Strona 1 z 2 • 1, 2
Ruiny domostwa Braveheart
Nie Lis 22, 2015 10:52 pm
Ruiny, tylko tyle zostało z pięknego niegdyś domu rodziny Braveheart. Niegdyś tętniło to miejsce życiem teraz już tak nie było. Tylko wiatr oraz rośliny i zwierzęta były towarzyszami tego miejsca. Długi korytarz będący kiedyś wejściem oraz przedpokojem miał dziury w dachu. Drzwi wyglądały tak, jakby ktoś je połowicznie otworzył i dalej zostały czymś zablokowane. W niektórych oknach nie było szyb. Dach był cały dziurawy, a gdzieniegdzie roślinność wspinała się po zniszczonych murach domostwa.
W środku zaś wyglądało wszystko tak, jakby czas się zatrzymał. Meble były na swoim miejscu. Tylko spora ilość kurzu postanowiła zamieszkać na wygodnych posadkach. To, co było drewniano nosiło ślady upływającego czasu. Na podłodze było pełno kamieni, desek oraz piachu nawianego przez puste okiennice wiatru. Meble okryte puchem z kurzu. Farba ze ścian, podobnie jak i z sufitu, zaczęła odpadać dawno temu. Wszędzie było mnóstwo pajęczyn. Przez niektóre okiennice długie gałęzie drzew zaglądały ciekawie. Szafa oraz kanapa jakoś się trzymały.
Kuchnia, nie różniła się prawie niczym od salonu. Podłogi praktycznie nie było widać. Pomieszczenie to, było w nieco w gorszym stanie niż poprzednie miejsce. Dziura w suficie, która została spowodowana rozerwaniem od silnej energii pozwalała by różne rzeczy wpadały do środka. Zniszczone kawałki materiału, z którego zrobiony był dach, leżały na środku pomieszczenia. Stół o dziwo, był jedyną w miarę całą rzeczą. Drzwiczki w szafkach wisiały na zawiasach. Niektóre, najpewniej gdyby się dotknęło odpadły by. Krzesła były uszkodzone i leżały na podłodze. Cała zastawa, jakimś cudem przetrwała upływ czasu. Z kranu kapała woda.
Korytarz prowadzący do łazienki oraz na schody był w opłakanym stanie. Schody prowadzące na piętro połowicznie zasypały korytarz, przez co był problem z przedostaniem się do drugiej części pomieszczenia. Tam bowiem znajdowała się łazienka. W tym niewielkim pomieszczaniu kafelki ścienne całkiem odpadły i ozdabiały podłogę. Większość z nich była połamana tudzież wyszczerbiona. Lustro nad umywalką było całe popękane. Miało się wrażenie, że ktoś z wielką siłą potraktował je pięścią. Być może, któreś z rodziców? Któż to wie. W wannie leżał szkielet. Kobiety. Nie trudno było zgadnąć do kogo należał. Kobieta musiała zażywać kąpieli, kiedy umarła. Nadal widoczna była krew, pomimo brudu jaki znajdował się w wodzie. Niedaleko wanny znajdowały się poniszczone ubrania, ręczniki oraz inne typowe dla tego pomieszczenia przedmioty.
Na pierwszym piętrze były trzy pomieszczenia. Pokój Xalanth’a mieścił się tuż nad salonem. Drzwi do pokoju były zniszczone. Miejsce to wyglądało jak po przejściu tornada. Wszystko było poniszczone. Książki, meble, a stare ubrania chłopaka walały się po podłodze. Ciężko by było znaleźć rzecz, która jakimś cudem ocalała. Jednym słowem z tego pomieszczenia nie zostało praktycznie nic.
Drugim pokojem, znajdującym się na przeciwko pierwszego-był pokój Mexmery. Ten nie różnił się niczym od tego pierwszego. Ewidentnie ktoś czegoś szukał. Kawałek dalej była sypialnia rodziców rodzeństwa. Tutaj było tak samo jak w poprzednich pomieszczeniach. jednak, ten pokój miał pewien dodatek. Na prawej stronie, pod ścianą, siedział kościotrup ubrany w wojskowy strój. Też nie trudno było zgadnąć kim był, nim umarł.
Zostało jeszcze jedno pomieszczenie. Gabinet ojca rodzeństwa. Ten, ukryty był w podziemiach. Jako delegaci, państwo Braveheart musieli trzymać tajne dokumenty w zabezpieczeniu. Nikt tam się nie dostał. Ojciec Xalanath’a wiedział jak zabezpieczyć teren. Tylko syn i córka wiedzieli jak się tam dostać. Musieli tylko trochę pomyśleć. Wszystko, w tym pomieszczeniu, było niezniszczone i zadbane. Tylko papierowe rzeczy musiały być traktowane z dozą ostrożności, jeśli nie chciało się ich uszkodzić. Nawet komputery wyglądały całkiem sprawnie. Wystarczyło je tylko włączyć.
Dało się słyszeć wiatr świszczący między szczelinami.
W środku zaś wyglądało wszystko tak, jakby czas się zatrzymał. Meble były na swoim miejscu. Tylko spora ilość kurzu postanowiła zamieszkać na wygodnych posadkach. To, co było drewniano nosiło ślady upływającego czasu. Na podłodze było pełno kamieni, desek oraz piachu nawianego przez puste okiennice wiatru. Meble okryte puchem z kurzu. Farba ze ścian, podobnie jak i z sufitu, zaczęła odpadać dawno temu. Wszędzie było mnóstwo pajęczyn. Przez niektóre okiennice długie gałęzie drzew zaglądały ciekawie. Szafa oraz kanapa jakoś się trzymały.
Kuchnia, nie różniła się prawie niczym od salonu. Podłogi praktycznie nie było widać. Pomieszczenie to, było w nieco w gorszym stanie niż poprzednie miejsce. Dziura w suficie, która została spowodowana rozerwaniem od silnej energii pozwalała by różne rzeczy wpadały do środka. Zniszczone kawałki materiału, z którego zrobiony był dach, leżały na środku pomieszczenia. Stół o dziwo, był jedyną w miarę całą rzeczą. Drzwiczki w szafkach wisiały na zawiasach. Niektóre, najpewniej gdyby się dotknęło odpadły by. Krzesła były uszkodzone i leżały na podłodze. Cała zastawa, jakimś cudem przetrwała upływ czasu. Z kranu kapała woda.
Korytarz prowadzący do łazienki oraz na schody był w opłakanym stanie. Schody prowadzące na piętro połowicznie zasypały korytarz, przez co był problem z przedostaniem się do drugiej części pomieszczenia. Tam bowiem znajdowała się łazienka. W tym niewielkim pomieszczaniu kafelki ścienne całkiem odpadły i ozdabiały podłogę. Większość z nich była połamana tudzież wyszczerbiona. Lustro nad umywalką było całe popękane. Miało się wrażenie, że ktoś z wielką siłą potraktował je pięścią. Być może, któreś z rodziców? Któż to wie. W wannie leżał szkielet. Kobiety. Nie trudno było zgadnąć do kogo należał. Kobieta musiała zażywać kąpieli, kiedy umarła. Nadal widoczna była krew, pomimo brudu jaki znajdował się w wodzie. Niedaleko wanny znajdowały się poniszczone ubrania, ręczniki oraz inne typowe dla tego pomieszczenia przedmioty.
Na pierwszym piętrze były trzy pomieszczenia. Pokój Xalanth’a mieścił się tuż nad salonem. Drzwi do pokoju były zniszczone. Miejsce to wyglądało jak po przejściu tornada. Wszystko było poniszczone. Książki, meble, a stare ubrania chłopaka walały się po podłodze. Ciężko by było znaleźć rzecz, która jakimś cudem ocalała. Jednym słowem z tego pomieszczenia nie zostało praktycznie nic.
Drugim pokojem, znajdującym się na przeciwko pierwszego-był pokój Mexmery. Ten nie różnił się niczym od tego pierwszego. Ewidentnie ktoś czegoś szukał. Kawałek dalej była sypialnia rodziców rodzeństwa. Tutaj było tak samo jak w poprzednich pomieszczeniach. jednak, ten pokój miał pewien dodatek. Na prawej stronie, pod ścianą, siedział kościotrup ubrany w wojskowy strój. Też nie trudno było zgadnąć kim był, nim umarł.
Zostało jeszcze jedno pomieszczenie. Gabinet ojca rodzeństwa. Ten, ukryty był w podziemiach. Jako delegaci, państwo Braveheart musieli trzymać tajne dokumenty w zabezpieczeniu. Nikt tam się nie dostał. Ojciec Xalanath’a wiedział jak zabezpieczyć teren. Tylko syn i córka wiedzieli jak się tam dostać. Musieli tylko trochę pomyśleć. Wszystko, w tym pomieszczeniu, było niezniszczone i zadbane. Tylko papierowe rzeczy musiały być traktowane z dozą ostrożności, jeśli nie chciało się ich uszkodzić. Nawet komputery wyglądały całkiem sprawnie. Wystarczyło je tylko włączyć.
Dało się słyszeć wiatr świszczący między szczelinami.
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Czw Lis 26, 2015 2:16 pm
Podczas rozglądania się po domostwie Xalanth coś widział. Coś w niewielkim kąciku oka, co umykało jego świadomości, jakby specjalnie ukrywało się przed nim. Zwyczajna istota by tego nawet nie spostrzegła, ale on, znający doskonale to miejsce wiedział, że coś było nie tak. Każda kolejna sekunda spędzona na oglądaniu domu skutkowała na jeszcze jednej, niespodziewanej ciarce pędzącej cwałem po plecach, w górę i w dół, gdzie zatrzymywały się na dłuższą chwilę, po czym ponownie, na ułamek sekundy biegły w górę, by ponownie na dłużej zatrzymać się na dole. Coś się ewidentnie nie zgadzało, ściany, sufity, podłogi... Nie dawało to chłopakowi spokoju. Wszystkie postacie z wytartych, gdzieniegdzie nadpalonych obrazów, spoglądały groźnie z góry na niego, jakoby wymagając pomyślunku, kombinowania. Podłoże skrzypiało strasznie pod nogami, a jego cichy pogłos dodatkowo wzmagał efekt.
Cichy wiatr muskał Xala po policzku, lekko, pytająco. Jak gdyby szukał odpowiedzi na pytanie:
OCC: Jak widzisz, zagadka. Przypatrz się dokładnie opisowi i kombinuj.
Cichy wiatr muskał Xala po policzku, lekko, pytająco. Jak gdyby szukał odpowiedzi na pytanie:
Czy odnajdziesz mą tajemnicę...?
OCC: Jak widzisz, zagadka. Przypatrz się dokładnie opisowi i kombinuj.
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Sob Gru 26, 2015 9:01 am
Podczas ponownego spaceru, tym razem już bardziej świadomie, Xalanth dostrzegał więcej i więcej, ślady oraz przeczucia zyskały na sile, intensywności. Wzór na obrazach, gdzie wszystkie namalowane osobniki spoglądały w dół, nienaturalne podmuchy powietrza, wskazujące na istnienie dodatkowych pomieszczeń, może nawet kolejnego poziomu zabudowań.
W pewnym momencie źródło tych wszystkich przeczuć ujawniło się w całej okazałości, gdy Saiyan dotarł do, jakby się wydawało na pierwszy rzut oka, ślepego zaułka, gdzie wiało, jak gdyby hol sam w sobie był tak naprawdę dłuższy. Po bliższym zbadaniu okazało się, że to był kolejny obraz, a za cienką utworzoną przezeń ścianą, znajdowały się schody w dół, do nieodkrytej jeszcze części piwnicznej, w postaci przestronnego pomieszczenia...
OCC: Opis 'pokoju' zostawiam tobie, potem coś mocniej pchniemy do przodu wątek główny
W pewnym momencie źródło tych wszystkich przeczuć ujawniło się w całej okazałości, gdy Saiyan dotarł do, jakby się wydawało na pierwszy rzut oka, ślepego zaułka, gdzie wiało, jak gdyby hol sam w sobie był tak naprawdę dłuższy. Po bliższym zbadaniu okazało się, że to był kolejny obraz, a za cienką utworzoną przezeń ścianą, znajdowały się schody w dół, do nieodkrytej jeszcze części piwnicznej, w postaci przestronnego pomieszczenia...
OCC: Opis 'pokoju' zostawiam tobie, potem coś mocniej pchniemy do przodu wątek główny
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Czw Sty 14, 2016 2:44 pm
Blask mapy układu planetarnego oświetlił pomieszczenie. Od razu zauważalny był fakt, iż było ono urządzone minimalistycznie do bólu - poza komputerem wiało tu pustką oraz kurzem. Nie licząc niewielkiego urządzenia przypominającego lunetę w rogu. Po podejściu do niego i zajrzeniu przez szkiełko na końcu, Xalanth mógł dostrzec bardzo wyraźnie teren przed wejściem do domostwa. Pośród czerwonego piasku zobaczył on znajomą, dziewczęcą figurę:
Dziewczyna trzymała rozłożone dłonie przy twarzy, a jej usta poruszały się, jakby krzyczała. Niestety luneta nie miała wbudowanego głośnika, a nawet jeśli, został on zniszczony. Czy Xal odłoży poszukiwanie rodziców na później??
OCC: Twoja decyzja.
- Spoiler:
Dziewczyna trzymała rozłożone dłonie przy twarzy, a jej usta poruszały się, jakby krzyczała. Niestety luneta nie miała wbudowanego głośnika, a nawet jeśli, został on zniszczony. Czy Xal odłoży poszukiwanie rodziców na później??
OCC: Twoja decyzja.
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Pią Sty 15, 2016 2:08 pm
Po dokładniejszym przeszukaniu dokumentów ojca, Xal znalazł jedynie notkę z dopiskiem WAŻNE, na której napisane było jedynie Ss, #3, jednakże bez żadnego wyjaśnienia. Poza tym, wszystko było podniszczone, bądź zaszyfrowane w taki sposób, że nie dało się na szybko odblokować plików, przynajmniej przez samego Xalantha - może gdyby miał pomoc w kimś obeznanym w technologii...?
Gdy Saiyan przyjrzał się uważniej twarzy dziewczyny stojącej i ewidentnie nawołującej, zaczął dostrzegać mimikę oraz wypowiadane przez jej wargi słowa, które brzmiały mniej więcej:
"Gdzie jesteś?! Proszę, potrzebuję pomocy! Ratuj!"
Wyglądało na to, że to coś poważnego. W innych kierunkach, wszędzie błyskał czerwony piasek oraz ruiny budynków sąsiadujących z domostwem Braveheartów. Nie działo się nic szczególnego, chłopak nie dostrzegł żadnych śladów wskazujących na to, że poza nim i dziewczyną w pobliżu był ktoś jeszcze.
Niewiasta zareagowała strachem na zamiary chłopaka. Skuliła się i odskoczyła do tyłu na pół metra, piszcząc niczym dziecko. Nie patrzyła mu w oczy, a jej ciało trzęsło się z przerażenia.
- Co ty robisz? Ja... Tak, śledziłam cię, ale tylko dlatego, że potrzebuję twojej pomocy. Grupa bandytów zaatakowała mój 'teren'. Ledwo udało mi się uciec... - Odruchowo złapała się za ramię, na którym można było dostrzec siniaka. W tym samym momencie dziewczyna splunęła krwią na bok, ciągle się trzęsąc.
OCC:
Co zrobisz? Pomożesz, wygonisz, zabijesz?
Gdy Saiyan przyjrzał się uważniej twarzy dziewczyny stojącej i ewidentnie nawołującej, zaczął dostrzegać mimikę oraz wypowiadane przez jej wargi słowa, które brzmiały mniej więcej:
"Gdzie jesteś?! Proszę, potrzebuję pomocy! Ratuj!"
Wyglądało na to, że to coś poważnego. W innych kierunkach, wszędzie błyskał czerwony piasek oraz ruiny budynków sąsiadujących z domostwem Braveheartów. Nie działo się nic szczególnego, chłopak nie dostrzegł żadnych śladów wskazujących na to, że poza nim i dziewczyną w pobliżu był ktoś jeszcze.
Niewiasta zareagowała strachem na zamiary chłopaka. Skuliła się i odskoczyła do tyłu na pół metra, piszcząc niczym dziecko. Nie patrzyła mu w oczy, a jej ciało trzęsło się z przerażenia.
- Co ty robisz? Ja... Tak, śledziłam cię, ale tylko dlatego, że potrzebuję twojej pomocy. Grupa bandytów zaatakowała mój 'teren'. Ledwo udało mi się uciec... - Odruchowo złapała się za ramię, na którym można było dostrzec siniaka. W tym samym momencie dziewczyna splunęła krwią na bok, ciągle się trzęsąc.
OCC:
Co zrobisz? Pomożesz, wygonisz, zabijesz?
- KanadeCiasteczkowa Bogini
- Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012
Identification Number
HP:
(1000/1000)
KI:
(0/0)
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Pią Sty 15, 2016 3:17 pm
Tele odp:
- Tele:
- Nagle… Do jej uszu dopłynęła kolejna modlitwa, ale ta była jakaś szczególna. Kaede nigdy nie zamykała swojego umysłu. Mimo, że słowa nie były konkretnie do niej, to ona je odebrała, co oznaczało, że cała masa w zaświatach znów się obija, zamiast pomóc śmiertelnikom. Utrzymywanie wpływu jej energii podczas zbliżającego się wsparcia i wysłanie cząstki gdzieś daleko było trudne, zważywszy na konieczność utrzymania gotowości wojownika. Skupiła się mocniej, pozwalając, aby nadmiar energii rozsadzał jej ciało, w skutek czego musiała wypluć trochę krwi. Miała już wcześniej styczność z niektórymi jego myślami, to młody wojownik z Vegety, ale nieco odmienny od większości. Jej serce ścisnęło się z jego tęsknoty. Wysłała do niego część energii, natychmiast złote motyle z nieba spłynęły i wylądowały na ramieniu młodzieńca. Szum wiatru wzbił się ponad grobem, wiejąc prosto w jego twarz ciepłym, północnym powietrzem. Z motyli utworzyła się przeźroczysta powłoka, przypominająca kształtem zmarłych rodziców. Kaede połączyła się z ich modlitwami z zaświatów, aby raz jeszcze przytulić tą ledwo widoczną wizją modlącego się chłopaka. Oprócz tej nad naturalnej wizji, coś przenikało do jego umysłu i serca, napawając je spokojem i ciszą.
-Nigdy cię nie zostawili, zmienili jedynie adres zamieszkania. Tam mają wieczne szczęście, a jutro wszystko co znasz się odmieni…- przekazała słodki, pełnym miłości głosem. Chciała zrobić coś jeszcze, ale sytuacja nie pozwalała. Motyle znad grobu ulotniły się równie szybko, jak nadleciały, a chłopak pozostał z mnóstwem pytań, ale też nową nadzieją.
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Sob Sty 16, 2016 6:23 pm
- Spoiler:
- Nazywam się Treya i jestem półkrwi Saiyanką. A ty... jesteś pierwszym, który z miejsca nie zrobił mi krzywdy, gdy mnie zobaczył... Przepraszam, że przeszkadzam... - Dziewczyna w ciszy i ze spuszczoną głową słuchała każdego polecenia Xalantha, lecz po jego szorstkich słowach oraz oskarżeniach, zmrużyła oczy, powstrzymując łzy, a gdy odszedł od niej, zaczęła głośno łkać, skulona w miejscu, w którym ją pozostawił, co mogło (bądź nie) przeszkadzać mu w ćwiczeniach.
OCC: Mówiłem, że będzie krótko
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Sob Sty 23, 2016 11:52 pm
Noc - spokojna. Noc – cicha. Nie, nic z tego, to była noc buntu, rebelii. Walki trwały, Saiyanie mordowali się wzajemnie, napięty stosunek między obiema stronami doprowadził do konfliktu. Ogień walk rozprzestrzenił się po całej planecie, doprowadził do wyrżnięcia w pień mieszkańców parunastu wiosek, pozbawił życia tysięcy żołnierzu i buntowników, aż osłabł… Skupiając się w Pałacu, na ostatniej, finalnej walce.
Xalanth tego nie wiedział. Rozdzielony z siostrą, pozbawiony kontaktu ze sprzymierzeńcem mógł tylko oczekiwać jakiegoś ruchu ze strony przyjaciela…
Dom zadrżał. Nieopodal trwały walki, silne eksplozje przeszły nie bez echa, sprawiając, że ruiny zadrżały w posadach. Kami Vegety, jeśli taka okrutna planeta może go mieć, czuwał nad miejscem wychowania Bravehearta. Pomimo jeszcze kilku wybuchów, które sprawiały, że dom trząsł się jak galareta, nic się nie zawaliło i nic nie pękło, poza paroma deskami, które opadły z trzaskiem w dół gdzieś na piętrze. Treya z piskiem wyskoczyła ze swojego posłania i podbiegła do chłopaka, łapiąc go za ramię. Chwilę trzymała go, jakby w panice czekając aż coś się zawali, lecz gdy wszystko się uspokoiło, wycofała się przestraszona, mamrocząc przeprosiny.
Było cicho… Acz drżenie i wstrząsy sejsmiczne ustały, to jednak coś trzasnęło nad nimi. Opadło i dało się słyszeć odgłos toczenia gdzieś na piętrze… Treya wstrzymała oddech. Potem ciche trzaski gdy to coś stoczyło się ze schodów i potoczyło gdzieś na parterze. Coś… Właśnie, co?
Na podłodze w kuchni leżała błękitna kula, kłując w oczy czystą barwą na zakurzonej podłodze.
OOC
Na parterze znajdujesz strefę. Nie ma tam wiadomości od rodziców, bowiem nagrał się tam Twój przyjaciel – Daiko. Tłumaczy Ci, że znalazł strefę, skasował niechcący poprzednie nagranie, ale odkrył dokumenty o niewinności rodziców – są ukryte w Pałacu, w korytarzu za jakimś tam gobelinem. Sam nie mógł do Ciebie dołączyć, bo zatrzymają go walki, bowiem wróg ma przewagę – ale wywnioskował, że polecisz do domu. Strefe umieścił w Twoim pokoju w dziurze nad łóżkiem, wierząc, że leżąc na nim zobaczysz ją. Trzęsienie sprawiło, że wypadła i potoczyła się na sam dół, może być nieco uszkodzona.
Monolog Daiko pozostawiam Tobie do napisania, bo to Twój NPCet.
I żeby nie było - przejmuję Xalanth.
8.
Xalanth tego nie wiedział. Rozdzielony z siostrą, pozbawiony kontaktu ze sprzymierzeńcem mógł tylko oczekiwać jakiegoś ruchu ze strony przyjaciela…
Dom zadrżał. Nieopodal trwały walki, silne eksplozje przeszły nie bez echa, sprawiając, że ruiny zadrżały w posadach. Kami Vegety, jeśli taka okrutna planeta może go mieć, czuwał nad miejscem wychowania Bravehearta. Pomimo jeszcze kilku wybuchów, które sprawiały, że dom trząsł się jak galareta, nic się nie zawaliło i nic nie pękło, poza paroma deskami, które opadły z trzaskiem w dół gdzieś na piętrze. Treya z piskiem wyskoczyła ze swojego posłania i podbiegła do chłopaka, łapiąc go za ramię. Chwilę trzymała go, jakby w panice czekając aż coś się zawali, lecz gdy wszystko się uspokoiło, wycofała się przestraszona, mamrocząc przeprosiny.
Było cicho… Acz drżenie i wstrząsy sejsmiczne ustały, to jednak coś trzasnęło nad nimi. Opadło i dało się słyszeć odgłos toczenia gdzieś na piętrze… Treya wstrzymała oddech. Potem ciche trzaski gdy to coś stoczyło się ze schodów i potoczyło gdzieś na parterze. Coś… Właśnie, co?
Na podłodze w kuchni leżała błękitna kula, kłując w oczy czystą barwą na zakurzonej podłodze.
OOC
Na parterze znajdujesz strefę. Nie ma tam wiadomości od rodziców, bowiem nagrał się tam Twój przyjaciel – Daiko. Tłumaczy Ci, że znalazł strefę, skasował niechcący poprzednie nagranie, ale odkrył dokumenty o niewinności rodziców – są ukryte w Pałacu, w korytarzu za jakimś tam gobelinem. Sam nie mógł do Ciebie dołączyć, bo zatrzymają go walki, bowiem wróg ma przewagę – ale wywnioskował, że polecisz do domu. Strefe umieścił w Twoim pokoju w dziurze nad łóżkiem, wierząc, że leżąc na nim zobaczysz ją. Trzęsienie sprawiło, że wypadła i potoczyła się na sam dół, może być nieco uszkodzona.
Monolog Daiko pozostawiam Tobie do napisania, bo to Twój NPCet.
I żeby nie było - przejmuję Xalanth.
8.
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Nie Sty 24, 2016 6:41 pm
Na moment, jak na złość, wszystko ucichło gdy Xalanth wyszedł ze swojego domu. Nie mógł wypatrzeć niczego, żadnego wybuchu, nawet smug dymu, które mogłyby nakierować go czy podpowiedzieć co się działo nieopodal. Krwisty, upiorny księżyc świecił z nieba, jakby zapowiadając, że sporo tej nocy przeleje się posoki… Pewne było jedno, na Vegecie machina buntu ruszyła i nic nie mogło jej powstrzymać.
W domu, Treya trzymała w dłoniach strefę z wiadomością Daiko, ostrożnie i z niejaką fascynacją przyglądając się urządzeniu. Błękitna kula w oprawie z nieznanego metalu kryła w sobie coś jeszcze – dziewczyna w szczelinie między gładką powierzchnią strefy a obudową odkryła skrawek papieru. Wyciągnęła go ostrożnie i ujrzała zaszyfrowane, dwie linijki tekstu i uproszczoną mapkę. Jednakże nie mogła zrozumieć co znaczą tajemnicze szyfry… Odłożyła kulę wraz z karteczką na biurku i usiadła wyraźnie spięta na swoim posłaniu.
Tymczasem Xalanth wbijając nieustannie oczy w horyzont zobaczył, że ktoś zbliża się w stronę ich domu. Tylko kto to był…
OOC
Jak wrócicie do gabinetu Treya pokaże wam karteczkę. Możecie nią nieco pokierować. Nikt z was jednak nie jest w stanie odcyfrować przekazu – na razie.
I wprowadzamy Mex, dalej wiecie co robić.
W domu, Treya trzymała w dłoniach strefę z wiadomością Daiko, ostrożnie i z niejaką fascynacją przyglądając się urządzeniu. Błękitna kula w oprawie z nieznanego metalu kryła w sobie coś jeszcze – dziewczyna w szczelinie między gładką powierzchnią strefy a obudową odkryła skrawek papieru. Wyciągnęła go ostrożnie i ujrzała zaszyfrowane, dwie linijki tekstu i uproszczoną mapkę. Jednakże nie mogła zrozumieć co znaczą tajemnicze szyfry… Odłożyła kulę wraz z karteczką na biurku i usiadła wyraźnie spięta na swoim posłaniu.
Tymczasem Xalanth wbijając nieustannie oczy w horyzont zobaczył, że ktoś zbliża się w stronę ich domu. Tylko kto to był…
OOC
Jak wrócicie do gabinetu Treya pokaże wam karteczkę. Możecie nią nieco pokierować. Nikt z was jednak nie jest w stanie odcyfrować przekazu – na razie.
I wprowadzamy Mex, dalej wiecie co robić.
- Mexmera
- Liczba postów : 13
Data rejestracji : 13/01/2016
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Nie Sty 24, 2016 7:28 pm
Trzy dni, bite trzy dni musiała się błąkać po Vegecie i unikać rozpoznania, a jej kochany braciszek poszedł gdzieś w cholerę i tyle go widziała. Niech ona go tylko znajdzie, a tak mu skopie dupę że popamięta do końca życia. A znając jego, to się pewnie zdążył w jakieś tarapaty wpieprzyć, no bo jakżeby inaczej. Ona przez ten czas próbowała się dowiedzieć jakichś informacji, znaleźć może jakąś sferę, niestety z marnymi skutkami. Przez 3 dni chodziła od jednego miejsca do drugiego, zazwyczaj sypiając w jakichś opuszczonych miejscach. Cholerny Xalanth. Mex była oczywiście ubrana w ten sam strój w którym przyleciała z bratem, czyli ten sam który miał Xal*, tyle że żeńską wersje. W końcu postanowiła udać się, do ruin ich starego domostwa. Przyszła tu na dobrą sprawę z myślami że może tutaj wpadnie na brata, albo znajdzie jakąś sferę, a nawet jeśli nie, to miejsce wydawało się idealne jeśli chodzi o spoczynek. Nagle poczuła wstrząsy spowodowane walkami w oddali. Ehh, źle się działo, nawet bardzo źle. Miała co do tego wszystkiego złe przeczucia. W końcu jej oczom ukazały się ruiny domostwa Braveheart. Niegdyś przepiękny dom, a teraz tylko sypiące się ściany i podłogi. Z przykrością patrzyła na ten obrazek... Szła jednak dalej i nagle dostrzegła na drzewie postać, nie była jeszcze pewna kto to był, ale ostrożnie podeszła do drzewa i poznała tą jego badziewną bródkę.
- XALANTH! Ty parszywa małpo, pieprzona cykado, złaź to do mnie natychmiast. A jak nie to sama tam wejdę!
Poczekała aż Xal zejdzie z drzewa, jednak jeżeli tego nie zrobił, to Mex weszła do niego.
- Gdzieś ty do cholery był tyle czasu, nawet się nie odezwałeś. I jak ty wyglądasz do cholery? Nie dość że cały we krwi to jeszcze czoło rozcięte. Znowu wpadłeś w jakieś kłopoty z których nie możesz się wyplątać, albo naraziłeś się komuś i ci łomot spuścił, przyznaj się! Nie pojmuję jak mój brat może być takim półgłówkiem. Ślimaki mają więcej rozumu od Ciebie. Stary, a głupi jak but!
No tak, cała Mex, ona się nie bawiła w słodkie słówka, tylko mówiła to co myśli, w szczególności jeżeli chodziło o jej durnego brata. Na poprawkę wymierzyła mu jeszcze dość silnego kuksańca w brzuch. - Głupek, głupek i jeszcze raz głupek i idiota na deser!
- XALANTH! Ty parszywa małpo, pieprzona cykado, złaź to do mnie natychmiast. A jak nie to sama tam wejdę!
Poczekała aż Xal zejdzie z drzewa, jednak jeżeli tego nie zrobił, to Mex weszła do niego.
- Gdzieś ty do cholery był tyle czasu, nawet się nie odezwałeś. I jak ty wyglądasz do cholery? Nie dość że cały we krwi to jeszcze czoło rozcięte. Znowu wpadłeś w jakieś kłopoty z których nie możesz się wyplątać, albo naraziłeś się komuś i ci łomot spuścił, przyznaj się! Nie pojmuję jak mój brat może być takim półgłówkiem. Ślimaki mają więcej rozumu od Ciebie. Stary, a głupi jak but!
No tak, cała Mex, ona się nie bawiła w słodkie słówka, tylko mówiła to co myśli, w szczególności jeżeli chodziło o jej durnego brata. Na poprawkę wymierzyła mu jeszcze dość silnego kuksańca w brzuch. - Głupek, głupek i jeszcze raz głupek i idiota na deser!
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Wto Sty 26, 2016 11:23 pm
- M-Miło mi… - odezwała się niepewnie Treya na widok Mexmery, po tym jak wcisnęła Xalanthowi w dłoń karteczkę. Obejrzała się przez ramię jak chłopak zabrał strefę, oglądając w kółko i kółko wiadomość od przyjaciela, chcąc wyłapać każdą informacje z ruchu warg.
Saiyan trwał tak długi czas…
Treya znów zerknęła na niego i spojrzała nieśmiało na Mexmere.
- Twój brat jest b-bardzo miły… – zwróciła się do dziewczyny halfka, gdy obie przysiadły do komputera. Zajadłe klikanie wypełniło pomieszczenie, gdy badały karteczkę pokrytą dziwnymi znakami. Nie był to ani Saiyański, ani Gatoński, ani żaden język przypominający jakieś znane im narzecze. Po godzinie myślenia, Treya wzięła w dłonie papier i spojrzała nań pod światło. Zmrużyła oczy i nachyliła się do młodszej z rodzeństwa. – Zobacz, tu się znaczki powtarzają… Jakby w szlaczku… A jakby je jakoś zaznaczyć..? - odczekała aż Mex krótko porozmawia z bratem, który się „wyłączył” i wyszperawszy skądś ogryzek ołówka zaczęła nanosić znaczki na czystą kartkę papieru. – Wiesz… Xalanth naprawdę jest miły… – zaczęła po chwili z niejakim rumieńcem, nie odrywając się od swego zajęcia. – Pozwolił mi tu zostać, gdy mnie zaatakowano… Tylko szkoda, że jest taki nieokrzesany… I zboczony… Wiesz, przestraszyłam się trochę, jak dorwał się do mojej bielizny i… No, wiesz… Ten teges… – chyba nie umiała przekazać, że się dobrze z nią zabawił, bo okryła się rumieńcem i zrobiła dokładną kopię zaszyfrowanej wiadomości.
Podsunęła ją Mex, by razem na coś łatwiej wpaść.
OOC
Ze wzorkami Mex kombinujcie ile wlezie
A Xal jak chce może pomóc - co do rozwoju duchowego - to Twoja rzecz, by go w ten sposób rozwijać ^^
Saiyan trwał tak długi czas…
Treya znów zerknęła na niego i spojrzała nieśmiało na Mexmere.
- Twój brat jest b-bardzo miły… – zwróciła się do dziewczyny halfka, gdy obie przysiadły do komputera. Zajadłe klikanie wypełniło pomieszczenie, gdy badały karteczkę pokrytą dziwnymi znakami. Nie był to ani Saiyański, ani Gatoński, ani żaden język przypominający jakieś znane im narzecze. Po godzinie myślenia, Treya wzięła w dłonie papier i spojrzała nań pod światło. Zmrużyła oczy i nachyliła się do młodszej z rodzeństwa. – Zobacz, tu się znaczki powtarzają… Jakby w szlaczku… A jakby je jakoś zaznaczyć..? - odczekała aż Mex krótko porozmawia z bratem, który się „wyłączył” i wyszperawszy skądś ogryzek ołówka zaczęła nanosić znaczki na czystą kartkę papieru. – Wiesz… Xalanth naprawdę jest miły… – zaczęła po chwili z niejakim rumieńcem, nie odrywając się od swego zajęcia. – Pozwolił mi tu zostać, gdy mnie zaatakowano… Tylko szkoda, że jest taki nieokrzesany… I zboczony… Wiesz, przestraszyłam się trochę, jak dorwał się do mojej bielizny i… No, wiesz… Ten teges… – chyba nie umiała przekazać, że się dobrze z nią zabawił, bo okryła się rumieńcem i zrobiła dokładną kopię zaszyfrowanej wiadomości.
Podsunęła ją Mex, by razem na coś łatwiej wpaść.
OOC
Ze wzorkami Mex kombinujcie ile wlezie
A Xal jak chce może pomóc - co do rozwoju duchowego - to Twoja rzecz, by go w ten sposób rozwijać ^^
- Mexmera
- Liczba postów : 13
Data rejestracji : 13/01/2016
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Sro Sty 27, 2016 1:33 pm
Czy skończyła mielić ozorem? Och mogła dopiero zacząć, jeśli tak bardzo chciał, co on sobie myślał? Że tak po prostu mu odpuści? Co to, to nie.
- Mogę dopiero zacząć, cholerna cykado. Ojoj, biedny się poturbował podczas treningu? - Głos miała przesłodzony do granic możliwości. za chwilę jednak dodała normalnym głosem - Czemu mi jakoś ciebie nie żal?
Zaskoczyła ją nieco reakcja brata, oczywiście też go objęła, jednak tylko gdy uścisk nieco zelżał, złapała ogonem jego nogę i pociągnęła, z nadzieją że ten zaskoczony jej reakcją runie na ziemie. Kochała brata, ale nadal była wredną jędzą, która nie da się traktować jak dziecko.
- Teraz to się martwiłeś tak? Mam dziwne przeczucie że miałeś ciekawsze zajęcia niż szukanie mnie. - Uśmiechnęła się złośliwie. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaraz dowie się, co też wyrabiał kiedy jej nie było. - Sfolguję z językiem jak będę miała na to ochotę. Nie będziesz mi mówił, co mam robić!
Cholerny Xalanth, nic tylko by chciał ją do pionu ustawiać, niby starszy, a taki głupi. Prędzej to ona się musiała opiekować nim, niż on nią. Weszła z bratem do środka. Wysłuchała, co też miał do powiedzenia. Znalazł w ruinach jakąś dziewczynę co? Dla Mex brzmiało to nieco podejrzanie, ale cóż, zobaczymy. Kiedy weszła z Xalem do gabinetu ojca. Dostrzegła ją. Drobniutka, nie miała ogona, nie wyglądała na saiyankę. Trzeba było jednak przyznać, że była całkiem atrakcyjna, podeszła do niej.
- Jestem Mexmera, mnie również bardzo miło Cię poznać, mam nadzieję że ten pajac nie zrobił Ci krzywdy.
Spojrzała na brata, który teraz tak się zagłębił w badanie sfery, że tylko mruczał pod nosem. Nie zwracała na to większej uwagi, skupiła się na dziewczynie i zaszyfrowanej karteczce. Starały się razem z Treyą rozszyfrować co tam jest napisane. Słuchała tego co mówiła dziewczyna i również zaczęła robić to co ona, w końcu co dwie głowy to nie jedna. Jednak kiedy Treya powiedziała coś o jej bieliźnie i jeszcze to "ten teges", to aż się zerwała na równe nogi.
- Zaraz, co? Że on, że wy... serio? Wiedziałam że jest zboczeńcem, ale że aż tak? Już ja mu pokażę. - Potwierdziło się jej przeczucie. Kiedy ona błąkała się po vegecie to ten się zabawiał w najlepsze. Choć Mex zrozumiała to zupełnie inaczej niż było w rzeczywistości. Podkradła się powoli do Xala. Ten był tak skupiony na sferze, że raczej jej nie zauważył. I ni z tego z owego, uderzyła go z całej siły pięścią w łeb. - Wiedziałam że jesteś zboczonym, nieokrzesanym dzikusem, ale że aż tak? Co zrobiłeś tej biednej dziewczynie, przyznaj się! Bo inaczej wiesz że i tak się dowiem.
Po chwili, kiedy uzyskała odpowiedź, lub też nie. Poszła do lodówki i rzuciła Xalowi puszkę. - Masz, zjedz bo twój żołądek to słychać na odległość, a zresztą znam Cię za dobrze. - Po czym wróciła do dziewczyny, żeby nadal pracować nad rozszyfrowaniem kartki. - Spokojnie, teraz ja tu jestem, więc nie masz się czego obawiać. Nawiasem mówiąc, całkiem ładniutka jesteś. - posłała jej ciepły uśmiech.[/color]
- Mogę dopiero zacząć, cholerna cykado. Ojoj, biedny się poturbował podczas treningu? - Głos miała przesłodzony do granic możliwości. za chwilę jednak dodała normalnym głosem - Czemu mi jakoś ciebie nie żal?
Zaskoczyła ją nieco reakcja brata, oczywiście też go objęła, jednak tylko gdy uścisk nieco zelżał, złapała ogonem jego nogę i pociągnęła, z nadzieją że ten zaskoczony jej reakcją runie na ziemie. Kochała brata, ale nadal była wredną jędzą, która nie da się traktować jak dziecko.
- Teraz to się martwiłeś tak? Mam dziwne przeczucie że miałeś ciekawsze zajęcia niż szukanie mnie. - Uśmiechnęła się złośliwie. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaraz dowie się, co też wyrabiał kiedy jej nie było. - Sfolguję z językiem jak będę miała na to ochotę. Nie będziesz mi mówił, co mam robić!
Cholerny Xalanth, nic tylko by chciał ją do pionu ustawiać, niby starszy, a taki głupi. Prędzej to ona się musiała opiekować nim, niż on nią. Weszła z bratem do środka. Wysłuchała, co też miał do powiedzenia. Znalazł w ruinach jakąś dziewczynę co? Dla Mex brzmiało to nieco podejrzanie, ale cóż, zobaczymy. Kiedy weszła z Xalem do gabinetu ojca. Dostrzegła ją. Drobniutka, nie miała ogona, nie wyglądała na saiyankę. Trzeba było jednak przyznać, że była całkiem atrakcyjna, podeszła do niej.
- Jestem Mexmera, mnie również bardzo miło Cię poznać, mam nadzieję że ten pajac nie zrobił Ci krzywdy.
Spojrzała na brata, który teraz tak się zagłębił w badanie sfery, że tylko mruczał pod nosem. Nie zwracała na to większej uwagi, skupiła się na dziewczynie i zaszyfrowanej karteczce. Starały się razem z Treyą rozszyfrować co tam jest napisane. Słuchała tego co mówiła dziewczyna i również zaczęła robić to co ona, w końcu co dwie głowy to nie jedna. Jednak kiedy Treya powiedziała coś o jej bieliźnie i jeszcze to "ten teges", to aż się zerwała na równe nogi.
- Zaraz, co? Że on, że wy... serio? Wiedziałam że jest zboczeńcem, ale że aż tak? Już ja mu pokażę. - Potwierdziło się jej przeczucie. Kiedy ona błąkała się po vegecie to ten się zabawiał w najlepsze. Choć Mex zrozumiała to zupełnie inaczej niż było w rzeczywistości. Podkradła się powoli do Xala. Ten był tak skupiony na sferze, że raczej jej nie zauważył. I ni z tego z owego, uderzyła go z całej siły pięścią w łeb. - Wiedziałam że jesteś zboczonym, nieokrzesanym dzikusem, ale że aż tak? Co zrobiłeś tej biednej dziewczynie, przyznaj się! Bo inaczej wiesz że i tak się dowiem.
Po chwili, kiedy uzyskała odpowiedź, lub też nie. Poszła do lodówki i rzuciła Xalowi puszkę. - Masz, zjedz bo twój żołądek to słychać na odległość, a zresztą znam Cię za dobrze. - Po czym wróciła do dziewczyny, żeby nadal pracować nad rozszyfrowaniem kartki. - Spokojnie, teraz ja tu jestem, więc nie masz się czego obawiać. Nawiasem mówiąc, całkiem ładniutka jesteś. - posłała jej ciepły uśmiech.[/color]
- Mexmera
- Liczba postów : 13
Data rejestracji : 13/01/2016
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Pią Sty 29, 2016 2:44 pm
Cały czas ślęczała nad tą kartką, co jakiś czas zerkając na Xala, ten był zajęty treningiem że na nic innego nie zwracał uwagi, pewnie znowu zamknął się w swoim świecie. Zresztą to do niego całkiem podobne. Przyjrzała się nieco dokładnie szlaczkom narysowanym przez Treyę. Zaczynało to się powoli układać w jakieś słowa, z tego co zauważyła, napisane w języku gatońskim. Więc można powiedzieć że wiadomość była podwójnie zaszyfrowana, w końcu niewielu znało język gatoński. Poza tym słowa nie były po kolei więc wychodziły z tego jakieś pozbawione sensu zdania. Nadal nie była jeszcze pewna co też może być napisane, zbyt mało informacji posiadała, Chyba trzeba będzie poprosić Xala o wsparcie, wydawało jej się że szybciej on to zrozumie. On i tak ma namieszane w głowie to może i pomieszane wyrazy ogarnie. Zerknęła w jego stronę, siedział pod drzewem, jednak coś było nie tak. Potrafiła w nim rozpoznać, czy wszystko w nim w porządku, a tej chwili tak nie było. Udała się czym prędzej do brata.
- Hej Xal, co się dzieje? - Zobaczyła w jego oczach przeogromny, panikę i łzy. Nie miała pojęcia co się stało, ale jedyną rzeczą jaką mogła zrobić w tej chwili to obudzić go z tego letargu. - Xal, obudź się, to nie są żarty. - Uderzyła go dwa razy otwartą dłonią w twarz, aż się jej dłoń odbiła na jego policzkach. Przytuliła brata do piersi i mierzwiła jego czuprynę. Miała nadzieję że to mu trochę pomoże. - Ej! Nic się nie dzieje. Nie jesteś sam, wszystko jest w porządku. Chodź, chyba znalazłam sposób na rozszyfrowanie kartki. - Nie ruszyła się nawet o milimetr, ciągle czekała aż Xalanth wyjdzie z tego letargu. Dawno już nie widziała go tak przerażonego. Martwiła się o niego, w końcu mimo wszystko był jej bratem i była gotowa za niego zabić.
- Hej Xal, co się dzieje? - Zobaczyła w jego oczach przeogromny, panikę i łzy. Nie miała pojęcia co się stało, ale jedyną rzeczą jaką mogła zrobić w tej chwili to obudzić go z tego letargu. - Xal, obudź się, to nie są żarty. - Uderzyła go dwa razy otwartą dłonią w twarz, aż się jej dłoń odbiła na jego policzkach. Przytuliła brata do piersi i mierzwiła jego czuprynę. Miała nadzieję że to mu trochę pomoże. - Ej! Nic się nie dzieje. Nie jesteś sam, wszystko jest w porządku. Chodź, chyba znalazłam sposób na rozszyfrowanie kartki. - Nie ruszyła się nawet o milimetr, ciągle czekała aż Xalanth wyjdzie z tego letargu. Dawno już nie widziała go tak przerażonego. Martwiła się o niego, w końcu mimo wszystko był jej bratem i była gotowa za niego zabić.
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Sob Sty 30, 2016 8:14 pm
- N-nie, nie mi… On tylko zajął się moją bielizną… Ale ona wisiała na sznurku… - wymamrotała przestraszona reakcją dziewczyny Treya. Z wielkimi oczami obserwowała jak Mexmera doprowadza brata do porządku… Patrz, dała mu kuksańca w głowę, nie przejmująć się tym, że Xalanth jak siedział, tak siedzi. Halfka chyba nie wiedziała co myśleć o towarzystwie w jakie trafiła, niemniej, dano jej schronienie, jedzenie, zajęto się nią… Za to była wdzięczna. Oczywiście pomijając fakt, że tak jak i chłopak, to jego siostra też była podejrzana… Zwłaszcza po tym, gdy jakby mimochodem posłała komplement pod adresem drobnej halfki… Tego było dla niej za wiele. Twarz przybrała barwę świeżej wiśni i dziewczyna spuściła głowę, zabierając się za swoją część pracy, zbyt speszona by odezwać się później choćby słowem.
Mijały godziny, zlatujące to szybciej, niby minuty, to dłużej, jakby ktoś rozciągał je jak zżutą gumę do żucia. Xalanth pochłonięty medytacją odizolował się nieco od pracujących dziewcząt, które, zajęte papierkową robotą… Bardzo wolno dochodziły do sedna sprawy. Niezliczone kopie wiadomości walały się po podłodze i biurkach, gdy Treya z Mexmerą robiły wszystko by odkryć ich sekret. Do momentu gdy Saiyanka odkryła, że owe znaki bardzo przypominają jej gatoński… Z małym szczegółem. Nie można było z nich stworzyć ani jednego zrozumiałego słowa. Zrezygnowana Treya odłożyła kartkę i westchnęła.
- Już nie wiem co robić… - zaczęła cichutko, lecz jej słowa przerwało poderwanie się Mexmery. Halfka podążyła za nią wzrokiem, patrząc niepewnie na Xalantha. Nie wiedziała co się dzieje i nikt chyba nie zamierzał jej tego tłumaczyć. Obserwowała w zadumie jak starszy z Bravehertów ocknął się i wyszedł z pomieszczenia jakby o nich zapominając.
Tego było naprawdę za dużo. Chcąc podeprzeć ramionami głowę, Treya niechcący zrobiła mały bałagan, bo pliczek kartek poleciał na podłogę. Przykucnęła, zbierając je i ukradkiem patrząc czy nikt nie widział. Wtedy jej wzrok przykuł ekran komputera. Był czarny, wyłączony, ale jego gładka i ciemna powierzchnia robiła za lustro. Symbole, które normalnie nie tworzyły niczego logicznego, teraz może układały się w coś innego…
- Zobacz. – podsunęła kartkę Mexmerze, gdy ta wróciła. – W lustrzanym odbiciu to wygląda inaczej…
Fakt. Odbicie było czystym językiem gatońskim, który Xal i Mex rozumieli bez trudu… Pozostał jednak jeszcze jeden szkopuł. Symbole powtarzały się nieregularnie i tworzyły jeden wielki bełkot. Wyglądało na to, że trzeba coś z tym zrobić… Może poskreślać powtarzające się znaczki i zobaczyć co wyjdzie z reszty słów…
OOC
Mex, proszę rozpisz rozkodowanie wiadomości. Jej treść wyślę Ci na pm.
Xal, omówimy to z Razielem.
Mijały godziny, zlatujące to szybciej, niby minuty, to dłużej, jakby ktoś rozciągał je jak zżutą gumę do żucia. Xalanth pochłonięty medytacją odizolował się nieco od pracujących dziewcząt, które, zajęte papierkową robotą… Bardzo wolno dochodziły do sedna sprawy. Niezliczone kopie wiadomości walały się po podłodze i biurkach, gdy Treya z Mexmerą robiły wszystko by odkryć ich sekret. Do momentu gdy Saiyanka odkryła, że owe znaki bardzo przypominają jej gatoński… Z małym szczegółem. Nie można było z nich stworzyć ani jednego zrozumiałego słowa. Zrezygnowana Treya odłożyła kartkę i westchnęła.
- Już nie wiem co robić… - zaczęła cichutko, lecz jej słowa przerwało poderwanie się Mexmery. Halfka podążyła za nią wzrokiem, patrząc niepewnie na Xalantha. Nie wiedziała co się dzieje i nikt chyba nie zamierzał jej tego tłumaczyć. Obserwowała w zadumie jak starszy z Bravehertów ocknął się i wyszedł z pomieszczenia jakby o nich zapominając.
Tego było naprawdę za dużo. Chcąc podeprzeć ramionami głowę, Treya niechcący zrobiła mały bałagan, bo pliczek kartek poleciał na podłogę. Przykucnęła, zbierając je i ukradkiem patrząc czy nikt nie widział. Wtedy jej wzrok przykuł ekran komputera. Był czarny, wyłączony, ale jego gładka i ciemna powierzchnia robiła za lustro. Symbole, które normalnie nie tworzyły niczego logicznego, teraz może układały się w coś innego…
- Zobacz. – podsunęła kartkę Mexmerze, gdy ta wróciła. – W lustrzanym odbiciu to wygląda inaczej…
Fakt. Odbicie było czystym językiem gatońskim, który Xal i Mex rozumieli bez trudu… Pozostał jednak jeszcze jeden szkopuł. Symbole powtarzały się nieregularnie i tworzyły jeden wielki bełkot. Wyglądało na to, że trzeba coś z tym zrobić… Może poskreślać powtarzające się znaczki i zobaczyć co wyjdzie z reszty słów…
OOC
Mex, proszę rozpisz rozkodowanie wiadomości. Jej treść wyślę Ci na pm.
Xal, omówimy to z Razielem.
- Mexmera
- Liczba postów : 13
Data rejestracji : 13/01/2016
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Ruiny domostwa Braveheart
Czw Lut 04, 2016 7:50 pm
Kiedy Xal w końcu się obudził i zaczął kojarzyć co się dzieje, Mex bez namysłu czy ostrzeżenia ponownie go spoliczkowała. Ten zapewne był jeszcze oszołomiony nieco, a nawet jeżeli nie to chyba się raczej nie spodziewał takiej reakcji.
- Przestraszyłeś mnie pawianie... Zresztą nieważne. Mam teraz do dokończenia rozszyfrowanie kartki, a ty rób jak uważasz.
Obróciła się napięcie z miną nadąsanego dziecka. Cholerna cykada, naprawdę się o niego martwiła. W głowie myślała nad jakimś konkretnym aktem zemsty, nie miała jednak jeszcze konkretnego pomysłu, teraz najważniejsze było przepisać tą wiadomość tak jak być powinno. Treya była nieocenioną pomocą przy rozwiązywaniu zagadki. Z lusterkiem w ręku zaczęła powoli przepisywać słowa eliminując przy tym słowa które nie pasowały do zdania. W końcu skończyła i miała już rozszyfrowaną wiadomość która okazała się być od Daiko. Była najwyraźniej napisana w dniu ataku na króla. Daiko pochłonięty walkami nie był w stanie zobaczyć się z nimi w dniu ich lądowania jak i przez te całe 3 dni, nie było w tym nic dziwnego. I to w zasadzie była najmniej znacząca wiadomość, bowiem kartka zawierała też miejsce ukrycia dokumentów. Według tego co było napisane, wszystkie dokumenty znajdowały się w pałacu, we wschodnim skrzydle, naprzeciwko ostatniego okna za zielonym gobelinem. Te informację były w tym momencie kluczowe. To był ich ratunek, musieli je zdobyć czym prędzej.
- Xalanth, spójrz na to. Mamy dokładne miejsce gdzie są wszystkie dokumenty potrzebne do oczyszczenia rodu Braveheart. Według tego co tutaj pisze to chyba nawet więcej niż potrzebujemy. To nasza szansa.
Rzuciła się bratu na szyję, a z jej oczu zaczęły lecieć łzy.
- Przestraszyłeś mnie pawianie... Zresztą nieważne. Mam teraz do dokończenia rozszyfrowanie kartki, a ty rób jak uważasz.
Obróciła się napięcie z miną nadąsanego dziecka. Cholerna cykada, naprawdę się o niego martwiła. W głowie myślała nad jakimś konkretnym aktem zemsty, nie miała jednak jeszcze konkretnego pomysłu, teraz najważniejsze było przepisać tą wiadomość tak jak być powinno. Treya była nieocenioną pomocą przy rozwiązywaniu zagadki. Z lusterkiem w ręku zaczęła powoli przepisywać słowa eliminując przy tym słowa które nie pasowały do zdania. W końcu skończyła i miała już rozszyfrowaną wiadomość która okazała się być od Daiko. Była najwyraźniej napisana w dniu ataku na króla. Daiko pochłonięty walkami nie był w stanie zobaczyć się z nimi w dniu ich lądowania jak i przez te całe 3 dni, nie było w tym nic dziwnego. I to w zasadzie była najmniej znacząca wiadomość, bowiem kartka zawierała też miejsce ukrycia dokumentów. Według tego co było napisane, wszystkie dokumenty znajdowały się w pałacu, we wschodnim skrzydle, naprzeciwko ostatniego okna za zielonym gobelinem. Te informację były w tym momencie kluczowe. To był ich ratunek, musieli je zdobyć czym prędzej.
- Xalanth, spójrz na to. Mamy dokładne miejsce gdzie są wszystkie dokumenty potrzebne do oczyszczenia rodu Braveheart. Według tego co tutaj pisze to chyba nawet więcej niż potrzebujemy. To nasza szansa.
Rzuciła się bratu na szyję, a z jej oczu zaczęły lecieć łzy.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach