Pustkowie
Pią Paź 25, 2013 11:59 pm
Średnia temperatura: 40 stopni.
Zazielenienie: 3%
Woda: 2%
Ogromne pustkowie - szansa, że kogoś się tutaj spotka to jak jedna na milion. Gdzieś na środku znajduje się jeden szlak handlowy prowadzący od miasta do miasta. Nie często jednak ktoś tędy przechodzi.
Zazielenienie: 3%
Woda: 2%
Ogromne pustkowie - szansa, że kogoś się tutaj spotka to jak jedna na milion. Gdzieś na środku znajduje się jeden szlak handlowy prowadzący od miasta do miasta. Nie często jednak ktoś tędy przechodzi.
- GośćGość
Re: Pustkowie
Sob Paź 26, 2013 1:23 am
_____ Statek leciał dość szybko. Po paru godzinach dostrzegła jakąś planetę. Nie było tam zbyt wiele chmur, a ona sama była niewielka dlatego od razu wypatrzyła dwie plamki, które były miastami. Statek i tak się kierował w tamtą stronę nie wiadomo czemu dlatego postanowiła, że się zda na los. Może to będzie miejsce, gdzie znajdują się same demony. Liczyła, że taka planeta będzie dla niej ukojeniem. Wszyscy na Ziemii zapomną o June, a ona o nich. Happy End. Żaden demon jej nie zdyskryminuje za to kim jest i będzie traktował jak równego sobie.
To jednak nie było takie proste jak się wydawało.
Coś nagle szarpnęło statkiem. Rudowłosa silnie uderzyła się o metalową część przy podgłówku potylicą i straciła przytomność. Nie wiedziała na jak długo, ale statek zdążył się już nagrzać od środka.
___ - Uh. - jęknęła ściągając nadmiar potu z czoła. Nie mogła wziąć oddechu, całe ciepło zabrało powietrze zdatne do oddychania. Czuła się jak w piekarniku i chciała jak najszybciej stąd wyjść dlatego zaczęła ślepo szukać przycisku otwierającego właz. Nie sposób było dostrzec dużego czerwonego przycisku dlatego też jego nacisnęła jako pierwszego i podziałało! Wzięła głęboki wdech wyczołgując się ze statku. Może na zewnątrz nie było wcale lepiej niż w statku, ale miała przynajmniej świeże powietrze. Słońce dawało po głowie dość mocno. Na Ziemii temperatura trzymała się 25 stopniach, a przy wulkanie było około 40, czyli tak jak tu teraz. Najgorsze jest słońce. No nic, jeżeli w ciągu godziny znajdzie cień i ludność to powinno być dobrze.
___ - To nie jest planeta demonów... - stwierdziła szybko rozglądając się po okolicy. Przez to, że nie widziała w jakim miejscu ląduje nie wie, w którą stronę się teraz udać. Nawet gdy wzleciała w powietrze nie zauważyła na horyzoncie wokół siebie żadnego miasta. Płaski, piaszczysty teren i nic więcej.
Zamieniła statek w kapsułkę, którą schowała między piersiami. Stwierdziła, że tam będzie najbezpieczniejsza. Nie wiadomo czego można się spodziewać po mieszkańcach tej dziwnej planety. Miała dziwne przeczucia, ale ruszyła w drogę.
Przez pierwsze dwie godziny latała, nie wiedziała, że jedyne co robi to zatacza koła wokół globu. Linia po której leciała była pusta, nawet żadnej skały nie zobaczyła. Z przemęczenia zaczęła nieumyślnie skręcać oraz zniżać swój lot. W końcu jednak wybrała drogę na pieszo. Nie wiedziała dlaczego tutejsze słońce tak ją wykańcza, przecież jest ognistym demonem, coś takiego nie powinno robić na niej wrażenia. Gdy wchodzi w przemianę Fire Torch jej ciało osiąga jeszcze większą temperaturę!
___ - Słońcee... oh słoneczko. Dzisiaj mogłabyś nie świecić. Kilka godzin się już tędy czołgam, a żywej duszy nie widać... - marudziła już kompletnie świrując. Stawiając leniwie nogi oraz mając już na wpół otwarte oczy szła dalej uparcie. Mogłaby stąd przecież odlecieć, ale tuż przed wyjściem z kapsuły dostrzegła świecącą się na czerwono lampkę. Zapewne zabrakło paliwa, ale wolała jeszcze o to spytać kogoś kto się na tym zna. Jeśli nikogo takiego nie znajdzie to po prostu zaryzykuje.
Zaschło jej w gardle, ale na całe szczęście na horyzoncie pojawiło się coś, co by mogło mieć wywieszkę "zbawienie". To była skała rzucająca cień. Uradowana dziewczyna dostała nagłego kopa do siły po czym zaczęła biec w tamtą stronę prawie, że potykając się o własne nogi. Ledwo się tam wtoczyła, a poczuła, że musi iść spać. Upadła w chłodnym cieniu na plecy i tak po prostu zasnęła dość głośno przy tym chrapiąc... gdy zregeneruje siły ruszy dalej. Może tym razem się jej poszczęści.
To jednak nie było takie proste jak się wydawało.
Coś nagle szarpnęło statkiem. Rudowłosa silnie uderzyła się o metalową część przy podgłówku potylicą i straciła przytomność. Nie wiedziała na jak długo, ale statek zdążył się już nagrzać od środka.
___ - Uh. - jęknęła ściągając nadmiar potu z czoła. Nie mogła wziąć oddechu, całe ciepło zabrało powietrze zdatne do oddychania. Czuła się jak w piekarniku i chciała jak najszybciej stąd wyjść dlatego zaczęła ślepo szukać przycisku otwierającego właz. Nie sposób było dostrzec dużego czerwonego przycisku dlatego też jego nacisnęła jako pierwszego i podziałało! Wzięła głęboki wdech wyczołgując się ze statku. Może na zewnątrz nie było wcale lepiej niż w statku, ale miała przynajmniej świeże powietrze. Słońce dawało po głowie dość mocno. Na Ziemii temperatura trzymała się 25 stopniach, a przy wulkanie było około 40, czyli tak jak tu teraz. Najgorsze jest słońce. No nic, jeżeli w ciągu godziny znajdzie cień i ludność to powinno być dobrze.
___ - To nie jest planeta demonów... - stwierdziła szybko rozglądając się po okolicy. Przez to, że nie widziała w jakim miejscu ląduje nie wie, w którą stronę się teraz udać. Nawet gdy wzleciała w powietrze nie zauważyła na horyzoncie wokół siebie żadnego miasta. Płaski, piaszczysty teren i nic więcej.
Zamieniła statek w kapsułkę, którą schowała między piersiami. Stwierdziła, że tam będzie najbezpieczniejsza. Nie wiadomo czego można się spodziewać po mieszkańcach tej dziwnej planety. Miała dziwne przeczucia, ale ruszyła w drogę.
Przez pierwsze dwie godziny latała, nie wiedziała, że jedyne co robi to zatacza koła wokół globu. Linia po której leciała była pusta, nawet żadnej skały nie zobaczyła. Z przemęczenia zaczęła nieumyślnie skręcać oraz zniżać swój lot. W końcu jednak wybrała drogę na pieszo. Nie wiedziała dlaczego tutejsze słońce tak ją wykańcza, przecież jest ognistym demonem, coś takiego nie powinno robić na niej wrażenia. Gdy wchodzi w przemianę Fire Torch jej ciało osiąga jeszcze większą temperaturę!
___ - Słońcee... oh słoneczko. Dzisiaj mogłabyś nie świecić. Kilka godzin się już tędy czołgam, a żywej duszy nie widać... - marudziła już kompletnie świrując. Stawiając leniwie nogi oraz mając już na wpół otwarte oczy szła dalej uparcie. Mogłaby stąd przecież odlecieć, ale tuż przed wyjściem z kapsuły dostrzegła świecącą się na czerwono lampkę. Zapewne zabrakło paliwa, ale wolała jeszcze o to spytać kogoś kto się na tym zna. Jeśli nikogo takiego nie znajdzie to po prostu zaryzykuje.
Zaschło jej w gardle, ale na całe szczęście na horyzoncie pojawiło się coś, co by mogło mieć wywieszkę "zbawienie". To była skała rzucająca cień. Uradowana dziewczyna dostała nagłego kopa do siły po czym zaczęła biec w tamtą stronę prawie, że potykając się o własne nogi. Ledwo się tam wtoczyła, a poczuła, że musi iść spać. Upadła w chłodnym cieniu na plecy i tak po prostu zasnęła dość głośno przy tym chrapiąc... gdy zregeneruje siły ruszy dalej. Może tym razem się jej poszczęści.
Re: Pustkowie
Sob Paź 26, 2013 9:28 pm
June została obudzona przez czyjeś głosy. Najwyraźniej nie tylko ona przechadzała się po tych pustkowiach.
- ...myślisz że żyje? Może sprawdzę... -
- Zostaw ją! Przecież widać że oddycha!
- A faktycznie, klatka piersiowa unosi się i opada. Swoją drogą ma ogromne....
- Patrz! Chyba się budzi!
Gdy rudowłosa otworzyła oczy, ujrzała dwie pochylające się nad nią postacie.
- ...myślisz że żyje? Może sprawdzę... -
- Zostaw ją! Przecież widać że oddycha!
- A faktycznie, klatka piersiowa unosi się i opada. Swoją drogą ma ogromne....
- Patrz! Chyba się budzi!
Gdy rudowłosa otworzyła oczy, ujrzała dwie pochylające się nad nią postacie.
- Ona:
- On:
- GośćGość
Re: Pustkowie
Nie Paź 27, 2013 3:04 pm
_____ Nie wiedziała ile czasu spała, ale najwyraźniej położyła się przy drodze, przez którą chodzą handlarze. Obudziły ją dziwne głosy należące najwyraźniej do dwóch osób - kobiety i mężczyzny. Co do tego drugiego barwa była dziwna, wręcz przyprawiająca o dreszcze. Wciągnęła więc ślinę, która jej wyciekła w trakcie snu i powoli otworzyła oczy. Jeszcze przez kilka sekund widziała o ciupinkę zamazany obraz dlatego podniosła się do tureckiego siadu i przetarła oczy nadgarstkiem.
___ - Ooh, kim wy jesteście...? - powiedziała nieco zaspanym głosem, ale dopiero po chwili dotarło do niej gdzie jest - O! Czyli jednak na tej planecie jest życie! - dodała już będąc trochę bardziej żywsza. Przyjrzała się obu postaciom. Wyglądali dość dziwnie, kobieta miała zielony odcień skóry, szpiczaste uszy i stojące we wszystkich stronach uszy. - Jesteś kaioshinką? - Spytała widząc podobieństwo dziewczyny do shinki Kaede, którą poznała na Ziemii. Rzuciła okiem na mężczyznę, a wtedy po jej ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Był bardziej ludzki, ale wyraz twarzy mógłby wystraszyć nawet niedźwiedzia. Na jego temat nic nie powiedziała, po prostu wstała powoli otrzepując swoje ubranie z kurzu. Gdy dostrzegła broń, wyraz twarzy demonicy stał się bardziej poważny. Wyczuliła swoje zmysły wyczuwania KI starając się określić ich moc oraz to, czy są dla demonicy zagrożeniem.
Zwróciła głowę ku niebu. Pojawiło się kilka chmur, ale nie były one jakieś kolosalne. Przypomniała sobie o Ziemii. Zaczęła się zastanawiać czy dobrze postąpiła uciekając z planety. Tsuful w jej ciele zamilkł, ale jeszcze nie wyszedł, była tego pewna. Tak łatwo się tego pasożyta nie pozbędzie. Pewnie drań czeka na odpowiedni moment i pojawi się w najmniej odpowiednim momencie.
Pomyślała o tym co się dzieje u Reito - czy ma jej za złe, czy kiedykolwiek jej to wszystko wybaczy? Mocno się z nim zżyła w tak krótkim czasie, stał się dla niej kimś na prawdę bliskim. Podobnie jak Kuro. Co prawda była zła na niego za to, że traktował ją jak nie przybliżając wroga i psa, ale mimo wszystko dzieli z nim też wiele dobrych wspomnień. Oby dobrze opiekował się April bo inaczej oberwie od demonicy.
___ - Więc? - spojrzała na dwójkę nieznajomych wracając już do rzeczywistości.
___ - Ooh, kim wy jesteście...? - powiedziała nieco zaspanym głosem, ale dopiero po chwili dotarło do niej gdzie jest - O! Czyli jednak na tej planecie jest życie! - dodała już będąc trochę bardziej żywsza. Przyjrzała się obu postaciom. Wyglądali dość dziwnie, kobieta miała zielony odcień skóry, szpiczaste uszy i stojące we wszystkich stronach uszy. - Jesteś kaioshinką? - Spytała widząc podobieństwo dziewczyny do shinki Kaede, którą poznała na Ziemii. Rzuciła okiem na mężczyznę, a wtedy po jej ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Był bardziej ludzki, ale wyraz twarzy mógłby wystraszyć nawet niedźwiedzia. Na jego temat nic nie powiedziała, po prostu wstała powoli otrzepując swoje ubranie z kurzu. Gdy dostrzegła broń, wyraz twarzy demonicy stał się bardziej poważny. Wyczuliła swoje zmysły wyczuwania KI starając się określić ich moc oraz to, czy są dla demonicy zagrożeniem.
Zwróciła głowę ku niebu. Pojawiło się kilka chmur, ale nie były one jakieś kolosalne. Przypomniała sobie o Ziemii. Zaczęła się zastanawiać czy dobrze postąpiła uciekając z planety. Tsuful w jej ciele zamilkł, ale jeszcze nie wyszedł, była tego pewna. Tak łatwo się tego pasożyta nie pozbędzie. Pewnie drań czeka na odpowiedni moment i pojawi się w najmniej odpowiednim momencie.
Pomyślała o tym co się dzieje u Reito - czy ma jej za złe, czy kiedykolwiek jej to wszystko wybaczy? Mocno się z nim zżyła w tak krótkim czasie, stał się dla niej kimś na prawdę bliskim. Podobnie jak Kuro. Co prawda była zła na niego za to, że traktował ją jak nie przybliżając wroga i psa, ale mimo wszystko dzieli z nim też wiele dobrych wspomnień. Oby dobrze opiekował się April bo inaczej oberwie od demonicy.
___ - Więc? - spojrzała na dwójkę nieznajomych wracając już do rzeczywistości.
Re: Pustkowie
Nie Paź 27, 2013 8:12 pm
Chłopak aż podskoczył gdy June zmieniła pozycję na siad turecki. Jego koleżanka roześmiała się głośno.
- Przestraszyłeś się twardzielu? - zakpiła, po czym rzekła do June - oczywiście że jest, nawet całkiem sporo. Chociaż nie tutaj, najbliższe miasto jest kilka kilometrów stąd. Jestem Megami, a to Gesu.
Po tym krótkim wprowadzeniu nastała chwila ciszy. Dziewczyna cierpliwie oczekiwała na odpowiedź, podczas gdy chłopak nie spuszczał wzroku z June, gapiąc się na nią bez zmrużenia oka.
- Kaioshinką? A kto to taki? - odrzekła Megami na pytanie rudowłosej - nie jesteś stąd prawda? Na tej planecie bardzo często rozbijają się goście z innych planet. Gesu jest tego przykładem. Ile to już, 5 lat? - spytała kompana, a ten pokiwał lekko głową.
- Przestraszyłeś się twardzielu? - zakpiła, po czym rzekła do June - oczywiście że jest, nawet całkiem sporo. Chociaż nie tutaj, najbliższe miasto jest kilka kilometrów stąd. Jestem Megami, a to Gesu.
Po tym krótkim wprowadzeniu nastała chwila ciszy. Dziewczyna cierpliwie oczekiwała na odpowiedź, podczas gdy chłopak nie spuszczał wzroku z June, gapiąc się na nią bez zmrużenia oka.
- Kaioshinką? A kto to taki? - odrzekła Megami na pytanie rudowłosej - nie jesteś stąd prawda? Na tej planecie bardzo często rozbijają się goście z innych planet. Gesu jest tego przykładem. Ile to już, 5 lat? - spytała kompana, a ten pokiwał lekko głową.
- GośćGość
Re: Pustkowie
Pon Paź 28, 2013 6:54 pm
____ - Sporo? - Zamrugała kilka razy wielkimi, złotymi oczkami gdy tylko to usłyszała. Czyli, że jednak jest tam gdzieś osadka pełna istot, które jej pomogą. Świetnie. Te kilka kilometrów zrobi w niecałą minutę o ile nie będzie miała kogoś na ogonie.
___ - Super, możecie mnie tam zabrać, albo wskazać drogę? - Spytała podekscytowana, bo w końcu jej poszukiwania zaczęły przynosić jakieś rezultaty. Musi tylko dowiedzieć się tej małej, malutkiej rzeczy. - Prooooszę? - Złożyła rączki jak do modlitwy uśmiechając się najsłodziej jak potrafiła. Ogon jej wywinął się jak wąż. Ostatecznie może też wzlecieć wysoko w powietrze i się rozglądnąć, ale po co się fatygować skoro informacje ma tuż pod nosem? - Neeh, nie ważne. - pomachała dłońmi przed swoją twarzą śmiejąc się krótko. Nie powinna drążyć dalej tematu Kaioshinów bo mogłaby palnąć coś głupiego. Nie zna tych ludzi i nie wie jakie mają zamiary mimo, że pierwsze wrażenie było dobre. Będzie ostrożna. Ta planeta wydaje się być dziwna.
___ - Taa, nie jestem stąd. To długa historia, nie mam czasu by teraz zanudzać was opowieściami. Zaraz... pięć lat? Dlaczego stąd nie odleciałeś? - Spytała mężczyznę przyglądając się mu bacznie. Zaczęła mieć obawy, że i June stąd nie odleci. Wątpliwe jest by chciał zadomowić się na takiej suchej jak żarty Strasburgera planecie. Musi być jakiś haczyk i trzeba go dostrzec nim się na niego nadzieje i będzie za późno na odwrót. No, ale czego się tutaj bać? Demonica jest silna, poradzi sobie z każdym przeciwnikiem o ile nie będzie on miał mocy na poziomie Braski czy Hikaru.
Zaczęła wolno chodzić machając ogonem delikatnie na boki. Widocznie pogrążyła się myślami w jakimś temacie. Może jest silna, ale jej rozkojarzenia mogą doprowadzić ją do zguby.
___ - Super, możecie mnie tam zabrać, albo wskazać drogę? - Spytała podekscytowana, bo w końcu jej poszukiwania zaczęły przynosić jakieś rezultaty. Musi tylko dowiedzieć się tej małej, malutkiej rzeczy. - Prooooszę? - Złożyła rączki jak do modlitwy uśmiechając się najsłodziej jak potrafiła. Ogon jej wywinął się jak wąż. Ostatecznie może też wzlecieć wysoko w powietrze i się rozglądnąć, ale po co się fatygować skoro informacje ma tuż pod nosem? - Neeh, nie ważne. - pomachała dłońmi przed swoją twarzą śmiejąc się krótko. Nie powinna drążyć dalej tematu Kaioshinów bo mogłaby palnąć coś głupiego. Nie zna tych ludzi i nie wie jakie mają zamiary mimo, że pierwsze wrażenie było dobre. Będzie ostrożna. Ta planeta wydaje się być dziwna.
___ - Taa, nie jestem stąd. To długa historia, nie mam czasu by teraz zanudzać was opowieściami. Zaraz... pięć lat? Dlaczego stąd nie odleciałeś? - Spytała mężczyznę przyglądając się mu bacznie. Zaczęła mieć obawy, że i June stąd nie odleci. Wątpliwe jest by chciał zadomowić się na takiej suchej jak żarty Strasburgera planecie. Musi być jakiś haczyk i trzeba go dostrzec nim się na niego nadzieje i będzie za późno na odwrót. No, ale czego się tutaj bać? Demonica jest silna, poradzi sobie z każdym przeciwnikiem o ile nie będzie on miał mocy na poziomie Braski czy Hikaru.
Zaczęła wolno chodzić machając ogonem delikatnie na boki. Widocznie pogrążyła się myślami w jakimś temacie. Może jest silna, ale jej rozkojarzenia mogą doprowadzić ją do zguby.
Re: Pustkowie
Sro Paź 30, 2013 9:41 pm
-Jasne! - odpowiedziała Megami z uśmiechem - trzymaj się Nas. W mieście przyda Ci się przewodnik, łatwo się tam zgubić.
Ochoczo ruszyli przed siebie, prowadząc June w stronę zamieszkałej części planety. Dziewczyna pewnie szła pierwsza, chłopak trzymał się z tyłu, milcząc przez cały czas. Do momentu, gdy rudowłosa podjęła temat jego długiego pobytu na planecie.
- Eee bo... ten... - przeniósł wzrok na koleżankę.
- Bo Gesu zadomowił się na Naszej planecie i żal mu ją opuszczać! - odpowiedziała szybko Megami.
Nic więcej nie wspomnieli. Po niecałej godzinie marszu na horyzoncie pojawiły się jakieś zabudowania. Tutejsi wprowadzili gościa na główną ulicę czegoś, co przypominało Ziemski rynek, tyle że kilkukrotnie większy. Ciekawe miejsce.
OCC:
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t724-bazary. Piszesz pierwsza
Ochoczo ruszyli przed siebie, prowadząc June w stronę zamieszkałej części planety. Dziewczyna pewnie szła pierwsza, chłopak trzymał się z tyłu, milcząc przez cały czas. Do momentu, gdy rudowłosa podjęła temat jego długiego pobytu na planecie.
- Eee bo... ten... - przeniósł wzrok na koleżankę.
- Bo Gesu zadomowił się na Naszej planecie i żal mu ją opuszczać! - odpowiedziała szybko Megami.
Nic więcej nie wspomnieli. Po niecałej godzinie marszu na horyzoncie pojawiły się jakieś zabudowania. Tutejsi wprowadzili gościa na główną ulicę czegoś, co przypominało Ziemski rynek, tyle że kilkukrotnie większy. Ciekawe miejsce.
OCC:
Z/T --> https://dbng.forumpl.net/t724-bazary. Piszesz pierwsza
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Czw Mar 06, 2014 8:10 pm
Życie płynie cały czas. Nie zważa na śmierć, cierpienie czy też smutek. Zwyczajnie płynie zamiatając straszne rzeczy pod dywan. Po jakimś czasie można się przyzwyczaić. Później przejść nad tym do porządku dziennego. Aż wreszcie zapomnieć. Lecz oni nie zapomnieli.
Walka z Tsufulem odcisnęła na Razielu i jego znajomych o wiele więcej niż inni widzieli. Rany fizyczne się zagoiły. W niektórych miejscach pozostały blizny, które przypominały o tamtym wydarzeniu. Lecz w dalszym ciągu były rany psychiczne. Ciemnowłosy Saiyanin zawsze był dumny z tego, że ma doskonałą pamięć. Umiał dużo zapamiętać, lecz teraz czasami chciał zapomnieć. Zapomnieć o tym co robił kiedy fioletowa maź przejęła jego ciało. Zapomnieć o wszechobecnej śmierci, zniszczeniu i cierpieniu. Zapomnieć o walce. Jednak nie mógł. W nocy często się budził zlany potem, po kolejnej dawce koszmarów. W tych snach ponownie przeżywał wszystko. Jeszcze raz, i raz i raz. Widział ostrze przebijające Eve, walkę jako Rave, a później rozdzielenie. Tortury Tsufula, aż wreszcie śmierć Vernila. To zawsze sprawiało mu największy smutek. Okazał się za słaby, w rezultacie czego zginął niewinny chłopak. Oczywiście Raz zdawał sobie sprawę, z tego, że w czasie ataku śmierć poniosło kilka tysięcy osób. Lecz zawsze najbardziej dotkliwa jest strata osób, które się zna. Po trochu obwiniał się o to, lecz czas i groźby pewnej brunetki sprawiły, że przestał o tym myśleć.
Awans przyszedł nad wyraz szybko i niespodziewanie. W jednej chwili Raz miał zostać zabity, zaś w drugiej stał się oficjalnym wojownikiem planety Vegety. Jego kontakty też się powoli zmieniały. Eve kiedy tylko usłyszała o tym, że jej chłopak chce od niej odejść by ją chronić, to wpadła w furię. W prawdziwe Saiyańskie wkurwienie. Wpadła niczym furia do pokoju swojego chłopaka. Nawet nie dała mu szans na jakąkolwiek obronę, czy też powiedzenie słowa. Po prostu dostał z pięści w twarz. Zielonooki był tak zszokowany tym atakiem, że nie podniósł dłoni do blokowania. Z łatwością mógłby uniknąć jej ciosów, lecz zamiast tego zbierał cięgi. Pięści uderzały o tors i twarz. Jednak z każdym uderzeniem słabły, aż w końcu Eve płacząc tylko go uderzała o tors. W końcu kruczowłosy zdołał złapać jej dłonie.
- Eve spójrz na mnie. Co się dzieje? – zapytał stanowczo. Dziewczyna tylko pokręciła głową w dalszym ciągu wpatrując się w podłogę. Po kolejnym ponagleniu podniosła głowę i jej czarne oczy spotkały zielone tęczówki. Razielowi krew płynęła z kącika warg, oraz łuku brwiowego, zaś na policzku miał siniaka i ślad po paznokciach ogoniastej. Oczy dziewczyny były czerwone i napuchnięte. Na policzkach wciąż były łzy.
- Nie odzywaj się do mnie dupku! Jak mogłeś mi coś takiego zrobić?! – pawie krzyczała Eve próbując się wyrwać.
- Ale co? – zapytał Raziel nie luzując uścisku.
- Jak to co?! Chciałeś ode mnie odejść! Dlaczego?! Dlaczego do cholery?! – krzyczała i ponownie zaczęła uderzać syna Aryenne i Zidarocka po torsie. Raz puścił ją niemal bezwolnie. Po chwili odsunął się od niej.
- Nie chciałem być cierpiała. Podczas ataku prawie zginęłaś, zaś ja nie dałbym sobie rady, gdybyś odeszła. Jesteś dla mnie wszystkim, dlatego zasługujesz na kogoś z kim będziesz bezpieczna. Zasługujesz na kogoś lepszego. – powiedział cicho. Eve stała ja skamieniała, zaś po chwili podeszła i mocno pocałowała szmaragdowookiego w usta.
- Ty idioto. Zrobiłam to bo cię kocham. Oddam za Ciebie nawet swoje życie, jeśli będzie trzeba. Kocham cię tak mocno, że nie mogę bez ciebie żyć. Jeśli zostawisz mnie to życie straci dla mnie sens. Rozumiesz? – powiedziała po czym ponownie zatopili się w pocałunku. Oderwali się od siebie dopiero słysząc cichy śmiech. Kiedy Nashi spojrzał, okazało się przez niezamknięte drzwi wpatrują się świeży kadeci.
- Gdzie się patrzycie?! Won gówniarze! – warknął wojownik i rzucił w grupkę pociskiem KI. Następnie podszedł i zatrzasnął drzwi.
- Więc na czym skończyliśmy? – zapytał, odwracając się do swoje dziewczyny, która już siedziała na łóżku.
Po pogodzeniu się pary, które na szczęście obyło się bez jakichkolwiek zniszczeń, jeśli oczywiście nie liczymy kilku kadetów poparzonych pociskiem, nastał czas pracy. Raziel jako Nashi przestał być uczniem i robakiem. Przysługiwały mu prawa oraz mógł brać udział w zgromadzeniu wojowników Vegety. No i co najlepsze nie musiał szorować kibli i jeść papki dla kadetów. Był też często wysyłany poza Akademię na różne misje. Najczęściej patrole, ochrona jakiegoś obiektu lub przekazywanie paczek. Czasami też ćwiczył jakąś radą dla kadetów. W końcu rozeszła się informacja o walkach z Tsufulem, przez co on i Vivian byli znani wśród Nashi i kadetów. Odznaczali się dość wysokim poziomem mocy, lecz ukrywali prawdziwy. Dzięki kontrolowaniu energii mogli ukazywać połowę swojej mocy.
Przy okazji jakoś zakolegował się z panną Imperatorową. Dziewczyny szybko się dogadały, więc Raz chcąc czy nie chcąc przebywał z Vulfilią. Po pewnym czasie odkrył, że to bardzo inteligentna i ambitna dziewczyna. Kilka razy nawet ją poduczył kilku ruchów, a nawet pokazał techniki, dzięki którym mogła zabłysnąć. Niestety z Vivian była inna. Dziewczyna odseparowała się od nich. Wśród Nashih i Natto krążyły plotki, że jest walnięta i rani swoich partnerów. Raz dziwił się niektórym. W końcu sam kilka razy dał w mordę swoim partnerom, jak za bardzo kozaczyli. Dlatego też pewnie w końcu on dostał misję z panną Deryth.
- Wytyczne? – spytał krótko ciemnowłosy.
- Załapać intruzów. – odparła równie oszczędnie blondynka, przesyłając plan na scouter Saiyana.
Nic więcej, bo tyle wystarczyło. Wyciszając Ki wślizgnęli się do magazynu, stając na przerdzewiałym rusztowaniu pod sufitem. W ciszy, bez drgnięcia przeczekali ponad dwie godziny, aż w mroku rozległ się niepewny jęk starych drzwi. Pięć cieni pojawiło się na dole, klucząc pomiędzy górami starego sprzętu i nakrapianych rdzą blach. Dwójka Nashi wymieniła spojrzenia po czym bezszelestnie spłynęli na dół. Kiedy tylko Vivian rozpaliła na swojej dłoni ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Otóż intruzami, którzy kradli sprzęt byli dzieci. Najstarsze mogło mieć najwyżej dwanaście lat. Raziel wyłączył swój scouter i założył ręce na torsie. W czasie tych kilku miesięcy służby nauczył się kilku rzeczy. Scouter jak nie jest potrzebny powinien być wyłączony oraz, że zawsze trzeba dać się wytłumaczyć podejrzanym. Dzieciaki na widok dwójki Nashi sparaliżował strach. Dwójka z nich rzuciła szybkie spojrzenie w stronę wejścia. Było za daleko.
- Co tu robicie. – powiedział chłodno chłopak, patrząc po kolei na każde dziecko. Były chude, brudne i obszarpane. Najpewniej biedacy lub żebracy. Po krótkiej chwili strachu dzieci powiedziały wszystko. Było tak jak myślał Saiyanin. Nie miały co jeść, więc kradły stary sprzęt by go sprzedać. Cóż w gruncie rzeczy nikomu nie szkodziły, jednak kradzież to kradzież. Vi i Raz pouczyli dzieciaki, lekko je przestraszyli i puścili. W końcu i tak nic nie widzieli. Na odchodne ciemnowłosy dał im swoją wieczorną porcję. Jako Nashi jadał częściej i lepiej niż kadeci, czy biedota, więc mógł sobie na to pozwolić. Misja zakończyła się sukcesem. Przynajmniej dla nich. Oczywiście ich przełożony opieprzył ich za wyłączanie scouterów i niezłapanie winnych, lecz mieli to gdzieś. Zrobili dobry uczynek, zaś po tej misji Raziel, jako pierwszy partner Vivian, który nie został przez nią poturbowany, został jej przydzielony na stałe. I tak zaczęła się ich przygoda.
W ciągu dwóch lat Zahne i Deryth zdążyli wypełnić wiele misji. Niektóre były banalne, zaś inne cholernie trudne. Dość często bywali w szpitali z jakimiś ranami, lecz jak na razie nie doprowadzili się do takiego stanu, jak podczas walki z Tsufulem. Lekarze zawsze mówili, że są niepoprawni, ale chyba lubili tą parkę. Eve bardzo się ucieszyła, gdy ponownie mogła nawiązać kontakty z Vivian. Zaczęła ją wyciągać na różne spotkania czy do klubów. Pomimo tego, że z początku dziewczyna się wzbraniała, to po jakimś czasie już się rozluźniła. Również dotychczas stroniący od ludzi Raz stał się jakby mniej antyspołeczny. Oczywiście w dalszym ciągu potrafił rzucić kąśliwą uwagą, czy ironicznym tekstem, a jego ton dalej był chłodny i spokojny, co często wkurzało jego rozmówców, to przebywała więcej ze znajomymi, a czasami nawet się śmiał. Nie wolno jednak zapomnieć o tym co najważniejsze w Akademii. Trening. Jako Nashi zakończyli podstawowy trening i teraz uczyli się ciosów, chwytów i ataków, które miały im pomóc w walce i zabić wroga. Równocześnie odbywali treningi kontroli Ki. Razielowi przypadł do gustu trener w zielonej zbroi, któremu jako pierwszemu się zameldował po wstąpieniu do Akademii. Często go męczył nie gorzej niż Koszarowy. A to kilka sesji z Saibamenami pod rząd. A to siedem godzin treningów, po których kruczowłosy miał dość i zaraz po dotarciu do kwatery zasypiał. Jednak czego jak czego, to nie mógł powiedzieć, że treningi chodź ciężkie i okropne, to nie przynoszą wyników. Otóż przynosiły. Raziel przez większość treningów musiał pozostawać w stanie Super Saiyana. Z początku było to dość ciężkie, lecz z czasem przyzwyczaił się do takiego olbrzymiego skoku mocy.
Po pewnym czasie Raziel i Vivian natrafili na pewną wioskę na pustyni, którą zamieszkiwali Kuro, April i demon, który nazywał się Red. Zielonooki odzyskał wreszcie swój naszyjnik. Było to dla niego bardzo ważne. Nie wiadomo jak, ale Zahne zakolegował się z tą trójką. Z Kuro znalazł nawet wspólny język odnośnie skostniałego systemu klasowego i innych rzeczach na Vegecie, którym potrzebne są zmiany. Trenowali razem i rozmawiali. Taka paczka znajomych. W międzyczasie Raz i Eve opowiadali Vivian o świecie elity. Chcieli by dziewczyna wiedziała więcej o panujących i nie czuła się gorsza, jak to często się zdarza wśród Halfów.
W Akademii syn Aryenne miał już wyrobioną renomę. Wiadome było, że chłopak jest silny i bezkompromisowy. Każdy kto miał rangę równą lub niższą z nim musiał przemyśleć zdanie, zanim je wypowiedzieć. Przykładem może być Nashi, który kopnął kadeta z czystej złośliwości. Miał pecha, że był przy tym Zahne. Koleś przeleciał, przez ścianę prosto na Plac. Dwa dni później się obudził. Jednak prawdziwa bomba wybuchła po słynnej imprezie. Raz w dalszym ciągu nie wiedział jak dał się namówić na coś takiego. No cóż efektem tego było, że połowa kadetów zaczepiała go na korytarzach i śmiała się, śpiewając piosenkę. Przez pierwsze kilka dni ignorował ich myśląc, że się znudzą. Nie znudzili się, a nawet stali się bardziej irytujący. Swojego przełożonego mógł zrozumieć. Kiedy pierwszy raz się pojawił na treningu po balandze ten śmiał się przez dziesięć minut. Był porządnym Saiyaninem. Surowym, lecz sprawiedliwym i przyjaznym w stosunku do Raza. Chciał by był jak najlepszy. No tak. Trenerowi w psyk dać nie mógł, lecz co innego bezczelni kadeci i Nashi. Zaczął stosować dość ciekawą metodę, otóż każdy następny, który się do niego odezwał „Boski Razielu”, lub zaczął śpiewać dostawał w mordę. W końcu po całej Akademii się rozniosło, że Zahne ma jeden dobry dzień w miesiącu. W pozostałe wali w pysk, a potem zadaje pytanie. Kadeci się uspokoili.
Trener w zieleni zaczął za to zwiększać ciężar treningów. Młodemu Nashi to nie przeszkadzało z początku, potem zaczął się irytować. Na szczęście nauczył się kilku niezłych ruchów. Nauczył się dość silnej techniki Heat Dome Attack, którą wykorzystał podczas fuzji z Vernilem. Trener powiedział, że jest to zaledwie małą wersja tej techniki, lecz Razielowi to wystarczyło. Miała ona dużą siłę rażenia. Podczas treningów musiał pozostawać w stanie SSJ, lecz w końcu udało mu się ją opanować. Znajomość techniki Big Bang Attack znacząco pomogła. Oprócz tego nauczył się techniki mogącą paraliżować przeciwnika. Tej samej, której użył świętej pamięci detektyw podczas bitwy na Placu przed Akademią. Będzie to bardzo przydatne do unieruchamiania przeciwnika. Wymagało to bardzo dobrego kontrolowania swojej energii. Początkowo ciężko mu to szło, lecz czas, ciężki trening i uwagi mentora zrobiły swoje.
Raziel był cały mokry od potu. Zawieszony za nogi robił brzuszki. Był w samym spodenkach, więc wszyscy mieli doskonały widok na jego klatę, na której było kilka blizn. Włosy były koloru blond, gdyż jego mentor, który właśnie rozwiązywał krzyżówkę stwierdził, że tak będzie lepiej.
- Hej Raz! – krzyknął odrywając się od czasopisma. – Wielka liczba ofiar poświęconych jakiejś sprawie. Na dziewięć liter. Pierwsza H.
- Nie wiem sir. – powiedział Saiyanin robiąc dziewięćset pięćdziesiąty brzuszek. Pot lał się z niego strumieniami i nawet zwiększenie poziomu mocy nie pomagało na dłuższą metę. – Ale myślę, że to może być Hekatomba.
- O pasuje. Dobra robota młody. A teraz kończ te brzuszki. Nie mam całego dnia. – powiedział odkładając pismo i obserwując swojego ucznia. Chłopak był nad wyraz pojętny i ambitny. Dokładnie jak jego rodzice. Zielony kiedyś poznał Aryenne i Zicka Zahne. Wywarli na nim olbrzymie wrażenie. Dlatego też kiedy spotkał ich syna postanowił wziąć go pod swoje skrzydła i wyszkolić na doskonałego wojownika. W końcu chłopak zakończył serię, odpiął się i spadł na ziemię. Nad tym muszą jeszcze popracować.
- No dobrze młody. Masz godzinę przerwy. Idź coś zjeść, wykąpać i przebrać się. Widzimy się u Saibamenów. – rzekł i opuścił Salę Treningową. Raziel tylko skinął głową i zaczął się wycierać oraz ubierać. Po chwili on też wyszedł z pomieszczenia kierując się na stołówkę. Włosy z powrotem były czarne jak skrzydło kruka. Szedł spokojny i wyciszony, aż nie usłyszał trzech słów, które potrafiły go wkurzyć.
- Siema Boski Razielu.
W tym momencie wszystko potoczyło się momentalnie. W jednej chwili włosy się podniosły i zmieniły kolor, zaś w drugim odwracał się z zamiarem uderzenia. Na jego szczęście zdołał wyhamować, kiedy zobaczył swojego rozmówcę.
Eve szczerzyła do niego zęby, doskonale wiedząc, że tak zareaguje.
- Eve? – powiedział zaniżając swoją moc i schodząc z przemiany. – Nudzi ci się?
- Nie. – rzekła i pocałowała swojego chłopaka namiętnie. Przez ten czas dziewczyna też się zmieniła. Ukończyła szkołę i dostała pracę w laboratoriach. Pracowała teraz przy nowych rodzajach broni i zbrój. – Mam przerwę, więc wpadłam by dać Ci prezent. – rzekła i wsadziła mu w dłonie małą kapsułkę, po chwili pocałowała Raza i uciekła.
Młodzieniec nie wiedział co sądzić o takim zachowaniu, w końcu mruknął coś o hormonach i nacisnął kapsułkę rzucając ją na podłogę. Ta zamieniła się w nową zbroję. Był to jeden z prototypów, które Eve i jej podobni tworzyli. Wyglądała jak zbroja dla Nashi, lecz miała krótkie naramienniki. Cała była w ciemnej zieleni, oprócz brzucha, który był jasno żółty. Napierśnik był ładny i jak znał Eve lekki i odporny. Uśmiechnął się do siebie po czym zapakował zbroję w kapsułkę i udał się do stołówki.
Dostali prostą misję. Cel misji, dowiedzieć się kto przemyca broń i pancerze z Vegety na inne planety. Miejsce misji, Konack. Planeta handlowców, którzy współpracują z Saiyanami. Znaleźć, dowiedzieć się co jest nie tak i jeśli nie będzie wyboru zabić. Te właśnie informacje dostali przed wylotem i w kapsułach mogli je przeanalizować. Po kilku godzinach lotu wreszcie wylądowali na Konack. Trafili na szczęście na jakieś pustkowie. Lepiej na razie nie rzucać się w oczy. Dziewiętnastoletni Saiyanin wyszedł z kapsuły, wkładając do kieszeni jedną kapsułkę z zapasowym pancerzem. Młodzieniec miał na sobie czarny strój, zielono- żółty napierśnik, oraz scouter z niebieskim szkiełkiem. Lekko przeciągnął się po wyjściu ze swojego środka transportu. Włączył scouter sprawdzając odczyty. Poziomy mocy nie były zbyt wysokie. Większość nie przekraczała dziesięciu tysięcy. Powinni dać sobie rade. Zmniejszył lekko swoją energię i już mógł ruszać. Delikatnie przeczesał dłonią, krótkie włosy, którymi targał wiatr. Kilka miesięcy temu Eve zabrała go do salonu i kazała go obciąć, gdyż jego fryzura była obrazą dla trendów i wyglądał w niej jak jakiś emo. Raz nawet nie chciał wiedzieć, co to jest emo, ani skąd ciemnowłosa zna takie słowa. Grunt, że teraz miał niby modną, krótką fryzurę. Nie przeszkadzało mu to, przynajmniej przeciwnikowi będzie ciężej go złapać za włosy.
- Gotowa? – zapytał blondynki, która właśnie pojawiła się u jego boku.
Occ:
Nauka chibi Heat Dome Attack(-19pkt samemu) i KINOTSURUGI(-14 pkt samemu). Dwie sesje treningowe po 120 pkt. Czyli łącznie 87 pkt za Skip. Punkty dodam w kolejnej sesji.
Dzięki wszystkim, którzy to przeczytali.
Nowa fryzura Raza
Nowa zbroja Raza
KONACK! Nadchodzimy
Walka z Tsufulem odcisnęła na Razielu i jego znajomych o wiele więcej niż inni widzieli. Rany fizyczne się zagoiły. W niektórych miejscach pozostały blizny, które przypominały o tamtym wydarzeniu. Lecz w dalszym ciągu były rany psychiczne. Ciemnowłosy Saiyanin zawsze był dumny z tego, że ma doskonałą pamięć. Umiał dużo zapamiętać, lecz teraz czasami chciał zapomnieć. Zapomnieć o tym co robił kiedy fioletowa maź przejęła jego ciało. Zapomnieć o wszechobecnej śmierci, zniszczeniu i cierpieniu. Zapomnieć o walce. Jednak nie mógł. W nocy często się budził zlany potem, po kolejnej dawce koszmarów. W tych snach ponownie przeżywał wszystko. Jeszcze raz, i raz i raz. Widział ostrze przebijające Eve, walkę jako Rave, a później rozdzielenie. Tortury Tsufula, aż wreszcie śmierć Vernila. To zawsze sprawiało mu największy smutek. Okazał się za słaby, w rezultacie czego zginął niewinny chłopak. Oczywiście Raz zdawał sobie sprawę, z tego, że w czasie ataku śmierć poniosło kilka tysięcy osób. Lecz zawsze najbardziej dotkliwa jest strata osób, które się zna. Po trochu obwiniał się o to, lecz czas i groźby pewnej brunetki sprawiły, że przestał o tym myśleć.
Awans przyszedł nad wyraz szybko i niespodziewanie. W jednej chwili Raz miał zostać zabity, zaś w drugiej stał się oficjalnym wojownikiem planety Vegety. Jego kontakty też się powoli zmieniały. Eve kiedy tylko usłyszała o tym, że jej chłopak chce od niej odejść by ją chronić, to wpadła w furię. W prawdziwe Saiyańskie wkurwienie. Wpadła niczym furia do pokoju swojego chłopaka. Nawet nie dała mu szans na jakąkolwiek obronę, czy też powiedzenie słowa. Po prostu dostał z pięści w twarz. Zielonooki był tak zszokowany tym atakiem, że nie podniósł dłoni do blokowania. Z łatwością mógłby uniknąć jej ciosów, lecz zamiast tego zbierał cięgi. Pięści uderzały o tors i twarz. Jednak z każdym uderzeniem słabły, aż w końcu Eve płacząc tylko go uderzała o tors. W końcu kruczowłosy zdołał złapać jej dłonie.
- Eve spójrz na mnie. Co się dzieje? – zapytał stanowczo. Dziewczyna tylko pokręciła głową w dalszym ciągu wpatrując się w podłogę. Po kolejnym ponagleniu podniosła głowę i jej czarne oczy spotkały zielone tęczówki. Razielowi krew płynęła z kącika warg, oraz łuku brwiowego, zaś na policzku miał siniaka i ślad po paznokciach ogoniastej. Oczy dziewczyny były czerwone i napuchnięte. Na policzkach wciąż były łzy.
- Nie odzywaj się do mnie dupku! Jak mogłeś mi coś takiego zrobić?! – pawie krzyczała Eve próbując się wyrwać.
- Ale co? – zapytał Raziel nie luzując uścisku.
- Jak to co?! Chciałeś ode mnie odejść! Dlaczego?! Dlaczego do cholery?! – krzyczała i ponownie zaczęła uderzać syna Aryenne i Zidarocka po torsie. Raz puścił ją niemal bezwolnie. Po chwili odsunął się od niej.
- Nie chciałem być cierpiała. Podczas ataku prawie zginęłaś, zaś ja nie dałbym sobie rady, gdybyś odeszła. Jesteś dla mnie wszystkim, dlatego zasługujesz na kogoś z kim będziesz bezpieczna. Zasługujesz na kogoś lepszego. – powiedział cicho. Eve stała ja skamieniała, zaś po chwili podeszła i mocno pocałowała szmaragdowookiego w usta.
- Ty idioto. Zrobiłam to bo cię kocham. Oddam za Ciebie nawet swoje życie, jeśli będzie trzeba. Kocham cię tak mocno, że nie mogę bez ciebie żyć. Jeśli zostawisz mnie to życie straci dla mnie sens. Rozumiesz? – powiedziała po czym ponownie zatopili się w pocałunku. Oderwali się od siebie dopiero słysząc cichy śmiech. Kiedy Nashi spojrzał, okazało się przez niezamknięte drzwi wpatrują się świeży kadeci.
- Gdzie się patrzycie?! Won gówniarze! – warknął wojownik i rzucił w grupkę pociskiem KI. Następnie podszedł i zatrzasnął drzwi.
- Więc na czym skończyliśmy? – zapytał, odwracając się do swoje dziewczyny, która już siedziała na łóżku.
Po pogodzeniu się pary, które na szczęście obyło się bez jakichkolwiek zniszczeń, jeśli oczywiście nie liczymy kilku kadetów poparzonych pociskiem, nastał czas pracy. Raziel jako Nashi przestał być uczniem i robakiem. Przysługiwały mu prawa oraz mógł brać udział w zgromadzeniu wojowników Vegety. No i co najlepsze nie musiał szorować kibli i jeść papki dla kadetów. Był też często wysyłany poza Akademię na różne misje. Najczęściej patrole, ochrona jakiegoś obiektu lub przekazywanie paczek. Czasami też ćwiczył jakąś radą dla kadetów. W końcu rozeszła się informacja o walkach z Tsufulem, przez co on i Vivian byli znani wśród Nashi i kadetów. Odznaczali się dość wysokim poziomem mocy, lecz ukrywali prawdziwy. Dzięki kontrolowaniu energii mogli ukazywać połowę swojej mocy.
Przy okazji jakoś zakolegował się z panną Imperatorową. Dziewczyny szybko się dogadały, więc Raz chcąc czy nie chcąc przebywał z Vulfilią. Po pewnym czasie odkrył, że to bardzo inteligentna i ambitna dziewczyna. Kilka razy nawet ją poduczył kilku ruchów, a nawet pokazał techniki, dzięki którym mogła zabłysnąć. Niestety z Vivian była inna. Dziewczyna odseparowała się od nich. Wśród Nashih i Natto krążyły plotki, że jest walnięta i rani swoich partnerów. Raz dziwił się niektórym. W końcu sam kilka razy dał w mordę swoim partnerom, jak za bardzo kozaczyli. Dlatego też pewnie w końcu on dostał misję z panną Deryth.
- Wytyczne? – spytał krótko ciemnowłosy.
- Załapać intruzów. – odparła równie oszczędnie blondynka, przesyłając plan na scouter Saiyana.
Nic więcej, bo tyle wystarczyło. Wyciszając Ki wślizgnęli się do magazynu, stając na przerdzewiałym rusztowaniu pod sufitem. W ciszy, bez drgnięcia przeczekali ponad dwie godziny, aż w mroku rozległ się niepewny jęk starych drzwi. Pięć cieni pojawiło się na dole, klucząc pomiędzy górami starego sprzętu i nakrapianych rdzą blach. Dwójka Nashi wymieniła spojrzenia po czym bezszelestnie spłynęli na dół. Kiedy tylko Vivian rozpaliła na swojej dłoni ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Otóż intruzami, którzy kradli sprzęt byli dzieci. Najstarsze mogło mieć najwyżej dwanaście lat. Raziel wyłączył swój scouter i założył ręce na torsie. W czasie tych kilku miesięcy służby nauczył się kilku rzeczy. Scouter jak nie jest potrzebny powinien być wyłączony oraz, że zawsze trzeba dać się wytłumaczyć podejrzanym. Dzieciaki na widok dwójki Nashi sparaliżował strach. Dwójka z nich rzuciła szybkie spojrzenie w stronę wejścia. Było za daleko.
- Co tu robicie. – powiedział chłodno chłopak, patrząc po kolei na każde dziecko. Były chude, brudne i obszarpane. Najpewniej biedacy lub żebracy. Po krótkiej chwili strachu dzieci powiedziały wszystko. Było tak jak myślał Saiyanin. Nie miały co jeść, więc kradły stary sprzęt by go sprzedać. Cóż w gruncie rzeczy nikomu nie szkodziły, jednak kradzież to kradzież. Vi i Raz pouczyli dzieciaki, lekko je przestraszyli i puścili. W końcu i tak nic nie widzieli. Na odchodne ciemnowłosy dał im swoją wieczorną porcję. Jako Nashi jadał częściej i lepiej niż kadeci, czy biedota, więc mógł sobie na to pozwolić. Misja zakończyła się sukcesem. Przynajmniej dla nich. Oczywiście ich przełożony opieprzył ich za wyłączanie scouterów i niezłapanie winnych, lecz mieli to gdzieś. Zrobili dobry uczynek, zaś po tej misji Raziel, jako pierwszy partner Vivian, który nie został przez nią poturbowany, został jej przydzielony na stałe. I tak zaczęła się ich przygoda.
W ciągu dwóch lat Zahne i Deryth zdążyli wypełnić wiele misji. Niektóre były banalne, zaś inne cholernie trudne. Dość często bywali w szpitali z jakimiś ranami, lecz jak na razie nie doprowadzili się do takiego stanu, jak podczas walki z Tsufulem. Lekarze zawsze mówili, że są niepoprawni, ale chyba lubili tą parkę. Eve bardzo się ucieszyła, gdy ponownie mogła nawiązać kontakty z Vivian. Zaczęła ją wyciągać na różne spotkania czy do klubów. Pomimo tego, że z początku dziewczyna się wzbraniała, to po jakimś czasie już się rozluźniła. Również dotychczas stroniący od ludzi Raz stał się jakby mniej antyspołeczny. Oczywiście w dalszym ciągu potrafił rzucić kąśliwą uwagą, czy ironicznym tekstem, a jego ton dalej był chłodny i spokojny, co często wkurzało jego rozmówców, to przebywała więcej ze znajomymi, a czasami nawet się śmiał. Nie wolno jednak zapomnieć o tym co najważniejsze w Akademii. Trening. Jako Nashi zakończyli podstawowy trening i teraz uczyli się ciosów, chwytów i ataków, które miały im pomóc w walce i zabić wroga. Równocześnie odbywali treningi kontroli Ki. Razielowi przypadł do gustu trener w zielonej zbroi, któremu jako pierwszemu się zameldował po wstąpieniu do Akademii. Często go męczył nie gorzej niż Koszarowy. A to kilka sesji z Saibamenami pod rząd. A to siedem godzin treningów, po których kruczowłosy miał dość i zaraz po dotarciu do kwatery zasypiał. Jednak czego jak czego, to nie mógł powiedzieć, że treningi chodź ciężkie i okropne, to nie przynoszą wyników. Otóż przynosiły. Raziel przez większość treningów musiał pozostawać w stanie Super Saiyana. Z początku było to dość ciężkie, lecz z czasem przyzwyczaił się do takiego olbrzymiego skoku mocy.
Po pewnym czasie Raziel i Vivian natrafili na pewną wioskę na pustyni, którą zamieszkiwali Kuro, April i demon, który nazywał się Red. Zielonooki odzyskał wreszcie swój naszyjnik. Było to dla niego bardzo ważne. Nie wiadomo jak, ale Zahne zakolegował się z tą trójką. Z Kuro znalazł nawet wspólny język odnośnie skostniałego systemu klasowego i innych rzeczach na Vegecie, którym potrzebne są zmiany. Trenowali razem i rozmawiali. Taka paczka znajomych. W międzyczasie Raz i Eve opowiadali Vivian o świecie elity. Chcieli by dziewczyna wiedziała więcej o panujących i nie czuła się gorsza, jak to często się zdarza wśród Halfów.
W Akademii syn Aryenne miał już wyrobioną renomę. Wiadome było, że chłopak jest silny i bezkompromisowy. Każdy kto miał rangę równą lub niższą z nim musiał przemyśleć zdanie, zanim je wypowiedzieć. Przykładem może być Nashi, który kopnął kadeta z czystej złośliwości. Miał pecha, że był przy tym Zahne. Koleś przeleciał, przez ścianę prosto na Plac. Dwa dni później się obudził. Jednak prawdziwa bomba wybuchła po słynnej imprezie. Raz w dalszym ciągu nie wiedział jak dał się namówić na coś takiego. No cóż efektem tego było, że połowa kadetów zaczepiała go na korytarzach i śmiała się, śpiewając piosenkę. Przez pierwsze kilka dni ignorował ich myśląc, że się znudzą. Nie znudzili się, a nawet stali się bardziej irytujący. Swojego przełożonego mógł zrozumieć. Kiedy pierwszy raz się pojawił na treningu po balandze ten śmiał się przez dziesięć minut. Był porządnym Saiyaninem. Surowym, lecz sprawiedliwym i przyjaznym w stosunku do Raza. Chciał by był jak najlepszy. No tak. Trenerowi w psyk dać nie mógł, lecz co innego bezczelni kadeci i Nashi. Zaczął stosować dość ciekawą metodę, otóż każdy następny, który się do niego odezwał „Boski Razielu”, lub zaczął śpiewać dostawał w mordę. W końcu po całej Akademii się rozniosło, że Zahne ma jeden dobry dzień w miesiącu. W pozostałe wali w pysk, a potem zadaje pytanie. Kadeci się uspokoili.
Trener w zieleni zaczął za to zwiększać ciężar treningów. Młodemu Nashi to nie przeszkadzało z początku, potem zaczął się irytować. Na szczęście nauczył się kilku niezłych ruchów. Nauczył się dość silnej techniki Heat Dome Attack, którą wykorzystał podczas fuzji z Vernilem. Trener powiedział, że jest to zaledwie małą wersja tej techniki, lecz Razielowi to wystarczyło. Miała ona dużą siłę rażenia. Podczas treningów musiał pozostawać w stanie SSJ, lecz w końcu udało mu się ją opanować. Znajomość techniki Big Bang Attack znacząco pomogła. Oprócz tego nauczył się techniki mogącą paraliżować przeciwnika. Tej samej, której użył świętej pamięci detektyw podczas bitwy na Placu przed Akademią. Będzie to bardzo przydatne do unieruchamiania przeciwnika. Wymagało to bardzo dobrego kontrolowania swojej energii. Początkowo ciężko mu to szło, lecz czas, ciężki trening i uwagi mentora zrobiły swoje.
Raziel był cały mokry od potu. Zawieszony za nogi robił brzuszki. Był w samym spodenkach, więc wszyscy mieli doskonały widok na jego klatę, na której było kilka blizn. Włosy były koloru blond, gdyż jego mentor, który właśnie rozwiązywał krzyżówkę stwierdził, że tak będzie lepiej.
- Hej Raz! – krzyknął odrywając się od czasopisma. – Wielka liczba ofiar poświęconych jakiejś sprawie. Na dziewięć liter. Pierwsza H.
- Nie wiem sir. – powiedział Saiyanin robiąc dziewięćset pięćdziesiąty brzuszek. Pot lał się z niego strumieniami i nawet zwiększenie poziomu mocy nie pomagało na dłuższą metę. – Ale myślę, że to może być Hekatomba.
- O pasuje. Dobra robota młody. A teraz kończ te brzuszki. Nie mam całego dnia. – powiedział odkładając pismo i obserwując swojego ucznia. Chłopak był nad wyraz pojętny i ambitny. Dokładnie jak jego rodzice. Zielony kiedyś poznał Aryenne i Zicka Zahne. Wywarli na nim olbrzymie wrażenie. Dlatego też kiedy spotkał ich syna postanowił wziąć go pod swoje skrzydła i wyszkolić na doskonałego wojownika. W końcu chłopak zakończył serię, odpiął się i spadł na ziemię. Nad tym muszą jeszcze popracować.
- No dobrze młody. Masz godzinę przerwy. Idź coś zjeść, wykąpać i przebrać się. Widzimy się u Saibamenów. – rzekł i opuścił Salę Treningową. Raziel tylko skinął głową i zaczął się wycierać oraz ubierać. Po chwili on też wyszedł z pomieszczenia kierując się na stołówkę. Włosy z powrotem były czarne jak skrzydło kruka. Szedł spokojny i wyciszony, aż nie usłyszał trzech słów, które potrafiły go wkurzyć.
- Siema Boski Razielu.
W tym momencie wszystko potoczyło się momentalnie. W jednej chwili włosy się podniosły i zmieniły kolor, zaś w drugim odwracał się z zamiarem uderzenia. Na jego szczęście zdołał wyhamować, kiedy zobaczył swojego rozmówcę.
Eve szczerzyła do niego zęby, doskonale wiedząc, że tak zareaguje.
- Eve? – powiedział zaniżając swoją moc i schodząc z przemiany. – Nudzi ci się?
- Nie. – rzekła i pocałowała swojego chłopaka namiętnie. Przez ten czas dziewczyna też się zmieniła. Ukończyła szkołę i dostała pracę w laboratoriach. Pracowała teraz przy nowych rodzajach broni i zbrój. – Mam przerwę, więc wpadłam by dać Ci prezent. – rzekła i wsadziła mu w dłonie małą kapsułkę, po chwili pocałowała Raza i uciekła.
Młodzieniec nie wiedział co sądzić o takim zachowaniu, w końcu mruknął coś o hormonach i nacisnął kapsułkę rzucając ją na podłogę. Ta zamieniła się w nową zbroję. Był to jeden z prototypów, które Eve i jej podobni tworzyli. Wyglądała jak zbroja dla Nashi, lecz miała krótkie naramienniki. Cała była w ciemnej zieleni, oprócz brzucha, który był jasno żółty. Napierśnik był ładny i jak znał Eve lekki i odporny. Uśmiechnął się do siebie po czym zapakował zbroję w kapsułkę i udał się do stołówki.
Dostali prostą misję. Cel misji, dowiedzieć się kto przemyca broń i pancerze z Vegety na inne planety. Miejsce misji, Konack. Planeta handlowców, którzy współpracują z Saiyanami. Znaleźć, dowiedzieć się co jest nie tak i jeśli nie będzie wyboru zabić. Te właśnie informacje dostali przed wylotem i w kapsułach mogli je przeanalizować. Po kilku godzinach lotu wreszcie wylądowali na Konack. Trafili na szczęście na jakieś pustkowie. Lepiej na razie nie rzucać się w oczy. Dziewiętnastoletni Saiyanin wyszedł z kapsuły, wkładając do kieszeni jedną kapsułkę z zapasowym pancerzem. Młodzieniec miał na sobie czarny strój, zielono- żółty napierśnik, oraz scouter z niebieskim szkiełkiem. Lekko przeciągnął się po wyjściu ze swojego środka transportu. Włączył scouter sprawdzając odczyty. Poziomy mocy nie były zbyt wysokie. Większość nie przekraczała dziesięciu tysięcy. Powinni dać sobie rade. Zmniejszył lekko swoją energię i już mógł ruszać. Delikatnie przeczesał dłonią, krótkie włosy, którymi targał wiatr. Kilka miesięcy temu Eve zabrała go do salonu i kazała go obciąć, gdyż jego fryzura była obrazą dla trendów i wyglądał w niej jak jakiś emo. Raz nawet nie chciał wiedzieć, co to jest emo, ani skąd ciemnowłosa zna takie słowa. Grunt, że teraz miał niby modną, krótką fryzurę. Nie przeszkadzało mu to, przynajmniej przeciwnikowi będzie ciężej go złapać za włosy.
- Gotowa? – zapytał blondynki, która właśnie pojawiła się u jego boku.
Occ:
Nauka chibi Heat Dome Attack(-19pkt samemu) i KINOTSURUGI(-14 pkt samemu). Dwie sesje treningowe po 120 pkt. Czyli łącznie 87 pkt za Skip. Punkty dodam w kolejnej sesji.
Dzięki wszystkim, którzy to przeczytali.
Nowa fryzura Raza
Nowa zbroja Raza
KONACK! Nadchodzimy
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Czw Mar 06, 2014 8:20 pm
Powiedzmy, że ostatnie zdarzenia pozostawiły pewien niesmak i gorycz na sumieniu. Jakkolwiek by Vivian nie patrzyła, z którejkolwiek strony spróbowała ugryźć ten temat, wszystko skupiało się właśnie w tym jednym punkcie. Sprawa z Tsufulem zakończyła się tak a nie inaczej.
Zmiany są ciężkie i bywają niewdzięczne.
Zmiany nie zawsze oznaczają odmianę losu na gorsze czy lepsze. Polegają głównie na tym, że trzeba najpierw zniszczyć coś, co jest, by stworzyć coś nowego.
Pytanie, czy dzieje się to samoistnie, czy trzeba wziąć sprawy w swoje ręce?
~~~
Sprawa Tsufula powoli przycichała. Żołnierze sprzątali po całej aferze, rodziny ofiar publicznie przeproszono, miasta i wioski odbudowano, całe napięcie starano się złagodzić by życie Vegety powróciło do względnej stabilizacji. W Akademii panowały ponure nastroje. Kadeci zauważyli, że bardziej doświadczeni stażem wojownicy chodzili rozdrażnieni, żeby nie powiedzieć wściekli. Dużo czasu i energii musieli poświęcić na odchorowanie hańby, jaką był atak przeciwnika. Ślady samowolki wroga na planecie można było usunąć, ale ze wspomnieniami nie było tak łatwo. Ilość kadetów na Vegecie spadła dość drastycznie, tak samo jak liczba osób o zdrowych zmysłach. Trzeba było zmagać się z własnymi koszmarami, nie zawsze tak oswojonymi, jakby można było sobie tego życzyć.
Odkąd Vivian Deryth wypuszczono z karceru, załatano co było do załatania i pozostawiono w spokoju, czarne myśli zaczęły krążyć nad jej głową. Nie, żeby to niebyła norma… Tym razem niechęć była namacalna. Męczyło ją zachowanie niektórych Trenerów, wszechobecna konspiracja i wyrzuty. Mieli za złe im, czy Tsufulowi? Trzeba pamiętać, kto był prawdziwym wrogiem.
Zastanawiało ją jedno pytanie… Co się z nimi stanie? Ona, dziewczyna, którą nazwano Vulfila oraz Raziel zostają w Akademii. Hip hip hura, będą ich teraz obserwować ze wzmożoną czujnością pomimo awansu. April, Kuro i Red, trójka, którą Vivian poznała na gruzach zniszczonego miasta została wypuszczona na wolność i więcej nie wiedziała. Co do Hazarda, Trener nie zdradził się ani słowem. Kadetka mogła tylko przypuszczać, jak będzie gryzło chłopaka sumienie, gdy dowie się jakich zniszczeń dokonał za jego pomocą Katsu. Ostatnie wydarzenia na każdym odcisnęły piętno.
Dwa lata wypełniono równie specyficznymi wydarzeniami.
Ósemka nie potrafiła przyzwyczaić się do awansu. Co prawda nikt nie kazał jej teraz sprzątać Spiżarni, ale wciąż czuła się dziwnie. Ciemnoszary pancerz na ciele sprawiał, że mogła klasyfikować się jako wojownik pierwszego stopnia. Mogła, ale nie wiedziała, czy potrafiła nazwać siebie wojownikiem. Na to miano trzeba zasłużyć, a czy walka na śmierć i życie automatycznie daje jej na to przyzwolenie? Wątpliwości stawały w gardle, gdy próbowała powiedzieć co leży jej na sercu.
Rzeczywistość prezentowała się inaczej. Misje jakie dawał jej Trener na początku nie różniły się od siebie. Przynieść, polecieć, asekurować, towarzyszyć komuś. Patrolować określoną część terenów – rozkład zajęć był systematycznie powtarzany, aż do znudzenia. Pilnowano, by się im nie nudziło, a Ósemka wpadała powoli w rutynę. Wtedy nie myślała za wiele, skupiając się na zadaniu. Robiła za twardą, nieco butną, trzymającą nerwy na wodzy Nashi. Za to w nocy nieraz budziła się z krzykiem i nienawidziła tego.
Stała się bardziej aspołeczna niż zwykle. Unikała rozmów, czas spędzając w pojedynkę, czytając albo trenując. Pomimo przyzwolenia wychodzenia z Akademii nie opuszczała jej murów, tylko kilka razy poleciała na cmentarz odwiedzić brata. Raziel próbował ratować jej życie towarzyskie, przyprowadził nawet Eve, ale Ósemka za każdym razem wykręcała się obowiązkami. W istocie, miała trochę roboty. Zadania wykonywała solo, więc pracy było więcej. Na niektórych misjach Trener przydzielał jej partnerów, co w kilku słowach… Nie kończyło się dobrze. Nie umiała z nikim współpracować, sposób rozwiązywania spraw Vivian często nie pokrywał się ze zdaniem innych. Delikatnie mówiąc. Jednego razu strzeliła drugiego Nashiego po głowie, nokautując, bo przeszkadzał jej swoim gadaniem. Innym razem niemal narazili na szwank całe zadanie, gdy nie uzgodnili planu działania i zamiast się rozdzielić, zostali oboje zaskoczeni przez bandę buntowników. Dalej było jeszcze gorzej, doszło do tego, że czekały ją wyłącznie samotne misje. Czerwony Trener zrezygnował z prób przydzielenie jej partnera na czas zadań, z resztą mało kto był chętny do współpracy z tą Ósemką. Zapracowała na miano odludka i samotnika, a po wpadce z Koszarowym, gdy notabene odważyła się skrytykować jego metody treningu, w Akademii powstało powiedzenie Masz przerąbane jak Deryth u Koszarowego. Prawdę znało tylko kilka osób, choć było to typowe dla Vivian, oberwać za kadetkę, którą swoim programem ćwiczeń katował Trener. Tak, katował, inaczej tego nie można było nazwać. Dziewczyna dostała w żołądek za sprzeciw, ale od tego dnia zaczęła czasem rozmawiać z ową kadetką… Z Vulfilą właśnie.
Minęło ponad pół roku, gdy Trener wysłał Ósemkę na patrol do starego magazynu. Nie w pojedynkę, jak zazwyczaj, ale wyznaczył jej partnera. Z uniesionymi brwiami dziewczyna skwitowała obecność zielonookiego Nashiego z blizną na twarzy, z którym od dłuższego czasu nie miała okazji zamienić słowa. Była noc, oboje znajdowali się na wzniesieniu naprzeciw zniszczonego budynku.
- Wytyczne? – Spytał krótko Raziel.
- Załapać intruzów. – Odparła równie oszczędnie, przesyłając plan na scouter Saiyana.
Nic więcej, bo tyle wystarczyło. Wyciszając Ki wślizgnęli się do magazynu, stając na przerdzewiałym rusztowaniu pod sufitem. W ciszy, bez drgnięcia przeczekali ponad dwie godziny, aż w mroku rozległ się niepewny jęk starych drzwi. Pięć cieni pojawiło się na dole, klucząc pomiędzy górami starego sprzętu i nakrapianych rdzą blach. Dwójka Nashi wymieniła spojrzenia po czym bezszelestnie spłynęli na dół. Ledwie dotknęli stopami brudnej podłogi, w dłoni Vivian pojawiła się kula energii, rozświetlająca mdłym blaskiem intruzów. Piątka… Dzieci?
Ósemka splotła ramiona na piersi obserwując przykurzone twarze całej grupy. Byli wystraszeni, a widok żołnierzy musiał napędzić im większego stracha. Nie mieli więcej niż 12 lat… Dwójka z nich chciała już rzucić się od wyjścia, gdy odezwał się Raziel. Wystarczyło jedno słowo Nashi by dzieciaki opowiedziały, co takiego robiło. Co prawda jeden z nich, najstarszy, chciał się bić, ale jednym ruchem ręki Vivian powstrzymała go przed rzuceniem się na niego.
Wysłuchali wszystkich. Piątka pochodziła z pobliskiej wioski, gdzie panował ostatnio głód. Kradli i sprzedawali co się dało z magazynu, by jakoś dać sobie radę. Gdyby Ósemka miała ich przyprowadzić przed oblicze Trenera za ich winę sama naplułaby sobie w twarz. A co było miłym zaskoczeniem, nie musiała uzgadniać nawet sytuacji z Razielem, bo oboje byli tego samego zdania. Postraszyli ich tylko, by przypadkiem nie nawinęli się pod łapę jakiemuś innemu żołnierzowi i odlecieli. Dwójka wojowników została porządnie zbesztana, za niewykonanie tak łatwego zadania… Vivian nie przyznała się nikomu, że kilka dni potem sama wyniosła coś z magazynu, podrzucając do wioski kilka użyteczniejszych drobiazgów.
Za to na następnej misji znów spotkała Raziela. Czerwony Trener oświadczył jej, że jest to jedyna osoba, która w czasie zadań nie ucierpiała psychicznie ani fizycznie z ręki Ósemki, więc dostąpi wątpliwego zaszczytu bycia jej partnerem. No nic, mógł wylądować gorzej.
Od tamtej pory wykonywali razem najróżniejsze zadania jak i zdarzały się im wspólne treningi. Łatwe misje i takie, po których dłuższy czas dochodzili do siebie. Wymienić wszystkie byłoby trudno, ale szybko wyszło na jaw, że jako partnerzy spisują się znakomicie. Powstał nowe powiedzenie, „Jak Deryth z Zahne” co w praktyce oznaczało współpracę dwóch osób. Jednej nieco rąbniętej i chaotyczniej oraz drugiej lodowato spokojnej, które nawzajem temperowały swoje charaktery. Vivian zajmował się Czerwony Trener, chociaż trudno było to tak nazwać. Zlecał misje, uczył technik, ale też prowadził. Pomógł dziewczynie w sztuce zmylenia przeciwnika – nauczył kolejnego poziomu Zanzokena, skomplikowanego ruchu pozwalającego uniknąć silnego ciosu przeciwnika. Nieskromnie trzeba przyznać, że był bardzo dobrym Trenerem, starał się zrozumieć co chodzi po obolałej blond głowie dziewczynie i służyć radą. A że często pakowała się w najdziwniejsze sytuacje… Taki urok. Genetycznie przyciągała kłopoty.
Wydoroślała. Spokojniejsza, ale bardziej cięta. Nie obawiała się już konsekwencji bycia sobą, zastanawiając kiedy posypią się obelgi pod jej adresem. Po prostu strzelała po mordzie zanim ktoś zdążył wypowiedzieć słowo. Oczywiście gdy upewniła się, że ktoś ma zamiar to zrobić. Kolejny powód, dla którego omijano halfkę szerokim łukiem. Był też i taki przez który przyciągała spojrzenia… Chłopczyca okazała się mieć talię, biust, zgrabną sylwetkę i ładne nogi, które kopały każdego, kto rzucał niewybrednym komentarzem na jej widok. Bardziej kobiece kształty były obiektem żartów, dopóki jeden z adoratorów nie ośmielił się klepnąć Ósemki w pośladek. Z trudem go potem posklejano. Od tamtej pory pilnowali się, by nie mówić niczego w odległości kilkudziesięciu metrów. Blizny na plecach zostały i ślady pazurów Changa dziewczyna będzie nosić do końca życia, tak jak niewyraźne smugi na nodze i boku, po energetycznych pociskach. Z upływem czasu również przybyło jej kilka blizn, na karku czy ramionach. Życie wojownika ma swoje zalety i wady.
Z czasem Vivian powoli zaczęła się otwierać.
Raziel w końcu wyciągnął ją do swojego domu, na spotkanie z Eve. Pierwsza nasiadówka nie wypadła za dobrze. Ósemka nie wiedziała co właściwie ma robić, odpowiadała mruknięciami, żałując, że nie tkwi u siebie w kwaterze z książką pod kocem. Ale nie mogła spędzić tak całego swojego życia… Za drugim razem było przyjemniej, Eve oprowadziła ich po swoim domu, opowiadając o projektach naukowych nad którymi pracuje. Z dziewczyną Raziela zaczęło łączyć ją coś więcej niż koleżeństwo. Vivian nie była typem, który spowiadał się ze swoich problemów, ale lubiła czasem posiedzieć obok, gdy Eve narzekała na swojego chłopaka, świat, czy ustrój. Niestety miała denerwującą manię chodzenia po sklepach z ciuchami i obrała sobie Ósemkę jako ofiarę, ciągnąc wśród kolorowych wystaw i zmuszając do przymierzania wymyślnych ubrań. Jej jęki, że przecież ma zbroję Nashi skwitowała prychnięciem, każąc przymierzać kolejną parę spodni.
Im częściej z nimi przebywała, tym było jej lżej i w końcu Vivian przekonała się, że jest w stanie wykonywać takie proste interakcje społeczne jak zwykła rozmowa. Co jakiś czas wychodziła z nimi Vulfila, z którą od sytuacji z Koszarowym Vivian regularnie się widywała. Były to zazwyczaj krótkie pogawędki na stołówce czy podczas treningu, ale nigdy na nie nie narzekała. Drobna kadetka była na pewien sposób naiwna, a jednocześnie urocza. Nawiązała się między nimi specyficzna nić sympatii. Ten typ osób strasznie ją drażnił, w połączeniu z pewną dozą bezczelności. Niemniej, Vulfi potrafiła wykazać się sprytem, a Vivian mogła ją trochę naprostować, czy chociażby pokazać, że pyskowanie Przełożonym nie jest dobrym pomysłem. Na własnym przykładzie…
Oprócz nich widywała się z April i Kuro. Odetchnęła, wiedząc, że po aferze w Karcerze są cali i zdrowi i mieszkają w rodzinnej wiosce chłopaka. Lubiła również z nimi posiedzieć – czas na obrzeżach Vegety płynął swobodniej i lżej. Miasto, Akademia miało swoje zalety, ale spokój wioski działał dobrze na obolałą głowę Vivian. Z April najczęściej ćwiczyła, czy to jeśli chodziło o wspólny trening czy sparing. Kuro zaś był o kilka lat starszy, dawał wskazówki czy potrafił jasno wyrazić swoje zdanie jeśli chodziło o politykę. Odwiedzając tę parę Ósemka odkryła, jak ciężkie mogą mieć życie halfy i osoby o jeszcze rzadszej krwi. Sama miała dużo szczęścia, bo chociaż była Ścierwem to w Akademii miała dach nad głową i pożywienie, podczas gdy w wioskach żyli prości, ubodzy ludzie.
Narodziła się wtedy w jej głowie myśl…
Interakcje społecznie nie przychodziło to łatwo. Nashi miała jednak tendencje do spędzania czasu w swoim towarzystwie. Korzystając więc z przyzwolenia na opuszczenie Akademii wylatywała w skaliste tereny by ćwiczyć w samotności. Potrzebowała dużo miejsca by ćwiczyć Big Bang Attack, atak skoncentrowanej energii. Jednym pociskiem Ki potrafiła stworzyć pokaźny krater – miażdżyła skały na piach, który łączył się z piaskami okalającymi miasta. Podczas jednego popołudnia, w powietrzu obok siebie ujrzała kilka czarnych motyli o znanej barwie Ki. To, że Red jest demonem dowiedziała się stosunkowo niedawno, ale nie przejęła się tym faktem. Chłopak był strasznie małomówny, a Ósemka zapuszczała się w pustynne tereny poszukując odosobnienia. Niemniej, nie przeszkadzało im to w odbyciu kilku wspólnych treningów. To Red pomógł Vivian udoskonalić i dopracować technikę ukrywania mocy, bo do tej pory miała kłopoty z kontrolą Ki. Czasem ćwiczyli, ale praktycznie nie rozmawiali. Raz po treningu siedzieli długo pod wielką skałą na pustyni, wpatrując w milczeniu w czerwone niebo Vegety.
Ale to jej własne demony do końca nie chciały odpuścić.
Co ja takiego zrobiłam? Naraziłam na niebezpieczeństwo życie wielu ludzi. Będąc tchórzem bawiłam się w bohatera. I co się stało? Ci wszyscy ludzie… Gdybym coś zrobiła, może by żyli. Gdyby nie ja, może nie musieliby umierać… Może, może mogłam coś zrobić, a łudzę się tym, że nie mogłam. W ciemności popłynęły łzy. Gdybym… Gdybym…
Vivian! Ani się waż tak mówić! Ktoś złapał skuloną Ósemkę mocno za ramiona. Robiłaś co było słuszne! Nawet nie wiesz, jak jestem z Ciebie cholernie dumny!
- Axdra?! – Vivian poderwała się gwałtownie, dysząc ciężko.
Usiadła na łóżku, zaciskając jedną dłoń na pościeli, a drugą na czole, mając na ustach imię brata. Było jej tak źle, wyrzuty sumienia drążyły jej duszę od wielu miesięcy. Zdawało się, że Święta Woda uleczyła obolałą po kontakcie z Tsufulem głowę, ale musiała tylko złagodzić konsekwencje. Pozostało cierpienie i poczucie beznadziei, do którego się już przyzwyczaiła, gdy nagle… To nie było wrażenie. Czuła obecność Axdry. Był środek nocy, może i miała majaki, ale czuła, że był… Że jest.
Jakby to nie wystarczyło rozluźniła zaciśniętą pieść, odkrywając leżącą w jej dłoni żółtą, szklaną kulkę, która wraz z pozostałymi drobiazgami powinna tkwić w kieszeni kurtki wiszącej na krześle z drugiej strony niewielkiego pokoju. Vivian objęła ją dłońmi i przycisnęła do piersi, z mocnym postanowieniem pójścia naprzód.
Znalazła swój mały powód, dla którego chciała trwać i piąć się w szczeblach kariery wojskowej. Za dobrze pamiętała to, co działo się podczas ataku Tsufula. Najgorszą rzeczą było cierpienie ludzi i ich czekanie na pomoc, która nie nadeszła. Bierność wojowników bolała ją najbardziej, tak samo jak przymykanie oczu na stan życia wiosek i biedniejszych ludzi. Ci, którzy mili szczęście urodzić się w bogatej, czystokrwistej rodzinie mieli pieniądze, nie brakło im nigdy jedzenia i względów. Zaś pozostali z trudem łączyli koniec z końcem, tylko wstąpienie do Akademii dawało szanse na lepsze życie, jednak z każdym rokiem robiło się coraz ciężej. Vivian, jako uparte dziewczę o idealistycznych skłonnościach, chciała to zmienić. Ulepszyć Vegetę tak, by żyło się tu dobrze wszystkim. Trudne i niewdzięczne zadanie, ale postanowiła zrobić wszystko by to osiągnąć.
Niemniej, ciągle była Nashi, niskiej klasy wojownikiem i nim uda się jej cokolwiek zmienić musi minąć dużo czasu.
Zmiany, zmiany... W końcu, po dwóch latach ciągłych misji spotkał dwójkę Nashi zaszczyt, jakim było zadanie na innej planecie. Dostali wytyczne, wpakowano ich w kapsuły i po kilku godzinach lotu, podczas których zgłębiali się w rozkazy oraz instrukcje, wylądowali na Konack. Planeta handlowa, połączona z Vegetą swojego rodzaju paktem. Nie atakują, dopóki są pożyteczni... Ale ktoś ostatnio zaczął na lewo rozsprzedawać sprzęt wojskowy. Do czego to dochodzi... Tak więc Zahne i Deryth zostali posłani z misją zajęcia się tą sprawą. Ma się rozumieć, co źle wróżyło wszystkim w nią zamieszaną.
Drzwi kapsuły otworzyły się cicho. Ósemka wyszła z niej, rozglądając się po szarym pustkowiu Konack, po ciemnym niebie i gwiazdach. Otrzepała odruchowo ramię. Ciemnoszary pancerz, który dostała od Eve sprawdzał się znakomicie, tak samo jak para rękawiczek, które do tej pory nosiła na dłoniach. Halfka sprawdziła scouter z jasnozielonym szkiełkiem i popukała w obudowę, spoglądając na partnera. Na wszelki wypadek zmniejszyła energię.
- Zawsze. – zarzuciła kurtkę od brata na ramiona i splotła je na piersi, pozwalając by wiatr poruszał jasnymi, nieposłusznymi kosmykami i odetchnęła. – Jakieś propozycje?
Zaczynamy.
OOC ---> Time Skip~
Sesje podczas Skipu ---> 120pkt
Techniki
Zanzoken (Poziom II) ---> -8pkt
Big Bang Attack ---> -14pkt
In total ---> 98pkt
Vivian po TS x, xx, xxx
Dziękuję wszystkim, za wytrwałe czytanie
Zmiany są ciężkie i bywają niewdzięczne.
Zmiany nie zawsze oznaczają odmianę losu na gorsze czy lepsze. Polegają głównie na tym, że trzeba najpierw zniszczyć coś, co jest, by stworzyć coś nowego.
Pytanie, czy dzieje się to samoistnie, czy trzeba wziąć sprawy w swoje ręce?
~~~
Sprawa Tsufula powoli przycichała. Żołnierze sprzątali po całej aferze, rodziny ofiar publicznie przeproszono, miasta i wioski odbudowano, całe napięcie starano się złagodzić by życie Vegety powróciło do względnej stabilizacji. W Akademii panowały ponure nastroje. Kadeci zauważyli, że bardziej doświadczeni stażem wojownicy chodzili rozdrażnieni, żeby nie powiedzieć wściekli. Dużo czasu i energii musieli poświęcić na odchorowanie hańby, jaką był atak przeciwnika. Ślady samowolki wroga na planecie można było usunąć, ale ze wspomnieniami nie było tak łatwo. Ilość kadetów na Vegecie spadła dość drastycznie, tak samo jak liczba osób o zdrowych zmysłach. Trzeba było zmagać się z własnymi koszmarami, nie zawsze tak oswojonymi, jakby można było sobie tego życzyć.
Odkąd Vivian Deryth wypuszczono z karceru, załatano co było do załatania i pozostawiono w spokoju, czarne myśli zaczęły krążyć nad jej głową. Nie, żeby to niebyła norma… Tym razem niechęć była namacalna. Męczyło ją zachowanie niektórych Trenerów, wszechobecna konspiracja i wyrzuty. Mieli za złe im, czy Tsufulowi? Trzeba pamiętać, kto był prawdziwym wrogiem.
Zastanawiało ją jedno pytanie… Co się z nimi stanie? Ona, dziewczyna, którą nazwano Vulfila oraz Raziel zostają w Akademii. Hip hip hura, będą ich teraz obserwować ze wzmożoną czujnością pomimo awansu. April, Kuro i Red, trójka, którą Vivian poznała na gruzach zniszczonego miasta została wypuszczona na wolność i więcej nie wiedziała. Co do Hazarda, Trener nie zdradził się ani słowem. Kadetka mogła tylko przypuszczać, jak będzie gryzło chłopaka sumienie, gdy dowie się jakich zniszczeń dokonał za jego pomocą Katsu. Ostatnie wydarzenia na każdym odcisnęły piętno.
Dwa lata wypełniono równie specyficznymi wydarzeniami.
Ósemka nie potrafiła przyzwyczaić się do awansu. Co prawda nikt nie kazał jej teraz sprzątać Spiżarni, ale wciąż czuła się dziwnie. Ciemnoszary pancerz na ciele sprawiał, że mogła klasyfikować się jako wojownik pierwszego stopnia. Mogła, ale nie wiedziała, czy potrafiła nazwać siebie wojownikiem. Na to miano trzeba zasłużyć, a czy walka na śmierć i życie automatycznie daje jej na to przyzwolenie? Wątpliwości stawały w gardle, gdy próbowała powiedzieć co leży jej na sercu.
Rzeczywistość prezentowała się inaczej. Misje jakie dawał jej Trener na początku nie różniły się od siebie. Przynieść, polecieć, asekurować, towarzyszyć komuś. Patrolować określoną część terenów – rozkład zajęć był systematycznie powtarzany, aż do znudzenia. Pilnowano, by się im nie nudziło, a Ósemka wpadała powoli w rutynę. Wtedy nie myślała za wiele, skupiając się na zadaniu. Robiła za twardą, nieco butną, trzymającą nerwy na wodzy Nashi. Za to w nocy nieraz budziła się z krzykiem i nienawidziła tego.
Stała się bardziej aspołeczna niż zwykle. Unikała rozmów, czas spędzając w pojedynkę, czytając albo trenując. Pomimo przyzwolenia wychodzenia z Akademii nie opuszczała jej murów, tylko kilka razy poleciała na cmentarz odwiedzić brata. Raziel próbował ratować jej życie towarzyskie, przyprowadził nawet Eve, ale Ósemka za każdym razem wykręcała się obowiązkami. W istocie, miała trochę roboty. Zadania wykonywała solo, więc pracy było więcej. Na niektórych misjach Trener przydzielał jej partnerów, co w kilku słowach… Nie kończyło się dobrze. Nie umiała z nikim współpracować, sposób rozwiązywania spraw Vivian często nie pokrywał się ze zdaniem innych. Delikatnie mówiąc. Jednego razu strzeliła drugiego Nashiego po głowie, nokautując, bo przeszkadzał jej swoim gadaniem. Innym razem niemal narazili na szwank całe zadanie, gdy nie uzgodnili planu działania i zamiast się rozdzielić, zostali oboje zaskoczeni przez bandę buntowników. Dalej było jeszcze gorzej, doszło do tego, że czekały ją wyłącznie samotne misje. Czerwony Trener zrezygnował z prób przydzielenie jej partnera na czas zadań, z resztą mało kto był chętny do współpracy z tą Ósemką. Zapracowała na miano odludka i samotnika, a po wpadce z Koszarowym, gdy notabene odważyła się skrytykować jego metody treningu, w Akademii powstało powiedzenie Masz przerąbane jak Deryth u Koszarowego. Prawdę znało tylko kilka osób, choć było to typowe dla Vivian, oberwać za kadetkę, którą swoim programem ćwiczeń katował Trener. Tak, katował, inaczej tego nie można było nazwać. Dziewczyna dostała w żołądek za sprzeciw, ale od tego dnia zaczęła czasem rozmawiać z ową kadetką… Z Vulfilą właśnie.
Minęło ponad pół roku, gdy Trener wysłał Ósemkę na patrol do starego magazynu. Nie w pojedynkę, jak zazwyczaj, ale wyznaczył jej partnera. Z uniesionymi brwiami dziewczyna skwitowała obecność zielonookiego Nashiego z blizną na twarzy, z którym od dłuższego czasu nie miała okazji zamienić słowa. Była noc, oboje znajdowali się na wzniesieniu naprzeciw zniszczonego budynku.
- Wytyczne? – Spytał krótko Raziel.
- Załapać intruzów. – Odparła równie oszczędnie, przesyłając plan na scouter Saiyana.
Nic więcej, bo tyle wystarczyło. Wyciszając Ki wślizgnęli się do magazynu, stając na przerdzewiałym rusztowaniu pod sufitem. W ciszy, bez drgnięcia przeczekali ponad dwie godziny, aż w mroku rozległ się niepewny jęk starych drzwi. Pięć cieni pojawiło się na dole, klucząc pomiędzy górami starego sprzętu i nakrapianych rdzą blach. Dwójka Nashi wymieniła spojrzenia po czym bezszelestnie spłynęli na dół. Ledwie dotknęli stopami brudnej podłogi, w dłoni Vivian pojawiła się kula energii, rozświetlająca mdłym blaskiem intruzów. Piątka… Dzieci?
Ósemka splotła ramiona na piersi obserwując przykurzone twarze całej grupy. Byli wystraszeni, a widok żołnierzy musiał napędzić im większego stracha. Nie mieli więcej niż 12 lat… Dwójka z nich chciała już rzucić się od wyjścia, gdy odezwał się Raziel. Wystarczyło jedno słowo Nashi by dzieciaki opowiedziały, co takiego robiło. Co prawda jeden z nich, najstarszy, chciał się bić, ale jednym ruchem ręki Vivian powstrzymała go przed rzuceniem się na niego.
Wysłuchali wszystkich. Piątka pochodziła z pobliskiej wioski, gdzie panował ostatnio głód. Kradli i sprzedawali co się dało z magazynu, by jakoś dać sobie radę. Gdyby Ósemka miała ich przyprowadzić przed oblicze Trenera za ich winę sama naplułaby sobie w twarz. A co było miłym zaskoczeniem, nie musiała uzgadniać nawet sytuacji z Razielem, bo oboje byli tego samego zdania. Postraszyli ich tylko, by przypadkiem nie nawinęli się pod łapę jakiemuś innemu żołnierzowi i odlecieli. Dwójka wojowników została porządnie zbesztana, za niewykonanie tak łatwego zadania… Vivian nie przyznała się nikomu, że kilka dni potem sama wyniosła coś z magazynu, podrzucając do wioski kilka użyteczniejszych drobiazgów.
Za to na następnej misji znów spotkała Raziela. Czerwony Trener oświadczył jej, że jest to jedyna osoba, która w czasie zadań nie ucierpiała psychicznie ani fizycznie z ręki Ósemki, więc dostąpi wątpliwego zaszczytu bycia jej partnerem. No nic, mógł wylądować gorzej.
Od tamtej pory wykonywali razem najróżniejsze zadania jak i zdarzały się im wspólne treningi. Łatwe misje i takie, po których dłuższy czas dochodzili do siebie. Wymienić wszystkie byłoby trudno, ale szybko wyszło na jaw, że jako partnerzy spisują się znakomicie. Powstał nowe powiedzenie, „Jak Deryth z Zahne” co w praktyce oznaczało współpracę dwóch osób. Jednej nieco rąbniętej i chaotyczniej oraz drugiej lodowato spokojnej, które nawzajem temperowały swoje charaktery. Vivian zajmował się Czerwony Trener, chociaż trudno było to tak nazwać. Zlecał misje, uczył technik, ale też prowadził. Pomógł dziewczynie w sztuce zmylenia przeciwnika – nauczył kolejnego poziomu Zanzokena, skomplikowanego ruchu pozwalającego uniknąć silnego ciosu przeciwnika. Nieskromnie trzeba przyznać, że był bardzo dobrym Trenerem, starał się zrozumieć co chodzi po obolałej blond głowie dziewczynie i służyć radą. A że często pakowała się w najdziwniejsze sytuacje… Taki urok. Genetycznie przyciągała kłopoty.
Wydoroślała. Spokojniejsza, ale bardziej cięta. Nie obawiała się już konsekwencji bycia sobą, zastanawiając kiedy posypią się obelgi pod jej adresem. Po prostu strzelała po mordzie zanim ktoś zdążył wypowiedzieć słowo. Oczywiście gdy upewniła się, że ktoś ma zamiar to zrobić. Kolejny powód, dla którego omijano halfkę szerokim łukiem. Był też i taki przez który przyciągała spojrzenia… Chłopczyca okazała się mieć talię, biust, zgrabną sylwetkę i ładne nogi, które kopały każdego, kto rzucał niewybrednym komentarzem na jej widok. Bardziej kobiece kształty były obiektem żartów, dopóki jeden z adoratorów nie ośmielił się klepnąć Ósemki w pośladek. Z trudem go potem posklejano. Od tamtej pory pilnowali się, by nie mówić niczego w odległości kilkudziesięciu metrów. Blizny na plecach zostały i ślady pazurów Changa dziewczyna będzie nosić do końca życia, tak jak niewyraźne smugi na nodze i boku, po energetycznych pociskach. Z upływem czasu również przybyło jej kilka blizn, na karku czy ramionach. Życie wojownika ma swoje zalety i wady.
Z czasem Vivian powoli zaczęła się otwierać.
Raziel w końcu wyciągnął ją do swojego domu, na spotkanie z Eve. Pierwsza nasiadówka nie wypadła za dobrze. Ósemka nie wiedziała co właściwie ma robić, odpowiadała mruknięciami, żałując, że nie tkwi u siebie w kwaterze z książką pod kocem. Ale nie mogła spędzić tak całego swojego życia… Za drugim razem było przyjemniej, Eve oprowadziła ich po swoim domu, opowiadając o projektach naukowych nad którymi pracuje. Z dziewczyną Raziela zaczęło łączyć ją coś więcej niż koleżeństwo. Vivian nie była typem, który spowiadał się ze swoich problemów, ale lubiła czasem posiedzieć obok, gdy Eve narzekała na swojego chłopaka, świat, czy ustrój. Niestety miała denerwującą manię chodzenia po sklepach z ciuchami i obrała sobie Ósemkę jako ofiarę, ciągnąc wśród kolorowych wystaw i zmuszając do przymierzania wymyślnych ubrań. Jej jęki, że przecież ma zbroję Nashi skwitowała prychnięciem, każąc przymierzać kolejną parę spodni.
Im częściej z nimi przebywała, tym było jej lżej i w końcu Vivian przekonała się, że jest w stanie wykonywać takie proste interakcje społeczne jak zwykła rozmowa. Co jakiś czas wychodziła z nimi Vulfila, z którą od sytuacji z Koszarowym Vivian regularnie się widywała. Były to zazwyczaj krótkie pogawędki na stołówce czy podczas treningu, ale nigdy na nie nie narzekała. Drobna kadetka była na pewien sposób naiwna, a jednocześnie urocza. Nawiązała się między nimi specyficzna nić sympatii. Ten typ osób strasznie ją drażnił, w połączeniu z pewną dozą bezczelności. Niemniej, Vulfi potrafiła wykazać się sprytem, a Vivian mogła ją trochę naprostować, czy chociażby pokazać, że pyskowanie Przełożonym nie jest dobrym pomysłem. Na własnym przykładzie…
Oprócz nich widywała się z April i Kuro. Odetchnęła, wiedząc, że po aferze w Karcerze są cali i zdrowi i mieszkają w rodzinnej wiosce chłopaka. Lubiła również z nimi posiedzieć – czas na obrzeżach Vegety płynął swobodniej i lżej. Miasto, Akademia miało swoje zalety, ale spokój wioski działał dobrze na obolałą głowę Vivian. Z April najczęściej ćwiczyła, czy to jeśli chodziło o wspólny trening czy sparing. Kuro zaś był o kilka lat starszy, dawał wskazówki czy potrafił jasno wyrazić swoje zdanie jeśli chodziło o politykę. Odwiedzając tę parę Ósemka odkryła, jak ciężkie mogą mieć życie halfy i osoby o jeszcze rzadszej krwi. Sama miała dużo szczęścia, bo chociaż była Ścierwem to w Akademii miała dach nad głową i pożywienie, podczas gdy w wioskach żyli prości, ubodzy ludzie.
Narodziła się wtedy w jej głowie myśl…
Interakcje społecznie nie przychodziło to łatwo. Nashi miała jednak tendencje do spędzania czasu w swoim towarzystwie. Korzystając więc z przyzwolenia na opuszczenie Akademii wylatywała w skaliste tereny by ćwiczyć w samotności. Potrzebowała dużo miejsca by ćwiczyć Big Bang Attack, atak skoncentrowanej energii. Jednym pociskiem Ki potrafiła stworzyć pokaźny krater – miażdżyła skały na piach, który łączył się z piaskami okalającymi miasta. Podczas jednego popołudnia, w powietrzu obok siebie ujrzała kilka czarnych motyli o znanej barwie Ki. To, że Red jest demonem dowiedziała się stosunkowo niedawno, ale nie przejęła się tym faktem. Chłopak był strasznie małomówny, a Ósemka zapuszczała się w pustynne tereny poszukując odosobnienia. Niemniej, nie przeszkadzało im to w odbyciu kilku wspólnych treningów. To Red pomógł Vivian udoskonalić i dopracować technikę ukrywania mocy, bo do tej pory miała kłopoty z kontrolą Ki. Czasem ćwiczyli, ale praktycznie nie rozmawiali. Raz po treningu siedzieli długo pod wielką skałą na pustyni, wpatrując w milczeniu w czerwone niebo Vegety.
Ale to jej własne demony do końca nie chciały odpuścić.
Co ja takiego zrobiłam? Naraziłam na niebezpieczeństwo życie wielu ludzi. Będąc tchórzem bawiłam się w bohatera. I co się stało? Ci wszyscy ludzie… Gdybym coś zrobiła, może by żyli. Gdyby nie ja, może nie musieliby umierać… Może, może mogłam coś zrobić, a łudzę się tym, że nie mogłam. W ciemności popłynęły łzy. Gdybym… Gdybym…
Vivian! Ani się waż tak mówić! Ktoś złapał skuloną Ósemkę mocno za ramiona. Robiłaś co było słuszne! Nawet nie wiesz, jak jestem z Ciebie cholernie dumny!
- Axdra?! – Vivian poderwała się gwałtownie, dysząc ciężko.
Usiadła na łóżku, zaciskając jedną dłoń na pościeli, a drugą na czole, mając na ustach imię brata. Było jej tak źle, wyrzuty sumienia drążyły jej duszę od wielu miesięcy. Zdawało się, że Święta Woda uleczyła obolałą po kontakcie z Tsufulem głowę, ale musiała tylko złagodzić konsekwencje. Pozostało cierpienie i poczucie beznadziei, do którego się już przyzwyczaiła, gdy nagle… To nie było wrażenie. Czuła obecność Axdry. Był środek nocy, może i miała majaki, ale czuła, że był… Że jest.
Jakby to nie wystarczyło rozluźniła zaciśniętą pieść, odkrywając leżącą w jej dłoni żółtą, szklaną kulkę, która wraz z pozostałymi drobiazgami powinna tkwić w kieszeni kurtki wiszącej na krześle z drugiej strony niewielkiego pokoju. Vivian objęła ją dłońmi i przycisnęła do piersi, z mocnym postanowieniem pójścia naprzód.
Znalazła swój mały powód, dla którego chciała trwać i piąć się w szczeblach kariery wojskowej. Za dobrze pamiętała to, co działo się podczas ataku Tsufula. Najgorszą rzeczą było cierpienie ludzi i ich czekanie na pomoc, która nie nadeszła. Bierność wojowników bolała ją najbardziej, tak samo jak przymykanie oczu na stan życia wiosek i biedniejszych ludzi. Ci, którzy mili szczęście urodzić się w bogatej, czystokrwistej rodzinie mieli pieniądze, nie brakło im nigdy jedzenia i względów. Zaś pozostali z trudem łączyli koniec z końcem, tylko wstąpienie do Akademii dawało szanse na lepsze życie, jednak z każdym rokiem robiło się coraz ciężej. Vivian, jako uparte dziewczę o idealistycznych skłonnościach, chciała to zmienić. Ulepszyć Vegetę tak, by żyło się tu dobrze wszystkim. Trudne i niewdzięczne zadanie, ale postanowiła zrobić wszystko by to osiągnąć.
Niemniej, ciągle była Nashi, niskiej klasy wojownikiem i nim uda się jej cokolwiek zmienić musi minąć dużo czasu.
Zmiany, zmiany... W końcu, po dwóch latach ciągłych misji spotkał dwójkę Nashi zaszczyt, jakim było zadanie na innej planecie. Dostali wytyczne, wpakowano ich w kapsuły i po kilku godzinach lotu, podczas których zgłębiali się w rozkazy oraz instrukcje, wylądowali na Konack. Planeta handlowa, połączona z Vegetą swojego rodzaju paktem. Nie atakują, dopóki są pożyteczni... Ale ktoś ostatnio zaczął na lewo rozsprzedawać sprzęt wojskowy. Do czego to dochodzi... Tak więc Zahne i Deryth zostali posłani z misją zajęcia się tą sprawą. Ma się rozumieć, co źle wróżyło wszystkim w nią zamieszaną.
Drzwi kapsuły otworzyły się cicho. Ósemka wyszła z niej, rozglądając się po szarym pustkowiu Konack, po ciemnym niebie i gwiazdach. Otrzepała odruchowo ramię. Ciemnoszary pancerz, który dostała od Eve sprawdzał się znakomicie, tak samo jak para rękawiczek, które do tej pory nosiła na dłoniach. Halfka sprawdziła scouter z jasnozielonym szkiełkiem i popukała w obudowę, spoglądając na partnera. Na wszelki wypadek zmniejszyła energię.
- Zawsze. – zarzuciła kurtkę od brata na ramiona i splotła je na piersi, pozwalając by wiatr poruszał jasnymi, nieposłusznymi kosmykami i odetchnęła. – Jakieś propozycje?
Zaczynamy.
OOC ---> Time Skip~
Sesje podczas Skipu ---> 120pkt
Techniki
Zanzoken (Poziom II) ---> -8pkt
Big Bang Attack ---> -14pkt
In total ---> 98pkt
Vivian po TS x, xx, xxx
Dziękuję wszystkim, za wytrwałe czytanie
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Wto Mar 11, 2014 9:07 pm
Wiatr, który przemierzał pustkowie tej planety dotarł do dwójki wojowników z Vegety. Tym właśnie już byli Raziel i Vivian. Z bezbronnych, słabych i pozbawionych prawa głosu kadetów stali się wojownikami. Chociaż byli najniżej w hierarchii wojskowej to już umieli wystarczająco by nie spieprzyć tak banalnej misji, jak to pięknie ujął Trener w czasie odprawy. Teraz byli już bardziej doświadczeni i mieli więcej oleju w głowie. Chodź to ostatnie tylko na papierze bo ta dwójka była równie nieprzewidywalna jak Koszarowy. Niektórzy złośliwcy mówili, że ich psychika się lekko skrzywiła kiedy byli pod jego skrzydłami. Razowi to nie przeszkadzało. Przynajmniej miał jakiś szacunek u kadetów, Nashi i co niektórych Natto.
- Kilka. – odparł ciemnowłosy wojownik na pytanie swojej partnerki. – Najbliższe miasto jest oddalone o kila kilometrów. Całkiem nieźle wylądowaliśmy. Przynajmniej nie uszkodziłaś kapsuły jak za pierwszym razem, kiedy zostaliśmy wysłani poza Vegetę. – powiedział ironicznie do Vivian. Uwielbiał jej przypominać o tym, jak podczas ich pierwszej misji na innej planecie podczas lądowania przypadkowo przeszła na ręczny i walnęła w jakieś skały. Musieli wzywać kapsułę z Vegety, bo jej już nadawała się na złom. Opieprz, który dostali zaliczał się do tych legendarnych. Szmaragdowooki odchrząknął i kontynuował, zaś na jego twarzy ciągle gościł lekki uśmiech.
- No, ale dość skupiania się na twoich niezliczonych talentach. Jeśli udało ci się włączyć skanowanie pewnie zauważyłaś, że poziomy mocy nie są zbyt wysokie. Powinniśmy sobie dać radę bez wchodzenia na poziom super wojownika. Lecz miej się na baczności. – powiedział po czym ściągnął scouter i go wyłączył, zaś Vi dał znak dłonią by zrobiła to samo. Kiedy już blondynka wyłączyła urządzenie mogli pogadać swobodniej.
- Okej, teraz jak już nie podsłuchują to musimy pogadać. Trzeba uważać. Goście bawią się naszą technologią, więc nie wiadomo co się tu dzieje. Zaniżmy energię i sami próbujmy wyczuwać ich. Może być więcej takich co potrafią kontrolować KI. – powiedział i położył scouter w środku kapsuły zaś sam lekko odszedł od pojazdów i zaczął się lekko rozgrzewać, równocześnie ściągając z siebie zbroję, która też wylądowała przy kapsułach. Teraz był w samym uniformie. Przez te dwa lata walk, treningów zmienił się. Urósł kilka centymetrów, zaś jego ciało też się zmieniło. był o wiele lepiej umięśniony, lecz nie napakowany jak większość Saiyan. Był szybki i silny. To był jego atut. Przypieprzyć, zanim przeciwnik ogarnie co jest grane.
- No dobrze. Najpierw musimy pomyśleć o jakiejś obronie. Atakować potrafimy, lecz brakuje nam czegoś co zdołałoby zatrzymać atak energetyczny. Pamiętam, że dwa lata temu jak walczyliśmy z Katsu to Vernil użył czegoś takiego. Jakby jakieś pole energetyczne mogące pochłaniać energię. Może uda mi się to odtworzyć. Odsuń się. Nie wiadomo co się stanie.
Po tych słowach odszedł od dziewczyny i skupił się na swojej energii. Była ona dość spokojna. Lekko zaniżona lecz w dalszym ciągu całkiem wysoka. Oddychał głęboko. Bariera. Najpierw musiał znaleźć sposób by w jakiś sposób wydostać energię z jego ciała, ale bez zbędnego zwiększania mocy. Zamknął oczy i zaczął zbierać swoją KI. Płynęła ona jego żyła, wzmacniała mięśnie i kości. Była nim, a on był nią. Zaczął podnosić jej poziom i skupiać w swoich kończynach. W końcu podniósł energię jeszcze bardziej i wypuścił ją ze swoich kończyn. Jak się mógł spodziewać gówno z tego wyszło. Wywołał jedynie olbrzymi podmuch piasku, który mógł przypominać Kiaiho, lecz był od niego o wiele silniejszy. Zaraz, zaraz. Jedna chwila. Kiaiho. No przecież. Może przejść przez tą samą technikę do bariery.
Skupił się po raz kolejny na swojej energii, lecz tym razem chciał ją wypuścić w postaci silnego podmuchu. Podmuchu, który ma obalić przeciwników i zadać im jakieś obrażenia. Nieznacznie zwiększył swoją moc i jeszcze bardziej napiął mięśnie. Po chwili wyprostował je i wysłał swoją energię w przestrzeń. Ponownie stworzył małą burzę piaskową. Lecz to był tylko zalążek jego mocy i tego co chce osiągnąć. Przypominało to technikę Kiaiho lecz było ździebko silniejsze. Może się nadać do odpychania przeciwników, a może przy okazji zrobią sobie jakąś krzywdę.„No dobra. Skoro już to mamy ogarnięte, to teraz spróbujmy tą energię zamienić w jakąś tarczę.” pomyślał i po raz kolejny tego dnia zamknął oczy. Słońce świeciło mocno, więc po krótkim czasie na jego czole pojawiły się kropelki potu. Zbliżył do siebie dłonie tak, że ich wierzch dzieliło kilkanaście centymetrów. Zaczął skupiać swoją Ki tak, by w tym właśnie punkcie wytworzyć coś na rodzaj ochronnej tarczy. Szło mu to potwornie mozolnie i kilka razy zamiast tarczy pojawił się pocisk. Lecz zaraz był dezaktywowany i syn Aryenne próbował ponownie. Na szczęście nauka Ki Felling i Kiaiho pomogły mu. Po którymś razie wreszcie w małej luce zaczęła wytwarzać się mała i słaba tarcza. To już było coś. Skupiając się w dalszym ciągu, utrzymywał tarczę i przesyłał w to miejsce coraz więcej mocy. W końcu bariera rosła, aż Raz mógł ją kontrolować obydwiema dłońmi, a ona sama była jego wzrostu. Jednak na tym był koniec gdyż tarcza pękła i się rozpadła. Lecz miał już jakiś początek. Spróbował po raz kolejny i jeszcze raz. Za każdy razem wytworzenie bariery przychodziło mu coraz łatwiej. W końcu po pół godzinie od wytworzenia pierwszej tarczy, potrafił stworzyć fioletową barierę jedną ręką. Tyle mu na razie wystarczało. W razie czego może szybko zablokować jakiś atak.
Usiadł na ziemi i wytarł pot z czoła.
- No dobra, chyba to mam. – powiedział do Vivian. – Pamiętasz jak się uczyłaś techniki Kiaiho? Tu jest podobnie. Musisz skupić swoją moc, lecz jej nie wypuszczać tylko tworzyć z niej materialną tarczę. Ki Felling powinno pomóc w tym. Ja przy okazji ogarnąłem jak zwiększyć moc rażenia naszej techniki odpychającej. No dobra teraz ty spróbuj, a potem lecimy do miasta. – rzekł Raz.
Occ:
Początek treningu.
- Kilka. – odparł ciemnowłosy wojownik na pytanie swojej partnerki. – Najbliższe miasto jest oddalone o kila kilometrów. Całkiem nieźle wylądowaliśmy. Przynajmniej nie uszkodziłaś kapsuły jak za pierwszym razem, kiedy zostaliśmy wysłani poza Vegetę. – powiedział ironicznie do Vivian. Uwielbiał jej przypominać o tym, jak podczas ich pierwszej misji na innej planecie podczas lądowania przypadkowo przeszła na ręczny i walnęła w jakieś skały. Musieli wzywać kapsułę z Vegety, bo jej już nadawała się na złom. Opieprz, który dostali zaliczał się do tych legendarnych. Szmaragdowooki odchrząknął i kontynuował, zaś na jego twarzy ciągle gościł lekki uśmiech.
- No, ale dość skupiania się na twoich niezliczonych talentach. Jeśli udało ci się włączyć skanowanie pewnie zauważyłaś, że poziomy mocy nie są zbyt wysokie. Powinniśmy sobie dać radę bez wchodzenia na poziom super wojownika. Lecz miej się na baczności. – powiedział po czym ściągnął scouter i go wyłączył, zaś Vi dał znak dłonią by zrobiła to samo. Kiedy już blondynka wyłączyła urządzenie mogli pogadać swobodniej.
- Okej, teraz jak już nie podsłuchują to musimy pogadać. Trzeba uważać. Goście bawią się naszą technologią, więc nie wiadomo co się tu dzieje. Zaniżmy energię i sami próbujmy wyczuwać ich. Może być więcej takich co potrafią kontrolować KI. – powiedział i położył scouter w środku kapsuły zaś sam lekko odszedł od pojazdów i zaczął się lekko rozgrzewać, równocześnie ściągając z siebie zbroję, która też wylądowała przy kapsułach. Teraz był w samym uniformie. Przez te dwa lata walk, treningów zmienił się. Urósł kilka centymetrów, zaś jego ciało też się zmieniło. był o wiele lepiej umięśniony, lecz nie napakowany jak większość Saiyan. Był szybki i silny. To był jego atut. Przypieprzyć, zanim przeciwnik ogarnie co jest grane.
- No dobrze. Najpierw musimy pomyśleć o jakiejś obronie. Atakować potrafimy, lecz brakuje nam czegoś co zdołałoby zatrzymać atak energetyczny. Pamiętam, że dwa lata temu jak walczyliśmy z Katsu to Vernil użył czegoś takiego. Jakby jakieś pole energetyczne mogące pochłaniać energię. Może uda mi się to odtworzyć. Odsuń się. Nie wiadomo co się stanie.
Po tych słowach odszedł od dziewczyny i skupił się na swojej energii. Była ona dość spokojna. Lekko zaniżona lecz w dalszym ciągu całkiem wysoka. Oddychał głęboko. Bariera. Najpierw musiał znaleźć sposób by w jakiś sposób wydostać energię z jego ciała, ale bez zbędnego zwiększania mocy. Zamknął oczy i zaczął zbierać swoją KI. Płynęła ona jego żyła, wzmacniała mięśnie i kości. Była nim, a on był nią. Zaczął podnosić jej poziom i skupiać w swoich kończynach. W końcu podniósł energię jeszcze bardziej i wypuścił ją ze swoich kończyn. Jak się mógł spodziewać gówno z tego wyszło. Wywołał jedynie olbrzymi podmuch piasku, który mógł przypominać Kiaiho, lecz był od niego o wiele silniejszy. Zaraz, zaraz. Jedna chwila. Kiaiho. No przecież. Może przejść przez tą samą technikę do bariery.
Skupił się po raz kolejny na swojej energii, lecz tym razem chciał ją wypuścić w postaci silnego podmuchu. Podmuchu, który ma obalić przeciwników i zadać im jakieś obrażenia. Nieznacznie zwiększył swoją moc i jeszcze bardziej napiął mięśnie. Po chwili wyprostował je i wysłał swoją energię w przestrzeń. Ponownie stworzył małą burzę piaskową. Lecz to był tylko zalążek jego mocy i tego co chce osiągnąć. Przypominało to technikę Kiaiho lecz było ździebko silniejsze. Może się nadać do odpychania przeciwników, a może przy okazji zrobią sobie jakąś krzywdę.„No dobra. Skoro już to mamy ogarnięte, to teraz spróbujmy tą energię zamienić w jakąś tarczę.” pomyślał i po raz kolejny tego dnia zamknął oczy. Słońce świeciło mocno, więc po krótkim czasie na jego czole pojawiły się kropelki potu. Zbliżył do siebie dłonie tak, że ich wierzch dzieliło kilkanaście centymetrów. Zaczął skupiać swoją Ki tak, by w tym właśnie punkcie wytworzyć coś na rodzaj ochronnej tarczy. Szło mu to potwornie mozolnie i kilka razy zamiast tarczy pojawił się pocisk. Lecz zaraz był dezaktywowany i syn Aryenne próbował ponownie. Na szczęście nauka Ki Felling i Kiaiho pomogły mu. Po którymś razie wreszcie w małej luce zaczęła wytwarzać się mała i słaba tarcza. To już było coś. Skupiając się w dalszym ciągu, utrzymywał tarczę i przesyłał w to miejsce coraz więcej mocy. W końcu bariera rosła, aż Raz mógł ją kontrolować obydwiema dłońmi, a ona sama była jego wzrostu. Jednak na tym był koniec gdyż tarcza pękła i się rozpadła. Lecz miał już jakiś początek. Spróbował po raz kolejny i jeszcze raz. Za każdy razem wytworzenie bariery przychodziło mu coraz łatwiej. W końcu po pół godzinie od wytworzenia pierwszej tarczy, potrafił stworzyć fioletową barierę jedną ręką. Tyle mu na razie wystarczało. W razie czego może szybko zablokować jakiś atak.
Usiadł na ziemi i wytarł pot z czoła.
- No dobra, chyba to mam. – powiedział do Vivian. – Pamiętasz jak się uczyłaś techniki Kiaiho? Tu jest podobnie. Musisz skupić swoją moc, lecz jej nie wypuszczać tylko tworzyć z niej materialną tarczę. Ki Felling powinno pomóc w tym. Ja przy okazji ogarnąłem jak zwiększyć moc rażenia naszej techniki odpychającej. No dobra teraz ty spróbuj, a potem lecimy do miasta. – rzekł Raz.
Occ:
Początek treningu.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Nie Mar 16, 2014 2:08 pm
Konack, planeta handlowa. Mnóstwo mieszkańców, większość z nich uboższa, zdeprawowana przez najbogatszą śmietankę tego miejsca. Z danych jawnie wynikało, że przepaść pomiędzy klasami jest ogromna. Podobnie jak na Vegecie, ale tu liczy się status materialny, a nie krew i rodowód. Jak na ośrodek handlu przystało na każdym kroku znajdowały się miejsca gdzie można było handlować wszystkim co wpadnie w ręce. Czarny rynek kwitł. Tutaj znalazło się coś na misje dla dwójki Nashi. Jakiś bezczelny cwaniak z Półświatka ośmielił się rozkradać zaopatrzenie z Vegety, a technologie ich planety znikły w podstępnych zaułkach Konack. Mieli za zadanie dowiedzieć się w czym rzecz. Z góry kazano im szukać wśród typów spod ciemniej gwiazdy. Takich, którzy sprzedaliby własne matki za bezcen, jeśli już tego nie zrobili.
Vivian nie spojrzała na towarzysza, patrząc cały czas gdzieś przed siebie, w głąb pustynnego terenu. Nie oznaczało to, że nie słuchała. Potrafiła sprawiać wrażenie całkowicie wyłączonej, gdy jej mózg działał na przyśpieszonych obrotach. Słysząc niejaki docinek, kącik warg dziewczyny drgnął.
- Zapomniałeś dodać, że moje niezliczone talenty kilka razy uratowały Ci skórę. Na przykład ten, do wyłamywania zamków w drzwiach pancernych. – podczas jednej misji również śledzili przemytników i Raziel dał się zamknąć w magazynie. Nie mogąc się jednak zdradzić musiał tam siedzieć i dopiero interwencja Ósemki przerwała jego dwugodzinną medytacje. Wpadki zdarzały się obojgu i lubili się droczyć, wypominając każde potknięcie. Nie brali ich na poważnie – cała uszczypliwa wymiana zdań działa się machinalnie, jakby odruchowo zaczynali sobie docinać. To stanowiła ponad 70% ich rozmów…
Dziewczyna zdjęła z ucha scouter z jasnozielonym szkiełkiem, wcześniej wysyłając tylko krótką wiadomość Trenerowi, że dotarli na miejsce i podejmują odpowiednie kroki. Wyłączyła urządzenie i włożyła do wewnętrznej kieszeni kurtki. Tak na wszelki wypadek. Wiedziała dobrze, że Trenerzy lubią podsłuchiwać i od sprawy z Tsufulem Vivian nawiedzała pewna awersja… Nie umiała się przemóc by zaufać do końca Vegecie, Armii czy Królowi. Takie małe skrzywienie na tle pozostałych nie wyglądało tak źle.
- Nie zabij się próbując. – rzuciła od niechęcenia Nashi, robiąc kilka kroków w tył. Jednak Raziel miał rację. Dobra obrona jest równie ważna co silny atak.
Pojazd, którym przyleciała skryła w kapsułce, a ta bezpiecznie znalazła się w kieszeni kurtki. Vivian zdjęła ubranie, strzepnęła, położyła na ziemi. Kolejne dwa lata a skóra nieco ściemniała, przetarła się, pełna była zadrapań. Nawet napis 108 starł się całkowicie, ale to nie zmieniło jej przezwiska. Ósemka jest Ósemką. Trochę to nostalgiczne…
Raziel zajął się kumulowaniem energii. Wyczuwała wahania Ki, raz silne jej skupisko, raz mniejsze. Niejako, tak odruchowo „przeskanowała” Konack. Kilka punktów mocy o dziwnym zabarwieniu tkwiło gdzieś w oddali, a coś w nich było, co jeżyło jej włosy na karku. Siłę mieszkańców można było określić jako średnią, ale kto wie, czy nie kryją swojej mocy jak dwójka Nashi. Ósemka stała chwilę z ramionami założonymi na piersi, by ruchem dłoni odrzucić tuman piasku, jaki wzbudził jej partner. Jej też na myśl przyszło Kiaiho. Męczyła się z tą techniką na sali treningowej, drugiego… A może i pierwszego dnia pobytu w Akademii. Istniał drugi stopień odepchnięcia przeciwnika. Odepchnięcia tak, żeby mu w pięty poszło, za przeproszeniem. Też powinna się tym zająć…
Demony, demony… Demony żywią się słabościami naszych serc. Kreujemy je nieświadomie, by nauczyć się z nimi żyć.
Vivian czując delikatne pulsowanie w głowie, pomasowała skronie, oddalając się od Raziela na pewną odległość, gdzie nie przeszkadzaliby sobie treningiem. Kiaiho jako jeszcze większe skupienie energii. Ostatni czas poświęciła nad panowaniem nad własną Ki i szło jej o niebo lepiej niż gdy była kadetką, jednak do tej pory wciąż pozostawało wiele do życzenia. Rozłożyła ramiona, kumulując moc w ciele.
- Kiaiho. – piach poleciał w powietrze, kilka kamyków odleciało w niebyt. To było zwykłe Kiaiho. To, nad którym chciała popracować musi zaboleć.
Z opuszczonymi powiekami, nie drgnąwszy nawet, ponownie się skoncentrowała. Zamiast pozwolić energii luźno wystrzelić z ciała, postanowiła z taką samą mocą wystrzelić większą dawkę Ki. Ziemia pod Ósemką się zapadła, tworząc mały krater. Skupiła się.
- Kiaiho.
Dziura pod Nashi zwiększyła się, powiew wywołany strumieniem energii był bardziej agresywny, wścieklejszy i silniejszy. Kawałki ziemi poleciały w powietrze, ale to nie było jeszcze to. Ma zaboleć, dotkliwie, a ten atak przypominał danie z plaskacza. Bardziej na pokaz niż by wyrządzić krzywdę.
Vivian pozwoliła by kropla potu spłynęła jej policzkiem, po czym po raz kolejny powtórzyła algorytm. Do znudzenia, podczas każdego treningu – skupienie, koncentracja, przygotowanie, atak, ocena rezultatu. Powtórz. Skupienie, koncentracja, przygotowanie, atak, ocena rezultatu. Halfka skupiła się, skoncentrowała moc, zacisnęła pięści i zaatakowała. Kiaiho uleciało w przestrzeń.
Pozostała ocena rezultatu… Po samej ilości Ki i jej mocy mogła przypuszczać, że nieźle jej poszło.
Rozchyliła powieki, by ujrzeć, jak krater w którym Vivian stała został upatrzony grubymi rysami oraz wyrwami spowodowanymi szaleńczą energią. Całkiem nieźle, uśmiechnęła się pod nosem, obcierając czoło. Nieopodal Raziel wciąż ćwiczył. Tak jak ona zajął się Kiaiho, lecz teraz kończył trening bariery energetycznej.
Ósemka podeszła do chłopaka, który zmęczony uwalił się na ziemi.
- Tarczę… – szepnęła, przypominając sobie swój ulubiony atak, Kienzan, który polegał na wytworzeniu energetycznego dysku. – Ai’ Sir. Tylko tu nie zaśnij. – skomentowała krótko chęć Raziela do bycia nauczycielem i zrobiła dwa kroki w tył.
Energia jak w Kiaiho. Wyrzucona z ciała, ale w pewnym momencie Vivian musi ją „chwycić” tworząc barierę naokoło siebie, nie pozwolić niczemu się przez nią przebić.
OOC ---> Początek treningu
Vivian nie spojrzała na towarzysza, patrząc cały czas gdzieś przed siebie, w głąb pustynnego terenu. Nie oznaczało to, że nie słuchała. Potrafiła sprawiać wrażenie całkowicie wyłączonej, gdy jej mózg działał na przyśpieszonych obrotach. Słysząc niejaki docinek, kącik warg dziewczyny drgnął.
- Zapomniałeś dodać, że moje niezliczone talenty kilka razy uratowały Ci skórę. Na przykład ten, do wyłamywania zamków w drzwiach pancernych. – podczas jednej misji również śledzili przemytników i Raziel dał się zamknąć w magazynie. Nie mogąc się jednak zdradzić musiał tam siedzieć i dopiero interwencja Ósemki przerwała jego dwugodzinną medytacje. Wpadki zdarzały się obojgu i lubili się droczyć, wypominając każde potknięcie. Nie brali ich na poważnie – cała uszczypliwa wymiana zdań działa się machinalnie, jakby odruchowo zaczynali sobie docinać. To stanowiła ponad 70% ich rozmów…
Dziewczyna zdjęła z ucha scouter z jasnozielonym szkiełkiem, wcześniej wysyłając tylko krótką wiadomość Trenerowi, że dotarli na miejsce i podejmują odpowiednie kroki. Wyłączyła urządzenie i włożyła do wewnętrznej kieszeni kurtki. Tak na wszelki wypadek. Wiedziała dobrze, że Trenerzy lubią podsłuchiwać i od sprawy z Tsufulem Vivian nawiedzała pewna awersja… Nie umiała się przemóc by zaufać do końca Vegecie, Armii czy Królowi. Takie małe skrzywienie na tle pozostałych nie wyglądało tak źle.
- Nie zabij się próbując. – rzuciła od niechęcenia Nashi, robiąc kilka kroków w tył. Jednak Raziel miał rację. Dobra obrona jest równie ważna co silny atak.
Pojazd, którym przyleciała skryła w kapsułce, a ta bezpiecznie znalazła się w kieszeni kurtki. Vivian zdjęła ubranie, strzepnęła, położyła na ziemi. Kolejne dwa lata a skóra nieco ściemniała, przetarła się, pełna była zadrapań. Nawet napis 108 starł się całkowicie, ale to nie zmieniło jej przezwiska. Ósemka jest Ósemką. Trochę to nostalgiczne…
Raziel zajął się kumulowaniem energii. Wyczuwała wahania Ki, raz silne jej skupisko, raz mniejsze. Niejako, tak odruchowo „przeskanowała” Konack. Kilka punktów mocy o dziwnym zabarwieniu tkwiło gdzieś w oddali, a coś w nich było, co jeżyło jej włosy na karku. Siłę mieszkańców można było określić jako średnią, ale kto wie, czy nie kryją swojej mocy jak dwójka Nashi. Ósemka stała chwilę z ramionami założonymi na piersi, by ruchem dłoni odrzucić tuman piasku, jaki wzbudził jej partner. Jej też na myśl przyszło Kiaiho. Męczyła się z tą techniką na sali treningowej, drugiego… A może i pierwszego dnia pobytu w Akademii. Istniał drugi stopień odepchnięcia przeciwnika. Odepchnięcia tak, żeby mu w pięty poszło, za przeproszeniem. Też powinna się tym zająć…
Demony, demony… Demony żywią się słabościami naszych serc. Kreujemy je nieświadomie, by nauczyć się z nimi żyć.
Vivian czując delikatne pulsowanie w głowie, pomasowała skronie, oddalając się od Raziela na pewną odległość, gdzie nie przeszkadzaliby sobie treningiem. Kiaiho jako jeszcze większe skupienie energii. Ostatni czas poświęciła nad panowaniem nad własną Ki i szło jej o niebo lepiej niż gdy była kadetką, jednak do tej pory wciąż pozostawało wiele do życzenia. Rozłożyła ramiona, kumulując moc w ciele.
- Kiaiho. – piach poleciał w powietrze, kilka kamyków odleciało w niebyt. To było zwykłe Kiaiho. To, nad którym chciała popracować musi zaboleć.
Z opuszczonymi powiekami, nie drgnąwszy nawet, ponownie się skoncentrowała. Zamiast pozwolić energii luźno wystrzelić z ciała, postanowiła z taką samą mocą wystrzelić większą dawkę Ki. Ziemia pod Ósemką się zapadła, tworząc mały krater. Skupiła się.
- Kiaiho.
Dziura pod Nashi zwiększyła się, powiew wywołany strumieniem energii był bardziej agresywny, wścieklejszy i silniejszy. Kawałki ziemi poleciały w powietrze, ale to nie było jeszcze to. Ma zaboleć, dotkliwie, a ten atak przypominał danie z plaskacza. Bardziej na pokaz niż by wyrządzić krzywdę.
Vivian pozwoliła by kropla potu spłynęła jej policzkiem, po czym po raz kolejny powtórzyła algorytm. Do znudzenia, podczas każdego treningu – skupienie, koncentracja, przygotowanie, atak, ocena rezultatu. Powtórz. Skupienie, koncentracja, przygotowanie, atak, ocena rezultatu. Halfka skupiła się, skoncentrowała moc, zacisnęła pięści i zaatakowała. Kiaiho uleciało w przestrzeń.
Pozostała ocena rezultatu… Po samej ilości Ki i jej mocy mogła przypuszczać, że nieźle jej poszło.
Rozchyliła powieki, by ujrzeć, jak krater w którym Vivian stała został upatrzony grubymi rysami oraz wyrwami spowodowanymi szaleńczą energią. Całkiem nieźle, uśmiechnęła się pod nosem, obcierając czoło. Nieopodal Raziel wciąż ćwiczył. Tak jak ona zajął się Kiaiho, lecz teraz kończył trening bariery energetycznej.
Ósemka podeszła do chłopaka, który zmęczony uwalił się na ziemi.
- Tarczę… – szepnęła, przypominając sobie swój ulubiony atak, Kienzan, który polegał na wytworzeniu energetycznego dysku. – Ai’ Sir. Tylko tu nie zaśnij. – skomentowała krótko chęć Raziela do bycia nauczycielem i zrobiła dwa kroki w tył.
Energia jak w Kiaiho. Wyrzucona z ciała, ale w pewnym momencie Vivian musi ją „chwycić” tworząc barierę naokoło siebie, nie pozwolić niczemu się przez nią przebić.
OOC ---> Początek treningu
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Wto Mar 18, 2014 8:58 pm
Raziel usadowił się wygodnie i prawą ręką starł pot z czoła. Słońce powoli zbliżało się ku zachodowi. Spojrzał na niebo, które było zupełnie pozbawione chmur. Przez te dwa lata wiele się zmieniło, lecz nie jego postanowienia. Szukał Axela wszystkimi sposobami, tak samo jak jego porywaczy. Niestety ślad się urywał na jednej z planet. Jednak Zahne czuł, że go odnajdzie. Choćby miał przemierzyć cały kosmos wzdłuż i wszerz. A wtedy zabije tego Changelinga. Poprawka. Wypatroszy go jak świnię. Jednak do tego potrzebuje więcej siły. Poziom Super Saiyanina był naprawdę zachwycający, lecz przeszłość już udowodniła młodemu Nashiemu, że nie jest idealny. Istniały wyższe formy oraz techniki, które znacząco pomagają w walce. Miał zamiar je wszystkie opanować. Stanie się silniejszy. Silniejszy od swojego ojca. „Dla Ciebie Eve. Dla Ciebie mamo.” pomyślał chłopak.
Raziel lekko przechylił głowę i spojrzał na Vivian, która właśnie próbowała wyczarować barierę. Jak na jego szło jej strasznie topornie. Postanowił pomóc koleżance.
- Ej Vivian! – krzyknął wstając i otrzepując spodnie z pyłu. – Przestań się tak spinasz bo zaraz wejdziesz na dwudziesty pierwszy poziom super wojownika. Wyluzuj kobieto. Pozwól, żeby energia przez ciebie przepłynęła. – powiedział uśmiechając się ironicznie. Wiedział, że takie uwagi ją lekko denerwują, ale cóż zrobić. Taka właśnie była ich więź. Nie było dnia, godziny bez wzajemnego dogryzania sobie. Często nawet robili to przy Trenerach. Raz nawet Koszarowy się wściekł i szczelił ich łbami. Po prostu cud chłopak, nie sądzicie państwo?
Syn Aryenne lekko się przeciągnął i stwierdził, że skoro już stoi to może jeszcze raz wypróbować to Kiaiho. Rozłożył nogi i lekko spiął mięśnie. Tak samo jak wcześniej poczuł swoją Ki krążącą w jego żyłach. Była to bardzo przyjemna rzecz. Po chwili skupił jeszcze trochę energii i wypuścił ją z siebie.
- Kiaiho. – powiedział, zaś energia opuściła jego ciało tworząc kilka pęknięć i podmuch. Było dobrze, lecz chciał jeszcze więcej. Ten atak miał odrzucić przeciwnika i zadać mu lekkie obrażenia. Nic mocnego, lecz na tyle dotkliwego by pomyślał jeszcze raz, czy atak mu się opłaca. No dobrze jeszcze raz proszę państwa i zasłużymy na lizaka. Skupił się jeszcze raz. Więcej mocy, więcej i więcej. Skupił w sobie odpowiednią ilość. Nadszedł moment uderzenia.
- Kiaiho! – krzyknął wypuszczając swoją energię z siebie. Pod Razielem pojawiło się lekkie wklęśnięcie, zaś odłamki poszybowały na kilka metrów. Po raz kolejny wywołał burzę piaskową. To już było zadowalające. Młody Zahne spojrzał na Vi, której szło o wiele lepiej. Zielonooki postanowił przygotować się do wyruszenia. Podszedł do kapsuły i założył na siebie zbroję. Po chwili na jego uchu wylądował scouter, zaś statek zniknął w małej kapsułce. Teraz mogli zaczynać misję.
- Gotowa się zabawić Vi? – zapytał swoją partnerkę.
Occ:
Koniec Treningu.
Vi rób z/tx2
Raziel lekko przechylił głowę i spojrzał na Vivian, która właśnie próbowała wyczarować barierę. Jak na jego szło jej strasznie topornie. Postanowił pomóc koleżance.
- Ej Vivian! – krzyknął wstając i otrzepując spodnie z pyłu. – Przestań się tak spinasz bo zaraz wejdziesz na dwudziesty pierwszy poziom super wojownika. Wyluzuj kobieto. Pozwól, żeby energia przez ciebie przepłynęła. – powiedział uśmiechając się ironicznie. Wiedział, że takie uwagi ją lekko denerwują, ale cóż zrobić. Taka właśnie była ich więź. Nie było dnia, godziny bez wzajemnego dogryzania sobie. Często nawet robili to przy Trenerach. Raz nawet Koszarowy się wściekł i szczelił ich łbami. Po prostu cud chłopak, nie sądzicie państwo?
Syn Aryenne lekko się przeciągnął i stwierdził, że skoro już stoi to może jeszcze raz wypróbować to Kiaiho. Rozłożył nogi i lekko spiął mięśnie. Tak samo jak wcześniej poczuł swoją Ki krążącą w jego żyłach. Była to bardzo przyjemna rzecz. Po chwili skupił jeszcze trochę energii i wypuścił ją z siebie.
- Kiaiho. – powiedział, zaś energia opuściła jego ciało tworząc kilka pęknięć i podmuch. Było dobrze, lecz chciał jeszcze więcej. Ten atak miał odrzucić przeciwnika i zadać mu lekkie obrażenia. Nic mocnego, lecz na tyle dotkliwego by pomyślał jeszcze raz, czy atak mu się opłaca. No dobrze jeszcze raz proszę państwa i zasłużymy na lizaka. Skupił się jeszcze raz. Więcej mocy, więcej i więcej. Skupił w sobie odpowiednią ilość. Nadszedł moment uderzenia.
- Kiaiho! – krzyknął wypuszczając swoją energię z siebie. Pod Razielem pojawiło się lekkie wklęśnięcie, zaś odłamki poszybowały na kilka metrów. Po raz kolejny wywołał burzę piaskową. To już było zadowalające. Młody Zahne spojrzał na Vi, której szło o wiele lepiej. Zielonooki postanowił przygotować się do wyruszenia. Podszedł do kapsuły i założył na siebie zbroję. Po chwili na jego uchu wylądował scouter, zaś statek zniknął w małej kapsułce. Teraz mogli zaczynać misję.
- Gotowa się zabawić Vi? – zapytał swoją partnerkę.
Occ:
Koniec Treningu.
Vi rób z/tx2
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Sro Mar 19, 2014 10:42 pm
Tarcza ma być powłoką z Ki, pozwalającą zatrzymać atak energetyczny przeciwnika. Ma go zniwelować, stłamsić jak wątłą iskrę, choć bez tej techniki pocisk mógłby rozerwać delikwenta na strzępy. Teoria to jedno, praktyka drugie, niezgodne z nich małżeństwo. Ósemka wciągnęła cicho w płuca haust powietrza i równie bezszelestnie je wypuściła. Pierś opadła, tak samo jak powieki. Lubiła zamykać oczy, by koncentrować się na pozostałych zmysłach, nie tylko polegając na otaczających ją Ki. Powiew wiatru bawiący się włosami czy drgnięcia podłoża przy cudzych krokach – to też był sposób na poznanie otoczenia.
Wróciła do Ki. Lekko rozstawiła nogi, nieznacznie uniosła ramiona, przygotowując się do wprowadzenia próby w życie, świadoma, że nie może być to tak łatwe. Techniki bywają proste wyłącznie w opisie, nieraz ciało z trudem było zmuszane do współpracy. Tak jak poprzednio Vivian zgromadziła w ciele energię. Zbiła dużą dawkę w jeden impuls, zagęszczając Ki. Tak jak BBA, spora ilość mocy została upakowana w niewielkim pocisku, który wybuchał z siłą podobnej furii Koszarowego. Z tą różnicą, że powiew wymknął się spod kontroli i wyrzucił w powietrzę fontannę piachu, agresywnie, wściekle, jak rozdrażniony tygrys.
Dziewczyna przetarła powieki i potarła blond czuprynę, z której posypał się piach. Słysząc podniesiony głos towarzysza posłała mu znaczące spojrzenie, w którym krył się cień politowania. Przecież jest spokojna. Gdyby faktycznie się spinała, naokoło latałyby kamienie, ki-blasty i krople krwi – zdarzyło się jej stracić, może dwa razy, nad sobą kontrolę. Raz był świadkiem jednej takiej sytuacji… Podobno zabijała wzrokiem płonącym jak bramy piekieł. Poeta się znalazł.
- Twoje rady są jak zwykle nieocenione Boski Razielu - rzuciła kąśliwe halfka, ponownie skupiając energię.
Aura Vivian była jasnozielona. Prawie biała, ale tkwiły w niej nieregularne smugi pistacjowej, soczystej zieleni, gęsto pojawiające się wśród iskier, że sprawiało to wrażenie rozmycia. Oczywiście nie miało to znaczenia gdy przechodziła transformacje, aura stawała się wtedy jak płynne złoto. Jedynie oczy, o odcieniu bardziej zieleńszym niż w standardowych przypadkach, przypominały jaka barwa dominuje w Ki Ósemki.
Teraz zielonawe smugi pojawiły się wokół jej sylwetki, a dziewczyna koncentrowała się, starając nadać im konkretną formę. Tarcza. Bariera.
Energia znów wystrzeliła, piach poleciał w górę jak stado spłoszonych, mikroskopijnych ptaków. Krajobraz strasznie przypominał Vegete. Vivian potarła powieki i rozejrzała się wokół siebie. Druga próba porobiła grube wyrwy w ziemi, tak jakby tarcza była dziurawa… Albo to, co ona stworzyła było rozproszoną aurą, jak Kiaiho, upatrzoną tylko punktami, które faktycznie mogły spełniać swoje zadanie.
Głęboki wdech, sekunda na powrót do treningu i stworzenie Barierre poszło znacznie lepiej. Prawdopodobnie, bo Nashi umyśliła sobie do tego stopnia zbić Ki w jedną strukturę, by przypominało to sposób w jakim tworzy Kienzan. Czegoś dalej brakowało – Kienzan był tarczą, która jak piła leciała ku przeciwnikowi, a Barierre miała tkwić niezmiennie naokoło ciała tworzącego, spowić go jak całun i nie pozwolić na atak.
Zanim Ósemka wyrzuciła z siebie kolejną dawkę Ki pozwoliła na wyznaczenie ramy, czyli punktu, w którym zamiast się rozproszyć, ma zatrzymać się i przybrać formę tarczy.
- Barierre.
Udało się jej uchwycić moc w odpowiednim momencie i naokoło Vivian pojawiła się tarcza – bariera z jasnozielonej energii, pełna iskier i wyładowań elektrycznych. Trwała tylko chwilę, ale wystarczająco długo by mogła podziwiać efekt treningu i ucieszyć się w duchu, że w końcu się udało. Gdy tylko znikła, odetchnęła, wycierając pot z czoła.
- Jednak twoje marne wskazówki na coś się przydały. – rzuciła w stronę Raziela z lekkim uśmiechem. Za długo siedzieli w milczeniu, by teraz nie darować sobie kilku uszczypliwych uwag.
Wyuczone techniki miały to do siebie, że jak już pojęła, w jaki sposób działają i umiała je wykonać, każde ich użycie umacniało ją w przekonaniu, że posługuje się nimi sprawniej. Tak było z Kienzanem. Na początku ledwo umiała stworzyć tarczę, następnie potrzebowała chwili by skupić wystarczającą ilość energii, za to w walce z Tsufulem ciskała nim na wszystkie strony.
Następna bariera wytrwała dłużej i Vivian mogła upewnić się, że jest w stanie utrzymać tarczę. Dzięki kolejnej próbie wiedziała, że utrzyma ją, jak długo zechce, no chyba, że coś w nią walnie – w końcu miała chronić. Udało się jednak ją opanować i niewątpliwie przyda się w walce.
Potarła jasny kosmyk, uśmiechając się kącikiem warg do siebie i świata.
Rzeczywistość nie prezentowała się źle. Mieli misję, zadanie do wykonania, coś co powierzyli im Trenerzy, ale każde z nich miało swoje osobiste cele, które pragnęło osiągnąć w swoim czasie. Vivian słyszała o Axelu. Raziel słyszał o pomyśle, by zmienić Vegetę. Oboje szperali w różnych sprawach, nie raz wpadając w kłopoty, gdy szukali jakichkolwiek informacji o Siedemnastce, Aryenne i Axdrze, skrytych przed oczami postronnych.
Ósemka przeciągnęła się jak kot, zgarniając z ziemi starą, za dużą wojskową kurtkę. Otrzepała ubranie machinalnie z piasku i nałożyła na ramiona. Noce wydawały się być o wiele chłodniejsze niż na Vegecie. Wyciągnęła z kieszeni scouter i zwróciła spojrzenie na Raziela. Oczy miała brązowe, nieprzeniknione i spokojne – jak morze. Nigdy nie wiadomo, kiedy rozpęta się nawałnica.
- Czekałam tylko na zaproszenie. – odparła krótko, wzbijając się do lotu.
Oboje unieśli się na kilka metrów, po czym przyśpieszyli w stronę miasta. Nie minęła sekund, a po Nashi nie było śladu – pozostały dwa niewielkie kratery i tumany wzburzonego piachu.
OOC ---> Koniec treningu
[zt]x2 ---> Bazary
Wróciła do Ki. Lekko rozstawiła nogi, nieznacznie uniosła ramiona, przygotowując się do wprowadzenia próby w życie, świadoma, że nie może być to tak łatwe. Techniki bywają proste wyłącznie w opisie, nieraz ciało z trudem było zmuszane do współpracy. Tak jak poprzednio Vivian zgromadziła w ciele energię. Zbiła dużą dawkę w jeden impuls, zagęszczając Ki. Tak jak BBA, spora ilość mocy została upakowana w niewielkim pocisku, który wybuchał z siłą podobnej furii Koszarowego. Z tą różnicą, że powiew wymknął się spod kontroli i wyrzucił w powietrzę fontannę piachu, agresywnie, wściekle, jak rozdrażniony tygrys.
Dziewczyna przetarła powieki i potarła blond czuprynę, z której posypał się piach. Słysząc podniesiony głos towarzysza posłała mu znaczące spojrzenie, w którym krył się cień politowania. Przecież jest spokojna. Gdyby faktycznie się spinała, naokoło latałyby kamienie, ki-blasty i krople krwi – zdarzyło się jej stracić, może dwa razy, nad sobą kontrolę. Raz był świadkiem jednej takiej sytuacji… Podobno zabijała wzrokiem płonącym jak bramy piekieł. Poeta się znalazł.
- Twoje rady są jak zwykle nieocenione Boski Razielu - rzuciła kąśliwe halfka, ponownie skupiając energię.
Aura Vivian była jasnozielona. Prawie biała, ale tkwiły w niej nieregularne smugi pistacjowej, soczystej zieleni, gęsto pojawiające się wśród iskier, że sprawiało to wrażenie rozmycia. Oczywiście nie miało to znaczenia gdy przechodziła transformacje, aura stawała się wtedy jak płynne złoto. Jedynie oczy, o odcieniu bardziej zieleńszym niż w standardowych przypadkach, przypominały jaka barwa dominuje w Ki Ósemki.
Teraz zielonawe smugi pojawiły się wokół jej sylwetki, a dziewczyna koncentrowała się, starając nadać im konkretną formę. Tarcza. Bariera.
Energia znów wystrzeliła, piach poleciał w górę jak stado spłoszonych, mikroskopijnych ptaków. Krajobraz strasznie przypominał Vegete. Vivian potarła powieki i rozejrzała się wokół siebie. Druga próba porobiła grube wyrwy w ziemi, tak jakby tarcza była dziurawa… Albo to, co ona stworzyła było rozproszoną aurą, jak Kiaiho, upatrzoną tylko punktami, które faktycznie mogły spełniać swoje zadanie.
Głęboki wdech, sekunda na powrót do treningu i stworzenie Barierre poszło znacznie lepiej. Prawdopodobnie, bo Nashi umyśliła sobie do tego stopnia zbić Ki w jedną strukturę, by przypominało to sposób w jakim tworzy Kienzan. Czegoś dalej brakowało – Kienzan był tarczą, która jak piła leciała ku przeciwnikowi, a Barierre miała tkwić niezmiennie naokoło ciała tworzącego, spowić go jak całun i nie pozwolić na atak.
Zanim Ósemka wyrzuciła z siebie kolejną dawkę Ki pozwoliła na wyznaczenie ramy, czyli punktu, w którym zamiast się rozproszyć, ma zatrzymać się i przybrać formę tarczy.
- Barierre.
Udało się jej uchwycić moc w odpowiednim momencie i naokoło Vivian pojawiła się tarcza – bariera z jasnozielonej energii, pełna iskier i wyładowań elektrycznych. Trwała tylko chwilę, ale wystarczająco długo by mogła podziwiać efekt treningu i ucieszyć się w duchu, że w końcu się udało. Gdy tylko znikła, odetchnęła, wycierając pot z czoła.
- Jednak twoje marne wskazówki na coś się przydały. – rzuciła w stronę Raziela z lekkim uśmiechem. Za długo siedzieli w milczeniu, by teraz nie darować sobie kilku uszczypliwych uwag.
Wyuczone techniki miały to do siebie, że jak już pojęła, w jaki sposób działają i umiała je wykonać, każde ich użycie umacniało ją w przekonaniu, że posługuje się nimi sprawniej. Tak było z Kienzanem. Na początku ledwo umiała stworzyć tarczę, następnie potrzebowała chwili by skupić wystarczającą ilość energii, za to w walce z Tsufulem ciskała nim na wszystkie strony.
Następna bariera wytrwała dłużej i Vivian mogła upewnić się, że jest w stanie utrzymać tarczę. Dzięki kolejnej próbie wiedziała, że utrzyma ją, jak długo zechce, no chyba, że coś w nią walnie – w końcu miała chronić. Udało się jednak ją opanować i niewątpliwie przyda się w walce.
Potarła jasny kosmyk, uśmiechając się kącikiem warg do siebie i świata.
Rzeczywistość nie prezentowała się źle. Mieli misję, zadanie do wykonania, coś co powierzyli im Trenerzy, ale każde z nich miało swoje osobiste cele, które pragnęło osiągnąć w swoim czasie. Vivian słyszała o Axelu. Raziel słyszał o pomyśle, by zmienić Vegetę. Oboje szperali w różnych sprawach, nie raz wpadając w kłopoty, gdy szukali jakichkolwiek informacji o Siedemnastce, Aryenne i Axdrze, skrytych przed oczami postronnych.
Ósemka przeciągnęła się jak kot, zgarniając z ziemi starą, za dużą wojskową kurtkę. Otrzepała ubranie machinalnie z piasku i nałożyła na ramiona. Noce wydawały się być o wiele chłodniejsze niż na Vegecie. Wyciągnęła z kieszeni scouter i zwróciła spojrzenie na Raziela. Oczy miała brązowe, nieprzeniknione i spokojne – jak morze. Nigdy nie wiadomo, kiedy rozpęta się nawałnica.
- Czekałam tylko na zaproszenie. – odparła krótko, wzbijając się do lotu.
Oboje unieśli się na kilka metrów, po czym przyśpieszyli w stronę miasta. Nie minęła sekund, a po Nashi nie było śladu – pozostały dwa niewielkie kratery i tumany wzburzonego piachu.
OOC ---> Koniec treningu
[zt]x2 ---> Bazary
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Pią Maj 16, 2014 9:29 pm
Noc, którą spędzili we trójkę była jedną z najdziwniejszych w życiu Raziela. Poziom stresu i skrępowania sięgał zenitu, zaś każda osoba w tym pomieszczeniu wolała się zapaść pod ziemię. Lecz trzeba było w końcu porozmawiać szczerze w sześć oczu. Jednak byli rodziną i trzeba było to zrobić. Vivian jak to ona, stała z boku i starała się wtopić w ścianę. Prawie by jej się to udało, gdyby nie fakt, że przez większość czasu wzrok Aryenne był skierowany właśnie na jej drugie dziecko. Raziel mógł się czuć zazdrosny tym, że rodzicielka nie poświęca mu tak wiele uwagi, na ile zasługiwał, lecz sytuacja tak go skołowała, że nie zastanawiał się nad tym. Bardziej wolał się teraz skupić na rozmowie z Aryenne i próbie włączenia w nią Vivian. Po trochu mu się to udało. Po trzech godzinach odpowiada na pytania ciemnowłosej, skierował rozmowę na tory lekko zahaczające o blondwłosą królewnę. Z pewnym trudem udało się ją włączyć do rodzinnej rozmowy i teraz zielonooki mógł się przysłuchiwać jak jego młodsza siostra manewruje, wśród setek pytań zadawanych przez troskliwą mamusię. Właśnie. Siostra. Do dzisiejszego dnia nie myślał o rodzeństwie w taki sposób. Owszem jak był młodszy chciał mieć towarzysza zabaw, do czego idealnie by się sprowadziło młodsze rodzeństwo. Lecz z czasem ta potrzeba zmalała, aż zupełnie o niej zapomniał. Wiedział, że kilku jego znajomych ma braci, siostry. Nawet Eve. Jego dziewczyna miała młodszą siostrę, lecz ta mała osóbka jakoś nie obchodziła pana Zahne. Była irytująca i żyła w swoim świecie. Tak samo jak inne małolaty od elity. Ciemnowłosy i jego dziewczyna już byli na tym poziomie, że nie myśleli o zabawie. Pan Zahne z racji swojego urodzenia i mocy mógł liczyć na szybką karierę w wojsku. O ile czegoś nie spieprzy i nie podpadnie królowi czy przełożonym. Zaś kochana Eve miała zapewniony spokój przez tatusia i mogła w spokoju oddawać się pracy naukowej. Chodź z wyglądu przypominała super modelkę to nie można jej było lekceważyć. Jej umysł był jednym z największych na planecie i śmiało mogła konkurować, ze starszymi inżynierami. Lecz im ta dwójka była starsza tym bliżej zbliżała się data zaręczyn i ślubu. Dzieci elity często były parowane ze sobą już we wczesnym dzieciństwie i nawet nie pytane o zgodę. Polityka zawsze była ważniejsza. Ślub musiał być szybko, by pierwsze dziecko pojawiło się przed ukończeniem trzydziestego roku życia. Saiyanie prowadzili ciężki tryb życia, zaś linie krwi i ciągłości rodów musiały być zachowane. Eve często śmiała się, że to ona sobie wybrała męża, a nie jej ojciec. Co jak co, ale jak przyszła pani Zahne coś sobie postanowi to tego się trzyma. Charakter zapewne odziedziczyła po swojej matce. Razielowi w sumie pasowało to. Wolał być z kimś kogo kochał niż z przypadkową laską, z powodu koneksji politycznych ojca. Rody zielonookiego i ciemnookiej były jednymi z najsilniejszych na Vegecie, więc taki mariaż to było coś. Równie ciekawy co niebezpieczny.
Po kilku godzinach snu, a było ich naprawdę mało Aryenne zerwała swoje pociechy i kazała im lecieć za sobą. Okazało się, że zabiera ich za miasto by, jak to ujęła, nie wyrządzili zbyt dużych szkód. Połowa Konack i tak już wiedziała o ich wizycie, wiec trzeba było starać się zachować grę pozorów najdłużej jak można. Po kilkunastu minutach szybkiego lotu znajdowali się już dość daleko od miejsca noclegu. Ich scoutery przez całą tą zabawę były wyłączone i tylko jeden Bóg raczy wiedzieć jaki opieprz będzie ich czekał na Vegecie za to. Kiedy w końcu znaleźli idealne miejsce wylądowali. Wokół było pusto jak na czerwonej pustyni.
- Ale zadupie. Dalej się nie dało mamo? – rzekł ciemnowłosy odwracając się do rodzicielki. Z zaciekawieniem w oczach patrzył co kobieta wyczynia. Ciemnooka stawiała barierę, łudząco podobną do tej, jakiej używał Detektyw.
- Nie dało synciu. Wolałam być blisko, gdybyśmy musieli wracać szybko na podwieczorek. – odrzekła pani Zahne z nutką ironii w głosie, kończąc stawianie pola ochronnego. Teraz Vivian mogła się domyślić po kim ona i jej brat odziedziczyli swoje wisielcze poczucie humoru. – No dobrze. Ta osłona sprawi, że nikt na zewnątrz nie wyczuje naszej KI. Bardzo przydatna zabawka. Rozłożyłam ją na obszar kilkudziesięciu kilometrów, wiec nie szarżujcie.
Po tych słowach odeszła na pewną odległość od dzieci i założyła sobie ręce na piersiach.
– No dobrze. Teraz chcę zobaczyć co moje maleństwa umieją. Kto pierwszy?
Occ:
Początek Treningu.
Po kilku godzinach snu, a było ich naprawdę mało Aryenne zerwała swoje pociechy i kazała im lecieć za sobą. Okazało się, że zabiera ich za miasto by, jak to ujęła, nie wyrządzili zbyt dużych szkód. Połowa Konack i tak już wiedziała o ich wizycie, wiec trzeba było starać się zachować grę pozorów najdłużej jak można. Po kilkunastu minutach szybkiego lotu znajdowali się już dość daleko od miejsca noclegu. Ich scoutery przez całą tą zabawę były wyłączone i tylko jeden Bóg raczy wiedzieć jaki opieprz będzie ich czekał na Vegecie za to. Kiedy w końcu znaleźli idealne miejsce wylądowali. Wokół było pusto jak na czerwonej pustyni.
- Ale zadupie. Dalej się nie dało mamo? – rzekł ciemnowłosy odwracając się do rodzicielki. Z zaciekawieniem w oczach patrzył co kobieta wyczynia. Ciemnooka stawiała barierę, łudząco podobną do tej, jakiej używał Detektyw.
- Nie dało synciu. Wolałam być blisko, gdybyśmy musieli wracać szybko na podwieczorek. – odrzekła pani Zahne z nutką ironii w głosie, kończąc stawianie pola ochronnego. Teraz Vivian mogła się domyślić po kim ona i jej brat odziedziczyli swoje wisielcze poczucie humoru. – No dobrze. Ta osłona sprawi, że nikt na zewnątrz nie wyczuje naszej KI. Bardzo przydatna zabawka. Rozłożyłam ją na obszar kilkudziesięciu kilometrów, wiec nie szarżujcie.
Po tych słowach odeszła na pewną odległość od dzieci i założyła sobie ręce na piersiach.
– No dobrze. Teraz chcę zobaczyć co moje maleństwa umieją. Kto pierwszy?
Occ:
Początek Treningu.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Pią Maj 16, 2014 11:32 pm
Tak jakby misja zeszła na drugi plan. Nie została zepchnięta, ale łagodnie odpłynęła, pozwalając wyjść na czele tej cichej rozmowie w małym mieszkaniu wojowniczki. Może tego potrzebowali i była to swojego rodzaju terapia, ale Vivian nie czuła się lepiej. Świadomość, że wzrok Aryenne zatrzymuje się ciągle na niej przyprawiał dziewczynę o dreszcze. Nie nawykła do takiej ilości uwagi. Fakt, że to była jej rodzona matka, która wcześniej zwyczajnie podeszła i zakłóciła jej przestrzeń osobistą nie poprawiał sytuacji. Nie potrafiła się przemóc by polubić tak bliski kontakt fizyczny, przytulana czuła się nieswojo, była spięta i instynktownie jakby chciała walczyć… Tak. Miała wielką ochotę coś rozwalić, a działo się to wyłącznie w chwilach kompletnego załamania albo nerwicy.
Czyli pasowało jak znalazł. Ósemka cały czas podpierała ścianę, udając, że jej nie ma i przysłuchując się wspomnieniom rodziny Zahne. To spotkanie z przyjaciółmi ojca, to jakiś bałagan w domu. Nie ingerowała – to nie był jej świat. Za to widziała, jak Raziel uśmiecha się kącikiem warg, albo wzrok Aryenne łagodnieje. Taktycznie się nie wtrącała, dopóty kobieta nie zwróciła się bezpośrednio do niej, z pytaniem o dzieciństwo i jak mijały jej pierwsze lata. Przez dłuższą chwilę milczała, nie mogąc się zdecydować czy otworzyć usta. Najpierw migała się, zacinała i plątała, mając wrażenie, że znowu siedzi na krześle w karcerze przygnieciona ogniem krzyżowym pytań. Zdawkowo odparła, że mieszkała całe dzieciństwo w przytułku a gdy skończyła szesnaście lat dołączyła do armii. Nie chciała mówić więcej o sobie, bo nie potrafiła, dlatego, trochę interesownie zmieniła temat na postać brata. Axdry, głośnego, ekscentrycznego Saiyana, który służył w Siedemnastce po i przed zniknięciem Aryenne.
To chyba był strzał w dziesiątkę. Wojowniczka opowiedziała o chłopaku więcej niż Vivian wiedziała, ale ich pogląd się zgadzał. Był wrednym, agresywnym buntownikiem o skłonnościach altruistycznych, co widziało niewielu. Dla niej był bratem, dla Aryenne najgorszym i jednocześnie najlepszym uczniem. Wiedziała o jego śmierci, a halfkę zastanowiło to, czy przypadkiem to Axdra nie odkrył czegoś ważnego, co położyło się cieniem śmierci na całym Oddziale Siedemnastym. Dalej tylko słuchała, aż rozmowy powoli cichły. Tematy się nie wyczerpały, to im zwyczajnie brakło słów albo siły by coś jeszcze dodać, dopowiedzieć, wyjaśnić. Matka Vivian wyjęła spod łóżka dodatkowe koce, mówiąc, by po wyczerpujących zdarzeniach przespali się choć trochę. Raziel faktycznie przysnął, Aryenne zajęła niski taboret robiąc coś przy swoich szpargałach, ale do Ósemki sen nie zawitał. Jedyne co zrobiła, to przejrzała co poważniejsze po walce rany i wytrzepała porządnie kurtkę Axdry. Rękaw był naderwany i miała kilka dziur, to i tak cud, że trzymała się w całości. Dziewczyna nie miała pojęcia co zrobi, gdy zabraknie tej starej skóry. To był cud, że wciąż była w jednym kawałku… Postawiła kołnierz jak tarczę, okryła się kocem i siedziała pod ścianą, z zamkniętymi oczami rozmyślając. W tym stanie, pomimo zmęczenia fizycznego i psychicznego naprawdę oddałaby się objęciom Morfeusza, ale pomimo senności pozostawała zbyt przytomna. Mogła tylko wyciszyć się, w nadziei, że niepostrzeżenie przyśnie.
Na niewiele się to zdało, bo Aryenne obudziła ich niedługo potem, w kompletnej ciszy cała trójka wymknęła się z miasta. Nie przyznała się co szykuje, ale kazała przyśpieszyć, by nie zostali w tyle. Vivian nie miała śmiałości pytać, wciąż nie mogła odnaleźć się w całej tej sytuacji. Kierowali się na pustkowie, nieopodal miejsca gdzie ich kapsuły uderzyły w ziemie bądź ćwiczyli. Ósemka dostrzegła jeszcze kratery, które powstały gdy wylądowali. W końcu gdy byli na miejscu ,Vivian wzięła w płuca haust chłodnego, nocnego powietrza i wsadziła dłonie w kieszenie. Piasek, skały, prawie jak na Vegecie… Przypomniało jej to o Redzie i o fakcie, że wyczuła coś dziwnego w jego aurze. Zaraz potem demon znalazł się przy niepokojąco znajomej Ki, a sama Vivian nie mogła określić co się stało. Patrząc tak na piach wróciła myślami do Akademii i szarej, żołnierskiej codzienności…
Odwróciła rozczochraną głowę w kierunku Raziela i Aryenne, gdy Ci rozpoczęli krótką wymianę zdań. Pomimo bycia elitą Raziel lubił czasem zakląć czy wyrazić się ‘kolokwialnie’, równie dobrze, co przeciętny Nashi czy też Koszarowy. Vivian uśmiechnęła się lekko, po czym podeszła bliżej, przyglądając się barierze. Jej też przypomniała się wizyta Detektywa na Vegecie, a także walki, które wyniknęły z tego niedługo potem.
Pierwszy? Moje maleństwa? Halfka skryła rumieniec, który na ułamek sekundy wypełzł na jej policzki za kołnierzem kurtki. Kiedyś jeden Nashi zwrócił się do niej ‘Moja blondyneczka’ i źle na tym wyszedł, bo nie wiedział, że Vivian lubi wybijać takim typom zęby. Powiedział to dosadnie i z wyższością, przekraczając jej przestrzeń osobistą, nic dziwnego, że tak to się skończyło. W tym przypadku nie wiedziała jak zareagować, bo nie uznawała tego za obraźliwe, ba, nawet na pewien sposób miłe, ale… Jest wysoka jak na swój wiek, walczyła i sklepała mnóstwo osób, a tu jej matka mówi do niej maleństwo… Oj, jest zielona, jeśli chodzi o relacje rodzinne.
Ponieważ przyrodnie rodzeństwo było z reguły milczące, a Raziel najwyraźniej nie miał zamiaru odpowiadać, Vivian przemówiła cichym, neutralnym tonem.
- Dwa lata służymy w wojsku, mamy za sobą kilka misji, w tym większość razem. – zwróciła się do Aryenne. – Oboje dwa lata temu osiągnęliśmy pierwszy poziom Super Saiyana, oboje bazujemy na szybkości w stylach walki, choć Raziel używa więcej siły, a ja wolę pozostawić przeciwnika znokautowanego. – nigdy nie zabiła i nie potrafiła się przemóc by zakończyć czyjeś życie.
Czasem bywa zbyt miękka.
Jeśli jednak Aryenne chce zobaczyć na co stać jej dzieci… Pewnie nie umywają się do Kiui, ale na coś ich też stać. Dłoń lekko zacisnęła się na szklanej, żółtej kulce w kieszeni kurtki. Po włosach Vivian przebiegła iskra, a w tęczówkach zapaliło jasnozielone światło, niemniej, Ki pozostała spokojna. Też potrafiła się maskować i spędziła dwa lata, ucząc się kontrolować własną energię. Gdzieś w środku wciąż czuła opory i zgubienie, ale jeśli miała czuć się pewnie, to tylko wiedząc, jakie są jej granice. W końcu musi wiedzieć, kiedy będzie je przekraczać, prawda?
OOC ---> Początek treningu
Czyli pasowało jak znalazł. Ósemka cały czas podpierała ścianę, udając, że jej nie ma i przysłuchując się wspomnieniom rodziny Zahne. To spotkanie z przyjaciółmi ojca, to jakiś bałagan w domu. Nie ingerowała – to nie był jej świat. Za to widziała, jak Raziel uśmiecha się kącikiem warg, albo wzrok Aryenne łagodnieje. Taktycznie się nie wtrącała, dopóty kobieta nie zwróciła się bezpośrednio do niej, z pytaniem o dzieciństwo i jak mijały jej pierwsze lata. Przez dłuższą chwilę milczała, nie mogąc się zdecydować czy otworzyć usta. Najpierw migała się, zacinała i plątała, mając wrażenie, że znowu siedzi na krześle w karcerze przygnieciona ogniem krzyżowym pytań. Zdawkowo odparła, że mieszkała całe dzieciństwo w przytułku a gdy skończyła szesnaście lat dołączyła do armii. Nie chciała mówić więcej o sobie, bo nie potrafiła, dlatego, trochę interesownie zmieniła temat na postać brata. Axdry, głośnego, ekscentrycznego Saiyana, który służył w Siedemnastce po i przed zniknięciem Aryenne.
To chyba był strzał w dziesiątkę. Wojowniczka opowiedziała o chłopaku więcej niż Vivian wiedziała, ale ich pogląd się zgadzał. Był wrednym, agresywnym buntownikiem o skłonnościach altruistycznych, co widziało niewielu. Dla niej był bratem, dla Aryenne najgorszym i jednocześnie najlepszym uczniem. Wiedziała o jego śmierci, a halfkę zastanowiło to, czy przypadkiem to Axdra nie odkrył czegoś ważnego, co położyło się cieniem śmierci na całym Oddziale Siedemnastym. Dalej tylko słuchała, aż rozmowy powoli cichły. Tematy się nie wyczerpały, to im zwyczajnie brakło słów albo siły by coś jeszcze dodać, dopowiedzieć, wyjaśnić. Matka Vivian wyjęła spod łóżka dodatkowe koce, mówiąc, by po wyczerpujących zdarzeniach przespali się choć trochę. Raziel faktycznie przysnął, Aryenne zajęła niski taboret robiąc coś przy swoich szpargałach, ale do Ósemki sen nie zawitał. Jedyne co zrobiła, to przejrzała co poważniejsze po walce rany i wytrzepała porządnie kurtkę Axdry. Rękaw był naderwany i miała kilka dziur, to i tak cud, że trzymała się w całości. Dziewczyna nie miała pojęcia co zrobi, gdy zabraknie tej starej skóry. To był cud, że wciąż była w jednym kawałku… Postawiła kołnierz jak tarczę, okryła się kocem i siedziała pod ścianą, z zamkniętymi oczami rozmyślając. W tym stanie, pomimo zmęczenia fizycznego i psychicznego naprawdę oddałaby się objęciom Morfeusza, ale pomimo senności pozostawała zbyt przytomna. Mogła tylko wyciszyć się, w nadziei, że niepostrzeżenie przyśnie.
Na niewiele się to zdało, bo Aryenne obudziła ich niedługo potem, w kompletnej ciszy cała trójka wymknęła się z miasta. Nie przyznała się co szykuje, ale kazała przyśpieszyć, by nie zostali w tyle. Vivian nie miała śmiałości pytać, wciąż nie mogła odnaleźć się w całej tej sytuacji. Kierowali się na pustkowie, nieopodal miejsca gdzie ich kapsuły uderzyły w ziemie bądź ćwiczyli. Ósemka dostrzegła jeszcze kratery, które powstały gdy wylądowali. W końcu gdy byli na miejscu ,Vivian wzięła w płuca haust chłodnego, nocnego powietrza i wsadziła dłonie w kieszenie. Piasek, skały, prawie jak na Vegecie… Przypomniało jej to o Redzie i o fakcie, że wyczuła coś dziwnego w jego aurze. Zaraz potem demon znalazł się przy niepokojąco znajomej Ki, a sama Vivian nie mogła określić co się stało. Patrząc tak na piach wróciła myślami do Akademii i szarej, żołnierskiej codzienności…
Odwróciła rozczochraną głowę w kierunku Raziela i Aryenne, gdy Ci rozpoczęli krótką wymianę zdań. Pomimo bycia elitą Raziel lubił czasem zakląć czy wyrazić się ‘kolokwialnie’, równie dobrze, co przeciętny Nashi czy też Koszarowy. Vivian uśmiechnęła się lekko, po czym podeszła bliżej, przyglądając się barierze. Jej też przypomniała się wizyta Detektywa na Vegecie, a także walki, które wyniknęły z tego niedługo potem.
Pierwszy? Moje maleństwa? Halfka skryła rumieniec, który na ułamek sekundy wypełzł na jej policzki za kołnierzem kurtki. Kiedyś jeden Nashi zwrócił się do niej ‘Moja blondyneczka’ i źle na tym wyszedł, bo nie wiedział, że Vivian lubi wybijać takim typom zęby. Powiedział to dosadnie i z wyższością, przekraczając jej przestrzeń osobistą, nic dziwnego, że tak to się skończyło. W tym przypadku nie wiedziała jak zareagować, bo nie uznawała tego za obraźliwe, ba, nawet na pewien sposób miłe, ale… Jest wysoka jak na swój wiek, walczyła i sklepała mnóstwo osób, a tu jej matka mówi do niej maleństwo… Oj, jest zielona, jeśli chodzi o relacje rodzinne.
Ponieważ przyrodnie rodzeństwo było z reguły milczące, a Raziel najwyraźniej nie miał zamiaru odpowiadać, Vivian przemówiła cichym, neutralnym tonem.
- Dwa lata służymy w wojsku, mamy za sobą kilka misji, w tym większość razem. – zwróciła się do Aryenne. – Oboje dwa lata temu osiągnęliśmy pierwszy poziom Super Saiyana, oboje bazujemy na szybkości w stylach walki, choć Raziel używa więcej siły, a ja wolę pozostawić przeciwnika znokautowanego. – nigdy nie zabiła i nie potrafiła się przemóc by zakończyć czyjeś życie.
Czasem bywa zbyt miękka.
Jeśli jednak Aryenne chce zobaczyć na co stać jej dzieci… Pewnie nie umywają się do Kiui, ale na coś ich też stać. Dłoń lekko zacisnęła się na szklanej, żółtej kulce w kieszeni kurtki. Po włosach Vivian przebiegła iskra, a w tęczówkach zapaliło jasnozielone światło, niemniej, Ki pozostała spokojna. Też potrafiła się maskować i spędziła dwa lata, ucząc się kontrolować własną energię. Gdzieś w środku wciąż czuła opory i zgubienie, ale jeśli miała czuć się pewnie, to tylko wiedząc, jakie są jej granice. W końcu musi wiedzieć, kiedy będzie je przekraczać, prawda?
OOC ---> Początek treningu
Re: Pustkowie
Sro Maj 21, 2014 11:48 pm
Aryenne przysłuchiwała się dwójce Nashi, kiedy Ci opowiadali o swoim doświadczeniu bitewnym. Dwa lata w służbie, a tak naprawdę byli strasznie w tyle. na tym poziomie jak prezentowali już powinni być o kilka tysięcy jednostek silniejsi.
- Czyli gówno umiecie. – powiedziała kobieta, po zakończeniu prezentacji umiejętności.
Ściągnęła z siebie płaszcz i rzuciła go na ziemię. Teraz dzieciaki mogły przyjrzeć się dokładnie ciemnowłosej. Można powiedzieć, że była perfekcyjna w każdym calu. Wysoka, dobrze zbudowana. Kombinezon przylegał do jej ciała, zaś na nim lśnił czarno-fioletowy pancerz. Czarne jak skrzydło kruka włosy rozlewały się kaskadą na plecach.
- No dobrze. Jakieś podstawy macie. Jednak to za mało. – rzekła rozgrzewając się.
W następnej sekundzie jej włosy stały się złote i uniosły się do góry. Oczy zmieniły kolor, zaś stojący przed nią uczniowie mogli odczuć olbrzymi wzrost mocy. Znacząco przekraczała ich własną, nawet po zsumowaniu.
– Dobrze. Opanowaliście poziom Super Saiyanina. To jest pierwszy etap transformacji, którą nasza rasa może opanować. Dzięki niemu zwiększamy w kilka sekund naszą moc kilkukrotnie. Jak widziałam obydwoje dość dobrze kontrolujecie ten stan. Dlatego bez problemu powinniście przejść na poziom Ascended.
W tym momencie czarnooka skupiła się, zaś jej energia jeszcze bardziej urosła. Raziel i Vivian mogli dostrzec jak mięśnie dotychczas rysujące się pod pancerzem teraz znacząco urosły. Widząc ich zdziwione miny Aryenne uśmiechnęła się delikatnie.
- To właśnie jest jedno z pod stadiów Super Saiyanina. Zwiększa się nasza siła i wytrzymałość, lecz tracimy na szybkości. Istnieje jeszcze wyższy poziom nazywany Ultra. Lecz wojownik jest w nim tak wolny przez olbrzymią masę mięśniową, że w walce jest nieekonomiczny. Jak dobrze zrozumiałam obydwoje bazujecie w walce na szybkości. Uniknąć i pieprznąć? Skąd ja to znam. No dobrze teraz uważajcie. Ten poziom powinien wam się spodobać, lecz dla bezpieczeństwa sami wejdźcie w tryb SSJ. – rzekła.
Minutę później zeszła do stanu SSJ i zaczęła koncentrować energię. Jej włosy podniosły się jeszcze bardziej, zaś w jej aurze pojawiły się wyładowania energetyczne. Moc, którą odczuwała dwójka Nashi była przytłaczająca. Aryenne niewątpliwie zasłużyła na swoją rangę.
– To właśnie moi kochani jest drugi poziom Super Saiyanina. Siła, szybkość i moc zwiększają się jeszcze bardziej ale już są zbalansowane. Na tym poziomie jesteście już bardzo groźnymi przeciwnikami, lecz musicie uważać. Wymaga on od was o wiele więcej mocy oraz wytrzymałości organizmu i lepiej bądźcie pewni zanim zdecydujecie się na niego wejść. Obciążenie organizmu jest bardzo duże. Teraz zaś przygotujcie się na trzeci poziom. Radzę się czegoś złapać.
Po tych słowach Saiyanka skupiła się jeszcze bardziej i zacisnęła pięści. Jej energia zaczęła przekraczać poziom pojmowany przez Vivian i Raziela. Próbowali nie odlecieć kiedy kolejne fale energii nadpływały od strony ich matki. Równocześnie obserwowali zmiany. Włosy dotąd stojące opadły i zaczęły się wydłużać, aż dotknęły pasa. Brwi zniknęły, zaś w aurze pojawiło się jeszcze więcej wyładowań. Dla Vivian nie było to nic nowego, już miała okazję oglądać i wysłuchać prezentacji poziomów mocy od Trenera w czerwieni.
- Poziom SSJ3. Wojownik prawie niepokonany. Jeśli kiedyś uda wam się opanować to stadium to staniecie się postrachem pól walki. Lecz tak samo jak z niższym poziomem jest pewien haczyk. Zużywa bardzo dużo energii i potwornie obciąża ciało. Jeśli na nim walczycie to miejcie pewność, że ukatrupiliście przeciwnika. Wystarczy na razie. – rzekła schodząc z przemiany i ponownie ukrywając swoją moc. Teraz znów wyglądała jak zwykła kobieta.
– Możecie spróbować czy uda wam się wejść na wyższe stadium, albo przynamniej próbujcie. Zaś ty Raziel naucz się wreszcie ukrywać swoją energię. Czuć Cię na końcu galaktyki! Bierz przykład z siostry.
- Czyli gówno umiecie. – powiedziała kobieta, po zakończeniu prezentacji umiejętności.
Ściągnęła z siebie płaszcz i rzuciła go na ziemię. Teraz dzieciaki mogły przyjrzeć się dokładnie ciemnowłosej. Można powiedzieć, że była perfekcyjna w każdym calu. Wysoka, dobrze zbudowana. Kombinezon przylegał do jej ciała, zaś na nim lśnił czarno-fioletowy pancerz. Czarne jak skrzydło kruka włosy rozlewały się kaskadą na plecach.
- No dobrze. Jakieś podstawy macie. Jednak to za mało. – rzekła rozgrzewając się.
W następnej sekundzie jej włosy stały się złote i uniosły się do góry. Oczy zmieniły kolor, zaś stojący przed nią uczniowie mogli odczuć olbrzymi wzrost mocy. Znacząco przekraczała ich własną, nawet po zsumowaniu.
– Dobrze. Opanowaliście poziom Super Saiyanina. To jest pierwszy etap transformacji, którą nasza rasa może opanować. Dzięki niemu zwiększamy w kilka sekund naszą moc kilkukrotnie. Jak widziałam obydwoje dość dobrze kontrolujecie ten stan. Dlatego bez problemu powinniście przejść na poziom Ascended.
W tym momencie czarnooka skupiła się, zaś jej energia jeszcze bardziej urosła. Raziel i Vivian mogli dostrzec jak mięśnie dotychczas rysujące się pod pancerzem teraz znacząco urosły. Widząc ich zdziwione miny Aryenne uśmiechnęła się delikatnie.
- To właśnie jest jedno z pod stadiów Super Saiyanina. Zwiększa się nasza siła i wytrzymałość, lecz tracimy na szybkości. Istnieje jeszcze wyższy poziom nazywany Ultra. Lecz wojownik jest w nim tak wolny przez olbrzymią masę mięśniową, że w walce jest nieekonomiczny. Jak dobrze zrozumiałam obydwoje bazujecie w walce na szybkości. Uniknąć i pieprznąć? Skąd ja to znam. No dobrze teraz uważajcie. Ten poziom powinien wam się spodobać, lecz dla bezpieczeństwa sami wejdźcie w tryb SSJ. – rzekła.
Minutę później zeszła do stanu SSJ i zaczęła koncentrować energię. Jej włosy podniosły się jeszcze bardziej, zaś w jej aurze pojawiły się wyładowania energetyczne. Moc, którą odczuwała dwójka Nashi była przytłaczająca. Aryenne niewątpliwie zasłużyła na swoją rangę.
– To właśnie moi kochani jest drugi poziom Super Saiyanina. Siła, szybkość i moc zwiększają się jeszcze bardziej ale już są zbalansowane. Na tym poziomie jesteście już bardzo groźnymi przeciwnikami, lecz musicie uważać. Wymaga on od was o wiele więcej mocy oraz wytrzymałości organizmu i lepiej bądźcie pewni zanim zdecydujecie się na niego wejść. Obciążenie organizmu jest bardzo duże. Teraz zaś przygotujcie się na trzeci poziom. Radzę się czegoś złapać.
Po tych słowach Saiyanka skupiła się jeszcze bardziej i zacisnęła pięści. Jej energia zaczęła przekraczać poziom pojmowany przez Vivian i Raziela. Próbowali nie odlecieć kiedy kolejne fale energii nadpływały od strony ich matki. Równocześnie obserwowali zmiany. Włosy dotąd stojące opadły i zaczęły się wydłużać, aż dotknęły pasa. Brwi zniknęły, zaś w aurze pojawiło się jeszcze więcej wyładowań. Dla Vivian nie było to nic nowego, już miała okazję oglądać i wysłuchać prezentacji poziomów mocy od Trenera w czerwieni.
- Poziom SSJ3. Wojownik prawie niepokonany. Jeśli kiedyś uda wam się opanować to stadium to staniecie się postrachem pól walki. Lecz tak samo jak z niższym poziomem jest pewien haczyk. Zużywa bardzo dużo energii i potwornie obciąża ciało. Jeśli na nim walczycie to miejcie pewność, że ukatrupiliście przeciwnika. Wystarczy na razie. – rzekła schodząc z przemiany i ponownie ukrywając swoją moc. Teraz znów wyglądała jak zwykła kobieta.
– Możecie spróbować czy uda wam się wejść na wyższe stadium, albo przynamniej próbujcie. Zaś ty Raziel naucz się wreszcie ukrywać swoją energię. Czuć Cię na końcu galaktyki! Bierz przykład z siostry.
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Czw Maj 22, 2014 10:41 pm
Gówno umiemy. Śmiechu warte, ale prawda. Z całym zasobem swojej siły, umiejętności i wiedzy Vivian wciąż czuła się słaba. Istniała niepodważalna reguła wszechświata, że zawsze znajdzie się ktoś słabszy i ktoś silniejszy od Ciebie. Hektolitry potu i godziny ćwiczeń tego nie zmienią, ale nie byłaby sobą, gdyby nie próbowała…
Potarła nastroszone włosy, zgadzając się z Aryenne w milczeniu. Nie miała pojęcia co ‘mama’ szykuje, dlatego wciąż pozostawała czujna. Pewna podejrzliwość wobec rodzicielki pewnie była nie na miejscu, ale Ósemka nie należała do osób, które po kilku pięknych słówkach podają swoje zaufanie na tacy. Halfka splotła ramiona na piersi, przyglądając się jak kobieta zdejmuje okrycie i przygotowuje do jakiejś prezentacji. Nie umknęło jej uwadze, że w saiyanskich standardach była wyjątkowo piękną osobą. Prezentowała się wdzięcznie i miała pokłady czegoś, co można by nazwać niewymuszoną elegancją. Coś takiego, że nawet gdy jest się ochlapanym błotem, albo leży w kałuży krwi nie traci się nic z tej prezencji. Co innego jej córka… Z aparycji mało co odziedziczyła po matce.
Aryenne przeszła na poziom Super Saiyana. Czuła ją wyraźnie i dla pewności wolała nie włączać ukrytego w kieszeni scoutera – istniała uzasadniona obawa, że urządzenie wybuchnie. W głowie nie miała liczb, ale wiedziała, że poziom mocy jest kilkakrotnie wyższy od tego przyrodniego rodzeństwa. Była dowódczyni Siedemnastki dała skrócony pokaz i wyjaśnienie stanu Ascended. Podstadium, stadium, podstan, stan… Najwyraźniej Saiyanie byli ciekawą i bardzo złożoną rasą.
W chwili gdy kazała im przejść na wyższe stadium włosy Vivian przybrały głębszą barwę z koloru słomy na czyste złoto, a oczy zamieniły się w dwa, jasnozielone punkty. Aura lekko zarysowała krąg w piachu – trochę dłużej niż Razielowi zajmowało jej przyzwyczajenie się do tego stanu. Niemniej, potrafiła wyciszyć swoją Ki tak, by złota poświata nie szalała naokoło jej ciała niszcząc co popadnie. FSSJ miał za zadanie stać się naturalnym stanem dla wojownika, jednak Vivian nie potrafiła do końca przekonać się do tego uczucia. Potrafiła pozostać w wyższej formie w czasie walki bądź treningu, a także po, długo jednak schodziło jej na uspokajaniu energii. Ćwiczyła to w końcu dwa lata, tak więc i z tym nie powinna mieć teraz problemów... Teoretycznie. Jej moc stała się praktycznie niewyczuwalna i może tak naprawdę tylko to nieswoje wrażenie przeszkadzało w utrzymaniu tego stanu?
Nagły wzrost energii Aryenne sprawił, że zmarszczyła delikatnie brwi, ale nie ruszyła się z miejsca. Aura drugiego stopnia szarpnęła powietrzem, złote włosy zafalowały, a za duża kurtka zatrzepotała jak płachta. Moc popłynęła falą pełną iskier i wyładowań, a Ósemce przypomniała się lekcja, jaką dawno temu, zaraz po ataku Tsufula w Koszarach dał jej Czerwony Trener. Zaraz po tym nastąpiło przedstawienie ostatniej formy – Super Saiyan 3. Jeśli poprzednia przemiana została porównana do fali, to ta była jak tsunami. Ogromna, niewyobrażalna wręcz reakcja łańcuchowa wyładowań mocy. Jednak za taką potęgę trzeba było zapłacić wiele. Oddech Aryenne przyśpieszył, a Ósemka mogła tylko domyślać się, jak te kilka chwil musiało obciążyć jej ciało. Pamiętała konsekwencje swojego przejścia na pierwszy poziom, a biorąc pod uwagę, że było ich ponad trzy… Może warto zainwestować w tabletki przeciwbólowe, tak na przyszłość.
Aryenne dała im znać, że to koniec pogadanki i mają wziąć się do roboty. Ósemka zdjęła kurtkę i troskliwie składając odłożyła na bok. Ciemnoszary pancerz po walce z Razielem był obtłuczony i nosił ślady zarysowań, więc doskonale nada się do treningu. Pozostając w stanie SSJ odeszła na ubocze, po kilku krokach przystanęła i spojrzała w niebo. Było ciemno… Wzięła głęboki wdech i opuściła lekko głowę.
Wypchnęła wszystkie swoje zmartwienia i to co dręczyło ją w duchu, skupiając się na swojej energii. Była jej naturalną częścią, powinna być w pełni kontrolowana. Zarys złotej aury krążył wokół Vivian, gdy ta ostrożnie rozłożyła ramiona, badając własne granice. Lśnienie jednak bledło tak samo jak poziom mocy, przestało być widoczne czy wyczuwalne. Blask znikał w końcu doszczętnie, półprzymknięte oczy przestały świecić zielenią, a wyładowania całkowicie znikły. Vivian odetchnęła, zastanawiając się, czy nie jest to tylko przejściowa kontrola.
Raczej nie. Oswajała się z formą złotego wojownika ponad dwa lata. Przeciw budził w niej fakt, że większą moc można osiągnąć jedynie przez negatywne uczucia, a zwłaszcza gniew i nienawiść. Może to było kamykiem, który tkwił w trybikach i nie pozwalał zaakceptować do końca pełnej mocy własnej przemiany? Ósemka nabrała w płuca powietrza, po czym wypuściła je z siebie z cichym świstem, wolno, pozwalając uspokoić się buzującej w ciele Ki. Jeśli nawet jej moc była zdominowana przez żądzę krwi, to nie pozwoli by ta moc zdominowała jej życie.
- Szlag by to... - mruknęła pod nosem.
Aryenne wspominała, że z ich mocą i energią powinni z łatwością wejść na kolejny poziom Ascended. Vivian tak jak w większości przypadków nie wiedziała jak zacząć. Miała to być udoskonalona forma SSJ, ale nie wiedziała jak się za to zabrać. W tym stanie była trzy razy silniejsza, zwiększenie tej mocy w jakikolwiek sposób wydawało się ryzykownym przedsięwzięciem. Skumulowała jednak energię, starając tak jak poprzednio wojowniczka doszlifować swoje zdolności na tej przemianie. Skończyło się na tym, że aura rozsadziła skałę na której stała, posyłając w powietrzę masę kurzu.
Kaszląc od pyłu i wycierając pot z czoła Ósemka stwierdziła, że powierzone przez matkę zadanie kompletnie jej nie idzie. Ba, wręcz ją przerosło. Przyzwyczajenie się do tego stanu to jedno, ale zaadoptowanie sobie jego rozszerzonej wersji najwyraźniej było ponad jej siły. Iskry latały naokoło jej ciała, wyładowania strzelały po ciele, ale to wciąż nie było to. Przy jednym takim zrywie mięśnie zarysowały się wyraźniej, jednak to wrażenie znikło równie szybko co się pojawiło.
Straciła poczucie czasu i trudno było jej powiedzieć, ile prób podjęła. Przetarła twarz, otrzepując ubranie z kurzu i westchnęła, odruchowo wyciszając swoje Ki do minimum. Tęczówki błyszczały zielenią a włosy sterczały w górę jak wyjątkowo uparta szopa, to nic się nie zmieniło. Spojrzenie nie stało brązowe, włosy nie pojaśniały i nie opadły.
Choć jedna rzecz została opanowana.
Nie, ona się nie poddaje. Zwyczajnie, to nie był dobry dzień dla halfki, ale nie oznacza to, że powiedziała ostatnie słowo. Głęboki wdech, pół sekundy na uspokojenie się i kolejna strzelająca iskrami próba…
OOC ---> Koniec treningu
Potarła nastroszone włosy, zgadzając się z Aryenne w milczeniu. Nie miała pojęcia co ‘mama’ szykuje, dlatego wciąż pozostawała czujna. Pewna podejrzliwość wobec rodzicielki pewnie była nie na miejscu, ale Ósemka nie należała do osób, które po kilku pięknych słówkach podają swoje zaufanie na tacy. Halfka splotła ramiona na piersi, przyglądając się jak kobieta zdejmuje okrycie i przygotowuje do jakiejś prezentacji. Nie umknęło jej uwadze, że w saiyanskich standardach była wyjątkowo piękną osobą. Prezentowała się wdzięcznie i miała pokłady czegoś, co można by nazwać niewymuszoną elegancją. Coś takiego, że nawet gdy jest się ochlapanym błotem, albo leży w kałuży krwi nie traci się nic z tej prezencji. Co innego jej córka… Z aparycji mało co odziedziczyła po matce.
Aryenne przeszła na poziom Super Saiyana. Czuła ją wyraźnie i dla pewności wolała nie włączać ukrytego w kieszeni scoutera – istniała uzasadniona obawa, że urządzenie wybuchnie. W głowie nie miała liczb, ale wiedziała, że poziom mocy jest kilkakrotnie wyższy od tego przyrodniego rodzeństwa. Była dowódczyni Siedemnastki dała skrócony pokaz i wyjaśnienie stanu Ascended. Podstadium, stadium, podstan, stan… Najwyraźniej Saiyanie byli ciekawą i bardzo złożoną rasą.
W chwili gdy kazała im przejść na wyższe stadium włosy Vivian przybrały głębszą barwę z koloru słomy na czyste złoto, a oczy zamieniły się w dwa, jasnozielone punkty. Aura lekko zarysowała krąg w piachu – trochę dłużej niż Razielowi zajmowało jej przyzwyczajenie się do tego stanu. Niemniej, potrafiła wyciszyć swoją Ki tak, by złota poświata nie szalała naokoło jej ciała niszcząc co popadnie. FSSJ miał za zadanie stać się naturalnym stanem dla wojownika, jednak Vivian nie potrafiła do końca przekonać się do tego uczucia. Potrafiła pozostać w wyższej formie w czasie walki bądź treningu, a także po, długo jednak schodziło jej na uspokajaniu energii. Ćwiczyła to w końcu dwa lata, tak więc i z tym nie powinna mieć teraz problemów... Teoretycznie. Jej moc stała się praktycznie niewyczuwalna i może tak naprawdę tylko to nieswoje wrażenie przeszkadzało w utrzymaniu tego stanu?
Nagły wzrost energii Aryenne sprawił, że zmarszczyła delikatnie brwi, ale nie ruszyła się z miejsca. Aura drugiego stopnia szarpnęła powietrzem, złote włosy zafalowały, a za duża kurtka zatrzepotała jak płachta. Moc popłynęła falą pełną iskier i wyładowań, a Ósemce przypomniała się lekcja, jaką dawno temu, zaraz po ataku Tsufula w Koszarach dał jej Czerwony Trener. Zaraz po tym nastąpiło przedstawienie ostatniej formy – Super Saiyan 3. Jeśli poprzednia przemiana została porównana do fali, to ta była jak tsunami. Ogromna, niewyobrażalna wręcz reakcja łańcuchowa wyładowań mocy. Jednak za taką potęgę trzeba było zapłacić wiele. Oddech Aryenne przyśpieszył, a Ósemka mogła tylko domyślać się, jak te kilka chwil musiało obciążyć jej ciało. Pamiętała konsekwencje swojego przejścia na pierwszy poziom, a biorąc pod uwagę, że było ich ponad trzy… Może warto zainwestować w tabletki przeciwbólowe, tak na przyszłość.
Aryenne dała im znać, że to koniec pogadanki i mają wziąć się do roboty. Ósemka zdjęła kurtkę i troskliwie składając odłożyła na bok. Ciemnoszary pancerz po walce z Razielem był obtłuczony i nosił ślady zarysowań, więc doskonale nada się do treningu. Pozostając w stanie SSJ odeszła na ubocze, po kilku krokach przystanęła i spojrzała w niebo. Było ciemno… Wzięła głęboki wdech i opuściła lekko głowę.
Wypchnęła wszystkie swoje zmartwienia i to co dręczyło ją w duchu, skupiając się na swojej energii. Była jej naturalną częścią, powinna być w pełni kontrolowana. Zarys złotej aury krążył wokół Vivian, gdy ta ostrożnie rozłożyła ramiona, badając własne granice. Lśnienie jednak bledło tak samo jak poziom mocy, przestało być widoczne czy wyczuwalne. Blask znikał w końcu doszczętnie, półprzymknięte oczy przestały świecić zielenią, a wyładowania całkowicie znikły. Vivian odetchnęła, zastanawiając się, czy nie jest to tylko przejściowa kontrola.
Raczej nie. Oswajała się z formą złotego wojownika ponad dwa lata. Przeciw budził w niej fakt, że większą moc można osiągnąć jedynie przez negatywne uczucia, a zwłaszcza gniew i nienawiść. Może to było kamykiem, który tkwił w trybikach i nie pozwalał zaakceptować do końca pełnej mocy własnej przemiany? Ósemka nabrała w płuca powietrza, po czym wypuściła je z siebie z cichym świstem, wolno, pozwalając uspokoić się buzującej w ciele Ki. Jeśli nawet jej moc była zdominowana przez żądzę krwi, to nie pozwoli by ta moc zdominowała jej życie.
- Szlag by to... - mruknęła pod nosem.
Aryenne wspominała, że z ich mocą i energią powinni z łatwością wejść na kolejny poziom Ascended. Vivian tak jak w większości przypadków nie wiedziała jak zacząć. Miała to być udoskonalona forma SSJ, ale nie wiedziała jak się za to zabrać. W tym stanie była trzy razy silniejsza, zwiększenie tej mocy w jakikolwiek sposób wydawało się ryzykownym przedsięwzięciem. Skumulowała jednak energię, starając tak jak poprzednio wojowniczka doszlifować swoje zdolności na tej przemianie. Skończyło się na tym, że aura rozsadziła skałę na której stała, posyłając w powietrzę masę kurzu.
Kaszląc od pyłu i wycierając pot z czoła Ósemka stwierdziła, że powierzone przez matkę zadanie kompletnie jej nie idzie. Ba, wręcz ją przerosło. Przyzwyczajenie się do tego stanu to jedno, ale zaadoptowanie sobie jego rozszerzonej wersji najwyraźniej było ponad jej siły. Iskry latały naokoło jej ciała, wyładowania strzelały po ciele, ale to wciąż nie było to. Przy jednym takim zrywie mięśnie zarysowały się wyraźniej, jednak to wrażenie znikło równie szybko co się pojawiło.
Straciła poczucie czasu i trudno było jej powiedzieć, ile prób podjęła. Przetarła twarz, otrzepując ubranie z kurzu i westchnęła, odruchowo wyciszając swoje Ki do minimum. Tęczówki błyszczały zielenią a włosy sterczały w górę jak wyjątkowo uparta szopa, to nic się nie zmieniło. Spojrzenie nie stało brązowe, włosy nie pojaśniały i nie opadły.
Choć jedna rzecz została opanowana.
Nie, ona się nie poddaje. Zwyczajnie, to nie był dobry dzień dla halfki, ale nie oznacza to, że powiedziała ostatnie słowo. Głęboki wdech, pół sekundy na uspokojenie się i kolejna strzelająca iskrami próba…
OOC ---> Koniec treningu
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Wto Maj 27, 2014 9:59 pm
„Gówno umiemy. Gówno się znamy. Cud, że jeszcze żyjemy.” pomyślał Raziel po tym jak ich matka skomentowała dotychczasowe dokonania dwójki Nashi. W sumie to miała rację. Przez te dwa lata w Akademii, które minęły od ataku Tsufula nie wiele się nauczyli. Niby byli wysyłani na misję, niby trenowali jeszcze ciężej, lecz w głównej mierze nic z tego nie wynikło. Byli traktowani jak osoby, które mają umrzeć wcześniej czy później więc nie zawracano sobie nimi głowy. Tylko nieliczni trenerzy wzięli na swoje barki ciężar kształtowania młodych umysłów i ciał. To dzięki ich radom i genom Aryenne, Zicka i nieznanego ojca Vivian byli w stanie przeżyć na złość wyżej postawionym. Vi miała przynajmniej ten plus, że była nic nie znaczącym wojownikiem jak ich wielu. Nikt nie liczył, że przeżyje, ani że stanie się silniejsza. Tacy jak ona są spisywani na straty już w chwili przestąpienia progów Akademii. Natomiast pochodzący z elity Raziel już od dziecka miał wysoką poprzeczkę do przeskoczenia. Doskonali rodzice, słynni przodkowie. To wszystko miało go kształtować i sprawić, że młody Zahne miał osiągnąć sukces w szeregach wojsk Vegety. Dlatego zawsze dzieciaki elity awansowano szybko i wysyłano na banalne misje, przez co przeżywały. W większości były to lizusy i dupki z przerostem ego. Zielonooki starał się jak najbardziej odciąć od tego zepsutego świata. Wiedział, że na wszystko pracuje sam, a nie z powodu nazwiska. Wolał być bliżej hołoty, niż zepsutej arystokracji. O ironio właśnie ta hołota przewyższała bachory z elity, które w większości nie potrafiły nawet osiągnąć poziomu SSJ. Bo co takiego mogły utracić? Ulubioną zabawkę? Rodzice kupią ich takich dziesięć. Vegeta potrzebowała radykalnych zmian. Lecz na razie musiał się skupić na tym co jest teraz.
Mowę o poziomach Super Saiyanina przyjął z zaciekawieniem. Ojciec wspominał o tym, że ich rasa potrafi w pewien sposób zwiększać pokłady swojej mocy, lecz nie chciał mu pokazać. Twierdził, że jest jeszcze za młody i ma czas by niszczyć planety. Z upływu czasu ciemnowłosy musiał przyznać rację swemu rodzicielowi. SSJ było dość ciężkim stanem. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Poziom SSJ i Ascended były ciekawe, lecz dopiero drugi poziom złotowłosego wojownika sprawił, że Raziel poczuł zafascynowanie. Moc, która płynęła od ich matki była olbrzymi. Lecz jednak ona musiała ustąpić po tym co nastąpiło w następnej chwili. Ostatni poziom do zaprezentowania prawie zwalił Saiyanina z nóg. Zahne musiał mocno się zaprzeć, żeby nie upaść. Więc to właśnie jest potęga jego rasy. Dziwne tylko, że zmieniają włosy na blond. Jakaś skaza genetyczna czy co? Jednak pocisk jaki poleciał w jego stronę był już najzwyczajniej w świecie wredny.
- Ciebie czuć w krańcu galaktyki. – mruknął do siebie i odszedł od dwójki kobiet. Musiał mieć teraz trochę więcej miejsca by pomyśleć. Vivian mu wspominała o tym, że na drugim poziomie Ki Felling można wyciszyć swoją energię do zera, dzięki czemu jest się prawie niewidocznym. Cóż to mogło się przydać. No i może matka przestałaby się go czepiać. Raz miał rodzeństwo już od jednego dnia, a kochana mamusia już zaczynała stawiać młodszą siostrę za wzór doskonałości i perfekcji. Żeby tylko zobaczyła jej próby gotowania z Eve. Uśmiechnął się widząc w umyśle tą chwilę. Po chwili jednak zamknął oczy i oczyścił umysł. Ponownie wchodził w stan medytacji, jak to czynił w przerwie między treningami i podczas nauki pierwszego poziomu wyczuwania KI. Widział swoje ognisko energii. Płonęło silnym i mocnym płomieniem. Jednak było lekko stłamszone i nie ukazywało całej swojej mocy. Wziął małą cząstkę tego płomienia, który symbolizował jego energię. Resztę mocy chciał zgasić. Sprawić by przeszła w stan spoczynku, lecz była gotowa wybuchnąć w razie czego. Przypominało to zmniejszanie płomienia pod garnkiem z wodą. Powoli lecz sukcesywnie zmniejszał moc. Musiał to robić powoli gdyż za szybkie zmniejszenie mogło by go zabić, albo energia wyrwała by mu się z pod kontroli. Kropelki potu wystąpiły mu na czoło, lecz nie przestawał. Czuł jak jego KI powoli zanika. Najpierw zmniejszenie do dziesięciu tysięcy. Poruszał się trochę, a energia pozostała na swoim poziomie. Postanowił zejść do sześciu tysięcy. Płomień zakołysał się, lecz nie podniósł swojej objętości. Grzecznie słuchał się swojego pana. Dzięki treningowi nad swoją KI i częstym przebywaniu w stanie SSJ, Raziel teraz o wiele łatwiej zmniejszał swoją moc niż miało to miejsce na samym początku jego przygody z tą techniką. Po kilku minutach ciężkiego oddychania i mocnego zaciskania powiek udało mu się dojść do sześciu tysięcy jednostek. Kolejne poziomy szły coraz szybciej, aż wreszcie zamknął poziom na stu jednostkach energii. Starał się trzymać swoją energię w ryzach równocześnie poruszając się i skacząc. Musiał mieć pewność, że kontrola jaką sprawuje na KI jest stu procentowa. Zahne był perfekcjonistą i zwyczajnie musiał mieć wszystko zrobione idealnie. Energia pomimo kilku małych drgań pozostawała na ustalonym przez Raziela poziomie. Doskonale. Teraz mógł przejść do kolejnej fazy treningu zaaplikowanego im przez mamusię.
Poziom Ascended był czymś nowym dla młodego pana Zahne. Jak matka mówiła nie była to pełnowartościowa przemiana, tylko pod stadium, które zwiększało siłę i wytrzymałość użytkownika kosztem jego szybkości. Najpierw jednak wypadałoby wejść w na zwykły poziom Super Saiyanina. To przyszło ciemnowłosemu bez problemu, gdyż po wielu ciężkich treningach z trenerem w zielonej zbroi udało mu się osiągnąć idealną synchronizację. Teraz następował etap drugi. Należało zwiększyć swoją moc, a właściwie przelać ją w mięśnie. Zacisnął pięści i zęby i wypuścił swoją energię, którą kilka minut temu niemiłosiernie dusił i zmniejszał. Teraz mogła się rozszaleć i wypłynąć na wierzch. Ciało wojownika z Vegety otoczyła złota aura. Syn Aryenne skupiał się na płynącej w jego ciele mocy. Czuł i widział ją. Musiał tylko odpowiednio ją ukierunkować. Sprawić by zasiliła jego mięśnie i dała mu jeszcze większą siłę. Czuł jak zaczyna się zwiększać. Masa mięśniowa rosła i napierała na kombinezon i pancerz. Na szczęście technologia Vegety sprawiała, że były nad wyraz wytrzymałe i elastyczne. Bicepsy, tricepsy i inne epsy zaczynały zwiększać się i po kilku chwilach Raz wyglądał jak młodsza wersja Koszarowego. Tylko bez tej jego bródki i krótkich gaci. Nashi poruszał się chwilę i od razu wyczuł, że jest trochę wolniejszy niż ma to miejsce na zwykłym poziomie SSJ. Jednak stratę szybkości rekompensowała większa siła i wytrzymałość. Teraz mógł zrobić jeszcze większą krzywdę. Po chwili jednak musiał zejść z tego nowego poziomu mocy, gdyż nie mógł go utrzymać za długo. Jednak kolejne próby zwiększały wytrzymałość i tolerancję na tą nową przemianę. Kiedy w końcu udało mu się ją ogarnąć postanowił wypróbować jej możliwość. Szybkość była niższa, za to siła znacząco wzrosła. Jeden cios zniszczył dość pokaźną skałę. Jeśli ktoś, kto uważał Saiyan za głupich mięśniaków zobaczyłby teraz Raziela, miałby pełne prawo by sądzić tak o rasie ogoniastych. Zaczął wykonywać kilka ciosów i ruchów. W tej formie był niczym czołg i czekał, aż przetestuje ją na Vrangu.
- Hej Vivian! – krzyknął do swojej małej siostrzyczki i kiedy ta się odwróciła zaczął prężyć muskuły i robić głupie pozy. – Kogo Ci przypominam? Dam podpowiedź. Lubi sarenki Disneya.
Occ:
Koniec treningu
Mowę o poziomach Super Saiyanina przyjął z zaciekawieniem. Ojciec wspominał o tym, że ich rasa potrafi w pewien sposób zwiększać pokłady swojej mocy, lecz nie chciał mu pokazać. Twierdził, że jest jeszcze za młody i ma czas by niszczyć planety. Z upływu czasu ciemnowłosy musiał przyznać rację swemu rodzicielowi. SSJ było dość ciężkim stanem. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Poziom SSJ i Ascended były ciekawe, lecz dopiero drugi poziom złotowłosego wojownika sprawił, że Raziel poczuł zafascynowanie. Moc, która płynęła od ich matki była olbrzymi. Lecz jednak ona musiała ustąpić po tym co nastąpiło w następnej chwili. Ostatni poziom do zaprezentowania prawie zwalił Saiyanina z nóg. Zahne musiał mocno się zaprzeć, żeby nie upaść. Więc to właśnie jest potęga jego rasy. Dziwne tylko, że zmieniają włosy na blond. Jakaś skaza genetyczna czy co? Jednak pocisk jaki poleciał w jego stronę był już najzwyczajniej w świecie wredny.
- Ciebie czuć w krańcu galaktyki. – mruknął do siebie i odszedł od dwójki kobiet. Musiał mieć teraz trochę więcej miejsca by pomyśleć. Vivian mu wspominała o tym, że na drugim poziomie Ki Felling można wyciszyć swoją energię do zera, dzięki czemu jest się prawie niewidocznym. Cóż to mogło się przydać. No i może matka przestałaby się go czepiać. Raz miał rodzeństwo już od jednego dnia, a kochana mamusia już zaczynała stawiać młodszą siostrę za wzór doskonałości i perfekcji. Żeby tylko zobaczyła jej próby gotowania z Eve. Uśmiechnął się widząc w umyśle tą chwilę. Po chwili jednak zamknął oczy i oczyścił umysł. Ponownie wchodził w stan medytacji, jak to czynił w przerwie między treningami i podczas nauki pierwszego poziomu wyczuwania KI. Widział swoje ognisko energii. Płonęło silnym i mocnym płomieniem. Jednak było lekko stłamszone i nie ukazywało całej swojej mocy. Wziął małą cząstkę tego płomienia, który symbolizował jego energię. Resztę mocy chciał zgasić. Sprawić by przeszła w stan spoczynku, lecz była gotowa wybuchnąć w razie czego. Przypominało to zmniejszanie płomienia pod garnkiem z wodą. Powoli lecz sukcesywnie zmniejszał moc. Musiał to robić powoli gdyż za szybkie zmniejszenie mogło by go zabić, albo energia wyrwała by mu się z pod kontroli. Kropelki potu wystąpiły mu na czoło, lecz nie przestawał. Czuł jak jego KI powoli zanika. Najpierw zmniejszenie do dziesięciu tysięcy. Poruszał się trochę, a energia pozostała na swoim poziomie. Postanowił zejść do sześciu tysięcy. Płomień zakołysał się, lecz nie podniósł swojej objętości. Grzecznie słuchał się swojego pana. Dzięki treningowi nad swoją KI i częstym przebywaniu w stanie SSJ, Raziel teraz o wiele łatwiej zmniejszał swoją moc niż miało to miejsce na samym początku jego przygody z tą techniką. Po kilku minutach ciężkiego oddychania i mocnego zaciskania powiek udało mu się dojść do sześciu tysięcy jednostek. Kolejne poziomy szły coraz szybciej, aż wreszcie zamknął poziom na stu jednostkach energii. Starał się trzymać swoją energię w ryzach równocześnie poruszając się i skacząc. Musiał mieć pewność, że kontrola jaką sprawuje na KI jest stu procentowa. Zahne był perfekcjonistą i zwyczajnie musiał mieć wszystko zrobione idealnie. Energia pomimo kilku małych drgań pozostawała na ustalonym przez Raziela poziomie. Doskonale. Teraz mógł przejść do kolejnej fazy treningu zaaplikowanego im przez mamusię.
Poziom Ascended był czymś nowym dla młodego pana Zahne. Jak matka mówiła nie była to pełnowartościowa przemiana, tylko pod stadium, które zwiększało siłę i wytrzymałość użytkownika kosztem jego szybkości. Najpierw jednak wypadałoby wejść w na zwykły poziom Super Saiyanina. To przyszło ciemnowłosemu bez problemu, gdyż po wielu ciężkich treningach z trenerem w zielonej zbroi udało mu się osiągnąć idealną synchronizację. Teraz następował etap drugi. Należało zwiększyć swoją moc, a właściwie przelać ją w mięśnie. Zacisnął pięści i zęby i wypuścił swoją energię, którą kilka minut temu niemiłosiernie dusił i zmniejszał. Teraz mogła się rozszaleć i wypłynąć na wierzch. Ciało wojownika z Vegety otoczyła złota aura. Syn Aryenne skupiał się na płynącej w jego ciele mocy. Czuł i widział ją. Musiał tylko odpowiednio ją ukierunkować. Sprawić by zasiliła jego mięśnie i dała mu jeszcze większą siłę. Czuł jak zaczyna się zwiększać. Masa mięśniowa rosła i napierała na kombinezon i pancerz. Na szczęście technologia Vegety sprawiała, że były nad wyraz wytrzymałe i elastyczne. Bicepsy, tricepsy i inne epsy zaczynały zwiększać się i po kilku chwilach Raz wyglądał jak młodsza wersja Koszarowego. Tylko bez tej jego bródki i krótkich gaci. Nashi poruszał się chwilę i od razu wyczuł, że jest trochę wolniejszy niż ma to miejsce na zwykłym poziomie SSJ. Jednak stratę szybkości rekompensowała większa siła i wytrzymałość. Teraz mógł zrobić jeszcze większą krzywdę. Po chwili jednak musiał zejść z tego nowego poziomu mocy, gdyż nie mógł go utrzymać za długo. Jednak kolejne próby zwiększały wytrzymałość i tolerancję na tą nową przemianę. Kiedy w końcu udało mu się ją ogarnąć postanowił wypróbować jej możliwość. Szybkość była niższa, za to siła znacząco wzrosła. Jeden cios zniszczył dość pokaźną skałę. Jeśli ktoś, kto uważał Saiyan za głupich mięśniaków zobaczyłby teraz Raziela, miałby pełne prawo by sądzić tak o rasie ogoniastych. Zaczął wykonywać kilka ciosów i ruchów. W tej formie był niczym czołg i czekał, aż przetestuje ją na Vrangu.
- Hej Vivian! – krzyknął do swojej małej siostrzyczki i kiedy ta się odwróciła zaczął prężyć muskuły i robić głupie pozy. – Kogo Ci przypominam? Dam podpowiedź. Lubi sarenki Disneya.
Occ:
Koniec treningu
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Nie Cze 01, 2014 10:16 pm
Za wiele prób poszło na nic, by Vivian nie zrozumiała, że właśnie w tej chwili nie uda się jej poszerzyć swoich granic. Mięśnie zaczęły ją piec, jakby nie mogły przyzwyczaić się do zwiększenia mocy, jakby to była górna linia jej możliwości. Wyglądało na to, że nie jest w stanie przeskoczyć ponad Super Saiyana, przynajmniej nie teraz. Przetarła twarz dłonią, czując gdzieś w kościach, że braki snu i nerwy nie pomagają jej w utrzymaniu koncentracji. O ile była mistrzynią w maskowaniu tego, co się z nią dzieje, o tyle wiedziała, że w którymś momencie nastąpi krach – opadnie szybko z sił. Planowała solidną drzemkę w kapsule, ale póki co ich misja nie ruszyła się nawet o krok do przodu.
Strzelające iskry i podskakująca energia sprawiły, że odwróciła wzrok w kierunku Raziela. To, co jej sprawiało trudność okazało się być mniej problematyczne dla chłopaka. Jego ciało doświadczyło nagłego przyrostu masy mięśniowej. Nie rozsadził pancerza, ale zmiana była widoczna – w wyglądzie jak i w mocy. Ki wzrosła, strzelając iskrami, a zupełnie nie do sytuacji Nashi krzyknął w jej stronę. Vivan wlepiła w niego oczy, oczekując jakiegoś docinka, ale ten zaczął eksponować rzeźbę parodiując sposób poruszania się dobrze im znanego Koszarowego.
Ósemka parsknęła śmiechem i zakryła twarz dłonią, ukrywając mimowolny uśmiech.
- Wyglądasz jak idiota. – rzuciła zgodnie z prawdą. W końcu nie raz nazywali tak przerośniętego Trenera z Koszar.
Tego jej było trzeba. Głupiego żartu, jednego wygłupu. Ostatnio za rzadko się uśmiecha, ale nie miała ku temu również wielu powodów. Teraz zaś na jej twarz powracał stateczny, czujny wyraz, jednak w oczach przez moment, zanim się rozmył, widać było cień rozbawienia.
- Brawo Raziel. – Aryenne przywołała ich gestem do siebie. – Świetnie Ci poszło synu… Vivian, będziesz musiała nad tym popracować. – ponieważ dziewczyna tylko skinęła głową, kobieta otrzepała swój płaszcz i narzuciła na ramiona.
Humor znów opadł. Halfka strzepnęła kurtkę Axdry oceniając wszystkie dziury i nadpalenia. Szlag by trafił, a tak o nią dbała… Pewnie dostałaby szału, gdyby ubranie zgubiła, albo zostało zniszczone, ale skóra miała już tyle lat, że tylko patrzeć, jak rozleci się ze starości. A ten moment wbrew wszystkiemu pewnie zaboli.
- Powinniśmy iść. – powiedziała Vivian głosem pozbawionym emocji i uniosła brązowe oczy. – Dalej mamy misję do wykonania. Ktokolwiek stoi ponad Vrangiem, pewnie już wie o naszej interwencji. Może nie zdają sobie sprawy, że jesteśmy z Armii, ale spodziewają się czegoś i pewnie się przygotują. Jeśli chodzi o sprzęt, to trzeba znaleźć osoby odpowiedzialne za przemyt i zlikwidować. Gdy to zrobimy, podobno przyleci oddział odzyskać skradzione rzeczy. Gdyby było tylko kilka sztuk, nie potrzebowaliby nas, zaś mówimy tu o całych kontenerach zbroi oraz scouterów.
Młodzieniec spojrzał na swoją przyjaciółkę chłodnym wzrokiem. Może zastanawiał się co powiedzieć? Po chwili z jego ust wypłynęło kilka słów.
- Vi ma rację. To nie jest zwykła szajka przestępców. Ten Vrang jest zbyt wielkim idiotą by wymyślić coś takiego. Tu jest grubsza sprawa. Znamy już aurę jego KI więc teraz dojdziemy do tego zasrańca jak po maśle. – zacisnął pięść. – A wtedy pokażę mu co znaczy wkurzony Saiyanin.
- Chyba nie w takim stanie? Przebierzcie się, macie wyglądać ja na porządnych żołnierzy przystało. – Aryenne sceptycznie obrzuciła spojrzeniem stłuczone zbroje oraz rozczochrane po treningu włosy. - Nie wmówicie mi, że Vegety nie stać na wyposażenie wojowników w zapasowe komplety. Co do udania się za Vrangiem… Mogą znać wasz wygląd, więc… Vivian, obawiam się, że twoja kurtka nie wytrzyma więcej ciosów, a ja mam zbędne okrycia, które możecie wykorzystać.
Była dowódczyni Siedemnastki wyjęła małą kapsułkę, która zawierała dwa jednakowe brązowe płaszcze z długimi rękawami. Ósemka przyjęła jeden z lekkim skinięciem głowy i wyciągnęła swoją kapsułę. Bez tłumaczeń weszła do środka, zmieniając ubranie oraz pozostawiając kurtkę troskliwie złożoną na siedzeniu pojazdu. Tak było o wiele lepiej. Poprawiła rękawiczki, buty, po czym wyszła z kapsuły, zmniejszając ją ponownie. Ktokolwiek wymyślił technologię, pozwalającą na przechowywaniu tak wielkich rzeczy w tak małych kapsułkach, pewnie dawno jest już bogaty. Ale koniec myślenia o głupstwach.
Jeśli dziewczyna się nie myliła, to wyczuwała Vranga w dziwne ludnej okolicy, pełnej Ki o różnych poziomach. Mnóstwo pospolitych, ale też kilka silnych… Jednak nic, z czym nie powinni dać sobie rady. Zbytnia pewność siebie jednak zabiła niejednego, a praca w grupie mogła dać im sporą przewagę. Vivian narzuciła płaszcz na siebie i przeczesała włosy palcami., odwracając się do pozostałych.
~Naprawdę wyglądają jak matka i syn…~ przemknęło jej przez głowę.
Ta sama barwa włosów, postawa, mimika. Sposób poruszania dłońmi. Aryenne sprawiała wrażenie odpowiedzialnej i kochającej kobiety – Vivian nie dziwiła się, że Raziel za nią tęsknił i rozumiała szok, gdy ją zobaczył po tylu latach. Dalej czuła się nie na miejscu. Ona była ‘efektem ubocznym’, intruzem… Czuła się z tym źle.
Jednak była na misji i uczucia schodziły na drugi plan.
- Nigdy nie myślałam, że będę widziała moje dzieci walczące ramię w ramię. Jeśli będziecie bić się jak w barze, to zmieciecie ich z powierzchni planety. – gdy Ósemka się zbliżyła, Aryenne wzięła się pod boki i przyjrzała swoim dzieciom. – Sprawiliście mi radość tą małą burdą… Nawet nie wiecie jak bardzo. – nim się spostrzegli kobieta objęła dwójkę i przyciągnęła do siebie, mocno przytulając. Vivian zesztywniała skołowana. – Przepraszam was za wszystko. I dziękuję. Nie dajcie się tam zabić.
Dziewczyna zamknięta w silnym uścisku rozchyliła powieki niemo wzdychając i delikatnie objęła matkę, swoją matkę, ramieniem. Nie potrafiła okazywać tak swoich uczuć, nigdy nie umiała… A teraz pozwoliła sobie na lekki uścisk. Nie było to pełne objęcie, ale jego namiastka… A i tak czuła się z tym strasznie niepewnie.
Ledwie Aryenne ich puściła, Vivian odwróciła twarz zmieszana i stałaby tam pewnie jak zamyślony kołek, gdyby Raziel jej nie pogonił. Przed odlotem odwróciła głowę w kierunku kobiety, a gdy ich spojrzenia się spotkały, skinęła poważnie głową.
- Lećmy.
Oboje wzbili się w powietrze i szybko zniknęli Aryenne Zahne z oczu.
OOC
[zt]x2 ---> Dopisze się
Strzelające iskry i podskakująca energia sprawiły, że odwróciła wzrok w kierunku Raziela. To, co jej sprawiało trudność okazało się być mniej problematyczne dla chłopaka. Jego ciało doświadczyło nagłego przyrostu masy mięśniowej. Nie rozsadził pancerza, ale zmiana była widoczna – w wyglądzie jak i w mocy. Ki wzrosła, strzelając iskrami, a zupełnie nie do sytuacji Nashi krzyknął w jej stronę. Vivan wlepiła w niego oczy, oczekując jakiegoś docinka, ale ten zaczął eksponować rzeźbę parodiując sposób poruszania się dobrze im znanego Koszarowego.
Ósemka parsknęła śmiechem i zakryła twarz dłonią, ukrywając mimowolny uśmiech.
- Wyglądasz jak idiota. – rzuciła zgodnie z prawdą. W końcu nie raz nazywali tak przerośniętego Trenera z Koszar.
Tego jej było trzeba. Głupiego żartu, jednego wygłupu. Ostatnio za rzadko się uśmiecha, ale nie miała ku temu również wielu powodów. Teraz zaś na jej twarz powracał stateczny, czujny wyraz, jednak w oczach przez moment, zanim się rozmył, widać było cień rozbawienia.
- Brawo Raziel. – Aryenne przywołała ich gestem do siebie. – Świetnie Ci poszło synu… Vivian, będziesz musiała nad tym popracować. – ponieważ dziewczyna tylko skinęła głową, kobieta otrzepała swój płaszcz i narzuciła na ramiona.
Humor znów opadł. Halfka strzepnęła kurtkę Axdry oceniając wszystkie dziury i nadpalenia. Szlag by trafił, a tak o nią dbała… Pewnie dostałaby szału, gdyby ubranie zgubiła, albo zostało zniszczone, ale skóra miała już tyle lat, że tylko patrzeć, jak rozleci się ze starości. A ten moment wbrew wszystkiemu pewnie zaboli.
- Powinniśmy iść. – powiedziała Vivian głosem pozbawionym emocji i uniosła brązowe oczy. – Dalej mamy misję do wykonania. Ktokolwiek stoi ponad Vrangiem, pewnie już wie o naszej interwencji. Może nie zdają sobie sprawy, że jesteśmy z Armii, ale spodziewają się czegoś i pewnie się przygotują. Jeśli chodzi o sprzęt, to trzeba znaleźć osoby odpowiedzialne za przemyt i zlikwidować. Gdy to zrobimy, podobno przyleci oddział odzyskać skradzione rzeczy. Gdyby było tylko kilka sztuk, nie potrzebowaliby nas, zaś mówimy tu o całych kontenerach zbroi oraz scouterów.
Młodzieniec spojrzał na swoją przyjaciółkę chłodnym wzrokiem. Może zastanawiał się co powiedzieć? Po chwili z jego ust wypłynęło kilka słów.
- Vi ma rację. To nie jest zwykła szajka przestępców. Ten Vrang jest zbyt wielkim idiotą by wymyślić coś takiego. Tu jest grubsza sprawa. Znamy już aurę jego KI więc teraz dojdziemy do tego zasrańca jak po maśle. – zacisnął pięść. – A wtedy pokażę mu co znaczy wkurzony Saiyanin.
- Chyba nie w takim stanie? Przebierzcie się, macie wyglądać ja na porządnych żołnierzy przystało. – Aryenne sceptycznie obrzuciła spojrzeniem stłuczone zbroje oraz rozczochrane po treningu włosy. - Nie wmówicie mi, że Vegety nie stać na wyposażenie wojowników w zapasowe komplety. Co do udania się za Vrangiem… Mogą znać wasz wygląd, więc… Vivian, obawiam się, że twoja kurtka nie wytrzyma więcej ciosów, a ja mam zbędne okrycia, które możecie wykorzystać.
Była dowódczyni Siedemnastki wyjęła małą kapsułkę, która zawierała dwa jednakowe brązowe płaszcze z długimi rękawami. Ósemka przyjęła jeden z lekkim skinięciem głowy i wyciągnęła swoją kapsułę. Bez tłumaczeń weszła do środka, zmieniając ubranie oraz pozostawiając kurtkę troskliwie złożoną na siedzeniu pojazdu. Tak było o wiele lepiej. Poprawiła rękawiczki, buty, po czym wyszła z kapsuły, zmniejszając ją ponownie. Ktokolwiek wymyślił technologię, pozwalającą na przechowywaniu tak wielkich rzeczy w tak małych kapsułkach, pewnie dawno jest już bogaty. Ale koniec myślenia o głupstwach.
Jeśli dziewczyna się nie myliła, to wyczuwała Vranga w dziwne ludnej okolicy, pełnej Ki o różnych poziomach. Mnóstwo pospolitych, ale też kilka silnych… Jednak nic, z czym nie powinni dać sobie rady. Zbytnia pewność siebie jednak zabiła niejednego, a praca w grupie mogła dać im sporą przewagę. Vivian narzuciła płaszcz na siebie i przeczesała włosy palcami., odwracając się do pozostałych.
~Naprawdę wyglądają jak matka i syn…~ przemknęło jej przez głowę.
Ta sama barwa włosów, postawa, mimika. Sposób poruszania dłońmi. Aryenne sprawiała wrażenie odpowiedzialnej i kochającej kobiety – Vivian nie dziwiła się, że Raziel za nią tęsknił i rozumiała szok, gdy ją zobaczył po tylu latach. Dalej czuła się nie na miejscu. Ona była ‘efektem ubocznym’, intruzem… Czuła się z tym źle.
Jednak była na misji i uczucia schodziły na drugi plan.
- Nigdy nie myślałam, że będę widziała moje dzieci walczące ramię w ramię. Jeśli będziecie bić się jak w barze, to zmieciecie ich z powierzchni planety. – gdy Ósemka się zbliżyła, Aryenne wzięła się pod boki i przyjrzała swoim dzieciom. – Sprawiliście mi radość tą małą burdą… Nawet nie wiecie jak bardzo. – nim się spostrzegli kobieta objęła dwójkę i przyciągnęła do siebie, mocno przytulając. Vivian zesztywniała skołowana. – Przepraszam was za wszystko. I dziękuję. Nie dajcie się tam zabić.
Dziewczyna zamknięta w silnym uścisku rozchyliła powieki niemo wzdychając i delikatnie objęła matkę, swoją matkę, ramieniem. Nie potrafiła okazywać tak swoich uczuć, nigdy nie umiała… A teraz pozwoliła sobie na lekki uścisk. Nie było to pełne objęcie, ale jego namiastka… A i tak czuła się z tym strasznie niepewnie.
Ledwie Aryenne ich puściła, Vivian odwróciła twarz zmieszana i stałaby tam pewnie jak zamyślony kołek, gdyby Raziel jej nie pogonił. Przed odlotem odwróciła głowę w kierunku kobiety, a gdy ich spojrzenia się spotkały, skinęła poważnie głową.
- Lećmy.
Oboje wzbili się w powietrze i szybko zniknęli Aryenne Zahne z oczu.
OOC
[zt]x2 ---> Dopisze się
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach