Mieszkanie Chepri'ego Makonena
+3
Raziel
NPC
Ósemka
7 posters
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Pon Sie 18, 2014 4:06 pm
First topic message reminder :
Ot, skromne progi czerwonowłosego wojownika znajdujące się jakieś piętnaście minut od centrum West City. A wyglądają one tak:
Wyposażenie: Wszystko to samo co na obrazku minus jedno biurko, bo po prostu zbędne.
Kolory ścian:
Salon/kuchnia - ciemnozielone, a w kuchni jasnozielone kafelki.
Korytarz - karmelowe
Łazienka - białe kafelki
Pierwsza sypialnia (ta przy łazience) - szare (nie pomalowane jeszcze)
Druga sypialnia - jasnokremowe
Ot, skromne progi czerwonowłosego wojownika znajdujące się jakieś piętnaście minut od centrum West City. A wyglądają one tak:
- Spoiler:
Tak, to jest mieszkanie Sheldona i Leonarda z serialu "Teoria Wielkiego Podrywu"
Wyposażenie: Wszystko to samo co na obrazku minus jedno biurko, bo po prostu zbędne.
Kolory ścian:
Salon/kuchnia - ciemnozielone, a w kuchni jasnozielone kafelki.
Korytarz - karmelowe
Łazienka - białe kafelki
Pierwsza sypialnia (ta przy łazience) - szare (nie pomalowane jeszcze)
Druga sypialnia - jasnokremowe
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Nie Lis 02, 2014 10:21 pm
Było ciemno, mrok rozjaśniały tylko słupy światła latarni. Słaba łuna oświetlała niezmienną twarz dziewczyny, zamknięte oczy oraz zaróżowione policzki. Wysiłek fizyczny zawsze był okupiony potem i bólem mięśni. Cichy, acz ciężki oddech palił płuca. Vivian nie poruszała się, tkwiąc obok chłopaka na wytartej trawie, opierając plecy o wrzynające się w skórę fragmenty siatki. Wracała do stanu złudnej stabilności, gdy organizm przestaje łaknąć jak zrozpaczony tlenu, a ciało jest w stanie poruszać się niemal bezboleśnie. Prawie udało się jej wyłączyć, zapomnieć się na chwilę i odpłynąć w niebyt… Lecz głos Chepri’ego sprowadził ją na ziemie.
Rozchyliła powieki, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem.
O nich opowiedzieć..? O bliznach, pamiątkach z wielkiej bitwy sprzed dwóch lat? Za każdym znakiem kryje się jakaś historia, walka, wypadek, czy nawet durny zbieg okoliczności… Tego nauczyła się przez te lata w służbie – też fakt, że blizny bywały sprawą drażliwą nie był jej obcy. Po ich pierwszym sparingu, nad oceanem, halfka tknięta poczuciem winy zabandażowała chłopakowi rozcięte ramię i widziała jak wiele pamiątek ma na plecach. Pytać o nie nie zamierzała. To nie była jej sprawa, nie zna przecież Chepri’ego, wścibstwo nie popłaca… Ale tak jak ona nie chciała o nic zapytać, tak nie przyszło jej do głowy, że sama może paść ofiarą tego niewinnego pytania. Blizna po pazurach zaswędziała i zapiekła, jak przez pierwsze dni gdy się zasklepiała…
Po dłuższej chwili przerwała niepewne milczenie.
- Tsuful.
Tyle wystarczy. W końcu kogo obchodzi co się tak naprawdę działo na Vegecie - czy to nie jest wystarczająco dobre wytłumaczenie? Trenerzy chcieli tylko zdania krótkiej i zwięzłej relacji z walki, reszta była dla nich. Lęki i strachy wpijające się w nocne mary, wyciskające łzy z oczu, nikogo nie miały interesować. Były sprawą bardzo osobistą. Vivian zapiekło coś w środku. Przecież chłopak widział jak płacze, więc prędzej halfka zginie, niż odsłoni się jeszcze bardziej. Pytanie było nie na miejscu, ale czy… Nie pytał złośliwie, nie dla przechwałek, nie ze złością. Czy naprawdę mogło go to… Obchodzić?
A nawet jeśli nie, czy miało to jakieś znaczenie?
Uniosła dłoń i dotknęła palcem blizn na lewym ramieniu, nie patrzyła jednak na zasklepione szramy, spojrzenie pozostało nieobecne. W tej jakże nic nieznaczącej ciszy, sama Ósemka nie zdała sobie sprawy, że podjęła decyzję. Po prostu otworzyła usta, a słowa, najpierw dobierane z trudem toczyły się coraz łatwiej, choć nie bez nieczułego, twardego tonu żołnierza.
- Dwa lata temu Tsuful zaatakował Vegetę. – zaczęła raptownie ucinając. Minęła chwila. – Kadetom zabroniono walki… Jednak znalazłam się tam z mieczem, by pokonać wroga... Tsuful potrafi przejąć kontrolę nad cudzym ciałem, był tam pod postacią Changelinga. Tego samego, który był dzisiaj w dżungli. Walczyliśmy.
Chłód, maksimum informacji, minimum treści. W nieświadomości oddzieliła suche fakty o tym co się zdarzyło, od faktycznych przeżyć tamtego feralnego dnia. Potrafiła bez słowa wydukać jak walczyła, ale prawdziwy koszmar dopadał ją we śnie, odtwarzając w kółko najgorsze, najkrwawsze momenty. Obie te części tworzyły jedną całość… Nic nie pomogło.
Dalej bolało.
Z wolna w jej głowie pojawiały się obrazy tamtej potyczki. Wściekły Tsuful w skórze Jaszczura, zawalone budynki, ciała malowniczo porozrzucane to tu, to tam… Wybuch reaktora, który może udałoby się jej powstrzymać. Walka z wrogiem nie należała do najprostszych, gdyby nie miecz i szczęście, już dawno by zginęła. Pamiętała smak krwi zalewający jej usta, ból ran oraz upokorzenie, że daje sobą pomiatać. Wizje napłynęły tak barwne i silne, że musiała zacisnąć powieki. Ki pozostała wyciszona, bo na to wspomnienie zabarwiłaby się nieprzyjemnym odcieniem żalu.
- Tsuful wysadził reaktor, zrównując niemal całe miasto z ziemią. – odezwała się wolno i bardzo cicho Vivian. – Wszędzie zgliszcza. Mało kto tam obecny przeżył. Pył, krew i ciała. Tsuful chciał wykończyć ocalałych, gdy przyleciałam. Może gdybym się pośpieszyła, może gdyby mi się udało… Nie doszło by do wybuchu. – umilkła, nieświadomie obejmując się ramionami i kuląc w sobie, wzrok stał się bardziej szklany i ponury. – Był o wiele silniejszy i chciał się zemścić za zniszczenie swojej planety… Zabawne… Mania wielkości Saiyan obróciła się przeciwko nim, gdy jedna z ich ofiar postanowiła zaatakować. Zmasakrował miasta. Jak na złość… Nikt inny nie przyleciał. Żadnych żołnierzy, żadnej elity, nikogo, kto miałby faktyczne szanse… Tylko jedna, przewrażliwiona kadetka wśród ruin. – kącik warg drgnął ponuro, gdy przedstawiała tę scenę bezbarwnym tonem. – Powinnam była tam zginąć. Nie wiem jak długo walczyłam, ale jakimś litościwym cudem udało mi się wygrać. Umierałam od ran, ale… Ktoś mnie ocalił. Mam jeszcze kilka blizn, ale te są największe. Tsuful sparaliżował mnie i przeorał pazurami ciało. Od połowy pleców, przez łopatkę, tu do ramienia.
Dotknęła palcem ciemniejszej skóry blizny w zastanowieniu, po czym przeniosła wzrok na swoje ręce. Patrzyła na czarne rękawiczki od szwagierki i swoje długie palce. Nie rozstawała się z nimi, lubiła tę parę, przeszły razem wiele. Te same rękawiczki miała w tamtym dniu… Tylko uwalone brudem i krwią. Jak na zawołanie przez moment krótszy niż mgnienie oka, zdawało się Vivian, że jej dłonie pokryte są brudną posoką. Wzdrygnęła się i gwałtownie zacisnęła obie pięści. Tam nic nie ma. Oddychając nieco głośniej wsparła policzek o jedną z dłoni, drugą przecierając powieki. Wydawała się nagle… Może nie słaba, nie złamana, tylko zrezygnowana. Mrugnęła i ten wyraz znikł z jej oczu, pozostawiając czujne, brązowe tęczówki. Nie chciała tego po sobie pokazać, usilnie kreując się na wytrzymalszą i silniejszą niż w rzeczywistości była… Dobrze o tym wiedziała. Za to nikt inny nie miał prawa. Więc po jaką cholerę to wszystko teraz powiedziała?
Wylewność nie była jej atutem, dlatego samo to, że tyle słów dotyczących bezpośrednio jej osoby wyleciało z jej ust było faktem pozostawiającym dziewczynę w pewnej krępacji. Zwłaszcza w tym towarzystwie… Chepri za dużo już o niej wie, nic dobrego z tego nie wyniknie…
Milczała dłuższą chwilę, jakby sobie przypominając o niepisanej umowie. Nie patrząc na chłopaka, mruknęła tylko Twoja kolej i zamknęła oczy.
Rozchyliła powieki, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem.
O nich opowiedzieć..? O bliznach, pamiątkach z wielkiej bitwy sprzed dwóch lat? Za każdym znakiem kryje się jakaś historia, walka, wypadek, czy nawet durny zbieg okoliczności… Tego nauczyła się przez te lata w służbie – też fakt, że blizny bywały sprawą drażliwą nie był jej obcy. Po ich pierwszym sparingu, nad oceanem, halfka tknięta poczuciem winy zabandażowała chłopakowi rozcięte ramię i widziała jak wiele pamiątek ma na plecach. Pytać o nie nie zamierzała. To nie była jej sprawa, nie zna przecież Chepri’ego, wścibstwo nie popłaca… Ale tak jak ona nie chciała o nic zapytać, tak nie przyszło jej do głowy, że sama może paść ofiarą tego niewinnego pytania. Blizna po pazurach zaswędziała i zapiekła, jak przez pierwsze dni gdy się zasklepiała…
Po dłuższej chwili przerwała niepewne milczenie.
- Tsuful.
Tyle wystarczy. W końcu kogo obchodzi co się tak naprawdę działo na Vegecie - czy to nie jest wystarczająco dobre wytłumaczenie? Trenerzy chcieli tylko zdania krótkiej i zwięzłej relacji z walki, reszta była dla nich. Lęki i strachy wpijające się w nocne mary, wyciskające łzy z oczu, nikogo nie miały interesować. Były sprawą bardzo osobistą. Vivian zapiekło coś w środku. Przecież chłopak widział jak płacze, więc prędzej halfka zginie, niż odsłoni się jeszcze bardziej. Pytanie było nie na miejscu, ale czy… Nie pytał złośliwie, nie dla przechwałek, nie ze złością. Czy naprawdę mogło go to… Obchodzić?
A nawet jeśli nie, czy miało to jakieś znaczenie?
Uniosła dłoń i dotknęła palcem blizn na lewym ramieniu, nie patrzyła jednak na zasklepione szramy, spojrzenie pozostało nieobecne. W tej jakże nic nieznaczącej ciszy, sama Ósemka nie zdała sobie sprawy, że podjęła decyzję. Po prostu otworzyła usta, a słowa, najpierw dobierane z trudem toczyły się coraz łatwiej, choć nie bez nieczułego, twardego tonu żołnierza.
- Dwa lata temu Tsuful zaatakował Vegetę. – zaczęła raptownie ucinając. Minęła chwila. – Kadetom zabroniono walki… Jednak znalazłam się tam z mieczem, by pokonać wroga... Tsuful potrafi przejąć kontrolę nad cudzym ciałem, był tam pod postacią Changelinga. Tego samego, który był dzisiaj w dżungli. Walczyliśmy.
Chłód, maksimum informacji, minimum treści. W nieświadomości oddzieliła suche fakty o tym co się zdarzyło, od faktycznych przeżyć tamtego feralnego dnia. Potrafiła bez słowa wydukać jak walczyła, ale prawdziwy koszmar dopadał ją we śnie, odtwarzając w kółko najgorsze, najkrwawsze momenty. Obie te części tworzyły jedną całość… Nic nie pomogło.
Dalej bolało.
Z wolna w jej głowie pojawiały się obrazy tamtej potyczki. Wściekły Tsuful w skórze Jaszczura, zawalone budynki, ciała malowniczo porozrzucane to tu, to tam… Wybuch reaktora, który może udałoby się jej powstrzymać. Walka z wrogiem nie należała do najprostszych, gdyby nie miecz i szczęście, już dawno by zginęła. Pamiętała smak krwi zalewający jej usta, ból ran oraz upokorzenie, że daje sobą pomiatać. Wizje napłynęły tak barwne i silne, że musiała zacisnąć powieki. Ki pozostała wyciszona, bo na to wspomnienie zabarwiłaby się nieprzyjemnym odcieniem żalu.
- Tsuful wysadził reaktor, zrównując niemal całe miasto z ziemią. – odezwała się wolno i bardzo cicho Vivian. – Wszędzie zgliszcza. Mało kto tam obecny przeżył. Pył, krew i ciała. Tsuful chciał wykończyć ocalałych, gdy przyleciałam. Może gdybym się pośpieszyła, może gdyby mi się udało… Nie doszło by do wybuchu. – umilkła, nieświadomie obejmując się ramionami i kuląc w sobie, wzrok stał się bardziej szklany i ponury. – Był o wiele silniejszy i chciał się zemścić za zniszczenie swojej planety… Zabawne… Mania wielkości Saiyan obróciła się przeciwko nim, gdy jedna z ich ofiar postanowiła zaatakować. Zmasakrował miasta. Jak na złość… Nikt inny nie przyleciał. Żadnych żołnierzy, żadnej elity, nikogo, kto miałby faktyczne szanse… Tylko jedna, przewrażliwiona kadetka wśród ruin. – kącik warg drgnął ponuro, gdy przedstawiała tę scenę bezbarwnym tonem. – Powinnam była tam zginąć. Nie wiem jak długo walczyłam, ale jakimś litościwym cudem udało mi się wygrać. Umierałam od ran, ale… Ktoś mnie ocalił. Mam jeszcze kilka blizn, ale te są największe. Tsuful sparaliżował mnie i przeorał pazurami ciało. Od połowy pleców, przez łopatkę, tu do ramienia.
Dotknęła palcem ciemniejszej skóry blizny w zastanowieniu, po czym przeniosła wzrok na swoje ręce. Patrzyła na czarne rękawiczki od szwagierki i swoje długie palce. Nie rozstawała się z nimi, lubiła tę parę, przeszły razem wiele. Te same rękawiczki miała w tamtym dniu… Tylko uwalone brudem i krwią. Jak na zawołanie przez moment krótszy niż mgnienie oka, zdawało się Vivian, że jej dłonie pokryte są brudną posoką. Wzdrygnęła się i gwałtownie zacisnęła obie pięści. Tam nic nie ma. Oddychając nieco głośniej wsparła policzek o jedną z dłoni, drugą przecierając powieki. Wydawała się nagle… Może nie słaba, nie złamana, tylko zrezygnowana. Mrugnęła i ten wyraz znikł z jej oczu, pozostawiając czujne, brązowe tęczówki. Nie chciała tego po sobie pokazać, usilnie kreując się na wytrzymalszą i silniejszą niż w rzeczywistości była… Dobrze o tym wiedziała. Za to nikt inny nie miał prawa. Więc po jaką cholerę to wszystko teraz powiedziała?
Wylewność nie była jej atutem, dlatego samo to, że tyle słów dotyczących bezpośrednio jej osoby wyleciało z jej ust było faktem pozostawiającym dziewczynę w pewnej krępacji. Zwłaszcza w tym towarzystwie… Chepri za dużo już o niej wie, nic dobrego z tego nie wyniknie…
Milczała dłuższą chwilę, jakby sobie przypominając o niepisanej umowie. Nie patrząc na chłopaka, mruknęła tylko Twoja kolej i zamknęła oczy.
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Sob Lis 08, 2014 2:05 pm
Pewna melancholia wkradła się na twarz i do serca, wcale tego nie ukrywałem, bo ani nie chciałem, ani nie powinienem, sam się o to prosiłem, jakby nie patrzeć. Czułem, że dobrze się stało, że dowiedziałem się tego, to pomogło mi zrozumieć.
-"Więc tak to było..." -pomyślałem, gdy dziewczyna skończyła opowiadać.
Nie mogłem w sobie zatrzymać rosnącego współczucia, choć mocno starałem się tego nie pokazywać, domyślałem się jak dziewczyna zareagowałaby na to. Niemniej... Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, nawet w świecie wojowników. Tak się po prostu nie robi, to nie jest droga do potęgi, a najzwyklejsze zło... Nikt nie zareagował? Czemu? Nawet na Ziemi sprawy ułożyły się inaczej, atak Tsufula został zduszony na początku, choć wielu ludzi mimo wszystko zginęło... Ale ktoś podjął odpowiednie kroki, by powstrzymać najeźdzce.
Jedyne co mi przychodziło do głowy, to to, że specjalnie zostawili ich na śmierć, tylko dlaczego? Niestety, chyba znałem odpowiedź...
Saiyanie byli o tyle podobni do Alazame, że mogłem się pokusić o przypuszczenie, że również byli zdolni do pozbywania się słabych osobników. To brutalne, ale z punktu widzenia ewolucji korzystne... Zawsze zasłaniali się tym argumentem. Cóż, z ich spaczonej perspektywy to nawet miało sens, ale nie zmieniało to faktu, że ktoś kiedyś będzie musiał za to odpowiedzieć i czułem, że tak się stanie, pytaniem tylko było kiedy to nastąpi. Takie sprawy nie mogą pozostać nierozwiązane. Tylko... Czy ja mówiłem jeszcze o Saiyanach, czy już o Alazame? Sam nie wiedziałem... Jedni i drudzy mają wiele wad i duży potencjał, tak, w tej kolejności. Oczywiście istniały wyjątki.
-Co do mnie... -zacząłem ostrożnie, musiałem wziąć kilka wdechów nim mogłem mówić dalej. -To się stało dawno, dawno temu... Choć nie pamiętam wszystkiego dokładnie, to nigdy tego nie zapomne. Pochodze z plemienia specjalizującego się w polowaniu i walce, Alazame, dosłownie ta nazwa oznacza czcicieli krwi, a to z powodu ich lubości do rozlewania tej substancji. Uwielbiają zabijać, choć nie z samej chęci zabijania, ale dlatego, że są w tym dobrzy, lepsi niż ktokolwiek inny, oczywiście pośród tych, którzy nie znają Ki. Urodziłem się jako syn następcy wodza wioski i kobiety spoza plemienia. Takie dzieci, mieszańce, nie miały prawa żyć. Ja żyję, choć sam nie wiem do końca dlaczego mnie oszczędzili, nie wiem też czy nie byłoby lepiej, gdyby tego nie robili... Nie miałem lekkiego życia, oni nienawidzą mieszania krwi, a ja bardzo mocno się wyróżniałem spośród czarnowłosych i czarnookich. Urodziłem sie i wychowywałem tutaj, w West City, ale często bywałem na ziemiach plemiennych, ostatni raz dzisiaj. Nie wrócę tam już.
Dzieciaki w wieku jedenastu lat przechodzą rytuał przejścia, jak nie trudno się domyślić, jest on bardzo krwawy. Zaczyna się dzień przed piątą pełnią roku, kończy dzień po szóstej. Wpuszczają bande dzieciaków do najgroźniejszej części dżungli na miesiąc, dają im tępy kamienny nóż i każą przetrwać. To by było jeszcze przyjemne, gdyby nie jeden drobny szczegół, wysyłają najlepszych wojowników by polowali na młodzików. Na dziesięć dzieciaków przeżywa dwóch, może trzech. Mi postawili dodatkowy warunek, miałem pokonać jednego z łowców. Miałem pecha, dopadła mnie piątka, ostatniego dnia... Wiesz jaki to strach, gdy ze wszystkich stron otaczają cie wojownicy o wiele silniejsi od ciebie i ich jedynym celem jest zabicie cię? -zapytałem retorycznie i umilkłem na dwie sekundy.
-Później... Nie pamiętam co się stało, wiem, że obudzili mnie zbieracze ciał, wokół mnie leżało pięć trupów... Długi czas zastanawiałem się jak to się stało, nadal nie mam pewności, ale podejrzewam, że wtedy pierwszy raz użyłem Ki. Myślałem, że to się skończyło, ale czekało mnie jeszcze naznaczanie, to właśnie jego efekty widziałaś. Jedna guzkowata blizna za każdy dzień...
Westchnąłem lekko na zakończenie opowieści. Ilekroć sobie o tym przypominałem, miałem te wszystkie wydarzenia przed oczami... Wyglądało na to, że tak pozostanie zawsze...
Wtem, wśród bolesnych wspomnień i przygnębienia pojawiło się coś... Jakaś pojedyńcza, szalona myśl... Sam nawet niezbyt się nad nią zastanawiałem, po prostu stwierdziłem, że chce ją urzeczywistnić. To działo się nawet bez udziało mojej woli, po prostu to... stało się... W jednej chwili objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Nie pytajcie czemu, to stało się tak po prostu... Coś mi mówiło, że to będzie miało sporo pozytywnych skutków. O tych negatywnych jakos nie pomyślałem... A jakie są dotychczasowe efekty? Nieco paralitycznie, ale ciepło obejmowałem Vivian w pasie, bezmała wtulając ją w siebie.
Ale jednak chyba za późno było, by móc się rozwodzić, czy to było dobre, czy nie...
-"Więc tak to było..." -pomyślałem, gdy dziewczyna skończyła opowiadać.
Nie mogłem w sobie zatrzymać rosnącego współczucia, choć mocno starałem się tego nie pokazywać, domyślałem się jak dziewczyna zareagowałaby na to. Niemniej... Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, nawet w świecie wojowników. Tak się po prostu nie robi, to nie jest droga do potęgi, a najzwyklejsze zło... Nikt nie zareagował? Czemu? Nawet na Ziemi sprawy ułożyły się inaczej, atak Tsufula został zduszony na początku, choć wielu ludzi mimo wszystko zginęło... Ale ktoś podjął odpowiednie kroki, by powstrzymać najeźdzce.
Jedyne co mi przychodziło do głowy, to to, że specjalnie zostawili ich na śmierć, tylko dlaczego? Niestety, chyba znałem odpowiedź...
Saiyanie byli o tyle podobni do Alazame, że mogłem się pokusić o przypuszczenie, że również byli zdolni do pozbywania się słabych osobników. To brutalne, ale z punktu widzenia ewolucji korzystne... Zawsze zasłaniali się tym argumentem. Cóż, z ich spaczonej perspektywy to nawet miało sens, ale nie zmieniało to faktu, że ktoś kiedyś będzie musiał za to odpowiedzieć i czułem, że tak się stanie, pytaniem tylko było kiedy to nastąpi. Takie sprawy nie mogą pozostać nierozwiązane. Tylko... Czy ja mówiłem jeszcze o Saiyanach, czy już o Alazame? Sam nie wiedziałem... Jedni i drudzy mają wiele wad i duży potencjał, tak, w tej kolejności. Oczywiście istniały wyjątki.
-Co do mnie... -zacząłem ostrożnie, musiałem wziąć kilka wdechów nim mogłem mówić dalej. -To się stało dawno, dawno temu... Choć nie pamiętam wszystkiego dokładnie, to nigdy tego nie zapomne. Pochodze z plemienia specjalizującego się w polowaniu i walce, Alazame, dosłownie ta nazwa oznacza czcicieli krwi, a to z powodu ich lubości do rozlewania tej substancji. Uwielbiają zabijać, choć nie z samej chęci zabijania, ale dlatego, że są w tym dobrzy, lepsi niż ktokolwiek inny, oczywiście pośród tych, którzy nie znają Ki. Urodziłem się jako syn następcy wodza wioski i kobiety spoza plemienia. Takie dzieci, mieszańce, nie miały prawa żyć. Ja żyję, choć sam nie wiem do końca dlaczego mnie oszczędzili, nie wiem też czy nie byłoby lepiej, gdyby tego nie robili... Nie miałem lekkiego życia, oni nienawidzą mieszania krwi, a ja bardzo mocno się wyróżniałem spośród czarnowłosych i czarnookich. Urodziłem sie i wychowywałem tutaj, w West City, ale często bywałem na ziemiach plemiennych, ostatni raz dzisiaj. Nie wrócę tam już.
Dzieciaki w wieku jedenastu lat przechodzą rytuał przejścia, jak nie trudno się domyślić, jest on bardzo krwawy. Zaczyna się dzień przed piątą pełnią roku, kończy dzień po szóstej. Wpuszczają bande dzieciaków do najgroźniejszej części dżungli na miesiąc, dają im tępy kamienny nóż i każą przetrwać. To by było jeszcze przyjemne, gdyby nie jeden drobny szczegół, wysyłają najlepszych wojowników by polowali na młodzików. Na dziesięć dzieciaków przeżywa dwóch, może trzech. Mi postawili dodatkowy warunek, miałem pokonać jednego z łowców. Miałem pecha, dopadła mnie piątka, ostatniego dnia... Wiesz jaki to strach, gdy ze wszystkich stron otaczają cie wojownicy o wiele silniejsi od ciebie i ich jedynym celem jest zabicie cię? -zapytałem retorycznie i umilkłem na dwie sekundy.
-Później... Nie pamiętam co się stało, wiem, że obudzili mnie zbieracze ciał, wokół mnie leżało pięć trupów... Długi czas zastanawiałem się jak to się stało, nadal nie mam pewności, ale podejrzewam, że wtedy pierwszy raz użyłem Ki. Myślałem, że to się skończyło, ale czekało mnie jeszcze naznaczanie, to właśnie jego efekty widziałaś. Jedna guzkowata blizna za każdy dzień...
Westchnąłem lekko na zakończenie opowieści. Ilekroć sobie o tym przypominałem, miałem te wszystkie wydarzenia przed oczami... Wyglądało na to, że tak pozostanie zawsze...
Wtem, wśród bolesnych wspomnień i przygnębienia pojawiło się coś... Jakaś pojedyńcza, szalona myśl... Sam nawet niezbyt się nad nią zastanawiałem, po prostu stwierdziłem, że chce ją urzeczywistnić. To działo się nawet bez udziało mojej woli, po prostu to... stało się... W jednej chwili objąłem ją i przyciągnąłem do siebie. Nie pytajcie czemu, to stało się tak po prostu... Coś mi mówiło, że to będzie miało sporo pozytywnych skutków. O tych negatywnych jakos nie pomyślałem... A jakie są dotychczasowe efekty? Nieco paralitycznie, ale ciepło obejmowałem Vivian w pasie, bezmała wtulając ją w siebie.
Ale jednak chyba za późno było, by móc się rozwodzić, czy to było dobre, czy nie...
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Wto Lis 11, 2014 2:24 am
Cisza ciążyła przez moment, ciężka od wspomnień. Ulotna chwila wypełniona retrospekcjami nie poprawiła im humorów po wyczerpującym dniu. Cisza wymowna acz… Zwykła. Nie tylko dziewczynę nawiedzały myśli o przeszłości, spływające znienacka z podejrzliwie niepodejrzanych przyczyn. Koniec końców nie była przecież jedyną, którą coś dotknęło. Była tego świadoma, tak jak tego, że najgorsze chwile przeżywa się w kompletnej samotności, mroku i ciszy. Gdzieś z boku, po lewej zamigotała latarnia, buntując się przeciw braku dostawy prądu. Ciemność i milczenie… W takim zestawieniu brakowało tylko odosobnienia, by poleciały łzy. Brakowało wyłącznie swojego oddechu, a to, że słyszała obok drugi, jakoś… Nie pozwalało włączyć się najczarniejszym myślą. Podobno to była kwestia dumy, by nie pokazywać więcej słabości… A przynajmniej tak myślała.
Z przymkniętymi powiekami i głową opartą o siatkę za nią, Ósemka próbowała rozróżnić w milczeniu jakąś wymowną część, ale… Ta cisza była ciszą, nie ciężką płytą wiszącą nad ich obojgiem, tylko spokojem przerwanym przez głębszy oddech i początek opowieści Chepri’ego. Vivian odetchnęła bezgłośnie i więcej nie poruszyła, nie zadawała pytań, słuchając, choć może na to nie wyglądało, uważnie.
Wysłuchała historii w ciszy, nie otwierając powiek. Słowa chłopaka ciążyły jej na sercu mocniej, niż mogłaby albo chciała przyznać. Nie pamiętanie szczegółów z dzieciństwa mogło być tylko chęcią wyparcia nieprzyjemnych wspomnień z głowy. Sama tak robiła, ale… Nie, nie chciała przelewać ani identyfikować każdej sytuacji z jego życia ze swoim… Współczucie bywa kłopotliwe i to właśnie czuła w nadmiarze w tej właśnie chwili. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że oboje wiedzą, jak to jest być postawionym niżej niż zwierzęta tylko przez zmieszaną krew. Elita, zwykli Saiyanie nie cierpieli odchył od „naturalnego” stanu rzeczy, a jasne kosmyki halfki kłuły ich w oczy tak samo mocno jak czerwone włosy chłopaka jego współplemieńców. Nie mieli prawa żyć, a jednak żyli, pokazując, że dają sobie radę. Udowadniając to każdego dnia, doprowadzając do szału swoje społeczeństwo, trwając, choć rany krwawiły a coś w środku wyło z bólu pod naporem nienawiści napierającej z każdej strony. Cierpieli w milczeniu, na najróżniejsze sposoby szukając ujścia dla negatywnych emocji. Wiedzieli czym jest przerażenie, ucieczka. Ani jeden mięsień nie drgnął na twarzy Ósemki, gdy chciała powiedzieć, że zna ten strach, że też się bała… Alazame przypominali w obyciu Saiyan, dumni, egoistyczni, przekonani o swojej potędze, tak jej pewni jak ziemi pod stopami i gwiazd na niebie. Sam rytuał przejścia, gdy wysyłano dzieci na śmierć, przypomniał jej walki w piaskownicy, choć to mało trafne porównanie. Też próbowała przeżyć, ale polowały na nią dzieciaki i najgorszą rzeczą było pobicie do utraty nieprzytomności. Nie zabili jej, po części tylko dlatego, że byli smarkaczami – co to za satysfakcja? Lepiej pozostawić ofiarę żywą i boleśnie świadomą swojej przegranej. Strach też był blizną. Najpierw krwawił obficie, lecz z wiekiem zabliźnił się, ignorując czcze pogróżki, wiedząc, co naprawdę napełnia lękiem…
Blizny na plecach Chepri'ego były stare. Miał ich sporo, oprócz najróżniejszy, najmłodszych znaków, wzrok przykuły te mniejsze, stwardniałe płatów skóry. Nashi nie zastanawiała się nad nimi bandażując ramię chłopaka. Teorię powstawania guzkowatych blizn znała – była bolesna. Cały rytuał był bardzo bolesny i krwawy…
- Hm..? – mruknęła nagle.
Nie zdążyła dokończyć myśli, gdy mocne dłonie chwyciły ją w pół przyciągając do siebie. W pierwszym odruchu zesztywniała, zaskoczona i speszona nie stawiając oporu. Ciepły uścisk zacisnął się wokół jej talii, Chepri bez słowa zwyczajnie objął Vivian, pozostawiając ją w konsternacji. Otworzyła szerzej oczy, czując napływający na policzki rumieniec. Nieprzyzwyczajona do takich gestów przesunęła dłonie na trzymające ją ręce, chcąc wyswobodzić się z objęć chłopaka. Kto to widział, przytulić Nashi i nie oberwać… Już dotykała ramienia, gdy usłyszała blisko, tuż obok cichy oddech. Odgłos spokoju, pewności, przypominający jej o tym wrażeniu ciepła, gdy dwa razy przebudziła się będąc bardzo blisko… Nie zawahała się, lecz zamiast odsunąć, delikatnie położyła na rękach czerwonowłosego swoje własne dłonie, splatając lekko ich palce z jego. Spuszczając wzrok, jakby ukrywając cień speszenia w oczach, wsparła głowę o ramię Chepri’ego, zamykając ponownie powieki. Był ciepły, nieświadomie emanował czymś jeszcze... Sposób w jakim ją trzymał, pozostawiał ten kłopotliwy, choć miły zamęt w myślach. Z niejakim trudem Vivian powstrzymała się od odsunięcie, dotykając policzkiem ciepłego ramienia. Jej oddech również się uspokoił, ciało rozluźniło, przyzwyczajając do tak bliskiego, świadomego kontaktu.
Wracał spokój. Nie tylko stabilizacja przepływu krwi w ciele i inne zachwiane podczas sparingu mechanizmy biologiczne, lecz inna, wcześniej zachwiana pewność… Wcześniej… Spokój zgubiony w dżungli? Po przylocie na Ziemię? Na Konack? Vegecie, walce z Tsufulem, Akademii..? To gdzieś uleciało, zgubiło się wśród cichych, stabilnych oddechów.
To nie powinno… Nie powinna pozwalać na to, by kolejna słabość wychodziła na jaw. Żołnierz przecież nie może być słaby, lecz jeśli słabością ma być pozwolenie na objęcie, szukanie ciepła… To czym jest siła? Lepiej nie wiedzieć. Przez cały czas zapominała, że nie jest tylko żołnierzem i maszyną do walki – wiedziała, że czuje, jednak trudno przychodziło jej faktyczne znalezienie dobrych stron tego faktu. Bywały momenty, gdy Vivian Deryth chciała wyłączyć wszystkie obwody i nie czuć niczego.
Teraz po raz pierwszy doszło do głosu wrażenie, że jednak, może gdzieś jest… Coś, co warto poczuć. Nieświadomie ścisnęła dłoń Chepri’ego. Dziewczyna nie chciała nic mówić. Ten mały gest mówił wystarczająco wiele.
Z przymkniętymi powiekami i głową opartą o siatkę za nią, Ósemka próbowała rozróżnić w milczeniu jakąś wymowną część, ale… Ta cisza była ciszą, nie ciężką płytą wiszącą nad ich obojgiem, tylko spokojem przerwanym przez głębszy oddech i początek opowieści Chepri’ego. Vivian odetchnęła bezgłośnie i więcej nie poruszyła, nie zadawała pytań, słuchając, choć może na to nie wyglądało, uważnie.
Wysłuchała historii w ciszy, nie otwierając powiek. Słowa chłopaka ciążyły jej na sercu mocniej, niż mogłaby albo chciała przyznać. Nie pamiętanie szczegółów z dzieciństwa mogło być tylko chęcią wyparcia nieprzyjemnych wspomnień z głowy. Sama tak robiła, ale… Nie, nie chciała przelewać ani identyfikować każdej sytuacji z jego życia ze swoim… Współczucie bywa kłopotliwe i to właśnie czuła w nadmiarze w tej właśnie chwili. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że oboje wiedzą, jak to jest być postawionym niżej niż zwierzęta tylko przez zmieszaną krew. Elita, zwykli Saiyanie nie cierpieli odchył od „naturalnego” stanu rzeczy, a jasne kosmyki halfki kłuły ich w oczy tak samo mocno jak czerwone włosy chłopaka jego współplemieńców. Nie mieli prawa żyć, a jednak żyli, pokazując, że dają sobie radę. Udowadniając to każdego dnia, doprowadzając do szału swoje społeczeństwo, trwając, choć rany krwawiły a coś w środku wyło z bólu pod naporem nienawiści napierającej z każdej strony. Cierpieli w milczeniu, na najróżniejsze sposoby szukając ujścia dla negatywnych emocji. Wiedzieli czym jest przerażenie, ucieczka. Ani jeden mięsień nie drgnął na twarzy Ósemki, gdy chciała powiedzieć, że zna ten strach, że też się bała… Alazame przypominali w obyciu Saiyan, dumni, egoistyczni, przekonani o swojej potędze, tak jej pewni jak ziemi pod stopami i gwiazd na niebie. Sam rytuał przejścia, gdy wysyłano dzieci na śmierć, przypomniał jej walki w piaskownicy, choć to mało trafne porównanie. Też próbowała przeżyć, ale polowały na nią dzieciaki i najgorszą rzeczą było pobicie do utraty nieprzytomności. Nie zabili jej, po części tylko dlatego, że byli smarkaczami – co to za satysfakcja? Lepiej pozostawić ofiarę żywą i boleśnie świadomą swojej przegranej. Strach też był blizną. Najpierw krwawił obficie, lecz z wiekiem zabliźnił się, ignorując czcze pogróżki, wiedząc, co naprawdę napełnia lękiem…
Blizny na plecach Chepri'ego były stare. Miał ich sporo, oprócz najróżniejszy, najmłodszych znaków, wzrok przykuły te mniejsze, stwardniałe płatów skóry. Nashi nie zastanawiała się nad nimi bandażując ramię chłopaka. Teorię powstawania guzkowatych blizn znała – była bolesna. Cały rytuał był bardzo bolesny i krwawy…
- Hm..? – mruknęła nagle.
Nie zdążyła dokończyć myśli, gdy mocne dłonie chwyciły ją w pół przyciągając do siebie. W pierwszym odruchu zesztywniała, zaskoczona i speszona nie stawiając oporu. Ciepły uścisk zacisnął się wokół jej talii, Chepri bez słowa zwyczajnie objął Vivian, pozostawiając ją w konsternacji. Otworzyła szerzej oczy, czując napływający na policzki rumieniec. Nieprzyzwyczajona do takich gestów przesunęła dłonie na trzymające ją ręce, chcąc wyswobodzić się z objęć chłopaka. Kto to widział, przytulić Nashi i nie oberwać… Już dotykała ramienia, gdy usłyszała blisko, tuż obok cichy oddech. Odgłos spokoju, pewności, przypominający jej o tym wrażeniu ciepła, gdy dwa razy przebudziła się będąc bardzo blisko… Nie zawahała się, lecz zamiast odsunąć, delikatnie położyła na rękach czerwonowłosego swoje własne dłonie, splatając lekko ich palce z jego. Spuszczając wzrok, jakby ukrywając cień speszenia w oczach, wsparła głowę o ramię Chepri’ego, zamykając ponownie powieki. Był ciepły, nieświadomie emanował czymś jeszcze... Sposób w jakim ją trzymał, pozostawiał ten kłopotliwy, choć miły zamęt w myślach. Z niejakim trudem Vivian powstrzymała się od odsunięcie, dotykając policzkiem ciepłego ramienia. Jej oddech również się uspokoił, ciało rozluźniło, przyzwyczajając do tak bliskiego, świadomego kontaktu.
Wracał spokój. Nie tylko stabilizacja przepływu krwi w ciele i inne zachwiane podczas sparingu mechanizmy biologiczne, lecz inna, wcześniej zachwiana pewność… Wcześniej… Spokój zgubiony w dżungli? Po przylocie na Ziemię? Na Konack? Vegecie, walce z Tsufulem, Akademii..? To gdzieś uleciało, zgubiło się wśród cichych, stabilnych oddechów.
To nie powinno… Nie powinna pozwalać na to, by kolejna słabość wychodziła na jaw. Żołnierz przecież nie może być słaby, lecz jeśli słabością ma być pozwolenie na objęcie, szukanie ciepła… To czym jest siła? Lepiej nie wiedzieć. Przez cały czas zapominała, że nie jest tylko żołnierzem i maszyną do walki – wiedziała, że czuje, jednak trudno przychodziło jej faktyczne znalezienie dobrych stron tego faktu. Bywały momenty, gdy Vivian Deryth chciała wyłączyć wszystkie obwody i nie czuć niczego.
Teraz po raz pierwszy doszło do głosu wrażenie, że jednak, może gdzieś jest… Coś, co warto poczuć. Nieświadomie ścisnęła dłoń Chepri’ego. Dziewczyna nie chciała nic mówić. Ten mały gest mówił wystarczająco wiele.
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Czw Lis 13, 2014 9:18 pm
Uścisk początkowo był bardzo sztywny, choć zrobiłem to nieświadomie, to pewne speszenie brało górę, patrząc na to przez pryzmat czasu nie byłem zadowolony, ale pocieszała mnie myśl, że z czasem było coraz lepiej, coraz... milej...
W końcu zrobiło się całkiem przyjemnie...
Ale wtedy też do końca uświadomiłem sobie, co ja robie. Ta świadomość spłynęła na mnie nagle i ugodziła w spokój jak wielki kunai, ciało nabrało sztywności a myśli stały się chaotyczne, i to wszystko przez fakt, że trzymałem w ramionach dziewczynę!
Nie... Nie chodziło o to, że była dziewczyną, przeciwnie, o to, że tą dziewczyną była właśnie ona. Gdyby to była każda inna po prostu odkleiłbym się i ulotnił jak najszybciej, ale... Chociaż czułem się onieśmielony i speszony swoim gestem, to... Wcale nie chciałem tak zrobić. Miło było czuć ten lekki ciężar na piersi, to ciepło, to stosunkowo drobne, ale silne ciało. Spięcie powoli ze mnie opadało, uścisk znów stał się łagodny. Oparłem nieco głowę o głowę dziewczyny, chowając nos w jej włosach. Mój oddech stał się znów spokojny. Serce biło nieco szybciej niż powinno, ale chyba nie mogłem wymagać zbyt wiele w takiej sytuacji. Zdziwiła mnie ta subtelna, a zarazem znacząca odpowiedź, niby to tylko lekki uścisk dłoni, ale czemu poczułem nagle to ciepło w klatce piersiowej? Odwzajemniłem gest. Przyłożyłem usta do czubka głowy Vivian i lekko cmoknąłem.
-Wiem... Wiem co czułaś... -wyszeptałem. -Wtedy na plaży... Odczytałem trochę z tego co czułaś i zobaczyłem coś, czego nie chciałem widzieć u siebie, o innych już nie mówiąc, zobaczyłem ból, który moze spowodować tylko nienawiść innych ludzi, strach przed każdym kolejnym dniem... Nie mogłem tak tego zostawić. Choć może nie najlepiej mi to wychodzi, to chciałbym przegnać z Ciebie te złe emocje - mówiłem cicho.
Później nie mówiłem już nic, bo ani nie chciałem nic mówić, ani w sumie nie musiałem, wyraźniej od słów mówiły czyny, czy raczej ich brak w tym przypadku. Nie ruszaliśmy się, milczeliśmy, dzieliliśmy ciepłem i siedzieliśmy tak, razem... Długo...
W końcu, gdy chciałem o coś zapytać Vivian, zauważyłem, że ta zasnęła, nadal sciskała moją dłoń. Mimowolnie uśmiechnąłem się. Chwyciłem ją łagodnie, tak zwanym sposobem "na księżniczkę" i podniosłem. Nie obyło się bez pewnego zakłopotania i lekkiej czerwieni na twarzy... Na swoje usprawiedliwienie jednak powiem, że nie ma zbyt wielu sposobów noszenia ludzi, zwłaszcza śpiących i zwłaszcza dziewczyn...
Niemniej, zdławiłem zawstydzenie i bez słowa zabrałem ją do mieszkania.
OOC:
Start treningu
W końcu zrobiło się całkiem przyjemnie...
Ale wtedy też do końca uświadomiłem sobie, co ja robie. Ta świadomość spłynęła na mnie nagle i ugodziła w spokój jak wielki kunai, ciało nabrało sztywności a myśli stały się chaotyczne, i to wszystko przez fakt, że trzymałem w ramionach dziewczynę!
Nie... Nie chodziło o to, że była dziewczyną, przeciwnie, o to, że tą dziewczyną była właśnie ona. Gdyby to była każda inna po prostu odkleiłbym się i ulotnił jak najszybciej, ale... Chociaż czułem się onieśmielony i speszony swoim gestem, to... Wcale nie chciałem tak zrobić. Miło było czuć ten lekki ciężar na piersi, to ciepło, to stosunkowo drobne, ale silne ciało. Spięcie powoli ze mnie opadało, uścisk znów stał się łagodny. Oparłem nieco głowę o głowę dziewczyny, chowając nos w jej włosach. Mój oddech stał się znów spokojny. Serce biło nieco szybciej niż powinno, ale chyba nie mogłem wymagać zbyt wiele w takiej sytuacji. Zdziwiła mnie ta subtelna, a zarazem znacząca odpowiedź, niby to tylko lekki uścisk dłoni, ale czemu poczułem nagle to ciepło w klatce piersiowej? Odwzajemniłem gest. Przyłożyłem usta do czubka głowy Vivian i lekko cmoknąłem.
-Wiem... Wiem co czułaś... -wyszeptałem. -Wtedy na plaży... Odczytałem trochę z tego co czułaś i zobaczyłem coś, czego nie chciałem widzieć u siebie, o innych już nie mówiąc, zobaczyłem ból, który moze spowodować tylko nienawiść innych ludzi, strach przed każdym kolejnym dniem... Nie mogłem tak tego zostawić. Choć może nie najlepiej mi to wychodzi, to chciałbym przegnać z Ciebie te złe emocje - mówiłem cicho.
Później nie mówiłem już nic, bo ani nie chciałem nic mówić, ani w sumie nie musiałem, wyraźniej od słów mówiły czyny, czy raczej ich brak w tym przypadku. Nie ruszaliśmy się, milczeliśmy, dzieliliśmy ciepłem i siedzieliśmy tak, razem... Długo...
W końcu, gdy chciałem o coś zapytać Vivian, zauważyłem, że ta zasnęła, nadal sciskała moją dłoń. Mimowolnie uśmiechnąłem się. Chwyciłem ją łagodnie, tak zwanym sposobem "na księżniczkę" i podniosłem. Nie obyło się bez pewnego zakłopotania i lekkiej czerwieni na twarzy... Na swoje usprawiedliwienie jednak powiem, że nie ma zbyt wielu sposobów noszenia ludzi, zwłaszcza śpiących i zwłaszcza dziewczyn...
Niemniej, zdławiłem zawstydzenie i bez słowa zabrałem ją do mieszkania.
OOC:
Start treningu
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Sob Lis 15, 2014 2:17 pm
To ciepło działało lepiej niż jakikolwiek lek uspokajający. O niebo lepiej niż wymuszana stateczność, w którą wpadała gdy panika wbijała w ciało szpony, lepiej niż uciekanie w treningi i milczenie. Gdy dopadły ją efekty uboczne służby wojskowej, Vivian wpadała w trans, wyłączała myślenie. Szła ćwiczyć i doprowadzić się do tego stanu, by ledwo mogła się ruszyć. A czego nie potrafiła zdławić w ciągu dnia, dopadało ją we śnie. W tym jednak momencie, gdy wspomnienia miały wszelaką sposobność by zatruć jej myśli, to nie nadeszło… Nie tak, nie kompletnie. Zszargane nerwy i chaos wyłączyły się niemal automatycznie i zastąpił je ciepło oraz hipnotyzujący, przyjemny spokój. Nie sprawiło to oczywiście, że wszystkie problemy, rozterki znikły czy przestały istnieć, nie, one wciąż tam były… Jednak nie aż tak straszne jak wcześniej.
Pierś unosiła się spokojnie, dziewczyna nie otwierała oczu, tkwiąc w ciepłym, łagodnym uścisku. To było niezwykle nowe, ale przyjemne doznanie… Z jednej strony pozostawała niezręczność, że do czegoś takiego w ogóle dopuściła, że coś czuje… Butna część duszy mówiła tak jak wcześniej, odsunąć się, strzelić po łbie, wyzwać, strzelić focha. Nie czuć, bo wynikną z tego same kłopoty. Nie czuć, bo nie wie jak… Lecz, nie chciała tego… Tak jak lęki nie miały takiego znaczenia, tak i to zostało odsunięte na dalszy plan. Cień niepewności gdzieś tam tkwił, jak kolec, ale pozwoliła sobie o nim zapomnieć. W końcu… Po raz pierwszy tkwiła w czyiś ramionach i nie oponowała. Policzki halfki nieświadomie pokryły się delikatną czerwienią. Czuła ciepły oddech, bawiący się jej włosami i muskający bok szyi, a także odpowiedź na nieświadomy uścisk. Całus w głowę sprawił, że lekko się wzdrygnęła, z zaskoczenia i speszenia. Cichy szept rozlał ciepło w sercu, chociaż słowa je ścisnęły. Mocno.
Rozbicie i ból, które jej towarzyszyły długi czas, znalazły ujście podczas tamtego spotkania, gdy walczyli na plaży. Chepri sam przyznał, że sprowokował ją celowo, chcąc… Pomóc. Pozwolić zrzucić z barków nieco napięcia. To, że wyczuł coś więcej, było tylko znakiem, że samokontrola Ósemki siadała, ale to wiedziała od dobrych paru dni. Ale… Jeśli tak, to by znaczyło, że czuł to, co tak pieczołowicie skrywała i co najgorsze coś… Coś z tego zrozumiał, z tego jednego wielkiego zamętu wspomnień, bólu i wyrzutów sumienia. Nie chciała nienawidzić ludzi, co najwyżej ich nie lubiła, ale strach przed każdym dniem… To brzmiało niepokojąco znajomo.
Nie… Naprawdę nie chciała się nad tym rozwodzić. Nie teraz, gdy w tej właśnie chwili wystarczyło tylko to ciepło i milczenie. To było… Niespotykanie miłe wrażenie bliskości, takie, w którym można się zatracić. Oddech Vivian coraz cichszy i spokojniejszy z wolna umknął w sen, gdy dziewczyna zasnęła, zadziwiająco szybko. Objawy bezsenności znikły jak ręką odjął. Sen, jak złodziej, skradł świadomość.
Zagłębiona wśród mar sennych, Vivian obudziło również ciepło… A także zapach, który czuła wcześniej, ale teraz jakby wyraźniej. Ziemi, woń jakby korzenna, ale ponad wszystko przebijała się wyraźna nuta siarki. Specyficzna to była mieszanka. Dziewczyna mrugnęła ospale, z wolna się rozbudzając. Otwierając powieki odkryła, że tkwi z czołem opartym o ramię Chepri’ego i twarzą wtuloną w jego pierś. Nim do niej dotarło całkowicie w jakim jest położeniu, policzki zdążyły się zarumienić.
Byli na klatce schodowej, gdy Vivian się ocknęła.
- Postaw mnie. – wymamrotała czerwona, spuszczając powieki. Przez ułamek sekundy zawahała się, nie wiedząc co powiedzieć. – Trzeba było mnie obudzić, nie nosić. Umiem chodzić, nie przewrócę się. – mruknęła z cieniem speszenia i przygany, wyswobadzając się z uścisku i stanęła obok.
Halfka poprawiła ubranie i spojrzała na czerwonowłosego z ukosa. Ciągle ją zaskakiwał, coś dla niego naturalnego było dla niej raczej krępujące… No nic… Odchrząknęła czerwona, mamrocząc coś, co miało być podziękowaniem i jednoczesnym upomnieniem, by więcej tak nie robił. Milcząc już wspięli się na odpowiednie piętro i weszli do mieszkania. Vivian bez słowa zniknęła w przydzielonym jej pokoju, nie chcąc już narażać się na kolejną, dwuznaczną sytuację, których przez te dwa dni mieli wyraźny przesyt. Jednak… Ledwie zamknęła drzwi, otworzyła je znowu, wystawiając rozczochraną głowę.
- Dobranoc. – rzuciła do pogrążonego w ciszy mieszkania.
Jedno słowo i znowu…
Pocierając powieki, Vivian przebrała się szybko, chowając wszystkie porozrzucane wcześniej ubrania do torby i kapsułki. Bałagan w pokoju został ogarnięty… Gorzej z tym w głowie.
Podciągając kołdrę pod brodę, zamknęła oczy, próbując zasnąć. Przeszkadzał jej jednak hałas, ciche, acz wyraźne dudnienie… Z trudem zdała sobie sprawę, że to jej własne serce tak biło. Naciągnęła poduszkę na głowę, przewracając się na bok. Rumieniec pojawił się na policzkach, a na usta cisnęło ciche przekleństwo. Ósemka nie zdawała sobie sprawy co się z nią dzieje i dlaczego chłopak tak na nią działa. A co pozostawiało najbardziej mieszane uczucia, to szczerość chłopaka… Bezinteresownie chciał jej pomóc. Jej, przewrażliwionej Nashi, która przy pierwszym spotkaniu obaliła go na ziemię i niewerbalnie groziła pobiciem. Mało kto… No, prawie nikt nie wyciągał do niej dłoni i na pewno nie byłby to przypadkiem poznany chłopak, który przez pierwszą godzinę znajomości zdążył zszargać jej nerwy. Czemu? Nie chciał by tego czuła, tej niechęci strachu, ale… Dlaczego? Nie miał w tym żadnego interesu, mówił szczerze, w jego cichych słowach nie było obłudy. Ciężko było w końcu przekonać się, że robił to od tak… Sam z siebie. Czyżby przez czas służby Vivian straciła wiarę w odruchy i ludzkie uczucia? Ciepło w piersi nie dawało o sobie zapomnieć i nawet do głowy jej nie chciał przyjść najbardziej oczywisty powód. Emocje mieszały się ze sobą, nie pozwalając na logiczne przeanalizowanie problemu.
Tylko w tym przypadku logika nie działała.
W końcu zasnęła.
Pierś unosiła się spokojnie, dziewczyna nie otwierała oczu, tkwiąc w ciepłym, łagodnym uścisku. To było niezwykle nowe, ale przyjemne doznanie… Z jednej strony pozostawała niezręczność, że do czegoś takiego w ogóle dopuściła, że coś czuje… Butna część duszy mówiła tak jak wcześniej, odsunąć się, strzelić po łbie, wyzwać, strzelić focha. Nie czuć, bo wynikną z tego same kłopoty. Nie czuć, bo nie wie jak… Lecz, nie chciała tego… Tak jak lęki nie miały takiego znaczenia, tak i to zostało odsunięte na dalszy plan. Cień niepewności gdzieś tam tkwił, jak kolec, ale pozwoliła sobie o nim zapomnieć. W końcu… Po raz pierwszy tkwiła w czyiś ramionach i nie oponowała. Policzki halfki nieświadomie pokryły się delikatną czerwienią. Czuła ciepły oddech, bawiący się jej włosami i muskający bok szyi, a także odpowiedź na nieświadomy uścisk. Całus w głowę sprawił, że lekko się wzdrygnęła, z zaskoczenia i speszenia. Cichy szept rozlał ciepło w sercu, chociaż słowa je ścisnęły. Mocno.
Rozbicie i ból, które jej towarzyszyły długi czas, znalazły ujście podczas tamtego spotkania, gdy walczyli na plaży. Chepri sam przyznał, że sprowokował ją celowo, chcąc… Pomóc. Pozwolić zrzucić z barków nieco napięcia. To, że wyczuł coś więcej, było tylko znakiem, że samokontrola Ósemki siadała, ale to wiedziała od dobrych paru dni. Ale… Jeśli tak, to by znaczyło, że czuł to, co tak pieczołowicie skrywała i co najgorsze coś… Coś z tego zrozumiał, z tego jednego wielkiego zamętu wspomnień, bólu i wyrzutów sumienia. Nie chciała nienawidzić ludzi, co najwyżej ich nie lubiła, ale strach przed każdym dniem… To brzmiało niepokojąco znajomo.
Nie… Naprawdę nie chciała się nad tym rozwodzić. Nie teraz, gdy w tej właśnie chwili wystarczyło tylko to ciepło i milczenie. To było… Niespotykanie miłe wrażenie bliskości, takie, w którym można się zatracić. Oddech Vivian coraz cichszy i spokojniejszy z wolna umknął w sen, gdy dziewczyna zasnęła, zadziwiająco szybko. Objawy bezsenności znikły jak ręką odjął. Sen, jak złodziej, skradł świadomość.
Zagłębiona wśród mar sennych, Vivian obudziło również ciepło… A także zapach, który czuła wcześniej, ale teraz jakby wyraźniej. Ziemi, woń jakby korzenna, ale ponad wszystko przebijała się wyraźna nuta siarki. Specyficzna to była mieszanka. Dziewczyna mrugnęła ospale, z wolna się rozbudzając. Otwierając powieki odkryła, że tkwi z czołem opartym o ramię Chepri’ego i twarzą wtuloną w jego pierś. Nim do niej dotarło całkowicie w jakim jest położeniu, policzki zdążyły się zarumienić.
Byli na klatce schodowej, gdy Vivian się ocknęła.
- Postaw mnie. – wymamrotała czerwona, spuszczając powieki. Przez ułamek sekundy zawahała się, nie wiedząc co powiedzieć. – Trzeba było mnie obudzić, nie nosić. Umiem chodzić, nie przewrócę się. – mruknęła z cieniem speszenia i przygany, wyswobadzając się z uścisku i stanęła obok.
Halfka poprawiła ubranie i spojrzała na czerwonowłosego z ukosa. Ciągle ją zaskakiwał, coś dla niego naturalnego było dla niej raczej krępujące… No nic… Odchrząknęła czerwona, mamrocząc coś, co miało być podziękowaniem i jednoczesnym upomnieniem, by więcej tak nie robił. Milcząc już wspięli się na odpowiednie piętro i weszli do mieszkania. Vivian bez słowa zniknęła w przydzielonym jej pokoju, nie chcąc już narażać się na kolejną, dwuznaczną sytuację, których przez te dwa dni mieli wyraźny przesyt. Jednak… Ledwie zamknęła drzwi, otworzyła je znowu, wystawiając rozczochraną głowę.
- Dobranoc. – rzuciła do pogrążonego w ciszy mieszkania.
Jedno słowo i znowu…
Pocierając powieki, Vivian przebrała się szybko, chowając wszystkie porozrzucane wcześniej ubrania do torby i kapsułki. Bałagan w pokoju został ogarnięty… Gorzej z tym w głowie.
Podciągając kołdrę pod brodę, zamknęła oczy, próbując zasnąć. Przeszkadzał jej jednak hałas, ciche, acz wyraźne dudnienie… Z trudem zdała sobie sprawę, że to jej własne serce tak biło. Naciągnęła poduszkę na głowę, przewracając się na bok. Rumieniec pojawił się na policzkach, a na usta cisnęło ciche przekleństwo. Ósemka nie zdawała sobie sprawy co się z nią dzieje i dlaczego chłopak tak na nią działa. A co pozostawiało najbardziej mieszane uczucia, to szczerość chłopaka… Bezinteresownie chciał jej pomóc. Jej, przewrażliwionej Nashi, która przy pierwszym spotkaniu obaliła go na ziemię i niewerbalnie groziła pobiciem. Mało kto… No, prawie nikt nie wyciągał do niej dłoni i na pewno nie byłby to przypadkiem poznany chłopak, który przez pierwszą godzinę znajomości zdążył zszargać jej nerwy. Czemu? Nie chciał by tego czuła, tej niechęci strachu, ale… Dlaczego? Nie miał w tym żadnego interesu, mówił szczerze, w jego cichych słowach nie było obłudy. Ciężko było w końcu przekonać się, że robił to od tak… Sam z siebie. Czyżby przez czas służby Vivian straciła wiarę w odruchy i ludzkie uczucia? Ciepło w piersi nie dawało o sobie zapomnieć i nawet do głowy jej nie chciał przyjść najbardziej oczywisty powód. Emocje mieszały się ze sobą, nie pozwalając na logiczne przeanalizowanie problemu.
Tylko w tym przypadku logika nie działała.
W końcu zasnęła.
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Czw Lis 20, 2014 7:08 pm
Nie do końca rozumiałem co się ze mną działo wtedy, przechodziłem przez bardzo różne stany emocjonalne, z których niektórych nie umiem nawet nazwać, a co dopiero pojąć... Dlaczego to się działo? I dlaczego miałem wrażenie, że to ma związek z nią...?
Mimo wszystko nie spodziewałem się, że się obudzi, to trochę komplikowało już zagmatwaną nieźle sprawę, bo inaczej tego nie można było nazwać... Ehh...
Momentalnie moja twarz pokryła się czerwienią i to już dosyć intensywną, a już sądziłem, że mam nad tym kontrolę, przynajmniej częściową, cóż, myliłem się. Postawiłem ją i odwróciłem wzrok by nie widziała mojej twarzy. Resztę drogi do mieszkania przebyliśmy w milczeniu, tak samo też wyglądała reszta wieczoru, choć przez swoją krótkość nie była tak uciążliwa.
Ciszę przerwało jedno słowo, niby nic, a jednak wywołało subtelny uśmiech na mojej twarzy, z czego zdałem sobie sprawę dopiero po chwili. Przygotowywałem sobie akurat przekąskę w kuchni, więc mogłem odpowiedzieć dziewczynie tym samym, choć stało się to samoistnie, słowa same wymknęły mi się z ust i powędrowały cichym życzeniem po mieszkaniu.
Chwilę później sam już leżałem w swoim łóżku. Sen przyszedł niespodziewanie późnie, rozstrzelane myśli nie dawały mi spokoju i niestety nie dotyczyły one dalszych kroków w planie pomocy Vivian, to byłoby nawet na miejscu, bo jednak... Ostatnie wydarzenia zmuszały mnie do wprowadzenie kilku korekt... To, że sam nie wiedziałem jakie jeszcze mają być to tylko mało znaczący szczegół, z którym miałem sobie poradzić wkrótce. Ale tak dobrze to nie ma, głowę miałem pełną małych, różnorodnych bodźców, w większości o przyjemnym zabarwieniu. Wszystkie związane z nią...
Żywa przestrzeń między moimi rękoma, miły ciężar na piersi, bliskie ciepło i miarowe uderzenia serca... Miękka i zaskakująco gładka skóra... Delikatne usta...
Niespodziewanie poczułem wzrost temperatury w klatce piersiowej i wargach, dlaczego? To myśli o niej wprowadziły mnie w ten stan? Na to wyglądało...
Jakoś... Jakoś nie przeszkadzało mi to, choć ten zament w głowie nie ułatwiał życia. Skupłem się na jednym, na tym cieple we wnętrzu, przeszła mi przez głowę myśl, że dobrze by było móc wchłonąć więcej tego ciepła i zamknąć je w sobie, zmagazynować. Postanowiłem kiedys sprawdzić, czy to możliwe, bo pomysł naprawdę mi sie podobał i od razu znalazłem kilka zastosowań dla czegos takiego. Wraz z myślami o energii sen przybył sam, ale niespokojny i krótki. Prześladowały mnie złe wizje, upiorne wizje, wszystkie dotyczyły mojego najgorszego strachu - opuszczenia... Nie raz ktoś mówi o samotności i opuszczeniu przez innych, ale tak naprawdę mało wie, bo zwykle sam się izoluje, nie wie jak to jest być odciętym od jakiegokolwiek sojusznika. Strach ten był gorszy dla tych, którzy do tego odczuwali nienawiść od otoczenia... Dla osób jak ja czy Vivian... Poczułem czyjąś obecność, aż zanadto mi juz znaną i bardzo nieproszoną w moim mieszkaniu.
Obudziłem się nagle, towarzyszyły mi tylko ciemność, cisza i chłód... Poczułem ulgę.
Wstałem, poszedłem do kuchni, wypiłem szklankę wody i wróciłem do pokoju.
Obwiniać za to powinienem zaspanie spowodowane lekkim snem i nagłe przebudzenie, tak, to zapewne to... Pokój do którego wszedłem nie był moim pokojem. Tak samo łóżko, w którym się położyłem nie było moje.
Ale to moje ramiona zaczęły szukać ciepła, gdy tylko zamknąłem oczy... Szukały i znalazły, a gdy to zrobiły przyciągnęły je blisko, bardzo blisko i zamknęły w szczelnym i ciasnym pierścieniu. W którymś momencie tej statycznej pory dnia pierścień się podwoił i szczelniej zamknął drogę ucieczki ciepłu... Mojemu, jej, naszemu...
Spokojne ciepłe oddechy, mój omiatający jej głowę i muskający szyję i jej wtulony w moją pierś, i miarowe uderzenia serc powoli odmierzały czas do poranka...
OOC:
Koniec treningu
Mimo wszystko nie spodziewałem się, że się obudzi, to trochę komplikowało już zagmatwaną nieźle sprawę, bo inaczej tego nie można było nazwać... Ehh...
Momentalnie moja twarz pokryła się czerwienią i to już dosyć intensywną, a już sądziłem, że mam nad tym kontrolę, przynajmniej częściową, cóż, myliłem się. Postawiłem ją i odwróciłem wzrok by nie widziała mojej twarzy. Resztę drogi do mieszkania przebyliśmy w milczeniu, tak samo też wyglądała reszta wieczoru, choć przez swoją krótkość nie była tak uciążliwa.
Ciszę przerwało jedno słowo, niby nic, a jednak wywołało subtelny uśmiech na mojej twarzy, z czego zdałem sobie sprawę dopiero po chwili. Przygotowywałem sobie akurat przekąskę w kuchni, więc mogłem odpowiedzieć dziewczynie tym samym, choć stało się to samoistnie, słowa same wymknęły mi się z ust i powędrowały cichym życzeniem po mieszkaniu.
Chwilę później sam już leżałem w swoim łóżku. Sen przyszedł niespodziewanie późnie, rozstrzelane myśli nie dawały mi spokoju i niestety nie dotyczyły one dalszych kroków w planie pomocy Vivian, to byłoby nawet na miejscu, bo jednak... Ostatnie wydarzenia zmuszały mnie do wprowadzenie kilku korekt... To, że sam nie wiedziałem jakie jeszcze mają być to tylko mało znaczący szczegół, z którym miałem sobie poradzić wkrótce. Ale tak dobrze to nie ma, głowę miałem pełną małych, różnorodnych bodźców, w większości o przyjemnym zabarwieniu. Wszystkie związane z nią...
Żywa przestrzeń między moimi rękoma, miły ciężar na piersi, bliskie ciepło i miarowe uderzenia serca... Miękka i zaskakująco gładka skóra... Delikatne usta...
Niespodziewanie poczułem wzrost temperatury w klatce piersiowej i wargach, dlaczego? To myśli o niej wprowadziły mnie w ten stan? Na to wyglądało...
Jakoś... Jakoś nie przeszkadzało mi to, choć ten zament w głowie nie ułatwiał życia. Skupłem się na jednym, na tym cieple we wnętrzu, przeszła mi przez głowę myśl, że dobrze by było móc wchłonąć więcej tego ciepła i zamknąć je w sobie, zmagazynować. Postanowiłem kiedys sprawdzić, czy to możliwe, bo pomysł naprawdę mi sie podobał i od razu znalazłem kilka zastosowań dla czegos takiego. Wraz z myślami o energii sen przybył sam, ale niespokojny i krótki. Prześladowały mnie złe wizje, upiorne wizje, wszystkie dotyczyły mojego najgorszego strachu - opuszczenia... Nie raz ktoś mówi o samotności i opuszczeniu przez innych, ale tak naprawdę mało wie, bo zwykle sam się izoluje, nie wie jak to jest być odciętym od jakiegokolwiek sojusznika. Strach ten był gorszy dla tych, którzy do tego odczuwali nienawiść od otoczenia... Dla osób jak ja czy Vivian... Poczułem czyjąś obecność, aż zanadto mi juz znaną i bardzo nieproszoną w moim mieszkaniu.
Obudziłem się nagle, towarzyszyły mi tylko ciemność, cisza i chłód... Poczułem ulgę.
Wstałem, poszedłem do kuchni, wypiłem szklankę wody i wróciłem do pokoju.
Obwiniać za to powinienem zaspanie spowodowane lekkim snem i nagłe przebudzenie, tak, to zapewne to... Pokój do którego wszedłem nie był moim pokojem. Tak samo łóżko, w którym się położyłem nie było moje.
Ale to moje ramiona zaczęły szukać ciepła, gdy tylko zamknąłem oczy... Szukały i znalazły, a gdy to zrobiły przyciągnęły je blisko, bardzo blisko i zamknęły w szczelnym i ciasnym pierścieniu. W którymś momencie tej statycznej pory dnia pierścień się podwoił i szczelniej zamknął drogę ucieczki ciepłu... Mojemu, jej, naszemu...
Spokojne ciepłe oddechy, mój omiatający jej głowę i muskający szyję i jej wtulony w moją pierś, i miarowe uderzenia serc powoli odmierzały czas do poranka...
OOC:
Koniec treningu
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Pią Lis 21, 2014 9:26 pm
Bezsenność była przekleństwem. Wprowadzała w różne stany ducha, ale zawsze były to emocje negatywne. Vivian potrafiła tkwić zwinięta w kłębek we własnym łóżku, naciągając poduszkę na głowę, czując nagły, nieuzasadniony strach. Kiedy indziej była wściekła, na siebie, swoją słabość, leżała jak martwa wśród pościeli, a przez głowę przebiegała kakofonia wrzeszczących myśli. Jeszcze i otępienie nie pozwalało się na niczym skupić, odpędzało sen, gdy suchymi oczami wpatrywała się w sufit… Tak, bezsenność była wrednym przymiotem osób z jakimikolwiek wyrzutami sumienia. Nie dawała zasnąć, a gdy już łaskawie się na to zgadzała, wzywała najgorsze, najkrwawsze mary senne.
Nie tej nocy.
Tej nocy był tylko spokój, wypełniony ciepłymi oddechami i łagodnym biciem serc.
Czy było to podświadome czy też nie, dziewczyna zareagowała na dotyk… Nie zbudziła się gdy Chepri objął ją i przyciągnął do siebie. Wcześniejsze kroki i szmery nie wyrwały z letargu, a teraz sama przysunęła się bliżej. Jakby znając najwygodniejsze miejsce, oparła głowę o pierś, wdychając nagrzane ciałem powietrze, przesycone tą specyficzną wonią korzenną i nutą siarki. Nie obudziło jej ciepło, obecność ani uścisk, wprost odwrotnie, pogłębiło to początkowo lekki sen. Oddech stał się spokojniejszy, wzburzone wcześniej emocje, których echa krążyły po głowie, ucichły i znikły. Wiedziona ciepłem, Ósemka wsunęła dłoń pod ramię, obejmując chłopaka. Jego ręce zacisnęły się wokół niej szczelnie… Czule. W takim uścisku i wspólnie dzielonym cieple, spała mocno.
Nic się jej nie śniło. Wszystko, co mogłoby czaić się w ewentualnych ciemnościach nie zabierało głosu. Nie odeszło, tylko nie śmiało się ujawnić. Po raz pierwszy poranek nadszedł bez przeszkód…
Było bardzo wcześnie gdy Vivian zaczęła się budzić, noc nie zdążyła uciec przed porankiem. Nie rozchylała powiek, pierś unosiła się miarowo, choć nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znajdują… Było przyjemnie. To ciepło, trzymane przez obejmujące się postacie, nie było tylko ciepłem, nie podwyższoną temperaturą ani czymś przeciwnym zimnu. Inny rodzaj rozgrzania… Po raz pierwszy przechodził przez skórę, mięśnie, kości, dochodziło do serca i ogrzewał ducha. Halfka leniwie otworzyła oczy, a widząc przed sobą biały materiał koszuli, nie zareagowała jak wcześniej spięciem czy nagłym rumieńcem. Nie było tej krępacji, co można było zrzucić na roztrzepanie, zaspanie, przyzwyczajenie..? Wtuliła tylko twarz w pierś chłopaka, opierając się o nią policzkiem. Słyszała, a raczej czuła cichy, mocny i pewny stukot serca. Jedną dłonią dotykała ramienia, druga ręka obejmowała, trzymając na łopatce. Coś w niej topniało… Wbrew samej sobie, taka… Bliskość… Zaczęła pomagać. Na nerwy, na lęki, na strach, na cały świat. Słowem… Z chłopaka emanowała otucha.
Leżała tak wsłuchując się w miarowy oddech, dłuższą chwilę. Dlaczego na to pozwalała..? To jakieś fatum, nie ważne jak i gdzie zaśnie, budzi się w objęciach Chepri’ego… Nie roztkliwiała się nad zagwozdką jak znalazł się w jej łóżku. Zawsze traktowała wszystkich z dystansem i to działało, trzymali się na odległość. On nie. Tkwił uparcie, znajdując najdziwniejsze manewry, wykorzystując okazje by… No właśnie, co? Zbliżyć się? Chciał jej pomóc, ale ona nie chciała go do siebie dopuścić. Działał stary nawyk… Po co się do kogoś zbliżać, przecież jeśli coś się zdarzy, nie chce, za nic nie chce kogoś ranić. Wytrzyma… Chociaż spróbuje wytrzymać…
Chepri mówił coś innego, że to nie warte… Nie chciała się zgodzić, wzbraniała się. A teraz leżała w jego kurczowym uścisku, tak mocnym, jakby nie miał zamiaru jej nigdy wypuścić.
Drgnęła, czując dziwne ukłucie w środku. Ramie chłopaka szczelnie obejmowało jej plecy, drugie owinęło wokół szyi, dotykając dłonią policzka. Czuła spokój, ale… Przecież będzie musiała wrócić na Vegetę. Odlecieć… Zacisnęła na chwilę powieki. Wyglądało na to, że następnym razem tak dobrze nie będzie spała.
Ósemka na tyle, na ile mogła przekręciła głowę, patrząc w górę. Spokój malował się na śpiącej twarzy, pewny, niezachwiany. Przyglądała się Chepri’emu, jednocześnie klnąc w duchu… Bo co ona robi? Ręka bezwiednie uniosła się wyżej, musnęła delikatnie policzek. Ostrożnie położyła dłoń, głaszcząc lekko, a na ustach dziewczyny pojawił się nieuświadomiony, nieznaczny uśmiech. Nie gorzki czy ironiczny codzienny grymas, ale cieplejszy wyraz…
- Słabość do ludzi jest najwyraźniej dziedziczna… – mruknęła bezgłośnie.
Uniosła się na łokciu, muskając wargami czoło i ponownie wtuliła się w Chepri’ego. O dziwo, serce biło spokojnie, nie oszalałym rytmem, lecz wciąż… Policzki zaczerwieniły się, gdy schowała twarz, zacieśniając uścisk. Spokój, ciepło… Nawet fakt, że widział jej słabość, nie miały znaczenia… Choć przyznała się do wielu rzeczy, do jednej wciąż nie potrafiła, a raczej nie chciała zdawać sobie z niej sprawy.
Cichy stukot znów wprowadził ją w świat snu.
Nie tej nocy.
Tej nocy był tylko spokój, wypełniony ciepłymi oddechami i łagodnym biciem serc.
Czy było to podświadome czy też nie, dziewczyna zareagowała na dotyk… Nie zbudziła się gdy Chepri objął ją i przyciągnął do siebie. Wcześniejsze kroki i szmery nie wyrwały z letargu, a teraz sama przysunęła się bliżej. Jakby znając najwygodniejsze miejsce, oparła głowę o pierś, wdychając nagrzane ciałem powietrze, przesycone tą specyficzną wonią korzenną i nutą siarki. Nie obudziło jej ciepło, obecność ani uścisk, wprost odwrotnie, pogłębiło to początkowo lekki sen. Oddech stał się spokojniejszy, wzburzone wcześniej emocje, których echa krążyły po głowie, ucichły i znikły. Wiedziona ciepłem, Ósemka wsunęła dłoń pod ramię, obejmując chłopaka. Jego ręce zacisnęły się wokół niej szczelnie… Czule. W takim uścisku i wspólnie dzielonym cieple, spała mocno.
Nic się jej nie śniło. Wszystko, co mogłoby czaić się w ewentualnych ciemnościach nie zabierało głosu. Nie odeszło, tylko nie śmiało się ujawnić. Po raz pierwszy poranek nadszedł bez przeszkód…
Było bardzo wcześnie gdy Vivian zaczęła się budzić, noc nie zdążyła uciec przed porankiem. Nie rozchylała powiek, pierś unosiła się miarowo, choć nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znajdują… Było przyjemnie. To ciepło, trzymane przez obejmujące się postacie, nie było tylko ciepłem, nie podwyższoną temperaturą ani czymś przeciwnym zimnu. Inny rodzaj rozgrzania… Po raz pierwszy przechodził przez skórę, mięśnie, kości, dochodziło do serca i ogrzewał ducha. Halfka leniwie otworzyła oczy, a widząc przed sobą biały materiał koszuli, nie zareagowała jak wcześniej spięciem czy nagłym rumieńcem. Nie było tej krępacji, co można było zrzucić na roztrzepanie, zaspanie, przyzwyczajenie..? Wtuliła tylko twarz w pierś chłopaka, opierając się o nią policzkiem. Słyszała, a raczej czuła cichy, mocny i pewny stukot serca. Jedną dłonią dotykała ramienia, druga ręka obejmowała, trzymając na łopatce. Coś w niej topniało… Wbrew samej sobie, taka… Bliskość… Zaczęła pomagać. Na nerwy, na lęki, na strach, na cały świat. Słowem… Z chłopaka emanowała otucha.
Leżała tak wsłuchując się w miarowy oddech, dłuższą chwilę. Dlaczego na to pozwalała..? To jakieś fatum, nie ważne jak i gdzie zaśnie, budzi się w objęciach Chepri’ego… Nie roztkliwiała się nad zagwozdką jak znalazł się w jej łóżku. Zawsze traktowała wszystkich z dystansem i to działało, trzymali się na odległość. On nie. Tkwił uparcie, znajdując najdziwniejsze manewry, wykorzystując okazje by… No właśnie, co? Zbliżyć się? Chciał jej pomóc, ale ona nie chciała go do siebie dopuścić. Działał stary nawyk… Po co się do kogoś zbliżać, przecież jeśli coś się zdarzy, nie chce, za nic nie chce kogoś ranić. Wytrzyma… Chociaż spróbuje wytrzymać…
Chepri mówił coś innego, że to nie warte… Nie chciała się zgodzić, wzbraniała się. A teraz leżała w jego kurczowym uścisku, tak mocnym, jakby nie miał zamiaru jej nigdy wypuścić.
Drgnęła, czując dziwne ukłucie w środku. Ramie chłopaka szczelnie obejmowało jej plecy, drugie owinęło wokół szyi, dotykając dłonią policzka. Czuła spokój, ale… Przecież będzie musiała wrócić na Vegetę. Odlecieć… Zacisnęła na chwilę powieki. Wyglądało na to, że następnym razem tak dobrze nie będzie spała.
Ósemka na tyle, na ile mogła przekręciła głowę, patrząc w górę. Spokój malował się na śpiącej twarzy, pewny, niezachwiany. Przyglądała się Chepri’emu, jednocześnie klnąc w duchu… Bo co ona robi? Ręka bezwiednie uniosła się wyżej, musnęła delikatnie policzek. Ostrożnie położyła dłoń, głaszcząc lekko, a na ustach dziewczyny pojawił się nieuświadomiony, nieznaczny uśmiech. Nie gorzki czy ironiczny codzienny grymas, ale cieplejszy wyraz…
- Słabość do ludzi jest najwyraźniej dziedziczna… – mruknęła bezgłośnie.
Uniosła się na łokciu, muskając wargami czoło i ponownie wtuliła się w Chepri’ego. O dziwo, serce biło spokojnie, nie oszalałym rytmem, lecz wciąż… Policzki zaczerwieniły się, gdy schowała twarz, zacieśniając uścisk. Spokój, ciepło… Nawet fakt, że widział jej słabość, nie miały znaczenia… Choć przyznała się do wielu rzeczy, do jednej wciąż nie potrafiła, a raczej nie chciała zdawać sobie z niej sprawy.
Cichy stukot znów wprowadził ją w świat snu.
- And again~:
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Nie Lis 23, 2014 9:34 pm
Leciał najszybciej jak mógł, byle tylko oddalić się od miejsca potyczki. Zachowywał małe pozory, gdyż powoli czuł, że siły go opuszczają. Zbyt długie przebywanie w nowej transformacji nie było zbyt mądre, lecz Raziel nie miał innego wyjścia. Będąc już w locie, wyczuł dość dużą eksplozję KI, której epicentrum znajdowało się blisko miejsca pojedynku. Zahne wolał nie wiedzieć kto dysponuje taką mocą. A przynajmniej nie teraz. Po sześciu minut lotu na jak największej prędkości zwolnił tempo i wylądował. Gdy tylko dotknął podłoża, to jego włosy opadły i wróciły do naturalnego koloru. Kiedy tylko to się stało, syn Aryenne upadł na kolana i zaczął pluć krwią. Wszystkie mięśnie i kości, które nie popękały pod naporem mocy paliły go żywym ogniem. Zdecydowanie za długo przebywał na drugim poziomie mocy. Nie był jeszcze gotów do tak dużej mocy. Lecz z czasem będzie mógł walczyć bez przeszkód. Wystarczyło tylko trenować, a będzie jeszcze lepszy. Zielonooki przypomniał sobie spotkanie ze swoją matką. To jak tłumaczyła im poszczególne poziomy. Czuł wtedy olbrzymi przeskok pomiędzy pierwszy, drugim i trzecim. Lecz zupełnie inaczej jest tylko obserwować, a inaczej poczuć to na własnej skórze. To było coś. Olbrzymia potęga i wyzwolenie nadzwyczajnego poziomu mocy. Raziela aż korciło by dowiedzieć się jak to jest na trzecim poziomie. Lecz wolał nie ryzykować. Już SSJ2 był zbyt mocnym doświadczeniem, więc na razie musi się doprowadzić do ładu. Splunął ostatni raz i zmienił pozycję na siad podparty. Brał głębokie wdechy, żeby uspokoić swój oddech. Wyciągnął z kieszeni kapsułkę ze swoim statkiem i rzucił ją przed siebie. Po chwili pojawił się jego pojazd. Nashi wstał powoli na trzęsące się kolana i z niemałym wysiłkiem doczłapał się do kapsuły. Nacisnął przycisk i czekał chyba całą wieczność zanim wieko się podniosło. Wszystko w środku bolało go jakby oberwał od każdego z trenerów. Gorączkowo zaczął przeszukiwać rzeczy w poszukiwaniu apteczki. „Gdzie to cholerstwo jest?” warczał chłopak, zapominając podstawowych procedur. W końcu znalazł ją tam gdzie była. Przyczepiona pod siedzeniem. Mając ochotę strzelić się w pysk za głupotę wyciągnął pojemnik i otworzył go. Znajdowały się w nim trzy strzykawki, które zawierały środek przeciwbólowy i regenerujący. Czarnowłosy od razu wbił sobie dwie w udo i wstrzyknął specyfik. Po tym zabiegu opadł na siedzenia i zamknął kapsułę. Znajdował się na odludziu i raczej wątpił by ktoś go znalazł. Dla pewności zmniejszył swoją energię prawie do zera. Robił to już odpływając. Musiał wypocząć, gdyż gdy tylko odzyska większość sił uda się na poszukiwania swojej siostry.
Obudził go silny ból w klatce piersiowej, głowie i prawej ręce. Był już o wiele mniejszy niż kilkanaście godzin temu. Z tego co mu pokazywał zegar pokładowy, to przespał prawie cały dzień. Lecz nie było to takie złe. Leki, które wziął rozpoczęły swoje działanie i teraz czuł się o wiele lepiej. Dla polepszenia efektu wziął jeszcze trzecią dawkę. Czuł jak przyjemne, lecznicze ciepło rozchodzi się po jego ciele. Nie była to komora regeneracyjna, lecz trzeba było brać co się ma. Jeszcze ziewając chłopak otworzył właz i wyszedł na dwór. Powoli zaczynało się ściemniać, lecz przynajmniej nie padało. Na niebie nie było chmur, zaś słońce zmieniało już barwę. Idealna pora na poszukiwania młodej. Jednak zanim rozpocznie polowanie, musi zmienić ubranie. Zbroje już stracił, a jego kombinezon też nie należał do najbardziej całych. Najgorszą rzeczą było to, że nie zdążył uzupełnić swojego ekwipunku.
- Trudno. Będę musiał zadowolić się ciuchami tej rasy. – powiedział wojownik z Vegety i zminimalizował kapsułę. W następnej chwili wystrzelił w powietrze do najbliższego miasta.
Spacerując po ulicach Nashi musiał przyznać, że jeśli chodzi o infrastrukturę, to miasta nie różniły się od tych na Vegecie. Nie były tak nowoczesne, lecz podobne. Dużo galerii, sklepów i innych badziewi. Nawet jakieś restauracje się znalazły. Chłopak poczuł jak zaczyna go ściskać w żołądku, lecz najpierw musiał zakupić ubranie. Już kilka razy usłyszał gwizdy pod swym adresem, propozycje lub chichoty. I to nie od samych dziewczyn. Raz spiął się widząc jakiś chłopaczków, których mógłby zabić jednym ciosem, którzy lubieżnie oblizywali wargi patrząc na niego jak na kupę mięcha. Eve rozniosłaby to miasto w furii, gdyby to widziała. Na szczęście swoje i tych ludzi znajdowała się daleko. No dobrze. Ubrania. Zahne popatrzył po witrynach, lecz nie chciało mu się za bardzo szukać, więc wszedł do pierwszego lepszego.
- Dobry. Potrzebuje ubrań. – powiedział władczym tonem. Sprzedawca patrzył na niego jak na jakiegoś psychicznego.
- No to dobrze pan trafił, lecz zaraz zamykamy więc… - zaczął grubiutki mężczyzna, którego siła nie przekraczała nawet dwudziestu jednostek. Syn Aryenne przerwał mu ruchem dłoni.
- No to fajnie. Jednak jeszcze nie ma zaraz. – rzekł i usiadł na jakimś krześle. – Co może mi pan zaoferować?
Ekspedient był chyba zszokowany postawą Saiyanina, lecz nic nie powiedział. Klient ich pan. Odetchnął kilka razy i poprosił ciemnowłosego by ten wstał, żeby mógł go dokładnie zmierzyć. Zielonooki był bardzo dobrze zbudowany, więc gruby zaproponował mu wojskowy styl. Raziel mruknął, żeby ten pokazał mu co ma, a sprzedawca zniknął między półkami kompletując strój. Młody Zahne oczekiwał na niego bawiąc się małą kulką KI.
- No dobrze. Niech pan to przymierzy. Tam jest przebieralnia. – powiedział człowiek, dając żołnierzowi z Vegety naręcze ubrań. Szmaragdowooki zniszczył kulę i wziął stroje.
Przymierzając ciuchy, syn Zidarocka musiał przyznać, że koleś znał się na swojej robocie. Wybrał zestawy, który idealnie by pasowały do chłopaka. Może by trochę ich zabrać ze sobą na Vegetę? Ciemnowłosy ubrał na siebie czarne jeansy, na nogi glany zaś na tułów czarną koszulkę. Miał do wyboru jakiś płaszcz, lub skórzaną kurtkę. Wybrał drugą opcję gdyż wyglądała o wiele lepiej. A syn elity musiał się dobrze prezentować. Wziął też jeszcze jedną rzecz.
- No dobra. Biorę to co mam na sobie i tą rzecz. – powiedział chłopak. Sprzedawca zachwalił wybór i zaczął coś nabijać na kasie.
- To będzie Pięćdziesiąt tysięcy zeni. – powiedział ekspedient. Ubrania była z najwyższej półki, więc nie był co się dziwić.
- Mhm. A gdzie mogę dostać te zeni? – powiedział Saiyanin. Grubas popatrzył się na niego jak na głupka, lecz wskazał mu tylko bankomat w ścianie. Chłopak wzruszył ramionami i podszedł do skrzynki. W następnej chwili uderzył w nią pięścią, a siwowłosy ziemianin o mało nie zszedł na zawał.
- Masz pan. Reszty nie trzeba. – rzekł biorąc trochę kasy, a resztę zostawiając na podłodze. Po chwili już wyszedł w ciuchach i z torbą. Sprzedawca był w dalszym ciągu w szoku.
Raziel stał przed drzwiami mieszkania, gdzie wyczuwał energię Vivian. Ciężko było ją znaleźć, lecz nikt nie jest niewidzialny. W międzyczasie ogoniasty zaliczył szybką kolację i wziął na wynos jakiegoś hot doga. Cokolwiek to było smakowało nieźle, lecz było strasznie małe. Ludzkość jest jednak dziwna. Wojownik zapukał do drzwi i czekał opierając się o ścianę na reakcję. Czuł tam dwie KI, i trochę mu się nie podobało to, że jego siostra i partnerka szlaja się z kimś z tej planety. Poprawił wolną ręką włosy i kurtkę. Szybki rzut oka na torbę, gdzie znajdował się mały prezent i flaszka whisky. Nie chciało mu się jej kupować, więc pożyczył ją z jakiegoś sklepu. Nie zbiednieją.
- Szybciej Królewno, albo wyważę te drzwi. – powiedział wojownik z blizną na oku, lekko podkręcając moc, by siostra go poczuła. Dziesięć sekund.
Occ:
Wbijam
Start Treningu
Reg 10 % HP i KI
Obudził go silny ból w klatce piersiowej, głowie i prawej ręce. Był już o wiele mniejszy niż kilkanaście godzin temu. Z tego co mu pokazywał zegar pokładowy, to przespał prawie cały dzień. Lecz nie było to takie złe. Leki, które wziął rozpoczęły swoje działanie i teraz czuł się o wiele lepiej. Dla polepszenia efektu wziął jeszcze trzecią dawkę. Czuł jak przyjemne, lecznicze ciepło rozchodzi się po jego ciele. Nie była to komora regeneracyjna, lecz trzeba było brać co się ma. Jeszcze ziewając chłopak otworzył właz i wyszedł na dwór. Powoli zaczynało się ściemniać, lecz przynajmniej nie padało. Na niebie nie było chmur, zaś słońce zmieniało już barwę. Idealna pora na poszukiwania młodej. Jednak zanim rozpocznie polowanie, musi zmienić ubranie. Zbroje już stracił, a jego kombinezon też nie należał do najbardziej całych. Najgorszą rzeczą było to, że nie zdążył uzupełnić swojego ekwipunku.
- Trudno. Będę musiał zadowolić się ciuchami tej rasy. – powiedział wojownik z Vegety i zminimalizował kapsułę. W następnej chwili wystrzelił w powietrze do najbliższego miasta.
Spacerując po ulicach Nashi musiał przyznać, że jeśli chodzi o infrastrukturę, to miasta nie różniły się od tych na Vegecie. Nie były tak nowoczesne, lecz podobne. Dużo galerii, sklepów i innych badziewi. Nawet jakieś restauracje się znalazły. Chłopak poczuł jak zaczyna go ściskać w żołądku, lecz najpierw musiał zakupić ubranie. Już kilka razy usłyszał gwizdy pod swym adresem, propozycje lub chichoty. I to nie od samych dziewczyn. Raz spiął się widząc jakiś chłopaczków, których mógłby zabić jednym ciosem, którzy lubieżnie oblizywali wargi patrząc na niego jak na kupę mięcha. Eve rozniosłaby to miasto w furii, gdyby to widziała. Na szczęście swoje i tych ludzi znajdowała się daleko. No dobrze. Ubrania. Zahne popatrzył po witrynach, lecz nie chciało mu się za bardzo szukać, więc wszedł do pierwszego lepszego.
- Dobry. Potrzebuje ubrań. – powiedział władczym tonem. Sprzedawca patrzył na niego jak na jakiegoś psychicznego.
- No to dobrze pan trafił, lecz zaraz zamykamy więc… - zaczął grubiutki mężczyzna, którego siła nie przekraczała nawet dwudziestu jednostek. Syn Aryenne przerwał mu ruchem dłoni.
- No to fajnie. Jednak jeszcze nie ma zaraz. – rzekł i usiadł na jakimś krześle. – Co może mi pan zaoferować?
Ekspedient był chyba zszokowany postawą Saiyanina, lecz nic nie powiedział. Klient ich pan. Odetchnął kilka razy i poprosił ciemnowłosego by ten wstał, żeby mógł go dokładnie zmierzyć. Zielonooki był bardzo dobrze zbudowany, więc gruby zaproponował mu wojskowy styl. Raziel mruknął, żeby ten pokazał mu co ma, a sprzedawca zniknął między półkami kompletując strój. Młody Zahne oczekiwał na niego bawiąc się małą kulką KI.
- No dobrze. Niech pan to przymierzy. Tam jest przebieralnia. – powiedział człowiek, dając żołnierzowi z Vegety naręcze ubrań. Szmaragdowooki zniszczył kulę i wziął stroje.
Przymierzając ciuchy, syn Zidarocka musiał przyznać, że koleś znał się na swojej robocie. Wybrał zestawy, który idealnie by pasowały do chłopaka. Może by trochę ich zabrać ze sobą na Vegetę? Ciemnowłosy ubrał na siebie czarne jeansy, na nogi glany zaś na tułów czarną koszulkę. Miał do wyboru jakiś płaszcz, lub skórzaną kurtkę. Wybrał drugą opcję gdyż wyglądała o wiele lepiej. A syn elity musiał się dobrze prezentować. Wziął też jeszcze jedną rzecz.
- No dobra. Biorę to co mam na sobie i tą rzecz. – powiedział chłopak. Sprzedawca zachwalił wybór i zaczął coś nabijać na kasie.
- To będzie Pięćdziesiąt tysięcy zeni. – powiedział ekspedient. Ubrania była z najwyższej półki, więc nie był co się dziwić.
- Mhm. A gdzie mogę dostać te zeni? – powiedział Saiyanin. Grubas popatrzył się na niego jak na głupka, lecz wskazał mu tylko bankomat w ścianie. Chłopak wzruszył ramionami i podszedł do skrzynki. W następnej chwili uderzył w nią pięścią, a siwowłosy ziemianin o mało nie zszedł na zawał.
- Masz pan. Reszty nie trzeba. – rzekł biorąc trochę kasy, a resztę zostawiając na podłodze. Po chwili już wyszedł w ciuchach i z torbą. Sprzedawca był w dalszym ciągu w szoku.
Raziel stał przed drzwiami mieszkania, gdzie wyczuwał energię Vivian. Ciężko było ją znaleźć, lecz nikt nie jest niewidzialny. W międzyczasie ogoniasty zaliczył szybką kolację i wziął na wynos jakiegoś hot doga. Cokolwiek to było smakowało nieźle, lecz było strasznie małe. Ludzkość jest jednak dziwna. Wojownik zapukał do drzwi i czekał opierając się o ścianę na reakcję. Czuł tam dwie KI, i trochę mu się nie podobało to, że jego siostra i partnerka szlaja się z kimś z tej planety. Poprawił wolną ręką włosy i kurtkę. Szybki rzut oka na torbę, gdzie znajdował się mały prezent i flaszka whisky. Nie chciało mu się jej kupować, więc pożyczył ją z jakiegoś sklepu. Nie zbiednieją.
- Szybciej Królewno, albo wyważę te drzwi. – powiedział wojownik z blizną na oku, lekko podkręcając moc, by siostra go poczuła. Dziesięć sekund.
Occ:
Wbijam
Start Treningu
Reg 10 % HP i KI
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Wto Lis 25, 2014 7:14 pm
Żywe ciepło tuliło z czułoścą moją duszę do siebie i dawało jej ukojenie, jakiego od... chyba nigdy nie doznała, dlatego też chłonęła subtelną, nieświadomą pieszczotę i odpowiadała taką samą, podwajając przyjemną aurę otulającą nas we śnie. Cichy, ciepły oddech łegodnie smagał moją skórę i uspokajał jakiekolwiek nieposłuszne myśli, sprawiał, że tafla umysłu stawałą się niemal lustrem. Łagodne wypieki wykwitły na policzkach. Czas płynął powoli, leniwie, ani jemu, ani nam się nie śpieszyło do pobudki...
Ktoś jednak miał zamiar zmącić ten błogi spokój...
Mało było i jest rzeczy, które tak bardzo denerwowały mnie jak przedwczesne przebudzenie... Ale to nie pukanie mnie obudziło, tylko energia pukającego. Od czasu tego incydentu z wtargnięciem Rukei'a do wulkanu stałem się bardziej wyczulony na jakiekolwiek energie w czasie snu, a energia taka jak ta zdecydownie była warta uwagi. Saiyańska... Czego jakis obcy saiyanin mógł chcieć w moim mieszkaniu, zwłaszcza, że miałem niemal stuprocentową pewność, że w całym West City nie mieszkał żaden z nich, a przynajmniej na stałe. To mogło oznaczać tylko jedno, on przyszedł po nią.
Jakoś ta myśl nie napawała mnie pozytywnymi emocjami... Otwarłem ciężkie jak góry powieki, zaspane, przekrwione oczy omiotły pomieszczenie nieznośnym spojrzeniem, wypuściłem dosyć głośno powietrze. Wstałem i podszedłem do drzwi. Jakoś tak umknął mi fakt, że zaraz obok mnie leżała Vivian i wtulała się we mnie jeszcze chwile temu, a właśnie to było powodem tak przyjemnego snu. W sumie to i lepiej, choć musiałem przyznać, że takie spędzanie nocy było nader przyjemne, to jednak nadal wywoływało u mnie paraliżującą falę speszenia, a czegoś takiego lepiej unikać... Zwłaszcza, że ten dzień nie zapowiadał się dobrze, wręcz przeciwnie. No ale chyba nie dało się tego już naprawić... Chyba, że poprzez dosadne przedstawienie mojego niezadowolenia jego sprawcy przy pomocy pięści... Uniosłem lekko kącik ust, tak, ten pomysł mi się spodobał...
Sadyzm było jedną z tych cech, których w sobie bardzo nie lubiłem i starałem zwalczyć do zera, bo poprzez nie zaczynałem w sobie widzieć moich krewnych, ale czasami, zwłaszcza w takich sytuacjach, coś nie chciało mnie postrzymywać przed tym.
Wziąłem kolejny głęboki wdech, pociągnąłem gwałtownie za klamkę. Zmierzyłem delikwenta wzrokiem od dołu do góry, ku pewnemu mojemu zdziwieniu musiałem unieść głowę bo osobnik był trochę wyższy ode mnie, nie zrobiło to jednak na mnie żadnego wrażenia, niejednokrotnie przekonałem się, że rozmiar nie jest dobrym wyznacznikiem siły, co innego aura. O jego zbyt wiele powiedzieć nie mogłem, bo już z samego patrzenia na niego byłem w stanie stwierdzić, że ukrywa część mocy. Ja sam uwalniałem może pięć procent, choć to już z powodu niedawnego przebudzenia. Z jakiegoś powodu moja energia obniżała się do bardzo małych i, co dziwne, raczej przypadkowych wartości gdy spałem, nie miałem o tym pojęcia dopóki Braska tego nie zauważył któregoś dnia. Coś co zwróciło moją uwagę w nim to oczy, były zielone, a dobrze wiedziałem, że czystokrwiści Saiyanie mają czarne oczy w normalnej postaci... On miał energię jak czystokrwisty, czemu więc taki kolor oczu? Zgadywałem, że się tego nigdy nie dowiem, więc porzuciłem rozważania na ten temat.
-Czego kurwa, ludzie tutaj chcą spać! - burknąłem groźnie, nieco bez zastanowienia.
Niespecjalnie myślałem o tym co będzie, jeśliby on się okazał silniejszy. Wiem, to lekkomyślne, ale zrozumie mnie tylko ten, kto doświadczył czegoś podobnego.
OOC:
Trening start
Ktoś jednak miał zamiar zmącić ten błogi spokój...
Mało było i jest rzeczy, które tak bardzo denerwowały mnie jak przedwczesne przebudzenie... Ale to nie pukanie mnie obudziło, tylko energia pukającego. Od czasu tego incydentu z wtargnięciem Rukei'a do wulkanu stałem się bardziej wyczulony na jakiekolwiek energie w czasie snu, a energia taka jak ta zdecydownie była warta uwagi. Saiyańska... Czego jakis obcy saiyanin mógł chcieć w moim mieszkaniu, zwłaszcza, że miałem niemal stuprocentową pewność, że w całym West City nie mieszkał żaden z nich, a przynajmniej na stałe. To mogło oznaczać tylko jedno, on przyszedł po nią.
Jakoś ta myśl nie napawała mnie pozytywnymi emocjami... Otwarłem ciężkie jak góry powieki, zaspane, przekrwione oczy omiotły pomieszczenie nieznośnym spojrzeniem, wypuściłem dosyć głośno powietrze. Wstałem i podszedłem do drzwi. Jakoś tak umknął mi fakt, że zaraz obok mnie leżała Vivian i wtulała się we mnie jeszcze chwile temu, a właśnie to było powodem tak przyjemnego snu. W sumie to i lepiej, choć musiałem przyznać, że takie spędzanie nocy było nader przyjemne, to jednak nadal wywoływało u mnie paraliżującą falę speszenia, a czegoś takiego lepiej unikać... Zwłaszcza, że ten dzień nie zapowiadał się dobrze, wręcz przeciwnie. No ale chyba nie dało się tego już naprawić... Chyba, że poprzez dosadne przedstawienie mojego niezadowolenia jego sprawcy przy pomocy pięści... Uniosłem lekko kącik ust, tak, ten pomysł mi się spodobał...
Sadyzm było jedną z tych cech, których w sobie bardzo nie lubiłem i starałem zwalczyć do zera, bo poprzez nie zaczynałem w sobie widzieć moich krewnych, ale czasami, zwłaszcza w takich sytuacjach, coś nie chciało mnie postrzymywać przed tym.
Wziąłem kolejny głęboki wdech, pociągnąłem gwałtownie za klamkę. Zmierzyłem delikwenta wzrokiem od dołu do góry, ku pewnemu mojemu zdziwieniu musiałem unieść głowę bo osobnik był trochę wyższy ode mnie, nie zrobiło to jednak na mnie żadnego wrażenia, niejednokrotnie przekonałem się, że rozmiar nie jest dobrym wyznacznikiem siły, co innego aura. O jego zbyt wiele powiedzieć nie mogłem, bo już z samego patrzenia na niego byłem w stanie stwierdzić, że ukrywa część mocy. Ja sam uwalniałem może pięć procent, choć to już z powodu niedawnego przebudzenia. Z jakiegoś powodu moja energia obniżała się do bardzo małych i, co dziwne, raczej przypadkowych wartości gdy spałem, nie miałem o tym pojęcia dopóki Braska tego nie zauważył któregoś dnia. Coś co zwróciło moją uwagę w nim to oczy, były zielone, a dobrze wiedziałem, że czystokrwiści Saiyanie mają czarne oczy w normalnej postaci... On miał energię jak czystokrwisty, czemu więc taki kolor oczu? Zgadywałem, że się tego nigdy nie dowiem, więc porzuciłem rozważania na ten temat.
-Czego kurwa, ludzie tutaj chcą spać! - burknąłem groźnie, nieco bez zastanowienia.
Niespecjalnie myślałem o tym co będzie, jeśliby on się okazał silniejszy. Wiem, to lekkomyślne, ale zrozumie mnie tylko ten, kto doświadczył czegoś podobnego.
OOC:
Trening start
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Sro Lis 26, 2014 11:26 pm
To był dobry, pokrzepiający sen, regenerujący nie tylko siłę fizyczną, ale i psychiczną. Z każdym oddechem było coraz lżej, coraz bardziej błogo i spokojnie na sercu. Ukojenie było idealnym słowem. Choć żadne z nich ani razu go nie doświadczyło, w tej pokręconej sytuacji, spleceni w sennym uścisku po raz pierwszy mogli się nim cieszyć. Vivian czuła jak nerwy uśmierza nie trening, nie zmuszanie się do względnego spokoju, a coś, czego unikała. Czyli… Druga osoba. Samowystarczalność diabli wzięli. Ciepły welon otulił oboje, pogrążając w głębokich marzeniach sennych. Obecność chłopaka koiła i działała jak balsam na zbolałą duszę dziewczyny, wypędzając wcześniejsze złogi zmartwień. Coś w środku jednak ją bolało, w sposób odmienny od wszystkiego, co wcześniej w życiu czuła.
Ten przyjemny sen… Nie trwał jednak tak długo, jakby tego chcieli. Wpadając ponownie w letarg Vivian już bez cienia wyrzutów sumienia dała sobie odpłynąć, lecz po kilku godzinach ktoś natarczywie zapowiedział pobudkę. Nie chciała się obudzić, kurczowo trzymając zaspania i nie rozchylając powiek. Otworzyła tylko nieznacznie oczy, czując, jak uścisk zelżał a Chepri wstaje i wychodzi z pokoju. Nieświadomie oparła dłoń o stygnącą pościel, czując nieprzyjemny choć powolny spadek temperatury. Uniosła się sennie na łokciu, rozbudzając, nie kryjąc nawet iskry zniecierpliwienia w brązowych tęczówkach, gdy po niejakim oprzytomnieniu rozpoznała właściciela Ki przed drzwiami.
- Cholera jasna – poruszyła bezgłośnie wargami.
Też znalazł moment…
Nie na rękę była ta wizytacja. Że brat przyrodni jest na tej samej planecie, doskonale Ósemka wiedziała. Cel jego wizyty jej nie obchodził, w końcu to mógł być rozkaz albo tak jak w jej przypadku, chwila wolnego. Nie chciała wchodzić mu w drogę, nawet wtedy, gdy przez te dni jej pobytu nieustannie lał się z jakimś demonem... Czuła wahania energii podczas walki, sam fakt, że wszedł na wyższy poziom, bijąc ją znów na głowę nie został nieodnotowany. Szlag… Pewnie, że również i tym Nashi się przejęła, lecz przez te wspólnie spędzone lata zdążyła poznać młodego Zahne, na tyle, na ile odkrywał swoje karty – w końcu działała tak samo. Był dumny, gdyby przeleciała zaniepokojona, albo by zmierzył ją chłodnym spojrzeniem i ochrzanił albo podniósł głos i ochrzanił… Był zbyt pewny siebie. Choć traktował ją normalnie, to niepokojąco często obnosił się z typowym zachowaniem podpadającym pod rubryczkę czystokrwistych. Traktował większość z wyższością. Zaś od misji na Konack… Fakt, że łączy ich coś takiego jak pokrewieństwo krwi, stawiał Vivian w dziwnej sytuacji. Miała już brata, nie chciała drugiego, ale Raziel był kimś dla niej… Partnerem w walce, misjach, przyjacielem… Tak, był przyjacielem, choć ten rodzaj relacji był bardziej partnerski i zdystansowany. Jej troska przejawiała się w szorstkim dogryzaniu i wspólnym milczeniu. Jego podobnie, choć odkąd Aryenne wyjawiła im ten sekret, chyba za bardzo przejął się rolą starszego brata… Co prawda, nie dał tego odczuć jako tako, jednak coś jej mówiło, że delikatnie mówiąc, Raziel Zahne stanie się upierdliwy. A, że ostatnio jego ego rozkwitło, mogła wyczuwać w tym sprawkę znacznego wzrostu mocy…
Jeśli o moc chodzi, to mnóstwo znanych i nieznanych Ki zaczęło dawać o sobie znać wszędzie naokoło. Wybuchały, znikały, walczyły, nie dając złapać oddechu. Podobno Ziemia miała być spokojną planetą…
Vivian przetarła powieki słysząc podniesiony głos Chepri’ego. Po co się drzeć? Ki Raza miała odcień zniecierpliwienia. Niech się wypcha braciszek. To zdecydowanie zepsuło jej humor. Głównym pytaniem było Czego do cholery Raziel od niej chce?oraz to, jak ją znalazł. Dobrze się maskowała. Wolała by ich stosunki pozostały w takich relacjach w jakich były przed wizytą na Konack. Było dobrze wtedy, gdy miała kumpla, a nie, brata… Ani matki. Nagłe odnalezienie rodziny nie podobało się jej, zwłaszcza, że dla niej w pewnym sensie były to obce osoby, do których nie czuła typowo rodzinnych emocji. Nie mogą przecież od tak oczekiwać, że będą wspólnie wypadali na pikniki, no szlag…
Wyślizgnęła się spod pościeli, pocierając nagie ramiona i boso podeszła do drzwi pokoju. Bezszelestnie przeszła przez korytarz i oparła się o ścianę, mając doskonały widok na wejście do mieszkania. Co prawda plecy ziemianina oraz drzwi zasłaniały brata, wyczuwała bez pudła jego obecność. W tej chwili, choć jeszcze trzeźwość umysłu ukryła senność, chciała wrócić do łóżka, przytulić się do chłopaka i dalej spać… Teraz ta myśl wzbudziła speszenie, które zaczerwieniło nieznacznie policzki. Przetarła je szybko pozbywając się rumieńca.
Szczerze, to znaleźli się w ciekawej sytuacji.
Vivian chwilowo nie zamierzała wkraczać. Z cieniem zmęczenia w oczach czekała na rozwój wypadków, zastanawiając się czy Raziel ukaże destrukcyjny charakter Saiyan, czy spróbuje nie robić zamętu… Zaraz, na co ona liczy? Oby tylko nie zdemolował mieszkania, bo choć stać by go było na opłacenie remontu, to jednak niszczenie cudzego mienia było bez klasy i w złym guście.
Ten przyjemny sen… Nie trwał jednak tak długo, jakby tego chcieli. Wpadając ponownie w letarg Vivian już bez cienia wyrzutów sumienia dała sobie odpłynąć, lecz po kilku godzinach ktoś natarczywie zapowiedział pobudkę. Nie chciała się obudzić, kurczowo trzymając zaspania i nie rozchylając powiek. Otworzyła tylko nieznacznie oczy, czując, jak uścisk zelżał a Chepri wstaje i wychodzi z pokoju. Nieświadomie oparła dłoń o stygnącą pościel, czując nieprzyjemny choć powolny spadek temperatury. Uniosła się sennie na łokciu, rozbudzając, nie kryjąc nawet iskry zniecierpliwienia w brązowych tęczówkach, gdy po niejakim oprzytomnieniu rozpoznała właściciela Ki przed drzwiami.
- Cholera jasna – poruszyła bezgłośnie wargami.
Też znalazł moment…
Nie na rękę była ta wizytacja. Że brat przyrodni jest na tej samej planecie, doskonale Ósemka wiedziała. Cel jego wizyty jej nie obchodził, w końcu to mógł być rozkaz albo tak jak w jej przypadku, chwila wolnego. Nie chciała wchodzić mu w drogę, nawet wtedy, gdy przez te dni jej pobytu nieustannie lał się z jakimś demonem... Czuła wahania energii podczas walki, sam fakt, że wszedł na wyższy poziom, bijąc ją znów na głowę nie został nieodnotowany. Szlag… Pewnie, że również i tym Nashi się przejęła, lecz przez te wspólnie spędzone lata zdążyła poznać młodego Zahne, na tyle, na ile odkrywał swoje karty – w końcu działała tak samo. Był dumny, gdyby przeleciała zaniepokojona, albo by zmierzył ją chłodnym spojrzeniem i ochrzanił albo podniósł głos i ochrzanił… Był zbyt pewny siebie. Choć traktował ją normalnie, to niepokojąco często obnosił się z typowym zachowaniem podpadającym pod rubryczkę czystokrwistych. Traktował większość z wyższością. Zaś od misji na Konack… Fakt, że łączy ich coś takiego jak pokrewieństwo krwi, stawiał Vivian w dziwnej sytuacji. Miała już brata, nie chciała drugiego, ale Raziel był kimś dla niej… Partnerem w walce, misjach, przyjacielem… Tak, był przyjacielem, choć ten rodzaj relacji był bardziej partnerski i zdystansowany. Jej troska przejawiała się w szorstkim dogryzaniu i wspólnym milczeniu. Jego podobnie, choć odkąd Aryenne wyjawiła im ten sekret, chyba za bardzo przejął się rolą starszego brata… Co prawda, nie dał tego odczuć jako tako, jednak coś jej mówiło, że delikatnie mówiąc, Raziel Zahne stanie się upierdliwy. A, że ostatnio jego ego rozkwitło, mogła wyczuwać w tym sprawkę znacznego wzrostu mocy…
Jeśli o moc chodzi, to mnóstwo znanych i nieznanych Ki zaczęło dawać o sobie znać wszędzie naokoło. Wybuchały, znikały, walczyły, nie dając złapać oddechu. Podobno Ziemia miała być spokojną planetą…
Vivian przetarła powieki słysząc podniesiony głos Chepri’ego. Po co się drzeć? Ki Raza miała odcień zniecierpliwienia. Niech się wypcha braciszek. To zdecydowanie zepsuło jej humor. Głównym pytaniem było Czego do cholery Raziel od niej chce?oraz to, jak ją znalazł. Dobrze się maskowała. Wolała by ich stosunki pozostały w takich relacjach w jakich były przed wizytą na Konack. Było dobrze wtedy, gdy miała kumpla, a nie, brata… Ani matki. Nagłe odnalezienie rodziny nie podobało się jej, zwłaszcza, że dla niej w pewnym sensie były to obce osoby, do których nie czuła typowo rodzinnych emocji. Nie mogą przecież od tak oczekiwać, że będą wspólnie wypadali na pikniki, no szlag…
Wyślizgnęła się spod pościeli, pocierając nagie ramiona i boso podeszła do drzwi pokoju. Bezszelestnie przeszła przez korytarz i oparła się o ścianę, mając doskonały widok na wejście do mieszkania. Co prawda plecy ziemianina oraz drzwi zasłaniały brata, wyczuwała bez pudła jego obecność. W tej chwili, choć jeszcze trzeźwość umysłu ukryła senność, chciała wrócić do łóżka, przytulić się do chłopaka i dalej spać… Teraz ta myśl wzbudziła speszenie, które zaczerwieniło nieznacznie policzki. Przetarła je szybko pozbywając się rumieńca.
Szczerze, to znaleźli się w ciekawej sytuacji.
Vivian chwilowo nie zamierzała wkraczać. Z cieniem zmęczenia w oczach czekała na rozwój wypadków, zastanawiając się czy Raziel ukaże destrukcyjny charakter Saiyan, czy spróbuje nie robić zamętu… Zaraz, na co ona liczy? Oby tylko nie zdemolował mieszkania, bo choć stać by go było na opłacenie remontu, to jednak niszczenie cudzego mienia było bez klasy i w złym guście.
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Sro Lis 26, 2014 11:30 pm
Leciał dalej, na tej półkuli właśnie wstawał świt. Nie chciał przeszkadzać parce ale tylko Chepri mógł mu pomóc. Kuro prawie nic o Ziemi nie wiedział i lepiej żeby nie działał na własną rękę. Tym bardziej, ze teraz obandażowany niczym mumia oraz w podartym i zakrwawionym stroju Szkoły Światła wzbudzałby niemałą sensację przechadzając się centrum miasta z dziwną walutą. Toteż wylądował jakieś dwie minuty po Razielu i dotarł na miejsce, trafiając na warczących na siebie jegomościów. Vi i Raza znał od dwóch lat, razem z April w czwórkę spotykali się i spędzali czas wolny.
- Cześć Wam – powiedział jak zwykle lekko i beztrosko z wyszczerzonym uśmiechem na twarzy. Dziwny kontrast miedzy szerokim uśmiechem a opatrunkami, siniakami i ubraniem w strzępach. W ręce trzymał dwa plecaki, a za pasem miał wetknięty metalowy kijek.Wyraźnie było widać, że Kuro właśnie jest po ciężkiej walce ale jak zwykle wszystkie przykrości maskował. Pod oczami miał cienie, od ostatniego spotkania z Ziemianinem nie spał nic, a nic.
- Raz, a Ty nie w zbroi? Co robicie na Ziemi? – zagadnął Raziela,
- Cześć Hachi !!!!!!– zakrzyknął wesoło do halfki, po czym odezwał się do Chepriego.
- Mógłbyś polecić mi jakiś hotel czy coś na drzemkę, gdzie uhonorują walutę z Vegety?
Chepri po ostatnich zakupach i poszukiwaniu pierścionka zaręczynowego dla April wiedział, co Saiyan ma na myśli i dobrze, że najpierw przyleciał tu nim zaczął kombinować na własną rękę. Zwracanie się o pomoc świadczyło też o tym, że ich ugoda ma sens i działa, że Kuro darzy zaufaniem ucznia demona, co łatwo mu nie przychodzi.Może starszy Saiyan swoją dobrą aurą rozładuje napięcie.
- Cześć Wam – powiedział jak zwykle lekko i beztrosko z wyszczerzonym uśmiechem na twarzy. Dziwny kontrast miedzy szerokim uśmiechem a opatrunkami, siniakami i ubraniem w strzępach. W ręce trzymał dwa plecaki, a za pasem miał wetknięty metalowy kijek.Wyraźnie było widać, że Kuro właśnie jest po ciężkiej walce ale jak zwykle wszystkie przykrości maskował. Pod oczami miał cienie, od ostatniego spotkania z Ziemianinem nie spał nic, a nic.
- Raz, a Ty nie w zbroi? Co robicie na Ziemi? – zagadnął Raziela,
- Cześć Hachi !!!!!!– zakrzyknął wesoło do halfki, po czym odezwał się do Chepriego.
- Mógłbyś polecić mi jakiś hotel czy coś na drzemkę, gdzie uhonorują walutę z Vegety?
Chepri po ostatnich zakupach i poszukiwaniu pierścionka zaręczynowego dla April wiedział, co Saiyan ma na myśli i dobrze, że najpierw przyleciał tu nim zaczął kombinować na własną rękę. Zwracanie się o pomoc świadczyło też o tym, że ich ugoda ma sens i działa, że Kuro darzy zaufaniem ucznia demona, co łatwo mu nie przychodzi.Może starszy Saiyan swoją dobrą aurą rozładuje napięcie.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Czw Lis 27, 2014 9:41 pm
Opierał się spokojnie o ścianę, zaś na twarzy miał swój zwykły uśmiech pełen sarkazmu. Dokładnie wyczuwał aurę ziemianina, który najwidoczniej zwlekł się właśnie z łóżka. Jego aura była dość mocno wzburzona. Ciekawe kto był prowodyrem tego stanu rzeczy? Ciemnowłosy już odliczał w myślach sekundy do otwarcia drzwi. „Trzy. Dwa. Jeden. I już” pomyślał i dokładnie w tym samym momencie drzwi się otworzyły ukazując wkurzonego człowieka. Raziel patrzył spokojnie jak ten rudzielec drze mordę w jego kierunku, z bliżej niesprecyzowanego powodu. Już jego wahania mocy uświadomiły Nashi, że nie ma do czynienia z byle kim. Koleś wiedział jak ukrywać swoją aurę i mógł być niebezpieczny. W takim razie co robiła w jego towarzystwie Vivian. Notabene ją też czuł i chyba nie była za bardzo zadowolona z jego wizyty. Lecz czy to jego wina, że musiał lecieć na tą zapchloną i opuszczoną przez Boga planetę? Nie. Rozkaz to rozkaz i trzeba je wykonywać.
- Ktoś ci już mówił, że plujesz, kiedy mówisz? – powiedział Saiyanin uśmiechając się pobłażliwie. Czy on naprawdę myślał, że jak na niego krzyknie i uda jaskiniowca to się wycofa? Nie ta liga słoneczko. Jednak zanim wojownik z Vegety zdążył wykonać jakikolwiek ruch, to wyczuł dość znaną energię, która właśnie się zanim pojawiła. Skubany potrafił się maskować.
- Nie mam. Zniszczyła się. A tobie co się stało Kuro? – zapytał chłopak, patrząc na znajomego. Saiyanin wyglądał jakby dostał falą uderzeniową od Koszarowego, albo powiedział April, że wygląda grubo. W sumie ta druga opcja była bardzo prawdopodobna, gdyż nigdzie nie wyczuwał swojej znajomej. Na Ziemi jej nie było. Skupił się bardziej i jeszcze mocniej się zdziwił. Towarzyszka życia Kuro znajdowała się na Vegecie. I to w towarzystwie Eve. Co się u diabła działo? Jakiś wieczór panieński czy co?
Wojownik potrząsnął lekko głową jakby chcąc odrzucić niepotrzebne myśli i ponownie spojrzał z góry, na rudego. W oczach kruczowłosego był chłód i wyższość.
- Miło poznać, a teraz się suń bo nie do ciebie mam sprawę. – rzekł i w następnej chwili bezceremonialnie przesunął ziemianina w bok, samemu wchodząc do mieszkania. Musiał szczerze przyznać, że koleś miał gust. Mieszkanie było dość sporo, a na pewno większe od jego pokoju Nashi. Równocześnie urządzone z gustem, lecz nie zagracone. Rozglądając się po ścianach, wzrok chłopaka spoczął wreszcie na jego partnerce. Vivian była ubrana w szorty i koszulkę na ramiączkach. Tak paradowała przed tym samcem? Zero pomyślunku.
- Nie za zimno ci Królewno? – powiedział syn Aryenne kładąc torbę na kanapie i w następnej chwili siadając obok.
- Powiesz mi jakim cudem wylądowałaś w jednym mieszkaniu z ziemianinem? I gdzie jest twoja kapsuła i scouter? – powiedział wyciągając flaszkę i ruszając do kuchni. Nikt mu przecież nie powiedział, że nie może się napić.
Occ:
Koniec Treningu
Reg 10% KI i HP
- Ktoś ci już mówił, że plujesz, kiedy mówisz? – powiedział Saiyanin uśmiechając się pobłażliwie. Czy on naprawdę myślał, że jak na niego krzyknie i uda jaskiniowca to się wycofa? Nie ta liga słoneczko. Jednak zanim wojownik z Vegety zdążył wykonać jakikolwiek ruch, to wyczuł dość znaną energię, która właśnie się zanim pojawiła. Skubany potrafił się maskować.
- Nie mam. Zniszczyła się. A tobie co się stało Kuro? – zapytał chłopak, patrząc na znajomego. Saiyanin wyglądał jakby dostał falą uderzeniową od Koszarowego, albo powiedział April, że wygląda grubo. W sumie ta druga opcja była bardzo prawdopodobna, gdyż nigdzie nie wyczuwał swojej znajomej. Na Ziemi jej nie było. Skupił się bardziej i jeszcze mocniej się zdziwił. Towarzyszka życia Kuro znajdowała się na Vegecie. I to w towarzystwie Eve. Co się u diabła działo? Jakiś wieczór panieński czy co?
Wojownik potrząsnął lekko głową jakby chcąc odrzucić niepotrzebne myśli i ponownie spojrzał z góry, na rudego. W oczach kruczowłosego był chłód i wyższość.
- Miło poznać, a teraz się suń bo nie do ciebie mam sprawę. – rzekł i w następnej chwili bezceremonialnie przesunął ziemianina w bok, samemu wchodząc do mieszkania. Musiał szczerze przyznać, że koleś miał gust. Mieszkanie było dość sporo, a na pewno większe od jego pokoju Nashi. Równocześnie urządzone z gustem, lecz nie zagracone. Rozglądając się po ścianach, wzrok chłopaka spoczął wreszcie na jego partnerce. Vivian była ubrana w szorty i koszulkę na ramiączkach. Tak paradowała przed tym samcem? Zero pomyślunku.
- Nie za zimno ci Królewno? – powiedział syn Aryenne kładąc torbę na kanapie i w następnej chwili siadając obok.
- Powiesz mi jakim cudem wylądowałaś w jednym mieszkaniu z ziemianinem? I gdzie jest twoja kapsuła i scouter? – powiedział wyciągając flaszkę i ruszając do kuchni. Nikt mu przecież nie powiedział, że nie może się napić.
Occ:
Koniec Treningu
Reg 10% KI i HP
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Sob Lis 29, 2014 1:13 am
Wdech i wydech...
Ten koleś oficjalnie pobił rekord, wystarczyło mu jedno zdanie by mnie wkurzyć. Miałem bardzo wybuchowy temperament, zwłaszcza w walce ale okuty dużą ilością stalowych nerwów. Fakt, łatwo było mnie sprowokować poprzez ból, na który nie mogę odpowiedzieć tym samym, a on uderzył tam gdzie boli bardzo mocno - w dumę. Czułem jak temperatura i Ki rosną we mnie w szybszym tempie, niźli bym chciał, a to tylko pogarszało już i tak zły scenariusz. Do tego to jego opanowanie i chłodne spojrzenie... Może i mieliśmy oczy w tym samym kolorze, ale wyrażały one dwie skrajne postawy życiowe. Byłem pewien, ja się z nim nie dogadam inaczej niż poprzez skrzyżowanie pięści. Na samą myśl wzbierała we mnie wrząca złość, wiedziałem, że to tylko go bawi przez co wkurzałem się jeszcze bardziej, tym razem na siebie.
Sprawy zmieniły się diametralnie gdy za plecami zielonookiego pojawił się inny, znany mi Saiyanin. Przyznam, że zdziwiłem się na jego widok, nie tylko dlatego, że tutaj był, ale też że wyglądał jakby właśne wrócił z walki o życia... Co chyba nawet się zgadzało... Fakt, że ta dwójka się zna nie zdziwił mnie jakoś specjalnie, wszystko wyjaśniało jedno słowo - Tsuful. Stwierdziłem, że później dopytam co się stało, zwłaszcza po usłyszeniu jego pytania.
-Hej Kuro. W zasadzie... Jeśli chcesz, to możesz się przespać u mnie, wolna sypialnia jest na końcu korytarza - odpowiadziałem, już normalnym tonem.
Normalnym? No właśnie, co się stało? Złość zninęła. Wyglądało na to, że pojawienie się Kuro było powiewem świeżego powietrza, które rozwiało zapach zepsutej krwi, a skoro już o tym mowa... Dopiero gdy Ki ostygła zauważyłem, że wysoki Saiyanin ma na sobie ślady niedawnej walki... Z demonem do tego. Energia była trochę niewyraźna, ale poznałem ją, należała do demona imieniem Dragot. Co mogło skłonić tą dwójkę do walki?
Spokój nie trwał zbyt długo. Koleś wszedł jak do siebie, rozgościł się i wyjął butelkę alkoholu... Coś za bardzo mi przypominał rówieśników... Zwłaszcza tych, których nie lubiłem.
Moja energia unormowała się i przyjęła beznamiętny wyraz, tak jak i moja twarz, choć z niej dało się pewnie wyczytać też niezadowolenie.
-Nie za wygodnie ci czasami? - zapytałem ze sporą dozą pretensjonalności krzyżując ręce na piersi.
Może i słabo znałem Vivian, a tym bardziej stosunki między tą dwójką, ale na pewne rzeczy pozwolić nie miałem zamiaru. jak na przykład bezkarne panoszenie się po moim mieszkaniu.
Wdech i wydech.
Musiałem zachować spokój, nie miałem najmniejszej ochoty po raz kolejny dawać mu satysfakcji z tego, że mnie sprowokował. Drugi raz nie chciałem popełniać tego błędu, choć z drugiej strony... I bez tego czuł się ode mnie lepszy, więc co mi szkodzi? A przecież im bardziej będzie czuł się lepszy, tym bardziej zaboli go przegrana, nawet nie ważne, czy to będzie walka na pięści czy kamień, papier, nożyce. Taa... Poczułem wyraźną ambicję do udowodnienia mu, że ta wyższość nie jest warta funta kłaków. Hmm... Raczej nie pomagało mi w tym paradowanie z podkoszulce i bokserkach, tak więc natychmiast udałem się do swojego pokoju i ubrałem coś nadającego się do walki, obciążone buty, czarne Gi od Braski, z którego górną część zawiązałem sobie wokół pasa niby kilt wojenny i zieloną koszulkę, wszystkie żółte miałem w praniu, a też zebrało mi się na wspominanie dawnych czasów. Dlaczego tak? Nie chodziło o to, że chciałem walczyć, bo nawet nie chciałem w tamtym momencie, byłem głodny, musiałem zjeść śniadanie.
OOC:
Koniec treningu
Ten koleś oficjalnie pobił rekord, wystarczyło mu jedno zdanie by mnie wkurzyć. Miałem bardzo wybuchowy temperament, zwłaszcza w walce ale okuty dużą ilością stalowych nerwów. Fakt, łatwo było mnie sprowokować poprzez ból, na który nie mogę odpowiedzieć tym samym, a on uderzył tam gdzie boli bardzo mocno - w dumę. Czułem jak temperatura i Ki rosną we mnie w szybszym tempie, niźli bym chciał, a to tylko pogarszało już i tak zły scenariusz. Do tego to jego opanowanie i chłodne spojrzenie... Może i mieliśmy oczy w tym samym kolorze, ale wyrażały one dwie skrajne postawy życiowe. Byłem pewien, ja się z nim nie dogadam inaczej niż poprzez skrzyżowanie pięści. Na samą myśl wzbierała we mnie wrząca złość, wiedziałem, że to tylko go bawi przez co wkurzałem się jeszcze bardziej, tym razem na siebie.
Sprawy zmieniły się diametralnie gdy za plecami zielonookiego pojawił się inny, znany mi Saiyanin. Przyznam, że zdziwiłem się na jego widok, nie tylko dlatego, że tutaj był, ale też że wyglądał jakby właśne wrócił z walki o życia... Co chyba nawet się zgadzało... Fakt, że ta dwójka się zna nie zdziwił mnie jakoś specjalnie, wszystko wyjaśniało jedno słowo - Tsuful. Stwierdziłem, że później dopytam co się stało, zwłaszcza po usłyszeniu jego pytania.
-Hej Kuro. W zasadzie... Jeśli chcesz, to możesz się przespać u mnie, wolna sypialnia jest na końcu korytarza - odpowiadziałem, już normalnym tonem.
Normalnym? No właśnie, co się stało? Złość zninęła. Wyglądało na to, że pojawienie się Kuro było powiewem świeżego powietrza, które rozwiało zapach zepsutej krwi, a skoro już o tym mowa... Dopiero gdy Ki ostygła zauważyłem, że wysoki Saiyanin ma na sobie ślady niedawnej walki... Z demonem do tego. Energia była trochę niewyraźna, ale poznałem ją, należała do demona imieniem Dragot. Co mogło skłonić tą dwójkę do walki?
Spokój nie trwał zbyt długo. Koleś wszedł jak do siebie, rozgościł się i wyjął butelkę alkoholu... Coś za bardzo mi przypominał rówieśników... Zwłaszcza tych, których nie lubiłem.
Moja energia unormowała się i przyjęła beznamiętny wyraz, tak jak i moja twarz, choć z niej dało się pewnie wyczytać też niezadowolenie.
-Nie za wygodnie ci czasami? - zapytałem ze sporą dozą pretensjonalności krzyżując ręce na piersi.
Może i słabo znałem Vivian, a tym bardziej stosunki między tą dwójką, ale na pewne rzeczy pozwolić nie miałem zamiaru. jak na przykład bezkarne panoszenie się po moim mieszkaniu.
Wdech i wydech.
Musiałem zachować spokój, nie miałem najmniejszej ochoty po raz kolejny dawać mu satysfakcji z tego, że mnie sprowokował. Drugi raz nie chciałem popełniać tego błędu, choć z drugiej strony... I bez tego czuł się ode mnie lepszy, więc co mi szkodzi? A przecież im bardziej będzie czuł się lepszy, tym bardziej zaboli go przegrana, nawet nie ważne, czy to będzie walka na pięści czy kamień, papier, nożyce. Taa... Poczułem wyraźną ambicję do udowodnienia mu, że ta wyższość nie jest warta funta kłaków. Hmm... Raczej nie pomagało mi w tym paradowanie z podkoszulce i bokserkach, tak więc natychmiast udałem się do swojego pokoju i ubrałem coś nadającego się do walki, obciążone buty, czarne Gi od Braski, z którego górną część zawiązałem sobie wokół pasa niby kilt wojenny i zieloną koszulkę, wszystkie żółte miałem w praniu, a też zebrało mi się na wspominanie dawnych czasów. Dlaczego tak? Nie chodziło o to, że chciałem walczyć, bo nawet nie chciałem w tamtym momencie, byłem głodny, musiałem zjeść śniadanie.
OOC:
Koniec treningu
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Sob Lis 29, 2014 11:28 pm
To oficjalnie była jedna z bardziej, kto wie czy nie najbardziej, pokręconych sytuacji w których Vivian się znalazła. Nie wspominając o tym, że nerwy potrafiły dawać się jej we znaki, już same z siebie. Decyzja by poczekać chwilę nie była do końca trafem w dziesiątkę. Raziel zapodał minimalną dawkę swojego humoru i saiyanskiego obycia, co zaowocowały kilkoma iskrami. Oho. Wyglądało na to, że konfrontacja dwóch odmiennych charakterów zakończyć się może prawdziwą burzą… Raziel versus Chepri. Do czego zdążyła już dziewczyna przywyknąć, a co mogło zdziwić braciszka, był upór Chepri’ego. Jeśli Saiyan zajdzie mu za skórę, mogła się już domyślić, że nie odpuści dopóki się nie odpłaci. Przecież to on latał za nią z przekonaniem, że musi jej pomóc, prawda? W takim razie jeszcze pilniejszy będzie w wyrównaniu jakichkolwiek waśni. A co do Raziela… Potrafił chować urazę i również dążył do wyrównania rachunków. Starcie góry lodowej z falą magmy. Powietrze niezauważalnie zgęstniało, tak samo jak atmosfera. Ósemka oceniała już straty psychiczne, moralne i finansowe, gdyby rzucili się sobie do gardeł, gdy chwilowy kryzys zażegnało pojawienie się nowej acz znajomej energii.
Nie sądziła, że pojawienie Kuro trochę odciąży napiętą sytuację, ale przywitała to z nieznaczną ulgą. Ośmieliła się zrobić parę kroków do przodu i skinąć starszemu koledze głową. Odkąd uratował jej życie po walce z Changelingiem Vivian miała wobec niego dług… Także po sprawie z Tsufulem zdarzało się im spotkać, choć halfka miała tendencje do zamykania się we własnej kwaterze. Kuro był niemalże przeciwnością typowego Saiyana, serdeczny, przyjacielski, choć potrafił być cięty. Różnica wieku, czy też fakt, że traktował ją jakby była dzieckiem, sprawiły, że często jego postać była… Nie, żeby powiedzieć ojcowska, ale odnosiło się wrażenie, że zawsze podzieli się ojcowską radą, choć był tylko o parę lat starszy.
Vivian milczała zajadle, co było tylko normą w niewygodnych chwilach… Łypnęła okiem na pakującego się do środka przyrodniego brata, zerknęła niepewnie na Chepri’ego, a potem przeniosła wzrok na najstarszego z tej gromadki. Kuro cały był w bandażach, do tego wyglądał jakby zmierzył się po raz kolejny z Katsu. Sińce pod oczami, zapach przypalonego ciała i sierści… Dziewczyna ostentacyjnie ignorując dogryzienia brata stanęła przed Kuro i łypnęła na niego znacząco. Złapała za oba nadgarstki, uniosła ręce, oceniając uszkodzenia ciała. Zakrwawiony strój rozpoznała od razu. Taką samą bluzę dostała od niego, dwa lata temu, choć podartą, ale wypraną, wciąż trzymała w szafie. Strzępy ubrań i bandaże naciągnięte krwią, masa sińców, pył na ciele… Burknęła coś karcąco pod nosem.
- Wyglądasz jakbyś znów walczył z Tsufulem. – rzuciła na Dzień Dobry i wciągnęła chłopaka do mieszkania, nie zastanawiając się nawet skąd zna się z czerwonowłosym. Trzymając za rękę zaprowadziła do kuchni, gdzie znajdował się już Raziel i wskazała Kuro krzesło. Z tkwiącej na wieszaku kurtki wyjęła nieśmiertelną apteczkę i ustawiła na stole, przygotowała czystą ścierkę i ciepłą wodę. Ósemka obrzuciła uważnym spojrzeniem prowizoryczne bandaże i zaklęła w duchu. Czy nikt tu nie potrafi zająć się ranami? Chepri, Kuro i nawet Raz zachowywali się, jakby nie umieli zawiązać najprostszego opatrunku.
- Poparzenia klatki piersiowej, pleców, brzucha, ramion, rąk… Szyi, obita twarz. Przypalony ogon. Może Ci futro z niego odpaść, ale na to nie umiem zaradzić, odrośnie. Nie ruszaj się. – rzuciła spokojnie do chłopaka z kitą i ostrożnie pozbyła się zakrwawionych bandaży. Część z nich przywarła do poparzonej skóry… Gdyby chciała je zdjąć, zerwałaby zaczerwieniony naskórek, boleśniej otwierając rany. Telekinezą, żeby nie było, zdjęła z Kuro bluzkę, oglądając szkarłatną skórę. Nie wyglądało to za ładnie, cudem powstrzymała skrzywienie się i odwrócenie wzroku. Jej ruchy, choć wprawne, działały ostrożnie, byleby nie zadać więcej bólu. Bandaże namoczone wodą odchodziły ładnie, pozwalając na dezynfekcje ran i użycie maści przeciwbólowej. – Nie mam pojęcia kto Cię wcześniej bandażował, ale jeśli jeszcze raz pokażesz się przy mnie w takim stanie, oberwiesz. – mruknęła, zakręcając korek od fiolki. Nowa apteczka od Eve miała tę zaletę, że była dwa razy bardziej pakowna – zmieściła nawet żel chłodzący, którym również potraktowała rannego. Bandażami owinęła najgorsze rany, resztę okrywając cienką warstwą opatrunków. Prawda, Kuro wyglądał jak mumia… Przynajmniej teraz porządnie i schludnie opakowana.
- Skończone Kuro… Powinieneś odpocząć. Nie mam pojęcia kto Cię tak urządził, lecz sądzę, że jest w gorszym stanie. – oczywiście, że czuła wcześniej walczące Ki, lecz z jej poziomem mocy nie śmiała się nawet zbliżyć. Po co być piątym kołem u wozu? – Przepraszam Chepri, za rządzenie się w Twojej kuchni. – rzuciła jeszcze bezgłośnie do ziemianina, po czym wzrok Vivian przeniósł się na sprawcę przedwczesnej pobudki.
Raziel siedział przed szklanką wypełnioną brunatnym płynem i zerkał na nią chłodno. Cały on. Tak jak Kuro, był po niedawno skończonej walce. Gołym okiem widziała cięcie na głowie i szyi, której nie okrywał nawet kołnierz skórzanej kurtki. Prawdopodobnie nie były to jego jedyne rany. Za to zachowywał się, jakby wrócił z rekonesansu, jednego z wielu, na których razem byli… Zimne opanowanie, dystans, niemal wyższość do wszystkiego i wszystkich. Synek mamusi czy synek ojca? Nie znała w takim stopniu Aryenne, ale na pewno miał coś po rodzicach. Vivian stanęła przed bratem z ramionami złożonymi na piersi i czujnym wzrokiem, w którym wyraźny cień patrzył na zielonookiego Saiyana z niechęcią. Rodzeństwo uwielbia się doprowadzać do pasji.
- Rozbieraj się tania imitacjo Axdry. – burknęła ciągnąc za kurtkę. Skądże Raziel wytrzasnął te ubrania? Axdra się tak ubierał i aż czuła się nieswojo widząc styl jednego brata na drugim bracie… Cholera, jakie to pogmatwane. Na klatce piersiowej też miał kilka poparzeń, tak samo jak na rękach. Sińce na ciele zmieniły barwę, musiał użyć jednego z leków, które miał w strzykawkach – tych, które ona trzyma na czarną godzinę. Czy on bandażem nazywał tę owiniętą wokół ramienia szmatę? Proszę… - Poparzenia na klatce piersiowej i ramionach, siniaki na żebrach. Na szyi cięcie blisko tętnicy, cud, żeś się nie wykrwawił. Rozcięcie na głowie… Nie zmyłeś krwi z włosów. – wyliczała beznamiętnie, po kolei nakładając opatrunki. Maści na szczęście starczyło, bandaży też, a rozcięcia zaczęły się goić, nie było potrzeby ich szyć. Przykładając kulkę z waty nasączoną wodą utlenioną obrzuciła Raziela jeszcze raz uważnym spojrzeniem brązowych oczu.
- Scouter uszkodzony, kapsuła również. Czekam na naprawę. Reszta, to nie Twoja sprawa. – powiedziała spokojnie. – Nie muszę Ci się spowiadać, Boski Razielu. I nie zachowuj więcej jak troglodyta, Koszarowy ma więcej ogłady. – lekki ochrzan, ostatnie zdanie miało już ten, nieco zaczepny wydźwięk, jakiego używali wobec siebie na co dzień.
Skończywszy skinęła tylko głową i posprzątała po zabawie apteczką. Obojgu Saiyanom udzieliła pierwszej pomocy medycznej, a przy ich stopniu regeneracji, to powinno wystarczyć. Wpakowała pozostałe przedmioty do kieszeni kurtki i rzuciła przez ramię spojrzenie na całą trójkę. Gdy ktoś wtarabania Ci się do domu, nic dziwnego, że czujesz się nieswojo, lecz… Vivian zerknęła na Chepri’ego. Wciąż miała to wrażenie… No… Eh, przyznajmy szczerze, po głowie gdzieś chodziło to uczucie ciepła i bliskości, jakiego doznawała gdy ją obejmował. Szlag, albo robi się zbyt miękka, albo zawsze była tak miękka i teraz to się mści. Zacisnęła na moment powieki i wróciła do nich, opierając się o szafkę w kącie. Zamyślona potarła policzek, jakby nieświadoma, że dalej chodzi wśród trzech wojowników w piżamie… No nic, kogo by to tam obchodziło.
Podsumowując…
Kuro - po walce, zmęczony, opatrzony, przeżyje, musi tylko wypocząć.
Raziel – po walce, pewny siebie jak zawsze, opatrzony, przeżyje, wlazł w butach do mieszkania…
Chepri – prawdopodobnie źle znosi towarzystwo Raziela, a poranne rozbudzenie nie wychodzi mu na dobre. Wydaje się rozdrażniony.
A to miał być spokojny i miły poranek…
OOC ---> Początek treningu
Nie sądziła, że pojawienie Kuro trochę odciąży napiętą sytuację, ale przywitała to z nieznaczną ulgą. Ośmieliła się zrobić parę kroków do przodu i skinąć starszemu koledze głową. Odkąd uratował jej życie po walce z Changelingiem Vivian miała wobec niego dług… Także po sprawie z Tsufulem zdarzało się im spotkać, choć halfka miała tendencje do zamykania się we własnej kwaterze. Kuro był niemalże przeciwnością typowego Saiyana, serdeczny, przyjacielski, choć potrafił być cięty. Różnica wieku, czy też fakt, że traktował ją jakby była dzieckiem, sprawiły, że często jego postać była… Nie, żeby powiedzieć ojcowska, ale odnosiło się wrażenie, że zawsze podzieli się ojcowską radą, choć był tylko o parę lat starszy.
Vivian milczała zajadle, co było tylko normą w niewygodnych chwilach… Łypnęła okiem na pakującego się do środka przyrodniego brata, zerknęła niepewnie na Chepri’ego, a potem przeniosła wzrok na najstarszego z tej gromadki. Kuro cały był w bandażach, do tego wyglądał jakby zmierzył się po raz kolejny z Katsu. Sińce pod oczami, zapach przypalonego ciała i sierści… Dziewczyna ostentacyjnie ignorując dogryzienia brata stanęła przed Kuro i łypnęła na niego znacząco. Złapała za oba nadgarstki, uniosła ręce, oceniając uszkodzenia ciała. Zakrwawiony strój rozpoznała od razu. Taką samą bluzę dostała od niego, dwa lata temu, choć podartą, ale wypraną, wciąż trzymała w szafie. Strzępy ubrań i bandaże naciągnięte krwią, masa sińców, pył na ciele… Burknęła coś karcąco pod nosem.
- Wyglądasz jakbyś znów walczył z Tsufulem. – rzuciła na Dzień Dobry i wciągnęła chłopaka do mieszkania, nie zastanawiając się nawet skąd zna się z czerwonowłosym. Trzymając za rękę zaprowadziła do kuchni, gdzie znajdował się już Raziel i wskazała Kuro krzesło. Z tkwiącej na wieszaku kurtki wyjęła nieśmiertelną apteczkę i ustawiła na stole, przygotowała czystą ścierkę i ciepłą wodę. Ósemka obrzuciła uważnym spojrzeniem prowizoryczne bandaże i zaklęła w duchu. Czy nikt tu nie potrafi zająć się ranami? Chepri, Kuro i nawet Raz zachowywali się, jakby nie umieli zawiązać najprostszego opatrunku.
- Poparzenia klatki piersiowej, pleców, brzucha, ramion, rąk… Szyi, obita twarz. Przypalony ogon. Może Ci futro z niego odpaść, ale na to nie umiem zaradzić, odrośnie. Nie ruszaj się. – rzuciła spokojnie do chłopaka z kitą i ostrożnie pozbyła się zakrwawionych bandaży. Część z nich przywarła do poparzonej skóry… Gdyby chciała je zdjąć, zerwałaby zaczerwieniony naskórek, boleśniej otwierając rany. Telekinezą, żeby nie było, zdjęła z Kuro bluzkę, oglądając szkarłatną skórę. Nie wyglądało to za ładnie, cudem powstrzymała skrzywienie się i odwrócenie wzroku. Jej ruchy, choć wprawne, działały ostrożnie, byleby nie zadać więcej bólu. Bandaże namoczone wodą odchodziły ładnie, pozwalając na dezynfekcje ran i użycie maści przeciwbólowej. – Nie mam pojęcia kto Cię wcześniej bandażował, ale jeśli jeszcze raz pokażesz się przy mnie w takim stanie, oberwiesz. – mruknęła, zakręcając korek od fiolki. Nowa apteczka od Eve miała tę zaletę, że była dwa razy bardziej pakowna – zmieściła nawet żel chłodzący, którym również potraktowała rannego. Bandażami owinęła najgorsze rany, resztę okrywając cienką warstwą opatrunków. Prawda, Kuro wyglądał jak mumia… Przynajmniej teraz porządnie i schludnie opakowana.
- Skończone Kuro… Powinieneś odpocząć. Nie mam pojęcia kto Cię tak urządził, lecz sądzę, że jest w gorszym stanie. – oczywiście, że czuła wcześniej walczące Ki, lecz z jej poziomem mocy nie śmiała się nawet zbliżyć. Po co być piątym kołem u wozu? – Przepraszam Chepri, za rządzenie się w Twojej kuchni. – rzuciła jeszcze bezgłośnie do ziemianina, po czym wzrok Vivian przeniósł się na sprawcę przedwczesnej pobudki.
Raziel siedział przed szklanką wypełnioną brunatnym płynem i zerkał na nią chłodno. Cały on. Tak jak Kuro, był po niedawno skończonej walce. Gołym okiem widziała cięcie na głowie i szyi, której nie okrywał nawet kołnierz skórzanej kurtki. Prawdopodobnie nie były to jego jedyne rany. Za to zachowywał się, jakby wrócił z rekonesansu, jednego z wielu, na których razem byli… Zimne opanowanie, dystans, niemal wyższość do wszystkiego i wszystkich. Synek mamusi czy synek ojca? Nie znała w takim stopniu Aryenne, ale na pewno miał coś po rodzicach. Vivian stanęła przed bratem z ramionami złożonymi na piersi i czujnym wzrokiem, w którym wyraźny cień patrzył na zielonookiego Saiyana z niechęcią. Rodzeństwo uwielbia się doprowadzać do pasji.
- Rozbieraj się tania imitacjo Axdry. – burknęła ciągnąc za kurtkę. Skądże Raziel wytrzasnął te ubrania? Axdra się tak ubierał i aż czuła się nieswojo widząc styl jednego brata na drugim bracie… Cholera, jakie to pogmatwane. Na klatce piersiowej też miał kilka poparzeń, tak samo jak na rękach. Sińce na ciele zmieniły barwę, musiał użyć jednego z leków, które miał w strzykawkach – tych, które ona trzyma na czarną godzinę. Czy on bandażem nazywał tę owiniętą wokół ramienia szmatę? Proszę… - Poparzenia na klatce piersiowej i ramionach, siniaki na żebrach. Na szyi cięcie blisko tętnicy, cud, żeś się nie wykrwawił. Rozcięcie na głowie… Nie zmyłeś krwi z włosów. – wyliczała beznamiętnie, po kolei nakładając opatrunki. Maści na szczęście starczyło, bandaży też, a rozcięcia zaczęły się goić, nie było potrzeby ich szyć. Przykładając kulkę z waty nasączoną wodą utlenioną obrzuciła Raziela jeszcze raz uważnym spojrzeniem brązowych oczu.
- Scouter uszkodzony, kapsuła również. Czekam na naprawę. Reszta, to nie Twoja sprawa. – powiedziała spokojnie. – Nie muszę Ci się spowiadać, Boski Razielu. I nie zachowuj więcej jak troglodyta, Koszarowy ma więcej ogłady. – lekki ochrzan, ostatnie zdanie miało już ten, nieco zaczepny wydźwięk, jakiego używali wobec siebie na co dzień.
Skończywszy skinęła tylko głową i posprzątała po zabawie apteczką. Obojgu Saiyanom udzieliła pierwszej pomocy medycznej, a przy ich stopniu regeneracji, to powinno wystarczyć. Wpakowała pozostałe przedmioty do kieszeni kurtki i rzuciła przez ramię spojrzenie na całą trójkę. Gdy ktoś wtarabania Ci się do domu, nic dziwnego, że czujesz się nieswojo, lecz… Vivian zerknęła na Chepri’ego. Wciąż miała to wrażenie… No… Eh, przyznajmy szczerze, po głowie gdzieś chodziło to uczucie ciepła i bliskości, jakiego doznawała gdy ją obejmował. Szlag, albo robi się zbyt miękka, albo zawsze była tak miękka i teraz to się mści. Zacisnęła na moment powieki i wróciła do nich, opierając się o szafkę w kącie. Zamyślona potarła policzek, jakby nieświadoma, że dalej chodzi wśród trzech wojowników w piżamie… No nic, kogo by to tam obchodziło.
Podsumowując…
Kuro - po walce, zmęczony, opatrzony, przeżyje, musi tylko wypocząć.
Raziel – po walce, pewny siebie jak zawsze, opatrzony, przeżyje, wlazł w butach do mieszkania…
Chepri – prawdopodobnie źle znosi towarzystwo Raziela, a poranne rozbudzenie nie wychodzi mu na dobre. Wydaje się rozdrażniony.
A to miał być spokojny i miły poranek…
OOC ---> Początek treningu
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Pon Gru 01, 2014 6:17 pm
Saiyan aż cały zesztywniał na widok luzackiego zachowania Raziela, od razu widać że wychowany w elicie. Każdemu elitarnemu wydaje się, że wszystko należy do nich i mogą brać co chcą. Jednak mimo wszystko Raziel przecież uczestniczył we wspólnym malowaniu lokum April i Kuro cierpliwie razem z Kuro przesuwali mebli meble, gdy Vi i April zastanawiały się czy lepiej wygląda bardziej w prawo, czy w lewo. Wrócił nieco do świadomości, gdy Hachi pociągnęła go za nadgarstek i usadziła w przestronnej kuchni. Trzeba było przyznać, że mieszkanko choć typowo męskie było urządzone z gustem i utrzymane w porządku. Halfka rozebrała go niemalże do rosołu i pól godziny później to samo zrobiła z drugim saiyanem. Do komenderowania małpami trzeba równie twardej osobowości i stanowczości.
Dopiero w bezpiecznym miejscu adrenalina po walce zaczęła opadać i do świadomości chłopaka zaczął docierać ból, zmęczenie, ogrom odniesionych ran i ogólnie cała ta pokręcona sytuacja. Poddawał się ze spokojem zabiegom hafki posykując co jakiś czas. Teraz dopiero poczuł lekką woń spalonej sierści na ogonie. Bolało ale z drugiej strony to było miłe, że ktoś się nim chociaż trochę przejął i zainteresował. W ostatnim czasie to raczej on dawał siebie wszystkim. Od czasu przekroczenia drzwi Kuro milczał, przyszła pora odpowiedzieć na kilka pytań i wyjaśnić swój stan pozostałym.
- Przepraszam za kłopot i dziękuję.– zwrócił się najpierw do Ziemianina. Walczyłem z kimś gorszym niż Tsuful. Nie bardzo sam orientuje się w sytuacji. Razem z Hikaru walczyliśmy z jakimś Ziemianinem o imieniu Rikimaru, który chyba jest połączony z jakimś lodowym demonem i do tego owładnęła go magia Majin. Koleś zmienił się normalnie w maszynę do zabijania, rozwalił księżyc. Robiłem za tarcze dla Hikaru, aż skumulował atak i go pokonał. W pojedynkę żaden z nas nie miałby szans. Zresztą Hikaru zapowiedział mi, że jak nie będę walczył to nie odstawi mnie do domu do April. Braska też Cię tak krótko trzyma? – zapytał Ziemianina. Udało nam się z April zaciągnąć na statek handlowy jako pracownicy przy załadunku i rozładunku. W międzyczasie mięliśmy mieć trzy dni wolnego dla siebie, April chciała mi pokazać piękne zakamarki na Ziemi i nic z tego nie wyszło. Za kilkanaście godzin muszę wracać.
Westchnął ciężko, już nie wyjaśniał, jakim cudem halfka znalazła się z powrotem na Vegecie i to na terenie Akademii, tym bardziej że miał przy sobie dwa plecaki i jeden należał do dziewczyny. Starszy Saiyan czuł się przybity i samotny, nawet jego ogon leżał na kuchennej posadzce. Tęsknił za wybranką serca, w tym momencie to Chepri głównie wiedział, jak daleko zaszedł związek dwóch małpek. Ktoś wcisnął mu do rak kubek gorącej herbaty. Ciepło naczynia przyjemnie rozchodziło się w dłoniach. Pogrążył się w myślach, a w tym czasie Hachi strofowała Raziela. Miała sporo racji.
- Raz rozwaliłeś się jak worek kartofli, nie jesteś u siebie – powiedział spokojnie ale oczy obu Saiyan wyrażały jedno ‘bo zaraz Ci przywalę”. Dobrze, że Kuro nie był z natury skory do bitki, za to do psot jak najbardziej, dlatego skończyło się na wymianie spojrzeń. A propos Raz ten demon, z którym walczyłeś. Nogi mu z dupy powyrywam jak dopadnę skubańca. Dorwałem go ze dwa dni temu, nad nieprzytomną April. W oczach chłopaka na chwilę zapłonęły ogniki, a może to od tej gorącej herbaty, czyżby była z czymś mocniejszym?
Trening start
W następnym poście idę w kimono, wiec jak ktoś coś cche ode mnie to pisać.
Dopiero w bezpiecznym miejscu adrenalina po walce zaczęła opadać i do świadomości chłopaka zaczął docierać ból, zmęczenie, ogrom odniesionych ran i ogólnie cała ta pokręcona sytuacja. Poddawał się ze spokojem zabiegom hafki posykując co jakiś czas. Teraz dopiero poczuł lekką woń spalonej sierści na ogonie. Bolało ale z drugiej strony to było miłe, że ktoś się nim chociaż trochę przejął i zainteresował. W ostatnim czasie to raczej on dawał siebie wszystkim. Od czasu przekroczenia drzwi Kuro milczał, przyszła pora odpowiedzieć na kilka pytań i wyjaśnić swój stan pozostałym.
- Przepraszam za kłopot i dziękuję.– zwrócił się najpierw do Ziemianina. Walczyłem z kimś gorszym niż Tsuful. Nie bardzo sam orientuje się w sytuacji. Razem z Hikaru walczyliśmy z jakimś Ziemianinem o imieniu Rikimaru, który chyba jest połączony z jakimś lodowym demonem i do tego owładnęła go magia Majin. Koleś zmienił się normalnie w maszynę do zabijania, rozwalił księżyc. Robiłem za tarcze dla Hikaru, aż skumulował atak i go pokonał. W pojedynkę żaden z nas nie miałby szans. Zresztą Hikaru zapowiedział mi, że jak nie będę walczył to nie odstawi mnie do domu do April. Braska też Cię tak krótko trzyma? – zapytał Ziemianina. Udało nam się z April zaciągnąć na statek handlowy jako pracownicy przy załadunku i rozładunku. W międzyczasie mięliśmy mieć trzy dni wolnego dla siebie, April chciała mi pokazać piękne zakamarki na Ziemi i nic z tego nie wyszło. Za kilkanaście godzin muszę wracać.
Westchnął ciężko, już nie wyjaśniał, jakim cudem halfka znalazła się z powrotem na Vegecie i to na terenie Akademii, tym bardziej że miał przy sobie dwa plecaki i jeden należał do dziewczyny. Starszy Saiyan czuł się przybity i samotny, nawet jego ogon leżał na kuchennej posadzce. Tęsknił za wybranką serca, w tym momencie to Chepri głównie wiedział, jak daleko zaszedł związek dwóch małpek. Ktoś wcisnął mu do rak kubek gorącej herbaty. Ciepło naczynia przyjemnie rozchodziło się w dłoniach. Pogrążył się w myślach, a w tym czasie Hachi strofowała Raziela. Miała sporo racji.
- Raz rozwaliłeś się jak worek kartofli, nie jesteś u siebie – powiedział spokojnie ale oczy obu Saiyan wyrażały jedno ‘bo zaraz Ci przywalę”. Dobrze, że Kuro nie był z natury skory do bitki, za to do psot jak najbardziej, dlatego skończyło się na wymianie spojrzeń. A propos Raz ten demon, z którym walczyłeś. Nogi mu z dupy powyrywam jak dopadnę skubańca. Dorwałem go ze dwa dni temu, nad nieprzytomną April. W oczach chłopaka na chwilę zapłonęły ogniki, a może to od tej gorącej herbaty, czyżby była z czymś mocniejszym?
Trening start
W następnym poście idę w kimono, wiec jak ktoś coś cche ode mnie to pisać.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Pon Gru 01, 2014 11:17 pm
Nagle Razie poczuł, jak jego scounter mocno wibruje jak zwykle to bywa samotnymi nocami... gdy wyłącza jego dźwięk. Po wyświetlającym się numerze mógł łatwo poznać, że to Vulfila. I zapewne jak zwykle z problemem.
- Raziel! Szybko powiedz mi, proszę cię, kojarzysz dwa lata temu ... no wiesz co... Katsu i w ogóle, pamiętasz?- mówiła bez łądu i składu, targana silnymi emocjami. A mówienie o tym, co działo się dwa lata temu nie przychodziło jej z łatwością.- Kojarzysz taką rudą demonicę? June? Ona była na Vegecie. Pamiętasz ją? Powiedz mi szybko, wiesz, gdzie mogę ją znaleźć?
- Raziel! Szybko powiedz mi, proszę cię, kojarzysz dwa lata temu ... no wiesz co... Katsu i w ogóle, pamiętasz?- mówiła bez łądu i składu, targana silnymi emocjami. A mówienie o tym, co działo się dwa lata temu nie przychodziło jej z łatwością.- Kojarzysz taką rudą demonicę? June? Ona była na Vegecie. Pamiętasz ją? Powiedz mi szybko, wiesz, gdzie mogę ją znaleźć?
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Czw Gru 04, 2014 8:55 pm
Ruszył więc do kuchni by nalać sobie coś do picia. W końcu przyniósł flaszkę więc chyba może się napić. W międzyczasie ziemianin i Kuro prześcigali się w wypraszaniu go z kanapy.
- No mógłbyś kupić lepsze poduszki, lecz nie jest źle. – powiedział do rudego, a następnie zwrócił swój wzrok na Kuro. Przeskanował jego energię i przeleciał szybko obrażenia cielesne. Jego znajomy też się nie oszczędzał. Niektórzy kadeci wspominali, że ta planeta to raj dla Saiyan. Nic tylko się wyluzować i używać pełni mocy. Raziel musiał stwierdzić po walce z tym durnym demonek i kilku godzinach przebywania na tej planecie, że woli jednak szlajać się po Vegecie i innych planetach. Tutaj było zbyt dużo nieprzewidywalnych osobników, o którym mógł świadczyć ten rudzielec o zielonych oczach.
Nalał sobie brunatnego płynu do szklanki i wziął łyka. Nie była zła. Może by warto wziąć jeszcze kilka butelek na drogę? Ot tak profilaktycznie.
W międzyczasie do kuchni połączonej z salonem weszła Vivian i Kuro, który zaczął być rozbierany przez siostrę Nashiego.
- Za ten striptiz to się płaci, czy jest w cenie wycieczki? – rzucił uwagę w stronę Vivian i jej pacjenta. Musiał stwierdzić, że obrażenia chłopaka April były o wiele większe niż te, które można było stwierdzić na pierwszy rzut oka. Kiedy blondynka opatrywała rannego, to do salonu wrócił Ziemianin, który najwidoczniej się przebrał. Saiyanin rzucił okiem na gościa i dalej pił swoją whisky. Wyczuwał jakieś dziwne napięcie w stosunku do jego osoby. A przecież młody Zahne był taki słodki. Jak można go było nie lubić?
- Przynajmniej żyje. – mruknął cicho szmaragdowooki i podsunął Kuro, drugą szklankę z brunatnym płynem. Niech się chłopak odpręży przed snem.
- Tania? Mogę być kim chcesz, ale tani nie jestem skarbie. – powiedział młody mężczyzna wstając i podchodząc do swojej partnerki. Był od niej o wiele wyższy i praktycznie patrzyła na nią z góry. Jednak bez słowa zaczął ściągać kurtkę, w dalszym ciągu mając na ustach ironiczny uśmiech. Po kilku sekundach kurtka wylądowała na krześle, za na niej ciemna koszulka. Teraz Raz stał w samych spodniach i butach przed dziewczyną. Na torsie żołnierza widniało kilka blizn. Zarówno starych jak i tych nowych. Srebrny medalion kołysał się leniwie.
- Spodnie też? – rzekł patrząc intensywnie na dziewczynie. To była ich mała gierka, w którą musieli grać. Jeśli, któreś się wycofa to przegra. Nie było odwrotu. Po chwili brązowooka zaczęła wyliczać rany swojego braciszka, co on kwitował tylko kilkoma kiwnięciami głową. – No nie mów mi, że ci tego nie brakowało.
Wyszczerzył się do młodej, na co ona mocniej mu skręciła bandaż. A podobno małe osoby są bardzo miłe.
- Dziękuję pani doktor. Przyjdę za tydzień na kontrolę. – powiedział i zaczął się ubierać. W międzyczasie wysłuchał sprawozdania młodej Halfki. Narzucił kurtkę i westchnął. Prawdziwy talent do sprzętu.
- Czy to twoje szczęście czy może jakaś tajna umiejętność, że rozwalasz każdą kapsułę jaką masz? – powiedział samemu wyjmując jedną z kapsułek z kieszeni i rzucił ją na blat. Ta po chwili zamieniła się w komunikator Zahne’a.
- Koszarowy to przy mnie chodząca sarenka Disneya. Nie po to tłukę się przez pół wszechświata by teraz zbierać ochrzan. Miałem mieć urlop, lecz Trener kazał mi sprawdzić co wyprawiasz. W coś się wpakowała Księżniczko?
Jednak zanim doczekał odpowiedzi to jego scouter za wibrował. Chłopak mruknął coś do siebie mając nadzieję, że to nie jeden z Trenerów. Na szczęście to Vulfilia. Chwila. Skąd ona miała jego numer. Kadeci nie powinni… Eve. Jak ją dopadnie to naprawdę z nią pogada.
- Słucham cię. – powiedział zakładając urządzenie na ucho i naciskając przycisk. A skąd on ma wiedzieć gdzie się szlaja jakaś demonica. Może zapytać. – Kuro, znasz jakąś June? Jeśli tak to powiedz gdzie jest aktualnie. Pewnej pannie jest potrzebna ta informacja, może chce jej spuścić łomot.
Wysłuchał jak Kuro szuka tej laski i po chwili miał już pełne informacje.
- Dobra mam. Ta twoja zguba znajduje się na Równinie za wschód od West City. Szukaj rozpieprzonego terenu. Jak ją znajdziesz to zadzwoń. Z chęcią się dowiem co robisz na Ziemi. – powiedział i wyłączył rozmowę. Ten dzień był coraz dziwniejszy.
Popatrzył na rudego, który zaraz umrze jeśli czegoś nie rozwali.
- Wpieprzyłem temu demonowi. Myślał, że walczy z jakimś frajerem. Chyba miał złe mniemanie o Saiyanach, lecz mu je naprawiłem. Mało co z niego zostało. A teraz kilka ogłoszeń parafialnych. Pierwsza rzecz. Vivian ubierz się, bo paradujesz piżamie. W torbie jest coś dla ciebie. Druga sprawa. Kim jest ten kolo, który zaraz wybuchnie jak wulkan? Serio koleś. Wyluzuj bo żyłka ci pęknie. Napij się, albo daj mi w ryj. – rzekł, zaś po ostatnim zdaniu podszedł do wojownika w ciemnym stroju, który był chyba zszokowany propozycją Raziela. – No przecież widzę, że aż cię ciśnie. Może jak to zrobisz to zluzujesz. I trzecia rzecz. Kiedy wracasz na Vegetę Pszczółko?
Occ:
Jadę po bandzie.
Regeneracja 10 %HP I KI
- No mógłbyś kupić lepsze poduszki, lecz nie jest źle. – powiedział do rudego, a następnie zwrócił swój wzrok na Kuro. Przeskanował jego energię i przeleciał szybko obrażenia cielesne. Jego znajomy też się nie oszczędzał. Niektórzy kadeci wspominali, że ta planeta to raj dla Saiyan. Nic tylko się wyluzować i używać pełni mocy. Raziel musiał stwierdzić po walce z tym durnym demonek i kilku godzinach przebywania na tej planecie, że woli jednak szlajać się po Vegecie i innych planetach. Tutaj było zbyt dużo nieprzewidywalnych osobników, o którym mógł świadczyć ten rudzielec o zielonych oczach.
Nalał sobie brunatnego płynu do szklanki i wziął łyka. Nie była zła. Może by warto wziąć jeszcze kilka butelek na drogę? Ot tak profilaktycznie.
W międzyczasie do kuchni połączonej z salonem weszła Vivian i Kuro, który zaczął być rozbierany przez siostrę Nashiego.
- Za ten striptiz to się płaci, czy jest w cenie wycieczki? – rzucił uwagę w stronę Vivian i jej pacjenta. Musiał stwierdzić, że obrażenia chłopaka April były o wiele większe niż te, które można było stwierdzić na pierwszy rzut oka. Kiedy blondynka opatrywała rannego, to do salonu wrócił Ziemianin, który najwidoczniej się przebrał. Saiyanin rzucił okiem na gościa i dalej pił swoją whisky. Wyczuwał jakieś dziwne napięcie w stosunku do jego osoby. A przecież młody Zahne był taki słodki. Jak można go było nie lubić?
- Przynajmniej żyje. – mruknął cicho szmaragdowooki i podsunął Kuro, drugą szklankę z brunatnym płynem. Niech się chłopak odpręży przed snem.
- Tania? Mogę być kim chcesz, ale tani nie jestem skarbie. – powiedział młody mężczyzna wstając i podchodząc do swojej partnerki. Był od niej o wiele wyższy i praktycznie patrzyła na nią z góry. Jednak bez słowa zaczął ściągać kurtkę, w dalszym ciągu mając na ustach ironiczny uśmiech. Po kilku sekundach kurtka wylądowała na krześle, za na niej ciemna koszulka. Teraz Raz stał w samych spodniach i butach przed dziewczyną. Na torsie żołnierza widniało kilka blizn. Zarówno starych jak i tych nowych. Srebrny medalion kołysał się leniwie.
- Spodnie też? – rzekł patrząc intensywnie na dziewczynie. To była ich mała gierka, w którą musieli grać. Jeśli, któreś się wycofa to przegra. Nie było odwrotu. Po chwili brązowooka zaczęła wyliczać rany swojego braciszka, co on kwitował tylko kilkoma kiwnięciami głową. – No nie mów mi, że ci tego nie brakowało.
Wyszczerzył się do młodej, na co ona mocniej mu skręciła bandaż. A podobno małe osoby są bardzo miłe.
- Dziękuję pani doktor. Przyjdę za tydzień na kontrolę. – powiedział i zaczął się ubierać. W międzyczasie wysłuchał sprawozdania młodej Halfki. Narzucił kurtkę i westchnął. Prawdziwy talent do sprzętu.
- Czy to twoje szczęście czy może jakaś tajna umiejętność, że rozwalasz każdą kapsułę jaką masz? – powiedział samemu wyjmując jedną z kapsułek z kieszeni i rzucił ją na blat. Ta po chwili zamieniła się w komunikator Zahne’a.
- Koszarowy to przy mnie chodząca sarenka Disneya. Nie po to tłukę się przez pół wszechświata by teraz zbierać ochrzan. Miałem mieć urlop, lecz Trener kazał mi sprawdzić co wyprawiasz. W coś się wpakowała Księżniczko?
Jednak zanim doczekał odpowiedzi to jego scouter za wibrował. Chłopak mruknął coś do siebie mając nadzieję, że to nie jeden z Trenerów. Na szczęście to Vulfilia. Chwila. Skąd ona miała jego numer. Kadeci nie powinni… Eve. Jak ją dopadnie to naprawdę z nią pogada.
- Słucham cię. – powiedział zakładając urządzenie na ucho i naciskając przycisk. A skąd on ma wiedzieć gdzie się szlaja jakaś demonica. Może zapytać. – Kuro, znasz jakąś June? Jeśli tak to powiedz gdzie jest aktualnie. Pewnej pannie jest potrzebna ta informacja, może chce jej spuścić łomot.
Wysłuchał jak Kuro szuka tej laski i po chwili miał już pełne informacje.
- Dobra mam. Ta twoja zguba znajduje się na Równinie za wschód od West City. Szukaj rozpieprzonego terenu. Jak ją znajdziesz to zadzwoń. Z chęcią się dowiem co robisz na Ziemi. – powiedział i wyłączył rozmowę. Ten dzień był coraz dziwniejszy.
Popatrzył na rudego, który zaraz umrze jeśli czegoś nie rozwali.
- Wpieprzyłem temu demonowi. Myślał, że walczy z jakimś frajerem. Chyba miał złe mniemanie o Saiyanach, lecz mu je naprawiłem. Mało co z niego zostało. A teraz kilka ogłoszeń parafialnych. Pierwsza rzecz. Vivian ubierz się, bo paradujesz piżamie. W torbie jest coś dla ciebie. Druga sprawa. Kim jest ten kolo, który zaraz wybuchnie jak wulkan? Serio koleś. Wyluzuj bo żyłka ci pęknie. Napij się, albo daj mi w ryj. – rzekł, zaś po ostatnim zdaniu podszedł do wojownika w ciemnym stroju, który był chyba zszokowany propozycją Raziela. – No przecież widzę, że aż cię ciśnie. Może jak to zrobisz to zluzujesz. I trzecia rzecz. Kiedy wracasz na Vegetę Pszczółko?
Occ:
Jadę po bandzie.
Regeneracja 10 %HP I KI
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Sob Gru 06, 2014 7:35 pm
Informacje jakie usłyszałem wręcz zmroziły mi krew w żyłach, przez co na dobre zmalał mój zapał do walki. Niestety, to co podejrzewałem okazało się prawdą i uderzyło boleśniej, a przede wszystkim zimniej, niż sądziłęm. Miałem już pewność. Rikimaru walczył z June i zniszczyli przy tym księżyc... Ehh... Jednak istniały pewne wielkie minusy posiadania tak wielkiej mocy a konkretnie jej destrukcyjność. Aż przypomniał mnie się jeden z tematów lekcyjnych "Co by było, gdyby Ziemia nie miała satelity?". Poza takimi przykładami jak silne zaburzenia osobowości u wilkołaków pojawiły się też bardziej katastrofalne, takie jak globalne zmiany klimatyczne... Nie ma co, zapowiadało się bardzo ciekawie przez najbliższe... Zawsze...
Niemniej... Cała ta sytuacja dała mi sporo do myślenia. Dlaczego Rikimaru chciał aż tak bardzo urosnąć w siłę? Nie byłby wojownikiem, gdyby nie miał do tego dobrego powodu, jasne, ale coś mi mówiło, że to nie do końca jego własna wola, że coś każe mu stawać się silniejszym. Do tego to słowo, majin... Słyszałem je już kiedyś. Któregoś rzadkiego razu Braska opowiadał mi jedną z historii z jego życia, w pewnym momencie stwierdził, że jego przeciwnik był wściekły, jakby go majin opętał. Zaintrygowany nieznanym słowem zapytałem co to, ale odpowiedź Mistrza skutecznie mnie zniechęciła do drążenia tematu - Najgorsze świństwo, od którego nawet demony powinny się trzymać z daleka a są na nie podatne. Bardzo rzadko widziałem na jego twarzy aż taką powagę.
Jednej rzeczy nikt mi nie musiał udowadniać, majin to jedno z największych, jeśli nie największe zło.
Czemu więc Rikimaru poddał się temu złu? Co było warte takiego poświęcenia? A to połączenie z demonem? Aż mnie ciarki przeszły. Nigdy nie myślałem o czymś takim, wydawało mi się to skrajnie dziwne. Połączyć się z kimś? Zwłaszcza z przedstawicielem innej rasy? Jakoś to wymykało się mojemu i tak szerokiemu pojęciu normalności.
Inną rzeczą, której mogłem być pewien, to fakt, że Rikimaru zginął w tamtej walce. Co to był za atak? Nigdy jeszcze nie czułem czegoś takiego. Ten cały Hikaru faktycznie mógł się nazywać przeciwnikiem Braski... Z całą pewnością nie chciałem kiedykolwiek stać w zasiegu tej techniki.
-Cóż... Braska ma specyficzny charakter i czasami trudno go zrozumieć... Bez namysłu obronił mnie przed Twoim atakiem wtedy, ale były takie dni, gdzie po treningach musiał mnie leczyć bo moje ciało nie wytrzymywało - odpowiedziałem czarnookiemu. -Ale rzeczywiście to przykra sprawa, że nie możecie zostać dłużej by pozwiedzać, sam mógłbym wam pokazać kilka fajnych miejsc - dodałem z pewną nutą rozczarowania w głosie zaraz przed tym, jak poszedłem się przebrać.
Vivian w spokoju zajęła się opatrzeniem rannych Saiyan, choć nie wyglądała na zadowoloną, choć w sumie nie dziwie się jej tak bardzo, gdybym ja miał między kolejnymi nieuniknionymi walkami opatrywać kolejnych wojowników i siebie, to bym w końcu rzucił wszystkim i wyszedł z siebie, zwłaszcza, gdy wojownikami ów są Saiyanie. Jakkolwiek by nie wyglądało moje zdanie o nich, to odkąd poznałem ich nieco lepiej, niż tylko z nienawistnych słów makyańskich demonów, wiedziałem, że mają naturalny talent do znajdowania walki, nawet jeśli wyjątkowo nie chcą walczyć. Kto sieje wiatr będzie zbierał burzę, jak to mówią. Małem w mieszkaniu dwa dobre przykłady. Kuro, który był raczej typem wojownika z obowiązku, tudzież z przymusu, no i ten zielonooki cwaniak, który na pierwszy rzut oka lubił szukać zeczepki. Obaj znaleźli walkę i wyszli z niej ze zbliżonymi rezultatami.
Hmm... Naprawdę ciekawa rasa.
Komentarze co do zachowania jednego z jej osobników postanowiłem przemilczeć, nie chodziło o to, że nie chciałem nic mówić, czy, że stwierdziłem, że się powstrzymam, ale dlatego, że nie chciałem używać pewnych słów w towarzystwie Vivian. Dlaczego tak? Prawdę mówiąc sam się zdziwiłem, ogólnie rzecz biorąc nie wypada przeklinać przy dziewczynach, ale przecież nie mogłem jej traktować jak typową dziewczynę, tylko jak wojowniczkę, czemu więc? W moich oczach przecież była wojowniczką, ale... Nie mogłem sam sobie zaprzeczyć, że widziałem w niej kogoś więcej, niż żołnierza z Vegety. Dobrze znałem lęki i bóle, których ona doświadczyła, sprawiała, że czułem silną potrzebę towarzyszenia jej, asekurowania, pomagania, choć jej to się nie koniecznie uśmiechało. Chociaż... Patrząc na te kilka incydentów z ostatnich dwóch dni... Coś we mnie jakby chciało znów poczuć to przyjemne żywe ciepło w ramionach, poczuć jej oddech na skórze i zapach jej włosów... Z pewnym trudem powstrzymałem wykwitający na twarzy rumieniec. Nie czułem już żadnej krępacji w jej towarzystwie, nawet wspominając owe onieśmielające zdarzenia, jakoś tak polubiłem jej towarzystwo.
Natomiast towarzystwo tego typa wywoływało jedynie drgania napęczniałej od szybciej krążącej krwi żyły. Zrobiłem głębszy wdech, nie ma tak dobrze, to jest moja planeta i moje mieszkanie, to ja jestem tutaj władcą. Jego zaczepka nie była zbyt wyrafinowana, skuteczna w swej prostocie, ale moim zdaniem zbyt otwarta, wyłożył karty na stół i chciał zobaczyć jak na to zreaguje, proszę bardzo.
-To że w żyłach płynie mi płynny ogień jeszcze nie znaczy, że ktoś Twojego pokroju może sprawić, że będę wrzał ze złości, trochę przeceniasz swoje możliwości - rzekłem, uprzednio prychając z dezaprobatą, wraz z oddechem wydobył się z moich ust... Obłok pary? W pokoju było dosyć ciepło, skąd więc? Dziwne...
-Aż szkoda, że właśnie ktoś taki był w stanie pokonać demona takiego jak Dragot - dodałem mrużac oczy groźnie. Słowa padające z moich były chyba nieco nieodpowiednie z uwagi na to, co mówił Kuro, ale nie tylko Raziel mógł prowokować i podgrzewać atmosferę.
Kim on był? Zachowywał się jak jakiś nowobogacki dupek, który myśli, że za kasę rodziców dostanie wszystko i nic mu dzięki temu nie grozi. Z jakiegoś powodu bardziej jednak mnie interesowało co go łączy z blondynką. Boski Razielu? Księżniczko? Pszczółko?
Ciekawe, bardzo ciekawe...
Niemniej... Cała ta sytuacja dała mi sporo do myślenia. Dlaczego Rikimaru chciał aż tak bardzo urosnąć w siłę? Nie byłby wojownikiem, gdyby nie miał do tego dobrego powodu, jasne, ale coś mi mówiło, że to nie do końca jego własna wola, że coś każe mu stawać się silniejszym. Do tego to słowo, majin... Słyszałem je już kiedyś. Któregoś rzadkiego razu Braska opowiadał mi jedną z historii z jego życia, w pewnym momencie stwierdził, że jego przeciwnik był wściekły, jakby go majin opętał. Zaintrygowany nieznanym słowem zapytałem co to, ale odpowiedź Mistrza skutecznie mnie zniechęciła do drążenia tematu - Najgorsze świństwo, od którego nawet demony powinny się trzymać z daleka a są na nie podatne. Bardzo rzadko widziałem na jego twarzy aż taką powagę.
Jednej rzeczy nikt mi nie musiał udowadniać, majin to jedno z największych, jeśli nie największe zło.
Czemu więc Rikimaru poddał się temu złu? Co było warte takiego poświęcenia? A to połączenie z demonem? Aż mnie ciarki przeszły. Nigdy nie myślałem o czymś takim, wydawało mi się to skrajnie dziwne. Połączyć się z kimś? Zwłaszcza z przedstawicielem innej rasy? Jakoś to wymykało się mojemu i tak szerokiemu pojęciu normalności.
Inną rzeczą, której mogłem być pewien, to fakt, że Rikimaru zginął w tamtej walce. Co to był za atak? Nigdy jeszcze nie czułem czegoś takiego. Ten cały Hikaru faktycznie mógł się nazywać przeciwnikiem Braski... Z całą pewnością nie chciałem kiedykolwiek stać w zasiegu tej techniki.
-Cóż... Braska ma specyficzny charakter i czasami trudno go zrozumieć... Bez namysłu obronił mnie przed Twoim atakiem wtedy, ale były takie dni, gdzie po treningach musiał mnie leczyć bo moje ciało nie wytrzymywało - odpowiedziałem czarnookiemu. -Ale rzeczywiście to przykra sprawa, że nie możecie zostać dłużej by pozwiedzać, sam mógłbym wam pokazać kilka fajnych miejsc - dodałem z pewną nutą rozczarowania w głosie zaraz przed tym, jak poszedłem się przebrać.
Vivian w spokoju zajęła się opatrzeniem rannych Saiyan, choć nie wyglądała na zadowoloną, choć w sumie nie dziwie się jej tak bardzo, gdybym ja miał między kolejnymi nieuniknionymi walkami opatrywać kolejnych wojowników i siebie, to bym w końcu rzucił wszystkim i wyszedł z siebie, zwłaszcza, gdy wojownikami ów są Saiyanie. Jakkolwiek by nie wyglądało moje zdanie o nich, to odkąd poznałem ich nieco lepiej, niż tylko z nienawistnych słów makyańskich demonów, wiedziałem, że mają naturalny talent do znajdowania walki, nawet jeśli wyjątkowo nie chcą walczyć. Kto sieje wiatr będzie zbierał burzę, jak to mówią. Małem w mieszkaniu dwa dobre przykłady. Kuro, który był raczej typem wojownika z obowiązku, tudzież z przymusu, no i ten zielonooki cwaniak, który na pierwszy rzut oka lubił szukać zeczepki. Obaj znaleźli walkę i wyszli z niej ze zbliżonymi rezultatami.
Hmm... Naprawdę ciekawa rasa.
Komentarze co do zachowania jednego z jej osobników postanowiłem przemilczeć, nie chodziło o to, że nie chciałem nic mówić, czy, że stwierdziłem, że się powstrzymam, ale dlatego, że nie chciałem używać pewnych słów w towarzystwie Vivian. Dlaczego tak? Prawdę mówiąc sam się zdziwiłem, ogólnie rzecz biorąc nie wypada przeklinać przy dziewczynach, ale przecież nie mogłem jej traktować jak typową dziewczynę, tylko jak wojowniczkę, czemu więc? W moich oczach przecież była wojowniczką, ale... Nie mogłem sam sobie zaprzeczyć, że widziałem w niej kogoś więcej, niż żołnierza z Vegety. Dobrze znałem lęki i bóle, których ona doświadczyła, sprawiała, że czułem silną potrzebę towarzyszenia jej, asekurowania, pomagania, choć jej to się nie koniecznie uśmiechało. Chociaż... Patrząc na te kilka incydentów z ostatnich dwóch dni... Coś we mnie jakby chciało znów poczuć to przyjemne żywe ciepło w ramionach, poczuć jej oddech na skórze i zapach jej włosów... Z pewnym trudem powstrzymałem wykwitający na twarzy rumieniec. Nie czułem już żadnej krępacji w jej towarzystwie, nawet wspominając owe onieśmielające zdarzenia, jakoś tak polubiłem jej towarzystwo.
Natomiast towarzystwo tego typa wywoływało jedynie drgania napęczniałej od szybciej krążącej krwi żyły. Zrobiłem głębszy wdech, nie ma tak dobrze, to jest moja planeta i moje mieszkanie, to ja jestem tutaj władcą. Jego zaczepka nie była zbyt wyrafinowana, skuteczna w swej prostocie, ale moim zdaniem zbyt otwarta, wyłożył karty na stół i chciał zobaczyć jak na to zreaguje, proszę bardzo.
-To że w żyłach płynie mi płynny ogień jeszcze nie znaczy, że ktoś Twojego pokroju może sprawić, że będę wrzał ze złości, trochę przeceniasz swoje możliwości - rzekłem, uprzednio prychając z dezaprobatą, wraz z oddechem wydobył się z moich ust... Obłok pary? W pokoju było dosyć ciepło, skąd więc? Dziwne...
-Aż szkoda, że właśnie ktoś taki był w stanie pokonać demona takiego jak Dragot - dodałem mrużac oczy groźnie. Słowa padające z moich były chyba nieco nieodpowiednie z uwagi na to, co mówił Kuro, ale nie tylko Raziel mógł prowokować i podgrzewać atmosferę.
Kim on był? Zachowywał się jak jakiś nowobogacki dupek, który myśli, że za kasę rodziców dostanie wszystko i nic mu dzięki temu nie grozi. Z jakiegoś powodu bardziej jednak mnie interesowało co go łączy z blondynką. Boski Razielu? Księżniczko? Pszczółko?
Ciekawe, bardzo ciekawe...
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Nie Gru 07, 2014 10:24 pm
- Raziel, kocham cię!- wyrzuciła z siebie w emocjach. - Dzieki, dzięki, dzięki!!!- wykrzyknęła jeszcze kilka razy. - Dam znać, buziaki, pozdrów Eve, paaa!- zakończyła najszybciej jak potrafiła, po czym rozłączyła się, nie zważając na ostatnie słowa sayana.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Sro Gru 10, 2014 1:17 am
Vivian podczas posiedzenia w kuchni miała coś z kotki.
Po rzuceniu ostatnich słów nie zareagowała na odcięcie się Raziela. Łypnęła tylko na niego brązową tęczówką, pogrążając się w milczeniu w swoim kącie, gdzie miała całą trójkę na widoku. Przymrużone oczy nadawały jej nieco niepokojący wyraz… Nie skupiała wzroku na nikim, jakby mimowolnie odpływała. Spokojna acz nieobecna mina dopełniała obrazu cichego, przyczajonego kota.
Słuchając wyjaśnień Kuro przytaknęła odruchowo. Czuła tę energię, nie mogła zaprzeczyć – Majin promieniował charakterystyczną aurą. Nie tak dawno temu ten cień wmieszał się w moc Reda… Ósemka niepokoiła się trochę o demona, zwłaszcza, że jego Ki pojawiała się nieopodal owego osobnika o jakim mówili Saiyanie. Co za poplątany scenariusz. A wracając do Majina… Kuro wspominał kiedyś, sam Trener w czerwieni opowiadał o białowłosym Misticu, halfie który odbył trening u bogów. Co do istnienia owych Nashi miała nieokreślone zdanie, ale jak wspomniał jej pewien demon z warkoczem, gdy niespodziewanie w jej rękach pojawiła się paczka ciastek, był to prezent od Bogini… A istnienia słodkości w kieszeni swojej kurtki nie mogła zakwestionować. Niemniej, siła Mistica przyprawiała o pewne dreszcze i na pewno nie chciałaby znaleźć się w polu bitwy razem z nim. Za duża przepaść, ba, nawet nie marzyła by go dogonić…
Vivian chciała mieć dobrą pozycję w armii by pokazać, że taki robak, nieznanego pochodzenia half jest w stanie przetrwać wszystko. Poniekąd, chciała znać swoją rodzinę… Nie ma nic gorszego niż spełnione własne życzenia. To było w jakiś sposób jej marzeniem, a gdy teraz zna swoje korzenie… Co ma robić? Bycie żołnierzem było dalej oczywistą opcją, ale jaki był w tym cel? Znów poczuła się jak kadetka nadludzkim wysiłkiem ukrywając rozbicie przed Trenerem, który wpadł do jej kwatery na pogadankę. Zmarszczyła brwi i uniosła dłonie do głowy, jakby uparta myśl nie chciała dać jej spokoju. Ukłucie bólu mogło świadczyć o zapowiedzi migreny, albo być tylko przelotną wizją wspomnienia Tsufulua… Ukryła wzdrygnięcie. Do tej pory nikomu nie zdradziła, co drań zrobił z jej głową i niech tak pozostanie. Podniesione głosy były zapowiedzią jej rozdrażnienia. Oszczędnym ruchem pomasowała skronie i łypnęła lekko na zebranych.
Kuro skończył opowieść, a Raziel zadał masę pytań… Robił za milczącego i chłodnego wojownika, a bywało, że gadał więcej od swojej narzeczonej. Na ostatnie pytania mocniej zmrużyła oczy, nie racząc odpowiedzieć. Trochę nie chciała, trochę nie wiedziała co powiedzieć. To nie był talent w rozwalaniu mechanicznych sprzętów, tylko fatum… To w końcu nie ona stopiła kapsułkę. A tarapaty… Ziemianin podpuścił ją do walki. Nie zamierzała tego mówić, czarnowłosy miałby za dobrą zabawę, nabijając się z obojga… A jeśli o nim mowa, to nigdy nie odpuścił okazji, by komuś nie dopiec, choćby tak z lekka…
Gdy przybrany braciszek od siedmiu boleści obrał sobie na cel Chepri’ego, nie wytrzymała. Słysząc wymianę zdań prychnęła jak rozjuszona kotka, zaraz znalazła się między nimi i pacnęła leniwie obu po zakutych łbach. Z oczu poleciało kilka iskier, kiedy założyła ramiona na piersi i zerknęła na nich chłodnym, czujnym spojrzeniem.
- Nie potrzeba tu żadnej kłótni. – westchnęła, pocierając policzek. – By dopełnić formalność - Kuro znacie, także… Raziel, ten kolo nazywa się Chepri Makonen. Pomógł mi, jest dobrym wojownikiem i zaproponował nocleg, gdy mój sprzęt szlag trafił. Tak, spałam tutaj. – łypnęła na brata by powstrzymał się od głupiego komentarza… Zwłaszcza takiego, który mógł pasować do ostatnich zdarzeń. – Chepri, to jest Raziel Zahne, Nashi, żołnierz armii Nowej Vegety, syn dwóch szanowanych rodów, wojownik i arystokrata. – końcówka prezentacji została przedstawiona znudzonym tonem. Vivian westchnęła, zwracając się już zupełnie do Saiyana z blizną. – Zaczyna się trzeci dzień urlopu, przepustkę mam teoretycznie na kilka dni, ilość nie została określona. Po dwóch latach harówki, dostajemy urlop, a Ty w połowie pytasz się, kiedy wracam? Nie przeczę, że lubię walczyć, ale wypoczynek to jedno, a wpakowywanie w walkę na śmierć i życie to drugie… – odruchowo poprawiła Razielowi bandaż na szyi, a w twardym spojrzeniu zabłysł słaby cień przejęcia.
Przecież nie przyzna mu się, że chciała pobyć z dala od wszystkich. Od armii, wizji Aryenne, Eve, i tak, niego samego również. Byli rodziną i nie do końca przełknęła ten fakt, a niezapowiedziana wizyta wojownika nie pomagała w przyswojeniu tej informacji. Powrót na Vegetę nie wydawał się przyjemnym pomysłem.
Odsunęła się, zajmując poprzednie miejsce i wbijając spojrzenie w dół.
Za dużo się działo. Z jednej strony koniec urlopu równałby się ze spokojem, statecznymi dniami wypełnionymi misjami oraz treningami. Stałością. W konfrontacji jeszcze parę dni na nieobliczalnej Ziemi wydawało się czymś tak szalenie odrębnym, że aż nęciło nieznanym…
Choć może to nie było to?
OOC ---> Koniec treningu
Wyskrobałam...
Gomen, że nieco chaotyczny
Po rzuceniu ostatnich słów nie zareagowała na odcięcie się Raziela. Łypnęła tylko na niego brązową tęczówką, pogrążając się w milczeniu w swoim kącie, gdzie miała całą trójkę na widoku. Przymrużone oczy nadawały jej nieco niepokojący wyraz… Nie skupiała wzroku na nikim, jakby mimowolnie odpływała. Spokojna acz nieobecna mina dopełniała obrazu cichego, przyczajonego kota.
Słuchając wyjaśnień Kuro przytaknęła odruchowo. Czuła tę energię, nie mogła zaprzeczyć – Majin promieniował charakterystyczną aurą. Nie tak dawno temu ten cień wmieszał się w moc Reda… Ósemka niepokoiła się trochę o demona, zwłaszcza, że jego Ki pojawiała się nieopodal owego osobnika o jakim mówili Saiyanie. Co za poplątany scenariusz. A wracając do Majina… Kuro wspominał kiedyś, sam Trener w czerwieni opowiadał o białowłosym Misticu, halfie który odbył trening u bogów. Co do istnienia owych Nashi miała nieokreślone zdanie, ale jak wspomniał jej pewien demon z warkoczem, gdy niespodziewanie w jej rękach pojawiła się paczka ciastek, był to prezent od Bogini… A istnienia słodkości w kieszeni swojej kurtki nie mogła zakwestionować. Niemniej, siła Mistica przyprawiała o pewne dreszcze i na pewno nie chciałaby znaleźć się w polu bitwy razem z nim. Za duża przepaść, ba, nawet nie marzyła by go dogonić…
Vivian chciała mieć dobrą pozycję w armii by pokazać, że taki robak, nieznanego pochodzenia half jest w stanie przetrwać wszystko. Poniekąd, chciała znać swoją rodzinę… Nie ma nic gorszego niż spełnione własne życzenia. To było w jakiś sposób jej marzeniem, a gdy teraz zna swoje korzenie… Co ma robić? Bycie żołnierzem było dalej oczywistą opcją, ale jaki był w tym cel? Znów poczuła się jak kadetka nadludzkim wysiłkiem ukrywając rozbicie przed Trenerem, który wpadł do jej kwatery na pogadankę. Zmarszczyła brwi i uniosła dłonie do głowy, jakby uparta myśl nie chciała dać jej spokoju. Ukłucie bólu mogło świadczyć o zapowiedzi migreny, albo być tylko przelotną wizją wspomnienia Tsufulua… Ukryła wzdrygnięcie. Do tej pory nikomu nie zdradziła, co drań zrobił z jej głową i niech tak pozostanie. Podniesione głosy były zapowiedzią jej rozdrażnienia. Oszczędnym ruchem pomasowała skronie i łypnęła lekko na zebranych.
Kuro skończył opowieść, a Raziel zadał masę pytań… Robił za milczącego i chłodnego wojownika, a bywało, że gadał więcej od swojej narzeczonej. Na ostatnie pytania mocniej zmrużyła oczy, nie racząc odpowiedzieć. Trochę nie chciała, trochę nie wiedziała co powiedzieć. To nie był talent w rozwalaniu mechanicznych sprzętów, tylko fatum… To w końcu nie ona stopiła kapsułkę. A tarapaty… Ziemianin podpuścił ją do walki. Nie zamierzała tego mówić, czarnowłosy miałby za dobrą zabawę, nabijając się z obojga… A jeśli o nim mowa, to nigdy nie odpuścił okazji, by komuś nie dopiec, choćby tak z lekka…
Gdy przybrany braciszek od siedmiu boleści obrał sobie na cel Chepri’ego, nie wytrzymała. Słysząc wymianę zdań prychnęła jak rozjuszona kotka, zaraz znalazła się między nimi i pacnęła leniwie obu po zakutych łbach. Z oczu poleciało kilka iskier, kiedy założyła ramiona na piersi i zerknęła na nich chłodnym, czujnym spojrzeniem.
- Nie potrzeba tu żadnej kłótni. – westchnęła, pocierając policzek. – By dopełnić formalność - Kuro znacie, także… Raziel, ten kolo nazywa się Chepri Makonen. Pomógł mi, jest dobrym wojownikiem i zaproponował nocleg, gdy mój sprzęt szlag trafił. Tak, spałam tutaj. – łypnęła na brata by powstrzymał się od głupiego komentarza… Zwłaszcza takiego, który mógł pasować do ostatnich zdarzeń. – Chepri, to jest Raziel Zahne, Nashi, żołnierz armii Nowej Vegety, syn dwóch szanowanych rodów, wojownik i arystokrata. – końcówka prezentacji została przedstawiona znudzonym tonem. Vivian westchnęła, zwracając się już zupełnie do Saiyana z blizną. – Zaczyna się trzeci dzień urlopu, przepustkę mam teoretycznie na kilka dni, ilość nie została określona. Po dwóch latach harówki, dostajemy urlop, a Ty w połowie pytasz się, kiedy wracam? Nie przeczę, że lubię walczyć, ale wypoczynek to jedno, a wpakowywanie w walkę na śmierć i życie to drugie… – odruchowo poprawiła Razielowi bandaż na szyi, a w twardym spojrzeniu zabłysł słaby cień przejęcia.
Przecież nie przyzna mu się, że chciała pobyć z dala od wszystkich. Od armii, wizji Aryenne, Eve, i tak, niego samego również. Byli rodziną i nie do końca przełknęła ten fakt, a niezapowiedziana wizyta wojownika nie pomagała w przyswojeniu tej informacji. Powrót na Vegetę nie wydawał się przyjemnym pomysłem.
Odsunęła się, zajmując poprzednie miejsce i wbijając spojrzenie w dół.
Za dużo się działo. Z jednej strony koniec urlopu równałby się ze spokojem, statecznymi dniami wypełnionymi misjami oraz treningami. Stałością. W konfrontacji jeszcze parę dni na nieobliczalnej Ziemi wydawało się czymś tak szalenie odrębnym, że aż nęciło nieznanym…
Choć może to nie było to?
OOC ---> Koniec treningu
Wyskrobałam...
Gomen, że nieco chaotyczny
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Czw Gru 11, 2014 11:34 pm
Siedział przy stole oprawszy brodę na dłoniach i popijał brunatny płyn ze szklanki, który przyjemnie go rozgrzewał. Raziel mu dolewał, a saiyan nie wiedział co to, wystarczyło, że przyjemnie grzało. Przysłuchiwał się spokojnie rozmowie toczącej się nad jego głową. Z opisy Chepriego wynikało, że zasadniczo Braska i Hikaru nie różnią się w metodach treningowych, czuł to wyraźnie w kościach. Eskalacja konfliktu wydawała się być nieunikniona, nawet Kuro rozochocony nieco alkoholem na zaczepkę Raziela odpowiedział z całkowitą powagą.
- Ja bym mu dał w ryj.
Tak czasem trzeba było rozwiązać problem, a jak posypało się też przy okazji kilka kłaków to z każdej ze stron uszło ciśnienie. W pomieszczeniu zdecydowanie kumulowało się za dużo małpiego testosteronu na metr kwadratowy. Z drugiej strony Chepri rozwiązał problem całkiem zgrabnie, przynajmniej na ten moment ale znając Raziela to kwestia czasu, nim znów zawrze. Zwykle lubił przekomarzania tej pary, zawsze czuli się ze sobą tak swobodnie. Nie oszczędzali się w złośliwościach, jednocześnie troszcząc się o siebie nawzajem. Dlatego do tej pory był pewien, że są parą, a tu Vi w domu Chepriego. Postanowił nie wtrącać się w ich sprawy, a ni nic nie komentować. W międzyczasie na scouter Raziela odezwała się i Vulfi, wychodzi na to że wszyscy znajomi akurat teraz spędzają wolne na Ziemi, nawzajem nie wiedząc o innych. Zabawnie się złożyło. Wyczuł nawet gdzieś w oddali Ki Hazarda. Kamień spadł mu z serca, dwa lata temu Ki chłopaka nagle znikła i nie było o nim żadnej wieści. Dobrze wiedzieć, że przeżył. Pogłębiał się w rozmyślaniach nad tym i owym, nawet zastanawiał się czego Vulfi mogłaby chcieć od June i co wyjdzie ze zderzenia dwóch krewkich dziewczyn. Był pewien, że June nie skrzywdzi halfki, ufał demonicy. Może i czasem miała problemy z kontrolą nad swoją mocą, ale przy takiej różnicy poziomów na pewno będzie się starać, June głupia nie jest.
Przestał przysłuchiwać się toczącej się wymianie zdań ale brzęczenie głosów zaczynało go irytować. Opróżnił szklankę jednym haustem do dna i odstawił z hukiem na stół. Wstał, a dookoła zaległa cisza, był wstawiony i to dzięki Razielowi. Kuro prawie nie pijał alkoholu i spora dawka ekskluzywnego trunku podziałała na niego szybko, zbyt szybko.
- Cisza, przestać się kłócić i koniec ...... kropka. Jak mnie obudzi chodźmy chrobot myszki to wstanę i roztrzaskam łby, a jestem silniejszy niż Wy dwoje razem wzięci, a Hachi mi pomoże i tyle.
Nim zdążył dalej rozwinąć swoją pijacką tyradę halfka, jako jedyna rozsądna z towarzystwa złapało go za chore ramię, czemu towarzyszył jęk bólu i zanik repertuaru.
- Jesteś subtelna jak siekiera wiesz...... a wiesz jest takie powiedzenie. Dzisiejszy ból jest jutrzejszym bestselerem - plótł totalnie bez kontekstu.
Dyskusja ze starszym Saiyanem nie miała w tej chwili sensu, trzeba go było położyć spać. Choć zapewne groźba mogła być realna, to ktoś musiał podjąć radykalne kroki wobec Kuro. Zabrał swoje rzeczy i poprowadzony przez Vi, posłusznie dreptał do sypialni. Usidławszy na łóżku popatrzył na nią lekko nieprzytomnym spojrzeniem. Zastanawiał się nad czymś głęboko przez chwilę. Sięgnał po swoje poszarpane spodnie i wygrzebał z kieszeni małe czarne pudełeczko. Otworzył je i pokazał Vi pierścionek z niebieskim kamieniem spoczywający na aksamitnej poduszeczce.
- Jak myślisz spodoba się April? – spytał całkiem poważnie, jak na pijanego Saiyana. Strasznie trudno było coś znaleźć, jest jak jej oczy. Chepri mi pomagał – wylewał z siebie kolejne słowa. Mam prośbę do Ciebie. Chciałbym się oświadczyć April ale nie wiem jak, znaczy wiem ale nie wiem jakby chciała. No wiesz wykwintna kolacja to takie zwyczajne. Chciałbym to zrobić tak, jak sobie wymarzyła. Mogłabyś ją kiedyś podpytać? No tak przy okazji.
Zarzucił biedną Vi kłopotem, ale skoro pytał to zapewne uważał ją za bliską i zaufana przyjaciółkę.
W końcu się położył, pościel była przyjemnie zimna. Ułożył się na boku i popatrzył smutno na drugą połowę łóżka, pustą połowę. April nie było z nim. Niby nic takiego przecież nie raz rozstawali sięna kilak godzin, jak dziewczyny robiły sobie babski wieczór czy coś. Nie trzymał jej na siłę przy sobie. Teraz jednak dzieliło ich kilkaset tysięcy kilometrów, a jego ukochana pakowała się w tarapaty. Kuro doszedł do wniosku, że chyba zbyt mocno użala się nad sobą. April dopiero co kobyla nową moc, rozstała z bratem, a teraz wojuje o Namek i trzyma się dzielnie, nie załamuje. Powinien być u jej boki, podtrzymywać i spierać. Tylko odzyska siły. Słyszał, jak Vi zasłania rolety i otwiera lekko okno, aby wpuścić rześkie powietrze. W pokoju zrobiło się ciemniej i Kuro niemalże natychmiast zapadł w sen pozostawiając wyciągniętą rękę na pustym miejscu przy drugiej poduszce.
OOC:
Koniec treningu.
Chepri, jak chcesz lecieć na Vegetę to się ogarniaj, w następnym moim poście robimy ZT do tematu przed wylotem.
Jak wrócę to zabiorę się za sprawdzanie trenów.- Ja bym mu dał w ryj.
Tak czasem trzeba było rozwiązać problem, a jak posypało się też przy okazji kilka kłaków to z każdej ze stron uszło ciśnienie. W pomieszczeniu zdecydowanie kumulowało się za dużo małpiego testosteronu na metr kwadratowy. Z drugiej strony Chepri rozwiązał problem całkiem zgrabnie, przynajmniej na ten moment ale znając Raziela to kwestia czasu, nim znów zawrze. Zwykle lubił przekomarzania tej pary, zawsze czuli się ze sobą tak swobodnie. Nie oszczędzali się w złośliwościach, jednocześnie troszcząc się o siebie nawzajem. Dlatego do tej pory był pewien, że są parą, a tu Vi w domu Chepriego. Postanowił nie wtrącać się w ich sprawy, a ni nic nie komentować. W międzyczasie na scouter Raziela odezwała się i Vulfi, wychodzi na to że wszyscy znajomi akurat teraz spędzają wolne na Ziemi, nawzajem nie wiedząc o innych. Zabawnie się złożyło. Wyczuł nawet gdzieś w oddali Ki Hazarda. Kamień spadł mu z serca, dwa lata temu Ki chłopaka nagle znikła i nie było o nim żadnej wieści. Dobrze wiedzieć, że przeżył. Pogłębiał się w rozmyślaniach nad tym i owym, nawet zastanawiał się czego Vulfi mogłaby chcieć od June i co wyjdzie ze zderzenia dwóch krewkich dziewczyn. Był pewien, że June nie skrzywdzi halfki, ufał demonicy. Może i czasem miała problemy z kontrolą nad swoją mocą, ale przy takiej różnicy poziomów na pewno będzie się starać, June głupia nie jest.
Przestał przysłuchiwać się toczącej się wymianie zdań ale brzęczenie głosów zaczynało go irytować. Opróżnił szklankę jednym haustem do dna i odstawił z hukiem na stół. Wstał, a dookoła zaległa cisza, był wstawiony i to dzięki Razielowi. Kuro prawie nie pijał alkoholu i spora dawka ekskluzywnego trunku podziałała na niego szybko, zbyt szybko.
- Cisza, przestać się kłócić i koniec ...... kropka. Jak mnie obudzi chodźmy chrobot myszki to wstanę i roztrzaskam łby, a jestem silniejszy niż Wy dwoje razem wzięci, a Hachi mi pomoże i tyle.
Nim zdążył dalej rozwinąć swoją pijacką tyradę halfka, jako jedyna rozsądna z towarzystwa złapało go za chore ramię, czemu towarzyszył jęk bólu i zanik repertuaru.
- Jesteś subtelna jak siekiera wiesz...... a wiesz jest takie powiedzenie. Dzisiejszy ból jest jutrzejszym bestselerem - plótł totalnie bez kontekstu.
Dyskusja ze starszym Saiyanem nie miała w tej chwili sensu, trzeba go było położyć spać. Choć zapewne groźba mogła być realna, to ktoś musiał podjąć radykalne kroki wobec Kuro. Zabrał swoje rzeczy i poprowadzony przez Vi, posłusznie dreptał do sypialni. Usidławszy na łóżku popatrzył na nią lekko nieprzytomnym spojrzeniem. Zastanawiał się nad czymś głęboko przez chwilę. Sięgnał po swoje poszarpane spodnie i wygrzebał z kieszeni małe czarne pudełeczko. Otworzył je i pokazał Vi pierścionek z niebieskim kamieniem spoczywający na aksamitnej poduszeczce.
- Jak myślisz spodoba się April? – spytał całkiem poważnie, jak na pijanego Saiyana. Strasznie trudno było coś znaleźć, jest jak jej oczy. Chepri mi pomagał – wylewał z siebie kolejne słowa. Mam prośbę do Ciebie. Chciałbym się oświadczyć April ale nie wiem jak, znaczy wiem ale nie wiem jakby chciała. No wiesz wykwintna kolacja to takie zwyczajne. Chciałbym to zrobić tak, jak sobie wymarzyła. Mogłabyś ją kiedyś podpytać? No tak przy okazji.
Zarzucił biedną Vi kłopotem, ale skoro pytał to zapewne uważał ją za bliską i zaufana przyjaciółkę.
W końcu się położył, pościel była przyjemnie zimna. Ułożył się na boku i popatrzył smutno na drugą połowę łóżka, pustą połowę. April nie było z nim. Niby nic takiego przecież nie raz rozstawali sięna kilak godzin, jak dziewczyny robiły sobie babski wieczór czy coś. Nie trzymał jej na siłę przy sobie. Teraz jednak dzieliło ich kilkaset tysięcy kilometrów, a jego ukochana pakowała się w tarapaty. Kuro doszedł do wniosku, że chyba zbyt mocno użala się nad sobą. April dopiero co kobyla nową moc, rozstała z bratem, a teraz wojuje o Namek i trzyma się dzielnie, nie załamuje. Powinien być u jej boki, podtrzymywać i spierać. Tylko odzyska siły. Słyszał, jak Vi zasłania rolety i otwiera lekko okno, aby wpuścić rześkie powietrze. W pokoju zrobiło się ciemniej i Kuro niemalże natychmiast zapadł w sen pozostawiając wyciągniętą rękę na pustym miejscu przy drugiej poduszce.
OOC:
Koniec treningu.
Chepri, jak chcesz lecieć na Vegetę to się ogarniaj, w następnym moim poście robimy ZT do tematu przed wylotem.
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Nie Gru 14, 2014 9:15 pm
Naprawdę będzie musiał sobie pogadać z niektórymi osobami kiedy już wróci na Vegetę. Co też Eve myślała sobie o dawaniu jego numeru kadetce? Nie to, żeby Raziel nie lubił Vulfili. Przez te dwa lata tolerował, a nawet chronił dziewczynę, lecz wolał nie mieć zapychanej skrzynki wiadomościami od niej. Drugą kwestią było przebywanie jego dziewczyny w towarzystwie ukochanej Kuro. Jeśli nie ma April przy jej chłopaku to coś musiało się dziać, a zielonooki nie znosił jak ktoś go w coś wrabiał. Coś tu śmierdziało i Zahne to wyczuwał. Jednak na obecną chwilę musiał się skupić na małej imprezce, która wynikła na Ziemi. Kuro chyba nigdy nie pił więcej niż kieliszek szampana, gdyż po zaledwie kilku szklankach był całkiem nieźle wstawiony. Niby był starszy, a miał słabszą głowę. Co to za świat?
- No to jak do mnie dojdziesz, to zapraszam. – rzekł Raziel i dalej patrzył się lekko w dół, w oczy ziemianina. Przewaga wysokości zawsze dawała mały procent pewności siebie. Zareaguje czy nie? To był mały test charakteru rudego, który pozwoli czarnowłosemu ocenić kim naprawdę jest. Nie spodziewał się zbyt wiele po tym chłopaku. Na ustach Saiyaninach w dalszym ciągu był lekki uśmiech, który upodabniał go do dupków z elity. Czym się on teraz od nich różnił? Praktycznie niczym, jeśli ominąć fakt, że syn Aryenne był zagadką. Kto wie co mu w duszy gra?
Jednak to co zrobił ziemianin zdziwiło Raziela. Nie dał mu w mordę, a nawet pokazał wyższość siebie, równocześnie próbując chuchnąć czymś, co mu nie wyszło za dobrze.
- Ogień? No to miło. Możesz robić za chodzący grzejnik. – rzekł i lekko się uśmiechnął. – Szkoda to byłoby umrzeć. A ta pokraka tym mi właśnie groziła więc niech się cieszy, że żyje. Może zgrywam dupka, lecz nie należy mi grozić. Ani moim znajomym.
Po tych słowach temperatura w pokoju mogła trochę opaść, zaś w oczy Raziela na kilka sekund zmieniły kolor na lazurowy. Nie groził, lecz ostrzegał go. Jednak zanim zabawa rozpoczęła się na dobre, to Vivian i Kuro musieli wszystko zepsuć. Już nie można nikogo podpuścić do tego by pokazał kim jest.
- Urlop jak urlop. Dla mnie to raczej orka na ugorze robić za posłańca. Jednak dobrze, że ci nie jest. – powiedział i lekko się uśmiechnął. W następnej chwili klepnął kola, i ruszył w stronę kuchni gdzie usiadł sobie spokojnie obserwując jak Vivian wyprowadza nawalonego Kuro.
- W tym stanie nie utrzymasz nawet Super Saiyanina, a co dopiero mowa o skopaniu naszych tyłków. – powiedział i nalał sobie szklankę alkoholu, a pustą Kury zapełnił też. Popatrzył się na tego Chepriego i lekko zmrużył oczy. Coś tu się kroiło? Tylko co i jak? Bo to, że pomiędzy tym ziemianinem, a jego młodszą siostrą coś jest to ogoniasty widział na kilometr. Nocowała u obcego faceta? Chodziła przy nim pół naga? To nie była Vivian, z Vegety.
- Powiedz mi, Chepri. – rzekł powoli syn Aryenne i Zidarocka starając się dobrać odpowiednie słowa. Musiał wykorzystać moment nieobecności siostry. – Co ty planujesz w stosunku do Vivian? Ona nie jest jak inne panny, więc dam ci jedną dobrą rade. Jeśli ją skrzywdzisz w jakikolwiek sposób, to lepie wykop sobie grób. Bo znajdę dowolny sposób by cię zniszczyć. Nawet jeśli sam będę musiał zginąć. Zbyt dużo przeszła cierpienia by dokładać jej kolejne. Więc jeśli masz jakieś plany to radzę ci dobrze. Przemyśl je dokładnie, czy na pewno są porządne.
Mógł zgrywać dupka. Mógł być chamem i świnią. Lecz nie pozwoli by Vivian płakała przez jakiegoś niewyżytego dupka. Może nie uważała, go za swoją rodzinę, lecz Raziel znał więzy krwi i naprawdę mu zależało na blondynce. Nie da jej skrzywdzić.
Occ:
Początek treningu.
Reg 10% Hp I KI
- No to jak do mnie dojdziesz, to zapraszam. – rzekł Raziel i dalej patrzył się lekko w dół, w oczy ziemianina. Przewaga wysokości zawsze dawała mały procent pewności siebie. Zareaguje czy nie? To był mały test charakteru rudego, który pozwoli czarnowłosemu ocenić kim naprawdę jest. Nie spodziewał się zbyt wiele po tym chłopaku. Na ustach Saiyaninach w dalszym ciągu był lekki uśmiech, który upodabniał go do dupków z elity. Czym się on teraz od nich różnił? Praktycznie niczym, jeśli ominąć fakt, że syn Aryenne był zagadką. Kto wie co mu w duszy gra?
Jednak to co zrobił ziemianin zdziwiło Raziela. Nie dał mu w mordę, a nawet pokazał wyższość siebie, równocześnie próbując chuchnąć czymś, co mu nie wyszło za dobrze.
- Ogień? No to miło. Możesz robić za chodzący grzejnik. – rzekł i lekko się uśmiechnął. – Szkoda to byłoby umrzeć. A ta pokraka tym mi właśnie groziła więc niech się cieszy, że żyje. Może zgrywam dupka, lecz nie należy mi grozić. Ani moim znajomym.
Po tych słowach temperatura w pokoju mogła trochę opaść, zaś w oczy Raziela na kilka sekund zmieniły kolor na lazurowy. Nie groził, lecz ostrzegał go. Jednak zanim zabawa rozpoczęła się na dobre, to Vivian i Kuro musieli wszystko zepsuć. Już nie można nikogo podpuścić do tego by pokazał kim jest.
- Urlop jak urlop. Dla mnie to raczej orka na ugorze robić za posłańca. Jednak dobrze, że ci nie jest. – powiedział i lekko się uśmiechnął. W następnej chwili klepnął kola, i ruszył w stronę kuchni gdzie usiadł sobie spokojnie obserwując jak Vivian wyprowadza nawalonego Kuro.
- W tym stanie nie utrzymasz nawet Super Saiyanina, a co dopiero mowa o skopaniu naszych tyłków. – powiedział i nalał sobie szklankę alkoholu, a pustą Kury zapełnił też. Popatrzył się na tego Chepriego i lekko zmrużył oczy. Coś tu się kroiło? Tylko co i jak? Bo to, że pomiędzy tym ziemianinem, a jego młodszą siostrą coś jest to ogoniasty widział na kilometr. Nocowała u obcego faceta? Chodziła przy nim pół naga? To nie była Vivian, z Vegety.
- Powiedz mi, Chepri. – rzekł powoli syn Aryenne i Zidarocka starając się dobrać odpowiednie słowa. Musiał wykorzystać moment nieobecności siostry. – Co ty planujesz w stosunku do Vivian? Ona nie jest jak inne panny, więc dam ci jedną dobrą rade. Jeśli ją skrzywdzisz w jakikolwiek sposób, to lepie wykop sobie grób. Bo znajdę dowolny sposób by cię zniszczyć. Nawet jeśli sam będę musiał zginąć. Zbyt dużo przeszła cierpienia by dokładać jej kolejne. Więc jeśli masz jakieś plany to radzę ci dobrze. Przemyśl je dokładnie, czy na pewno są porządne.
Mógł zgrywać dupka. Mógł być chamem i świnią. Lecz nie pozwoli by Vivian płakała przez jakiegoś niewyżytego dupka. Może nie uważała, go za swoją rodzinę, lecz Raziel znał więzy krwi i naprawdę mu zależało na blondynce. Nie da jej skrzywdzić.
Occ:
Początek treningu.
Reg 10% Hp I KI
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Sro Gru 17, 2014 4:09 pm
Zdecydowanie ten dzień zaczynał się inaczej, niż go... no, nie planowałem go tak właściwie, ale zdecydowanie liczyłem na inny jego przebieg, niż ten, który nastapił. Chciałem wstac w okolicach południa, zjeśc coś, potrenować, w sumie nawet trochę poważniej, a miałem dobrą sparingpartnerkę, więc tym bardziej. Niestety, los bywa przewrotny i był tym razem. Wyszło na to, że do mieszkania wbił Raziel a razem z nim Kuro, ten drugi źle zniósł upojenie alkoholem i został przez Vivian zaprowadzony do wolnej sypialni. A ja zostałem sam z Razielem...
Niezbyt uśmiechało mi się tylko jego towarzystwo bo pewne było, że prędzej czy później skoczymy sobie do gardeł, pytanie tylko kiedy. Osobiście liczyłem na później, bo nasza aktualna lokalizacja była mi zbyt bliska bym ryzykował poważniejsze jej uszkodzenia, a takowe niezaprzeczalnie by się pojawiły już w pierwszych sekundach starcia... Yare...
Saiyanin zmierzył mnie wzrokiem badawczo, czyżby to już teraz? Jednak nie, ale nie mogłem powiedzieć, że poczułem ulgę. Zielonooki wyprawił mi morał, który nie raz miałem okazję słyszeć na filmach. Bardziej niż nad odpowiedzią zacząłem się zastanawiać nad tym kim był Raziel, że tak postąpił. Tak robili zazwyczaj bliscy przyjaciele albo członkowie rodziny, a on mówił jakby był tym drugim. Kuzyn? Nie, bardziej jak brat... Ale on był pełnokrwisty, a ona Halfką. Co to za historia?
Sam sens słów był dla mnie nadwyraz jasny, miałem uważać na to co robię. Widać było, że miał już swoją intencję do walki ze mną, choć oczywiście pod jakimś warunkiem, niemniej, mogło to być nawet coś bagatelnego, co przy moim szczęściu byłbym w stanie zrobić przez przypadek... Mimowolnie przypomniałem sobie wszystkie takie przypadki, które mogły mnie pogrążyć, mimowolnie też kącik ust mi zadrgał, jakoś tak pozytywnie je wspominałem. Niestety, nie byłem tym, za kogo miał mnie Raziel. Aż poczułem trudną do opisania chęć, jednocześnie silną i słabą, by powiedzieć mu kim jestem i przez co przeszedłem, ale nawet silniejsza okazała się niechęć i niejaki wstręt do tamtych wspomnień; zamiast tego powiedziałem mu to:
-Jakie mam plany wobec Vivian to sprawa tylko między mną i nią, ale zapewniam Cię, że mało jest osób, które wiedzą tyle o jej cierpieniu co ja. Z kolei cokolwiek Ty planujesz jest zbędne - powiedziałem beznamiętnie krzyżując ramiona i lekko marszcząc brwi.
Tak czy inaczej, insynuacje ogoniastego zdecydowanie nie były mi na rękę, miałem dostatecznie dużo zmartwień... Rukei, Braska, Vixen... To już dużo jak na moje nerwy, zwłaszcza w tej kolejności, a teraz jeszcze do tego doszedł Raziel, rany... Potrzebowałem chwili odpoczynku od tego wszystkiego, albo chociaż czegoś, co pozwoli mi wszystko przemyśleć z dala od problemu, tylko gdzie? Makyo było opcją, choć nie miałem pewności, czy planeta demonów mi pomoże w demoncznym kłopocie, zresztą nie miałem się tam jak dostać. Może więc Vegeta? Nie wiedziałem skąd ta myśl w mojej głowie, ale choć początkowo nieco absurdalna, to jednak po chwili zastanowienia nie wydawała się taka zła, nawet jeśli wizja większej liczby osób o charakterze Raziela nie napawała mnie optymizmem. No i niezbyt przypominałem mieszkańców Vegety, nawet tych półkrwi, a wiedziałem, że ogoniaści nie przepadają za obcymi na ich terenie. Miałem swoje pewne uzasadnione obawy... Wsród ludzi mogłem się nazywać jednym z najsilniejszych, ale wśród Saiyan byłbym otoczony przez wielu silniejszych ode mnie...
Ale tak w sumie, to zawsze można spróbować. Wiedziałem, że muszę zachować ostrożność i, że nikt mi nie pomoże jak skręce w zły zaułek, ale musiałem wierzyć w swoje umiejętności i spryt w walce. Transport w sumie miałem, w końcu Kuro leciał tam wkrótce.
-"No to czas na wycieczkę"
Niezbyt uśmiechało mi się tylko jego towarzystwo bo pewne było, że prędzej czy później skoczymy sobie do gardeł, pytanie tylko kiedy. Osobiście liczyłem na później, bo nasza aktualna lokalizacja była mi zbyt bliska bym ryzykował poważniejsze jej uszkodzenia, a takowe niezaprzeczalnie by się pojawiły już w pierwszych sekundach starcia... Yare...
Saiyanin zmierzył mnie wzrokiem badawczo, czyżby to już teraz? Jednak nie, ale nie mogłem powiedzieć, że poczułem ulgę. Zielonooki wyprawił mi morał, który nie raz miałem okazję słyszeć na filmach. Bardziej niż nad odpowiedzią zacząłem się zastanawiać nad tym kim był Raziel, że tak postąpił. Tak robili zazwyczaj bliscy przyjaciele albo członkowie rodziny, a on mówił jakby był tym drugim. Kuzyn? Nie, bardziej jak brat... Ale on był pełnokrwisty, a ona Halfką. Co to za historia?
Sam sens słów był dla mnie nadwyraz jasny, miałem uważać na to co robię. Widać było, że miał już swoją intencję do walki ze mną, choć oczywiście pod jakimś warunkiem, niemniej, mogło to być nawet coś bagatelnego, co przy moim szczęściu byłbym w stanie zrobić przez przypadek... Mimowolnie przypomniałem sobie wszystkie takie przypadki, które mogły mnie pogrążyć, mimowolnie też kącik ust mi zadrgał, jakoś tak pozytywnie je wspominałem. Niestety, nie byłem tym, za kogo miał mnie Raziel. Aż poczułem trudną do opisania chęć, jednocześnie silną i słabą, by powiedzieć mu kim jestem i przez co przeszedłem, ale nawet silniejsza okazała się niechęć i niejaki wstręt do tamtych wspomnień; zamiast tego powiedziałem mu to:
-Jakie mam plany wobec Vivian to sprawa tylko między mną i nią, ale zapewniam Cię, że mało jest osób, które wiedzą tyle o jej cierpieniu co ja. Z kolei cokolwiek Ty planujesz jest zbędne - powiedziałem beznamiętnie krzyżując ramiona i lekko marszcząc brwi.
Tak czy inaczej, insynuacje ogoniastego zdecydowanie nie były mi na rękę, miałem dostatecznie dużo zmartwień... Rukei, Braska, Vixen... To już dużo jak na moje nerwy, zwłaszcza w tej kolejności, a teraz jeszcze do tego doszedł Raziel, rany... Potrzebowałem chwili odpoczynku od tego wszystkiego, albo chociaż czegoś, co pozwoli mi wszystko przemyśleć z dala od problemu, tylko gdzie? Makyo było opcją, choć nie miałem pewności, czy planeta demonów mi pomoże w demoncznym kłopocie, zresztą nie miałem się tam jak dostać. Może więc Vegeta? Nie wiedziałem skąd ta myśl w mojej głowie, ale choć początkowo nieco absurdalna, to jednak po chwili zastanowienia nie wydawała się taka zła, nawet jeśli wizja większej liczby osób o charakterze Raziela nie napawała mnie optymizmem. No i niezbyt przypominałem mieszkańców Vegety, nawet tych półkrwi, a wiedziałem, że ogoniaści nie przepadają za obcymi na ich terenie. Miałem swoje pewne uzasadnione obawy... Wsród ludzi mogłem się nazywać jednym z najsilniejszych, ale wśród Saiyan byłbym otoczony przez wielu silniejszych ode mnie...
Ale tak w sumie, to zawsze można spróbować. Wiedziałem, że muszę zachować ostrożność i, że nikt mi nie pomoże jak skręce w zły zaułek, ale musiałem wierzyć w swoje umiejętności i spryt w walce. Transport w sumie miałem, w końcu Kuro leciał tam wkrótce.
-"No to czas na wycieczkę"
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Czw Gru 18, 2014 9:06 pm
Pojawił się pomiędzy budynkami, jakieś dwie ulice od domu Chepsa. Hikaru posłał swoją świadomość do domu, w którym była energia jego wnuka i wyczuł całą sytuację. Pobieżnie co prawda. Co ten dzieciak tak długo tam robił ? Miał wracać na Vegetę. Jak długo można odpoczywać po walce ? Raczej mistica zastanawiało przede wszystkim dlaczego tutaj. Znał energie pozostałych ? Bez wątpienia nie były mu obce... jedna należała do dzieciaka Braski... tzn jego.. ucznia ? Coś kojarzył... no i ta dziewczyna... była zdaje się z nimi dwa lata temu i walczyła z Tsufulem. No tak. Tylko dlaczego Kuro zadaje się z tym człowiekiem ? Mało było miejsc na Ziemi ? Cóż... może to kwestia, że byli tam ta dziewczyna i sayan. Na obcej planecie ciągnie do swoich. Jednak czas mijał, a Kuro ponoć dostał przepustkę na trzy dni. Najwyższy czas by wracał, a przecież sporo czasu zajmie im podróż powrotna.
W kilku skokach znalazł się pod domem, w którym mieszkał Chepri i wzniósł się na odpowiedni poziom by rozejrzeć się po cichu po pomieszczeniach. Widać, zabalowali troszkę. Znów rozszerzył świadomość do wnętrza budynku skupiając się jednak na konkretnej rzeczy a mianowicie kranie w kuchni. Telekinezą odkręcił kurek i pozwolił by wylało się mniej więcej pół litra wody, którą także utrzymywał niewidoczną siłą. Zaraz potem zakręcił z powrotem kran i ruszył skupisko płynu w formie przypominającej kulę powoli przenosząc wodę w powietrzu, przeciskając ją przez wszelkie szczeliny prosto do pokoju, w którym leżał Kuro. Rzeczywiście odpoczywał, ale już stanowczo mu wystarczy. Poza tym odpocznie na pewno podczas lotu.
Kiedy pół litra życiodajnego płynu znalazła się nad śpiącą kurą, Hikaru dezaktywował telekinetyczny uchwyt mocy i bezbarwna ciecz chlupnęła na twarz młodej małpy. Sam białowłosy lewitował na zewnątrz mieszkania, ale w końcu podleciał wyżej, na sam dach i czekał. Był ciekaw jak sytuacja się rozwinie.
OCC dżin, dybry
W kilku skokach znalazł się pod domem, w którym mieszkał Chepri i wzniósł się na odpowiedni poziom by rozejrzeć się po cichu po pomieszczeniach. Widać, zabalowali troszkę. Znów rozszerzył świadomość do wnętrza budynku skupiając się jednak na konkretnej rzeczy a mianowicie kranie w kuchni. Telekinezą odkręcił kurek i pozwolił by wylało się mniej więcej pół litra wody, którą także utrzymywał niewidoczną siłą. Zaraz potem zakręcił z powrotem kran i ruszył skupisko płynu w formie przypominającej kulę powoli przenosząc wodę w powietrzu, przeciskając ją przez wszelkie szczeliny prosto do pokoju, w którym leżał Kuro. Rzeczywiście odpoczywał, ale już stanowczo mu wystarczy. Poza tym odpocznie na pewno podczas lotu.
Kiedy pół litra życiodajnego płynu znalazła się nad śpiącą kurą, Hikaru dezaktywował telekinetyczny uchwyt mocy i bezbarwna ciecz chlupnęła na twarz młodej małpy. Sam białowłosy lewitował na zewnątrz mieszkania, ale w końcu podleciał wyżej, na sam dach i czekał. Był ciekaw jak sytuacja się rozwinie.
OCC dżin, dybry
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Nie Gru 21, 2014 2:37 pm
Atmosfera gęstniała.
Cztery silne osobowości w jednym pomieszczeniu musiały w końcu doprowadzić do wystrzału iskier. Każde skrzyżowane spojrzenie było jak uderzenie dwóch mieczy. Choć tylko Raziel i Chepri mierzyli się wzrokiem, wszyscy odczuwali to napięcie. Zielonooki Saiyan, choć opanowany i zdystansowany, wyraźnie szukał powodu do zaczepki… Znała sposób w jaki potrafił prowokować, nie raz podczas treningów lubili sobie dogryzać. Cieszyła się jednak w duchu, że Chepri nie dawał się podpuścić. Fontanna skrzących drobin i to poczucie wciąż wiszącej groźby, niby zapach rozgrzanego żelaza nie opuszczały towarzystwa. Vivian naprawdę zaczęła się obawiać, czy Ci dwaj przypadkiem nie rzucą się sobie do gardeł. Łypnęła na obu ostrzegając i już mała znów zainterweniować, gdy wciął się Kuro. Po tonie i minie wywnioskowała z łatwością, że alkohol mu nie służy…
Stukot szkła o blat zabrzmiało niemal jak wystrzał. Dziewczyna uniosła głowę i przyjrzała się Saiyanowi bacznie. Po raz pierwszy widziała najstarszego z ich grona w takim stanie i nie wiedziała jak zareagować – był co prawda najspokojniejszym pełnokrwistym jakiego znała, ale nie miała pojęcia czego się spodziewać gdy znajdzie się w stanie upojenia alkoholowego. Przytakiwała bezwiednie gdy nieco odległym głosem mamrotał dziwne rzeczy… Kiedy wspomniał o roztrzaskaniu łbów, uznała, że za dużo mu Raziel polał. Wzięła chłopaka pod ramię i pociągnęła delikatnie w stronę wolnej sypialni.
- Nie pierwszy mi to mówisz… Już, już… – pacyfikowała rozgrzaną alkoholem małpę i rzuciła tylko przez ramię do pozostałych. – A wy dwaj, nie zróbcie niczego głupiego.
Zaprowadziła Kuro do pokoju i przyjrzała mu się jeszcze. Zerkał na nią półprzytomnie, ale zmęczenie malujące się na jego twarzy nie pochodziło wyłącznie od ostatniej walki. Coś go chyba gryzło i to nie był alkohol, dobierający się do wątroby. Cienie pod oczami, ogon smętnie opadający z łóżka, plecy zgarbione. Po chwili wyciągnął ciemne pudełko z kryjącym się wewnątrz pierścionkiem. Vivian od razu wiedziała, dla kogo to, zwłaszcza, że odcień kamienia bardzo przypominał jasne oczy pewnej halfki. Miała okazję przez dwa lata obserwować jak związek się rozwijał i teraz nie mogła powstrzymać jednej myśli w głowie – W końcu.
- Jest piękny, na pewno jej się spodoba. – powiedziała po wysłuchaniu tyrady i uśmiechnęła się lekko. – April kocha Cię bardzo mocno, myślę, że w jakikolwiek sposób to zrobisz, na pewno będzie wyjątkowy. I obiecuję, jak będzie okazja, zapytam co i jak.
Biedny Kuro wyraźnie przejmował się dobrym wypadnięciem przed ukochaną. Bezpodstawnie, bo na ile Ósemka znała April, mogła stwierdzić, że cokolwiek chłopak wymyśli, sam fakt, że się jej oświadcza będzie grał pierwszą rolę. Bo tak to chyba działało… Nie znała się na tym, niestety. No i „Chepri mu pomagał”…? Wtedy gdy znikł na moment a Vivian widziała się z Redem, tak, wtedy musieli się spotkać. Uśmiechnęła się jeszcze raz, tym razem łagodniej, chcąc dodać sponiewieranemu Saiyanowi otuchy i wskazała łóżko.
- Już, spać. – podeszła do okna, rozczelniła je by świeże powietrze wpadło do pokoju i zaciągnęła rolety. Obróciła się jeszcze by spojrzeć na chłopaka. Spał mocno, wyciągając dłoń przed siebie jakby czegoś szukał. Ten jeden gest coś jej przypomniał…
Coś przyjemnego i ciepłego. Potarła palcem zarumieniony policzek i wyszła, cicho zamykając drzwi. Zaszła do drugiego pokoju, przebierając się w jasne spodenki i zieloną bluzkę. Komplet dany od Eve trzymał się lepiej niż ubrania normalnej produkcji, żyłka naukowca kazała jej wzmocnić prosty materiał. Ciekawe jak ona się trzyma na Vegecie… I co Vulfi robiła na Ziemi? Czuła wybuch jej energii, także obok znajome Ki, których nie potrafiła do końca zidentyfikować. Niejaki dreszcz przebiegł po jej karku. Coś wisiało w powietrzu. A jeśli o podejrzeniach mowa…
Dziewczyna wróciła do kuchni, pocierając skroń, by zastać pomieszczenie w niepewnej genezy ciszy. Obrzuciła spojrzeniem najpierw brata, potem Chepri’ego, zastanawiając się co takiego zaszło między nimi… To dziwne. Obaj mieli zielone oczy. Raziel posiadał jaśniejszy odcień, a jego wejrzenie zawsze było zimne, opanowane, pewne. Chepri miał ciemniejsze, spokojne tęczówki oraz ciepłe, czulsze spojrzenie. Oczy rzeczywiście są odzwierciedleniem duszy, a w tym wypadku charakteru.
- Mam nadzieję, że nie zaplanowaliście daty walki na śmierć i życie? - westchnęła cicho i rządząc się w nie swojej kuchni nastawiała wodę na herbatę i podeszła do kanapy, badając prezent od Raziela.
Wyjęła z opakowania skórzaną kurtkę… Nową, może nie za dużą, ale dopasowaną część ubioru. Kolor identyczny co do tej Axdry, patrz, jaśniejsza – bo taki odcień kurtka miała jak była nowa. Porównując obie, starsza wyglądała jak sczerniała szmata do podłóg, niezliczoną ilość razy zszywana, sklejana i łatana. Zakuło ją to nieco. Takie rzeczy nie są wieczne, a kurtka Axdry rozlatywała się w dłoniach a mimo to… Czuła ten sam żal, jaki pojawił się w jej sercu, gdy usłyszała, że starszy Saiyan odlatuje na misję, z której, jak się okazało, nie miał już wrócić. Tamto ubranie było czymś w rodzaju pancerza przed światem i to co dostała od Raziela go nie zastąpi. Nie wiedziała, jak patrzeć na ten gest. Skinęła tylko głową, jakby w podzięce. Odłożyła kurtkę na kanapę, zalała wrzątkiem trzy kubki, rozstawiając herbaty przed każdym obecnym.
- Raziel, posłańcu, skoro mnie szukałeś, mogę wiedzieć w jakim celu? – usiadła przy stole na miejscu Kuro i upiła łyk herbaty. – I czy mówiąc o powrocie, masz na myśli wyjazd w tej chwili? Mam na papierku jeszcze parę dni wolnego, nie mów, że Trenerzy się tak za mną stęsknili. – dobrze skryła w głosie pewną nutę… Nie chciała wyjeżdżać tak prędko.
Jakiś czas później, jak się jej wydawało, kran w pomieszczeniu zabulgotał. Odwróciła głowę, akurat w momencie by zauważyć jak wypływa z niego woda i tworzy falującą, przeźroczystą kulę w powietrzu. Zamrugała kilkakrotnie, gdy obiekt sunął wolno w głąb mieszkania. Wstała ze stołka i poszła za nim. Otworzyła drzwi akurat w tym momencie, by ujrzeć jak Kuro z mokrą czupryną unosi się na łóżku. Automatycznie uniosła ręce do góry.
- To nie ja…
OOC
Przepraszam za opóźnienia, praca semestralna nie wybiera...
Cztery silne osobowości w jednym pomieszczeniu musiały w końcu doprowadzić do wystrzału iskier. Każde skrzyżowane spojrzenie było jak uderzenie dwóch mieczy. Choć tylko Raziel i Chepri mierzyli się wzrokiem, wszyscy odczuwali to napięcie. Zielonooki Saiyan, choć opanowany i zdystansowany, wyraźnie szukał powodu do zaczepki… Znała sposób w jaki potrafił prowokować, nie raz podczas treningów lubili sobie dogryzać. Cieszyła się jednak w duchu, że Chepri nie dawał się podpuścić. Fontanna skrzących drobin i to poczucie wciąż wiszącej groźby, niby zapach rozgrzanego żelaza nie opuszczały towarzystwa. Vivian naprawdę zaczęła się obawiać, czy Ci dwaj przypadkiem nie rzucą się sobie do gardeł. Łypnęła na obu ostrzegając i już mała znów zainterweniować, gdy wciął się Kuro. Po tonie i minie wywnioskowała z łatwością, że alkohol mu nie służy…
Stukot szkła o blat zabrzmiało niemal jak wystrzał. Dziewczyna uniosła głowę i przyjrzała się Saiyanowi bacznie. Po raz pierwszy widziała najstarszego z ich grona w takim stanie i nie wiedziała jak zareagować – był co prawda najspokojniejszym pełnokrwistym jakiego znała, ale nie miała pojęcia czego się spodziewać gdy znajdzie się w stanie upojenia alkoholowego. Przytakiwała bezwiednie gdy nieco odległym głosem mamrotał dziwne rzeczy… Kiedy wspomniał o roztrzaskaniu łbów, uznała, że za dużo mu Raziel polał. Wzięła chłopaka pod ramię i pociągnęła delikatnie w stronę wolnej sypialni.
- Nie pierwszy mi to mówisz… Już, już… – pacyfikowała rozgrzaną alkoholem małpę i rzuciła tylko przez ramię do pozostałych. – A wy dwaj, nie zróbcie niczego głupiego.
Zaprowadziła Kuro do pokoju i przyjrzała mu się jeszcze. Zerkał na nią półprzytomnie, ale zmęczenie malujące się na jego twarzy nie pochodziło wyłącznie od ostatniej walki. Coś go chyba gryzło i to nie był alkohol, dobierający się do wątroby. Cienie pod oczami, ogon smętnie opadający z łóżka, plecy zgarbione. Po chwili wyciągnął ciemne pudełko z kryjącym się wewnątrz pierścionkiem. Vivian od razu wiedziała, dla kogo to, zwłaszcza, że odcień kamienia bardzo przypominał jasne oczy pewnej halfki. Miała okazję przez dwa lata obserwować jak związek się rozwijał i teraz nie mogła powstrzymać jednej myśli w głowie – W końcu.
- Jest piękny, na pewno jej się spodoba. – powiedziała po wysłuchaniu tyrady i uśmiechnęła się lekko. – April kocha Cię bardzo mocno, myślę, że w jakikolwiek sposób to zrobisz, na pewno będzie wyjątkowy. I obiecuję, jak będzie okazja, zapytam co i jak.
Biedny Kuro wyraźnie przejmował się dobrym wypadnięciem przed ukochaną. Bezpodstawnie, bo na ile Ósemka znała April, mogła stwierdzić, że cokolwiek chłopak wymyśli, sam fakt, że się jej oświadcza będzie grał pierwszą rolę. Bo tak to chyba działało… Nie znała się na tym, niestety. No i „Chepri mu pomagał”…? Wtedy gdy znikł na moment a Vivian widziała się z Redem, tak, wtedy musieli się spotkać. Uśmiechnęła się jeszcze raz, tym razem łagodniej, chcąc dodać sponiewieranemu Saiyanowi otuchy i wskazała łóżko.
- Już, spać. – podeszła do okna, rozczelniła je by świeże powietrze wpadło do pokoju i zaciągnęła rolety. Obróciła się jeszcze by spojrzeć na chłopaka. Spał mocno, wyciągając dłoń przed siebie jakby czegoś szukał. Ten jeden gest coś jej przypomniał…
Coś przyjemnego i ciepłego. Potarła palcem zarumieniony policzek i wyszła, cicho zamykając drzwi. Zaszła do drugiego pokoju, przebierając się w jasne spodenki i zieloną bluzkę. Komplet dany od Eve trzymał się lepiej niż ubrania normalnej produkcji, żyłka naukowca kazała jej wzmocnić prosty materiał. Ciekawe jak ona się trzyma na Vegecie… I co Vulfi robiła na Ziemi? Czuła wybuch jej energii, także obok znajome Ki, których nie potrafiła do końca zidentyfikować. Niejaki dreszcz przebiegł po jej karku. Coś wisiało w powietrzu. A jeśli o podejrzeniach mowa…
Dziewczyna wróciła do kuchni, pocierając skroń, by zastać pomieszczenie w niepewnej genezy ciszy. Obrzuciła spojrzeniem najpierw brata, potem Chepri’ego, zastanawiając się co takiego zaszło między nimi… To dziwne. Obaj mieli zielone oczy. Raziel posiadał jaśniejszy odcień, a jego wejrzenie zawsze było zimne, opanowane, pewne. Chepri miał ciemniejsze, spokojne tęczówki oraz ciepłe, czulsze spojrzenie. Oczy rzeczywiście są odzwierciedleniem duszy, a w tym wypadku charakteru.
- Mam nadzieję, że nie zaplanowaliście daty walki na śmierć i życie? - westchnęła cicho i rządząc się w nie swojej kuchni nastawiała wodę na herbatę i podeszła do kanapy, badając prezent od Raziela.
Wyjęła z opakowania skórzaną kurtkę… Nową, może nie za dużą, ale dopasowaną część ubioru. Kolor identyczny co do tej Axdry, patrz, jaśniejsza – bo taki odcień kurtka miała jak była nowa. Porównując obie, starsza wyglądała jak sczerniała szmata do podłóg, niezliczoną ilość razy zszywana, sklejana i łatana. Zakuło ją to nieco. Takie rzeczy nie są wieczne, a kurtka Axdry rozlatywała się w dłoniach a mimo to… Czuła ten sam żal, jaki pojawił się w jej sercu, gdy usłyszała, że starszy Saiyan odlatuje na misję, z której, jak się okazało, nie miał już wrócić. Tamto ubranie było czymś w rodzaju pancerza przed światem i to co dostała od Raziela go nie zastąpi. Nie wiedziała, jak patrzeć na ten gest. Skinęła tylko głową, jakby w podzięce. Odłożyła kurtkę na kanapę, zalała wrzątkiem trzy kubki, rozstawiając herbaty przed każdym obecnym.
- Raziel, posłańcu, skoro mnie szukałeś, mogę wiedzieć w jakim celu? – usiadła przy stole na miejscu Kuro i upiła łyk herbaty. – I czy mówiąc o powrocie, masz na myśli wyjazd w tej chwili? Mam na papierku jeszcze parę dni wolnego, nie mów, że Trenerzy się tak za mną stęsknili. – dobrze skryła w głosie pewną nutę… Nie chciała wyjeżdżać tak prędko.
Jakiś czas później, jak się jej wydawało, kran w pomieszczeniu zabulgotał. Odwróciła głowę, akurat w momencie by zauważyć jak wypływa z niego woda i tworzy falującą, przeźroczystą kulę w powietrzu. Zamrugała kilkakrotnie, gdy obiekt sunął wolno w głąb mieszkania. Wstała ze stołka i poszła za nim. Otworzyła drzwi akurat w tym momencie, by ujrzeć jak Kuro z mokrą czupryną unosi się na łóżku. Automatycznie uniosła ręce do góry.
- To nie ja…
OOC
Przepraszam za opóźnienia, praca semestralna nie wybiera...
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Pią Gru 26, 2014 5:40 pm
Spał mocnym snem, głębokim i spokojnym. Był zbyt zmęczony i nawet nic mu się nie śniło. W końcu należał mu się wypoczynek i zapewne nie pogardziłby jeszcze dwoma, czy trzema godzinkami snu, gdyby nie..... nagłe obudzenie. Stał na łóżku gotowy do walki z ociekającymi wodą włosami gapiąc się głupio na Vivian. To ona mu to zrobiła?
- Dlaczego....? - zapytał z miną spaniela.
Odpowiedź dziewczyny w pierwszym momencie mu nie bardzo wystarczyła. W zasadzie Vivian raczej nie posunęłaby się do takiej pobudki, chyba że w stosunku do Raza. Kiedy niedospany umysł zaczął pracować szybciej wyczuł pewną Ki i już domyślił się wszystkiego. W przypływie chwilowej złości chwycił poduszkę i walną nią w sufit.
- HIKARUUUUUU !!!!!!! Kurde noooooo człowiek kark nastawia i nawet wyspać się nie da. Stary dziadyga jeden.
Kuro zrzędził pod nosem schodząc z łóżka i wycierając włosy oraz twarz ręcznikiem. Ubrał się w swoje pozostałe strzępy stroju szkoły światła, pościelił łóżko idealnie po wojskowemu. Mokrą poszwę od poduszki powiesił w łazience, żeby wyschła. Na koniec poszedł się pożegnać z gośćmi.
- Serdeczne dzięki Chepri za odpoczynek, przydało się ale będę się zwijał. Jest tu Hikaru, wiec oby Braska się nie zjawił, bo się Armagedon zrobi. Nie mam ochoty, żeby mnie znowu zmienił w dziesięciolatka. Wracam na Vegetę, mam złe przeczucia.
Saiyanina przeszedł dreszcz na samo wspomnienie demona, bał się go jak ognia, a nawet bardziej. Braska, a szczególnie jego umiejętności przerażały go do głębi. Co prawda kiszki mu marsza grały ale nie chciał nadwerężać gościny, coś wykombinuje. Strasz przed Braską jednak był silniejszy niż głóg i pragnienie razem z odczuwanym bólem po walce. Zabrał swoje i April rzeczy jeszcze raz podziękował Chepriemu i pożegnał się z Vivian i Razem. Z nimi to prędzej lub później zobaczy się na Vegecie. Kuro wyniósł się tak szybko, jak nagle się pojawił odlatując w sobie znanym kierunku.
ZT - Pole
Trening Start
- Dlaczego....? - zapytał z miną spaniela.
Odpowiedź dziewczyny w pierwszym momencie mu nie bardzo wystarczyła. W zasadzie Vivian raczej nie posunęłaby się do takiej pobudki, chyba że w stosunku do Raza. Kiedy niedospany umysł zaczął pracować szybciej wyczuł pewną Ki i już domyślił się wszystkiego. W przypływie chwilowej złości chwycił poduszkę i walną nią w sufit.
- HIKARUUUUUU !!!!!!! Kurde noooooo człowiek kark nastawia i nawet wyspać się nie da. Stary dziadyga jeden.
Kuro zrzędził pod nosem schodząc z łóżka i wycierając włosy oraz twarz ręcznikiem. Ubrał się w swoje pozostałe strzępy stroju szkoły światła, pościelił łóżko idealnie po wojskowemu. Mokrą poszwę od poduszki powiesił w łazience, żeby wyschła. Na koniec poszedł się pożegnać z gośćmi.
- Serdeczne dzięki Chepri za odpoczynek, przydało się ale będę się zwijał. Jest tu Hikaru, wiec oby Braska się nie zjawił, bo się Armagedon zrobi. Nie mam ochoty, żeby mnie znowu zmienił w dziesięciolatka. Wracam na Vegetę, mam złe przeczucia.
Saiyanina przeszedł dreszcz na samo wspomnienie demona, bał się go jak ognia, a nawet bardziej. Braska, a szczególnie jego umiejętności przerażały go do głębi. Co prawda kiszki mu marsza grały ale nie chciał nadwerężać gościny, coś wykombinuje. Strasz przed Braską jednak był silniejszy niż głóg i pragnienie razem z odczuwanym bólem po walce. Zabrał swoje i April rzeczy jeszcze raz podziękował Chepriemu i pożegnał się z Vivian i Razem. Z nimi to prędzej lub później zobaczy się na Vegecie. Kuro wyniósł się tak szybko, jak nagle się pojawił odlatując w sobie znanym kierunku.
ZT - Pole
Trening Start
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Mieszkanie Chepri'ego Makonena
Nie Gru 28, 2014 9:25 pm
W powietrzu można było wyczuć napięcie pomiędzy ziemianinem, a Saiyaninem. Wojownik armii Nowej Vegety bacznie obserwował gościa, u którego jego siostra i partnerka spędziła noc. Chciał mieć jasność, że dojdzie do niego wszystko co powie. Może i brzmiał jak stary dziad, któremu zacięła się płyta, lecz chciał go ostrzec. Zahne nie tolerował kiedy ktoś wykorzystuje jego bliskich. Zaś Vivian była taką osobą, która przeszła stanowczo za dużo. Jeśli ten dupek by ją zranił, kiedy ona by coś do niego czuła to byłby dla niego koniec. Zielonooki wziął łyk alkoholu i w dalszym ciągu sztyletował rudego spojrzeniem.
-Myślisz, że jak przebywasz z nią jeden dzień to już wszystko wiesz? - rzekł syn Aryenne uśmiechając się kpiąco. Jakże to było rozczulające. - Znam Vivian od ponad dwóch lat i dalej nie mogę powiedzieć, że wiem o niej wszystko. Dlatego oszczędź mi tych głodnych kawałków i uważaj na to co robisz. Będę cię obserwował.
Po tych słowach dopił resztę drinka i wstał. Jego ogon spokojnie był schowany na plecach, tak nic go nie uwierało. Jego strój był całkiem niezły, lecz na dłuższą metę chyba by się nie sprawdził w walce. Za słaby przy otrzymywaniu ciosów i fal uderzeniowych. Wyglądał nieźle, lecz tylko tyle. Postanowił poczekać na Vivian i przekazać jej swoje zdanie, gdy poczuł silny impuls. Na równinie, gdzie zmasakrował tego demona ktoś przeszedł przemianę. I to nie byle kto, tylko Vulfilia. No proszę ,proszę. Lepiej późno, niż wcale. Raziel był ciekawy co też takiego sprowokowało dziewczynę do tego, że zmieniła się w Super Saiyankę. Raziel doskonale pamiętał swoją pierwszą przemianę i ból, który jej towarzyszył. Wściekłość była nieodzownym elementem ich mocy i przyszła Imperatorowa musiała się nieźle wkurwić. Jednak kolejnym ciekawym elementem była druga moc obok niej. Nie mógł pomylić jej z inną, gdyż czuł ją już podczas walki i w kacerze. Hazard jednak żył i co ciekawe, też umiał wejść na drugi poziom mocy. Ta planeta skrywała coraz więcej sekretów. Ciemnowłosy chciałby się kiedyś zmierzyć ponownie z Hazardem, gdyż ich moce mogły być na podobnym poziomie. Lecz teraz musiał siedzieć w jednym pomieszczeniu z tym człowiekiem. Na szczęście do pokoju wróciła Vivian, ubrana już w miarę przyzwoicie.
-Zabiję go, jak coś złego zrobi. Na razie jest czysty. Na razie. - powiedział Raz i spojrzał na Kuro, który dość szybko wrócił do pokoju. Na dodatek cały mokry.
-A ty co? Wpadłeś do jeziora? - powiedział i po chwili salutnął mu luźno na pożegnanie. Spotkają się jeszcze na Vegecie. Ciekawe tylko w jakich okolicznościach? Kątem oka dostrzegł jak Vi wypakowuje kurtkę od niego. Wiedział, że była bardzo przywiązana do kurtki Axdry, lecz nic nie jest wieczne. Będzie miała na kiedyś. Kiwnął głową z uśmiechem i puścił jej oczko. Nie był pozbawioną serca maszyną do zabijania. Czasem ukazywał jakieś uczucia.
-Szukałem cię by sprawdzić czy wszystko w porządku. Miałaś z kimś walkę i nasz ukochany Mistrz kazał mi sprawdzić w coś się wpakowała. To nie był mój pomysł jakby co. - powiedział i podniósł dłonie do góry, jakby się poddawał, lecz na twarzy dalej miał uśmiech. - Jednak skoro uważasz, że wszystko w porządku to ja zamierzam wracać na Vegetę. Jak chcesz możesz lecieć ze mną. Poczekam na dworze.
-Pamiętaj co ci powiedziałem. Mam cię na oku. - rzekł i założył swoją kurtkę na siebie, a scouter schował do kapsułki, która wylądowała w kieszeni. Po chwili już znajdował się przed blokiem.
Occ:
Reg 10% Hp i KI
Vi zrób za mnie z/t
Koniec treningu
-Myślisz, że jak przebywasz z nią jeden dzień to już wszystko wiesz? - rzekł syn Aryenne uśmiechając się kpiąco. Jakże to było rozczulające. - Znam Vivian od ponad dwóch lat i dalej nie mogę powiedzieć, że wiem o niej wszystko. Dlatego oszczędź mi tych głodnych kawałków i uważaj na to co robisz. Będę cię obserwował.
Po tych słowach dopił resztę drinka i wstał. Jego ogon spokojnie był schowany na plecach, tak nic go nie uwierało. Jego strój był całkiem niezły, lecz na dłuższą metę chyba by się nie sprawdził w walce. Za słaby przy otrzymywaniu ciosów i fal uderzeniowych. Wyglądał nieźle, lecz tylko tyle. Postanowił poczekać na Vivian i przekazać jej swoje zdanie, gdy poczuł silny impuls. Na równinie, gdzie zmasakrował tego demona ktoś przeszedł przemianę. I to nie byle kto, tylko Vulfilia. No proszę ,proszę. Lepiej późno, niż wcale. Raziel był ciekawy co też takiego sprowokowało dziewczynę do tego, że zmieniła się w Super Saiyankę. Raziel doskonale pamiętał swoją pierwszą przemianę i ból, który jej towarzyszył. Wściekłość była nieodzownym elementem ich mocy i przyszła Imperatorowa musiała się nieźle wkurwić. Jednak kolejnym ciekawym elementem była druga moc obok niej. Nie mógł pomylić jej z inną, gdyż czuł ją już podczas walki i w kacerze. Hazard jednak żył i co ciekawe, też umiał wejść na drugi poziom mocy. Ta planeta skrywała coraz więcej sekretów. Ciemnowłosy chciałby się kiedyś zmierzyć ponownie z Hazardem, gdyż ich moce mogły być na podobnym poziomie. Lecz teraz musiał siedzieć w jednym pomieszczeniu z tym człowiekiem. Na szczęście do pokoju wróciła Vivian, ubrana już w miarę przyzwoicie.
-Zabiję go, jak coś złego zrobi. Na razie jest czysty. Na razie. - powiedział Raz i spojrzał na Kuro, który dość szybko wrócił do pokoju. Na dodatek cały mokry.
-A ty co? Wpadłeś do jeziora? - powiedział i po chwili salutnął mu luźno na pożegnanie. Spotkają się jeszcze na Vegecie. Ciekawe tylko w jakich okolicznościach? Kątem oka dostrzegł jak Vi wypakowuje kurtkę od niego. Wiedział, że była bardzo przywiązana do kurtki Axdry, lecz nic nie jest wieczne. Będzie miała na kiedyś. Kiwnął głową z uśmiechem i puścił jej oczko. Nie był pozbawioną serca maszyną do zabijania. Czasem ukazywał jakieś uczucia.
-Szukałem cię by sprawdzić czy wszystko w porządku. Miałaś z kimś walkę i nasz ukochany Mistrz kazał mi sprawdzić w coś się wpakowała. To nie był mój pomysł jakby co. - powiedział i podniósł dłonie do góry, jakby się poddawał, lecz na twarzy dalej miał uśmiech. - Jednak skoro uważasz, że wszystko w porządku to ja zamierzam wracać na Vegetę. Jak chcesz możesz lecieć ze mną. Poczekam na dworze.
-Pamiętaj co ci powiedziałem. Mam cię na oku. - rzekł i założył swoją kurtkę na siebie, a scouter schował do kapsułki, która wylądowała w kieszeni. Po chwili już znajdował się przed blokiem.
Occ:
Reg 10% Hp i KI
Vi zrób za mnie z/t
Koniec treningu
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach