Dragon Ball New Generation Reborn
Dragon Ball New Generation Reborn

Go down
Reito
Reito
Liczba postów : 544
Data rejestracji : 28/05/2012


Identification Number
HP:
Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito 9tkhzk0/0Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito R0te38  (0/0)
KI:
Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Left_bar_bleue0/0Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Empty_bar_bleue  (0/0)
http://dragon2326.deviantart.com/

Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Empty Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito

Nie Sty 10, 2016 4:27 pm
CZ. 1.
Miejsce -> Makyo Star


Gęsta mgła. Tlenu jakby nie było, gdyż oddychało się strasznie ciężko. W dodatku ten zapach siarki... Reito nie wiedział gdzie jest. Nie wiedział też dlaczego i  jak tu trafił. Mógł jedynie snuć domysły i to co w tej chwili wiedział na pewno, to to, że był niesamowicie głodny. Ta "cudowna woda" zadziałała jak środek na przeczyszczenie. Miał wrażenie, że w jego jelitach wytworzyła się próżnia.
- Umieram z głodu... - zawył.  Właśnie! Jeszcze przed chwilą był na zupełnie innej planecie z małymi stworzeniami, które mu tą wodę wcisnęły. Nic z tego nie rozumiał. czyżby został przeteleportowany? Rozejrzał się po okolicy. Nie było tu zbyt przyjemnie. W dodatku strasznie szczypały go oczy. Pewnie przez te dziwne powietrze. Jedna rzecz była jednak dla niego nieco dziwna. Mimo, że było strasznie gorąco, mimo, że oddychać było ciężko, to czuł się zadziwiająco dobrze. Nawet nieco silniejszy niż zwykle. Reito tego nie wiedział, ale życząc sobie możliwości regeneracji Shen Long podarował mu cząstkę demonicznej mocy (być może również dzięki temu mógł narodzić się Shigo... a być może i nie... Very Happy).
- Trzeba rozejrzeć się za jakimś jedzeniem. Nie mam zamiaru tu umrzeć z głodu. - stwierdził i ruszył na poszukiwania. Szedł i szedł... i niczego nie było w okolicy. Zupełnie niczego. Wszędzie pełno skał. Żadnej roślinności, żadnych zwierząt. Pokonał masę kilometrów pieszo. Nie chciał lecieć by nie ujawnić swojej obecności. Nie wiedział co go tu może czekać. W końcu jego poirytowanie sięgnęło zenitu.
- Jak do cholery mam przeżyć na tej planecie!? - Zawołał donośnym głosem wyraźnie poddenerwowany. Wtedy usłyszał upadający kamień z jeden ze skał. Ledwo zdążył się odwrócić, a osobnik stojący wcześniej na niej już był przy saiyaninie. Miał kruczoczarne włosy, twarz to połączenie świńskiego ryja z ludzkim kształtem czaszki i zębami dzikiego zwierza. Ręce przypominały za to skrzydła. Były długie, prawie dostające do ziemi, ale cienkie i pokryte piórami. Swoimi ostrymi jak brzytwa szponami spróbował zadać mężczyźnie śmiertelny cios. Rei w porę odskoczył, ale szpony zdążyły go zranić rozrywając przy tym górną część jego gi.
- Kh... Byłem nieostrożny. Najwidoczniej nie jestem tu jedyną osobą szukającą pożywienia. - ledwo zdążył o tym pomyśleć, gdy wtedy jego przeciwnik odezwał się do niego:
- A tak mało brakowało... Bądź tak miły i daj się poćwiartować po dobroci.
- Niedoczekanie... - skomentował to szatyn. - To ty za chwilę zostaniesz pokrojony na kawałki. - uśmiechnął się nieco i przybrał pozycję bojową. Nie musiał długo czekać na reakcję oponenta. Ten tylko westchnął ciężko, jakby nic sobie nie robił z gróźb Saiyana i przystąpił do ataku. Zaczął tak jakby chciał od razu przebić go na wylot. Ręka wysunięta przed siebie, palce wyprostowane a na ich końcach szpony. Celował prosto w serce. Reito zdążył złapać jego dłoń, czym zmienił trajektorię jej lotu. Następnie dziwoląg (tak póki co będę go określał) zaczął zasypywać szatyna serią szybkich ciosów, podobnych do tego pierwszego, używając ręki niczym rapiera. Każde z tych pchnięć Rei zdołał skutecznie unikać, do czasu aż jeden z nich skaleczył go w policzek. To sprawiło, że przestał tylko się bronić. Złapał ponownie dłoń dziwoląga, przyciągnął go do siebie i wymierzył z prawego prostego prosto w świński ryj, po czym puścił dłoń i doprawił to kopniakiem w brzuch. Dziwoląg zgiął się w pół i splunął krwią. Po czym zaśmiał się i powiedział:
- Nie jadłem od dwóch tygodni i nie wytrzymam ani dnia dłużej...
W tym momencie nastroszył wszystkie swoje pióra, skoncentrował swoją energię po czym jego twarz i zęby się wydłużyły, mięśnie nabrały masy, na plecach pojawiły się kolce, a szpony jeszcze bardziej się wyostrzyły. Wyglądał teraz jak świński wilkołak skrzyżowany z kogutem. Rozłożył skrzydła i w ułamku sekundy znalazł się za Reiem. Ten nawet nie zdążył zrobić uniku. Obejrzał się za siebie. Zobaczył dziwoląga trzymającego coś w zębach. To była… jego ręka! Oderwana od ciała gdzieś w połowie długości. Reito szybo chciał spojrzeć na swoją dłoń by upewnić się, że faktycznie została ona oderwana. Zauważył pełno krwi spływającej na ziemię. Szok pourazowy sprawił, że na początku nie czuł bólu, lecz widząc to, impulsy zaczęły docierać do jego mózgu. Zbladł nieco i zacisnął zęby. Ścisnął drugą dłonią kikuta by zatamować krwawienie. Świniołak (świński wilkołak xD)  za to delektował się zdobyczą. Powoli przeżuwał ją w swoim pysku i połykał kawałek po kawałku aż całkowicie zniknęła w jego żołądku.
- Mam ochotę na dokładkę. – rzekł wpatrując się w saiyanina z uśmiechem i oblizując przy tym usta.

CDN.
Reito
Reito
Liczba postów : 544
Data rejestracji : 28/05/2012


Identification Number
HP:
Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito 9tkhzk0/0Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito R0te38  (0/0)
KI:
Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Left_bar_bleue0/0Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Empty_bar_bleue  (0/0)
http://dragon2326.deviantart.com/

Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Empty Re: Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito

Sob Sty 16, 2016 8:25 pm
CZ. 1., Epizod 2

- Za chwilę Cię poczęstuję…
Reito uspokoił oddech i powstrzymał złość. Zaczął powoli iść w stronę swojego przeciwnika. Jednocześnie wyciągnął za siebie kikuta i będąc na około 10 metrów przed świniołakiem zatrzymał się i stanął w lekkim rozkroku. Wysunął lewą nogę nieco w przód i przyjął pozycję jakby przygotowywał się do szarży.
- Oh, czyżbyś chciał stracić też drugą rękę?
Saiyan nic nie odpowiedział na to. Przez chwilę obserwował dziwoląga w bezruchu. Ten tylko czekał na ruch ze strony młodzieńca. Już szykował się do zjedzenia kolejnego fragmentu ciała szatyna, gdy nagle w mgnieniu oka Rei pojawił się przed nim. Zmienił mu się kolor włosów na złoty i gdzieniegdzie pojawiły się wyładowania.
- C.. cooo!?  - Demon zapytał zdziwiony patrząc na swój brzuch. Był przebity na wylot przez jeszcze przed chwilą odgryzioną rękę saiyana.
- Niemożliwe… Kiedy ty!?
- Widzisz… chciałem po prostu odzyskać rękę więc wyciągnąłem ją prosto z Twojego brzucha.  – rzekł ze spokojem złotowłosy. Wyciągnął swoją kończynę z ciała stwora, a wraz z nią masę krwi. Świniołak padł przed nim na kolana dociskając dłońmi ranę.
- Ty… nie jesteś zwykłym saiyanem… - zamruczał z przerwami na splunięcie krwią.
- A Ty mi wyglądasz na zwykłego demona. Mylę się? – zapytał schylając się swoją głową na wysokość głowy świniołaka, na co ten tylko się uśmiechnął. Złapał go następnie za sierść i podciągnął do góry.
- Odgryzłeś sobie język? Tym tej dziury w brzuchu nie załatasz… Gadaj! Co to za planeta? To ty mnie tu sprowadziłeś?
- Nie mam pojęcia o czym mówisz i nie mam pojęcia skąd się tu wziąłeś… Ale… bądź pewny jednego… Na Makyo Star jest w stanie przeżyć tylko demon. Czy jesteś saiyanem czy nie, prędzej czy później i tak zginiesz… - ledwo to z siebie wydusił gdyż krew powoli zalewała mu krtań. Reito puścił go i zamyślił się przez chwilę. Demon zauważył te lekkie rozkojarzenie co też nie zawał się wykorzystać. To była jego ostatnia szansa na przeżycie. Już prawie dosięgnął szponami szyi złotowłosego, gdy nagle jego głowa odleciała na kilkaset metrów w dal.
- He!? - Spojrzał ze zdziwieniem na ciało swoje, pozbawione głowy i saiyana z wymachniętą nogą. Jeszcze przez chwilę nie stracił świadomości póki nie uderzył o skały, co skończyło się całkowitym roztrzaskaniem czaszki.  Reito spojrzał na pozostałość po demonie leżącą tuż pod jego nogami. Wtedy odezwał się jego głód co od razu zmusiło go do powrócenia do zwykłej formy.
- W sumie… wyglądał jak wieprz… Może będzie smakował podobnie? – rzekł sam do siebie po czym zabrał się za upieczenie truchła przeciwnika.
 
Minęło trochę czasu. Reito tym razem już z pełnym żołądkiem zabrał się za zwiedzanie okolicy. Próbował odnaleźć cokolwiek co pozwoliłoby mu zrozumieć dlaczego trafił akurat w to miejsce. Nie była to zbytnio zaludniona planeta.

Mijały godziny. Minął dzień. Dokoła tylko pustka. Co jakiś czas zawiał silniejszy wiatr unosząc za sobą tumany kurzu. Saiyan leciał przed siebie w nieznanym kierunku. Ciężko było określić czy już okrążył planetę dookoła czy jeszcze nawet nie dotarł do jej połowy. Wszystko wyglądało tak samo. Takie same skały, takie samo niebo i ten smród… Mimo to znów poczuł się głodny, ale tym razem nie miał tyle szczęścia i nie znalazł żadnej istoty żywej w okolicy. Nie wyczuwał też żadnego Ki. Zaczął rozmyślać nad tym wszystkim:
- Czyżby świniołak był jednym mieszkańcem tej planety? Czy też o to mu chodziło mówiąc, że nikt prócz demona nie przeżyje na Makyo? Być może demony nie potrzebują jedzenia? Chociaż jakby się nad tym zastanowić to June jadła całkiem sporo… W dodatku on sam szukał jedzenia co też powiedział na samym początku. Musi tu być jakieś życie. Chociaż… on nie jadł już dwa tygodnie o ile dobrze pamiętam… Aaa nie wytrzymam tak długo! Umrę tu z głodu…
Był bliski załamania. Wtem wypatrzył coś w oddali. Coś co wyglądało jak grzyby. Były nieco schowane w cieniu wiec spiekota nie dawał im się tak mocno we znaki. Pewnie dlatego też w ogóle udało im się przetrwać w tak surowym klimacie. Mężczyzna bez zastanowienia ruszył w ich kierunku. Z bliska okazały się być całkiem pokaźnych rozmiarów. Na oko jakieś 50cm wysokości. To powinno zaspokoić  saiyański żołądek na jakiś czas. Nie myśląc długo zjadł jednego z nich na surowo.  Odetchnął głęboko i oparł się o skalną ścianę. Powoli obraz zaczął mu się zamazywać i zebrało mu się na ziewanie.
- Powinienem się zdrzemnąć. – stwierdził. Lecz te uczycie nie było zwykłą sennością. Nim zdążył zasnąć obraz zaczął mu się zlewać w coraz to dziwniejsze kształty. Kolory zmieniały się od skal szarości aż po wyraziste i jaskrawe. Wreszcie całkowicie odleciał. Tak też się czuł jakby jego ciało odleciało, pokonało pół kosmosu i znalazło się na innej planecie, a ta planeta wyglądała jak Ziemia.

Pałac Kamiego. Czy to wszystko mu się śniło i tak naprawdę nie został zabrany na Yardrat a potem na Makyo? W sumie to było głupie. W mgnieniu oka nie wiadomo jak zostałby przeniesiony… 
- Całe szczęście, że to był tylko sen. – odetchnął. Zaczął iść w stronę pałacu. June i April powinny zaraz wychodzić. Już nie mógł się doczekać by zobaczyć ukochaną. I choć minął raptem dzień, doskonale wiedział, że dla rudowłosej to był cały rok. Podszedł do Kamiego. Pamiętał że przekazał mu na chwilę Shigo, lecz chłopca tam nie było.
– Gdzie masz mojego syna? – zapytał starego nameczanina.
– Syna? Nie przypominam sobie żebym miał się zająć Twoim synem. – rzekł.
- Dawałem Ci go przed chwilą byś go popilnował. Gdzie on jest!? – Reito powoli zaczynał przestawać panować nad emocjami.
- Uspokój się młodzieńcze. Zapytaj lepiej tego drugiego saiyana.
Kuro… Tak, on też tam był. Szatyn od razu zaczął iść w jego stronę.
- Kuro! Nie widziałeś gdzieś Shigo? Jeszcze przed chwilą miałem go przy sobie ale chyba przez panującą tu atmosferę na chwilę straciłem przytomność i chłopiec gdzieś mi zniknął.
- Nie… nie widziałem. Może Kami-sama coś wie?
- Jego też już pytałem ale skierował mnie do Ciebie… A jeśli chłopak spadł na ziemię? Nigdy sobie tego nie wybaczę! Chodź ze mną Kuro. Pomóż  mi go znaleźć. -  zaczął nerwowo rozglądać się po okolicy gdy wtedy odezwał się głos za nim.
- Shigo jest ze mna. – to była June. Trzymała malca na rękach. Z pozoru nie zmieniła się ani trochę jednakże…
- June! Całe szczęście, że nic mu nie jest. Jak się czujesz? Chodź niech Cię uściskam.
- Nie zbliżaj się do mnie…
- He?
- Reito… Stałeś się taki słaby. Nawet nie potrafisz upilnować swojego syna. Nawet nie potrafiłeś obronić własnej rodziny. Zamiast tego tracisz przytomność... Brzydzę się Tobą!
- June… Co Ci się stało? Uderzyłaś się w głowę? Przez ten rok strasznie się zmieniłaś… - spuścił głowę zasmucony.  – Wróćmy do domu. Będę trenował żeby móc was chronić. Na pewno jesteś po prostu zmęczona. Prześpisz się i Ci przejdzie…. – Chwycił ją za rękę i chciał pociągnąć za sobą lecz ona wyrwała mu się i rzekła:
- Reito… ty niczego nie rozumiesz… Ja już Cię nie kocham… Przez ten rok sobie uświadomiłam, że nigdy tak naprawdę Cię nie kochałam. Odzyskałam wszystkie wspomnienia. Nie będziesz dla mnie nigdy jak Fox, ojciec Vixen. Jesteś tylko zwykłym saiyanem! Lepiej wróć na swoją planetę!
- Dlaczego…? – załamany spojrzał jej jeszcze raz prosto w oczy. Łzy mu do nich napływały ale powstrzymywał się od płaczu. – Dlaczego mi to robisz? Po tym wszystkim…
- Nie mam dla Ciebie czasu. – Odpowiedziała stanowczo i trzymając Shigo w rękach odleciała.
Nagle w pałacu zrobiło się pusto. Reito został sam ze swoimi myślami. Wpatrzony w ziemię coraz bardziej zaczęła ogarniać go złość.   Wyładowania stopniowo pojawiały się dookoła z coraz większą intensywnością. Cały pałac drżał pod wpływem rosnącej mocy saiyana. Ściany i podłoga pękały. W głowie młodzieńca kłębiła się masa negatywnych myśli. W końcu nie wytrzymał i z krzykiem rozpaczy uwolnił swoją energię. Była tak intensywna, że cały pałac legł w gruzach.
- Kusssssooooo!
Z zamkniętymi oczami niszczył wszystko dookoła swoją własną aurą. Lecz gdy je otworzył…
- Heh!?
Obudził się na Makyo zdyszany, dokładnie w tym samym miejscu, w którym zasnął.
- Co to do cholery było? – zapytał sam siebie.
Wtedy czyjaś pięść przeleciała mu tuż nad głową. Rei ledwo zdążył zrobić unik.
- Co do!? Kim ty…!?

CDN.
Reito
Reito
Liczba postów : 544
Data rejestracji : 28/05/2012


Identification Number
HP:
Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito 9tkhzk0/0Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito R0te38  (0/0)
KI:
Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Left_bar_bleue0/0Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Empty_bar_bleue  (0/0)
http://dragon2326.deviantart.com/

Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Empty Re: Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito

Wto Mar 29, 2016 4:12 pm
Uderzenie tak silne, że zmiotło całą górę znajdującą się za saiyanem, samym tylko swoim impetem.
- Zginąłbym gdybym nie zdążył zrobić uniku. – pomyślał patrząc z przerażeniem na odlatujące w dal szczątki skał. Wtedy kolejne uderzenie zmierzało już w jego stronę. Równie silne, i równie precyzyjne.
- O kur… - nie zdążył tym razem zrobić uniku więc pozostało mu jedynie zablokowanie ataku. Złożył obie ręce przed sobą zakrywając twarz. Dostał. Jego przeciwnik przebił się mimo gardy. Reito odleciał niesiony siłą uderzenia, rozbijając po drodze okoliczne skały.
- Co za siła…
Na podziwianie mocy przeciwnika nie było czasu. Zrobił backflipa i odbił się od ziemi. Tym samym odwrócił kierunek swojego lotu. Skoncentrował całą swoją siłę na tym ataku przybierając formę super saiyana 2.
- Zdychaj! – Krzyknął zamachując się pięścią i celując prosto w serce. Chciał go przebić na wylot i wyrwać je przy okazji. Jednakże oponent nawet nie robił uniku. Ledwo jego stopy cofnęły się na kilka centymetrów. Wielkie na około pięć metrów bydle otrzymało, jak mogło się wydawać śmiertelny cios, który rozszedł się po całym ciele nie robiąc mu większej krzywdy.
- Jaja sobie robisz… - Powiedział z desperackim uśmiechem. Doskonale wiedział, że tego pojedynku nie wygra. Został złapany szponiastą ręką za twarz. Wtedy dopiero dotarło do niego, że zaraz zginie. Przez te kilka sekund zaczął rozmyślać nad swoim życiem. Nad tym jak wiele jeszcze miał zamiar zrobić, jak wiele rzeczy chciał naprawić. Zaczął myśleć o June i Shigo… Jego głowa została wbita w ziemię dociskana wielką łapą. Nie mógł oddychać. Demon zatkał mu usta i nos. Szarpał się i próbował jakoś wydostać się z tego beznadziejnego położenia. Na nic jednak to się zdało. Oponent był zbyt silny. Nagle z dłoni demona zaczęła emanować ciepło. Reito doskonale wiedział co to oznaczało. To była skumulowana energia, która za chwilę miał rozwalić mu głowę. Otworzył szerzej oczy w strachu, po czym zacisnął je mocno jakby tym chciał uciec od ataku, bądź przynajmniej uśmierzyć ból. Na nic to jednak się zdało. Kula ki eksplodowała i rozniosła jego głowę po całej okolicy. Pozostało tylko bezwładne ciało i krew tryskająca z szyi. Demon złapał go za nogę i zaczął ciągnąć za sobą, a za nim powstawała ścieżka usłana krwią. Wydawać by się mogło, że Rei skończy jako pokarm dla wygłodniałego bydlaka. Jednakże saiyan posiadał umiejętność, która pozwalała mu przeżyć nawet urwanie głowy. Z jego szyi zaczął wydobywać się jakby dym. Rany zaczęły się zasklepiać i powoli wyrastał kikut, który ostatecznie przekształcił się w głowę. Nie ucierpiał przy tym jego wrodzony urok, ani nie pozostały na jego twarzy żadne blizny. Idealna regeneracja. Mógł znów przejrzeć na oczy. Czuł się jakby na moment urwał mu się film (choć urwała mu się głowa… ). Ale nie tracił głowy (dosłownie to stracił). Zorientował się w jakiej sytuacji się znajduje, dlatego też nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów. Demon póki co się nie odwracał. Na pewno był przekonany, że załatwił młodzieńca i pewnie teraz niesie go gdzieś w ustronne miejsce by ostatecznie skonsumować. Reito czekał na odpowiedni moment. Przygotował już plan. Nabrał w dłoń trochę piasku i czekał. Po pewnym czasie, coś w końcu tknęło bydlaka by się odwrócić. To był właśnie odpowiedni moment. Saiyan sypnął mu piaskiem prosto w oczy. Następnie wydostał się z rozluźnionego uścisku przeciwnika, który bardziej skupiał się teraz na zniwelowaniu nieprzyjemnego szczypania, niż na trzymaniu swojej zdobyczy. Rei szybko zamienił się super saiyana po czym z całą siłą wymierzył kopniaka w twarz oponenta. Zachwiał nim nieco ale to wystarczyło by zwiększyć dystans. Właściwie to nie pozostało mu już nic innego niż uciekać. W walce nie miał żadnych szans. Na jego szczęście był znacznie szybszy od demona. Ten gdy tylko się otrząsnął, podjął nawet próbę doścignięcia saiyana ale szybko zrezygnował widząc, że to nie ma sensu. Odpuścił. Reito poczuł ulgę będąc poza zasięgiem jego wzroku. Szybko zmienił sposób poruszania się na bieg by nie wydzielać zbyt dużych ilości KI. Postanowił się ukryć by obmyślić plan działania. Nie mógł dalej postępować tak spontanicznie skoro o mało nie przypłacił tego życiem. Na swoje szczęście schronienie znalazł w jednej z jaskiń na środku pustyni. Wpierw oczywiście upewnił się, że nie ma w niej nikogo lub niczego co mogłoby mu zagrozić. Spędził tam trochę czasu.
 
Jakiś czas później…
- Ile to już dni? Błąkam się po tej planecie bez celu… W dodatku każdy osobnik wykazujący jakieś ślady inteligencji chce mnie zjeść. To jakaś masakra. To gorsze niż więzienie… Jak to się stało, że się tu znalazłem. No do cholery jak!?
Na horyzoncie wypatrzył wtem jak dwa demony ścigają innego.
- A tam co się dzieje? – zmrużył nieco oczy by wyostrzyć sobie obraz. Nie mylił się. Chociaż nie do końca bo ścigany wcale nie był demonem, ale tego od razu nie zauważył. Jak widać saiyan nie był jedyną ofiarą na tej planecie. W myśl zasady: „wróg twojego wroga jest twoim przyjacielem” ruszył z odsieczą. Łatwo powalił swoich przeciwników używając raptem jednej ręki. Nie spodziewał się, że będą aż tacy słabi. A może oni nie spodziewali się ataku i nie zdążyli zareagować na czas? Nie miało to w tej chwili znaczenia.
- Ty…?
- Spokojnie. Chcę porozmawiać.
- Saiya-jin!? – zmarszczył się nieco. Reito w tym czasie powoli szykował się do odparcia ataku.
- Spoko. Nie musisz dziękować.
- Dziękuję… - Tym razem już był rozluźniony i nieco bardziej przyjaźnie wyglądający.
- Nie jesteś demonem. Choć niektórzy nazywają was demonami mrozu… - zaśmiał się nieco (walnął sucharem). - Co changeling robi na tej planecie?
- O to samo mógłbym zapytać Ciebie małpi… ekhem… saiyanie. 
- Możesz mi mówić Reito albo po prostu Rei, jak wolisz…
- Icel, po prostu Icel. Nie ma tu już czego skracać więc wybacz, że Ci nie ułatwię.
Wyczuć się dało lekko sarkastyczne podejście ze strony changa. Podali sobie dłonie.
- A więc panie Reito... leciałem sobie spokojnie na Namek swoim statkiem kosmicznym… - zaczął spokojnie.
- Masz statek kosmiczny!? – wyrwał się niecierpliwie.
- Miałem…
- Kurczaczk.
- Kontynuując. Leciałem wcześniej wspomnianym statkiem… A tu nagle coś przebiło mi kokpit! Nie miałem pojęcia co się dzieje. Zacząłem więc nerwowo wypatrywać wroga na horyzoncie. Ale nim się zorientowałem oberwałem kolejny raz i kolejny… aż statek został całkowicie podziurawiony. Udało mi się ostatkami mocy mojej maszyny skierować ją na najbliższą planetę w zasięgu mego wzroku. I tak oto znalazłem się tutaj. Urzekające prawda?
- Całkiem całkiem.
- Wtedy właśnie napadła na mnie ta dwójka. Podejrzewam, że to właśnie ich sprawką było zniszczenie mojej maszyny…! – zacisnął pięść i zęby wypowiadając ostatnie słowa.
- I pewnie chcieli Cię tu ściągnąć by zabić i zjeść. Tylko ciekawi mnie jedna rzecz. Skoro byli tacy słabi… dlaczego przed nimi uciekałeś? Znam wasz gatunek. Nie musicie nic robić by posiąść siłę, którą my saiyanie zdobywamy dopiero po ciężkich treningach i ostatecznie transformacji.
- Zaczęli mnie gonić to instynktownie zacząłem uciekać!
- I tylko tyle? Nie wyczułeś ich poziomu energii?
- A czy ja Ci wyglądam na jakiegoś czarodzieja? Nie zdążyłem nawet zabrać scoutera. Jak miałem „wyczuć”, jak to powiedziałeś, ich energię? Po smrodzie czy jak?
Reito wtedy uświadomił sobie, że Ki-feeling to niezbyt powszechna umiejętność. Właściwie on sam usłyszał o niej dopiero na Ziemi. A może to było zaraz przed odlotem na ziemię?
- Ok nie było pytania. Może udałoby się naprawić Twój statek?
- Ależ skąd… rozsypał się drobny mak. Nawet nie ma co zbierać. I wygląda na to, że tymczasowo tu utknąłem. A teraz wracając do mojego pytania. Co Ciebie tu sprowadza?
- Obecnie szukam sposobu na wydostanie się z tej planety. A jak się tu dostałem…? To skomplikowane. – wtedy uświadomił sobie również, że powiedzenie prawdy jest bez sensu. Przecież nikt by w to nie uwierzył. – Bo widzisz… – zaczął szukać logicznego wytłumaczenia na szybko. – Podobnie jak ty leciałem na Namek…– nie miał pojęcia jak daleko od tej planety jest Namek ale skoro changeling tak powiedział, to musiał być gdzieś w okolicy, a przynajmniej na kursie na niego. – I musiałem awaryjnie tu wylądować…
- Też zostałeś zestrzelony?
- Nie nie, po prostu… chciało mi się szczać. – Walnął na szybko byle nie powtarzać tej samej historyjki, którą usłyszał przed chwilą.
- Faktycznie skomplikowane. – skomentował z pełną powagą. - Wy małpiszo… znaczy saiyanie macie dziwne potrzeby. No ale nie ważne. I co się stało z Twoim statkiem jeśli można wiedzieć?
- No właśnie jak tylko wylądowałem zostałem zaatakowany. W ferworze walki przez przypadek zniszczyłem swoją kapsułę jednym z pocisków wymierzonych w wroga.
- Współczuję. W rzeczy samej niefartowny zbieg okoliczności.
- Będzie już parę dni jak tu jestem i nadal natykam się tylko na demony postrzegające mnie tylko w kategoriach jedzenia. Miło spotkać w końcu kogoś z kim przynajmniej da się pogadać.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Nie wątpię… - uśmiechnął się krzywo. Powoli zaczynała męczyć rozmowa z kimś, kto wypowiadał się w ten… „wyrafinowany” (tak to dobre słowo) sposób.
- Dobrze, więc co teraz zamierzasz Panie Reito?
- Myślę, że dobrym pomysłem byłoby wspólne pomyślenie nad wyjściem z tej sytuacji. Razem zawsze łatwiej będzie zmierzyć się z wrogiem.
- Nie jest to całkowicie zły pomysł. I myślisz, że na tej planecie uda nam się znaleźć jakikolwiek statek kosmiczny?
- Mam taką nadzieję… - tak naprawdę nie miał. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli mieszkańcy potrafiliby budować statki kosmiczne, to już dawno opuściliby planetę. Potrzebował tylko kogoś do pomocy. Nie miał pojęcia jak długo uda mu się ukrywać przed demonem, który o mało go nie zabił, bądź jemu podobnym. Może we dwóch mieliby szansę go pokonać a potem się zobaczy co dalej. Nadzieję za to miał, że skoro jakoś się tu dostał to w podobny sposób się wydostanie… chociaż gdzie tu logika nie wiedział sam.
- To trocha za mało. No ale cóż… Chyba nie mamy innego wyjścia.
Po skończeniu rozmowy odlecieli. Błąkali się dosyć długo nim znaleźli coś na wzór osady. Domki jakby z piasku i kamieni, i czegoś lepkiego co to wszystko łączyło. Nie wnikali co to (prawdopodobnie gówno).
- Widzisz to? – zapytał Reito.
- Lądujemy – odpowiedział Icel.
Wylądowali od razu ukrywając się za skalnym pagórkiem. Mieszkańcy wydawali się być czymś zajęci. Dookoła było pełno ciał. Jedno leżały na kupie, inne gdzieś przenosili. Z dala unosił się dym i wyglądało na to jakby właśnie tam ciągnięto trupy.
- Widać trafiliśmy na jakąś imprezę tubylców. Prawdopodobnie tam – wskazał palcem na unoszący się dym – przygotowują sobie wyżerkę. – rzekł saiyan z lekkim uśmiechem.
- Masz na myśli te trupy? Sporo ich. A cóż to? Jest nawet nameczanin. – powiedział chang całkowicie poważny.
- He… nie są zbyt wybredni. Podobno nameczanie piją tylko wodę. W sumie to tak jakby zjeść rybę. Ale patrz. Jest też tam pełno demonów. Kanibalizm?
- Swój czy nie ważne, że mięso.
- Jak tylko tu wylądowałem spotkałem kolesia, który zrobiłby wszystko byłe tylko zapełnić brzuch. To by się zgadzało. Ci tutaj myślą podobnie.
Przez chwilę Reito nad czymś się zastanawiał, z czego szybko wyrwał go jego kompan.
- Idziemy. – zawołał nie czekając na saiyana. Reito ruszył wnet za nim. Ukrywając się za skałami powoli zbliżali się do centrum całego zgromadzenia.
- Jest ich naprawdę dużo. W walce możemy nie mieć szans. – znów odezwał się Rei.
- Ciężko określić. Nie znamy ich poziomu mocy. Może wcale nie są tacy silni na jakich wyglądają.
- Możliwe, że masz rację… - Reito potrafił wyczuwać poziomy mocy ale nawet Ci tutaj potrafili je ukrywać. Ciekawe czy to przez klimat panujący na tej planecie nauczyli się tego, by nie dać się pożreć? Przesuwali się dalej, z góry obserwując, w którą stronę kierują się demony.
- Ta ścieżka cały czas schodzi w dół. Ciekawe po co oni wszyscy tam idą… - Reito znów się zamyślił wpatrując się przez moment w jedno miejsce. W tym samym czasie jego jaszczurzy kolega zdążył odejść parę metrów do najwyższego wzniesienie.
- Ej! Sayanie! – Krzyknął jakby szeptem. – Chodź tu szybko. - Reito nie czekając długo podążył za nim.
- C...czy to!?
- Najwidoczniej.
Zauważyli wielką konstrukcję sięgającą w głąb ziemi. A raczej specjalnie wykopano ten dół by ściany służyły za naturalne rusztowanie. Wyglądało to na spiczastą kopułę i na myśl mogła przychodzić tylko jedna rzecz – statek kosmiczny. Coś czego tak długo szukał brązwłosy saiyanin.
- Oni tych ciał nie palą tylko topią! – stwierdził bez wahania Icel.
- Ale po co?
- Czy to nie oczywiste? Skoro budują statek kosmiczny to potrzebują też jakiego paliwa.
- Rozumiem. Tłuszcz jest łatwopalny. Ale wątpię żeby sam wystarczył do rozruszania silników. Pewnie z czymś jeszcze go mieszają…
- To co zostanie zapewne zjadają. Nic się nie marnuje.
- Myślę, że powinniśmy poczekać, aż skończą. W międzyczasie ocenimy ich siłę, zaplanujemy strategię i na koniec wykradniemy statek.
- Może to potrwać miesiące. Daleko im do ukończenia.
- Będziemy trenować by być gotowym na wszystko. Już raz o mało nie zginąłem na tej planecie. Nie wiadomo jak wielu jest przeciwników silniejszych od nas.
- I tak nic innego mi nie pozostało więc niech tak będzie.
Poobserwowali jeszcze przez chwilę to co się tam działo i odlecieli. Znaleźli jakieś odludne miejsce, których swoją drogą było pełno, i tam zaczęli swój trening. Z czasem znaleźli też jakieś legowiska. Początkowo sprawdzali tylko swoją siłę. Okazało się, że prezentowali podobny poziom toteż trening szybko przynosił efekty.
 
Minęły trzy miesiące.

Saiyan zdążył przystosować się do nowego miejsca zaś changeling wydaje się, że ani trochę się nie zmienił. - Ta rasa naprawdę potrafiła przeżyć nawet w próżni – zauważył Reito. Przez ten czas nauczył się również wyczuwać KI. - Mógłby być całkiem groźnym przeciwnikiem gdyby nagle zmienił front.
- Nie traćmy czasu. Pamiętasz od czego zaczniemy? – Zapytał Icel.
- Tak. Ale poczekaj aż będziemy bliżej. Nie wiem jak długo uda mi się wytrzymać. – Odpowiedział Reito, na co chang przytaknął głową. Następnie wysmarował swoje ciało jakąś ciemną mazią, która w spiekocie słońca szybko zmieniła konsystencję na stałą. Dodatkowo założył na siebie płaszcz a ogon owinął wokół siebie. Jego wygląd można było teraz pomylić z randomowym demonem. Jedyne co mogłoby go zdradzić to wydzielana Ki, którą udało mu się skutecznie tłumić tak, iż był praktycznie niewyczuwalny.
- To w drogę. – Zawołał Reito i polecieli jak najbliżej się dało. Następnie resztę drogi kontynuowali pieszo. Gdy byli już jakieś pół kilometra od celu. Zatrzymali się za jedną ze skał i stanęli naprzeciwko siebie.
- Chcę to już mieć za sobą. Wal! – Reito spiął się mocno ale trzymał możliwe niski poziom KI. Następnie Icel wyciągnął palec przed siebie i cienką wiązką energii przebił na wylot saiyana. Brązwłosy upadł na kolana dociskając dłońmi ranę. Leki grymas na jego twarzy próbował stłumić wymuszonym uśmiechem.
- Postaraj się nie umrzeć. Przynajmniej do czasu aż nie wejdę na statek. – powiedział z uśmiechem changeling.
- Ty dupku. Prędzej piekło zamarznie niż ja umrę od takiego czegoś. Pospiesz się i zabierz mnie tam.
Jaszczur przerzucił Reia przez ramię i pobiegł z nim w stronę obozu demonów. Wkrótce dotarł na miejsce. Nikt mocno nie zwracał na niego uwagi. Zgodnie z przewidywaniami każdy był zajęty swoją robotą. Mieli dużo czasu by rozeznać się w sytuacji. Wielokrotnie tu bywali przez te trzy miesiące. Powoli zbliżali się do paleniska, w tym też do samego statku. Ten był już ukończony. Zostały tylko ostatnie przygotowania. W pewnym momencie Icela zaczepił jeden z demonów.
- Dokąd niesiesz te truchło?
- Czy to nie oczywiste? Na spalenisko. – Odpowiedział pewnie.
- Nie palimy już ciał. Zabieraj się stąd! – Warknął demon.
Sytuacja robiła się nieciekawa. Dziwnie napięta atmosfera panowała w okolicach statku kosmicznego. Prawdopodobnie okazał się być za mały by pomieścić wszystkich toteż Ci silniejsi i sprytniejsi grzali już powoli miejsca i nie dawali zbliżać się innym. Icel wraz z Reiem oddalił się nieco by nie wzbudzać podejrzeń. Na szczęście mieli jeszcze jeden plan w zanadrzu lecz wtedy zaczepił ich inny jegomość.
- Co ty tam niesiesz? Saiyan? Ej! Grusus! Czy to nie Ty mówiłeś, że Ci zwiał jakiś saiyan? Patrz co przyniósł ten koleś.
- Hm? – Zawarczał wielki, krowopodobny stwór. – Martwy?
- Martwy! To nie sekcja zwłok. Nie chcieli go spalić to zrobię z nim co zechcę. Z drogi! – Rozepchnął ich barkami changeling i ruszył śmiało przed siebie.
- Dokąd to!? – zawołał bydlak. – Jeszcze z Tobą nie skończyłem. Przejmuję tego saiyana. Jeśli nie chcesz zginąć to oddaj go po dobroci.
- Zaraz zaraz… To ja go pierwszy zobaczyłem, saiyan należy do mnie! – powiedział wtem pierwszy zainteresowany.
- Idźcie poszukać sobie innego… A zapomniałem. Nawet nie potrafiliście zabić tego. – odpowiedział chang.
- Gdyby nie odrosła mu głowa na pewno byłby już w moim żołądku. A… jeśli zabiję Ciebie to będzie się liczyć? – Oburzył się demon i stanął bliżej changa mierząc go wzrokiem. Był o jakieś półtora razy wyższy toteż mógł budzić respekt. Jaszczurowaty jednak nic sobie z tego nie robił.
- Saiyan z odrastającą głową!? A to dobre. Lepszego żartu jeszcze nie słyszałem. – Zaśmiał się Icel. – Takie ściemy to możesz wciskać swoim kolegom. Z tego co widzę nawet Ci uwierzyli. – Spojrzał wtem na demona , który jako pierwszy go zaczepił.
- Chyba śnisz! Doigrałeś się kurduplu…
Wtedy demona poniosły nerwy i zamierzał uderzyć changa w brzuch. Ten jednak szybko uskoczył i dostało się Grususowi.
- Co ty odpierdalasz!? – oburzył się krowopodobny i odepchnął go mocno. Wtedy Icel korzystając z okazji, wystrzelił pocisk KI prosto w demona stojącego plecami do całego zajścia. Jego reakcja była przewidywalna. Przyłączył się do konfrontującego towarzystwa.
- To ty mnie uderzyłeś!? – Zapytał złowrogo.
- Że co Kurczaczk!? – Odpowiedział niesłusznie oskarżony demon i odwrócił się w stronę Icela. Jego jednak już tam nie było.  Wtedy dostał z łokcia w twarz. Jednak w jego obronie stanął Grusus. Szybko dołączyli się zwolennicy jednych i drugich i powoli rozrastało się to do skali całej osady. Demony pilnujące statku szybko doszły do wniosku, że zamieszki są spowodowane brakiem miejsca na nim dla wszystkich demonów, toteż zaczęli uspokajać tłum w identyczny sposób – siłowo. Changeling wraz z Reiem przenieśli się na wzgórze i z góry obserwowali całe zajście. Reito zdążył oczywiście się uzdrowić.
- Wyszło lepiej niż oczekiwałem. – Stwierdził Icel.
- A miał to być tylko jeden z planów awaryjnych. – Odpowiedział Reito.
- Jednakże straże wokół statku stały się jeszcze bardziej czujne. Teraz na pewno nikomu nie pozwolą dostać się na jego pokład.
- Spokojnie. Sami nie panują nad tym zamieszaniem. Nawet nie zauważą, z której strony ich zaatakujemy. Trzeba działać nim to wszystko się uspokoi. – Stwierdził Reito po czym poleciał w stronę statku. Icel został na swoim miejscu. Miał chronić tyły saiyana.
- Tyle wystarczy… - changeling rzekł sam do siebie, przyglądając się jeszcze przez chwilę z uśmiechem całej sytuacji, po czym odszedł. Saiyan zaś znalazł się w samym centrum rozróby. Powalił szybkimi ciosami dwa stojące mu na drodze demony. Szybko jednak pozostali zorientowali się, że coś tu nie gra.
- Zatrzymać go! Leci prosto na statek! – odezwał się jakiś głos z tłumu. Nagle dookoła Reia zebrała się całą masa demonicznych istot.
- Co ten Icel wyprawia? Miał mnie osłaniać a wszystko muszę robić sam… - pomyślał rozglądając się dookoła i nim zdążył się nad tym głębiej zastanowić to już zaczęli go atakować. Uchylił się przed uderzeniem wymierzonym w twarz i unieszkodliwił przeciwnika kopniakiem z kolana w brzuch. Zrobił przewrót na plecach opadającego i kopniakiem w twarz załatwił kolejnego oponenta. Następnego potraktował łokciem, kolejnego pięścią. Zaczął strzelać Ki-blastami do każdego kto się zbliżał. Tempo było jednak zbyt szybkie i coraz bardziej go przytłaczali liczebnością.
- To może trwać w nieskończoność… - stwierdził po czym złożył ręce przed sobą na krzyż, skoncentrował energię wytwarzając przy tym złotą aurę i rozkładając je uwolnił Ki w postaci jasnożółtego wybuchu. Eksplozja uśmierciła wiele istot ale nadal była ich niezliczona ilość. Demony zamiast bić się ze sobą, jak to jeszcze przed chwilą miało miejsce, całą swoją uwagę teraz skupiły na Reiu.
- Icel! – krzyknął. Demony w tym czasie zapełniały dookoła okrąg wytworzony z ciał powalonych przed nimi współbraci.
W tym samym czasie gdzieś z dala od tego miejsca:
- Ten małpiszon naprawdę myślał, że pomogę mu się wydostać z tej planety… hahaha. – nie krył zadowolenia Changeling. – Ta planeta nie jest nic warta. Straciłem tu tylko trzy miesiące. No ale przynajmniej nauczyłem się wielu przydatnych sztuczek. Powinienem podziękować Reito. Szkoda, że za chwilę zginie. Uhuhuhu – Wcale nie było mu przykro, a nawet był wręcz zadowolony, że sprawy przybrały właśnie taki obrót. Leciał teraz gdzieś zbytnio się nie spiesząc.
Reito dalej zmagał się z demonami. Powoli tracił jednak siły.
- Za długo nie pociągnę. Muszę szybko coś wymyślić. – Wtedy przez moment oślepiło go światło odbite od zbroi jednego z dziwolągów i to właśnie sprawiło, że wpadł na pomysł by wszystkich potraktować podobnie.
- Taiyoken! – krzyknął i wtem rozbłysło wszystko dookoła. Słychać było jęki potworków. Uczucie porównywalne do podpalenia oczu. To był znak dla saiyana, że trzeba działać i to szybko. Zmniejszył swoje KI do minimum i szybko przedarł się na statek. Nie miał problemów z pokonaniem strażników, którzy nawet nie widzieli swojego przeciwnika. Wykopał wszystkich ze statku i szybko pobiegł do sterowni.
- Czym to się uruchamia do cholery!? No dalej! Leć! – Zaczął naciskać wszystko co tylko się dało. Musiał się spieszyć jeśli chciał odlecieć z tej planety. Demony wkrótce dojdą do siebie. W końcu po przestawianiu jednej dźwigni i przełączeniu  kilku przycisków zdołał uruchomić silnik.
- Zatrzymać go! Jest już na statku! – słychać było głosy z zewnątrz.
- Do góry! Kurczaczk! – Krzyknął waląc wielokrotnie pięścią w przyciski. Słychać już było uderzania z zewnątrz. Demony próbowały dostać się do środka używając do tego najbardziej prymitywnego sposobu – siły. To tylko potęgowało zdenerwowanie saiyana i siłę uderzania w klawiaturę. W końcu statek zaczął się podrywać. Fala uderzeniowa zaczynała odpychać demony. Jednakże kiedy już był około 5 metrów nad ziemią coś zazgrzytało, silniki zaczęły wyć.
- Co się dzieje? – Reito rozejrzał się przeraźliwie. Przeczuwał co może się stać ale zanim zdążył uciec nastąpiła eksplozja. Zniszczyła całą osadę i zabiła większość demonów. On sam ledwo uszedł z życiem, chociaż był na granicy śmierci. Poniosło go na kilometr od statku. Stracił obie ręce i miał poparzone całe ciało. Z nieba spadały jeszcze kawałki mięsa z rozwalonych demonów, rozsiane po całej okolicy. Miał mgłę przed oczami i powoli zaczynało mu się przed nimi ciemnic. W pewnym momencie jednak zauważył zarys postaci stojącej nad nim. Myślał sobie, że pewnie już po nim. Jakiś ocalały pewnie teraz się zemści za to co się stało. Jednakże ta osoba coś włożyła mu w usta i zniknęła. Reito wyczuł językiem znajomy kształt i smak. To była fasolka senzu. Od razu postawiła go na nogi.
- Kto to był? – zapytał sam siebie. Nie wierzył do końca w to co się stało. Nikogo już tam nie było. Nie wyczuwał żadnej energii tylko jedno (a właściwie dwie, ale ta druga musiała poczekać). Ktoś do niego się zbliżał mocno poobijany.
-  T… Ty kurwo… - To był jego stary znajomy, który wcześniej urwał mu głowę. – Już zdążyłeś się uleczyć? Nieśmiertelny jesteś czy co!? – Reito stał tylko przyglądając się poczynaniom demona.
– Już ja się postaram, żebyś zginął. – Grusus ledwo stał na nogach a mimo to próbował grozić saiyanowi.
- Nie mam na Ciebie czasu… - rzekł Reito wyciągając przed siebie dłoń. Uformował w niej KI-blasta, który bez problemu załatwił demona dodając do puli rozwalonego dookoła mięsa również jego.
- Zostałem wykiwany. Zapłacisz mi za to Icel… - zacisnął mocno pięść. – Od początku ta Twoja bajka mi nie pasowała… - Żałował, że stracił na niego 3 miesiące. Gdyby działał sam pewnie inaczej by do tego podszedł, ułożył inny plan i nie skończyłoby się to w tej sposób.
– Pewnie jest już w drodze na statek. Muszę się pospieszyć! – Nie czekając, poleciał w stronę dawnego towarzysza, który nawet nie starał się ukryć swojego KI. Czyżby nie spodziewał się, że Reito będzie próbował go dorwać? A może nie widział sensu w pośpiechu bo doskonale wiedział, że saiyan mu nie zagraża? Nigdy nie chciał pokazać saiyanowi gdzie są szczątki jego statku i zawsze szybko zmieniał temat, gty ten go o to pytał. To rodziło spore podejrzenia ale Reito starał się o tym w ten sposób nie myśleć. Teraz jednak nie było ku temu wątpliwości. Icel od początku nie chciał pomagać saiyanowi ale jaki miał cel? Tego nie wiedział. 
- Widzę go! Tak jak myślałem miał swoją kapsułę. Ty dupku! – Icel powoli wchodził do statku kosmicznego. Widział, że Rei się zbliża. Przyjrzał mu się przez chwilę i usiadł wygodnie. Było już za późno. Właz się zamknął a brązwłosy był za daleko.

- Nie pozwolę CI uciec! KA ME HA ME… - złożył ręce do znanej techniki. Zamierzał go strącić nim ten przekroczy orbitę Makyo Star. Lecz wtedy…

ZT-> Episode of June
Sponsored content

Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito Empty Re: Saiyan na Makyo Star - Episode of Reito

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach

Copyright ©️ 2012 - 2018 dbng.forumpl.net.
Dragon Ball and All Respective Names are Trademark of Bird Studio/Shueisha, Fuji TV and Akira Toriyama.
Theme by June & Reito