Wschodnie skrzydło + korytarze.
Sro Sie 12, 2015 9:10 am
Najbardziej zaniedbana część Pałacu, tutaj nikt nie kwapi się z modernizowaniem i odnawianiem nawet ścian od wielu dziesiątek lat. Tutaj ściany są gołe, nie znajdzie się na nich wielu bogatych obrazów, tak jak w innych miejscach pałacu. W tym skrzydle znajdują się magazyny i zbrojownia.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Sob Wrz 12, 2015 7:17 pm
Kiedy pozostali zajmowali się strażnikami przy dziedzińcu to Kuro i Chepri wykorzystali okazję i weszli do pałacu, co było głównym zamierzeniem. Młody Saiyanin dobrze rozplanował całą sytuację i trafnie odgadł, gdzie mogą znajdować się siły króla. Jednak w dalszym ciągu należało, być ostrożnym, gdyż we wschodnim skrzydle pałacu, choć wizualnie zaniedbanym znajdowało się sporo ważnych rzeczy. Magazyny i zbrojownia zapewne miały zapewnioną straż, która choć uszczuplona to w dalszym ciągu była czujna. Jednym z innych plusów wyboru tego miejsca na star w marszu o lepszą przyszłość Vegety było to, że Zellowi nie chciało się tu montować zbyt wielu kamer. Jakoś wątpił, żeby ktoś chciał atakować to miejsce. Cóż. Uczymy się na błędach, czyż nie?
W miarę jak szli w stronę centralnej części pałacu to trzęsienia spowodowane wybuchami energii, krzyki walczących stawały się coraz głośniejsze. Na szczęście księżyc nie był już widoczny, dzięki czemu Kuro mógł ściągnąć gogle i iść jak człowiek, a nie jak małpa po swoim weselu.
Mieli szczęście, gdyż walki odbywały się chyba w większości w innej części pałacu. Spokojnym krokiem minęli zakręt i stanęli jak wryci. Dokładnie w tej samej chwili, kiedy wyszli zza rogu, to jeden z żołnierzy właśnie dobija gwardzistę króla. Ich pojawienie się zostało szybko odnotowane. Piątka Saiyan i dwójka Halfów spojrzała na nich i szybko wystawili dłonie w celu odstrzelenia przybyszy. Jednakże dowódca tego małego oddziału chyba miał więcej oleju w głowie, gdyż dał znak, żeby nie atakować. Wszyscy mieli na sobie zbroje różnych oddziałów, lecz żadna nie wykraczała poza Natto. Jednakże jedyną rzeczą jaką mieli wspólną był przekreślony herb rodu Zella. Wygląda na to, że nasi dwaj szpiedzy trafili na oddział rebeliantów.
- Kim jesteście i co tu robicie? – zapytał dowódca, którego ton głosu zdradzał, że nie mieli zbyt dużo czasu na odpowiedź.
W miarę jak szli w stronę centralnej części pałacu to trzęsienia spowodowane wybuchami energii, krzyki walczących stawały się coraz głośniejsze. Na szczęście księżyc nie był już widoczny, dzięki czemu Kuro mógł ściągnąć gogle i iść jak człowiek, a nie jak małpa po swoim weselu.
Mieli szczęście, gdyż walki odbywały się chyba w większości w innej części pałacu. Spokojnym krokiem minęli zakręt i stanęli jak wryci. Dokładnie w tej samej chwili, kiedy wyszli zza rogu, to jeden z żołnierzy właśnie dobija gwardzistę króla. Ich pojawienie się zostało szybko odnotowane. Piątka Saiyan i dwójka Halfów spojrzała na nich i szybko wystawili dłonie w celu odstrzelenia przybyszy. Jednakże dowódca tego małego oddziału chyba miał więcej oleju w głowie, gdyż dał znak, żeby nie atakować. Wszyscy mieli na sobie zbroje różnych oddziałów, lecz żadna nie wykraczała poza Natto. Jednakże jedyną rzeczą jaką mieli wspólną był przekreślony herb rodu Zella. Wygląda na to, że nasi dwaj szpiedzy trafili na oddział rebeliantów.
- Kim jesteście i co tu robicie? – zapytał dowódca, którego ton głosu zdradzał, że nie mieli zbyt dużo czasu na odpowiedź.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Sro Wrz 16, 2015 10:38 pm
Poszło gładko, poszło tak cholernie gładko, że to aż nienormalnie niemożliwe. Saiyan cieszył się z towarzystwa czerwono-włosego. Stanowili dziwny team, uczniowie dwóch wielosetletnich wrogów. Chłopak przez chwilę zastanawiał się, czy aby Braska może tak znienacka tu wpaść i urządzić małą masakrę przed obiadkiem. Teoretycznie, to Saiyanie nie powinni obchodzić władcy demonów. W praktyce małpy mogły ruszyć na Ziemię ponownie, a to już nie pozostawało bez znaczenia.
Na szczęście, gdy znaleźli się w środku zsunął okulary na czoło, wolał je mieć w pogotowiu. Było pusto i cicho, aż mroziło krew w żyłach. Oboje rozglądali się naokoło w poszukiwaniu kamer i wyłapywali pojedyncze, więc skutecznie mogli je omijać. Po obu stronach było wiele pancernych drzwi o różnej wielkości, niestety większość napisów była tak zatarta, że pozostawały pojedyncze litery. Kuro był ciekaw co tam w środku może być, mogłoby się okazać pomocne. Jednak obawa przed uruchomieniem alarmu okiełznała i wydaniem ich pozycji jego ciekawskie zapędy. Szło podejrzanie łatwo, wystarczyło dojść do rozwidlenia i skręcić na północ, a później .......eeeeeeeeee ........ Westchnął, to go przerastało. Zbyt szybko wybiegł planami w przyszłość, bo tuż za rogiem czaiły się kłopoty. W sumie i tak zaszli całkiem daleko.
Odruchowo podnieśli ręce, tak było bezpieczniej, w końcu obaj wyglądali jak cywile. No może z tą różnicą, że Saiyan miał na piersi symbol swojego rodu, a na plecach symbol Hikaru. Trzeba było coś wymyślić i to szybko. Popatrzył na ich symbole. Rozpoznał ród "Szkarłatu Poranka" i "Noc Purpury", innych niestety nie. A jak ojciec mówił, że powinien przyswajać nazwy rodowe to zawsze chłopak musiał się wymigiwać. No ale jak to wszystko zapamiętać, kiedy każda nazwa wiążę się z różnymi znaczeniami słowa śmierć, krew, ból itp. No trudno, po herbacie. Dało się zauważyć, że znaki na zbrojach żołnierzy były przekreślone. Czyli mogli być po tej samej stronie albo to była podpucha. Lepiej jednak być ostrożniejszym. Zresztą, co miałby im powiedzieć? Ten tego, to ja mam zabić Zella........ Umarliby ze śmiechu albo ich zaatakowali. Sam oddział nie był problemem. W plecakach mieli pistolety ze specyfikami. Jeden Taioken w wykonaniu Chepriego i kilka zgrabnych szybkich ruchów. Znał tą technikę, Hikaru używał jej kilkukrotnie. Miał ochotę puknąć się w czoło, że nie poświecił ani minuty na podtrenowanie jej, a była prosta. Jednakże bardziej obawiał się też rozpoznania, jako „ten, który zabił Tsufula”. Czas mijał, już za długo milczeli. Trzeba podać im zgrabną półprawdę.
- Kolega przyleciał dwa dni temu, dopiero odkrył, że jest half-saiyanem. Chcieliśmy zapisać się do Akademii i chciałem mu po prostu z zewnątrz pokazać piękny pałac naszych władców. Ale przed bramą zaczęła się dziwna walka i schowaliśmy się tutaj. Przepraszamy. Chcemy tylko służyć naszym obywatelom.
Cóż zagranie na biedne słabe prawie kadeciątko. Przede wszystkim Chepri był oficjalnie zarejestrowany jako half, zaraz po przylocie. Ulga, ze o to zadbali. Byli ubrani po cywilnemu w stroje do walki, mieli plecaki, co mogłoby dodawać wiary, że idą zapisać się do Akademii. Co prawda jedynym mankamentem była już późna godzina ale Akademia pracuje całą dobę. Odpowiedzialnie też miał na sobie gogle, żeby byle gdzie nie przemieniać się w Ozaru. Przezornie nic nie powiedział o królu, tylko o obywatelach, to zawsze wyglądało dobrze. Kiedy trzeba było Kuro był sprytny. Ta półprawda nawet jemu wydała się całkiem przekonująca. Kuro w duchu był z siebie zadowolony.
OOC: Trening dalej.
Na szczęście, gdy znaleźli się w środku zsunął okulary na czoło, wolał je mieć w pogotowiu. Było pusto i cicho, aż mroziło krew w żyłach. Oboje rozglądali się naokoło w poszukiwaniu kamer i wyłapywali pojedyncze, więc skutecznie mogli je omijać. Po obu stronach było wiele pancernych drzwi o różnej wielkości, niestety większość napisów była tak zatarta, że pozostawały pojedyncze litery. Kuro był ciekaw co tam w środku może być, mogłoby się okazać pomocne. Jednak obawa przed uruchomieniem alarmu okiełznała i wydaniem ich pozycji jego ciekawskie zapędy. Szło podejrzanie łatwo, wystarczyło dojść do rozwidlenia i skręcić na północ, a później .......eeeeeeeeee ........ Westchnął, to go przerastało. Zbyt szybko wybiegł planami w przyszłość, bo tuż za rogiem czaiły się kłopoty. W sumie i tak zaszli całkiem daleko.
Odruchowo podnieśli ręce, tak było bezpieczniej, w końcu obaj wyglądali jak cywile. No może z tą różnicą, że Saiyan miał na piersi symbol swojego rodu, a na plecach symbol Hikaru. Trzeba było coś wymyślić i to szybko. Popatrzył na ich symbole. Rozpoznał ród "Szkarłatu Poranka" i "Noc Purpury", innych niestety nie. A jak ojciec mówił, że powinien przyswajać nazwy rodowe to zawsze chłopak musiał się wymigiwać. No ale jak to wszystko zapamiętać, kiedy każda nazwa wiążę się z różnymi znaczeniami słowa śmierć, krew, ból itp. No trudno, po herbacie. Dało się zauważyć, że znaki na zbrojach żołnierzy były przekreślone. Czyli mogli być po tej samej stronie albo to była podpucha. Lepiej jednak być ostrożniejszym. Zresztą, co miałby im powiedzieć? Ten tego, to ja mam zabić Zella........ Umarliby ze śmiechu albo ich zaatakowali. Sam oddział nie był problemem. W plecakach mieli pistolety ze specyfikami. Jeden Taioken w wykonaniu Chepriego i kilka zgrabnych szybkich ruchów. Znał tą technikę, Hikaru używał jej kilkukrotnie. Miał ochotę puknąć się w czoło, że nie poświecił ani minuty na podtrenowanie jej, a była prosta. Jednakże bardziej obawiał się też rozpoznania, jako „ten, który zabił Tsufula”. Czas mijał, już za długo milczeli. Trzeba podać im zgrabną półprawdę.
- Kolega przyleciał dwa dni temu, dopiero odkrył, że jest half-saiyanem. Chcieliśmy zapisać się do Akademii i chciałem mu po prostu z zewnątrz pokazać piękny pałac naszych władców. Ale przed bramą zaczęła się dziwna walka i schowaliśmy się tutaj. Przepraszamy. Chcemy tylko służyć naszym obywatelom.
Cóż zagranie na biedne słabe prawie kadeciątko. Przede wszystkim Chepri był oficjalnie zarejestrowany jako half, zaraz po przylocie. Ulga, ze o to zadbali. Byli ubrani po cywilnemu w stroje do walki, mieli plecaki, co mogłoby dodawać wiary, że idą zapisać się do Akademii. Co prawda jedynym mankamentem była już późna godzina ale Akademia pracuje całą dobę. Odpowiedzialnie też miał na sobie gogle, żeby byle gdzie nie przemieniać się w Ozaru. Przezornie nic nie powiedział o królu, tylko o obywatelach, to zawsze wyglądało dobrze. Kiedy trzeba było Kuro był sprytny. Ta półprawda nawet jemu wydała się całkiem przekonująca. Kuro w duchu był z siebie zadowolony.
OOC: Trening dalej.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Sro Wrz 23, 2015 6:57 pm
Powiedziałbym, że się tego spodziewałem... Gdyby tak faktycznie było, ale oczywiście, nie było. Choć tym razem to nie moja naiwna wiara w obrót koła fortuny, co i mnie samego zdziwiło nieco. Po prostu nie uwzględniliśmy tego... No, może nie tyle nie uwzględniliśmy, co... Taa... Nie mieliśmy żadnego planu na taką i żadną inną ewentualność.
Obiecałem sobie, że nie będę wypominał ani sobie ani nikomu tej zbędnej spontaniczności, nawet jeśli uważałem, że niektórym wypada, ale nie chciałem, niechbym miał nawet na tym stracić... Mimo to, po prostu denerwowała mnie ta cała sytuacja. Wiedziałem, że w tej konkretnej chwili, w której znajdowałem się z Kuro, oko w oko z prawdopodobnie rebeliantami, musiałem trzymać nerwy na wodzy, jak nigdy wcześniej. Nie chodziło nawet o wydanie się małej mistyfikacji autorstwa mojego saiyańskiego towarzysza, ale o ewentualne starciu z trochę podejrzanymi jegomościami i tego konsekwencjach... Tak czy inaczej bylibyśmy stratni w takim starciu, bo jeśli to sojusznicy, to ich stracimy, tak jak i wiarygodność, poza tym cenną energię... O przegranej już nie mówiąc...
Chyba jednak musimy postawić na szczęście. Udawanie halfa nadal nie pasowało mi w stopniu najmniejszym, ale jakoś musiałem to przeboleć, jednocześnie licząc, że potencjalni oponenci nie wyczują mojej Ki, lub dadzą sobie się oszukać tej odrobinie saiyańskiej energii na powierzchni mojej...
Nie wprowadzało mnie to w nawet małą nerwowość, ale trzymałem się na baczności, wystarczył jeden pozornie przypadkowy ruch, który się przeoczyło - to wtedy przeciwnik zdobył pierwszą przewagę nad tobą. Do czegoś takiego też nie mogliśmy dopuścić.
Uważnie ich obserwowałem szukając najmniejszych, chyba nawet jakichkolwiek szczegółów, które by zdradziły ich intencje wobec nas, jednocześnie starałem się robić to jak najbardziej dyskretnie. To już zdolność, którą musiałem wypracować sam, nawet za dzieciaka tego nie mogli mnie nauczyć, nawet jeśli nauczycieli miałem w tych sprawach zamienicie obeznanych. Jednak ich specjalnością było tropienie z ukrycia, chowanie się po cieniach i maskowanie jakiejkolwiek swojej obecności. Tu było inaczej, choć wytyczna ta sama - ukryć swój wzrok i swoją "obecność", nawet gdy ktoś się w nas wpatruje. Jedną z metod było pozorne zmętnienie zmysłów. Obserwator uznaje cię zazwyczaj za nieobecnego i odciętego od świata rzeczywistego - ofiarę zbyt nędzną, by mogła się odgryźć. Jednocześnie ogarniało się wzrokiem całość otoczenia, pełnię pola widzenia i można było skupić nawet na najmniejszych detalach w ułamku sekundy wystarczająco małym, by nie dać się zaskoczyć. Zazwyczaj działało, miałem nadzieję, że uda się i wtedy.
Aktor był ze mnie praktycznie żaden, ale musiałem zagrać do scenariusza. Nie miałem zupełnej pewności czy się odzywać, czy nie, jednej strony mogłem dodać historii Kuro wiarygodności, z drugiej zaś się w nią nie wpasować. Jako nawet-nie-kadet raczej nie powinienem był się odzywać, mogłoby to zostać uznane za zbytnią arogancję... Z drugiej strony, w końcu byłem tu nowy, więc nie musiałem znać wszystkich obyczajów i norm społecznych... Ale takie zachowanie mogło być odebrane za prowokujące. Suma sumarum postanowiłem milczeć i udawać, że jestem zaniepokojony samym już pobytem na planecie, nie mówiąc o niedawno widzianej walce.
Czułem jak włosy na karku mierzwią mi się od gęstniejącej atmosfery, niemal niewyczuwalna woń kortyzolu w powietrzu pobudzała niczym kofeina, jak haust zimnej wody po ciężkiej nieprzespanej nocy. Przeczucia i instynkt drapały i gryzły się zajadle, chcąc zdecydować o swojej słuszności. Tańczyły zwinnie do melodii granej przez niepewność. A ta śmiała się po cichu, ukradkiem, choć niezaprzeczalnie...
Najbliższe kilka godzin naprawdę ciężko się zapowiadało...
OOC:
Trening start
Obiecałem sobie, że nie będę wypominał ani sobie ani nikomu tej zbędnej spontaniczności, nawet jeśli uważałem, że niektórym wypada, ale nie chciałem, niechbym miał nawet na tym stracić... Mimo to, po prostu denerwowała mnie ta cała sytuacja. Wiedziałem, że w tej konkretnej chwili, w której znajdowałem się z Kuro, oko w oko z prawdopodobnie rebeliantami, musiałem trzymać nerwy na wodzy, jak nigdy wcześniej. Nie chodziło nawet o wydanie się małej mistyfikacji autorstwa mojego saiyańskiego towarzysza, ale o ewentualne starciu z trochę podejrzanymi jegomościami i tego konsekwencjach... Tak czy inaczej bylibyśmy stratni w takim starciu, bo jeśli to sojusznicy, to ich stracimy, tak jak i wiarygodność, poza tym cenną energię... O przegranej już nie mówiąc...
Chyba jednak musimy postawić na szczęście. Udawanie halfa nadal nie pasowało mi w stopniu najmniejszym, ale jakoś musiałem to przeboleć, jednocześnie licząc, że potencjalni oponenci nie wyczują mojej Ki, lub dadzą sobie się oszukać tej odrobinie saiyańskiej energii na powierzchni mojej...
Nie wprowadzało mnie to w nawet małą nerwowość, ale trzymałem się na baczności, wystarczył jeden pozornie przypadkowy ruch, który się przeoczyło - to wtedy przeciwnik zdobył pierwszą przewagę nad tobą. Do czegoś takiego też nie mogliśmy dopuścić.
Uważnie ich obserwowałem szukając najmniejszych, chyba nawet jakichkolwiek szczegółów, które by zdradziły ich intencje wobec nas, jednocześnie starałem się robić to jak najbardziej dyskretnie. To już zdolność, którą musiałem wypracować sam, nawet za dzieciaka tego nie mogli mnie nauczyć, nawet jeśli nauczycieli miałem w tych sprawach zamienicie obeznanych. Jednak ich specjalnością było tropienie z ukrycia, chowanie się po cieniach i maskowanie jakiejkolwiek swojej obecności. Tu było inaczej, choć wytyczna ta sama - ukryć swój wzrok i swoją "obecność", nawet gdy ktoś się w nas wpatruje. Jedną z metod było pozorne zmętnienie zmysłów. Obserwator uznaje cię zazwyczaj za nieobecnego i odciętego od świata rzeczywistego - ofiarę zbyt nędzną, by mogła się odgryźć. Jednocześnie ogarniało się wzrokiem całość otoczenia, pełnię pola widzenia i można było skupić nawet na najmniejszych detalach w ułamku sekundy wystarczająco małym, by nie dać się zaskoczyć. Zazwyczaj działało, miałem nadzieję, że uda się i wtedy.
Aktor był ze mnie praktycznie żaden, ale musiałem zagrać do scenariusza. Nie miałem zupełnej pewności czy się odzywać, czy nie, jednej strony mogłem dodać historii Kuro wiarygodności, z drugiej zaś się w nią nie wpasować. Jako nawet-nie-kadet raczej nie powinienem był się odzywać, mogłoby to zostać uznane za zbytnią arogancję... Z drugiej strony, w końcu byłem tu nowy, więc nie musiałem znać wszystkich obyczajów i norm społecznych... Ale takie zachowanie mogło być odebrane za prowokujące. Suma sumarum postanowiłem milczeć i udawać, że jestem zaniepokojony samym już pobytem na planecie, nie mówiąc o niedawno widzianej walce.
Czułem jak włosy na karku mierzwią mi się od gęstniejącej atmosfery, niemal niewyczuwalna woń kortyzolu w powietrzu pobudzała niczym kofeina, jak haust zimnej wody po ciężkiej nieprzespanej nocy. Przeczucia i instynkt drapały i gryzły się zajadle, chcąc zdecydować o swojej słuszności. Tańczyły zwinnie do melodii granej przez niepewność. A ta śmiała się po cichu, ukradkiem, choć niezaprzeczalnie...
Najbliższe kilka godzin naprawdę ciężko się zapowiadało...
OOC:
Trening start
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Czw Paź 01, 2015 9:30 pm
Sytuacja była tak napięta, że można ją było kroić nożem. Odział żołnierzy patrzył podejrzliwie na Kuro i Chepriego i gdyby nie rozkaz wydany przez dowódcę to zapewne już by do nich wystrzelili. Jednak rozkaz to rozkaz więc żołnierze stali i czekali na dalszy rozwój wypadków, jednak byli przygotowani by w każdej chwili wykonać jakiś ruch. Kiedy syn Kurokary wyjaśniał sytuację dowódcy to rudowłosy ziemianin mógł się przyglądnąć osobnikom w oddziale. Jak zauważył wcześnie było tam pięć osób czystej krwi, albo przynajmniej na takich wyglądali i dwójka osobników, którzy na bank byli Halfami. Jednak w oddziale było aż trzy kobiety, co nie zdarzało się często. Lecz coś mówiło, że panie mogą być o wiele groźniejsze od panów, więc nie należało ich lekceważyć. Przedstawicielki płci pięknej obserwowały obydwu wojowników jakby oceniając ich moc i po czyjej stronie stoją. Ich oczy nawet na moment nie zmieniły celu. Przypominały lwice, które wypatrzyły swoją ofiarę i teraz szykowały się do ataku.
Dowódca wysłuchał słów Kuro, które w jego mniemaniu były dość kiepską wymówką, lecz ci goście nie wyglądali mu na sługusów Zella.
- Jakoś mi się nie chce wierzyć w tą historyjkę. A ty co sądzisz Negi? – powiedział mężczyzna, po czym spojrzał na jedną z kobiet. Negi była ładną dziewczyną na oko starszą od chłopaków o pięć lat. Miała krótkie ciemne włosy i tego samego koloru oczy, a na ciało nałożony pancerz Natto. Saiyanka jeszcze przez chwilę badała uważnie ziemianina, aż w końcu przeniosła spojrzenie na mężczyznę i Kuro.
- No mnie też. Za piękna, za dziecinna i zupełnie nie pasująca. – powiedziała robiąc kilka kroków do przodu. Coś w jej sposobie poruszania się i słowach mówiło, że nie jest zwykłym żołnierzem. – Pytanie tylko kim są nasi goście. Nie wyglądają na żołnierzy króla, ani na naszych. Więc kim są i co tu robią? Powiecie czy mamy się na was pogniewać?
Dowódca wysłuchał słów Kuro, które w jego mniemaniu były dość kiepską wymówką, lecz ci goście nie wyglądali mu na sługusów Zella.
- Jakoś mi się nie chce wierzyć w tą historyjkę. A ty co sądzisz Negi? – powiedział mężczyzna, po czym spojrzał na jedną z kobiet. Negi była ładną dziewczyną na oko starszą od chłopaków o pięć lat. Miała krótkie ciemne włosy i tego samego koloru oczy, a na ciało nałożony pancerz Natto. Saiyanka jeszcze przez chwilę badała uważnie ziemianina, aż w końcu przeniosła spojrzenie na mężczyznę i Kuro.
- No mnie też. Za piękna, za dziecinna i zupełnie nie pasująca. – powiedziała robiąc kilka kroków do przodu. Coś w jej sposobie poruszania się i słowach mówiło, że nie jest zwykłym żołnierzem. – Pytanie tylko kim są nasi goście. Nie wyglądają na żołnierzy króla, ani na naszych. Więc kim są i co tu robią? Powiecie czy mamy się na was pogniewać?
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Wto Paź 06, 2015 9:01 pm
Chłopak posłał lubieżny uśmieszek Saiyance, która uważnie z bliska mu się przyglądała. Liczył, że to ją odstraszy. Zastanawiał się, czy ma przed sobą kogoś mądrego, czy oddział idiotów. Marnują czas na pogadanki. Tym bardziej, że zapewne ich scoutery mogłyby już przeszukać bazę danych i odnaleźć symbol rodowy, który ma na piersi, a z nim jego dane osobowe. Z czego i tak wynikało, że nie byli żołnierzami.
- Jesteśmy cywilami, jakbym miał uniform to wolałbym go mieć na sobie, bo nawet kadecki jest wytrzymalszy od tych szmat. Z nutką zniecierpliwienia odpowiedział Kuro.
Nie dało się nie odczuć wielkiego wstrząsu a huk był słyszalny zapewne w całym pałacu. Ekipa Hikaru przeszła przez bramę główną. Komunikat, który rozległ się z megafonu był wyraźnie słyszany chyba wszędzie. Dobrze, że żołnierka nie obeszła Kuro naokoło, bo na plecach miał całkiem spory symbol Mistrza „Hikaru”. Chwilę później wyraźnie dało się czuć, że tłuką się tam między sobą. Na prawdę cieszył się, że poszedł razem z rozważnym i spokojnym Ziemianinem. Kaede zapewne odchodziła tam od zmysłów. Już coraz wyraźniej dało się wyczuć emanującą z ciała Dragota aurę April. Miał nadzieję, że niedługo zobaczy się z ukochaną i będzie miał więcej odwagi wałczyć u jej boku lub zginąć razem.
Niestety jego mała nie do końca prawda się nie udała. Trudno powie prawdę, jeśli dobrze wywnioskował z ich rozmowy, to ten oddział należy do buntowników. Nie mieli nic do stracenia w razie szybko muszą ich unieszkodliwić i iść dalej.
- Dobra powiem prawdę. Idę wyzwać króla na Angri Kai.
Co wiedział o tym pojedynku, ano tylko tyle, ze każdy mógł wyzwać króla. Znaczy tylko ten, co jest giga mega idiotą masochistą albo brak mu piątej klepki. A powinien zajrzeć do księgi panujących tu praw i poczytać dokładniej o tym pojedynku, kolejne niedopatrzenie w przygotowaniu. Miał ochotę walnąć porządnie głową w ścianę za takie rażącą ignorancję. Mleko się rozlało i już. Teraz miał tylko nadzieję, że cały oddział będzie leżeć pokotem ze śmiechu, a wtedy dadzą nogę. Wymienił z Cheprim spojrzenia i przeniósł nieznacznie ciężar ciała na prawą nogę przygotowując się do jakiejkolwiek ale szybkiej reakcji.
OOC: Koniec treningu z poprzedniej sesji.
- Jesteśmy cywilami, jakbym miał uniform to wolałbym go mieć na sobie, bo nawet kadecki jest wytrzymalszy od tych szmat. Z nutką zniecierpliwienia odpowiedział Kuro.
Nie dało się nie odczuć wielkiego wstrząsu a huk był słyszalny zapewne w całym pałacu. Ekipa Hikaru przeszła przez bramę główną. Komunikat, który rozległ się z megafonu był wyraźnie słyszany chyba wszędzie. Dobrze, że żołnierka nie obeszła Kuro naokoło, bo na plecach miał całkiem spory symbol Mistrza „Hikaru”. Chwilę później wyraźnie dało się czuć, że tłuką się tam między sobą. Na prawdę cieszył się, że poszedł razem z rozważnym i spokojnym Ziemianinem. Kaede zapewne odchodziła tam od zmysłów. Już coraz wyraźniej dało się wyczuć emanującą z ciała Dragota aurę April. Miał nadzieję, że niedługo zobaczy się z ukochaną i będzie miał więcej odwagi wałczyć u jej boku lub zginąć razem.
Niestety jego mała nie do końca prawda się nie udała. Trudno powie prawdę, jeśli dobrze wywnioskował z ich rozmowy, to ten oddział należy do buntowników. Nie mieli nic do stracenia w razie szybko muszą ich unieszkodliwić i iść dalej.
- Dobra powiem prawdę. Idę wyzwać króla na Angri Kai.
Co wiedział o tym pojedynku, ano tylko tyle, ze każdy mógł wyzwać króla. Znaczy tylko ten, co jest giga mega idiotą masochistą albo brak mu piątej klepki. A powinien zajrzeć do księgi panujących tu praw i poczytać dokładniej o tym pojedynku, kolejne niedopatrzenie w przygotowaniu. Miał ochotę walnąć porządnie głową w ścianę za takie rażącą ignorancję. Mleko się rozlało i już. Teraz miał tylko nadzieję, że cały oddział będzie leżeć pokotem ze śmiechu, a wtedy dadzą nogę. Wymienił z Cheprim spojrzenia i przeniósł nieznacznie ciężar ciała na prawą nogę przygotowując się do jakiejkolwiek ale szybkiej reakcji.
OOC: Koniec treningu z poprzedniej sesji.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Sro Paź 07, 2015 6:40 pm
Oho... Zabawa zaczęła się na dobre...
To mi przeszło przez myśl, kiedy poczułem co wyczynia się przed główną bramą. Ale mimo pozornego lekkoduchostwa, wcale nie miałem zamiaru lekceważyć sytuacji. Choć... Akurat to co działo się przed moim nosem było dużo ważniejsze, przynajmniej w tym konkretnym momencie...
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, widać było, że nasza mała mistyfikacja nie przeszła próby przekonania ich. Nie byłem pewien jak Kuro, ale sądziłem, że ten scenariusz jest już spalony i miast niego, trzeba szybko wymyślić coś innego, co choćby potencjalnie da się opchnąć... Wrażliwą kwestią jest to czy oni będą na tyle naiwni, by to kupić. Są tacy, co każdemu wcisną każdy kit, choćby i wyssany z palca, bo mają to w palcu, małym. Ale ja nie należałem do takich i musiałem kombinować szczególnie mocno, by coś takiego z siebie wykrzesać. I, jak na złość, nie przychodziło mi nic do głowy. To było jeszcze zbyt mało, by się denerwować, a już o wiele, by to jakkolwiek okazać, aczkolwiek... Czy pozory miały jeszcze jakiś sens? Może zamiast gotować sobie mózg na miękko wymyślając niestworzone scenariusze, lepiej
może... Może... Spróbować z prawdą?
Z jednej strony... To mogło przynieść bardzo pozytywne benefity. Gdyby uwierzyli, to prawdopodobnie stanęli by po naszej stronie, w końcu wspólny wróg potrafił zjednoczyć nawet najróżniejszych ludzi i nieludzi, tylko czy tym razem miały też tak być? W końcu, jak sam stwierdziłem, to się mogło stać, anie musiało.
Pewnym zabezpieczeniem mogła, tak, znów "mogła" być ignorancja naszych rozmówców. Istniała możliwość, że nawet jeśli nie uwierzą, to nadal wyjdziemy z tego obronną ręką, choć na chwilę obecną każde wyjście z tej sytuacji byłoby dobre, czas działał na naszą niekorzyść.
Szansą mogliśmy zostać uznani za nieistotnych, jakim sposobem, to już nie grało roli, no bo co za różnica, czy uznają nas za niepoczytalnych, żartownisiów, kretynów skończonych czy kogo tam jeszcze? Jeśli według nich piszemy się na własną śmierć i chcemy w to brnąć dalej, to nie ich sprawa, prawda? Tak długo, jak uda nam się rozproszyć te zgraję, to mamy szansę się im wywinąć bez niepotrzebnych manewrów.
Tylko... Czy ta gra faktycznie jest warta świeczki?
Moje wątpliwości rozwiał Kuro, który prosto z mostu zaserwował im jak najbardziej szczere wyjaśnienie, czym całkiem nieźle mnie zdziwił. Jak widać, myślał o tym samym, co ja. Kącikiem umysłu pomyślałem, że mógł mnie uprzedzić... Ale fakt, że nawet na takie ustalenia nie było dużo czasu, o ile jakikolwiek. Podobnie myślał też co do kwestii bycia w gotowości na błyskawiczną akcję, bo do tego to zmierzało, w ten czy inny sposób, tego byłem pewien.
-To prawda - dodałem od siebie. -Jesteśmy małą grupą, która chciała być tą częścią rewolty, którą się zapamięta na długo. Nawet mimo pewnych implikacji komunikacyjnych... Tak czy inaczej, kości zostały rzucone, trzeba działać.
Warzyłem słowa bardzo ostrożnie, sytuacja nie była na tyle pewna, by mówić zbyt dużo. Wspólny wróg jednoczy, ale do czasu, mimo wszystko. A przecież ci tutaj rebelianci mogli równie dobrze dbać tylko o swój interes. To znana strategia, część ofensywy idzie na pałac a reszta do magazynów. Tylko czekać aż się zrobi zamieszanie i zlecą się hieny do umierających rządów. Będą stać i czekać, aż tron zajdzie krwią...
Z perspektywy tego co miało nastąpić, jeśli nam się uda, to trzeba było na takich uważać. A ja, o ile miał mi być dany na to czas, to nie miałem najmniejszego zamiaru tolerować padlinożerców...
OOC:
Koniec treningu
To mi przeszło przez myśl, kiedy poczułem co wyczynia się przed główną bramą. Ale mimo pozornego lekkoduchostwa, wcale nie miałem zamiaru lekceważyć sytuacji. Choć... Akurat to co działo się przed moim nosem było dużo ważniejsze, przynajmniej w tym konkretnym momencie...
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, widać było, że nasza mała mistyfikacja nie przeszła próby przekonania ich. Nie byłem pewien jak Kuro, ale sądziłem, że ten scenariusz jest już spalony i miast niego, trzeba szybko wymyślić coś innego, co choćby potencjalnie da się opchnąć... Wrażliwą kwestią jest to czy oni będą na tyle naiwni, by to kupić. Są tacy, co każdemu wcisną każdy kit, choćby i wyssany z palca, bo mają to w palcu, małym. Ale ja nie należałem do takich i musiałem kombinować szczególnie mocno, by coś takiego z siebie wykrzesać. I, jak na złość, nie przychodziło mi nic do głowy. To było jeszcze zbyt mało, by się denerwować, a już o wiele, by to jakkolwiek okazać, aczkolwiek... Czy pozory miały jeszcze jakiś sens? Może zamiast gotować sobie mózg na miękko wymyślając niestworzone scenariusze, lepiej
może... Może... Spróbować z prawdą?
Z jednej strony... To mogło przynieść bardzo pozytywne benefity. Gdyby uwierzyli, to prawdopodobnie stanęli by po naszej stronie, w końcu wspólny wróg potrafił zjednoczyć nawet najróżniejszych ludzi i nieludzi, tylko czy tym razem miały też tak być? W końcu, jak sam stwierdziłem, to się mogło stać, anie musiało.
Pewnym zabezpieczeniem mogła, tak, znów "mogła" być ignorancja naszych rozmówców. Istniała możliwość, że nawet jeśli nie uwierzą, to nadal wyjdziemy z tego obronną ręką, choć na chwilę obecną każde wyjście z tej sytuacji byłoby dobre, czas działał na naszą niekorzyść.
Szansą mogliśmy zostać uznani za nieistotnych, jakim sposobem, to już nie grało roli, no bo co za różnica, czy uznają nas za niepoczytalnych, żartownisiów, kretynów skończonych czy kogo tam jeszcze? Jeśli według nich piszemy się na własną śmierć i chcemy w to brnąć dalej, to nie ich sprawa, prawda? Tak długo, jak uda nam się rozproszyć te zgraję, to mamy szansę się im wywinąć bez niepotrzebnych manewrów.
Tylko... Czy ta gra faktycznie jest warta świeczki?
Moje wątpliwości rozwiał Kuro, który prosto z mostu zaserwował im jak najbardziej szczere wyjaśnienie, czym całkiem nieźle mnie zdziwił. Jak widać, myślał o tym samym, co ja. Kącikiem umysłu pomyślałem, że mógł mnie uprzedzić... Ale fakt, że nawet na takie ustalenia nie było dużo czasu, o ile jakikolwiek. Podobnie myślał też co do kwestii bycia w gotowości na błyskawiczną akcję, bo do tego to zmierzało, w ten czy inny sposób, tego byłem pewien.
-To prawda - dodałem od siebie. -Jesteśmy małą grupą, która chciała być tą częścią rewolty, którą się zapamięta na długo. Nawet mimo pewnych implikacji komunikacyjnych... Tak czy inaczej, kości zostały rzucone, trzeba działać.
Warzyłem słowa bardzo ostrożnie, sytuacja nie była na tyle pewna, by mówić zbyt dużo. Wspólny wróg jednoczy, ale do czasu, mimo wszystko. A przecież ci tutaj rebelianci mogli równie dobrze dbać tylko o swój interes. To znana strategia, część ofensywy idzie na pałac a reszta do magazynów. Tylko czekać aż się zrobi zamieszanie i zlecą się hieny do umierających rządów. Będą stać i czekać, aż tron zajdzie krwią...
Z perspektywy tego co miało nastąpić, jeśli nam się uda, to trzeba było na takich uważać. A ja, o ile miał mi być dany na to czas, to nie miałem najmniejszego zamiaru tolerować padlinożerców...
OOC:
Koniec treningu
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Sro Paź 14, 2015 9:54 pm
Żołnierze czekali na ruch dwójki nowo przybyłych. Oni nie ufali im i vice versa. Dziewczyna obserwująca Kuro nie przestraszyła się jego uśmiechu. Wręcz przeciwnie. Odwzajemniła uśmiech i sugestywnie przejechała językiem po pełnych ustach. Puściła również oczko do młodego wojownika. Wojna wojną, lecz pewne rzeczy dalej pozostają na pierwszym miejscu.
Jednak teraz nie było na to czasu, gdyż trzeba było dowiedzieć się kim są nowi znajomi. Żołnierze chyba nie należeli do tych w gorącej wodzie kąpanych, gdyż cierpliwie czekali na ruch i słowa Kuro, który przejął inicjatywę w rozmowie z dowódcą zespołu. Wszyscy ukrywali swoją moc, wiec ciężko było cokolwiek wyczuć. Gdyby był to inny czas i miejsce, to mogliby się umówić na kawę lub herbatę, lecz aktualnie ich świat walił się w posadach i zaś pałac mógł stać się ich grobem. Czas raczej nie był ich sprzymierzeńcem. Trzeba było też ważyć słowa, gdyż jedno źle wypowiedziane mogło zapoczątkować ich koniec. A to byłaby wielka strata dla Zella, gdyby Kuro został zabity przez przypadkowo spotkane osoby.
- Bla, bla. Słuchaj. Albo mówisz prawdę, albo z wami skończymy. Jak zauważyliście wszystko się tu pieprzy, a my mamy jeszcze trochę rzeczy do zrobienia. Więc do rzeczy synek. – powiedziała kobieta, patrząc się na Kuro. W jej oczach widać było stoicki spokój i opanowanie. Widać było, że zna się na negocjacjach. Jej kompani chyba się niecierpliwili, gdyż zaczęli się nerwowo ruszać i sprawdzać jakieś urządzenia.
- Nie mamy czasu na nich. Zlikwidujmy ich i chodźmy stąd. Wszystko zaraz jebnie, jak nie pomożemy innym. – powiedział Saiyanin, który zaczął rozmowę z Kuro i Cheprim. Negi spojrzała na niego chłodnym wzrokiem jakby zastanawiając się nad tym. Jednak dokładnie w tej samej chwili syn Kurokary postanowił ujawnić swoje plany, zaś Ziemianin je potwierdził. Na chwilę zapanowała grobowa cisza, aż w końcu cały oddział wybuchł śmiechem. Niektórym łzy pociekły z oczu, a inni opierali się o towarzyszy, żeby nie upaść ze śmiechu.
- Ja pierdolę. Nie mogę. Słyszeliście to. Wyzwać króla. Zaraz chyba mi coś pęknie. – mówiła Negi, pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu, starając się równocześnie złapać oddech i jako tako się uspokoić. W końcu po dwóch minutach opanowała się, choć jeszcze kilka osób uśmiechało się szeroko. Dziewczyna, która wcześniej flirtowała z Kuro zachichotała cicho.
- Dobre młody. Naprawdę. Dobra dzieciaki pośmialiśmy się, a teraz uciekajcie stąd do domu. Najlepiej się ukryjcie i przeczekajcie to. Jutro nastanie nowy dzień dla Vegety. – powiedziała Negi, kładąc dłoń na ramieniu Kury.
- Oj, jest taki słodki. Nie mogę go sobie zatrzymać. Byłby taką moją maskotką, po za tym potrzeba mi chłopaka, a on nie jest brzydki. W sumie ten drugi też nie. – powiedziała flirciara. Co teraz zrobią nasi panowie?
Jednak teraz nie było na to czasu, gdyż trzeba było dowiedzieć się kim są nowi znajomi. Żołnierze chyba nie należeli do tych w gorącej wodzie kąpanych, gdyż cierpliwie czekali na ruch i słowa Kuro, który przejął inicjatywę w rozmowie z dowódcą zespołu. Wszyscy ukrywali swoją moc, wiec ciężko było cokolwiek wyczuć. Gdyby był to inny czas i miejsce, to mogliby się umówić na kawę lub herbatę, lecz aktualnie ich świat walił się w posadach i zaś pałac mógł stać się ich grobem. Czas raczej nie był ich sprzymierzeńcem. Trzeba było też ważyć słowa, gdyż jedno źle wypowiedziane mogło zapoczątkować ich koniec. A to byłaby wielka strata dla Zella, gdyby Kuro został zabity przez przypadkowo spotkane osoby.
- Bla, bla. Słuchaj. Albo mówisz prawdę, albo z wami skończymy. Jak zauważyliście wszystko się tu pieprzy, a my mamy jeszcze trochę rzeczy do zrobienia. Więc do rzeczy synek. – powiedziała kobieta, patrząc się na Kuro. W jej oczach widać było stoicki spokój i opanowanie. Widać było, że zna się na negocjacjach. Jej kompani chyba się niecierpliwili, gdyż zaczęli się nerwowo ruszać i sprawdzać jakieś urządzenia.
- Nie mamy czasu na nich. Zlikwidujmy ich i chodźmy stąd. Wszystko zaraz jebnie, jak nie pomożemy innym. – powiedział Saiyanin, który zaczął rozmowę z Kuro i Cheprim. Negi spojrzała na niego chłodnym wzrokiem jakby zastanawiając się nad tym. Jednak dokładnie w tej samej chwili syn Kurokary postanowił ujawnić swoje plany, zaś Ziemianin je potwierdził. Na chwilę zapanowała grobowa cisza, aż w końcu cały oddział wybuchł śmiechem. Niektórym łzy pociekły z oczu, a inni opierali się o towarzyszy, żeby nie upaść ze śmiechu.
- Ja pierdolę. Nie mogę. Słyszeliście to. Wyzwać króla. Zaraz chyba mi coś pęknie. – mówiła Negi, pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu, starając się równocześnie złapać oddech i jako tako się uspokoić. W końcu po dwóch minutach opanowała się, choć jeszcze kilka osób uśmiechało się szeroko. Dziewczyna, która wcześniej flirtowała z Kuro zachichotała cicho.
- Dobre młody. Naprawdę. Dobra dzieciaki pośmialiśmy się, a teraz uciekajcie stąd do domu. Najlepiej się ukryjcie i przeczekajcie to. Jutro nastanie nowy dzień dla Vegety. – powiedziała Negi, kładąc dłoń na ramieniu Kury.
- Oj, jest taki słodki. Nie mogę go sobie zatrzymać. Byłby taką moją maskotką, po za tym potrzeba mi chłopaka, a on nie jest brzydki. W sumie ten drugi też nie. – powiedziała flirciara. Co teraz zrobią nasi panowie?
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Sob Paź 17, 2015 8:40 pm
Kuro stał jak wryty. Słowa o wyzwaniu króla na pojedynek ledwo przeszły mu przez gardło. Powiedział je po raz pierwszy i teraz już nie ma odwrotu. Wbrew swoim planom stał jak ciele, bo strach wmurował chłopaka w posadzkę. Członkowie oddziału rżeli ze śmiechu, a on nie mógł się ruszyć. Nie bał się ich, przerażała go walka z Zellem, teraz już nieunikniona. Zgodnie z sugestią jednej z dziewcząt chętnie schowałby się gdzieś głęboko ale oczekiwano od niego tej walki z najpotężniejszym sukinsynem świata. Jak to ujął ziemian „kości zostały rzucone”. Kuro jednak wolałby, aby rzucał je ktoś inny. Przy Zellu nawet Braska wydawał się miłym kotkiem.
Dobrze, że w tych szerokich spodniach nie było widać jak mu się nogi trzęsą. Opuścił ręce i zacisnął w pięści, aby jakoś zapanować nad drżeniem ciała. Dobrze, że April nie widziała, jak ta laska owija się wokół niego niczym liana. Na myśl o halfce rozgniatającej nos żołnierce, jakoś cieplej mu się na duszy zrobiło i nieco udało mu się opanować. Czuł, że bez jej obecności po prostu rozsypie się ze strachu. Wszyscy kazali mu iść na śmierć ale nikt się jakoś z nim nie liczył. Przełknął kilka razy ślinę próbując odzyskać fason.
- Ale ja nie żartowałem ..... – nie zabrzmiało przekonująco, nawet dla niego samego.
Marnowali tutaj czas na gratkę szmatkę. Przez chwilę Saiyan rozważał, aby pokazać tym niedowiarkom próbki swojej mocy. Na samym SSJ miał siłę porównywalną z przeciętnym SSJ 2. Choć miał świadomość swojej potęgi zrezygnował. Zell na pewno juz wiedział, że Hikaru jest w pałacu, naturalnie jeśli znał jego aurą. Można było założyć, ze znał, więc Kuro powinien jak najdłużej przeciągać chwilę ujawnienia swojej mocy. Patrzył na oddział. Kurde od każdego z żołnierzy był znacznie młodszy i on miał zostać ich królem? Może powinien się wczuć? Ech, nie potrafił się wywyższać.
- Idę wyzwać i zabić Zella – tym razem powiedział stanowczo. Spojrzał na dziewczynę, która przed chwilą potraktowała go jak swoją własność. Jeśli wygram to może ja sobie Ciebie wezmę? Był ciekaw na ile przerażała lub zachwycała dziewczynę myśl o dołączenia do królewskiego haremu. Jego obrzydzała ale cóż tradycja. Dlatego postanowił jak najdalej od tego bagna trzymać April, nawet za cenę ich nieszczęścia.
- Marnujemy tu wystarczająco dużo czasu. Skoro i tak idziemy w tą samą stronę to idźmy.
Ruszył pierwszy pokazując reszcie oddziału plecy, szkoda że plecak zasłaniał symbol szkoły Hikaru, wtedy wzięli by go na poważnie. Los bywa przewrotny.
Dobrze, że w tych szerokich spodniach nie było widać jak mu się nogi trzęsą. Opuścił ręce i zacisnął w pięści, aby jakoś zapanować nad drżeniem ciała. Dobrze, że April nie widziała, jak ta laska owija się wokół niego niczym liana. Na myśl o halfce rozgniatającej nos żołnierce, jakoś cieplej mu się na duszy zrobiło i nieco udało mu się opanować. Czuł, że bez jej obecności po prostu rozsypie się ze strachu. Wszyscy kazali mu iść na śmierć ale nikt się jakoś z nim nie liczył. Przełknął kilka razy ślinę próbując odzyskać fason.
- Ale ja nie żartowałem ..... – nie zabrzmiało przekonująco, nawet dla niego samego.
Marnowali tutaj czas na gratkę szmatkę. Przez chwilę Saiyan rozważał, aby pokazać tym niedowiarkom próbki swojej mocy. Na samym SSJ miał siłę porównywalną z przeciętnym SSJ 2. Choć miał świadomość swojej potęgi zrezygnował. Zell na pewno juz wiedział, że Hikaru jest w pałacu, naturalnie jeśli znał jego aurą. Można było założyć, ze znał, więc Kuro powinien jak najdłużej przeciągać chwilę ujawnienia swojej mocy. Patrzył na oddział. Kurde od każdego z żołnierzy był znacznie młodszy i on miał zostać ich królem? Może powinien się wczuć? Ech, nie potrafił się wywyższać.
- Idę wyzwać i zabić Zella – tym razem powiedział stanowczo. Spojrzał na dziewczynę, która przed chwilą potraktowała go jak swoją własność. Jeśli wygram to może ja sobie Ciebie wezmę? Był ciekaw na ile przerażała lub zachwycała dziewczynę myśl o dołączenia do królewskiego haremu. Jego obrzydzała ale cóż tradycja. Dlatego postanowił jak najdalej od tego bagna trzymać April, nawet za cenę ich nieszczęścia.
- Marnujemy tu wystarczająco dużo czasu. Skoro i tak idziemy w tą samą stronę to idźmy.
Ruszył pierwszy pokazując reszcie oddziału plecy, szkoda że plecak zasłaniał symbol szkoły Hikaru, wtedy wzięli by go na poważnie. Los bywa przewrotny.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Wto Paź 20, 2015 8:39 pm
Kuro miał zupełną rację w swoim działaniu, dobrze się stało, że obudziło się w nim to zdecydowanie, które właśnie teraz nam było potrzebne. Za bardzo pobłażaliśmy tej sytuacji, tak całemu ogółowi jak i temu incydentowi, który spotkał nas na, można rzec, początku drogi do tronu. Powinniśmy byli przedrzeć się przez korytarze jak taran i siłą pędu wyważać wszystkie drzwi... No, mniej lub bardziej dosłownie. Sęk w tym, że to była akurat nasza dwójka... Bojownicy z przymusu, jakby nie patrzeć...
Zdecydowanie też się leniliśmy z wyjściem z tego incydentu... Chcąc, nie chcąc, tak wyglądała sytuacja. Błędów powinniśmy byli się ustrzegać w takich chwilach, ale niektórych rzeczy się nie przeskoczy, prawda? Tak czy inaczej, zbyt dużo czasu poświęciliśmy na zbędne gadki, a pewnie byśmy poświęcili i więcej, nie mogło już nas nic zatrzymać.
-Wierzcie nam lub nie, wasz wybór, ale my już podjęliśmy decyzję i nie mamy zamiaru cofnąć naszych słów. Nie zatrzymacie tu nas, więc idźcie za nami lub znikajcie nam z oczu - żarty się skończyły; wzrok z nieobecnego i zagubionego zmienił mi się w ostry i silny, wręcz przytłaczający.
Zwracałem mocno uwagę, żeby nie wydawał się być lekceważący, wiedziałem, że Saiyanie, bez względu na swoje poglądy polityczne, niezbyt dobrze reagują na takie gesty. Jedynie w stosunku do Saiyanki, której, jak się zdawało, przypadłem do gustu, pozwoliłem sobie na nieco bardziej wyzywające spojrzenie, które w opanowany sposób, acz wyraźnie mówiło, że tego typu teksty może zachować dla przedstawicieli własnego gatunku. Czy mimo tego nie byłem nieco zbyt ostry? Cóż... Możliwe, ale w takim wypadku będzie trzeba się zdać na staromodny pokaz siły.
Moja postawa też się zmieniła na bardziej pewną, jednocześnie, bardziej rozluźnioną.
Stałem wyprostowany, krzyżowałem ręce na piersi. I nie, to nie tak, że traciłem czujność, w żadnym razie. Cały czas obserwowałem ewentualnych przeciwników i trzymałem w pogotowiu różne triki, które mogą mi uratować życie w razie nagłego ataku.
Tak więc, bez zbędnego zastanowienia zrobiłem krok na przód i kolejny, pół kroku za Kuro, po jego prawicy.
Rozmyślnie miałem na sobie swoje ponczo, mimo wszystko wolałem, żeby nikt nie widział moich pleców, nawet jeśli nikogo by to nie interesowało. Na materiale nadal widniał znak Braski. Mimo wszystko, nie mogłem się wyprzeć swojego nauczyciela, a też nie było czasu na takie bzdety jak usuwanie tego z ubrań. Kto wie, może ktoś tutaj zna Króla Demonów? To by nawet zadziałało na korzyść. Jeśli z kimś Saiyanie powinni się liczyć, to właśnie z bytami zrodzonymi z ciemności.
Dla Zella nadchodził zmierzch...
OOC:
Trening start
Zdecydowanie też się leniliśmy z wyjściem z tego incydentu... Chcąc, nie chcąc, tak wyglądała sytuacja. Błędów powinniśmy byli się ustrzegać w takich chwilach, ale niektórych rzeczy się nie przeskoczy, prawda? Tak czy inaczej, zbyt dużo czasu poświęciliśmy na zbędne gadki, a pewnie byśmy poświęcili i więcej, nie mogło już nas nic zatrzymać.
-Wierzcie nam lub nie, wasz wybór, ale my już podjęliśmy decyzję i nie mamy zamiaru cofnąć naszych słów. Nie zatrzymacie tu nas, więc idźcie za nami lub znikajcie nam z oczu - żarty się skończyły; wzrok z nieobecnego i zagubionego zmienił mi się w ostry i silny, wręcz przytłaczający.
Zwracałem mocno uwagę, żeby nie wydawał się być lekceważący, wiedziałem, że Saiyanie, bez względu na swoje poglądy polityczne, niezbyt dobrze reagują na takie gesty. Jedynie w stosunku do Saiyanki, której, jak się zdawało, przypadłem do gustu, pozwoliłem sobie na nieco bardziej wyzywające spojrzenie, które w opanowany sposób, acz wyraźnie mówiło, że tego typu teksty może zachować dla przedstawicieli własnego gatunku. Czy mimo tego nie byłem nieco zbyt ostry? Cóż... Możliwe, ale w takim wypadku będzie trzeba się zdać na staromodny pokaz siły.
Moja postawa też się zmieniła na bardziej pewną, jednocześnie, bardziej rozluźnioną.
Stałem wyprostowany, krzyżowałem ręce na piersi. I nie, to nie tak, że traciłem czujność, w żadnym razie. Cały czas obserwowałem ewentualnych przeciwników i trzymałem w pogotowiu różne triki, które mogą mi uratować życie w razie nagłego ataku.
Tak więc, bez zbędnego zastanowienia zrobiłem krok na przód i kolejny, pół kroku za Kuro, po jego prawicy.
Rozmyślnie miałem na sobie swoje ponczo, mimo wszystko wolałem, żeby nikt nie widział moich pleców, nawet jeśli nikogo by to nie interesowało. Na materiale nadal widniał znak Braski. Mimo wszystko, nie mogłem się wyprzeć swojego nauczyciela, a też nie było czasu na takie bzdety jak usuwanie tego z ubrań. Kto wie, może ktoś tutaj zna Króla Demonów? To by nawet zadziałało na korzyść. Jeśli z kimś Saiyanie powinni się liczyć, to właśnie z bytami zrodzonymi z ciemności.
Dla Zella nadchodził zmierzch...
OOC:
Trening start
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Pią Paź 30, 2015 8:16 pm
Cóż żołnierze raczej nie mieli jak sprawdzić tego czy Kuro żartował czy też nie. W aktualnej sytuacji było wielu wariatów, którzy chcieli zrobić to czy coś innego. Oddział przed naszą dwójką należał do tych osobników, które raczej nie chciały by coś się stało ludziom tej nocy. Nawet jeśli musieliby się użerać z niegroźnymi czy upierdliwymi wariatami. Tej nocy najważniejszym celem był Zell. Rebelianci musieli się pospieszyć, zaś ci chłopcy raczej tego im nie ułatwiali. Kilka osób jeszcze się uśmiechało szeroko, zaś Negi w dalszym ciągu patrzyła się wyczekująco na Kuro, jakby chciała by ten zrobił w tył zwrot i na dobranockę marsz. Niestety wnuk mistycznego wojownika o siwej głowie, raczej nie miał zamiaru iść do domu. Szkoda.
- Dobra młody. Pośmialiśmy się, było fajnie ale teraz musicie uciekać. Zrobi się tu sieka i raczej nie będzie to zbyt przyjemne. – powiedziała kobieta. Na nieszczęście dwójka dzieciaków chciała zgrywać bohaterów. Cóż nie była ich matką. Jeśli tego naprawdę chcą.
- Jak wygrasz to zgłoś się po nagrodę przystojniaku. – odparła dziewczyna, która wcześniej wyraziła opinię o tym, że chciałaby Kuro i Chepriego jako maskotki. Słysząc to połowa oddziału uśmiechnęła się nerwowo, a pozostałe przedstawicielki płci pięknej strzeliły facepalma. Dowódca oddziału spojrzał na jakiś przyrząd i nerwowo odchrząknął.
- Musimy już iść. I tak straciliśmy tu zbyt dużo czasu. – spojrzał na Negi, po czym przeniósł swój wzrok na ziemianina i saiyanina. Gnojki raczej nie dawali im zbyt wielkiego wyboru.
- Dobra możecie iść, ale nie liczcie na jakąś pomoc jak wpadniecie w gówno, lub sobie rozbijecie kolanko. Mamy o wiele ważniejsze rzeczy do wykonania. Wymarsz.
Po tych słowach cała drużyna ruszyła w głąb korytarza w ciszy. Po kilku metrach, kiedy wszyscy już byli zajęci obserwacją Negi zbliżyła się do Kuro i zrównała się z nim.
- Tak na serio chcesz zabić Zella? Zgłupiałeś czy chcesz się dać zabić? – rzuciła cicho. Może i wyglądała na chłodną osobę, lecz w głębi troszczyła się o innych.
Occ:
Panowie piszecie mi tu po poście i zt. Oczekujcie mojego posta.
- Dobra młody. Pośmialiśmy się, było fajnie ale teraz musicie uciekać. Zrobi się tu sieka i raczej nie będzie to zbyt przyjemne. – powiedziała kobieta. Na nieszczęście dwójka dzieciaków chciała zgrywać bohaterów. Cóż nie była ich matką. Jeśli tego naprawdę chcą.
- Jak wygrasz to zgłoś się po nagrodę przystojniaku. – odparła dziewczyna, która wcześniej wyraziła opinię o tym, że chciałaby Kuro i Chepriego jako maskotki. Słysząc to połowa oddziału uśmiechnęła się nerwowo, a pozostałe przedstawicielki płci pięknej strzeliły facepalma. Dowódca oddziału spojrzał na jakiś przyrząd i nerwowo odchrząknął.
- Musimy już iść. I tak straciliśmy tu zbyt dużo czasu. – spojrzał na Negi, po czym przeniósł swój wzrok na ziemianina i saiyanina. Gnojki raczej nie dawali im zbyt wielkiego wyboru.
- Dobra możecie iść, ale nie liczcie na jakąś pomoc jak wpadniecie w gówno, lub sobie rozbijecie kolanko. Mamy o wiele ważniejsze rzeczy do wykonania. Wymarsz.
Po tych słowach cała drużyna ruszyła w głąb korytarza w ciszy. Po kilku metrach, kiedy wszyscy już byli zajęci obserwacją Negi zbliżyła się do Kuro i zrównała się z nim.
- Tak na serio chcesz zabić Zella? Zgłupiałeś czy chcesz się dać zabić? – rzuciła cicho. Może i wyglądała na chłodną osobę, lecz w głębi troszczyła się o innych.
Occ:
Panowie piszecie mi tu po poście i zt. Oczekujcie mojego posta.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Wto Lis 03, 2015 2:46 pm
Przemilczał wszystkie uwagi dowódcy, obu stronom przyda się wsparcie, nawet to najmniejsze. Za to pytanie jednej z żołnierek, chyba Negi bardzo go zaskoczyło. Pierwsza osoba, która go o to zapytała, nawet April nie poruszyła tego tematu. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, co powiedzieć. Prawdę, że wcale nie chce walczyć i zgodnie z ich wcześniejszą sugestią najchętniej zakopałby się w piachu, czy tak jak powinien odpowiedzieć ewentualny przyszły władca, żeby zyskać szacunek wojskowych. Postanowił jeszcze inaczej. Uśmiechnął się zadziornie:
- Chyba to pierwsze i to z miłości do pewnej halfki, którą chcę ochronić przed zbyt wielkim brzemieniem, jak na jej barki. Jak mnie zabije to trudno, zawsze go trochę poharatam i będziecie mieli łatwiej, no o ile wcześniej sam nie umrę ze strachu hehe.
Sprawnie ukrył większą część prawdy. Od wybuchu buntu minęło może dopiero z ponad pół godziny, a już były setki ofiar w żołnierzach i cywilach. April ledwo przeżyła fakt, że pod wpływem serum mogła zabić kogoś z mieszkańców wioski, a co dopiero, jak do niej dotrze, że śmierć poniosło kilka tysięcy. Nie mógł na to pozwolić, aby cierpiała więcej niż jest to konieczne, a najlepiej jak najmniej. W wiosce w tej chwili na szczęście nic się nie działo.
- Jestem zdziwiony, że mnie nie kojarzycie. To ja pokonałem króla Tsufuli dwa lata temu, za co król darował mi wyrok śmierci.
Nie miał zamiaru się wywyższać, ani chwalić. No, akurat z walki mogli go nie kojarzyć, za to ułaskawienie było bardzo rozdmuchane, rzadko kto mógł się szczycić, że wyszedł z wiezienia z głową przytwierdzoną nadal do karku. Dyskusję przerwało pojawienie się znajomej dla Kuro aury, tej jednej.
- April – wyszeptał cicho i puścił się biegiem. Serce w piersi łomotało mu z radości. Opuściła wreszcie ciało Dragota. Chciał, ją jak najszybciej wziąć w ramiona i wyściskać. W tej jednej chwili pożałował, że w geście protestu przez te dwa dni zapuścił ponownie swój zarost, którego tak nie lubiła. Zachował się jak dzieciak, a halfka na pewno mu to wypomni, trudno. Zresztą, gdzieś podświadomie na to liczył. Było cała i zdrowa i to teraz było najważniejsze, nawet strach przed Zell, gdzieś się w tym momencie ulotnił.
Dobiegł do końca korytarza i gwałtownie się zatrzymał. O zaraza jasna, jeśli w tej swojej kretyńskiej głupawe uruchomił jakiś alarm? To już jego trzeci, czy czwarty błąd w przeciągu ostatniej pól godziny. I on ma być królem? Pewnie najmłodszym w historii buntów na tej planecie. Nie odważył się wychylić łepetyny w lewo w stronę południowego głównego wejścia ale już tutaj było widać nadpalone plamy na marmurowej podłodze. Hikaru i reszta nie szli takim spacerkiem.
Spojrzał na przeciw, od razu było widać, że zachodni korytarz prowadzący do wiezienia jest inny. Szczyt technologii. Nagle coś mu się przypomniało. Gardło zdarte od krzyku strachu i bólu, jego własne łzy mieszające się z krwią. Pamiętał, jak jego bezwładne ciało ciągnęli za nogi lub ręce po tych korytarzach strażnicy. Strażnicy przychodzili do jego celi lub wywlekali go stamtąd i tłukli go niemiłosiernie. Stawiał się, jak tylko mógł ale wtedy nie miał z nimi szans. Zresztą robili to samo dla zabawy z innym więźniami. Potem tracił przytomność na kilka godzin. Saiyan stał pogrążony w tej chwili we własnych wspomnieniach, w tym momencie rzeczywistość przestała do niego na chwilę docierać.
- Chyba to pierwsze i to z miłości do pewnej halfki, którą chcę ochronić przed zbyt wielkim brzemieniem, jak na jej barki. Jak mnie zabije to trudno, zawsze go trochę poharatam i będziecie mieli łatwiej, no o ile wcześniej sam nie umrę ze strachu hehe.
Sprawnie ukrył większą część prawdy. Od wybuchu buntu minęło może dopiero z ponad pół godziny, a już były setki ofiar w żołnierzach i cywilach. April ledwo przeżyła fakt, że pod wpływem serum mogła zabić kogoś z mieszkańców wioski, a co dopiero, jak do niej dotrze, że śmierć poniosło kilka tysięcy. Nie mógł na to pozwolić, aby cierpiała więcej niż jest to konieczne, a najlepiej jak najmniej. W wiosce w tej chwili na szczęście nic się nie działo.
- Jestem zdziwiony, że mnie nie kojarzycie. To ja pokonałem króla Tsufuli dwa lata temu, za co król darował mi wyrok śmierci.
Nie miał zamiaru się wywyższać, ani chwalić. No, akurat z walki mogli go nie kojarzyć, za to ułaskawienie było bardzo rozdmuchane, rzadko kto mógł się szczycić, że wyszedł z wiezienia z głową przytwierdzoną nadal do karku. Dyskusję przerwało pojawienie się znajomej dla Kuro aury, tej jednej.
- April – wyszeptał cicho i puścił się biegiem. Serce w piersi łomotało mu z radości. Opuściła wreszcie ciało Dragota. Chciał, ją jak najszybciej wziąć w ramiona i wyściskać. W tej jednej chwili pożałował, że w geście protestu przez te dwa dni zapuścił ponownie swój zarost, którego tak nie lubiła. Zachował się jak dzieciak, a halfka na pewno mu to wypomni, trudno. Zresztą, gdzieś podświadomie na to liczył. Było cała i zdrowa i to teraz było najważniejsze, nawet strach przed Zell, gdzieś się w tym momencie ulotnił.
Dobiegł do końca korytarza i gwałtownie się zatrzymał. O zaraza jasna, jeśli w tej swojej kretyńskiej głupawe uruchomił jakiś alarm? To już jego trzeci, czy czwarty błąd w przeciągu ostatniej pól godziny. I on ma być królem? Pewnie najmłodszym w historii buntów na tej planecie. Nie odważył się wychylić łepetyny w lewo w stronę południowego głównego wejścia ale już tutaj było widać nadpalone plamy na marmurowej podłodze. Hikaru i reszta nie szli takim spacerkiem.
Spojrzał na przeciw, od razu było widać, że zachodni korytarz prowadzący do wiezienia jest inny. Szczyt technologii. Nagle coś mu się przypomniało. Gardło zdarte od krzyku strachu i bólu, jego własne łzy mieszające się z krwią. Pamiętał, jak jego bezwładne ciało ciągnęli za nogi lub ręce po tych korytarzach strażnicy. Strażnicy przychodzili do jego celi lub wywlekali go stamtąd i tłukli go niemiłosiernie. Stawiał się, jak tylko mógł ale wtedy nie miał z nimi szans. Zresztą robili to samo dla zabawy z innym więźniami. Potem tracił przytomność na kilka godzin. Saiyan stał pogrążony w tej chwili we własnych wspomnieniach, w tym momencie rzeczywistość przestała do niego na chwilę docierać.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Nie Lis 08, 2015 9:28 pm
Czyli jednak nasi nowi znajomi postanowili nas zignorować, choć jednak nie do końca. Ta Saiyanka nad wyraz widocznie miała jakiś interes w naszych planach, a może w samym Kuro? Obie opcje były możliwe, choć osobiście skłaniałem się ku tej drugiej.
Niemniej, nawet jeśli tak faktycznie było, to jej oczekiwania musiałyby zostać niespełnione, Kuro był oddany jednej kobiecie i to do takiego stopnia, jakiego się nie widzi często. Nie znałem pełni możliwości Kuro, mogłem tylko zgadywać jak wielka mocą dysponuje, a tego też nie robiłem. Może i to było trochę naiwne, ale wierzyłem w możliwości Saiyanina. I to nawet nie była kwestia naszego "paktu o nieagresji", czy może już nawet można to było nazwać "sojuszem", nie. Coś mi mówiło, podpowiadało, że on jest w stanie dokonać tego.
Co takiego w nim było? Po reakcji Saiyan widziałem, że w ich oczach był dosyć niepozorny i nieznaczący, a jednak... Kiedy stawiał na swoim, to roztaczał pewną władczą aurę, która przekonywała człowieka do jego argumentów. Może to to sprawiło, że właśnie on miał tego dokonać? W końcu, nawet Hikaru pokładał w nim nadzieję, a krótko nie żył i widział nie jednego wojownika.
Na zewnątrz pałacu rozgrywała się całkiem ostra, krwawa jatka. Jak do tej pory odcinałem się od tego co działo się za murami. Wcale nie chciałem nawet o tym myśleć, tyle śmierci na raz tylko zaprząta myśli, które powinny być teraz czyste, niezmącone. Przejmowanie się tymi wszystkimi gasnącymi Ki tylko by przeszkadzało. Odciąłem się od tego, choć strach pełzał pod skórą... Przecież mogłem się stać taką gasnącą Ki w każdym momencie...
Lepiej było nie myśleć o tym. Śmierć była moim cieniem od dawna. Przez jakiś czas cień był długi i odległy... Ale odkąd się to zaczęło, czułem lodowaty oddech na swoim karku sprawiający, że kiedy tylko o tym pomyślę, po plecach spływa mi dreszcz...
Ale jak widać nie tylko moimi krokami kroczył wieczny sen, bo wyglądało na to, że Kuro też zaraz może dokonać żywota... Cholera! Co on tak zaczął biec?
Rzuciłem się za nim w pościg, co było praktycznie równie głupie, ale niezbyt miałem inne opcje. Krzyczenie tylko by pogorszyło sytuację, bo wtedy na pewno ktoś by zareagował, a to byłby zdecydowanie nasz koniec.
Nie mogłem go za nic dogonić, był zbyt szybki. Szczęście, że stanął...
Żałowałem przez chwilę, że nie znałem telepatii, ale po chwili namysłu stwierdziłem, że nawet gdybym znał, to nic by to nie dało. Wiedziałem co bym zobaczył w jego myślach - zostałbym przytłoczony jego wspomnieniami związanymi z April.
Dziewczyna opuściła wnętrze Demona, więc nie ma się co dziwić, że Kuro dostał ataku euforii. Niemniej, trzeba było uważać. Postępowaliśmy zbyt nierozważnie. Ale jak oczekiwać rozsądku od takich młodzików, jak my?
Nie mieliśmy doświadczenia...
Musieliśmy się zdać na instynkt i... Nasze umiejętności. Nic innego nie mogło nas uchronić.
Saiyanin stał już spokojnie, miał raczej niewyraźny wyraz twarzy i nieobecny. Zgadywałem, że wspominał coś nieprzyjemnego, związanego z tym miejscem. Co to mogło być?
Domyślałem się, że to mogło być związane z jego niegdysiejszym wyrokiem lub wydarzeniami sprzed dwóch lat. Obie opcje nie mogły budzić miłych wspomnień.
Pstryknąłem palcami przed jego twarzą i poklepałem go po ramieniu.
-Oi, Kuro, budzimy się i zostawiamy przeszłość za sobą - powiedziałem.
OOC:
Koniec treningu
Niemniej, nawet jeśli tak faktycznie było, to jej oczekiwania musiałyby zostać niespełnione, Kuro był oddany jednej kobiecie i to do takiego stopnia, jakiego się nie widzi często. Nie znałem pełni możliwości Kuro, mogłem tylko zgadywać jak wielka mocą dysponuje, a tego też nie robiłem. Może i to było trochę naiwne, ale wierzyłem w możliwości Saiyanina. I to nawet nie była kwestia naszego "paktu o nieagresji", czy może już nawet można to było nazwać "sojuszem", nie. Coś mi mówiło, podpowiadało, że on jest w stanie dokonać tego.
Co takiego w nim było? Po reakcji Saiyan widziałem, że w ich oczach był dosyć niepozorny i nieznaczący, a jednak... Kiedy stawiał na swoim, to roztaczał pewną władczą aurę, która przekonywała człowieka do jego argumentów. Może to to sprawiło, że właśnie on miał tego dokonać? W końcu, nawet Hikaru pokładał w nim nadzieję, a krótko nie żył i widział nie jednego wojownika.
Na zewnątrz pałacu rozgrywała się całkiem ostra, krwawa jatka. Jak do tej pory odcinałem się od tego co działo się za murami. Wcale nie chciałem nawet o tym myśleć, tyle śmierci na raz tylko zaprząta myśli, które powinny być teraz czyste, niezmącone. Przejmowanie się tymi wszystkimi gasnącymi Ki tylko by przeszkadzało. Odciąłem się od tego, choć strach pełzał pod skórą... Przecież mogłem się stać taką gasnącą Ki w każdym momencie...
Lepiej było nie myśleć o tym. Śmierć była moim cieniem od dawna. Przez jakiś czas cień był długi i odległy... Ale odkąd się to zaczęło, czułem lodowaty oddech na swoim karku sprawiający, że kiedy tylko o tym pomyślę, po plecach spływa mi dreszcz...
Ale jak widać nie tylko moimi krokami kroczył wieczny sen, bo wyglądało na to, że Kuro też zaraz może dokonać żywota... Cholera! Co on tak zaczął biec?
Rzuciłem się za nim w pościg, co było praktycznie równie głupie, ale niezbyt miałem inne opcje. Krzyczenie tylko by pogorszyło sytuację, bo wtedy na pewno ktoś by zareagował, a to byłby zdecydowanie nasz koniec.
Nie mogłem go za nic dogonić, był zbyt szybki. Szczęście, że stanął...
Żałowałem przez chwilę, że nie znałem telepatii, ale po chwili namysłu stwierdziłem, że nawet gdybym znał, to nic by to nie dało. Wiedziałem co bym zobaczył w jego myślach - zostałbym przytłoczony jego wspomnieniami związanymi z April.
Dziewczyna opuściła wnętrze Demona, więc nie ma się co dziwić, że Kuro dostał ataku euforii. Niemniej, trzeba było uważać. Postępowaliśmy zbyt nierozważnie. Ale jak oczekiwać rozsądku od takich młodzików, jak my?
Nie mieliśmy doświadczenia...
Musieliśmy się zdać na instynkt i... Nasze umiejętności. Nic innego nie mogło nas uchronić.
Saiyanin stał już spokojnie, miał raczej niewyraźny wyraz twarzy i nieobecny. Zgadywałem, że wspominał coś nieprzyjemnego, związanego z tym miejscem. Co to mogło być?
Domyślałem się, że to mogło być związane z jego niegdysiejszym wyrokiem lub wydarzeniami sprzed dwóch lat. Obie opcje nie mogły budzić miłych wspomnień.
Pstryknąłem palcami przed jego twarzą i poklepałem go po ramieniu.
-Oi, Kuro, budzimy się i zostawiamy przeszłość za sobą - powiedziałem.
OOC:
Koniec treningu
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Wto Lis 10, 2015 9:41 pm
Sytuacja trochę się skomplikowała. Negi chyba chciała coś powiedzieć, lecz Kuro za bardzo podniecił się energią, którą wyczuł. Wieść, że jego ukochana wróciła sprawiła, że nasz Saiyanin prawie dostał skrzydeł. Przynajmniej nie musiał pić Red Bulla. Jednak jego radości nie podzielała reszta oddziału i towarzysz ciemnowłosego. Ponieważ kiedy tylko wnuk mistycznego wojownika wyleciał na środek korytarza to wpadł prawie na oddział królewskich. O to dość spory, gdyż z tego co Saiyanin naliczył było ich prawie pięćdziesięciu. Szli pewnie wspomóc jakąś linie. Teraz jednak stanęli jak zamurowani i spoglądali na członka Szkoły Światła, który też raczej nie spodziewał się tego spotkania. W końcu ciszę przerwał głos dowódcy.
- Na co czekacie idioci?! Zabić go! Zabić ich wszystkich! – krzyknął i to sprawiło, że cała scena ruszyła. Oddział rzucił się z wrzaskiem na Kuro, Chepriego i ich towarzyszy. Musieli walczyć o prawo przejścia. I o życie.
Occ:
Panowie. Krótki post, żebyście zrobili trening. Pełny jak skończycie bić. Najsilniejszy na poziomie około 10K jednostek, czyli dowódca. Miłej walki.
- Na co czekacie idioci?! Zabić go! Zabić ich wszystkich! – krzyknął i to sprawiło, że cała scena ruszyła. Oddział rzucił się z wrzaskiem na Kuro, Chepriego i ich towarzyszy. Musieli walczyć o prawo przejścia. I o życie.
Occ:
Panowie. Krótki post, żebyście zrobili trening. Pełny jak skończycie bić. Najsilniejszy na poziomie około 10K jednostek, czyli dowódca. Miłej walki.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Pią Lis 13, 2015 8:22 pm
Słowa Chepriego wyrwały Kuro z letargu.
- O szlag - skomentował krótko na widok zbliżającego się oddziału. Nie ma opcji, żeby udawać część pejzażu. Wszyscy wpadli przez niego, znowu nawalił. Na szybko starał się przeanalizować swoich przeciwników. Na pierwszy rzut oka, a w zasadzie na wyczucie .... Skontaktował się telepatycznie z Ziemianinem:
- Czy Ty też to czujesz ? To jakaś dziwna podpucha?
To były jakieś płotki. Oczywiście, mogli ukrywać swoją Ki ale jak na atak była ona mimo wszystko niska. Wyzwolił swoją Ki, nie wchodząc na poziom SSJ. Teraz był ponad trzy krotnie silniejszy od najsilniejszego z nich. Liczył, że może się przestraszą i wycofają lub pokażą swoje karty. Ale nic, pędzą tylko jak na złamanie karku. Małpia siła w kupie wielu chłopa. Trudno trzeba stanąć do walki. Trzeba zrobić to tak, aby zużyć, jak najmniej Ki. Postanowił utrzymywać stały kontakt telepatyczny z Zieminem. Chłopaka zdziwiło, że towarzysz nie potrafi takiej sztuki. Zakładał, że Braska wyposażył swojego ucznia w wiele przydatnych umiejętności i technik, w przeciwieństwie do jego własnego mentora. Kuro rósł w siłę i to nawet w imponująco szybkim tempie ale umiejętności oraz doświadczenie nie szły razem z tym w parze. Saiyanin był pewien, że towarzysz zapewne wiele razy go zaskoczy. To dziwne ale dobrze mu się współpracuje z uczniem wroga numer jeden. Jeszcze wiele wody upłynie nim Kuro będzie w stanie tolerować Braskę, za to co mu zrobił i przy tym zamienienie w dziesięciolatka to był pikuś. Wracając do akcji, Kuro podtrzymując swoje założenie postanowił, jak najmniej skrzywdzić oponentów. Użył zanzokena, aby żołnierze nie mogli za nim nadążyć i go spostrzec. Z nie do końca zapiętego plecaka wyją pistolety zabawki napełnione sporządzony wspólnie specyfikiem nasennym i wyskoczywszy w górę starał się strzelać celując w twarze.
OOC:
Trening start.
- O szlag - skomentował krótko na widok zbliżającego się oddziału. Nie ma opcji, żeby udawać część pejzażu. Wszyscy wpadli przez niego, znowu nawalił. Na szybko starał się przeanalizować swoich przeciwników. Na pierwszy rzut oka, a w zasadzie na wyczucie .... Skontaktował się telepatycznie z Ziemianinem:
- Czy Ty też to czujesz ? To jakaś dziwna podpucha?
To były jakieś płotki. Oczywiście, mogli ukrywać swoją Ki ale jak na atak była ona mimo wszystko niska. Wyzwolił swoją Ki, nie wchodząc na poziom SSJ. Teraz był ponad trzy krotnie silniejszy od najsilniejszego z nich. Liczył, że może się przestraszą i wycofają lub pokażą swoje karty. Ale nic, pędzą tylko jak na złamanie karku. Małpia siła w kupie wielu chłopa. Trudno trzeba stanąć do walki. Trzeba zrobić to tak, aby zużyć, jak najmniej Ki. Postanowił utrzymywać stały kontakt telepatyczny z Zieminem. Chłopaka zdziwiło, że towarzysz nie potrafi takiej sztuki. Zakładał, że Braska wyposażył swojego ucznia w wiele przydatnych umiejętności i technik, w przeciwieństwie do jego własnego mentora. Kuro rósł w siłę i to nawet w imponująco szybkim tempie ale umiejętności oraz doświadczenie nie szły razem z tym w parze. Saiyanin był pewien, że towarzysz zapewne wiele razy go zaskoczy. To dziwne ale dobrze mu się współpracuje z uczniem wroga numer jeden. Jeszcze wiele wody upłynie nim Kuro będzie w stanie tolerować Braskę, za to co mu zrobił i przy tym zamienienie w dziesięciolatka to był pikuś. Wracając do akcji, Kuro podtrzymując swoje założenie postanowił, jak najmniej skrzywdzić oponentów. Użył zanzokena, aby żołnierze nie mogli za nim nadążyć i go spostrzec. Z nie do końca zapiętego plecaka wyją pistolety zabawki napełnione sporządzony wspólnie specyfikiem nasennym i wyskoczywszy w górę starał się strzelać celując w twarze.
OOC:
Trening start.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Pią Lis 20, 2015 8:01 pm
Zdecydowanie nie takich przeciwników się spodziewałem na swojej drodze... Nie zastanawiało mnie, czy osoba, która im wydała rozkaz nie wiedziała, z kim będą mięli do czynienia, czy była zbyt pewna siebie. Jednego byłem pewien, to nie miało trwać zbyt długo. W tamtej chwili byłem w stanie wykrzesać z siebie ze dwa razy więcej mocy od najsilniejszego z nich. Z moich doświadczeń z mieszkańcami Vegety i pewnej wiedzy o nich zgadywałem, że dowódca tej bandy to jakiś świeży Nashi ze swoim oddzialikiem.
Kuro miał rację, że ta sytuacja nie wyglądała normalnie, a na pewno nie z naszego punktu widzenia, ale jak wspomniałem, nie przejmowałem się tym. Nie znaczy to rzecz jasna, że traciłem czujność, o nie. Zbyt doświadczony na to byłem, nawet mimo mojego, relatywnie młodego wieku.
Hah, no i co teraz? Nie mieliśmy innej opcji, jak sprzątnąć ich z naszej drogi szybko i... No, raczej bezboleśnie. Krzyki bólu tylko by przyciągnęły więcej niechcianych gości, a tego nam nie było trzeba.
Mimo znajomości wielu sposobów na obezwładnienie przeciwnika, to jednak dopiero po stanowczo za długiej chwili wpadłem na taki, który żołnierzy nie uszkodzi zbyt mocno i nie zmusi do wrzasków. Aczkolwiek nie miałem szans na zrealizowanie mojego pomysłu, Kuro mnie wyprzedził. Użył tej techniki, jak tam jej było, zanzoken. Na liście technik, które miałem się nauczyć była na pierwszym miejscu...
Wyciągnął pistolety ze środkiem nasennym... O tym akurat nie pomyślałem, a to najefektywniejsze wyjście z tej sytuacji. Niemniej, to nadal nie załatwiało całej sprawy. Nadal istniały furtki, które należało zamknąć aby wszystko zadziałało jak powinno. A to była moja broszka. Bez zastanowienia zamachnąłem się ręką i posłałem sferę Ki w kierunku najbliższego, który miał zaraz oberwać strugą specyfiku, który pomogłem stworzyć. Gdy tylko pocisk trafił jego ciało, zaczął zmieniać kształt i uformował dwa pierścienie przecinające się w miejscu, gdzie znajdował się środek ciężkości, a które skutecznie unieruchamiały go. Osobiście nie przepadałem jakoś specjalnie za tą techniką, Galactic Donut jakoś nie wydawał się do mnie pasować. Tak wiem, bardzo dobra kwestia do rozmyślania w takiej chwili, jednakże, nie mogłem zaprzeczyć, że tak to wyglądało. Preferowałem używanie telekinezy, choćby ze względu na możliwość zaskoczenia przeciwnika, bo można zaatakować nawet frontalnie a oponent tego nie zauważy jeśli jest się odpowiednio pomysłowym. Przyczyniło się też pewnie do tego nieco moje lenistwo, pod tym względem manipulacja cząstek okazywała nieocenioną pomocą. Pewnie też dlatego tak szybko miałem w niej tak dużą biegłość, że potrafiłem wykonywać wiele czynności na raz, przesuwać olbrzymie ciężary i dokonywać bardzo precyzyjnych operacji nieistniejącymi przyrządami, pozwalających nawet naprawiać zegarki. Daleko znajdowałem się nadal od mistrzostwa nawet nie wiedziałem, czy potencjał tej techniki ma jakieś limity, jakiekolwiek. Niemniej, pełni możliwości nie ogarnął by umysł żadnej istoty, tak zwykłego człowieka, jak i innych ras. Nie wiedziałem jak bardzo ta technika potrafi namieszać, ale byłem świadom, że nawet moje zdolności to ledwie mały procent prawdziwej mocy...
Niemniej, to zajmowało tylko jednego z nich, pozostawało kilku innych, ale nie spodziewałem się, że będą specjalnie niebezpieczni, skoro silniejszy od nich dowódca był o 100 lat zbyt wcześnie, by z konkurować ze mną, nie mówiąc o Kuro
OOC:
Trening start
Kuro miał rację, że ta sytuacja nie wyglądała normalnie, a na pewno nie z naszego punktu widzenia, ale jak wspomniałem, nie przejmowałem się tym. Nie znaczy to rzecz jasna, że traciłem czujność, o nie. Zbyt doświadczony na to byłem, nawet mimo mojego, relatywnie młodego wieku.
Hah, no i co teraz? Nie mieliśmy innej opcji, jak sprzątnąć ich z naszej drogi szybko i... No, raczej bezboleśnie. Krzyki bólu tylko by przyciągnęły więcej niechcianych gości, a tego nam nie było trzeba.
Mimo znajomości wielu sposobów na obezwładnienie przeciwnika, to jednak dopiero po stanowczo za długiej chwili wpadłem na taki, który żołnierzy nie uszkodzi zbyt mocno i nie zmusi do wrzasków. Aczkolwiek nie miałem szans na zrealizowanie mojego pomysłu, Kuro mnie wyprzedził. Użył tej techniki, jak tam jej było, zanzoken. Na liście technik, które miałem się nauczyć była na pierwszym miejscu...
Wyciągnął pistolety ze środkiem nasennym... O tym akurat nie pomyślałem, a to najefektywniejsze wyjście z tej sytuacji. Niemniej, to nadal nie załatwiało całej sprawy. Nadal istniały furtki, które należało zamknąć aby wszystko zadziałało jak powinno. A to była moja broszka. Bez zastanowienia zamachnąłem się ręką i posłałem sferę Ki w kierunku najbliższego, który miał zaraz oberwać strugą specyfiku, który pomogłem stworzyć. Gdy tylko pocisk trafił jego ciało, zaczął zmieniać kształt i uformował dwa pierścienie przecinające się w miejscu, gdzie znajdował się środek ciężkości, a które skutecznie unieruchamiały go. Osobiście nie przepadałem jakoś specjalnie za tą techniką, Galactic Donut jakoś nie wydawał się do mnie pasować. Tak wiem, bardzo dobra kwestia do rozmyślania w takiej chwili, jednakże, nie mogłem zaprzeczyć, że tak to wyglądało. Preferowałem używanie telekinezy, choćby ze względu na możliwość zaskoczenia przeciwnika, bo można zaatakować nawet frontalnie a oponent tego nie zauważy jeśli jest się odpowiednio pomysłowym. Przyczyniło się też pewnie do tego nieco moje lenistwo, pod tym względem manipulacja cząstek okazywała nieocenioną pomocą. Pewnie też dlatego tak szybko miałem w niej tak dużą biegłość, że potrafiłem wykonywać wiele czynności na raz, przesuwać olbrzymie ciężary i dokonywać bardzo precyzyjnych operacji nieistniejącymi przyrządami, pozwalających nawet naprawiać zegarki. Daleko znajdowałem się nadal od mistrzostwa nawet nie wiedziałem, czy potencjał tej techniki ma jakieś limity, jakiekolwiek. Niemniej, pełni możliwości nie ogarnął by umysł żadnej istoty, tak zwykłego człowieka, jak i innych ras. Nie wiedziałem jak bardzo ta technika potrafi namieszać, ale byłem świadom, że nawet moje zdolności to ledwie mały procent prawdziwej mocy...
Niemniej, to zajmowało tylko jednego z nich, pozostawało kilku innych, ale nie spodziewałem się, że będą specjalnie niebezpieczni, skoro silniejszy od nich dowódca był o 100 lat zbyt wcześnie, by z konkurować ze mną, nie mówiąc o Kuro
OOC:
Trening start
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Sob Lis 21, 2015 9:05 pm
Na prawdę nie mógł się nadziwić, jak bardzo byli zgrani. Był szybszy, ale żeby substancja zadziałała musiał strzelać niemal centymetry od twarzy, a w takim kłębowisku małp to nie było łatwe. Szło całkiem sprawnie, a kompan pomagał mu w dobrym celowaniu. Równie dobrze mogli używając ki-swordów zrobić tu po cichu niezłą masakrę. To była ostateczność, przynajmniej według Kuro. Jednakże świecący za oknami księżyc w pełni oddziaływał na wszystkich Saiyan, nawet nie powodując bezpośredniej przemiany. Podobnie zaczęło dziać się i z Kuro.
Chłopak pozbył się 1/3 zawartości plecaka z pistolecików. W końcu zabrał się do walki wręcz i ogłuszania przeciwnika. Skorzystał z metody Ziemianina i za pomocą telekinezy rozsmarowywał przeciwników na ścianach. Wykonywał ciosy kantem dłoni w kark lub kopniaki w brzuch. Był jakby w transie, jakby wykonywał taniec walki. Koncentracja skupienie, tylko siła ciosów powoli ale sukcesywnie się zwiększała. Burzyła się w nim Saiyańska natura, prawdziwy niepokonany wojownik, którego zawsze tak skrzętnie ukrywał, którym nigdy nie chciał się stać. Taki wojownik w zamian za talent walki wymaga wielu krwawych ofiar. Wszystkie wykonywane przez niego ruchy z daleka wyglądały na zharmonizowane ale Saiyan nie miał nawet o tym pojęcia. Coś w środku przejęło nad nim kontrolę. Kuro miał świadomość tego, że walczy i zadaje ciosy ale nie miał świadomości nad tym, jak to robi. Na tego wojownika właśnie liczył Hikaru wystawiając go przeciw Zellowi. Wystarczy, ze Kuro straci panowanie nad sobą lub znajdzie się w ferworze walki, a jego prawdziwa małpia natura, której nie chce dopuścić do głosu zrobi z niego wojownika idealnego. Pozwoli mu wyzwolić większą moc ale chłopak jej nie chciał, nie chciał ani tej mocy, ani chwały wojownika. Nie chciał stać się potworem, ani nie chciał aby jego ukochana zobaczyła w nim mordercę.
Pełnia księżyca budzi w Saiyanach potężnych wojowników, budzi potwory o zwierzęcym instynkcie ........
OOC: koniec treningu.
Chłopak pozbył się 1/3 zawartości plecaka z pistolecików. W końcu zabrał się do walki wręcz i ogłuszania przeciwnika. Skorzystał z metody Ziemianina i za pomocą telekinezy rozsmarowywał przeciwników na ścianach. Wykonywał ciosy kantem dłoni w kark lub kopniaki w brzuch. Był jakby w transie, jakby wykonywał taniec walki. Koncentracja skupienie, tylko siła ciosów powoli ale sukcesywnie się zwiększała. Burzyła się w nim Saiyańska natura, prawdziwy niepokonany wojownik, którego zawsze tak skrzętnie ukrywał, którym nigdy nie chciał się stać. Taki wojownik w zamian za talent walki wymaga wielu krwawych ofiar. Wszystkie wykonywane przez niego ruchy z daleka wyglądały na zharmonizowane ale Saiyan nie miał nawet o tym pojęcia. Coś w środku przejęło nad nim kontrolę. Kuro miał świadomość tego, że walczy i zadaje ciosy ale nie miał świadomości nad tym, jak to robi. Na tego wojownika właśnie liczył Hikaru wystawiając go przeciw Zellowi. Wystarczy, ze Kuro straci panowanie nad sobą lub znajdzie się w ferworze walki, a jego prawdziwa małpia natura, której nie chce dopuścić do głosu zrobi z niego wojownika idealnego. Pozwoli mu wyzwolić większą moc ale chłopak jej nie chciał, nie chciał ani tej mocy, ani chwały wojownika. Nie chciał stać się potworem, ani nie chciał aby jego ukochana zobaczyła w nim mordercę.
Pełnia księżyca budzi w Saiyanach potężnych wojowników, budzi potwory o zwierzęcym instynkcie ........
OOC: koniec treningu.
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Pią Lis 27, 2015 9:49 pm
Nigdy nie lubiłem walki z kilkoma przeciwnikami, a na pewno z liczbą większą, niż dwóch. Z jednej strony, wiadomo, bardziej to angażowało, nawet jeśli tych kilku byłoby kilka razy słabszych od jednego przeciwnika. Mimo to, większa liczba oznaczała więcej stron, z których można się spodziewać ataku, a to już poważniejszy problem. Konieczność skupienia się na wielu celach jednocześnie powodowała, że mniej uwagi przypadało na każdy cel, co dawało szansę na atak z zaskoczenia, ha, zwłaszcza wykonany w duecie lub trio. Niemniej, mało co tak rozwijało zdolność postrzegania i obserwacji. Wyczuwanie Ki pomagało, ale nawet wtedy skupienie się na tylko jednym celu nie dawało dużej przewagi.
Po jakimś czasie takich nieustannych walk ciało zaczyna samo reagować na to co czuje, bez pomocy jakiegokolwiek impulsu od świadomości, wojownik bez zastanowienia wykonuje ruch. Zdarzało mi się widzieć, jak w ten sposób da się zablokować ataki, których się nie widzi i nie wyczuwa. Zaiste, to zdolność godna podziwu.
Nawet zwykli ludzie potrafili ją wytrenować choć przychodzi im to z nie małym trudem. A w tym świecie...? Świecie niszczycieli światów i tytanicznych starć? To przecież zupełnie inna rzeczywistość walk, możliwości i mocy...
Tutaj takie zdolności były jeszcze bardziej pożądane, bo pozwalały radzić sobie z przeciwnikami, których przewaga wydawałaby się przytłaczająca, bez względu na nasze możliwości. Są środki zastępcze, ale nie nadają się do wszystkiego, prawda?
Przeciwnicy okazali się bardziej wymagający, niż przypuszczałem, choć to bardziej z uwagi na ich liczbę i zadziwiająco chaotyczną taktykę, jak na zawodowe wojsko... Choć przy takich przeciwnikach jak ja i Kuro, to nie jedna taktyka brała w łeb.
Przypominało to do złudzenia walkę z chmarą komarów. Dużo ci nie zrobią, ale wkurzyć mogą potwornie. W tym przypadku co prawda pięści i kopniaki działały, ale też należało uważać, by nie uszkodzić ich zbyt mocno. Przyznaje, że miałem nieodpartą ochotę zalania najbliższych kilkudziesięciu metrów korytarza potokiem palącej się Ki... Niemniej, tak radykalnych środków musieliśmy unikać przynajmniej teraz...
Choć pięcioma zmysłami skupiałem się na latającym wokół mnie robactwie, to szóstym czułem wyraźnie co działo się z moim towarzyszem. Już wcześniej dało się zauważyć, że pełnia oddziałuje na niego, ale im bliżej było do kulminacji pełni, tym silniej działała.
Choć nie miałem w sobie nawet najmniejszej krzty saiyańskiej krwi, to i moja nieco zdziczała, wilcza natura, może nie tyle reagowała, co... Posiadała świadomość siły odbitego od ciała niebieskiego światła gwiazdy, jeśli można było coś takiego w ogóle powiedzieć...
Nie mogłem tracić czujności ani na chwilę. No bo przecież, gdyby Kuro przypadkiem stracił nad sobą panowanie, to byle jaki saiyanin nie powstrzyma go, a też podejrzewam, że nie poleci od razu, by odciąć mu ogon. W czasie przemiany jego siła wzrosłaby diametralnie... Czułem, że nawet dla mnie stanowiłoby to spory problem by poradzić sobie z tym zadaniem... Tak czy inaczej, wolałem o tym nawet nie myśleć. Mieliśmy w końcu wystarczająco problemów, nie prawda?
Trochę to zajęło, ale udało nam się pozbyć wszystkich przeszkód na tym odcinku drogi.... A na pewno na odcinku najbliższych metrów. Po zakończeniu tego nie wiedziałem, czy jestem bardziej wkurzony, czy znudzony... Tak czy inaczej, nieco sfrustrowany. Rozsądek się cieszył, duch walki czuł niedosyt...
OOC:
Koniec treningu
Po jakimś czasie takich nieustannych walk ciało zaczyna samo reagować na to co czuje, bez pomocy jakiegokolwiek impulsu od świadomości, wojownik bez zastanowienia wykonuje ruch. Zdarzało mi się widzieć, jak w ten sposób da się zablokować ataki, których się nie widzi i nie wyczuwa. Zaiste, to zdolność godna podziwu.
Nawet zwykli ludzie potrafili ją wytrenować choć przychodzi im to z nie małym trudem. A w tym świecie...? Świecie niszczycieli światów i tytanicznych starć? To przecież zupełnie inna rzeczywistość walk, możliwości i mocy...
Tutaj takie zdolności były jeszcze bardziej pożądane, bo pozwalały radzić sobie z przeciwnikami, których przewaga wydawałaby się przytłaczająca, bez względu na nasze możliwości. Są środki zastępcze, ale nie nadają się do wszystkiego, prawda?
Przeciwnicy okazali się bardziej wymagający, niż przypuszczałem, choć to bardziej z uwagi na ich liczbę i zadziwiająco chaotyczną taktykę, jak na zawodowe wojsko... Choć przy takich przeciwnikach jak ja i Kuro, to nie jedna taktyka brała w łeb.
Przypominało to do złudzenia walkę z chmarą komarów. Dużo ci nie zrobią, ale wkurzyć mogą potwornie. W tym przypadku co prawda pięści i kopniaki działały, ale też należało uważać, by nie uszkodzić ich zbyt mocno. Przyznaje, że miałem nieodpartą ochotę zalania najbliższych kilkudziesięciu metrów korytarza potokiem palącej się Ki... Niemniej, tak radykalnych środków musieliśmy unikać przynajmniej teraz...
Choć pięcioma zmysłami skupiałem się na latającym wokół mnie robactwie, to szóstym czułem wyraźnie co działo się z moim towarzyszem. Już wcześniej dało się zauważyć, że pełnia oddziałuje na niego, ale im bliżej było do kulminacji pełni, tym silniej działała.
Choć nie miałem w sobie nawet najmniejszej krzty saiyańskiej krwi, to i moja nieco zdziczała, wilcza natura, może nie tyle reagowała, co... Posiadała świadomość siły odbitego od ciała niebieskiego światła gwiazdy, jeśli można było coś takiego w ogóle powiedzieć...
Nie mogłem tracić czujności ani na chwilę. No bo przecież, gdyby Kuro przypadkiem stracił nad sobą panowanie, to byle jaki saiyanin nie powstrzyma go, a też podejrzewam, że nie poleci od razu, by odciąć mu ogon. W czasie przemiany jego siła wzrosłaby diametralnie... Czułem, że nawet dla mnie stanowiłoby to spory problem by poradzić sobie z tym zadaniem... Tak czy inaczej, wolałem o tym nawet nie myśleć. Mieliśmy w końcu wystarczająco problemów, nie prawda?
Trochę to zajęło, ale udało nam się pozbyć wszystkich przeszkód na tym odcinku drogi.... A na pewno na odcinku najbliższych metrów. Po zakończeniu tego nie wiedziałem, czy jestem bardziej wkurzony, czy znudzony... Tak czy inaczej, nieco sfrustrowany. Rozsądek się cieszył, duch walki czuł niedosyt...
OOC:
Koniec treningu
Re: Wschodnie skrzydło + korytarze.
Pon Lis 30, 2015 8:59 pm
Ci żołnierze byli żałośni, jednak stare przysłowie mówi, że nie należy oceniać książki po okładce. Kto wie kto jeszcze czai się w tych pałacach i zapewne byli to wojownicy znacznie silniejsi niż ci, z którymi właśnie skończyli bawić się Saiyanin i Człowiek. Bo to, że byli było tak pewne, jak to iż po nocy wstaje dzień, a ta rebelia jest skierowana przeciw Zellowi. Chłopcy mieli szczęście, że trafili na zwykłe płotki, a nie na elitarnych. Wtedy mogło by być odrobinę ciężej.
- No nieźle dzieciaki. – powiedziała Negri wycierając krew ze swoich dłoni. Pomimo prób dwóch chłopaków, to krew jednak się polała. Rebelianci nie byli aż tak delikatni jak oni i raczej nie bawili się w ogłuszanie. Zabijali z zimną krwią, gdyż inaczej to ich by czekała śmierć. Padło co najmniej piętnastu żołnierzy, a Negri pozbawiła głowy dowódcy. Wolała nie ryzykować. Oddział rebeliantów nie poniósł strat, lecz kilka osób zostało zranionych.
- Może jednak na coś się przydacie. Ale jeszcze jedna taka akcja i radzicie sobie sami. Tutaj nie ma miejsca na skakanie bez sensu. Zrozumiano? No to idziemy.
Po tych słowach cała drużyna ruszyła za kobietą i dowódcą.
Occ:
Panowie idziecie tutaj .
- No nieźle dzieciaki. – powiedziała Negri wycierając krew ze swoich dłoni. Pomimo prób dwóch chłopaków, to krew jednak się polała. Rebelianci nie byli aż tak delikatni jak oni i raczej nie bawili się w ogłuszanie. Zabijali z zimną krwią, gdyż inaczej to ich by czekała śmierć. Padło co najmniej piętnastu żołnierzy, a Negri pozbawiła głowy dowódcy. Wolała nie ryzykować. Oddział rebeliantów nie poniósł strat, lecz kilka osób zostało zranionych.
- Może jednak na coś się przydacie. Ale jeszcze jedna taka akcja i radzicie sobie sami. Tutaj nie ma miejsca na skakanie bez sensu. Zrozumiano? No to idziemy.
Po tych słowach cała drużyna ruszyła za kobietą i dowódcą.
Occ:
Panowie idziecie tutaj .
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach