Kuro - Karta postaci
Pon Lip 30, 2012 10:28 pm
1.Imię – Kuro/drobik
(rysunek postaci wykonany tuszem)
2.Rasa– Saiya-jin
3.Wiek – 19 lat
4.Wygląd:
Młody chłopak z burzą czarnych gęstych włosów, które wiąże w kitę. Ma 175 cm wzrostu oraz około 80 kg wagi, posiada także typowy dla przedstawicieli tej rasy małpi ogon. Jako kadet nosi najczęściej niebieski pełny kombinezon, białe buty, oraz rękawice. Mimo wszystko w czasie wolnym nie stroni od luźniejszych ubrań, jak: zwykły t-shirt i spodnie. Przywykł do noszenia wysokich butów i kadeckich rękawic. Od czasu przesłuchania nosi opaskę usztywniającą i ochraniającą lewy staw skokowy, która przy wysokości typowych kadeckich butów jest niewidoczna.
Znak szczególny: - tatuaż lisa z płonącą grzywą na lewym ramieniu. Posiada w sobie cząstkę Ki Foxa.
5.Charakter:
Chłopak posiada niespożytą ilość energii, jest ciekawy świata, interesuje się też medycyną. Całym sercem uwielbia ciężki trening i nie boji się wyzwań. Nie lubi bez sensu krzywdzić innych, niestety w przeciwieństwie do pozostałych członków rasy chłopak nie przebada za walką. Przy bliższym poznaniu okazuje się być otwarty i troskliwy. Dodatkowo jest sprytny, pomysłowy i wygadany z czego doskonale zdaje sobie sprawę. Kuro zwykle bywa bardzo spokojny, nigdy nie atakuje pierwszy i trudno wyprowadzić go z równowagi, co nie oznacza, że nie jest to niemożliwe. Kiedy już się wścieknie, to przestaje nad sobą panować.
Wydaje się zagubiony, po stracie brata, jednak ma jasno określone cele i jest wytrwały w swoich dążeniach. Mocno zmienił się po wydaleniu ojca z armii oraz śmierci brata bliźniaka, stał się bardziej bezczelny, złośliwy w wypowiedziach, a także szybciej wpada w złość niż wcześniej to miewał w zwyczaju. Nawet gdy wydaje się miły, to „ogonem zawsze trzyma sztylet”.
Szaleje za swoją dziewczyną Zorą. Jego ulubionym zespołem są „Małpiszony” z ich flagową piosenką „This is War” (w rzeczywistości piosenkę stworzyli członkowie zespołu „30 Seconds to Mars" ale na potrzeby opowiadania pozwoliłem sobie dokonać przeróbek - piosenka do odszukania na YT)
6. Wygląd i Charakterystyka Shiro:
Jak to brat bliźniak, ta sama budowa ciała, te same rysy twarzy, za to dla odmiany odciął kucyk z tyłu. Chciał się trochę odróżniać od brata. Nienawidził kiedy ich mylono, tym bardziej, że od najmłodszych lat przylgnęła do nich obu ksywka „klony”. Główny prowodyr wszystkich dziecięcych i szaleńczych wybryków braci. Jest śmiały, odważny i pewny siebie, interesuje się mechaniką, rozkręca wszystko co mu wpadnie w ręce.
7. Historia:
Kuro urodził się wraz ze swoim starszym o 5 minut bratem bliźniakiem Shiro na planecie Vegeta. Mieszkali w osadzie nieopodal czerwonej pustyni, jednak bezpieczni przed atakami ze strony robali. Ich dom znajdował się nieco na uboczu wioski. Rodzice chłopców pochodzący z niższych warstw struktury społecznej byli żołnierzami, Kurokara osiągnął stopień Regular Class, natomiast Shira należała do piechoty. Naturalną koleją rzeczy było, że kiedy chłopcy dorosną, pójdą w ślad rodziców i wstąpią do wojska. To byłaby hańba dla rodziny, gdyby tak się nie stało. Chłopcy z zapartym tchem wysłuchiwali rodzinne opowieści o misjach i walce na froncie. Opowieści były rzeczywiście niesamowite ale wizja koszarów wojskowych nie pociągała Kuro. Wychodził z założenia, że słowami, bohaterstwem i dumą nikt się jeszcze nie wyżywił. Wcale tego nie chciał, wolał być lekarzem i pracować w klinice ale oczywiście rodzice nie chcieli o tym słyszeć, no bo jak można się upodlać takimi niesiyańskimi zawodami. Jego zdaniem wojsko to bezsensowny kierat, przez kilka pierwszych lat będą go poniżać dla samej psychopatycznej przyjemności, a potem będzie dobrze, jak nie zginie w jakiś żałosny sposób wykonując rozkazy. Do tego nie przepadał za walką, to raczej opatrywanie, szybkie działanie, pomoc budziło w nim tą adrenalinę.
Mały domek w biednej wiosce był świadkiem niejednego z wybryków braci za co nieraz dostawali ostre lanie od ojca, co mimo wszystko wcale nie zrażało ich do podejmowania realizacji kolejnych ryzykownych i szalonych pomysłów. Zakradali się na teren Akadami lub złomowiska, gdzie Shiro zbierał części różnych starych urządzeń, a następnie kombinował i konstruował różne ustrojstwa, zwykle nie działające zgodnie z pierwotnym zamysłem. Wiedli spokojny żywot i niczego im nie brakowało, aż do momentu kiedy mieli po 12 lat. Shira wyruszyła na drobną misję, a kiedy przez dłuższy czas nie zdawała raportu wysłano po nią oddział. Przybyli na miejsce żołnierze znaleźli tylko szczątki skatera i zniszczoną kapsułę, nie wykonała misji, więc prawdopodobnie zginęła z rąk tubylców - lecz ciała też nie odnaleziono.
Zrozpaczonym chłopcom podarowano szczątki urządzenia na pamiątkę i tak nie nadawał się już nawet do naprawy.
Pięć lat później ich ojciec podczas walki stracił lewą rękę i wydalono go z armii. Odtąd Ryder ciągle przesiadywał w domu i snuł opowieści o akademii. Za to Kuro nie był w stanie już dłużej tego wysłuchiwać, coraz bardziej nienawidził tej planety i tego chorego systemu. Z tego powodu często dochodziło do kłótni między nimi. Kochał i szanował ojca, w końcu to on był jego pierwszym nauczycielem, a chłopak doceniał jego rady ale obecnie nie dawało się z nim wytrzymać pod jednym dachem. Kurokara trenował swoich synów już od najmłodszych lat, zawsze stawiał im wysoko poprzeczkę. Wraz z żoną wpajali chłopcom podstawy walki oraz szacunek dla króla i wojskowego rzemiosła. Uczyli chłopców nie tylko jak mają wałczyć ale też jak mają przetrwać zdani sami na siebie. Niemniej po tym wydarzeniu Kuro umocnił się tylko w przekonaniu, że armia jest bezsensownym tworem, ojciec oddał najlepsze lata życia służąc królowi, a teraz wyrzucają go jak nieprzydatnego śmiecia. Przestały, go dziwić opinie, że Siyanie to najpodlejsza rasa w kosmosie. W takich chwilach cieszył się, że ma brata, zawsze mogli ze sobą pogadać o wszystkim. Niezliczoną ilość razy pakowali się w kłopoty ale doskonale wiedzieli, że pewnych granic nie można przekroczyć. Choć Shiro podzielał zamiłowanie ojca do armii, Kuro starał się to mimo wszystko szanować.
Chwile wytchnienia od ciężkiej atmosfery w domu dawała mu jego dziewczyna Zora. o genach ¾ Saiyana, czarnych włosach i fioletowych pasemkach do pasa. Znali się i bawili od dziecka, gdyż dziewczyna mieszkała zaledwie kilka domów dalej ale dopiero od jakiegoś czasu stworzyli parę i było im ze sobą dobrze. Młody Saiya-jin czuł, że to ta jedyna, z którą pragnął założyć rodzinę i spokojnie żyć, już dobrze odczuł na swojej skórze jak to się kończy mieć za rodziców żołnierzy. Zora nie walczyła, prawdopodobnie miała nawet dość niski poziom mocy ale dla kuro nie miało to żadnego znaczenia. Dziewczyna pochodziła z rodziny kupieckiej dostarczającej wysmakowane towary dla elit, co uchroniło ją przed wysłaniem na inną planetę. Kuro wraz z bratem nie raz dorywczo pracowali przy rozładunku, dzięki czemu mogli sobie dorobić kilka groszy i czasem za pozwoleniem skubnąć to i owo. Rodzice bliźniaków aktualnie zajmowali zbyt niskie rangi wojskowe, aby chłopcy mogli chociaż poznać zobaczyć wiele rarytasów i przedmiotów. Do tego zarówno Shiro, jak i Kuro byli ciekawi śwista i interesowali się wszystkim wokół, przez co także często wpadali w kłopoty.
Miesiąc przed dziewiętnastymi i urodzinami chłopców stało się coś, co zdruzgotało dotychczasowy światopogląd Kuro. Całe popołudnie spędził z Zorą. Jak zwykle dziewczyna towarzyszyła w kupieckich wyprawach swoich rodziców aby uczyć się swojego przyszłego fachu więc ta dłuższa chwila razem musiała im wystarczyć na kilkanaście dni rozłąki. Zbliżał się wieczór, więc należało wracać do domu, wracał do swojej osady jak na skrzydłach. Zora obiecała mu wyjątkowy prezent na urodziny, oł je zaliczy drugą bazę, pomyślał Kuro, teraz już nic nie popsuje jego humoru. Wtem w oddali dostrzegł grupkę jakich jegomościów, ale nie zainteresował się tym zbytnio, gdyż jego myśli krążyły gdzie indziej. Nagle z rozmyślań wyrwał go krzyk dochodzący od strony dziwnej grupki. Kuro zatrzymał się i począł nasłuchiwać, ten głos wydawał mu się znajomy. Po raz kolejny do uszu młodego Saiyajina dotarł pełen bólu krzyk, to niemożliwe znał ten głos, znal aż za dobrze. Niewiele myśląc poleciał w stronę grupki, musiał ratować brata. Kiedy dotarł na miejsce zobaczył pięć osób, wszyscy ubrani w brązowe długie szaty i kaptury na głowach. Wdział jak dwóch z nich trzyma jego brata, trzeci stoi na przeciw niego z pokrytym krwią sztyletem. Z prawej strony twarzy brata obficie spływała krew, obcięli mu ucho. Zanim Kuro się zorientował, dziwni przybysze złapali go za ramiona i kark potężnymi dłońmi i przytrzymali go. Jeden z trzymających go osiłków chrapliwym głosem powiedział:
- Szefie, jakiś gówniarz się przyplątał.
- Puśćcie go! -wykrzyczał Kuro.
- Patrzcie to mówi - odezwał się inny, co wywołało salwę śmiechu wśród pozostałych.
- (Szef) Niech się szczeniak napatrzy, a potem nauczcie go, żeby następnym razem nie wtrącał się w sprawy dorosłych. On nas nie interesuje. Po czym przykładając nóż do gardła Shiro zapytał go: Znasz go? No co mody Saiya-jin spojrzał Kuro prosto w oczy zaprzeczył. Jego spojrzenie wyrażało tylko jedno: "jeśli się odezwiesz idioto to ja osobiście cię zabije!"
- Nie znam go – odpowiedział Shiro
- Dziwne, są jakby podobni do siebie no nie? – głośno zaczął się zastanawiać jeden z grupki
- (Szef) Idioto, wszyscy Saipanie są do siebie podobni, do roboty, kończy nam się czas, a dobra zabawa jeszcze przed nami.
Kuro krzyczał, wrzeszczał i siłował się ale nie był w stanie wyzwolić się z uścisku. Nie mógł patrzeć, jak katują jego brata, nie chciał słyszeć krzyków brata. Tym bardziej, że banda przybyszów napawała się żądając powolny ból swojej ofierze. Zadawali mu płytkie i bolesne, do tego po kolei łamali mu palce, tak aby cierpiał mocno, a jednocześnie umierał powoli. Wstyd się przyznać ale w tej chwili Kuro chciał zasłonić uszy i nic nie widzieć. (Ten widok będzie prześladował go w niejednym nocnym koszmarze). Nie mógł stanąć w obronie brata, nie potrafił. Co prawda ojciec nauczył ich podstawowych ciosów ale to było stanowczo za mało, na tak silnych przeciwników. W tym momencie przyszła mu do głowy rada ojca. W takiej sytuacji trzeba użyć ogona, tylko to mu zostało. Zamachnął się i trzepnął tak mocno jak tylko umiał ogonem gościa po swojej lewej w twarz. Oszołomiony, a w zasadzie bardziej zaskoczony niż oszołomiony napastnik puścił go i zatoczył się dwa kroki do tyłu. Kuro wykorzystał sytuację i wyrwał się drugiemu. Temu, którego uderzył ogonem opadł kaptur odsłaniając głowę i Kuro zobaczył trupio białe oczy, bielące się w mahoniowej masce. Chciał uciec i zaalarmować kogoś, tylko tyle mógł zrobić. Niestety ten atak tylko rozwścieczył napastników. Chłopak rzucił się do ucieczki ale przebiegł zaledwie kilka metrów, gdy jeden z oprawców nagle pojawił się tuż przed nim i kopnął kolanem w brzuch, a następnie uderzył pięścią w plecy. Kuro padł na ziemię i poczuł, jak do ust napływa mu krew. Już miał się podnieść, kiedy koleś, któremu opadł kaptur przydepnął go swoja wielką nogą.
- Teraz obetnę Ci ten ogonek... - zachrypiał, po czym wyciągnął zza szaty sztylet i odciął młodemu Saiya-jin`owi ogon w połowie.
Kuro krzyknął z bólu, ale krzyk zagłuszył chrapliwy śmiech kata. Leząc twarzą w piachu, dalej próbował się szarpać, jednak im mocniej próbował, tym bardziej czuł nacisk buta napastnika. Poczuł jak pękają mu żebra i dodatkowy ból przenika jego ciało, ciężko mu się oddychało z twarzą ziemi i krwią w ustach. W końcu przestał się wyrywać, przestał też słyszeć brata. Wtem jeden z oprawców, ten do którego wcześniej zwrócono się per szef powiedział:
- Dobra panowie robota skończona, spadamy, zaraz będzie przelatywał tędy patrol!
- Zaurus, a co z nim? - odezwał się właściciel chrapliwego głosu.
- Debilu, uważaj co mówisz! - krzyknął inny z grupki.
- (szef) To nic, mózgi Saiyan zmniejszają się wprost proporcjonalnie do powiększających się ich mięśni, za milion lat się nie skumają.
Kuro czuł, że mowa o nim, wstrzymał oddech i starał się nie poruszyć. Usłyszał kroki i poczuł jak ktoś kopie go w brzuch. Z całych sił chciał się nie ruszyć, udawać że nie żyje. Być może wtedy daliby mu spokój, a po ich odejściu chłopak mógłby kogoś zaalarmować ale na taką siłę ciosów jego ciało było nieprzygotowane. Mimowolnie jęknął i wypluł kolejną falę krwi.
- Zaraz pewnie wyzionie ducha, za dodatkowe zwłoki nam nie zapłacono. Spadamy!
Kiedy odlecieli Kuro podczołgał się do brata, jeszcze żył ale był rozpruty jak prosie i poodcinano mu dłonie. Działanie przyszło samo, Kuro ostatkiem sił usiadł, ściągnął bluzę i zaczął tamować nią krwotok z klatki piersiowej. Przestał czuć ból, zadziałała adrenalina. Teraz przydała się wiedza z zakresu pierwszej pomocy, oderwał rękawy od bluzy i zaczął owijać nimi kikuty rąk. Działanie nie przynosiło skutku, Shiro umierał. Kuro czuł jak łzy napływają mu do oczu, nie płakał odkąd dowiedział się o śmierci mamy, a teraz łzy spływały mu na ziemię. Zwymiotował krwią, nie czuł jak połamane żebra przebijają mu narządy wewnętrzne. I krzyczał ile sił w płucach, wzywając pomocy. Chwilę później, co dla chłopca było całą wiecznością wylądowało dwóch Saiyan w zbrojach, Zobaczyli klęczącego młodego chłopca ubabranego we krwi, nad rozbebeszonymi zwłokami. Kuro wstał i chwiejnym krokiem podszedł do jednego z żołnierzy, błagając o pomoc. Gdy ten stał niewzruszony, wściekł się i zaczął walić pięściami w jego pancerz i krzyczeć, żeby ratowali jego brata. Saiyan nic nie robił sobie z zachowania dzieciaka, tylko coraz bardziej wkurzał się, że gówniarz zabrudza mu świeżo wypolerowaną zbroję piachem i krwią. Odezwał się tylko do drugiego, który podszedł do ciała.
- Żyje?
- Nie - odpowiedział krótko drugi.
Kuro poczuł silny cios w kark wykonany kantem dłoni, miał wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu, a w następnej chwili padł na ziemię tracąc przytomność.
Po dwóch dniach, późnym popołudniem Kuro odzyskał przytomność, usiadł na łóżku i nadal nieco zamroczony rozejrzał się wokół. Był w szpitalnej izolatce. Ciekawe dlaczego, go oddzielono, zobaczył że rany się wygoiły ale nie miał już ogona. Pewnie oddzieli mu to co zostało, nie szkodzi odrośnie. Zaczął przypominać sobie, co się wydarzyło. Dopiero teraz dotarło do niego, że gdyby nie brat on też by zginął. Tego dnia, Kuro poczuł jakby jakaś część jego samego zginęła.
Pół godziny później, do pokoju wszedł postawny Saiya-jin w zbroi wojskowej, szybkim ruchem obie ręce wykręcił chłopcu do tyłu i zabrał go ze sobą. Kuro chwiał się na nogach, odcięty ogon spowodował zmianę środka ciężkości i nie mógł utrzymać równowagi ale nieprotestowa w żaden sposób, wobec tego co się teraz działo. Przeszli spory kawał korytarzem, po czym młody został wprowadzony do małego pokoiku. W środku przy stoliku siedziało trzech Saiyan w zbrojach iż założonymi scouterami, a na przeciw nich stało krzesło, na którym postawny Saiyan go posadził, a sam cofnął się i stanął przy drzwiach. Kuro był przerażony, siedział przed trzema wojskowymi w samej piżamie i nie wiedział, czego mogliby od niego chcieć. Kazali mu dokładnie opowiedzieć, co się wydarzyło. Chłopak trochę się uspokoił, to zwykłe przesłuchanie, w sumie to miało sens. Opowiedział wszystko, jednak zataił imię, które usłyszał - sam się policzy z tym draniem. Kiedy skończył opowiadać, Saiyanie chwilę milczeli, po czym siedzący po lewej nieco łysawy zapytał się, go gdzie schował narzędzie zbrodni.
Najpierw chłopak przeżył szok, jak to był uznany z mordercę?! Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, przecież był niewinny…. Początkowy szok po chwili ustąpił miejsce wściekłości.
- A co w kieszeni moich spodni nie znaleźliście?! To poszukajcie w tym piachu! - wykrzyczał.
Saiya-jin stojący przy drzwiach podszedł do niego, chwycił za przysłowiowe "szmaty" i przygwoździł do ściany, tak że chłopak nie dotykał nogami podłogi i krzyknął donośnym basem:
- Cholerny gówniarzu masz pojęcia do kogo się odzywasz?
Wściekłość górowała nad młodym Saiya-jin`em, krew wrzała mu w żyłach i już zamierzał kopnąć byczka w klatkę piersiową, kiedy siedzący po środku mężczyzna wstał i odezwał się do Kuro:
- Chłopcze zanim coś zrobisz, zastanów się w jakiej sytuacji się znalazłeś.
Na rozmyślania było już za późno ciało młodzika zareagowało automatycznie i chłopak kopnął obiema nogami trzymającego go żołnierza prosto w klatkę piersiową. W tej chwili było mu wszystko jedno, jeżeli uznają go za winnego to i tak go zabiją. Żołnierz puścił go i zatoczył się kilka kroków do tylu a kuro upadł na podłogę Natychmiast pozbierał się na równe nogi i wydyszał tylko:
- Połamałem sobie żebra i obciąłem ogon, bo jestem cholernym masochistą! Nie zabiłem brata!
Stojący mężczyzna z włosami na jeża, kosmykiem opadającym z przodu i czarnej zbroi parsknął śmiechem, W tym momencie Kuro poczuł jak traci grunt pod nogami, byczek zaszedł go od tyłu i podniósł za kostkę do góry. Chłopak wisiał głową w dół plecami do żołnierza który go trzymał. Młodzik nie dawał za wygraną i szarpał się niczym rozjuszony kot. Trzymający go Saiya-jin także nie odpuszczał i zaciskał dłoń coraz mocniej aż dało się usłyszeć trzask miażdżonych kości w nodze oskarżonego. Kuro krzyknął z bólu i szarpał się jeszcze bardziej aby uwolnić się z uścisku, co przynosiło mu mierny skutek. Oszalały z bólu chłopak zrobił tylko jedno, zaatakował. Zmusił się aby zgiąć się i wystrzelił całą swoją Ki w twarz oponenta. Efekt był natychmiastowy, żołnierz zasłonił twarz rękoma puszczając młodego Saiyajina. Upadek na podłogę tym razem był znacznie boleśniejszy ale nim cokolwiek zdążył zrobić chłopak, żołnierz z twarzą zalaną krwią zaczął formować pocisk ki.
- Pieprzony gówniarzu....
- Dawaj! Wisi mi to! wykrzyczał Kuro.
- Puść, go. I wynoś się stąd!- Rozkazał stojący Saiya-jin
- Ale.... - chciał coś powiedzieć byczek
- Powiedziałem puść go I WON!- spokojnie odpowiedział ten w czarnej zbroi, wypowiadając słowa wolniej i akcentując każde z nich.
Kuro usiadł na podłodze i próbował złapać oddech, kiedy byczek opuścił pomieszczenie a wojownik podszedł spokojnie do siedzącego młodego chłopaka.
- Bystry i energiczny z ciebie chłopak, lubię takich - powiedział Saiya-jin, który przed chwilą wydał rozkaz. Ale masz za ostre ząbki, uważaj bo sobie kiedyś język odgryziesz. Powiedział, po czym złapał Kuro z tyłu głowy za włosy i pchnął go prosto twarzą na betonową podłogę. Uderzenie było silne, Kuro poczuł jak łamie mu się nos, a echo uderzenia odbija mu się w głowie. W pokoju zapanowała cisza, Kuro dzwoniło w uszach i dodatkowo docierała do niego nowa fala bólu z pogruchotanej kostki. W tym czasie ów wojownik usiadł na krześle, na którym kilka minut wcześniej siedział Kuro, skrzyżował ręce na oparciu i stukał butem w podłogę obok ucha chłopaka. Poczekał jeszcze chwilkę, obserwując uważnie leżącego młodzika:
- Gniew to zły doradca. Krew ci uderzyła do głowy, a ja jej trochę upuściłem, od razu jaśniej się myśli? Mówisz, że twoje życie nie ma dla ciebie znaczenia. Przyjmijmy wersję, że mówisz prawdę. Nie chciałbyś się zemścić? Pozwolisz, by mordercy za to nie zapłacili? By śmierć twojego brata poszła na marne?
Chłopak jęknął z bólu i nadal leżąc na brzuchu próbował lewą ręką złapać się za bolącą kostkę, wtedy usłyszał szuranie krzesła obok siebie. Nagle poczuł jak ten sam Saiya-jin nadepnął mu na lewą dłoń. Chłopak zacisnął zęby, całkowicie się tego nie spodziewał, jednak nacisk buta nie był na tyle silny żeby Kuro dotkliwie go odczuwał.
- Powiem tak, niech to będzie dla ciebie motywacją, będziesz grzecznie współpracował?
- Ghhh powiedziałem …. już wszystko
- Na pewno? – zapytał mężczyzna po czym zwiększył nacisk aż dało się słyszeć chrupnięcie kości.
Kuro już nie był w stanie nic powiedzieć, krzyczał i płakał z bólu, próbował się wyrwać ale im bardziej się szarpał tym mocniej mężczyzna miażdżył mu rękę. Chłopak miał wrażenie, że nawet jedna minuta trwa całą godzinę.
- Nie słuchasz mnie, mówiłem że masz się uspokoić.
Młody Saiyan na te słowa zamarł przerażony w bezruchu, nie potrafił sobie wyobrazić co jeszcze mogłoby go gorszego spotkać. Patrząc na przerażoną twarz chłopca mężczyzna uśmiechnął się złośliwie i cofnął nogę.
- No widzisz od razu lepiej, nooooo szybko się uczysz.
Kuro leżał w bezruchu nie spuszczając wzroku z wojownika miał czas, żeby ochłonąć, potem ważył każde wcześniej wypowiedziane zdanie. Ten kolo miał rację, absolutną rację, żyje tylko dzięki bratu. Nie może tego życia w tak głupi sposób zmarnować. Zrobi wszystko, żeby dopaść i pokonać tego Zaurusa, musi pomścić brata. Nie może umrzeć, zanim tego nie zrobi. Powoli zaczął się podnosić. Usiadł, otarł rękawem krew z twarzy i obaj Saiyanie wymieli się spojrzeniami. Dowódca tylko na to czekał, już wiedział, że chłopak jest niewinny, wystarczyło mu tylko jego spojrzenie, spojrzenie, w którym były ogień i zemsta, jednak musiał się jeszcze upewnić.
Kiedy po zakończonym przesłuchaniu zaniesiono młodego z powrotem do pokoju, lekarze natychmiast się nim zajęli. Przemyślał całą sytuację. Miał niesamowite szczęście, że za te bezczelne odzywki nie zabili go od razu. Ten dowódca musiał mieć cholernie dobry dzień. Po podaniu środków nasennych zasnął niemal natychmiast, a lekarze na spokojnie zajęli się jego zgruchotaną kotką i kośćmi lewej dłoni. Z rana został jednak obudzony i wyciągnięty z lóżka na kolejne przesłuchanie.
Przez następne cztery dni chłopak w kulko musiał opowiadać całe zdarzenie i obrywał za każdym razem, kiedy zapominał lub pomylił jakiś szczegół. Po całodniowym przesłuchaniu był nie tylko wymęczony fizycznie z licznymi obrażeniami ale i psychicznie. Ciągle na nowo musiał przeżywać ze wszystkimi szczegółami śmierć brata, a na domiar wszystkiego nie pozwolono mu iść na pogrzeb tak bliskiej dla niego osoby, w końcu nie da się ukryć, że bliźnięta zawsze łączy szczególna więź. Nikt nie dał mu nawet chwili aby mógł sam w spokoju przeżyć swoje nieszczęście i smutek. Od rana ciągnięto go na przesłuchania, a w nocy lekarze doprowadzali go do stanu używalności. Ostatniego dnia, gdy leżał na wznak z roztrzaskaną głową na podłodze, a z ust sączyła mu się krew miał ochotę się już załamać i przyznać do wszystkiego niech go zabiją i niech się to już wszystko skończy. Był ledwo żywy i cały czas widział nad sobą tego samego Saiyajina, który pierwszego dnia roztrzaskał mu nos o podłogę, tylko on wymierzał mu ciosy w najbardziej wymyślny i nieprzewidywalny dla chłopaka sposób. Kuro już otworzył usta, żeby skapitulować ale w tym właśnie momencie wojownik stojący obok niego odezwał się do dwóch pozostałych Saiyan.
- Dobra na tym koniec. Za dwa dni chcę mieć pełny raport na biurku. Wezwijcie medyków niech go zabiorą i przekażcie papiery do Akademii z notką, że jednemu ptaszkowi trzeba dzióbek spiłować.
- Nie wybieram się do Akademii- wyjąkał Kuro po dłuższej chwili.
Wojownik już miał opuścić pomieszczenie, gdy na te słowa odwrócił się na pięcie podszedł do stolika i wziął plik leżących tam panierów. Następnie podszedł do chłopaka i pochylając się przed nim pomachał mu dokumentami przed nosem
- Chcesz tego? Zrobił przerwę dając chłopakowi czas na zebranie myśli. Wiem, że chcesz, więc żeby sobie poczytać będziesz musiał się na to cholernie napracować i lepiej zacznij już od zaraz.
Chwilę potem rzucił stos papierów powrotem na stół i wyszedł śmiejąc się głośno.
Pilnowany i zamknięty w szpitalnym pokoju spędził jeszcze kilka dni, lekarze mieli problem z rekonstrukcją kości lewego stawu skokowego zmiażdżonego chłopakowi przez rosłego Saiya-jina podczas wstępnego przesłuchania. Od tego czasu chłopak nosi opaskę usztywniającą i ochraniającą staw skokowy, która przy wysokości typowych kadeckich butów jest niewidoczna. Kiedy w końcu puszczono go do domu. Pokój jego i brata wyglądał jakby przeszło po nim tornado, pewnie było przeszukanie - pomyślał, ale nie znaleźli skrytki w podłodze zasłoniętej szafką. Tam chłopcy chowali swoje skarby, tam były miedzy innymi resztki skautera po mamie. Chciał do niej zajrzeć natychmiast ale szybko się rozmyślił. Na pewno go obserwują, oficjalnie nie został ani oskarżony, ani oczyszczony z zarzutów. Jego ojciec weteran nie miał dostępu do akt śledztwa, chłopak nie miał wyjścia musiał zdobyć wysoką pozycję wojskową aby wyjaśnić śmierć brata. Tak nienawidził armii, a teraz tak był od niej uzależniony. Inaczej nie zdobędzie ani siły, ani pozwolenia na opuszczenie planety. Diabli wiedzą ile zajmie mu to lat ale teraz odnalazł główny cel w życiu, nic więcej się nie liczyło. Podjął decyzję - wstępuje do akademii!
Pierwsze dni w nowym miejscu minęły mu dość burzliwie. Na sam początek uratował ledwo żyjącego kadeta J. i pozbierałam zmasakrowanego przez trenera koszar kadeta Dana. Następnie po otrzymaniu uniformu spóźnił się na pierwszy wykład z powodu niecodziennego zdarzenia i drobnej pomyłki świeżo upieczonej kadetki halfki, która postanowiła wziąć prysznic w męskiej szatni. Chłopak musiał mimo wszystko przyznać, że widok był wart opuszczenia wykładu. Niezrażony udał się w stronę sali treningowej i zaczął wcielać swój plan w życie. W ciągu zaledwie 10 minut zdążył zebrać dwie kary od trenera ale przynajmniej go przetestował po swojemu i doszedł do wniosku, że za tym kolesiem warto pójść nawet w ogień. Po za ochrzanem i karami jakie otrzymał trener wyraził też zrozumienie dla faktu, iż Kuro dopiero zaczynał swoją drogę w hierarchii wojskowej i ogólnie rozumiał, co chłopak w tej chwili czuje. Dodatkowo wyznaczył mu opiekuna, Saiya-jina o imieniu Claymore. Obaj mieli podobne charaktery i młody Saiyan był gotów uznać zwierzchnictwo nowego opiekuna. Jednak sytuacja diametralnie uległa zmianie, gdy opuścili salę treningową. Kuro został zwymyślany przez wyznaczonego mu opiekuna, że ten nie ma zamiaru wykonać rozkazu i taka miernota jak on nie będzie mu się pętać pod nogami. W czasie, gdy Kuro zmuszony był wysłuchiwać jaką jest miernotą nadszedł Kapitan z rozkazem aby kadet dołączył do innych kadetów w koszarach.
Chłopak posłusznie udał się na miejsce, gdzie trener na wstępie kazał mu biegać w kulko po terenie koszar. Kadet biegał długo i wytrwale był już znacznie zmeczony, gdy wtem ni stąd ni zowąd został nagle złapany za uniform przez trenera i postawiony pomiędzy dwóch już wałczących jegomościów. Karo mu walczyć z obojgiem na raz i Kuro po minie obojga przeciwników już wiedział, że im ten rozkaz też nie przypadł do gustu, szczególnie jednemu Saiua-jin`owi o imieniu Reito. Jakkolwiek Kuro by zaatakował ów szatyn ciągle odpychał go Kiaiho jak natrętną muchę. Czuł się strasznie zamieszany, nie wiedział którego z przeciwników zaatakować i rzucał się to ja jednego to na drugiego. Młodzik był uparty po każdym ciosie podnosił się i atakował ponownie. Sytuacja nieco pogorszyła się gdy drugi z przeciwników rozciął mu ramie, przez co Kuro nie mógł używać już tej ręki w walce. A wszystko przez trenera, który w momencie, gdy chłopak robił wślizg złapał go za kostkę i zakręcił młynek, przez co chłopak stracił panowanie nad swoim ciałem i z impetem wpadł na przeciwnika, który z łatwością zadał mu obrażenia Ki-Sworedm. Kadet zdenerwował się i poirytował całym zdarzeniem, zebrał się w sobie i włożył resztce sił i złości, żeby sparować cios szatyna. Udało mu się, przez dłuższą chwilę obaj kadeci się siłowali ale ich walkę przerwał ostrzał pocisków Ki spadających na nich z nieba, trener ponownie zainterweniował w walkę. Chłopak szybko wykonał lot w tył. Pilnował, żeby nie oberwać pociskiem i nadal cofając się plecami wpadł na biegającą po koszarach kadetkę, przewracają i ją i siebie. Nie był zadowolony tym faktem ale przez swoją nieostrożność wplatał ją w sam środek fali pocisków, nie pozostało mu nic innego jak przyjąć ataki na siebie i ją osłonić. Dziewczyna o fioletowych włosach i imieniu Amala okazała się być bardzo miła, nawet opatrzyła mu rozcięte ramię. Wokół panował tylko przeraźliwy huk od spadających pocisków, dodatkowo wznosiły się tumany kurzu, nic nie było wsiadać ani słychać. Chłopak nie miał pojęcia, gdzie są jego przeciwnicy. Kadetka oparła się całym ciężarem ciała na jego ramieniu, z czego chłopak wywnioskował, że zapewne jest ranna i najrozsądniej byłoby ją stąd zabrać, więc ostrożnie popychał ją i oboje cofali się do tyłu. Atak trenera znacznie zmalał na sile, co bardzo zaniepokoiło chłopaka, krzyknął do Amali żeby uciekała ale było już za późno, dopadł ich trener i zaczął potrząsać jak szmacianymi lalkami a następnie odrzucił na ziemię. Dostał karę za to, że próbował ochronić kadetkę. Dziewczyna także zarobiła karę, za to, że opatrzyła mu na prędce ramię kawałkiem swojego uniformu, oboje mieli szorować zbroje i uniformy wszystkich opuszczających teren koszar w odległości 10 metrów od siebie. Ku zdziwieniu chłopaka dziewczyna sprzeciwiła się rozkazom trenera. Jemu natomiast krew bulgotała w żyłach ze wściekłości, a jej zachowanie tylko bardziej go ośmieliło. W końcu sam ją wkopał w tą sytuację wiec wziął za nieodpowiedzialność, obmyślał szybką strategię i także on postawił się trenerowi. Ogarnęła go taka fala gniewu, że nawet odrósł mu ogon i na dłuższą chwilę po raz pierwszy zajaśniała wokół niego biała aura. Zdjął rękawicę i rzucił w pancerz trenera a następnie splunął mu miedzy nogi. To co zrobił tylko rozwścieczyło nauczyciela i w odpowiedzi zanim kadet zdążył mrugnąć oberwał falą energetyczną, w efekcie tego natychmiast stracił przytomność. Przeleżał nieprzytomny kilka godzin w koszarach póki silnym ciosem obudził go trener. Nawrzeszczawszy na chłopaka kazał mu stawić się następnego ranka na odrabianie kary. Kuro z oparzeniami i innymi ranami powlókł się powoli w stronę kliniki, zauważył daleko przed sobą Amalę. Kadetka patrzyła na niego ale w następnej chwili odwróciła się i poszła dalej. Kuro z jednej strony cieszył się, że jego strategia się udała, specjalnie sprowokował trenera bardziej aby ten wyładował złość na kadecie a dziewczynę zostawił w spokoju. Dziewczynie nic się nie stało ale przykro mu było, że tak go olała.
Gdy wreszcie dowlókł się do kliniki ostatkiem sił usiadł na wykrochmalonym prześcieradle, wszystko go piekło i bolało a do tego po odrośnięciu ogona kręciło mu się w głowie. Siedział tak kilka minut nim ktoś się nim zainteresował. O dziwo pojawił się kadet J., którego Kuro uratował jakiś czas temu. Białowłosy half pomógł pielęgniarce opatrzyć Kuro i obaj kadeci aż do wieczora rozmawiali. Młody Saiyan czuł w halfie bratnią duszę, z pewnością obaj nieźle dadzą w kość trenerom. Wieczorem ponownie pojawiła się pielęgniarka, ku zdziwieniu Kuro była to pierwsza osoba, która od momentu jego pojawienia się w Akademii potrafiła zamknąć buźkę wyszczekanemu kadetowi. Okazało się, że jego rany już się zagoiły i wyzdrowiał mimo iż nadal kręciło mu się w głowie. W towarzystwie J`a wrócił do skrzydła, gdzie mieściły się kwatery kadetów, rozstali się i Kuro wszedł do swojego pokoju. Nie zamierzał jednak kłaść się spać, zapakował plecak i wymknął się z akademii. Poszło jak zwykle gładko, robił to już kilkukrotnie, często wymykał się nocą, żeby potrenować. Tym razem celem było szybsze przyzwyczajenie organizmu do zmiany środka ciężkości po pojawieniu się ogona. Chłopak jeszcze nie wiedział, że następne kilka godzin odmieni w całości jego życie, udał się do Skalnego Lasu.
Trenował w pocie czoła, gdy niespodziewanie przed jego oczami pojawiła się dziwna postać, niby wyglądała jak Saiya-jin ale miała inny ogon, uszy i kilka czarnych wzorów na ciele. Kuro był przerażony, nie wiedział kim jest ów przybysz i czego mógłby chcieć, dodatkowo wykończony treningiem nie miał szans na obronę. Dziwny przybysz okazał się być demonem o imieniu Fox, kadet nigdy w swoim życiu nie widział takiej istoty. Fox wypytywał młodego Saiya-jina o wiele rzeczy związanych z planetą Vegeta, a kadet odpowiadał na tyle na ile dysponował wiedzą. Jednocześnie kilkakrotnie podkreślił, że w każdej chwili mogą pojawić się setki silnych żołnierzy, choć demon zdawał się to bagatelizować. W trakcie rozmowy młodzik otrzymał propozycję stania się uczniem Foxa, przez dłuższy czas zastanawiał się nad odpowiedział, po czym zakomunikował wybór przybyszowi w swoim stylu. Nie minęło wiele czasu gdy pojawił się kolejny dziwny jegomość, w nietypowym stroju, srebrnych oczach oraz włosach, opaską na czole i mieczem na plecach, jakiego Kuro dotąd nie widział. Rozmawiał z demonem swobodnie, jakby obaj byli znajomymi. Przerażający typ o dziwnych nadnaturalnych zdolnościach, chłopakowi omal szczęka nie opadła gdy zobaczył jak po jednym ruchu ręki srebrnowłosego zza drzew wzlatują w powietrze Reito i jakiś młody Saiya-jin. Sytuacja bardzo niepomyślnie układała się dla Kuro. Okazało się bowiem, że szatyn został wysłany z rozkazem aby sprowadzić go do Akademii. Fox od razu zareagował gwałtownie i nie chciał nikomu oddawać kadeta. Kuro obmyślił plan, zdążył już w miarę poznać demona oraz Hikaru i zrozumiał, że to raczej nie są przeciwnicy, z którymi można by toczyć jakąkolwiek walkę. Czarnowłosy młody Saiyan nigdy nie należał do tych, co niedoceniają przeciwnika. Kuro wypowiedział kilka zdań ostrym jak brzytwa językiem w stronę Reito obradzając jego samego i trenerów z Akademii. Chciał aby szatyn zrozumiał ukrytą miedzy wierszami wiadomość, aby natychmiast uciekał, a Kuro nic nie może zrobić z sytuacją w jakiej się znalazł. Jednak źle to sobie wykombinował i tym razem strategia okazała się błędna, gdyż Reito oskarżył go zdradę, a to już nie przelewki. Cała sytuacja w natychmiastowym tempie uległa zmianie. Rozwścieczony Fox rzucił się na Kuro i wbił mu swoje pazury w kark. Upadli na ziemię, chłopak czuł jakby wewnątrz płonęło mu całe ciało, a do tego doznał takiego bólu, jakiego dotąd nie doświadczył. Nim stracił przytomność zdążył po raz ostatni ostrzec szatyna, żeby uciekał, był przekonany że właśnie umiera.
Kiedy się ocknął był w zupełnie innym miejscu, nie wiedział skąd się tu wziął, ani jakim cudem przeżył, do tego gadał do niego biały kot, a rozmowa nie należała do przyjemnych. Kot nie przepadał za Saiyanami i w pierwszej chwili kazał chłopakowi wynosić się stąd. Kuro z podkulonym ogonem już miał opuścić wieżę, gdy kot postanowił go jednak przetestować. Kazał chłopcu pomóc ludziom mieszkającym u stóp wieży, jednocześnie przestrzegając, że jeśli przyjdzie mu do głowy skrzywdzić kogokolwiek to wojownik imieniem Hikaru rozerwie go na strzępy. Młody Saiyanin raczej nie miał złych zamiarów i nie mordował na prawo i lewo, jak przeciętni przedstawiciele jego rasy ale mimo to wziął sobie ostrzeżenie głęboko do serca. Dłuższą chwilę poświecił na lot w chmurach zachwycając się pięknem planety, na której się znalazł. Ziemia była niesamowicie zieloną planetą i do tego czuł się lekki jak piórko. Zleciał na dół i wymienił kilka zdań z potężnie zbudowanym Indianinem. Poproszono go aby na próbę wziął łuk i poszedł na polowanie. Przez dwie godziny Kuro ćwiczył strzelanie z łuku, a następnie udał się na polowanie. Nie podobało mu się to, nie lubił zabijać, ale starał się też zrozumieć potrzeby mieszkańców wioski, nie było mu łatwo podjąć decyzję, co ma zrobić w tej sytuacji.
Przedzierał się przez gęsty las, starając się być cicho, co mu totalnie nie wychodziło i robił naokoło mnóstwo hałasu. W końcu po kilku godzinach poszukiwań i cierpliwego ukrywania się w zaroślach młody lis sprzątnął mu zdobyć sprzed nosa. Następnie próbował złapać dziką świnię ale zwierze sprytnie mu się wymknęło. Szczęście w nieszczęściu chłopaka zaatakowało stado wilków, zabił 4 z nich, ten największy dał nogę. Kadet zabrał ze sobą trzy ciała, jeden wilk był zwęglony po użyciu ki-blastera i zaniósł je temu samemu Indianinowi. Po krótkiej wymielanie zdań udał się nad strumień uprać uniform i poćwiczyć jeszcze strzelanie z łuku.
Trening przerwało nagłe pojawienie się Foxa. Zaczął rozmawiać z demonem, gdy ponownie pojawił się srebrnowłosy wojownik. Chłopak przeraźliwie się go bał, jednak dość gwałtownie zareagował na wypowiedziane przez niego słowa. Wiele rzeczy, które wypowiedział Hikaru nie spodobało się Kuro, już nie polubił gościa na dzień dobry. Z początku wojownik jawił mu się jako nadęty niczym balon typ, mający się za lepszego od innych. Fox i Hikaru uzgodnili, że stoczą kolejną walkę, srebrnowłosy odszedł pierwszy a Kuro pozostał jeszcze krótką chwilę z Mistrzem. Nauczyciel postawił przed chłopakiem zadanie, miał nauczyć się nowej techniki, o której nie miał żadnego pojęcia. Młody Saiya-jin obawiał się, że nie będzie w stanie sprostać zadaniu. Od razu został rzucony na głęboką wodę. Kuro otrzymał kilka teoretycznych wskazówek od Foxa, po czym ten drugi złapał go niespodziewanie za ramię i ostrym jak brzytwa ognistym pazurem wydrapał mu tatuaż w kształcie lisa z płonącą grzywą, by następnie podążyć w gęstwinę za Hikaru. Chłopak nie miał pojęcia jak potoczyła się walka ale po pewnym czasie z lasu wyszedł srebrnowłosy wojownik i oznajmił Saiya-jinowi, że już nie zobaczy nigdy ognistego demona, i że od teraz on sam przejmie rolę nauczyciela.
Przenieśli się na bardziej skalisty teren i Kuro od razu pod okiem nowego nauczyciela rozpoczął naukę tej skomplikowanej techniki. Z początku szło mu dość opornie, nakombinował się trochę aby trafić na właściwą drogę ale jak załapał w czym rzecz, to poszło w miarę gładko. Aby przetestować nowo nabytą umiejętność z zasłoniętymi oczami przy pomocy łuku i strzały upolował długie i cienkie zwierzę. Gdy wrócił Hikaru opowiedział mu kilka ciekawostek o stworzeniu, które upolował i pomógł dobrać mu się do jadalnej części węża. Nim zdążył zjeść, ponownie słownie ściął się z srebrnowłosym i wkurzony poszedł spać. Jeszcze tego samego dnia docenił wartość nowej umiejętności, wyczuł, że na planecie wyładowały trzy Ki podobne do jego własnej, było to trzech dobrze znanych mu Saiyan, a to zapowiadało kolejne kłopoty.
Spędził z Hikaru jeszcze kilka dni i cały czas miał wrażenie, jakby obaj mówili w zupełnie innych językach, lecz mimo to nie można było powiedzieć, żeby chodził głodny, czy w jakiś sposób zaniedbany. Choć spanie na ziemi było dla niego nowym doświadczeniem, a do tego jak dotąd bardzo trudno jest mu się przyzwyczaić do chłodniejszego klimatu Ziemi. Kuro znalazł plusy tej całej sytuacji, srebrnowłosy przekazał mu kilka cennych informacji i ciekawostek o Ziemi i jej otoczeniu, co mogłoby ułatwić młodemu przetrwanie. Ten aspekt nauki spodobał się Saiyaninowi najbardziej, powoli zaczynał zmieniać zdanie o swoim nowym nauczycielu. Jednak nie wiedział, co go jeszcze będzie czekać. Jakiś czas później na polecenie Mistrza musiał walczyć, musiał udowodnić swoją wartość i pokazać umiejętności. Poniekąd zrozumiał intencje będące przyczyną takiego sprawdzianu i w swoim mniemaniu poszło mu całkiem nieźle. Niestety umiał niewiele ale sam do wszystkiego doszedł i kombinował tak dugo aż załapał, trenował tak ciężko, aż opanował technikę.
Walka nie okazała się łatwa, s powodu przeciwnika, Saibamena. Plus był taki, że chłopak przynajmniej wiedział, czego może się spodziewać po takim przeciwniku. Musiał poprowadzić walkę w taki sposób, aby mieć przeciwnika pod kontrolą. Przy okazji starał się wykorzystywać umiejętności związane z nowo poznaną techniką i bonusy jakie mogło dawać pole walki.
Jednak podczas walki zrobił coś, co kłóciło się z jego przekonaniami, zabił przeciwnika po raz pierwszy w swoim krótkim życiu. Kuro rozpłakał się nad ciałem Saibamena, zawsze zarzeka się że nie posunie się tak daleko, a jednak …. Zapomniał się w walce….. Chlipiąc i pociągając nosem wykopał płytką dziurę w ziemi i zakopał tam ciało swojego przeciwnika. W trakcie zaczął wzbierać w nim gniew na Hikaru, za to do czego został zmuszony oraz za to, że to on stworzył przeciwnika przeznaczonego tylko i wyłącznie do tego, żeby został zabity – zwykły worek treningowy. Od dłuższego czasu kumulowała się w nim złość na srebrnowłosego. Dla młodego tego było już za wiele, nagle coś w nim pękło i wreszcie w pełni pojawiła się wokół niego biała aura. Podleciał do Mistrza i ze łzami w oczach wykrzyczał swoje żale. Jego organizm nawet nie zdążył przesłać sygnałów do mózgu o zmianie położenia ciała i otrzymanym bólu, a chłopak został szybkim ruchem ściśnięty za krtań i wbity z impetem w skalne podłoże. Minęło dobre kilka sekund, nim Kuro uświadomił sobie co właśnie się przed chwilą stało. Na tym jednak się nie skończyło. Nauczyciel wypowiedział w ostrym lecz spokojnym tonie kilkanaście zdań, a następnie młodzik poczuł jak jakiś niebywały ciężar zatapia go jeszcze bardziej w ziemi. Nim stracił przytomność przez jego głowę w mgnieniu przeleciały setki dziwnych nieznanych mu obrazów i usłyszał ostatnie polecenie nauczyciela „Masz przeżyć”. Kiedy był nieprzytomny obrazy powróciły i ułożyły się w opowieść o pewnym halfie imieniem Greefis, poprzednim uczniu, który opętany gniewem i nienawiścią musiał zostać zabity przez Hikaru. Chłopak obudził się zlany potem i zmarznięty, kiedy księżyc wschodził na niebo, jego nauczyciela nigdzie nie było, nawet nie mógł wyczuć nigdzie jego Ki. Kuro obdarzony ciężarem poczołgał się powrotem do groty i najadł kilkoma kawałkami mięsa pozostawionymi od śniadania. Ponownie zapadł w sen, i znów przyśniła mu się ta dziwna historia. Obudziwszy się rano zjadł resztę mięsa i na czworaka powędrował do najbliższego strumienia, gdzie się umył, przeprał uniform i z wielkim trudem za pomocą luku upolował kilka ryb. Rozpalił ogień w grocie, która od kilku dni przyszło mu nazywać domem, ponadziewał ryby na strzały i powbijał w ziemię dookoła ogniska. Niby nic nie zrobił, a był totalnie wykończony. Na nadgarstkach i kostkach miał założone obciążenia, które jego zdaniem z pewnością ważyły co najmniej tonę i do tego nie dawało się ich ściągnąć.
Hikaru postawił przed młodym chłopakiem nie lada wyzwanie, ot niby drobnostka, zwykłe obciążenia jednak ich waga sprawiała Saiyaninowi trudności nawet w poruszaniu się. Wiedział, jak ma sobie z tym problemem poradzić i ta wiedza bynajmniej, go nie ucieszyła. Droga do odzyskania sprawności i przyzwyczajenia ciała do ciężarków wiodła tylko przez ciężki i żmudny trening. Nikt nie mówił, że będzie lekko, a Kuro też nie lubił jak dawano mu taryfę ulgową. Dodatkowo chciał pokazać mentorowi, że nie jest taką miernotą za jakiego nauczyciel go uważa. Chłopak miał czas, żeby przemyśleć te kilka ostatnich uwag, które usłyszał nim stracił przytomność. Cholera go brała, że musiał przyznać rację Mistrzowi ale uwagę wziął sobie do serca. Już nie pozwoli aby ktoś umierał na jego oczach, bo on jest za słaby i nic nie może zrobić. Musi dopaść Zaurusa i już, nie ma innej opcji.
W międzyczasie, gdy piekły się ryby Kuro zaczął wykonywać wstępnie kilka prostych ćwiczeń, aby znacząc przyzwyczajać się do obciążeń, nie lubił siedzieć i nic nie robić. Zawsze rozpierała go energia, więc nawet teraz nie próżnował, zresztą nie miał nic innego do roby. Obmyślał plan działania na najbliższy czas, przeanalizował wszystkie fakty za i przeciw i postanowił wrócić na Vegetę. Wtedy wydawało mu się to w miarę rozsądnym pomysłem.
Rozmyślania przerwało niespodziewane pojawienie się innego Saiya-jina o czerwonych włosach i niewielkim podobieństwie do Kuro. Na chłopaka padł blady strach, nawet dzięki nowo poznanej technice nie był w stanie wyczuć Ki przybysza. Okazało się, że ów Saiya-jin ma na imię Safari i przyleciał tu, bo wyczuł Ki Foxa, cząstka Ki tkwiła w pozostawionym przez demona tatuażu na lewym ramieniu chłopaka. Czerwonowłosy przyniósł ze sobą niespodziewany prezent, upolował pterodaktyla i zaczął podpiekać go na tym samym ognisku, przy którym kadet rozłożył swój skromny posiłek. Zachęcony przez przybysza, Kuro z początku nieśmiało sięgnął po kawałek porządnego mięsa łatającego zwierzaka nazwanego przez Safariego pterodaktylem. Mięso było bardzo dobro, prawie jak to, które jadł z Hikaru. Pałaszując zastanawiał się co to za koleś. Kuro był pewien, że go nie zna ale ten mu oświadcza, że upolował stworzenie z myślą o nim. Młody Saiyanin raczej nie oczekiwał ani od mieszkańców tej planety ani od innego członka swojej rasy takiej szczodrości. Wymienili kilka zdań, co dla chłopaka było nie lada trudnością, nie spodziewał się, że jego krtań zostanie aż tak mocno ściśnięta. Niby Hikaru nie skręci mu karku, choć z pewnością mógł to uczynić bez najmniejszego problemu, to jednak był to wyraźne ostrzeżenie, żeby kadet trzymał język za zębami. Kuro chrypiał strasznie i miał opuchniętą krtań, przez co trudno mu się jadło ale to strzeżenie puścił mimo uszu w przeciwieństwie do słów.
Był już gotów do drogi, gdy nagle poczuł silną Ki w oddali, od razu poznał Retro. Gwałtownie odwrócił się w stronę skąd doszło go to odczucie. Obok Reia dało się wyczuć inną Ki, znacznie potężniejszą, trochę przypominającą w odczuciach energią Saiyana ale dało się w niej wyczuć coś jeszcze. W Ki przeciwnika szatyna czuło gniew, to uczucie zdecydowanie dominowało w aurze nieznajomego, aż przeraziło to kadeta. To samo uczucie można było odnaleźć w Ki Kuro, co prawda w poraniu z istotą obok szatyna w aurze młodzika było go naprawdę niewiele ale jednak…….. W tym momencie energią Reito rosła i rosła, wcześniej ob. I Kuro byli na mniej więcej wyrównanych poziomach ale teraz tamten w znacznym stopniu przewyższał siłą młodego kadeta. Mimo to, dzięki nowo poznanej technice chłopak już wiedział, że i to było za mało aby w jakikolwiek sposób poziom mocy Reito był zagrożeniem dla jego przeciwnika. Obie Ki rosły i rosły, aż nagle zniknęły. Chłopak trochę się zaniepokoił, w końcu Ki od tak same z siebie nie znikają. Spróbował się skoncentrować mocniej ale nadal nic nie czuł, przeszukał jeszcze planetę ale przestał wyzywać szatyna.
Był zaniepokojony ale jednocześnie ciekawy co się tam stało, czyżby Reito zginął? Ten incydent dodatkowo utwierdził go mimo wszystko w przekonaniu, że lepiej jak najszybciej wynieść się z tej planety. Spojrzał na Safariego ale ten siedział spokojnie, skoro wyczuł to cząstkę Ki Foxa to zapewne czuje tego Saiyana, który leci w ich stronę, niemniej nie reaguje. Kuro i tak nie był w stanie uciec więc postanowił stać i poczekać, zdać się na żywioł.
Wtem zza kamienia wyszła…….. Amala kadet był zaszokowany, kogo jak kogo ale jej się tu nie spodziewał. W tym stroju kompletnie jej nie poznał, nie miała na sobie kadeckiego uniformu. Przytuliła się do niego, to było bardzo miłe, od momentu kiedy znalazł się na tej planecie to był najprzyjemniejszy moment. Mimo to poczuł gdzieś w głębi serca ukłucie, tęsknił za swoją dziewczyną. Z rozmyślań wyrwała go halfka, szeptając mu do ucha podziękowania i przeprosiny. Kadet nie zdążył odpowiedzieć, kiedy wstał Safari i wtrącił się miedzy nich. Nie wtrąca się w ich rozmowę, dopóki nie skończyli. Potem pociągnął dziewczynę za sobą w stronę strumienia, napił się wody, aby przynieść opuchniętemu gardłu trochę ulgi i zaczęli rozmawiać. Choć Kuro nie widział, aby halfka miała na sobie uniform kadeta, to jednak miała scouter, więc musiał uważać na to co mówi. Znał możliwość scauterów i ktoś mógł słyszeć ich rozmowę, musiał więc przedstawić się w nieco lepszym świetle niż gdy po raz pierwszy wysłano Reito, aby zabrał go do akademii. Wtedy mimo iż w dobrej wierze dopuścił się sporo bluzgów pod adresem akademii i trenera koszar, wiedział że przetrzepią mu za to ogon.
Rozmowę przerwało im pojawienie się Safariego, który szybkim krokiem podszedł do Kuro i wcisnął mu jakiś drobny przedmiot w ręce kadeta. Chłopak nie miał pojęcia co to jest, jakaś dziwna kapsułka. Kombinował przez kilka minut, po czym w pewnym momencie nastąpiło wielkie BUUUM i pojawiła się Saiyańska kapsuła kosmiczna. Kuro nie posiadał się z radości, taki prezent. Obszedł kapsułę dookoła lustrując jej stan, była podniszczona z wierzchu ale uszkodzenia powierzchniowe nie były na tyle groźne aby stało się coś poważniejszego podczas lotu. Młodzik cieszył się jak dziecko z nowej zabawki. Czuł jednak, że powinien porozmawiać z Amalą. Zbliżył się do niej ale w tym momencie usłyszał w głowie głos mentora. Stanął jak wryty i rozejrzał się dookoła, nie widział i nie wyczuwał jego Ki nigdzie. Hikaru zrobił to samo, co Fox, też powinien się tego nauczyć. Mistrz prosił go o wysłanie swojej Ki, wystarczyło unieść tylko ręce do góry. Chłopak doszedł do wniosku, że skoro srebrnowłosy prosił o energię takiego robaka jak on, to musiała się tam rozgrywać niesamowita walka. Postanowił dać wszystko co ma, dla zwiększenia poziomu KI odpalił białą aurę. Cóż okazało się, ze transformacja nie była taka dobra jak mu się jaszcze kilka godzin temu zdawało, dawała niewielki zasób Ki to poziomu, który posiadał. Nie odpowiadając ani słowem nauczycielowi uniósł ręce ku górze i w kilka sekund potem poczuł jak energia z niego ulatuje aż do samego końca. Zakręciło mu się w głowie i padł na kolana obok Amali dysząc ciężko. Zmaga się chwilę ze sobą ale poprosił o pomoc także dziewczynę, w końcu dysponowała znacznie większą mocą nic on sam. Jej Ki zapewne bardziej przydałaby się Hikaru w walce niż marne zapasy słabego kadeta. Dodatkowo wizje, jakie przekazał mu nauczyciela umocniły chłopaka w przekonaniu, po jakiej stronie stoi srebrnowłosy wojownik, miał więc przekonanie, że przekazuje moc w dobrej wierze. Mówił coraz gorzej, z ledwością zmuszał gardło do wydawania dźwięków. Kiedy poczuł się nieco lepiej wstał i podszedł do ugaszonego ogniska. Wziął z ziemi jeden z ostrych kamieni, które zostawił srebrnowłosy i podzielił pozostałe mięso na pól. Jedną połowę odłożył na duży płaski kamień, a drugą dzielił dalej na mniejsze kawałeczki. Wyjął z plecaka zapakowaną skórę węża i wsadził do niej kawałki pterodaktyle, żeby miał coś na drogę. Skoro mogła się nadawać do przechowywania wody, to do mięsa też powinna się sprawdzić. Spakował zawiniątko do plecaka i wolnym krokiem wrócił do dziewczyny. Podszedł do kapsuły, zapakował do niej plecak, łuk oraz kołczan. Nim wsiadł uśmiechnął się jeszcze w stronę kadetki i uniósł kciuk ku górze, chciał w ten sposób powiedzieć, że będzie dobrze. Następnie rozsiadł się wygodnie w fotelu i próbował sobie przypomnieć jak się tym lata. Raz ojciec zabrał go na małą przejażdżkę, gdy miał 7 lat, za wiele nie pamięta. Zlokalizował guzik startu ale najpierw należało wprowadzić koordynaty planety. Znał je na pamięć, ojciec kazał braciom się ich nauczyć jeszcze w dzieciństwie, musieli je recytować obudzeni w środku nocy. Wklikał cyferki w pamięć komputera, miał nadzieję, ze wszystko wykonał w poprawnej kolejności i gdy na małym monitorze pojawił się napis „Nova Vegeta” chłopak energicznie przycisnął guzik startu. Natychmiast dało się odczuć drżenie uruchamianych silników i kapsuła wzbiła się w powietrze wlatując w atmosferę planetu. W środku biednego kadeta wbiło w fotel i zrobiło mu się dziwnie ciężko w żołądku.
Przez czas trwania lotu miał okazję przemyśleć wszystkie słowa i wizje przekazane mu przez Hikaru i doszedł do kilku konstruktywnych wniosków. Miał też okazję przespać się trochę i skonsumować zabrane zapasy. Dobrze, że kapsuła była na autopilocie i wylądowała sama, jako że kadet jeszcze nie posiadał wiedzy z zakresu pilotażu. Zresztą niepokoił się o to, czy w ogóle pozwolą mu wylądować i go nie zestrzelą. Doskonale wiedział, kadeci sami z siebie nie latają kapsułami i to na dodatek bez opieki. Jedno nieodpowiednie słowo i narobi sobie dodatkowych kłopotów do całej listy przewinień na swoim koncie. Cokolwiek powie, fakty są takie, że jest kadetem w kapsule kosmicznej i lata po kosmosie bez opieki, gorzej już brzmieć to chyba nie może.
Pozwolono mu na lądowanie i dalej autopilot w statku zajął się wszystkim. Kuro wybitnie był ciekaw miny trenera. Facet wysłał po niego aż trzy osoby na Ziemię i żaden kmiotek go nie znalazł, a do tego wraca sam. Wyczołgał się z kapsuły ledwo żywy trzymając się lewą ręką żołądka i mrucząc pod nosem, że ma dość takich ekscesów i że w kapsułach powinny być pasy……. Lecz gdy tylko większa część jego ciała znalazła się na ziemi natychmiast siła ciążenia planety pociągnęła go w dół. Kuro rozciągnął się jak długi na lądowisku, zapomniał o obciążeniach od nauczyciela. Na tej planecie obciążenia są dosłownie jak zniewalające go kajdany. Był 10 razy cięższy ale nie mógł tak leżeć, nie miał pojęcia, w którym miejscu wylądowała kapsuła, więc dla bezpieczeństwa innych pojazdów powinien jak najszybciej zabrać i siebie i pojazd z tego miejsca. Nim zdążył zrobić cokolwiek pojawiło się kilku żołnierzy, otoczyli go i podnieśli ręce kumulując w dłoniach swoje Ki. Kuro się przestraszył ale przez obciążenia nie był w stanie nawet podnieść rak w geście poddania się. W następnej chwili oświadczono mu, że jest aresztowany pod zarzutem kradzieży kapsuły kosmicznej, dwóch żołnierzy wykręciło mu ręce do tylu, zakuli go w kajdany i powlekli do więzienia, chłopak nawet nie był w stanie stawiać oporu. Od zamknięcia minął miesiąc a sytuacja kadeta stała w miejscu, nic więcej już się nie wydarzyło. Siedział w zamknięciu pilnowany jak złoto w królewskim skarbcu i nie miał pojęcia co będzie z nim dalej. Przynajmniej jeszcze żył, to było jakieś marne pocieszenie.
8. Statystyki (obniżone przez obciążenia od Hikaru)
PL: 1916/5108
Siła: 99/197
Szybkość: 77/153
Wytrzymałość: 97/193
Energia: 95/189
9. Techniki:
- Bukujutsu
- Kiaiho
- Zanzoken
- Rezoku Energy Dan
- Ki Feeling - nauczyciele: Fox i Hikaru.
10. Przedmioty:
- uniform kadeta
- drewniany łuk i 8 strzał
- kilka cukierków od Foxa
- obciążenia na nadgarstki i kostki od Hikaru
- statek Safariego w kapsułce?
11. Transformacje:
- Biała Aura
(rysunek postaci wykonany tuszem)
2.Rasa– Saiya-jin
3.Wiek – 19 lat
4.Wygląd:
Młody chłopak z burzą czarnych gęstych włosów, które wiąże w kitę. Ma 175 cm wzrostu oraz około 80 kg wagi, posiada także typowy dla przedstawicieli tej rasy małpi ogon. Jako kadet nosi najczęściej niebieski pełny kombinezon, białe buty, oraz rękawice. Mimo wszystko w czasie wolnym nie stroni od luźniejszych ubrań, jak: zwykły t-shirt i spodnie. Przywykł do noszenia wysokich butów i kadeckich rękawic. Od czasu przesłuchania nosi opaskę usztywniającą i ochraniającą lewy staw skokowy, która przy wysokości typowych kadeckich butów jest niewidoczna.
Znak szczególny: - tatuaż lisa z płonącą grzywą na lewym ramieniu. Posiada w sobie cząstkę Ki Foxa.
5.Charakter:
Chłopak posiada niespożytą ilość energii, jest ciekawy świata, interesuje się też medycyną. Całym sercem uwielbia ciężki trening i nie boji się wyzwań. Nie lubi bez sensu krzywdzić innych, niestety w przeciwieństwie do pozostałych członków rasy chłopak nie przebada za walką. Przy bliższym poznaniu okazuje się być otwarty i troskliwy. Dodatkowo jest sprytny, pomysłowy i wygadany z czego doskonale zdaje sobie sprawę. Kuro zwykle bywa bardzo spokojny, nigdy nie atakuje pierwszy i trudno wyprowadzić go z równowagi, co nie oznacza, że nie jest to niemożliwe. Kiedy już się wścieknie, to przestaje nad sobą panować.
Wydaje się zagubiony, po stracie brata, jednak ma jasno określone cele i jest wytrwały w swoich dążeniach. Mocno zmienił się po wydaleniu ojca z armii oraz śmierci brata bliźniaka, stał się bardziej bezczelny, złośliwy w wypowiedziach, a także szybciej wpada w złość niż wcześniej to miewał w zwyczaju. Nawet gdy wydaje się miły, to „ogonem zawsze trzyma sztylet”.
Szaleje za swoją dziewczyną Zorą. Jego ulubionym zespołem są „Małpiszony” z ich flagową piosenką „This is War” (w rzeczywistości piosenkę stworzyli członkowie zespołu „30 Seconds to Mars" ale na potrzeby opowiadania pozwoliłem sobie dokonać przeróbek - piosenka do odszukania na YT)
6. Wygląd i Charakterystyka Shiro:
Jak to brat bliźniak, ta sama budowa ciała, te same rysy twarzy, za to dla odmiany odciął kucyk z tyłu. Chciał się trochę odróżniać od brata. Nienawidził kiedy ich mylono, tym bardziej, że od najmłodszych lat przylgnęła do nich obu ksywka „klony”. Główny prowodyr wszystkich dziecięcych i szaleńczych wybryków braci. Jest śmiały, odważny i pewny siebie, interesuje się mechaniką, rozkręca wszystko co mu wpadnie w ręce.
7. Historia:
Kuro urodził się wraz ze swoim starszym o 5 minut bratem bliźniakiem Shiro na planecie Vegeta. Mieszkali w osadzie nieopodal czerwonej pustyni, jednak bezpieczni przed atakami ze strony robali. Ich dom znajdował się nieco na uboczu wioski. Rodzice chłopców pochodzący z niższych warstw struktury społecznej byli żołnierzami, Kurokara osiągnął stopień Regular Class, natomiast Shira należała do piechoty. Naturalną koleją rzeczy było, że kiedy chłopcy dorosną, pójdą w ślad rodziców i wstąpią do wojska. To byłaby hańba dla rodziny, gdyby tak się nie stało. Chłopcy z zapartym tchem wysłuchiwali rodzinne opowieści o misjach i walce na froncie. Opowieści były rzeczywiście niesamowite ale wizja koszarów wojskowych nie pociągała Kuro. Wychodził z założenia, że słowami, bohaterstwem i dumą nikt się jeszcze nie wyżywił. Wcale tego nie chciał, wolał być lekarzem i pracować w klinice ale oczywiście rodzice nie chcieli o tym słyszeć, no bo jak można się upodlać takimi niesiyańskimi zawodami. Jego zdaniem wojsko to bezsensowny kierat, przez kilka pierwszych lat będą go poniżać dla samej psychopatycznej przyjemności, a potem będzie dobrze, jak nie zginie w jakiś żałosny sposób wykonując rozkazy. Do tego nie przepadał za walką, to raczej opatrywanie, szybkie działanie, pomoc budziło w nim tą adrenalinę.
Mały domek w biednej wiosce był świadkiem niejednego z wybryków braci za co nieraz dostawali ostre lanie od ojca, co mimo wszystko wcale nie zrażało ich do podejmowania realizacji kolejnych ryzykownych i szalonych pomysłów. Zakradali się na teren Akadami lub złomowiska, gdzie Shiro zbierał części różnych starych urządzeń, a następnie kombinował i konstruował różne ustrojstwa, zwykle nie działające zgodnie z pierwotnym zamysłem. Wiedli spokojny żywot i niczego im nie brakowało, aż do momentu kiedy mieli po 12 lat. Shira wyruszyła na drobną misję, a kiedy przez dłuższy czas nie zdawała raportu wysłano po nią oddział. Przybyli na miejsce żołnierze znaleźli tylko szczątki skatera i zniszczoną kapsułę, nie wykonała misji, więc prawdopodobnie zginęła z rąk tubylców - lecz ciała też nie odnaleziono.
Zrozpaczonym chłopcom podarowano szczątki urządzenia na pamiątkę i tak nie nadawał się już nawet do naprawy.
Pięć lat później ich ojciec podczas walki stracił lewą rękę i wydalono go z armii. Odtąd Ryder ciągle przesiadywał w domu i snuł opowieści o akademii. Za to Kuro nie był w stanie już dłużej tego wysłuchiwać, coraz bardziej nienawidził tej planety i tego chorego systemu. Z tego powodu często dochodziło do kłótni między nimi. Kochał i szanował ojca, w końcu to on był jego pierwszym nauczycielem, a chłopak doceniał jego rady ale obecnie nie dawało się z nim wytrzymać pod jednym dachem. Kurokara trenował swoich synów już od najmłodszych lat, zawsze stawiał im wysoko poprzeczkę. Wraz z żoną wpajali chłopcom podstawy walki oraz szacunek dla króla i wojskowego rzemiosła. Uczyli chłopców nie tylko jak mają wałczyć ale też jak mają przetrwać zdani sami na siebie. Niemniej po tym wydarzeniu Kuro umocnił się tylko w przekonaniu, że armia jest bezsensownym tworem, ojciec oddał najlepsze lata życia służąc królowi, a teraz wyrzucają go jak nieprzydatnego śmiecia. Przestały, go dziwić opinie, że Siyanie to najpodlejsza rasa w kosmosie. W takich chwilach cieszył się, że ma brata, zawsze mogli ze sobą pogadać o wszystkim. Niezliczoną ilość razy pakowali się w kłopoty ale doskonale wiedzieli, że pewnych granic nie można przekroczyć. Choć Shiro podzielał zamiłowanie ojca do armii, Kuro starał się to mimo wszystko szanować.
Chwile wytchnienia od ciężkiej atmosfery w domu dawała mu jego dziewczyna Zora. o genach ¾ Saiyana, czarnych włosach i fioletowych pasemkach do pasa. Znali się i bawili od dziecka, gdyż dziewczyna mieszkała zaledwie kilka domów dalej ale dopiero od jakiegoś czasu stworzyli parę i było im ze sobą dobrze. Młody Saiya-jin czuł, że to ta jedyna, z którą pragnął założyć rodzinę i spokojnie żyć, już dobrze odczuł na swojej skórze jak to się kończy mieć za rodziców żołnierzy. Zora nie walczyła, prawdopodobnie miała nawet dość niski poziom mocy ale dla kuro nie miało to żadnego znaczenia. Dziewczyna pochodziła z rodziny kupieckiej dostarczającej wysmakowane towary dla elit, co uchroniło ją przed wysłaniem na inną planetę. Kuro wraz z bratem nie raz dorywczo pracowali przy rozładunku, dzięki czemu mogli sobie dorobić kilka groszy i czasem za pozwoleniem skubnąć to i owo. Rodzice bliźniaków aktualnie zajmowali zbyt niskie rangi wojskowe, aby chłopcy mogli chociaż poznać zobaczyć wiele rarytasów i przedmiotów. Do tego zarówno Shiro, jak i Kuro byli ciekawi śwista i interesowali się wszystkim wokół, przez co także często wpadali w kłopoty.
Miesiąc przed dziewiętnastymi i urodzinami chłopców stało się coś, co zdruzgotało dotychczasowy światopogląd Kuro. Całe popołudnie spędził z Zorą. Jak zwykle dziewczyna towarzyszyła w kupieckich wyprawach swoich rodziców aby uczyć się swojego przyszłego fachu więc ta dłuższa chwila razem musiała im wystarczyć na kilkanaście dni rozłąki. Zbliżał się wieczór, więc należało wracać do domu, wracał do swojej osady jak na skrzydłach. Zora obiecała mu wyjątkowy prezent na urodziny, oł je zaliczy drugą bazę, pomyślał Kuro, teraz już nic nie popsuje jego humoru. Wtem w oddali dostrzegł grupkę jakich jegomościów, ale nie zainteresował się tym zbytnio, gdyż jego myśli krążyły gdzie indziej. Nagle z rozmyślań wyrwał go krzyk dochodzący od strony dziwnej grupki. Kuro zatrzymał się i począł nasłuchiwać, ten głos wydawał mu się znajomy. Po raz kolejny do uszu młodego Saiyajina dotarł pełen bólu krzyk, to niemożliwe znał ten głos, znal aż za dobrze. Niewiele myśląc poleciał w stronę grupki, musiał ratować brata. Kiedy dotarł na miejsce zobaczył pięć osób, wszyscy ubrani w brązowe długie szaty i kaptury na głowach. Wdział jak dwóch z nich trzyma jego brata, trzeci stoi na przeciw niego z pokrytym krwią sztyletem. Z prawej strony twarzy brata obficie spływała krew, obcięli mu ucho. Zanim Kuro się zorientował, dziwni przybysze złapali go za ramiona i kark potężnymi dłońmi i przytrzymali go. Jeden z trzymających go osiłków chrapliwym głosem powiedział:
- Szefie, jakiś gówniarz się przyplątał.
- Puśćcie go! -wykrzyczał Kuro.
- Patrzcie to mówi - odezwał się inny, co wywołało salwę śmiechu wśród pozostałych.
- (Szef) Niech się szczeniak napatrzy, a potem nauczcie go, żeby następnym razem nie wtrącał się w sprawy dorosłych. On nas nie interesuje. Po czym przykładając nóż do gardła Shiro zapytał go: Znasz go? No co mody Saiya-jin spojrzał Kuro prosto w oczy zaprzeczył. Jego spojrzenie wyrażało tylko jedno: "jeśli się odezwiesz idioto to ja osobiście cię zabije!"
- Nie znam go – odpowiedział Shiro
- Dziwne, są jakby podobni do siebie no nie? – głośno zaczął się zastanawiać jeden z grupki
- (Szef) Idioto, wszyscy Saipanie są do siebie podobni, do roboty, kończy nam się czas, a dobra zabawa jeszcze przed nami.
Kuro krzyczał, wrzeszczał i siłował się ale nie był w stanie wyzwolić się z uścisku. Nie mógł patrzeć, jak katują jego brata, nie chciał słyszeć krzyków brata. Tym bardziej, że banda przybyszów napawała się żądając powolny ból swojej ofierze. Zadawali mu płytkie i bolesne, do tego po kolei łamali mu palce, tak aby cierpiał mocno, a jednocześnie umierał powoli. Wstyd się przyznać ale w tej chwili Kuro chciał zasłonić uszy i nic nie widzieć. (Ten widok będzie prześladował go w niejednym nocnym koszmarze). Nie mógł stanąć w obronie brata, nie potrafił. Co prawda ojciec nauczył ich podstawowych ciosów ale to było stanowczo za mało, na tak silnych przeciwników. W tym momencie przyszła mu do głowy rada ojca. W takiej sytuacji trzeba użyć ogona, tylko to mu zostało. Zamachnął się i trzepnął tak mocno jak tylko umiał ogonem gościa po swojej lewej w twarz. Oszołomiony, a w zasadzie bardziej zaskoczony niż oszołomiony napastnik puścił go i zatoczył się dwa kroki do tyłu. Kuro wykorzystał sytuację i wyrwał się drugiemu. Temu, którego uderzył ogonem opadł kaptur odsłaniając głowę i Kuro zobaczył trupio białe oczy, bielące się w mahoniowej masce. Chciał uciec i zaalarmować kogoś, tylko tyle mógł zrobić. Niestety ten atak tylko rozwścieczył napastników. Chłopak rzucił się do ucieczki ale przebiegł zaledwie kilka metrów, gdy jeden z oprawców nagle pojawił się tuż przed nim i kopnął kolanem w brzuch, a następnie uderzył pięścią w plecy. Kuro padł na ziemię i poczuł, jak do ust napływa mu krew. Już miał się podnieść, kiedy koleś, któremu opadł kaptur przydepnął go swoja wielką nogą.
- Teraz obetnę Ci ten ogonek... - zachrypiał, po czym wyciągnął zza szaty sztylet i odciął młodemu Saiya-jin`owi ogon w połowie.
Kuro krzyknął z bólu, ale krzyk zagłuszył chrapliwy śmiech kata. Leząc twarzą w piachu, dalej próbował się szarpać, jednak im mocniej próbował, tym bardziej czuł nacisk buta napastnika. Poczuł jak pękają mu żebra i dodatkowy ból przenika jego ciało, ciężko mu się oddychało z twarzą ziemi i krwią w ustach. W końcu przestał się wyrywać, przestał też słyszeć brata. Wtem jeden z oprawców, ten do którego wcześniej zwrócono się per szef powiedział:
- Dobra panowie robota skończona, spadamy, zaraz będzie przelatywał tędy patrol!
- Zaurus, a co z nim? - odezwał się właściciel chrapliwego głosu.
- Debilu, uważaj co mówisz! - krzyknął inny z grupki.
- (szef) To nic, mózgi Saiyan zmniejszają się wprost proporcjonalnie do powiększających się ich mięśni, za milion lat się nie skumają.
Kuro czuł, że mowa o nim, wstrzymał oddech i starał się nie poruszyć. Usłyszał kroki i poczuł jak ktoś kopie go w brzuch. Z całych sił chciał się nie ruszyć, udawać że nie żyje. Być może wtedy daliby mu spokój, a po ich odejściu chłopak mógłby kogoś zaalarmować ale na taką siłę ciosów jego ciało było nieprzygotowane. Mimowolnie jęknął i wypluł kolejną falę krwi.
- Zaraz pewnie wyzionie ducha, za dodatkowe zwłoki nam nie zapłacono. Spadamy!
Kiedy odlecieli Kuro podczołgał się do brata, jeszcze żył ale był rozpruty jak prosie i poodcinano mu dłonie. Działanie przyszło samo, Kuro ostatkiem sił usiadł, ściągnął bluzę i zaczął tamować nią krwotok z klatki piersiowej. Przestał czuć ból, zadziałała adrenalina. Teraz przydała się wiedza z zakresu pierwszej pomocy, oderwał rękawy od bluzy i zaczął owijać nimi kikuty rąk. Działanie nie przynosiło skutku, Shiro umierał. Kuro czuł jak łzy napływają mu do oczu, nie płakał odkąd dowiedział się o śmierci mamy, a teraz łzy spływały mu na ziemię. Zwymiotował krwią, nie czuł jak połamane żebra przebijają mu narządy wewnętrzne. I krzyczał ile sił w płucach, wzywając pomocy. Chwilę później, co dla chłopca było całą wiecznością wylądowało dwóch Saiyan w zbrojach, Zobaczyli klęczącego młodego chłopca ubabranego we krwi, nad rozbebeszonymi zwłokami. Kuro wstał i chwiejnym krokiem podszedł do jednego z żołnierzy, błagając o pomoc. Gdy ten stał niewzruszony, wściekł się i zaczął walić pięściami w jego pancerz i krzyczeć, żeby ratowali jego brata. Saiyan nic nie robił sobie z zachowania dzieciaka, tylko coraz bardziej wkurzał się, że gówniarz zabrudza mu świeżo wypolerowaną zbroję piachem i krwią. Odezwał się tylko do drugiego, który podszedł do ciała.
- Żyje?
- Nie - odpowiedział krótko drugi.
Kuro poczuł silny cios w kark wykonany kantem dłoni, miał wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu, a w następnej chwili padł na ziemię tracąc przytomność.
***
Po dwóch dniach, późnym popołudniem Kuro odzyskał przytomność, usiadł na łóżku i nadal nieco zamroczony rozejrzał się wokół. Był w szpitalnej izolatce. Ciekawe dlaczego, go oddzielono, zobaczył że rany się wygoiły ale nie miał już ogona. Pewnie oddzieli mu to co zostało, nie szkodzi odrośnie. Zaczął przypominać sobie, co się wydarzyło. Dopiero teraz dotarło do niego, że gdyby nie brat on też by zginął. Tego dnia, Kuro poczuł jakby jakaś część jego samego zginęła.
Pół godziny później, do pokoju wszedł postawny Saiya-jin w zbroi wojskowej, szybkim ruchem obie ręce wykręcił chłopcu do tyłu i zabrał go ze sobą. Kuro chwiał się na nogach, odcięty ogon spowodował zmianę środka ciężkości i nie mógł utrzymać równowagi ale nieprotestowa w żaden sposób, wobec tego co się teraz działo. Przeszli spory kawał korytarzem, po czym młody został wprowadzony do małego pokoiku. W środku przy stoliku siedziało trzech Saiyan w zbrojach iż założonymi scouterami, a na przeciw nich stało krzesło, na którym postawny Saiyan go posadził, a sam cofnął się i stanął przy drzwiach. Kuro był przerażony, siedział przed trzema wojskowymi w samej piżamie i nie wiedział, czego mogliby od niego chcieć. Kazali mu dokładnie opowiedzieć, co się wydarzyło. Chłopak trochę się uspokoił, to zwykłe przesłuchanie, w sumie to miało sens. Opowiedział wszystko, jednak zataił imię, które usłyszał - sam się policzy z tym draniem. Kiedy skończył opowiadać, Saiyanie chwilę milczeli, po czym siedzący po lewej nieco łysawy zapytał się, go gdzie schował narzędzie zbrodni.
Najpierw chłopak przeżył szok, jak to był uznany z mordercę?! Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, przecież był niewinny…. Początkowy szok po chwili ustąpił miejsce wściekłości.
- A co w kieszeni moich spodni nie znaleźliście?! To poszukajcie w tym piachu! - wykrzyczał.
Saiya-jin stojący przy drzwiach podszedł do niego, chwycił za przysłowiowe "szmaty" i przygwoździł do ściany, tak że chłopak nie dotykał nogami podłogi i krzyknął donośnym basem:
- Cholerny gówniarzu masz pojęcia do kogo się odzywasz?
Wściekłość górowała nad młodym Saiya-jin`em, krew wrzała mu w żyłach i już zamierzał kopnąć byczka w klatkę piersiową, kiedy siedzący po środku mężczyzna wstał i odezwał się do Kuro:
- Chłopcze zanim coś zrobisz, zastanów się w jakiej sytuacji się znalazłeś.
Na rozmyślania było już za późno ciało młodzika zareagowało automatycznie i chłopak kopnął obiema nogami trzymającego go żołnierza prosto w klatkę piersiową. W tej chwili było mu wszystko jedno, jeżeli uznają go za winnego to i tak go zabiją. Żołnierz puścił go i zatoczył się kilka kroków do tylu a kuro upadł na podłogę Natychmiast pozbierał się na równe nogi i wydyszał tylko:
- Połamałem sobie żebra i obciąłem ogon, bo jestem cholernym masochistą! Nie zabiłem brata!
Stojący mężczyzna z włosami na jeża, kosmykiem opadającym z przodu i czarnej zbroi parsknął śmiechem, W tym momencie Kuro poczuł jak traci grunt pod nogami, byczek zaszedł go od tyłu i podniósł za kostkę do góry. Chłopak wisiał głową w dół plecami do żołnierza który go trzymał. Młodzik nie dawał za wygraną i szarpał się niczym rozjuszony kot. Trzymający go Saiya-jin także nie odpuszczał i zaciskał dłoń coraz mocniej aż dało się usłyszeć trzask miażdżonych kości w nodze oskarżonego. Kuro krzyknął z bólu i szarpał się jeszcze bardziej aby uwolnić się z uścisku, co przynosiło mu mierny skutek. Oszalały z bólu chłopak zrobił tylko jedno, zaatakował. Zmusił się aby zgiąć się i wystrzelił całą swoją Ki w twarz oponenta. Efekt był natychmiastowy, żołnierz zasłonił twarz rękoma puszczając młodego Saiyajina. Upadek na podłogę tym razem był znacznie boleśniejszy ale nim cokolwiek zdążył zrobić chłopak, żołnierz z twarzą zalaną krwią zaczął formować pocisk ki.
- Pieprzony gówniarzu....
- Dawaj! Wisi mi to! wykrzyczał Kuro.
- Puść, go. I wynoś się stąd!- Rozkazał stojący Saiya-jin
- Ale.... - chciał coś powiedzieć byczek
- Powiedziałem puść go I WON!- spokojnie odpowiedział ten w czarnej zbroi, wypowiadając słowa wolniej i akcentując każde z nich.
Kuro usiadł na podłodze i próbował złapać oddech, kiedy byczek opuścił pomieszczenie a wojownik podszedł spokojnie do siedzącego młodego chłopaka.
- Bystry i energiczny z ciebie chłopak, lubię takich - powiedział Saiya-jin, który przed chwilą wydał rozkaz. Ale masz za ostre ząbki, uważaj bo sobie kiedyś język odgryziesz. Powiedział, po czym złapał Kuro z tyłu głowy za włosy i pchnął go prosto twarzą na betonową podłogę. Uderzenie było silne, Kuro poczuł jak łamie mu się nos, a echo uderzenia odbija mu się w głowie. W pokoju zapanowała cisza, Kuro dzwoniło w uszach i dodatkowo docierała do niego nowa fala bólu z pogruchotanej kostki. W tym czasie ów wojownik usiadł na krześle, na którym kilka minut wcześniej siedział Kuro, skrzyżował ręce na oparciu i stukał butem w podłogę obok ucha chłopaka. Poczekał jeszcze chwilkę, obserwując uważnie leżącego młodzika:
- Gniew to zły doradca. Krew ci uderzyła do głowy, a ja jej trochę upuściłem, od razu jaśniej się myśli? Mówisz, że twoje życie nie ma dla ciebie znaczenia. Przyjmijmy wersję, że mówisz prawdę. Nie chciałbyś się zemścić? Pozwolisz, by mordercy za to nie zapłacili? By śmierć twojego brata poszła na marne?
Chłopak jęknął z bólu i nadal leżąc na brzuchu próbował lewą ręką złapać się za bolącą kostkę, wtedy usłyszał szuranie krzesła obok siebie. Nagle poczuł jak ten sam Saiya-jin nadepnął mu na lewą dłoń. Chłopak zacisnął zęby, całkowicie się tego nie spodziewał, jednak nacisk buta nie był na tyle silny żeby Kuro dotkliwie go odczuwał.
- Powiem tak, niech to będzie dla ciebie motywacją, będziesz grzecznie współpracował?
- Ghhh powiedziałem …. już wszystko
- Na pewno? – zapytał mężczyzna po czym zwiększył nacisk aż dało się słyszeć chrupnięcie kości.
Kuro już nie był w stanie nic powiedzieć, krzyczał i płakał z bólu, próbował się wyrwać ale im bardziej się szarpał tym mocniej mężczyzna miażdżył mu rękę. Chłopak miał wrażenie, że nawet jedna minuta trwa całą godzinę.
- Nie słuchasz mnie, mówiłem że masz się uspokoić.
Młody Saiyan na te słowa zamarł przerażony w bezruchu, nie potrafił sobie wyobrazić co jeszcze mogłoby go gorszego spotkać. Patrząc na przerażoną twarz chłopca mężczyzna uśmiechnął się złośliwie i cofnął nogę.
- No widzisz od razu lepiej, nooooo szybko się uczysz.
Kuro leżał w bezruchu nie spuszczając wzroku z wojownika miał czas, żeby ochłonąć, potem ważył każde wcześniej wypowiedziane zdanie. Ten kolo miał rację, absolutną rację, żyje tylko dzięki bratu. Nie może tego życia w tak głupi sposób zmarnować. Zrobi wszystko, żeby dopaść i pokonać tego Zaurusa, musi pomścić brata. Nie może umrzeć, zanim tego nie zrobi. Powoli zaczął się podnosić. Usiadł, otarł rękawem krew z twarzy i obaj Saiyanie wymieli się spojrzeniami. Dowódca tylko na to czekał, już wiedział, że chłopak jest niewinny, wystarczyło mu tylko jego spojrzenie, spojrzenie, w którym były ogień i zemsta, jednak musiał się jeszcze upewnić.
Kiedy po zakończonym przesłuchaniu zaniesiono młodego z powrotem do pokoju, lekarze natychmiast się nim zajęli. Przemyślał całą sytuację. Miał niesamowite szczęście, że za te bezczelne odzywki nie zabili go od razu. Ten dowódca musiał mieć cholernie dobry dzień. Po podaniu środków nasennych zasnął niemal natychmiast, a lekarze na spokojnie zajęli się jego zgruchotaną kotką i kośćmi lewej dłoni. Z rana został jednak obudzony i wyciągnięty z lóżka na kolejne przesłuchanie.
Przez następne cztery dni chłopak w kulko musiał opowiadać całe zdarzenie i obrywał za każdym razem, kiedy zapominał lub pomylił jakiś szczegół. Po całodniowym przesłuchaniu był nie tylko wymęczony fizycznie z licznymi obrażeniami ale i psychicznie. Ciągle na nowo musiał przeżywać ze wszystkimi szczegółami śmierć brata, a na domiar wszystkiego nie pozwolono mu iść na pogrzeb tak bliskiej dla niego osoby, w końcu nie da się ukryć, że bliźnięta zawsze łączy szczególna więź. Nikt nie dał mu nawet chwili aby mógł sam w spokoju przeżyć swoje nieszczęście i smutek. Od rana ciągnięto go na przesłuchania, a w nocy lekarze doprowadzali go do stanu używalności. Ostatniego dnia, gdy leżał na wznak z roztrzaskaną głową na podłodze, a z ust sączyła mu się krew miał ochotę się już załamać i przyznać do wszystkiego niech go zabiją i niech się to już wszystko skończy. Był ledwo żywy i cały czas widział nad sobą tego samego Saiyajina, który pierwszego dnia roztrzaskał mu nos o podłogę, tylko on wymierzał mu ciosy w najbardziej wymyślny i nieprzewidywalny dla chłopaka sposób. Kuro już otworzył usta, żeby skapitulować ale w tym właśnie momencie wojownik stojący obok niego odezwał się do dwóch pozostałych Saiyan.
- Dobra na tym koniec. Za dwa dni chcę mieć pełny raport na biurku. Wezwijcie medyków niech go zabiorą i przekażcie papiery do Akademii z notką, że jednemu ptaszkowi trzeba dzióbek spiłować.
- Nie wybieram się do Akademii- wyjąkał Kuro po dłuższej chwili.
Wojownik już miał opuścić pomieszczenie, gdy na te słowa odwrócił się na pięcie podszedł do stolika i wziął plik leżących tam panierów. Następnie podszedł do chłopaka i pochylając się przed nim pomachał mu dokumentami przed nosem
- Chcesz tego? Zrobił przerwę dając chłopakowi czas na zebranie myśli. Wiem, że chcesz, więc żeby sobie poczytać będziesz musiał się na to cholernie napracować i lepiej zacznij już od zaraz.
Chwilę potem rzucił stos papierów powrotem na stół i wyszedł śmiejąc się głośno.
Pilnowany i zamknięty w szpitalnym pokoju spędził jeszcze kilka dni, lekarze mieli problem z rekonstrukcją kości lewego stawu skokowego zmiażdżonego chłopakowi przez rosłego Saiya-jina podczas wstępnego przesłuchania. Od tego czasu chłopak nosi opaskę usztywniającą i ochraniającą staw skokowy, która przy wysokości typowych kadeckich butów jest niewidoczna. Kiedy w końcu puszczono go do domu. Pokój jego i brata wyglądał jakby przeszło po nim tornado, pewnie było przeszukanie - pomyślał, ale nie znaleźli skrytki w podłodze zasłoniętej szafką. Tam chłopcy chowali swoje skarby, tam były miedzy innymi resztki skautera po mamie. Chciał do niej zajrzeć natychmiast ale szybko się rozmyślił. Na pewno go obserwują, oficjalnie nie został ani oskarżony, ani oczyszczony z zarzutów. Jego ojciec weteran nie miał dostępu do akt śledztwa, chłopak nie miał wyjścia musiał zdobyć wysoką pozycję wojskową aby wyjaśnić śmierć brata. Tak nienawidził armii, a teraz tak był od niej uzależniony. Inaczej nie zdobędzie ani siły, ani pozwolenia na opuszczenie planety. Diabli wiedzą ile zajmie mu to lat ale teraz odnalazł główny cel w życiu, nic więcej się nie liczyło. Podjął decyzję - wstępuje do akademii!
Pierwsze dni w nowym miejscu minęły mu dość burzliwie. Na sam początek uratował ledwo żyjącego kadeta J. i pozbierałam zmasakrowanego przez trenera koszar kadeta Dana. Następnie po otrzymaniu uniformu spóźnił się na pierwszy wykład z powodu niecodziennego zdarzenia i drobnej pomyłki świeżo upieczonej kadetki halfki, która postanowiła wziąć prysznic w męskiej szatni. Chłopak musiał mimo wszystko przyznać, że widok był wart opuszczenia wykładu. Niezrażony udał się w stronę sali treningowej i zaczął wcielać swój plan w życie. W ciągu zaledwie 10 minut zdążył zebrać dwie kary od trenera ale przynajmniej go przetestował po swojemu i doszedł do wniosku, że za tym kolesiem warto pójść nawet w ogień. Po za ochrzanem i karami jakie otrzymał trener wyraził też zrozumienie dla faktu, iż Kuro dopiero zaczynał swoją drogę w hierarchii wojskowej i ogólnie rozumiał, co chłopak w tej chwili czuje. Dodatkowo wyznaczył mu opiekuna, Saiya-jina o imieniu Claymore. Obaj mieli podobne charaktery i młody Saiyan był gotów uznać zwierzchnictwo nowego opiekuna. Jednak sytuacja diametralnie uległa zmianie, gdy opuścili salę treningową. Kuro został zwymyślany przez wyznaczonego mu opiekuna, że ten nie ma zamiaru wykonać rozkazu i taka miernota jak on nie będzie mu się pętać pod nogami. W czasie, gdy Kuro zmuszony był wysłuchiwać jaką jest miernotą nadszedł Kapitan z rozkazem aby kadet dołączył do innych kadetów w koszarach.
Chłopak posłusznie udał się na miejsce, gdzie trener na wstępie kazał mu biegać w kulko po terenie koszar. Kadet biegał długo i wytrwale był już znacznie zmeczony, gdy wtem ni stąd ni zowąd został nagle złapany za uniform przez trenera i postawiony pomiędzy dwóch już wałczących jegomościów. Karo mu walczyć z obojgiem na raz i Kuro po minie obojga przeciwników już wiedział, że im ten rozkaz też nie przypadł do gustu, szczególnie jednemu Saiua-jin`owi o imieniu Reito. Jakkolwiek Kuro by zaatakował ów szatyn ciągle odpychał go Kiaiho jak natrętną muchę. Czuł się strasznie zamieszany, nie wiedział którego z przeciwników zaatakować i rzucał się to ja jednego to na drugiego. Młodzik był uparty po każdym ciosie podnosił się i atakował ponownie. Sytuacja nieco pogorszyła się gdy drugi z przeciwników rozciął mu ramie, przez co Kuro nie mógł używać już tej ręki w walce. A wszystko przez trenera, który w momencie, gdy chłopak robił wślizg złapał go za kostkę i zakręcił młynek, przez co chłopak stracił panowanie nad swoim ciałem i z impetem wpadł na przeciwnika, który z łatwością zadał mu obrażenia Ki-Sworedm. Kadet zdenerwował się i poirytował całym zdarzeniem, zebrał się w sobie i włożył resztce sił i złości, żeby sparować cios szatyna. Udało mu się, przez dłuższą chwilę obaj kadeci się siłowali ale ich walkę przerwał ostrzał pocisków Ki spadających na nich z nieba, trener ponownie zainterweniował w walkę. Chłopak szybko wykonał lot w tył. Pilnował, żeby nie oberwać pociskiem i nadal cofając się plecami wpadł na biegającą po koszarach kadetkę, przewracają i ją i siebie. Nie był zadowolony tym faktem ale przez swoją nieostrożność wplatał ją w sam środek fali pocisków, nie pozostało mu nic innego jak przyjąć ataki na siebie i ją osłonić. Dziewczyna o fioletowych włosach i imieniu Amala okazała się być bardzo miła, nawet opatrzyła mu rozcięte ramię. Wokół panował tylko przeraźliwy huk od spadających pocisków, dodatkowo wznosiły się tumany kurzu, nic nie było wsiadać ani słychać. Chłopak nie miał pojęcia, gdzie są jego przeciwnicy. Kadetka oparła się całym ciężarem ciała na jego ramieniu, z czego chłopak wywnioskował, że zapewne jest ranna i najrozsądniej byłoby ją stąd zabrać, więc ostrożnie popychał ją i oboje cofali się do tyłu. Atak trenera znacznie zmalał na sile, co bardzo zaniepokoiło chłopaka, krzyknął do Amali żeby uciekała ale było już za późno, dopadł ich trener i zaczął potrząsać jak szmacianymi lalkami a następnie odrzucił na ziemię. Dostał karę za to, że próbował ochronić kadetkę. Dziewczyna także zarobiła karę, za to, że opatrzyła mu na prędce ramię kawałkiem swojego uniformu, oboje mieli szorować zbroje i uniformy wszystkich opuszczających teren koszar w odległości 10 metrów od siebie. Ku zdziwieniu chłopaka dziewczyna sprzeciwiła się rozkazom trenera. Jemu natomiast krew bulgotała w żyłach ze wściekłości, a jej zachowanie tylko bardziej go ośmieliło. W końcu sam ją wkopał w tą sytuację wiec wziął za nieodpowiedzialność, obmyślał szybką strategię i także on postawił się trenerowi. Ogarnęła go taka fala gniewu, że nawet odrósł mu ogon i na dłuższą chwilę po raz pierwszy zajaśniała wokół niego biała aura. Zdjął rękawicę i rzucił w pancerz trenera a następnie splunął mu miedzy nogi. To co zrobił tylko rozwścieczyło nauczyciela i w odpowiedzi zanim kadet zdążył mrugnąć oberwał falą energetyczną, w efekcie tego natychmiast stracił przytomność. Przeleżał nieprzytomny kilka godzin w koszarach póki silnym ciosem obudził go trener. Nawrzeszczawszy na chłopaka kazał mu stawić się następnego ranka na odrabianie kary. Kuro z oparzeniami i innymi ranami powlókł się powoli w stronę kliniki, zauważył daleko przed sobą Amalę. Kadetka patrzyła na niego ale w następnej chwili odwróciła się i poszła dalej. Kuro z jednej strony cieszył się, że jego strategia się udała, specjalnie sprowokował trenera bardziej aby ten wyładował złość na kadecie a dziewczynę zostawił w spokoju. Dziewczynie nic się nie stało ale przykro mu było, że tak go olała.
Gdy wreszcie dowlókł się do kliniki ostatkiem sił usiadł na wykrochmalonym prześcieradle, wszystko go piekło i bolało a do tego po odrośnięciu ogona kręciło mu się w głowie. Siedział tak kilka minut nim ktoś się nim zainteresował. O dziwo pojawił się kadet J., którego Kuro uratował jakiś czas temu. Białowłosy half pomógł pielęgniarce opatrzyć Kuro i obaj kadeci aż do wieczora rozmawiali. Młody Saiyan czuł w halfie bratnią duszę, z pewnością obaj nieźle dadzą w kość trenerom. Wieczorem ponownie pojawiła się pielęgniarka, ku zdziwieniu Kuro była to pierwsza osoba, która od momentu jego pojawienia się w Akademii potrafiła zamknąć buźkę wyszczekanemu kadetowi. Okazało się, że jego rany już się zagoiły i wyzdrowiał mimo iż nadal kręciło mu się w głowie. W towarzystwie J`a wrócił do skrzydła, gdzie mieściły się kwatery kadetów, rozstali się i Kuro wszedł do swojego pokoju. Nie zamierzał jednak kłaść się spać, zapakował plecak i wymknął się z akademii. Poszło jak zwykle gładko, robił to już kilkukrotnie, często wymykał się nocą, żeby potrenować. Tym razem celem było szybsze przyzwyczajenie organizmu do zmiany środka ciężkości po pojawieniu się ogona. Chłopak jeszcze nie wiedział, że następne kilka godzin odmieni w całości jego życie, udał się do Skalnego Lasu.
Trenował w pocie czoła, gdy niespodziewanie przed jego oczami pojawiła się dziwna postać, niby wyglądała jak Saiya-jin ale miała inny ogon, uszy i kilka czarnych wzorów na ciele. Kuro był przerażony, nie wiedział kim jest ów przybysz i czego mógłby chcieć, dodatkowo wykończony treningiem nie miał szans na obronę. Dziwny przybysz okazał się być demonem o imieniu Fox, kadet nigdy w swoim życiu nie widział takiej istoty. Fox wypytywał młodego Saiya-jina o wiele rzeczy związanych z planetą Vegeta, a kadet odpowiadał na tyle na ile dysponował wiedzą. Jednocześnie kilkakrotnie podkreślił, że w każdej chwili mogą pojawić się setki silnych żołnierzy, choć demon zdawał się to bagatelizować. W trakcie rozmowy młodzik otrzymał propozycję stania się uczniem Foxa, przez dłuższy czas zastanawiał się nad odpowiedział, po czym zakomunikował wybór przybyszowi w swoim stylu. Nie minęło wiele czasu gdy pojawił się kolejny dziwny jegomość, w nietypowym stroju, srebrnych oczach oraz włosach, opaską na czole i mieczem na plecach, jakiego Kuro dotąd nie widział. Rozmawiał z demonem swobodnie, jakby obaj byli znajomymi. Przerażający typ o dziwnych nadnaturalnych zdolnościach, chłopakowi omal szczęka nie opadła gdy zobaczył jak po jednym ruchu ręki srebrnowłosego zza drzew wzlatują w powietrze Reito i jakiś młody Saiya-jin. Sytuacja bardzo niepomyślnie układała się dla Kuro. Okazało się bowiem, że szatyn został wysłany z rozkazem aby sprowadzić go do Akademii. Fox od razu zareagował gwałtownie i nie chciał nikomu oddawać kadeta. Kuro obmyślił plan, zdążył już w miarę poznać demona oraz Hikaru i zrozumiał, że to raczej nie są przeciwnicy, z którymi można by toczyć jakąkolwiek walkę. Czarnowłosy młody Saiyan nigdy nie należał do tych, co niedoceniają przeciwnika. Kuro wypowiedział kilka zdań ostrym jak brzytwa językiem w stronę Reito obradzając jego samego i trenerów z Akademii. Chciał aby szatyn zrozumiał ukrytą miedzy wierszami wiadomość, aby natychmiast uciekał, a Kuro nic nie może zrobić z sytuacją w jakiej się znalazł. Jednak źle to sobie wykombinował i tym razem strategia okazała się błędna, gdyż Reito oskarżył go zdradę, a to już nie przelewki. Cała sytuacja w natychmiastowym tempie uległa zmianie. Rozwścieczony Fox rzucił się na Kuro i wbił mu swoje pazury w kark. Upadli na ziemię, chłopak czuł jakby wewnątrz płonęło mu całe ciało, a do tego doznał takiego bólu, jakiego dotąd nie doświadczył. Nim stracił przytomność zdążył po raz ostatni ostrzec szatyna, żeby uciekał, był przekonany że właśnie umiera.
Kiedy się ocknął był w zupełnie innym miejscu, nie wiedział skąd się tu wziął, ani jakim cudem przeżył, do tego gadał do niego biały kot, a rozmowa nie należała do przyjemnych. Kot nie przepadał za Saiyanami i w pierwszej chwili kazał chłopakowi wynosić się stąd. Kuro z podkulonym ogonem już miał opuścić wieżę, gdy kot postanowił go jednak przetestować. Kazał chłopcu pomóc ludziom mieszkającym u stóp wieży, jednocześnie przestrzegając, że jeśli przyjdzie mu do głowy skrzywdzić kogokolwiek to wojownik imieniem Hikaru rozerwie go na strzępy. Młody Saiyanin raczej nie miał złych zamiarów i nie mordował na prawo i lewo, jak przeciętni przedstawiciele jego rasy ale mimo to wziął sobie ostrzeżenie głęboko do serca. Dłuższą chwilę poświecił na lot w chmurach zachwycając się pięknem planety, na której się znalazł. Ziemia była niesamowicie zieloną planetą i do tego czuł się lekki jak piórko. Zleciał na dół i wymienił kilka zdań z potężnie zbudowanym Indianinem. Poproszono go aby na próbę wziął łuk i poszedł na polowanie. Przez dwie godziny Kuro ćwiczył strzelanie z łuku, a następnie udał się na polowanie. Nie podobało mu się to, nie lubił zabijać, ale starał się też zrozumieć potrzeby mieszkańców wioski, nie było mu łatwo podjąć decyzję, co ma zrobić w tej sytuacji.
Przedzierał się przez gęsty las, starając się być cicho, co mu totalnie nie wychodziło i robił naokoło mnóstwo hałasu. W końcu po kilku godzinach poszukiwań i cierpliwego ukrywania się w zaroślach młody lis sprzątnął mu zdobyć sprzed nosa. Następnie próbował złapać dziką świnię ale zwierze sprytnie mu się wymknęło. Szczęście w nieszczęściu chłopaka zaatakowało stado wilków, zabił 4 z nich, ten największy dał nogę. Kadet zabrał ze sobą trzy ciała, jeden wilk był zwęglony po użyciu ki-blastera i zaniósł je temu samemu Indianinowi. Po krótkiej wymielanie zdań udał się nad strumień uprać uniform i poćwiczyć jeszcze strzelanie z łuku.
Trening przerwało nagłe pojawienie się Foxa. Zaczął rozmawiać z demonem, gdy ponownie pojawił się srebrnowłosy wojownik. Chłopak przeraźliwie się go bał, jednak dość gwałtownie zareagował na wypowiedziane przez niego słowa. Wiele rzeczy, które wypowiedział Hikaru nie spodobało się Kuro, już nie polubił gościa na dzień dobry. Z początku wojownik jawił mu się jako nadęty niczym balon typ, mający się za lepszego od innych. Fox i Hikaru uzgodnili, że stoczą kolejną walkę, srebrnowłosy odszedł pierwszy a Kuro pozostał jeszcze krótką chwilę z Mistrzem. Nauczyciel postawił przed chłopakiem zadanie, miał nauczyć się nowej techniki, o której nie miał żadnego pojęcia. Młody Saiya-jin obawiał się, że nie będzie w stanie sprostać zadaniu. Od razu został rzucony na głęboką wodę. Kuro otrzymał kilka teoretycznych wskazówek od Foxa, po czym ten drugi złapał go niespodziewanie za ramię i ostrym jak brzytwa ognistym pazurem wydrapał mu tatuaż w kształcie lisa z płonącą grzywą, by następnie podążyć w gęstwinę za Hikaru. Chłopak nie miał pojęcia jak potoczyła się walka ale po pewnym czasie z lasu wyszedł srebrnowłosy wojownik i oznajmił Saiya-jinowi, że już nie zobaczy nigdy ognistego demona, i że od teraz on sam przejmie rolę nauczyciela.
Przenieśli się na bardziej skalisty teren i Kuro od razu pod okiem nowego nauczyciela rozpoczął naukę tej skomplikowanej techniki. Z początku szło mu dość opornie, nakombinował się trochę aby trafić na właściwą drogę ale jak załapał w czym rzecz, to poszło w miarę gładko. Aby przetestować nowo nabytą umiejętność z zasłoniętymi oczami przy pomocy łuku i strzały upolował długie i cienkie zwierzę. Gdy wrócił Hikaru opowiedział mu kilka ciekawostek o stworzeniu, które upolował i pomógł dobrać mu się do jadalnej części węża. Nim zdążył zjeść, ponownie słownie ściął się z srebrnowłosym i wkurzony poszedł spać. Jeszcze tego samego dnia docenił wartość nowej umiejętności, wyczuł, że na planecie wyładowały trzy Ki podobne do jego własnej, było to trzech dobrze znanych mu Saiyan, a to zapowiadało kolejne kłopoty.
Spędził z Hikaru jeszcze kilka dni i cały czas miał wrażenie, jakby obaj mówili w zupełnie innych językach, lecz mimo to nie można było powiedzieć, żeby chodził głodny, czy w jakiś sposób zaniedbany. Choć spanie na ziemi było dla niego nowym doświadczeniem, a do tego jak dotąd bardzo trudno jest mu się przyzwyczaić do chłodniejszego klimatu Ziemi. Kuro znalazł plusy tej całej sytuacji, srebrnowłosy przekazał mu kilka cennych informacji i ciekawostek o Ziemi i jej otoczeniu, co mogłoby ułatwić młodemu przetrwanie. Ten aspekt nauki spodobał się Saiyaninowi najbardziej, powoli zaczynał zmieniać zdanie o swoim nowym nauczycielu. Jednak nie wiedział, co go jeszcze będzie czekać. Jakiś czas później na polecenie Mistrza musiał walczyć, musiał udowodnić swoją wartość i pokazać umiejętności. Poniekąd zrozumiał intencje będące przyczyną takiego sprawdzianu i w swoim mniemaniu poszło mu całkiem nieźle. Niestety umiał niewiele ale sam do wszystkiego doszedł i kombinował tak dugo aż załapał, trenował tak ciężko, aż opanował technikę.
Walka nie okazała się łatwa, s powodu przeciwnika, Saibamena. Plus był taki, że chłopak przynajmniej wiedział, czego może się spodziewać po takim przeciwniku. Musiał poprowadzić walkę w taki sposób, aby mieć przeciwnika pod kontrolą. Przy okazji starał się wykorzystywać umiejętności związane z nowo poznaną techniką i bonusy jakie mogło dawać pole walki.
Jednak podczas walki zrobił coś, co kłóciło się z jego przekonaniami, zabił przeciwnika po raz pierwszy w swoim krótkim życiu. Kuro rozpłakał się nad ciałem Saibamena, zawsze zarzeka się że nie posunie się tak daleko, a jednak …. Zapomniał się w walce….. Chlipiąc i pociągając nosem wykopał płytką dziurę w ziemi i zakopał tam ciało swojego przeciwnika. W trakcie zaczął wzbierać w nim gniew na Hikaru, za to do czego został zmuszony oraz za to, że to on stworzył przeciwnika przeznaczonego tylko i wyłącznie do tego, żeby został zabity – zwykły worek treningowy. Od dłuższego czasu kumulowała się w nim złość na srebrnowłosego. Dla młodego tego było już za wiele, nagle coś w nim pękło i wreszcie w pełni pojawiła się wokół niego biała aura. Podleciał do Mistrza i ze łzami w oczach wykrzyczał swoje żale. Jego organizm nawet nie zdążył przesłać sygnałów do mózgu o zmianie położenia ciała i otrzymanym bólu, a chłopak został szybkim ruchem ściśnięty za krtań i wbity z impetem w skalne podłoże. Minęło dobre kilka sekund, nim Kuro uświadomił sobie co właśnie się przed chwilą stało. Na tym jednak się nie skończyło. Nauczyciel wypowiedział w ostrym lecz spokojnym tonie kilkanaście zdań, a następnie młodzik poczuł jak jakiś niebywały ciężar zatapia go jeszcze bardziej w ziemi. Nim stracił przytomność przez jego głowę w mgnieniu przeleciały setki dziwnych nieznanych mu obrazów i usłyszał ostatnie polecenie nauczyciela „Masz przeżyć”. Kiedy był nieprzytomny obrazy powróciły i ułożyły się w opowieść o pewnym halfie imieniem Greefis, poprzednim uczniu, który opętany gniewem i nienawiścią musiał zostać zabity przez Hikaru. Chłopak obudził się zlany potem i zmarznięty, kiedy księżyc wschodził na niebo, jego nauczyciela nigdzie nie było, nawet nie mógł wyczuć nigdzie jego Ki. Kuro obdarzony ciężarem poczołgał się powrotem do groty i najadł kilkoma kawałkami mięsa pozostawionymi od śniadania. Ponownie zapadł w sen, i znów przyśniła mu się ta dziwna historia. Obudziwszy się rano zjadł resztę mięsa i na czworaka powędrował do najbliższego strumienia, gdzie się umył, przeprał uniform i z wielkim trudem za pomocą luku upolował kilka ryb. Rozpalił ogień w grocie, która od kilku dni przyszło mu nazywać domem, ponadziewał ryby na strzały i powbijał w ziemię dookoła ogniska. Niby nic nie zrobił, a był totalnie wykończony. Na nadgarstkach i kostkach miał założone obciążenia, które jego zdaniem z pewnością ważyły co najmniej tonę i do tego nie dawało się ich ściągnąć.
Hikaru postawił przed młodym chłopakiem nie lada wyzwanie, ot niby drobnostka, zwykłe obciążenia jednak ich waga sprawiała Saiyaninowi trudności nawet w poruszaniu się. Wiedział, jak ma sobie z tym problemem poradzić i ta wiedza bynajmniej, go nie ucieszyła. Droga do odzyskania sprawności i przyzwyczajenia ciała do ciężarków wiodła tylko przez ciężki i żmudny trening. Nikt nie mówił, że będzie lekko, a Kuro też nie lubił jak dawano mu taryfę ulgową. Dodatkowo chciał pokazać mentorowi, że nie jest taką miernotą za jakiego nauczyciel go uważa. Chłopak miał czas, żeby przemyśleć te kilka ostatnich uwag, które usłyszał nim stracił przytomność. Cholera go brała, że musiał przyznać rację Mistrzowi ale uwagę wziął sobie do serca. Już nie pozwoli aby ktoś umierał na jego oczach, bo on jest za słaby i nic nie może zrobić. Musi dopaść Zaurusa i już, nie ma innej opcji.
W międzyczasie, gdy piekły się ryby Kuro zaczął wykonywać wstępnie kilka prostych ćwiczeń, aby znacząc przyzwyczajać się do obciążeń, nie lubił siedzieć i nic nie robić. Zawsze rozpierała go energia, więc nawet teraz nie próżnował, zresztą nie miał nic innego do roby. Obmyślał plan działania na najbliższy czas, przeanalizował wszystkie fakty za i przeciw i postanowił wrócić na Vegetę. Wtedy wydawało mu się to w miarę rozsądnym pomysłem.
Rozmyślania przerwało niespodziewane pojawienie się innego Saiya-jina o czerwonych włosach i niewielkim podobieństwie do Kuro. Na chłopaka padł blady strach, nawet dzięki nowo poznanej technice nie był w stanie wyczuć Ki przybysza. Okazało się, że ów Saiya-jin ma na imię Safari i przyleciał tu, bo wyczuł Ki Foxa, cząstka Ki tkwiła w pozostawionym przez demona tatuażu na lewym ramieniu chłopaka. Czerwonowłosy przyniósł ze sobą niespodziewany prezent, upolował pterodaktyla i zaczął podpiekać go na tym samym ognisku, przy którym kadet rozłożył swój skromny posiłek. Zachęcony przez przybysza, Kuro z początku nieśmiało sięgnął po kawałek porządnego mięsa łatającego zwierzaka nazwanego przez Safariego pterodaktylem. Mięso było bardzo dobro, prawie jak to, które jadł z Hikaru. Pałaszując zastanawiał się co to za koleś. Kuro był pewien, że go nie zna ale ten mu oświadcza, że upolował stworzenie z myślą o nim. Młody Saiyanin raczej nie oczekiwał ani od mieszkańców tej planety ani od innego członka swojej rasy takiej szczodrości. Wymienili kilka zdań, co dla chłopaka było nie lada trudnością, nie spodziewał się, że jego krtań zostanie aż tak mocno ściśnięta. Niby Hikaru nie skręci mu karku, choć z pewnością mógł to uczynić bez najmniejszego problemu, to jednak był to wyraźne ostrzeżenie, żeby kadet trzymał język za zębami. Kuro chrypiał strasznie i miał opuchniętą krtań, przez co trudno mu się jadło ale to strzeżenie puścił mimo uszu w przeciwieństwie do słów.
Był już gotów do drogi, gdy nagle poczuł silną Ki w oddali, od razu poznał Retro. Gwałtownie odwrócił się w stronę skąd doszło go to odczucie. Obok Reia dało się wyczuć inną Ki, znacznie potężniejszą, trochę przypominającą w odczuciach energią Saiyana ale dało się w niej wyczuć coś jeszcze. W Ki przeciwnika szatyna czuło gniew, to uczucie zdecydowanie dominowało w aurze nieznajomego, aż przeraziło to kadeta. To samo uczucie można było odnaleźć w Ki Kuro, co prawda w poraniu z istotą obok szatyna w aurze młodzika było go naprawdę niewiele ale jednak…….. W tym momencie energią Reito rosła i rosła, wcześniej ob. I Kuro byli na mniej więcej wyrównanych poziomach ale teraz tamten w znacznym stopniu przewyższał siłą młodego kadeta. Mimo to, dzięki nowo poznanej technice chłopak już wiedział, że i to było za mało aby w jakikolwiek sposób poziom mocy Reito był zagrożeniem dla jego przeciwnika. Obie Ki rosły i rosły, aż nagle zniknęły. Chłopak trochę się zaniepokoił, w końcu Ki od tak same z siebie nie znikają. Spróbował się skoncentrować mocniej ale nadal nic nie czuł, przeszukał jeszcze planetę ale przestał wyzywać szatyna.
Był zaniepokojony ale jednocześnie ciekawy co się tam stało, czyżby Reito zginął? Ten incydent dodatkowo utwierdził go mimo wszystko w przekonaniu, że lepiej jak najszybciej wynieść się z tej planety. Spojrzał na Safariego ale ten siedział spokojnie, skoro wyczuł to cząstkę Ki Foxa to zapewne czuje tego Saiyana, który leci w ich stronę, niemniej nie reaguje. Kuro i tak nie był w stanie uciec więc postanowił stać i poczekać, zdać się na żywioł.
Wtem zza kamienia wyszła…….. Amala kadet był zaszokowany, kogo jak kogo ale jej się tu nie spodziewał. W tym stroju kompletnie jej nie poznał, nie miała na sobie kadeckiego uniformu. Przytuliła się do niego, to było bardzo miłe, od momentu kiedy znalazł się na tej planecie to był najprzyjemniejszy moment. Mimo to poczuł gdzieś w głębi serca ukłucie, tęsknił za swoją dziewczyną. Z rozmyślań wyrwała go halfka, szeptając mu do ucha podziękowania i przeprosiny. Kadet nie zdążył odpowiedzieć, kiedy wstał Safari i wtrącił się miedzy nich. Nie wtrąca się w ich rozmowę, dopóki nie skończyli. Potem pociągnął dziewczynę za sobą w stronę strumienia, napił się wody, aby przynieść opuchniętemu gardłu trochę ulgi i zaczęli rozmawiać. Choć Kuro nie widział, aby halfka miała na sobie uniform kadeta, to jednak miała scouter, więc musiał uważać na to co mówi. Znał możliwość scauterów i ktoś mógł słyszeć ich rozmowę, musiał więc przedstawić się w nieco lepszym świetle niż gdy po raz pierwszy wysłano Reito, aby zabrał go do akademii. Wtedy mimo iż w dobrej wierze dopuścił się sporo bluzgów pod adresem akademii i trenera koszar, wiedział że przetrzepią mu za to ogon.
Rozmowę przerwało im pojawienie się Safariego, który szybkim krokiem podszedł do Kuro i wcisnął mu jakiś drobny przedmiot w ręce kadeta. Chłopak nie miał pojęcia co to jest, jakaś dziwna kapsułka. Kombinował przez kilka minut, po czym w pewnym momencie nastąpiło wielkie BUUUM i pojawiła się Saiyańska kapsuła kosmiczna. Kuro nie posiadał się z radości, taki prezent. Obszedł kapsułę dookoła lustrując jej stan, była podniszczona z wierzchu ale uszkodzenia powierzchniowe nie były na tyle groźne aby stało się coś poważniejszego podczas lotu. Młodzik cieszył się jak dziecko z nowej zabawki. Czuł jednak, że powinien porozmawiać z Amalą. Zbliżył się do niej ale w tym momencie usłyszał w głowie głos mentora. Stanął jak wryty i rozejrzał się dookoła, nie widział i nie wyczuwał jego Ki nigdzie. Hikaru zrobił to samo, co Fox, też powinien się tego nauczyć. Mistrz prosił go o wysłanie swojej Ki, wystarczyło unieść tylko ręce do góry. Chłopak doszedł do wniosku, że skoro srebrnowłosy prosił o energię takiego robaka jak on, to musiała się tam rozgrywać niesamowita walka. Postanowił dać wszystko co ma, dla zwiększenia poziomu KI odpalił białą aurę. Cóż okazało się, ze transformacja nie była taka dobra jak mu się jaszcze kilka godzin temu zdawało, dawała niewielki zasób Ki to poziomu, który posiadał. Nie odpowiadając ani słowem nauczycielowi uniósł ręce ku górze i w kilka sekund potem poczuł jak energia z niego ulatuje aż do samego końca. Zakręciło mu się w głowie i padł na kolana obok Amali dysząc ciężko. Zmaga się chwilę ze sobą ale poprosił o pomoc także dziewczynę, w końcu dysponowała znacznie większą mocą nic on sam. Jej Ki zapewne bardziej przydałaby się Hikaru w walce niż marne zapasy słabego kadeta. Dodatkowo wizje, jakie przekazał mu nauczyciela umocniły chłopaka w przekonaniu, po jakiej stronie stoi srebrnowłosy wojownik, miał więc przekonanie, że przekazuje moc w dobrej wierze. Mówił coraz gorzej, z ledwością zmuszał gardło do wydawania dźwięków. Kiedy poczuł się nieco lepiej wstał i podszedł do ugaszonego ogniska. Wziął z ziemi jeden z ostrych kamieni, które zostawił srebrnowłosy i podzielił pozostałe mięso na pól. Jedną połowę odłożył na duży płaski kamień, a drugą dzielił dalej na mniejsze kawałeczki. Wyjął z plecaka zapakowaną skórę węża i wsadził do niej kawałki pterodaktyle, żeby miał coś na drogę. Skoro mogła się nadawać do przechowywania wody, to do mięsa też powinna się sprawdzić. Spakował zawiniątko do plecaka i wolnym krokiem wrócił do dziewczyny. Podszedł do kapsuły, zapakował do niej plecak, łuk oraz kołczan. Nim wsiadł uśmiechnął się jeszcze w stronę kadetki i uniósł kciuk ku górze, chciał w ten sposób powiedzieć, że będzie dobrze. Następnie rozsiadł się wygodnie w fotelu i próbował sobie przypomnieć jak się tym lata. Raz ojciec zabrał go na małą przejażdżkę, gdy miał 7 lat, za wiele nie pamięta. Zlokalizował guzik startu ale najpierw należało wprowadzić koordynaty planety. Znał je na pamięć, ojciec kazał braciom się ich nauczyć jeszcze w dzieciństwie, musieli je recytować obudzeni w środku nocy. Wklikał cyferki w pamięć komputera, miał nadzieję, ze wszystko wykonał w poprawnej kolejności i gdy na małym monitorze pojawił się napis „Nova Vegeta” chłopak energicznie przycisnął guzik startu. Natychmiast dało się odczuć drżenie uruchamianych silników i kapsuła wzbiła się w powietrze wlatując w atmosferę planetu. W środku biednego kadeta wbiło w fotel i zrobiło mu się dziwnie ciężko w żołądku.
Przez czas trwania lotu miał okazję przemyśleć wszystkie słowa i wizje przekazane mu przez Hikaru i doszedł do kilku konstruktywnych wniosków. Miał też okazję przespać się trochę i skonsumować zabrane zapasy. Dobrze, że kapsuła była na autopilocie i wylądowała sama, jako że kadet jeszcze nie posiadał wiedzy z zakresu pilotażu. Zresztą niepokoił się o to, czy w ogóle pozwolą mu wylądować i go nie zestrzelą. Doskonale wiedział, kadeci sami z siebie nie latają kapsułami i to na dodatek bez opieki. Jedno nieodpowiednie słowo i narobi sobie dodatkowych kłopotów do całej listy przewinień na swoim koncie. Cokolwiek powie, fakty są takie, że jest kadetem w kapsule kosmicznej i lata po kosmosie bez opieki, gorzej już brzmieć to chyba nie może.
Pozwolono mu na lądowanie i dalej autopilot w statku zajął się wszystkim. Kuro wybitnie był ciekaw miny trenera. Facet wysłał po niego aż trzy osoby na Ziemię i żaden kmiotek go nie znalazł, a do tego wraca sam. Wyczołgał się z kapsuły ledwo żywy trzymając się lewą ręką żołądka i mrucząc pod nosem, że ma dość takich ekscesów i że w kapsułach powinny być pasy……. Lecz gdy tylko większa część jego ciała znalazła się na ziemi natychmiast siła ciążenia planety pociągnęła go w dół. Kuro rozciągnął się jak długi na lądowisku, zapomniał o obciążeniach od nauczyciela. Na tej planecie obciążenia są dosłownie jak zniewalające go kajdany. Był 10 razy cięższy ale nie mógł tak leżeć, nie miał pojęcia, w którym miejscu wylądowała kapsuła, więc dla bezpieczeństwa innych pojazdów powinien jak najszybciej zabrać i siebie i pojazd z tego miejsca. Nim zdążył zrobić cokolwiek pojawiło się kilku żołnierzy, otoczyli go i podnieśli ręce kumulując w dłoniach swoje Ki. Kuro się przestraszył ale przez obciążenia nie był w stanie nawet podnieść rak w geście poddania się. W następnej chwili oświadczono mu, że jest aresztowany pod zarzutem kradzieży kapsuły kosmicznej, dwóch żołnierzy wykręciło mu ręce do tylu, zakuli go w kajdany i powlekli do więzienia, chłopak nawet nie był w stanie stawiać oporu. Od zamknięcia minął miesiąc a sytuacja kadeta stała w miejscu, nic więcej już się nie wydarzyło. Siedział w zamknięciu pilnowany jak złoto w królewskim skarbcu i nie miał pojęcia co będzie z nim dalej. Przynajmniej jeszcze żył, to było jakieś marne pocieszenie.
8. Statystyki (obniżone przez obciążenia od Hikaru)
PL: 1916/5108
Siła: 99/197
Szybkość: 77/153
Wytrzymałość: 97/193
Energia: 95/189
9. Techniki:
- Bukujutsu
- Kiaiho
- Zanzoken
- Rezoku Energy Dan
- Ki Feeling - nauczyciele: Fox i Hikaru.
10. Przedmioty:
- uniform kadeta
- drewniany łuk i 8 strzał
- kilka cukierków od Foxa
- obciążenia na nadgarstki i kostki od Hikaru
- statek Safariego w kapsułce?
11. Transformacje:
- Biała Aura
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Kuro - Karta postaci
Wto Lip 31, 2012 8:01 pm
Parę literówek i historia właściwie w połowie tylko zerżnięta z fabuły. Nie musiałeś tego tak dokładnie opisywać bo sztucznie to wydłużało to i tak już wielkiego molocha. Ale niech będzie akcept.
Re: Kuro - Karta postaci
Wto Lip 31, 2012 10:08 pm
Doczytam to jeszcze nieco wnikliwiej. Na razie zdaję się na Hika by cię nie blokować. Akcept ale jak coś mi się nie spodoba to będziesz musiał to poprawić
Re: Kuro - Karta postaci
Wto Lip 31, 2012 10:58 pm
Spoko - jeszcze popracuje nad skróceniem tego mimo wszystko i wyłapaniem literówek.
Skrót siedzenia przez miesiąc w celi opiszę w pierwszym poście
Skrót siedzenia przez miesiąc w celi opiszę w pierwszym poście
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach