wiedzieli, że to się nie uda. Są głupsi niż się wydaje.
Tuman kurzu powoli opadł na ziemię drapiąc głośno dyszącego saiyana w gardło. Wojownik opuścił powoli ręce, po czym spojrzał groźnie przed siebie. Widział ich. Odsunęli się nieco dalej, zupełnie tak, jakby chcieli uciec od skutków swojego własnego ataku. Stali jakoś dziwnie. W ciasnej grupce, cała szóstka. Przywódca, kapturnicy, dwa stwory oraz starszy. Mina pierwszych pięciu o dziwo nie zdradzała zaskoczenia tym, że wojownik wyszedł z tej całej sytuacji bez szwanku. Przeciwnie, wyglądali na bardzo pewnych siebie. Ten ostatni natomiast potwornie posępniał. Dan miał złe przeczucia. Nie zamierzał jednak czekać długo z atakiem. Chciał załatwić to jak najszybciej. Skoro już musi ich zabić, zrobi to szybko. Ich śmierć powinna być niemal bezbolesna. Splunął na ziemię o metr przed siebie, po czym pozwolił sobie złapać głęboki, napawający jego duszę świeżą porcją tlenu. Nie było jednak czasu na zbyt długi odpoczynek, mimo, iż walka była już z góry wygrana. Wojownik spoważniał. Nie pora spocząć na laurach, ani być zbyt pewnym siebie. To cecha głupców. Saiyan pochylił się mocno do przodu. Jego oczy wyrażały już sporą irytację. Miał już dość tego cyrku. Jego zaciśnięte pięści powędrowały wysoko w górę, na wysokość klatki piersiowej, uwalniając tym samym pokłady oszczędzanej dotąd nieco KI. Aura wokoło stała się jaśniejsza i obszerniejsza, wyładowania elektryczne natomiast intensywniejsze. Wyglądał niezwykle groźnie i niezwykle... potężnie.
Stukot podeszwy odbijającej się od stwardniałej ziemi zasygnalizował przystąpienie ogoniastego do ataku. Jednym, gwałtownym ruchem odbił się od podłoża nabierając niezwykłej prędkości. Szybkość nigdy nie była jego mocną stroną, natomiast teraz bez problemu w ciągu zaledwie kilku minut mógłby okrążyć całą planetę, która mimo wszystko, jest nieco większa od Vegety. Bez chwili zawahania pomknął ku swoim ofiarom. Lewą rękę wystawił przed siebie, przyjmując bardziej areodynamiczną pozycję, drugą natomiast cofnął do tyłu, szykując się do ataku. Przebycie odległości zajęło mu zaledwie ułamek sekundy. Przeciwnicy nie zdążyliby mrugnąć, a złotowłosy był już przed nimi. Z naddźwiękową szybkością wyrzucił przed siebie prawą zaciśniętą pięść, uginając przy tym lewe kolano w celu wzmocnienia zadanych obrażeń. Przymrużył lekko oczy. Celował prosto w twarz nieznośnego przywódcy. Ten stał najbliżej ze wszystkich. Po takim ciosie nie mógł się podnieść.
Szok zatrzymał pędzącego dotąd ponaddźwiękowo wojownika w kompletnym bezruchu. Stało się coś, czego nie mógł się spodziewać. Przez krótki moment nie wiedział co się stało. Pod kostkami swoich palców poczuł nie skórę i pękające kości przeciwnika, a coś w dotyku przypominające szkło, jednak ogrzane czystą energią. Cios był na tyle silny, by zadać niemały ból złotowłosemu, ten jednak nie cofnął się ani na milimetr. Jego brwi uniosły się wysoko, a usta rozwarły mimowolnie. Małymi źrenicami patrzył przed siebie, po czym powoli uniósł twarz pozwalając, by na odległość wyciągniętej ręki odbiła się ironicznie uśmiechnięta twarz herszta w jego bordowych tęczówkach. Dokładnie analizując każde słowo wypowiedziane przez nameka przeczekał chwilę w lekkiej niepewności. Początkowo chciał uderzyć ponownie, jednak zrozumiał co się przed chwilą wydarzyło. Zerknął szybko na starszego wskazanego palcem przez herszta. Jego mina była dramatyczna. Nie wykazywał żadnej nadziei na uwolnienie. Jakby pogodził się już ze swoją śmiercią. Był to bardzo przykry widok. A Dana bolało go to, że nie ma jak mu pomóc.
Zaraz, zaraz... Bariera? Nagle w głowie Kosmicznego na nowo odrodziła się nadzieja. Saiyana oświeciło niczym po pstryknięciu włącznika światła, rozgrzewając żarówkę niemal do czerwoności. Uśmiechnął się lekko wywołując niemałe zaskoczenie u przeciwników, a również i u starszego. Powolnym, jakby spokojnym ruchem cofnął prawą rękę ułożoną w ten sposób od chwili uderzenia i ustawił ją wzdłuż ciała. Pewnie stanął na ziemi, następnie wyprostował się jak struna patrząc prosto w oczy bezimiennego. Jego brwi były nadal wysoko uniesione, jednak nieco się zmarszczyły. Uniósł lewą dłoń, którą zaczął drapać się delikatnie po brodzie. Wyglądał na zaintrygowanego, jednak na pewno nie przerażonego. Kostką wskazującego palca zaczął delikatnie pukać w barierę, wywołując nieco zabawny stukot. Wszyscy w bańce byli oszołomieni zachowaniem krwistookiego. Po kilku minutach przyglądania się technice, wojownik spoważniał, po czym ponownie spojrzał na oponenta. Nie wyrażając żadnych emocji, zaczął dość wolno, drwiąco mówić.
-Jesteś głupcem. Zdradziłeś mi największą wadę tej techniki. Powiedz mi, skoro i tak zabijecie starszego, to co mam do stracenia? Przynajmniej zabiję was i wszystkie pieprzone stwory na tej przeklętej równinie.
Mówiąc to patrzył, jak wszyscy w bańce z przerażeniem malowanym na twarzy spoglądają na siebie. Wszyscy, oprócz starszego, który niemal obojętnie tkwił wpatrzony w Dana. Wykorzystując chwilę nieuwagi przeciwników, złotowłosy uśmiechnął się, po czym mrugnął prawym okiem do zielonego. Nie czekając ani chwili dłużej ogoniasty odskoczył dobre kilkanaście metrów w tył, po czym uniósł się wysoko ponad powierzchnię ziemi. Oglądając z góry panicznie bojące się swojej przyszłości mrówki, zaczął kumulować energię w swoim ciele. Aura naokoło jego rozbłyskiwała teraz niemal słońce, a wyładowania uderzały stamtąd aż o podłoże. Pewnym i zdecydowanym ruchem wojownik wyrzucił oba ramiona na boki. Na końcach palców otwartych dłoni zaczęła kumulować się jasna, błyszcząca poświata. Złotowłosy zamknął oczy. Wyczuwał dokładnie wszystkie sześć KI znajdujących się przed nim. Więcej, wręcz widział ich kolory. Wszystkie były czerwone, czysto złe, z wyjątkiem jednej. Błękitnej, niewinnej i dobrej. Był to starszy. Odmieniec wpadł na genialny pomysł. Skoro oni potrafią wytworzyć barierę, Dan może zrobić to samo. Skupiając się do granicy swoich możliwości wysłał niepostrzeżenie w tamtym kierunku cząstkę swojej energii. Na jego skroniach pojawiły się żyłki, a na czole duża kropla potu. Wbrew pozorom było to dużo trudniejsze niż mu się wydawało. Cholera, mógł nie odchodzić aż na taką odległość. Wzbudziłby tym jednak podejrzenie. Czy saiyan podoła tak trudnemu, nowemu wyzwaniu? Musi. To jego ostatnia szansa. W innym wypadku skrzywdzi niewinną istotę.
Energia przechodziła dość powoli. Kumulując w tym czasie energię na falę uderzeniową, ogoniasty powołał się na ogromny wysiłek. Tak, w końcu mógł to dostrzec. Naokoło błękitnej aury pojawiła się niewielka, mieszcząca tylko jedną osobę otoczka. Była ledwo co widoczna. Niech nie zwiedzie was jednak ilość energii, którą emanuje. Jest to niezwykle przydatna technika. Teraz wystarczyło ją tylko utrzymać. Łatwizna. Hiper Wojownik uśmiechną się szczerze, po czym powoli otworzył powieki. Aura, która otaczała jego dłonie była bardzo gęsta. Nie minęła chwila, a w dłoniach pojawiły się dwie ogniste kule. Były czystą KI, którą opatulały coraz to groźniejsze wyładowania. Tyle powinno wystarczyć... Nie czekając długo, saiyan wypchnął oba ramiona w przód, kierując opuszki palców wprost na ofiary. Wydając z siebie dość głośny okrzyk zmęczenia, z dłoni wojownika wystrzelił pokaźnych rozmiarów strumień energii. Taki atak pozbawiłby życia nie tylko tamtych na dole, ale nawet osoby o sile pokroju Danasha. Wokoło płynącego jak rzeka pocisku pojawiły się wyładowania elektryczne. Odpowiednio użyty atak bez problemu zniszczyłby średnich rozmiarów planetę. Dlatego trzeba używać go w ostateczności i obchodzić się z nim z wielką ostrożnością.
Chmury zaczęły przesłaniać niebo i zbierać się najintensywniej tuż nad głową wojownika. Przerażone twarze patrzyły w oślepiającą, mknącą ku ich zagładzie falę. Nie było już sensu uciekać. Pewne było, że ten atak bez problemu przebije aurę i pochłonie większość równiny, która nawet po wybuchu w większości nie zmieni jej wyglądu. Minęły ułamki sekund, a ognista kula zderzyła się z ziemią. Złociste płomienie pochłonęły cały otaczający teren, aż po horyzont. Podarte ubrania Dana falowały na wietrze wywołanym przez cios. Namek zadrżało, co mogły zauważyć wszystkie istoty tutaj żyjące, nawet te po drugiej stronie globu. Tumany gęstego kurzu wraz z niedużymi kamieniami zaczęły unosić się wysoko pod niebo, zasłaniając tym samym pole widzenia wojownika. Uderzenie było potężne, trwało przez kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt sekund. Finiszem było potężny wybuch, którego huk rozszedł się na odległość conajmniej kilkudziesięciu kilometrów. Pozostając chwilę w pozycji ataku, Dan sapał ciężko dławiąc się dymem. Z wyciągniętymi rękoma, niemal nic nie widząc zaczął powoli opadać ku dole. Wylądował ze stukotem na ziemi. Zmusił się na chwilę niepewności, by poczekać, aż wszystko się uspokoi. Niczego nie był pewien. Jeszcze nie wygrał. Spodziewał się najgorszego. Nie był w końcu w stanie określić teraz żadnej KI. Był zbyt sforsowany. Mruknął coś do siebie pod nosem, jednak zamiast słów wyszedł mu jedynie bełkot zakończony ksztuszeniem się oraz łapczywym łapaniem płytkich oddechów.
OCC:
-250ki
-2500hp
-Final Flash (45%KI)
10968 dmg
-8775ki
Barierre
-5704 KI
9158 KI
49175 HP
Re: Równina Trivarro
Pią Lis 09, 2012 10:25 pm
Minęło dobrych parę chwil zanim tumany kurzu opadły odsłaniając niezbyt przyjemny dla oka widok. Po ataku Saiyan'a jedyną pozostałością po równinie był olbrzymi krater, na którego dnie coś się znajdowało. Coś lub ktoś.... Gdy tylko Danash zszedł na dół zastał dość ciekawy widok. Itami i Medi leżeli w odległości kilku metrów od siebie. Byli martwi. Nie było żadnego śladu po dwóch pokracznych stworkach. Herszt grupy leżał cały zakrwawiony, jednak dawał oznaki życia. A tuż obok niego, w czymś przypominającym sporych rozmiarów mydlaną bańkę stał nie kto inny jak Najstarszy z Wioski Dwugwiezdnej Kuli. Rozglądał się wokół siebie zdziwiony, najwyraźniej nie bardzo wiedział co się stało. Gdy tylko przywódca zgrai dostrzegł swego pogromcę zaczął się czołgać w jego stronę. Gdy był już wystarczająco blisko odezwał się zachrypniętym głosem:
- Nieźle to sobie wykombinowałeś. Rozniosłeś Nas wszystkich. To koniec, zaraz wyzionę ducha - w tym momencie zakaszlał, a z jego ust wydobyła się spora ilość krwi. Splunął i kontynuował - Ale nim udam się do piekła coś Ci powiem. To jeszcze nie koniec. Wygrałeś bitwę, ale nie wygrałeś wojny. Zabieraj sobie tego starucha, wracajcie do wioski i cieszcie się póki możecie. Bo to, co wkrótce Was czeka nie śniło Wam się w nawet najgorszych koszmarach. Nie żegnam się, bo i tak niebawem spotkamy się w zaświatach. Hahahahaha - zaśmiał się po raz ostatni, po czym padł martwy.
Przez całą jego przemowę Nameczanin, zamknięty nadal w "bańce", patrzył na niego z niesmakiem. Chwilę po jego ostatnich słowach bariera zanikła, a on spojrzał na Danash'a. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę w milczeniu, po czym Najstarszy zrobił parę kroków w stronę ogoniastego, skłonił się tak nisko jak tylko mógł i rzekł roztrzęsionym głosem:
- Dziękuję Ci. Dziękuję Ci z całego serca. Gdyby nie Twoja pomoc zapewne już byłbym martwy, bo za nic w świecie nie poszedłbym z nimi na współpracę. Domyślam się, iż ktoś z mojej wioski wyjaśnił Ci całą tę sytuację i poprosił o ratunek. Gdy tylko się tam znajdziemy postaramy Ci się odwdzięczyć jak tylko potrafimy.
Następnie wyprostował się i spojrzał na Saiyan'a z uśmiechem. Był to uśmiech pełen wdzięczności oraz szacunku.
- Nieźle to sobie wykombinowałeś. Rozniosłeś Nas wszystkich. To koniec, zaraz wyzionę ducha - w tym momencie zakaszlał, a z jego ust wydobyła się spora ilość krwi. Splunął i kontynuował - Ale nim udam się do piekła coś Ci powiem. To jeszcze nie koniec. Wygrałeś bitwę, ale nie wygrałeś wojny. Zabieraj sobie tego starucha, wracajcie do wioski i cieszcie się póki możecie. Bo to, co wkrótce Was czeka nie śniło Wam się w nawet najgorszych koszmarach. Nie żegnam się, bo i tak niebawem spotkamy się w zaświatach. Hahahahaha - zaśmiał się po raz ostatni, po czym padł martwy.
Przez całą jego przemowę Nameczanin, zamknięty nadal w "bańce", patrzył na niego z niesmakiem. Chwilę po jego ostatnich słowach bariera zanikła, a on spojrzał na Danash'a. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę w milczeniu, po czym Najstarszy zrobił parę kroków w stronę ogoniastego, skłonił się tak nisko jak tylko mógł i rzekł roztrzęsionym głosem:
- Dziękuję Ci. Dziękuję Ci z całego serca. Gdyby nie Twoja pomoc zapewne już byłbym martwy, bo za nic w świecie nie poszedłbym z nimi na współpracę. Domyślam się, iż ktoś z mojej wioski wyjaśnił Ci całą tę sytuację i poprosił o ratunek. Gdy tylko się tam znajdziemy postaramy Ci się odwdzięczyć jak tylko potrafimy.
Następnie wyprostował się i spojrzał na Saiyan'a z uśmiechem. Był to uśmiech pełen wdzięczności oraz szacunku.
- GośćGość
Re: Równina Trivarro
Pon Lut 04, 2013 11:40 am
" Już dawno nie widziałem w pobliżu zbiornika wodnego... w jakim rejonie jestem, ale da się odczuć otaczają obecność tutaj coś jest... Odpowiednie miejsce przeżyję tutaj jak najdłużej się będzie dało..."
Half leciał przed siebie krajobraz zaczął się znacznie zmieniać, nie było już widać obfitych zbiorników wodnych a odczucia na tych terenach wzbudzały niepokój wyostrzając zmysły wojownika. Miejsce w którym nikt nie może czuć się spokojny, obszar gdzie błękitny wystawi się na ponowną próbę sił. Chłopak dokładnie oglądał się na wszystkie strony, musiał być gotowy na ewentualne kłopoty.
" Nie podoba mi się tu a to znaczy że będę miał tu co robić, czas lądować w powietrzu przykuwam uwagę..."
Van zleciał z powietrza na ziemię, gdy tylko stopy poczuły ziemię i kurz opadł chłopak nałożył kaptur i ruszył przed siebie. Oczekiwał ataku wiedział ze prędzej czy później coś go napadnie. Było ponuro co musi podkusić samotników żeby w ogólnie się tu zapuszczać, niepohamowana odwaga na pograniczu szaleństwa. Każdy trzask lub spadający głaz zapowiadał nadejście nieprzyjaciół, chore odczucie lęku, nie był tu sam... Usiadł ze skrzyżowanymi nogami zawinięty swoim nowym strojem, blask błękitnych oczy dało się nikle dostrzec spod kaptura.
OCC: Następny post Treningowy
Half leciał przed siebie krajobraz zaczął się znacznie zmieniać, nie było już widać obfitych zbiorników wodnych a odczucia na tych terenach wzbudzały niepokój wyostrzając zmysły wojownika. Miejsce w którym nikt nie może czuć się spokojny, obszar gdzie błękitny wystawi się na ponowną próbę sił. Chłopak dokładnie oglądał się na wszystkie strony, musiał być gotowy na ewentualne kłopoty.
" Nie podoba mi się tu a to znaczy że będę miał tu co robić, czas lądować w powietrzu przykuwam uwagę..."
Van zleciał z powietrza na ziemię, gdy tylko stopy poczuły ziemię i kurz opadł chłopak nałożył kaptur i ruszył przed siebie. Oczekiwał ataku wiedział ze prędzej czy później coś go napadnie. Było ponuro co musi podkusić samotników żeby w ogólnie się tu zapuszczać, niepohamowana odwaga na pograniczu szaleństwa. Każdy trzask lub spadający głaz zapowiadał nadejście nieprzyjaciół, chore odczucie lęku, nie był tu sam... Usiadł ze skrzyżowanymi nogami zawinięty swoim nowym strojem, blask błękitnych oczy dało się nikle dostrzec spod kaptura.
OCC: Następny post Treningowy
- GośćGość
Re: Równina Trivarro
Wto Lut 05, 2013 5:04 pm
" Jeden... Drugi...Trzeci... Zaczyna się, przybywa ich powoli... Eh czas rozpocząć przedstawienie..."
Powietrze zmieszało się przytłaczając otoczenie, chłopak czekał na odpowiedni moment. Wrogie istoty zbliżały się i nie mogli to być wprawieni wojownicy, zachowywały się jak młode bestie atakujące w grupie powoli otaczając ofiarę. Half miał ogromne doświadczenie w walce i teraz będzie mógł to wykorzystać...
Trening: "Na przeciw wrogów, żeby chociaż jeden sprostał próbie halfa..."
Był oszołomiony sunął po ziemi używając reki która była w lepszym stanie, atak wysłał go na tyle daleko że jest już poza granicami niebezpieczeństwa. Musiał jak najszybciej trafić na jakiś zbiornik wodny, czuł się jakby jego ciało było po prostu zmiażdżone.
" To był dopiero trening H-Heh... Mam gdzie wracać w najbliższych tygodniach..."
OCC: Koniec Treningu
Powietrze zmieszało się przytłaczając otoczenie, chłopak czekał na odpowiedni moment. Wrogie istoty zbliżały się i nie mogli to być wprawieni wojownicy, zachowywały się jak młode bestie atakujące w grupie powoli otaczając ofiarę. Half miał ogromne doświadczenie w walce i teraz będzie mógł to wykorzystać...
Trening: "Na przeciw wrogów, żeby chociaż jeden sprostał próbie halfa..."
- Spoiler:
- Zachowywał spokój, wyostrzył zmysły, czuł że wróg jest bliżej niż myśli jeszcze moment i zaatakują. Zimny dreszcz przeszedł błękitnego i nie powodował tego strach lecz ciągnąca się chwila. Atak zza pleców otwarty i kierowany samym instynktem, huk ciętego powietrza dało się słyszeć więc Van od razu przeszedł do uniku z pozycji kucającej dynamicznie odbił się w górę po łuku lądując za plecami sprawcy. To nie był koniec dwóch sprawców niczym cienie rzuciło się od lewej i prawej strony na wojownika nie zostało nic jak wystrzelić w powietrze jak najszybciej. Tym razem też się upiekło i half spokojnie opadł na ziemię trochę dalej mając w zasięgu wzroku całą trójkę. Zgarbione wychudzone ale drapieżne istoty, lepiej być nie mogło. Ruszyły na niego z piskiem i wrzawą, kontakt fizyczny był natychmiastowy ogromna ilość ciosów forsowała obronę błękitnego, ten starał się odpierać większość ciosów wykorzystując z przewidywalności sprawców ale prędkość i intensywność na to nie pozwalała. Już kiedyś popełnił podobny błąd będąc zbyt wolnym, zebrał się szybko w sobie nie patrząc na narastający desant pięści, otworzył swój. Gdy tylko pięści się spotykały Van szedł na przód zawierzając sile. To był prawdziwy sprawdzian fizyczny, jednak ciało halfa cofało się zaczęły pojawiać się rozcięcia na ciele, wściekłe ciosy raniły go miało to jedyny plus, duch walki nabierał na mocy, złość rosła a ta potrafi dodać brakujących sił. Drobiny skalne wystrzeliły spod stóp błękitnego a on odparł odpychające istoty zacisnął szybko pięść korzystając z okazji i cisnął ją w jednego z nich wysyłając przed siebie, idąc za ciosem doskoczył do stojącego najbliżej chwytając za gardło przełożył siłę w locie żeby rozbić go twardą ziemię. W jednej chwili rozbłysło się światło ogarniając ciało halfa i przygniecionego wroga, akt desperacji trzeciej istoty która zaryzykowała zniszczenie Van'a raniąc towarzysza falą energetyczną. Chłopak odrzucony uderzył o wystający pagórek i przeturlał się kilka metrów dalej. Był w szoku, góra stroju połowicznie zniknęła większość ciosu zatrzymała się na lewej stronie ciała stąd duży ubytek garderoby. Robiło się źle widzące triumf techniki stwory rzuciły się na wojownika okładając go gdzie popadnie marnując na to większości sił. Nie było się jak wycofać, ciało otrzymywało coraz to nowe obrażenia aż rozbiło się o najbliższe wzniesienie. Ciężki oddech i jak najszybsze wtłoczenie powietrza do płuc, odrobina czasu na odetchnięcie. Oczy błękitnego szeroko się otworzyły widząc nadlatujące światło, chwilę później czuł rozgrzane ciało, gdy kłęby dymu opadły, nogi odmówiły mu posłuszeństwa i runął na ziemię podtrzymując się rękoma.
" Eh, pieprzona energia skupiona mogą mnie tak sztukować a ja nawet tam nie podbiegnę!... Muszę coś wymyślić..."
Wściekłość w nim rosła, nienawidził walki w taki sposób chroniąc się za sztuką miotaną, zacisnął pięści a jego mięśnie napięły się. Wpadł w złość zrywając się z ziemi, zaczął szarżować na wroga ten szybko odpowiedział i z ust stworów znów wypływały pociski. Rozległ się głos halfa, skrzyżował ręce i nabijał się na kolejne groty pocisków przebijając się do przeciwników którzy powoli zaczynali tracić pewność siebie... W furii ostatnie dwie salwy przyjął na otwarte dłonie, promienie strzeliły w różnych kierunkach podzielona na parę mniejszych. Van dopadł najbliższego chwytając go i łamiąc kark uderzeniem o ziemię. Był wykończony a został mu jeszcze jeden zdrowy wróg to nie był jednak koniec niespodzianek, porażony wcześniej przeciwnik odwołał się do czegoś dziwnego i został wchłonięty przez zdrowego towarzysza... Pojawił się większy i groźniejszy przeciwnik po którym nie było widać żadnych obrażeń. W oka mgnieniu pojawił się za halfem a następnie gigantyczna łapa posłała go w okoliczne skupisko skał. To nie był ktoś na obecne możliwości i stan chłopaka. Ledwo wygrzebał się z rumowiska i stanął chwiejnie na nogach a to coś było gotowe do zadania następnego ciosu, natężył całe ciało, nadymał się jak balon a z jego ust wystrzelił pocisk dwu krotnie większych rozmiarów jak te wcześniejsze. Half nie mógł się ruszyć a światło zaczęło się zbliżać rwąc ziemię przed sobą. Impet ataku jaki trafił na Van'a bez większych oporów porwał go ze sobą w dal ciągnął go, błękitny zaciskając zęby czuł jak sama temperatura niszczy jego ciało, miał mało czasu w desperacji odepchnął się od pocisku raniąc ręce, trzasnął gdzieś o ziemię na wpół przytomny... Czuł tylko jak przez jego ciało przechodzi czysty ból nie było kawałka które by bo nie bolało."
Był oszołomiony sunął po ziemi używając reki która była w lepszym stanie, atak wysłał go na tyle daleko że jest już poza granicami niebezpieczeństwa. Musiał jak najszybciej trafić na jakiś zbiornik wodny, czuł się jakby jego ciało było po prostu zmiażdżone.
" To był dopiero trening H-Heh... Mam gdzie wracać w najbliższych tygodniach..."
OCC: Koniec Treningu
- GośćGość
Re: Równina Trivarro
Sro Lut 06, 2013 11:40 am
" Eh... Ten młody wódz nie powiedział mi o tym miejscu... Będę musiał jeszcze raz go odwiedzić i dowiedzieć się co ten zielony chloroplast ukrywa ze swoją rasą..."
Chłopak był poturbowany ale był jest na granicach tych nowo poznanych terenów i wpadając do pierwszego wodopoju zaczął odpoczywać unosząc się na wodzie. Jego myśli krążyły
wokół tego co się stało, ta planeta posiada więcej niż jedną czy dwie tajemnice. Mijały godziny i chłopak czuł jak wraca mu trzeźwość umysłu, zostały tylko obrażenia cielesne. Gdyby posiadaj strój swojej rasy na pewno nie wyglądał by teraz tak. Zawsze mógłby dopaść jakiegoś słabego changelinga i pozbawić go pancerzu ale tak by go czasem nie uszkodzić, być może gad mu jakiś podrzuci jak się znów spotkają. Błękitny wzburzył falę i wystrzelił w powietrze kierując się z powrotem do wioski młodego wodza, do tego czuł się jakby cześć utraconych sił wróciła.
" Już niedługo, odzyskam maksimum możliwości i wrócę na tą przeklętą planetę upominając się o swoje... poślę ich w niebyt razem z ich kochaną Vegetą."
Half zbliżał się powoli do swojego celu, rozmówi się z wodzem i jakoś wpłynie na jego zaufanie.
ZT> Wioska Trzygwiezdnej Kuli
Chłopak był poturbowany ale był jest na granicach tych nowo poznanych terenów i wpadając do pierwszego wodopoju zaczął odpoczywać unosząc się na wodzie. Jego myśli krążyły
wokół tego co się stało, ta planeta posiada więcej niż jedną czy dwie tajemnice. Mijały godziny i chłopak czuł jak wraca mu trzeźwość umysłu, zostały tylko obrażenia cielesne. Gdyby posiadaj strój swojej rasy na pewno nie wyglądał by teraz tak. Zawsze mógłby dopaść jakiegoś słabego changelinga i pozbawić go pancerzu ale tak by go czasem nie uszkodzić, być może gad mu jakiś podrzuci jak się znów spotkają. Błękitny wzburzył falę i wystrzelił w powietrze kierując się z powrotem do wioski młodego wodza, do tego czuł się jakby cześć utraconych sił wróciła.
" Już niedługo, odzyskam maksimum możliwości i wrócę na tą przeklętą planetę upominając się o swoje... poślę ich w niebyt razem z ich kochaną Vegetą."
Half zbliżał się powoli do swojego celu, rozmówi się z wodzem i jakoś wpłynie na jego zaufanie.
ZT> Wioska Trzygwiezdnej Kuli
- GośćGość
Re: Równina Trivarro
Nie Lut 17, 2013 1:37 pm
" Zbliżam się, niedługo ten bezczelny wódz przestanie istnieć wraz ze swoją wioską... Gdzie by tu wylądować w powietrzu jest zbyt niebezpiecznie jeszcze mnie zestrzelą Heh-heh..."
Chłopak był coraz bliżej równin, raczej nie był ścigany więc zwolnił i powoli zaczął opadać na ziemię. Gdy jego stopy dotknęły ziemi, rozejrzał się czy nic niema w pobliżu po czym ruszył przed siebie. Tu nie trzeba być długo żeby spotkać coś wartego uwagi lub prościej to coś spotka jego. Błękitny przedzierał się w głąb terenów, powietrze tutaj było inne same odczucia powodowały niepokój zmysłów. Wojownik powoli robił się niecierpliwy ile mógł iść, trzeba było działać konkretnie. Jego myśli ogarnęła złość, z chęcią pozbył by się tego uśmieszku z twarzy zielonego wodza tak samo jak i z reszty jego ludzi. Nie powinni drwić sobie z niego tym bardziej zemsta będzie słodka gdy już znajdzie tu to czego szuka. Wyładował się na wkopanym w ziemię głazie uderzając pięścią, mniejsze drobiny rozpadły się wokół. Nie pozostało nic tylko iść przed siebie...
Chłopak był coraz bliżej równin, raczej nie był ścigany więc zwolnił i powoli zaczął opadać na ziemię. Gdy jego stopy dotknęły ziemi, rozejrzał się czy nic niema w pobliżu po czym ruszył przed siebie. Tu nie trzeba być długo żeby spotkać coś wartego uwagi lub prościej to coś spotka jego. Błękitny przedzierał się w głąb terenów, powietrze tutaj było inne same odczucia powodowały niepokój zmysłów. Wojownik powoli robił się niecierpliwy ile mógł iść, trzeba było działać konkretnie. Jego myśli ogarnęła złość, z chęcią pozbył by się tego uśmieszku z twarzy zielonego wodza tak samo jak i z reszty jego ludzi. Nie powinni drwić sobie z niego tym bardziej zemsta będzie słodka gdy już znajdzie tu to czego szuka. Wyładował się na wkopanym w ziemię głazie uderzając pięścią, mniejsze drobiny rozpadły się wokół. Nie pozostało nic tylko iść przed siebie...
Re: Równina Trivarro
Nie Lut 17, 2013 9:18 pm
W tym miejscu nikt, a w szczególności intruz, nie mógł przejść sobie niezauważony. Niedługo po wylądowaniu Van był już obserwowany z ukrycia przez kilku tutejszych. Zwlekali oni z atakiem, gdyż chcieli dowiedzieć się jaki cel ma Saiyan zjawiając się na ich terenie. Gdy jednak ten błąkał się bez celu, postanowili się ujawnić. W ułamku sekundy błękitnowłosego otoczyły jakieś zielonkawe smugi, raniąc go lekko w twarz, ramiona oraz klatkę piersiową. Po chwili ten nagły atak ustał. Obok Van'a stały cztery wysokie, dobrze zbudowane postacie. Wszyscy łudząco podobni do Nameczan z Wioski, tyle że odcień ich skóry był o wiele ciemniejszy. Dwójka trzymała intruza za łokcie, wystarczająco mocno, by ten nie był w stanie wyrwać się z ich uścisku i uciec.
- Kim jesteś i czego tu szukasz? - rozległ się nagle niski, zachrypnięty głos.
Dopiero po chwili w mroku pojawił się zarys czyjejś sylwetki. Z tej odległości nie można było zobaczyć twarzy. Zawiał lekki wiatr, rośliny wokół nich zaszeleściły złowieszczo.
- Dla Twojego dobra, lepiej żebyś miał jakąś wymówkę, inaczej marny Twój los.
Czteroosobowa straż zaśmiała się cicho. Najwyraźniej widok egzekucji sprawiał im uciechę.
OCC:
Bez dmg, jedynie kilka ran ciętych na wspomnianych partiach ciała.
- Kim jesteś i czego tu szukasz? - rozległ się nagle niski, zachrypnięty głos.
Dopiero po chwili w mroku pojawił się zarys czyjejś sylwetki. Z tej odległości nie można było zobaczyć twarzy. Zawiał lekki wiatr, rośliny wokół nich zaszeleściły złowieszczo.
- Dla Twojego dobra, lepiej żebyś miał jakąś wymówkę, inaczej marny Twój los.
Czteroosobowa straż zaśmiała się cicho. Najwyraźniej widok egzekucji sprawiał im uciechę.
OCC:
Bez dmg, jedynie kilka ran ciętych na wspomnianych partiach ciała.
- GośćGość
Re: Równina Trivarro
Nie Lut 17, 2013 9:41 pm
" Zaczyna się..."
Robiło się złowrogo, wiatr trącał ciało halfa, zaniepokojone zmysły były coraz bardziej wyczulone do momentu ataku. Nie było ich widać, pierwsze cięcie twarz, klatka piersiowa, jakby płytkie ostrze nacięło jego ciało. Reakcja była bezcelowa skoro oczy nie były wstanie nadążyć, wojownik zamknął oczy i poczuł jak silny uścisk ląduje na jego ramieniu a zaraz na drugim.
" Pojawili się, Ci są inni... Szybcy i silni mam kłopoty tak jak chciałem, będą idealni o ile przeżyje... Czas zacząć show..."
Błękitny usłyszał głos lecz nie widział tajemniczego jegomościa najwidoczniej stał dalej nie włączał się akcję. Musiał być czymś w rodzaju szefa tej bandy, chłopak odpowiedział mu natychmiastowo.
- Jestem Van... Przedstawiciel rasy Saiyan i działam dla własnych interesów. Jestem tu po to żeby znaleźć coś wartościowego do posłania w niebyt wioski niedaleko stąd należącej do młodego wodza więcej wiedzieć nie musisz...
W jednej chwili odbił się od ziemi robiąc młynek tak aby wykręcił uścisk napastników stając za ich plecami.
- Nie doceniacie mnie... Marny He-h być może ale nie jestem tu po to żeby zginąć...
Był poważny i nie przerażali go przeciwnicy a ten głos wydawał się na tyle pewny że posiadacz jego musiał mieć swoich zwolenników. Takiego kogoś szukał być może uda mu się dostać to czego chce
Robiło się złowrogo, wiatr trącał ciało halfa, zaniepokojone zmysły były coraz bardziej wyczulone do momentu ataku. Nie było ich widać, pierwsze cięcie twarz, klatka piersiowa, jakby płytkie ostrze nacięło jego ciało. Reakcja była bezcelowa skoro oczy nie były wstanie nadążyć, wojownik zamknął oczy i poczuł jak silny uścisk ląduje na jego ramieniu a zaraz na drugim.
" Pojawili się, Ci są inni... Szybcy i silni mam kłopoty tak jak chciałem, będą idealni o ile przeżyje... Czas zacząć show..."
Błękitny usłyszał głos lecz nie widział tajemniczego jegomościa najwidoczniej stał dalej nie włączał się akcję. Musiał być czymś w rodzaju szefa tej bandy, chłopak odpowiedział mu natychmiastowo.
- Jestem Van... Przedstawiciel rasy Saiyan i działam dla własnych interesów. Jestem tu po to żeby znaleźć coś wartościowego do posłania w niebyt wioski niedaleko stąd należącej do młodego wodza więcej wiedzieć nie musisz...
W jednej chwili odbił się od ziemi robiąc młynek tak aby wykręcił uścisk napastników stając za ich plecami.
- Nie doceniacie mnie... Marny He-h być może ale nie jestem tu po to żeby zginąć...
Był poważny i nie przerażali go przeciwnicy a ten głos wydawał się na tyle pewny że posiadacz jego musiał mieć swoich zwolenników. Takiego kogoś szukał być może uda mu się dostać to czego chce
Re: Równina Trivarro
Nie Lut 17, 2013 10:39 pm
Po słowach Saiyan'a nastąpił mały pokaz sił w jego wykonaniu. Wyswobodził się z, wydawać by się mogło, żelaznego uścisku i w mgnieniu oka znalazł się tuż za strażnikami. Gdy Ci zarejestrowali ten fakt natychmiast rzucili się na Van'a z pięściami jednak....
- Spokój! - tajemnicza postać wyszła z cienia.
- Gdzie wasze maniery? Rzucacie się bez opamiętania na gościa, nieładnie.
Najwyraźniej zainteresowały go słowa ogoniastego i nie dał mu zrobić krzywdy. Podszedł nieco bliżej, założył ręce i rzekł:
- Szczegóły. Może masz szansę wyjść stąd żywy.
- Spokój! - tajemnicza postać wyszła z cienia.
- Spoiler:
- Gdzie wasze maniery? Rzucacie się bez opamiętania na gościa, nieładnie.
Najwyraźniej zainteresowały go słowa ogoniastego i nie dał mu zrobić krzywdy. Podszedł nieco bliżej, założył ręce i rzekł:
- Szczegóły. Może masz szansę wyjść stąd żywy.
- GośćGość
Re: Równina Trivarro
Pon Lut 18, 2013 4:14 pm
" Heh-eh i żyje teraz muszę rozmówić się z tym tajemniczym gościem najwidoczniej rządzi całą tą zgrają i go słuchają... Ciekawe czy jest na tyle mocny czy chodzi o coś innego może posiada jakieś szczególne zdolności to w sumie całkiem możliwe..."
Half mógł czuć się bezpieczny tajemniczy stwór powstrzymał towarzyszy przed napaścią najwidoczniej został zainteresowany. Plan szedł jak najbardziej po myśli błękitnego, musiał odpowiednio poprowadzić rozmowę i wszystko pójdzie gładko. Odsunął z przed siebie dwóch strażników i stanął na przeciwko rozmówcy.
- Nie bój się o to... Widzisz tubylcy z tej wioski odważyli się szydzić ze mnie i drwić a dla mojej rasy to nie do przebaczenia, nie udzielili mi odpowiedzi więc zginą... Uśmiercę ich wraz z ich tajemnicami które tak wytrwale bronią... Byłem tu wcześniej a oni nie wspomnieli o tym miejscu więc wróciłem, jestem pewien że obawiają się istot stąd, szukam tu odpowiedniego sojusznika...
Tym razem wyjawił cel swojej wizyty jednak był gotów wbić się w powietrze z miejsca gdyby wymagała tego sytuacja. Choć są niebywale szybcy half podjąłby walkę w ostateczności.
Half mógł czuć się bezpieczny tajemniczy stwór powstrzymał towarzyszy przed napaścią najwidoczniej został zainteresowany. Plan szedł jak najbardziej po myśli błękitnego, musiał odpowiednio poprowadzić rozmowę i wszystko pójdzie gładko. Odsunął z przed siebie dwóch strażników i stanął na przeciwko rozmówcy.
- Nie bój się o to... Widzisz tubylcy z tej wioski odważyli się szydzić ze mnie i drwić a dla mojej rasy to nie do przebaczenia, nie udzielili mi odpowiedzi więc zginą... Uśmiercę ich wraz z ich tajemnicami które tak wytrwale bronią... Byłem tu wcześniej a oni nie wspomnieli o tym miejscu więc wróciłem, jestem pewien że obawiają się istot stąd, szukam tu odpowiedniego sojusznika...
Tym razem wyjawił cel swojej wizyty jednak był gotów wbić się w powietrze z miejsca gdyby wymagała tego sytuacja. Choć są niebywale szybcy half podjąłby walkę w ostateczności.
Re: Równina Trivarro
Pon Lut 18, 2013 11:51 pm
Herszt tej zgrai przerwał Van'owi w połowie jego wypowiedzi. Najwyraźniej niezbyt podobała mu się jej pierwsza część, czego nie omieszkał skomentować:
- Niewiele mnie obchodzi co Ci zrobili. Jeśli nie masz nic więcej do powiedzenia to... - przerwał jednak słysząc dalsze słowa Saiyan'a
Z zainteresowaniem słuchali również jego pomocnicy. Jeden zrobił głupią minę wyrażającą chyba coś na wzór analizowania, jednak wyglądał jakby był niedorozwinięty umysłowo. Następnie ponownie przemówił przywódca:
- Powiadasz, że szukasz sojusznika. A co jesteś w stanie mi zaoferować? - spytał podchodząc jeszcze bliżej i stając twarzą w twarz z ogoniastym - owszem, nie lubimy się z nimi, ale ot tak nie pójdę tam i nie rozniosę ich Wioski w pył bo Ty tak sobie życzysz.
Świdrował Van'a wzrokiem. Nie był tak tępy jak Ci stojący obok. Nie łatwo będzie go przekonać do współpracy.
- Niewiele mnie obchodzi co Ci zrobili. Jeśli nie masz nic więcej do powiedzenia to... - przerwał jednak słysząc dalsze słowa Saiyan'a
Z zainteresowaniem słuchali również jego pomocnicy. Jeden zrobił głupią minę wyrażającą chyba coś na wzór analizowania, jednak wyglądał jakby był niedorozwinięty umysłowo. Następnie ponownie przemówił przywódca:
- Powiadasz, że szukasz sojusznika. A co jesteś w stanie mi zaoferować? - spytał podchodząc jeszcze bliżej i stając twarzą w twarz z ogoniastym - owszem, nie lubimy się z nimi, ale ot tak nie pójdę tam i nie rozniosę ich Wioski w pył bo Ty tak sobie życzysz.
Świdrował Van'a wzrokiem. Nie był tak tępy jak Ci stojący obok. Nie łatwo będzie go przekonać do współpracy.
- GośćGość
Re: Równina Trivarro
Czw Lut 21, 2013 2:56 pm
" Heh robi się gorąco czyżbym musiał podjąć jednak walkę... Może uda się tego jeszcze uniknąć w jakiś zmyślny sposób... "
Sytuacja była napięta rozmowa z tym stworem nie należała to łatwych a on niestety posiadał zaplecze które mogło stawić czoła halfowi co więcej zabić go gdyby był nie ostrożny. Jednak musiał udowodnić że jest wstanie postawić na szalę odpowiednio interesującą ofertę aby podziałała na istotę z równin.
- To... Co... Zabijesz mnie a nie długo później was zabiją zmiennokształtni, tą planetę nie zamieszkujecie tylko wy czy te istoty z wioski... Moja oferta jest prosta, masz ludzi ale widziałeś ile są warte ich siły, ja daje Ci pewniejszą współpracę na pewno masz jakiś ukryty cel przy którym będzie Ci potrzebna pomoc i nie mówię...
Zbliżył się do niego na tyle by dobrze zrozumiał a słowa nie rozniosły się po uszach tępawych istot.
- ... o twoich kompanach.
Wojownik dał mu do zrozumienia że ludzie jakimi otoczony był stwór nie posiadali nic prócz mięśni, ich doświadczenie było zerowe tym bardziej kwestie umysłowe sporo ograniczone. Jeśli teraz się nie uda sytuacja może być opłakana ale chłopak musiał zaryzykować...
Sytuacja była napięta rozmowa z tym stworem nie należała to łatwych a on niestety posiadał zaplecze które mogło stawić czoła halfowi co więcej zabić go gdyby był nie ostrożny. Jednak musiał udowodnić że jest wstanie postawić na szalę odpowiednio interesującą ofertę aby podziałała na istotę z równin.
- To... Co... Zabijesz mnie a nie długo później was zabiją zmiennokształtni, tą planetę nie zamieszkujecie tylko wy czy te istoty z wioski... Moja oferta jest prosta, masz ludzi ale widziałeś ile są warte ich siły, ja daje Ci pewniejszą współpracę na pewno masz jakiś ukryty cel przy którym będzie Ci potrzebna pomoc i nie mówię...
Zbliżył się do niego na tyle by dobrze zrozumiał a słowa nie rozniosły się po uszach tępawych istot.
- ... o twoich kompanach.
Wojownik dał mu do zrozumienia że ludzie jakimi otoczony był stwór nie posiadali nic prócz mięśni, ich doświadczenie było zerowe tym bardziej kwestie umysłowe sporo ograniczone. Jeśli teraz się nie uda sytuacja może być opłakana ale chłopak musiał zaryzykować...
Re: Równina Trivarro
Pią Lut 22, 2013 6:32 pm
Gospodarz podniósł wysoko brwi. Słowa Van'a zaskoczyły go i to dość mocno. Nie wiadomo tylko czy pozytywnie, czy też negatywnie. Odwrócił się plecami do Saiyan'a i poddał się rozmyślaniom. Musiał być strasznie pewny siebie, skoro odwrócił się tyłem do intruza. Jego asysta kręciła się niespokojnie, lecz nie śmiali nic zrobić bez konkretnego rozkazu. Wreszcie Herszt bandy zwrócił swój wzrok z powrotem na ogoniastego i przemówił:
- Proponujesz mi ciekawy układ, nie powiem. Jednak czy jesteś na tyle mocny, że do czegokolwiek mi się przydasz? Sprawdźmy to - uśmiechnął się złowieszczo - pokaż co potrafisz. Ty tam - zawołał do gościa stojącego najbardziej na prawo - atakuj!
Przydupas, długo się nie zastanawiając, ruszył z impetem na Van'a wyprowadzając w jego stronę cios prawą ręką....
- Proponujesz mi ciekawy układ, nie powiem. Jednak czy jesteś na tyle mocny, że do czegokolwiek mi się przydasz? Sprawdźmy to - uśmiechnął się złowieszczo - pokaż co potrafisz. Ty tam - zawołał do gościa stojącego najbardziej na prawo - atakuj!
Przydupas, długo się nie zastanawiając, ruszył z impetem na Van'a wyprowadzając w jego stronę cios prawą ręką....
- GośćGość
Re: Równina Trivarro
Pią Lut 22, 2013 10:54 pm
" Co potrafię a ty wyślesz na mnie swojego człowieka żeby zaatakował mnie od tyłu... A on Głupi rzuci się bez namysłu prosto w moje ręce czyż nie... Heh-heh regułkowo zarazem... "
Van wysłuchał istoty ta oznajmiła mu że sprawdzi co potrafi i czy będzie przydatnym sojusznikiem wysyłając na chłopaka jednego z podwładnych. Służył swemu mrocznemu mistrzowi posłusznie, jego osobisty gwardzista zbliżał się po swój cel. Jednak łatwo było z niego zadrwić, łatwo było też go oszukać, halfa nie zdążyło dopaść zmęczenie był gotów... Złowrogi powiem ogarnął ciało wojownika, wyczekiwał momentu by zadać śmiertelny cios, perfekcyjnie i bezbłędnie. Szalony atak inaczej nie mógł tego nazwać, było ich wiele lecz jeszcze żaden nie był wstanie odebrać mu życia, był świadkiem spektaklu którego dawno nie miał okazji rozpocząć.
" Stojąc do Ciebie plecami jestem wstanie Cię zabić... Eh, żegnaj zrobisz mi miejsce w tej grupie... odprawie twoje martwe ciało w zaświaty..."
- Żegnaj...
On doskonale panował nad swoim ciałem, dowodem były jego liczne blizny i dawne bitwy, odpowiadał tylko przed sobą i dla siebie odnosił zwycięstwa. Jego słuch musiał być wyraźny więc przymknął powieki skupiając się na otoczeniu, nie odczuwał strachu lecz niepokój wyostrzonym zmysłów. Spokojny oddech towarzyszył mu w każdej sekundzie oczekiwania na atak wroga. Nie oczekiwał hołdu ani pieśni pragnął tylko wrócić jako złotowłosy i odebrać to co mu się należało. Cios był prosty, ciało halfa usunęło się do dołu, obrócił się, jego pięść była pewna gdzie ma uderzyć miała w sobie siłę fizyczną jak i ducha. Złamał w nim wolę życia, trafiła jak grot w serce rozdzierając przeciwnika. Rozdarł się okrzyk długi i głośny będący wstanie przerazić najmężniejszych wojowników. Nie czekał, jego noga przecięła powietrze lądując na karku potwora to nie był koniec dłonie dotknęły ziemi, odbił się na nich i trafił równie mocno z drugiej strony... Nie dał mu odrobiny szansy a odebrał wszystko...
Błękitny wstał z ziemi plecami do szefa bandy odwracając się powoli, z lodowatym spojrzeniem powiedział.
- Miejsce się zwolniło... jaki mamy plan?
Był jak niegdyś bezlitosny i niewzruszony gotów odbierać siejąc zniszczenie dla własnego celu. Nie obawiał się kolejnego ataku, nie taki był jego cel teraz powinien się wzmocnić i jak najszybciej odnaleźć gada.
Van wysłuchał istoty ta oznajmiła mu że sprawdzi co potrafi i czy będzie przydatnym sojusznikiem wysyłając na chłopaka jednego z podwładnych. Służył swemu mrocznemu mistrzowi posłusznie, jego osobisty gwardzista zbliżał się po swój cel. Jednak łatwo było z niego zadrwić, łatwo było też go oszukać, halfa nie zdążyło dopaść zmęczenie był gotów... Złowrogi powiem ogarnął ciało wojownika, wyczekiwał momentu by zadać śmiertelny cios, perfekcyjnie i bezbłędnie. Szalony atak inaczej nie mógł tego nazwać, było ich wiele lecz jeszcze żaden nie był wstanie odebrać mu życia, był świadkiem spektaklu którego dawno nie miał okazji rozpocząć.
" Stojąc do Ciebie plecami jestem wstanie Cię zabić... Eh, żegnaj zrobisz mi miejsce w tej grupie... odprawie twoje martwe ciało w zaświaty..."
- Żegnaj...
On doskonale panował nad swoim ciałem, dowodem były jego liczne blizny i dawne bitwy, odpowiadał tylko przed sobą i dla siebie odnosił zwycięstwa. Jego słuch musiał być wyraźny więc przymknął powieki skupiając się na otoczeniu, nie odczuwał strachu lecz niepokój wyostrzonym zmysłów. Spokojny oddech towarzyszył mu w każdej sekundzie oczekiwania na atak wroga. Nie oczekiwał hołdu ani pieśni pragnął tylko wrócić jako złotowłosy i odebrać to co mu się należało. Cios był prosty, ciało halfa usunęło się do dołu, obrócił się, jego pięść była pewna gdzie ma uderzyć miała w sobie siłę fizyczną jak i ducha. Złamał w nim wolę życia, trafiła jak grot w serce rozdzierając przeciwnika. Rozdarł się okrzyk długi i głośny będący wstanie przerazić najmężniejszych wojowników. Nie czekał, jego noga przecięła powietrze lądując na karku potwora to nie był koniec dłonie dotknęły ziemi, odbił się na nich i trafił równie mocno z drugiej strony... Nie dał mu odrobiny szansy a odebrał wszystko...
Błękitny wstał z ziemi plecami do szefa bandy odwracając się powoli, z lodowatym spojrzeniem powiedział.
- Miejsce się zwolniło... jaki mamy plan?
Był jak niegdyś bezlitosny i niewzruszony gotów odbierać siejąc zniszczenie dla własnego celu. Nie obawiał się kolejnego ataku, nie taki był jego cel teraz powinien się wzmocnić i jak najszybciej odnaleźć gada.
Re: Równina Trivarro
Sob Lut 23, 2013 3:03 pm
Rozmówca Van'a nagrodził brawami jego małe przedstawienie. Uśmiechając się szyderczo spojrzał na pozostała trójkę, jakby zastanawiając się, czy i ich wyzwać przeciwko Saiyan'owi. Jednak rozmyślił się gdyż rzekł:
- Nie najgorzej. Ale pokonanie tej pokraki nie spowoduje, że od razu Ci zaufam. Mam dla Ciebie jeszcze jedno zadanie, bardzo łatwe. Jakieś pół kilometra stąd, o w tamtym kierunku - wskazał palcem - znajduje się jaskinia. Urzędują tam moi znajomi. Pójdziesz tam i przyniesiesz mi srebrny przedmiot, podobny do talerza. Mieli mi go oddać wieki temu. Już dawno miałem się po niego wybrać, ale nie mam na to czasu... - westchnął przeciągle - Jeśli to zrobisz, to pogadamy o szczegółach.
- Nie najgorzej. Ale pokonanie tej pokraki nie spowoduje, że od razu Ci zaufam. Mam dla Ciebie jeszcze jedno zadanie, bardzo łatwe. Jakieś pół kilometra stąd, o w tamtym kierunku - wskazał palcem - znajduje się jaskinia. Urzędują tam moi znajomi. Pójdziesz tam i przyniesiesz mi srebrny przedmiot, podobny do talerza. Mieli mi go oddać wieki temu. Już dawno miałem się po niego wybrać, ale nie mam na to czasu... - westchnął przeciągle - Jeśli to zrobisz, to pogadamy o szczegółach.
- GośćGość
Re: Równina Trivarro
Sob Lut 23, 2013 7:24 pm
" Chcesz zrobić ze mnie sługusa, pożałujesz tego może nie teraz ale w przyszłości kiedy odzyskam utracone moce, nikt i nic nie będzie bezpieczne..."
Wojownik nie takiej odpowiedzi się spodziewał, najwidoczniej stwór wciąż go nie doceniał mimo tego że posłał jego podwładnego na tamten świat, cóż będzie musiał przystać na warunki tego tajemniczego typa. Ma się udać do jaskini oddalonej o pół kilometra i odebrać jakiś srebrny przedmiot należący do jegomościa. Skrzywił się ale przyjął to beznadziejne zadanie odpowiadając istocie z równin...
- Pewnie twoi znajomi... Nie miło mnie ugoszczą ale mniejsza z tym... Odzyskasz swój przedmiot i lepiej żeby na tym się skończyło.
Wystrzelił w ziemi w kierunku jaskini, wróci jak najszybciej się da i zabije każdego który będzie mu przeszkadzał w odzyskaniu tego bezwartościowego przedmioty. Przecinał powietrze aż jego oczom ukazało się miejsce spoczynku tej tak wartościowej zabaweczki. Runął na ziemię wzbudzając drobiny skalne do lotu we wszystkie strony stanął przed wejściem wpatrując się w mrok jaki ogarniał wnętrze. Nie było światła które mogło by rozjaśnić to mroczne miejsce a on dawno swoje stracił. Zrobił krok zaraz następny aż jego sylwetka znikła w nieprzeniknionych ciemnościach.
" Czysty mrok... Czuje się jakbym odwiedził śmierć szydząc z niej że to ja przyszedłem po nią..."
Szedł przed siebie nie obawiając się ataku, czekał aż jego oczy znajdą przedmiot jeśli zobaczą cokolwiek tutaj.
- Przyszedłem odebrać własność pewnej istoty... Zwróćcie mi srebrny przedmiot...
Nie zamierzał czekać wyjdzie stąd tylko jeśli w jego ręku znajdzie się owy talerz, choćby miał wybić wszystko co się tu znajduje i żeby znalazł się choć jeden który sprosta jego wyzwaniu. Zacisnął pięści jakby wiedział że zaraz po niego przyjdą, jego zmysły szalały gotów był rozpocząć rzeź...
Wojownik nie takiej odpowiedzi się spodziewał, najwidoczniej stwór wciąż go nie doceniał mimo tego że posłał jego podwładnego na tamten świat, cóż będzie musiał przystać na warunki tego tajemniczego typa. Ma się udać do jaskini oddalonej o pół kilometra i odebrać jakiś srebrny przedmiot należący do jegomościa. Skrzywił się ale przyjął to beznadziejne zadanie odpowiadając istocie z równin...
- Pewnie twoi znajomi... Nie miło mnie ugoszczą ale mniejsza z tym... Odzyskasz swój przedmiot i lepiej żeby na tym się skończyło.
Wystrzelił w ziemi w kierunku jaskini, wróci jak najszybciej się da i zabije każdego który będzie mu przeszkadzał w odzyskaniu tego bezwartościowego przedmioty. Przecinał powietrze aż jego oczom ukazało się miejsce spoczynku tej tak wartościowej zabaweczki. Runął na ziemię wzbudzając drobiny skalne do lotu we wszystkie strony stanął przed wejściem wpatrując się w mrok jaki ogarniał wnętrze. Nie było światła które mogło by rozjaśnić to mroczne miejsce a on dawno swoje stracił. Zrobił krok zaraz następny aż jego sylwetka znikła w nieprzeniknionych ciemnościach.
" Czysty mrok... Czuje się jakbym odwiedził śmierć szydząc z niej że to ja przyszedłem po nią..."
Szedł przed siebie nie obawiając się ataku, czekał aż jego oczy znajdą przedmiot jeśli zobaczą cokolwiek tutaj.
- Przyszedłem odebrać własność pewnej istoty... Zwróćcie mi srebrny przedmiot...
Nie zamierzał czekać wyjdzie stąd tylko jeśli w jego ręku znajdzie się owy talerz, choćby miał wybić wszystko co się tu znajduje i żeby znalazł się choć jeden który sprosta jego wyzwaniu. Zacisnął pięści jakby wiedział że zaraz po niego przyjdą, jego zmysły szalały gotów był rozpocząć rzeź...
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach