Królewskie więzienie
Sro Maj 30, 2012 12:33 am
Nikt nie chciałby znaleźć się w tym miejscu. Wielopiętrowy kompleks znajdujące się pod pałacem. Po środku każdego chodnika umieszczone są kraty odpływowe, aby łatwiej sprzątało się krew skazanych.
W każdej celi wyposażonej tylko w pryczę nieprzerwanie przez całą dobę pali się jaskrawe światło. Nie ma krat za to cały czas przy każdym wejściu utrzymywana jest bariera o silnym działaniu. Dzięki jej właściwościom każdorazowe dotkniecie powoduje uraz od porażenia potężną dawką prądu do zwęglenia dotykającej jej kończyny.
Każdy więzień kajdanki z metalu uniemożliwiającego użycie ki/przy użyciu Ki rażą prądem. Strażnicy to potężni i silni wojownicy nie znający litości, nie mający żadnych oporów przed torturowaniem więźniów dla własnej przyjemności.
W każdej celi wyposażonej tylko w pryczę nieprzerwanie przez całą dobę pali się jaskrawe światło. Nie ma krat za to cały czas przy każdym wejściu utrzymywana jest bariera o silnym działaniu. Dzięki jej właściwościom każdorazowe dotkniecie powoduje uraz od porażenia potężną dawką prądu do zwęglenia dotykającej jej kończyny.
Każdy więzień kajdanki z metalu uniemożliwiającego użycie ki/przy użyciu Ki rażą prądem. Strażnicy to potężni i silni wojownicy nie znający litości, nie mający żadnych oporów przed torturowaniem więźniów dla własnej przyjemności.
Re: Królewskie więzienie
Sob Sie 04, 2012 11:47 pm
Ostatni miesiąc Kuro spędził zamknięty w więziennej celi.
Nim zabrał się w drogę powrotną przemyślał wszystkie fakty i doszedł do wniosku, że wiele rzeczy przemawia za lotem do domu. Przede wszystkim potrzebował porozmawiać z ojcem, potrzebował jego rady. Miał nadzieję zboczyć w stronę domu przed powrotem do akademii …..ale cóż wyszło inaczej…. Tak bardzo w tej chwili go potrzebował. W ostatnich kilku miesiącach życie dawało mu ostrego kopa raz za razem.
Wracał na Vegetę pełen dobrych myśli i zapału do odpracowania swoich kar, chciał wypić piwo, które sam sobie naważył. Ledwo wysiadł z kapsuły, otoczono go i aresztowano. Założono mu dziwne kajdany, przez które nie mógł ruszyć żadnym mięśniem. Wleczony przez dwóch strażników i z dodatkową obstawą wykrzykiwał w obronie, że nie ukradł statku, ale ponieważ żaden ze strażników nie reagował Kuro poddał się w końcu i zamilkł. Zaciągnięto, go do podziemi, przepełnionych zapachem wilgoci. Gdy strażnicy wepchnęli go do celi, upadł na kamienną posadzkę i przeleżał tak kilka godzin, musiał zebrać siły żeby wstać. Obciążenia otrzymane od mentora na Vegecie stały się prawdziwym koszmarem. Do tego na nogach i rękach miał specjalne bransolety - kajdany. Po kilku dniach pobytu zdążył się nauczyć jak działają. Zawsze gdy przynoszono posiłki jeden ze strażników na pilocie przypiętym do pasa na biodrach klikał guzik i kadet pedał ze złączonymi rękoma i nogami na podłogę niczym szmaciana lalka, tracąc możliwość jakiegokolwiek ruchu.
Ku zdziwieniu kadeta cela nie była tak surowo urządzona jak to sobie wyobrażał. Była tam prycza, sedes a nawet stolik z krzesłem, przy którym jadał posiłki. Wyposażenie było mniej więcej takie samo, jak w kwaterach przeznaczonych dla kadetów. Były jednak różnice jak potężna półprzezroczysta bariera mieniąca się raz na żółto raz na zielono, znajdująca się w miejscu gdzie zwykle umieszcza się kraty. Największym minusem pomieszczenia była absolutna widoczność poprzez tęże żółtozieloną barierę na to, co robił więzień ale także na to, co działo się na więziennym korytarzu..
Początkowo nie miał pojęcia ile czasu przyjdzie mu tu spędzić. Zakładał że najwyżej kilka dni, góra tydzień. Niemniej, jako że zwykle chłopak jest pełen niespożytych zapasów energii nie miał zamiaru przesiedzieć tych kilku dni na tyłku i kontemplować plam na suficie. Następnego dnia jak tylko doszedł do siebie i zjadł posiłek przyniesiony przez strażników zabrał się do ćwiczeń. Musiał zaczynać od samych podstaw. Siedząc na posadzce zabrał się za skłony, potem trochę brzuszków i pompek. Kolejne ćwiczenia wprowadzał dopiero, kiedy w miarę swobodnie poruszał się w poprzednich. W kółko powtarzał te same serie ćwiczeń, od rana do wieczora. Jedna setka, potem kilka minut na oddech i druga setka, jeszcze raz i jeszcze raz. Z początku strasznie bolały go mięśnie i często na siłę zmuszał się do jeszcze kolejnego wysiłku. Dopiero z czasem odczuwał rezultaty tej żmudnej i trudnej drogi treningu jaką sobie obrał.
Przy treningach trzymała go myśl, że mimo wszystko chce się pokazać Mistrzowi z jak najlepszej strony. Był świadom swoich wad i niedociągnięć, tym bardziej że chyba wszystkie obnażył już przed nauczycielem ale chciał też pokazać, że jest wytrwały, sumienny, nie trzeba stać nad nim z batem i pilnować każdego jego kroku i że na prawdę bardzo mu zależy. Ta drobna motywacja pozwalała mu dążyć do celu i nie zniechęcać się, przy żmudnym powtarzaniu ćwiczeń.
Trzy dni później na próbę zrobił świecę ale obciążenia na kostkach ciągnęły go w dół, więc w rezultacie chwiał się jak chorągiewka starając się utrzymać równowagę aby nie wyrżnąć twarzą w posadzkę. Dostrzegli to pilnujący go strażnicy i wybuchnęli śmiechem na widok nieporadności kadeta. Jeden z nich na głos powiedział:
- Ej szczeniaku to ma być świeca, a nie wibrator!
Kuro słysząc te słowa zdekoncentrował się i runął na plecy. Kiedy leżał i po uderzeniu w głowę powoli wracał mu wzrok słyszał śmiech strażników. Zresztą często podsumowywali jego początkowe ćwiczenia komentarzem: „Lodowce przesuwają się szybciej!”. Nie do końca rozumiał o czym mowa, nie miał pojęcia czym jest lodowiec ale rozumiał, że strażnicy kpią sobie z niego. Zdarzało się, że toczył z nimi potyczki słowne, jak oni drwili z niego, tak on odwdzięczał się jakąś zjadliwą ripostą. Najczęściej odwdzięczał się mówiąc coś o tym, jak to nisko ktoś ich ocenia dając im takie zadanie pilnowania słabiutkiego kadecika. W końcu takim zadaniem ktoś ich poniża. Przecież miał taki niski poziom mocy bojowej i do tego ledwo się poruszał, a nie dość że ma na rękach specjalne bransolety i w każdej chwili mogą sparaliżować go i sprowadzić do poziomu warzywa, to siedzi zamknięty w tak obwarowanym pomieszczeniu. Równie dobrze mogliby go zamknąć w jego kwaterze w Akademii pod kluczem i też nigdzie by się nie ruszył. Ale poza wdawaniem się w sprzeczki Kuro dalej się nie posunął. Nie próbował podżegać ich do walki, nie kombinował z ucieczką. Zresztą w takim stanie to byłoby bezcelowe. Fakt, że potrafił ukrywać część swojej mocy i obciążenia znacznie obniżały jego poziom mocy bojowej był w tym momencie atutem. Nie miał żadnego asa w rękawie ale niech sobie myślą, że jest słaby, on im jeszcze pokarze. Chłopak teraz już potrafił poznać siłę przeciwnika i doskonale zdawał sobie sprawę z różnicy poziomów. Więc grzecznie wykonywał ewentualne polecenia strażników i nie dawał powodów do tego aby go stłukli. Kiedy w środku nocy budził go krzyk jakiegoś ze współwięźniów dobiegający z innych cel Kuro dzięki technice Ki-feeling doskonale wiedział co się tam wyprawia. Poza tym miał okazję nie raz widywać innych strażników jak korytarzem ciągnęli ciało obitego więźnia, a za nimi pozostawała smuga krwi. Z tego powodu nie kombinował nawet jak uciec, bardzo szybko do niego dotarło, że ucieczka będzie bezcelowa i przysporzy tym sobie jeszcze więcej kłopotów. Doskonale wiedział, gdzie leży granica
między drażnieniem się z trenerami a wykroczeniem z powodu poważnej głupoty.
Z drugiej strony ani nie jęczał, Anie nie rozpaczał z powodu tego, co go spotkało. Przyjmował całą sytuację taka, jaką jest. Oczywiście nie zgadzał się z oskarżeniami ale na bunt przyjdzie czas.
Nawet mu się zdawało, że strażnicy lubią się z nim kłócić, przynajmniej im się nie nudziło. Czasem nawet przynosili mu do jedzenia jakieś lepsze resztki. To był dla niego dodatkowy trening. Nie miał wyjścia i musiał kontrolować swój ostry i niewyparzony język, by nie narobić sobie więcej kłopotów. Zaczynał nieco lepiej trzymać na wodzy swoją młodzieńczą impulsywność. Albo też był tak zmęczony ćwiczeniami, że nie miał siły na konfrontację.
Mijały dni, a chłopak dalej siedział zamknięty. Trenował tylko cały czas, bo nic mu nie zostało. Próbował nawet poćwiczyć trochę z pociskami Ki ale tym razem nic mu się nie wydawało. To chyba przez te więzienne bransolety……. Trudno, wstał więc i zaczął ćwiczyć ciosy uderzając w ścianę. Strażnicy badawczo mu się przyglądali ale Kuro raczej nie próbował rozwalić ściany tylko ćwiczył celność ciosów nie wkładając w nie dużo siły. Ćwiczył tak długo i zawzięcie, że na ścianie pozostały duże krwawe plamy a kostki palców zdzierał regularnie do krwi.
Chłopak był uparty, a przez to bardzo wytrwały i jak czegoś się uczepił to nie dawał za wygraną. Pot lał się z niego strumieniami ale to nie miało znaczenia, miejsca w celi mu wystarczyło. Po dwóch tygodniach był dopiero w stanie wprowadzić podstawowy ataki rękoma i nogami. Przynajmniej mógł chodzić w miarę swobodnie.
Trenując cały miesiąc spędzał także na rozmyślaniach o tym, co powiedział mu Hikaru.
Nim się rozstali mentor powiedział, że musi pokonać jakąś złą istotę. Mówił, że pokonywał istoty niszczące inne planety i mordujące całe populacje. Kuro doszedł do wniosku, że wojownik musiał być wręcz niewyobrażalnie potężny. Zastanawiał się, czy chciałby taki być. Z jednej strony czemu nie, pomagać innym, to przecież lubił. Jednak widmo posiadania takiej siły raczej go nie kręciło, nie pożądał mocy, czy potęgi. Ogromna moc, to także ogromna odpowiedzialność, sam nie był na coś takiego gotów, a co dopiero trwać tak przez 300 lat jak Hikaru. To musi być przykre żyć tak długo i patrzeć jak wszyscy bliscy odchodzą wciąż i wciąż. Kadetowi zrobiło się żal nauczyciela ledwo się do kogoś przyzwyczaił, a potem go tracił, musiał wiele przecierpieć. Chłopak doskonale rozumiał to uczucie i jemu samemu odebrano najdroższą istotę, jego brata bliźniaka, to tak jakby odebrano mu cząstkę samego siebie. Potem poznał Foxa i przylgnął do niego, bo czuł że demon rozumie go i wie, jaki ból nosi w duszy. Ale stracił i jego…..Młodzik sobie z tym nie radził i chociaż prawdopodobnie zdaniem chłopaka Mistrz nie stracił nikogo aż tak bliskiego, to jednak doświadczał z pewnością tego uczucia wielokrotnie. Zapewne z tego powodu stał się taki szorstki i egoistyczny. Kuro doszedł do wniosku, że chyba przegiął i był zbyt ostry w ocenie, chociaż bardzo go bolało, że Hikaru nie obchodziło co młody Saiyan miał do powiedzenia i co czuł. Gdyby sam mu tego nie wykrzykiwał, tamten by na pewno nie zwrócił na niego uwagi, a chłopak niczego by się nie nauczył.
Robiąc kolejną serię brzuszków rozmyślał dalej. Skoro srebrnowłosy zabijał tych, którzy niszczyli kultury i całe planety, dlaczego nigdy nie rozprawił się z Saiyanami, do tego jawnie manifestował niechęć do tej rasy. Rasa, z której Kuro pochodził cieszyła się najgorszą opinią w kosmosie. Chłopak wiedział doskonale, że Saiyanie wymazali wiele planet z mapy świata, do tego niszczyli, plądrowali mordowali bez opamiętania. Nigdy nie chciał stać się właśnie takim wojownikiem. Chociaż jak się lepiej zastanowić to mentor miał racje. Kuro miał w genach coś z Saiyan, nawet więcej niż samemu mu się wydawało - prowokował zarówno trenerów, jak mi mentora, dążył do konfrontacji tak jakby sam prowokował śmierć, jakby chciał się z nią zmierzyć i pokazać, że potrafi ją przechytrzyć. Robił to tylko trochę inaczej, używając swojego języka zamiast rzucać się bez opamiętania na każdego przeciwnika. Choć pyskując trenerom chciał osiągnąć coś zupełnie innego.
W głowie przetaczały mu się wspomnienia z walki Hikaru i Greefisa, jaką widział już nieraz we śnie, w całym swoim życiu nie miał okazji nawet usłyszeć historii o starciu takich potęg, a co dopiero to widzieć. Widok efektów, jakie wywoływały same techniki przechodzi jego najśmielsze wyobrażenia. Chłopak zastanawiał się, czy kiedyś będzie dysponował równie wielką siłą, czy w ogóle tego chciał. Chciał, nie chciał ale kierowany słowami mentora o tym jak ma wyobrazić sobie wszystkich bliskich, którzy zginęli, bo on był za słaby podziałały na jego wyobraźnię. Z całego serca chciał bronić tych, którzy są lub będą mu drodzy, na przykład swoje własne dzieci. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby dopuścił do takiej sytuacji. W sumie zawsze w walce chciał być raczej dobry ale przeciętny, nie wyróżniać się ale po takich słowach. Pozostała mu tylko jedna droga, którą ciężko jest mu zaakceptować ale jeśli nie dla siebie, będzie ćwiczył i rósł w siłę dla swoich bliskich, żeby dzięki temu ofiarować im spokój. Ojciec zawsze mu powtarzał, że „w kosmosie zawsze znajdzie się silniejszy od Ciebie”. To była przykra prawda i choć Kuro nie czerpał zbyt wielkiej przyjemności w walki ale na tym etapie musi obrać podążanie tą właśnie drogą.
Kadet westchnął ciężko, dopiero co wydostał się spod opiekuńczych skrzydeł ojca, a już mu przyszło nosić taki ciężar na barkach. W tej chwili pożałował, że nie urodził się typowym głupim mięśniakiem, takim jak wielu Saiyańskich wojowników. Wtedy życie nie byłoby aż takie skomplikowane, liczyłoby się dla niego, jak i komu dołożyć w michę
Ostatnio w jego życiu zaszły ogromne zmiany, musiał przedefiniować swoje wartości na nowo i wszystko sobie poukładać. Świat nie jest taki prosty jak mu się wydawało. Mentor namieszał mu porządnie w głowie, a do tego szlag go trafiał, że Hikaru miał niestety rację. A to tylko część z wniosków, do których doszedł. Młodzik zaczynał doceniać mądrość i doświadczenie srebrnowłosego wojownika, choć trudno mu było jeszcze zgodzić się z tym co mówił.
Oprócz tego starał się obmyślić strategię obrony. Chcąc nie chcąc musiał ukryć część prawdy. Przecież i tak mu nikt nie uwierzy, że przyleciał sobie Saiya-jin i ot tak bez proszenia oddał mu statek. Miał wystarczająco dużo czasu, żeby obmyślić kilka scenariuszy w zależności od tego jak dalej wszystko się potoczy. Za to Kuro obiecał sobie, że jeżeli kiedyś spotka Safariego to chętnie go walnie ze skutkiem śmiertelnym.
Mijały kolejne dni, a kadet wytrwale ćwiczył, jadł i spał. Niemniej z dnia na dzień powoli pogarszała się jego kondycja. Niby nie głodowa, choć dostawał głownie breję o konsystencji i zapachu porannego pawia to jadł co mu dali. Cały czas głownie ćwiczył i niestety posiłek nie rekompensował tylu kalorii ile Kuro spalał. W nocy spał niczym kot, reagując na każdy najmniej dźwięk. Nie miał ochoty skończyć obity jak ochłap mięsa. Nawet tutaj nawiedzały go nocne koszmary. Do tego, żaden trener nie czuwał nad jego ćwiczeniami i po części z nudy po części z faktu, że musiał jakoś spalać emocje zajeździł się sam treningiem. Efekt był taki, że przez ten miesiąc kadet schudł i zmizerniał. Był blady i miał sine worki pod oczami. Niby nic go nie bolało ale czuł się bardzo zmęczony. Ostatnie dwa dni spędził leżąc na pryczy twarzą do ściany. Wstawał tylko na posiłki. Po części miał wszystko gdzieś i tak nikt nie brał go na poważnie, ani Klej, ani trenerzy, ani nawet Hikaru. Znowu o nim myślał, nie odzywał się od czasu poproszenia o KI Kuro, która potrzebował do walki. Doszedł do wniosku, że nawet srebrnowłosy wojownik spisał go na straty. Było nie było polecenie brzmiało "masz przeżyć", ani słowa o tym żeby nie ruszał się z Ziemi. No i jak na razie żył.
Tego ranka także wstał, gdy zostawiono mu posiłek na stole ale wypił tylko herbatę nie ruszając nawet jedzenia. Nie miał na calu ani wybrzydzać, ani robić jakiś strajk głodowy,. Zawsze zjadał wszystko co dostał, po prostu dziś nie był głodny. Wślizgnął się z powrotem na pryczę pod cienki pled, czuł przejmujący chłód. Czuł jak przez wszechogarniającą wilgoć panująca w podziemiach piecze go tatuaż na ramieniu, nawet chyba przybrał odcień szkarłatnej czerwieni. Kuro gapił się przez dłuższy czas na sufit, po czym zapadł w płytki niespokojny sen.
Albo był wykończony fizycznie, albo faktycznie w jakiś sposób miejsce, w którym spędził ostatni miesiąc złamało płomienny temperament młodego kadeta.
Nim zabrał się w drogę powrotną przemyślał wszystkie fakty i doszedł do wniosku, że wiele rzeczy przemawia za lotem do domu. Przede wszystkim potrzebował porozmawiać z ojcem, potrzebował jego rady. Miał nadzieję zboczyć w stronę domu przed powrotem do akademii …..ale cóż wyszło inaczej…. Tak bardzo w tej chwili go potrzebował. W ostatnich kilku miesiącach życie dawało mu ostrego kopa raz za razem.
Wracał na Vegetę pełen dobrych myśli i zapału do odpracowania swoich kar, chciał wypić piwo, które sam sobie naważył. Ledwo wysiadł z kapsuły, otoczono go i aresztowano. Założono mu dziwne kajdany, przez które nie mógł ruszyć żadnym mięśniem. Wleczony przez dwóch strażników i z dodatkową obstawą wykrzykiwał w obronie, że nie ukradł statku, ale ponieważ żaden ze strażników nie reagował Kuro poddał się w końcu i zamilkł. Zaciągnięto, go do podziemi, przepełnionych zapachem wilgoci. Gdy strażnicy wepchnęli go do celi, upadł na kamienną posadzkę i przeleżał tak kilka godzin, musiał zebrać siły żeby wstać. Obciążenia otrzymane od mentora na Vegecie stały się prawdziwym koszmarem. Do tego na nogach i rękach miał specjalne bransolety - kajdany. Po kilku dniach pobytu zdążył się nauczyć jak działają. Zawsze gdy przynoszono posiłki jeden ze strażników na pilocie przypiętym do pasa na biodrach klikał guzik i kadet pedał ze złączonymi rękoma i nogami na podłogę niczym szmaciana lalka, tracąc możliwość jakiegokolwiek ruchu.
Ku zdziwieniu kadeta cela nie była tak surowo urządzona jak to sobie wyobrażał. Była tam prycza, sedes a nawet stolik z krzesłem, przy którym jadał posiłki. Wyposażenie było mniej więcej takie samo, jak w kwaterach przeznaczonych dla kadetów. Były jednak różnice jak potężna półprzezroczysta bariera mieniąca się raz na żółto raz na zielono, znajdująca się w miejscu gdzie zwykle umieszcza się kraty. Największym minusem pomieszczenia była absolutna widoczność poprzez tęże żółtozieloną barierę na to, co robił więzień ale także na to, co działo się na więziennym korytarzu..
Początkowo nie miał pojęcia ile czasu przyjdzie mu tu spędzić. Zakładał że najwyżej kilka dni, góra tydzień. Niemniej, jako że zwykle chłopak jest pełen niespożytych zapasów energii nie miał zamiaru przesiedzieć tych kilku dni na tyłku i kontemplować plam na suficie. Następnego dnia jak tylko doszedł do siebie i zjadł posiłek przyniesiony przez strażników zabrał się do ćwiczeń. Musiał zaczynać od samych podstaw. Siedząc na posadzce zabrał się za skłony, potem trochę brzuszków i pompek. Kolejne ćwiczenia wprowadzał dopiero, kiedy w miarę swobodnie poruszał się w poprzednich. W kółko powtarzał te same serie ćwiczeń, od rana do wieczora. Jedna setka, potem kilka minut na oddech i druga setka, jeszcze raz i jeszcze raz. Z początku strasznie bolały go mięśnie i często na siłę zmuszał się do jeszcze kolejnego wysiłku. Dopiero z czasem odczuwał rezultaty tej żmudnej i trudnej drogi treningu jaką sobie obrał.
Przy treningach trzymała go myśl, że mimo wszystko chce się pokazać Mistrzowi z jak najlepszej strony. Był świadom swoich wad i niedociągnięć, tym bardziej że chyba wszystkie obnażył już przed nauczycielem ale chciał też pokazać, że jest wytrwały, sumienny, nie trzeba stać nad nim z batem i pilnować każdego jego kroku i że na prawdę bardzo mu zależy. Ta drobna motywacja pozwalała mu dążyć do celu i nie zniechęcać się, przy żmudnym powtarzaniu ćwiczeń.
Trzy dni później na próbę zrobił świecę ale obciążenia na kostkach ciągnęły go w dół, więc w rezultacie chwiał się jak chorągiewka starając się utrzymać równowagę aby nie wyrżnąć twarzą w posadzkę. Dostrzegli to pilnujący go strażnicy i wybuchnęli śmiechem na widok nieporadności kadeta. Jeden z nich na głos powiedział:
- Ej szczeniaku to ma być świeca, a nie wibrator!
Kuro słysząc te słowa zdekoncentrował się i runął na plecy. Kiedy leżał i po uderzeniu w głowę powoli wracał mu wzrok słyszał śmiech strażników. Zresztą często podsumowywali jego początkowe ćwiczenia komentarzem: „Lodowce przesuwają się szybciej!”. Nie do końca rozumiał o czym mowa, nie miał pojęcia czym jest lodowiec ale rozumiał, że strażnicy kpią sobie z niego. Zdarzało się, że toczył z nimi potyczki słowne, jak oni drwili z niego, tak on odwdzięczał się jakąś zjadliwą ripostą. Najczęściej odwdzięczał się mówiąc coś o tym, jak to nisko ktoś ich ocenia dając im takie zadanie pilnowania słabiutkiego kadecika. W końcu takim zadaniem ktoś ich poniża. Przecież miał taki niski poziom mocy bojowej i do tego ledwo się poruszał, a nie dość że ma na rękach specjalne bransolety i w każdej chwili mogą sparaliżować go i sprowadzić do poziomu warzywa, to siedzi zamknięty w tak obwarowanym pomieszczeniu. Równie dobrze mogliby go zamknąć w jego kwaterze w Akademii pod kluczem i też nigdzie by się nie ruszył. Ale poza wdawaniem się w sprzeczki Kuro dalej się nie posunął. Nie próbował podżegać ich do walki, nie kombinował z ucieczką. Zresztą w takim stanie to byłoby bezcelowe. Fakt, że potrafił ukrywać część swojej mocy i obciążenia znacznie obniżały jego poziom mocy bojowej był w tym momencie atutem. Nie miał żadnego asa w rękawie ale niech sobie myślą, że jest słaby, on im jeszcze pokarze. Chłopak teraz już potrafił poznać siłę przeciwnika i doskonale zdawał sobie sprawę z różnicy poziomów. Więc grzecznie wykonywał ewentualne polecenia strażników i nie dawał powodów do tego aby go stłukli. Kiedy w środku nocy budził go krzyk jakiegoś ze współwięźniów dobiegający z innych cel Kuro dzięki technice Ki-feeling doskonale wiedział co się tam wyprawia. Poza tym miał okazję nie raz widywać innych strażników jak korytarzem ciągnęli ciało obitego więźnia, a za nimi pozostawała smuga krwi. Z tego powodu nie kombinował nawet jak uciec, bardzo szybko do niego dotarło, że ucieczka będzie bezcelowa i przysporzy tym sobie jeszcze więcej kłopotów. Doskonale wiedział, gdzie leży granica
między drażnieniem się z trenerami a wykroczeniem z powodu poważnej głupoty.
Z drugiej strony ani nie jęczał, Anie nie rozpaczał z powodu tego, co go spotkało. Przyjmował całą sytuację taka, jaką jest. Oczywiście nie zgadzał się z oskarżeniami ale na bunt przyjdzie czas.
Nawet mu się zdawało, że strażnicy lubią się z nim kłócić, przynajmniej im się nie nudziło. Czasem nawet przynosili mu do jedzenia jakieś lepsze resztki. To był dla niego dodatkowy trening. Nie miał wyjścia i musiał kontrolować swój ostry i niewyparzony język, by nie narobić sobie więcej kłopotów. Zaczynał nieco lepiej trzymać na wodzy swoją młodzieńczą impulsywność. Albo też był tak zmęczony ćwiczeniami, że nie miał siły na konfrontację.
Mijały dni, a chłopak dalej siedział zamknięty. Trenował tylko cały czas, bo nic mu nie zostało. Próbował nawet poćwiczyć trochę z pociskami Ki ale tym razem nic mu się nie wydawało. To chyba przez te więzienne bransolety……. Trudno, wstał więc i zaczął ćwiczyć ciosy uderzając w ścianę. Strażnicy badawczo mu się przyglądali ale Kuro raczej nie próbował rozwalić ściany tylko ćwiczył celność ciosów nie wkładając w nie dużo siły. Ćwiczył tak długo i zawzięcie, że na ścianie pozostały duże krwawe plamy a kostki palców zdzierał regularnie do krwi.
Chłopak był uparty, a przez to bardzo wytrwały i jak czegoś się uczepił to nie dawał za wygraną. Pot lał się z niego strumieniami ale to nie miało znaczenia, miejsca w celi mu wystarczyło. Po dwóch tygodniach był dopiero w stanie wprowadzić podstawowy ataki rękoma i nogami. Przynajmniej mógł chodzić w miarę swobodnie.
Trenując cały miesiąc spędzał także na rozmyślaniach o tym, co powiedział mu Hikaru.
Nim się rozstali mentor powiedział, że musi pokonać jakąś złą istotę. Mówił, że pokonywał istoty niszczące inne planety i mordujące całe populacje. Kuro doszedł do wniosku, że wojownik musiał być wręcz niewyobrażalnie potężny. Zastanawiał się, czy chciałby taki być. Z jednej strony czemu nie, pomagać innym, to przecież lubił. Jednak widmo posiadania takiej siły raczej go nie kręciło, nie pożądał mocy, czy potęgi. Ogromna moc, to także ogromna odpowiedzialność, sam nie był na coś takiego gotów, a co dopiero trwać tak przez 300 lat jak Hikaru. To musi być przykre żyć tak długo i patrzeć jak wszyscy bliscy odchodzą wciąż i wciąż. Kadetowi zrobiło się żal nauczyciela ledwo się do kogoś przyzwyczaił, a potem go tracił, musiał wiele przecierpieć. Chłopak doskonale rozumiał to uczucie i jemu samemu odebrano najdroższą istotę, jego brata bliźniaka, to tak jakby odebrano mu cząstkę samego siebie. Potem poznał Foxa i przylgnął do niego, bo czuł że demon rozumie go i wie, jaki ból nosi w duszy. Ale stracił i jego…..Młodzik sobie z tym nie radził i chociaż prawdopodobnie zdaniem chłopaka Mistrz nie stracił nikogo aż tak bliskiego, to jednak doświadczał z pewnością tego uczucia wielokrotnie. Zapewne z tego powodu stał się taki szorstki i egoistyczny. Kuro doszedł do wniosku, że chyba przegiął i był zbyt ostry w ocenie, chociaż bardzo go bolało, że Hikaru nie obchodziło co młody Saiyan miał do powiedzenia i co czuł. Gdyby sam mu tego nie wykrzykiwał, tamten by na pewno nie zwrócił na niego uwagi, a chłopak niczego by się nie nauczył.
Robiąc kolejną serię brzuszków rozmyślał dalej. Skoro srebrnowłosy zabijał tych, którzy niszczyli kultury i całe planety, dlaczego nigdy nie rozprawił się z Saiyanami, do tego jawnie manifestował niechęć do tej rasy. Rasa, z której Kuro pochodził cieszyła się najgorszą opinią w kosmosie. Chłopak wiedział doskonale, że Saiyanie wymazali wiele planet z mapy świata, do tego niszczyli, plądrowali mordowali bez opamiętania. Nigdy nie chciał stać się właśnie takim wojownikiem. Chociaż jak się lepiej zastanowić to mentor miał racje. Kuro miał w genach coś z Saiyan, nawet więcej niż samemu mu się wydawało - prowokował zarówno trenerów, jak mi mentora, dążył do konfrontacji tak jakby sam prowokował śmierć, jakby chciał się z nią zmierzyć i pokazać, że potrafi ją przechytrzyć. Robił to tylko trochę inaczej, używając swojego języka zamiast rzucać się bez opamiętania na każdego przeciwnika. Choć pyskując trenerom chciał osiągnąć coś zupełnie innego.
W głowie przetaczały mu się wspomnienia z walki Hikaru i Greefisa, jaką widział już nieraz we śnie, w całym swoim życiu nie miał okazji nawet usłyszeć historii o starciu takich potęg, a co dopiero to widzieć. Widok efektów, jakie wywoływały same techniki przechodzi jego najśmielsze wyobrażenia. Chłopak zastanawiał się, czy kiedyś będzie dysponował równie wielką siłą, czy w ogóle tego chciał. Chciał, nie chciał ale kierowany słowami mentora o tym jak ma wyobrazić sobie wszystkich bliskich, którzy zginęli, bo on był za słaby podziałały na jego wyobraźnię. Z całego serca chciał bronić tych, którzy są lub będą mu drodzy, na przykład swoje własne dzieci. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby dopuścił do takiej sytuacji. W sumie zawsze w walce chciał być raczej dobry ale przeciętny, nie wyróżniać się ale po takich słowach. Pozostała mu tylko jedna droga, którą ciężko jest mu zaakceptować ale jeśli nie dla siebie, będzie ćwiczył i rósł w siłę dla swoich bliskich, żeby dzięki temu ofiarować im spokój. Ojciec zawsze mu powtarzał, że „w kosmosie zawsze znajdzie się silniejszy od Ciebie”. To była przykra prawda i choć Kuro nie czerpał zbyt wielkiej przyjemności w walki ale na tym etapie musi obrać podążanie tą właśnie drogą.
Kadet westchnął ciężko, dopiero co wydostał się spod opiekuńczych skrzydeł ojca, a już mu przyszło nosić taki ciężar na barkach. W tej chwili pożałował, że nie urodził się typowym głupim mięśniakiem, takim jak wielu Saiyańskich wojowników. Wtedy życie nie byłoby aż takie skomplikowane, liczyłoby się dla niego, jak i komu dołożyć w michę
Ostatnio w jego życiu zaszły ogromne zmiany, musiał przedefiniować swoje wartości na nowo i wszystko sobie poukładać. Świat nie jest taki prosty jak mu się wydawało. Mentor namieszał mu porządnie w głowie, a do tego szlag go trafiał, że Hikaru miał niestety rację. A to tylko część z wniosków, do których doszedł. Młodzik zaczynał doceniać mądrość i doświadczenie srebrnowłosego wojownika, choć trudno mu było jeszcze zgodzić się z tym co mówił.
Oprócz tego starał się obmyślić strategię obrony. Chcąc nie chcąc musiał ukryć część prawdy. Przecież i tak mu nikt nie uwierzy, że przyleciał sobie Saiya-jin i ot tak bez proszenia oddał mu statek. Miał wystarczająco dużo czasu, żeby obmyślić kilka scenariuszy w zależności od tego jak dalej wszystko się potoczy. Za to Kuro obiecał sobie, że jeżeli kiedyś spotka Safariego to chętnie go walnie ze skutkiem śmiertelnym.
Mijały kolejne dni, a kadet wytrwale ćwiczył, jadł i spał. Niemniej z dnia na dzień powoli pogarszała się jego kondycja. Niby nie głodowa, choć dostawał głownie breję o konsystencji i zapachu porannego pawia to jadł co mu dali. Cały czas głownie ćwiczył i niestety posiłek nie rekompensował tylu kalorii ile Kuro spalał. W nocy spał niczym kot, reagując na każdy najmniej dźwięk. Nie miał ochoty skończyć obity jak ochłap mięsa. Nawet tutaj nawiedzały go nocne koszmary. Do tego, żaden trener nie czuwał nad jego ćwiczeniami i po części z nudy po części z faktu, że musiał jakoś spalać emocje zajeździł się sam treningiem. Efekt był taki, że przez ten miesiąc kadet schudł i zmizerniał. Był blady i miał sine worki pod oczami. Niby nic go nie bolało ale czuł się bardzo zmęczony. Ostatnie dwa dni spędził leżąc na pryczy twarzą do ściany. Wstawał tylko na posiłki. Po części miał wszystko gdzieś i tak nikt nie brał go na poważnie, ani Klej, ani trenerzy, ani nawet Hikaru. Znowu o nim myślał, nie odzywał się od czasu poproszenia o KI Kuro, która potrzebował do walki. Doszedł do wniosku, że nawet srebrnowłosy wojownik spisał go na straty. Było nie było polecenie brzmiało "masz przeżyć", ani słowa o tym żeby nie ruszał się z Ziemi. No i jak na razie żył.
Tego ranka także wstał, gdy zostawiono mu posiłek na stole ale wypił tylko herbatę nie ruszając nawet jedzenia. Nie miał na calu ani wybrzydzać, ani robić jakiś strajk głodowy,. Zawsze zjadał wszystko co dostał, po prostu dziś nie był głodny. Wślizgnął się z powrotem na pryczę pod cienki pled, czuł przejmujący chłód. Czuł jak przez wszechogarniającą wilgoć panująca w podziemiach piecze go tatuaż na ramieniu, nawet chyba przybrał odcień szkarłatnej czerwieni. Kuro gapił się przez dłuższy czas na sufit, po czym zapadł w płytki niespokojny sen.
Albo był wykończony fizycznie, albo faktycznie w jakiś sposób miejsce, w którym spędził ostatni miesiąc złamało płomienny temperament młodego kadeta.
OCC: Post z zawartym treningiem.
Re: Królewskie więzienie
Nie Sie 05, 2012 9:00 pm
Korytarzem maszerowało kilku rosłych typków. Wszystko wskazywało na to, że podążają do celi Kuro. Od samego wejścia skierowali tam swój wzrok i nie tracąc czasu kierowali swoje kroki prosto do niego. Stanęli przed klawiszem.
- Otwórz. – Powiedział jeden z nich do strażnika. Ten pospiesznie wyciągnął pilot sterujący zarówno barierą jak i bransoletkami Kuro. Chwile po tym młody saiyan mógł poczuć skutki paraliżu a następnie jego ręce zostały skrępowane przez owe urządzenia. Wzięty pod pachy przez strażników został poprowadzony w stronę wyjścia.
ZT---> TU
- Otwórz. – Powiedział jeden z nich do strażnika. Ten pospiesznie wyciągnął pilot sterujący zarówno barierą jak i bransoletkami Kuro. Chwile po tym młody saiyan mógł poczuć skutki paraliżu a następnie jego ręce zostały skrępowane przez owe urządzenia. Wzięty pod pachy przez strażników został poprowadzony w stronę wyjścia.
ZT---> TU
Re: Królewskie więzienie
Pią Sie 17, 2012 6:40 pm
Gdy tylko usłyszał komentarz sędziego zagotował się gniew w młodym ciele. Komentarz na temat Kleja go dobitnie rozdrażnił. Resztkami sił wychrypiał tylko:
- Jak ktoś na mnie pluje, to nie będę udawał że deszcz pada. Ten pieprzony kutas bezkarnie ma w dupie rozkazy, a Pan mówi że to nie ma związku?!
Kuro był wybuchowy niczym nitrogliceryna. Chłopak mógłby rozkręcić się jeszcze bardziej ale w tym momencie podeszli do niego strażnicy i ponownie skuli. Stało się tak jak przypuszczał. Zdrętwiały mu mięśnie i kilka pierwszych kroków odczuł bardzo boleśnie. Po wejściu z oświetlonego miejsca na ciemny korytarz miał mroczki przed oczami.Nim odrętwienie i zawroty głowy minęły, plątały mu się nogi ale strażnicy nie zważali na to, tylko ciągnęli go dalej przed siebie. Znów został wrzucony do swojej celi, zaliczając wślizg po kamiennej posadzce. Wstał i w pierwszym odruchu miał ochotę przyłożyć bransolety na rękach do energetycznych prętów celi, na szczęście zaniechał wykonania pomysłu. Za to zdenerwowany chodził wzdłuż wejścia niczym tygrys w klatce, tam i z powrotem. Minęła chwila nim pojął, że to co robi nie ma sensu. Gdyby Saipanie potrafili warczeć nie będąc w formie Ozaru to Kuro właśnie teraz by to robił. Nie potrafił spokojnie wysiedzieć na tyłku. Musi się jakoś rozładować, bo za godzinę mógłby się rzucić na tego sędziego niczym dziki zwierz.
Postanowił poćwiczyć i przemyśleć wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatnich godzin. Usiadł i zaczął od rozciągania, apotem przeszedł do skłonów. Zgodnie z tym, co powiedział sędzia ma tylko godzinę, można by ją lepiej spożytkować ale na co? Tutaj nie ma nic innego do roboty, a nie będzie siedział na pryczy i użalał się nad swoim losem. Wpadł w niezłe tarapaty. Ale chyba przesłuchanie nie poszło tak źle Nie drążyli tematu, czy znał imiona demona, jak i Mistika, nie pytali o to co w ogóle robił poza terenem akademii, ani skąd ma na sobie takie obciążenia. Nawet po tym jak przyznał się do znajomości z Safari nie pytali o to, skąd u diabła wziął się tam Saibamen. W zasadzie to oficjalnie winny był tego, że dopuścił się niepochlebnych uwag o akademii, chociaż dobrej wierze i kłamał na procesie. To chyba nie tak źle. Nikt nie dopatrzył się głębszej znajomości z Foxem i Hikaru, ani w ogólnym rozrachunku i tak nie ukradł kapsuły. Dobrze, że nie przeszukali mu plecaka.
Kuro przeszedł do wykonywania pompek na palcach obu rąk. Analizując sytuację myślę o tym, czy się bał. Z początku przeraziło go nie tylko miejsce ale liczba sędziów i siła każdego z nich. Wywarło to na nim niebywałe wrażenie. Sędzia główny miał ostry i lodowaty ton głosu niczym zimnokrwisty gad. Jednak tak po prawdzie strach go nie paraliżował. Trener z sali dał mu kilka istotnych wskazówek na ten temat. Do tego spotkanie z Foxem i Hikaru nauczyło go, co to jest prawdziwy strach. Mistrz przerażał go znacznie bardziej, aż do głębi samej duszy. niż ci potężni wojownicy z Vegety. Przez skojarzenie przyszło mu do głowy zdanie odnoszące się do śmierci jego brata. Był chociaż o mały kroczek bliżej w wyjaśnieniu śmierci Shiro, o ile nie robili go w balona.
Przerwał ćwiczenie, błądził myślami i skupiał się na liczeniu powtórzeń. Podszedł do ściany i postanowił się na niej trochę powyrzywać. Młodym kadetem non stop miotały sprzeczne uczucia, gniewu, niedowierzania i leku o własną przyszłość były w stanie zmobilizować chłopaka na tyle, że atakował swojego „przeciwnika” niczym rozjuszony tygrys. Był skupiony na zadawaniu ciosów i na chwilę przestało do niego docierać, co się dookoła dzieje. Koncentrował się przede wszystkim na szybkości, sile i trafności zadawanych ciosów.
W końcu padł spocony i wyczerpany na pryczę, brakowało mu już tchu i każdy oddech powodował silne kłucie w klatce piersiowej. Przynajmniej się uspokoił na tyle, żeby nie zrobić czegoś zbyt pochopnie. Chociaż jak jeszcze tak bez opamiętania będzie katował swoje ciało, to sam się uśmierci i nie trzeba będzie załatwiać tego wyrokiem. Na kostkach rąk ponownie pojawiły się świeże ślady krwi…
OCC:
Post z zawartym treningiem.
- Jak ktoś na mnie pluje, to nie będę udawał że deszcz pada. Ten pieprzony kutas bezkarnie ma w dupie rozkazy, a Pan mówi że to nie ma związku?!
Kuro był wybuchowy niczym nitrogliceryna. Chłopak mógłby rozkręcić się jeszcze bardziej ale w tym momencie podeszli do niego strażnicy i ponownie skuli. Stało się tak jak przypuszczał. Zdrętwiały mu mięśnie i kilka pierwszych kroków odczuł bardzo boleśnie. Po wejściu z oświetlonego miejsca na ciemny korytarz miał mroczki przed oczami.Nim odrętwienie i zawroty głowy minęły, plątały mu się nogi ale strażnicy nie zważali na to, tylko ciągnęli go dalej przed siebie. Znów został wrzucony do swojej celi, zaliczając wślizg po kamiennej posadzce. Wstał i w pierwszym odruchu miał ochotę przyłożyć bransolety na rękach do energetycznych prętów celi, na szczęście zaniechał wykonania pomysłu. Za to zdenerwowany chodził wzdłuż wejścia niczym tygrys w klatce, tam i z powrotem. Minęła chwila nim pojął, że to co robi nie ma sensu. Gdyby Saipanie potrafili warczeć nie będąc w formie Ozaru to Kuro właśnie teraz by to robił. Nie potrafił spokojnie wysiedzieć na tyłku. Musi się jakoś rozładować, bo za godzinę mógłby się rzucić na tego sędziego niczym dziki zwierz.
Postanowił poćwiczyć i przemyśleć wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatnich godzin. Usiadł i zaczął od rozciągania, apotem przeszedł do skłonów. Zgodnie z tym, co powiedział sędzia ma tylko godzinę, można by ją lepiej spożytkować ale na co? Tutaj nie ma nic innego do roboty, a nie będzie siedział na pryczy i użalał się nad swoim losem. Wpadł w niezłe tarapaty. Ale chyba przesłuchanie nie poszło tak źle Nie drążyli tematu, czy znał imiona demona, jak i Mistika, nie pytali o to co w ogóle robił poza terenem akademii, ani skąd ma na sobie takie obciążenia. Nawet po tym jak przyznał się do znajomości z Safari nie pytali o to, skąd u diabła wziął się tam Saibamen. W zasadzie to oficjalnie winny był tego, że dopuścił się niepochlebnych uwag o akademii, chociaż dobrej wierze i kłamał na procesie. To chyba nie tak źle. Nikt nie dopatrzył się głębszej znajomości z Foxem i Hikaru, ani w ogólnym rozrachunku i tak nie ukradł kapsuły. Dobrze, że nie przeszukali mu plecaka.
Kuro przeszedł do wykonywania pompek na palcach obu rąk. Analizując sytuację myślę o tym, czy się bał. Z początku przeraziło go nie tylko miejsce ale liczba sędziów i siła każdego z nich. Wywarło to na nim niebywałe wrażenie. Sędzia główny miał ostry i lodowaty ton głosu niczym zimnokrwisty gad. Jednak tak po prawdzie strach go nie paraliżował. Trener z sali dał mu kilka istotnych wskazówek na ten temat. Do tego spotkanie z Foxem i Hikaru nauczyło go, co to jest prawdziwy strach. Mistrz przerażał go znacznie bardziej, aż do głębi samej duszy. niż ci potężni wojownicy z Vegety. Przez skojarzenie przyszło mu do głowy zdanie odnoszące się do śmierci jego brata. Był chociaż o mały kroczek bliżej w wyjaśnieniu śmierci Shiro, o ile nie robili go w balona.
Przerwał ćwiczenie, błądził myślami i skupiał się na liczeniu powtórzeń. Podszedł do ściany i postanowił się na niej trochę powyrzywać. Młodym kadetem non stop miotały sprzeczne uczucia, gniewu, niedowierzania i leku o własną przyszłość były w stanie zmobilizować chłopaka na tyle, że atakował swojego „przeciwnika” niczym rozjuszony tygrys. Był skupiony na zadawaniu ciosów i na chwilę przestało do niego docierać, co się dookoła dzieje. Koncentrował się przede wszystkim na szybkości, sile i trafności zadawanych ciosów.
W końcu padł spocony i wyczerpany na pryczę, brakowało mu już tchu i każdy oddech powodował silne kłucie w klatce piersiowej. Przynajmniej się uspokoił na tyle, żeby nie zrobić czegoś zbyt pochopnie. Chociaż jak jeszcze tak bez opamiętania będzie katował swoje ciało, to sam się uśmierci i nie trzeba będzie załatwiać tego wyrokiem. Na kostkach rąk ponownie pojawiły się świeże ślady krwi…
OCC:
Post z zawartym treningiem.
Re: Królewskie więzienie
Nie Sie 19, 2012 11:47 pm
Zgodnie z zapowiedziami strażnicy pojawili się po godzinie by zabrać Kuro z powrotem na Salę rozpraw. Standardowo skuli jego ręce i wyprowadzili z celi. Z pewnością w oczekiwaniu na wyrok Kuro musiał strasznie się denerwować choć może na pierwszy rzut oka nie dało się tego zauważyć.
ZT---> TU
ZT---> TU
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach