Dragon Ball New Generation Reborn
Dragon Ball New Generation Reborn

Czerwona Pustynia

+11
Vam
NPC.
Kanade
Hikaru
April
Kuro
Raziel
Burzum
Khepri
Hazard
NPC
15 posters
Go down
NPC
NPC
Liczba postów : 1219
Data rejestracji : 29/05/2012

https://dbng.forumpl.net/f53-regulamin-i-informacje-ogolne-obowi

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Czerwona Pustynia

Wto Maj 29, 2012 11:44 pm
First topic message reminder :

Rubinowa poświata odbijanego światła słonecznego. Coś pięknego. Całość czerwonego piasku pokrywa większość planety, dosłownie prócz jednego miasta i gór. Gdzieś pod piaskami zakopano podobno inne miasto, wraz z mieszkańcami, żywcem, ale najprawdopodobniej to tylko opowiastka, służąca straszeniu małych dzieci.

Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Pon Lut 01, 2016 9:47 pm
Bolało. Znała to uczucie aż za dobrze.
Ból wtopiony w ciało i to nie zwykłe, podrzędne pieczenie ran. Srebrzyste noże poczucia winy, strachu i obrzydzenia własną słabością zagłębiły się w sercu tak mocno… Czuła się jak nic. Nie śmieć, nie szmata, po prostu nic, pustka utkana z jej łez i bólu. Całe jej życie przekreślone jedną myślą. Co najdziwniejsze, nie odebrało jej to oddechu, nie sprawiło, że opadła z sił. Pierś ją paliła żalem. Było jej słabo i niedobrze z przerażenia oraz nieokreślonego wrażenia złości na siebie, że pokazała to co ma w środku. Słabość, jej słabość… Te lata życia w niepewności i strachu, determinacja, jej nieustanne parcie na przód by coś zmienić, okupione było mnóstwem wyrzeczeń. Krwią, jej krwią, jej ciałem, duszą, spokojem… Nieprzespanymi nocami, lękami, rozterkami. I co z tego miała? Jej własny brat wycierał nią ziemie. Nie umiała obronić nikogo, nawet siebie. Tak bardzo łudziła się, że może coś zrobić pozostając sobą, być sobą w tym okrutnym świecie, gdzie by żyć trzeba zabić. Kosztowało to wiele, ale nie chciała i nie potrafiła się poddać. Obiecała sobie, że nie zniży się do poziomu Saiyan. Nie będzie żerowała na wściekłości i bólu, że poradzi sobie sama… Nie będzie mordercą… Nie będzie taka jak oni. Nie będzie.
Z wolna ogarniała ją rozpacz. Vivian wzbraniała się całą sobą od tej filozofii okrucieństwa, ale jednocześnie nie mogła zaprzeczyć, że widziała jak działają inni wojownicy. Okrutnie, bez serca, ale metodycznie. Po co zwlekać i darować komuś życie, jeśli można go zabić i nie martwić się, że wróci i zacznie mordować innych? Na co komu litość, skoro nigdy nie ma się pewności, że darowane życie nie zabierze Ci bliskiego? … Trochę o to jej chodziło, prawda..? Nie mają jej kochać, nie mają za nią tęsknić. Mogą ją nawet nienawidzić i nie czuć żalu gdy zginie. Jeśli twardą ręką osiągnie względny spokój i bezpieczeństwo na Vegecie, to na co jej współczucie? Na co jej uczucia?
Pustym spojrzeniem omiotła zawieruchę jaka powstała po jej ostatnim ataku. Kamienie i piach pogrzebały Raziela żywcem, raniąc go dotkliwe, acz nie na tyle, by miały stworzyć dla niego kurhan. Jej atak ki-blastami został zablokowany barierą z zielonej Ki. Ktoś mówił jej, że zielony to barwa pokoju… Dziewczyna wzleciała w górę, oczekując kolejnego ruchu Saiyana. Rany dawały się jej we znaki, ale były tylko wiadomością przesyłaną układowi nerwowemu – a wiadomość zawsze można zignorować. Traciła czucie w prawej ręce, jedynie dwa palce poruszały się drżące. Była zmęczona, tak bardzo wycieńczona tą walką, ale rozgoryczenie i wola walki pompowały adrenalinę do krwiobiegu halfki. Szybkie urywane oddechy unosiły jej pierś, gdy spojrzenie zielonych oczu, niby dwa szmaragdowe zwierciadła wbiło się Raziela Zahne. Mówiło się, że oczy to lustra duszy… Jej były zbrukane krwią, jego potłuczone.
Był przed nią, tak blisko, że gdyby podleciała choć trochę, mogłaby go dotknąć. Uśmiechał się zimnym grymasem sadysty, twarz miał jak ona brudną od kurzu i krwi. Pod jej powiekami wypaliła się teraz postać brata, straszna, karykaturalnie groteskowa. Bez zbroi, brudny od kurzu i krwi, oszalały przez serum i skurwielstwo, które dopiero teraz miało szansę wypełznąć z zakamarków jego jaźni. Co myślał widząc ją w takim stanie? Czego chciał? Przecież dopiął już swego…
Była ponad to.
A tak naprawdę czuła, jak skrawek po skrawku, jej zbolałe serce zamienia się w proch. Nie całe, lecz z pęknięć lała się krew, zniszczone kawałki zmieniły się w krwisty pył i znikały w niebycie. Zabijała siebie, próbowała zabić siebie, zabić swoje słabości, cząstka po cząstce by móc stanąć tutaj i walczyć. Rzuciła się na brata wiedząc, że nie będzie łatwo i nie było. Można powiedzieć, że zasłużyła na wszystko co zrobił i powiedział… Jednak cała przelana tutaj krew, jej, jego, nie byłaby w stanie zapełnić jej pękniętego serca i ukoić złudzeniem, że było to właściwe. Bo nie było. Jej maska pękła, tworząc odwrotny do zamierzonego skutek. W środku zwijała się i drżała spazmatycznie, nie mogąc, nie potrafiąc znieść już tego bólu, a na zewnątrz twarz miała pustą, bladą, martwą, jedynym śladem uczuć były niekontrolowany łzy spływające po brudnych policzkach.
Czy to było konieczne… Na co jej to było? Vivian czuła już wcześniej podobne cierpienie, ale teraz… Teraz to bolało tak bardzo, że już jej umysł zamknął się na głucho wraz z sercem. Nic, pustka. Boli… Ale jakie to ma znaczenie? Walczy, ma doprowadzić tę walkę do końca i zrobi to… Na bogów, zrobi to, choćby to była ostatnia rzecz, do jakiej będzie zdolna nim padnie martwa na skrwawiony piach.
Złota energia rzuciła łunę na postać walczących. Skupiona w dłoniach Ki Raziela przybrała formę kuli o barwie szlachetnego kruszcu, sypiąc iskrami. Jego ciało otoczyły wyładowania i małe błyskawice, elektryzując nagrzane powietrze Vegety. Kurz wzbił się w powietrze, wiatr szarpnął dwiema postaciami. Vivian patrzyła, nie ruszając się z miejsca, nie odwracając oczu ani nie przerywając kontaktu wzrokowego. Dwa zielone spojrzenia, zimne, jedno puste, zbolałe, drugie wściekłe, pogardliwe. Widzisz Raziel, co ze mną zrobiłeś..? Łamiesz mnie. Prawie mnie złamałeś… Czekała aż załaduje swój pocisk i spróbuje ją zabić, choć jedna z myśli Ósemki przyczepiła się do jego słów. Jest jego słabością..? Czy ktoś… Kiedyś… Mówił jej coś podobnego..? Czy zwyczajnie mieli podobny tok myślenia…
Fala energii poleciała w stronę Vivian akurat w chwili gdy impuls kazał jej odwrócić głowę w bok. Niby mimowolnie, choć z trudem uniosła obie dłonie, a skoncentrowana Ki zabłysła w powietrzu. Przed dziewczyną pojawiła się energetyczna bariera, biała, przetykana smugami bladej zieleni i złota kula otoczyła ją, chroniąc. Final Flash rozbił się o przeszkodę i ześlizgnął, paląc piach i odległe skały naokoło dziewczyny. Odpierała atak Raziela, nie patrząc w jego stronę, tak jakby ta część walki nie była dla niej niczym ważnym. Wbijała wzrok w horyzont, w kierunku Pałacu, czując… Energię Zella, straszną i przytłaczającą, od której jeżyły się drobne włoski na karku. Silną Ki, którą znała z wioski Kuro, moc samego, starszego Saiyana, energie walczących, rebeliantów, jej Oddziału Specjalnego, Czerwonego Trenera… Tyle tam było pragnień i nadziei, które opadły wraz ze wzrostem siły okrutnego władcy. Nie udało się im..? Czeka ich śmierć…
Wtem poczuła mieszaninę obcych Ki, niezwykle silną, koncentrującą się gdzieś w granicach miejsca walki. Kilka energii wzrosło raptownie, w tym…
- Chepri…
Jego energia miała ten sam odcień, jak wtedy w dżungli, gdy spotkali Rukeia. Był silniejszy od niej, od Raziela, ale Vivian nie wczuwała się w jego moc. Przypomniało się jej coś. Przecież był na Vegecie, tutaj, tak blisko, a nie udało się im choćby zobaczyć… Teraz, jak na zawołanie, niby w kiepskiej opowieści, w jej obolałej głowie pojawiły się słowa Ziemanina, którymi kiedyś ją raczył, a na które reagowała rozdrażnieniem i irytacją. Gdy tłumacząc się swoją sprawiedliwością na Ziemi próbował jej pomóc i wplątali się razem w kilka dziwnych i parę peszących sytuacji. Niby nie miała wyboru, a jednak zaufała mu, odrobinę… Polubiła. Pokochała.
Fala znikła. Vivian wyłączyła barierę, opadły jej ramiona, opadła też głowa na pierś.
Płakała. Zakryła dłońmi twarz, a krople wielkie jak groch spływały spod jej powiek i kapały na piach kilka metrów pod nimi. Chepri mówił, że łzy są wśród wojowników powodem do dumy. Bo jest silna. Nie musi uciekać do wyobcowania i zabijania uczuć, potrafi zachować wszystkie te emocje, wybierając trudną i bardzo wymagającą drogę. Pozostaje sobą… Tylko dlaczego to tak strasznie boli… Chciała się tego wyzbyć tylko po to by móc coś zdziałać. To było złe, prawda..? Była mowa o wewnętrznej sile, ale Vivian czuła, jak ta walka ją z niej wysysa, jak ją traci. Nie. Sama się jej pozbywała. Powiedziała co myśli o sobie, co inni myślą o niej i… Nie była to ani miła, ani ładna wizja. Miała się za tchórza, nie ceniła swojego życia tak, jak inni chcieli by w siebie wierzyła. Umniejszała swoją wartość jak mogła, w jakim konkretnie celu… Jej empatia i determinacja na Vegecie była złym połączeniem, a dodając wrażliwość tworzyły wręcz samobójczą mieszankę.
On wiedział, prawda..? Wiedział i rozumiał, dlatego mówił jej o tym, że nikt nie zniesie takiego napięcia i samotności. Rozgryzł to, jaki ma stosunek do siebie i choć wcześniej uważała to za czczą gadaninę, jego czasem trafne domysły, to teraz zdała sobie sprawę, że miał rację. A ona od początku do końca robiła wszystko, przed czym ją przestrzegał.
- Przepraszam…
Wył wiatr, niosąc krwisty kurz. Tej nocy Vegeta nie zapomni. Ciemne, szkarłatne niebo z oświetlającym je księżycem rzucało płaszcz ciemności na całą planetę. Miasta pogrążyły się w panice. Wioski pomniejszych i nieważnych mieszkańców zostały wdeptane w piach i podpalone. Łuna podobnej do ognia energii rozlała się nad Pałacem, aura Zella tłamsiła resztki nadziei. Mogłaby się poddać. Mogłaby.
Ramiona się Vivian trzęsły, uniosła wzrok na Raziela. Z oczu jej maski płynęły łzy, a w oczach pojawił się smutek, świadomość tego, że zawiodła kogoś… Że gdzieś tam w środku, w tej walce, poddała się.
- Przepraszam Raziel. – powiedziała cicho, głosem wypranym z emocji, ale drżała jak ze strachu. – Ale mi już jest wszystko jedno, nie ma odwrotu. Tylko proszę… Pamiętaj, że nie mam Ci tego za złe… A za to wszystko, proszę, nie znienawidźcie mnie.
Vivian skrzyżowała ramiona na piersi, biorąc głęboki wdech od którego połamane żebra dały o sobie znać. Koncentrowała energię do swojego ataku i przymknęła powieki. Skok Ki sprawił, że w powietrzu pojawiło się kilka drobnych piorunów, skaczących po jej aurze. Czuła mrowienie w ciele, powietrze falowało jak rozpalone. Gwałtownie rozpostarła ramiona, wyrzucając z siebie skumulowaną energię. Błysnęło bielą, wyrzuciła z siebie skupioną moc tak mocno, że z miejsca zamieniła się w kryształy. Ki zbiła się chaotycznie w strukturę diamentu, stając się owym szlachetnym, tylko przesyconym jej energią, kamieniem. Odłamki miały różne formy, największe były długie na jej dłoń, mniejsze wielkości paznokcia, ostre, raniące. Piękne, w świetle księżyca, który rozświetlał ich migoczące, nieregularnie powierzchnie.
Bez ostrzeżenia runęły deszczem na czarnowłosego Saiyana.

OOC ---> Początek treningu
Ja
Barriere ---> 10199
Diamond Storm ---> 17600
SSJ2 ---> 250
In total ---> 28049 Ki

Raziel
Diamond Storm ---> 22000 dmg
Raziel
Succub Admin
Succub Admin
Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk750/750Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (750/750)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sob Lut 06, 2016 9:35 pm
Wszystko zmierzało już do końca. Oboje od samego początku wiedzieli, że ta walka musi się skończyć w taki sposób. Pytanie było tylko jedno. Kto z tej dwójki przegra starcie? Wszystko zależało dokładnie od tych ostatnich chwil. Kto lepiej wykorzysta resztkę swoich sił i energii, ten pokona przeciwnika. Jednak wszystko wskazuje na to, że zwycięstwo w każdym przypadku może okazać się Pyrrusowym. Wiedziała to dziewczyna, lecz oszalały umysł chłopaka nie brał tego pod uwagę. Chęć zwycięstwa i pokazania, że jego racje były prawidłowe, była zbyt olbrzymia. Dlatego też kiedy wreszcie wygrzebał się z pod kamieni i pyłu, które przysypały go podczas ataku jego siostry, wyglądał na naprawdę zmęczonego. Jego zbroja pękła i rozpadła się, lecz jego kostium też nie wyglądał najlepiej. Poszarpany, zakrwawiony nadawał się tylko do wyrzucenia. Oczy Saiyanina były podkrążone, zaś twarz szara. Jednak lazurowe zwierciadła duszy Natto oraz jego aura emanowały agresją i skupieniem. Nie przejmował się ranami. Miał gdzieś tą cała walkę o Vegetę. Nie myślał o tym czy Zell przeżyje, czy też nie. Już mało co go obchodziło. Serum niszczyło jego organizm i psychikę, skupiając wszystko na jednym celu. Na jednej osobie. Wszystko czego chciał teraz Raziel to sprawić, żeby jego siostra zrozumiała jego szaloną filozofię. Po części mu się to udało, lecz niestety wtedy nadszedł czas na drugi etap. Ten zaś był bardzo prosty. Zabić.
Wszystko sprowadziło się do tego momentu. Ona ranna i prawie złamana. On ranny i gotów do zadania ostatnie ciosu, który zniszczy ją na zawsze. Zaś co się stanie potem? Potem już nie będzie niczego. Teraz jest początek końca.
Energia w jego dłoniach przybrała kolor najszlachetniejszego ze wszystkich kruszców. Złoto było czymś czego pożądali wielcy, a teraz fala energii, która miała zabić Vivian właśnie przybrała ten kolor. Ironia czyż nie? Jednak młody mężczyzna nie myślał o tym. Nie myślał już o niczym. Za kilka sekund wszystko się zakończy.
- Żegnaj siostro. – powiedział, chwilę później wypuszczając Final Flash prosto w serce blondynki. Ich lazurowe oczy były wbite w siebie. W oczach Vivian widać było żal i smutek. Jej serce pękało, lecz Zahne nie zdawał sobie z tego sprawy. Uderzenie leciało z olbrzymią prędkością, żeby pochłonąć istnienie jego siostry. Wielka szkoda, że ich historia miała się tak właśnie zakończyć. No właśnie. Miała, gdyby coś w głębi duszy panny Deryth nie nakazał jej dalszej walki. Jakież musiało być zdziwienie Raziela, kiedy zobaczył jak jego złota fala uderza o prawie białą tarczę dziewczyny i rozprzestrzenia się po całej okolicy niszcząc i paląc. Ktoś kto obserwowałby tą walkę, mógłby zobaczyć pewne ironie i ciekawostki. Bo czy Ki nie jest odzwierciedleniem charakteru danej osoby? W takim razie tej dwójce coś się obwody popaliły. Raziel natężył uderzenie, lecz tarcza jego siostry skutecznie anulowała jego atak. Sprytnie, bardzo sprytnie. Opadł zmęczony na piach. Obraz przed jego oczami zaczynał mu się zamazywać, a on sam coraz odczuwał uszczerbek krwi i energii. Po za tym drugi poziom super wojownika też swoje kosztował. Jego mięśnie, kości i całe ciało pracowało na olbrzymich obwodach. Zaczął płyciej oddychać, a z jego ust popłynęła strużka krwi. Pomimo tego, że opanował ten stan to i tak jeszcze nie dawał rady długo w nim walczyć. Jeśli jego siostra rzeczywiście chce go powstrzymać to teraz ma ku temu idealną okazję. Wystarczy, że użyje całej swojej mocy i go dobije. Bo jeśli tego nie zrobi, to on zbierze siły na powtórny atak. A tego już raczej nie uda jej się zablokować. Opadł na jedno kolano plując krwią. Dokładnie w tym momencie doszły do niego słowa siostry. Podniósł głowę i spojrzał na jej twarz. Najwidoczniej wreszcie sobie uświadomiła to czego chciał.
- Boże jakie to żałosne. – powiedział wstając z trudem. Chyba miał uszkodzenie jakiegoś organu wewnętrznego, bo krew wypływała coraz szybciej. – Jedyną osobą, która powinna przepraszać to ja. Za to, że przegrałem i naraziłem cię na to. Obydwoje tu umrzemy i to jest pewnik. Więc po raz kolejny wybacz. Wybacz, że okazałem się słabeuszem.
Serum powoli przestawało działać, zaś jego słowa były bardziej racjonalne. Co z tego, skoro i tak miał umrzeć. Czy to wszystko było tego warte? Raziel spojrzał na atak, który Vivian wypuściła na niego. Było to coś nowego. Coś czego nie znał, lecz znając jego siostrę na pewno były odpowiednie dla tej sytuacji.
Nie pomylił się. Ostre kawałki szkła czy też energii jego siostry cięło jego ciało z nadzwyczajną brutalnością. Raz nawet nie miał siły i ochoty się bronić. Po prostu stał, kiedy jego ciało było rozcinane w wielu miejscach. Jego górna część kostiumu praktycznie znikła i teraz goła klata przyjmowała cięcia. Kilka ostrzy trafiło w twarz Saiyanina rozcinając ją, lecz o dziwo nie uszkadzając oczu. Czyżby jednak jego mała siostrzyczka wiedziała gdzie celuje? W końcu atak się zakończył, lecz to jak przedstawiała się sylwetka Raziela po nim nie było zbyt ciekawe. Praktycznie cały był od swojej krwi, która wypływała z wielu większych i mniejszych rozcięć. Kropelki skapywały na piach i gdyby nie to, iż tak szybko wsiąkały to utworzyła by się całkiem spora kałuża. Raziel podniósł wzrok na swoją siostrzyczkę, nawet nie próbując tamować krwi. Bo i po co? Za dużo ran. Wykrwawiał się w zastraszającym tempie i mało co mogłoby mu pomóc w tej chwili. Jednak jeszcze żył i to był błąd, który zrobiła. Mogła nakierować atak na żyły i tętnice, lecz nie zrobiła tego. Dlatego też była jego kolej.
- Mam nadzieję, że przedstawisz mi Axdrę. – powiedział i wyciągnął w stronę swojej siostry prawą rękę. Lewą nie miał już nawet siły poruszać, lecz to musiało mu wystarczyć. Po raz ostatni tego dnia zaczął kumulować energię. Były to jego resztki i wiedział, że jeśli wykona ten atak to go to zabije. Lecz naprawdę musiał skończyć co zrobił. To był ostatni rozkaz serum, który musiał wypełnić do końca. Kolejne dwie ofiary tej nocy. Oby było warto. Tym razem jednak jego energia Ki przybrała kolor czystego błękitu. Takiego jaki miało niebo na Ziemi.
- Kocham cię. – powiedział, a następnie z jego dłoni wystrzelił promień energii. Jednak tym razem wszystko było inaczej. Vivian mogła być przygotowana na falę mocy o różnym stopniu siły, natężenia i szerokości. Lecz tego nie miała szans przewidzieć. Bowiem kiedy promień zbliżył się do dziewczyny na odległość dwóch metrów to rozpadł się na setki mniejszych i ominął ją. Jednak nie był to akt łaski ze strony złotowłosego. Po prostu chciał nadać temu zakończeniu o bardziej epicki charakter. Niebieskie promienie rozbiły się i zrobiły kołko. Tak wiec teraz atak nadchodził z każdej strony. Vivian raczej ciężko byłoby uniknąć tego, nawet gdyby Raz nie kontrolował każdego promienia. W jednej chwili wszystko się zakończyło. Laser Storm uderzył w Natto z całą swoją siłą paląc i niszcząc. Jej zbroja, kostium i ciało odczuło mocno uderzenie, które jej zaserwował Raz. Jednak on sam nie miał już siły patrzeć na to jak to się skończyło. Kiedy atak dobiegł końca to wojownik upadł na jedno kolano kaszląc krwią. Jego włosy opadły, zaś aura zanikła. Nie miał już siły. To była już tylko kwestia minut.
- Przepraszam cię. – powiedział cicho.

OOC:

Atak przyjmuję.
Dla ciebie Laser Storm : 15520 dmg
Dla mnie :
SSJ2 – 250 Ki – wyłączam go
Laser Storm – 12416 Ki
Łącznie : 12666 Ki
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Czw Lut 11, 2016 8:50 pm
Smak krwi był jej tak dobrze znany, ale niezmiennie okropny. Wypełniał usta ciężkim, metalicznym posmakiem, nozdrza ostrym zapachem, malował oczy krwistą mgiełką i wypełniał płuca przy każdym oddechu. Odurzał i narkotyzował, tępiąc zmysły. Wzrok Vivian zamglił się z bólu i wycieńczenia, łzy zamazały obraz. Pierś unosiła się płytko, zbyt zmęczona by wziąć głębszy oddech, bo połamane żebra wpijały się w ciało jak sztylety. Straciła czucie w prawej dłoni, tylko dwa palce drgały konwulsyjnie, jakby próbując sobie przypomnieć jak to jest móc zginać się wedle woli. Ramię zwisało bezwładnie, mokre i czerwone od krwi. Z prawej łydki wystawał kawałek kości, robiąc malowniczą dziurę w czerwonej, żywej tkance. Nic nie mogło jednak równać się z krwawą szramą przecinającej jej ciało, wilgotnej i błyszczącej od posoki, z której płynna czerwień uciekała z każdym uderzeniem serca. Ile krwi straciła Vivian podczas tej walki? Ile łez..? Była blada, jakby cała czerwona ciecz odpłynęła z jej twarzy, a ilość otarć, kurzu i krwi na skórze przeczyła tej myśli. Jej ciało było jej obce, nagle kruche, tak jakby wnętrzności stały się szkłem. Ból był straszny, tętnił i rozrywał jej mięśnie, miejscami paraliżując do tego stopnia, że nikł. To było właśnie najgorsze. Póki boli, wiesz, że żyjesz.
Słabła. Opadła na czerwony piach, z trudem trwając w pozycji stojącej. Nic już nie mówiła, bo krew wypełniła jej gardło do poziomu krtani. Odruchowo schyliła głowę, kaszląc i pozbywając się posoki z ust. Łzy oczyściły policzki z pyłu, w jasnozielonych oczach nie było już gniewu i wściekłości. Płomień przemiany opadł, pozostał tylko stygnący żar i popiół. Został smutek, poczucie winy. Spojrzenie dziewczyny, która próbowała ze wszystkich siły nie rozpaść się w tej walce. Która walczyła z bólem, wyrzutami swej moralności podobnymi do tajfunu z ostrego szkła.
Rozgoryczenie ma smak popiołu.
Widziała poświatę aury Raziela Zahne, zaatakowaną jej ostatnim ruchem. Rozbłyski światła księżyca na odłamkach kryształu zabarwiły się czerwienią, by potem pokryte posoką wylecieć z ran w ciele. Chłopak wyglądał paskudnie, lepki od potu, przesiąknięty krwią wypływającą z ran, ale sama halfka nie wyglądała lepiej. Patrzyli na siebie, oboje wycieńczeni, jedną nogą w drugim świecie. Co ich tu przywiało? Serum, rozkaz, rządza mordu..? Obowiązek, problematyczna empatia i talent do pchania się w kłopoty..? Dziewczyna wpatrywała się w Saiyana, widząc do jakiego stanu go doprowadziła. W odwecie mogłaby wygarnąć do czego ona ją doprowadził, ale na co by się to zdało? Nie czuła dumy ni zadowolenia. Zrobiła to co konieczne by go powstrzymać… Robiła co konieczne. Stał jeszcze. Oddychał. Nie, nie chciała go zabijać… Zabije. Nie, przecież nie jest w stanie nawet się ruszyć, nie musi…
Nie musiał robić kroku. Uniósł dłoń i blada, błękitna poświata kontrastowała swym błyskiem z czerwienią krwi i księżyca na niebie Vegety. Vivian nie mrugnęła okiem, żadne z rodzeństwa już nie było w stanie wykrzesać z siebie więcej siły. Głowa nieco jej opadła i nie uniosła jej nawet, gdy pocisk ruszył w jej stronę. Nie miała mocy go zablokować, nawet na to by unieść nań wzrok nie mogła się zdobyć. Przymknęła powieki gdy jaśniejąca kula rozbiła się na setki błękitnych światełek i zawirowała wokół niej jak stado morderczych świetlików. Przez ułamek sekundy Vivian wyglądała pięknie, gdy lasery rzucały blade rozbłyski na jej postać, sklejone krwią włosy, rozświetlały rany i brudne po walce ciało. Tylko przez moment, zaraz potem uderzyły w nią z całą swoją siłą. Niektóre pociski przechodziły przez ciało jak przez masło, przebijając na wskroś wnętrze dłoni, łydkę, biodro, inne przypominały raczej uderzenia pięścią. Zbroja pękała, resztki ochraniacza trzymały się ciała przyklejone krwią. Z butów, rękawiczek nic nie zostało, wytrzymały materiał kostiumu przypominał teraz podarte rajstopy. Blasty z ki paliły ciało, ich natężenie sprawiało, że niektóre rany były od razu wypalane. Bolało. Gdzieniegdzie oparzenia różnego stopnia zgrały się z krwawieniem. Czuć było zapach przypalonej skóry.
Przetrwała i to. Jak karaluch, o jakim kiedyś mówił jej brat.
Cudem stała, lecz nogi jej drżały i coraz bardziej zagłębiały się w piach. Ciało stawało się cięższe. Jeden blast trafił pod oko, sprawiając, że lewa powieka podpuchła, białko nabiegło krwią a czerwień, niby łza spływała po policzku. Rany paliły jeszcze gorzej, ale teraz… Czy to naprawdę miało znaczenie? Umysł Vivian się zamglił. Była wycieńczona swoimi emocjami, wybuchem uczuć w głowie i własnymi rozterkami bardziej niż tą walką. Ponad wszystko czuła żal do siebie, za to, że nie przetrwała kolejnej próby. Jej wola osłabła na tyle, że sięgnęła po swój ból i wściekłość by się wzmocnić, by móc walczyć. Z nawiązką wyparła się paru własnych przekonań i tego, co miała w sobie chronić. Przemalowała czerwone serce na czarno, ale farba zmieszała się z krwią. Nie udało się jej. Zawiodła. Nie była lepsza od reszty tej morderców…
Zaśmiała się cicho, gorzko, obejmując zdrętwiałe ramię. Z kącików warg spłynęła gęsta, ciemna krew. Łzy nie przestawały, kropla po kropli, sunąć w dół po twarzy.
- Axdra zje Cię żywcem. – powiedziała z trudem, uśmiechając się do Raziela smutno, ale boleśnie. Nie wytrzymała i opadła na kolana, oddychając głębiej, świszczącym oddechem, świadczącym o rozległych ranach płuc. – Raziel… Przepraszam… Ale muszę mieć pewność… Choć ten jeden, jedyny raz… Że mój przeciwnik nie ruszy się z miejsca. Pamiętasz Karcer, dwa lata temu..?
W lewej dłoni Vi zaczęła formować się mała kulka z energii, jej cała, mizerna resztka Ki skoncentrowana w rozpaczliwym akcie, kaprysie dokończenia tej sprawy. Ostatni zryw przed końcem.
- Raziel… Zginiesz razem ze mną?
Drżała. Z bólu, smutku, przygryzając wargi by się głośniej nie rozpłakać. Była za duża by wierzyć, że wszystko skończy się dobrze i za mądra, by wiedzieć, że Vegeta wyjdzie z tego cało. Ale za głupia, by porzucić tlącą się gdzieś w środku nadzieję. Chciałaby… Jeszcze raz polecieć na Ziemię i zobaczyć jej błękitne niebo. Spotkać Chepriego i powiedzieć co jej leży na sercu od ich pożegnania. Jak wcześniej, porozmawiać z Kuro, April, pomarudzić z Razielem na misje, zganić Vulfi za kradzież naramiennika. Posiedzieć w milczeniu z Redem, wpatrując się w ciemne niebo Vegety. Nie martwić się i nie bać. Ale nie będzie jej to dane i wiedziała to, choć nie chciała do końca zaakceptować kary, jaką sobie wymierzyła tą walką. I przejmowała się tym. To było tak głupie, tak żałosne, że śmiała się z siebie, czując się coraz gorzej i gorzej… Nie zasługiwała na lepszy koniec. Nie po tym wszystkim co z sobą zrobiła.
Big Bang Atack poleciał leniwie i wolniej niż zwykle w kierunku Raziela. Niewielka ilość Ki jaką dysponowała zamieniła się w słaby wybuch, który ledwie zadrasnął by kogoś w pełni sił… Ale był najlepszym atakiem, na jaki teraz było ją stać. Organizm Vivian pozbawiony energii wyłączył się. Złota aura zgasła jak zdmuchnięta świeca, oczy, nim ciężko zamknęły się na nich powieki, zmieniły barwę na brąz. Włosy straciły jaśniejszy odcień, zamieniając w brudne, zakrwawione siano. Padając na ciepły piach, Ósemka skuliła się odruchowo.
Nim świadomość odpłynęła, ujrzała jeszcze błysk, a przez głowę przebiegła myśl…

OOC ---> Koniec treningu
Ja
SSJ2 ---> 250
SSJ2 OFF
BBA ---> 1121
In total ---> 1371 Ki
0 Ki ---> Mdleję, nie czuć mojej energii, Ci z KF mogą sądzić, że nie żyję

Raziel
BBA ---> 1180 dmg
NPC.
NPC.
Liczba postów : 2525
Data rejestracji : 29/05/2012

http://poke-life.net/pokemon.php?p=58946863&nakarm

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sob Lut 13, 2016 4:27 pm
Na niebie pojawił się jakiś maleńki, kulisty kształt. Rósł z każdą chwilą, aż w końcu znalazł się na orbicie Vegety, by po paru sekundach wbić się w powierzchnię planety, kilkadziesiąt metrów od miejsca gdzie konała dwójka wojowników. Okazało się, że to Saiyan'ska kapsuła, nieco jednak zmodyfikowana. Nie tylko z zewnątrz, ale przede wszystkim z niemal całkowicie przebudowanym systemem. Te właśnie modernizacje pozwoliły na niewykrycie pojazdu i uniknięcie całego procesu autoryzacji. Gdy opadły tumany kurzu i pyłu, z kapsuły wysiadła zakapturzona postać. Rozejrzała się wokoło, po czym uniosła obie ręce do góry. Na obszarze wokół niej pojawiła się ledwo zauważalna, złotawa mgiełka, rozciągająca się aż do ledwo żywego rodzeństwa. Ta sztuczka miała na celu ukrycie ich Ki. Teraz nikt z zewnątrz nie był w stanie wykryć ich obecności. 
 - Oby nie było za późno - mruknęła Aryenne, ruszając w stronę swoich dzieci, taszcząc ze sobą sporych rozmiarów walizkę. 
Kobieta pokręciła tylko głową patrząc na Vivian i Raziel'a, po czym przystąpiła do ratowania im życia. Jej wiedza medyczna była na tyle rozległa, że krótkie oględziny pozwoliły oszacować stan rannych, oraz rodzaj i rozległość obrażeń. Aryenne otworzyła walizkę i wyjęła z niej sporych rozmiarów strzykawkę, wypełnioną jakimś niebieskawym płynem. Strzykawka zakończona była długą, grubą igłą na widok której nawet najodważniejsi mężczyźni przełknęliby głośno ślinę. Zaczęła od Raziel'a. Wbiła igłę w okolice wątroby, wstrzykując 1/4 zawartości. Ciało chłopaka zadrżało mimowolnie, reagując na ból. Kobieta powtórzyła tę czynność jeszcze trzykrotnie, za każdym razem wbijając się w inny organ. Gdy już skończyła z szmaragdowookim, sięgnęła do walizki po drugą, identyczną strzykawkę i tą samą operację wykonała na Ósemce. 

Po obrażeniach wewnętrznych, przyszła kolej na najpoważniejsze i najbardziej krwawiące rany, którymi rodzeństwo ozdobiło się nawzajem. Tym razem Saiyan'ka wzięła do ręki dużą butelkę, wypełnioną żółtym, oleistym płynem. Wylewała po kilka kropel owej cieczy na najbardziej uszkodzone fragmenty ciała. Substancja w kontakcie z krwią zaczynała głośno skwierczeć, lecz skutecznie oczyszczała i zasklepiała rany. Zajęło to kilkanaście minut, nim jej dzieci przestały się wykrwawiać.
 - No dobrze, pora na złamania...
Aryenne wodziła dłońmi po ciałach Natto, szukając uszkodzonych kości i stawów. Gdy takie znalazła, kilkoma szybkimi ruchami je nastawiała, co powodowało lekki grymas bólu na twarzach Vi i Raz'a. Sporo problemów sprawiło otwarte złamanie kości piszczelowej Vivian, ale i to udało się w końcu złożyć. Kobieta otarła wierzchem dłoni spocone czoło i zabrała się za mniejsze rany. Tym razem z pomocą przyszła jej różowa maść o konsystencji miodu. 

Gdy stan młodych Saiyan ustabilizował się, ich Matka przysiadła sobie na jakimś głazie, opróżniając litrową butelkę wody. Minie trochę czasu nim poda tej dwójce specyfik, po którym odzyskają świadomość. Teraz, gdy procesy regeneracyjne nadal trwają, byłoby to niebezpieczne. Jedno jednak nie dawało Aryenne spokoju. Jak do tego doszło, że jej dzieci stanęły ze sobą  do tak morderczej walki i niemal pozabijały się nawzajem? Nagle coś wpadło kruczowłosej do głowy. Pobrała od Ósemki i Raziel'a niewielką ilość krwi i przeanalizowała ją w specjalnym urządzeniu.
 - A więc to tak - szepnęła do siebie - cóż, to wyjaśnia wszystko...
Po kolejnej godzinie kobieta uznała, że może już bezpiecznie ocucić swoje pociechy. Dożylnie podała im specjalny środek i obserwowała jak powoli odzyskują świadomość. 
 - Tylko spokojnie - powiedziała cicho, klękając pomiędzy nimi - na razie się nie ruszajcie. Macie szczęście, że udało mi się tu dotrzeć na czas - po tych słowach ściągnęła kaptur.


Ostatnio zmieniony przez NPC. dnia Wto Lut 23, 2016 7:17 pm, w całości zmieniany 1 raz
Raziel
Raziel
Succub Admin
Succub Admin
Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013

Skąd : Rzeszów

Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk750/750Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (750/750)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Wto Lut 16, 2016 10:05 pm
Zaśmiał się cicho po tekście Vivian. Jego ciało było już tak zmasakrowane, że nawet ta prosta czynność sprawiła mu całkiem niezłą dawkę bólu. Jego energia ki była praktycznie wspomnieniem tak samo jak jego zbroja i ubranie. Ledwo co zostało to spodnie, które też były mocno poturbowane po ataku jego siostry. Lecz teraz wszystko miał się zakończyć. Laser Storm choć był jego nową techniką, to potrafił siać olbrzymie spustoszenie. Co jak co, ale Saiyanie mieli naturalny talent do tworzenia technik, które sprowadzały śmierć i zniszczenie. Przecież byli rasą wojowników i zdobywców. Jeśli ich odpowiednio pokierować to można mieć wszystko. Niestety jak na razie ich dowódcy byli kompletnymi idiotami, wyłączając niektórych. Dlatego też wszystko skumulowało się w tym wieczorze. Raziel miał w dupie poczynania rebeliantów i dla niego mogli się nawet zajebać na równi z Zellem. Jednak kiedy wreszcie odzyska kontrolę to sporo osób pożałuje. Serum przestawało działać, lecz w dalszym ciągu w jego umyśle było zadanie, które musiał wykonać. Zabić Vivian. Kiedy niebieskie promienie zaatakowały to mógł odetchnąć spokojnie. Nie mogła tego przeżyć, a przynajmniej nie przeżyje tej nocy. Obrażenia, które otrzymała były zbyt poważne. Lecz kiedy zobaczył jak podnosi się po tej kanonadzie to chciał przetrzeć oczy, gdyby tylko miał wystarczająco wiele sił. Bo to co zobaczył przekraczało jego pojęcia o wrodzonej wytrzymałości? Co trzeba zrobić by ją zabić? Wysadzić planetę? Po części Raz był dumny z siostry, że udało jej się tyle wytrzymać, jednak druga część była wściekła, że w dalszym ciągu żyła. On sam nie miał już sił, żeby zrobić cokolwiek, więc tylko czekał na wyrok.
- Z przyjemnością. – powiedział i ostatni raz uśmiechnął się, zanim pocisk Vivian nie trafił go w pierś. Jego moc była żałosna, lecz ciało Raziela było tak słabe, że odczuło to uderzenie, jakby Vivian włożyła w nie swoją pełną moc. Zahne odleciał kilka metrów do tyłu i padł na piach Vegety bez życia dokładnie w tym samym momencie jak jego siostra. Coś jednak ich łączyło.

Kolejną rzeczą, którą pamiętał była nieskończona linia cierpienia. Wiec to było piekło i męka umierania? Kolejna rzecz, o której starsi kłamali. Bolało i to jak cholera, zaś w samej śmierci nie było nich chwalebnego. Zginął w najgorszy możliwy sposób, ciągnąc za sobą osobę, którą kochał i obiecał chronić. Więc jeśli jest jakaś sprawiedliwość to wyrok powinien być prosty od razu. On na dół, a ona na górę. Prosty rachunek. Jednak pomimo tego, że czuł się koszmarnie, to nie widział tunelu ze światełkiem na końcu, wręcz przeciwnie. Czuł coraz bardziej atmosferę na Vegecie, swoje ciało leżące na piasku i czyjeś kroki. Czuł, że żył. Jednak z tą myślą, związane było cholerne cierpienie. Spróbował otworzyć oczy co przyszło mu z wielkim trudem, który porównywał do pierwszej transformacji w super wojownika poziomu drugiego. Na początku został oślepiony przez wciąż krwawy księżyc, który powoli zmierzał ku horyzontowi, lecz z upływem czasu jego zmysłu się wyostrzały. W dalszym ciągu znajdował się na pustyni, lecz ktoś lub coś sprawiło, że nie umierał. Spróbował wstać, ale szybko grawitacja dala znać o sobie i z olbrzymim jękiem trafił na podłoże. Do jego uszu wtedy doszedł znajomy głos. No naprawdę, on ma farta.
- Super. – jęknął cicho, próbując się podnieść, lecz jego ciało, choć leczone, to i tak odmawiało współpracy. Mógł tylko odwrócić głowę w stronę swojej matki.
- Miło, że wpadłaś na zabawę. – powiedział Zahne do swojej rodzicielki.

Occ:
Regeneracja HP i Ki 10%
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Nie Lut 21, 2016 9:27 pm
To był drugi raz gdy czuła, jak umiera.
Życie uciekało z niej z każdą kroplą krwi, serce biło wolno, coraz słabiej, oddech gasł w piersi. Rozmywała się w swoim ciele, jakby ta materialna otoczka dla duszy z poharatanych mięśni i kości bladła oraz traciła na swej rzeczywistości. Głębiej niż najgłębszy sen jaźń dryfowała w ciemności, w cichej, tętniącej pustce, zapadając się bardziej w czerń. Naprawdę paskudnie uczucie a omdlenie, mające być ratunkiem od bolesnej przytomności umysłu okazało się tylko złudną nadzieją. Wiedziała co się z nią dzieje i oprócz iskierki niemego sprzeciwu i cichej rezygnacji nic więcej nie pojawiło się w jej myślach. Powód dlaczego jest w takim stanie, cała paleta emocji wybuchająca raz za razem w walce, sama przyczyna walki, sytuacja na planecie… Nie było tego. Nie potrafiła już nawet stwierdzić co ją boli, oprócz tego, że jej ciało i duch cierpią w każdym tego słowa znaczeniu. Umierała i jej świadomość wtapiała się w te srebrzyste, palące ostrza. Nikła, aż nawet to, że jej życie się kończyło, przestało mieć znaczenie. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, topiła się w czerni ciągnącej ją w dół, aż przestała czuć cokolwiek oprócz tego bólu…
Czerwony piasek pod Vivian zamieniał się w krwiste błoto o nieprzyjemnym zapachu posoki. Nie była świadoma tego, że jej ciało stygnie, ani paru łez, które jeszcze uciekały spod podpuchniętych powiek i toczyły się wolno po brudnej twarzy. Zakurzone włosy opadały na czoło, rozdarty strój przesiąkł krwią i zapachem walki – wonią posoki, kurczu i spalonego ciała.
Zrobiło się cicho na pustyni. Żadnych wybuchów, krzyków, odgłosów wyładowań energii. Wśród piasków tylko szemrał wiatr, mierzwiąc łagodnie włosy dogorywających Natto. Normalnie ich ciała wysuszyłaby gorąca atmosfera Vegety, zostawiając zbielałe na słońcu kości, jednakże… Nie tym razem. Los planował coś innego. Vivian spotkała jedną boginię, ale sama nie wierzyła w opatrzność, w cuda, ani w fatum. Wiedziała tylko, że istnieją wredne i plączące życie przypadki, które czasem, ledwie czasem rzucają dobrą monetę. I tak jak dwa lata temu, gdy udało się jej powstrzymać jedną osobę, Changelinga, gdy po tamtej walce umierała… Uratowano ją. Tak teraz zdołała zatrzymać Raziela przed dalszą walką, płacą za to najwyższą ceną, ale teraz również ktoś pociągnął ją za rękę, wyciągając z gęstej czerni. O ironio, była to osoba, z którą Vivian miała cichą nadzieję więcej nie mieć kontaktu. Ta cała sprawa rodziny była dla niej strasznie krępująca i nieswoja…
Nie była jeszcze świadoma tego, że ktoś się nią zajął. Ósemka leżała na piasku ze skwierczącymi ranami, z wolna czując coraz więcej. Nastawiona noga rwała bólem, rany piekły, nawet unosiła się z nich delikatna para. Z każdym oddechem coś kłuło jej pierś. Odzyskała czucie w ramieniu, tylko po to by poczuć, że w te mięśnie ktoś wbił gwoździe bólu, dosłownie w każdy centymetr kwadratowy skóry. Wielka szrama na jej brzuchu zasklepiała się w równym tempie, ale dalej pieczenie wżerało się w jej krawędzie niby kwas. Zabliźniała się w różową bliznę, która miała wyrównać się do kolorytu skóry, jakby brat przyrodni nigdy nie próbował przeciąć jej na pół. Coraz więcej informacji przechodziło przez jej układ nerwowy, docierając do mózgu, zawiadamiając co i w jakim stopniu boli. Tylko ten cholerny ból… Boli, piecze, pali, krwawi, rwie…
Serce też bolało.
Nie tylko ją.
Czuła… Powieki rozchyliły się bezwiednie i brązowe, zamglone oczy patrzyły tępo przed siebie. Im bardziej świadoma była siebie, im bardziej dusza trzymała się tego jak najbardziej realnego ciała… Tym mocniej dziewczyna wyczuwała inne energie. Stateczna acz jeszcze nieco skołowana Ki Raziela tuż obok, moc nie kogo innego, jak ex-Kiui, Aryenne Zahne między nimi. Gdzieś tam walczyli jeszcze inni. Z wolna docierały do jej głowy strzępki informacji. Gdzieś w oddali czuła April, obniżoną energię Reda… Hazard walczył z Kuro przeciw Zellowi… W potyczce znikła energia tego drugiego wojownika, który jako pierwszy wspierał srebrnowłosego na przemianie SS wojownika. Inne, to silniejsze to słabsze punkty energii walczyły ze sobą na froncie, który z wolna gasł i…
Znów, nieświadomie zwrócił jej uwagę, wyrywając ją to ze stanu otępienia to z półsnu. Vivian skierowała oczy w stronę pałacu, czując, dla niej najwyraźniejszą ze wszystkich, Ki. Energię, która zawsze tak spokojna i pewna odzwierciedlała charakter wojownika, teraz zburzyła się jak rozpalona adrenaliną krew. W jej tęczówki wkradły się iskry niepokoju, pierś uniosła głębiej. Była tam złość, paląca wściekłość podobna do żaru wulkanu, z wolna rosła by nagłym skokiem dać upust negatywnym emocjom. Przede wszystkim jednak był tam smutek… Smutek i żal. Jeśli kiedyś Chepri przyczepił się do niej jak rzep do psiego ogona, bo nie chciał pozwolić by czuła się źle, to co ona ma teraz zrobić? Jego uczucia były aż zanadto wymowne i najpewniej była jedyną osobą, która znała ich przyczynę i która była ich przyczyną. To jest właśnie miłość? Jeśli czyjś ból boli Cię równie mocno, jak nie mocniej..?
Zamknęła powieki i na tyle ile mogła, podniosła swoją energię – bez skutku. Złota mgła Aryenne skutecznie tłumiła ich Ki, sprawiając, że byli niewykrywalni dla świata zewnętrznego. Ignorując słowa matki Vivian próbowała się podnieść, wspierając na ramionach, ale nagła zmiana pozycji sprawiła, że splunęła gorzką krwią a jej posmak podrażnił gardło. Opadła ciężko na plecy i oddychała głębiej, z trudem łykając powietrze dopóki nie uspokoiła się na tyle, by spokojnie westchnąć.
Niebo pozostawało czerwone jak zakrzepła krew. Księżyc jaśniał czerwoną barwą a z nieba zerkało na Vegetę z politowaniem kilka gwiazd. Dwie właśnie spadły, zostawiając za sobą cienką, jasną kreskę, która zaraz znikła.
- Tu nawet gwiazdy umierają. – poruszyła z trudem wargami Vivian, szepcząc bezgłośnie. Wdech, wydech, wdech, wydech. - Nie będziesz mi mówić co mam robić. – rzuciła beznamiętnie, choć słabym głosem dziewczyna i z największym trudem zdołała usiąść na piasku, wspierając się ramionami. Odrobina wysiłku sprawiła, że na skroni pojawiły się krople potu. Gdy ona leżała nieprzytomna kolejne Ki ginęły, jedna po drugiej… Halfka zasłoniła jedną dłonią oczy, nie chcąc pokazać, że w chwili słabości zaszkliły się. Na bogów… Nie, już jej to nie obchodziło, choćby Raziel zamierzał zdanie po zdaniu analizować co mu zdążyła wykrzyczeć.
Łatwiej byłoby umrzeć, niż pozwolić by ktoś znał wiele z jej słabostek, ale… Ale to nie było wszystko. Wszystkiego nie powiedziała. Westchnęła i potarła skroń, przesuwając dłonią wzdłuż obitego policzka i na szyję. Tam odkryła brak łańcuszka. Amulet, medalion jaki dostała od Raziela nim zaczęło się to całe piekło, nie przeżył tej bitwy. Gdy skruszył się pancerz musiał zostać spalony, stopił się i przepadł bezpowrotnie. Tak samo jak kurtka Axdry. Rękawiczki od Eve. Ciastko od Reda.
Nic nie zostało.

Nic.
Spoiler:

OOC ---> +10% HP
---> +10% KI
NPC.
NPC.
Liczba postów : 2525
Data rejestracji : 29/05/2012

http://poke-life.net/pokemon.php?p=58946863&nakarm

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Wto Lut 23, 2016 7:24 pm
- Cicho bądź! - syknęła Aryenne w stronę Raziel'a - Vivian nie! Rany Ci się otworzą... - zawołała, gdy Vi nie usłuchała rady Matki i podniosła się do pozycji siedzącej. Z kilku jej ran zaczęła sączyć się krew. Na kilka minut zapadła cisza, podczas której kobieta uprzątnęła bałagan jaki zrobiła opatrując syna i córkę. Spakowała większość preparatów do walizki, zostawiając sobie różową maść, na wypadek gdyby któraś z ran jej dzieci wymagała ponownej regeneracji.
- No dobrze. Teraz powiedzcie mi... co tu się do cholery wyprawia?! - krzyknęła, a złotawa mgiełka ukrywająca ich obecność delikatnie zafalowała - czy tak zachowuje się rodzeństwo?! Gdzie mieliście rozum?! Wyobrażacie sobie jak się czułam lecąc tutaj i nie wiedząc czy zobaczę was jeszcze żywych?!
W międzyczasie stan Raziel'a poprawił się na tyle, że mógł przynajmniej podnieść się na łokciach. Aryenne wykorzystała ten fakt, podeszła do chłopaka i trzepnęła go dość mocno przez łeb.
- A Tobie już kompletnie padło na mózg, żeby dawać sobie wstrzyknąć ten syf? Pobrałam Ci krew i doskonale wiem pod wpływem jakiego specyfiku byłeś! Pragnienie mocy aż tak przysłoniło Ci zdrowy rozsądek? A Ty Vivian? - tym razem przeszła do ochrzaniania córki - myślałam że masz trochę więcej oleju w głowie! Wdawanie się w bezsensowną walkę... czy naprawdę nie było innego sposobu żeby powstrzymać tego kretyna?! Zawsze uważałam, że w waszym duecie to Ty jesteś od myślenia, ale teraz zaczynam mieć wątpliwości...
Dysząc ciężko, przysiadła na tym samym głazie co jakiś czas temu. Wyciągnęła z plecaka trzy duże butelki wody. Sama upiła kilka łyków z jednej, a dwie pozostałe rzuciła Ósemce i Raz'owi, patrząc na nich srogim wzrokiem. Następnie wstała i podeszła do ścianki bariery. Znów nastała cisza, podczas której Aryenne badała sytuację w Akademii. W pewnym momencie na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, a ona sama, ukrywając to przed dziećmi, otarła pojedynczą łzę z policzka.
- Zick... - szepnęła.
Pozwoliła sobie na jeszcze chwilę słabości, po czym doprowadziła się do porządku i wróciła do latorośli, stając pomiędzy nimi.
- Zdajecie sobie sprawę jak bardzo mnie zawiedliście? - tym razem jej ton był nieco spokojniejszy, ale nadal przesiąknięty złością i wyrzutem - jak jednak mawiają ziemianie, głupi ma zawsze szczęście i w waszym przypadku to powiedzenie się sprawdziło. W ciągu godziny powinniście być w stanie swobodnie się poruszać. A wtedy... będziemy musieli pomyśleć o przyszłości.


OCC:
Zregenerujcie sobie po 40% hp i ki Smile
Burzum
Burzum
Goat
Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013

Skąd : Warszawa

Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sro Lut 24, 2016 12:41 am
Uśmiech nie schodził z mojej twarzy ani na chwilę, nie ukrywam że czekałem na tą chwilę długo. Od pierwszego kontaktu. Wreszcie będę miał okazje poznać ją z bliska. O ile jeszcze żyje. Nie przyglądałem się dokładnie tej bitwie bo tak jakby miałem sporo na głowie. Wątpię by przebiła tą którą ja stoczyłem z jej...chyba bratem. Trudno stwierdzić ale na pewno mają dość podobne energie.  W każdym razie tamto to było hardkor. Ale jeśli ten typ dalej żyje, to pewne jest że czeka nas jeszcze jedno starcie. I jeśli tamto było hardkorowe, to to będzie ... Bardziej hardkorowe. Nie wiem co spotkam tam gdzie lecę, i jest spora szansa że zginę, ale mam to w dupie. To właśnie lubię w życiu. To właśnie lubię w byciu chorym na głowę. To że moje życie może skończyć się praktycznie w każdej chwili, i właśnie dlatego sprawia mi więcej przyjemności niż innym.

Nadal miałem  na sobie sporo śladów bitewnych, ta rebelia była dla mnie bardzo kosztowna, ale na szczęście dość szybko uzupełniam braki w mojej KI. Byłem jednak rozluźniony, a rozbicie szczęki tamtej małpie jeszcze bardziej poprawiło mi humor. Przemierzałem czerwone niebo z dużą prędkością , zbliżając się coraz bardziej do miejsca w którym przebywali zanim ich energie wygasły w niewyjaśnialny sposób. Nie żyją? Ni e jestem taki głupi. To byłoby zbyt proste. A jeśli tak, to chętnie zgwałce ich truchła. W końcu Chepri wspomniał o zabawie trupami, a ja dawno tego nie robiłem. A co jeśli obydwoje zdychają, a ja mógłbym to wykorzystać do wchłonięcia ich? Wizja niezwykle ciekawa, nie powiem. Zwolniłem lekko bym aby nie przegapił ciał na lądzie, i zniżyłem wysokość upewniając się jeszcze raz że moja KI jest dobrze ukryta. Na szczęście była. Nie zamierzałem czekać na czerwonowłosego, doleci w swoim czasie. Ja w tym wypadku miałem pierwszeństwo. Szukałem, szukałem, szukałem, Bingo. Byli w tym samym miejscu gdzie czułem ich wcześniej. Czas lądować.

-hyhyhyhy hyhyhyhyhaha! HAHAHAHAHAHAHAHAHA!!! YAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!
Zacząłem chichotać w psychicznym stylu, mój głos zaczynał przybierać na głośności na tyle bym mógł zostać bez problemu usłyszany. W końcu byłem już na tyle blisko że wyłączyłem Bukujutsu, zostawiając jednak czarną aurę by wylądować w odpowiednim miejscu. Zacząłem gwałtownie spadać niczym meteoryt skierowany około 50 metrów przed nich. Nie zwróciłem wtedy jeszcze uwagi na trzecią osobę która tam przebywała. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy by cały przebieg był tak spektakularny, to znaczy zaje**sty jak tylko dam radę. Zmieniłem delikatnie kąt lotu robiąc salto do tyłu w trakcie spadanie pod kątem ok. 90% stopni. Im niżej byłem, tym bardziej zaczynałem uwalniać swoją energię rezygnując z ukrywania jej. W momencie gdy cała moja energia była już wyczuwalna byłem sekundy od uderzenia w Ziemię, akurat kończyłem wykonywanie wcześniej wspominanego salta nim gdy w miarę miękko wylądowałem slajdując na ugiętym kolanie po czerwonym piachu niczym  samolot, wzniecając tym sporą ilość piachu w powietrze. Po kilkunastu sekundach większość opadła odsłaniając jegomość Arcydemona Dragota Eyeless'a. Otworzyłem oczy gdy mój SWAG przestał mnie razić, i rozejrzałem się po wszystkich.
Aura Draga:

Po mojej lewej ujrzałem blondłosą pół Saiyankę z którą miałem okazję rozmawiać wcześniej, siedzącą na piasku i wyglądająca na chorą. Przydałby się jej lepszy fartuch, i uprawianie większej ilości seksu, to pewne. Potem spojrzałem w prawo i zobaczyłem mojego starego znajomego z Ziemi. Był w takiej pozycji co przeciętny człowiek po wysiorpaniu za dużej ilości spirytusu na Raz. Spojrzałem mu się w oczy z tym samym uśmiechem który ukazałem mu przed przebiciem jego oczu na wylot. Wymienialiśmy tak chwilę spojrzenia, ale proszę państwa. Mamy tutaj jeszcze kogoś. Jakaś kobieta ewidentnie nie nastolatka której tożsamości nie jestem w stanie stwierdzić z racji ukrywania KI. To był dobry moment by się przywitać.
-Witam serdecznie. Macie ochotę na kawę? Herbatę? Skręta? Kokę może lubicie? Nic z tych rzeczy? Hmmm, no to może...
Powiedziałem wyjątkowo miłym i sympatycznym tonem, niczym od gentlemana, po czym wycelowałem swoje dłonie w domniemane rodzeństwo. Nie planowałem jednak użyć na nich ataku, wolę nie przekreślać siły tej kobiety. Poza tym Nawet w tak słabym stanie jest szansa że daliby mi radę gdyby włączyli choć na chwilę swoje przemiany. Ogromna czarno szara poświata która otaczała mnie aż do tej pory powoli wygasła, a na jej miejsce weszła nowa, biało morska poświata na moich dłoniach. Rzadki strumień energii powędrował z moich dłoni do obydwu nacelowanych przeze mnie. Użyłem bowiem nieczęsto używanego przeze mnie zaklęcia leczniczego. Gdy nie możesz kogoś zabić, a w moim przypadku jeszcze zabić, zaprzyjaźnij się z nim. Zawsze wychodzi to na dobre.
-To powinno nieco pomóc. Ach, gdzie moja kultura. Powinienem był się przedstawić.
Wtedy podszedłem do Vivian, i łagodnie wystawiłem do niej rękę ze specyficznym uśmiechem, i jeśli mi ją podała, przykucnąłem i złożyłem pocałunek na jej dłoni. Miałem zdecydowaną wenę na dzisiejszy dzień.

-Nazywam się Dragot Eyeless, Demon z Ziemi, i przyszedłem odwiedzić moich starych, i nowych znajomych. Z kim mam przyjemność?
Powiedziałem tym razem zwracając się do nieznanej mi kobiety. Potrafiłem być absolutnym skur**synem, i lubiłem to. Ale zawsze potrafiłem to wywrócić o 180% jeśli to mi się opłaci. Taką mam osobowość, los to od dziś moja suka i wykorzystuję ją jak tylko mogę. Rebelia się skończyła, koniec  z Dragotem dzielnym żołnierzykiem, pora wrócić do normalności. Manipulacyjnego, sadystycznego, oślizgłego, chamskiego i stylowego Draga.
-Bardzo mi miło. No, to na obecną chwilę została jeszcze tylko jedna osoba która nie zdradziła mi swojej godności.
Powiedziałem ze złożonymi rękoma  po czym spojrzałem w stronę Saiyana z którym stoczyłem bój. W takich chwilach czuję że żyję. Jak brzmiało to przysłowie? Przyjaciół swych trzymaj blisko, lecz swych wrogów jeszcze bliżej.
OOC:

Kaifuku technika lecząca - 15000 : 2 = 7500 : 3 = 2500 HP dla Raziela i Ósemki

Poznajcie nowego znajomego. Przywitajcie go miło.
Khepri
Khepri
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 28/03/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)
http://rexvil.deviantart.com/

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Pią Lut 26, 2016 8:05 pm
Widać było ze mną źle, bo nie mogłem dogonić Dragota, gdzie normalnie nie powinienem mieć z tym większych problemów, nawet używając tylko połowy mojej szybkości. Potrzebowałem porządnego leczenia... Czułem się tak, że mógłbym przez najbliższy miesiąc jeść tylko senzu, nawet jeśli smakują parszywie. Ewentualnie mógłbym się też zamknąć w jakiejś tubie pełnej środków leczniczych, gdzie bym sobie pływał do wyzdrowienia. Ale czy nawet istniało coś takiego? Całkiem możliwe, w końcu na tej planecie dało się znaleźć bardzo rozmaite efekty ludzkiej i nieludzkiej pomysłowości, gorzej z saiyańską.
Choć gdy się nad tym zastanowić, to jednak dobrze, że wtedy tego nie zrobiłem. Cios wymierzony demonowi zapewne byłby równie bolesny dla mnie, jak i dla niego przy obecnym stanie moich rąk... Czułem, że przez najbliższe kilka dni nie będę ich czuł. Powstrzymałem się od patrzenia na nie, bo choć widziałem dużo, to do niektórych rzeczy się nie przywyknie. Bez pomocy z zewnątrz rana by się szybko zaczęła babrać i może nawet zakazić, a oazy to na tej pustyni jeszcze nie widziałem, także nie miałem co się cieszyć. Skóra i paznokcie w moim przekonaniu odrastałyby mi pewnie kilka miesięcy, a tego wolałem uniknąć. Chcąc nie chcąc musiałem dogonić Dragota.

Ostatecznie nie dałem rady tego zrobić. Kiedy się zorientowałem, że tak będzie, zwolniłem, musiałem oszczędzać energię, stąd też lekkie opóźnienie w stosunku do niego. Ale w zasadzie to dobrze, że tak się stało. Gdybym śpieszył się, to nie zauważyłbym pewnie w porę czegoś. Czegoś, co mnie bardzo poruszyło...

Wylądowałem. Już wtedy serce biło mi allegro, ale wkrótce miało przejść w vivo. Dudniący dźwięk skurczy zagłuszał wszystko inne, bo widziałem ją. Żywą. Rozszerzyłem odruchowo oczy, chciałem się jej przyjrzeć dokładniej... Wyglądała tak, jak mogła po takiej wyrównanej walce, wręcz nawet nieco lepiej. Wyczuwałem w tym pomoc z zewnątrz, ale nadal widziałem jej rany wyraźnie. Cała była oblepiona zasychającą krwią i piachem niemal jednakowej barwy. Gdzieniegdzie ślady oparzenia, ale wyglądały inaczej, niż typowe oparzeliny wywołane Ki, co nieco zaintrygowało mnie. Technika, która pozostawiała po sobie takie ślady musiała mieć wielką siłę. Bark wyglądał jak przekłuty, nadal nieco krwawił. Zdawało się, że zostanie po tym nieprzyjemny ślad. A skoro już o śladach mowa... Długa, cięta po przekątnej tułowia rana zdobiła teraz ciało dziewczyny. Ciało osłonięte tylko przypalonymi podartym w wielu miejscach kombinezonie... To był bardzo nieodpowiedni moment na rumieńce, ale nie potrafiłem się powstrzymać, ani, tym bardziej oderwać wzroku. Zatopiłem wzrok w jej oczach i nagle wszystko zniknęło i zawirowało... Mimo wrażenia, że tracę świadomość to właśnie wtedy dopiero otrzeźwiałem i zdałem sobie sprawę z czegoś niezwykle ważnego... Tak ważnego, że zastanawiałem się, jak mogłem żyć nie znając tego uczucia. Nawet już nie pamiętałem, jak wtedy żyłem, bo czy to nawet zasługiwało na miano życia...?
Jednocześnie napłynęła do mojego serca silna fala nieodpartego bólu. Nie mogłem patrzeć a jednak nie mogłem oderwać wzroku. Drżałem z cierpienia, ten widok mnie zabijał od środka. Gniew burzył się we mnie, myśli o tym, jak potraktuje sprawcę, ale... Przecież to mogło zaczekać.
Teraz liczyło się co innego. Liczyła się tylko ona i to, że znów byliśmy tak blisko siebie. Nieśmiało zrobiłem dwa kroki w jej kierunku. Spłoniłem się wyraźniej na myśl o tym, co chciałem zrobić... Nie zdążyłem. Ona mnie uprzedziła. Podeszła lekko, choć po jej krokach wyglądało na to, że uszkodziła sobie nogę, zapewne kostkę lub piszczel, może kość strzałkową. Nim zorientowałem się co chciała zrobić, jej ramiona zacieśniały się na mojej szyi a twarz wtulała się w pierś. Sam się nieco zdziwiłem, gdy odruchowo objąłem ją, uważając by nie zrobić tego zbyt mocno z uwagi na jej rany. Chciałem wsunąć palce w jej włosy, ale z uwagi na ich stan powstrzymałem się, choć niechętnie. Słyszałem jak łkała cicho. Wiedziałem dlaczego, więc jej nie powstrzymywałem, jedynie przytuliłem policzek do jej skroni. Też czułem ten słodki ból ulgi, że ją widziałem, że ją czułem, sam miałem ochotę się rozpłakać ze szczęścia.
Wielka ulga, to mi towarzyszyło wtedy, jakby cały ciężar życia zszedł z moich ramion, a na pewno, jakbym mógł go teraz dzielić z kimś innym.
Wielka radość, już z samego faktu zaistnienia tej sytuacji. Chyba nigdy nie doświadczyłem takiego szczęścia wcześniej, ale jeśli to się przełożyło na moc tej jednej chwili, to nie żałowałem ani jednego momentu bólu, wściekłości, ani jednej łzy, kropli krwi. Teraz już miało byś inaczej, lepiej...

-Wiem... Starałem się... I przeżyłem. Dla Ciebie.
W dziwnym, aż nienaturalnym poczuciu potrzeby odsunąłem się subtelnie od niej, podniosłem jej brodę bokiem dłoni, by spojrzała w moje oczy. W jej szkliły się od siły przeżywanych emocji, dziwiłem się, że moje nie, a może? Nie zwracałem nawet uwagi. Wtopiłem się w te dwie bezdenne kadzie złocistego miodu. Wpatrywałem się w nie, nieświadomie uśmiechając. Oparłem czoło o jej czoło łagodnie. W sekundzie zapomnienia wtuliłem tęskne, rozchylające się usta w jej. Lekko, czule spotkały się nasze spierzchnięte wargi.
Wtedy już zupełnie oderwałem się od rzeczywistości. Nie wiem ile tak staliśmy, ale, wtedy wcale mnie to nie obchodziło. Miałem ją przy sobie. Czułem jej bliskość, jej ciepło i nawet... Smak jej ust. Serce uderzało mi w nienaturalnie szybkim rytmie, jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało. Wręcz chciałem by tak było.

Nie docierały do mnie żadne informacje ani bodźce zewnętrzne. Trwałem w tej jednej, rozkosznie przyjemnej chwili dzielonej z nią. Tym lepszej, bo wiedziałem, że odwzajemniała moje uczucia.



Moja reakcja:
Czerwona Pustynia - Page 3 La_in_love_by_orenji__chan
Raziel
Raziel
Succub Admin
Succub Admin
Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013

Skąd : Rzeszów

Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk750/750Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (750/750)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sob Lut 27, 2016 9:55 pm
- Jak zawsze musi być uparta. – powiedział Raziel lekko się podnosząc. Czuł jak jego ciało zalecza rany, ale do pełnego wyzdrowienia brakowało mu sporo. Przynajmniej nie był umierający i to się liczyło. Choć teraz nie wiadomo, czy nie lepiej byłoby jakby był trupem. Z jednej strony nie miał zielonego pojęcia co się stało i dlaczego wygląda jak po spotkaniu z jakimś szalonym zwierzakiem. Oczywiście miał jakieś przebłyski, ale za cholerę nie mógł się na nich skupić. Czuł się, jakby jego pamięć dotycząca niedawnych wydarzeń była zniszczona i sam musiał sobie poskładać te kawałki. Z drugiej strony wyczuwał dość napiętą sytuację. Zarówno jego matka, jak siostra były chyba na niego wkurzone. Tylko za co? Nie kupił mleka? W sumie co ich mama tu robi? Tak wiele pytań, a odpowiedzi jak na lekarstwo. Raza zaczynała boleć głowa od tych domysłów.
- O czym ty do diabła mówisz? – zapytał ciemnowłosy podnosząc się na łokciach, lecz właśnie ten moment kochająca mamusia wybrała, żeby ukazać jak bardzo kocha swojego pierworodnego.
– Ej! No czego mnie bijesz?! Co ja wam zrobiłem?! – krzyknął Raziel, za bardzo nie rozumiejąc tego dlaczego znów obrywał. Jednak powód szybko został wyjaśniony. Kiedy jego matka skończyła mówić, to w tym momencie młody Saiyanin doznał przebłysku. Eve, która wstrzyknęła mu coś. Następnie mordowanie jakiejś wsi. Walka z Vivian. Co on Kurczaczk zrobił? Zahne odetchnął głęboko i postarał się wstać, choć wszystko bolało go jak diabli.
- Nic sobie nie wstrzykiwałem. Nie muszę używać specyfików, żeby być potężny. Powinnaś to wiedzieć. – powiedział Raz patrząc się matce prosto w oczy. Miał prawie dwadzieścia lat i nie da się rozstawiać po kątach jak mała małpka. Jednak jego matka chyba go nie słuchała. Zamiast tego spojrzała gdzie daleko i odwróciła się od nich. Raz zdziwił się i samemu skupił się na energiach na planecie. Wiele z nich było bardzo słabych, a niektóre umierały. Jednak to co najbardziej go zdziwiło to pałac królewski. Wcześniej nie dało się wyczuć tam żadnej energii, a teraz czuł wszystko doskonale. Czuł jego energię.
- Nie. To niemożliwe. Nie wierzę. – powiedział, a następnie padł na ziemię i zaczął tarzać się ze śmiechu. Jego siostra i matka pewnie myślały, że oszalał, lecz to co się właśnie działo w pałacu było nie do opisania. - Ojciec zabił Zella. Ja jebie. Czy to znaczy mamciu, że od teraz jesteśmy rodziną królewską? Nie mogę.
Cała ta sytuacja była dla Raza komiczna. On sam wykrwawiał się na pustkowiu ze swoją siostrą, zaś jego kochany ojciec wykorzystał tą noc do przejęcia władzy. No czego jak czego, ale zmysłu taktycznego nie mógł odmówić ojcu. W sumie to może być ciekawe.
- Moja wina, że mnie naszprycowali? I tak szczęście, że nie zrobiłem tego co pewnie mi kazali. A co do przyszłości to co? Zostajesz czy dalej będziesz udawać, że jesteś martwa? Moim zdaniem chyba wypada się wreszcie spotkać z ojcem. Ale co ja tam wiem. W końcu jestem tylko szalonym gówniarzem.
Po tych słowach zielonooki wzruszył ramionami i oddał się kontemplacji tego co mógł uczynić. Ciężko było na nowo posklejać te wszystkie wspomnienia, ale nie będzie się zasłaniał amnezją. Jeśli zrobił coś, to musi wiedzieć co. Dzięki pomocy matki, miał już pewien punkt zaczepienia i mógł na spokojnie rozkminić co i jak. Jednak z upływem czasu zaczynał żałować. Wizje tego co zrobił będą pewnie prześladować go do śmierci. I nie było wymówki, że był pod wpływem jakiegoś syfu. Był skurwielem i doskonale o tym wiedział. Powoli dochodził do rozpoczęcia walki ze swoją siostrą, kiedy ktoś postanowił im przerwać.
- Co za cholera? – rzucił Saiyanin patrząc na przybyłą postać. Tylko tego czegoś tutaj brakowało. Wstał, lecz w dalszym ciągu czuł się mocno osłabiony. Leki matki działały, lecz teraz nie dałby rady walczyć.
- A w ryj nie chcesz? – rzucił Saiyanin. Żałował, że podarował tej gnidzie życie, lecz skoro frajer był na tyle głupi, że chciał go podejść teraz to nie wie na co się porywa. – Co ty robisz?
W chwili wypowiadania tych słów promienie z rąk demona uderzyły w niego i Vivian. Lecz ku swojemu zdziwieniu Raziel nie poczuł bólu. Wręcz przeciwnie. Poczuł jak nowe siły wzbierają w nim, a kilka cięższych ran nawet się zamknęło. Co ten psychol kombinował.
- Może Ten, który złoił ci dupę, będzie odpowiednie? – rzucił Saiyanin zakładając ręce na torsie. Czuł się o wiele lepiej, lecz nie ufał temu demonowi. Był podejrzliwy i wiele razy doskonale na tym wyszedł. Jego siostra byłaby durna, gdyby od razu mu zaufała. Po chwili jednak wyczuł kolejną energię i tą zdołał od razu dopasować do osoby. Czy oni wywiesili jakąś kartkę z napisem „Zapraszamy wszelkich frajerów?”, bo na to wyglądało.
- A ten po cholerę tutaj? – rzucił do Vivian, lecz Vi nie było przy nim. Zanim zorientował co się dzieje, to jego siostra rzucała się w objęcia tego rudego dupka.
- No chyba nie. Czy wszyscy tu powariowali? – rzucił Raziel pod nosem, dając temu ziemianinowi pięć sekund na puszczenie jego siostry. Najwidoczniej ostatnim razem nie zrozumieli się za dobrze, bo ten leszcz nie tylko jej nie puścił, ale zaczął się z nią całować. W tym właśnie momencie Raz wszedł w tryb starszego brata i przyjaciela. Jego włosy uniosły się do góry, zaś aura wzbudziła prawdziwy podmuch. Jego energia emanowała wściekłością. Ruszył w stronę tego Chepriego z celem wybicia mu zębów.
- Zabiję. – warknął Super Saiyanin idąc w stronę zakochanej parki. To było kuźwa nie do pomyślenia.

Occ:
SSJ Old Brother On
10% HP i KI regeneracja.
Trening start.
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sob Lut 27, 2016 11:11 pm
Coś w jej piersi tętniło i nie było to przyjemne uczucie. Uderzenia serca pompowały wraz z krwią ostatnie krople adrenaliny, nie oszczędzając wymęczonego walką organizmu. Ból tępiał gdzieniegdzie, jednak nie pozwalał o sobie zapomnieć, przy każdym oddechu wbijając igły w obolałe ciało. Kuracja Aryenne przynosiła efekty, ale ignorująca jej słowa córka, dalej nic nie robiła sobie z otwartych ran. Ruch nie był wskazany. Dopiero co powstałe skrzepy rozerwały się, uwalniając kolejne czerwone kwiaty, rozkwitające na skórze i podartym do granic możliwości ubraniu. Vivian zastygła w jednej pozycji, siedząc na piachu ze spuszczoną głową i kryjąc spojrzenie za potarganymi, brudnymi od pyłu i krwi włosami. Wspierała się prawą dłonią o piach, cichym oddechem unosząc rytmicznie pierś. W ustach dalej miała metaliczny i gorzki posmak, pod powiekami wypalone obrazy ognia, w uszach krzyki i dźwięki wybuchów. Nie, to nie było najgorsze. Ból fizyczny, choćby najokropniejszy, dałoby radę znieść. To rany na sercu, na psychice bolały najbardziej, to krwawiąca dusza czuła się tak podle, gdy teraz, w złudnej chwili spokoju przypominała sobie całą walkę, od początku do końca…
Czy to nie było egoistyczne? Ki ginęły nieustannie gdzieś na planecie, coraz więcej z nich emanowało bólem, coraz większe napięcie tętniło w powietrzu. Walka w Pałacu robiła się coraz ostrzejsza i brutalniejsza, mogła niemal wyczuć aurę gorącej krwi pulsującą nad tym co zostało z budynku. Energie osób które znała tkwiły rozproszone po planecie, w różnych stanach zdrowia i psychiki… A ona nawet nie była w stanie dźwignąć się na nogi. Pod jednym względem Raziel może miał rację – Vi mogłaby czasem być bardziej egoistyczna. Nie dręczyć się innymi i nie być takim cholernym altruistą o idealistycznych zapędach. Plan był prosty, powstrzymała kilka małp przed rzezią. Potem zamiary rozciągnęły się na spacyfikowanie brata przyrodniego zanim ukręci głowy wszystkim cywilom… Udało się. W jakiś sposób się udało. I teraz coś w halfce chciało lecieć dalej i pomóc ogarniać ten bajzel, powstrzymywać tych, którzy jeszcze mordują się wzajemnie… Dlaczego Vivian nie ma hamulców? Dlaczego nie ma tego zaparcia by powiedzieć sobie dość? Była w opłakanym stanie, głowa i serce jej pękały, była tym wszystkim tak bardzo zmęczona… A jeszcze prawiła sobie wyrzuty, że mogłaby coś zrobić. Jakoś pomóc… A, nie, nie mogła. Tym też się teraz dręczyła.
Pięść zacisnęła się konwulsyjnie na piasku, gdy Vivian przetarła łzawiące powieki szybkim ruchem. Popis matki nie zrobił na niej żadnego wrażenia, do tego stopnia, że nie raczyła unieść nawet głowy gdy jej imię padło z ust ex-Kiui. Łatwo było jej mówić… Zleciała z nieba, uratowała rodzeństwo i od razu miała prawo zbesztać ich, choć to ona posiadała na karku kilkuletnią nieobecność. Tak jakby cudem odkryta więź krwi robiła z nich nagle pełnoprawną rodzinę, siadającą razem przy stole podczas niedzielnych obiadów. Niby jakie Aryenne miała wobec nich oczekiwania? Wobec niej…? Niej, którą widziała może przez parę godzin na innej planecie i zdążyła stwierdzić, że osiemnaście lat rozłąki zostało naprawione i już mają pełnoetatową relację matka-córka? No chyba nie…
Gdyby miała więcej energii i samozaparcia w tej chwili, halfka syknęła by, że nie prosiła o matkę, ani o jej łaskę ni pogadankę. Nie zrobiła tego. Nie tylko dlatego, że brakowało jej i siły i ochoty by się odzywać, ale by nie dokładać kobiecie zmartwień. Nie jej wina, że spędziła tyle lat w ukryciu… A uniesione irytacją słowa Ósemki nie pomogłyby w niczym. Nawet jeśli miała okropną ochotę pluć jadem, musiała go przełknąć, dla spokoju ducha Saiyanki. Ani jej wywód ani słowa Raziela do niej nie docierały.
W końcu coś innego zajmowało jej myśli. A raczej ktoś…
Jednak jej uwaga została odwrócona raz jeszcze ku zgoła odmiennej sprawie. Zell. Energie Kuro i Hazarda walczące z tyranem osłabły, gdy trzecia weszła na scenę. Co tam robił ojciec Raziela..? Vivian w skupieniu śledziła pojedynek, na tyle na ile pozwoliły jej przytępione bólem zmysły. Z ulgą wyczuła, że Czerwony Trener, cały jej Oddział, nawet Falcon są cali. Przez ułamek sekundy bała się, że Red i Zick nie będą mieć wyboru i dobiją rannych w walce, acz ku jej zaskoczeniu skok mocy Reishi potwierdził, że na pewien sposób przybyli z odsieczą. Pełną napięcia chwilę czekała na wynik potyczki, by nagle westchnąć głębiej.
To koniec. Zell nie żył… Nie była jednak tak naiwna by wierzyć, że to ostateczny koniec całej rebelii. Automatycznie walki przecież nie umilkną i Saiyanie dalej będą się tłuc nim w ogóle pomyślą o kompromisie. Jednakże Ki władcy zgasła, oznaczało to nie mniej, nie więcej, że z Vegety ubyło pewnego parszywca, który przy odrobinie szczęścia skwierczy właśnie w piekle. Pewien ciężar uleciał z ramion Vivian. To co było celem rebeliantów zostało osiągnięte i… Vegetę czeka nowy porządek oraz tygodnie, nawet miesiące poświęcone na oswojeniu się z nową sytuacją, uspokojenie popleczników króla i zajęcie się mieszanymi nastrojami… Ale na to przyjdzie czas. Zamknęła oczy, odcinając się od szelestu piachu i głośnego rechotu przyrodniego brata. Na to przyjdzie pora, a teraz halfka powinna odlecieć z tej pustyni i znaleźć się gdzieś indziej. Nie chciała mówić za kogoś, ale sądząc po wyczuwalnym palącym smutku, złości i niepokoju, prawdopodobnie była potrzebna właśnie przy tym kimś… A, że w porywach ma buntowniczy charakter, zdanie W ciągu godziny powinniście być w stanie swobodnie się poruszać jakoś wybitnie nie zwróciło jej uwagi.
Spróbowała się podnieść, lecz obolałe mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Szlag by trafił… Jej próby spełzły na niczym, gdy raz po raz chciała zaprzeczyć grawitacji i wstać, a nie umiała nawet podnieść się z kolan. Mozolne próby zajęły jej kolejne długie minuty. Wsparła się na obu dłoniach z zamiarem dźwignięcia się z klęczek, ale po chwili opadła na piach, do poprzedniej pozycji. Chciała westchnąć, gdy u góry coś zaskrzeczało głosem godnym zachrypłej papugi, która zadławiła się krakersem. Było to dość… Abstrakcyjne, biorąc pod uwagę całą sytuację. Tak dziwne, że Vivian ledwie o cal uniosła głowę, próbując namierzyć źródło hałasu. Owo źródło bawiło się w najlepsze, robiąc za pozera, pokazując całej trójce jak świetnie opanowało sztukę latania i jak wiele kurzu potrafi wznieść. Pył osadził się na jej włosach gdy jegomość wylądował. Nie robiło to wielkiej różnicy, bowiem i tak była już brudna od krwi oraz piachu, ale czarna aura nieznajomego miała w sobie coś...
Trąciła demonem i Vivian ją znała, choćby i z krótkiej wiadomości jaką jej właściciel podesłał dziewczynie przed walką z bratem. Poczęstowała go beznamiętnym łypnięciem, zadając sobie nieme pytanie co tutaj robi. To, że walczył po stronie rebeliantów nie znaczyło, że z miejsca jest kimś popierających ich zamiary, a sposób w jaki się zachowywał pozostawał wiele do… Zrozumienia. Błękitny, noszący ślady walki demon, o oczach zdradzających niestabilność psychiczną przywitał się nad wyraz uprzejmie, jakby nie znajdował się na polu po bitwie a na popołudniowej herbatce. Wydawał się doskonale bawić tą sytuacją. Nim zdążyła zareagować wymierzył w nią dłonią, na której zadrgała leniwie szara poświata. Jednak zamiast zranić, promień sprawił, że sącząca się z ran posoka zakrzepła, a otarcia przestały piec. Vivian niepewnie podniosła rękę, przyglądając się jak dziura na śródręczu powstała przez promieniem Raziela zasklepiła się, nie zostawiając nawet blizny. Magia czy rodzaj techniki..? W swym roztargnieniu nie zauważyła, że demon do niej podszedł, ujął uniesioną dłoń i ucałował z uśmiechem, który sprawiał, że włoski na karku mogły się jeżyć. Zmrużyła nieco oczy, słuchając przedstawienia i odruchowo, wciąż będąc myślami gdzieś indziej, odpowiedziała na pytanie.
- Dziękuję. Ósemka… Vivian. – ledwie słowa padły z jej ust, coś kazało jej unieść głowę, patrząc w stronę z której nadleciał Dragot Eyeless, demon z Ziemi.
Za nim leciał ktoś jeszcze…
Chepri wylądował kilka kroków od niej. Wyglądał paskudnie. Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że jest zmęczony jak ciałem tak i duchem, a ta noc na Vegecie tak jak i innych, kosztowała go wiele. Na twarzy i ubraniu widniały ślady brudu i posoki. Jedną nogę ustawił pod dziwnym kątem, najpewniej była złamana co potwierdzał zakrwawiony, prowizoryczny opatrunek z pasma materiału. Dłonie skryte pod ponczem straciły karmelowy odcień skóry na rzecz barwy krwi. Ciemnoczerwone włosy w tych skręconych, długich pasmach opadały zmierzwione niemal do pasa. Spojrzenie, zawsze spokojne, choć teraz poruszone i niepewne wpatrywało się w nią zielonym ogniem. Powieki zdobiły krwistego kolorytu znaki, tę formę chłopaka już widziała… Wiedziała, że użycie jej musiało też sporo kosztować. Mimo to, nie wyglądało na to, żeby coś się zmieniło… Żył. Bolał ją widok jego ran, ale był w jednym kawałku, przyleciał tutaj. Żył, a to najważniejsze…
Vivian patrzyła z mocno bijącym sercem na Ziemianina, nie słysząc już innych słów jakie padały wśród pozostałych. Nieświadomie, jakby pod wpływem dodatkowych sił udało się jej podnieść i stanąć w dość chwiejnej, ale prostej pozycji. Chciała odwrócić niepewny i sztucznie pusty wzrok, by nie widział szklących się oczu, nie mogła pozwolić by po raz któryś widział ją w chwili załamania… Nie. Nie potrafiła zmusić się by nie patrzeć w te oczy. Złapał ją w magnetyczną zieleń. W każdej innej sytuacji jej samokontrola ograniczała się do ignorancji i deptania tego co miała w środku, a gdy była obok niego, uczucia łapały za gardło i nie potrafiła się wysłowić. Zupełnie jakby obecność chłopaka nie pozwalała jej wrócić do tego nawyku przełykania bólu, jakby przy nim czuła… Czuła… Wiedziała co, ale teraz nie stać było ją by to powiedzieć, mogła tylko milczeć. Tkwić tak dłuższy moment, po prostu patrząc na Chepriego. Żadne słowo nie chciało przejść przez zachrypnięte od łez gardło.
… I choćby otrzeźwiła ją myśl o nim, jaką mogła mieć pewność, że Chepri coś do niej czuje..? Czy tylko łudząc się, przypominając co mówił, udało się jej nie poddać na samym końcu? Czy też wierzyła… Miała nadzieję… W końcu w innym wypadku co tutaj robił… Przecież ponad wszystko chciała odrobiny czasu by móc mu coś powiedzieć…
Patrzyli na siebie w milczeniu krótką chwilę, która rozciągała się w wieczność. Z wolna spojrzenie Vivian miękło, topniał w nich lód za jakim próbowała się skryć, ukazując to, czego nie chciała mu pokazać, ale widział i tak… Strach, smutek, ból, tęsknota. Czuła te emocje, wywołującą kłujący ból w piersi, gorszy od najgorszych ran. Było to nieznośne, acz na pewien sposób przyjemne, bo... Nie musiała się z nimi kryć. Nie musiała się kryć nawet z czułością w spojrzeniu. Łzy zaczęły płynąć po jej policzkach w dół, kapiąc po brodzie. Była tak blisko i jeszcze nie pozwalała sobie na upust emocji, które naturalnie chciały wybuchnąć… Patrzyła, pozwalając, po raz pierwszy pozwalając sobie na to, by jej wzrok mówił o wszystkim. Coś pękło.
Zrobiła kilka kroków i rzuciła się czerwonowłosemu na szyję, nie dając mu pierwszemu do niej dojść ani nie myśląc o tym jak zareaguje. Uniosła dłonie i obejmując chłopaka, wczepiła się palcami w porwane ubranie, wtulając twarz w jego pierś… Serce waliło mocno, gdy drżała, ale… Teraz, tak blisko, bez jej zgody całe napięcie ulatywało w łzach, które bezszelestnie ginęły w materiale ponczo. Załkała cicho. Brakowało jej go… Halfka wzięła w płuca więcej powietrza, rozpoznając woń korzenną przeplecioną nutą siarki, teraz krwi i kurzu. Pachniało tym ciepłem i bezpieczeństwem, aż łzy napłynęły do oczu. Jej pierś stała się lżejsza, gdy skryła głowę w zgięciu jego szyi, od bardzo dawna uspokajając się i wyciszając kompletnie. To dziwne wrażenie obcości, braku czegoś rozmyło się szybko w jego objęciu. Poczuła jego ramiona wokół siebie, subtelny ciężar policzka wspartego o jej głowę, oddech muskający włosy. Tak blisko i to się liczyło… Szczęście..? Tak, to chyba szczęście, tak jakby wszystko inne, cała ta rebelia, cała walka straciły na znaczeniu. Był cały…
- … Miałeś na siebie uważać… - szepnęła cicho w jego ramię, głosem drżącym od łez, ale pełnym ulgi. Jego odpowiedź uniosła nieznacznie kącik ust, w smutnym, choć tęsknym uśmiechu. – Bałam się, że już Cię nie zobaczę…
Następnej chwili nie zapamiętała dobrze. Chepri dotknął jej brody, uniósł głowę Vivian i świat przykryła ta ciepła zieleń, a wszystko inne zastąpiło ciepło ich wtulonych w siebie ust. To był bardzo słodki, czuły pocałunek, choć miał posmak krwi. W obolałej piersi trzepotało serce, ale było to tak miłe i tęskne uczucie, że poddała się mu bez żadnego wahania. Oczy same się zamknęły, dłonie mocniej zacisnęły na ubraniu, jakby nie chcąc wypuścić go z uścisku i sama nie chciała być wypuszczona z tych ramion. Jego włosy głaskały jej skroń, oddech policzek… Wargi miał ciepłe, cieplejsze niż wtedy, gdy na Ziemi niechcący musnęli swoje usta w niezamierzonym pocałunku. W tym prostym dotyku kryło się wiele, tak wiele, by inne na razie przestało mieć znaczenie. Że kocha. Chyba po raz pierwszy od początku pozwoliła sobie w tak krótkim czasie pokazać tak wiele. Wystarczyła tylko świadomość, że jest… Że są. I to naprawdę było potrzebne do szczęścia.
Zatracili się w tym, dopóki w ten osobisty sposób nie nacieszyli się sobą. Vivian delikatnie odsunęła głowę, mając krwiste wypieki na policzkach i nim wróciła pełna świadomość z tego co właśnie zrobiła, odetchnęła głęboko. Świat zewnętrzny w chwili obecnej, jakoś jej nie obchodził. Wsunęła dłonie pod ramiona Chepriego, obejmując go i skryła twarz w ciemnym materiale ponczo, znając na to najwygodniejsze miejsce na jego piersi. Drżała jeszcze z emocji, lecz o dziwo, głównie za sprawą tych pozytywnych. Oddech uspokajał się, serce nie chciało przestać bić tak mocno.
Coś nie chciało dać jej spokoju… Odwróciła wolno głowę, wspierając policzek o obojczyk Ziemianina i spojrzała wymownie na złotowłosego Raziela, który właśnie wszedł na SSJ. Chciał ją zabić. Nie po prostu zabić, zrobić to w sposób wyrafinowany i brutalny, zmuszając do tego, by „otworzyła” się przed nim. Sprawił, że w przypływie rozpaczy i wściekłości na siebie doprowadziła niemal do swojego załamania. Wygarnęła mu tak wiele rzeczy… Płakała, wrzeszczała, wiła się i nie potrafiła zaakceptować swoich słabości aż coś w niej pękło… Tak trochę, ale boleśnie… Serce jej wtedy pękało. Mimowolnie wzdrygnęła się, czując zimny dreszcz. A teraz zachowywał się jakby to się nigdy nie stało, robiąc za przewrażliwionego, starszego brata. Siostra poczęstowała go zmęczonym, nie kryjącym drobiny żalu wzorkiem, i choć pozbawiony wyrzutów, mówił wiele o tym, co zaszło między rodzeństwem... Tylko spojrzała.
Ponownie skryła twarz w uścisku Chepriego. Nie chciała rozmawiać już z nikim, nie chciała robić nic więcej. Choć raz, choć niech ten jedyny raz pozwolą jej ogrzać i uspokoić duszę, gdy naprawdę tego potrzebuje…


Moja reakcja:
Czerwona Pustynia - Page 3 _love__by_cookiemagik-d35xgjx
NPC.
NPC.
Liczba postów : 2525
Data rejestracji : 29/05/2012

http://poke-life.net/pokemon.php?p=58946863&nakarm

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Wto Mar 01, 2016 9:22 pm
Aryenne obserwowała jak do Raziel'a powoli dochodzi co działo się z nim przez ostatnie godziny. Tak jak się spodziewała po tym specyfiku, chłopak stopniowo odzyskiwał wspomnienia i minie jeszcze trochę czasu nim w całości wypełni tę lukę w pamięci. Nadal jednak była na niego zła; jego nieodpowiedzialność mogła doprowadzić do tragedii. 
 - Najwyraźniej nie jesteś jeszcze tak potężny jak Ci się wydaje, inaczej nie doszłoby do tego. I chyba nie muszę Ci mówić, że góra mięśni to nie wszystko. Czasem trzeba ruszyć też tym - tu popukała palcem po głowie syna.
Kolejne minuty minęły na niespodziewanej wizycie dwójki znajomych jej dzieci. Bariera ukrywająca Ki nadal stała, tak więc musieli już wcześniej wyczuć obecność Vi i Raz'a w tym miejscu i teraz tylko kierowali się na pamieć właśnie w to miejsce. Na pierwszy ogień poszedł Demon. Kobieta spotykała już wielu przedstawicieli tej rasy, ale pierwszy raz miała do czynienia z taką uprzejmością z ich strony. Pozostawała jednak czujna, bo w ich przypadku nigdy nic nie wiadomo. To wyjątkowo nieprzewidywalne istoty i Saiyan'ki nie przekonała nawet pomoc jakiej Dragot udzielił jej dzieciom.
 - Aryenne... - odrzekła powoli, unosząc brwi do góry.
Drugi gość był o tyle ciekawy, że najwyraźniej łączyły go bliskie stosunki z Vivian. I w dodatku był Ziemianinem... Najwyraźniej córka odziedziczyła po matce słabość do mieszkańców Ziemi. A ten tutaj emanował naprawdę potężną aurą. Vi potrafiła sama o siebie zadbać, jednak w razie kłopotów z pewnością mogła liczyć na swojego ukochanego. Innego zdania był oczywiście Raziel. Aryenne i tak była pełna podziwu dla syna, że nie rzucił się od razu na chłopaka swojej siostry, tylko dał im chwilę dla siebie. Znając jego temperament, był to nie lada wyczyn. Oczywiście miarka się przebrała, gdy para zaczęła się całować.
 - Raziel, zaczekaj... - kobieta już wyciągnęła rękę by zatrzymać szmaragdowookiego, lecz zatrzymała się nim palce jej dłoni zacisnęły się na ramieniu syna.
Niech dzieciaki załatwią to między sobą. Nie może zmusić Raz'a by zaakceptował potencjalnego "szwagra", a gdyby ten Ziemianin sam go do siebie przekonał, wszystkim wyszłoby to na dobre. Vi nie była głupia, nie związałaby się z pierwszym lepszym błaznem. Aryenne sama była ciekawa co człopak ma do zaoferowania. Założyła ręce na piersiach i z lekkim uśmiechem obserwowała rozwój wydarzeń.
Burzum
Burzum
Goat
Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013

Skąd : Warszawa

Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Pią Mar 04, 2016 8:07 pm
Mógłbym bawić się tą sytuacją jeszcze bardzo dłuugo. Lecz niestety Kebab musiał mnie w końcu dogonić, i cała uwaga skupiła się od tamtej pory na nim. No niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Miałem jeszcze wenę na tyle miłych i niemiłych słów. Miałem nawet wypić z nimi herbatke, a tu taki ch... Wyglądał jakby przebiegł 5 maratonów, i olał wszystko tylko od razu podszedł do mojej nowej przyjaciółki i zaczął się z nią rozkręcać. Cóż, nie tego się spodziewałem delikatnie rzecz ujmując. Przeszliśmy od flaków, krwi, i lania ludzi w ryj bez powodu, aż do uprzejmości i pomocy nieznajomym, aż do gorących romansów. Kurde, ten dzień jest srogi. Mam nadzieję że gdy wrócę na Ziemię szybko go zapomnę, i alkohol powinien mi to ułatwić. W sumie to troche bezsens, bo prosiłem wszystkich by mi się przedstawili ze świadomością że będę te imiona pamiętał kilka do kilkunastu godzin. No cóż, nierozważne decyzje kreują moje życie.

-OOOOOOOOOOOOOŁ MAAAAAAAJ FAAAKING GAD!, jakie to słodkie!!! Co za miłość!!! Jak w najpiękniejszych bajkach!!! Też bym kiedyś chciał!! DLACZEGO DEMONY NIE MOGĄ KOCHAĆ ŻYCIE JEST TAKIE NIESPRAWIEDLIWE!!! ŁEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!
Zacząłem sie tarzać po Ziemi wyjąc, wydając z siebie dźwięki płaczu bardzo dalekie od naturalnych i wciąż wykrzykując podobne temu rzeczy. Po dobrej minucie darcia się i robienia z siebie debila w końcu mi się znudziło, patrząc iż niemal nikt na to nie zareagował, i z powrotem stanąłem na piachu z założonymi rękoma. Oddajcie mi natychmiast atencje. Potrzebuję jej do dobrego humoru. A po takiej bitwie wypada go mieć. I gdy już myślałem że zrobi się nudno - Panie i Panowie! ten który ryczał jak 15 letnia prostytutka dostał bólu dupy i idzie dać w mordę temu złemu typkowi co całuje mu siostrę. Będzie akcja, dajcie mi szybko rękawice bokserskie, sprzęt do sado maso, sztuczne wacki i zupki błyskawiczne. To będzie niezapomniany wieczór.

Dobra, gdy jest na SSJ to lepiej się z nim nie bawić. Gdybym był u szczytu formy dałbym mu pewnie radę na tym stadium, ale ja ledwo żyje, tym bardziej po uleczeniu ich. A ten śmierdzący paszteciarz nawet mi nie podziękował. I weź tu próbuj być miły dla ludzi. Trzeba być skur**synem i tyle. To się najbardziej opłaca ze statystycznego punktu widzenia. Zawsze tak było. I raczej zawsze tak będzie, tak działa świat. I tak idzie sobie groźny zły potężny .... debil, w stronę mojego mniej lub bardziej szanowanego znajomego. Pierwsza myśl jest taka że powinni załatwić to między sobą. Gdybym tylko miał więcej KI to z chęcią poszedłbym z nim w tango, ale niestety trzeba to przełożyć na inną okazję. A konkretnie na taką w której jestem po transformacji. Pozostaje tylko fantazjować ile wówczas wyniesie moja moc. Mam pomysł. Zostało mi trochę energii. Niewiele, ale dość bym mógł wesprzeć wyraźnie za**banego w akcji Chepriego. Mógłbym też zaatakować Raziela, ale to by mi się tak jakby nie opłaciło. Nawet jeśli moje ciało wytrzyma na obecną chwilę dość długą bitwę to pokłady mojej energii skończą się błyskawicznie. Ale nie będę sobą jeśli zostawie go całkowicie dla Kebaba. Dlatego wpadłem na piękny kompromis.

Gdy Raziel był już dość blisko zakochanych oraz mnie, w mgnieniu oka został trafiony paraliżującym  laserem z moich oczu. Miał krótki czas działania ale nadrabiał niskim kosztem energii oraz skutecznością. Niemal nie do blokady.
-Nie miałem okazji użyć na tobie tej techniki na Ziemi, prawda? Ty, który złoiłeś mi dupę? Chepri, czyń co do Ciebie należy.
Powiedziałem tonem dużo bardziej zbliżonym do mojego zimnego charczącego głosu którego używam na co dzień. Było w nim sporo ironii i sarkazmu, jednak to już była cecha którą zwykle szczycił się mój przeciwnik. Gdy skończyłem mówić do sparaliżowanego skierowałem lewą rękę w kierunku Chepriego i uleczyłem mu tyle obrażem ile mogłem z moją ilością energii, zostawiając siebie praktycznie z niczym. Był to ryzykowny ruch, więc naturalne jest że ktoś taki jak ja się go podejmie. Pozostało mi tylko obserwować jak dwóch koksów bije się o rękę pięknej Vivian. Albo....

-Ehmmm....Cześć.... Ładne masz włosy.... o której kończysz?
Powiedziałem nieśmiało do Aryenne.

OOC:

Eye Beam - 796 energii
kaifuku  - 1650 HP dla CHEPRI
Khepri
Khepri
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 28/03/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)
http://rexvil.deviantart.com/

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Nie Mar 06, 2016 1:31 am
Nie sądziłem, że to możliwe, ale tę piękną chwilę jednak coś mogło upiększyć, i to znacząco. Nieświadomie serce chyba nieco mi stopniało, kiedy myślałem o tym momencie, kiedy nasze usta się spotkały... Ale to właśnie dlatego, że myślałem o tym, jako o przeszłości, nie o teraźniejszości. W tamtej chwili nawet nie mogłem myśleć, co by tu mówić... Jednak, to właśnie przemijanie, utrwalanie wspomnienia dodały uroku. Na policzki wpełzł silniejszy rumieniec, usta subtelnie się rozchyliły, łaknąć smaku tych drugich, choć spierzchnięte, to jednak widocznie odżyły i poznały w praktyce bardzo przyjemne zastosowanie...
Oczy znów się otwarły, zmysły powoli poznawały otoczenie, rejestrowały wydarzenia, choć tylko pobieżnie... Większość ich uwagi nadal tonęła w miodowych refleksach jej brązowych oczu i niczym robak w lepkiej cieczy, nie mogły się wyrwać, były skazane na zatracenie.
Dłoń samoczynnie powędrowała na policzek, kąciki ust uniosły się i uparcie odmawiały zmiany pozycji, serce miło bolało i piekło z miłości.
Ramiona niczym zwoje węża zacisnęły się wokół niej i przycisnęły ją do piersi, nos wchłonął metaliczną woń krwi i pyłu, ale też jej zapach, który w tamtej chwili pachniał jak najdroższy i najlepszy perfum, urzekał i uwodził... I to się nie miało zmienić, już nigdy. Chciałem się budzić od tego zapachu i z nim zasypiać każdego dnia, jak i robić wszystko by tak pozostało. Wtedy właśnie taki obrałem sobie cel, przyrzekłem sobie, że tak będę postępował.
Syciłem się tymi sekundami ile mogłem, bo, podświadomie wiedziałem, że zaraz coś, czy raczej ktoś, je przerwie...

Umysł w ułamku sekundy się zreflektował i zmienił listę odtwarzania swoich myśli z romansów na kryminały. Musiałem się z tym kimś w pewnej sprawie rozliczyć...
Odwróciłem się w kierunku Raziela. Po jego wzroku i ruchach poznałem, że raczej nie zauważył tego wzroku, który mu posłałem, a który bezdźwięcznie mówił o wszystkim, co miałem zamiar zrobić. Nie przejmowałem się tym, mógł przegapić tę zapowiedź.
Nie czekałem aż podejdzie, acz coś go zatrzymało, ktoś... Dragot.
Odwróciłem wzrok na Demona. Miałem pewne pretensje do niego, nie chciałem kontynuować tego, co zamierzałem zrobić w takim zestawieniu, gdzie, obecnie złotowłosy, Saiyanin nie może się ruszyć. Aż mnie to wybiło z rytmu. Rany...
Niechętnie po ochoczych słowach mrocznego znajomego i jego leczniczym wsparciu, po którym poczułem się dużo lepiej, dałem mu znak ręką, by zniwelował działanie techniki. Jednocześnie powstrzymałem się przed oznajmieniem mu, że choć zawirowało mi w głowie i się nieco zapomniałem, to o tym co zrobił nie zapomniałem i już bardzo niedługo sprawię, że on o tym też nie zapomni. Powstrzymałem się, bo jednak doceniałem jego wsparcie, cieszyłem się szczerze z faktu posiadania całych kości, choć bardziej z całych paznokci. Nawet jeśli miałem wrażenie, że wywołana jest chęcią zaszkodzenia Razielowi. Niewerbalnie zapewniłem Dragota, że w tym celu jego pomoc nie jest potrzebna, wiedziałem co zrobić bardzo dokładnie.
Zaczekałem, aż skutki ataku Demona przestaną działać.

Podszedłem do Saiyanina, dwoma szybkimi krokami zniwelowałem dzielący nas dystans. Ręka powędrowała w jego stronę. Od palców, przez ramię i aż po końcówki włosów przebiegła fala szaro-niebieskiej energii, oznajmiając nagły skok mocy, niemal do maksimum moich możliwości. Chwyciłem go za część stroju, która wydawała się być w stanie go utrzymać w powietrzu, gdzie właśnie go unosiłem. Przyparłem go do piaskowej ściany, która nawet nie zdążyła się całkowicie utwardzić pod moją telekinetyczną wolą. Wolną ręką zamachnąłem się, na palcach płomienie aury uformowały wielkie szpony błyszczące złowrogą zielenią. Ręka, zatrzymała się, tuż przed jego twarzą... Jednak groźba pozostawała nadal realna...
-Zanim spróbujesz zrobić więcej głupich rzeczy, chciałbym ci powiedzieć, że te pazury przebijały się przez najtwardsze skały tej planety, ciekaw co zrobią z twoją czaszką? Możemy to sprawdzić. Wystarczy jeden twój ruch... - powiedziałem chłodno.
-Pamiętasz co mi powiedziałeś kilka dni temu na Ziemi? Bo ja bardzo dobrze. Przypomnę ci w takim razie, bo chyba cię pamięć zawodzi... Co ty planujesz w stosunku do Vivian? Ona nie jest jak inne panny, więc dam ci jedną dobrą rade. Jeśli ją skrzywdzisz w jakikolwiek sposób, to lepie wykop sobie grób. Bo znajdę dowolny sposób by cię zniszczyć. Nawet jeśli sam będę musiał zginąć. Zbyt dużo przeszła cierpienia by dokładać jej kolejne. Więc jeśli masz jakieś plany to radzę ci dobrze. Przemyśl je dokładnie, czy na pewno są porządne...
Zrobiłem krótką pauzę.
-Jakiekolwiek by nie były moje zamiary wtedy, to chyba nie umywały się w najmniejszym stopniu do tego, co ty odwaliłeś, nie uważasz? Nie obchodziło mnie co pozwalało ci rościć sobie prawa do takich gadek i nie obchodzi mnie to i teraz. Obchodzi mnie tylko i wyłącznie dobro Vivian i zapewniam cię, że ten twój wybryk nie zostanie od tak zapomniany, jeszcze bardzo długo będziesz żałować, że ten dzień w ogóle miał miejsce, rozumiesz mnie? Nikomu nie wybaczę, jeśli choćby krzywo spojrzy na Vivian.
A ty zrobiłeś jej coś bardzo przykrego i nie pozwolę ci o tym zapomnieć, nigdy...

Mówiłem powoli i wyraźnie, chciałem mieć pewność, że usłyszał mnie dobrze. W moim głosie nie przejawiała się wściekłość, ale determinacja. Właśnie tego potrzebowałem do dotrzymania własnego postanowienia. Potrzebowałem też siły, by mimo wszystko... Nie musieć więcej znajdować się w takim stanie, jak znajdowałem się wtedy. Zamiast się mścić, lepiej było zapobiegać samemu rozlewowi krwi...

OOC:
1650 hp dla mnie od Dragota
Full Power Boyfriend Mode: On
Raziel
Raziel
Succub Admin
Succub Admin
Liczba postów : 1140
Data rejestracji : 19/03/2013

Skąd : Rzeszów

Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk750/750Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (750/750)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sro Mar 09, 2016 10:44 pm
Raziel przewrócił oczami po słowach swojej matki. Nie miał już tych pięciu lat, żeby prawić mu kazania. Po za tym mięśnie? Akurat on używał mózgu o wiele wcześniej niż większa część populacji. To chyba było dobre podsumowanie tego czyim dzieckiem był.
- Jakbym miał jakiś wybór. Moja wina, że wszystkich pogrzało i jakieś prochy sprzedawali? Rodzice mi nie mówili, żebym nie brał nic od nieznajomych. – powiedział cicho pod nosem. Wolał nie zaczynać radosnego rodzinnego spotkania od kłótni. Potem będzie okazja do darcia kotów. Raz i Vi po kimś swój temperament musieli odziedziczyć. Jego ojciec był dość spokojnym osobnikiem, zaś to Aryenne była o wiele bardziej żywiołowa. Ale jakoś to działało i jego rodzice byli w sobie zakochani na amen. Niestety jego modły mogły pójść się kochać, bo jego matka nie straciła słuchu ze starości.
- Słyszałam to Raziel. – rzuciła wraz ze spojrzeniem, który mówił, że jak się to wszystko skończy to poważnie porozmawiają. Raz miał przeczucie, że ta rozmowa może odbyć się na jakimś ringu. Bo przecież czasami podczas walki lepiej wytłumaczyć. Zaś jego rodzina miała to do siebie, że lubili rozmawiać. Na nieszczęście nie dane im było porozmawiać w trójkę, gdyż pojawił się ten zafajdany demon, a zaraz za nim ta ruda pokraka. I kiedy myślał, że już wszystko widział i wszystkiego się spodziewał to Vivian odwaliła najgorszy numer. Może ich matka nie miała nic przeciwko, ale Raziel raczej wolał nie widzieć jak ten dupek całuje jego siostrę. Po za tym kiedy jego ręka zaczęła spadać zbyt nisko po plecach jego siostry, to przegiął markę. Jego włosy zmieniły kolor, a on sam ruszył w stronę zakochanej parki, po drodze mijając tego szurniętego demona.
- Zawrzyj gębę, albo urwę ci język. – powiedział do niego. Później się nim zajmie. Teraz najważniejszy cel miał przed sobą. Lecz zanim doszedł do Vivian i tego Chepriego to coś go zatrzymało. Serio? On naprawdę się prosił o śmierć.
- Następnym razem urwę ci głowę i wsadzę w dupę. A potem każe ci się zesrać. – warknął Super Saiyanin starając się wydostać spod paraliżu. Dlatego też nie znosił demonów. Ta ich magia i pieprzone sztuczki. Ten demon jednak naprawdę miał mało szarych komórek bo zaczął podbijać do ich matki. Ona chyba jednak nie była zbyt zadowolona z takiego adoratora.
- Wtedy kiedy ty smacznie chrapiesz w łóżeczku. – odparła Saiyanka. Skupiała się bardziej na energii swojego męża i staraniach, żeby jej syn nie rozniósł połowy planety.
Jednak ku zdziwieniu Zahne’a paraliż puścił, lecz nie długo dane mu się było cieszyć wolnością. Chepri chyba postanowił, że skoro przelizał się z Vivian, to teraz może podbijać do niego. Co on, jakiś harem tworzył?
- Może najpierw postawisz mi kolację co? – rzucił, kiedy koleś przyparł go do ściany. W sumie ciekawe wykorzystanie telepatii. Może wypada się nauczyć tej techniki. Jednak kiedy Ziemianin zaczął do niego mówić to Raziel uśmiechnął się z politowaniem. Serio? Groził mu? Nie on pierwszy i nie ostatni. Jak chce z nim walczyć to niech się ustawi w kolejce. Prawda rudy dysponował sporą mocą, ale ważne też jak się z tej mocy korzysta. Raziel miał jeszcze naprawdę wiele przed sobą i niech ten człowieczek nie będzie taki pewny. Jednak musiał przyznać, że koleś mu zaimponował. Nie bał się rzucić mu wyzwania i chciał walczyć o Vivian. Jednakże Raziel z natury był przekorny i nie lubił się stosować do nakazów i zakazów jeśli nie musiał. A teraz gówno musiał. Zaczął się śmiać.
- Serio? Nie mogę. Naprawdę? – mówił pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu. W końcu się uspokoił, choć uśmiech na jego twarzy nie chciał zejść. – A bo ty chciałeś, żebym się przestraszył i zaczął przepraszać? Wybacz, ale rozczaruję cię.
W tym momencie uśmiech zszedł z jego twarzy, zaś oczy stały się lodowato zimne. Aura też stała się potężniejsza i pojawiły się wyładowania. Jego włosy jeszcze mocniej się podniosły. Kiedy wszedł na drugi poziom super wojownika to podmuch energii uderzył w inne osoby znajdujące się tutaj. Prawdziwa walka samców. Raziel spojrzał Chepriemu prosto w oczy.
- Ty naprawdę myślisz, że wszystko wiesz? Że poczułeś coś, przebywałeś z kimś i wiesz wszystko. Mówiłem to wcześniej, a teraz ci powtórzę. Gówno wiesz i będziesz wiedział. Nie musisz mi mówić co zrobiłem i doskonale to wiem. Nie masz prawa mnie oceniać i jedynie kto może mnie karać to Vivian. Ty jesteś tylko zwykłym człowiekiem, którego lubi. Nie wiem jakim cudem czy coś za mocno jej wtłukłem, ale jednak. Lecz jeśli myślisz, że mi się to podoba to jesteś w błędzie. Tak samo jak z tym, że się ciebie boję. Jak chcesz ze mną walczyć to proszę bardzo. Ale może najpierw ogarnij dupsko. Nie jesteś u siebie. Jesteś na Vegecie. To jest moja planeta i nie będzie mi jakiś turysta stawiał warunków. Więc wybacz, ale nie będę się z tobą teraz całować. Przepraszam. – po tych słowach Raziel odchylił głowę lekko i następnie uderzył chłopaka głową w twarz. Może mu złamał nos, albo i nie. Waliło go. Ważne, że puścił go i już się do niego tak nie przytulał.
- Jak widzisz mamusiu umiem zadbać o siebie. Ty zaś zajmij się ojcem i Vivian. Mam trochę spraw do załatwienia i nie zostanę na podwieczorku. A co do ciebie mała glisto. – rzekł Raz i spojrzał na Dragota, który dostał kosza od jego matki. – Następnym razem jak się spotkamy to nie będzie już tak miło.
Po tych słowach Raz kiwnął w stronę siostry. Miało to oznaczać, żeby na siebie uważała. Sam złotowłosy zaś wystrzelił w powietrze i odleciał. W locie wrócił do normalnego stanu i zminimalizował energię. Jak tak im przeszkadza to się odsunie.

Occ:
Koniec treningu
Reg 10 % Hp i Ki
250 ki za SSJ2
Z/t Akademia
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sro Mar 16, 2016 11:37 pm
To ciepło jej pomagało, tak jak nigdy wcześniej. Biła z niego otucha grzejąca odrętwiałe ciało i spękaną duszę, koiło ból fizyczny i psychiczny i było tak blisko w żywej oprawie kochanego człowieka… Wszystkie zmysły chciały się skupić na tej bliskości i chłonąć ją, zapamiętać dokładnie tę jedną chwilę. Dotyk materiału i temperaturę, cichy oddech unoszący pierś, smak pocałunku, jego zapach, widok, lekki choć wymowny uśmiech, spojrzenie tych szmaragdowych, rozpalonych czułością oczu… Vivian nie była świadoma, że i w jej tęczówkach chłopak może przejrzeć na wylot te wszystkie rozkochane uczucia, a nawet gdyby, nie przejęła się tym. Całe życie nosiła swoje maski i kryła się ze słabościami, przez które, tak jak i teraz, potrafiła lać łzy. Z jednak pewną różnicą. Miała słabość do Chepriego, ale nie był on jej słabością… Bo wszystko to, przez co przechodziła przez osiemnaście lat swego życia, te podłości oraz własne lęki i wyrzuty, nie miały już takiego znaczenia. Były niezmiennie, ale mniejsze, mniej czarne, mniej zębiaste, mniej straszne, gdy miała kogoś przy kim mogła odpocząć i nabrać sił.
Dziewczyna przymknęła na moment oczy, kładąc swoją dłoń na jego, gdy pogłaskał brudny policzek. Lekki uśmiech zabarwił i jej wargi, serce rosło w piersi jakby było mu tam za ciasno i chciało się nim podzielić… A przecież, przecież… Znów się w niego wtuliła, nieco mocniej, splatając ramiona za plecami, kryjąc twarz w piersi, gdzie niedaleko policzka biło mocno rozpalone serce. Słyszała ciepły stukot. Jej serce, jego… Albo te dźwięki nałożyły się na siebie i zsynchronizowały, kojąc.
Tak wiele się działo przez ten czas, że nie miała pojęcia, że można tak za kimś tęsknić… I tak cieszyć się z czyjejś bliskości. Puściła nawet mimo uszu wycie demona i mamrotanie brata przyrodniego, by nie popsuć tej chwili, ale nie dane było im jednak napawać się swoimi objęciami tak długo jakby tego chcieli.
Ósemka zrobiła krok w bok, odsuwając się od Ziemianina, patrząc na całą scenę z pewnym dystansem osoby mającej świadomość, że choć jest “tematem” sprawy, to nie należy się do niej mieszać. I rzeczywiście, przyjęła starą i zaufaną pozycję obserwatora, i gdy nieco ochłonęła po miłosnych endorfinach a różowa mgiełka w głowie opadła, zaczęła łączyć pewne fakty.
Dopiero w tym momencie, słuchając słów Dragota, zrozumiała skąd jeszcze zna jego energię. Gdy była na Ziemi, po raz pierwszy spotykając czerwonowłosego, Raziel wciągnął się w jakąś walkę z mroczną i wzbudzającą dreszcze Ki, która należała do owego demona. Motyw postępowania Pana Eyeless’a w walce przeciwko Zellowi pozostawał tym bardziej niejasny...Przecież nie miał żadnego interesu na Vegecie, mógł równie dobrze czekać aż małpy same się pozabijają w swojej czerwonej piaskownicy. A mimo to był tutaj… Z własnego kaprysu czy coś nim kierowało..? Niemniej, nie Vivian osądzać ani drążyć temat, do którego nie może tworzyć sobie praw czy to ciekawością czy kalkulacją. Demona nie potrafiła rozgryźć.
Za to Raziel był sobą do bólu.
Ta scena bardzo przypominała starcie jakichś dwóch bestii. Chepri i Raziel, obaj zielonoocy, poranieni i równie wściekli. Braciszek został przyparty praktycznie i w teorii do muru, a w Cheprim mimo spokoju wyraźnie się gotowało. Halfka słuchała w milczeniu ich rozmowy, nie mając siły by skomentować w żaden sposób ich słów. Mogła się domyślić, że gdy u Ziemianina poszła na moment do drugiego pokoju, Raziel zdążył już go ostrzec przed zgubnym skutkiem zachodzenia jej za skórę. Nie, żeby sama nie umiała o siebie zadbać… Po prostu on by to chętnie dokończył... Teraz jednak role się odwróciły, i choćby wbrew swojej woli to brat został jej katem. Chepri chciał jej bronić…
Nie zdążyła do końca się rozczulić z powodu, że ktoś dał jasno do zrozumienia, że jest ważna i nie zamierza dać jej skrzywdzić, bo cichy trzask przeszył powietrze. Paniczowi, nowemu Księciu Vegety nie zachciało się przestrzegać, jak zwykle z resztą, kultury osobistej i oprócz pyskowania i straszenia, przeszedł do rękoczynów. Głową.
Zdążyła podchwycić jeszcze spojrzenie brata nim odleciał. Jak zawsze dumny i niepokorny. Skinęli sobie głowami, bez słów, wiedząc doskonale, że to co się stało równie dobrze może nigdy nie wrócić między nimi w rozmowie. I żadne z nich nie będzie miało z tym problemu.
- Jak zawsze najpierw powie, potem pomyśli.. - skomentowała Aryenne, patrząc na odlatującą sylwetkę syna. Matka i córka spojrzały na siebie. Ich kontakt nie został jeszcze skrystalizowany, obie czuły dystans. Jedna z przekory, druga przez niechęć tej młodszej...
Vivian wskazała głową kierunek Pałacu. Było to tak wymowne, że kobieta wyraźnie nie wiedziała co odpowiedzieć, aż dziewczyna odezwała się w końcu po długiej chwili milczenia.
- Leć. Chcesz go zobaczyć, prawda? Leć. - westchnęła cicho, jej mimika mówiła coś na kształt ”Czekałaś z dziesięć lat” - Mi nic nie będzie.
Zdawało się, że Aryenne Zahne jeszcze ze sobą walczy, po czym lekko porwała swój ekwipunek i uprzedzając, by wyciszyli energię, wyłączyła złotawą mgłę. Nie było już czerwonego księżyca, rozproszona ciemność nocy miała odchodzić z wolna przez moc palącego słońca Vegety. Ex-Kiui szybko wzbiła się w powietrze i znikła im z pola widzenia.
Zapadła krótka cisza.
- Dziękuję wam. - powiedziała nagle cicho Vivian. Odwróciła głowę patrząc na demona, który w dalszym ciągu sprawiał, jakby wiedział, że jest nie na miejscu na tej planecie i doskonale przy tym bawił. - Za pomoc… Uleczyłeś mnie. Dziękuję też za Raziela i Chepriego.
Przeniosła oczy na Chepriego i jej wzrok ponownie rozmył się od pewnej nieskrywanej czułości. Uniosła dłoń i teraz ona pogłaskała jego policzek, muskając kciukiem okazałego siniaka u podstawy nosa, odcinającego się na karmelowej skórze. Raziel… Westchnienie uniosło jej pierś, przysunęła swoje wargi do tych czerwonowłosego, po czym ucałowała obolałe miejsce… Pod koniec tego jeszcze raz, subtelnie smakując jego ust.
Odsunęła głowę.
- Przepraszam was za niego. Normalnie chociaż stwarza pozory, że ma jakieś tam wychowanie…Teraz będzie jeszcze gorzej. - przymknęła powieki, mogąc cieszyć się niemal całkowitą ulgą, bo to był koniec. Koniec…
- ... To jeszcze nie koniec… Teraz trzeba posprzątać ten bałagan.

OOC
Przepraszam za zwłokę, ale choroba i słabe samopoczucie nie idą w parze.
Do tego przepraszam za jakoś i długość postu… Bo to tak strasznie nie w moim stylu dawać takie ;-;
Burzum
Burzum
Goat
Liczba postów : 515
Data rejestracji : 05/06/2013

Skąd : Warszawa

Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Czw Mar 17, 2016 2:45 pm
-Weź bo się zarumienie... Nie składa się obietnic bez pokrycia... Raziel.
Powiedziałem wściekłego Saiyana, bardzo złego na mnie za to co zrobiłem. Ależ on sie uroczo denerwuje. A to mnie zarzucają zachowywanie się jak szczeniak. Jednak niestety ziemianin nie potrafi myśleć. Zużyłem całą tą energię na jego sparaliżowanie, i na uleczenie, a ten cieć nie dość że kazał mi go odczarować, to po tym jak to zrobiłem zaczął mu rzucać groźne słówka jak do dostawcy Pizzy który pozwolił sobie wpierdzielić jeden kawałek po drodze. Nie dowierzałem własnym oczom. Z zażenowania padłem na piach jednocześnie mocno uderzając otwartą dłonią w czoło.
-Jeszcze mu  kur*a grzecznie wytłumacz że jak jeszcze raz zabije tyle osób to będziesz niemiły i surowy i dasz mu klapsa, czy coś. Chepri ty reggae czempionie dać ci fajke pokoju? Bo widzę że na inne rozwiązanie konfliktu nie można od ciebie oczekiwać.
Powiedziałem część tego co mi leżało na sercu w tej sytuacji, podobno szczerość jest doceniana. Choć w moim wypadku trzymanie języka za zębami pozbawiłoby mnie baaardzo wielu kłopotów w przeszłości, jak i teraz. Ale niestety nie mam planu zmieniać swojego stylu życia. Jestem zadowolony z myślą że każdego dnia moja niewyparzona gęba i bezmyślność może mnie kosztować życie. Jeśli to nie jest wykorzystanie go w 100% to nie wiem jak inaczej to zrobić.
-Czyli nigdy. No trudno, miło było zamienić z tobą to jedno zdanie.
Powiedziałem po czym odskoczyłem na pare metrów od Aryenne. Widać piękna przyszłość nie była nam dana. Teraz wiem po kim Raziel odziedziczył charyzme. Zabawna sytuacja, w sumie czego ja się spodziewałem. W międzyczasie mój rywal postanowił ze nie zajara fajki pokoju, i wskoczył na drugi poziom Super Saiyanina. Mimowolnie odepchnęło mnie nieco, a ja sam dostałem ciarek pod wpływem wspomnień.

pare tygodni wcześniej:
To była ta wyjątkowa karta którą wygrał nasze starcie. Dalej pamiętam siłę jego uderzeń, i destrukcje jaką wywoływały jego techniki gdy był na tym stadium. W pewnym stopniu obawiam się tej przemiany. Moją jedyną szansą sukcesu jest przerośnięcie jej przez moją własną, która miejmy nadzieje nastąpi już niedługo.

-A gdzie złote tornado? Co?
Zapytałem ironicznie korzystając z okazji że znów jesteśmy na tej samej planecie. Choć tym razem już na jego Ziemi. Ciekawe gdzie pobijemy się następnym razem. Może jeszcze gdzieś indziej. Będą musieli zrobić dla nas nową planetę, bo szkoda dokonywać takich destrukcji na jednej z naszych rodzinnych planet. A może trzeba będzie ogłosić remis, bo po zniszczeniu planety obydwoje zginiemy w próżni? Co mogę powiedzieć. Jestem cholernie podekscytowany.
-Mała glista jest od ciebie wyższa o głowę. I już się nie mogę doczekać.
Powiedziałem nim złotowłosy wystrzelił w górę i zniknął z radaru. Wszystko co dobre szybko się kończy. No to co mi teraz zostało. Aryenne nas opuściła i zostali tutaj blondwłosa pół Saiyanka oraz mistrz rozwiązywania sporów z Saiyanami Chepri Makonen. Mógłbym go nie lubić za sam fakt że widział jak zostałem pokonany przez cukierka. I za to że jest silniejszy ode mnie, mimo żałosnej ziemskiej moralności. A jednak okazanie mojej opinii o nim w całej okazałości nie jest opłacalne dla żadnej ze stron, dlatego powiedzmy że jesteśmy w pokojowych relacjach.  Niezręczną ciszę przerwała Ósemka. Wow. Bardzo dawno nie słyszałem od kogoś podziękowań.
June wzięła mnie tu za ryj siłą, potem wzięła do worka, potem zmusiła bym pomógł, potem zrobiłem tyle dla ich planety i gówno z tego mam, uwaga skupiła się na wszystkich tylko nie na mnie. Czyli jak zwykle. Pewnie już nie pamiętają że uczestniczyłem w rebelii. Pośpiesznie podniosłem telekinezą trochę piachu z ziemi i chocolate beamem zamieniłem ten piach w 3 puszki świeżej aromatycznej latte. Mocą podałem puszkę każdemu z nas po czym otworzyłem i wziąłem łyka. Od razu poprawiło mi humor.

-Ty, właśnie. Paruwo, czemu mi nie podziękowałeś za leczenie?
Zapytałem komicznym tonem głosu Chepriego. Ale nie dlatego że serio tego oczekiwałem, po prostu bardzo mnie cisnęło by to powiedzieć. Jednak odpowiednim gestem zasugerowałem obojgu że to tylko żart,i przeszedłem do szczerej odpowiedzi.
-To drobiazg Vivian. Jeśli będziesz jeszcze kiedyś na Ziemi wiesz gdzie mnie szukać. Nie jestem zwykłym demonem. Osoby takie jak ty zawsze znajdą w mojej wiosce schronienie i pomoc.
W sumie skoro już mówię o rebelii to chyba czas to sobie podsumować. Wziąłem kolejne pare łyków przepysznej kawy po czym odpowiedziałem na jej dalsze słowa.  
-Nie wiem co przez to rozumiesz, ale mam wrażenie że mnie to już nie dotyczy. Przenieśli mnie tu z Ziemi i nadstawiałem karku za twoją planetę, nawet jeśli nikt nie zamierzał tego docenić. Ale taka jest rola demona. Niczego więcej nie oczekiwałem. Nie bierz tego do siebie ale sama szansa wtopienia moich kłów w szyje słynnych wojowników z Vegety jest dla mnie sowitą zapłatą. Nowy król został wyłoniony, ptaszki śpiewają, myślę więc że moja rola na tej planecie dobiegła końca. Liczę że jeszcze się kiedyś spotkamy. Żegnaj Vivian, i Chepri. Zostawiam was teraz samych. Zasłużyliście na odrobinę ostrego seks...prywatności.

Powiedziałem, po czym ponownie włączyłem swą czarną aurę, a moje oczy pod wpływem nagłego skoku mocy zmieniły swój kolor na całkowicie czarny, dając ciekawy efekt wizualny. Wtem podobnie jak Raziel wystrzeliłem wysoko w górę, z tym że ja odbiłem w kierunku skalnego lasu na którym obecnie przebywa mój siwowłosy znajomy. Może nawet znajdę po drodzę czas by coś przećwiczyć?
OOC:
fabularne użycie chocolate beam - macie po puszce z waniliową latte. Dziękuję za tą krótką ale jakże treściwą grę Very Happy

regeneracja 10% KI
Trening Start
Z/t na Skalny Las

Khepri
Khepri
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 28/03/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)
http://rexvil.deviantart.com/

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Pią Mar 25, 2016 1:58 pm
Mocne uderzenie, które zapewnił mi Raziel swoją głową skutecznie mnie ocuciło. Ból miał te przydatną właściwość, że szybko poniesione emocjami i hormonami myśli wracały do pierwotnego porządku. To i słowa Saiyanina pozwoliły mi zrozumieć coś bardzo ważnego. Popełniałem wielki błąd...
Mogłem się tak rozwodzić nad tą sprawą do następnego tygodnia i szczegółowo opisywać wszystko co planuje zrobić, jeśli ten bydlak spróbuje choćby tknąć Vivian, jednakże... Wtedy już wiedziałem, że nic bym tak nie osiągnął. On tak czy inaczej odpowiedziałby tak samo. Każdy człowiek zrozumiałby wymowność moich słów i zachowania, nawet gdybym mówił w obcym języku, choćby z obawy o to, że mu się oberwie. Ale ja przecież nie rozmawiałem z człowiekiem...
Jakoś tak się stało, że zapomniałem kim jest osoba, której dopiero co się wygrażałem, czy bardziej, którą ostrzegałem. Patrząc na to przez tą soczewkę nie ma co się dziwić, że tak zareagował. Urażona duma uniosła się nad rozum... Nawet bardziej, niż wcześniej. To przekreśliło jakiekolwiek szanse na rozwiązanie tego pokojowo. Niemniej, powinienem był od samego początku się nie patyczkować i skopać mu dupę, jak tylko miałem okazję. Jedyny tego plus jest chyba taki, że wtedy nie mogliśmy uniknąć już konfrontacji, więc jako tako miałem możliwość naprawienia moich błędów... Poniekąd...

Bardziej martwiące okazało się co innego. Brakowało mi nadal czegoś... Czegoś bardzo ważnego, bez czego nie mogłem ze spokojem patrzeć w kierunku jutra i wschodzącego słońca. Musiałem znaleźć w sobie tę siłę i ten gniew, które pozwolą mi uchronić ją przed wszystkimi szkodami. Nie mogłem sobie pozwolić na słabość wtedy. Nie miałem dość sił. Musiałem to w sobie zmienić. Bo... Bo ja... Ja za bardzo ją kochałem.
I choć dawało to ulgę w życiu, to zarazem wywoływało strach, taki jak niedawno, gdy poczułem, że walczą ze sobą...
Serce mi zadrgało. Potrzebowałem więcej mocy. Więcej i więcej, by stawić czoło każdemu i wyjść z tego bez jej szwanku. Każda odrobina energii się liczyła.
Zacisnąłem pięść.
Dla niej chciałem żyć i dla niej walczyć. Ją chciałem bronić. Za wszelką cenę...

Westchnąłem.
On zupełnie nie rozumie o co w tym wszystkim chodzi, pomyślałem widząc odlatującego Raziela, elitę bufonów.
A skoro on nie rozumiał, to dobrze, że ja tak. Choć to oznaczało, że najbliższa wieczność zapowiada się ciężkim kawałkiem czarnego chleba. Jeśli natomiast miało to się udać, to żaden wysiłek nie wydawał się zbyt wielki.
Nie planowałem otwarcie oznajmiać jej co zamierzam, znałem ją na tyle dobrze, że domyślałem się jak zareaguje najpierw i po przemyśleniu tego. Przynajmniej na razie musiałem pozostawić to moim małym sekretem.

Towarzystwo się przerzedziło znacząco, tak, że zostałem już tylko ja, Vivian i Dragot.
Na zaczepkę Demona odpowiedziałem momentalnie.
-Jeszcze tu jesteś? Myślałem, że zagrzebałeś się w piachu po tym, jak dostałeś kosza - rzekłem z nieco wyzywającym uśmiechem, sugerującym sarkazm. Bez względu na to, czy w jego mniemaniu usłyszałem to, lub też byłem zbyt odurzony smakiem ust Halfki... Na czego wspomnienie się nieco zarumieniłem... To instynktownie, wręcz podświadomie zwracałem uwagę na więcej rzeczy, niż sądziłem. Choć nie brakowało mi wtedy zajęcia, to nadal doszły do mnie informacje o poczynaniach Demona.
-Niemniej... Dzięki Dragot. Dzięki za to i za sam fakt, że chciałeś pomóc w tym naszym planie, nawet jeśli nie mnie wypada za to dziękować. Może jednak nie jesteś taki zły - ostatnie zdanie wypowiedziałem celowo w taki sposób by brzmiało to poważnie, choć wiedziałem, że to wcale nie ucieszy mojego rozmówcy.

Koniec końców... Zostaliśmy sami z Vivian...
Słowa Demona chyba miały być formą odgryzienia się za moją wcześniejszą docinkę, ale nawet jeśli nie, to... Zadziałały...
Wystarczyło, że spojrzałem na Vivian i mimo usilnych starań nie mogłem przegapić nawet najmniejszego rozdarcia w jej kombinezonie... Ku własnemu zażenowaniu. Trochę zdziwiłem się, że wcześniej nawet ich nie zauważałem, ale też żałowałem, że nie mogłem powrócić do tego stanu. Przez liczne dziury w materiału mogłem dobrze zobaczyć jej zadziwiająco gładką, jasną skórę i... Jak już zdążyłem się przekonać... Miękką... Tak przyjemnie pachnącą...
Musiałem się otrząsnąć... Moje myśli za bardzo przyśpieszały i dziczały... Przeradzały się w wizje senne niczym letnie wieczory po deszczu... Czułem, jak się czerwienie i...
Nie...
Mentalnie zdzieliłem się po twarzy, co wsparłem telekinetycznym ukłuciem. Radykalne środki stały się wymogiem, zwłaszcza po jej niedawnym pocałunku.

Koniec końców to i tak wszystko poszło się... Gdy Demon znikł z pola widzenia zdjąłem z siebie swoje poncho i podałem je dziewczynie by się okryła. Gdy to zrobiła odruchowo złapałem ją za dłoń i wtuliłem w siebie mocno, jednocześnie nie tak silnie, by było to dla niej bolesne. Paradoksalnie, wystarczająco wyraźnie, bym czuł ją bardzo dokładnie przy swojej skórze i pod palcami... Kiedy już raz się zwróciło na coś uwagę, to czasami trudno przestać to widzieć, a ja nie mogłem tego przeoczyć... Zamykanie oczu tylko pogarszało sprawę, bo wyobraźnia chciała obrazować to, co dla oczu niewidoczne.
Nerwy i myśli uspokoiły się trochę, kiedy poczułem jak mocno ona się wtula w mnie. Otoczyłem ją ramionami łagodnie, troskliwie, czule...
Spokojniej wdychałem jej zapach, nadal wymieszany z metaliczną wonią krwi.
Musiałem przyznać, że mimo kilku niewygód... Takie trwanie było bardzo przyjemne...
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sob Mar 26, 2016 9:57 pm
Teraz czekało ją sporo rzeczy do zrobienia. Śmierć Zell'a nie była jednoznaczna z końcem tyranii, na Vegecie sporo małp nie pogodzi się z nowym porządkiem o ile... Na ile mogła dziewczyna ocenić zachowanie ojca Raziela, to nie zostawi za sobą równie krwawego szlaku jak jego poprzednik, lecz czy będzie przychylny by wprowadzić zmiany... Gorzej nie będzie. Niemniej, czy wszystkie jej ciche pragnienia o bezpieczeństwie na Vegecie i względnym spokoju zostaną spełnione czy też nie, zależy to wszystko od nowego króla. Miała jednak wrażenie, że będzie rządził twardą ręką, nie dając poczynać sobie innym tak jak chcą, gorzej, że elita pewne sprawy widzi inaczej niż niepewnego pochodzenia halfka z plebsu. Może nawet nie uznać pewnych rzeczy za problem, skupiony na łagodzeniu sprzeciwu wysokiej rangi wojowników. Vivian westchnęła cicho w duchu, wpatrując się w stronę pałacu. Cokolwiek będzie się teraz działo na krwawym globie, miała szczerą nadzieję, że idzie ku lepszemu...
Jednak dalej miała swoje obowiązki, prawda?
Mrugnęła odruchowo gdy w jej dłonie wsunęła się gorąca puszka z parującym płynem. Dopiero teraz Ósemka poczuła, jak suche ma wargi i jak bardzo była spragniona. Przyjęła kawę z wdzięcznością, wypijając ją w trzech łykach, po czym odetchnęła, zwilżając obolałe gardło i pozbywając się posmaku krwi z ust. Pusta puszka zniknęła gdzieś w piachu, pierś uniosło westchnienie. Gasząc pragnienie uświadomiła sobie również to, że ostatni posiłek jadła prawdopodobnie dwa dni temu, nie mogąc z nerwów nic innego przełknąć. Niedobór snu też był normą, choć jej organizm został uleczony to była zmęczona... Walką, a przede wszystkim ciągłą bitwą z systemem, Razielem, samą Vegetą, sobą... I tak jak Dragot powiedział, tak wiedziała, że to dokładnie ich sprawa, demona, Chepriego już w to nie liczyła. To sprawa Saiyan i halfów. Teraz trzeba będzie walczyć by utrzymać porządek, powstrzymać falę niepokoju i niechęci, niezadowolenie elity, chęć zemsty pozbawionych pozycji. Nim wszystko się ustabilizuje, minie trochę czasu... Czasu wypełnionego pracą i kolejnymi nerwami.
Vivian ścisnęło w dołku. Nie tak jak kiedyś, bowiem gorzka świadomość zwycięstwa na swój sposób przynosiła ulgę, że zaszła jakaś zmiana, ale... Ale przecież nie wyobrażała sobie nagle siebie wolnej. Miała swoje obowiązki i musi je wypełniać. Jak nie ona, to kto?
Głowa jej opadła o kilka milimetrów, wpatrując się w czerwony jak krew piach, gdzieniegdzie mokry jeszcze od posoki i wylanych łez.
Kto by przypuszczał, że w całym tym bałaganie jednak znalazł się ktoś, kto powiedział jej kilka spokojnych słów i uznał za... Godną? Żadne inne słowo nie chciało jej przyjść do głowy. Za godną zaufania i zaoferował obietnicę pomocy. Vivian nie pozostało nic innego jak podziękować demonowi, choćby to było już trzecie Dziękuję pod adresem niestabilnie psychicznego demona, jakie padło z jej ust. Wysłuchała go, skinęła głową, zaczerwieniając się nieco na ostatnie dogryzienie i odprowadziła Dragota Eyeless'a wzrokiem.
Zostali sami. Ostatni taki moment miał miejsce gdy Raziel i Kuro wyszli z mieszkania Chepriego by mogli się ze sobą pożegnać. Zaczęli jako nieznajomi, potem się do siebie przyzwyczaili, do tego stopnia, że żegnając się zachowywali się jak bliscy... A powitali się już wiedząc, dlaczego na myśl o tym drugim serce tak pali. Vivian spojrzała na Chepriego. Po pomocy Dragota wyglądał lepiej, na dłoniach nie mogła zobaczyć żadnych ran, choć dalej były czerwone od krwi, ale miała wrażenie, że nie był w żadnym stopniu ranny. Patrzyła na muśniętą kurzem i zmęczeniem twarz, na iskrzące oczy i rozczochrane pasma długich włosów. Nieświadomie kąciki warg uniosły się w tym delikatnym, zdradzającym rozczulenie uśmiechu. Nie potrafiła ubrać w słowa tego, jak cieszyła się, że tu jest. I choć mogło brzmieć to miałko, to nie wiedziała, co by się z nią stało, gdyby nie sama świadomość, że był na tej planecie, nie wspominając o tym, że przyleciał tutaj... Do niej. Dla niej. Czuła, że emocje ponownie łapią ją za gardło, pochyliła głowę, licząc, że jej twarz zakryje postrzępiona grzywka i odwróciła się nieco, ukradkiem wycierając łzy. Tak to jest, gdy ma się problemy z okazywaniem uczuć... Albo czując ulgę rzuca mu się na szyję albo roztkliwia się i przeciera powieki, mając nadzieję, że nie zauważy.
Materiał musnął jej dłoń. Spojrzała na trzymane przez Chepriego czarne ponczo i przyjęła je bezwiednie, patrząc na niego pytająco, lecz widząc jak próbuje panować nad rumieńcem, zrozumiała. Spojrzała po sobie, na ledwie trzymający się kostium, a praktycznie jego strzępy i nieświadomie jej policzki też zabarwiły się czerwienią. Cała zbroja, wszystko co miała, uległo zniszczeniu, stała boso na piasku. Ostrożnie wciągnęła ubranie przez głowę, wzdychając z pewną przyjemnością. Było ciepłe i przesycone zapachem chłopaka. Poczuła się lepiej okryta ponczem, ciemny materiał sięgał połowy jej ud i technicznie mogła owinąć się nim jak swoją starą, za dużą kurtką. Cóż, kurtka nie zsuwała się jej tak z ramienia... Chciała mu podziękować, lecz ubiegł ją, przyciągając do siebie, do nagiej, rozgrzanej piersi, przez co kolejny rumieniec zabarwił jej policzki. Stężała na moment speszona, czując, że robi się jej goręcej, a twarz piecze ją ze zmieszania... Ale jego objęcie było kojące. Po raz pierwszy ktoś ją trzymał i podtrzymywał i nie była... Nie była do końca w tym sama.
Wysunęła dłonie spod fałd ponczo i przytuliła się do Chepriego, opierając czoło o jego ramię. Vivian oddychała głęboko, drżąc subtelnie, ponownie tracąc złudną kontrolę nad swoimi uczuciami. Teraz nie była sama, ale czerwonowłosy nie pozostanie długo na Vegecie. Ją czeka praca, kolejne dni zlewające się w jedno, teraz będą doprawione solidną dawką tęsknoty... Za nim. Za jego uśmiechem, wizją sprawiedliwości i uporem, za jego ciepłem, za tym uczuciem spokoju w jego pobliżu. Łzy spłynęły po karmelowej skórze. Całe napięcie i strach znajdowały ujście właśnie teraz... Przecież nie bez powodu szukała komfortu w jego ramionach. Na początku z trudem się do tego przyznawała, ale było jej przy nim dobrze... A teraz, gdyby Raziel powtórzył swoje słowa, że jest tylko zwykłym człowiekiem, którego lubi, sprostowałaby, mówiąc, że nie jest taki zwykły... I, że kocha go tak mocno, że nie wie, jak wcześniej mogła żyć bez niego. Przy nim mogła wypłakać smutek, obejmując go mocniej, kurczowo, lejąc łzy bezgłośnie. Nie chciała puścić... Czuła się osłabiona walkami jakie prowadziła całe swoje życie, czuła się zmęczona ciągnięciem tej gry i zmuszaniem się do dalszego działania... Wiedziała, że z lżejszym sercem wróci do swoich zajęć, odpocznie, nabierze sił, ale teraz, w tej chwili... W tej właśnie chwili, choć przeżyła walkę na śmierć i życie z bratem, choć wiele miała za sobą, choć udało się jej coś zdziałać, czuła się mała. I bardzo potrzebowała tego krzepiącego ciepła i czułej bliskości.
Zmęczenie i łzy wzięły górę. Nogi Vivian zmiękły, łagodnie osunęła się na Chepriego, w końcu dając za wygraną i usilnie nie starając się być twarda. Przy nim mogła. Zemdlała, zasnęła głęboko w jego ramionach.

OOC
[zt]x2
Za trzy posty aktualizacja HP i KI, plus leczenie od Dragota
Bo wcześniej zapomniałam uwzględnić ^ ^'
NPC.
NPC.
Liczba postów : 2525
Data rejestracji : 29/05/2012

http://poke-life.net/pokemon.php?p=58946863&nakarm

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Wto Maj 24, 2016 10:52 pm
Neko kończył właśnie wszystkie książki, które były w pokoju uroczej małpiastej. Wypił też szklankę mleka, myśląc o tym jak niekumaci są mieszkańcy Vegety. Koty na ziemi nie trawią laktozy, co innego on, ale czemu wszyscy częstują białym płynem? W biblioteczce znalazł kilka ciekawych pozycji, dowiedział się paru nowych rzeczy, chociaż szału nie było. O ile mięśnie nie były jego najlepszą stroną, to umysł miał biegły. Mimo wszystko siedzenie w tym pokoju, chociaż było wygodne, nie było szczytem jego ambicji.
Podszedł do okna, wpatrując się w dal. Miał sporo ekwipunku z zaświatów, kilka gadżetów i swój wvelkv intelekt. Wbrew temu co mówił podręcznik do geografii na Vegecie ciężko było żyć. Przynajmniej godnie żyć. Westchnął ciężko, drapiąc futro, które miał na twarzy. Niebieska sierść zostawiła ślad w pokoju Vivian. Normalnie by posprzątał, ale poczuł dreszczyk emocji na myśl o tym, że małpy wpadłyby na jego trop. Po rozważeniu tej sytuacji nie chciał jej robić kłopotu i starannie uprzątnął pokój.
W końcu Kuro wrócił, jego nieskalana głębszym myśleniem gębą ukazała się w oknie. Neko spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem. Może go źle oceniał? Romeo poprosił go o podanie jakiegoś listu, który włożył do plecaka. Ale zaraz po tym kazał również jemu tam skoczyć. Spojrzenie kota zdradzało wszystko, ale czy miał lepszy pomysł?

Znaleźli się na szczerej pustyni. Z ulgą nasz bohater (mowa o Neko) wyszedł z plecaka i przeciągnął się z radosnym mruknięciem. Dalej to było już standardowe działanie, kapsułka zrobiła bum, Neko wskoczył na pokład i pokazał Kuro, że ma do niego dołączyć.
-No dobra towarzyszu, daj królowi pa pa i spadamy na najlepsze miejsce w kosmosie. Jedyne w swoim rodzaju. Napijemy się czegoś dobrego i pogadamy.- uśmiechnął się na samą myśl.- niebawem zaczął przegląd potrzebnych części. Licznik paliwa w normie, silniki sprawne, odpalił wielki hologram z mapami i ustawił kurs na zupełnie odległą galaktykę.

OCC:
No dobra małpeczko, jedziemy z tym. Piszesz tutaj, ale od razu dajesz ZT na kosmos. W kosmosie też możesz zacząć od swojego posta, gdzie poznajesz statek itp.
Kuro
Kuro
Drobik
Drobik
Liczba postów : 1091
Data rejestracji : 29/05/2012


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk0/0Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (0/0)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)
http://www.db4evwer.com

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Pią Cze 03, 2016 10:45 pm
Dopiero teraz Kuro miał okazję spojrzeć na statek kota w jego pełnej okazałości. Nie ma co, maszyna że mucha nie siada. Swoją drogą te koty Kaede były nieźle wyposażone. Gdyby pół roku temu zaoferowała mu, że zabierze na ten statek mieszkańców wioski walka z Zellem to byłaby zupełnie inna mowa. Chłopak wszedł na pierwszych kilka stopni platformy schodów i odwrócił się przodem do planety. W oddali migały światła wiosek, zbliżał się wieczór. W domu siedział Kurokara, leczył rany, po jakiejś ostatniej misji, a do tego chodził wściekły jak osa – rzucał palenie. Saiyan miał wrażenie, że rodziciel miał na oku chyba jakąś małpkę. Nie miał nic przeciw, co prawda mama zaginęła ale minęło już z 15 lat. Zasalutował w zasadzie sam do siebie i wszedł na pokład statku.

Kot siedział już na miejscu pilota. Nie bardzo wiedząc co zrobić chłopak usiadł w fotelu drugiego pilota i zapiał pasy. Nie uraczył kocura odpowiedzią, za bardzo się denerwował. W zasadzie była to jego trzecia w życiu podróż w kosmos. Raz z ojciec zabrał jego oraz Shiro, kiedy byli mali i obchodzili ósme urodziny na krótką podróż do galaktycznego baru na wielkie hamburgery. Drugi raz wracał z Ziemi na Vegetę pożyczonym statkiem, który okazał się kradziony i wsadzili go do paki. O pilotażu miał zerowe pojecie. Za to jego nieżyjącemu bratu świeciłyby się oczy na widok każdego ustrojstwa w tym statku.

Ledwo wystartowali, a już złapał ich promień z jednej z wież. Od czasu panowania Zidarocka, granice planety stały się bardziej szczelne, nawet nad pustynią latało znacznie więcej patroli niż kiedyś. Kuro zgodnie z poleceniem odpowiedział strażnikom i po otrzymaniu potwierdzenia o zgodzie na odlot silniki nabrały moc, a statek opuścił orbitę planety. Chłopak miał wrażenie, że kocur wręcz pragnie już uciec z Vegety. On sam zaś smutnym wzrokiem patrzy na rodzinną planetę podśpiewując pod nosem jedną z żołnierskich pieśni: „Żegnajcie nam dziś Saiyańskie dziewczyny” ....... i smak waszych ust Saiyańskie dziewczyny w noc ciemną nam będzie się śnił. Leniwie popłyną znów lotu godziny, wspomnienie ust Waszych przysporzy nam sił.

OOC
ZT -> Kosmos
Nie robię treningu w tej sesji.
avatar
Kurisu
Liczba postów : 143
Data rejestracji : 04/12/2016


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk800/800Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (800/800)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Pią Sty 06, 2017 3:22 pm
Po opuszczeniu akademii a następnie miasta centralnego udałem się prosto na czerwoną pustynię tak, jak postanowiłem. Musiałem się pośpieszyć, aby nie pominąć transportu. Po pewnym czasie biegnięcia znalazłem się mniej więcej gdzieś na tej pustyni. Wiem, że rozsądniejsze byłoby latanie, ale nie pomyślałem wcześniej nawet o nauczeniu się tego... Zacząłem się rozglądać wokół, ale nie było widać niczego, oprócz piaszczystego horyzontu, słońca powodującego zniekształcenie obrazu poprzez większą temperaturę powietrza no i miasto za mną, z którego tutaj się pojawiłem. Nie zauważę w ten sposób transportu, muszę wejść na większy punkt obserwacji. W tym celu zacząłem biec dalej i rozglądać się w poszukiwaniu jakiejś większej zaspy piachu lub po prostu czegoś innego wysokiego, na co mógłbym wejść i obserwować z daleka okolicę. Niedaleko obok była jedna wysoka zaspa, więc postanowiłem wspiąć się na nią. Zacząłem rozglądać się wokół siebie przysłaniając ręką promienie słońca padające na moją twarz. Po chwili w moje oczy rzucił się widok wbitej w piasek satelity. To nie to, czego szukam, ale postanowiłem, że to zbadam. Zjechałem stopami z piaszczystej skarpy na dół do satelity i podszedłem do niej badając ją. Wokół satelity unosiła się delikatna para, co by wskazywało na to, że ta satelita musiała dopiero co wypaść z orbity i spaść na Vegetę. To nie jest to, czym miałem się zająć, ale pomyślałem, że co mi szkodzi poinformować o tym. Może ją zabiorą do miasta i okaże się przydatna do czegoś? Zacząłem szukać po kieszeniach scoutera, który dostałem od Blacka, ale nie mogłem go znaleść. Zacząłem potem w panice przeszukiwać siebie całego. Cholera! Zgubiłem go?! Musi gdzieś tutaj być! Zacząłem szukać i rozglądać się po piasku, wracałem się wolnym krokiem w stronę skarpy, z której zjechałem. Wtedy dostrzegłem kawałek szkiełka wystającego z piasku. Podbiegłem i przykucnąłem dotykając kolanami rozgrzanego piasku, zacząłem wygrzebywać scouter spod piasku. Wyciągnąłem go i potrząsnąłem nim, aby piasek z niego zleciał. W miejscu nakładanym na ucho dmuchnąłem kilka razy, aby wydmuchać pozostały piasek. Wstałem i założyłem scouter na ucho, nacisnąłem w nim przycisk odpowiedni za komunikację z Blackiem.

- Ej, Houston. Jestem już na czerwonej pustyni i właśnie zaczynam obserwację za transportem. Wiem, że to może okazać się nie istotne, ale znalazłem tutaj jakąś satelitę, co prawdopodobnie dopiero tutaj spadła z orbity. Pomyślałem, że będziecie mogli ją jakoś wykorzystać jeszcze. Łapcie tutaj zdjęcia i współrzędne tej satelity. Tym czasem ja wykorzystam ją do obserwacji. - Odwróciłem się w stronę satelity i zrobiłem jej zdjęcie, następnie fotografię jak i współrzędne przesłałem Blackowi. Satelita miała bardzo wysokie pręty odstające nieco po skosie, dlatego miałem zamiar wykorzystać to, aby wspiąć się na górę i obserwować stamtąd okolicę. Zacząłem wspinać się na satelitę. Była ona nieco gorąca, ale nie przeszkadzało mi to. Po chwili wspiąłem się na szczyt i stając stopami na końcówkach prętów zacząłem bacznie obserwować okolicę, ale nic się nie działo. Nie było nikogo widać ani nic słychać poza szumem ciepłego wiatru. Włączyłem scouter naciskając przycisk i zacząłem skanować teren wokół, ale scoutrer nie wykrył nikogo. Stałem tak jakiś czas, nic się nie działo, promienie słońca ogrzewały mnie po głowie i karku.

Po paru godzinach stania i wpatrywania się dostrzegłem unoszony się kurz przemieszczający się przez pustynię. Był już ciemny wieczór, dlatego łatwo można było to przeoczyć. Wcisnąłem przycisk w scouterze, aby ponownie skontaktować się z Czarnym.
- Houston, chyba dostrzegłem transport. Zaczynam go śledzić. - Ześliznąłem się stopami po satelicie, która była wbita w piach na skos. Nie chciałem zeskakiwać na dół, ponieważ przez większy ciężar, jakim jest mój kilkunasto kilogramowy obciążnik, wbiłbym się w piasek i narobił przy tym hałasu, nie mówiąc już o niepotrzebnym wzniecaniu kurzu. Kiedy znalazłem się już bezpiecznie na dole zacząłem niezwłocznie biec w stronę dostrzeżonego przeze mnie punktu. Zacząłem biec w stronę transportu, ale tak, abym nie został zauważony przez transportującego. To tajna misja, dlatego nikt nie ma prawa wiedzieć o tym, że tutaj jestem. Transport jechał kawał przede mną a ja spokojnie przemieszczałem się w jego stronę po śladach opon pozostawionych za nim na piasku. Utrzymywałem stale pewien dystans pomiędzy pojazdem a mną, aby nie zostać dostrzeżonym przez niego przez wsteczne lusterko. Mrok wieczoru zmniejszał w dodatku pole widzenia oraz szansę na zauważenie mnie przez kogoś. Dalej szedłem i bacznie obserwowałem wóz, aż w pewnym momencie zatrzymał się. Również się zatrzymałem i bacznie obserwowałem całe zdarzenie z daleka. Szybko przygotowałem się również do robienia zdjęć scouterem. Wtedy zauważyłem czterech osobników innej rasy. Nie mogłem dostrzec dokładniej z jakiej są rasy. Dostrzegłem jedynie, że mają ogony i że dwóch osobników ma te pistolety laserowe nałożone na lewej ręce. Wykorzystali idealnie moment i ukształtowanie terenu. Zaatakowali pojazd, kiedy ten przemieszczał się pomiędzy dwoma urwiskami. Jeden zeskoczył z urwiska na dach pojazdu i uchylając się otworzył drzwi od strony kierowcy, drugi wtedy ześlizgnął się po skarpie na kolanach i w odpowiednim momencie odbił się od niej wskakując idealnie na otwarte wejście do pojazdu. Złapał kierowcę i brutalnie wyrzucił go z pojazdu. Teraz była kolej tych z pistoletami laserowymi nałożonymi na ręce. Obaj zeskoczyli w tym samym czasie - jeden za tył pojazdu, a drugi obok leżącego na ziemi saiyana, który był kierowcą. Wycelował w jego klatkę piersiową i wystrzelił laserem ze swojego pistoletu, przez co zabił kierowcę. Nawet nie zdążył wydusić z siebie żadnego słowa. Następnie cofnął się na tył pojazdu do swojego kolegi i zaczęli się rozglądać, czy nie ma żadnych świadków. Wtedy ze strachu przed wykryciem przykucnąłem lekko. Chwilę postali i wszyscy wsiedli do pojazdu i zaczęli jechać dalej, nawet nie postarali się już o schowanie ciała. Zacząłem iść wolnym krokiem dalej za śladami pojazdu, aż zbliżyłem się do martwego ciała. Zrobiłem mu zdjęcie. W ciągu całej tej akcji udało mi się zrobić parę ładnych zdjęć na dowód złapania na gorącym uczynku. Po krótkim zatrzymaniu się i chwilę patrzenia na martwe ciało ruszyłem dalej za pojazdem. Skurwysyny. I tak nie mogłem nic zrobić, mnie tutaj nie ma. To ma być misja z ukrycia. - powiedziałem agresywnie spoglądając przed siebie. Nacisnąłem przycisk w scouterze i ponownie skontaktowałem się z Czarnym mówiąc cichym i tajemniczym głosem.
- Houston, byłem świadkiem napadu na ten transport. Porobiłem ładne zdjęcia im z daleka. Kostury sylwetki były nieco przykryte, ale mam obawy podejrzewać, że to jaszczurki. Brutalnie zabili kierowcę, nie ma co po nim zbierać. Łap zdjęcia, ja idę dalej za nimi. Zaraz prześlę ci zdjęcia z ich kryjówki. -  Zacząłem spokojnie zmierzać za nimi dalej, kiedy nagle zmienili kurs prosto w głąb pustyni. Podróż do ukrytej bazy potrwa jakiś czas.

Po pewnym czasie pojazd dotarł do ukrytej kryjówki. Była już ciemna noc. Pojazd wjechał już na teren kryjówki. Cały teren wokół był górzysty, więc wdrapałem się na jedną ze skarp na wyższy punkt, aby mieć widok na całą bazę. Zacząłem robić zdjęcia i od razu je przesłałem razem ze współrzędnym geograficznym ich bazy. Cała ich baza była przykryta plandeką o rdzawym kolorze, podobnym do piasku, co miało służyć jak kamuflaż. Część bazy znajduje się również pod ziemią w rozkopanej skalnej skarpie. Teren bazy wyglądał na stale rozbudowywany a obok niej znajdowała się okazała kopalnia. Wszędzie kręciły się jaszczurki odziane w dziwne, typowo pustynne szaty z kapturem na głowie. Liczba jaszczurek w bazie wynosiła na oko z... 30 osobników?
- Houston, czy ty to widzisz? Nie do wiary, ile się ich tutaj naroiło. Dobra, ja już tutaj nic więcej nie dam rady zrobić. Dostałeś to - co chciałeś. Wracam do akademii. - Zacząłem zbierać się już z powrotem do mojego ''domu'', kiedy nagle mój scouter się włączył i ze swoim charakterystycznym dźwiękiem zaczął skanować teren wokół mnie. Co jest? Popsuł się? - pomyślałem. Scouter wykrył, że jakaś siła zbliża się w moją stronę za moimi plecami. Nie mogłem w tej chwili pozwolić na wykrycie mnie. Niedaleko obok wystawały z piasku skały, więc mogłem się za jedną z nich schować. Bezszelestnie i szybko przemieściłem się za jedną z nich opierając się o nią plecami i rękoma, delikatnie wystawiając głowę na bok. Po chwili i jego scouter zaczął skanować, mogłem to wywnioskować po charakterystycznym dźwięku scoutera. Rozglądał się, ale nie mógł mnie znaleźć. To zapewne ich patrol. Postanowił wtedy, że strzeli ki-blastem w skałę, aby ją roztrzaskać i zobaczyć, co za nią jest, ale wykorzystałem idealnie moment wzniecenia kurzu do niezauważalnego przemieszczenia się bardziej do tyłu. Jaszczur próbował jeszcze przez jakiś czas znaleźć mnie roztrzaskując kolejne skały oddalając się coraz bardziej od bazy. Nie miałem zielonego pojęcia, jak ukryć się przed scouterem, dlatego postanowiłem, że zagram na zwłokę i oddalę się razem z nim od bazy najdalej jak się da. W pewnym momencie wysunęliśmy się już daleko od bazy, skały się już kończyły. Nie mogę pozwolić na zaalarmowanie bazy, tak więc wychyliłem się i strzeliłem ki-blastem prosto w jego scouter, aby go zniszczyć. W ten sposób nie zaalarmuje nikogo. Nie widziałem już dalszego sensu krycia się i wyszedłem naprzeciw niemu.
- Nie mogę cię puścić żywego, bo zaalarmujesz bazę. Jestem zmuszony cię zabić. Sprawdźmy, jaką masz moc bojową. - Mówiłem do niego ze spokojem na twarzy. Włączyłem scouter i zacząłem mierzyć jego PL.


OOC:
Misja zakończona powodzeniem. Masz już przesłane wszystkie dane o bazie, jej lokacji i wszystkie potrzebne fotografie.
Z jaszczurką oddaliliśmy się kawał od bazy, krzyczenie nic nie da.
Scouterem też nie powiadomisz o alarmie, bo ci go zniszczyłem fabularnym ki-blastem.
Nie myśl o ucieczce do bazy, bo i tak ci nie pozwolę na to.
Jestem zmuszony do zabicia jaszczurki, jak chcesz możesz wezwać wsparcie ale wątpię, by było one potrzebne do zdeptania jednego robaka. (Wsparcie, o którym mówił Czarny.)
I na koniec jak chcesz możesz też po odpowiadać na moje ciągłe zdawane relacje Czarnemu. Razz
MG
MG
Liczba postów : 97
Data rejestracji : 07/11/2016

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Pią Sty 06, 2017 5:34 pm
Black nie komentował w żaden sposób odkryć których dokonał młody Sayian. Na szczęście wszystkie jego czynności zostały skutecznie wykonane. Można powiedzieć że robota wykonana przez Kurisu była fachowa, tymczasem dwaj wrogowie stanęli naprzeciw siebie. Odezwał się jaszczur-Eeee? to tylko jakaś miernota, lepiej uciekaj do mamy synu, bo zrobisz sobie krzywdę. Uśmiechnął się paskudnie i czekał aż jego przeciwnik go zaatakuję. Będzie problem jak tamci postanowią wysłać jeszcze kogoś aby sprawdził dlaczego ich kumpel nie wraca. Ale nie czas aby się tym martwić. W takiej sytuacji chyba będzie potrzebne wsparcie, ale na razie chłopak może sobie dać radę sam.


Occ:
Walka kośćmi, atakujesz pierwszy bo jesteś szybszy

Staty jaszczura:

Siła:120
Szybkość: 70
Wytrzymałość:70
Energia: 70
Hp: 1050
KI:1050

Jak wypadnie technika to atakuję podstawowym. Ty i przeciwnik macie po 3 uniki. Powodzenia
avatar
Kurisu
Liczba postów : 143
Data rejestracji : 04/12/2016


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk800/800Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (800/800)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sob Sty 07, 2017 2:47 pm
Kiedy mierzyłem jego moc scouterem coś do mnie powiedział, ale już nawet go nie słuchałem, bo mało co mnie obchodziło, czy ma coś do powiedzenia, czy nie. To miało być zabójstwo, a nie kolejna sprzeczka dwóch równych sobie sił. Widząc wcześniej dokonane przez jego kolegów zabójstwo jednego z naszych saiyan nie miałem obaw, aby powstrzymywać się od dokonania okropnego aktu zbrodni. Jego moc zaczęła mierzyć się na 1.800 PL i stale rosła ku górze. Zaczęła mierzyć już w granicach 2.000 jednostek, aż nagle nastąpiła eksplozja scoutera. Wybuch mnie nie zranił, aczkolwiek nieco ogłuszył w ucho. Złapałem się za bolące ucho, a następnie spojrzałem na jaszczura. Gapił się na mnie tym swoich ohydnym wzrokiem. Jest aż tak silny? To niemożliwe...

- Może i jesteś ode mnie silniejszy, ale to wcale nie oznacza, że będę wahać się przy następnych swoich ruchach. Znasz może takie pojęcie, jak ''saiyańska duma''? To te uczucie, które mi nie pozwala teraz odejść w spokoju i które wprawia mnie w nienawiść na twój widok. Ilekroć staniemy przed przeciwnikiem, tak stale się dostosowujemy do poziomu walki. Nie jesteś dla mnie żadnym wyzwaniem. - Po chwili ciszy dodałem jeszcze coś od siebie mówiąc już ciszej do samego siebie. - Ale po co ja ci to tak w ogóle mówię? I tak zaraz cię zabiję. - Wtedy zdenerwowany gad wyraził swoje zdanie.

- Denerwujesz mnie małpo! Teraz nieźle oberwiesz za to! - Spojrzałem się na niego z agresywnością wypisaną na twarzy. Miałem już go dosyć, a to dopiero był początek.

- Zamknij mordę. Twój głos jest męczarnią dla mych uszu. - Zacząłem wyciągać swoją obciążnikową koszulkę spod pasa, a następnie próbowałem całkowicie ją z siebie zdjąć. Z trudem próbowałem ją przeciągnąć przez górną część ciała, jaszczur wtedy patrzył się na mnie z lekkim zdziwieniem, jak na dziwoląga. Nie wiedział wtedy, dlaczego tak ciężko było mi zdjąć tę koszulkę. Kiedy już udało mi się ją zdjąć z siebie upuściłem ją z wysokości klatki piersiowej. Ziemia lekko się zatrzęsła, wokół wzniecił się kurz, a temu towarzyszył lekki hałas. Złapałem się ręką za kark i ścisnąłem go mocno kiwając głową na boki, aby rozluźnić kark. Było słuchać dosyć głośne strzelanie kości, wtedy jaszczur z niedowierzaniem patrzył się na koszulę. Spojrzałem się na niego agresywnie.
- Hm? Szczena opadła? - Strzeliłem jeszcze palcami w oby dwóch dłoniach wspomagając się drugą ręką w zaciskaniu pięści. Jeżeli chciałem go zabić to musiałem być ostrożny, wytrwały i dać z siebie wszystko. To nie jest zwykła potyczka, czy szarpanina. Tutaj chodzi już o grubszą sprawę. Nie miałem ochoty wcale zawalać swojej misji. Musiałem być przebiegły, ponieważ Changi to sprytne istoty, a przynajmniej za takie się uważają. Wiedziałem, że muszę zacząć działać i to ostro. Ruszyłem prosto na jaszczura bez żadnego słowa, czy ostrzeżenia. Zacząłem uderzać go z całej siły po klatce a potem brzuchu. Ciosy były silne i precyzyjne. Potem zacząłem nawalać go po gębie. Przesuwaliśmy się do przodu, wtedy wykonałem mocne kopnięcie, aby jaszczur wbił się w jedną z wystających skał. Kiedy się z nią zderzył cała się rozpadła. Szybko przemieściłem się do niego o złapałem go za głowę. Szybkim i mocnym ruchem rozwaliłem skałę obok jego twarzą. Kiedy miał już dosyć wyrwał mi się z rąk, wtedy złapałem za kawałek skały, który miałem pod ręką i mocno uderzyłem nią w twarz jaszczura. Zaczął uciekać do tyłu. Chciał się zapewne wycofać, aby wyrwać się spod ataku i móc mnie zaatakować.
- Myślisz, że pozwolę ci odetchnąć?


OOC:
Mój scouter ulega zniszczeniu.
Potężny - 172 DMG dla jaszczura

Staty jaszczura:

Siła:120
Szybkość:70
Wytrzymałość:70
Energia:70

Hp:1050-172=878
KI:1050

Mamy dalej po 3 uniki


Ostatnio zmieniony przez Kurisu dnia Sob Sty 07, 2017 2:59 pm, w całości zmieniany 1 raz
KOŚCI
KOŚCI
Liczba postów : 754
Data rejestracji : 02/06/2012

https://dbng.forumpl.net/f43-treningi

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sob Sty 07, 2017 2:47 pm
The member 'Kurisu' has done the following action : Rzut Kośćmi


'Walka automat ' :
Czerwona Pustynia - Page 3 Walka_11
Result :
Czerwona Pustynia - Page 3 Blokpo10
avatar
Kurisu
Liczba postów : 143
Data rejestracji : 04/12/2016


Identification Number
HP:
Czerwona Pustynia - Page 3 9tkhzk800/800Czerwona Pustynia - Page 3 R0te38  (800/800)
KI:
Czerwona Pustynia - Page 3 Left_bar_bleue0/0Czerwona Pustynia - Page 3 Empty_bar_bleue  (0/0)

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sob Sty 07, 2017 7:13 pm
- Aaah! Myślisz, że jesteś taki dobry?! Wy - małpy nie macie za grosz honoru! W plecy też mnie zaatakujesz, jak nie będę patrzeć?! - Patrzyłem na niego agresywnie. Jego wypowiedź była żenująca.

- Jesteś żałosny. Próbujesz połączyć honor z zabójstwem. Jesteś ślepy, jeśli nie widzisz tutaj sprzeczności. - Chciałem ponownie zaatakować, ale zwinny jaszczur wyprzedził mój ruch i sam zaatakował pierwszy. Zaczął zadawać mi szybkie, jak i silne ciosy. Wtedy dopiero poczułem, jaką siłą dysponuje ten osobnik. Zaczął zadawać mi ciosy, których nie było sposób uniknąć. Po chwili dołożył do swojej serii kopnięcia, a na koniec wykonał uderzenie ogonem wykonując obrót. Odleciałem na pewną odległość do tyłu, ale zaparłem się o piach nogami. Zachwiałem się do tyłu, kiedy zatrzymałem swój lot i straciłem na chwilę równowagę, ale od razu uchyliłem się w przód, aby stanąć potem prosto. Zacząłem się rozglądać, ale zniknął mi kompletnie z oczu. Uciekł?! - pierwsza myśl nasunęła mi się do głowy. Wtedy poczułem pod stopami, jak coś pod ziemią przemieszcza się w moim kierunku. Przemieściło się pode mną, a następnie wyrwało się z ziemi za moimi plecami. To był ten jaszczur. Postanowił, że zaatakuje mnie z zaskoczenia. Nim zdążyłem się odwrócić w jego stronę owinął mnie swoim ogonem wokół szyi i podniósł mnie do góry ściskając mocno gardło.
- KHEE!! KHHH!!! - Dusiłem się, nie mogłem złapać powietrza, ani wypuścić go w drugą stronę, ściskał mnie w szyi swoim ogonem tak mocno, że prawie mógłby mi kark złamać. Patrzyłem agresywnie przed siebie, ponieważ przeciwnik był za mną. Otwierałem szeroko swoją buzię, aby wydrzeć się w gniewie, ale nic z tego.

- Jesteście doprawdy prymitywną rasą. Nie macie do zaoferowania nic, prócz ten wasz ślepy szał nienawiści. - Próbował się wywyższyć, głupi gad nie zna swego miejsca. Podduszał mnie dalej, zaczynał zamazywać mi się obraz. Próby uwalniania się rękoma były nadaremne. Wtedy dostrzegł moje liczne blizny, które mam na plecach. - A cóż to za blizny? Wyglądasz okropnie. Jesteś brzydszy, niż inne małpy, haha. - Bezczelnie mnie wyśmiał. Podburzył tylko moje negatywne emocje, przez co popełnił błąd. Wydarłem się wniebogłosy, czego tak naprawdę nie można było usłyszeć, ponieważ nie mogłem nawet wypuścić powietrza przez gardło. Na twarzy zrobiłem się czerwony. Jakimś cudem udało mi się wykrzesać ze swojego ciała odrobinę energii, która spowodowała powietrzną falę, która odepchnęła lekko jaszczura. Siła powietrznego uderzenia nie była aż tak silna, aby zadać obrażenia, ale za to była wystarczająca, aby wybić gada z równowagi i żeby rozluźnił swój ogon. Upadłem na kolana, następnie opierając się jedną ręką o piasek drugą złapałem się za gardło ponownie łapiąc powietrze. Po chwili powoli wstałem i dalej trzymając się za gardło odwróciłem się w stronę jaszczura. Patrzyłem na niego gniewnie sapiąc i nabierając ponownie powietrza do płuc. Od razu zrobiło mi się lepiej.

- Co to było? Jak to zrobiłeś? Byłem pewny, że się udusisz. - Nie mogłem znieść jego głosu. Przeszedłem do pozycji atakującej. Zacząłem nacierać prosto na jaszczura zmuszając go do defensywy.

- Zdenerwowałeś mnie! Pożałujesz tego, wredny gadzie, że stanąłeś na mojej drodze! Szykuj się na śmierć!!! - Wykrzyczałem to do niego ciągle nacierając na niego. Zacząłem go atakować szybkimi ciosami, napierałem na niego, przez co przemieszczaliśmy się coraz dalej oddalając się jeszcze dalej od tajnej bazy. Mój atak sprawił, że przemieszczaliśmy się nieustannie prosto w głąb pustyni. Za nami tylko się kurzyło.

Czerwona Pustynia - Page 3 Latest?cb=20120728004208

Moje ataki początkowo starał się unikać, ale po pewnym czasie wybiłem go z rytmu i zacząłem nawalać w niego jak w worek treningowy.


OOC:
Moje hp 1050-120=930
Atak szybki - 102 DMG


Staty jaszczura:

Siła: 120
Szybkość: 70
Wytrzymałość: 70
Energia: 70

Hp: 878-102=776
KI: 1050

Dalej mamy po 3 uniki
KOŚCI
KOŚCI
Liczba postów : 754
Data rejestracji : 02/06/2012

https://dbng.forumpl.net/f43-treningi

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Sob Sty 07, 2017 7:13 pm
The member 'Kurisu' has done the following action : Rzut Kośćmi


'Walka automat ' :
Czerwona Pustynia - Page 3 Walka_11
Result :
Czerwona Pustynia - Page 3 Podsta10
Sponsored content

Czerwona Pustynia - Page 3 Empty Re: Czerwona Pustynia

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach

Copyright ©️ 2012 - 2018 dbng.forumpl.net.
Dragon Ball and All Respective Names are Trademark of Bird Studio/Shueisha, Fuji TV and Akira Toriyama.
Theme by June & Reito