Pustkowie
+14
Rikimaru
Froscarro
Model AB010
Vita Ora
Majstru
NPC.
Vam
Kuro
April
Red
Colinuś
Reito
Hikaru
NPC
18 posters
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Re: Pustkowie
Sob Cze 20, 2015 8:26 pm
Werbalny atak, jakim Takeo został zmasakrowany przez nieznaną mu nastolatkę był tak potężny, że mężczyźnie zabrakło słów. Usiadł więc po turecku na ziemi i zaczął zanosić się śmiechem, rechotał bez ustanku, a dźwięk jego głosu odbijał się echem między skałami, potęgując efekt. Bez wątpienia przyjemnie będzie mu się współpracowało z tą Saiyanką. Po kilku głębokich oddechach udało mu się uspokoić i zabrał ponownie głos:
- Ano, zagubiłem się dosyć porządnie. Mi również miło poznać, ale nie salutuj. Nazywam się Takeo, kryptonim "The Falcon". - Skinął lekko głową i zdjął kapelusz, po czym ułożył go sobie na udach, a jego wzrok uniósł się i wbił w ciemnowłosą. Wiatr rozwiewał się coraz mocniej i tylko ciemnoniebieska gumka do włosów chroniła otoczenie przed uwolnieniem bestii, czyli bujnej grzywy anioła, który zbierał się w sobie, obmyślając optymalny trening dla widocznie silniejszej od niego dziewczyny.
- Nie mów nic przez chwilę, muszę pomyśleć. - Jego ton głosu się zmienił, powiało grozą i rozkazem.
Nagle, w momencie zamknięcia moich oczu, powietrze wokół nas zgęstniało, a maleńkie drobinki piasku zaczęły podnosić się do góry i drgać. Wokół mnie wytworzyła się delikatna, ledwo widoczna aura - miła w odczuciu, charyzmatyczna, acz emanująca spokojem; można było z niej odczuć mentalną siłę doświadczonego w boju żołnierza, jak i grację artysty. Ułożywszy dłonie na kolanach, wziąłem krótki wdech, a piasek opadł, choć aura pozostała na miejscu, tylko bardziej widoczna i skoncentrowana. Procesy myślowe działały mi w dwustu procentach, przeprowadzałem skomplikowane symulacje, szukając odpowiedniego rezultatu. Oczami wyobraźni widziałem wszelkie dostępne rodzaje treningu, od stuprocentowo fizycznych do jednoznacznie mentalnych. I jak na razie nic nie mogłem wymyślić. Kiedy nagle mnie olśniło. No tak! To było takie proste, aczkolwiek skuteczne i idealnie pasowało do obecnej sytuacji, by podtrzymać przykrywkę. Musiałem tylko trochę pokombinować, wykrzesać z siebie i towarzyszki sto dziesięć procent i się uda. Mimowolnie się uśmiechnąłem, a aura opadła. Gdy wstawałem, miałem już otwarte oczy, a przez ułamek sekundy można było w nich dostrzec niewielki, szkarłatny błysk...
Założywszy kapelusz na głowę, mężczyzna wstał i otrzepał spodnie, po czym zwrócił się do niewiasty z kolejnymi słowami:
- Jesteś niewiarygodnie silną osobą, trenowanie ciebie byłoby stratą czasu dla nas obojga, dodatkowo masz za mało doświadczenia by wytrzymać mój trening, dlatego jedyną opcją jest ćwiczenie teorii. Powiedz mi, zakładając, że byłbym ważną osobistością z zerowymi umiejętnościami bitewnymi, jak obroniłabyś mnie przed napadem rabunkowym trzech wojowników o podobnej tobie sile? - Nauka strategii i wykorzystywania otoczenia w potencjalnie przegranej potyczce to podstawa. Nikt nigdy nie wygrał wojny czystą siłą - trzeba myśleć i tego Takeo miał zamiar nauczyć Nashi Eve.
- Jak będziesz myśleć nad sposobem, możesz opowiedzieć mi o okolicy. Kto wie, może znajdziemy tu coś, co pomoże nam w twoim treningu? - Dodał, po czym uśmiechnął się w jej stronę, choć wzrok miał nieobecny.
W sumie nie czułem się najlepiej okłamując naiwną istotę, siostrę krwi, nawet jeśli sam nie należałem już do Saiyan. Dodatkowo chyba najgorszy i najbardziej egoistyczny był ze mnie anioł, gdybym miał skrzydła, szybko by sczerniały. Z drugiej jednak strony miałem prawo się obawiać, nawet teraz nie miałem pojęcia, czy to ze mną nie pogrywano. Zabójca mojej żony i sprawca mego okaleczenia nadal pewnie gdzieś żył, polował na moich wnuków. Gdyby jakiś jego agent znalazł mnie... Wolałem o tym nie myśleć.
- Ano, zagubiłem się dosyć porządnie. Mi również miło poznać, ale nie salutuj. Nazywam się Takeo, kryptonim "The Falcon". - Skinął lekko głową i zdjął kapelusz, po czym ułożył go sobie na udach, a jego wzrok uniósł się i wbił w ciemnowłosą. Wiatr rozwiewał się coraz mocniej i tylko ciemnoniebieska gumka do włosów chroniła otoczenie przed uwolnieniem bestii, czyli bujnej grzywy anioła, który zbierał się w sobie, obmyślając optymalny trening dla widocznie silniejszej od niego dziewczyny.
- Nie mów nic przez chwilę, muszę pomyśleć. - Jego ton głosu się zmienił, powiało grozą i rozkazem.
Nagle, w momencie zamknięcia moich oczu, powietrze wokół nas zgęstniało, a maleńkie drobinki piasku zaczęły podnosić się do góry i drgać. Wokół mnie wytworzyła się delikatna, ledwo widoczna aura - miła w odczuciu, charyzmatyczna, acz emanująca spokojem; można było z niej odczuć mentalną siłę doświadczonego w boju żołnierza, jak i grację artysty. Ułożywszy dłonie na kolanach, wziąłem krótki wdech, a piasek opadł, choć aura pozostała na miejscu, tylko bardziej widoczna i skoncentrowana. Procesy myślowe działały mi w dwustu procentach, przeprowadzałem skomplikowane symulacje, szukając odpowiedniego rezultatu. Oczami wyobraźni widziałem wszelkie dostępne rodzaje treningu, od stuprocentowo fizycznych do jednoznacznie mentalnych. I jak na razie nic nie mogłem wymyślić. Kiedy nagle mnie olśniło. No tak! To było takie proste, aczkolwiek skuteczne i idealnie pasowało do obecnej sytuacji, by podtrzymać przykrywkę. Musiałem tylko trochę pokombinować, wykrzesać z siebie i towarzyszki sto dziesięć procent i się uda. Mimowolnie się uśmiechnąłem, a aura opadła. Gdy wstawałem, miałem już otwarte oczy, a przez ułamek sekundy można było w nich dostrzec niewielki, szkarłatny błysk...
Założywszy kapelusz na głowę, mężczyzna wstał i otrzepał spodnie, po czym zwrócił się do niewiasty z kolejnymi słowami:
- Jesteś niewiarygodnie silną osobą, trenowanie ciebie byłoby stratą czasu dla nas obojga, dodatkowo masz za mało doświadczenia by wytrzymać mój trening, dlatego jedyną opcją jest ćwiczenie teorii. Powiedz mi, zakładając, że byłbym ważną osobistością z zerowymi umiejętnościami bitewnymi, jak obroniłabyś mnie przed napadem rabunkowym trzech wojowników o podobnej tobie sile? - Nauka strategii i wykorzystywania otoczenia w potencjalnie przegranej potyczce to podstawa. Nikt nigdy nie wygrał wojny czystą siłą - trzeba myśleć i tego Takeo miał zamiar nauczyć Nashi Eve.
- Jak będziesz myśleć nad sposobem, możesz opowiedzieć mi o okolicy. Kto wie, może znajdziemy tu coś, co pomoże nam w twoim treningu? - Dodał, po czym uśmiechnął się w jej stronę, choć wzrok miał nieobecny.
W sumie nie czułem się najlepiej okłamując naiwną istotę, siostrę krwi, nawet jeśli sam nie należałem już do Saiyan. Dodatkowo chyba najgorszy i najbardziej egoistyczny był ze mnie anioł, gdybym miał skrzydła, szybko by sczerniały. Z drugiej jednak strony miałem prawo się obawiać, nawet teraz nie miałem pojęcia, czy to ze mną nie pogrywano. Zabójca mojej żony i sprawca mego okaleczenia nadal pewnie gdzieś żył, polował na moich wnuków. Gdyby jakiś jego agent znalazł mnie... Wolałem o tym nie myśleć.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Sob Cze 20, 2015 10:34 pm
Vulfila patrzyła na Takeo wielce zaskoczona, nie wiedząc, czy powinna śmiać się z nim czy obrazić. Kompletnie nie rozumiała jego reakcji. Co go tak rozbawiło? Ba, zanosił się śmiechem, turlając po podłodze. Uśmiechnęła się na to kącikiem ust lekko urażona, ale nie chciała dać tego po sobie poznać przed elitarnym mieszkańcem Vegety. W końcu kontakty z kimś takim mogły tylko przynieść jej niezliczone korzyści lub pogrążyć na wieki. Stała więc tak, udając, że też ją to bawi. Na szczęście po chwili nabrał powietrza i uspokoił się, wybawiając dziewczynę z tej krępującej sytuacji. „Rozbawiło go to, bo najwidoczniej faktycznie się zgubił” – tłumaczyła to sobie w myślach.
- Miło mi poznać, Takeosan. – zatytułowała go, kłaniając się w pas ze złożonymi rękami. Jego tytuł faktycznie obił jej się chyba kiedyś o uszy, ale w tym momencie nie wiedziała gdzie. – Gumka do włosów zaraz Panu spadnie, Takeosan. – zauważyła momentalnie, kiedy ta zaczęła zsuwać się na wietrze. Ktoś inny przemilczałby ten fakt, ale nie Vulfila. Dziewczyna ceniła sobie podobne uwagi, bo kiedy ktoś się na przykład ubrudzi na plecach i nikt mu na to nie zwróci uwagi, może czuć się dwa razy bardziej skrępowany, a gdyby ta gumka do włosów uniosła się z wiatrem, mogłaby szybko zaginąć w odmętach pustynnego piasku. – Może zapleść Panu warkocza, Takeosan? To skuteczniej chroni włosy przed wpadaniem do oczu niż zwykły koński ogon. – dodała, pozwalając sobie na nieco więcej swobody przy tym saiyaninie. Nie okazał jej do tej pory ani wyższości ani dystansu. Nawet zabronił salutować i nie kazał tytułować się w żaden sposób, więc spróbowała przejść z nim od razu na nieco mniej formalne tory.
Ton głosu Takeo zmienił się nagle. Vulfila zastanawiała się, czy wynikało to z porywczości jego charakteru czy może z jakiegoś innego powodu? Może wyczuwał coś, tylko co? Wokoło nie było nikogo z wysokim poziomem KI, nic się do nich nie zbliżało, tyle dziewczyna mogła stwierdzić od razu. Zamilkła jednak, żeby go nie rozpraszać. Opuściła wtedy wzrok, podkuliła ogon i oczekując, trochę z nudów, rysowała nogą obutą w trampek po piaszczystym podłożu.
Zaskakująco kamyczki wokół Takeo i Vuilfili zaczęły unosić się w powietrzu. Vulfila nie wiedziała, do czego zmierza mężczyzna, ale spodziewała się, że to on generuje ten efekt, więc obserwowała go z zaciekawieniem, obracając głowę to na lewo to na prawo, a ręce kładąc na biodrach. Mężczyzna w końcu uśmiechnął się i otworzył oczy, przez które przemknął szkarłatny błysk. Halfka odchyliła się do tyłu niepewnie.
Pochwała odnośnie siły Vulfili wyraźnie przypadła jej do gustu. Też tak o sobie myślała. Może przesadził z tym „niewiarygodnie”, ale na pewno była bardzo silna jak na swój wiek i doświadczenie. Trening u Koszarowego stawiał wyłącznie na przetrwanie, siłę i wytrzymałość, całkowicie niemal redukując umiejętności mocy. To prawda, sparing z Takeo byłby demotywujący dla Vulfili, która jednak nie byłaby w stanie go pokonać, a jednocześnie nurzący dla kogoś takiego jak członek elity. W końcu co jest fajnego w złojeniu skóry nastolatce? Chyba tylko Koszarowy widział w tym rozrywkę.
Zadowolona z tego, że taki wojownik jak Takeo chciał poświęcić jej swój czas, Vulfila zaczęła lekko machać ogonem podekscytowana. Uniosła oczy w lewy górny róg, zwinęła usta w trąbkę, a palec przytknęła do policzka. „Dobre pytanie. Co bym zrobiła? Chyba krzyk i płacz odpadają. Wołanie o pomoc kogoś silniejszego również.”
Nagle Vulfilę naszła pewna myśl. „A jeśli Takeo przybył tu, żeby podbić ziemię? Przecież taki jest cel Saiyan, ty głupia dziewucho!” - strofowała się w myślach. – „A ciebie niby na co szkolą? Żebyś latała i podbijała. Jak ten Takeo dowie się, że jest tu cokolwiek wartego uwagi, pewnie przyśle innych saiyan i twój ojciec będzie w wielkim niebezpieczeństwie.
- To miejsce, gdzie jesteśmy, to okropne pustkowie. – zaczęła mówić po krótkim zastanowieniu. Nie konkretyzowała żadnego stwierdzenia, żeby w razie konieczności móc się jakoś wytłumaczyć. Już wiedziała, co odpowiedzieć odnośnie treningu, ale chciała wywieść nowo poznanego mężczyznę w pole. – Jak się tu wyląduje to szybko się okazuje, że te ziemie to bezpłodnyme pustkowia. Wszystko tu jest takie suche i nieprzydatne. Nie wiem czemu, po prostu zawsze takie było i rzadko kto tu przychodzi. Możesz tu znaleźć tylko jaszczurki i takich dziwnych typów jak ja czy ty. – zaśmiała się na swój żarcik. – Bo też kto normalny zapuszcza się w takie miejsce, gdzie wokoło tylko skały, piach, słońce i wiatr? – potok słów wylewał się z ust Vulfili. Oby tylko Takeo nie odkrył szybko, że kłamała, bo będzie tego potem żałować. Ostatecznie niby go nie okłamała, bo pustkowia w tym miejscu faktycznie nie rokowały, ale wszystko zależało od charakteru czarnowłosego i tego, jak zinterpretuje jej słowa. W myślach już planowała, co zrobić, jeśli uzna ją za zdrajcę. Poleci w stronę June i Red. Oby tylko Saiyanin nie dogonił jej, zanim doleci do demonic. – W najbliższej okolicy jest mały krater wypełniony wodą, nieco wyższa górka niż ta tutaj i jaskinie. Nic poza tym. – dodała. – Jeśli chce Pan szybko stąd odlecieć, to mogę oczywiście pomóc w przygotowaniach – zaoferowała się, licząc na to, że jednak Takeo wcale nie odkryje, że są tu ludzie – Już wiem, co bym zrobiła!- oświadczyła, podnosząc do góry palec wskazujący. Chciała zmienić temat. – Nie jestem niestety najlepszym strategiem… Ale chyba jedyne, co mogłabym zrobić, gdyby zaatakowano nas w tym miejscu, to znaleźć Panu bezpieczne miejsce, żeby nie stała się Panu krzywda, a potem wywabić napastników dalej, żeby powalczyć z nimi w bezpiecznym miejscu, choć przyznam szczerze, Takeosan, że to nie bitwa jest moją ulubioną metodą walki, choć może jest skuteczniejsza. Zwykle staram się wywieść przeciwnika w pole podstępami. – wyznała, choć może nie było to najlepszym, co mogła zrobić w stosunku do nieznajomego. W końcu teraz też nieco rozbiegała się z prawdą w swoich wypowiedziać i uciekała się do podstępów, ale z drugiej strony mówiąc o tym otwarcie, być może Takeo nie będzie się tego po niej spodziewał. Który kłamca od razu zdradza swoje zamiary? Żaden, więc efektem odwrotnym powinno być zwiększone zaufanie w stosunku do niegroźnie wyglądającej ogoniastej.
- Miło mi poznać, Takeosan. – zatytułowała go, kłaniając się w pas ze złożonymi rękami. Jego tytuł faktycznie obił jej się chyba kiedyś o uszy, ale w tym momencie nie wiedziała gdzie. – Gumka do włosów zaraz Panu spadnie, Takeosan. – zauważyła momentalnie, kiedy ta zaczęła zsuwać się na wietrze. Ktoś inny przemilczałby ten fakt, ale nie Vulfila. Dziewczyna ceniła sobie podobne uwagi, bo kiedy ktoś się na przykład ubrudzi na plecach i nikt mu na to nie zwróci uwagi, może czuć się dwa razy bardziej skrępowany, a gdyby ta gumka do włosów uniosła się z wiatrem, mogłaby szybko zaginąć w odmętach pustynnego piasku. – Może zapleść Panu warkocza, Takeosan? To skuteczniej chroni włosy przed wpadaniem do oczu niż zwykły koński ogon. – dodała, pozwalając sobie na nieco więcej swobody przy tym saiyaninie. Nie okazał jej do tej pory ani wyższości ani dystansu. Nawet zabronił salutować i nie kazał tytułować się w żaden sposób, więc spróbowała przejść z nim od razu na nieco mniej formalne tory.
Ton głosu Takeo zmienił się nagle. Vulfila zastanawiała się, czy wynikało to z porywczości jego charakteru czy może z jakiegoś innego powodu? Może wyczuwał coś, tylko co? Wokoło nie było nikogo z wysokim poziomem KI, nic się do nich nie zbliżało, tyle dziewczyna mogła stwierdzić od razu. Zamilkła jednak, żeby go nie rozpraszać. Opuściła wtedy wzrok, podkuliła ogon i oczekując, trochę z nudów, rysowała nogą obutą w trampek po piaszczystym podłożu.
Zaskakująco kamyczki wokół Takeo i Vuilfili zaczęły unosić się w powietrzu. Vulfila nie wiedziała, do czego zmierza mężczyzna, ale spodziewała się, że to on generuje ten efekt, więc obserwowała go z zaciekawieniem, obracając głowę to na lewo to na prawo, a ręce kładąc na biodrach. Mężczyzna w końcu uśmiechnął się i otworzył oczy, przez które przemknął szkarłatny błysk. Halfka odchyliła się do tyłu niepewnie.
Pochwała odnośnie siły Vulfili wyraźnie przypadła jej do gustu. Też tak o sobie myślała. Może przesadził z tym „niewiarygodnie”, ale na pewno była bardzo silna jak na swój wiek i doświadczenie. Trening u Koszarowego stawiał wyłącznie na przetrwanie, siłę i wytrzymałość, całkowicie niemal redukując umiejętności mocy. To prawda, sparing z Takeo byłby demotywujący dla Vulfili, która jednak nie byłaby w stanie go pokonać, a jednocześnie nurzący dla kogoś takiego jak członek elity. W końcu co jest fajnego w złojeniu skóry nastolatce? Chyba tylko Koszarowy widział w tym rozrywkę.
Zadowolona z tego, że taki wojownik jak Takeo chciał poświęcić jej swój czas, Vulfila zaczęła lekko machać ogonem podekscytowana. Uniosła oczy w lewy górny róg, zwinęła usta w trąbkę, a palec przytknęła do policzka. „Dobre pytanie. Co bym zrobiła? Chyba krzyk i płacz odpadają. Wołanie o pomoc kogoś silniejszego również.”
Nagle Vulfilę naszła pewna myśl. „A jeśli Takeo przybył tu, żeby podbić ziemię? Przecież taki jest cel Saiyan, ty głupia dziewucho!” - strofowała się w myślach. – „A ciebie niby na co szkolą? Żebyś latała i podbijała. Jak ten Takeo dowie się, że jest tu cokolwiek wartego uwagi, pewnie przyśle innych saiyan i twój ojciec będzie w wielkim niebezpieczeństwie.
- To miejsce, gdzie jesteśmy, to okropne pustkowie. – zaczęła mówić po krótkim zastanowieniu. Nie konkretyzowała żadnego stwierdzenia, żeby w razie konieczności móc się jakoś wytłumaczyć. Już wiedziała, co odpowiedzieć odnośnie treningu, ale chciała wywieść nowo poznanego mężczyznę w pole. – Jak się tu wyląduje to szybko się okazuje, że te ziemie to bezpłodnyme pustkowia. Wszystko tu jest takie suche i nieprzydatne. Nie wiem czemu, po prostu zawsze takie było i rzadko kto tu przychodzi. Możesz tu znaleźć tylko jaszczurki i takich dziwnych typów jak ja czy ty. – zaśmiała się na swój żarcik. – Bo też kto normalny zapuszcza się w takie miejsce, gdzie wokoło tylko skały, piach, słońce i wiatr? – potok słów wylewał się z ust Vulfili. Oby tylko Takeo nie odkrył szybko, że kłamała, bo będzie tego potem żałować. Ostatecznie niby go nie okłamała, bo pustkowia w tym miejscu faktycznie nie rokowały, ale wszystko zależało od charakteru czarnowłosego i tego, jak zinterpretuje jej słowa. W myślach już planowała, co zrobić, jeśli uzna ją za zdrajcę. Poleci w stronę June i Red. Oby tylko Saiyanin nie dogonił jej, zanim doleci do demonic. – W najbliższej okolicy jest mały krater wypełniony wodą, nieco wyższa górka niż ta tutaj i jaskinie. Nic poza tym. – dodała. – Jeśli chce Pan szybko stąd odlecieć, to mogę oczywiście pomóc w przygotowaniach – zaoferowała się, licząc na to, że jednak Takeo wcale nie odkryje, że są tu ludzie – Już wiem, co bym zrobiła!- oświadczyła, podnosząc do góry palec wskazujący. Chciała zmienić temat. – Nie jestem niestety najlepszym strategiem… Ale chyba jedyne, co mogłabym zrobić, gdyby zaatakowano nas w tym miejscu, to znaleźć Panu bezpieczne miejsce, żeby nie stała się Panu krzywda, a potem wywabić napastników dalej, żeby powalczyć z nimi w bezpiecznym miejscu, choć przyznam szczerze, Takeosan, że to nie bitwa jest moją ulubioną metodą walki, choć może jest skuteczniejsza. Zwykle staram się wywieść przeciwnika w pole podstępami. – wyznała, choć może nie było to najlepszym, co mogła zrobić w stosunku do nieznajomego. W końcu teraz też nieco rozbiegała się z prawdą w swoich wypowiedziać i uciekała się do podstępów, ale z drugiej strony mówiąc o tym otwarcie, być może Takeo nie będzie się tego po niej spodziewał. Który kłamca od razu zdradza swoje zamiary? Żaden, więc efektem odwrotnym powinno być zwiększone zaufanie w stosunku do niegroźnie wyglądającej ogoniastej.
Re: Pustkowie
Sob Cze 20, 2015 11:05 pm
Nie zaskoczyła go ani pierwsza ani druga odpowiedź Saiyanki. Gołym okiem widać było, że wokół było pusto, nic ciekawego się nie działo, ogólnie Solar #3 była strasznie nudną planetą, która z łatwością padłaby łupem żołnierzy Vegety, gdyby nie...
- I nie ma tu nikogo? Potężnych ludzi, renegatów, czy... - Zatrzymał się, wspominając negatywną cząstkę swojej wnuczki. - ... demonów? - Spojrzał jej prosto w oczy, które ponownie na ułamek sekundy pokryły się szkarłatem. Gdy mignięcie się skończyło, błękit pod jego powiekami nie odzwierciedlał miłego oceanu, bardziej chłodną głębię. Takeo nie był pewny, czy dziewczyna jest naiwna i mówi prawdę, czy robi go w Saibamena, wolał zachować ostrożność. Z uwagą słuchał także jej słów dotyczących strategii i mimo że nie powiedziała niczego odkrywczego, mógł on wyciągnąć z tego informacje dotyczące jej persony. Nie lubiła walczyć, stawiała na podstępy i sztuczki... Podobało mu się to, nadawała się na jego uczennicę, choć z drugiej strony kompletnie nie pasowało to charakteru Saiya-jina, który w genach miał pasjonowanie się bitwą. Sam uwielbiał walczyć, choć nie wprost, a miał duszę tylko w połowie Saiyańską. Zastanowił się przez chwilę i spojrzał na nie do końca czarne włosy... No tak.
- Czy byłaś gnębiona w Akademii?
Przez głowę przelatywało mi mnóstwo wspomnień dotyczących młodych lat - dzieciństwa i początków w armii. Jak to brak ogona i błękitne oczy sprawiały, że każdy inny kadet bił mnie, poniżał, kobiety odwracały się do mnie plecami, w pomniejszych wioskach pluto mi w twarz, mimo iż uratowałem ów miejsce przed robalami. Serce żołnierza niszczyło się wewnątrz mnie, traciłem werwę na rzecz chłodnych kalkulacji. Dopiero po powrocie z Ziemi, gdzie zaznałem radości, po założeniu rodziny ociepliło się w mej duszy, ale i to straciłem, na wiele lat. Te myśli, kartki z pamięciowego pamiętnika odbijały się na mojej twarzy, która pokryła się smutnym cieniem, żywy blask oczu zanikł, a wargi zwęziły się i zostały przygryzione. Po chwili takiego smucenia się powstałem i kontynuowałem słowotok, głośniej i bardziej twardo, niż wcześniej:
- Mam rację, prawda? Nie mówię o trenerze kadetów, który niszczy psychicznie każdego napotkanego osobnika, tylko o innych kadetach, czy nawet cywilach. Bo myślenia nie zmienisz, szczególnie u upartych Saiyan i ich manii czystości krwi. Często byłaś nazywana brudną połówką? Pewnie rzadziej, z powodu ogona, ale nie sądzę, że oczom ludzi uciekł ten fakt. - Patrzyłem jej w oczy i sprawdzałem reakcję, oczekiwałem jej z nieukrywaną przyjemnością. Nie chciałem być sadystą, po prostu musiałem wiedzieć, czy mam do czynienia z wybuchową połową Saiyana, czy prędzej charakterem podobnym do mojego. Cel, czyli w tym przypadku scenariusz treningu, uświęca środki. Poza tym, jeśli rzuciłaby się na mnie z pięściami, ewidentnie widząc, iż również jestem połówką, straciłaby szacunek - w końcu dobry żołnierz używa mózgu.
Wojownik stał twardo na nogach i czekał. spiął mięśnie ukryte pod ubraniami i oczekiwał bardzo prawdopodobnego ciosu, uśmiechając się zawadiacko w stronę dziewczyny i patrząc na nią spode łba. W między czasie jego umysł dalej analizował jej zachowania, szukał sposobu na wszelkie możliwe wypadki, tym razem jednak uwzględniając jej uroczą bezczelność i cięty języczek, który idealnie pasował do ślicznej buźki i wydatnego ciała. *Kochanie, przestań...* Pomyślał, gdy lewy nadgarstek zaczął go piec. *...to przecież prawda tylko...*
- I nie ma tu nikogo? Potężnych ludzi, renegatów, czy... - Zatrzymał się, wspominając negatywną cząstkę swojej wnuczki. - ... demonów? - Spojrzał jej prosto w oczy, które ponownie na ułamek sekundy pokryły się szkarłatem. Gdy mignięcie się skończyło, błękit pod jego powiekami nie odzwierciedlał miłego oceanu, bardziej chłodną głębię. Takeo nie był pewny, czy dziewczyna jest naiwna i mówi prawdę, czy robi go w Saibamena, wolał zachować ostrożność. Z uwagą słuchał także jej słów dotyczących strategii i mimo że nie powiedziała niczego odkrywczego, mógł on wyciągnąć z tego informacje dotyczące jej persony. Nie lubiła walczyć, stawiała na podstępy i sztuczki... Podobało mu się to, nadawała się na jego uczennicę, choć z drugiej strony kompletnie nie pasowało to charakteru Saiya-jina, który w genach miał pasjonowanie się bitwą. Sam uwielbiał walczyć, choć nie wprost, a miał duszę tylko w połowie Saiyańską. Zastanowił się przez chwilę i spojrzał na nie do końca czarne włosy... No tak.
- Czy byłaś gnębiona w Akademii?
Przez głowę przelatywało mi mnóstwo wspomnień dotyczących młodych lat - dzieciństwa i początków w armii. Jak to brak ogona i błękitne oczy sprawiały, że każdy inny kadet bił mnie, poniżał, kobiety odwracały się do mnie plecami, w pomniejszych wioskach pluto mi w twarz, mimo iż uratowałem ów miejsce przed robalami. Serce żołnierza niszczyło się wewnątrz mnie, traciłem werwę na rzecz chłodnych kalkulacji. Dopiero po powrocie z Ziemi, gdzie zaznałem radości, po założeniu rodziny ociepliło się w mej duszy, ale i to straciłem, na wiele lat. Te myśli, kartki z pamięciowego pamiętnika odbijały się na mojej twarzy, która pokryła się smutnym cieniem, żywy blask oczu zanikł, a wargi zwęziły się i zostały przygryzione. Po chwili takiego smucenia się powstałem i kontynuowałem słowotok, głośniej i bardziej twardo, niż wcześniej:
- Mam rację, prawda? Nie mówię o trenerze kadetów, który niszczy psychicznie każdego napotkanego osobnika, tylko o innych kadetach, czy nawet cywilach. Bo myślenia nie zmienisz, szczególnie u upartych Saiyan i ich manii czystości krwi. Często byłaś nazywana brudną połówką? Pewnie rzadziej, z powodu ogona, ale nie sądzę, że oczom ludzi uciekł ten fakt. - Patrzyłem jej w oczy i sprawdzałem reakcję, oczekiwałem jej z nieukrywaną przyjemnością. Nie chciałem być sadystą, po prostu musiałem wiedzieć, czy mam do czynienia z wybuchową połową Saiyana, czy prędzej charakterem podobnym do mojego. Cel, czyli w tym przypadku scenariusz treningu, uświęca środki. Poza tym, jeśli rzuciłaby się na mnie z pięściami, ewidentnie widząc, iż również jestem połówką, straciłaby szacunek - w końcu dobry żołnierz używa mózgu.
Wojownik stał twardo na nogach i czekał. spiął mięśnie ukryte pod ubraniami i oczekiwał bardzo prawdopodobnego ciosu, uśmiechając się zawadiacko w stronę dziewczyny i patrząc na nią spode łba. W między czasie jego umysł dalej analizował jej zachowania, szukał sposobu na wszelkie możliwe wypadki, tym razem jednak uwzględniając jej uroczą bezczelność i cięty języczek, który idealnie pasował do ślicznej buźki i wydatnego ciała. *Kochanie, przestań...* Pomyślał, gdy lewy nadgarstek zaczął go piec. *...to przecież prawda tylko...*
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Nie Cze 21, 2015 1:17 am
Pytanie Takeo i błysk w jego oku wydały się Vulfili bardzo podejrzane. Albo szybko spostrzegł, że dziewczyna kłamie albo nie był pewny, co znajduje się na tej planecie. Przy czym zbyt konkretnie skierował swoje wątpliwości, żeby mógł to być przypadek. Nie uszło to uwadze Vulfili. „Nie ma sensu kłamać, on i tak wie za wiele.” – pomyślała Vulfila – „W końcu należał do elity. Więc był wykształcony. A i Ziemia była celem Saiyan już od dawna, pewnie więc chociaż obiło mu się o uszy, co mogło się tu znajdować."
- Skoro Pan pyta, Takeosan, to znaczy, że sam Pan doskonale wie, że można tu też znaleźć pewne skarby, nawet na pustkowiu. W końcu po co tu oboje jesteśmy? – odpowiedziała wymijająco, nie chcąc wchodzić głębiej w żaden wątek. Im więcej mówiła, tym więcej mogła zdradzić, nawet bezwiednie. Starała się za to odbić piłeczkę i zagrać w ciemno. Czasem się opłacało, bo przecież wcale nie wiedziała, co Takeo roi na tym bezludziu.
Drugie zaś pytanie Takeo spadło na Halfke jak grom z jasnego nieba. Czego jak czego, ale tego się nie spodziewała. Odchyliła się do tyłu, wpuszczając do płuc powietrze. Poczuła się urażona, choć nie miała ku temu w zasadzie żadnych powodów. Przez chwilę nawet nie nadążała za jego tokiem myślenia. „A co ma piernik do wiatraka”, myślała. Dopiero po pewnym czasie zaczęła łączyć puzelki w jedną całość. On sam był Halfem, a te, co nie żadną tajemnicą, były gnębione i dyskryminowane na Vegecie. Potrafiła nawet wyobrazić sobie, że on, jako syn kogoś ważnego, ale Half, miał tym trudniejszą drogę do sukcesu. A jeśli wypracował sobie swoja pozycję własnymi rękami, na pewno znaleźli się Saiyanie, którzy, tylko z powodu jego krwi, stawali mu na drodze. Skąd jednak to pytanie? Czemu tak szybko przeszedł na temat na tyle personalny. Skąd tyle swobody w stosunku do zwykłej nastolatki. Nie dość, że dzieliła ich różnica wieku, to jeszcze rangi, to wojskowej jak społecznej. A jednak on od razu chciał wdać się w osobiste, głębokie tematy. Czemu? Może właśnie dlatego, że sam poczuł na własnej krwi niesprawiedliwą politykę społeczną na Vegecie? I może jego filozofią było wyrównywać szanse?
Vulfila uznała, że ten Saiyanin chyba pogrywał sobie z nią. I prawie uwierzyła już w tę swoją teorię, gdyby nie mina, z jaką wypowiadał kolejne słowa. Jego twarz spochmurniała, oczy zmatowiły się, a wargi zwęziły. Zwykły, złośliwy Sayian, śmiałby się jej w oczy, spostrzegłszy, że jest tylko półkrwi. Nie patrzyłby z taką powagą.
Panna Rogozin czuła na sobie presję spojrzenia Takeo. Musiała jakoś odpowiedzieć, choć była całkiem zbita z tropu. Nawet zrobiło jej się trochę przykro, choć niewiele z tego, co powiedział, miało z nią związek. Żal jej się zrobiło, bo od razu uznała, że mówił o sobie, nie o niej. I swoich przeżyciach. A jednak trochę zagrał jej na nerwach, więc dała ponieść się swojej impulsywności.
- Nie. – odpowiedziała pewnie, buńczucznie patrząc mu w oczy. Nie odrywała od niego swojego spojrzenia. Wyglądała przy tym, jakby próbowała wkroczyć do jego umysłu, wwiercając się przez oczy. – Ja nigdy nie byłam gnębiona. A wiesz czemu? – założyła ręce przed sobą, znowu stanęła w bojowej pozie, z nogami rozstawionymi szeroko. Jej ogon wirował wściekle. – Bo samemu wybiera się, czy jest się drapieżnikiem czy ofiarą. Ja jestem drapieżnikiem, inaczej jaki byłby ze mnie Saiyan? – prawie krzyknęła, nie miarkując się wcale, choć zdawała sobie sprawę z tego, że te słowa mogą urazić Takeo.
Vulfila mówiła szczerze. Wprawdzie spotkała się w swoim życiu z dyskryminacją nawet na Ziemi, ale nigdy w dużym stopniu. Ale nie zawsze było to tylko jej wyborem. Raczej splotem korzystnych okoliczności, z jakich sobie nie zdawała sprawy.
Przede wszystkim na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądała na Halfa, więc na pewno część potencjalnych dręczycieli nie wyłowiło jej z tłumu.
Po drugie przystąpiła do Akademii mając szesnaście lat. W tym wieku nie była już obiektem szyderstw, szczególnie też dlatego, że była dziewczyną i nie brakowało jej urody. Kobiety rzadziej traktowały się jawnie obraźliwie, więc koleżanki raczej jej nie dokuczały, a chłopcy widzieli jako obiekt całkiem innego zainteresowania. Przez cały zresztą czas Koszarowy musiał pilnować jej jak oczka w głowie. Nie dopuszczał do niej żadnego chłopaka, a jeśli spostrzegł, że ktoś kręcił się w jej towarzystwie, natychmiast spuszczał mu taki łomot, że chłopak natychmiast odpuszczał. Akurat w tym zakresie Panna Rogozin faktycznie czuła się dyskryminowana przez swojego Mistrza, ale o tym absolutnie nie chciała wspominać Takeo.
Poza tym Vulfila zawsze odznaczała się dość czupurnym charakterem. Jeśli już usłyszała za swoimi plecami jakiś nieprzyjemny komentarz, nie pozostawała dłużna. A nawet, za naukami swojego Mistrza, łoiła tych, który okazali się słabsi. „Lepiej zaryzykować i w najgorszym razie dostać omłot niż pozwolić sobie na takie komentarze”, pomyślała. Nie miała litości w tego typu kwestiach. A jeśli okazywała się znacznie słabsza, planowała zemstę. Zdarzało jej się napuszczać na kogoś Koszarowego pod byle pretekstem. Albo wpuścić kogoś w pułapkę przy wszystkich członkach Akademii a na koniec wyśmiać publicznie. Kiedyś doprowadziła pewnego chłopaka do płaczu, kiedy na zbiorowym spotkaniu z okazji przemówienia Króla został znaleziony na dziedzińcu ze spuszczonymi spodniami, zaklinowany pomiędzy ławkę a korzeń drzewa. Kto chciałby zadzierać z taką dziewczyną? Wstyd był dla napastnika podwójny.
W ostateczności pozostawali Vulfili jej znajomi. Nie zadawała się z nikim słabszym od siebie. Raziel był dla niej jak starszy brat, do którego biegła z każdym problemem. Osiem nigdy nie odmawiała, jeśli chodziło o sianie sprawiedliwości. A Eve, ach Eve, ona zawsze miała dobre rady. Ona i jej wspaniała babcia.
- Skoro Pan pyta, Takeosan, to znaczy, że sam Pan doskonale wie, że można tu też znaleźć pewne skarby, nawet na pustkowiu. W końcu po co tu oboje jesteśmy? – odpowiedziała wymijająco, nie chcąc wchodzić głębiej w żaden wątek. Im więcej mówiła, tym więcej mogła zdradzić, nawet bezwiednie. Starała się za to odbić piłeczkę i zagrać w ciemno. Czasem się opłacało, bo przecież wcale nie wiedziała, co Takeo roi na tym bezludziu.
Drugie zaś pytanie Takeo spadło na Halfke jak grom z jasnego nieba. Czego jak czego, ale tego się nie spodziewała. Odchyliła się do tyłu, wpuszczając do płuc powietrze. Poczuła się urażona, choć nie miała ku temu w zasadzie żadnych powodów. Przez chwilę nawet nie nadążała za jego tokiem myślenia. „A co ma piernik do wiatraka”, myślała. Dopiero po pewnym czasie zaczęła łączyć puzelki w jedną całość. On sam był Halfem, a te, co nie żadną tajemnicą, były gnębione i dyskryminowane na Vegecie. Potrafiła nawet wyobrazić sobie, że on, jako syn kogoś ważnego, ale Half, miał tym trudniejszą drogę do sukcesu. A jeśli wypracował sobie swoja pozycję własnymi rękami, na pewno znaleźli się Saiyanie, którzy, tylko z powodu jego krwi, stawali mu na drodze. Skąd jednak to pytanie? Czemu tak szybko przeszedł na temat na tyle personalny. Skąd tyle swobody w stosunku do zwykłej nastolatki. Nie dość, że dzieliła ich różnica wieku, to jeszcze rangi, to wojskowej jak społecznej. A jednak on od razu chciał wdać się w osobiste, głębokie tematy. Czemu? Może właśnie dlatego, że sam poczuł na własnej krwi niesprawiedliwą politykę społeczną na Vegecie? I może jego filozofią było wyrównywać szanse?
Vulfila uznała, że ten Saiyanin chyba pogrywał sobie z nią. I prawie uwierzyła już w tę swoją teorię, gdyby nie mina, z jaką wypowiadał kolejne słowa. Jego twarz spochmurniała, oczy zmatowiły się, a wargi zwęziły. Zwykły, złośliwy Sayian, śmiałby się jej w oczy, spostrzegłszy, że jest tylko półkrwi. Nie patrzyłby z taką powagą.
Panna Rogozin czuła na sobie presję spojrzenia Takeo. Musiała jakoś odpowiedzieć, choć była całkiem zbita z tropu. Nawet zrobiło jej się trochę przykro, choć niewiele z tego, co powiedział, miało z nią związek. Żal jej się zrobiło, bo od razu uznała, że mówił o sobie, nie o niej. I swoich przeżyciach. A jednak trochę zagrał jej na nerwach, więc dała ponieść się swojej impulsywności.
- Nie. – odpowiedziała pewnie, buńczucznie patrząc mu w oczy. Nie odrywała od niego swojego spojrzenia. Wyglądała przy tym, jakby próbowała wkroczyć do jego umysłu, wwiercając się przez oczy. – Ja nigdy nie byłam gnębiona. A wiesz czemu? – założyła ręce przed sobą, znowu stanęła w bojowej pozie, z nogami rozstawionymi szeroko. Jej ogon wirował wściekle. – Bo samemu wybiera się, czy jest się drapieżnikiem czy ofiarą. Ja jestem drapieżnikiem, inaczej jaki byłby ze mnie Saiyan? – prawie krzyknęła, nie miarkując się wcale, choć zdawała sobie sprawę z tego, że te słowa mogą urazić Takeo.
Vulfila mówiła szczerze. Wprawdzie spotkała się w swoim życiu z dyskryminacją nawet na Ziemi, ale nigdy w dużym stopniu. Ale nie zawsze było to tylko jej wyborem. Raczej splotem korzystnych okoliczności, z jakich sobie nie zdawała sprawy.
Przede wszystkim na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądała na Halfa, więc na pewno część potencjalnych dręczycieli nie wyłowiło jej z tłumu.
Po drugie przystąpiła do Akademii mając szesnaście lat. W tym wieku nie była już obiektem szyderstw, szczególnie też dlatego, że była dziewczyną i nie brakowało jej urody. Kobiety rzadziej traktowały się jawnie obraźliwie, więc koleżanki raczej jej nie dokuczały, a chłopcy widzieli jako obiekt całkiem innego zainteresowania. Przez cały zresztą czas Koszarowy musiał pilnować jej jak oczka w głowie. Nie dopuszczał do niej żadnego chłopaka, a jeśli spostrzegł, że ktoś kręcił się w jej towarzystwie, natychmiast spuszczał mu taki łomot, że chłopak natychmiast odpuszczał. Akurat w tym zakresie Panna Rogozin faktycznie czuła się dyskryminowana przez swojego Mistrza, ale o tym absolutnie nie chciała wspominać Takeo.
Poza tym Vulfila zawsze odznaczała się dość czupurnym charakterem. Jeśli już usłyszała za swoimi plecami jakiś nieprzyjemny komentarz, nie pozostawała dłużna. A nawet, za naukami swojego Mistrza, łoiła tych, który okazali się słabsi. „Lepiej zaryzykować i w najgorszym razie dostać omłot niż pozwolić sobie na takie komentarze”, pomyślała. Nie miała litości w tego typu kwestiach. A jeśli okazywała się znacznie słabsza, planowała zemstę. Zdarzało jej się napuszczać na kogoś Koszarowego pod byle pretekstem. Albo wpuścić kogoś w pułapkę przy wszystkich członkach Akademii a na koniec wyśmiać publicznie. Kiedyś doprowadziła pewnego chłopaka do płaczu, kiedy na zbiorowym spotkaniu z okazji przemówienia Króla został znaleziony na dziedzińcu ze spuszczonymi spodniami, zaklinowany pomiędzy ławkę a korzeń drzewa. Kto chciałby zadzierać z taką dziewczyną? Wstyd był dla napastnika podwójny.
W ostateczności pozostawali Vulfili jej znajomi. Nie zadawała się z nikim słabszym od siebie. Raziel był dla niej jak starszy brat, do którego biegła z każdym problemem. Osiem nigdy nie odmawiała, jeśli chodziło o sianie sprawiedliwości. A Eve, ach Eve, ona zawsze miała dobre rady. Ona i jej wspaniała babcia.
Re: Pustkowie
Nie Cze 21, 2015 2:25 am
Miał rację - dziewczyna wiedziała dużo więcej, niźli mówiła, słowa odnośnie pustkowia tylko upewniły w tym Halfa. *Więc Ziemia nie zmieniła się za bardzo, huh? Bardzo dobrze, szanse na spotkanie Safa i Kisy rosną...* Powiedział w myślach, po czym zrozumiał, że także został po części przejrzany i nie mógł dłużej ciągnąć jej za język, co skwitował niemym zaklęciem.
- Masz rację, Eve. Co nieco wiem, choć nadal chciałbym prosić o Twą pomoc, jak tylko zakończymy ćwiczenia. - Postanowił więc przełożyć tę rozmowę na później, gdy ona bardziej mu zaufa. Nadal również nie reagował na głupiutką propozycję zaplecenia warkocza - jego włosy, spięte w niedbały kucyk, miały swój urok i tego Takeo postanowił się trzymać, nie było sensu, żeby je zmieniać, szczególnie, że pieczołowicie pracował, by odtworzyć je w nienaruszonym stanie po powrocie z piekła. Przy okazji oczekiwania na odpowiedź na drugie pytanie, starał się dyskretnie badać swoje ciało. Coraz bardziej się do niego przyzwyczajał, choć nadal bardzo różniło się od tego, które posiadał wcześniej, jako połowiczny Saiya-jin. To posiadało w sobie większy potencjał, ale i więcej ukrytej złości, jakby coś w genach podjudzało go do pełnej manifestacji mocy. *Pewnie słynny Instynkt Anioła. Muszę zacząć pomagać.* Uśmiechnął się do siebie i wrócił wzrokiem do oczu ciemnowłosej.
Odpowiedź dziewczyny na pytanie o akademię, dosłownie wgniotła mnie w ziemię, niczym uderzenie samego trenera podczas lat jako kadet. Zwalony z nóg, siedziałem na ziemi w wielkim szoku i analizowałem to, co powiedziała. Z jednej strony cieszyłem się jak głupi - znajomość takich przeciwieństw zapowiadała się naprawdę interesująco, mogli uczyć się od siebie na wzajem, wspierać i wymieniać wiedzą, hamować popędy - napawało mnie to radością. Ale z drugiej strony... Może miała rację. Gdybym postąpił tak jak ona, czy moja historia potoczyłaby się lepiej? Nie straciłbym swojej dawnej mocy, nie zginąłbym aż 2 razy? Moje dziedzictwo może nie byłoby anonimowe, wnuczęta byłyby dumnymi wojownikami, dumą Vegety, a nie wyrzutkami na Ziemi, z czego jedno nie byłoby w pełni człowiekiem? A... A moja żona ciągle by żyła... Chowając twarz w dłoniach, oddychałem ciężko, nie mogłem powstrzymać napływających do mnie negatywnych emocji, jakby podburzanych i wzmacnianych przez moją aurę, która delikatnie rosła, stawała się bezwiednie gęstsza. A w moim mózgu pojawiła się scena, która już raz sprawiła, że straciłem nad sobą kontrolę...
Cóż za piękny, słoneczny dzień, prawda Kochanie? – Zapytał wysoki Half niższą Saiyankę, uwieszoną mu na ramieniu. Oboje w elitarnych pancerzach, wędrowali sobie po parku, który błyszczał, oświetlany ze wszystkich stron.
- Masz rację, Najdroższy. Masz całkowitą rację, prócz maleńkiego szczególiku. Jest noc. – Uśmiechnęła się słodko w chwili, gdy blask księżyca oświetlił jej przecudną, jasną twarz, gładką, jak u niemowlęcia.
- Oj tam, oj tam, przesadzasz, Słodziutka. – Wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu. Przez głowę przeleciało mu ze sto myśli na temat wykorzystania ów sytuacji, żadna z nich nie była bynajmniej grzeczna, lecz w tym samym momencie przypomniał sobie o tym, że jego Ukochana była stanie błogosławionym. Westchnął więc ciężko i tylko mocniej objął ją ramieniem, przyciskając do siebie. Jednakże, jak to zwykle bywa, sielanka nigdy nie trwa długo.
Zaskoczyli parę, było ich trzech. W jednym chłopak rozpoznał swojego byłego trenera – obecnie jednego ze znajomych w Elicie. Towarzyszyło mu dwóch niskoklasowców. Cała trójca wyraźnie miała coś do tych dwojga.
- Panowie, czym moglibyśmy... – Łuup! Mężczyzna oberwał pięścią w zęby, co odrzuciło go w tył na parę metrów i wbiło w ścianę pobliskiego budynku.
- Co wy wyprawiacie, Satsujin?! Zostawcie mojego męża w spokoju! – Krzyknęła czarnowłosa kobieta z dużym brzuchem, mając zdziwienie na twarzy i łzy w oczach. W mig oprawca stanął tuż przed nią, oblizując lubieżnie wargi i mówiąc do reszty:
- Zajmijcie się halfskim ścierwem. Jego żoneczka jest moja. - Puścił jej oczko i złapał mocno za nadgarstek, obracając tyłem do siebie i przyciskając do swojego ciała. - To co, będziesz grzecznie współpracować, czy mamy was na przemian torturować?
- Ani mi się waż jej tknąć, Satsujin! - Długowłosy spierał się właśnie z dwoma oponentami i krzyczał do napastnika, który widocznie trzymał jego żonę jako zakładnika. Czego ty u diabła ode mnie chcesz?!
- Dobrze wiesz. Brudnokrwisty w armi? W ELICIE? To są chyba jakieś jaja. Pokażę ci, gdzie twoje miejsce. W grobie, tuż koło twojej żony i brudnego bękarta! - Z tymi słowami wytworzył cienką strużkę ki wokół swojego palca i przejechał szybkim ruchem po jej gardle, przez co krew trysnęła na jego twarz. Gdy oblizał ją z górnej wargi, wlepił oczy w broniącym się mężczyźnie i odrzucił umierającą kobietę na twardy chodnik. - I co mi teraz zrobisz? - Zrobił kilka kroków w przód i ponownie wbił mu pięść w brzuch...
Ciężki, urywany oddech roznosił się echem po pustkowiu, mocne uderzenia nogami sprawiały, że ziemia lekko drżała, zaś wirujące KI, choć słabe, wpływało na pogodę i sprawiło jej załamanie. Zaczął padać mocny deszcz, po chwili grad, który głucho odbijał się od mokrej gleby. W oddali słychać było grzmoty, lecz one nie zagłuszyły krzyku, przypominającego ryk rannego zwierzęcia. Całe ciało Takeo pulsowało, gdy ten podnosił się z ziemi i spojrzał nienawistnym, szkarłatnym wzrokiem w stojącą w pewnej odległości niewiastę.
- Teraz rozumiem... - Jego cichy, bezuczuciowy szept brzmiał, jakby wwiercał się wprost do mózgu. - Muszę przeprawiać się przez życie za pomocą gwałtu i pożogi, jak prawdziwy Saiya-jin, inaczej nie przetrwam... Dzięki za radę, dziewczynko. - Odszedł od niej na kilka kroków, na tyle potężnych, że porobił niewielkie kratery, po czym stanął przy skale, chwycił ją oburącz i uderzył z całej siły. Głową.
- Dlaczego?! Dlaczego nie mogłem być taki, jak ty przed chwilą powiedziałaś, że byłaś?! Dlaczego musiałem przez to stracić rodzinę?! - Emocje wzmacniały KI, KI zaś wzmacniało gniew. Aura rosła, gęstniała, wydzielało się coraz więcej mocy. Pogoda była coraz bardziej kiepska, a gniew wojownika nie umniejszał się, dopóki...
...Padłem ze zmęczenia. Kompletnie nie rozumiałem, co we mnie wstąpiło, oddychałem ciężko, nie mogłem zebrać w sobie żadnych sił. Dziewczyna pewnie zwiała, nie miałem na tyle energii, by podnieść głowę i ją tam zobaczyć, dlatego poddałem się swojemu ciału i po prostu leżałem, patrząc jak kulki gradu spadają i uderzają mnie. To nie bolało, tylko serce.
- Masz rację, Eve. Co nieco wiem, choć nadal chciałbym prosić o Twą pomoc, jak tylko zakończymy ćwiczenia. - Postanowił więc przełożyć tę rozmowę na później, gdy ona bardziej mu zaufa. Nadal również nie reagował na głupiutką propozycję zaplecenia warkocza - jego włosy, spięte w niedbały kucyk, miały swój urok i tego Takeo postanowił się trzymać, nie było sensu, żeby je zmieniać, szczególnie, że pieczołowicie pracował, by odtworzyć je w nienaruszonym stanie po powrocie z piekła. Przy okazji oczekiwania na odpowiedź na drugie pytanie, starał się dyskretnie badać swoje ciało. Coraz bardziej się do niego przyzwyczajał, choć nadal bardzo różniło się od tego, które posiadał wcześniej, jako połowiczny Saiya-jin. To posiadało w sobie większy potencjał, ale i więcej ukrytej złości, jakby coś w genach podjudzało go do pełnej manifestacji mocy. *Pewnie słynny Instynkt Anioła. Muszę zacząć pomagać.* Uśmiechnął się do siebie i wrócił wzrokiem do oczu ciemnowłosej.
Odpowiedź dziewczyny na pytanie o akademię, dosłownie wgniotła mnie w ziemię, niczym uderzenie samego trenera podczas lat jako kadet. Zwalony z nóg, siedziałem na ziemi w wielkim szoku i analizowałem to, co powiedziała. Z jednej strony cieszyłem się jak głupi - znajomość takich przeciwieństw zapowiadała się naprawdę interesująco, mogli uczyć się od siebie na wzajem, wspierać i wymieniać wiedzą, hamować popędy - napawało mnie to radością. Ale z drugiej strony... Może miała rację. Gdybym postąpił tak jak ona, czy moja historia potoczyłaby się lepiej? Nie straciłbym swojej dawnej mocy, nie zginąłbym aż 2 razy? Moje dziedzictwo może nie byłoby anonimowe, wnuczęta byłyby dumnymi wojownikami, dumą Vegety, a nie wyrzutkami na Ziemi, z czego jedno nie byłoby w pełni człowiekiem? A... A moja żona ciągle by żyła... Chowając twarz w dłoniach, oddychałem ciężko, nie mogłem powstrzymać napływających do mnie negatywnych emocji, jakby podburzanych i wzmacnianych przez moją aurę, która delikatnie rosła, stawała się bezwiednie gęstsza. A w moim mózgu pojawiła się scena, która już raz sprawiła, że straciłem nad sobą kontrolę...
Cóż za piękny, słoneczny dzień, prawda Kochanie? – Zapytał wysoki Half niższą Saiyankę, uwieszoną mu na ramieniu. Oboje w elitarnych pancerzach, wędrowali sobie po parku, który błyszczał, oświetlany ze wszystkich stron.
- Masz rację, Najdroższy. Masz całkowitą rację, prócz maleńkiego szczególiku. Jest noc. – Uśmiechnęła się słodko w chwili, gdy blask księżyca oświetlił jej przecudną, jasną twarz, gładką, jak u niemowlęcia.
- Oj tam, oj tam, przesadzasz, Słodziutka. – Wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu. Przez głowę przeleciało mu ze sto myśli na temat wykorzystania ów sytuacji, żadna z nich nie była bynajmniej grzeczna, lecz w tym samym momencie przypomniał sobie o tym, że jego Ukochana była stanie błogosławionym. Westchnął więc ciężko i tylko mocniej objął ją ramieniem, przyciskając do siebie. Jednakże, jak to zwykle bywa, sielanka nigdy nie trwa długo.
Zaskoczyli parę, było ich trzech. W jednym chłopak rozpoznał swojego byłego trenera – obecnie jednego ze znajomych w Elicie. Towarzyszyło mu dwóch niskoklasowców. Cała trójca wyraźnie miała coś do tych dwojga.
- Panowie, czym moglibyśmy... – Łuup! Mężczyzna oberwał pięścią w zęby, co odrzuciło go w tył na parę metrów i wbiło w ścianę pobliskiego budynku.
- Co wy wyprawiacie, Satsujin?! Zostawcie mojego męża w spokoju! – Krzyknęła czarnowłosa kobieta z dużym brzuchem, mając zdziwienie na twarzy i łzy w oczach. W mig oprawca stanął tuż przed nią, oblizując lubieżnie wargi i mówiąc do reszty:
- Zajmijcie się halfskim ścierwem. Jego żoneczka jest moja. - Puścił jej oczko i złapał mocno za nadgarstek, obracając tyłem do siebie i przyciskając do swojego ciała. - To co, będziesz grzecznie współpracować, czy mamy was na przemian torturować?
- Ani mi się waż jej tknąć, Satsujin! - Długowłosy spierał się właśnie z dwoma oponentami i krzyczał do napastnika, który widocznie trzymał jego żonę jako zakładnika. Czego ty u diabła ode mnie chcesz?!
- Dobrze wiesz. Brudnokrwisty w armi? W ELICIE? To są chyba jakieś jaja. Pokażę ci, gdzie twoje miejsce. W grobie, tuż koło twojej żony i brudnego bękarta! - Z tymi słowami wytworzył cienką strużkę ki wokół swojego palca i przejechał szybkim ruchem po jej gardle, przez co krew trysnęła na jego twarz. Gdy oblizał ją z górnej wargi, wlepił oczy w broniącym się mężczyźnie i odrzucił umierającą kobietę na twardy chodnik. - I co mi teraz zrobisz? - Zrobił kilka kroków w przód i ponownie wbił mu pięść w brzuch...
Ciężki, urywany oddech roznosił się echem po pustkowiu, mocne uderzenia nogami sprawiały, że ziemia lekko drżała, zaś wirujące KI, choć słabe, wpływało na pogodę i sprawiło jej załamanie. Zaczął padać mocny deszcz, po chwili grad, który głucho odbijał się od mokrej gleby. W oddali słychać było grzmoty, lecz one nie zagłuszyły krzyku, przypominającego ryk rannego zwierzęcia. Całe ciało Takeo pulsowało, gdy ten podnosił się z ziemi i spojrzał nienawistnym, szkarłatnym wzrokiem w stojącą w pewnej odległości niewiastę.
- Teraz rozumiem... - Jego cichy, bezuczuciowy szept brzmiał, jakby wwiercał się wprost do mózgu. - Muszę przeprawiać się przez życie za pomocą gwałtu i pożogi, jak prawdziwy Saiya-jin, inaczej nie przetrwam... Dzięki za radę, dziewczynko. - Odszedł od niej na kilka kroków, na tyle potężnych, że porobił niewielkie kratery, po czym stanął przy skale, chwycił ją oburącz i uderzył z całej siły. Głową.
- Dlaczego?! Dlaczego nie mogłem być taki, jak ty przed chwilą powiedziałaś, że byłaś?! Dlaczego musiałem przez to stracić rodzinę?! - Emocje wzmacniały KI, KI zaś wzmacniało gniew. Aura rosła, gęstniała, wydzielało się coraz więcej mocy. Pogoda była coraz bardziej kiepska, a gniew wojownika nie umniejszał się, dopóki...
...Padłem ze zmęczenia. Kompletnie nie rozumiałem, co we mnie wstąpiło, oddychałem ciężko, nie mogłem zebrać w sobie żadnych sił. Dziewczyna pewnie zwiała, nie miałem na tyle energii, by podnieść głowę i ją tam zobaczyć, dlatego poddałem się swojemu ciału i po prostu leżałem, patrząc jak kulki gradu spadają i uderzają mnie. To nie bolało, tylko serce.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Nie Cze 21, 2015 10:53 am
Vulfila stanęła jak wryta. Cofnęła się o krok, kiedy mężczyzna siadł na gołej ziemi i schował twarz w dłoniach. „Chyba przegięłam…” – przeszło jej przez myśl. Przypatrywała się towarzyszowi z wielkimi oczami. Usta wciągnęła do środka i przygryzła. Nie odzywała się słowem, gotowa do ucieczki gdyby tylko coś jej zagrażało.
Wtem na szczerym pustkowiu w środku lata runął deszcz, a nawet grad. Chmury przybyły prawie znikąd. Vulfila zasłoniła głowę rękami, żeby te irytujące małe kawałeczki lodu nie uderzały tak denerwująco w głowę. „Jak to, skąd?” – ogoniasta zastanawiała się, nic z tego nie rozumiejąc. Takeo bardzo ja niepokoił, a raczej to, co wywoływał. Nie widziała czegoś takiego do tej pory.
Gdzieś w tle rozbrzmiał piorun, a Takeo zaryczał jak dzikie, ranione stworzenie. „Zdecydowanie przegięłaś!!” – Vulfila krzyczała do siebie w myślach. Kto by pomyślał, że mężczyzna tak się wścieknie? Cofnęła się jeszcze o kilka kroków do tyłu, stawiając je niepewnie. Nie wiedziała już, czym mogłaby go jeszcze bardziej rozjuszyć.
Słowa Takeo sprawiły, że Vulfilę pokryła gęsia skórka. To zdecydowanie nie było normalne, jak się zachowywał, jak mówił i co wywoływał. Miał w sobie ogromne pokłady żalu, a jednocześnie wyrażał się, choć przyznał ogoniastej rację, jakby miał ochotę zniszczyć ją za tę siłę psychiczną, jaką w sobie miała i jakiej jemu brakowało. A przy okazji te efekty klimatyczne- chmury, pioruny, grad. Czy aż tak silni są elitarni wojownicy Vegety, że mogą panować nad pogodą? Kolejne słowa obcego wcale nie uspokoiły młodej wojowniczki. Wręcz przeciwnie. Zaczęła zastanawiać się, od czego ten tu osobnik chce zacząć gwałt i pożogę, a skoro w okolicy była tylko ona sama, poważnie rozważała, czy nie odlecieć daleko stąd, póki jeszcze może.
Nagle Takeo uderzył głową w skałę i kontynuował pełny żalu i wyrzutu monolog. Vulfila, całkiem zbita z tropu, patrzyła na niego biernie, czekając na to, co stanie się dalej. „Stracił rodzinę? Był ofiarą nękania. Czemu mi o tym mówi?” – zachodziła w głowę, nie mogąc odnaleźć żądnego sensownego wytłumaczenia. Nie miała też w tym momencie szansy dłużej się nad tym zastanowić. Za bardzo ją zaszokował, by mogła jakoś odnieść się do jego słów.
I wtedy Takeo padł na kolana, a następnie na ziemię, twarz wykręcając na bok w przeciwnym do niej kierunku. Niepogoda nie ustępowała, ale nastała swego rodzaju niepokojąca cisza. Vufila stanęła jak wryta. Oczami wodziła tylko to na wojownika to na swoje buty. Czasem rozglądała się wokoło w bezmyślnym stanie. Jej ogon tańczył za plecami, wskazując na dużą niepewność. Nigdy jeszcze nie spotkała się z czymś takim. Nie była jednak tchórzem, więc nie uciekła jeszcze, choć oczywiście miała w zwyczaju zapobiegać nieszczęśliwym sytuacjom, w końcu była dziewczyną i musiała o siebie zadbać, więc gdyby tylko Takeo jakoś ją zaatakował, pewnie odleciałaby na bezpieczną odległość. Ucieszka w takiej sytuacji byłaby najgorszym, co mogłaby zrobić. W końcu kto by powstrzymał tego dziwnego saiyana?
Po chwili wahania podbiegła jednak czym prędzej do mężczyzny, który nie dawał znaku życia. Przewróciła go na plecy i spojrzała na niego drżąco. Czy nic mu się nie stało? Zerknęła na jego ciało, a potem na twarz i czoło, gdzie pozostał mu ślad po uderzeniu.
- Takeosan, Takeosan! – krzyczała przerażona, nie wiedziała, co robić w tej sytuacji. – Czy nic Panu nie jest? Proszę się odezwać! – panikowała. Przyklęknęła przy nieprzytomnym, nie zważając na to, czy nie porysuje sobie nagich kolan od ostrych kamieni na pustynnej powierzchni. Rękami złapała go za głowę, obracając w swoją stronę. – Takeosan, proszę się nie obrażać, ja tylko tak palnęłam. Wcale tak nie myślę, jak powiedziałam. Ja może jestem buńczuczna, ale moi przyjaciele wcale nie są, choć są Halfami i radzą sobie jakoś z przykrymi komentarzami pełnokrwistych saiyan. I … to przecież nie ma znaczenia, czy ktoś cię gnębi czy nie. Jak walczysz o swoje marzenia, zawsze znajdziesz drogę do sukcesu, a dyskryminacja nie ma tu żadnego znaczenia. Może miał Pan cholernego pecha w życiu? Może spotkał Pan gorszych Saiyan niż ja. Proszę się ze mną nie porównywać! Zrobił Pan na pewno wszystko co tylko mógł i wybrał najlepiej w sytuacji, w jakiej się Pan znalazł! – pocieszała go jak mogła, choć wcale nie wiedziała, czy mężczyzna ją słyszy i czy nie plecie bez sensu. Tak naprawdę zastanawiała się, co z nim zrobić. Chyba należało zabrać go do lekarza, byle szybko. Tylko czy lecieć do szpitala czy najpierw do Aleksandra?
„Oh, tato mnie zabijeeee…” – jęczała w myślach, bo już wiedziała, że dostanie burę od Rogozina, jeśli przyprowadzi tego dziwnego typa. Podobnie było jak sprowadzała do domu różne chore zwierzęta. Raz nawet Higher Dragona i wtedy przekroczyła pewną granicę cierpliwości swego przybranego ojca. Aleksander kazał jej zabierać to zwierzę do weterynarza i nie zawracać mu więcej głowy. Co powie na prawie dwumetrowego saiyana, który uderzył się głową w skałę?!
CC: Ja czekam na to, czy mi odpowiesz. Jeszcze nie lece do Aleksandra.
Wtem na szczerym pustkowiu w środku lata runął deszcz, a nawet grad. Chmury przybyły prawie znikąd. Vulfila zasłoniła głowę rękami, żeby te irytujące małe kawałeczki lodu nie uderzały tak denerwująco w głowę. „Jak to, skąd?” – ogoniasta zastanawiała się, nic z tego nie rozumiejąc. Takeo bardzo ja niepokoił, a raczej to, co wywoływał. Nie widziała czegoś takiego do tej pory.
Gdzieś w tle rozbrzmiał piorun, a Takeo zaryczał jak dzikie, ranione stworzenie. „Zdecydowanie przegięłaś!!” – Vulfila krzyczała do siebie w myślach. Kto by pomyślał, że mężczyzna tak się wścieknie? Cofnęła się jeszcze o kilka kroków do tyłu, stawiając je niepewnie. Nie wiedziała już, czym mogłaby go jeszcze bardziej rozjuszyć.
Słowa Takeo sprawiły, że Vulfilę pokryła gęsia skórka. To zdecydowanie nie było normalne, jak się zachowywał, jak mówił i co wywoływał. Miał w sobie ogromne pokłady żalu, a jednocześnie wyrażał się, choć przyznał ogoniastej rację, jakby miał ochotę zniszczyć ją za tę siłę psychiczną, jaką w sobie miała i jakiej jemu brakowało. A przy okazji te efekty klimatyczne- chmury, pioruny, grad. Czy aż tak silni są elitarni wojownicy Vegety, że mogą panować nad pogodą? Kolejne słowa obcego wcale nie uspokoiły młodej wojowniczki. Wręcz przeciwnie. Zaczęła zastanawiać się, od czego ten tu osobnik chce zacząć gwałt i pożogę, a skoro w okolicy była tylko ona sama, poważnie rozważała, czy nie odlecieć daleko stąd, póki jeszcze może.
Nagle Takeo uderzył głową w skałę i kontynuował pełny żalu i wyrzutu monolog. Vulfila, całkiem zbita z tropu, patrzyła na niego biernie, czekając na to, co stanie się dalej. „Stracił rodzinę? Był ofiarą nękania. Czemu mi o tym mówi?” – zachodziła w głowę, nie mogąc odnaleźć żądnego sensownego wytłumaczenia. Nie miała też w tym momencie szansy dłużej się nad tym zastanowić. Za bardzo ją zaszokował, by mogła jakoś odnieść się do jego słów.
I wtedy Takeo padł na kolana, a następnie na ziemię, twarz wykręcając na bok w przeciwnym do niej kierunku. Niepogoda nie ustępowała, ale nastała swego rodzaju niepokojąca cisza. Vufila stanęła jak wryta. Oczami wodziła tylko to na wojownika to na swoje buty. Czasem rozglądała się wokoło w bezmyślnym stanie. Jej ogon tańczył za plecami, wskazując na dużą niepewność. Nigdy jeszcze nie spotkała się z czymś takim. Nie była jednak tchórzem, więc nie uciekła jeszcze, choć oczywiście miała w zwyczaju zapobiegać nieszczęśliwym sytuacjom, w końcu była dziewczyną i musiała o siebie zadbać, więc gdyby tylko Takeo jakoś ją zaatakował, pewnie odleciałaby na bezpieczną odległość. Ucieszka w takiej sytuacji byłaby najgorszym, co mogłaby zrobić. W końcu kto by powstrzymał tego dziwnego saiyana?
Po chwili wahania podbiegła jednak czym prędzej do mężczyzny, który nie dawał znaku życia. Przewróciła go na plecy i spojrzała na niego drżąco. Czy nic mu się nie stało? Zerknęła na jego ciało, a potem na twarz i czoło, gdzie pozostał mu ślad po uderzeniu.
- Takeosan, Takeosan! – krzyczała przerażona, nie wiedziała, co robić w tej sytuacji. – Czy nic Panu nie jest? Proszę się odezwać! – panikowała. Przyklęknęła przy nieprzytomnym, nie zważając na to, czy nie porysuje sobie nagich kolan od ostrych kamieni na pustynnej powierzchni. Rękami złapała go za głowę, obracając w swoją stronę. – Takeosan, proszę się nie obrażać, ja tylko tak palnęłam. Wcale tak nie myślę, jak powiedziałam. Ja może jestem buńczuczna, ale moi przyjaciele wcale nie są, choć są Halfami i radzą sobie jakoś z przykrymi komentarzami pełnokrwistych saiyan. I … to przecież nie ma znaczenia, czy ktoś cię gnębi czy nie. Jak walczysz o swoje marzenia, zawsze znajdziesz drogę do sukcesu, a dyskryminacja nie ma tu żadnego znaczenia. Może miał Pan cholernego pecha w życiu? Może spotkał Pan gorszych Saiyan niż ja. Proszę się ze mną nie porównywać! Zrobił Pan na pewno wszystko co tylko mógł i wybrał najlepiej w sytuacji, w jakiej się Pan znalazł! – pocieszała go jak mogła, choć wcale nie wiedziała, czy mężczyzna ją słyszy i czy nie plecie bez sensu. Tak naprawdę zastanawiała się, co z nim zrobić. Chyba należało zabrać go do lekarza, byle szybko. Tylko czy lecieć do szpitala czy najpierw do Aleksandra?
„Oh, tato mnie zabijeeee…” – jęczała w myślach, bo już wiedziała, że dostanie burę od Rogozina, jeśli przyprowadzi tego dziwnego typa. Podobnie było jak sprowadzała do domu różne chore zwierzęta. Raz nawet Higher Dragona i wtedy przekroczyła pewną granicę cierpliwości swego przybranego ojca. Aleksander kazał jej zabierać to zwierzę do weterynarza i nie zawracać mu więcej głowy. Co powie na prawie dwumetrowego saiyana, który uderzył się głową w skałę?!
CC: Ja czekam na to, czy mi odpowiesz. Jeszcze nie lece do Aleksandra.
Re: Pustkowie
Nie Cze 21, 2015 2:47 pm
Z braku jakichkolwiek sił, leżał niby nieprzytomny i słuchał, co mówiła do niego dziewczyna. Zdziwiła go trochę troska o niego, w końcu był obcym, który widocznie sprawiał zagrożenie, a ona zmartwiła się, czy czegoś sobie nie zrobił.
- Naprawdę... Interesująca z ciebie młoda dama... Każdy by zwiał... - Powiedział, robiąc dłuższe pauzy na odkaszlnięcia. Spróbował się lekko uśmiechnąć, jednak wyszedł mu tylko bardzo dziwny grymas. Takeo począł się zastanawiać, dlaczego tak go to nagle ubodło, co w niego wstąpiło. Zawsze cichy i spokojny, nagle wybuchł niespotykanym gniewem. I jeszcze te oczy... Owszem, dostrzegł ów szkarłat w odbiciu stworzonym przez gęste krople deszczu spadającego z nieba - był tym przerażony, nie miał pojęcia, co się z nim działo. Jego zwykle przenikliwy i bardzo domyślny umysł zachowywał się jakby był za mgłą, mężczyzna czuł się zagubiony, nie mogąc zrozumieć swego stanu, więc postanowił na razie sobie odpuścić ten temat - znał zbyt dobrze swoje losy, by nie wiedzieć, że odpowiedź przyjdzie z czasem, zawsze tak było. "Spotkałeś złych Saiyan..." Tu Eve trafiła w sedno. Za jego czasów rasizm kwitł, dlatego Takeo próbował skrywać bycie połówką, logicznym było, że nie na długo, co spowodowało lawinę nieszczęść, śmierć wielu bliskich osób. Ale dość, w został aniołem nie po to, by roztrząsać swą przeszłość.
Z trudem podniosłem się i rozejrzałem wokoło, krzywiąc się lekko z bólu i podtrzymując głowę dłonią. Pustkowie wyglądało bardziej depresyjnie, niż wcześniej - skały miały w sobie wgłębienia od gradu, a przez chmury robiło się ciemniej i bardziej przerażająco, aż wzdrygnąłem się lekko. Nawet nie próbowałem wstać - może i zmusiłbym się do tego, ale nie powstrzymałbym towarzyszki przed powstrzymywaniem mnie, z góry odpuściłem tę walkę, w zamian za to zwróciłem się do niej, zaczynając kompletnie inny temat:
- O mnie chyba już wiesz więcej, niźli byś chciała, to może opowiesz coś o sobie? Choćby, jakie zadanie dostałaś na Ziemi? - Pomimo wszystkiego, nadal jej wierzyłem. Widząc, że nie sprawiałem jej żadnego zagrożenia, okłamywanie mnie nie miałoby sensu, choć od razu wolałem ją o tym zapewnić - I nie bój się. Jestem poza obiegiem Vegety od kilku lat, nic nikomu nie powiem. - Uśmiechnąłem się z bystrego wybrnięcia, w końcu nawet nie skłamałem - odkąd umarłem kilka lat temu, nie było mnie na planecie spowitej czerwoną pustynią.
Gdy spojrzał na swoje ubrania, ogarnęło go obrzydzenie. Spodnie podarły się w kilku miejscach, płaszcz nadawał się do prania, o ile na na śmietnik, kapelusz pogniótł się. *Będę wyglądał bardziej, weterańsko...* Uśmiechnął się pod nosem i założył na głowę nakrycie, po czym wysunął dłoń w stronę koleżanki.
- Pomogłabyś mi wstać? Trzeba by się zbierać z tego obskurnego miejsca, zapolować na coś do jedzenia, rozpalić ogień nad wodą. - Spojrzał na nią swym ciepłymi, błękitnymi oczami - nie było w nich żadnych pozostałości po szkarłatnym gniewie sprzed kilku chwil, jakby on w ogóle nie istniał.
- Naprawdę... Interesująca z ciebie młoda dama... Każdy by zwiał... - Powiedział, robiąc dłuższe pauzy na odkaszlnięcia. Spróbował się lekko uśmiechnąć, jednak wyszedł mu tylko bardzo dziwny grymas. Takeo począł się zastanawiać, dlaczego tak go to nagle ubodło, co w niego wstąpiło. Zawsze cichy i spokojny, nagle wybuchł niespotykanym gniewem. I jeszcze te oczy... Owszem, dostrzegł ów szkarłat w odbiciu stworzonym przez gęste krople deszczu spadającego z nieba - był tym przerażony, nie miał pojęcia, co się z nim działo. Jego zwykle przenikliwy i bardzo domyślny umysł zachowywał się jakby był za mgłą, mężczyzna czuł się zagubiony, nie mogąc zrozumieć swego stanu, więc postanowił na razie sobie odpuścić ten temat - znał zbyt dobrze swoje losy, by nie wiedzieć, że odpowiedź przyjdzie z czasem, zawsze tak było. "Spotkałeś złych Saiyan..." Tu Eve trafiła w sedno. Za jego czasów rasizm kwitł, dlatego Takeo próbował skrywać bycie połówką, logicznym było, że nie na długo, co spowodowało lawinę nieszczęść, śmierć wielu bliskich osób. Ale dość, w został aniołem nie po to, by roztrząsać swą przeszłość.
Z trudem podniosłem się i rozejrzałem wokoło, krzywiąc się lekko z bólu i podtrzymując głowę dłonią. Pustkowie wyglądało bardziej depresyjnie, niż wcześniej - skały miały w sobie wgłębienia od gradu, a przez chmury robiło się ciemniej i bardziej przerażająco, aż wzdrygnąłem się lekko. Nawet nie próbowałem wstać - może i zmusiłbym się do tego, ale nie powstrzymałbym towarzyszki przed powstrzymywaniem mnie, z góry odpuściłem tę walkę, w zamian za to zwróciłem się do niej, zaczynając kompletnie inny temat:
- O mnie chyba już wiesz więcej, niźli byś chciała, to może opowiesz coś o sobie? Choćby, jakie zadanie dostałaś na Ziemi? - Pomimo wszystkiego, nadal jej wierzyłem. Widząc, że nie sprawiałem jej żadnego zagrożenia, okłamywanie mnie nie miałoby sensu, choć od razu wolałem ją o tym zapewnić - I nie bój się. Jestem poza obiegiem Vegety od kilku lat, nic nikomu nie powiem. - Uśmiechnąłem się z bystrego wybrnięcia, w końcu nawet nie skłamałem - odkąd umarłem kilka lat temu, nie było mnie na planecie spowitej czerwoną pustynią.
Gdy spojrzał na swoje ubrania, ogarnęło go obrzydzenie. Spodnie podarły się w kilku miejscach, płaszcz nadawał się do prania, o ile na na śmietnik, kapelusz pogniótł się. *Będę wyglądał bardziej, weterańsko...* Uśmiechnął się pod nosem i założył na głowę nakrycie, po czym wysunął dłoń w stronę koleżanki.
- Pomogłabyś mi wstać? Trzeba by się zbierać z tego obskurnego miejsca, zapolować na coś do jedzenia, rozpalić ogień nad wodą. - Spojrzał na nią swym ciepłymi, błękitnymi oczami - nie było w nich żadnych pozostałości po szkarłatnym gniewie sprzed kilku chwil, jakby on w ogóle nie istniał.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Nie Cze 21, 2015 5:57 pm
Vulfili kamień spadł z serca, kiedy Takeo zaczął otwierać swoje oczy, spodziewała się jednak ujrzeć błękitne tęczówki, a ukazały jej się szkarłatne plamy. Aż odsunęła się od niego odruchowo, jak od chorego na jakąś zakaźną chorobę. Nie spodziewała się, że jego oczy zapłoną czerwienią. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziała. To było podobne do tego, co robił Hazard, kiedy się denerwował. Tylko jego światło było złote, jak i oczy oraz włosy.
A jednak najważniejsze, że obcemu wróciła przytomność. Jak wytłumaczyłaby się z tak dziwnej sytuacji, gdyby nagle umarł tu na środku pustyni z raną od uderzenia na czole? Żadnych świadków, żadnych dowodów, tylko jej słowo przeciwko tak jawnym oskarżeniom. Odetchnęła lekko. Za elitarnego mieszkańca Vegety dostałaby banicję lub karę śmierci jak nic. Przeturlała się z klęczek do pozycji siedzącej. Przetarła czoło ręką. Wypuściła głośno powietrze z płuc z ulgą. Dopiero teraz poczuła, jak nieprzyjemny był ten grad, który wciąż uderzał o jej skórę.
- Wyłącz proszę tę pogodę, bo robi mi się zimno. – skomentowała niezbyt pieszczotliwie, szczęśliwa, że nie musi zabierać go półprzytomnego do Aleksandra. – Tak na przyszłość… Uderzanie głową z rozmachem w skałę zwykle źle się kończy. – dodała szyderczo, trochę zła na tego obcego mężczyznę. Znowu wplątała się niechcący w kłopoty. Kim był ten saiyan, czego chciał i do czego jest zdolny? „Czemu to zawsze mnie trafiają się jakieś czubki?!” – pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.
O tak, wiedziała na dzień dobry zbyt wiele o tym saiyaninie. A jednocześnie wciąż za mało, żeby mieć jego pełny obraz. W żadnym razie nie była jednak skora do zwierzeń. W końcu kto wie, może gdzieś kiedyś przy kimś innym wybuchnie podobnie jak teraz i wypaple wszystko na jej temat, kiedy ona chciała koniecznie pozostać anonimowa.
- Przybyłam na Ziemię po ważne pliki, które chce mieć mój trener. Miałam już kiedyś do czynienia z ludźmi, więc wiem, jak się z nimi obchodzić. – wymyśliła na poczekaniu – A ja? Nic ciekawego. Jak widać… - zebrała się z ziemi, podpierając się obiema rękami. Otrzepała spodenki i bluzeczkę, wytrzepała ogonek i zmierzwiła sobie włosy. – Dwie ręce, dwie nogi, głowa, ogon. Jest takie powiedzenie tutaj na Ziemi: Koń jaki jest, każdy widzi. – skomentowała, choć oczywiście porównanie siebie do konia nie było najszczęśliwsze. Miała jednak nadzieję, że Takeo nie będzie drążył tego tematu.
„Nie bój się!” – Vulfila prychnęła w myślach, nie ufając Takeo za grosz. - Spoko, luzik. – odpowiedziała jednak, udając, że nie jest skrępowana zaistniałą sytuacja, choć wprawdzie była i to bardzo. – Długo już nie byłeś na Vegecie? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać. Chciała wiedzieć, co miał na myśli, mówiąc, że jest ‘poza obiegiem Vegety’? – Swoją drogą wybacz moją imper… imert… - zaczęła się jąkać, próbując wypowiedzieć słowo ‘impertynencję’, ale w końcu zrezygnowała z tego pomysłu – Wybacz moją ciekawskość, ale oczy ci zaszły krwią przed chwilą. Może powinieneś iść do lekarza? – zauważyła odnośnie koloru oczy mężczyzny, które niespodziewanie zmieniły kolor.
Vulfila podała rękę Takeo i pomogła mu wstać.
- Co? Ogień? Polowanie? Chcesz tu nocować? Dopiero ranek i w ogóle. – Vulfila zagryzła wargi, żeby się nie zaśmiać. – No co ty, nie będziemy tu rozbijać obozu. Tu nic nie ma poza kamieniami – kopnęła w pobliski kamień, aż ten potoczył się gdzieś daleko. Potem przyjrzała się ubraniu Takeo i skwasiła minę. – Tylko chyba najpierw musimy ci znaleźć jakieś nowe ubrania. Nie obraź się, ale wyglądasz jak menel. – złapała się za usta, spostrzegłszy, że znowu powiedziała o słowo za dużo. Cofnęła się nawet o krok, obawiając się kolejnego wybuchu ze strony Takeo. – To znaczy, ja tak nie myślę. Ludzie by tak myśleli. Wiesz, oni są trochę jak saiyanie, tylko straszne wypierdki. Można ich złoić nawet pstryknięciem palca. A ja mam wspaniały gust i na pewno pomogę ci wybrać coś modnego. – uśmiechnęła się na tę myśl. – Mam trochę kasy… - wyciągnęła z kieszeni kilka dolców. – Wystarczy nam na jakieś żarcie z KFC i jakiś tani hotel za miastem. Będziesz mógł się wyspać i wykąpać. – zaczęła liczyć kasę. Trochę jej zabraknie, to pewne, ale nie ma na świecie takiej rzeczy, jakiej Vulfila nie byłaby w stanie załatwić. – No a potem musisz mi powiedzieć, czego ode mnie potrzebujesz. To się zastanowię, jak to zdobyć.
Vulfila planowała już w głowie, co zrobi w najbliższym czasie, gdy jej uwagę przykuło jakies dziwne wrażenie KI. Wzniosła głowę do góry w kierunku, gdzie miała przeczucie, że coś się działo. I faktycznie, chmury przywołane jakiś czas temu nad Pustkowiami, oddalały się w szybkim tempie w stronę jakiegoś centrum. Zakręcały się w mały ogromny wir, ciemniejąc i grzmiąc groźnie. Pioruny waliły jak oszalałe, a na niebie tworzyło się coś na kształt małego tornada. Zdezorientowana Halfka rzuciła okiem na Takeo. „To nie on to powodował tym razem. To… Wszystko działo się tam, gdzie znajdowało się KI June i Red.”. Dzisiejszy dzień zwiastował coś niepokojącego. „Lecieć tam czy wręcz przeciwnie?” Zastanawiała się w myślach, ale przecież ostatnią rzeczą na świecie w tym momencie, której chciała, to spotkanie June. Czy to w celach pokojowych czy nie.
- Musimy stąd spadać jak najszybciej. – wyszeptała prawie niedosłyszalnie.
A jednak najważniejsze, że obcemu wróciła przytomność. Jak wytłumaczyłaby się z tak dziwnej sytuacji, gdyby nagle umarł tu na środku pustyni z raną od uderzenia na czole? Żadnych świadków, żadnych dowodów, tylko jej słowo przeciwko tak jawnym oskarżeniom. Odetchnęła lekko. Za elitarnego mieszkańca Vegety dostałaby banicję lub karę śmierci jak nic. Przeturlała się z klęczek do pozycji siedzącej. Przetarła czoło ręką. Wypuściła głośno powietrze z płuc z ulgą. Dopiero teraz poczuła, jak nieprzyjemny był ten grad, który wciąż uderzał o jej skórę.
- Wyłącz proszę tę pogodę, bo robi mi się zimno. – skomentowała niezbyt pieszczotliwie, szczęśliwa, że nie musi zabierać go półprzytomnego do Aleksandra. – Tak na przyszłość… Uderzanie głową z rozmachem w skałę zwykle źle się kończy. – dodała szyderczo, trochę zła na tego obcego mężczyznę. Znowu wplątała się niechcący w kłopoty. Kim był ten saiyan, czego chciał i do czego jest zdolny? „Czemu to zawsze mnie trafiają się jakieś czubki?!” – pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.
O tak, wiedziała na dzień dobry zbyt wiele o tym saiyaninie. A jednocześnie wciąż za mało, żeby mieć jego pełny obraz. W żadnym razie nie była jednak skora do zwierzeń. W końcu kto wie, może gdzieś kiedyś przy kimś innym wybuchnie podobnie jak teraz i wypaple wszystko na jej temat, kiedy ona chciała koniecznie pozostać anonimowa.
- Przybyłam na Ziemię po ważne pliki, które chce mieć mój trener. Miałam już kiedyś do czynienia z ludźmi, więc wiem, jak się z nimi obchodzić. – wymyśliła na poczekaniu – A ja? Nic ciekawego. Jak widać… - zebrała się z ziemi, podpierając się obiema rękami. Otrzepała spodenki i bluzeczkę, wytrzepała ogonek i zmierzwiła sobie włosy. – Dwie ręce, dwie nogi, głowa, ogon. Jest takie powiedzenie tutaj na Ziemi: Koń jaki jest, każdy widzi. – skomentowała, choć oczywiście porównanie siebie do konia nie było najszczęśliwsze. Miała jednak nadzieję, że Takeo nie będzie drążył tego tematu.
„Nie bój się!” – Vulfila prychnęła w myślach, nie ufając Takeo za grosz. - Spoko, luzik. – odpowiedziała jednak, udając, że nie jest skrępowana zaistniałą sytuacja, choć wprawdzie była i to bardzo. – Długo już nie byłeś na Vegecie? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać. Chciała wiedzieć, co miał na myśli, mówiąc, że jest ‘poza obiegiem Vegety’? – Swoją drogą wybacz moją imper… imert… - zaczęła się jąkać, próbując wypowiedzieć słowo ‘impertynencję’, ale w końcu zrezygnowała z tego pomysłu – Wybacz moją ciekawskość, ale oczy ci zaszły krwią przed chwilą. Może powinieneś iść do lekarza? – zauważyła odnośnie koloru oczy mężczyzny, które niespodziewanie zmieniły kolor.
Vulfila podała rękę Takeo i pomogła mu wstać.
- Co? Ogień? Polowanie? Chcesz tu nocować? Dopiero ranek i w ogóle. – Vulfila zagryzła wargi, żeby się nie zaśmiać. – No co ty, nie będziemy tu rozbijać obozu. Tu nic nie ma poza kamieniami – kopnęła w pobliski kamień, aż ten potoczył się gdzieś daleko. Potem przyjrzała się ubraniu Takeo i skwasiła minę. – Tylko chyba najpierw musimy ci znaleźć jakieś nowe ubrania. Nie obraź się, ale wyglądasz jak menel. – złapała się za usta, spostrzegłszy, że znowu powiedziała o słowo za dużo. Cofnęła się nawet o krok, obawiając się kolejnego wybuchu ze strony Takeo. – To znaczy, ja tak nie myślę. Ludzie by tak myśleli. Wiesz, oni są trochę jak saiyanie, tylko straszne wypierdki. Można ich złoić nawet pstryknięciem palca. A ja mam wspaniały gust i na pewno pomogę ci wybrać coś modnego. – uśmiechnęła się na tę myśl. – Mam trochę kasy… - wyciągnęła z kieszeni kilka dolców. – Wystarczy nam na jakieś żarcie z KFC i jakiś tani hotel za miastem. Będziesz mógł się wyspać i wykąpać. – zaczęła liczyć kasę. Trochę jej zabraknie, to pewne, ale nie ma na świecie takiej rzeczy, jakiej Vulfila nie byłaby w stanie załatwić. – No a potem musisz mi powiedzieć, czego ode mnie potrzebujesz. To się zastanowię, jak to zdobyć.
Vulfila planowała już w głowie, co zrobi w najbliższym czasie, gdy jej uwagę przykuło jakies dziwne wrażenie KI. Wzniosła głowę do góry w kierunku, gdzie miała przeczucie, że coś się działo. I faktycznie, chmury przywołane jakiś czas temu nad Pustkowiami, oddalały się w szybkim tempie w stronę jakiegoś centrum. Zakręcały się w mały ogromny wir, ciemniejąc i grzmiąc groźnie. Pioruny waliły jak oszalałe, a na niebie tworzyło się coś na kształt małego tornada. Zdezorientowana Halfka rzuciła okiem na Takeo. „To nie on to powodował tym razem. To… Wszystko działo się tam, gdzie znajdowało się KI June i Red.”. Dzisiejszy dzień zwiastował coś niepokojącego. „Lecieć tam czy wręcz przeciwnie?” Zastanawiała się w myślach, ale przecież ostatnią rzeczą na świecie w tym momencie, której chciała, to spotkanie June. Czy to w celach pokojowych czy nie.
- Musimy stąd spadać jak najszybciej. – wyszeptała prawie niedosłyszalnie.
Re: Pustkowie
Nie Cze 21, 2015 6:44 pm
Ta... Ta bezczelna młoda dziewczyna miała mnie za jakiegoś wariata! No, w sumie się jej nie dziwiłem, po takim wyskoku, ale odnosić się do mnie takim tonem, takimi słowami? Nieładnie, bardzo nieładnie.
- Nie potrzebuję opieki medycznej. I... nie zapominaj, do kogo mówisz, dziewczyno. - Odpysknąłem, podnosząc się z ziemi. Odszedłem od niej kilka kroków, rozciągając się i słuchając jak nawija o hotelach, kąpieli i moim 'menelskim' wyglądzie. Mając tego powyżej uszu, ułamałem mały kawałek skały i skoncentrowałem KI w palcu, po czym zacząłem rzeźbić ów kamyk. Gdy był już długi i ostry, niczym igła, wyrwałem sobie kilkanaście włosów, splotłem w pseudo-sznurki, po czym zabrałem się za zszywanie dziur w spodniach. Pf, jakbym potrzebował łóżek, czy sklepów z ubraniami. Jestem...byłem żołnierzem, wygody od zawsze były mi obce i nie planowałem tego zmieniać, nie istniała taka możliwość.
- Ty chyba także dawno nie byłaś na Vegecie, co? Żołnierz jest zawsze przygotowany na najgorsze, a jego najlepszym przyjacielem podczas misji, otaczająca fauna i flora. - Wyrecytowałem dumnie, po czym dodałem: - A nie jakieś świstki papieru... - Spojrzałem na nią spode łba, nie przestając precyzyjnie ruszać prowizoryczną igłą i nićmi. Nawet nie patrzyłem na to miejsce, a w moich ruchach przebijała się gracja, wyrafinowanie, dokładność, jak zresztą wszystko, co robiłem. Każde drgnięcie ciała, ruch dłonią, czy nawet oddech i westchnięcie - wszystko było zharmonizowane, jakby było częścią większego układu, mimo dodawania nowych czynności. Widać było, że nie robiłem niczego niepotrzebnego, nawet przypadkowego obrócenia głowy. Dodatkowo emanował ode mnie nieziemski spokój, zupełnie kontrastujący z wcześniejszą furią.
Skończywszy ze spodniami, Takeo zdjął płaszcz i pozostał jedynie w bawełnianej koszulce na ramiączka w kolorze anielskich piór. Nadal spadający grad uderzał jego skórę, lecz ten zdawał się tym w ogóle nie przejmować, bardziej interesowały go paskudnie wyglądającego, błotne plamy na nieskazitelnej czerni okrycia wierzchniego. Owszem, również czuł zimno, ale nie przeszkadzało mu ono w żadnym stopniu, dlatego machnął ręką na słowa Eve, odpowiedział jedynie "Nie przejmuj się. KI nie emanuje, niedługo się rozpogodzi, nie przerywając pracy. Z lekkim zakłopotaniem na twarzy, rozglądał się, aż nie pacnął się w głowę lekko i nie podniósł z ziemi kilku gradowych kulek, którymi zaczął szorować płaszcz.
- To z tym koniem całkiem niezłe, Eve, nie powiem. Ale skoro misja jest aż tak prosta, to po co siedzisz tu ze mną, jak możesz już dawno być w domu. Nie tęsknisz za rodziną na Vegecie? - Nie miał niczego zwodniczego na myśli, po prostu taki był z niego typ - dla tego halfa rodzina była najwyższą wartością.
No, gotowe. Co myślisz? - Zapytał po kilku minutach, nakładając ponownie płaszcz i zakładając lekko pognieciony kapelusz na plecy w taki sposób, że na klatce piersiowej wisiały sznurki. Jego twarz zdawała się być pogodna, jakby nic się niedawno nie stało. Inny człowiek, czy Saiyan nie potrafiłby sobie tego wyobrazić, ale Takeo zawsze był skryty, wolał trzymać emocje na wodzy. Ten wybuch był zupełnie nie po jego myśli, dlatego wewnątrz siebie postanowił, iż go przemilczy, nie poruszy tego tematu, zanalizuje go w zaciszu własnego umysłu.
- Pomówmy o twoim treningu, młoda damo. Wspomniałaś, że nie jesteś dobrym strategiem i to właśnie chciałbym zmienić. Wiem, że z tego punktu jest to bardzo mało prawdopodobne i możesz się śmiać, ale nie jest to niemożliwe. Na początek powinnaś skupić się na zmniejszeniu marnowania własnej wytrzymałości. Widziałaś, jak szyłem? Żadnych zbędnych ruchów, tylko to, co konieczne. W walce jest tak samo - gdy utrzymasz wytrzymałość na wysokim poziomie, możesz wytrzymać dużo dłużej, może nawet wygrywać z silniejszym przeciwnikiem poprzez wymęczenie go. Sądzę, że praca nad tym będzie idealnym początkiem naszej współpracy. - Uśmiechnął się lekko, lecz zobaczył jej wzdrygnięcie i dziwne zmieszanie. Potem usłyszał jej słowa, a uśmiech mu zbladł. W tym momencie żałował, że nie umie ponownie wyczuwać KI, choć obserwacja otoczenia wystarczyła, by zrozumiał, że działo się źle. Postanowił nie pytać o co chodziło dokładniej, najwyraźniej liczył się czas, dlatego tylko kiwnął głową i rzekł - Jestem zaraz za tobą.
OCC: Jak będziesz się przenosić, automatycznie idę za tobą.
- Nie potrzebuję opieki medycznej. I... nie zapominaj, do kogo mówisz, dziewczyno. - Odpysknąłem, podnosząc się z ziemi. Odszedłem od niej kilka kroków, rozciągając się i słuchając jak nawija o hotelach, kąpieli i moim 'menelskim' wyglądzie. Mając tego powyżej uszu, ułamałem mały kawałek skały i skoncentrowałem KI w palcu, po czym zacząłem rzeźbić ów kamyk. Gdy był już długi i ostry, niczym igła, wyrwałem sobie kilkanaście włosów, splotłem w pseudo-sznurki, po czym zabrałem się za zszywanie dziur w spodniach. Pf, jakbym potrzebował łóżek, czy sklepów z ubraniami. Jestem...byłem żołnierzem, wygody od zawsze były mi obce i nie planowałem tego zmieniać, nie istniała taka możliwość.
- Ty chyba także dawno nie byłaś na Vegecie, co? Żołnierz jest zawsze przygotowany na najgorsze, a jego najlepszym przyjacielem podczas misji, otaczająca fauna i flora. - Wyrecytowałem dumnie, po czym dodałem: - A nie jakieś świstki papieru... - Spojrzałem na nią spode łba, nie przestając precyzyjnie ruszać prowizoryczną igłą i nićmi. Nawet nie patrzyłem na to miejsce, a w moich ruchach przebijała się gracja, wyrafinowanie, dokładność, jak zresztą wszystko, co robiłem. Każde drgnięcie ciała, ruch dłonią, czy nawet oddech i westchnięcie - wszystko było zharmonizowane, jakby było częścią większego układu, mimo dodawania nowych czynności. Widać było, że nie robiłem niczego niepotrzebnego, nawet przypadkowego obrócenia głowy. Dodatkowo emanował ode mnie nieziemski spokój, zupełnie kontrastujący z wcześniejszą furią.
Skończywszy ze spodniami, Takeo zdjął płaszcz i pozostał jedynie w bawełnianej koszulce na ramiączka w kolorze anielskich piór. Nadal spadający grad uderzał jego skórę, lecz ten zdawał się tym w ogóle nie przejmować, bardziej interesowały go paskudnie wyglądającego, błotne plamy na nieskazitelnej czerni okrycia wierzchniego. Owszem, również czuł zimno, ale nie przeszkadzało mu ono w żadnym stopniu, dlatego machnął ręką na słowa Eve, odpowiedział jedynie "Nie przejmuj się. KI nie emanuje, niedługo się rozpogodzi, nie przerywając pracy. Z lekkim zakłopotaniem na twarzy, rozglądał się, aż nie pacnął się w głowę lekko i nie podniósł z ziemi kilku gradowych kulek, którymi zaczął szorować płaszcz.
- To z tym koniem całkiem niezłe, Eve, nie powiem. Ale skoro misja jest aż tak prosta, to po co siedzisz tu ze mną, jak możesz już dawno być w domu. Nie tęsknisz za rodziną na Vegecie? - Nie miał niczego zwodniczego na myśli, po prostu taki był z niego typ - dla tego halfa rodzina była najwyższą wartością.
No, gotowe. Co myślisz? - Zapytał po kilku minutach, nakładając ponownie płaszcz i zakładając lekko pognieciony kapelusz na plecy w taki sposób, że na klatce piersiowej wisiały sznurki. Jego twarz zdawała się być pogodna, jakby nic się niedawno nie stało. Inny człowiek, czy Saiyan nie potrafiłby sobie tego wyobrazić, ale Takeo zawsze był skryty, wolał trzymać emocje na wodzy. Ten wybuch był zupełnie nie po jego myśli, dlatego wewnątrz siebie postanowił, iż go przemilczy, nie poruszy tego tematu, zanalizuje go w zaciszu własnego umysłu.
- Pomówmy o twoim treningu, młoda damo. Wspomniałaś, że nie jesteś dobrym strategiem i to właśnie chciałbym zmienić. Wiem, że z tego punktu jest to bardzo mało prawdopodobne i możesz się śmiać, ale nie jest to niemożliwe. Na początek powinnaś skupić się na zmniejszeniu marnowania własnej wytrzymałości. Widziałaś, jak szyłem? Żadnych zbędnych ruchów, tylko to, co konieczne. W walce jest tak samo - gdy utrzymasz wytrzymałość na wysokim poziomie, możesz wytrzymać dużo dłużej, może nawet wygrywać z silniejszym przeciwnikiem poprzez wymęczenie go. Sądzę, że praca nad tym będzie idealnym początkiem naszej współpracy. - Uśmiechnął się lekko, lecz zobaczył jej wzdrygnięcie i dziwne zmieszanie. Potem usłyszał jej słowa, a uśmiech mu zbladł. W tym momencie żałował, że nie umie ponownie wyczuwać KI, choć obserwacja otoczenia wystarczyła, by zrozumiał, że działo się źle. Postanowił nie pytać o co chodziło dokładniej, najwyraźniej liczył się czas, dlatego tylko kiwnął głową i rzekł - Jestem zaraz za tobą.
OCC: Jak będziesz się przenosić, automatycznie idę za tobą.
- GośćGość
Re: Pustkowie
Nie Cze 21, 2015 11:54 pm
Do Vulf:
"Yo, jak tatulek? Nie miałam racji? Należą mi się przeprosiny, klękaj, albo zginiesz jak Ci saiyanie sprzed chwili na Orbicie. Podobno nie lubisz demonów, a teraz obcujesz z jednym? Nie ładnie. Ale ja nie o tym. Pilnuj Hazarda lepiej, bo strasznie tulaśny się zrobił na Vegecie, szczególnie do mnie."
Re: Pustkowie
Pon Cze 22, 2015 1:43 am
Halfka Vulfila i były half saiyan Takeo przełamali już pierwsze lody. Udzielanie wskazówek strategicznych na to wskazywało. Lecz ich jakże codzienna konwersacja została w pewnym momencie przerwana przez..
Przebijającą się przez chmury kapsułę. Czymś takim zwykle podróżują saiyanie, co nie zapowiadało dobrych wieści.. Nie mniej jednak tor lotu kapsuły wskazywał iż trafi ona bardzo blisko Vulfili. Tak blisko by trafić centralnie w nią, tak więc wypadałoby usunąć się z tego toru.. w jakiś sposób.
Niezależnie czy kapsuła trafiła w skałę czy zaliczyła miękkie lądowanie na plecach kadetki, nastąpiło coś nieoczekiwanego. Ten środek transportu bowiem się nie otworzył. Nastąpiła usterka i ktokolwiek w niej siedział w tym momencie zdany był na łaskę Vulfili i Takeo. Szyba była całkowicie zmętniona i nie dało się do niej wejrzeć. Jak zachowają się w obliczu potencjalnego niebezpieczeństwa?
OOC:
W następnym poście możecie opisac sposób dostania się, bądź rozwalenia kapsuły. Możecie się też naradzić fabularnie, wówczas odpiszę po podjętej decyzji.
Przebijającą się przez chmury kapsułę. Czymś takim zwykle podróżują saiyanie, co nie zapowiadało dobrych wieści.. Nie mniej jednak tor lotu kapsuły wskazywał iż trafi ona bardzo blisko Vulfili. Tak blisko by trafić centralnie w nią, tak więc wypadałoby usunąć się z tego toru.. w jakiś sposób.
Niezależnie czy kapsuła trafiła w skałę czy zaliczyła miękkie lądowanie na plecach kadetki, nastąpiło coś nieoczekiwanego. Ten środek transportu bowiem się nie otworzył. Nastąpiła usterka i ktokolwiek w niej siedział w tym momencie zdany był na łaskę Vulfili i Takeo. Szyba była całkowicie zmętniona i nie dało się do niej wejrzeć. Jak zachowają się w obliczu potencjalnego niebezpieczeństwa?
OOC:
W następnym poście możecie opisac sposób dostania się, bądź rozwalenia kapsuły. Możecie się też naradzić fabularnie, wówczas odpiszę po podjętej decyzji.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Pon Cze 22, 2015 11:02 pm
Vulfila uciszyła się, słysząc upomnienie z ust Takeo. Faktycznie rozpędziła się zanadto w swoich słowach. Chłopak nie miał czystej krwi i nie zachowywał się jak typowy przedstawiciel elity, ale wciąż stał przed nią wyżej w hierarchii, więc powinna zachować wobec niego więcej dystansu. Po swoim długim monologu zachowała ciszę. Wchłaniała jego uwagi bez komentarza. Usiadła naprzeciw obcego po turecku i przyglądała się jego pracy z nieukrywanym zaciekawieniem. Oczywiście wiedziała, co robi, Alexander też zszywał jej kiedyś spodnie, choć na pewno nie wyszło mu to tak zgrabnie jak saiyaninowi. Zaciekawiło ją to, jak prowizorycznie szył, choć sama nie wiedziała, co ją w tym tak pociągało. Patrzyła na każdy ruch jego ręki, taki płynny i wprawiony. Tworzący swoistą literkę S. Powoli odpływała przy tym myślami. Nawet nie słuchała już dalszych jego uwag. To przez niepokój, jaki wisiał w powietrzu. Początkowo sądziła, że to niebezpieczne miejsce wywołuje nieprzyjemne doznania. Czuła presję, by jak najszybciej stąd odlecieć, bo June była w pobliżu. A jednak mimo, że wydawało jej się, jakby z każdą kolejną minutą coraz wyraźniej widziała cień demonicy za swoimi plecami, musiała przyznać, że to jednak coś innego powodowało u niej tę melancholię. I choć nie nie składało się to w żadną logiczną całość, odnosiła szczere wrażenie, że to przez Takeo działo się z nią coś nieswojego. Czy to jego aura? A może chorobliwie blada cera. Było w nim coś niesaiyańskiego, choć wyglądał jak saiyanin. A może chodziło tu o jego wcześniejszy wybuch i omdlenie? Czy też wręcz przeciwnie, właśnie ten spokój, z jakim teraz szył?
„Nie tęsknisz za rodziną na Vegecie?” – zapytał nagle Takeo, wytrącając Vulfilę z zamyślenia. Wzniosła wzrok do góry i spojrzała mu w oczy. Patrzył na nią z góry, niebieskimi, prawie kryształowymi oczami. Jego gęste, czarne włosy rozwiewały się na wietrze. Teraz wydawał się jeszcze wyższy niż Panna Rogozin, jakby dzieliła ich różnica co najmniej dwudziestu lat.
To działo się tak bardzo dawno, że Vulfila ledwie rozpoznawała już twarze i kształty. Cały obraz w jej pamięci zamazywał się, jakby ktoś przewijał stary film na VHS z mnóstwem zakłóceń obrazu, pomijając losow niektóre fragmenty.
- Hahaha! – chichotała na głos, biegnąc przez łąki… ale nie takie, jak na Ziemi, inne. – Hahah, nie dogonis mnie! – rechotała perliście, a goniło ją jakieś zabawne stworzenie. Ni to pies ni to higher dragon.
Nagle scena przewinęła się do przodu. Nastrój zmienił się diametralnie. Żal i smutek ogarnął Vulfilę. Szlochała spazmatycznie. Klęczała na kolanach w swojej prześlicznej, różowej sukieneczce z koronkowymi wykończeniami, mając całe brudne rajstopki. Ogon wystawał jej spod spódnicy, ale teraz był skryty w gęstej trawie. A naprzeciw… siedział on.
Nosił płaszcz, a spod niego wyłaniało się umięśnione, saiyańskie ciało w kombinezonie z Vegety. Miał czarne, gęste włosy. Wręcz nieujarzmione, związane jak zawsze gumką. Oraz oczy koloru lazurowego wybrzeża. Siedział po turecku, a w rękach trzymał igłę z nitką. Trzymał ją profesjonalnie w głosniach. Krążył nią, zataczając eski. Zszywał jakąś szmaciankę, z której główki wychodziły kłębki waty. Vulfila patrzyła na to z mokrymi od łez oczami. Tak bardzo bała się, że lalka już nigdy nie będzie taka sama.
- Jak będziesz tak broiła, to kiedyś ją całkowicie zniszczysz. – komentował mężczyzna, starszy od niej o dobrych piętnaście lat. – A wujek nigdy nie zabierze cię już do domu.
Gdy już skończył, wstał i podszedł do dziewczynki. Wzniosła wzrok do góry i spojrzała mu w oczy. Patrzył na nią z góry, niebieskimi, prawie kryształowymi oczami. Jego gęste, czarne włosy rozwiewały się na wietrze. Ukucnął naprzeciwko niej, żeby móc spojrzeć jej w oczy. Wytarł jej łezki spod oczu kciukiem, a w ręce wepchnął lalkę.
- Nie tęsknisz za rodziną na Vegecie? – zapytał pół żartem pół serio, po czym pogłaskał ciemnobrązową czuprynę dziewczynki, która nic nie mówiła, bo przyglądała się swojej zabawce. Wyglądała jak nowa.
- Dzienkujem, Takeo. – odpowiedziała, pociągając jeszcze raz nosem.
Vulfila zaniemówiła. Zamrugała oczami, wybudzając się z tego wspomnienia. Na całym ciele wystąpił jej dreszcz. Podniosła głowę do góry, żeby spojrzeć na rozmówcę. To był on. Te same oczy, te sam e usta, nos, włosy. To musiał być on. Tylko… gdzie to było, kiedy?
Zastanawiała się nad tym przez krótką chwilę, gdy całkiem niespodziewanie usłyszała w swojej głowie głos. Był jej dobrze znany, kobiety i wężowy. Vulfila zerwała się z miejsca przerażona. Złapała się za głowę i ścisnęła. Czy jej już całkiem miesza się w głowie? Wydawało jej się, że June do niej przemawia. Panna Rogozin zaczęła rozglądać się panicznie wokoło, co mogło dla Takeo wyglądać jak całkowite szaleństwo.
- Ujawnij się, Pomiocie! – krzyczała, myśląc, że June kryje się za którąś skałą.
Jaki demon? O czym ona mówiła? O sobie? O Red? No bo przecież nie o Takeo. Vulfila znała go i wiedziała, że musiał być z Vegety. Nie był demonem.
- Nie wiem o czym mówisz, wiedźmo!- krzyczała, zaczynając dyszeć i denerwować się zaistniałą sytuacją. Cos tu było nie tak. Wszystko ją przerosło. - Tak, nienawidzę wszystkich demonów, tak samo jak ciebie, wstrętna Plugawico. – krzyczała dalej, już tak bardzo zdenerwowana, że zaczęła dyszeć. Uwaga odnośnie Hazarda ubodła ją tak bardzo, że aż zacisnęła usta i pięści. Poczuła, jakby demonica wymierzyła jej siarczysty policzek na odległość. Trafiła w najczulszy punkt. Halfka nie miała jednak czasu teraz tego roztrząsać. Za bardzo była poruszona i zdezorientowana.
- Takeo, musimy stąd uciekać. – powiedziała, łapiąc mężczyznę rozgorączkowana za ramiona – Tu się dzieje coś złego. Wytłumaczę ci wszystko później.
OCC: Trening stop
„Nie tęsknisz za rodziną na Vegecie?” – zapytał nagle Takeo, wytrącając Vulfilę z zamyślenia. Wzniosła wzrok do góry i spojrzała mu w oczy. Patrzył na nią z góry, niebieskimi, prawie kryształowymi oczami. Jego gęste, czarne włosy rozwiewały się na wietrze. Teraz wydawał się jeszcze wyższy niż Panna Rogozin, jakby dzieliła ich różnica co najmniej dwudziestu lat.
- Muzyka:
To działo się tak bardzo dawno, że Vulfila ledwie rozpoznawała już twarze i kształty. Cały obraz w jej pamięci zamazywał się, jakby ktoś przewijał stary film na VHS z mnóstwem zakłóceń obrazu, pomijając losow niektóre fragmenty.
- Hahaha! – chichotała na głos, biegnąc przez łąki… ale nie takie, jak na Ziemi, inne. – Hahah, nie dogonis mnie! – rechotała perliście, a goniło ją jakieś zabawne stworzenie. Ni to pies ni to higher dragon.
Nagle scena przewinęła się do przodu. Nastrój zmienił się diametralnie. Żal i smutek ogarnął Vulfilę. Szlochała spazmatycznie. Klęczała na kolanach w swojej prześlicznej, różowej sukieneczce z koronkowymi wykończeniami, mając całe brudne rajstopki. Ogon wystawał jej spod spódnicy, ale teraz był skryty w gęstej trawie. A naprzeciw… siedział on.
Nosił płaszcz, a spod niego wyłaniało się umięśnione, saiyańskie ciało w kombinezonie z Vegety. Miał czarne, gęste włosy. Wręcz nieujarzmione, związane jak zawsze gumką. Oraz oczy koloru lazurowego wybrzeża. Siedział po turecku, a w rękach trzymał igłę z nitką. Trzymał ją profesjonalnie w głosniach. Krążył nią, zataczając eski. Zszywał jakąś szmaciankę, z której główki wychodziły kłębki waty. Vulfila patrzyła na to z mokrymi od łez oczami. Tak bardzo bała się, że lalka już nigdy nie będzie taka sama.
- Jak będziesz tak broiła, to kiedyś ją całkowicie zniszczysz. – komentował mężczyzna, starszy od niej o dobrych piętnaście lat. – A wujek nigdy nie zabierze cię już do domu.
Gdy już skończył, wstał i podszedł do dziewczynki. Wzniosła wzrok do góry i spojrzała mu w oczy. Patrzył na nią z góry, niebieskimi, prawie kryształowymi oczami. Jego gęste, czarne włosy rozwiewały się na wietrze. Ukucnął naprzeciwko niej, żeby móc spojrzeć jej w oczy. Wytarł jej łezki spod oczu kciukiem, a w ręce wepchnął lalkę.
- Nie tęsknisz za rodziną na Vegecie? – zapytał pół żartem pół serio, po czym pogłaskał ciemnobrązową czuprynę dziewczynki, która nic nie mówiła, bo przyglądała się swojej zabawce. Wyglądała jak nowa.
- Dzienkujem, Takeo. – odpowiedziała, pociągając jeszcze raz nosem.
Vulfila zaniemówiła. Zamrugała oczami, wybudzając się z tego wspomnienia. Na całym ciele wystąpił jej dreszcz. Podniosła głowę do góry, żeby spojrzeć na rozmówcę. To był on. Te same oczy, te sam e usta, nos, włosy. To musiał być on. Tylko… gdzie to było, kiedy?
Zastanawiała się nad tym przez krótką chwilę, gdy całkiem niespodziewanie usłyszała w swojej głowie głos. Był jej dobrze znany, kobiety i wężowy. Vulfila zerwała się z miejsca przerażona. Złapała się za głowę i ścisnęła. Czy jej już całkiem miesza się w głowie? Wydawało jej się, że June do niej przemawia. Panna Rogozin zaczęła rozglądać się panicznie wokoło, co mogło dla Takeo wyglądać jak całkowite szaleństwo.
- Ujawnij się, Pomiocie! – krzyczała, myśląc, że June kryje się za którąś skałą.
Jaki demon? O czym ona mówiła? O sobie? O Red? No bo przecież nie o Takeo. Vulfila znała go i wiedziała, że musiał być z Vegety. Nie był demonem.
- Nie wiem o czym mówisz, wiedźmo!- krzyczała, zaczynając dyszeć i denerwować się zaistniałą sytuacją. Cos tu było nie tak. Wszystko ją przerosło. - Tak, nienawidzę wszystkich demonów, tak samo jak ciebie, wstrętna Plugawico. – krzyczała dalej, już tak bardzo zdenerwowana, że zaczęła dyszeć. Uwaga odnośnie Hazarda ubodła ją tak bardzo, że aż zacisnęła usta i pięści. Poczuła, jakby demonica wymierzyła jej siarczysty policzek na odległość. Trafiła w najczulszy punkt. Halfka nie miała jednak czasu teraz tego roztrząsać. Za bardzo była poruszona i zdezorientowana.
- Takeo, musimy stąd uciekać. – powiedziała, łapiąc mężczyznę rozgorączkowana za ramiona – Tu się dzieje coś złego. Wytłumaczę ci wszystko później.
OCC: Trening stop
Re: Pustkowie
Wto Cze 23, 2015 3:40 pm
Takeo przyglądał się z uwagą zmianami nastroju dziewczyny Cały czas siedząc po turecku, obserwował, jak spuszcza z tonu, wpada w niepokój połączony z melancholią, by później wystraszyć się nie na żarty. Nie dopytywał się o powody ów przemian, nie chciał być zbytnio wścibski - jak Eve będzie chciała, to powie mu, co się stało. Póki co, cieszył się, że nie skomentowała jego stroju, który nie wyglądał zbyt elegancko, chociaż był praktyczny. Niestety, anioł już ustabilizował swoje ciało - dzięki treningowi - na tyle, że nie mógł zmieniać jego właściwości, na przykład odnowić ubrań. Poza tym, robienie tego przy towarzyszce mogłoby doprowadzić do dziwnych nieporozumień, a póki co wolałby tego uniknąć, zważywszy na to, że mogłaby go przebić paznokciem, nie łamiąc go sobie przy tym. Dlatego właśnie jedynie przyglądał się jej zmaganiom z prywatnymi odczuciami i oczekiwał na jakikolwiek gest w jego stronę. Gdy powtórzyła, żeby uciekać, poderwał się z ziemi i kiwnął głową, gotowy, lecz nagle jego zmysły wychwyciły świst, podobny do tego, który spowodowała dziewczyna wcześniej, wyrywając go z drzemkimedytacji, lecz głośniejszy i jakby zbliżający się. W ostatniej chwili zdążył poderwać głowę do góry, by w czas zorientować się, że na wojowniczkę leci kapsuła saiyańska.
- Uważaj! - Krzyknął, odpychając ją dłońmi, jednocześnie samemu uskakując z miejsca uderzenia.
Gdy chmura kurzu powstała w wyniku wbicia się statku w ziemię, opadła, rozpoznałem jednoosobowy pojazd kosmiczny, którym poruszali się nasi rodacy. Był... dużo nowocześniejszy, niż zapamiętałem, więc westchnąłem ciężko nad prędkością rozwoju technologicznego w dzisiejszych czasach, jednocześnie przypatrując się swojemu zepsutemu komunikatorowi.
- To twoi? - Zapytałem Eve, choć po sposobie przylotu i jej nie ogarnięciu tego, że w ogóle lecą, domyślałem się negatywnej odpowiedzi. Na wszelki wypadek zacząłem koncentrować KI i uniosłem dłonie ułożone w gardę obronną, by móc zareagować i odpowiedzieć ogniem, nie spuszczałem także wzroku z okrągłego statku. Po chwili jednak zauważyłem, że istota, która się tam znajdowała, została najpewniej zatrzaśnięta ze względu na twarde lądowanie. *O, Kami, co za 'fachowcy' robią te nowe statki...* Pomyślał i ponownie zwrócił się do koleżanki: *Co robimy?"
OCC: Sorry, że krótko, mało czasu, nauka and stuff.
OCC2: I wyszło na to, że nic nie zrobiliśmy.
- Uważaj! - Krzyknął, odpychając ją dłońmi, jednocześnie samemu uskakując z miejsca uderzenia.
Gdy chmura kurzu powstała w wyniku wbicia się statku w ziemię, opadła, rozpoznałem jednoosobowy pojazd kosmiczny, którym poruszali się nasi rodacy. Był... dużo nowocześniejszy, niż zapamiętałem, więc westchnąłem ciężko nad prędkością rozwoju technologicznego w dzisiejszych czasach, jednocześnie przypatrując się swojemu zepsutemu komunikatorowi.
- To twoi? - Zapytałem Eve, choć po sposobie przylotu i jej nie ogarnięciu tego, że w ogóle lecą, domyślałem się negatywnej odpowiedzi. Na wszelki wypadek zacząłem koncentrować KI i uniosłem dłonie ułożone w gardę obronną, by móc zareagować i odpowiedzieć ogniem, nie spuszczałem także wzroku z okrągłego statku. Po chwili jednak zauważyłem, że istota, która się tam znajdowała, została najpewniej zatrzaśnięta ze względu na twarde lądowanie. *O, Kami, co za 'fachowcy' robią te nowe statki...* Pomyślał i ponownie zwrócił się do koleżanki: *Co robimy?"
OCC: Sorry, że krótko, mało czasu, nauka and stuff.
OCC2: I wyszło na to, że nic nie zrobiliśmy.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Wto Cze 23, 2015 7:51 pm
Takeo odepchnął Vulfilę, która padła na ramię jak szmaciana lalka. Dobrze, że nie zaparła się mięśniami, bo okazałoby się, że mężczyzna nie byłby w stanie ruszyć jej z miejsca. Dziewczyna była jednak na tyle zdezorientowana, że z łatwością runęła na ramię. Kilka centymetrów i byłaby nieźle pokiereszowana, ponieważ dokładnie w to samo miejsce uderzyła kapsuła z Vegety, ryjąc głęboki rów na długość kilku metrów. Wzburzyła przy tym kurz i porozrzucała wokoło kawałki ziemi, posypując zarówno Halfkę jak i demona. Podziałało to jednak dość otrzeźwiająco na Pannę Rogozin. Podniosła się na rękach i otrzepała włosy, ruszając szybko głową w prawo i lewo. Przez chwile przestała myśleć o June, Hazardzie i wspomnieniu związanym ze swoim towarzyszem. Spojrzała za to niedowierzająco na to, co leżało już przed nią.
„Co jeszcze zdarzy się dzisiejszego dnia? Przez dwa lata nic, a dzisiaj nadrabiam zaległości?” – rzuciła do siebie w myślach
Vulfila zebrała się na nogi i znowu złapała się rękami za głowę. Kto to mógł być? Chyba tylko Koszarowy, żeby zabrać ją z Ziemi. Tylko co ona mu powie? Przecież właśnie nakłamała Takeo, ważnemu członkowi elity, więc jej trener może dowiedzieć się prawdy. Lub wydusić to z niej szybko kopem w brzuch. Chyba… że … wszystko zrzuci na Hazarda, porozmawia z Takeo na boku, a Koszarowemu nakłamie ile się tylko da. Mogło… Musiało się udać. Najpierw Panna Rogozin próbowała jednak wyczuć, czy rozpoznaje KI tego, kto znajdował się w środku i jak silne było. Może dałoby to jej jakiekolwiek wskazówki.
- Musimy spadać stąd jak najszybciej, zanim June to przyjdzie czy też… wyjdzie z ukrycia. – zawyrokowała Vulfila. – Nie wiem, kto to. – dodała z czystym sumieniem. – Mam nadzieję, że to mój trener. Jeśli nie on… To… mam tylko nadzieję, że nie najeźdźca. – stwierdziła, wskakując na kapsułę. Podskoczyła kilka razy na drzwiczkach sprawdzając, czy mechanizm puści. – Nie możemy zniszczyć kapsuły, bo ktoś wewnątrz może doznać szkody. Najlepiej byłoby wyrwać drzwi od naszej strony. – stwierdziła, klękając przy szybce. Przetarła ją ręką. – Ej ty, kimkolwiek jesteś, zapukaj, jeśli mnie słyszysz! – krzyknęła, waląc ręką w drzwiczki.
Vulfila nie obawiała się żadnego niebezpieczeństwa ze strony tego, co znajdowało się w kapsule. W końcu była silna, była Nashi i w najgorszym razie zbrata się z tym saiyanem, cokolwiek on zamierzał. Byli rodakami.
„Co jeszcze zdarzy się dzisiejszego dnia? Przez dwa lata nic, a dzisiaj nadrabiam zaległości?” – rzuciła do siebie w myślach
Vulfila zebrała się na nogi i znowu złapała się rękami za głowę. Kto to mógł być? Chyba tylko Koszarowy, żeby zabrać ją z Ziemi. Tylko co ona mu powie? Przecież właśnie nakłamała Takeo, ważnemu członkowi elity, więc jej trener może dowiedzieć się prawdy. Lub wydusić to z niej szybko kopem w brzuch. Chyba… że … wszystko zrzuci na Hazarda, porozmawia z Takeo na boku, a Koszarowemu nakłamie ile się tylko da. Mogło… Musiało się udać. Najpierw Panna Rogozin próbowała jednak wyczuć, czy rozpoznaje KI tego, kto znajdował się w środku i jak silne było. Może dałoby to jej jakiekolwiek wskazówki.
- Musimy spadać stąd jak najszybciej, zanim June to przyjdzie czy też… wyjdzie z ukrycia. – zawyrokowała Vulfila. – Nie wiem, kto to. – dodała z czystym sumieniem. – Mam nadzieję, że to mój trener. Jeśli nie on… To… mam tylko nadzieję, że nie najeźdźca. – stwierdziła, wskakując na kapsułę. Podskoczyła kilka razy na drzwiczkach sprawdzając, czy mechanizm puści. – Nie możemy zniszczyć kapsuły, bo ktoś wewnątrz może doznać szkody. Najlepiej byłoby wyrwać drzwi od naszej strony. – stwierdziła, klękając przy szybce. Przetarła ją ręką. – Ej ty, kimkolwiek jesteś, zapukaj, jeśli mnie słyszysz! – krzyknęła, waląc ręką w drzwiczki.
Vulfila nie obawiała się żadnego niebezpieczeństwa ze strony tego, co znajdowało się w kapsule. W końcu była silna, była Nashi i w najgorszym razie zbrata się z tym saiyanem, cokolwiek on zamierzał. Byli rodakami.
Re: Pustkowie
Sro Cze 24, 2015 8:11 pm
Takeo z lekkim dystansem przyglądał się negocjacjom Eve z istotą wewnątrz kuli. Miał dziwne przeczucia, nie potrafił tego do końca stwierdzić, jakby los miał go kopnąć prosto w środek rzyci, ale nie trafił i tylko wiatr musnął. W końcu nie mógł sobie pozwolić na to, żeby jego przykrywka poszła w las - silniejsza od niego dziewczyna na pewno rozgniotła go niczym karalucha, a tego oczywiście nie chciał. Dlatego był z deka przestraszony tym, kto mógł siedzieć w kapsule, jednakże nie dawał tego po sobie poznać. Stanął więc niedaleko dziewczyny i słuchał, jak ta zwraca się do nieznanego. Z drugiej strony sam chciał pomóc rodakowi, tak mu podpowiadała Saiyańska dusza, którą mimo całego zamieszania, nadal posiadał.
- Co ty robisz? - Zapytał ostro, gdy zaczęła skakać po drzwiczkach. Momentalnie stanął przy niej i ruchem ręki nakazał zejść, po czym zajął się nimi sam. - Kiedyś... - Zaczął, dotykając ich w różnych miejscach - Robili manualny przycisk awaryjny, na wypadek zapomnienia pilota, co się zdarzało, na przykład mi. Jeśli się nie mylę, powinien być... O, tutaj. - Nagle coś przeskoczyło i zdało się słyszeć ciche 'klik'. Anioł odskoczył na kilka metrów do tyłu, by móc ocenić z odległości, kim jest osoba kryjąca się w środku kapsuły.
W międzyczasie zatopiłem się w myślach. Słowa, których użyłem do Eve, "Czy nie tęsknisz za rodziną na Vegecie?", były jak obosieczny miecz, trafiły także to mojego serca. Bo tak, tęskniłem za swoją rodziną, a nie miałem pojęcia, co się z nimi działo. Spoglądając na błękitne niebo i białe chmury, zastanawiałem się, czy Safari przekonał się do cięższego treningu, czy Kisa wygląda tak samo, a może geny demonicy na nią jakoś wpłynęły później, czy sobie radzą, czy w ogóle żyją... Posmutniałem. Mimo tego, że ciągle byłem gotowy na wyjście osobnika ze statku, mój umysł ulatywał do wspomnień rodzinnych...
Solidny siarczysty policzek wytrącił go z zamętu, przywrócił do czasu rzeczywistego i pozwolił ponownie się skupić. Przez krótką chwilę nie rozumiał, co się stało, kto go uderzył - w końcu nieważne ile od niego silniejsza, Eve by się nie odważyła, jednakże poczuł pulsujący ból na lewej dłoni. Gdy nań spojrzał, dostrzegł, że komunikator tlił się nikłym blaskiem. *Kocham cię...* Pomyślał Takeo, mając na myśli swą zmarłą żonę, która go wspiera zza grobu.
OCC: Znowu krótko, naprawdę przepraszam, egzaminy and stuff :/
- Co ty robisz? - Zapytał ostro, gdy zaczęła skakać po drzwiczkach. Momentalnie stanął przy niej i ruchem ręki nakazał zejść, po czym zajął się nimi sam. - Kiedyś... - Zaczął, dotykając ich w różnych miejscach - Robili manualny przycisk awaryjny, na wypadek zapomnienia pilota, co się zdarzało, na przykład mi. Jeśli się nie mylę, powinien być... O, tutaj. - Nagle coś przeskoczyło i zdało się słyszeć ciche 'klik'. Anioł odskoczył na kilka metrów do tyłu, by móc ocenić z odległości, kim jest osoba kryjąca się w środku kapsuły.
W międzyczasie zatopiłem się w myślach. Słowa, których użyłem do Eve, "Czy nie tęsknisz za rodziną na Vegecie?", były jak obosieczny miecz, trafiły także to mojego serca. Bo tak, tęskniłem za swoją rodziną, a nie miałem pojęcia, co się z nimi działo. Spoglądając na błękitne niebo i białe chmury, zastanawiałem się, czy Safari przekonał się do cięższego treningu, czy Kisa wygląda tak samo, a może geny demonicy na nią jakoś wpłynęły później, czy sobie radzą, czy w ogóle żyją... Posmutniałem. Mimo tego, że ciągle byłem gotowy na wyjście osobnika ze statku, mój umysł ulatywał do wspomnień rodzinnych...
Solidny siarczysty policzek wytrącił go z zamętu, przywrócił do czasu rzeczywistego i pozwolił ponownie się skupić. Przez krótką chwilę nie rozumiał, co się stało, kto go uderzył - w końcu nieważne ile od niego silniejsza, Eve by się nie odważyła, jednakże poczuł pulsujący ból na lewej dłoni. Gdy nań spojrzał, dostrzegł, że komunikator tlił się nikłym blaskiem. *Kocham cię...* Pomyślał Takeo, mając na myśli swą zmarłą żonę, która go wspiera zza grobu.
OCC: Znowu krótko, naprawdę przepraszam, egzaminy and stuff :/
- Majstru
- Liczba postów : 17
Data rejestracji : 13/07/2012
Skąd : z Iławy
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Czw Cze 25, 2015 10:40 pm
Lecąc przez przestworza zastanawiał się nad kilkoma rzeczami. Między innymi nad tym co słychać u androidki, którą niedawno pożegnał, czy Hiszpan jeszcze żyje, czy może ona faktycznie go zabiła tak jak zasugerował. Myślał też o tym, co się dzieje u doktorka, czy nie wariuje za bardzo po utracie jego tropu. Mógłby w sumie za jakiś czas wstąpić do niego z wizytą i zrewanżować się za te wszystkie wysłane za nim oddziały pościgowe, ale aktualnie nie było mu to zbytnio po drodze. Nie przejmował się jednak za bardzo ani dziewczyną, ani latynosem, ani profesorem, raczej cieszył się wspominając ich, przypominając sobie jednocześnie, że nie musi już nikogo słuchać. Był ogromnie z siebie zadowolony i miał poczucie, że utarł im wszystkim nosa oraz wyszedł na swoje. Dodatkowo energia aż go rozpierała na myśl o nowo zdobytej sile. Szukał dogodnego miejsca, do wypróbowania mocy. Najlepiej gdzieś z dala od cywilizacji. Mimo, że nie miał oporów przed zabijaniem niewinnych, to jakoś się tym specjalnie nie pasjonował. Wychodził z założenia, że jest o wiele więcej ciekawszych zajęć niż wyżywanie się na słabeuszach.
Przez swoje rozmyślania nawet nie zauważył kiedy wleciał w burzowe chmury. Przypomniały mu o tym dopiero dość dotkliwe uderzenia kul gradowych, które bezlitośnie spadały na jego ciało. Cholera, muszę gdzieś wylądować, pomyślał. Na szczęście dla niego, miejsce pod nim było praktycznie pozbawione żywej duszy jeśli nie liczyć jakiejś pary brunetów stojących przy czymś, co wyglądało na ogromną kulę śnieżną. Widok był o tyle abstrakcyjny, że wszędzie wokół nie było ani śladu po choćby pojedynczym płatku. Wzruszył tylko ramionami i wylądował jakieś kilkaset metrów od wspomnianej pary. Przez lekkie różnice w wysokości terenu nawet nie był w stanie ich dojrzeć z poziomu lądu. W sumie, to tym lepiej dla mnie, pomyślał, po czym ponownie wzruszył ramionami i przystąpił do tego co obiecał sobie od czasu wylotu z lasu.
Po krótkiej rozgrzewce, która polegała na rozciągnięciu mięśni i standardowym sparingu z Janem Powietrznym, otarł czoło z kropelek potu i urządził sobie kilka testów. Siły, poprzez uderzenie w ogromny głaz leżący nieopodal, szybkości, poprzez serie slalomów zarówno na ziemi, jak i nad nią oraz energii, poprzez wystrzelenie niewielkiej, acz mocno skoncentrowanej kuli z ki prosto w odległą górę. Efekt, był satysfakcjonujący, bowiem ze skalnego elementu krajobrazu nie zostało prawie nic, oprócz ogromnej wyrwy, którą śmiało dało się dostrzec nawet z jego pozycji.
Coś wewnątrz niego podpowiadało jednak mu, że jego potencjał wykracza dalece poza to, czym jest obecnie. Nie mógł sobie tego logicznie wytłumaczyć, więc zrobił to, co zwykł czynić kiedy nie ogarniał do końca swoich procesów myślowych. Tłumaczył to sobie zjawiskiem zwanym przez siebie "zewem przodków". Zew przodków to były przebłyski wspomnień, obrazy z życia, albo urywki myśli Saiyanina lub Demona z których był stworzony. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej, co trochę niepokoiło bio-androida, który jeszcze całkiem niedawno nie był nawet świadom tego, że jego życie jest wynikiem eksperymentów naukowych.
Odrzucając dokuczliwe myśli, powrócił do treningu. Stanął w szerokim rozkroku i zaczął kumulować w sobie ki. Energia zagęszczała się w jego ciele, robiło mu się coraz cieplej, serce biło szybciej, pot z jego ciała ulatniał się, tworząc wokół niego mglistą aurę. Powietrze z początku wirowało, by następnie odbijać w stronę od niego przeciwną. Najpierw pulsacyjnie, potem ciągłym strumieniem. Nagle ukłuło go w sercu, co przerodziło się uczucie przygniecenia każdej części ciała ze wszystkich stron. Parcie stawało się coraz intensywniejsze i trudniejsze do wytrzymania. Z każdą sekundą, przybywało sił, które zdawały się obracać przeciwko niemu. Zupełnie tracił nad sobą kontrolę. Po chwili miał wrażenie jakby za chwilę miało go rozsadzić od środka. Cholera, muszę coś z tym zrobić, bo za chwile eksploduję, pomyślał. W końcu nie wytrzymał. Wziął z impetem szeroki rozkrok, rozstawił ręce i wyrzucił z siebie całą energię, którą zbierał. Nie był w stanie określić dokładnej siły odrzutu, ponieważ wokół niego było pusto, ale szedł o zakład, że gdyby ktoś przy nim stał, to właśnie otrzepywał by się z kurzu dobre siedem sążni od niego. Uśmiechnął się pod nosem, zainspirowany całym zajściem. Wiedział już dokładnie pod jakim kątem będzie kontynuował trening...
((Zaczynam trening))
Przez swoje rozmyślania nawet nie zauważył kiedy wleciał w burzowe chmury. Przypomniały mu o tym dopiero dość dotkliwe uderzenia kul gradowych, które bezlitośnie spadały na jego ciało. Cholera, muszę gdzieś wylądować, pomyślał. Na szczęście dla niego, miejsce pod nim było praktycznie pozbawione żywej duszy jeśli nie liczyć jakiejś pary brunetów stojących przy czymś, co wyglądało na ogromną kulę śnieżną. Widok był o tyle abstrakcyjny, że wszędzie wokół nie było ani śladu po choćby pojedynczym płatku. Wzruszył tylko ramionami i wylądował jakieś kilkaset metrów od wspomnianej pary. Przez lekkie różnice w wysokości terenu nawet nie był w stanie ich dojrzeć z poziomu lądu. W sumie, to tym lepiej dla mnie, pomyślał, po czym ponownie wzruszył ramionami i przystąpił do tego co obiecał sobie od czasu wylotu z lasu.
Po krótkiej rozgrzewce, która polegała na rozciągnięciu mięśni i standardowym sparingu z Janem Powietrznym, otarł czoło z kropelek potu i urządził sobie kilka testów. Siły, poprzez uderzenie w ogromny głaz leżący nieopodal, szybkości, poprzez serie slalomów zarówno na ziemi, jak i nad nią oraz energii, poprzez wystrzelenie niewielkiej, acz mocno skoncentrowanej kuli z ki prosto w odległą górę. Efekt, był satysfakcjonujący, bowiem ze skalnego elementu krajobrazu nie zostało prawie nic, oprócz ogromnej wyrwy, którą śmiało dało się dostrzec nawet z jego pozycji.
Coś wewnątrz niego podpowiadało jednak mu, że jego potencjał wykracza dalece poza to, czym jest obecnie. Nie mógł sobie tego logicznie wytłumaczyć, więc zrobił to, co zwykł czynić kiedy nie ogarniał do końca swoich procesów myślowych. Tłumaczył to sobie zjawiskiem zwanym przez siebie "zewem przodków". Zew przodków to były przebłyski wspomnień, obrazy z życia, albo urywki myśli Saiyanina lub Demona z których był stworzony. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej, co trochę niepokoiło bio-androida, który jeszcze całkiem niedawno nie był nawet świadom tego, że jego życie jest wynikiem eksperymentów naukowych.
Odrzucając dokuczliwe myśli, powrócił do treningu. Stanął w szerokim rozkroku i zaczął kumulować w sobie ki. Energia zagęszczała się w jego ciele, robiło mu się coraz cieplej, serce biło szybciej, pot z jego ciała ulatniał się, tworząc wokół niego mglistą aurę. Powietrze z początku wirowało, by następnie odbijać w stronę od niego przeciwną. Najpierw pulsacyjnie, potem ciągłym strumieniem. Nagle ukłuło go w sercu, co przerodziło się uczucie przygniecenia każdej części ciała ze wszystkich stron. Parcie stawało się coraz intensywniejsze i trudniejsze do wytrzymania. Z każdą sekundą, przybywało sił, które zdawały się obracać przeciwko niemu. Zupełnie tracił nad sobą kontrolę. Po chwili miał wrażenie jakby za chwilę miało go rozsadzić od środka. Cholera, muszę coś z tym zrobić, bo za chwile eksploduję, pomyślał. W końcu nie wytrzymał. Wziął z impetem szeroki rozkrok, rozstawił ręce i wyrzucił z siebie całą energię, którą zbierał. Nie był w stanie określić dokładnej siły odrzutu, ponieważ wokół niego było pusto, ale szedł o zakład, że gdyby ktoś przy nim stał, to właśnie otrzepywał by się z kurzu dobre siedem sążni od niego. Uśmiechnął się pod nosem, zainspirowany całym zajściem. Wiedział już dokładnie pod jakim kątem będzie kontynuował trening...
((Zaczynam trening))
Re: Pustkowie
Pią Cze 26, 2015 6:18 pm
Po wciśnięciu guzika z kapsuły wydzieliła się spora ilość pary, więc z początku nie było widać kto siedział w kapsule. Bez problemu natomiast można było wyczuć KI tego osobnika. Wskazywała na jakieś jakieś... 10 jednostek. Prawie na pewno była więc ukrywana. Można było spodziewać się więc najgorszego. Istnieje szansa że za chwilę będą musieli przekonać super saiyanina iż nie warto niszczyć tej planety.
Usłyszeli dźwięk włączanego scoutera. Zobaczyli już światełko które emitował. W tej sekundzie ich moc była mierzona. Już za chwilę poznają tego który przyniesie im śmierć, już za chwilę ujrzą niszczyciela planet, żołnierza najpotężniejszej rasy we wszechświecie, przerażającego i bezwzględnego Saiyana.
Wyskoczył z kapsuły i wylądował na kolanach tuż przed nią. Głowę miał spuszczoną do dołu a ręce założone na nią. Cały drżał z przerażenia, miał na oko 7 lat.
-Nie róbcie mi krzywdy prosze!! Ja wcale nie jestem Saiyanem! Nie wiem nawet na jakiej jestem planecie! To wszystko ich wina!! Ja tylko chciałem!!!! Tylko!!
Chłopak tylko się wydzierał, za chwile cały był zapłakany i zasmarkany. Wyglądał na raczej biednego i zaniedbanego aniżeli typowego saiyańskiego troglodytę. Jego ubranie tylko to potwierdzało. Coraz trudniej było zrozumieć o co mu chodzi gdyż bardziej jęczał niż mówił. Trudno było nie poczuć żalu patrząc na niego. Był brudny, i miał sporo siniaków na całym ciele. Jego niski głos był bardzo kontrastujący z tym jak teraz wył.
Jak zachowają się wobec niego Kobieta i mężczyzna którzy również pochodzą z Vegety?
OOC:
Tak jak wcześniej nie ograniczam was do jednej tury.
Usłyszeli dźwięk włączanego scoutera. Zobaczyli już światełko które emitował. W tej sekundzie ich moc była mierzona. Już za chwilę poznają tego który przyniesie im śmierć, już za chwilę ujrzą niszczyciela planet, żołnierza najpotężniejszej rasy we wszechświecie, przerażającego i bezwzględnego Saiyana.
Wyskoczył z kapsuły i wylądował na kolanach tuż przed nią. Głowę miał spuszczoną do dołu a ręce założone na nią. Cały drżał z przerażenia, miał na oko 7 lat.
-Nie róbcie mi krzywdy prosze!! Ja wcale nie jestem Saiyanem! Nie wiem nawet na jakiej jestem planecie! To wszystko ich wina!! Ja tylko chciałem!!!! Tylko!!
Chłopak tylko się wydzierał, za chwile cały był zapłakany i zasmarkany. Wyglądał na raczej biednego i zaniedbanego aniżeli typowego saiyańskiego troglodytę. Jego ubranie tylko to potwierdzało. Coraz trudniej było zrozumieć o co mu chodzi gdyż bardziej jęczał niż mówił. Trudno było nie poczuć żalu patrząc na niego. Był brudny, i miał sporo siniaków na całym ciele. Jego niski głos był bardzo kontrastujący z tym jak teraz wył.
Jak zachowają się wobec niego Kobieta i mężczyzna którzy również pochodzą z Vegety?
OOC:
Tak jak wcześniej nie ograniczam was do jednej tury.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Pią Cze 26, 2015 11:53 pm
Vulfila schowała się za plecami Takeo, kiedy usłyszała dekompresyjny syk otwierających się drzwiczek. Za dużo zdarzyło się odkąd tu przyleciała, by mogła dalej z zimną krwią planować swoje posunięcia – co wypada, a czego nie wypada robić – całkiem poddała się swojemu dzikiemu temperamentowi. Poza tym od momentu, gdy ujrzała Takeo w swoich zatartych wspomnieniach, samoistnie poczuła się przy nim swobodnie, choć tak naprawdę nie przypominała sobie, ile się znali, gdzie się spotkali ani czy w ogóle się lubili. Położyła mu ręce w odruchu na biodrach i wychylała zza jego pleców jakby zza węgła, gdzie czuła się zdecydowanie bardziej bezpiecznie. Nie miała już żadnych wątpliwości co do tego, że dzieliła ich przepaść w potędze KI. Jeśli rozwijał się od czasów, kiedy widzieli się po raz ostatni, musiał być co najmniej stukrotnie silniejszy od niej, więc ustawiając się za nim zajmowała sobie najlepszą ochronną pozycję w całej okolicy, lepszą nawet niż wszystkie te skalne góry. I jakoś wcale nie dziwiło ją, że wciąż wyglądał tak młodo, ponieważ Saiyanie byli długowieczni, o ile nie zdarzyło im się zginąć w walce, co było jednak najczęstszym scenariuszem życia wojownika tej rasy. Ogon dziewczyny tańczył jak szalony za jej plecami, a ona patrzyła na to, co miało wyłonić się z kapsuły, z wielkimi oczami. W ogóle nie zwróciła przy tym uwagi na kolejnego, przelatującego osobnika.
Wtem z kapsuły wyskoczył… mały chłopiec. Wyglądał na jakieś 7 lat, sięgał Takeo może do pasa i sprawiał wrażenie zastraszonego. Od razu padł na kolana, zakrywając maleńką twarzyczkę. Lamentował przez chwilę, kiedy to Vulfila przyglądała mu się uważnie. Czarne włosy są, ogon jest, dość umięśniony jak na chłopca. A Panna Rogozin wychowała się na Ziemi i wiedziała, że na pewno nie należał do ludzkiej rasy, ale za to nie wyprze się swojej saiyańskiego pochodzenia. I nie wyglądał na silnego. Jego słabe KI musiało odpowiadać rzeczywistości. Choć to w zasadzie bardzo mało nawet jak na dziecko w tym wieku, Halfka przypuszczała, że nie mógł mieć wysokiego poziomu KI. I skąd znałby technikę krycia swojego KI?
Ogoniasta wyłoniła się zza pleców mężczyzny. Stanęła w rozkroku, kładąc sobie ręce na ramionach. Zaczęła tupać stopą, usta zwęziła, a ogon zawinęła w pasie.
- Jak się nazywasz, smarku? I czemu nie przyznajesz się, że jesteś Saiyanem? Z tego trzeba być dumnym!– rzuciła wyzywająco, zakładając ręce przed sobą. Nie miała w głosie najmniejszego współczucia. Kto na Vegecie miał w stosunku do niej? – Widziałeś kiedyś, żeby jakiś Saiyan tak płakał i awanturował się? – kontynuowała, wzorując się na swoim Mistrzu. Nie wychodziło jej to najlepiej, bo omijała wszelkie niecenzuralne i obraźliwe zwroty. Niby było jej trochę żal chłopca, który pociągał nosem i był przestraszony. Miał też siniaki i otarcia niewiadomego pochodzenia, choć w zasadzie na Vegecie są one standardem bez względu na wiek. Ale wiedziała też, że Saiyańskich dzieci nie można wychowywać i traktować tak delikatnie jak ludzkich, bo inaczej nie poradzą sobie w tym trudnym świecie. W przyszłości spotkać go mogło tylko coraz gorsze traktowanie, a nie głaskanie i lizaki od miłych pań dentystek.– Uspokój się, albo wytargam cię za uszy. I powiedz, kto cię tu przysłał i w jakim celu! – rozkazała pewna siebie, jakby musztrując malucha.
Chłopiec wydawał się niezbyt bystry. Nawet nie wiedział, gdzie doleciał i chyba nie stwarzał najmniejszego zagrożenia. „Może uda się go wywieść w pole?” – zastanowiła się Vulfila. Zależało jej jednak na czasie. Trzeba było uciekać czym prędzej. Więc musiała jak najszybciej wyciągnąć z dzieciaka informacje, zmusić go, by leciał z nimi i udać się gdzieś w bezpieczne miejsce. A jaka metoda działa najlepiej, jak nie agresja?
Wtem z kapsuły wyskoczył… mały chłopiec. Wyglądał na jakieś 7 lat, sięgał Takeo może do pasa i sprawiał wrażenie zastraszonego. Od razu padł na kolana, zakrywając maleńką twarzyczkę. Lamentował przez chwilę, kiedy to Vulfila przyglądała mu się uważnie. Czarne włosy są, ogon jest, dość umięśniony jak na chłopca. A Panna Rogozin wychowała się na Ziemi i wiedziała, że na pewno nie należał do ludzkiej rasy, ale za to nie wyprze się swojej saiyańskiego pochodzenia. I nie wyglądał na silnego. Jego słabe KI musiało odpowiadać rzeczywistości. Choć to w zasadzie bardzo mało nawet jak na dziecko w tym wieku, Halfka przypuszczała, że nie mógł mieć wysokiego poziomu KI. I skąd znałby technikę krycia swojego KI?
Ogoniasta wyłoniła się zza pleców mężczyzny. Stanęła w rozkroku, kładąc sobie ręce na ramionach. Zaczęła tupać stopą, usta zwęziła, a ogon zawinęła w pasie.
- Jak się nazywasz, smarku? I czemu nie przyznajesz się, że jesteś Saiyanem? Z tego trzeba być dumnym!– rzuciła wyzywająco, zakładając ręce przed sobą. Nie miała w głosie najmniejszego współczucia. Kto na Vegecie miał w stosunku do niej? – Widziałeś kiedyś, żeby jakiś Saiyan tak płakał i awanturował się? – kontynuowała, wzorując się na swoim Mistrzu. Nie wychodziło jej to najlepiej, bo omijała wszelkie niecenzuralne i obraźliwe zwroty. Niby było jej trochę żal chłopca, który pociągał nosem i był przestraszony. Miał też siniaki i otarcia niewiadomego pochodzenia, choć w zasadzie na Vegecie są one standardem bez względu na wiek. Ale wiedziała też, że Saiyańskich dzieci nie można wychowywać i traktować tak delikatnie jak ludzkich, bo inaczej nie poradzą sobie w tym trudnym świecie. W przyszłości spotkać go mogło tylko coraz gorsze traktowanie, a nie głaskanie i lizaki od miłych pań dentystek.– Uspokój się, albo wytargam cię za uszy. I powiedz, kto cię tu przysłał i w jakim celu! – rozkazała pewna siebie, jakby musztrując malucha.
Chłopiec wydawał się niezbyt bystry. Nawet nie wiedział, gdzie doleciał i chyba nie stwarzał najmniejszego zagrożenia. „Może uda się go wywieść w pole?” – zastanowiła się Vulfila. Zależało jej jednak na czasie. Trzeba było uciekać czym prędzej. Więc musiała jak najszybciej wyciągnąć z dzieciaka informacje, zmusić go, by leciał z nimi i udać się gdzieś w bezpieczne miejsce. A jaka metoda działa najlepiej, jak nie agresja?
Re: Pustkowie
Sob Cze 27, 2015 5:37 pm
Pojawienie się małego dziecka w kapsule oraz ukrywanie Vulfi za własnymi plecami przed ów dzieckiem sprawiło, że Takeo ostatkiem silnej woli wstrzymywał wybuch śmiechu, lecz nie okazywał tego na wierzchu, miał ciągle kamienną twarz i surowym wzrokiem przyglądał się chłopakowi. Po chwili opanował wewnętrzną ochotę zaśmiania się w twarz towarzyszom, bo przyszło do głowy zastanowienie. W końcu to mogła być pułapka. Dzieciak mógłby być silniejszy od nich, świadomie lub nie, do tego jest szansa, że to pierwszy ale nie ostatni statek, który mógł do nich zawitać. Na początek, mężczyzna opuścił dłonie, niwelując gardę i rozluźnił lekko mięśnie, by pokazać, że nie zamierza być agresywny w stosunku do małego przybysza, później przykucnął koło niego i w spokoju wysłuchał tego, co ten ma do powiedzenia, by na końcu westchnąć na słowa Eve. Samoistnie uśmiechnął się na samą myśl, że pewne rzeczy się nigdy nie zmieniają, jak na przykład traktowanie młodzieży na Vegecie. Normalnie by się z tym zgodził, ale w końcu na Vegecie nie byli, a ten tutaj nie musiał tam w ogóle być. Takeo pomyślał chwilę, zbierając i układając odpowiednie słowa w głowie.
- Moja przyjaciółka ma rację, młodzieńcze. - Zaczął po chwili zadumy. - Nie wolno się mazgaić, szczególnie w obliczu niewiasty - Puścił mu oczko na tyle skrycie, że dziewczyna tego nie zauważyła. - No już, wstawaj i przestań się bać. Gdy zaczniemy ci zagrażać, po prostu złoisz nam skórę, czyż nie? - Otwarcie się wobec niego uśmiechnął i stanął na równe nogi, pokazując mu gestem, by zrobił to samo, po czym odszedł kilka kroków i przysiadł na ziemi twarzą do niego.
- A teraz mów. Opowiadaj, co się stało. I nie pomijaj żadnych szczegółów. Jesteś mężczyzną i doskonale wiesz, że nie możesz nas okłamywać. - Ton anioła stał się zimny, jak wtedy, gdy powiedział Eve, by mu nie przeszkadzała. Ponownie zamierzał się skupić.
Słuchanie, analiza historii, wyciąganie faktów. Ton głosu mówiącego, drżenie jego ciała, szczegóły i pominięcia niektórych kwestii. Sposób mówienia, składnia, jąkanie się, przerywanie, recytowanie. Siedząc po turecku na ziemi, patrząc w oczy młodzieńca przed sobą, skupiłem na nim całą swoją uwagę, wszystkie zmysły skierowane były ku niemu. Zacząłem szukać oznak fałszu, wyciągnąć z historii najwięcej konkretów i precyzyjnie zobaczyć całą sytuację z oczu dziecka, które miałem przed sobą. Póki co, nie używałem przemocy, nawet nie podniosłem tonu głosu - pierwsza zasada przesłuchiwania mówiła dosadnie, by zaczynać od spokojnej, jednostronnej pogawędki, a że często robiłem w wojsku za pseudo detektywa, znałem takie techniki na pamięć, choć nie robiłem tego od bardzo dawna. Dlatego właśnie postanowiłem wykorzystać to jako trening. Nie tylko swój, toteż zwróciłem się do Eve cicho, by nie przestraszyć małego:
- Usiądź i słuchaj wraz ze mną. Analizuj każde słowo, ton głosu, wszystko, co może ci się wydać podejrzane. Jest nas dwójka, więc będzie wygodniej oraz łatwiej wyłapać nieścisłości i ewentualne kłamstwo. - Mimo iż zabrzmiałem miło i przyjacielsko, oboje wiedzieliśmy, że to była forma rozkazu trenera. W końcu nie tylko podczas walki można się czegoś nauczyć u mistrza.
OCC1: Możesz jeszcze pisać, Vulfi, ja nie odpisuję przed NPC
OCC2: Jako że jesteśmy wyraźnie silniejsi od dzieciaka, możemy chyba wyłapywać takie rzeczy jak oznaki kłamstwa
OCC3: Zaczynam trening.
- Moja przyjaciółka ma rację, młodzieńcze. - Zaczął po chwili zadumy. - Nie wolno się mazgaić, szczególnie w obliczu niewiasty - Puścił mu oczko na tyle skrycie, że dziewczyna tego nie zauważyła. - No już, wstawaj i przestań się bać. Gdy zaczniemy ci zagrażać, po prostu złoisz nam skórę, czyż nie? - Otwarcie się wobec niego uśmiechnął i stanął na równe nogi, pokazując mu gestem, by zrobił to samo, po czym odszedł kilka kroków i przysiadł na ziemi twarzą do niego.
- A teraz mów. Opowiadaj, co się stało. I nie pomijaj żadnych szczegółów. Jesteś mężczyzną i doskonale wiesz, że nie możesz nas okłamywać. - Ton anioła stał się zimny, jak wtedy, gdy powiedział Eve, by mu nie przeszkadzała. Ponownie zamierzał się skupić.
Słuchanie, analiza historii, wyciąganie faktów. Ton głosu mówiącego, drżenie jego ciała, szczegóły i pominięcia niektórych kwestii. Sposób mówienia, składnia, jąkanie się, przerywanie, recytowanie. Siedząc po turecku na ziemi, patrząc w oczy młodzieńca przed sobą, skupiłem na nim całą swoją uwagę, wszystkie zmysły skierowane były ku niemu. Zacząłem szukać oznak fałszu, wyciągnąć z historii najwięcej konkretów i precyzyjnie zobaczyć całą sytuację z oczu dziecka, które miałem przed sobą. Póki co, nie używałem przemocy, nawet nie podniosłem tonu głosu - pierwsza zasada przesłuchiwania mówiła dosadnie, by zaczynać od spokojnej, jednostronnej pogawędki, a że często robiłem w wojsku za pseudo detektywa, znałem takie techniki na pamięć, choć nie robiłem tego od bardzo dawna. Dlatego właśnie postanowiłem wykorzystać to jako trening. Nie tylko swój, toteż zwróciłem się do Eve cicho, by nie przestraszyć małego:
- Usiądź i słuchaj wraz ze mną. Analizuj każde słowo, ton głosu, wszystko, co może ci się wydać podejrzane. Jest nas dwójka, więc będzie wygodniej oraz łatwiej wyłapać nieścisłości i ewentualne kłamstwo. - Mimo iż zabrzmiałem miło i przyjacielsko, oboje wiedzieliśmy, że to była forma rozkazu trenera. W końcu nie tylko podczas walki można się czegoś nauczyć u mistrza.
OCC1: Możesz jeszcze pisać, Vulfi, ja nie odpisuję przed NPC
OCC2: Jako że jesteśmy wyraźnie silniejsi od dzieciaka, możemy chyba wyłapywać takie rzeczy jak oznaki kłamstwa
OCC3: Zaczynam trening.
Re: Pustkowie
Pon Cze 29, 2015 7:07 pm
Słowa pół saiyanki okazały się wystarczające by w pewnym stopniu uspokoić przybysza z Vegety, jednocześnie nie rozpuszczając go. Przez to młodzieniec po chwili przestał ryczeć jak mała dziewczynka, wciąż jednak był zbyt przerażony jak na mieszkańca Vegety. Patrzył się każdemu w oczu jego szerokimi oczami drżąc niczym ziemski budzik. W jego wypowiedzi iż nie jest on Saiyanem można by teraz znaleźć ziarnko prawdy. Bo chociaż płynie w nim odpowiednia krew, i posiada ogon to jego zachowanie było co najmniej niestandardowe. Z wieloma ludzkimi dzieciakami trudno jest się porozumieć, a to jest mały podbijacz. Na wszelki wypadek lepiej go nie denerwować.
Wymagali od niego by wytłumaczył jak się tu znalazł. Kto go tu przysłał, co się stało. Dzieciak wciąż nie zdobył się na zaufanie do żadnego z napotkanych, jednak teraz chyba nie miał wyjścia. Wciąż jednak był w szoku, a na dodatek... dostał czkawki.
-Ja nic..hik... nie zrobiłem..hik.. Moi.hik...Rodzice..hik....hik.... za.....słaby...nie...chaos....hik..Ga De Ry Po Lu Ki...hik..hik....bili...hik.. bardzo bili....hik...hańbiłem...cośmifdsgsgsgsaaaal..hik...WRSŁGuK...MNKD.. nie wiem !!....hik..
Mówił bardzo z każdym słowem bardziej niezrozumiale, a czkawka to potęgowała. Skończył mówić ostatecznie gdy wszyscy obecni usłyszeli jego burczenie w brzuchu przypominające ryk płetwala błękitnego. Mimo to, z tego co powiedział da się sporo wywnioskować. Najbardziej treściwe słowa wypowiedziane przez niego były tak powykręcane jakby nie chciały mu przejść przez usta, a przed nimi wygadywał jakieś niezrozumiałe słowa. Jakby kody. Wygląda na to że Takeo i Vulfi będą musieli skonstruować scenariusz zdarzeń z tego co powiedział chłopniec. Uporządkować to, sprawdzić co ma sens a co nie. Co jest wiarygodne a co jest kłamstwem. I co najważniesze odgadnać co powiedział pod koniec, a być może dowiedzą się co się wydarzyło. Poza tym mają niestety jeszcze jedno zmartwienie.
-Prosze. Dajcie coś do jedzenia. I picia. Minęło tyle dni.. Nie dam rady nic powiedzieć.... bez....
Młodzieniec mówił coraz słabszym, wyczerpanym głosem, które zakryło jego dotychczasowe przerażenie. Mimo iż jak na typowego saiyana przystało miał sporo mięśni, to widać mu było żebra. I to nie jest dobry znak. Jeśli zamierzają mu pomóc, mają niewiele czasu na zdecydowanie dokąd pójść z zamiarem znalezienia czegoś co siedmiolatek może przegryść. Niedaleko jest spory obszar zalesiony, z bardziej i mniej przyjazny. Mogą udać się również do miasta, ale będzie to znacznie bardziej czasochłonne. No i najbliżej jest South City. A tam nietrudno o rozróbę. Ale łatwiej o sklepy i knajpy. Co należy zrobić?
OOC:
Szyfr harcerski dla urozmaicenia
HP, a właściwie to Hunger Points chłopaka wynosi obecnie 100. Z każdą turą licznik będzie malał o 10 pkt. Gdy dojdzie do zera.. chłopaczek padnie.
Podróż do miasta zabierze 25 pkt
Podróż do lasu odbierze 15pkt, i jeśli podejmiecie taką decyzję to w poście z z/t rzucacie kością procentową. jeśli wypadnie liczba poniżej 50 trafiacie do mrocznej puszczy. Jak 51-80 to do lasu, a jak 81-100 trafiacie pod leśny strumień, z którego Saiyan będzie mógł się napić i tym samym wydłużyć czas na znalezienie większego Saiyańskiego posiłku.
Powodzenia
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Wto Cze 30, 2015 8:34 pm
Vulfila przytaknęła na słowa Takeo i pozwoliła mu porozmawiać z dzieckiem w nieco delikatniejszym tonie. Na szczęście nie był nazbyt czuły wobec dziecka, więc Panna Rogozin nie musiała mu przerywać. Skupiała się za to widocznie, kiedy dziecko próbowało coś z siebie wydukać. Wpatrywała się w nie pełna napięcia i zaangażowania, ruszając wszystkie swoje szare komórki, nawet te, które zakurzyły się od kompletnego nieużywania na Vegecie. Zmarszczyła brwi, zwinęła usta, pochyliła się nad chłopcem z rękami założonymi przed sobą, a ogonem wykręcała spiralki. W życiu jednak nie domyśliłaby się, że chłopiec jest Halfem. Za bardzo przypominał prawdziwego saiyana, tak samo jak i ona zresztą. Rzadko kto posądził ją o półkrwistość, dzięki ogonowi i włosom. I chociaż dziewczyna tak się starała, nie zrozumiała prawie nic z wypowiedzi malucha. Wyprostowała się z miną winnej zerknęła na towarzysza, zastanawiając się, czy może on coś z tego wyciągnął. Wydawało jej się, że ktoś zrobił krzywdę rodzicom malucha i zmusił do wylotu. Ale to nie było niczym szczególnym. Takie sceny na Vegecie zdarzały się na porządku dziennym.
Vulfila nic z tego nie rozumiała, ale nie czuła się zagrożona obecnością dziecka, więc głośno przy nim dyskutowała z Takeo.
- Nic z tego nie rozumiem. – przyznała szczerze. – Mały, miałeś powiedzieć, po co tu przyleciałeś! – zwróciła się do chłopca, grożąc palcem. Wiedziała jednak, że to teraz nie pomoże, więc nie drążyła tematu. – Takeo… to znaczy Takeosan… lećmy do miasta. Mam tych kilka dolców, kupimy sobie jakieś jedzenie w restauracji fast food. Tam jest tanio i szybko. – zaproponowała, choć bała się trochę, że nie starczy jej pieniędzy. Sama wiedziała, ile jada, szczególnie na głodzie lub po treningach. A ten mały nie jadł od dawna. – Wszystkim nam przyda się zjeść coś ciepłego. A już na pewno nie możemy zostać w okolicy. Ale to wyjaśnię później.
Vulfila nic z tego nie rozumiała, ale nie czuła się zagrożona obecnością dziecka, więc głośno przy nim dyskutowała z Takeo.
- Nic z tego nie rozumiem. – przyznała szczerze. – Mały, miałeś powiedzieć, po co tu przyleciałeś! – zwróciła się do chłopca, grożąc palcem. Wiedziała jednak, że to teraz nie pomoże, więc nie drążyła tematu. – Takeo… to znaczy Takeosan… lećmy do miasta. Mam tych kilka dolców, kupimy sobie jakieś jedzenie w restauracji fast food. Tam jest tanio i szybko. – zaproponowała, choć bała się trochę, że nie starczy jej pieniędzy. Sama wiedziała, ile jada, szczególnie na głodzie lub po treningach. A ten mały nie jadł od dawna. – Wszystkim nam przyda się zjeść coś ciepłego. A już na pewno nie możemy zostać w okolicy. Ale to wyjaśnię później.
Re: Pustkowie
Wto Cze 30, 2015 9:31 pm
W milczeniu przysłuchiwał się słowom młodego, zadowolony, że Eve nic nie mówiła, nie przerywała i przede wszystkim nie kwestionowała sposobu działania Takeo. Wzrok mężczyzny szybko obiegał całe ciało wysławiającego się przed nim nieskładnie i chłonął każde drgnięcie, zamknięcie oczu, zmianę kąta widzenia, formę gestykulacji, analizując to wszystko w głowie, Skupiał się przy tym tak bardzo, że pomału mimochodem zaczął wydzielać delikatną, ciasno przylegającą do ciała aurę poruszającą się w tempie pulsacyjnym, rozchodzącą się faliście. Oddech za oddechem, sekunda za sekundą, anioł koncentrował myśli i starał się ułożyć kompletnie nie pasujące do siebie fragmenty układanki. Gdy chłopiec skończył mówić, mógł zamknąć oczy i całkowicie pogrążyć się w sobie, wyciszyć się i w spokoju znaleźć rozwiązanie. W oddali słyszał szum zachodniego wiatru, poruszającego maleńkie kamyczki o twardą powierzchnię pustkowia. Czuł na skórze ciepło słońca, które wyjrzało zza chmur. Łkanie dziecka odbijało mu się echem po wnętrzu uszu, podobnie jak przyspieszony oddech zniecierpliwionej dziewczyny. Przeraźliwie niewygodna gleba uwierała jego nogi, które zaczęły sztywnieć i drętwieć pod naporem reszty ciała. Do tego jakaś mucha zaczęła bzyczeć nieopodal. *DOŚĆ TEGO!* Krzyknął w myślach, po czym zaczął się zapadać w świadomości...
Po chwili swobodnego opadania, opadłem na znane mi dno ciemnej przestrzeni uformowanej przez mój umysł. Zobaczyłem porozrzucane wszędzie, zabazgrane i częściowo podarte kartki papieru, a nade mną unosiła się dziwna sieć z kilkoma małymi światełkami otaczającymi mroczne jądro wyglądające jak przepalona żarówka. Pokręciłem głową i spojrzałem na kartki, na których rozpisane były słowa, które wypowiedział, krople potu na jego czole, strach i łzy na jego policzkach. Po zebraniu wszystkich, zacząłem chodzić w tę i z powrotem, mówić do siebie, przeglądając strony wyrwane niczym z pamiętnika kilkuletniego dziecka:
- Płacz... Nie przyleciał na swoje życzenie. Rodzice... Najwyraźniej byli wobec niego agresywni... Słaby... To by tłumaczyło zniknięcie poczucia dyskomfortu, jaki wobec niego czułem, zanim go zobaczyłem... "Nic nie zrobiłem..." Tłumaczenie dziecka, nieświadomego powodu... Chaos... Coś musi w nim być, nie wiem, co... "Hańbiłem..." Jego rodzice nie byli z niego dumni... Kapsuła... Przyleciał w kapsule, ale nie jako niemowlę, czyli nie była to odgórnie ustalona rzecz, ktoś zadziałał na własną rękę... - Westchnąłem ciężko, pomasowałem się po skroniach, nabrałem powietrza w usta. - Rodzice go bili, bo był słaby, nie nadawał się na wojownika, do tego to zachowanie, jak przerażone, ludzkie dziecko... Mógł być halfem, ale wtedy ludzka strona rodziców interweniowałaby przeciw takiemu traktowaniu, nie padłyby słowa, że hańbi... To ślepy zaułek, inne tropy... - Odetchnął i zatrzymał się. - Spójrzmy tak... Jest w nim chaos, coś ponad możliwości rodziców, ale nieświadome, dlatego mógł być bity, przynosić hańbę. Na pozór skandalicznie słaby, niezrozumiany przez rówieśników, może nawet zamknięty w domu, mógł nawet nie mieć imienia... - Podrapawszy się po brodzie, odrzucając sentymenty, kontynuował monolog. - Przyleciał kapsułą, zwykli żołnierze nie mieliby jak wysłać dziecka w takim wieku, szczególnie słabego, ojciec bądź matka, któreś z nich musiało być kimś wyżej postawionym - nie było innej możliwości. Był zmuszony do lotu, to logiczne... - Zamyśliłem się przez chwilę i spojrzałem w górę. Wszystkie malutkie światełka podłączone były przez ów sieć do tego dużego jądra, które emitowało blask, niespecjalnie silny. - No tak... Hipoteza, nie jest to potwierdzone... Ale cóż, nie mam więcej tropów. Wrócę do tego później, męczę się trochę, nowe ciało jeszcze się nie skoordynowało z ciężkim i długim procesem myślowym. - Mówiąc to, już unosiłem się do wyższych poziomów świadomości...
Musiała minąć spora chwila, zanim Takeo usłyszał kierowane przez chłopca i dziewczynę słowa odnośnie głodu i zmiany miejsca pobytu. Usłyszawszy to, anioł wstał i pokiwawszy głową, odpowiedział na ucho Eve:
- Lećcie, ja do was dołączę. Trzeba ukryć, kapsułę, kto wie, czy za chłopcem ktoś nie leci i czy w dobrych zamiarach.
OCC: Vulfi, pisz posta z ZT
OCC2: NPC. proszę o odpis w sprawie statku.
OCC3: Kończę trening mentalny.
- Wnętrze:
- Płacz... Nie przyleciał na swoje życzenie. Rodzice... Najwyraźniej byli wobec niego agresywni... Słaby... To by tłumaczyło zniknięcie poczucia dyskomfortu, jaki wobec niego czułem, zanim go zobaczyłem... "Nic nie zrobiłem..." Tłumaczenie dziecka, nieświadomego powodu... Chaos... Coś musi w nim być, nie wiem, co... "Hańbiłem..." Jego rodzice nie byli z niego dumni... Kapsuła... Przyleciał w kapsule, ale nie jako niemowlę, czyli nie była to odgórnie ustalona rzecz, ktoś zadziałał na własną rękę... - Westchnąłem ciężko, pomasowałem się po skroniach, nabrałem powietrza w usta. - Rodzice go bili, bo był słaby, nie nadawał się na wojownika, do tego to zachowanie, jak przerażone, ludzkie dziecko... Mógł być halfem, ale wtedy ludzka strona rodziców interweniowałaby przeciw takiemu traktowaniu, nie padłyby słowa, że hańbi... To ślepy zaułek, inne tropy... - Odetchnął i zatrzymał się. - Spójrzmy tak... Jest w nim chaos, coś ponad możliwości rodziców, ale nieświadome, dlatego mógł być bity, przynosić hańbę. Na pozór skandalicznie słaby, niezrozumiany przez rówieśników, może nawet zamknięty w domu, mógł nawet nie mieć imienia... - Podrapawszy się po brodzie, odrzucając sentymenty, kontynuował monolog. - Przyleciał kapsułą, zwykli żołnierze nie mieliby jak wysłać dziecka w takim wieku, szczególnie słabego, ojciec bądź matka, któreś z nich musiało być kimś wyżej postawionym - nie było innej możliwości. Był zmuszony do lotu, to logiczne... - Zamyśliłem się przez chwilę i spojrzałem w górę. Wszystkie malutkie światełka podłączone były przez ów sieć do tego dużego jądra, które emitowało blask, niespecjalnie silny. - No tak... Hipoteza, nie jest to potwierdzone... Ale cóż, nie mam więcej tropów. Wrócę do tego później, męczę się trochę, nowe ciało jeszcze się nie skoordynowało z ciężkim i długim procesem myślowym. - Mówiąc to, już unosiłem się do wyższych poziomów świadomości...
Musiała minąć spora chwila, zanim Takeo usłyszał kierowane przez chłopca i dziewczynę słowa odnośnie głodu i zmiany miejsca pobytu. Usłyszawszy to, anioł wstał i pokiwawszy głową, odpowiedział na ucho Eve:
- Lećcie, ja do was dołączę. Trzeba ukryć, kapsułę, kto wie, czy za chłopcem ktoś nie leci i czy w dobrych zamiarach.
Po ich odlocie...
Kuso! Głupie, nowoczesne technologie! - Zaklął pod nosem, próbując przedrzeć się przez skomplikowany układ statku. Wiedział doskonale, jak otworzyć i zamknąć kapsułę, znalazł także pilot, który mógł przydać się później - w tym momencie szukał czegoś jak maskowanie, bądź wysłanie go na orbitę, by nie zwracał uwagi innych przechadzających się na pustkowiu. Ogólnie byłoby to mało prawdopodobne, ale patrząc na to, że i on, i Eve, i nawet ów mały chłopiec tu właśnie się spotkali, Takeo wolał zabezpieczyć się przed tym. A sam statek mógł się przydać.OCC: Vulfi, pisz posta z ZT
OCC2: NPC. proszę o odpis w sprawie statku.
OCC3: Kończę trening mentalny.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Sro Lip 01, 2015 9:45 pm
Vulfila popatrzyła niepewnie na Takeo, traktując to, co powiedział, jako swoje elitarne zadanie od kogoś z elity. „Hight priority!” – zmotywowała się w myślach, choć nie do końca wiedziała, jak się do tego zabrać.
- Hai! – przytaknęła, prawie salutując. Zawsze tak robiła, w szczególności w stosunku do Koszarowego.
Po tym podeszła wyluzowanym krokiem bliżej do chłopca. Daleko jej było do delikatnej, opiekuńczej dziewczyny, wyglądała bardziej jak chłopczyca, która nie da sobie w kaszę dmuchać.
- Dobra, mały, lecisz ze mną. – oświadczyła i żałowała, że nie ma przy sobie gumy do żucia. – Dam ci coś do żarcia i jeśli nie będziesz się rzucał, to dostaniesz jeszcze paczkę chipsów. Zrozumiano? – zapytała, wznosząc się powoli w powietrze. Dopiero wtedy zorientowała się, że chłopiec najpewniej nie umie latać. Wylądowała z powrotem na ziemi. Podrapała się po głowie. – Wolisz na barana czy na ręce? – zapytała w końcu chłopca, po czym przyklęknęła na jedno kolano, rozkładając ręce.
Trzymając chłopca na barana, Vulfila czuła się na pewno najbardziej komfortowo, starając się stworzyć dość przyjazną, ale zdystansowaną nić porozumienia z dzieckiem. Oplotłaby go prewencyjnie ogonem wokół talii, gdyby zaczął się zsuwać i tak odleciałaby w dal.
Gdyby jednak chłopiec zdecydował się lecieć jej na rękach, nie miałaby o nim zbyt dobrego mniemania. Nie lubiła osób przewrażliwionych, a temu dziecku na pewno brakowało poczucia bezpieczeństwa. Był przecież za duży, żeby go nosić jak niemowlę. A jednak nie skomentowałaby tego, żeby dzieciak nie stwarzał problemów i żeby nie ranić go jeszcze bardziej.
Jeśli natomiast chłopiec odmówiłby współpracy, Vulfila złapałaby go i siłą przyciskając do siebie, odleciałaby z nim w kierunku miasta, ręką zatykając mu usta, żeby nie krzyczał – na pewno nie ryzykowałaby amputacji ogona.
- Lecimy do najbliższej restauracji fast food, Wielka Parówa. Ma taką wielką makietę parówki w bułce na dachu – powiedziała na koniec do Takeo. Miała z nim jeszcze wiele do pogadania, żeby teraz rozłączyć się z nim na długo z takiego powodu. Jakże zła byłaby, gdyby zniknął jak Hazard. Był jej jedyną kotwicą do przeszłości. – Przyleć tam jak najszybciej.
Po tych słowach zniknęła z pola widzenia, mknąc przed siebie w promieniach słońca. Znów się wypogodziło. A o ile tylko chłopiec nie wyrywał się, Vulfila zagadywała go, starając się wzbudzić u niego kumeplowskie zaufanie.
- Kto cię tak urządził?
OCC: Z/T
- Hai! – przytaknęła, prawie salutując. Zawsze tak robiła, w szczególności w stosunku do Koszarowego.
Po tym podeszła wyluzowanym krokiem bliżej do chłopca. Daleko jej było do delikatnej, opiekuńczej dziewczyny, wyglądała bardziej jak chłopczyca, która nie da sobie w kaszę dmuchać.
- Dobra, mały, lecisz ze mną. – oświadczyła i żałowała, że nie ma przy sobie gumy do żucia. – Dam ci coś do żarcia i jeśli nie będziesz się rzucał, to dostaniesz jeszcze paczkę chipsów. Zrozumiano? – zapytała, wznosząc się powoli w powietrze. Dopiero wtedy zorientowała się, że chłopiec najpewniej nie umie latać. Wylądowała z powrotem na ziemi. Podrapała się po głowie. – Wolisz na barana czy na ręce? – zapytała w końcu chłopca, po czym przyklęknęła na jedno kolano, rozkładając ręce.
Trzymając chłopca na barana, Vulfila czuła się na pewno najbardziej komfortowo, starając się stworzyć dość przyjazną, ale zdystansowaną nić porozumienia z dzieckiem. Oplotłaby go prewencyjnie ogonem wokół talii, gdyby zaczął się zsuwać i tak odleciałaby w dal.
Gdyby jednak chłopiec zdecydował się lecieć jej na rękach, nie miałaby o nim zbyt dobrego mniemania. Nie lubiła osób przewrażliwionych, a temu dziecku na pewno brakowało poczucia bezpieczeństwa. Był przecież za duży, żeby go nosić jak niemowlę. A jednak nie skomentowałaby tego, żeby dzieciak nie stwarzał problemów i żeby nie ranić go jeszcze bardziej.
Jeśli natomiast chłopiec odmówiłby współpracy, Vulfila złapałaby go i siłą przyciskając do siebie, odleciałaby z nim w kierunku miasta, ręką zatykając mu usta, żeby nie krzyczał – na pewno nie ryzykowałaby amputacji ogona.
- Lecimy do najbliższej restauracji fast food, Wielka Parówa. Ma taką wielką makietę parówki w bułce na dachu – powiedziała na koniec do Takeo. Miała z nim jeszcze wiele do pogadania, żeby teraz rozłączyć się z nim na długo z takiego powodu. Jakże zła byłaby, gdyby zniknął jak Hazard. Był jej jedyną kotwicą do przeszłości. – Przyleć tam jak najszybciej.
Po tych słowach zniknęła z pola widzenia, mknąc przed siebie w promieniach słońca. Znów się wypogodziło. A o ile tylko chłopiec nie wyrywał się, Vulfila zagadywała go, starając się wzbudzić u niego kumeplowskie zaufanie.
- Kto cię tak urządził?
OCC: Z/T
Re: Pustkowie
Pią Lip 03, 2015 4:12 pm
Pilot musiał dostać jakiejś usterki, gdyż poszczególne funkcje się ze sobą pozamieniały. Po wciśnięciu zamknięcia kapsuły, ta zaczęła się powoli unosić. Po wciśnięciu przycisku lądowania kapsuła zamknęła drzwi wciąż się unosząc. I tak dalej, i tak dalej... Umiejętności techniczne mogłyby pozwolić na rozpracowanie tej mechaniki...Albo można wciskać na chybił trafił aż osiągnie się zamierzony efekt. Jak ukryć kapsułę zależy od Takeo. Każdy saiyan przez to przechodził na misjach. Prędzej czy później...
Re: Pustkowie
Sob Lip 04, 2015 1:30 am
Wzdychając ciężko, Takeo opuścił głowę z geście zrezygnowania. Mijało już kilka minut jego walki ze skomplikowaną technologią Vegetańskiego statku. Siedząc na ziemi, starał się rozpracować usterkę pilota, zapamiętać zmiany klawiszologii, by wypracować system, za pomocą którego operowałby tym w przyszłości, jednakże do tej pory bezskutecznie, ze względu na fakt, że ów zepsucie miało efekt zmiennego zwarcia i co kilka wciśnięć funkcje zmieniały swoje 'pozycje'. Do tego, zacinając niemiłosiernie, wiatr mierzwił mu włosy i rozpraszał. Łapiąc się za głowę, mężczyzna wypuścił głośno powietrze z płuc i zaklął cicho, co na takim odludziu wydawało się bardzo głośne, po czym kolejny raz nabrał powietrza i chwycił oburącz pilota, wpatrując się w niego, jakby oczekiwał, że jego oczy przenikną obudowę i zorientuje się, jak zmieniają się... *TAK! To jest to!* Krzyknął do siebie w myślach i bezwiednie walnął się z całej siły otwartą dłonią w czoło, co poskutkowało pieczeniem i czerwonym śladem, którego siłą rzeczy nie widział. Powstawszy z siedziska, rozejrzał się i wziął do ręki średniej wielkości, podłużny kamień, który zaraz oszlifował na kształt skalnej laski, by zaraz rozrysować sobie na piaszczystym podłożu ów pilot w skali 10:1 wraz ze wszystkimi opisami kombinacji, które do tej pory znał oraz mniej więcej częstotliwością zmian, ale zaraz powiał wiatr i wszystko mu rozdmuchał. Przeklinając już trochę głośniej, z pulsującą żyłą na czole i oczami błyszczącymi delikatnym szkarłatem, podniósł statek i przeniósł się z nim w miejsce względnie otoczone skałami, gdzie ponownie naszkicował dane, które posiadał.
Nie, nie mogę tak pracować, jestem cholernie głodny. Gdzieś na tym pustkowiu musi być coś... cokolwiek. Rozejrzawszy się dookoła i dojrzawszy jedynie więcej kamieni, irytowałem się jeszcze bardziej, bo nawet tak doświadczony surwiwalowiec jak ja nie da rady najeść się do syta w takiej sytuacji. Ale... Nie było opcji, że Młody znał się na statku... A wysłali go - nie zabili, do tego zapewne w pośpiechu... Jeszcze trzeba brać pod uwagę, że to dziecko, nie zwyczajne do... Tak! Miałem wszystko, czego potrzebowałem, pod nosem! Uśmiechając się do siebie, szybko zwróciłem się w stronę statku i niemalże podbiegłem tam i nacisnąłem kilka guzików na wewnętrznej konsoli, by kleista, zielonkawa maź napełniła półlitrowy, przezroczysty kubek. Zadowolony, jakbym stanął przed armią chętnych do gotowania mi mistrzów sztuki kulinarnej, chwyciłem go.
Biorąc pierwszy łyk dziwnego napoju, anioł poczuł zwyczajowe dreszcze związane z cierpkim, odrzucającym smakiem naprawdę paskudnej mieszanki odżywczej pełznącej po języku oraz podniebieniu, które z kolei wywołały w Takeo uczucie, jakby wskakiwał na główkę z ogromnej wysokości do basenu pełnego błota oraz odchodów Vegetańskich Robali. Całe ciało zdawało się momentalnie lepić od ów wypełnienia zbiornika 'wodnego', a chłopak odruchowo roztrzepał włosy, jakby spowił je ten wyimaginowany brud, do tego zagnieździł się w kubkach smakowych i nie dało rady go stamtąd wyplenić. Lecz nie było to wszystko, bo wtedy przełknął i wydzielina zaczęła powolnie płynąć wzdłuż przełyku, ślizgając się i unikając wszelkich przeszkód, skutecznie i precyzyjnie przeciskając się po wąskich szczelinach, niczym Takeo back in the day, gdy trenował w Akademii oraz później, na regularnej służbie. Momentalnie rozbolał go brzuch, jakby otrzymał potężne uderzenie, tak nostalgicznie przypominające dawnego trenera oraz resztę starej ekipy, z którą ramię w ramię walczył. Wiatr wydawał się omiatać jego włosy bardziej, jakby on właśnie biegł, kluczył między przeciwnikami, atakując ich z uśmiechem na ustach, torując drogę przyjaciołom. Czuł kropelki potu spływające po czole, drżenie na całym ciele, tym razem pozytywne i nastrajające do walki, samorozwoju, snucia planów pokonania przeciwnika. Kolejne łyki pędzące po przełyku powodowały coś jak dawny trening, chęć na dalsze ćwiczenia, wzmocnienie organizmu i pragnienie więcej - by nigdy się nie poddawać, cały czas przeć do przodu i nie zatrzymywać się. Z każdą sekundą wpływały we niego nowe siły i motywacja, aż początkowo tak paskudny napój dotarł do żołądka, gdzie w połączeniu z kwasem tam stale rezydujący obudził zupełnie nową sensację - pierwszy posiłek tegóż ciała. Oczy anioła dostrzegły złoty błysk ambrozji, która spłynęła z nieba prosto w organizm, rozchodziła się po nim, a z jego ust mimowolnie wyrwał się jęk rozkoszy tym spowodowany. Przygryzając z przyjemności wargi, kolejny raz poczuł targające nim wstrząsy, najprzyjemniejsze uczucie, jakie w nim wzbierało coraz bardziej, pobudzało i kompletnie niwelowało degenerujący, pierwszy smak. W tej chwili liczyło się jedynie to pożądanie wspaniałego płynnego posiłku, który to tak cudownie na niego działał. Takeo cały się naprężył, a każda jego komórka doznawała natychmiastowej ekstazy w jednym momencie, by się rozluźnić i pozostawić po sobie przyjemne zaspokojenie w kolejnym. Mężczyzna oddychał ciężko, patrząc lekko przez mgłę.
Przez długą chwilę nie mogłem się uspokoić, nie miałem pojęcia, ile minęło czasu i mało mnie to obchodziło - liczył się sam fakt tego, że było mi tak dobrze i mogłem wrócić do obliczeń. Wtedy także spostrzegłem wyraźnie, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdowałem - wzorzec miał za mało danych i nie dało się bezbłędnie nakreślić planu przyszłego działania pilota. W grę bowiem wchodziło zbyt wiele zmiennych oraz za duże ryzyko przypadkowego uruchomienia sekwencji autodestrukcji. Złapałem się za głowę i potrząsnąłem, by wyciągnąć z mózgu jakąś solucję - byłem załamany, gdyż straciłem swoją kartę atutową i możliwą drogę na Vegetę w razie jakiegoś wypadku. *Przynajmniej podjadłem sobie...* Przeszło mi przez głowę, co sprawiło, że mimowolnie się uśmiechnąłem. *Jednak dobrych, pomocnych funkcji się nie usuwa, nawet z szybkim tempem wzrostu technooo...* W tym momencie echo pomiędzy skałami, gdzie się znajdowałem, zwielokrotniło uderzenie pustego kubka o ziemię, gdy zastygłem w połowie myśli, patrząc tępo przed siebie. *O, Kami, dlaczego w tym ciele mam tak słabo rozwinięty mózg?! Mogłem na to wpaść od razu!* Krzyknąłem na siebie w umyśle, po czym podciągnąłem lekko rękaw i przyłożyłem sobie lewy nadgarstek niemalże do ust i nacisnąłem guzik na zdezelowanym zegarku. Zamigotał krótko i ekran się podświetlił. Tak, mogłem zrobić to, o czym myślałem!
Minęło kilka minut, podczas których Takeo nie wychodził ze statku, wciskając guziki na konsoli głównej oraz od czasu do czasu wydając komendy głosowe do komunikatora. Gdy skończył, otarł płaszczem pot z czoła i wyszedł na powietrze. Stanąwszy w kilkumetrowej odległości od pojazdu kosmicznego, przyłożył sobie zegarek do ust i zaczął:
- Komputer pokładowy, sekwencja startowa. - Jak na zawołanie drzwi kapsuły zamknęły się, a statek uruchomił silniki, po czym wzniósł się na niewielką wysokość. Tymczasem on kontynuował wydawanie komend: - Rozpocząć protokół śledczy "Orbitowanie" - Na te słowa statek momentalnie wyleciał, aż nie zniknął ponad chmurami. Gdy nie było już go widać, zegarek zapiszczał, co oznaczało wykonanie polecenia i wyłączenia silników, czyli statek zaczął krążyć po orbicie Solaru #3 niczym mała satelita. Dumny z siebie i lekko zmęczony całością pracy, anioł wzniósł się i skierował w stronę South City by odnaleźć Eve oraz dziecko, które mieli razem pod opieką.
ZT: South City
Nie, nie mogę tak pracować, jestem cholernie głodny. Gdzieś na tym pustkowiu musi być coś... cokolwiek. Rozejrzawszy się dookoła i dojrzawszy jedynie więcej kamieni, irytowałem się jeszcze bardziej, bo nawet tak doświadczony surwiwalowiec jak ja nie da rady najeść się do syta w takiej sytuacji. Ale... Nie było opcji, że Młody znał się na statku... A wysłali go - nie zabili, do tego zapewne w pośpiechu... Jeszcze trzeba brać pod uwagę, że to dziecko, nie zwyczajne do... Tak! Miałem wszystko, czego potrzebowałem, pod nosem! Uśmiechając się do siebie, szybko zwróciłem się w stronę statku i niemalże podbiegłem tam i nacisnąłem kilka guzików na wewnętrznej konsoli, by kleista, zielonkawa maź napełniła półlitrowy, przezroczysty kubek. Zadowolony, jakbym stanął przed armią chętnych do gotowania mi mistrzów sztuki kulinarnej, chwyciłem go.
Biorąc pierwszy łyk dziwnego napoju, anioł poczuł zwyczajowe dreszcze związane z cierpkim, odrzucającym smakiem naprawdę paskudnej mieszanki odżywczej pełznącej po języku oraz podniebieniu, które z kolei wywołały w Takeo uczucie, jakby wskakiwał na główkę z ogromnej wysokości do basenu pełnego błota oraz odchodów Vegetańskich Robali. Całe ciało zdawało się momentalnie lepić od ów wypełnienia zbiornika 'wodnego', a chłopak odruchowo roztrzepał włosy, jakby spowił je ten wyimaginowany brud, do tego zagnieździł się w kubkach smakowych i nie dało rady go stamtąd wyplenić. Lecz nie było to wszystko, bo wtedy przełknął i wydzielina zaczęła powolnie płynąć wzdłuż przełyku, ślizgając się i unikając wszelkich przeszkód, skutecznie i precyzyjnie przeciskając się po wąskich szczelinach, niczym Takeo back in the day, gdy trenował w Akademii oraz później, na regularnej służbie. Momentalnie rozbolał go brzuch, jakby otrzymał potężne uderzenie, tak nostalgicznie przypominające dawnego trenera oraz resztę starej ekipy, z którą ramię w ramię walczył. Wiatr wydawał się omiatać jego włosy bardziej, jakby on właśnie biegł, kluczył między przeciwnikami, atakując ich z uśmiechem na ustach, torując drogę przyjaciołom. Czuł kropelki potu spływające po czole, drżenie na całym ciele, tym razem pozytywne i nastrajające do walki, samorozwoju, snucia planów pokonania przeciwnika. Kolejne łyki pędzące po przełyku powodowały coś jak dawny trening, chęć na dalsze ćwiczenia, wzmocnienie organizmu i pragnienie więcej - by nigdy się nie poddawać, cały czas przeć do przodu i nie zatrzymywać się. Z każdą sekundą wpływały we niego nowe siły i motywacja, aż początkowo tak paskudny napój dotarł do żołądka, gdzie w połączeniu z kwasem tam stale rezydujący obudził zupełnie nową sensację - pierwszy posiłek tegóż ciała. Oczy anioła dostrzegły złoty błysk ambrozji, która spłynęła z nieba prosto w organizm, rozchodziła się po nim, a z jego ust mimowolnie wyrwał się jęk rozkoszy tym spowodowany. Przygryzając z przyjemności wargi, kolejny raz poczuł targające nim wstrząsy, najprzyjemniejsze uczucie, jakie w nim wzbierało coraz bardziej, pobudzało i kompletnie niwelowało degenerujący, pierwszy smak. W tej chwili liczyło się jedynie to pożądanie wspaniałego płynnego posiłku, który to tak cudownie na niego działał. Takeo cały się naprężył, a każda jego komórka doznawała natychmiastowej ekstazy w jednym momencie, by się rozluźnić i pozostawić po sobie przyjemne zaspokojenie w kolejnym. Mężczyzna oddychał ciężko, patrząc lekko przez mgłę.
* * *
Przez długą chwilę nie mogłem się uspokoić, nie miałem pojęcia, ile minęło czasu i mało mnie to obchodziło - liczył się sam fakt tego, że było mi tak dobrze i mogłem wrócić do obliczeń. Wtedy także spostrzegłem wyraźnie, w jak beznadziejnej sytuacji się znajdowałem - wzorzec miał za mało danych i nie dało się bezbłędnie nakreślić planu przyszłego działania pilota. W grę bowiem wchodziło zbyt wiele zmiennych oraz za duże ryzyko przypadkowego uruchomienia sekwencji autodestrukcji. Złapałem się za głowę i potrząsnąłem, by wyciągnąć z mózgu jakąś solucję - byłem załamany, gdyż straciłem swoją kartę atutową i możliwą drogę na Vegetę w razie jakiegoś wypadku. *Przynajmniej podjadłem sobie...* Przeszło mi przez głowę, co sprawiło, że mimowolnie się uśmiechnąłem. *Jednak dobrych, pomocnych funkcji się nie usuwa, nawet z szybkim tempem wzrostu technooo...* W tym momencie echo pomiędzy skałami, gdzie się znajdowałem, zwielokrotniło uderzenie pustego kubka o ziemię, gdy zastygłem w połowie myśli, patrząc tępo przed siebie. *O, Kami, dlaczego w tym ciele mam tak słabo rozwinięty mózg?! Mogłem na to wpaść od razu!* Krzyknąłem na siebie w umyśle, po czym podciągnąłem lekko rękaw i przyłożyłem sobie lewy nadgarstek niemalże do ust i nacisnąłem guzik na zdezelowanym zegarku. Zamigotał krótko i ekran się podświetlił. Tak, mogłem zrobić to, o czym myślałem!
Minęło kilka minut, podczas których Takeo nie wychodził ze statku, wciskając guziki na konsoli głównej oraz od czasu do czasu wydając komendy głosowe do komunikatora. Gdy skończył, otarł płaszczem pot z czoła i wyszedł na powietrze. Stanąwszy w kilkumetrowej odległości od pojazdu kosmicznego, przyłożył sobie zegarek do ust i zaczął:
- Komputer pokładowy, sekwencja startowa. - Jak na zawołanie drzwi kapsuły zamknęły się, a statek uruchomił silniki, po czym wzniósł się na niewielką wysokość. Tymczasem on kontynuował wydawanie komend: - Rozpocząć protokół śledczy "Orbitowanie" - Na te słowa statek momentalnie wyleciał, aż nie zniknął ponad chmurami. Gdy nie było już go widać, zegarek zapiszczał, co oznaczało wykonanie polecenia i wyłączenia silników, czyli statek zaczął krążyć po orbicie Solaru #3 niczym mała satelita. Dumny z siebie i lekko zmęczony całością pracy, anioł wzniósł się i skierował w stronę South City by odnaleźć Eve oraz dziecko, które mieli razem pod opieką.
ZT: South City
- Model AB010
- Liczba postów : 13
Data rejestracji : 20/11/2015
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pustkowie
Sob Lis 21, 2015 12:05 pm
Słońce świeciło wysoko na niebie, białe obłoczki leniwie przesuwały się na tle lazurowej głębi. Lekki wiaterek toczył ciepłe powietrze po bezludnej równinie. Zapowiadał się miły, spokojny dzień. Mały ptaszek, strudzony podróżą, przysiadł na skraju kałuży. Delikatnie zanurzył dzióbek w mętnej wodzie, po czym szybkim ruchem podniósł głowę, by napić się życiodajnej wody. Czynność tę powtórzył kilkukrotnie, a kiedy uznał, że ugasił już pragnienie, postanowił wykorzystać okazję, by zadbać o higienę. Zaczął chlapać wodą na swoje skrzydła, by zmyć z nich zgromadzony przez drogę kurz.
Nagle coś zaniepokoiło ptaszka. Znieruchomiał i zaczął nasłuchiwać. Z oddali zbliżały się wstrząsy, to może być coś niebezpiecznego. Lepiej stad uciekać. Rozłożył skrzydła, wyskoczył i poszybował w przestworza. Trudno, znajdzie się inna kałuża.
Nie minęło wiele czasu, a w kałużę, z której przed chwilą pił mały podróżnik, wdepnęła wielka, metalowa stopa, rozchlapując wodę po suchej ziemi wokół. Kolejne kroki ciężko opadały na piach, jeden za drugim, w regularnym tempie. Srebrny pancerz androida posyłał na wszystkie strony promienie światła, które na niego padały.
AB010 po raz pierwszy od swojego powstania nie wiedział co robić. Zawsze to Profesor wydawał rozkazy, jego śmierć oznaczała konieczność usamodzielnienia się. Trudno działać samodzielnie, kiedy ma się inteligencje na poziomie muchy i jedyne co się potrafi to ślepe wykonywanie programów. Niby miał jasno postawione cele, nie widział jednak póki co sposobu jak je osiągnąć. Wykonywał więc tę jedną jedyną czynność, która towarzyszyła mu zawsze, gdy nie widział rozwiązania – zbierał informacje. Był to proces żmudny i czasochłonny, ale AB010 nie śpieszył się, miał tyle czasu ile tylko będzie potrzebne. No, chyba ze wcześniej zardzewieje i rozsypie się ze starości.
Tak więc od śmierci Profesora błąkał się po świecie, próbując znaleźć cokolwiek, co by mu teraz pomogło. Ustalił już, ze na razie musi unikać większych skupisk ludzkich. Wzbudzał zbyt wielkie zainteresowanie, a czasem i popłoch, co mogło ściągnąć na niego zgubę. Dlatego tez udał się na pustkowia i przemierzał je w losowych kierunkach. W końcu musi na coś trafić, nieważne ile czasu to zajmie.
Nagle coś zaniepokoiło ptaszka. Znieruchomiał i zaczął nasłuchiwać. Z oddali zbliżały się wstrząsy, to może być coś niebezpiecznego. Lepiej stad uciekać. Rozłożył skrzydła, wyskoczył i poszybował w przestworza. Trudno, znajdzie się inna kałuża.
Nie minęło wiele czasu, a w kałużę, z której przed chwilą pił mały podróżnik, wdepnęła wielka, metalowa stopa, rozchlapując wodę po suchej ziemi wokół. Kolejne kroki ciężko opadały na piach, jeden za drugim, w regularnym tempie. Srebrny pancerz androida posyłał na wszystkie strony promienie światła, które na niego padały.
AB010 po raz pierwszy od swojego powstania nie wiedział co robić. Zawsze to Profesor wydawał rozkazy, jego śmierć oznaczała konieczność usamodzielnienia się. Trudno działać samodzielnie, kiedy ma się inteligencje na poziomie muchy i jedyne co się potrafi to ślepe wykonywanie programów. Niby miał jasno postawione cele, nie widział jednak póki co sposobu jak je osiągnąć. Wykonywał więc tę jedną jedyną czynność, która towarzyszyła mu zawsze, gdy nie widział rozwiązania – zbierał informacje. Był to proces żmudny i czasochłonny, ale AB010 nie śpieszył się, miał tyle czasu ile tylko będzie potrzebne. No, chyba ze wcześniej zardzewieje i rozsypie się ze starości.
Tak więc od śmierci Profesora błąkał się po świecie, próbując znaleźć cokolwiek, co by mu teraz pomogło. Ustalił już, ze na razie musi unikać większych skupisk ludzkich. Wzbudzał zbyt wielkie zainteresowanie, a czasem i popłoch, co mogło ściągnąć na niego zgubę. Dlatego tez udał się na pustkowia i przemierzał je w losowych kierunkach. W końcu musi na coś trafić, nieważne ile czasu to zajmie.
Re: Pustkowie
Sob Lis 21, 2015 11:11 pm
Piach. Sucha, zbita i popękana ziemia, wszechogarniająca pustka ozdobiona gdzieniegdzie wyschniętymi krzaczkami oraz wirującym w powietrzu kurzem. Jedynie ptaki co jakiś czas pojawiały się na niebie, krążąc wysoko nad wędrującym androidem.
Lejący się z góry żar wprowadzał powietrze w drżenie. Daleko, hen, daleko, wśród jasnych piasków widać było ciemny kształt. Coś czarnego, jakby na wpół zakopanego w górze piachu. Gdyby ktoś podszedł bliżej… Natrafiłby na porzucony terenowy jeep. Jakim cudem znalazł się tutaj? Może ma z tym związek przebita, niemal stopiona opona oraz ślady zadrapań na bagażniku? Obok leżały rozwalone skrzynki z nabojami. Pustymi oczywiście. Dalej kanister… Pusty. Ciecz dawno wyciekła zostawiając naokoło wyraźną plamę po czymś smaro-olejo-podobnym. Obok leżały jakieś metalowe części. Brak śladu ludzkiej aktywności od paru tygodni.
Na pokładzie jeepa znajdował się mały, zahasłowany komputer.
OOC
Czym jest ciecz, czym części, co się tu stało, możesz śmiało rozważać sam/a
Lejący się z góry żar wprowadzał powietrze w drżenie. Daleko, hen, daleko, wśród jasnych piasków widać było ciemny kształt. Coś czarnego, jakby na wpół zakopanego w górze piachu. Gdyby ktoś podszedł bliżej… Natrafiłby na porzucony terenowy jeep. Jakim cudem znalazł się tutaj? Może ma z tym związek przebita, niemal stopiona opona oraz ślady zadrapań na bagażniku? Obok leżały rozwalone skrzynki z nabojami. Pustymi oczywiście. Dalej kanister… Pusty. Ciecz dawno wyciekła zostawiając naokoło wyraźną plamę po czymś smaro-olejo-podobnym. Obok leżały jakieś metalowe części. Brak śladu ludzkiej aktywności od paru tygodni.
Na pokładzie jeepa znajdował się mały, zahasłowany komputer.
OOC
Czym jest ciecz, czym części, co się tu stało, możesz śmiało rozważać sam/a
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach