The author of this message was banned from the forum - See the message
Imię: Safari (saiyanskie imię: Rapsley)
Rasa: Saiyan
Wiek: 21 (chyba ?)
Wygląd:
Jak wielu saiyanskich wojowników jest wysoki (w jego wypadku, to: 188 cm wzrostu) z odpowiednią muskulaturą. Jego kruczoczarne włosy są charakterystycznie rozczochrane jak u każdego Saiyana. Jednakże się wyróżniają będąc po części w innym kolorze (jakim jest czerwień) przez co mylnie może być uważany za Halfa, którym nie jest. Dla własnego upodobania obwiązuje sobie głowę chustą w odcieniu soczystej pomarańczy.
Jak każda wojownicza małpa posiada ogon, na którego koniec zawiązuje czarną „szmatkę”. Gdyby go ktoś spytał czemu to robi to pewnie by odpowiedział, że go hartuje. Jednakże to nie ma większego znaczenia dla niego, bo po prostu tak mu wygodnie.
Jako mieszkaniec planety Ziemia ubierał się typowo dla ludzkiej populacji. Głównie to były bladoniebieskie dżinsy z podwiniętymi nogawkami, czarny pasek z miedzianą klamrą, zielony niczym trawa T-Shirt (na zmianę miał też przylegającą koszulkę w odcieniu beżowym z granatowymi paskami po bokach), sportowe czerwono- żółte buty, bezpalcowe rękawiczki (zwykle podwinięte do nadgarstków) w podobnym kolorze co obuwie i bezrękawnik z kapturem w odcieniu chustki, którą zwykł nosić na głowie.
Kiedyś posiadał czerwone okulary-gogle, które były nie tylko pamiątką z jego przeszłości, ale też pełniły pewną funkcję dość ważną dla Saiyana.. Filtrowały promieniowanie Bursta uniemożliwiając przypadkową przemianę w Oozaru. Prawdopodobnie posiadały jeszcze może inne funkcje, ale po ich stracie Saf nie miał okazji się tego dowiedzieć.
Po ostatnich wydarzeniach całkowicie zmienił swój ubiór (nie licząc czarnej chustki na ogonie, którą nadal ma). Raz miał okazję ponosić stary już saiyanski mundur wyższej rangi po dziadku, który jednak się szybko zniszczył w ferworze przebytych walk na piaskach Vegety. Granatowy kombinezon jak i pancerz bez naramienników ostały się w bardzo opłakanym stanie. A chusta, którą ciągle tak nosił na głowie to albo zaginęła albo nic z niej nie zostało. Po wycieczce na pewną planetkę znaną przez nielicznych, której nazwa brzmi: Yardrat, nosił się przez jakiś czas jak miejscowi. Luźne, wiśniowe spodnie, jasna koszula z długim rękawem i pół-ochraniacz z lewym naramiennikiem oraz ciemne obuwie powyżej kostki. Gdy wrócił na Ziemie, to ponownie przywdział ziemski ubiór. Tym razem to był granatowy T-Shirt, na którym była założona typowo polarowa bluza z kołnierzykiem w kolorze ciemnej czerwieni. Na nogach zielono-szare bojówki z kieszeniami i buty zachowane ze stroju z Yardrat. Przy każdym jego dotychczasowym stroju towarzyszyły typowo czerwone gogle. Z racji pewnych wydarzeń zaistniałych w późniejszym czasie, zostały one zniszczone. Miast okularów, to obecnie posiada aureolę nad głową.
Od dość niedawna posiada szarpaną bliznę na prawym boku pod żebrami- pamiątkę z nauki na Yardrat.
Nosi pod bluzą magiczny naszyjnik, który podarowała mu siostra dostając go uprzednio od tajemniczej staruszki zanim opuścili Ziemie. Na hasło „Osuwari” przedmiot się świeci i ściąga go gwałtownie w dół. Reaguje tylko na głos Kisy.
Charakter:
Jak na rasowego „Kosmicznego Wojownika” posiada łagodne usposobienie, które raczej było wynikiem pewnej trochę nieprzyjemnej czy trochę nieszczęśliwej sytuacji jaka mu się przydarzyła. Jego pierwotna (wredna dosyć) osobowość zmieniła się o 180 stopni, ale pewne cechy pozostały (jak wola walki, zawziętość czy pragnienie zmierzenia się z godnym przeciwnikiem).
Obecnie jest sympatycznym i miłym młodzieńcem, który powziął sobie w obowiązku pomaganie innym. Stara się być optymistą, ale czasem mu to nie wychodzi albo po prostu ma gorszy dzień.
Wykazuje lojalność wobec tych, na których mu zależy. Jak każdy Saiyan bywa uparty i nie tak łatwo się poddaje nawet gdy nie ma innego wyjścia. Potrafi poświęcić swe życie dla dobra wyższej sprawy nie myśląc o konsekwencjach swojej decyzji (inaczej mówiąc: bywa lekkomyślny). Zazwyczaj jest spokojny. Nie lubi stosować brutalnej przemocy chyba, że sytuacja tego od niego wymaga.
Jak każdy Saiyan czy Half, wyznaje podświadomie zasadę: „Co cię nie zabije, to wzmocni”
Historia:
Wszechświat to zbiór wielu galaktyk przypominających dyski czy też wiry w różnym stopniu zawirowania oraz czarne dziury, które są rozsiane po całej przestrzeni kosmicznej. Istnieje przekonanie, że Wszechświat istnieje tylko jeden. Jednakże to błąd myślowy, bowiem wielu naukowców i filozofów doszło do wniosku czy też odkryło inne wymiary występujące w nieskończonej mnogości. Wiele światów przejawia wobec siebie podobieństwa lub też różnice w większym lub mniejszym stopniu. To tak jak postawić naprzeciwko siebie dwa lustra gdzie odbicia nigdy się nie kończą.
Pewne wymiary posiadły wiedzę jak przedostać się do innych uniwersów i potrafią to wykorzystać na wiele sposobów. Ta krótka opowieść się zaczyna od właśnie jednego z nich gdzie technologia osiągnęła wyższe wyżyny, gdzie historia potoczyła się w zupełnie innym kierunku niż w oryginalnym świecie skąd ma swoje źródło.
Działo się to w uniwersum podobnym do tego jakże też równie odmiennego od głównego wymiaru. Vegeta, Ziemia czy Namek i inne planety miały tam swe miejsce tak jak pierwotnie. Galaktyka była dość niespokojna z powodu wielu konfliktów (głównie za sprawą znienawidzonych demonów), ale to też miało swoje dobre strony z powodu zawieranych sojuszów wśród gatunków istot rozumnych. Jednakże takie sprawy nie dotyczyły Saiyan-wojowniczej rasy, która niezar była postrachem kosmosu. Na „planecie małp” odbyło się bowiem wiele wojen nim zaszły pewne zmiany dla nich korzystne.
Niegdyś wiele lat temu panował konflikt między Saiyanami a Tsufulami. Obie rasy pragnęły wtedy władać planetą na swój własny sposób próbując się wybić co do nogi, którego skutkiem wiele odmiennych żywotów zakończyło swój bieg i to bardzo gwałtownie w wielu przypadkach. Vegeta była niegdyś we władaniu „słabej” populacji. Do czasu póki Saiyanie nie zechcieli przejąć glob czerwonego piasku. Odbyło się wiele walk, bitew, które zbierały swe krwawe żniwa. Oba gatunki chciały przejąć planetę, która niegdyś należała do jednej ze stron. Wielu poświęciło życie i wielu nie przeżyło. Tsufule mimo zaawansowanej technologii nie dawali sobie rady z małpami, którzy się okazali znacznie potężniejsi niż tamci mogli przypuszczać. Najwięcej strat ponieśli Tsufulianie co zaskutkowało prawie całkowitą eksterminacją. Z czasem niedobitki tej rasy usunęli się w cień i zostali zapomniani. Od tamtej pory naród Saiyanski żył w nieświadomości z inną rasą, która się ukrywała przed ich wzrokiem pod ruinami jednego z tsufulskich miast w miejscu, o które nie mogli ogoniaści podejrzewać. W ten oto sposób na planecie przebywały ze sobą dwie odrębne rasy, z których jedna tak jakby znikła z powierzchni globu.
Nastała też nowa władza wśród Saiyan. Z początku był pokój. Lecz to nie trwało długo. Międzyczasie odbywały się nieliczne bunty wśród ludu z powodu zmian. Co niektórym Saiyanom nie podobała się władza obecnego króla, ale jak na razie zostali stłumieni. Po kilku latach władania (twardą ręką jak nie patrzeć) w domniemanym spokoju, pewni osobnicy postanowili zrealizować plan poprzedniego władcy sprzed lat. Nieżyjący król zanim jeszcze zginął w walce miał bowiem pewne plany i jak to bywa, chciał wykorzystać technologie poległej rasy. Zebrało się kilku najlepszych inżynierów genetyki, którzy byli lojalni wobec starego króla i postanowili wykraść kilka zahibernowanych saiyanskich zarodków ze specjalnego pomieszczenia przeznaczonego do ich przechowywania do realizacji „projektu”. Otóż Saiyanie zazwyczaj niezbyt byli tolerancyjni gdy się rodziło naraz więcej niż jedno dziecko, a szczególnie jak miały to być bliźniaki jednojajowe. Zbędne oddawali jeszcze zanim zaczęły się rozwijać na „przechowanie”. Saiyanscy naukowcy mieli bardzo dobre pojęcie o tej praktyce. W końcu także zajmowali się tym. Potajemnie członkowie owej grupy „królewskiej” postanowili wprowadzić w życie pewien plan związany akurat z genetyką co kiedyś został zlecony przez poprzednią władze na planecie. Chcieli stworzyć potężnego, saiyanskiego wojownika pod swą komendę. Owszem, sukcesywnie udało im się z kilka zarodków ukraść. Nawet jakimś nieznanym sposobem zdobyli DNA osobnika o bardzo zaawansowanych umiejętnościach, którego akurat geny pasowały idealnie do jednego z wykradzionych embrionów. Postanowili ów geny wszczepić temu zarodkowi, który by się idealnie zsynchronizował. Zrobili to, powiodło się, lecz nastąpiły drobne i nieodwracalne zmiany w łańcuchu DNA eksperymentu, które się zdradzą już w trakcie rozwoju. Potem trzeba było szybko się zdecydować, a decyzja do łatwych nie była. Padały pytania, na które sami musieli znaleźć odpowiedzi. Czy będą go „hodować” w kloszu wypełnionym specjalistycznym płynem czy może znajdą zastępczą matkę z rodu Saiyan, która pragnęła dziecko, ale nie mogła liczyć na partnera. Stwierdzili, że druga opcja będzie lepsza i bardziej humanitarna. Na ten czas zmodyfikowany zarodek musiał zostać ponownie zahibernowany, lecz nie na długo. Jako, że mieli swoich ludzi wśród populacji, to mieli ułatwione zadanie. Przez jakiś czas wypatrywali odpowiednich Saiyanek czy Halfek do pełnienia roli inkubatora dla ich eksperymentu, lecz żadna zapytana nie wyraziła zgody. Zresztą wiele z nich też miało uprzedzenia do naukowców, a czas nieubłaganie mijał.. W końcu jedna z wojowniczych kobiet się zgodziła. Nie należała do wysokiej rangi i jakoś wyróżniała się charakterem od typowej Saiyanki. Owa wojowniczka zgodziła się na tą propozycję, gdyż nie miała partnera i od dawna pragnęła mieć dziecko. Ta mimo czystej krwi nie była typowo czarnowłosą Saiyanką, gdyż miała zieloną grzywkę. Tak, zieloną, bo była wnuczką pewnego zielonowłosego Halfa, który w dosyć nietypowy sposób uciekł z Vegety wiele lat temu czy jak to ująć: trzy wieki temu..
Dziewczyna praktycznie nie miała pojęcia, że się wplątuje w tajny eksperyment zlecony przez poprzedniego króla, gdyż tamci nie zdradzili jej szczegółów tego, ale zapewnili narodzenie się potomka oraz pomoc w jego wychowaniu. Uczestnicy tajemnego projektu wszczepili Saiyance „udoskonalony” zarodek w macice. Zanim jeszcze nastąpiły nieodwracalne zmiany, powielili je i kopii zaaplikowali DNA pewnej nieżyjącej Saiyanki, które udało im się zdobyć. „Zapasowy” z żeńskimi genami został zahibernowany, by w razie czego po latach go wykorzystać, by mógł powstać kolejny Saiyan, który by mógł pomóc zapanować nad innymi planetami i wygrywać wojny z wrogimi rasami. Wracając do pierwszego, dziecko się dobrze rozwijało i potem nastąpił poród. Urodził się zdrowy, ogoniasty chłopiec bardzo podobny do pewnego osobnika niskiej klasy. Em… Niemowlę miało po części czerwone włosy co było dziwne i nietypowe. Ci myśleli, że coś poszło nie tak i wyszedł im po prostu Half. Po pewnych dyskusjach naukowcy doszli do wniosku, że to miało związek z wprowadzeniem „zaawansowanych” genów, które nieco odmieniły strukturę pewnego fragmentu DNA odpowiadającego za koloryt włosów, ale też to nie wpłynęło na resztę. Pozwolono zastępczej matce nadać dziecku imię, a brzmiało ono: Rapsley (typowo saiyanskie imię jakie w obecnych czasach było coraz rzadszym zjawiskiem wśród populacji wojowniczej rasy. Tradycja nadawania typowych mian noworodkom już powoli zanikała. Mało który z Saiyan czy Halfów je kultywował).
Chłopiec imieniem Rapsley był wychowywany jak każdy się Saiyan, a przy tym wszystkim członkowie programu mu pomagali. Nawet niektórzy z nich się w pewnym sensie zżyło eksperymentem i ochotniczką. Były prowadzone specjalne badania, treningi na wyzwolenie mocy, sparingi, poznawanie nowych technik i nauczanie o innych cywilizacji. Taka wiedza była niezbędna do ich planu. Bowiem saiyanscy inżynierowie nauki genetycznej nie zamierzali poprzestać tylko na Vegecie, ale też chcieli opanować Ziemie i parę innych planet. Oczywiście o tych innych światach się dowiedzieli z bazy danych z pałacu, do której się włamali niepostrzeżenie omijając wszelkie systemy bez zostawiania jakikolwiek śladów swej obecności. Po kilku latach od pierwszego eksperymentu, przystąpili do drugiego. Powstała saiyanska dziewczynka, która kropka w kropkę była jak pierwowzór z których miała geny. Rodzeństwo dorastało razem wraz z zastępczą matką, która przekazała im część swojej wiedzy. Nikt z całej trójki nie podejrzewał, że ich opiekunowie coś knują od samego początku. Przez te wszystkie lata nikt z obecnej władzy czy poddanych Vegety nie zdawał sobie sprawy, że coś się działo tuż pod ich nosami. Saiyanscy naukowcy nie poprzestali tylko na stworzeniu wiernych sobie żołnierzy, chodź nie do końca im to wyszło jakby chcieli, ale to już inna bajka.
Po latach treningów i innych rzeczy w odosobnieniu od reszty planety, wtajemniczeni stwierdzili, że JUŻ CZAS. W końcu ciągle o sobie znać dawała im władza Vegety. W międzyczasie Rapsley osiągnął maksymalną moc, którą mógł mieć. Po wyuczeniu się paru sztuczek był po prostu niewyczuwalny. Wtajemniczeni uznali, że jest już gotowy. W przeddzień tego wszystkiego zastępcza matka wyznała w tajemnicy już dużym swoim dzieciom skąd się wzięli. Saiyan raczej kiepsko to przyjął w przeciwieństwie do młodszej siostry. Nabuzowany, młody, saiyanski chłopak wkroczył do budynku, w którym znajdowało się główne laboratorium. Tak naprawdę nie było jednego zabudowania, a był to pewien kompleks znajdujący się właściwie na piaskach pustyni ukryty za kurtyną rudego kwarcu oraz pod warstwą energetycznej bariery kamuflującej uniemożliwiającej wykrycie na kilka różnych sposobów. Część pomieszczeń znajdowała się bezpośrednio pod ziemią. Rapsley posługując się zmysłami bez problemu zjawił się w jednym z laboratoriów, które znajdowało się akurat na ostatnim piętrze zabudowania. Oczywiście matka pospieszyła za nim by go powstrzymać przed tym co właśnie chciał zrobić. Właśnie w tym momencie co niektórzy z naukowców pracowało przy prototypie pewnego urządzenia, które by umożliwiło przemieszczanie się miedzy planetami bez potrzeby używania statków kosmicznych. Wracając do tego co miało właśnie nastąpić, to zaczynało się robić niebezpiecznie. Rapsley nie mógł uwierzyć, że jego matka nie była jego prawdziwą matką. Ba, nie była jego biologiczną matką. Mimo typowo saiyanskiego wychowania jak i charakteru, to ją kochał. Jednak nie pałał obecnie dobrymi myślami o opiekunach, których miał przed sobą. Co niektórzy chcieli go zatrzymać i nawet prywatną ochronę kompleksu wezwali. Tak w nim emocje się gotowały, że pokrótce mocno się wkurzył rozwalając całe pomieszczenie wielką falą złotej ki. Matka nie zdążyła, a gdy tylko się pojawiła to ją fala uderzeniowa poniosła w stronę najbliższej pancernej ściany. W trakcie tego wszystkiego prototypowe urządzenie się uruchomiło z powodu uwolnionej sporej ilości energii i stojący obok wściekły Saiyan znikł nim cała zabudowa została unicestwiona w wyniku eksplozji wraz wszystkimi i z wszystkim co tam było. Nastąpił jednak wybuch maszyny po jakimś czasie, który rozniósł w pył cały budynek z innymi mu przyległymi. Wszystko rozniosło na strzępy. Nawet zostały naruszone fundamenty jak i pomieszczenia pod ziemią. Nawet nie wiadomo czy ktoś przeżył to wszystko i uciekł. Plany poprzedniego króla zostały zniweczone i to z wielkim hukiem, który zapewne nie mógł być przeoczony przez resztę planety. Temu wszystkiemu z daleka przyglądała się się pewna dziewczynka z ogonem, która była obecnie na zewnątrz dzięki matce, która ją uprzednio wyprowadziła nim jej syn wpadł w niepohamowany gniew. Wiedziała co się stało, podejrzewała, że tak będzie. Jej brat żył, lecz po prostu znikł z planety. Postanowiła go szukać. Z jej ust padły tylko słowa: "Braciszku... znajdę Cię.".
Gdy tylko owa postać znikła, spod gruzu wyjrzało paru poturbowanych ocalałych...
W tym czasie młody Saiyan wylądował, a raczej zarył głęboko w lesie na jakiejś nieznanej mu planecie. Na błękitnej planecie zwanej Ziemią. W wyniku teleportacji stworzył się duży i dość głęboki krater o stromych ścianach, w którym ogoniasty się teraz znajdował. Chłopak miał zniszczone ubranie i był z lekka poparzony, a na dodatek w wyniku eksplozji stracił pamięć. Wszystkie wspomnienia z Vegety zostały wymazane. Ta sytuacja się też do tego przyczyniła, że moc którą posiadał została utracona jak i zdobyte przez te lata umiejętności bojowe. Prawdopodobnie bezpowrotnie, ale nie było co do tego pewności. Stał się jednym z najsłabszych, choć niezupełnie porównując z ziemskimi istotami. Saiyan leżał na dnie krateru przez jakiś czas nieprzytomny i niczego nieświadomy. Potem się ocknął następnego dnia z obolałym ciałem, a szczególnie pulsującą z bólu głową. Czuł się jakby brał udział imprezce obfitującej w alkohol, po którym ma się potem silnego kaca. Nie dość, że jego głowę jakby tir przejechał, to jeszcze się mu w niej kręciło jak po karuzeli. Po chwili leżenia kiedy mu nieco przeszło, począł się zastanawiać. Nie wiedział kim jest, skąd się tu wziął i w jaki sposób. Po prostu nic. Czarna pustka. Aż dziw, że jeszcze pamiętał jak się mówi czy oddycha. Jedynie co mu zostało po tamtym życiu, to czerwone gogle z jakiegoś sztucznego tworzywa, które miał przy sobie. Jednak nic one mu nie mówiły. Jeszcze większą zagadką był jego ogon, który był przewiązany jakimś kawałkiem nieznanego mu materiału. W jaki sposób pozyskał te dziwne przedłużenie swojego krzyża ? Nie było sensu raczej próbować dojść do czegokolwiek, bo nic nie pamiętał. A ciąganie za własny ogon nic nie dawało poza utwierdzeniem się w fakcie, że faktycznie jest jego częścią ciała. Niczego nie miał w głowie poza podstawową wiedzą, która fragmentami przewijała mu się przez jego świadomość. Osłabiony z trudem się wygramolił z leja na jego brzeg i upadł na kolana podpierając się rękoma i ciężko dysząc przy tym. Gwałtownie łapał oddech jakby miał zaraz już wydać ostatni dech. Chwilę to trwało nim poczuł się nieco lepiej. Lekko krwawił i miejscami miał poparzoną skórę, która go piekła. Powoli się podnosząc zaczął się rozglądać po tym dziwnym miejscu gdzie się znalazł. Zaraz, zaraz…To się las nazywa, a to są drzewa. W końcu stanął na nogi. Postawił pierwszy krok i upadł w trawę. Wstał z ziemi i począł powoli iść w nieznanym sobie kierunku. Po prostu szedł przed siebie mimo że go całe ciało bolało. Upadał raz po raz, ale się przytrzymywał mijanych pni, aż dotarł nad strumień. Krystalicznie czysta woda, która spokojnie sobie płynęła niedużym nurtem przez las. Zanurzył w tej cieczy dłonie i wpierw sobie ochlapał twarz, a potem się napił by zwilżyć wysuszone gardło. W trakcie picia zauważył swoje zniekształcone odbicie. W pewnym sensie zaczął sobie jakieś fragmenty przypominać. Po jego głowie zaczęło się tłuc jedno słowo, które nie znał: Saiyan. Co to było za słowo ? Oznaczało rzecz, kogoś ? W końcu dotarło do niego pewne znaczenie słowa. Saiyan to ktoś, ale kto ? Czy to właśnie tym on był ? Tym Saiyanem ? Potem sobie przypomniał czym się taki Saiyan wyróżnia. Bardzo dobra kondycja fizyczna, ogon i czarne włosy oraz oczy. No na razie nie można było mówić o dobrej kondycji patrząc na jego obecny stan. Chwila… Czarne włosy ? Zaczął się zastanawiać skąd ma to czerwone pasmo włosów. W jakiś sposób w jego głowie zagnieździł się fakt, że „Saiyanie” są zazwyczaj czarnowłosi, a czasami zdarzają się też szatyni. Zanurzył głowę w zimnej wodzie i począł próbować zmyć rzekomą farbę. Wynurzył się znowu patrząc w swe niekształtne odbicie. Nadal miał kolorowe włosy. Spróbował jeszcze raz je umyć i znowu niepowodzenie. Jeszcze tak robił z trzy cztery razy aż się poddał. Skoro to nie farba, to co ? Przez jakiś czas siedział nad strumieniem zastanawiając się kim jest albo czym.
Bezimienny jakiś czas spędził nad ruchliwą wodą. Zawiał wiatr pomiędzy drzewami. W wodną taflę wpadła jakaś kolorowa karta, która została wcześniej przywiana strumieniem powietrza gdzieś hen z daleka. Saiyan ją pochwycił nim ją nurt zabrał. O dziwo umiał przeczytać co tam było napisane. To była jakaś ulotka promująca atrakcje, a pisało: Zoo Safari zaprasza całe rodziny….godziny otwarcia… zobaczcie niezwykłe zwierzęta prosto z Safari... Słowo „Safari” dość często się powtarzało w treści tego kawałka kolorowego papieru. W jakiś sposób spodobał się chłopakowi ten wyraz i nazwał się właśnie: Safari. Może to było głupie imię, ale nie miał pomysłu na inne. Od tego momentu był już kimś, ale co dalej ? Zaczął żyć w lesie na dziko. Jak każde tam żyjące zwierze musiał przetrwać. Jedynie co miał przy sobie cywilizowanego to te gogle, które przy nim leżały gdy tylko się ocknął. Nie wiedział do czego mogłyby służyć, ale czasem nosił je od tak na nosie nie do końca wiedząc co z nimi począć. Praktycznie, to się z tymi okularami w ogóle nie rozstawał.
Minęło kilka miesięcy w dziczy. W tym czasie okolice raz w miesiącu zdążył napaść jakiś wielki potwór, o którym Saf nic nie wiedział a tym bardziej nie widział. O dziwo zawsze tak było jak tylko spojrzał na księżyc w pełni, a potem sam leżał nagi wśród zniszczonej okolicy. Ze znalezieniem gogli nie było problemu, bo zawsze je zostawiał w jednym miejscu gdy tylko miał iść na spoczynek. Pewnego wieczoru nim jeszcze wzeszedł księżyc w pełni na nocne niebo, Saf od tak z ciekawości założył okularo-gogle. Chciał zobaczyć jak wygląda księżyc przez te czerwone soczewki. Świat przez nie dość ciekawie wyglądał. Miał tylko pewne obawy co do tego, bo zwykle chwile potem pojawiała się Besta jak tylko się spojrzał w świetlistą tarczę satelity. Jak dotąd nie domyślał się jaki ma to związek z nim. Lecz tym razem nic się nie stało. Zupełnie nic. Czyżby go uchroniły od tego te dziwne gogle o czerwonych szkłach ? Potem o dziwo przypomniał sobie pewną ważną rzecz mówiącą o Saiyanach. To, że jak taki wojownik posiadający ogon spojrzy w księżyc, to zamienia się w wielką małpę, która niszczy wszystko i wszystkich. A czynnikiem rozruchowym do tego było właśnie posiadanie pewnej cechy anatomicznej. Przez okulary spojrzał na swój ogon. Raczej było mu go szkoda, bo się nieraz przydał. Zresztą skoro ma te dziwne gogle, to nie musi się go pozbywać. Zaczął się domyślać, że to było pewne zabezpieczenie dla niego, bo on tego jakoś nie potrafił kontrolować.
Kolejne dni i miesiące potem spokojnie mijały bez udziału potwora w osobie Safa, który nim był w trakcie owej pełni. W tym czasie na Ziemie przybyła pewna ogoniasta dziewczynka, którą się zajęła jakaś pani naukowiec. Pewnego dnia na polowaniu Safari miał problem. Ganiał go rozwścieczony Tyranozaur z zamiarem pożarcia go albo też po prostu rozerwania go na strzępy. Ogoniasty biegł przez gęsty las. W pewnym sensie uciekał, a w innym próbował gada zmęczyć. W pewnej chwili obaj wpadli na polne gdzie stała nieduża chatka. Saf przebiegł obok niej, z kolei ponad dziesięciometrowa bestia taranując bokiem rozwaliła ów domek, w którym mieszkała tajemnicza dziewczynka z ogonkiem. Saiyanowi coś w umyśle zabłysło jak ją tylko zobaczył przez ten ułamek sekundy. Jej twarz wielokrotnie mu się śniła przez wiele nocy. Coś w sobie poczuł, że miedzy nim a nią jest jakaś dziwna więź. Nie było sensu dać się ganiać dalej temu stworowi. Jakby zsynchronizowany z tą dziewczynką Saf pokonał jednym ciosem bestie kładąc zarazem kres jej żywota. Po tym spotkaniu dotychczasowe życie młodego Saiyana się zmieniło. Oddziczał, zaczął normalne ubranie nosić miast skór zwierzecych (ziemskie oczywiście). Odbudowali wspólnymi siłami z Kisą dom, który był znacznie lepszy od tamtej chatki. Kisa, bo tak miała ów dziewczyna z ogonem na imię, której niechcący poprzedni dom rozniósł w drzazgi. Zamieszkał razem z nią traktując ją jak młodszą siostrę. O dziwo oboje nie znali swej przeszłości, ale to nic. Ważne, że mają siebie nawzajem…
Od tamtego spotkania minęły kolejne miesiące. Reasumując, Saf był już na Ziemi prawie dwa lata. Nawet nie zauważył jak szybko one zleciały. Jego dotychczasowe życie było niemal sielankowe. Niemal, bo musiał w jakiś sposób zdobywać pieniądze na utrzymanie jak i na wyżywienie. Ta druga kwestia była bardziej kłopotliwa. Saiyanie jak to oni pożerali prawie, że całe ciężarówki wszystkiego co było jadalne. Praktycznie co drugi, trzeci dzień trzeba było się okupować zapasów na co najmniej miesiąc. Co poradzić, te małpy to istne żarłoki z gumowymi żołądkami. Akurat miał nastąpić kolejny poranek, który jak zawsze miał się zacząć porządną wyżerką na śniadanie. Była szósta rano czy też wpół. Sam już Saf nie pamiętał jak to z tym było. Był zaspany, jak zawsze o tej godzinie. Ledwo się gramolił spod kołdry z włosami na głowie niczym dwukolorowe gniazdo. Obudziły go dziwne szmery w pokoju, których sprawcą była oczywiście Kisa myszkująca mu po szafach. Jego siostra była dziwna, bowiem często podbierała bratu jego ubrania. Często je przymierzała paradując przed lustrem w innym pokoju. Tak też było i tego dnia, a raczej rana. Nie zdążył ogoniastej dobrze zdybać, a już mu zwiała z uśmiechem na twarzy. Już próbował ją ścigać w samych bokserkach, a ta uciekła ślizgając się na chodniku w holu przy schodach aż pod same drzwi wejściowe. Nie licząc tego drobnego wygłupu z rana, to miały miejsce inne wydarzenia. W drzwiach pojawił się jakiś długowłosy Saiyan, a tymczasem Kisa zasłabła z powodu bolącego serca. Obcy dość panicznie zareagował na widok młodej Saiyanki i dużo czasu nie minęło jak ją zaniósł do kuchni i zaczął się rządzić rzucając poleceniami w stronę jej brata. Gdy ta była nieprzytomna, to przybysz zdradził swą tożsamość oznajmiając iż jest dziadkiem Safa i Kisy. W tą historie ciężko było uwierzyć czerwonowłosemu. On z nim spokrewniony ? Przecież ten facet wyglądał jakby bardziej był jego bratem. Jakby było tego mało tego dnia, to ogoniasta sprowadziła do domu pewną dziewczynę. Fioletowowłose dziewczę o złotych oczach zwało się Taalumą i raczej zapewne nie była zwykłą osóbką. Dzięki niej okna ze strychu straciły szyby. Nie wliczając nieco bojowniczego posiłku (ze strony Kisy) ufundowanego przez dziadka, to po jakimś czasie młoda kobieta odeszła z dość pesymistycznym nastawieniem. Zarzekała się iż przynosi nieszczęście. Co dziwne, na polecenie Kisy podążył za nią. Można było uznać, że praktycznie ją szpiegował. Przedzierał się za nią przez leśny gąszcz, dziką plażę aż do West City gdzie ją spotkał na ulicy. Dziewczyna była smutna, więc jej zaproponował pójście do Wesołego Miasteczka. Zgodziła się, więc poszli. Pierwszą atrakcją na jaką trafili był tunel Miłości. Ona zadecydowała gdzie wpierw pójść. Saf był speszony gdy się znalazł w jednej łódce z Taal. Na początku było nieco problemów z wiosłami, ale potem mieli to już za sobą jak i strzelające żaróweczki, które pykały tuż nad przepływającą pod nimi dziewczyną. Ciemno było w tunelu, że prawie nic nie było widać. Może i dobrze, że tak się stało. Saf był wtedy czerwony prawie tak mocno jak jego rękawice, które zwykle nosił. Dopiero wyjście z łódki go ochłodziło. Źle wychodził z wodnego transportu i wpadł do płytkiej wody przez co był potem cały mokry. Jako fundator, Saiyan skłonił ją potem na przejażdżkę kolejką górską. Dziewczyna była zadowolona i nawet próbowała namówić ogoniastego, jednak ten się jakoś wykręcił z tego. Następnym celem się okazały samochodziki. Fioletowłosa się świetnie na nich bawiła mimo, że Saf się nie pokusił na to. Po paru „wjazdach” nagle czmychnęła małym pojazdem przez ogrodzenie miasteczka prosto w głąb miasta. Saf był w szoku i przy okazji miał od razu na pieńku z osobą kierującą tą atrakcją. Chłopak musiał pobiec za dziewczyną po drodze prawie się rozbijając o wózek z watą cukrową. Nie obyło się bez przekleństw właściciela owego dobytku. Czerwonowłosy dość długo szukał i kierowcy jak i samochodzika. Pojazd znalazł rozbity o ścianę budynku, a ją zastał kilka uliczek dalej na dachu jakiejś kamienicy w towarzystwie straży pożarnej i policji wraz z helikopterem. Gdy dotarł do niej chwile potem z nią rozmawiając i odkrywając, że coś ich łączy. Brak przeszłości jak i poprzedniej tożsamości przed stratą wspomnień. W tym czasie wszyscy się rozeszli, i straż i policja jak i gapie. Atmosfera była raczej nostalgiczna. Dziewczyna postanowiła zniknąć. Saf jej nie zatrzymywał, potem to już jej nie spotkał w późniejszym czasie. Po powrocie do domu miały miejsce inne zdarzenia, których można oszczędzić. Jednakże można nadmienić, iż czerwonowłosy miał międzyczasie do czynienia z pewnym, bladym niczym trup osobnikiem w okolicach pustyni. Tamten człowiek zwał się shadowem i zmierzył się z Saiyanem tworząc ściany areny z piaskowego tornada wokół nich. Po dość trudnej walce pokonał przeciwnika.
Później miała miejsce wyprawa na Vegetę. Podróż się odbyła ze względu na to, iż dziadek w tajemniczy sposób zniknął z Ziemi i prawdopodobnie wybrał się na planetę małp. Oczywiście nie obyło się bez trudności. Spotkanie pewnej dziwnej dziewczyny, która nie dość, że Halfka to jeszcze posiadała dwie różne świadomości. Kolejny shadow i kolejna walka się odbyła. Saf jakimś cudem uratował mieszkankę Vegety przed eksplozją jaka nastąpiła w walce Kisy z jej przeciwnikiem. Przy okazji w tych przygodach został zabity niegodziwy trener-gwałciciel, który dostał za swoje zbrodnie. Potem nastąpiło tajemnicze zniknięcie młodej Saiyanki i brat próbował jej szukać na pustyni z marnym skutkiem. W końcu nawet doszło do tego, że w afekcie przeżytych emocji nawet stracił przytomność. Safa znalazł jakiś Half, który w jakiś sposób był obyty z pierwszą pomocą, ale to nieważne. Dla ogoniastego niewyjaśnione było to jak się znalazł w kapsule, którą poleciał hen w kosmos. Celem miała być Ziemia, jednakże podróż nie była zbyt przyjemna i do tego zmieniła swój pierwotny kierunek. Burza kosmiczna rzucała stateczkiem niczym piłką do loterii totka. Safa dość mocno poobijało. Szczególnie dlatego, iż w kapsule nie było pasów przy fotelu pilota. Wylądował na skalistej planecie, która z pozoru była niezamieszkana. Nie miał pojęcia gdzie właściwie się znajduje. Nie było nikogo kto by mu powiedział, że właśnie jest na Yardrat. Z pozoru wyglądała na opustoszałą planetkę, bo jednak po chwili spaceru natknął się na jednego z mieszkańców. Różowy człowieczek opatrzył go oraz dał pożywienie. Po krótkim czasie Yadrat-jin zechciał uczyć Saiyana pewnej przydatnej techniki. Na czas pobytu na tym globie Saf miał mentora. Był raczej wymagający, a zadanie do łatwych nie należało. Kamienie, wirujący piasek, to byli przeciwnicy ogoniastego. Po ciężkich, wielogodzinnych próbach udało mu się w końcu opanować Ki-Teleportacje. W milczący sposób podziękował mistrzowi i „błysnął się” na Ziemie wyczuwając tam Ki tamtej Halfki, którą jakiś czas temu poznał. Po tej nauce był w kiepskim stanie fizycznym i nawet zemdlał dziewczynie pod nogami. Towarzysz jaki był wtedy przy niej, opatrzył go. Poznali się trochę. Hazard okazał się dość wprawny w bandażowaniu. W nieco późniejszym czasie (nie licząc pewnych wypadków po drodze) oddalił się od Hazarda i jego towarzyszy. Saf miał ochotę wracać do domu, ale... Po pewnych wydarzeniach nie było co wracać. Dom w ruinie, siostra zaginęła, a dziadek umarł w jego obecności z powodu pewnych powikłań po walce z shadowem w Skalnym Lesie. Poleciał do Kuro, którego znalazł nad strumieniem w górach. Gdy do niego się wybierał, to pokierował się dziwną, demoniczną Ki jaką poznał nim opuścił Ziemie. Nieco się zdziwił widokiem kolejnego Saiyana. Chłopak był jakoś nieufny i zapewne głodny. Upolował mu skrzydlatego gada, którego z wielką chęcią potem pałaszował. Porozmawiał z nim trochę dowiadując się o nim paru rzeczy. Ogoniasty bardzo pragnął wrócić na Vegetę. Chwile potem zjawiła się Halfka, która go nieco zagadała. Saf nie mając nic do roboty, po prostu Kurze wręczył statek i odszedł. Kiedy ponownie się kierował ku domowi, to po drodze minął Hazarda. Był ciekaw co tamten porabia, ale jednak co innego zwróciło jego uwagę. Dziwne przeczucie dzięki teleportacji sprowadziło Saiyana na mroczną planetę, która dla nielicznych była znana jako Dark Star. Dzięki wspomnieniom z poprzedniego wcielenia rozpoznał Mistica jak i walczącego z nim przeciwnika. Chciał mu pomóc, tak jak kiedyś. Zaatakował kreaturę kupując nieco czasu dla Hikaru i na koniec oddając mu resztę energii na Genki Damę. Potwór dopadł Safa urywając mu głowę, a resztę ciała spopielając. Saiyan nawet niczego nie poczuł prócz duszącej go ręki, bo atak agresora był szybki i skuteczny. Chwilę potem się pojawił przed wielkim biurkiem, za którym siedział szef Zaświatów, Enma Daio. Od śmierci czerwonowłosego szybko przeminął jeden, pełny miesiąc.
Mimo dziwnego opóźnienia nie było to wcale odczuwalne. Dla Saiyana to był bowiem ułamek sekundy od momentu śmierci do pojawienia się w dziwnym miejscu. Purpurowy rogacz poinformował go o jakimś Kaio dodając, że mu „zaimponował” i wysłał go na Wężową Drogę. Chłopak tego nie do końca rozumiał, ale wypełnił polecenie mimo kotłujących się wielu pytań w jego głowie. Podróż niebiańską autostradą była żmudna, nudna i też męcząca. Czerwonowłosy jakoś starał się sobie urozmaicać tą wędrówkę, ale i tak nie było łatwo. Mimo że był martwy, to posiadał ciało i to wymagające ciało co całej sprawy nie ułatwiało. W połowie trasy do planety Kaio natrafił na pewien pałac gdzie mieszkała Wężowa Księżniczka. Chcąc czy nie został tam zaproszony do środka i ugoszczony posiłkiem. Pani domu zachowywała się dość dziwnie, próbowała go wiele razy namówić by został u niej. Próbowała różnych sztuczek (w tym podrywania), ale jej się to nie udało. Saiyana tylko interesował powrót na Drogę. Wściekła potem władczyni pałacu poczęła go gonić w postaci gigantycznego węża gdy jej tylko zwiał po przebytej kąpieli w gorących źródłach. Sprytny ogoniasty uciekał przed jej paszczą pokonując lotem znaczne odległości. Nawet został złapany za nogę, ale jednym machnięciem ogona po pysku się uwolnił. W finałowym momencie pościgu nagle zwolnił jakby zaraz miał się znaleźć w paszczy potwora, ale tak się nie stało. W złocistym trybie wystrzelił przed siebie niczym kometa, a olbrzymi gad zawodząc żałośnie poparzony upadł w perzynę chmur pod Drogą. Po tym incydencje Saf podróżował potem po staremu przelatując pewne fragmenty trasy póki mu energii starczyło. W ten sposób dotarł na sam koniec i ujrzał hen pod sobą malutką planetkę, która była jego celem w tej wędrówce. Gdy tylko na niej wylądował po paru minutach spotkał niskiego człowieczka przy kości, o niebieskiej karnacji, z czułkami na głowie i z okularami typu lenonki. Powitanie było dość nietypowe, bo zaczęło się żartem na temat włosów. A potem się już komicznie potoczyło. Saf wywinął orła, a sam Kaio ze swoimi towarzyszami prawie padali ze śmiechu. Chwilę potem pojawiła się pewna Niebianka z „boskimi ciasteczkami”, które Saiyan z wielką chęcią pożarł gdyż był bardzo głodny. Ciastka to było jednak za mało. Czułkowaty był przygotowany, więc posiłek już stał na stole dla ogoniastego. Chłopak nieco uraził boską istotę, która przybyła w odwiedziny i zdołał ją jakoś przeprosić. Po krótkiej rozmowie boginka wyszła zostawiając ich samych. Od samego Kaio dowiedział się paru ciekawych rzeczy związanych z jego problemem „dalszej przeszłości”. Na dodatek Pan Północnej Planety dodał, iż potrzebuje ucznia co trochę chłopaka skołowało, bo już było wiadomo czemu musiał się do niego wybrać. Jakby tego było mało- nowy mentor Saiyana zaoferował spotkanie z jego nieżyjącą siostrą. Spotkanie było równie radosne co też smutne. Safari dowiedział się paru rzeczy, które go ominęły i sam też co nieco dodał od siebie. A potem nastąpiło rozstanie, bardziej szczęśliwe niż poprzednie mające miejsce na czerwonej planecie. Młodsza siostra spłatała mu psikusa na pożegnanie aktywując zapomniany naszyjnik, który kiedyś dostał od niej. Kaio prawie by pękł ze śmiechu na ten widok. Gdy tylko niebieski doszedł do siebie, złożył propozycję: trening za rozbawienie go żartem. Okazało się to trudne dla czerwonowłosego, bo raczej miał pustkę w głowie i dość długo się zastanawiał, że aż staruszek z czułkami poczuł się znudzony i to bardzo. W ostatniej chwili chłopak wypalił najbardziej sucharski żart, który jedyny jako tako wpadł mu do łepetyny. Zadziałało i dostał po chwili zadanie do wykonania: złapanie tej małpki-Bubblesa.
Gdy tylko Kaio się oddalił do swego samochodu... Saf się począł przygotowywać, a jego współtowarzysz treningu już się niecierpliwił. Mała małpa ruszyła z miejsca, duża małpa za nią. Dużej odległości nie pokonali gdy się pojawiła pewna osoba. Pan planetki był zbyt zajęty swoją maszyną, to raczej niczego nie mógł zauważyć. Ścigany przed chwilą zwierzak uciekł do domu i się tam schował przerażony. Osoba stojąca przed Saiyanem to był nikt inny jak jego straty wróg z przeszłości, który nie tak dawno go uśmiercił przed zniszczeniem Dark Star. Shadow przebywał w swej pierwotnej postaci, najwidoczniej miał dość wyglądania jak tamten Half. Jego czerwone oczy wyrażały szczerą nienawiść, ogon za nim się poruszał jakby zwiastował atak, obnażone kły w podłym uśmiechu wyglądały jakby miały rozszarpać za chwile Safariego.
Według pewnych plotek ten stwór został ostatecznie uśmiercony przez mistica, a przynajmniej tak się wydawało. Poszatkowanie nosiciela nie oznaczało śmierci samego shadowa. Ten znów powrócił, ale miał plany. Największe zło kryje się w cieniu.
-Czego chcesz ?- czerwonowłosy wyrzucił z siebie te słowa gdy tylko zobaczył kogo ma przed sobą. Był martwy, więc raczej szczególnie się nie martwił że zginie ponownie. Do teraz nie myślał wcale o tym demonie czy na pewno zginął od tamtej kuli energii mistica. Jak dotąd jego umysł wypełniało zupełnie co innego...
Fioletowy potwór nic nie odpowiedział a pstryknął jedynie palcami złowróżbnie się uśmiechając. Obu spowiła nieprzenikniona czerń. Nie było nic, nawet gruntu. Unosili się w tej całkowitej pustce. Saiyan tylko widział błyszczące czerwone źrenice swego przeciwnika. Nie mógł wyczuć jego ki, a co gorsze niczego nie mógł wyczuć jakby nic nie było wokół. Jakby bardzo chciał, to też nie mógłby się wyteleportować z racji braku jakiegokolwiek sygnału energii. Sytuacja była kłopotliwa. Drapieżne oczy się zbliżyły i przemówił głos Greeneza shadowa:
-Miło widzieć, że nie żyjesz. Chciałem cię tylko odwiedzić.- w ciemności błysnęły kły raczej nie zwiastujące niczego miłego. Z kolei w słowach można było wyczuć pewien jad.
-Jak widzisz, nauczyłem się paru nowych sztuczek od naszego ostatniego spotkania. Jesteś wciąż za słaby by mi coś zrobić. Jesteś niczym.- ton głosu shadowa przybrał kpiącą barwę.
Shadow drażnił Saiyana bawiąc się przy tym wyczuwając jego uczucia. Greenez potem szeptał mu do ucha jaki to Saf jest beznadziejny, że nawet przy siostrze wypadł cienko. Czerwonowłosy czuł czystą nienawiść do tego stwora. Zacisnął pieści, ale nic nie mówił. W końcu wydusił to jedno zdanie:.
-Greenez, jaki jest w końcu cel twoich „odwiedzin”?- małpiaty wymówił te słowa z naciskiem na to ostatnie.
-Nie nazywaj mnie już tak! Popełniłem błąd dając sobie imię podobne do tego śmiecia, z którym byłem zmuszony przebywać.- demon był już wkurzony.
-To jak mam cie nazywać ?- Saf był nieco zdezorientowany już wystarczająco faktem, że byli „nigdzie” gdzie prócz nich czegokolwiek innego nie było.
-TY jesteś tamtym śmieciem! Nie masz prawa znać mojego prawdziwego imienia nawet jeśli kiedyś stanowiliśmy jedność!-
Saf nic nie widząc już się gotował na atak. Odpalił swój najwyższy stopień Super Saiyana jaki posiadał. Spowity złotą aurą i wyładowaniami energii rozświetlał nieprzeniknione ciemności. Shadow zaczął się śmiać i natarł na niego.
- HAHAHAHAhahahaha !! Jesteś słaby, nic mi nie zrobisz! Nie pozwolę byś był silniejszy.- potwór wystawił w ataku swoją szponiasta łapę. Był szybki. Saiyan nawet z większą mocą nie miał żadnych szans. Nim zareagował, to pazury zatopiły się mu w ciało. Dosłownie wniknęły jakby ogoniasty był z dymu. Przemiana poczęła migotać i znikła po chwili. Stwór miał w garści jasną kulę, którą wyciągnął mu z piersi. Saf znowu był normalny do tego osłabiony i bardziej zdezorientowany niż kilka minut temu..
-Zabrałem ci wszystko co osiągnąłeś. Popatrzę jak cierpisz. Nie jesteś wart zachodu by cie całkowicie unicestwiać. Nikt cię nie ożywi, a i już zostałeś zapomniany. Hahahaha.-
Shadow znikł z mocą Saiyana w pięści zanosząc się upiornym śmiechem. Ciemność minęła, wróciło światło grunt i reszta. Chłopak znowu był na planecie gdzie miał trenować. Zamroczył go ten powrót. Gdy mu przeszło począł się rozglądać za mentorem. Coś się zmieniło. Samochód właściciela stał teraz z innej strony domu i był bardziej wypucowany niźli go widział nie tak dawno. Samego Kaio nigdzie nie było widać jak też jego towarzyszy. Z kolei czerwonowłosy czuł się bardzo osłabiony. Nawet miał problem z poruszaniem się. Co się właściwie stało ? Pojawił się jego stary wróg, którego i tak nie miał szansy nawet go tknąć. Wiedział o tym doskonale. Co tak naprawdę on knuł i czy jeszcze wróci ? To była wielka niewiadoma. Zło zawsze czyhało w pogotowiu na swój ruch.
A teraz ? Osłabiony Saiyan chciał się przemienić, lecz nic się nie stało. Zupełnie nic. Próbował wyczuć jakąkolwiek Ki i też żadnego rezultatu. Spróbował jakieś inne techniki, też nic. Nie umiał ich wykonać. Tylko mógł latać i używać Kiaiho. Stracił prawie całą wiedzę praktyczną na temat swych umiejętności jak też przemian. Czuł się jak inwalida.
Został prawie bez niczego jak po pojawieniu się na Ziemi. Nie dość, że stracił uprzednio pamięć, to też życie, rodzinę, dom, a teraz swoją moc i techniki. Nie miał szczęścia. Kolejna zła wieść wisiała nad nim.
Wymiar w którym był z shadowem posiadał inny czas niż rzeczywisty. Safari stracił bowiem w tej próżni ponad dwa lata. A w ciągu tych lat wiele się zdarzyło...
Statystyki :
s: 168
sz: 190
w: 175
e: 180
PL: 4970
HP: 2625
KI: 2700
Techniki:
Kiaiho
Bukujutsu
Bakuhatsuha - BLOK
Ki-Feeling - BLOK
Shudinkado - BLOK
Przemiany:
SSJ - BLOK
Rasa: Saiyan
Wiek: 21 (chyba ?)
Wygląd:
Jak wielu saiyanskich wojowników jest wysoki (w jego wypadku, to: 188 cm wzrostu) z odpowiednią muskulaturą. Jego kruczoczarne włosy są charakterystycznie rozczochrane jak u każdego Saiyana. Jednakże się wyróżniają będąc po części w innym kolorze (jakim jest czerwień) przez co mylnie może być uważany za Halfa, którym nie jest. Dla własnego upodobania obwiązuje sobie głowę chustą w odcieniu soczystej pomarańczy.
Jak każda wojownicza małpa posiada ogon, na którego koniec zawiązuje czarną „szmatkę”. Gdyby go ktoś spytał czemu to robi to pewnie by odpowiedział, że go hartuje. Jednakże to nie ma większego znaczenia dla niego, bo po prostu tak mu wygodnie.
Jako mieszkaniec planety Ziemia ubierał się typowo dla ludzkiej populacji. Głównie to były bladoniebieskie dżinsy z podwiniętymi nogawkami, czarny pasek z miedzianą klamrą, zielony niczym trawa T-Shirt (na zmianę miał też przylegającą koszulkę w odcieniu beżowym z granatowymi paskami po bokach), sportowe czerwono- żółte buty, bezpalcowe rękawiczki (zwykle podwinięte do nadgarstków) w podobnym kolorze co obuwie i bezrękawnik z kapturem w odcieniu chustki, którą zwykł nosić na głowie.
Kiedyś posiadał czerwone okulary-gogle, które były nie tylko pamiątką z jego przeszłości, ale też pełniły pewną funkcję dość ważną dla Saiyana.. Filtrowały promieniowanie Bursta uniemożliwiając przypadkową przemianę w Oozaru. Prawdopodobnie posiadały jeszcze może inne funkcje, ale po ich stracie Saf nie miał okazji się tego dowiedzieć.
Po ostatnich wydarzeniach całkowicie zmienił swój ubiór (nie licząc czarnej chustki na ogonie, którą nadal ma). Raz miał okazję ponosić stary już saiyanski mundur wyższej rangi po dziadku, który jednak się szybko zniszczył w ferworze przebytych walk na piaskach Vegety. Granatowy kombinezon jak i pancerz bez naramienników ostały się w bardzo opłakanym stanie. A chusta, którą ciągle tak nosił na głowie to albo zaginęła albo nic z niej nie zostało. Po wycieczce na pewną planetkę znaną przez nielicznych, której nazwa brzmi: Yardrat, nosił się przez jakiś czas jak miejscowi. Luźne, wiśniowe spodnie, jasna koszula z długim rękawem i pół-ochraniacz z lewym naramiennikiem oraz ciemne obuwie powyżej kostki. Gdy wrócił na Ziemie, to ponownie przywdział ziemski ubiór. Tym razem to był granatowy T-Shirt, na którym była założona typowo polarowa bluza z kołnierzykiem w kolorze ciemnej czerwieni. Na nogach zielono-szare bojówki z kieszeniami i buty zachowane ze stroju z Yardrat. Przy każdym jego dotychczasowym stroju towarzyszyły typowo czerwone gogle. Z racji pewnych wydarzeń zaistniałych w późniejszym czasie, zostały one zniszczone. Miast okularów, to obecnie posiada aureolę nad głową.
Od dość niedawna posiada szarpaną bliznę na prawym boku pod żebrami- pamiątkę z nauki na Yardrat.
Nosi pod bluzą magiczny naszyjnik, który podarowała mu siostra dostając go uprzednio od tajemniczej staruszki zanim opuścili Ziemie. Na hasło „Osuwari” przedmiot się świeci i ściąga go gwałtownie w dół. Reaguje tylko na głos Kisy.
Charakter:
Jak na rasowego „Kosmicznego Wojownika” posiada łagodne usposobienie, które raczej było wynikiem pewnej trochę nieprzyjemnej czy trochę nieszczęśliwej sytuacji jaka mu się przydarzyła. Jego pierwotna (wredna dosyć) osobowość zmieniła się o 180 stopni, ale pewne cechy pozostały (jak wola walki, zawziętość czy pragnienie zmierzenia się z godnym przeciwnikiem).
Obecnie jest sympatycznym i miłym młodzieńcem, który powziął sobie w obowiązku pomaganie innym. Stara się być optymistą, ale czasem mu to nie wychodzi albo po prostu ma gorszy dzień.
Wykazuje lojalność wobec tych, na których mu zależy. Jak każdy Saiyan bywa uparty i nie tak łatwo się poddaje nawet gdy nie ma innego wyjścia. Potrafi poświęcić swe życie dla dobra wyższej sprawy nie myśląc o konsekwencjach swojej decyzji (inaczej mówiąc: bywa lekkomyślny). Zazwyczaj jest spokojny. Nie lubi stosować brutalnej przemocy chyba, że sytuacja tego od niego wymaga.
Jak każdy Saiyan czy Half, wyznaje podświadomie zasadę: „Co cię nie zabije, to wzmocni”
Historia:
Wszechświat to zbiór wielu galaktyk przypominających dyski czy też wiry w różnym stopniu zawirowania oraz czarne dziury, które są rozsiane po całej przestrzeni kosmicznej. Istnieje przekonanie, że Wszechświat istnieje tylko jeden. Jednakże to błąd myślowy, bowiem wielu naukowców i filozofów doszło do wniosku czy też odkryło inne wymiary występujące w nieskończonej mnogości. Wiele światów przejawia wobec siebie podobieństwa lub też różnice w większym lub mniejszym stopniu. To tak jak postawić naprzeciwko siebie dwa lustra gdzie odbicia nigdy się nie kończą.
Pewne wymiary posiadły wiedzę jak przedostać się do innych uniwersów i potrafią to wykorzystać na wiele sposobów. Ta krótka opowieść się zaczyna od właśnie jednego z nich gdzie technologia osiągnęła wyższe wyżyny, gdzie historia potoczyła się w zupełnie innym kierunku niż w oryginalnym świecie skąd ma swoje źródło.
Działo się to w uniwersum podobnym do tego jakże też równie odmiennego od głównego wymiaru. Vegeta, Ziemia czy Namek i inne planety miały tam swe miejsce tak jak pierwotnie. Galaktyka była dość niespokojna z powodu wielu konfliktów (głównie za sprawą znienawidzonych demonów), ale to też miało swoje dobre strony z powodu zawieranych sojuszów wśród gatunków istot rozumnych. Jednakże takie sprawy nie dotyczyły Saiyan-wojowniczej rasy, która niezar była postrachem kosmosu. Na „planecie małp” odbyło się bowiem wiele wojen nim zaszły pewne zmiany dla nich korzystne.
Niegdyś wiele lat temu panował konflikt między Saiyanami a Tsufulami. Obie rasy pragnęły wtedy władać planetą na swój własny sposób próbując się wybić co do nogi, którego skutkiem wiele odmiennych żywotów zakończyło swój bieg i to bardzo gwałtownie w wielu przypadkach. Vegeta była niegdyś we władaniu „słabej” populacji. Do czasu póki Saiyanie nie zechcieli przejąć glob czerwonego piasku. Odbyło się wiele walk, bitew, które zbierały swe krwawe żniwa. Oba gatunki chciały przejąć planetę, która niegdyś należała do jednej ze stron. Wielu poświęciło życie i wielu nie przeżyło. Tsufule mimo zaawansowanej technologii nie dawali sobie rady z małpami, którzy się okazali znacznie potężniejsi niż tamci mogli przypuszczać. Najwięcej strat ponieśli Tsufulianie co zaskutkowało prawie całkowitą eksterminacją. Z czasem niedobitki tej rasy usunęli się w cień i zostali zapomniani. Od tamtej pory naród Saiyanski żył w nieświadomości z inną rasą, która się ukrywała przed ich wzrokiem pod ruinami jednego z tsufulskich miast w miejscu, o które nie mogli ogoniaści podejrzewać. W ten oto sposób na planecie przebywały ze sobą dwie odrębne rasy, z których jedna tak jakby znikła z powierzchni globu.
Nastała też nowa władza wśród Saiyan. Z początku był pokój. Lecz to nie trwało długo. Międzyczasie odbywały się nieliczne bunty wśród ludu z powodu zmian. Co niektórym Saiyanom nie podobała się władza obecnego króla, ale jak na razie zostali stłumieni. Po kilku latach władania (twardą ręką jak nie patrzeć) w domniemanym spokoju, pewni osobnicy postanowili zrealizować plan poprzedniego władcy sprzed lat. Nieżyjący król zanim jeszcze zginął w walce miał bowiem pewne plany i jak to bywa, chciał wykorzystać technologie poległej rasy. Zebrało się kilku najlepszych inżynierów genetyki, którzy byli lojalni wobec starego króla i postanowili wykraść kilka zahibernowanych saiyanskich zarodków ze specjalnego pomieszczenia przeznaczonego do ich przechowywania do realizacji „projektu”. Otóż Saiyanie zazwyczaj niezbyt byli tolerancyjni gdy się rodziło naraz więcej niż jedno dziecko, a szczególnie jak miały to być bliźniaki jednojajowe. Zbędne oddawali jeszcze zanim zaczęły się rozwijać na „przechowanie”. Saiyanscy naukowcy mieli bardzo dobre pojęcie o tej praktyce. W końcu także zajmowali się tym. Potajemnie członkowie owej grupy „królewskiej” postanowili wprowadzić w życie pewien plan związany akurat z genetyką co kiedyś został zlecony przez poprzednią władze na planecie. Chcieli stworzyć potężnego, saiyanskiego wojownika pod swą komendę. Owszem, sukcesywnie udało im się z kilka zarodków ukraść. Nawet jakimś nieznanym sposobem zdobyli DNA osobnika o bardzo zaawansowanych umiejętnościach, którego akurat geny pasowały idealnie do jednego z wykradzionych embrionów. Postanowili ów geny wszczepić temu zarodkowi, który by się idealnie zsynchronizował. Zrobili to, powiodło się, lecz nastąpiły drobne i nieodwracalne zmiany w łańcuchu DNA eksperymentu, które się zdradzą już w trakcie rozwoju. Potem trzeba było szybko się zdecydować, a decyzja do łatwych nie była. Padały pytania, na które sami musieli znaleźć odpowiedzi. Czy będą go „hodować” w kloszu wypełnionym specjalistycznym płynem czy może znajdą zastępczą matkę z rodu Saiyan, która pragnęła dziecko, ale nie mogła liczyć na partnera. Stwierdzili, że druga opcja będzie lepsza i bardziej humanitarna. Na ten czas zmodyfikowany zarodek musiał zostać ponownie zahibernowany, lecz nie na długo. Jako, że mieli swoich ludzi wśród populacji, to mieli ułatwione zadanie. Przez jakiś czas wypatrywali odpowiednich Saiyanek czy Halfek do pełnienia roli inkubatora dla ich eksperymentu, lecz żadna zapytana nie wyraziła zgody. Zresztą wiele z nich też miało uprzedzenia do naukowców, a czas nieubłaganie mijał.. W końcu jedna z wojowniczych kobiet się zgodziła. Nie należała do wysokiej rangi i jakoś wyróżniała się charakterem od typowej Saiyanki. Owa wojowniczka zgodziła się na tą propozycję, gdyż nie miała partnera i od dawna pragnęła mieć dziecko. Ta mimo czystej krwi nie była typowo czarnowłosą Saiyanką, gdyż miała zieloną grzywkę. Tak, zieloną, bo była wnuczką pewnego zielonowłosego Halfa, który w dosyć nietypowy sposób uciekł z Vegety wiele lat temu czy jak to ująć: trzy wieki temu..
Dziewczyna praktycznie nie miała pojęcia, że się wplątuje w tajny eksperyment zlecony przez poprzedniego króla, gdyż tamci nie zdradzili jej szczegółów tego, ale zapewnili narodzenie się potomka oraz pomoc w jego wychowaniu. Uczestnicy tajemnego projektu wszczepili Saiyance „udoskonalony” zarodek w macice. Zanim jeszcze nastąpiły nieodwracalne zmiany, powielili je i kopii zaaplikowali DNA pewnej nieżyjącej Saiyanki, które udało im się zdobyć. „Zapasowy” z żeńskimi genami został zahibernowany, by w razie czego po latach go wykorzystać, by mógł powstać kolejny Saiyan, który by mógł pomóc zapanować nad innymi planetami i wygrywać wojny z wrogimi rasami. Wracając do pierwszego, dziecko się dobrze rozwijało i potem nastąpił poród. Urodził się zdrowy, ogoniasty chłopiec bardzo podobny do pewnego osobnika niskiej klasy. Em… Niemowlę miało po części czerwone włosy co było dziwne i nietypowe. Ci myśleli, że coś poszło nie tak i wyszedł im po prostu Half. Po pewnych dyskusjach naukowcy doszli do wniosku, że to miało związek z wprowadzeniem „zaawansowanych” genów, które nieco odmieniły strukturę pewnego fragmentu DNA odpowiadającego za koloryt włosów, ale też to nie wpłynęło na resztę. Pozwolono zastępczej matce nadać dziecku imię, a brzmiało ono: Rapsley (typowo saiyanskie imię jakie w obecnych czasach było coraz rzadszym zjawiskiem wśród populacji wojowniczej rasy. Tradycja nadawania typowych mian noworodkom już powoli zanikała. Mało który z Saiyan czy Halfów je kultywował).
Chłopiec imieniem Rapsley był wychowywany jak każdy się Saiyan, a przy tym wszystkim członkowie programu mu pomagali. Nawet niektórzy z nich się w pewnym sensie zżyło eksperymentem i ochotniczką. Były prowadzone specjalne badania, treningi na wyzwolenie mocy, sparingi, poznawanie nowych technik i nauczanie o innych cywilizacji. Taka wiedza była niezbędna do ich planu. Bowiem saiyanscy inżynierowie nauki genetycznej nie zamierzali poprzestać tylko na Vegecie, ale też chcieli opanować Ziemie i parę innych planet. Oczywiście o tych innych światach się dowiedzieli z bazy danych z pałacu, do której się włamali niepostrzeżenie omijając wszelkie systemy bez zostawiania jakikolwiek śladów swej obecności. Po kilku latach od pierwszego eksperymentu, przystąpili do drugiego. Powstała saiyanska dziewczynka, która kropka w kropkę była jak pierwowzór z których miała geny. Rodzeństwo dorastało razem wraz z zastępczą matką, która przekazała im część swojej wiedzy. Nikt z całej trójki nie podejrzewał, że ich opiekunowie coś knują od samego początku. Przez te wszystkie lata nikt z obecnej władzy czy poddanych Vegety nie zdawał sobie sprawy, że coś się działo tuż pod ich nosami. Saiyanscy naukowcy nie poprzestali tylko na stworzeniu wiernych sobie żołnierzy, chodź nie do końca im to wyszło jakby chcieli, ale to już inna bajka.
Po latach treningów i innych rzeczy w odosobnieniu od reszty planety, wtajemniczeni stwierdzili, że JUŻ CZAS. W końcu ciągle o sobie znać dawała im władza Vegety. W międzyczasie Rapsley osiągnął maksymalną moc, którą mógł mieć. Po wyuczeniu się paru sztuczek był po prostu niewyczuwalny. Wtajemniczeni uznali, że jest już gotowy. W przeddzień tego wszystkiego zastępcza matka wyznała w tajemnicy już dużym swoim dzieciom skąd się wzięli. Saiyan raczej kiepsko to przyjął w przeciwieństwie do młodszej siostry. Nabuzowany, młody, saiyanski chłopak wkroczył do budynku, w którym znajdowało się główne laboratorium. Tak naprawdę nie było jednego zabudowania, a był to pewien kompleks znajdujący się właściwie na piaskach pustyni ukryty za kurtyną rudego kwarcu oraz pod warstwą energetycznej bariery kamuflującej uniemożliwiającej wykrycie na kilka różnych sposobów. Część pomieszczeń znajdowała się bezpośrednio pod ziemią. Rapsley posługując się zmysłami bez problemu zjawił się w jednym z laboratoriów, które znajdowało się akurat na ostatnim piętrze zabudowania. Oczywiście matka pospieszyła za nim by go powstrzymać przed tym co właśnie chciał zrobić. Właśnie w tym momencie co niektórzy z naukowców pracowało przy prototypie pewnego urządzenia, które by umożliwiło przemieszczanie się miedzy planetami bez potrzeby używania statków kosmicznych. Wracając do tego co miało właśnie nastąpić, to zaczynało się robić niebezpiecznie. Rapsley nie mógł uwierzyć, że jego matka nie była jego prawdziwą matką. Ba, nie była jego biologiczną matką. Mimo typowo saiyanskiego wychowania jak i charakteru, to ją kochał. Jednak nie pałał obecnie dobrymi myślami o opiekunach, których miał przed sobą. Co niektórzy chcieli go zatrzymać i nawet prywatną ochronę kompleksu wezwali. Tak w nim emocje się gotowały, że pokrótce mocno się wkurzył rozwalając całe pomieszczenie wielką falą złotej ki. Matka nie zdążyła, a gdy tylko się pojawiła to ją fala uderzeniowa poniosła w stronę najbliższej pancernej ściany. W trakcie tego wszystkiego prototypowe urządzenie się uruchomiło z powodu uwolnionej sporej ilości energii i stojący obok wściekły Saiyan znikł nim cała zabudowa została unicestwiona w wyniku eksplozji wraz wszystkimi i z wszystkim co tam było. Nastąpił jednak wybuch maszyny po jakimś czasie, który rozniósł w pył cały budynek z innymi mu przyległymi. Wszystko rozniosło na strzępy. Nawet zostały naruszone fundamenty jak i pomieszczenia pod ziemią. Nawet nie wiadomo czy ktoś przeżył to wszystko i uciekł. Plany poprzedniego króla zostały zniweczone i to z wielkim hukiem, który zapewne nie mógł być przeoczony przez resztę planety. Temu wszystkiemu z daleka przyglądała się się pewna dziewczynka z ogonem, która była obecnie na zewnątrz dzięki matce, która ją uprzednio wyprowadziła nim jej syn wpadł w niepohamowany gniew. Wiedziała co się stało, podejrzewała, że tak będzie. Jej brat żył, lecz po prostu znikł z planety. Postanowiła go szukać. Z jej ust padły tylko słowa: "Braciszku... znajdę Cię.".
Gdy tylko owa postać znikła, spod gruzu wyjrzało paru poturbowanych ocalałych...
W tym czasie młody Saiyan wylądował, a raczej zarył głęboko w lesie na jakiejś nieznanej mu planecie. Na błękitnej planecie zwanej Ziemią. W wyniku teleportacji stworzył się duży i dość głęboki krater o stromych ścianach, w którym ogoniasty się teraz znajdował. Chłopak miał zniszczone ubranie i był z lekka poparzony, a na dodatek w wyniku eksplozji stracił pamięć. Wszystkie wspomnienia z Vegety zostały wymazane. Ta sytuacja się też do tego przyczyniła, że moc którą posiadał została utracona jak i zdobyte przez te lata umiejętności bojowe. Prawdopodobnie bezpowrotnie, ale nie było co do tego pewności. Stał się jednym z najsłabszych, choć niezupełnie porównując z ziemskimi istotami. Saiyan leżał na dnie krateru przez jakiś czas nieprzytomny i niczego nieświadomy. Potem się ocknął następnego dnia z obolałym ciałem, a szczególnie pulsującą z bólu głową. Czuł się jakby brał udział imprezce obfitującej w alkohol, po którym ma się potem silnego kaca. Nie dość, że jego głowę jakby tir przejechał, to jeszcze się mu w niej kręciło jak po karuzeli. Po chwili leżenia kiedy mu nieco przeszło, począł się zastanawiać. Nie wiedział kim jest, skąd się tu wziął i w jaki sposób. Po prostu nic. Czarna pustka. Aż dziw, że jeszcze pamiętał jak się mówi czy oddycha. Jedynie co mu zostało po tamtym życiu, to czerwone gogle z jakiegoś sztucznego tworzywa, które miał przy sobie. Jednak nic one mu nie mówiły. Jeszcze większą zagadką był jego ogon, który był przewiązany jakimś kawałkiem nieznanego mu materiału. W jaki sposób pozyskał te dziwne przedłużenie swojego krzyża ? Nie było sensu raczej próbować dojść do czegokolwiek, bo nic nie pamiętał. A ciąganie za własny ogon nic nie dawało poza utwierdzeniem się w fakcie, że faktycznie jest jego częścią ciała. Niczego nie miał w głowie poza podstawową wiedzą, która fragmentami przewijała mu się przez jego świadomość. Osłabiony z trudem się wygramolił z leja na jego brzeg i upadł na kolana podpierając się rękoma i ciężko dysząc przy tym. Gwałtownie łapał oddech jakby miał zaraz już wydać ostatni dech. Chwilę to trwało nim poczuł się nieco lepiej. Lekko krwawił i miejscami miał poparzoną skórę, która go piekła. Powoli się podnosząc zaczął się rozglądać po tym dziwnym miejscu gdzie się znalazł. Zaraz, zaraz…To się las nazywa, a to są drzewa. W końcu stanął na nogi. Postawił pierwszy krok i upadł w trawę. Wstał z ziemi i począł powoli iść w nieznanym sobie kierunku. Po prostu szedł przed siebie mimo że go całe ciało bolało. Upadał raz po raz, ale się przytrzymywał mijanych pni, aż dotarł nad strumień. Krystalicznie czysta woda, która spokojnie sobie płynęła niedużym nurtem przez las. Zanurzył w tej cieczy dłonie i wpierw sobie ochlapał twarz, a potem się napił by zwilżyć wysuszone gardło. W trakcie picia zauważył swoje zniekształcone odbicie. W pewnym sensie zaczął sobie jakieś fragmenty przypominać. Po jego głowie zaczęło się tłuc jedno słowo, które nie znał: Saiyan. Co to było za słowo ? Oznaczało rzecz, kogoś ? W końcu dotarło do niego pewne znaczenie słowa. Saiyan to ktoś, ale kto ? Czy to właśnie tym on był ? Tym Saiyanem ? Potem sobie przypomniał czym się taki Saiyan wyróżnia. Bardzo dobra kondycja fizyczna, ogon i czarne włosy oraz oczy. No na razie nie można było mówić o dobrej kondycji patrząc na jego obecny stan. Chwila… Czarne włosy ? Zaczął się zastanawiać skąd ma to czerwone pasmo włosów. W jakiś sposób w jego głowie zagnieździł się fakt, że „Saiyanie” są zazwyczaj czarnowłosi, a czasami zdarzają się też szatyni. Zanurzył głowę w zimnej wodzie i począł próbować zmyć rzekomą farbę. Wynurzył się znowu patrząc w swe niekształtne odbicie. Nadal miał kolorowe włosy. Spróbował jeszcze raz je umyć i znowu niepowodzenie. Jeszcze tak robił z trzy cztery razy aż się poddał. Skoro to nie farba, to co ? Przez jakiś czas siedział nad strumieniem zastanawiając się kim jest albo czym.
Bezimienny jakiś czas spędził nad ruchliwą wodą. Zawiał wiatr pomiędzy drzewami. W wodną taflę wpadła jakaś kolorowa karta, która została wcześniej przywiana strumieniem powietrza gdzieś hen z daleka. Saiyan ją pochwycił nim ją nurt zabrał. O dziwo umiał przeczytać co tam było napisane. To była jakaś ulotka promująca atrakcje, a pisało: Zoo Safari zaprasza całe rodziny….godziny otwarcia… zobaczcie niezwykłe zwierzęta prosto z Safari... Słowo „Safari” dość często się powtarzało w treści tego kawałka kolorowego papieru. W jakiś sposób spodobał się chłopakowi ten wyraz i nazwał się właśnie: Safari. Może to było głupie imię, ale nie miał pomysłu na inne. Od tego momentu był już kimś, ale co dalej ? Zaczął żyć w lesie na dziko. Jak każde tam żyjące zwierze musiał przetrwać. Jedynie co miał przy sobie cywilizowanego to te gogle, które przy nim leżały gdy tylko się ocknął. Nie wiedział do czego mogłyby służyć, ale czasem nosił je od tak na nosie nie do końca wiedząc co z nimi począć. Praktycznie, to się z tymi okularami w ogóle nie rozstawał.
Minęło kilka miesięcy w dziczy. W tym czasie okolice raz w miesiącu zdążył napaść jakiś wielki potwór, o którym Saf nic nie wiedział a tym bardziej nie widział. O dziwo zawsze tak było jak tylko spojrzał na księżyc w pełni, a potem sam leżał nagi wśród zniszczonej okolicy. Ze znalezieniem gogli nie było problemu, bo zawsze je zostawiał w jednym miejscu gdy tylko miał iść na spoczynek. Pewnego wieczoru nim jeszcze wzeszedł księżyc w pełni na nocne niebo, Saf od tak z ciekawości założył okularo-gogle. Chciał zobaczyć jak wygląda księżyc przez te czerwone soczewki. Świat przez nie dość ciekawie wyglądał. Miał tylko pewne obawy co do tego, bo zwykle chwile potem pojawiała się Besta jak tylko się spojrzał w świetlistą tarczę satelity. Jak dotąd nie domyślał się jaki ma to związek z nim. Lecz tym razem nic się nie stało. Zupełnie nic. Czyżby go uchroniły od tego te dziwne gogle o czerwonych szkłach ? Potem o dziwo przypomniał sobie pewną ważną rzecz mówiącą o Saiyanach. To, że jak taki wojownik posiadający ogon spojrzy w księżyc, to zamienia się w wielką małpę, która niszczy wszystko i wszystkich. A czynnikiem rozruchowym do tego było właśnie posiadanie pewnej cechy anatomicznej. Przez okulary spojrzał na swój ogon. Raczej było mu go szkoda, bo się nieraz przydał. Zresztą skoro ma te dziwne gogle, to nie musi się go pozbywać. Zaczął się domyślać, że to było pewne zabezpieczenie dla niego, bo on tego jakoś nie potrafił kontrolować.
Kolejne dni i miesiące potem spokojnie mijały bez udziału potwora w osobie Safa, który nim był w trakcie owej pełni. W tym czasie na Ziemie przybyła pewna ogoniasta dziewczynka, którą się zajęła jakaś pani naukowiec. Pewnego dnia na polowaniu Safari miał problem. Ganiał go rozwścieczony Tyranozaur z zamiarem pożarcia go albo też po prostu rozerwania go na strzępy. Ogoniasty biegł przez gęsty las. W pewnym sensie uciekał, a w innym próbował gada zmęczyć. W pewnej chwili obaj wpadli na polne gdzie stała nieduża chatka. Saf przebiegł obok niej, z kolei ponad dziesięciometrowa bestia taranując bokiem rozwaliła ów domek, w którym mieszkała tajemnicza dziewczynka z ogonkiem. Saiyanowi coś w umyśle zabłysło jak ją tylko zobaczył przez ten ułamek sekundy. Jej twarz wielokrotnie mu się śniła przez wiele nocy. Coś w sobie poczuł, że miedzy nim a nią jest jakaś dziwna więź. Nie było sensu dać się ganiać dalej temu stworowi. Jakby zsynchronizowany z tą dziewczynką Saf pokonał jednym ciosem bestie kładąc zarazem kres jej żywota. Po tym spotkaniu dotychczasowe życie młodego Saiyana się zmieniło. Oddziczał, zaczął normalne ubranie nosić miast skór zwierzecych (ziemskie oczywiście). Odbudowali wspólnymi siłami z Kisą dom, który był znacznie lepszy od tamtej chatki. Kisa, bo tak miała ów dziewczyna z ogonem na imię, której niechcący poprzedni dom rozniósł w drzazgi. Zamieszkał razem z nią traktując ją jak młodszą siostrę. O dziwo oboje nie znali swej przeszłości, ale to nic. Ważne, że mają siebie nawzajem…
Od tamtego spotkania minęły kolejne miesiące. Reasumując, Saf był już na Ziemi prawie dwa lata. Nawet nie zauważył jak szybko one zleciały. Jego dotychczasowe życie było niemal sielankowe. Niemal, bo musiał w jakiś sposób zdobywać pieniądze na utrzymanie jak i na wyżywienie. Ta druga kwestia była bardziej kłopotliwa. Saiyanie jak to oni pożerali prawie, że całe ciężarówki wszystkiego co było jadalne. Praktycznie co drugi, trzeci dzień trzeba było się okupować zapasów na co najmniej miesiąc. Co poradzić, te małpy to istne żarłoki z gumowymi żołądkami. Akurat miał nastąpić kolejny poranek, który jak zawsze miał się zacząć porządną wyżerką na śniadanie. Była szósta rano czy też wpół. Sam już Saf nie pamiętał jak to z tym było. Był zaspany, jak zawsze o tej godzinie. Ledwo się gramolił spod kołdry z włosami na głowie niczym dwukolorowe gniazdo. Obudziły go dziwne szmery w pokoju, których sprawcą była oczywiście Kisa myszkująca mu po szafach. Jego siostra była dziwna, bowiem często podbierała bratu jego ubrania. Często je przymierzała paradując przed lustrem w innym pokoju. Tak też było i tego dnia, a raczej rana. Nie zdążył ogoniastej dobrze zdybać, a już mu zwiała z uśmiechem na twarzy. Już próbował ją ścigać w samych bokserkach, a ta uciekła ślizgając się na chodniku w holu przy schodach aż pod same drzwi wejściowe. Nie licząc tego drobnego wygłupu z rana, to miały miejsce inne wydarzenia. W drzwiach pojawił się jakiś długowłosy Saiyan, a tymczasem Kisa zasłabła z powodu bolącego serca. Obcy dość panicznie zareagował na widok młodej Saiyanki i dużo czasu nie minęło jak ją zaniósł do kuchni i zaczął się rządzić rzucając poleceniami w stronę jej brata. Gdy ta była nieprzytomna, to przybysz zdradził swą tożsamość oznajmiając iż jest dziadkiem Safa i Kisy. W tą historie ciężko było uwierzyć czerwonowłosemu. On z nim spokrewniony ? Przecież ten facet wyglądał jakby bardziej był jego bratem. Jakby było tego mało tego dnia, to ogoniasta sprowadziła do domu pewną dziewczynę. Fioletowowłose dziewczę o złotych oczach zwało się Taalumą i raczej zapewne nie była zwykłą osóbką. Dzięki niej okna ze strychu straciły szyby. Nie wliczając nieco bojowniczego posiłku (ze strony Kisy) ufundowanego przez dziadka, to po jakimś czasie młoda kobieta odeszła z dość pesymistycznym nastawieniem. Zarzekała się iż przynosi nieszczęście. Co dziwne, na polecenie Kisy podążył za nią. Można było uznać, że praktycznie ją szpiegował. Przedzierał się za nią przez leśny gąszcz, dziką plażę aż do West City gdzie ją spotkał na ulicy. Dziewczyna była smutna, więc jej zaproponował pójście do Wesołego Miasteczka. Zgodziła się, więc poszli. Pierwszą atrakcją na jaką trafili był tunel Miłości. Ona zadecydowała gdzie wpierw pójść. Saf był speszony gdy się znalazł w jednej łódce z Taal. Na początku było nieco problemów z wiosłami, ale potem mieli to już za sobą jak i strzelające żaróweczki, które pykały tuż nad przepływającą pod nimi dziewczyną. Ciemno było w tunelu, że prawie nic nie było widać. Może i dobrze, że tak się stało. Saf był wtedy czerwony prawie tak mocno jak jego rękawice, które zwykle nosił. Dopiero wyjście z łódki go ochłodziło. Źle wychodził z wodnego transportu i wpadł do płytkiej wody przez co był potem cały mokry. Jako fundator, Saiyan skłonił ją potem na przejażdżkę kolejką górską. Dziewczyna była zadowolona i nawet próbowała namówić ogoniastego, jednak ten się jakoś wykręcił z tego. Następnym celem się okazały samochodziki. Fioletowłosa się świetnie na nich bawiła mimo, że Saf się nie pokusił na to. Po paru „wjazdach” nagle czmychnęła małym pojazdem przez ogrodzenie miasteczka prosto w głąb miasta. Saf był w szoku i przy okazji miał od razu na pieńku z osobą kierującą tą atrakcją. Chłopak musiał pobiec za dziewczyną po drodze prawie się rozbijając o wózek z watą cukrową. Nie obyło się bez przekleństw właściciela owego dobytku. Czerwonowłosy dość długo szukał i kierowcy jak i samochodzika. Pojazd znalazł rozbity o ścianę budynku, a ją zastał kilka uliczek dalej na dachu jakiejś kamienicy w towarzystwie straży pożarnej i policji wraz z helikopterem. Gdy dotarł do niej chwile potem z nią rozmawiając i odkrywając, że coś ich łączy. Brak przeszłości jak i poprzedniej tożsamości przed stratą wspomnień. W tym czasie wszyscy się rozeszli, i straż i policja jak i gapie. Atmosfera była raczej nostalgiczna. Dziewczyna postanowiła zniknąć. Saf jej nie zatrzymywał, potem to już jej nie spotkał w późniejszym czasie. Po powrocie do domu miały miejsce inne zdarzenia, których można oszczędzić. Jednakże można nadmienić, iż czerwonowłosy miał międzyczasie do czynienia z pewnym, bladym niczym trup osobnikiem w okolicach pustyni. Tamten człowiek zwał się shadowem i zmierzył się z Saiyanem tworząc ściany areny z piaskowego tornada wokół nich. Po dość trudnej walce pokonał przeciwnika.
Później miała miejsce wyprawa na Vegetę. Podróż się odbyła ze względu na to, iż dziadek w tajemniczy sposób zniknął z Ziemi i prawdopodobnie wybrał się na planetę małp. Oczywiście nie obyło się bez trudności. Spotkanie pewnej dziwnej dziewczyny, która nie dość, że Halfka to jeszcze posiadała dwie różne świadomości. Kolejny shadow i kolejna walka się odbyła. Saf jakimś cudem uratował mieszkankę Vegety przed eksplozją jaka nastąpiła w walce Kisy z jej przeciwnikiem. Przy okazji w tych przygodach został zabity niegodziwy trener-gwałciciel, który dostał za swoje zbrodnie. Potem nastąpiło tajemnicze zniknięcie młodej Saiyanki i brat próbował jej szukać na pustyni z marnym skutkiem. W końcu nawet doszło do tego, że w afekcie przeżytych emocji nawet stracił przytomność. Safa znalazł jakiś Half, który w jakiś sposób był obyty z pierwszą pomocą, ale to nieważne. Dla ogoniastego niewyjaśnione było to jak się znalazł w kapsule, którą poleciał hen w kosmos. Celem miała być Ziemia, jednakże podróż nie była zbyt przyjemna i do tego zmieniła swój pierwotny kierunek. Burza kosmiczna rzucała stateczkiem niczym piłką do loterii totka. Safa dość mocno poobijało. Szczególnie dlatego, iż w kapsule nie było pasów przy fotelu pilota. Wylądował na skalistej planecie, która z pozoru była niezamieszkana. Nie miał pojęcia gdzie właściwie się znajduje. Nie było nikogo kto by mu powiedział, że właśnie jest na Yardrat. Z pozoru wyglądała na opustoszałą planetkę, bo jednak po chwili spaceru natknął się na jednego z mieszkańców. Różowy człowieczek opatrzył go oraz dał pożywienie. Po krótkim czasie Yadrat-jin zechciał uczyć Saiyana pewnej przydatnej techniki. Na czas pobytu na tym globie Saf miał mentora. Był raczej wymagający, a zadanie do łatwych nie należało. Kamienie, wirujący piasek, to byli przeciwnicy ogoniastego. Po ciężkich, wielogodzinnych próbach udało mu się w końcu opanować Ki-Teleportacje. W milczący sposób podziękował mistrzowi i „błysnął się” na Ziemie wyczuwając tam Ki tamtej Halfki, którą jakiś czas temu poznał. Po tej nauce był w kiepskim stanie fizycznym i nawet zemdlał dziewczynie pod nogami. Towarzysz jaki był wtedy przy niej, opatrzył go. Poznali się trochę. Hazard okazał się dość wprawny w bandażowaniu. W nieco późniejszym czasie (nie licząc pewnych wypadków po drodze) oddalił się od Hazarda i jego towarzyszy. Saf miał ochotę wracać do domu, ale... Po pewnych wydarzeniach nie było co wracać. Dom w ruinie, siostra zaginęła, a dziadek umarł w jego obecności z powodu pewnych powikłań po walce z shadowem w Skalnym Lesie. Poleciał do Kuro, którego znalazł nad strumieniem w górach. Gdy do niego się wybierał, to pokierował się dziwną, demoniczną Ki jaką poznał nim opuścił Ziemie. Nieco się zdziwił widokiem kolejnego Saiyana. Chłopak był jakoś nieufny i zapewne głodny. Upolował mu skrzydlatego gada, którego z wielką chęcią potem pałaszował. Porozmawiał z nim trochę dowiadując się o nim paru rzeczy. Ogoniasty bardzo pragnął wrócić na Vegetę. Chwile potem zjawiła się Halfka, która go nieco zagadała. Saf nie mając nic do roboty, po prostu Kurze wręczył statek i odszedł. Kiedy ponownie się kierował ku domowi, to po drodze minął Hazarda. Był ciekaw co tamten porabia, ale jednak co innego zwróciło jego uwagę. Dziwne przeczucie dzięki teleportacji sprowadziło Saiyana na mroczną planetę, która dla nielicznych była znana jako Dark Star. Dzięki wspomnieniom z poprzedniego wcielenia rozpoznał Mistica jak i walczącego z nim przeciwnika. Chciał mu pomóc, tak jak kiedyś. Zaatakował kreaturę kupując nieco czasu dla Hikaru i na koniec oddając mu resztę energii na Genki Damę. Potwór dopadł Safa urywając mu głowę, a resztę ciała spopielając. Saiyan nawet niczego nie poczuł prócz duszącej go ręki, bo atak agresora był szybki i skuteczny. Chwilę potem się pojawił przed wielkim biurkiem, za którym siedział szef Zaświatów, Enma Daio. Od śmierci czerwonowłosego szybko przeminął jeden, pełny miesiąc.
**********************************
Mimo dziwnego opóźnienia nie było to wcale odczuwalne. Dla Saiyana to był bowiem ułamek sekundy od momentu śmierci do pojawienia się w dziwnym miejscu. Purpurowy rogacz poinformował go o jakimś Kaio dodając, że mu „zaimponował” i wysłał go na Wężową Drogę. Chłopak tego nie do końca rozumiał, ale wypełnił polecenie mimo kotłujących się wielu pytań w jego głowie. Podróż niebiańską autostradą była żmudna, nudna i też męcząca. Czerwonowłosy jakoś starał się sobie urozmaicać tą wędrówkę, ale i tak nie było łatwo. Mimo że był martwy, to posiadał ciało i to wymagające ciało co całej sprawy nie ułatwiało. W połowie trasy do planety Kaio natrafił na pewien pałac gdzie mieszkała Wężowa Księżniczka. Chcąc czy nie został tam zaproszony do środka i ugoszczony posiłkiem. Pani domu zachowywała się dość dziwnie, próbowała go wiele razy namówić by został u niej. Próbowała różnych sztuczek (w tym podrywania), ale jej się to nie udało. Saiyana tylko interesował powrót na Drogę. Wściekła potem władczyni pałacu poczęła go gonić w postaci gigantycznego węża gdy jej tylko zwiał po przebytej kąpieli w gorących źródłach. Sprytny ogoniasty uciekał przed jej paszczą pokonując lotem znaczne odległości. Nawet został złapany za nogę, ale jednym machnięciem ogona po pysku się uwolnił. W finałowym momencie pościgu nagle zwolnił jakby zaraz miał się znaleźć w paszczy potwora, ale tak się nie stało. W złocistym trybie wystrzelił przed siebie niczym kometa, a olbrzymi gad zawodząc żałośnie poparzony upadł w perzynę chmur pod Drogą. Po tym incydencje Saf podróżował potem po staremu przelatując pewne fragmenty trasy póki mu energii starczyło. W ten sposób dotarł na sam koniec i ujrzał hen pod sobą malutką planetkę, która była jego celem w tej wędrówce. Gdy tylko na niej wylądował po paru minutach spotkał niskiego człowieczka przy kości, o niebieskiej karnacji, z czułkami na głowie i z okularami typu lenonki. Powitanie było dość nietypowe, bo zaczęło się żartem na temat włosów. A potem się już komicznie potoczyło. Saf wywinął orła, a sam Kaio ze swoimi towarzyszami prawie padali ze śmiechu. Chwilę potem pojawiła się pewna Niebianka z „boskimi ciasteczkami”, które Saiyan z wielką chęcią pożarł gdyż był bardzo głodny. Ciastka to było jednak za mało. Czułkowaty był przygotowany, więc posiłek już stał na stole dla ogoniastego. Chłopak nieco uraził boską istotę, która przybyła w odwiedziny i zdołał ją jakoś przeprosić. Po krótkiej rozmowie boginka wyszła zostawiając ich samych. Od samego Kaio dowiedział się paru ciekawych rzeczy związanych z jego problemem „dalszej przeszłości”. Na dodatek Pan Północnej Planety dodał, iż potrzebuje ucznia co trochę chłopaka skołowało, bo już było wiadomo czemu musiał się do niego wybrać. Jakby tego było mało- nowy mentor Saiyana zaoferował spotkanie z jego nieżyjącą siostrą. Spotkanie było równie radosne co też smutne. Safari dowiedział się paru rzeczy, które go ominęły i sam też co nieco dodał od siebie. A potem nastąpiło rozstanie, bardziej szczęśliwe niż poprzednie mające miejsce na czerwonej planecie. Młodsza siostra spłatała mu psikusa na pożegnanie aktywując zapomniany naszyjnik, który kiedyś dostał od niej. Kaio prawie by pękł ze śmiechu na ten widok. Gdy tylko niebieski doszedł do siebie, złożył propozycję: trening za rozbawienie go żartem. Okazało się to trudne dla czerwonowłosego, bo raczej miał pustkę w głowie i dość długo się zastanawiał, że aż staruszek z czułkami poczuł się znudzony i to bardzo. W ostatniej chwili chłopak wypalił najbardziej sucharski żart, który jedyny jako tako wpadł mu do łepetyny. Zadziałało i dostał po chwili zadanie do wykonania: złapanie tej małpki-Bubblesa.
TIME SKIP ?
Gdy tylko Kaio się oddalił do swego samochodu... Saf się począł przygotowywać, a jego współtowarzysz treningu już się niecierpliwił. Mała małpa ruszyła z miejsca, duża małpa za nią. Dużej odległości nie pokonali gdy się pojawiła pewna osoba. Pan planetki był zbyt zajęty swoją maszyną, to raczej niczego nie mógł zauważyć. Ścigany przed chwilą zwierzak uciekł do domu i się tam schował przerażony. Osoba stojąca przed Saiyanem to był nikt inny jak jego straty wróg z przeszłości, który nie tak dawno go uśmiercił przed zniszczeniem Dark Star. Shadow przebywał w swej pierwotnej postaci, najwidoczniej miał dość wyglądania jak tamten Half. Jego czerwone oczy wyrażały szczerą nienawiść, ogon za nim się poruszał jakby zwiastował atak, obnażone kły w podłym uśmiechu wyglądały jakby miały rozszarpać za chwile Safariego.
Według pewnych plotek ten stwór został ostatecznie uśmiercony przez mistica, a przynajmniej tak się wydawało. Poszatkowanie nosiciela nie oznaczało śmierci samego shadowa. Ten znów powrócił, ale miał plany. Największe zło kryje się w cieniu.
-Czego chcesz ?- czerwonowłosy wyrzucił z siebie te słowa gdy tylko zobaczył kogo ma przed sobą. Był martwy, więc raczej szczególnie się nie martwił że zginie ponownie. Do teraz nie myślał wcale o tym demonie czy na pewno zginął od tamtej kuli energii mistica. Jak dotąd jego umysł wypełniało zupełnie co innego...
Fioletowy potwór nic nie odpowiedział a pstryknął jedynie palcami złowróżbnie się uśmiechając. Obu spowiła nieprzenikniona czerń. Nie było nic, nawet gruntu. Unosili się w tej całkowitej pustce. Saiyan tylko widział błyszczące czerwone źrenice swego przeciwnika. Nie mógł wyczuć jego ki, a co gorsze niczego nie mógł wyczuć jakby nic nie było wokół. Jakby bardzo chciał, to też nie mógłby się wyteleportować z racji braku jakiegokolwiek sygnału energii. Sytuacja była kłopotliwa. Drapieżne oczy się zbliżyły i przemówił głos Greeneza shadowa:
-Miło widzieć, że nie żyjesz. Chciałem cię tylko odwiedzić.- w ciemności błysnęły kły raczej nie zwiastujące niczego miłego. Z kolei w słowach można było wyczuć pewien jad.
-Jak widzisz, nauczyłem się paru nowych sztuczek od naszego ostatniego spotkania. Jesteś wciąż za słaby by mi coś zrobić. Jesteś niczym.- ton głosu shadowa przybrał kpiącą barwę.
Shadow drażnił Saiyana bawiąc się przy tym wyczuwając jego uczucia. Greenez potem szeptał mu do ucha jaki to Saf jest beznadziejny, że nawet przy siostrze wypadł cienko. Czerwonowłosy czuł czystą nienawiść do tego stwora. Zacisnął pieści, ale nic nie mówił. W końcu wydusił to jedno zdanie:.
-Greenez, jaki jest w końcu cel twoich „odwiedzin”?- małpiaty wymówił te słowa z naciskiem na to ostatnie.
-Nie nazywaj mnie już tak! Popełniłem błąd dając sobie imię podobne do tego śmiecia, z którym byłem zmuszony przebywać.- demon był już wkurzony.
-To jak mam cie nazywać ?- Saf był nieco zdezorientowany już wystarczająco faktem, że byli „nigdzie” gdzie prócz nich czegokolwiek innego nie było.
-TY jesteś tamtym śmieciem! Nie masz prawa znać mojego prawdziwego imienia nawet jeśli kiedyś stanowiliśmy jedność!-
Saf nic nie widząc już się gotował na atak. Odpalił swój najwyższy stopień Super Saiyana jaki posiadał. Spowity złotą aurą i wyładowaniami energii rozświetlał nieprzeniknione ciemności. Shadow zaczął się śmiać i natarł na niego.
- HAHAHAHAhahahaha !! Jesteś słaby, nic mi nie zrobisz! Nie pozwolę byś był silniejszy.- potwór wystawił w ataku swoją szponiasta łapę. Był szybki. Saiyan nawet z większą mocą nie miał żadnych szans. Nim zareagował, to pazury zatopiły się mu w ciało. Dosłownie wniknęły jakby ogoniasty był z dymu. Przemiana poczęła migotać i znikła po chwili. Stwór miał w garści jasną kulę, którą wyciągnął mu z piersi. Saf znowu był normalny do tego osłabiony i bardziej zdezorientowany niż kilka minut temu..
-Zabrałem ci wszystko co osiągnąłeś. Popatrzę jak cierpisz. Nie jesteś wart zachodu by cie całkowicie unicestwiać. Nikt cię nie ożywi, a i już zostałeś zapomniany. Hahahaha.-
Shadow znikł z mocą Saiyana w pięści zanosząc się upiornym śmiechem. Ciemność minęła, wróciło światło grunt i reszta. Chłopak znowu był na planecie gdzie miał trenować. Zamroczył go ten powrót. Gdy mu przeszło począł się rozglądać za mentorem. Coś się zmieniło. Samochód właściciela stał teraz z innej strony domu i był bardziej wypucowany niźli go widział nie tak dawno. Samego Kaio nigdzie nie było widać jak też jego towarzyszy. Z kolei czerwonowłosy czuł się bardzo osłabiony. Nawet miał problem z poruszaniem się. Co się właściwie stało ? Pojawił się jego stary wróg, którego i tak nie miał szansy nawet go tknąć. Wiedział o tym doskonale. Co tak naprawdę on knuł i czy jeszcze wróci ? To była wielka niewiadoma. Zło zawsze czyhało w pogotowiu na swój ruch.
A teraz ? Osłabiony Saiyan chciał się przemienić, lecz nic się nie stało. Zupełnie nic. Próbował wyczuć jakąkolwiek Ki i też żadnego rezultatu. Spróbował jakieś inne techniki, też nic. Nie umiał ich wykonać. Tylko mógł latać i używać Kiaiho. Stracił prawie całą wiedzę praktyczną na temat swych umiejętności jak też przemian. Czuł się jak inwalida.
„Zabrałem ci wszystko co osiągnąłeś.”
Został prawie bez niczego jak po pojawieniu się na Ziemi. Nie dość, że stracił uprzednio pamięć, to też życie, rodzinę, dom, a teraz swoją moc i techniki. Nie miał szczęścia. Kolejna zła wieść wisiała nad nim.
Wymiar w którym był z shadowem posiadał inny czas niż rzeczywisty. Safari stracił bowiem w tej próżni ponad dwa lata. A w ciągu tych lat wiele się zdarzyło...
Statystyki :
s: 168
sz: 190
w: 175
e: 180
PL: 4970
HP: 2625
KI: 2700
Techniki:
Kiaiho
Bukujutsu
Bakuhatsuha - BLOK
Ki-Feeling - BLOK
Shudinkado - BLOK
Przemiany:
SSJ - BLOK
- AlEsper Mod
- Liczba postów : 1541
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(2250/2250)
KI:
(0/0)
Wszystko się wydaje OK
Al's Gray Casual Accept
Al's Gray Casual Accept
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Akcept. Jestem bardzo ciekaw jak będziesz rozwijała się i opisywała odzyskiwanie mocy. Po za tym jedna uwaga taka ode mnie. Nie potrzebnie chyba dałaś starą KP. Wystarczyło pokrótce opisać co było.
The author of this message was banned from the forum - See the message
Po części to stara KP, bo postarałam się większość przeredagować Ten kawałek z dziejami na Ziemi nie był jakoś modyfikowany, bo stwierdziłam że dobrze jest napisany.
No ja już się enty raz powtarzam z tym tłumaczeniem...
Nie pomyślałam nad skróceniem pierwotnej historii. Po prostu. Skupiłam się na modyfikacji starej i nowych dopiskach, żeby nie było że idę na łatwiznę jak co niektórzy.
Tyle ode mnie, czekam na 3 akcept
No ja już się enty raz powtarzam z tym tłumaczeniem...
Nie pomyślałam nad skróceniem pierwotnej historii. Po prostu. Skupiłam się na modyfikacji starej i nowych dopiskach, żeby nie było że idę na łatwiznę jak co niektórzy.
Tyle ode mnie, czekam na 3 akcept
- Rikimaru
- Liczba postów : 1293
Data rejestracji : 20/08/2012
Identification Number
HP:
(1/1)
KI:
(0/0)
To masz ode mnie. Historia mi się podoba i wiem jak piszesz oraz co potrafisz. Przypomniał mi się krótki wątek Rikimaru z Safem jak chwilę na saiyana się przerzuciłem. Akcepcik
- AlEsper Mod
- Liczba postów : 1541
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(2250/2250)
KI:
(0/0)
Dobrze, ponieważ Saf zachowuje pewne techniki nic na ponowny start.
ZAMYKAM
ZAMYKAM
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach