- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Czw Wrz 11, 2014 9:05 pm
Choć z początku mówiłem o braku pośpiechu, powolnym obmyślaniu strategii i tym podobnych rzeczach, w końcu dosięgła mnie rzeczywistość. Odkąd wypowiedziałem ostatnie słowa moje ciało nie mogło wysiedzieć w miejscu. Czerwona galaretka w czasie spaceru. Z każdą sekundą byłem coraz bardziej napięty, bowiem dusze które we mnie żyją rwą się do ataku. Natura demona nie zakłada by ten myślał przed atakiem. My używamy swojego instynktu i gniewu by zyskać przewagę. Atakujemy pierwsi, często zzaskoczenia. I choć bywają wyjątki, nie istnieje dla nas honor ani zasady. To dawało nam zwycięstwo. Ale teraz? Próbowałem powstrzymać się przed bezmyślnym rzuceniem się na Saiyana który był coraz bliżej wyprowadzenia mnie z równowagi. A jednak z zewnątrz nadal byłem spokojny i cierpliwy. Szedłem w swoją stronę podczas gdy Saiyan szedł w swoją. Powietrze było naelektryzowane a atmosferę można było ciąć maczetą. Pozostało tylko jedno pytanie. Kiedy?
-DOŚĆ!
Wykrzyczałem w jego stronę z dzikimi oczami. Mówiłzbyt długo. W końcu mu przerwałem nie będąc w stanie słuchać tych drwin.Obróciłem się jednocześnie całkiem w jego stronę z odsłoniętymi mocno zaciśniętymi kłami. Złapałem pare oddechów w pozycji nadal nie przygotowanej do walki, po czym zacząłem wyzwalać energię która z całych sił wyrywała się mojej kontroli. Po paru sekundach rozmytego widoku pojawiły się prawdziwe fajerwerki. Powoli zaczęła się wokół mnie objawiać piaskowej barwy aura pokryta wizerunkami zmarłych Drakonian. Złoto-brązowe podobizny poległych demonów swobodnie latały wokół mnie, oddalając się i przybliżając w miarę jak Ziemia zaczęła łamać się pod napływem mocy. Byłem wypełniony nienawiścią i rządzą krwi. Aura była zdecydowanie odmienna niż obcego. Nie była świecąca i jednolita, a ciemna i chaotyczna. Zdawała się zmieniać odcień wiele razy w ciągu sekundy, w miarę jak coraz kolejne ofiary były przez nią konsumowane.
Ani na sekundę nie przestałem wpatrywać się w jego oczy. Gdy pajęczyna żył pokryła moje ciało, a każdy zmarły Drakonianin został pochłonięty, aura zmieniła swą postać. Trzęsienie ziemi ustało, kamyki zakończyły lewitacje a towarzyszyć zaczęła mispokojna czarna poświata dymnej struktury. Opuściłem głowę na dół, rozluźniłem mięśnie i stawy. Nie przestawałem oddychać. Zjawisko to wyglądało jakby dym mnie usypiał. Nic jednak bardziej mylnego, bo choć moja Ki przybrała czystszą i łatwiejszą do opanowania formę to nie przystępowałem jeszcze do ataku. Trwało to pół minuty, każdy przyjąłby gardę. Każdy uznałby że za chwile zaatakuje, tworząc teraz pozory zmęczenia. Po tej chwili niepewności i napięcia rozległ się odgłos syreny alarmowej.
Zdawał się dochodzić z każdej strony a jego źródło było niemożliwe do namierzenia. Nabierał na głośności z każdą przerwą po 10 sekundowym wyciu. Dezorientujący, i mylący omen nadejścia koszmaru. Moje ciało nie ruszyło się o milimetr w tym czasie. W końcu jednak rozpoczęła się inwazja. Wszystko dookoła zaczęło się "odklejać" niczym sucha farba przy oślepiającym blasku płomieni. Kawałek po kawałeczku niczym papier odrywany przez małe dziecko. Niebo wypełniać zaczęła nieskończona ciemność, a gdy wszystko co było dookoła widoczne zostało już spalone rozświetlona okolica zmuszała do zamknięcia oczu pod groźbą oślepnięcia. W końcu zaczęło się sciemniać, a Saiyan miał wreszcie okazję zobaczyć gdzie się znalazł. Podeptana i uszkodzona ziemia po na której staliśmy teraz była całkowicie wyrównaną stalową siatką pod którą było widać ogień. Drzewa i krzaki teraz splecione z drutów kolczastych brązowych od wszechobecnej rdzy. Miejsce które wykreowałem przypominało ogromną arenę, w oddali widać było wysokie pochodnie przykute do ziemi, oraz przesiąknięte krwią trybuny na których siedziały osoby które śmierć mają już dawno za sobą. Przyszli tutaj oglądać walkę jako że nic ciekawszego już nigdy nie zrobią. Na podłodze było mnóstwo zabawek, co sto metrów jakaś broń, ostrze, kolce w wbite w ziemię czy narzędzie. Aromat czerwonej posoki dodawał mi sił i zapewniał adrenalinę reszcie. Byliśmy teraz u mnie, nikt nie może nas wyczuć. Nikt mnie nie powstrzyma.
-Witamy w Netherze.
Powiedziałem podnosząc głowę i zaciskając zęby. Sekundę później wystrzeliłem z pełną prędkością w kierunku Saiyana w geście ataku, po czym podjąłem nieudaną próbę ataku łokciem. W efekcie zderzyliśmy się przedramieniami zatrzymując na sobie wzrok przez krótką chwilę, aż odbiłem się na odległość pięciu metrów zanim zaatakuję po raz kolejny. Teraz mam okazję pokazać że nie nazwano mnie Arcydemonem bez powodu. Udowodnię że jestem godzien tego tytułu poprzez eliminacje zagrożenia. Bardzo krwawą eliminacje.
OOC:
Rozpoczynam walkę. Jako że jesteś szybszy atakujesz pierwszy.
+ 10%KI = Full
-DOŚĆ!
Wykrzyczałem w jego stronę z dzikimi oczami. Mówiłzbyt długo. W końcu mu przerwałem nie będąc w stanie słuchać tych drwin.Obróciłem się jednocześnie całkiem w jego stronę z odsłoniętymi mocno zaciśniętymi kłami. Złapałem pare oddechów w pozycji nadal nie przygotowanej do walki, po czym zacząłem wyzwalać energię która z całych sił wyrywała się mojej kontroli. Po paru sekundach rozmytego widoku pojawiły się prawdziwe fajerwerki. Powoli zaczęła się wokół mnie objawiać piaskowej barwy aura pokryta wizerunkami zmarłych Drakonian. Złoto-brązowe podobizny poległych demonów swobodnie latały wokół mnie, oddalając się i przybliżając w miarę jak Ziemia zaczęła łamać się pod napływem mocy. Byłem wypełniony nienawiścią i rządzą krwi. Aura była zdecydowanie odmienna niż obcego. Nie była świecąca i jednolita, a ciemna i chaotyczna. Zdawała się zmieniać odcień wiele razy w ciągu sekundy, w miarę jak coraz kolejne ofiary były przez nią konsumowane.
Ani na sekundę nie przestałem wpatrywać się w jego oczy. Gdy pajęczyna żył pokryła moje ciało, a każdy zmarły Drakonianin został pochłonięty, aura zmieniła swą postać. Trzęsienie ziemi ustało, kamyki zakończyły lewitacje a towarzyszyć zaczęła mispokojna czarna poświata dymnej struktury. Opuściłem głowę na dół, rozluźniłem mięśnie i stawy. Nie przestawałem oddychać. Zjawisko to wyglądało jakby dym mnie usypiał. Nic jednak bardziej mylnego, bo choć moja Ki przybrała czystszą i łatwiejszą do opanowania formę to nie przystępowałem jeszcze do ataku. Trwało to pół minuty, każdy przyjąłby gardę. Każdy uznałby że za chwile zaatakuje, tworząc teraz pozory zmęczenia. Po tej chwili niepewności i napięcia rozległ się odgłos syreny alarmowej.
Zdawał się dochodzić z każdej strony a jego źródło było niemożliwe do namierzenia. Nabierał na głośności z każdą przerwą po 10 sekundowym wyciu. Dezorientujący, i mylący omen nadejścia koszmaru. Moje ciało nie ruszyło się o milimetr w tym czasie. W końcu jednak rozpoczęła się inwazja. Wszystko dookoła zaczęło się "odklejać" niczym sucha farba przy oślepiającym blasku płomieni. Kawałek po kawałeczku niczym papier odrywany przez małe dziecko. Niebo wypełniać zaczęła nieskończona ciemność, a gdy wszystko co było dookoła widoczne zostało już spalone rozświetlona okolica zmuszała do zamknięcia oczu pod groźbą oślepnięcia. W końcu zaczęło się sciemniać, a Saiyan miał wreszcie okazję zobaczyć gdzie się znalazł. Podeptana i uszkodzona ziemia po na której staliśmy teraz była całkowicie wyrównaną stalową siatką pod którą było widać ogień. Drzewa i krzaki teraz splecione z drutów kolczastych brązowych od wszechobecnej rdzy. Miejsce które wykreowałem przypominało ogromną arenę, w oddali widać było wysokie pochodnie przykute do ziemi, oraz przesiąknięte krwią trybuny na których siedziały osoby które śmierć mają już dawno za sobą. Przyszli tutaj oglądać walkę jako że nic ciekawszego już nigdy nie zrobią. Na podłodze było mnóstwo zabawek, co sto metrów jakaś broń, ostrze, kolce w wbite w ziemię czy narzędzie. Aromat czerwonej posoki dodawał mi sił i zapewniał adrenalinę reszcie. Byliśmy teraz u mnie, nikt nie może nas wyczuć. Nikt mnie nie powstrzyma.
-Witamy w Netherze.
Powiedziałem podnosząc głowę i zaciskając zęby. Sekundę później wystrzeliłem z pełną prędkością w kierunku Saiyana w geście ataku, po czym podjąłem nieudaną próbę ataku łokciem. W efekcie zderzyliśmy się przedramieniami zatrzymując na sobie wzrok przez krótką chwilę, aż odbiłem się na odległość pięciu metrów zanim zaatakuję po raz kolejny. Teraz mam okazję pokazać że nie nazwano mnie Arcydemonem bez powodu. Udowodnię że jestem godzien tego tytułu poprzez eliminacje zagrożenia. Bardzo krwawą eliminacje.
OOC:
Rozpoczynam walkę. Jako że jesteś szybszy atakujesz pierwszy.
+ 10%KI = Full
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Wto Wrz 16, 2014 8:50 pm
Poruszał się powoli i spokojnie. Nigdzie się nie spieszył. Jedyne co miał w planach to znaleźć swoją siostrę i dowiedzieć się w jakie bagno wpadła. Jednak zanim rozpocznie poszukiwania będzie musiał się trochę zabawić z tym demonkiem. Jeśli jednak więcej jest takich małych upierdliwców, to Raziel nie dziwił się, że Vivian mogła wpaść w jakieś kłopoty. Bardzo często jej się to zdarzało. Lecz jeśliby się zastanowić to młody Zahne też nie stronił od kłopotów. Można teraz powiedzieć, że to u nich rodzinne.
Raz obserwował czerwonego równocześnie wykonując kroki w przeciwną stronę. Nigdy nie spuszczaj swojego oponenta z oczu i nie dawaj po sobie poznać, że się boisz. Wtedy przegrasz. W tym momencie jednak starał się wyprowadzić swojego przeciwnika z równowagi, co po chwili mu się udało. Ciemnowłosy uśmiechnął się pod nosem. Jeśli tak łatwo go sprowokować, to co będzie podczas walki. Raziel jako Saiyanin był czasami dość porywczy, lecz w kiedy walczył to stawał się chłodny niczym lodowiec. Zero emocji, zero jakiegokolwiek współczucia. Jeden cel. Zwyciężyć.
- Coś taki w gorącej wodzie kąpany. Wyluzuj, przed śmiercią. – powiedział ogoniasty uśmiechając się, lecz w jego oczach nie było niczego przyjemnego. Czysty chłód i agresja. Po chwili jednak zaczęło coś się dziać. I nawet dobrze, bo syn Aryenne zaczynał przysypiać idąc dalej w bok. Demon najwyraźniej chciał pokazać swoją moc, gdyż napiął wszystkie mięśnie, a jego ciało otoczyła ciemna energia. Nie można powiedzieć, że moc jaką wydzielał była mała, lecz dalej to nie miało znaczenia. Może być sobie nawet dwukrotnie silniejszy. I tak go zabije. Wyzwanie zostało rzucone. Teraz zaś trzeba podjąć rękawicę i walczyć do ostatniej kropli krwi.
- Szybciej chłopie, bo zaraz pomyślę, że chcesz mnie uśpić i zgwałcić. – rzekł zielonooki, teatralnie ziewając. Te drobne gesty może nic nie znaczyły, jednak na pewno dekoncentrowały demona. Po za tym sprawiały Zahne’owi frajdę. Nie ma to jak trochę się podroczyć z ofiarą. Zupełnie jak na Konack. Jednak tam byli zwykli słabeusze, którzy nic nie znaczyli. Saiyanin miał nadzieję, że demon go przynajmniej zabawi. Równocześnie obserwował otoczenie, które zaczynało się zmieniać. Zupełnie jakby wpadł do snu Koszarowego. I to chyba tego jednego z lepszych. Raz rozejrzał się powoli, jakby oczekując, że zobaczy kadetów robiących jakieś karkołomne ćwiczenia. Niestety. Był tu tylko on i to coś.
- Milutko. Tu mieszkasz? – powiedział ciemnowłosy. – Przydałby ci się dekorator wnętrz.
W następnej sekundzie jednak, wojownik z Vegety musiał spoważnieć. Demon przystąpił do ataku i tylko wyćwiczone odruchy, pozwoliły mu zablokować atak przeciwnika. Jednak zderzenie przedramion, obydwu przeciwników wywołało dość duży huk.
- No dobra. Moja kolej. – powiedział, po czym zamienił się w Super Wojownika. Jego moc podskoczyła. Już się nie hamował. W następnej chwili wystrzelił w stronę Arcydemona i zniknął, by pojawić kilka metrów dalej. I tak co chwila. Raziel był o wiele szybszy i takie skakanie powinno utrudnić obronę przeciwnika. Po kilku skokach, złotowłosy pojawił się wreszcie przy Demonie i wymierzył my solidnego kopniaka w twarz by ten poleciał do góry, po czym dobił go młotem w kark. Zaczęła się impreza.
Occ:
Atak szybki : 2004 dmg dla ciebie.
Raz obserwował czerwonego równocześnie wykonując kroki w przeciwną stronę. Nigdy nie spuszczaj swojego oponenta z oczu i nie dawaj po sobie poznać, że się boisz. Wtedy przegrasz. W tym momencie jednak starał się wyprowadzić swojego przeciwnika z równowagi, co po chwili mu się udało. Ciemnowłosy uśmiechnął się pod nosem. Jeśli tak łatwo go sprowokować, to co będzie podczas walki. Raziel jako Saiyanin był czasami dość porywczy, lecz w kiedy walczył to stawał się chłodny niczym lodowiec. Zero emocji, zero jakiegokolwiek współczucia. Jeden cel. Zwyciężyć.
- Coś taki w gorącej wodzie kąpany. Wyluzuj, przed śmiercią. – powiedział ogoniasty uśmiechając się, lecz w jego oczach nie było niczego przyjemnego. Czysty chłód i agresja. Po chwili jednak zaczęło coś się dziać. I nawet dobrze, bo syn Aryenne zaczynał przysypiać idąc dalej w bok. Demon najwyraźniej chciał pokazać swoją moc, gdyż napiął wszystkie mięśnie, a jego ciało otoczyła ciemna energia. Nie można powiedzieć, że moc jaką wydzielał była mała, lecz dalej to nie miało znaczenia. Może być sobie nawet dwukrotnie silniejszy. I tak go zabije. Wyzwanie zostało rzucone. Teraz zaś trzeba podjąć rękawicę i walczyć do ostatniej kropli krwi.
- Szybciej chłopie, bo zaraz pomyślę, że chcesz mnie uśpić i zgwałcić. – rzekł zielonooki, teatralnie ziewając. Te drobne gesty może nic nie znaczyły, jednak na pewno dekoncentrowały demona. Po za tym sprawiały Zahne’owi frajdę. Nie ma to jak trochę się podroczyć z ofiarą. Zupełnie jak na Konack. Jednak tam byli zwykli słabeusze, którzy nic nie znaczyli. Saiyanin miał nadzieję, że demon go przynajmniej zabawi. Równocześnie obserwował otoczenie, które zaczynało się zmieniać. Zupełnie jakby wpadł do snu Koszarowego. I to chyba tego jednego z lepszych. Raz rozejrzał się powoli, jakby oczekując, że zobaczy kadetów robiących jakieś karkołomne ćwiczenia. Niestety. Był tu tylko on i to coś.
- Milutko. Tu mieszkasz? – powiedział ciemnowłosy. – Przydałby ci się dekorator wnętrz.
W następnej sekundzie jednak, wojownik z Vegety musiał spoważnieć. Demon przystąpił do ataku i tylko wyćwiczone odruchy, pozwoliły mu zablokować atak przeciwnika. Jednak zderzenie przedramion, obydwu przeciwników wywołało dość duży huk.
- No dobra. Moja kolej. – powiedział, po czym zamienił się w Super Wojownika. Jego moc podskoczyła. Już się nie hamował. W następnej chwili wystrzelił w stronę Arcydemona i zniknął, by pojawić kilka metrów dalej. I tak co chwila. Raziel był o wiele szybszy i takie skakanie powinno utrudnić obronę przeciwnika. Po kilku skokach, złotowłosy pojawił się wreszcie przy Demonie i wymierzył my solidnego kopniaka w twarz by ten poleciał do góry, po czym dobił go młotem w kark. Zaczęła się impreza.
Occ:
Atak szybki : 2004 dmg dla ciebie.
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Wto Wrz 16, 2014 9:06 pm
Mój przeciwnik okazał się o wiele szybszy, jednak na każdy mocny punkt znajdzie się jeden słaby. Nie sądzę by dorównywał mi pod względem wytrzymałości. Powinienem skupić swoję ofensywę na technikach nie do uniknięcia nawet przez dużo szybszego wojownika. Póki co jednak miałem problem z samym dostrzeżeniem smarkacza. Nim zdążyłem założyć gardę otrzymałem karę za brak skupienia na tym co ważne. Kopnięcie wyniosło mnie lekko do góry aczkolwiek bardziej wyczuwałem w nim technikę i szybkość aniżeli brutalną siłę. Nie minęła sekunda a dostałem po raz kolejny co skutecznie wywołało u mnie szał. O ile jego poprzednie obelgi oraz drwiny potraktowałem jako niemożność pogodzenia się ze swym losem, ciosy szybko sprawiały że rosła we mnie brutalność. A tym samym Nie pozwoliłem mu uderzyć po raz kolejny. Wykorzystałem momentum ciosu w szyję uginając się po nim w taki sposób, by niczym sprężyna odbić ze zdwojoną siłą.
W środku obrotu czarna KI uformowała decymetrowe szpony na końcu każdego z moich palców, by zwiększyć siłę i zasięg. Stosując modyfikację techniki KI sword użyłem ruchów całego ciała by wyskoczyć w jego stronę po czym wykonałem skośny atak śmiercionośnym narzędziem przechodząc przez jego pancerz i zadając powierzchowne obrażenia. Nie zamierzałem na tym kończyć. Będąc nadal wyposażony w szpony energetyczne wykonałem serię zamachnięć jedno po drugim, atakując z różnych stron i pod różnymi kątami. Atakowałem chaotycznie, markowałem dźgnięcia.Trafiło zaledwie kilka, jednak ślad po nich zostanie na długo. Zbroja stawiała opór, jednak z każdym trafionym dźgnięciem traciła na swojej wartości. Wyszkolenie Saiyana było aż nadto widoczne, ciężko było go trafić a jeszcze trudniej uniknąć. Co nie znaczy że ma jakiekolwiek szansę z Arcydemonem. Technika w końcu wygasła a ja postanowiłem kupić trochę czasu chytając go za przedramie i rzucając w powietrzę, gdzie zamierzam kontynuować walkę.
OOC:
Ki sword:
- 3540 KI
3540 dmg
W środku obrotu czarna KI uformowała decymetrowe szpony na końcu każdego z moich palców, by zwiększyć siłę i zasięg. Stosując modyfikację techniki KI sword użyłem ruchów całego ciała by wyskoczyć w jego stronę po czym wykonałem skośny atak śmiercionośnym narzędziem przechodząc przez jego pancerz i zadając powierzchowne obrażenia. Nie zamierzałem na tym kończyć. Będąc nadal wyposażony w szpony energetyczne wykonałem serię zamachnięć jedno po drugim, atakując z różnych stron i pod różnymi kątami. Atakowałem chaotycznie, markowałem dźgnięcia.Trafiło zaledwie kilka, jednak ślad po nich zostanie na długo. Zbroja stawiała opór, jednak z każdym trafionym dźgnięciem traciła na swojej wartości. Wyszkolenie Saiyana było aż nadto widoczne, ciężko było go trafić a jeszcze trudniej uniknąć. Co nie znaczy że ma jakiekolwiek szansę z Arcydemonem. Technika w końcu wygasła a ja postanowiłem kupić trochę czasu chytając go za przedramie i rzucając w powietrzę, gdzie zamierzam kontynuować walkę.
OOC:
Ki sword:
- 3540 KI
3540 dmg
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Wto Wrz 16, 2014 10:31 pm
Prędkość jaką posiadał Raziel była bardzo przydatna w walce. Już wcześniej nauczył się, że lepiej jest zadać cios, zanim przeciwniki zorientuje się skąd nadchodzi. Dlatego właśnie stawiał na rozwijanie swojego ciała, by było zręczne i pewne swoich ruchów. Kiedy leciał w stronę przeciwnika musiał potrafić się uchronić przed atakami. Potyczka z Katsu nauczyła go boleśnie, że jak jesteś szybki to wygrasz.
Te pierwsze ciosy, które spadły na jego przeciwnika nie były silne, lecz na pewno zaskakujące. A zaskoczenie to pierwszy krok do wygranej. Zahne opadł delikatnie na siatkę lekko się uśmiechając. Ognie płonące niedaleko odbijały się w jego pancerzu. W powietrzu czuć było siarką i czymś jeszcze. Nie było to zbyt przyjemne miejsce do walki, lecz mogło być gorzej. Lepsze to niż przestrzeń kosmiczna. Przeciągnął się delikatnie i popatrzył się na demona, który zbierał swój zbity tyłek z siatki kolczastej.
- Tylko na tyle cię stać? Szkoda. – powiedział lazurowooki wojownik. Jednak czerwony stwór miał jeszcze jakiegoś asa w rękawie. Ciemne pazury stworzone były bardzo ciekawym widokiem. Ciekawe czy umie zrobić z nich użytek? W następnych chwilach syn Aryenne mógł się przekonać, że jego przeciwniki potrafi walczyć. Może nie powalał szybkością, jednak zaangażowania i wściekłości nie można mu było odmówić. Złotowłosy unikał większości cięć, lecz atak i tak zebrał swoje żniwo. Kilka uderzeń trafiło go w zbroję, robiąc w niej wyżłobienia i rysy. Jedno czy dwa rozcięły jego skórę. Zirytowało to chłopaka. Po wyrzucie zatrzymał się w powietrzu i popatrzył się na swój pancerz od Eve. Oj wścieknie się. I to cholernie.
- Wykonałeś zły ruch. – powiedział wojownik, zaś jego oczy zabłysnęły niebezpiecznie. Rzucił szybko wzrokiem po arenie. Albo się zagapił, albo doszły jakieś nowe elementy. Ogniska, pale i kilka dziwnych drzew z krukami. Zaczynało się robić dziwnie.
- Całkiem nieźle, jak na takiego łamagę. Ale od teraz zaczynamy poważną walkę. Miło było cię poznać. – rzekł Raz, po czym w następnej sekundzie wystrzelił w stronę oponenta. Złapał go za ramiona i wyrzucił w górę. Sam obrócił się w powietrzu i wystawił dłoń w jego stronę.
- Big Bang Attack! – krzyknął, a silna fala energii popędziła by pochłonąć demona.
Occ:
BBA – 3416 dmg dla ciebie
Koszt Ki – 3245 KI
Trening start
Te pierwsze ciosy, które spadły na jego przeciwnika nie były silne, lecz na pewno zaskakujące. A zaskoczenie to pierwszy krok do wygranej. Zahne opadł delikatnie na siatkę lekko się uśmiechając. Ognie płonące niedaleko odbijały się w jego pancerzu. W powietrzu czuć było siarką i czymś jeszcze. Nie było to zbyt przyjemne miejsce do walki, lecz mogło być gorzej. Lepsze to niż przestrzeń kosmiczna. Przeciągnął się delikatnie i popatrzył się na demona, który zbierał swój zbity tyłek z siatki kolczastej.
- Tylko na tyle cię stać? Szkoda. – powiedział lazurowooki wojownik. Jednak czerwony stwór miał jeszcze jakiegoś asa w rękawie. Ciemne pazury stworzone były bardzo ciekawym widokiem. Ciekawe czy umie zrobić z nich użytek? W następnych chwilach syn Aryenne mógł się przekonać, że jego przeciwniki potrafi walczyć. Może nie powalał szybkością, jednak zaangażowania i wściekłości nie można mu było odmówić. Złotowłosy unikał większości cięć, lecz atak i tak zebrał swoje żniwo. Kilka uderzeń trafiło go w zbroję, robiąc w niej wyżłobienia i rysy. Jedno czy dwa rozcięły jego skórę. Zirytowało to chłopaka. Po wyrzucie zatrzymał się w powietrzu i popatrzył się na swój pancerz od Eve. Oj wścieknie się. I to cholernie.
- Wykonałeś zły ruch. – powiedział wojownik, zaś jego oczy zabłysnęły niebezpiecznie. Rzucił szybko wzrokiem po arenie. Albo się zagapił, albo doszły jakieś nowe elementy. Ogniska, pale i kilka dziwnych drzew z krukami. Zaczynało się robić dziwnie.
- Całkiem nieźle, jak na takiego łamagę. Ale od teraz zaczynamy poważną walkę. Miło było cię poznać. – rzekł Raz, po czym w następnej sekundzie wystrzelił w stronę oponenta. Złapał go za ramiona i wyrzucił w górę. Sam obrócił się w powietrzu i wystawił dłoń w jego stronę.
- Big Bang Attack! – krzyknął, a silna fala energii popędziła by pochłonąć demona.
Occ:
BBA – 3416 dmg dla ciebie
Koszt Ki – 3245 KI
Trening start
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Nie Wrz 21, 2014 12:50 pm
Walce nie zapowiadał się szybki koniec, niefortunnie dla mojego przeciwnika. Szał demona podczas walki rośnie z każdą sekundą, uodparnia go na ból. Niczym głos zza pleców który każe ci zrobić rzeczy o których wcześniej byś nie pomyślał. Tych głosów mam w sobie dziesiątki, a każdy z nich napędzany obłędem. Dawały mi siłę, a ja dawałem ją im. I tak długo jak te głosy są w mojej głowie, nie przegram żadnej walki. A żaden mój przeciwnik nie skończy w jednym kawałku. Ten z którym obecnie walczyłem to przedstawiciel rasy uważanej za równie brutalną. Dziś udowodnie sobie, Drakonianom i wszystkim oglądającym z piekieł ich pomyłkę.
Jego obelgi mnie nie osłabiały, wręcz przeciwnie. Były paliwem dorzucanym do ogniska obłędu który ja emituje. Gdy płomienie wypalą mu skórę i spopielą kości, zrozumie swój błąd. Saiyan postanowił wreszcie skończyć rozgrzewkę i zacząć walkę na poważnie. Szkoda, dłużej by istniał. Kosmita użył swojej prędkości by zbliżyć sie do mnie i zaatakować. Nie zamierzałem stać bezczynnie więc zrobiłem dokładnie to samo. Jego złota aura zderzyła się z dużą przędkością z moją, co można było zobaczyć jak i usłyszeć z dużej odległości. Obydwoje chcieliśmy tego samego, śmierci tego przed nami. Przewagę jednak wyprowadził on wyrzucając mnie w górę jednocześnie ledwo unikając szponów lecących w kierunku jego szyi.
Uzywając swojej KI zatrzymałem się po około 100 metrach, tylko po to by zobaczyć błękitny strumień energii lecący z dużą prędkością w moim kierunku. Musi być to jedna z saiyańskich technik. Założyłem ręce na kształt litery X przed moją twarzą sekundę przed trafieniem by zminimalizować szkody. Wybuch był naprawdę spory, a technika bardzo stabilna. Zupełnie niepodobna do moich ataków. Po kilkunastu sekundach dym opadł i odsłonił mnie pratycznie nie ruszonego z miejsca. Pancerz był jak nietknięty, jednak skóra ciężko oparzona. Tak przynajmniej się z początku wydawało, gdyż bardzo szybko wróciłem wizualnie do tej samej nieuszkodzonej postaci. Choć wyglądało to na regeneracje, to został po tym ślad. Odsłoniłem swą twarz z zaciśniętymi kłami i świecącymi oczami. Spojrzałem w dół na powód tego gniewu. Jak zwykle zadowolony z siebie szympans szepczący coś sam do siebie. Uśmiech zniknął z jego twarzy gdy podniosłem otwartą dłoń w górę.
-Genocide Attack!!
Muzyka
Czarna KI pokryła moje ciało, a z uniesionej dłoni wystrzeliwać zaczęły pociski energetyczne. Leciały one najpierw w górę, by powoli zawracając trafić dokładnie w cel którym był Saiyan. Z każdą sekundą ich liczba wzrastała, pokrywając w końcu całe widoczne niebo. Ogromna ulewa bomb energetycznych przed którymi nie ma ucieczki. Z setek prędko zrobiły się tysiące, a z tysięcy miliony. Zjawisku temu towarzyszył śmiech wydobywający się jakby z nikąd, bowiem cały nether śmiał się razem ze mną. Lawina wydawała się nie mieć końca, tak jak i moja chęć mordu. Pocisków jest tak wiele że wystarczy ich by zabić małą planetę. Deszcz koncentrował się w kierunku Saiyanina, by w końcu ostatnie pociski skoncentrowały się w jeden oślepiający wybuch.
Zużyłem wystarczająco energii na tą technikę. Mam jej jednak jeszcze spory zapas, który zamierzam wykorzystać. ale najpierw muszę podziękować Netherowi za jego gościnność. Nie czekając aż przeciwnik zaatakuje pierwszy przyciągnąłem do siebie przydatne narzędzie, po czym wystrzeliłem w pokryty popiołami teren.
OOC
3240 dmg
- 4374 KI
Jego obelgi mnie nie osłabiały, wręcz przeciwnie. Były paliwem dorzucanym do ogniska obłędu który ja emituje. Gdy płomienie wypalą mu skórę i spopielą kości, zrozumie swój błąd. Saiyan postanowił wreszcie skończyć rozgrzewkę i zacząć walkę na poważnie. Szkoda, dłużej by istniał. Kosmita użył swojej prędkości by zbliżyć sie do mnie i zaatakować. Nie zamierzałem stać bezczynnie więc zrobiłem dokładnie to samo. Jego złota aura zderzyła się z dużą przędkością z moją, co można było zobaczyć jak i usłyszeć z dużej odległości. Obydwoje chcieliśmy tego samego, śmierci tego przed nami. Przewagę jednak wyprowadził on wyrzucając mnie w górę jednocześnie ledwo unikając szponów lecących w kierunku jego szyi.
Uzywając swojej KI zatrzymałem się po około 100 metrach, tylko po to by zobaczyć błękitny strumień energii lecący z dużą prędkością w moim kierunku. Musi być to jedna z saiyańskich technik. Założyłem ręce na kształt litery X przed moją twarzą sekundę przed trafieniem by zminimalizować szkody. Wybuch był naprawdę spory, a technika bardzo stabilna. Zupełnie niepodobna do moich ataków. Po kilkunastu sekundach dym opadł i odsłonił mnie pratycznie nie ruszonego z miejsca. Pancerz był jak nietknięty, jednak skóra ciężko oparzona. Tak przynajmniej się z początku wydawało, gdyż bardzo szybko wróciłem wizualnie do tej samej nieuszkodzonej postaci. Choć wyglądało to na regeneracje, to został po tym ślad. Odsłoniłem swą twarz z zaciśniętymi kłami i świecącymi oczami. Spojrzałem w dół na powód tego gniewu. Jak zwykle zadowolony z siebie szympans szepczący coś sam do siebie. Uśmiech zniknął z jego twarzy gdy podniosłem otwartą dłoń w górę.
-Genocide Attack!!
Muzyka
Czarna KI pokryła moje ciało, a z uniesionej dłoni wystrzeliwać zaczęły pociski energetyczne. Leciały one najpierw w górę, by powoli zawracając trafić dokładnie w cel którym był Saiyan. Z każdą sekundą ich liczba wzrastała, pokrywając w końcu całe widoczne niebo. Ogromna ulewa bomb energetycznych przed którymi nie ma ucieczki. Z setek prędko zrobiły się tysiące, a z tysięcy miliony. Zjawisku temu towarzyszył śmiech wydobywający się jakby z nikąd, bowiem cały nether śmiał się razem ze mną. Lawina wydawała się nie mieć końca, tak jak i moja chęć mordu. Pocisków jest tak wiele że wystarczy ich by zabić małą planetę. Deszcz koncentrował się w kierunku Saiyanina, by w końcu ostatnie pociski skoncentrowały się w jeden oślepiający wybuch.
Zużyłem wystarczająco energii na tą technikę. Mam jej jednak jeszcze spory zapas, który zamierzam wykorzystać. ale najpierw muszę podziękować Netherowi za jego gościnność. Nie czekając aż przeciwnik zaatakuje pierwszy przyciągnąłem do siebie przydatne narzędzie, po czym wystrzeliłem w pokryty popiołami teren.
OOC
3240 dmg
- 4374 KI
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Pią Wrz 26, 2014 9:48 pm
Walka była walką. Niczym innym. Żadnych udziwnień i jakichś celów. Tych dwóch stanęło naprzeciwko siebie z tylko jednym celem. Wygrać i pogrążyć swojego przeciwnika jak najbardziej. Raziel był szkolony do zwyciężania. Saiyanie byli rasą wojowników i zwycięzców. To właśnie dzięki nim zdobyli tak silną pozycję w kosmosie. Jednak najwyraźniej parę odszczepieńców nie chce się poddać ich potędze. Pomimo tego, że złotowłosy nie popierał niektórych założeń polityki prowadzonej przez króla, to był za innymi. Jako potomek elity wierzył, że Saiyanie to prawdziwa rasa wojowników, którym nic nie stanie na przeszkodzie. Walka była ich drugą naturą i po każdym pojedynku wychodzili silniejsi. Cały czas się uczyli i stawali się potężniejsi. Świadczyły o tym ich transformacje jak i strach przed nimi.
Jednak ten demon był nadzwyczaj bezczelny. Nie dość, że nie czuł żadnego strachu, czy też respektu, to jeszcze walczył z nim i chciał wygrać. Jego niedoczekanie. Big Bang Attack trafił prosto w cel, jednak płonąca Ki demona mówiła lazurowookiemu, że jeszcze nie wygrał. Zabolało, lecz nie zabiło. Jednak syn Aryenne nie przejmował się tym. Widział, że fala energii bardzo mocno poparzyła skórę jego przeciwnika, co na pewno go zezłości i osłabi. Małymi kroczkami dojdziemy do celu.
- Bolało? Od teraz będzie bolało bardziej. – rzekł Super Saiyanin uśmiechając się ironicznie. Lecz po chwili musiał zweryfikować swoją postawę, gdyż czerwony nie miał zamiaru poddać tej walki. Czarne pociski, które demon wystrzelił początkowy zasłoniły niebo, by potem zacząć opadać. Nashi był zaskoczony. W życiu nie widział, by ktoś zdołał wydobyć z siebie tak wiele mocy. Zasłonił się przed pierwszymi pociskami, lecz wkrótce cała ich chmara zakryła podłoże, na którym walczyli. Początkowe zdziwienie zostało zastąpione przez irytację. Pociski nie były za silne, lecz było ich cholernie dużo. Cały czas wbijały wojownika w dół i nie pozwalały mu na ruch. Czas zrobić swój ruch.
Kiedy dym opadł to lazurowooki mógł dostrzec Demona, który przywołał do siebie jakiś wielki miecz. To właśnie był problem innych ras. Potrzebowały do walki przedmioty. Saiyanom to nie było potrzebne.
- Ładny nożyk. Tylko się nie zrań. – rzekł Saiyanin, który teraz wyglądał jak kupa mięśni. Dzięki transformacji Ascended zwiększył swoją masę i wytrzymałość. Pozwoliło mu to przetrwać atak, w prawie nienaruszonym stanie. Jednak jego pancerz był już w niektórych punktach pęknięty i przypalony. „Dzięki ci Eve.” pomyślał wojownik wracając do postaci zwykłego Super Saiyanina. Zrobił to w ostatniej chwili, gdyż właśnie teraz jego oponent zamachnął się bronią. Syn Aryenne uniknął ostrza, które cięło kilka jego włosów, po czym wskoczył za tego tumana.
- Za wolno zwierzaku. – rzekł, zza pleców przeciwnika, a w następnej chwili wykonał kopniak obydwoma nogami, prosto w środek kręgosłupa czerwonego. Zaboli go to.
Occ:
Ascended Super Saiyanin – 100 Ki za obronę w tej turze i przyjęcie na tej formie ataku.
Potężny atak 3252 dmg
Koniec treningu
Jednak ten demon był nadzwyczaj bezczelny. Nie dość, że nie czuł żadnego strachu, czy też respektu, to jeszcze walczył z nim i chciał wygrać. Jego niedoczekanie. Big Bang Attack trafił prosto w cel, jednak płonąca Ki demona mówiła lazurowookiemu, że jeszcze nie wygrał. Zabolało, lecz nie zabiło. Jednak syn Aryenne nie przejmował się tym. Widział, że fala energii bardzo mocno poparzyła skórę jego przeciwnika, co na pewno go zezłości i osłabi. Małymi kroczkami dojdziemy do celu.
- Bolało? Od teraz będzie bolało bardziej. – rzekł Super Saiyanin uśmiechając się ironicznie. Lecz po chwili musiał zweryfikować swoją postawę, gdyż czerwony nie miał zamiaru poddać tej walki. Czarne pociski, które demon wystrzelił początkowy zasłoniły niebo, by potem zacząć opadać. Nashi był zaskoczony. W życiu nie widział, by ktoś zdołał wydobyć z siebie tak wiele mocy. Zasłonił się przed pierwszymi pociskami, lecz wkrótce cała ich chmara zakryła podłoże, na którym walczyli. Początkowe zdziwienie zostało zastąpione przez irytację. Pociski nie były za silne, lecz było ich cholernie dużo. Cały czas wbijały wojownika w dół i nie pozwalały mu na ruch. Czas zrobić swój ruch.
Kiedy dym opadł to lazurowooki mógł dostrzec Demona, który przywołał do siebie jakiś wielki miecz. To właśnie był problem innych ras. Potrzebowały do walki przedmioty. Saiyanom to nie było potrzebne.
- Ładny nożyk. Tylko się nie zrań. – rzekł Saiyanin, który teraz wyglądał jak kupa mięśni. Dzięki transformacji Ascended zwiększył swoją masę i wytrzymałość. Pozwoliło mu to przetrwać atak, w prawie nienaruszonym stanie. Jednak jego pancerz był już w niektórych punktach pęknięty i przypalony. „Dzięki ci Eve.” pomyślał wojownik wracając do postaci zwykłego Super Saiyanina. Zrobił to w ostatniej chwili, gdyż właśnie teraz jego oponent zamachnął się bronią. Syn Aryenne uniknął ostrza, które cięło kilka jego włosów, po czym wskoczył za tego tumana.
- Za wolno zwierzaku. – rzekł, zza pleców przeciwnika, a w następnej chwili wykonał kopniak obydwoma nogami, prosto w środek kręgosłupa czerwonego. Zaboli go to.
Occ:
Ascended Super Saiyanin – 100 Ki za obronę w tej turze i przyjęcie na tej formie ataku.
Potężny atak 3252 dmg
Koniec treningu
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Sob Paź 04, 2014 10:36 pm
Walka zaczęła się na dobre. Nie ma już odwrotu, nie ma ucieczki. Życie albo śmierć od miecza. Pierwsza opcja nie wchodzi w gre. Pierwsze co zobaczyłem po tym jak wleciałem w obłok dymu pozostawionego przez moją technikę, to złote światło w nieco innej formie. Aura zdawała się ostrzejsza, bliższa pomarańczowemu. Saiyanin musiał wejśc w jakąś inną formę. Przybyło mu mnóstwo mięśni, ale to na pewno nie drugi stopień. Nie obchodzi mnie ile ma transformacji, żadna z nich na mnie nie wystarczy. W świecie Netheru nie ma silniejszego ode mnie. Im prędzej dojrzę strach w jego oczach, tym prędzej upewnie się w tym przekonaniu.
Atak wielkim mieczem z pewnością był złą taktyką, jeszcze bardziej mnie spowalniał. Obcy uniknął cięcia o milimetr i wykonał próbę ataku zza pleców. Zapomniał jednak o czymś ważnym. Ja nie mam czegoś takiego jak plecy. Nogi złotowłosego weszły w srebrzystą substancje niczym rozgrzany nóż w masło. Przypominająca płynna stal ciecz była mną. Zaś jego kończyny nie były w moich plecach, a w stalowym zamknięciu moich ramion po błyskawicznej zmianie kształtu. Trzymałem go tak pare sekund mając na sobie uśmiech krzyczący "to nic nie da". Pociągnąłem go za nogi w swoją stronę po czym z dużą siłą zaatakowałem ręką w kształcie haka. Atak ten posłał go w stronę kolczastego podłoża, przed którym zdążył jednak wyhamować. ja nie czekałem jednak ani sekundy. Od razu wystrzeliłem w jego stronę.
Mój przeciwnik zdołał to jednak wykorzystać. Z podręcznikową precyzją nadział mnie na kolano, po czym posłał młotem we wcześniej unikniętą kolczatkę. Ponownie jednak zamieniłem się w ciecz co sprawiło że zamiast zostać przebity, rozpaćkałem się po okolicy w postaci małych kropli. To tylko jedna z moich sztuczek. Wszystkie je dzisiaj wykorzystam. Poruszałem się teraz niczym chmara owadów okrążająca swą ofiarę ze wszystkich kierunków. Wkrótce potem krople przeszły do jednego punktu formujacego się w czerwonego demona szykującego do ciosu. Przeciwnik nie dał się zaskoczyć i nasze pięści zderzyły się, rozpoczynajac burzę uderzeń.
Ciemność Netheru rozświetlana była przez złotą aurę dumnego wojownika i pogłębiana przez czarną poświatę sadystycznego demona. Obydwoje poruszali się teraz z naddzwiękową prędkością a zderzenia ich ataków przypominały grzmoty podczas silnego sztormu. Tak właśnie zachowywał się wtedy Nether. Siła nie do zatrzymania z jednej strony i bariera nie do przebicia z drugiej. Pojawiali się i znikali, atakowali i blokowali. Żaden z nich nie opadał z sił, byli silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Piekielny wymiar stał się jednym z Dragotem, toteż zaczynały się zmiany. Zaczynało się rozjaśniać, niebo stało się czerwone jak magma, temperatura zwiększała się z chwili na chwile. Siatka nie zaspokojała rządzy krwi demona, toteż wkrótce zmieniła się w czarną skałę. Krajobraz przypominać zaczął wnętrze wulkanu, jednak jego działanie tylko się zaostrzyło. Piekło atakowało umysł Saiyana jeszcze bardziej agresywnie niż do tej pory. Psychodelia tego miejsca rosła w miarę z psychodelią i szałem Arcydemona. Błękitnooki musiał odpierać już nie tylko ataki fizyczne, ale i psychiczne.
Walczyliśmy już od około dziesieciu minut, lecz dopiero się rozkręcam. Wyszedłem właśnie z dość długiej wymiany ciosów między mną a żołnierzem z Vegety.Staneliśmy na przeciwko siebie na środku nieco zmienionej areny. Dyszeliśmy po długim czasie spędzonym w naddźwiękowej prędkości. Rozgrzewka jest już dawno za nami. Teraz postanowiłem jednak skupić się na czymś co umożliwia mi najnowsza technika. Wykorzystywanie otoczenia.
-aARGH!!
Wystrzeliłem w jego stronę i zadałem cios, który tym razem trafił bez problemu. Zawdzieczam to temu, iż nierozrywalny drut kolczasty spętał mu nogi i ręce tuż przed uderzeniem. Przeprowadziłem go przez skalne podłoże i wykorzystałem w mistrzowski sposób. Po udanym trafieniu zwolniłem nieco i sadystycznie spojrzałem na chwilowo nieruchomego wroga.
-No dawaj, uderz mnie. Tego cię uczyli prawda? Tylko to potrafisz zrobić, czyż nie bezmyślna małpo? Taka bezsilna owieczka wysłana na pożarcie.
Siłował się z więzami tak jak mógł, lecz nic mu to nie dało. Im większa wściekłość była w jego oczach, tym większa przyjemność była w moich. Kiedy był już bardzo blisko uwolnienia się, z ziemi wyrosła dwukrotna ilość która owinęła się w stalowym uścisku i pociągnęła w dół kierując go na kolana. Wtedy wpadłem na kolejny pomysł. Użyłem techniki zankoken i stworzyłem dwie sylwetki po mojej lewej, i dwie po prawej. Jednak iluzje które stworzyłem nie przedstawiały mnie. Nether zmienił ten obraz, i w efekcie błękitnooki widział najbliższe mu osoby. Sam nie mogłem ich dostrzec, jednak wiedziałem że technika działa.
-Naciesz się tym widokiem, bowiem widzisz je po raz ostatni. Będą patrzeć ci w oczy kiedy będziesz umierał. Ale zanim cię zabije, chcę znać imie swojej ofiary.
Mówiłem nie żałując ani jednego słowa, z twarzą zbliżoną na centymetr od jego. To była chwila która zmieniła dalszy bieg walki.
OOC:
Nie jest to żaden paraliż, a jedynie fabularna zagrywka. Możesz od rauzu uwolnić się z wiązów.
Blok - pozostało : 5
Cios silny - 2840
Atak wielkim mieczem z pewnością był złą taktyką, jeszcze bardziej mnie spowalniał. Obcy uniknął cięcia o milimetr i wykonał próbę ataku zza pleców. Zapomniał jednak o czymś ważnym. Ja nie mam czegoś takiego jak plecy. Nogi złotowłosego weszły w srebrzystą substancje niczym rozgrzany nóż w masło. Przypominająca płynna stal ciecz była mną. Zaś jego kończyny nie były w moich plecach, a w stalowym zamknięciu moich ramion po błyskawicznej zmianie kształtu. Trzymałem go tak pare sekund mając na sobie uśmiech krzyczący "to nic nie da". Pociągnąłem go za nogi w swoją stronę po czym z dużą siłą zaatakowałem ręką w kształcie haka. Atak ten posłał go w stronę kolczastego podłoża, przed którym zdążył jednak wyhamować. ja nie czekałem jednak ani sekundy. Od razu wystrzeliłem w jego stronę.
Mój przeciwnik zdołał to jednak wykorzystać. Z podręcznikową precyzją nadział mnie na kolano, po czym posłał młotem we wcześniej unikniętą kolczatkę. Ponownie jednak zamieniłem się w ciecz co sprawiło że zamiast zostać przebity, rozpaćkałem się po okolicy w postaci małych kropli. To tylko jedna z moich sztuczek. Wszystkie je dzisiaj wykorzystam. Poruszałem się teraz niczym chmara owadów okrążająca swą ofiarę ze wszystkich kierunków. Wkrótce potem krople przeszły do jednego punktu formujacego się w czerwonego demona szykującego do ciosu. Przeciwnik nie dał się zaskoczyć i nasze pięści zderzyły się, rozpoczynajac burzę uderzeń.
Ciemność Netheru rozświetlana była przez złotą aurę dumnego wojownika i pogłębiana przez czarną poświatę sadystycznego demona. Obydwoje poruszali się teraz z naddzwiękową prędkością a zderzenia ich ataków przypominały grzmoty podczas silnego sztormu. Tak właśnie zachowywał się wtedy Nether. Siła nie do zatrzymania z jednej strony i bariera nie do przebicia z drugiej. Pojawiali się i znikali, atakowali i blokowali. Żaden z nich nie opadał z sił, byli silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Piekielny wymiar stał się jednym z Dragotem, toteż zaczynały się zmiany. Zaczynało się rozjaśniać, niebo stało się czerwone jak magma, temperatura zwiększała się z chwili na chwile. Siatka nie zaspokojała rządzy krwi demona, toteż wkrótce zmieniła się w czarną skałę. Krajobraz przypominać zaczął wnętrze wulkanu, jednak jego działanie tylko się zaostrzyło. Piekło atakowało umysł Saiyana jeszcze bardziej agresywnie niż do tej pory. Psychodelia tego miejsca rosła w miarę z psychodelią i szałem Arcydemona. Błękitnooki musiał odpierać już nie tylko ataki fizyczne, ale i psychiczne.
Walczyliśmy już od około dziesieciu minut, lecz dopiero się rozkręcam. Wyszedłem właśnie z dość długiej wymiany ciosów między mną a żołnierzem z Vegety.Staneliśmy na przeciwko siebie na środku nieco zmienionej areny. Dyszeliśmy po długim czasie spędzonym w naddźwiękowej prędkości. Rozgrzewka jest już dawno za nami. Teraz postanowiłem jednak skupić się na czymś co umożliwia mi najnowsza technika. Wykorzystywanie otoczenia.
-aARGH!!
Wystrzeliłem w jego stronę i zadałem cios, który tym razem trafił bez problemu. Zawdzieczam to temu, iż nierozrywalny drut kolczasty spętał mu nogi i ręce tuż przed uderzeniem. Przeprowadziłem go przez skalne podłoże i wykorzystałem w mistrzowski sposób. Po udanym trafieniu zwolniłem nieco i sadystycznie spojrzałem na chwilowo nieruchomego wroga.
-No dawaj, uderz mnie. Tego cię uczyli prawda? Tylko to potrafisz zrobić, czyż nie bezmyślna małpo? Taka bezsilna owieczka wysłana na pożarcie.
Siłował się z więzami tak jak mógł, lecz nic mu to nie dało. Im większa wściekłość była w jego oczach, tym większa przyjemność była w moich. Kiedy był już bardzo blisko uwolnienia się, z ziemi wyrosła dwukrotna ilość która owinęła się w stalowym uścisku i pociągnęła w dół kierując go na kolana. Wtedy wpadłem na kolejny pomysł. Użyłem techniki zankoken i stworzyłem dwie sylwetki po mojej lewej, i dwie po prawej. Jednak iluzje które stworzyłem nie przedstawiały mnie. Nether zmienił ten obraz, i w efekcie błękitnooki widział najbliższe mu osoby. Sam nie mogłem ich dostrzec, jednak wiedziałem że technika działa.
-Naciesz się tym widokiem, bowiem widzisz je po raz ostatni. Będą patrzeć ci w oczy kiedy będziesz umierał. Ale zanim cię zabije, chcę znać imie swojej ofiary.
Mówiłem nie żałując ani jednego słowa, z twarzą zbliżoną na centymetr od jego. To była chwila która zmieniła dalszy bieg walki.
OOC:
Nie jest to żaden paraliż, a jedynie fabularna zagrywka. Możesz od rauzu uwolnić się z wiązów.
Blok - pozostało : 5
Cios silny - 2840
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Sro Paź 15, 2014 9:53 pm
Pieprzony magik. Czy tylko Saiyanie nie muszą stosować żadnych sztuczek, żeby wygrać? Raziel dał się złapać w sidła tylko dla tego, że zapomniał o jednym małym, ale wyjątkowo ważnym szczególe. Nie walczył z człowiekiem, ani ze swoim rodakiem. Toczył pojedynek na śmierć i życie z pieprzonym demonem, który potrafi zmieniać swoje ciało na poziomie cząsteczek. Zupełnie jak Tsuful. Ciekawe czy też włazi w ciała innych i próbuje ich kontrolować? Zahne wzdrygnął się na wspomnienia zdarzeń z przed dwóch lat. Nie było to przyjemne i nigdy nie będzie. Wtedy też został już obdarty z resztek tego, co niektórzy nazywali niewinnością. Stał się jeszcze bardziej bezlitosny i brutalny, gdyż wiedział, że tylko w taki sposób będzie się liczył.
- Kurwa. – warknął próbując wydostać się z ciała swojego przeciwnika. Jednak ten trzymał go mocno, a na dodatek wrednie się uśmiechał. Jednak Nashi nie zważał na to jak paskudny ryj miał oponent. Najważniejszą rzeczą było znów być w ruchu, gdyż stanie może go zabić. Z pomocą przyszedł mu o dziwo czerwony rzucając hakiem w stronę siatki kolczastej, która jakimś dziwnym trafem stała się większa i bardziej nabita kolcami. Równocześnie z nieba zaczęło kapać coś co przypominało konsystencją i kolorem krwią. „Co się tu dzieje, do cholery?” pomyślał wojownik zamykając oczy i kręcąc głową. Objawy zniknęły lecz kto wie na jak długo. Musi zakończyć tą walkę jak najszybciej, albo znaleźć wyjście z tego piekła. Bo tym powoli się stawał ten wymiar dla jego umysły. Syn Aryenne doszedł już dlaczego Demon przeniósł ich w to miejsce. Chciał sprawić, żeby wojownik z Vegety popadł w obłęd. Niestety nie uda mu się to, gdyż każdy Saiyanin w pewnym sensie jest obłąkany. Żołnierz wystrzelił w powietrze i tam właśnie rozpoczęła się długa wymiana ciosów. Wet za wet, kopniak za pięść. Raz nawet uderzyli się kilka razy ciosami, a odgłosy ich uderzeń niosły się po całej krainie. Raziel nawet nie zauważył kiedy kolczasta arena zmieniła się w ognisty środek wulkanu. Jednak mu to nie przeszkadzało. Mógł walczyć nawet w jądrze Ziemi. Dla lazurowookiego najważniejsza była wygrana. Honor i uparty charakter nie pozwalały mu na porażkę.
- Co tak wolno maleńki? Zmęczyłeś się? – powiedział Raziel lądując na nowej arenie. Sam był już delikatnie zmęczony lecz nie pokazywał tego po sobie. Jedną z jego mocnych stron było zachowywanie lodowej maski obojętności zawsze i wszędzie. Jednak demonek zrobił coś, czego Saiyanin się nie spodziewał. Unieruchomił mu nogę drutem i zaatakował go. Cios musnął policzek młodego pana Zahne, który w ostatniej sekundzie zdołał się uchylić. Lecz kolejne sznury sprowadziły go do parteru.
- Myślisz, że coś o nas wiesz? W takim razie ta walka zweryfikuje twoje wnioski. Nie jestem jak każdy Saiyanin. Ja jestem lepszy i nie dam się załatwić jakiejś pokrace. – warknął Raz, lecz za chwilę zamilkł. Nie spoglądał już na czerwone dziecię nienawiści. Teraz patrzyły na niego Eve i jego matka. Wojownik wiedział, że to sztuczka, lecz nie mógł nic zrobić. Pochylił głowę, zaś demon zaczął się już przechwalać będąc pewnym wygranej. Jednak zamiast prośby o litość do uszu czerwonego doszedł śmiech.
- Czy ty kurwa naprawdę myślisz, że takie coś sprawi, że się załamię. Uwierz mi. Jesteś jeszcze słaby w te klocki. KYAAAAH! - rzekł złotowłosy i w następnej chwili wyrzucił z siebie pokaźną ilość energii, która odrzuciła jego przeciwnika i zerwała więzy.
- Jakiś ty śliczny. – powiedział wykonując delikatne plaśnięcie w twarz demona, po czym zaraz zniknął mu z pola widzenia.
- Jakiś ty piękny. – rzekł i klepnął go w tył głowy, zanim się odwrócił.
- Piękny i słodki. – klepnięcie od boku. Super Saiyanin pojawiał się i znikał powodując uczucie szaleństwa u pana tego wymiaru.
- Chcesz to ci wujek zrobi klakson z nosa. – strzał z liścia w czoło. W nastepnej chwili pojawił się metr przed Demonem.
- No dawaj. Zrobię ci takie kuku, że cię rodzona larwa nie pozna. Final Flash! – ryknął, a w następnym momencie olbrzymia fala energii, która była już kumulowana w dłoniach Raziela wystrzeliła w nos jego przeciwnika pochłaniając go. Saiyanin zaś odleciał kilka metrów do tyłu.
- I po co ci to było?! Ty śmietnikowy pokemonie! A pamiętaj ząbki umyć! – krzyknął z cynicznym uśmiechem. Ta walka zaczynała stawała się coraz lepsza.
Occ:
A więc tak :
Kiaiho Ofensywno – Defensywne (uniknięcie obrażeń i zadanie od siebie) 1518 dmg
227 Ki koszt
Final Flash 7680 dmg (6144 KI)
Trening Start
Wybacz, że tak długo
- Kurwa. – warknął próbując wydostać się z ciała swojego przeciwnika. Jednak ten trzymał go mocno, a na dodatek wrednie się uśmiechał. Jednak Nashi nie zważał na to jak paskudny ryj miał oponent. Najważniejszą rzeczą było znów być w ruchu, gdyż stanie może go zabić. Z pomocą przyszedł mu o dziwo czerwony rzucając hakiem w stronę siatki kolczastej, która jakimś dziwnym trafem stała się większa i bardziej nabita kolcami. Równocześnie z nieba zaczęło kapać coś co przypominało konsystencją i kolorem krwią. „Co się tu dzieje, do cholery?” pomyślał wojownik zamykając oczy i kręcąc głową. Objawy zniknęły lecz kto wie na jak długo. Musi zakończyć tą walkę jak najszybciej, albo znaleźć wyjście z tego piekła. Bo tym powoli się stawał ten wymiar dla jego umysły. Syn Aryenne doszedł już dlaczego Demon przeniósł ich w to miejsce. Chciał sprawić, żeby wojownik z Vegety popadł w obłęd. Niestety nie uda mu się to, gdyż każdy Saiyanin w pewnym sensie jest obłąkany. Żołnierz wystrzelił w powietrze i tam właśnie rozpoczęła się długa wymiana ciosów. Wet za wet, kopniak za pięść. Raz nawet uderzyli się kilka razy ciosami, a odgłosy ich uderzeń niosły się po całej krainie. Raziel nawet nie zauważył kiedy kolczasta arena zmieniła się w ognisty środek wulkanu. Jednak mu to nie przeszkadzało. Mógł walczyć nawet w jądrze Ziemi. Dla lazurowookiego najważniejsza była wygrana. Honor i uparty charakter nie pozwalały mu na porażkę.
- Co tak wolno maleńki? Zmęczyłeś się? – powiedział Raziel lądując na nowej arenie. Sam był już delikatnie zmęczony lecz nie pokazywał tego po sobie. Jedną z jego mocnych stron było zachowywanie lodowej maski obojętności zawsze i wszędzie. Jednak demonek zrobił coś, czego Saiyanin się nie spodziewał. Unieruchomił mu nogę drutem i zaatakował go. Cios musnął policzek młodego pana Zahne, który w ostatniej sekundzie zdołał się uchylić. Lecz kolejne sznury sprowadziły go do parteru.
- Myślisz, że coś o nas wiesz? W takim razie ta walka zweryfikuje twoje wnioski. Nie jestem jak każdy Saiyanin. Ja jestem lepszy i nie dam się załatwić jakiejś pokrace. – warknął Raz, lecz za chwilę zamilkł. Nie spoglądał już na czerwone dziecię nienawiści. Teraz patrzyły na niego Eve i jego matka. Wojownik wiedział, że to sztuczka, lecz nie mógł nic zrobić. Pochylił głowę, zaś demon zaczął się już przechwalać będąc pewnym wygranej. Jednak zamiast prośby o litość do uszu czerwonego doszedł śmiech.
- Czy ty kurwa naprawdę myślisz, że takie coś sprawi, że się załamię. Uwierz mi. Jesteś jeszcze słaby w te klocki. KYAAAAH! - rzekł złotowłosy i w następnej chwili wyrzucił z siebie pokaźną ilość energii, która odrzuciła jego przeciwnika i zerwała więzy.
- Jakiś ty śliczny. – powiedział wykonując delikatne plaśnięcie w twarz demona, po czym zaraz zniknął mu z pola widzenia.
- Jakiś ty piękny. – rzekł i klepnął go w tył głowy, zanim się odwrócił.
- Piękny i słodki. – klepnięcie od boku. Super Saiyanin pojawiał się i znikał powodując uczucie szaleństwa u pana tego wymiaru.
- Chcesz to ci wujek zrobi klakson z nosa. – strzał z liścia w czoło. W nastepnej chwili pojawił się metr przed Demonem.
- No dawaj. Zrobię ci takie kuku, że cię rodzona larwa nie pozna. Final Flash! – ryknął, a w następnym momencie olbrzymia fala energii, która była już kumulowana w dłoniach Raziela wystrzeliła w nos jego przeciwnika pochłaniając go. Saiyanin zaś odleciał kilka metrów do tyłu.
- I po co ci to było?! Ty śmietnikowy pokemonie! A pamiętaj ząbki umyć! – krzyknął z cynicznym uśmiechem. Ta walka zaczynała stawała się coraz lepsza.
Occ:
A więc tak :
Kiaiho Ofensywno – Defensywne (uniknięcie obrażeń i zadanie od siebie) 1518 dmg
227 Ki koszt
Final Flash 7680 dmg (6144 KI)
Trening Start
Wybacz, że tak długo
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Czw Paź 16, 2014 8:04 pm
Uśmiech po jakimś czasie zniknął mi z twarzy. Saiyanin dalej ze mnie drwił, ślepo wierząc że mu to pomaga. Wkrótce zacznie tego żałować. Uklęknie na kolana jako pierwsza z małp które dorwałem. Już teraz Nether dawał mu się we znaki. Duma z początku nie pozwoli mu tego okazać, ale trucizna w końcu pokaże co narobiła. Nikt nie jest na nią odporny. To miejsce sprawi że będzie mnie błagał o zakończenie jego cierpień, to tylko kwestia czasu. Póki co jednak stawiał potężny opór. Czarnowłosy wydobył z siebie wystarczająco energii by wyrwać sie z więzów, co nie zaskoczyło mnie w najmniejszym stopniu. Gdyby to miało na niego wystarczyć, nie miałbym z nim problemu. Jednak nieoczekiwanie zaczynał przeważać tą walką. Był znacznie szybszy ode mnie, nie mam szans go złapać gdy jest w krótkiej odległości. Próbował mnie upokorzyć ciosami otwartą dłonią, zebrać się psychicznie po tym co było przed chwilą. Z każdym ciosem i zaczepką wzrastał mój szał i zaczynałem tracić kontrolę. Nie sądziłem jednak że będzie mnie to tyle kosztować. Kolejny liść, ponownie nie zdążyłem go trafić zanim zniknął. Całe oczy mi się świeciły od gniewu, po chwili jednak znacznie się rozszerzyły. Saiyanin w mgnieniu oka załadował złoty energetyczny pocisk o ogromnej sile. Kamienie unosiły się wokół niego a obraz zaczął się zniekształcać. To była ta chwila. Nieoczekiwanie miast przyjąć gardę lub próbować uniknąć pocisku przyjąłem pozycję jakbym chciał przyjąć go na siebie. Sekundy później Złoty promień otoczony przez złote pioruny wystrzelił w moją stronę pochłaniając mnie i wypalając skalną dolinę za mną. Jednak wtedy na twarzy Zielonookiego pojawiło się zdziwienie, bowiem atak nie wybuchł. I wcale też nie wyglądał jakby miał się skończyć. Oślepiający blask złotej energii nie pozwolił na dokładniejsze stwierdzenie co się stało. Atak pozostał w miejscu na kolejne kilka sekund, już po wystrzeleniu przez Saiyana. Ogromna kula światła kurczyła się, aż w końcu jasne było co się stało.
KI uformowała się w moją sylwetkę i wkrótce zgasła wessana przez powłokę techniki Dimension Hole na mojej skórze. krajobraz błękitnego kosmosu pełnego wielokolorowych komet stanowił ogromny kontrast z Netherem. To dwa przeciwieństwa. Sylwetka jakby wycięta z przestrzeni wkrótce powróciła do pierwotnej formy demona o czerwonej skórze. Ponownie miałem na sobie uśmiech. Zaprowadziłem go do nikąd po raz kolejny, lecz sporo mnie to kosztowało. Nie czułem bólu, lecz zużyłem na to mnóstwo KI. Jeszcze jeden taki atak i mogę nie mieć jak go zablokować. Defensywa zadziałała, teraz czas na to bym dał coś od siebie.
Podleciałem do niego i zderzyłem ciosy. Weszliśmy w krótką wymianę uderzeń po czym złapałem go w klincz. Obydwoje opadliśmy na podłogę, zaczęliśmy się siłować. Obydwoje napięci, zępy zaciśnięte a wzrok dziki. Ziemia pod nami zaczęła się trząć, by wkrótce zacząć pękać pod naporem złotej i czarnej aury. On trzymał mnie za nadgarstki, podczas gdy ja próbowałem rozerwać go na kawałki szponami. Nie odpuszczaliśmy. Kapał na nim pot, moje tatuaże i oczy coraz bardziej lśniły na błękitnie. Otoczenie dzieliło się na części i unosiło wysoko w górę jak w ujemnej grawitacji. Otoczyła nas półprzezroczysta barierą ukazująca zderzenie dwóch KI. Jednak jego wytrenowane mięśnie nie zaczynały być pokonywane przez setkę w jednym ciele. W końcu puścił uchwyt i wyprowadził cios. Potem drugi, w tył szyi. I kolejny w środek czoła. Każdy z siłą nie do zatrzymania. W końcu jednak nastał ten moment. Czwarty cios z rzędu nie był wystarczająco szybki, chwyciłem go za rękę.
-GAAAAAAAAAAAAAAAAAAAACK!!
Wykrzyczałem a czarno - bordowa fala energii z mojej paszczy posłała go kilkadziesiąt metrów przede mnie, w sam środek jeziorka magmy. Nie była silna, lecz w połączeniu z ogromną temperaturą lawy o którą przyprawiony był wybuch zapewniła zadowalający efekt. Kupiłem sobie trochę czasu, więc czas użyć kolejnej zdolności.
-Anaire lartharh. Lorqhei diendei. Exep te lord of darknes dac yio seivia. Anaire lartharh. alau de puiryti oh iwil tu guaid yio!
Wyszeptałem zaklęcie, a z pod opadłych kamieni wyszły me sługi. Stwory piekielne, wytwory wyobraźni demonów. Są jednością ze mną. Teraz zrobię z nich użytek. pięciu z nich ruszyło w stronę popiołów pozostawionych po wybuchu. Ja zostałem w tym samym miejscu, gotowy na każdą ewentualność.
OOC:
Defensywa - Dimension Hole - 3687 KI
Ofensywa - GACK - 1890 dmg - 2268 KI
stwory jedynie fabularne. Atak w nich to obrażenia dla mnie. I na odwrót.
KI uformowała się w moją sylwetkę i wkrótce zgasła wessana przez powłokę techniki Dimension Hole na mojej skórze. krajobraz błękitnego kosmosu pełnego wielokolorowych komet stanowił ogromny kontrast z Netherem. To dwa przeciwieństwa. Sylwetka jakby wycięta z przestrzeni wkrótce powróciła do pierwotnej formy demona o czerwonej skórze. Ponownie miałem na sobie uśmiech. Zaprowadziłem go do nikąd po raz kolejny, lecz sporo mnie to kosztowało. Nie czułem bólu, lecz zużyłem na to mnóstwo KI. Jeszcze jeden taki atak i mogę nie mieć jak go zablokować. Defensywa zadziałała, teraz czas na to bym dał coś od siebie.
Podleciałem do niego i zderzyłem ciosy. Weszliśmy w krótką wymianę uderzeń po czym złapałem go w klincz. Obydwoje opadliśmy na podłogę, zaczęliśmy się siłować. Obydwoje napięci, zępy zaciśnięte a wzrok dziki. Ziemia pod nami zaczęła się trząć, by wkrótce zacząć pękać pod naporem złotej i czarnej aury. On trzymał mnie za nadgarstki, podczas gdy ja próbowałem rozerwać go na kawałki szponami. Nie odpuszczaliśmy. Kapał na nim pot, moje tatuaże i oczy coraz bardziej lśniły na błękitnie. Otoczenie dzieliło się na części i unosiło wysoko w górę jak w ujemnej grawitacji. Otoczyła nas półprzezroczysta barierą ukazująca zderzenie dwóch KI. Jednak jego wytrenowane mięśnie nie zaczynały być pokonywane przez setkę w jednym ciele. W końcu puścił uchwyt i wyprowadził cios. Potem drugi, w tył szyi. I kolejny w środek czoła. Każdy z siłą nie do zatrzymania. W końcu jednak nastał ten moment. Czwarty cios z rzędu nie był wystarczająco szybki, chwyciłem go za rękę.
-GAAAAAAAAAAAAAAAAAAAACK!!
Wykrzyczałem a czarno - bordowa fala energii z mojej paszczy posłała go kilkadziesiąt metrów przede mnie, w sam środek jeziorka magmy. Nie była silna, lecz w połączeniu z ogromną temperaturą lawy o którą przyprawiony był wybuch zapewniła zadowalający efekt. Kupiłem sobie trochę czasu, więc czas użyć kolejnej zdolności.
-Anaire lartharh. Lorqhei diendei. Exep te lord of darknes dac yio seivia. Anaire lartharh. alau de puiryti oh iwil tu guaid yio!
Wyszeptałem zaklęcie, a z pod opadłych kamieni wyszły me sługi. Stwory piekielne, wytwory wyobraźni demonów. Są jednością ze mną. Teraz zrobię z nich użytek. pięciu z nich ruszyło w stronę popiołów pozostawionych po wybuchu. Ja zostałem w tym samym miejscu, gotowy na każdą ewentualność.
OOC:
Defensywa - Dimension Hole - 3687 KI
Ofensywa - GACK - 1890 dmg - 2268 KI
stwory jedynie fabularne. Atak w nich to obrażenia dla mnie. I na odwrót.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Sob Paź 18, 2014 9:50 pm
Final Flash. Jedna z jego najpotężniejszych technik w całym arsenale. Musiał jej użyć, gdyż walka zaczynał się niebezpiecznie przechylać na stronę demona. Postawił wszystko na swoją prędkość, żeby dzięki niej wkurzyć przeciwnika i zmniejszyć jego koncentracje. To wszystko sprowadzało się do tego, żeby ułożyć sobie grunt pod atak. Włożył w to uderzenie bardzo dużo siły, lecz nie całą. Musiał coś zostawić na zakończenie. Poruszał się tak szybko, iż jego oponent zupełnie nie zdawał sobie sprawy skąd nadejdzie atak. W pewnym momencie syn Aryenne zniknął z pola widzenia czerwonego i zaczął ładować swój atak. Pomiędzy dłoniami wojownika z Vegety pojawił się złoty pocisk otoczony wyładowaniami, który do złudzenia mógł przypominać piorun kulisty. Lecz ta technika była o wiele potężniejsza od tego wytworu natury. Atak ładowany przez Nashi zaginął powoli przestrzeń Netheru pochłaniając zebraną tu energię. Energię, która została uwolniona w jednej potężnej fali. Uderzenie to było zdolne zniszczyć połowę globu. Jednak było to chyba za słabe, gdyż fala zatrzymała się przed potworem i zamieniła z powrotem w pocisk. Super Saiyanin wytrzeszczył oczy nie mają pojęcia co się dzieje. Energia, która nie trafiła w jego oponenta wykonała swoje zadanie, zamieniając przestrzeń za celem w prawdziwe pustkowie z olbrzymią wyrwą. Jednak główna część uderzenia nie dotarła celu. Została pochłonięta przez jakieś dziwne zakrzywienie przestrzeni. Ile ten demon miał jeszcze kart w zanadrzu? Przecież to było niemożliwe, że przetrwał uderzenie jego najlepszej techniki, nie otrzymując obrażeń.
- Co tu się dzieje do diabła? – powiedział cicho do siebie Raziel ocierając pot z czoła. Ostatnie minuty były dla niego dość wyczerpujące. Stracił sporo energii i na dodatek musiał stawać czoło atakom mentalnym na jego umysł. Już wiedział, że ten wymiar miał pomóc demonowi, nie tylko na polu kontrolowania, lecz także w walce psychologicznej. Lecz Raziel nie da mu tej satysfakcji. Jest Saiyaninem, a oni nigdy się nie poddają z tak błahych powodów. Jednak złotowłosy musiał szybko się otrząsnąć z przemyśleń, gdyż chwilę później nastąpiła kolejna kawalkada uderzeń na jego ciało. Unikał, blokował i sam zadawał, aż w pewnym momencie obaj weszli w klincz. Żaden nie chciał przegrać, lecz po paru minutach siłowania się dwóch aur, syn Aryenne wyczuł, że zaczyna tracić pozycję i jechać do tyłu. Zrobił minimalny ruch ciałem, by przepuścić demona obok siebie. I to był błąd. W tym momencie demon wyczuł sytuację i wypalił mu w twarz falą uderzeniową prosto z japy. Uderzenie nie było zabójcze, lecz przypaliło ogoniastemu ciało oraz odrzuciło go na kilkadziesiąt metrów do tyłu. Podczas upadku chłopak uderzył głową o coś twardego. Skóra nie wytrzymała i puściła krew, która teraz spływała mu po prawej stronie twarzy delikatnie zlepiając złote włosy.
- Nieźle. Naprawdę nieźle. Lecz te małe pokraki mnie nie powstrzymają. – powiedział syn Zidarocka, patrząc się na sługusów demona, które pojawiły się z pod ziemi. Ta walka naprawdę zaczynała przypominać wielką nawalankę magii i miecza. Zahne uśmiechnął się pod nosem i wytworzył dwa energetyczne miecze na swoich dłoniach. Jeden koloru zielonego, zaś drugi czerwonego. – Zabawmy się malutki.
Po tych słowach wystrzelił niczym rakieta w stronę pierwszego potwora. Ten chciał się zamachnąć dwoma wielkimi dzidami, lecz był za wolny.
- Jeden. – rzucił Raz w eter, odcinając potworowi głowę. Stwór natychmiast rozpłynął się jakby był z dymu.
- Drugi. – tym razem potwór zdołał odciąć kosmyk włosów Saiyanina, zanim stracił obydwie ręce i został przebity na wylot. Kolejny sługus rzucił się na syna Aryenne od tyłu, chcąc go przygwoździć do ziemi olbrzymimi młotami. Prawie mu się to udało, gdyby nie ryknął w ostatniej chwili.
- Trzecia łamaga. – rzekł chłopak, przecinając wroga w połowie. Pozostała tylko dwójka, która skryła się w dymie, mając nadzieję, że zaskoczą przeciwnika. Jednak chyba zapomnieli o dość ważnej rzeczy. Nashi umiał wyczuwać Ki, a te minionki aż śmierdziały energią demona. Wpadł w dym niczym kosiarka w trawnik. Czwartek sługusa przerobił na plasterki w mniej niż kilka sekund, zaś piątego zostawił sobie na deser. Silnym kopniakiem wyrzucił brzydala z mgły, tak by ten wylądował niedaleko czerwonego. Raziel zaś wolnym krokiem ruszył w jego stronę. Paskuda wstała z ziemi i z nieartykułowanym krzykiem ruszyła w stronę Super Wojownika. Raz jednak jednym cięciem odciął ręce potwora. Drugim oddzielił głowę od szyi, a trzecim przeciął w poziomie korpus. Chwilę potem kopnął potworka w tors i przeciął spadającą głowę na dwie części.
- Bardzo fajni. Mogę ich zamawiać na wynos? – powiedział młodzieniec dezaktywując miecze. Miał nadzieję, że demonowi spodoba się ten mały pokaz.
Occ:
Ki sword 3722 dmg (3722 Ki )
Pociachanie stworków.
Koniec treningu
- Co tu się dzieje do diabła? – powiedział cicho do siebie Raziel ocierając pot z czoła. Ostatnie minuty były dla niego dość wyczerpujące. Stracił sporo energii i na dodatek musiał stawać czoło atakom mentalnym na jego umysł. Już wiedział, że ten wymiar miał pomóc demonowi, nie tylko na polu kontrolowania, lecz także w walce psychologicznej. Lecz Raziel nie da mu tej satysfakcji. Jest Saiyaninem, a oni nigdy się nie poddają z tak błahych powodów. Jednak złotowłosy musiał szybko się otrząsnąć z przemyśleń, gdyż chwilę później nastąpiła kolejna kawalkada uderzeń na jego ciało. Unikał, blokował i sam zadawał, aż w pewnym momencie obaj weszli w klincz. Żaden nie chciał przegrać, lecz po paru minutach siłowania się dwóch aur, syn Aryenne wyczuł, że zaczyna tracić pozycję i jechać do tyłu. Zrobił minimalny ruch ciałem, by przepuścić demona obok siebie. I to był błąd. W tym momencie demon wyczuł sytuację i wypalił mu w twarz falą uderzeniową prosto z japy. Uderzenie nie było zabójcze, lecz przypaliło ogoniastemu ciało oraz odrzuciło go na kilkadziesiąt metrów do tyłu. Podczas upadku chłopak uderzył głową o coś twardego. Skóra nie wytrzymała i puściła krew, która teraz spływała mu po prawej stronie twarzy delikatnie zlepiając złote włosy.
- Nieźle. Naprawdę nieźle. Lecz te małe pokraki mnie nie powstrzymają. – powiedział syn Zidarocka, patrząc się na sługusów demona, które pojawiły się z pod ziemi. Ta walka naprawdę zaczynała przypominać wielką nawalankę magii i miecza. Zahne uśmiechnął się pod nosem i wytworzył dwa energetyczne miecze na swoich dłoniach. Jeden koloru zielonego, zaś drugi czerwonego. – Zabawmy się malutki.
Po tych słowach wystrzelił niczym rakieta w stronę pierwszego potwora. Ten chciał się zamachnąć dwoma wielkimi dzidami, lecz był za wolny.
- Jeden. – rzucił Raz w eter, odcinając potworowi głowę. Stwór natychmiast rozpłynął się jakby był z dymu.
- Drugi. – tym razem potwór zdołał odciąć kosmyk włosów Saiyanina, zanim stracił obydwie ręce i został przebity na wylot. Kolejny sługus rzucił się na syna Aryenne od tyłu, chcąc go przygwoździć do ziemi olbrzymimi młotami. Prawie mu się to udało, gdyby nie ryknął w ostatniej chwili.
- Trzecia łamaga. – rzekł chłopak, przecinając wroga w połowie. Pozostała tylko dwójka, która skryła się w dymie, mając nadzieję, że zaskoczą przeciwnika. Jednak chyba zapomnieli o dość ważnej rzeczy. Nashi umiał wyczuwać Ki, a te minionki aż śmierdziały energią demona. Wpadł w dym niczym kosiarka w trawnik. Czwartek sługusa przerobił na plasterki w mniej niż kilka sekund, zaś piątego zostawił sobie na deser. Silnym kopniakiem wyrzucił brzydala z mgły, tak by ten wylądował niedaleko czerwonego. Raziel zaś wolnym krokiem ruszył w jego stronę. Paskuda wstała z ziemi i z nieartykułowanym krzykiem ruszyła w stronę Super Wojownika. Raz jednak jednym cięciem odciął ręce potwora. Drugim oddzielił głowę od szyi, a trzecim przeciął w poziomie korpus. Chwilę potem kopnął potworka w tors i przeciął spadającą głowę na dwie części.
- Bardzo fajni. Mogę ich zamawiać na wynos? – powiedział młodzieniec dezaktywując miecze. Miał nadzieję, że demonowi spodoba się ten mały pokaz.
Occ:
Ki sword 3722 dmg (3722 Ki )
Pociachanie stworków.
Koniec treningu
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Sro Paź 22, 2014 6:16 pm
Muzyka
Co za idiota. Moje sługi spełniły swoje zadanie. Nie stworzyłem ich by go zranić, o nie. Z małpią satysfakcją przyglądałem się z jakim zaangażowaniem pozbywał się jednego za drugim wykorzystując do tego KI. Niestety obrażenia dotarły również do mnie, co dość mocno odczułem. Jednak ani na chwile nie zdekoncentrowało mnie to. Naiwny Saiyanin skończył z nimi ciesząc się jak z niewiadomo czego. Jednak z pewnością wyczuł iż zmieniłem położenie. Rozejrzał się i ujrzał mnie stojącego zaledwie trzy metry przed nim z dłonią wycelowaną w jego stronę. Miałem na sobie psychodeliczny uśmiech i jeszcze gorsze myśli chodzące po mojej głowie. W końcu z otwartej dłoni wystrzelił promień, lecz jakiś inny od tych które złotowłosy widział do tej pory. Ten był ciemnoróżowej barwy, miał elektryczną strukturę i przypominał magię aniżeli wyćwiczoną technikę. Rzucałem na niego czas, i zarazem moją najsilniejszą broń. Wojownik z Vegety nie mógł się ruszyć i czuł paraliż, a wkrótce potem biały dym opadł ukazując iż zamienił się w posąg z czekolady. Jednak moja wariacja tej techniki jest znacznie bardziej sadystyczna niż zakładano. Postarałem się bowiem o to, by cel zachował swój kształt, oraz odczuł wszystko co stanie się z posągiem. Spojrzałem na jego twarz rozczarowany, bowiem wciąż nie widziałem w niej strachu.
-Co teraz masz mi do powiedzenia? Ah, milczysz. A więc będziesz się musiał przełamać by coś z siebie wydusić.
Powiedziałem prosto w twarz pomnikowi z czegolady po czym wbiłem swoje szpony w bok jego szyi, wchodząc coraz głębiej aż w końcu przebiłem je na wylot. Wiedziałem że to odczuł, i bawiło mnie to.
-auć. Przepraszam że sprawiam ci przykrość. Będziesz płakał?
Czułem się coraz lepiej. Po tych słowach wydłużyłem swoje palce wskazujące do postaci 15 centymetrowych ostrzy tak jak podpowiadały mi głosy w głowie. Rozum wiedział już co zrobić. Gwałtownym ruchem przebiłem oczy posągu na wylot, obserwując jak odłamki wysypują się z drugiej strony. Zacząłem się śmiać, całkowicie wciągnięty w obłęd. Gdy je wyciągałem, postarałem się o to by zrobić to BARDZO powoli. I zadać tyle bólu ile to tylko możliwe.
-Nie martw się, zaklęcie jeszcze nie osłabło. Wciąż mamy czas na zabawę.
Moje oczy wypełniła ciemność podczas mówienia tego zdania, podczas gdy Saiyan nie chciał skomentować tej sytuacji w żaden sposób. Chwiciłem go za nadgarstki i zamieściłem nogę na jego klatce. Wtedy zacząłem powoli odrywać posągowi ręce. Z dużą siłą, lecz bardzo powoli. W końcu czekolada pękła a pozbawiony górnych kończyn posąg upadł na ziemię odepchnięty kopnięciem. Wciąż jednak czułem niedosyt.
-AAAAAARRRGHHHH!!!!!
Byłem już wtedy poza granicami szału, poza granicami szaleństwa. Wszelkie możliwe bariery złamane. Po prostu rzuciłem się na tą figurę z czekolady i niczym pospolita bestia zacząłem rozrywać ją na strzępy. Przecinałem miejsca żył, odryzałem skórę, otwierałem i patroszyłem w tej ostatniej minucie działania techniki. Z pomnika zostały same kawałki, i pojedyńcze połamane elementy. Gdzieś tam widziałem nos, a nogi były wszędzie dookoła. A najlepsze było to że wszystkie te rzeczy poczuł.
W końcu odskoczyłem na bezpieczną odległość, i podziwiałem swoje dzieło. Ciężko dysząc, wyraźnie zmęczony. Zaklęcie straciło moc, i Wojownik z Vegety leżał w miejscu truchła w postaci jakiej był przez zaklęciem.
-Jesteś żałosny.
Dodałem z satysfakcją. Nigdy jeszcze nie zadałem drugiej istocie tyle cierpienia, i nigdy wcześniej nie odczuwałem takiej radości. To było jak odlot narkotykowy. Najlepsze uczucie jakie demon może odczuć. W końcu stałem się prawdziwym Arcydemonem.Ale teraz muszę skupić się na tym by wyjść z tej walki silniejszy.
OOC
Trening start
Chocolate beam - 949 KI
1 Tura: cios szybki - 1560 dmg
2 Tura: cios szybki - 1560 dmg
3 Tura: cios potężny -2840 dmg
Total: -2960 dmg
Co za idiota. Moje sługi spełniły swoje zadanie. Nie stworzyłem ich by go zranić, o nie. Z małpią satysfakcją przyglądałem się z jakim zaangażowaniem pozbywał się jednego za drugim wykorzystując do tego KI. Niestety obrażenia dotarły również do mnie, co dość mocno odczułem. Jednak ani na chwile nie zdekoncentrowało mnie to. Naiwny Saiyanin skończył z nimi ciesząc się jak z niewiadomo czego. Jednak z pewnością wyczuł iż zmieniłem położenie. Rozejrzał się i ujrzał mnie stojącego zaledwie trzy metry przed nim z dłonią wycelowaną w jego stronę. Miałem na sobie psychodeliczny uśmiech i jeszcze gorsze myśli chodzące po mojej głowie. W końcu z otwartej dłoni wystrzelił promień, lecz jakiś inny od tych które złotowłosy widział do tej pory. Ten był ciemnoróżowej barwy, miał elektryczną strukturę i przypominał magię aniżeli wyćwiczoną technikę. Rzucałem na niego czas, i zarazem moją najsilniejszą broń. Wojownik z Vegety nie mógł się ruszyć i czuł paraliż, a wkrótce potem biały dym opadł ukazując iż zamienił się w posąg z czekolady. Jednak moja wariacja tej techniki jest znacznie bardziej sadystyczna niż zakładano. Postarałem się bowiem o to, by cel zachował swój kształt, oraz odczuł wszystko co stanie się z posągiem. Spojrzałem na jego twarz rozczarowany, bowiem wciąż nie widziałem w niej strachu.
-Co teraz masz mi do powiedzenia? Ah, milczysz. A więc będziesz się musiał przełamać by coś z siebie wydusić.
Powiedziałem prosto w twarz pomnikowi z czegolady po czym wbiłem swoje szpony w bok jego szyi, wchodząc coraz głębiej aż w końcu przebiłem je na wylot. Wiedziałem że to odczuł, i bawiło mnie to.
-auć. Przepraszam że sprawiam ci przykrość. Będziesz płakał?
Czułem się coraz lepiej. Po tych słowach wydłużyłem swoje palce wskazujące do postaci 15 centymetrowych ostrzy tak jak podpowiadały mi głosy w głowie. Rozum wiedział już co zrobić. Gwałtownym ruchem przebiłem oczy posągu na wylot, obserwując jak odłamki wysypują się z drugiej strony. Zacząłem się śmiać, całkowicie wciągnięty w obłęd. Gdy je wyciągałem, postarałem się o to by zrobić to BARDZO powoli. I zadać tyle bólu ile to tylko możliwe.
-Nie martw się, zaklęcie jeszcze nie osłabło. Wciąż mamy czas na zabawę.
Moje oczy wypełniła ciemność podczas mówienia tego zdania, podczas gdy Saiyan nie chciał skomentować tej sytuacji w żaden sposób. Chwiciłem go za nadgarstki i zamieściłem nogę na jego klatce. Wtedy zacząłem powoli odrywać posągowi ręce. Z dużą siłą, lecz bardzo powoli. W końcu czekolada pękła a pozbawiony górnych kończyn posąg upadł na ziemię odepchnięty kopnięciem. Wciąż jednak czułem niedosyt.
-AAAAAARRRGHHHH!!!!!
Byłem już wtedy poza granicami szału, poza granicami szaleństwa. Wszelkie możliwe bariery złamane. Po prostu rzuciłem się na tą figurę z czekolady i niczym pospolita bestia zacząłem rozrywać ją na strzępy. Przecinałem miejsca żył, odryzałem skórę, otwierałem i patroszyłem w tej ostatniej minucie działania techniki. Z pomnika zostały same kawałki, i pojedyńcze połamane elementy. Gdzieś tam widziałem nos, a nogi były wszędzie dookoła. A najlepsze było to że wszystkie te rzeczy poczuł.
W końcu odskoczyłem na bezpieczną odległość, i podziwiałem swoje dzieło. Ciężko dysząc, wyraźnie zmęczony. Zaklęcie straciło moc, i Wojownik z Vegety leżał w miejscu truchła w postaci jakiej był przez zaklęciem.
-Jesteś żałosny.
Dodałem z satysfakcją. Nigdy jeszcze nie zadałem drugiej istocie tyle cierpienia, i nigdy wcześniej nie odczuwałem takiej radości. To było jak odlot narkotykowy. Najlepsze uczucie jakie demon może odczuć. W końcu stałem się prawdziwym Arcydemonem.Ale teraz muszę skupić się na tym by wyjść z tej walki silniejszy.
OOC
Trening start
Chocolate beam - 949 KI
1 Tura: cios szybki - 1560 dmg
2 Tura: cios szybki - 1560 dmg
3 Tura: cios potężny -2840 dmg
Total: -2960 dmg
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Pią Paź 24, 2014 10:17 pm
Zabijanie przyzwanych na pole bitwy potworków może i było doskonałą zabawą, lecz na dłuższą metę mogło nudzić. No bo co to za przyjemność, walczyć z kimś o inteligencji Saibamena i umiejętnościach kadetów. Kiedy mgła się rozwiała spojrzał w miejsce, gdzie docelowo powinien znajdować się demon. Jednak ta pokraka, znów gdzieś zniknęła. Zapewne szykowała kolejną sztuczkę. Raziel rozejrzał się dookoła siebie, żeby ustalić gdzie ta mała glista się schowała. Wyczuwał jego plugawą energię, gdzieś blisko siebie. Dwudziestolatek spojrzał za siebie i otworzył oczy. Jego oponent stał za jego plecami i celował do niego, z otwartej dłoni. Jak mógł dać się tak zaskoczyć? Popełnił jeden z najprostszych błędów, który może się skończyć bardzo niebezpiecznie. Syn Aryenne nawet nie zdołał wykonać jednego ruchu, kiedy promień o jakiejś elektrycznej strukturze uderzył w jego pancerz. Nashi podświadomie przygotowywał się na ból, po uderzeniu energią, lecz nic takiego nie nastąpiło. Promień trafił i tyle. Złotowłosy uśmiechnął się ironicznie i już chciał rzucić jakimś sarkastycznym tekstem, lecz coś się stało. Jego ciało było jak z kamienia. Jednak to czym naprawdę się stawało, było jeszcze gorsze. Wojownik z Vegety zamieniał się w pomnik z czekolady. Najpierw od dołu, poprzez tors, aż wreszcie głowa. Po krótkiej chwili Super Saiyanin został Super Czekoladką. Nie mógł nic zrobić. Tylko patrzeć, słyszeć i czuć. Od tego momentu chłopak musiał zweryfikować swoje poglądy na temat demonów. One nie były złe. Tylko mocno popieprzone. A przynajmniej ten osobnik. Nikt normalny nie wymyślał takich tortur. Nawet Raz, kiedy był wściekły na Vranga potraktował go łagodniej. Choć jeśli mówiąc łagodniej, ma się na myśli odcięcie ręki, połamanie reszty kończyn, wybicie zębów i zamienienie w piłkę do koszykówki, to źle to brzmi. Jednak rozrywanie przeciwnika na strzępy niczym zwierze, nie klasyfikowało się do tego co robił Raz. Wojownik czuł cały ból, który mu ten potwór zadawał, lecz nie krzyczał. Mentalnie zaciskał zęby, by choć przez chwilę nie dać się złamać. I wreszcie po kilkunastu minutach durne zaklęcie minęło. Saiyanin klęczał na ziemi, zaś na podłoże kapała krew. Ataki demona zostawiły kilka ran, w tym jedną na szyi. Pancerz młodego mężczyzny był już praktycznie zniszczony. Pęknięcia i uszczerbki. Eve na pewno nie będzie zadowolona, lecz teraz syn Zidarocka musiał się skupić by powrócić do walki. Ostatni atak bardzo osłabił go psychicznie co skwapliwie wykorzystał ten zafajdany wymiar. Ataki na jego umysł stały się jeszcze mocniejsze. „Jesteś słaby.” powiedział jego ojciec, pojawiając się tuż przed nim. „Mały i głupi. Twoja siostra jest o wiele lepsza.” rzekła jego matka, stając obok ojca. „Myślisz, że się do czegoś nadajesz? Zdechniesz jak larwa, którą jesteś.” rzuciła Vivian, stając pomiędzy jego rodzicami. Aryenne i Zidarock położyli ręce na ramionach blondynki. „Słabeusz. Jesteś zakałą całej Vegety. Nawet chłopakiem jesteś żałosnym. Na szczęście twój ojciec wie jak dogodzić kobiecie.” powiedziała Eve, która również dołączyła do szczęśliwej gromadki. Podeszła do ojca młodego Saiyanina i pocałowała go namiętnie. Raziel patrzył na to, lecz nic nie mógł zrobić. Był zmęczony i słaby. Nie miał nawet sił, żeby się podnieść z ziemi. Mógł tylko patrzeć na tych, których kochał, jak lżyli go i kopali.
- Proszę. Nie. – powiedział cicho wojownik. Z jego oczu płynęły łzy. Jednak jego najbliżsi mieli to gdzieś. Atakowali go dalej. „Wiesz. Tak naprawdę nigdy cię nie kochałam. Vivian jest i zawsze będzie moim oczkiem w głowie.” powiedziała ciemnowłosa i pogłaskała córkę po włosach. Siostra uśmiechała się wrednie. Jak nie ona. „Pewnie bo kto, by go tam chciał. Spójrzcie tylko na niego. Jest żałosny.” powiedziały Vi i Eve równocześnie. „Żałosny, żałosny, żałosny” te słowa uderzały i niszczyły go kawałek po kawałeczku.
- Jesteś żałosny. – usłyszał od demona, który uśmiechał się ironicznie. Obok niego stali jego najbliżsi, który powytwarzali to cały czas. Jednak słowa, uśmiech i wzrok demona przelały czarę goryczy.
- Nie jestem…. – powiedział Raziel podnosząc się na nogi. – Żałosny!!!
Krzyknął głośno, zaś w następnej chwili jego aura zniknęła, by sekundę później wybuchnąć olbrzymim płomieniem. Nigdy w życiu nie wyzwalał takiej mocy, lecz nie miał już wyjścia. Sam tego chciał. Złota aura leciała cały czas do góry, zaś ziemia pękła tworząc olbrzymi krater. Raziel cały czas zwiększał swoją siłę. W aurze pojawiły się wyładowania mocy, zaś jego włosy całkowicie stanęły. Aura rosła i niszczyła wszystko w najbliższym otoczeniu. W pewnym momencie zamieniła się w złote tornado, w epicentrum, którego stał Nashi. Cienie, które wezwał Nether zostały pochłonięte, przez aurę Super Saiyanina. Demon mógł poczuć, że w tym momencie stało się coś dziwnego. Jego wymiar zaczynał nie wytrzymywać tak wysokiego nadmiaru mocy. W pewnym momencie aura przebiła niebo, którego kawałki zaczęły spadać w dół. I tu zaczął się początek końca.
- Nigdy nie mów, że jestem żałosny śmieciu. – ryknął wojownik, zaś moc poczęła niszczył cały Nether. Teraz Demon, mógł się przekonać jak wygląda naprawdę wściekła małpa. Drugi poziom Super Saiyanina. Moc, którą starał się okiełznać, teraz musiała mu pomóc. W pewnym momencie wymiar, stworzony przez jego przeciwnika przestał istnieć. Raziel spojrzał wściekły na wroga. Właśnie awansował na miejsce tuż za Katsu.
- Koniec zabawy. Czas na drugą rundę. – powiedział po czym zniknął. Prędkość z jaką się przemieszczał była olbrzymią. Pojawił się przed demonem i zaczął go uderzać pięściami po twarzy. Był szybki, brutalny i celny. Nie zostawił nawet cienia wątpliwości. W pewnej chwili wyrwał nawet prawe ramię stwora i zaczął nim go okładać jak maczugą. Wściekłość i gniew górowały w Saiyanine. Po kilkudziesięciu ciosach syn Aryenne wykonał kopniak w twarz i wysłał przeciwnika w skały.
- Przedtem mówiłeś takie piękne słowa. Gdzie one są? – rzekł odrzucając rękę gada. – Wezwij swoje sługi. Ulecz się. Walcz. Pokaż swoją prawdziwą siłę.
Occ:
Przemiana w SSJ2
Atak szybki 4342
- Proszę. Nie. – powiedział cicho wojownik. Z jego oczu płynęły łzy. Jednak jego najbliżsi mieli to gdzieś. Atakowali go dalej. „Wiesz. Tak naprawdę nigdy cię nie kochałam. Vivian jest i zawsze będzie moim oczkiem w głowie.” powiedziała ciemnowłosa i pogłaskała córkę po włosach. Siostra uśmiechała się wrednie. Jak nie ona. „Pewnie bo kto, by go tam chciał. Spójrzcie tylko na niego. Jest żałosny.” powiedziały Vi i Eve równocześnie. „Żałosny, żałosny, żałosny” te słowa uderzały i niszczyły go kawałek po kawałeczku.
- Jesteś żałosny. – usłyszał od demona, który uśmiechał się ironicznie. Obok niego stali jego najbliżsi, który powytwarzali to cały czas. Jednak słowa, uśmiech i wzrok demona przelały czarę goryczy.
- Nie jestem…. – powiedział Raziel podnosząc się na nogi. – Żałosny!!!
Krzyknął głośno, zaś w następnej chwili jego aura zniknęła, by sekundę później wybuchnąć olbrzymim płomieniem. Nigdy w życiu nie wyzwalał takiej mocy, lecz nie miał już wyjścia. Sam tego chciał. Złota aura leciała cały czas do góry, zaś ziemia pękła tworząc olbrzymi krater. Raziel cały czas zwiększał swoją siłę. W aurze pojawiły się wyładowania mocy, zaś jego włosy całkowicie stanęły. Aura rosła i niszczyła wszystko w najbliższym otoczeniu. W pewnym momencie zamieniła się w złote tornado, w epicentrum, którego stał Nashi. Cienie, które wezwał Nether zostały pochłonięte, przez aurę Super Saiyanina. Demon mógł poczuć, że w tym momencie stało się coś dziwnego. Jego wymiar zaczynał nie wytrzymywać tak wysokiego nadmiaru mocy. W pewnym momencie aura przebiła niebo, którego kawałki zaczęły spadać w dół. I tu zaczął się początek końca.
- Nigdy nie mów, że jestem żałosny śmieciu. – ryknął wojownik, zaś moc poczęła niszczył cały Nether. Teraz Demon, mógł się przekonać jak wygląda naprawdę wściekła małpa. Drugi poziom Super Saiyanina. Moc, którą starał się okiełznać, teraz musiała mu pomóc. W pewnym momencie wymiar, stworzony przez jego przeciwnika przestał istnieć. Raziel spojrzał wściekły na wroga. Właśnie awansował na miejsce tuż za Katsu.
- Koniec zabawy. Czas na drugą rundę. – powiedział po czym zniknął. Prędkość z jaką się przemieszczał była olbrzymią. Pojawił się przed demonem i zaczął go uderzać pięściami po twarzy. Był szybki, brutalny i celny. Nie zostawił nawet cienia wątpliwości. W pewnej chwili wyrwał nawet prawe ramię stwora i zaczął nim go okładać jak maczugą. Wściekłość i gniew górowały w Saiyanine. Po kilkudziesięciu ciosach syn Aryenne wykonał kopniak w twarz i wysłał przeciwnika w skały.
- Przedtem mówiłeś takie piękne słowa. Gdzie one są? – rzekł odrzucając rękę gada. – Wezwij swoje sługi. Ulecz się. Walcz. Pokaż swoją prawdziwą siłę.
Occ:
Przemiana w SSJ2
Atak szybki 4342
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Pon Paź 27, 2014 5:12 pm
Chciałem go złamać. Sprawić by klęczał w swej bezsilności i błagał mnie o litość. Z początku się stawiał, lecz w końcu mi się udało. Nether nie dał mu ani sekundy spokoju po moich torturach. Stworzył podobizny jego bliskich, wymiar chciał jego bólu równie mocno jak ja. Nie czuliśmy do niego ani grama współczucia. To zwykła małpa, i pierwsza z moich ofiar. Widok jego łez i błagań był nagrodą samą w sobie. Jednak potem coś się stało...
Saiyanin nieoczekiwanie podniósł się z kałuży krwi i zaczął wyzwalać niesamowitą energię. Znacznie większą niż dotychczas. Płomień złotej aury cały czas się zwiększał oświetlając maksymalnie zaciemnioną równinę piekła. Nie potrafiłem ruszyć się z miejsca, patrząc tylko jak ogniste tornado zwiększa swoją objętość. Wszystko wokół zaczynało się unosić, zacząłem tracić kontrolę nad otoczeniem. Nie mogłem tego z powrotem skleić, wszystko kruszyło się na żwir.
-Przestań!
Wykrzyczałem po czym wystrzeliłem w jego stronę. Włączyłem czarną aurę i podjąłem próbę przebicia się do środka, lecz po minucie siłowania Potężny huragan i błękitne wyładowania odepchnęły mnie jak szmacianą lalke. Niebo zaczynało pękać, wszystko się topiło. W końcu Nether nie wytrzymał nadmiaru mocy i rozbił się na kawałki niczym okrągłe zwierciadło.
Wróciliśmy na równinę. Walczyliśmy już bardzo długo, na Ziemi pojawiła się już noc. Ponadto trafiliśmy w sam środek ulewy. Stworzyło to atmosferę bardzo pasujacą do bitwy którą toczyliśmy. Staliśmy 3 metry od siebie w miejscu w którym go wciągnąłem. Wyszedłem z Netheru nieco zmęczony, a teraz miałem przed sobą Hiper saiyana. Patrzył na mnie z furią w oczach, podczas gdy radość z jego bólu już mi nie doskwierała. Gdy podniosłem się na nogi byłem wyraźnie mniej pewny niż kilka minut wcześniej. Nigdy nie czułem strachu, ale to była nowa sytuacja. Nie zdążyłem nawet założyć gardy nim wojownik z Vegety zaatakował. Jeśli przed tą dziwną zmianą był szybki, teraz był całkowicie nieuchwytny. Zadał mi cios, potem zrobił to znowu. Nie potrafiłem zablokować żadnego ciosu. W kilka sekund znalazłem się na kolanach po prostu łykając kolejne udeżenia niczym manekin. Nie zorientowałem się nawet kiedy ciosy zaczęły padać z moich własnych rąk, czy też ręki. Serię zakończyło kopnięcie które wysłało mnie w skałę sto metrów wstecz. Bardzo jednostronny początek drugiej rundy.
Chwilowo zniknąłem z radaru, dopiero po kilku sekundach odzyskałem przytomność wewnatrz jakiegoś wzgórza. Brakowało mi prawej ręki, brutalnie wyrwanej przez nowo narodzonego wojownika. Jak mogłem mu na to pozwolić? Niszcząc go psychicznie sprawiłem że podwoił swoją siłę. Nie sądzę by udało mi się zrobić to samo. Przynajmniej jeszcze nie. Lecz słyszałem iż ten wciąż ze mnie drwił. Jeśli myśli że mnie to przestraszy to jest w błędzie. wręcz przeciwnie, wreszcie mam godnego przeciwnika. Zabicie go sprawi mi tylko więcej przyjemności. Zużyłem dopiero połowę asów z mojego rękawa. Czas pokazać następny. Włączyłem aurę i w sekundę rozbiłem skałę na kawałki. Pokazałem mu się, więc czas na ofensywę. Głupi powinien pomyśleć zanim oderwał mi ręke. Wycelowałem w niego ręką, lecz tym razem nie planowałem żadnego ataku energetycznego. Gdy zmotywowany i pewny siebie złotowłosy patrzył w moją stronę, wyrzucona przez niego ręka przekształciła się w płynny metal, a ten ukształtował w bardzo ostrą klingę.
-Proszę bardzo!
Wykrzyczałem, sugerując jakobym zamierzał wystrzelić pocisk. Jednak garda tutaj nie pomoże. To co brakowało mojemu ciału z pomocą telekinezy wystrzeliło z prędkością pocisku.
Klinga przebiła dolną część nogi złotowłosego na wylot. Krew prysnęła na jakiś metr w obydwie strony powodując niewiele mniej bólu niż tortury które mu wcześniej zapewniłem. Mnie zabrał rękę, lecz ta po chwili mi odrosła. Od razu po wbiciu klingi wystrzeliłem w jego stronę. Nie zamierzam dać się tak łatwo pokonać. Oko za oko, a noga za rękę.
OOC:
Koniec Treningu
Telekineza ofensywna - wbicie srebrnej klingi w nogę - 3080 dmg - 3036 KI
Saiyanin nieoczekiwanie podniósł się z kałuży krwi i zaczął wyzwalać niesamowitą energię. Znacznie większą niż dotychczas. Płomień złotej aury cały czas się zwiększał oświetlając maksymalnie zaciemnioną równinę piekła. Nie potrafiłem ruszyć się z miejsca, patrząc tylko jak ogniste tornado zwiększa swoją objętość. Wszystko wokół zaczynało się unosić, zacząłem tracić kontrolę nad otoczeniem. Nie mogłem tego z powrotem skleić, wszystko kruszyło się na żwir.
-Przestań!
Wykrzyczałem po czym wystrzeliłem w jego stronę. Włączyłem czarną aurę i podjąłem próbę przebicia się do środka, lecz po minucie siłowania Potężny huragan i błękitne wyładowania odepchnęły mnie jak szmacianą lalke. Niebo zaczynało pękać, wszystko się topiło. W końcu Nether nie wytrzymał nadmiaru mocy i rozbił się na kawałki niczym okrągłe zwierciadło.
Wróciliśmy na równinę. Walczyliśmy już bardzo długo, na Ziemi pojawiła się już noc. Ponadto trafiliśmy w sam środek ulewy. Stworzyło to atmosferę bardzo pasujacą do bitwy którą toczyliśmy. Staliśmy 3 metry od siebie w miejscu w którym go wciągnąłem. Wyszedłem z Netheru nieco zmęczony, a teraz miałem przed sobą Hiper saiyana. Patrzył na mnie z furią w oczach, podczas gdy radość z jego bólu już mi nie doskwierała. Gdy podniosłem się na nogi byłem wyraźnie mniej pewny niż kilka minut wcześniej. Nigdy nie czułem strachu, ale to była nowa sytuacja. Nie zdążyłem nawet założyć gardy nim wojownik z Vegety zaatakował. Jeśli przed tą dziwną zmianą był szybki, teraz był całkowicie nieuchwytny. Zadał mi cios, potem zrobił to znowu. Nie potrafiłem zablokować żadnego ciosu. W kilka sekund znalazłem się na kolanach po prostu łykając kolejne udeżenia niczym manekin. Nie zorientowałem się nawet kiedy ciosy zaczęły padać z moich własnych rąk, czy też ręki. Serię zakończyło kopnięcie które wysłało mnie w skałę sto metrów wstecz. Bardzo jednostronny początek drugiej rundy.
Chwilowo zniknąłem z radaru, dopiero po kilku sekundach odzyskałem przytomność wewnatrz jakiegoś wzgórza. Brakowało mi prawej ręki, brutalnie wyrwanej przez nowo narodzonego wojownika. Jak mogłem mu na to pozwolić? Niszcząc go psychicznie sprawiłem że podwoił swoją siłę. Nie sądzę by udało mi się zrobić to samo. Przynajmniej jeszcze nie. Lecz słyszałem iż ten wciąż ze mnie drwił. Jeśli myśli że mnie to przestraszy to jest w błędzie. wręcz przeciwnie, wreszcie mam godnego przeciwnika. Zabicie go sprawi mi tylko więcej przyjemności. Zużyłem dopiero połowę asów z mojego rękawa. Czas pokazać następny. Włączyłem aurę i w sekundę rozbiłem skałę na kawałki. Pokazałem mu się, więc czas na ofensywę. Głupi powinien pomyśleć zanim oderwał mi ręke. Wycelowałem w niego ręką, lecz tym razem nie planowałem żadnego ataku energetycznego. Gdy zmotywowany i pewny siebie złotowłosy patrzył w moją stronę, wyrzucona przez niego ręka przekształciła się w płynny metal, a ten ukształtował w bardzo ostrą klingę.
-Proszę bardzo!
Wykrzyczałem, sugerując jakobym zamierzał wystrzelić pocisk. Jednak garda tutaj nie pomoże. To co brakowało mojemu ciału z pomocą telekinezy wystrzeliło z prędkością pocisku.
Klinga przebiła dolną część nogi złotowłosego na wylot. Krew prysnęła na jakiś metr w obydwie strony powodując niewiele mniej bólu niż tortury które mu wcześniej zapewniłem. Mnie zabrał rękę, lecz ta po chwili mi odrosła. Od razu po wbiciu klingi wystrzeliłem w jego stronę. Nie zamierzam dać się tak łatwo pokonać. Oko za oko, a noga za rękę.
OOC:
Koniec Treningu
Telekineza ofensywna - wbicie srebrnej klingi w nogę - 3080 dmg - 3036 KI
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Sro Lis 05, 2014 9:32 pm
Ten demon na pewno nie spodziewał się, że sprawy mogą przybrać tak zły dla niego obrót. Już od początku walki myślał, że pójdzie mu jak z płatka i nawet nie będzie się musiał wysilać. Lecz Raziel z każdą kolejną minutą pojedynku pokazywał mu jak wielki błąd popełnił. Pomimo tego, że Saiyański żołnierz musiał wykorzystać znaczne pokłady swojej siły to i tak miał jeszcze wiele asów w zanadrzu, zaś jego przeciwnik musiał się ratować ostatecznymi rozwiązaniami. Największym błędem, który popełnił ten czerwony grzyb, był atak na psychikę Nashiego. Młody Zahne dał się ponieść wściekłości i tym samym uwolnił z siebie jeszcze większe pokłady mocy, uaktywniając drugi poziom Super Saiyanina. Jego poziom mocy dwukrotnie teraz przewyższał potęgę demona i jeśli to on miał wcześniej choć minimalną przewagę, to teraz z łatwością można było zobaczyć i wyczuć kto będzie rządził i dzielił. Równoczesna przemiana i wyzwolenie mocy sprawiły olbrzymi kłopot wymiarowi, w którym został zamknięty syn Aryenne. Krótko mówiąc, cały misterny plan demonka poszedł w diabły. Powrót na równinę równał się powrotowi do rzeczywistości. Ich walka w tym wymiarze trwała na tyle długo, że słońce już zaszło i nastała ciemna, deszczowa noc. Raziel czuł jak krople deszczu spływają po jego ciele, włosach i pancerzu. Kostium szybko przemókł, lecz nie robiło to różnicy. Jego aura była tak silna, że oświetlała spory teren. Co kilkanaście minut uderzał gdzieś piorun, a kilka zrobiły wyrwy bardzo blisko dwójki wojowników.
Był dla niego za wolny. Super Saiyanin drugiego poziomu przewyższał tego śmiecia pod każdym względem. Szybkość i siła jego ciosów były tak olbrzymie, że demon mógł robić tylko za manekin do obijania. A to była tylko próbka jego mocy. Potrafił znacznie więcej i mu to pokaże.
- Boli? Od teraz będzie boleć bardziej. – powiedział wojownik, zaś aura wokół niego zawirowała i zniknęła. Nie znaczyło to, że zszedł ze swojego poziomu mocy. Jego włosy w dalszym ciągu były złote i sztywne. Wolał jednak nie robić za jarzeniówkę. Demon mógł się teraz przekonać czym jest prawdziwa walka z Saiyaninem. Do zabaw w piaskownicy to nie należało. Lecz jak się okazało to czerwony też nie zamierzał składać broni. Albo przynajmniej próbował jak najbardziej wydłużyć potyczkę. Ręka, którą Saiyanin wcześniej oderwał zmieniła się w pewnej chwili w stalowe ostrze, które przeszyło nogę Nashiego. Zahne skrzywił się z bólu, lecz nie jęknął.
- Pieprzone sztuczki. – warknął wyjmując ostrze z nogi. Krew przez chwilę płynęła, łącząc się z kałużą. Wolał nie myśleć czy atak uszkodził tętnicę. Teraz liczyła się szybka wygrana. – Możesz wertować talię swych sztuczek i zagrań po kres świata, lecz nie znajdziesz karty, dzięki której wygrasz. Twój koniec nastał.*
Po tych słowach znikł. Jego szybkość pozwalała mu na uzyskiwanie prędkości, której jego przeciwnik nie mógł dostrzec. Gdyby przynajmniej umiał wyczuwać Ki.
- To za moją matkę. – powiedział, uderzając go w brodę.
- To za ojca. – cios poszedł w brzuch.
- To za moją dziewczynę i przyjaciółkę. – seria uderzeń i kopniak w zęby, który posłał jego wroga w niebo.
- A to za mnie. – powiedział cicho i uniósł dłoń do góry. Na wnętrzu pojawiła się pulsująca kula energii, która wielkością nie przekraczała piłeczki do golfa. – Żegnam.
Kiedy zakończył mówić kuleczka wystrzeliła z olbrzymią prędkością w stronę jego wroga. Jednak kilka metrów przed zaczęła zwiększać swoje rozmiary, by przy uderzenie stała się złotą kulą, wielkością dorównującą dorosłemu człowiekowi.
Occ:
BBA 7400 dmg (KI 7030)
- 250 KI za przemianę SSJ2
Trening start
Był dla niego za wolny. Super Saiyanin drugiego poziomu przewyższał tego śmiecia pod każdym względem. Szybkość i siła jego ciosów były tak olbrzymie, że demon mógł robić tylko za manekin do obijania. A to była tylko próbka jego mocy. Potrafił znacznie więcej i mu to pokaże.
- Boli? Od teraz będzie boleć bardziej. – powiedział wojownik, zaś aura wokół niego zawirowała i zniknęła. Nie znaczyło to, że zszedł ze swojego poziomu mocy. Jego włosy w dalszym ciągu były złote i sztywne. Wolał jednak nie robić za jarzeniówkę. Demon mógł się teraz przekonać czym jest prawdziwa walka z Saiyaninem. Do zabaw w piaskownicy to nie należało. Lecz jak się okazało to czerwony też nie zamierzał składać broni. Albo przynajmniej próbował jak najbardziej wydłużyć potyczkę. Ręka, którą Saiyanin wcześniej oderwał zmieniła się w pewnej chwili w stalowe ostrze, które przeszyło nogę Nashiego. Zahne skrzywił się z bólu, lecz nie jęknął.
- Pieprzone sztuczki. – warknął wyjmując ostrze z nogi. Krew przez chwilę płynęła, łącząc się z kałużą. Wolał nie myśleć czy atak uszkodził tętnicę. Teraz liczyła się szybka wygrana. – Możesz wertować talię swych sztuczek i zagrań po kres świata, lecz nie znajdziesz karty, dzięki której wygrasz. Twój koniec nastał.*
Po tych słowach znikł. Jego szybkość pozwalała mu na uzyskiwanie prędkości, której jego przeciwnik nie mógł dostrzec. Gdyby przynajmniej umiał wyczuwać Ki.
- To za moją matkę. – powiedział, uderzając go w brodę.
- To za ojca. – cios poszedł w brzuch.
- To za moją dziewczynę i przyjaciółkę. – seria uderzeń i kopniak w zęby, który posłał jego wroga w niebo.
- A to za mnie. – powiedział cicho i uniósł dłoń do góry. Na wnętrzu pojawiła się pulsująca kula energii, która wielkością nie przekraczała piłeczki do golfa. – Żegnam.
Kiedy zakończył mówić kuleczka wystrzeliła z olbrzymią prędkością w stronę jego wroga. Jednak kilka metrów przed zaczęła zwiększać swoje rozmiary, by przy uderzenie stała się złotą kulą, wielkością dorównującą dorosłemu człowiekowi.
Occ:
BBA 7400 dmg (KI 7030)
- 250 KI za przemianę SSJ2
Trening start
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Sro Lis 12, 2014 7:25 pm
To bardzo dziwne zjawisko. W jednej chwili torturowałem go i śmiałem mu się w twarz, a w drugiej nie potrafiłem zablokować ani jednego ciosu. Transformacje w trakcie walki to coś co już miałem okazję zobaczyć wcześniej. Frost zwiększył swoją siłę dwukrotnie po tym jak Rikimaru pokonał go w uczciwej walce. Ten zregenerował się i znokautował zwycięzce uważając się za lepszego. Teraz to mój przeciwnik podwoił swoją siłę. To dla mnie znak iż wygrałem walkę. Skoro nie był w stanie mnie pokonać nawet super Saiyanin, to znak że jestem od niego silniejszy. Nie pozwolę mu wygrać tej walki. Jestem Arcydemonem i zadam mu cierpienie. Lecz jeśli jakimś cudem ten szympans odniesie zwycięstwo, będzie się mógł pochwalić że potrzebował Drugiej transformacji by pokonać demona.
Nie zdążyłem nawet naprawić swojej ręki gdy po raz kolejny zostałem zalany gradem uderzeń. Był równie wkurzający jak to zjawisko. Nic nie widziałem, lecz miotało moim ciałem jak lalką. Doszedłem do wniosku że w zwarciu nie mam z nim żadnych szans. Kolejne ciosy nazywał tymi których zankokenem go szmaciłem psychicznie. Ani trochę tego nie żałuję. Końcowy cios wysłał mnie daleko w powietrze i pozwolił otworzyć oczy. Już wiedziałem co się święci. Gdy wystrzelił złotawy pocisk, zatrzymałem się w powietrzu do góry nogami niczym wiewiórka, po czym otworzyłem Dimension Hole. Lecz tym razem załatwie to inaczej. Saiyanin był dobry technicznie. Nie kombinował sprytem, robił to czego nauczyli go nauczyciele, mistrzowie czy ktoś tam jeszcze. Ja wszystko opracowałem sam. I chociaż księgi Drakonian oraz techniki całej rasy dostarczyli mi ogromnej wiedzy, to wszystko przychodzi naturalnie. Jestem Arcydemonem, a my zło mamy zakodowane w równym stopniu co Saiyanie walkę. Złota kula zatrzymała się na portalu międzywymiarowym wciągającym energię Ki, jednak zależało mi na wykorzystaniu tego. I dlatego...wszedłem do portalu. A kula wybuchla sprawiając wrażenie jakbym został unicestwiony. Czarnowłosy super wojownik w tym momencie musiał się świetnie poczuć.Wszystko wskazywało na to że właśnie wygrał walkę. Wroga nie ma, pocisk trafił. Mógł być z siebie dumny bowiem kilkuciosową kombinacją pokonał Arcydemona. Prawie pokonał.
Saiyanin z satysfakcją miał już zapewne ochładzać się i przygotować do wyłączenia transformacji. Czekałem na to. Lecz myślę że czuł że coś jest nie tak. Nie pójdzie tak dobrze jak oczekiwałem. W ostatnim Momencie wyczuł moje KI, I uniknął nadchodzącego ataku szponami energetycznymi. Zaatakowałem z góry, używając podobnej broni do tej z początku walki. Jednak zamiast przeciąć wroga na pół wbiły się na pół metra w skalne podłoże.
-Cholera!!!
To był niemal idealny podstęp. Byłem tak bliski wykorzystania nietrwałości jego przemiany! Sprawiłem iż myślał że mnie pokonał, zniknąłem z radaru. Gdyby tylko powrócił do zwykłej postaci wygrałbym tą walkę! Już niemal czułem opór wnętrza jego czaszki na moich szponach. Nie pojmuję tego. Co za desperacja. Co jeszcze mam zrobić by wysłać go na tamten świat!? Jestem Arcydemonem, niezrównanym w zabijaniu a jednak byle małpa opiera się każdemu mojemu atakowi. Każdemu podstępowi, każdej próbie zniszczenia go czy to psychicznej czy fizycznej. On nie jest zniezniszczalny. Ja mogę to zrobić, byłem już naprawdę blisko. Ale jeśli mam go pokonać, to z pewnością nie w tym stanie.
Wyjąłem szpony ze skały, I odskoczyłem na średnią odległość od Saiyana. Zacząłem ciężko oddychać.
-khhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhrrrrrrrrrrrrrrrrrraaaaaaaaaaaaaaaaarrrhg!!!!
Zacząłem wydawać z siebie coraz głośniejszy dźwięk I zacząlem emitować aurę. Znacznie agresywniejszą od poprzedniej. *Potrzebuję waszej pomocy Drakonianie, to jest wasza chwila. Honorowi kapitanowie, Strażnicy, Magowie, wojownicy I generałowie! Potrzebuję więcej energii! Dajcie mi więcej! Muszę wygrać ten pojedynek za wszelką cenę!! *
Czarne wyładowania dołączyły do mojej aury pokrywającej pełne żył, rozcięć I Silnie ukrwionych kończyn. Skały pękały pode mną I zaczęły się unosić wysoko nad ziemię. Równina niegdyś zielona zmieniła się w krater, a burza z silnie lejącym deszczem tylko potęgowała to zjawisko. Wzrok jak od wilka, kły zaciśnięte, aura rozprzestrzeniająca się w miarę rosnącej mocy. Wciąż jednak nie mogła się równać z siłą Super Saiyana drugiego poziomu. W pewnym momencie wyczerpałem ostatnie krople mocy jakie dusze Drakonian mogły mi przekazać. Całkowita furia, przekroczone limity. Instynkt to obecnie moja jedyna strategia. Wszystko w celu zmniejszenia przewagi przeciwnika. Nie dam się tak łatwo pokonać.
Pokryty nową aurą wystrzeliłem w stronę złotowłosego z nieco większą szybkością niż dotychczas. Ten zrobił to samo. Nasze ciosy się zderzyły tworząc na niebie widoczny okrąg fali uderzeniowej. Byliśmy w prędkości w której widać nas było w postaci śladu świetlnego o barwie naszych aur. Huk naszych uderzeń był znacznie głośniejszy od grzmotów burzy, nasza walka była wielokrotnie bardziej destruktycjna niż to zjawisko pogodowe. Kolejne cztery zderzenia, każdy silniejszy od poprzedniego, na coraz wyższych wysokościach. Jak pojedynek dwóch komet. W końcu jednak za piątym razem złoty wybuch zakończył wymianę ciosów I zesłał mnie w krótkotrwały lot w kierunku Ziemi. Nie doleciałem jednak, zatrzymałem się I wystrzeliłem z powrotem kontynuując walkę w powietrzu. Nasza wymiana ciosów zazwyczaj kończyła się albo jego przewagą, albo w nielicznych przypadkach remisem. Atakowałem również z dystansu Ki blastami by go rozproszyć. Byłem w stanie szału który nie pozwalał mi przestać atakować. Niezależnie od bólu I tego czy mam jeszcze czym bić. Po otrzymaniu ciosu od razu zadawałem swój, jak sprężyna która po wygięciu odgina się w drugą stronę. W każdej sekundzie zadawałem jakiś cios albo czymś strzelałem, nie potrafiłem przestać. Ból zniknął, była tylko wściekłość I chęć wygrania za wszelką cenę. Przez sekundę nie zastanawiałem się nad dalszym losem, walczyłem tak jak powinien walczyć demon. I to sprawiło że pomimo wciaż niemal dwukrotnej przewagi przeciwnika, ani trochę nie wyglądałem na przegranego w tym starciu.
W końcu obydwoje zostaliśmy ściągnięci na Ziemię przez ataki z obu stron. On był w furii przez ataki psychiczne I widok swoich bliskich. Ja również byłem w stanie furii przez Duszę Drakonian. Próbowałem zakończyć pojedynek poprzez podstęp I cięty atak z zaskoczenia, on poprzed serię ciosów I potężną technikę. Nas nie da się tak po prostu wykończyć. Ani jego ani mnie nie można jeszcze pokonać. Jedno jest pewne. Nadchodzą ostatnie chwile tej bitwy. Ostatni rozdział od którego będzie zależeć zwycięzca. Ten rozdział zaczyna się teraz.
OOC:
Dimension Hole - 4218 KI
Cios Szybki - 1860 dmg
Ki blast x 5 = 1050 dmg - 1365 KI
3960 dmg
FURIA
Statystyki:
Siła: 1580
Szybkość: 1860
Wytrzymałość: 2150
Energia: 2100
PL - 51980
Nie zdążyłem nawet naprawić swojej ręki gdy po raz kolejny zostałem zalany gradem uderzeń. Był równie wkurzający jak to zjawisko. Nic nie widziałem, lecz miotało moim ciałem jak lalką. Doszedłem do wniosku że w zwarciu nie mam z nim żadnych szans. Kolejne ciosy nazywał tymi których zankokenem go szmaciłem psychicznie. Ani trochę tego nie żałuję. Końcowy cios wysłał mnie daleko w powietrze i pozwolił otworzyć oczy. Już wiedziałem co się święci. Gdy wystrzelił złotawy pocisk, zatrzymałem się w powietrzu do góry nogami niczym wiewiórka, po czym otworzyłem Dimension Hole. Lecz tym razem załatwie to inaczej. Saiyanin był dobry technicznie. Nie kombinował sprytem, robił to czego nauczyli go nauczyciele, mistrzowie czy ktoś tam jeszcze. Ja wszystko opracowałem sam. I chociaż księgi Drakonian oraz techniki całej rasy dostarczyli mi ogromnej wiedzy, to wszystko przychodzi naturalnie. Jestem Arcydemonem, a my zło mamy zakodowane w równym stopniu co Saiyanie walkę. Złota kula zatrzymała się na portalu międzywymiarowym wciągającym energię Ki, jednak zależało mi na wykorzystaniu tego. I dlatego...wszedłem do portalu. A kula wybuchla sprawiając wrażenie jakbym został unicestwiony. Czarnowłosy super wojownik w tym momencie musiał się świetnie poczuć.Wszystko wskazywało na to że właśnie wygrał walkę. Wroga nie ma, pocisk trafił. Mógł być z siebie dumny bowiem kilkuciosową kombinacją pokonał Arcydemona. Prawie pokonał.
Saiyanin z satysfakcją miał już zapewne ochładzać się i przygotować do wyłączenia transformacji. Czekałem na to. Lecz myślę że czuł że coś jest nie tak. Nie pójdzie tak dobrze jak oczekiwałem. W ostatnim Momencie wyczuł moje KI, I uniknął nadchodzącego ataku szponami energetycznymi. Zaatakowałem z góry, używając podobnej broni do tej z początku walki. Jednak zamiast przeciąć wroga na pół wbiły się na pół metra w skalne podłoże.
-Cholera!!!
To był niemal idealny podstęp. Byłem tak bliski wykorzystania nietrwałości jego przemiany! Sprawiłem iż myślał że mnie pokonał, zniknąłem z radaru. Gdyby tylko powrócił do zwykłej postaci wygrałbym tą walkę! Już niemal czułem opór wnętrza jego czaszki na moich szponach. Nie pojmuję tego. Co za desperacja. Co jeszcze mam zrobić by wysłać go na tamten świat!? Jestem Arcydemonem, niezrównanym w zabijaniu a jednak byle małpa opiera się każdemu mojemu atakowi. Każdemu podstępowi, każdej próbie zniszczenia go czy to psychicznej czy fizycznej. On nie jest zniezniszczalny. Ja mogę to zrobić, byłem już naprawdę blisko. Ale jeśli mam go pokonać, to z pewnością nie w tym stanie.
Wyjąłem szpony ze skały, I odskoczyłem na średnią odległość od Saiyana. Zacząłem ciężko oddychać.
-khhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhrrrrrrrrrrrrrrrrrraaaaaaaaaaaaaaaaarrrhg!!!!
Zacząłem wydawać z siebie coraz głośniejszy dźwięk I zacząlem emitować aurę. Znacznie agresywniejszą od poprzedniej. *Potrzebuję waszej pomocy Drakonianie, to jest wasza chwila. Honorowi kapitanowie, Strażnicy, Magowie, wojownicy I generałowie! Potrzebuję więcej energii! Dajcie mi więcej! Muszę wygrać ten pojedynek za wszelką cenę!! *
Czarne wyładowania dołączyły do mojej aury pokrywającej pełne żył, rozcięć I Silnie ukrwionych kończyn. Skały pękały pode mną I zaczęły się unosić wysoko nad ziemię. Równina niegdyś zielona zmieniła się w krater, a burza z silnie lejącym deszczem tylko potęgowała to zjawisko. Wzrok jak od wilka, kły zaciśnięte, aura rozprzestrzeniająca się w miarę rosnącej mocy. Wciąż jednak nie mogła się równać z siłą Super Saiyana drugiego poziomu. W pewnym momencie wyczerpałem ostatnie krople mocy jakie dusze Drakonian mogły mi przekazać. Całkowita furia, przekroczone limity. Instynkt to obecnie moja jedyna strategia. Wszystko w celu zmniejszenia przewagi przeciwnika. Nie dam się tak łatwo pokonać.
Pokryty nową aurą wystrzeliłem w stronę złotowłosego z nieco większą szybkością niż dotychczas. Ten zrobił to samo. Nasze ciosy się zderzyły tworząc na niebie widoczny okrąg fali uderzeniowej. Byliśmy w prędkości w której widać nas było w postaci śladu świetlnego o barwie naszych aur. Huk naszych uderzeń był znacznie głośniejszy od grzmotów burzy, nasza walka była wielokrotnie bardziej destruktycjna niż to zjawisko pogodowe. Kolejne cztery zderzenia, każdy silniejszy od poprzedniego, na coraz wyższych wysokościach. Jak pojedynek dwóch komet. W końcu jednak za piątym razem złoty wybuch zakończył wymianę ciosów I zesłał mnie w krótkotrwały lot w kierunku Ziemi. Nie doleciałem jednak, zatrzymałem się I wystrzeliłem z powrotem kontynuując walkę w powietrzu. Nasza wymiana ciosów zazwyczaj kończyła się albo jego przewagą, albo w nielicznych przypadkach remisem. Atakowałem również z dystansu Ki blastami by go rozproszyć. Byłem w stanie szału który nie pozwalał mi przestać atakować. Niezależnie od bólu I tego czy mam jeszcze czym bić. Po otrzymaniu ciosu od razu zadawałem swój, jak sprężyna która po wygięciu odgina się w drugą stronę. W każdej sekundzie zadawałem jakiś cios albo czymś strzelałem, nie potrafiłem przestać. Ból zniknął, była tylko wściekłość I chęć wygrania za wszelką cenę. Przez sekundę nie zastanawiałem się nad dalszym losem, walczyłem tak jak powinien walczyć demon. I to sprawiło że pomimo wciaż niemal dwukrotnej przewagi przeciwnika, ani trochę nie wyglądałem na przegranego w tym starciu.
W końcu obydwoje zostaliśmy ściągnięci na Ziemię przez ataki z obu stron. On był w furii przez ataki psychiczne I widok swoich bliskich. Ja również byłem w stanie furii przez Duszę Drakonian. Próbowałem zakończyć pojedynek poprzez podstęp I cięty atak z zaskoczenia, on poprzed serię ciosów I potężną technikę. Nas nie da się tak po prostu wykończyć. Ani jego ani mnie nie można jeszcze pokonać. Jedno jest pewne. Nadchodzą ostatnie chwile tej bitwy. Ostatni rozdział od którego będzie zależeć zwycięzca. Ten rozdział zaczyna się teraz.
OOC:
Dimension Hole - 4218 KI
Cios Szybki - 1860 dmg
Ki blast x 5 = 1050 dmg - 1365 KI
3960 dmg
FURIA
Statystyki:
Siła: 1580
Szybkość: 1860
Wytrzymałość: 2150
Energia: 2100
PL - 51980
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Sro Lis 19, 2014 9:25 pm
Bum – mruknął Raziel patrząc jak złota kula pochłania jego oponenta. Wszystko zakończyło się tak, jak trzeba. Glista zniknęła, zaś Super Saiyanin drugiego poziomu został. Po co mu to było? Wyzwał go nie znając pełnej mocy ogoniastego i to przyniosło skutek odwrotny od zamierzonego. Myślał, że na trafił na łatwą ofiarę, a tu proszę. Ofiara stała się myśliwym w dość krótkim czasie. Jedyną rzeczą, której żałował Nashi był czas, jaki dał temu demonowi na zabawę z nim. Na początku było zabawnie, lecz z upływem czasu stało się to irytujące. Te wszystkie sztuczki i zabawy by tylko wyprowadzić go z równowagi. Katsu miał przynajmniej czelność walczyć z nim w twarz, a to ścierwo zasłaniało się magicznymi sztuczkami, wymiarami i jakimiś sługusami. Lecz nic nie pomogło, gdy napotkało siłę czystej krwi Saiyanina. Raziel już miał wrócić do swojego normalnego stanu, kiedy nagle wyczuł nagły skok mocy. „Jednak żyje.” pomyślał, śledząc KI umysłem. Chciał go zaskoczyć, lecz zapomniał o najważniejszym elemencie. Jego aura wylewała się z ciemności, niczym reflektory. Równie dobrze mógł krzyknąć.
Super Wojownik leniwie, prawie ode chcenia uniknął ataku energetycznymi szponami.
- Głośniej się nie dało? – powiedział syn Aryenne uśmiechając się cynicznie. Ta walka dobiegała już końca i demonek chyba to wiedział. Złotowłosy unikał ciosów, które nawet nie miały szans go tknąć. W pewnym momencie przepuścił czerwonego obok siebie i odleciał na kilkanaście metrów.
- To wszystko? Myślałem, że stać cię na więcej. Widocznie potrafisz się tylko przechwalać. – powiedział, zaś wyładowania zatańczyły w jego aurze. Deszcz spływał po jego twarzy, włosach i pancerzu. Wojownik z Vegety był cały mokry, lecz nie przeszkadzało mu to. Jego jedynym celem był ten demonik, który rzucał do ataku ostatnie zabawki. Szkoda tylko, że były one za słabe.
- Wzywaj sobie kogo chcesz. Jednak już dawno przegrałeś tą walkę. Nie trzeba było jej rozpoczynać. – powiedział i wystrzelił swojemu przeciwnikowi na spotkanie.. Niebo przecięła kolejna błyskawica, kiedy czerwona i złota aura się zderzyły. Nastąpiła błyskawiczna sekwencja wymiany uderzeń. Za każdy cios demona, Raziel oddawał dwa. Większości unikał, lecz kilka zdołało dojść celu. Oponent był nieznacznie szybszy i silniejszy. Jednak dalej o wiele za słaby. Młody Zahne uniknął kolejnego z rzędu uderzenia i wyleciał w powietrze. Przebił się przez zasłonę pyłu, którą stworzyły Ki Blasty jego przeciwnika. Lazurowe oczy były wbite w dół.
- Fajna zabawa. – powiedział. Jego zbroja już pękła i leżała gdzieś na ziemi w samych kawałkach. Teraz syn Aryenne wisiał w samym kombinezonie, którego górna połowa była porozdzierana. W czasie walki to zwierze atakowało nawet pazurami i zębami. Uderzenia energetyczne też miały swój skutek na ubraniu chłopaka. – Jednak popsułeś mi ubranie. Kolejny błąd.
Po tych słowach Super Saiyanin drugiego poziomu spadł na czerwonego, niczym młot. Potężny kopniak z przewrotki w głowę, posłał jego przeciwnika prosto w ziemię. Jednak nie dane mu było tam pozostać na długo. Kiedy tylko wstał, syn Zidarocka od razu pojawił się za nim i zaczął zadawać dziesiątki, jeśli nie setki ciosów. Nie patrzył gdzie spadają ciosy. Wiedział jedno. Każdy trafiał w cel. Był na tyle szybki, że nie przejmował się przerwaniem ataku. Demonek nie miał nic do powiedzenia podczas tej nawałnicy. Mógł tylko liczyć, że nie pobije go na śmierć. W pewnej chwili chłopak złapał swój worek treningowy i rzucił go w powietrze. Sam zaś zaczął kumulować energię do ostatecznego uderzenia. Tyle razy już próbował pozbyć się go, a ten cały czas powracał. Uporczywy karaluch. Lecz teraz mu się nie wymknie. Gdy oponent się odwrócił w powietrzu by spojrzeć na tego, kto mu spuszczał łomot, mógł poczuć prawdziwy strach.
Zahne był otoczony masą energii, która kumulowała się w celu wystrzelenia jej w górę.
- Zawsze ciekawiło mnie czy demony czują strach! Powiedz mi! Czujesz go?! – krzyknął. Nie czekał na odpowiedź. To było jego pożegnanie. – Heat Dome Attack.
Fala mocy pomknęła w stronę demona, niczym tir na spotkanie sarny.
Occ:
Heat Dome Attack - 9063 dmg (7250Ki)
Atak dodatkowy - Cios potężny 7046 dmg
Łącznie: 16109 dmg
SSJ2 - 250KI
Koniec treningu
Super Wojownik leniwie, prawie ode chcenia uniknął ataku energetycznymi szponami.
- Głośniej się nie dało? – powiedział syn Aryenne uśmiechając się cynicznie. Ta walka dobiegała już końca i demonek chyba to wiedział. Złotowłosy unikał ciosów, które nawet nie miały szans go tknąć. W pewnym momencie przepuścił czerwonego obok siebie i odleciał na kilkanaście metrów.
- To wszystko? Myślałem, że stać cię na więcej. Widocznie potrafisz się tylko przechwalać. – powiedział, zaś wyładowania zatańczyły w jego aurze. Deszcz spływał po jego twarzy, włosach i pancerzu. Wojownik z Vegety był cały mokry, lecz nie przeszkadzało mu to. Jego jedynym celem był ten demonik, który rzucał do ataku ostatnie zabawki. Szkoda tylko, że były one za słabe.
- Wzywaj sobie kogo chcesz. Jednak już dawno przegrałeś tą walkę. Nie trzeba było jej rozpoczynać. – powiedział i wystrzelił swojemu przeciwnikowi na spotkanie.. Niebo przecięła kolejna błyskawica, kiedy czerwona i złota aura się zderzyły. Nastąpiła błyskawiczna sekwencja wymiany uderzeń. Za każdy cios demona, Raziel oddawał dwa. Większości unikał, lecz kilka zdołało dojść celu. Oponent był nieznacznie szybszy i silniejszy. Jednak dalej o wiele za słaby. Młody Zahne uniknął kolejnego z rzędu uderzenia i wyleciał w powietrze. Przebił się przez zasłonę pyłu, którą stworzyły Ki Blasty jego przeciwnika. Lazurowe oczy były wbite w dół.
- Fajna zabawa. – powiedział. Jego zbroja już pękła i leżała gdzieś na ziemi w samych kawałkach. Teraz syn Aryenne wisiał w samym kombinezonie, którego górna połowa była porozdzierana. W czasie walki to zwierze atakowało nawet pazurami i zębami. Uderzenia energetyczne też miały swój skutek na ubraniu chłopaka. – Jednak popsułeś mi ubranie. Kolejny błąd.
Po tych słowach Super Saiyanin drugiego poziomu spadł na czerwonego, niczym młot. Potężny kopniak z przewrotki w głowę, posłał jego przeciwnika prosto w ziemię. Jednak nie dane mu było tam pozostać na długo. Kiedy tylko wstał, syn Zidarocka od razu pojawił się za nim i zaczął zadawać dziesiątki, jeśli nie setki ciosów. Nie patrzył gdzie spadają ciosy. Wiedział jedno. Każdy trafiał w cel. Był na tyle szybki, że nie przejmował się przerwaniem ataku. Demonek nie miał nic do powiedzenia podczas tej nawałnicy. Mógł tylko liczyć, że nie pobije go na śmierć. W pewnej chwili chłopak złapał swój worek treningowy i rzucił go w powietrze. Sam zaś zaczął kumulować energię do ostatecznego uderzenia. Tyle razy już próbował pozbyć się go, a ten cały czas powracał. Uporczywy karaluch. Lecz teraz mu się nie wymknie. Gdy oponent się odwrócił w powietrzu by spojrzeć na tego, kto mu spuszczał łomot, mógł poczuć prawdziwy strach.
Zahne był otoczony masą energii, która kumulowała się w celu wystrzelenia jej w górę.
- Zawsze ciekawiło mnie czy demony czują strach! Powiedz mi! Czujesz go?! – krzyknął. Nie czekał na odpowiedź. To było jego pożegnanie. – Heat Dome Attack.
Fala mocy pomknęła w stronę demona, niczym tir na spotkanie sarny.
Occ:
Heat Dome Attack - 9063 dmg (7250Ki)
Atak dodatkowy - Cios potężny 7046 dmg
Łącznie: 16109 dmg
SSJ2 - 250KI
Koniec treningu
- BurzumGoat
- Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013
Skąd : Warszawa
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Czw Lis 20, 2014 10:11 pm
Ostatni rozdział nie należał do mnie. Nie wyciągnąłem przewagi pomimo całej mocy jaką mogłem z siebie wyciągnąć. Coraz częściej pojawiało mi się w myślach zdanie: "Nie mogę go pokonać." Dałbym radę Super Saiyanin'owi. Ale potega drugiego stopnia nie mieści mi się w głowie. Był niezniszczalny. To ja miałem być niezniszczalny, dostałem siłę setki demonów. Zaufali mi, oddali swoje dusze. A teraz patrzą jak dostaje wpierdziel od obcego najemnika. Czy jest coś bardziej bolesnego niż zawiedzenie tych na których najbardziej ci zależy? Saiyanin przekonał się o tym pierwszy.
Czarno-szara aura o agresywnej strukturze wzmocniła mnie tylko chwilowo. Przez pierwsze minuty było idealnie. Nie czułem bólu, mogłem zadawać obrażenia bez końca. Jakby ktoś wpakował we mnie kilogram Dragów. Ale każdy z nich przemija, tak też było z furią. W pewnym momencie aura gwałtownie znikła. Nie miałem już energii by ją utrzymać. Popełniłem chyba najgorszy błąd jaki mogłem. Atakując bez rozwagi straciłem całą amunicję. Każdy cios który zadał mi złotowłosy był jak przebicie na wylot. Jakby mnie ktoś obdarł ze skóry. Szybkie kopnięcie posłało obitego mnie na mokrą glebę, robiąc kilkumetrowy krater. Spróbowałem wstać, uniknąć nadchodzącego ataku. Lecz ciało mnie nie posłuchało. Wojownik z Vegety posłał mnie z powrotem na ziemię I zasypał uderzeniami jak nieprzytomnego. Ja, dumny Arcydemon stworzony z Grzechów Ludzi, wbity w błoto z jedynie wystającymi nogami. Bezradny jak dziecko. Jak mogłem do tego dopuścić.
Nie było już we mnie Ki. Jedyne co trzymało mnie przy życiu to naturalna demoniczna wytrzymałość. Cały byłem obity, strumyk krwi spływał mi po twarzy, błękitny tatuaż stał się całkiem wybladły. Całe ciało osiniaczone, starte jak jakimś narzędziem. A to tylko jeden Saiyan. Spojrzałem na jego twarz, I już wiedziałem co się stanie. Będzie kończył to starcie. Nie zamierzam mu na to pozwolić. Wyrzucił mnie wysoko w powietrze, ja po niedalekim dystansie zatrzymałem się bukujutsu. Od tego momentu wrócił do mnie mroczny odpowiednik adrenaliny. Szybko jednak zrozumiałem, jaką techniką Obcy chce zakończyć tą walkę. Widziałem ją wcześniej.Błyskawica Ziemska zagrzmiła tuż przed wystrzałem. Czas jakby zwolnił gdy zobaczyłem płomienistą falę niszczycielskiej Ki mknącą w moją stronę.
To nie miało się tak skończyć. Dali mi moc, bym zwyciężył. Zginęli, bym ja ich pomścił. Nadali mi tytuł Arcydemona, bym stał się istotą odporną na ból i niezwyciężoną. Bym udowodnił iż demony są w stanie wygrać z rasami z poza Ziemi. Sadyzm, złośliwość, okrócieństwo, obłęd, szaleństwo miało zwyciężyć nad Wojowniczym odpowiednikiem szarańczy. Zadałem mu najwięcej bólu ze wszystkich jego dotychczasowych przeciwników,lecz psychicznie. Teraz już wiem czemu zawdzięczają swoją reputacje. Mogą zwiększyć swoją moc gdy zbliżą się do porażki. Mechanizm obronny którego nie ma nikt poza nimi. To moja zguba... Zginiemy ponownie moi bracia i siostry. Przykro mi że tak kończy się nasza historia. Za kilka chwil nikt już nie będzie pamiętał o naszej rasie, wraz ze zniszczeniem mojego mózgu. Nie chciałem tego. Zawiodłem nie tylko moich krewnych, lecz także moją Żonę i Córkę. Nie zaopiekowałem się nią. Zostawiłem je obydwie na śmierć. Być może ktoś tam w górze ukartował mi taki los... Trzymajcie się przyjaciele, koniec jest bliski...
Nie wierzyłem zmysłom, bowiem je odzyskałem. Leżałem na brzuchu w kałuży krwii, a przede mną stał on. Nigdy nie zapomne jego wyrazu twarzy, gdy zobaczył że najsilniejsza technika nie była w stanie zabić demona. Biłem się z własnym ciałem, ale tą walką akurat mogłem wygrać. Podniosłem się na kolana, a nieco później na nogi. Trzymałem się za rozwaloną do kości rękę, kapało ze mnie bardziej niż podczas deszczu, który po moim wstaniu nie był już tak obfity. Miałem spalone pół ciała, drugie pół rozerwane. Ledwo mogłem ustać, utykałem przy każdym kroku.Nie miałem gardy, nie miałem najmniejszych sił by zaatakować.Z żeber wystawało mi coś na wzór larw. W końcu się zbliżyłem. Chciałem zadać cios, wystrzelić jakiś pocisk ale.... to nic by już nie zmieniło. Nawet ja to pojąłem. Zastanawiałem się czy to nie jest iluzja, jakiś sen po tym jak umarłem. Ale wszystko było prawdziwe. W końcu skończyły mi się siły, i zrobiłem coś czego nigdy bym o zdrowych zmysłach nie zrobił. Lecz nie miałem mocy by zrobić inaczej. Zmasakrowany i bezsilny opadłem na kolana. Na kolana. Przed innym wojownikiem. Nie zamierzałem się poddać, ani błagać o oszczędzenie. Wściekły opuściłem głowę.
-zakończ to.
OOC:
brak akcji.
Czarno-szara aura o agresywnej strukturze wzmocniła mnie tylko chwilowo. Przez pierwsze minuty było idealnie. Nie czułem bólu, mogłem zadawać obrażenia bez końca. Jakby ktoś wpakował we mnie kilogram Dragów. Ale każdy z nich przemija, tak też było z furią. W pewnym momencie aura gwałtownie znikła. Nie miałem już energii by ją utrzymać. Popełniłem chyba najgorszy błąd jaki mogłem. Atakując bez rozwagi straciłem całą amunicję. Każdy cios który zadał mi złotowłosy był jak przebicie na wylot. Jakby mnie ktoś obdarł ze skóry. Szybkie kopnięcie posłało obitego mnie na mokrą glebę, robiąc kilkumetrowy krater. Spróbowałem wstać, uniknąć nadchodzącego ataku. Lecz ciało mnie nie posłuchało. Wojownik z Vegety posłał mnie z powrotem na ziemię I zasypał uderzeniami jak nieprzytomnego. Ja, dumny Arcydemon stworzony z Grzechów Ludzi, wbity w błoto z jedynie wystającymi nogami. Bezradny jak dziecko. Jak mogłem do tego dopuścić.
Nie było już we mnie Ki. Jedyne co trzymało mnie przy życiu to naturalna demoniczna wytrzymałość. Cały byłem obity, strumyk krwi spływał mi po twarzy, błękitny tatuaż stał się całkiem wybladły. Całe ciało osiniaczone, starte jak jakimś narzędziem. A to tylko jeden Saiyan. Spojrzałem na jego twarz, I już wiedziałem co się stanie. Będzie kończył to starcie. Nie zamierzam mu na to pozwolić. Wyrzucił mnie wysoko w powietrze, ja po niedalekim dystansie zatrzymałem się bukujutsu. Od tego momentu wrócił do mnie mroczny odpowiednik adrenaliny. Szybko jednak zrozumiałem, jaką techniką Obcy chce zakończyć tą walkę. Widziałem ją wcześniej.Błyskawica Ziemska zagrzmiła tuż przed wystrzałem. Czas jakby zwolnił gdy zobaczyłem płomienistą falę niszczycielskiej Ki mknącą w moją stronę.
To nie miało się tak skończyć. Dali mi moc, bym zwyciężył. Zginęli, bym ja ich pomścił. Nadali mi tytuł Arcydemona, bym stał się istotą odporną na ból i niezwyciężoną. Bym udowodnił iż demony są w stanie wygrać z rasami z poza Ziemi. Sadyzm, złośliwość, okrócieństwo, obłęd, szaleństwo miało zwyciężyć nad Wojowniczym odpowiednikiem szarańczy. Zadałem mu najwięcej bólu ze wszystkich jego dotychczasowych przeciwników,lecz psychicznie. Teraz już wiem czemu zawdzięczają swoją reputacje. Mogą zwiększyć swoją moc gdy zbliżą się do porażki. Mechanizm obronny którego nie ma nikt poza nimi. To moja zguba... Zginiemy ponownie moi bracia i siostry. Przykro mi że tak kończy się nasza historia. Za kilka chwil nikt już nie będzie pamiętał o naszej rasie, wraz ze zniszczeniem mojego mózgu. Nie chciałem tego. Zawiodłem nie tylko moich krewnych, lecz także moją Żonę i Córkę. Nie zaopiekowałem się nią. Zostawiłem je obydwie na śmierć. Być może ktoś tam w górze ukartował mi taki los... Trzymajcie się przyjaciele, koniec jest bliski...
***
- ginący Dragot:
***
Nie wierzyłem zmysłom, bowiem je odzyskałem. Leżałem na brzuchu w kałuży krwii, a przede mną stał on. Nigdy nie zapomne jego wyrazu twarzy, gdy zobaczył że najsilniejsza technika nie była w stanie zabić demona. Biłem się z własnym ciałem, ale tą walką akurat mogłem wygrać. Podniosłem się na kolana, a nieco później na nogi. Trzymałem się za rozwaloną do kości rękę, kapało ze mnie bardziej niż podczas deszczu, który po moim wstaniu nie był już tak obfity. Miałem spalone pół ciała, drugie pół rozerwane. Ledwo mogłem ustać, utykałem przy każdym kroku.Nie miałem gardy, nie miałem najmniejszych sił by zaatakować.Z żeber wystawało mi coś na wzór larw. W końcu się zbliżyłem. Chciałem zadać cios, wystrzelić jakiś pocisk ale.... to nic by już nie zmieniło. Nawet ja to pojąłem. Zastanawiałem się czy to nie jest iluzja, jakiś sen po tym jak umarłem. Ale wszystko było prawdziwe. W końcu skończyły mi się siły, i zrobiłem coś czego nigdy bym o zdrowych zmysłach nie zrobił. Lecz nie miałem mocy by zrobić inaczej. Zmasakrowany i bezsilny opadłem na kolana. Na kolana. Przed innym wojownikiem. Nie zamierzałem się poddać, ani błagać o oszczędzenie. Wściekły opuściłem głowę.
-zakończ to.
OOC:
brak akcji.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Fight of a Lifetime - Dragot vs Raziel
Pią Lis 21, 2014 9:22 pm
Saiyanin spokojnie patrzył jak jego fala uderzeniowa pochłania demona. Po jego słabnącej Ki czuł, że nie wiele życia w nim pozostało. Jeśli by przeżył ten atak to i tak w dalszym ciągu miałby do czynienia z Super Saiyaninem drugiego poziomu mocy. Możliwości Raziela dzięki tej przemianie zwiększyły się diametralnie. Jego oponent miał nieznaczną przewagę, kiedy złotowłosy był na pierwszym poziomie, lecz teraz nie miał już nic do gadania. Stał się zwykłym workiem treningowym, na którym Raz wyładowywał się. Jednak osobiście musiał przyznać, że to bydle jest twarde. Syn Aryenne również otrzymał wiele ran, które po walce na pewno będą bardzo odczuwalne. Nie wiedział też jakie obciążenie w jego organizmie wywołała ta przemiana. Cały czas znajdował się pod wpływem adrenaliny, lecz kiedy ten bój się zakończy, na pewno odczuje skutki starcia. Oj i to jeszcze jak.
Raziel zmrużył oczy kiedy fala mocy zakończyła swoją działalność. Na jego twarzy błądził delikatny uśmieszek, lecz nie był to uśmiech pełnego zadowolenia. Ten francowaty gnojek zdołał przeżyć jego uderzenie. Chłopak musiał przyznać, że pomimo porażki, demon wywarł na nim niezłe wrażenie. Zmusił go do użycia wielu ruchów i kilku asów w rękawie. Jednak nie wiadomo jak by ten pojedynek się zakończył gdyby Nashi używał SSJ2 od początku potyczki, lub pozostał na pierwszym poziomie. Wynik i sytuacja mogły być zupełnie inne. Jednak co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Złotowłosy obserwował jak to co zostało z jego przeciwnika spada na ziemię. Nie miał nawet zamiaru go łapać. Lazurowe tęczówki obserwowały powolny lot, który zakończył się solidnym uderzeniem w grunt. Wojownik z Vegety uśmiechnął się do siebie i ruszył w stronę tego truchła.
Widok jaki ujrzał nie należał do najpiękniejszych. Z jednej ręki została mu kość, zaś druga była tak zmasakrowana, że trudno było dociec gdzie zaczyna się dłoń. Reszta ciała też nie należała do najlepszych. Spalone, porozrywane. Zahne splunął widząc jak z wnętrza potwora wydostają się jakieś larwy. Delikatny ogień KI, który płonął w tym ścierwie uświadamiała Raziela, że jego przeciwnik żyje.
- Wstawaj. – powiedział Saiyanin zasadzając kopniak w bok jego przeciwnika. Deszcze powoli przestawał padać i zbliżał się dzień.
Lazurowe oczy patrzyły w czerwone. Zarówno u niego, jak i demona była nienawiść. Jednak oponent Nashiego zrobił coś, czego złotowłosy się nie spodziewał. Podniósł się na kolano i poprosił o łaskę w formie szybkiej śmierci. Aż tak bardzo poczuł się dobity?
- Chciałbyś co? – powiedział i uśmiechnął się złośliwie. O tak. Potęga i siła umiały się rzucić na mózg. Raz zaczął powoli się unosić.
- Nie zabiję cię. Żyj ze świadomością, że zostałeś pokonany i jesteś nikim. Żegnam.
Po tych słowach Saiyanin drugiego poziomu wystrzelił w powietrze i zniknął z radaru demona. Musiał odpocząć by potem znaleźć swoją siostrę. Wyczuwał przy niej jakąś obcą KI. Nie świadczyło to za dobrze.
Occ:
Koniec walki. Dzięki Drag.
z/t gdzie indziej.
Raziel zmrużył oczy kiedy fala mocy zakończyła swoją działalność. Na jego twarzy błądził delikatny uśmieszek, lecz nie był to uśmiech pełnego zadowolenia. Ten francowaty gnojek zdołał przeżyć jego uderzenie. Chłopak musiał przyznać, że pomimo porażki, demon wywarł na nim niezłe wrażenie. Zmusił go do użycia wielu ruchów i kilku asów w rękawie. Jednak nie wiadomo jak by ten pojedynek się zakończył gdyby Nashi używał SSJ2 od początku potyczki, lub pozostał na pierwszym poziomie. Wynik i sytuacja mogły być zupełnie inne. Jednak co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Złotowłosy obserwował jak to co zostało z jego przeciwnika spada na ziemię. Nie miał nawet zamiaru go łapać. Lazurowe tęczówki obserwowały powolny lot, który zakończył się solidnym uderzeniem w grunt. Wojownik z Vegety uśmiechnął się do siebie i ruszył w stronę tego truchła.
Widok jaki ujrzał nie należał do najpiękniejszych. Z jednej ręki została mu kość, zaś druga była tak zmasakrowana, że trudno było dociec gdzie zaczyna się dłoń. Reszta ciała też nie należała do najlepszych. Spalone, porozrywane. Zahne splunął widząc jak z wnętrza potwora wydostają się jakieś larwy. Delikatny ogień KI, który płonął w tym ścierwie uświadamiała Raziela, że jego przeciwnik żyje.
- Wstawaj. – powiedział Saiyanin zasadzając kopniak w bok jego przeciwnika. Deszcze powoli przestawał padać i zbliżał się dzień.
Lazurowe oczy patrzyły w czerwone. Zarówno u niego, jak i demona była nienawiść. Jednak oponent Nashiego zrobił coś, czego złotowłosy się nie spodziewał. Podniósł się na kolano i poprosił o łaskę w formie szybkiej śmierci. Aż tak bardzo poczuł się dobity?
- Chciałbyś co? – powiedział i uśmiechnął się złośliwie. O tak. Potęga i siła umiały się rzucić na mózg. Raz zaczął powoli się unosić.
- Nie zabiję cię. Żyj ze świadomością, że zostałeś pokonany i jesteś nikim. Żegnam.
Po tych słowach Saiyanin drugiego poziomu wystrzelił w powietrze i zniknął z radaru demona. Musiał odpocząć by potem znaleźć swoją siostrę. Wyczuwał przy niej jakąś obcą KI. Nie świadczyło to za dobrze.
Occ:
Koniec walki. Dzięki Drag.
z/t gdzie indziej.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach