Dragon Ball New Generation Reborn
Dragon Ball New Generation Reborn

Go down
Anonymous
Go??
Gość

KP "sweet" Neyci Empty KP "sweet" Neyci

Pią Sie 03, 2012 9:08 pm
1. Imię: Neya (Eni) Faucets

2. Rasa: Half-Saiyan

3.Wiek: 17 lat (jednak gdyby nie śmierć to 18l.)

4. Wygląd: Jak na siedemnastolatkę przystało drobna, delikatna skóra, aczkolwiek mierzy 170cm. Ma blado błękitne włosy, co do fryzury to różnie bywa (aktualna na avku). Oczy duże pełne czułości i niewinności w kolorze czystego nieba, barwa zbliżona od koloru włosów. Bladawa cera z jednym szczególnie zwracającym na siebie uwagę, defekcie? Na twarzy tuż pod lewym okiem ma znamię w formie zaróżowienia. Na co dzień ubiera się najczęściej w modne jak na jej wiek ciuszki: zwiewne i praktyczne, do szkoły wyłącznie nienaganny mundurek.

5. Charakter: Jest niewiarygodnie spokojna, pełna zrozumienia i wrażliwa. Zawsze dzięki temu otoczona jest przyjaciółmi. Słodki uśmiech sprawia, że ulegną nawet Ci którzy chcą ją skrzywdzić. Ale po co miałby ją ktoś krzywdzić? Nie potrafi długo się boczyć na kogoś, wybacza przy pierwszej okazji. Nie lubi się spierać jest rodzajem niewiniątka. Jednak płynie w jej żyłach krew saiyan. Sprawia to, ze potrafi być niebezpieczna, choć nie wygląda. UWAGA! Jest nieprzywidywalna.

6.Historia: Cała historia i jej komplikacje zaczynają się od pięknego, choć bardzo chłodnego ranka w przy domowym ogródku gdzieś na południowo-wschodnim kierunku od West City. Gdzie swoją wiejską rezydencje posiada Jacket Faucets – 20-letnia błękitnowłosa w dodatku bardzo piękna wynalazczyni. Pracująca bardzo ciężko jako prezes Genetic Corp; firmie założonej przez jej ojca. Jacket w pocie czoła pracuje całymi dniami w mieście, by raz na jakiś czas zająć się wyłącznie swoim skrytym hobby. Bowiem w ogrodzie posiada ona wyjątkową roślinę, którą sama udoskonaliła genetycznie w dobrze ukrytym na terenie posiadłości laboratorium. Tym kwiatem jest zakwitający na błękitno słonecznik, wyjątkowość jednak nie stanowi kolor, a właściwość – która zostaje tajemnicą wynalazczyni.

Tego ranka spokojne i trzeba przyznać monotonne życie kobiety zostało zakłócone nie pojętym dla niej spotkaniem z obcą formą życia. Porządkując ogródek z chwastów spojrzała w niebo słysząc dziwny i nieprzyjemny dla uszu dźwięk. Ku jej oczom pojawił się przelatujący z bardzo dużą prędkością, meteoryt? Który nie długo później spadł nieopodal jej ziem robiąc straszliwe zniszczenia. Jacket rzuciła pracę w ogrodzie i pobiegła czym prędzej do sporych rozmiarów krateru jaki został zrobiony przez statek? Zdziwienie było duże jak ujrzała zamiast, tak myślała meteorytu okrągłą kapsułę wykonaną z nieznanego jej tworzywa. Podeszła bliżej i ostrożnie zjechała w głąb, w ten właz kapsuły otworzył się, kurz opadł, a przed kobietą ukazał się wysoki, dobrze zbudowany, ze zniszczonym odzianiem zakrywającym dosłownie niewiele pięknie opalonego ciała. Czarnowłosy i musiała przyznać zabójczo przystojny mężczyzna z ogonem? Tu jej wzrok zatrzymał się najdłużej, nie mogła uwierzyć w to, co widzą jej oczy. Idealny facet stał tuż przed nią, dokładnie chwiał się i majaczył coś w nieznanym języku. Pokazywał na kapsułę, wymachiwał jeszcze rękoma, aż padł przed nią na kolana, po czym na twarz. Jacket jak słup soli stała i nie miała pojęcia jak ma mu pomóc, nie mogła wywlec go z tego krateru do domu. Zastanowiła się przez chwilę i uśmiechając się w padła na pomysł. Z trudem wygrzebała się i biegiem ruszyła do garażu skąd wyjechała skuterem, a przez ramie przepasana była sznurem. Można się domyśleć, co zrobiła.

Gdy znalazła się już w domu z małymi problemami doczołgała się z mężczyzną do salonu, gdzie położyła go na kanapie. Wykończona usiadła obok i zamiast na chwilę odsapnąć położyła mu dłoń na czole oraz sprawdziła w nadgarstku puls. Uznając, że jest dobrze wstała i prężnym krokiem przeszła się do kuchni, wzięła apteczkę i wróciła do przybysza. Pozszywała najpoważniejsze, opatrzyła mniejsze rany i zdarła mało przydatny materiał, dodatkowo pobrała krew tracąc przy tym kilka igieł za nim dobrze nie wbiła się w jego skórę. Okryła go kocem i biorąc ze sobą zużyte wyposażenie apteczki zniknęła za progiem, w przedpokoju dotknęła jednej ze ścian, wpisała na panelu hasło i zniknęła. W tajnym laboratoriom przywitał ją głos.

-Witaj panno Faucets

-Witaj KCP234

Westchnąwszy otarła pot w czoła i ociężale podeszła do biurka. Siadając na obrotowym fotelu wyrzuciła do pobliskiego kosza apteczkę. Zostawiając sobie jedynie próbkę z krwią obcego. Spojrzała na nią i nie namyślając się długo włożyła probówkę do analizatora. Włączając nastawiła, by przejrzało ją dokładnie pod każdym względem, a sama poszła do łazienki wziąć relaksującą kąpiel. Na piętrze w samym ręczniku napuszczając wodę do wanny i wlewając pięknie pachnący olejek usłyszała tłuczone szkło i trzask łamanego drewna. Puściła korek i zostawiając lejącą się wodę ruszyła na łeb na szyję na dół, do salonu. Tam w progu pomieszczenia dłoń tak sama z siebie zakryła otwarte usta. Ku oczom Jacket mężczyzna leżał na całkowicie zgniecionym stoliku do herbaty z nowymi ranami ciętymi, a nawet jeszcze szkłem w skórze. Załamana ze łzami w oczach na odgłosy cierpienia obcego podbiegła do niego i pomogła mu się podnieść, była delikatna, ale cierpliwość się jej skończyła, jak tylko odepchnął ją.

-Co ty sobie myślisz?! Ja z dobroci serca pomagam, a ty jak mnie traktujesz?! Prostak!

Wybuchnęła ostrym tonem, wydarła się podnosząc się z podłogi. Stanęła kładąc ręce na biodrach i patrząc na niego z góry. Mężczyzna nawet nie słuchał, było to widać od razu. Wstał, lekko chwiejąc się i odwrócił w stronę kobiety. Krew ociekała z jego ciała wprost na jej piękny dywan. Jacket robiła się czerwona ze złości. Szybko spojrzała w bok, a on stał wpatrzony w nią, ciężko westchnął przyglądając się jej bardzo uważnie. Mierzył ją wzrokiem od góry do dołu i na odwrót, coś w niej było, co nie pozwalało mu tak po prostu odejść. Pomału zrobił kilka kroków w jej stronę, gdy ta ni z gruchy, ni z pietruchy wybiegła z pomieszczenia. Mężczyzna zacisnął pięści, spiął się, a na twarzy pojawiło się widoczne niezadowolenie z obrotu akcji. Ona w tym czasie pobiegła do łazienki i w ostatniej chwili przed zalaniem domu zakręciła kurki. Odsapnęła, pokręciła głową i wypuściła trochę jej zrzucając ręcznik weszła spokojnie już do wanny zapominając o złych rzeczach. Odprężyła się w relaksacyjnym zapachu olejku, a wyciągając nieco rękę w bok włączyła radio stojące na szafeczce. Leżała odpływając w objęcia snu, a nieznajomy zastanowił się przez chwilę i ruszył spokojnie szukając kobiety. Zajęło mu trochę czasu do puki nie zajrzał na górę i nie otworzył drzwi od łazienki. Już chciał się wydrzeć jak zauważył, że ona śpi (chrapała dość głośno). Wziął głęboki wdech i nie stojąc dłużej na progu pomieszczenia wszedł. Na paluszkach poruszał się ku niej, w ciszy stał tak nad śpiącą Jacket i czym dłużej się jej przyglądał tym bardziej coś się w nim zmieniało. Jednak wpatrywanie zakończyło się dostaniem gąbką w twarz dla nieznajomego, gdy tylko się wybudziła. Później rozległ się okropny pisk, aż uciekł szybko na dół i schował się w kuchni. Kobieta zawinęła się ponownie ręcznikiem, wyłączyła radio i czym prędzej i ruszyła za nim, po wparowaniu do pomieszczenia gdzie znajdował się mężczyzna. Na jej nieszczęście znalazła tam nie tylko jego, ale ogołoconą lodówkę rozpostartą na rozcież i ogromny bałagan. Wpadła w furie, której nikt nigdy nie oglądał, a nieznajomy widząc jak wydziera się na niego jedynie uśmiechnął się, podszedł do niej i nachylił się całując w usta, by umilkła.

-Jesteś piękna, gdy się złościsz...

Jacket zarumieniła się zakrywając dłońmi usta, jej oczy błyszczały jak patrzyła w jego, ale spoglądnięcie na bałagan z powrotem przywrócił jej zdrowe zmysły. Znów wrzasnęła pokazując palcem na ten cały nieporządek w jej pięknej kuchni. Mężczyzna westchnął ociężale szukając czegoś wzrokiem, a gdy znalazł to, na jego twarzy pojawił się dziwnie tajemniczy uśmiech. Spojrzał kątem oka na nią i złapał w talii, przyciągając do siebie. Jego duże dłonie powędrowały na jej pośladki, nie marnował sił na podciągnięcie jej do góry. Trzymając ją wysoko położył na blacie z którego wcześnie szybkim ruchem zrzucił wszystko na podłogę. Była przestraszona, ale mierząc go wzrokiem wiedziała czego pragną oboje. Położył się lekko na niej i... [cenzura]

Późnym już wieczorem Jacket wzięła się za uprzątnięcie tego całego bajzlu w swoim kąciku gospodyni. Spokojnie myła już podłogę, jak do tyłu położył mężczyzna dłonie na jej biodrach i lekko kołysał się wraz z nią przy miłosno – nastrojowej piosence lecącej z magnetofonu leżącego na parapecie.

-Mazuma...

Odwróciła spojrzenie na niego, a w jej oczach było wypisane zapytanie. On tylko uśmiechnął się, a na jego policzkach pojawiły się słabe rumieńce, za to w oczach można było wyczytać oddanie.

-Jestem Mazuma...

W ten na jej twarzy zawitał uśmiech, serce zabiło mocniej. Wypuszczając z rąk mopa wtulając się w niego i czując odwzajemnienie, już wiedziała, że to ten jedyny na całe życie. Cichutko wypowiedziała słowa których była pewna w tej chwili.

-Jacket... Jacket Faucets...

[nudy]

Rano, jak tylko wstało słonce można było usłyszeć okropny hałas w garażu, gdzie za naprawę kapsuły wziął się Mazuma zauroczony muzyką lecącą ze sprzętu grającego, a w tym samym czasie w tajnym laboratorium Jacket sprawdzała wyniki pobranej próbki krwi od nieznajomego. Jej zdziwienie było olbrzymie, gdy odkryła całkowicie różne odmienne, a jednak przybliżone do ludzkiego DNA. Czuła, że Mazuma jest inny, ale nie mogła przypuszczać jak bardzo. Spokojna po odkrycie ciekawych informacji o jego komórkach przeszła się do miejsca gdzie przebywał.

-Kim ty jesteś? Skąd pochodzisz? I jak długo zostaniesz?

Pytaniami przerwała pracę mężczyzny, który od razu rzucił narzędzia i spojrzał na nią odgarniając grzywkę z oczu. Westchnął głośno i wytarł czoło z potu uśmiechając się tajemniczo.

-Za dużo chcesz wiedzieć kobieto... ale...
-Jakie „ale”?
-„Ale” odpowiem. Jak wiesz zwie się Mazuma, pochodzę z planety Vegeta. Jestem saiyanem– czyli kosmicznym wojownikiem. Urodziłem się, by walczyć i zabijać.

Otworzył usta, by coś dodać, lecz milczał. Podniósł się i podszedł do niej przytulając do siebie.

-Jak długo zechcesz...

Zapadła głęboka cisza, gdyż radio straciło falę, jak tylko ją odzyskało utwór stworzył nastrój, który trwał przez kolejne kilka miesięcy, aż do narodzin owocu ich miłości?

Było lato, gorące jak nigdy dotąd i wtem na świat przyszły ich bliźnięta, pogoda była uciążliwa, ale Jacket spisała się na medal. Omal nie przypłaciła tego życiem, ale wszystko skończyło się dobrze. Dzieci były zdrowe i dokładnie takie same z dwoma wyjątkami, a jednym znaczącym, a mianowicie płcią. Starszy, może z dwie minuty był chłopiec, a młodszą dziewczynka. Oboje o bladej cerze i blado niebieskich oczach jak i włosach, a na buziach mają tajemnicze zaróżowienie z tym wyjątkiem, że Kai pod prawym okiem, a Eni pod lewym. Rodzina była kompletna i bardzo szczęśliwa, Mazuma nawet nauczył się być ziemianinem, a Jacket poświęciła się całkowicie dzieciom, a pracę przestała traktować jak cel życia. Bliźniaki rosły jak na drożdżach i rozwijały się zaskakująco szybko pod różnymi aspektami.

Tak mijały lata, to znaczy cztery. Zbliżały się święta, za oknami krajobraz ciągnął się kilometrami pod białą pierzynką. Mazuma wybrał wraz z Kai'em piękny świerk do salonu, który ozdobili, gdy Jacket i Eni zajmowały się przygotowaniem świątecznych przysmaków, który oczywiście znikną przed wieczorem. Prócz tego pani domu przyszykowywała dania bez których świąt nie widzi nikt z nas. Magia trwała, a szczęście kwitło jak cudny błękitny słonecznik latem. Po uroczystej kolacji i radosnych kolędach śpiewanych wspólnie przy kominku, który przy ich sercach nie oddawał ciepła. Nagle Mazuma wstał i zniknął w kuchni, tam przykleił sobie sztuczna brodę i włożył czapkę, a z szafki wyciągnął dwie małe paczuszki wracając szybko do dzieci.

-Ho ho ho...

Oboje wstali czym prędzej i podbiegli do niego z uradowanymi buziami tuląc się do niego. Nie mogąc dłużej znieść ich wrzasków dał im czerwone paczuszki do raczek, a widząc jak szybko rozpakowują z zaciekawieniem papier roześmiał się zresztą jak Jacket. Gdy były przy końcu spojrzały sobie w oczy i otworzyły pudełeczka, to co ujrzały dzieci sprawiło duży uśmiech. Nie patrząc, że jutro powinny cieszyć się nim włożyły piękne wisiorki na szyje. Nie były to jednak zwykłe błyskotki, tak naprawdę to jeden podzielony na dwa medalik w kształcie pustego serca z pięknym fioletowawym kryształkiem w środku. Stop z jakiego powstał nie pochodzi z Ziemi tylko z Vegety (rodzinnej planety Mazumy), z którego wykuwa się broń dla wojowników. Tylko, że akurat ten kawałek jest podobny do magnesu i gdy obie części znajdą się wyjątkowo blisko połączą się dość trwale na jakiś czas, dodatkowo kryształ dzięki bliskości mieni się różnymi kolorami.

Nadeszła późna godzina, dzieciaki ziewały jak najęte, a oczka błyszczały się im jak cztery malutkie gwiazdeczki na ciemnym niebie. Rodzice od razu zanieśli śpioszki do sypialni na piętrze, gdzie ułożyli już dobrze śpiące ciałka obok siebie. Nie minęła chwila jak przytulili się do siebie łącząc rączki i stykając się czołami, w ten medalik złączył się, a kryształek mienił kolorami. Scenka ta zatrzymała rodziców na jakiś czas, by utrwalić sobie ją na resztę życia. Gdy wychodzili z pokoju zgaszając światło patrzyli wciąż w progu na nich do chwili przymknięcia drzwi. Nastał ranek, promyczki słoneczka już zza chmurek świeciły przez okienko wprost na twarzyczki, które szybko rozradowane patrzyły na siebie. Nie myśląc zbyt długo oboje wstali i zakładając jedynie kapcie po cichu koło pokoju rodziców prześlizgnęli się, po czym tylko pokonali schody i wprost przed siebie do drzwi wyjściowych na dwór. Tam przywitał ich chłodny wiaterek i masa śniegu do zabawy. Byli uradowani do wszelkich granic szczęścia. Biegali jak szaleni rzucając się śnieżkami. Eni była dużo szybsza od brata, więc z łatwością uciekała przed nim, ale jego ciosy były potężne jak na dziecko, ale brakowało w nich precyzji. Wszystko było dobrze dopóki nie oddalili się zbyt daleko od domu. Zapominając o najważniejszym, co czyhało przed nimi. Halfka biegła na wprost zamarzniętej tafli jeziora pokrytej śniegiem. Na szczęście znajdując się na nim nic się nie wydarzyło. Podskakiwała unikając rzutów Kai'a jakby nigdy nic. Jednak chłopak był wściekł się i wbiegając za nią celniej zamachnął się śnieżką, nie trafiając w siostrę uderzył z dużą siłą w taflę jeziora. Ta nie wiadomo kiedy rozkruszyła się pod Eni zabierając ją pod wodę. Kai jak oszalały zbliżył się nie zważając na niebezpieczeństwo do dziury gdzie zniknęła dziewczynka. Nie wiedząc, co zrobić zaczął wrzeszczeć jak oszalały. W tyj samej chwili, jak tylko Eni zanurzyła się jej matka otworzyła szeroko oczy i wstała jak poparzona czując, że stało się coś strasznego. Zbudziła saiyana i oboje poszli do pokoju dzieci. Gdy ich tam nie zastali rozbiegli się po domu w poszukiwaniu. Jacket zaczęła panikować, kiedy to Mazuma zatrzymała się w słuchał. Szybko zbiegł na dół i wybiegł z domu kierując się w stronę wrzeszczącego z rozpaczy syna. Nie mówiąc nic, wskoczył w samych slipkach do wody tworząc jeszcze większą dziurę. Kobieta wybiegła za nim, ale nie była, aż tak szybko dopiero po jakimś czasie dobiegła do synka i złapała go tuląc i bojąc się najgorszego ze łzami w oczach. Saiyan przez chwilę szukał małej, gdy ją ujrzała unosiła się jak laleczka na na dnie. Oczka miała zamknięte, włoski falowały od fal zbliżającego się Mazumy, pochwycił ją i ledwo wydostając się sam z wody reanimował ją. Serce waliło całej trójce, prócz małej Eni, której stanęło parę sekund temu. Wszystko zamarło... nawet szum wiatru, kiedy rozległ się wrzask matki, oznajmiającej ból po stracie dziecka.

Minęły zaledwie cztery miesiące od nieszczęśliwego wypadku w tak pięknie zapowiadający się poranek. życie płynęło swoim rytmem tylko czas stanął w domu państwa Faucets. Kłótnie, sprzeczki o byle co, zdarzały się coraz częściej. Na idealnym można rzec małżeństwie powiększały się rysy, tworząc pęknięcia. W końcu rozpad. Mazuma miał dość zachowania ukochanej i postanowił odejść, jednak nie bez syna, którego zdecydował się zabrać od nieobliczalnej już Jacket. Ona tylko starała się ulżyć w bólu zajmując się wszystkim tylko nie rodziną, zaniedbując ją. Odlot był szybki nawet bez pożegnania. Kai miał w końcu okazję poznać planetę o której tyle słyszał w opowiadaniach ojca.

Minął miesiąc, a pogrążona matka w rozpaczy po utracie ukochanej córeczki błąkała się po niezabezpieczonych dzielnicach miast. Pełnych podejrzanych typków oferujących różne metody na ulżenie w cierpieniu. Na drodze Jacket stanęła zakapturzona postać. Szybkim, niespodziewanym ruchem ręki pochwyciła ją za nadgarstek i zabrała. Zabrała daleko. W spokojne i przyjazne miejsce jakim był mały zielony skwer w mieście. Usiedli na ławce. Zakapturzona postać odezwała się jakby głosem staruszki.
-Kochana, co ty robiłaś w takim obskurnym miejscu?
Jacket fuknęła obrażona na zachowanie i wścibską naturę tejże osoby.
-Co cię to interesuje?!
Postać zdjęła kaptur i ukazała swoje oblicze. Był to nie kto inny jak staruszka o bardzo przyjaznej twarzy. Oddająca dużo ciepła w spojrzeniu jakie padło na młoda matkę. Staruszka położyła dłoń na kolanie Jacket.
-Kochana, czy mogę ci jakoś pomóc?
Jactek w tej samej chwili wybuchnęła śmiechem, po czym szybko opamiętała się i wyraźnie posmutniała. Jej dłonie zadrżały, a po policzkach popłynęły stróżki łez.
-Nikt mi nie pomoże...
Staruszka patrzyła na nią nic nie mówiąc, aż delikatnie objęła i przysunęła do siebie zmuszając, by położyła głowę na jej ramieniu. Jacket nie opierała się westchnęła tylko ciężko.
-Opowiadaj, co ci leży... a ja postaram się pomoc moje dziecko...
Jacket ponownie zaśmiała się głupkowato w rozpaczy roniąc kolejne łzy.
-Mi? To nie możliwe...
-Wszystko jest możliwe... moje dziecko
Obie milczały kilka minut, odgłosy samochodów i gadanie przechodnich zagłuszały tę ciszę. Młoda kobieta w końcu nie wytrzymała.
-Moja... moja córeczka Eni... Taka piękna... malutka... krucha...
Rozpłakała się bardziej, a staruszka milcząc otarła tylko chusteczką jej zapłakana buzię.
-Eni... utonęła w pierwszy dzień świąt... niczemu nie zawiniła... a musiała odejść... miała zaledwie cztery latka... moje maleństwo... moja mała dziewczynka...
Widząc ból utraconego dziecka staruszka westchnęła i zaryzykowała.
-Obiecasz... obiecasz nie zadawać pytań? Czy obiecać mnie nie szukać? Obiecasz, że zachowasz to w tajemnicy?
Jacket spojrzała poważnie w jej oczy, ale widocznie pytała ją wzrokiem o wszystko, co mówiła, lecz tylko otarła łzy.
-Obiecuję...
Staruszka uśmiechnęła się gładząc delikatnie jej policzek, pomału wstając.
-Czekaj przy dębie w rocznice śmierci córki...
Gdy tylko zamknęła oczy na chwilę nie dowierzając, skąd ona wie o tym jej już nie było. Rozpłynęła się? No cóż, nic nie pozostało Jacket jak spełnić obietnicę, a do tej pory musiała jakoś żyć dalej. Ciągle zastanawiając się kim była przemiła staruszka.

Nadszedł ten dzień i jak obiecała przyszła pod pamiętny dąb, pod którym Mazuma usiłował przywrócić małą do życia. Złożyła kwiaty, opierając się o niego, a po jej policzkach płynęły łzy. Był ranek od tafli jeziora odbijały się mocne promienie budzącego się słońca, które raziły oczy Jacket. Zamknęła powieki i wsłuchiwała się w odgłosy natury, które sama zagłuszała swoim pociąganiem nosa i głośnym oddechem. Jeszcze do tego trzeba dodać szybkie bicie serca, za strachu? Możliwe. Czekała, ale na co? To było nie ważne, obiecała. Westchnęła. gdy usłyszała gdzieś w oddali śmiech dziecka. Jej oczy mimowolnie otworzyły się, usta również. Łzy popłynęły gęstsze. Serce zabiło ponownie, ale z życiem. To, co ujrzała, a raczej kogo biegnącego w jej kierunku poruszyło ją, nie mogła przecież tak stać. Ruszyła przed siebie, aż stanęła. Stanęły obie na przeciw sobie. Nie minęła sekunda jak Jacket padła na kolana i obie w końcu przytuliły się do siebie. Tak, to była ona. Eni żyła, a ona ją miała w ramionach całą i zdrową, uśmiechniętą jak kiedyś. Kobieta spojrzała przed siebie tuląc córeczkę i w oddali ujrzała ją. To była ta staruszka, machała do nich. usta Jacket poruszyły się i z wiatrem poniosły słowo z głębi serca, słowo znale wszystkim doskonale: Arigatō.


Od tam tego dnia stały się nierozłączne, a dziwna amnezja córki sprzed jej śmierci nawet ucieszyła, gdzieś wgłębi Jacket. Matka dla bezpieczeństwa dziewczynki postanowiła chronić ja przed poznaniem kim jest, kim jest jej ojciec i to, że ma brata bliźniaka. Tak, więc Eni dostała nową tożsamość. Była jedyną córką i potomkinią rodu Faucet,a tym samym jedyną spadkobierczynią firmy jej dziadka Larou'a Faucet (wybitnego genetyka). Sprawa ojca była prosta, pretekst: "był i się zmył" załatwił wszystko. Z takimi informacjami halfka pewna, że jest stu procentową ziemianką zaczęła drugie życie jako Neya. Ponownie pokochała skrzypce i rozpoczęła naukę w opanowywaniu gry na nich. Pójście do szkoły stało się kwestią czasu, który szybko zleciał.
Idealna córka, szkolna prymuska i uwielbiana w gronie rówieśników zaczynająca karierę w branży szkolnej piosenkarki. Neya miała wszystko, co mogła sobie Jacket dla niej zamarzyć, lecz panienka czuła zawsze dziwną pustkę i tęsknotę.

Lata mijały, a halfka wyrosła ze słodkiej dziewczynki stając się piękną i delikatną siedemnastolatką uczęszczającą do szkoły średniej w Satan City. Tam w drugim półroczu drugiej klasy za namową przyjaciółek wstąpiła do damskiej drużyny koszykówki, którą trenował bardzo przystojny Roy Takumi, pomocnik trenera. On jako pierwszy dostrzegł w Neyi prawdziwy potencjał i ducha walki - gdzieś głęboko skrywany w tym drobnym ciałku. Po dwóch tygodniach okazało się, że Roy to student na wydziale genetycznym i ma praktyki w Genetic Corp., a tylko dorywczo pracuje jako pomoc trenera w szkole. Tak więc oboje mieli szanse bliżej się poznać w firmie Jacket przy zdobywaniu nowych umiejętności, jednocześnie oboje wpadli sobie w oko. Życie kwitło jak owoce wiśni.

7. Statystyki:

-Siła: 1
-Szybkość : 14
-Wytrzymałość: 1
-Energia: 14

-HP: 15
-KI: 210
-PL: 136


8. Technika Początkowa - (wybiera Admin)


Ostatnio zmieniony przez Neya dnia Nie Sie 05, 2012 8:18 pm, w całości zmieniany 1 raz
NPC
NPC
Liczba postów : 1219
Data rejestracji : 29/05/2012

https://dbng.forumpl.net/f53-regulamin-i-informacje-ogolne-obowi

KP "sweet" Neyci Empty Re: KP "sweet" Neyci

Nie Sie 05, 2012 4:04 pm
Nie podoba mi się ten "pakt z diabłem" jak również sama wiedza o smoczych kulach, skonstruowanie radaru i bezproblemowe ich zdobycie. Wielokrotnie było wspominane o tym co gracz może a czego nie i fragment dotyczący smoczych kul jest również opisany w regulaminie.

No ale mógłbym przymknąć na to oko jako, że grałaś wcześniej a teraz zdecydowałaś się zacząć od nowa.

Powiedzmy, że masz pół Akcepta.

Rei.
Anonymous
Go??
Gość

KP "sweet" Neyci Empty Re: KP "sweet" Neyci

Nie Sie 05, 2012 8:23 pm
Zmienione!!

Mam nadzieję taką skrytą, że nie ma do czego się teraz przyczepić...

Aha, za nim zapomnę nie wiem kim jest ta staruszka... walnęłam tak... by Jacket nie wiedziała o kulach.
NPC
NPC
Liczba postów : 1219
Data rejestracji : 29/05/2012

https://dbng.forumpl.net/f53-regulamin-i-informacje-ogolne-obowi

KP "sweet" Neyci Empty Re: KP "sweet" Neyci

Nie Sie 05, 2012 9:26 pm
Teraz już mi się podoba Smile
Zatem masz całego akcepta i Ki Sworda na start.
Hikaru
Hikaru
Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012


Identification Number
HP:
KP "sweet" Neyci 9tkhzk0/0KP "sweet" Neyci R0te38  (0/0)
KI:
KP "sweet" Neyci Left_bar_bleue0/0KP "sweet" Neyci Empty_bar_bleue  (0/0)

KP "sweet" Neyci Empty Re: KP "sweet" Neyci

Pon Sie 06, 2012 7:33 pm
akcept.
Sponsored content

KP "sweet" Neyci Empty Re: KP "sweet" Neyci

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach

Copyright ©️ 2012 - 2018 dbng.forumpl.net.
Dragon Ball and All Respective Names are Trademark of Bird Studio/Shueisha, Fuji TV and Akira Toriyama.
Theme by June & Reito