The author of this message was banned from the forum - See the message
- RotaBANNED!
- Liczba postów : 197
Data rejestracji : 16/10/2015
Skąd : Wielki Świat
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
[ piszący w wątku: Xalanth i Safari może wyjdzie nam z tego jakieś fajne opowiadanie]
--------------------------
Xalanth Braveheart, dyplomata planety Vegeta w końcu mógł nacieszyć się wolnym. Dzięki temu miał możliwość spędzenia czasu z synem, siostrą oraz teściami. Nie mógł uwierzyć, że minęło tyle czasu od śmierci jego rodziców, potem żony, a on zaszedł tak daleko. W prawdzie nadal się uczył, bo w sumie całe życie to robisz, to zdecydowanie było lepiej niż wcześniej.
Zastanawiał się, gdzie by tu mógł się wybrać, skoro dostał możliwość wybycia na wakacje na inną planetę. Koniec końców zdecydował się na Ziemię. Ta planeta zawsze go fascynowała, a że nigdy nie miał okazji się na niej pojawić to postanowił to zmienić. Zamierzał zabrać ze sobą syna, który już nie był już małym dzieckiem, bo w końcu miał te dziesięć lat i zamierzał towarzyszyć ojcu przy każdej najbliższej okazji. Po śmierci May, Articho bardzo zżył się z ojcem, nawet bardziej niż inni. Nie przeszkadzało to jednak Małpiszonowi. Był on dumny z syna i cieszył się, że ten rośnie na naprawdę silnego chłopka.
Obaj, po spakowaniu swoich rzeczy udali się na prywatny statek, który Xal otrzymał jako dyplomata. Oczywiście nie mogło też zabraknąć, aż czterech ochroniarzy, którzy mieli obowiązek towarzyszyć Xalowi oraz Articho przez cały pobyt na Błękitnej Planecie. Podróż odbyła się bez mniejszych problemów, no poza wyjątkiem, że Artowi bardzo się nudziło. Czego się jednak spodziewać po dziecku? Xalanth był przyzwyczajony do długiej podróży, ale chłopiec już nie.
- Tato, długo jeszcze?- Art usiadł ojcu na kolanach- Nudzę się...
- Jeszcze jakieś dwa dni, Pchło.- Xal objął syna ramieniem.
- Nie jestem Pchłą tatusiu!- Art spojrzał ojcu w oczy.- Jestem już dużym chłopcem, ojcze.- chłopiec zamknął jedną powiekę.
- Ej..jakie ojcze, jakie ojcze?- Xal skrzyżował ręce w okolicach klatki piersiowej.- Ładnie to tak, Królewiczu?-mężczyzna pokiwał głową.
- Tak, ładnie, bo tata nazywa mnie Pchłą.- Art otworzył powiekę.
Patrzył na pogodny wyraz twarzy ojca. Uśmiechnął się i mocno przytulił.
- Kocham cię, tatusiu. -Art wtulił się w ojca- Tęsknie nadal za mamą, tatusiu.- zacisnął pięść na ubraniu Xala.
-Też cię kocham. Ja też synu, za nią tęsknie i to bardzo. - Xal westchnął.
Rozsiadł się wygodniej, przytulił Arta i zdecydował się zdrzemnąć.
Reszta podróży minęła w podobny sposób. Xal dużo rozmawiał z synem, czytał mu książki oglądali bajki, grali w gry, ale czasami Małpiszon musiał popracować. Jakoś nie potrafił się nie zajmować robotą, nawet w czasie wolnego. Dał jednak synowi słowo, że jak wylądują na Ziemi, to nawet palcem nie tknie dokumentów, a nawet nie wspomni nic o robocie.
Ich przyjazd wzbudził nieco zainteresowanie, ale Xalanth się tym nie przejmował. Dostali z synem apartament w hotelu, ale Małpiszon wolał coś w bardziej ustronnym miejscu.
Pierwszy raz widział coś tak pięknego. Podobnie jak Art, cieszył się takim widokiem. Teraz zrozumiał, czemu matka powtarzała, że Ziemia jest taka piękna.
Dni mijały leniwie, a Xal obijał się na całego. Mimo to, korzystał z tego, że spędzał czas z synem. Ten dzisiaj tak się wybawił, tak wymęczył ojca, że jak Art poszedł spać, poczuł niejako ulgę. Xal chcąc skorzystać ze spokoju, zostawił syna pod opieką trzech ochroniarzy, a sam z jednym udał się na spacer po lesie. Robił zdjęcia urządzeniem przypominającym aparat. Chciał mieć pamiątkę, bowiem na Vegetcie nie ma tak pięknych widoków.
Sam nie wiedział ile czasu spacerował po lesie, ale kiedy odezwał się jego komunikator, odebrał go. Ujrzał na obrazie buzię swojego pierworodnego.
- Papo, gdzie jesteś? -Art przetarł zmęczone oczy- Obudziłem się, a ciebie nie ma.
- Jestem na spacerze, synku. Nie jest to daleko. Niedługo wrócę, nie martw się. – Xal posłał uśmiech synowi.
- Spacer...też chcę! -Art nadął policzki- Ale na pewno wrócisz, tatusiu? -chłopiec zmartwił się nieznacznie.
- Wrócę, wrócę. Masz moje słowo. Nie zostawię cię samego. I tak, jak coś będzie się tatusiowi działo, tata ci powie. -Xal wiedział, że Art, po śmierci matki bardzo ciężko znosił rozłąkę z nim.
Zawsze musiał mieć pewność, że ojciec wróci. Nie dziwił się wcale swojemu pierworodnemu. Jakby nie patrzeć, matka odeszła na jego oczach, więc tym bardziej to przeżywał.
Xal posłał synowi uśmiech.
- Wrócę. Zobaczę jeszcze tylko jezioro i wrócę do ciebie. Bądź grzeczny i nie sprawiaj panom ochroniarzom kłopotów i nie próbuj się wymykać, bo dostaniesz od taty klapsa. -Xal poruszał palcem przed monitorem.
- Mmm...Tylko wróć! Zobacz jezioro i wróć! -Art spuścił nieco głowę- Nadal jesteś zły za tamto, tatusiu? -spojrzał ukradkiem na twarz ojca.
- Jeszcze trochę tak, ale tylko troszeczkę, taką małą troszeczkę.- Xal nadal był pogodny na twarzy.- Tak, tak tylko zobaczę jezioro i wrócę. Nie bój się, nie zostawię cię. No już głowa do góry, jak wrócę pójdziemy na te całe lody, pasuje?
- Czyli jesteś zły... -Art przetarł pięściami oczy- Na lody? Tak!- Art od razu rozpromienił się na propozycję ojca.- Będę grzeczny, tylko pójdziemy na lody, jak obiecujesz?
- Tak, tak pójdziemy. Przecież daję ci słowo. -Xal pokiwał głową, widząc jak syn skacze po łóżku jak typowa, mała małpka.- Tata się teraz rozłącza i pamiętaj, bądź grzeczny, bo nie będzie lodów.
- Dobrze, tatusiu! Będę grzeczny, bo chcę iść na lody! -Art dalej skakał po łóżku, nawet jak ojciec się rozłączył.
- Co za niemożliwy zbójnik, no. -Xalanth zaśmiał się.
To tak jak powiedział, udał się nad jezioro w lesie. Nie przypuszczał, że widok jaki zastanie sprawi, że zabraknie mu tchu w piersiach. Posiedział może z piętnaście dwadzieścia minut, po czym zamierzał wrócić, ale elektroniczna mapa, którą posiadał zaczęła się psuć. Od razu zadzwonił do syna, powiedzieć, co się stało, że przyjdzie trochę później.
Latanie nic mu nie dało, bo wszędzie był gęsty las i nie widział drogi, zatem musiał poszukać kogoś, kto zna te okolice. Nie chciał się jednak bardziej zgubić, więc szedł drogą. Ochroniarz, który mu towarzyszył powiedział mu, że niedaleko widział jakieś domostwo. Bez namysłu udali się w tamtą stronę.
Jak tylko się tam znaleźli zajrzeli przez okna, aby sprawdzić, czy ktoś tu mieszka, a potem zapukali. Jako, że nie było odzewu postanowili poczekać. Nie wiedzieli bowiem, jak daleko są, a do tego gdzie jest najbliższe domostwo, w którym ktoś mógł być. Liczyli, że jednak ktoś, kto tu mieszka się pojawi i pomoże im wrócić do ich lokum.
--------------------------
Fruit of tomorrow
Chapter 1
Dyplomata z planety Vegeta
Chapter 1
Dyplomata z planety Vegeta
Xalanth Braveheart, dyplomata planety Vegeta w końcu mógł nacieszyć się wolnym. Dzięki temu miał możliwość spędzenia czasu z synem, siostrą oraz teściami. Nie mógł uwierzyć, że minęło tyle czasu od śmierci jego rodziców, potem żony, a on zaszedł tak daleko. W prawdzie nadal się uczył, bo w sumie całe życie to robisz, to zdecydowanie było lepiej niż wcześniej.
Zastanawiał się, gdzie by tu mógł się wybrać, skoro dostał możliwość wybycia na wakacje na inną planetę. Koniec końców zdecydował się na Ziemię. Ta planeta zawsze go fascynowała, a że nigdy nie miał okazji się na niej pojawić to postanowił to zmienić. Zamierzał zabrać ze sobą syna, który już nie był już małym dzieckiem, bo w końcu miał te dziesięć lat i zamierzał towarzyszyć ojcu przy każdej najbliższej okazji. Po śmierci May, Articho bardzo zżył się z ojcem, nawet bardziej niż inni. Nie przeszkadzało to jednak Małpiszonowi. Był on dumny z syna i cieszył się, że ten rośnie na naprawdę silnego chłopka.
Obaj, po spakowaniu swoich rzeczy udali się na prywatny statek, który Xal otrzymał jako dyplomata. Oczywiście nie mogło też zabraknąć, aż czterech ochroniarzy, którzy mieli obowiązek towarzyszyć Xalowi oraz Articho przez cały pobyt na Błękitnej Planecie. Podróż odbyła się bez mniejszych problemów, no poza wyjątkiem, że Artowi bardzo się nudziło. Czego się jednak spodziewać po dziecku? Xalanth był przyzwyczajony do długiej podróży, ale chłopiec już nie.
- Tato, długo jeszcze?- Art usiadł ojcu na kolanach- Nudzę się...
- Jeszcze jakieś dwa dni, Pchło.- Xal objął syna ramieniem.
- Nie jestem Pchłą tatusiu!- Art spojrzał ojcu w oczy.- Jestem już dużym chłopcem, ojcze.- chłopiec zamknął jedną powiekę.
- Ej..jakie ojcze, jakie ojcze?- Xal skrzyżował ręce w okolicach klatki piersiowej.- Ładnie to tak, Królewiczu?-mężczyzna pokiwał głową.
- Tak, ładnie, bo tata nazywa mnie Pchłą.- Art otworzył powiekę.
Patrzył na pogodny wyraz twarzy ojca. Uśmiechnął się i mocno przytulił.
- Kocham cię, tatusiu. -Art wtulił się w ojca- Tęsknie nadal za mamą, tatusiu.- zacisnął pięść na ubraniu Xala.
-Też cię kocham. Ja też synu, za nią tęsknie i to bardzo. - Xal westchnął.
Rozsiadł się wygodniej, przytulił Arta i zdecydował się zdrzemnąć.
Reszta podróży minęła w podobny sposób. Xal dużo rozmawiał z synem, czytał mu książki oglądali bajki, grali w gry, ale czasami Małpiszon musiał popracować. Jakoś nie potrafił się nie zajmować robotą, nawet w czasie wolnego. Dał jednak synowi słowo, że jak wylądują na Ziemi, to nawet palcem nie tknie dokumentów, a nawet nie wspomni nic o robocie.
Ich przyjazd wzbudził nieco zainteresowanie, ale Xalanth się tym nie przejmował. Dostali z synem apartament w hotelu, ale Małpiszon wolał coś w bardziej ustronnym miejscu.
Pierwszy raz widział coś tak pięknego. Podobnie jak Art, cieszył się takim widokiem. Teraz zrozumiał, czemu matka powtarzała, że Ziemia jest taka piękna.
Dni mijały leniwie, a Xal obijał się na całego. Mimo to, korzystał z tego, że spędzał czas z synem. Ten dzisiaj tak się wybawił, tak wymęczył ojca, że jak Art poszedł spać, poczuł niejako ulgę. Xal chcąc skorzystać ze spokoju, zostawił syna pod opieką trzech ochroniarzy, a sam z jednym udał się na spacer po lesie. Robił zdjęcia urządzeniem przypominającym aparat. Chciał mieć pamiątkę, bowiem na Vegetcie nie ma tak pięknych widoków.
Sam nie wiedział ile czasu spacerował po lesie, ale kiedy odezwał się jego komunikator, odebrał go. Ujrzał na obrazie buzię swojego pierworodnego.
- Papo, gdzie jesteś? -Art przetarł zmęczone oczy- Obudziłem się, a ciebie nie ma.
- Jestem na spacerze, synku. Nie jest to daleko. Niedługo wrócę, nie martw się. – Xal posłał uśmiech synowi.
- Spacer...też chcę! -Art nadął policzki- Ale na pewno wrócisz, tatusiu? -chłopiec zmartwił się nieznacznie.
- Wrócę, wrócę. Masz moje słowo. Nie zostawię cię samego. I tak, jak coś będzie się tatusiowi działo, tata ci powie. -Xal wiedział, że Art, po śmierci matki bardzo ciężko znosił rozłąkę z nim.
Zawsze musiał mieć pewność, że ojciec wróci. Nie dziwił się wcale swojemu pierworodnemu. Jakby nie patrzeć, matka odeszła na jego oczach, więc tym bardziej to przeżywał.
Xal posłał synowi uśmiech.
- Wrócę. Zobaczę jeszcze tylko jezioro i wrócę do ciebie. Bądź grzeczny i nie sprawiaj panom ochroniarzom kłopotów i nie próbuj się wymykać, bo dostaniesz od taty klapsa. -Xal poruszał palcem przed monitorem.
- Mmm...Tylko wróć! Zobacz jezioro i wróć! -Art spuścił nieco głowę- Nadal jesteś zły za tamto, tatusiu? -spojrzał ukradkiem na twarz ojca.
- Jeszcze trochę tak, ale tylko troszeczkę, taką małą troszeczkę.- Xal nadal był pogodny na twarzy.- Tak, tak tylko zobaczę jezioro i wrócę. Nie bój się, nie zostawię cię. No już głowa do góry, jak wrócę pójdziemy na te całe lody, pasuje?
- Czyli jesteś zły... -Art przetarł pięściami oczy- Na lody? Tak!- Art od razu rozpromienił się na propozycję ojca.- Będę grzeczny, tylko pójdziemy na lody, jak obiecujesz?
- Tak, tak pójdziemy. Przecież daję ci słowo. -Xal pokiwał głową, widząc jak syn skacze po łóżku jak typowa, mała małpka.- Tata się teraz rozłącza i pamiętaj, bądź grzeczny, bo nie będzie lodów.
- Dobrze, tatusiu! Będę grzeczny, bo chcę iść na lody! -Art dalej skakał po łóżku, nawet jak ojciec się rozłączył.
- Co za niemożliwy zbójnik, no. -Xalanth zaśmiał się.
To tak jak powiedział, udał się nad jezioro w lesie. Nie przypuszczał, że widok jaki zastanie sprawi, że zabraknie mu tchu w piersiach. Posiedział może z piętnaście dwadzieścia minut, po czym zamierzał wrócić, ale elektroniczna mapa, którą posiadał zaczęła się psuć. Od razu zadzwonił do syna, powiedzieć, co się stało, że przyjdzie trochę później.
Latanie nic mu nie dało, bo wszędzie był gęsty las i nie widział drogi, zatem musiał poszukać kogoś, kto zna te okolice. Nie chciał się jednak bardziej zgubić, więc szedł drogą. Ochroniarz, który mu towarzyszył powiedział mu, że niedaleko widział jakieś domostwo. Bez namysłu udali się w tamtą stronę.
Jak tylko się tam znaleźli zajrzeli przez okna, aby sprawdzić, czy ktoś tu mieszka, a potem zapukali. Jako, że nie było odzewu postanowili poczekać. Nie wiedzieli bowiem, jak daleko są, a do tego gdzie jest najbliższe domostwo, w którym ktoś mógł być. Liczyli, że jednak ktoś, kto tu mieszka się pojawi i pomoże im wrócić do ich lokum.
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|