- Fanalis
- Liczba postów : 132
Data rejestracji : 18/03/2015
Skąd : Wrocław
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Namek-senjin
Sob Mar 21, 2015 2:02 am
1. Imię i nazwisko – Fanalis/Fan.
2. Rasa – Nameczan.
3. Wiek – 22 lata.
4. Wygląd – Młody i pełen sił witalnych przedstawiciel rasy Nameków. Mężczyzna mający średnie gabaryty, mierzący ledwie 175 centymetrów wzrostu i uwarunkowanej przy tym masie niezbyt krępego w mięśnie ciała. Waga mieści się w przedziale 70-75 kilogramów ze względu na ciągłe postępy chłopaka i rozwój swoich umiejętności. Wszystko zależy od indywidualnych celów, jakie sobie obierze. Ponadto, jak na zielonego ludka przystało, zakładać można, że koloryt skóry to wynik urodzenia w danym regionie planety. Bardziej opaleni pobratymcy z południa także mogą nie być w stanie znaleźć odpowiedzi na pewne czynniki. Fan uważa swoje ciało za optymalne i niejako za wzór. Może poza spiczastymi uszami, które są zbyt długie, jak dla niego. Elastyczna i prężna sylwetka o bardzo żywym kolorze to dar od samego Stwórcy i nie chciałby wyglądać inaczej. Największym dobrodziejstwem u Namekiana są równie doskonałe, różowe mięśnie i chociaż trudno powiedzieć o Fanalisie, jako o osobniku zdolnym udźwignąć wielkie ciężary, to stosunkowo dobrze jest mu wyprowadzać ciosy.
Kultura na Namek naprawdę bogata jest w ubiór, szczególnie jeśli chodzi o wojowników. Przywdziać niemal królewską szatę, to marzenie warte wysiłku do jego spełnienia. Na ogół niezbyt zamożni, ale także nie mogąca sobie zarzucić ubogiego stylu życia rasa Nameczan dobrała orientalną prezencję każdego z nich. Fanalis najpewniej czuje się w pełnym stroju, jednolitego koloru - najczęściej czerwieni, fioletu, turkusu - z zaciśniętym na tali czarnym pasem. Stylowe, nameczańskie obuwie, czyli szmaciane, brązowe i bardzo trwałe buty pozwalają na łatwe poruszanie się w warunkach prezentowanych na planecie.
5. Charakter – Młodemu wiele można zarzucić. Że nieposłuszny i brak mu pokory, gdzie dyscyplina u wojownika to bardzo ważny czynnik do osiągnięcia pełni możliwości. Tak samo, jak to, że Nameczanie są bardzo pokojowym z natury gatunkiem, lecz o bardzo wojowniczym sercu. Zawdzięczają to zapewne swoim dawnym przodkom, którzy mieli do czynienia ze zgoła podobnymi warunkami na planecie. Tak, czy inaczej charakter jednostki to bardzo ciekawa i warta większego zwrócenia uwagi sprawa. Zjawisko odrębności u Fanalisa mogłoby ciągnąć się w nieskończoność i obiec wielką planetę kilka razy. Ani on bystry, żeby wyróżniać się z pośród rówieśników, ani obdarzony talentem do walki. Kwitnie w nim coś na wzór samozaparcia i ciekawości, żeby spróbować wszystkiego, dobrze się przy tym bawiąc. Niezależnie, coby to nie było jego rozum zinterpretuje każdy fakt w najprostszy sposób, albo przeinaczy na własny użytek. Taka z niego niewiadoma i dlatego nikt nie spodziewałby się po nim bohaterskich czynów. Dlatego z łatwością przychodzi mu drwienie z zagrożenia, a pojawiający się strach być może nie sparaliżuje go na amen, jak innych, trzeźwo myślących. Wyzwania są po to, żeby stawiać im czoła - taka dewiza nim kieruje. W miarę czasu dorastanie wymusza bardziej odpowiedzialne zachowanie, jednak nie odbiega ono od tego, czym każdy kierował się od dziecka. Mniej rzeczy go drażni, co można zredukować do odpowiedniego minimum prostego człowieka. Ustępstwa od konfliktów mieszają się z chęcią wykazania i różnie może to bywać w danej sytuacji. Na pewno ignorancja i przechwałki to jego wróg publiczny. Lubi zbierać na sobie część uwagi, aby nie było nudno. Towarzyskich wymagań nie ma, są niskie i łatwo się z nim dogadać. Rzec można, że nawet zrobić z niego głupka, ale trzeba liczyć się z późniejszymi konsekwencjami. Zarówno łatwo się z nim zaprzyjaźnić, co wpływa na sympatię, jak zniweczyć wszystkie starania poprzez jego podejrzenia zachowaniem rozmówcy. Podstawowe zjawisko określenia dobra i zła, na jakie stać każdego.
6. Historia:
Wszystko rozpoczęło się w małej wiosce o bardzo dużym znaczeniu dla całej rasy Nameków, gdzie ów plemię określało osadę mianem Trzygwiezdnej Smoczej Kuli. Patronem ludzi tam mieszkających od dawna był bardzo wybitny osobnik, którego niejako przeznaczeniem było, żeby przewodzić i dopilnować, aby wszystkim żyło się dobrze.
Mieścina pokładała wiarę w młodzież, która przeważała właśnie w tej jednej koloni i w razie zagrożenia byli oni narażeni na bardzo wielkie niebezpieczeństwo. Mimo wszystko dzieci dorastały w przyjaznym środowisku i każdy dodawał od siebie tyle, ile mógł. Wioska prosperowała.
Wioska Trzygwiezdnej Smoczej Kuli - Przeszłość, godzina 12:00.
Największą wspaniałością, jaką cieszyła się mieścina był błyszczący artefakt, którego chronił przywódca. Jedna z siedmiu kul spoczywała w centrum miasteczka, w chacie swojego strażnika. Każdy młody chłopiec był zafascynowany opowieściami z nią związanymi. I chociaż nikomu nie śniłoby się w rzeczywistości dostąpić zaszczytu jej dotknięcia i posiadania pozostałej szóstki, to wielu ogarniała ta sama euforia i zaduma. Nauki Xinusa i reszty dorosłych zawsze były zgodne z tym, co przekazał im sam Guru. Bardzo ważnym stało się nakierowanie młodych, by nie popełnili głupstwa, co zdarza się w każdym środowisku. Tutaj nie można mówić o rygorze. Wszystko wynikało z odpowiedzialności przekazywanej przez starszych. Nawet pewien nieokrzesany, czasem skryty, niespełna dziesięcioletni chłopiec, jak na standardy Nameczan. Imię temu dziecku nadano Fanalis. Ciekawy świata i nie wykazujący specjalnych zdolności względem reszty młodocianych. Mieszkał z wujkiem, bowiem jego ojciec przebywał daleko na służbie i dążył egoistycznie do własnego spełnienia. Wszystkim wyszło na dobre.
Pewnego dnia, co działo się już dawno po śniadaniu i porannych ćwiczeniach. Każdy mógł wyjść ze szkółki, w której odbywały się sesje lekcyjne dla gromadki, nasz bohater był pełen energii. Antenki na jego czole żwawo podskakiwały w promieniach niekończącego się dnia. Rozmawiający dookoła rówieśnicy tworzyli gwar, który nie docierał do niego, jakby był za niewidzialną, szklaną barierą - we własnym świecie. Liczył się wolny czas i zamierzał go przeznaczyć na swój trening. Zrobił dwa kroki do przodu, żeby rozpędzić się i pognał biegiem przed siebie. Nie zamierzał iść do domu i robić tego w pobliżu podwórka. Tam nie było za krzty prywatności, a wszystko zdawało się być na widoku. Już raz się z niego śmiali, a raczej z nieudolności jaką prezentował. Dlatego musiał się polepszyć i zaskoczyć wszystkich, aby zyskać większy szacunek. Pocieszające słowa opiekuna zawsze podnosił go na duchu i rozbrzmiewały raz za razem przy każdym niepowodzeniu: nie poddawaj się, wysiłek wszystko ci zrekompensuje. I gdy niekiedy był bliski zniechęcenia, to biegiem wracał do domu, a zmęczenie temu towarzyszące powodowało, że zapominał o problemie. W głowie Fanalisa układał się spis tego, co chciał dzisiejszego czasu przedsięwziąć. Gdy już dotarł do wzniesienia spojrzał za siebie i ujrzał bardzo niewyraźny zarys budynków w osadzie. Zawsze tu przychodził. Obszedł górkę w połowie i nadal mając na widoku rodzinny dom, mógł nie obawiać się zagrożenia. Rozpoczął od wdechu i wydechu. Potem nastroił się odpowiednio, wyciszył organizm, jak nakazywała sztuka. Zebrał energię w sobie drzemiącą i przy każdym wymachu nogą czy uderzeniu pięścią w powietrze wyobrażał, jak uwalnia energię. Ataki, które śniły mu się, a jakich nigdy na oczy nie widział. Były to jak najbardziej wymysły jego wyobraźni, więc miały mało wspólnego z jego doświadczeniami. Samotnie czuł się odprężony i swobodnie mógł skupić na wykonywanych ruchach. Natomiast przy grupie i pod okiem instruktora tracił tę moc i wszystko wychodziło bardzo niezgrabnie. Chociaż mało kiedy uczono dzieciaki skomplikowanych ruchów.
Młodzik zmęczył się stosunkowo prędko. To nie był ten dzień, kolejny z rzędu. Nic nie wskórał i mimowolnie patrząc po sobie, na pewno przydałaby się kąpiel. Na domiar złego to nie jedyny z talentów, jakich nie posiadał. Pływanie również nie było jego mocną stroną, więc spojrzenie w stronę małego stawu szybko nakierowało myśli w drugą stronę ku wiosce. Udał się przez nizinne tereny, a takie lubił najbardziej. Dmuchający wiatr i zieleń trawy pod stopami. Już mu burczało w brzuchu.
Tego samego dnia, godzina 16:20.
Po kąpieli i zjedzeniu sytego posiłku nie wyszedł z domu aż do teraz. Drzemka, jaką sobie sprawił chłopiec stawiała go w kategorii leniucha. Kto by się tym przejmował? Kiedy inni wykonywali zaległe prace i również pomagali w domu, to wypadał blado. Wesołe nastawienie zażegnywało wiele i doprowadzało do kompromisów.
Chłopak po wyjściu na zewnątrz chwilę przechadzał się pośród chatek. Te miniaturowe osiedle w jakim każdy zdołał się ze sobą zapoznać i nieco zżyć nie pozwalało na ukrywanie sekretów. W momencie zwracania głowy w przeciwną stronę młody Namekian za jednym z budynków dostrzegł kilka postaci. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to, że oni wcale nie chcieli być wykryci. Wręcz przeciwnie, ale zręczny i szybki doskok Fanalisa uniemożliwił im reakcję i ewentualną ucieczkę.
- Cześć chłopaki. przywitał się z rozmachem. Reszta rzuciła na niego wystraszonym wzrokiem.
- Ach, to tylko Fan.
- Zjawił się niemal na zawołanie. - odpowiedział kolejny, chcąc uratować sytuację i mając nadzieję, że reszta zrozumie gest. Dziesięciolatek dostąpił do nich towarzysko i przyjazne nastawienie zaprzątnęło mu głowę doszczętnie. Pewnie w ogóle nie byłby zdolny do innej reakcji głupiutkiego rozumku.
- Chodź tu Fan i bądź przez chwilę cicho. - znajomek wnet kontynuował przedstawienie i przyciągnął Fanalisa bliżej. Nasz bystry bohater od razu zwęszył atmosferę poufności i czuć było, że zaraz dowie się o szczegółach ich zgromadzenia. Ponadto wcześniej była wzmianka o wyczekiwaniu na niego. Wszystko zaczynało go interesować, aż w palcach u stóp go mrowiło.
- Zdradzę Ci bardzo tajny plan i jeśli w stu procentach nie jesteś przekonany, aby nam pomóc, to musisz odejść i z nikim nie rozmawiać, aż do jutra. To jak będzie? - zagaił sprytnie i z lisim spojrzeniem popatrzył po kolegach. Najmniejszy z ekipy i najbardziej ciekawy wszystkiego nie potrafił utrzymać myśli na wodzy. Wystarczyłoby zwykłe kiwnięcie głową, bo w takich sytuacjach często ciarki i ekscytacja odejmują głosu.
- D-dobra! - podniósł głos zniecierpliwiony młodzian i zaraz został za to skarcony. Chwilę odczekali, rozglądając się dookoła, jak na podwórkowych konspirantów przystało.
- Naszym celem jest chata Xinusa. Wiesz, co tam jest? I właśnie dlatego ktoś musi wdrapać się tam przez okno. To taki test odwagi, czy aby na pewno artefakt jest zaklęty i obdarza dotykającego mocą. Kapujesz? - chłopak dalej wytłumaczył cel intrygi i nie było już mowy o tym, żeby Fan nie połknął haczyka. Oczywiście musiały pojawić się wyrazy zwątpienia. Początkowo był niechętny, bo to zbyt poważna sprawa i Xinus nie byłby zadowolony, gdyby ich nakrył. Jednak znowu nie pozostawiono mu zmartwień i nastawiano pozytywnie. Potem przegrupowali się i każdy z drużyny ustawił się na dogodnej pozycji do wypatrywania zagrożenia. Dwójka z nich poszła z Fanalisem, jako obstawa. Doskonale wiedzieli, którędy mogą wejść i nie napotkają większego oporu. Czas również nie był przypadkowy po przywódca osady udał się na doglądanie prac. W mgnieniu oka podsadzili nieświadomego Nakema, żeby wdrapał się wyżej i przeszedł do uchylonego przejścia. Niepewnie zeskoczył na podłogę, nie wiedząc, że jego rówieśnicy już dawno dali dyla i zaczął rozglądać się dookoła. W pomieszczeniu panował półmrok i trudno było cokolwiek zauważyć. Chłopiec stawiał kroki ostrożnie i wymacywał rękami oparcia. Parę razy zdołał prawie strącić przedmiot znajdujący się na szafkach i stolikach. Według instrukcji Smocza Kula powinna być umiejscowiona na podeście. Nic tutaj nie błyszczało, więc na pewno jest czymś zakryta. Skierował się do dalszego pomieszczenia i tam wydawać się mogło, wreszcie odnalazł upragniony cel. Faktycznie coś przysłaniało złoty blask i w chwili zrzucenia tego nakrycia promienie niemal oślepiły dzieciaka. Gdy tylko uporał się z problemem i przysłonił z powrotem artefakt niespodziewanie w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk otwieranych drzwi. Wystraszony chłopiec zastygł i było już za późno, bo pozostawione drzwi otwarte rzucały na niego wyraźne światło, a tym kto wszedł był nikt inny, jak Xinus.
- Kto tam!? - wykrzyczał zaniepokojony nie bez powodu Nameczan i tym podniosłym gestem zaciągnął delikwenta za ramię do przedpokoju, żeby przyjrzeć mu się dokładniej i zdemaskować włamywacza.
Fanalis miał z tego tytułu ogromne problemy. Wieść rozeszła się od razu. Wuj nie zamierzał być srogi wobec dzieciaka, domyślając się co mogło zajść. Tylko Fan dostał za to po łapach i chociaż oczekiwano jakichś wyjaśnień, to maluch nie wydał nikogo. Był tam po prostu, bo tak. Trochę obawiał się reakcji ekipy, jednak w dużej mierze to była jego wina, że dał się namówić. Jak mawiają, każdy kiedyś przechodzi należną mu lekcję pokory.
Wioska Trzygwiezdnej Kuli - 4 lata później, godzina 14:00.
Po ostatnim incydencie, stawiającym Fanalisa w złym świetle, przysiąc można, że pozostał skreślony w oczach Xinusa. I chociaż wielu dorosłych Nameczan jeszcze nie wybaczyło mu tego występku, to położenie chłopca wyszło mu na dobre. Przyglądano mu się z uwagą i bardziej pomagano. Pewnie uważano, że jak skupi się na własnej poprawie umiejętności, wtedy nie będzie go nic więcej rozpraszało. Mieli rację. Niestety próżno myśleć, że do tego czasu nastoletni już Fan poczynił postępy. Grupa dzieci, które miały predyspozycje do uczenia się sztuk walki była niewielka i każdy z pośród nich z roku na rok wykazywał poprawę. Tak utalentowani potrafili wykrzesać z siebie ki, a nawet lewitować. Dwójka nastolatków przewodziła w tym kunszcie i uaktywniła wysokie zdolności w tych dziedzinach.
Szkółka w osadzie nie była profesjonalna i nigdy nie nastawiali się na polepszenie swojej siły bojowej w razie ataku wroga. Nie można było uniknąć tego, że dzieci wyrastają i kto nie zechce pozostać w wiosce, będzie musiał poradzić sobie gdzie indziej, a do tego potrzebna jest samoobrona. Jak przystało na ród Nameków wybitnych wojowników szukało się zawsze. Niekiedy było ich mniej, więc tym bardziej o nich zabiegano. Co do naszego bohatera, to wyrobił sobie szybkość i wytrzymałość. Ciągle obijany i starający się nadgonić ubytki, równie starannie budował w sobie pokłady ukrytej energii. Chociaż nie miał na nic wpływu, to cieleśnie czuł się coraz bardziej spełniony. Młodzik nie był mazgajem, dlatego poddawanie się nie wchodziło w grę. Niepowodzenia przyjmował z odpowiednim dystansem.
O tej porze już od dłuższego czasu zapowiedziano pewną selekcję w grupie. Brakowało rąk do pracy, a nauka walki pochłaniała zbyt wielką jego ilość. Toteż Xinus był zdania, żeby przetestować każdego zamiast pozostawić wszystkich i inaczej rozwiązać problem. Ci, który obleją byli zmuszeni zająć się pomocą w osadzie i w wolnych chwilach na własną rękę trenować umiejętności. Fanalis zjawił się niemal od początku i gdyby zaspał o tak późnej porze, nikt nie były zawiedziony. Wielu szczerzyło się, aby go wylosować, bo będzie to formalność, jakiej dopełnią. Różne osobowości trafiły się u młodych Namekian. Dzielili się na aktywnych i zdolnych przodować nad grupami, bierne jednostki utrzymywały spokój i deptały po piętach najlepszym oraz niepewne swojej siły osoby, którym nie wychodziły starania. Etykietka czternastolatka była wiadoma i w innych okolicznościach zostałby jedynym przegranym. Poza nim komuś jeszcze nie wychodziło. Nie byli kolegami, a mogliby się zrozumieć nawzajem, jak nikt inny.
Na polu treningowym zebrało się ośmiu nastolatków z grupy. Tłumnie przyszli też inni mieszkańcy, żeby podziwiać zmagania. Gdy tylko Xinus wyszedł im naprzeciw wszyscy się uspokoili. W dłoniach trzymał okrągłe naczynie i w dość nieskomplikowany sposób oznajmił zasady losowania i samych walk.
- Każdy wylosuje jeden numer i na ich podstawie zostaniecie przydzieleni w pary. Aby wyrównać szanse każdemu, bo pomiędzy niektórymi uczniami jest większa różnica umiejętności, słabsze ogniwa będą mogły stoczyć między sobą drugą walkę o pozostanie w grupie. Dwójka z pośród was na pewno odpadnie. Życzę powodzenia wszystkim. - oznajmił na zakończenie i wystawił przed siebie ręce z naczyniem, by mogli po kolei podchodzić i brać numery. Gdy już każdy trzymał kulkę z symbolem, Xinus wystawił rozpiskę i wszystko było jasne. Głosy zadowolenia wydali z siebie przodujący chłopacy. reszta miała optymalne rozstawienie. Fanalis przełknął ślinę i nieco zezłościł na typowanie, jakie sobie dobrał. Trafił najgorzej, bo na Genko. Najbardziej samolubnego ze wszystkich. Tego samego mięśniaka, który zmusił go do włamania. Nastała jeszcze chwila na rozgrzewkę i moment wyczekiwania. Wymiany ciosów u każdej pary oglądało się przyjemnie i z podziwem, aż nie nastała kolej czternastolatka. Na tę okazję założył swój ulubiony strój - czerwone wdzianko. Jako jedyny przybrał od razu pozycję i z wrogim spojrzeniem wyczekał znaku do startu. Genko rozluźniony, nie przykładał wagi do tego starcia. Był silny i to wystarczająco. Nikt dotąd mu nie zagroził. To on posiadał zdolność do prostego ataku energią, a jego kolega potrafił skupić ki na lewitowaniu. Napięcie zżerało od środka Fana i gdy tylko usłyszał szmer wypowiedzi od razu ruszył, niczym zdesperowane zwierzę, wydając przy tym bojowy wrzask Nameczańskiego wojownika. Chciał zadać szybką serię w losowe miejsca, żeby zaskoczyć przeciwnika. Frontalne natarcie na niewiele się zdało. Po sparowaniu wszystkich ciosów, nawet niespocony siłacz powalił przeciwnika jednym wymachem pięści. Fanalis przeturlał się i zmagał chwilę z bólem. Podniósł się stosunkowo prędko, aby tym razem zachować trochę ogłady. Zastrzyk odrętwienia wzbudził w nim obawę i pozostając w dystansie jedynie przeciągał nieuniknione. A nóż widelec, zdoła wymyślić sensowny plan. Jak się spodziewano parę minut później poturbowany chłopak zszedł z maty o własnych siłach. Przetrzebiony w każdym zakamarku podnosił się i podnosił, aż w końcu wniosek był jeden - na korzyść lepszego, z zerową ilością dotknięć.
Wypunktowana czwórka miała szansę na odkupienie i to tylko z naszym bohaterem było kiepsko. Trudno tu powiedzieć o zdolności do następnej walki. Od razu mu jej odmówiono. Kilkanaście kolejnych dni spędził na kurowaniu ran.
Planeta Namek - Teraźniejszość, 8 lat później.
Każda chwila na drodze Fanalisa była już tylko następnym przystankiem. Coś przychodziła i zaraz go opuszczało, aby podążyć w nieznane. Tak samo było z nim, gdzie dorosłość zawsze wymuszała odpowiedzialność i dbanie o własne potrzeby. Jednym słowem - przetrwanie. Nie od razu pozostawił za sobą rodzinne strony. Sześć lat szlifował kondycję i poprawiał umiejętności. Dopiero w tym czasie ciało rozkwitło na tyle, żeby przyjąć postępy i wzbić się na konkretny poziom. Po raz kolejny pogodził się z losem i nie przejmował sytuacją, jaka nastała. Zamknął rozdział o trenowaniu z innymi i jakby nie istnieli kontynuował samodzielne ćwiczenia. Długo też rozmyślał nad decyzjami, aż w końcu wybrał ze skutkiem natychmiastowym. Nie rozmawiał o tym z nikim, nawet z wujaszkiem. Powiedział mu pierwszemu, po czym spakowany udał się do przywódcy wioski, aby i on o tym wiedział. Nie znając za dobrze planety dostał pewne instrukcje, aby szukał innych osad na zachodzie, gdyby zaistniała taka potrzeba. Tułanie się może być bardzo zgubne i wyczerpać resztkę szczęścia.
420 dzień podróży, godzina 14:33.
Strach przepełniał naszego wojownika, jak nigdy przedtem. Nie posiadał na swojej, dwuletniej drodze zbyt wielu podobnych sytuacji. W zasadzie ta była pierwszą i śmiertelną. Ciało i umysł w tej sytuacji wymieniały się skomplikowanymi poleceniami. Ucieczka, przetrwanie to jedyne, co chciał uczynić Nameczanin. Wobec potęgi wroga był bezradny. Nic nie zapowiadało, żeby i tym razem szczęście się do niego uśmiechnęło. Bicie serca i potwornie ciężki oddech wypełniały jego umysł i nie mógł skupić się na myśleniu. Oby nie zdołał go wykryć, oby sobie odpuścił - myślał przerażony. Z oddali słychać było potworne nawoływanie diabła. Euforia wściekłego przeciwnika narastała i biła w stalowy dzwon. Odliczała gongiem do końca. Żeby to jeszcze chłopak był poważnie poturbowany i stoczył pełną walkę. On zwyczajnie obawiał się i nie mógł wykrzesać z siebie odpowiedniej determinacji. Coby nie myślał, presja z zewnątrz przepędzała każdą próbę. Co się z nim dzieje? Co jest nie tak? Przecież przeżycie zależy od siły i tylko dzięki temu zdoła oprzeć się temu wpływowi. To wojownik niesie postrach i dumnie stawia czoła nieuniknionemu. To co nastąpi leży w rękach człowieka. Nameczanin przełknął ślinę lub raczej próbował zwilżyć zaschnięte gardło. Zacisnął pięści i ruszył...
419 dzień podróży, godzina 19:22.
Zbliżał się zmrok i wprawiony w marszu Fanalis stawiał niestrudzenie krok za krokiem. Doskwierał mu głód i brak wody, bez czego całe ciało stawało się ociężałe. Ostatni przystanek, jaki dane mu było zrobić minął jakieś sto dni temu. W takim tempie może obejdzie planetę dookoła i wyląduje z powrotem w rodzimej wiosce. Tego życzyłby sobie na samym początku. Niestety. Wiadome było, że nic samo się nie zrobi i nie znajdzie. Polowanie na posiłek niekiedy wydawał się zdradziecki i nie taki łatwy. Dookoła tylko natura. Pełno ziemi, kamienia i wody. Nadal nie przepadał za stawami, lecz przynajmniej unosił się na tafli, żeby nie utonąć. Sapał w rytmie stawiania kroków i wkrótce postanowił odpocząć. Oparł się o skałę pobliskiego, kamiennego słupa. Wmawiał sobie, że to jedynie na chwilę, bo nie powinien się rozluźniać. Osunął się zaraz potem i odczuł przepełniające, wręcz błogie uczucie. Pozorne i zdradliwe, jak wijąca się w zaroślach żmija. Nic nie poradził. Oddychał z wolna, kiedy dostrzegł z oddali jakiś ruch. Nie wiedział jeszcze, co takiego przyciągnęło jego uwagę. Wyczekiwał wyraźniejszego znaku i po chwili dosięgnął go wzrokiem. Tam ktoś był, a to znaczy, że rozpalił się znaczący płomyk nadziei na pomoc. Bez opamiętania uruchomił resztkę pokładów energii i ruszył żwawym truchtem, przeskakując z wysepki na kolejną. Po paru minutach znalazł się w odpowiednim miejscu, żeby zobrazować sobie sytuację. Wyładowany po brzegi wózek i troje jego pobratymców. Porali się z problemem i po bardziej intensywnych oględzinach Fan zrozumiał w czym problem. Zeskoczył niżej i był niemal przy nich. Grupa składała się ze starca, młodszego i starszego chłopaka.
- Pochwalony... - rzucił młodzik uszanowanko i podniósł rękę w geście pokojowego nastawienia. Skłonioną lekko głowę ponownie zwrócił i spoglądał na zebranych.
- Witaj podróżniku. - nie czekając długo odwzajemnił mu sędziwy mężczyzna. Sytuacja wcale nie wyglądała na tak sympatyczną. Atmosfera się zaogniała, bo miny pozostałych wcale nie należały do pozytywnych. Wściekali się na siebie nawzajem, a kolejna wymiana słów była tego dowodem.
- Wszystko twoja wina, że utknęliśmy. Miałeś jedno, proste zadanie: spoglądać pod nogi! - skarcił brata starszy chłopak.
- Głupek! Przecież uważałem. To wyrosło, jak z pod ziemi. - wtórował dzieciak i wystawił do niego język. Trochę skrępowany sprawą czerwony Namekian postanowił działać. Ich dobro może stać się jego, a wszystkie dzięki karmie. Profity to oczywista oczywistość w interakcji z innymi.
- Tego... Co wy tak właściwie tutaj robicie? - zapytał Fanalis dla rozluźnienia i poprawy nastrojów. Dwójka młodych rzuciła na niego dziwne spojrzenia, bo każda ze stron mogła zapytać o to samo. Jednakże to on wydawał się tutaj niespełna rozumu.
- Ach, zmierzamy do naszej chatki. Tyle, że przez ten problem nie jesteśmy w stanie. - wytłumaczył mu staruszek, wskazując zapadnięte w dziurze koło wozu. Tego domyśliłby się już każdy. Mimo to Fan kontynuował niemal bez sensu dla umiejętniej myślących - tylko pod innym kątem niż on.
- Macie tu dom? Tak całkiem na pustkowiu? Wędruje już sporo czasu i niczego nie napotkałem. - wyżalił się po drodze, żeby zrzucić chociaż niewielki ciężar zmęczenia i ogarniające zrezygnowanie. Nastała spora cisza po przytaknięciu faceta. Gdyby nie świtająca lampka, która uruchomiła trybiki wojownika, mogłoby to nie nastać za prędko lub zabrnąć w zupełnie przeciwnym kierunku do oczekiwań przybysza.
- Ze mną powinniście dać radę wydostać wasz powóz na drogę. - oznajmił ochoczo Fanalis i okazał gestem ręki pełnię sił do wysiłku. Solidnie wyglądający młodzieniec był czymś, czego brakowało w ich domostwie. Zorganizowali się zatem w krótkim czasie. Fan stanął z tyłu wozu, a obok niego dwójka nastolatków. Staruszek był tym, który złapał za przednią belkę i zamierzał sterować pojazdem. Namekian naprężył mięśnie i na jego odliczanie wszyscy razem naparli na obudowę. Puszka ruszyła się i wyskoczyła z dołka, zapobiegając dalszemu postojowi. Lekki pot pojawił się na zielonym czole podróżnika. Naszła go przemożna chęć odpoczynku i zmęczenie zwaliło mu się na barki. Głód dał o sobie znać w postaci burczącego brzucha.
- Udało się. Wszystko dzięki tobie... eee. - okrzyki radości dziadka zatrzymał fakt, że kontakt z Fanalisem urwał się niczym pstryknięcie palców. Zasnął niemal na stojąco.
Namekian obudził się dopiero rankiem. Wypoczął w dogodnych warunkach i czuł się bardzo świeżo. Zasługi w pomocy opłaciły się, chociaż chłopak i dziewczyna znowu mieli co do niego dziwne spojrzenia. Gdy tylko się najadł mogli ponownie porozmawiać i wymienić niezbędne informacje.
- Ach tak, więc doskonalisz się i nie oczekujesz od żadnego Namekiana porady. Wspaniałomyślne, że nam pomogłeś, a jeszcze bardziej cudowne, iż zesłano nam ciebie tuż pod nos. - nie szczędził pochlebstw w kierunku Fanalisa.
- Racja, racja. He heh. - odpowiedział skromnie.
- Jakbyś jeszcze nie mdlał tuż na środku drogi byłoby o wiele prościej. - zrzędził butny maluch, który, jak się okazało, musiał poradzić sobie z nim i wtargać na powóz.
- Przestań już głąbie. Spróbuj przejść tyle, co Fanalis. - stanął w jego obronie starszy chłopak. Widocznie mając podobne marzenia. Fan kierował ku nim przyjazny i nieco skrępowany powstałym faktem wzrok. Niemniej musiał zbierać się w dalszą drogę. Nie może zaniedbać treningu i tego, co go czeka. Chęć zostania była, jak silny magnes, który odwodził go od poprawnego wyboru. Wstał na równe nogi.
- Chciałbym jeszcze w czymś pomóc i potem wyruszyć czym prędzej. Nie zrobiłem dostatecznie za zaoferowaną mi pomoc. - wypowiedź bezkompromisowo znalazła aprobatę. I tak do roboty znalazło się kilka pierdółek. Wyładowanie wozu, załadowanie go z powrotem i zamiecenie dookoła. Świetnie się przy tym rozgrzał i wcześnie przed południem pożegnał się ze wszystkimi. Dostał tobołek z mała porcją jedzenie oraz wodę. Odmachał z oddali i zwiększył tempo, żeby zająć się właściwą częścią życia.
420 dzień podróży, godzina 12:00.
Kilometry nabijały się raz za razem, samoistnie naliczając czas do kolejnego wydarzenia. Przerwy na małe postoje skończyły się tym, że pozostała mu już tylko woda. Jej połowa nie wróżyła pewnego przetrwania tego dnia. Nic nie potrafił poradzić na swoje potrzeby. Słońce w zenicie prażyło, a nie było jedyne na orbicie. Fanalisowi trudno było się skupić i określić położenie. Po prostu szedł na żywioł, nieświadom tego w ogóle. Fortuna na prawdę mu sprzyjała po kryjomu.
Nagle tajemniczy zegar zdarzenia stanął i wybiła jego godzina. Na horyzoncie zaczynało po cichu coś się dziać. Neutralne otoczenie zamieniło się w przelot kilkunastu obiektów. Chmara była widoczna niczym prędko przemieszczający się obłok w oddali. Zaciekawiony Nameczan podążył w tamtym kierunku, aż na głowę nie spadł mu odłamek skalny. Pobliska góra rozprysła się pod naporem czegoś, co w nią uderzyło. Zaskoczony i powalony chłopak nie umiał znaleźć wytłumaczenia na te zjawisko. Podniósł się i wyszukiwał czegoś niezgodnego. Takowym okazał się nieprzytomny stwór. Całkiem niepodobny do zielonej rasy Nameków. Uważnie mu się przyjrzał. Ocena nie trwała długo i denat wydał z siebie tchnienie. Żył mimo tego, że spadł z nieba. Nie od tego był całkiem poobijany. Niby sam obraz jego postury wyglądał szkaradnie. Karłowaty, z ogonem i głową większą od reszty ciała. Changeling poruszył ręką i starał się podnieść. Był widocznie zezłoszczony, ale ból przysłaniał jego intencje. Pech chciał, że Fanalis znalazł się w złym miejscu o nie odpowiedniej porze. Istota wzięła go za prowodyra i sprawcę.
- C, coś za jeden?! - chciał wybadać sytuację zielonoskóry.
- Zginiesz za to marnie pieprzony Nameku! Arghh! - niespodziewanie wyjąc podniósł się na równe nogi. Atak nadszedł natychmiast i gdyby nie szczęśliwy fart, to cios znokautowałby go. Chłopak potknął się, gdy robił krok do tyłu. Dalej było już tylko gorzej. Odleciał po kopnięciu i wypuścił przy tym z siebie resztkę powietrza. Wylądował w wodzie, gdzie nie miał jak zaczerpnąć świeżej dawki tlenu. Spanikowany machał rękami, lecz miał pewny schemat wydostania się. Wygrzebał się na drugi brzeg z dala od agresora. Zagrożenie mimo odległości nadal stwarzało równie silną presję. Przedostanie się do niego było kwestią jednego przeskoku. Fanalisowi nie spodobało się to i szybko odskoczył. Sus za susem oddalał się, żeby tylko gdzieś uciec. Musiał się schować, żeby nie stać się tymi skruszonymi kamieniami, które rozwalał Changeling na swojej drodze. Co się dzieje? Dlaczego jemu i co powoduje u jaszczura taką siłę? To przewyższa jego poziom. Nawet nie spróbował, a już głosy w jego głowie podpowiadały mu jedno: uciekaj i nie próbuj, bo zginiesz. Cząstka jego świadomości, która zawsze drwiła sobie z konsekwencji starcia z silniejszym od siebie, gdzieś wyparowała. Stał ogłupiały i bez woli walki. Ciężko powiedzieć, co skłaniało do określenia siły Changelinga. Po prostu widział i miał przed oczami to wszystko. Nic więcej nie umiał i do tego rozzłoszczony wróg puszczał w losowe miejsca pociski. Co za żałosna metoda postępowania, żeby nie nauczyć się tego, co inni w jego rówieśników. Miał to gdzieś. Wyskoczył i za pomocą własnych możliwości miał zamiar przetestować swoją wartość. Krok do przodu okazał się dobry, lecz potem zmuszony wykonać dwa do tyłu, kryjąc się za skałą. Zrobił podobnie jeszcze kilka razy. Dobry początek na złapanie rytmu. Im dalej, tym trud stawał się większy. Nie miał pojęcia, co się stanie, jak już znajdzie się bezpośrednio przy nim. Wyprowadzenie ataku prawą pięścią. Powędrowała samoistnie i była do zignorowania dla przeciwnika. Dostał serią i dzięki jako takiej wytrzymałości utrzymał się na nogach. Wycofał się, tracąc nadzieję...
Więcej nie pamiętał. Ciało poruszało się samo, a spojrzenie było niczym za mgłą, aż świadomość doszczętnie nie odpłynęła. Jakby właśnie pożegnał się z życiem, umarł. Uratowano go jakimś cudem z przed ręki oprawcy. Odstawiono do większej osady i pozwolono wydobrzeć. Prawie pół roku później stanął na nogi i sięgnął dalszej perspektywy własnego doskonalenia. Jakby po kolei odblokowywał swoje zdolności, co było czymś odmiennym od reszty. Specyficzny, młody wojownik. Jeszcze nie jedno przed nim.
FIN!
7. Statystyki:
Siła: 4
Szybkość: 8
Wytrzymałość: 8
Energia: 10
HP: 120
KI: 150
Power Level: 192 [j.]
8. Technika Początkowa - (wybiera Admin)[/b]
2. Rasa – Nameczan.
3. Wiek – 22 lata.
4. Wygląd – Młody i pełen sił witalnych przedstawiciel rasy Nameków. Mężczyzna mający średnie gabaryty, mierzący ledwie 175 centymetrów wzrostu i uwarunkowanej przy tym masie niezbyt krępego w mięśnie ciała. Waga mieści się w przedziale 70-75 kilogramów ze względu na ciągłe postępy chłopaka i rozwój swoich umiejętności. Wszystko zależy od indywidualnych celów, jakie sobie obierze. Ponadto, jak na zielonego ludka przystało, zakładać można, że koloryt skóry to wynik urodzenia w danym regionie planety. Bardziej opaleni pobratymcy z południa także mogą nie być w stanie znaleźć odpowiedzi na pewne czynniki. Fan uważa swoje ciało za optymalne i niejako za wzór. Może poza spiczastymi uszami, które są zbyt długie, jak dla niego. Elastyczna i prężna sylwetka o bardzo żywym kolorze to dar od samego Stwórcy i nie chciałby wyglądać inaczej. Największym dobrodziejstwem u Namekiana są równie doskonałe, różowe mięśnie i chociaż trudno powiedzieć o Fanalisie, jako o osobniku zdolnym udźwignąć wielkie ciężary, to stosunkowo dobrze jest mu wyprowadzać ciosy.
Kultura na Namek naprawdę bogata jest w ubiór, szczególnie jeśli chodzi o wojowników. Przywdziać niemal królewską szatę, to marzenie warte wysiłku do jego spełnienia. Na ogół niezbyt zamożni, ale także nie mogąca sobie zarzucić ubogiego stylu życia rasa Nameczan dobrała orientalną prezencję każdego z nich. Fanalis najpewniej czuje się w pełnym stroju, jednolitego koloru - najczęściej czerwieni, fioletu, turkusu - z zaciśniętym na tali czarnym pasem. Stylowe, nameczańskie obuwie, czyli szmaciane, brązowe i bardzo trwałe buty pozwalają na łatwe poruszanie się w warunkach prezentowanych na planecie.
5. Charakter – Młodemu wiele można zarzucić. Że nieposłuszny i brak mu pokory, gdzie dyscyplina u wojownika to bardzo ważny czynnik do osiągnięcia pełni możliwości. Tak samo, jak to, że Nameczanie są bardzo pokojowym z natury gatunkiem, lecz o bardzo wojowniczym sercu. Zawdzięczają to zapewne swoim dawnym przodkom, którzy mieli do czynienia ze zgoła podobnymi warunkami na planecie. Tak, czy inaczej charakter jednostki to bardzo ciekawa i warta większego zwrócenia uwagi sprawa. Zjawisko odrębności u Fanalisa mogłoby ciągnąć się w nieskończoność i obiec wielką planetę kilka razy. Ani on bystry, żeby wyróżniać się z pośród rówieśników, ani obdarzony talentem do walki. Kwitnie w nim coś na wzór samozaparcia i ciekawości, żeby spróbować wszystkiego, dobrze się przy tym bawiąc. Niezależnie, coby to nie było jego rozum zinterpretuje każdy fakt w najprostszy sposób, albo przeinaczy na własny użytek. Taka z niego niewiadoma i dlatego nikt nie spodziewałby się po nim bohaterskich czynów. Dlatego z łatwością przychodzi mu drwienie z zagrożenia, a pojawiający się strach być może nie sparaliżuje go na amen, jak innych, trzeźwo myślących. Wyzwania są po to, żeby stawiać im czoła - taka dewiza nim kieruje. W miarę czasu dorastanie wymusza bardziej odpowiedzialne zachowanie, jednak nie odbiega ono od tego, czym każdy kierował się od dziecka. Mniej rzeczy go drażni, co można zredukować do odpowiedniego minimum prostego człowieka. Ustępstwa od konfliktów mieszają się z chęcią wykazania i różnie może to bywać w danej sytuacji. Na pewno ignorancja i przechwałki to jego wróg publiczny. Lubi zbierać na sobie część uwagi, aby nie było nudno. Towarzyskich wymagań nie ma, są niskie i łatwo się z nim dogadać. Rzec można, że nawet zrobić z niego głupka, ale trzeba liczyć się z późniejszymi konsekwencjami. Zarówno łatwo się z nim zaprzyjaźnić, co wpływa na sympatię, jak zniweczyć wszystkie starania poprzez jego podejrzenia zachowaniem rozmówcy. Podstawowe zjawisko określenia dobra i zła, na jakie stać każdego.
6. Historia:
Wszystko rozpoczęło się w małej wiosce o bardzo dużym znaczeniu dla całej rasy Nameków, gdzie ów plemię określało osadę mianem Trzygwiezdnej Smoczej Kuli. Patronem ludzi tam mieszkających od dawna był bardzo wybitny osobnik, którego niejako przeznaczeniem było, żeby przewodzić i dopilnować, aby wszystkim żyło się dobrze.
Mieścina pokładała wiarę w młodzież, która przeważała właśnie w tej jednej koloni i w razie zagrożenia byli oni narażeni na bardzo wielkie niebezpieczeństwo. Mimo wszystko dzieci dorastały w przyjaznym środowisku i każdy dodawał od siebie tyle, ile mógł. Wioska prosperowała.
Wioska Trzygwiezdnej Smoczej Kuli - Przeszłość, godzina 12:00.
Największą wspaniałością, jaką cieszyła się mieścina był błyszczący artefakt, którego chronił przywódca. Jedna z siedmiu kul spoczywała w centrum miasteczka, w chacie swojego strażnika. Każdy młody chłopiec był zafascynowany opowieściami z nią związanymi. I chociaż nikomu nie śniłoby się w rzeczywistości dostąpić zaszczytu jej dotknięcia i posiadania pozostałej szóstki, to wielu ogarniała ta sama euforia i zaduma. Nauki Xinusa i reszty dorosłych zawsze były zgodne z tym, co przekazał im sam Guru. Bardzo ważnym stało się nakierowanie młodych, by nie popełnili głupstwa, co zdarza się w każdym środowisku. Tutaj nie można mówić o rygorze. Wszystko wynikało z odpowiedzialności przekazywanej przez starszych. Nawet pewien nieokrzesany, czasem skryty, niespełna dziesięcioletni chłopiec, jak na standardy Nameczan. Imię temu dziecku nadano Fanalis. Ciekawy świata i nie wykazujący specjalnych zdolności względem reszty młodocianych. Mieszkał z wujkiem, bowiem jego ojciec przebywał daleko na służbie i dążył egoistycznie do własnego spełnienia. Wszystkim wyszło na dobre.
Pewnego dnia, co działo się już dawno po śniadaniu i porannych ćwiczeniach. Każdy mógł wyjść ze szkółki, w której odbywały się sesje lekcyjne dla gromadki, nasz bohater był pełen energii. Antenki na jego czole żwawo podskakiwały w promieniach niekończącego się dnia. Rozmawiający dookoła rówieśnicy tworzyli gwar, który nie docierał do niego, jakby był za niewidzialną, szklaną barierą - we własnym świecie. Liczył się wolny czas i zamierzał go przeznaczyć na swój trening. Zrobił dwa kroki do przodu, żeby rozpędzić się i pognał biegiem przed siebie. Nie zamierzał iść do domu i robić tego w pobliżu podwórka. Tam nie było za krzty prywatności, a wszystko zdawało się być na widoku. Już raz się z niego śmiali, a raczej z nieudolności jaką prezentował. Dlatego musiał się polepszyć i zaskoczyć wszystkich, aby zyskać większy szacunek. Pocieszające słowa opiekuna zawsze podnosił go na duchu i rozbrzmiewały raz za razem przy każdym niepowodzeniu: nie poddawaj się, wysiłek wszystko ci zrekompensuje. I gdy niekiedy był bliski zniechęcenia, to biegiem wracał do domu, a zmęczenie temu towarzyszące powodowało, że zapominał o problemie. W głowie Fanalisa układał się spis tego, co chciał dzisiejszego czasu przedsięwziąć. Gdy już dotarł do wzniesienia spojrzał za siebie i ujrzał bardzo niewyraźny zarys budynków w osadzie. Zawsze tu przychodził. Obszedł górkę w połowie i nadal mając na widoku rodzinny dom, mógł nie obawiać się zagrożenia. Rozpoczął od wdechu i wydechu. Potem nastroił się odpowiednio, wyciszył organizm, jak nakazywała sztuka. Zebrał energię w sobie drzemiącą i przy każdym wymachu nogą czy uderzeniu pięścią w powietrze wyobrażał, jak uwalnia energię. Ataki, które śniły mu się, a jakich nigdy na oczy nie widział. Były to jak najbardziej wymysły jego wyobraźni, więc miały mało wspólnego z jego doświadczeniami. Samotnie czuł się odprężony i swobodnie mógł skupić na wykonywanych ruchach. Natomiast przy grupie i pod okiem instruktora tracił tę moc i wszystko wychodziło bardzo niezgrabnie. Chociaż mało kiedy uczono dzieciaki skomplikowanych ruchów.
Młodzik zmęczył się stosunkowo prędko. To nie był ten dzień, kolejny z rzędu. Nic nie wskórał i mimowolnie patrząc po sobie, na pewno przydałaby się kąpiel. Na domiar złego to nie jedyny z talentów, jakich nie posiadał. Pływanie również nie było jego mocną stroną, więc spojrzenie w stronę małego stawu szybko nakierowało myśli w drugą stronę ku wiosce. Udał się przez nizinne tereny, a takie lubił najbardziej. Dmuchający wiatr i zieleń trawy pod stopami. Już mu burczało w brzuchu.
Tego samego dnia, godzina 16:20.
Po kąpieli i zjedzeniu sytego posiłku nie wyszedł z domu aż do teraz. Drzemka, jaką sobie sprawił chłopiec stawiała go w kategorii leniucha. Kto by się tym przejmował? Kiedy inni wykonywali zaległe prace i również pomagali w domu, to wypadał blado. Wesołe nastawienie zażegnywało wiele i doprowadzało do kompromisów.
Chłopak po wyjściu na zewnątrz chwilę przechadzał się pośród chatek. Te miniaturowe osiedle w jakim każdy zdołał się ze sobą zapoznać i nieco zżyć nie pozwalało na ukrywanie sekretów. W momencie zwracania głowy w przeciwną stronę młody Namekian za jednym z budynków dostrzegł kilka postaci. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie to, że oni wcale nie chcieli być wykryci. Wręcz przeciwnie, ale zręczny i szybki doskok Fanalisa uniemożliwił im reakcję i ewentualną ucieczkę.
- Cześć chłopaki. przywitał się z rozmachem. Reszta rzuciła na niego wystraszonym wzrokiem.
- Ach, to tylko Fan.
- Zjawił się niemal na zawołanie. - odpowiedział kolejny, chcąc uratować sytuację i mając nadzieję, że reszta zrozumie gest. Dziesięciolatek dostąpił do nich towarzysko i przyjazne nastawienie zaprzątnęło mu głowę doszczętnie. Pewnie w ogóle nie byłby zdolny do innej reakcji głupiutkiego rozumku.
- Chodź tu Fan i bądź przez chwilę cicho. - znajomek wnet kontynuował przedstawienie i przyciągnął Fanalisa bliżej. Nasz bystry bohater od razu zwęszył atmosferę poufności i czuć było, że zaraz dowie się o szczegółach ich zgromadzenia. Ponadto wcześniej była wzmianka o wyczekiwaniu na niego. Wszystko zaczynało go interesować, aż w palcach u stóp go mrowiło.
- Zdradzę Ci bardzo tajny plan i jeśli w stu procentach nie jesteś przekonany, aby nam pomóc, to musisz odejść i z nikim nie rozmawiać, aż do jutra. To jak będzie? - zagaił sprytnie i z lisim spojrzeniem popatrzył po kolegach. Najmniejszy z ekipy i najbardziej ciekawy wszystkiego nie potrafił utrzymać myśli na wodzy. Wystarczyłoby zwykłe kiwnięcie głową, bo w takich sytuacjach często ciarki i ekscytacja odejmują głosu.
- D-dobra! - podniósł głos zniecierpliwiony młodzian i zaraz został za to skarcony. Chwilę odczekali, rozglądając się dookoła, jak na podwórkowych konspirantów przystało.
- Naszym celem jest chata Xinusa. Wiesz, co tam jest? I właśnie dlatego ktoś musi wdrapać się tam przez okno. To taki test odwagi, czy aby na pewno artefakt jest zaklęty i obdarza dotykającego mocą. Kapujesz? - chłopak dalej wytłumaczył cel intrygi i nie było już mowy o tym, żeby Fan nie połknął haczyka. Oczywiście musiały pojawić się wyrazy zwątpienia. Początkowo był niechętny, bo to zbyt poważna sprawa i Xinus nie byłby zadowolony, gdyby ich nakrył. Jednak znowu nie pozostawiono mu zmartwień i nastawiano pozytywnie. Potem przegrupowali się i każdy z drużyny ustawił się na dogodnej pozycji do wypatrywania zagrożenia. Dwójka z nich poszła z Fanalisem, jako obstawa. Doskonale wiedzieli, którędy mogą wejść i nie napotkają większego oporu. Czas również nie był przypadkowy po przywódca osady udał się na doglądanie prac. W mgnieniu oka podsadzili nieświadomego Nakema, żeby wdrapał się wyżej i przeszedł do uchylonego przejścia. Niepewnie zeskoczył na podłogę, nie wiedząc, że jego rówieśnicy już dawno dali dyla i zaczął rozglądać się dookoła. W pomieszczeniu panował półmrok i trudno było cokolwiek zauważyć. Chłopiec stawiał kroki ostrożnie i wymacywał rękami oparcia. Parę razy zdołał prawie strącić przedmiot znajdujący się na szafkach i stolikach. Według instrukcji Smocza Kula powinna być umiejscowiona na podeście. Nic tutaj nie błyszczało, więc na pewno jest czymś zakryta. Skierował się do dalszego pomieszczenia i tam wydawać się mogło, wreszcie odnalazł upragniony cel. Faktycznie coś przysłaniało złoty blask i w chwili zrzucenia tego nakrycia promienie niemal oślepiły dzieciaka. Gdy tylko uporał się z problemem i przysłonił z powrotem artefakt niespodziewanie w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk otwieranych drzwi. Wystraszony chłopiec zastygł i było już za późno, bo pozostawione drzwi otwarte rzucały na niego wyraźne światło, a tym kto wszedł był nikt inny, jak Xinus.
- Kto tam!? - wykrzyczał zaniepokojony nie bez powodu Nameczan i tym podniosłym gestem zaciągnął delikwenta za ramię do przedpokoju, żeby przyjrzeć mu się dokładniej i zdemaskować włamywacza.
Fanalis miał z tego tytułu ogromne problemy. Wieść rozeszła się od razu. Wuj nie zamierzał być srogi wobec dzieciaka, domyślając się co mogło zajść. Tylko Fan dostał za to po łapach i chociaż oczekiwano jakichś wyjaśnień, to maluch nie wydał nikogo. Był tam po prostu, bo tak. Trochę obawiał się reakcji ekipy, jednak w dużej mierze to była jego wina, że dał się namówić. Jak mawiają, każdy kiedyś przechodzi należną mu lekcję pokory.
Wioska Trzygwiezdnej Kuli - 4 lata później, godzina 14:00.
Po ostatnim incydencie, stawiającym Fanalisa w złym świetle, przysiąc można, że pozostał skreślony w oczach Xinusa. I chociaż wielu dorosłych Nameczan jeszcze nie wybaczyło mu tego występku, to położenie chłopca wyszło mu na dobre. Przyglądano mu się z uwagą i bardziej pomagano. Pewnie uważano, że jak skupi się na własnej poprawie umiejętności, wtedy nie będzie go nic więcej rozpraszało. Mieli rację. Niestety próżno myśleć, że do tego czasu nastoletni już Fan poczynił postępy. Grupa dzieci, które miały predyspozycje do uczenia się sztuk walki była niewielka i każdy z pośród nich z roku na rok wykazywał poprawę. Tak utalentowani potrafili wykrzesać z siebie ki, a nawet lewitować. Dwójka nastolatków przewodziła w tym kunszcie i uaktywniła wysokie zdolności w tych dziedzinach.
Szkółka w osadzie nie była profesjonalna i nigdy nie nastawiali się na polepszenie swojej siły bojowej w razie ataku wroga. Nie można było uniknąć tego, że dzieci wyrastają i kto nie zechce pozostać w wiosce, będzie musiał poradzić sobie gdzie indziej, a do tego potrzebna jest samoobrona. Jak przystało na ród Nameków wybitnych wojowników szukało się zawsze. Niekiedy było ich mniej, więc tym bardziej o nich zabiegano. Co do naszego bohatera, to wyrobił sobie szybkość i wytrzymałość. Ciągle obijany i starający się nadgonić ubytki, równie starannie budował w sobie pokłady ukrytej energii. Chociaż nie miał na nic wpływu, to cieleśnie czuł się coraz bardziej spełniony. Młodzik nie był mazgajem, dlatego poddawanie się nie wchodziło w grę. Niepowodzenia przyjmował z odpowiednim dystansem.
O tej porze już od dłuższego czasu zapowiedziano pewną selekcję w grupie. Brakowało rąk do pracy, a nauka walki pochłaniała zbyt wielką jego ilość. Toteż Xinus był zdania, żeby przetestować każdego zamiast pozostawić wszystkich i inaczej rozwiązać problem. Ci, który obleją byli zmuszeni zająć się pomocą w osadzie i w wolnych chwilach na własną rękę trenować umiejętności. Fanalis zjawił się niemal od początku i gdyby zaspał o tak późnej porze, nikt nie były zawiedziony. Wielu szczerzyło się, aby go wylosować, bo będzie to formalność, jakiej dopełnią. Różne osobowości trafiły się u młodych Namekian. Dzielili się na aktywnych i zdolnych przodować nad grupami, bierne jednostki utrzymywały spokój i deptały po piętach najlepszym oraz niepewne swojej siły osoby, którym nie wychodziły starania. Etykietka czternastolatka była wiadoma i w innych okolicznościach zostałby jedynym przegranym. Poza nim komuś jeszcze nie wychodziło. Nie byli kolegami, a mogliby się zrozumieć nawzajem, jak nikt inny.
Na polu treningowym zebrało się ośmiu nastolatków z grupy. Tłumnie przyszli też inni mieszkańcy, żeby podziwiać zmagania. Gdy tylko Xinus wyszedł im naprzeciw wszyscy się uspokoili. W dłoniach trzymał okrągłe naczynie i w dość nieskomplikowany sposób oznajmił zasady losowania i samych walk.
- Każdy wylosuje jeden numer i na ich podstawie zostaniecie przydzieleni w pary. Aby wyrównać szanse każdemu, bo pomiędzy niektórymi uczniami jest większa różnica umiejętności, słabsze ogniwa będą mogły stoczyć między sobą drugą walkę o pozostanie w grupie. Dwójka z pośród was na pewno odpadnie. Życzę powodzenia wszystkim. - oznajmił na zakończenie i wystawił przed siebie ręce z naczyniem, by mogli po kolei podchodzić i brać numery. Gdy już każdy trzymał kulkę z symbolem, Xinus wystawił rozpiskę i wszystko było jasne. Głosy zadowolenia wydali z siebie przodujący chłopacy. reszta miała optymalne rozstawienie. Fanalis przełknął ślinę i nieco zezłościł na typowanie, jakie sobie dobrał. Trafił najgorzej, bo na Genko. Najbardziej samolubnego ze wszystkich. Tego samego mięśniaka, który zmusił go do włamania. Nastała jeszcze chwila na rozgrzewkę i moment wyczekiwania. Wymiany ciosów u każdej pary oglądało się przyjemnie i z podziwem, aż nie nastała kolej czternastolatka. Na tę okazję założył swój ulubiony strój - czerwone wdzianko. Jako jedyny przybrał od razu pozycję i z wrogim spojrzeniem wyczekał znaku do startu. Genko rozluźniony, nie przykładał wagi do tego starcia. Był silny i to wystarczająco. Nikt dotąd mu nie zagroził. To on posiadał zdolność do prostego ataku energią, a jego kolega potrafił skupić ki na lewitowaniu. Napięcie zżerało od środka Fana i gdy tylko usłyszał szmer wypowiedzi od razu ruszył, niczym zdesperowane zwierzę, wydając przy tym bojowy wrzask Nameczańskiego wojownika. Chciał zadać szybką serię w losowe miejsca, żeby zaskoczyć przeciwnika. Frontalne natarcie na niewiele się zdało. Po sparowaniu wszystkich ciosów, nawet niespocony siłacz powalił przeciwnika jednym wymachem pięści. Fanalis przeturlał się i zmagał chwilę z bólem. Podniósł się stosunkowo prędko, aby tym razem zachować trochę ogłady. Zastrzyk odrętwienia wzbudził w nim obawę i pozostając w dystansie jedynie przeciągał nieuniknione. A nóż widelec, zdoła wymyślić sensowny plan. Jak się spodziewano parę minut później poturbowany chłopak zszedł z maty o własnych siłach. Przetrzebiony w każdym zakamarku podnosił się i podnosił, aż w końcu wniosek był jeden - na korzyść lepszego, z zerową ilością dotknięć.
Wypunktowana czwórka miała szansę na odkupienie i to tylko z naszym bohaterem było kiepsko. Trudno tu powiedzieć o zdolności do następnej walki. Od razu mu jej odmówiono. Kilkanaście kolejnych dni spędził na kurowaniu ran.
Planeta Namek - Teraźniejszość, 8 lat później.
Każda chwila na drodze Fanalisa była już tylko następnym przystankiem. Coś przychodziła i zaraz go opuszczało, aby podążyć w nieznane. Tak samo było z nim, gdzie dorosłość zawsze wymuszała odpowiedzialność i dbanie o własne potrzeby. Jednym słowem - przetrwanie. Nie od razu pozostawił za sobą rodzinne strony. Sześć lat szlifował kondycję i poprawiał umiejętności. Dopiero w tym czasie ciało rozkwitło na tyle, żeby przyjąć postępy i wzbić się na konkretny poziom. Po raz kolejny pogodził się z losem i nie przejmował sytuacją, jaka nastała. Zamknął rozdział o trenowaniu z innymi i jakby nie istnieli kontynuował samodzielne ćwiczenia. Długo też rozmyślał nad decyzjami, aż w końcu wybrał ze skutkiem natychmiastowym. Nie rozmawiał o tym z nikim, nawet z wujaszkiem. Powiedział mu pierwszemu, po czym spakowany udał się do przywódcy wioski, aby i on o tym wiedział. Nie znając za dobrze planety dostał pewne instrukcje, aby szukał innych osad na zachodzie, gdyby zaistniała taka potrzeba. Tułanie się może być bardzo zgubne i wyczerpać resztkę szczęścia.
420 dzień podróży, godzina 14:33.
Strach przepełniał naszego wojownika, jak nigdy przedtem. Nie posiadał na swojej, dwuletniej drodze zbyt wielu podobnych sytuacji. W zasadzie ta była pierwszą i śmiertelną. Ciało i umysł w tej sytuacji wymieniały się skomplikowanymi poleceniami. Ucieczka, przetrwanie to jedyne, co chciał uczynić Nameczanin. Wobec potęgi wroga był bezradny. Nic nie zapowiadało, żeby i tym razem szczęście się do niego uśmiechnęło. Bicie serca i potwornie ciężki oddech wypełniały jego umysł i nie mógł skupić się na myśleniu. Oby nie zdołał go wykryć, oby sobie odpuścił - myślał przerażony. Z oddali słychać było potworne nawoływanie diabła. Euforia wściekłego przeciwnika narastała i biła w stalowy dzwon. Odliczała gongiem do końca. Żeby to jeszcze chłopak był poważnie poturbowany i stoczył pełną walkę. On zwyczajnie obawiał się i nie mógł wykrzesać z siebie odpowiedniej determinacji. Coby nie myślał, presja z zewnątrz przepędzała każdą próbę. Co się z nim dzieje? Co jest nie tak? Przecież przeżycie zależy od siły i tylko dzięki temu zdoła oprzeć się temu wpływowi. To wojownik niesie postrach i dumnie stawia czoła nieuniknionemu. To co nastąpi leży w rękach człowieka. Nameczanin przełknął ślinę lub raczej próbował zwilżyć zaschnięte gardło. Zacisnął pięści i ruszył...
419 dzień podróży, godzina 19:22.
Zbliżał się zmrok i wprawiony w marszu Fanalis stawiał niestrudzenie krok za krokiem. Doskwierał mu głód i brak wody, bez czego całe ciało stawało się ociężałe. Ostatni przystanek, jaki dane mu było zrobić minął jakieś sto dni temu. W takim tempie może obejdzie planetę dookoła i wyląduje z powrotem w rodzimej wiosce. Tego życzyłby sobie na samym początku. Niestety. Wiadome było, że nic samo się nie zrobi i nie znajdzie. Polowanie na posiłek niekiedy wydawał się zdradziecki i nie taki łatwy. Dookoła tylko natura. Pełno ziemi, kamienia i wody. Nadal nie przepadał za stawami, lecz przynajmniej unosił się na tafli, żeby nie utonąć. Sapał w rytmie stawiania kroków i wkrótce postanowił odpocząć. Oparł się o skałę pobliskiego, kamiennego słupa. Wmawiał sobie, że to jedynie na chwilę, bo nie powinien się rozluźniać. Osunął się zaraz potem i odczuł przepełniające, wręcz błogie uczucie. Pozorne i zdradliwe, jak wijąca się w zaroślach żmija. Nic nie poradził. Oddychał z wolna, kiedy dostrzegł z oddali jakiś ruch. Nie wiedział jeszcze, co takiego przyciągnęło jego uwagę. Wyczekiwał wyraźniejszego znaku i po chwili dosięgnął go wzrokiem. Tam ktoś był, a to znaczy, że rozpalił się znaczący płomyk nadziei na pomoc. Bez opamiętania uruchomił resztkę pokładów energii i ruszył żwawym truchtem, przeskakując z wysepki na kolejną. Po paru minutach znalazł się w odpowiednim miejscu, żeby zobrazować sobie sytuację. Wyładowany po brzegi wózek i troje jego pobratymców. Porali się z problemem i po bardziej intensywnych oględzinach Fan zrozumiał w czym problem. Zeskoczył niżej i był niemal przy nich. Grupa składała się ze starca, młodszego i starszego chłopaka.
- Pochwalony... - rzucił młodzik uszanowanko i podniósł rękę w geście pokojowego nastawienia. Skłonioną lekko głowę ponownie zwrócił i spoglądał na zebranych.
- Witaj podróżniku. - nie czekając długo odwzajemnił mu sędziwy mężczyzna. Sytuacja wcale nie wyglądała na tak sympatyczną. Atmosfera się zaogniała, bo miny pozostałych wcale nie należały do pozytywnych. Wściekali się na siebie nawzajem, a kolejna wymiana słów była tego dowodem.
- Wszystko twoja wina, że utknęliśmy. Miałeś jedno, proste zadanie: spoglądać pod nogi! - skarcił brata starszy chłopak.
- Głupek! Przecież uważałem. To wyrosło, jak z pod ziemi. - wtórował dzieciak i wystawił do niego język. Trochę skrępowany sprawą czerwony Namekian postanowił działać. Ich dobro może stać się jego, a wszystkie dzięki karmie. Profity to oczywista oczywistość w interakcji z innymi.
- Tego... Co wy tak właściwie tutaj robicie? - zapytał Fanalis dla rozluźnienia i poprawy nastrojów. Dwójka młodych rzuciła na niego dziwne spojrzenia, bo każda ze stron mogła zapytać o to samo. Jednakże to on wydawał się tutaj niespełna rozumu.
- Ach, zmierzamy do naszej chatki. Tyle, że przez ten problem nie jesteśmy w stanie. - wytłumaczył mu staruszek, wskazując zapadnięte w dziurze koło wozu. Tego domyśliłby się już każdy. Mimo to Fan kontynuował niemal bez sensu dla umiejętniej myślących - tylko pod innym kątem niż on.
- Macie tu dom? Tak całkiem na pustkowiu? Wędruje już sporo czasu i niczego nie napotkałem. - wyżalił się po drodze, żeby zrzucić chociaż niewielki ciężar zmęczenia i ogarniające zrezygnowanie. Nastała spora cisza po przytaknięciu faceta. Gdyby nie świtająca lampka, która uruchomiła trybiki wojownika, mogłoby to nie nastać za prędko lub zabrnąć w zupełnie przeciwnym kierunku do oczekiwań przybysza.
- Ze mną powinniście dać radę wydostać wasz powóz na drogę. - oznajmił ochoczo Fanalis i okazał gestem ręki pełnię sił do wysiłku. Solidnie wyglądający młodzieniec był czymś, czego brakowało w ich domostwie. Zorganizowali się zatem w krótkim czasie. Fan stanął z tyłu wozu, a obok niego dwójka nastolatków. Staruszek był tym, który złapał za przednią belkę i zamierzał sterować pojazdem. Namekian naprężył mięśnie i na jego odliczanie wszyscy razem naparli na obudowę. Puszka ruszyła się i wyskoczyła z dołka, zapobiegając dalszemu postojowi. Lekki pot pojawił się na zielonym czole podróżnika. Naszła go przemożna chęć odpoczynku i zmęczenie zwaliło mu się na barki. Głód dał o sobie znać w postaci burczącego brzucha.
- Udało się. Wszystko dzięki tobie... eee. - okrzyki radości dziadka zatrzymał fakt, że kontakt z Fanalisem urwał się niczym pstryknięcie palców. Zasnął niemal na stojąco.
Namekian obudził się dopiero rankiem. Wypoczął w dogodnych warunkach i czuł się bardzo świeżo. Zasługi w pomocy opłaciły się, chociaż chłopak i dziewczyna znowu mieli co do niego dziwne spojrzenia. Gdy tylko się najadł mogli ponownie porozmawiać i wymienić niezbędne informacje.
- Ach tak, więc doskonalisz się i nie oczekujesz od żadnego Namekiana porady. Wspaniałomyślne, że nam pomogłeś, a jeszcze bardziej cudowne, iż zesłano nam ciebie tuż pod nos. - nie szczędził pochlebstw w kierunku Fanalisa.
- Racja, racja. He heh. - odpowiedział skromnie.
- Jakbyś jeszcze nie mdlał tuż na środku drogi byłoby o wiele prościej. - zrzędził butny maluch, który, jak się okazało, musiał poradzić sobie z nim i wtargać na powóz.
- Przestań już głąbie. Spróbuj przejść tyle, co Fanalis. - stanął w jego obronie starszy chłopak. Widocznie mając podobne marzenia. Fan kierował ku nim przyjazny i nieco skrępowany powstałym faktem wzrok. Niemniej musiał zbierać się w dalszą drogę. Nie może zaniedbać treningu i tego, co go czeka. Chęć zostania była, jak silny magnes, który odwodził go od poprawnego wyboru. Wstał na równe nogi.
- Chciałbym jeszcze w czymś pomóc i potem wyruszyć czym prędzej. Nie zrobiłem dostatecznie za zaoferowaną mi pomoc. - wypowiedź bezkompromisowo znalazła aprobatę. I tak do roboty znalazło się kilka pierdółek. Wyładowanie wozu, załadowanie go z powrotem i zamiecenie dookoła. Świetnie się przy tym rozgrzał i wcześnie przed południem pożegnał się ze wszystkimi. Dostał tobołek z mała porcją jedzenie oraz wodę. Odmachał z oddali i zwiększył tempo, żeby zająć się właściwą częścią życia.
420 dzień podróży, godzina 12:00.
Kilometry nabijały się raz za razem, samoistnie naliczając czas do kolejnego wydarzenia. Przerwy na małe postoje skończyły się tym, że pozostała mu już tylko woda. Jej połowa nie wróżyła pewnego przetrwania tego dnia. Nic nie potrafił poradzić na swoje potrzeby. Słońce w zenicie prażyło, a nie było jedyne na orbicie. Fanalisowi trudno było się skupić i określić położenie. Po prostu szedł na żywioł, nieświadom tego w ogóle. Fortuna na prawdę mu sprzyjała po kryjomu.
Nagle tajemniczy zegar zdarzenia stanął i wybiła jego godzina. Na horyzoncie zaczynało po cichu coś się dziać. Neutralne otoczenie zamieniło się w przelot kilkunastu obiektów. Chmara była widoczna niczym prędko przemieszczający się obłok w oddali. Zaciekawiony Nameczan podążył w tamtym kierunku, aż na głowę nie spadł mu odłamek skalny. Pobliska góra rozprysła się pod naporem czegoś, co w nią uderzyło. Zaskoczony i powalony chłopak nie umiał znaleźć wytłumaczenia na te zjawisko. Podniósł się i wyszukiwał czegoś niezgodnego. Takowym okazał się nieprzytomny stwór. Całkiem niepodobny do zielonej rasy Nameków. Uważnie mu się przyjrzał. Ocena nie trwała długo i denat wydał z siebie tchnienie. Żył mimo tego, że spadł z nieba. Nie od tego był całkiem poobijany. Niby sam obraz jego postury wyglądał szkaradnie. Karłowaty, z ogonem i głową większą od reszty ciała. Changeling poruszył ręką i starał się podnieść. Był widocznie zezłoszczony, ale ból przysłaniał jego intencje. Pech chciał, że Fanalis znalazł się w złym miejscu o nie odpowiedniej porze. Istota wzięła go za prowodyra i sprawcę.
- C, coś za jeden?! - chciał wybadać sytuację zielonoskóry.
- Zginiesz za to marnie pieprzony Nameku! Arghh! - niespodziewanie wyjąc podniósł się na równe nogi. Atak nadszedł natychmiast i gdyby nie szczęśliwy fart, to cios znokautowałby go. Chłopak potknął się, gdy robił krok do tyłu. Dalej było już tylko gorzej. Odleciał po kopnięciu i wypuścił przy tym z siebie resztkę powietrza. Wylądował w wodzie, gdzie nie miał jak zaczerpnąć świeżej dawki tlenu. Spanikowany machał rękami, lecz miał pewny schemat wydostania się. Wygrzebał się na drugi brzeg z dala od agresora. Zagrożenie mimo odległości nadal stwarzało równie silną presję. Przedostanie się do niego było kwestią jednego przeskoku. Fanalisowi nie spodobało się to i szybko odskoczył. Sus za susem oddalał się, żeby tylko gdzieś uciec. Musiał się schować, żeby nie stać się tymi skruszonymi kamieniami, które rozwalał Changeling na swojej drodze. Co się dzieje? Dlaczego jemu i co powoduje u jaszczura taką siłę? To przewyższa jego poziom. Nawet nie spróbował, a już głosy w jego głowie podpowiadały mu jedno: uciekaj i nie próbuj, bo zginiesz. Cząstka jego świadomości, która zawsze drwiła sobie z konsekwencji starcia z silniejszym od siebie, gdzieś wyparowała. Stał ogłupiały i bez woli walki. Ciężko powiedzieć, co skłaniało do określenia siły Changelinga. Po prostu widział i miał przed oczami to wszystko. Nic więcej nie umiał i do tego rozzłoszczony wróg puszczał w losowe miejsca pociski. Co za żałosna metoda postępowania, żeby nie nauczyć się tego, co inni w jego rówieśników. Miał to gdzieś. Wyskoczył i za pomocą własnych możliwości miał zamiar przetestować swoją wartość. Krok do przodu okazał się dobry, lecz potem zmuszony wykonać dwa do tyłu, kryjąc się za skałą. Zrobił podobnie jeszcze kilka razy. Dobry początek na złapanie rytmu. Im dalej, tym trud stawał się większy. Nie miał pojęcia, co się stanie, jak już znajdzie się bezpośrednio przy nim. Wyprowadzenie ataku prawą pięścią. Powędrowała samoistnie i była do zignorowania dla przeciwnika. Dostał serią i dzięki jako takiej wytrzymałości utrzymał się na nogach. Wycofał się, tracąc nadzieję...
Więcej nie pamiętał. Ciało poruszało się samo, a spojrzenie było niczym za mgłą, aż świadomość doszczętnie nie odpłynęła. Jakby właśnie pożegnał się z życiem, umarł. Uratowano go jakimś cudem z przed ręki oprawcy. Odstawiono do większej osady i pozwolono wydobrzeć. Prawie pół roku później stanął na nogi i sięgnął dalszej perspektywy własnego doskonalenia. Jakby po kolei odblokowywał swoje zdolności, co było czymś odmiennym od reszty. Specyficzny, młody wojownik. Jeszcze nie jedno przed nim.
FIN!
7. Statystyki:
Siła: 4
Szybkość: 8
Wytrzymałość: 8
Energia: 10
HP: 120
KI: 150
Power Level: 192 [j.]
8. Technika Początkowa - (wybiera Admin)[/b]
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Namek-senjin
Sob Mar 21, 2015 11:31 am
Już się wypowiadam...
Po pierwsze, gratuluję porządnej KP i rozbudowanej historii, nad tą cegłą widocznie musiałeś posiedzieć, a, że lubię cegły i jestem ich główną twórczynią, co mi zarzucają, przeczytałam z chęcią.
Po drugie, błędy. Stylistyczne, gramatyczne, fleksyjne... Brak, bez zarzutu, mam tylko dwie obiekcje fabularne. Nameczanom do życia niezbędna jest woda, pożywienia jako takiego nie potrzebują, choć mówi się, że jeść mogą. Można podciągnąć do tego, że jako wojownik Fan potrzebował energii, więc to taka uwaga na marginesie. Obiekcja numer dwa - Nameki to wyłącznie mężczyźni(choć ślimaki to hermafrodyty...), kobiety nie występują. Zamiast matki, Fanem mógłby opiekować się wujek, mógłby spotkać dwóch chłopców i starca itp, bo jako taka płeć żeńska nie występuje(a szkoda, byłoby ciekawiej). Proszę byś tą jedną rzecz poprawił i ode mnie otrzymasz akcept.
Ogółem KP rzetelnie napisana, widać, żeś się przyłożył.
No i miło zobaczyć, że ktoś jeszcze zna zwrotu a nóż widelec
Po pierwsze, gratuluję porządnej KP i rozbudowanej historii, nad tą cegłą widocznie musiałeś posiedzieć, a, że lubię cegły i jestem ich główną twórczynią, co mi zarzucają, przeczytałam z chęcią.
Po drugie, błędy. Stylistyczne, gramatyczne, fleksyjne... Brak, bez zarzutu, mam tylko dwie obiekcje fabularne. Nameczanom do życia niezbędna jest woda, pożywienia jako takiego nie potrzebują, choć mówi się, że jeść mogą. Można podciągnąć do tego, że jako wojownik Fan potrzebował energii, więc to taka uwaga na marginesie. Obiekcja numer dwa - Nameki to wyłącznie mężczyźni(choć ślimaki to hermafrodyty...), kobiety nie występują. Zamiast matki, Fanem mógłby opiekować się wujek, mógłby spotkać dwóch chłopców i starca itp, bo jako taka płeć żeńska nie występuje(a szkoda, byłoby ciekawiej). Proszę byś tą jedną rzecz poprawił i ode mnie otrzymasz akcept.
Ogółem KP rzetelnie napisana, widać, żeś się przyłożył.
No i miło zobaczyć, że ktoś jeszcze zna zwrotu a nóż widelec
- Rikimaru
- Liczba postów : 1293
Data rejestracji : 20/08/2012
Identification Number
HP:
(1/1)
KI:
(0/0)
Re: Namek-senjin
Sob Mar 21, 2015 12:42 pm
Fanalis napisał:Mieszkał z matką, bowiem jego ojciec przebywał daleko na służbie i dążył egoistycznie do własnego spełnienia. Wszystkim wyszło na dobre.
Fanalis napisał:eskoczył niżej i był niemal przy nich. Grupa składała się ze starca, młodego chłopca i kobiety.
Nameczanie to obojnaki. Nie mają matek. Rodzą się z jaj, które najczęściej składa, a raczej wypluwa Guru, ewentualnie przywódcy wiosek, rzadziej inni nameczanie. Ale już na pewno nie mają matek! Nie ma kobiet, nie ma dziewczyn, co prawda Toriyama z każdego nameka zrobił z wyglądu faceta, a może i by byli tacy co z wyglądu mogli przypominać kobiety... ale rozróżnianie na płeć nie pasuje totalnie.
Tak jak Osiem napisała, to to byś poprawił i będzie ok.
Co do historii reszta jest ok i mi się bardzo podoba.
Nie mogę się zdecydować co do techniki, bo historia jest bardzo ładna i patrząc na końcówkę i za włożony wkład chętnie dałbym Ci nawet BARIERRE, a jeżeli nie to kiaiho i jeszcze dodatkowe 10 pkt do rozdania za historię. Tak bym sugerował jako MG namek.
- Fanalis
- Liczba postów : 132
Data rejestracji : 18/03/2015
Skąd : Wrocław
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Namek-senjin
Sob Mar 21, 2015 1:26 pm
Poprawione.
- Rikimaru
- Liczba postów : 1293
Data rejestracji : 20/08/2012
Identification Number
HP:
(1/1)
KI:
(0/0)
Re: Namek-senjin
Sob Mar 21, 2015 1:41 pm
Ode mnie akcept.
Jeżeli nikt nie będzie mieć przeciwko to wybierz sobie:
Albo - BARIERRE
Albo - KIAIHO def + 10 pkt do rozdania.
Z tym jeszcze poczekaj, czy inni mg/admini nie będą mieć przeciwko.
Tako bym sugerował jako MG namek.
Jeżeli nikt nie będzie mieć przeciwko to wybierz sobie:
Albo - BARIERRE
Albo - KIAIHO def + 10 pkt do rozdania.
Z tym jeszcze poczekaj, czy inni mg/admini nie będą mieć przeciwko.
Tako bym sugerował jako MG namek.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Namek-senjin
Sob Mar 21, 2015 1:51 pm
Akcept
Wszystko gra.
Zaś co do technik początkowych sądzę, że Riki przedstawił obie propozycje odpowiednio.
Wszystko gra.
Zaś co do technik początkowych sądzę, że Riki przedstawił obie propozycje odpowiednio.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach