Pomniejsze Wioski
+4
April
Xanas
Hazard
NPC.
8 posters
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pomniejsze Wioski
Sro Lis 13, 2013 10:27 pm
First topic message reminder :
Tereny poza miastem. Osady oddalone od siebie o parę kilometrów, liczące od kilkunastu do kilkudziesięciu mieszkańców. Nie są zbyt mocni, żyją swoim życiem i większość nie szuka zwady z innymi "klanami".
Tereny poza miastem. Osady oddalone od siebie o parę kilometrów, liczące od kilkunastu do kilkudziesięciu mieszkańców. Nie są zbyt mocni, żyją swoim życiem i większość nie szuka zwady z innymi "klanami".
Re: Pomniejsze Wioski
Pią Lis 22, 2013 4:21 pm
Szlag, jakim cudem June znalazła się w zasięgu ataku, przecież nie powinna. Była za wolna. Zajebiscie, za to Reito będzie na pewno nawiedzał i to do końca życia.
Był zły na siebie, za to, co się stało ale zastanawiał się jakim sposobem. Czy Tsufule potrafią naginać czasoprzestrzeń, albo używają takiej techniki jak Hikaru. Zreflektował się i zdążył zrobić unik przed cukierkowym promieniem. June trafiła tylko w pozostawiony przez niego widmowy fantom po zanzokenie. Jak dobrze, że wymykał się po nocach z Akdemii i uczył tej techniki. Przez pogawentkę z Katsu miał czas na obmyślenie awaryjnego planu na unikniecie techniki, które najbardziej się obawiał. Spokojnie uniknął ataku i podwyższając moc do maksymalnego poziomu poleciał dalej.
To było oczywiste, że dziewczyna poleci za nim. Będą się tak bawić w ciuciubabkę, aż ona się zmęczy. Z drugiej strony to straszne, jak ogromną władzę miał nad nią Tsuful. Walka była z góry przegrana i mogła czekać ją śmierć. Katsu grał na czas, wiedząc, że Kuro bedzie unikał jej tak długo aż ona padnie, czyli wystarczająco długo. Między saiyanem, a demonicą wydarzyło się wiele dobrego i wiele złego ale on obiecał jej, że zawsze może na niego liczyć i teraz też spróbuje jej pomóc.
Na szczęście, w przeciwieństwie do niego April radziła sobie wyśmienicie, zuch dziewczyna. Był z niej dumny. Doleciała już do tej trójki. To dobrze. Jednak Katsu tez się tam zbliżał. Cholera, wiedział ile halfka znaczy dla Saiyana i na pewno to wykorzysta. Mógł jej tylko wysłać wiadomość. Przez chwilę zastanawiał się, czy tam nie lecieć ale eksplozja, którą zobaczył zmusiła go do zmiany kierunku lotu. Nie było wyboru, bo inaczej zginą wszyscy Saiyanie. Ta część Vegety była bardzo ważna i o ile mieszkańcy nie zginą od wybuchu o tyle reszta populacji poumiera z głodu. Dobrze, że April zdążyła opuścić Centralne miasto. Changeling mógłby zrobić tam istna pożogę. Ale zaraz, znał tą Ki. Cholera jasna to było niemożliwe! Ten sukinsyn żył, niesamowite, przecież Red go zżarł. Niesamowicie ucieszył się z obecności kompana. Jego obecność ułatwi znacznie sprawę z June, dobrze, że ma w kieszeni fiolkę ze Świętą Wodą. Musiał się z nim szybko skontaktować. Teraz nabrał więcej pewności siebie i leciał prosto w kierunku Północnego Miasta. Zabije gada!!!!
ZT - do Xana
OOC:
- Saty na SSJ 2
- Unik dzięki zanzokenowi - 250 Ki za SSJ 2 - 100 Ki za Zanzoken
Był zły na siebie, za to, co się stało ale zastanawiał się jakim sposobem. Czy Tsufule potrafią naginać czasoprzestrzeń, albo używają takiej techniki jak Hikaru. Zreflektował się i zdążył zrobić unik przed cukierkowym promieniem. June trafiła tylko w pozostawiony przez niego widmowy fantom po zanzokenie. Jak dobrze, że wymykał się po nocach z Akdemii i uczył tej techniki. Przez pogawentkę z Katsu miał czas na obmyślenie awaryjnego planu na unikniecie techniki, które najbardziej się obawiał. Spokojnie uniknął ataku i podwyższając moc do maksymalnego poziomu poleciał dalej.
To było oczywiste, że dziewczyna poleci za nim. Będą się tak bawić w ciuciubabkę, aż ona się zmęczy. Z drugiej strony to straszne, jak ogromną władzę miał nad nią Tsuful. Walka była z góry przegrana i mogła czekać ją śmierć. Katsu grał na czas, wiedząc, że Kuro bedzie unikał jej tak długo aż ona padnie, czyli wystarczająco długo. Między saiyanem, a demonicą wydarzyło się wiele dobrego i wiele złego ale on obiecał jej, że zawsze może na niego liczyć i teraz też spróbuje jej pomóc.
Na szczęście, w przeciwieństwie do niego April radziła sobie wyśmienicie, zuch dziewczyna. Był z niej dumny. Doleciała już do tej trójki. To dobrze. Jednak Katsu tez się tam zbliżał. Cholera, wiedział ile halfka znaczy dla Saiyana i na pewno to wykorzysta. Mógł jej tylko wysłać wiadomość. Przez chwilę zastanawiał się, czy tam nie lecieć ale eksplozja, którą zobaczył zmusiła go do zmiany kierunku lotu. Nie było wyboru, bo inaczej zginą wszyscy Saiyanie. Ta część Vegety była bardzo ważna i o ile mieszkańcy nie zginą od wybuchu o tyle reszta populacji poumiera z głodu. Dobrze, że April zdążyła opuścić Centralne miasto. Changeling mógłby zrobić tam istna pożogę. Ale zaraz, znał tą Ki. Cholera jasna to było niemożliwe! Ten sukinsyn żył, niesamowite, przecież Red go zżarł. Niesamowicie ucieszył się z obecności kompana. Jego obecność ułatwi znacznie sprawę z June, dobrze, że ma w kieszeni fiolkę ze Świętą Wodą. Musiał się z nim szybko skontaktować. Teraz nabrał więcej pewności siebie i leciał prosto w kierunku Północnego Miasta. Zabije gada!!!!
ZT - do Xana
OOC:
- Saty na SSJ 2
- Unik dzięki zanzokenowi - 250 Ki za SSJ 2 - 100 Ki za Zanzoken
- GośćGość
Re: Pomniejsze Wioski
Pią Lis 22, 2013 7:03 pm
_____Przez chwilę demonica myślała, że trafiła gada lecz po chwili obraz saiyana zaczął się rozmywać, a promień przeleciał przez niego na wylot zamieniając w cukierek jakąś skałę za nim. Zaklnęła siarczyście pod nosem warcząc po czym miała zamiar lecieć z pięściami na chłopaka, lecz ten... DAŁ DYLA!
___- Cholerny psie! - krzyknęła za nim gdy ten się oddalał. Jego moc ją trochę przytłoczyła, ale nie interesowało ją to jak bardzo był od niej silniejszy. Dostała jasny rozkaz - zabić, nawet jeśli to będzie ją kosztowało życie. Nie chce zawalić tej sprawy, bo Katsu będzie cholernie zły musi polecieć za nim! Nie może go zawieść!
___ - Rei-to... - po bezkresnej pustce rozległ się cichy dźwięk, wypowiedziany poprzez zasmarkany nos i tak jakby z niemocą. Podobne dźwięki wydaje umierający człowiek, któremu ktoś przedziurawił płuca co najmniej w kilku miejscach. Dziewczyna leżała na ziemi, skulona w kłębek. Pod jej głową znajdowała się malutka kałuża przeźroczystego płynu, to były łzy. Praktycznie jej nie było, była już tylko dodatkiem do tego ciała, Tsuful miał całkowitą swobodę. Nie sprzeciwiała się tego co robi, nawet już na to nie patrzyła. Wyczekiwała teraz jedynie śmierci, sekundy były jak minuty, a minuty jak godziny. Analizowała to co zrobiła, ale z tego wszystkiego już sama nie wiedziała co było prawdą, a co kłamstwem. Uderzenie nie było wcale takie silne, nie zabiłaby Reito, więc dlaczego...?
Wykrzywiła twarzyczkę czując kolejną falę płaczu. Schowała twarz w dłoniach...
Tsuful uśmiechnął się szeroko. Widział niemoc demonicy, cieszył się z tego, że trafił na tak depresyjną dziewuchę. Mógł bezkarnie rozporządzać jej ciałem tak jak tego chciał. Na sam koniec je zniszczy doszczętnie. Już potem nie będzie potrzebne.
Rudowłosa zgięła nogi w kolanach i uaktywniając czerwoną aurę wystrzeliła jak z procy lecąc za saiyanem. Był szybszy, a ona była cholernie w tyle. Musi go jakoś dogonić nim dotrze do Frost'a i zrobi mu coś złego, ale w sumie tamten już wykonał swoją robotę. Zniszczył trochę miasta tych małp!
Z tematu
Za Kuro
___- Cholerny psie! - krzyknęła za nim gdy ten się oddalał. Jego moc ją trochę przytłoczyła, ale nie interesowało ją to jak bardzo był od niej silniejszy. Dostała jasny rozkaz - zabić, nawet jeśli to będzie ją kosztowało życie. Nie chce zawalić tej sprawy, bo Katsu będzie cholernie zły musi polecieć za nim! Nie może go zawieść!
___ - Rei-to... - po bezkresnej pustce rozległ się cichy dźwięk, wypowiedziany poprzez zasmarkany nos i tak jakby z niemocą. Podobne dźwięki wydaje umierający człowiek, któremu ktoś przedziurawił płuca co najmniej w kilku miejscach. Dziewczyna leżała na ziemi, skulona w kłębek. Pod jej głową znajdowała się malutka kałuża przeźroczystego płynu, to były łzy. Praktycznie jej nie było, była już tylko dodatkiem do tego ciała, Tsuful miał całkowitą swobodę. Nie sprzeciwiała się tego co robi, nawet już na to nie patrzyła. Wyczekiwała teraz jedynie śmierci, sekundy były jak minuty, a minuty jak godziny. Analizowała to co zrobiła, ale z tego wszystkiego już sama nie wiedziała co było prawdą, a co kłamstwem. Uderzenie nie było wcale takie silne, nie zabiłaby Reito, więc dlaczego...?
Wykrzywiła twarzyczkę czując kolejną falę płaczu. Schowała twarz w dłoniach...
Tsuful uśmiechnął się szeroko. Widział niemoc demonicy, cieszył się z tego, że trafił na tak depresyjną dziewuchę. Mógł bezkarnie rozporządzać jej ciałem tak jak tego chciał. Na sam koniec je zniszczy doszczętnie. Już potem nie będzie potrzebne.
Rudowłosa zgięła nogi w kolanach i uaktywniając czerwoną aurę wystrzeliła jak z procy lecąc za saiyanem. Był szybszy, a ona była cholernie w tyle. Musi go jakoś dogonić nim dotrze do Frost'a i zrobi mu coś złego, ale w sumie tamten już wykonał swoją robotę. Zniszczył trochę miasta tych małp!
Z tematu
Za Kuro
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Sob Sty 04, 2014 11:15 am
Od przybycia na Vegete już minęło mnóstwo czasu, Hikaru jednak nie specjalnie się ruszał. Odkąd Kuro i April zbliżyli się do Tsufulów nie robił prawie nic. To nie była zabawa dla mistica. W tej chwili Kuro był i tak najsilniejszy na Vegecie z wyjątkiem może króla i jego przybocznych. Zastanawiało białowłosego dlaczego w ogóle tylko grupka kadetów zaczęła stawiać opór przed tym pasożytem i prawie poginęli, a nie elita całej planety. Król powinien był zareagować w ciągu pół godziny od rozpoczęcia inwazji. Co ten Zell sobie myślał ? Zidiociał do reszty ? Cóż, właściwie to nie powinno chłopakowi przysparzać zmartwień. Ten świat dawno przestał być jego kawałkiem skały w kosmosie. Równie dobrze mógł wysadzić ją tak jak dwie poprzednie planety kiedy walczył z Greenezem, ale nie zrobił tego.. nigdy wcześniej i raczej teraz też nie ma powodu tego zrobić. Może kiedyś, ale na pewno nie teraz.
Póki pionki w tej grze nie odleciały z okolicy to Hikaru nie ruszał się z tej ulicy, przechadzał się jedynie po domach i zerkał przez okna z rękami w kieszeni. Dopiero kiedy został "sam" skręcił na inną ulicę i zobaczył całkiem zniszczone dwa domy, po przygniatanych sayan i mnóstwo krwi u spalonego mięsa. Mimo takiego obrazu mistic wyczuł płomyk życia w tych zgliszczach. Zbliżył się do niego i odrzucił telekinetycznie kilka kawałków ścian i zobaczył dziecko. Bez wątpienia żyło, ale było coś z nim nie tak. Była to mała dziewczynka, ale na jej twarzy widać było zmiany pasożytnicze. Stadium było wczesne być może dlatego, że miała połamane, a właściwie zmiażdżone nogi od kolan w dół. Tsuful trzymał ją przy życiu, ale nie miał siły zawładnąć jej ciałem przez jej uszkodzenia. Hikaru mógł jej pomóc lub ją zostawić. Miał jeszcze jeden łyk świętej wody i postanowił go na niej użyć. Po chwili widać było reakcję, a zmiany na jej twarzy zniknęły ukazując typową buzię dziecka. Była piekielnie blada, i miała płytki oddech. Teraz już nic jej nie groziło, mogła jedynie się wykrwawić na śmierć co nie było wielkim problemem. Wstrzyknął w jej nogę całą zawartość naboju z bactą zmodyfikowaną co zregeneruje jej ciało w ciągu dwóch, trzech godzin. Nic więcej nie mógł zrobić, więc po prostu odszedł. Posłał myśli do walczących i choć mniej więcej ogarniał co się działo, zaczęło go irytować jak powoli to wszystko się toczy. Przyłożywszy dwa palce do czoła skupił energię na miejscu, do którego miał się wybrać i zniknął.
occ zt na pole bitewne.
Póki pionki w tej grze nie odleciały z okolicy to Hikaru nie ruszał się z tej ulicy, przechadzał się jedynie po domach i zerkał przez okna z rękami w kieszeni. Dopiero kiedy został "sam" skręcił na inną ulicę i zobaczył całkiem zniszczone dwa domy, po przygniatanych sayan i mnóstwo krwi u spalonego mięsa. Mimo takiego obrazu mistic wyczuł płomyk życia w tych zgliszczach. Zbliżył się do niego i odrzucił telekinetycznie kilka kawałków ścian i zobaczył dziecko. Bez wątpienia żyło, ale było coś z nim nie tak. Była to mała dziewczynka, ale na jej twarzy widać było zmiany pasożytnicze. Stadium było wczesne być może dlatego, że miała połamane, a właściwie zmiażdżone nogi od kolan w dół. Tsuful trzymał ją przy życiu, ale nie miał siły zawładnąć jej ciałem przez jej uszkodzenia. Hikaru mógł jej pomóc lub ją zostawić. Miał jeszcze jeden łyk świętej wody i postanowił go na niej użyć. Po chwili widać było reakcję, a zmiany na jej twarzy zniknęły ukazując typową buzię dziecka. Była piekielnie blada, i miała płytki oddech. Teraz już nic jej nie groziło, mogła jedynie się wykrwawić na śmierć co nie było wielkim problemem. Wstrzyknął w jej nogę całą zawartość naboju z bactą zmodyfikowaną co zregeneruje jej ciało w ciągu dwóch, trzech godzin. Nic więcej nie mógł zrobić, więc po prostu odszedł. Posłał myśli do walczących i choć mniej więcej ogarniał co się działo, zaczęło go irytować jak powoli to wszystko się toczy. Przyłożywszy dwa palce do czoła skupił energię na miejscu, do którego miał się wybrać i zniknął.
occ zt na pole bitewne.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Pon Lis 16, 2015 11:25 pm
Krajobraz przypominał jej wydarzenia z Tsufulem tak mocno, że to aż bolało. Bunt nieświadomie rozlał się spoza Pałacu na miasto i wioski – w miastach walczyli silniejsi i nie pozbawieni szans, za to wioski był zrównywane z ziemią z łatwością… Co tu mówić, sama miała moc dostatecznie dużą, by wysadzić kilka chat w powietrze, ale jaki był tego cel? Cholerne małpy. Nie po raz pierwszy nie mogła utożsamiać się z własną rasą, tak wydawała się jej okrutnie obca i głupia. Przyśpieszyła, wlatując na okryte światłem księżyca piaski pustyni. Jedna… Dwie… Trzy wypalone wioski, jedna płonęła, jeszcze inna wybita doszczętnie. Nigdzie nie czuła choćby najmniejszej energii…
Vivian wylądowała przed ostatnimi chatami, mając może złudną nadzieję, że ktoś umie może ukrywać swoją Ki, może, może ktoś się uchował… Daremnie. Nie czuła nic a nic. Sklecone porządnie domy zostały zniszczone kilkoma ciosami, waliły się jak domki z kart. Gdzieś z boku widziała spalone po energetycznym ataku ciało, na wpół ukryte pod płonącą belką. Tam dalej zwłoki mężczyzny opierały się o ścianę. Szklisty wzrok nosił ślady zdziwienia, ktoś przebił jego klatkę piersiową na wylot - czerwony kwiat krwi rozkwitł na czystym, choć spranym stroju. Im wyżej Ósemka wznosiła wzrok, tym widziała więcej zamordowanych. W nozdrza uderzył zapach krwi, pyłu i spalenizny. Było tak upiornie cicho… Tylko jej głośny oddech niszczył ten martwy spokój. Oddech, który łapała z trudem, któremu przeszkadzało tak mocne, że aż bolesne bicie serca. Na bogów… I gdzie Ty jesteś wielmożna Bogini? Gdzie?! Czy Ci ludzie choć mieli pojęcie o tym, co się szykuje, czy to tylko ofiary bestialstwa ich władcy? Ósemka miała miękkie kolana, wnętrze dłoni delikatnie pomazane krwią, gdy zaciśnięte mocno paznokcie przebiły materiał rękawiczek i skórę.
Jesteś żołnierzem, karaluchem, nie możesz być miękka, nie możesz dać się zgnieść. Cokolwiek by przed Toba nie stało, trzymaj prosto głowę, jakbyś miała na niej koronie.
Starała się zablokować pękające serce i napływające do oczu łzy, starała się ze wszystkich swoich sił, lecz przegrała z własnymi uczuciami. Nie była już w stanie kontrolować ich tak dobrze jak przed laty… Przed tygodniami… Nieważne od kiedy. Potrafiła zamknąć się w swej skorupie jak w schronie, a teraz? Teraz wszystko co było w niej przepływało przez szczeliny i przez jej palce, brudząc świat łzami, kalając go jej słabością. Serce jej pękało z żalu i niemocy, nawet nie zauważyła, gdy to powaliło ją na kolana. Uderzyła kilka razy pięścią w zbitą glebę, tworząc wyraźne wgłębienie i zacisnęła zęby by nie wrzasnąć głośno.
Nie… Zapłacisz skurwysynie.
Pożałowała, że nie miała odwagi podejść poderżnąć mu gardła, gdy stała pół metra od Zella. Może i reagowała zbyt emocjonalnie, ale… Wszystko to co czuła zawsze kumulowała i przy najbliższej okazji mogła albo to zignorować, bądź nie mogąc tego dłużej ignorować zmieniała się w drżący z płaczu kłębek. Ile razy mówiła sobie, że to już koniec i nie będzie więcej łez? Ile?!
Nie było czasu się mazać. Energicznie przetarła powieki i dźwignęła się z kolan. Nie po to zwiała z Pałacu by teraz dać się złapać… Pierś poruszała się nerwowo przez głębokie oddechy. Gdzieś z boku poczuła kolejne Ki. Praca żołnierza nigdy się nie kończy, a Ósemka miała dziś zdecydowanie zły dzień. W takie dni zapomina się czasem, że próbuje się być tym dobrym... Vivian zapięła kurtkę kryjąc znak Oddziału Specjalnego i sprawdziła scouter. Hełmu już nie miała, ale to urządzenie mogło się przydać. Schowała je do kieszeni i wzbiła się w powietrze, lecąc do kolejnej wioski.
Nie musiała lecieć długo. Grupa żołnierzy stała na środku grupy chat, rozwalając je pociskami. Słupy dymu wlatywały w niebo. Saiyanie mieli gogle na oczach, ale za szkłem widziała okrutny wzrok. Jeden z nich wysadził kolejny dom. Vivian usłyszała krzyk rozpaczy i śmiech żołnierza. Pozostawało pytanie, czy to serum ich kontroluje czy bestialstwo weszło na zupełnie nowy poziom?
Płomienie zabarwiły jej tęczówki na ognistą czerwień. Ruszyła w ich kierunku, krok za krokiem mijając spanikowanych mieszkańców, fragmenty zniszczonych budynków oraz ciała. Wściekłość była spokojna jak powalająca tafla lodu, ostra jak sztylet i paliła w piersi gorzej niż najgorsza rana. Dziewczyna poprawiła rękawiczki zaciskając paski na nadgarstkach.
Śmieci same się nie wyniosą.
OOC ---> Początek treningu
Vivian wylądowała przed ostatnimi chatami, mając może złudną nadzieję, że ktoś umie może ukrywać swoją Ki, może, może ktoś się uchował… Daremnie. Nie czuła nic a nic. Sklecone porządnie domy zostały zniszczone kilkoma ciosami, waliły się jak domki z kart. Gdzieś z boku widziała spalone po energetycznym ataku ciało, na wpół ukryte pod płonącą belką. Tam dalej zwłoki mężczyzny opierały się o ścianę. Szklisty wzrok nosił ślady zdziwienia, ktoś przebił jego klatkę piersiową na wylot - czerwony kwiat krwi rozkwitł na czystym, choć spranym stroju. Im wyżej Ósemka wznosiła wzrok, tym widziała więcej zamordowanych. W nozdrza uderzył zapach krwi, pyłu i spalenizny. Było tak upiornie cicho… Tylko jej głośny oddech niszczył ten martwy spokój. Oddech, który łapała z trudem, któremu przeszkadzało tak mocne, że aż bolesne bicie serca. Na bogów… I gdzie Ty jesteś wielmożna Bogini? Gdzie?! Czy Ci ludzie choć mieli pojęcie o tym, co się szykuje, czy to tylko ofiary bestialstwa ich władcy? Ósemka miała miękkie kolana, wnętrze dłoni delikatnie pomazane krwią, gdy zaciśnięte mocno paznokcie przebiły materiał rękawiczek i skórę.
Jesteś żołnierzem, karaluchem, nie możesz być miękka, nie możesz dać się zgnieść. Cokolwiek by przed Toba nie stało, trzymaj prosto głowę, jakbyś miała na niej koronie.
Starała się zablokować pękające serce i napływające do oczu łzy, starała się ze wszystkich swoich sił, lecz przegrała z własnymi uczuciami. Nie była już w stanie kontrolować ich tak dobrze jak przed laty… Przed tygodniami… Nieważne od kiedy. Potrafiła zamknąć się w swej skorupie jak w schronie, a teraz? Teraz wszystko co było w niej przepływało przez szczeliny i przez jej palce, brudząc świat łzami, kalając go jej słabością. Serce jej pękało z żalu i niemocy, nawet nie zauważyła, gdy to powaliło ją na kolana. Uderzyła kilka razy pięścią w zbitą glebę, tworząc wyraźne wgłębienie i zacisnęła zęby by nie wrzasnąć głośno.
Nie… Zapłacisz skurwysynie.
Pożałowała, że nie miała odwagi podejść poderżnąć mu gardła, gdy stała pół metra od Zella. Może i reagowała zbyt emocjonalnie, ale… Wszystko to co czuła zawsze kumulowała i przy najbliższej okazji mogła albo to zignorować, bądź nie mogąc tego dłużej ignorować zmieniała się w drżący z płaczu kłębek. Ile razy mówiła sobie, że to już koniec i nie będzie więcej łez? Ile?!
Nie było czasu się mazać. Energicznie przetarła powieki i dźwignęła się z kolan. Nie po to zwiała z Pałacu by teraz dać się złapać… Pierś poruszała się nerwowo przez głębokie oddechy. Gdzieś z boku poczuła kolejne Ki. Praca żołnierza nigdy się nie kończy, a Ósemka miała dziś zdecydowanie zły dzień. W takie dni zapomina się czasem, że próbuje się być tym dobrym... Vivian zapięła kurtkę kryjąc znak Oddziału Specjalnego i sprawdziła scouter. Hełmu już nie miała, ale to urządzenie mogło się przydać. Schowała je do kieszeni i wzbiła się w powietrze, lecąc do kolejnej wioski.
Nie musiała lecieć długo. Grupa żołnierzy stała na środku grupy chat, rozwalając je pociskami. Słupy dymu wlatywały w niebo. Saiyanie mieli gogle na oczach, ale za szkłem widziała okrutny wzrok. Jeden z nich wysadził kolejny dom. Vivian usłyszała krzyk rozpaczy i śmiech żołnierza. Pozostawało pytanie, czy to serum ich kontroluje czy bestialstwo weszło na zupełnie nowy poziom?
Płomienie zabarwiły jej tęczówki na ognistą czerwień. Ruszyła w ich kierunku, krok za krokiem mijając spanikowanych mieszkańców, fragmenty zniszczonych budynków oraz ciała. Wściekłość była spokojna jak powalająca tafla lodu, ostra jak sztylet i paliła w piersi gorzej niż najgorsza rana. Dziewczyna poprawiła rękawiczki zaciskając paski na nadgarstkach.
Śmieci same się nie wyniosą.
OOC ---> Początek treningu
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Wto Gru 01, 2015 11:36 pm
Wioska była mała, liczyła kilkanaście chat, kilkadziesiąt mieszkańców i w chwili obecnej panoszyło się w niej dziewięciu Nashich, rzucających pociski w każdą możliwą stronę. Żadnych upiększeń. Krew, piach, złowieszczy księżyc w pełni nad głowami zbrodniarzy… Którzy się nawet za takich nie uważali. Żadnej litości. Tak mogło wyglądać piekło dla prostych ludzi tutaj, lecz Vivian wiedziała, że są po stokroć gorsze rzeczy… Niemniej, kim jest by to oceniać? Dla niej było to tak samo okropne jak sceneria po bitwie z Tsufulem. Kilka domków płonęło, słupy dymu barwiły niebo. Zdewastowana w połowie wioska przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy, z krwią pomieszaną z kurzem na ziemi i pyłem osadzających się na ranach. Panika cięła powietrze jak nóż uwalniając przepełnione cierpieniem i strachem wrzaski. Krzyki tak nieludzkie, że aż bolały… Mieszkańcy uciekali chcąc ratować życie, paru próbowało stawiać opór, ale nie zdało się to na wiele… Daremnie rzucali się na śmierć, kończąc ze złamanym karkiem. Gdzieniegdzie leżały już zwłoki, nadpalone, zwęglone, rozerwane albo rozcięte na kawałki. Ich oprawcy to, po części oczywiście, ich współrasowcy, ale zdradliwa rasa, mająca zamiast honoru gnój, zamiast poczucia przyzwoitości zgniliznę w mózgu. Cuchnęli. Cuchnęli zezwierzęconym debilizmem.
Gdyby Vivian nie była wściekła, poczułaby mdłości… Widok ciał wywołałby torsje i kolejną falę żalu, ale… Nie. Czuła wyłącznie zimną, lodową furię, tak dobrze jej znane uczucie, pochłaniające umysł w tak krytycznych chwilach. Niemal za tym tęskniła. W tym stanie nie patrzyła co się z nią dzieje, co się może z nią stać. Instynkt samozachowawczy się wyłączał, myśli się zamgliły, uczucia deptała. Tak samo jak zablokowała pewne poczucie przyzwoitości. Stawała się tym czego się po cichu obawiała, z czym tak walczyła – maszyną do walki. Serce wypełniła spokojna rezygnacja. Nie znała innego sposobu… Tak uparcie chciała stać się silniejsza by coś zmienić, unikając gniewu i nienawiści, a jednak… Gdzieś tam to tkwiło niby niezagojona rana. Od tego jeden krok w dół i zacznie zabijać bez wahania.
Wrzaski, przekleństwa. Och, jaką oni mieli z tego radochę. Dziewczyna poczuła obrzydzenie widząc zachwyt i autentyczny entuzjazm na twarzy tych durnych małp… Śmiali się. Zadała sobie jeszcze raz pytanie czy to serum czy odkryli karty, pokazując swą prawdziwą naturę. Oczy im błyszczały, obnażyli zęby w okrutnych uśmiechach, żartowali, robili wyścig kto w ciągu minut zabije więcej osób… Z ohydną przyjemnością zajmowali się destrukcją wioski.
Nie na długo.
Nie myślała o tym co robi, w jednej chwili stała kilka metrów dalej, w drugiej była między nimi, ciało ruszyło samo. Ósemka dopadła najbliższego wojownika, gdy unosił dłoń by wysadzić jedną z ocalałych chat. Jej palce zacisnęły się na jego wyciągniętym nadgarstku i z cichym trzaskiem połamały ochraniacz. Był silny, czuła to. Na tyle by rozpętać tu piekło... Ale nie na tyle by zablokować jej pięść. Błyskawicznym ruchem na poziomie żeber przebiła pancerz, skórę, mięśnie i zgruchotała kości. Małpa spojrzała na nią najpierw z zaskoczeniem, lecz nim zdążyła wrzasnąć z bólu jej łokieć uderzyła ją w kark. Nashi padł zemdlony. Nie, nie umrze od rany ani z upływu krwi, ale gdy się obudzi nie będzie z bólu w stanie walczyć. Nie jest nią, by móc gryźć i kopać w agonii.
Ćwierć sekundy później stała przed dwójką używającą miotaczy laserowych. Ci byli najsłabsi… Z tą bandą troglodytów poradzi sobie sama… Własnoręcznie. Zaskoczeni, zaklęli widząc jasnowłosą dziewczynę w za dużej kurtce i z rozpalonymi lodem czerwonymi tęczówkami. Nie zdążyli wycelować, bo wytrąciła im sprzęt z dłoni. Vivian przykucnęła, wsparła się na obu rękach i podcięła obu szybkim kopniakiem. Ledwie nogi wojowników oderwały się od powierzchni obaj zostali złapani za szyję, halfka uniosła zgiętą nogę i tyły ich karku miały bliskie spotkanie z jej stawem kolanowym. Tak bliskie, że odpłynęli.
Nie czuła strachu. Nie o siebie oczywiście. Wyczuwała wyraźnie, że wioski, choć na początku atakowane, teraz przestały być zagrożone – wszystko skupiło się w miastach, w Pałacu i w Akademii. Pobieżnie przeskanowała planetę. Kuro? April? Chepri… Nie, nie mogła tam się ruszyć dopóki na tych terenach krążyły małpy z przerośniętym ego, zabawiające się w mordobicie cywili. Zdusiła niepokojąco tęskną ochotę by znaleźć się wśród buntowników i przygryzła policzek od środka. Jej miejsce jest tu. To był jej priorytet i nie obchodziło jej za grosz, czy Trener potem pociągnie ją do odpowiedzialności czy zostanie zlinczowana przed tłumem. Nikt nie będzie rozrabiał i zabijał bezbronnych, nie na jej warcie. Nikt jej nie przemówi do rozsądku, że ma się schować i to przeczekać.
Coś trafiło ją w ramę. Wolno odwróciła głowę, oczy beznamiętnie spojrzały na wypaloną dziurę na ramieniu. Brązowa skóra ubrania nie wytrzymała pocisku z miotacza, ale pancerz pod spodem nie został nawet zarysowany. Vivian powoli uniosła wzrok, by ujrzeć, że pozostała szóstka Nashich w końcu raczyła zauważyć, że mają przeciwnika. Tylko jeden z nich miał miotacz, reszta posługiwała się własną Ki. Patrzyli na nią ze złością i dziwną ekscytacją, jaką widzi morderca na widok potencjalnej ofiary. Dobrze. Dali sobie spokój z mordowaniem i złapali haczyk, pokrzykując do siebie coś mało uprzejmego na jej temat. Coś o zakichanej dziwce? Mówcie co chcecie, póki ostrzycie zębiska tylko na mnie, wszystko idzie po mojej myśli. Wystarczy ich urazić, wyzwać i już lecą na oślep do walki. Brutalność Saiyan ma swoje plusy, w szale nie myślą i łatwo nimi manipulować. Ósemka zmrużyła powieki i ukłoniła się im drwiąco. Gdy się wyprostowała, wyciągnęła dłoń i kiwnęła zaczepnie palcem wskazującym. Nie miała co strzępić języka, to było bardzo wymowne zaproszenie do tańca.
Rzucili się na nią jednocześnie. Vivian zbierała energię odkąd stanęła w poprzedniej wiosce i teraz uwolniła ją nagle, gdy byli kilka centymetrów od niej. Stała spokojnie. Podmuch Ki był tak silny, że zawaliły się dymiące szkielety chat, wojowników odrzuciło jak zwiędłe liście. Dwóch z nich jęknęło, dotykając ramion, wszyscy bez wyjątku zbierali się z zakrwawionej ziemi. Amatorzy, nawet nie zdołali utrzymać się w powietrzu. Unosząc dłoń by poprawić włosy, Natto ujrzała nitkę krwi i niewielkie zadrapanie na wierzchu dłoni. Nie, to nie było zadrapanie… Z małej ranki wystawało coś ostrego, jak kawałek szkła. Wyjęła to dwoma palcami, obracając w palcach jasny okruch o zaostrzonych, nierównych krawędziach. Jej Kiaiho sprawiło, że coś się rozprysło i ją zraniło? Od odłamka wielkości paznokcia wyczuwała Ki, swoją KI… Zmarszczyła brwi i podskoczyła nagle, bo te karykatury wojowników dopiero teraz się podniosły i wystrzelili w nią pociski.
Znalazła się za ich plecami, myśląc nad genezą powstania owego odłamka. Jej zmiana podejścia do walki wyraźnie się im nie spodobała…
- Walcz z nami twarzą w twarz, jak mężczyzna, dziwko! Najpierw zachodzisz nas od tyłu a teraz zlewasz ciepłym moczem!
Vivian zignorowała to, znów gromadząc w sobie Ki. Tym razem postanowiła skoncentrować się bardziej i spróbować wytworzyć więcej tego typu pocisków… Jeśli to faktycznie jej sprawka i nie trafiła w szybę wcześniejszą akcją defensywną. Może uda się jej sprowadzić energię do postaci innej niż energetyczna kula albo promień… Krystalizacja Ki. Odruchowo odbiła kilka blastów i po jej skroni przebiegła iskra. Jej poziom mocy pozostawał niewykrywalny, poza momentami gdy używała energii oczywiście, ale pozwalała mu wzrosnąć ledwie o kilka jednostek. Na nich nie trzeba było więcej.
- Do ku*wy, zapłacisz za to gówniaro, będziesz jeszcze buty nam lizać! – warknął ten najbardziej wściekły. – Nie masz jaj by walczyć z nami bez podchodów, co?
Była szybka. Jej kolano uderzyło w podbrzusze i Sayian wydał z siebie cichy, zabawny pisk. Strach pomyśleć co by było, gdyby trafiła niżej. Dłoń Vivian zacisnęła się na jego szyi, uniosła go charczącego wysoko i spomiędzy rozczochranej, pokrytej kurzem grzywki spoglądało na niego oko. Tęczówka tętniąca szkarłatem, spokojną wściekłością palącą zimnym płomieniem, cieniem zmęczenia i o wiele wyraźniejszą determinacją. Wzrok mówiący Daj mi tylko powód, a zrobię to.
- Stul pysk. – powiedziała cicho, acz wyraźnie dziewczyna. Nie drżała ze strachu czy zdenerwowania, ale z nieokreślonego sprzeciwu wobec wszystkiego, co się teraz na Vegecie działo. Miała cholernie dość chorych zasad, spaczonego sposobu w jakim traktuję się tu każdego i szalonego władcy, mającego ich za swoje marionetki, rozlewające krew ku jego rozrywce. – Jesteście bandą śmierdzących sku*wieli. Jest mi niedobrze jak na was patrzę.
Puściła go, zrobiła szybki obrót i kopniakiem posłała go na najbliższą chatę. Przebił z trzy ściany w domu i zarył w czerwony piach w oddali, pół kilometra od wioski. Trochę czasu minie nim się ocknie. Vivian strzyknęła nadgarstkami poprawiając rękawiczki i nim piątka Nashich się na nią rzuciła, wzleciała na pół metra w górę i rozłożyła gwałtownie ramiona, uwalniając energię. Zadziałało, jednak nie tak silnie jak sądziła. Wśród o wiele słabszego podmuchu jej Ki wytworzyła nieregularne kryształowe struktury, które pchane tą siłą, wystrzeliły przed siebie w każdą możliwą stronę. Kilka z nich Saiyanie zdążyli odbić, ale nie po to były ostre i spiczaste – powbijały się w ich ramiona, nogi, z satysfakcją zauważyła, że były w stanie przebić się przez pancerz albo na wylot przez dłoń. Daleko jednak było temu do doszlifowanej techniki i zrozumienia, czemu jej Ki ma taką właściwość.
Doskoczyła do rannego i kantem dłoni trafiła w podstawę czaszki. Padł jak długi. Drugiemu wywinęła się pod ramieniem i jednym ruchem pozbawiła go przytomności. Zostało trzech. Już nieco zmęczona próbami dziewczyna ocierając krople potu ze skroni skupiła się w sobie, robiąc kolejne podejście do tej specyficznej techniki. Drobne iskry pojawiły się wokół jej ramion, gdy gromadziła energię. Oczywiście, że chcieli ją powstrzymać, ale nie dała się złapać – przecież nie będzie stać jak słup przy skupianiu Ki. Wyładowania postawiły dęba włoski na karku i przedramionach, już przed wystrzeleniem pozwoliła skoncentrowanej mocy mieszać się ze sobą i czuła jak zbija się losowo w rzeczywistą strukturę, niekontrolowanie krystalizuje w owe raniące pociski. Rozłożyła gwałtownie ramiona i fala diamentowych pocisków, jak burza runęła we wszystkie strony.
Saiyanie wrzasnęli poranieni. Vivian poczuła ukłucie wyrzutów sumienia – nie chciała się zniżać do ich poziomu, ale nie wyglądało na to, żeby miało ich to zabić. Jeden Nashi zemdlał… Śmiechu warte. Powinni cieszyć się, że wokół nie było żywej duszy i mieszkańcy wioski uciekli w popłochu, inaczej zostaliby skatowani póki jeszcze byli nieprzytomni. Po co tracić na nich siły i sprawdzać co umie? Powinna ich od razu znokautować i lecieć dalej…
Impuls. Nagły, zimny, przeszywający lodem dreszcz. Ósemka poczuła energię Raziela, jego Ki sunącą w stronę… Wioski Kuro. Czuć było od niego szałem i morderczymi skłonnościami, cuchnęło tak samo jak Nashich którzy tutaj zabijali cywili. Zadrżała, przejęta myślą, nie chcąc podejrzewać co może tam zrobić i w jednej chwili przygryzła wargę do krwi. Smak posoki otrzeźwił ją. Zależnie jak by kto na to spojrzał – błędem byłoby pozwolić mu działać, bądź na łeb, na szyje lecieć za nim. Nie była ani bohaterem, ani tchórzem. Choć się za takiego miała, nie mogła pozwolić by strach przejął nad nią kontrolę. Oczywiście, że nie mogła pozwolić by Raziel poczynał sobie jak chciał, choćby i był pod wpływem serum.
Nie sztuką było pozbawić ostatnich dwóch, poranionych żołnierzy świadomości. Sekundę potem wyciszyła, choć z największym trudem swoją Ki i włączyła niewidzialność. Ósemka wzbiła się do lotu, pragnąc ze wszystkich sił uprzedzić przyrodniego brata przed dotarciem do celu.
OOC ---> Koniec treningu
[zt] ---> Wioska Kuro
Gdyby Vivian nie była wściekła, poczułaby mdłości… Widok ciał wywołałby torsje i kolejną falę żalu, ale… Nie. Czuła wyłącznie zimną, lodową furię, tak dobrze jej znane uczucie, pochłaniające umysł w tak krytycznych chwilach. Niemal za tym tęskniła. W tym stanie nie patrzyła co się z nią dzieje, co się może z nią stać. Instynkt samozachowawczy się wyłączał, myśli się zamgliły, uczucia deptała. Tak samo jak zablokowała pewne poczucie przyzwoitości. Stawała się tym czego się po cichu obawiała, z czym tak walczyła – maszyną do walki. Serce wypełniła spokojna rezygnacja. Nie znała innego sposobu… Tak uparcie chciała stać się silniejsza by coś zmienić, unikając gniewu i nienawiści, a jednak… Gdzieś tam to tkwiło niby niezagojona rana. Od tego jeden krok w dół i zacznie zabijać bez wahania.
Wrzaski, przekleństwa. Och, jaką oni mieli z tego radochę. Dziewczyna poczuła obrzydzenie widząc zachwyt i autentyczny entuzjazm na twarzy tych durnych małp… Śmiali się. Zadała sobie jeszcze raz pytanie czy to serum czy odkryli karty, pokazując swą prawdziwą naturę. Oczy im błyszczały, obnażyli zęby w okrutnych uśmiechach, żartowali, robili wyścig kto w ciągu minut zabije więcej osób… Z ohydną przyjemnością zajmowali się destrukcją wioski.
Nie na długo.
Nie myślała o tym co robi, w jednej chwili stała kilka metrów dalej, w drugiej była między nimi, ciało ruszyło samo. Ósemka dopadła najbliższego wojownika, gdy unosił dłoń by wysadzić jedną z ocalałych chat. Jej palce zacisnęły się na jego wyciągniętym nadgarstku i z cichym trzaskiem połamały ochraniacz. Był silny, czuła to. Na tyle by rozpętać tu piekło... Ale nie na tyle by zablokować jej pięść. Błyskawicznym ruchem na poziomie żeber przebiła pancerz, skórę, mięśnie i zgruchotała kości. Małpa spojrzała na nią najpierw z zaskoczeniem, lecz nim zdążyła wrzasnąć z bólu jej łokieć uderzyła ją w kark. Nashi padł zemdlony. Nie, nie umrze od rany ani z upływu krwi, ale gdy się obudzi nie będzie z bólu w stanie walczyć. Nie jest nią, by móc gryźć i kopać w agonii.
Ćwierć sekundy później stała przed dwójką używającą miotaczy laserowych. Ci byli najsłabsi… Z tą bandą troglodytów poradzi sobie sama… Własnoręcznie. Zaskoczeni, zaklęli widząc jasnowłosą dziewczynę w za dużej kurtce i z rozpalonymi lodem czerwonymi tęczówkami. Nie zdążyli wycelować, bo wytrąciła im sprzęt z dłoni. Vivian przykucnęła, wsparła się na obu rękach i podcięła obu szybkim kopniakiem. Ledwie nogi wojowników oderwały się od powierzchni obaj zostali złapani za szyję, halfka uniosła zgiętą nogę i tyły ich karku miały bliskie spotkanie z jej stawem kolanowym. Tak bliskie, że odpłynęli.
Nie czuła strachu. Nie o siebie oczywiście. Wyczuwała wyraźnie, że wioski, choć na początku atakowane, teraz przestały być zagrożone – wszystko skupiło się w miastach, w Pałacu i w Akademii. Pobieżnie przeskanowała planetę. Kuro? April? Chepri… Nie, nie mogła tam się ruszyć dopóki na tych terenach krążyły małpy z przerośniętym ego, zabawiające się w mordobicie cywili. Zdusiła niepokojąco tęskną ochotę by znaleźć się wśród buntowników i przygryzła policzek od środka. Jej miejsce jest tu. To był jej priorytet i nie obchodziło jej za grosz, czy Trener potem pociągnie ją do odpowiedzialności czy zostanie zlinczowana przed tłumem. Nikt nie będzie rozrabiał i zabijał bezbronnych, nie na jej warcie. Nikt jej nie przemówi do rozsądku, że ma się schować i to przeczekać.
Coś trafiło ją w ramę. Wolno odwróciła głowę, oczy beznamiętnie spojrzały na wypaloną dziurę na ramieniu. Brązowa skóra ubrania nie wytrzymała pocisku z miotacza, ale pancerz pod spodem nie został nawet zarysowany. Vivian powoli uniosła wzrok, by ujrzeć, że pozostała szóstka Nashich w końcu raczyła zauważyć, że mają przeciwnika. Tylko jeden z nich miał miotacz, reszta posługiwała się własną Ki. Patrzyli na nią ze złością i dziwną ekscytacją, jaką widzi morderca na widok potencjalnej ofiary. Dobrze. Dali sobie spokój z mordowaniem i złapali haczyk, pokrzykując do siebie coś mało uprzejmego na jej temat. Coś o zakichanej dziwce? Mówcie co chcecie, póki ostrzycie zębiska tylko na mnie, wszystko idzie po mojej myśli. Wystarczy ich urazić, wyzwać i już lecą na oślep do walki. Brutalność Saiyan ma swoje plusy, w szale nie myślą i łatwo nimi manipulować. Ósemka zmrużyła powieki i ukłoniła się im drwiąco. Gdy się wyprostowała, wyciągnęła dłoń i kiwnęła zaczepnie palcem wskazującym. Nie miała co strzępić języka, to było bardzo wymowne zaproszenie do tańca.
Rzucili się na nią jednocześnie. Vivian zbierała energię odkąd stanęła w poprzedniej wiosce i teraz uwolniła ją nagle, gdy byli kilka centymetrów od niej. Stała spokojnie. Podmuch Ki był tak silny, że zawaliły się dymiące szkielety chat, wojowników odrzuciło jak zwiędłe liście. Dwóch z nich jęknęło, dotykając ramion, wszyscy bez wyjątku zbierali się z zakrwawionej ziemi. Amatorzy, nawet nie zdołali utrzymać się w powietrzu. Unosząc dłoń by poprawić włosy, Natto ujrzała nitkę krwi i niewielkie zadrapanie na wierzchu dłoni. Nie, to nie było zadrapanie… Z małej ranki wystawało coś ostrego, jak kawałek szkła. Wyjęła to dwoma palcami, obracając w palcach jasny okruch o zaostrzonych, nierównych krawędziach. Jej Kiaiho sprawiło, że coś się rozprysło i ją zraniło? Od odłamka wielkości paznokcia wyczuwała Ki, swoją KI… Zmarszczyła brwi i podskoczyła nagle, bo te karykatury wojowników dopiero teraz się podniosły i wystrzelili w nią pociski.
Znalazła się za ich plecami, myśląc nad genezą powstania owego odłamka. Jej zmiana podejścia do walki wyraźnie się im nie spodobała…
- Walcz z nami twarzą w twarz, jak mężczyzna, dziwko! Najpierw zachodzisz nas od tyłu a teraz zlewasz ciepłym moczem!
Vivian zignorowała to, znów gromadząc w sobie Ki. Tym razem postanowiła skoncentrować się bardziej i spróbować wytworzyć więcej tego typu pocisków… Jeśli to faktycznie jej sprawka i nie trafiła w szybę wcześniejszą akcją defensywną. Może uda się jej sprowadzić energię do postaci innej niż energetyczna kula albo promień… Krystalizacja Ki. Odruchowo odbiła kilka blastów i po jej skroni przebiegła iskra. Jej poziom mocy pozostawał niewykrywalny, poza momentami gdy używała energii oczywiście, ale pozwalała mu wzrosnąć ledwie o kilka jednostek. Na nich nie trzeba było więcej.
- Do ku*wy, zapłacisz za to gówniaro, będziesz jeszcze buty nam lizać! – warknął ten najbardziej wściekły. – Nie masz jaj by walczyć z nami bez podchodów, co?
Była szybka. Jej kolano uderzyło w podbrzusze i Sayian wydał z siebie cichy, zabawny pisk. Strach pomyśleć co by było, gdyby trafiła niżej. Dłoń Vivian zacisnęła się na jego szyi, uniosła go charczącego wysoko i spomiędzy rozczochranej, pokrytej kurzem grzywki spoglądało na niego oko. Tęczówka tętniąca szkarłatem, spokojną wściekłością palącą zimnym płomieniem, cieniem zmęczenia i o wiele wyraźniejszą determinacją. Wzrok mówiący Daj mi tylko powód, a zrobię to.
- Stul pysk. – powiedziała cicho, acz wyraźnie dziewczyna. Nie drżała ze strachu czy zdenerwowania, ale z nieokreślonego sprzeciwu wobec wszystkiego, co się teraz na Vegecie działo. Miała cholernie dość chorych zasad, spaczonego sposobu w jakim traktuję się tu każdego i szalonego władcy, mającego ich za swoje marionetki, rozlewające krew ku jego rozrywce. – Jesteście bandą śmierdzących sku*wieli. Jest mi niedobrze jak na was patrzę.
Puściła go, zrobiła szybki obrót i kopniakiem posłała go na najbliższą chatę. Przebił z trzy ściany w domu i zarył w czerwony piach w oddali, pół kilometra od wioski. Trochę czasu minie nim się ocknie. Vivian strzyknęła nadgarstkami poprawiając rękawiczki i nim piątka Nashich się na nią rzuciła, wzleciała na pół metra w górę i rozłożyła gwałtownie ramiona, uwalniając energię. Zadziałało, jednak nie tak silnie jak sądziła. Wśród o wiele słabszego podmuchu jej Ki wytworzyła nieregularne kryształowe struktury, które pchane tą siłą, wystrzeliły przed siebie w każdą możliwą stronę. Kilka z nich Saiyanie zdążyli odbić, ale nie po to były ostre i spiczaste – powbijały się w ich ramiona, nogi, z satysfakcją zauważyła, że były w stanie przebić się przez pancerz albo na wylot przez dłoń. Daleko jednak było temu do doszlifowanej techniki i zrozumienia, czemu jej Ki ma taką właściwość.
Doskoczyła do rannego i kantem dłoni trafiła w podstawę czaszki. Padł jak długi. Drugiemu wywinęła się pod ramieniem i jednym ruchem pozbawiła go przytomności. Zostało trzech. Już nieco zmęczona próbami dziewczyna ocierając krople potu ze skroni skupiła się w sobie, robiąc kolejne podejście do tej specyficznej techniki. Drobne iskry pojawiły się wokół jej ramion, gdy gromadziła energię. Oczywiście, że chcieli ją powstrzymać, ale nie dała się złapać – przecież nie będzie stać jak słup przy skupianiu Ki. Wyładowania postawiły dęba włoski na karku i przedramionach, już przed wystrzeleniem pozwoliła skoncentrowanej mocy mieszać się ze sobą i czuła jak zbija się losowo w rzeczywistą strukturę, niekontrolowanie krystalizuje w owe raniące pociski. Rozłożyła gwałtownie ramiona i fala diamentowych pocisków, jak burza runęła we wszystkie strony.
Saiyanie wrzasnęli poranieni. Vivian poczuła ukłucie wyrzutów sumienia – nie chciała się zniżać do ich poziomu, ale nie wyglądało na to, żeby miało ich to zabić. Jeden Nashi zemdlał… Śmiechu warte. Powinni cieszyć się, że wokół nie było żywej duszy i mieszkańcy wioski uciekli w popłochu, inaczej zostaliby skatowani póki jeszcze byli nieprzytomni. Po co tracić na nich siły i sprawdzać co umie? Powinna ich od razu znokautować i lecieć dalej…
Impuls. Nagły, zimny, przeszywający lodem dreszcz. Ósemka poczuła energię Raziela, jego Ki sunącą w stronę… Wioski Kuro. Czuć było od niego szałem i morderczymi skłonnościami, cuchnęło tak samo jak Nashich którzy tutaj zabijali cywili. Zadrżała, przejęta myślą, nie chcąc podejrzewać co może tam zrobić i w jednej chwili przygryzła wargę do krwi. Smak posoki otrzeźwił ją. Zależnie jak by kto na to spojrzał – błędem byłoby pozwolić mu działać, bądź na łeb, na szyje lecieć za nim. Nie była ani bohaterem, ani tchórzem. Choć się za takiego miała, nie mogła pozwolić by strach przejął nad nią kontrolę. Oczywiście, że nie mogła pozwolić by Raziel poczynał sobie jak chciał, choćby i był pod wpływem serum.
Nie sztuką było pozbawić ostatnich dwóch, poranionych żołnierzy świadomości. Sekundę potem wyciszyła, choć z największym trudem swoją Ki i włączyła niewidzialność. Ósemka wzbiła się do lotu, pragnąc ze wszystkich sił uprzedzić przyrodniego brata przed dotarciem do celu.
OOC ---> Koniec treningu
[zt] ---> Wioska Kuro
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Pon Sty 25, 2016 3:25 pm
Obudził mnie tępy ból głowy. Co do jasnej cholery się działo? Po chwili przypomniałam sobie całe wydarzenia, które miały miejsce w pałacu. Bałam się trochę otworzyć oczy. Czułam jedynie ogromne pokłady kurzu i zimno, które przeszywało całe moje ciało. Leżałam gdzieś, czyżby to jakieś łóżko? Powoli odchyliłam jedną powiekę. Byłam sama, a znajdowałam się w moim rodzinnym domu. Natychmiast wstałam, ale to była zła decyzja, bo lekko się zakołysałam i musiałam się złapać stolika obok, aby nie upaść. Daichi przyprowadził mnie do naszego domu, w którym oboje tak wiele prześlijmy. W którym zostawił mnie samą, a naszego ojca zamordował. Wszystkie wspomnienia jakby wróciły, a ja sama zapomniałam o wydarzeniach, które miały miejsce w pałacu. A więc to było to bezpieczne miejsce? Niemożliwe.
Podeszłam powoli do okna. Chciałam określić jakąś sytuację, jakąś ucieczkę. Przecież muszę wrócić. On tam jest sam. Przeze mnie, a teraz musi sam zmierzyć się z własnym strachem. Jednak za oknem ujrzałam mały statek i jego. Coś przy nim majstrował i nie miał zbyt przyjemnej miny. Próbowałam z daleka go rozgryźć. Czułam jego złość, czyli coś się zepsuło? Jakaś część? No tak, teraz na pewno nie będzie mu tak łatwo ją zdobyć. Nie podczas rebelii. Czyli nie mogliśmy odlecieć, wiec dla mnie płynął z tego prosty wniosek. Muszę wracać do Kuro i znaleźć odpowiednią drogę, aby zrobić to bez wiedzy brata, nawet jeżeli dogadał to z Kuro. Biorąc pod uwagę wydarzenia, które miały miejsce jest to całkiem prawdopodobne, w końcu nawet Hikaru nie zareagował na jego obecność. Jeżeli tak było, to nikt nie raczył mnie poinformować o tym? Byłam wściekła, ale nawet nie wiadomo na kogo powinnam być. We czwórkę na pewno zwiększylibyśmy swoje szanse, zwłaszcza, że Daichi był ode mnie dużo silniejszy. Nie dorównywał Kuro, ale jego moc nie jest taka mała jak moja.
Musiałam obmyślić plan ucieczki, bo przecież nie wyjdę tak po prostu drzwiami i nie ucieknę, nie dam rady. Byłam w do dupy położeniu, a najgorsze, że nie miałam po prostu czasu na zastanawianie się nad sobą. Już miałam wyjść z pokoju, gdy nagle go usłyszałam lub też poczułam? Nie umiałam tego wytłumaczyć, ale mój mistrz nie wzywał mnie, ale energię. Potrzebował jej, czyżby planował…? Nigdy nie wiedziałam tego na żywo i przeklinałam w duchu, że i tym razem mi się nie uda, takie widowisko, a mnie to ominie? Jednak jego wołanie było dosyć wyraźne, oczekuje tego ode mnie.
Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Oddanie energii od razu mnie zidentyfikuje i na pewno się stąd wyrwę, ale czy bez mojej pomocy Hikaru sobie poradzi? Wciąż byłam osłabiona, więc byłam pewna, że nie uda mi się przemienić na drugi poziom. Zdecydowałam. Są ważniejsze rzeczy niż moje zachcianki. Skupiłam całą swoją energię, a moje włosy lekko się uniosły i zalśniły złotem, a dookoła mnie zaświeciła złota aura. Musiałam się śpieszyć, bo wiedziałam, że brat to już wyczuł i zaraz będę w niebezpieczeństwie, uniosłam dłonie oddając wszystko co mam. W tym samym momencie Daichi wparował przez okno, a moje włosy wróciły do normy, zaś ja sama poczułam się słabo i opadałam na łóżko. Oddałam wszystko, co mogłam. Na wyższy poziom nie dam rady się wznieść. Gniew brata była nie do opisania, jego oczy błyszczały, a on sam był również przemieniony. Poczułam jak wymierza mi siarczystego kopniaka prosto w żebra. Złamałam się niemalże w pół. Byłam osłabiona po pierwsze po dawce leku, który wcześniej dostałam, a po drugie po przemianie i oddaniu energii.
Occ: Hikaru, oddaje Ci z ssj 34 785, zostawiam sobie resztę 2319*15=34 785
Podeszłam powoli do okna. Chciałam określić jakąś sytuację, jakąś ucieczkę. Przecież muszę wrócić. On tam jest sam. Przeze mnie, a teraz musi sam zmierzyć się z własnym strachem. Jednak za oknem ujrzałam mały statek i jego. Coś przy nim majstrował i nie miał zbyt przyjemnej miny. Próbowałam z daleka go rozgryźć. Czułam jego złość, czyli coś się zepsuło? Jakaś część? No tak, teraz na pewno nie będzie mu tak łatwo ją zdobyć. Nie podczas rebelii. Czyli nie mogliśmy odlecieć, wiec dla mnie płynął z tego prosty wniosek. Muszę wracać do Kuro i znaleźć odpowiednią drogę, aby zrobić to bez wiedzy brata, nawet jeżeli dogadał to z Kuro. Biorąc pod uwagę wydarzenia, które miały miejsce jest to całkiem prawdopodobne, w końcu nawet Hikaru nie zareagował na jego obecność. Jeżeli tak było, to nikt nie raczył mnie poinformować o tym? Byłam wściekła, ale nawet nie wiadomo na kogo powinnam być. We czwórkę na pewno zwiększylibyśmy swoje szanse, zwłaszcza, że Daichi był ode mnie dużo silniejszy. Nie dorównywał Kuro, ale jego moc nie jest taka mała jak moja.
Musiałam obmyślić plan ucieczki, bo przecież nie wyjdę tak po prostu drzwiami i nie ucieknę, nie dam rady. Byłam w do dupy położeniu, a najgorsze, że nie miałam po prostu czasu na zastanawianie się nad sobą. Już miałam wyjść z pokoju, gdy nagle go usłyszałam lub też poczułam? Nie umiałam tego wytłumaczyć, ale mój mistrz nie wzywał mnie, ale energię. Potrzebował jej, czyżby planował…? Nigdy nie wiedziałam tego na żywo i przeklinałam w duchu, że i tym razem mi się nie uda, takie widowisko, a mnie to ominie? Jednak jego wołanie było dosyć wyraźne, oczekuje tego ode mnie.
Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Oddanie energii od razu mnie zidentyfikuje i na pewno się stąd wyrwę, ale czy bez mojej pomocy Hikaru sobie poradzi? Wciąż byłam osłabiona, więc byłam pewna, że nie uda mi się przemienić na drugi poziom. Zdecydowałam. Są ważniejsze rzeczy niż moje zachcianki. Skupiłam całą swoją energię, a moje włosy lekko się uniosły i zalśniły złotem, a dookoła mnie zaświeciła złota aura. Musiałam się śpieszyć, bo wiedziałam, że brat to już wyczuł i zaraz będę w niebezpieczeństwie, uniosłam dłonie oddając wszystko co mam. W tym samym momencie Daichi wparował przez okno, a moje włosy wróciły do normy, zaś ja sama poczułam się słabo i opadałam na łóżko. Oddałam wszystko, co mogłam. Na wyższy poziom nie dam rady się wznieść. Gniew brata była nie do opisania, jego oczy błyszczały, a on sam był również przemieniony. Poczułam jak wymierza mi siarczystego kopniaka prosto w żebra. Złamałam się niemalże w pół. Byłam osłabiona po pierwsze po dawce leku, który wcześniej dostałam, a po drugie po przemianie i oddaniu energii.
Occ: Hikaru, oddaje Ci z ssj 34 785, zostawiam sobie resztę 2319*15=34 785
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Sob Lut 06, 2016 3:12 pm
Staliśmy naprzeciwko siebie. Czułam się dokładnie tak jak wtedy, gdy się z nim pojedynkowałam. Jego kopniak w żebra wywołał u mnie krzyk i przede wszystkim ból. Byłam na podłodze na czworaka łapiąc oddech. Byłam niemalże przekonana, że złamał mi kość. Paliło mnie potwornie, a każdy wdech i wydech był jeszcze gorszy.
Nie rozumiałam jego zachowania, przecież oddałam energię Hikaru, aby mógł stworzyć energetyczną bombę, ale czy może jemu chodziło o coś innego? Może on po prostu nie chciał żeby Kuro wygrał. Powoli podniosłam się na nogi patrząc na niego, jego zimny wzrok przeszywał mnie całą.
- Nienawidzę Cię – syknęłam i mówiłam to w tym momencie całkiem szczerze. Moje włosy znowu zmieniły kolor na złoto. Byłam gotowa walczyć z nim, aby tylko móc wrócić do Kuro. – Pojawiasz się nie wiadomo skąd i próbujesz wywrócić moje życie do góry nogami, może najwyższa pora, abyś zajął się swoim? W tym wieku powinieneś mieć swoje życie. Zejdź mi z drogi, inaczej nie zawaham się zabić Cię.
Złość coraz bardziej mnie ogarniała kiedy patrzyłam na jego ironiczny uśmieszek. Powoli zbliżałam się w jego kierunku chcąc go wyminąć. Poczułam szarpnięcie, odwróciłam się. Na ziemi zobaczyłam pukiel swoich włosów. Teraz sięgały mi lekko za piersi i mimo, że nie było mi ich szkoda, zrozumiałam, że nie puści mnie bez walki i tak też się stało. Za obcięciem włosów krył się kolejny ruch, próbował założyć mi dźwignię, ale odparłam go pięścią. Odbiłam się od ziemi, aby zebrać trochę czasu i przede wszystkim wyjść z niekorzystnej dla mnie pozycji. Domyślałam się, co będzie chciał zrobić, więc obracając się strzeliłam KI blastem w jego kierunku. Odparł go znowu szykując dla mnie kontrę, tym razem w postaci kopniaka prosto w twarz. Ledwo go odparłam podnosząc się do góry i zasłaniając się rękoma. Krzyknęłam z bólu, gdyż czułam, jak bardzo napiera na moje nadgarstki wchodząc na wyższy poziom. Byłam zbyt zmęczona, aby iść jego śladem, ale wiedziałam, że jeżeli tego nie zrobię to przegram. Poczułam jak złapał mnie za ręce stojąc tuż za mną. Wygięłam się, bo już podejrzewałam, co chce zrobić, zaczęłam się szarpać próbując go kopnąć. Długo nie musiałam czekać, aż poczułam silne uderzenie w plecy. Był dużo silniejszy niż kiedy się z nim ostatnio mierzyłam. Nie miałam teraz najmniejszych szans z nim. I w tym wszystkim nawet nie chodziło o moją siłę, a przynajmniej nie tylko o nią. Poleciałam kawałek dalej tamując uderzenie rękami. Dom, w którym kiedyś mieszkaliśmy zamienił się w jedno pobojowisko. W nerwach zaczął strzelać blastami we mnie, wstałam i uciekłam z domu i cudem mi się udało tuż przed jego final flashem. Próbowałam złapać trochę powietrza na zewnątrz i przy okazji patrzyłam na ruiny. To było dla mnie bardzo bolesne, ale zaczęłam go szczerze nienawidzić. Stanął naprzeciwko mnie ewidentnie z siebie zadowolony. Wstałam powoli, byłam cała obolała, ale tak bardzo chciałam stanąć obok Kuro, że nic mnie nie powstrzyma, ani nikt.
- Odchodzę raz na zawsze, czy to Ci się podoba, czy nie. – powiedziałam stanowczo, odwróciłam się do niego plecami i tylko jeden moment uratował mnie. On próbował zadać mi cios prosto w brzuch, a ja dając z siebie wszystko zamieniłam się na kolejny poziom, zamachnęłam się i z całej siły zaserwowałam mu potężny cios. – Nie w brzuch psycholu! Jestem w ciąży!
Wykrzyknęłam głośno dysząc. Daichi znowu wywołał u mnie drugą formę, a co więcej. Powiedziałam to, czego nie chciałam, ale taka była prawda. Nie mówiłam o tym nikomu, nie było czasu, przecież musieliśmy obalić króla, nie było czasu na moje wyznania. Nie chciałam żeby to on był pierwszą osobą, która pozna mój sekret. Tak, to dlatego pozwoliłam się wchłonąć Dragotowi. Chciałam abym, abyśmy byli bezpieczni. Jedyną osobą, która mogła coś podejrzewać była Kaede, w końcu to Bogini. Patrzyłam na niego, jak powoli się podnosi, a gdy na mnie spojrzał, byłam pewna jednego. On nic nie ustalał z Kuro.
Occ: Trening start
Tym razem żeby nie było - grałam w fabule wcześniej.
Nie rozumiałam jego zachowania, przecież oddałam energię Hikaru, aby mógł stworzyć energetyczną bombę, ale czy może jemu chodziło o coś innego? Może on po prostu nie chciał żeby Kuro wygrał. Powoli podniosłam się na nogi patrząc na niego, jego zimny wzrok przeszywał mnie całą.
- Nienawidzę Cię – syknęłam i mówiłam to w tym momencie całkiem szczerze. Moje włosy znowu zmieniły kolor na złoto. Byłam gotowa walczyć z nim, aby tylko móc wrócić do Kuro. – Pojawiasz się nie wiadomo skąd i próbujesz wywrócić moje życie do góry nogami, może najwyższa pora, abyś zajął się swoim? W tym wieku powinieneś mieć swoje życie. Zejdź mi z drogi, inaczej nie zawaham się zabić Cię.
Złość coraz bardziej mnie ogarniała kiedy patrzyłam na jego ironiczny uśmieszek. Powoli zbliżałam się w jego kierunku chcąc go wyminąć. Poczułam szarpnięcie, odwróciłam się. Na ziemi zobaczyłam pukiel swoich włosów. Teraz sięgały mi lekko za piersi i mimo, że nie było mi ich szkoda, zrozumiałam, że nie puści mnie bez walki i tak też się stało. Za obcięciem włosów krył się kolejny ruch, próbował założyć mi dźwignię, ale odparłam go pięścią. Odbiłam się od ziemi, aby zebrać trochę czasu i przede wszystkim wyjść z niekorzystnej dla mnie pozycji. Domyślałam się, co będzie chciał zrobić, więc obracając się strzeliłam KI blastem w jego kierunku. Odparł go znowu szykując dla mnie kontrę, tym razem w postaci kopniaka prosto w twarz. Ledwo go odparłam podnosząc się do góry i zasłaniając się rękoma. Krzyknęłam z bólu, gdyż czułam, jak bardzo napiera na moje nadgarstki wchodząc na wyższy poziom. Byłam zbyt zmęczona, aby iść jego śladem, ale wiedziałam, że jeżeli tego nie zrobię to przegram. Poczułam jak złapał mnie za ręce stojąc tuż za mną. Wygięłam się, bo już podejrzewałam, co chce zrobić, zaczęłam się szarpać próbując go kopnąć. Długo nie musiałam czekać, aż poczułam silne uderzenie w plecy. Był dużo silniejszy niż kiedy się z nim ostatnio mierzyłam. Nie miałam teraz najmniejszych szans z nim. I w tym wszystkim nawet nie chodziło o moją siłę, a przynajmniej nie tylko o nią. Poleciałam kawałek dalej tamując uderzenie rękami. Dom, w którym kiedyś mieszkaliśmy zamienił się w jedno pobojowisko. W nerwach zaczął strzelać blastami we mnie, wstałam i uciekłam z domu i cudem mi się udało tuż przed jego final flashem. Próbowałam złapać trochę powietrza na zewnątrz i przy okazji patrzyłam na ruiny. To było dla mnie bardzo bolesne, ale zaczęłam go szczerze nienawidzić. Stanął naprzeciwko mnie ewidentnie z siebie zadowolony. Wstałam powoli, byłam cała obolała, ale tak bardzo chciałam stanąć obok Kuro, że nic mnie nie powstrzyma, ani nikt.
- Odchodzę raz na zawsze, czy to Ci się podoba, czy nie. – powiedziałam stanowczo, odwróciłam się do niego plecami i tylko jeden moment uratował mnie. On próbował zadać mi cios prosto w brzuch, a ja dając z siebie wszystko zamieniłam się na kolejny poziom, zamachnęłam się i z całej siły zaserwowałam mu potężny cios. – Nie w brzuch psycholu! Jestem w ciąży!
Wykrzyknęłam głośno dysząc. Daichi znowu wywołał u mnie drugą formę, a co więcej. Powiedziałam to, czego nie chciałam, ale taka była prawda. Nie mówiłam o tym nikomu, nie było czasu, przecież musieliśmy obalić króla, nie było czasu na moje wyznania. Nie chciałam żeby to on był pierwszą osobą, która pozna mój sekret. Tak, to dlatego pozwoliłam się wchłonąć Dragotowi. Chciałam abym, abyśmy byli bezpieczni. Jedyną osobą, która mogła coś podejrzewać była Kaede, w końcu to Bogini. Patrzyłam na niego, jak powoli się podnosi, a gdy na mnie spojrzał, byłam pewna jednego. On nic nie ustalał z Kuro.
Occ: Trening start
Tym razem żeby nie było - grałam w fabule wcześniej.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Nie Lut 07, 2016 10:58 pm
Patrzyłam wprost w jego czarne oczy, tylko tym razem to ja czułam się górą. Po raz pierwszy czułam jego strach, który o dziwo napawał mnie do działania. Triumfowałam. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego mogę poczuć, było to dziwne uczucie dla mnie. Obrócić negatywne uczucia osoby trzeciej we własną siłę. Byłam gotowa podjąć się nawet ostatniego kroku, a przynajmniej tak mi się wydawało. Teraz stawałam w obronę nie tylko swoją, byłam jeszcze odpowiedzialna za kogoś jeszcze. Wiedziałam, że jeżeli teraz tego nie zrobię, on nie da mi żyć, jeżeli ujdzie przy życiu to będzie się w nim ciągle pojawiał.
- Tak, dobrze słyszałeś, a co więcej. To zobowiązuje mnie do bycia względną dla Ciebie. Ty i Zell nie zniszczycie mojej rodziny – warknęłam w jego kierunku, a po chwili usłyszałam śmiech. Próbował mnie nim zmylić, czy faktycznie tak się zachowywał.
- Myślisz, że jak masz te dwadzieścia trzy lata to możesz się udawać za dorosłą? Jesteś żałosna, tak jak ten Twój kochaś. Zell go zniszczy, nie wiesz, że to wszystko było zaplanowane? To nie wy decydowaliście o tym, jak to się potoczy. Poza tym on nie wygra tylko zdechnie i wszyscy zapomną o jego istnieniu. Z Tobą włącznie - jego głos wydawał się pewny siebie, ale ja też nie ustępowałam. Uśmiechnęłam się ironicznie zakładając ręce na klatce piersiowej. O dziwo kompletnie nie działało, co on do mnie mówił, odbijało się to ode mnie jak od ściany. Nagle ku mojemu zaskoczeniu pojawił się srebrny wilk. Nikt mi nie musiał mówić, do kogo należał. Zrobiło mi się od razu cieplej na sercu wiedząc, że żyje.
Kochanie, poczekaj na mnie, niedługo do Ciebie dołączę, mam Ci coś do powiedzenia. – pomyślałam patrząc na srebrną poświatę, chciałabym tam być i pomóc mu, jeżeli nie walką to chociaż duchowo. Było mi ciężko, nie mogłam go wspierać w chwili, gdy tego potrzebował, a to już nie pierwszy raz. Czy, aby na pewno byłam dla niego odpowiednią osobą? Niestety to zamyślenie wprowadziło mnie w lekki błąd. Poczułam ból w okolicy twarzy, cholerne pieczenie. Lekko się ugięłam, a z nosa zaczęła sączyć mi się krew. Szybko się podniósł na nogi.
Wyciągnął coś, co chciał mi podać, ale szybko zablokowałam mu rękę. Kolejne gówno, które chciał mi wstrzyknąć, ale nie mogłam mu na to pozwolić. Ciągle pozostałam w swojej przemianie, ale nie byłam jeszcze do końca przyzwyczajona do niej. Na dodatek oddałam połowę swojej energii dla Hikaru. Trzymaliśmy się za nadgarstki blokując swoje dalsze posunięcie, jednak brat szybko znalazł na to technikę, z całej siły przyładował mi stopą w kolano. Syknęłam z bólu i lekko rozluźniłam uścisk, co tylko mu pomogło złapać mnie za głowę. Już wiedziałam co chciał zrobić, cudem wymierzyłam mu siarczysty cios w krocze. Pomogło, puścił natychmiast, a ja nabrałam lekkiej odległości. Mieliśmy podobny poziom mocy, a ta walka będzie trwała w nieskończoność jeżeli dalej tak pójdzie. Tyle, że ja nie miałam czasu, po pierwsze Kuro, po drugie coraz gorzej się czułam, było mi słabo, ale nie mogłam dać po sobie tego poznać.
Chciałam, aby to wszystko się nie wydarzyło, abym nie skazywała Kuro na śmierć. Abyśmy mogli leżeć w łóżku okładając się poduszkami i śmiejąc się. Bym mogła go zaczepiać, a w zamian za to otrzymywała porcję łaskotek, od których bym się broniła. Nie chciałam tutaj stać ani tutaj być. Jedyne, co utrzymywało mnie przy jakiejkolwiek nadziei był ten wilk, w którego Kuro musiał włożyć energię. Żyje i wydaje się silniejszy niż kiedykolwiek.
Occ: Koniec treningu
- Tak, dobrze słyszałeś, a co więcej. To zobowiązuje mnie do bycia względną dla Ciebie. Ty i Zell nie zniszczycie mojej rodziny – warknęłam w jego kierunku, a po chwili usłyszałam śmiech. Próbował mnie nim zmylić, czy faktycznie tak się zachowywał.
- Myślisz, że jak masz te dwadzieścia trzy lata to możesz się udawać za dorosłą? Jesteś żałosna, tak jak ten Twój kochaś. Zell go zniszczy, nie wiesz, że to wszystko było zaplanowane? To nie wy decydowaliście o tym, jak to się potoczy. Poza tym on nie wygra tylko zdechnie i wszyscy zapomną o jego istnieniu. Z Tobą włącznie - jego głos wydawał się pewny siebie, ale ja też nie ustępowałam. Uśmiechnęłam się ironicznie zakładając ręce na klatce piersiowej. O dziwo kompletnie nie działało, co on do mnie mówił, odbijało się to ode mnie jak od ściany. Nagle ku mojemu zaskoczeniu pojawił się srebrny wilk. Nikt mi nie musiał mówić, do kogo należał. Zrobiło mi się od razu cieplej na sercu wiedząc, że żyje.
Kochanie, poczekaj na mnie, niedługo do Ciebie dołączę, mam Ci coś do powiedzenia. – pomyślałam patrząc na srebrną poświatę, chciałabym tam być i pomóc mu, jeżeli nie walką to chociaż duchowo. Było mi ciężko, nie mogłam go wspierać w chwili, gdy tego potrzebował, a to już nie pierwszy raz. Czy, aby na pewno byłam dla niego odpowiednią osobą? Niestety to zamyślenie wprowadziło mnie w lekki błąd. Poczułam ból w okolicy twarzy, cholerne pieczenie. Lekko się ugięłam, a z nosa zaczęła sączyć mi się krew. Szybko się podniósł na nogi.
Wyciągnął coś, co chciał mi podać, ale szybko zablokowałam mu rękę. Kolejne gówno, które chciał mi wstrzyknąć, ale nie mogłam mu na to pozwolić. Ciągle pozostałam w swojej przemianie, ale nie byłam jeszcze do końca przyzwyczajona do niej. Na dodatek oddałam połowę swojej energii dla Hikaru. Trzymaliśmy się za nadgarstki blokując swoje dalsze posunięcie, jednak brat szybko znalazł na to technikę, z całej siły przyładował mi stopą w kolano. Syknęłam z bólu i lekko rozluźniłam uścisk, co tylko mu pomogło złapać mnie za głowę. Już wiedziałam co chciał zrobić, cudem wymierzyłam mu siarczysty cios w krocze. Pomogło, puścił natychmiast, a ja nabrałam lekkiej odległości. Mieliśmy podobny poziom mocy, a ta walka będzie trwała w nieskończoność jeżeli dalej tak pójdzie. Tyle, że ja nie miałam czasu, po pierwsze Kuro, po drugie coraz gorzej się czułam, było mi słabo, ale nie mogłam dać po sobie tego poznać.
Chciałam, aby to wszystko się nie wydarzyło, abym nie skazywała Kuro na śmierć. Abyśmy mogli leżeć w łóżku okładając się poduszkami i śmiejąc się. Bym mogła go zaczepiać, a w zamian za to otrzymywała porcję łaskotek, od których bym się broniła. Nie chciałam tutaj stać ani tutaj być. Jedyne, co utrzymywało mnie przy jakiejkolwiek nadziei był ten wilk, w którego Kuro musiał włożyć energię. Żyje i wydaje się silniejszy niż kiedykolwiek.
Occ: Koniec treningu
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Pon Lut 15, 2016 11:46 pm
Wpatrywałam się w srebrnego wilka i widziałam go. Mój wojownik o kruczoczarnych roztarganych włosach i czarnych jak smoła oczach, które tak mnie przenikały. Jego powaga. Zapach skoszonej trawy i lekki powiek wiatru. Palce ześlizgują się po brwiach. nosie ,ustach... Widzę zmarszczki wokół oczu, gdy się uśmiecha, lekki zarost na policzkach, mocno zarysowany podbródek. Czuje jak mięśnie napinają się pod tym dotykiem. Jesteś tak blisko i taki nierealny. Kompletna ciemność wyostrza mi zmysły- Palce zsuwają się niżej .dotykam szyi, ramion, torsu, Czuje Twój zapach, ciepło, szalone bicie serca. Przegryzam dolną wargę, tak jakbym chciała się rozgryźć. Dotknij mnie dotknij chłodna ręką ja płonę cała, całuj mnie, całuj powoli bym się lękać nie musiała nagłych wzruszeń, przypływów gorących drgań rozkosznych, uniesień falujących zapadania w szarości, wirowania w błękicie, dotknij, całuj, ogarnij świętą ciszę czekania, dotknij, całuj, wypełnij słodką przestrzeń istnienia, dotknij, całuj, zapomnij się we mnie westchnieniem niech samotność będzie tylko cieniem.
Zeszłam na ziemię, a raczej na Vegetę, niestety poświata zniknęła. Szkoda, dodawała mi wielkiego ducha odwagi. Automatycznie przeniosłam dłoń na swój brzuch. To niesprawiedliwe, niektórzy mogą mieć spokojne życie, a nam to nie jest przeznaczone. Gdy to się skończy i jeżeli to przeżyjemy chciałabym zamieszkać gdzieś z dala od wszystkich. Czułam jak jego energia nagle wzrasta, czy się przemienił, co się stało? A Co z Genki, którą rzucił Hikaru? swoje myśli skupiałam wokół tego, co działo się w pałacu. Wyczułam jeszcze jedną energię, Hazard? Dzięki Kaede! na pewno pomoże, nim ja zdarzę dotrzeć do niego. Muszę tylko zamordować własnego brata. Albo przynajmniej go zablokować na jakiś czas. Jednak on wcale nie miał zamiaru się poddać ani dać mi chociaż trochę spokoju.
- Dawaj przyjemniaczku, na co czekasz – rzuciłam uśmiechając się sardonicznie w stronę brata. Byłam gotowa na wszystko, a już na pewno na jego ciosy. Wpatrywaliśmy się w siebie, tak jak jeszcze nigdy do tej pory. Po raz pierwszy uczuciem jakim g darzyłam była czysta nienawiść i chęć zemsty. Za zniszczenie dzieciństwa, za wprowadzenie mnie w kompleksy, za brak akceptacji Kuro, za wieczne wpierdzielanie się do mojego życia. On również się uśmiechnął. Ktoś z boku mógłby teraz powiedzieć, że to tylko sparing.
- Skoro zostanę wujkiem to muszę się Tobą odpowiednio zająć. – syknął cicho powoli zwiększając swoją moc. Byłam dosyć osłabiona, ale coś dodało mi skrzydeł. Może rodzicielstwo, wyobraziłam sobie siebie Kuro i naszego szkraba, jakiś niewielki domek na Ziemi. Z dala od wszystkiego i wszystkich, ale aby to się spełniło muszę do niego pędzić. Skupiłam swoją energię również przechodząc do drugiego poziomu.
- Za dużo gadasz, za mało robisz. Pora to skończyć, bo dosyć mi się spieszy. I w sumie przykro mi oznajmić, ale wujkiem obawiam się, że nie zdążysz być. – powiedziałam w jego stronę wyrzucając z siebie energię.
- Obawiam się siostro, że się mylisz. Zdążę być i wujkiem i ojcem. Raczej obawiam się, że Kuro nie zazna nigdy ojcostwa, nawet jeżeli przeżyje, czego oczywiście mu nie życzę. Oczywiście jeżeli tak się stanie i jakimś cudem wygra wtedy czeka go największa niespodzianka, ale wszystko w swoim czasie. Nie mogę doczekać się jego miny, gdy Cię odnajdzie. To zabawne, że nic nie czujesz, skąd ta nagła złość w Tobie? Gdzie podziała się moja kochaniutka siostrzyczka, która pomaga wszystkim dookoła?
Zeszłam na ziemię, a raczej na Vegetę, niestety poświata zniknęła. Szkoda, dodawała mi wielkiego ducha odwagi. Automatycznie przeniosłam dłoń na swój brzuch. To niesprawiedliwe, niektórzy mogą mieć spokojne życie, a nam to nie jest przeznaczone. Gdy to się skończy i jeżeli to przeżyjemy chciałabym zamieszkać gdzieś z dala od wszystkich. Czułam jak jego energia nagle wzrasta, czy się przemienił, co się stało? A Co z Genki, którą rzucił Hikaru? swoje myśli skupiałam wokół tego, co działo się w pałacu. Wyczułam jeszcze jedną energię, Hazard? Dzięki Kaede! na pewno pomoże, nim ja zdarzę dotrzeć do niego. Muszę tylko zamordować własnego brata. Albo przynajmniej go zablokować na jakiś czas. Jednak on wcale nie miał zamiaru się poddać ani dać mi chociaż trochę spokoju.
- Dawaj przyjemniaczku, na co czekasz – rzuciłam uśmiechając się sardonicznie w stronę brata. Byłam gotowa na wszystko, a już na pewno na jego ciosy. Wpatrywaliśmy się w siebie, tak jak jeszcze nigdy do tej pory. Po raz pierwszy uczuciem jakim g darzyłam była czysta nienawiść i chęć zemsty. Za zniszczenie dzieciństwa, za wprowadzenie mnie w kompleksy, za brak akceptacji Kuro, za wieczne wpierdzielanie się do mojego życia. On również się uśmiechnął. Ktoś z boku mógłby teraz powiedzieć, że to tylko sparing.
- Skoro zostanę wujkiem to muszę się Tobą odpowiednio zająć. – syknął cicho powoli zwiększając swoją moc. Byłam dosyć osłabiona, ale coś dodało mi skrzydeł. Może rodzicielstwo, wyobraziłam sobie siebie Kuro i naszego szkraba, jakiś niewielki domek na Ziemi. Z dala od wszystkiego i wszystkich, ale aby to się spełniło muszę do niego pędzić. Skupiłam swoją energię również przechodząc do drugiego poziomu.
- Za dużo gadasz, za mało robisz. Pora to skończyć, bo dosyć mi się spieszy. I w sumie przykro mi oznajmić, ale wujkiem obawiam się, że nie zdążysz być. – powiedziałam w jego stronę wyrzucając z siebie energię.
- Obawiam się siostro, że się mylisz. Zdążę być i wujkiem i ojcem. Raczej obawiam się, że Kuro nie zazna nigdy ojcostwa, nawet jeżeli przeżyje, czego oczywiście mu nie życzę. Oczywiście jeżeli tak się stanie i jakimś cudem wygra wtedy czeka go największa niespodzianka, ale wszystko w swoim czasie. Nie mogę doczekać się jego miny, gdy Cię odnajdzie. To zabawne, że nic nie czujesz, skąd ta nagła złość w Tobie? Gdzie podziała się moja kochaniutka siostrzyczka, która pomaga wszystkim dookoła?
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Sro Lut 24, 2016 2:47 pm
Obserwowałam go cały czas uważnie. Miał rację, coś dziwnego się ze mną działo i to nawet trudno opisać. Kuro by mnie nie poznał, do tej pory zawsze go broniłam, a teraz miałam wręcz ochotę z nim skończyć raz na zawsze. Od dłuższego czasu czułam wręcz, jak nienawiść wzrasta, a działo się to odkąd opuściłam demona. To nie był zwykły gniew, ale coś więcej.
Naprawdę dobrym pytaniem było, gdzie ja się podziałam, gdzie moja dobroć? Nawet nie umiałam na nie odpowiedzieć, bo to ostatnie o czym myślałam w tym momencie. Nie chciałam być dobra, nie dla niego. Tak naprawdę chciałabym żeby ten koszmar się już skończył. Dobrym pytaniem było też, o jakiej niespodziance niby mówił Daichi? Czyżby miał coś w zanadrzu o czym nie wiedziałam? W sumie to by wyjaśniało jego pewność siebie, którą niemalże emanował. Oboje byliśmy w drugiej formie i emanowaliśmy swoją energią. A może on próbował mnie tylko zastraszyć, aby czerpać z mojego strachu swoją siłę?
- Nie ma już jej, odeszła. Teraz nadszedł czas na nową April, już nie taką słodką, że aż można zwymiotować - syknęłam zaciskając pięści mocniej. Siły coraz bardziej mnie opuszczały, a moje ciało odczuwało skutki wcześniejszych ataków. Żebra ogromnie mnie paliły, tak samo jak plecy. Dał mi ostro w kość. W zamku było coraz gorzej, miałam wrażenie, że Kuro nie dociągnie do mojego przybycia. Byłam w kiepskiej sytuacji, z jednej strony musiałam się śpieszyć, z drugiej nie miałam fizycznej możliwości, aby to zrobić. Byłam dozgonnie wdzięczna Hazardowi, że w tym momencie pomagał, chociaż to jest dobre pytanie, skąd on się tam wziął? Byłam ciałem tutaj, a myślami ciągle tam. Przez to wszystko dałam się na moment zapomnieć i dostałam mocno w okolice brzucha. Syknęłam i zacisnęłam zęby chcąc mu oddać, ale oboje się zatrzymaliśmy. Czy ktokolwiek to był pokonał Zella? Nie mogłam wyczuć energii tego skurwiela. Czy to ojciec Raziela? Widziałam po minie brata, że również jest skupiony na tym, co tam się dzieje. Chyba nie podobał mu się taki obrót sytuacji. Ja zaś miałam ochotę odetchnąć z wielką ulgą, ale czekał mnie wciąż nierozegrany pojedynek. Czy to wszystko oznacza, że ludzie Vegety zostali uwolnieni? Chyba czas na jeden wielki triumf? Muszę pomóc Kuro, w końcu on tam jest sam, potrzebuje mnie. – Możesz uciekać jak szczur, walka skończona.
Syknęłam, a w moim głosie był jednocześnie radość i sarkazm. Miałam jakąś cichą nadzieję, że on odpuści, ale po raz kolejny myliłam się. Dostałam kolejny sierpowy, tym razem prosto w twarz. Czułam jak krew spływa na mi na oko i policzek, miałam prawdopodobnie uszkodzony łuk brwiowy. Leżałam na ziemi i głośno kaszlałam, ten cholerny piasek dostał się do mojej buzi i czułam go nawet w nozdrzach. We własnym bracie widziałam złość, ja również nie pozostałam mu dłużna. Widziałam z daleka jak powoli podchodzi do mnie.
Naprawdę dobrym pytaniem było, gdzie ja się podziałam, gdzie moja dobroć? Nawet nie umiałam na nie odpowiedzieć, bo to ostatnie o czym myślałam w tym momencie. Nie chciałam być dobra, nie dla niego. Tak naprawdę chciałabym żeby ten koszmar się już skończył. Dobrym pytaniem było też, o jakiej niespodziance niby mówił Daichi? Czyżby miał coś w zanadrzu o czym nie wiedziałam? W sumie to by wyjaśniało jego pewność siebie, którą niemalże emanował. Oboje byliśmy w drugiej formie i emanowaliśmy swoją energią. A może on próbował mnie tylko zastraszyć, aby czerpać z mojego strachu swoją siłę?
- Nie ma już jej, odeszła. Teraz nadszedł czas na nową April, już nie taką słodką, że aż można zwymiotować - syknęłam zaciskając pięści mocniej. Siły coraz bardziej mnie opuszczały, a moje ciało odczuwało skutki wcześniejszych ataków. Żebra ogromnie mnie paliły, tak samo jak plecy. Dał mi ostro w kość. W zamku było coraz gorzej, miałam wrażenie, że Kuro nie dociągnie do mojego przybycia. Byłam w kiepskiej sytuacji, z jednej strony musiałam się śpieszyć, z drugiej nie miałam fizycznej możliwości, aby to zrobić. Byłam dozgonnie wdzięczna Hazardowi, że w tym momencie pomagał, chociaż to jest dobre pytanie, skąd on się tam wziął? Byłam ciałem tutaj, a myślami ciągle tam. Przez to wszystko dałam się na moment zapomnieć i dostałam mocno w okolice brzucha. Syknęłam i zacisnęłam zęby chcąc mu oddać, ale oboje się zatrzymaliśmy. Czy ktokolwiek to był pokonał Zella? Nie mogłam wyczuć energii tego skurwiela. Czy to ojciec Raziela? Widziałam po minie brata, że również jest skupiony na tym, co tam się dzieje. Chyba nie podobał mu się taki obrót sytuacji. Ja zaś miałam ochotę odetchnąć z wielką ulgą, ale czekał mnie wciąż nierozegrany pojedynek. Czy to wszystko oznacza, że ludzie Vegety zostali uwolnieni? Chyba czas na jeden wielki triumf? Muszę pomóc Kuro, w końcu on tam jest sam, potrzebuje mnie. – Możesz uciekać jak szczur, walka skończona.
Syknęłam, a w moim głosie był jednocześnie radość i sarkazm. Miałam jakąś cichą nadzieję, że on odpuści, ale po raz kolejny myliłam się. Dostałam kolejny sierpowy, tym razem prosto w twarz. Czułam jak krew spływa na mi na oko i policzek, miałam prawdopodobnie uszkodzony łuk brwiowy. Leżałam na ziemi i głośno kaszlałam, ten cholerny piasek dostał się do mojej buzi i czułam go nawet w nozdrzach. We własnym bracie widziałam złość, ja również nie pozostałam mu dłużna. Widziałam z daleka jak powoli podchodzi do mnie.
Re: Pomniejsze Wioski
Pią Lut 26, 2016 10:29 pm
Leczeniem jego ran zajął się Saiyan o urodzie i wdzięku Hanibala Lektera, chociaż z drugiej strony to może i dobrze, bo jak April się dowiedziała, że zajmowały się nim urodziwe Saiyanki. Cóż, walka z Zellem to nie byłoby najgorsze wydarzenie w jego życiu. Szkoda tylko, że dziury w ciele nie goją się tak szybko ale przynajmniej ból znacznie zelżał. Z przebitym kolanem i tak nie nadaje się do walki ale coś wykombinuje, zawsze udawało mu się coś wykombinować. Był z siebie dumny. Poprosił o pomoc kuzyna i ten mu nie odmówił. Nie jak inni, wszyscy się zarzekali ale jak przyszło co do czego, to dali nogę. Największy żal miał do Reda. Demon obiecał mu, że będzie chronić halfkę. April zrobiła dla niego najwięcej. Młody Saiyan po raz kolejny przekonał się o prawdziwej naturze demonów. I kto nie odmówił pomocy. Kuzyn, którego poznał kilka dni temu, a jakieś dwa lata wcześniej wypędził z jego ciała Tsufula. Życie jest jednak pokręcone.
Aż podskoczył, gdy za plecami usłyszał głos nowego króla. Normalnie jakby pojawił się z nikąd i do tego jeszcze był zorientowany w temacie. Przerażające. Był świecie przekonany, że Daichi jest wiernym żołnierzem Zella ale nowy władca rozwiał jego wątpliwości, a raczej zmienił je na gorsze. Wychodziło na to, ze Daichi po prostu oszalał. Kuro rozumiał, że mógł go po prostu nie lubić ale żeby posunąć się do krzywdzenia własnej siostry? Jak nic zwariował. Chłopak poczuł jeszcze większy niepokój. Taki ktoś jest nieprzewidywalne, zupełnie jak Zell. Nie skomentował uwagi Zehna, ale plutonem by nie pogardził. Posłał tylko królowi i Hazardowi spojrzenie: „Bring it on”.
Błyskawicznie znaleźli się na pustyni, musiał poświecić chwilę aby jego żołądek wrócił na swoje miejsce. Nie cierpiał teleportacji. W następnym momencie dotarł do niego ogrom walki jaką rodzeństwo toczyło ze sobą. April wyglądała strasznie, zresztą sam pewnie wyglądał, jakby właśnie wstał z grobu. Miał praktycznie niesprawną jedna rękę i nogę ale to nie przeszkodziło mu przejść na drugi poziom SSJ. Wystawił rękę w stronę Daichciego i skumulował w niej pocisk Ki, po czym powoli kuśtykał do April.
- Odsuń się od niej świrze, bo tym razem nie ręczę za siebie.
Serce łopotało mu w piersi, żyły pompowały krew i nic tak go nie wkurzało jak krzywda April.
OOC: Przepraszam, że tak krótko ale co chwile rwie mi się net i nie wiem, czy bedzie działać.
Aż podskoczył, gdy za plecami usłyszał głos nowego króla. Normalnie jakby pojawił się z nikąd i do tego jeszcze był zorientowany w temacie. Przerażające. Był świecie przekonany, że Daichi jest wiernym żołnierzem Zella ale nowy władca rozwiał jego wątpliwości, a raczej zmienił je na gorsze. Wychodziło na to, ze Daichi po prostu oszalał. Kuro rozumiał, że mógł go po prostu nie lubić ale żeby posunąć się do krzywdzenia własnej siostry? Jak nic zwariował. Chłopak poczuł jeszcze większy niepokój. Taki ktoś jest nieprzewidywalne, zupełnie jak Zell. Nie skomentował uwagi Zehna, ale plutonem by nie pogardził. Posłał tylko królowi i Hazardowi spojrzenie: „Bring it on”.
Błyskawicznie znaleźli się na pustyni, musiał poświecić chwilę aby jego żołądek wrócił na swoje miejsce. Nie cierpiał teleportacji. W następnym momencie dotarł do niego ogrom walki jaką rodzeństwo toczyło ze sobą. April wyglądała strasznie, zresztą sam pewnie wyglądał, jakby właśnie wstał z grobu. Miał praktycznie niesprawną jedna rękę i nogę ale to nie przeszkodziło mu przejść na drugi poziom SSJ. Wystawił rękę w stronę Daichciego i skumulował w niej pocisk Ki, po czym powoli kuśtykał do April.
- Odsuń się od niej świrze, bo tym razem nie ręczę za siebie.
Serce łopotało mu w piersi, żyły pompowały krew i nic tak go nie wkurzało jak krzywda April.
OOC: Przepraszam, że tak krótko ale co chwile rwie mi się net i nie wiem, czy bedzie działać.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Sob Lut 27, 2016 12:01 pm
Pustynia. Krajobraz typowy dla tej planety, a jednak przez całe dotychczasowe życie nie przyzwyczaił się do niego i ilekroć spoglądał na te tony piachu, ogarniała go niechęć. Teraz na szczęście nie musiał zbyt długo obserwować otoczenia, sytuacja temu nie sprzyjała. Chociaż jego wzrok przykuły ruiny jakiegoś budynku, wydawało mu się, że jeszcze całkiem niedawno stał, spełniając swoje zadanie. A zaledwie paręnaście metrów dalej oni - April i Daichi. Dziewczyna nie była w najlepszym stanie, po jej twarzy płynęła strużka krwi ze świeżej rany. Jej aura mówiła jedno - przyjęła już na siebie dość ciosów by wycofać się i przekazać im pałeczkę. Co innego chłopak, w pełni sił, uśmiechający się złośliwie. Zdecydowanie to on był w tym pojedynku górą. Pytanie tylko czy przez przewagę w silę, czy może zadecydowała bezwzględność i brak litości dla własnej siostry? Trzeba było działać.
Kuro natychmiast skierował swe kroki w stronę ukochanej, mierząc w oponenta z Ki Blastem. Hazard natomiast, znajdujący się w połowie drogi między rodzeństwem, błyskawicznie sięgnął po miecz i wystawił go przed siebie, zatrzymując ostrze parę centymetrów od gardła Daichi'ego, zmuszając go tym samym do wyhamowania.
- Radziłbym posłuchać mojego kuzyna - rzekł spokojnie.
Na razie nie zamierzał podejmować żadnych akcji, przynajmniej dopóki nie dostanie jasnego sygnału od April. To w końcu jej brat i chociaż sytuacja wydawała się jasna, istniała możliwość, że to jednak jakaś zwykła, rodzinna sprzeczka. Dosyć brutalna, ale przecież on sam doskonale wiedział, iż nawet wewnątrz rodziny może dochodzić do takich rzeczy. Aczkolwiek jego ciało reagowało instynktownie i każdy mięsień był gotów do działania, w razie gdyby Daichi nagle rzucił się na swoją siostrę.
- Wiesz, jestem jedynakiem, więc nie bardzo wiem jak wyglądają kłótnie między rodzeństwem, ale mimo wszystko Ty to chyba jednak nieco przesadziłeś...
Złotowłosy obserwował uważnie chłopaka. Drugi poziom Super Saiyan'a. Pewny siebie uśmiech, chociaż nagłe pojawienie się odsieczy mogło go trochę zaskoczyć. Nie mógł precyzyjnie oszacować jego mocy, lecz wyglądało na to, że mają do czynienia z kimś naprawdę silnym. Gdyby jednak doszło do walki, biorąc pod uwagę ich obecny stan, w pojedynkę ciężko byłoby im coś zdziałać. Będą musieli zaatakować razem. Znowu. Póki co jednak czekał, gotów w każdej chwili przejść do natarcia.
Kuro natychmiast skierował swe kroki w stronę ukochanej, mierząc w oponenta z Ki Blastem. Hazard natomiast, znajdujący się w połowie drogi między rodzeństwem, błyskawicznie sięgnął po miecz i wystawił go przed siebie, zatrzymując ostrze parę centymetrów od gardła Daichi'ego, zmuszając go tym samym do wyhamowania.
- Radziłbym posłuchać mojego kuzyna - rzekł spokojnie.
Na razie nie zamierzał podejmować żadnych akcji, przynajmniej dopóki nie dostanie jasnego sygnału od April. To w końcu jej brat i chociaż sytuacja wydawała się jasna, istniała możliwość, że to jednak jakaś zwykła, rodzinna sprzeczka. Dosyć brutalna, ale przecież on sam doskonale wiedział, iż nawet wewnątrz rodziny może dochodzić do takich rzeczy. Aczkolwiek jego ciało reagowało instynktownie i każdy mięsień był gotów do działania, w razie gdyby Daichi nagle rzucił się na swoją siostrę.
- Wiesz, jestem jedynakiem, więc nie bardzo wiem jak wyglądają kłótnie między rodzeństwem, ale mimo wszystko Ty to chyba jednak nieco przesadziłeś...
Złotowłosy obserwował uważnie chłopaka. Drugi poziom Super Saiyan'a. Pewny siebie uśmiech, chociaż nagłe pojawienie się odsieczy mogło go trochę zaskoczyć. Nie mógł precyzyjnie oszacować jego mocy, lecz wyglądało na to, że mają do czynienia z kimś naprawdę silnym. Gdyby jednak doszło do walki, biorąc pod uwagę ich obecny stan, w pojedynkę ciężko byłoby im coś zdziałać. Będą musieli zaatakować razem. Znowu. Póki co jednak czekał, gotów w każdej chwili przejść do natarcia.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Nie Lut 28, 2016 5:39 pm
Przez jakiś czas miałam wrażenie, że po prostu śnię. Kuro i Hazard? Ale co oni tutaj robią? Jak? Przecież oboje jeszcze nie tak dawno ledwo co żyli, czułam to. Przecież to ja miałam tam lecieć i im pomóc, a nie oni mi. Czułam się w tym momencie żałosna, że po raz kolejny to ktoś musi ratować moje życie. Nie tak to miało wyglądać, to wszystko ta cała walka. Oczywiście, byłam im wdzięczna za przybycie, ale miałam żal do samej siebie. Zerknęłam na Kuro, który z trudem się doczłapał do mnie. Miałam ochotę go wyściskać, był żywy, do oczu napłynęły mi łzy, a gdy się do mnie zbliżał to obraz coraz bardziej się rozmazywał. Żył i co najważniejsze nic mu nie było.
- Kuro, przepraszam. Miałam do Ciebie dotrzeć – wychrypiałam lekko łapiąc go za palce. Oddychałam głośniej mając go w dłoni. Miałam naprawdę nadzieję, że to nie był sen. Zerknęłam na Hazarda, który w tym momencie trzymał go niemalże na muszce. Co dziwne, kiedy zrobiłoby to kiedyś ruszyłoby mnie to, jednak teraz było inaczej. Miałam wręcz wrażenie, że ta ,,przyjemność’’ powinna należeć do mnie.
– Przepraszam was obu, że nie zdarzyłam do was dotrzeć i naraziłam was na śmierć, jednak mnie coś zatrzymało, a raczej ktoś.
Nagle doszedł do mnie śmiech i to szyderczy. Oczywiście nie musiałam identyfikować nawet jego źródła.
- Ale to urocze. Cała rodzinka w komplecie. Tatuśku, myślałem, że nie przeżyjesz i w sumie miałem taką nadzieję, ale nie martw się. I tak was wyruchali, fajnie wam się robiło za mięso armatnie? – jego głos brzmiał jakby był obłąkany, cały czas się przy tym śmiał. – Widząc Twoją miną nawet nic nie wiesz? Będę wujkiem, dlatego musicie być strasznie ograniczeni myśląc, że zabiję swoją siostrę i siostrzeńca. A i jeszcze mam jedną niespodziankę, możesz mnie zabić, ale zobaczymy, co wtedy się stanie. Powiem wam coś w tajemnicy, kiedy April straciła przytomność w pałacu oprócz wstrzyknięcia leku na utratę przytomności było coś jeszcze. Stracisz pamięć, nie będziesz nikogo pamiętała, kiedy zaśniesz, a potem się obudzisz nie będziesz niczego pamiętać. A teraz możesz mnie zabić i patrzeć jak ukochana Twojego kuzyna was nie pozna i stanie się do szpiku kości zła.
Moja mina w tym momencie musiała być bezcenna. Po pierwsze, nie chciałam żeby Kuro w taki sposób się dowiedział o tym, a po drugie nie byłam pewna, czy on blefuje, czy mówi prawdę. Zaczął mnie już nie tylko denerwować, ale miałam ochotę pozbyć się go raz na zawsze. Ciągle wtrącał się w moje życie.
- Kłamiesz! Nie istnieje coś takiego – syknęłam w jego stronę, po czym spojrzałam na Kuro i Hazarda
– Nie wierzcie mu, gada byle coś gadać. Przepraszam, że Ci nie powiedziałam, ale...
- Przekonajmy się – przerwał mi w pół zdania Daichi patrząc na Hazarda, który stał najbliżej niego – Gdybyś chciał mnie zabić, zrobiłbyś to dawno. Macie w sobie za dużo litości. Rzygam nią.
- Kuro, przepraszam. Miałam do Ciebie dotrzeć – wychrypiałam lekko łapiąc go za palce. Oddychałam głośniej mając go w dłoni. Miałam naprawdę nadzieję, że to nie był sen. Zerknęłam na Hazarda, który w tym momencie trzymał go niemalże na muszce. Co dziwne, kiedy zrobiłoby to kiedyś ruszyłoby mnie to, jednak teraz było inaczej. Miałam wręcz wrażenie, że ta ,,przyjemność’’ powinna należeć do mnie.
– Przepraszam was obu, że nie zdarzyłam do was dotrzeć i naraziłam was na śmierć, jednak mnie coś zatrzymało, a raczej ktoś.
Nagle doszedł do mnie śmiech i to szyderczy. Oczywiście nie musiałam identyfikować nawet jego źródła.
- Ale to urocze. Cała rodzinka w komplecie. Tatuśku, myślałem, że nie przeżyjesz i w sumie miałem taką nadzieję, ale nie martw się. I tak was wyruchali, fajnie wam się robiło za mięso armatnie? – jego głos brzmiał jakby był obłąkany, cały czas się przy tym śmiał. – Widząc Twoją miną nawet nic nie wiesz? Będę wujkiem, dlatego musicie być strasznie ograniczeni myśląc, że zabiję swoją siostrę i siostrzeńca. A i jeszcze mam jedną niespodziankę, możesz mnie zabić, ale zobaczymy, co wtedy się stanie. Powiem wam coś w tajemnicy, kiedy April straciła przytomność w pałacu oprócz wstrzyknięcia leku na utratę przytomności było coś jeszcze. Stracisz pamięć, nie będziesz nikogo pamiętała, kiedy zaśniesz, a potem się obudzisz nie będziesz niczego pamiętać. A teraz możesz mnie zabić i patrzeć jak ukochana Twojego kuzyna was nie pozna i stanie się do szpiku kości zła.
Moja mina w tym momencie musiała być bezcenna. Po pierwsze, nie chciałam żeby Kuro w taki sposób się dowiedział o tym, a po drugie nie byłam pewna, czy on blefuje, czy mówi prawdę. Zaczął mnie już nie tylko denerwować, ale miałam ochotę pozbyć się go raz na zawsze. Ciągle wtrącał się w moje życie.
- Kłamiesz! Nie istnieje coś takiego – syknęłam w jego stronę, po czym spojrzałam na Kuro i Hazarda
– Nie wierzcie mu, gada byle coś gadać. Przepraszam, że Ci nie powiedziałam, ale...
- Przekonajmy się – przerwał mi w pół zdania Daichi patrząc na Hazarda, który stał najbliżej niego – Gdybyś chciał mnie zabić, zrobiłbyś to dawno. Macie w sobie za dużo litości. Rzygam nią.
Re: Pomniejsze Wioski
Wto Mar 01, 2016 11:26 am
Ścisnęło mu się serce, gdy zobaczył łzy na jej policzkach. Chciał zetrzeć palcem łzę z policzka ale tylko rozmazał krew na twarzy halfki.
- Spokojnie, wiemy że gdybyś tylko mogła dotarłabyś do nas. Już po wszystkim, będzie dobrze.
Starał się uspokajając ukochaną ale dobry nastrój nie schodzący z twarzy Daichiego bardzo go niepokoił. Ten drań na bank coś knuł. Najchętniej zmyłby mu ten pogardliwy uśmieszek takim samym masażem twarzy, jaki zafundował mu Zell. Powstrzymywał się tylko ze względu na April, w końcu to jej brat. W zasadzie nic o Daichim nie wiedział, spotkali się niedawno i to nie było miłe spotkanie ale halfka broniła brata. Saiyanin starał się być neutralny wobec oponenta z szacunku dla ukochanej, co szło mu z różnym skutkiem.
Zmiął w ustach przekleństwo po pierwszych słowach Daichiego, było nie było miał rację. W głowie chłopaka kluło się kilka wątpliwości, co do nowego króla i tego, jak perfidnie wepchnięto go na arenę i bezwzględnie wykorzystano. Zamierzał trenować, aby taka sytuacja już nigdy nie miała miejsca.
Chwilę później oniemiał, zawiesił się, jakby procesor w jego mózgu się przegrzał. April jest w ciąży? Boże kiedy? Spojrzał oniemiały na ukochaną, to prawda, czy blefuje wykorzystując ten manewr do walki z bratem. Dopiero co opuściła Komnatą Ducha i Czasu. Czyżby ......kochali się w pałacu Kamiego......... Tam nie ma prawie ścian. Gdzie on miał głowę .........Proces myślowy dochodził do niego bardzo powoli. Czas zwolnił, a atmosferę można by kroić nożem. Na opuchniętą twarz powoli wypełzł uśmiech. No trochę to trwało nim dotarło. Kuro bardzo się ucieszył, nawet ogon mu się rozmerdał. Pod zakrzepłą krwią i sińcami biło szczęście. Gdyby nie był tak wykończony i obolały po walce, chwycił by dziewczynę i wyściskał z całych sił. Dziękował bogom, że udało mu się przeżyć, aby dzielić dalsze szczęśliwe chwile razem z April. Na zewnątrz nie było widać ale w środku aż wszystko skakało mu z radości, serce biło niczym ptak uwięziony w klatce. Nawet dalsze słowa Daichciego nie miały znaczenia.
- Kocham Cię i zaopiekuje się Tobą. – patrzył dziewczynie głęboko w oczy. Objął zdrowszym ramieniem i pogładził po głowie. Taki gest to z pewnością za mało wobec oczekiwań kobiety ale jak tylko dojdą do siebie po walkach, na pewno to sobie odbiją. Nie chciał całować się z April wiedząc, że sam ma na sobie krew Zella i to dosłownie. Zero romantyzmu.
W następnej chwili spojrzał na Daichciego na jak najgorszego robaka. W mgnieniu oka wystartował i uderzył Saiyana w twarz swoim kijem powalając go na ziemię. Postawił nogę na jego klatce piersiowej i wymierzył kij miedzy oczy. Mógł mu w każdej wbij go w czaszkę i uśmiercić. Realna groźba, a po ostatnich wydarzeniach chłopak sam nie był pewien, czy nadal jest w stanie się powstrzymać od zabijania.
- Jak znam Hazarda, to nie zabił cię tylko z uprzejmości wobec April. Rozumiem, że nie powiesz nam, czym ją naszprycowałeś i czy masz antidotum. Nie szkodzi, zostawiłem sobie pewien uniwersalny lek na wszelki wypadek, jeśli poradził sobie z zabiciem Tsufula to i z chemią sobie poradzi. Dlaczego aż tak mnie nienawidzisz, żeby krzywdzić własną siostrę? Dogadamy się, czy mam nie marnować na Ciebie czasu?
- Hazard, czy w razie czego wystarczy Ci energii, żeby zabrać nas na Ziemie?
- Spokojnie, wiemy że gdybyś tylko mogła dotarłabyś do nas. Już po wszystkim, będzie dobrze.
Starał się uspokajając ukochaną ale dobry nastrój nie schodzący z twarzy Daichiego bardzo go niepokoił. Ten drań na bank coś knuł. Najchętniej zmyłby mu ten pogardliwy uśmieszek takim samym masażem twarzy, jaki zafundował mu Zell. Powstrzymywał się tylko ze względu na April, w końcu to jej brat. W zasadzie nic o Daichim nie wiedział, spotkali się niedawno i to nie było miłe spotkanie ale halfka broniła brata. Saiyanin starał się być neutralny wobec oponenta z szacunku dla ukochanej, co szło mu z różnym skutkiem.
Zmiął w ustach przekleństwo po pierwszych słowach Daichiego, było nie było miał rację. W głowie chłopaka kluło się kilka wątpliwości, co do nowego króla i tego, jak perfidnie wepchnięto go na arenę i bezwzględnie wykorzystano. Zamierzał trenować, aby taka sytuacja już nigdy nie miała miejsca.
Chwilę później oniemiał, zawiesił się, jakby procesor w jego mózgu się przegrzał. April jest w ciąży? Boże kiedy? Spojrzał oniemiały na ukochaną, to prawda, czy blefuje wykorzystując ten manewr do walki z bratem. Dopiero co opuściła Komnatą Ducha i Czasu. Czyżby ......kochali się w pałacu Kamiego......... Tam nie ma prawie ścian. Gdzie on miał głowę .........Proces myślowy dochodził do niego bardzo powoli. Czas zwolnił, a atmosferę można by kroić nożem. Na opuchniętą twarz powoli wypełzł uśmiech. No trochę to trwało nim dotarło. Kuro bardzo się ucieszył, nawet ogon mu się rozmerdał. Pod zakrzepłą krwią i sińcami biło szczęście. Gdyby nie był tak wykończony i obolały po walce, chwycił by dziewczynę i wyściskał z całych sił. Dziękował bogom, że udało mu się przeżyć, aby dzielić dalsze szczęśliwe chwile razem z April. Na zewnątrz nie było widać ale w środku aż wszystko skakało mu z radości, serce biło niczym ptak uwięziony w klatce. Nawet dalsze słowa Daichciego nie miały znaczenia.
- Kocham Cię i zaopiekuje się Tobą. – patrzył dziewczynie głęboko w oczy. Objął zdrowszym ramieniem i pogładził po głowie. Taki gest to z pewnością za mało wobec oczekiwań kobiety ale jak tylko dojdą do siebie po walkach, na pewno to sobie odbiją. Nie chciał całować się z April wiedząc, że sam ma na sobie krew Zella i to dosłownie. Zero romantyzmu.
W następnej chwili spojrzał na Daichciego na jak najgorszego robaka. W mgnieniu oka wystartował i uderzył Saiyana w twarz swoim kijem powalając go na ziemię. Postawił nogę na jego klatce piersiowej i wymierzył kij miedzy oczy. Mógł mu w każdej wbij go w czaszkę i uśmiercić. Realna groźba, a po ostatnich wydarzeniach chłopak sam nie był pewien, czy nadal jest w stanie się powstrzymać od zabijania.
- Jak znam Hazarda, to nie zabił cię tylko z uprzejmości wobec April. Rozumiem, że nie powiesz nam, czym ją naszprycowałeś i czy masz antidotum. Nie szkodzi, zostawiłem sobie pewien uniwersalny lek na wszelki wypadek, jeśli poradził sobie z zabiciem Tsufula to i z chemią sobie poradzi. Dlaczego aż tak mnie nienawidzisz, żeby krzywdzić własną siostrę? Dogadamy się, czy mam nie marnować na Ciebie czasu?
- Hazard, czy w razie czego wystarczy Ci energii, żeby zabrać nas na Ziemie?
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Sro Mar 02, 2016 10:41 pm
No to nieźle się porobiło. Daichi gadał jak pokręcony o jakichś specyfikach powodujących zanik pamięci, a w dodatku wyjawił tajemnicę swojej siostry - April była w ciąży. Chyba nie bardzo powinno się to odbyć w tej kolejności, ale najwidoczniej tak to się wszystko potoczyło, że nie było innej możliwości. Zresztą co on może o tym wiedzieć... Nadal nie spuszczał wzroku z nieprzyjaciela, a ostrze miecza cały czas oddalone było zaledwie o centymetr od jego gardła. Wyglądał mu na nieco niezrównoważonego, więc cały czas czekaj czujnie na jakiś ruch. Musiał ochraniać tamtych za sobą.
Kuro postanowił jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Hazard ledwo zdążył się uchylić, gdy kuzyn przemknął obok niego i zwalił Daichiego z nóg. A więc tutaj jego rola chyba się kończy. Kuro nie wytrzymał i wcale mu się nie dziwił - on sam zapewne zareagowałby podobnie gdyby chodziło o jego ukochaną. Mimo tego poczuł lekkie rozczarowanie - raczej sobie nie powalczy. W takich momentach zawsze odzywało się jego zamiłowanie do walki, w tym przypadku graniczące z masochizmem, biorąc pod uwagę jego obecny stan. Skłamałby mówiąc, że nie miał ochoty zmierzyć się z bratem April. Czuł, iż byłby on wymagającym przeciwnikiem, a przecież z takimi walczy się najlepiej. Westchnął, schował miecz do pochwy i podszedł do April.
- W porządku? - spytał, chociaż po chwili uzmysłowił sobie że to głupie pytanie, bo w tej sytuacji dziewczyna na pewno nie czuła się zbyt komfortowo - Znaczy... miałem na myśli... no wiesz, te rany i w ogóle...
Właśnie zdał sobie sprawę, że rozmawia z nią po raz pierwszy, nie licząc paru słów które rzucił w jej stronę gdy był kontrolowany przez Tsufula i podczas niedawnego spotkania w domu Kurokary. Chociaż wtedy w sumie ze sobą nie rozmawiali. Dopiero teraz mieli na to okazję. Niezbyt dobre okoliczności na pierwsze spotkanie, nie ma co... Swoją drogą, czy ona w ogóle wie z kim na do czynienia? Chyba wypadałoby zacząć od przedstawienia się.
- Aaa tak w ogóle to jestem Hazard - rzekł, próbując się uśmiechnąć - kuzyn Kuro, nasi Ojcowie byli braćmi... przyrodnimi.
Dopiero teraz kąciki ust złotowłosego uniosły się lekko ku górze, gdy zdał sobie sprawę jak dziwne są te ich koligacje rodzinne. No ale cóż począć, nie miał na to żadnego wpływu. Spojrzał na kuzyna przygniatającego stopą do ziemi niedoszłego szwagra. Wspominał coś o jakimś uniwersalnym leku na wypadek, gdyby słowa Daichiego okazały się prawdą. Ciekawe co to mogło być. I czy miało jakiś związek z unicestwieniem Tsufula? Jego wspomnienia z tamtych wydarzeń nie obejmowały ostatniej walki, którą, jak się całkiem niedawno dowiedział, stoczył z Kuro. Nie spytał go o kulisy wypędzenia z jego ciała pasożyta... Z rozmyślań wyrwało go pytanie srebrnego. Czy mogą teleportować się na Ziemię? Pewnie że mogą, tylko co zamierzał Kuro skoro chciał mieć tego typu alternatywę?
- Jasne, nie będzie problemu. Mam tyle energii, że starczyłoby na małe tournee po kosmosie...
Trener w Czerwieni przekazał mu całkiem sporo Ki, a teleportacja nie obciążała go tak jak z początku. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że przywykł do tej nietuzinkowej techniki. Wyglądało na to, że sytuacja była pod kontrolą. Pozostało mu czuwać przy April i czekać jak rozwinie się akcja.
Trening start.
Kuro postanowił jednak wziąć sprawy w swoje ręce. Hazard ledwo zdążył się uchylić, gdy kuzyn przemknął obok niego i zwalił Daichiego z nóg. A więc tutaj jego rola chyba się kończy. Kuro nie wytrzymał i wcale mu się nie dziwił - on sam zapewne zareagowałby podobnie gdyby chodziło o jego ukochaną. Mimo tego poczuł lekkie rozczarowanie - raczej sobie nie powalczy. W takich momentach zawsze odzywało się jego zamiłowanie do walki, w tym przypadku graniczące z masochizmem, biorąc pod uwagę jego obecny stan. Skłamałby mówiąc, że nie miał ochoty zmierzyć się z bratem April. Czuł, iż byłby on wymagającym przeciwnikiem, a przecież z takimi walczy się najlepiej. Westchnął, schował miecz do pochwy i podszedł do April.
- W porządku? - spytał, chociaż po chwili uzmysłowił sobie że to głupie pytanie, bo w tej sytuacji dziewczyna na pewno nie czuła się zbyt komfortowo - Znaczy... miałem na myśli... no wiesz, te rany i w ogóle...
Właśnie zdał sobie sprawę, że rozmawia z nią po raz pierwszy, nie licząc paru słów które rzucił w jej stronę gdy był kontrolowany przez Tsufula i podczas niedawnego spotkania w domu Kurokary. Chociaż wtedy w sumie ze sobą nie rozmawiali. Dopiero teraz mieli na to okazję. Niezbyt dobre okoliczności na pierwsze spotkanie, nie ma co... Swoją drogą, czy ona w ogóle wie z kim na do czynienia? Chyba wypadałoby zacząć od przedstawienia się.
- Aaa tak w ogóle to jestem Hazard - rzekł, próbując się uśmiechnąć - kuzyn Kuro, nasi Ojcowie byli braćmi... przyrodnimi.
Dopiero teraz kąciki ust złotowłosego uniosły się lekko ku górze, gdy zdał sobie sprawę jak dziwne są te ich koligacje rodzinne. No ale cóż począć, nie miał na to żadnego wpływu. Spojrzał na kuzyna przygniatającego stopą do ziemi niedoszłego szwagra. Wspominał coś o jakimś uniwersalnym leku na wypadek, gdyby słowa Daichiego okazały się prawdą. Ciekawe co to mogło być. I czy miało jakiś związek z unicestwieniem Tsufula? Jego wspomnienia z tamtych wydarzeń nie obejmowały ostatniej walki, którą, jak się całkiem niedawno dowiedział, stoczył z Kuro. Nie spytał go o kulisy wypędzenia z jego ciała pasożyta... Z rozmyślań wyrwało go pytanie srebrnego. Czy mogą teleportować się na Ziemię? Pewnie że mogą, tylko co zamierzał Kuro skoro chciał mieć tego typu alternatywę?
- Jasne, nie będzie problemu. Mam tyle energii, że starczyłoby na małe tournee po kosmosie...
Trener w Czerwieni przekazał mu całkiem sporo Ki, a teleportacja nie obciążała go tak jak z początku. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że przywykł do tej nietuzinkowej techniki. Wyglądało na to, że sytuacja była pod kontrolą. Pozostało mu czuwać przy April i czekać jak rozwinie się akcja.
Trening start.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Pon Mar 07, 2016 9:15 pm
- Próbuj, zawsze możesz mieć nadzieję, że się uda, chociaż ja w to wątpię. Chętnie popatrzę, możecie się ewakuować już teraz albo skróć moją mękę i mnie zabij. Zrobisz przysługę sobie i mi – syknął mój brat do Kuro, który nie wytrzymał w końcu ciśnienia i na niego naskoczył. Zabij go. Przeszło mi to przez myśl, ale nie chciałam mówić tego głośno, nie powinnam. Nienawidziłam go całą sobą i ciągle byłam w szoku, jak mógł ze mną tak postąpić, takie zachowanie robi się najgorszemu wrogowi, nie siostrze. Nagle dołączył do mnie Hazard, który stał się potulny jak nigdy.
- Tak, dziękuję nic mi nie jest – powiedziałam uśmiechając się. Mimo, że nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy wiedziałam o nim więcej niż myślał. – Wiem, Kuro mi o Tobie opowiadał, mimo mi Cię nareszcie spotkać.
Nie liczyłam spotkania z nim pod postacią tsufula. W ogóle był do siebie niepodobny. Oprócz tego miałam ochotę zapytać, gdzie jest Vulfi, ale ugryzłam się w język. Poznałam dziewczynę właśnie w trakcie tej trudnej walki, widać było, że bardzo o niego dbała, ale wolałam nie zaczynać tematu, może się rozstali, a mi nic do tego.
- Dzięki, że przybyłeś mu pomóc, jestem Ci wdzięczna– mruknęłam pokazując głową na Kuro, który był wciąż w opłakanym staniem. Teraz oprócz tego musiałam się martwić swoim problemem z utratą pamięci, a raczej tym co mówił brat. Przełknęłam głośno ślinę. To nie było zbyt ciekawe, ale ja wciąż nie chciałam żeby on istniał. Podeszłam do niego długo nawet się nie zastanawiając, moje włosy stały się złote. Czułam jak Kuro i Hazard mnie obserwują, ja tylko ukucnęłam i przybliżyłam się do jego ucha.
- Zabiję Cię kiedyś – wyszeptałam i miałam nadzieję, że nikt tego nie słyszy. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale pragnęłam tego, to uczucie było ważniejsze niż cokolwiek obecnie. Widziałam jego uśmiech, ale nie szyderczy tylko szczery.
- Wiesz, że na to czekam – opowiedział, a ja wstałam i załapałam Kuro za rękę, ale nie po to, aby z nim odejść, ale go odciągnąć szarpnięciem do tyłu i bez zastanowienia się odchyliłam ręce do tyłu i skumulowałam ogromną energię w jego stronę.
– Final Flash!
Nawet się zbytnio nie zastanawiałam co robię, to był impuls, którego nie mogłam powstrzymać, poczułam z tyłu szarpnięcie, a ja miałam wrażenie jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Widziałam wielką kulę energii przed sobą. Odwróciłam się i ujrzałam Kuro, a on w moich oczach mógł ujrzeć tylko złość, ale nie skierowaną na niego, ta złość to pozostałości tego, co przed chwilą czułam do brata. Dym ciągle się unosił, a ja stanęłam z boku z skrzyżowanymi rękami.
- Idziemy?Zasłużył na to, nie patrzcie tak na mnie, możecie sprawdzić, czy żyje, a jak któryś ma ochotę dokończyć to śmiało, chyba że na to już za późno – powiedziałam lekko znudzona sytuacją. Czułam zmęczenie atakiem, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać, bo to uczucie było dziwne. Czułam się jakbym zrobiła coś dobrego, jakbym zdjęła z siebie jakiś ciężar, a ta moc opanowała całą mną przez tą chwilę, w której wykonywałam atak. Pragnęłam to zrobić, a on na to w pełni zasłużył. Odwróciłam się na moment do nich plecami, aby zaczerpnąć trochę powietrza. Użycie jednorazowo takiej energii dało mi w kość, ale nie miałam zamiaru tego pokazywać, musiałam być twarda. Taka jak nigdy dotąd nie byłam. Nie mogłam poznać sama siebie, co ja wyprawiam, co ty do jasnej cholery robisz April?!
Occ: Wybaczcie za jakość posta, zdecydujcie co dalej, no i przepraszam za zwłokę, ale masa obowiązków...
No i odejmuję sobie 19 483 KI za atak(atakowałam 60%KI)
- Tak, dziękuję nic mi nie jest – powiedziałam uśmiechając się. Mimo, że nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy wiedziałam o nim więcej niż myślał. – Wiem, Kuro mi o Tobie opowiadał, mimo mi Cię nareszcie spotkać.
Nie liczyłam spotkania z nim pod postacią tsufula. W ogóle był do siebie niepodobny. Oprócz tego miałam ochotę zapytać, gdzie jest Vulfi, ale ugryzłam się w język. Poznałam dziewczynę właśnie w trakcie tej trudnej walki, widać było, że bardzo o niego dbała, ale wolałam nie zaczynać tematu, może się rozstali, a mi nic do tego.
- Dzięki, że przybyłeś mu pomóc, jestem Ci wdzięczna– mruknęłam pokazując głową na Kuro, który był wciąż w opłakanym staniem. Teraz oprócz tego musiałam się martwić swoim problemem z utratą pamięci, a raczej tym co mówił brat. Przełknęłam głośno ślinę. To nie było zbyt ciekawe, ale ja wciąż nie chciałam żeby on istniał. Podeszłam do niego długo nawet się nie zastanawiając, moje włosy stały się złote. Czułam jak Kuro i Hazard mnie obserwują, ja tylko ukucnęłam i przybliżyłam się do jego ucha.
- Zabiję Cię kiedyś – wyszeptałam i miałam nadzieję, że nikt tego nie słyszy. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale pragnęłam tego, to uczucie było ważniejsze niż cokolwiek obecnie. Widziałam jego uśmiech, ale nie szyderczy tylko szczery.
- Wiesz, że na to czekam – opowiedział, a ja wstałam i załapałam Kuro za rękę, ale nie po to, aby z nim odejść, ale go odciągnąć szarpnięciem do tyłu i bez zastanowienia się odchyliłam ręce do tyłu i skumulowałam ogromną energię w jego stronę.
– Final Flash!
Nawet się zbytnio nie zastanawiałam co robię, to był impuls, którego nie mogłam powstrzymać, poczułam z tyłu szarpnięcie, a ja miałam wrażenie jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie. Widziałam wielką kulę energii przed sobą. Odwróciłam się i ujrzałam Kuro, a on w moich oczach mógł ujrzeć tylko złość, ale nie skierowaną na niego, ta złość to pozostałości tego, co przed chwilą czułam do brata. Dym ciągle się unosił, a ja stanęłam z boku z skrzyżowanymi rękami.
- Idziemy?Zasłużył na to, nie patrzcie tak na mnie, możecie sprawdzić, czy żyje, a jak któryś ma ochotę dokończyć to śmiało, chyba że na to już za późno – powiedziałam lekko znudzona sytuacją. Czułam zmęczenie atakiem, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać, bo to uczucie było dziwne. Czułam się jakbym zrobiła coś dobrego, jakbym zdjęła z siebie jakiś ciężar, a ta moc opanowała całą mną przez tą chwilę, w której wykonywałam atak. Pragnęłam to zrobić, a on na to w pełni zasłużył. Odwróciłam się na moment do nich plecami, aby zaczerpnąć trochę powietrza. Użycie jednorazowo takiej energii dało mi w kość, ale nie miałam zamiaru tego pokazywać, musiałam być twarda. Taka jak nigdy dotąd nie byłam. Nie mogłam poznać sama siebie, co ja wyprawiam, co ty do jasnej cholery robisz April?!
Occ: Wybaczcie za jakość posta, zdecydujcie co dalej, no i przepraszam za zwłokę, ale masa obowiązków...
No i odejmuję sobie 19 483 KI za atak(atakowałam 60%KI)
Re: Pomniejsze Wioski
Czw Mar 10, 2016 11:53 am
Kuro przez chwilę pochłonęły własne myśli. Nie był pewien, co zrobić i do tego nic nie przychodziło mu do głowy nic, aby zmusić Daichiego do gadania. Podczas walki z Zellem miał wrażenie, jakby pękła w nim samym jakaś blokada, jakby miał stać się zwierzęciem do zabijania. Poważnie zastanawiał się, czy zabić brata April. W głowie mu się nie mieściło, jak można tak skrzywdzić członka rodziny, z drugiej strony tylko on mógł znać antidotum. Trzeba wykombinować coś, aż puści parę i sprawienie mu bólu na pewno nie wchodzi w rachubę. W tym przypadku obaj Saiyanie byli do siebie podobni. Siłą nic nie dało się z nich wyciągnąć, jeszcze bardziej szli w zaparte.
- Co ja Ci takiego do cholery zrobiłem? – mruknął przez zaciśnięte zęby. Niby do siebie, niby do Daichiego i jakoś nie specjalnie oczekiwał odpowiedzi. Doszedł do wniosku, ze jednak byłby w stanie zabić tego padalca.
Z rozmyślań wyrwała go April. Najpierw przyklękła i szeptała coś do brata, szkoda, że nie słyszał co, a następnie po prostu go odciągnęła. Nie pojmował relacji miedzy rodzeństwem. Dwa lata April nie wypowiedziała o bracie ani słowa, kilak tygodni temu kochali się szaleńczo, a teraz? Złote włosy dziewczyny nie zapowiadały nic dobrego ale nie przypuszczał, nie mógł uwierzyć, w to co zrobiła. Całkiem prawdopodobne, ze to była mądrzejsza decyzja niż szalony pomysł Kuro. Halfka zawsze była bardziej zdecydowana niż on, to w niej kochał, mimo iż często obracało się przeciw niemu. Teraz patrzył z niedowierzaniem w jej oczy i widział tylko gniew, potężny gniew. Mimo to nie do końca był przekonany, czy na pewno tego chciała. Nie dało się zaprzeczyć, że Daichi na to nie zasłużył. Mimo wszystko potrzebuje tej gnidy, aby uratować April. Ki Daichiego słabła, a Kuro był dla halfki w stanie zrobić wszystko i oby nigdy nie dowiedziała się, że nawet zostałby potulnym żołnierzykiem Zella, gdyby trzeba było.
- Plan A. Hazard możesz nas zabrać wszystkich na Ziemię? Daichiego też. Gdziekolwiek, a ja nas potem poprowadzę do pałacu Kamiego tej planety. On ma lek na wiele chorób i na pewno nam pomoże.
Miał w zanadrzu jeszcze dwa plany ale mniej mu się podobały i wymagały czasu, co znaczy że trucizna opanuje jego najjaśniejszą i najukochańszą gwiazdę na świecie. Nie wiedział, że Hazard już odwiedził Wszechmogącego, no bo skąd? Objął April swoją zdrowszą ręką i lekko nadepnął kostkę dymiącego ciała Daichigego, musieli się spieszyć.
OOC: ZT na Ziemię. Haz pisz już u Wszechmogącego.
Trening start.
Przepraszam, jakoś wczoraj nie miałem weny.
- Co ja Ci takiego do cholery zrobiłem? – mruknął przez zaciśnięte zęby. Niby do siebie, niby do Daichiego i jakoś nie specjalnie oczekiwał odpowiedzi. Doszedł do wniosku, ze jednak byłby w stanie zabić tego padalca.
Z rozmyślań wyrwała go April. Najpierw przyklękła i szeptała coś do brata, szkoda, że nie słyszał co, a następnie po prostu go odciągnęła. Nie pojmował relacji miedzy rodzeństwem. Dwa lata April nie wypowiedziała o bracie ani słowa, kilak tygodni temu kochali się szaleńczo, a teraz? Złote włosy dziewczyny nie zapowiadały nic dobrego ale nie przypuszczał, nie mógł uwierzyć, w to co zrobiła. Całkiem prawdopodobne, ze to była mądrzejsza decyzja niż szalony pomysł Kuro. Halfka zawsze była bardziej zdecydowana niż on, to w niej kochał, mimo iż często obracało się przeciw niemu. Teraz patrzył z niedowierzaniem w jej oczy i widział tylko gniew, potężny gniew. Mimo to nie do końca był przekonany, czy na pewno tego chciała. Nie dało się zaprzeczyć, że Daichi na to nie zasłużył. Mimo wszystko potrzebuje tej gnidy, aby uratować April. Ki Daichiego słabła, a Kuro był dla halfki w stanie zrobić wszystko i oby nigdy nie dowiedziała się, że nawet zostałby potulnym żołnierzykiem Zella, gdyby trzeba było.
- Plan A. Hazard możesz nas zabrać wszystkich na Ziemię? Daichiego też. Gdziekolwiek, a ja nas potem poprowadzę do pałacu Kamiego tej planety. On ma lek na wiele chorób i na pewno nam pomoże.
Miał w zanadrzu jeszcze dwa plany ale mniej mu się podobały i wymagały czasu, co znaczy że trucizna opanuje jego najjaśniejszą i najukochańszą gwiazdę na świecie. Nie wiedział, że Hazard już odwiedził Wszechmogącego, no bo skąd? Objął April swoją zdrowszą ręką i lekko nadepnął kostkę dymiącego ciała Daichigego, musieli się spieszyć.
OOC: ZT na Ziemię. Haz pisz już u Wszechmogącego.
Trening start.
Przepraszam, jakoś wczoraj nie miałem weny.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Sob Mar 26, 2016 11:29 pm
Ponownie pojawili się obok zniszczonego domu. Na piachu nadal widniały ślady krwi rodzeństwa. Hazard postanowił działać natychmiast, biorąc pod uwagę specyfikę sytuacji. Trzymając pod pachą ciało Daichiego, wytworzył w wolnej ręce Ki Blasta i strzelił nim w ziemię, nieopodal nich. W ten sposób wykopał grób na tyle głęboki, że był w stanie złożyć w nim ciało brata April. Nie minęła chwilą, a przy pomocy telekinezy zakopał zwłoki. Następnie podszedł do Kuro i walnął go z pięści z ramię.
- Daichi pochowany, tak jak chciałeś. Może teraz ruszysz dupę z powrotem i zajmiesz się April tak jak należy? Do cholery, kochasz ją, za parę miesięcy urodzi wasze dziecko, a Ty chcesz ją teraz zostawić, bo nie pamięta co się z nią działo przez ostatnich parę dni, tygodni czy miesięcy?! Nie poznaję Cię Kuro! Gdzie jest facet który naraża życie w obronie innych? Troszczyłeś się o April, jeszcze parę minut temu obiecywałeś że się nią zaopiekujesz, a teraz co?!
Wydarł się na srebrnego, lecz miał nadzieję, że jakoś przemówi mu do rozumu. Był wściekły i gotów zaciągnąć go tam siłą. Nie tak zachowują się mężczyźni i zamierzał wyjaśnić to, notabene, starszemu kuzynowi.
- Daichi pochowany, tak jak chciałeś. Może teraz ruszysz dupę z powrotem i zajmiesz się April tak jak należy? Do cholery, kochasz ją, za parę miesięcy urodzi wasze dziecko, a Ty chcesz ją teraz zostawić, bo nie pamięta co się z nią działo przez ostatnich parę dni, tygodni czy miesięcy?! Nie poznaję Cię Kuro! Gdzie jest facet który naraża życie w obronie innych? Troszczyłeś się o April, jeszcze parę minut temu obiecywałeś że się nią zaopiekujesz, a teraz co?!
Wydarł się na srebrnego, lecz miał nadzieję, że jakoś przemówi mu do rozumu. Był wściekły i gotów zaciągnąć go tam siłą. Nie tak zachowują się mężczyźni i zamierzał wyjaśnić to, notabene, starszemu kuzynowi.
Re: Pomniejsze Wioski
Wto Mar 29, 2016 5:58 pm
Beznamiętnie obserwował Hazarda. Będzie musiał wrócić tu za dwa dni, kiedy poczuje się lepiej odkopać Daichiego i pochować go porządnie przy rodzinie. Miał cichą nadzieję, że może znajdzie coś przy zmarłym. Kartkę z formułą specyfiku? Takim kretynem Daichi by chyba nie był, chociaż. Może jakaś wskazówka, cokolwiek, co dawałoby nadzieję na wyleczenie halfki. Z drugiej strony ciało było zbyt zniszczone, żeby cokolwiek przy nim przetrwało ale musiał sprawdzić.
Syknął z bólu, kiedy zarobił cios od kuzyna. Mimo to odezwał się tak beznamiętnym głosem, że aż sam był tym faktem zaskoczony. Oczywiście, że zależało mu na April, że zrobi wszystko, by jakoś ją uratować. Robić wszystko, co tylko może. Tylko że, sam nie wiedział, że co?
- Cztery lata, zapomniała cztery lata, praktycznie cała nasza znajomość. Pewnie, że robię wszystko, co tylko mogę. Jak masz jakiś pomysł to chętnie posłucham. Na Ziemi jest taki magiczny artefakt Smocze Kule. Trzeba zebrać siedem w jednym miejscu, wypowiedzieć zaklęcie i pojawi się Smok, który może spełnić dowolne życzenie. Nie wiem, jak się je szuka i czy można je znaleźć ale na pewno Hikaru będzie wiedział. Tylko nie wiem, czy powinienem wykorzystywać moc Smoka do tak egoistycznych pragnień. Już raz go widziałem ale nie zażyczyłem sobie, aby ożywił mojego brata albo mamę, albo dał bogactwo dla wioski. Może powinienem. Zresztą martwi mnie bardziej sam ten specyfik. Daichi raczej nie jest na tyle mądry, aby samemu opracować taką miksturę. Pytanie kto mu to dał, jaki ma zapas i co zamierza z nim zrobić?
Zrobił pauzę ale był zbyt zmęczony aby dość do jakichś konstruktywnych wniosków. Westchnął ciężko.
- April choć zagubiona i oszołomiona poradzi sobie na ziemi, z głodu przynajmniej nie umrze, a jak teraz mielibyśmy się ganiać to spokojnie mogłaby mnie zabić i nici z ratunku. Do tego Raziel, znaczy książę Raziel pod wpływem nowego specyfiku Zella straci rozum i zaatakował moją wioskę, a Ci ludzie w tym momencie bardziej potrzebują mojej pomocy, bo nie ma kto o nich zadbać. Jeśli nie masz nic ciekawego do roboty, to dwie dodatkowe ręce na pewno mi się przydadzą i nie myśl sobie, że to była dla mnie łatwa decyzja.
OOC:Syknął z bólu, kiedy zarobił cios od kuzyna. Mimo to odezwał się tak beznamiętnym głosem, że aż sam był tym faktem zaskoczony. Oczywiście, że zależało mu na April, że zrobi wszystko, by jakoś ją uratować. Robić wszystko, co tylko może. Tylko że, sam nie wiedział, że co?
- Cztery lata, zapomniała cztery lata, praktycznie cała nasza znajomość. Pewnie, że robię wszystko, co tylko mogę. Jak masz jakiś pomysł to chętnie posłucham. Na Ziemi jest taki magiczny artefakt Smocze Kule. Trzeba zebrać siedem w jednym miejscu, wypowiedzieć zaklęcie i pojawi się Smok, który może spełnić dowolne życzenie. Nie wiem, jak się je szuka i czy można je znaleźć ale na pewno Hikaru będzie wiedział. Tylko nie wiem, czy powinienem wykorzystywać moc Smoka do tak egoistycznych pragnień. Już raz go widziałem ale nie zażyczyłem sobie, aby ożywił mojego brata albo mamę, albo dał bogactwo dla wioski. Może powinienem. Zresztą martwi mnie bardziej sam ten specyfik. Daichi raczej nie jest na tyle mądry, aby samemu opracować taką miksturę. Pytanie kto mu to dał, jaki ma zapas i co zamierza z nim zrobić?
Zrobił pauzę ale był zbyt zmęczony aby dość do jakichś konstruktywnych wniosków. Westchnął ciężko.
- April choć zagubiona i oszołomiona poradzi sobie na ziemi, z głodu przynajmniej nie umrze, a jak teraz mielibyśmy się ganiać to spokojnie mogłaby mnie zabić i nici z ratunku. Do tego Raziel, znaczy książę Raziel pod wpływem nowego specyfiku Zella straci rozum i zaatakował moją wioskę, a Ci ludzie w tym momencie bardziej potrzebują mojej pomocy, bo nie ma kto o nich zadbać. Jeśli nie masz nic ciekawego do roboty, to dwie dodatkowe ręce na pewno mi się przydadzą i nie myśl sobie, że to była dla mnie łatwa decyzja.
ZT do wioski i tam Skip.
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Pią Kwi 29, 2016 8:44 pm
Post Skipowy
Rozstał się z kuzynem w niezbyt dobrej atmosferze. Nie była to może jakaś wielka awantura, jednak pewien niesmak pozostał. Hazard wzruszył ramionami, odwrócił się i bez słowa wzbił w powietrze. W zasadzie to nie jego sprawa. Kuro zrobi jak chce, najwyżej potem będzie tego żałował. Złotowłosy obrał kierunek na dom swojego Wuja, formalnie należący teraz do młodego Saiyan’a. Nie zamierzał on tam jednak zabawić na długo. Odpocznie, zregeneruje siły a potem... Miał już pewien pomysł.
Na Vegecie panowało coś w rodzaju święta, lecz Haz’owi nawet przez myśl nie przeszło by cieszyć się z końca tyranii Zella i nastania nowych, lepszych rządzów. Wmawiał sobie, iż jego to nie dotyczy. Nie był już tak związany z tą planętą jak kiedyś i nie widział tutaj dla siebie przyszłości. Do Akademii wracać nie zamierzał, chciał szkolić się we własnym zakresie, pozostać niezależny. Zresztą większość mieszkańców Vegety nie pałała do niego sympatią, a wręcz go nienawidziła. Co prawda istniała szansa, że po ostatnich wydarzeniach zostanie przynajmniej częściowo oczyszczony, lecz nie miało to dla niego większego znaczenia. Gdzieś miał czy życzą mu śmierci, czy traktują jak bohatera, bo jednak jakiś udział w rewolucji miał.
- Czas się zbierać...
Zregenerowanie sił zajęło mu 3 doby, podczas których wyspał i najadł się za wszystkie czasy. Czuł się już dużo lepiej, chociaż nadal odczuwał lekki ból w klatce piersiowej, w miejscu gdzie ugodziła go mordercza fala energetyczna Zell’a. Gdy akurat nie spał, nie jadł ani nie relaksował się w inny sposób, rozmyślał czym by tu się zająć. W pamięci miał świężą porażkę z byłym już Królem, a także fakt, że jakoś wielce się do jego wyeliminowania nie przyczynił. To głównie Kuro i Hikaru odwalili za Zidoracka Zahne brudną robotę, lecz nawet złotowłosy, po przemyśleniu sobie tego na spokojnie, był zły, bo koniec końców on także posłużył jako pionek. Został, jak to wdzięcznie określił jego kuzyn, wydymany. Faktem było jednak, iż nadal nie był wystarczająco silny. I właśnie na podnoszeniu swoich umiejętności zamierzał skupić się w najbliższych miesiącach. A przedewszystkim chciał opanować kolejną transformację - SSJ3. Nie udało mu się to po morderczym treningu w Rajskiej Sali. Jego organizm nie był przygotowany na takie obciążenia. Po ostatniej walce zapewne stał się nieco silniejszy, lecz to nadal było za mało. Cały czas miał przed oczyma Kuro w tymże stadium, moc jaką emanował była niesamowita. Chciał dorównać kuzynowi, a pewnego dnia nawet go przewyższyć. A także Zell’a, Zicka - wszystkich nieziemsko silnych gości których spotkał na swej drodze. Uda się na małe tournee po kosmosie, podobnie jak przed dwoma laty. W planach miał poszukiwanie miejsc, w których panowałyby warunki, porównywalne, a nawet jeszcze bardziej ekstremalne niż te panujące w Rajskiej Sali. Musi przygotować swój organizm na obciążenia związane z nową przemianą. A gdy starszy czasu, poszuka potężnych wojowników by się z nimi zmierzyć. To był najszybszy sposób na rozwinięcie swoich umiejętności. W typowo Saiyan’ski sposób.
Spakował kilka kompletów uniformów autorstwa Nico, trochę żarcia, oraz parę innych, potrzebych rzeczy. Wyszedł do ogrodu i spojrzał w niebo. Nie było szans by wydostać się z Vegety za pomocą kapsuły. Swoją drogą zapomniał oddać ją Sensei’owi... Nastepnym razem. Pozostała mu teleportacja. Przez kilka minut przeszukiwał najbliższe planety, badając poziom mocy ich mieszkańców. Pieczołowicie poszukiwał rasy, wystarczająco silnej, by pojedynek z jej przedstawicielem można było uznać za wartościowy. Pora na przygodę.
Pierwsze dni były rozczarowywujące. Zwiedził wiele planet, poznał przedstawicieli nowych ras. Żadna jednak nie mogła się równać z Saiyan’ami. Co prawda natrafił na kilkoro cwaniaczków twierdzących, iż dysponują potężną mocą, lecz koniec końców okazywali się mięczakami. Nie potrafili zmusić go do walki na poważnie na jego normalnym stadium, o SSJ2 nie wspominając. Doszedł do wniosku, że w najbliższej okolicy nie znajdzie godnego siebie rywala. Nie był to jednak stracony czas, złotowłosy postanowił sporządzać notatki na temat każdej rasy z jakią przyszło mu się spotkać. Wygląd, styl życia, cechy szczególne. Kiedyś ta wiedza może mu się przydać. Tak zleciały mu dwa tygodnie. Po tym czasie postanowił wziąć się pożądnie za trening. Udał się na dobrze znaną sobie planetę Iceberg, gdzie panowała wieczna zima.
- Brrr - zadygotał, pocierając dłońmi o ramiona. Kiedyś to zimno bardziej oddziałowywało na jego ciało, lecz teraz, po zaledwie kilku minutach przyzwyczaił się do panujących tu warunków. Pierwszym co zrobił była naturalnie wizyta u Tanany, jej wnuka Sitki i Aurory. Staruszka powitała go starym, dobrym ciosem z kija w łeb. Aurora zarumieniła się na jego widok. Trzeba przyznać, że wyrosła na młodą, piękną kobietę. Hazard postanowił zatrzymać się u nich na jakiś czas. Dniami trenował w cięzkich warunkach i jedynie na noce wracał do obozu. Starał się zbytnio nie nadużywać ich gościnności, chociaż przez jego obecność gospodarze musieli produkować kilkakrotnie więcej pysznego gulaszu. Złotowłosy pomagał im w tym jak mógł, wracajac z treningu zawsze upolował jakiegoś większego zwierza, a po paru dniach całkiem nieźle radził sobie z przygotowywaniem mięsa. W ten dość beztroski sposób spędził parę tygodni. Po tym czasie uznał, iż trening w tym miejscu nie przynosi mu już żadnych korzyści. Musiał udać się w inne, bardziej wymagające miejsce. Podziękował, pożegnał się i ruszył dalej.
Parę dni później udało mu się zlokalizować planetę idealną do morderczego treningu. Jeśli wierzyć żółwiopodobnemu mieszkańcowi planety Quod, glob ten składał się tylko i wyłącznie z wulkanów, a każdego dnia dochodziło do kilkunastu erupcji. Z tego powodu panowała tam okropnie wysoka temperatura, a planeta naturalnie była niezamieszkała. Z tego powodu Haz musiał dostać się tam za pomocą kapsuły.
- Bingo! - zawołał kilkanaście minut później, rozglądając się wokoło. To się nazywało ekstremalne warunki. W każdej chwili losowy wulkan mógł wyrzucić z siebie pokłady wrzącej lawy. Jeden błąd i kończysz swój żywot. Pot lał się z Ciebie litrami. W dodatku planeta znajdowała się bardzo daleko od słońca, więc panował na niej mrok. Cudowne miejsce.
- 34 672... 34 673 - parę dni później stał na rękach, w kałuży własnego potu, na szczycie góry, wykonując pompki. Wulkan od kilku minut zastanawiał się czy nie wypluć z siebie morza lawy. Hazard gotowy był w każdej chwili wykonać unik, lecz nie przestawał ćwiczyć. Gdy w końcu doszło do erupcji, złotowłosy przerzucał się na kolejną górę. Tak mijały kolejne dni. Ogoniasty czuł, że trening przynosi rezultaty. W porównaniu z tym, warunki panujące na Iceberg wydawały mu się milutkie. Tutaj jego życie było non stop zagrożone. Dwie/trzy godziny nieprzerwanego snu graniczyły z cudem, gdyż zawsze gdzieś w okolicy dochodziło do wybuchu i trzeba było szybko się ewakuować. Raz troszkę przyspał, czego efektem była mocno przypalone ramię. Ale nie przejmował się tym, bo każdy dzień przybliżał go do celu. Każdego dnia stawał się silniejszy, a jego organizm coraz bardziej zahartowany. Do osiągniecia stanu w którym mógłby bez ryzyka spróbować transformacji było jednak nadal daleko, dlatego nie przestawał trenować. Niestety, po nieco ponad trzech miesiącach doszło do pewnego incydentu. Podczas treningu przesadził nieco z mocą i poważnie naruszył strukturę globu. Musiał czym prędzej uciekać. Wsiadł do kapsuły i przez szybę obserwował eksplozję planety. Wielka szkoda, miał nadzieję że w tej galaktyce istnieje więcej takich miejsc.
Kolejne tygodnie to powrot to zwiedzania kolejnych planet, zapoznawanie się z przedstawicielami nieznanych mu ras i poszukiwanie sparingpartnerów. Przy okazji postanowił zwiększyć swój arsenał technik. Mieszkaniec pewnej planety natchnął go wymyślenia nowej, unikalnej techniki. Chodziło o to, żeby za pomocą własnej Ki “naostrzyć” trzymany w ręku oręż, w jego przypadku miecz. Zajęło mu to dobrych parę dni. Jak zwykle przydała się znajomość innych technik takich jak Ki Feeling, czy telekineza. Miał pewien kryzys, podczas którego puściły mu nerwy i “przypadkowo” zniszczył jakieś niewielkie miasteczko. W końcu załapał w jaki sposób najefektywniej zaostrzać powierzchnię broni. I to nie tylko miecza, udawało mu się także z rodowym sztyletem, a nawet kijami wytworzonymi z nieznanych mu materiałów. Zadowolony z siebie ruszył dalej.
Z każdym dniem ogarniała go coraz większa złość. Czy w tej cholernej galaktyce naprawdę nie ma silnych wojowników? Wychodzi na to, że żadna rasa nie może się równać z potęgą Saiyan. Zaczynały puszczać mu nerwy i parę razy zdarzało mu się nie do końca kontrolować własną moc.
- Żałosne... - mruknął, niemalże rozcinając na pół jakiegoś osiłka, który zarzekał się, że jest najsilniejszą osobą w obrębie kilkudziesięciu najbliższych planet.
Koniec końców, postawił na ilość, nie na jakość. Udał się w najmroczniejszy zakątek galaktyki, gdzie podobno roiło się od skurwieli różnej maści. Nie mogąc się powstrzymać, w ciągu kilku dni wyeliminował całe tamtejsze populacje. Nie sprawiało mu to jakiejś wielkiej satysfakcji, ale też nie żałował. Po takich szumowinach i tak nikt nie będzie płakać. Po całej tej rzeźi postanowił wrócić. Na Vegetę, na Ziemię - gdziekolwiek, gdzie będzie mógł powalczyć na poważnie. Naprawdę potrzebował rywala, który zmusiłby go do walki na serio, dania z siebie wszystkiego. Wyczuwał, że jego organizm jest już niemal gotowy na przyjęcie solidnej dawki mocy. Ten półroczny trening, a także rok spędzony w Komnacie Ducha i Czasu przygotowały go na to. Wiele mu nie brakuje. Walka a granicy życia i śmierci z pewnością jeszcze bardziej przybliżyłaby go do celu.
Na Vegecie panowało coś w rodzaju święta, lecz Haz’owi nawet przez myśl nie przeszło by cieszyć się z końca tyranii Zella i nastania nowych, lepszych rządzów. Wmawiał sobie, iż jego to nie dotyczy. Nie był już tak związany z tą planętą jak kiedyś i nie widział tutaj dla siebie przyszłości. Do Akademii wracać nie zamierzał, chciał szkolić się we własnym zakresie, pozostać niezależny. Zresztą większość mieszkańców Vegety nie pałała do niego sympatią, a wręcz go nienawidziła. Co prawda istniała szansa, że po ostatnich wydarzeniach zostanie przynajmniej częściowo oczyszczony, lecz nie miało to dla niego większego znaczenia. Gdzieś miał czy życzą mu śmierci, czy traktują jak bohatera, bo jednak jakiś udział w rewolucji miał.
- Czas się zbierać...
Zregenerowanie sił zajęło mu 3 doby, podczas których wyspał i najadł się za wszystkie czasy. Czuł się już dużo lepiej, chociaż nadal odczuwał lekki ból w klatce piersiowej, w miejscu gdzie ugodziła go mordercza fala energetyczna Zell’a. Gdy akurat nie spał, nie jadł ani nie relaksował się w inny sposób, rozmyślał czym by tu się zająć. W pamięci miał świężą porażkę z byłym już Królem, a także fakt, że jakoś wielce się do jego wyeliminowania nie przyczynił. To głównie Kuro i Hikaru odwalili za Zidoracka Zahne brudną robotę, lecz nawet złotowłosy, po przemyśleniu sobie tego na spokojnie, był zły, bo koniec końców on także posłużył jako pionek. Został, jak to wdzięcznie określił jego kuzyn, wydymany. Faktem było jednak, iż nadal nie był wystarczająco silny. I właśnie na podnoszeniu swoich umiejętności zamierzał skupić się w najbliższych miesiącach. A przedewszystkim chciał opanować kolejną transformację - SSJ3. Nie udało mu się to po morderczym treningu w Rajskiej Sali. Jego organizm nie był przygotowany na takie obciążenia. Po ostatniej walce zapewne stał się nieco silniejszy, lecz to nadal było za mało. Cały czas miał przed oczyma Kuro w tymże stadium, moc jaką emanował była niesamowita. Chciał dorównać kuzynowi, a pewnego dnia nawet go przewyższyć. A także Zell’a, Zicka - wszystkich nieziemsko silnych gości których spotkał na swej drodze. Uda się na małe tournee po kosmosie, podobnie jak przed dwoma laty. W planach miał poszukiwanie miejsc, w których panowałyby warunki, porównywalne, a nawet jeszcze bardziej ekstremalne niż te panujące w Rajskiej Sali. Musi przygotować swój organizm na obciążenia związane z nową przemianą. A gdy starszy czasu, poszuka potężnych wojowników by się z nimi zmierzyć. To był najszybszy sposób na rozwinięcie swoich umiejętności. W typowo Saiyan’ski sposób.
Spakował kilka kompletów uniformów autorstwa Nico, trochę żarcia, oraz parę innych, potrzebych rzeczy. Wyszedł do ogrodu i spojrzał w niebo. Nie było szans by wydostać się z Vegety za pomocą kapsuły. Swoją drogą zapomniał oddać ją Sensei’owi... Nastepnym razem. Pozostała mu teleportacja. Przez kilka minut przeszukiwał najbliższe planety, badając poziom mocy ich mieszkańców. Pieczołowicie poszukiwał rasy, wystarczająco silnej, by pojedynek z jej przedstawicielem można było uznać za wartościowy. Pora na przygodę.
Pierwsze dni były rozczarowywujące. Zwiedził wiele planet, poznał przedstawicieli nowych ras. Żadna jednak nie mogła się równać z Saiyan’ami. Co prawda natrafił na kilkoro cwaniaczków twierdzących, iż dysponują potężną mocą, lecz koniec końców okazywali się mięczakami. Nie potrafili zmusić go do walki na poważnie na jego normalnym stadium, o SSJ2 nie wspominając. Doszedł do wniosku, że w najbliższej okolicy nie znajdzie godnego siebie rywala. Nie był to jednak stracony czas, złotowłosy postanowił sporządzać notatki na temat każdej rasy z jakią przyszło mu się spotkać. Wygląd, styl życia, cechy szczególne. Kiedyś ta wiedza może mu się przydać. Tak zleciały mu dwa tygodnie. Po tym czasie postanowił wziąć się pożądnie za trening. Udał się na dobrze znaną sobie planetę Iceberg, gdzie panowała wieczna zima.
- Brrr - zadygotał, pocierając dłońmi o ramiona. Kiedyś to zimno bardziej oddziałowywało na jego ciało, lecz teraz, po zaledwie kilku minutach przyzwyczaił się do panujących tu warunków. Pierwszym co zrobił była naturalnie wizyta u Tanany, jej wnuka Sitki i Aurory. Staruszka powitała go starym, dobrym ciosem z kija w łeb. Aurora zarumieniła się na jego widok. Trzeba przyznać, że wyrosła na młodą, piękną kobietę. Hazard postanowił zatrzymać się u nich na jakiś czas. Dniami trenował w cięzkich warunkach i jedynie na noce wracał do obozu. Starał się zbytnio nie nadużywać ich gościnności, chociaż przez jego obecność gospodarze musieli produkować kilkakrotnie więcej pysznego gulaszu. Złotowłosy pomagał im w tym jak mógł, wracajac z treningu zawsze upolował jakiegoś większego zwierza, a po paru dniach całkiem nieźle radził sobie z przygotowywaniem mięsa. W ten dość beztroski sposób spędził parę tygodni. Po tym czasie uznał, iż trening w tym miejscu nie przynosi mu już żadnych korzyści. Musiał udać się w inne, bardziej wymagające miejsce. Podziękował, pożegnał się i ruszył dalej.
Parę dni później udało mu się zlokalizować planetę idealną do morderczego treningu. Jeśli wierzyć żółwiopodobnemu mieszkańcowi planety Quod, glob ten składał się tylko i wyłącznie z wulkanów, a każdego dnia dochodziło do kilkunastu erupcji. Z tego powodu panowała tam okropnie wysoka temperatura, a planeta naturalnie była niezamieszkała. Z tego powodu Haz musiał dostać się tam za pomocą kapsuły.
- Bingo! - zawołał kilkanaście minut później, rozglądając się wokoło. To się nazywało ekstremalne warunki. W każdej chwili losowy wulkan mógł wyrzucić z siebie pokłady wrzącej lawy. Jeden błąd i kończysz swój żywot. Pot lał się z Ciebie litrami. W dodatku planeta znajdowała się bardzo daleko od słońca, więc panował na niej mrok. Cudowne miejsce.
- 34 672... 34 673 - parę dni później stał na rękach, w kałuży własnego potu, na szczycie góry, wykonując pompki. Wulkan od kilku minut zastanawiał się czy nie wypluć z siebie morza lawy. Hazard gotowy był w każdej chwili wykonać unik, lecz nie przestawał ćwiczyć. Gdy w końcu doszło do erupcji, złotowłosy przerzucał się na kolejną górę. Tak mijały kolejne dni. Ogoniasty czuł, że trening przynosi rezultaty. W porównaniu z tym, warunki panujące na Iceberg wydawały mu się milutkie. Tutaj jego życie było non stop zagrożone. Dwie/trzy godziny nieprzerwanego snu graniczyły z cudem, gdyż zawsze gdzieś w okolicy dochodziło do wybuchu i trzeba było szybko się ewakuować. Raz troszkę przyspał, czego efektem była mocno przypalone ramię. Ale nie przejmował się tym, bo każdy dzień przybliżał go do celu. Każdego dnia stawał się silniejszy, a jego organizm coraz bardziej zahartowany. Do osiągniecia stanu w którym mógłby bez ryzyka spróbować transformacji było jednak nadal daleko, dlatego nie przestawał trenować. Niestety, po nieco ponad trzech miesiącach doszło do pewnego incydentu. Podczas treningu przesadził nieco z mocą i poważnie naruszył strukturę globu. Musiał czym prędzej uciekać. Wsiadł do kapsuły i przez szybę obserwował eksplozję planety. Wielka szkoda, miał nadzieję że w tej galaktyce istnieje więcej takich miejsc.
Kolejne tygodnie to powrot to zwiedzania kolejnych planet, zapoznawanie się z przedstawicielami nieznanych mu ras i poszukiwanie sparingpartnerów. Przy okazji postanowił zwiększyć swój arsenał technik. Mieszkaniec pewnej planety natchnął go wymyślenia nowej, unikalnej techniki. Chodziło o to, żeby za pomocą własnej Ki “naostrzyć” trzymany w ręku oręż, w jego przypadku miecz. Zajęło mu to dobrych parę dni. Jak zwykle przydała się znajomość innych technik takich jak Ki Feeling, czy telekineza. Miał pewien kryzys, podczas którego puściły mu nerwy i “przypadkowo” zniszczył jakieś niewielkie miasteczko. W końcu załapał w jaki sposób najefektywniej zaostrzać powierzchnię broni. I to nie tylko miecza, udawało mu się także z rodowym sztyletem, a nawet kijami wytworzonymi z nieznanych mu materiałów. Zadowolony z siebie ruszył dalej.
Z każdym dniem ogarniała go coraz większa złość. Czy w tej cholernej galaktyce naprawdę nie ma silnych wojowników? Wychodzi na to, że żadna rasa nie może się równać z potęgą Saiyan. Zaczynały puszczać mu nerwy i parę razy zdarzało mu się nie do końca kontrolować własną moc.
- Żałosne... - mruknął, niemalże rozcinając na pół jakiegoś osiłka, który zarzekał się, że jest najsilniejszą osobą w obrębie kilkudziesięciu najbliższych planet.
Koniec końców, postawił na ilość, nie na jakość. Udał się w najmroczniejszy zakątek galaktyki, gdzie podobno roiło się od skurwieli różnej maści. Nie mogąc się powstrzymać, w ciągu kilku dni wyeliminował całe tamtejsze populacje. Nie sprawiało mu to jakiejś wielkiej satysfakcji, ale też nie żałował. Po takich szumowinach i tak nikt nie będzie płakać. Po całej tej rzeźi postanowił wrócić. Na Vegetę, na Ziemię - gdziekolwiek, gdzie będzie mógł powalczyć na poważnie. Naprawdę potrzebował rywala, który zmusiłby go do walki na serio, dania z siebie wszystkiego. Wyczuwał, że jego organizm jest już niemal gotowy na przyjęcie solidnej dawki mocy. Ten półroczny trening, a także rok spędzony w Komnacie Ducha i Czasu przygotowały go na to. Wiele mu nie brakuje. Walka a granicy życia i śmierci z pewnością jeszcze bardziej przybliżyłaby go do celu.
- Joker
- Liczba postów : 364
Data rejestracji : 29/11/2015
Identification Number
HP:
(2100/2100)
KI:
(0/0)
Re: Pomniejsze Wioski
Wto Sty 02, 2018 8:30 pm
Następnym celem w planach chłopaka była jedna z pomniejszych wiosek na Vegecie, w miarę blisko od miasta. Musiał zostawić dziecko komuś zaufanemu, a była tam taka osoba. Jedyna istota która jest z nim bezpośrednio spokrewniona czyli jego babcia. Chłopak wylądował przed jej domem i podszedł do drzwi prowadząc Małą za rękę, nie ma co wygląda genialnie, laski z Vegety pewnie będą leciały na samotnego tatusia... Po dłuższej chwili drzwi się otworzyły a za nich wyjrzała 68-letnia staruszka, jednak trzymała się całkiem nieźle, czarno-siwe włosy, w miarę wysportowana sylwetka oraz zwykłe codzienne ubranie. Chłopak niemrawo spojrzał na dziewczynkę obok niego. Starsza kobieta podążyła za jego wzrokiem i ze zdziwieniem, ale i z uśmiechem zaprosiła ich do środka. Chłopak opowiedział jej o wszystkim co się wydarzyło oraz poprosił na koniec aby zajęła się małą. Babcia zgodziła się i powiedziała że zrobi tą chętnie. Wspomniał też aby nauczyła ją w miarę możliwości o ich kulturze, rasie, innych tematach w tym mowie, pisaniu itp. Tymczasem zbliżył się wieczór, chłopak miał jeszcze 2 rzeczy do roboty.
Z/t Sala treningowa
Regeneracja HP i KI
Z/t Sala treningowa
Regeneracja HP i KI
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach