Pole Bitewne
+8
Hazard
Rave
Kuro
April
Colinuś
Raziel
Ósemka
NPC
12 posters
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pole Bitewne
Sro Maj 30, 2012 12:05 am
First topic message reminder :
Najbardziej rozrywkowe miejsce na planecie. Co jakiś czas Saiyanie zbierają się tu, by złożyć się w dwie drużyny i powalczyć, niekiedy na śmierć i życie, dosłownie dla zabawy. Inni tymczasem robią zakłady, która ekipa wgniecie w ziemię drugą.
Najbardziej rozrywkowe miejsce na planecie. Co jakiś czas Saiyanie zbierają się tu, by złożyć się w dwie drużyny i powalczyć, niekiedy na śmierć i życie, dosłownie dla zabawy. Inni tymczasem robią zakłady, która ekipa wgniecie w ziemię drugą.
- Rave
- Liczba postów : 10
Data rejestracji : 21/11/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Sob Gru 14, 2013 9:16 pm
Walka. Dwóch wojowników złączonych w jedną postać przeciwko saiyaninowi, w którego ciele urzęduje znana, lecz nielubiana, fioletowa maź – Tsuful. Starcie dobiegało końca. Może i Rave był silniejszy od Białowłosego, jednak tamten miał wprost ogromny arsenał technik, co przechylało szalę zwycięstwa na jego stronę.
Atak energetyczny dotarł do celu. Tsuful opuścił gardę. Stał się zbyt pewny siebie i przeliczył się, myśląc, że atak go nie dosięgnie. Big Bang attack trafił idealnie i mocno nadszarpnął siły Saiyanina, nie wspominając o totalnym zniszczeniu pancerza. Rave miał wyciągniętą rękę przed siebie. Prawą opuścił na wysokość talii. Lewa pilnowała górnych partii przed szybkim atakiem. Zaczął koncentrować energię. Uważnie patrzył na ruchy przeciwnika. Tamten stał. Ruszył. W jego ręce stworzył się ki-sword. Przystąpił do szarży. Energia z całego ciała, wpływała do prawej ręki wojownika o złotych włosach. Na jego twarzy wymalowało się zmęczenie. Lewą ręką przetarł zalane potem czoło.
-Ten Super Saiyan to fajna sprawa. –Powiedział do siebie, gdy spostrzegł, że jego ręka nie napotkała włosów. Tsuful nabierał prędkości. Był coraz bliżej. Gdy odległość między wrogami była już niewielka, Rave chciał uderzyć Niestety okazał się wolniejszy. Szybkie cięcie wycelowane w talę wojownika rozcięło ją. Pod wpływem uderzenia Rave cofnął się kila krokó. Nie stracił koncentracji. Uderzył prawą dłonią przed siebie.
-kiai-ho!- Wykrzyczał. Gdy wyprowadzał uderzenie, pięść zrobiła pół obrotu. Fala powietrza, która wydostała się z dłoni nabrała nadanej rotacji. Szarża została powstrzymana. Ciało przeciwnika leciało cały czas obracając się.
-Dobra! Czas to zakończyć! –Wykrzyczał głośno wojownik i ruszył przed siebie. W ręku stworzył ki-sworda i zaczął biec w kierunku wciąż dryfującego w powietrzu, Tsufula. W połowie drogi, jego imponująca szybkość zaczęła maleć. Tryb super Saiyana wyłączył się. Włosy opadły.
-Cholera jeszcze chwile! –Pomyślał. Zebrał energię na ostatnią szarżę. Wystrzelił z ziemi jak proca. Zaczął lecieć w górę. Chciał był kilka metrów nad Białowłosym. Ten już zdążył upaść na ziemię. Tryb super Saiyana zaczął się w znów uruchamiać, by po chwili złota aura pojawiła się, jeszcze bardziej okazała niż przed chwilą. Rave zaczął pikować w dół. Ki-sword na prawej ręce świecił ciemnym granatowym światłem. Obie ręce wyciągnął nad głowe. Przy drugim nadgarstku także pojawił się miecz, ten jednak był koloru zielonego. Wojownik fuzyjny zaczął okręcać się dokoła własnej osi z niesamowitą prędkością. Leciał na wyczucie. Kręcił się i z ogromną prędkością wbił, a właściwie wwiercił się w ciało Tsufula, a dokładniej w jego brzuch, tuż pod żebrami.
Nie trwało to długo. Aura zaraz po ostatnim locie opadła, Rave ostatkami sił wyleciał w górę, nad przeciwnika i to tam, zaczął rozdzielać się…
OOC:
Kiai-ho na Twój atak – koszt 635 Ki dla nas mniej, a dla Ciebie 2000 DMG .
Atak wirujących ki-swordów -4640 DMG dla Ciebie i analogicznie taki koszt dla nas.
Łącznie:
Dla Ciebie - 6640 DMG
Dla nas- 6715 KI
Atak energetyczny dotarł do celu. Tsuful opuścił gardę. Stał się zbyt pewny siebie i przeliczył się, myśląc, że atak go nie dosięgnie. Big Bang attack trafił idealnie i mocno nadszarpnął siły Saiyanina, nie wspominając o totalnym zniszczeniu pancerza. Rave miał wyciągniętą rękę przed siebie. Prawą opuścił na wysokość talii. Lewa pilnowała górnych partii przed szybkim atakiem. Zaczął koncentrować energię. Uważnie patrzył na ruchy przeciwnika. Tamten stał. Ruszył. W jego ręce stworzył się ki-sword. Przystąpił do szarży. Energia z całego ciała, wpływała do prawej ręki wojownika o złotych włosach. Na jego twarzy wymalowało się zmęczenie. Lewą ręką przetarł zalane potem czoło.
-Ten Super Saiyan to fajna sprawa. –Powiedział do siebie, gdy spostrzegł, że jego ręka nie napotkała włosów. Tsuful nabierał prędkości. Był coraz bliżej. Gdy odległość między wrogami była już niewielka, Rave chciał uderzyć Niestety okazał się wolniejszy. Szybkie cięcie wycelowane w talę wojownika rozcięło ją. Pod wpływem uderzenia Rave cofnął się kila krokó. Nie stracił koncentracji. Uderzył prawą dłonią przed siebie.
-kiai-ho!- Wykrzyczał. Gdy wyprowadzał uderzenie, pięść zrobiła pół obrotu. Fala powietrza, która wydostała się z dłoni nabrała nadanej rotacji. Szarża została powstrzymana. Ciało przeciwnika leciało cały czas obracając się.
-Dobra! Czas to zakończyć! –Wykrzyczał głośno wojownik i ruszył przed siebie. W ręku stworzył ki-sworda i zaczął biec w kierunku wciąż dryfującego w powietrzu, Tsufula. W połowie drogi, jego imponująca szybkość zaczęła maleć. Tryb super Saiyana wyłączył się. Włosy opadły.
-Cholera jeszcze chwile! –Pomyślał. Zebrał energię na ostatnią szarżę. Wystrzelił z ziemi jak proca. Zaczął lecieć w górę. Chciał był kilka metrów nad Białowłosym. Ten już zdążył upaść na ziemię. Tryb super Saiyana zaczął się w znów uruchamiać, by po chwili złota aura pojawiła się, jeszcze bardziej okazała niż przed chwilą. Rave zaczął pikować w dół. Ki-sword na prawej ręce świecił ciemnym granatowym światłem. Obie ręce wyciągnął nad głowe. Przy drugim nadgarstku także pojawił się miecz, ten jednak był koloru zielonego. Wojownik fuzyjny zaczął okręcać się dokoła własnej osi z niesamowitą prędkością. Leciał na wyczucie. Kręcił się i z ogromną prędkością wbił, a właściwie wwiercił się w ciało Tsufula, a dokładniej w jego brzuch, tuż pod żebrami.
Nie trwało to długo. Aura zaraz po ostatnim locie opadła, Rave ostatkami sił wyleciał w górę, nad przeciwnika i to tam, zaczął rozdzielać się…
OOC:
Kiai-ho na Twój atak – koszt 635 Ki dla nas mniej, a dla Ciebie 2000 DMG .
Atak wirujących ki-swordów -4640 DMG dla Ciebie i analogicznie taki koszt dla nas.
Łącznie:
Dla Ciebie - 6640 DMG
Dla nas- 6715 KI
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Nie Gru 15, 2013 7:30 pm
Wszystko działo się w ułamkach sekundy. Jego cięcie trafiło, lecz w tym samym momencie Rave'a posłał w jego stronę potężny podmuch. Katsu nie był w stanie utrzymać się na nogach. Zmiotło go, aż przejechał na plecach przez kilkanaście metrów. A więc oberwali obydwoje. Tsuful zatrzymał się z grymasem złości na twarzy. Nie spodziewał się, że Saiyan będzie stawiał taki opór. Fuzja zbliżała się do końca, pozostały minuty, a może nawet sekundy do rozdzielenia się chłopaków. Nic więc dziwnego, że chcieli zranić go jak tylko mogli, póki jeszcze są w stanie. Oddzielnie będą zbyt słabi.
- Cholera... - wystękał, próbując wstać.
Lecz wtedy stało się coś, co zupełnie go zaskoczyło. Kilka metrów nad sobą ujrzał oponenta. Leciał wprost na niego, atakując Ki Swordem. Pierwszy raz widział tego typu wariacje. Energetyczne ostrze w obu dłoniach, ciało wojownika wirowało. Chciał w ten sposób zwiększyć szybkość ataku, by stał się on niemożliwy do uniknięcia. Sprytnie to sobie wymyślił. Szkoda, że to na nic. Katsu też był szybki, wystarczająco żeby...
Rave dotarł do ziemi. Wwiercił się w nią, dokładnie w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się Król. Udało mu się zwiać, pozostawiając jedynie obraz swojej postaci w celu zmylenia przeciwnika. Po raz kolejny ratował się tą techniką. Białowłosy znajdował się teraz wysoko w górze, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Saiyan odbił się od podłoża i wzleciał w stronę nieba, zupełnie nieświadomy, że Tsuful czeka tam na niego by zadać śmiertelny cios. Już zabierał się do ataku, gdy nagle ciało chłopaka spowiło jakieś dziwne światło, które oślepiło Katsu. Zasłonił twarz rękoma, spoglądając jedynie przez małą szparkę między palcami.
- A więc to już koniec?
OCC:
Kiaiho trafia.
Moje HP - 9608 - 2000 = 7608
Zanzoken defensywny, unikam ataku - minus 100 ki (11860 - 100 = 11760 Ki)
- Cholera... - wystękał, próbując wstać.
Lecz wtedy stało się coś, co zupełnie go zaskoczyło. Kilka metrów nad sobą ujrzał oponenta. Leciał wprost na niego, atakując Ki Swordem. Pierwszy raz widział tego typu wariacje. Energetyczne ostrze w obu dłoniach, ciało wojownika wirowało. Chciał w ten sposób zwiększyć szybkość ataku, by stał się on niemożliwy do uniknięcia. Sprytnie to sobie wymyślił. Szkoda, że to na nic. Katsu też był szybki, wystarczająco żeby...
Rave dotarł do ziemi. Wwiercił się w nią, dokładnie w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się Król. Udało mu się zwiać, pozostawiając jedynie obraz swojej postaci w celu zmylenia przeciwnika. Po raz kolejny ratował się tą techniką. Białowłosy znajdował się teraz wysoko w górze, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Saiyan odbił się od podłoża i wzleciał w stronę nieba, zupełnie nieświadomy, że Tsuful czeka tam na niego by zadać śmiertelny cios. Już zabierał się do ataku, gdy nagle ciało chłopaka spowiło jakieś dziwne światło, które oślepiło Katsu. Zasłonił twarz rękoma, spoglądając jedynie przez małą szparkę między palcami.
- A więc to już koniec?
OCC:
Kiaiho trafia.
Moje HP - 9608 - 2000 = 7608
Zanzoken defensywny, unikam ataku - minus 100 ki (11860 - 100 = 11760 Ki)
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Pon Gru 16, 2013 8:27 pm
W jednej chwili znowu atakowali. Atak wirujących Ki Swordów był ostatecznym atakiem. Desperacką próbą zadania jakichkolwiek obrażeń zanim fuzja obróci się w proch. W ostatnich sekundach trafili Katsu, lecz ten gnój znów użył iluzji. Lecz nie było już czasu by wykonać poprawę. Kiedy tylko znaleźli się w powietrzu to fuzja padła. Błysnęło jaskrawe światło i na miejscu Rave’a pojawili się obaj kadeci. Jednak nie wyglądali dużo lepiej od swojej fuzji. Powiedzenie, że wyglądali jakby wpadli pod tira mijało by się daleko z rzeczywistością. To była rzeźnia.
Obaj młodzi wojownicy Vegety powoli opadali na piach Pola Bitewnego. Ich wygląd był potworny. Krwawiące rany, siniaki i inne rzeczy, że już o obrażeniach wewnętrznych się nie wspomni. Najwidoczniej rany, które odniósł Rave podczas walki z Katsu przeniosły się na jego twórców. I to w dwójnasób. Życie jest niezbyt fair.
- Kurwa. – przeklął Raziel patrząc się przez chwilę na swoje ręce, na Vernila i na ciało Hazarda, które było opanowane przez fioletowego gluta. – Akurat teraz.
Po chwili jednak zakrztusił się i zaczął kaszleć. Piach Vegety zabarwiła krew zielonookiego, i to w dość znacznych ilościach. Widocznie jego organy były cholernie uszkodzone. Musiał na chwilę zamknąć oczy, bo zaczynał gorzej widzieć. Zewnętrznie też nie było za ładnie. Rany na torsie i rękach, w tym jedna po cięciu mieczem. Na dodatek poparzona skóra od ataków energetycznych. No i oczywiście ramię. Zwisało mu pod dziwnym kątem i pulsowało tępym bólem. Na sto procent było złamane. Krew płynęła po nim jak woda z wodospadu. Młody Zahne wytarł krew z ust i splunął na ziemię. Vernil też nie wyglądał za dobrze, ale nie mogą się poddać.
Spojrzał na Katsu z nienawiścią w oczach. To były chyba jakieś żarty. Scalili się, używali poziomu Super Saiyanina, i dalej nie mogli go pokonać. Jeśli ktoś na górze robił sobie jaja, to naprawdę były nieśmieszne.
- Vernil. – mruknął do towarzysza. – Mamy tylko jeden strzał. W takim stanie nie mamy szans z tym rzeźnikiem. Więc dajmy z siebie wszystko!
Ostatnie zdanie wykrzyczał wyzwalając resztki energii jaka mu pozostała. Jego włosy ponownie stały się złote i uniosły się do góry, zaś szmaragd zmienił barwę na lazur. Zapewne to była ich ostatnia, szaleńcza szarża. Być może za dziesięć minut będą już martwi. Lecz raz Tsufulowi kurna śmierć.
Skupił swoją energię w prawej, jeszcze jako tako zdrowej ręce. Lewa wisiała zupełnie bezużyteczna. Na wierzchu dłoni pojawił się niebiesko-złoty pocisk. Ostatni atak syna Aryenne.
- Big. Bang. ATTACK! – powiedział akcentując każde słowo i strzelając pociskiem w Hazarda. Pocisk miał go wybić w górę.
W chwili wykonania ataku Raz upadł na kolano i znowu zakaszlał krwią. Włosy opadły i stały się ponownie czarne. Koniec. Użył resztek energii na ten ostatni desperacki atak. Teraz mógł tylko czekać na dobicie. Popatrzył się w dal, gdzie odleciała Vivian. Na myśl o niej, ból delikatnie przygasł.
- Heh. Przykro mi Vi, ale raczej już się nie spotkamy. Wybacz. – powiedział do siebie. Jego wzrok stawał się coraz bardziej zamglony. Czekał na koniec.
Occ:
Na SSJ BBA. 972 dmg dla Ciebie (923 KI)
SSJ 75 KI
Obaj młodzi wojownicy Vegety powoli opadali na piach Pola Bitewnego. Ich wygląd był potworny. Krwawiące rany, siniaki i inne rzeczy, że już o obrażeniach wewnętrznych się nie wspomni. Najwidoczniej rany, które odniósł Rave podczas walki z Katsu przeniosły się na jego twórców. I to w dwójnasób. Życie jest niezbyt fair.
- Kurwa. – przeklął Raziel patrząc się przez chwilę na swoje ręce, na Vernila i na ciało Hazarda, które było opanowane przez fioletowego gluta. – Akurat teraz.
Po chwili jednak zakrztusił się i zaczął kaszleć. Piach Vegety zabarwiła krew zielonookiego, i to w dość znacznych ilościach. Widocznie jego organy były cholernie uszkodzone. Musiał na chwilę zamknąć oczy, bo zaczynał gorzej widzieć. Zewnętrznie też nie było za ładnie. Rany na torsie i rękach, w tym jedna po cięciu mieczem. Na dodatek poparzona skóra od ataków energetycznych. No i oczywiście ramię. Zwisało mu pod dziwnym kątem i pulsowało tępym bólem. Na sto procent było złamane. Krew płynęła po nim jak woda z wodospadu. Młody Zahne wytarł krew z ust i splunął na ziemię. Vernil też nie wyglądał za dobrze, ale nie mogą się poddać.
Spojrzał na Katsu z nienawiścią w oczach. To były chyba jakieś żarty. Scalili się, używali poziomu Super Saiyanina, i dalej nie mogli go pokonać. Jeśli ktoś na górze robił sobie jaja, to naprawdę były nieśmieszne.
- Vernil. – mruknął do towarzysza. – Mamy tylko jeden strzał. W takim stanie nie mamy szans z tym rzeźnikiem. Więc dajmy z siebie wszystko!
Ostatnie zdanie wykrzyczał wyzwalając resztki energii jaka mu pozostała. Jego włosy ponownie stały się złote i uniosły się do góry, zaś szmaragd zmienił barwę na lazur. Zapewne to była ich ostatnia, szaleńcza szarża. Być może za dziesięć minut będą już martwi. Lecz raz Tsufulowi kurna śmierć.
Skupił swoją energię w prawej, jeszcze jako tako zdrowej ręce. Lewa wisiała zupełnie bezużyteczna. Na wierzchu dłoni pojawił się niebiesko-złoty pocisk. Ostatni atak syna Aryenne.
- Big. Bang. ATTACK! – powiedział akcentując każde słowo i strzelając pociskiem w Hazarda. Pocisk miał go wybić w górę.
W chwili wykonania ataku Raz upadł na kolano i znowu zakaszlał krwią. Włosy opadły i stały się ponownie czarne. Koniec. Użył resztek energii na ten ostatni desperacki atak. Teraz mógł tylko czekać na dobicie. Popatrzył się w dal, gdzie odleciała Vivian. Na myśl o niej, ból delikatnie przygasł.
- Heh. Przykro mi Vi, ale raczej już się nie spotkamy. Wybacz. – powiedział do siebie. Jego wzrok stawał się coraz bardziej zamglony. Czekał na koniec.
Occ:
Na SSJ BBA. 972 dmg dla Ciebie (923 KI)
SSJ 75 KI
Re: Pole Bitewne
Sro Gru 18, 2013 12:22 pm
Światło rozbłysło. To był znak – znak mówiący, że walka dobiegła końcu. Jedyna osoba na Vegecie, która była w stanie powstrzymać Tsufula.. Rozdzieliła się. Wojownik fuzyjny, który powstał z Vernila oraz Raziela rozłączył się. Stali w powietrzu. Nie było po nich widać śladów walki, ale oboje z wielkim wysiłkiem utrzymywali się w powietrzu. Vernil spojrzał na swoje dłonie. Już nie był w formie super saiyana. Postanowił wylądować. Spojrzał w niebo. Słońce oślepiło jego zmęczone walką i ciągłymi błyskami, oczy.
-Czyli to tak ma się skończyć? W sumie dość szkoda… -skomentował na głos. Spojrzał na swojego przeciwnika. Ten znowu uniknął ataku. To już robiło się nudne. Ale nie ma to tamto walka była wyrównana i ciekawa. Vernil spojrzał na Raziela. Mina towarzysza także nie wyglądała zbyt dobrze. Odezwał się. Ha i to nawet mądrze. Jeden strzał. Half nic nie odpowiedział. Nawet się nie poruszył. Wpatrywał się w niebo. Jego oczy była jakby za mgłą. Jego myśli kręciły się dokoła tego, co czeka go po śmierci. Już zdążył się z nią pogodzić. Raziel ruszył. Miał w sobie na tyle mocy, żeby przejść na wyższy stopień bojowy. Ruszył w prawej ręce kumulował energię. Podbiegł do przeciwnika i wystrzelił w jego stronę kulisty pocisk, który wybił Tsufula w powietrze. Vernil dopiero teraz „obudził się”.
-Nie mogę ruszyć teraz.. Dwa pociski na raz jest w stanie uniknąć… a jeden po drugim? –Pomyślał. Napiął mięśnie. Ruszył. Szybko przebierał nogami. Po drodze jego włosy ponownie podnosiły się. Aura rosła. Tęczówki zmieniły kolor. Atak Raziela trafił. Ponadto wybił Tsufula w powietrze. To był idealny moment na pierwsze ofensywne użycie techniki, ale nie, jako Rave, jako Vernil.
-No cóż, jak walczyć to do końca. –Powiedział do siebie pod nosem. Podniósł ręce w górę i wystrzelił promień w Białowłosego przeciwnika.
-Heat dome attack! –Wykrzyczał a wielki i szeroki promień z wielką prędkością poszybował w kierunku przeciwnika. Trafił? Czy znowu to był tylko miraż? Nic w życiu Vernila nie zirytowało go tak jak ta dziwna technika. Niby uderzasz, ale chybiasz i tak w kółko Macieju.
Half padł na ziemię. Wpatrywał się w niebo, tak jak jeszcze kilkanaście minut wcześniej. Przeciwnika nigdzie nie widział. Przechylił głowę w prawo - pustka.. piasek gorąc i kamienie jednym słowem –Vegeta. Przechylił głowę w lewo. Raziel, i ta sama pustka, która po lewej.
-Przepraszam RAziel. Chyba byłem zbyt słaby, żeby toczyć tę walkę. –Dopowiedział po chwili. Jednak było coś niepokojącego. Nigdzie nie widział Tsufula.
-Czyżby te dwa ataki pokonały go? –Pomyślał. Zaraz po tym skulił się. Patrzył przed siebie. Wstał. Powoli zaczynał wierzyć, że te fale energetyczne miały na tyle wielką siłę, żeby go zniszczyć. Odwrócił się.. Nie, to byłoby zbyt piękne.
-Co prawda jestem już na skraju wytrzymałości, nie jestem już w stanie przejść w tryb super saiyana, ale mam swój honor i na tyle samozaparcia, żeby doprowadzić tę walkę do końca. –Powiedział. Ironio, dopiero na końcu życia zachciało mu się jakiś mów ku pokrzepieniu serc. Przybrał defensywną postawę. Czekał na atak, chociaż i tak wiedział, że nie jest w stanie go odeprzeć.
Occ:
HTA na SSJ czyli 972 dmgkoszt = 923 KI
SSJ 75 KI
-Czyli to tak ma się skończyć? W sumie dość szkoda… -skomentował na głos. Spojrzał na swojego przeciwnika. Ten znowu uniknął ataku. To już robiło się nudne. Ale nie ma to tamto walka była wyrównana i ciekawa. Vernil spojrzał na Raziela. Mina towarzysza także nie wyglądała zbyt dobrze. Odezwał się. Ha i to nawet mądrze. Jeden strzał. Half nic nie odpowiedział. Nawet się nie poruszył. Wpatrywał się w niebo. Jego oczy była jakby za mgłą. Jego myśli kręciły się dokoła tego, co czeka go po śmierci. Już zdążył się z nią pogodzić. Raziel ruszył. Miał w sobie na tyle mocy, żeby przejść na wyższy stopień bojowy. Ruszył w prawej ręce kumulował energię. Podbiegł do przeciwnika i wystrzelił w jego stronę kulisty pocisk, który wybił Tsufula w powietrze. Vernil dopiero teraz „obudził się”.
-Nie mogę ruszyć teraz.. Dwa pociski na raz jest w stanie uniknąć… a jeden po drugim? –Pomyślał. Napiął mięśnie. Ruszył. Szybko przebierał nogami. Po drodze jego włosy ponownie podnosiły się. Aura rosła. Tęczówki zmieniły kolor. Atak Raziela trafił. Ponadto wybił Tsufula w powietrze. To był idealny moment na pierwsze ofensywne użycie techniki, ale nie, jako Rave, jako Vernil.
-No cóż, jak walczyć to do końca. –Powiedział do siebie pod nosem. Podniósł ręce w górę i wystrzelił promień w Białowłosego przeciwnika.
-Heat dome attack! –Wykrzyczał a wielki i szeroki promień z wielką prędkością poszybował w kierunku przeciwnika. Trafił? Czy znowu to był tylko miraż? Nic w życiu Vernila nie zirytowało go tak jak ta dziwna technika. Niby uderzasz, ale chybiasz i tak w kółko Macieju.
Half padł na ziemię. Wpatrywał się w niebo, tak jak jeszcze kilkanaście minut wcześniej. Przeciwnika nigdzie nie widział. Przechylił głowę w prawo - pustka.. piasek gorąc i kamienie jednym słowem –Vegeta. Przechylił głowę w lewo. Raziel, i ta sama pustka, która po lewej.
-Przepraszam RAziel. Chyba byłem zbyt słaby, żeby toczyć tę walkę. –Dopowiedział po chwili. Jednak było coś niepokojącego. Nigdzie nie widział Tsufula.
-Czyżby te dwa ataki pokonały go? –Pomyślał. Zaraz po tym skulił się. Patrzył przed siebie. Wstał. Powoli zaczynał wierzyć, że te fale energetyczne miały na tyle wielką siłę, żeby go zniszczyć. Odwrócił się.. Nie, to byłoby zbyt piękne.
-Co prawda jestem już na skraju wytrzymałości, nie jestem już w stanie przejść w tryb super saiyana, ale mam swój honor i na tyle samozaparcia, żeby doprowadzić tę walkę do końca. –Powiedział. Ironio, dopiero na końcu życia zachciało mu się jakiś mów ku pokrzepieniu serc. Przybrał defensywną postawę. Czekał na atak, chociaż i tak wiedział, że nie jest w stanie go odeprzeć.
Occ:
HTA na SSJ czyli 972 dmgkoszt = 923 KI
SSJ 75 KI
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Czw Gru 19, 2013 7:04 pm
Z zaciekawieniem patrzył jak fuzja się "rozpada". Ciało wojownika spowiła świetlista aura i po chwili, tam gdzie jeszcze sekundę temu był Rave, teraz znajdowali się Vernil i Raziel. Katsu był ciekawy jak po tym wszystkim rozdane zostaną obrażenia. Okazało się, że po równo, obaj chłopcy wyglądali teraz, jakby byli jedną nogą w zaświatach. W zasadzie to określenie nie mijało się z prawdą, a nawet gorzej - w momencie rozpadu fuzji nie mieli już szans na przeżycie. Teraz ich żywot był w rękach Króla. Białowłosy spokojnie wylądował na ziemi i spojrzał na Saiyan.
- Szkoda, że nie udało mi się szybciej, wykończenie Was gdy jesteście w takim stanie nie będzie żadną zabawą.
Włosy Raziel'a uniosły się gwałtownie w górę, a w dłoni kadeta rozbłysł niebiesko-złoty pocisk. A więc będą walczyć do końca. Całkiem fajnie, ale to nie ma już najmniejszego sensu. Big Bang Attack pomknał w stronę Tsufula, a ten leniwie wytworzył wokół ciała barierę, chroniąc się przed atakiem. Spojrzał na Vernil'a. I on najwyraźniej sposobił się do czegoś większego. Katsu nie anulował całkowicie ochrony, jedynie osłabił ją na tyle, iż nie była widoczna gołym okiem. Tylko ktoś potrafiący wyczuwać Ki wiedziałby, że energetyczny mur nadal "opiekuje się" Królem. Tym razem Heat Dome Attack. Bariera w ułamku sekundy pojawiła się ponownie i zneutralizowała falę.
- I na tym koniec - rzekł z uśmieszkiem - pozostało Wam energii na kilka Ki Blastów. Śmiało możecie próbować - zaśmiał się głośno.
Wolnym krokiem podszedł do Vernila. Odchylił nogę, a następnie kopnął go w twarz. Ciało chłopaka odleciało na kilka metrów. Podszedł do niego i położył mu stopę na brzuchu.
- Boicie się śmierci? Na Waszym miejscu zesrałbym się w gacie, bo mam ochotę wysłać Was na tamten świat w sposób długi i bolesny - uśmiechnął się złośliwie - Mam jednak dla Was pewną propozycję. Zastanowię się nad Waszym dalszym losem jeśli zdradzicie mi pewien sekret. Jak dokonać fuzji?
Bardzo ciekawiło go ta kwestia. W swym dawnym życiu nie miał do czynienia z czymś takim. Jako przyszły Władca Galaktyki musi poznać wszystkie tajemnice, począwszy od tej. Dał im równo minutę na zastanowienie się nad własnym losem. Następnie zwiększył nieco nacisk stopy na ciało młodego kadeta. Rozległ się trzask kości - kilka żeber zostało złamanych. Na twarzy Króla malowała się satysfakcja. Przeniósł wzrok na Raziel'a i rzekł:
- No więc? Jaka jest Wasza odpowiedź?
OCC:
Bariera na Wasze ataki - Minus 1264 Ki dla mnie.
Dla Matiego - 800 dmg.
- Szkoda, że nie udało mi się szybciej, wykończenie Was gdy jesteście w takim stanie nie będzie żadną zabawą.
Włosy Raziel'a uniosły się gwałtownie w górę, a w dłoni kadeta rozbłysł niebiesko-złoty pocisk. A więc będą walczyć do końca. Całkiem fajnie, ale to nie ma już najmniejszego sensu. Big Bang Attack pomknał w stronę Tsufula, a ten leniwie wytworzył wokół ciała barierę, chroniąc się przed atakiem. Spojrzał na Vernil'a. I on najwyraźniej sposobił się do czegoś większego. Katsu nie anulował całkowicie ochrony, jedynie osłabił ją na tyle, iż nie była widoczna gołym okiem. Tylko ktoś potrafiący wyczuwać Ki wiedziałby, że energetyczny mur nadal "opiekuje się" Królem. Tym razem Heat Dome Attack. Bariera w ułamku sekundy pojawiła się ponownie i zneutralizowała falę.
- I na tym koniec - rzekł z uśmieszkiem - pozostało Wam energii na kilka Ki Blastów. Śmiało możecie próbować - zaśmiał się głośno.
Wolnym krokiem podszedł do Vernila. Odchylił nogę, a następnie kopnął go w twarz. Ciało chłopaka odleciało na kilka metrów. Podszedł do niego i położył mu stopę na brzuchu.
- Boicie się śmierci? Na Waszym miejscu zesrałbym się w gacie, bo mam ochotę wysłać Was na tamten świat w sposób długi i bolesny - uśmiechnął się złośliwie - Mam jednak dla Was pewną propozycję. Zastanowię się nad Waszym dalszym losem jeśli zdradzicie mi pewien sekret. Jak dokonać fuzji?
Bardzo ciekawiło go ta kwestia. W swym dawnym życiu nie miał do czynienia z czymś takim. Jako przyszły Władca Galaktyki musi poznać wszystkie tajemnice, począwszy od tej. Dał im równo minutę na zastanowienie się nad własnym losem. Następnie zwiększył nieco nacisk stopy na ciało młodego kadeta. Rozległ się trzask kości - kilka żeber zostało złamanych. Na twarzy Króla malowała się satysfakcja. Przeniósł wzrok na Raziel'a i rzekł:
- No więc? Jaka jest Wasza odpowiedź?
OCC:
Bariera na Wasze ataki - Minus 1264 Ki dla mnie.
Dla Matiego - 800 dmg.
Re: Pole Bitewne
Czw Gru 19, 2013 7:56 pm
Dwa ataki energetyczne. Oba leciały prosto do celu. Niestety, oba zostały odparte przez barierę, którą stworzył białowłosy wojownik z Vegety. Szedł w kierunku wojowników. Wiedział, znał ich poziom mocy i potrafił bez większych problemów go określić. Wiedział, że ich energia pozwoli im na kilka ki blastów, nawet ciężko byłoby im latać w takim stanie, a to jest elementarna sprawa. Tsuful nadal szedł przed siebie. Na jego drodze stał Vernil. Brązowowłosy wojownik. Prawą rękę trzymał na wysokości brzucha, a lewą kawałek przed podbródkiem. Szykował się na uderzenie.
Uderzenie. Noga Białowłosego była powyżej jego szyi a ciało Halfa leciało w tył. Kadet chciał wyhamować, chciał zwolnic, jednak nie miał na tyle siły. Odbił się kilkakrotnie. Na szczęście, jego napierśnik zamortyzował sporą ilość obrażeń. Ale nic to nie dało. Gdy w końcu wylądował, spojrzał przed siebie. Zauważył swojego przeciwnika. Jego noga spoczywała na brzuchu Vernila. Zaczął mówić. Śmierć ma być długa i bolesna..
Serce Kadeta zamarło. Detektyw już nie żył. Ile osób na świecie wie, czym jest taniec fuzyjny? Ile osób na świecie, wie, że takie coś w ogóle istnieje? To tajemnica, którą trzeba chronić za wszelką cenę…
-Cholera… Jak mu powiem.. Pewnie ma na tyle siły, żeby przejąć kontrolę nad kimś jeszcze, a jak się z nim połączy? –Zaczął wysyłać resztki energii do ręki –wtedy koniec galaktyki będzie tylko kwestią czasu. –Ciężko oddychał –a z drugiej strony śmierć długa i bolesna też nie jest szczytem moich marzeń… -pomyślał. Z ułamku sekundy, zaczął wyrzucać energię z prawej ręki i stworzył małe ostrze. Pewnie przy większej ilości energii powstałby ki-sword, jednak chłopak był zbyt zmęczony. Przysunął rękę do krtani…
Dźwięk miażdżonych kości. Mężczyzna nacisnął nogą i zmiażdżył żebra Vernila. Ten schylił się mimowolnie i wypluł na nogę białowłosego, spore ilości krwi. A ostrze? Chłopak był zbyt zmęczony, nie mógł się tak długo koncentrować, aby utrzymać miecz.
Jego głowa i korpus opadły. Po brodzie spływała mu krew. Czuł jak każdy oddech rani jego narządy. Przemógł się. Spojrzał na Raziela. Wziął głębszy wdech. Zacisnął przy nim zęby i zamknął oczy, w których momentalnie pojawiły się łzy.
-Nic mu nie mów –powiedział z trudem. Po tym spojrzał na przeciwnika. Zebrał ślinę wymieszaną z krwią i splunął najwyżej jak mógł. Trafił w jego udo…
Uderzenie. Noga Białowłosego była powyżej jego szyi a ciało Halfa leciało w tył. Kadet chciał wyhamować, chciał zwolnic, jednak nie miał na tyle siły. Odbił się kilkakrotnie. Na szczęście, jego napierśnik zamortyzował sporą ilość obrażeń. Ale nic to nie dało. Gdy w końcu wylądował, spojrzał przed siebie. Zauważył swojego przeciwnika. Jego noga spoczywała na brzuchu Vernila. Zaczął mówić. Śmierć ma być długa i bolesna..
Serce Kadeta zamarło. Detektyw już nie żył. Ile osób na świecie wie, czym jest taniec fuzyjny? Ile osób na świecie, wie, że takie coś w ogóle istnieje? To tajemnica, którą trzeba chronić za wszelką cenę…
-Cholera… Jak mu powiem.. Pewnie ma na tyle siły, żeby przejąć kontrolę nad kimś jeszcze, a jak się z nim połączy? –Zaczął wysyłać resztki energii do ręki –wtedy koniec galaktyki będzie tylko kwestią czasu. –Ciężko oddychał –a z drugiej strony śmierć długa i bolesna też nie jest szczytem moich marzeń… -pomyślał. Z ułamku sekundy, zaczął wyrzucać energię z prawej ręki i stworzył małe ostrze. Pewnie przy większej ilości energii powstałby ki-sword, jednak chłopak był zbyt zmęczony. Przysunął rękę do krtani…
Dźwięk miażdżonych kości. Mężczyzna nacisnął nogą i zmiażdżył żebra Vernila. Ten schylił się mimowolnie i wypluł na nogę białowłosego, spore ilości krwi. A ostrze? Chłopak był zbyt zmęczony, nie mógł się tak długo koncentrować, aby utrzymać miecz.
Jego głowa i korpus opadły. Po brodzie spływała mu krew. Czuł jak każdy oddech rani jego narządy. Przemógł się. Spojrzał na Raziela. Wziął głębszy wdech. Zacisnął przy nim zęby i zamknął oczy, w których momentalnie pojawiły się łzy.
-Nic mu nie mów –powiedział z trudem. Po tym spojrzał na przeciwnika. Zebrał ślinę wymieszaną z krwią i splunął najwyżej jak mógł. Trafił w jego udo…
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Czw Gru 19, 2013 9:19 pm
Vernil i Raziel połączyli swoje siły by w ostatnim, szaleńczym ataku zabić Katsu. Najsilniejsze techniki w ich arsenale. Wsadzili w nie całą swoją moc, która im została. Jednak mieli pecha. Tsuful dezaktywował obydwa uderzenia jakby od niechcenia. Ruchem ręki uaktywnił barierę, która wchłonęła pociski. Byli już w dupie. Raziel z trudem wstał, kiedy Vernil otrzymał cios. Nie miał szans by mu pomóc. Był zbyt ranny, i sam ledwo się ruszał, a co dopiero mówić o blokowaniu i unikaniu ciosów. Katsu chyba zaczynał się nudzić, bo teraz zaczął deptać Vernilowi pancerz i pytając ich o sekret fuzji.
- A więc tu go boli. – mruknął do siebie Raz plując krwią. Najwidoczniej byli teraz jedynymi osobami na Vegecie znającymi sekret fuzji. No jeśli nie liczyć Vivian. Blondynka doskonale widziała całe ich przygotowania i na pewno wszystko zapamiętała. Mógł być spokojny. Sekret fuzji pozostanie w dobrych rękach.
- Heh. Chciałbyś co nie? – powiedział Raziel do Katsu, którego właśnie opluł Vernil. – Wiesz mógłbym Ci powiedzieć na czym polega fuzja, ale jakoś mi się nie chcę. Nie mam weny. Wybacz, następnym razem się umówimy na pogaduchy.
Wiedział, że każde jego słowo coraz bardziej rozwściecza, jednak miał to w dupie. Jeśli przed śmiercią wkurzy tego gnojka, to będzie dobrze. Nie obawiał się śmierci. Wiedział, że wstępując do wojska kiedyś go spotka. Jedyne co teraz odczuwał to żal. Żal, że będzie musiał zostawić Eve samą. Żal, że Vivian będzie musiała mu skopać tyłek. Żal, że jego ojciec straci kolejną osobę, na której mu zależy.
- Spokojnie. Gówno się ode mnie dowie. Hej śmieciu! – zawołał do Katsu, po czym zgiął ramię w typowy sposób „Tu się zgina dziób pingwina”, albo „A takiego wała”. – Pospiesz się bo się zaczynam nudzić i weź z niego zejdź. Nie musisz nam udowadniać swej wielkości. Już po pęknięciach na pancerzu Vernila widzę, żeś tłuściochów Król.
Zostało powiedziane co miało zostać. Teraz trzeba czekać na koniec. „Żegnaj Eve. Żegnaj Vivian. Żegnaj tato. Będzie mi was brakować.”
- A więc tu go boli. – mruknął do siebie Raz plując krwią. Najwidoczniej byli teraz jedynymi osobami na Vegecie znającymi sekret fuzji. No jeśli nie liczyć Vivian. Blondynka doskonale widziała całe ich przygotowania i na pewno wszystko zapamiętała. Mógł być spokojny. Sekret fuzji pozostanie w dobrych rękach.
- Heh. Chciałbyś co nie? – powiedział Raziel do Katsu, którego właśnie opluł Vernil. – Wiesz mógłbym Ci powiedzieć na czym polega fuzja, ale jakoś mi się nie chcę. Nie mam weny. Wybacz, następnym razem się umówimy na pogaduchy.
Wiedział, że każde jego słowo coraz bardziej rozwściecza, jednak miał to w dupie. Jeśli przed śmiercią wkurzy tego gnojka, to będzie dobrze. Nie obawiał się śmierci. Wiedział, że wstępując do wojska kiedyś go spotka. Jedyne co teraz odczuwał to żal. Żal, że będzie musiał zostawić Eve samą. Żal, że Vivian będzie musiała mu skopać tyłek. Żal, że jego ojciec straci kolejną osobę, na której mu zależy.
- Spokojnie. Gówno się ode mnie dowie. Hej śmieciu! – zawołał do Katsu, po czym zgiął ramię w typowy sposób „Tu się zgina dziób pingwina”, albo „A takiego wała”. – Pospiesz się bo się zaczynam nudzić i weź z niego zejdź. Nie musisz nam udowadniać swej wielkości. Już po pęknięciach na pancerzu Vernila widzę, żeś tłuściochów Król.
Zostało powiedziane co miało zostać. Teraz trzeba czekać na koniec. „Żegnaj Eve. Żegnaj Vivian. Żegnaj tato. Będzie mi was brakować.”
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Pią Gru 20, 2013 3:42 pm
Był Panem sytuacji. Nikogo nie było w pobliżu, miał dużo czasu. Co prawda istniały małe szanse na to, że chłopacy zdradzą cokolwiek na temat fuzji. Dlatego odegrał to całe przedstawienie z łamaniem Vernil'owi żeber. To była tylko próbka tego co ich czeka w razie odmowy. Może to jakoś na nich podziała. Katsu niestety się przeliczył. Nawet ta brutalna demonstracja nie rozwiązała języków Saiyan. Raziel zaczął przemawiać, starając się dopiec Królowi jak najbardziej. Nie zrobiło to na nim wrażenia, często spotykał się z takim zachowaniem.
- Gadaj sobie co tam chcesz małpo - rzekł spokojnie - Najsłabsze psy najgłośniej szczekają. Spodziewałem się takiej odpowiedzi z Waszej strony, lecz musiałem spróbować. W takim razie nie pozostawiacie mi wyboru.
Zdjął stopę z brzucha Vernil'a i włożył mu ją pod plecy. Szybkim ruchem podrzucił ciało Saiyan'a i chwycił za uniform. Wyrzucił go wysoko w górę i zaczął tworzyć w dłoni Ki Sword'a.
- Zmieniłem zdanie. Dłużej pobawię się z gadułą, a Tobie okaże łaskę i zakończę Twój żywot w ułamku sekundy. Pozdrów ode mnie wszystkich którzy zginęli z mojej ręki!
Przedłużył ostrze, aż przybrało kształt włóczni i wycelował w serce kadeta. Przeszło na wylot, pozbawiając szatyna życia. Jeszcze przez chwilę trzymał go u góry, po czym anulował technikę. Ciało Saiyan'a opadło z głuchym hukiem tuż obok Raziel'a. Katsu zaczął iść w jego stronę. Chwycił do za gardło i podniósł do góry. Wpatrując się z uśmiechem w szmaragdowe oczy uderzył go mocno w żołądek.
- Oj przepraszam, to musiało zaboleć - zakpił, gdy po brodzie chłopaka spłynęła stróżka krwi - Nadal masz szansę. Powiedz jak dokonać fuzji, a ukrócę twe cierpienia.
Uderzył jeszcze parokrotnie w to samo miejsce, nie pozwalając Raziel'owi na zaczerpnięcie powietrza. Miał masę pomysłów na to, jak przez wiele godzin torturować go, by wreszcie wyjawił tajemnicę.
OCC:
Mati - Ki Sword za 280 dmg (taki sam koszt Ki dla mnie) - Twój zgon.
Raziel - podstawowy, osłabiony do 500 dmg.
- Gadaj sobie co tam chcesz małpo - rzekł spokojnie - Najsłabsze psy najgłośniej szczekają. Spodziewałem się takiej odpowiedzi z Waszej strony, lecz musiałem spróbować. W takim razie nie pozostawiacie mi wyboru.
Zdjął stopę z brzucha Vernil'a i włożył mu ją pod plecy. Szybkim ruchem podrzucił ciało Saiyan'a i chwycił za uniform. Wyrzucił go wysoko w górę i zaczął tworzyć w dłoni Ki Sword'a.
- Zmieniłem zdanie. Dłużej pobawię się z gadułą, a Tobie okaże łaskę i zakończę Twój żywot w ułamku sekundy. Pozdrów ode mnie wszystkich którzy zginęli z mojej ręki!
Przedłużył ostrze, aż przybrało kształt włóczni i wycelował w serce kadeta. Przeszło na wylot, pozbawiając szatyna życia. Jeszcze przez chwilę trzymał go u góry, po czym anulował technikę. Ciało Saiyan'a opadło z głuchym hukiem tuż obok Raziel'a. Katsu zaczął iść w jego stronę. Chwycił do za gardło i podniósł do góry. Wpatrując się z uśmiechem w szmaragdowe oczy uderzył go mocno w żołądek.
- Oj przepraszam, to musiało zaboleć - zakpił, gdy po brodzie chłopaka spłynęła stróżka krwi - Nadal masz szansę. Powiedz jak dokonać fuzji, a ukrócę twe cierpienia.
Uderzył jeszcze parokrotnie w to samo miejsce, nie pozwalając Raziel'owi na zaczerpnięcie powietrza. Miał masę pomysłów na to, jak przez wiele godzin torturować go, by wreszcie wyjawił tajemnicę.
OCC:
Mati - Ki Sword za 280 dmg (taki sam koszt Ki dla mnie) - Twój zgon.
Raziel - podstawowy, osłabiony do 500 dmg.
Re: Pole Bitewne
Pią Gru 20, 2013 11:11 pm
Piękny dzień. Słońce było w zenicie i rozsyłało swoje promienie oświetlając pole walki, na którym spotkali się dwaj kadeci i stawiali czoła Królowi Tsufuli. Walka była ciężka i męcząca. Zastosowali fuzję. Z dwóch wojowników o tak odmiennych charakterach, powstał Rave. Postać silna, jednak miała zbyt mało technik, aby wygrać z przeciwnikiem. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Fuzja rozpadła się i to wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Wojownicy rozdzielili się. Mimo ich ostatniego heroicznego zrywu, nie udało się pokonać Tsufula.
Białowłosy zaczął bawić się ze swoimi zdobyczami. Chciał dowiedzieć się czegoś o fuzji. Na szczęście, mimo zmęczenia, kadeci byli na tyle przytomni, żeby nie zdradzić mu tej tajemnicy. Nie to było jednak najgorsze. Tsuful to zła istota, zabiła już pewnie tysiące ludzi. Podczas tej walki także musiała się polać krew. Krew wojownika, który zwyczajnie był zbyt słaby…
Vernil leżał na ziemi. Z trudem się ruszał. Energii już praktycznie nie miał. Żebra zmiażdżone. Jedyne, co zdołał wyciągnąć, to krzyk do Raziela. Tsuful podrzucił bezwładne ciało wojownika nogą. Chwycił za uniform i wyrzucił wysoko w powietrze
-To już? –Pomyślał chłopak. Tsuful zaczął mówić. Wojownik o brązowych włosach obrócił się w powietrzu. Wpatrywał się w niebo. W miejsce gdzie za chwile powędruje jego dusza, która opuści ciało. W ręku kata stworzyła się włócznia. Cisnął nią i przebił na wylot ciało Kadeta, która spadało z dużą szybkością i ze sporym impetem uderzyło o twarde podłoże.
-Tato… wybacz… -pomyślał na koniec. Dokoła jego ciała zaczęła materializować się energia. Skoncentrowała się w jedną kulę i utrzymywała się nad ciałem. Zatrzymała się. Ruszyła w stronę Tsufula. Przeleciała dosłownie kilka centymetrów nad jego głową i poszybowała ku błękitowi. Losy halfa o brązowych włosach zakończyły się. Zostało tylko poranione, spopielone i przebite na wylot ciało…
OCC:
Zgon...
z/t -> do Dużego Pana
Białowłosy zaczął bawić się ze swoimi zdobyczami. Chciał dowiedzieć się czegoś o fuzji. Na szczęście, mimo zmęczenia, kadeci byli na tyle przytomni, żeby nie zdradzić mu tej tajemnicy. Nie to było jednak najgorsze. Tsuful to zła istota, zabiła już pewnie tysiące ludzi. Podczas tej walki także musiała się polać krew. Krew wojownika, który zwyczajnie był zbyt słaby…
Vernil leżał na ziemi. Z trudem się ruszał. Energii już praktycznie nie miał. Żebra zmiażdżone. Jedyne, co zdołał wyciągnąć, to krzyk do Raziela. Tsuful podrzucił bezwładne ciało wojownika nogą. Chwycił za uniform i wyrzucił wysoko w powietrze
-To już? –Pomyślał chłopak. Tsuful zaczął mówić. Wojownik o brązowych włosach obrócił się w powietrzu. Wpatrywał się w niebo. W miejsce gdzie za chwile powędruje jego dusza, która opuści ciało. W ręku kata stworzyła się włócznia. Cisnął nią i przebił na wylot ciało Kadeta, która spadało z dużą szybkością i ze sporym impetem uderzyło o twarde podłoże.
-Tato… wybacz… -pomyślał na koniec. Dokoła jego ciała zaczęła materializować się energia. Skoncentrowała się w jedną kulę i utrzymywała się nad ciałem. Zatrzymała się. Ruszyła w stronę Tsufula. Przeleciała dosłownie kilka centymetrów nad jego głową i poszybowała ku błękitowi. Losy halfa o brązowych włosach zakończyły się. Zostało tylko poranione, spopielone i przebite na wylot ciało…
OCC:
Zgon...
z/t -> do Dużego Pana
Re: Pole Bitewne
Nie Gru 22, 2013 8:36 pm
Choć wylądowali dość szybko to i tak przybyli za późno. Kuro puścił April. I rozejrzał się dookoła. Jeden kadet leżał już martwy, drugi zaraz zginie. Trzeba coś zrobić, tylko co. Atak z zaskoczenia nie miał sensu, już wiedział, że Tsuful umie wyczuwać energię. Jeden ich niewłaściwy ruch i kark kadeta chrupnie uśmiercając go na miejscu.
Serce młodego Saiyana rozdzierało się w bólu widząc bezsensowną śmierć. Ciało martwego Vernila przypominało mu zmasakrowane ciało jego brata. Starał się tego zbytnio nie okazywać. Czuł się winny za każdą śmierć i tutaj i w Mieście Północnym. Było mu z tym ciężko. Stał się potężny ale śmierć nadal z niego drwiła.
Srebrne włosy falowały pod wpływem aury SSJ. Trzeba to zakończyć tu i teraz, czy mu się to podoba, czy nie. Westchnął, musiał zebrać się w sobie. Teraz nie ma czasu na załamanie psychiczne. To będzie dla niego ciężka walka, będzie musiał doprowadzić Hazarda do stanu agonalnego. Mimo to, czuł się dziwnie spokojny. Trening pod okiem Hikaru pozwolił mu odzyskać psychiczną równowagę.
Spojrzał na Króla spode łba wzrokiem wilka, samca alfa, który będzie chronił swoje stado. Koniec gierek i zabawy sprzed ich pierwszego spotkania.
- Ej Książę Ciemności, obejrzałbyś jakiś film o życiu i popracuj nad empatią zamiast się napiedalać. Przestań bawić się w piaskownicy. Może przejdziemy do spraw poważnych? Właśnie zwolniła się kwatera na cmentarzu, zapraszam do jej zajęcia.
Kuro mówił całkiem poważnie, oczywiście z nutką swojej wrodzonej zjadliwości. Nie mógł sobie darować. Nie miał już na sobie bluzy z emblematem Szkoły Światła, oddał ją Vi. Tsuful znał możliwości chłopakowi choć ten nadal pozostawał w stadium SSJ, to w zanadrzu miał sporą moc, a przynajmniej tak grał, żeby było, że ma asa w rękawie. Tsuful zginie.
OOC:
- Staty na SSJ
- Trening Start
- Przepraszam, coś mi brak zapału ostatnio.
Serce młodego Saiyana rozdzierało się w bólu widząc bezsensowną śmierć. Ciało martwego Vernila przypominało mu zmasakrowane ciało jego brata. Starał się tego zbytnio nie okazywać. Czuł się winny za każdą śmierć i tutaj i w Mieście Północnym. Było mu z tym ciężko. Stał się potężny ale śmierć nadal z niego drwiła.
Srebrne włosy falowały pod wpływem aury SSJ. Trzeba to zakończyć tu i teraz, czy mu się to podoba, czy nie. Westchnął, musiał zebrać się w sobie. Teraz nie ma czasu na załamanie psychiczne. To będzie dla niego ciężka walka, będzie musiał doprowadzić Hazarda do stanu agonalnego. Mimo to, czuł się dziwnie spokojny. Trening pod okiem Hikaru pozwolił mu odzyskać psychiczną równowagę.
Spojrzał na Króla spode łba wzrokiem wilka, samca alfa, który będzie chronił swoje stado. Koniec gierek i zabawy sprzed ich pierwszego spotkania.
Łypniecie na Katsu
- Spoiler:
- Ej Książę Ciemności, obejrzałbyś jakiś film o życiu i popracuj nad empatią zamiast się napiedalać. Przestań bawić się w piaskownicy. Może przejdziemy do spraw poważnych? Właśnie zwolniła się kwatera na cmentarzu, zapraszam do jej zajęcia.
Kuro mówił całkiem poważnie, oczywiście z nutką swojej wrodzonej zjadliwości. Nie mógł sobie darować. Nie miał już na sobie bluzy z emblematem Szkoły Światła, oddał ją Vi. Tsuful znał możliwości chłopakowi choć ten nadal pozostawał w stadium SSJ, to w zanadrzu miał sporą moc, a przynajmniej tak grał, żeby było, że ma asa w rękawie. Tsuful zginie.
OOC:
- Staty na SSJ
- Trening Start
- Przepraszam, coś mi brak zapału ostatnio.
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Nie Gru 22, 2013 9:36 pm
W milczeniu wykonywał poprzednie prace socjalne jakim były wygrzebywanie ciał martwych lub ledwo żywych Saiyan, podnoszenie części konstrukcji zwalonych na uwięzionych, odprowadzanie czy przerzucanie przez ramię poszkodowanych w kierunku polowego szpitala. Snuł się jak cień starając się nie rzucać się w oczy, tylko po prostu wykonywać powierzone zadania. W milczeniu też odnosił się do wszelkich słów zgromadzonych, tak naprawdę to nie jest jego ojczyzna, lecz mimo wszystko pomagał. Dlaczego? Te cholerne wyrzuty... powiększyły się wraz ze śmiercią jednego z dwóch wojowników, którzy walczyli bezpośrednio z najeźdźcą. Gdyby nie polecieli ratować Reda, mogliby uratować Saiyana będącego w bezpośrednim starciu z groźnym przeciwnikiem wszechświata. Teraz poczuł silniej niż przedtem obowiązek "odwdzięczenia się" w możliwy sposób.
Ci, których uratowali i trzymali się najlepiej, opatrywali rany słabszym i sami zaczęli organizować się w grupki poszukiwawcze. Cała czwórka bohaterów dała im dobry przykład w obliczu tragedii.
Odlecieli tak szybko jak tylko było możliwe. Po minie Vi widać było, że to jej najbardziej zależało na osobach znajdujących się w zupełnie innej części planety. Musiała ich znać o wiele lepiej niż April i Kuro, albo takie odniósł wrażenie. Nie zapomniała o swoim mieczu, który wytarty od krwi błyszczał stalą tylko po to, by pewnie za chwilę znów splamić ostrze posoką intruza międzygalaktycznego. Nie było okazji poznać lepiej wojowniczki, jednak po tych krótkich obserwacjach zdołał zauważyć, iż jej buta i determinacja plasowała się na wysokim poziomie. Błękitnooka Halfka była tuż przy Kuro, który w locie przeszedł na wyższy stadium, i która także uzewnętrzniała swój gniew. Ściśnięte pięści, przegryziona warga do krwi, surowe spojrzenie zwiastujące pełną mobilizację... wcześniej nie widział takiego oblicza przyjaciółki, toteż zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie bagatelizował również jej udziału w starciu z Tsufulem. Gdyby jego kolebka została najechana przez wrogów, to pewnie odnosiłby się do katastrofy w podobny sposób co Saiyanie lecący przed nimi. Specjalnie leciał na końcu, by w razie czego chronić tyły, i przy okazji obserwować zachowania towarzyszy.
Sam maskował się z gniewem, przede wszystkim nie dlatego że padały tutaj kolejne ofiary, ale z zagrożenia jaki niesie Pasożyt tej trójce tuż przed jego nosem, i z tego, iż kiedyś przyczynił się do podobnych zdarzeń na Ziemi. Ksaaa... to ciągle w nim siedziało, i mimo wielu zapewnień, iż to nie jego wina... czuł się wstrętnie i obco w jakimkolwiek kompani. Nadal unikał dłuższego skrzyżowania spojrzeń, by nie wyczytali z jego ślepi gnębiących przemyśleń. Mieli dużo ważniejszą sprawę na głowie. Zresztą młodzieniec już wstępnie zaplanował, że gdy to wszystko się zakończy pomyślnie, to zaszyje się w jakimś odludnym miejscu i będzie się pojawiać tylko w razie tarapatów.
Jak te tutaj, z tym że skala zagrożenia sięgała znacznie więcej niż planetę.
Wylądowali i zastali makabryczny widok. Nie mógł rozpraszać swojej uwagi otoczeniem, wróg czekał u bram prowadzących jego albo ich do Piekła. Wydawał się być pewny siebie, silny, aura wprawiała w drganie żyły w ciele od pulsującej Ki. Charakterystyczne białe włosy, wielkie oczy... a niech to, zupełnie niczym Red na Ziemi. Czy to był ostatni zarażony Saiyan z glutem w sobie? Oby, bo jeśli to tylko płotka, a ta płotka była wielorybem, to wolał sobie nie wyobrażać przełożonego tutaj obecnego.
Miał oczy i uszy szeroko otwarte, gdyby Tsuful zagrał nie fair i zaatakował dziewczyny, a nie prowokującego go Kuro. Musiałby najpierw minąć mocno wkurzonego demona, który tylko spojrzeniem zdradzał swoją nienawiść do Pasożyta, którego miał kiedyś w sobie. Ogromne spustoszenie nie zostanie tak szybko zapomniane, zwłaszcza że problem istniał do tej pory. W sensie wróg stał na nogach i miał się nieźle, jeszcze pewnie podbudował sobie ego z powodu uśmiercenia silniejszego od przeciętnych Saiyan. Powziął za cel ochronę wojowniczek, które wylądowały w sąsiedztwie rannego i zabitego obrońców Vegety. Tak chyba będzie najlepiej - nie chciał wchodzić w drogę między wściekłym Kuro a nieobliczalnym Białowłosym. Dopiero, gdy sytuacja będzie tego wymagać, wkroczy. Tak czy inaczej całe ciało i umysł było w gotowości, aczkolwiek wiedział, iż nie jest w swojej szczytowej formie. I cóż z tego, nie wycofa się z tego powodu.
[Post treningowy drugi - ostatni]
+2250 HP
Ci, których uratowali i trzymali się najlepiej, opatrywali rany słabszym i sami zaczęli organizować się w grupki poszukiwawcze. Cała czwórka bohaterów dała im dobry przykład w obliczu tragedii.
Odlecieli tak szybko jak tylko było możliwe. Po minie Vi widać było, że to jej najbardziej zależało na osobach znajdujących się w zupełnie innej części planety. Musiała ich znać o wiele lepiej niż April i Kuro, albo takie odniósł wrażenie. Nie zapomniała o swoim mieczu, który wytarty od krwi błyszczał stalą tylko po to, by pewnie za chwilę znów splamić ostrze posoką intruza międzygalaktycznego. Nie było okazji poznać lepiej wojowniczki, jednak po tych krótkich obserwacjach zdołał zauważyć, iż jej buta i determinacja plasowała się na wysokim poziomie. Błękitnooka Halfka była tuż przy Kuro, który w locie przeszedł na wyższy stadium, i która także uzewnętrzniała swój gniew. Ściśnięte pięści, przegryziona warga do krwi, surowe spojrzenie zwiastujące pełną mobilizację... wcześniej nie widział takiego oblicza przyjaciółki, toteż zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie bagatelizował również jej udziału w starciu z Tsufulem. Gdyby jego kolebka została najechana przez wrogów, to pewnie odnosiłby się do katastrofy w podobny sposób co Saiyanie lecący przed nimi. Specjalnie leciał na końcu, by w razie czego chronić tyły, i przy okazji obserwować zachowania towarzyszy.
Sam maskował się z gniewem, przede wszystkim nie dlatego że padały tutaj kolejne ofiary, ale z zagrożenia jaki niesie Pasożyt tej trójce tuż przed jego nosem, i z tego, iż kiedyś przyczynił się do podobnych zdarzeń na Ziemi. Ksaaa... to ciągle w nim siedziało, i mimo wielu zapewnień, iż to nie jego wina... czuł się wstrętnie i obco w jakimkolwiek kompani. Nadal unikał dłuższego skrzyżowania spojrzeń, by nie wyczytali z jego ślepi gnębiących przemyśleń. Mieli dużo ważniejszą sprawę na głowie. Zresztą młodzieniec już wstępnie zaplanował, że gdy to wszystko się zakończy pomyślnie, to zaszyje się w jakimś odludnym miejscu i będzie się pojawiać tylko w razie tarapatów.
Jak te tutaj, z tym że skala zagrożenia sięgała znacznie więcej niż planetę.
Wylądowali i zastali makabryczny widok. Nie mógł rozpraszać swojej uwagi otoczeniem, wróg czekał u bram prowadzących jego albo ich do Piekła. Wydawał się być pewny siebie, silny, aura wprawiała w drganie żyły w ciele od pulsującej Ki. Charakterystyczne białe włosy, wielkie oczy... a niech to, zupełnie niczym Red na Ziemi. Czy to był ostatni zarażony Saiyan z glutem w sobie? Oby, bo jeśli to tylko płotka, a ta płotka była wielorybem, to wolał sobie nie wyobrażać przełożonego tutaj obecnego.
Miał oczy i uszy szeroko otwarte, gdyby Tsuful zagrał nie fair i zaatakował dziewczyny, a nie prowokującego go Kuro. Musiałby najpierw minąć mocno wkurzonego demona, który tylko spojrzeniem zdradzał swoją nienawiść do Pasożyta, którego miał kiedyś w sobie. Ogromne spustoszenie nie zostanie tak szybko zapomniane, zwłaszcza że problem istniał do tej pory. W sensie wróg stał na nogach i miał się nieźle, jeszcze pewnie podbudował sobie ego z powodu uśmiercenia silniejszego od przeciętnych Saiyan. Powziął za cel ochronę wojowniczek, które wylądowały w sąsiedztwie rannego i zabitego obrońców Vegety. Tak chyba będzie najlepiej - nie chciał wchodzić w drogę między wściekłym Kuro a nieobliczalnym Białowłosym. Dopiero, gdy sytuacja będzie tego wymagać, wkroczy. Tak czy inaczej całe ciało i umysł było w gotowości, aczkolwiek wiedział, iż nie jest w swojej szczytowej formie. I cóż z tego, nie wycofa się z tego powodu.
[Post treningowy drugi - ostatni]
+2250 HP
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Pon Gru 23, 2013 12:48 pm
Vulfila leciała tak szybko, jak tylko mogła. Wiatr świszczał jej w uszach, a otaczająca ją błękitna aura KI oświetlała jej postać na niebie. Początkowo nawet się nie odwracała, kiedy powietrzem mijała zasięg murów lotniska, żeby nie tracić cennych sekund przewagi nad przeciwnikiem. Dopiero po jakimś czasie spojrzała za siebie, ale tam nie zauważyła żadnego saiyana, tylko oddalające się z każdym metrem płyty lądowiska. Odetchnęła głęboko, matoł dał się nabrać na coś tak prymitywnego. Nic w tym w takim razie dziwnego, że dostał taką marną pracę, zamiast piąć się po szczeblach kariery jako superwojownik. Niestety nie każdy miał szansę zaistnieć, to normalna kolej rzeczy. Ciekawe natomiast, czy wszyscy trenerzy w akademii też wylądowali tam tylko dlatego, że na nic lepszego się nie nadawali poza niańczeniem kadetów.
Wszystko wydawało się toczyć tak, jak to planowała. Miała tylko nadzieję, że Frost i naukowcy nie napotkali na więcej przeszkód. W zasadzie Vulfila nie musiała już obawiać się wykrycia z tą szemraną bandą, więc nic więcej jej nie groziło, ale żywiła głęboką nadzieję, że chang odnajdzie Aleksandra Rogozina i przekaże mu te szczątkowe informacje. Znając mentalność naukowca, nie spocznie, dopóki jej nie odnajdzie lub nie pozna prawdy, a tak chociaż miałby spokój sumienia.
Lecąc wysoko nad miastem, Vulfila miała ogląd na całą sytuację. W chmurach było jej trochę zimno. Dreszczyk spowił jej delikatną skórę, więc przetarła w locie nagie ramiona, żeby je lekko rozgrzać.
Daleko na północy cała stolica runęła. Jak można się spodziewać, pod gruzami zginęło wielu niewinnych saiyan, choć oczywiście o jakiejkolwiek niewinności w wykonaniu tej rasy trudno mówić. Na szczęście saiyańska rodzina kadetki nie mieszkała w tamtych okolicach, a choć dziewczyna nie przejmowała się zbytnio losem nieznanych sobie w zasadzie małp, liczyła na zawiązanie jakichkolwiek stosunków w przyszłości.
W nienaruszonej dzielnicy znajdował się również szpital miejski, gdzie regenerowała się Eve. Vulfila zatrzymała się w powietrzu, spoglądając na tamtą okolicę. Rozważała, czy nie powinna tam wstąpić i zapytać o zdrowie koleżanki. Wtedy jednak usłyszała głośny świst KI nieopodal siebie. To był jakiś obcy saiyan z tą kobietą, która dała kadetce wodę i Redem. Lecieli w stronę, gdzie zapewne toczyła się dalsza walka. Być może wcale by to nie zainteresowało halfki, gdyby nie to, że pozostała tylko jedna, potężna osoba z Tsufulem - Hazard. Zmarszczyła usta i doszła do wniosku, że nawet, jeśli dziewczyna Raziela czuje się już znacznie lepiej, wciąż będzie leżała w komorze, więc jej towarzystwo na nic by się nie zdało. Wystrzeliła dalej w tę samą stronę, gdzie lecieli saiyanie.
Niebawem Vulfila doleciała do centrum wydarzeń. Wokoło kręciło się wielu gapiów, w tym sporo osób, które już kiedyś spotkała. Zanim rozejrzała się dobrze, poszukała samotnej skały gdzieś w niewielkim oddaleniu, gdzie mogłaby czuć sie bezpiecznie, a jednocześnie obserwować z dużą dokładnością. Zasiadła na występie. Jej ogon wykręcał się co chwilę zdenerwowany. Dziewczyna przechyliła się lekko do przodu, podpierając się też rękami, a nogami machała jak dziecko.
Kiedy Vulfila siedziała już wygodnie, mogła rozejrzeć się dokładnie. Szybko zauważyła Hazarda, który zresztą był centrum zainteresowania wszystkich. Wyglądał przerażająco, zupełnie do siebie niepodobny. Nawet bijąca od niego aura nie przypominała jego naturalnego ciepła i niepewności ani też siły, lecz wrogość, a nawet niezmierzoną nienawiść. Miał białe włosy, poszarzałą skórę, obłęd w oczach i czerwone pasy przedzierające się przez długość czoła aż po podbródek. Jego postura zdradzała obecność pasożyta. Że też kadetka sama tego wcześniej nie zauważyła. Znacznie gorsze jednak było to, co w tym momencie robił... U jego stóp leżało... kolejne martwe ciało, tak samo jak na korytarzu przed salą treningową... Tsuful miał nawet ten sam wyraz twarzy, mieszaninę zadowolenia i nienasycenia. Tylko tym razem półsaiyanka rozpoznała, czyje zwłoki pozostawił po sobie ten zwyrodnialec... To był ten chłopak, który na szyi nosił naszyjnik z kłem ziemskiego zwierzęcia.
Vulfila odwróciła wzrok. W takich chwilach jej ludzka natura brała górę. Przymknęła oczy czując narastające współczucie. Głównie dla kolejnej ofiary tego, który chciał dokonać takiej zemsty. Nie ulegało wątpliwości, że to, co saiyanie zrobili tsufulianom musiało być bestialskie i kadetka wcale nie wątpiła, że być może i to, czego dokonuje Katsu ma swoje uzasadnienie. Jednak patrząc jednostkowo, to przecież chłopiec z naszyjnikiem nie był niczemu winny... nie powinien płacić za błędy przodków. Życie skończyło się dla niego przedwcześnie, a mógł spełnić swoje marzenia, założyć rodzinę, dokonać czegoś szlachetnego... A nawet, jeśli nie, to przecież każde żywe stworzenie zasługuje na szansę, żeby żyć... Jemu to już nie będzie dane nawet, jeśli Tsuful miał jakiekolwiek podstawy, żeby tak się zachować.
Z drugiej strony choć Vulfila dogłębnie nienawidziła Tsufula za to, czego dokonywał, gdzieś w głębi duszy wiedziała, że musiały targać nim uczucia nie do przezwyciężenia. Takie, które zrodziłyby się i w jej sercu, gdyby saiyanie napadli na Ziemię i dokonali eksterminacji ziemian. A już w szczególności, jeśli skrzywdziliby Aleksandra Rogozina. Wtedy żal i rozrywające pragnienie zemsty zaślepiłoby ją i dokładnie to samo odczuwać musiał Katsu. Gdyby tylko dało się przekuć jego ból oraz przeżywany wiekami koszmar straty wszystkiego, co kiedykolwiek liczyło się dla niego, w rozładowujący płacz, a tym samym wyzwolić pokłady kumulowanej złości w słowa... Gdyby można było jakkolwiek go pocieszyć, zamiast być zmuszonym do walki... Dokonywania kolejnych cierpień... Być może i sama Vufila poświęciłaby się wtedy, zaryzykowała sobą, jak to już raz zrobiła dla Eve... Żeby uratować tego, którego nikt nie zrozumiał, który miał prawo do zemsty i zostania wysłuchanym...
Cała ta sytuacja natomiast skupiała się na Hazardzie, bo nawet, jeśli zostanie z niego wytrzebiony pasożyt, to on będzie musiał zapłacić za wszystkie krzywdy na saiyanach. A ta bezlitosna rasa być może nawet dokona na nim wyroku śmierci, choć przecież nie będzie niczemu winny. Tego Vulfila by nie chciała, ale też w głębi duszy miała do niego ten lekki żal o to, że pozwolił się zarazić, nie stawiał najmniejszego oporu Tsufulowi. Będzie patrzyła na jego twarz i widziała w nim dwie strony... jedną bestialską... ten wyraz twarzy, kiedy zabijał z zimną krwią, kiedy i ją samą dusił. Będzie go za to mimowolnie nienawidziła... i tę drugą stronę... tę, która wciąż śni jej się w półkoszmarach, tę niespełnioną, wrażliwą... Tę, którą wcześniej chciała poznać i smakować w intymnych chwilach. Kadetka to właśnie odczuwała, jakby w jej sercu przechylały się co rusz na szali dwa skrajne uczucia.
Nim Vulfila była w stanie ponownie spojrzeć w miejsce martwego ciała kadeta, musiała zając myśli czymś innym. Obejrzała okolicę, a nieopodal spostrzegła znanego już sobie mężczyznę z długim, czarnym warkoczem. To był Red. Dobrze znać jego strategiczne położenie na wypadek, gdyby kadetka znowu niechcący stała się obiektem zainteresowania Tsufula, to znaczy, gdyby znów chciał ją zabić.
Po dłuższej chwili Vulfila uspokoiła swoje wnętrze, tłumiąc uczucia. Chciała o tym zapomnieć, nie pozwolić sobie na łzy, które same cisnęły się na widok kolejnego martwego ciała. Kiedy zwróciła wzrok znów w stronę Katsu, zauważyła kolejnego odważnego saiyana, chcącego zmierzyć się oraz zaryzykować życiem dla uratowania kolejnych istnień. Musiał to być towarzysz kobiety, która ofiarowała Vulfili wodę. Mężczyzna wydawał się silny, nawet chyba wreszcie potężniejszy niż Tsuful. Trudno było jednak powiedzieć, czy Katsu nie ukrywa kolejnego asa w rękawie, którego wyjmie w najmniej spodziewanym momencie, więc i Jasnowłosy nie mógł czuć się bezpieczny.
Vulfila podgarnęła nogi tak, żeby usiąść po turecku. Odetchnęła kilkakrotnie głęboko. Nie wiedziała, czy to, co zamierzała zrobić, w czymkolwiek pomoże ani czy to w ogóle działa. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że KI ma wiele wciąż nieodkrytych zastosowań, więc zdecydowała sie spróbować. Wyprostowała plecy, rozświetliła wokół siebie niebieską aurę i zaczęła skupiać na sobie pozytywną energię. Chciała posłać w stronę Hazarda i Kuro jak najwięcej oczyszczającej mocy, która mogłaby w pozytywny sposób wpłynąć na wynik ich walki. Liczyła na to, że dotrze do głębi umysłu Hazarda, może gdzieś uśpiony odczuje jej nawoływanie. Próbowała konstruować myśli w ostrzeżenie, które wybudziłoby go z letargu. Jednocześnie liczyła na to, że sam Katsu odbierze i odczuje jej współczucie i zrozumienie. Może dzięki temu przełamałby się i zaprzestał dalszego mordowania? Jeśli wyczuje przeprosiny i żal ze strony potomków tych saiyan, którzy kiedyś dokonali tak bestialskich czynów. A w ostateczności kadetka chciała, by jej KI wzbogaciła energię Kuro, który teraz odważył się stanąć oko w oko ze śmiertelnym niebezpieczeństwem, ryzykując swoje życie miedzy innymi dla niej, April i Reda oraz wszystkich innych mieszkańców Vegety.
OCC: Trening start
Wszystko wydawało się toczyć tak, jak to planowała. Miała tylko nadzieję, że Frost i naukowcy nie napotkali na więcej przeszkód. W zasadzie Vulfila nie musiała już obawiać się wykrycia z tą szemraną bandą, więc nic więcej jej nie groziło, ale żywiła głęboką nadzieję, że chang odnajdzie Aleksandra Rogozina i przekaże mu te szczątkowe informacje. Znając mentalność naukowca, nie spocznie, dopóki jej nie odnajdzie lub nie pozna prawdy, a tak chociaż miałby spokój sumienia.
Lecąc wysoko nad miastem, Vulfila miała ogląd na całą sytuację. W chmurach było jej trochę zimno. Dreszczyk spowił jej delikatną skórę, więc przetarła w locie nagie ramiona, żeby je lekko rozgrzać.
Daleko na północy cała stolica runęła. Jak można się spodziewać, pod gruzami zginęło wielu niewinnych saiyan, choć oczywiście o jakiejkolwiek niewinności w wykonaniu tej rasy trudno mówić. Na szczęście saiyańska rodzina kadetki nie mieszkała w tamtych okolicach, a choć dziewczyna nie przejmowała się zbytnio losem nieznanych sobie w zasadzie małp, liczyła na zawiązanie jakichkolwiek stosunków w przyszłości.
W nienaruszonej dzielnicy znajdował się również szpital miejski, gdzie regenerowała się Eve. Vulfila zatrzymała się w powietrzu, spoglądając na tamtą okolicę. Rozważała, czy nie powinna tam wstąpić i zapytać o zdrowie koleżanki. Wtedy jednak usłyszała głośny świst KI nieopodal siebie. To był jakiś obcy saiyan z tą kobietą, która dała kadetce wodę i Redem. Lecieli w stronę, gdzie zapewne toczyła się dalsza walka. Być może wcale by to nie zainteresowało halfki, gdyby nie to, że pozostała tylko jedna, potężna osoba z Tsufulem - Hazard. Zmarszczyła usta i doszła do wniosku, że nawet, jeśli dziewczyna Raziela czuje się już znacznie lepiej, wciąż będzie leżała w komorze, więc jej towarzystwo na nic by się nie zdało. Wystrzeliła dalej w tę samą stronę, gdzie lecieli saiyanie.
Niebawem Vulfila doleciała do centrum wydarzeń. Wokoło kręciło się wielu gapiów, w tym sporo osób, które już kiedyś spotkała. Zanim rozejrzała się dobrze, poszukała samotnej skały gdzieś w niewielkim oddaleniu, gdzie mogłaby czuć sie bezpiecznie, a jednocześnie obserwować z dużą dokładnością. Zasiadła na występie. Jej ogon wykręcał się co chwilę zdenerwowany. Dziewczyna przechyliła się lekko do przodu, podpierając się też rękami, a nogami machała jak dziecko.
Kiedy Vulfila siedziała już wygodnie, mogła rozejrzeć się dokładnie. Szybko zauważyła Hazarda, który zresztą był centrum zainteresowania wszystkich. Wyglądał przerażająco, zupełnie do siebie niepodobny. Nawet bijąca od niego aura nie przypominała jego naturalnego ciepła i niepewności ani też siły, lecz wrogość, a nawet niezmierzoną nienawiść. Miał białe włosy, poszarzałą skórę, obłęd w oczach i czerwone pasy przedzierające się przez długość czoła aż po podbródek. Jego postura zdradzała obecność pasożyta. Że też kadetka sama tego wcześniej nie zauważyła. Znacznie gorsze jednak było to, co w tym momencie robił... U jego stóp leżało... kolejne martwe ciało, tak samo jak na korytarzu przed salą treningową... Tsuful miał nawet ten sam wyraz twarzy, mieszaninę zadowolenia i nienasycenia. Tylko tym razem półsaiyanka rozpoznała, czyje zwłoki pozostawił po sobie ten zwyrodnialec... To był ten chłopak, który na szyi nosił naszyjnik z kłem ziemskiego zwierzęcia.
Vulfila odwróciła wzrok. W takich chwilach jej ludzka natura brała górę. Przymknęła oczy czując narastające współczucie. Głównie dla kolejnej ofiary tego, który chciał dokonać takiej zemsty. Nie ulegało wątpliwości, że to, co saiyanie zrobili tsufulianom musiało być bestialskie i kadetka wcale nie wątpiła, że być może i to, czego dokonuje Katsu ma swoje uzasadnienie. Jednak patrząc jednostkowo, to przecież chłopiec z naszyjnikiem nie był niczemu winny... nie powinien płacić za błędy przodków. Życie skończyło się dla niego przedwcześnie, a mógł spełnić swoje marzenia, założyć rodzinę, dokonać czegoś szlachetnego... A nawet, jeśli nie, to przecież każde żywe stworzenie zasługuje na szansę, żeby żyć... Jemu to już nie będzie dane nawet, jeśli Tsuful miał jakiekolwiek podstawy, żeby tak się zachować.
Z drugiej strony choć Vulfila dogłębnie nienawidziła Tsufula za to, czego dokonywał, gdzieś w głębi duszy wiedziała, że musiały targać nim uczucia nie do przezwyciężenia. Takie, które zrodziłyby się i w jej sercu, gdyby saiyanie napadli na Ziemię i dokonali eksterminacji ziemian. A już w szczególności, jeśli skrzywdziliby Aleksandra Rogozina. Wtedy żal i rozrywające pragnienie zemsty zaślepiłoby ją i dokładnie to samo odczuwać musiał Katsu. Gdyby tylko dało się przekuć jego ból oraz przeżywany wiekami koszmar straty wszystkiego, co kiedykolwiek liczyło się dla niego, w rozładowujący płacz, a tym samym wyzwolić pokłady kumulowanej złości w słowa... Gdyby można było jakkolwiek go pocieszyć, zamiast być zmuszonym do walki... Dokonywania kolejnych cierpień... Być może i sama Vufila poświęciłaby się wtedy, zaryzykowała sobą, jak to już raz zrobiła dla Eve... Żeby uratować tego, którego nikt nie zrozumiał, który miał prawo do zemsty i zostania wysłuchanym...
Cała ta sytuacja natomiast skupiała się na Hazardzie, bo nawet, jeśli zostanie z niego wytrzebiony pasożyt, to on będzie musiał zapłacić za wszystkie krzywdy na saiyanach. A ta bezlitosna rasa być może nawet dokona na nim wyroku śmierci, choć przecież nie będzie niczemu winny. Tego Vulfila by nie chciała, ale też w głębi duszy miała do niego ten lekki żal o to, że pozwolił się zarazić, nie stawiał najmniejszego oporu Tsufulowi. Będzie patrzyła na jego twarz i widziała w nim dwie strony... jedną bestialską... ten wyraz twarzy, kiedy zabijał z zimną krwią, kiedy i ją samą dusił. Będzie go za to mimowolnie nienawidziła... i tę drugą stronę... tę, która wciąż śni jej się w półkoszmarach, tę niespełnioną, wrażliwą... Tę, którą wcześniej chciała poznać i smakować w intymnych chwilach. Kadetka to właśnie odczuwała, jakby w jej sercu przechylały się co rusz na szali dwa skrajne uczucia.
Nim Vulfila była w stanie ponownie spojrzeć w miejsce martwego ciała kadeta, musiała zając myśli czymś innym. Obejrzała okolicę, a nieopodal spostrzegła znanego już sobie mężczyznę z długim, czarnym warkoczem. To był Red. Dobrze znać jego strategiczne położenie na wypadek, gdyby kadetka znowu niechcący stała się obiektem zainteresowania Tsufula, to znaczy, gdyby znów chciał ją zabić.
Po dłuższej chwili Vulfila uspokoiła swoje wnętrze, tłumiąc uczucia. Chciała o tym zapomnieć, nie pozwolić sobie na łzy, które same cisnęły się na widok kolejnego martwego ciała. Kiedy zwróciła wzrok znów w stronę Katsu, zauważyła kolejnego odważnego saiyana, chcącego zmierzyć się oraz zaryzykować życiem dla uratowania kolejnych istnień. Musiał to być towarzysz kobiety, która ofiarowała Vulfili wodę. Mężczyzna wydawał się silny, nawet chyba wreszcie potężniejszy niż Tsuful. Trudno było jednak powiedzieć, czy Katsu nie ukrywa kolejnego asa w rękawie, którego wyjmie w najmniej spodziewanym momencie, więc i Jasnowłosy nie mógł czuć się bezpieczny.
Vulfila podgarnęła nogi tak, żeby usiąść po turecku. Odetchnęła kilkakrotnie głęboko. Nie wiedziała, czy to, co zamierzała zrobić, w czymkolwiek pomoże ani czy to w ogóle działa. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że KI ma wiele wciąż nieodkrytych zastosowań, więc zdecydowała sie spróbować. Wyprostowała plecy, rozświetliła wokół siebie niebieską aurę i zaczęła skupiać na sobie pozytywną energię. Chciała posłać w stronę Hazarda i Kuro jak najwięcej oczyszczającej mocy, która mogłaby w pozytywny sposób wpłynąć na wynik ich walki. Liczyła na to, że dotrze do głębi umysłu Hazarda, może gdzieś uśpiony odczuje jej nawoływanie. Próbowała konstruować myśli w ostrzeżenie, które wybudziłoby go z letargu. Jednocześnie liczyła na to, że sam Katsu odbierze i odczuje jej współczucie i zrozumienie. Może dzięki temu przełamałby się i zaprzestał dalszego mordowania? Jeśli wyczuje przeprosiny i żal ze strony potomków tych saiyan, którzy kiedyś dokonali tak bestialskich czynów. A w ostateczności kadetka chciała, by jej KI wzbogaciła energię Kuro, który teraz odważył się stanąć oko w oko ze śmiertelnym niebezpieczeństwem, ryzykując swoje życie miedzy innymi dla niej, April i Reda oraz wszystkich innych mieszkańców Vegety.
OCC: Trening start
- Ósemka
- Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Pią Gru 27, 2013 9:42 pm
To czego chcesz, a to czego potrzebujesz nie zawsze idzie w parze. Tak naprawdę, bardzo rzadko udaje się jednostce odkryć co jest jej niezbędne do egzystencji. Utrudniają to nam wizję, sny, hierarchia wartości oraz oczywiste sprawy, które na pierwszy rzut oka nie są już tak oczywiste…
Vivian leciała najszybciej jak mogła, a i tak pozostawała w tyle za dwoma wojownikami. Złota aura roziskrzyła jej sylwetkę na czerwonym niebie. Kolor przypominał rozwodnioną posokę… Właśnie, ile czasu minęło od feralnego ataku Akademii? To już popołudnie, wieczór? Rzeczywistość pozostawała rozmazana w aurze nierealności. Te walki, wybuchy, jak najbardziej realny ból nie były jednak częścią snu. To się działo naprawdę. I z całego serca Vivian pragnęła, by w końcu się skończyło.
Gdy wzbili się w powietrze nie wypowiedziała ani słowa. Usta zamieniły w prostą linię, oczy stały obce, ostre. Nie wiedziała jaki jest plan, nie wdrożono ją w działania, ale… Dziewczyna nie byłaby w stanie o tym myśleć. W głowie tętniły jej jak czerwone ognie dwie Ki. Katsu i Raziel. Trzeciej nie było już z nimi i sam ten fakt sprawiał, że dłonie w ciemnych rękawiczkach zaciskały się w pięści. Skóra była lepka od brudu i krwi, dziewczyna nie mogła opanować drżenia. Co z tego? Mogła trzęść się jak osika, mało ją to obchodziło. Przetarła twarz, rozmazując wilgotny od wcześniejszych łez kurz i wzięła w pierś głęboki oddech.
Podkład~
Serce bolało z żalu i strachu, a ścisnęła je w żelaznej pięści furia. Ósemka miała problemy ze sobą, swoją głową… Zacisnęła zęby. Nie o nią tu chodzi, do jasnej cholery! Nie ma rozwodzić się nad sobą, co się by miało nie stać, zrobi co może! Idzie na pewną śmierć, czy też nie… Kogo to obchodzi? Obchodzi. Może. Niewiedziała. Jedyną rzeczą, jakiej była pewna, to fakt, że nie chcę by ktoś zginął… O siebie się nie martwiła. Miała przeklęte szczęście, które w jakiś durny sposób często ratowało jej skórę, chociażby miała ją żywcem wygarbowaną.
Nie ma bezsensownej śmierci gdy giniesz w walce. To nie jest śmierć głupia, gdy umierasz, bo zabija Cię wybuch reaktora. To tragiczne i niespodziewanie straszne sposoby na zakończenie żywota. Bezsensowną można nazwać taką, z której nikt niczego nie wyniesie, a głupią, poślizgnięcie na skórce od banana. Tyle osób zakończyło istnienie… I choć nie zna twarzy, imienia, każdą śmierć czuła z osobna i razem. Ci wszyscy ludzie będą czuli rozpacz podobną do tej, którą ona sama czuła gdy dowiedziała się o śmierci brata. To było jak cios w żołądek. Gdzie wojsko? Gdzie Trenerzy, wojownicy, dokąd wywiało Króla? Jednym ruchem powinni zmieść Tsufula z Vegety, a tymczasem od opuszczenia Akademii kadetka nikogo nie widziała. Co to za władca, który stawia siebie wyżej niż swój lud?
Dolecieli. Vivian z daleka rozpoznała udeptaną ziemię, tym razem jeszcze bardziej upatrzoną pięknymi dziurami po wybuchach. Red i Kuro już tam byli.
Wylądowała za nimi, bardziej z boku, by widzieć wszystko dokładnie. Wystarczyło jedno spojrzenie by obraz z Pola wyrył się w jej podświadomości i straszył po nocach. Świeżo rozgrzebana ziemia, doły i skruszone skały splamione posoką. Brązowowłosy kadet leżał martwy wśród kurzu. Ciało Vernila ociekało krwią, było zmasakrowane, pełne większych i mniejszych ran. Co czuje wojownik przed śmiercią? Ósemka mogła mieć tylko nadzieję, że nieprędko się dowie.
Katsu trzymał Raziela za gardło. Widziała dobrze zielonookiego kadeta, Tsuful ściskał jego szyję unosząc w powietrze i tym samym dając nowoprzybyłym dobry widok na całe zajście. Krew. Znów dużo krwi. Jedna ręka zwisała chłopakowi jak naderwany kawałek szmaty, rany niby upiorne ozdoby widniały wszędzie, od czubka głowy do końca ogona. Ziemia był wilgotna od posoki pod nimi. A najgorszy był fakt, że chłopaka trzymał w łapach wróg. Vivian stężała, nie śmiąc się ruszyć. W tej chwili chciała rzucić się na Katsu, ale miała na tyle rozsądku by tego nie zrobić. Nic by tym nie zyskała i prędzej zabiłby Raziela niż ona czegoś dokonała. Wściekłość i strach walczyły naprzemiennie, ale musiała dać za wygraną. Z niej żadnego pożytku tu nie będzie, zostawia to pozostałym. Jeśli będzie to możliwe, zabierze rannego i ciało Vernila. Walczył dzielnie, nie zasługuje na to, by jego ciało obróciło się w pył gdzieś na pustkowiu.
Tylko niech ten drań go puści!
Wlepiając oczy w Tsufula, powodowana impulsem spojrzała na twarz Raziela. Blady, odrapany, z krwią cieknącą obficie z ust… Najpierw był Vernil… Wyparła tę myśl, szukając jego spojrzenia. Złapała zmęczony, ale hardy wzrok chłopaka. Ścisnęło ją w żołądku, ale wbiła w niego zielony oczy, chcąc przekazać ... Wsparcie. Łatwo mówić to komuś, komu Tsuful przed chwilą nie wbił kolana w żołądek, ale jakkolwiek by to nie brzmiało, chciała pokazać, że jest. Kąciki powiek zaswędziały jednoznacznie, ale siłą hamowała uczucia. Mazgajenie się nie pomoże, a… Dwie łzy poleciały po policzkach, gdy poruszyła wargami, bezgłośnie wymawiając dwa słowa.
Trzymaj się.
Łatwo jej mówić. Wytarła ukradkiem dłonią wilgoć na policzkach, odwracając głowę i wycofując się. Teraz inni będą grali pierwsze skrzypce. Skierowała się na bok, nie przejmując tężejącym wokół napięciem podeszła do ciała leżącego nieopodal. Ciągnęła za sobą splamiony krwią miecz i najlepiej jak mogła ukrywając kuśtykanie. Może ktoś coś do niej mówił, może nie, nie słyszała. Nie obchodziło jej to.
Przyklękła obok martwego Vernila, omiotła ciężkim spojrzeniem jego rany. Nadpalone ciało, rany kłute, cięcia, obicia, krwawe sińce. Od walki, czy Tsuful kopał leżących? Nie zdziwiło jej to. Przebita na wylot klatka piersiowa. Raczej nie łaska, bo musiał być przez moment świadomy. Kadet miał otwarte oczy, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w niebo. Ostrożnie, drżącą dłonią zamknęła mu powieki.
- Miałeś nie ginąć, idioto. – Szepnęła z trudem.
Ósemkę coś w sercu bolało od samego patrzenia na chłopaka, choć z trudem oderwała wzrok. Wargi drgnęły mimowolnie, brwi uniosły się w górę jak u osób w skrajnej rozpaczy, ale zacisnęła powieki tak mocno, że plamy zatańczyły przed oczami. Wstała, odwracając się w stronę pozostałych. Żadnych więcej łez. Jeśli wszystko dobrze się skończy, będzie mogła wypłakać się w poduszkę w swojej kwaterze. Gdy otworzyła oczy, tęczówki były podbarwione szkarłatem. Walczyła z wściekłością, kurczowo ściskając rękojeść miecza.
~Panuj nad sobą!~
Są sprawy ważne i ważniejsze, ale nie należy szukać wśród nich tych przodujących. Priorytety są z reguły widoczne na samym początku. Nie chciała walczyć, jednak w razie czego rzuci się do przodu. Chronić żywych, oddać szacunek zmarłym. Martwy Vernil, Raziel trzymany przez Tsufula. Kolejne mentalne ciosy, bez tchu szarpiące jej sumieniem. Strach przeżarty wściekłością, furia zabarwiona lękiem. Tchórz!
Szlag. Wiedziała, że to tylko Tsuful kieruje Hazardem, ale jakaś część Vivian bardzo chciała zatopić w nim ostrze, aż po rękojeść, a potem uznać to za wypadek przy pracy.
Słowa. Ktoś coś powiedział, nie zorientowała się co. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Katsu ścisnął szyję Raziela a Ósemce tęczówki rozbłysły czerwienią. Wargi rozciągnęły się i warknęłaby wściekle gdyby nie szybki ruch. Tsuful rzucił kadetem jakby ćwiczył rzut w dal. Mówi się, że takie momenty widzi się w zwolnionym tempie, ale to trwało nie dłużej niż mgnienie oka. Vivian rzuciła się do przodu, łapiąc chłopaka za ramiona. Impet z jakim został wyrzucony powalił Ósemkę na kolana i wbił stopy w ziemię. Kolejne dwie wyrwy pojawiły się na przeoranym Polu.
Pomogła chłopakowi usiąść na ziemi, oddychając ciężko. Przykucnęła obok, opierając się na mieczu, rzucając czujne spojrzenie na Katsu, który jak widać stracił już nimi zainteresowanie. To już…
- Raziel. – Ósemka wzięła głęboki oddech. – Zabroniłam wam umierać.
Opuszczając głowę z bliska zobaczyła rany. Uderzył ją widok krwi, wybitego ramienia i sinej klatki piersiowej. Mogłaby w końcu przywyknąć do oglądania ran. Ona też tak wygląda? Wątpliwie, ale nieodłączne wrażenie, jakoby ktoś kopał ją w żołądek powróciło silniej niż przedtem. Na szyi Raziela widniała sina obwódka od ucisku Katsu. Niewiele brakowało…
Nie podejrzewała, że ma jeszcze w sobie tyle siły, by złapać za rękojeść miecz i zamachnąć się najpotężniej jak mogła. Stało się to w ułamku sekundy, gdy w chwili słabości pozwoliła, by echo furii znów nad nią zapanowało. Wzrok kopał po oczach czerwienią. Vivian posłała ostrze w powietrze, które jednolitym torem poleciało w kierunku Tsufula. Ten odbił je z łatwością, miecz znikł odlatując gdzieś w przestrzeń. Raczej go już nie odzyska.
Ósemka opadła wolno na kolana, wspierając rozpalone czoło na dłoni.
- Na nic więcej się tu nie przydamy. Błagam, chodźmy stąd, zanim zrobię coś jeszcze głupszego.
OOC Edit ---> (Fabularny) Rzut mieczykiem w Hazzego
---> + 10% HP
---> + 10% KI
Spojrzenie w stronę Raziela Tak, doczekałeś się
Vivian leciała najszybciej jak mogła, a i tak pozostawała w tyle za dwoma wojownikami. Złota aura roziskrzyła jej sylwetkę na czerwonym niebie. Kolor przypominał rozwodnioną posokę… Właśnie, ile czasu minęło od feralnego ataku Akademii? To już popołudnie, wieczór? Rzeczywistość pozostawała rozmazana w aurze nierealności. Te walki, wybuchy, jak najbardziej realny ból nie były jednak częścią snu. To się działo naprawdę. I z całego serca Vivian pragnęła, by w końcu się skończyło.
Gdy wzbili się w powietrze nie wypowiedziała ani słowa. Usta zamieniły w prostą linię, oczy stały obce, ostre. Nie wiedziała jaki jest plan, nie wdrożono ją w działania, ale… Dziewczyna nie byłaby w stanie o tym myśleć. W głowie tętniły jej jak czerwone ognie dwie Ki. Katsu i Raziel. Trzeciej nie było już z nimi i sam ten fakt sprawiał, że dłonie w ciemnych rękawiczkach zaciskały się w pięści. Skóra była lepka od brudu i krwi, dziewczyna nie mogła opanować drżenia. Co z tego? Mogła trzęść się jak osika, mało ją to obchodziło. Przetarła twarz, rozmazując wilgotny od wcześniejszych łez kurz i wzięła w pierś głęboki oddech.
Podkład~
Serce bolało z żalu i strachu, a ścisnęła je w żelaznej pięści furia. Ósemka miała problemy ze sobą, swoją głową… Zacisnęła zęby. Nie o nią tu chodzi, do jasnej cholery! Nie ma rozwodzić się nad sobą, co się by miało nie stać, zrobi co może! Idzie na pewną śmierć, czy też nie… Kogo to obchodzi? Obchodzi. Może. Niewiedziała. Jedyną rzeczą, jakiej była pewna, to fakt, że nie chcę by ktoś zginął… O siebie się nie martwiła. Miała przeklęte szczęście, które w jakiś durny sposób często ratowało jej skórę, chociażby miała ją żywcem wygarbowaną.
Nie ma bezsensownej śmierci gdy giniesz w walce. To nie jest śmierć głupia, gdy umierasz, bo zabija Cię wybuch reaktora. To tragiczne i niespodziewanie straszne sposoby na zakończenie żywota. Bezsensowną można nazwać taką, z której nikt niczego nie wyniesie, a głupią, poślizgnięcie na skórce od banana. Tyle osób zakończyło istnienie… I choć nie zna twarzy, imienia, każdą śmierć czuła z osobna i razem. Ci wszyscy ludzie będą czuli rozpacz podobną do tej, którą ona sama czuła gdy dowiedziała się o śmierci brata. To było jak cios w żołądek. Gdzie wojsko? Gdzie Trenerzy, wojownicy, dokąd wywiało Króla? Jednym ruchem powinni zmieść Tsufula z Vegety, a tymczasem od opuszczenia Akademii kadetka nikogo nie widziała. Co to za władca, który stawia siebie wyżej niż swój lud?
Dolecieli. Vivian z daleka rozpoznała udeptaną ziemię, tym razem jeszcze bardziej upatrzoną pięknymi dziurami po wybuchach. Red i Kuro już tam byli.
Wylądowała za nimi, bardziej z boku, by widzieć wszystko dokładnie. Wystarczyło jedno spojrzenie by obraz z Pola wyrył się w jej podświadomości i straszył po nocach. Świeżo rozgrzebana ziemia, doły i skruszone skały splamione posoką. Brązowowłosy kadet leżał martwy wśród kurzu. Ciało Vernila ociekało krwią, było zmasakrowane, pełne większych i mniejszych ran. Co czuje wojownik przed śmiercią? Ósemka mogła mieć tylko nadzieję, że nieprędko się dowie.
Katsu trzymał Raziela za gardło. Widziała dobrze zielonookiego kadeta, Tsuful ściskał jego szyję unosząc w powietrze i tym samym dając nowoprzybyłym dobry widok na całe zajście. Krew. Znów dużo krwi. Jedna ręka zwisała chłopakowi jak naderwany kawałek szmaty, rany niby upiorne ozdoby widniały wszędzie, od czubka głowy do końca ogona. Ziemia był wilgotna od posoki pod nimi. A najgorszy był fakt, że chłopaka trzymał w łapach wróg. Vivian stężała, nie śmiąc się ruszyć. W tej chwili chciała rzucić się na Katsu, ale miała na tyle rozsądku by tego nie zrobić. Nic by tym nie zyskała i prędzej zabiłby Raziela niż ona czegoś dokonała. Wściekłość i strach walczyły naprzemiennie, ale musiała dać za wygraną. Z niej żadnego pożytku tu nie będzie, zostawia to pozostałym. Jeśli będzie to możliwe, zabierze rannego i ciało Vernila. Walczył dzielnie, nie zasługuje na to, by jego ciało obróciło się w pył gdzieś na pustkowiu.
Tylko niech ten drań go puści!
Wlepiając oczy w Tsufula, powodowana impulsem spojrzała na twarz Raziela. Blady, odrapany, z krwią cieknącą obficie z ust… Najpierw był Vernil… Wyparła tę myśl, szukając jego spojrzenia. Złapała zmęczony, ale hardy wzrok chłopaka. Ścisnęło ją w żołądku, ale wbiła w niego zielony oczy, chcąc przekazać ... Wsparcie. Łatwo mówić to komuś, komu Tsuful przed chwilą nie wbił kolana w żołądek, ale jakkolwiek by to nie brzmiało, chciała pokazać, że jest. Kąciki powiek zaswędziały jednoznacznie, ale siłą hamowała uczucia. Mazgajenie się nie pomoże, a… Dwie łzy poleciały po policzkach, gdy poruszyła wargami, bezgłośnie wymawiając dwa słowa.
Trzymaj się.
Łatwo jej mówić. Wytarła ukradkiem dłonią wilgoć na policzkach, odwracając głowę i wycofując się. Teraz inni będą grali pierwsze skrzypce. Skierowała się na bok, nie przejmując tężejącym wokół napięciem podeszła do ciała leżącego nieopodal. Ciągnęła za sobą splamiony krwią miecz i najlepiej jak mogła ukrywając kuśtykanie. Może ktoś coś do niej mówił, może nie, nie słyszała. Nie obchodziło jej to.
Przyklękła obok martwego Vernila, omiotła ciężkim spojrzeniem jego rany. Nadpalone ciało, rany kłute, cięcia, obicia, krwawe sińce. Od walki, czy Tsuful kopał leżących? Nie zdziwiło jej to. Przebita na wylot klatka piersiowa. Raczej nie łaska, bo musiał być przez moment świadomy. Kadet miał otwarte oczy, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w niebo. Ostrożnie, drżącą dłonią zamknęła mu powieki.
- Miałeś nie ginąć, idioto. – Szepnęła z trudem.
Ósemkę coś w sercu bolało od samego patrzenia na chłopaka, choć z trudem oderwała wzrok. Wargi drgnęły mimowolnie, brwi uniosły się w górę jak u osób w skrajnej rozpaczy, ale zacisnęła powieki tak mocno, że plamy zatańczyły przed oczami. Wstała, odwracając się w stronę pozostałych. Żadnych więcej łez. Jeśli wszystko dobrze się skończy, będzie mogła wypłakać się w poduszkę w swojej kwaterze. Gdy otworzyła oczy, tęczówki były podbarwione szkarłatem. Walczyła z wściekłością, kurczowo ściskając rękojeść miecza.
~Panuj nad sobą!~
Są sprawy ważne i ważniejsze, ale nie należy szukać wśród nich tych przodujących. Priorytety są z reguły widoczne na samym początku. Nie chciała walczyć, jednak w razie czego rzuci się do przodu. Chronić żywych, oddać szacunek zmarłym. Martwy Vernil, Raziel trzymany przez Tsufula. Kolejne mentalne ciosy, bez tchu szarpiące jej sumieniem. Strach przeżarty wściekłością, furia zabarwiona lękiem. Tchórz!
Szlag. Wiedziała, że to tylko Tsuful kieruje Hazardem, ale jakaś część Vivian bardzo chciała zatopić w nim ostrze, aż po rękojeść, a potem uznać to za wypadek przy pracy.
Słowa. Ktoś coś powiedział, nie zorientowała się co. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Katsu ścisnął szyję Raziela a Ósemce tęczówki rozbłysły czerwienią. Wargi rozciągnęły się i warknęłaby wściekle gdyby nie szybki ruch. Tsuful rzucił kadetem jakby ćwiczył rzut w dal. Mówi się, że takie momenty widzi się w zwolnionym tempie, ale to trwało nie dłużej niż mgnienie oka. Vivian rzuciła się do przodu, łapiąc chłopaka za ramiona. Impet z jakim został wyrzucony powalił Ósemkę na kolana i wbił stopy w ziemię. Kolejne dwie wyrwy pojawiły się na przeoranym Polu.
Pomogła chłopakowi usiąść na ziemi, oddychając ciężko. Przykucnęła obok, opierając się na mieczu, rzucając czujne spojrzenie na Katsu, który jak widać stracił już nimi zainteresowanie. To już…
- Raziel. – Ósemka wzięła głęboki oddech. – Zabroniłam wam umierać.
Opuszczając głowę z bliska zobaczyła rany. Uderzył ją widok krwi, wybitego ramienia i sinej klatki piersiowej. Mogłaby w końcu przywyknąć do oglądania ran. Ona też tak wygląda? Wątpliwie, ale nieodłączne wrażenie, jakoby ktoś kopał ją w żołądek powróciło silniej niż przedtem. Na szyi Raziela widniała sina obwódka od ucisku Katsu. Niewiele brakowało…
Nie podejrzewała, że ma jeszcze w sobie tyle siły, by złapać za rękojeść miecz i zamachnąć się najpotężniej jak mogła. Stało się to w ułamku sekundy, gdy w chwili słabości pozwoliła, by echo furii znów nad nią zapanowało. Wzrok kopał po oczach czerwienią. Vivian posłała ostrze w powietrze, które jednolitym torem poleciało w kierunku Tsufula. Ten odbił je z łatwością, miecz znikł odlatując gdzieś w przestrzeń. Raczej go już nie odzyska.
Ósemka opadła wolno na kolana, wspierając rozpalone czoło na dłoni.
- Na nic więcej się tu nie przydamy. Błagam, chodźmy stąd, zanim zrobię coś jeszcze głupszego.
OOC Edit ---> (Fabularny) Rzut mieczykiem w Hazzego
---> + 10% HP
---> + 10% KI
Spojrzenie w stronę Raziela Tak, doczekałeś się
- Spoiler:
- RazielSuccub Admin
- Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013
Skąd : Rzeszów
Identification Number
HP:
(750/750)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Sob Gru 28, 2013 8:40 pm
Niektórzy mówią, że przed śmiercią widzisz całe swoje życie. Płynie ono jak film. Wszystkie chwile, lepsze i gorsze. Widzisz je, czujesz i wiesz jedno. Wiesz, że twoje życie właśnie się kończy. Może te wspomnienia mają sprawić, że opuszczenie tego padołu łez będzie lżejsze. Możliwe. Za niedługo się o tym przekona.
W życiu Raziela chwil złych było więcej niż tych dobrych. Strata matki, lodowy mur, odrzucenie ludzi, porażka z Changelingami, gnojenie w Akademii, walka z Tsufulem, strata Eve. Normalna osoba by się już załamała, albo uległa totalnemu zbydlęceniu. Jednak zielonooki nie był normalny. W końcu był Saiyaninem, zaś ta rasa byłą tak blisko normalności jak Koszarowy tego, że był ojcem Blade’a. Czyli bardzo daleko. No, ale wracając do tematu. Saiyanie mogli być gnojami, dupkami i mordercami. Mogli podbijać planety, wyrzynać ludność, ale na pewno nie byli tchórzami i zdrajcami. Przynajmniej większość. Syn Aryenne w dalszym ciągu pamiętał o pewnym panu, któremu ma przetrącić kark. Lecz co się odwlecze to nie uciecze.
Siedemnastolatek popatrzył w stronę Króla Tsufuli. Choć nie chciał tego pokazać to słowa ciemnowłosego trafiły w cel. Chciał by ten psychol zostawił Vernila. Na ich nieszczęście glut, który opanował ciało Hazarda miał inny plan. Płynnym kopniakiem podrzucił ciało brązowookiego do góry, po czym chwycił go. Na dłoni białowłosego zalśnił KI Sword. Zahne wpatrywał się w tą scenę, zupełnie nie mogąc się ruszyć. Czuł się jakby jego mięśnie zamieniły się w kamień. Jednak nawet gdyby mógł się ruszyć to co by zrobił? Zaatakował Katsu. Równie dobrze mógłby sobie sam strzelić w łeb z Big Banga. Jednak nie wróć. Nawet by mu nie wystarczyło Ki na takie przedsięwzięcie. Na dodatek stan jego ciała pozostawiał wiele do życzenia. Wybite i złamane ramię. Ciało pełne oparzeń z licznymi ranami ciętymi. Tyle widać powierzchownie. Nie wiadomo w jakim stanie były narządy wewnętrzne. Choć sądząc po dość mocnym pluciu krwią i silnym bólu to były w niezbyt dobrej kondycji. Na dodatek pewnie porozrywane mięśnie. Wszystko to składało się na obraz szmaragdowookiego Saiyanina. Pięknie nie? I jak on miał zaatakować przeciwnika, z którym nie dali sobie rady nawet podczas fuzji. Wtedy, zaś byli jedną z najpotężniejszych istot na tej planecie, a i tak nie dali mu rady. Nie miał nawet tyle siły by się ruszyć, a co dopiero mówić o ataku. Mógł jedynie ze złością się przyglądać co Katsu zamierza zrobić Vernilowi. A to było straszne z każdą chwilą. Chciał krzyknąć, chciał wystrzelić pocisk energii w tego bydlaka, lecz nie mógł. Mógł tylko patrzyć jak miecz energetyczny przeszywa ciało jego towarzysza.
- VERNIL! – ryknął kiedy ciało brązowowłosego zostało rzucone w proch Vegety. Krew zaczęła powoli zabarwiać pył ojczystej planety Saiyan. Nogi odmówiły Razielowi posłuszeństwa. Młody kadet upadł na kolana cały czas wpatrując się w martwe ciało Vernila, jakby jeszcze to do niego nie dotarło. Nawet nie zwrócił uwagi na Tsufula w ciele Nashiego, który zbliżał się do niego z ochotom tortur i kolejnego morderstwa w oczach. Kiedy go podnosił za szyję, w zielonych oczach wojownika Vegety nie było już nic. Stały się puste jak w chwili, kiedy ten gnój w tym samym stylu przebił jego ukochaną. Spojrzał w bezduszną twarz Katsu, który uśmiechał się szyderczo. W następnej sekundzie Zahne poczuł silne uderzenie w żołądek. Po chwili padło pytanie, lecz Raziel postanowił, że będzie siedział cicho i nie da temu bydlakowi satysfakcji, że go złamał. Zacisnął zęby i w milczeniu przyjmował kolejne ciosy. Uderzenia łamały mu żebra i sprawiały, że coraz ciężej mu się oddychało. Po którymś z kolei glut powtórzył pytanie. Raziel tylko się uśmiechnął i splunął krwią, prosto w twarz Hazarda.
- Tu masz moją odpowiedź gnoju. Wsadź ją sobie w dupę. – wychrypiał. Był już gotowy. Czekał tylko na chwilę, w której Katsu zaciśnie mocniej dłoń i zmiażdży mu gardło równocześnie posyłając go w niebyt. Przymknął oczy i czekał na ostateczne rozwiązanie. Po chwili usłyszał jakiś obcy głos. Otworzył zielone otwory duszy i spojrzał w bok na tyle, na ile mógł. Na Polu Bitewnym pojawił się ktoś nowy. Jakiś srebrnowłosy młodzieniec. Obok niego stała jakaś dziewczyna o czarnych włosach. April. Ale co ona tu robiła? Jednak zanim zdążył przyjrzeć się innych osobą, z tej osobliwej paczki, poczuł silnej szarpnięcie i lot. Najwyraźniej Tsuful znudził się swoją zabawką i rzucił ją w proch. Lecz ciało Raziela nie uderzyło o ziemię. Ktoś złapał go za ramiona, dzięki czemu zmniejszył impet. Spojrzał w bok i jego oczy od razu wychwyciły dobrze mu znaną blond grzywkę. Życie jest pokrętne. Pozwolił dziewczynie sobie pomóc. Usiadł na ziemi, czując złamane żebra i zmasakrowaną rękę. Teraz był już wrakiem Saiyanina i nie przedstawiał żadnej wartości bitewnej.
- Wybacz Vivian, coś nam się nie udało. – powiedział chłodnym głosem. Głosem zupełnie wypranym z emocji. Nie mógł spojrzeć na ciało Vernila, które blondynka jakimś cudem miała przy sobie.
– To moja wina. To przeze mnie on nie żyje. To ja sprowokowałem Tsufula. To wszystko moja cholerna wina! – ryknął uderzając zdrową pięścią w podłoże. Nie czuł już nawet bólu po uderzeniu. Czuł się jakby już nigdy nie mógł czuć bólu. Wszystko spieprzył. Wszystko. – Masz rację. Nic tu po nas. Chodźmy.
Wstał z niemały trudem i po raz ostatni spojrzał na Pole. Nie zaszczycił Katsu nawet jednym spojrzeniem, tylko od razu przeniósł swój wzrok na srebrnowłosego wojownika. Przystawił dwa palce w salucie. Życzył mu tym powodzenia. Oni zawiedli i przypłacili porażkę olbrzymią stratą. Powoli lecz systematycznie zaczął unosić się w powietrze. Miał mało energii, jednak starczyło mu sił jeszcze na lot. Miał nadzieję, że Katsu nie wpadnie do głowy strzelanie do nich, bo teraz stanowił idealny cel. Powoli odlatywali, zostawiając to miejsce za sobą.
Occ:
Początek treningu.
z/t do Szpital Miejski x2
W życiu Raziela chwil złych było więcej niż tych dobrych. Strata matki, lodowy mur, odrzucenie ludzi, porażka z Changelingami, gnojenie w Akademii, walka z Tsufulem, strata Eve. Normalna osoba by się już załamała, albo uległa totalnemu zbydlęceniu. Jednak zielonooki nie był normalny. W końcu był Saiyaninem, zaś ta rasa byłą tak blisko normalności jak Koszarowy tego, że był ojcem Blade’a. Czyli bardzo daleko. No, ale wracając do tematu. Saiyanie mogli być gnojami, dupkami i mordercami. Mogli podbijać planety, wyrzynać ludność, ale na pewno nie byli tchórzami i zdrajcami. Przynajmniej większość. Syn Aryenne w dalszym ciągu pamiętał o pewnym panu, któremu ma przetrącić kark. Lecz co się odwlecze to nie uciecze.
Siedemnastolatek popatrzył w stronę Króla Tsufuli. Choć nie chciał tego pokazać to słowa ciemnowłosego trafiły w cel. Chciał by ten psychol zostawił Vernila. Na ich nieszczęście glut, który opanował ciało Hazarda miał inny plan. Płynnym kopniakiem podrzucił ciało brązowookiego do góry, po czym chwycił go. Na dłoni białowłosego zalśnił KI Sword. Zahne wpatrywał się w tą scenę, zupełnie nie mogąc się ruszyć. Czuł się jakby jego mięśnie zamieniły się w kamień. Jednak nawet gdyby mógł się ruszyć to co by zrobił? Zaatakował Katsu. Równie dobrze mógłby sobie sam strzelić w łeb z Big Banga. Jednak nie wróć. Nawet by mu nie wystarczyło Ki na takie przedsięwzięcie. Na dodatek stan jego ciała pozostawiał wiele do życzenia. Wybite i złamane ramię. Ciało pełne oparzeń z licznymi ranami ciętymi. Tyle widać powierzchownie. Nie wiadomo w jakim stanie były narządy wewnętrzne. Choć sądząc po dość mocnym pluciu krwią i silnym bólu to były w niezbyt dobrej kondycji. Na dodatek pewnie porozrywane mięśnie. Wszystko to składało się na obraz szmaragdowookiego Saiyanina. Pięknie nie? I jak on miał zaatakować przeciwnika, z którym nie dali sobie rady nawet podczas fuzji. Wtedy, zaś byli jedną z najpotężniejszych istot na tej planecie, a i tak nie dali mu rady. Nie miał nawet tyle siły by się ruszyć, a co dopiero mówić o ataku. Mógł jedynie ze złością się przyglądać co Katsu zamierza zrobić Vernilowi. A to było straszne z każdą chwilą. Chciał krzyknąć, chciał wystrzelić pocisk energii w tego bydlaka, lecz nie mógł. Mógł tylko patrzyć jak miecz energetyczny przeszywa ciało jego towarzysza.
- VERNIL! – ryknął kiedy ciało brązowowłosego zostało rzucone w proch Vegety. Krew zaczęła powoli zabarwiać pył ojczystej planety Saiyan. Nogi odmówiły Razielowi posłuszeństwa. Młody kadet upadł na kolana cały czas wpatrując się w martwe ciało Vernila, jakby jeszcze to do niego nie dotarło. Nawet nie zwrócił uwagi na Tsufula w ciele Nashiego, który zbliżał się do niego z ochotom tortur i kolejnego morderstwa w oczach. Kiedy go podnosił za szyję, w zielonych oczach wojownika Vegety nie było już nic. Stały się puste jak w chwili, kiedy ten gnój w tym samym stylu przebił jego ukochaną. Spojrzał w bezduszną twarz Katsu, który uśmiechał się szyderczo. W następnej sekundzie Zahne poczuł silne uderzenie w żołądek. Po chwili padło pytanie, lecz Raziel postanowił, że będzie siedział cicho i nie da temu bydlakowi satysfakcji, że go złamał. Zacisnął zęby i w milczeniu przyjmował kolejne ciosy. Uderzenia łamały mu żebra i sprawiały, że coraz ciężej mu się oddychało. Po którymś z kolei glut powtórzył pytanie. Raziel tylko się uśmiechnął i splunął krwią, prosto w twarz Hazarda.
- Tu masz moją odpowiedź gnoju. Wsadź ją sobie w dupę. – wychrypiał. Był już gotowy. Czekał tylko na chwilę, w której Katsu zaciśnie mocniej dłoń i zmiażdży mu gardło równocześnie posyłając go w niebyt. Przymknął oczy i czekał na ostateczne rozwiązanie. Po chwili usłyszał jakiś obcy głos. Otworzył zielone otwory duszy i spojrzał w bok na tyle, na ile mógł. Na Polu Bitewnym pojawił się ktoś nowy. Jakiś srebrnowłosy młodzieniec. Obok niego stała jakaś dziewczyna o czarnych włosach. April. Ale co ona tu robiła? Jednak zanim zdążył przyjrzeć się innych osobą, z tej osobliwej paczki, poczuł silnej szarpnięcie i lot. Najwyraźniej Tsuful znudził się swoją zabawką i rzucił ją w proch. Lecz ciało Raziela nie uderzyło o ziemię. Ktoś złapał go za ramiona, dzięki czemu zmniejszył impet. Spojrzał w bok i jego oczy od razu wychwyciły dobrze mu znaną blond grzywkę. Życie jest pokrętne. Pozwolił dziewczynie sobie pomóc. Usiadł na ziemi, czując złamane żebra i zmasakrowaną rękę. Teraz był już wrakiem Saiyanina i nie przedstawiał żadnej wartości bitewnej.
- Wybacz Vivian, coś nam się nie udało. – powiedział chłodnym głosem. Głosem zupełnie wypranym z emocji. Nie mógł spojrzeć na ciało Vernila, które blondynka jakimś cudem miała przy sobie.
– To moja wina. To przeze mnie on nie żyje. To ja sprowokowałem Tsufula. To wszystko moja cholerna wina! – ryknął uderzając zdrową pięścią w podłoże. Nie czuł już nawet bólu po uderzeniu. Czuł się jakby już nigdy nie mógł czuć bólu. Wszystko spieprzył. Wszystko. – Masz rację. Nic tu po nas. Chodźmy.
Wstał z niemały trudem i po raz ostatni spojrzał na Pole. Nie zaszczycił Katsu nawet jednym spojrzeniem, tylko od razu przeniósł swój wzrok na srebrnowłosego wojownika. Przystawił dwa palce w salucie. Życzył mu tym powodzenia. Oni zawiedli i przypłacili porażkę olbrzymią stratą. Powoli lecz systematycznie zaczął unosić się w powietrze. Miał mało energii, jednak starczyło mu sił jeszcze na lot. Miał nadzieję, że Katsu nie wpadnie do głowy strzelanie do nich, bo teraz stanowił idealny cel. Powoli odlatywali, zostawiając to miejsce za sobą.
Occ:
Początek treningu.
z/t do Szpital Miejski x2
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Sob Gru 28, 2013 10:47 pm
Czuła, że ktoś umiera. Już lecąc to czuła, ale wciąż nie mogła tego urzeczywistnić. Dopóki nie zobaczy, to nie uwierzy. Śmierć nie przychodzi łatwo, to tak jakby kolejny etap w całym życiu, ale i tak w to nie wierzyła. Leciała beznamiętnie w objęciach Kuro i myślała, a co by było, gdyby to właśnie spotkało jego... albo Reda? Nie, nie mogłoby tak być, a ten chłopak na pewno nie umarł. Nie docierało to kompletnie to jej umysłu. Czuła jak energia tego chłopaka coraz bardziej i bardziej się zmniejsza, aż w końcu zniknęła, ale ciągle nie mogło uporządkować się w jej głowie, to nie mogła być prawda. Aż Uczucie pustki. To obecnie ją ogarnęło w drodze do miejsca. Wiedziała, że tylko jej mężczyzna życia na chwilę obecną może dać sobie radę i tylko on. Nie obchodziło ją, że tym czymś sterował Tsuful, był winny. W jej oczach i owszem. Nie potrafiła ułożyć w głowie żadnych odpowiedzi na pytania, które bezlitośnie kroiły jej tępym nożem serce pełne chaotycznych uczuć, pytania które szarpały ten wybijający rytm życia narząd na małe kawałeczki, duszę, która wyparowała gdzieś niczym poranna mgła, rozgoniona przez wiatr kłujący w oczy i prażące promienie słonce oraz głowę sprawiającą wrażenie gotowej do wybuchu od naporu niewyjaśnionych myśli, które dręczyły ją niemiłosiernie- czy to, aby na pewno prawda, że on nie żyje. Dolecieli na miejsce. Ona, Vivan, Red i Kuro. Rozejrzała się. Wiatr zaczął surowo smagać jej policzki i włosy. Wszystko wyglądało okropnie, samo miejsce walki, ale nie widziała chłopaków. Ścisnęła mocniej medalion, który Rave ofiarował jej dla Eve, obiecała, że mu go odda, że sam jej go ofiaruje. Wspomnienia, wspomnienia, które powinny już odejść w niepamięć, no cóż, takie jest życie, czasu cofnąć nie można. Teraz nie byłaby pewna, czy przysięgałaby to samo. Dołączyła po chwili do nich ta nowa dziewczyna, którą spotkała już kilka razy- Vulfilia. Brunetka podziwiała ją za odwagę, nie była zbyt silna, a pomimo wszystko pojawiła się tutaj.
Jej wzrok padł najpierw na Katsu. Nie było w nim złości, ani nawet trochę nienawiści, było to chłodne, nic nieznaczące spojrzenie, Kuro przemówił pierwszy, ale nawet nie zwracała uwagi na jego słowa. Jej oczy natychmiast zaszkliły się. Momenty, w których nie mogła opanować łez wpisały się już na wieczność w jej głowę- krzyk ojca, agresja jej własnego brata, wybuchające ognie z potężnej energii, które tak wiele jej przypominają... Nawet teraz, kiedy o tym pomyśli, jej oczy robią się coraz bardziej szkliste. Teraz do tego wszystkiego mogła dodać nowe, równie bolesne wspomnienie. W jej lazurowych zazwyczaj pięknych oczach dało zauważyć się niesamowity ból, który ją ogarniał. Przymknęła na chwilę powieki, co za ulga. Ulga tylko cielesna, że nie mogła dojrzeć tego, co umysł wykańczał zamiast oczu. Krew zaczęła automatycznie pulsować, a złość rosnąć. Oni nie byli niczego winni, byli słabsi, a on ich bestialsko... to były niewinne osoby, z którymi ona miała styczność. Była jedną z nielicznych osób, które widziały z daleka fuzję. Adrenalina niesamowicie szybko wkroczyła w jej krwiobieg i bardzo szybko się rozprzestrzeniała. Zawsze należała do osób spokojnych, ale nie tym razem. Dobra miarka została przekroczona. To był cholernie jeden niewinny chłopak! Podeszła bliżej, musiała chociaż strach ją otaczał, a może to nie było to uczucie? Szkoda, że chwile trwają tylko chwilę. Już dawno nauczyła się doceniać każdą minutę życia, szczególnie te wyjątkowe, które starała się przeżywać pojedynczo jak 24godzinny dzień, jak chociażby z Kuro. Chciałaby zamknąć te przeżycia w pudełeczku na coś drogocennego, gdzie nikt nie miałby dostępu, lecz zamiast tych próżnych, drogich rzeczy, otwierałaby je co jakiś czas by znów móc poczuć te bezcenne emocje i uczucia.
Dopiero teraz, myśląc nad tym wszystkim, czego miałam szczęście doświadczyć, wiem ilu pytań nie zadałam, na które chciałaby znać odpowiedzi. Ale sam fakt pojmowania tej wiedzy, przekładał się w moim mniemaniu na jedną z najciekawszych barw. Tym samym wokół mnie wytworzył się pokaźnych rozmiarów obraz. Cholera jasna, tak bardzo chciałaby się tam znaleźć jeszcze na chwilkę, tylko aby spytać co on o tym wszystkim sądzi, jakie jest jego zdanie, chciałam mu nakreślić sytuację. Teraz wiem, że mogłam to zrobić, a w momencie kiedy mijały godziny spędzone z tym człowiekiem, w którego patrzyłam jak obraz, myśli, które teraz mnie niesamowicie męczą, w ogóle nie przyszły mi do głowy.
Nie mogła zrozumieć dlaczego. Praktycznie go nie znała, widziała go przez parę sekund, a potem przemienił się w Rave, ale wydawał jej się niewątpliwie sympatyczny i blisko z nią związany. Zagryzła dolną wargę, po której w chwilę potem zaczęła spływać krew. Widziała jego ciało, ciało, które nigdy się nie poruszy, a to wszystko wina tego czegoś, tego robactwa. Przypomniała sobie zabawkę, którą znalazła po jakiejś małej dziewczynce, też nie była niczego winna. Była taka malutka... była jej rodaczką, a to coś, tak po prostu wszystko zniszczyło. Łzy coraz szybciej spływały po jej policzku. Uklękła przy nim i złapała go za rękę. Nic ją nie obchodziło. Nie słuchała nikogo do dookoła. Złość jaką czuła w stosunku do Katsu rosła z minuty na minutę. Zamknęła oczy i mocniej ścisnęła jego martwą dłoń. Jej włosy zrobiły się delikatnie złote, następnie powróciły do swojego naturalnego koloru. Odgarnęła mu włosy z czoła, był taki młody, taki niedoświadczony i tyle życia przed sobą.
Właśnie zastanawiam się nad tym ile razy jeszcze zrobię coś czego nie będę chciała zrobić, lecz ostatecznie wykonam to jak zaprogramowana lalka tylko po to aby poczuć się doceniona, lepsza, wyższa niż zazwyczaj, chyba zatraciłam granice, albo jeszcze w ogóle jej nie odnalazłam. to przykre, kiedy uświadamiam sobie, że Ci dla których mogłabym zdobywać gwiazdy, przypominają sobie o mnie dopiero wtedy kiedy ja zaczynam "błyszczeć", bo też chcą poczuć na sobie blask, a ja pomagam im w tym, bo wciąż nie oduczyłam się naiwności, wciąż wierze gdzieś w głębi siebie, że ludzie potrafią być prawdziwi, choć sama do końca nie wiem czy ja potrafię taka być. Człowiek to istota paradoksalna i na zawsze taką pozostanie. Czy on chciał zabłysnąć? Nie. Zdecydowanie nie, on chciał tylko uratować planetę, na której się wychował, nic więcej.
Z jej gardła wydobył się niezdefiniowany krzyk, a następnie rozpacz. Nie wyobrażała sobie, co Vivian musiała czuć, znała go, tak jak i tego drugiego bardzo dobrze. Jeszcze nie zajrzała w jakim stanie jest jego kolega. Czuła tylko, że żyje. Ledwo, ale żyje. Pochyliła się nad szatynem.
- Dlaczego umarłeś... dlaczego do jasnej cholery umarłeś, przecież miałeś przeżyć. – warknęła mu do ucha. I tak wiedziała, że nie słyszy, ale w tym momencie targały nią emocje, których nawet nie chciała powstrzymywać. Kolejna porcja złości przewinęła się po jej ciele z jeszcze większą nutą bezradności i nienawiści za jego śmierć. Nawet nie zdając sobie z tego sprawę, jej włosy znowu zabłyszczały. Ta niemoc... była taka słaba, a chciała mu się odwdzięczyć dokładnie tym samym, co on jemu. Nigdy nie rozumiała sensu walki i chyba nie będzie potrafiła. Po co szczerzyć nienawiść, kłótnie jak można zastąpić je tymi pozytywnymi uczuciami jak miłość i pojednanie... Nie rozumiem. Nie rozumiem tych wyborów ludzi, a najgorsze jest to, że najprawdopodobniej są one świadome...każdy konflikt rodzi się świadomie. Może sam Hazard nie do końca był, ale ten Tsuful? Na pewno, co więcej jemu morderstwo sprawiało jeszcze większą frajdę. popatrzyła na pierwsze kółka dymu, zaczepiające się o światło. Tak, kiedy jesteśmy nieszczęśliwi, silniej odczuwamy nieszczęście innych; uczucie nie rozprasza się, lecz skupia.
Z tą samą rozpaczą, bólem, łzami, niekontrolowanymi drganiami powiek, zaciskaniem pięści i bezsilnością. Dokładnie tak jak wtedy poczuła słony smak krwi z pokaleczonych zębami warg. Krótki, płynny oddech. Nic nie może więcej zrobić. Odszedł, a oni nie zdążyli mu pomóc. Nie będzie potrafiła długo sobie tego wybaczyć. Gdyby dotarli tutaj trochę wcześniej, on nadal tutaj by żył. Z całej siły walnęła pięścią w ziemię.
Jest taki moment kiedy ból jest tak duży, że nie możesz oddychać. To jest taki sprytny mechanizm. Myślę, że przećwiczony wielokrotnie przez naturę. Dusisz się, instynktownie ratujesz się i zapominasz na chwilę o bólu. Boisz się nawrotu bezdechy i dzięki temu możesz przeżyć. Brak powietrza to nie jedyny mechanizm. Inny to prawdziwy fizyczny ból. Ale trzeba go sobie samemu zadać.
Nie cuda bowiem skłaniają realistę do wiary. Prawdziwy realista, który nie wierzy, zawsze znajdzie w sobie moc i zdolność przeczenia cudom i choćby nawet stanął przed nie wątpliwym faktem, raczej nie dałby wiary własnym zmysłom, niżby miał uznać możliwość cudu. A gdyby nawet uznał, to jako fakt naturalny, który mu dotychczas nie był znany. W realiście wiara rodzi się nie od cudu, lecz cud od wiary. Tym razem tak nie było, chciała w to wierzyć, bo zawsze w życiu jej się udawało wychodzić z opresji, tak samo jak jej bliskim, a jednak tym razem stało się inaczej. Patrząc na niego zrozumiała jakie życie jest kruche i niesprawiedliwe. W jednej chwili umieramy i już nigdy nie powracamy do świata, w którym jeszcze przez moment funkcjonowaliśmy. Chciała z całej siły krzyczeć, wszystko co złe rozpraszało się w niej. Po raz pierwszy w życiu czuła jak nienawiść w niej rośnie, jej włosy ponownie zaświeciły się złotą aurą, która pojawiła się dookoła. Tak bardzo chciała stać się silniejsza, że nawet w tym momencie nie była świadoma tego, że tak właśnie się staje. Coś innego w tym momencie było dla niej ważniejsze- on. Niewinny, który umarł, a nie powinien. I to uczucie bezradności, że mu nie pomoże. Wypuściła go ze swoich objęć, wciąż klęczała na ziemi, ponownie uderzyła z całej siły o podłogę tyle, że tym razem złota poświata pojawiła się na dobre. Wstała i poczuła to, czego tak pragnęła.
Occ: hshshshshs próba ssj!
Jej wzrok padł najpierw na Katsu. Nie było w nim złości, ani nawet trochę nienawiści, było to chłodne, nic nieznaczące spojrzenie, Kuro przemówił pierwszy, ale nawet nie zwracała uwagi na jego słowa. Jej oczy natychmiast zaszkliły się. Momenty, w których nie mogła opanować łez wpisały się już na wieczność w jej głowę- krzyk ojca, agresja jej własnego brata, wybuchające ognie z potężnej energii, które tak wiele jej przypominają... Nawet teraz, kiedy o tym pomyśli, jej oczy robią się coraz bardziej szkliste. Teraz do tego wszystkiego mogła dodać nowe, równie bolesne wspomnienie. W jej lazurowych zazwyczaj pięknych oczach dało zauważyć się niesamowity ból, który ją ogarniał. Przymknęła na chwilę powieki, co za ulga. Ulga tylko cielesna, że nie mogła dojrzeć tego, co umysł wykańczał zamiast oczu. Krew zaczęła automatycznie pulsować, a złość rosnąć. Oni nie byli niczego winni, byli słabsi, a on ich bestialsko... to były niewinne osoby, z którymi ona miała styczność. Była jedną z nielicznych osób, które widziały z daleka fuzję. Adrenalina niesamowicie szybko wkroczyła w jej krwiobieg i bardzo szybko się rozprzestrzeniała. Zawsze należała do osób spokojnych, ale nie tym razem. Dobra miarka została przekroczona. To był cholernie jeden niewinny chłopak! Podeszła bliżej, musiała chociaż strach ją otaczał, a może to nie było to uczucie? Szkoda, że chwile trwają tylko chwilę. Już dawno nauczyła się doceniać każdą minutę życia, szczególnie te wyjątkowe, które starała się przeżywać pojedynczo jak 24godzinny dzień, jak chociażby z Kuro. Chciałaby zamknąć te przeżycia w pudełeczku na coś drogocennego, gdzie nikt nie miałby dostępu, lecz zamiast tych próżnych, drogich rzeczy, otwierałaby je co jakiś czas by znów móc poczuć te bezcenne emocje i uczucia.
Dopiero teraz, myśląc nad tym wszystkim, czego miałam szczęście doświadczyć, wiem ilu pytań nie zadałam, na które chciałaby znać odpowiedzi. Ale sam fakt pojmowania tej wiedzy, przekładał się w moim mniemaniu na jedną z najciekawszych barw. Tym samym wokół mnie wytworzył się pokaźnych rozmiarów obraz. Cholera jasna, tak bardzo chciałaby się tam znaleźć jeszcze na chwilkę, tylko aby spytać co on o tym wszystkim sądzi, jakie jest jego zdanie, chciałam mu nakreślić sytuację. Teraz wiem, że mogłam to zrobić, a w momencie kiedy mijały godziny spędzone z tym człowiekiem, w którego patrzyłam jak obraz, myśli, które teraz mnie niesamowicie męczą, w ogóle nie przyszły mi do głowy.
Nie mogła zrozumieć dlaczego. Praktycznie go nie znała, widziała go przez parę sekund, a potem przemienił się w Rave, ale wydawał jej się niewątpliwie sympatyczny i blisko z nią związany. Zagryzła dolną wargę, po której w chwilę potem zaczęła spływać krew. Widziała jego ciało, ciało, które nigdy się nie poruszy, a to wszystko wina tego czegoś, tego robactwa. Przypomniała sobie zabawkę, którą znalazła po jakiejś małej dziewczynce, też nie była niczego winna. Była taka malutka... była jej rodaczką, a to coś, tak po prostu wszystko zniszczyło. Łzy coraz szybciej spływały po jej policzku. Uklękła przy nim i złapała go za rękę. Nic ją nie obchodziło. Nie słuchała nikogo do dookoła. Złość jaką czuła w stosunku do Katsu rosła z minuty na minutę. Zamknęła oczy i mocniej ścisnęła jego martwą dłoń. Jej włosy zrobiły się delikatnie złote, następnie powróciły do swojego naturalnego koloru. Odgarnęła mu włosy z czoła, był taki młody, taki niedoświadczony i tyle życia przed sobą.
Właśnie zastanawiam się nad tym ile razy jeszcze zrobię coś czego nie będę chciała zrobić, lecz ostatecznie wykonam to jak zaprogramowana lalka tylko po to aby poczuć się doceniona, lepsza, wyższa niż zazwyczaj, chyba zatraciłam granice, albo jeszcze w ogóle jej nie odnalazłam. to przykre, kiedy uświadamiam sobie, że Ci dla których mogłabym zdobywać gwiazdy, przypominają sobie o mnie dopiero wtedy kiedy ja zaczynam "błyszczeć", bo też chcą poczuć na sobie blask, a ja pomagam im w tym, bo wciąż nie oduczyłam się naiwności, wciąż wierze gdzieś w głębi siebie, że ludzie potrafią być prawdziwi, choć sama do końca nie wiem czy ja potrafię taka być. Człowiek to istota paradoksalna i na zawsze taką pozostanie. Czy on chciał zabłysnąć? Nie. Zdecydowanie nie, on chciał tylko uratować planetę, na której się wychował, nic więcej.
Z jej gardła wydobył się niezdefiniowany krzyk, a następnie rozpacz. Nie wyobrażała sobie, co Vivian musiała czuć, znała go, tak jak i tego drugiego bardzo dobrze. Jeszcze nie zajrzała w jakim stanie jest jego kolega. Czuła tylko, że żyje. Ledwo, ale żyje. Pochyliła się nad szatynem.
- Dlaczego umarłeś... dlaczego do jasnej cholery umarłeś, przecież miałeś przeżyć. – warknęła mu do ucha. I tak wiedziała, że nie słyszy, ale w tym momencie targały nią emocje, których nawet nie chciała powstrzymywać. Kolejna porcja złości przewinęła się po jej ciele z jeszcze większą nutą bezradności i nienawiści za jego śmierć. Nawet nie zdając sobie z tego sprawę, jej włosy znowu zabłyszczały. Ta niemoc... była taka słaba, a chciała mu się odwdzięczyć dokładnie tym samym, co on jemu. Nigdy nie rozumiała sensu walki i chyba nie będzie potrafiła. Po co szczerzyć nienawiść, kłótnie jak można zastąpić je tymi pozytywnymi uczuciami jak miłość i pojednanie... Nie rozumiem. Nie rozumiem tych wyborów ludzi, a najgorsze jest to, że najprawdopodobniej są one świadome...każdy konflikt rodzi się świadomie. Może sam Hazard nie do końca był, ale ten Tsuful? Na pewno, co więcej jemu morderstwo sprawiało jeszcze większą frajdę. popatrzyła na pierwsze kółka dymu, zaczepiające się o światło. Tak, kiedy jesteśmy nieszczęśliwi, silniej odczuwamy nieszczęście innych; uczucie nie rozprasza się, lecz skupia.
Z tą samą rozpaczą, bólem, łzami, niekontrolowanymi drganiami powiek, zaciskaniem pięści i bezsilnością. Dokładnie tak jak wtedy poczuła słony smak krwi z pokaleczonych zębami warg. Krótki, płynny oddech. Nic nie może więcej zrobić. Odszedł, a oni nie zdążyli mu pomóc. Nie będzie potrafiła długo sobie tego wybaczyć. Gdyby dotarli tutaj trochę wcześniej, on nadal tutaj by żył. Z całej siły walnęła pięścią w ziemię.
Jest taki moment kiedy ból jest tak duży, że nie możesz oddychać. To jest taki sprytny mechanizm. Myślę, że przećwiczony wielokrotnie przez naturę. Dusisz się, instynktownie ratujesz się i zapominasz na chwilę o bólu. Boisz się nawrotu bezdechy i dzięki temu możesz przeżyć. Brak powietrza to nie jedyny mechanizm. Inny to prawdziwy fizyczny ból. Ale trzeba go sobie samemu zadać.
Nie cuda bowiem skłaniają realistę do wiary. Prawdziwy realista, który nie wierzy, zawsze znajdzie w sobie moc i zdolność przeczenia cudom i choćby nawet stanął przed nie wątpliwym faktem, raczej nie dałby wiary własnym zmysłom, niżby miał uznać możliwość cudu. A gdyby nawet uznał, to jako fakt naturalny, który mu dotychczas nie był znany. W realiście wiara rodzi się nie od cudu, lecz cud od wiary. Tym razem tak nie było, chciała w to wierzyć, bo zawsze w życiu jej się udawało wychodzić z opresji, tak samo jak jej bliskim, a jednak tym razem stało się inaczej. Patrząc na niego zrozumiała jakie życie jest kruche i niesprawiedliwe. W jednej chwili umieramy i już nigdy nie powracamy do świata, w którym jeszcze przez moment funkcjonowaliśmy. Chciała z całej siły krzyczeć, wszystko co złe rozpraszało się w niej. Po raz pierwszy w życiu czuła jak nienawiść w niej rośnie, jej włosy ponownie zaświeciły się złotą aurą, która pojawiła się dookoła. Tak bardzo chciała stać się silniejsza, że nawet w tym momencie nie była świadoma tego, że tak właśnie się staje. Coś innego w tym momencie było dla niej ważniejsze- on. Niewinny, który umarł, a nie powinien. I to uczucie bezradności, że mu nie pomoże. Wypuściła go ze swoich objęć, wciąż klęczała na ziemi, ponownie uderzyła z całej siły o podłogę tyle, że tym razem złota poświata pojawiła się na dobre. Wstała i poczuła to, czego tak pragnęła.
Occ: hshshshshs próba ssj!
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Nie Gru 29, 2013 3:43 pm
Nie dane mu było pastwić się samotnie nad półżywym już Raziel'em. Lecz nim na Polu Bitwy zjawiła się cała delegacja, jeszcze kilkakrotnie uderzył chłopaka, chcąc wydusić z niego prawdę o fuzji. Na niczym nie zależało mu teraz bardziej. Czuł że ta wiadomość może w przyszłości okazać się bezcenna. Przyda mu się to całe scalenie gdy już będzie podbijał galaktyki. Z jego pomocą będzie mógł stworzyć armię nadludzko silnych istot. Niestety, nie udało mu się poznać tego sekretu. Złotowłosy nie był skory do współpracy. Splunął mieszaniną śliny i krwi na oblicze Króla. Twarz Tsufula wykrzywił grymas złości. Otarł twarz dłonią i w ramach odwetu uderzył mocno czołem w facjate Raziel'a.
- Twój wybór. Z tego co mi wiadomo jest jeszcze jedna osoba, która wie na czym polega scalenie - uśmiechnął się złośliwie na myśl o Vivian - nie jesteś mi do niczego więcej potrzebny.
I pewnie skończyłby z chłopakiem, gdyby nie nagłe pojawienie się Kuro i reszty. Odwrócił głowę w stronę nowoprzybyłych. Byli tu prawie wszyscy, których wcześniej wyczuwał w mieście. Poza June i Rei'em rzecz jasna, ale o ich wylocie z Vegety wiedział już wcześniej. Dziewczyny natychmiast podeszły do martwego ciała Vernil'a. W ich oczach zaszkliły się łzy. Z satysfakcją obserwował ich rozpacz, gdy pochylały się nad zwłokami, szepcząc coś po nosem. Odwrócił wzrok od tego wspaniałego widoku i spojrzał na Kuro. Jego spojrzenie mogło pozbawić odwagi, lecz na Katsu to nie zadziałało. Uśmiechnął się złośliwie, wysłuchując co Saiyan ma mu do powiedzenia. W międzyczasie przybyła jeszcze jedna osoba - Vulfila, która schroniła się nieopodal. Podobnie jak Red trzymała się nieco na uboczu. Lecz Króla interesował teraz tylko Kuro. On był z tego towarzystwa zdecydowanie najsilniejszy i to z nim chciał teraz stoczyć pojedynek.
- Do spraw poważnych powiadasz... I myślisz że dasz radę dotrzymać mi kroku? Bo mnie się wydaje, że będę musiał odstąpić Ci moje miejsce na cmentarzu.
Zrobił krok w jego stronę. Jednym, szybkim ruchem odrzucił Raziel'a, prosto w Vivian. Nie dbał o to, co się z nim teraz stanie, chociaż wiedział, że będzie musiał wrócić do tej dwójki. Kątem oka dostrzegł jakiś błysk. Dziewczyna rzuciła w jego stronę miecz, najwyraźniej nie mogąc powstrzymać złości. Z łatwością odbił ten atak. Broń wyleciała w powietrze i znikła wszystkim z oczu.
- Popracuj nad siłą zanim zdecydujesz się na coś takiego - syknął.
Nagle wyczuł jakieś dziwne anomalie. Spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł April. Waliła pięściami w ziemię, nadal rozpaczając nad śmiercią Vernil'a. Lecz tym co zainteresowało Króla był jej poziom mocy. Rósł z niezwykłą szybkością, z sekundy na sekundę, aż ciało dziewczyny rozjarzyło się złotą aurą, a ona sama przeszła transformację z Super Saiyan'kę. Kolejna małpa przybierająca tę postać pod wpływem jego krwawej zemsty. Jeszcze kilka takich przypadków i dostanie nagrodę za podniesienie poziomu mocy osobników tej nędznej rasy.
- Twoja ukochana chyba nie pała do mnie sympatią - rzekł do Kuro - lepiej jej pilnuj bo może nie wytrzymać i się na mnie rzucić. A wtedy marny jej los....
W duchu marzył mu się taki scenariusz. Nie ma nic przyjemniejszego, niż walka z przeciwnikiem który dopiero co doznał tak wielkiej straty jak choćby utrata ukochanej osoby. Wtedy jest w stanie wycisnąć z siebie więcej niż w normalnej sytuacji. W między czasie Vivian i Raziel odlecieli. Został sam z czwórką wojowników. Tylko dwójka była w stanie podjąć z nim walkę. Red jakoś nie kwapił się do potyczki. Swoją drogą to ciekawe co teraz siedzi w głowie demona. Wszak nie tak dawno był pod kontrolą Tsufula. Jak się czuje teraz, gdy ma przed sobą sprawcę tych jakże tragicznych wydarzeń mających miejsce w West City. Stanął w miejscu, skrzyżował ramiona i czekał na ruch oponentów.
OCC:
Fabularne odbicie miecza.
Raz jak to czytasz to odejmij sobie jeszcze z 300 HP xD
- Twój wybór. Z tego co mi wiadomo jest jeszcze jedna osoba, która wie na czym polega scalenie - uśmiechnął się złośliwie na myśl o Vivian - nie jesteś mi do niczego więcej potrzebny.
I pewnie skończyłby z chłopakiem, gdyby nie nagłe pojawienie się Kuro i reszty. Odwrócił głowę w stronę nowoprzybyłych. Byli tu prawie wszyscy, których wcześniej wyczuwał w mieście. Poza June i Rei'em rzecz jasna, ale o ich wylocie z Vegety wiedział już wcześniej. Dziewczyny natychmiast podeszły do martwego ciała Vernil'a. W ich oczach zaszkliły się łzy. Z satysfakcją obserwował ich rozpacz, gdy pochylały się nad zwłokami, szepcząc coś po nosem. Odwrócił wzrok od tego wspaniałego widoku i spojrzał na Kuro. Jego spojrzenie mogło pozbawić odwagi, lecz na Katsu to nie zadziałało. Uśmiechnął się złośliwie, wysłuchując co Saiyan ma mu do powiedzenia. W międzyczasie przybyła jeszcze jedna osoba - Vulfila, która schroniła się nieopodal. Podobnie jak Red trzymała się nieco na uboczu. Lecz Króla interesował teraz tylko Kuro. On był z tego towarzystwa zdecydowanie najsilniejszy i to z nim chciał teraz stoczyć pojedynek.
- Do spraw poważnych powiadasz... I myślisz że dasz radę dotrzymać mi kroku? Bo mnie się wydaje, że będę musiał odstąpić Ci moje miejsce na cmentarzu.
Zrobił krok w jego stronę. Jednym, szybkim ruchem odrzucił Raziel'a, prosto w Vivian. Nie dbał o to, co się z nim teraz stanie, chociaż wiedział, że będzie musiał wrócić do tej dwójki. Kątem oka dostrzegł jakiś błysk. Dziewczyna rzuciła w jego stronę miecz, najwyraźniej nie mogąc powstrzymać złości. Z łatwością odbił ten atak. Broń wyleciała w powietrze i znikła wszystkim z oczu.
- Popracuj nad siłą zanim zdecydujesz się na coś takiego - syknął.
Nagle wyczuł jakieś dziwne anomalie. Spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł April. Waliła pięściami w ziemię, nadal rozpaczając nad śmiercią Vernil'a. Lecz tym co zainteresowało Króla był jej poziom mocy. Rósł z niezwykłą szybkością, z sekundy na sekundę, aż ciało dziewczyny rozjarzyło się złotą aurą, a ona sama przeszła transformację z Super Saiyan'kę. Kolejna małpa przybierająca tę postać pod wpływem jego krwawej zemsty. Jeszcze kilka takich przypadków i dostanie nagrodę za podniesienie poziomu mocy osobników tej nędznej rasy.
- Twoja ukochana chyba nie pała do mnie sympatią - rzekł do Kuro - lepiej jej pilnuj bo może nie wytrzymać i się na mnie rzucić. A wtedy marny jej los....
W duchu marzył mu się taki scenariusz. Nie ma nic przyjemniejszego, niż walka z przeciwnikiem który dopiero co doznał tak wielkiej straty jak choćby utrata ukochanej osoby. Wtedy jest w stanie wycisnąć z siebie więcej niż w normalnej sytuacji. W między czasie Vivian i Raziel odlecieli. Został sam z czwórką wojowników. Tylko dwójka była w stanie podjąć z nim walkę. Red jakoś nie kwapił się do potyczki. Swoją drogą to ciekawe co teraz siedzi w głowie demona. Wszak nie tak dawno był pod kontrolą Tsufula. Jak się czuje teraz, gdy ma przed sobą sprawcę tych jakże tragicznych wydarzeń mających miejsce w West City. Stanął w miejscu, skrzyżował ramiona i czekał na ruch oponentów.
OCC:
Fabularne odbicie miecza.
Raz jak to czytasz to odejmij sobie jeszcze z 300 HP xD
Re: Pole Bitewne
Pon Gru 30, 2013 5:31 pm
Można to nazwać szczęściem w nieszczęściu ale Katsu puścił tego młodego kadeta. Saiyan nie musiał kombinować jak wydrzeć chłopaka z rąk tsufula, nim ten zmiażdży mu kark. Dookoła działo się wiele różnych rzeczy. Ciało martwego kadeta, zostało zabrane, potem Vivian podbiegła do Raziela i jeszcze jakaś dziewczyna, kadetka chyba próbowała mu przekazać swoje drobne zasoby Ki. Decenił gest. Niestety Kuro nie potrafił ich pobrać od tak z powietrza. Potrafił dzielić się Ki ale tylko przed dotyk. Na gest Raza odpowiedział tylko kiwnięciem głowy, musiał utrzymywać koncentrację i kontakt z Tsufulem. Tenże z pewnością ma w zanadrzu wiele brudnych sztuczek. Dobrze, że odlecieli, im mniej osób, tym mniejsze ryzyka, ze Tsuful będzie kombinował z atakiem na kogoś innego.
Za to zaskoczyła go reakcja April, nie spodziewał się takiego wybuchu u niej, nie teraz. Musiało się wiele w tym drobnym ciałku skumulować. Przechodziła transformację w SSJ. Swoją pierwszą. Z jednej strony nie wiedział, czy ma ją uspokoić, czy pomóc jej utrzymać przemianę. Za to przypomniał sobie, że posiada inną wiedzę, która pomoże mu pokonać Katsu bez oporów. W duchu trzymał kciuki za dziewczynę, musiał mimo wszystko trzymać ją na dystans od Króla, w dodatku tylko ona ma jeszcze Świętą Wodę.
Drwina Katsu przywróciła go do rzeczywistości. Przeciwnik popełnił błąd, który teraz będzie go kosztował. Poleciał bawić się w bijatyki i zlekceważył całkowicie siłę oraz wiedzę Kuro. Do tego raczej powinien polecieć za April, kiedy nie była przez nikogo pilnowana, bo niemalże stracił swoich sługusów. Saiyan pomachał ogonem w prawo i w lewo, po czym owinął go wokół pasa. Mimo docinków był spokojny, a to źle wróżyło, tylko zdenerwowany Kuro popełniał błędy. W zasadzie chłopak sprawiał wrażenie zmęczonego i zimnego. Fakt zmęczony był, od rana sparing z Hikaru, brak śniadania i od razu został wrzucony w wir walki. Do tego nowa przemiana obciążała jego ciało dosyć solidnie. Za to zimnego i obojętnego udawał, trzymał uczucia na wodzy, nie mógł patrzeć na śmierć ale rozsypie się dopiero po walce. Za dużo zależało od niego, nie mógł pozwolić sobie na nieuwagę, na cierpienie, na złość, niestety nie teraz. Zabił już Tsufula siedzącego w June, ale nikt go nie pytał, musiał to zrobić. Nikt go nie pytał jak się z tym czuje, a on będzie musiał sam nieść na barkach licznik swoich ofiar.
- Moja ukochana podziela moje zdanie, co do Ciebie. Nie starczy Ci już siły, aby ją pokonać. Nie ukrywaj, że nie jesteś zmęczony po walce. Niemniej wielki z Ciebie wojownik, nie przypuszczałem, że pokonasz swojego przeciwnika. Chętnie zmierzyłbym się z Tobą w jakimś sparingu. Ale teraz to nie ma znaczenia i tak zginiesz. W sumie będziesz moim pierwszym trupem. Pójdzie mi szybciej, jeśli łaskawie opuścisz to ciało ale jeśli nie to...
Kuro nie dokończył zdania. Ogromny srebrzysty wilk szczerząc kły pomknął pędem niczym smuga cienia w stronę Katsu. Ostre pazury celowały w tors osłonięty ochraniaczem i seria ciosów spadła niczym grad, rozrywając go. Kuro nie żartował, ani się nie wahał. Król Tsufuli miał przed sobą wyszkolonego ucznia Misticka, a efekty szkolenia były miażdżące.
Za to zaskoczyła go reakcja April, nie spodziewał się takiego wybuchu u niej, nie teraz. Musiało się wiele w tym drobnym ciałku skumulować. Przechodziła transformację w SSJ. Swoją pierwszą. Z jednej strony nie wiedział, czy ma ją uspokoić, czy pomóc jej utrzymać przemianę. Za to przypomniał sobie, że posiada inną wiedzę, która pomoże mu pokonać Katsu bez oporów. W duchu trzymał kciuki za dziewczynę, musiał mimo wszystko trzymać ją na dystans od Króla, w dodatku tylko ona ma jeszcze Świętą Wodę.
Drwina Katsu przywróciła go do rzeczywistości. Przeciwnik popełnił błąd, który teraz będzie go kosztował. Poleciał bawić się w bijatyki i zlekceważył całkowicie siłę oraz wiedzę Kuro. Do tego raczej powinien polecieć za April, kiedy nie była przez nikogo pilnowana, bo niemalże stracił swoich sługusów. Saiyan pomachał ogonem w prawo i w lewo, po czym owinął go wokół pasa. Mimo docinków był spokojny, a to źle wróżyło, tylko zdenerwowany Kuro popełniał błędy. W zasadzie chłopak sprawiał wrażenie zmęczonego i zimnego. Fakt zmęczony był, od rana sparing z Hikaru, brak śniadania i od razu został wrzucony w wir walki. Do tego nowa przemiana obciążała jego ciało dosyć solidnie. Za to zimnego i obojętnego udawał, trzymał uczucia na wodzy, nie mógł patrzeć na śmierć ale rozsypie się dopiero po walce. Za dużo zależało od niego, nie mógł pozwolić sobie na nieuwagę, na cierpienie, na złość, niestety nie teraz. Zabił już Tsufula siedzącego w June, ale nikt go nie pytał, musiał to zrobić. Nikt go nie pytał jak się z tym czuje, a on będzie musiał sam nieść na barkach licznik swoich ofiar.
- Moja ukochana podziela moje zdanie, co do Ciebie. Nie starczy Ci już siły, aby ją pokonać. Nie ukrywaj, że nie jesteś zmęczony po walce. Niemniej wielki z Ciebie wojownik, nie przypuszczałem, że pokonasz swojego przeciwnika. Chętnie zmierzyłbym się z Tobą w jakimś sparingu. Ale teraz to nie ma znaczenia i tak zginiesz. W sumie będziesz moim pierwszym trupem. Pójdzie mi szybciej, jeśli łaskawie opuścisz to ciało ale jeśli nie to...
Kuro nie dokończył zdania. Ogromny srebrzysty wilk szczerząc kły pomknął pędem niczym smuga cienia w stronę Katsu. Ostre pazury celowały w tors osłonięty ochraniaczem i seria ciosów spadła niczym grad, rozrywając go. Kuro nie żartował, ani się nie wahał. Król Tsufuli miał przed sobą wyszkolonego ucznia Misticka, a efekty szkolenia były miażdżące.
OOC:
- Koniec treningu
- Dla Haza SILVER WOLF – 5310 dmg
- Dla mnie – 5841 Ki
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Pon Gru 30, 2013 6:11 pm
Za to nie można powiedzieć, że Red zachowywał spokój. Już coraz więcej czarnych motyli odrywało się od lekkiej, czarnej otoczki wokół demona. Nie przepadał za tłumami, zwłaszcza gdy w powietrzu panowała burzliwa aura. Swoim zmysłem odebrał sygnał, że za skałami niedaleko Czarnowłosego zjawiła się Kadetka, którą spotkał w tutejszym Skalnym Lesie. Dziwne, zostawiła tamtego Changelinga w spokoju czy zdążyła go dobić? Nie wyczuwał energii byłego trutnia Tsufula. Tak czy inaczej zdawała się emanować Ki, która... może i motywowała Kuro, ale Reda przyprawiała o mdłości. Czysta Ki, taka świetlista i dobroczynna drażniła młodzieńca, co uwidaczniało się w rosnącej liczbie rozstrzępionych brzegów poświaty. Czerwonooki nawet przygryzł lekko język, żeby nie warknąć czegoś niestosownego (wszak stanął po stronie tych o czystych sercach) w kierunku Vulfili, ale jego uwagę odciągnęła niebezpieczna zagrywka Vi, która przecież mogła ją kosztować życie. Udało się jej "odbić" dwóch Saiyanów, którzy wcześniej stanowili jedność, i odpraszając Tsufula rzutem mieczem, z wielką rozpaczą i desperacją na twarzy, zabrała hen daleko mężczyzn. To było dobre zagranie ze strony Blondynki, ryzyko opłaciło się, aczkolwiek nigdy nie było wiadome czy ten drugi, nieznany wojownik, nie zdąży wykrwawić się po drodze na śmierć. Wyglądał na silnego, jednak rany prezentowały się dotkliwie - czuł też jego umykające między palcami tętno i manę. Dał z siebie ponad sto procent, a mimo to wróg stał na nogach niewzruszony, wręcz cieszący się z "odgonienia muchy koło nosa".
Białowłosy miał przed sobą tylko jeden cel - Srebrzystowłosego, byłego podopiecznego Hikaru. To oznaczało, iż nie będzie pomagać nikt z zewnątrz. Świat zawęził się między tymi dwoma wojownikami, na co demon z trudem przystawał. Owszem, jakżeby nie chciał zemsty za chaos w West City, a tym bardziej w jego głowie!? Lecz to nie Red pierwszy wybuchnął gniewem, tylko April. Widział po niej wcześniej, że szykuje akcję, ale nie na aż taką skalę. Definitywnie moc wzrosła, raziła swoją agresywnością nie tylko w barwie, ale także w esencji. Halfka naprawdę przeżyła traumę widząc niepotrzebną śmierć. Okazało się, że tym samym wyraziła więcej niż znajomość z szatynem. Mogli być przyjaciółmi, a to naprawdę bolące doznanie, kiedy widzi się jego trupa. Nie miał zamiaru jej uciszać, powinna jak najszybciej wyrzucić z siebie to zło, które zrodziło się z mordu Tsufula. Wtedy lżej podejdzie do kolejnych niepowodzeń, których będzie unikać jeszcze gorliwiej niż obecnie. Red wiedział to po sobie. To, że nie uzewnętrzniał swoich emocji było zgubne dla niego, kiedy przelała się czara goryczy.
Milczeniem tłamsił w sobie gniew, chęć zemsty, agresję wobec Pasożyta Międzygalaktycznego. To nie jego walka, aczkolwiek przemknęła mu przez chwilę okrutna myśl. Jakby Kuro przegrał, mógłby wykończyć Białowłosego za niego. Oto dlaczego nie powinien wdychać oparów ze spiętej atmosfery, kiedy na polu walki znajduje się więcej niż jedna osoba - rywal.
Zrobił kilka wolnych kroków, ale nie w stronę walczących. Oni już złapali bakcyla, Kuro przeobraził się we srebrzystego wilka, a Tsuful taksował go wzrokiem szukając szansy dla siebie. Nie, Red kroczył w kierunku April, której to aura biła coraz jaśniej, kiedy zbliżał się do niej. Nie zamierzał jej zdyskredytować za nagły wybuch mocy, tylko... wspierać. Wspierać, że uczyniła dobrze, i mimo brutalnych okoliczności osiągnęła stadium dające jej wiele możliwości. Nie hamował zamierzeń dziewczyny, tylko czuwał nad poprawnym rozwojem wydarzeń. Bo co jak co, ale zwróciła na siebie sporą uwagę ich groźnego jak diabli przeciwnika, a nie pozwoli, by spadł jej chociaż jeden włos z głowy. To samo tyczyło się Vulfili.
Nikt więcej po tej stronie frontu nie zginie. Dopóki żyje, tak będzie.
Białowłosy miał przed sobą tylko jeden cel - Srebrzystowłosego, byłego podopiecznego Hikaru. To oznaczało, iż nie będzie pomagać nikt z zewnątrz. Świat zawęził się między tymi dwoma wojownikami, na co demon z trudem przystawał. Owszem, jakżeby nie chciał zemsty za chaos w West City, a tym bardziej w jego głowie!? Lecz to nie Red pierwszy wybuchnął gniewem, tylko April. Widział po niej wcześniej, że szykuje akcję, ale nie na aż taką skalę. Definitywnie moc wzrosła, raziła swoją agresywnością nie tylko w barwie, ale także w esencji. Halfka naprawdę przeżyła traumę widząc niepotrzebną śmierć. Okazało się, że tym samym wyraziła więcej niż znajomość z szatynem. Mogli być przyjaciółmi, a to naprawdę bolące doznanie, kiedy widzi się jego trupa. Nie miał zamiaru jej uciszać, powinna jak najszybciej wyrzucić z siebie to zło, które zrodziło się z mordu Tsufula. Wtedy lżej podejdzie do kolejnych niepowodzeń, których będzie unikać jeszcze gorliwiej niż obecnie. Red wiedział to po sobie. To, że nie uzewnętrzniał swoich emocji było zgubne dla niego, kiedy przelała się czara goryczy.
Milczeniem tłamsił w sobie gniew, chęć zemsty, agresję wobec Pasożyta Międzygalaktycznego. To nie jego walka, aczkolwiek przemknęła mu przez chwilę okrutna myśl. Jakby Kuro przegrał, mógłby wykończyć Białowłosego za niego. Oto dlaczego nie powinien wdychać oparów ze spiętej atmosfery, kiedy na polu walki znajduje się więcej niż jedna osoba - rywal.
Zrobił kilka wolnych kroków, ale nie w stronę walczących. Oni już złapali bakcyla, Kuro przeobraził się we srebrzystego wilka, a Tsuful taksował go wzrokiem szukając szansy dla siebie. Nie, Red kroczył w kierunku April, której to aura biła coraz jaśniej, kiedy zbliżał się do niej. Nie zamierzał jej zdyskredytować za nagły wybuch mocy, tylko... wspierać. Wspierać, że uczyniła dobrze, i mimo brutalnych okoliczności osiągnęła stadium dające jej wiele możliwości. Nie hamował zamierzeń dziewczyny, tylko czuwał nad poprawnym rozwojem wydarzeń. Bo co jak co, ale zwróciła na siebie sporą uwagę ich groźnego jak diabli przeciwnika, a nie pozwoli, by spadł jej chociaż jeden włos z głowy. To samo tyczyło się Vulfili.
Nikt więcej po tej stronie frontu nie zginie. Dopóki żyje, tak będzie.
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Czw Sty 02, 2014 10:05 pm
Nie spodziewała się takiego obrotu sytuacji. Stała się tym, kim w końcu chciała. Czuła jak jej siła rosła, jednocześnie czuła to obciążenie i gniew w kierunku Katsu. Nic się w tej kwestii nie zmieniło, zionęła taką samą nienawiścią, co pomogło jej zmieszać obciążenie na jej małym ciałku, ale to się w tym momencie nie liczyło. Miała jedynie nadzieję, że Kuro da sobie z nim radę, zasługiwał na to. Powinien pomścić chłopaka i innych poległych. Zobaczyła Reda, który szedł w jej kierunku, jak zwykle pomocny. Wspierał ją w przemianie, która nastąpiła nie tylko cieleśnie, ale i wewnętrznie. Złota aura połyskiwała na całych jej włosach i dookoła całego ciała, a jej już morskie oczy lustrowały wszystko, co działo się dookoła. Cieszyła się z obecności demona, który już sam w sobie dodawał jej pewności siebie. Wiedziała, że nie da sobie rady z Tsufulem. Nie dali sobie chłopaki, którzy przeszli fuzję, Vivian także, więc czemu z nią miałoby być inaczej. Jedyną szansą jest teraz chłopak, w którego gorąco wierzyła. Martwiła się o niego, wręcz bała, że nie wyjdzie z tego cały, a ona tak go Kochała... złapała Reda za rękę. Cieszyła się, że miała w nim wsparcie i, że zawsze może na niego liczyć.
- Nie masz nawet szans na przeżycie. Jesteś taki mocny w gębie, że aż nie da się Ciebie słuchać. Za godzinę będziesz stękał i błagał o litość. – warknęła w stronę Hazarda. Była ciekawa jak na to wszystko on zareaguje, czy go to ruszy. Czuła, że była trochę zbyt pewna siebie przez samą transformację, co było w tym momencie niebezpieczne dla powodzenie całego tego przedsięwzięcia. Zerknęła na swojego ,,partnera’’ obok. – Nie wiem, czy nie lepiej będzie jak się gdzieś stąd oddalimy. Obawiam się, że moja pycha może zaraz przeważyć nad wszystkim, czuję się zbyt pewna siebie. Nie możesz mi pozwolić, abym cokolwiek zrobiła zbyt pochopnie, proszę Cię o to...
Nie wiedziała, co powinna dalej zrobić. Vivian i drugi wojownik oddalili się do szpitala, on tego potrzebował. Na szyi wciąż miała naszyjnik, który Rave jej podarował, a najgorsze, że tak naprawdę nie wiedziała do kogo on był, a co jeżeli on jej go dał, a teraz nie żyje. Na samą myśl poczuła nieprzyjemne dreszcze, których nie potrafiła powstrzymać, a łzy znowu napłynęły jej do oczu.
Occ: Trochę słabo, bo bez wenowo, ale nie chcę zabierać dłużej kolejki
- Nie masz nawet szans na przeżycie. Jesteś taki mocny w gębie, że aż nie da się Ciebie słuchać. Za godzinę będziesz stękał i błagał o litość. – warknęła w stronę Hazarda. Była ciekawa jak na to wszystko on zareaguje, czy go to ruszy. Czuła, że była trochę zbyt pewna siebie przez samą transformację, co było w tym momencie niebezpieczne dla powodzenie całego tego przedsięwzięcia. Zerknęła na swojego ,,partnera’’ obok. – Nie wiem, czy nie lepiej będzie jak się gdzieś stąd oddalimy. Obawiam się, że moja pycha może zaraz przeważyć nad wszystkim, czuję się zbyt pewna siebie. Nie możesz mi pozwolić, abym cokolwiek zrobiła zbyt pochopnie, proszę Cię o to...
Nie wiedziała, co powinna dalej zrobić. Vivian i drugi wojownik oddalili się do szpitala, on tego potrzebował. Na szyi wciąż miała naszyjnik, który Rave jej podarował, a najgorsze, że tak naprawdę nie wiedziała do kogo on był, a co jeżeli on jej go dał, a teraz nie żyje. Na samą myśl poczuła nieprzyjemne dreszcze, których nie potrafiła powstrzymać, a łzy znowu napłynęły jej do oczu.
Occ: Trochę słabo, bo bez wenowo, ale nie chcę zabierać dłużej kolejki
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Czw Sty 02, 2014 10:11 pm
- Muzyka:
Vulfila przemierzała bezkresne przestworza swojego umysłu. KI płynęła przez jej ciało niemal fizycznie wyczuwalnie, muskając niczym jedwab sunący od samych koniuszków stóp, przez łomoczące serce, docierając aż do głębi jej własnego jestestwa, odkrywając każde jedno uczucie, jakie w sobie skrywała- nieugaszoną nadzieję, kiełkującą wrażliwość, nieustępliwy żal i żarzący się ból po wszystkim, czego ona i tyle innych stworzeń na Vegecie doznało w tak krótkim czasie. W medytacyjnej pozycji lekko wznosiła się w powietrzu otoczona błękitną aurą, podświetlającą jej zamyśloną twarz. Prawdziwy wojownik ma władzę nad sobą samym. Rozumie siebie, swoje ciało i potrafi opanować szum uczuć, tak ciężkich do wychwycenia... do których czasem nie chcemy się przyznać. Tylko jedność ciała i umysłu, pozwala obudzić niezmierzone pokłady energii, tkwiącej w nas i czekającej na wyzwolenie.
Otworzyła oczy. Spojrzała na to, co działo się na polu walki. Dwie saiyanki opłakiwały kolejną ofiarę Tsufula. Bliską ich sercom... Vulfila bała się... teraz dopiero KI pozwoliła jej zrozumieć, że obawy hamują ją przed rozwojem. Ciarki przechodziły ją na widok zdeformowanego ciała Hazarda, opanowanego przez pasożyta... ucieleśnienie cierpienia, bólu i nienawiści. Stwora zrodzonego z najmroczniejszych uczuć, mogących swoją mocą napędzić piekielne piece. Czy i ona chciałaby korzystać z tej potęgi? Ta moc, pozwalająca na niszczenie całych miast... niezwyciężona... Władza nad stworzeniem pociągała zakorzenione w halfce saiyańskie geny. Gdy tylko ta część jej jestestwa wychodziła na jaw, w takich chwilach pragnęła zmusić do oddania jej czci wszystkie żyjące istoty. Pożądała takiej siły, by móc zawładnąć światem.
Jednak kiedy już była w stanie przekonać siebie, że po to właśnie została urodzona i przetrwała setki lat w lodzie, by odrodzić się i dokonać swojego przeznaczenia jako Imperatorowa, do głosu dochodziły kolejne emocje, o których nie chciała mówić głośno... Czy chciałaby stać się marionetką mroku, jak Tsuful? Do tego to by prowadziło, napędzałaby siebie jedynie tym, co zabrałoby jej szczęście. Uczuciami potężnymi lecz równie bezcelowymi.
A gdyby Katsu zabił jej ojca? Gdyby tknął Aleksandra? Jaką nienawiść żywiłaby do mordercy jedynego człowieka, który był dla niej mentorem i opoką... Taką... taką jak Vivian... jak April... patrząc na ciało martwego Colina... Jak Raziel, plujący w twarz oprawcy. Musiałaby go zabić, choć pewnie nie byłaby w stanie...
Łuna otaczająca Vulfilę wybuchła w momencie jakby ktoś dolał oliwy do ognia. Kadetka otworzyła przerażona oczy. Pot spływał jej po czole. Ujrzała własne przekleństwo. Zrozumiała, że ma w sobie dwie bliźniacze twarze. Jedną uśmiechniętą, chcącą kochać i obdarzać miłością, drugą mroczną, pragnącą władzy i bezwzględną. Oby tak samo potężne, które wyznaczą ścieżkę jej losu na tym świecie. Musi wybrać, którą drogą chce podążać, inaczej nigdy nie będzie dość silna, tłumiona to przez jedną to przez drugą stronę. Ale też to właśnie jest jedną z wielu piętn, jakimi została naznaczona... już zawsze będzie musiała zwalczać w sobie to, co tworzyło Tsufula...
Nagle z medytacji wybiło Vulfilę spojrzenie Reda. Ich wzrok spotkał się. Mogła się tylko domyślać, co pomyślał, kiedy widział ją wybuchającą energią i zlaną potem. Wszystko to jednak przeminęło. Opadła zmęczona na skalny występ, prawie tak spocona jak po całogodzinnym treningu. Przeszedł ją zimny dreszcz. Już wiedziała, co robić, żeby się rozwijać, ale sama myśl o powtórzeniu tego szaleństwa przyprawiło ją o zawrót głowy. Odkrywanie mroków siebie samej wykończyło ją. Spoważniała i posmutniała. Na dole nie było już Raziela, Vivien. Pozostał Kuro, ostatnia nadzieja Vegety, i Katsu, ręka ślepej sprawiedliwości...
Vulfila wytarła ręką czoło i w pełnym napięciu oczekiwała dalszych wydarzeń. Miała nadzieje, że Białowłosy poradzi sobie z Katsu tak samo jak Vivien z Frostem. Pasożyt porzuci ciało Hazarda i wszystko dobrze się skończy.
OCC: Koniec treningu
- HazardDon Hazardo
- Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012
Skąd : Bydgoszcz
Identification Number
HP:
(800/800)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Czw Sty 02, 2014 11:37 pm
Ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy czekał na reakcję Kuro. A ten, jak zwykle, spokojny, opanowany. Katsu przyzwyczajał się już do tego i nawet go to nie wnerwiało. Przez myśl przeszło mu nawet, że chłopak jest dla niego godnym rywalem w utarczkach słownych, które Król wprost uwielbiał. Jednak to co powiedział, a w szczególności wzmianka na temat April, spowodowała iż Tsuful wybuchnął śmiechem.
- Hahaha teraz to dowaliłeś! Ta smarkula, która ledwo panuje nad dopiero co zdobytą przemianą, miałaby mi stawić opór? Właśnie utwierdziłeś mnie w przekonaniu, że Wy, małpy rzadko kiedy używacie mózgu.
Spojrzał kątem oka na Saiyan'kę. Wpatrywała się w niego z nienawiścią - najwyraźniej nadal rozpaczała po śmierci Vernil'a. Nie miała większych problemów z utrzymaniem transformacji, co podobno czasem u tej rasy się zdarzało. Wiedział to, gdyż przejął ciała nie tylko Hazard'a, Frost'a czy June, ale i kilkoro strażników i innych mieszkańców Vegety, którzy posiadali dużo większą wiedzę niż obecne tu dzieciaki.
- Nie denerwuj się tak maleńka, złość piękności szkodzi - zawołał, puszczając do niej oko.
W tym momencie Kuro kończył swoją wypowiedź. Zaraz potem zaatakował. Na Katsu rzucił się srebrzysty wilk, starając się zadać mu dotkliwe rany. Z początku mogło wydawać się, że osiągnął cel. Nic bardziej mylnego. Iluzja zwierza trafiła jedynie na kontur postaci Tsufula, który po paru sekundach rozpłynął się w powietrzu. Oryginał znajdował się kilkanaście metrów wyżej i już pikował z góry na Kuro. Będąc w powietrzu złożył się do ataku, po czym wyprowadził solidnego kopniaka, prosto w twarz Saiyan'a. Na tym jednak nie koniec. Szybko dogonił lecącego gdzieś w bok oponenta i chwycił go za rękę, po czym wyrzucił w górę. Wykorzystując przewagę w szybkości, pomknął za nim i uderzył po raz kolejny, tym razem pięścią w twarz. Powtarzał ten manewr jeszcze kilkakrotnie - cios, lot za przeciwnikiem, kolejny cios i tak dalej. W końcu posłał Kuro z powrotem na ziemię. Natychmiast sam się tam pojawił i gdy Srebrnowłosy zbierał się na nogi, stanął nad nim, wyciągnął przed siebie dłoń i niemalże przystawił mu ją do twarzy.
- Owszem, nie jestem w pełni sił, lecz oboje doskonale wiemy, że zachowałem dość mocy, by wysłać Cię na tamten świat. Przynajmniej dopóki nie walczył na całego. A tak przy okazji - czy Twojemu zwierzakowi nie brakuje złotego przyjaciela?
Wystrzelił fioletowy pocisk. Nastąpiła mała eksplozja. Katsu szybko wzbił się w górę i odleciał kilkanaście metrów dalej, lądując nieopodal April i Red'a. W myślach wrócił do tego, co przed chwilą powiedział rywalowi. Kuro nie zdawał sobie sprawy, że ciało, przeciwko któremu teraz walczy, należy do jego kuzyna. Nie był świadom tego, że jest on Złotym Wojownikiem z przepowiedni, która naznacza również jego jako Srebrnego. Hazard chyba nie tak wyobrażał sobie spotkanie ze swoim krewniakiem. Nic już jednak na to nie poradzi, jest pod całkowitą kontrolą Tsufula. Nie dojdzie do spotkania Saiyan którzy mieli odegrać znaczącą rolę w przyszłości całego wszechświata. A może to już się dzieje? Może tym który ma unicestwić świat jest właśnie ten złotowłosy chłopak nad którym teraz panuje pasożyt? Zresztą czy to ważne? To tylko jakaś głupia przepowiednia, liczy się tylko jedno - zemsta na tej parszywej rasie. A o podbiciu innych planet pomyśli się później.
Usłyszał za sobą głos April, nakłaniającej demona by się stąd ulotnili. Katsu uśmiechnął się pod nosem. Ta dziewczyna miała trochę oleju w głowie, przewidywała co może za chwilę zrobić pod wpływem silnym emocji, które nią targały. Nie odwracając się do nich rzekł:
- Mądra decyzja. Przemyśl jednak to jeszcze, bo póki tu jesteś możesz przynajmniej obserwować swojego chłoptasia - przekręcił górną część ciała i szczerząc się złośliwie dodał - a to ostatnie chwile życia tego smarka, naciesz się jego widokiem.
OCC:
Zanzoken - bronię się przed Silver Wolf'em - koszt = 4089 Ki.
Wykorzystuje 2 dodatkowe ataki.
Potężny oraz podstawowy - 5370 + 2760 = 8130 dmg.
Big Bang Attack - 2570 dmg - koszt = 2442 Ki
Razem dla Ciebie 10700 dmg
Trening Start.
- Hahaha teraz to dowaliłeś! Ta smarkula, która ledwo panuje nad dopiero co zdobytą przemianą, miałaby mi stawić opór? Właśnie utwierdziłeś mnie w przekonaniu, że Wy, małpy rzadko kiedy używacie mózgu.
Spojrzał kątem oka na Saiyan'kę. Wpatrywała się w niego z nienawiścią - najwyraźniej nadal rozpaczała po śmierci Vernil'a. Nie miała większych problemów z utrzymaniem transformacji, co podobno czasem u tej rasy się zdarzało. Wiedział to, gdyż przejął ciała nie tylko Hazard'a, Frost'a czy June, ale i kilkoro strażników i innych mieszkańców Vegety, którzy posiadali dużo większą wiedzę niż obecne tu dzieciaki.
- Nie denerwuj się tak maleńka, złość piękności szkodzi - zawołał, puszczając do niej oko.
W tym momencie Kuro kończył swoją wypowiedź. Zaraz potem zaatakował. Na Katsu rzucił się srebrzysty wilk, starając się zadać mu dotkliwe rany. Z początku mogło wydawać się, że osiągnął cel. Nic bardziej mylnego. Iluzja zwierza trafiła jedynie na kontur postaci Tsufula, który po paru sekundach rozpłynął się w powietrzu. Oryginał znajdował się kilkanaście metrów wyżej i już pikował z góry na Kuro. Będąc w powietrzu złożył się do ataku, po czym wyprowadził solidnego kopniaka, prosto w twarz Saiyan'a. Na tym jednak nie koniec. Szybko dogonił lecącego gdzieś w bok oponenta i chwycił go za rękę, po czym wyrzucił w górę. Wykorzystując przewagę w szybkości, pomknął za nim i uderzył po raz kolejny, tym razem pięścią w twarz. Powtarzał ten manewr jeszcze kilkakrotnie - cios, lot za przeciwnikiem, kolejny cios i tak dalej. W końcu posłał Kuro z powrotem na ziemię. Natychmiast sam się tam pojawił i gdy Srebrnowłosy zbierał się na nogi, stanął nad nim, wyciągnął przed siebie dłoń i niemalże przystawił mu ją do twarzy.
- Owszem, nie jestem w pełni sił, lecz oboje doskonale wiemy, że zachowałem dość mocy, by wysłać Cię na tamten świat. Przynajmniej dopóki nie walczył na całego. A tak przy okazji - czy Twojemu zwierzakowi nie brakuje złotego przyjaciela?
Wystrzelił fioletowy pocisk. Nastąpiła mała eksplozja. Katsu szybko wzbił się w górę i odleciał kilkanaście metrów dalej, lądując nieopodal April i Red'a. W myślach wrócił do tego, co przed chwilą powiedział rywalowi. Kuro nie zdawał sobie sprawy, że ciało, przeciwko któremu teraz walczy, należy do jego kuzyna. Nie był świadom tego, że jest on Złotym Wojownikiem z przepowiedni, która naznacza również jego jako Srebrnego. Hazard chyba nie tak wyobrażał sobie spotkanie ze swoim krewniakiem. Nic już jednak na to nie poradzi, jest pod całkowitą kontrolą Tsufula. Nie dojdzie do spotkania Saiyan którzy mieli odegrać znaczącą rolę w przyszłości całego wszechświata. A może to już się dzieje? Może tym który ma unicestwić świat jest właśnie ten złotowłosy chłopak nad którym teraz panuje pasożyt? Zresztą czy to ważne? To tylko jakaś głupia przepowiednia, liczy się tylko jedno - zemsta na tej parszywej rasie. A o podbiciu innych planet pomyśli się później.
Usłyszał za sobą głos April, nakłaniającej demona by się stąd ulotnili. Katsu uśmiechnął się pod nosem. Ta dziewczyna miała trochę oleju w głowie, przewidywała co może za chwilę zrobić pod wpływem silnym emocji, które nią targały. Nie odwracając się do nich rzekł:
- Mądra decyzja. Przemyśl jednak to jeszcze, bo póki tu jesteś możesz przynajmniej obserwować swojego chłoptasia - przekręcił górną część ciała i szczerząc się złośliwie dodał - a to ostatnie chwile życia tego smarka, naciesz się jego widokiem.
OCC:
Zanzoken - bronię się przed Silver Wolf'em - koszt = 4089 Ki.
Wykorzystuje 2 dodatkowe ataki.
Potężny oraz podstawowy - 5370 + 2760 = 8130 dmg.
Big Bang Attack - 2570 dmg - koszt = 2442 Ki
Razem dla Ciebie 10700 dmg
Trening Start.
Re: Pole Bitewne
Pią Sty 03, 2014 9:42 pm
Szlag, ten kolo jest dobry – pomyślał Kuro obrywając raz za razem. Nie dość, że uniknął ataku, to właśnie zbiera baty. Tsuful przewyższa go swoim doświadczeniem i to sporo. Oczyma wyobraźni niemalże słyszał jak Hikaru wzdycha Co on wyrabia, właśnie bardziej przejął się opinią Mistika, niż przebiegiem walki. Mimo wszystko chłopak nie był wojownikiem, który nie doceniał swojego przeciwnika. Przynajmniej chłopak był twardy, stracił kilka piór i Tsuful złamał mu nos ale Kuro już się podnosił. Zamarł niczym zamrożony, kiedy zobaczył rękę oponenta przy swojej twarzy. Nie wiedział, co ma zrobić, jak zareagować na taki pat w grze?
Chłopak musiał zrobić głupią minę, kompletnie nie rozumiał o czym ten wariat bredzi. Jaki złoty zwierzak? Złoty, złoty ... W miarę jak słowa zaczynały nabierać sens, oczy Saiyana rozszerzyły się ze strachu i niedowierzania. To niemożliwe, skąd on wie, jakim cudem? Kuro nie bardzo wierzył w tą przepowiednie, jednak kolor jego włosów nie dawał mu spokoju. Zbyt wiele niejasności i znaków zapytania krążyło wokół tej przepowiedni.
„Nie myśl, czuj”, jakby nagle zadźwięczały mu w głowie słowa mentora z ich ostatniego sparingu. Racja, trzeba ruszyć dupsko. Zadziałał jak automat, odruchowo. Kuro uniknął ataku w ostatniej chwili używając Zanzokena i pojawił się w pewnym oddaleniu ale za plecami Katsu. Zrobił kilka dziwnych ruchów rękoma i w stronę tyłu głowy Tsufula pomknęły duże kamienie, leżące nieopodal.
Celował w tył głowy i plecy, brudna zagrywka ale w ten sposób pokazał też, że nie będzie się przejmował ewentualną śmiercią swojego przeciwnika. W zasadzie ciała, którym sterował Tsuful. Czy Katsu zaczął się palić grunt pod nogami?
- Wasza Wysokość do kobiety to tylko z kwiatkiem, ale ta już jest zajęta. Ja tam nie wiem, kto tu pierwszy zginie ale starałem się być delikatny, żeby całkiem nie zmiażdżyć Twojego ego.
Kuro był w swoim żywiole. Szybko skontaktował się jeszcze telepatycznie z April, trzymając lewy nadgarstnik przy nosie i tamując krew. Przetrzymała najważniejszy element transformacji. Trzeba ją teraz trochę uspokoić. Nie wiedział, jak dobrze znała się z martwym kadetem ale zakładał po jej reakcji, że pewnie to jakiś kumpel z Akademii.
Machnął jeszcze wolną ręką do pozostałej trójki aby nieco oddalili się na bezpieczną odległość. Kuro denerwowało, że Katsu kręci się zbyt blisko nich.
OOC:
- Użycie telekinezy
- 8130 dmg. za ataki fizyczne i uniknięcie BBA Zanzokenem
- 1799 Ki za Zanzoka - 50 KI Telekineza
- DMG dla Haza (zaraz oblicze)
- Trening start
Chłopak musiał zrobić głupią minę, kompletnie nie rozumiał o czym ten wariat bredzi. Jaki złoty zwierzak? Złoty, złoty ... W miarę jak słowa zaczynały nabierać sens, oczy Saiyana rozszerzyły się ze strachu i niedowierzania. To niemożliwe, skąd on wie, jakim cudem? Kuro nie bardzo wierzył w tą przepowiednie, jednak kolor jego włosów nie dawał mu spokoju. Zbyt wiele niejasności i znaków zapytania krążyło wokół tej przepowiedni.
„Nie myśl, czuj”, jakby nagle zadźwięczały mu w głowie słowa mentora z ich ostatniego sparingu. Racja, trzeba ruszyć dupsko. Zadziałał jak automat, odruchowo. Kuro uniknął ataku w ostatniej chwili używając Zanzokena i pojawił się w pewnym oddaleniu ale za plecami Katsu. Zrobił kilka dziwnych ruchów rękoma i w stronę tyłu głowy Tsufula pomknęły duże kamienie, leżące nieopodal.
Celował w tył głowy i plecy, brudna zagrywka ale w ten sposób pokazał też, że nie będzie się przejmował ewentualną śmiercią swojego przeciwnika. W zasadzie ciała, którym sterował Tsuful. Czy Katsu zaczął się palić grunt pod nogami?
- Wasza Wysokość do kobiety to tylko z kwiatkiem, ale ta już jest zajęta. Ja tam nie wiem, kto tu pierwszy zginie ale starałem się być delikatny, żeby całkiem nie zmiażdżyć Twojego ego.
Kuro był w swoim żywiole. Szybko skontaktował się jeszcze telepatycznie z April, trzymając lewy nadgarstnik przy nosie i tamując krew. Przetrzymała najważniejszy element transformacji. Trzeba ją teraz trochę uspokoić. Nie wiedział, jak dobrze znała się z martwym kadetem ale zakładał po jej reakcji, że pewnie to jakiś kumpel z Akademii.
- SMS dla April:
- April będzie dobrze, jeszcze się z nim zobaczysz, będzie żył. Ja to wiem. Jest taka magia, która przywraca zmarłych do życia.
Machnął jeszcze wolną ręką do pozostałej trójki aby nieco oddalili się na bezpieczną odległość. Kuro denerwowało, że Katsu kręci się zbyt blisko nich.
OOC:
- Użycie telekinezy
- 8130 dmg. za ataki fizyczne i uniknięcie BBA Zanzokenem
- 1799 Ki za Zanzoka - 50 KI Telekineza
- DMG dla Haza (zaraz oblicze)
- Trening start
- Red
- Liczba postów : 838
Data rejestracji : 21/07/2012
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Pią Sty 03, 2014 10:54 pm
To, że chciał pomóc aż nadto rzucało się w oczy. Nie chciał, żeby przyjaciółka pożałowała swoich czynów, dlatego trzymał wartę tuż obok niej. Przemyślał to taktycznie - mimo zbliżenia się do Super-Saiyanki wciąż miał na oku drugą płeć piękną i była w polu zasięgu obrony Długowłosego. Trzeba planować, aby nie zwariować od walki jaka toczyła się przed ich oczyma. Niech to! Nie może wesprzeć Kuro, Red nie był na ich poziomie. Ich ruchy i umiejętności przewyższały jego zdolności, lecz i tak burzyło się w nim i kotłowało, gdyż intensywnie rozgryzał jak podjąć się wyzwania w obronie. Zawsze jego dewizą było motto: "najlepszą obroną jest atak", ale w tutaj ten scenariusz nie sprawdzał się. Do kroćset! Tak to ma wyglądać: Kuro wylewa z siebie siódme poty, strzela pociskami o dużej sile rażenia, obrywa od kontry obezwładnionego Hazarda, a oni na to się patrzą?
Na domiar złego stało się jeszcze coś gorszego.
Mrugnięcie oka, a Tsuful zmienił miejsce położenia sprzed Kuro do przestrzeni dzielącej przeciwnika i wojowników o dosłownie kilkadziesiąt centymetrów! Co za typ! Miał tupet przerywać widowiskowy popis, by niemal przed twarzą April powiedzieć co myśli o ich pozostaniu w tym miejscu. To tak jakby pokazał, że Czarnowłosy nie wypełnił swojego obowiązku pilnowania członkiń grupy oponentów Międzygalaktycznego Gluta.
Oj uważaj, Koleżko, nie graj na nosie demona, nawet jeśli jest słabszy od Ciebie.
>Khy...
Mruknął przez zaciśnięte zęby, które lekko uwidoczniły się między liniami warg. Gdyby nie to, że April trzymała go za rękę, mógłby rzucić się na Króla Tsufuli bez ładu i składu. Takie zagranie zwiastowałoby rychły koniec swój lub towarzyszki, gdyż nie byli na tyle silni, żeby sprostać wymaganiom. A demońska krew wrzała z minuty na minuty coraz bardziej. Nawet Halfka mogła wyczuć jak jego dłoń ściskała jej smukłą rączkę, a tym samym - bez słów odczytać jego bojowy, ponury nastrój. Teraz to bliskość Błękitnookiej powstrzymywała Reda przed dokonaniem zemsty wiszącej na włosku jego cierpliwości. Spuścił głowę tak, że grzywka przesłoniła mu zupełnie oczy. Kątem oka dostrzegł gest Kuro, który pragnął ich widzieć z dalszej odległości, żeby nie byli narażeni na działania bezczelnego Pasożyta. Bez zadawania komukolwiek pytań uniósł się z April w powietrze (wciąż nie puszczał jej dłoni, jakby przykleili się Kropelką), aby w locie porwać także za rękę Vulfilę i w oka mgnieniu oddalić się z dziewczynami na kilkadziesiąt metrów. Może to nie jest wiele, ale i tak sporo, by w porę zainterweniować przed atakiem wroga. Jego chwyt za nadgarstki nie należał do najdelikatniejszych, ponieważ tracił cierpliwość do bycia jedynie obserwatorem, a Saiyanki odczuwały to przez mocniejsze ściśnięcie. Mogły poczuć ulgę dopiero, gdy ostawił je na ziemię pokrytą piaskiem i kurzem. Nie miał zamiaru robić towarzyszkom krzywdy, ale emocje robiły swoje. Miał zbyt wzburzone myśli, by dbać o delikatność, której tak bardzo pilnował do tej pory. Przepełniała go nienawiść, a to bardzo zły znak dla demona. Bo był w swoim żywiole. Coraz więcej czarnych motyli oplatało jego sylwetkę sprawiając wrażenie, że ciało młodzieńca szarzało od nieczystości w sercu, które rozrastało się w drastycznym tempie. Wiedząc o tym nawet zrobił kilka kroków przed Vulfilę i April, żeby stanąć przed nimi i stojąc do nich tyłem - nie zarazić ich umysłów tą toksyczną aurą.
Wiedział teraz jedno: jeśli jeszcze raz Tsuful przekroczy granicę, demona czy obu wojowniczek, Red nie zawaha się użyć swoich argumentów.
A gdyby tak... przekierować ten groźny pokład Ki na coś innego? Najlepiej na coś, co wzmocni jego pozycję w losach tej bitwy wszechświata. Wtedy przyszło mu wspomnienie z Ziemi, kiedy to Reito nie zginął od jego ataku energetycznego, tylko zregenerował się. Czy to możliwe, aby i demon mógł opanować coś takiego? Problemy były dwa: jak podejść do tego zagadnienia oraz jak jednocześnie przyswajać nową umiejętność i bronić dziewczyn w razie uderzenia Tsufula. Trudno, jak coś nie zrobi ze sobą w ramach "czekania na najgorsze", to wystrzeli jak rakieta, albo eksploduje! Już wtedy guzik zrobi!
[Post treningowy - pierwszy]
Na domiar złego stało się jeszcze coś gorszego.
Mrugnięcie oka, a Tsuful zmienił miejsce położenia sprzed Kuro do przestrzeni dzielącej przeciwnika i wojowników o dosłownie kilkadziesiąt centymetrów! Co za typ! Miał tupet przerywać widowiskowy popis, by niemal przed twarzą April powiedzieć co myśli o ich pozostaniu w tym miejscu. To tak jakby pokazał, że Czarnowłosy nie wypełnił swojego obowiązku pilnowania członkiń grupy oponentów Międzygalaktycznego Gluta.
Oj uważaj, Koleżko, nie graj na nosie demona, nawet jeśli jest słabszy od Ciebie.
>Khy...
Mruknął przez zaciśnięte zęby, które lekko uwidoczniły się między liniami warg. Gdyby nie to, że April trzymała go za rękę, mógłby rzucić się na Króla Tsufuli bez ładu i składu. Takie zagranie zwiastowałoby rychły koniec swój lub towarzyszki, gdyż nie byli na tyle silni, żeby sprostać wymaganiom. A demońska krew wrzała z minuty na minuty coraz bardziej. Nawet Halfka mogła wyczuć jak jego dłoń ściskała jej smukłą rączkę, a tym samym - bez słów odczytać jego bojowy, ponury nastrój. Teraz to bliskość Błękitnookiej powstrzymywała Reda przed dokonaniem zemsty wiszącej na włosku jego cierpliwości. Spuścił głowę tak, że grzywka przesłoniła mu zupełnie oczy. Kątem oka dostrzegł gest Kuro, który pragnął ich widzieć z dalszej odległości, żeby nie byli narażeni na działania bezczelnego Pasożyta. Bez zadawania komukolwiek pytań uniósł się z April w powietrze (wciąż nie puszczał jej dłoni, jakby przykleili się Kropelką), aby w locie porwać także za rękę Vulfilę i w oka mgnieniu oddalić się z dziewczynami na kilkadziesiąt metrów. Może to nie jest wiele, ale i tak sporo, by w porę zainterweniować przed atakiem wroga. Jego chwyt za nadgarstki nie należał do najdelikatniejszych, ponieważ tracił cierpliwość do bycia jedynie obserwatorem, a Saiyanki odczuwały to przez mocniejsze ściśnięcie. Mogły poczuć ulgę dopiero, gdy ostawił je na ziemię pokrytą piaskiem i kurzem. Nie miał zamiaru robić towarzyszkom krzywdy, ale emocje robiły swoje. Miał zbyt wzburzone myśli, by dbać o delikatność, której tak bardzo pilnował do tej pory. Przepełniała go nienawiść, a to bardzo zły znak dla demona. Bo był w swoim żywiole. Coraz więcej czarnych motyli oplatało jego sylwetkę sprawiając wrażenie, że ciało młodzieńca szarzało od nieczystości w sercu, które rozrastało się w drastycznym tempie. Wiedząc o tym nawet zrobił kilka kroków przed Vulfilę i April, żeby stanąć przed nimi i stojąc do nich tyłem - nie zarazić ich umysłów tą toksyczną aurą.
Wiedział teraz jedno: jeśli jeszcze raz Tsuful przekroczy granicę, demona czy obu wojowniczek, Red nie zawaha się użyć swoich argumentów.
A gdyby tak... przekierować ten groźny pokład Ki na coś innego? Najlepiej na coś, co wzmocni jego pozycję w losach tej bitwy wszechświata. Wtedy przyszło mu wspomnienie z Ziemi, kiedy to Reito nie zginął od jego ataku energetycznego, tylko zregenerował się. Czy to możliwe, aby i demon mógł opanować coś takiego? Problemy były dwa: jak podejść do tego zagadnienia oraz jak jednocześnie przyswajać nową umiejętność i bronić dziewczyn w razie uderzenia Tsufula. Trudno, jak coś nie zrobi ze sobą w ramach "czekania na najgorsze", to wystrzeli jak rakieta, albo eksploduje! Już wtedy guzik zrobi!
[Post treningowy - pierwszy]
Re: Pole Bitewne
Pią Sty 03, 2014 10:57 pm
- wiadomość telepatyczna do Kuro:
-Ee, to już… Aaa dobra. To znaczy. Witaj. Nie znamy się, ale Ty widziałeś mnie na oczy. To ciało, przy którym jedna z Twoich koleżanek obudziła super Saiyana, to moje ciało. Zabił mnie Tsuful. Trafiłem w zaświaty. Jestem pod opieką wielkiego mistrza i to dzięki jego zdolnością mogę zobaczyć walkę. Mam nadziej… MUSISZ WYGRAĆ! Wygnaj Tsufula, zniszcz go raz na zawsze… Miałbym do Ciebie ogromną prośbę. Mogę się skontaktować tylko raz z Vegetą. Czy przy sposobności z Razielem, albo Ósemką mógłbyś im przekazać, że nic mi nie jest? Jeśli ich nie znasz to to, ta dwójka, która wzięła moje ciało. Byłbym Ci dozgonnie wdzięczny. Tymczasem. Nie będę już przeszkadzał. Pokaż mu, co potrafisz. Trzymam kciuki! –Ostatnie słowa zabrzmiały bardzo entuzjastycznie. Mimo tego, że Tsuful go pokonał, jego głos był spokojny. Coś wewnątrz, mówiło mu, że ten wojownik położy kres tyranii Tsufula.
OOC:
Wiadomość wysłana przy pomocy Kaio .
- Hikaru
- Liczba postów : 899
Data rejestracji : 28/05/2012
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Sob Sty 04, 2014 11:43 am
Pojawił się na granicy pola, na którym małpy lubią się zabawiać w wojenki. To było dość daleko od walczących, ale nie zamierzał teleportować się do samego centrum. Wolał po prostu przemaszerować tą odległość. Powinien był zabrać stamtąd Reda i April, oni tylko przeszkadzają Kurze, który musiał się skupić na swoim tak naprawdę pierwszym przeciwniku, który do szpiku kości był zły. Owszem, Hikaru go próbował przygotować do tego, ale nie da się tego zrobić w stu procentach. Wszystkie lekcje teoretycznie mają się na nic w prawdziwym starciu. Choć to może być zabawne dla młodego sayana widzieć dokładnie to samo o czym mówił mu mistic przez cały czas treningu to jednak chyba nie miał czasu się z tego śmiać. A może... jednak ?
Mistic wolnym, lecz zdecydowanym krokiem szedł prosto w paszczę lwa, jakby od niechcenia, z lenistwa. Jakby to wszystko działo się szybciej to w ogóle by się nie musiał tu pojawiać. Kuro leci sobie w kulki i trzeba go naprostować, choć teoretycznie nie jest jego uczniem już to jednak starego mistica w takiej sytuacji raczej posłucha. Wyczuł jeszcze jedną energię, której nie znał, nie wiedział kim ona jest, ale jej aura była niewielka bardzo. Ta osoba też przeszkadza.. nie powinno jej tu być. Kiedy już zaczął dostrzegać sylwetki aura zła była dużo bardziej widoczna, ale nie przerażała w żaden sposób wojownika tak doświadczonego. Lekko się uśmiechnął bo w tym miejscu ponad trzysta lat temu jako młody kadet walczył w bójkach ze studentami, którzy byli pełnej krwi. W jego czasach sayanie nie cierpieli połówek, uważali ich za gorszych o siebie... heh tylko jedna z tych połówek przeżyła ich stając się potęgą nawet na skalę kosmosu. Oni zaś zginęli z różnych powodów, w większości w walce, albo srając po prostu ze strachu. Jeszcze przed jego ucieczką z Vegety kilkoro z nich przecież nie żyło, nie wrócili z misji.
Ocknął się ze wspomnień kiedy był jakieś dwadzieścia metrów od głównego wątku 'rozmowy' dwóch wojowników. Mistic westchnął widząc jak powoli się to toczy. Zerknął na Reda, który znajdował się najbliżej białowłosego. Stał do niego plecami. Pora się ujawnić.
- Długo jeszcze będziecie się tak przytulali ? Jest was trzech na jednego. Trociny macie pod skórą, czy mięśnie ? A może kisiel ? Zerknął na blondwłosą April.. cóż, trzeba było przyznać, że nie wyglądała w tym kolorze źle, ale stanowczo powinna skrócić włosy. W tym się nie da walczyć, chyba że splecie je w warkocz. Red znikaj stąd i zabierz April. To nie jest miejsce dla was. I tą drugą dziewczynę też... Weź się na coś przydaj. Zajmij się włosami April przecież w tym się nie da walczyć. Kuro skończ z nim wreszcie i rusz się. Nie mamy całego dnia
Mistic wolnym, lecz zdecydowanym krokiem szedł prosto w paszczę lwa, jakby od niechcenia, z lenistwa. Jakby to wszystko działo się szybciej to w ogóle by się nie musiał tu pojawiać. Kuro leci sobie w kulki i trzeba go naprostować, choć teoretycznie nie jest jego uczniem już to jednak starego mistica w takiej sytuacji raczej posłucha. Wyczuł jeszcze jedną energię, której nie znał, nie wiedział kim ona jest, ale jej aura była niewielka bardzo. Ta osoba też przeszkadza.. nie powinno jej tu być. Kiedy już zaczął dostrzegać sylwetki aura zła była dużo bardziej widoczna, ale nie przerażała w żaden sposób wojownika tak doświadczonego. Lekko się uśmiechnął bo w tym miejscu ponad trzysta lat temu jako młody kadet walczył w bójkach ze studentami, którzy byli pełnej krwi. W jego czasach sayanie nie cierpieli połówek, uważali ich za gorszych o siebie... heh tylko jedna z tych połówek przeżyła ich stając się potęgą nawet na skalę kosmosu. Oni zaś zginęli z różnych powodów, w większości w walce, albo srając po prostu ze strachu. Jeszcze przed jego ucieczką z Vegety kilkoro z nich przecież nie żyło, nie wrócili z misji.
Ocknął się ze wspomnień kiedy był jakieś dwadzieścia metrów od głównego wątku 'rozmowy' dwóch wojowników. Mistic westchnął widząc jak powoli się to toczy. Zerknął na Reda, który znajdował się najbliżej białowłosego. Stał do niego plecami. Pora się ujawnić.
- Długo jeszcze będziecie się tak przytulali ? Jest was trzech na jednego. Trociny macie pod skórą, czy mięśnie ? A może kisiel ? Zerknął na blondwłosą April.. cóż, trzeba było przyznać, że nie wyglądała w tym kolorze źle, ale stanowczo powinna skrócić włosy. W tym się nie da walczyć, chyba że splecie je w warkocz. Red znikaj stąd i zabierz April. To nie jest miejsce dla was. I tą drugą dziewczynę też... Weź się na coś przydaj. Zajmij się włosami April przecież w tym się nie da walczyć. Kuro skończ z nim wreszcie i rusz się. Nie mamy całego dnia
- April
- Liczba postów : 449
Data rejestracji : 28/03/2013
Identification Number
HP:
(0/0)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Sob Sty 04, 2014 2:34 pm
Nie chciała się oddalać, a jednak to zrobiła. Gdyby nie Red, który mocno złapał ją za rękę pewnie nadal by tam sterczała jak głupia prowokując. Zawsze była rozsądna, ale nie teraz. Odkąd zdobyła dodatkową moc stało się w niej coś złego i niedobrego. Nikt zapewne z obecnych nie mógł tego wyczuć, ale nabrała dużej pewności siebie. Nie w sumie tak tego nie można nazwać to była zdecydowanie brawura. Jej nonszalanckość ją zgubi i to zapewne już niedługo. Sama nie potrafiła określić, czym to było spowodowane, po prostu pycha rozpychała się coraz bardziej w jej niewielkim, bezbronnym ciele. Zacisnęła mocno pięści, gdy tylko wylądowała trochę dalej. Zerknęła na demona i koleżankę obok niej. Była tak samo dzielna, że się nie bała tutaj być, ciekawiło ja dlaczego nie odleciała z Ósemką oraz drugim wojownikiem. Zerknęła na nią, w jej energii nie czuła nic wielkiego, ale za to miała wrażenie, że nie siłą ona tutaj górowała, ale duchem.
- On… ten Tsuful, to znaczy ten stwór, przejął Ci kogoś bliskiego? – spytała spoglądając to na nią, to na Katsu. Sama była ciekawa odpowiedzi, ale była przekonana, że dziewczyna nie stoi tutaj żeby pooglądać sobie walkę. Nic nie dzieje się bez powodu. Nie należy mylić przypadku z przeznaczeniem. Jej uwagę na chwilę rozproszyła czarna energia, która roznosiła się gdzieś blisko i nie należała do tego pasożyta. To Red! Widać było czarne motyle, które coraz gęściej pojawiały się dookoła bruneta.
Nagle ni stąd, ni z owąd pojawił się Hikaru. Dziewczyna czuła do niego urazę, co prawda był jej mistrzem, ale zjawia się nie w porę. Gdzie był, gdy chłopak umierał i dostawał przysłowiowe lanie? Jak zwykle miał to gdzieś.
- Nie mam zamiaru się stąd ruszać, tam Kuro walczy o śmierć i życie. Nie mogę go zostawić samego. W razie niebezpieczeństwa jest ze mną Red. Wiem, że myślisz, że ciągle nic nie potrafię, ale moja moc minimalnie wzrosła i myślę, że nie jestem już taka bezbronna jak kiedyś, zwłaszcza ze wsparciem tutaj. Może dla Ciebie Ci ludzie nic nie znaczą, ale dla mnie są większymi wojownikami, bo nie uciekli z pola walki. – wskazała to na chłopaka, to na krótkowłosą, której kompletnie nie znała, ale czuła przez ten fakt respekt. – A Ty gdzie byłeś jak inni umierali? Dlaczego nie zareagowałeś, przecież jesteś silniejszy? I powinieneś bronić strony dobra i osób żyjących na tej planecie.
Rzuciła oskarżycielsko nie mając zamiaru chociażby postawić stopy dalej. Nie rozumiała, co Kuro w nim widział, miał moc, ale był snobem. Gdyby chciał, uratowałby tych dwóch chłopaków przed niebezpieczeństwem, nie wspominając o tym, że zająłby się Tsufulem. W końcu był Mistickiem i swoje o życiu wiedział, to dlaczego pozwolił na śmierć niewinnych osób? Irytowało ją to jeszcze bardziej, zacisnęła pięści. Nie czuła nawet obciążenia, jakie niosła za sobą przemiana, jeszcze nie teraz. Gdy adrenalina opadnie wtedy zapewne będzie zwijać się z bólu, a co do włosów to nigdy ich nie zetnie! Krótkie włosy w jej mniemaniu były mało kobiece, a pomimo, iż była w połowie wojowniczką, to jednak pierwiastek człowieczeństwa i jej kobiecości również się wybijał.
- On… ten Tsuful, to znaczy ten stwór, przejął Ci kogoś bliskiego? – spytała spoglądając to na nią, to na Katsu. Sama była ciekawa odpowiedzi, ale była przekonana, że dziewczyna nie stoi tutaj żeby pooglądać sobie walkę. Nic nie dzieje się bez powodu. Nie należy mylić przypadku z przeznaczeniem. Jej uwagę na chwilę rozproszyła czarna energia, która roznosiła się gdzieś blisko i nie należała do tego pasożyta. To Red! Widać było czarne motyle, które coraz gęściej pojawiały się dookoła bruneta.
Nagle ni stąd, ni z owąd pojawił się Hikaru. Dziewczyna czuła do niego urazę, co prawda był jej mistrzem, ale zjawia się nie w porę. Gdzie był, gdy chłopak umierał i dostawał przysłowiowe lanie? Jak zwykle miał to gdzieś.
- Nie mam zamiaru się stąd ruszać, tam Kuro walczy o śmierć i życie. Nie mogę go zostawić samego. W razie niebezpieczeństwa jest ze mną Red. Wiem, że myślisz, że ciągle nic nie potrafię, ale moja moc minimalnie wzrosła i myślę, że nie jestem już taka bezbronna jak kiedyś, zwłaszcza ze wsparciem tutaj. Może dla Ciebie Ci ludzie nic nie znaczą, ale dla mnie są większymi wojownikami, bo nie uciekli z pola walki. – wskazała to na chłopaka, to na krótkowłosą, której kompletnie nie znała, ale czuła przez ten fakt respekt. – A Ty gdzie byłeś jak inni umierali? Dlaczego nie zareagowałeś, przecież jesteś silniejszy? I powinieneś bronić strony dobra i osób żyjących na tej planecie.
Rzuciła oskarżycielsko nie mając zamiaru chociażby postawić stopy dalej. Nie rozumiała, co Kuro w nim widział, miał moc, ale był snobem. Gdyby chciał, uratowałby tych dwóch chłopaków przed niebezpieczeństwem, nie wspominając o tym, że zająłby się Tsufulem. W końcu był Mistickiem i swoje o życiu wiedział, to dlaczego pozwolił na śmierć niewinnych osób? Irytowało ją to jeszcze bardziej, zacisnęła pięści. Nie czuła nawet obciążenia, jakie niosła za sobą przemiana, jeszcze nie teraz. Gdy adrenalina opadnie wtedy zapewne będzie zwijać się z bólu, a co do włosów to nigdy ich nie zetnie! Krótkie włosy w jej mniemaniu były mało kobiece, a pomimo, iż była w połowie wojowniczką, to jednak pierwiastek człowieczeństwa i jej kobiecości również się wybijał.
- Vita OraAdmin
- Liczba postów : 806
Data rejestracji : 23/07/2013
Skąd : Kraków
Identification Number
HP:
(500/500)
KI:
(0/0)
Re: Pole Bitewne
Sob Sty 04, 2014 5:15 pm
Vulfila siedziała na swoim występie skalnym, obserwując z niewielkiej odległości walczących. Obcy saiyan, który odważył się walczyć z Katsu sprawiał wrażenie opanowanego. Miał w sobie pewien balans pomiędzy siłą własną a spokojem wewnętrznym, czyli dokładnie to, co ona sama chciała kiedyś osiągnąć. Nie bał się. Strach potrafi ogarnąć człowieka i odebrać mu zdrowy rozsądek. Zmusić do działań nielogicznych, niepotrzebne to wojownikowi. Tak, widać było na pierwszy rzut oka, że chłopaka musiał szkolić ktoś potężny i mądry. Półsaiyanka zakręciła ogonem spiralkę, zastanawiając się nad tym, jak musi wyglądać jego Mistrz i czy ją również chciałby wziąć na szkolenie. Wyobrażała sobie starca, pomarszczonego, niepozornego. Pogodną duszę, która całkiem niespodziewanie może wyrządzić znacznie większe szkody, niż można by się spodziewać. Pewnie ma w sobie mnóstwo wyrozumiałości, więc mogłaby prowadzić z nim niekończące się rozmowy o życiu i śmierci.
Potem wzrok kadetki spoczął na Katsu. Zmienił się, osłabł. Niemal z trudem mogła rozpoznać w nim dawnego Hazarda. A mimo tego chciała go dojrzeć... Czy jej sygnały KI pozostały tak kompletnie nieusłyszane? Czy może już nie ma Hazarda? Może zniknął w czeluściach jadowitego serca Tsufula? Vulfila poczuła coś, czego wciąż nie rozumiała. Uczucie silnie trawiące ją od środka. Rosnące wbrew jej woli i rozsądkowi. I być może właśnie to spostrzegła April, kiedy Halfka z nie dającym się z niczym pomylić spojrzenie przygryzała zasmucona dolną wargę, a brwi zmarszczyła, żeby opanować się na tyle, ile to było możliwe.
Nagle Vulfilę za rękę złapał Red, nie pytając o nic ani nic nie wyjaśniając.
- Ej!- burknęła pod nosem, ale widząc poważną minę chłopaka zrozumiała, że to nie czas ani miejsce na dyskusje. Z reszta daleko nie odlecieli, więc nie było o co robić awantury. - Następnym razem zapytaj mnie o zdanie... - prychnęła jak dzika kotka, masując swój nadgarstek.
To chyba jednak nie dotarło do Reda. Pogrążał się w sobie, a jego silna aura wyczuwalna była na odległość. Halfka popatrzyła na niego przerażona. Co to za stworzenie? To, co wydobywało się z jego serca na zewnątrz przyprawiało o dreszcze. Wyglądał, jakby sam dobrze nie wiedział, jak radzić sobie z czymś, co w nim tkwiło. Kadetka pokręciła głową, żeby pozbyć się tych myśli, pchających się do jej głowy nazbyt nachalnie. Chłopak, który czuwał nad nią i April, skrywał w sobie coś przerażającego, co aż chciało z niego wyleźć jak plugawa zmora.
Mimo, że przyprawiał Vulfilę o dreszcze, była mu wdzięczna. To była pierwsza chwila od tak dawna, kiedy mogła powiedzieć, że czuła się bezpieczna i chroniona. Nie musiał przecież troszczyć się o nią, a jednak to robił z sobie tylko znanych powodów. I tak, w tej chwili, gdyby cokolwiek jej groziło, poleciałaby właśnie do niego, skryć się za plecami... jak wtedy... Za Altairem...
Vulfila znowu wybiła się z zamyślenia. Słysząc słowa April cała twarz halfki przybrała kolor purpury.
- Nie!- niemal krzyknęła, jakby chcąc się usprawiedliwić sama przed sobą. - To znaczy... tak...- sprostowała, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedziała. Vulfila zastanowiła się, co powinna jeszcze powiedzieć? Bo kim on dla niej w zasadzie jest? A jednak ... a jednak sama myśl o tym sprawiła, że całkiem tego nie kontrolując wzbierała w niej chęć na płacz. Chciała wydusić z siebie choć jedno słowo więcej na ten temat, żeby wyjaśnić April... kto to jest. Ale nim wydukała choć słowo, rozmyślała się.
"To... koleg... to... taki ..."
W końcu w jej głowie uformowała się myśl, którą najchętniej by wyraziła, ale której przecież nie mogła powiedzieć, bo jak to brzmiało, bo... co to niby miało znaczyć.
"To mój Hazard."
Na szczęście i nieszczęscie jednocześnie od odpowiedzi wybawił ją ktoś, kto znowu pojawił się w okolicy całkiem niespodziewanie. Vulfila nie zauważyła kolejnego saiyana, zresztą nie każdy jeden saiyan zwracał jej uwagę, a tego pewnie uznałaby za kolejnego widza całego zajścia, gdyby nie to, że podleciał dokładnie do nich i rzucił w zasadzie rozkaz buńczucznym tonem.
Vulfila wytrzeszczyła oczy, słysząc słowa obcego białowłosego. Co on sobie myślał? Kisiel? Halfka nie miała zamiaru ruszać się stamtąd na krok. A już na pewno nie będzie jej rozkazywał jakiś starzec. Kiedy April skończyła swój monolog, pod którym podpisałaby się w stu procentach, i szesnastolatka dodała swoje trzy grosze.
- Sam stąd spadaj, dziadku- warknęła, rostawiając szeroko nosi i kładąc ręce na biodrach. Z nieustępliwą mina kontynuowała - Albo sprzedam ci kopa w zadek.
Potem wzrok kadetki spoczął na Katsu. Zmienił się, osłabł. Niemal z trudem mogła rozpoznać w nim dawnego Hazarda. A mimo tego chciała go dojrzeć... Czy jej sygnały KI pozostały tak kompletnie nieusłyszane? Czy może już nie ma Hazarda? Może zniknął w czeluściach jadowitego serca Tsufula? Vulfila poczuła coś, czego wciąż nie rozumiała. Uczucie silnie trawiące ją od środka. Rosnące wbrew jej woli i rozsądkowi. I być może właśnie to spostrzegła April, kiedy Halfka z nie dającym się z niczym pomylić spojrzenie przygryzała zasmucona dolną wargę, a brwi zmarszczyła, żeby opanować się na tyle, ile to było możliwe.
Nagle Vulfilę za rękę złapał Red, nie pytając o nic ani nic nie wyjaśniając.
- Ej!- burknęła pod nosem, ale widząc poważną minę chłopaka zrozumiała, że to nie czas ani miejsce na dyskusje. Z reszta daleko nie odlecieli, więc nie było o co robić awantury. - Następnym razem zapytaj mnie o zdanie... - prychnęła jak dzika kotka, masując swój nadgarstek.
To chyba jednak nie dotarło do Reda. Pogrążał się w sobie, a jego silna aura wyczuwalna była na odległość. Halfka popatrzyła na niego przerażona. Co to za stworzenie? To, co wydobywało się z jego serca na zewnątrz przyprawiało o dreszcze. Wyglądał, jakby sam dobrze nie wiedział, jak radzić sobie z czymś, co w nim tkwiło. Kadetka pokręciła głową, żeby pozbyć się tych myśli, pchających się do jej głowy nazbyt nachalnie. Chłopak, który czuwał nad nią i April, skrywał w sobie coś przerażającego, co aż chciało z niego wyleźć jak plugawa zmora.
Mimo, że przyprawiał Vulfilę o dreszcze, była mu wdzięczna. To była pierwsza chwila od tak dawna, kiedy mogła powiedzieć, że czuła się bezpieczna i chroniona. Nie musiał przecież troszczyć się o nią, a jednak to robił z sobie tylko znanych powodów. I tak, w tej chwili, gdyby cokolwiek jej groziło, poleciałaby właśnie do niego, skryć się za plecami... jak wtedy... Za Altairem...
Vulfila znowu wybiła się z zamyślenia. Słysząc słowa April cała twarz halfki przybrała kolor purpury.
- Nie!- niemal krzyknęła, jakby chcąc się usprawiedliwić sama przed sobą. - To znaczy... tak...- sprostowała, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co powiedziała. Vulfila zastanowiła się, co powinna jeszcze powiedzieć? Bo kim on dla niej w zasadzie jest? A jednak ... a jednak sama myśl o tym sprawiła, że całkiem tego nie kontrolując wzbierała w niej chęć na płacz. Chciała wydusić z siebie choć jedno słowo więcej na ten temat, żeby wyjaśnić April... kto to jest. Ale nim wydukała choć słowo, rozmyślała się.
"To... koleg... to... taki ..."
W końcu w jej głowie uformowała się myśl, którą najchętniej by wyraziła, ale której przecież nie mogła powiedzieć, bo jak to brzmiało, bo... co to niby miało znaczyć.
"To mój Hazard."
Na szczęście i nieszczęscie jednocześnie od odpowiedzi wybawił ją ktoś, kto znowu pojawił się w okolicy całkiem niespodziewanie. Vulfila nie zauważyła kolejnego saiyana, zresztą nie każdy jeden saiyan zwracał jej uwagę, a tego pewnie uznałaby za kolejnego widza całego zajścia, gdyby nie to, że podleciał dokładnie do nich i rzucił w zasadzie rozkaz buńczucznym tonem.
Vulfila wytrzeszczyła oczy, słysząc słowa obcego białowłosego. Co on sobie myślał? Kisiel? Halfka nie miała zamiaru ruszać się stamtąd na krok. A już na pewno nie będzie jej rozkazywał jakiś starzec. Kiedy April skończyła swój monolog, pod którym podpisałaby się w stu procentach, i szesnastolatka dodała swoje trzy grosze.
- Sam stąd spadaj, dziadku- warknęła, rostawiając szeroko nosi i kładąc ręce na biodrach. Z nieustępliwą mina kontynuowała - Albo sprzedam ci kopa w zadek.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach