The author of this message was banned from the forum - See the message
Imię: brak (kiedyś przed „wypadkiem” posiadał imię, obecnie nawet pierwszej jego litery nie zna)
Wiek: prawdopodobnie 23 lata
Rasa: Saiyan (nieco modyfikowany genetycznie na potrzeby utajnionego programu na Vegecie jeszcze za czasów Zella seniora kontynuowanego przez juniora), przez niektórych uważany za Halfa ze względu na kolor włosów
Wygląd:
Nie ulega wątpliwości, że jest wysoki (188 cm) i dobrze zbudowany. Przez mieszkanie w dżungli i korzystając z tego co oferuje, utrzymuje się formie. Jego skóra jest lekko opalona i pod nią wyraźnie widać zarys dobrze rozwiniętych mięśni. Twarz ma smukłą z dość wyważonymi rysami, gdzie spod brwi błyszczą ciemne oczy. Gdy się uśmiecha albo warczy pokazując „kły”, nie ulega wątpliwości iż ma zęby w idealnym stanie. Wśród jego rozczochranych na wszystkie strony, typowo czarnych włosach jak u każdego Saiyana można dojrzeć charakterystyczne pasmo czerwieni z przodu głowy obejmujące częściowo grzywkę. Jest to jego jak najbardziej naturalny kolor- bo nieważne ile by się myło, owa barwa nie zejdzie (chyba, że na upartego ufarbować na kolor reszty kłaków). Nie zapominajmy też o tym iż posiada także małpi ogon.
W kwestii ubioru, to wygląda dość niekonwencjonalnie. Po „przybyciu” miał na sobie strzępy kombinezonu (najwięcej się ostało w okolicy miednicy w postaci „portek”, nieco zszargane buty, i rękawica z połową urwanych palców), które były potem nie do zidentyfikowania po dłuższym pobycie. Z racji poczucia iż potrzebuje okrycia z początku owijał się roślinnością (z braku wiedzy na temat flory nabrał potem doświadczenia jakiej rośliny nie brać jako okrycie swego ciała by nie mieć na przykład: wysypki). W późniejszym okresie i nauce polowania dzięki prymitywnym narzędziom stworzonych z tego co miał pod ręką, nauczył się obrabiać skóry i je zszywać. Dość niechlujnie, ale za to porządnie. Obecnie chodzi w stroju wykonanym z różnych kawałków skóry i futra. Zrobił sobie nawet buty, które owija dodatkowo mocnymi włóknami roślinnymi (jak też przedramiona ma obandażowane tym materiałem). Wydartą częścią kombinezonu, a raczej jego resztą związuje sobie koniec ogona (praktycznie nie wiadomo po co, może to przez nostalgie), a innym kawałkiem z kolei włosy na głowie by mogły tworzyć tzw papuzi czub. Często sobie smaruje twarz i odkryte części ciała błotem albo barwnikiem uzyskanym z danej rośliny by móc lepiej się zamaskować w otoczeniu.
Pozostałe cechy charakterystyczne:
-duża blizna na prawym boku tuż pod żebrami
-małe zgrubienie skórne w formie kulki przy lewym uchu od strony szczęki (przypomina kolczyk)
-dwa pieprzyki na lewej dłoni: ciemny i trójkątny na wskazującym palcu przy pierwszym stawie od strony pozostałych, a drugi jaśniejszy i mniejszy na środku małego palca-na widoku
-na wewnętrznej stronie prawej dłoni, tak od strony nadgarstka na „wysokości” małego palca: nierówna, cięta, skośna blizna na długość 1/3 śródręcza skierowana ku środkowi
Charakter:
Ciężko określić jego osobowość, gdyż przez doszczętną amnezje jest zmuszony kształtować ją na nowo. Jednak parę rzeczy jest wiadomych: nie ufa obcym, broni tego co jego i chroni tych co się bronić nie potrafią. Typowo po zwierzęcemu ma tendencje do sprawdzania pewnych rzeczy czy istot - ciekawski jak to bywa przy nowościach, ale też ostrożny (często używa swojego zmysłu powonienia, który w porównaniu do ludzi jest bardziej wyczulony, chociaż nie aż tak jak u zwierząt). W obecnym stanie jego mentalność jest na poziomie kilkuletniego dziecka. Potrafi wyrazić niekomplikowane emocje, jak: radość, gniew czy tzw „foch”. Z reguły jest samotnikiem co nie wyklucza nieliczne momenty polowań grupowych z danymi zwierzętami w dziczy jakiej żyje (praktycznie dzięki temu obie strony korzystają na tej współpracy). Nie umie mówić, ani czytać co nie wyklucza jego inteligencji czy kreatywności jaką wykazuje wraz ze zdolnościami manualnymi. Bywa perfekcjonistą do momentu uzyskania efektu „może być”.
Historia:
Wszechświat to zbiór wielu galaktyk przypominających dyski czy też wiry w różnym stopniu zawirowania oraz czarne dziury, które są rozsiane po całej przestrzeni kosmicznej. Istnieje przekonanie, że Wszechświat istnieje tylko jeden. Jednakże to błąd myślowy, bowiem wielu naukowców i filozofów doszło do wniosku czy też odkryło inne wymiary występujące w nieskończonej mnogości. Wiele światów przejawia wobec siebie podobieństwa lub też różnice w większym lub mniejszym stopniu. To tak jak postawić naprzeciwko siebie dwa lustra gdzie odbicia nigdy się nie kończą. Wymiary są nieskończone, ale istnieje dwanaście Galaktyk, gdzie połowa z nich to bliźniacze odpowiedniki.
Pewne światy wraz z bogami posiadły wiedzę jak przedostać się do innych uniwersów i potrafią to wykorzystać na wiele sposobów. Ta krótka opowieść się zaczyna od właśnie jednego z nich gdzie technologia osiągnęła wyższe wyżyny, gdzie historia potoczyła się w zupełnie innym kierunku niż w oryginalnym świecie skąd ma swoje źródło.
Działo się to w uniwersum podobnym do tego jakże też równie odmiennego od głównego wymiaru. Vegeta, Ziemia czy Namek i inne planety miały tam swe miejsce tak jak pierwotnie. Galaktyka była dość niespokojna z powodu wielu konfliktów (głównie za sprawą znienawidzonych demonów czy też changelingów), ale to też miało swoje dobre strony z powodu zawieranych sojuszów wśród gatunków istot rozumnych. Jednakże takie sprawy nie dotyczyły Saiyan-wojowniczej rasy, która nieraz była postrachem kosmosu wraz z „Demonami Mrozu”. Na „planecie małp” odbyło się bowiem wiele wojen nim zaszły pewne zmiany dla nich korzystne.
Niegdyś wiele lat temu panował konflikt między Saiyanami a Tsufulami. Obie rasy pragnęły wtedy władać planetą na swój własny sposób próbując się wybić co do nogi, którego skutkiem wiele odmiennych żywotów zakończyło swój bieg i to bardzo gwałtownie w wielu przypadkach. Vegeta była niegdyś we władaniu „słabej” populacji. Do czasu póki Saiyanie nie zechcieli przejąć glob czerwonego piasku. Odbyło się wiele walk, bitew, które zbierały swe krwawe żniwa. Oba gatunki chciały przejąć planetę, która niegdyś należała do jednej ze stron. Wielu poświęciło życie i wielu nie przeżyło. Tsufule mimo zaawansowanej technologii nie dawali sobie rady z małpami, którzy się okazali znacznie potężniejsi niż tamci mogli przypuszczać. Najwięcej strat ponieśli Tsufulianie co zaskutkowało prawie całkowitą eksterminacją. Z czasem niedobitki tej rasy usunęli się w cień i zostali zapomniani. Od tamtej pory naród Saiyanski żył w nieświadomości z inną rasą, która się ukrywała przed ich wzrokiem pod ruinami jednego z tsufulskich miast w miejscu, o które nie mogli ogoniaści podejrzewać. W ten oto sposób na planecie przebywały ze sobą dwie odrębne rasy, z których jedna tak jakby znikła z powierzchni globu.
Nastała też nowa władza wśród Saiyan. Z początku był pokój. Lecz to nie trwało długo. Międzyczasie odbywały się nieliczne bunty wśród ludu z powodu zmian. Co niektórym Saiyanom nie podobała się władza obecnego króla, ale jak na razie zostali stłumieni. Po wielu latach władania (twardą ręką jak nie patrzeć) w domniemanym spokoju, nastała potem nowa władza, która była bardziej bezwzględna od poprzedniej. Później doszły wojny z changelingami czy też próby obalenia obecnego króla jakim był Zell. Młody władca saiyanski był bezlitosny wyznając politykę „po trupach do celu”. Nim nastał jego koniec bawił się w eksperymentalne tworzenie wojowników doskonałych, którzy mieli być dumą całego rodu Vegety. Za jego poleceniem pewni osobnicy zajęli się realizowaniem jego projektu w placówce na innej planecie. Obecnie nieżyjący król zanim jeszcze zginął w walce miał bowiem pewne plany i jak to bywa chciał wykorzystać technologie poległej rasy jakim byli Tsufule. Zebrało się kilku najlepszych inżynierów genetyki, którzy byli lojalni czy też raczej se strachu wobec Zella. Naukowcy zebrali komórki najlepszych wojowników, w tym nieżyjących i zabrali się za tworzenie ulepszonej armii poprawionych klonów. Chcieli uzyskać przynajmniej oddział legendarnych Saiyan pod swoją komendą, którymi mogli zawładnąć całym kosmosem i pokonać uciążliwe gady oraz demony. Cały projekt był oparty na genetyce i trwał wiele lat w najlepsze nawet po śmierci króla. Sukcesywnie udało im się stworzyć kilka zarodków, które w wynikuo rozwoju mogły się stać potężna armią. Nawet jakimś nieznanym sposobem zdobyli DNA osobnika o bardzo zaawansowanych umiejętnościach, którego akurat geny pasowały idealnie zaledwie do kilku z stworzonych embrionów. Postanowili ów geny wszczepić zarodkom, które by się idealnie zsynchronizowały. Zrobili to, powiodło się, lecz nastąpiły drobne i nieodwracalne zmiany w łańcuchu DNA niektórych eksperymentów, które się zdradzą dopiero w trakcie rozwoju. Potem trzeba było szybko się zdecydować, a decyzja do łatwych nie była. Padały pytania, ale Zell dał im jasno do zrozumienia co mają robić. To był tajny projekt więc decyzja była szybka. Wieloletnia hodowla pierwszych projektów w wielkich kloszach się rozpoczęła. Pierwsze kilka serii rozwijało się w normalnym tempie, później dzięki ulepszonym badaniom udało się im to przyspieszyć wzrost. Minusem mogło być w późniejszym czasie mniejsza ilość informacji co potem przestało mieć znaczenie na rzecz czystej sił bojowej z minimalnym rozumowaniem. Dodatkowo Zellowi już brakowało cierpliwości. Dalsze dzieło kontynuował jego następca.
Bohater tej historii jest częścią tego projektu i zyskał nazwę, czy raczej numer seryjny: S4CR1. Co w późniejszym dorastaniu się przekształciło w słowo Safri a potem Safari nie licząc zdrobnień.
Chłopiec o tym imieniu (zwykle zwany przez naukowców numerkiem) był wychowywany jak każdy Saiyan w armii, a przy tym wszystkim odpowiedni członkowie programu mu pomagali. Nawet niektórzy z nich się w pewnym sensie zżyło się z niektórymi eksperymentami co było nieco nie na rękę samemu wówczas królowi. Były prowadzone specjalne badania, treningi na wyzwolenie mocy, sparingi, poznawanie nowych technik i nauczanie o innych cywilizacji. Taka wiedza była niezbędna do ich planu. Bowiem według planu władcy nie mogli poprzestać tylko na Vegecie, ale też musieli opanować Ziemie i parę innych planet. Oczywiście o tych innych światach się dowiedzieli z bazy danych z pałacu, do której dał im dostęp sam król w ramach programu. Na przestrzeni lat tajny ośrodek na planetce pod władaniem Vegety, zamieszkiwała banda nastolatków czy też młodych dorosłych urodzonych w kloszach, którzy byli szkoleni na żołnierzy. Później doszli następni, ale bardziej zmodyfikowani o przyspieszonym rozwoju. Do tego czasu udoskonalono dla nich system nauczania. Co niektóre przypadki były o niezrównoważonej psychice. Przez te wszystkie lata nikt poza osobami biorącymi udział, nie podejrzewał istnienia tajnego projektu króla odbywający się na jednej z planet. Poddani Vegety nie zdawali sobie sprawy, że coś się działo tuż pod ich nosami.
Po latach treningów i innych rzeczy w odosobnieniu od ojczyzny, wtajemniczeni stwierdzili, że JUŻ CZAS. W końcu ciągle o sobie znać dawała im władza Vegety. W międzyczasie Safari jako jeden z nielicznych utalentowanych osiągnął maksymalną moc, którą mógł mieć na obecny moment. Po wyuczeniu się paru sztuczek był po prostu niewyczuwalny. Prowadzący uznali, że już są gotowi, ale też musieli czekać na decyzje samego Zella do której nie doszło. Król uznał, że twory są nadal za słabe na jego plany podboju galaktyki. Pewnego dnia ukryta placówka została zaatakowana przez Tsufula. Akurat obiekt stanął mu na drodze do ojczyzny małp. Wywiązała się walka pomiędzy intruzem a żołnierzami. Wielu poległo i litry krwi utoczono. Niedoświadczeni w prawdziwej walce wojownicy z probówek próbowali obronić placówkę. Część cennych egzemplarzy straciło życie, a niektórych gruzy pogrzebały. Rzeź dzięki Tsufulowi trwała w najlepsze. Ci co przeżyli z prowadzących projekt z powodzeniem uniknęło śmierci zabierając część swoich podopiecznych do lokalnego portu kapsuł. Kilka statków wystartowała, a a przynajmniej połowa z nich została unicestwiona zanim jeszcze się oderwała z doków. Wśród szczęściarzy znalazł się Saf, który jeszcze nie zdążył się rzucić w wir walki z „marionetkami” napastnika.
Gdy tylko wróg znikł, spod gruzu wyjrzało paru poturbowanych ocalałych...
Na odległej gdzieś w kosmosie błękitnej planecie: pewnej deszczowej nocy w środku tropikalnej dżungli, świetlista smuga z furkotem przestrzeliła niebo przeprawiając się przez ciężkie chmury oraz ściany wody. W miejscu docelowym pojawił się rozbłysk dziwnego światła z następstwem niewielkiej eksplozji. Skutki wybuchu prawie od razu zostały zniwelowane dzięki pogodzie. Jeszcze krótką chwilę unosił się dym nad miejscem zdarzeń. Wiele roślin w pobliżu zostało zwędzonych i połamanych, a ziemia wokół była tak nadpalona, że aż czarna. Mogłoby się wydawać, że z nieba spadł meteoryt, ale jednak to nie było to. To co wyrżnęło w ziemie nie przypominało nawet w małym stopniu kamienia, a co gorsza przy zderzeniu rozpadło się na kawałki. Gdy tylko dym wznoszący się nad lejem się przerzedził, migały jeszcze krótką chwilę drobne wyładowania wokół centrum które świadczyły o rozbitej elektronice z resztek kapsuły. Chwile potem można było dojrzeć pewien kształt, który nabierał konkretnej formy w miarę opadania kurzu i pyłu (dzięki obecnej pogodzie to szybciej zachodziło). Człekokształtna postać leżała nieruchomo zalewana strugami deszczu w regularnie powiększającej się kałuży dodatkowo przywalona kawałkami pogiętej i nadtopionej blachy. W końcu podtapiany osobnik drgnął krztusząc się i z trudem doprowadzając się do możliwej pozycji na czworaka zrzucając z siebie złom. Jeszcze chwilę charczał wypluwając wodę wymieszaną z ziemią z dodatkiem krwi. Przez gęstą kurtynę ulewnego deszczu nadal było ciężko dostrzec szczegóły postaci, która pojawiła się praktycznie znikąd. W świetle pioruna i bardzo odległym grzmocie można było zauważyć, że woda w rowie szybko nabierała ciemnoczerwonej barwy. W tej krótkiej chwili uwagę przykuwał metaliczny i podłużny błysk przy prawym boku istoty. Póki co osobnik tego jeszcze nie zauważył i próbował wstać i ustawić się do pozycji pionowej, ale zwyczajnie pacnął w bajoro ślizgając się po błocie. Nadal był w szoku więc nie mógł czuć obcego przedmiotu tkwiącym mu pod żebrami. Ponownie wypluwał niechcianą zawartość z ust, w tym także krew. Osobnik był cały pokryty ziemistą mazią mimo tego, że nieustająca ulewa regularnie to z niego zmywała. Człekokształtna kreatura próbowała się wydostać i jak na razie nie zdawała sobie sprawy z własnego stanu zdrowia z racji nadal odczuwanego szoku. Próby wydostania się z zalewanego wciąż leju kończyły się zjazdem z powrotem do jego centrum. Nieporadnie wbijało końce palców w miękką i mokrą ziemię, ale stanowczo. Poddało się w końcu po kolejnej nieudanej próbie wspięcia się na górę, a wody przybywało coraz więcej w kraterze. Co ciekawe, to „coś” nie umiało nawet pływać , ale usilnie starało się jakoś nie utonąć gdy poziom błotnistej cieczy znacznie wzrósł. Pogoda była bardzo zdecydowanie przeciw niemu. Gdzieś w oddali i raczej dość niedaleko trzasnął piorun wzniecając ogień, który szybko zgasł wśród szczytów drzew. Krótką chwilę później rozległ się potężny grzmot. Niezidentyfikowana postać bardzo się zlękła. W skutek niewyjaśniony i natychmiastowy sposób wydostała się z miejsca niedoszłego utonięcia i zadławienia się błotną breją. Po prawie natychmiastowym znalezieniu się nad brzegiem dziury w środku dżungli (powstałej w wyniku jego przybycia), podpełzł do najbliższych przyziemnych roślin o półmetrowych, szerokich liściach. Grunt w tym miejscu był bardziej stabilny dzięki ukorzenieniu. Mimo baldachimowi z tego co go otaczało i tak nadal go zalewał deszcz, ale już mniej. Będąc na kolanach, jeszcze się odsunął tak na wszelki wypadek od brzegu dziury. Dopiero teraz zaczynał zauważać czerwoną ścieżkę prowadzoną od niego oraz to, że coś mu tkwi w boku. Dzięki adrenalinie jeszcze nie czuł bólu, jeszcze. Spróbował to wyjąć z siebie najbliższa ręką, ale mocno się zaciął, Przy drugiej próbie wyjął, ale z następstwem potwornego bólu i ostrego krwawienia. Nie wiedząc co robić, przycisnął swój bok zranioną ręką i postanowił się zagłębić w dżunglę i jej tropikalną roślinność. Co w jego stanie nie było proste. Po paru krokach zemdlał tworząc kałuże posoki pod sobą. Jakimś sposobem krótki czas potem znaleźli go pewni ludzie mieszkający w tym środowisku. Pomogli mu z ranami, opiekowali się jakiś czas nieznajomym, a potem w niewyjaśnionych okolicznościach go zostawili samemu sobie. Więcej ich nie spotkał.
Bezimienny musiał sobie sam poradzić przez ponad trzy lata mieszkania w tropikalnym lesie ucząc się głównie od zwierząt jak sobie radzić w tej dziczy. Początki były paskudne, wiele dni spędzał nieraz na głodzie, był gryziony przez komary i o mało by się nie zatruł dotykając kolorowych małych żab. Jeszcze wiele innych przykrości go spotkało. Drapieżniki miały na niego chrapkę, ale jakoś dawał sobie radę. Z czasem opierając się na próbach i błędach oraz potrzebach nauczył się pewnych sztuczek, które tylko ułatwiły mu życie. Wymagało to sporo czasu na praktyki. Przetrwanie w tej dziczy było potem łatwiejsze, ale nadal niebezpieczne.
Statystyki:
Siła: 9
Szybkość : 13
Wytrzymałość: 8
Energia: 0
-HP: 120
-KI: 0.
-PL: 242
info dla sprawdzających: nie mam wcale kontroli nad ki dlatego jest 0, nie używam technik
Wiek: prawdopodobnie 23 lata
Rasa: Saiyan (nieco modyfikowany genetycznie na potrzeby utajnionego programu na Vegecie jeszcze za czasów Zella seniora kontynuowanego przez juniora), przez niektórych uważany za Halfa ze względu na kolor włosów
Wygląd:
Nie ulega wątpliwości, że jest wysoki (188 cm) i dobrze zbudowany. Przez mieszkanie w dżungli i korzystając z tego co oferuje, utrzymuje się formie. Jego skóra jest lekko opalona i pod nią wyraźnie widać zarys dobrze rozwiniętych mięśni. Twarz ma smukłą z dość wyważonymi rysami, gdzie spod brwi błyszczą ciemne oczy. Gdy się uśmiecha albo warczy pokazując „kły”, nie ulega wątpliwości iż ma zęby w idealnym stanie. Wśród jego rozczochranych na wszystkie strony, typowo czarnych włosach jak u każdego Saiyana można dojrzeć charakterystyczne pasmo czerwieni z przodu głowy obejmujące częściowo grzywkę. Jest to jego jak najbardziej naturalny kolor- bo nieważne ile by się myło, owa barwa nie zejdzie (chyba, że na upartego ufarbować na kolor reszty kłaków). Nie zapominajmy też o tym iż posiada także małpi ogon.
W kwestii ubioru, to wygląda dość niekonwencjonalnie. Po „przybyciu” miał na sobie strzępy kombinezonu (najwięcej się ostało w okolicy miednicy w postaci „portek”, nieco zszargane buty, i rękawica z połową urwanych palców), które były potem nie do zidentyfikowania po dłuższym pobycie. Z racji poczucia iż potrzebuje okrycia z początku owijał się roślinnością (z braku wiedzy na temat flory nabrał potem doświadczenia jakiej rośliny nie brać jako okrycie swego ciała by nie mieć na przykład: wysypki). W późniejszym okresie i nauce polowania dzięki prymitywnym narzędziom stworzonych z tego co miał pod ręką, nauczył się obrabiać skóry i je zszywać. Dość niechlujnie, ale za to porządnie. Obecnie chodzi w stroju wykonanym z różnych kawałków skóry i futra. Zrobił sobie nawet buty, które owija dodatkowo mocnymi włóknami roślinnymi (jak też przedramiona ma obandażowane tym materiałem). Wydartą częścią kombinezonu, a raczej jego resztą związuje sobie koniec ogona (praktycznie nie wiadomo po co, może to przez nostalgie), a innym kawałkiem z kolei włosy na głowie by mogły tworzyć tzw papuzi czub. Często sobie smaruje twarz i odkryte części ciała błotem albo barwnikiem uzyskanym z danej rośliny by móc lepiej się zamaskować w otoczeniu.
Pozostałe cechy charakterystyczne:
-duża blizna na prawym boku tuż pod żebrami
-małe zgrubienie skórne w formie kulki przy lewym uchu od strony szczęki (przypomina kolczyk)
-dwa pieprzyki na lewej dłoni: ciemny i trójkątny na wskazującym palcu przy pierwszym stawie od strony pozostałych, a drugi jaśniejszy i mniejszy na środku małego palca-na widoku
-na wewnętrznej stronie prawej dłoni, tak od strony nadgarstka na „wysokości” małego palca: nierówna, cięta, skośna blizna na długość 1/3 śródręcza skierowana ku środkowi
Charakter:
Ciężko określić jego osobowość, gdyż przez doszczętną amnezje jest zmuszony kształtować ją na nowo. Jednak parę rzeczy jest wiadomych: nie ufa obcym, broni tego co jego i chroni tych co się bronić nie potrafią. Typowo po zwierzęcemu ma tendencje do sprawdzania pewnych rzeczy czy istot - ciekawski jak to bywa przy nowościach, ale też ostrożny (często używa swojego zmysłu powonienia, który w porównaniu do ludzi jest bardziej wyczulony, chociaż nie aż tak jak u zwierząt). W obecnym stanie jego mentalność jest na poziomie kilkuletniego dziecka. Potrafi wyrazić niekomplikowane emocje, jak: radość, gniew czy tzw „foch”. Z reguły jest samotnikiem co nie wyklucza nieliczne momenty polowań grupowych z danymi zwierzętami w dziczy jakiej żyje (praktycznie dzięki temu obie strony korzystają na tej współpracy). Nie umie mówić, ani czytać co nie wyklucza jego inteligencji czy kreatywności jaką wykazuje wraz ze zdolnościami manualnymi. Bywa perfekcjonistą do momentu uzyskania efektu „może być”.
Historia:
Wszechświat to zbiór wielu galaktyk przypominających dyski czy też wiry w różnym stopniu zawirowania oraz czarne dziury, które są rozsiane po całej przestrzeni kosmicznej. Istnieje przekonanie, że Wszechświat istnieje tylko jeden. Jednakże to błąd myślowy, bowiem wielu naukowców i filozofów doszło do wniosku czy też odkryło inne wymiary występujące w nieskończonej mnogości. Wiele światów przejawia wobec siebie podobieństwa lub też różnice w większym lub mniejszym stopniu. To tak jak postawić naprzeciwko siebie dwa lustra gdzie odbicia nigdy się nie kończą. Wymiary są nieskończone, ale istnieje dwanaście Galaktyk, gdzie połowa z nich to bliźniacze odpowiedniki.
Pewne światy wraz z bogami posiadły wiedzę jak przedostać się do innych uniwersów i potrafią to wykorzystać na wiele sposobów. Ta krótka opowieść się zaczyna od właśnie jednego z nich gdzie technologia osiągnęła wyższe wyżyny, gdzie historia potoczyła się w zupełnie innym kierunku niż w oryginalnym świecie skąd ma swoje źródło.
Działo się to w uniwersum podobnym do tego jakże też równie odmiennego od głównego wymiaru. Vegeta, Ziemia czy Namek i inne planety miały tam swe miejsce tak jak pierwotnie. Galaktyka była dość niespokojna z powodu wielu konfliktów (głównie za sprawą znienawidzonych demonów czy też changelingów), ale to też miało swoje dobre strony z powodu zawieranych sojuszów wśród gatunków istot rozumnych. Jednakże takie sprawy nie dotyczyły Saiyan-wojowniczej rasy, która nieraz była postrachem kosmosu wraz z „Demonami Mrozu”. Na „planecie małp” odbyło się bowiem wiele wojen nim zaszły pewne zmiany dla nich korzystne.
Niegdyś wiele lat temu panował konflikt między Saiyanami a Tsufulami. Obie rasy pragnęły wtedy władać planetą na swój własny sposób próbując się wybić co do nogi, którego skutkiem wiele odmiennych żywotów zakończyło swój bieg i to bardzo gwałtownie w wielu przypadkach. Vegeta była niegdyś we władaniu „słabej” populacji. Do czasu póki Saiyanie nie zechcieli przejąć glob czerwonego piasku. Odbyło się wiele walk, bitew, które zbierały swe krwawe żniwa. Oba gatunki chciały przejąć planetę, która niegdyś należała do jednej ze stron. Wielu poświęciło życie i wielu nie przeżyło. Tsufule mimo zaawansowanej technologii nie dawali sobie rady z małpami, którzy się okazali znacznie potężniejsi niż tamci mogli przypuszczać. Najwięcej strat ponieśli Tsufulianie co zaskutkowało prawie całkowitą eksterminacją. Z czasem niedobitki tej rasy usunęli się w cień i zostali zapomniani. Od tamtej pory naród Saiyanski żył w nieświadomości z inną rasą, która się ukrywała przed ich wzrokiem pod ruinami jednego z tsufulskich miast w miejscu, o które nie mogli ogoniaści podejrzewać. W ten oto sposób na planecie przebywały ze sobą dwie odrębne rasy, z których jedna tak jakby znikła z powierzchni globu.
Nastała też nowa władza wśród Saiyan. Z początku był pokój. Lecz to nie trwało długo. Międzyczasie odbywały się nieliczne bunty wśród ludu z powodu zmian. Co niektórym Saiyanom nie podobała się władza obecnego króla, ale jak na razie zostali stłumieni. Po wielu latach władania (twardą ręką jak nie patrzeć) w domniemanym spokoju, nastała potem nowa władza, która była bardziej bezwzględna od poprzedniej. Później doszły wojny z changelingami czy też próby obalenia obecnego króla jakim był Zell. Młody władca saiyanski był bezlitosny wyznając politykę „po trupach do celu”. Nim nastał jego koniec bawił się w eksperymentalne tworzenie wojowników doskonałych, którzy mieli być dumą całego rodu Vegety. Za jego poleceniem pewni osobnicy zajęli się realizowaniem jego projektu w placówce na innej planecie. Obecnie nieżyjący król zanim jeszcze zginął w walce miał bowiem pewne plany i jak to bywa chciał wykorzystać technologie poległej rasy jakim byli Tsufule. Zebrało się kilku najlepszych inżynierów genetyki, którzy byli lojalni czy też raczej se strachu wobec Zella. Naukowcy zebrali komórki najlepszych wojowników, w tym nieżyjących i zabrali się za tworzenie ulepszonej armii poprawionych klonów. Chcieli uzyskać przynajmniej oddział legendarnych Saiyan pod swoją komendą, którymi mogli zawładnąć całym kosmosem i pokonać uciążliwe gady oraz demony. Cały projekt był oparty na genetyce i trwał wiele lat w najlepsze nawet po śmierci króla. Sukcesywnie udało im się stworzyć kilka zarodków, które w wynikuo rozwoju mogły się stać potężna armią. Nawet jakimś nieznanym sposobem zdobyli DNA osobnika o bardzo zaawansowanych umiejętnościach, którego akurat geny pasowały idealnie zaledwie do kilku z stworzonych embrionów. Postanowili ów geny wszczepić zarodkom, które by się idealnie zsynchronizowały. Zrobili to, powiodło się, lecz nastąpiły drobne i nieodwracalne zmiany w łańcuchu DNA niektórych eksperymentów, które się zdradzą dopiero w trakcie rozwoju. Potem trzeba było szybko się zdecydować, a decyzja do łatwych nie była. Padały pytania, ale Zell dał im jasno do zrozumienia co mają robić. To był tajny projekt więc decyzja była szybka. Wieloletnia hodowla pierwszych projektów w wielkich kloszach się rozpoczęła. Pierwsze kilka serii rozwijało się w normalnym tempie, później dzięki ulepszonym badaniom udało się im to przyspieszyć wzrost. Minusem mogło być w późniejszym czasie mniejsza ilość informacji co potem przestało mieć znaczenie na rzecz czystej sił bojowej z minimalnym rozumowaniem. Dodatkowo Zellowi już brakowało cierpliwości. Dalsze dzieło kontynuował jego następca.
Bohater tej historii jest częścią tego projektu i zyskał nazwę, czy raczej numer seryjny: S4CR1. Co w późniejszym dorastaniu się przekształciło w słowo Safri a potem Safari nie licząc zdrobnień.
Chłopiec o tym imieniu (zwykle zwany przez naukowców numerkiem) był wychowywany jak każdy Saiyan w armii, a przy tym wszystkim odpowiedni członkowie programu mu pomagali. Nawet niektórzy z nich się w pewnym sensie zżyło się z niektórymi eksperymentami co było nieco nie na rękę samemu wówczas królowi. Były prowadzone specjalne badania, treningi na wyzwolenie mocy, sparingi, poznawanie nowych technik i nauczanie o innych cywilizacji. Taka wiedza była niezbędna do ich planu. Bowiem według planu władcy nie mogli poprzestać tylko na Vegecie, ale też musieli opanować Ziemie i parę innych planet. Oczywiście o tych innych światach się dowiedzieli z bazy danych z pałacu, do której dał im dostęp sam król w ramach programu. Na przestrzeni lat tajny ośrodek na planetce pod władaniem Vegety, zamieszkiwała banda nastolatków czy też młodych dorosłych urodzonych w kloszach, którzy byli szkoleni na żołnierzy. Później doszli następni, ale bardziej zmodyfikowani o przyspieszonym rozwoju. Do tego czasu udoskonalono dla nich system nauczania. Co niektóre przypadki były o niezrównoważonej psychice. Przez te wszystkie lata nikt poza osobami biorącymi udział, nie podejrzewał istnienia tajnego projektu króla odbywający się na jednej z planet. Poddani Vegety nie zdawali sobie sprawy, że coś się działo tuż pod ich nosami.
Po latach treningów i innych rzeczy w odosobnieniu od ojczyzny, wtajemniczeni stwierdzili, że JUŻ CZAS. W końcu ciągle o sobie znać dawała im władza Vegety. W międzyczasie Safari jako jeden z nielicznych utalentowanych osiągnął maksymalną moc, którą mógł mieć na obecny moment. Po wyuczeniu się paru sztuczek był po prostu niewyczuwalny. Prowadzący uznali, że już są gotowi, ale też musieli czekać na decyzje samego Zella do której nie doszło. Król uznał, że twory są nadal za słabe na jego plany podboju galaktyki. Pewnego dnia ukryta placówka została zaatakowana przez Tsufula. Akurat obiekt stanął mu na drodze do ojczyzny małp. Wywiązała się walka pomiędzy intruzem a żołnierzami. Wielu poległo i litry krwi utoczono. Niedoświadczeni w prawdziwej walce wojownicy z probówek próbowali obronić placówkę. Część cennych egzemplarzy straciło życie, a niektórych gruzy pogrzebały. Rzeź dzięki Tsufulowi trwała w najlepsze. Ci co przeżyli z prowadzących projekt z powodzeniem uniknęło śmierci zabierając część swoich podopiecznych do lokalnego portu kapsuł. Kilka statków wystartowała, a a przynajmniej połowa z nich została unicestwiona zanim jeszcze się oderwała z doków. Wśród szczęściarzy znalazł się Saf, który jeszcze nie zdążył się rzucić w wir walki z „marionetkami” napastnika.
Gdy tylko wróg znikł, spod gruzu wyjrzało paru poturbowanych ocalałych...
Na odległej gdzieś w kosmosie błękitnej planecie: pewnej deszczowej nocy w środku tropikalnej dżungli, świetlista smuga z furkotem przestrzeliła niebo przeprawiając się przez ciężkie chmury oraz ściany wody. W miejscu docelowym pojawił się rozbłysk dziwnego światła z następstwem niewielkiej eksplozji. Skutki wybuchu prawie od razu zostały zniwelowane dzięki pogodzie. Jeszcze krótką chwilę unosił się dym nad miejscem zdarzeń. Wiele roślin w pobliżu zostało zwędzonych i połamanych, a ziemia wokół była tak nadpalona, że aż czarna. Mogłoby się wydawać, że z nieba spadł meteoryt, ale jednak to nie było to. To co wyrżnęło w ziemie nie przypominało nawet w małym stopniu kamienia, a co gorsza przy zderzeniu rozpadło się na kawałki. Gdy tylko dym wznoszący się nad lejem się przerzedził, migały jeszcze krótką chwilę drobne wyładowania wokół centrum które świadczyły o rozbitej elektronice z resztek kapsuły. Chwile potem można było dojrzeć pewien kształt, który nabierał konkretnej formy w miarę opadania kurzu i pyłu (dzięki obecnej pogodzie to szybciej zachodziło). Człekokształtna postać leżała nieruchomo zalewana strugami deszczu w regularnie powiększającej się kałuży dodatkowo przywalona kawałkami pogiętej i nadtopionej blachy. W końcu podtapiany osobnik drgnął krztusząc się i z trudem doprowadzając się do możliwej pozycji na czworaka zrzucając z siebie złom. Jeszcze chwilę charczał wypluwając wodę wymieszaną z ziemią z dodatkiem krwi. Przez gęstą kurtynę ulewnego deszczu nadal było ciężko dostrzec szczegóły postaci, która pojawiła się praktycznie znikąd. W świetle pioruna i bardzo odległym grzmocie można było zauważyć, że woda w rowie szybko nabierała ciemnoczerwonej barwy. W tej krótkiej chwili uwagę przykuwał metaliczny i podłużny błysk przy prawym boku istoty. Póki co osobnik tego jeszcze nie zauważył i próbował wstać i ustawić się do pozycji pionowej, ale zwyczajnie pacnął w bajoro ślizgając się po błocie. Nadal był w szoku więc nie mógł czuć obcego przedmiotu tkwiącym mu pod żebrami. Ponownie wypluwał niechcianą zawartość z ust, w tym także krew. Osobnik był cały pokryty ziemistą mazią mimo tego, że nieustająca ulewa regularnie to z niego zmywała. Człekokształtna kreatura próbowała się wydostać i jak na razie nie zdawała sobie sprawy z własnego stanu zdrowia z racji nadal odczuwanego szoku. Próby wydostania się z zalewanego wciąż leju kończyły się zjazdem z powrotem do jego centrum. Nieporadnie wbijało końce palców w miękką i mokrą ziemię, ale stanowczo. Poddało się w końcu po kolejnej nieudanej próbie wspięcia się na górę, a wody przybywało coraz więcej w kraterze. Co ciekawe, to „coś” nie umiało nawet pływać , ale usilnie starało się jakoś nie utonąć gdy poziom błotnistej cieczy znacznie wzrósł. Pogoda była bardzo zdecydowanie przeciw niemu. Gdzieś w oddali i raczej dość niedaleko trzasnął piorun wzniecając ogień, który szybko zgasł wśród szczytów drzew. Krótką chwilę później rozległ się potężny grzmot. Niezidentyfikowana postać bardzo się zlękła. W skutek niewyjaśniony i natychmiastowy sposób wydostała się z miejsca niedoszłego utonięcia i zadławienia się błotną breją. Po prawie natychmiastowym znalezieniu się nad brzegiem dziury w środku dżungli (powstałej w wyniku jego przybycia), podpełzł do najbliższych przyziemnych roślin o półmetrowych, szerokich liściach. Grunt w tym miejscu był bardziej stabilny dzięki ukorzenieniu. Mimo baldachimowi z tego co go otaczało i tak nadal go zalewał deszcz, ale już mniej. Będąc na kolanach, jeszcze się odsunął tak na wszelki wypadek od brzegu dziury. Dopiero teraz zaczynał zauważać czerwoną ścieżkę prowadzoną od niego oraz to, że coś mu tkwi w boku. Dzięki adrenalinie jeszcze nie czuł bólu, jeszcze. Spróbował to wyjąć z siebie najbliższa ręką, ale mocno się zaciął, Przy drugiej próbie wyjął, ale z następstwem potwornego bólu i ostrego krwawienia. Nie wiedząc co robić, przycisnął swój bok zranioną ręką i postanowił się zagłębić w dżunglę i jej tropikalną roślinność. Co w jego stanie nie było proste. Po paru krokach zemdlał tworząc kałuże posoki pod sobą. Jakimś sposobem krótki czas potem znaleźli go pewni ludzie mieszkający w tym środowisku. Pomogli mu z ranami, opiekowali się jakiś czas nieznajomym, a potem w niewyjaśnionych okolicznościach go zostawili samemu sobie. Więcej ich nie spotkał.
Bezimienny musiał sobie sam poradzić przez ponad trzy lata mieszkania w tropikalnym lesie ucząc się głównie od zwierząt jak sobie radzić w tej dziczy. Początki były paskudne, wiele dni spędzał nieraz na głodzie, był gryziony przez komary i o mało by się nie zatruł dotykając kolorowych małych żab. Jeszcze wiele innych przykrości go spotkało. Drapieżniki miały na niego chrapkę, ale jakoś dawał sobie radę. Z czasem opierając się na próbach i błędach oraz potrzebach nauczył się pewnych sztuczek, które tylko ułatwiły mu życie. Wymagało to sporo czasu na praktyki. Przetrwanie w tej dziczy było potem łatwiejsze, ale nadal niebezpieczne.
Statystyki:
Siła: 9
Szybkość : 13
Wytrzymałość: 8
Energia: 0
-HP: 120
-KI: 0.
-PL: 242
info dla sprawdzających: nie mam wcale kontroli nad ki dlatego jest 0, nie używam technik
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
No dobra. To jak było. Totalna Amnezja. Znajdujesz się na Ziemi w dziczy. Jako, że nie kontrolujesz ki proponuję przedmiot.
Dzida - kij i ostry kamień, połączone sznurkiem dały zadziwiająco skuteczną broń w dżungli
Przedmiot zwiększa o 10 pkt statystykę siły, jednakże niszczy się po 5 krotnym użyciu w walce.
Akcept
Dzida - kij i ostry kamień, połączone sznurkiem dały zadziwiająco skuteczną broń w dżungli
Przedmiot zwiększa o 10 pkt statystykę siły, jednakże niszczy się po 5 krotnym użyciu w walce.
Akcept
- Vvien
- Liczba postów : 1307
Data rejestracji : 05/02/2016
Identification Number
HP:
(1510/1510)
KI:
(0/0)
Przeczytałam, nie mam jako takich większych przeciwwskazań.
Akcept
Dzida może być, dodałabym tylko od siebie dopisek:
Dzida - kij i ostry kamień, połączone sznurkiem dały zadziwiająco skuteczną broń w dżungli
Przedmiot zwiększa o 10 pkt statystykę siły, jednakże niszczy się po 5 krotnym użyciu w walce.
Będąc w zalesionym terenie kosztem jednej tury można stworzyć nową dzidę. Dzidą także można rzucać jako technika ofensywna z obrażeniami: siła postaci x1.2 (użycie raz na trzy tury), następnie dzida się niszczy natychmiastowo.
Akcept
Dzida może być, dodałabym tylko od siebie dopisek:
Dzida - kij i ostry kamień, połączone sznurkiem dały zadziwiająco skuteczną broń w dżungli
Przedmiot zwiększa o 10 pkt statystykę siły, jednakże niszczy się po 5 krotnym użyciu w walce.
Będąc w zalesionym terenie kosztem jednej tury można stworzyć nową dzidę. Dzidą także można rzucać jako technika ofensywna z obrażeniami: siła postaci x1.2 (użycie raz na trzy tury), następnie dzida się niszczy natychmiastowo.
- AlEsper Mod
- Liczba postów : 1541
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(2250/2250)
KI:
(0/0)
Wszystko się trzyma kupy i jest spoko. Stempelek BACH!
ZAMYKAM.
ZAMYKAM.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach