Komnata Ducha i Czasu
+4
April
Reito
Kuro
NPC
8 posters
Strona 1 z 2 • 1, 2
Komnata Ducha i Czasu
Sro Maj 30, 2012 12:39 am
First topic message reminder :
Najdziwniejsze miejsce na planecie, a raczej już poza nią, gdyż to inny wymiar. Rok czasu trwa jeden normalny dzień na Ziemi, czyli analogicznie zaproszenie na czterogodzinną randkę może skończyć się dwoma miesiącami spania w tym samym mieszkaniu.
Najdziwniejsze miejsce na planecie, a raczej już poza nią, gdyż to inny wymiar. Rok czasu trwa jeden normalny dzień na Ziemi, czyli analogicznie zaproszenie na czterogodzinną randkę może skończyć się dwoma miesiącami spania w tym samym mieszkaniu.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Gru 22, 2015 3:16 pm
- Ciężko stwierdzić. Nie wiem co tam jest, ale na pewno jesteśmy tu sami. Nie wyczuwam też nikogo na zewnątrz, napotykam na coś w rodzaju blokady. Dziwne, jakbyśmy byli zamknięci w jakiejś bańce…
Zdecydowanie było to najdziwniejsze miejsce w jakim mieli okazję się znaleźć. Pomijając wszechobecną biel i niecodzienny wystrój, gdy tylko zeszło się po płaskich i niezbyt stromych schodkach, dało się odczuć trudy treningu w tym miejscu. Do zwiększonej grawitacji byli przyzwyczajeni, w końcu pochodzili z Vegety, ale panował tu straszy zaduch, a powietrze było tak ciężkie, że po kilku wdechach miało się dosyć i chciało się wrócić z powrotem do części mieszkalnej. Wiedzieli jednak, iż muszą się przemóc. Przyszli tu trenować, a im cięższe warunki tym większe profity z treningu. Kolejne dni miały tylko pokazać w jak ekstremalnych warunkach przyjdzie im ćwiczyć.
Nie było tutaj słońca, więc ciężko było odróżnić dzień od nocy, lecz z pomocą przyszło im sama sala. Gdy panował niesamowity skwar, a pot lał się z ich ciał strumieniami po przejściu 3 kroków, mogli stwierdzić, że to dzień. Gdy w przeciągu kilku minut warunki zmieniały się diametralnie, temperatura schodziła grubo poniżej zera, a oni odczuwali siarczysty mróz - wiadomo było że to raczej noc. Nie dzielili sobie jednak doby w sposób w jaki starało się im narzucić to miejsce. Czasem przesypiali upały i budzili się by potrenować w otoczeniu wyrastających nagle spod ziemi lodowców, innym razem robili odwrotnie. Trening w zróżnicowanych warunkach był dużo bardziej opłacalny.
Vulfila i Hazard szybko zorientowali się, że projektant tego miejsca stawiał na duży minimalizm. Do dyspozycji odwiedzających były tylko dwa pokoje oraz prysznic i kuchnia. Halfka zajęła drugą sypialnię, więc saiyaninowi nie pozostało nic innego niż przenieść swoje łóżko do drugiego, pustego pokoju z widokiem na zieloną klepsydrę.
OCC:
Trening Start...
Zdecydowanie było to najdziwniejsze miejsce w jakim mieli okazję się znaleźć. Pomijając wszechobecną biel i niecodzienny wystrój, gdy tylko zeszło się po płaskich i niezbyt stromych schodkach, dało się odczuć trudy treningu w tym miejscu. Do zwiększonej grawitacji byli przyzwyczajeni, w końcu pochodzili z Vegety, ale panował tu straszy zaduch, a powietrze było tak ciężkie, że po kilku wdechach miało się dosyć i chciało się wrócić z powrotem do części mieszkalnej. Wiedzieli jednak, iż muszą się przemóc. Przyszli tu trenować, a im cięższe warunki tym większe profity z treningu. Kolejne dni miały tylko pokazać w jak ekstremalnych warunkach przyjdzie im ćwiczyć.
Nie było tutaj słońca, więc ciężko było odróżnić dzień od nocy, lecz z pomocą przyszło im sama sala. Gdy panował niesamowity skwar, a pot lał się z ich ciał strumieniami po przejściu 3 kroków, mogli stwierdzić, że to dzień. Gdy w przeciągu kilku minut warunki zmieniały się diametralnie, temperatura schodziła grubo poniżej zera, a oni odczuwali siarczysty mróz - wiadomo było że to raczej noc. Nie dzielili sobie jednak doby w sposób w jaki starało się im narzucić to miejsce. Czasem przesypiali upały i budzili się by potrenować w otoczeniu wyrastających nagle spod ziemi lodowców, innym razem robili odwrotnie. Trening w zróżnicowanych warunkach był dużo bardziej opłacalny.
Vulfila i Hazard szybko zorientowali się, że projektant tego miejsca stawiał na duży minimalizm. Do dyspozycji odwiedzających były tylko dwa pokoje oraz prysznic i kuchnia. Halfka zajęła drugą sypialnię, więc saiyaninowi nie pozostało nic innego niż przenieść swoje łóżko do drugiego, pustego pokoju z widokiem na zieloną klepsydrę.
OCC:
Trening Start...
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Nie Lut 14, 2016 11:55 pm
Pierwsze dni w tym miejscu zdawały się obojgu pełne nowości. Wstawali w nowym otoczeniu, wspólnie przygotowywali posiłki i trenowali w każdej wolnej chwili. Hazard skupiał się najczęściej na tym, by pomóc swojej słabszej koleżance. Zniżał swój poziom mocy, by stawać się dla niej porównywalnym przeciwnikiem. Pojawił się jednak problem - chłopak miał pewne opory przed uderzeniem dziewczyny. W tym celu zaczął szukać sposobu jak prowadzić normalną walkę, bez konieczności ranienia jej. Po tygodniu udało mu się opanować dość ciekawy sposób, polegający na tym, że gdy wyprowadzał cios, zatrzymywał się kilka centymetrów przed, a na halfkę posyłał strumień powietrza, który generował wspierając się Ki. Na takie rozwiązanie mógł przystać, chociaż czasami zdarzało się, że przesadził z siłą, przez co jego towarzyszka wylatywała w powietrze i boleśnie lądawała kilkanaście metrów dalej. Po jakimś czasie takich wypadków było coraz mniej. Czasem jednak skupiał się na sobie. Vulfila siadała wtedy na murowanej poręczy werandy i przyglądała się mu, wyobrażając sobie, czy kiedyś będzie równie silna co on. Minęły 2 tygodnie, nim przyzwyczaili się do panujących w sali warunków. Pierwszego dnia przeżyli szok, gdy po wielogodzinnym treningu w okropnym skwarze, temperatura spadła nagle o kilkadziesiąt stopni. Tak ciężkie warunki powodowały jednak, iż przystepowali do treningów z jeszcze większą determinacją. Żadne z nich nie chciało dać po sobie poznać, że nie daje sobie rady i potrzebuje chwili odpoczynku. Zaczynali trenować razem i razem też udawali się na spoczynek. Gdy któreś wstało wcześniej i nie budząc drugiego zaczynało ćwiczyć, kwestią czasu bylo gdy dostanie opieprz. Wzajemnie motywowali się do cięższej pracy i podnoszenia sobie poprzeczki każdego dnia. Psychicznie byli w bardzo dobrej formie.
Od początku było wiadome, że to Hazard będzie tym, który niejako będzie “prowadzić” trening. Wymyślał najróżniejsze ćwiczenia, dawał wskazówki Vulfili. Skupiali się na każdym aspekcie. Jednego dnia koncentrowali się ćwiczeniach mających na celu podniesienie ich siły. Innego - treningiem szybkościowym, a kolejnego testowali się nawzajem jak dużą ilość ciosów są w stanie przyjąć na własne ciało. Nie zaniedbywali też swoich technik energetycznych. Doskonalili znane już sobie techniki, by móc wykrzesać z nich absolutne maksimum. Vulfila mogła także podpatrzeć u starszego kolegi parę sztuczek, które w przyszłości mogły się jej przydać. Nie wszystko jednak musiało iść zgodnie z planem. Zamknięci tu na cały rok musieli wytrzymać ze sobą nawzajem. Przez pierwsze dni trudno było im przyzwyczaić się do własnego towarzystwa. Onieśmieleni sytuację, z początku nie rozmawiali zbyt często. “Dzień dobry”, parę zdań przy śniadaniu, kilka uwag podczas treningu, “Dobranoc”. Dopiero po jakimś czasie otworzyli się nieco bardziej i toczyli bardziej ożywione dyskusje. Dowiedzieli się o sobie nawzajem wielu nowych rzeczy, tych bardziej prywatnych również. Rozmawiali o przeszlości, dzieciństwie, swoich pierwszych dniach na Vegecie. O rodzinie, przyjaciołach, najwspaniaszych wspomnieniach, jak i największych smutkach. Przy tym ostatnim Haz zawsze odczuwął wyrzuty sumienia. Zdawał sobie sprawę, że swego czasu zranił Vulfilę, przez co dziewczyna cierpiała z jego powodu. Zawsze mówił sobie wtedy, że przeszlości nie da się już zmienić, lecz przyszłością może, przynajmniej po części, jakoś to wszystko jej zrekompensować. I tej myśli się trzymał. Krysys jednak musiał w końcu nadejść.
Rutyna coraz bardziej im doskwierała. Każdy dzień wyglądał tak samo. Spanie, jedzenie, trening, jedzenie, trening, spanie. I tak w kółko, bez nadziei na jakąś nieoczekiwaną sytuację. To miejsce nie dostarczało im żadnych nowych wrażeń. Sami musieli o to zadbać. Atmosfera była napięta. Mniej było rozmów, żartów i uśmiechów. Coraz częściej dochodziło do niewielkich zgrzytów między nimi. Kwestią czasu było, aż któreś w końcu wybuchnie i pożrą się na poważnie. Padło na niego.
- Szlag by to! - krzyknął, po kolejnym nieudanym uniku Vulfili, po którym dziewczyna wylądawała na deskach. Z nerwów nie zdołał wstrzymać nogi, w wyniku czego uderzył halfkę, a nie tylko posłał w jej kierunku falę powietrza. Na ramieniu Vulfi pojawiło się niezbyt glębokie rozcięcie, które jednak dość mocno krwawiło. Chłopak pozwolił sobie jeszcze na kilka uwag, dziewczyna nie pozostała obojętna i odgryzła się. Skończyło się na dość ostrej kłótni. Przez kilka kolejnych dni nie odzywali się do siebie, trenowali osobno. Posiłki jedli o innych porach by nie przebywać jednocześnie w kuchni. To wydarzenie było jednak czymś nowym, przerwało rutynę i spowodowało oczyszczenie umysłów. W końcu się pogodzili, chociaż minęło jeszcze trochę czasu nim ich realcje wróciły do tych sprzed sprzeczki.
Minęły cztery miesiące, jedna trzecia czasu jaki mieli tu spędzić. Dziwnie się czuli wiedząc, że “na zewnątrz” zegar przesunął się o zaledwie 8 godzin. Złotowłosy zdawał sobie sprawę, że poziom mocy zarówno jego jak i Vulfi znacząco się podniósł. Mieli jednak jeszcze dużo czasu, dzięki czemu postęp mógł być kilkukrotnie większy. Powoli zaczynali myśleć o złamaniu granicy własnych możliwości. W przypadku Haz’a równało się to oczywiście z przejściem na kolejny poziom Super Saiyan’a. Wiedział jednak, że będzie to ekstremalnie trudne zadanie. Trzeci poziom, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich nie aktywował się pod wpływem silnych emocji. Sam bodziec nie wystarczał, trzeba było odbyć morderczy trening i wznieść się na wyżyny własnych możliwości. Gdzie jednak miał tego dokonać jeśli nie tutaj?
Od początku było wiadome, że to Hazard będzie tym, który niejako będzie “prowadzić” trening. Wymyślał najróżniejsze ćwiczenia, dawał wskazówki Vulfili. Skupiali się na każdym aspekcie. Jednego dnia koncentrowali się ćwiczeniach mających na celu podniesienie ich siły. Innego - treningiem szybkościowym, a kolejnego testowali się nawzajem jak dużą ilość ciosów są w stanie przyjąć na własne ciało. Nie zaniedbywali też swoich technik energetycznych. Doskonalili znane już sobie techniki, by móc wykrzesać z nich absolutne maksimum. Vulfila mogła także podpatrzeć u starszego kolegi parę sztuczek, które w przyszłości mogły się jej przydać. Nie wszystko jednak musiało iść zgodnie z planem. Zamknięci tu na cały rok musieli wytrzymać ze sobą nawzajem. Przez pierwsze dni trudno było im przyzwyczaić się do własnego towarzystwa. Onieśmieleni sytuację, z początku nie rozmawiali zbyt często. “Dzień dobry”, parę zdań przy śniadaniu, kilka uwag podczas treningu, “Dobranoc”. Dopiero po jakimś czasie otworzyli się nieco bardziej i toczyli bardziej ożywione dyskusje. Dowiedzieli się o sobie nawzajem wielu nowych rzeczy, tych bardziej prywatnych również. Rozmawiali o przeszlości, dzieciństwie, swoich pierwszych dniach na Vegecie. O rodzinie, przyjaciołach, najwspaniaszych wspomnieniach, jak i największych smutkach. Przy tym ostatnim Haz zawsze odczuwął wyrzuty sumienia. Zdawał sobie sprawę, że swego czasu zranił Vulfilę, przez co dziewczyna cierpiała z jego powodu. Zawsze mówił sobie wtedy, że przeszlości nie da się już zmienić, lecz przyszłością może, przynajmniej po części, jakoś to wszystko jej zrekompensować. I tej myśli się trzymał. Krysys jednak musiał w końcu nadejść.
Rutyna coraz bardziej im doskwierała. Każdy dzień wyglądał tak samo. Spanie, jedzenie, trening, jedzenie, trening, spanie. I tak w kółko, bez nadziei na jakąś nieoczekiwaną sytuację. To miejsce nie dostarczało im żadnych nowych wrażeń. Sami musieli o to zadbać. Atmosfera była napięta. Mniej było rozmów, żartów i uśmiechów. Coraz częściej dochodziło do niewielkich zgrzytów między nimi. Kwestią czasu było, aż któreś w końcu wybuchnie i pożrą się na poważnie. Padło na niego.
- Szlag by to! - krzyknął, po kolejnym nieudanym uniku Vulfili, po którym dziewczyna wylądawała na deskach. Z nerwów nie zdołał wstrzymać nogi, w wyniku czego uderzył halfkę, a nie tylko posłał w jej kierunku falę powietrza. Na ramieniu Vulfi pojawiło się niezbyt glębokie rozcięcie, które jednak dość mocno krwawiło. Chłopak pozwolił sobie jeszcze na kilka uwag, dziewczyna nie pozostała obojętna i odgryzła się. Skończyło się na dość ostrej kłótni. Przez kilka kolejnych dni nie odzywali się do siebie, trenowali osobno. Posiłki jedli o innych porach by nie przebywać jednocześnie w kuchni. To wydarzenie było jednak czymś nowym, przerwało rutynę i spowodowało oczyszczenie umysłów. W końcu się pogodzili, chociaż minęło jeszcze trochę czasu nim ich realcje wróciły do tych sprzed sprzeczki.
Minęły cztery miesiące, jedna trzecia czasu jaki mieli tu spędzić. Dziwnie się czuli wiedząc, że “na zewnątrz” zegar przesunął się o zaledwie 8 godzin. Złotowłosy zdawał sobie sprawę, że poziom mocy zarówno jego jak i Vulfi znacząco się podniósł. Mieli jednak jeszcze dużo czasu, dzięki czemu postęp mógł być kilkukrotnie większy. Powoli zaczynali myśleć o złamaniu granicy własnych możliwości. W przypadku Haz’a równało się to oczywiście z przejściem na kolejny poziom Super Saiyan’a. Wiedział jednak, że będzie to ekstremalnie trudne zadanie. Trzeci poziom, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich nie aktywował się pod wpływem silnych emocji. Sam bodziec nie wystarczał, trzeba było odbyć morderczy trening i wznieść się na wyżyny własnych możliwości. Gdzie jednak miał tego dokonać jeśli nie tutaj?
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pon Lut 15, 2016 12:04 pm
Postanowił przygotować się do próby transformacji. Zakomunikował Vulfili, że od teraz będą więcej czasu spędzali na treningu indywidualnym. Dziewczyna nie protestowała, więc przez kolejne kilka tygodni, Hazard skupił się na przygotowaniu organizmu. Zdawał sobie sprawę, że nowa przemiana będzie wiązać się z ogromnym obciążeniem ciała. Tak samo było w przypadku dwóch poprzednich poziomów. A pamiętał słowa trenera o tym, jak bardzo SSJ3 wpływa na kondycje organizmu. Dlatego postanowił udać się wgłąb Rajskiej Sali Treningowej, gdzie jak się okazało, panowały jeszcze surowsze warunki. Przy skwarze jaki tam panował, upały na Vegecie wydawały się mu się chłodnymi dniami. Natomiast gdy temperatura spadała, Haz przypominał sobie swoją misję na Iceberg. Wydawalo mu się, że nigdy nie spotka się z większym mrozem niż na tamtej planecie. To założenie okazało się jednak błędne - minęło naprawdę sporo czasu nim przyzwyczaił się do tych ektrremalnych warunków. Z tego powodu, pierwszą próbę podjął 3 miesiące później, po ponad 200 dniach od wejścia do Sali.
Okazała się nieudana. Podnosił swój poziom mocy do maksimum, na ciele pojawił się tatuaż wilka, zupełnie jak podczas walki z Borgiem. To oznaczała, że zbliżał się do granic własnych możliwości, lecz nic poza tym. Upadł na kolana, dysząc ciężko. Akurat grzało niemiłosiernie, toteż pot lał się z niego strumieniami.
- Jeszcze za wcześnie... Muszę... trenować... więcej... ciężej...
Udał się jeszcze dalej i nie wracał przez kolejne 3 dni. W tym czasie zafundował sobie morderczy trening, lecz doprowadził organizm na skraj wytrzymałości. Przesadził. Ostatkiem sił wrócił do części mieszkalnej. Minął bez słowa Vulfile domagającą się wyjaśnień i położył się do łózka. Tydzień zajął mu powrót do pełni sił. W tym czasie analizował co zrobił źle. Na pewno te 72 godziny nieustających ćwiczeń po nieudanej próbie transformacji były głupotą. Jeszcze trochę i skończyłby martwy. Tak bardzo zabolało go to, że był zbyt słaby, że nie myśląc o konsekwencjach, rzucił się w wir treningu, doprowadzając organizm do granic wytrzymałości. Jednak fakt, że otarł się o śmierć spowodował znaczący wzrost mocy. Tak to przecież działało u Saiyan. Gdy byli już jedną nogą na tamtym świecie, ale jakiś sposobem udawało im się z tego wykaraskać, ich siła rosła. Na upartego można by powtarzać ten manewr, ale było to zbyt ryzykowne. Najmniejszy błąd równał się ze śmiercią. Złotowłosy postanowił trzymać się starych, sprawdzonych metod.
Kolejne dwa tygodnie trenował wspólnie z Vulfilą, dla odmiany. Jednak cały czas myślami był przy Super Saiyan’ie 3 poziomu. Co jeszcze mógł zrobić, by zbliżyć się do tego poziomu? A może ciężki trening nie wystarczał, może jednak był jakiś bodziec który wyzwalał nową moc? Ale czy nienawiść i pragnienie zemsty nie były wystarczające? Nie było dnia, żeby w jego głowie nie zawitał obraz Zell’a. Godzinami rozmyślał nad sposobami zabicia go. W walce z takim przeciwnikiem nie było miejsca na błędy. Każda chwila słabości, każdy moment zawahania, oznaczał pożegnanie się z tym światem. Dlatego musiał przygotować się najlepiej jak tylko mógł. Przez kilka kolejnych dni ponownie skupił się na technikach. Vulfila służyła mu jako manekin do ćwiczeń. A on doskonalił telekinezę, techniki paraliżujące, Ki Feeling. Musiał nauczyć się wykrywać nawet najmniejsze zmiany w Ki przeciwnika. To mogło dać mu przewagę podczas pojedynku. Po jakimś czasie wrócił do indywidualnego treningu. Tym razem nie rzucał się od razu na wariata, tylko stopniowo podkręcał sobie stopień trudności. I tak stawał się coraz silniejszy, także psychicznie. Nauczył się spokoju, cierpliwości. Nie był już taki w gorącej wodzie kąpany, niezależnie od sytuacji, starał się zachować zimną krew. W ostatnim miesiącu, na kilkanaście dni przed planowanym wyjściem z Sali postanowił spróbować raz jeszcze.
Poziom jego mocy rósł w zastraszającym tempie. Aura Saiyan’a była naprawdę potężna. Wiedział, że za chwilę zbliży się do kresu własnych możliwości. Napiął mięśnie, przygotowany na nagły skok mocy. Był pewien, że odpowiednio się na to przygotował i wytrzyma. Już za chwilę, jeszcze trochę... Rozbłysło oślepiające złote światło. Czuł to, nowe pokłady mocy, wylewające się z niego. To było wspaniałe... ale pojawiło się zwątpienie, czy da radę okiełznać tę moc. Był bardzo blisko, ale jednocześnie bardzo daleko. Co teraz? Zaryzykować czy odpuścić? Skutki mogły być katastrofalne, ta energia może rozsadzić go od środka. Ale perspektywa zdobycia nowej mocy, być może przekraczającej nawet tą którą dysponował Zell, była bardzo kusząca. Kto nie ryzykuje też nie ma... Czasem trzeba postawić na szali wiele, nawet własne życie. Czy to nie jest taki właśnie moment? Jeśli nie teraz to kiedy?
Złota aura opadła. Hazard klęczał na kolanach, podpierając się na rękach. Odpuścił. Rozsądek wziął górę nad emocjami. Nie był jeszcze gotów. Zdał sobie z tego sprawę w ostatniej chwili. Gdyby kontynuował, prawdopodobnie skończyłoby się to jego śmiercią.
- Jest jeszcze za wcześnie... - wydyszał, po czym padł wyczerpany na ziemię. Znowu dochodził do siebie przez kilka dni. Był jednak mądrzejszy, wiedział już jak tego dokonać, jak osiągnąć wyższy poziom. Jednak nie uda mu się to teraz. Potrzebował czasu.
Ostatni tydzień bardziej odpoczywali niż trenowali. Musieli być w optymalnej formie, na wypadek gdyby od razu po wyjściu przyszło im walczyć. Atmosfera była nieco weselsza, więcej rozmawiali, żartowali. Ten rok niewątpliwie zbliżył ich do siebie. W końcu nadszedł ostatni dzień. Opróżnili spiżarnię z resztek jakie zostały po ich rocznym pobycie. To miejsce było przygotowane nawet na wizytę Saiyan. Przebrali się, po czym ruszyli w stronę wyjścia, oboje zastanawiając się co wydarzyło się na zewnątrz w ciągu ostatnich 24 godzin.
OCC:
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t198p100-teren-przed-palacem
Nie wiem jak z Vulfii, jak wróci to najwyżej sama opisze tu trening.
Okazała się nieudana. Podnosił swój poziom mocy do maksimum, na ciele pojawił się tatuaż wilka, zupełnie jak podczas walki z Borgiem. To oznaczała, że zbliżał się do granic własnych możliwości, lecz nic poza tym. Upadł na kolana, dysząc ciężko. Akurat grzało niemiłosiernie, toteż pot lał się z niego strumieniami.
- Jeszcze za wcześnie... Muszę... trenować... więcej... ciężej...
Udał się jeszcze dalej i nie wracał przez kolejne 3 dni. W tym czasie zafundował sobie morderczy trening, lecz doprowadził organizm na skraj wytrzymałości. Przesadził. Ostatkiem sił wrócił do części mieszkalnej. Minął bez słowa Vulfile domagającą się wyjaśnień i położył się do łózka. Tydzień zajął mu powrót do pełni sił. W tym czasie analizował co zrobił źle. Na pewno te 72 godziny nieustających ćwiczeń po nieudanej próbie transformacji były głupotą. Jeszcze trochę i skończyłby martwy. Tak bardzo zabolało go to, że był zbyt słaby, że nie myśląc o konsekwencjach, rzucił się w wir treningu, doprowadzając organizm do granic wytrzymałości. Jednak fakt, że otarł się o śmierć spowodował znaczący wzrost mocy. Tak to przecież działało u Saiyan. Gdy byli już jedną nogą na tamtym świecie, ale jakiś sposobem udawało im się z tego wykaraskać, ich siła rosła. Na upartego można by powtarzać ten manewr, ale było to zbyt ryzykowne. Najmniejszy błąd równał się ze śmiercią. Złotowłosy postanowił trzymać się starych, sprawdzonych metod.
Kolejne dwa tygodnie trenował wspólnie z Vulfilą, dla odmiany. Jednak cały czas myślami był przy Super Saiyan’ie 3 poziomu. Co jeszcze mógł zrobić, by zbliżyć się do tego poziomu? A może ciężki trening nie wystarczał, może jednak był jakiś bodziec który wyzwalał nową moc? Ale czy nienawiść i pragnienie zemsty nie były wystarczające? Nie było dnia, żeby w jego głowie nie zawitał obraz Zell’a. Godzinami rozmyślał nad sposobami zabicia go. W walce z takim przeciwnikiem nie było miejsca na błędy. Każda chwila słabości, każdy moment zawahania, oznaczał pożegnanie się z tym światem. Dlatego musiał przygotować się najlepiej jak tylko mógł. Przez kilka kolejnych dni ponownie skupił się na technikach. Vulfila służyła mu jako manekin do ćwiczeń. A on doskonalił telekinezę, techniki paraliżujące, Ki Feeling. Musiał nauczyć się wykrywać nawet najmniejsze zmiany w Ki przeciwnika. To mogło dać mu przewagę podczas pojedynku. Po jakimś czasie wrócił do indywidualnego treningu. Tym razem nie rzucał się od razu na wariata, tylko stopniowo podkręcał sobie stopień trudności. I tak stawał się coraz silniejszy, także psychicznie. Nauczył się spokoju, cierpliwości. Nie był już taki w gorącej wodzie kąpany, niezależnie od sytuacji, starał się zachować zimną krew. W ostatnim miesiącu, na kilkanaście dni przed planowanym wyjściem z Sali postanowił spróbować raz jeszcze.
Poziom jego mocy rósł w zastraszającym tempie. Aura Saiyan’a była naprawdę potężna. Wiedział, że za chwilę zbliży się do kresu własnych możliwości. Napiął mięśnie, przygotowany na nagły skok mocy. Był pewien, że odpowiednio się na to przygotował i wytrzyma. Już za chwilę, jeszcze trochę... Rozbłysło oślepiające złote światło. Czuł to, nowe pokłady mocy, wylewające się z niego. To było wspaniałe... ale pojawiło się zwątpienie, czy da radę okiełznać tę moc. Był bardzo blisko, ale jednocześnie bardzo daleko. Co teraz? Zaryzykować czy odpuścić? Skutki mogły być katastrofalne, ta energia może rozsadzić go od środka. Ale perspektywa zdobycia nowej mocy, być może przekraczającej nawet tą którą dysponował Zell, była bardzo kusząca. Kto nie ryzykuje też nie ma... Czasem trzeba postawić na szali wiele, nawet własne życie. Czy to nie jest taki właśnie moment? Jeśli nie teraz to kiedy?
Złota aura opadła. Hazard klęczał na kolanach, podpierając się na rękach. Odpuścił. Rozsądek wziął górę nad emocjami. Nie był jeszcze gotów. Zdał sobie z tego sprawę w ostatniej chwili. Gdyby kontynuował, prawdopodobnie skończyłoby się to jego śmiercią.
- Jest jeszcze za wcześnie... - wydyszał, po czym padł wyczerpany na ziemię. Znowu dochodził do siebie przez kilka dni. Był jednak mądrzejszy, wiedział już jak tego dokonać, jak osiągnąć wyższy poziom. Jednak nie uda mu się to teraz. Potrzebował czasu.
Ostatni tydzień bardziej odpoczywali niż trenowali. Musieli być w optymalnej formie, na wypadek gdyby od razu po wyjściu przyszło im walczyć. Atmosfera była nieco weselsza, więcej rozmawiali, żartowali. Ten rok niewątpliwie zbliżył ich do siebie. W końcu nadszedł ostatni dzień. Opróżnili spiżarnię z resztek jakie zostały po ich rocznym pobycie. To miejsce było przygotowane nawet na wizytę Saiyan. Przebrali się, po czym ruszyli w stronę wyjścia, oboje zastanawiając się co wydarzyło się na zewnątrz w ciągu ostatnich 24 godzin.
OCC:
Z/T x2 --> https://dbng.forumpl.net/t198p100-teren-przed-palacem
Nie wiem jak z Vulfii, jak wróci to najwyżej sama opisze tu trening.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Czw Sty 05, 2017 2:40 pm
OCC: Ten wpis jest opisem tego, co działo się fabularnie pół roku temu, ale muszę go zamieścić i po nim trening start.
Wszystkie kwestie Hazarda zostały napisane przez niego samego, natomiast w następnym wpisie przeze mnie, ale po jego pozwoleniu i sprawdzeniu.
Awakening of Vulfila
Drzwi zamknęły się za Vulfilą i Hazardem głośnym kliknięciem. Spojrzeli na siebie pełni niepewności, a potem na zegar ponad wejściem. Wybił równo godzinę dwunastą. To oznaczało, że spędzą w tym miejscu pełny rok. A po dwunastu miesiącach wyjdą o niemal tej samej porze. Mieli na własnej skórze odczuć fenomen tego miejsca i załamania czasu, jakiego dokonywało.
Mając tyle czasu mogli najpierw zapoznać się z okolicą. Przeszli krótką werandę przed sobą, doszli do balustrady. Nie była wcale potrzebna, ponieważ za nią rozprzestrzeniała się gładka jak tafla lodu powierzchnia, sięgająca aż po sam, niezburzony niczym horyzont. Gdy spojrzało się jednak na nie z góry, posadzka przypominała chmury, jakby architekt tego miejsca wyprofilował niebo i nadał mu chciany kształt. Vulfila przystawiła rękę do czoła, starając się wypatrzeć koniec.
- Czy tam coś jest? - zapytała swojego towarzysza, podziwiając majestat tego miejsca i pałacyku, w którym się znaleźli, ale też bojąc się przytłaczającej atmosfery oderwania od czasu i przestrzeni.
- Ciężko stwierdzić. Nie wiem, co tam jest, ale na pewno jesteśmy tu sami. Nie wyczuwam też nikogo na zewnątrz, napotykam na coś w rodzaju blokady. Dziwne, jakbyśmy byli zamknięci w jakiejś bańce…
Zdecydowanie było to najdziwniejsze miejsce w jakim mieli okazję się znaleźć. Pomijając wszechobecną biel i niecodzienny wystrój, gdy tylko zeszło się po płaskich i niezbyt stromych schodkach, dało się odczuć trudy treningu w tym miejscu. Do zwiększonej grawitacji byli przyzwyczajeni, w końcu pochodzili z Vegety, ale panował tu straszny zaduch, a powietrze było tak ciężkie, że po kilku wdechach miało się dosyć i chciało się wrócić z powrotem do części mieszkalnej. Wiedzieli jednak, iż muszą się przemóc. Przyszli tu trenować, a im cięższe warunki tym większe profity z treningu. Kolejne dni miały tylko pokazać w jak ekstremalnych warunkach przyjdzie im ćwiczyć.
Nie było tutaj słońca, więc ciężko było odróżnić dzień od nocy, lecz z pomocą przyszło im sama sala. Gdy panował niesamowity skwar, a pot lał się z ich ciał strumieniami po przejściu 3 kroków, mogli stwierdzić, że to dzień. Gdy w przeciągu kilku minut warunki zmieniały się diametralnie, temperatura schodziła grubo poniżej zera, a oni odczuwali siarczysty mróz - wiadomo było że to raczej noc. Nie dzielili sobie jednak doby w sposób w jaki starało się im narzucić to miejsce. Czasem przesypiali upały i budzili się by potrenować w otoczeniu wyrastających nagle spod ziemi lodowców, innym razem robili odwrotnie. Trening w zróżnicowanych warunkach był dużo bardziej opłacalny.
Vulfila i Hazard szybko zorientowali się, że projektant tego miejsca stawiał na duży minimalizm. Do dyspozycji odwiedzających były tylko dwa pokoje oraz prysznic i kuchnia. Halfka zajęła drugą sypialnię, więc saiyaninowi nie pozostało nic innego niż przenieść swoje łóżko do drugiego, pustego pokoju z widokiem na zieloną klepsydrę.
Pierwsze dni w tym miejscu zdawały się obojgu pełne nowości. Wstawali w nowym otoczeniu, wspólnie przygotowywali posiłki i trenowali w każdej wolnej chwili. Hazard skupiał się najczęściej na tym, by pomóc swojej słabszej koleżance. Zniżał swój poziom mocy, by stawać się dla niej porównywalnym przeciwnikiem. Czasem jednak skupiał się na sobie. Vulfila siadała wtedy na murowanej poręczy werandy i przyglądała się mu, wyobrażając sobie, czy kiedyś będzie równie silna co on. Najgorsze i zarazem najbardziej ekscytujące dla niej były jednak wieczory w towarzystwie swojego kompana. Szczególnie na początku czuła się skrępowana, kiedy o zmroku siadali obok siebie i rozmowa zaczynała toczyć się swoim torem. Wciąż w pamięci miała wydarzenia sprzed dwóch lat, których dzisiaj wstydziła się i o których wolała nikomu nie wspominać. Nie wiedziała, czy dla niego było to równie trudne. Nie zapomniała również o jego niespodziewanym wyznaniu, gdy zjawił się jakby nigdy nic, ratując przed pewną śmiercią. Z drugiej strony miała mu za złe, że nie dał znaku życia i że uciekł z Vegety, unikając odpowiedzialności. Mimo to siadali wspólnie w różnych miejscach pałacyku, żeby umilić sobie wspólnie spędzany czas.
- Więc… ja po prostu uczyłam się w akademii. Na początku miałam wrażenie, że nikogo to nie obchodzi, że tam jestem, jakby nawet nie zauważyli, że się tam znalazłam. Ale widziałam wielu silnych uczniów i chciałam im dorównać. Sama trenowałam, żeby im dorównać. Nie miałam też żadnego wyboru. Nie miałam gdzie uciec, ani nie mogłam wrócić na Ziemię. I wiesz… może to dziwnie zabrzmi. Niektórzy powiedzą, że Akademia to miejsce terroru, że wielu tęskni za domem i rodzinami. Ja też tęskniłam. Ale mimo to cieszyłam się, że tam byłam, że mogłam się czegoś nauczyć. Wręcz… czułam się, jakbym wróciła do ojczyzny. Nie wiem czemu. W końcu… nigdy … może nie nigdy, ale nie przypominam sobie, żebym wcześniej była kiedyś już na Vegecie. No i trenowałam, aż pewnego dnia zapadła decyzja, przeznaczono mi Mistrza. Został nim Koszarowy… - słowa wylewały się z jej ust. Niewielu osobom mogła powiedzieć tyle wewnętrznych przemyśleń. Eve czasem jej wysłuchiwała, ale miała swoje życie, więc nie miała tyle czasu, by poznać prawdziwe myśli swojej przyjaciółki.
Hazard skłamałby mówiąc, że nie obawiał się tych wspólnych godzin po treningu, podczas których odpoczywali, napełniali żołądki i co najważniejsze - rozmawiali. Mieli spędzić tu rok, więc tematy mogły dość szybko się im wykończyć. Rozmawiać w nieskończoność o pierdołach też się nie da, więc to naturalne, że w końcu zaczęli otwierać się przed sobą i rozmawiać o dotychczasowym życiu. Z początku ciężko było ot tak zacząć się zwierzać, ale jakby nie patrzeć byli na siebie skazani, a to była dobra okazja by poznali się lepiej. Zaczęło się od wspominania wspólnie spędzonych chwil, najpierw na Vegecie, potem na Ziemi. Wyczerpali ten temat w ciągu 3 dni. Potem zeszło na rodzinę.
- Chyba już Ci kiedyś o tym wspominałem, moi rodzice… no nie byli najlepszymi opiekunami. Postawili sobie za cel zrobienie ze mnie wojownika, maszynki do zabijania. Tyle, że… może trudno Ci w to uwierzyć, ale jako dziecko byłem taką no… fajtłapą. Rodzice, w szczególności Ojciec, na siłę starali się wbić do głowy podstawy walki. Gdy czegoś nie załapałem - dostawałem lanie. To skutecznie zraziło mnie do ćwiczeń, przez co byłem słaby i nie potrafiłem walczyć. Nie miałem też kolegów, bo wychowałem się w dzielnicy, gdzie liczyła się siła i nikt nie chciał trzymać się z taką ciamajdą jak ja. Tak więc jedyną osobą, która normalnie mnie traktowała, był Wujek Nico, którego miałaś okazję poznać. Być może nawet traktował mnie aż za dobrze, chcąc mi jakoś zrekompensować to, co musiałem przechodzić w rodzinnym domu. Matka i Ojciec, gdy byli wysyłani na misje, zostawiali mnie właśnie pod jego opieką. To były najszczęśliwsze dni mojego dzieciństwa. Bawiłem się, śmiałem, czułem się swobodnie i komfortowo. Aż w końcu rodzice zginęli na misji. Nigdy nie zapomnę tego, co wtedy poczułem. Może to nie stawia mnie w najlepszym świetle, ale mam nadzieję, że zrozumiesz po tym jak mnie traktowali. Nie czułem żalu czy smutku. Nie byłem też uradowany i szczęśliwy. Poczułem ulgę. Wiedziałem, że mój koszmar się skończył. Zamieszkam z Wujkiem i w końcu będę miał spokój. I tak było. Nico zaczął nawet uczyć mnie walki, ale po swojemu, spokojnie i cierpliwie i dopiero wtedy zacząłem wszystko łapać i okazało się, że mam nawet spory potencjał. Wiele mu zawdzięczam, może nawet wszystko. Nigdy nie zapomnę tego jaki był dla mnie dobry i co dla mnie zrobił…
W tym momencie poczuł mocny uścisk w gardle. Musiał zamrugać kilkukrotnie okiem, lecz udało mu się powstrzymać łzy. Nigdy nikomu o tym nie opowiadał. Vulfila była pierwszą osobą, przed którą tak się otworzył. Po tej historii, nie miał już większych zahamowań i swobodnie opowiadał jej o wszystkim. No może prawie o wszystkim.
Czasami Vulfila odnosiła wrażenie, że rozmowy z Hazardem ciągną się w nieskończoność. Rozpoczynali je jednego dnia, a kończyli po kilku następnych treningach, powracając do pewnych scen, jakie akurat wydały im się ważne. Pewnego razu ciekawość pociągnęła ich w dalekie rejony pustki. Śmiejąc się i przepychając odlecieli w dal, ścigając się, kto pierwszy doleci do końca lub kto dalej wytrzyma. W końcu zmrożeni bezkresem przestrzeni padli zmęczeni na podłogę i tak leżąc doczekali zmroku.
- Treningi z tobą są czymś zupełnie innym niż z Koszarowym. - wyznała, leżąc na boku i patrząc saiyanowi w oczy, podpierając ręką głowę. - Nie wyobrażasz sobie, co kazał mi robić i jak się do mnie zwracał przez te dwa lata. Kazał mi robić to samo w kółko. Biegać wokół akademii do znudzenia, bić pięściami w ścianę, aż zdarłam knykcie do żywego mięsa. Z nim nie było żadnych dyskusji. On kazał, a ja robiłam. Ty chociaż pytasz, czy chce mi się jeszcze, czy mam siłę i szukasz odmiany. On miał inny styl. A jednak wiesz. Jakoś - przewróciła się na plecy. Popatrzyła w gwiazdy. - Jakoś wiele mnie przez to nauczył i bardzo go szanuję. Zastąpił mi Aleksandra, choć w zasadzie wcale go nie obchodziłam i niejednokrotnie powtarzał mi, że dali mnie mu na uczennicę, bo wszyscy inni trenerzy wymiękli przy takiej niedojdzie. - Vulfila objęła się swoim ogonem w pasie, a jej mina stała się dużo poważniejsza. Mówiła bardziej do siebie niż do saiyana, jakby zapomniała nagle o jego obecności. - Nie wiem czemu tak jest. Wielu rzeczy w życiu nie wiem, Hazard, ale mam przeczucie, że to składa się w większą całość. W jakiś mechanizm, który okaże się na samym końcu. - ta myśl wydała się taka oderwana od rzeczywistości, dopóki jej nie uzupełniła. - Aleksander nie jest moim ojcem. Nigdy nie był. On mnie znalazł zamarzniętą w bryle lodu. Potem przygarnął i wychował. Jestem, mu niezmiernie wdzięczna. Zaopiekował się mną i wyżej postawił moje dobro nad jego życiową pasję - naukę. Nic nie pamiętam sprzed zamarznięcia. Chociaż nie, czasem… mam pewne przebłyski. I… kiedy się obudziłam po hibernacji, byłam kimś innym niż jestem teraz. Kimś pełnym złości i żalu, boję się, że znów stanę się sobą sprzed zamarznięcia. A jednocześnie tak bardzo chcę dowiedzieć się, skąd te obrazy, które widuję czasem w myślach. One są pełne emocji, nigdy neutralne. I zawsze przejmujące, ale i uświadamiające. Dzięki nim przypominam sobie coś, dokładam puzelek do układanki zwanej moją przeszłością, ale też myślę o tym i czuję, że było mi źle. Czemu nie przypominają mi się chwile radości i szczęścia? - Halfka odwróciła się do Hazarda plecami, zawstydzona wyznaniem, jakiego właśnie dokonała.
Hazarda bardzo zaskoczyła informacja o przeszłości Vulfili. Z tego co powiedziała wynikało, że dziewczyna jest dużo starsza od niego, chociaż wygląda i zachowuje się jak jego rówieśniczka. Ciekawe, ale… czy to miało jakieś znaczenie?
- Liczy się to kim jesteś teraz. - odrzekł po dość długim namyśle - Nie wiem co działo się z Tobą zanim zamarzłaś w tej bryle lodu, ale chyba dostałaś drugą szansę, prawda? Kto wie, kim byłaś i co robiłaś w “tamtym życiu”. Dosyć to pokręcone, ale coś w tym jest.
Jeszcze parę dni temu śmiałby się z kogoś, kto głosiłby tego typu poglądy, ale gdy dowiedział się o zaświatach i poznał kilka naprawdę osobliwych osób, to zaczynał wierzyć w tego typu rzeczy. Ułożył się wygodnie, westchnął przeciągle, po czym kontynuował:
- A kwestia odzyskania wspomnień… to oczywiście naturalne, że chciałabyś poznać swoją przeszłość, gdybym był w Twojej sytuacji, sam dążyłbym do tego. Chociaż z tymi wspomnieniami różnie bywa. Części chciałoby się zapomnieć. Na przykład większości mojego dzieciństwa - tu już podawał na własny przykładzie - ale tego co robiłem pod kontrolą Tsufula… Z drugiej strony pamięć o tym nakręca mnie by to wszystko w jakiś sposób naprawić, odpokutować. No i gdyby nie silne emocje, nie obudziłbym w sobie nowej mocy. Wtedy, gdy obudziłem się po tym wszystkim i przypomniałem sobie co wyprawiałem, targały mną tak silne, negatywne emocje, że udało mi się wejść na drugi poziom Super Saiyan’a. To było naprawdę… bolesne… w pewnym sensie.
Haz spojrzał uważnie na towarzyszkę. Odkąd wrócił do jej życia, nie zdradził aż tylu faktow z tego, co działo się z nim przed dwoma laty. Skrzywdził ją wtedy, zarówno fizycznie jak i psychicznie, domyślał się tego. Dlatego starał się nie wspominać o tamtych wydarzeniach zbyt wiele, ale może źle robił? Może należało na spokojnie o tym pogadać, szczegółowo wyjaśnić jej jak to wyglądało z jej perspektywy? Przez dłuższy czas zbierał w głowie myśli, zastanawiając się co powiedzieć. Ostatecznie jednak odpuścił. Karcąc się w duchu za tchórzostwo, podniósł się i rozejrzał wokoło.
Vulfila słuchała z uwagą każdego słowa Hazarda, pomimo, iż pozostawała odwrócona plecami. Druga szansa… nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Może wcale nie należy dociekać tego, co działo się dawniej? Może to właśnie dlatego straciła pamięć, by nigdy nie wrócić do tego, kim była. Co zatem byłoby najlepsze, czego tak naprawdę chciała? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie w tej chwili. A już na pewno nie po spotkaniu z Takeo. Inaczej musiałaby zerwać z nim kontakt i toczyć swoje życie w oderwaniu od tego, za czym podążała, odkąd obudziła się z hibernacji. Tylko czy to byłoby najlepszym rozwiązaniem? Gdyby nie to, że chciała poznać dawną siebie, nigdy nie wyruszyłaby na Vegetę. Nigdy nie zaczęłaby treningów i nie poznała Hazarda. Kto w takim razie powinien być przewodnikiem w jej życiu?
Dziewczyna zastanowiła się nad obojgiem chłopców. Takeo wydawał się stateczny i poważny. W pewnym sensie budował spore poczucie bezpieczeństwa i łączyła ich wspólna przeszłość. Jak dziś Halfka pamiętała tę scenę, która uwidoczniła się przed jej oczami w obecności Takeo. Był jak brat i stróż. I czy można było chcieć więcej? Gdyby tylko nie … to podświadome odczucie, jakie Vulfila miała w jego obecności. On wydawał się… martwy. W środku. Jakby coś, a być może nawet wydarzenia z przeszłości, w których uczestniczyła, zniszczyły jego duszę. Czy takiej przyszłości dla siebie oczekiwała? Czy poznanie dawnej siebie sprawi, że i ona stanie się chodzącym wspomnieniem?
Kim za to był Hazard? Totalną odwrotnością. On czekał z nadzieją na to, co przynieść mu ma przyszłość. Odwaga pociągała go do czynów, jakich zapewne sam by się po sobie nie spodziewał. I pewnie gdyby tylko Halfka pozwoliła mu otworzyć się przed sobą i gdyby tylko poddała się tym emocjom, jakie w niej wywoływał, zaopiekowałby się nią jak nikim dotąd. Tyle, że to właśnie on opuścił ją w tak brutalny sposób, więc czego można by było spodziewać się po nim w przyszłości? A wcześniej dokonał tylu morderczych czynów jako Tsuful. Doskonale wiedział, że sam jest sobie winien. Wyglądało na to, że zarówno przyszłość jak i przeszłość Vulfili nie rysowały się w pozytywnych barwach.
- Hazard… - powiedziała z cicha - Czy… ty pamiętasz wszystko z tego, kiedy byłeś Katsu?
Złotowłosy znieruchomiał. Nie spodziewał się tego pytania. Owszem, dość mocno otworzył się przed dziewczyną, ale nie spodziewał się, że skorzysta z zaproszenia i zada tak bezpośrednie pytanie. Czy jednak powinien aż tak zareagować? Czy powinno sparaliżować go ze… strachu? Nie, to chyba nie to. Bał się owszem, ale nie rozmyślania nad tym po raz kolejny, lecz mówienia o tym… jej. Jakby chciał chronić Vulfilę przed tamtymi drastycznymi wspomnieniami. Albo… Może to nie ją chciał chronić, a siebie? Może nie chciał zagłębiać się w szczegóły bo bał się odrzucenia? Wiedział, że ją zranił, a wyjawienie wszystkich detali mogło spowodować, że dziewczyna zacznie patrzeć na niego ze strachem lub obrzydzeniem. Czy to jednak było słuszne? Czy nie zachowywał się w tym momencie jak tchórz? A przecież obiecał sobie, że już nigdy nie będzie uciekać, raz wystarczy. Wtedy, decydując się opuścić Vegetę i uciec od wszystkiego, skazał na cierpienia wiele osób. Nigdy więcej.
- Każdą sekundę. Każde słowo które wypowiedział moim ustami. Wszystkie jego myśli, a także - przełknął głośno ślinę - wyraz twarzy każdej osoby której odebrał… odebrałem życie - zacisnął mocno pięści - a najgorsze jest to, że zrobił to specjalnie. Z premedytacją pozostawił w mojej pamięci to wszystko, żebym nigdy o tym nie zapomniał, żeby co noc tamte obrazy dręczyły mnie w koszmarach.
Nie spodziewał się, iż wydusi z siebie aż tak wiele. Poczuł jednak coś w rodzaju ulgi, jakby pozbywał się z ciała trucizny. Wyjawiając tak wiele osobie, którą być może skrzywdził najbardziej - kiedyś taka perspektywa przerażała go, jednak teraz wiedział, że postąpił słusznie. Dla własnego sumienia, ale też dla Vulfili, wyjawiając jej prawdę na którą zasługiwała.
- Ale czuję, że dzięki temu dziś jestem silniejszy. Pamięć o tamtych wydarzeniach napędza mnie do pracy nad sobą, aby taka sytuacja nigdy się nie powtórzyła. I nie chodzi tu tylko o siłę fizyczną, ale przede wszystkim psychiczną. Gdybym miał silniejszą wolę, być może oparłbym się Katsu i nie zmusiłbym mnie do zrobienia tych wszystkich strasznych rzeczy.
Vulfila słuchała Hazarda z nieco matowym wyrazem twarzy. Słowa chłopaka wcale jej nie przekonały, a wręcz rozpętały w jej głowie coraz więcej wątpliwości. To właśnie w takich chwilach przypominała sobie, czemu dawniej obiecywała sobie zapomnieć o nim i traktować na stopie przyjacielskiej.
- Skoro wszystko pamiętasz i skoro takie to wzbudziło w tobie poczucie winy, to czemu uciekłeś i nie poniosłeś odpowiedzialności za swoje czyny? I z tego, co słyszałam, chcesz wprowadzać na Vegecie wraz z Kuro nowe porządki. Vegeta doskonale sobie radziła bez waszej rewolucji po tym, jak odczuła straty spowodowane Tsufulem. Żałoba i naprawa strat trwały długo, Hazard. Więc co ty i Kuro możecie o tym wiedzieć, skoro nawet tam nie mieszkaliście przez ostatnie lata. To hipokryzja!- syknęła z cicha, podnosząc się do pozycji siedzącej, a każde kolejne słowo nabierało coraz ostrzejszego wyrazu.- Zapewne też doskonale sobie przypominasz, co zrobiłeś mnie… i kto był jedyną osobą, której smutno było po twojej porażce. A mimo to nie zasłużyłam sobie nawet na jedną wiadomość przez tyle lat! - Nie patrzyła na niego, tylko mówiła prawie do siebie, wspominając w myślach wydarzenia sprzed dwóch lat i to, jak jako jedyna płakała nad rannym chłopakiem. - Dziwi mnie, że w ogóle chcesz utrzymywać kontakty z Kuro i dajesz mu się manipulować po tym, co ci zrobił i jak wypromował się twoim kosztem. Teraz jeszcze chce cię zmanipulować, a ty tak łatwo mu dajesz się owinąć wokół palca. Ja bym go za to znienawidziła.
- Tak, wiem. - szepnął gdy tylko Vulfila przestała mówić - wiem że jestem tchórzem, że powinienem zostać i ponieść konsekwencje. Że zraniłem wiele osób, a przede wszystim Ciebie. Żałuję tego i gdybym mógł cofnąć czas, postąpiłbym inaczej. Ale tego już nie zmienię, zniknąłem z Twojego życia na całe dwa lata, chociaż zamierzałem na zawsze... - głos mu się nieco załamał - i w tym przypadku nie myślałem o sobie, a o Tobie. Wiedziałem, że cierpisz i czekasz na jakiś znak że żyję, ale ja chciałem żebyś w końcu o mnie zapomniała i żyła dalej nie oglądając się za siebie. Stało się jednak inaczej, wróciłem gdy wyczułem, że jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I dopiero wtedy, gdy ujrzałem Cię po raz pierwszy od tak dawna, dotarło do mnie, jaki byłem głupi, jak wielki błąd popełniłem. Lecz, tak jak mówiłem, czasu nie da się cofnąć. Jesteśmy tu i teraz i musimy myśleć o przyszłości. A pierwszym, co musimy zrobić, jest pozbycie się Zell’a. Odbudowaliście miasto, ale , dopóki on rządzi, Vegeta nie zazna spokoju. To on wypuścił na nas Tsufula, zabawił się naszym kosztem. Z uśmiechem patrzył jak zabijamy się nawzajem - Hazard zaczął oddychać szybciej a jego moc mimowolnie zaczęła się zwiększać - po co to zrobił? Dla frajdy, z nudów? Naprawdę uważasz, że ktoś taki jak on zasługuje by być Królem?
Odszedł nieco na bok, wytworzył w dłoni potężny ładunek Ki i wystrzelił go w siną dal. Chciał w ten sposób pozbyć się nadmiaru negatywnych emocji. Poskutkowało, chociaż nadal szlag go trafiał gdy tylko pomyłał o władcy Czerwonej Planety.
- A co do Kuro - kontynuował gdy już się uspokoił - to nie mam mu za złe, iż stanął ze mną do walki i mnie pokonał. Cieszy mnie to, że był na tyle silny, iż był w stanie wyplenić ze mnie tego pasożyta. I wcale nie daję sobą manipulować. Mamy wspólny cel i po prostu łączymy siły, by mieć większe szanse na sukces.
Nie był w stanie przewidzieć kierunku w jakim potoczy się ta rozmowa. Był jednak przygotowany na to, że w końcu ten temat zostanie poruszony i że Vulfila może zareagować w taki sposób. Miał nadzieję, iż jego tłumaczenia dotrą do niej. Chciał by stała u jego boku i wspierała go we wszystkim co robi. Albo chociaż w większości. Chciał zakończyć panowanie Zella, by na Vegecie żyło się lepiej. I wtedy, jeśli byłoby mu to dane, chciałby naprawić wszystko, co związane z Vulfilą. Sprawić, by była szczęśliwa i już nigdy nie narażać ją na taki koszmar.
Vulfila popatrzyła na Hazarda wątpiąco. Gniew narastał w niej podobnie jak i bezsilność.
- Racja. Czasu się nie cofnie. - powiedziała, wstając ciężko z miejsca. - Więc skoro nie chcesz zmierzyć się ze swoją przeszłością, niech będzie tak, jak sobie tego życzyłeś. Będziemy trenować, a kiedy stąd wyjdziemy, będziemy mogli o sobie zapomnieć. - zawyrokowała, stając naprzeciw chłopaka z rękami położonymi na biodrach. Pewność w jej głosie była aż niepokojąco nieustępliwa - Obyśmy tylko nie stanęli kiedyś po przeciwnych stronach barykady. - zrobiła śmiertelnie poważną minę. - Nie bądź naiwny. Masz jakieś dowody na to, że to sprawka Zella? A może… dowody dał ci Kuro, co?- rzuciła wyzywająco. - Jak dla mnie to on próbuje cię wykorzystać po raz drugi. Kto wie, może to nawet on osobiście wypuścił Tsufula? Nie zdziwi mnie, jeśli po całej tej rewolucji on znowu zbierze laury, a ciebie oskarży się o całe zło. Kuro to żmija, nie widzisz tego? Owinął cię sobie wokół palca. - puknęła Hazarda palcem w pierś. - Obyś tylko nie żałował swoich decyzji po raz drugi! Obyś znowu nie powiedział po dwóch latach, że czasu się nie cofnie. Ja ci tylko dobrze radzę.
- Zapomniałaś? - szepnął - Tego dnia gdy wróciłem, gdy odwiedziliśmy dom mojego Wuja… On sam to potwierdził “To wszystko miało miejsce z powodu Zell'a i jego chorej potrzeby by wokół niego działo się coś ciekawego” - wyrecytował co do słowa - Nico był wysokiej rangi żołnierzem, mógł wiedzieć, co się dzieje w otoczeniu Króla. Zapewne chciał mnie ostrzec, poradzić, bym gdzieś się ukrył. Ale nie zdążył. I nikt mnie do niczego nie zmusza. Chciałem odnaleźć Kuro i jego Ojca bo to moi ostatni żyjący krewni. I dopiero wtedy dowiedziałem się, że oni także planują zdetronizować Zell’a. Gdyby było inaczej to sam pofatygował bym się do Jaśnie Pana Króla bez ich pomocy.
Złotowłosy odszedł nieco na bok i spojrzał pustym wzrokiem przed siebie. Na wzmiankę o Wujku Nico znów poczuł uścisk w gardle. Minie jeszcze trochę czasu zanim ból po jego utracie zelżeje. Doskonale pamiętał co mu obiecał. I dotrzyma słowa, choćby miał przypłacić to życiem.
- Naprawdę tego nie widzisz? - rzekł odwracając się z powrotem do Vulfili - Pomyśl, Tsuful wybrał sobie na ofiarę mnie, przeciętnego Nashi. Dlaczego nie zareagował nikt z elity? Przecież załatwiliby sprawę w minutę. Ale oni woleli siedzieć sobie w bezpiecznym miejscu i obserwować jak my, niższe rangą dzieciaki, tłuczemy się nawzajem. A do akcji wkroczyli dopiero gdy na sam koniec żeby nie było że nic nie zrobili… I to nie tak że zapomniałem przeszłości. Jak myślisz, dlaczego szukam zemsty na Zellu? Gdybym nie chciał zmierzyć się z tym co wydarzyło się przed dwoma laty, odpuściłbym i próbował zapomnieć. Ale jestem i chcę zamknąć ten rozdział. A potem skupić się na naprawie tego co zniszczyłem będąc pod kontrolą Tsufula.
Przez moment miał ochotę chwycił dłoń dziewczyny, lecz powstrzymał się przed tym. Miał nadzieję, że tym razem Vulfila mu uwierzy.
- Wierz w te bajki, jeśli chcesz być naiwny. Mnie słowa nie wystarczają na potwierdzenie. – głos Vulfili przybrał matowy, bezbarwny wydźwięk. Emocje zaczęły przeradzać się w niej w pewien sposób, który Hazard mógł wyczuć tylko podświadomie. - Ja muszę poznać prawdę. - podkreśliła słowo ‘muszę’, zaciskając przy tym pięść. - Będę trenować do nieprzytomności, aż w końcu zdobędę potrzebną mi potęgę, aby wyciągać z innych prawdę. Będę silniejsza niż ty, Kuro, Hikaru i cała reszta zgrai. – Twarz Vulfili nagle spowił cień. W jej oczach zamigotał płomyk, jakiego jej towarzysz dotąd w nich nie dostrzegał. Blask żądzy władzy i nienawiści. Tylko… Czy on był w nich zawsze, czy zrodził się teraz? - Wtedy cała prawda wyjdzie na jaw. Wtedy wszystkich pokonam i wycisnę z nich prawdę. - znów zacisnęła pięść - Teraz rozumiem, tylko tak dowiem się o sobie i swojej przeszłości. I doprowadzę do sprawiedliwości. - ostatnie zdanie powiedziała prawie niesłyszalnie.
Wszystkie kwestie Hazarda zostały napisane przez niego samego, natomiast w następnym wpisie przeze mnie, ale po jego pozwoleniu i sprawdzeniu.
Awakening of Vulfila
- Muzyka:
Drzwi zamknęły się za Vulfilą i Hazardem głośnym kliknięciem. Spojrzeli na siebie pełni niepewności, a potem na zegar ponad wejściem. Wybił równo godzinę dwunastą. To oznaczało, że spędzą w tym miejscu pełny rok. A po dwunastu miesiącach wyjdą o niemal tej samej porze. Mieli na własnej skórze odczuć fenomen tego miejsca i załamania czasu, jakiego dokonywało.
Mając tyle czasu mogli najpierw zapoznać się z okolicą. Przeszli krótką werandę przed sobą, doszli do balustrady. Nie była wcale potrzebna, ponieważ za nią rozprzestrzeniała się gładka jak tafla lodu powierzchnia, sięgająca aż po sam, niezburzony niczym horyzont. Gdy spojrzało się jednak na nie z góry, posadzka przypominała chmury, jakby architekt tego miejsca wyprofilował niebo i nadał mu chciany kształt. Vulfila przystawiła rękę do czoła, starając się wypatrzeć koniec.
- Czy tam coś jest? - zapytała swojego towarzysza, podziwiając majestat tego miejsca i pałacyku, w którym się znaleźli, ale też bojąc się przytłaczającej atmosfery oderwania od czasu i przestrzeni.
- Ciężko stwierdzić. Nie wiem, co tam jest, ale na pewno jesteśmy tu sami. Nie wyczuwam też nikogo na zewnątrz, napotykam na coś w rodzaju blokady. Dziwne, jakbyśmy byli zamknięci w jakiejś bańce…
***
Zdecydowanie było to najdziwniejsze miejsce w jakim mieli okazję się znaleźć. Pomijając wszechobecną biel i niecodzienny wystrój, gdy tylko zeszło się po płaskich i niezbyt stromych schodkach, dało się odczuć trudy treningu w tym miejscu. Do zwiększonej grawitacji byli przyzwyczajeni, w końcu pochodzili z Vegety, ale panował tu straszny zaduch, a powietrze było tak ciężkie, że po kilku wdechach miało się dosyć i chciało się wrócić z powrotem do części mieszkalnej. Wiedzieli jednak, iż muszą się przemóc. Przyszli tu trenować, a im cięższe warunki tym większe profity z treningu. Kolejne dni miały tylko pokazać w jak ekstremalnych warunkach przyjdzie im ćwiczyć.
Nie było tutaj słońca, więc ciężko było odróżnić dzień od nocy, lecz z pomocą przyszło im sama sala. Gdy panował niesamowity skwar, a pot lał się z ich ciał strumieniami po przejściu 3 kroków, mogli stwierdzić, że to dzień. Gdy w przeciągu kilku minut warunki zmieniały się diametralnie, temperatura schodziła grubo poniżej zera, a oni odczuwali siarczysty mróz - wiadomo było że to raczej noc. Nie dzielili sobie jednak doby w sposób w jaki starało się im narzucić to miejsce. Czasem przesypiali upały i budzili się by potrenować w otoczeniu wyrastających nagle spod ziemi lodowców, innym razem robili odwrotnie. Trening w zróżnicowanych warunkach był dużo bardziej opłacalny.
Vulfila i Hazard szybko zorientowali się, że projektant tego miejsca stawiał na duży minimalizm. Do dyspozycji odwiedzających były tylko dwa pokoje oraz prysznic i kuchnia. Halfka zajęła drugą sypialnię, więc saiyaninowi nie pozostało nic innego niż przenieść swoje łóżko do drugiego, pustego pokoju z widokiem na zieloną klepsydrę.
Pierwsze dni w tym miejscu zdawały się obojgu pełne nowości. Wstawali w nowym otoczeniu, wspólnie przygotowywali posiłki i trenowali w każdej wolnej chwili. Hazard skupiał się najczęściej na tym, by pomóc swojej słabszej koleżance. Zniżał swój poziom mocy, by stawać się dla niej porównywalnym przeciwnikiem. Czasem jednak skupiał się na sobie. Vulfila siadała wtedy na murowanej poręczy werandy i przyglądała się mu, wyobrażając sobie, czy kiedyś będzie równie silna co on. Najgorsze i zarazem najbardziej ekscytujące dla niej były jednak wieczory w towarzystwie swojego kompana. Szczególnie na początku czuła się skrępowana, kiedy o zmroku siadali obok siebie i rozmowa zaczynała toczyć się swoim torem. Wciąż w pamięci miała wydarzenia sprzed dwóch lat, których dzisiaj wstydziła się i o których wolała nikomu nie wspominać. Nie wiedziała, czy dla niego było to równie trudne. Nie zapomniała również o jego niespodziewanym wyznaniu, gdy zjawił się jakby nigdy nic, ratując przed pewną śmiercią. Z drugiej strony miała mu za złe, że nie dał znaku życia i że uciekł z Vegety, unikając odpowiedzialności. Mimo to siadali wspólnie w różnych miejscach pałacyku, żeby umilić sobie wspólnie spędzany czas.
- Więc… ja po prostu uczyłam się w akademii. Na początku miałam wrażenie, że nikogo to nie obchodzi, że tam jestem, jakby nawet nie zauważyli, że się tam znalazłam. Ale widziałam wielu silnych uczniów i chciałam im dorównać. Sama trenowałam, żeby im dorównać. Nie miałam też żadnego wyboru. Nie miałam gdzie uciec, ani nie mogłam wrócić na Ziemię. I wiesz… może to dziwnie zabrzmi. Niektórzy powiedzą, że Akademia to miejsce terroru, że wielu tęskni za domem i rodzinami. Ja też tęskniłam. Ale mimo to cieszyłam się, że tam byłam, że mogłam się czegoś nauczyć. Wręcz… czułam się, jakbym wróciła do ojczyzny. Nie wiem czemu. W końcu… nigdy … może nie nigdy, ale nie przypominam sobie, żebym wcześniej była kiedyś już na Vegecie. No i trenowałam, aż pewnego dnia zapadła decyzja, przeznaczono mi Mistrza. Został nim Koszarowy… - słowa wylewały się z jej ust. Niewielu osobom mogła powiedzieć tyle wewnętrznych przemyśleń. Eve czasem jej wysłuchiwała, ale miała swoje życie, więc nie miała tyle czasu, by poznać prawdziwe myśli swojej przyjaciółki.
Hazard skłamałby mówiąc, że nie obawiał się tych wspólnych godzin po treningu, podczas których odpoczywali, napełniali żołądki i co najważniejsze - rozmawiali. Mieli spędzić tu rok, więc tematy mogły dość szybko się im wykończyć. Rozmawiać w nieskończoność o pierdołach też się nie da, więc to naturalne, że w końcu zaczęli otwierać się przed sobą i rozmawiać o dotychczasowym życiu. Z początku ciężko było ot tak zacząć się zwierzać, ale jakby nie patrzeć byli na siebie skazani, a to była dobra okazja by poznali się lepiej. Zaczęło się od wspominania wspólnie spędzonych chwil, najpierw na Vegecie, potem na Ziemi. Wyczerpali ten temat w ciągu 3 dni. Potem zeszło na rodzinę.
- Chyba już Ci kiedyś o tym wspominałem, moi rodzice… no nie byli najlepszymi opiekunami. Postawili sobie za cel zrobienie ze mnie wojownika, maszynki do zabijania. Tyle, że… może trudno Ci w to uwierzyć, ale jako dziecko byłem taką no… fajtłapą. Rodzice, w szczególności Ojciec, na siłę starali się wbić do głowy podstawy walki. Gdy czegoś nie załapałem - dostawałem lanie. To skutecznie zraziło mnie do ćwiczeń, przez co byłem słaby i nie potrafiłem walczyć. Nie miałem też kolegów, bo wychowałem się w dzielnicy, gdzie liczyła się siła i nikt nie chciał trzymać się z taką ciamajdą jak ja. Tak więc jedyną osobą, która normalnie mnie traktowała, był Wujek Nico, którego miałaś okazję poznać. Być może nawet traktował mnie aż za dobrze, chcąc mi jakoś zrekompensować to, co musiałem przechodzić w rodzinnym domu. Matka i Ojciec, gdy byli wysyłani na misje, zostawiali mnie właśnie pod jego opieką. To były najszczęśliwsze dni mojego dzieciństwa. Bawiłem się, śmiałem, czułem się swobodnie i komfortowo. Aż w końcu rodzice zginęli na misji. Nigdy nie zapomnę tego, co wtedy poczułem. Może to nie stawia mnie w najlepszym świetle, ale mam nadzieję, że zrozumiesz po tym jak mnie traktowali. Nie czułem żalu czy smutku. Nie byłem też uradowany i szczęśliwy. Poczułem ulgę. Wiedziałem, że mój koszmar się skończył. Zamieszkam z Wujkiem i w końcu będę miał spokój. I tak było. Nico zaczął nawet uczyć mnie walki, ale po swojemu, spokojnie i cierpliwie i dopiero wtedy zacząłem wszystko łapać i okazało się, że mam nawet spory potencjał. Wiele mu zawdzięczam, może nawet wszystko. Nigdy nie zapomnę tego jaki był dla mnie dobry i co dla mnie zrobił…
W tym momencie poczuł mocny uścisk w gardle. Musiał zamrugać kilkukrotnie okiem, lecz udało mu się powstrzymać łzy. Nigdy nikomu o tym nie opowiadał. Vulfila była pierwszą osobą, przed którą tak się otworzył. Po tej historii, nie miał już większych zahamowań i swobodnie opowiadał jej o wszystkim. No może prawie o wszystkim.
Czasami Vulfila odnosiła wrażenie, że rozmowy z Hazardem ciągną się w nieskończoność. Rozpoczynali je jednego dnia, a kończyli po kilku następnych treningach, powracając do pewnych scen, jakie akurat wydały im się ważne. Pewnego razu ciekawość pociągnęła ich w dalekie rejony pustki. Śmiejąc się i przepychając odlecieli w dal, ścigając się, kto pierwszy doleci do końca lub kto dalej wytrzyma. W końcu zmrożeni bezkresem przestrzeni padli zmęczeni na podłogę i tak leżąc doczekali zmroku.
- Treningi z tobą są czymś zupełnie innym niż z Koszarowym. - wyznała, leżąc na boku i patrząc saiyanowi w oczy, podpierając ręką głowę. - Nie wyobrażasz sobie, co kazał mi robić i jak się do mnie zwracał przez te dwa lata. Kazał mi robić to samo w kółko. Biegać wokół akademii do znudzenia, bić pięściami w ścianę, aż zdarłam knykcie do żywego mięsa. Z nim nie było żadnych dyskusji. On kazał, a ja robiłam. Ty chociaż pytasz, czy chce mi się jeszcze, czy mam siłę i szukasz odmiany. On miał inny styl. A jednak wiesz. Jakoś - przewróciła się na plecy. Popatrzyła w gwiazdy. - Jakoś wiele mnie przez to nauczył i bardzo go szanuję. Zastąpił mi Aleksandra, choć w zasadzie wcale go nie obchodziłam i niejednokrotnie powtarzał mi, że dali mnie mu na uczennicę, bo wszyscy inni trenerzy wymiękli przy takiej niedojdzie. - Vulfila objęła się swoim ogonem w pasie, a jej mina stała się dużo poważniejsza. Mówiła bardziej do siebie niż do saiyana, jakby zapomniała nagle o jego obecności. - Nie wiem czemu tak jest. Wielu rzeczy w życiu nie wiem, Hazard, ale mam przeczucie, że to składa się w większą całość. W jakiś mechanizm, który okaże się na samym końcu. - ta myśl wydała się taka oderwana od rzeczywistości, dopóki jej nie uzupełniła. - Aleksander nie jest moim ojcem. Nigdy nie był. On mnie znalazł zamarzniętą w bryle lodu. Potem przygarnął i wychował. Jestem, mu niezmiernie wdzięczna. Zaopiekował się mną i wyżej postawił moje dobro nad jego życiową pasję - naukę. Nic nie pamiętam sprzed zamarznięcia. Chociaż nie, czasem… mam pewne przebłyski. I… kiedy się obudziłam po hibernacji, byłam kimś innym niż jestem teraz. Kimś pełnym złości i żalu, boję się, że znów stanę się sobą sprzed zamarznięcia. A jednocześnie tak bardzo chcę dowiedzieć się, skąd te obrazy, które widuję czasem w myślach. One są pełne emocji, nigdy neutralne. I zawsze przejmujące, ale i uświadamiające. Dzięki nim przypominam sobie coś, dokładam puzelek do układanki zwanej moją przeszłością, ale też myślę o tym i czuję, że było mi źle. Czemu nie przypominają mi się chwile radości i szczęścia? - Halfka odwróciła się do Hazarda plecami, zawstydzona wyznaniem, jakiego właśnie dokonała.
Hazarda bardzo zaskoczyła informacja o przeszłości Vulfili. Z tego co powiedziała wynikało, że dziewczyna jest dużo starsza od niego, chociaż wygląda i zachowuje się jak jego rówieśniczka. Ciekawe, ale… czy to miało jakieś znaczenie?
- Liczy się to kim jesteś teraz. - odrzekł po dość długim namyśle - Nie wiem co działo się z Tobą zanim zamarzłaś w tej bryle lodu, ale chyba dostałaś drugą szansę, prawda? Kto wie, kim byłaś i co robiłaś w “tamtym życiu”. Dosyć to pokręcone, ale coś w tym jest.
Jeszcze parę dni temu śmiałby się z kogoś, kto głosiłby tego typu poglądy, ale gdy dowiedział się o zaświatach i poznał kilka naprawdę osobliwych osób, to zaczynał wierzyć w tego typu rzeczy. Ułożył się wygodnie, westchnął przeciągle, po czym kontynuował:
- A kwestia odzyskania wspomnień… to oczywiście naturalne, że chciałabyś poznać swoją przeszłość, gdybym był w Twojej sytuacji, sam dążyłbym do tego. Chociaż z tymi wspomnieniami różnie bywa. Części chciałoby się zapomnieć. Na przykład większości mojego dzieciństwa - tu już podawał na własny przykładzie - ale tego co robiłem pod kontrolą Tsufula… Z drugiej strony pamięć o tym nakręca mnie by to wszystko w jakiś sposób naprawić, odpokutować. No i gdyby nie silne emocje, nie obudziłbym w sobie nowej mocy. Wtedy, gdy obudziłem się po tym wszystkim i przypomniałem sobie co wyprawiałem, targały mną tak silne, negatywne emocje, że udało mi się wejść na drugi poziom Super Saiyan’a. To było naprawdę… bolesne… w pewnym sensie.
Haz spojrzał uważnie na towarzyszkę. Odkąd wrócił do jej życia, nie zdradził aż tylu faktow z tego, co działo się z nim przed dwoma laty. Skrzywdził ją wtedy, zarówno fizycznie jak i psychicznie, domyślał się tego. Dlatego starał się nie wspominać o tamtych wydarzeniach zbyt wiele, ale może źle robił? Może należało na spokojnie o tym pogadać, szczegółowo wyjaśnić jej jak to wyglądało z jej perspektywy? Przez dłuższy czas zbierał w głowie myśli, zastanawiając się co powiedzieć. Ostatecznie jednak odpuścił. Karcąc się w duchu za tchórzostwo, podniósł się i rozejrzał wokoło.
Vulfila słuchała z uwagą każdego słowa Hazarda, pomimo, iż pozostawała odwrócona plecami. Druga szansa… nigdy nie myślała o tym w ten sposób. Może wcale nie należy dociekać tego, co działo się dawniej? Może to właśnie dlatego straciła pamięć, by nigdy nie wrócić do tego, kim była. Co zatem byłoby najlepsze, czego tak naprawdę chciała? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie w tej chwili. A już na pewno nie po spotkaniu z Takeo. Inaczej musiałaby zerwać z nim kontakt i toczyć swoje życie w oderwaniu od tego, za czym podążała, odkąd obudziła się z hibernacji. Tylko czy to byłoby najlepszym rozwiązaniem? Gdyby nie to, że chciała poznać dawną siebie, nigdy nie wyruszyłaby na Vegetę. Nigdy nie zaczęłaby treningów i nie poznała Hazarda. Kto w takim razie powinien być przewodnikiem w jej życiu?
Dziewczyna zastanowiła się nad obojgiem chłopców. Takeo wydawał się stateczny i poważny. W pewnym sensie budował spore poczucie bezpieczeństwa i łączyła ich wspólna przeszłość. Jak dziś Halfka pamiętała tę scenę, która uwidoczniła się przed jej oczami w obecności Takeo. Był jak brat i stróż. I czy można było chcieć więcej? Gdyby tylko nie … to podświadome odczucie, jakie Vulfila miała w jego obecności. On wydawał się… martwy. W środku. Jakby coś, a być może nawet wydarzenia z przeszłości, w których uczestniczyła, zniszczyły jego duszę. Czy takiej przyszłości dla siebie oczekiwała? Czy poznanie dawnej siebie sprawi, że i ona stanie się chodzącym wspomnieniem?
Kim za to był Hazard? Totalną odwrotnością. On czekał z nadzieją na to, co przynieść mu ma przyszłość. Odwaga pociągała go do czynów, jakich zapewne sam by się po sobie nie spodziewał. I pewnie gdyby tylko Halfka pozwoliła mu otworzyć się przed sobą i gdyby tylko poddała się tym emocjom, jakie w niej wywoływał, zaopiekowałby się nią jak nikim dotąd. Tyle, że to właśnie on opuścił ją w tak brutalny sposób, więc czego można by było spodziewać się po nim w przyszłości? A wcześniej dokonał tylu morderczych czynów jako Tsuful. Doskonale wiedział, że sam jest sobie winien. Wyglądało na to, że zarówno przyszłość jak i przeszłość Vulfili nie rysowały się w pozytywnych barwach.
- Hazard… - powiedziała z cicha - Czy… ty pamiętasz wszystko z tego, kiedy byłeś Katsu?
Złotowłosy znieruchomiał. Nie spodziewał się tego pytania. Owszem, dość mocno otworzył się przed dziewczyną, ale nie spodziewał się, że skorzysta z zaproszenia i zada tak bezpośrednie pytanie. Czy jednak powinien aż tak zareagować? Czy powinno sparaliżować go ze… strachu? Nie, to chyba nie to. Bał się owszem, ale nie rozmyślania nad tym po raz kolejny, lecz mówienia o tym… jej. Jakby chciał chronić Vulfilę przed tamtymi drastycznymi wspomnieniami. Albo… Może to nie ją chciał chronić, a siebie? Może nie chciał zagłębiać się w szczegóły bo bał się odrzucenia? Wiedział, że ją zranił, a wyjawienie wszystkich detali mogło spowodować, że dziewczyna zacznie patrzeć na niego ze strachem lub obrzydzeniem. Czy to jednak było słuszne? Czy nie zachowywał się w tym momencie jak tchórz? A przecież obiecał sobie, że już nigdy nie będzie uciekać, raz wystarczy. Wtedy, decydując się opuścić Vegetę i uciec od wszystkiego, skazał na cierpienia wiele osób. Nigdy więcej.
- Każdą sekundę. Każde słowo które wypowiedział moim ustami. Wszystkie jego myśli, a także - przełknął głośno ślinę - wyraz twarzy każdej osoby której odebrał… odebrałem życie - zacisnął mocno pięści - a najgorsze jest to, że zrobił to specjalnie. Z premedytacją pozostawił w mojej pamięci to wszystko, żebym nigdy o tym nie zapomniał, żeby co noc tamte obrazy dręczyły mnie w koszmarach.
Nie spodziewał się, iż wydusi z siebie aż tak wiele. Poczuł jednak coś w rodzaju ulgi, jakby pozbywał się z ciała trucizny. Wyjawiając tak wiele osobie, którą być może skrzywdził najbardziej - kiedyś taka perspektywa przerażała go, jednak teraz wiedział, że postąpił słusznie. Dla własnego sumienia, ale też dla Vulfili, wyjawiając jej prawdę na którą zasługiwała.
- Ale czuję, że dzięki temu dziś jestem silniejszy. Pamięć o tamtych wydarzeniach napędza mnie do pracy nad sobą, aby taka sytuacja nigdy się nie powtórzyła. I nie chodzi tu tylko o siłę fizyczną, ale przede wszystkim psychiczną. Gdybym miał silniejszą wolę, być może oparłbym się Katsu i nie zmusiłbym mnie do zrobienia tych wszystkich strasznych rzeczy.
Vulfila słuchała Hazarda z nieco matowym wyrazem twarzy. Słowa chłopaka wcale jej nie przekonały, a wręcz rozpętały w jej głowie coraz więcej wątpliwości. To właśnie w takich chwilach przypominała sobie, czemu dawniej obiecywała sobie zapomnieć o nim i traktować na stopie przyjacielskiej.
- Skoro wszystko pamiętasz i skoro takie to wzbudziło w tobie poczucie winy, to czemu uciekłeś i nie poniosłeś odpowiedzialności za swoje czyny? I z tego, co słyszałam, chcesz wprowadzać na Vegecie wraz z Kuro nowe porządki. Vegeta doskonale sobie radziła bez waszej rewolucji po tym, jak odczuła straty spowodowane Tsufulem. Żałoba i naprawa strat trwały długo, Hazard. Więc co ty i Kuro możecie o tym wiedzieć, skoro nawet tam nie mieszkaliście przez ostatnie lata. To hipokryzja!- syknęła z cicha, podnosząc się do pozycji siedzącej, a każde kolejne słowo nabierało coraz ostrzejszego wyrazu.- Zapewne też doskonale sobie przypominasz, co zrobiłeś mnie… i kto był jedyną osobą, której smutno było po twojej porażce. A mimo to nie zasłużyłam sobie nawet na jedną wiadomość przez tyle lat! - Nie patrzyła na niego, tylko mówiła prawie do siebie, wspominając w myślach wydarzenia sprzed dwóch lat i to, jak jako jedyna płakała nad rannym chłopakiem. - Dziwi mnie, że w ogóle chcesz utrzymywać kontakty z Kuro i dajesz mu się manipulować po tym, co ci zrobił i jak wypromował się twoim kosztem. Teraz jeszcze chce cię zmanipulować, a ty tak łatwo mu dajesz się owinąć wokół palca. Ja bym go za to znienawidziła.
- Tak, wiem. - szepnął gdy tylko Vulfila przestała mówić - wiem że jestem tchórzem, że powinienem zostać i ponieść konsekwencje. Że zraniłem wiele osób, a przede wszystim Ciebie. Żałuję tego i gdybym mógł cofnąć czas, postąpiłbym inaczej. Ale tego już nie zmienię, zniknąłem z Twojego życia na całe dwa lata, chociaż zamierzałem na zawsze... - głos mu się nieco załamał - i w tym przypadku nie myślałem o sobie, a o Tobie. Wiedziałem, że cierpisz i czekasz na jakiś znak że żyję, ale ja chciałem żebyś w końcu o mnie zapomniała i żyła dalej nie oglądając się za siebie. Stało się jednak inaczej, wróciłem gdy wyczułem, że jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I dopiero wtedy, gdy ujrzałem Cię po raz pierwszy od tak dawna, dotarło do mnie, jaki byłem głupi, jak wielki błąd popełniłem. Lecz, tak jak mówiłem, czasu nie da się cofnąć. Jesteśmy tu i teraz i musimy myśleć o przyszłości. A pierwszym, co musimy zrobić, jest pozbycie się Zell’a. Odbudowaliście miasto, ale , dopóki on rządzi, Vegeta nie zazna spokoju. To on wypuścił na nas Tsufula, zabawił się naszym kosztem. Z uśmiechem patrzył jak zabijamy się nawzajem - Hazard zaczął oddychać szybciej a jego moc mimowolnie zaczęła się zwiększać - po co to zrobił? Dla frajdy, z nudów? Naprawdę uważasz, że ktoś taki jak on zasługuje by być Królem?
Odszedł nieco na bok, wytworzył w dłoni potężny ładunek Ki i wystrzelił go w siną dal. Chciał w ten sposób pozbyć się nadmiaru negatywnych emocji. Poskutkowało, chociaż nadal szlag go trafiał gdy tylko pomyłał o władcy Czerwonej Planety.
- A co do Kuro - kontynuował gdy już się uspokoił - to nie mam mu za złe, iż stanął ze mną do walki i mnie pokonał. Cieszy mnie to, że był na tyle silny, iż był w stanie wyplenić ze mnie tego pasożyta. I wcale nie daję sobą manipulować. Mamy wspólny cel i po prostu łączymy siły, by mieć większe szanse na sukces.
Nie był w stanie przewidzieć kierunku w jakim potoczy się ta rozmowa. Był jednak przygotowany na to, że w końcu ten temat zostanie poruszony i że Vulfila może zareagować w taki sposób. Miał nadzieję, iż jego tłumaczenia dotrą do niej. Chciał by stała u jego boku i wspierała go we wszystkim co robi. Albo chociaż w większości. Chciał zakończyć panowanie Zella, by na Vegecie żyło się lepiej. I wtedy, jeśli byłoby mu to dane, chciałby naprawić wszystko, co związane z Vulfilą. Sprawić, by była szczęśliwa i już nigdy nie narażać ją na taki koszmar.
Vulfila popatrzyła na Hazarda wątpiąco. Gniew narastał w niej podobnie jak i bezsilność.
- Racja. Czasu się nie cofnie. - powiedziała, wstając ciężko z miejsca. - Więc skoro nie chcesz zmierzyć się ze swoją przeszłością, niech będzie tak, jak sobie tego życzyłeś. Będziemy trenować, a kiedy stąd wyjdziemy, będziemy mogli o sobie zapomnieć. - zawyrokowała, stając naprzeciw chłopaka z rękami położonymi na biodrach. Pewność w jej głosie była aż niepokojąco nieustępliwa - Obyśmy tylko nie stanęli kiedyś po przeciwnych stronach barykady. - zrobiła śmiertelnie poważną minę. - Nie bądź naiwny. Masz jakieś dowody na to, że to sprawka Zella? A może… dowody dał ci Kuro, co?- rzuciła wyzywająco. - Jak dla mnie to on próbuje cię wykorzystać po raz drugi. Kto wie, może to nawet on osobiście wypuścił Tsufula? Nie zdziwi mnie, jeśli po całej tej rewolucji on znowu zbierze laury, a ciebie oskarży się o całe zło. Kuro to żmija, nie widzisz tego? Owinął cię sobie wokół palca. - puknęła Hazarda palcem w pierś. - Obyś tylko nie żałował swoich decyzji po raz drugi! Obyś znowu nie powiedział po dwóch latach, że czasu się nie cofnie. Ja ci tylko dobrze radzę.
- Zapomniałaś? - szepnął - Tego dnia gdy wróciłem, gdy odwiedziliśmy dom mojego Wuja… On sam to potwierdził “To wszystko miało miejsce z powodu Zell'a i jego chorej potrzeby by wokół niego działo się coś ciekawego” - wyrecytował co do słowa - Nico był wysokiej rangi żołnierzem, mógł wiedzieć, co się dzieje w otoczeniu Króla. Zapewne chciał mnie ostrzec, poradzić, bym gdzieś się ukrył. Ale nie zdążył. I nikt mnie do niczego nie zmusza. Chciałem odnaleźć Kuro i jego Ojca bo to moi ostatni żyjący krewni. I dopiero wtedy dowiedziałem się, że oni także planują zdetronizować Zell’a. Gdyby było inaczej to sam pofatygował bym się do Jaśnie Pana Króla bez ich pomocy.
Złotowłosy odszedł nieco na bok i spojrzał pustym wzrokiem przed siebie. Na wzmiankę o Wujku Nico znów poczuł uścisk w gardle. Minie jeszcze trochę czasu zanim ból po jego utracie zelżeje. Doskonale pamiętał co mu obiecał. I dotrzyma słowa, choćby miał przypłacić to życiem.
- Naprawdę tego nie widzisz? - rzekł odwracając się z powrotem do Vulfili - Pomyśl, Tsuful wybrał sobie na ofiarę mnie, przeciętnego Nashi. Dlaczego nie zareagował nikt z elity? Przecież załatwiliby sprawę w minutę. Ale oni woleli siedzieć sobie w bezpiecznym miejscu i obserwować jak my, niższe rangą dzieciaki, tłuczemy się nawzajem. A do akcji wkroczyli dopiero gdy na sam koniec żeby nie było że nic nie zrobili… I to nie tak że zapomniałem przeszłości. Jak myślisz, dlaczego szukam zemsty na Zellu? Gdybym nie chciał zmierzyć się z tym co wydarzyło się przed dwoma laty, odpuściłbym i próbował zapomnieć. Ale jestem i chcę zamknąć ten rozdział. A potem skupić się na naprawie tego co zniszczyłem będąc pod kontrolą Tsufula.
Przez moment miał ochotę chwycił dłoń dziewczyny, lecz powstrzymał się przed tym. Miał nadzieję, że tym razem Vulfila mu uwierzy.
- Konieczne tło mozyczne do następnego dialogu!:
- Wierz w te bajki, jeśli chcesz być naiwny. Mnie słowa nie wystarczają na potwierdzenie. – głos Vulfili przybrał matowy, bezbarwny wydźwięk. Emocje zaczęły przeradzać się w niej w pewien sposób, który Hazard mógł wyczuć tylko podświadomie. - Ja muszę poznać prawdę. - podkreśliła słowo ‘muszę’, zaciskając przy tym pięść. - Będę trenować do nieprzytomności, aż w końcu zdobędę potrzebną mi potęgę, aby wyciągać z innych prawdę. Będę silniejsza niż ty, Kuro, Hikaru i cała reszta zgrai. – Twarz Vulfili nagle spowił cień. W jej oczach zamigotał płomyk, jakiego jej towarzysz dotąd w nich nie dostrzegał. Blask żądzy władzy i nienawiści. Tylko… Czy on był w nich zawsze, czy zrodził się teraz? - Wtedy cała prawda wyjdzie na jaw. Wtedy wszystkich pokonam i wycisnę z nich prawdę. - znów zacisnęła pięść - Teraz rozumiem, tylko tak dowiem się o sobie i swojej przeszłości. I doprowadzę do sprawiedliwości. - ostatnie zdanie powiedziała prawie niesłyszalnie.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Nie Sty 08, 2017 7:31 pm
Po tym zdarzeniu nic już nie było takie samo. Vulfila niechętnie przebywała z Hazardem. Wieczorów nie spędzali więcej razem. Musieli wspólnie trenować, ale nie odzywali się do siebie zbyt wiele. Najczęściej milczeli, choć gdyby ktos im się przyglądał, wyczułby ciszę przepełnioną niewypowiedzianymi słowami.
Hazarda smuciła postawa swojej koleżanki, jednak i także bawiła jej nieustępliwość i pragnienie pokonania go. Gdy chciał, pozwalał jej na małe zwycięstwo w pojedynku, aby zaraz całkiem ją zgasić i zagrać jej na nerwach.
Jak niemal codziennie stawali naprzeciwko siebie na sztucznie wyznaczonej arenie. Vulfila po jednej stronie z nader poważną miną. Przeciągnęła rękami po niesfornych włosach, żeby związać je sztywno w koński ogon. Rzucała przy tym mordercze spojrzenia w stronę chłopaka. Miała na sobie okrojony strój adepta – granatowe body, przypominające jednoczęściowy strój kąpielowy, ale z naturalnego tworzywa, lekko odstający gdzieniegdzie. Poza tym na dłonie założyła motocyklowe rękawiczki bez palców, a na nogach nosiła sięgające kolan, białe kozaki – już nie ćwiczyła w trampkach, bo po ostatniej walce obtarła sobie kolana i bolały ją za każdym razem, kiedy upadła.
Hazard stał natomiast po drugiej stronie. Nogi miał szeroko rozstawione, a ręce splecione przed sobą. Wyglądał męsko. Z ironicznym uśmieszkiem przyglądał się jej fizyczno-mentalnym przygotowaniom. Przy okazji wodził wzrokiem po wysportowanym ciele dziewczyny, ledwie skrytym pod niewielkim skrawkiem ubrania.
- Uważaj, żeby Ci coś nie wyskoczyło w czasie treningu. – rzucił w jej stronę.
Vulfila poczerwieniała ze złości.
- Ubrałam się tak, żeby mi było wygodnie. – odpowiedziała zezłoszczona. – Poza tym z ciebie zaraz zedrę ubranie, więc będziemy kwita.
Oboje podeszli do siebie bliżej.
Hazard ustawił się w bojowej pozie – szeroki rozkrok, jedna noga do przodu, druga z tyłu. Prawa ręka na wysokości biodra, lewa twarzy.
Vulfila stanęła z nogami po bokach na szerokości bioder, jedną lekko do przodu, gotowa do ruchu. Ręce poniżej szyi, jedna wyżej, druga niżej.
- Trzy... – Hazard zaczął odliczanie
- Dwa... – kontynuowała Vulfila
- Jeden...
- Start!
Rozpoczęli pojedynek. Vulfla doskoczyła do Hazarda niczym pantera i zaczeła okładać go KI-Swordem. Jej dłonie płonęły niebieskim płomieniem, który przy tej prędkości wyglądał jak mignięcia. Była dość szybka, ale nie wystarczająco szybka. Jedno, drugie, trzecie uderzenie. Wszystkie obronione.
- Wrrrrau! – warknęła jak pantera.
Hazard uśmiechnął się, ale nie odpuszczał. Vulfila próbowala dalej, szukała luki w gardzie, chociaż jednej, małej. Zaczęła sapać. Zaskakiwała go z każdej strony. Pot spływał jej z czoła na szyję, a potem poniżej na dekolt i za bluzkę.
- Tak mnie nie pokonasz. Pogłówkuj trochę.
Vulfila nienawidziła pouczeń. Ale wiedziała, że on ma rację. Złapała go za włosy i próbował pociągnąć. On jednak chwycił ją mocno za nadgarstek rękę i wygiął w drugą stronę, aż się obróciła i krzyknęła z bólu.
- Tak nieładnie robić. – strofował ją, ale nie trzymał dłużej w tej pozycji. Nie dawało mu satysfakcji sprawianie jej bólu. Miała to być tylko mała nauczka. Odepchnął ją. Nie wymierzył jednak siły i zrobił to za mocno. Potoczyła się parę kroków, aż upadła na kolana. Podparła się rękami. Zaklęła pod nosem i stęknęła bezradnie.
Hazardowi zrobiło się trochę głupio. Nie chciał, żeby Vulfila uznała, że zrobił to celowo, więc podszedł bliżej i wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej wstać.
Vulfila odpowiedziała mu groźnym spojrzeniem. Udała, że podaje mu rękę, ale w tej samej chwili chwyciła go ogonem za nadgarstek i pociągnęła z całej siły, żeby przechylił się bliżej w jej stronę. Wykorzystała siłę pędu i odbiła się od ziemi jak na sprężynie. Znalazła się za jego plecami. Wykonała szybkie gesty rękami, dając Hazardowi niestety czas na odwrócenie się. Wtedy w jego kierunku poszybowała kula burning attack. Wokół wzniósł się pył, ale kiedy opadł, Hazard stał niewzruszony z rękami założonymi przed sobą. Rozdarła mu się tylko koszulka.
- Chyba czas poćwiczyć obronę. – powiedział, strzepując sobie pyłek z ramienia.
Po tym ruszył całem tempem na nią. Vulfila czuła się znacznie słabsza w obronie, a on nie zamierzał dawać jej zbyt wiele forów. Broniła się tak szybko jak mogła. Blokowała i blokowała, ale co któreś jego uderzenie padało na jej barki lub brzuch.
- Szybciej! – krzyknął
Vulfila robiła co mogła, ale czuła, jak coraz bardziej słabnie i cofa się znów na ziemię. Stanęła nogami na ziemi, on również. Dalej boksował ją, aż w końcu znów padła na plecy. Wtedy usiadł na niej, przyblokowując. Złapał też za obie ręce.
- Jak się teraz uwolnisz? – zapytał, ironicznie się uśmiechając.
Vulfila dyszała, opuściła wzrok, zastanawiając się, co zrobić. Za chwilę spojrzała na niego wzrokiem bezbronnej dziewczyny. Poruszyła ogonem, po czym znalazł się przed Hazardem. Ten czekał na jej ruch. Vulfila jednak nie uderzyła go, jak przypuszczał. Tylko potarła nim jego szyję z boku. Zaskoczony chłopak nie rozluźnił uścisku, ale pozwolił jej dalej działać. Ogon delikatnym ruchem obniżył się na poziom jego torsu i zaczął powoli obsuwać się coraz niżej na jego brzuch.
Hazard przycisnął jej ręce do ziemi tak, że ich twarze znalazły się na równym poziomie. Z uśmiechem na ustach patrzył w oczy Halfki, poszukując prawdziwej motywacji dla jej zachowania. Nie był przecież głupi i nie uwierzyłby tak łatwo w czyste intencje. Szczególnie w jej wykonaniu. Gdzieś głęboko w nich odnalazł podstęp i ten błysk.
- Chyba nie w ten sposób zamierzasz pokonać Kuro, co? – zapytał cicho po chwili milczenia. Ogonek mile smagał go po skórze.
- A co, byłbyś zazdrosny? – odpowiedziała pytaniem, śledząc jego wzrok. Nie mogła powstrzymać się przed lekko kąśliwym tonem.
Hazard patrzył na nią z góry jeszcze przez chwilę. Wysyłała mu sprzeczne sygnały. Pieszczotliwe smaganie ogonkiem i brak protestów wskazywałoby może na to, że jednak nie jest przyjaźnie nastawiona. Z drugiej strony wydawało mu się, że droczy się z nim. Czy zatem chciała go skusić czy nie? Nie puszczając uścisku zaczął odniżać głowę bliżej jej ust.
- Puścisz mnie? - pokręciła nadgarstkami - Boli. - mówiła sztucznie słodkim tonem.
- Nie wiem, czuję podstęp. Nie wykiwasz mnie?
- Po co miałabym to zrobić?
Hazard popatrzył na nią jeszcze raz. W zasadzie i tak nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia, więc mógł pozwolić sobie na tę gierkę z jej strony. Rozluźnił ostrożnie uścisk. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przesunął dłońmi po jej rękach, a potem talii, czekając na reakcję. Vulfila nie poruszała się. Odwzajemniała uśmiech, nawet zdawało mu się, że ją także zaczęła bawić ta sytuacja. Dlatego znowu opuszczał głowę powoli bliżej jej ust.
W ostatniej chwili, gdy ich usta już prawie zetknęły się ze sobą, Vulfila przeturlała się i nagle role się odwróciły. Teraz ona siedziała na nim.
- Wystarczy na dzisiaj. – powiedziała, wstając.
Tak mijały tygodnie, miesiące. Vulfila nie odpuszczała i nie zmieniała swojej postawy. Po przegranych walkach tym bardziej musiała wyładować swoją złość, a takich było wiele. Hazard widział ją często odkładającą, co tylko popadnie. Krzyczącą i tak rozładowującą KI. Widać wzięła sobie do serca swoje postanowienie. Nie marnowała ani sekundy, nie interesowała się niczym innych. Trenowała do upadłego, dosłownie, aż zasypiała wykończona na ziemi, nie mogąc już podnieść się z miejsca. W takich chwilach saiyanin upewniał się, że na pewno zasnęła, brał ją na ręce i zanosił do jej sypialni. Przykrywał kołdrą i ... zastanawiał się, czy ona kiedyś zazna spokoju?
Pewnego dnia doszło w końcu do punktu krytycznego. Vulfila i Hazard znów stanęli naprzeciw siebie.
- Dzisiaj cię pokonam. – zarzekała się dziewczyna. Patrzyła groźnie.
Hazard zaśmiał się w duchu. Ustawił w pozycji bojowej.
- To czekam.
- Ale nie dawaj mi wygrać. Chcę Cię pokonać sama. – upewniała się. – Zobaczysz.
Hazard kiwnął głową i zamachał ręką, zapraszającym gestem. Ciekaw był, co tym razem wymyśliła. Vulfila nie ruszyła jednak do niego tym razem z impetem. Podeszła bliżej kocim ruchem. Zatrzymała się nieco bliżej i zaprosiła go tym samym gestem do siebie. Chłopak podniósł brew, podskoczył w jej stronę. Odskoczyła z uśmieszkiem na ustach do tyłu. Powtórzyła swój gest, a gdy on się zbliżał, odsuwała się lub odlatywała. Raz przodem, raz tyłem, machając mu zaczepnie ogonem.
- Vulfila, walczysz, czy nie? – zapytał w końcu.
- Może walczę, może nie. – rzuciła, odlatując kawałek dalej. – Jak mnie złapiesz, to powalczymy. – powiedziała, po czym wypruła czym prędzej przed siebie. Hazard poleciał prosto za nią. Gdyby chciał, dogoniłby ją w jednej sekundzie, ale w zasadzie nawet bawiła go ta gra. Gonił ją, a ona zmieniała co chwilę tor lotu. Nie oddalała się zbytnio od pałacu, razcej oblatywała go z każdej strony. Hazard przybliżył się w końcu do niej i lekko szarpnął za ogon.
- Uważaj, bo Cię doganiam. – rzucił zaczepnie. Vulfila zmieniła tor lotu i zaczęła lecieć prosto w dół. Zakręciła przed ziemią. Wleciała pomiędzy balustrady, robiąc slalom. Hazard dalej ją gonił. W końcu wylecieli na otwartą przestrzeń. Chłopak dogonił ją i złapał w pasie, przyciskając do siebie jej plecy, żeby nie zdołała dalej odfrunąć. – Mam cię. – szepnął jej do ucha. Vulfila zaczerwieniła się cała. Nie dała się jednak tak łatwo. Podleciała do góry, uwalniając się z uścisku.
- Bez żartów. Zobacz na zegar. Zakład, że nie dogonisz mnie przez 5 minut?
- A o co się zakładamy?
- Nagrodę wybierze zwycięzca po pojedynku.
- Dobrze.
- To liczę do dziesięciu. Odsuń się trochę. – przygotowywała się do pojedynku. – 10, 9 , start!
Nie doliczając do końca ruszyła w dół, Hazard zaraz za nią. Znowu przeleciała slalomem pomiędzy filarami, smyrając Hazarda bezwiednie ogonem po nosie, trzymał się jej blisko, żeby czuła pościg na ogonie. W takiej sytuacji nie mógł zbytnio przyśpieszyć, bo inaczej wyrzuciłaby go siła odśrodkowa.
Nagle wleciała przez okno do środka pałacyku, tam przeleciała przez drzwi i w ostatniej chwili zamknęła je ogonem za sobą. Chłopak nie chciał rujnować ich miejsca zamieszkania, więc zawrócił i wyleciał na zewnątrz, wyczekując, aż dziewczyna snów pojawi się na zewnątrz. Gdy ją zauważył, zaczął gonić ją dalej.
- Patrz, zostały 3 minuty, szykuj się na przegraną! – krzyknęła dziewczyna, po czym powtórzyla manewr z drugim oknem. Hazard jednak nie zamierzał dać się złapać na tę samą sztuczkę po raz trzeci. Wyleciał na zewnątrz i wypatrzył ją. Udawał, że ją goni, ale tak naprawdę ustawił się po innym oknem. Wyczuł jej ruchy w środku budynku przez KI Feeling.
- Jeszcze 30 sekund i wygrywam! – zakrzyknęła z wnętrza.
Gdy już miała wylecieć przez okno, Hazard złapał ją przyczajony za rękę i przygwoździł do ściany obok.
- Popatrz, chyba jednak się przeliczyłaś. Czemu nie używasz KI Feeling, którego cię nauczyłem? – spytał, uśmiechając się do niej zwycięsko.
Vulfila nie kryła złości. Nie lubiła być przyłapana na błędach. Myślała, że uda jej się przechytrzyć chłopaka i przez myśl jej nie przeszło, żeby go wyczuwać KI.
- Dobrze, wygrałeś, ale byłam bardzo, bardzo blisko. – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Czuła się trochę skrępowana tym, że przylegali do siebie brzuchami, a ich twarze niemal się stykały. Ale z drugiej strony przechodziła ją ciepła fala, gdy dochodziło do takich sytuacji. Myślała wtedy, że może sobie pozwolić na krótką chwilę słabości, skoro miała dość silną wolę, by w odpowiedniej chwili się wycofać. I sprawiało jej wiele satysfakcji, jeśli mogła pogrywać sobie z Hazardem. I udowodnić mu, że nie jest taki mądry, jak mu się wydaje.
– Wybierasz nagrodę. Czego sobie życzysz?
Przez chwilę milczeli. Vulfila czuła, jak Hazard lustruje ją wzrokiem i zastanawia się nad wyborem nagrody.
- Rozważam kilka możliwości. Może masaż stóp? A może zrobiłabyś mi pranie? Albo obiad, co myślisz?
- Nie boisz się, że cię podrapię? Ubrania farbuję a jedzenie przesolę?
- Hmm, racja...
Hazard zastanawiał się dalej. Trwało to całą wieczność. Tak, jakby wcale nie chciał jej puścić.
- Dobrze, już wiem, czego chcę. Ale teraz musisz się zgodzić. I masz nie uciekać. - zapowiedział tajemniczo, ale jego ton stał się nieco mniej pewny.
- Na wszystko nie mogę się zgodzić. - odparła.
- Musisz, taka była umowa.
- To czego sobie życzysz? - spytała nieco zaniepokojona.
Znów zapadła cisza, jakby Hazard wahał się, czy w ogóle to mówić.
- Chcę cię pocałować. – powiedział całkiem poważnie.
Serce prawie wyskoczyło Vulfili z piersi. Przeszedł ją gorący dreszcz. Takiej propozycji się nie spodziewała. W pierwszej chwili chciała się sprzeciwić . Z drugiej strony gdzieś podświadomie chciała tego, może nawet bardziej niż on sam.
- To nie jest fair. - wyszeptała z cicha. Opuściła powieki i spojrzała w podłogę.
- Dlaczego? - spytał, a Vulfi wydawało się, że jego głos lekko drżał.
- Wiesz, czemu.
- Nie wiem.
“Na pewno wiesz, czemu” - dodała w myślach.
- Możesz puścić moje ręce? – szepnęła.
Nic nie mówiąc rozluźnił uścisk. Nie wiedział, co dziewczyna zamierza zrobić. Ale też siłą nie chciał jej do niczego zmuszać.
Vulfila puściła ręce wzdłuż ciała. Zastanawiała się co zrobić. Odczekała chwilę, licząc na to, że sam zmieni zdanie, ale tego nie robił. Uciec nie mogła ani nie chciała. Zaczęła głębiej oddychać. Położyła mu delikatnie ręce na ramionach. Nie znosiła łamania obietnic.
“Jeden całus i będzie z głowy” - myślała.
Bała się podnieść wzrok. Hazard położył jej więc rękę na brodzie i uniósł lekko do góry, żeby na niego spojrzała. Zbliżył ostrożnie głowę, prawie cofnął się, aż w końcu ich usta zetknęły się ze sobą. Przez chwilę powoli i delikatnie muskali się ustami. Trwało to krotką chwilkę, po czym Hazard oderwał je i znów spojrzał na Vulfilę. Jej policzki całe płonęły, a skórę pokryła gęsia skórka.
- Nie było tak strasznie, co? - zapytał.
- Nie. -przyznała.
- Możesz już iść. - powiedział i czekał na jej reakcję. - Jeśli chcesz. Albo…
- Albo?
Położył jej ręcę za biodrach, przycisnął do ściany i znowu pochylił się do niej. Pocałował ją, tym razem mocno i nieustępliwie. Przesuwał przy tym rękami po jej talii. Vulfila broniła się przez chwilę. Czuła, jak gorąca fala rozpala ją całą. Bezwiednie owinęła jego przedramię ogonkiem, ściskając lekko. Jeszcze chwila i już nie będzie mogła się mu oprzeć. Hazard nie ustępował. Po chwili poczuł, jak jej ciało lekko wiotczeje w jego ramionach, poddając się namiętności. Kiedy zaczęła odpowiadać na jego pocałunki, rozkoszując się smakiem jego ust, całkiem przestał kontrolować sytuację. Pozwolił sobie na więcej przyjemności, spełnienie swoich pragnień. A gdy ścisnęła dłonie na jego ramionach i wolnym ruchem przesunęła po szyi i wplotła w blond włosy, podniósł ją do góry. Była lekka jak piórko. Oplotła go nogami w pasie, on położył ręce na jej pośladkach i ścisnął.
Po dłuższej chwili rozłączyli usta powoli i spojrzeli na siebie. Oddychali głęboko, ich serca waliły jak dzwony. Oboje pragnęli pójść o krok dalej. Gdyby tylko któreś miało odwagę to zaproponować lub po prostu nie myśleć i zrobić, pewnie zapomnieliby na chwilę o reszcie świata...
- Dostałeś co chciałeś. Możesz mnie puścić? – powiedziała drżący głosem.
Hazard miał przeczucie, że nie mówi tego, czego tak naprawdę teraz by chciała. Ale nie był pewny. Uwolnił ją z uścisku i postawił na ziemię.
Zaistniała sytuacja odbiła się piętnem na Hazardzie i Vulfili przez następne dni, tygodnie i miesiące. Oboje zdawali sobie już sprawę z tego, że coś ich do siebie ciągnie. W czasie treningów każdy dotyk inny niż uderzenie przywodził na myśl uczucia podobne do tamtego pocałunku i prowadziło do krępującej sytuacji. A mimo to Vulfila nie okazywała Hazardowi zainteresowania. Wręcz przeciwnie. Uciekała wzrokiem, unikała kontaktu lub używała wymijających słów. A Hazard nie rozumiał, czemu tak jest i po co to robi. Dawała mu w ten sposób jednoznacznie znać, że ten pocałunek nic dla niej nie znaczył. Pamiętał wciąż jej słowa o Kuro, nim samym i Zellu. Mógł tylko przypuszczać, że wciąż ma mu za złe przeszłość i nie zgadza się z nim co do przyszłości.
Dni mijały jeden za drugim, czas uciekał, aż dotarli do ostatniego dnia w Rajskiej Komnacie. Po ostatnim treningu wykąpali się i szykowali się do snu. Usiedli razem w piżamach na werandzie, patrzyli w bezkres, którego być może już nigdy więcej w życiu nie zobaczą. Nadchodził wieczór, odczuwali to przez obniżajacą się temperaturę, która sprawiała, że na ich skórze pojawiała się gęsia skórka. Byli zmęczeni rokiem wysiłku jak i ostatnim, wyrażającym treningiem.
- Vulfila? - Hazard spojrzał kątem oka na swoją koleżankę. Miał ostatnią szansę porozmawiać z nią i wyjaśnić pewne sprawy. Wystarczyło mieć trochę odwagi i nie zawahać się.
- Tak?
- Czy ty żałujesz, że weszłaś ze mną do Komnaty?
Vulfila milczala. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Co chciała a co powinna powiedzieć?
- Nie. Cieszę się, że wiele się nauczyłam. A ty?
- Ja też. - odpowiedział cicho.
Vulfila wzdrygnęła się z zimna. Noce w Rajskiej Komnacie bywały naprawdę lodowate.
- Chyba nawet żałuję, że już musimy wychodzić. – dodała, ziewając. Nastroszyła ogonek.
Hazard wahał się przez chwilę, ale w końcu zdobył się na odwagę i objął ją ramieniem. Przytulił do siebie. Vulfila nie protestowała, nie tym razem. Trwali tak jeszcze przez jakiś czas. Ogrzana Halfka zaczęła mrużyć oczy, aż w końcu całkiem zasnęła.
Hazard, jak co wieczór, sprawdził, czy śpi twardo. Potem wziął ją na ręce i zaniósł do jej osobistej sypialni. Tam położył ją do łóżka.
Wyglądała słodko, leżąc w samej podkoszulce i bawełnianych figach na białej, lśniącej pościeli. Ręce ułożyła bezwładnie po obu stronach ciała. Włosy w nieładzie okalały jej buzię. Twarz miała przechyloną na bok, małe usteczka ułożone w trąbkę i lekko rozchylone. Pochrapywała z cicha co jakiś czas. Miała dziewczęcą, wysportowaną figurę. Dosyć wąskie ramiona i umięśnione uda. Spod koszulki prześwitywały jej niewielkie, zaokrąglone piersi, pobudzone lekkim chłodem, ciągnącym od okna.
Hazard przyglądał się swojej śpiącej koleżance. Usiadł na brzegu jej łóżka. To była ostatnia taka noc. Nie wiedział, co stanie się, gdy wyjdą. Pewnie ich drogi rozejdą się i być może długo już się nie zobaczą. Dotknął delikatnie jej policzka, ale tak, by jej nie zbudzić. Początkowo sądził, że w momencie, gdy pocałuje ją i wyzna swoje uczucia, zmieni się jej stosunek do niego. W końcu czuł jej drżenie w swoich ramionach, był przez chwilę pewny, że ona czuje to samo. A mimo to nic się nie zmieniło. Dlaczego? Czy było cokolwiek jeszcze, co mógłby zrobić? Nie chciał rozchodzić się w ten sposób.
Powiódł ręką dalej po jej szyi. Gdyby tylko pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. W tej chwili miał ochotę wziąć ją w ramiona i pocałować, tak jak ostatnio. Siłą zmusić ją do tego, by już przestać rozpamiętywać przeszłość. Przeciągnął palcem po jej mostku. Coś nie pozwalało mu zapomnieć o niej. Sprawić, by była jak każda inna dziewczyna. Czy to jej uroda? Czy zaczepna osobowość?
Podniósł wzrok wyżej i wtedy zdał sobie sprawę z tego, że jej oczy są lekko uchylone. Milczała z poważną miną. Oczy świeciły jej się lekko. Na policzkach zawitał rumieniec. Jej skóra pokryła się nagle gęsią skórką. Ale nie przerywała mu. Znieruchomiał.
- Vulfila... – szepnął zawstydzony i targany silnymi emocjami. Czym ryzykował? Miał ostatnią szansę na rozmowę z nią – Wybacz mi. Proszę... – wyszeptał.
Vulfila milczała.
- Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy. Nie chciałem, to nie byłem ja. – wyznawał – Jeśli mi pozwolisz i dasz mi szansę, nigdy więcej nie pozwolę cię skrzywdzić, obiecuję...
Halfka nadal milczała, więc Hazard podniósł ją lekko do góry i w ten sposób objął.
- Chciałbym, żebyś mi zaufała. - mówił, patrząc jej głęboko w oczy. - Zaufasz mi?
Vulfila bała się ufać. Czuła w sobie, głęboko w duszy, mur nie do przejścia. W życiu pozwoliła sobie na zaufanie tylko do swojego przybranego ojca Aleksandra Rogozina. Gdzieś w głębi duszy chciała pozwolić sobie na jedno, małe odstępstwo dla Hazarda
- Dobrze. - szepnęła, wtulona w niego. Choć było to kłamstwo.
Słowa te zadziałały jak miód na serce chłopaka. Nie mogąc dłużej się powstrzymać, pocałował dziewczynę tak, jak właśnie tego chciał. Gorąco i namiętnie. Ona też odpowiedziała na ten pocałunek.
- Kocham cię. - powiedział, odrywając się od niej.
Zaczął całować ją po szyi. Obniżył rękę i przetarł po jej sutku, a potem lekko ścisnął.Znów zapragnął jej tak bardzo jak przy ostatnim pocałunku.
- Chciałbyś tego? - zapytał, odsuwając się na chwilkę od niej. Miał wypieki na twarzy.
- Tak… - wyszeptała, odurzona całą sytuacją. Ogień w jej ciele rozpalał ją do czerwoności. W tej chwili wszystko inne straciło wszelkie znaczenie.
Następnego dnia o poranku Vulfila obróciła się na lewy bok. Czuła się wspaniale. Nie otwierała oczu jeszcze przez chwilę. Nosem wciągała świeże powietrze. Świadomość powoli wracała do niej. Gdzie to ona była? Ach, tak, w Rajskiej Sali. Z Hazardem. Ach, ale to ostatni dzień. No tak. … Ostatni dzień. Czy? Czy jej się przyśniło czy? Otworzyła powoli oczy i wtedy zobaczyła Hazarda rozwalonego na pół łóżka. I nagiego!
- Ich! - pisnęła, odwracając się jak sparaliżowana. To nie był sen. Co też ona najlepszego zrobiła. Pokryła się rumieńcem. Podobało jej się, owszem, no ale…
Wstała czym prędzej i ruszyła do łazienki. Zamknęła się na klucz i oparła o ścianę. Usiadła. Jej myśli kotłowały się w głowie. Myślała tylko o tym, że musi dowiedzieć się o przeszłości i to było jej głównym celem. A Hazard chciałby chyba, żeby teraz podróżowali razem. Halfka nie podzielała jego poglądów, nie ufała Kuro i nie zamierzała obalać Zella. Wręcz przeciwnie. Dołożyłaby najchętniej wszelkich starań, żeby powstrzymać Hazarda przed tym.
“Co robić? Co robić?”
Odświeżyła się, zebrała swoje rzeczy i zanim Hazard się obudzi, ruszyła do wyjścia. Łapiąc za klamkę zawahała się jeszcze przez chwilę. Spojrzała ostatni raz w stronę sypialni.
“Może kiedyś indziej.” - pocieszyła się, po czym nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Zalał ją snop jasnego światła. Drżąco zrobiła pierwszy krok, przełożyła nogę przez próg i…
Zapadła ciemność.
- Hallo? - jej słowa rozniosły się echem w przestrzeni. - Jest tu ktoś? Hazard? Ktokolwiek?
Nikt jej nie odpowiadał.
Rajska Sala to nie miejsce do romansów. Wejść tam mogą tylko osoby o czystym sercu, których zamiary są uczciwe i dobre. Czy Vulfila taka była? Najwidoczniej nie. A Kami ostrzegał. Mogła go posłuchac.
Koniec treningu
Hazarda smuciła postawa swojej koleżanki, jednak i także bawiła jej nieustępliwość i pragnienie pokonania go. Gdy chciał, pozwalał jej na małe zwycięstwo w pojedynku, aby zaraz całkiem ją zgasić i zagrać jej na nerwach.
Jak niemal codziennie stawali naprzeciwko siebie na sztucznie wyznaczonej arenie. Vulfila po jednej stronie z nader poważną miną. Przeciągnęła rękami po niesfornych włosach, żeby związać je sztywno w koński ogon. Rzucała przy tym mordercze spojrzenia w stronę chłopaka. Miała na sobie okrojony strój adepta – granatowe body, przypominające jednoczęściowy strój kąpielowy, ale z naturalnego tworzywa, lekko odstający gdzieniegdzie. Poza tym na dłonie założyła motocyklowe rękawiczki bez palców, a na nogach nosiła sięgające kolan, białe kozaki – już nie ćwiczyła w trampkach, bo po ostatniej walce obtarła sobie kolana i bolały ją za każdym razem, kiedy upadła.
Hazard stał natomiast po drugiej stronie. Nogi miał szeroko rozstawione, a ręce splecione przed sobą. Wyglądał męsko. Z ironicznym uśmieszkiem przyglądał się jej fizyczno-mentalnym przygotowaniom. Przy okazji wodził wzrokiem po wysportowanym ciele dziewczyny, ledwie skrytym pod niewielkim skrawkiem ubrania.
- Uważaj, żeby Ci coś nie wyskoczyło w czasie treningu. – rzucił w jej stronę.
Vulfila poczerwieniała ze złości.
- Ubrałam się tak, żeby mi było wygodnie. – odpowiedziała zezłoszczona. – Poza tym z ciebie zaraz zedrę ubranie, więc będziemy kwita.
- Muzyka:
Oboje podeszli do siebie bliżej.
Hazard ustawił się w bojowej pozie – szeroki rozkrok, jedna noga do przodu, druga z tyłu. Prawa ręka na wysokości biodra, lewa twarzy.
Vulfila stanęła z nogami po bokach na szerokości bioder, jedną lekko do przodu, gotowa do ruchu. Ręce poniżej szyi, jedna wyżej, druga niżej.
- Trzy... – Hazard zaczął odliczanie
- Dwa... – kontynuowała Vulfila
- Jeden...
- Start!
Rozpoczęli pojedynek. Vulfla doskoczyła do Hazarda niczym pantera i zaczeła okładać go KI-Swordem. Jej dłonie płonęły niebieskim płomieniem, który przy tej prędkości wyglądał jak mignięcia. Była dość szybka, ale nie wystarczająco szybka. Jedno, drugie, trzecie uderzenie. Wszystkie obronione.
- Wrrrrau! – warknęła jak pantera.
Hazard uśmiechnął się, ale nie odpuszczał. Vulfila próbowala dalej, szukała luki w gardzie, chociaż jednej, małej. Zaczęła sapać. Zaskakiwała go z każdej strony. Pot spływał jej z czoła na szyję, a potem poniżej na dekolt i za bluzkę.
- Tak mnie nie pokonasz. Pogłówkuj trochę.
Vulfila nienawidziła pouczeń. Ale wiedziała, że on ma rację. Złapała go za włosy i próbował pociągnąć. On jednak chwycił ją mocno za nadgarstek rękę i wygiął w drugą stronę, aż się obróciła i krzyknęła z bólu.
- Tak nieładnie robić. – strofował ją, ale nie trzymał dłużej w tej pozycji. Nie dawało mu satysfakcji sprawianie jej bólu. Miała to być tylko mała nauczka. Odepchnął ją. Nie wymierzył jednak siły i zrobił to za mocno. Potoczyła się parę kroków, aż upadła na kolana. Podparła się rękami. Zaklęła pod nosem i stęknęła bezradnie.
Hazardowi zrobiło się trochę głupio. Nie chciał, żeby Vulfila uznała, że zrobił to celowo, więc podszedł bliżej i wyciągnął do niej rękę, by pomóc jej wstać.
Vulfila odpowiedziała mu groźnym spojrzeniem. Udała, że podaje mu rękę, ale w tej samej chwili chwyciła go ogonem za nadgarstek i pociągnęła z całej siły, żeby przechylił się bliżej w jej stronę. Wykorzystała siłę pędu i odbiła się od ziemi jak na sprężynie. Znalazła się za jego plecami. Wykonała szybkie gesty rękami, dając Hazardowi niestety czas na odwrócenie się. Wtedy w jego kierunku poszybowała kula burning attack. Wokół wzniósł się pył, ale kiedy opadł, Hazard stał niewzruszony z rękami założonymi przed sobą. Rozdarła mu się tylko koszulka.
- Chyba czas poćwiczyć obronę. – powiedział, strzepując sobie pyłek z ramienia.
Po tym ruszył całem tempem na nią. Vulfila czuła się znacznie słabsza w obronie, a on nie zamierzał dawać jej zbyt wiele forów. Broniła się tak szybko jak mogła. Blokowała i blokowała, ale co któreś jego uderzenie padało na jej barki lub brzuch.
- Szybciej! – krzyknął
Vulfila robiła co mogła, ale czuła, jak coraz bardziej słabnie i cofa się znów na ziemię. Stanęła nogami na ziemi, on również. Dalej boksował ją, aż w końcu znów padła na plecy. Wtedy usiadł na niej, przyblokowując. Złapał też za obie ręce.
- Jak się teraz uwolnisz? – zapytał, ironicznie się uśmiechając.
Vulfila dyszała, opuściła wzrok, zastanawiając się, co zrobić. Za chwilę spojrzała na niego wzrokiem bezbronnej dziewczyny. Poruszyła ogonem, po czym znalazł się przed Hazardem. Ten czekał na jej ruch. Vulfila jednak nie uderzyła go, jak przypuszczał. Tylko potarła nim jego szyję z boku. Zaskoczony chłopak nie rozluźnił uścisku, ale pozwolił jej dalej działać. Ogon delikatnym ruchem obniżył się na poziom jego torsu i zaczął powoli obsuwać się coraz niżej na jego brzuch.
Hazard przycisnął jej ręce do ziemi tak, że ich twarze znalazły się na równym poziomie. Z uśmiechem na ustach patrzył w oczy Halfki, poszukując prawdziwej motywacji dla jej zachowania. Nie był przecież głupi i nie uwierzyłby tak łatwo w czyste intencje. Szczególnie w jej wykonaniu. Gdzieś głęboko w nich odnalazł podstęp i ten błysk.
- Chyba nie w ten sposób zamierzasz pokonać Kuro, co? – zapytał cicho po chwili milczenia. Ogonek mile smagał go po skórze.
- A co, byłbyś zazdrosny? – odpowiedziała pytaniem, śledząc jego wzrok. Nie mogła powstrzymać się przed lekko kąśliwym tonem.
Hazard patrzył na nią z góry jeszcze przez chwilę. Wysyłała mu sprzeczne sygnały. Pieszczotliwe smaganie ogonkiem i brak protestów wskazywałoby może na to, że jednak nie jest przyjaźnie nastawiona. Z drugiej strony wydawało mu się, że droczy się z nim. Czy zatem chciała go skusić czy nie? Nie puszczając uścisku zaczął odniżać głowę bliżej jej ust.
- Puścisz mnie? - pokręciła nadgarstkami - Boli. - mówiła sztucznie słodkim tonem.
- Nie wiem, czuję podstęp. Nie wykiwasz mnie?
- Po co miałabym to zrobić?
Hazard popatrzył na nią jeszcze raz. W zasadzie i tak nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia, więc mógł pozwolić sobie na tę gierkę z jej strony. Rozluźnił ostrożnie uścisk. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przesunął dłońmi po jej rękach, a potem talii, czekając na reakcję. Vulfila nie poruszała się. Odwzajemniała uśmiech, nawet zdawało mu się, że ją także zaczęła bawić ta sytuacja. Dlatego znowu opuszczał głowę powoli bliżej jej ust.
W ostatniej chwili, gdy ich usta już prawie zetknęły się ze sobą, Vulfila przeturlała się i nagle role się odwróciły. Teraz ona siedziała na nim.
- Wystarczy na dzisiaj. – powiedziała, wstając.
***
Tak mijały tygodnie, miesiące. Vulfila nie odpuszczała i nie zmieniała swojej postawy. Po przegranych walkach tym bardziej musiała wyładować swoją złość, a takich było wiele. Hazard widział ją często odkładającą, co tylko popadnie. Krzyczącą i tak rozładowującą KI. Widać wzięła sobie do serca swoje postanowienie. Nie marnowała ani sekundy, nie interesowała się niczym innych. Trenowała do upadłego, dosłownie, aż zasypiała wykończona na ziemi, nie mogąc już podnieść się z miejsca. W takich chwilach saiyanin upewniał się, że na pewno zasnęła, brał ją na ręce i zanosił do jej sypialni. Przykrywał kołdrą i ... zastanawiał się, czy ona kiedyś zazna spokoju?
Pewnego dnia doszło w końcu do punktu krytycznego. Vulfila i Hazard znów stanęli naprzeciw siebie.
- Dzisiaj cię pokonam. – zarzekała się dziewczyna. Patrzyła groźnie.
Hazard zaśmiał się w duchu. Ustawił w pozycji bojowej.
- To czekam.
- Ale nie dawaj mi wygrać. Chcę Cię pokonać sama. – upewniała się. – Zobaczysz.
Hazard kiwnął głową i zamachał ręką, zapraszającym gestem. Ciekaw był, co tym razem wymyśliła. Vulfila nie ruszyła jednak do niego tym razem z impetem. Podeszła bliżej kocim ruchem. Zatrzymała się nieco bliżej i zaprosiła go tym samym gestem do siebie. Chłopak podniósł brew, podskoczył w jej stronę. Odskoczyła z uśmieszkiem na ustach do tyłu. Powtórzyła swój gest, a gdy on się zbliżał, odsuwała się lub odlatywała. Raz przodem, raz tyłem, machając mu zaczepnie ogonem.
- Vulfila, walczysz, czy nie? – zapytał w końcu.
- Może walczę, może nie. – rzuciła, odlatując kawałek dalej. – Jak mnie złapiesz, to powalczymy. – powiedziała, po czym wypruła czym prędzej przed siebie. Hazard poleciał prosto za nią. Gdyby chciał, dogoniłby ją w jednej sekundzie, ale w zasadzie nawet bawiła go ta gra. Gonił ją, a ona zmieniała co chwilę tor lotu. Nie oddalała się zbytnio od pałacu, razcej oblatywała go z każdej strony. Hazard przybliżył się w końcu do niej i lekko szarpnął za ogon.
- Uważaj, bo Cię doganiam. – rzucił zaczepnie. Vulfila zmieniła tor lotu i zaczęła lecieć prosto w dół. Zakręciła przed ziemią. Wleciała pomiędzy balustrady, robiąc slalom. Hazard dalej ją gonił. W końcu wylecieli na otwartą przestrzeń. Chłopak dogonił ją i złapał w pasie, przyciskając do siebie jej plecy, żeby nie zdołała dalej odfrunąć. – Mam cię. – szepnął jej do ucha. Vulfila zaczerwieniła się cała. Nie dała się jednak tak łatwo. Podleciała do góry, uwalniając się z uścisku.
- Bez żartów. Zobacz na zegar. Zakład, że nie dogonisz mnie przez 5 minut?
- A o co się zakładamy?
- Nagrodę wybierze zwycięzca po pojedynku.
- Dobrze.
- To liczę do dziesięciu. Odsuń się trochę. – przygotowywała się do pojedynku. – 10, 9 , start!
Nie doliczając do końca ruszyła w dół, Hazard zaraz za nią. Znowu przeleciała slalomem pomiędzy filarami, smyrając Hazarda bezwiednie ogonem po nosie, trzymał się jej blisko, żeby czuła pościg na ogonie. W takiej sytuacji nie mógł zbytnio przyśpieszyć, bo inaczej wyrzuciłaby go siła odśrodkowa.
Nagle wleciała przez okno do środka pałacyku, tam przeleciała przez drzwi i w ostatniej chwili zamknęła je ogonem za sobą. Chłopak nie chciał rujnować ich miejsca zamieszkania, więc zawrócił i wyleciał na zewnątrz, wyczekując, aż dziewczyna snów pojawi się na zewnątrz. Gdy ją zauważył, zaczął gonić ją dalej.
- Patrz, zostały 3 minuty, szykuj się na przegraną! – krzyknęła dziewczyna, po czym powtórzyla manewr z drugim oknem. Hazard jednak nie zamierzał dać się złapać na tę samą sztuczkę po raz trzeci. Wyleciał na zewnątrz i wypatrzył ją. Udawał, że ją goni, ale tak naprawdę ustawił się po innym oknem. Wyczuł jej ruchy w środku budynku przez KI Feeling.
- Jeszcze 30 sekund i wygrywam! – zakrzyknęła z wnętrza.
Gdy już miała wylecieć przez okno, Hazard złapał ją przyczajony za rękę i przygwoździł do ściany obok.
- Popatrz, chyba jednak się przeliczyłaś. Czemu nie używasz KI Feeling, którego cię nauczyłem? – spytał, uśmiechając się do niej zwycięsko.
Vulfila nie kryła złości. Nie lubiła być przyłapana na błędach. Myślała, że uda jej się przechytrzyć chłopaka i przez myśl jej nie przeszło, żeby go wyczuwać KI.
- Dobrze, wygrałeś, ale byłam bardzo, bardzo blisko. – odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.
Czuła się trochę skrępowana tym, że przylegali do siebie brzuchami, a ich twarze niemal się stykały. Ale z drugiej strony przechodziła ją ciepła fala, gdy dochodziło do takich sytuacji. Myślała wtedy, że może sobie pozwolić na krótką chwilę słabości, skoro miała dość silną wolę, by w odpowiedniej chwili się wycofać. I sprawiało jej wiele satysfakcji, jeśli mogła pogrywać sobie z Hazardem. I udowodnić mu, że nie jest taki mądry, jak mu się wydaje.
– Wybierasz nagrodę. Czego sobie życzysz?
Przez chwilę milczeli. Vulfila czuła, jak Hazard lustruje ją wzrokiem i zastanawia się nad wyborem nagrody.
- Rozważam kilka możliwości. Może masaż stóp? A może zrobiłabyś mi pranie? Albo obiad, co myślisz?
- Nie boisz się, że cię podrapię? Ubrania farbuję a jedzenie przesolę?
- Hmm, racja...
Hazard zastanawiał się dalej. Trwało to całą wieczność. Tak, jakby wcale nie chciał jej puścić.
- Dobrze, już wiem, czego chcę. Ale teraz musisz się zgodzić. I masz nie uciekać. - zapowiedział tajemniczo, ale jego ton stał się nieco mniej pewny.
- Na wszystko nie mogę się zgodzić. - odparła.
- Musisz, taka była umowa.
- To czego sobie życzysz? - spytała nieco zaniepokojona.
Znów zapadła cisza, jakby Hazard wahał się, czy w ogóle to mówić.
- Muzyka:
- Chcę cię pocałować. – powiedział całkiem poważnie.
Serce prawie wyskoczyło Vulfili z piersi. Przeszedł ją gorący dreszcz. Takiej propozycji się nie spodziewała. W pierwszej chwili chciała się sprzeciwić . Z drugiej strony gdzieś podświadomie chciała tego, może nawet bardziej niż on sam.
- To nie jest fair. - wyszeptała z cicha. Opuściła powieki i spojrzała w podłogę.
- Dlaczego? - spytał, a Vulfi wydawało się, że jego głos lekko drżał.
- Wiesz, czemu.
- Nie wiem.
“Na pewno wiesz, czemu” - dodała w myślach.
- Możesz puścić moje ręce? – szepnęła.
Nic nie mówiąc rozluźnił uścisk. Nie wiedział, co dziewczyna zamierza zrobić. Ale też siłą nie chciał jej do niczego zmuszać.
Vulfila puściła ręce wzdłuż ciała. Zastanawiała się co zrobić. Odczekała chwilę, licząc na to, że sam zmieni zdanie, ale tego nie robił. Uciec nie mogła ani nie chciała. Zaczęła głębiej oddychać. Położyła mu delikatnie ręce na ramionach. Nie znosiła łamania obietnic.
“Jeden całus i będzie z głowy” - myślała.
Bała się podnieść wzrok. Hazard położył jej więc rękę na brodzie i uniósł lekko do góry, żeby na niego spojrzała. Zbliżył ostrożnie głowę, prawie cofnął się, aż w końcu ich usta zetknęły się ze sobą. Przez chwilę powoli i delikatnie muskali się ustami. Trwało to krotką chwilkę, po czym Hazard oderwał je i znów spojrzał na Vulfilę. Jej policzki całe płonęły, a skórę pokryła gęsia skórka.
- Nie było tak strasznie, co? - zapytał.
- Nie. -przyznała.
- Możesz już iść. - powiedział i czekał na jej reakcję. - Jeśli chcesz. Albo…
- Albo?
Położył jej ręcę za biodrach, przycisnął do ściany i znowu pochylił się do niej. Pocałował ją, tym razem mocno i nieustępliwie. Przesuwał przy tym rękami po jej talii. Vulfila broniła się przez chwilę. Czuła, jak gorąca fala rozpala ją całą. Bezwiednie owinęła jego przedramię ogonkiem, ściskając lekko. Jeszcze chwila i już nie będzie mogła się mu oprzeć. Hazard nie ustępował. Po chwili poczuł, jak jej ciało lekko wiotczeje w jego ramionach, poddając się namiętności. Kiedy zaczęła odpowiadać na jego pocałunki, rozkoszując się smakiem jego ust, całkiem przestał kontrolować sytuację. Pozwolił sobie na więcej przyjemności, spełnienie swoich pragnień. A gdy ścisnęła dłonie na jego ramionach i wolnym ruchem przesunęła po szyi i wplotła w blond włosy, podniósł ją do góry. Była lekka jak piórko. Oplotła go nogami w pasie, on położył ręce na jej pośladkach i ścisnął.
Po dłuższej chwili rozłączyli usta powoli i spojrzeli na siebie. Oddychali głęboko, ich serca waliły jak dzwony. Oboje pragnęli pójść o krok dalej. Gdyby tylko któreś miało odwagę to zaproponować lub po prostu nie myśleć i zrobić, pewnie zapomnieliby na chwilę o reszcie świata...
- Dostałeś co chciałeś. Możesz mnie puścić? – powiedziała drżący głosem.
Hazard miał przeczucie, że nie mówi tego, czego tak naprawdę teraz by chciała. Ale nie był pewny. Uwolnił ją z uścisku i postawił na ziemię.
***
Zaistniała sytuacja odbiła się piętnem na Hazardzie i Vulfili przez następne dni, tygodnie i miesiące. Oboje zdawali sobie już sprawę z tego, że coś ich do siebie ciągnie. W czasie treningów każdy dotyk inny niż uderzenie przywodził na myśl uczucia podobne do tamtego pocałunku i prowadziło do krępującej sytuacji. A mimo to Vulfila nie okazywała Hazardowi zainteresowania. Wręcz przeciwnie. Uciekała wzrokiem, unikała kontaktu lub używała wymijających słów. A Hazard nie rozumiał, czemu tak jest i po co to robi. Dawała mu w ten sposób jednoznacznie znać, że ten pocałunek nic dla niej nie znaczył. Pamiętał wciąż jej słowa o Kuro, nim samym i Zellu. Mógł tylko przypuszczać, że wciąż ma mu za złe przeszłość i nie zgadza się z nim co do przyszłości.
Dni mijały jeden za drugim, czas uciekał, aż dotarli do ostatniego dnia w Rajskiej Komnacie. Po ostatnim treningu wykąpali się i szykowali się do snu. Usiedli razem w piżamach na werandzie, patrzyli w bezkres, którego być może już nigdy więcej w życiu nie zobaczą. Nadchodził wieczór, odczuwali to przez obniżajacą się temperaturę, która sprawiała, że na ich skórze pojawiała się gęsia skórka. Byli zmęczeni rokiem wysiłku jak i ostatnim, wyrażającym treningiem.
- Vulfila? - Hazard spojrzał kątem oka na swoją koleżankę. Miał ostatnią szansę porozmawiać z nią i wyjaśnić pewne sprawy. Wystarczyło mieć trochę odwagi i nie zawahać się.
- Tak?
- Czy ty żałujesz, że weszłaś ze mną do Komnaty?
Vulfila milczala. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Co chciała a co powinna powiedzieć?
- Nie. Cieszę się, że wiele się nauczyłam. A ty?
- Ja też. - odpowiedział cicho.
Vulfila wzdrygnęła się z zimna. Noce w Rajskiej Komnacie bywały naprawdę lodowate.
- Chyba nawet żałuję, że już musimy wychodzić. – dodała, ziewając. Nastroszyła ogonek.
Hazard wahał się przez chwilę, ale w końcu zdobył się na odwagę i objął ją ramieniem. Przytulił do siebie. Vulfila nie protestowała, nie tym razem. Trwali tak jeszcze przez jakiś czas. Ogrzana Halfka zaczęła mrużyć oczy, aż w końcu całkiem zasnęła.
- Obowiązkowa muzyka do następnej sceny:
Hazard, jak co wieczór, sprawdził, czy śpi twardo. Potem wziął ją na ręce i zaniósł do jej osobistej sypialni. Tam położył ją do łóżka.
Wyglądała słodko, leżąc w samej podkoszulce i bawełnianych figach na białej, lśniącej pościeli. Ręce ułożyła bezwładnie po obu stronach ciała. Włosy w nieładzie okalały jej buzię. Twarz miała przechyloną na bok, małe usteczka ułożone w trąbkę i lekko rozchylone. Pochrapywała z cicha co jakiś czas. Miała dziewczęcą, wysportowaną figurę. Dosyć wąskie ramiona i umięśnione uda. Spod koszulki prześwitywały jej niewielkie, zaokrąglone piersi, pobudzone lekkim chłodem, ciągnącym od okna.
Hazard przyglądał się swojej śpiącej koleżance. Usiadł na brzegu jej łóżka. To była ostatnia taka noc. Nie wiedział, co stanie się, gdy wyjdą. Pewnie ich drogi rozejdą się i być może długo już się nie zobaczą. Dotknął delikatnie jej policzka, ale tak, by jej nie zbudzić. Początkowo sądził, że w momencie, gdy pocałuje ją i wyzna swoje uczucia, zmieni się jej stosunek do niego. W końcu czuł jej drżenie w swoich ramionach, był przez chwilę pewny, że ona czuje to samo. A mimo to nic się nie zmieniło. Dlaczego? Czy było cokolwiek jeszcze, co mógłby zrobić? Nie chciał rozchodzić się w ten sposób.
Powiódł ręką dalej po jej szyi. Gdyby tylko pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. W tej chwili miał ochotę wziąć ją w ramiona i pocałować, tak jak ostatnio. Siłą zmusić ją do tego, by już przestać rozpamiętywać przeszłość. Przeciągnął palcem po jej mostku. Coś nie pozwalało mu zapomnieć o niej. Sprawić, by była jak każda inna dziewczyna. Czy to jej uroda? Czy zaczepna osobowość?
Podniósł wzrok wyżej i wtedy zdał sobie sprawę z tego, że jej oczy są lekko uchylone. Milczała z poważną miną. Oczy świeciły jej się lekko. Na policzkach zawitał rumieniec. Jej skóra pokryła się nagle gęsią skórką. Ale nie przerywała mu. Znieruchomiał.
- Vulfila... – szepnął zawstydzony i targany silnymi emocjami. Czym ryzykował? Miał ostatnią szansę na rozmowę z nią – Wybacz mi. Proszę... – wyszeptał.
Vulfila milczała.
- Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy. Nie chciałem, to nie byłem ja. – wyznawał – Jeśli mi pozwolisz i dasz mi szansę, nigdy więcej nie pozwolę cię skrzywdzić, obiecuję...
Halfka nadal milczała, więc Hazard podniósł ją lekko do góry i w ten sposób objął.
- Chciałbym, żebyś mi zaufała. - mówił, patrząc jej głęboko w oczy. - Zaufasz mi?
Vulfila bała się ufać. Czuła w sobie, głęboko w duszy, mur nie do przejścia. W życiu pozwoliła sobie na zaufanie tylko do swojego przybranego ojca Aleksandra Rogozina. Gdzieś w głębi duszy chciała pozwolić sobie na jedno, małe odstępstwo dla Hazarda
- Dobrze. - szepnęła, wtulona w niego. Choć było to kłamstwo.
Słowa te zadziałały jak miód na serce chłopaka. Nie mogąc dłużej się powstrzymać, pocałował dziewczynę tak, jak właśnie tego chciał. Gorąco i namiętnie. Ona też odpowiedziała na ten pocałunek.
- Kocham cię. - powiedział, odrywając się od niej.
Zaczął całować ją po szyi. Obniżył rękę i przetarł po jej sutku, a potem lekko ścisnął.Znów zapragnął jej tak bardzo jak przy ostatnim pocałunku.
- Chciałbyś tego? - zapytał, odsuwając się na chwilkę od niej. Miał wypieki na twarzy.
- Tak… - wyszeptała, odurzona całą sytuacją. Ogień w jej ciele rozpalał ją do czerwoności. W tej chwili wszystko inne straciło wszelkie znaczenie.
- Cenzura:
- Dalsza część została sposana, ale nieudostępniona. Można uzyskać na osobistą prośbę
***
Następnego dnia o poranku Vulfila obróciła się na lewy bok. Czuła się wspaniale. Nie otwierała oczu jeszcze przez chwilę. Nosem wciągała świeże powietrze. Świadomość powoli wracała do niej. Gdzie to ona była? Ach, tak, w Rajskiej Sali. Z Hazardem. Ach, ale to ostatni dzień. No tak. … Ostatni dzień. Czy? Czy jej się przyśniło czy? Otworzyła powoli oczy i wtedy zobaczyła Hazarda rozwalonego na pół łóżka. I nagiego!
- Ich! - pisnęła, odwracając się jak sparaliżowana. To nie był sen. Co też ona najlepszego zrobiła. Pokryła się rumieńcem. Podobało jej się, owszem, no ale…
Wstała czym prędzej i ruszyła do łazienki. Zamknęła się na klucz i oparła o ścianę. Usiadła. Jej myśli kotłowały się w głowie. Myślała tylko o tym, że musi dowiedzieć się o przeszłości i to było jej głównym celem. A Hazard chciałby chyba, żeby teraz podróżowali razem. Halfka nie podzielała jego poglądów, nie ufała Kuro i nie zamierzała obalać Zella. Wręcz przeciwnie. Dołożyłaby najchętniej wszelkich starań, żeby powstrzymać Hazarda przed tym.
“Co robić? Co robić?”
Odświeżyła się, zebrała swoje rzeczy i zanim Hazard się obudzi, ruszyła do wyjścia. Łapiąc za klamkę zawahała się jeszcze przez chwilę. Spojrzała ostatni raz w stronę sypialni.
“Może kiedyś indziej.” - pocieszyła się, po czym nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Zalał ją snop jasnego światła. Drżąco zrobiła pierwszy krok, przełożyła nogę przez próg i…
Zapadła ciemność.
- Hallo? - jej słowa rozniosły się echem w przestrzeni. - Jest tu ktoś? Hazard? Ktokolwiek?
Nikt jej nie odpowiadał.
Rajska Sala to nie miejsce do romansów. Wejść tam mogą tylko osoby o czystym sercu, których zamiary są uczciwe i dobre. Czy Vulfila taka była? Najwidoczniej nie. A Kami ostrzegał. Mogła go posłuchac.
Koniec treningu
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Sty 10, 2017 4:13 pm
Gdy drzwi się za nami zamknęły rozejrzałam się. To było zdecydowanie dziwne miejsce, a jeszcze dziwniejsze było to, że ponoć tutaj byłam, ale kompletnie tego nie pamiętałam.
- Próżnia? – spytałam na głos rozglądając się, całkowicie białe pomieszczenie, w których widać było tylko drzwi i w oddali jakiś dom? Nie mogłam wyczuć tutaj kompletnie energii oprócz naszej. Zrobiłam kilka kroków do przodu, chciałam tak naprawdę sprawdzić, czy utonę w tym pomieszczeniu – Klimatycznie tutaj nie ma co.
I to prawda, bo to miało całkowicie inny klimat niż sobie wyobrażałam, tak bardzo chciałam tu zostać, tutaj zupełnie nic innego nie mogło przeszkodzić w treningu, skupienie tylko na tym. W mojej głowie wciąż nie mogło się pomieścić to, jak tutaj będzie rok, to na zewnątrz minie tylko jeden dzień. Za to idąc w stronę niewielkiego domku oglądałam się za siebie, czy na pewno te cholerne drzwi zaraz nam nie zniknął. Zobaczyłam dwie ogromne klepsydry, które chyba odliczały nasz czas. Weszłam do środka jakbym poczuła się jak u siebie w domu, w końcu musimy we trójkę przeżyć tutaj. Pierwsze drzwi, jakie otworzyłam to ogromna spiżarnia.
- Ile tu jedzenia – powiedziałam rozmarzonym głosem zamykając szybko drzwi. Miałam świadomość, że nie możemy się przecież obżerać, bo musimy przetrwać tutaj cały rok. Nawet nie wchodziłam do kuchni, bo już byłam przekonana, że jest ona wyposażona w pełny sprzęt, ruszyłam do jeszcze jednego pokoju i trochę mnie zatkało. Owszem, komnata została wyposażona dla trzech osób, jednak ktoś zapomniał chyba zrobić osobno pokoju na mnie i dla Kisy i dla bossa. Wychyliłam się szybko żeby pozostałe osoby w tym uświadomić – Wiecie, że jesteśmy koedukacyjni?
Nawet nie chciałam dalej przeszukiwać pomieszczeń w przeszukiwaniu jakiejś osobnej łazienki, bo wiedziałam, że nie mamy na co liczyć. Warunki były najwidoczniej dostosowane dla prawdziwych twardzieli, jasne nie mieliśmy tutaj co prawda spędzać wakacji, a tak naprawdę walczyć, ale mimo wszystko byłam tym zdziwiona.
- Kisa, wyrzucamy Raziela z naszego pokoju? – spytałam opierając się o framugę pomieszczenia i uśmiechając się złowieszczo. Podobała mi się perspektywa spędzenia tutaj tyle czasu tylko i wyłącznie na treningu. Tym bardziej, że miałam wrażenie przed samym wyjściem jakbym poczuła energię Kuro. Miałam nadzieję, że mi się wydawało, bo szczerze powiedziawszy nie byłam jeszcze gotowa na tę konfrontację. – Panie i Panowie! Czy są Państwo gotowi na dalszą całoroczną zabawę?
- Próżnia? – spytałam na głos rozglądając się, całkowicie białe pomieszczenie, w których widać było tylko drzwi i w oddali jakiś dom? Nie mogłam wyczuć tutaj kompletnie energii oprócz naszej. Zrobiłam kilka kroków do przodu, chciałam tak naprawdę sprawdzić, czy utonę w tym pomieszczeniu – Klimatycznie tutaj nie ma co.
I to prawda, bo to miało całkowicie inny klimat niż sobie wyobrażałam, tak bardzo chciałam tu zostać, tutaj zupełnie nic innego nie mogło przeszkodzić w treningu, skupienie tylko na tym. W mojej głowie wciąż nie mogło się pomieścić to, jak tutaj będzie rok, to na zewnątrz minie tylko jeden dzień. Za to idąc w stronę niewielkiego domku oglądałam się za siebie, czy na pewno te cholerne drzwi zaraz nam nie zniknął. Zobaczyłam dwie ogromne klepsydry, które chyba odliczały nasz czas. Weszłam do środka jakbym poczuła się jak u siebie w domu, w końcu musimy we trójkę przeżyć tutaj. Pierwsze drzwi, jakie otworzyłam to ogromna spiżarnia.
- Ile tu jedzenia – powiedziałam rozmarzonym głosem zamykając szybko drzwi. Miałam świadomość, że nie możemy się przecież obżerać, bo musimy przetrwać tutaj cały rok. Nawet nie wchodziłam do kuchni, bo już byłam przekonana, że jest ona wyposażona w pełny sprzęt, ruszyłam do jeszcze jednego pokoju i trochę mnie zatkało. Owszem, komnata została wyposażona dla trzech osób, jednak ktoś zapomniał chyba zrobić osobno pokoju na mnie i dla Kisy i dla bossa. Wychyliłam się szybko żeby pozostałe osoby w tym uświadomić – Wiecie, że jesteśmy koedukacyjni?
Nawet nie chciałam dalej przeszukiwać pomieszczeń w przeszukiwaniu jakiejś osobnej łazienki, bo wiedziałam, że nie mamy na co liczyć. Warunki były najwidoczniej dostosowane dla prawdziwych twardzieli, jasne nie mieliśmy tutaj co prawda spędzać wakacji, a tak naprawdę walczyć, ale mimo wszystko byłam tym zdziwiona.
- Kisa, wyrzucamy Raziela z naszego pokoju? – spytałam opierając się o framugę pomieszczenia i uśmiechając się złowieszczo. Podobała mi się perspektywa spędzenia tutaj tyle czasu tylko i wyłącznie na treningu. Tym bardziej, że miałam wrażenie przed samym wyjściem jakbym poczuła energię Kuro. Miałam nadzieję, że mi się wydawało, bo szczerze powiedziawszy nie byłam jeszcze gotowa na tę konfrontację. – Panie i Panowie! Czy są Państwo gotowi na dalszą całoroczną zabawę?
- GośćGość
Re: Komnata Ducha i Czasu
Czw Sty 12, 2017 2:29 pm
No i w końcu weszli do komnaty. Po takim czasie oczekiwania w końcu dostała to, czego chciała. Przyciągnie było podobne do tego na Vegecie, wspaniale, choć nie pogardziłaby gdyby było ciut większym, bo to zawsze jakieś obciążenie dla ciała. Pozostało jej liczyć tylko, że gdzieś na 'zapleczu' znajdą obciążniki, lub cięższe ubrania do treningu. To stanowczo zwiększy efektywność ich wypocin.
Wszyscy zaczęli się rozglądać po miejscu, w którym przyjdzie im spędzić przyszły rok, oraz okolicy. Co do tego drugiego miejsca to nie mieli za bardzo co liczyć na przepiękne widoki, bo mieli przed sobą jedynie białą pustkę i wysoką temperaturę. Było chyba z lekka trzydzieści stopni, lub coś koło tego. Niezbyt przyjemna i bardzo potliwa pogoda, ale z tego co opowiadał Kami, nie raz się będą dziwić jak się zmienia atmosfera.
__ - Pewnie, niech śpi w wannie. - rzuciła złowieszczo. Raaaczej się nie wstydziła, albo raczej nie miała pojęcia, że trzeba wstydzić się spania w jednym pomieszczeniu z facetem. - Czyyyyyyyyli... - powiedziała przeciągle, zakładając ręce za głowę. Machnęła dwa razy saiyańskim ogonem, po czym ziewnęła. Trzeba przyznać, była bardzo senna po tak obfitym żarełku. Czuła, jak już wszystko usiadło już na jej żołądku i tylko czekało na drzemkę, by to wszystko strawić. Jednak nie... żołądeczku, tak przyjemnie nie będzie. Kisa, aż rwie się do pierwszego treningu tutaj. - To od czego zaczynamy? - zapytała podbiegając do ogromnej szafy, którą odsunęła. W środku znajdowały się jakieś randomowe stroje, przypominające kombinezony saiyańskie, ciężkie frotki, buty i koszule. Idealnie, to jest to czego teraz szukała. Nie chciała zniszczyć stroju, jaki dostała od Red'a. Mógłby się poczuć urażony gdyby zobaczył, że jest poniszczone. Kto wie tego demona!
Jakby nigdy nic zaczęła się przebierać. Nałożyła wszystko co tylko mogła, poczuła się cięższa, ale to nie było jednak to, na co liczyła. Zakładała, że ubrania są dostosowane do "średniej" siły wojowników tu wchodzących. No nic.
OOC
Dopiszę najwyżej coś później, ziewam.
Wszyscy zaczęli się rozglądać po miejscu, w którym przyjdzie im spędzić przyszły rok, oraz okolicy. Co do tego drugiego miejsca to nie mieli za bardzo co liczyć na przepiękne widoki, bo mieli przed sobą jedynie białą pustkę i wysoką temperaturę. Było chyba z lekka trzydzieści stopni, lub coś koło tego. Niezbyt przyjemna i bardzo potliwa pogoda, ale z tego co opowiadał Kami, nie raz się będą dziwić jak się zmienia atmosfera.
__ - Pewnie, niech śpi w wannie. - rzuciła złowieszczo. Raaaczej się nie wstydziła, albo raczej nie miała pojęcia, że trzeba wstydzić się spania w jednym pomieszczeniu z facetem. - Czyyyyyyyyli... - powiedziała przeciągle, zakładając ręce za głowę. Machnęła dwa razy saiyańskim ogonem, po czym ziewnęła. Trzeba przyznać, była bardzo senna po tak obfitym żarełku. Czuła, jak już wszystko usiadło już na jej żołądku i tylko czekało na drzemkę, by to wszystko strawić. Jednak nie... żołądeczku, tak przyjemnie nie będzie. Kisa, aż rwie się do pierwszego treningu tutaj. - To od czego zaczynamy? - zapytała podbiegając do ogromnej szafy, którą odsunęła. W środku znajdowały się jakieś randomowe stroje, przypominające kombinezony saiyańskie, ciężkie frotki, buty i koszule. Idealnie, to jest to czego teraz szukała. Nie chciała zniszczyć stroju, jaki dostała od Red'a. Mógłby się poczuć urażony gdyby zobaczył, że jest poniszczone. Kto wie tego demona!
Jakby nigdy nic zaczęła się przebierać. Nałożyła wszystko co tylko mogła, poczuła się cięższa, ale to nie było jednak to, na co liczyła. Zakładała, że ubrania są dostosowane do "średniej" siły wojowników tu wchodzących. No nic.
OOC
Dopiszę najwyżej coś później, ziewam.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pią Sty 13, 2017 7:59 pm
Kiedy drzwi się za nimi zamknęły i zapanowała głucha cisza, to można było poczuć ciarki na plecach. W pewnym sensie było to dosyć upiorne i niezbyt rozważne, by wchodzić do jakiegoś pomieszczenia zaginającego prawa fizyki, bez jakichkolwiek faktów. Tylko słowa Kamiego i urywki informacji z dyskusji dziewczyn z Redem. Jednakże ciekawość i perspektywa olbrzymiego skoku mocy była bardzo kusząca dla Zahne’a. Dlatego też robił to samo co April i Kisa, czyli rozglądał się dookoła. No trzeba było przyznać, że Kami nie kłamał. Temperatura była tutaj całkiem wysoka, a grawitacja taka sama jak na Vegecie. Z tego co widział to mieli już urządzone miejsce, gdzie będą odpoczywać i pożywiać się po treningach. Kiedy April poszła robić rozeznanie po pokojach, to Raziel wyszedł trochę bardziej poza bezpieczną przestrzeń. Pustka to było bardzo dobre określenie tego co miał przed sobą. Bezkresna przestrzeń, która praktycznie nie miała końca. Tak przynajmniej się wydawało, choć im dłużej Saiyanin przebywał na tej planecie tym coraz mniej się dziwił niektórym rzeczom, które tutaj napotykał. W sumie to nawet dobrze. Taka olbrzymia przestrzeń będzie bardzo przydatna podczas treningu. Skoro ma tutaj spędzić cały rok, to chce wykorzystać każdą minutą jak najlepiej. Nie będzie musiał się ograniczać i bać, że coś zniszczy. Jedyny warunek to nie rozwalić drzwi. Nic trudnego. Z jego strony, choć diabli wiedzą, czy Kisie coś nie odwali. Tak. To był jeden z planów na ten rok. Nauczyć ją kontrolować się. Sporo rzeczy do zrobienia, a czas już tykał. Przy okazji usłyszał rozmowę dziewczyn o łazience i pokoju.
- Już to widzę. Wy wiecie, że my tu mamy trenować, a nie spać i się opalać. Nie będzie tak łatwo moje panie. – odparł Książę i wrócił do pomieszczenia, czy jak inaczej je nazwać tymczasowej kwatery. Tak samo jak Kisa zmienił strój, ale tylko dlatego, że nie miał zamiaru marnować swoich pancerzy. Tutaj raczej nie dostanie zrzutu. W przeciwieństwie do Kisy, która starała się chyba ubrać co tylko mogła to Zahne postawił na proste, ale ciężkie ubrania. Obciążniki i grawitacja będą dawały mu się w znaki, a nawet nie wspominam o temperaturze. Jednakże efekty jakie może dzięki temu osiągnąć będą o niebo lepsze. Poza tym umówmy się. Raziel nie miał zamiaru iść tutaj na łatwiznę. Założył na dłonie jeszcze rękawiczki bez palców, bardzo podobne do tych które ubierała Vivian czy Eve, lecz w stylu męskim. Sprawdził wszystko jeszcze raz i uśmiechnął się. Mogli zaczynać trening.
- Zawsze i wszędzie. – powiedział wychodząc z kwatery i odchodząc kilka metrów. Dał dziewczynom znak, by do niego podeszły. – Od czego zaczniemy? Cóż. Słyszałyście kiedyś o fuzji? Postaram się was jej nauczyć. Uratowała mi raz życie. Na razie jednak mała rozgrzewka. Wy dwie na mnie jednego. Dajemy z siebie wszystko, gdyż po to tutaj przyszliśmy. Jednakże na razie bez użycia technika energetycznych. Używamy tylko naszych ciał. – rzekł i wszedł na drugi poziom Super Saiyanina. Zabawa się skończyła. Zaczynała się ciężka praca.
OOC:
Trening Start.
- Już to widzę. Wy wiecie, że my tu mamy trenować, a nie spać i się opalać. Nie będzie tak łatwo moje panie. – odparł Książę i wrócił do pomieszczenia, czy jak inaczej je nazwać tymczasowej kwatery. Tak samo jak Kisa zmienił strój, ale tylko dlatego, że nie miał zamiaru marnować swoich pancerzy. Tutaj raczej nie dostanie zrzutu. W przeciwieństwie do Kisy, która starała się chyba ubrać co tylko mogła to Zahne postawił na proste, ale ciężkie ubrania. Obciążniki i grawitacja będą dawały mu się w znaki, a nawet nie wspominam o temperaturze. Jednakże efekty jakie może dzięki temu osiągnąć będą o niebo lepsze. Poza tym umówmy się. Raziel nie miał zamiaru iść tutaj na łatwiznę. Założył na dłonie jeszcze rękawiczki bez palców, bardzo podobne do tych które ubierała Vivian czy Eve, lecz w stylu męskim. Sprawdził wszystko jeszcze raz i uśmiechnął się. Mogli zaczynać trening.
- Zawsze i wszędzie. – powiedział wychodząc z kwatery i odchodząc kilka metrów. Dał dziewczynom znak, by do niego podeszły. – Od czego zaczniemy? Cóż. Słyszałyście kiedyś o fuzji? Postaram się was jej nauczyć. Uratowała mi raz życie. Na razie jednak mała rozgrzewka. Wy dwie na mnie jednego. Dajemy z siebie wszystko, gdyż po to tutaj przyszliśmy. Jednakże na razie bez użycia technika energetycznych. Używamy tylko naszych ciał. – rzekł i wszedł na drugi poziom Super Saiyanina. Zabawa się skończyła. Zaczynała się ciężka praca.
OOC:
Trening Start.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Nie Sty 15, 2017 9:29 pm
Pierwsze dni było dość interesujące i spokojne. Poznawali możliwości komnaty i to co mogą w niej zrobić. Było wiele elementów do wypracowania w trakcie tego roku. Zaufanie, kontrola, opanowanie. Ponadto Raziel w dyskusji z Redem wyrzucił mu, że ten nie ma pojęcia jak trenować April i Kisę. Oczywiście mógł im robić jakiś trening, ale one miały w sobie Saiyańską krew. Fakt, że jedna była Halfką, a druga klonem nie miał nic do znaczenia. Obie miały odpowiednio dużo energii i agresji oraz chęci samodoskonalenia, które cechowały ich rasę. Ponadto skoro uważał, że będzie lepszym nauczycielem to trzeba to udowodnić. Na każdą miał pewien plan, ale będzie musiał zobaczyć na co je naprawdę stać. Tutaj mogli dać z siebie wszystko i robić jeszcze więcej. Kisa musiała opanować drugi poziom SSJ, a na dodatek nauczyć się kontrolować swoje emocje. April zaś powinna udoskonalić swoją technikę walki. Miała wysokie umiejętności, ale posiadała też braki, przez które popełniała wiele błędów. Widać było, że szybko odeszła z Akademii, gdyż tam by jej tego nauczyli. Szykował się pracowity rok przed Razielem. Trzeba było przeprowadzić wiele rzeczy, a na dodatek zdawał sobie sprawę z ciężkiego charakteru Kisy. April była bardziej ugodowa i może mu pomóc, lecz mniejsza Saiyanka z czystej wredoty mogłaby nie słuchać jego poleceń. Jeśli jednak przekona się, że jego rady i treningi pomagają jej w zdobywaniu większej mocy, to kto wie. Może będzie bardziej posłuszna? Oh, kogo Raz oszukuje. Przecież wiadomo, że posłuszeństwo i Kisa nie chodzą ze sobą w parze. Trzeba jeszcze pamiętać o sobie. Zahne nie wchodził do Komnaty tylko w roli nauczyciela. Miał zamiar sam się wzmocnić tyle ile mógł.
Minęło raptem kilka dni od wejścia do Komnaty, lecz Raz jeszcze nie mógł się przyzwyczaić do warunków jakie w niej panowały. Dziś akurat było cholernie gorąco, a grawitacja aż ciągnęła go do podłoża. Jednak nie miał powodów do narzekania, gdyż takie warunki były doskonałe podczas jego treningu. Dziewczyny ćwiczyły razem czy osobno, nie wiedział tego. Potrzebował teraz czasu dla siebie i swojego treningu więc poprosił, by łaskawie mu nie przeszkadzały. April raczej się dostosuje, a co do Kisy to nie miał pewności. On nie będzie się patrzył przez ramię czy gdzieś nie ma znanej mu czupryny. Będzie ćwiczył na pełni mocy i jak ktoś oberwie to jego wina. On ostrzegał zawczasu.
Wytarł pot z czoła, lecz nie pomogło mu to zbytnio. Temperatura jaka teraz panowała w miejscu jego treningu powodowała, że w jednej sekundzie był cały mokry. Nie przeszkadzało mu to, ściągnął z siebie tylko koszulkę, by nie ograniczać swoich ruchów. Złota aura otaczała jego ciało, kiedy wyprowadzał ciosy za pomocą swoich pięści i nóg. Setki kombinacji, które powtarzał do znudzenia, ale na tym też polegał trening. Było to cholernie mozolne i nudne, ale to była podstawa każdego wojownika. Dopracowywanie swojego stylu i tworzenie nowych ruchów, których przeciwnik się nie spodziewa. Można też wplatać techniki innych osób, lecz trzeba uważać. Jeśli styl i ruchy nie pasowały do twojego, to można zrobić sobie tylko krzywdę. Zahne nigdy by nie próbował zaadaptować ruchów Vivian, gdyż zwyczajnie nie pasowały do niego. Jednakże styl Reda czy jego ojca już bardziej. Przy okazji rozmyślał o swojej ostatniej walce, którą przeprowadził z Dragotem. Gość stał się naprawdę silny i trzeba mu było to oddać. Saiyanin musi się wziąć za siebie i opanować trzeci poziom Super Wojownika. Bez tego nie da rady konkurować z tym psychopatą czy też Redem. Drugi poziom jest potężny, lecz już nie daje tyle co kiedyś wszyscy poszli naprzód, lecz on został z tyłu. Nie może tak być. To był jeden z celów Raziela w tej Sali. Nauczyć się kontrolować ten stan. Zdołał już wejść na ten poziom, lecz nie miał wystarczająco wiele mocy by go utrzymać. Ma rok na zmienienie tego. Zignorował ciężkość ciała i burczący brzuch. Musiał stać się silniejszy. Musiał.
OOC:
Koniec treningu.
Dziękuję dziewczynom, że pozwoliły mi dać ten pościk.
Minęło raptem kilka dni od wejścia do Komnaty, lecz Raz jeszcze nie mógł się przyzwyczaić do warunków jakie w niej panowały. Dziś akurat było cholernie gorąco, a grawitacja aż ciągnęła go do podłoża. Jednak nie miał powodów do narzekania, gdyż takie warunki były doskonałe podczas jego treningu. Dziewczyny ćwiczyły razem czy osobno, nie wiedział tego. Potrzebował teraz czasu dla siebie i swojego treningu więc poprosił, by łaskawie mu nie przeszkadzały. April raczej się dostosuje, a co do Kisy to nie miał pewności. On nie będzie się patrzył przez ramię czy gdzieś nie ma znanej mu czupryny. Będzie ćwiczył na pełni mocy i jak ktoś oberwie to jego wina. On ostrzegał zawczasu.
Wytarł pot z czoła, lecz nie pomogło mu to zbytnio. Temperatura jaka teraz panowała w miejscu jego treningu powodowała, że w jednej sekundzie był cały mokry. Nie przeszkadzało mu to, ściągnął z siebie tylko koszulkę, by nie ograniczać swoich ruchów. Złota aura otaczała jego ciało, kiedy wyprowadzał ciosy za pomocą swoich pięści i nóg. Setki kombinacji, które powtarzał do znudzenia, ale na tym też polegał trening. Było to cholernie mozolne i nudne, ale to była podstawa każdego wojownika. Dopracowywanie swojego stylu i tworzenie nowych ruchów, których przeciwnik się nie spodziewa. Można też wplatać techniki innych osób, lecz trzeba uważać. Jeśli styl i ruchy nie pasowały do twojego, to można zrobić sobie tylko krzywdę. Zahne nigdy by nie próbował zaadaptować ruchów Vivian, gdyż zwyczajnie nie pasowały do niego. Jednakże styl Reda czy jego ojca już bardziej. Przy okazji rozmyślał o swojej ostatniej walce, którą przeprowadził z Dragotem. Gość stał się naprawdę silny i trzeba mu było to oddać. Saiyanin musi się wziąć za siebie i opanować trzeci poziom Super Wojownika. Bez tego nie da rady konkurować z tym psychopatą czy też Redem. Drugi poziom jest potężny, lecz już nie daje tyle co kiedyś wszyscy poszli naprzód, lecz on został z tyłu. Nie może tak być. To był jeden z celów Raziela w tej Sali. Nauczyć się kontrolować ten stan. Zdołał już wejść na ten poziom, lecz nie miał wystarczająco wiele mocy by go utrzymać. Ma rok na zmienienie tego. Zignorował ciężkość ciała i burczący brzuch. Musiał stać się silniejszy. Musiał.
OOC:
Koniec treningu.
Dziękuję dziewczynom, że pozwoliły mi dać ten pościk.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Sty 17, 2017 9:10 pm
Początki treningu nie były proste, zwłaszcza, że Raziel był ode mnie dużo szybszy. Widziałam, że kiedy atakowałam go razem z Kisą wcale nie było łatwo mu ogarnąć nasze ruchy, tym bardziej, że ja sama miałam drugi stopień wojownika. Nasze początkowe dni mijały na wspólnych treningach, ale też każdy z nas miał chwilę dla siebie, na swój własny trening mentalny oraz siłowy. Dzięki szeryfowi i Kisie poznałam parę przydatnych chwytów, zaś ten pierwszy ciągle uczył mnie refleksu. Oczywiście ja i Kisa byłyśmy też i krnąbrnymi uczennicami, co chyba sam prowadzący wiedział. Dobrze czułam się w ich towarzystwie, oboje również chcieli tak jak rosnąć w sile. Przynajmniej na początku nikt z nas nie żartował tylko każdy dzień poświęcał w stu procentach. Po treningu i odświeżeniu często wybierałam się na krótką medytację. Wtedy próbowałam skupiać swoją energię w różnych formach, zaczynając od początkowej, przechodząc na wyższe stopnia. Nie było to najprostsze, bo energia nie raz chciała wręcz ze mnie wylecieć. Zwłaszcza, gdy myślałam o Kuro, który prawdopodobnie był na Ziemi, a ja wciąż nie byłam gotowa na jakąkolwiek walkę z nim. Skoro mógł mnie zostawić na pastwę losu to równie dobrze jest mnie w stanie zabić. Te myśli ciągle gdzieś mi prześwitywały. Zwłaszcza, gdy część mojego czasu w komnacie to były medytacje. Wtedy musiałam uspokajać najpierw swoje ciało i swoją duszę. Przynosiło mi to w jakimś stopniu ukojenie, zwłaszcza, gdy mój upór zwyciężał. Sama też pozwalałam sobie na obserwację jak Kisa i Raziel ćwiczyli w samotności. W tym momencie to była dla mnie duża próba, aby wyciszyć swój organizm, a jednocześnie móc kontrolować ich energię.
Dni mijały bardzo szybko, a każdy uczył się od drugiej osoby czegoś nowego. Sparingi urządzaliśmy sobie różne czasami dwa na jednego, czasami jeden na jeden. Byłam kompletnie nieświadoma, że istnieje coś takiego jak jeszcze kolejny stopień supe wojownika. W końcu czego się spodziewać, skoro większość swojego czasu przebywałam na Ziemi, z Vegety szybko zostałam zabrana i w sumie nie widziałam nigdy jak to wygląda. Byłam pod wielkim wrażeniem i nie ukrywałam wcale, że pragnęłam tej mocy. Świadomość, że mogę zyskać jeszcze więcej ciągle chodziła mi po głowie. Nie pytałam szeryfa, jak to zrobić, z jednej strony wydawało mi się to oczywiste, ale z drugiej nie mogłam do tego dążyć. Czyżbym była jeszcze na to za słaba? Taka możliwość zirytowała mnie jeszcze bardziej. Przecież ciągle trenowałam, ciągle się samodokosnaliłam, ale też z każdym kolejnym treningiem i sparingiem rozumiałam jak jeszcze wiele potrzebuje. Sama też dawałam z siebie wszystko, co było widocznie chociażby po śladach walki. Co jak co, ale krzepę to mam. Sama też nie pozostawałam nieskalana ranami. Jednak wcale mnie to nie powstrzymywało, z każdym dniem regenerowałam się i powracałam znowu, silniejsza.
- Raziel – zwórciłam się pewnego dnia podczas treningu do szeryfa po imieniu – Jak osiągnąć kolejny poziom?
Spytałam, w końcu odważyłam się na kolejny ruch z mojej strony, liczyłam, że odpowie mi na to pytanie, w końcu był księciem, więc zapewne jego ojciec musi mieć o tym sporo pojęcia i cokolwiek mu powiedział. Byłam po części dumna z siebie, że odważyłam się o pomoc, nawet w tak bezszczelny sposób, ale jednak. Po prostu nie mogłam sama do tego dojść, a chciałam żeby mi powiedział, czy to ze mną jest coś nie tak, czy to po prostu jeszcze nie czas i muszę uzbroić się w cierpliwość.
OOC: Trening start
Dni mijały bardzo szybko, a każdy uczył się od drugiej osoby czegoś nowego. Sparingi urządzaliśmy sobie różne czasami dwa na jednego, czasami jeden na jeden. Byłam kompletnie nieświadoma, że istnieje coś takiego jak jeszcze kolejny stopień supe wojownika. W końcu czego się spodziewać, skoro większość swojego czasu przebywałam na Ziemi, z Vegety szybko zostałam zabrana i w sumie nie widziałam nigdy jak to wygląda. Byłam pod wielkim wrażeniem i nie ukrywałam wcale, że pragnęłam tej mocy. Świadomość, że mogę zyskać jeszcze więcej ciągle chodziła mi po głowie. Nie pytałam szeryfa, jak to zrobić, z jednej strony wydawało mi się to oczywiste, ale z drugiej nie mogłam do tego dążyć. Czyżbym była jeszcze na to za słaba? Taka możliwość zirytowała mnie jeszcze bardziej. Przecież ciągle trenowałam, ciągle się samodokosnaliłam, ale też z każdym kolejnym treningiem i sparingiem rozumiałam jak jeszcze wiele potrzebuje. Sama też dawałam z siebie wszystko, co było widocznie chociażby po śladach walki. Co jak co, ale krzepę to mam. Sama też nie pozostawałam nieskalana ranami. Jednak wcale mnie to nie powstrzymywało, z każdym dniem regenerowałam się i powracałam znowu, silniejsza.
- Raziel – zwórciłam się pewnego dnia podczas treningu do szeryfa po imieniu – Jak osiągnąć kolejny poziom?
Spytałam, w końcu odważyłam się na kolejny ruch z mojej strony, liczyłam, że odpowie mi na to pytanie, w końcu był księciem, więc zapewne jego ojciec musi mieć o tym sporo pojęcia i cokolwiek mu powiedział. Byłam po części dumna z siebie, że odważyłam się o pomoc, nawet w tak bezszczelny sposób, ale jednak. Po prostu nie mogłam sama do tego dojść, a chciałam żeby mi powiedział, czy to ze mną jest coś nie tak, czy to po prostu jeszcze nie czas i muszę uzbroić się w cierpliwość.
OOC: Trening start
- GośćGość
Re: Komnata Ducha i Czasu
Sob Sty 21, 2017 1:38 pm
Ciężko mówić o spokojnym i dobrym początku w przypadku Kisy. Gdy tylko Raziel napomknął coś o tym, że młoda wojowniczka musi zacząć nauczyć kontrolować siebie, oraz swoje emocje, szlag ją strzelał. Leciało wtedy parę niezbyt przyjemnych zdań w kierunku mężczyzny, że jest głupi i sobie coś ubzdurał, bo mu się nudzi, po czym uciekała na drugi koniec komnaty. Koniec w tym pomieszczeniu oznaczał punkt, w którym minimalnie było widać już budynek. Nie chcieli się zgubić, więc umownie nie oddalali się dalej. Czucie KI też było z lekka ograniczone w tym pomieszczeniu, więc nie mogli nawet polegać na tym zmyśle znajdując się tutaj.
W każdym razie do Kisy nie mógł dojść fakt, że ma pewien problem z własnym charakterem i to przez bardzo długi czas. Ona uważała, że to wszyscy wokół są porypani, a to w niej szukają czegoś na siłę by to siebie dowartościować. Od tego momentu dziewczyna postanowiła, że będzie grać na nerwach Razielowi tak bardzo, jak tylko potrafi, dla własnej satysfakcji. A to ciśnie w niego avalonem "przypadkiem", a to pośle w jego kierunku KI blasta, bo nie wiedziała, że tam siedział akurat. Chciała mu pokazać, że to ona jest tutaj górą, a On nie ma szans w tym starciu, nie ważne jak bardzo by się starał. Może w końcu da sobie siana i poświęci się bardziej samodoskonaleniu, a ona będzie miała święty spokój.
Ogólnie rzecz mówiąc, praca z Kisą była bardzo trudna, wręcz niemożliwa zarówno dla Raziela, jak i April. Najzwyczajniej w świecie walnęła focha, bo oni byli silniejsi od niej, a ona męczyła się tyle czasu z tym cholernym opanowaniem drugiego poziomu. Nie miała pojęcia jak się do tego zabrać, a skazą na jej honorze byłoby spytać kogokolwiek o wskazówki. Jeszcze czego!
Jednak z dnia na dzień, chyba była coraz bardziej sfrustrowana, zirytowana. Swoje starania przerodziła w czysty gniew, który mógł na myśl przywodzić płacz dziecka, który nie dostał lizaka. Nadal jednak była bardzo uparta. Uparta jak cholera.
Podczas jej medytacji, gdy próbowała usilnie uspokoić swoje nerwowe i chaotyczne myśli, usłyszała przypadkiem pytanie April. Kolejny poziom... czyli trzeci. To te długie włosy, widziała to u Raziela. Pogrążyło to ją w jakiś sposób w swoim mroku, pojawiły się nawet czarne motyle zapożyczone od Red'a, a sylwetka Kisy zdała się trząść z nerwów. Przecież miała być idealnym tworem, więc dlaczego nie jest w stanie osiągnąć kolejnego poziomu tak łatwo?! Czuła jednak, że powinna się uspokoić, bo z tego co jej opowiadał Kami, oraz demon imieniem Red, zły Majin chwyta się właśnie takich ludzi jak młoda saiyanka. Pogrążonych w gniewie i chaosie.
Wzięła więc wtedy głęboki wdech... trzeba znaleźć jakiś klucz, a nie dawać się ponieść nerwom.
Trening Start
W każdym razie do Kisy nie mógł dojść fakt, że ma pewien problem z własnym charakterem i to przez bardzo długi czas. Ona uważała, że to wszyscy wokół są porypani, a to w niej szukają czegoś na siłę by to siebie dowartościować. Od tego momentu dziewczyna postanowiła, że będzie grać na nerwach Razielowi tak bardzo, jak tylko potrafi, dla własnej satysfakcji. A to ciśnie w niego avalonem "przypadkiem", a to pośle w jego kierunku KI blasta, bo nie wiedziała, że tam siedział akurat. Chciała mu pokazać, że to ona jest tutaj górą, a On nie ma szans w tym starciu, nie ważne jak bardzo by się starał. Może w końcu da sobie siana i poświęci się bardziej samodoskonaleniu, a ona będzie miała święty spokój.
Ogólnie rzecz mówiąc, praca z Kisą była bardzo trudna, wręcz niemożliwa zarówno dla Raziela, jak i April. Najzwyczajniej w świecie walnęła focha, bo oni byli silniejsi od niej, a ona męczyła się tyle czasu z tym cholernym opanowaniem drugiego poziomu. Nie miała pojęcia jak się do tego zabrać, a skazą na jej honorze byłoby spytać kogokolwiek o wskazówki. Jeszcze czego!
Jednak z dnia na dzień, chyba była coraz bardziej sfrustrowana, zirytowana. Swoje starania przerodziła w czysty gniew, który mógł na myśl przywodzić płacz dziecka, który nie dostał lizaka. Nadal jednak była bardzo uparta. Uparta jak cholera.
Podczas jej medytacji, gdy próbowała usilnie uspokoić swoje nerwowe i chaotyczne myśli, usłyszała przypadkiem pytanie April. Kolejny poziom... czyli trzeci. To te długie włosy, widziała to u Raziela. Pogrążyło to ją w jakiś sposób w swoim mroku, pojawiły się nawet czarne motyle zapożyczone od Red'a, a sylwetka Kisy zdała się trząść z nerwów. Przecież miała być idealnym tworem, więc dlaczego nie jest w stanie osiągnąć kolejnego poziomu tak łatwo?! Czuła jednak, że powinna się uspokoić, bo z tego co jej opowiadał Kami, oraz demon imieniem Red, zły Majin chwyta się właśnie takich ludzi jak młoda saiyanka. Pogrążonych w gniewie i chaosie.
Wzięła więc wtedy głęboki wdech... trzeba znaleźć jakiś klucz, a nie dawać się ponieść nerwom.
Trening Start
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Sro Sty 25, 2017 10:02 pm
Sam tego chciał. Sam się o to prosił. Nie da się ponieść emocją. Jest spokojny. Jest ułożony. Jest pieprzoną lilią, na pierdolonej tafli jeziora. Nikt tego spokoju nie zmąci. Nikt. A na pewno nie mała gówniara, która za cel swojego treningu postawiła sobie sprawdzenie jaką cierpliwością może wykazać się Raziel. Jednak nie da jej tej satysfakcji. Nie da się wciągnąć, w jej grę, choćby nie wiem jak bardzo by tego chciała. Zahne miał własne plany. Owszem obiecał je czegoś nauczyć, ale skoro Kisa bardziej wolała go wkurwiać niż słuchać, to on nie będzie strzępił języka na próżno. Kiedy widział, że Saiyanka nie przejawia większych chęci do słuchania, to zwyczajnie ją olewał. On nie będzie się starał, póki ona nie zrozumie, że nie jest wcale taka wspaniała. Świat nie kręcił się wokół niej. Niczego nie dostanie, bo ona chce być najsilniejsza. Pompki, brzuszki i soczek nic nie zmienią. A płacz przez godziny też nie pomoże. Najpierw musi sama wziąć się do roboty i zmienić swoje postrzeganie. Na całe szczęście April nie dowalała mu, choć też potrafiła zrobić coś przez co Zahne miał ochotę rozwalić pomieszczenie. Jednakże chciała się ona uczyć i stale starała się poprawiać. I tak się wszystko toczyło, aż Halfka zadała pytanie, które pewnie od dawna jej ciążyło na duszy.
Kolejny stopień? Więc jeszcze sama nie zdołała go opanować, albo miała nadzwyczaj wielkie problemy z tym, skoro się zwróciła do niego. No dobrze. W końcu obiecał im, że je nauczy co i jak trzeba robić.
- No dobra. Pokażę ci co zdołałem osiągnąć. Ale radzę ci się odsunąć i dla pewności przejść na pierwszy poziom. Kiedy moja matka mi to po raz pierwszy pokazała, to fala energii o mało mnie nie zmiotła. Zaczniemy od podstaw, więc ty Kisa też patrz. Może się wreszcie nauczysz. – powiedział Raziel, przy okazji wbijając szpilę młodszej uczennicy. Dziś jeszcze mu nie docięła, ani nie rzuciła żadnym ki blastem, ale Raz już tak miał, że kiedy była okazja to ją wykorzystywał. Skoro atakujesz, to bądź gotowa na kontratak.
Zahne odszedł na kilka metrów i stanął tak, by dziewczyny miały doskonały widok na niego. Na początku zmienił się w Super Wojownika pierwszego poziomu. To nie było nic nowego, gdyż wszyscy tutaj zgromadzeni opanowali ten poziom w stu procentach. Jednakże kolejny już nie był tak popularny. Raziel skupił się bardziej na swojej mocy rozpalając i zwiększając ją coraz bardziej. Wyglądało to, jakby przemieniał się po raz pierwszy, ale po prostu chciał, by Kisa mogła wszystko dokładnie zobaczyć. Jego energia rosła cały czas, aż skoczyła mocno do góry, kiedy w jego aurze pojawiły się pierwsze wyładowania elektryczne. Aura sama w sobie lekko się przyciemniła, lecz nie różniła się tak bardzo od wcześniejszej. Jego włosy stały teraz wszystkie jak na żelu. Podłoże pod nim zdążyło już popękać z powodu nadmiaru mocy w tym miejscu, lecz to był tylko przedsmak.
- Jak widzisz Kisa emocje to nie wszystko. Trzeba też odpowiednio skupić się na swojej mocy i poprowadzić ją odpowiednio. Musisz wiedzieć czy twoje ciało jest gotowe na taką przemianę. Bo pomimo olbrzymiej mocy te przemiany mocno nas obciążają. Zobaczycie to teraz na przykładzie trzeciego poziomu. – rzekł Książę Saiyan i spoważniał.
Jego skupienie się podwoiło, gdyż z tą przemianą nie można było się cackać. Wcześniej trenował już kilka razy, by przygotować swoje ciało i mieć pewność, że utrzyma trzeci poziom. Wymagał on naprawdę wiele pracy, ale chyba udało mu się wreszcie to ogarnąć. Zacisnął zarówno pięści, jak i zęby i zaczął skupiać swoją moc. Jego aura rosła i ciemniała, a wyładowania elektryczne stały się jeszcze częstsze, aż w końcu przestały zanikać. Co chwilka w jego złotej aurze, która go otaczała znajdowało się kilka wyładowań. Podłoże pod nim pękało coraz bardziej, a dziewczyny mogły czuć olbrzymie podmuchy mocy dochodzące z jego strony.
- Hyaaaa – warknął otwierając oczy i cały czas podnosząc swoją energię. Fale energii teraz już nie napływały, a wręcz uderzały w stronę Kisy i April. Powoli też zachodziły zmiany w jego ciele. Brwi zaczynały zanikać równomiernie z rośnięciem włosów. Kiedy te już dochodziły do połowy pleców, to jego brwi całowicie zniknęły. Jednak chyba to nie było najważniejsze w tym co działo się z jego ciałem. Poziom jego energii wskoczył na olbrzymi pułap, kiedy przemiana dobiegła końca. Oddychał ciężko lecz nie tracił kontroli. Włosy sięgały mu teraz do tyłka, a jego spojrzenie mogło przyprawić o ciarki. Wykonał kilka uderzeń i kopnięć i aż sam się zdziwił. Prędkość była olbrzymia. Niezauważalna dla kogoś o niższym poziomie mocy. Chciał sprawdzić jeszcze swoją szybkość. Zahne zrobił krok do przodu i zniknął dziewczynom z oczu. W tym czasie oblatywał cały obszar starając się pozostawać jednak w odpowiedniej odległości. Ta przemiana była doskonała, ale miała swoje wady. Natto czuł jak jego energia jest pożerana, a on sam nie był w pełni sił. Jednakże samo to, że zdołał się przemienić i utrzymać sprawiało, że uśmiechał się sam do siebie. W końcu wrócił do dziewczyn, gdzie dezaktywował trzeci poziom. Matka miała racje. Dość mocno obciążał organizm i trzeba nad tym popracować.
- Mniej więcej tak wygląda trzeci poziom. Z tego co wiem nie da rady go wyzwolić gniewem. Musisz kontrolować swoją moc i przenieść ją na wyższy poziom za pomocą własnej woli. Trzeba być pewnym, że się da radę. Za pierwszym razem nie wytrzymałem pięciu sekund, gdyż zemdlałem. Brakowało mi mocy. Więc. Jakieś pytania? – zapytał Raziel. Nawet nie wiedział, że jego mały pokaz i wyzwolenie tak olbrzymiej mocy sprawiło, że pewien wymiar został rozdarty i ktoś mógł się uwolnić. Tak silne napięcie nie było dobre, a Zahne wyzwolił SSJ3 w dość mocny sposób. Jednakże to nie był ich problem, gdyż byli w błogiej nieświadomości.
OOC:
Start treningu
Trening przemiany
Kolejny stopień? Więc jeszcze sama nie zdołała go opanować, albo miała nadzwyczaj wielkie problemy z tym, skoro się zwróciła do niego. No dobrze. W końcu obiecał im, że je nauczy co i jak trzeba robić.
- No dobra. Pokażę ci co zdołałem osiągnąć. Ale radzę ci się odsunąć i dla pewności przejść na pierwszy poziom. Kiedy moja matka mi to po raz pierwszy pokazała, to fala energii o mało mnie nie zmiotła. Zaczniemy od podstaw, więc ty Kisa też patrz. Może się wreszcie nauczysz. – powiedział Raziel, przy okazji wbijając szpilę młodszej uczennicy. Dziś jeszcze mu nie docięła, ani nie rzuciła żadnym ki blastem, ale Raz już tak miał, że kiedy była okazja to ją wykorzystywał. Skoro atakujesz, to bądź gotowa na kontratak.
Zahne odszedł na kilka metrów i stanął tak, by dziewczyny miały doskonały widok na niego. Na początku zmienił się w Super Wojownika pierwszego poziomu. To nie było nic nowego, gdyż wszyscy tutaj zgromadzeni opanowali ten poziom w stu procentach. Jednakże kolejny już nie był tak popularny. Raziel skupił się bardziej na swojej mocy rozpalając i zwiększając ją coraz bardziej. Wyglądało to, jakby przemieniał się po raz pierwszy, ale po prostu chciał, by Kisa mogła wszystko dokładnie zobaczyć. Jego energia rosła cały czas, aż skoczyła mocno do góry, kiedy w jego aurze pojawiły się pierwsze wyładowania elektryczne. Aura sama w sobie lekko się przyciemniła, lecz nie różniła się tak bardzo od wcześniejszej. Jego włosy stały teraz wszystkie jak na żelu. Podłoże pod nim zdążyło już popękać z powodu nadmiaru mocy w tym miejscu, lecz to był tylko przedsmak.
- Jak widzisz Kisa emocje to nie wszystko. Trzeba też odpowiednio skupić się na swojej mocy i poprowadzić ją odpowiednio. Musisz wiedzieć czy twoje ciało jest gotowe na taką przemianę. Bo pomimo olbrzymiej mocy te przemiany mocno nas obciążają. Zobaczycie to teraz na przykładzie trzeciego poziomu. – rzekł Książę Saiyan i spoważniał.
Jego skupienie się podwoiło, gdyż z tą przemianą nie można było się cackać. Wcześniej trenował już kilka razy, by przygotować swoje ciało i mieć pewność, że utrzyma trzeci poziom. Wymagał on naprawdę wiele pracy, ale chyba udało mu się wreszcie to ogarnąć. Zacisnął zarówno pięści, jak i zęby i zaczął skupiać swoją moc. Jego aura rosła i ciemniała, a wyładowania elektryczne stały się jeszcze częstsze, aż w końcu przestały zanikać. Co chwilka w jego złotej aurze, która go otaczała znajdowało się kilka wyładowań. Podłoże pod nim pękało coraz bardziej, a dziewczyny mogły czuć olbrzymie podmuchy mocy dochodzące z jego strony.
- Hyaaaa – warknął otwierając oczy i cały czas podnosząc swoją energię. Fale energii teraz już nie napływały, a wręcz uderzały w stronę Kisy i April. Powoli też zachodziły zmiany w jego ciele. Brwi zaczynały zanikać równomiernie z rośnięciem włosów. Kiedy te już dochodziły do połowy pleców, to jego brwi całowicie zniknęły. Jednak chyba to nie było najważniejsze w tym co działo się z jego ciałem. Poziom jego energii wskoczył na olbrzymi pułap, kiedy przemiana dobiegła końca. Oddychał ciężko lecz nie tracił kontroli. Włosy sięgały mu teraz do tyłka, a jego spojrzenie mogło przyprawić o ciarki. Wykonał kilka uderzeń i kopnięć i aż sam się zdziwił. Prędkość była olbrzymia. Niezauważalna dla kogoś o niższym poziomie mocy. Chciał sprawdzić jeszcze swoją szybkość. Zahne zrobił krok do przodu i zniknął dziewczynom z oczu. W tym czasie oblatywał cały obszar starając się pozostawać jednak w odpowiedniej odległości. Ta przemiana była doskonała, ale miała swoje wady. Natto czuł jak jego energia jest pożerana, a on sam nie był w pełni sił. Jednakże samo to, że zdołał się przemienić i utrzymać sprawiało, że uśmiechał się sam do siebie. W końcu wrócił do dziewczyn, gdzie dezaktywował trzeci poziom. Matka miała racje. Dość mocno obciążał organizm i trzeba nad tym popracować.
- Mniej więcej tak wygląda trzeci poziom. Z tego co wiem nie da rady go wyzwolić gniewem. Musisz kontrolować swoją moc i przenieść ją na wyższy poziom za pomocą własnej woli. Trzeba być pewnym, że się da radę. Za pierwszym razem nie wytrzymałem pięciu sekund, gdyż zemdlałem. Brakowało mi mocy. Więc. Jakieś pytania? – zapytał Raziel. Nawet nie wiedział, że jego mały pokaz i wyzwolenie tak olbrzymiej mocy sprawiło, że pewien wymiar został rozdarty i ktoś mógł się uwolnić. Tak silne napięcie nie było dobre, a Zahne wyzwolił SSJ3 w dość mocny sposób. Jednakże to nie był ich problem, gdyż byli w błogiej nieświadomości.
OOC:
Start treningu
Trening przemiany
- GośćGość
Re: Komnata Ducha i Czasu
Pią Lut 03, 2017 6:44 pm
___ - Od początku mówiłam, że emocje to gówno dla słabych. Zdobędę super saiyanina drugiego poziomu bez tego. - odburknęła tylko, gdy Raziel zwrócił się do dziewczyny. Przewróciła oczami i nadęła policzki w typową dla niej minę, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła, nie oglądając reszty spektaklu. Postanowiła, że w tym dniu potrenuje sama. I w następnym... kolejnym. W sumie to zaczęła traktować resztę grupy jak powietrze, co dla Raziela pewnie było plusem, bo mu nie przeszkadzała jak to robiła do tej pory. Skupiła się jedynie na samej sobie, oraz tym, jak zwiększyć swoje umiejętności, by ciało było gotowe na kolejną przemianę, bo inaczej mięśnie jej wysiądą na pół roku jeżeli nie będzie uważać.
Robiła masę pompek na jednej ręce, przysiadów, brzuszków, nadając jej nikłym mięśniom jakiś zarys godny saiyańskiej kobiety, jednak jej drobna sylwetka pozostawała bez najmniejszych zmian. Testowała swoją wytrzymałość, nie raz pozbywając się z siebie całej energii jaką miała, parę razy zdarzyło się, że wyrzuciła jej zbyt wiele, w efekcie czego spała długie godziny. Dziwnym sposobem gdy mdlała gdzieś w oddali, na zimnej posadzce, budziła się w swoim łóżku, ale niezbyt specjalnie się tym przejmowała, bo była zbyt podekscytowana swoim treningiem, by zaprzątać swoją głowę czymś takim. Parę razy rzuciła wrednie okiem na April, czy też Raziela, podejrzewając ich o to, że śmią ją dotknąć, kiedy ona jest nieświadoma, ale... nie mogła nic z tym zrobić, więc ostatecznie to olała. Priorytety.
Jednego dnia, młoda saiyanka stała nieruchomo, z zadartą głową do góry. Ubrana była wtedy w jeden z obciążających strojów, ale nie trenowała. Zamknęła oczy i wyciszyła się zupełnie, co do niej nie było wcale podobne. Nie było w niej w tym momencie nic z tej gburowatej, dumnej, aż do bólu Kisy. Wyglądała teraz na niewinną dziewczynę, z lekko falującym ogonem. Nawet... nawet na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech, gdy poczuła przejmujący chłód bijący w jej policzki i rozwiewający kruczoczarne włosy. Niestety kolejne dziesięć sekund zmieniło ten cudny widoczek diametralnie. Przed dziewczyną nagle zaczęły wyrastać wysokie na kilka kilometrów lodowe góry. Temperatura sięgała zapewne minus czterdzieści stopni, zwykły człowiek już dawno zamieniłby się w sopel lodu, z gilami po pas, jednak Kisa jako saiyanka mogła pozwolić sobie na małą sztuczkę. Wskoczyła na jeden z piętrzących się ku górze wierzchołków i zamieniła się w super saiyanina. Aura dodawała jej tyle ciepła ile potrzebowała.
To był jeden z jej treningów. Wyliczyła, że co sześć dni i dziesięć godzin te góry wyrastają na wschodzie, dlatego wtedy znikała i szła w tamtą stronę. Przeraźliwe zimnisko powodowało, że młoda chciała się ogrzać, dekoncentrowała się przy tym na samym początku, ale wytrenowała u siebie podzielność uwagi, czego bardzo brakowało w jej stylu walki. Dodatkowo, udało się jej zapanować maksymalnie nad swoją KI. W czasie swojego treningu, ani razy nie skorzystała z mocy Red'a. Nie chciała na niej polegać, miała ona służyć jedynie za ostatnią deskę ratunku w razie, gdyby miała umrzeć w jakiejś potyczce z o wiele silniejszym przeciwnikiem. Nie chciała się podpierać tym przy osiągnięciu poziomu drugiego.
Wydawałoby się, że posiada już wszystko, co potrzebuje do opanowania kolejnej przemiany, ale dalej nie miała tego kluczu. Stała teraz na samym szczycie lodowca, z zadumaną miną. Aura powiewała jej włosy, a ona marszczyła czoło coraz bardziej, nie mogąc skumać, czego jeszcze potrzebuje, aż... stożek, na którym stała zaczął topnieć pod wpływem jej ciepła, przez co stał się bardzo śliski. Nie trzeba było długo czekać, złotowłosa wywinęła orła, a raczej spadła w wąską przepaść za nią. Chciała już użyć bukujutsu, ale silnie uderzyła się w tył głowy, o wystającą sąsiednią górę i zamroczyło ją zupełnie. Odbijała się o kolejne lodowe formacje, aż ostatecznie skończyła trzy kilometry niżej, wbijając cały swój prawy bark na ostry sopel. Zdało się wtedy usłyszeć jej głośny krzyk bólu. Bolało... jak skurwysyn. Nie dość, że przebiło jej bark, to jeszcze było to tak kurewsko zimne, że dodatkowo i to sprawiało, że miała ochotę teraz umrzeć. W kilka sekund narzędzie zbrodni zmieniło swoją barwę na czerwone, a wiszące ciało saiyanki zaczęło drżeć. Aura zniknęła, minus czterdzieści stopni dało o sobie znać w pełni swojego wdzięku. Cholera, nawet para z jej ust zdawała się zamarzać!
___ - A...agh... kur...wa... mać... - wydukała z siebie, zaciskając zęby najmocniej jak tylko mogła. Im mocniej napinała mięśnie, tym mocniej bolało, dlatego chciała uwolnić się najszybszym możliwym sposobem. Skumulowała w sobie energię i wyrzuciła ją z ogromną mocą. Dopiero kilka sekund później, gdy zobaczyła lodowe głazy lecące w dół, do dziewczyny doszło, że to nie był zbyt dobry pomysł. Na reakcję nie było czasu. Zasłoniła tylko swoją twarz i wtedy ważący dobre kilka ton głaz spadł na nią, wbijając ją w podłoże, które okazało się mieć pod sobą morze lodowatej wody. Nawet nie zdążyła wziąć wdechu przez nagły szok. Dziewczyna leciała na niekończące się dno, mając nad sobą ogromną przeszkodę. Otworzyła szeroko oczy i wypuściła resztki powietrza z płuc, wysuwając rękę ku powierzchni. Widziała coraz większą ciemność i swoją krew. No to co... tak umrzesz, Kisa?
Nie.
Nie,
umrę,
tak,
łatwo!
Powoli zamykające się oczy otworzyły się ponownie, zabłysnął w nich ogień, a ciało wojowniczki przeszyło coś w rodzaju elektrowstrząsu. Poczuła, jak odblokowały się w niej nowe pokłady mocy, co postanowiła wykorzystać natychmiastowo. Najpierw, siłą woli rozniosła głaz przed sobą na drobne kawałeczki (telekineza), po czym wyrzuciła z siebie energię, jednak tym razem w bardziej efektywny sposób oraz co najważniejsze - na o wiele większą skalę. Kula światła widziana z daleka przypominała wielkością z lekka grzyb atomowy. Cała woda, jaka tu się wytworzyła, została rozniesiona na wszystkie strony oraz w górę, po czym na chwilę zawisła, by stać się przewodnikiem tysiąca błyskawic. Spektakl wyglądał niesamowicie i trwał dobre pół minuty, aż wszystko nagle ucichło.
Po ogromnych górach nie było śladu, a już tym bardziej po wodzie. Pozostał jedynie chłód, oraz delikatna mgła, a w środku tej mgły stała Kisa. Stała... próbowała stać. Oddychała ciężko, trzymając się za krwawiący obficie bark... jednak... jej włosy, jej oczy, jej mięśnie i poziom mocy... aura kipiała wyładowaniami elektrycznymi, najwyraźniej atmosfera próbowała jakoś znieść jej nową moc z takim oto skutkiem.
Spojrzała na swoją zakrwawioną rękę. Udało się... osiągnęła to... całkiem sama! Super Saiyanin drugiego poziomu jest JEJ!
___ - UDAŁO SIĘ! - wrzasnęła uradowana, lecz zaraz poczuła przeszywający ból i jej mina zrzedła. - Auć... cholera... - rozejrzała się, jednak skupienie szlag trafił, nie potrafiła zlokalizować KI April i Raziela, więc przez jakiś czas powrót do domu będzie niemożliwy... a zrobiła się taka głodna.
Nie nacieszyła się długo nową mocą, bo za chwilę opadła zupełnie z sił i zemdlała. Nawet nie wiedziała na jak długo.
Jak spędziła resztę pobytu w sali? Oczywiście, na treningu nowych technik, oraz przyswajaniu nowej przemiany. Starała się wywołać ją na żądanie, a nie tylko pod wpływem emocji. Wstyd było się jej przyznać, że to strach przed śmiercią wywołał u niej 'to coś', czego jej brakowało. Niestety, chyba saiyanie mają to do siebie, że ich nie należy wkurzać i tylko w taki sposób stają się silniejsi. Pierwsza przemiana.., druga... trzecia chyba odbiega od tej reguły, ale na to jeszcze przyjdzie pora.
Niedługo przyszedł moment na wyjście...
Koniec Treningu
SSJ2
Robiła masę pompek na jednej ręce, przysiadów, brzuszków, nadając jej nikłym mięśniom jakiś zarys godny saiyańskiej kobiety, jednak jej drobna sylwetka pozostawała bez najmniejszych zmian. Testowała swoją wytrzymałość, nie raz pozbywając się z siebie całej energii jaką miała, parę razy zdarzyło się, że wyrzuciła jej zbyt wiele, w efekcie czego spała długie godziny. Dziwnym sposobem gdy mdlała gdzieś w oddali, na zimnej posadzce, budziła się w swoim łóżku, ale niezbyt specjalnie się tym przejmowała, bo była zbyt podekscytowana swoim treningiem, by zaprzątać swoją głowę czymś takim. Parę razy rzuciła wrednie okiem na April, czy też Raziela, podejrzewając ich o to, że śmią ją dotknąć, kiedy ona jest nieświadoma, ale... nie mogła nic z tym zrobić, więc ostatecznie to olała. Priorytety.
Jednego dnia, młoda saiyanka stała nieruchomo, z zadartą głową do góry. Ubrana była wtedy w jeden z obciążających strojów, ale nie trenowała. Zamknęła oczy i wyciszyła się zupełnie, co do niej nie było wcale podobne. Nie było w niej w tym momencie nic z tej gburowatej, dumnej, aż do bólu Kisy. Wyglądała teraz na niewinną dziewczynę, z lekko falującym ogonem. Nawet... nawet na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech, gdy poczuła przejmujący chłód bijący w jej policzki i rozwiewający kruczoczarne włosy. Niestety kolejne dziesięć sekund zmieniło ten cudny widoczek diametralnie. Przed dziewczyną nagle zaczęły wyrastać wysokie na kilka kilometrów lodowe góry. Temperatura sięgała zapewne minus czterdzieści stopni, zwykły człowiek już dawno zamieniłby się w sopel lodu, z gilami po pas, jednak Kisa jako saiyanka mogła pozwolić sobie na małą sztuczkę. Wskoczyła na jeden z piętrzących się ku górze wierzchołków i zamieniła się w super saiyanina. Aura dodawała jej tyle ciepła ile potrzebowała.
To był jeden z jej treningów. Wyliczyła, że co sześć dni i dziesięć godzin te góry wyrastają na wschodzie, dlatego wtedy znikała i szła w tamtą stronę. Przeraźliwe zimnisko powodowało, że młoda chciała się ogrzać, dekoncentrowała się przy tym na samym początku, ale wytrenowała u siebie podzielność uwagi, czego bardzo brakowało w jej stylu walki. Dodatkowo, udało się jej zapanować maksymalnie nad swoją KI. W czasie swojego treningu, ani razy nie skorzystała z mocy Red'a. Nie chciała na niej polegać, miała ona służyć jedynie za ostatnią deskę ratunku w razie, gdyby miała umrzeć w jakiejś potyczce z o wiele silniejszym przeciwnikiem. Nie chciała się podpierać tym przy osiągnięciu poziomu drugiego.
Wydawałoby się, że posiada już wszystko, co potrzebuje do opanowania kolejnej przemiany, ale dalej nie miała tego kluczu. Stała teraz na samym szczycie lodowca, z zadumaną miną. Aura powiewała jej włosy, a ona marszczyła czoło coraz bardziej, nie mogąc skumać, czego jeszcze potrzebuje, aż... stożek, na którym stała zaczął topnieć pod wpływem jej ciepła, przez co stał się bardzo śliski. Nie trzeba było długo czekać, złotowłosa wywinęła orła, a raczej spadła w wąską przepaść za nią. Chciała już użyć bukujutsu, ale silnie uderzyła się w tył głowy, o wystającą sąsiednią górę i zamroczyło ją zupełnie. Odbijała się o kolejne lodowe formacje, aż ostatecznie skończyła trzy kilometry niżej, wbijając cały swój prawy bark na ostry sopel. Zdało się wtedy usłyszeć jej głośny krzyk bólu. Bolało... jak skurwysyn. Nie dość, że przebiło jej bark, to jeszcze było to tak kurewsko zimne, że dodatkowo i to sprawiało, że miała ochotę teraz umrzeć. W kilka sekund narzędzie zbrodni zmieniło swoją barwę na czerwone, a wiszące ciało saiyanki zaczęło drżeć. Aura zniknęła, minus czterdzieści stopni dało o sobie znać w pełni swojego wdzięku. Cholera, nawet para z jej ust zdawała się zamarzać!
___ - A...agh... kur...wa... mać... - wydukała z siebie, zaciskając zęby najmocniej jak tylko mogła. Im mocniej napinała mięśnie, tym mocniej bolało, dlatego chciała uwolnić się najszybszym możliwym sposobem. Skumulowała w sobie energię i wyrzuciła ją z ogromną mocą. Dopiero kilka sekund później, gdy zobaczyła lodowe głazy lecące w dół, do dziewczyny doszło, że to nie był zbyt dobry pomysł. Na reakcję nie było czasu. Zasłoniła tylko swoją twarz i wtedy ważący dobre kilka ton głaz spadł na nią, wbijając ją w podłoże, które okazało się mieć pod sobą morze lodowatej wody. Nawet nie zdążyła wziąć wdechu przez nagły szok. Dziewczyna leciała na niekończące się dno, mając nad sobą ogromną przeszkodę. Otworzyła szeroko oczy i wypuściła resztki powietrza z płuc, wysuwając rękę ku powierzchni. Widziała coraz większą ciemność i swoją krew. No to co... tak umrzesz, Kisa?
Nie.
Nie,
umrę,
tak,
łatwo!
Powoli zamykające się oczy otworzyły się ponownie, zabłysnął w nich ogień, a ciało wojowniczki przeszyło coś w rodzaju elektrowstrząsu. Poczuła, jak odblokowały się w niej nowe pokłady mocy, co postanowiła wykorzystać natychmiastowo. Najpierw, siłą woli rozniosła głaz przed sobą na drobne kawałeczki (telekineza), po czym wyrzuciła z siebie energię, jednak tym razem w bardziej efektywny sposób oraz co najważniejsze - na o wiele większą skalę. Kula światła widziana z daleka przypominała wielkością z lekka grzyb atomowy. Cała woda, jaka tu się wytworzyła, została rozniesiona na wszystkie strony oraz w górę, po czym na chwilę zawisła, by stać się przewodnikiem tysiąca błyskawic. Spektakl wyglądał niesamowicie i trwał dobre pół minuty, aż wszystko nagle ucichło.
Po ogromnych górach nie było śladu, a już tym bardziej po wodzie. Pozostał jedynie chłód, oraz delikatna mgła, a w środku tej mgły stała Kisa. Stała... próbowała stać. Oddychała ciężko, trzymając się za krwawiący obficie bark... jednak... jej włosy, jej oczy, jej mięśnie i poziom mocy... aura kipiała wyładowaniami elektrycznymi, najwyraźniej atmosfera próbowała jakoś znieść jej nową moc z takim oto skutkiem.
Spojrzała na swoją zakrwawioną rękę. Udało się... osiągnęła to... całkiem sama! Super Saiyanin drugiego poziomu jest JEJ!
___ - UDAŁO SIĘ! - wrzasnęła uradowana, lecz zaraz poczuła przeszywający ból i jej mina zrzedła. - Auć... cholera... - rozejrzała się, jednak skupienie szlag trafił, nie potrafiła zlokalizować KI April i Raziela, więc przez jakiś czas powrót do domu będzie niemożliwy... a zrobiła się taka głodna.
Nie nacieszyła się długo nową mocą, bo za chwilę opadła zupełnie z sił i zemdlała. Nawet nie wiedziała na jak długo.
Jak spędziła resztę pobytu w sali? Oczywiście, na treningu nowych technik, oraz przyswajaniu nowej przemiany. Starała się wywołać ją na żądanie, a nie tylko pod wpływem emocji. Wstyd było się jej przyznać, że to strach przed śmiercią wywołał u niej 'to coś', czego jej brakowało. Niestety, chyba saiyanie mają to do siebie, że ich nie należy wkurzać i tylko w taki sposób stają się silniejsi. Pierwsza przemiana.., druga... trzecia chyba odbiega od tej reguły, ale na to jeszcze przyjdzie pora.
Niedługo przyszedł moment na wyjście...
Koniec Treningu
SSJ2
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Nie Lut 05, 2017 9:24 pm
Czas w Komnacie mijał naprawdę szybko. Szczególnie jeśli osoba tam znajdująca skupiła się w stu procentach na treningu, a tak właśnie było z Razielem. Po tym jak udało mu się opanować przemianę w Super Saiyanina trzeciego poziomu to większość dni poświęcał na dokładniejsze poznanie tej przemiany. Musiał znać swoje granice i pełną moc jaką dysponował. W porównaniu do pierwszego czy drugiego poziomu zmiana była olbrzymia. Już wiedział co miała na myśli jego matka kiedy mówiła mu i Vivian o tej przemianie. To co mu dawała to było wspaniałe, lecz SSJ3 miał też swoje wady. Wymagał sporych pokładów energii by móc go utrzymać, a co dopiero walczyć. To nie był drugi poziom, gdzie się nie odczuwało tak bardzo poboru mocy. Poza tym obciążenie, które wychodziło po dezaktywacji przemiany też swoje dokładało. Raziel czuł jak jego mięśnie i kości wołają o miłosierdzie, ale musiał to wycierpieć. Im lepiej opanuje tą przemianę tym mniejsze ryzyko na polu walki, że jego własne ciało nie da rady i zwyczajnie przegra. I nie myślał tu o głupich potyczkach w Akademii, które może przerwać trener. Mowa tu była o prawdziwych pojedynkach na śmierć i życie, których natężenie mogło niszczyć planety. Zahne w dalszym ciągu miał świeżo w pamięci potyczkę z tym szalonym demonem. Gdyby nie pomoc jego siostry to zginałby na tej planecie. Pomimo ogromnego arsenału technik i umiejętności musiał ulec niszczycielskiej sile demona. Różnice między nimi były spore, lecz teraz to się zmieni. Z trzecim poziomem może konkurować z każdym, a ten demonek dostanie następnym razem to na co zasłużył.
Jednakże Saiyanin nie skupiał się tylko na szlifowaniu swojej przemiany. Trenował też swoje ciało oraz uczył się kolejnych ciosów i sposobów zadawania bólu. Jego styl był dobry, ale zawsze może być lepszy. Dlatego też starał się szukać nowych rozwiązań czy ruchów. Łączył kopnięcia i uderzenia w kombinacje, a później analizował wyniki i starał się wybrać te, które mogą siać największe spustoszenie. Oczywiście na pewnym poziomie styl jest równie ważny co techniki, lecz niektórzy często zapominali o tym pierwszym. Sama Komnata pomagała na ile mogła. Odpowiednie stroje i często zmieniający się klimat były tym czego potrzebował przy swoim treningu. Na Vegecie nie było ujemnych temperatur, więc wykorzystywał strefę lodowców ile tylko mógł. Odpowiednie hartowanie i trenowanie wytrzymałości zaprocentuje w przyszłych walkach. Poza tym jeśli przyzwyczai się do takich warunków to nie będzie miał problemów, kiedy przyjdzie mu w takich walczyć. Samo wychowanie na Vegecie sprawiało, że trening w gorętszej strefie klimatycznej był o wiele łatwiejszy, lecz jak już się zdołał dowiedzieć o niezbyt duży procent. Musiał przyznać, że słabsi osobnicy mogli tu nie wytrzymać, jednakże on był zbyt zawzięty i ambitny by się poddać. Dlatego też dzień w dzień zaciskał zęby i przekraczał kolejne granice. I całe szczęście, że lodówka napełniała się sama, bo mieli by przerąbane. Trójka wiecznie głodnych Saiyan to prawdziwa plaga. Każdego dnia pochłaniali olbrzymie ilości jedzenia, by odzyskać kalorie które spalili.
Równocześnie obserwował też swoje podopieczne. Kisa po jego pokazie wolała treningi w samotności, jednakże to nie oznaczało iż Zahne pozostawiał ja samą. Kilka razy trzeba było ją zanosić do łózka, kiedy padała z wycieczenia. Ona myślała, że to magia, a on miał pewność, że nie zamarznie gdzieś. Uparciuch postawił też na swoim, gdyż w końcu udało jej się opanować drugi poziom. W dość brutalnych okolicznościach, ale zawsze. Raz zmył jej głowę za jej zachowanie i to, że mogła skończyć martwa, ale pewnie się tym nie przejęła. I tak mijały kolejne tygodnie, aż nadszedł dzień wyjścia. Dla nich minął cały rok, a dla świata tylko jeden dzień. Raz jednak wiedział, że w ciągu całego dnia wiele może się zmienić. Czas wrócić i sprawdzić co się zmieniło.
OOC:
Koniec treningu.
Jednakże Saiyanin nie skupiał się tylko na szlifowaniu swojej przemiany. Trenował też swoje ciało oraz uczył się kolejnych ciosów i sposobów zadawania bólu. Jego styl był dobry, ale zawsze może być lepszy. Dlatego też starał się szukać nowych rozwiązań czy ruchów. Łączył kopnięcia i uderzenia w kombinacje, a później analizował wyniki i starał się wybrać te, które mogą siać największe spustoszenie. Oczywiście na pewnym poziomie styl jest równie ważny co techniki, lecz niektórzy często zapominali o tym pierwszym. Sama Komnata pomagała na ile mogła. Odpowiednie stroje i często zmieniający się klimat były tym czego potrzebował przy swoim treningu. Na Vegecie nie było ujemnych temperatur, więc wykorzystywał strefę lodowców ile tylko mógł. Odpowiednie hartowanie i trenowanie wytrzymałości zaprocentuje w przyszłych walkach. Poza tym jeśli przyzwyczai się do takich warunków to nie będzie miał problemów, kiedy przyjdzie mu w takich walczyć. Samo wychowanie na Vegecie sprawiało, że trening w gorętszej strefie klimatycznej był o wiele łatwiejszy, lecz jak już się zdołał dowiedzieć o niezbyt duży procent. Musiał przyznać, że słabsi osobnicy mogli tu nie wytrzymać, jednakże on był zbyt zawzięty i ambitny by się poddać. Dlatego też dzień w dzień zaciskał zęby i przekraczał kolejne granice. I całe szczęście, że lodówka napełniała się sama, bo mieli by przerąbane. Trójka wiecznie głodnych Saiyan to prawdziwa plaga. Każdego dnia pochłaniali olbrzymie ilości jedzenia, by odzyskać kalorie które spalili.
Równocześnie obserwował też swoje podopieczne. Kisa po jego pokazie wolała treningi w samotności, jednakże to nie oznaczało iż Zahne pozostawiał ja samą. Kilka razy trzeba było ją zanosić do łózka, kiedy padała z wycieczenia. Ona myślała, że to magia, a on miał pewność, że nie zamarznie gdzieś. Uparciuch postawił też na swoim, gdyż w końcu udało jej się opanować drugi poziom. W dość brutalnych okolicznościach, ale zawsze. Raz zmył jej głowę za jej zachowanie i to, że mogła skończyć martwa, ale pewnie się tym nie przejęła. I tak mijały kolejne tygodnie, aż nadszedł dzień wyjścia. Dla nich minął cały rok, a dla świata tylko jeden dzień. Raz jednak wiedział, że w ciągu całego dnia wiele może się zmienić. Czas wrócić i sprawdzić co się zmieniło.
OOC:
Koniec treningu.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Komnata Ducha i Czasu
Wto Lut 07, 2017 12:04 pm
Po raz pierwszy przed moimi oczami ukazała się osoba, która osiągnęła poziom trzeci. Było to dla mnie wspaniałe, na początku czuć jak moc Raziela rosła w olbrzymim tępię, jak niemal odpychała mnie, musiałam uważać. Ale to wtedy właśnie zapragnęłam tego tak bardzo. To mogło się udać, to mogła być moja przepustka do wygrania z Kuro. Czułam potworną zazdrość, chciałam być przecież jak on, nie wiele tak naprawdę mi przecież brakowało do tego wszystkiego, wiedziałam o tym, czułam przede wszystkim jak walczyliśmy, że wcale niewiele nas dzieli. Więc dlaczego on miał taką potęgę, którą i ja zapragnęłam mieć dla siebie. Adrenalina mi się zwiększała z każdym wzrostem jego energii. Ja też chcę być taka. Gdy widziałam jak to robił byłam pewna, że jestem gotowa, że moje ciało jest na to gotowe.
Przyszedł czas i na mnie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Sporo czasu w zasadzie było już za nami, a ja praktycznie oprócz zwiększenia szybkości nie osiągnęłam swojego upragnionego celu, który stał się w dniu, w którym zobaczyłam Raziela w trzeciej formie. On nawet nie zdawał sobie sprawy, że pewnie czasami go obserwowałam. Tak bardzo chciałam poczuć na sobie to obciążenie, chciałam czuć ból i wcale nie spowodowany jakimkolwiek gniewem tylko własną świadomością do czego zdolne jest moje ciało. Codziennie oddawałam się medytacjom, gdzie zwiększałam swoje progi, uwalniałam energię we własnym ciele, ale ciągle czułam blokadę, której nie mogłam przejść. Od razu napawał mnie gniew, ale przypomniałam sobie o tym, co powiedział do mnie szeryfunio. Tłumiłam w sobie gniew pozwalając na działanie i dalsze skupianie się tylko i wyłącznie na sobie i swoich możliwościach. Nie raz czułam jakby moja własna bariera przekroczyła normę, ale w tym momencie zaczęłam coraz szybciej oddychać, nie mogłam powstrzymać własnego podniecenia, że to już. Codziennie uczyłam się tłumić jakiekolwiek emocje, które były związane z podnoszeniem własnego poziomu. Oprócz tego nie odpuszczałam również treningów siłowych. Przy okazji śledząc energię Kisy i Raziela. Po tym właśnie czasie każdy z nas rozpoczął indywidualne doskonalenie samych siebie.
Moja świadomość z każdym dniem zwiększała się jeszcze bardziej. Potrafiłam utrzymać swoje emocje, a moja energia moja swobodnie zwiększać się. Miałam wrażenie jakbym sama otwierała jej każdą kolejną bramę. Wyzwalałam w sobie ogromne pokłady chcąc w końcu szczytować. Wiem teraz jak wiele się tutaj nauczyłam, przede wszystkim kontrolować swoją własną energię w odpowiednim czasie. Potrafiłam zwiększyć ją do odpowiedniego poziomu i zmniejszyć o tyle jednostek, na ile miałam ochotę i to nawet myśląc o Kuro i nienawiści, która przepełniała całą mnie. Własna stabilizacja wygrała ze mną, a ja sama czułam niejednokrotnie, że moje bariery niedługo zostaną przekroczone. Byłam praktycznie cała mokra, nie dawałam za wygraną. Napinałam i rozkurczałam swoje własne mięśnie, aby dać im w jakiś sposób przyzwyczaić się do bólu, który co chwilę mnie atakował. Nie podniecało mnie to już jak na początku, nauczyłam się kontrolować samą siebie, jednak tego dnia coś we mnie pękło i to dosłownie. Czułam jakbym zaraz miała wyjść sama z siebie, ale równocześnie zdawałam sobie sprawę, że tak ma właśnie być. To ten ból, miałam ochotę się teraz poddać, obciążenie było zbyt dużo, ale wiedziałam, że jeżeli to teraz zrobię to nie wiadomo kiedy nastanie odpowiednia chwila na dalszy krok. Rozsadzało mnie wprost od środka, jakby własna energia chciała ze mnie wybić i nie myliłam się. Przez moment poczułam jakbym stała się kimś, jakby całe moje KI było jednością i ta przemiana wcale na mnie nie oddziaływała.
- Bułka z masłem! – krzyknęłam, ale w tym samym momencie wszystko powróciło ze zdwojoną siłą, na co kompletnie nie byłam przekonana, ostatnie co pamiętałam to tylko to, że spadam, wszystko było jedną wielką mazią. Ale udało się, pierwsza próba kilka sekund, ale czułam to, wiedziałam już jak do tego dojść.
Nie byłam pewna kto mnie w ogóle odnalazł, ale gdy się obudziłam nikogo dookoła mnie nie było i najwyraźniej musiałam przepaść kilka dni. Wyglądałam tragicznie, ale czułam się już zdecydowanie lepiej chociaż musiałam liczyć się jeszcze z dwoma lub trzema dniami regeneracji. Co prawda próbowałam robić treningi chociaż mentalne, ale moja własna KI nie chciała mnie kompletnie słuchać i robiła to, co chciała. Wkurzało mnie to, ale jednocześnie byłam cholernie dumna ze swoich postępów. W którymś z tych dni widziałam jak Raziel przyniósł Kisę. Jej też się udało, osiągnęła to co chciała i wiedzieliśmy o tym wszyscy we trójkę.
Zbliżał się powoli koniec, a ja nie mogłam przecież tutaj wiecznie leżeć. Musiałam spróbować chociaż jeszcze jeden raz żeby zobaczyć, czy to na pewno mi się nie wydawało i czy na pewno będę w stanie przeprowadzić przemianę jeszcze jeden raz. Biorąc pod uwagę to, jak wyglądały nasze treningi każdy robił je oddzielny w dosyć sporej odległości. Kolejny raz znowu nie był taki prosty, jakbym sobie tego życzyła, czy też spodziewała. Musiałam od nowa rozpocząć medytację, co prawda teraz zajęło mi to krócej, ale muszę nad tym poćwiczyć, bo w trakcie walki nie będę miała tyle czasu żeby móc się zamienić, bo chyba druga strona zdąży mnie już spokojnie rozwalić. Odnalezienie spokoju i kontroli samej siebie tym razem przyszło mi już o wiele szybciej, zaś stopniowe zwiększanie mocy było i tym razem dużo bardziej kontrolowane przez samą mnie. Zaczynałam powoli od białej aury, przechodząc do pierwszego stadium i powoli do drugiego przechodząc coraz wyżej. Gdy byłam już na skraju, po prostu pozwoliłam wyzwolić się własnej energii. Żałowałam, że nie mam lusterka żeby się zobaczyć, ale dało się odczuć moją przemianę, czułam też jednak tym razem jak energia szybko ze mnie potrafi uciekać i nie mam jej zbyt wiele. Poza tym ciągle mnie to obciążało, nie było tak łatwo to utrzymać. Oczywiście szybko musiałam zejść do swoich czarnych włosów lądując tym razem na kolanach. Kilka minut, tyle tym razem udało mi się utrzymać. Ale w przeciwieństwie do pierwszego razu ten był zdecydowanie inny. Poczułam wszystkie skutki, możliwości. Czułam, co to przede mną otwiera, ale i wiedziałam, że musiałam szybko zejść do podstawowej przemiany, bo skończę jak ostatnio. Byłam pod sporym wrażeniem, jak w takim razie Raziel mógł utrzymywać swoją przemianę, ale już sama w sobie wiedziałam, że i mi w jakiś sposób nie jest daleko. Mimo tego wiedziałam, że szybko znowu nie będę mogła spróbować przemiany, bo jednak nawet sama próba zabierała ode mnie ogromną ilość energii, również tą psychiczną. Są pewnie bariery, które ciężko przeskoczyć.
Wiedziałam, że czeka mnie sporo pracy, ale też zdawałam sobie sprawę, że jestem bliżej niż kiedykolwiek się w zasadzie dało. Czułam ten ból, gdyż kolejna próba przemiany również na trochę mnie unieruchomiła. Jednak nie czułam wówczas, że w jakikolwiek sposób straciłam czas na regenerację, wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, że zbliżał się już koniec, więc takie zebranie ponownie sił było potrzebne.
OOC: Koniec treningu, ale ten trening będzie już pod następną sesję(poprzednią odpuszczam). No i trening ssj3.
Raz, Kisa, przepraszam was ponownie za moje spóźnienie, jednak nie było ono zależne ode mnie. Dobrze, że mnie ominęliście.
Przyszedł czas i na mnie, a przynajmniej tak mi się wydawało. Sporo czasu w zasadzie było już za nami, a ja praktycznie oprócz zwiększenia szybkości nie osiągnęłam swojego upragnionego celu, który stał się w dniu, w którym zobaczyłam Raziela w trzeciej formie. On nawet nie zdawał sobie sprawy, że pewnie czasami go obserwowałam. Tak bardzo chciałam poczuć na sobie to obciążenie, chciałam czuć ból i wcale nie spowodowany jakimkolwiek gniewem tylko własną świadomością do czego zdolne jest moje ciało. Codziennie oddawałam się medytacjom, gdzie zwiększałam swoje progi, uwalniałam energię we własnym ciele, ale ciągle czułam blokadę, której nie mogłam przejść. Od razu napawał mnie gniew, ale przypomniałam sobie o tym, co powiedział do mnie szeryfunio. Tłumiłam w sobie gniew pozwalając na działanie i dalsze skupianie się tylko i wyłącznie na sobie i swoich możliwościach. Nie raz czułam jakby moja własna bariera przekroczyła normę, ale w tym momencie zaczęłam coraz szybciej oddychać, nie mogłam powstrzymać własnego podniecenia, że to już. Codziennie uczyłam się tłumić jakiekolwiek emocje, które były związane z podnoszeniem własnego poziomu. Oprócz tego nie odpuszczałam również treningów siłowych. Przy okazji śledząc energię Kisy i Raziela. Po tym właśnie czasie każdy z nas rozpoczął indywidualne doskonalenie samych siebie.
Moja świadomość z każdym dniem zwiększała się jeszcze bardziej. Potrafiłam utrzymać swoje emocje, a moja energia moja swobodnie zwiększać się. Miałam wrażenie jakbym sama otwierała jej każdą kolejną bramę. Wyzwalałam w sobie ogromne pokłady chcąc w końcu szczytować. Wiem teraz jak wiele się tutaj nauczyłam, przede wszystkim kontrolować swoją własną energię w odpowiednim czasie. Potrafiłam zwiększyć ją do odpowiedniego poziomu i zmniejszyć o tyle jednostek, na ile miałam ochotę i to nawet myśląc o Kuro i nienawiści, która przepełniała całą mnie. Własna stabilizacja wygrała ze mną, a ja sama czułam niejednokrotnie, że moje bariery niedługo zostaną przekroczone. Byłam praktycznie cała mokra, nie dawałam za wygraną. Napinałam i rozkurczałam swoje własne mięśnie, aby dać im w jakiś sposób przyzwyczaić się do bólu, który co chwilę mnie atakował. Nie podniecało mnie to już jak na początku, nauczyłam się kontrolować samą siebie, jednak tego dnia coś we mnie pękło i to dosłownie. Czułam jakbym zaraz miała wyjść sama z siebie, ale równocześnie zdawałam sobie sprawę, że tak ma właśnie być. To ten ból, miałam ochotę się teraz poddać, obciążenie było zbyt dużo, ale wiedziałam, że jeżeli to teraz zrobię to nie wiadomo kiedy nastanie odpowiednia chwila na dalszy krok. Rozsadzało mnie wprost od środka, jakby własna energia chciała ze mnie wybić i nie myliłam się. Przez moment poczułam jakbym stała się kimś, jakby całe moje KI było jednością i ta przemiana wcale na mnie nie oddziaływała.
- Bułka z masłem! – krzyknęłam, ale w tym samym momencie wszystko powróciło ze zdwojoną siłą, na co kompletnie nie byłam przekonana, ostatnie co pamiętałam to tylko to, że spadam, wszystko było jedną wielką mazią. Ale udało się, pierwsza próba kilka sekund, ale czułam to, wiedziałam już jak do tego dojść.
Nie byłam pewna kto mnie w ogóle odnalazł, ale gdy się obudziłam nikogo dookoła mnie nie było i najwyraźniej musiałam przepaść kilka dni. Wyglądałam tragicznie, ale czułam się już zdecydowanie lepiej chociaż musiałam liczyć się jeszcze z dwoma lub trzema dniami regeneracji. Co prawda próbowałam robić treningi chociaż mentalne, ale moja własna KI nie chciała mnie kompletnie słuchać i robiła to, co chciała. Wkurzało mnie to, ale jednocześnie byłam cholernie dumna ze swoich postępów. W którymś z tych dni widziałam jak Raziel przyniósł Kisę. Jej też się udało, osiągnęła to co chciała i wiedzieliśmy o tym wszyscy we trójkę.
Zbliżał się powoli koniec, a ja nie mogłam przecież tutaj wiecznie leżeć. Musiałam spróbować chociaż jeszcze jeden raz żeby zobaczyć, czy to na pewno mi się nie wydawało i czy na pewno będę w stanie przeprowadzić przemianę jeszcze jeden raz. Biorąc pod uwagę to, jak wyglądały nasze treningi każdy robił je oddzielny w dosyć sporej odległości. Kolejny raz znowu nie był taki prosty, jakbym sobie tego życzyła, czy też spodziewała. Musiałam od nowa rozpocząć medytację, co prawda teraz zajęło mi to krócej, ale muszę nad tym poćwiczyć, bo w trakcie walki nie będę miała tyle czasu żeby móc się zamienić, bo chyba druga strona zdąży mnie już spokojnie rozwalić. Odnalezienie spokoju i kontroli samej siebie tym razem przyszło mi już o wiele szybciej, zaś stopniowe zwiększanie mocy było i tym razem dużo bardziej kontrolowane przez samą mnie. Zaczynałam powoli od białej aury, przechodząc do pierwszego stadium i powoli do drugiego przechodząc coraz wyżej. Gdy byłam już na skraju, po prostu pozwoliłam wyzwolić się własnej energii. Żałowałam, że nie mam lusterka żeby się zobaczyć, ale dało się odczuć moją przemianę, czułam też jednak tym razem jak energia szybko ze mnie potrafi uciekać i nie mam jej zbyt wiele. Poza tym ciągle mnie to obciążało, nie było tak łatwo to utrzymać. Oczywiście szybko musiałam zejść do swoich czarnych włosów lądując tym razem na kolanach. Kilka minut, tyle tym razem udało mi się utrzymać. Ale w przeciwieństwie do pierwszego razu ten był zdecydowanie inny. Poczułam wszystkie skutki, możliwości. Czułam, co to przede mną otwiera, ale i wiedziałam, że musiałam szybko zejść do podstawowej przemiany, bo skończę jak ostatnio. Byłam pod sporym wrażeniem, jak w takim razie Raziel mógł utrzymywać swoją przemianę, ale już sama w sobie wiedziałam, że i mi w jakiś sposób nie jest daleko. Mimo tego wiedziałam, że szybko znowu nie będę mogła spróbować przemiany, bo jednak nawet sama próba zabierała ode mnie ogromną ilość energii, również tą psychiczną. Są pewnie bariery, które ciężko przeskoczyć.
Wiedziałam, że czeka mnie sporo pracy, ale też zdawałam sobie sprawę, że jestem bliżej niż kiedykolwiek się w zasadzie dało. Czułam ten ból, gdyż kolejna próba przemiany również na trochę mnie unieruchomiła. Jednak nie czułam wówczas, że w jakikolwiek sposób straciłam czas na regenerację, wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, że zbliżał się już koniec, więc takie zebranie ponownie sił było potrzebne.
OOC: Koniec treningu, ale ten trening będzie już pod następną sesję(poprzednią odpuszczam). No i trening ssj3.
Raz, Kisa, przepraszam was ponownie za moje spóźnienie, jednak nie było ono zależne ode mnie. Dobrze, że mnie ominęliście.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach