Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
+3
Ósemka
Red
Rota
7 posters
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Pon Kwi 04, 2016 9:15 pm
- Dawny wygląd Legowiska Reda:
- Dawny Wygląd:
Niedaleko Skalnego Lasu znajduje się cmentarzysko kosmicznych statków, które niegdyś odważyły się najechać na planetę Vegetę. Największy z pojazdów, wbity w twardą ziemię aż na sto metrów, widoczny jest z daleka i przypomina o klęsce najeźdźcy. Dookoła widoczne są części i wraki mniejszych obiektów latających, które przeżarte rdzą nie nadają się do pozyskania surowców wtórnych. Tereny te sięgają kilka kilometrów kwadratowych, chociaż można również spenetrować popękane podłoże skalne z licznymi osuwiskami, tąpnięciami czy urwiskami.
Dziób największego statku pokonanej floty międzygalaktycznej, wkopany niemalże sto metrów wgłąb planety, stanowił dom dla demona zwanego Redem. Zamieszkał tutaj, by mieć blisko na polowanie na gigantyczne robale żyjące nieopodal. Pomieszczenie, które w żaden sposób nie przypominało kajuty kapitana, przywłaszczył jako miejsce do nieudolnych medytacji. Pragnął uspokoić wewnętrzny głód targający każdym nerwem demona, a który doprowadzał go do zwierzęcego obłędu. Siedział w ciemnościach, po turecku, z otwartymi oczyma bez blasku - zimnymi jak lód. Nie wiadomo jak długo tkwił tak w jednej pozycji, lecz atmosfera dookoła nie usypiała czujności. Ubrudzony od kurzu i zeschniętej krwi, swojej i ofiar, z rozwianym włosem i podartym ubiorem w kilku miejscach zdawał się być myślami gdzieś indziej. Słychać było oddech zdziczałego wojownika. Nierówny, dość głośny, charczący jakby coś mu tkwiło w gardle. Co jakiś czas zaciskał szponiaste palce na kostkach od stóp, które pochwycił i nie puszczał. Niekiedy dało się usłyszeć burczenie żołądka, które łaknęło sytego posiłku, nawet jak jadł dwie godziny temu. Nieposkromiony głód pustoszył demona od środka, odbierając ostatnie zakamarki umysłu zarezerwowane dla istoty myślącej. Cienie pod powiekami zdradzały, że nie uciął nawet najkrótszej drzemki od dobrych kilku tygodni, więc skąd miał mieć siły na regenerację?
Nie drgnął ani na milimetr w tejże pozycji z ciemnego zakamarka, nawet uszy postawione na sztorc nie reagowały na bodźce z zewnątrz. Czyżby ktoś go zahipnotyzował? Albo przemienił w żywy posąg? Najwyraźniej spróbował przetrzymać głodówkę jak najdłużej było to tylko możliwe. Tylko po co? Skończy się jak ostatnia próba dwie godziny temu - rzuci się pędem do wyjścia i zacznie tropić kolejne robale. Ale czy i tym razem nie spotka żadnego Saiyanina, którego mógłby ukrócić żywot? Przecież zawsze istniało ryzyko... a co jeśli ów Saiyaninem okaże się ktoś, kogo zna? I ten ktoś Reda? Sam nie wiedział, dlaczego jeszcze nie skusił się na pożywną krew mieszkańców Vegety... może żeby nie narobić jeszcze większych kłopotów niż te, które sam nosi na swych barkach?
Edycja 6.08.2016 rok. Poczynione zmiany przez demona Dragilli (Dragota): https://dbng.forumpl.net/t1153p50-legowisko-reda#20002
- wygląd budowli Dragilli w paintcie - pozostałość statku zaznaczona czerwonym:
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Sro Kwi 06, 2016 5:55 pm
Dziewczyna od dłuższego czasu walczyła sama ze sobą, aby polecieć do Red'a. Bała się o własne bezpieczeństwo, ale nie byłaby Kiślem, gdyby nie dała się ponieść swojej wrodzonej ciekawości. Pewnie kiedyś przez to będzie pisane jej umrzeć, ale no co? Carpe Diem. Żyjmy chwilą, cieszmy się z tego co mamy obecnie.
Także. W końcu wybrała się. Bardzo dużo czasu zajęło jej dokładne zlokalizowanie demona, ze względu na to, że nie dość iż obniżył swoją KI, to jeszcze nie była ona w żaden sposób aktywna. Red po prostu siedział i nic nie robił, dlatego latała w tę i w tamtą, kręcąc tylko głową po okolicy. W końcu jednak znalazła się na pewnego rodzaju cmentarzysku statków. Odbyła się tutaj zapewne niegdyś krwawa bitwa, a jeśli coś jest krwawe, to musi być tutaj demon.
Zbliżyła się do największego. Stanęła z rozdziabionymi usteczkami i patrzyła w górę wielkimi oczami. Był ogroooomny. Musiała go podotykać (a ty zboczku xD). W końcu jednak odważyła się zajrzeć do środka. Nie chcąc ujść za jakiegoś niechcianego intruza, postanowiła dać głośno znać o swojej obecności:
___ - Red? To ja... Kisa. Jesteś tutaj? - zawołała, wychylając się lekko. W tych chorych ciemnościach nie widziała nic, dlatego odważyła się wejść nieco głębiej. Ostrożnie, krok za krokiem, stópka za stópką. - Red... przyniosłam Ci coś... - miała ze sobą torbę, a w niej kilka słoików ze słodką, czerwoną mazią. Uznała, że to będzie idealny prezent dla kolegi oraz dobra łapówka za kolejne godziny treningu. Dokładnie wiedziała jak chłopak zachowywał się dzień przed ich odejściem, dlatego skóra na jej rękach najeżyła się od przechodzących ją ciarek. Miała wątpliwości, ale... Kisa to Kisa, saiyan to saiyan.
Także. W końcu wybrała się. Bardzo dużo czasu zajęło jej dokładne zlokalizowanie demona, ze względu na to, że nie dość iż obniżył swoją KI, to jeszcze nie była ona w żaden sposób aktywna. Red po prostu siedział i nic nie robił, dlatego latała w tę i w tamtą, kręcąc tylko głową po okolicy. W końcu jednak znalazła się na pewnego rodzaju cmentarzysku statków. Odbyła się tutaj zapewne niegdyś krwawa bitwa, a jeśli coś jest krwawe, to musi być tutaj demon.
Zbliżyła się do największego. Stanęła z rozdziabionymi usteczkami i patrzyła w górę wielkimi oczami. Był ogroooomny. Musiała go podotykać (a ty zboczku xD). W końcu jednak odważyła się zajrzeć do środka. Nie chcąc ujść za jakiegoś niechcianego intruza, postanowiła dać głośno znać o swojej obecności:
___ - Red? To ja... Kisa. Jesteś tutaj? - zawołała, wychylając się lekko. W tych chorych ciemnościach nie widziała nic, dlatego odważyła się wejść nieco głębiej. Ostrożnie, krok za krokiem, stópka za stópką. - Red... przyniosłam Ci coś... - miała ze sobą torbę, a w niej kilka słoików ze słodką, czerwoną mazią. Uznała, że to będzie idealny prezent dla kolegi oraz dobra łapówka za kolejne godziny treningu. Dokładnie wiedziała jak chłopak zachowywał się dzień przed ich odejściem, dlatego skóra na jej rękach najeżyła się od przechodzących ją ciarek. Miała wątpliwości, ale... Kisa to Kisa, saiyan to saiyan.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Sro Kwi 06, 2016 6:46 pm
Nic się nie dzieje. Nuda. Pozornie nic ciekawego nie działo się w dawnej kajucie kapitana. Ot, gościła obecnie jedną, bardzo głodną istotę, lecz zerowa aktywność demona nie przyczyniała się do zubożenia ów miejsca. W pewnym sensie Red mógł stanowić pokrętną ozdobę ze względu na dość egzotyczny wizerunek jak na surowość tego miejsca. Bo nijak komponowała się bestia do zniszczonej technologii, z którą w żaden sposób nie był powiązany. Mężczyzna uatrakcyjnił ten zakątek o kilka szkieletów zabitych robali, które gromadził w niewiadomym celu - może, by mieć z głowę konkurencję?
Skoro mowa o konkurencji, do jego zakątku i dziwnej oazy spokoju dotarła osoba mogąca chcieć wykurzyć stąd demona. Dowiedział się o obecności poprzez słuch, ponieważ głuchą ciszę przerwał czyjś głos. Uszy demona lekko drgnęły wychwytując bezwiednie wypowiedziane damskim głosem imię właściciela kocich atrybutów. Gdyby dziewczyna nie przedstawiła się, Red pomyślałby w pierwszej chwili, że odwiedziła go June. Może dlatego, że chcąc odwlekać krwistą ucztę jak najdłużej to było możliwe, wspominał o demonicy i jego synku? Myśli miał na wierzchu, brakowało tylko ich trzeźwości. W rzeczywistości przecież znalazła do Saiyanka Kisa, którą też doskonale znał, ale w tym momencie nie miało to większego znaczenia. Jakby było inaczej, nie dokonałby następujących czynności.
Z ciemności, przed oczyma dziewczyny z małpim ogonkiem, pojawiła się utworzona z czarnej Ki szponiasta ręka Reda, która okręciła się wokół brzucha Saiyanki i gwałtownie porwała Czarnowłosą z miejsca. Była to swego rodzaju telekineza, która zmuszała wojowniczkę do posłusznego wciągania wgłąb rosnącego mroku i chłodu. Ciągnęła się ów Ki demona może na pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów, aż przyciągnęła niespodziewanego gościa w kierunku siedzącego nieruchomo Rogatego. Nawet jak miał pewność, że Kisa była tuż przed nim, nie uwalniał Jej z uścisku Ki. Gdyby pojawiła się wokół niej złota poświata od przemiany tymczasowej w Super Saiyankę, mogłaby lepiej przyjrzeć się demonowi, który nie zmieniał pozycji swojej sylwetki, a wzrok mimo dzikości był pusty i zimny, przede wszystkim nieobecny. Posiał gdzieś kamizelkę, nosił obdarte ciuchy, prędzej przypominał żebraka niż wojownika, u boku którego jeszcze nie tak dawno zdecydowała się Kisa rozwijać swoje zdolności. Bo chłopak nawet mentalnie nic nie odpowiadał, a usta z kilkoma największymi kłami wystającymi zza linii warg kreowały lekko zgorzkniałą minę. Lecz im więcej upływało sekund, i im wyraźniejszy był zapach oraz aura towarzyszki, tym dało się wreszcie zauważyć ruch ze strony Czerwonookiego. Skostniałe palce trzymające do tej pory kostki u stóp rozluźniły się, zadarł też lekko głowę ku górze w asyście pocharkiwań i obnażania wszystkich kłów. Jednocześnie telekineza słabła ustępując zwierzęcemu zachowaniu, które nie potrafiło podtrzymać umiejętność mentalną demona. Wystarczyło donośne burczenie w brzuchu Reda, aby dziewczyna wiedziała, że lada moment może z niej zrobić przekąskę. Widziała jak na przemian rozluźniają się i spinają mięśnie demona, aż ostatecznie napięły się do granic możliwości i wykorzystał to, by skoczyć w kierunku Saiyanki. Był szybki, ale na tyle przewidywalny, że Kisa mogła odpowiednio wcześniej zareagować. Jak? I czy zdołała to uczynić, nim została przyparta do podłogi?
Najwyraźniej wcześniejsze słowa Czarnowłosej nie zostały zrozumiane co do treści, jedynie zaalarmowały demona o obecności potencjalnego posiłku. Jego małoludzkie zachowanie potwierdzało, że nie będzie łatwo porozumieć się z Redem.
Ooc:
Użyto telekinezy, bez dmg.
Skoro mowa o konkurencji, do jego zakątku i dziwnej oazy spokoju dotarła osoba mogąca chcieć wykurzyć stąd demona. Dowiedział się o obecności poprzez słuch, ponieważ głuchą ciszę przerwał czyjś głos. Uszy demona lekko drgnęły wychwytując bezwiednie wypowiedziane damskim głosem imię właściciela kocich atrybutów. Gdyby dziewczyna nie przedstawiła się, Red pomyślałby w pierwszej chwili, że odwiedziła go June. Może dlatego, że chcąc odwlekać krwistą ucztę jak najdłużej to było możliwe, wspominał o demonicy i jego synku? Myśli miał na wierzchu, brakowało tylko ich trzeźwości. W rzeczywistości przecież znalazła do Saiyanka Kisa, którą też doskonale znał, ale w tym momencie nie miało to większego znaczenia. Jakby było inaczej, nie dokonałby następujących czynności.
Z ciemności, przed oczyma dziewczyny z małpim ogonkiem, pojawiła się utworzona z czarnej Ki szponiasta ręka Reda, która okręciła się wokół brzucha Saiyanki i gwałtownie porwała Czarnowłosą z miejsca. Była to swego rodzaju telekineza, która zmuszała wojowniczkę do posłusznego wciągania wgłąb rosnącego mroku i chłodu. Ciągnęła się ów Ki demona może na pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów, aż przyciągnęła niespodziewanego gościa w kierunku siedzącego nieruchomo Rogatego. Nawet jak miał pewność, że Kisa była tuż przed nim, nie uwalniał Jej z uścisku Ki. Gdyby pojawiła się wokół niej złota poświata od przemiany tymczasowej w Super Saiyankę, mogłaby lepiej przyjrzeć się demonowi, który nie zmieniał pozycji swojej sylwetki, a wzrok mimo dzikości był pusty i zimny, przede wszystkim nieobecny. Posiał gdzieś kamizelkę, nosił obdarte ciuchy, prędzej przypominał żebraka niż wojownika, u boku którego jeszcze nie tak dawno zdecydowała się Kisa rozwijać swoje zdolności. Bo chłopak nawet mentalnie nic nie odpowiadał, a usta z kilkoma największymi kłami wystającymi zza linii warg kreowały lekko zgorzkniałą minę. Lecz im więcej upływało sekund, i im wyraźniejszy był zapach oraz aura towarzyszki, tym dało się wreszcie zauważyć ruch ze strony Czerwonookiego. Skostniałe palce trzymające do tej pory kostki u stóp rozluźniły się, zadarł też lekko głowę ku górze w asyście pocharkiwań i obnażania wszystkich kłów. Jednocześnie telekineza słabła ustępując zwierzęcemu zachowaniu, które nie potrafiło podtrzymać umiejętność mentalną demona. Wystarczyło donośne burczenie w brzuchu Reda, aby dziewczyna wiedziała, że lada moment może z niej zrobić przekąskę. Widziała jak na przemian rozluźniają się i spinają mięśnie demona, aż ostatecznie napięły się do granic możliwości i wykorzystał to, by skoczyć w kierunku Saiyanki. Był szybki, ale na tyle przewidywalny, że Kisa mogła odpowiednio wcześniej zareagować. Jak? I czy zdołała to uczynić, nim została przyparta do podłogi?
Najwyraźniej wcześniejsze słowa Czarnowłosej nie zostały zrozumiane co do treści, jedynie zaalarmowały demona o obecności potencjalnego posiłku. Jego małoludzkie zachowanie potwierdzało, że nie będzie łatwo porozumieć się z Redem.
Ooc:
Użyto telekinezy, bez dmg.
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Sro Kwi 06, 2016 7:46 pm
No cóż. Czego więcej mogła się dziewczyna spodziewać, wchodząc prosto w paszczę lwa? Została pociągnięta przez czarną, uformowaną z motyli rękę prosto do właściciela owadów. Światło było tutaj masakryczne, ale mimo wszystko od razu poznała demona. Wiedziała też, że wpadła w bardzo mocne tarapaty, ale hej. Przecież sama się prosiła, czyż nie?
Wisiała lekko nad ziemią, wpatrując się nad wyraz spokojnie w Red'a. Nie mówiła nic, nie ruszała się, czekała tak po prostu. Wiedziała, że teraz trzeba traktować mężczyznę jak dzikiego zwierza, każdy nerwowy ruch może być odebrany jako próba ataku, a wtedy rozpęta się szał, flaki na wierzchu, dupa na ścianie.
Jednakże, to nie działało w przypadku Red'a. Zapomniała, że gdy zwierz jest głodny to ma w nosie to, czy ofiara jest spokojna czy wierzga nogami. Trzeba spierdzielać gdzie pieprz rośnie. I się udało to zrobić Kisie w ostatniej chwili - zamieniając się w złotego wojownika zerwała reszty motylich więzi i uskoczyła w bok z fikołkiem. Przeturlała się po ziemi, a potem niezdarnie stanęła na równe nogi, omal nie przywalając w ścianę statku głową. Nie miała za bardzo tutaj pola do manewrów i uników, dlatego musiała przejść do ataku. Najpierw, użyła kiaiho, a potem wystrzeliła w kierunku mężczyzny trzy energetyczne obręcze, mające go związać choć na sekundę. Wykorzystała tą sekundę. Wróciła do swojej pierwotnej postaci i doskoczyła do czarnowłosego, podcinając mu nogi. Gdy upadł na ziemię, pozwoliła sobie usiąść mu na torsie tak, by zblokować ruchy głowy oraz rąk przy ewentualnym uwolnieniu się. Choć dziewczyna nie ma za bardzo siły fizycznej, to chociaż zdziała coś kilka sekund.
___ - Red! Opanuj się! - krzyknęła, a następnie podarowała Red'owi siarczystego lepa w policzek, a potem wylała na niego zawartość butelki z wodą, którą też miała w swojej torbie. Jeśli to nie zadziała choć trochę... cóż. Jest w dupie.
Wisiała lekko nad ziemią, wpatrując się nad wyraz spokojnie w Red'a. Nie mówiła nic, nie ruszała się, czekała tak po prostu. Wiedziała, że teraz trzeba traktować mężczyznę jak dzikiego zwierza, każdy nerwowy ruch może być odebrany jako próba ataku, a wtedy rozpęta się szał, flaki na wierzchu, dupa na ścianie.
Jednakże, to nie działało w przypadku Red'a. Zapomniała, że gdy zwierz jest głodny to ma w nosie to, czy ofiara jest spokojna czy wierzga nogami. Trzeba spierdzielać gdzie pieprz rośnie. I się udało to zrobić Kisie w ostatniej chwili - zamieniając się w złotego wojownika zerwała reszty motylich więzi i uskoczyła w bok z fikołkiem. Przeturlała się po ziemi, a potem niezdarnie stanęła na równe nogi, omal nie przywalając w ścianę statku głową. Nie miała za bardzo tutaj pola do manewrów i uników, dlatego musiała przejść do ataku. Najpierw, użyła kiaiho, a potem wystrzeliła w kierunku mężczyzny trzy energetyczne obręcze, mające go związać choć na sekundę. Wykorzystała tą sekundę. Wróciła do swojej pierwotnej postaci i doskoczyła do czarnowłosego, podcinając mu nogi. Gdy upadł na ziemię, pozwoliła sobie usiąść mu na torsie tak, by zblokować ruchy głowy oraz rąk przy ewentualnym uwolnieniu się. Choć dziewczyna nie ma za bardzo siły fizycznej, to chociaż zdziała coś kilka sekund.
___ - Red! Opanuj się! - krzyknęła, a następnie podarowała Red'owi siarczystego lepa w policzek, a potem wylała na niego zawartość butelki z wodą, którą też miała w swojej torbie. Jeśli to nie zadziała choć trochę... cóż. Jest w dupie.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Sro Kwi 06, 2016 8:39 pm
Kisa widziana jako worek pełen krwi w podkrążonych ślepiach demona była na tyle roztropna, że w porę uniknęła powalenia na posadzkę. Ale czy do mądrych posunięć można zaliczyć samo przybycie do wraku statku? Nie mniej nie mógł jej winić za przybycie, jednak nie mógł jej niczego obiecać. Za bardzo popadł w głodowy szał.
Widać to było w jego nerwowych ruchach, jak zaczął napierać na dziewczynę, która zdecydowała się przejść do defensywy - wpierw Kiaiho dla zdystansowania ataku szponami, jaki przygotował dla niej Red, a później poskromiła zwierzę obręczami. Oj nie spodobało się to demonowi, tym bardziej, że łowczyni definitywnie uniemożliwiła Redowie wstanie z podłogi. Bardzo prosta sztuczka, ale skuteczna. Gdy dziewczyna siedziała demonowi na torsie mogła poczuć coś dziwnego. Tam, gdzie humanoid posiada mostek łączący żebra, tkwił półokrągły, kulisty przedmiot, połowicznie zanurzony w szarawej masie ciała Reda. To była Smocza Kula, którą pochłonął jeszcze będąc na Ziemi, a w ten sposób chcąc ochronić Ziemian przed niekorzystnym użyciem potęgi drzemiącej w siedmiu takich okazach. Nie mogła jednak zbyt długo przyglądać się nietypowemu obiektowi, gdyż Red szarpał się wściekle nawet będąc uwięzionym przez trzy energetyczne obręcze. Do tego obnażał kły i kłapał szczęką, jakby chciał ugryźć niczym wygłodniały pies chociażby malutki skrawek mięsistego jedzenia. Furia w oczach nie ustępowała nawet po krzyknięciu i plaśnięciu w twarz z liścia. Ostatni gest rozjuszył jeszcze bardziej Reda, i już miał na tyle agresji, by siłą wyrwać się z niewoli, lecz nadeszła butelka z wodą, którą zręcznie dziewczyna wylała prosto na bladą jak śmierć twarz demona. Która to twarz zamarła w bezruchu, a rozdziabione usta z dwoma rzędami stożkowatych kłów powoli zamykały się. Pusty wzrok mężczyzny nabrał wyrazu, a wąskie kocie źrenice ewidentnie utkwił w wojowniczce. W jej turkusowych oczach. Zmarszczone brwi od wściekłości łagodniały, ale daleko było Rogatemu do spokoju. Przynajmniej przestał się szarpać i tylko ciężko oddychając przez usta patrzył się w dziewczynę. Chyba chciał coś przekazać jej do wiadomości, jednak nie mógł skupić swoich myśli. Nawet zaczął się odrobinę rozglądać po otoczeniu, gdyż nie pamiętał jak tutaj trafił, i co to za miejsce. Kątem oka dostrzegł słoik z dżemem, który w swojej kolorystyce przypominał krew. Oblizał suche wargi jeszcze bardziej suchym językiem i aż żołądek zagrał marsza żałobnego. Skrzywił wargi i odrobinę brwi - czuł się, i pewnie wyglądał żałośnie.
Gdy obręcze pękły, demon jeszcze trochę leżał na plecach zdezorientowany, zwłaszcza że wojowniczka nadal na nim siedziała (może nie ważyła sporo, mimo wszystko krępował go taki układ ich ciał). Starał się cokolwiek poukładać z papki, jaka została po mózgu, i zdecydował się podźwignąć do siadu po turecku, a Kisę pochwycić ręką z pazurami za nadgarstek, by nie wstawała. Tylko siadła - obok albo gdzieś nieopodal, już jak chce. W razie najgorszego miałby blisko źródło pokarmu, chociaż sądząc po jego poważnym wyrazie twarzy starał się myśleć bardziej trzeźwo. Tylko jak to zrobić będąc piekielnie głodnym, a w dodatku wycieńczony, by majaczyć na jawie. Bo miał wrażenie, że obok Saiyanki siedział ktoś niższy, dużo niższy. Maleństwo wręcz. To tam utkwił spojrzenie i patrzył z tęsknotą na niematerialny byt. Wdech, wydech... szumiący przez zdarte gardło, ale odrobinę uspakajający organizm.
"~Ki...sa...~" dopiero wtedy oderwał się nie tylko wzrokiem, lecz myślami od mary na żywą jednostkę "~Idź... stąd... Źle... ze... mną.~"
Wydukał telepatycznie po jednej sylabie i syknął niczym wąż na kolejne odgłosy brzucha domagające się jedzenia. Wilgoć na twarzy powoli zanikała, a wraz z nią chęci spróbowania powstrzymywania się od wbicia kłów w ciało wojowniczki. Bo o ile łatwiej po prostu żerować jak zwierz, niżeli zachować swoją godność.
Widać to było w jego nerwowych ruchach, jak zaczął napierać na dziewczynę, która zdecydowała się przejść do defensywy - wpierw Kiaiho dla zdystansowania ataku szponami, jaki przygotował dla niej Red, a później poskromiła zwierzę obręczami. Oj nie spodobało się to demonowi, tym bardziej, że łowczyni definitywnie uniemożliwiła Redowie wstanie z podłogi. Bardzo prosta sztuczka, ale skuteczna. Gdy dziewczyna siedziała demonowi na torsie mogła poczuć coś dziwnego. Tam, gdzie humanoid posiada mostek łączący żebra, tkwił półokrągły, kulisty przedmiot, połowicznie zanurzony w szarawej masie ciała Reda. To była Smocza Kula, którą pochłonął jeszcze będąc na Ziemi, a w ten sposób chcąc ochronić Ziemian przed niekorzystnym użyciem potęgi drzemiącej w siedmiu takich okazach. Nie mogła jednak zbyt długo przyglądać się nietypowemu obiektowi, gdyż Red szarpał się wściekle nawet będąc uwięzionym przez trzy energetyczne obręcze. Do tego obnażał kły i kłapał szczęką, jakby chciał ugryźć niczym wygłodniały pies chociażby malutki skrawek mięsistego jedzenia. Furia w oczach nie ustępowała nawet po krzyknięciu i plaśnięciu w twarz z liścia. Ostatni gest rozjuszył jeszcze bardziej Reda, i już miał na tyle agresji, by siłą wyrwać się z niewoli, lecz nadeszła butelka z wodą, którą zręcznie dziewczyna wylała prosto na bladą jak śmierć twarz demona. Która to twarz zamarła w bezruchu, a rozdziabione usta z dwoma rzędami stożkowatych kłów powoli zamykały się. Pusty wzrok mężczyzny nabrał wyrazu, a wąskie kocie źrenice ewidentnie utkwił w wojowniczce. W jej turkusowych oczach. Zmarszczone brwi od wściekłości łagodniały, ale daleko było Rogatemu do spokoju. Przynajmniej przestał się szarpać i tylko ciężko oddychając przez usta patrzył się w dziewczynę. Chyba chciał coś przekazać jej do wiadomości, jednak nie mógł skupić swoich myśli. Nawet zaczął się odrobinę rozglądać po otoczeniu, gdyż nie pamiętał jak tutaj trafił, i co to za miejsce. Kątem oka dostrzegł słoik z dżemem, który w swojej kolorystyce przypominał krew. Oblizał suche wargi jeszcze bardziej suchym językiem i aż żołądek zagrał marsza żałobnego. Skrzywił wargi i odrobinę brwi - czuł się, i pewnie wyglądał żałośnie.
Gdy obręcze pękły, demon jeszcze trochę leżał na plecach zdezorientowany, zwłaszcza że wojowniczka nadal na nim siedziała (może nie ważyła sporo, mimo wszystko krępował go taki układ ich ciał). Starał się cokolwiek poukładać z papki, jaka została po mózgu, i zdecydował się podźwignąć do siadu po turecku, a Kisę pochwycić ręką z pazurami za nadgarstek, by nie wstawała. Tylko siadła - obok albo gdzieś nieopodal, już jak chce. W razie najgorszego miałby blisko źródło pokarmu, chociaż sądząc po jego poważnym wyrazie twarzy starał się myśleć bardziej trzeźwo. Tylko jak to zrobić będąc piekielnie głodnym, a w dodatku wycieńczony, by majaczyć na jawie. Bo miał wrażenie, że obok Saiyanki siedział ktoś niższy, dużo niższy. Maleństwo wręcz. To tam utkwił spojrzenie i patrzył z tęsknotą na niematerialny byt. Wdech, wydech... szumiący przez zdarte gardło, ale odrobinę uspakajający organizm.
"~Ki...sa...~" dopiero wtedy oderwał się nie tylko wzrokiem, lecz myślami od mary na żywą jednostkę "~Idź... stąd... Źle... ze... mną.~"
Wydukał telepatycznie po jednej sylabie i syknął niczym wąż na kolejne odgłosy brzucha domagające się jedzenia. Wilgoć na twarzy powoli zanikała, a wraz z nią chęci spróbowania powstrzymywania się od wbicia kłów w ciało wojowniczki. Bo o ile łatwiej po prostu żerować jak zwierz, niżeli zachować swoją godność.
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Nie Kwi 10, 2016 9:20 pm
Oho. Po użyciu siły procent szans na śmierć Kisy momentalnie wzrosła, ale na szczęście jej ostatnia deska ratunku zadziałała nim obręcze przestały istnieć. Młoda odetchnęła z ogromną ulgą, ocierając lekko spocone z nerwów czoło. Jeszcze chyba będzie jej dane przeżyć jakiś czas. Odstawiona na bok, nie robiła zbyt nerwowych ruchów, tylko bacznie przyglądała się w miarę normalnie już wyglądającemu demonowi. W miarę jak na aktualną potrzebę, bo normalnie to on nie wyglądał. Potrzebna jest mu długa kąpiel oraz wypranie ubrań, bo śmierdzi tu strasznie, jakby siedziało tutaj stado spoconych saiyan. Jakby Red jej nie zabił to by ją zabił smród.
Red wyglądał teraz jak bezbronne, szukające mamy dziecko. Uzbrojone w zęby i szpony, ale dziecko. Słysząc jego słowa wyganiające ją, Kisa zmarszczyła niebezpiecznie brwi, wkurzona nie na żarty.
___ - Nigdzie nie idę. - bąknęła, zakładając ręce na krzyż. - Bo mi się nie chce. - nie mogła się przecież przyznać, że jest tutaj dla niego i nie odejdzie stąd, póki nie będzie normalny i mu nie pomoże. To by było wbrew jej naturze. W każdym razie, przeszła do czynów. Otworzyła słoik ze słodką, klejącą się cieczą i podeszła do demona, kucając przy nim. Z wciąż złą miną, ale też z wymalowaną determinacją, namoczyła dwa palce (bo ręce demona były brudne, nie chciała by nimi jadł) w dżemie, a następnie wetknęła je bezczelnie do jego ust. Szybko jednak cofnęła dłoń, jakby w obawie przed odgryzieniem palców. Nie pomyślała o tym, żeby przynieść ze sobą łyżkę, trudno. Dadzą sobie jakoś radę.
___ - Red. Mnie się nie pozbędziesz tak łatwo. - powiedziała, poważnym jak na nią tonem głosu po czym wyszła, chwytając po drodze coś podobnego do misy, co znalazła na piasku. Jakaś część od statku, ale to jej wystarczyło. Nie minęła minuta, a dziewczyna wróciła. Owa misa, była wypełniona po brzegi wodą. Mógł w nią wejść na spokojnie dorosły człowiek, a o to jej chodziło. Ułożyła przedmiot ostrożnie na ziemi, a potem podeszła do Red'a by... zacząć go rozbierać. Tak o, zaczęła podciągać jego koszulkę. Chyba za dużo sobie pozwala, ale Kisa najwyraźniej miała to w pośladku. Gdy zabrała się za spodnie coś ją zablokowało. Nie wiedziała czym to jest, ale pomyślała, że nie powinna tego robić, jednakże... to też miała w pośladku. Zrobiła swoje, a następnie spróbowała na chama wrzucić mężczyznę do prowizorycznej wanny.
Trening Go!
Red wyglądał teraz jak bezbronne, szukające mamy dziecko. Uzbrojone w zęby i szpony, ale dziecko. Słysząc jego słowa wyganiające ją, Kisa zmarszczyła niebezpiecznie brwi, wkurzona nie na żarty.
___ - Nigdzie nie idę. - bąknęła, zakładając ręce na krzyż. - Bo mi się nie chce. - nie mogła się przecież przyznać, że jest tutaj dla niego i nie odejdzie stąd, póki nie będzie normalny i mu nie pomoże. To by było wbrew jej naturze. W każdym razie, przeszła do czynów. Otworzyła słoik ze słodką, klejącą się cieczą i podeszła do demona, kucając przy nim. Z wciąż złą miną, ale też z wymalowaną determinacją, namoczyła dwa palce (bo ręce demona były brudne, nie chciała by nimi jadł) w dżemie, a następnie wetknęła je bezczelnie do jego ust. Szybko jednak cofnęła dłoń, jakby w obawie przed odgryzieniem palców. Nie pomyślała o tym, żeby przynieść ze sobą łyżkę, trudno. Dadzą sobie jakoś radę.
___ - Red. Mnie się nie pozbędziesz tak łatwo. - powiedziała, poważnym jak na nią tonem głosu po czym wyszła, chwytając po drodze coś podobnego do misy, co znalazła na piasku. Jakaś część od statku, ale to jej wystarczyło. Nie minęła minuta, a dziewczyna wróciła. Owa misa, była wypełniona po brzegi wodą. Mógł w nią wejść na spokojnie dorosły człowiek, a o to jej chodziło. Ułożyła przedmiot ostrożnie na ziemi, a potem podeszła do Red'a by... zacząć go rozbierać. Tak o, zaczęła podciągać jego koszulkę. Chyba za dużo sobie pozwala, ale Kisa najwyraźniej miała to w pośladku. Gdy zabrała się za spodnie coś ją zablokowało. Nie wiedziała czym to jest, ale pomyślała, że nie powinna tego robić, jednakże... to też miała w pośladku. Zrobiła swoje, a następnie spróbowała na chama wrzucić mężczyznę do prowizorycznej wanny.
Trening Go!
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Nie Kwi 10, 2016 10:49 pm
Zastanawiające. Każdy normalny wojownik zechciałby pozbyć się zagrożenia poprzez eliminację, a przynajmniej pozbawić możliwości dalszego zabawiania się kosztem innych istnień. Kisa wzięła sobie za cel nawrócenie demona z krwiożerczego trybu życia i oświecenie jego zmiksowanych na papkę myśli na bardziej cywilizowane zwoje mózgowe. Nie będzie to proste, lecz skoro dziewczyna niańczyła już rozpuszczoną, dożartą księżniczkę przed żabopodobnymi wojownikami, to chyba nie powinna mieć problemów z demonem. Niby nie pokrywały się ze sobą te dwa zdarzenia, jednak miały cechy wspólne: cierpliwość, determinacja, odwaga.
Ktoś szalony wręcz wkładałby palce do paszczy lwa, albo w tym przypadku kogoś pokroju wampira. Nie, nie chciała ofiarować swojej posoki, tylko wręczyć nowe źródło pokarmu. Znane, zbliżonej konsystencji i barwie, a przywołujący wiele miłych wspomnień. Brakowało demonowi pozytywnych akcentów swojej egzystencji, ale dżem przypomniał mu o dobrych momentach swego żywota. To June ofiarowała mu jeden słoiczek, gdy razu pewnego pomógł jej i jej demonicznemu towarzyszowi z chorobą - kupując leki zmuszając do tego byle przechodnia w West City. Lecz już wcześniej posmakował ów specyfiku i kojarzył z czymś dobrym. Red w tej chwili przypominał niemowlę, które karmiło się, a które posłusznie wcinało owocową papkę. Mimo ostrych jak brzytwa kłów nie poranił palców Kisy. Gdy opróżnili jeden słoiczek, demon jeszcze nie kontaktował. Normalnie jakby dostał głupiego jaśka na uspokojenie.
Z zamyślenia wyrwał go chlupot wody w misy, którą Saiyanka przyniosła ze sobą po minucie lub dwóch nieobecności. O nie, tylko to nie! Zareagował niemalże jak Son Goku na widok strzykawki, z tym że bez ścieżki dźwiękowej. Czyli po prostu bronił się rękami i nogami, by nie zamoczyć się w wodzie, nawet zaparł się o brzegi naczynia i wbił pazury. Ale jedna chwila dekoncentracji spowodowana kolejnym burczeniem w brzuchu, i już był w balii zanurzony do pasa. Kocie uszy, które położył Red płasko na rogatej głowie, wskazywały na niezadowolenie mężczyzny. Nawet skrzywił usta w formie grymasu podobnego do tego, które pokazała Kisa wyrażając niechęć do posłuchania ostrzeżenia demona. Znał jej upartość, ale do tego stopnia, żeby wbrew wszystkiemu - w tym zdrowemu rozsądkowi - dokuczać nieokiełznanemu, jednocześnie niezbyt ogarniętemu demonowi? Wykonał krótki pojedynek na spojrzenia z towarzyszką, jednak przegrał, gdy ponownie żołądek dał o sobie znać i zaciskając rękoma ów miejsce próbował skoncentrować się na smaku dżemu, który miał jeszcze przed chwilą w ustach. W tym celu zmrużył oczy i milczał, tylko od czasu do czasu burknął jak rozdrażniony kocur, gdy poczuł na sobie zbyt wiele wilgoci. Niczym dziecko pozwolił Kisie na dotykanie jego ciała, chociaż gdzie nie gdzie odruchowo odskakiwał od dłoni Czarnowłosej. Miał sporo ran, większość zasklepiona, ale jedna na lewej stronie klatki piersiowej była świeża i krwawiąca. I na tyle głęboka, że niemal prześwitywała na wylot. Tam, gdzie powinno być serce, od dawna inaczej radzą sobie demońskie żyły i tętnice, i nie potrzebują typowo ludzkiego organu. Może dlatego Red jeszcze żył i miał się całkiem dobrze, gdyby nie zaburzona psychika i wilczy, nieposkromiony apetyt.
Ale trzeba przyznać, że obecność Saiyanki, oraz jej śmiałe poczynania zmobilizowały Rogatego do zachowania chociaż resztki godności. Tylko i tak fakt, że teraz Kisa namydlała jego nagie ciało nie dodawało mu do dumy. Chyba nie przejmował się tym za bardzo, jeszcze myślami błądził gdzieś indziej. Przynajmniej nie przeszkadzał za bardzo w przeprowadzanych przez dziewczynę czynnościach, oprócz wspomnianych powyżej sytuacjach. Dzięki koleżance z minuty na minutę wyglądał coraz bardziej przyzwoicie, a po brudzie nie było śladu. Zostały jeszcze skosmacone, rozpuszczone włosy, które też zaniedbał. Tak samo jak relacje z osobami, które nie życzyły mu źle, tym bardziej nie życzyły mu śmierci. Albo go wręcz karmiły nostalgicznym posiłkiem, który smakował inaczej niż posoka.
"~Masz może więcej dżemu?~"
Zapytał nieśmiało nie patrząc się na wojowniczkę, dopiero później utkwił kocie źrenice w jej drobnym, lecz wojowniczym ciele i dodał po chwili dalej telepatycznie:
"~Na Ziemi, tam gdzie żyją koty, poznałem dżem. I kilku wojowników. Powinnaś kiedyś tam się udać.~"
Stwierdził, po czym przetarł nadgarstkiem oczy, które zaszły lekką mgłą od krótkiego, miłego wspomnienia. Chyba się starzeje, że przychodzą mu do głowy sceny z dawnych lat. Nie chciał posiwieć jak Hikaru. I mieć takie podarte ubrania jak jego płaszcz. Moment... ubrania... gdzie są jego ubrania?! No tak, przecież Kisa dotykała wprost jego ciała, więc musiała zdjąć je z niego! Nie ma co, tempo kojarzenia faktów spadła do minimum. Nie to, że wstydził się swojego ciała (a nie miał w sumie czego zasłaniać, oprócz dziury do rany), jednakże było mu zimno! Przymulony Red nabrał więcej energii, aż poderwał się z misy i stał jak Władca bez Szat w całym swoim majestacie przed Ogoniastą z wyciągniętą szponiastą ręką ku niej. Nagi Red jeszcze bardziej przypominał dziecko, które ubabrało swoje ciuszki, a mama kazała mu chodzić w samym pampersie po domu do czasu uprania. Z tym, że demon nie miał nawet pampersa.
"~Kisa, oddaj moje ubrania.~"
[Ooc: trening post pierwszy]
Ktoś szalony wręcz wkładałby palce do paszczy lwa, albo w tym przypadku kogoś pokroju wampira. Nie, nie chciała ofiarować swojej posoki, tylko wręczyć nowe źródło pokarmu. Znane, zbliżonej konsystencji i barwie, a przywołujący wiele miłych wspomnień. Brakowało demonowi pozytywnych akcentów swojej egzystencji, ale dżem przypomniał mu o dobrych momentach swego żywota. To June ofiarowała mu jeden słoiczek, gdy razu pewnego pomógł jej i jej demonicznemu towarzyszowi z chorobą - kupując leki zmuszając do tego byle przechodnia w West City. Lecz już wcześniej posmakował ów specyfiku i kojarzył z czymś dobrym. Red w tej chwili przypominał niemowlę, które karmiło się, a które posłusznie wcinało owocową papkę. Mimo ostrych jak brzytwa kłów nie poranił palców Kisy. Gdy opróżnili jeden słoiczek, demon jeszcze nie kontaktował. Normalnie jakby dostał głupiego jaśka na uspokojenie.
Z zamyślenia wyrwał go chlupot wody w misy, którą Saiyanka przyniosła ze sobą po minucie lub dwóch nieobecności. O nie, tylko to nie! Zareagował niemalże jak Son Goku na widok strzykawki, z tym że bez ścieżki dźwiękowej. Czyli po prostu bronił się rękami i nogami, by nie zamoczyć się w wodzie, nawet zaparł się o brzegi naczynia i wbił pazury. Ale jedna chwila dekoncentracji spowodowana kolejnym burczeniem w brzuchu, i już był w balii zanurzony do pasa. Kocie uszy, które położył Red płasko na rogatej głowie, wskazywały na niezadowolenie mężczyzny. Nawet skrzywił usta w formie grymasu podobnego do tego, które pokazała Kisa wyrażając niechęć do posłuchania ostrzeżenia demona. Znał jej upartość, ale do tego stopnia, żeby wbrew wszystkiemu - w tym zdrowemu rozsądkowi - dokuczać nieokiełznanemu, jednocześnie niezbyt ogarniętemu demonowi? Wykonał krótki pojedynek na spojrzenia z towarzyszką, jednak przegrał, gdy ponownie żołądek dał o sobie znać i zaciskając rękoma ów miejsce próbował skoncentrować się na smaku dżemu, który miał jeszcze przed chwilą w ustach. W tym celu zmrużył oczy i milczał, tylko od czasu do czasu burknął jak rozdrażniony kocur, gdy poczuł na sobie zbyt wiele wilgoci. Niczym dziecko pozwolił Kisie na dotykanie jego ciała, chociaż gdzie nie gdzie odruchowo odskakiwał od dłoni Czarnowłosej. Miał sporo ran, większość zasklepiona, ale jedna na lewej stronie klatki piersiowej była świeża i krwawiąca. I na tyle głęboka, że niemal prześwitywała na wylot. Tam, gdzie powinno być serce, od dawna inaczej radzą sobie demońskie żyły i tętnice, i nie potrzebują typowo ludzkiego organu. Może dlatego Red jeszcze żył i miał się całkiem dobrze, gdyby nie zaburzona psychika i wilczy, nieposkromiony apetyt.
Ale trzeba przyznać, że obecność Saiyanki, oraz jej śmiałe poczynania zmobilizowały Rogatego do zachowania chociaż resztki godności. Tylko i tak fakt, że teraz Kisa namydlała jego nagie ciało nie dodawało mu do dumy. Chyba nie przejmował się tym za bardzo, jeszcze myślami błądził gdzieś indziej. Przynajmniej nie przeszkadzał za bardzo w przeprowadzanych przez dziewczynę czynnościach, oprócz wspomnianych powyżej sytuacjach. Dzięki koleżance z minuty na minutę wyglądał coraz bardziej przyzwoicie, a po brudzie nie było śladu. Zostały jeszcze skosmacone, rozpuszczone włosy, które też zaniedbał. Tak samo jak relacje z osobami, które nie życzyły mu źle, tym bardziej nie życzyły mu śmierci. Albo go wręcz karmiły nostalgicznym posiłkiem, który smakował inaczej niż posoka.
"~Masz może więcej dżemu?~"
Zapytał nieśmiało nie patrząc się na wojowniczkę, dopiero później utkwił kocie źrenice w jej drobnym, lecz wojowniczym ciele i dodał po chwili dalej telepatycznie:
"~Na Ziemi, tam gdzie żyją koty, poznałem dżem. I kilku wojowników. Powinnaś kiedyś tam się udać.~"
Stwierdził, po czym przetarł nadgarstkiem oczy, które zaszły lekką mgłą od krótkiego, miłego wspomnienia. Chyba się starzeje, że przychodzą mu do głowy sceny z dawnych lat. Nie chciał posiwieć jak Hikaru. I mieć takie podarte ubrania jak jego płaszcz. Moment... ubrania... gdzie są jego ubrania?! No tak, przecież Kisa dotykała wprost jego ciała, więc musiała zdjąć je z niego! Nie ma co, tempo kojarzenia faktów spadła do minimum. Nie to, że wstydził się swojego ciała (a nie miał w sumie czego zasłaniać, oprócz dziury do rany), jednakże było mu zimno! Przymulony Red nabrał więcej energii, aż poderwał się z misy i stał jak Władca bez Szat w całym swoim majestacie przed Ogoniastą z wyciągniętą szponiastą ręką ku niej. Nagi Red jeszcze bardziej przypominał dziecko, które ubabrało swoje ciuszki, a mama kazała mu chodzić w samym pampersie po domu do czasu uprania. Z tym, że demon nie miał nawet pampersa.
"~Kisa, oddaj moje ubrania.~"
[Ooc: trening post pierwszy]
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Wto Kwi 12, 2016 8:51 pm
Całą ta sytuacja przypominała bardzo mocno kąpanie kota. Walczyła jakiś czas z demonem, który zapierał się przed kąpielą, ale w końcu to wygrana była po stronie młodej wojowniczki. Udało się jej wcisnąć uparciucha do wanny. Przetarła spocone czoło nadgarstkiem, po czym ściągnęła rękawiczki, by nie przeszkadzały jej w myciu. W gąbkę i mydełko też się zaopatrzyła na szczęście, tą wycieczkę zaplanowała sobie już od momentu, kiedy demon postanowił zniknąć. Od razu rzuciły się w jej oczy rany mężczyzny, a szczególnie ta największa. Przemilczała to. Jako saiyan nie znała żadnej techniki leczącej, więc nawet jakby chciała, to nie mogłaby się na nic przydać. Jedyne co mogła zrobić to przemyć ranę z zaschniętej krwi i westchnąć głęboko. Gdyby mogła, walnęłaby go... ale moment, przecież może! Nie, jakoś nie chce się nad nim znęcać odkąd zobaczyła tą ranę. Wzbudziła ona w niej jakieś współczucie dla mężczyzny.
___ - Tak, mam jeszcze trzy słoiki tego. Zostawię Ci je, spokojnie. - odpowiedziała. W duchu się ucieszyła, że zamiennik spodobał się Red'owi. No i też trafiła w dziesiątkę, bo jak się okazało próbował tego wcześniej i był najwyraźniej fanem 'dżemu'. Wspomnienie o Błękitnej Planecie coś przypomniało Kisie - Jakiś czas temu spotkałam pewnego halfa. Uważał on, że jestem jego zaginioną wnuczką właśnie z Ziemi. Mylił się, to nie ta Kisa... ja przecież nie mam rodziny. - westchnęła ciężko - Chociaż chciałabym być jak tamta moja wersja, wolna. Chyba się powtarzam, nie? - uśmiechnęła się trochę nerwowo i potem zaczęła robić swoje dalej, już nie mówiąc, ani słowa. Przynajmniej do pewnego momentu.
...
...
...
___ - Kyaaaaa! - krzyknęła czarnowłosa po chwili tępego wpatrywania się w interes demona, który postanowił jej go zaprezentować. Ten pewnie nie wiedział o co chodzi, ale Kisa już dawno nauczyła się, że obnażanie się przed kimś powinno być wstydliwe. - NIE! - krzyknęła zasłaniając oczy, po czym chwyciła jego ubrania i schowała za siebie - Oddam jak je wyczyszczę! Siadaj! Proszę! - cofnęła się na tyłku kilka kroków i rzuciła w głowę demona mokrą gąbkę. No o ręczniku nie pomyślała. Wyglądała na baaaaardzo spanikowaną. Kisa przecież nigdy nikogo o nic nie prosiła!
___ - Tak, mam jeszcze trzy słoiki tego. Zostawię Ci je, spokojnie. - odpowiedziała. W duchu się ucieszyła, że zamiennik spodobał się Red'owi. No i też trafiła w dziesiątkę, bo jak się okazało próbował tego wcześniej i był najwyraźniej fanem 'dżemu'. Wspomnienie o Błękitnej Planecie coś przypomniało Kisie - Jakiś czas temu spotkałam pewnego halfa. Uważał on, że jestem jego zaginioną wnuczką właśnie z Ziemi. Mylił się, to nie ta Kisa... ja przecież nie mam rodziny. - westchnęła ciężko - Chociaż chciałabym być jak tamta moja wersja, wolna. Chyba się powtarzam, nie? - uśmiechnęła się trochę nerwowo i potem zaczęła robić swoje dalej, już nie mówiąc, ani słowa. Przynajmniej do pewnego momentu.
...
...
...
___ - Kyaaaaa! - krzyknęła czarnowłosa po chwili tępego wpatrywania się w interes demona, który postanowił jej go zaprezentować. Ten pewnie nie wiedział o co chodzi, ale Kisa już dawno nauczyła się, że obnażanie się przed kimś powinno być wstydliwe. - NIE! - krzyknęła zasłaniając oczy, po czym chwyciła jego ubrania i schowała za siebie - Oddam jak je wyczyszczę! Siadaj! Proszę! - cofnęła się na tyłku kilka kroków i rzuciła w głowę demona mokrą gąbkę. No o ręczniku nie pomyślała. Wyglądała na baaaaardzo spanikowaną. Kisa przecież nigdy nikogo o nic nie prosiła!
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Sro Kwi 13, 2016 6:24 pm
Yokatta! Dżem jeszcze był, super! Ulżyło mu, że dziewczyna zrobiła mu jedynie smak jednym słoiczkiem, a tu proszę. W razie chcicy na posokę - sięgnie po owocowy przetwór. Ziemia jednak miała swoje zalety. Ciekawe skąd te przeciery w żelatynie znalazły się w posiadaniu Kisy. Zwłaszcza, że podobno nie była na Błękitnej Planecie. Nadstawił uszu, kiedy Ogoniasta wspomniała o Halfie, który podawał się za jej dziadka, bo tak jak we Skalnym Lesie powiedział Red - ich Ki były identyczne. Cóż, jak była klonem, to doskonałym, chociaż nie znał się na żadnej technologii. Oprócz statku kosmicznego, który i tak rozbił w końcu.
Nie dało się nie zauważyć, że wojowniczce sprawa rodziny, której nie miała, sprawiała jej przykrość. Nic dziwnego, większość istot z Vegety znała swoich rodzicieli, a nawet całe pokolenia wstecz. W dodatku Kisa ponownie wspomniała o wolności, aż sama przyłapała się na tym. Mimo wszystko zaczął się nad tym zastanawiać, o co mogło chodzić koleżance. Wszak nie widział kajdan, ani śladu przemocy, to coś innego musiało być przyczyną jej zniewolenia. Tylko co?
A paradowanie nago wymusza na otoczeniu gwałtowne reakcje, jak na przykład ta u towarzyszki, która do tej pory dzielnie i bez pohamowań szorowała mu zabrudzone ciało. Podniósł się alarm bojowy w postaci okrzyku, aż zgrzytnął zębiskami i położył płasko wrażliwe kocie uszy. Aż go przebiegł dreszcz podobny do kopnięcia prądem pod wysokim napięciem.
"~Już siadam, tylko nie krzycz.~"
Podkulił jeszcze bardziej kocie uszy, i siadł w misce ze znienawidzoną cieczą we wszechświecie. Musiało to dziwnie wyglądać, jak dorosły mężczyzna ciśnie się w naczyniu do tego stopnia, że wyglądał jakby kucał niczym pies - kolana zadarte ku górze, lekko przygarbiona sylwetka. No ale siedział jak miał przykazane. Chociaż wielkie, zaciekawione ślepia wpatrywały się w zakłopotaną wojowniczkę. O co jej chodziło? Dlaczego wpadła w lekką histerię? Zapytać się? Jak nie o panikę, to może o czas prania i suszenia wdzianka? No bo co? Miał tak po prostu siedzieć w misce z wodą? W sumie nie miał nic lepszego do roboty, jedynie ponownie spróbować obudzić w sobie uśpione Ki i chociażby sprawić, by rany zasklepiły się. Mimo wszystko taka pozycja, będąc gołym, nie ruszając się z wody, nie była komfortowa.
Nie wiedział, jak to jest być klonem, ale wiedział jak to jest nie mieć rodziny. Wtedy wydaje się, że można liczyć tylko na siebie, a uczucie pustki powiększa się w razie problemów. Warto mieć zaufaną osobę, której można byłoby się zwierzyć, albo poradzić. Co prawda Red to typ skrytego wojownika, który swe słabości ujawnia w gestach lub czynach niżeli słowach, jednak potrafił wysłuchiwać innych. W takich chwilach jak ta niestety nie umiał poradzić czy dopomóc otuchą, ale zawsze może spróbować, prawda?
"~Kisa...~" odezwał się ni z gruszki ni z pietruszki po jakimś czasie patrząc się na wojowniczkę "~...Właściwie dlaczego nie jesteś wolna? Ktoś Cię trzyma w niewoli? Jeśli chcesz, pomogę Ci, tak jak Ty mnie.~"
Czyli skutecznie, z tym że demon nie będzie stronić od przemocy, gdy zajdzie potrzeba. Zwłaszcza, iż wreszcie jego Ki zaczęło krążyć w jego ciele. Pomogła mu w tym niewątpliwie Saiyanka, bez niej nie przestałby myśleć tylko o krwi. W dodatku musiała schować swoją dumę i zniżyła się, by doprowadzić Reda do porządku, kosztem spędzenia czasu jako niańka do dziecka czy niemalże służąca. Zrobiła to z własnej woli, ale nie potrafił podziękować dziewczynie wprost. Nie wszystko stracone, ponieważ wpadł na pomysł co do odwdzięczenia się. I tak on nigdy nie skorzysta ze sposobności, do której miał wiedzę i cząstkę klucza w sobie.
"~Jeśli zależy Ci na tym, by posiadać rodzinę, istnieje pewna możliwość...~"
W tym momencie skierował dłoń z rany na torsie na środek, tam gdzie mostek, gdzie z wybrzuszenia na skórze pojawiła się połowa Smoczej Kuli z czerwonymi gwiazdkami. Nie świeciła się, ale była w nienaruszonym stanie. Można było w niej się przejrzeć jak w lusterku z pomarańczowym szkiełkiem. Rozejrzał się jeszcze dookoła, czy nikt ich nie obserwuje, chciał sprawdzić, czy są zupełnie sami. Pewności nigdy za wiele, nawet wtedy, gdy informacje podaje się telepatycznie.
"~To jedna z siedmiu Smoczych Kul pochodząca z Ziemi. Gdy zbierze się je wszystkie i ułoży razem, można wezwać potężnego Smoka, który spełnia trzy życzenia. Na razie tę kulę zachowam, lecz jeśli kiedyś wybierzesz się na Ziemię i zbierzesz pozostałe - dołożysz tę do kolekcji. Teraz nie mogę Ci jej dać... nie chcę ściągać na Ciebie więcej problemów niż masz.~"
Wcisnął palcem wskazującym kulę wgłąb swojego ciała, która zanurzyła się i utonęła w demonie. Przepadła jak kamień w wodę. Ciało plastycznego czorta to jednak jeden z najbezpieczniejszych sejfów świata żywych. Całkiem silnego, lecz nieokrzesanego demona. Który dalej siedział w wodzie, aż lekko szczękały jego kły z zimna. Gdyby jego Ki ogrzewała, miałby lepiej. Mógłby też po prostu wyjść na pustynię, ale prędzej zbrudzi się na nowo niż zakumuluje w sobie ciepło. Oplótł rękoma swoje umięśnione ramiona i lekko pocierał je dłońmi. Nie mniej zdawał się mniej zważać na siebie, a na to jak zareaguje kompanka. Może będzie chociaż trochę weselsza, jak poznała sposób na legalne pozyskanie rodziny?
Nie dało się nie zauważyć, że wojowniczce sprawa rodziny, której nie miała, sprawiała jej przykrość. Nic dziwnego, większość istot z Vegety znała swoich rodzicieli, a nawet całe pokolenia wstecz. W dodatku Kisa ponownie wspomniała o wolności, aż sama przyłapała się na tym. Mimo wszystko zaczął się nad tym zastanawiać, o co mogło chodzić koleżance. Wszak nie widział kajdan, ani śladu przemocy, to coś innego musiało być przyczyną jej zniewolenia. Tylko co?
A paradowanie nago wymusza na otoczeniu gwałtowne reakcje, jak na przykład ta u towarzyszki, która do tej pory dzielnie i bez pohamowań szorowała mu zabrudzone ciało. Podniósł się alarm bojowy w postaci okrzyku, aż zgrzytnął zębiskami i położył płasko wrażliwe kocie uszy. Aż go przebiegł dreszcz podobny do kopnięcia prądem pod wysokim napięciem.
"~Już siadam, tylko nie krzycz.~"
Podkulił jeszcze bardziej kocie uszy, i siadł w misce ze znienawidzoną cieczą we wszechświecie. Musiało to dziwnie wyglądać, jak dorosły mężczyzna ciśnie się w naczyniu do tego stopnia, że wyglądał jakby kucał niczym pies - kolana zadarte ku górze, lekko przygarbiona sylwetka. No ale siedział jak miał przykazane. Chociaż wielkie, zaciekawione ślepia wpatrywały się w zakłopotaną wojowniczkę. O co jej chodziło? Dlaczego wpadła w lekką histerię? Zapytać się? Jak nie o panikę, to może o czas prania i suszenia wdzianka? No bo co? Miał tak po prostu siedzieć w misce z wodą? W sumie nie miał nic lepszego do roboty, jedynie ponownie spróbować obudzić w sobie uśpione Ki i chociażby sprawić, by rany zasklepiły się. Mimo wszystko taka pozycja, będąc gołym, nie ruszając się z wody, nie była komfortowa.
Nie wiedział, jak to jest być klonem, ale wiedział jak to jest nie mieć rodziny. Wtedy wydaje się, że można liczyć tylko na siebie, a uczucie pustki powiększa się w razie problemów. Warto mieć zaufaną osobę, której można byłoby się zwierzyć, albo poradzić. Co prawda Red to typ skrytego wojownika, który swe słabości ujawnia w gestach lub czynach niżeli słowach, jednak potrafił wysłuchiwać innych. W takich chwilach jak ta niestety nie umiał poradzić czy dopomóc otuchą, ale zawsze może spróbować, prawda?
"~Kisa...~" odezwał się ni z gruszki ni z pietruszki po jakimś czasie patrząc się na wojowniczkę "~...Właściwie dlaczego nie jesteś wolna? Ktoś Cię trzyma w niewoli? Jeśli chcesz, pomogę Ci, tak jak Ty mnie.~"
Czyli skutecznie, z tym że demon nie będzie stronić od przemocy, gdy zajdzie potrzeba. Zwłaszcza, iż wreszcie jego Ki zaczęło krążyć w jego ciele. Pomogła mu w tym niewątpliwie Saiyanka, bez niej nie przestałby myśleć tylko o krwi. W dodatku musiała schować swoją dumę i zniżyła się, by doprowadzić Reda do porządku, kosztem spędzenia czasu jako niańka do dziecka czy niemalże służąca. Zrobiła to z własnej woli, ale nie potrafił podziękować dziewczynie wprost. Nie wszystko stracone, ponieważ wpadł na pomysł co do odwdzięczenia się. I tak on nigdy nie skorzysta ze sposobności, do której miał wiedzę i cząstkę klucza w sobie.
"~Jeśli zależy Ci na tym, by posiadać rodzinę, istnieje pewna możliwość...~"
W tym momencie skierował dłoń z rany na torsie na środek, tam gdzie mostek, gdzie z wybrzuszenia na skórze pojawiła się połowa Smoczej Kuli z czerwonymi gwiazdkami. Nie świeciła się, ale była w nienaruszonym stanie. Można było w niej się przejrzeć jak w lusterku z pomarańczowym szkiełkiem. Rozejrzał się jeszcze dookoła, czy nikt ich nie obserwuje, chciał sprawdzić, czy są zupełnie sami. Pewności nigdy za wiele, nawet wtedy, gdy informacje podaje się telepatycznie.
"~To jedna z siedmiu Smoczych Kul pochodząca z Ziemi. Gdy zbierze się je wszystkie i ułoży razem, można wezwać potężnego Smoka, który spełnia trzy życzenia. Na razie tę kulę zachowam, lecz jeśli kiedyś wybierzesz się na Ziemię i zbierzesz pozostałe - dołożysz tę do kolekcji. Teraz nie mogę Ci jej dać... nie chcę ściągać na Ciebie więcej problemów niż masz.~"
Wcisnął palcem wskazującym kulę wgłąb swojego ciała, która zanurzyła się i utonęła w demonie. Przepadła jak kamień w wodę. Ciało plastycznego czorta to jednak jeden z najbezpieczniejszych sejfów świata żywych. Całkiem silnego, lecz nieokrzesanego demona. Który dalej siedział w wodzie, aż lekko szczękały jego kły z zimna. Gdyby jego Ki ogrzewała, miałby lepiej. Mógłby też po prostu wyjść na pustynię, ale prędzej zbrudzi się na nowo niż zakumuluje w sobie ciepło. Oplótł rękoma swoje umięśnione ramiona i lekko pocierał je dłońmi. Nie mniej zdawał się mniej zważać na siebie, a na to jak zareaguje kompanka. Może będzie chociaż trochę weselsza, jak poznała sposób na legalne pozyskanie rodziny?
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Sob Kwi 16, 2016 8:46 pm
Na szczęście demon nie robił zbytnio scen i usiadł grzecznie dzięki piskom i krzykom dziewczyny. Saiyanka odetchnęła z ulgą i przybliżyła się nieznacznie. Woda już była brudna, więc maczanie w niej ubrań nie przyniesie za bardzo skutków, pozwoliła sobie na chwilowe oddalenie się, dając Red'owi do ręki gąbkę z nakazem, by umył pewne miejsca, gdzie sama by się nie odważyła ręki wsadzić. Tym sposobem uniknęła wstydu i mogła przeprać brudne ubrania. Jeśli by ktoś ją zobaczył, chyba by została oskarżona o zatruwanie oczka wodnego, bo tyle brudu na raz to jeszcze nie widziała, a widziała go bardzo wiele. Udało jej się mniej więcej uprać łachy, a potem wrócić do skweru demona. Ubrania powiesiła na statku, w słońcu Vegety powinny się raz dwa wysuszyć, bez konieczności używania do tego KI.
Gdy tylko wróciła, zaczął się temat niewoli i wolności. Dziewczyna spuściła głowę, a ogon zawisł bezczynnie, jak przyczepiona szmatka.
___ - Wiesz, jestem w armii Vegety, żołnierzem. To mnie trzyma na uwięzi, nie mogę uciec bo jestem za słaba. Nie wiem czy jesteś nawet Ty mi w stanie pomóc. I tak by mnie ścigali, już mi to mówiono. Będą mnie ścigać, aż mnie nie złapią lub nie zabiją za dezercję... dlatego chcę rosnąć w siłę by móc sama uciec i sama się bronić. - spojrzała na demona. Przyłożyła palec wskazujący do ust - Cii... to tajemnica. Nikt nie może o tym wiedzieć, Red. Ok? - uśmiechnęła się słodko jak słodki był dżem. Jak zupełnie nie Kisa.
Po chwili jej oczy zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki. Rodzina? Może ją mieć?
___ - Prawdę mówiąc to ja nigdy... - nie dokończyła mówić, bo Red zaczął robić coś dziwnego ze swoim ciałem. Z jego torsu wypłynęła wręcz pewna błyszcząca się jasno kula, z gwiazdkami w środku. Coś jej ten widok mówił, ale wysłuchała Red'a z powagą na twarzy oraz lekkim szokiem. Nie sądziła, że ta rzecz ma taką potężną moc... ale zaraz... - Ta nie jest prawdziwa. - Powiedziała nagle, wskazując miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze była kula - Ta jest za mała, ja mam większą. Znalazłam ją, a raczej przekazał mi ją pewien kupiec w pośpiechu, mówiąc, bym ją schowała najlepiej jak potrafię. Jest taka, o. - pokazała mniej-więcej jak duża była nameczańska smocza kula. To było niedawno, parę tygodni temu, akurat wtedy wracała z treningu z Red'em i zaczepił ją owy kupiec. Zakopała kulę na pustyni, przy skałach i tylko ona wie gdzie to się znajduje. - Nie wiedziałam, że może to spełniać życzenia... ale ja nie potrzebuję tego. Rodzina tylko by mnie spowolniła w tym, do czego chcę dojść. Z resztą... kogoś tak zmuszać przez wypowiedzenie życzenia... - mina jej zrzedła. Odwróciła głowę, a potem jakby lekko zdenerwowana podniosła się, by przynieść demonowi jego suchutkie już ubrania. Nie pachniały fiołkami, ale nie były upaprane krwią i kurzem. Podała je Red'owi po czym odwróciła się plecami do niego, by mógł się ubrać. Nadal nie wyglądała zbyt radośnie. Tak jakby demon ją uraził tym co powiedział. Kisa jest chodzącym wulkanem.
Nie zauważyła czegoś. W kąciku jej ust pojawiła się stróżka krwi. Zapewne ugryzła się przypadkowo w usta, gdy nerwowo próbowała zdjąć garderobę Red'a.
Gdy tylko wróciła, zaczął się temat niewoli i wolności. Dziewczyna spuściła głowę, a ogon zawisł bezczynnie, jak przyczepiona szmatka.
___ - Wiesz, jestem w armii Vegety, żołnierzem. To mnie trzyma na uwięzi, nie mogę uciec bo jestem za słaba. Nie wiem czy jesteś nawet Ty mi w stanie pomóc. I tak by mnie ścigali, już mi to mówiono. Będą mnie ścigać, aż mnie nie złapią lub nie zabiją za dezercję... dlatego chcę rosnąć w siłę by móc sama uciec i sama się bronić. - spojrzała na demona. Przyłożyła palec wskazujący do ust - Cii... to tajemnica. Nikt nie może o tym wiedzieć, Red. Ok? - uśmiechnęła się słodko jak słodki był dżem. Jak zupełnie nie Kisa.
Po chwili jej oczy zrobiły się wielkie jak pięciozłotówki. Rodzina? Może ją mieć?
___ - Prawdę mówiąc to ja nigdy... - nie dokończyła mówić, bo Red zaczął robić coś dziwnego ze swoim ciałem. Z jego torsu wypłynęła wręcz pewna błyszcząca się jasno kula, z gwiazdkami w środku. Coś jej ten widok mówił, ale wysłuchała Red'a z powagą na twarzy oraz lekkim szokiem. Nie sądziła, że ta rzecz ma taką potężną moc... ale zaraz... - Ta nie jest prawdziwa. - Powiedziała nagle, wskazując miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze była kula - Ta jest za mała, ja mam większą. Znalazłam ją, a raczej przekazał mi ją pewien kupiec w pośpiechu, mówiąc, bym ją schowała najlepiej jak potrafię. Jest taka, o. - pokazała mniej-więcej jak duża była nameczańska smocza kula. To było niedawno, parę tygodni temu, akurat wtedy wracała z treningu z Red'em i zaczepił ją owy kupiec. Zakopała kulę na pustyni, przy skałach i tylko ona wie gdzie to się znajduje. - Nie wiedziałam, że może to spełniać życzenia... ale ja nie potrzebuję tego. Rodzina tylko by mnie spowolniła w tym, do czego chcę dojść. Z resztą... kogoś tak zmuszać przez wypowiedzenie życzenia... - mina jej zrzedła. Odwróciła głowę, a potem jakby lekko zdenerwowana podniosła się, by przynieść demonowi jego suchutkie już ubrania. Nie pachniały fiołkami, ale nie były upaprane krwią i kurzem. Podała je Red'owi po czym odwróciła się plecami do niego, by mógł się ubrać. Nadal nie wyglądała zbyt radośnie. Tak jakby demon ją uraził tym co powiedział. Kisa jest chodzącym wulkanem.
Nie zauważyła czegoś. W kąciku jej ust pojawiła się stróżka krwi. Zapewne ugryzła się przypadkowo w usta, gdy nerwowo próbowała zdjąć garderobę Red'a.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Sob Kwi 16, 2016 10:08 pm
Wpierw ciśnięta w niego gąbka miała posłużyć do wyczyszczenia intymnych części ciała, które peszyły dziewczynę. Wzruszył lekko ramionami i szybko pielęgnował tu i ówdzie. Zwłaszcza, że wolał mieć ten etap za sobą i wreszcie wyjść z cieczy! Brr! Dokończył dzieło Kisy i był gotów na przyjęcie ubrań, tylko że jeszcze nie wyschły. Po praniu trzeba odczekać niestety.
Ah, a więc o to chodziło z niewolą. Armia nie pozwalała wychodzić z jej szeregów. Jeśli jest się żołnierzem, to albo żywym w jej szeregach albo martwym poza nimi. Tylko siła, jej własna, mogła spowodować, że wyjdzie na wolność. Musiała pewnie dowieść, że mogłaby stanowić jednoosobową armię, co jest nie lada wyzwaniem. Skinął niemrawo głową, gdyż naprawdę łudził się, iż byłby w stanie jakoś ulżyć Kisie. Niestety. Ale sam fakt, że wygadała się przed demonem z gnębiących ją spraw... zawsze to jakaś ulga? Nie, nie dla dumnej Saiyanki, która przyznała się do słabości. Zatem zrobił zeza, kiedy dziewczyna położyła swój palec na zeschniętych wargach demona, aby dochował tajemnicy. Skinął głową, jakże by inaczej, zważywszy na dołączony śliczny uśmiech do prośby. Ah, gdyby mogła częściej się uśmiechać... Właśnie, to też mogą spełnić smocze kule, które okazały się być znane Kisie. Znane i nieznane, bo nie w takich rozmiarach. Ona miała większą...
"~Może to Twoja jest fałszywa?~" zapytał dziewczynę, chociaż po dwóch minutach milczenia i zamyśleniu rozjaśniło mu się we łbie "~Rzeczywiście - kule tej wielkości co pokazałaś też są prawdziwe. Tylko są od innego kompletu. Podobne do tych z planety Namek, ale mogą być inne. Kto wie, ile jest takich zestawów.~"
Stwierdził tymi słowami, że sam nie miał stu procentowej pewności, czy aby Kisa znalazła Nameczańską odmianę, czy tylko bliźniaczo podobne. Ile jest w galaktyce takich planet z magicznymi Smokami? Nie wiedział. Mimo wszystko warto byłoby skorzystać z okazji, ale nastawienie dziewczyny zmieniało się jak w kalejdoskopie. Raz wspominała o tym, że jest sama jak palec, a z drugiej strony rodzina byłaby dla niej obciążeniem w drodze ku wyzwoleniu z armii Vegety. Poniekąd rozumiał jej tok przemyśleń, lecz nie zgadzał się ze wszystkim, co koleżanka mówiła. Nie mniej nie jest prorokiem, mędrcem czy myślicielem, aby usilnie zmieniać czyjeś poglądy. Owszem, mógł przedstawić swój punkt, tylko czy było warto nękać jeszcze w ten sposób dziewczynę? Po jej napiętej sylwetce dało się rozpoznać, iż albo straciła resztki humoru, albo cierpliwość wyczerpała się, albo jedno i drugie. Lepiej nie rozdmuchiwać błahostek.
A tym bardziej nie pokusić się na soczystą, aromatyczną krew spływającą z kącika ust Saiyanki. Ups.
Nie było inne scenariusza. Rozświetliły mu się oczy, jak tylko nałożył podkoszulek na siebie (Ogoniasta przyniosła jego uprane ubranie) i zamarł. Wpatrywał się tempo jak zombie, aby w jednym podskoku znaleźć się tuż obok wojowniczki. Bardzo blisko. Instynkt nie dawał za wygraną, chociaż o tyle, że pohamował kły do chęci wbicia się w skórę Czarnowłosej. Mimo wszystko będzie pijawką, niczym wampir. Nawet logiczne, składne zdania uciekały mu z głowy. Wystarczyła odpowiednia nuta zapachowa, aby zatracił się w posoce.
"~Masz... coś... na twarzy...~"
Nie mógł się opędzić, to działało mocniej niż jakakolwiek używka. Zapach kusił bardziej niż niedawno zjedzony dżem, gdyż pachniał jeszcze słodziej niż specyfik. Ale nie tak słodko jak uśmiech Kisy w chwili wyjawienia tajemnicy. Objął dłonią z pazurami delikatnie owal twarzy kompanki i nachylił się ku niej. W pierwszym momencie mogło wydawać się, że Red pocałuje Saiyankę, lecz gdy Czarnowłosa poczuła zimno i wilgoć zrozumiała, iż demon zlizał z jej ust posokę, niczym kot z czcią zlizujący mleko z futerka. Towarzyszka czuła także jego oddech na swojej skórce, równie mroźny co lód, chociaż przy jej temperamentnym charakterze dwa żywioły mogły się zneutralizować. Kisa mogła odrobinę ochłonąć, a Red - rozgrzać się.
Uczta trwała krótko, mimo wszystko za długo, by nie została zauważona. Z niechęcią odskoczył od wojowniczki i przykrył dłonią usta jeszcze umazane posoką, aby oszczędzić widoku Saiyance. Poza tym było mu głupio - kumpela ratuje go z dołka i zgnojonego dzikością epizodu w jego życiu, a on tak się odwdzięcza. Po prostu - nie mógł się powstrzymać. Oczywiste, że nie dał rady, skoro Kisa była naocznym świadkiem i obiektem zainteresowań tutejszego demona. Poprawił kamizelkę na torsie i chyba chciał jakoś poukładać słowa w przeprosiny, lecz nie potrafił. Kultura osobista pozostawiała wiele do życzenia, nie mniej zdawał sobie sprawę, że postąpił mało słusznie. Nie wiedząc jak przerwać niezręczną sytuację zdecydował się przejść do innego tematu. Bo pewnie dlatego Kisa uparcie chciała zaprowadzić demona do porządku.
"~Może przejdziemy do treningu?~"
Zapytał towarzyszki zerkając ostrożnie kątem oka, po czym wyminął ją i wychodził w kierunku pustyni z ciemnego wnętrza ruin statku. Szczerze ćwiczenia to jedyne zajęcie, na którym się znał na tyle, by podzielić się doświadczeniem, umiejętnościami, sztuczkami czy zagraniami. Mało życiowo, jednak cóż zrobić? Kuro z April próbowali go ucywilizować, nawet June nauczyła demona rysować, by przestał zadręczać się napadami agresji czy depresji. Najwyraźniej za rzadko czynił coś innego, by wybić sobie z głowy nieustanne treningi. Może tak jak Kisa chciałby uciec z pewnego rodzaju niewoli? Albo po prostu od swoich słabości? Kto go tam wie.
Musiał chwilę odczekać przy wyjściu na światło dzienne, gdyż wzrok odzwyczaił się od mocnych promieni. Poza tym rana na torsie trochę doskwierała, lecz nic nie wybrzydzał. Zresztą komu? Kisie? Już i tak o wiele za dużo dla niego zrobiła. Jak zaproponował trening, to odbędzie się. Ot co.
[Ooc: koniec treningu]
Ah, a więc o to chodziło z niewolą. Armia nie pozwalała wychodzić z jej szeregów. Jeśli jest się żołnierzem, to albo żywym w jej szeregach albo martwym poza nimi. Tylko siła, jej własna, mogła spowodować, że wyjdzie na wolność. Musiała pewnie dowieść, że mogłaby stanowić jednoosobową armię, co jest nie lada wyzwaniem. Skinął niemrawo głową, gdyż naprawdę łudził się, iż byłby w stanie jakoś ulżyć Kisie. Niestety. Ale sam fakt, że wygadała się przed demonem z gnębiących ją spraw... zawsze to jakaś ulga? Nie, nie dla dumnej Saiyanki, która przyznała się do słabości. Zatem zrobił zeza, kiedy dziewczyna położyła swój palec na zeschniętych wargach demona, aby dochował tajemnicy. Skinął głową, jakże by inaczej, zważywszy na dołączony śliczny uśmiech do prośby. Ah, gdyby mogła częściej się uśmiechać... Właśnie, to też mogą spełnić smocze kule, które okazały się być znane Kisie. Znane i nieznane, bo nie w takich rozmiarach. Ona miała większą...
"~Może to Twoja jest fałszywa?~" zapytał dziewczynę, chociaż po dwóch minutach milczenia i zamyśleniu rozjaśniło mu się we łbie "~Rzeczywiście - kule tej wielkości co pokazałaś też są prawdziwe. Tylko są od innego kompletu. Podobne do tych z planety Namek, ale mogą być inne. Kto wie, ile jest takich zestawów.~"
Stwierdził tymi słowami, że sam nie miał stu procentowej pewności, czy aby Kisa znalazła Nameczańską odmianę, czy tylko bliźniaczo podobne. Ile jest w galaktyce takich planet z magicznymi Smokami? Nie wiedział. Mimo wszystko warto byłoby skorzystać z okazji, ale nastawienie dziewczyny zmieniało się jak w kalejdoskopie. Raz wspominała o tym, że jest sama jak palec, a z drugiej strony rodzina byłaby dla niej obciążeniem w drodze ku wyzwoleniu z armii Vegety. Poniekąd rozumiał jej tok przemyśleń, lecz nie zgadzał się ze wszystkim, co koleżanka mówiła. Nie mniej nie jest prorokiem, mędrcem czy myślicielem, aby usilnie zmieniać czyjeś poglądy. Owszem, mógł przedstawić swój punkt, tylko czy było warto nękać jeszcze w ten sposób dziewczynę? Po jej napiętej sylwetce dało się rozpoznać, iż albo straciła resztki humoru, albo cierpliwość wyczerpała się, albo jedno i drugie. Lepiej nie rozdmuchiwać błahostek.
A tym bardziej nie pokusić się na soczystą, aromatyczną krew spływającą z kącika ust Saiyanki. Ups.
Nie było inne scenariusza. Rozświetliły mu się oczy, jak tylko nałożył podkoszulek na siebie (Ogoniasta przyniosła jego uprane ubranie) i zamarł. Wpatrywał się tempo jak zombie, aby w jednym podskoku znaleźć się tuż obok wojowniczki. Bardzo blisko. Instynkt nie dawał za wygraną, chociaż o tyle, że pohamował kły do chęci wbicia się w skórę Czarnowłosej. Mimo wszystko będzie pijawką, niczym wampir. Nawet logiczne, składne zdania uciekały mu z głowy. Wystarczyła odpowiednia nuta zapachowa, aby zatracił się w posoce.
"~Masz... coś... na twarzy...~"
Nie mógł się opędzić, to działało mocniej niż jakakolwiek używka. Zapach kusił bardziej niż niedawno zjedzony dżem, gdyż pachniał jeszcze słodziej niż specyfik. Ale nie tak słodko jak uśmiech Kisy w chwili wyjawienia tajemnicy. Objął dłonią z pazurami delikatnie owal twarzy kompanki i nachylił się ku niej. W pierwszym momencie mogło wydawać się, że Red pocałuje Saiyankę, lecz gdy Czarnowłosa poczuła zimno i wilgoć zrozumiała, iż demon zlizał z jej ust posokę, niczym kot z czcią zlizujący mleko z futerka. Towarzyszka czuła także jego oddech na swojej skórce, równie mroźny co lód, chociaż przy jej temperamentnym charakterze dwa żywioły mogły się zneutralizować. Kisa mogła odrobinę ochłonąć, a Red - rozgrzać się.
Uczta trwała krótko, mimo wszystko za długo, by nie została zauważona. Z niechęcią odskoczył od wojowniczki i przykrył dłonią usta jeszcze umazane posoką, aby oszczędzić widoku Saiyance. Poza tym było mu głupio - kumpela ratuje go z dołka i zgnojonego dzikością epizodu w jego życiu, a on tak się odwdzięcza. Po prostu - nie mógł się powstrzymać. Oczywiste, że nie dał rady, skoro Kisa była naocznym świadkiem i obiektem zainteresowań tutejszego demona. Poprawił kamizelkę na torsie i chyba chciał jakoś poukładać słowa w przeprosiny, lecz nie potrafił. Kultura osobista pozostawiała wiele do życzenia, nie mniej zdawał sobie sprawę, że postąpił mało słusznie. Nie wiedząc jak przerwać niezręczną sytuację zdecydował się przejść do innego tematu. Bo pewnie dlatego Kisa uparcie chciała zaprowadzić demona do porządku.
"~Może przejdziemy do treningu?~"
Zapytał towarzyszki zerkając ostrożnie kątem oka, po czym wyminął ją i wychodził w kierunku pustyni z ciemnego wnętrza ruin statku. Szczerze ćwiczenia to jedyne zajęcie, na którym się znał na tyle, by podzielić się doświadczeniem, umiejętnościami, sztuczkami czy zagraniami. Mało życiowo, jednak cóż zrobić? Kuro z April próbowali go ucywilizować, nawet June nauczyła demona rysować, by przestał zadręczać się napadami agresji czy depresji. Najwyraźniej za rzadko czynił coś innego, by wybić sobie z głowy nieustanne treningi. Może tak jak Kisa chciałby uciec z pewnego rodzaju niewoli? Albo po prostu od swoich słabości? Kto go tam wie.
Musiał chwilę odczekać przy wyjściu na światło dzienne, gdyż wzrok odzwyczaił się od mocnych promieni. Poza tym rana na torsie trochę doskwierała, lecz nic nie wybrzydzał. Zresztą komu? Kisie? Już i tak o wiele za dużo dla niego zrobiła. Jak zaproponował trening, to odbędzie się. Ot co.
[Ooc: koniec treningu]
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Nie Kwi 17, 2016 8:54 pm
Nie poruszała już tematu kryształowych kul. Przetrawiła informacje w ciszy. Zapewne i tak nigdy nie będzie jej dane zebrać całej reszty tych kulek, bo przecież nigdy nie wyleci z tej planety niesłużbowo. Jakby coś knuła na misji, na pewno by się wszyscy połapali i od razu karcer. Ah, cholera. Póki nie ma planu, nie będzie odkopywać swojej zdobyczy. Nikt się nie ubiega o nią.
Zamyśliła się. Stała w bezruchu, tępo wpatrując się w teren przed nią. Widziała pustynię, a w dali nic poza ruchomym od gorąca obrazem. W jakiś sposób ją to hipnotyzowało. Trenowała ciężko przez pół roku, ale nie udało jej się zdobyć tego, czego by chciała. Nadal może co najwyżej dupę niemowlakowi w bloku szpitalnym podcierać. Kisa nie jest z tych osób, które wytrwale czekają na coś. Ona zawsze by chciała mieć coś już, na teraz. W gorącej wodzie kąpana, nadpobudliwa, niepoprawna wojowniczka.
No i...
Wyjątkowo nieogarnięta. Przez swoje niedopatrzenie pozwoliła, aby Red zbliżył się do dziewczyny niebezpiecznie blisko. Nim zareagowała jakoś porządnie, stało się co się stać miało. Nie zauważyła tego, że krwawiła, a to działało na demona jak kocimiętka na kota. Ćpun jeden.
Dziewczynę zamurowało. Nie mogła się ruszyć i to nie dlatego, że szponiaste dłonie demona trzymały ją za twarzyczkę, a dlatego, że... no nigdy nie była w takiej sytuacji, ani nawet w niczym podobnym, zbliżonym temu. Było to coś nowego, szokującego. Wiedziała w podświadomości, że to nie jest nic normalnego. Jakoś nikt nie wpoił jej jak powinna się zachowywać w tego typu sytuacjach. Wiać, stać czy kopać.
Zakręciło jej się w głowie od nadmiaru wrażeń, oraz od uderzenia gorąca do głowy. Zimno bijące od demona było tak silne, że z ust dziewczyny wydobyła się para. Gdy ten się odsunął, Kisa zachwiała się, ale w porę ustawiła w pionie. Wytarła, czerwona jak burak na twarzy mokry ślad po języku demona i spojrzała zamieszana - jakby zła, zawstydzona - w podłogę.
Padło pytanie o trening. Dziewczyna zadrżała, ale podniosła lekko głowę i poszła przed siebie. Minęła stojącego w progu Red'a i po chwili... jebut głową w piasek. Jej główka się przegrzała. Była tak zszokowana, tak zakłopotana, że nie wytrzymała tego napięcia i... najzwyczajniej w świecie zemdlała.
Zamyśliła się. Stała w bezruchu, tępo wpatrując się w teren przed nią. Widziała pustynię, a w dali nic poza ruchomym od gorąca obrazem. W jakiś sposób ją to hipnotyzowało. Trenowała ciężko przez pół roku, ale nie udało jej się zdobyć tego, czego by chciała. Nadal może co najwyżej dupę niemowlakowi w bloku szpitalnym podcierać. Kisa nie jest z tych osób, które wytrwale czekają na coś. Ona zawsze by chciała mieć coś już, na teraz. W gorącej wodzie kąpana, nadpobudliwa, niepoprawna wojowniczka.
No i...
Wyjątkowo nieogarnięta. Przez swoje niedopatrzenie pozwoliła, aby Red zbliżył się do dziewczyny niebezpiecznie blisko. Nim zareagowała jakoś porządnie, stało się co się stać miało. Nie zauważyła tego, że krwawiła, a to działało na demona jak kocimiętka na kota. Ćpun jeden.
Dziewczynę zamurowało. Nie mogła się ruszyć i to nie dlatego, że szponiaste dłonie demona trzymały ją za twarzyczkę, a dlatego, że... no nigdy nie była w takiej sytuacji, ani nawet w niczym podobnym, zbliżonym temu. Było to coś nowego, szokującego. Wiedziała w podświadomości, że to nie jest nic normalnego. Jakoś nikt nie wpoił jej jak powinna się zachowywać w tego typu sytuacjach. Wiać, stać czy kopać.
Zakręciło jej się w głowie od nadmiaru wrażeń, oraz od uderzenia gorąca do głowy. Zimno bijące od demona było tak silne, że z ust dziewczyny wydobyła się para. Gdy ten się odsunął, Kisa zachwiała się, ale w porę ustawiła w pionie. Wytarła, czerwona jak burak na twarzy mokry ślad po języku demona i spojrzała zamieszana - jakby zła, zawstydzona - w podłogę.
Padło pytanie o trening. Dziewczyna zadrżała, ale podniosła lekko głowę i poszła przed siebie. Minęła stojącego w progu Red'a i po chwili... jebut głową w piasek. Jej główka się przegrzała. Była tak zszokowana, tak zakłopotana, że nie wytrzymała tego napięcia i... najzwyczajniej w świecie zemdlała.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Pon Kwi 18, 2016 7:14 pm
Mogłaby skorzystać ze zdobytej wiedzy, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. Czyli rzeczywiście jak wzmocni się Kisa na tyle, aby móc opuścić szeregi armii. Weźmie swoją kulę, poszuka pozostałych i zażyczy sobie, czego zapragnie. Może nie chcieć zdradzać swoich innych tajemnic Redowi, uszanuje to, ale po cichu przecież może je zrealizować, prawda? Okazało się, że skryta dziewczyna wolała przemilczeć możliwość uzyskania dokładniejszych wskazówek co do postępowania z kulami, bo wpierw woli załatwić pilniejsze sprawy. W sumie przydałoby się być silnym, żeby móc wyrwać ze szpon innych smocze kule, które mogą być strzeżone przez różne stwory, tak jak i Red strzeże jednej sztuki z Ziemi. Musi przejść jeszcze trochę w swojej karierze, która wbrew pesymistycznemu myśleniu rozwija się wraz z każdym treningiem. Będzie musiał to kiedyś delikatnie zasugerować, ponieważ brakowało dziewczynie wiary w siebie. A miała spory wachlarz możliwości, sam był świadkiem podczas niejednego treningu z Saiyanką.
Aby nie zepsuć relacji, jaka między nimi trwała, nie powinien był zlizywać z jej ust posoki. Mądry demon po szkodzie. Kisa momentalnie oblała się czerwienią, nawet jak straciła trochę swojej innej czerwieni na rzecz gardzieli Reda, w dodatku traciła kontakt z rzeczywistością. Chwiejny krok nie zaalarmował w porę demona, który kątem oka dostrzegł, że wojowniczka padła na twarz na piasek i nie podnosiła się. Aż mu przeszły ciarki po plecach.
"~Kisa?~"
Poleciał szybko do niej i kucnął przy niej. Co jej się stało? To przez niego? Nie czas na obwinianie się, zabrał ją z pełnego słońca do cienia i zbadać puls. Ki płynęła stabilnie, mimo wszystko zaniepokoił się o partnerkę we sparingach. Nie wiedział, co to było, nie mniej nie budził ją na siłę, ale miał ku temu ciągotki. I tyle zdołał zrobić, gdy nagle wyczuł czyjąś obecność. Poderwał się z ziemi i przyjął pozycję jak do ataku, jednak wstrzymał się i dobrze. Rozpoznawał ów Ki. Tylko... tylko że ten ktoś przez pół roku był w śpiączce, a teraz zjawił się na pustyni.
Tak, to był Xalanth. Co on tu robił? Nie miał przy sobie Cressa, wiernego towarzysza? Nie widział ran, chociaż twarz wyrażała więcej niż tysiąc słów. Tylko nie wszystkie jest w stanie zrozumieć. I o dziwo nie przejął się tak bardzo sobą, co demonem, którego nawet ośmielił się dotknąć tam, gdzie miał przepasane bandaże. Czyli na torsie, czyli w miejscu rany. Skrzywił odrobinę usta w grymasie, lecz nie powiedział nic o sobie. Chociaż to było dziwne, żeby Saiyan, który znał demona może przez kilka godzin wspólnego pobytu, zechciał wiedzieć, co dolegało Rogatemu. Ten ostatni odniósł się jedynie skromnym słowem co do stanu zdrowia Kisy.
"~Zemdlała.~"
Oznajmił telepatycznie, ale na tym zainteresowanie Xalantha się nie skończyło. Kiedy już miał kucnąć przy wojowniczce i spróbować ocucić, chłopak z bujną fryzurą od tak dotknął dłonią oblicza demona i wpatrywał się w ślepia Reda. O co mu chodziło? Nic nie podejrzewając pozwolił mu na jeszcze jeden gest, ale nie tego się spodziewał. Został pocałowany. Tak po prostu. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że... że... nic nie czuł. Nie to, że młodzieniec z ogonem nie potrafił całować (bzdura, zwłaszcza że jeszcze niedawno całował się namiętnie z Cressem), jednak czort stał w jednym miejscu i cisza. Potworna cisza, jakby ewidentnie czegoś brakowało. Cholerna, ciemna, głęboka pustka. Jakże w tym momencie był bezsilny, zagubiony, zły. Dobrze, że Xal akurat zabrał Kisę i nią się zajmował, bo gdyby został jeszcze moment dłużej przy Redzie to mogło to się źle skończyć dla wszystkich. Demon jedynie wyciągnął prędko rękę przed siebie i cisnął czarno-czerwonym Ki-Blastem przed siebie niszcząc jeden z wraków, jakby miało to jakoś ulżyć. Szlag by to.
Chyba mu odrobinę wściekłość przeszła, gdy minął go Saiyan. Wyglądał jak siedem nieszczęść, i prawdopodobnie tak się czuł. Z jakiego powodu? Da mu chwilę pobyć sam ze sobą, a on pójdzie i sprawdzi co z Czarnowłosą. Została szczelnie okryta płaszczem i położona na czymś miękkim, chyba resztkach fotela należącego do kapitana statku. Naprawdę nie chciał, by przez niego wojowniczka znalazła się w takim stanie. Jeszcze jakby dowiedział się o tym ktoś z armii, mogliby jej dać wycisk za niesubordynację - mieli najlepszą ku temu okazję. Postawił obok nieprzytomnej aluminiową puszką gwizdniętą z torebki należącej do Saiyana, i chwilę przy niej siedział. Może liczył na to, że natchnie go co do dalszego postępowania? Ale jak śpi, to nijak wspomoże. I tak wiele mu dzisiaj pomogła, niech więc wypocznie. Wyczarował obok puszki coś smakowitego, mięsnego na ząb, po czym wyszedł również z wraku statku i rozprostował kręgosłup. I przy okazji namierzał nieszczęśnika. Ha, mam Cię. Korciło go strasznie, żeby "odwdzięczyć się" za całusa, lecz cudem opanował się. Zdecydował się wpierw porozmawiać, co nie jest łatwe dla kogoś małomównego. Podleciał ku skrzydłu zmechanizowanemu pojazdowi, by zakłócić spokój Xalantha.
"~Znam słowa Twojej modlitwy.~"
W tym miejscu zbliżył się do osamotnionego wojownika z wielką krzywdą wyrytą na krwawiącym sercu i powoli nachylił się ku niemu tak, że warkocz spłynął mu przez bark przed siebie. Ślepia z rubinową tęczówką wpatrywały się w twarz Xalantha, o ile ten otworzył powieki i przeniósł wzrok na Reda. Kiedy to zrobił, jego owal twarzy obejmowały lodowate palce demona ozdobione grubymi, ostrymi szponami. Jakby był w pułapce. Oddech Rogatego przypominał lodowatą mgłę, która komponowała się z poważnym wyrazem twarzy czorta.
"~Zgadzam się z Tobą, że siła to nie wszystko. Liczy się wiele rzeczy. Na przykład duch walki, którego wiem, że Ci nie brak. Gdyby było inaczej, nie przeciwstawiłbyś się chorobie, czy nie odważyłbyś się na ten... wybryk... sprzed chwili.~"
Tu odrobinę zakleszczył szpony na buźce towarzysza, żeby dać mu do zrozumienia, że nie spodobało mu się takie zachowanie. Zaraz rozluźnił uścisk i podniósł podbródek młodzieńca ku górze, aby nie uciekał nigdzie wzrokiem na bok. Red nie należał do osób, które potrafią podnosić na duchu, mimo wszystko starał się. Kocie źrenice zwęziły się zwiastując odrobinę inny ton monologu, jaki toczył w głowie Xalantha demon.
"~Mogę pomóc Ci pokonać niektóre Twoje życiowe wątpliwości, ale nie na wszystkie mam sposób. I nie za darmo. Cóż, możesz poczekać na swoich bogów, lecz skoro już tyle czasu minęło od wypowiedzenia modlitwy - raczej nie są Tobą zainteresowani. A ja ...owszem.~"
Puścił wreszcie twarz wojownika, a drugą, wolną ręką sięgnął wgłąb swojego brzucha i wyciągnął dwie przemycone puszki z browarem. Trzecią zaniósł wcześniej Kisie, gdy sprawdzał czy aby na pewno wszystko z nią było w porządku. Podał jedną puszkę z piwem właścicielowi trunku, a drugą otworzył przebijając pazurem aluminium z dziecinną łatwością i upił kilka łyków. Nie czuł specyficznego smaku chmielu, nie mniej był rześki i w sam raz na okoliczności. W dodatku uśmierzał ból w torsie, gdzie pod bandażem skrywała się głęboka rana. Prawie tak wielka jak duchowa rana na sercu Xalantha. Usiadł w końcu po turecku na przeciwko młodzieńca i lekko pochylony ku niemu nie odrywał od niego upiornego spojrzenia. Brakowało tylko szaleńczego uśmiechu, lecz Red nie był w stanie odczuwać i pokazywać radosnych emocji.
"~Zanim odrzucisz moją propozycję, poznaj warunek. Nie potrzebuję Twojej energii, ani sztucznego wielbienia czy adoracji. Wystarczy tylko to, o czym wspomniałeś w modlitwie. Twoje życie i dusza, na moją wyłączność, na wieczność.~"
Kocie źrenice zwęziły się tak mocno, że ledwie były widoczne, tak jakby chciały podkreślić wagę słów. Ale poszerzyły się, gdy Red zmrużył odrobinę powieki i upił kolejne trzy łyki z puszki z piwem. W zasadzie to nie wiedział, jak zareaguje młodzieniec, którego poniekąd pochwycił za słowa, które padły wyraźnie w modlitwie. Cóż, może to taka nauczka za całus? Bo tym całusem Xalanth udowodnił, że demon nie żywi żadnych pięknych uczuć, żadnego ludzkiego odruchu. Mimo licznych obserwacji, jak miłość wygląda między parami zakochanych, czym się objawia, Red nie zdołał niczego takiego zaobserwować u siebie, nawet drobnego zawstydzenia. Bardziej go to denerwowało niżeli zachwycało czy uskrzydlało. Do tego stopnia, że jak o tym sobie przypomniał, to warknął cicho pod nosem, a z aury z jego ciała ulotniło się kilka czarnych motyli ku niebu. Sam nie wiedział jednak, dlaczego nie zostawił samego z przemyśleniami Saiyana, tylko mu towarzyszył. Może wolał mieć go na oku, bo nie wyglądał za dobrze?
Aby nie zepsuć relacji, jaka między nimi trwała, nie powinien był zlizywać z jej ust posoki. Mądry demon po szkodzie. Kisa momentalnie oblała się czerwienią, nawet jak straciła trochę swojej innej czerwieni na rzecz gardzieli Reda, w dodatku traciła kontakt z rzeczywistością. Chwiejny krok nie zaalarmował w porę demona, który kątem oka dostrzegł, że wojowniczka padła na twarz na piasek i nie podnosiła się. Aż mu przeszły ciarki po plecach.
"~Kisa?~"
Poleciał szybko do niej i kucnął przy niej. Co jej się stało? To przez niego? Nie czas na obwinianie się, zabrał ją z pełnego słońca do cienia i zbadać puls. Ki płynęła stabilnie, mimo wszystko zaniepokoił się o partnerkę we sparingach. Nie wiedział, co to było, nie mniej nie budził ją na siłę, ale miał ku temu ciągotki. I tyle zdołał zrobić, gdy nagle wyczuł czyjąś obecność. Poderwał się z ziemi i przyjął pozycję jak do ataku, jednak wstrzymał się i dobrze. Rozpoznawał ów Ki. Tylko... tylko że ten ktoś przez pół roku był w śpiączce, a teraz zjawił się na pustyni.
Tak, to był Xalanth. Co on tu robił? Nie miał przy sobie Cressa, wiernego towarzysza? Nie widział ran, chociaż twarz wyrażała więcej niż tysiąc słów. Tylko nie wszystkie jest w stanie zrozumieć. I o dziwo nie przejął się tak bardzo sobą, co demonem, którego nawet ośmielił się dotknąć tam, gdzie miał przepasane bandaże. Czyli na torsie, czyli w miejscu rany. Skrzywił odrobinę usta w grymasie, lecz nie powiedział nic o sobie. Chociaż to było dziwne, żeby Saiyan, który znał demona może przez kilka godzin wspólnego pobytu, zechciał wiedzieć, co dolegało Rogatemu. Ten ostatni odniósł się jedynie skromnym słowem co do stanu zdrowia Kisy.
"~Zemdlała.~"
Oznajmił telepatycznie, ale na tym zainteresowanie Xalantha się nie skończyło. Kiedy już miał kucnąć przy wojowniczce i spróbować ocucić, chłopak z bujną fryzurą od tak dotknął dłonią oblicza demona i wpatrywał się w ślepia Reda. O co mu chodziło? Nic nie podejrzewając pozwolił mu na jeszcze jeden gest, ale nie tego się spodziewał. Został pocałowany. Tak po prostu. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że... że... nic nie czuł. Nie to, że młodzieniec z ogonem nie potrafił całować (bzdura, zwłaszcza że jeszcze niedawno całował się namiętnie z Cressem), jednak czort stał w jednym miejscu i cisza. Potworna cisza, jakby ewidentnie czegoś brakowało. Cholerna, ciemna, głęboka pustka. Jakże w tym momencie był bezsilny, zagubiony, zły. Dobrze, że Xal akurat zabrał Kisę i nią się zajmował, bo gdyby został jeszcze moment dłużej przy Redzie to mogło to się źle skończyć dla wszystkich. Demon jedynie wyciągnął prędko rękę przed siebie i cisnął czarno-czerwonym Ki-Blastem przed siebie niszcząc jeden z wraków, jakby miało to jakoś ulżyć. Szlag by to.
Chyba mu odrobinę wściekłość przeszła, gdy minął go Saiyan. Wyglądał jak siedem nieszczęść, i prawdopodobnie tak się czuł. Z jakiego powodu? Da mu chwilę pobyć sam ze sobą, a on pójdzie i sprawdzi co z Czarnowłosą. Została szczelnie okryta płaszczem i położona na czymś miękkim, chyba resztkach fotela należącego do kapitana statku. Naprawdę nie chciał, by przez niego wojowniczka znalazła się w takim stanie. Jeszcze jakby dowiedział się o tym ktoś z armii, mogliby jej dać wycisk za niesubordynację - mieli najlepszą ku temu okazję. Postawił obok nieprzytomnej aluminiową puszką gwizdniętą z torebki należącej do Saiyana, i chwilę przy niej siedział. Może liczył na to, że natchnie go co do dalszego postępowania? Ale jak śpi, to nijak wspomoże. I tak wiele mu dzisiaj pomogła, niech więc wypocznie. Wyczarował obok puszki coś smakowitego, mięsnego na ząb, po czym wyszedł również z wraku statku i rozprostował kręgosłup. I przy okazji namierzał nieszczęśnika. Ha, mam Cię. Korciło go strasznie, żeby "odwdzięczyć się" za całusa, lecz cudem opanował się. Zdecydował się wpierw porozmawiać, co nie jest łatwe dla kogoś małomównego. Podleciał ku skrzydłu zmechanizowanemu pojazdowi, by zakłócić spokój Xalantha.
"~Znam słowa Twojej modlitwy.~"
W tym miejscu zbliżył się do osamotnionego wojownika z wielką krzywdą wyrytą na krwawiącym sercu i powoli nachylił się ku niemu tak, że warkocz spłynął mu przez bark przed siebie. Ślepia z rubinową tęczówką wpatrywały się w twarz Xalantha, o ile ten otworzył powieki i przeniósł wzrok na Reda. Kiedy to zrobił, jego owal twarzy obejmowały lodowate palce demona ozdobione grubymi, ostrymi szponami. Jakby był w pułapce. Oddech Rogatego przypominał lodowatą mgłę, która komponowała się z poważnym wyrazem twarzy czorta.
"~Zgadzam się z Tobą, że siła to nie wszystko. Liczy się wiele rzeczy. Na przykład duch walki, którego wiem, że Ci nie brak. Gdyby było inaczej, nie przeciwstawiłbyś się chorobie, czy nie odważyłbyś się na ten... wybryk... sprzed chwili.~"
Tu odrobinę zakleszczył szpony na buźce towarzysza, żeby dać mu do zrozumienia, że nie spodobało mu się takie zachowanie. Zaraz rozluźnił uścisk i podniósł podbródek młodzieńca ku górze, aby nie uciekał nigdzie wzrokiem na bok. Red nie należał do osób, które potrafią podnosić na duchu, mimo wszystko starał się. Kocie źrenice zwęziły się zwiastując odrobinę inny ton monologu, jaki toczył w głowie Xalantha demon.
"~Mogę pomóc Ci pokonać niektóre Twoje życiowe wątpliwości, ale nie na wszystkie mam sposób. I nie za darmo. Cóż, możesz poczekać na swoich bogów, lecz skoro już tyle czasu minęło od wypowiedzenia modlitwy - raczej nie są Tobą zainteresowani. A ja ...owszem.~"
Puścił wreszcie twarz wojownika, a drugą, wolną ręką sięgnął wgłąb swojego brzucha i wyciągnął dwie przemycone puszki z browarem. Trzecią zaniósł wcześniej Kisie, gdy sprawdzał czy aby na pewno wszystko z nią było w porządku. Podał jedną puszkę z piwem właścicielowi trunku, a drugą otworzył przebijając pazurem aluminium z dziecinną łatwością i upił kilka łyków. Nie czuł specyficznego smaku chmielu, nie mniej był rześki i w sam raz na okoliczności. W dodatku uśmierzał ból w torsie, gdzie pod bandażem skrywała się głęboka rana. Prawie tak wielka jak duchowa rana na sercu Xalantha. Usiadł w końcu po turecku na przeciwko młodzieńca i lekko pochylony ku niemu nie odrywał od niego upiornego spojrzenia. Brakowało tylko szaleńczego uśmiechu, lecz Red nie był w stanie odczuwać i pokazywać radosnych emocji.
"~Zanim odrzucisz moją propozycję, poznaj warunek. Nie potrzebuję Twojej energii, ani sztucznego wielbienia czy adoracji. Wystarczy tylko to, o czym wspomniałeś w modlitwie. Twoje życie i dusza, na moją wyłączność, na wieczność.~"
Kocie źrenice zwęziły się tak mocno, że ledwie były widoczne, tak jakby chciały podkreślić wagę słów. Ale poszerzyły się, gdy Red zmrużył odrobinę powieki i upił kolejne trzy łyki z puszki z piwem. W zasadzie to nie wiedział, jak zareaguje młodzieniec, którego poniekąd pochwycił za słowa, które padły wyraźnie w modlitwie. Cóż, może to taka nauczka za całus? Bo tym całusem Xalanth udowodnił, że demon nie żywi żadnych pięknych uczuć, żadnego ludzkiego odruchu. Mimo licznych obserwacji, jak miłość wygląda między parami zakochanych, czym się objawia, Red nie zdołał niczego takiego zaobserwować u siebie, nawet drobnego zawstydzenia. Bardziej go to denerwowało niżeli zachwycało czy uskrzydlało. Do tego stopnia, że jak o tym sobie przypomniał, to warknął cicho pod nosem, a z aury z jego ciała ulotniło się kilka czarnych motyli ku niebu. Sam nie wiedział jednak, dlaczego nie zostawił samego z przemyśleniami Saiyana, tylko mu towarzyszył. Może wolał mieć go na oku, bo nie wyglądał za dobrze?
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Pon Kwi 18, 2016 8:01 pm
Zbudziła się. Nagle, gwałtownie, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Z tym, że dziewczyna była oblana, ale potem. Szeroko otwarte oczy starały się ogarnąć pomieszczenie, w którym się znajduje, a mózg powoli uruchamiał system. Zauważyła jakiś napój obok siebie, więc go otworzyła i wypiła za jednym razem. Miała bardzo sucho w gardle, teraz dopiero mogła myśleć. No tak. Jest u Red'a, albo raczej była u niego dopóki... nie urwał się jej film. Ostatnie co pamięta to światło oraz zawrót głowy, a potem... obudziła się tutaj. Ile czasu była w takim stanie? No i dlaczego do czorta jest przykryta jakimś płaszczem, którego nigdy wcześniej nie widziała na nikim? Chyba, że...
To KI. Obce Ki. Obca osoba się tutaj przypałętała. Przecież teraz... teraz to nie jest chwila na gości! Red dopiero co się uspokoił, nie chce, aby ktoś go przypadkiem rozzłościł. Nie byłaby drugi raz w stanie go uspokoić, nie ważne jakby bardzo się nie starała. Reakcja była szybka. Zrzuciła z siebie prowizoryczny koc i pognała pędem do Red'a oraz intruza. Nie podbiegła. Po prostu pojawiła się jak duch zaraz obok demona, niosąc za sobą podmuch wiatru, po czym rzuciła się mu niemalże na szyję, zakrywając własnym ciałem. Rzuciła kątem oka na nowego. Był to saiyanin, a któż inny. Rozczochrane włosy i bródka. Za nic nie wyglądał jej nawet na kadeta, nie zaciągnął się do wojska jak każden innen? No, ale to akurat jest teraz nie ważne. Zmrużyła niebezpiecznie oczy, dając jasno do zrozumienia brodaczowi, że będzie gryzła jeśli będzie potrzeba.
___ - Kim jesteś i czego chcesz od Red'a? Nie denerwuj go. - fuknęła, machając ogonem ostrzegawczo, jak kot - Nie wolno... - przyczepiła się do demona jak pijawka, a najgorsze, że trunek, którym okazało się być piwo, zaczął powoli działać. Powoli jej uścisk stawał się coraz mocniejszy i mocniejszy. Przestała panować nad swoimi mięśniami i siłą.
Jak to jest, że Kisa jest tak podatna na upojenie alkoholowe? Cóż, nikt w sumie w laboratorium nie przewidział, że ta dziewczynka będzie łoić wódę czy piwo, więc nie skupiali się za bardzo na tych genach, modyfikując je. Słaba głowa jest zastąpiona twardą głową. Znaczy, że jak przywali z główki to można stracić zęby.
___ - Red, jak się zdenerwujesz to ja się zdenerwuję. A jak ja się denerwuję, to jest źle, więc... nie dobry kotek. - spojrzała na demona. Jej twarz już była czerwona od procentów, a oczy lekko kopnięte. Aj, gdyby tylko wiedziała, że to było piwo...
Jej humor zmieniał się teraz jeszcze szybciej, niż gdy była trzeźwa. Wyciągnęła łapkę w stronę ucha demona i zaczęła go smyrać za nim, ciesząc się i merdając ogonem jak głupia. Odwaliło jej kompletnie, a minie sporo czasu nim wytrzeźwieje.
To KI. Obce Ki. Obca osoba się tutaj przypałętała. Przecież teraz... teraz to nie jest chwila na gości! Red dopiero co się uspokoił, nie chce, aby ktoś go przypadkiem rozzłościł. Nie byłaby drugi raz w stanie go uspokoić, nie ważne jakby bardzo się nie starała. Reakcja była szybka. Zrzuciła z siebie prowizoryczny koc i pognała pędem do Red'a oraz intruza. Nie podbiegła. Po prostu pojawiła się jak duch zaraz obok demona, niosąc za sobą podmuch wiatru, po czym rzuciła się mu niemalże na szyję, zakrywając własnym ciałem. Rzuciła kątem oka na nowego. Był to saiyanin, a któż inny. Rozczochrane włosy i bródka. Za nic nie wyglądał jej nawet na kadeta, nie zaciągnął się do wojska jak każden innen? No, ale to akurat jest teraz nie ważne. Zmrużyła niebezpiecznie oczy, dając jasno do zrozumienia brodaczowi, że będzie gryzła jeśli będzie potrzeba.
___ - Kim jesteś i czego chcesz od Red'a? Nie denerwuj go. - fuknęła, machając ogonem ostrzegawczo, jak kot - Nie wolno... - przyczepiła się do demona jak pijawka, a najgorsze, że trunek, którym okazało się być piwo, zaczął powoli działać. Powoli jej uścisk stawał się coraz mocniejszy i mocniejszy. Przestała panować nad swoimi mięśniami i siłą.
Jak to jest, że Kisa jest tak podatna na upojenie alkoholowe? Cóż, nikt w sumie w laboratorium nie przewidział, że ta dziewczynka będzie łoić wódę czy piwo, więc nie skupiali się za bardzo na tych genach, modyfikując je. Słaba głowa jest zastąpiona twardą głową. Znaczy, że jak przywali z główki to można stracić zęby.
___ - Red, jak się zdenerwujesz to ja się zdenerwuję. A jak ja się denerwuję, to jest źle, więc... nie dobry kotek. - spojrzała na demona. Jej twarz już była czerwona od procentów, a oczy lekko kopnięte. Aj, gdyby tylko wiedziała, że to było piwo...
Jej humor zmieniał się teraz jeszcze szybciej, niż gdy była trzeźwa. Wyciągnęła łapkę w stronę ucha demona i zaczęła go smyrać za nim, ciesząc się i merdając ogonem jak głupia. Odwaliło jej kompletnie, a minie sporo czasu nim wytrzeźwieje.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Wto Kwi 19, 2016 9:11 pm
Nawet gdyby Xalanth stwierdził, że jest zazdrosny o Kisę, nie byłby pewien co rzec. W jaki sposób byłby zazdrosny? O co? Przecież jest tylko demonem, nikim i niczym więcej. Ot, podsłuchał jedną modlitwy i myślał, że zyska coś na wiedzy. Trochę jak pasożyt, jak szantażysta. Być może chciał zbudować przewagę po incydencie z całusem nad młodzieńcem, który zdecydowanie należał do wariatów. Ale czy Red nim nie był?
I co wyszło z modlitwy, którą powtarzał sobie w głowie od pół roku, aż do ich spotkania po chorobie chłopaka? Że straciła na aktualności, i była swego rodzaju odskocznią od przygnębiającej rzeczywistości. Bo tak naprawdę wojownik szukał swojego ja. Nie chciał być kalką swego ojca, czy aby jego los spoczął w rękach przypadku. Chciał go kształcić, wypełniać na swój sposób, wbrew zakazom i nakazom innych. Fakt, był demonem, i wielu rzeczy nie rozumiał, pewnie większości nie uda mu się pojąć. Mieli różne położenia, różne środowisko, które mogło na nich wpływać. Ale jedno, na tą chwilę, mieli wspólne. Pragnęli odnaleźć siebie. Czort nawet uniósł odrobinę brwi ze zdumienia, iż w zasadzie byli na podobnym etapie, chociaż dzieliło ich sporo różnic rasowych, wiekowych, kulturalnych i tym podobne.
Gesty, jakie przekazywał demonowi, nasiąknięte były tajemnicą. A ściślej uczuciami, których nie odwzajemniał. Nawet gdyby chciał, nie mógł tego zrobić. Był na ścieżce w swym życiu, w którym rządziły prymitywne instynkty, od czasu do czasu pojawiało się światełko intelektu, to wszystko. Bo niby dlaczego od ponad roku nie może odezwać się ludzkim głosem, na głos? Skinął niemrawo głową, że to on udrapał Xalantha w policzek podczas jego niespokojnego snu. Starał się utrzymywać z towarzyszem kontakt wzrokowy, lecz z chwili na chwilę było coraz trudniej.
"~Co masz na myśli?~"
Zapytał niepewnie, kiedy Brodaty wspomniał o braku możliwości pozyskania jego ciała. Tak, to dość naiwne, ale naprawdę nie przyszło mu do głowy to, co kreowało się w rozkochanym, ale porzuconym i zranionym przez Cressa umyśle oraz sercu kompana. I wtedy doszło do niby zapowiadanego, jednak nadal nagłego zwrotu akcji. Chłopak z małpim ogonem przeszedł samego siebie z pocałunkiem. Zesztywniał zupełnie, gdy chęć Xalantha do odwzajemnienia karesu rosła z sekundy na sekundę. Zamarł mu dech w piersiach, a po pocałunku zwiesił głowę na torsie. Gęsta grzywka zasłaniała mu ślepia. Nie odzywał się, cisza zdawała się przeciągać w wieczność. Wreszcie podniósł podbródek wyżej ukazując rozświetlone ślepia. Nie był zdenerwowany, tylko wściekły. Xalanth nie szanował jego woli, bo pozwolił sobie na kolejny pocałunek. W zasadzie nawet nie przejął się reakcją demona, ponieważ zaczął badać jego tors. Jakby byli bliskimi znajomymi, a właściwie Rogaty nie wiedział wiele o wojowniku. Znieruchomiał jak posąg nie odpowiadając na żadne następne pytania czy sugestie młodzieńca. Słuchał go uważnie, nie mniej nie był w stanie nic wykrztusić, nawet telepatycznie. Miarka się przebrała, gdy Saiyan objął go za szyję i wtulił do siebie czorta, który miał serdecznie dość takich gierek. Ani trochę nie było mu lepiej po takich karesach. Gdyby skończyło się na miłych słówkach, a nie że Xalanth przeszedł do sedna sprawy w dosadny sposób, nie przeżyłby szoku. Miałby czas na poukładanie pewnych zagadnień, i na pewno nie wpadłby we złość. Może Ogoniasty nie życzył źle dla demona, ale nie rozumiał sygnałów, jakie Red sobą emanował. Jakby wiedział, iż czort nie posiadał serca, nie próbowałby na siłę zmieniać Rogatego. Tylko że Red nie chciał przyznawać się do słabości, które rosły w lawinowym tempie.
Już miał zamiar ukrócić zagrywki wojownika, gdy na nim ponownie ktoś inny zawisł i praktycznie odgrodził od widoku chłopaka z bujną fryzurą. To była Kisa, i mimo, że ją znał trochę lepiej od towarzysza, limit na dobroć, spokój i cierpliwość wyczerpała się. Nawet pogroziła mu do ucha, które położył płasko na głowie i spiął wszystkie mięśnie. Prychnął cicho, gdy Saiyan podzielił sie z dziewczyną nowym określeniem dla demona - Kłębuszek. Mieli o niebo lepsze humory, nawet Xalanth, od demona, który po prostu zrezygnował z postawienia się i uciekając wzrokiem na bok od obecnych starał się uspokoić. Dowiedział się przy okazji, że Cress rzucił młodzieńcem, co mogło wyjaśniać, dlaczego potrzebował wypełnić ból w swoim sercu. Lecz nie takim kosztem. Na pewno nie w tej chwili, bo wojowniczka słusznie zauważyła, iż to był zły moment na wmieszanie się w towarzystwo kogokolwiek, zwłaszcza że jeszcze godzinę temu Red postradał zmysły. Wszystko przez krew, która...
O nie...
Aura Reda złożona co prawda z delikatnych motyli stawała się duszna i wyraźniejsza. Bardziej mroźna i mroczna. Źrenice wpierw utkwił w oczach Saiyana, który rzeczywiście poprawnie wydedukował, iż to ów ciecz jest dla niego pożywieniem. Tylko że krew była jednocześnie motorem do czegoś jeszcze.
>Ghrr...
Wydał z siebie pomruk ni to zadowolenia, ni to ostrzeżenia, a wzrok skrył się za mgłą nabierając dzikiego wyrazu. Minęła dosłownie sekunda, kiedy szponiaste dłonie przyszpiliły się do ręki Xalantha, który podsunął świeżą ranę pod jego usta. Z początku zlizywał posokę bez szemrania, prawie tak czule jak chłopak tulił przedtem demona. Jednak Red bardzo szybko stracił nad sobą kontrolę i wgryzł się wszystkimi zębiskami (a miał same kły) w podsunięty nadgarstek. Nie urywał mięśni, tylko spijał posokę niczym wampir w zastraszającym tempie. Jeśli nikt niczego nie zrobi, młodzieniec może pożegnać się nie tylko z ręką, ale i z życiem. Rogaty dosłownie oszalał na punkcie krwi.
Ooc:
Atak szybki = 500 dmg dla Xalantha
I co wyszło z modlitwy, którą powtarzał sobie w głowie od pół roku, aż do ich spotkania po chorobie chłopaka? Że straciła na aktualności, i była swego rodzaju odskocznią od przygnębiającej rzeczywistości. Bo tak naprawdę wojownik szukał swojego ja. Nie chciał być kalką swego ojca, czy aby jego los spoczął w rękach przypadku. Chciał go kształcić, wypełniać na swój sposób, wbrew zakazom i nakazom innych. Fakt, był demonem, i wielu rzeczy nie rozumiał, pewnie większości nie uda mu się pojąć. Mieli różne położenia, różne środowisko, które mogło na nich wpływać. Ale jedno, na tą chwilę, mieli wspólne. Pragnęli odnaleźć siebie. Czort nawet uniósł odrobinę brwi ze zdumienia, iż w zasadzie byli na podobnym etapie, chociaż dzieliło ich sporo różnic rasowych, wiekowych, kulturalnych i tym podobne.
Gesty, jakie przekazywał demonowi, nasiąknięte były tajemnicą. A ściślej uczuciami, których nie odwzajemniał. Nawet gdyby chciał, nie mógł tego zrobić. Był na ścieżce w swym życiu, w którym rządziły prymitywne instynkty, od czasu do czasu pojawiało się światełko intelektu, to wszystko. Bo niby dlaczego od ponad roku nie może odezwać się ludzkim głosem, na głos? Skinął niemrawo głową, że to on udrapał Xalantha w policzek podczas jego niespokojnego snu. Starał się utrzymywać z towarzyszem kontakt wzrokowy, lecz z chwili na chwilę było coraz trudniej.
"~Co masz na myśli?~"
Zapytał niepewnie, kiedy Brodaty wspomniał o braku możliwości pozyskania jego ciała. Tak, to dość naiwne, ale naprawdę nie przyszło mu do głowy to, co kreowało się w rozkochanym, ale porzuconym i zranionym przez Cressa umyśle oraz sercu kompana. I wtedy doszło do niby zapowiadanego, jednak nadal nagłego zwrotu akcji. Chłopak z małpim ogonem przeszedł samego siebie z pocałunkiem. Zesztywniał zupełnie, gdy chęć Xalantha do odwzajemnienia karesu rosła z sekundy na sekundę. Zamarł mu dech w piersiach, a po pocałunku zwiesił głowę na torsie. Gęsta grzywka zasłaniała mu ślepia. Nie odzywał się, cisza zdawała się przeciągać w wieczność. Wreszcie podniósł podbródek wyżej ukazując rozświetlone ślepia. Nie był zdenerwowany, tylko wściekły. Xalanth nie szanował jego woli, bo pozwolił sobie na kolejny pocałunek. W zasadzie nawet nie przejął się reakcją demona, ponieważ zaczął badać jego tors. Jakby byli bliskimi znajomymi, a właściwie Rogaty nie wiedział wiele o wojowniku. Znieruchomiał jak posąg nie odpowiadając na żadne następne pytania czy sugestie młodzieńca. Słuchał go uważnie, nie mniej nie był w stanie nic wykrztusić, nawet telepatycznie. Miarka się przebrała, gdy Saiyan objął go za szyję i wtulił do siebie czorta, który miał serdecznie dość takich gierek. Ani trochę nie było mu lepiej po takich karesach. Gdyby skończyło się na miłych słówkach, a nie że Xalanth przeszedł do sedna sprawy w dosadny sposób, nie przeżyłby szoku. Miałby czas na poukładanie pewnych zagadnień, i na pewno nie wpadłby we złość. Może Ogoniasty nie życzył źle dla demona, ale nie rozumiał sygnałów, jakie Red sobą emanował. Jakby wiedział, iż czort nie posiadał serca, nie próbowałby na siłę zmieniać Rogatego. Tylko że Red nie chciał przyznawać się do słabości, które rosły w lawinowym tempie.
Już miał zamiar ukrócić zagrywki wojownika, gdy na nim ponownie ktoś inny zawisł i praktycznie odgrodził od widoku chłopaka z bujną fryzurą. To była Kisa, i mimo, że ją znał trochę lepiej od towarzysza, limit na dobroć, spokój i cierpliwość wyczerpała się. Nawet pogroziła mu do ucha, które położył płasko na głowie i spiął wszystkie mięśnie. Prychnął cicho, gdy Saiyan podzielił sie z dziewczyną nowym określeniem dla demona - Kłębuszek. Mieli o niebo lepsze humory, nawet Xalanth, od demona, który po prostu zrezygnował z postawienia się i uciekając wzrokiem na bok od obecnych starał się uspokoić. Dowiedział się przy okazji, że Cress rzucił młodzieńcem, co mogło wyjaśniać, dlaczego potrzebował wypełnić ból w swoim sercu. Lecz nie takim kosztem. Na pewno nie w tej chwili, bo wojowniczka słusznie zauważyła, iż to był zły moment na wmieszanie się w towarzystwo kogokolwiek, zwłaszcza że jeszcze godzinę temu Red postradał zmysły. Wszystko przez krew, która...
O nie...
Aura Reda złożona co prawda z delikatnych motyli stawała się duszna i wyraźniejsza. Bardziej mroźna i mroczna. Źrenice wpierw utkwił w oczach Saiyana, który rzeczywiście poprawnie wydedukował, iż to ów ciecz jest dla niego pożywieniem. Tylko że krew była jednocześnie motorem do czegoś jeszcze.
>Ghrr...
Wydał z siebie pomruk ni to zadowolenia, ni to ostrzeżenia, a wzrok skrył się za mgłą nabierając dzikiego wyrazu. Minęła dosłownie sekunda, kiedy szponiaste dłonie przyszpiliły się do ręki Xalantha, który podsunął świeżą ranę pod jego usta. Z początku zlizywał posokę bez szemrania, prawie tak czule jak chłopak tulił przedtem demona. Jednak Red bardzo szybko stracił nad sobą kontrolę i wgryzł się wszystkimi zębiskami (a miał same kły) w podsunięty nadgarstek. Nie urywał mięśni, tylko spijał posokę niczym wampir w zastraszającym tempie. Jeśli nikt niczego nie zrobi, młodzieniec może pożegnać się nie tylko z ręką, ale i z życiem. Rogaty dosłownie oszalał na punkcie krwi.
Ooc:
Atak szybki = 500 dmg dla Xalantha
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Sro Kwi 20, 2016 7:00 pm
Może i się upiła, może ma chwiejny krok, a oddech chmielowy. Może trochę ją pokiełbasiło, a jej humor zmienia się częściej niż babie przy okresie, ale... nadal myśli całkiem trzeźwo. Już same wibracje jakimi emanował Red, mogły dać jej jasno do zrozumienia, że coś jest bardzo nie w porządku. W porę rozluźniła ucisk, widząc, że demon ruszył się gwałtownie. Odskoczyła do tyłu i obadała sytuację lekko rozmazanym wzrokiem. O ku*wa.
Nosz by to jasny ch*j strzelił! Co ten facet najlepszego zrobił!? Teraz, albo straci rękę, albo dostanie po ryju od Kisy. No, ale saiyanka preferowała właśnie tą drugą opcję, ze względu na to, że będzie ona mniej bolesna dla kolegi małpy.
Jednakże ta sadystyczna część młodej wojowniczki sprawiła, że dziewczyna chwilę poczekała. Chciała, by Xalanth dostał nauczkę poprzez ból, jaki teraz czuje. Kły demona potrafią zranić, bardzo mocno. Choć ostatnim razem, pół roku temu był niezwykle delikatny, to ślad po ugryzieniu miała przez dobre trzy tygodnie, ale na szczęście strój nosi po samą szyję, więc nie było tego widać i nikt się nie skapnął.
No dobra, koniec tego rozmyślania. Pora się wziąć do roboty.
Napięła wszystkie mięśnie i wystawiła obie dłonie przed siebie. Wiedziała, że przy Red'zie nie można się patyczkować i ograniczać, bo ten jest strasznie potężny, więc po krótkiej koncentracji weszła szybko na stadium Super Saiyana. Stworzyła falę powietrza, która uniosła piach w górę, robiąc mini wichurę. Młoda wystrzeliła w stronę demona trzy obręcze. Jedną na stopy, drugą na tors, a trzecia dostała zadanie bycia kagańcem - wbicie się w usta demona, by nie mógł dalej kąsać. Kolejne jej ruchy były szybkie, pojawienie się przed dwójką, kopnięcie Red'a by upadł, oraz niezbyt mocne - ale wystarczające by zabolało - uderzenie z liścia w Xalantha. Nie kontrolowała do końca swojej siły przez upojenie alkoholowe, ale i tak starała się być bardzo delikatna. Gdyby użyła pełni swojej mocy, ten mógłby nie przeżyć, albo zapaść w kolejną śpiączkę.
___ - DO ZESRANIA, CHWILA, STOP! - krzyknęła wściekła - To po to się męczę... wypruwam flaki, staram jak tylko mogę by wyciągnąć Red'a z dna, dołka, ryzykuję wpie*dol od Trenera oddalając się od Akademii by wszystko poszło na marne przez... przez jakąś przybłędę!? - poniosło ją, fakt, ale niestety... Kisa pijana to Kisa jeszcze gorsza. Wychodzi z niej najgorszy diabeł. - Nie próbuj mi do ch*ja pana tutaj krwawić. - wskazała palcem na Xalantha po czym przeniosła wzrok na demona. Przełknęła głośno ślinę. No to wszystko od nowa, chyba.
Przybliżyła się ostrożnie, nieznacznie, będąc w pełni gotowości.
___ - Red? Kontaktujesz? - spytała niby spokojnie, ale mięśnie miała napięte. Jeśli ruszy się Red - będzie unikać ewentualnych ataków. Jeśli ruszy się Xalanth - zdzieli by leżał i nie pogarszał sytuacji.
Nosz by to jasny ch*j strzelił! Co ten facet najlepszego zrobił!? Teraz, albo straci rękę, albo dostanie po ryju od Kisy. No, ale saiyanka preferowała właśnie tą drugą opcję, ze względu na to, że będzie ona mniej bolesna dla kolegi małpy.
Jednakże ta sadystyczna część młodej wojowniczki sprawiła, że dziewczyna chwilę poczekała. Chciała, by Xalanth dostał nauczkę poprzez ból, jaki teraz czuje. Kły demona potrafią zranić, bardzo mocno. Choć ostatnim razem, pół roku temu był niezwykle delikatny, to ślad po ugryzieniu miała przez dobre trzy tygodnie, ale na szczęście strój nosi po samą szyję, więc nie było tego widać i nikt się nie skapnął.
No dobra, koniec tego rozmyślania. Pora się wziąć do roboty.
Napięła wszystkie mięśnie i wystawiła obie dłonie przed siebie. Wiedziała, że przy Red'zie nie można się patyczkować i ograniczać, bo ten jest strasznie potężny, więc po krótkiej koncentracji weszła szybko na stadium Super Saiyana. Stworzyła falę powietrza, która uniosła piach w górę, robiąc mini wichurę. Młoda wystrzeliła w stronę demona trzy obręcze. Jedną na stopy, drugą na tors, a trzecia dostała zadanie bycia kagańcem - wbicie się w usta demona, by nie mógł dalej kąsać. Kolejne jej ruchy były szybkie, pojawienie się przed dwójką, kopnięcie Red'a by upadł, oraz niezbyt mocne - ale wystarczające by zabolało - uderzenie z liścia w Xalantha. Nie kontrolowała do końca swojej siły przez upojenie alkoholowe, ale i tak starała się być bardzo delikatna. Gdyby użyła pełni swojej mocy, ten mógłby nie przeżyć, albo zapaść w kolejną śpiączkę.
___ - DO ZESRANIA, CHWILA, STOP! - krzyknęła wściekła - To po to się męczę... wypruwam flaki, staram jak tylko mogę by wyciągnąć Red'a z dna, dołka, ryzykuję wpie*dol od Trenera oddalając się od Akademii by wszystko poszło na marne przez... przez jakąś przybłędę!? - poniosło ją, fakt, ale niestety... Kisa pijana to Kisa jeszcze gorsza. Wychodzi z niej najgorszy diabeł. - Nie próbuj mi do ch*ja pana tutaj krwawić. - wskazała palcem na Xalantha po czym przeniosła wzrok na demona. Przełknęła głośno ślinę. No to wszystko od nowa, chyba.
Przybliżyła się ostrożnie, nieznacznie, będąc w pełni gotowości.
___ - Red? Kontaktujesz? - spytała niby spokojnie, ale mięśnie miała napięte. Jeśli ruszy się Red - będzie unikać ewentualnych ataków. Jeśli ruszy się Xalanth - zdzieli by leżał i nie pogarszał sytuacji.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Pią Kwi 22, 2016 6:35 pm
Fakt, nadmiar pozytywnych uczuć, które w większości były mu nieznane, a które zacierały się i znikały z pamięci z każdym dniem bycia potworem łaknącym krwi, źle wpłynął na demona. Ciężko powiedzieć dlaczego nawet nie chciał poznać tej strony życia, gdzie jest sielankowo, gdzie ktoś troszczy się nie tylko o ciało, lecz i ducha jego osoby. Nie zaprzeczał, że mają go wszyscy w nosie (bo tak nie było, tylko nie okazywali tego typu gestów co Xalanth), ale inna sprawa czy zasługiwał na traktowanie z ulgą? On? Morderca milionów istnień - większości ludzkich - miałby kogoś obchodzić w inny sposób niżeli wymyślną karą za zbrodnie? Już samo to, że Kisa - żywy przykład tuż obok - narażała swoje życie na wyciągnięcie demona z otchłani nałogu było zbyt wielkim wyróżnieniem dla Reda. A teraz wojownik z bródką nie tylko zadaje mnóstwo pytań sprawdzających stan jego nieobeznanego z romantyzmem ducha, ale pragnął też wtajemniczyć go w ów nieznane wody. Zbyt szybko, i czy w ogóle był sens? Może dla Xalantha czy Kisy nie jest zwykłym demonem, wszak nie nadstawiali swoich karków bez powodu, jednak on stawiał się w kącie, w mroku, w ciszy, chociaż i na te trzy rzeczy nie był godny.
Dobrze, że Kisa nie upiła się na tyle, iż zlekceważyła to, co się stało między wojownikami. Jedną puszką piwa, nawet po morderczym dniu, ciężko się upić, chociaż na pewno dostanie premię za wzorowe zachowanie. Może nie od Trenera z Akademii, który mógł jej szukać jak igłę w stogu siana, którym była cała planeta Vegeta, ale od Reda... jak wróci do siebie. Ten zaś wyglądał upiornie, zwierzęco, który pastwił się nad ręką Kapucynki. Ex-kochanek Cressa trzymał się dzielnie, w dodatku przepraszał Reda za to, że zrobił demonowi wodę z mózgu i wprowadził mnóstwo chaosu. Płasko położone uszy niby przechwyciły słowa, lecz nie przekazały dalej, tylko obijały się w pustej głowie demona. Saiyanka trochę przeciągała strunę, nie mniej dla demona nie robiło to wielkiej różnicy - wpadł w amok i liczyła się dla niego tylko posoka cieknąca z ręki Xalantha. Zaraz zabrała się do roboty i w asyście wichury z piachem posłała na Reda trzy, znane mu już z pierwszego spotkania po długiej rozłące, energetyczne obręcze krępujące jego ruchy i usta. Zwykłe podcięcie nóg i mogła Kisa spoglądać z góry na tarzającego się po podłożu zezłoszczonego jakby chorego na wściekliznę Reda. Warkoty, wierzgania skrępowanymi kończynami, próby poluzowania obręczy, a nawet kontrataku trwały dopóty, dopóki Xalanth nie obandażował ręki, ale i tak czort jeszcze nie wyskoczył z furii. Trzeba było poczekać - dosłownie godzinę, przez którą leżał na boku i nawet gdy zniknęły obręcze nie zmieniał pozycji.
Dopiero jak w głowie wcześniej wypowiedziane słowa przez Kisę i Xalantha tworzyły logiczną i zrozumiałą całość, ostrożnie podźwignął się do siadu. Jedną ręką powoli przysłonił usta maską, a drugą podpierał obolałą łepetynę. Jeszcze miał lekkie mroczki przed oczyma, aż wreszcie mógł utkwić wzrok w dziewczynę. Taki dość nieśmiały, jeszcze odrobinę rozbiegany, bo ślepia co jakiś czas wlepiał w młodzieńca, który oderwał się od rzeczywistości. To normalne przy sporym ubytku krwi. Zważywszy na okoliczności wolał nie zabierać głosu, już i tak wszystko popsuł. W dodatku dla bezpieczeństwa obecnych zdecydował się przybrać postać kota. Napił się tyle posoki, że energii miał bardzo dużo, to w końcu zrobi z niej jakiś pożytek. Po chwili wokół ciała demona pojawiły się czarne motyle, cały rój, a gdy rozpierzchły się w swoją stronę - ostał się tylko czarny mruczek. Siedział grzecznie na futrzastym tyłku, lekko położył uszka po sobie i przepraszająco spoglądał ślepkami na Kisę. Nie tego spodziewała się po wymknięciu się z Akademii, ale tak będzie dla wszystkich najlepiej. Nawet dla rannego Xalantha, który zakochał się w zbyt agresywnym typie.
Dobrze, że Kisa nie upiła się na tyle, iż zlekceważyła to, co się stało między wojownikami. Jedną puszką piwa, nawet po morderczym dniu, ciężko się upić, chociaż na pewno dostanie premię za wzorowe zachowanie. Może nie od Trenera z Akademii, który mógł jej szukać jak igłę w stogu siana, którym była cała planeta Vegeta, ale od Reda... jak wróci do siebie. Ten zaś wyglądał upiornie, zwierzęco, który pastwił się nad ręką Kapucynki. Ex-kochanek Cressa trzymał się dzielnie, w dodatku przepraszał Reda za to, że zrobił demonowi wodę z mózgu i wprowadził mnóstwo chaosu. Płasko położone uszy niby przechwyciły słowa, lecz nie przekazały dalej, tylko obijały się w pustej głowie demona. Saiyanka trochę przeciągała strunę, nie mniej dla demona nie robiło to wielkiej różnicy - wpadł w amok i liczyła się dla niego tylko posoka cieknąca z ręki Xalantha. Zaraz zabrała się do roboty i w asyście wichury z piachem posłała na Reda trzy, znane mu już z pierwszego spotkania po długiej rozłące, energetyczne obręcze krępujące jego ruchy i usta. Zwykłe podcięcie nóg i mogła Kisa spoglądać z góry na tarzającego się po podłożu zezłoszczonego jakby chorego na wściekliznę Reda. Warkoty, wierzgania skrępowanymi kończynami, próby poluzowania obręczy, a nawet kontrataku trwały dopóty, dopóki Xalanth nie obandażował ręki, ale i tak czort jeszcze nie wyskoczył z furii. Trzeba było poczekać - dosłownie godzinę, przez którą leżał na boku i nawet gdy zniknęły obręcze nie zmieniał pozycji.
Dopiero jak w głowie wcześniej wypowiedziane słowa przez Kisę i Xalantha tworzyły logiczną i zrozumiałą całość, ostrożnie podźwignął się do siadu. Jedną ręką powoli przysłonił usta maską, a drugą podpierał obolałą łepetynę. Jeszcze miał lekkie mroczki przed oczyma, aż wreszcie mógł utkwić wzrok w dziewczynę. Taki dość nieśmiały, jeszcze odrobinę rozbiegany, bo ślepia co jakiś czas wlepiał w młodzieńca, który oderwał się od rzeczywistości. To normalne przy sporym ubytku krwi. Zważywszy na okoliczności wolał nie zabierać głosu, już i tak wszystko popsuł. W dodatku dla bezpieczeństwa obecnych zdecydował się przybrać postać kota. Napił się tyle posoki, że energii miał bardzo dużo, to w końcu zrobi z niej jakiś pożytek. Po chwili wokół ciała demona pojawiły się czarne motyle, cały rój, a gdy rozpierzchły się w swoją stronę - ostał się tylko czarny mruczek. Siedział grzecznie na futrzastym tyłku, lekko położył uszka po sobie i przepraszająco spoglądał ślepkami na Kisę. Nie tego spodziewała się po wymknięciu się z Akademii, ale tak będzie dla wszystkich najlepiej. Nawet dla rannego Xalantha, który zakochał się w zbyt agresywnym typie.
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Pią Kwi 22, 2016 7:23 pm
Od jej pytania minęła godzina. Godzina, która dłużyła się niesłychanie, ale przez ten czas, dziewczyna nie drgnęła nawet na milimetr, wpatrując się w demona, będąc przygotowana na najgorszy możliwy scenariusz - nawet na próbę zamordowania jej. Mięśnie wciąż były napięte jak struna, a złote włosy falowały od jej buchającej aury, obejmowanej co chwilę wyładowaniami elektrycznymi. Przez długość przemiany, oraz poziom mocy wojowniczki, nad ich głowy zaczęły zbierać się ciemne, burzowe chmury. Błyskało się gdzie-niegdzie, lecz nie padał deszcz. Ochłodziło się, ale nieznacznie. Temperatura wciąż była dużo powyżej normy, co było widać po młodej wojowniczce, która z lekka się pociła. Z nerwów oraz z długości przemiany i bezczynnego stania.
Po upłynięciu godziny nawet wytrzeźwiała. Adrenalina spowodowała, że o wiele szybciej wracała do normalności ze stanu upojenia. Mimo, iż jej wzrok był skierowany na Red'a, to cały czas pilnowała Xalantha, by nic nie mówił, oraz by się nie ruszał dla dobra całej trójki.
W końcu demon poruszył się, zaczął powoli wstawać. Dziewczyna nie wyczuwając od niego żadnych negatywnych emocji, czy ruchów od strony demona - wróciła do swojej podstawowej formy, uspokajając się. Na spokojnie poczekała na dalszy rozwój sytuacji, który był dość rozczulającym widokiem. Potężny demon, którego mocy boją się setki, a nawet tysiące istot, stał się kotkiem. Tym kotkiem, którego poznała jako pierwszego. Przykolegował się do niej i Ame, gdy te robiły rozróbę w pałacu w czasie rebelii. Westchnęła. No i co mogła powiedzieć, czy też zrobić, widząc te oczy?
___ - Przepraszam, obrałam sobie dziś za cel Cię pilnować i to spieprzyłam. - powiedziała dość smutnym głosem. Na jej twarz wpełzł grymas niezadowolenia z siebie. Mimo wszystko podeszła wolnym krokiem do kotka, ukucnęła przy nim i wystawiła rękę, by pogłaskać go za uchem. Uśmiechnęła się smutno - Nie obwiniaj się za nic, to nie Twoja wina. Zostałeś... sprowokowany... - i tutaj przeniosła wzrok na Xalanth'a. Była wściekła na tą istotę. Wściekła, że wpadł, zrobił raban, a teraz leży i prawie umiera. Zero pożytku. No i cholera musi zawlec go do skrzydła szpitalnego, ale czy przyjmą tam osobę, która nie jest z akademii? Możliwe, że w mieście też jest swego rodzaju szpital dla cywili, ale jak do tej pory nie wiedziała o jego istnieniu.
___ - Potrafisz wstać, czy za nogi cię zabrać do miasta? - powiedziała niezbyt miłym tonem. Nie chciała teraz zostawiać Red'a samego, ale tak czy siak musi już wracać. Jeśli zaraz się nie pojawi w Pałacu, może mieć z tego powodu małe, lub niemałe problemy.
Stała przy Redzie jak stróż, czekając na odpowiedź.
Po upłynięciu godziny nawet wytrzeźwiała. Adrenalina spowodowała, że o wiele szybciej wracała do normalności ze stanu upojenia. Mimo, iż jej wzrok był skierowany na Red'a, to cały czas pilnowała Xalantha, by nic nie mówił, oraz by się nie ruszał dla dobra całej trójki.
W końcu demon poruszył się, zaczął powoli wstawać. Dziewczyna nie wyczuwając od niego żadnych negatywnych emocji, czy ruchów od strony demona - wróciła do swojej podstawowej formy, uspokajając się. Na spokojnie poczekała na dalszy rozwój sytuacji, który był dość rozczulającym widokiem. Potężny demon, którego mocy boją się setki, a nawet tysiące istot, stał się kotkiem. Tym kotkiem, którego poznała jako pierwszego. Przykolegował się do niej i Ame, gdy te robiły rozróbę w pałacu w czasie rebelii. Westchnęła. No i co mogła powiedzieć, czy też zrobić, widząc te oczy?
___ - Przepraszam, obrałam sobie dziś za cel Cię pilnować i to spieprzyłam. - powiedziała dość smutnym głosem. Na jej twarz wpełzł grymas niezadowolenia z siebie. Mimo wszystko podeszła wolnym krokiem do kotka, ukucnęła przy nim i wystawiła rękę, by pogłaskać go za uchem. Uśmiechnęła się smutno - Nie obwiniaj się za nic, to nie Twoja wina. Zostałeś... sprowokowany... - i tutaj przeniosła wzrok na Xalanth'a. Była wściekła na tą istotę. Wściekła, że wpadł, zrobił raban, a teraz leży i prawie umiera. Zero pożytku. No i cholera musi zawlec go do skrzydła szpitalnego, ale czy przyjmą tam osobę, która nie jest z akademii? Możliwe, że w mieście też jest swego rodzaju szpital dla cywili, ale jak do tej pory nie wiedziała o jego istnieniu.
___ - Potrafisz wstać, czy za nogi cię zabrać do miasta? - powiedziała niezbyt miłym tonem. Nie chciała teraz zostawiać Red'a samego, ale tak czy siak musi już wracać. Jeśli zaraz się nie pojawi w Pałacu, może mieć z tego powodu małe, lub niemałe problemy.
Stała przy Redzie jak stróż, czekając na odpowiedź.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Nie Kwi 24, 2016 11:30 am
Uhm, co za żenująca sytuacja. Kisa tłumaczy się z czegoś, czego nie powinna. Okiełznanie natury demona należało do obowiązków właściciela pokrętnej duszy, a nie do Saiyanki. Nie mniej dała z siebie wszystko i to, jak powstrzymała Reda od rozróby (na którą miał ogromną ochotę od uderzenia krwi do głowy), można zaliczyć do udanego treningu. Krótkiego, lecz intensywnego we wrażenia. Wojowniczka cały czas utrzymywała poziom Saiyana, w zasadzie coraz mniej traciła Ki z samego postoju i oczekiwaniu w napięciu. Mogłaby wręcz w najbliższym czasie zupełnie poznać tajniki wycieku mocy i skutecznie zahamować marnotrawienie energii i zachowując przy tym wysokie obroty. Także... dziewczyna nie spieprzyła swojego zamiaru na dzień dzisiejszy przy Rogatym. Tego ostatniego czeka długa rehabilitacja, aby zapomnieć o smaku krwi i jego łaknienie, jednak przełamanie bessy dżemem to całkiem dobry początek.
Mniej żenujące, bo odrobinę odprężył się, było drapanie Kisy za uchem. Wcześniej mu to nie przeszkadzało, gdyż wojowniczka nie znała jego demonicznej postaci, ale pamiętał jej słowa, gdy dowiedziała się prawdy. Ale było mu zbyt przyjemnie, by marudzić, a jego ogon z wolna gonił w tyle niczym wahadełko. Połasił się też kilka sekund włochatym łebkiem do jej dłoni i przylgnął ostatecznie, jakby ręka Kisy była zimnym kompresem na rozbolałą głowę. Czarny kot spojrzał w czarne jak krucze pióra patrzałki dziewczyny, jakby chcąc ją zapewnić, że zdała egzamin, i wcale nie powinna być na siebie zła za to, co stało się między nim a Xalanthem. A właśnie... z tej chwili odprężenia zerwała go myśl o chłopaku, który do tej pory jeszcze nie kontaktował ze światem.
Oderwał się mozolnie od dłoni Czarnowłosej i skierował swoje kudłate łapki w stronę znajomego.
Akurat młodzieniec z bródką i paskudną raną od kłów Reda ocknął się ze swoistego marazmu. Ale nim nie był, ponieważ zamiast uspokojenia się, działy się z organizmem Xalantha dziwne rzeczy. Zroszone czoło, rozbiegane oczy, obejmowanie się rękoma za ramiona z zimna, chwiejny krok, drżący głos... Czyżby choroba, z której leczył się chłopak, znów miała wrócić i zebrać żniwo? Wiele wysiłku kosztowało go samo podejście do wojowników (pewnie na lot to już zupełnie nie miał energii), a słowa jakie wypowiedział, przypominały gorączkowe brednie. Nie mniej demon pojął, iż Saiyan na poważnie go przeprasza. I... kocha? Co? Więc te poprzednie czynności, których nie rozumiał... były związane z miłością? Coś jak między June i Reito? April i Kuro? Vivian i Chepri? Xalanth i Cress? Kot otworzył szerzej ślepia i zdębiał. Jak to możliwe? I dlaczego nie może tego pojąć? Przecież nic nie zrobił pożytecznego dla Xalantha, by on... nie, to za trudne, to nie jego bajka. Może pomylił go z Cressem? Bo tęsknił za nim mimo wszystko, a mając na widoku... nie, to idiotyczne. Nie mógł nic wymyślić, a gdy rany na plecach wojownika otworzyły się i przesiąknęły przez ubranie - demon spanikował. To, że siedzi w skórce kota wcale nie oznaczało, że nie będzie łasy na posokę. Cholera, co teraz?
Red poddał się, lecz tym razem nie instynktowi, co w tym, aby fachowo udzielić wsparcia Saiyanowi. Był demonem, okej? Działał jak zwykle spontanicznie, ale resztkami dobrej woli wycofał się od wojownika i dał dyla w stronę wraków statków. Wcisnął się między części pojazdów i z dalsza obserwował z szokiem, co działo się młodzieńcowi. Wyglądało to wszystko na chorobę powiązaną z magią. Ktoś rzucił na niego urok. Ksa, i zostawił dziewczynę na pastwę tego czegoś?! Nie, nie tylko Kisę, niosącego brzemię bólu także. Ale uważał, że postąpił słusznie. Zaraz, zaraz, gdzie Czarnowłosa zostawiła dwa słoiki dżemu? Musi je znaleźć i się nimi napchać, wtedy zmniejszy ryzyko ataku na kolegę. Pobiegł wgłąb statku, gdzie miał swoje legowisko, i niuchał intensywnie. Jest! Znalazł je! No dobra, teraz trzeba otworzyć te draństwa. Nie zbyt rozsądnie, lecz zmiótł je ogonem o fotel, i rozbryznęło się szkło. Szybko łykał słodką masę i usmarował nią nawet nosek, by stłumić zapach posoki. Wystrzelił jak strzała z ukrycia, lecz Xalantha gdzieś poniosło - uniósł się w przestworzach i niemrawo leciał w swoją stronę. Niebawem runął w dół jak kamień. Nie czekając na Kisę pobiegł za śladami posoki na piachu w stronę nieprzytomnego i miauczał mu do ucha chcąc go ocucić. Nawet łapką próbował wybudzić go, lecz nic z tego. Wyglądał paskudnie, i śmierdział krwią na kilometr, więc jakby tu żyły inne istoty łaknące posoki, to miałby przerąbane. Kotek pochwycił zębami za ubiór chłopaka i chciał go zawlec w stronę Kisy, jednak przecież będąc takim małym zwierzakiem nie miał ani grama demońskiej siły. Zatem uściślając - los Xalantha zależał od jednej osoby.
Kisy.
Mniej żenujące, bo odrobinę odprężył się, było drapanie Kisy za uchem. Wcześniej mu to nie przeszkadzało, gdyż wojowniczka nie znała jego demonicznej postaci, ale pamiętał jej słowa, gdy dowiedziała się prawdy. Ale było mu zbyt przyjemnie, by marudzić, a jego ogon z wolna gonił w tyle niczym wahadełko. Połasił się też kilka sekund włochatym łebkiem do jej dłoni i przylgnął ostatecznie, jakby ręka Kisy była zimnym kompresem na rozbolałą głowę. Czarny kot spojrzał w czarne jak krucze pióra patrzałki dziewczyny, jakby chcąc ją zapewnić, że zdała egzamin, i wcale nie powinna być na siebie zła za to, co stało się między nim a Xalanthem. A właśnie... z tej chwili odprężenia zerwała go myśl o chłopaku, który do tej pory jeszcze nie kontaktował ze światem.
Oderwał się mozolnie od dłoni Czarnowłosej i skierował swoje kudłate łapki w stronę znajomego.
Akurat młodzieniec z bródką i paskudną raną od kłów Reda ocknął się ze swoistego marazmu. Ale nim nie był, ponieważ zamiast uspokojenia się, działy się z organizmem Xalantha dziwne rzeczy. Zroszone czoło, rozbiegane oczy, obejmowanie się rękoma za ramiona z zimna, chwiejny krok, drżący głos... Czyżby choroba, z której leczył się chłopak, znów miała wrócić i zebrać żniwo? Wiele wysiłku kosztowało go samo podejście do wojowników (pewnie na lot to już zupełnie nie miał energii), a słowa jakie wypowiedział, przypominały gorączkowe brednie. Nie mniej demon pojął, iż Saiyan na poważnie go przeprasza. I... kocha? Co? Więc te poprzednie czynności, których nie rozumiał... były związane z miłością? Coś jak między June i Reito? April i Kuro? Vivian i Chepri? Xalanth i Cress? Kot otworzył szerzej ślepia i zdębiał. Jak to możliwe? I dlaczego nie może tego pojąć? Przecież nic nie zrobił pożytecznego dla Xalantha, by on... nie, to za trudne, to nie jego bajka. Może pomylił go z Cressem? Bo tęsknił za nim mimo wszystko, a mając na widoku... nie, to idiotyczne. Nie mógł nic wymyślić, a gdy rany na plecach wojownika otworzyły się i przesiąknęły przez ubranie - demon spanikował. To, że siedzi w skórce kota wcale nie oznaczało, że nie będzie łasy na posokę. Cholera, co teraz?
Red poddał się, lecz tym razem nie instynktowi, co w tym, aby fachowo udzielić wsparcia Saiyanowi. Był demonem, okej? Działał jak zwykle spontanicznie, ale resztkami dobrej woli wycofał się od wojownika i dał dyla w stronę wraków statków. Wcisnął się między części pojazdów i z dalsza obserwował z szokiem, co działo się młodzieńcowi. Wyglądało to wszystko na chorobę powiązaną z magią. Ktoś rzucił na niego urok. Ksa, i zostawił dziewczynę na pastwę tego czegoś?! Nie, nie tylko Kisę, niosącego brzemię bólu także. Ale uważał, że postąpił słusznie. Zaraz, zaraz, gdzie Czarnowłosa zostawiła dwa słoiki dżemu? Musi je znaleźć i się nimi napchać, wtedy zmniejszy ryzyko ataku na kolegę. Pobiegł wgłąb statku, gdzie miał swoje legowisko, i niuchał intensywnie. Jest! Znalazł je! No dobra, teraz trzeba otworzyć te draństwa. Nie zbyt rozsądnie, lecz zmiótł je ogonem o fotel, i rozbryznęło się szkło. Szybko łykał słodką masę i usmarował nią nawet nosek, by stłumić zapach posoki. Wystrzelił jak strzała z ukrycia, lecz Xalantha gdzieś poniosło - uniósł się w przestworzach i niemrawo leciał w swoją stronę. Niebawem runął w dół jak kamień. Nie czekając na Kisę pobiegł za śladami posoki na piachu w stronę nieprzytomnego i miauczał mu do ucha chcąc go ocucić. Nawet łapką próbował wybudzić go, lecz nic z tego. Wyglądał paskudnie, i śmierdział krwią na kilometr, więc jakby tu żyły inne istoty łaknące posoki, to miałby przerąbane. Kotek pochwycił zębami za ubiór chłopaka i chciał go zawlec w stronę Kisy, jednak przecież będąc takim małym zwierzakiem nie miał ani grama demońskiej siły. Zatem uściślając - los Xalantha zależał od jednej osoby.
Kisy.
- GośćGość
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Nie Kwi 24, 2016 12:41 pm
Jej pytanie zostało bez odpowiedzi. W ciszy głaskała demona, a w międzyczasie wpatrywała się w poczynania Xalantha, z uniesionymi brwiami. Mimo, że prawie umierał - a to czy od jej uderzenia, czy od kłów Red'a to już nie ważne - to próbował się uparcie podnieść, ale skutki tych prób... cóż.
___ - No to Twoja pomoc przemieniła się w coś zupełnie odwrotnego. - odpowiedziała chłodno, ale dopiero teraz dotarło do niej, co było w środku tych bełkotów. On? Kocha Red'a? Niby na jakiej podstawie? Czyżby za bardzo uderzył się w głowę i teraz świruje pawiana? Dziewczynie, aż zrobiło się niezbyt dobrze na żołądku gdy wyobraziła sobie te dziwne sceny miłosne z udziałem tych dwojga. To tak można? Takich to w wojsku Trener zaraz kastruje i przypomina do czego dupa służy, napychając środkami przeczyszającymi. Chyba coś takiego widziała kątem oka podczas treningów, ale w tamtym momencie wolała nie wbijać sobie tych obrazów w pamięć i zajmowała się swoim treningiem.
Kisie jest trudno pojąć słowo MIŁOŚĆ. Gdy myślała, że jest obdarzona czymś takim - jakby ojcowska miłość Astara do niej - okazało się, że to było jedno wielkie kłamstwo, blef i próba wykorzystania jej do własnych, egoistycznych celów. W końcu wyparła się kompletnie tego uczucia, pod każdą możliwą postacią. Lubi Red'a, ale koniec końców go nie kocha... lubi z nim przebywać, martwi się o Niego, gdy coś jest nie tak, czuje się w obowiązku ochrony go (co jest nieco głupie zważywszy, że to demon jest tutaj silniejszy), w jego towarzystwie może być sobą, ale... ciężko jest opisać co czuje Kisa. Nie potrafi zaufać już nikomu, dlatego trzyma się psychicznie daleko od każdego, kogo spotka.
Albo sprawia tylko takie wrażenie. To co robi, a to co myśli to mogą być zupełnie dwa różne światy. Kisa to dziwne stworzenie. Jak kiedyś ktoś ją zrozumie, powinien dostać dużą nagrodę.
___ - Rany... - westchnęła, trzymając się dłonią za twarz. W czasie gdy Red biegał jak opętany kot po kocimiętce, Kisa stała w miejscu, zastanawiając się co takiego złego w swoim krótkim życiu zrobiła, że takie kary na nią spływają. Chwila. Pyskowanie przełożonym, trenerowi, bicie każdego, kto śmiał skomentować jej biust, plucie innym do żarcia gdy nie patrzą... no cóż, jest parę rzeczy, za które można by ją ukarać...
Ocknęła się z zamyślenia, gdy pojawił się przed nią kot, wlokąc prawie, że już zwłoki Xalanth'a. Mrugnęła kilka razy powiekami, a potem wskazała palcem na siebie.
___ - Ja...? Ja mam... - no nie. Chyba nie ma wyboru zbytnio, bo inaczej Red się śmiertelnie na nią obrazi, a tego by nie chciała. Trudno - Ale ostrzegam, jak coś mu się stanie to nie biorę za to odpowiedzialności. Toż to baba jest i mazgaj, a nie facet. - skomentowała z niezbyt przyjemnym wyrazem na twarzyczce po czym chwyciła delikwenta za ubrudzone krwią ubranie. Trochę się poznęca nim mu pomoże.
Poczekała na to, czy Red wskoczy jej na głowę czy też zostanie po czym wzleciała w powietrze... kierując się ...!
>> Zt x... 2? 3?
___ - No to Twoja pomoc przemieniła się w coś zupełnie odwrotnego. - odpowiedziała chłodno, ale dopiero teraz dotarło do niej, co było w środku tych bełkotów. On? Kocha Red'a? Niby na jakiej podstawie? Czyżby za bardzo uderzył się w głowę i teraz świruje pawiana? Dziewczynie, aż zrobiło się niezbyt dobrze na żołądku gdy wyobraziła sobie te dziwne sceny miłosne z udziałem tych dwojga. To tak można? Takich to w wojsku Trener zaraz kastruje i przypomina do czego dupa służy, napychając środkami przeczyszającymi. Chyba coś takiego widziała kątem oka podczas treningów, ale w tamtym momencie wolała nie wbijać sobie tych obrazów w pamięć i zajmowała się swoim treningiem.
Kisie jest trudno pojąć słowo MIŁOŚĆ. Gdy myślała, że jest obdarzona czymś takim - jakby ojcowska miłość Astara do niej - okazało się, że to było jedno wielkie kłamstwo, blef i próba wykorzystania jej do własnych, egoistycznych celów. W końcu wyparła się kompletnie tego uczucia, pod każdą możliwą postacią. Lubi Red'a, ale koniec końców go nie kocha... lubi z nim przebywać, martwi się o Niego, gdy coś jest nie tak, czuje się w obowiązku ochrony go (co jest nieco głupie zważywszy, że to demon jest tutaj silniejszy), w jego towarzystwie może być sobą, ale... ciężko jest opisać co czuje Kisa. Nie potrafi zaufać już nikomu, dlatego trzyma się psychicznie daleko od każdego, kogo spotka.
Albo sprawia tylko takie wrażenie. To co robi, a to co myśli to mogą być zupełnie dwa różne światy. Kisa to dziwne stworzenie. Jak kiedyś ktoś ją zrozumie, powinien dostać dużą nagrodę.
___ - Rany... - westchnęła, trzymając się dłonią za twarz. W czasie gdy Red biegał jak opętany kot po kocimiętce, Kisa stała w miejscu, zastanawiając się co takiego złego w swoim krótkim życiu zrobiła, że takie kary na nią spływają. Chwila. Pyskowanie przełożonym, trenerowi, bicie każdego, kto śmiał skomentować jej biust, plucie innym do żarcia gdy nie patrzą... no cóż, jest parę rzeczy, za które można by ją ukarać...
Ocknęła się z zamyślenia, gdy pojawił się przed nią kot, wlokąc prawie, że już zwłoki Xalanth'a. Mrugnęła kilka razy powiekami, a potem wskazała palcem na siebie.
___ - Ja...? Ja mam... - no nie. Chyba nie ma wyboru zbytnio, bo inaczej Red się śmiertelnie na nią obrazi, a tego by nie chciała. Trudno - Ale ostrzegam, jak coś mu się stanie to nie biorę za to odpowiedzialności. Toż to baba jest i mazgaj, a nie facet. - skomentowała z niezbyt przyjemnym wyrazem na twarzyczce po czym chwyciła delikwenta za ubrudzone krwią ubranie. Trochę się poznęca nim mu pomoże.
Poczekała na to, czy Red wskoczy jej na głowę czy też zostanie po czym wzleciała w powietrze... kierując się ...!
>> Zt x... 2? 3?
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Świątynia Grzechu (dawniej Legowisko Reda)
Pon Cze 13, 2016 9:23 pm
->Ze Skalnego Lasu, z Vivnyan!
Droga była wyboista i naszpikowana przeszkodami, które w normalnym wcieleniu nie sprawiałyby większych trudności. Rzeczywiście, musieli unikać Saiyan i innych silnych jednostek, o które zbyt łatwo na Czerwonej Planecie. Gdzie tam kto martwił się z wojaków o węże czyhające w kryjówkach, czy o gryzący skórę z futrem piach, gdy ciała zwierząt są bardzo wrażliwe na wszelkie bodźce. Ale czas naglił, powoli zmierzchało. Najgorzej, gdy natrafili na burzę piaskową, która targała drobnymi kotkami na lewo i prawo, aż musieli znaleźć schronienie pod osłoną jednego z kamieni. Mogli wziąć wtedy prowizoryczny prysznic, to jest wylizać z siebie (nie nawzajem!) nadmiar piachu z łap czy grzbietu, albo otrzepać się jak pies wychodzący z jeziora. A później znów podróż przed siebie w upale, który zaraz zawitał po opadnięciu piachu na ziemię.
Po kolejnym kilometrze pieszej wyprawy wyłaniały się pierwsze największe wraki statków powietrznych, które znajdowały się na środku pustyni, i przypominały cmentarzysko. Musiała się toczyć nad tym miejscem intensywna bitwa rodowitych mieszkańców z intruzami, gdyż trudno było zliczyć, ile zniszczonych pojazdów tkwiło i rudziało od rdzy na tym odludziu. Całe szczęście nie zgubili się podczas gwałtownej burzy, i mogli zbliżyć się do gruzów. Red, jako że tu mieszkał już któryś miesiąc, przechodził obojętnie, ale sprawnie obok mijanych obiektów, co jakiś czas zerkając za siebie na Vivnyan, żeby nie rozdzielili się tuż przy mecie. Imponujące, jak świetnie radziła sobie w obcym ciele i obcym środowisku. Czasem przystawał zupełnie i z odrobinę przekręconym łebkiem przyglądał się poczynaniom koleżanki, ale żeby nie być zbyt wścibskim czy natrętnym obserwatorem, zaraz odwracał wzrok i szedł dalej. Wcisnęli się między kilka szpar po kadłubach, skrzydłach, silnikach, czy innych cudach technologii nadgryzionych zębem przegranych potyczek, aż weszli wgłąb jednego z największych statków kosmicznych na pustkowiu. Tak, to miejsce należało do tych z brakiem wszelkich standardów, pełnego brudu, cienia, wyniszczonych wnętrz lub zupełnie popsutych. Red nie potrzebował wiele do egzystencji, której i tak - jego zdaniem - nie był godny.
>To mój dom.
Oznajmił cicho swojej towarzyszce mijając kolejne truchło gnijącego robala, a raczej tego, co z niego zostało. Obskurną scenerię nie ratowały zdewastowane fotele, w tym ten dla kapitana "asa przestworzy". To na nim ucinał drzemki, o ile można nazwać tak zmrużenie na kilka minut ślepi. Lecz tym razem nie wskoczył na wyleżane siedzisko, a na połowicznie urwane oparcie mebla i przewiesił przednie łapy i łeb, aby spoglądać na przyjaciółkę i jej niegasnącą ciekawość otoczeniem, jak i swoimi możliwościami. Miła odmiana, naprawdę. Lekko kołysał się w tyle jego ogon, kiedy dziewczyna przemierzała następne metry dość ponurego lokum. Mogła dostrzec mnóstwo szkieletów przeszłych posiłków demona, w większości pancerze po gigantycznych robalach pustynnych. Poza tym rozbita tu i ówdzie elektronika, która nie przykuwała uwagi Reda. Młodzieniec nie należał do rozmownych osobników, nie mniej... dlaczego miałby nie skorzystać z okazji, kiedy w kocim wcieleniu łatwiej mu porozumiewać się z przedstawicielką swojego gatunku?
>Radzisz sobie w tej niezręcznej sytuacji...?
Ni to zapytał, ni to stwierdził nie odrywając ślepi od koleżanki. Nie obwiniała demona za to, co zaszło, lecz wdzięczna też nie jest, na bank. Bo za co? Hm... to on był jej wdzięczny, że przyniosła ze swoją osobą otuchy i dobrą atmosferę. Na tyle, iż chciał walczyć ze swym mrocznym obliczem. No, obecnie uciekł się do sztuczki, nie mniej było mu lżej mogąc pobyć z kimś, kto też szukał towarzystwa.
>Skoro tutaj jesteś, należą Ci się wyjaśnienia... trochę mniej entuzjastycznie zamruczał do towarzyszki >Zanim zamieszkałem pod Twym dachem, uciekałem nie przed małymi Saiyanami, ale przed tym, kim przestałem być - wojownikiem. Wiem, że toczyła się wielka bitwa o tron planety, że mnóstwo osób uczestniczyło w walce... ja nie mogłem... Wystarczy sama myśl o krwi...
...a co dopiero jej widok i smak... Nie dokończył, a ślepia przesłoniły się mgłą nieobecności. Zsunął się z oparcia fotela jak kawałek materiału i zjechał aż na podłogę, na której lekko wylądował, chociaż samo miauczenie demona zaczynało sprawiać mu ból. Chyba dlatego, że wspominał o jego tabu, o tej substancji mieszającej jego życie z ciemnością. Powinien był kontynuować rozważania o Vivian i jej niesamowitej adaptacji do nowych okoliczności, lecz chciał chociaż dać lekki zarys tego, z czym się borykał, i boryka nadal. Żeby wiedziała, czy warto narażać się dalej. Zamilknął wbijając wzrok w swoje złączone, przednie łapki, i lekko mrużąc powieki. Nie wiedział, jak inaczej walczyć ze swoim nałogiem, który polecił mu jako sowity posiłek demon o imieniu Dragot. Czy jak wolał się nazywać - Arcydemon Dragot. Oblizał kiełki szorstkim, suchym językiem, ale musiał obejść się ze smakiem. Jeśli było tu brudno od krwi, to tylko takiej, która dawno zastygła i nijak dało się ją zlizać zyskując siły. A nawet nie powinien jej spożywać - Vivian słusznie zauważyła, że mógłby popaść w jeszcze większą, głębszą otchłań krwiopijstwa. Tylko... jest głodny... zmęczony... lecz nie jest sam. Nie był sam, tylko zdecydował się unikać bezpośredniej bliskości innej istoty, nie ufał samemu sobie.
[Ooc: koniec treningu]
Droga była wyboista i naszpikowana przeszkodami, które w normalnym wcieleniu nie sprawiałyby większych trudności. Rzeczywiście, musieli unikać Saiyan i innych silnych jednostek, o które zbyt łatwo na Czerwonej Planecie. Gdzie tam kto martwił się z wojaków o węże czyhające w kryjówkach, czy o gryzący skórę z futrem piach, gdy ciała zwierząt są bardzo wrażliwe na wszelkie bodźce. Ale czas naglił, powoli zmierzchało. Najgorzej, gdy natrafili na burzę piaskową, która targała drobnymi kotkami na lewo i prawo, aż musieli znaleźć schronienie pod osłoną jednego z kamieni. Mogli wziąć wtedy prowizoryczny prysznic, to jest wylizać z siebie (nie nawzajem!) nadmiar piachu z łap czy grzbietu, albo otrzepać się jak pies wychodzący z jeziora. A później znów podróż przed siebie w upale, który zaraz zawitał po opadnięciu piachu na ziemię.
Po kolejnym kilometrze pieszej wyprawy wyłaniały się pierwsze największe wraki statków powietrznych, które znajdowały się na środku pustyni, i przypominały cmentarzysko. Musiała się toczyć nad tym miejscem intensywna bitwa rodowitych mieszkańców z intruzami, gdyż trudno było zliczyć, ile zniszczonych pojazdów tkwiło i rudziało od rdzy na tym odludziu. Całe szczęście nie zgubili się podczas gwałtownej burzy, i mogli zbliżyć się do gruzów. Red, jako że tu mieszkał już któryś miesiąc, przechodził obojętnie, ale sprawnie obok mijanych obiektów, co jakiś czas zerkając za siebie na Vivnyan, żeby nie rozdzielili się tuż przy mecie. Imponujące, jak świetnie radziła sobie w obcym ciele i obcym środowisku. Czasem przystawał zupełnie i z odrobinę przekręconym łebkiem przyglądał się poczynaniom koleżanki, ale żeby nie być zbyt wścibskim czy natrętnym obserwatorem, zaraz odwracał wzrok i szedł dalej. Wcisnęli się między kilka szpar po kadłubach, skrzydłach, silnikach, czy innych cudach technologii nadgryzionych zębem przegranych potyczek, aż weszli wgłąb jednego z największych statków kosmicznych na pustkowiu. Tak, to miejsce należało do tych z brakiem wszelkich standardów, pełnego brudu, cienia, wyniszczonych wnętrz lub zupełnie popsutych. Red nie potrzebował wiele do egzystencji, której i tak - jego zdaniem - nie był godny.
>To mój dom.
Oznajmił cicho swojej towarzyszce mijając kolejne truchło gnijącego robala, a raczej tego, co z niego zostało. Obskurną scenerię nie ratowały zdewastowane fotele, w tym ten dla kapitana "asa przestworzy". To na nim ucinał drzemki, o ile można nazwać tak zmrużenie na kilka minut ślepi. Lecz tym razem nie wskoczył na wyleżane siedzisko, a na połowicznie urwane oparcie mebla i przewiesił przednie łapy i łeb, aby spoglądać na przyjaciółkę i jej niegasnącą ciekawość otoczeniem, jak i swoimi możliwościami. Miła odmiana, naprawdę. Lekko kołysał się w tyle jego ogon, kiedy dziewczyna przemierzała następne metry dość ponurego lokum. Mogła dostrzec mnóstwo szkieletów przeszłych posiłków demona, w większości pancerze po gigantycznych robalach pustynnych. Poza tym rozbita tu i ówdzie elektronika, która nie przykuwała uwagi Reda. Młodzieniec nie należał do rozmownych osobników, nie mniej... dlaczego miałby nie skorzystać z okazji, kiedy w kocim wcieleniu łatwiej mu porozumiewać się z przedstawicielką swojego gatunku?
>Radzisz sobie w tej niezręcznej sytuacji...?
Ni to zapytał, ni to stwierdził nie odrywając ślepi od koleżanki. Nie obwiniała demona za to, co zaszło, lecz wdzięczna też nie jest, na bank. Bo za co? Hm... to on był jej wdzięczny, że przyniosła ze swoją osobą otuchy i dobrą atmosferę. Na tyle, iż chciał walczyć ze swym mrocznym obliczem. No, obecnie uciekł się do sztuczki, nie mniej było mu lżej mogąc pobyć z kimś, kto też szukał towarzystwa.
>Skoro tutaj jesteś, należą Ci się wyjaśnienia... trochę mniej entuzjastycznie zamruczał do towarzyszki >Zanim zamieszkałem pod Twym dachem, uciekałem nie przed małymi Saiyanami, ale przed tym, kim przestałem być - wojownikiem. Wiem, że toczyła się wielka bitwa o tron planety, że mnóstwo osób uczestniczyło w walce... ja nie mogłem... Wystarczy sama myśl o krwi...
...a co dopiero jej widok i smak... Nie dokończył, a ślepia przesłoniły się mgłą nieobecności. Zsunął się z oparcia fotela jak kawałek materiału i zjechał aż na podłogę, na której lekko wylądował, chociaż samo miauczenie demona zaczynało sprawiać mu ból. Chyba dlatego, że wspominał o jego tabu, o tej substancji mieszającej jego życie z ciemnością. Powinien był kontynuować rozważania o Vivian i jej niesamowitej adaptacji do nowych okoliczności, lecz chciał chociaż dać lekki zarys tego, z czym się borykał, i boryka nadal. Żeby wiedziała, czy warto narażać się dalej. Zamilknął wbijając wzrok w swoje złączone, przednie łapki, i lekko mrużąc powieki. Nie wiedział, jak inaczej walczyć ze swoim nałogiem, który polecił mu jako sowity posiłek demon o imieniu Dragot. Czy jak wolał się nazywać - Arcydemon Dragot. Oblizał kiełki szorstkim, suchym językiem, ale musiał obejść się ze smakiem. Jeśli było tu brudno od krwi, to tylko takiej, która dawno zastygła i nijak dało się ją zlizać zyskując siły. A nawet nie powinien jej spożywać - Vivian słusznie zauważyła, że mógłby popaść w jeszcze większą, głębszą otchłań krwiopijstwa. Tylko... jest głodny... zmęczony... lecz nie jest sam. Nie był sam, tylko zdecydował się unikać bezpośredniej bliskości innej istoty, nie ufał samemu sobie.
[Ooc: koniec treningu]
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach