Dragon Ball New Generation Reborn
Dragon Ball New Generation Reborn

Go down
Anonymous
Gość
Gość

Jason Empty Jason

Pią Gru 12, 2014 10:58 pm
1. Imię i nazwisko – Jason Jason Z. W fabule po prostu Jason.

2. Rasa – Demon

3. Wiek – 18 lat.

4. Wygląd – Wzrost 180 cm, waga 60 kg, dosyć niska jak na taki wzrost.
Na początku historii wygląda jak normalny chłopiec, całkiem niepozornie, czarnowłosy chłopiec z oklepniętymi włosami. Jest szczupły.
http://ami.animecharactersdatabase.com/uploads/chars/thumbs/200/11498-1583262927.jpg
Pod koniec fabuły chłopiec nieco się zmienia. Ma białe włosy, jedno, czerwone oko, czarne paznokcie i jest już nieco lepiej zbudowany.Nosi czarną koszulę, chustę na szyi, która służy za maskę i brązowe spodenki. http://vlep.pl/5bhr8c.jpg

5. Charakter – Na początku historii jest normalnym, spokojnym chłopcem. Potrafi kontrolować swoje emocje, lecz czasem przez nadmiar emocji zdarza mu się popadać w histerię. Jest zamknięty w sobie, lubi samotność. Przez pewne okoliczności, które się zdarzą, stanie się kompletnie kimś innym. Kto by pomyślał, że taki chłopiec przez chwile mordu może się zmienić w 'takie coś'.
Psychiczny, wybuchowy, konsekwentny, mroczny, energiczny, pewny siebie, zagubiony, tajemniczy...

6. Historia: Zwyczajny, spokojny dzień jak na ziemian przystało. Siedziałem sobie w moim przyciasnym pokoiku w bloku mieszkalnym. Nie jest to nie wiadomo jaka willa, szare ściany, kraty w okienkach i zagrzybione kąty sufitów. Zostało mi to po matce, nie ma jej ze mną. Uciekła na jakąś inna planetę, zostawiła mnie gdy miałem 12 lat. Ojca też nie mam, zginął w pewnej akcji, było to kilka lat temu, 2-4? Nie pamiętam szczegółów. Może teraz trochę o mnie? Jestem Jason, pośmiewisko całego miasta, na pewno też całej planety i być może całego wszechświata. Jestem bardzo słaby, słabszy kilkakrotnie od moich przyjaciół, a nawet kilkaset razy słabszy. Zamiast ćwiczyć, walczyć i narażać swoje życie wolę rysować. Nie to, co moi bliscy. Tworzę różnego rodzaju projekty, ogólnie jestem w trakcie tworzenia najnowszego prototypu nano-pancerza. Jeżeli mi się uda, zdobędę za te plany dużo pieniędzy i będę mógł żyć luksusowo w innej dzielnicy. Nie dla mnie walki. Robię różne plany i sprzedaje je w rozmaitych cenach. Jestem w tym fachu trochę znany, być może słyszeli o mnie nawet na innych planetach! Stop, znowu fantazjuję, huh... Siedzę przy tym planie dzisiaj ok. 8 godzin, może mniej, może więcej. Zresztą nie ważne. W każdym razie jest już wieczór, dosyć późny wieczór, który zamierzam spędzić przy planach i w końcu je skończyć.

Siedzę spokojnie kiedy nagle ktoś do mnie dzwoni. Zbudowałem specjalny komunikator w zegarku. Ahhh... to RyiSon. Czego ten przygłup może ode mnie chcieć? Właśnie zadzwonił mój najlepszy przyjaciel, poznaliśmy się, gdy mieliśmy po 2 latka, zawsze przy mnie był i mnie wspierał.
-Halo? Jason? Cholera, jak działa ten szajs?! Czyżby znowu zapomniał, jak to się obsługuje?...
-Ryi'u, pokazywałem ci ze sto razy, jak to się obsługuje a ty dalej nie potrafisz nawet zadzwonić...
-Ten twój sprzęt jest jakiś do dupy. Co chwile się przycina. Ej dobra nie ważne, nie zadzwoniłem, żeby obrażać tutaj twoje wymysły. Musimy się spotkać... Po czym dodał mrocznym głosem... to coś ważnego.
Byłem zajęty, miałem inne plany na ten wieczór, jednak wyczułem coś niepokojącego i nie mogłem odmówić mu tego spotkania.
-Ehh...mam inne plany na ten wieczór, ale nie mogę ci odmówić, wyślij współrzędne, zaraz będę.
-Ooo, dokańczasz plan? Mógłbyś go zabrać ze sobą? Zawsze podobały mi się twoje rysunki. Dobra, już wysyłam współrzędne, bądź tam za 30 minut, tylko się nie spóźnij!
-Dobra, dobra. Wydawało mi się to dosyć dziwne. Po chwili otrzymałem lokalizację spotkania. Chwila... dlaczego on chce się spotkać w tak odludnionym miejscu? Wybrał miejsce, które leży dosyć daleko od miasta, jakiś las. Coś mi nadal nie odpowiadało. Czułem, że mógł coś przeskrobać.

Wziąłem niedokończony plan swojej nano-zbroi, zawinąłem w rulonik i schowałem do plecaka. Kiedy już się ubrałem i zacząłem wychodzić z domu spojrzałem na zdjęcie mojego brata lezące na kredensie. Uśmiechnąłem się. Szkoda, ze odszedł. Był na prawdę wspaniałym bratem. Dlaczego tak nagle odszedłeś bez słowa? Dlaczego zostawiłeś mnie samego? Wyszedłem z domu i od razu zmierzałem na przystanek autobusowy. Było już dosyć ciemno, bo był wieczór. Jeszcze gdy szedłem na przystanek, minąłem się pewnej afery. Jakiś gruby mężczyzna krzyczał na kobietę pytając się, gdzie jego dzisiejsza forsa. Nie zamierzałem się w to wplątywać, choć nie ukrywam, że było mi jej szkoda. Nie jestem aż taki odważny. Doszedłem na przystanek, usiadłem na ławce i czekałem na autobus. Na miejscu też czekał jakiś mężczyzna z irokezem i słuchawkach w uszach. Po chwili przyjechał autobus, wsiadłem przy miejscu przy szybie, następnie autobus odjechał.

Po jakiś 30 minutach dojechałem na miejsce, już z daleka było widać Ryi'a. Wysiadłem na przystanku, jakieś 30 metrów od niego. Podbiegłem do niego i się przywitałem.
-Siemanko!
-Ehh, no spóźniłeś się jak zwykle.
-Ciesz się, że w ogóle przyleciałem, o tej porze rzadko kiedy autobusy jeżdżą. Rozejrzałem się wokół, widziałem tylko skały, drzewa wokół, czarny samochód i jakaś metalowa skrzynia leżała koło Ryi'a, jakby jakaś lodówka.
-Po co ci to? Co w tym jest? Zapytałem z uśmiechem na twarzy, ale uśmiech zmył się szybciej, niż się pojawił, gdy zobaczyłem jego poważną minę, jego zimny wzrok przeszył mnie na wylot.
-Właśnie po to tutaj jesteśmy, musiałem ci o tym powiedzieć, ale to zaraz... Uśmiechnął się, lecz z daleka było widać, że to fałszywy uśmiech... Pokaż swój prototyp, zawsze kręciły mnie twoje prace. Nie miałem pojęcia o co chodzi, ale nie zamierzałem go o to pytać, bo zapewne zaraz się wszystko wyjaśni. Otworzyłem plecak, wyjąłem z niego prototyp, położyłem go na masce samochodu i pokazałem mu szkice.
-Wow, w sumie to ładnie rysowałeś do tej pory, ale to przebija wszystko! Kiedy już tak patrzył się na mój projekt, wyciągnął po niego rękę, chciał go wziąć w ręce, lecz zanim go dotknął, szybko schowałem go do plecaka. Nie wiedziałem o co chodzi, ale coś mi tutaj nie grało.
-Nie dotykaj! W ogóle to po co mnie tutaj przyciągnąłeś? I o co ci chodzi?! I co jest w tej skrzynce?! Znowu spojrzał na mnie swoim zimnym wzrokiem... Podszedł do skrzynki i otworzył ją. Ze środka wydostała się para a po chwili było czuć obrzydliwy smród. Odwrócił się do mnie i wskazał ręką w środek. Gdy para opadła, zobaczyłem w środku jakąś sylwetkę, w środku był trup.
-Co, co on tu robi?! Coś ty zrobił?! Zapytałem jego strachliwym głosem.
-To był wypadek...sytuacja wymknęła się spod kontroli...
-Zabiłeś go! Kto to jest?! Spojrzał na mnie, jakby chciał mnie zabić. Przykucnął do skrzyni, włożył jedną rękę do środka, następnie wyjął z niej zwłoki.
-To jest żołnierz, dosyć wysoko zakwalifikowany żołnierz. Robiłem... nie ważne, co robiłem. Po prostu sytuacja wymknęła się spod kontroli i musiałem go zabić... Jason, proszę... pomóż mi. Nie mam pojęcia co mam z nim zrobić, to był wypadek... Wytrzeszczyłem oczy, puls przyśpieszył a całe moje ciało zaczęło się pocić i trząść się. Wpadłem w histerię, zacząłem krzyczeć i zacząłem biec przed siebie. Ryi'u biegł kawałek za mną i krzyczał, żebym się zatrzymał, ale po pewnym czasie go zgubiłem. Biegłem dalej, nic nie widziałem, nawet nie poczułem, kiedy zacząłem biec z górki. Przewróciłem się, leciałem z niej, turlałem się dopóki nie spadłem na sam dół. Przez skały przeciąłem sobie policzek i cały się poobijałem. Na dole była lekka szczelina, której nie zauważyłem. Kiedy się otrząsłem, zobaczyłem, że zgubiłem gdzieś plecak z projektem, zapewne wpadła do szczeliny. Oparłem się o jedną z wystających skał, postanowiłem trochę pomyśleć na chłodno. Czy on chciał mnie zabić? Przecież to mój najlepszy przyjaciel, nie zrobiłby tego, nie byłby w stanie zabić nikogo, ale przecież jednak zabił... A może chciał ukraść mój prototyp? Teraz nikt go nie będzie miał. Tyle pieniędzy poszło w błoto. Trudno. Chyba mnie tutaj nie znajdzie? Jestem przecież w skarpie, nie widać mnie stąd, wątpię, żeby zszedł tutaj mnie szukać. A nawet jeśli ma scouter czy jakieś inne urządzenie tego  typu, to mnie nie wykryje. Mam za małą moc, żeby mnie wyszukać. Siedziałem tak przez jakiś czas, w końcu wstałem i się cały otrzepałem z piasku. No dobra, trzeba by było powoli wracać do domu. Nie zamierzałem się wspinać pod górkę, bo mógł tam na mnie czekać, więc szedłem dołem.

Szedłem i szedłem przed siebie przez jakieś 15 minut. Po chwili było widać jakąś sylwetkę. Myślałem, że mi się przewidziało, lecz gdy szedłem coraz dalej, to sylwetka była widoczna coraz bardziej. Schowałem się za skałą, która leżała obok i spoglądałem z niej na niego. Nie mam pojęcia, kto to stał. Stał, jakby na kogoś czekał. Pomyślałem, że mnie zauważył, więc schowałem się za skałą bardziej. Na chwilę straciłem go z oczu. Kto to może być? I czego może tutaj szukać? A może to RyiSon?! Gdy wyjrzałem znowu, nikogo już tam nie było. Odetchnąłem z ulgą i podniosłem głowę w stronę nieba. Gdy otworzyłem oczy, widziałem jak coś leci prosto na mnie. Odskoczyłem i upadłem na plecy, kiedy to coś wbiło się w skałę. Po chwili skojarzyłem, że to ta sama osoba, co tam stała, zaatakowała mnie. Spokojnie zaczął do mnie iść, zatrzymał się jeden metr przede mną. Nadal nie wyło widać, kto to, było widać tylko czarną, niską, lekko zbudowaną sylwetkę i dużą głowę z czółkiem na czole. Po chwili zaczął do mnie mówić.
-W końcu się pojawiłeś. Czekałem tutaj tak na ciebie w nieskończoność. Byłem tego pewny, że się tu zjawisz... Byłem nie mile zaskoczony, ponieważ wiedział, że będę tędy przechodził.
-Kim jesteś?! Czego ode mnie chcesz?!
-Niestety nie pozwolono mi udzielać jakichkolwiek informacji, więc niestety nie zaspokoję twojej ciekawości. Ale za to powiem ci, po co tutaj przyszedłem. He he he... Złapał mnie za nogę i rzucił mną o drzewo. Użył takiej siły, że przy zderzeniu się z drzewem, pękło w pół a górna część drzewa spadła na mnie. Zacząłem jęczeć z bólu i się cały zwijać, kiedy ten podszedł do mnie.
-Powiedz mi chłopcze, ponieważ po to tutaj przyszedłem, gdzie schowałeś prototyp? Wtedy nasunęło mi się wiele pytań. Skąd wie o moich pracach? Skąd wiedział, że będę tędy przechodził? Skąd wiedział, że to akurat ja?...
-Zapytam się ciebie znowu, gdzie schowałeś prototyp?
-Nic ci nie powiem! Nie mogłem mu tego powiedzieć. Że zgubiłem go? Przecież i tak by mi nie uwierzył. Poza tym mógłby wykorzystać moje plany w złych celach, nie mogłem mu na to pozwolić. Złapał mnie za szyję i znowu mną rzucił, tyle że tym razem użył mniej siły i nie celował w drzewo. Odbiłem się lekko od przechylonej płyty skalnej, ale dalej na niej leżałem. Podniósł palec do góry, zrobił kilka pętel a po chwili pojawiły się złote, świecące się obręcze wytworzone z energii KI. Zrobił cztery, sprawne rzuty i pętle  przyczepiły mi się do kończyn. Kiedy próbowałem się poruszyć - nie mogłem. Przez obręcze wbite w ziemię nie mogłem oderwać rąk. Podszedł do mnie po woli, złapał mnie za szyję i zaczął mnie dusić. Nie mogłem nic zrobić, dusiłem się, myślałem, że zaraz umrę, ale po chwili puścił. Złapałem powietrze, kaszlałem.
-Do trzech razy sztuka, więc zapytam cię ostatni raz. Gdzie schowałeś prototyp? Lepiej powiedz, bo będzie z tobą źle.
-Już ci powiedziałem, swojego zdania nie zmienię.
-Skoro wolisz wybrać cierpienie... Wziął bardzo duży, sprawny zamach i wykonał bardzo szybki cios w brzuch. Zbiłem się w ziemię i zacząłem rzygać krwią. Leżałem pod gruzami ziemi, cały w swojej krwi.
-Wstaniesz sam, czy ci pomóc? Odczekał z jakieś 10-15 sekund, nie wiem dokładnie ile. Przez ból nie byłem w stanie racjonalnie myśleć. Podniósł po woli nogę i wbił ją w ziemię, obok mnie. Podmuch wiatru zwiał mnie na jakieś 10 metrów od niego.
-Ej, no proszę cię. Nie rób mi tego. Przestań pluć krwią i wstawaj. Myślałem, że ziemianie są silniejsi, waleczniejsi. Gdzie twoje zdolności samoobronne? A może ty nie jesteś ziemianinem tylko jakimś gadem, huh? Jego słowa podziałały na mnie, jak paliwo, zebrały się we mnie resztki mojej siły i po woli wstałem. Trzymając się za brzuch, zacząłem uciekać, nie miałem sił więc szedłem powoli kulejąc.
-Ej no, chyba nie chcesz mi uciec, co?
Szedłem powoli dalej, nie zauważyłem nawet, że obok jest ogromna dziura. To była chyba jakaś kopalnia, na górze stały jakieś maszyny trzymające ogromne drzewo, które miało jeden, ostry czubek wiszący nad dziurą. Jakby taka duża igła. Dół był bardzo głęboki, na jakieś 50-80 metrów. Skała się pode mną skruszyła i wleciałem do środka, większe kawały skał spadły na mnie, kiedy na dole leżałem cały w wyrzyganej krwi.
-Jezu, jaka z ciebie niezdara. Wracaj na górę ofermo. Podszedł bliżej dziury i patrzył na mnie z góry.
-Ojoj, nie rusza się, chyba nie żyje... Muszę to sprawdzić. Już miał schodzić, kiedy na niebie zobaczył błysk. Jakiś statek lądował w pobliżu?
-Cholera, to Madeo. Muszę zdążyć wyciągnąć od tego knypka prototyp, zanim Madeo tutaj przyleci... Nie rozumiałem za bardzo, co z jego słów wynika. Czyżby miał jakiegoś wspólnika? Zeskoczył na dół, kilka metrów za mną. Po woli obrócił się do mnie. Brzuch już mniej bolał, więc mogłem normalnie wstać. Byłem w pułapce. Po woli wstałem, kiedy ten po woli obracał się w moim kierunku. Zobaczyłem błysk jego czerwonych oczu, co bardzo mnie zdziwiło, wcześniej nie było tego widać. Wyprostował rękę w bok, wokół niej pojawiła się jakaś dziwna aura. Rzucił się na mnie tak szybko, że widziałem tylko błysk aury, ale na szczęście zdążyłem zrobić unik. Odskoczyłem w bok, tym samym wpadłem w jakieś duże rusztowanie, pozakrywane od zewnątrz jakimś materiałem. W środku było ciemno, było to trochę jak jakieś pomieszczenie. Wstałem, cały się trząsłem, miałem wytrzeszczone oczy, ale pomimo tego czułem jakby ulgę. Coś mi nie grało, po chwili poczułem ból w lewej ręce. Gdy na nią spojrzałem, ręka odpadła a krew trysnęła mi po oczach, a po chwili zacząłem się wykrwawiać. Przykucnąłem, złapałem się za rękę i zacząłem się drzeć. Wypływało coraz więcej krwi a ból narastał jeszcze bardziej. Niestety moimi krzykami zdradziłem mu, gdzie jestem. Po jakimś czasie przestałem się drzeć i zgiąłem się w dół, rozgrzane czoło dotykało zimnej ziemi. Odsunął materiał po czym rozejrzał się swoimi czerwonymi rękoma.
-Ahh, tu jesteś! Straciłem cię na chwilę z oczu. Wszedł do środka i po woli podszedł do mnie.
-Ałć. Czyżbym odciął ci rękę? Wybacz, ale celowałem w nogi... Przykucnął i wziął moją odciętą rękę.
-Cóż za eksponat, co za delikatna cera, a jakie mięciutkie mięśnie. Pozwól, że zatrzymam do sobie. Wstał a następnie włożył moją odciętą rękę do buzi i zjadł ją w całości.
-Hmm, w smaku też niezłe. Nie mogłem tego słuchać. Chciałem, żeby to się wszystko zatrzymało, żeby się nie wydarzyło, ale tak się nie da. Czasu nie da się cofnąć. Z każdą sekundą traciłem coraz więcej krwi. Zerwałem się z gleby a następnie zacząłem szybko uciekać. Przez łzy w oczach nie widziałem, dokąd biegnę. Po chwili wpadłem w rusztowanie, przebiłem się na zewnątrz, wyłamałem kilka rurek. Leżałem w takiej kupce rur od rusztowania. Spojrzałem w prawo, obok mojej sprawnej ręki leżała naostrzona rurka. Wziąłem ją w dłoń i schowałem ją pod siebie. Czekałem na odpowiedni moment, aż wyjdzie. Po chwili wyszedł.
-Wiesz, tak się zastanawiam, dlaczego od razu ciebie nie zabiję. Bawię się z tobą jak dziecko jedzeniem na talerzu. Chętnie bym cię zabił, ale nie mogę. Muszę cię zabrać. Chyba już najwyższa pora na podróż. Wtedy zbliżył się do mnie, chciał mnie podnieść i zabrać, ale gdy już był wystarczająca blisko, zerwałem się z ziemi najszybciej jak tylko potrafiłem, wymierzyłem szybko w klatkę piersiową i już miałem go dźgać, kiedy nagle coś mnie zatrzymało. Upuściłem rurkę, złapałem się za jego ramie i plunąłem na niego krwią. Kiedy zniżyłem swój zwrok zobaczyłem, jak miałem wbity jego ogon w brzuchu. Szepcząc powiedział ;
-Wiesz, co ci powiem? Plan miałeś idealny, gdyby nie jeden defekt. Jesteś zbyt wolny... Wyjął swój ogon z mojego brzucha, wtedy jeszcze krew prysła mu po czole. Kopnął mnie, odleciałem na jakieś 2-3 metry. Odwróciłem się brzuchem w dół i zacząłem się czołgać. Chciałem uciec, lecz wiedziałem, że to jest już mój koniec. Złapał mnie swoim ogonem za nogę i pociągnął do siebie a potem trzymał mnie w powietrzu. Powiedział zdenerwowanym głosem ;
-Przestań uciekać... Wtedy wyrósł mu drugi ogon, złapał nim za tę samą nogę i zaczął mi ją wyrywać. Zacząłem się drzeć, choć nie miałem już sił. Czułem, jak noga odrywa się od części ciała a po chwili straciłem ją. Wtedy prysła jeszcze większa ilość krwi. Upadłem na ziemię. Miałem już rozmazany wzrok, widziałem coraz słabiej.
-Wyglądasz tak ślicznie w tej kałuży krwi. Jesteś taki apetyczny. Mam gdzieś tę głupią misję, nie zmarnuję takiego apetycznego kąska. A teraz nie ruszaj się, chcę cię spokojnie zdelektować. Wysunął jeden ze swoich ogonów i zaczął rozcinać mi nim brzuch. Nie miałem już sił, żeby nawet obrócić głową, a co dopiero wstać.
-Pobawię się trochę twoimi wnętrznościami. Zaczął się psychicznie śmiać, wyginając całe ciało do tyłu i głowę kierując ku niebu. Zaczął grzebać swoim ogonem w moich flakach. Mój wzrok coraz bardziej zanikał, już prawie nic nie widziałem, ale zdążyłem przed śmiercią zauważyć coś jeszcze. Zobaczyłem dziwny błysk na niebie a po chwili jakby coś leciało na dół. Ktoś rozciął łańcuch przy maszynach trzymające ogromne drzewo nad dziurą. Drzewo zaczęło się osuwać z łańcuchów a po chwili zaczęło spadać ostrą częścią w dół. Ogromny pień drzewa wbił się w głowę osobnika, który prawdopodobnie mnie zabił. Padł na ziemię bez głowy. Po tym ktoś zeskoczył obok ciała ogoniastego. Moje oczy już się zamknęły, ale przed śmiercią zdążyłem usłyszeć jeszcze jego słowa ;
-Ty żarłoku. Nie można na tobie polegać... Czyżby to on go zabił?...

...

-Brak pulsu, ciśnienie 0 na 0, brak reakcji źrenic i odruchów, temperatura ciała 21 stopni. Co to znaczy? Czy go straciliśmy?... Co to za głos? Nic nie widzę, wszędzie ciemno, nie mogę się ruszyć... Czy ja nie żyję?
-Straciliśmy go. Organy wewnętrzne zostały dostrzętnie zniszczone... Co się stało? Ah tak, już pamiętam...
-Potrzebna jest natychmiastowa transplantacja narządów wewnętrznych i kończyn.
-Ale przecież my nie mamy żadnego dawcy!
-Spokojnie. Przecież na miejscu wypadku był również Madeo i Baneo. Baneo nie żyje. Możemy przeszczepić jego organy.
-Co?! To nie wybaczalne! Przecież to są dwie odmienne rasy!
Madeo? Czyżby to ten, który zabił Baneo? Tego, co chciał mnie zabić? Mówią, że to wypadek. Czyżby nie wiedzieli, że ten jeden zabił drugiego?...
-Przeszczep organów się powiódł. Wznawiamy akcję mózgu i serca. Poczułem lekkie kłucie w całym ciele. Następnie zacząłem poruszać rękoma. Mogę się ruszać. Ale gdzie ja jestem? Czuję się, jak byłbym w wodzie...
-Obiekt jest w pełni sprawny. Zacznijmy pobudzanie nerwów i mięśni. Poczułem kojące ciepło, czyiś dotyk. Czyżby to moja dziewczyna? Mihiki? Jesteś tutaj?
-Wypuścić wodę ze zbiorników! Było słychać dźwięk pary wodnej. Czułem, jak woda, w której jestem, zaczyna się wylewać. Ale dlaczego nadal nic nie widzę?!
-Obiekcie nr. 26. Możesz zdjąć bandaż z oczu.
Mogłem już się normalnie poruszać, więc zacząłem macać swoją głowę, rzeczywiście mam bandaż na oczach. Delikatnie zdjąłem go i otworzyłem oczy.
Spoiler:

Poczułem silny impuls światła, nie mogłem patrzeć. Strasznie bolała mnie głowa.
-Spokojnie, obiekcie 26. Wszczepiliśmy ci nowe oko. Twoje stare oczy były zbyt słabe. Nie wczepiliśmy ci dwóch nowych oczu, lecz tylko jedno. Jest to bardzo droga operacja, musimy oszczędzać na pieniądzach. Zdjąłem maskę gazową, poodczepiałem elektrody od ciała i wyszedłem z komory wodnej. Zrobiłem jeden krok i przewróciłem się. Zauważyłem, że nie mam prawej nogi. Mam za to przyczepioną do nogi kulę.
-Nie śpiesz się. Spokojnie. Niestety nie masz jeszcze całej nogi, ale za to przeszczepiliśmy ci rękę. Popatrzałem na ręce. Rzeczywiście, mam obie. Wstałem. Byłem w jakimś dziwnym pomieszczeniu, białe, metalowe ściany, w pomieszczeniu nic nie ma, oprócz wodnej komory i wylanej na podłodze wody. Nie wiem, skąd wydawał się ten głos. Zapewne były w ścianach głośniki.
-Dlaczego nie złożyliście mi nogi? I gdzie ja jestem? Dlaczego znowu żyję?
-Spokojnie. Wszystko ci teraz wytłumaczymy. Zacznijmy od początku. Zdarzył się wypadek. Umarłeś. Nie żyłeś przez 6 miesięcy.
-CO?! Po tych słowach zalał mnie zimny pot.
-Nie denerwuj się, słuchaj dalej. Pobudziliśmy cię do życia. Niestety nie mieliśmy dawcy organów, wszystkie twoje organy zostały zniszczone. Potrzebny był natychmiastowy przeszczep. Musieliśmy wszczepić ci organy innej rasy. Gdybyśmy tego nie zrobili, nie udałoby nam się ciebie pobudzić ponownie do życia. Jedynym dawcą był Baneo. Osobnik, który był ofiarą wypadku. On zmarł na miejscu.
-To niemożliwe... Nie mogłem w to wierzyć.
-Ta operacja kosztowała nas nie lada majątek. Całe 85 milionów Zeni. Gdy usłyszałem tą liczbę, czułem się, jak bym został wybrańcem.
-Zrobiliśmy to tylko dla jednego celu. Potrzebujemy ciebie.  Nadal nie wiedziałem, po co jestem im potrzebny.
-Wejdźmy na taki układ. Ty zrobisz nam plan swojej nano-zbroi i nam go oddasz, a my naprawimy twoją nogę. I co teraz robić? Zrobić plan i mieć nogę, ale stracić mnóstwo pieniędzy, czy nie mieć nogi ale mieć zbroję? Nie mam pojęcia...
-Halo, obiekcie 26, piszesz się na to? Wtedy wpadłem na pomysł, żeby ich wykiwać. Będę miał swoją zbroję i nogę.
-A skąd mam nie mieć pewności, że mnie nie oszukacie? Najpier zrobicie mi nogę, a potem zrobię wam nowy plan nano-zbroi.
-Niech będzie, ale jeżeli nas oszukasz, sporo za to zapłacisz. Musisz czekać 14 dni. Taka operacja kosztuje 25 milionów Zeni oraz potrzeba pewnych warunków i odpowiednich doktorów. Zanim operacja nastąpi, musisz poczekać. Przez ten czas możesz poćwiczyć na siłowni. Otworzył się obok pokój. Gdy do niego wszedłem, w środku był każdego rodzaju sprzęt treningowy.
-I tak nie masz nic innego do roboty. Więc ćwicz i czekaj. Do zobaczenia, obiekcie nr. 26. Nie lubię ćwiczyć, ale ze względu na zaistniałą sytuację przyda się trochę siły.

Więc od tamtej pory ćwiczyłem cały czas. Co 4 godziny przynosili mi jedzenie, ale nie jadłem. Było strasznie ochydne, a gdy już trochę zjadłem to wymiotowałem. Co najdziwniejsze przez te 14 dni wcale nie byłem głodny. Tak więc ćwiczyłem i ćwiczyłem. Skończyłem jedno ćwiczenie, przechodziłem do następnej maszyny. ćwiczyłem 18 godzin dziennie, bez przerwy. Aż w końcu nadszedł ten dzień.
-Witaj obiekcie nr. 26. Widzę, że utrzymujesz formę. Zebraliśmy już fundusze oraz lekarzy. Czy już jesteś gotów? Wykonywałem akurat ćwiczenia na drążku. Zeskoczyłem. Już nawet przyzwyczaiłem się do braku prawej nogi.
-Jestem gotów. Wtedy pomieszczenie wypełniło zielony dym. Zacząłem się dusić i zemdlałem. Widziałem tylko, jak wchodzi para lekarzy w kombinezonach pchający wózek z narzędziami chilurgicznymi. Kiedy się już obudziłem było już po. Wstałem z łoża i wstałem na nogi. W pokoju nadal był zielony dym, lecz już opadał. Na stole leżały wszystkie narzędzia do szkicowania.
-Kosztowało nas to pieniędzy, czasu i ludzi. Teraz ty. Pamiętasz, na co się umawialiśmy, prawda? Teraz gdy mam nogi mogę normalnie uciec. Ale którędy? Nigdzie nie ma wyjścia. Są tylko metalowe ściany...
-Nic wam nie narysuje! Wypchajcie się!
-Wiedzieliśmy, że tak będzie...cóż. W takim razie trzeba spełnić wyrok. Wiedziałeś, na co się piszesz...Wpuścić Jasona. Chwila...Jakiego Jasona? Przecież to ja jestem Jason! Otworzyły się przede mną drzwi, wlazła postać w garniturze w masce hokeisty.
Spoiler:
Wprowadził ze sobą stół z dziwnymi narzędziami. Podniósł rękę i zaczął strzelać kośćmi w palcach.
-Dzisiaj ja będę twoim koszmarem. Ruszył na mnie z ogromną prędkością, nawet nie zauważyłem, kiedy był przede mną. Złapał mnie za rękę i rzucił o ścianę. Wyjął z kieszeni jakieś kajdany po czym przeczepił je o ścianę i włożył w nie moje ręce.
-Co ty robisz?! Odepnij mnie! Krzyczałem, ale ten jakby był głuchy, szukał kolejnej pary kajdan na stole, który ze sobą przyniósł, żeby unieruchomić moje nogi.
Byłem przypięty do ściany twardymi łańcuchami. Nie udało się ich złamać, mimo treningu tutaj. Wyjął jakiś zastrzyk, po czym wypełnił go jakimś płynem ze szklanej próbówki.
-Nazywam się Jason. Z tego co mi wiadomo, ty też masz na imię Jason. Nacisnął tłok w strzykawce, żeby wyleciało powietrze ze strzykawki. Przy tym wyleciało trochę płynu.
-Alę wiesz, co ci powiem? To ja jestem prawdziwy Jason. Jesteś nikim.
-Nie prawda! Podszedł do mnie i wstrzyknął mi coś w szyję poprzez strzykawkę.
-Nie bój się, to tylko narkotyk. Poczujesz się po tym lepiej. Odszedł do stolika i zaczął coś szukać.
-Powinieneś coś wiedzieć o osobie, od której przetransplantowano ci narządy. Wyjął jakieś długie narzędzie operacyjne i podszedł do mnie znowu.
-Był cholernym żarłokiem. Lecz nie smakowało mu to, co jedzą inni. Ryby, ziemniaki, szynka, owoce... To wszystko było dla niego obrzydliwe. Za to smakowało mu bardzo coś innego. Smakowało mu...ludzkie mięso. Jego słowa wyjaśniałyby pewne okoliczności, choć nie mogłem w to wierzyć.
-Był cholernym kanibalem. Mimo że był smakoszem jadł dosyć rzadko. Jadał zazwyczaj trzy, cztery razy w miesiącu, ale kiedy już dopadł go głód, nie łatwo było go zaspokoić. Potrafił zjeść wtedy nawet do dziesięciu osób. Wytrzeszczyłem oczy. A co, jeżeli odziedziczyłem to po nim? Zlewał się ze mnie pot jak z kranu, było mi strasznie gorąco a kolor skóry przybrał fioletowy kolor.
-Narkotyk chyba zaczął już działać. Nie znałem jego intencji i bardzo się bałem.
-Co to był za narkotyk? Co chcesz mi zrobić?! Nie odpowiedział mi na te pytania.
-To, co teraz poczujesz to tylko ćwierć tego, co spotka cię w piekle. Przybliżył swoją twarz, a raczej maskę do mojego ucha i szepczącym głosem powiedział ;
-Możesz jęczeć jak tylko potrafisz, nikt tutaj cię nie usłyszy, nikt ciebie nie uratuje. Przyłożył narzędzie do ręki i zacisnął kleszcze. Poczułem potworny ból, jakby łamano mi kość. Zacząłem krzyczeć z bólu, ile tylko miałem pary w ustach.
-Jesteś nic nie wartym śmieciem. Ty nie istniejesz, to ja jestem prawdziwy. Jesteś tylko zwykłym cieniem. Po chwili ból ustał, chyba przestał...
-Dlaczego mi to robisz?
-Umiesz liczyć? Na pewno. Powiedz mi, ile to jest... 10 000 - 2 = ? Nie odpowiedziałem mu na tą odpowiedź. Jaki to ma sens? Przecież nie jesteśmy w szkole... Przełożył narzędzie to drugiej ręki i zrobił z nią to samo, co z poprzednią. Nie byłem po tym w stanie ruszać rękoma.
- Ile to jest? 10 000 - 2 = ? Nie widziałem w tym najmniejszego sensu, ale dla własnego spokoju odpowiedziałem mu...
-9 998.
-Dobrze, czyli jednak umiesz liczyć, cieszy mnie to. Jeżeli nie chcesz zwariować, licz. Wtedy nie myślisz o bólu, tylko o liczeniu. Wyjął z kieszeni dwa, grube gwoździe i młotek. Domyśliłem się, co chce zrobić. Przyłożył jeden między sercem a sutkiem i zaczął wbijać. Darłem się i liczyłem dalej, jak mi kazał. Skoro miało mi to pomóc.
-9 996. *Krzyk* 9 994. *Krzyk* 9 992. *Krzyk* Gdy już wbił jeden, wziął się za wbijanie drugiego po drugiej stronie klatki piersiowej.
- 9 990. *Krzyk* 9 988. *Krzyk* 9 986. *Krzyk* 9 984. *Krzyk* Gdy już wbił mi dwa gwoździe z klatkę piersiową, postawił pode mną wiaderka. Czyżby miała nalecieć do nich moja krew? Potem pojechał stolikiem bliżej, wyjął dwa kabelki i podczepił je pod wbite gwoździe.
-Kiedy już doliczysz do zera, dam ci spokój. Wątpię, żeby udało ci się przeżyć do tego momentu. Udało się to tylko jednej osobie. Teraz lata gdzieś po świecie. Nie łudź się na ucieczkę. Nie masz do kogo wrócić. Rodzina? Przyjaciele? Pewnie myślą, że nie żyjesz. Nie masz do kogo wracać. Po czym przekręcił smykałkę, a po kablach zaczął przewodzić prąd. Sprawiało mi to straszny ból. Prąd przechodził przez całe moje ciało. Po chwili przestało, a potem znowu. Miało to mniej więcej częstotliwość 10 sekund przewodzenia prądu, 4 sekundy przerwy a potem znowu prąd.
-Nie przestawaj liczyć. Wrócę do ciebie za jakiś czas. Otworzyły się drzwi w ścianie, którymi wyszedł. Siedziałem tam kilka godzin podłączony do prądu, dopóki nie wrócił. Miałem zamiar jak najszybciej doliczyć do zera, żeby te tortury w końcu się skończyły.
-Trzymasz się? Chyba tak, bo cały czas się drzesz. Narkotyk już przestał działać, więc już nie boli cię tak, jak na początku. Zaczął odłączać sprzęt, kiedy dalej liczyłem.
-7 722. 7 720. 7 718...
-Widzę, że posłuchałeś mojej rady. Licz, licz, jeżeli chcesz przeżyć. Nie miałem pojęcia, jak długo to będzie się toczyło. Całe ciało jest obolałe, miałem już dosyć, lecz to był dopiero początek...
-Nie wyleciało ci zbyt dużo krwi. Miałem nadzieję, że się trochę potaplam. Jestem trochę zawiedziony. Wyjął jakieś dziwne ostrze po czym zaczął mi przecinać nim brzuch. To było koszmarne, ale szybko się skończyło. Zacząłem mocniej krwawić.
-Teraz może być. Wyjął kolejny zastrzyk i zaczął go napełniać. Czyżby to była kolejna dawka?
-Poczujesz się po tym trochę głodny. Wstrzyknął płyn w brzuch.
-Dlaczego przestałeś liczyć? Czyżby ci się już znudziło? W takim razie końca nie będzie. Traciłem wszelkie siły, nie miałem siły mówić, lecz liczyłem dalej, w końcu muszę doliczyć do końca. Po chwili zaczęło mi burczeć w brzuchu. Rzeczywiście stałem się głodny. Potem wyjął jakieś wiadro i rzucił nim o ziemię. Z wiadra wyleciały ludzkie wnętrzności. Wydawało mi się to obrzydliwe, lecz leciała mi ślina z buzi na ten widok.
-Ciekaw jestem, jak długo wytrzymasz z głodu. Wyszedł. Zostawił mnie samego, głodnego z flakami na środku pomieszczenia. Stawałem się coraz głodniejszy. Po woli traciłem zdrowe zmysły, przytrzymało mnie liczenie. Wydawało się to banalne, lecz tylko to przytrzymywało mnie przy zdrowych zmysłach.

Po pewnym czasie wrócił. Spojrzał się na mnie, dziwnie wykrzywił ciało, jakby był zdziwiony. Mówiłem już trochę szalonym głosem, rzucałem głową na boki a całe moje ciało latało.
-5 346. Hihi. 5 344. Haha. 5 342. Huh. 5 340. Hehe. Podszedł bliżej i zadowolonym głosem zapytał ;
-Hehe, czyżby ci już całkiem odbiło?
-Nie! Ja tylko, haha, muszę trochę tego skosztować ohh... Przykucnął przy flakach leżących na ziemi. Dosyć już śmierdziały, ale to nic. Nie hamowało to mojego apetytu. Byłem już tak bardzo głodny. Zaczął je chować.
-Ej, ty! Odsuń się! To jest moje, haha!
-Ty świrze, chyba już do końca zwariowałeś.
-Ja?! Nie! Jestem całkiem normalny, haha.
-Śmiejesz się... Zaraz ci podam powód do płaczu. Wyjął ze stolika jakieś dwa dziwne urządzenia, po czym nałożył mi je na uda.
-Te okrutne urządzenie sprawi, że twoje kości zamienią się w proch. Licz dalej. Włączył je i odszedł. Po chwili czułem ból narastający coraz bardziej. Po jakimś czasie zaczęła lecieć mi krew. Te urządzenia miażdżyły mi nogi.

Po pewnym czasie wrócił.
-Żyjesz ty tam czy nie żyjesz?
-2 198. 2 196...
-Nie sądziłem, że to wytrwasz... Jestem pod wrażeniem. Przed tobą ostatnie chwile męczarni. Ale tego już nie wytrzymasz. Przynieść miotacz!
Drzwi w ścianie się otworzyły, za każdym razem otwierały się w innym miejscu, co było bardzo dziwne. Dwie osoby w skafandrach wniosły jakieś urządzenie na kółkach po czym wyszły w pokoju.
-Teraz poznasz pojęcie piekielnego ognia. Przysunął miotacz do mnie, następnie włączył. Z dużej lufy zaczęło wypływać strumienie dużego ognia, które paliło całe moje ciało. Sprawiało to straszliwy ból.
-Tylko nie spal mi się tutaj na popiół. Nie lubię sprzątać. Opuścił lokację. Piekielna maszyna cały czas parzyła cale moje ciało. Postanowiłem jak najszybciej doliczyć do końca, choć przez straszliwy ból i brak sił szło mi to bardzo wolno.

Po raz kolejny i chyba ostatni, wrócił. Wyłączył maszynę i zdjął swoją maskę. Moje ciało nie było stopione, co bardzo dziwiło nas obu. Nie ruszałem się ani już nic nie mówiłem. Złapał mnie za szyję i się spytał ;
-Żyjesz?... Milczałem, żeby przez jakiś czas przetrzymać go w niepewności, aż w końcu wydusiłem z siebie dwa, ostatnie słowa.
-Dwa...zero...

Oczy zaświeciły mu się niczym dwa diamenty.
-Niesamowite, ty żyjesz. Udało ci się przeżyć... Patrzyłem na niego całą swoją nienawiścią. Cały wycieńczony, obolały, głodny...
-Kto by pomyślał, że taka niedojda, jak ty dotrwa do końca. Nie dawałem ci żądnych szans. Wiesz, dlaczego? Bo jesteś zwykłym śmieciem. Nic nie znaczącym. Nikt ciebie tutaj nie chce. Chciałem się ciebie pozbyć torturą, ale skoro mi się nie udało... Wyjął dziwny nóż z kieszeni przy swojej piersi, a następnie wbił mi go w serce. -...to zrobię to własnoręcznie. Polało się na niego pełno mojej krwi a całe ciało kuło i sztywniało. W tym momencie coś we mnie pękło. Właśnie się narodziłem.

Moje włosy zaczęły stopniowo siwieć, aż osiągnęły biały kolor, otworzyłem szeroko oczy, przy nowym, czerwonym oku pojawiły się czerwone żyły, paznokcie nabrały czarnego koloru a masa mięśniowa przybrała na wadze. Wtedy użyłem całej siły w mojej prawej ręce i wymierzyłem mu cios w twarz. Kajdan się zerwał i z dużą siłą oberwał z policzek. Odleciał na kilkanaście metrów z olbrzymią prędkością i zderzył się z metalową ścianą. Wtedy pomyślałem, że właśnie się uratowałem. Wolną ręką zniszczyłem kajdany w nogach a gdy tylko lewa ręka dalej była przypięta kajdanem do ściany, wyrwałem go. Wyjąłem wbity nóż w serce i rzuciłem nim o podłogę. Potem Zadałem cios w obręcze na nogach, które wcześniej miażdżyły mi nogi. Popatrzałem się na niego zimnym wzrokiem, kiedy już dym opadł i już go widziałem, powiedziałem mu ;
-Koleś...to było żałosne. Śmieszył mnie ten twój podniecony głos, kiedy już myślałeś, że nie żyję. Zrobiłem psychiczny uśmiech w jego stronę, było widać wrastający w nim gniew. Po krzyku pełnym nienawiści rzucił się na mnie i zadał mi prosty cios, zrobiłem blok, pociągnąłem go za rękę, zrobiłem nad nim salto, usiadłem mu na plecy i ugryzłem go w szyję po czym odskoczyłem do tyłu kopiąc go przy tym w łopatki.
-Nie karmiliście mnie tak długo...byłem taki głodny... Staliśmy do siebie plecami, znaczy on klęczał trzymając się za ugryzioną szyję.
-Zabiję cię! Rzucił się na mnie, złapał za rękę i tak ją wykręcił, że oderwała się w stawie przy barku. Potem zrobił szybki piruet i rzucił mną o ścianę. Odbiłem się od niej, gniecenie było głębokie. Od razu powoli wstałem i wyszedłem z kłęby dymu z obniżoną głową w dół. Nastawiłem sobie rękę, przy czym było słychać efektowne chrupnięcie kości.
-Myślałeś...że po twoich torturach... podniosłem głowę do góry i psychicznie się uśmiałem. -...zaboli mnie takie coś?
Spoiler:
Znowu zaczął się drzeć. W jego krzykach było czuć rosnący gniew. Ponownie rzucił się na mnie, lecz zrobiłem unik i postanowiłem zaatakować od dołu. Uderzyłem z całej siły w klatkę piersiową, lecz nawet nie poczuł. Złapał mnie za rękę i chciał znowu mną rzucić, ale kopnąłem go w twarz i automatycznie przerwałem jego rzut. Odskoczyłem na 8 metrów od niego i postanowiłem pomyśleć. Zwykłe ataki nie robią nad nim żadnego wrażenia. Wtedy zobaczyłem za nim stolik z narzędziami operacyjnymi, od razu narzucił mi się wspaniały pomysł.
-Jesteś do niczego. Zbyt wolny, żeby mnie dotknąć, a co dopiero uderzyć. Zanudzasz mnie już. Teraz to JA zaatakuję. Rzuciłem się na niego, nawet nie spodziewał się, że wymknę mu się pod nogami, włożyłem rękę do skrzyni z narzędziami, która leżała na owym stole. Nawet nie patrzyłem, co złapałem w dłonie, po prostu zrobiłem zamach, kiedy ten był odwrócony plecami. Było to jakaś dziwna piła, którą przeciąłem go na pół. Krew trysnęła po ścianach, suficie i mi po twarzy. Wyrzuciłem narzędzie, wytarłem twarz i zacząłem po woli do niego iść. Czołgał się, chciał mi uciec? Był taki żałosny...
-Cześć. Podobno nazywasz się Jason. Ja też mam na imię Jason, ale wiesz, co ci powiem?... Położyłem na niego jedną nogę i zacząłem go zgniatać.
-To ja jestem prawdziwy. Zaczął żałośnie krzyczeć wołając pomoc, ale nikt nie przyszedł.
-Jesteś nikim, nic nie wartym śmieciem. Nikt na ciebie nie czeka, nie warto uciekać. I tak umrzesz. Przykucnąłem i położyłem swoją rękę na jego plecach.
-Tylko powiedz mi jeszcze jedno, bo czegoś nie rozumiem. Dlaczego mnie tak głodziliście? Huh? Wiesz, jak apetycznie wyglądasz w tej kałuży krwi? Ten próbował dalej uciekać.
-Ile to jest? 10 000 - 2 = ? Nie usłyszałem odpowiedzi.
-Zapytam jeszcze raz. Ile to jest? 10 000 - 2 = ? Zacząłem coraz bardziej naciskać, jego kości chropotały, jakby miały się zaraz połamać. Wymusiłem od niego odpowiedź.
- 9 998. 9 996. 9 994... Liczył po cichu, kiedy miażdżyłem mu plecy.
-Czyli jednak umiesz liczyć? Super. Ale teraz...jestem tak bardzo głodny. Pozwól, że cię skosztuję... Moje zęby zanurzyły się w jego szorstkiej skórze. Rozpocząłem tak długo oczekiwaną ucztę.

Kiedy już go zjadłem, wstałem i zacząłem się rozglądać. Nie był zbyt apetyczny. Ale lepsze to, niż miałbym być głodny. W sumie to dalej jestem... Plunąłem na resztki ścierwa i strzeliłem kośćmi w palcach. Zobaczyłem jeszcze, że wypadło mu coś z kieszeni. Jakaś fajna, skórzana maska. Postanowiłem, że sobie ją zatrzymam. No to zostałem sam. Przydałaby się jakaś ucieczka. Znudziło mi się to miejsce. Rzuciłem się na losową ścianę i uderzyłem z całych sił, lecz było tylko lekkie wgniecenie. Zasypałem metalową ścianę gradem ciosów, ale po chwili się zmęczyłem i przestałem. Były tylko lekkie wgniecenia. Mimo nowej mocy nie udało mi się zniszczyć ściany. A może...spróbuję ze ścianą tak samo jak z tamtym knypkiem? Podszedłem do stołu i zacząłem szukać w skrzynce coś w rodzaju młota. Znalazłem. Wziąłem rozbieg na pół sali i uderzyłem z całych sił w ścianę. Zrobiła się mała szczelina, więc włożyłem w nią ręce i rozszerzyłem ją tak, żebym mógł się nią prześliznąć. Wyszedłem na jakiś dziwny korytarz. Nikogo nie było, lecz huk powinien kogoś przyciągnąć. Postanowiłem biec przodem lecz nie miałem pojęcia tak na prawdę, gdzie biegnę. Biegałem po korytarzach jak po labiryncie aż w końcu trafiłem na wyjście. Stało przy nim dwóch żołnierzy. Gdy mnie zobaczyli zaczęli od razu strzelać. Biegłem ku nimi unikając strzał, rzuciłem się najpierw na tego po prawej. Zbiłem mu wyprostowaną dłoń w klatkę piersiową, następnie chwyciłem karabin i zastrzeliłem tego po lewej. Zacząłem grzebać jednemu w klatce i wyrwałem mu serce. Połknąłem je w całości. Potrzebowałem jakiejś dawki energii. Przy wyjściu znajdował się skaner. Odciąłem rękę jednemu z żołnierzy i przystawiłem palec wskazujący do czujnika, światełko zaświeciło się na zielono a po chwili otworzyły się drzwi. Zawiał mocny wiatr, przez który się przewróciłem. Wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Wszędzie było biało. Gdzie ja  do diabła jestem? Było strasznie zimno, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. Zacząłem biec do przodu. Im szedłem dalej, tym bardziej było mi zimniej. Mijało kilka godzin, a potem dni, aż w końcu doszedłem do wielkiej skarpy. Spojrzałem w dół, była przede mną przepaść na kilkadziesiąt metrów, na dole była woda. Dotarłem do morza. Pozwoliłem sobie wtedy na stratę przytomności, kiedy śnieg skruszył się pode mną i wpadłem do lodowatej wody.

Kiedy się już obudziłem, byłem na plaży. Wstałem i się rozejrzałem. Było bardzo słonecznie i ciepło. Pomyślałem, że jestem już bardzo blisko domu. Zanim poszedłem w kierunku West City, postanowiłem postać trochę na słońcu. Odwróciłem twarz ku słońcu. Ale tu miło. Niech się trochę ubrania wysuszą i niech się trochę ogrzeję.

7. Statystyki: Na start dostajemy 30 pkt do rozdania w statystyki.
Siła: 7
Szybkość : 10         
Wytrzymałość: 8
Energia: 5

-HP: 120
-KI: 75
-PL: 218

8. Technika Początkowa - (wybiera Admin)


Ostatnio zmieniony przez Jason dnia Pon Gru 15, 2014 8:27 pm, w całości zmieniany 2 razy
Anonymous
Gość
Gość

Jason Empty Re: Jason

Sob Gru 13, 2014 6:54 pm
Ok...


Potrafi kontrolować swoje emocje, lecz często popada w histerię.
Nie czujesz w tym zdaniu zaprzeczenia? To potrafi kontrolować emocje czy jest narwany? Do poprawy. Ogólnie cały opis charakteru jest zaprzeczeniem poprzednich słów.

Moja moc wynosi grubo poniżej minimalnej.
Bez KI Feelingu nie możesz tego określić z taką dokładnością.


Ogólnie szczerze mówiąc nie chciało mi się tego czytać. Tasiemiec, lanie wody, monotonia, przewidywalne, mogłeś to znacznie bardziej skrócić, ale chociaż nie jest to historia na dziesięć zdań. Ciężko tu wprowadzić się myślami w świat Dragon Ball, czuję tutaj fabułę podrzędnego animca (pewnie też przez wygląd postaci), ale to moje zdanie.

Ostatecznie dam akcept, jeżeli poprawisz opis charakteru.
Al
Al
Esper Mod
Esper Mod
Liczba postów : 1541
Data rejestracji : 28/05/2012


Identification Number
HP:
Jason 9tkhzk2250/2250Jason R0te38  (2250/2250)
KI:
Jason Left_bar_bleue0/0Jason Empty_bar_bleue  (0/0)

Jason Empty Re: Jason

Pon Gru 15, 2014 6:30 pm
Poza tymi dwoma "babolami" które zauważyła June, jak dla mnie ok. Widać że włożyłeś w to sporo pracy i serca również inspirując się mangą/anime, będzie ciekawie......


Akcept
Hikaru
Hikaru
Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012


Identification Number
HP:
Jason 9tkhzk0/0Jason R0te38  (0/0)
KI:
Jason Left_bar_bleue0/0Jason Empty_bar_bleue  (0/0)

Jason Empty Re: Jason

Pon Gru 15, 2014 8:01 pm
Jak wyżej... robienie kanibala-gula-demona na siłę... ale niech będzie akcept jeśli wprowadzisz te zmiany, jeśli wprowadziłeś to okejka.
Al
Al
Esper Mod
Esper Mod
Liczba postów : 1541
Data rejestracji : 28/05/2012


Identification Number
HP:
Jason 9tkhzk2250/2250Jason R0te38  (2250/2250)
KI:
Jason Left_bar_bleue0/0Jason Empty_bar_bleue  (0/0)

Jason Empty Re: Jason

Czw Gru 18, 2014 6:50 pm
RENZOKU ENERGY DAN na start


ZAMYKAM.
Sponsored content

Jason Empty Re: Jason

Powrót do góry
Similar topics
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach

Copyright ©️ 2012 - 2018 dbng.forumpl.net.
Dragon Ball and All Respective Names are Trademark of Bird Studio/Shueisha, Fuji TV and Akira Toriyama.
Theme by June & Reito